37
O
trząsnąłem się z tych myśli na widok krwawiącego Morelanda. Rękaw miał purpurowy, a na podłogę kapały krople krwi. Nie zwracał na to uwagi, starając się uspokoić swoje dzieci. Gdy podbiegła do niego Robin, powiedział:
— Wszystko w porządku, moja droga. Kula przeszła przez mięsień -
latissimus. Krew żylna, nie lecznicza. Prawdopodobnie żyła odłokciowa... Nic
mi nie będzie. Podaj mi czystą koszulę z tamtego pudła, to zatamuję
krwawienie. — Uśmiechnął się do mniejszego z mężczyzn, którzy spotkali
nas w końcu tunelu. — Mój mały Eddie. Tatusiowi nic nie będzie. Pomóż
Gordonowi. — Wskazał niewidomego, który stał pod ścianą i z grymasem na
twarzy młócił rękami powietrze. — Idź do niego, Eddie. Powiedz mu, że
wszystko jest w porządku.
Mały garbusek posłuchał go. Nadeszła Robin i podała Morelandowi
zwiniętą koszulę.
— Wspaniały bluff — powiedział doktor tamując krew i uśmiechając się
do mnie. — Jesteśmy zgranym zespołem.
Jedna z łagodnych kobiet przyjrzała się Haygoodowi i zaczęła płakać.
— To zły człowiek — powiedział Moreland. — Zły, zły człowiek.
Odszedł na zawsze, Sally. Już nigdy nie wróci.
Creedman jęknął. Twarz miał opuchniętą. Postawiłem go na nogi.
— Chodźmy stąd — powiedziała Robin.
— Została jeszcze Jo — powiedziałem. — Gdzie ona jest, Tom?
Creedman patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem. Czyżbym mu aż
tak mocno przyłożył?
Powtórzyłem pytanie. Krzyknął z bólu, pochylił głowę i zachwiał się na nogach. Podtrzymałem go widząc, że wywracają mu się oczy.
Morelandowi udało się uspokoić łagodnych ludzi i prowadził ich do pokoju zabaw. Mimo rany zachował dawną energię.
— Posłuchajcie jeszcze trochę muzyki, dzieci. Jak brzmiała tamta
piosenka?
272
Cisza.
No jak?
Brum, brum, brum.
Powinniście także poczytać. Będziecie od tego mądrzejsi. Jimmy,
przynieś parę książek. Daj każdemu po jednej. A ja zaraz do was wrócę.
Uśmiechnął się. Zamknął drzwi bawialni i zasunął zasuwę. Wewnątrz rozległa się muzyka.
W porządku — powiedział i dopiero teraz dostrzegłem strach w jego
oczach.
Jest stąd jakieś inne wyjście poza tymi dwiema rampami? — spytałem.
Chyba nie.
Z obydwu stron możemy na kogoś trafić.
Tutaj także jesteśmy w pułapce — powiedziała Robin. — Im dłużej
tu zostaniemy, tym większe grozi nam niebezpieczeństwo. A ty nadal
krwawisz, Bili.
Nic mi nie będzie, moja droga.
Tylne wyjście wyprowadzi nas do lasu, a tam zgubimy się w ciemno
ściach, więc głosuję za tunelem — powiedziałem.
Moreland nie oponował.
Potrząsnąłem Creedmanem, trzymając go za kark, wepchnąłem do jaskini. Był ciężki i bezwładny. Ręka, którą go uderzyłem, zaczynała mi pulsować.
— Idźcie za mną — poleciłem Robin i Morelandowi. — Jeżeli ktoś
czeka na nas przy drzwiach, ten smakosz pójdzie na pierwszy ogień.
Droga powrotna wydała mi się znacznie krótsza. Moreland dotrzymywał nam kroku pomimo swego wieku i rany. Milczał, nie usiłując nas do niczego nakłaniać.
Tylko jeden raz spojrzał na mnie z niemym błaganiem.
Zgodzić się? Zapomnieć o sprawach, które przemilczał?
Creedman szedł niepewnie, ale był przytomny. Zdał się całkowicie na mnie i musiałem popychać go krok po kroku. Cisza panująca w tunelu działała kojąco, dopóki nie pomyślałem o Haygoodzie, podziurawionym jak sito.
Przypomniałem sobie, co zrobił z AnneMarie i z Berty i przestałem mieć wyrzuty sumienia...
Gdy byliśmy dwadzieścia metrów od otworu, kazałem Creedmanowi zachowywać się cicho. Twarz miał tak opuchniętą, że z trudem otwierał oczy. Z nosa sączył mu się krwawy śluz.
Doszliśmy do darniowych schodów i otwartego włazu. Laboratorium nad nami wyglądało jak żółte, kwadratowe słońce.
Ktoś zapalił światło.
Nie mieliśmy wyboru, trzeba było stąd wyjść. Ruchem ręki zatrzymałem
273
18— Pajęczyn.