Stanisław Michalkiewicz: Od KOR-u do KOK-u? 2005-06-23 (00:22) ASME
Okazało się, że do Europy weszliśmy nie 1 maja 2004 roku, tylko w sobotę, 11 czerwca roku bieżącego. Tak przynajmniej twierdzą trochę już sfatygowane w walce z nieubłaganym czasem, perwersyjne damy, które specjalnie pofatygowały się tego dnia do Warszawy, żeby do Europy wprowadzać nas od tyłu. Okazało się też, że narzekające na dyskryminację lobby homosiów ma poważne wpływy w policji, która już całkiem kładzie lachę, tzn. pardon - oczywiście pałę na prawo i aresztuje gojów, żeby gejowie mogli sobie spokojnie zrobić przegląd atrakcji już nie w pisuarach, a pod Sejmem Najjaśniejszej Rzeczypospolitej. W takich okolicznościach tylko patrzeć, jak władzę w Polsce przejmie Święty Zastęp Tebański, któremu dalekowzroczni politycy w osobach Izabeli Jarugi-Nowackiej, Kazimierza Kutza i Tomasza Nałęcza już dziś składają homosiogium. Nic więc dziwnego, że i "policmajster powinność swej służby zrozumiał", i od prostego stójkowego aż do najważniejszego generała już wie, komu świadczyć. Ano, niby wiedzieliśmy, że Europa, to nie żarty, ale zawsze na początku człowiek czuje się trochę zaskoczony.
Na szczęście wśród tych bałwanów postępu odnajdujemy znajome nutki. W swoim czasie szermierze tolerancji podnieśli wielki klangor, kiedy - podówczas jeszcze biskup - JE Józef Michalik powiedział, że komunista powinien głosować na komunistę, katolik na katolika, Żyd na Żyda i tak dalej. Że komunista powinien głosować na komunistę, faszysta - na faszystę, liberał - na liberała, a racjonał - na nacjonała, to rzecz oczywista, bo niby jakże inaczej? Inna sprawa z katolikami i Żydami. Katolicyzm jest wyznaniem, a nie poglądem politycznych, więc tutaj takiego prostego przełożenia nie ma, chociaż nie przeczę - pewne standardy moralne katolicyzmu, np. ochrona życia czy wolność słowa, nabrały w dzisiejszych czasach znaczenia politycznego. Nie jest to jednak konstytutywną właściwością tych standardów. To raczej świadectwo szaleństwa, w jakie Europa jest wciągana za sprawą politycznej poprawności, czyli marksizmu kulturowego. Ciekawe, że u nas ten marksizm kulturowy forsowany jest u nas przede wszystkim przez środowiska żydowskie, zwłaszcza skupione wokół żydowskiej gazety dla Polaków, czyli "Gazety Wyborczej". Tymczasem niektórzy Żydzi oceniają ten kierunek bardzo krytycznie. Niedawno o ocenę politycznej poprawności zapytałem pana Feliksa Zandmana podczas promocji jego książki "Nigdy nie gaśnie nadzieja". Pan Zandmana, żydowski narodowiec, bez wahania odpowiedział, że to jest "faszyzm". Faszyści akurat w "Gazecie Wyborczej"? Ładna historia! Więc z Żydami sprawa jest podobnie skomplikowana, jak z katolikami, bo jużci - narodowość żydowska to też nie program polityczny, chociaż często bywa jego namiastką. Ale do rzeczy. Od tamtej wypowiedzi JE Józefa Michalika upłynęło parę lat i co się okazuje? Okazuje się, że do identycznej zasady doszły zawodowe kobiety, zgromadzone z inicjatywy niezmordowanej pani Magdaleny Środy. Pan Środa, pani Bochniarz, pani Nelly Rokicina i inne damy doszły do wniosku, że kobiety powinny popierać kobiety. Znaczy się - mężczyźni - mężczyzn, inne płcie - inne płcie i tak dalej. Kiedyś politykowano według kryteriów dynastycznych, religijnych, geopolitycznych, narodowych czy wreszcie klasowych. Odkąd kobiety uzyskały prawa polityczne, coraz częściej politykuje się według kryteriów płciowych. Sodomia i Gomoria! Wypada tylko westchnąć za Januszem Szpotańskim: "kiedyż wreszcie przestanie bździć to stare próchno?".
Aliści oprócz znajomych nutek uszy nasze rejestrują również tony dziwnie osobliwe. Tak się jakoś plecie, że środowiska polityczne wyprowadzające swój rodowód z Komitetu Obrony Robotników, a ściślej - z późniejszego już Komitetu Samoobrony Społecznej KOR, dzisiaj tworzą coś w rodzaju Komitetu Ochrony Konfidentów, naturalnie w postaci dopiero zalążkowej. Ten Komitet próbuje opinii publicznej zasuflować już nawet nie wyrozumiałość, nawet nie pobłażliwość, ale wręcz współczucie wobec konfidentów SB. To oni właśnie mają być głównymi ofiarami reżimu komunistycznego, a nie ci, na których składali swoje raporty. W przypadku wielu osób tego rodzaju aktywność nie jest oczywiście bezinteresowna; np. Lech Wałęsa próbuje wokół swojej reputacji rozpylać różne dezodoranty i wciągać do tego całe państwo. Inni kierują się raczej względami politycznej konieczności, zwłaszcza po rewelacjach dotyczących agenturalnej przeszłości samego generała Jaruzelskiego. Skoro runął w gruzy pracowicie budowany przez trzydzieści lat mit wallenrodyczny, to pozostaje już tylko robienie ludziom wody z mózgu przy pomocy "litości". Inaczej nie da się podtrzymać układu "okrągłego stołu", który swoim udziałowcom zapewniłby przynajmniej 15 następnych lat dobrego fartu. Problem polega jednak na tym, że nie ma nad kim się konkretnie litować, bo nikt się nie przyznaje. Ani generał Jaruzelski, ani prezydent Kwaśniewski, ani premier Belka, chociaż z dokumentów dostarczonych sejmowej komisji śledczej badającej aferę Orlenu wynika podobno, że tylko nieboszczyk pies pana prezydenta na pewno nie był konfidentem. Konfidentem nie był też o. Hejmo ani najsłynniejszy w Europie "Historyk", więc propagandowa ofensywa "laicy lewickiej" sprawia wrażenie skierowanej w próżnię. Ale to tylko takie wrażenie, bo "laica" składa w ten sposób ofertę Kościołowi. Czy Kościół jeszcze raz da się nabrać na "dialog"?