Tici Sługa


Sługa



3014 r. TE
Łaźnie były pełne pary. Płonące lampy otaczały mgliste aureole, po ozdobnych kafelkach ścian ściekały krople. Zza drzwi dobiegał syk wody wylewanej na rozpalone kamienie i wypełzały białe smużki, dołączając do wilgotnej, ciepłej mgły wypełniającej korytarze. Z basenu w głównej sali niosły się głosy kąpiących tam ludzi.
W jednej z bocznych salek welon pary unosił się znad wody wypełniającej wannę. Powietrze było przesycone delikatnym zapachem olejków. Ułożona wygodnie w gorącej kąpieli kobieta sennym wzrokiem śledziła płomyczki wonnych świec ustawionych na półkach. Wpółdrzemała zanurzona po szyję, zadowolona, czując jak ciepło rozpuszcza ból i zmęczenie mięśni. Od lat w jej życiu niewiele było luksusowych rzeczy, a dobrą kąpiel zaliczała do największych przyjemności.
Woda powoli traciła ciepło. Wreszcie, z lekkim westchnieniem, kobieta wstała i sięgnęła po pachnące płótno. Krople wody zamigotały, spadając do wanny, zalśniły na jej skórze. W świetle świec widać było wyraźnie skomplikowany, nieco już zatarty przez czas i liczne drobne blizny, tatuaż pokrywający jej plecy i drugi, nad piersią. Wycierała się powoli, wyraźnie rozkoszując się tą czynnością, otoczona obłokiem pary.
Nagle... Smużki pary zawirowały lekko, płomyki świec drgnęły, zafalowały... Spokojny ruch kobiety nie uległ najmniejszej zmianie. Owinęła się płótnem i sięgnęła po grzebień. Ale lustro ukazało przymrużone, czujne oczy. Jej rozleniwienie i błogostan prysnęły jak okruchy szkła.
Drugi raz ktoś uchylił okienka i zajrzał do łaźni - to wiedziała. Drugi raz, czyli o raz za dużo. Szczelina między wypełnionymi, barwnymi szkiełkami skrzydłem okna a framugą była niemal niewidzialna, ale kobieta była pewna, że obserwują ją stamtąd czyjeś oczy. Nie znała nikogo, kto mógłby na nią patrzeć przyjaźnie. Każdy obserwator oznaczał wroga. Lęk, złość, obawa zakotłowały się w jej umyśle. „Patrzy... Kto? Podglądacz? Nie sądzę. Drugi raz... Sam czy z kimś? Łaźnia obstawiona? Uciekać...” Nic jednak z tego chaosu nie odbiło się na jej twarzy czy w ruchach. Spokojnie dokończyła czesania włosów, zaczęła je splatać w warkocz. Tak jak za każdym razem, rozmarzona, rozleniwiona...
Uchylone okienko zamknęło się. I leniwy spokój kobiety znikł jak zdmuchnięty. Szybko wciągnęła na siebie ubranie, związała włosy, przypięła noże. Porwała płaszcz i wyślizgnęła się na korytarz, czujnie rozglądając się na boki. Z łaźni udało się jej jednak wyjść bez kłopotów. Ruszyła śpiesznym krokiem uliczką, starając się jednak, mimo wszystko, nie rzucać w oczy zbyt nerwowymi ruchami.
Atak nastąpił, gdy dochodziła do skrzyżowania. Jeden z grupki rozmawiających mężczyzn, w chwili gdy ich mijała, zamachnął się trzymaną w ręce laską, celując w jej głowę. Ostrzegł ją chyba tylko instynkt ściganego zwierzęcia, wyrobiony przez lata życia w ciągłym niebezpieczeństwie, bo szelest odzieży był niesłyszalny w gwarze ulicy. Uchyliła się i cios spadł na jej bark. Ręka zwisła bezwładnie, odrętwiała.
Już robiąc unik sięgnęła po nóż. Celny rzut posłał jednego z napastników na ziemię, dławiącego się krwią z przebitego gardła, a ona ruszyła biegiem w dół ulicy, zwinnie wymijając przechodniów. Za jej plecami rozbrzmiewały krzyki i tupot butów.
Biegła, uskakiwała, wymijała ludzi, gnana ściskającym gardło przerażeniem, ale jednocześnie obliczając na chłodno swoje szanse. Poświęciła swego czasu kilka dni, by poznać okoliczne zaułki i znaleźć miejsca, gdzie mogłaby zgubić ewentualnych szpiegów. Teraz miało jej to posłużyć do uwolnienia się od pogoni.
Tam! Zaraz za rogiem wejście do jadłodajni. Za kuchnią można było wskoczyć na płaski dach domu. Tam jej noże rozstrzygną ewentualne starcie, a zaułki pozwolą oddalić się niepostrzeżenie.
Nie dobiegła do ciemnej plamy wejścia. Drugie uderzenie w obolały bark zaćmiło na chwilę jej oczy. Zatoczyła się pod ścianę, łapiąc powietrze i sięgając zdrową ręką do noży. Między nią a wejściem stało dwóch mężczyzn z pałkami. Dwaj następni dobiegali od strony łaźni. Oczy kobiety omiotły ich jednym spojrzeniem, ręka wystrzeliła do przodu. Jeden z blokujących jej wejście zgiął się w pół, a ona już trzymała w dłoni rękojeść następnego noża. Uniknęła kolejnego ciosu pałki, ale dwaj ścigający byli już przy niej, a ich pałki mierzyły w jej głowę i barki.
Uchyliła się od uderzenia, zatoczyła ręką łuk, tnąc ubranie i ciało, kopnęła... Bliskość napastników spowodowała, że przeszkadzali sobie w ataku. Ona wirowała, cięła, unikała ich rąk, wiedząc jednocześnie, że kupuje sobie tylko kolejne oddechy, kolejne chwile życia. Bez sprawnej jednej ręki była zgubiona.
Potknęła się na leżącym mężczyźnie i cios pałki trafił ją w drugą rękę. Nóż brzęknął na bruku. Następne uderzenie spadło na jej plecy, powalając na ziemię, potem kopniak obrócił ją twarzą ku napastnikom. Jeden z nich ukląkł jej na piersi, wyciskając swym ciężarem powietrze z płuc. Spróbowała jeszcze splunąć mu w twarz, ale w tej chwili zarzucił na jej głowę skraj płaszcza. Poczuła jeszcze tylko jak za kostki jej nóg chwytają czyjeś twarde ręce. Potem... ból i ciemność zlały się w jedno.

I ból był pierwszą rzeczą, jaką odczuła wracając z ciemności. Ból wykręconych ramion i stłuczonych pleców, ból po razach i kopniakach. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że jest gdzieś niesiona, czy raczej wleczona. Dwóch ludzi, słyszała ich buty na kamieniach, trzymało ją pod ręce. Jej stopy bezwładnie sunęły po podłodze, głowę miała okręconą jakaś szmatą. Ból rozbitego barku ocucił ją, lecz zarazem odbierał zdolność myślenia, odpływała w niego i w ciemność, i znów wracała, z kolejną falą, gdy któryś z ludzi poprawiał chwyt, czy zmieniał krok.
Wreszcie męka skończyła się. Pozwolono jej upaść na chłodną, kamienną podłogę. Leżała ciesząc się bezruchem lecz nie trwało to długo. Ktoś zerwał z jej głowy okrycie i podciągnął za ubranie tak, że uklękła, a czyjeś ręce przytrzymywały ją w tej pozycji.
Teraz poczuła zapachy. Delikatną, słodką woń kadzidła, silniejszy aromat jedzenia... Podłoga była z polerowanego marmuru, gdzieś śpiewały ptaki... Kątem oka dostrzegła narożnik ozdobnego gobelinu. Była w którymś z pałaców. Ale u kogo ?
Wciąż wpółbezwładnie opierała się na trzymających ją rękach, słuchając jednocześnie jak mężczyzna melduje o pojmaniu i śmierci swoich kolegów. Słyszała w jego głosie lęk, lęk przed karą.
- To na pewno ona? - czyjś zgrzytliwy głos przerwał meldunek.
- Na pewno, panie - głos mężczyzny drżał z tłumionego strachu.
- Zobaczymy. Podnieście ją.
Chwyt za ramiona zaćmił jej wzrok nową falą bólu. Ale zdołała stłumić jęk i złapać równowagę. Stanęła nieco niepewnie na rozstawionych nogach i podniosła głowę.
Była, tak jak zgadła, w komnacie jednego z pałaców. W pełnym ozdobnych kobierców i cennych mebli pomieszczeniu. Błękitny dym unosił się z rzeźbionej misy, a za niskim stołem zastawionym resztkami posiłku siedziało dwóch ludzi wygodnie rozpartych na kosztownych poduszkach. Trzeci stał kilka kroków od niej.
- No proszę - roześmiał się. - Już oprzytomniała... Zerwij jej koszulę - polecił człowiekowi stojącemu za nią.
Tkanina pękła z trzaskiem, gdy mężczyzna szarpnięciem ściągnął ją do łokci kobiety. Wywołany przy tym ból był tak silny, że nogi ugięły się pod nią, a próba przytrzymania za ramiona niemal odebrała jej przytomność. Gdy pojaśniało jej w oczach z powrotem klęczała na podłodze.
Arystokrata cienką trzcinką dotknął znaku na jej piersi.
- Słyszałem o tym - powiedział. - Jest tylko jedna najemniczka ze znakiem Rodu. I cieszy się pewną sławą.
- Więc znaleźliśmy naszego szpiega... - odezwał się drugi.
- Cenniejsza niż złoto... Będzie współpracować.
- Dlaczego? - ku jej radości jej głos zabrzmiał dość pewnie. - Po co?
- Potrzebujemy kogoś takiego jak ty. - Trzcinka dotknęła tym razem jej policzka. - Kogoś, kto rozumie, czego szuka.
- Więc po co takie... - zawahała się - zaproszenie?
- Bo nadal nie zdecydowałem.
- Bo ja - wtrącił drugi - chcę cię odesłać. Wiesz komu?
Pierwszy odwrócił się do niego. Rozgorzała dyskusja. Pełna wyszukanych uprzejmości, ale kobieta słuchała i ich słów, i tego, co kryło się w ich głosach. Arystokraci byli starymi wrogami, chwilowo połączonymi przez jeden cel. Teraz zaś ten, który w danej chwili zdobędzie przewagę, zadecyduje o jej losie. Delikatnie poruszyła palcami. Do prawej ręki wróciło w końcu czucie. Lewa mimo bólu też odzyskiwała sprawność. Umysł pracował jasno i pewnie, oceniając szanse.
- Wystarczy. - Trzeci głos przerwał rozmowę. - Zapewnialiście mnie, że tylko ona umie wykonać zadanie wystarczająco sprawnie i szybko. Ale teraz ja to ocenię.
Po raz pierwszy spojrzała na siedzącego za stołem trzeciego z mężczyzn. Do tej pory był wpół ukryty w cieniu, ale teraz wstał i powoli podszedł do niej. Odziany w równie wykwintnie jak towarzyszący mu arystokraci, odróżniał się od nich rysami i jaśniejszymi kolorem skóry. I był stary. Widziała zmarszczki na jego twarzy i długie siwe włosy swobodnie spływające na ramiona. Wydawało się, że jest stary i cierpliwy jak sama ziemia.
W tej chwili pochwyciła jego spojrzenie i wrażenie spokojnej wiekowości prysło. Patrzył na nią z pozorną obojętnością, ale wyczuwała poza nią coś innego, groźniejszego...
- Tak... - powiedział. - Ona wiedziałaby jak szybko dokonać tego, czego chcemy... Ale... - urwał, a kobieta odczuła ukłucie strachu - nie jest skłonna do współpracy.
- Ma wybór - pierwszy arystokrata wzruszył ramionami. - Zgodzi się i zrobi to, czego chcemy lub wyjedzie stąd. Związana i w worku, by nie gryzła - drugi uśmiechnął się lekko na taką perspektywę.
- Nie tak szybko. - Starzec wyciągnął pomarszczoną rękę i ujął klęczącą kobietę pod brodę. - Najpierw ja zdecyduję.
Czuła dotyk jego palców, ale po chwili rozeszło się z tego miejsca odrętwienie. Widziała wpatrzone w nią ciemne oczy i nie mogła odwrócić od nich wzroku...
Nagle poczuła strach. Znów była dzieckiem kryjącym się za kotarami, gdy trzask tłuczonego szkła znaczył drogę jej matki przez korytarze rezydencji. Szkarłatna plama krwi ojca znów wsiąkała u jej stóp w biały piasek Wielkiego Placu, a w dłoni ciążył zakrwawiony ceremonialny miecz Wodza Rodu. Znów stała w holu pałacu, wciąż okryta ciężkim płaszczem Rodu, gdy jej matka kłóciła się ze stryjem, a w ich głosach brzmiała nienawiść. I znów znalazła się nocą na tarasie, gdzie płomienie pochodni trzymane przez krewniaków odbijały się w krwi matki i widziała dziko uśmiechniętą twarz stryja...
Szarpnęła się rozpaczliwie w trzymających ją rękach na to wspomnienie i poczuła znów ból. Ale tym razem była mu wdzięczna. Fizyczne cierpienie przywołało ją do teraźniejszości, gdzie klęczała przed starym człowiekiem pobita i obolała, czekając czy skażą ją na śmierć, czy pozwolą żyć dalej. Zerwała to dziwne zauroczenie jakie ogarnęło ja pod jego dotykiem.
I zobaczyła teraz wyraźnie. To, co kiedyś widziała w twarzy matki na Wielkim Placu, w twarzy stryja, w twarzach strażników... Starzec rozkoszował się jej bólem, jej upokorzeniem. Była zabawką w jego rękach, a on przywoływał jej wspomnienia, by smakować zawarty w nich lęk. Lecz było coś więcej, co ścisnęło jej żołądek obrzydzeniem i grozą. Kimkolwiek był ten starzec, nie był człowiekiem. Może dotykając jej wspomnień zdradził coś ze swej natury, bo nagle wróciła do niej pamięć ziemi Wielkiego Sojusznika, świata, gdzie słońce gasło za welonem dymu. Ta... ta istota, była kimś niewyobrażalnie potężnym i mądrym, teraz wypaczonym, zniszczonym jak tamta ziemia. I nie dbała o swą ułomność, lecz była z niej dumna.
Kobieta cofnęła się dygocąc z obrzydzenia, walcząc z samą sobą, by nie upokorzyć się dodatkowo torsjami. Stary człowiek uśmiechnął się.
- Jesteś dumna... - powiedział, a ton jego głosu i uśmiech zmroziły ją. Pochwycona w żelazny uchwyt służących była bezradna jak ptak przed wężem, sparaliżowana grozą. Znów dotknął jej twarzy, głaszcząc po policzku z jakąś wynaturzoną czułością. Wszystkie przeżyte koszmary ożyły w jej pamięci, każda chwila bólu i bezradności... Każda twarz zabitego człowieka, każda krew, jaką kiedykolwiek rozlała...

Gdy oprzytomniała, leżała w wygodnym łóżku w elegancko urządzonym pokoju. Słońce wpadało przez szczeliny okiennicy, rysując złociste plamy na kobiercach i szafie. Na niskim stoliczku stał kielich i ozdobnie kuty dzbanek.
Poruszyła się i zacisnęła zęby, by stłumić jęk. Ledwie mogła poruszyć lewą ręką, plecy były jednym morzem bólu. Z zaskoczeniem stwierdziła, że jest naga, ubranie i broń zniknęły. Obok posłania przygotowano dla niej nową, czystą odzież.
Powoli, pojękując i sycząc zdołała wstać. Dzbanek na stoliku okazał się być pełny wina, więc wypiła trochę. Już ubrana rozejrzała się po pomieszczeniu. Na skrzyni za łóżkiem odkryła swój płaszcz, noże i pasy do nich oraz, ku swemu ogromnemu zdziwieniu, swoje sakwy. Przez szczeliny w okiennicy zobaczyła kraty. Była uwięziona.
Teraz jednak nie obchodziło ją to tak bardzo. Drżącymi dłońmi odszukała w sakwie naczyńko z maścią i zaczęła smarować stłuczenia, by choć trochę zmniejszyć ból. Na stoliku pod ścianą spostrzegła rulon listu i pękatą sakiewkę, ale sięgnęła po nie dopiero wtedy, gdy skończyła z opatrunkiem.
List był prosty i jasny w swej wymowie. Imiona książąt i arystokratów i sojusz, który należało zerwać. Jak miała tego dokonać, pozostawiono jej wiedzy i sprytowi. Złoto było zaliczką na koszty zadania i wynagrodzeniem zarazem. Z doboru słów przebijało, że powinna uważać się za szczęśliwą, bo pozwolono jej, uznano ją za godną tego zadania, zamiast związaną odesłać do jej wrogów.
Drzwi do pokoju okazały się otwarte. Czekający za nimi sługa zgiął się na jej widok w kornym ukłonie i zaproponował posiłek. Skinięciem głowy wyraziła zgodę i wkrótce, siedząc na łóżku, obserwowała jak zastawiają stół naczyniami. Nadzorujący posługaczy mężczyzna poinformował ją, że jeśli ma takie życzenie, przygotują dla niej specjalne potrawy, zgodnie z jej upodobaniami.
- Od kogo dostałeś takie polecenie? - odpowiedziała mu pytaniem.
- Nasz pan polecił, by traktować cię, pani, jako szczególnie szanowanego gościa, do czasu, aż zdecydujesz się nas opuścić.
Prychnęła krótkim śmieszkiem. W kilka, czy kilkanaście godzin zmieniła się z niemal zatłuczonego na śmierć więźnia w otoczonego troską i luksusem gościa. Pozorną troską i luksusem, bo w każdej chwili mogła znów znaleźć się w więzach. Zjadła jednak posiłek i wezwała sługę, by przygotowano jej kąpiel. Potrzebowała wszystkich sił i nie zamierzała tracić czasu dłużej niż to niezbędne.
Gorąca woda, zioła, maści i okłady stopniowo przywracały jej sprawność ruchów. O zmierzchu, wciąż obolała, lecz w o niebo lepszej formie niż rankiem, usiadła nad listem.
Znała miasto, do którego miała się udać. Wiedziała wiele o ludziach, których imiona widniały w liście. Wiedziała, że potrafi znaleźć słaby punkt w ich sojuszu, wysnuć pogłoskę, podsunąć pisma... i zerwać więź między nimi. Wśród wiecznie spiskujących Rodów cień podejrzenia wystarczał, by rozbić pakty, a niedawnych przyjaciół rzucić sobie do gardeł w zaciętej walce. Robiła to już wielokrotnie. Siała zamęt i niepokój, dostarczała wieści, które zrywały sojusze. W ostateczności zabijała. Tak, ona była osobą nadającą się do tego zadania. Podobne wykonywała już tyle razy...
Poprawiła się na miękkich poduszkach i zaczęła rozważać możliwości, snuć plany ... cały czas starannie unikając spojrzenia na okno czy drzwi, by nie zdradzić się, że czuje się w tym pokoju jak w klatce. Otaczał ją luksus, ale to co kiedyś było dla niej przyjemnością : dotyk miękkiej tkaniny, smak jedzenia, kąpiel, zapachy... straciło cały powab. I czuła, że już go nie odzyska.
Tkwiło to w niej jak zadra - ich pewność siebie, że będzie posłuszna. Wyjęła jeden z noży i zapatrzyła się na miękki odblask lamp odbity w jego ostrzu. „Dlaczego miałabym tego nie zrobić?... Rody... Jeden wart drugiego! Zabijają i zdradzają... Każdy jest taki sam. Czy to ważne, że rozbiję ten właśnie sojusz? A... A jeśli tego nie zrobię... jeśli ucieknę... niczego przecież nie przyrzekałam... Dlaczego nie miałabym się sprzeciwić... Przecież... przecież nigdy mnie to nie obchodziło...” Światło na ostrzu zamigotało, gdy jej dłonie zadrżały. Wystarczyła myśl o nieposłuszeństwie, by wrócił lęk przed starcem. Przez chwilę wydawało się jej, że nóż i dłonie ociekają krwią. Skuliła się na poduszkach, nagle słaba i przerażona. Już wiedziała dlaczego byli tacy pewni jej posłuszeństwa.
Ranek powitał ją śpiewem ptaków w ogrodzie, blaskiem słońca i pobrzękiwaniem naczyń ustawianych na stole przez sługę. Śniadanie było i smaczne i obfite. Idealne dla kogoś, kto miał wkrótce wyruszyć w drogę. Kończyła je, gdy do pokoju wszedł arystokrata. Zamarła.
- Widzę, że apetyt ci dopisuje - mężczyzna wskazał dłonią talerze. Skłoniła się w milczącym podziękowaniu. - Czy zrozumiałaś czego od ciebie oczekujemy?
- Tak panie - tylko tyle zdołała wykrztusić. Lęk jaki odczuła na jego widok kazał jej opuścić ulegle głowę. Mężczyzna odwrócił się i wyszedł, a ona stała przy stole, drżąc ze strachu i wściekłości na siebie samą.
Po chwili podniosła sakwy i płaszcz i ruszyła do drzwi. Na korytarzu oczekiwał sługa, który, wraz z ukłonami, poinformował ją, że czekał tu, by wskazać jej drogę do stajen. Dwa konie, jeden pod wierzch i drugi juczny czekały już przed nimi gotowe do drogi. Nie mogła nie docenić ich wartości. To były wspaniałe, silne zwierzęta, a ich rzędy dorównywały ich urodzie. Juki były solidnie wypchane, najwidoczniej przygotowano dla niej wszystko, czego mogła potrzebować w podróży.
Pogłaskała chrapy wierzchowca. Odwzajemnił się jej przyjaznym szturchnięciem, a drugi koń obwąchiwał w tym samym czasie jej włosy. Uśmiechnęła się do niego, choć nie czuła radości. Wszystko tego ranka zdawało się być dziwnie zgaszone, puste... odczuwała jedynie tkwiący jak zadra strach.
- - Niech ci dobrze służą - usłyszała za sobą. Odwracając się dostrzegła kątem oka siwe włosy i osunęła się na kolana, rozdygotana z przerażenia, nie mogąc wydobyć z siebie słowa i nienawidząc w tej chwili siebie za tę uległość.
Kroki zaszeleściły na piasku. Padł na nią cień, potem zobaczyła przed sobą buty. Wpatrzyła się w ich noski, kunsztownie wytłaczaną na nich skórę i drobniutkie szwy. Były lekko przykurzone, jakby ich właściciel dłuższy czas spacerował po podwórzu... Poczuła na włosach dotyk dłoni, delikatne pogładzenie i zastygła w oczekiwaniu na cios.
- Dziecko... - Dłoń przesunęła się na jej policzek i podniosła twarz do góry. Zobaczyła pobrużdżoną twarz i zmęczone oczy starego człowieka. Innego starego człowieka. - Aż tak cię złamał.. Nie mogę ci pomóc... - wyszeptał, a w jego oczach błysnęła udręka - Nigdy nie miałem takiej mocy jak on, a teraz... - kobieta zadygotała słysząc ból i rozpacz w jego głosie. Jeszcze raz pogłaskał ją po głowie, a łzy pociekły mu po policzkach - Walcz, dziecko... Nie mogę odwrócić choćby części z tego, co ci zrobił, ale... - jego cierpienie zdawało się łączyć z jej bólem, poczuła łzy i na swoich policzkach. Oto miała znów przed sobą kogoś niegdyś potężnego, ale teraz odartego z mocy. Bezradnego i cierpiącego z powodu tej bezradności.
Starzec położył dłonie na jej głowie. Może, jak mówił, nie miał żadnej mocy, ale ona poczuła bijące z nich ciepło.
- Weź me błogosławieństwo na drogę, jaka cię czeka - powiedział. Cofnął się o krok, rzucił coś przed nią i odszedł pośpiesznie, zostawiając klęczącą pomiędzy końmi kobietę i czekających z szacunkiem służących.
Podniosła to coś. Małą, zniszczoną sakiewkę. Dopiero, gdy ją zobaczyła, zrozumiała, że brakowało tego w jej rzeczach. Wstała i otrzepała piasek z kolan, drugą ręką kryjąc sakiewkę w rozcięciu koszuli. Starzec zniknął już za zabudowaniami.

Nim opuściła miasto, zrobiła jeszcze jedno. Podjechała do starego domu w ubogiej dzielnicy. Tak jak przypuszczała, nie odnaleźli tej skrytki i schowanych tam pakunków. Dołożyła je teraz do swoich juków. Nikt nie zatrzymywał jej w bramie, nikt nie ruszył za nią na szlak. Nikt nie musiał, pomyślała z goryczą, lęk przed starcem był jak obroża na jej karku.
I wciąż się przeciw niej buntowała. Jechała szlakiem na zachód i ciągle rozważała to jedno: dlaczego ma zrobić to, czego od niej zażądano, dlaczego ma tego nie robić?
Dni podróży wypełnione były rozważaniami, noce koszmarami. Wystarczała myśl, że mogłaby pojechać gdzie indziej, a panika dławiła ją za gardło. Nienawidziła się za to, ale wciąż podążała do wyznaczonego celu. Gdy zapadał zmierzch, kuliła się pod kocem, drzemiąc niespokojnie i ciągle budząc z lękiem. Wizje tego, co kiedyś przeżyła, stale nawracały. Każda śmierć, którą widziała czy którą zadała. Każdy ból, upokorzenie, strata... Wszystko wracało, by ją dręczyć. Ale gdy uspokajała się myślą, że przecież będzie posłuszna, że wykona zadanie, sny stawały się jeszcze gorsze. Zadawała w nich śmierć i ból i znajdowała w tym przyjemność...
Ostatniego wieczoru w drodze znalazła szczególnie dogodne miejsce na postój. Szlak przecinał tu las i niewielką rzeczkę, a łąka powyżej brodu była poznaczona plamami popiołów po ogniskach. Po raz pierwszy od wyjazdu przyjrzała się dokładniej otrzymanemu ekwipunkowi, bo do tej pory poprzestawała tylko na wyjmowaniu żywności dla siebie i koni. Teraz stwierdziła, że zaopatrzono ją także w zapasową odzież i drobiazgi niezbędne czy to na szlaku, czy w mieście. Zamknęła juki i zajęła się swoją sakwą.
Na derce przy ognisku ułożyła wyjęte z niej niewielkie woreczki, rzeźbione puzderka, fiolki, naczyńka... Suszone zioła, maści, olejki, wyciągi... Trochę pachnideł, leki, narkotyki i... trucizny. Zbierane po targowiskach wielu miast, gromadzone od lat. Kiedyś matka nauczyła ją podstaw wiedzy o nich, później ona sama ją zdobywała.
Wyglądało na to, że niczego nie brakuje. Oddano jej sakwę tak, jak oddano noże. A starzec na podwórcu oddał to, co chciano jej odebrać. Teraz dopiero wyjęła tamtą małą sakiewkę i wytrząsnęła jej zawartość na dłoń.
Gwiazda z białego metalu o misternie grawerowanych promieniach, mały wisior z urwanym zaczepem. Być może była to ta sama gwiazdka, którą przed laty widziała w piasku Wielkiego Placu, gdy przypieczętowano nią intrygę jej matki i śmierć ojca. Nie miała takiej pewności, ani teraz, ani wtedy, gdy ją ujrzała wśród pirackich łupów. Nie było to dla niej istotne - gwiazda była symbolem.
Zdjęła odzież i weszła do rzeki. Umyła się starannie, powoli, czyniąc z każdego gestu rytuał. Zmywała z siebie pot i kurz drogi, ale i tamten dotyk na policzku, strach i upokorzenie. Czarna w nocy woda wirowała wokół jej talii, jakieś drobinki, czy może rybki muskały nogi, spadające krople łowiły odblaski żaru ogniska. Uklękła na dnie i pochyliła głowę, czując jak włosy rozplatają się w wodzie. Ukryta w ciemności i ciszy zapragnęła nagle tak pozostać, klęcząc, aż zabraknie jej i oddechu, i siły, by się poderwać po następny, aż pozwoli, by rzeka oderwała ją od dna i uniosła ze sobą. Lecz jakaś część jej umysłu w tej ostatniej chwili, gdy już niemal osiągnęła ten moment i gdy było jej już obojętne czy odetchnie powietrzem czy wodą, przywołała wspomnienie. Rozkazu stryja, by uklękła przy ciele matki by umrzeć i jej samej jak klęczała niedawno w tamtym pałacu. Podniosła się więc. Zdołała złapać oddech i stanęła znów na drżących nogach. „Starcze. Kimkolwiek jesteś... popełniłeś błąd.”
Ubrana w starą odzież z pakunku ze skrytki czuwała aż do świtu. Obrazy i emocje napływały falami, żar ogniska zalewał jej dłonie krwią, ale tym razem już się nie kuliła. Wracała myślami do dwóch wspomnień: ziemi tak jałowej, że przesypywała się w palcach niczym popiół pod bezsłonecznym niebem i lśniącego bielą miasta naprzeciw gór zasnutych Ciemnością.
- Starcze - powiedziała, gdy zrobiło się już widno - ja widziałam, czyim jesteś Sługą.

Wjechała do miasta około południa. Handlarz końmi nie rozumiał, czemu wpierw ostro targowała się z nim o silnego wałacha, a potem, gdy już dobili targu i zapłaciła, pozostawiła mu dwa doskonałe konie wraz z rzędami. Otrzymaną odzież i zapasy z juków cisnęła nieco wcześniej na bruk w mijanym zaułku. Na targowisku odszukała tatuażystę.
- Skopiuj ten wzór. I dodaj tego metalu do tuszu - poleciła podając gwiazdkę, a potem cierpliwie znosiła ukłucia igieł. Gdy wychodziła, pod opatrunkiem na jej skórze, symetrycznie do wzoru Wodza Rodu, lśniła srebrzysta gwiazda.
Pieniędzy ze skrytki wystarczyło i na dobrego konia, i na skromne zapasy. Cały ten dzień, gdy kupowała i targowała, gdy odrzucała podarowany ekwipunek, towarzyszyło jej przerażenie. Będzie bezlitośnie ścigana. Robiła coś, za co zapłaci zapewne bolesną śmiercią. Przed oczyma jawiły się halucynacje, ożywały wspomnienia tortur...
Wytrwała. O zmierzchu, znów konno znalazła się w bramie miasta, wśród drobnych przekupniów, żebraków i okolicznych rolników powracających do swoich domów. Wyciągnęła sakiewkę otrzymaną od arystokraty i jednym szerokim gestem rozsypała za sobą jej zawartość. Wyjechała przez bramę, a za nią rozgorączkowany tłum bił się o złote monety.

„Starcze. Nie trzeba było tego mi przypominać. Ani śmierci ojca, ani tego, co wtedy przysięgałam. Wszystko, co uczynię, uczynię dla krwi Elenny. To jest przysięga Rodu, a ja ją złożyłam. Wiem, gdzie trwa chwała Numenoru. I wiem, czym jest ten, któremu służysz. Możesz mnie dręczyć wspomnieniami. Ja wytrwam.”
Koń szedł spokojnie stępa prowadzącym na zachód szlakiem, do najbliższego miasta były dwa tygodnie drogi. Dotknęła opatrunku i ból rozproszył na moment lęk.
„Oto wybrałam moją drogę... i tych, do których należę.”

KONIEC



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
32 pozyskujacy uczniow sluga bozy
23 pozyskujacy uczniow sluga bozy
Kto jest sługą Matki Świętej na 4 głosy
06 pozyskujacy uczniow sluga bozy
17 pozyskujacy uczniow sluga bozy
31 pozyskujacy uczniow sluga bozy
21 pozyskujacy uczniow sluga bozy
11 pozyskujacy uczniow sluga bozy
sluga imperatora pavla
25 pozyskujacy uczniow sluga bozy
01 pozyskujacy uczniow sluga bozy
Kto jest sługą Matki Świętej na 3 głosy
04 pozyskujacy uczniow sluga bozy
18 pozyskujacy uczniow sluga bozy
19 pozyskujacy uczniow sluga bozy
24 Jezus Sluga Panskim id 30632 Nieznany (2)
sługa Stockmann
III Sługa reliktu
Solovev Sluga Smerti 345697

więcej podobnych podstron