rozdział GFWY2A2WBSL362CRHTTTGURA3M7BNQWLPUAAVXA


Rozdział 14.

Percy i Łapa

0x01 graphic


tłumaczyły: Yvonna, tori i Kasia


Harry pierwszy obudził się w dormitorium następnego ranka. Leżał jeszcze przez moment obserwując kurz wirujący w promieniach słonecznych docierających przez lukę jego złożonej z czterech plakatów draperii delektował się myślą, że jest sobota. Pierwszy tydzień semetru zdawał się, że ciągnąć w nieskończoność, jak jedna gigantyczna lekcja Historii Magii.
Sądząc po sennej ciszy i świeżym wyglądzie tego promyczka słońca, było tuż po brzasku. Rozsunął kotary wokół swojego łóżka, wstał i zaczął się ubierać. Jedynym dźwiękiem poza dobiegającym z daleka świergotaniem ptaków było powolne, głębokie oddychanie innych Gryfonów.
Otworzył ostrożnie swoją torbę, wyjął pergamin i pióro, i skierował się z dormitorium do wspólnej sali.
Podszedł prosto do swego ulubionego gąbczastego, starego fotela obok wygasłego już teraz kominka, usiadł w nim wygodnie, rozwinął swój pergamin rozglądając się po pokoju. Resztki pogniecionych kawałków pergaminu, stare gargulki, puste słoiki na składniki i opakowania po słodyczach, które zwykle pokrywały wspólną salę pod koniec każdego dnia zniknęły, tak jak zniknęły wszystkie czapeczki dla skrzatów Hermiony. Zastanawiając się niewyraźnie ile skrzatów domowych było już teraz uwolnionych czy tego chciały czy nie, Harry odkorkował butelkę z atramentem, zanurzył w niej swoje pióro, potem trzymał je przed chwilę zawieszone cal ponad nad gładką żółtawą powierzchnią pergaminu myśląc intensywnie... ale po jakiejś minucie ocknął się zagapiony w środek pustego paleniska, kompletnie nie wiedząc co napisać.
Mógł teraz docenić jak trudno było Ronowi i Hermionie pisać do niego listy przez lato. Jak miał opowiedzieć Syriuszowi wszystko, co wydarzyło się przez ostatni tydzień i zadać wszystkie te pytania, które paliło go, żeby zadać bez udzielania potencjalnym złodziejom listów mnóstwa informacji, o których nie chciał, by wiedzieli.
Przez pewien czas siedział całkiem nieruchomo wpatrując się w kominek, po czym w końcu podjął decyzję, zanurzył ponownie pióro w butelce z atramentem i przytknął je rezolutnie do pergaminu.

Drogi Wąchaczu,
Mam nadzieję, że masz się dobrze, pierwszy tydzień był straszny, jestem naprawdę zadowolony, że już jest weekend.
Mamy nowego nauczyciela Obrony przed Czarną Magią, profesor Umbridge. Jest prawie tak miła jak Twoja matka. Piszę dlatego, że tamta rzecz, o której Ci pisałem zeszłym latem, zdarzyła się znowu ostatniego wieczoru, kiedy odrabiałem szlaban u Umbridge.
Tęsknimy wszyscy za naszym największym przyjacielem, mamy nadzieję, że się wkrótce powróci.
Proszę, odpisz szybko,
Najlepszego,

Harry

Harry przeczytał list kilkakrotnie, próbując spojrzeć na niego z punktu widzenia osoby postronnej. Nie potrafił dostrzec, w jaki sposób mogliby wiedzieć o czym pisze... albo do kogo pisze - tylko z samego przeczytania tego listu. Miał nadzieję, że Syriusz zrozumie aluzję na temat Hagrida i powie im, kiedy może wrócić. Harry nie chciał o to pytać wprost na wypadek gdyby przyciągnęło to zbyt dużo uwagi do tego czym zajmuje się Hagrid podczas swojej nieobecności w Hogwarcie.
Biorąc pod uwagę, że to był bardzo krótki list, napisanie go zajęło dużo czasu. W czasie gdy pracował nad nim, słoneczne światło wpełzło już do połowy sali i mógł już teraz usłyszeć odległe dźwięki ruchu w sypialniach powyżej. Zapieczętowując starannie pergamin, wspiął się przez dziurę w portrecie i ruszył do sowiarni.
- Gdybym był tobą, nie szedłbym tamtą drogą - odezwał się Prawie Bezgłowy Nick, dryfując niepokojąco ze ściany tuż przed Harrym, gdy szedł on sobie korytarzem - Irytek planuje zrobić zabawny dowcip następnej osobie przechodzącej koło popiersia Paracelsusa w połowie korytarza.
- Czy ten dowcip dotyczy Paracelsusa spadającego na głowę tej osoby? - spytał Harry.
- Żeby było śmiesznie, dotyczy - powiedział Prawie Bezgłowy Nick znudzonym głosem - Subtelność nigdy nie była mocną stroną Irytka. Znikam szukać Krwawego Barona... on może być w stanie to powstrzymać... Do zobaczenia Harry.
- Tak, cześć - powiedział Harry i zamiast skręcić w prawo, skręcił w lewo obierając dłuższą, ale bezpieczniejszą trasę do sowiarni. Jego nastrój polepszał się kiedy tak szedł od okna do okna w których widać było wspaniałe błękitne niebo. Miał później trening, w końcu wracał na boisko do quidditcha.
Coś otarło się o jego kostki. Spojrzał w dół i zobaczył wychudzoną szarą kotkę woźnego, Panią Norris przemykającą ukradkiem obok niego. Na chwilę przed tym, jak zniknęła za statuą Wilfreda Wistfula, zwróciła na niego swoje podobne do lampek żółte oczy.
- Nie robię nic złego - zawołał za nią Harry. Miała bez wątpienia ten wygląd kota, który wystartował zdać sprawozdanie swojemu szefowi, chociaż Harry nie potrafił zrozumieć dlaczego - miał całkowite prawo, żeby iść do sowiarni w sobotę rano.
Słońce było już teraz wysoko na niebie i kiedy Harry wszedł do sowiarni, jego oczy oślepił blask docierający z pozbawionych szyb okien. Grube srebrzyste promienie słońca przecinały okrągłe pomieszczenie, w którym na krokwiach gnieździły się setki sów, trochę niespokojnych we wczesnoporannym świetle, z których niektóre najwyraźniej dopiero co wróciły z polowania. Pokryta słomą podłoga skrzypiała lekko, gdy kroczył wśród kości maleńkich zwierząt wyciągając szyję w poszukiwaniu Hedwigi.
- Tu jesteś - powiedział zauważając ją gdzieś blisko samego szczytu sklepienia. - Zejdź tutaj, mam dla ciebie list.
Z cichym huknięciem rozciągnęła swoje wielkie białe skrzydła i poszybowała w dół na jego ramię.
- W porządku, wiem że na zewnątrz jest napisane Wąchacz - powiedział do niej, podając jej list, by chwyciła go do dzioba i nie wiedzieć właściwie czemu szepnął - ale to jest dla Syriusza, OK?
Mrugnęła raz swymi bursztynowymi oczami i Harry uznał to za znak, że zrozumiała.
- Bezpiecznych lotów zatem - powiedział Harry i zaniósł ją do jednego z okien. Z chwilowym naciskiem na jego ramię, Hedwiga wzbiła sie w oślepiająco jasne niebo. Obserwował ja aż do momentu, kiedy stała się maleńką czarną plamką i zniknęła, po czym przerzucił spojrzenie na chatkę Hagrida, wyraźnie widoczną z tego okna. Z komina nie snuł się żaden dym, zasłony były zasłonięte - najwyraźniej nadal nikt w niej nie mieszkał.
Wierzchołki drzew Zakazanego Lasu kołysały się na lekkim wietrze. Harry obserwował je, rozkoszując się świeżym powietrzem owiewającym jego twarz, rozmyślając o późniejszym quidditchu.... i wtedy go zobaczył. Wielki gadzi skrzydlaty koń, dokładnie taki jak te ciągnące hogwardzkie powozy, ze skórzastymi czarnymi skrzydłami rozpostartymi szeroko jak u pterodaktyla, uniósł się w górę ponad drzewami jak groteskowy gigantyczny ptak. Zatoczył wielki krąg, a następnie zanurzył się z powrotem w drzewa. Cała rzecz wydarzyła się tak szybko, że Harry nie mógł niemalże uwierzyć w to, co zobaczył, z wyjątkiem tego, że jego serce waliło jak szalone.
Drzwi sowiarni otworzyły się za nim. Harry podskoczył z zaskoczenia i odwracając się szybko zobaczył Cho Chang trzymającą w rękach list i paczkę.
- Cześć - powiedział automatycznie Harry.
- Och... cześć - powiedziała wstrzymując oddech - Nie myślałam, że ktokolwiek tu będzie tak wcześnie... Przypomniałam sobie dopiero pięć minut temu, że dziś są urodziny mojej mamy.
Uniosła w górę paczkę.
- Racja - odparł Harry. Jego mózg jakby się zablokował. Chciał powiedzieć coś zabawnego i interesującego, ale wspomnienie tego strasznego skrzydlatego konia, wciąż było jeszcze żywe w jego pamięci. - Ładny dzień - powiedział wskazując w stronę okien. Wnętrzności skręciły mu się z zażenowania. Pogoda. Mówił o pogodzie...
- Tak - odpowiedziała Cho rozglądając się za odpowiednią sową. - Dobre warunki na quidditcha. Ja nie wychodziłam przez cały tydzień, a ty?
- Też nie - odrzekł Harry.
Cho wybrała jedną ze szkolnych płomykówek. Przywołała ją na swoje ramię, gdzie sowa wyciągnęła usłużnie nóżkę, tak by Cho mogła przymocnować do niej paczkę
- Hej, czy Gryffindor ma już nowego obrońcę? - zapytała.
- Tak - powiedział Harry. - To mój przyjaciel Ron Weasley, znasz go?
- Ten co nie cierpi Tajfunów? - spytała raczej chłodno Cho. - Jest chociaż dobry?
- Tak - odparł Harry. - Tak myślę. Chociaż nie widziałem jego próby, bo miałem szlaban.
Cho spojrzała w górę zostawiając paczkę w połowie tylko przymocowaną do sowiej nogi.
- Ta cała Umbridge jest wstrętna - powiedziała cichym głosem. - Dała ci szlaban tylko dlatego, że powiedziałeś prawdę o tym jak... jak... jak on umarł. Wszyscy już o tym słyszeli, rozeszło się to po całej szkole. Byłeś naprawdę odważny przeciwstawiając się jej w ten sposób.
Wnętrzności Harry'ego nadęły się tak bardzo, że poczuł jakby właściwie mógł unieść się na kilka cali nad zasypaną sowimi odchodami podłogą. Kogo obchodziły głupie, latające konie. Cho myślała, że był naprawdę odważny. Kiedy pomagał jej przywioązywać paczkę do nogi sowy przez chwilę rozważał niby przypadkowe pokazanie jej swojej pociętej ręki ...ale w chwili, gdy tylko pojawiła się ta emocjonująca myśl, drzwi do sowiarni otworzyły się ponownie.
Do pomieszczenia sapiąc wpadł woźny Filch. Na jego zapadniętych żylastych policzkach widniały purpurowe plamy, szczęka mu dygotała, a jego cienkie siwe włosy były potargane - najwyraźniej biegł tutaj. Pani Norris przyszła zanim, depcząc mu po piętach i wpatrując się w sowy ponad głowami i miaucząc z głodu. Z góry dobiegł niespokojny szmer skrzydeł i wielka brązowa sowa kłapnęła groźnie dziobem.
- Aha! - oznajmił Filch człapiąc w kierunku Harry'ego, a jego workowate policzki drżały ze złości. - Dostałem cynk, że zamierzasz złożyć potężne zamówienie na łajnobomby!
Harry skrzyżował ramiona i wpatrywał się w dozorcę.
- Kto powiedział panu, że zamawiam łajnobomby?
Cho spoglądała raz na Harry'ego, raz na Filcha, także marszcząc brwi. Sowa na jej ramieniu zmęczona staniem na jednej nodze, wydała z siebie upominające pohukiwanie, ale Cho zignorowała ją.
- Mam swoje źródła - wysyczał pełnym samozadowolenia głosem Filch - A teraz pokaż cokolwiek wysyłasz.
Czując ogromną ulgę Harry, że nie próżnował wysyłając list Harry powiedział - Nie mogę, już wysłałem.
- Wysłałeś? - spytał Filch, a jego twarz wykrzywił grymas gniewu.
- Wysłałem - odparł spokojnie Harry.
Filch z wściekłością otworzył usta, oddychał przez kilka sekund, a potem zerknął na szaty Harrego.
- Skąd ja mam wiedzieć, czy nie masz tego w swojej kieszeni?
- Ponieważ....
- Ja widziałam jak to wysyłał - oznajmiła gniewnie Cho.
Filch zerknął na nią.
- Widziałaś...?
- Zgadza się, widziałam go - powiedziała groźnie.
Nastąpiła chwila przerwy, w czasie której Filch rzucił dzikie spojrzenie Cho, a Cho odwzajemniła takie samo Filchowi, po czym woźny obrócił się na pięcie i powłóczył z powrotem w kierunku drzwi. Zatrzymał się z ręką na klamce i spojrzał w tył na Harry'ego.
- Jeśli dostanę choćby podmuch łajnobomby...
Ruszył ciężkim krokiem po schodach w dół. Pani Norris rzuciła ostatnie przciągłe spojrzenie na sowy i poszła za nim.
Harry i Cho spojrzeli na siebie.
- Dziękuję - powiedział Harry.
- Nie ma problemu - odparła lekko zaróżowiona na twarzy Cho poprawiając w końcu przesyłkę na nodze sowy, - Ale nie zamawiałeś łajnobomb, prawda?
- Nie - rzekł Harry.
- Zastanawiam się w takim razie, czemu on myśli to zrobiłeś? - powiedziała przenosząc sowę do okna.
Harry wzruszył ramionami. Było to dla niego tak samo tajemnicze jak dla niej, chociaż w dziwny sposób nie było to dla niego ważne w tym momencie.
Opuścili sowiarnię razem. Przy wejściu do korytarza, który prowadził w kierunku zachodniego skrzydła zamku, Cho powiedziała - Idę w tą stronę. Cóż, do... do zobaczenia wkrótce, Harry.
- Tak... do zobaczenia.
Uśmiechnęła się do niego i odeszła. Harry szedł dalej czując się spokojnie rozradowany. Udało mu się przeprowadzić z nią całą rozmowę i ani razu nie zrobił z siebie głupka... Byłeś naprawdę odważny przeciwstawiając się jej w ten sposób... Cho nazwała go odważnym... Nie nienawidziła go za to, że przeżył...
Oczywiście wolała Cedrika, wiedział o tym. Chociaż gdyby tylko zaprosił ją na Bal zanim Cedrik to zrobił, sprawy mogłyby się potoczyć inaczej... Było jej chyba szczerze przykro, że musiała odmówić, kiedy Harry ją zaprosił...
- Dzień dobry - powiedział radośnie Harry do Rona i Hermiony, przyłączając się do nich przy stole Gryffindoru w Wielkiej Sali.
- Z czego jesteś taki zadowolony? - spytał Ron obserwując Harrego ze zdziwieniem.
- Eee.. quidditch później - odparł pełen szczęścia Harry, przyciągając ku sobie duży półmisek jajek na bekonie.
- A... tak... - powiedział Ron. Odłożył kawałek tosta, którego jadł i wziął duży łyk dyniowego soku. - Słuchaj... nie będziesz miał nic przeciwko, żeby wyjść ze mną trochę wcześniej, prawda? Tak żeby... eee.. poćwiczyć trochę ze mną przed treningiem? Tak żebym, wiesz, wciągnął się trochę.
- Jasne, OK. - odpowiedział Harry.
- Słuchajcie, uważam że nie powinniście - powiedziała poważnie Hermiona. - Jesteście obaj naprawdę do tyłu z pracą domową tak jakby...
Ale przerwała. Zaczęła przychodzić poranna poczta i jak zwykle Prorok Codzienny szybował w jej stronę w dziobie sówki, która wylądowała niebezpiecznie blisko cukiernicy i wyciągnęła nóżkę. Hermiona wepchnęła jednego knuta do jej skórzanego woreczka, wzięła gazetę i gdy tylko sówka odleciała, spojrzała krytyczne na pierwszą stronę.
- Coś ciekawego? - spytal Ron. Harry uśmiechnął się wiedząc, że Ron miał ochotę trzymać ja z dala od tematu prac domowych.
- Nie - westchnęła - tylko kilka bzdur o basistce grupy Fatalne Jędze, która wychodzi za mąż.
Hermiona otworzyła gazetę i zniknęła za nią. Harry poświęcił się kolejnej dokładce jajek na bekonie. Ron lekko czymś pochłonięty gapił się w górne okna.
- Chwila - powiedziała nagle Hermiona. - Och nie... Syriusz!
- Co się stało? - spytał Harry, chwytając gazetę tak gwałtownie, że rozerwała się w połowie i on i Hermiona zostali każde z jedną częścią.
- "Ministerstwo Magii otrzymało informację z pewnego źródła, że Syriusz Black, znany masowy morderca.... bla bla bla... ukrywa się obecnie w Londynie!" - przeczytała pełnym udręki szeptem Hermiona ze swojej połówki.
- Lucjusz Malfoy, założę się o wszystko - powiedział Harry cichym, wściekłym głosem. - Rozpoznał Syriusza na peronie....
- Co? - odezwał się zaniepokojony Ron - Nie powiedziałeś..
- Szszsz ! - uciszyli go oboje.
- "Ministerstwo ostrzega czarodziejską społeczność, że Black jest bardzo niebezpieczny... zabił trzynastu ludzi... uciekł z Azkabanu...." zwykłe śmieci - podsumowała Hermiona odkładając swoją połówkę gazety i spoglądając bojaźliwie na Harry'ego i Rona. - Cóż, po prostu znów nie będzie mógł wychodzić z domu, to wszystko - wyszeptała. - Dumbledore ostrzegał go przed tym.
Harry patrzył posępnie na oderwany przez siebie kawałek Proroka Codziennego. Większość strony poświecona była na reklamy Szat Pani Malkin na Wszystkie Okazje, gdzie najwidoczniej była wyprzedaż.
- Hej! - powiedział rozpłaszczając go na stole, tak by Hermiona i Ron mogli mogli to zobaczyć - Spójrzcie na to!
- Mam już wszystkie szaty, jakich potrzebuję. - oznajmił Ron.
- Nie - ciągnął Harry - Patrz... tu na ten mały kawałek...
Ron i Hermiona nachylili się by przeczytać, co tam jest napisane.
Notka była długa zaledwie na cal i umiejscowiona dokładnie na samym dole kolumny. Była zatytułowana:

NADUŻYCIE W MINISTERSTWIE


Sturgis Podmore, lat 38, zamieszkały pod numerem drugim na Laburmum Gardens, w Clapham, stanął przed Czarosądem oskarżony o nadużycie i próbę kradzieży w Ministerstwie Magii dnia 31 sierpnia. Podmore został aresztowany przez strażnika Ministerstwa Magii, Erica Muncha, który złapał go na usiłówaniu sforsowania ściśle chronionych drzwi o godzinie pierwszej nad ranem. Podmore, który nie odmówił składania zeznań w swojej obronie został uznany winnym obu zarzutów i skazany na sześć miesięcy aresztu w Azkabanie.


- Sturgis Podmore? - powtórzył wolno Ron. - To ten facet, który wygląda jakby jego głowa była pokryta słomą, prawda? On należy do Za...
- Ron, sza!! - przerwała mu Hermiona rzucając dokoła przerażone spojrzenia.
- Sześć miesięcy w Azkabanie! - wyszeptał zszokowany Harry - Za samą tylko próbę przejścia przez jakieś drzwi!
- Nie bądź niemądry, to nie było za samą tylko próbę przejścia przez drzwi. Co on do licha robił w Ministerstwie Magii o pierwszej nad ranem? - westchnęła Hermiona.
- Myślisz, że robił coś dla Zakonu? - wymamrotał Ron.
- Chwila.... - powiedział wolno Harry. - Sturgis miał przyjść i nas odprowadzić, pamiętacie?
Spojrzeli na niego.
- Tak, miał być częścią naszej straży w drodze na King's Cross, pamiętacie? A Moody chodził cały wściekły, ponieważ się nie pokazał. Tak więc nie mógł wykonywać zadania dla nich, nie?
- Cóż, może nie oczekiwali, że da się złapać - powiedziała Hermiona.
- To mogło być ukartowane! - wykrzyknął z podnieceniem Ron. - Nie, słuchaj! - kontynuował, opuszczając dramatycznie głos po tym jak ujrzał groźnie spojrzenie na twarzy Hermiony. - Ministerstwo podejrzewa, że jest jednym z ludzi Dumbledore'a, więc... no nie wiem - zwabili go do Ministerstwa, a on wcale nie próbował przedostać się przez drzwi! Może oni po prostu zmyślili coś, by go dopaść!
Nastąpiła chwila przerwy, podczas której Harry i Hermiona rozważali to. Harry'emu wydawało się to nieprawdopodobne. Hermiona, z drugiej strony, była raczej pod wrażeniem.
- Czy wiesz, że ja nie byłabym wcale taka zdziwiona, gdyby to okazało się prawdą.
Rozprostowała w zamyśleniu swoją połówkę gazety. Gdy tylko Harry odłożył swój nóż i widelec, Hermiona jakby wyszła z zamyślenia.
- Racja, no dobrze, myślę że najpierw powinniśmy zabrać się za to wypracowanie o samonawożących się krzewach dla pani Sprout i jeśli będziemy mieli szczęście, będziemy mogli zacząć Zaklęcie Przywołania Nieożywionego dla McGonagall jeszcze przed lunchem...
Harry poczuł lekkie ukłucie winy na myśl o stosie zadań domowych czekających na niego na górze, ale niebo było czyste, rozweselająco niebieskie, a on nie siedział na swojej Błyskawicy już od tygodnia...
- To znaczy, możemy to zrobić dzisiaj wieczorem - powiedział Ron, kiedy wraz z Harrym schodzili pochyłym trawnikiem w stronę boiska do quidditcha, z miotłami na ramionach i z okropnymi ostrzeżeniami Hermiony, że obleją wszystkie swoje SUMy, nadal rozbrzmiewającymi w ich uszach. - I mamy jeszcze jutro. Ona za bardzo przejmuje się pracą, to jest jej problem... - po chwili przerwy dodał bardziej niespokojnym tonem - Myślisz, że mówiła serio, kiedy powiedziała, że nie da nam ściągnąć od siebie?
- Tak, myślę że tak - odparł Harry. - Mimo to, to też jest ważne, musimy ćwiczyć jeżeli chcemy zostać w drużynie quidditcha.
- Tak, dokładnie - powiedział Ron pocieszającym tonem. - I mamy mnóstwo czasu, by zrobić to wszystko...
Kiedy zbliżali się do boiska do quidditcha, Harry spojrzał w prawo, gdzie kołysały się mrocznie drzewa Zakazanego Lasu. Nic z nich nie wylatywało. Niebo było puste z wyjątkiem kilku odległych sów unoszących się wokół wieży sowiarni. Miał dość rzeczy do martwienia się. Latające konie nie robiły mu żadnej krzywdy - wyrzucił to ze swoich myśli.
Zebrali piłki z półki w przebieralni i przystąpili z zapałem do pracy. Ron bronił trzech wysokich bramek, Harry grał jako Ścigający i próbował przerzucić kafel obok Rona. Harry zauważył, że Ron jest całkiem dobry. Zablokował trzy czwarte strzałów, które próbował puścić obok niego i grał coraz lepiej im dłużej ćwiczyli. Po paru godzinach wrócili do zamku na lunch, podczas którego Hermiona dała im jasno do zrozumienia, że myśli iż są nieodpowiedzialni, po czym wrócili na boisko już na prawdziwy trening. Wszyscy gracze z drużyny poza Angeliną byli już w szatni, kiedy tam weszli.
- W porządku, Ron? - zapytał George mrugając do niego.
- Tak - odpowiedział Ron, który podczas drogi na boisko stawał się coraz cichszy.
- Gotowy, by nam pokazać na co go stać, maleńki prefekciku? - spytał Fred, wyłaniając się z potarganymi włosami z otworu w szacie do quidditcha, z lekko złośliwym uśmiechem na twarzy.
- Przymknij się - powiedział Ron z kamienną twarzą, zakładając swoje własne drużynowe szaty po raz pierwszy. Pasowały na niego całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że należały wcześniej do Oliviera Wooda, który raczej był szerszy w ramionach.
- W porządku, wszyscy - powiedziała Angelina wchodząc już przebrana z biura kapitana. - Bierzmy się do roboty. Alicja i Fred, gdybyście tak mogli wziąć dla nas skrzynię na piłki. Och, na widowni jest parę osób, ale chciałabym żebyście nie zwracali na nich uwagi, dobrze?
Coś w jej niby zdecydowanym głosie sprawiło, że Harry domyślił się kim są ci nieproszeni widzowie, i rzeczywiście, kiedy wyszli z szatni na rozświetlone słońcem boisko trafili na burzę gwizdów i drwin ze strony drużyny Ślizgonów i grupki osób na doczepkę, którzy rozsiedli się w połowie pustych trybun i których głosy głośno odbijały się echem wokół całego stadionu.
- Na czym lata ten Weasley? - zawołał Malfoy szyderczo cedząc słowa. - Dlaczego ktoś miałby rzucać zaklęcie latania na taką starą zapleśniałą kłodę? - Crabbe, Goyle i Pansy Parkinson zarżeli i wrzasnęli ze śmiechu. Ron dosiadł swojej miotły i odbił się od ziemi, a Harry poszedł w jego ślady, obserwując jak jego uszy czerwienieją od tyłu.
- Zignoruj ich - powiedział przyspieszając, by zrównać się z Ronem. - Zobaczymy kto będzie się śmiał, po tym jak z nimi zagramy...
- Dokładnie taka postawa, jakiej oczekuję, Harry - powiedziała pochwalnie Angelina przelatując wkoło nich z kaflem pod ręką i zwalniając by zawisnąć w miejscu przed swą latającą drużyną. - Ok, wszyscy, zaczniemy od kilku podań, tak na rozgrzewkę, cała drużyna proszę...
- Hej Johnson, co tak właściwie z twoją fryzurą? - wrzasnęła z dołu Pansy Parkinson. - Dlaczego ktoś miałby chcieć wyglądać jakby robale wychodziły mu z głowy?
Angelina odgarnęła z twarzy swoje długie splecione włosy i kontynuowała spokojnie. - Rozstawcie się w takim razie i teraz zobaczmy co potrafimy...
Harry odleciał od pozostałych na dalszy skraj boiska. Ron cofnął się w przeciwnym kierunku. Angelina podniosła kafel jedną ręką i mocno podała go do Freda, który podał go do George'a, który podał go do Harry'ego, który podał go do Rona, który go upuścił...
Ślizgoni pod przewodnictwem Malfoya, zaryczeli i wydarli się ze śmiechu. Ron, który popędził w dół, by złapać kafla zanim spadnie na ziemię, wyszedł z nurkowania tak niestarannie, że ześliznął się na bok swojej miotły, i wrócił na właściwą wysokość gry cały się zarumieniony. Harry zauważył jak Fred i George wymieniają spojrzenia, ale co nietypowe, żaden z nich nie powiedział ani słowa, za co Harry był im wdzięczny.
- Podaj dalej, Ron - zawołała Angelina jakby nic się nie stało. Ron rzucił kafla do Alicji, która podała z powrotem do Harrego, który podał do George'a...
- Hej, Potter, jak tam twoja blizna? - zawołał Malfoy. - Jesteś pewny, że nie musisz się położyć? To będzie już z jakiś tydzień odkąd byłeś w skrzydle szpitalnym, to twój rekord, prawda?
George podał do Angeliny, ona podała tyłem do Harrego, który się tego nie spodziewał, ale złapał go samymi koniuszkami palców i podał szybko do Rona, który rzucił się za nim i chybił o parę cali.
- Ej no dalej, Ron - rozgniewała się Angelina, kiedy nurkował ponownie ścigając kafla. - Uważaj trochę.
Trudno byłoby powiedzieć czy to twarz Rona czy kafel były bardziej purpurowe kiedy ponownie powrócił do gry. Malfoy i reszta drużyny Slytherinu wyli ze śmiechu. Przy trzeciej próbie Ron złapał kafel. Być może z ulgi rzucił go z takim entuzjazmem, że przeleciał on przez wyciągnięte ręce Katie i uderzył ją prosto w twarz.
- Przepraszam! - jęknął Ron i poleciał naprzód, by zobaczyć czy wyrządził jej jakąś krzywdę.
- Wracaj na pozycję. Nic jej nie jest! - warknęła Angelina. - Ale kiedy podajesz do partnera, spróbuj nie strącać jej z miotły, dobra? Od tego mamy tłuczki!
Nos Katie krwawił. Poniżej Ślizgoni tupali nogami i drwili. Fred i George podlecieli do Katie.
- Masz, weź to - powiedział Fred, podając jej coś małego i szkarłatnego ze swojej kieszeni. - To natychmiast załatwi sprawę.
- W porządku - zawołała Angelina, - Fred, George, idźcie i weźcie swoje pałki i tłuczek. Ron wracaj na swoją pozycję bramkarza. Harry, uwolnisz znicz kiedy powiem. Będziemy oczywiście celować do bramek Rona. - Harry poleciał za bliźniakami, by przynieść znicz.
- To co wyprawia Ron to kompletna katastrofa, prawda? - wymamrotał George, kiedy wszyscy trzej wylądowali obok skrzyni, w której były piłki i otworzyli ją, by wyciągnąć jeden z tłuczków i znicz.
- Jest tylko podenerwowany - wyjaśnił Harry - Był dobry, gdy ćwiczyłem z nim dziś rano.
- Tak, cóż, mam nadzieję, że nie osiągnał szczytu zbyt wcześnie - powiedział ponuro Fred.
Wrócili znów nad ziemię. Kiedy Angelina dmuchnęła w swój gwizdek, Harry uwolnił znicz, a Fred i George wypuścili tłuczek. Od tej chwili, Harry nie wiedział za bardzo, co robią inni. Jego zadaniem było schwytanie małej, trzepoczącej złotej piłeczki, co dla drużyny szukającego było warte sto pięćdziesiąt punktów i zrobienie czego wymagało olbrzymiej szybkości i umiejętności. Przyspieszył obracając się i slalomem omijając ścigających. Ciepłe jesienne powietrze smagało jego twarz, a odległe wrzaski Ślizgonów niezrozumiałym rykiem rozbrzmiewały w jego uszach... ale niebawem gwizdek zmusił go do ponownego zatrzymania się.
- Stop - stop - STOP! - krzyczała Angelina. - Ron... nie osłaniasz środkowej bramki!
Harry spojrzał w kierunku Rona, który unosił się przed lewą obręczą, pozostawiając pozostałe dwie kompletnie niebronione.
- Och... przepraszam...
- Musisz krążyć wkoło, kiedy obserwujesz ścigających! - powiedziała Angelina. - Albo zostań na środku dopóki nie będziesz musiał ruszyć się by bronić koła, albo krąż wokół obręczy, ale błąkaj się po jednej stronie, bo w ten sposób wpuściłeś trzy ostatnie gole.
- Przepraszam... - powtórzył Ron, którego czerwona twarz świeciła jak radiolatarnia na tle jasnego niebieskiego nieba.
- A ty Katie, nie możesz czegoś zrobić z tym krwawieniem z nosa?
- Jest tylko coraz gorzej! - odpowiedziała niewyraźnie Katie próbując zatamować cieknięcie rękawem.
Harry spojrzał na Freda, który wyglądał niespokojnie i przeszukiwał swoje kieszenie. Zobaczył jak Fred wyciąga coś purpurowego, bada to przez chwilę, a potem rozgląda się za Katie, wyraźnie przerażony.
- No dobrze, spróbujmy jeszcze raz - oznajmiła Angelina. Ignorowała Ślizgonów, którzy teraz zaczęli skandować "Gryfoni to ofiary, Gryfoni to ofiary!", niemniej jednak w jej sposobie siedzenia na miotle dało się wyczuć pewną sztywność.
Tym razem latali nawet nie przez trzy minuty, zanim rozbrzmiał gwizdek Angeliny. Harry, który właśnie zauważył znicza okrążającego przeciwną bramkę, zatrzymał się czując się wyraźnie skrzywdzony.
- Co znowu? - zapytał zniecierpliwiony Alicję, która była najbliżej.
- Katie - odpowiedziała krótko.
Harry obrócił się i zobaczył jak Angelina, Fred i George lecą wszyscy najszybciej jak mogą w kierunku Katie. Harry i Alicja także pomknęli w jej stronę. Było jasne, że Angelina zatrzymała trening w samą porę. Katie była biała jak kreda i cała pokryta krwią.
- Ona musi iść do skrzydła szpitalnego.- stwierdziła Angelina.
- Weźmiemy ją - powiedział Fred. - Ona... eee... mogła połknąć przez pomyłkę Krwawy Parzystrączek...
- Cóż, nie ma sensu kontynuować bez jednej pałkarzy i ścigającej - oznajmiła pochmurnie Angelina, kiedy Fred i George polecieli w kierunku szkoły podtrzymując Katie między sobą. - Dalej, idziemy się przebrać.
Kiedy wracali do szatni, Ślizgoni nie przestawali skandowania.
- Jak minął trening? - zapytała raczej chłodno Hermiona pół godziny później, kiedy Harry i Ron wspięli się przez dziurę w portrecie do wspólnej sali Gryffindoru.
- Było... - zaczął Harry.
- Kompletnie do bani - powiedział głucho Ron, opadając na krzesło obok Hermiony. Spojrzała na Rona i widać było, że jej chłód topnieje.
- Cóż, to był dopiero twój pierwszy raz - powiedziała pocieszająco. - to wymaga czasu, by...
- A kto powiedział, że to przeze mnie było do bani? - warknął Ron.
- Nikt - odpowiedziała zaskoczona Hermiona - Myślałam...
- Myślałaś, że z założenia jestem do niczego?
- Nie, oczywiście, że nie! Posłuchaj, powiedziałeś, że było do bani, więc ja tylko...
- Idę odrobić jakieś zadanie domowe - powiedział gniewnie Ron i stąpajac głośno wszedł po schodach do dormitoriów dla chłopców i zniknął z pola widzenia.
- Był do bani?
- Nie - odpowiedział lojalnie Harry.
Hermiona uniosła brwi.
- No cóż, przypuszczam że mógł grać lepiej - wymamrotał Harry - ale tak jak mówiłaś, to był dopiero pierwszy trening...
Ani Harry ani Ron nie zrobili raczej dużego postępu w swoich pracach domowych tego wieczoru. Harry wiedział, że Ron jest zbyt przejęty tym, jak fatalnie wypadł na treningu quidditcha i do tego sam miał trudności z wyrzuceniem z głowy tego "Gryfoni to ofiary".
Całą niedzielę spędzili we wspólnej sali, zakopani w książkach, a tymczasem sala wokół nich wypełniała się i pustoszała. Był kolejny piękny, przyjemny dzień i większość Gryfonów spędziła go na zewnątrz, korzystając z być może jednego z ostatnich dni słońca w tym roku. Zanim zapadł wieczór Harry czuł, jakby ktoś walił jego mózgiem o wnętrze jego czaszki.
- Wiesz, powinniśmy chyba próbować odrabiać więcej lekcji w ciągu tygodnia - mruknął Harry do Rona kiedy w końcu odłożyli długie wypracowanie na temat Zaklęcia Przywołania Nieożywionego dla profesor McGonagall i z przygnębieniem wzięli się za równie długie i trudne wypracowanie na temat wielu księżyców Jowisza dla profesor Sinistry.
- No - przytaknął Ron przecierając lekko przekrwione oczy i wrzucając piąty zmarnowany kawałek pergaminu do ognia przy którym siedzieli. - Słuchaj... może po prostu spytamy Hermionę, czy możemy zerknąć na to, co zrobiła?
Harry zeknął w jej kierunku. Siedziała z Krzywołapem na kolanach i gawędziła wesoło z Ginny, podczas gdy druty śmigały w powietrzu przed nią, dziergając właśnie parę bezkształtnych skrzacich skarpetek.
- Nie - odpowiedział ciężko Harry - wiesz, że nam nie pozwoli.
Pracowali więc dalej, podczas gdy niebo za oknami stawało się coraz ciemniejsze. Powoli, tłum we wspólnej sali znów zaczął się przerzedzać. Wpół do dwunastej Hermiona ziewając przyczłapała do nich.
- Prawie skończone?
- Nie - odpowiedział krótko Ron.
- Największym księżycem Jupitera jest Ganimedes, nie Callisto - powiedziała wskazując za ramieniem Rona na linijkę w jego wypracowaniu z astronomii - i to na Io są te wulkany.
- Dzięki - burknął Ron wykreślając błędne zdania.
- Przepraszam, ja tylko..
- Tak, cóż jeżeli przyszłaś tylko po to, by krytykować...
- Ron...
- Nie mam czasu wysłuchiwać kazania, w porządku, Hermiono, siedzę tu w tym po szyję...
- Nie... patrz!.
Hermiona wskazywała na najbliższe okno. Harry i Ron obaj spojrzeli w tamtą stronę. Piękna sowa uszata stała na parapecie przyglądając się Ronowi.
- Czy to nie Hermes? - spytała zdumiona Hermiona.
- Rety, to on! - powiedział cicho Ron rzucając swoje pióro i wstając z miejsca. - Po co Percy napisał do mnie?
Podszedł do okna i otworzył je. Hermes wleciał do środka, wylądował na wypracowaniu Rona i wyciągnął nóżkę, do której przyczepiony był list. Ron odczepił list i sowa odleciała natychmiast, pozostawiając atramentowe ślady łapek na rysunku przedstawiającym księżyc Io.
- To z pewnością jest pismo Percy'go - oznajmił Ron, opadając z powrotem na krzesło i gapiąc się na słowa umieszczone na zwoju: Ronald Weasley, Dom Gryffindoru, Hogwart. Spojrzał na pozostałą dwójkę. - Co myślicie?
- Otwórz go! - powiedziała gorączkowo Hermiona, a Harry przytaknął.
Ron rozwinął zwój i zaczął czytać. Im bardziej w dół biegły jego oczy, tym bardziej rzedła mu mina. Kiedy skończył czytać, wyglądał na pełnego obrzydzenia. Popchnął list w kierunku Harry'ego i Hermiony, którzy nachylili się do siebie, by przeczytać go razem.

Drogi Ronie,
dopiero co dowiedziałem się (od nikogo innego, jak od samego Ministra Magii, który dostał tą informację od waszej nowej nauczycielki, profesor Umbridge), że zostałeś prefektem Hogwartu.
Byłem bardzo przyjemnie zaskoczony, kiedy usłyszałem tą wiadomość i najpierw muszę złożyć Ci moje gratulacje. Muszę przyznać, zawsze się bałem, że wybierzesz, raczej jak można to nazwać, drogę Freda i George'a, niż pójście w moje ślady, tak więc możesz wyobrazić sobie co czułem, gdy dowiedziałem się że przestałeś kpić z autorytetów i zdecydowałeś się wziąć na barki trochę prawdziwej odpowiedzialności.
Ale chcę Ci przekazać coś więcej niż gratulacje, Ron, chcę Ci przekazać parę rad i dlatego wysyłam ten list raczej w nocy, niż przez zwykłą poranną pocztę. Mam nadzieję, że będziesz mógł go przeczytać z dala od wścibskich oczu i uniknąć niewygodnych pytań.
Z tego, co wymsknęło się Ministrowi Magii, kiedy mówił mi, że jesteś teraz prefektem, wywnioskowałem, że nadal spędzasz mnóstwo czasu z Harry Potterem. Muszę Ci powiedzieć, Ron, że nic nie stanowi większego niebezpieczeństwa utraty Twojej odznaki, niż dalsze bratanie się z tym chłopakiem. Tak, jestem pewien, że jesteś zdziwiony słysząc to - niewątpliwie powiesz, że Potter zawsze był ulubieńcem Dumbledore'a - ale czuję się zobowiązany powiedzieć Ci, że Dumbledore być może niedługo już będzie kierował Hogwartem, a ludzie, którzy się liczą, mają zupełnie inne - i prawdopodobnie bliższe prawdy - zdanie na temat zachowania Pottera. Nie powinienem już tu więcej pisać, ale jeśli poczytasz jutro Proroka Codziennego, będziesz miał dobry obraz tego, w którą stronę wieje teraz wiatr - i zobaczysz, czy naprawdę możesz obstawać przy swoim.
Poważnie, Ron, nie chcesz jechać na tym samym wózku, co Potter to może być bardzo szkodliwe dla Twojej przyszłości i mówię tu także o życiu po skończeniu szkoły. Jak pewnie jesteś świadom, skoro to nasz ojciec prowadził go do sądu, Potter miał tego lata dyscyplinarne przesłuchanie przed całym Czarosądem i wyszedł z tego nie robiąc zbyt dobrego wrażenia. On został uniewinniony czysto technicznie, jeśli chcesz znać moje zdanie, i wiele osób, z którymi rozmawiałem pozostaje przekonanych o jego winie.
Być może boisz się zerwać stosunki z Potterem - wiem, że on może być niezrównoważony i, z tego co wiem, gwałtowny - ale jeśli tylko martwisz się o to, albo zauważyłeś coś jeszcze w zachowaniu Pottera, co Cię martwi, polecam Ci porozmawiać z Dolores Umbridge, naprawdę zachwycającą kobietą, która jestem pewien będzie bardzo szczęśliwa mogąc Ci poradzić.
To prowadzi do następnej mojej rady. Jak wspomniałem wyżej, reżim Dumbledore'a w Hogwarcie wkrótce może się skończyć. Twoja lojalność, Ron, nie powinna być skierowana wobec niego, ale wobec szkoły i Ministerstwa. Bardzo przykro mi słyszeć, że jak dotychczas profesor Umbridge spotyka się z bardzo małą współpracą ze strony personelu, jako że walczy ona o przeprowadzenie tych niezbędnych zmian w obrębie Hogwartu, których tak gorliwie żąda Ministerstwo (chociaż od przyszłego tygodnia powinno być jej łatwiej - jeszcze raz, poczytaj jutrzejszego Proroka Codziennego!). Powiem tylko to - uczeń, który jest chętny do pomocy professor Umbridge, może mieć bardzo duże szanse na zostanie Naczelnym Prefektem za kilka lat.
Przepraszam, że nie mogłem się częściej z Tobą widywać przez lato. Boli mnie to, że muszę krytykować naszych rodziców, ale obawiam się, że nie mogę dłużej żyć pod ich dachem, kiedy oni pozostają w związku z niebezpiecznym tłumem wokół Dubledore'a. (Jeśli będziesz pisać do matki w jakiejś sprawie, możesz jej powiedzieć, że niejaki Sturgis Podmore, który jest wielkim przyjacielem Dumbledore'a, został ostatnio odesłany do Azkabanu za wykroczenie w Ministerstwie. Być może to otworzy ich oczy na ten rodzaj drobnych przestępców, z którymi obecnie wymieniają uściski.) Ja jestem bardzo szczęśliwy, że udało mi się uciec od piętna towarzystwa takich ludzi - Minister naprawdę nie mógł być dla mnie bardziej łaskawy - i mam nadzieję, Ron, że nie pozwolisz, by więzy rodzinne zaślepiły Cię na nierozważną naturę przekonań i działań naszych rodziców. Szczerze wierzę w to, że w końcu zdadzą sobie sprawę, jak bardzo się mylili, a ja oczywiście będę gotów przyjąć pełne przeprosiny, gdy ten dzień nadejdzie.
Proszę przemyśl wszystko co napisałem bardzo dokładnie, szczególne ten fragment o Harrym Potterze, i jeszcze raz gratulacje z powodu zostania prefektem.
Twój brat,
Percy

Harry spojrzał na Rona.
- Cóż - powiedział Harry próbując zabrzmieć, jakby uważał całą rzecz za dowcip. - jeśli chcesz... eee... gdzie to jest? - sprawdził w liście Percy'ego - Ach tak... "zerwać stosunki" ze mną, obiecuję, że nie będę gwałtowny.
- Oddaj to - powiedział Ron wyciągając rękę. - On jest - powiedział Ron urywanym głosem, drąc list na pół - największym - przedarł go na cztery części - kretynem - przedarł go na osiem części - na świecie!. - Wrzucił wszystkie kawałki do ognia. - Dalej, musimy to skończyć przed świtem. - powiedział rześko do Harry'ego, przyciągając z powrotem do siebie wypracowanie dla profesor Sinistry.
Hermiona patrzyła na Rona z osobliwym wyrazem twarzy.
- Och, dajcie je tutaj - powiedziała nagle Hermiona.
- Co? - spytał Ron.
- Dajcie mi je. Przejrzę je i poprawię - odpowiedziała.
- Mówisz poważnie? Ach, Hermiono, ratujesz nam życie. - powiedział Ron, - Co mogę..?
- To co możecie powiedzieć to "Obiecujemy, że już nigdy nie zostawimy pracy domowej na ostatnią chwilę." - powiedziała, wyciągając obie ręce po ich wypracowaia, wyglądając przy tym na nieco rozbawioną.
- Dzięki stokrotne Hermiono - powiedział słabo Harry, podając jej swoje wypracowanie, opadając z powrotem na fotel i przecierając oczy.
Było już po północy i wspólna sala opustoszała, z wyjątkiem ich trójki i Krzywołapa. Jedynym odgłosem było skrobanie pióra Hermiony, wykreślającej zdania tu i tam z ich wypracowań i szelest kartek, kiedy sprawdzała rozmaite faktów w książkach porozrzucanych na stole. Harry był wyczerpany. Czuł również dziwne, chore, puste uczucie w żołądku, które nie miało nic wspólnego ze zmęczeniem i które dotyczyło listu zwijającego się czarno w samym środku ognia.
Wiedział, że połowa ludzi w Hogwarcie uważa go za dziwaka, nawet za szaleńca. Wiedział, że Prorok Codzienny wysnuwał fałszywe alucje na jego temat od miesięcy, ale było coś zobaczeniu tego ujętego w ten sposób w piśmie Percy'ego, coś w znajomości faktu, że Percy radził Ronowi, by go porzucił, a nawet opowiedział o nim pani Umbridge, co jak nic dotąd sprawiło, że zdał sibie sprawę, jak naprawdę wygląda jego sytuacja. Znał Percy'ego od czterech lat, mieszkał w jego domu podczas letnich wakacji, dzielił z nim namiot podczas Światowych Mistrzostw Quidditcha, dostał nawet od niego najwyższą ocenę przy drugim zadaniu Turnieju Trójmagicznego w zeszłym roku, a teraz, Percy uważał go za niezrównoważonego i być może gwałtownego.
Z przypływem sympatii dla swojego ojca chrzestnego Harry pomyślał, że Syriusz był prawdopodobnie jedyną osobą, która naprawdę zrozumiałaby to co czuł w tej chwili, ponieważ Syriusz był w tej samej sytuacji. Prawie każdy w czarodziejskim świecie myślał, że Syriusz jest niebezpiecznym mordercą i wielkim stronnikiem Voldemorta i musiał żyć z tą wiedzą przez 14 lat...
Harry zamrugał. Właśnie zobaczył w ogniu coś, co nie mogło tam być. Pojawiło się i zniknęło natychmiast. Nie... to nie mogło mieć miejsca... wyobraził to sobie ponieważ myślał o Syriuszu...
- Ok, napisz to - powiedziała Hermiona do Rona przesuwając jego wypracowanie i karteczkę pokrytą jej własnym pismem z powrotem do Rona. - a potem dodaj ten wniosek, który napisałam dla ciebie.
- Hermiona... jesteś naprawdę najwspanialszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem - odrzekł słabo Ron - i jeśli kiedykolwiek znów będę dla ciebie wstrętny...
- To będę wiedziała, wróciłeś do normalności - odpowiedziała Hermiona. - Harry, twoje jest dobre, oprócz tego kawałka przy końcu. Sądzę że musiałeś źle usłyszeć profesor Sinistrę, Europa jest pokryta lodem, nie miodem... Harry?
Harry zsunął się ze swojego fotela na kolana i kucał teraz na wyświechtanym dywanie przed paleniskiem uporczywie wpatrując się w płomienie.
- Eee... Harry? - spytał niepewnie Ron. - Czemu zszedłeś na dół?
- Ponieważ właśnie zobaczyłem w ogniu głowę Syriusza - odpowiedział Harry.
Mówił całkiem spokojnie. W końcu, widział głowę Syriusza w tym samym ogniu już w poprzednim roku, a nawet z nią rozmawiał. Mimo wszystko, nie mógł być pewien, że naprawdę widział ją i tym razem... zniknęła tak szybko...
- Głowę Syriusza? - powtórzyła Hermiona. - To znaczy, tak jak wtedy gdy chciał porozmawiać z tobą podczas Turnieju Trójmagicznego? Ale teraz by chyba tego nie zrobił, to byłoby zbyt... Syriusz!
Sapnęła wpatrując się w ogień. Ron upuścił pióro. Pośrodku tańczących płomieni usadowiła się głowa Syriusza z długimi czarnymi włosami opadającymi wokół jego uśmiechniętej twarzy.
- Zacząłem już myśleć, że pójdziecie spać zanim wszyscy się rozejdą.- powiedział. - Sprawdzałem co godzinę.
- Zjawiałeś się w ogniu co godzinę? - spytał Harry podśmiewując się.
- Tylko na parę sekund, by sprawdzić czy teren jest czysty.
- Ale co jeśli byłeś widziany? - spytała niespokojnie Hermiona.
- Cóż, myślę, że dziewczynka, na oko pierwszoroczna, mogła mnie przyuważyć, ale nie martwcie się - powiedział pospiesznie Syriusz, gdy Hermiona zakryła ręką usta, - Zniknąłem, gdy spojrzała na mnie ponownie i założę się, że pomyślała sobie, iż byłem tylko dziwnie ukształtowanym kawałkiem drewna lub czymś takim.
- Ale Syriuszu, to jest straszne ryzyko... - zaczęła Hermiona.
- Mówisz jak Molly - powiedział Syriusz. - To było jedyne wyjście, by móc przyjść z odpowiedzią na list Harry'ego bez uciekania się do kodów, kody zresztą można złamać.
Na wspomnienie o liście Harrego, Hermiona i Ron odwrócili się oboje, gapiąc się na niego.
- Nie powiedziałeś, że napisałeś do Syriusza - powiedziała oskarżycielsko Hermiona.
- Zapomniałem - powiedział Harry, co było całkowitą prawdą. Spotkanie z Cho w sowiarni wymazało z jego umysłu wszystko, co zdarzyło się wcześniej. - Nie patrz na mnie w ten sposób, Hermiono, nie było sposobu, żeby ktokolwiek mógł wydobyć z niego tajemne informacje, prawda Syriuszu?
- Nie, to było bardzo dobre - powiedział Syriusz uśmiechając się. - W każdym razie, lepiej się pospieszmy, na wszelki wypadek, gdyby nam ktoś przeszkodził... twoja blizna.
- A o co...? - zaczął Ron, ale Hermiona przerwała mu.
- Powiemy ci później. Mów dalej, Syriuszu.
- Cóż, wiem, że nie może być przyjemnie, gdy boli, ale sądzimy, że nie ma się tak naprawdę o co martwić. Bołało cię przez cały ostatni rok, prawda?
- Tak, a Dumbledore powiedział, że to się dzieje kiedy Voldemort odczuwa wyjątkowo silne emocje - powiedział Harry, jak zwykle ignorując drżenie Rona i Hermiony. - Więc może po prostu, nie wiem, był naprawdę zły albo coś tego wieczoru, kiedy miałem szlaban.
- Cóż, teraz kiedy powrócił musi boleć częściej - powiedział Syriusz.
- Więc nie myślisz, że to ma coś wspólnego z tym, że Umbridge dotknęła mnie kiedy miałem szlaban u niej? - spytał Harry.
- Wątpię w to - powiedział Syriusz. - Znam ją poprzez opinie, jestem pewien, że nie jest Śmierciożercą...
- Jest wystarczająco odrażająca, by być jednym z nich. - powiedział ponuro Harry, a Ron i Hermiona przytaknęli energicznie głowami na zgodę.
- Tak, ale świat nie dzieli się na dobrych ludzi i Śmierciożerców - powiedział Syriusz z krzywym uśmiechem. Chociaż wiem, że jest paskudna - powinniście usłyszeć, co mówi o niej Remus.
- Lupin ją zna? - spytał szybko Harry przypominając sobie komentarze Umbridge z jej pierwszej lekcji na temat niebezpiecznych mieszańcow.
- Nie - odparł Syriusz - ale to ona przygotowała fragment ustawy antywilkołakowej przed dwoma laty, przez którą prawie niemożliwe jest, by dostał pracę.
Harry przypomniał sobie jak o wiele marniej wyglądał w tych dniach Lupin i jego niechęć do Umbridge jeszcze się pogłębiła.
- A co ona ma przecowko wilkołakom? - spytała ze złością Hermiona.
- Boi się ich, przypuszczam - odparł Syriusz uśmiechając się na widok jej oburzenia.
- Najwidoczniej nie cierpi półludzi. W zeszłym roku prowadziła też kampanię, mającą na celu doprowadzenie do obserwacji z znakowania półludzi. Wyobraźcie sobie tracenie waszego czasu i energii na prześladowanie półludzi, kiedy na wolności łażą takie małe gburki jak Stforek.
Ron zaśmiał się, ale Hermiona wyglądała na zezłoszczoną.
- Syriusz! - powiedziała z wyrzutem. - Szczerze, gdybyś tylko przyłożył trochę wysiłku do Stforka, jestem pewna, że odpowiedziałby. W końcu jesteś jedynym członkiem jego rodziny, jaki mu został, a profesro Dumbledore powiedział...
- Dobrze więc, jak wyglądają lekcje Umbridge? - przerwał jej Syriusz. - Uczy was wszystkich zabijać mieszańców?
- Nie - odparł Harry ignorując urażone spojrzenie Hermiony, której przerwano obronę Stforka. - W ogóle nie pozwala nam używać magii!
- Wszystko co robimy, to czytanie głupiej książki - dodał Ron.
- Ach tak, to wyjaśnia - odpadł Syriusz. - Mamy informację z wewnątrz Ministerstwa, że Knot nie chce, byście byli wyćwiczeni w walce.
- Wyćwiczeni w walce! - powtórzył z niedowierzaniem Harry - Co on myśli, że my tu robimy, tworzymy jakiś rodzaj armii czarodziejów?
- To jest dokładnie to, co myśli, że robicie - wyjaśnił Syriusz - albo, raczej, dokładnie to co obawia się, że Dumbledore robi - formuje swą własną, prywatną armię, za której pomocą będzie w stanie przejąć Ministerstwo Magii.
Na te słowa zapadła cisza, po której odezwał się Ron - To najgłupsza rzecz, jaką słyszałem w życiu, włączając wszystkie te rzeczy z którymi wyskakuje Luna Lovegood.
- Więc jesteśmy odsuwani od nauki Obrony Przed Czarną Magią, ponieważ Knot boi się, że użyjemy zaklęć przeciwko Ministerstwu? - powiedziała rozwścieczona Hermiona.
- Ano - przytaknął Syriusz. - Knot myśli, że Dumbledore nie cofnie się przed niczym by przechwycić władzę. Z dnia na dzień jest coraz większym paranoikiem jeśli chodzi o Dumbledore'a. To już tylko kwestia czasu zanim aresztuje Dumbledore'a pod jakimś wydumanym zarzutem.
To przypomniało Harremu list Percy'ego.
- Nie wiesz, czy będzie cokolwiek na temat Dumbledore'a w jutrzejszym Proroku Codziennym? Brat Rona Percy uważa, że będzie...
- Nie wiem - odparł Syriusz - Nie widziałem się z nikim z Zakonu przez cały weekend, wszyscy są zajęci. Jesteśmy tu tylko ja i Stforek.
W głosie Syriusza można było zauważyć zdecydowaną nutkę goryczy.
- Więc nie masz żadnych informacji o Hagridzie?
- Ach...- powiedział Syriusz - cóż, powinien już był wrócić, nikt nie jest pewien co się z nim stało. - Po czym widząc ich przerażone twarze, dodał szybko - Ale Dumbledore się nie martwi, więc wy troje też się nie zadręczajcie. Jestem pewien, że z Hagridem wszystko jest w porządku.
- Ale skoro miał już powrócić do tego czasu... - odezwała się Hermiona cichym, niespokojnym głosem.
- Madame Maxim była z nim, mieliśmy z nią kontakt i powiedziała, że rozstali się w drodze powrotnej... Ale ma nic, co by wskazywało na to, że jest ranny... to znaczy, nic co wskazywałoby, że nie jest całkowicie OK.
Nie do końca przekonani, Harry, Ron i Hermiona wymienili zmartwione spojrzenia.
- Posłuchajcie, nie zadawajcie zbyt wiele pytań o Hagrida - powiedział szybko Syriusz - to będzie tylko przyciągać więcej uwagi do faktu, że on nie wrócił, a wiem, że Dumbledore tego nie chce. Hagrid jest twardy, nic mu się nie stanie. - a kiedy nie wyglądali na pocieszonych tymi słowami, Syriusz dodał, - Kiedy jest wasz kolejny weekend w Hogsmeade? Tak sobie myślałem, udało nam się z tym przebraniem psa na dworcu, prawda? Pomyślałem, że mógłbym...
- NIE! - powiedzieli bardzo głośno Harry i Hermiona razem.
- Syriuszu, nie widziałeś Proroka Codziennego? - spytała niespokojnie Hermiona.
- Ach, to - powiedział Syriusz szczerząc zęby, - oni zawsze zgadują gdzie jestem, tak naprawdę nie mają żadnego pojęcia...
- Tak, ale myślimy, że tym razem mają, - powiedział Harry. - Malfoy powiedział coś w pociągu, co pozwoliło nam sądzić, iż on wie, że to byłeś ty, a jego ojciec był na peronie, Syriusz - znasz Lucjusza Malfoya - więc nie przychodź tutaj, cokolwiek byś robił. Jeśli Malfoy znów cię rozpozna...
- Dobrze, dobrze, wiem o co chodzi - powiedział Syriusz. Wyglądał na bardzo niezadowolonego. - To tylko taki pomysł, myślałem, że może chciałbyś pobyć trochę razem.
- Chciałbym, nie chciałbym tylko, żeby cię wsadzili z powrotem do Azkabanu! - powiedział Harry.
Nastąpiła przerwa, podczas której Syriusz patrzył z ognia na Harry'ego, pomiędzy jego zapadłymi oczami pojawiła się zmarszczka.
- Jesteś mniej podobny do ojca niż myślałem - powiedział na koniec z wyraźnym chłodem w głosie. - To właśnie ryzyko sprawiłoby, że dla twojego ojca byłoby to zabawne.
- Słuchaj...
- Dobrze, lepiej się będę zbierał, słyszę jak już Stforek idzie na dół po schodach - powiedział Syriusz, ale Harry był pewien, że kłamie. - W takim razie napiszę do ciebie i podam ci czas, kiedy mogę znów pojawić się w kominku, dobrze? O ile jesteś w stanie to zaryzykować?
Nastąpił mały trzask i w miejscu gdzie przed chwilą znajdowała się głowa Syriusza, pojawiły się ponownie płomienie.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Podstawy zarządzania wykład rozdział 05
2 Realizacja pracy licencjackiej rozdziałmetodologiczny (1)id 19659 ppt
Ekonomia rozdzial III
rozdzielczosc
kurs html rozdział II
Podstawy zarządzania wykład rozdział 14
7 Rozdzial5 Jak to dziala
Klimatyzacja Rozdzial5
Polityka gospodarcza Polski w pierwszych dekadach XXI wieku W Michna Rozdział XVII
Ir 1 (R 1) 127 142 Rozdział 09
Bulimia rozdział 5; część 2 program
05 rozdzial 04 nzig3du5fdy5tkt5 Nieznany (2)
PEDAGOGIKA SPOŁECZNA Pilch Lepalczyk skrót 3 pierwszych rozdziałów
Instrukcja 07 Symbole oraz parametry zaworów rozdzielających
04 Rozdział 03 Efektywne rozwiązywanie pewnych typów równań różniczkowych
Kurcz Język a myślenie rozdział 12
Ekonomia zerówka rozdział 8 strona 171
28 rozdzial 27 vmxgkzibmm3xcof4 Nieznany (2)
Meyer Stephenie Intruz [rozdział 1]

więcej podobnych podstron