40. Kryzys narodów
Niemożność zjednoczenia Europy wykazuje z przytłaczającą oczywistością, że narody są wciąż całkiem realni i w jakimś sensie bardzo mocne.
O tym, że narody są zarazem źle dostosowane (oględnie mówiąc) do przemian naszego społeczeństwa, świadczyć dwie wojny światowe - które były wynikiem nacjonalizmów i istnienia państw totalitarnych. A także powszechna odczuwana i wypowiadana potrzeba jakiegoś ponadnarodowego związku, która zrodziła Wspólny Rynek; wreszcie - coraz bardziej z każdym rokiem palący problem zacofani* wielu dużych regionów w największych naszych krajach odwrotna strona nieznośnego już prawie nadmiaru dób] w miastach stołecznych tych regionów.
Jesteśmy więc świadkami kryzysów lokalnych wewnątrz danego narodu, wywołanych nie dającym się stłumić niezadowoleniem określonego regionu, uciskanego przez centralizm Państwa (przykładem może być Południowy Tyrol, berneńska część Jury, Guipuzcoa albo Katalonia); rozwiązanie tych kryzysów bywa możliwe, czy to przez przyjęcie bardziej zróżnicowanego i liberalniejszego systemu politycznego, czy przez oderwanie się regionu, który czasem wchodzi w związek z sąsiednim Państwem Narodowym. Występują jednak ponadto kryzysy szersze i dramatyczniejsze, naruszające byt kilku równocześnie europejskich Państw Narodowych. Belgii grozi rozpad. Wielka Brytania ze spokojem liczy się z przemiana w federację autonomicznych jednostek posiadających i władzę administracyjną, parlamentarną, wykonawczą i budżetową. W jej skład wchodziłyby Szkocja, Walia, Irlandia Północna, wyspy Kanału La Manche oraz regiony angielskie, korzystające ze współczesnych instytucji (jak to jest w kantonach szwajcarskich), ewentualnie posiadające odrębne głosy w Narodach Zjednoczonych (jak Ukraina i Białoruś). Co jednak powiedzieć o Francji, modelu państwa - całości ściśle zjednoczonej, ale którą „plany" ustalane w Paryżu skazują na nieuchronne odradzanie się odzyskujących młodzieńczy wigor prowincji? Od 1966 roku zwracałem uwagę „na przygotowywaną przez uniwersytety rewolucję... poważniejszą i głębszą niż domaganie się państwa okcytańskiego albo zamachy bombowe w Bretanii". Wiadomo, co się stało w dwa lata później. I to wszystko w kraju odznaczającym się najprecyzyjniejszą w naszych dziejach centralizacją i racjonalizmem doprowadzonym do granic szaleństwa... W Szwajcarii tymczasem, ojczyźnie (jak się mówi) doskonałego federalizmu, widzimy, jak frankońska i katolicka Jura buntuje się przeciw etatyzmowi reprezentowanemu przez Berno, w imię odrębności ludu, który ma ambicje zostania narodem, podczas gdy tuż obok, Bazylea staje się ośrodkiem pewnej Regio, skupiającej tereny szwajcarskie, niemieckie i francuskie. Oto dwa przykłady, bliskie sobie w przestrzeni, ale przeciwne: unitaryzmu (Berno) i mikronacjonalizmu (Jura), tendencji nazbyt często mylonych z federalizmem, którego stanowią właśnie zaprzeczenie. Trzeci wypadek jest przykładem odejścia od federalizmu międzypaństwowego na rzecz federalizmu funkcjonalnego, który jest formułą europejskiej przyszłości.
Wszystkie te zjawiska wykazują chorobliwe niedostosowanie Państwa Narodowego do politycznych, ekonomicznych, technicznych i demograficznych stosunków naszej epoki. Nie wydaje mi się, aby potwierdzały one opinię, że „ewolucja przebiega ku wzmacnianiu pozycji narodu", ale raczej, że zbliżamy się do stadium ostatecznego kryzysu tej formy zrzeszania się, która dominowała i dynamizowała Europę XIX wieku, ale która mogłaby tylko zabić Europę XX wieku, gdyby jej w porę nie przezwyciężyć.