Wielki diament tom


Joanna Chmielewska

Wielki Diament

t. I

Pan mecenas obrzuci swe klientki spojrzeniem, któremu postara si odebra wszelki wyraz.

- W wypadku mienia bardzo wysokiej wartoci, szczególnie ruchomego - rzek sucho - naley niezbicie udowodni prawo wasnoci. Wykluczy podejrzenia, jakoby przedmiot móg zosta ukradziony lub te w inny sposób zawadnito nim bezprawnie. Odnaleziony nieoczekiwanie, powiedzmy, obraz Rembrandta, o którym moe nawet chodziy jakie suchy... albo nie... Wykluczy ewentualno faszerstwa, przeledzi koleje losu...

- W tym wypadku faszerstwo nie wchodzi w rachub - zauwaya grzecznie jedna z klientek.

- Tak, istotnie. Zatem koleje losu. Udokumentowa na pimie, bo ywych wiadków, jak rozumiem, nie ma ju na wiecie. Korespondencja, powiedzmy, rzecz jasna naley zbada jej autentyczno...

- Zaómy, e wszystko si zgadza - przerwaa z odrobin niecierpliwoci druga klientka. - I potem co?

- I potem, oczywicie, mog panie tym dysponowa.

- A podatek spadkowy?

- Podatek musiayby panie zapaci w wypadku sprzeday przedmiotu. Zrozumiaem, e warto przedmiotu jest nie do okrelenia...?

Obie klientki równoczenie kiwny gowami.

- Zatem w wypadku sprzeday. W razie cignicia zysków z... powiedzmy... demonstracji... oczywicie podatek od tych zysków. Poza tym nie widz przeszkód, ale bez przeprowadzenia dowodu nie radzibym...

- A komu waciwie naleaoby ten dowód podetkn pod nos? - spytaa uprzejmie pierwsza klientka. - Policji? Ministerstwom Skarbu rozmaitych krajów? Radzie Europejskiej? UNESCO?

- Mafii sycylijskiej...? - podsuna druga

- Myl, e najlepiej wszystkim - odpar pan mecenas w nagym przypywie szczeroci. - W gr wchodzi jeszcze prasa, notariaty, sdy.

Dwie damy przyglday mu si przez chwil w milczeniu, po czym równoczenie podniosy si z krzese.

- W porzdku - powiedziaa jedna z nich, pan mecenas nie wiedzia ju, która, bo przedtem rozrónia je po zajmowanych miejscach, ta z prawej, ta z lewej, a wstajc zdyy si przemiesza. - Rozgosimy to powszechnie. Przetumaczymy to przez tumaczy przysigych i rozelemy po caym wiecie. Co do udowodnienia, nie ma problemów.

Druga zatrzymaa si jeszcze w drodze ku drzwiom i odwrócia.

- Rozumiem, e pan mecenas zechce wystosowa oficjalne pismo przewodnie?

Pan mecenas zerwa si i skoni.

- Tak jest. Oczywicie. Jeli panie sobie ycz, dopilnuj ekspertyz.

- Zatem ma pan klientki...

Panie wyszy, a pan mecenas opad z powrotem na krzeso i otar pot z czoa...

* * *

- O twoj rk owiadczy si George Blackhill - powiedzia ojciec bez wstpów, szorstko i do gburowato. - Wyraziem zgod.

Przed siedemnastoletni Arabell Drummond otwary si wrota raju.

Mogaby wszystkiego si spodziewa, tylko nie przyjcia przez jej ojca owiadczyn George'a Blackhilla. Nawet same owiadczyny wydaway si mao prawdopodobne, musia to by z jego strony akt desperackiej odwagi, bo sytuacja, w jakiej si znajdowa, pozbawia go prawa do wszelkich owiadczyn. Wszyscy wiedzieli, e jest biedny jak mysz kocielna i adne perspektywy przed nim nie istniej, trzeci syn lorda Tremayne'a na rodzinny majtek nie mia najmniejszych szans. Moe jaka odlega ciotka daa mu troch pienidzy albo inny krewny?

W George'u Blackhillu Arabella zakochaa si na mier i ycie od pierwszego wejrzenia. Na balu, rzecz jasna. Przedstawiono go jej, spojrzeli na siebie i ju wiedzieli, e pojawia si midzy nimi, wybucha i eksploatowaa z trzaskiem mio wieczna i nadziemska, taka do koca ycia i nawet poza grób. Nie odrywajc od siebie oczu, taczyli razem wszystkie tace, które Arabelli udao si wydrze innym wielbicielom, bez wzgldu na przyzwoito. Zapewne co do siebie mówili, ale byo to bez znaczenia. Mio huczaa niczym poar lasu, guszc inne dwiki.

Oczywicie zaraz potem spotkaa go na przejadce konnej, w teatrze, na herbacie u kuzynki Anny, na kolejnym balu, zosta przyjty w domu i móg bywa. Bywa zatem z ognistym zapaem. Nie on jeden. Rodzice Arabelli, majc na karku ciar w postaci czterech córek, prowadzili dom otwarty, bo co najmniej trzy z nich dojrzay ju do mariau. adna nie posiadaa posagu godnego bodaj odrobiny uwagi, wszystkie za to dysponoway urod wielkiej klasy i na t ich urod matka bardzo liczya. Po wiecie bka si wielu bogatych gupków, fundujcych sobie pikne ony, tak samo jak, na przykad, pikne konie. Konie te nie miewaj posagu.

Nadzieje lady Drummond okazay si do sensowne. Najstarsza, dwudziestoletnia Mary, ju bya zarczona z sir Ryszardem Alburym, modziecem w bardzo zaawansowanej sile wieku, posiadaczem rozlegych woci, pozbawionym rodziny, która mogaby mu brudzi. By wdowcem, ale, na szczcie, bezdzietnym, a Mary nie miaa nic przeciwko temu, eby zosta pani imponujcej posiadoci i domu, którego jeden naronik mocno przypomina zrujnowan wie zamkow. Sir Albury szczyci si posiadaniem przodków, którzy automatycznie stan si przodkami jej dzieci, Mary za miaa silne instynkty macierzyskie i sytuacja przyszych dzieci leaa jej trosk na sercu. Aprobowaa sir Ryszarda.

Druga z kolei, Elisabeth, jasnowosa tak, e jej wosy wydaway si srebrne, przebieraa w adoratorach jak w ulgakach i co najmniej trzech kandydatów do jej rki wartych byo rozwaa. Lady Drummond zdumiewajco rozsdnie, preferowaa najmodszego z nich, plebejusza wprawdzie, ale upiornie bogatego. Jego ojciec, stryj i wuj, a prawdopodobnie take i dziadek, wszyscy byli bankierami, on za reprezentowa sob jedynie dziecko w rodzinie i cay spadek po trzech yjcych jeszcze bankierach ju prawie na niego czeka. Gdyby nie lekkie zidiocenie, widniejce na jego obliczu, lady Drummond nie wahaaby si ani chwili. Elisabeth, jeszcze rozsdniej ni matka, nie zgaszaa adnych protestów. Przytomnie oceniwszy korzyci, jakich dostarcza gupkowaty m, gotowa bya go przyj, szczególnie e przodków winiopasów, lub te handlarzy woami, nikt mu nie przypisywa, a jego ojciec wieutko zosta nawet obdarzony szlachectwem.

Siedemnastoletnia Arabella bya trzecia z kolei. Najpikniejsza z sióstr, zapewne dla równowagi miaa najgorszy charakter. Awanturniczo odziedziczya po matce, bezwzgldno i upór po ojcu, despotyzm za i samowol po obojgu rodzicach. Inteligencj nie wiadomo po kim. Lady Drummond trzeciej córki najbardziej chciaa si pozby, przewidywaa bowiem kopoty. Pomienne rude wosy i zielone oczy nie wróyy niczego nic dobrego, a podstpna i zuchwaa krnbrno Arabelli budzia jak najgorsze przeczucia.

Najmodsza, pitnastoletnia Magorzata, chwilowo pozostawiona bya odogiem, tak jak jej trzynastoletni brat, jedyny syn, Harry, brncy na razie jeszcze przez szko.

Pocztek dziewitnastego wieku nie sprzyja pozbawionej majtku urodzie, ale wszystkie cztery siostry miay w sobie co, co ogupiao mczyzn radykalnie. Na ich widok rozsdnie zdycha, a myl o pienidzach wida w zaraniu. Gdyby zostay kurtyzanami, zrobiyby karier zgoa wszechwiatow, ale, niestety, pochodziy z doskonaej, acz podupadej finansowo rodziny i pomys jakichkolwiek niestosownych czynów nawet nie zawitaa im w gowie. Uporczywe tace Arabelli z George'em stanowiy najwiksz nieprzyzwoito, na jak moga si zdoby. Królowa Wiktoria nie zasiada jeszcze, co prawda, na tronie, a stary król pozwala na wysoce gorszc rozwizo, nie wszyscy jednak szli w jego lady. Dobra rodzina, to dobra rodzina, a dobre obyczaje, to dobre obyczaje, i nie ma siy, naley im si podporzdkowa.

Zakontraktowana znienacka Arabella trwaa w zachwycie przez cae siedem godzin. Narzeczony, owiadczywszy si w czasie jej nieobecnoci i uzyskawszy odpowied przychyln, poszed precz, co j nawet nieco zdziwio, po czym mia przyby na obiad, który stanowi doskona okazj do ogoszenia zarczyn. Lady Drummond, popiesznie uzgodniwszy rzecz z maonkiem, nie zamierzaa zwleka, wolaa usida przyszego waciciela najtrudniejszej córki jak najszybciej i nieodwracalnie.

Chwila, która nadesza, dla Arabelli nosia znamiona koca wiata.

Przede wszystkim z lekkim niepokojem stwierdzia nieobecno ukochanego, przy czym, najwyraniej w wiecie, nikt si t nieobecnoci nie dziwi i nie przejmowa. Wszystko wydawao si by w porzdku. Nie miaa czasu zdenerwowa si i zaniepokoi bardziej, poniewa ojciec, zaledwie wesza do salonu, powsta i w obliczu szesnastu zgromadzonych tam osób, rzek:

- Mam zaszczyt zawiadomi wszystkich pastwa, tu obecnych, o zarczynach córki mojej, Arabelli, z pukownikiem George'em Blackhillem...

Zarazem uczyni gest, od którego Arabella osupiaa. Bez najmniejszych wtpliwoci wskazywa osobnika, stojcego przy kominku i wspartego o gzyms.

Osobnika znaa doskonale i widywaa mnóstwo razy. Rozmawiaa z nim nawet. To on wanie przedstawi jej George'a. By jego krewnym, zdaje si, e stryjem...

W tym wanie momencie, w jednym mgnieniu oka, uprzytomnia sobie, e stryj i bratanek nazywaj si jednakowo. Nosz to samo nazwisko i obaj maj na imi George. Zapomniaa o tym, wyleciao jaj z gowy, przez myl jej nie przyszo, e stryj, okropny, czterdziestopicioletni starzec, stojcy nad grobem, mógby pretendowa do jej rki. By bogaty, to fakt, przeszo dwadziecia lat pobytu w Indiach dao mu fortun, ale sdziaby raczej, e wspomóg bratanka.

Nagle poja, kto owiadczy si o jej rk i dlaczego zosta przyjty.

Na moment zabrako jej gosu i tchu. Staa jak kamie. Zramolae stare próchno przy kominku wyprostowao si i ukonio.

By pomarszczony, brzowy i obrzydliwy. Mia zwisajc doln warg. Chodzi jako dziwnie, podrygujc w kolanie, mówi przez nos i wszystko wiedzia lepiej. Korygowa, poprawia i poucza kadego, nawet jej ojca, który, ze wzgldu na córki i pod wpywem ony, znosi to cierpliwie, acz z zacinitymi zbami. Do niej samej, do Arabelli, powiedzia kiedy co takiego...

Zajta gorczkowym przypominaniem sobie owej kretyskiej, niedopuszczalnej, wrcz obelywej uwagi, cakowicie przeoczya dalszy cig uroczystoci. Jej ojciec co mówi. Pukownik George Blackhill co mówi. Inne osoby te co mówiy. Brzczeli wszyscy po prostu, jak muchy. Kto sucha muchy...?

Po czym okazao si, e przepado, jest zarczona nie z bratankiem, tylko ze stryjem, z pukownikiem George'em Blackhillem, i za trzy miesice ma zosta on odraajcego potwora.

Pieko na ziemi wybucho, kiedy gocie ju poszli, a trzy siostry Arabelli uday si na spoczynek

Takiej awantury w rodzinie dotychczas jeszcze nie byo, pierwszy raz bowiem Arabella i jaj matka zdecydowanie wystpiy przeciwko sobie. Ich jednakowe cechy charakteru nie miay okazji wczeniej wyj na jaw, poniewa lady Drummond wykazywaa duo zdrowego rozsdku i pozwalaa córce, do niedawna jeszcze dziecku, na rozmaite nieszkodliwe wybryki, Arabella za wyadowywaa temperament w rozrywkach wiejskich. Na koniach niezupenie ujedonych, na drzewach, po których azia z upodobaniem, w rzece, gdzie pywaa nie zawsze w przyzwoitej koszuli, wród psów i w pogoniach za lisem. Do tej pory nigdy nie usiowano zama jej ycia, dopiero teraz...

- Kto ci oszuka, idiotko?! - syczaa z furi lady Drummond. - O czym ty mówisz, jaki chodzcy trup?! Zgodzia si na niego bez sowa!

Dodatkowy dramat Arabelli polega na tym, e do George'a modszego nie moga si przyzna. Musiaa ukry wasn koszmarn pomyk. Za nic w wiecie nie wyjawiaby mioci, która w oczach rodziców pogryaby j tylko beznadziejnie, kretyskie uczucie do ndzarza, oszalaa chyba, zamknliby j w lochu...!

Londyski dom nie dysponowa wprawdzie lochem, ale Arabella stracia opamitanie. Sptana koniecznoci ograniczenia argumentów, tym bardziej walia w rónic wieku, do nieprzytomnoci denerwujc tym matk, niewiele od pukownika modsz.

Ojciec w milczeniu przeczekiwa cae to szalestwo.

- Moesz wywoywa skandal, jeli chcesz - rzek wreszcie suchym gosem - ale zapamitaj sobie, e nie dostaniesz ani grosza. Natychmiast wracasz na wie i ju tam zostaniesz. Tyle bdziesz miaa, co suca, jedzenie, dach nad gow i jednego funta rocznie...

- Suca ma sze! - wyrwao si Arabelli.

- Jeeli bdziesz pracowa tak jak suca, dostaniesz sze. Jeli buty spadn ci z nóg, moesz chodzi boso. Koniec.

Arabella wiedziaa doskonale, e od takiego wyroku nie ma odwoania. Wróci na wie, do walcego si domu, do zrujnowanych chaup dzierawców, do cikiej pracy albo miertelnej nudy, na odludziu, bez goci, wizyt, balów i taców, bez wielbicieli, bez George'a, bez szans na przyszo. Staropaniestwo ma zagwarantowane. A przecie dopiero zacza y...!

Nagle dotaro do niej, e matka jeszcze co mówi. Co o wyjedzie do Indii. No tak, ma polubi tego starego paralityka ju za trzy miesice, bo on wraca do Indii i chce j zabra ze sob. A George, mody George, jej George, wysyany jest przecie do Indii, bya o tym mowa, w cigu tych siedmiu radosnych godzin nawet o tym nie pomylaa. Nie majc nic, pozbawiony tu wszelkich finansowych nadziei, prawie zacz si godzi z decyzj rodziny, waha si i zwleka tylko ze wzgldu na ni. Zdya pomyle, e pojad razem... No wic dobrze, nie razem, ale ona te pojedzie do Indii, chociaby z tym wiekowym straszydem, i prosz bardzo, skandal wybuchnie tam!

- Bardzo dobrze - powiedziaa, nagle uspokojona i zacita. - Niech bdzie. Wyjd za niego.

Lady Drummond z wysikiem zdoaa ukry zdumienie. Nie spodziewaa si tak szybkiego sukcesu, oczekiwaa wojny z córk jeszcze, co najmniej przez tydzie. Niepewna, co Arabella moe wymyli i zrobi, pena nieufnoci i podejrze, doznaa jednak wielkiej ulgi.

W trzy miesice póniej, stojc przed pastorem w biaej sukni i lubnym welonie i wypowiadajc sowa maeskiej przysigi, Arabella Drummond, przeksztacana wanie na Arabell Blackhill, w samej gbi przepenionej dzik nienawici serca postanowia sobie by najgorsz on, jaka kiedykolwiek istniaa na wiecie...

***

Pukownik George Blackhill zewntrznie nie by a tak okropny, jak si wydawao Arabelli. Wysoki i chudy, zbrzowiay od indyjskiego soca, rzeczy­wicie chodzi niezbyt pynnym krokiem, byo to jednak raczej prostowanie nóg w kolanach ni podry­gi. Doln warg mia nieco obwis, ale na tym ko­czyy si jego wady, osobom troch starszym od Ara­belli móg si nawet podoba. Znacznie gorzej ni powierzchowno prezentowa si jego charakter.

W pierwszym rzdzie wypeniaa go przeraajca pedanteria we wszystkich dziedzinach ycia. Duga suba wojskowa wyrobia w nim wadczo i g­bokie przekonanie o wasnej nieomylnoci. Rozma­wia prawie wycznie rozkazami, wtrca si do wszystkiego, wszystko wiedzia lepiej, nieubagany i niemiosierny zawsze stawia na swoim, nie liczc si z nikim i z niczym. Metody stosowa raczej do brutalne, bez wzgldu na to, kogo dotyczyy.

Mia te zalety. Jako dowódca by rzeczywicie doskonay, ponadto sprawiedliwy i uczciwy wedle swoich wasnych kryteriów. Na tubylczej ludnoci erowa z umiarem, rabunku nie tolerowa i kara go straszliwie, honor za ceni nade wszystko.

Arabella po lubie znienawidzia go jeszcze bardziej. Noc polubn przetrzymaa z zacinitymi zbami, popakaa si z wciekoci dopiero potem, kiedy m ju zasn. Na szczcie okropne przeycie nie byo dla niej zaskoczeniem, wiedziaa, co j czeka, wychowaa si na wsi, gdzie nikt nie ukrywa przed ni pochodze­nia rebit, cielt, kocit i szczeniaków, od dziecist­wa znaa te sprawy, tak samo jak jej siostry. Gdyby rodzina bya bogata, dziewczta trzymano by w salo­nach, pod opiek guwernantek, w otoczeniu suby, krowy widywayby z daleka, konie przy powozie, a psy w trakcie polowania. Rozpaczliwie atane ubóstwo sir Drummonda wykluczyo guwernantki i spowodowa­o, e jego dzieci trybem ycia i swobod nie róniy si zbytnio od progenitury chopów. Tyle, e ogólnie byy lepiej wychowane i równie dobrze czuy si w stajni, jak na prezentacji u króla.

Postanowienie zatrucia mowi kadej chwili eg­zystencji Arabella zacza realizowa nie od razu. Zainteresowaa j podró, spodobao jej si na stat­ku, choroba morska nie dotkna jej w najmniej­szym stopniu, a caa mska cz podrónych, z za­og wcznie, oddawaa hod jej urodzie. Warunki atmosferyczne sprzyjay i rozbicie okrtu nie grozio ani przez chwil, wygldao to tak, jakby pukownik wyda rozkaz take pogodzie, która, ciko wystra­szona, zastosowaa si do polecenia.

Dopiero nieco póniej, po przybyciu na miejsce, Arabella dowiedziaa si czego, od czego trafi j potny szlag. Otó wyszo na jaw, e George mod­szy zosta niemal si wypchnity wczeniejszym stat­kiem, jej m za, George starszy, specjalnie zaczeka z podró, eby nie pyn z nim razem. Nie ze wzgldu na Arabell, có znowu, adne podejrzenie nawet go nie musno, po prostu uwaa, e skromny porucznik nie powinien przebywa w pobliu wysze­go rang krewniaka o tym samym nazwisku. Nasuwa­oby to myl o protekcji, a bratanek mia sobie dawa rad sam i bez adnych ulg pi si po szczeblach kariery.

Uwiadomienie sobie, ile stracia, niemal pozbawio Arabell tchu. Ca podró moga odby w towarzyst­wie ukochanego, widywa go dzie w dzie przez cztery miesice, mie go przy boku, pawi si w szcz­ciu jego obecnoci, jego silne rami chronioby j przy wychylaniu si za burt, podtrzymywao na trapie... Wszystkie te upojne doznania zostay jej odebrane, a uczyni to koszmarny despota, którego bya wasno­ci. O nie, nie zamierzaa despocie przebaczy!

Sabe strony ma wykrya byskawicznie. Na wi­dok najmniejszego nieporzdku pukownik wcie­ka si i cierpia, idealna punktualno bya potrzeb jego duszy, plany krótko i dugofalowe musia mie sprecyzowane co do minuty, wszelka niedokadno przyprawiaa go bez maa o apopleksj. Arabella na­tychmiast zacza to wykorzystywa, niestety, ze skutkiem raczej ndznym. Zatruwanie ycia nie wy­chodzio jej najlepiej.

Porozrzucane wszdzie rzeczy w mgnieniu oka zbieraa doskonale wytresowana tubylcza suba. Nage zmiany planów nie wchodziy w rachub, bo pukownik ucina je w zarodku, uciekajc si nawet do presji fizycznej. Kiedy wymylia sobie ból go­wy, opóniajc pójcie z umówion wizyt, podniós j z óka si i sam dopomóg w ubieraniu, wybie­rajc w dodatku najmniej twarzow sukni. Dla za­chowania punktualnoci nie pozwoli jej si ucze­sa. Arabella nie wydrapaa mu oczu od razu tylko dlatego, e zdya spojrze w lustro i ten jeden rzut oka ukoi furi w jej duszy. Rozburzone rude wosy i rumieniec gniewu na obliczu czyniy j jeszcze pik­niejsz, a w kwadrans póniej jej uroda znalaza do­datkowe potwierdzenie. Wyraz twarzy obecnych na przyjciu pa wiadczy, e nowy rodzaj uczesania rycho wejdzie w mod.

Moga piewa, kiedy jej m spragniony by ci­szy, ale zoliwo losu sprawia, e miaa pikny gos, piewaa przelicznie i pukownik bardzo to lu­bi. Zamiast si znca, robia mu przyjemno. Moga milcze, ale ywy temperament straszliwie jej to utrudnia. Moga zapomina, o czym tylko si dao, o zadysponowaniu obiadu, o umówionym spot­kaniu, o zaproszonych gociach, o zabraniu parasol­ki, wszystko na nic, pukownik pamita, reszt za zaatwiaa suba, która baa si go panicznie. W re­zultacie Arabella zorientowaa si, e bardziej ni jemu, zatruwa ycie sobie.

Zacza si gowi nad jakimi innymi sposobami. Zdrada maeska odpadaa, wspóycie ze znienawidzonym mczyzn nie zachcio jej do seksu, po­nadto jedynym czowiekiem, którego pragna nade wszystko w wiecie, by George modszy, cakowi­cie jej niedostpny, oddalony o setki mil, unieru­chomiony rozkazami wojskowymi w odlegej pro­wincji. Z innymi moga najwyej flirtowa, ale to byo do niczego, bo flirtoway wszystkie damy i nikt nie robi z tego skandalu. Kpa si nago... Idio­tyzm, po pierwsze gryzy rozmaite insekty, a po dru­gie, gdzie si kpa? W rzece penej krokodyli?!

Po dugim i gbokim namyle postanowia ugo­dzi go w honor. Na razie jeszcze nie wiedziaa jak.

Dopomóg jej przypadek.

Rozmowy, toczcej si przy stole na jednym z licz­nych kameralnych przyj, zacza sucha dopiero w poowie. Przedtem zajta bya rozpatrywaniem szczegóów stroju rani, siedzcej prawie naprzeciwko niej, o dwie osoby od maonka, rady Kharagpuru. Rani miaa na sobie sari, od którego Arabelli ju na pierwsze spojrzenie pociemniao w oczach i dzika zawi uksia jej serce. Jedwab niemal przezroczysty, spod którego przebyskiwao co w rodzaju srebrnych iskierek, ukadajcy si tak, e dech zapierao. Taki strój musiaa zdoby dla siebie i ubra si w to, bez wzgldu na protesty ma. Zaskoczy go po prostu, nie bdzie jej robi awantury i zdziera z niej odziey przy ludziach... Kolor tylko naley zmieni, czarno­wosa rani moga sobie pozwala na ciemn czerwie, ruda Arabella kae zrobi dla siebie zielone...

Zarazem z miejsca uwiadomia sobie, e pokaza si w tej cudownej szacie zdoa tylko u siebie, we wasnym domu. Wyjedajc w goci, pukownik przyglda si jej uwanie i sprawdza, jak jest ubra­na, nie zdoaaby go zaskoczy. Kad niewaci­wo stroju koryguje w tempie godnym dziaa wojs­kowych, brutalnie, bolenie, nada ze wszystkim, nie baczc na jej doznania, posugujc si si fizycz­n, a potem gna konie i przybywa punktualnie, na czas. Trzeba, zatem zorganizowa odpowiedni im­prez, im wicej goci, tym lepiej...

W tym wanie momencie wpada jej wreszcie w ucho rozmowa przy stole.

- Indyjskie diamenty przewanie s óte - po­wiedzia autorytatywnie mody sekretarz Kompanii Wschodnio-Indyjskiej, Henry Meadows, ywo inte­resujcy si drogimi kamieniami. - Biae pojawiaj si rzadko.

Rada siedzia akurat naprzeciwko niego.

- Niezupenie - zaprzeczy z tajemniczym umie­chem. - Nasze diamenty miewaj róne zabarwienie. Zdarzaj si nawet bkitne, chocia przyznaj, e niezbyt czsto. Jeden posiadam.

- Duy? - zainteresowa si pukownik White, dowódca ssiedniego garnizonu.

- redni. Okoo czterdziestu karatów.

- Syszy si czasem o piknych kamieniach - po­wiedzia w zadumie pukownik Harris, najstarszy z obecnych. - Niektóre witynie... W moich modych latach krya pogoska, jakoby w jednej ze wity znajdowa si diament, wanie bkitny, przewysza­jcy wszystko, co kiedykolwiek widziano. Najwikszy diament wiata, zwany Wielkim Diamentem.

- Nie zosta zrabowany? - zdziwi si pukow­nik White.

- Podobno nie. Podobno znajduje si tam nadal.

- Gdzie? Mam na myli, w której wityni?

- Nie pamitam. Nawet nie wiem, czy kiedykol­wiek wymieniano miejscowo.

- Pan si zapewne orientuje? - zwróci si do rady sekretarz.

Rada wci mia tajemniczy umiech na nieru­chomej twarzy.

- W wielu wityniach znajduj si cenne klej­noty...

- Ja si orientuj - powiedzia równoczenie pukownik Blackhill z najdoskonalsz obojtnoci. Wywoa tym ywe, acz zrcznie ukrywane poruszenie.

- Pan? - spyta z niedowierzaniem Henry Meadows. - Wie pan, w której wityni znajduje si najwikszy diament wiata?

- Wiem. Widziaem go. Mniej wicej dziesi lat temu. Oszlifowany. Wprawiony w brzuch posgu, zapewne Siwy, bo by tam take posg Kali. To mao znana witynia.

- I myli pan, e ten diament cigle si tam znaj­duje? Nie zosta zrabowany? - powtórzy ze zdu­mieniem pukownik White.

- Nie dopuciem do rabunku - odpar zimno pukownik Blackhill. - onierze to nie zodzieje. Rada Bi... no... tamtejszy rada, uprzednio poko­nany, rozdzieli poow zawartoci swojego skarbca dobrowolnie. Byem zdania, e to wystarczy.

- No, no, no... - powiedzia Henry Meadows z podziwem i odrobin powtpiewania.

Pukownik Blackhill obdarzy go lodowatym spoj­rzeniem.

- Ja równie jestem onierzem, nie za rabu­siem - rzek z naciskiem.

Idiot, poprawia w myli Arabella. Mia pod no­sem najwikszy diament wiata. Po co komu dia­ment w wityni? Nikt by nie wiedzia...

Uchwycia nagle wzrok rani i przestraszya si, e jej myli widoczne s na twarzy. Umiechna si czarujco.

- Indie s pene zota i drogich kamieni - za­uwaya yczliwie, eby powiedzie cokolwiek, spog­ldajc na ogromny rubin, przypity do ramienia rani.

Rani skina gow i umiechna si wzajem­nie.

- Czy kto tam tego pilnuje? - spyta wicedy­rektor Kompanii, dotychczas milczcy. - Jacy kap­ani?

- Owszem. To ich witynia. Trzymaj stra w dzie i w nocy, aczkolwiek zapewniem im bez­pieczestwo.

- I rzeczywicie jest taki wielki? - omielia si zaciekawi maonka wicedyrektora.

- Rzeczywicie - odpar grzecznie pukownik Blackhill, zaciskajc do i spogldajc na ni. - Robi wraenie, jakby by rozmiarów... pó pici.

- O, dobry Boe...! - wyrwao si Meadowsowi. Pukownik Harris westchn.

- Kiedy przyjechaem tu jako modzieniec... - zacz.

Spojrza na umiechnitego tajemniczo rad i urwa. Najwidoczniej zamierza popeni nietakt. Obecnie byli w przyjani i wspominanie czasów, kiedy toczono walki i zwyciano, podporzdkowu­jc hinduskich ksit koronie brytyjskiej, stanowi­oby zgrzytajcy faux pas. Przez chwil szuka in­nych sów.

- Z Francuzami - kontynuowa z lekkim po­tkniciem. - Toczyy si bitwy z Francuzami. Oni obrabowali skarbiec... a mymy im odebrali upy. Rada zgin... No, w kadym razie musz przyzna, e... Nigdy przedtem czego podobnego nie widzia­em. Co tam na mnie przypado...

Znów urwa, jakby zaprztnity jakim nagym wspomnieniem. Zmarszczy brwi.

- Wicej przypado takim, którzy nie mieli skru­puów - mrukn pod nosem pukownik White.

Przez chwil Arabella aowaa, e nie bya modym chopcem w tamtych piknych czasach. Skrupuów nie miaaby z pewnoci, wzbogaciaby si, mogaby polubi, kogo by zechciaa. Potem przypomniaa sobie, e George'a modszego nie byo wówczas jeszcze na wiecie, i wreszcie ca jej myl zawadn Wielki Diament w brzuchu bóstwa, moe i rzeczywicie Siwy. A moe Buddy albo Brahmy, albo jeszcze kogo tam innego, bo jej m wcale nie musia by nieomylny. Ciekawe, gdzie te znajduje si ta witynia...

Konkretny pomys na razie jeszcze nie zawita jej w gowie. M sam jej go podsun nieco póniej, kiedy panie odeszy do salonu, a panowie zostali przy stole. Rzecz jasna, podsun bezwiednie.

Podsuchanie mskiej rozmowy byo cakowitym przypadkiem. Rani i wicedyrektorowa przez chwil zajy si sob, wizytujc garderob oraz inne ustron­ne miejsca, Arabella za wrócia pod drzwi jadalni, bo tam, na niewielkim stoliku, zostao jej pachnido, wyjte z sakiewki. Porównyway wczeniej swoje pachnida, ona i maonka wicedyrektora, sakiewka, przy­troczona do paska, bya ciasno cignita zotym sznureczkiem, nie zdoaa woy do niej z powrotem malekiego przedmiotu, poniewa m pogoni j do jadalni i zostawia szkatueczk na stoliku. Zapom­niaa j zabra, wychodzc do salonu, wrócia zatem i usyszaa kolejny fragment rozmowy.

- ... otó wanie nie wiadomo czyje - mówi melancholijnie pukownik Harris. - Kryy plotki, jakoby diament nalea do jakiego Francuza, który dosta go za swoj on od jakiego rady. Innymi sowy, sprzeda on za diament. Pomijajc legal­no transakcji, diament nalea do niego, skoro otrzyma go w charakterze zapaty. Prawa wasnoci rady nikt nie kwestionowa. Tak syszaem. Niejasno.

- Skd zatem wasno Francuza wzia si w wityni?

- Nie wiadomo. Moe zgin w czasie walki i odebrano mu up?

- A moe ukryto tak samo, jak inne klejnoty ze skarbca?

- Jednake, obojtne, czyja to wasno - mówi gos wicedyrektora Kompanii. - Jeli traktuje pan spraw honorowo, kady rabunek stanowi niebez­pieczestwo. Kade zamieszki...

- O zamieszkach nie ma mowy - odpar gos pukownika Blackhilla. - Jak panowie sami widz, nikt o nim nie wie. Nikt inny go nie widzia, tylko ja. I tylko ja jeden wiem, gdzie on si znajduje. Z pew­noci nikomu tego nie powiem, a miejsce jest ukryte i sabo odwiedzane. Kapani dbaj o nie, poniewa zabezpieczono tam równie pó owego skarbca z paa­cu rady Biharu, który, o ile wiem, by wrogiem paskiego ojca.

Musia zwróci si do rady Kharagpuru, z które­go ust pada odpowied:

- Pokonanym przy paskiej pomocy...

Wicej Arabella nie usyszaa. Nie moga tkwi pod drzwiami jadalni, poniewa suba krcia si tam i z powrotem, poza tym musiaa wróci do salo­nu, do pa. To, co usyszaa, jednake w zupenoci wystarczyo. Po drodze w jej umyle zaczo byska. Tylko on wie... Honorowa sprawa... Rabunek, gdyby kto to ukrad, byoby na niego... A niech­by! Podejrzenia, musiaby tumaczy si, uspra­wiedliwia... On tego nienawidzi... Och, gdyby to kto ukrad...! Miaby plam na honorze, wreszcie co, a kto ukradnie, skoro nikt nie wie... Chyba, e ona sama, ona-zodziejka to te haba i kompro­mitacja...

Na progu salonu bya ju zdecydowana. Postano­wia ukra diament osobicie, jeli tylko uda jej si dowiedzie, gdzie on si znajduje.

Spraw potraktowaa powanie.

Jedynym czowiekiem, którego niewiadom po­moc musiaa sobie zapewni, by ordynans jej ma. Niewiele modszy, uczestniczy przy jego boku we wszystkich niemal kampaniach. Arabell wielbi, aczkolwiek mia do niej nieco alu, e za sabo inte­resuje si dotychczasow karier i wspaniaymi czy­nami pukownika. cile biorc, nie interesowaa si tym wcale, od czasu do czasu jednak robia ordynansowi przyjemno, zadajc byle jakie pytania i uda­jc, e sucha odpowiedzi. Lubia go, aprobowa j bez zastrzee i nie widzia w niej adnych wad, czua, e stanowi dla niego co w rodzaju bóstwa. W obliczu bezustannej krytyki i nagan ma nawet cie ubóstwienia spywa balsamem na jej dusz.

Trudno leaa w tym, e pukownik Blackhill lubi trzyma przy sobie subowo ordynansa, pry­watnie za on. Chwile, kiedy obydwoje równocze­nie byli wolni od jego obecnoci, przytrafiay si niezmiernie rzadko. Arabella wiedziaa, jak temu zaradzi, bez adnego namysu rozszerzya zakres swoich kaprysów i wybryków, upragniony rezultat osigajc ju po tygodniu.

Pukownik Blackhill nie potrafi przewidzie, co jego onie moe strzeli do gowy. Pojedzie do wsi hinduskiej zabawia si z brudnymi dziemi albo szuka miejscowego znachora. Wyjdzie na taras bez sukni, twierdzc, e jej gorco i pokazujc nogi prawie do kolan. Nogi byy warte ogldania, to musia przyzna, ale nie zamierza godzi si na ich pub­liczn prezentacj. Urzdzi piknik tylko dla pa, do obsugi pikniku za znajdzie samych modych, nie­onatych oficerów, a nawet gorzej, zwyczajnych o­nierzy. Zamknie si w pokoju z kim absolutnie nie­odpowiednim i askami go wprawdzie nie obdarzy, ale wywoa plotki, które lun niczym lawa z wul­kanu. Pojedzie diabli wiedz dokd, naraajc si na spotkanie z tygrysem, wem, rozbójnikami i roz­mait hoot. Posadzi przy stole fakirów. Uprze si tresowa sonie. Pójdzie kpa si nago w fontannie zastpcy gubernatora. Popeni jakiekolwiek inne kompromitujce szalestwo.

Sam przed sob nie chcia si przyzna, e nad on w peni nie panuje i nie umie jej utemperowa. Maestwo z mod i pikn dziewczyn mogoby wówczas okaza si pomyk, a pukownik Blackhill pomyek nie popenia.

Znalaz w kocu rozwizanie, z którego nie by cakowicie zadowolony, ale adnego innego nie wi­dzia. Zdecydowa si w pewnym stopniu powici siebie, wyrzekajc si obecnoci ulubionego ordy­nansa, do którego przywyk od lat, ale który zara­zem by jedynym czowiekiem, zasugujcym na ab­solutne i bezwzgldne zaufanie. Prezentowa przy tym rozsdek, stanowczo i wielkie, w tym wypad­ku niezbdne, poczucie taktu. Postanowi przydzie­li go onie, obarczajc obowizkiem przeciwdzia­ania jej dziwacznym wybrykom.

Niczego wicej Arabella nie pragna.

Z miejsca zrezygnowaa z wszelkich gupot do­mowych i towarzyskich, pokochaa za to nagle wy­cieczki konne, w których ordynans, rzecz jasna, musia jej towarzyszy. Tym sposobem miaa go dla siebie i moga z nim rozmawia na dowolne tematy.

Od pierwszej chwili, bez najmniejszego trudu, za­cza uzyskiwa wiedz o karierze wojskowej ma i jego wszystkich poczynaniach. Teraz ju suchaa uwanie, ordynans za wrcz rozkwit zapaem, roz­pdzajc si w zwierzeniach ze zdania na zdanie. Arabell najbardziej interesoway szczegóy geogra­ficzne i nazwy miejscowoci podbijanych, zdobywa­nych, kontrolowanych i przekazywanych jego pie­czy, w czym ordynans nie widzia nic podejrzanego.

Doszo wreszcie do wydarze sprzed dziesiciu lat, szturmu na paac rady i komplikacji ze wity­niami. Arabella cierpliwie, a nawet z okiem rozisk­rzonym, wysuchaa dokadnego raportu natury czy­sto wojskowej, opowieci o atakach, obronie, liczebnoci i rozmieszczeniu onierzy, oraz opisu uywanej broni, po czym zacza zadawa pytania, na które rozanielony ordynans odpowiada obszer­nie i bez chwili wahania.

- Wiem, e mój m nie dopuci wtedy do ja­kiego rabunku - rzeka wreszcie - paacu, czy moe wityni, a potem czego pilnowa. Mówi mi o tym. Stacjonowa gdzie do dugo, ale nie pa­mitam, gdzie to byo.

- Dwa lata - odpar ordynans. - Ale to nie tak, inaczej si to dziao. Zawsze by sprawiedliwy, wic jak da sowo, to dotrzyma i nie tylko paacu ruszy nie pozwoli, ale i wityni te. Nawet ich kaza eskortowa, jak oni sami, ci tutejsi, swoje dobro przenosili, no, prawd mówic osobicie eskorto­wa. Ze mn razem. No a potem dopilnowa porzd­ku. Rycho doprowadzilimy do uspokojenia i przez te dwa lata prawie nie byo co robi.

- I gdzie si to dziao?

Ordynans rozemia si.

- Tu - odpar, wyranie rozweselony.

- Jak to, tu? - zdumiaa si Arabella.

- Dokadnie tu, gdzie jestemy, w tym samym domu mieszka, tylko wtedy by w gorszym stanie, dom znaczy. I pani pukownikowa sama widzi, e ladu po tych wszystkich awanturach nie ma, nikt nawet o nich nie pamita. A próbowali wtedy, bo maj tu wite miejsce, tam, o...

Wskaza szpicrut gst kp zieleni niemal na skraju ogrodu, nalecego do pukownikowskiej re­zydencji. Kpa bya rozlega, waciwie stanowia ju prawie las, przechodzcy dalej w dungl. Wra­cali wanie z kolejnej wycieczki i wjazd do posiad­oci znajdowa si tu przed nimi. Arabella poczua si zaskoczona tak, e nie odezwaa si ani sowem.

- Jakiego swojego bawana tam trzymaj - kon­tynuowa ordynans. - A zamieszki wtedy w ogóle wybuchy, bo nasi misjonarze... no, jak by tu powie­dzie... przesadzili troch. A i oni, ci tubylcy, mi­dzy sob te si wadzili przez to swoje bawochwal­stwo, razem wziwszy niby ju by spokój, a tu na nowo zrobi si baagan i pan pukownik musia zaprowadzi porzdek. Na dwa lata tu zosta odko­menderowany. Miejscowi zawizali taki may jakby spisek, jedni przeciw drugim, ci drudzy na nich do­nieli, jednej nocy to si przewalio i ju na nich czekalimy. Mnie pan pukownik postawi za naszy­mi ludmi, na skraju szeregu, o, tam si skryem... Nie wida tego miejsca, bo zaroso, ciek miaem za plecami, jedna bya wtedy. Teraz jest i druga, wydeptali od innej strony, eby przez ogród nie przechodzi, bo te pogany cigle tam a i swoje ofiary skadaj. Ludzi rozstawiem wedle rozkazu pana pukownika tak, eby nikt od tyu nie zasko­czy...

Arabella przestaa sucha. Mimo woli, prawie bez­wiednie, skierowaa konia ku kpie, omijajc wjazd i jadc wolno wzdu ogrodzenia, a ordynans chtnie pody za ni, bo dziki temu móg nie tylko mówi, ale take pokazywa, eksponujc geniusz pana pu­kownika, który tak znakomicie obmyli zasadzk na spiskowców. Wybici zostali do nogi, personel wi­tego miejsca za zapon wdzicznoci do zbawcy...

Arabella opanowaa si i chtnie przyznaa, e is­totnie, akcja wojskowa przeprowadzona zostaa zna­komicie. Akcj wojskow miaa gboko w nosie, ale nic jej nie szkodzio przywiadcza sowom ordynansa.

- I ta witynia cigle tam jest? - spytaa cie­kawie, zawracajc konia, bo dalej nie mona ju byo przedrze si przez ziele.

- Jest, co nie ma by. Tyle, e mao kto o niej wie, bo ju si midzy sob nie kóc.

- Chciaabym j zobaczy.

Ordynans pokrci gow.

- Oj, lepiej nie. I dostp trudny, i obcych oni nie lubi. Pani pukownikowa jeszcze ich dobrze nie zna, ale oni potrafi wysa takiego z noem. Nawet damy nie uszanuj, a choby i uszanowali, to zadgaj jej ma.

Pomys, e przez zwyk wizyt w wityni mog­aby pozby si ma rkami kapanów, spodoba si Arabelli nadzwyczajnie. O diament przezornie nie pytaa, móg si tam znajdowa lub nie, a or­dynans nie musia o nim wiedzie. Mao byo zresz­t prawdopodobne, eby uchowa si w jednym miejscu przez co najmniej dwanacie lat. Sama wi­zyta jednake...

Szans na dokonanie witokradczego czynu w obec­noci ordynansa nie miaa adnych, powstrzymaby j bodaj si, z caym zachowaniem szacunku. Musiaa znale si tu sama, co nie przedstawiao sob wiel­kich trudnoci, odlego od siebie obydwu budyn­ków, domu i wityni, nie przekraczaa mili, a prze­dzierania si przez dungl Arabella ju dowiad­czya...

Plan skrystalizowa si jej w mgnieniu oka.

Nie moga wdziera si na zakazany teren w nocy. W nocy nic nie wida, strae wityni mogyby j zamordowa, nie wiedzc, e jest kobiet, ponadto w ciemnociach nie odnalazaby owej zaronitej cieki. Naleao trafi na ni przed zachodem soca, kiedy jeszcze wszystko niele wida nawet w pómro­ku dungli. Nie w biay dzie, w cigu dnia suba ma j na oku i ordynans trzyma si jak przylepiony, daleki spacer zwróciby uwag i kto by za ni pod­y. Trzeba stworzy odpowiednie warunki.

Postanowia wyda huczne garden party i zapropo­nowa gociom co w rodzaju zabawy w chowanego. Wszyscy pójd na to chtnie, bo jest tu kilka par, grawitujcych ku sobie niezbyt legalnie, ku nieza­dowoleniu on i mów. Z radoci wykorzystaj okazj zniknicia, chocia na kilka chwil z oczu wspó­maonków. Zanim to garden party zaatwi, musi zo­rientowa si, jakie trudnoci jej gro...

Pukownik Blackhill dozna duej ulgi, stwierdziw­szy, i najnowszy kaprys jego ony mieci si w nor­mie. Garden parties byway organizowane czsto i ka­dy stara si o jakie nowe rozrywki. Na wszelki wypadek rozstawi tylko wokó ogrodzenia kilku swoich onierzy, przykazujc im nie rzuca si w oczy goci zbyt natrtnie. Arabella o onierzach dowiedziaa si w ostatniej chwili dziki ordynansowi, bo m nie widzia powodu, eby informowa j o zastosowanych rodkach bezpieczestwa.

Ubierajc si, wakowaa w sobie nienawi do niego. Boe, jak miertelnie go nienawidzia! Podsy­ca w niej to uczucie kadego dnia i na kadym kro­ku, nie zdajc sobie z tego sprawy. A moe i zdawa sobie spraw, ale nic go to nie obchodzio, mia j na wasno i reszta bya mu obojtna. Mia j na was­no jak konia, psa czy kota, nie zastanawia si, co myli i czuje ko albo pies, powinny mu suy i ty­le. Ona te musiaa mu suy i tak jak psa potrafi j brutalnie odepchn, jeli stana mu na drodze w niewaciwej chwili. Nigdy nie rozmawia z ni jak z czowiekiem, wydawa tylko rozkazy i robi awantury za najmniejsze niedocignicie, kapic t ohydn, zwisajc, doln warg. I trzyma j w tych Indiach, gdzie byo jej upiornie gorco, mokre od potu wosy przylepiay si na szyi, koszula kleia si do pleców, róne robaki gryzy, a wokó ustawicznie wybuchay jakie zarazy. Dobrze chocia, e jej prze­wód pokarmowy znosi wszystko bezbolenie... A teraz jeszcze skomplikowa jej zamiary, uywajc do tego swoich idiotycznych onierzy!

Nagle usuna na bok swoj rozszala nienawi, poniewa dotar do niej widok, jaki ogldaa w lust­rze. Nareszcie zyskaa okazj, eby ubra si w swo­je wymarzone Sari. Susznie mniemaa, e w tych zwojach zielonego jedwabiu bdzie jej do twarzy...

Pukownikowi na widok ony, któr ujrza w caej krasie dopiero w momencie witania pierwszych go­ci, zaparo dech i odjo mow. Opanowa si jednak i nawet odzyskawszy gos, nie powiedzia ani sowa, zostawiajc skarcenie tej wariatki na póniej. Zacis­n tylko szczki, po czym, ku wasnemu nieopisa­nemu zdumieniu na twarzach i w oczach przybywa­jcych dam ujrza nie zgorszenie i potpienie, jakich si spodziewa, tylko wyrane byski zazdroci i uzna­nia. Damska moda nie stanowia jednej z jego naj­mocniejszych stron, zawaha si zatem w gbi du­szy, zastanowi i zrezygnowa z protestów.

Garden party rozkrcio si ponad wszelkie spodzie­wania. Ogród pukownika, obszerny, zadrzewiony i zakrzewiony, w czci stanowi niemal prawdziw dungl, moliwoci stwarza zatrzsienie. Wszyscy wzajemnie niknli sobie z oczu, odnajdywali si znie­nacka, ledzili, straszyli i zachowywali si jak rozba­wione dzieci. Arabella bez wielkiego trudu umkna wielbicielom i skrya si wród rolin w owym odleg­ym kcie.

Mur, otaczajcy posiado, by tam zrujnowany i aden onierz nie sta na stray, a gdyby nawet sta, widoczno miaby nie wiksz ni na dwa kroki. Stan ogrodzenia Arabella zdoaa stwierdzi ju wczeniej, raz jej si to udao. Przele przez ten mur, to byo dla niej nic, dwa lata jeszcze nie miny od czasów, kiedy azia po drzewach i oknem opuszczaa swoj sypialni w rodzinnym domu, a Sari byo znacznie wygodniejsze ni krynolina. Mikkie, lejce si, zajmowao bez po­równania mniej miejsca i pozwalao zebra si w rku, ciasno przylegajc do figury.

Za murem odnalaza star, zaronit ciek. Gdyby nie wiedziaa o niej od ordynansa, nie od­kryaby jej nigdy w yciu, gszcz rolin, jakich wiel­kich lici, kwiatów i lian, zasania jej pocztek tak skutecznie, e nikomu nie przyszoby do gowy próbowa penetracji, szczególnie e zaniedbany zagaj­nik nie kusi adnymi atrakcjami. Kupa tropikalnego zielska i tyle, adne polowania nie wchodziy w ra­chub, dzikie zwierzta rzadko zbliaj si do siedzib ludzkich, a mapy znajdoway si wszdzie i nikt ich tu nie musia szuka. Za to móg si przytrafi w.

Arabella bya tak zemocjonowana, e nawet si nie baa. Wci jeszcze nie bya pewna, jak postpi, pokae si tym stranikom czy nie. Gdyby moga mie pewno, e za kar zabij jej ma, nie wa­haaby si ani chwili, zuchwale wtargnaby w gb wityni, ale ordynans gldzi co o wdzicznoci. Zamiast go zabi, mog tylko donie o profanacji i zada ukarania ony, czego on nie omieszka uczyni. Do niczego, sama sobie zatruje ycie...

Naley zauway, e opinia lady Drummond bya suszna, jej trzecia z kolei córka rzeczywicie miaa najgorszy charakter. Poddanie si losowi, podporzd­kowanie zakazom, potulne przyjcie kary, to nie by­o co, z czym zdoaaby si pogodzi. Zamknicie jej w pokoju miaoby sens dopiero od drugiego pit­ra w gór, z pierwszego wyszaby przez okno i za drzwiami przecignaby na swoj stron strani­ków, bo ogólnie bya lubiana, miaa wdzik i urod, której nie potrafi si oprze aden mczyzna. at­wo wpadaa we wcieko, która dodawaa jej si i odwagi, a przy tym bya inteligentna i pomysowa. Pukownik Blackhill przypadkiem znalaz jedyny sposób, w jaki móg j kara, nie trawia bowiem atmosfery cigej krytyki, nagany i potpienia, ustawicznych, pozornie drobnych przeszkód i kód pod nogami, a take ograniczonej przestrzeni. Chciaaby wyjecha konno, nie byoby koni, moga jecha na soniu, sonie okazayby si niedostpne, tu, w tych okropnych Indiach, nie daaby sobie z tym rady, a w kadym razie kosztowaoby j to potworn ilo wysików, szarpaniny i zdenerwowania. Znaa sie­bie sam jak rzadko która dziewczyna w jej wieku i w jej czasach i nie miaa najmniejszej ochoty na­raa si na te wszystkie udrki.

Ju po kilkunastu metrach cieka staa si wy­raniejsza i atwiejsza do przejcia, wci niezdecy­dowana Arabella sza ostronie, prawie nie powo­dujc adnego haasu.

Po piciu minutach zatrzymaa si, zdumiona, e tak to blisko. W zieleni ujrzaa zarys budynku, zas­onitego rozronitym gszczem. Odczekaa chwi­l, podesza bliej, pod nogami poczua pyty ka­mienne, popkane, wypchnite z ziemi korzeniami drzew. Pyty wskazyway kierunek.

Posuwajc si krok za krokiem, ujrzaa wejcie. Nie, to nie mogo by wejcie. Kamienne pyty okray wityni i prowadziy na drug stron, pod murem z tej strony ich nie byo. Znalaza si na tyach budynku i wejcie do wityni powinno si znajdowa po stronie przeciwnej, a to co, co w pierwszej chwili wydao jej si wejciem, byo zwyczajnym pkniciem starego muru.

Ruszya na t drug stron, wci cicho i ostronie, i rzeczywicie, trafia na front. Znów si zatrzymaa i cae szczcie, bo ze wityni wyszed nagle jaki czowiek. Kapan. Na tle zielonej dungli, w swoim zielonym sari, w pómroku, Arabella bya zupenie niewidoczna. Czekaa bez tchu, kapan znik jej z oczu, trwaa jednak bez ruchu a do chwili, kiedy wróci, niosc co w rkach, po czym wszed do wityni z powrotem, nie zauwaywszy nieruchomej ludzkiej postaci.

Z samych nudów Arabella nabya nieco wiedzy o Indiach. Orientowaa si, e kapan nie moe tu egzystowa samotnie, musi mie towarzystwo, jest ich zapewne kilku, gdzie tam we wntrzu mieszkaj, przyjmuj ofiary i wznosz mody. Stróuj. Zagradzaj dostp do sanktuarium bóstwa, które, zabezpieczone przed profanacj, zajmuje ostatnie pomieszczenie, najwitsze, niedostpne wiernym.

Tam wanie powinna si wedrze zuchwale i jaw­nie, eby skompromitowa ma. Nie zdoa chyba, zatrzymaj j. Nie dosignie go zemsta kapanów, którzy w ogóle nie bd mieli za co si mci. Nie dopuszcz jej nawet do progu i witokradztwo nie zostanie popenione. Trzeba zaatwi to jako inaczej...

Przypomniaa sobie o tym czym z drugiej strony, od tyu. Sanktuarium powinno znajdowa si wa­nie tam...

witynia bya rzeczywicie bardzo stara i zaniedba­na, a dungla, choby tylko w postaci zagajnika, robia swoje. Korzenie i pnie drzew rozepchny kamienie, powikszyy pknicie, rozkruszyy mur, tworzc dziu­r, przez któr czowiek móg si przecisn z niewiel­kim trudem. Z bijcym sercem, dziko zaciekawiona, przejta do nieprzytomnoci i uparcie zacita Arabella przelaza przez szczelin i znalaza si w witym pomieszczeniu bóstwa.

Oczy po chwili przyzwyczaiy si jej do mroku, rozjanionego nieco palc si pochodni. W sa­bym wietle byszczay liczne punkty, z których wy­róniay si trzy: dwoje oczu Siwy i co poniej, na jego brzuchu.

To by diament. Osawiony Wielki Diament, najwi­kszy diament wiata. wieci wasnym wiatem, wiel­ki, rozmiarów nieprawdopodobnych, jakby podwójny, dwa jajka stopione ze sob. Arabella poczua, e policzki zaczynaj jej pon, jakie lki i strachy byy od niej w tej chwili nieskoczenie odlege, chci­wie signa rk.

Diament nie da si oderwa ani wyduba, paznok­cie nie daway mu rady, niezbdny by nó, duto, jakie twarde narzdzie. Arabella zdoaa si opano­wa, aczkolwiek jej oczy lniy nie mniej ni rubiny w oczach Siwy. Postanowia wróci tu zaraz, nikomu si nie pokazywa, wrcz przeciwnie, w najgbszej tajemnicy ukra diament i zniweczy na wieki ho­nor tego podego tyrana. Wemie sztylet, noyczki, cokolwiek... Byle szybko, bo zaraz zapadnie ciem­no...

Pobiega znan ju ciek, przelaza przez mur, zrcznie przemkna do ogrodu, usyszaa gosy go­ci, o których kompletnie zapomniaa. Po trzech mi­nutach zatrzymaa si, zdyszana. Rozmawiao kilka osób, które znalazy si wzajemnie w rónych zaka­markach, mówili o niej. Pytali, kto j widzia, znikna z ludzkich oczu ju pó godziny temu, gdzie te moga si podzia i pod czyj opiek? Kogo jeszcze brakowao?

Arabella nie chciaa wprowadza zadranie aku­rat w tej chwili. Sposób postpowania sam si w niej zalg. Wysuna si z krzaków i rozemiaa gono.

- Stoj tu cay czas, a wy mnie wcale nie widzicie - oznajmia radonie. - Pójd zadysponowa co do picia, chodcie do altany. Czekaam tylko, eby si wam efektownie pokaza.

Pobiega ku domowi, zakopotane towarzystwo za jo sobie gwatownie przypomina, co te wszyscy mówili i czy nie pady przypadkiem jakie obraliwe posdzenia. Powoli ruszyli ku altanie.

W dziesi minut póniej w ogrodzie panowao lekkie, dodatkowe zamieszanie, suba roznosia bowiem napoje i zapalaa lampiony, i pani domu miaa prawo by przez chwil zajta. Nikt jej nie szuka. Niepokojcy si ju nieco pukownik dozna ukojenia, bo najwyraniej w wiecie jego ona czuwaa nad caoci imprezy i nie robia adnych gupot.

Arabella wykorzystaa zdobyt chwil. Ciko dy­szc, przelaza ponownie przez mur. Soce dotykao horyzontu, za kwadrans miay zapa ciemnoci, mu­siaa zdy przedtem, bo nie widziaaby cieki. Pómrok pod drzewami pogbi si, ale do szczeliny trafia bezbdnie.

Przy sobie miaa nie tylko sztylet i korkocig, któ­ry przypadkiem wpad jej w rce, ale take element zastpczy. Mimo popiechu i szaleczych emocji zdoaa pomyle, chocia bardziej by to moe in­stynkt ni mylenie. Diament lni na brzuchu bóst­wa tak, e trudno go byo przeoczy. Wchodzcy tam kapani mieli przecie oczy w gowie, brak tego blas­ku dostrzeg od razu. Czym powinno si go zast­pi...

W prezencie lubnym dostaa kul z lanego szka. Bya to nowo niezmiernie cenna, wewntrz kuli bowiem znajdowa si krajobraz, prószcy niegiem i migoczcy srebrnymi iskierkami. „eby nie zapom­niaa w tym gorcym kraju, jak wyglda zima” - po­wiedziaa jej starsza siostra, wrczajc podarunek. Kula wytrzymaa prawie rok, po czym stuka si tak, e zostaa z niej jedna trzecia z odrobin niegu w rodku. Arabelli al byo pamitki, nie wyrzucia ocalaego kawaka, trzymaa go w toaletce wród bi­uterii i teraz móg si przyda. Wystarczyoby we­tkn go na miejsce diamentu, czym przylepi...

Zdecydowanie Arabella miaa znakomite zadatki i gdyby urodzia si wród nizin spoecznych, nie­wtpliwie zostaaby zodziejk i kurtyzan. Wycho­wanie przytumio w niej rozwój talentów.

Nie przyszo jej na myl nic bardziej lepkiego ni mowska pomada do wsów. Pó minuty wystar­czyo, eby zaopatrzy si w peny asortyment na­rzdzi pomocniczych.

Diament wcale nie by wprawiony w bóstwo na mur, siedzia sabiej ni si obawiaa, da si wydu­ba czubkiem sztyletu i wpad do jej doni. Nie mia­a teraz czasu na wzruszenia. Rozmazaa pomad na kawaku szka, wepchna w puste miejsce, iskierki niegu zamigotay w wietle dogasajcej pochodni.

Nie zdya si nawet odwróci. Na kamiennej posadzce zaszuray kroki, Arabelli serce stano w gard­le. Szczelina znajdowaa si za daleko, nie zdyaby do niej, w gr wchodziy uamki sekund. Pewno, e jest to przybytek Siwy i stoi tu równie posg jego ony, Kali, tkwia w niej, nie musiaa si nad tym zastana­wia. Kali miaa wprawdzie cztery rce, dwóch dodat­kowych rk nie moga sobie na poczekaniu wyprodu­kowa, ale chocia si do niej upodobni, przybra waciw pozycj...

Kapan, obojtny, zaspany, najwyraniej wyrwany z drzemki, ziewajc bez adnego szacunku dla bóstwa, wszed z now pochodni w rku. Wyj z uchwytu t poprzedni, dogasajc, i osadzi wie. Nie rozglda­jc si prawie dookoa, wyszed.

Do opuszczenia sanktuarium Arabelli potrzebne byy cztery sekundy.

Kapan w przedsionku zatrzyma si nagle. Co zaniepokoio jego otpiay, zaspany umys. Dozna wraenia, e w znajomym wntrzu nastpia jaka zmiana, chyba gdzie przy bogini. Kali oya i poruszya si...? Dug chwil sta, próbujc oprzytomnie, po czym zawróci i ponownie wszed do witego pomie­szczenia. Tym razem obrzuci je uwanym spojrze­niem.

Wszystko wygldao jak trzeba. Klejnoty na cia­ach bóstw lniy, Wielki Diament migota, nic si nie zmienio. Musiao mu si tylko wydawa...

Arabella obejrzaa swoj zdobycz dopiero naza­jutrz, w blasku soca, kiedy zostaa sama. Widok zapar jej dech.

Pukownik Blackhill nie przesadza wcale. Diament by olbrzymi, rzeczywicie wydawa si podwójny, rzeczywicie wyglda jak dwa pkate jajka, zczone ze sob, wtopione w siebie wzajemnie. W samym rodku, w miejscu zczenia, mia skaz, moe pk­nicie, ale poza tym by nieskazitelnie czysty. Mimo dzikiej emocji, Arabella rozsdnie pomylaa, e po­winno si go przeci i uzyska dwa idealne, jednako­we kamienie, wci jeszcze nieprzyzwoicie wielkie. Moe uczyni to kiedy, jeli kradzie nie zostanie wykryta albo sprawa ju przyschnie.

Myl o honorze ma, który miaa zniweczy, ja­ko w niej zblada na widok tego cudu. Ostatecznie miaa czas, nic pilnego, na razie chciaa nacieszy si diamentem. Umiaa go ukry...

***

Spdzia w Indiach dziesi lat, które w najmniej­szym stopniu nie zaszkodziy jej zdrowiu. Zapewne nie wytrzymaaby tak dugo i upara si wróci do Anglii, symulujc jak chorob, gdyby nie George modszy.

Ju po dwóch latach udao mu si osiedli w po­bliu stryja i moga go widywa przynajmniej raz na tydzie. Pozazdrocia wtedy z caego serca ubogim ludziom, nie posiadajcym suby.

Nie odwaya si na szczero uczu w obliczu szpiegujcych j oczu. Nikt nie ywi do niej adnej niechci, przeciwnie, ogólnie bya lubiana i ceniona, nie majc bowiem nic do roboty, interesowaa si tubylcami. Obdarowywaa kobiety ywnoci i odzie­, dostarczaa lekarstw, usiowaa nawet uczy dzieci, co powiodo jej si w nikym stopniu, ale zostao przyjte przychylnie. Bya szczodra, chtnie szastajc pienidzmi ma. Zarazem utrzymywaa waciwy dystans, czego przyczyn nie by takt i mdro, tylko wstrt do brudu, a take jej wasna fanaberyjno. Nagle nudzia j dobroczynno, miaa do i porzuca­a towarzystwo tubylców, przy czym dobre wychowa­nie i wdzik sprawiay, e czynia to elegancko i nieobraliwie. Zazwyczaj bya wesoa, umiechnita i ycz­liwa, nie pomiataa pokojówkami, nigdy nikogo nie uderzya, a za to jednej sucej pomoga wyj za ukochanego chopca. Podobao jej si wystpi w cha­rakterze dobrej opatrznoci, pomoc za polegaa na dostarczeniu wiana, które dla niej stanowio drobiazg, a dla hinduskiej dziewczyny majtek. Razem wziwszy, moga liczy niemal na uwielbienie, szpiegowanie za brao si ze zwyczajnej ciekawoci, ale straszliwy lk, jaki budzi pukownik, stanowi niebezpieczest­wo. Z samego strachu przed nim kto móg j zdradzi i wolaa nie ryzykowa. Dziecistwo, spdzone na swobodnych kontaktach z wszelkimi warstwami wiej­skiego spoeczestwa, nauczyo j, e suba ma oczy, uszy i gb i wszystkich tych organów uywa z wielkim zapaem.

Tu, w Indiach, ustawicznie czua na sobie chciwe oczy i wiedziaa, co o tym myle. George modszy robi przedziwne sztuki i stara si z caej siy, ale chwile spdzane sam na sam, bez obaw i niepokoju, naleay do rzadkoci. Niemniej zdarzay si i dla nich Arabella powicia te dziesi lat.

Pomys skompromitowania ma kradzie dia­mentu zdech w kocu wasn mierci. upu nie pokazaa nikomu, za to zacza si do niego mocno przyzwyczaja. Chciaa go mie dla siebie. Istniaa przecie moliwo, e obydwoje, ona i George mod­szy, nie wytrzymaj duej tych ogranicze, zdecyduj si na ucieczk, zamieszkaj razem na kontynencie, gdzie w Europie, moe nawet pod do Ameryki, a wówczas sprzeda kamienia zaatwi spraw. Pieni­dzy starczy im do koca ycia. Pamitaa doskonale, e lub z George'em starszym wymuszono na niej grob ndzy.

Uczciwie mówic, Arabella, gdyby to tylko od niej zaleao, poszaby na wszystko, na jawny romans z bratankiem ma, na skandal towarzysko-obyczajowy, na ucieczk, na kade szalestwo, ale hamo­wa j wielbiciel. Honor nie pozwala mu na adn kompromitacj, ani wasn, ani uwielbianej damy, ani stryja, i sptana wielka mio musiaa kry si w najgbszej tajemnicy.

Rzecz jasna, ani o diamencie, ani o mglistych pla­nach ukochanej George modszy nie mia najmniej­szego pojcia. Pamitny minionej biedy, która zruj­nowaa mu ycie uczuciowe, robi majtek we wasnym zakresie i bogaci si stopniowo, wci za­kochany do szalestwa. Tkwi w Indiach, tak ze wzgldu na interesy, jak i na Arabell, troskliwie pytajc o zdrowie stryja, który przecie, do licha, by stary i kiedy wreszcie powinien umrze. Na szcz­cie nie wpado mu do gowy skróci dni pukownika, nasyajc na niego patnych morderców, dziki czemu nie narazi na cikie wyrzuty sumienia ani siebie, ani Arabelli.

Kiedy pukownik zdecydowa si ostatecznie przej na emerytur i wróci do kraju, bratanek równie zakoczy swoje interesy. Chcia y w pob­liu Arabelli i pozwoli sobie nawet na nietakt naby­cia posiadoci tu obok dziedzicznego majtku stry­ja.

Pukownik w wieku pidziesiciu omiu lat nie straci jeszcze ani zdrowia, ani wigoru, charakter za zmieni mu si tylko o tyle, e stwardnia. Jakiekol­wiek popuszczenie cugli onie byo wykluczone. Szczliwie ona jakby si troch uspokoia i zrezyg­nowaa z dziwacznych wybryków, zachowywaa si jak dama i bliskie stosunki utrzymywaa gównie z rodzin.

Niejeden raz Arabella czynia sobie gorzkie wy­rzuty, e nie narazia si jednak na ow zapowia­dan przez ojca ndz i nie zaczekaa kilku lat, jak wida bowiem George modszy móg zdoby maj­tek. Zdoby go. Ju po piciu latach pobytu w In­diach sta si czowiekiem zamonym, a teraz do­szed nawet do bogactwa. Moga przetrwa te pi lat, niechby nawet w achmanach i boso, potem za ycie jej zostaoby usane patkami ró. W wyniku strachu i nacisku marnowaa je na ohydnego tyrana i jedyn satysfakcj sprawia jej fakt, e nie obda­rzya go dziemi.

No i George'a modszego miaa prawie na co dzie, bo jej wszystkie trzy siostry, doskonale zo­rientowane w sytuacji i niegadatliwe, zapraszay go do siebie zgoa namitnie...

Tak przeleciao nastpne dziesi lat.

***

W czasie buntu sipajów w Indiach odkryta przez przypadek stara witynia zostaa spldrowana.

Pldrowaniem zaj si osobicie niejaki kapitan Morrow, syncy z talentów zarówno wojskowych, jak i grabieczych. Nie mia w sobie bezmylnego okruciestwa i nad ludmi si nie znca, niepotrzeb­nych i bezuytecznych trupów za sob nie zosta­wia, ubogich tubylców nie mordowa, wiesza tylko wtedy, kiedy ju koniecznie musia, ale wszelki ra­bunek zaatwia rzetelnie. By chciwy, jednake nie gupi. Zdobycz dzieli uczciwie, dziki czemu jego onierze dostrzegali wasne korzyci i nie próbo­wali go oszukiwa, dziaajc na wasn rk, szcze­gólnie e sprzeniewierzenia kara bezlitonie.

up ze wityni Siwy, razem z innymi, zosta do­wieziony do jego bungalowu i zwalony bezadnie na kup. Na poniewierajcy si wród klejnotów kawa szka najpierw nikt nie zwróci uwagi, potem za dzielcy zdobycz pomidzy onierzy kapitan Mor­row trafi na, obejrza i wasn rk wyrzuci za okno.

Do segregowania swojej wasnoci przystpi nieco póniej, w towarzystwie krewniaka, czonka zarzdu Kompanii Wschodnio-Indyjskiej, kupca i rzeczoznaw­cy drogich kamieni, niegdy sekretarza teje Kompa­nii. Byy sekretarz, a obecnie wspówaciciel olbrzy­miej firmy jubilerskiej, sir Henry Meadows, bywa do czsto w Indiach nie z obowizku, ale dla przyje­mnoci, skupujc cenne klejnoty i oceniajc je, ponie­wa najzwyczajniej w wiecie uwielbia to zajcie. Ponadto dobrze wiedzia, e tu wanie mog mu si przytrafi okazje, jakich nie znajdzie nigdzie wicej.

O Wielkim Diamencie pamita doskonale przez wszystkie minione lata, ale z nikim nigdy tego tema­tu nie porusza. Przeprowadzi natomiast rozpozna­nie, które potrwao bardzo dugo, bo nie jemu ordynans pukownika czyni zwierzenia, tylko Arabelli. Kiedy wreszcie zdoa ustali, kiedy i gdzie pukow­nik toczy walki, kiedy, gdzie i jak dugo stacjonowa, i odgad mniej wicej miejsce ukrycia diamentu, nie mia ju szans na penetracj. W krótkim okresie ostatniego pobytu w Indiach dziwaczne poszukiwa­nia mogyby si sta podejrzane, zaraz potem za wybuch bunt sipajów, zatem dopiero teraz, po pra­wie cakowitym stumieniu buntu, móg si bliej zainteresowa spraw. Wyjtkowo korzystny by fakt, e jego siostrzeniec dziaa we waciwej okoli­cy.

Bunt sipajów stworzy nowe szans. Z biciem serca i wielkimi nadziejami sir Henry-rzeczoznawca przyby do modego krewniaka, upicego niemiosiernie oca­lae dotychczas wyposaenie wity hinduskich, le­cych na szlaku walk. Kapitan Morrow by z jego przy­bycia bardzo zadowolony.

Razem przejrzeli i uporzdkowali zdobyty skar­biec.

- Staraem si, jak mogem - powiedzia siost­rzeniec. - Trudno mi byo znajdowa si w trzech miejscach naraz, ale zapewniam ci, wuju, e tam, gdzie przeszlimy, nie zmarnowao si nic.

- Bardzo dobrze - pochwali wuj. - To ci si chwali, chopcze, niemniej czego mi tu chyba bra­kuje.

Kapitan Morrow zdziwi si i zainteresowa. Sir Henry Meadows zawaha si i zada dokadnego raportu geograficzno-topograficznego. Zorientowa si byskawicznie, e w interesujcej go okolicy sios­trzeniec przebywa osobicie i sam dopilnowa prze­wiezienia wielkiego tobou z drogocennociami. Za­warto tobou leaa wanie na macie przed ka­nap, sir Henry przejrza j jeszcze raz.

- To bya chyba witynia Siwy - uzupeni swo­je zeznanie kapitan Morrow. Maa, stara, zrujno­wana, mao znana w ogóle, nawet miejscowi bywali tam rzadko, bo bliej mieli do tej, diabli wiedz, chyba buddyjskiej...? Troch si gubi w rodzajach ich boków. Trudno j byo znale, trafilimy przy­padkiem za uciekinierami.

Sir Henry zawaha si znów i dug chwil myla.

- Powiem ci prawd - zdecydowa si wreszcie. - Wszystko wskazuje na to, e w tej wanie wity­ni znajdowa si najwikszy diament wiata. pie­szyem si do ciebie, wiedzc, e zostae tu wysany, peen obaw. Baem si, e w takiej wielkiej bryle nie rozpoznasz diamentu i potraktujesz go lekcewa­co...

- Co wyrzuciem, to prawda - przerwa siost­rzeniec z lekkim zakopotaniem. - Jakie mieci...

Wuja poderwao.

- Gdzie?!

- Tutaj, za okno. Musz tam lee w zielsku. Nie mam czasu zawraca sobie gowy ogrodem, poza tym stacjonuj tu tylko chwilowo...

Sir Henry ju nie sucha. Nastpn godzin sp­dzili obaj na przeszukiwaniu bujnej rolinnoci w promieniu dziesiciu metrów od waciwego okna i wród rozmaitych odpadków, pokruszonych figu­rek z gliny, potuczonych naczy i elaznych rupieci, znaleli kawa szka, odamany od wikszej bryy. We wntrzu szka migotay jakby srebrne iskierki.

- To, midzy innymi - powiedzia kapitan Mor­row. - Wpado mi w rk, obejrzaem i wyrzuci­em. Wuj myli, e co?

Sir Henry ze zmarszczon brwi przyjrza si od­amkowi dokadnie.

- I to pochodzi z tej wityni Siwy? Jeste pe­wien?

- Cakowicie. W jedn pacht wszystko zgarni­te, dojechaa nienaruszona i nic wicej w niej by nie mogo. Rozdzielaem inne, tego nie.

- No, wic dla mnie jest to dowód niezbity - za­wyrokowa pospnie sir Henry, ochonwszy z wra­enia. - To pochodzi z Anglii. Jak ci si zdaje, skd si mogo wzi w wityni Siwy?

Pytanie byo retoryczne, kapitan Morrow nie po­trafi na nie odpowiedzie. Sir Henry odpowiedzia sam sobie.

- Kto wymieni na to Wielki Diament...

Zamilk nastpnie i milcza dug chwil, a pa­mi podsuwaa mu sytuacje i sowa sprzed dwu­dziestu lat. Ogród pukownika, jego wiedza o loka­lizacji diamentu, Arabella, która przywioza sobie z Anglii ca wypraw, a w niej najrozmaitsze rze­czy, wczeniejsze zamieszki wywoane przez natrct­wo misjonarzy, protesty pukownika przeciwko ra­bunkom, a kto wie czy szczere, moliwoci, jakie stworzyy mu si same...

W prawdziw i niezomn ludzk uczciwo sir Henry przesta wierzy ju dawno. Podejrzenie za­lgo si w nim w mgnieniu oka i w nastpnej se­kundzie przerodzio w pewno. W rku trzyma dowód. Pukownik ukrad diament i zastpi go ka­wakiem szka. Gdyby nie to szko, sir Henry wzi­by pod uwag moliwo, e w tej wityni diamentu wcale nie byo, przeniesiono go gdzie indziej, ale kawa byskajcego szka mówi sam za siebie. Hindu­si go sobie nie wyprodukowali i nie kupili na straga­nie. Zatem tylko pukownik, a ile si nagada o tych upiecach i zodziejach! Gadanie dla zamydlenia oczu.

- Zdawao mi si, e ta witynia wypada niele - powiedzia niepewnie kapitan Morrow, który swoich skonnoci nie próbowa ukrywa, szczegól­nie przed wujem. - Maa, ale bogata. O, to przecie zote, nie? To na soniu, zapomniaem, jak si nazy­wa. I tamta Kali, wiem, e to Kali, te ma cztery rce. Takie wiksze, z byle czego, nie warto ich byo zabie­ra w caoci, wyduba tylko kamienie, naszyjniki, diademy, czy jak to tam nazwa, te ozdoby na go­wach...

Sir Henry mu przerwa.

- Owszem, susznie. Zaraz. O ile pamitam, daw­no temu, ile to? Czterdzieci pi lat... Przenieli i ukryli w niej róne rzeczy, wanie dlatego, e mao znana i trudna do znalezienia. Zapewne byli zdania, e Siwa si nie obrazi, jeli mu co doo. Wród tego wszystkiego powinien znajdowa si Wielki Diament, najwikszy diament wiata...

- Jak wielki?

- Wanie taki jak to. - Sir Henry, któremu przez dwadziecia lat tkwia przed oczami zwinita pi pukownika, potrzsn kawaem szka. - Z te­go, co usyszaem i wywnioskowaem, a sprawdza­em dokadnie, tam si powinien znajdowa, w ma­ej i starej wityni. Co si z nim wczeniej dziao i skd pochodzi, nie mam pojcia, chocia plotka gosia, e jeszcze w czasach walk z Francuzami przechodzi z rki do rki. Od maharady do Francuza, ju wtedy go ukrywano. Potem przysuyli mu si misjonarze. A teraz sipaje. No, sipaje umoliwili odkrycie tej tajemniczej przemiany.

- Jakiej tam tajemniczej! - przerwa z irytacj kapitan Morrow i wskaza szko. - Kto go zwin i dla niepoznaki wetkn podobny kawaek. Co za wistwo!

- Wiksze ni ci si wydaje - zapewni go sucho sir Henry. - Chyba si tym zajm...

***

Ukrywanie wiedzy o diamencie sir Henry'emu weszo ju w naóg i zapewne nadal zachowywaby dyskrecj, zaczynajc swe dochodzenie od kontaktu z pukownikiem Blackhillem w cztery oczy, ewen­tualnie od dyplomatycznego ledztwa w jego oto­czeniu, gdyby nie zgubny przypadek. Nie on jeden siedzia przy stole w czasie pamitnej rozmowy, nie on jeden o Wielkim Diamencie sysza i nie on jeden by nim wielce zainteresowany. Zaczyna wanie pakowa bagae, zawierajce w sobie starannie wy­selekcjonowane upy kapitana Morrowa, kiedy do bungalowu kapitana przyby znienacka rada Kharagpuru we wasnej osobie. Starszy o dwadziecia lat, ale wci w doskonaym stanie. Obaj z sir Henrym byli w jednym wieku, zaledwie zbliali si do pidziesitki.

Kapitana Morrowa rada zna i w zasadzie pozos­tawa z nim na stopie pokojowej. Bunt sipajów jego woci nie sign, nie mieli zadranie, u niego kapitan nie rabowa, a przynajmniej nie czyni tego jawnie, i mogli si wzajemnie traktowa jak den­telmeni. wit przywlók ze sob niewielk, zaled­wie okoo stu ludzi, których pozostawi w pewnym oddaleniu, wizyt za zoy w towarzystwie wy­cznie zaufanego sugi.

Obaj, zarówno kapitan Morrow, jak i sir Henry, zdumieli si niezmiernie, co postarali si ukry, gldzc róne brednie o zaszczycie, jaki ich spotka. Rada twierdzi, e zawita tu okazjonalnie, znajduje si w podróy, tdy wanie przejeda i poczu ch odwiedzenia przyjaciela. Kapitan Morrow z niejakim zaskoczeniem dowiedzia si, e jest przyjacielem rady, stan jednake na wysokoci zadania, sir Henry za wstrzyma si z odjazdem. Wszy jak tajemnic.

Ogródkami, koujc, owijajc rzecz w cae tony baweny, pónym wieczorem, rada wyjawi wresz­cie prawdziwy cel przybycia.

- Takie drobnostki umacniaj wizy uczu wza­jemnych - rzek, niedbaym gestem wskazujc przywiezione prezenty, które zwykej angielskiej ro­dzinie zapewniyby dobrobyt do koca ycia. - Mój skarbiec jest na twoje usugi. By moe, zechcesz równie uczyni mi przyjemno?

Kapitan Morrow zapewni go, e zawsze, wsz­dzie i kadym sposobem.

- Zdarza si czasem - cign rada - e jaka jedna rzecz przypada komu do serca i ten kto prag­nie jej za wszelk cen. By moe, ratujc skarby wity przed zniszczeniem...

W tym momencie sir Henry wysoko oceni talen­ty dyplomatyczne gocia. Jego siostrzeniec, mówic szczerze grabieca i zodziej, wcale nie upi i nie kradnie, tylko ratuje skarby przed zniszczeniem. Có za znakomite okrelenie!

- ... trafie na co, co zgodziby si zamieni na inne rzeczy, stokro wicej warte. Chtnie powic bardzo wiele, eby posiada jedno. Jeli zwróc bo­gu jego wasno, on mnie obdarzy szczciem i po­wodzeniem. Z pewnoci yczysz mi szczcia i po­wodzenia, tak jak i ja tobie.

Kapitan Morrow znów przywiadczy, tym razem z czystym sumieniem. Nie wtpi, e ich wzajemne yczenia bardzo s do siebie podobne.

- Zatem, jeli znalaze wasno boga...

- Chwileczk - przerwa kapitan, który w dyplo­macji nie czu si najmocniejszy. - Mówmy wprost. Sir Meadows jest moim bliskim krewnym i nie mam przed nim tajemnic. Co to ma by, ta wasno boga? Uratowaem kilka drobiazgów, fakt, nie wiem jed­nak, co wasza dostojno moe mie na myli?

Rada odczeka chwil, obserwujc rozmówców.

- Wielki Diament Siwy - rzek wreszcie przy­ciszonym gosem.

Sir Henry nawet nie drgn, bo ju si tego spo­dziewa, ale kapitan Morrow prawie podskoczy z irytacji.

- Wielki Diament! Chciabym go zobaczy! Nie mam Wielkiego Diamentu, nie znalazem go!

Rada mia nieruchom twarz i bardzo nieprzyjem­ne spojrzenie.

- On tam by - rzek z naciskiem. - Kapani s tego pewni.

- Otó wanie go nie byo! Te mylelimy, e powinien by!

Sir Henry gestem uciszy siostrzeca, zanim wyr­wao mu si wicej niestosownoci. Podniós si z fotela, podszed do komody i z szuflady wyj kawa odamanego szka.

- Wielkiego Diamentu w wityni Siwy nie byo - oznajmi sucho. - Natomiast znalazo si tam to.

Rada spojrza na niego, potem popatrzy na migoczcy srebrnymi iskierkami odamek, wzi go do rki, obejrza dokadnie i znów skierowa na sir Henry'ego pytajcy wzrok.

- Bd szczery - powiedzia sir Henry. - Bd brutalnie szczery. Gdyby Wielki Diament zosta tam znaleziony, mój kuzyn chtnie zamieniby go na te inne rzeczy, niekoniecznie warte stokro wicej. Wy­starczyoby tyle samo, bo nie ma sensu ukrywa, e kamie tego rodzaju bardzo trudno spieniy. Jed­nake go nie byo, a to szko wskazuje, e kto go zabra wczeniej.

- Anglik - zaopiniowa rada krótko i stanowczo.

Kapitan Morrow i sir Henry zaprzeczyli natych­miast na wszelki wypadek, tyle e bez przekonania. Taki kawaek ozdobnego szka, jak wida pochodz­cy z rozbitego przedmiotu, móg si znale w po­siadaniu byle jakiego hinduskiego sugi, który wy­korzysta sytuacj i ju dawno uciek.

Rada pokrci gow.

- Nie. Wasno boga. Nikt by si nie omieli. Tylko Anglik. By jeden taki Anglik, który o nim wiedzia wszystko...

Zamyli si na chwil, zawaha i doda:

- Bya taka chwila... Wyjawi to kapan, stranik wityni. Raz jeden zdarzyo mu si, e wszed do wntrza i dozna wraenia, i bóstwa zmieniy pozyc­j. Poruszyy si. Potem popatrzy uwanie i pomy­la, e mu si tylko wydawao. Dugo milcza o tym, a wreszcie wyzna ca prawd o wydarzeniu, bo nkay go obawy, e zlekceway jak wol boga. Nie wie­rzono mu. Owa chwila nastpia w czasie, kiedy obok wityni mieszka ten wanie Anglik. Ten, który o nim wiedzia...

Tym sposobem wiedza obu stron uzupenia si wzajemnie. Popatrzyli sobie w oczy i bezbdnie odga­dli, co myl. Jedynym czowiekiem, który z ca pewnoci zna doskonale spraw diamentu, by pu­kownik Blackhill. Istniaa oczywicie moliwo, e pojcie o nim mia jeszcze kto inny, chociaby jaki onierz biorcy udzia w bitwach, ale onierze na ogó nie przejawiali racjonalnego stosunku do hindus­kich bogactw. Jeli ju korzystali z okazji i rabowali, brali, co im wpado pod rk, po czym sprzedawali to za byle jak cen. Skradziony przez onierza diament dawno ju poszedby midzy ludzi, gdzie by si ukaza, widziano by go co najmniej raz, a takich rzeczy si nie zapomina. Tymczasem, wedle najszczerszego przekonania tak sir Henry'ego, jak i rady, poza pu­kownikiem Blackhillem nie widzia go nikt, wci za­tem powinien by tkwi w posgu Siwy, w tej maej, zagubionej, zaronitej dungl wityni.

Rada zdecydowa si równie na brutaln otwar­to.

- Chc go mie - powiedzia wprost. - Jeli trafi pan na jego lad i jeli go pan zdobdzie, od­kupi go od pana. Nie musimy tego rozgasza. Za­pac wicej ni ktokolwiek inny na wiecie i nie bd zadawa pyta.

Sir Henry znakomicie pamita sowa pukownika Harrisa, który napomyka o prawie wasnoci jakie­go Francuza. Nie wtpi, ze rozmówca pamita je równie dobrze, ale najwyraniej w wiecie nie sta­nowio to przeszkody w zawarciu umowy i nie mu­siao by eksponowane. Pomin temat milczeniem.

Obaj, siostrzeniec i wuj, z miejsca docenili war­to oferty rady. Kapitan Morrow by wcieky, bo, prawd mówic, zdecydowa si na sub w Indiach wycznie ze wzgldów materialnych, na zapdy imperialistyczne królowej Wiktorii kicha z energi i chcia si po prostu potnie wzbogaci. Bunt sipajów spad mu jak z nieba. Dziki zamieszkom móg osign swoje cele w znacznie krótszym cza­sie ni pierwotnie przewidywa, a Wielki Diament zaatwiby spraw ostatecznie. A tu oto uciek mu sprzed nosa.

Sir Henry chciwy by zawsze, z wiekiem za jego namitno do drogich kamieni bardzo urosa. Do­datkowo miota nim gniew. Rzekoma uczciwo pu­kownika Blackhilla i goszone przez niego wzniose zasady zirytoway go w najwyszym stopniu i sam sobie wyrzuca gupi atwowierno. W tamtych modych latach podkochiwa si w Arabelli, która, kto wie...? Moe odpowiedziaaby na jego awanse przychylnie? Nie spróbowa nawet, bo niezomnoci pukownika i szacunkiem do niego czu si przyt­oczony, okazuje si, e niesusznie. Jak idiota i kre­tyn.

Skomasowane niezadowolenie wuja i siostrzeca skupio si na pukowniku.

***

Pukownik Blackhill po szedziesitce zgupia do reszty na tle honoru i godnoci. W obliczu roz­maitych kalumnii, rzucanych na tych, którzy boga­cili si w Indiach, potpienia Kompanii Wschodnio-Indyjskiej, podejrze wysuwanych pod adresem dowódców wojskowych i rónych innych objawów zawici, yczy sobie wieci, niczym latarnia mors­ka, blaskiem nieskalanej szlachetnoci. Cay pobyt w Indiach postanowi opisa w pamitnikach, eks­ponujc w nich wasn rzetelno i cile precyzujc róda bogactwa. Podawa nawet nazwiska wiad­ków, angielskich i hinduskich, którzy stykali si z nim i na wasne oczy widzieli, jak odmawia przyjmowania apówek i zwraca zdobyte przez jego wojska upy. Wród owych wiadków znaleli si rada Kharagpuru i sir Henry Meadows.

Rada Kharagpuru, z racji oddalenia, niewiele mia do gadania, ale sir Meadowsa o mao szlag nie trafi. Wróciwszy do Anglii, trafi akurat na chwil, kiedy pukownik w gronie specjalnie zaproszonych goci odczyta kolejny fragment swego dziea. Nie uczestniczy w tym, nie zosta zaproszony na uczt duchow tylko dlatego, e pukownik nie mia po­jcia o jego powrocie, nazajutrz jednak wszystkiego dowiedzia si w klubie. Znajomy, wczorajszy go pukownika, nie omieszka poruszy tematu, w od­czytanym fragmencie bowiem mowa bya o Wielkim Diamencie, bdcym rzekomo wasnoci jakiego tajemniczego Francuza, a sir Henry podobno by wiadkiem...

Istny cud, e sir Henry nie pad na miejscu, tkni­ty apopleksj.

- Istotnie - wyrwao mu si. - Podwójnym wiadkiem. Raz: starannego pilnowania przedmiotu i dwa: odkrycia, e starannie pilnowany przedmiot nie istnieje.

Jego rozmówca poczu si wstrznity, bo Wielki Diament, acz odlegy i cudzy, zawsze budzi sensacj.

- Jak to? - wykrzykn. - W ogóle czego ta­kiego nie byo? Pukownik tak jaskrawo mija si z prawd?!

Sir Henry opanowa si z wysikiem.

- Owszem, co takiego byo. Istniej na to liczne dowody. Ale ju tego nie ma. Okolicznoci zaginicia kamienia na razie nie zostay wyjanione. Wy­soce podejrzana sprawa.

Wicej, mimo licznych nagabywa, nie wyjawi, ale bez trudu udao mu si wytworzy atmosfer nieufnoci w stosunku do pukownika. Osobicie by najgbiej przekonany, i Wielki Diament znaj­duje si w jego posiadaniu.

Kiedy pukownik Blackhill zorientowa si w sy­tuacji i kiedy dotaro do niego, e zamiast diamentu w posgu Siwy tkwio szko, omal nie dosta zawa­u. Wielki Diament by niejako symbolem i kwint­esencj jego nadludzkiej uczciwoci i stanowi dla niego przedmiot dumy. Okazao si nagle, e zagi­n nie wiadomo kiedy, nie do na tym, on sam jest posdzany o cikie i perfidne oszustwo. By moe, w innych razach by uczciwy specjalnie po to, eby wyrobi sobie waciw opini i bezpiecznie ukra wanie ten jeden bezcenny klejnot.

Grupujce si na nim podejrzenia i ogólne, sub­telne, cieniutkie, milczce potpienie miay charak­ter, któremu najtrudniej przeciwdziaa. Nikt nicze­go nie wyjawi wprost i nie byo na co odpowiada, pukownik Blackhill zatem znalaz tylko jedno ho­norowe wyjcie.

Zastrzeli si w swoim gabinecie.

Fakt, e zastrzeli si na pi minut przed proszo­nym obiadem, uznano za wielki nietakt. Móg prze­cie, do licha, zastrzeli si po obiedzie...! Pozba­wiajc si ycia w tak niestosownym momencie, wszystkim gociom odebra apetyt, w ogóle nie wypa­dao je, kiedy pan domu tu obok jadalni lea nieywy, z rozstrzaskan gow. Cay posiek si zmar­nowa, ku wielkiej uciesze suby, która z przyjemno­ci spoya produkty nietrwae.

Nie mówic ani sowa i nie robic nic, Arabella osigna swój cel. Na widok zwok ma uznaa za suszne zemdle, inaczej bowiem nie zdoaaby ukry radoci. Odniesiono j do sypialni, gdzie z twarz w poduszce poddaa si wybuchom szczcia, uzna­nym przez otoczenie za histeryczne przejawy rozpa­czy. George modszy, wstrznity, acz peen gboko skrywanej ulgi, usiowa znale si w trzech miejs­cach równoczenie, przy jej boku, w gabinecie niebo­szczyka i wród przeraonych goci, którzy wcale nie zamierzali si tak od razu rozchodzi, bo silniejsza od godu bya ciekawo.

Pukownik Blackhill, czowiek pedantycznie po­rzdny, zostawi oczywicie list, w którym wyjania przyczyny samobójstwa.

Stwierdza w nim, e ze zgroz dowiedzia si o zaginiciu Wielkiego Diamentu i sam przyznaje, e wszystko wskazuje na niego. On jeden wiedzia o miejscu ukrycia kamienia i tu obok tego miejsca mieszka przez kilka lat. Podejrzenia, których nie moe rozproszy, bo nikt ich wyranie nie precyzu­je, stanowi plam na jego honorze, pierwsz w y­ciu i zarazem ostatni.

Zmy tej plamy nie zdoa, aczkolwiek jest naj­doskonalej niewinny, schodzi zatem z tego wiata, nie wtpic, e po mierci cay jego stan posiada­nia zostanie stwierdzony i podany do wiadomoci publicznej. Diamentu w tym na pewno nie bdzie i moe tym sposobem wiat uwierzy w jego uczci­wo.

wiat uwierzy natychmiast, bez adnego wg­biania si w stan posiadania, i nawet sir Meadows zachwia si z lekka w swoich przekonaniach. Pu­kownik Blackhill osign swój cel.

Arabelli natomiast ulg si problem. Skóra na niej cierpa, kiedy plotki i podejrzenia zaczy si rozprzestrzenia. Nikt lepiej od niej nie wiedzia, e pukownik by tu niewinny jak dziecko, i jedyn jej pociech stanowia myl, e hinduskie pokojówki nie czytaj angielskich gazet. Tylko dawna, hinduska pokojówka pani pukownikowej mogaby stwierdzi, i kawa szka z rozbitej kuli Arabella zachowaa sobie na pamitk, zamiast wyrzuci do mieci. Po tym kawale szka na upartego mona byo do niej trafi. Byskawicznie zrozumiaa wówczas, e musi natychmiast podj yciow decyzj, albo oczyci ma, pograjc siebie, albo zachowa tajemnic na zawsze, do koca ycia i nawet jeszcze dugo potem.

W dodatku zaniepokoi j George modszy. Po­czucie honoru odziedziczy po stryju. Gdyby to na niego pado posdzenie, jakoby wbrew goszonym pogldom wasnym, podstpnie ukrad diament, rów­nie czuby si zmuszony popeni samobójstwo. Moliwe, e przedtem uczyniby rozpaczliw prób rozwikania zagadki i usiowaby odnale prawdzi­wego zodzieja razem z przedmiotem kradziey, gdy­by jednak okazao si to niemoliwe, poszedby w lady stryja. Arabella, w kadym razie, byaby w je­go oczach skoczona, przenigdy nie wybaczyby jej milczenia, które cieniem haby okrywao ca rodzi­n.

Miaa zatem do wyboru: albo George, albo dia­ment. Bez chwili namysu wybraa George'a.

W wieku trzydziestu omiu lat bya pikniejsza ni w modoci, a czterdziestoletni George prezen­towa sob idea mczyzny. Ich wzajemna mio kwita nieprzerwanie. Wzili lub rok po mierci pukownika, a wziliby go nazajutrz, gdyby podob­ny popiech nie wywoa straszliwego skandalu to­warzyskiego. Nawet rok to byo troch za mao, ogólne zgorszenie jednake nie miao wielkiej siy i do szybko przyscho. Arabella rozkwita szcz­ciem, a Wielki Diament cakowicie przesta zaprz­ta jej myli.

Tkwi tam, gdzie go ukrya natychmiast po doko­naniu kradziey, mianowicie w duym kbku do grubej czarnej weny...

***

Ogólnie bogaty, a po caym pobycie w Indiach wzbogacony jeszcze bardziej, pukownik Blackhill, rzecz oczywista, musia mie w Anglii dom, posta­wiony na odpowiedniej stopie. Mia zreszt dwa do­my, jeden w Londynie, a drugi na wsi, niezbyt da­leko od stolicy, w rodzinnej posiadoci po matce. Sam zadba o gospodyni, starannie wybierajc ten eski odpowiednik majordomusa. Pani Emma Davis wzbudzia jego pen aprobat, gównie z racji zachwycajcych cech charakteru. Pedantka, sztyw­na, niewzruszona i niezomna, prawie mogaby go zastpi w operacjach wojskowych. Jej wiernoci móg by pewien, czu to wyranie, aczkolwiek po­jcia nie mia o tym, e pani Davis od pierwszego wejrzenia zakochaa si w nim miertelnie i w na­turalnej konsekwencji znienawidzia Arabell.

Dom prowadzia wzorowo, pilnie dbajc o dobór suby. Jedyny wyom stanowia francuska pokojów­ka Arabelli, któr pani wybraa sobie sama, lekce­wac opini zarzdczyni. Na szczcie jednak, wy­soko oceniajc umiejtnoci Marietty, nie zaprzyja­nia si z ni, nie dopucia do adnej konfidencji, utrzymywaa stosowny dystans, a w wymaganiach nie folgowaa nawet o wos. Przyjrzawszy si dok­adnie stosunkom wzajemnym pani i pokojówki, pa­ni Davis pogodzia si z sytuacj i nie usiowaa brudzi. Ponadto Marietta nie wydaa jej si pik­na, a piknych dziewczt unikaa jak ognia. Marietta bya, jej zdaniem, zbyt szczupa, zbyt ciemna, czarnowosa i czarnooka, z twarz o rysach nieregular­nych, nie roztaczaa adnych uroków i nie moga wchodzi do konkurencji. Wdziku i seksownoci Marietty pani Davis nie zdoaa zauway.

Sama urod nie grzeszya nigdy, dobiegszy za czterdziestu siedmiu wiosen, bardziej wygldaa na upiora ni na kobiet. Z blad, zacit twarz, z za­cinitymi wskimi ustami, z odrobin zezujcymi oczkami pozbawionymi rzs prezentowaa nieszcz­liw waciwo figury. Caa nadwaga, jakiej dorobia si przez wszystkie lata ycia, znalaza sobie miejsce w biodrach, z tym e biust, osadzony w wziutkich ramionkach i chudych eberkach, wypchn si do przodu, biodra za, poniej dugiej i cienkiej talii, utworzyy zad jak u dobrze odywionego perszerona. Pani Davis uporczywie usiowaa ocenia te cechy jako atrakcyjne. Zad by zreszt sabiej widoczny, poniewa skrywaa go w pewnym stopniu szeroka suknia.

Nadziei na wzajemno pukownika nie miaa ad­nej, niemniej jednak sama jego obecno, jego widok, rozmowy z nim na tematy gospodarskie i uznanie dla pedanterii przysparzay jej szczcia bez granic. Zgod­nie ze swoim charakterem pukownik osobicie wni­ka w szczegóy prowadzenia domu i do gowy mu nie przychodzio, e o czymkolwiek miaaby decydowa jego ona. Arabelli to nie przeszkadzao wcale, zajta bya wasnymi sprawami.

Po samobójstwie uwielbianego chlebodawcy pani Davis znienawidzia cay wiat. To wiat, wspoma­gany przez ohydne, pode spoeczestwo, wpdzi go do grobu. Nieopanowane wybuchy rzekomej roz­paczy Arabelli uagodziy j nieco, aczkolwiek na­peniy take lekk nieufnoci, mioci do maon­ka bowiem nigdy u niej za jego ycia nie dostrzega. No, ale moe po mierci ma poja wreszcie, co stracia...

Po lubie Arabelli z George'em modszym nieuf­no pani Emmy silnie si wzmoga. Tylko dziki kultywowanej, wyniesionej z Indii, ostronoci Arabella unikna kalumnii, plotek i kompromitacji. Ser­deczn nienawi swojej gospodyni oczywicie czua, ale niewiele j to obchodzio.

Marietta, francuska pokojówka, widziaa to wszyst­ko jak na doni. Romansu pani z byym bratankiem, a obecnie mem, wprawdzie nie wykrya, ale wszya go z caej siy, a w pani Davis czytaa jak w otwartej ksice. Wasne uczucia skrywaa umiejtnie.

Bya jedyn córk francuskiego kowala i z racji zawodu ojca, którego kunia miecia si tu przy obery na uczszczanym trakcie, od najwczeniej­szego dziecistwa obracaa si midzy ludmi. Wie­le miaa do czynienia z powozami, a take ich zawar­toci, która to zawarto, mona powiedzie, uczy­a j ycia.

Pod pewnymi wzgldami miaa szczcie. Inteli­gentna i bystra, sztuk czytania i pisania opanowaa w bardzo modym wieku, kowal bowiem, któremu powodzio si niele, postanowi ksztaci swoich dwóch synów, bezczelnie wykorzystujc w tym celu ubogiego nauczyciela. Nauczyciel, udajcy si do Parya piechot, najgupiej w wiecie wlaz pod powóz przejedajcego prokuratora i zama nog. Zaniepokojony prokurator, któremu zaleao na opinii, wyasygnowa drobn sum w charakterze odszkodowania, kowal za przyobieca zaj si ofiar. Karmic uytecznego poamaca przyzwoi­cie, acz nie luksusowo, trzyma go u siebie tak du­go, a obaj chopcy opanowali podstawowe umiejt­noci. Marietta, zdolniejsza od braci, opanowaa je tym bardziej. Spodobay si jej moliwoci, jakie ot­wierao przed ni sowo pisane, i rycho zdoaa je doceni.

Miaa zaledwie trzynacie lat, kiedy ko podróuj­cego modzieca zgubi podkow i okula, modzie­niec za, prowadzc go wielki kawa drogi, obtar sobie pity. W trakcie zabiegów leczniczych wyszo na jaw, i mody pechowiec nie wybiera si nigdzie daleko, jego celem jest posiado dawnego poborcy podatkowego, który zdoby majtek i osiedli si w pobliskiej okolicy. Unieruchomiony chwilowo ju nawet nie przez konia, ale przez pen niemono woenia butów, podrónik wysa dziewczynk z li­cikiem do maonki owego poborcy, dziewczynka za zrobia sobie przystanek w plenerze, licik otworzya i przeczytaa. Wielka mio tryskaa tam z kadego sowa, ponadto wyranie wychodzio, i maonka poborcy zdecydowaa si ju opuci ma i uciec z modziecem. Po bardzo krótkim namyle Marietta wiedziaa, co naley zrobi.

Szanta wypad jej wietnie. Zacza od damy, szkalujc wyimaginowanego, tajemniczego zoczy­c, który dowiedzia si o sprawie i da za milczenie pidziesiciu franków. Dama sum dysponowaa, za to inteligencj nie grzeszya. Nastpne pidziesit franków wyasygnowa podobnie przestraszony modzieniec, który czym prdzej odjecha na podku­tym koniu bez butów, wreszcie rozzuchwalona Ma­rietta dotara do kantowanego ma i za usug do­staa nawet cae sto franków. Romans podupad, in­nych konsekwencji nie byo, szantaystce si upiek­o, zarobione dwiecie franków ukrya pieczoowicie i z wielkim zainteresowaniem zacza si rozglda za nastpn okazj.

Przytrafia si w rok póniej. W obery zatrzymaa si zawoalowana dama, na któr ju czeka elegancki wielki pan. Uzyskanie informacji od suby nie stano­wio dla Marietty problemu, dama bya zamna, a opis ma w najmniejszym stopniu nie przypomina wygldu zewntrznego oczekujcego pana. Przedo­staa si bez trudu do pokoju, w którym pastwo spoywali posiek i przyniosa im wie hiobow. Otó dopiero co, przed godzin zaledwie, przejeda tdy jaki czowiek, który o nich pyta. Opisa ich z najwiksz dokadnoci, wszystko si zgadza, po­wiedzia, e zatrzyma si na rozstaju, a jej obieca sto franków, jeli na nich doniesie. W razie gdyby tacy pastwo przyjechali, ma tam pobiec i powiedzie...

Pastwo zareagowali prawidowo, dali jej dwie­cie franków, eby nigdzie nie biega. Marietta spe­nia ich yczenie, do kuni wrócia wolnym krokiem.

Wicej okazji nie byo, bo nielegalnie zakochani jako t okolic omijali. Za to, kiedy ju dosza do wieku szesnastu lat, oczekujcy na napraw koa nastpny modzieniec, wicehrabia de Noirmont, za­uway jej kuszc urod. Okaza swój zachwyt dosta­tecznie gboko, eby nie zdoaa o nim zapomnie. Wicehrabia mieszka w Paryu.

Dlatego te zaledwie w dwa miesice póniej bez chwili namysu przyja sub u przejedajcej damy której pokojówka pozwolia sobie na nietakt cikiego ataku wtroby. Kim j naleao natych­miast zastpi. Dama udawaa si do Parya, Marietta ujrzaa przed sob wielkie nadzieje i w ten sposób rozpocza nowe ycie.

Wicehrabiego odnalaza, swoim uczuciom daa ujcie, ale nie to byo wane. Jako pokojówka, spraw­na, wrcz utalentowana, sprawdzia si w peni i po­zostaa na tej pierwszej posadzie, zdobywajc nowe umiejtnoci.

Dama, której zdoaa si uczepi dziki wtrobie poprzedniej pokojówki, miaa do dzieci angielsk guwernantk. W cigu roku Marietta opanowaa an­gielski jzyk, a przy tym by to jzyk warstwy wy­ksztaconej. Od swojej pani nauczya si manier. Szantau spróbowaa równie i prosperowaa a do chwili, kiedy, rozbestwiona powodzeniem, pozwo­lia sobie na lekk przesad.

Zorientowawszy si nagle, i dokonaa zego wy­boru ofiary i prdzej zostanie zamordowana ni opacona, popiesznie wycofaa si z interesu, ale to jej nie wystarczyo. Na wszelki wypadek wolaa znik­n z horyzontu. Zbrojna w dotychczasowe oszczd­noci i znajomo jzyka, wyjechaa do Anglii, gdzie bez adnego trudu znalaza prac. Francuskie po­kojówki byy w cenie. Po dwóch latach przebiera­nia wród pa trafia na Arabell, która pacia najle­piej.

Pani Davis znienawidzia od razu. Arabella bya jej w zasadzie obojtna, chocia budzia troch nie­chci z racji przesadnych wymaga. Rozrzucaa wo­kó siebie wszystko, a Marietta musiaa utrzymywa porzdek, potrafia w rodku nocy zada herbaty i czego do zjedzenia, a Marietta musiaa biega z kuchni do sypialni, yczya sobie, eby na ni czeka, a wracaa z balów i przyj o najdziwaczniejszych porach, w kwestii sukien, kapeluszy i fryzur miaa dzikie pomysy, a na Marietcie si skrupiao. Nie zwierzaa si nigdy z niczego, co byo szalenie dener­wujce. Ale rekompensowaa te grymasy finansowo i wyranie byo wida, e nie przeciwko pokojówce jej fanaberie s skierowane, tylko przeciwko mowi. To jedno Marietta wywszya od razu i nawet chtnie zaaprobowaa, bo sama pukownika równie znie nie moga.

Pani Davis za znie nie moga najmniejszego baaganu...

Nastpio to ju dugo po mierci pukownika, kiedy lub wdowy z bratankiem nieboszczyka wisia w powietrzu. Wiedzieli o nim i spodziewali si go wszyscy, ze sub na czele, aczkolwiek wszelkie for­my przyzwoitoci byy skrupulatnie zachowywane. Pani Davis jednake z bezczeszczeniem pamici ideau nie moga si pogodzi i sama myl, i Arabella moga­by polubi kogo innego, wrcz j dawia. Nieudol­nie ukrywane, promieniujce z Arabelli szczcie sta­wao jej koci w gardle. Sama przed sob nie przy­znajc si do wasnych chci, pani Davis usiowaa zatru ycie wstrtnej wdowie, lekkomylnej, radosnej i piknej. Wyszukiwaa kopoty.

Zaniedbany kompletnie koszyk do robót rcznych Arabelli sta na stoliku w kcie sypialni. Naboe­stwa do rozmaitych robótek i haftów Arabella nigdy nie miaa, iga suya jej przewanie do kucia pal­ców, druty gubiy oczka, a z szydeka wychodziy jakie dziwne gruzy, do niczego niepodobne. Wy­padao jednake posiada warsztat pracy i przynaj­mniej udawa, e si tym niekiedy zajmuje.

Po krótkim okresie pilnowania eleganckiego i ozdobnego koszyczka z rozmaitymi wóczkami, wród których plta si nadziewany czarny kbek, przestaa nosi ten baga przy sobie. Coraz rzdziej zabieraa go do salonu w razie wizyty pa, szczególnie e niektóre, co bardziej wcibskie, interesoway si jej produkcj, po mierci ma za cakowicie zrezygnowaa z roli pracowitej matrony i machna rk na obyczaj. W kocu przeywaa drug modo, realizowao si marzenie jej ycia, ju za dwa miesice miaa wreszcie zdoby dla siebie, na wieki i na wasno, ukochanego George'a modszego, który w najmniejszym stopniu nie ochód w zapaach, co j zatem obchodzia caa reszta wiata! Odmodniaa, sama sobie wydawaa si co dzie pikniejsza, a dla niego chciaa by najpikniejsza ze wszystkich kobiet na caej kuli ziemskiej. Marzya o tym, eby mie dzieci, jego dzieci, miaa wielkie nadzieje, czua si mod dziewczyn w zaraniu ycia, dostatecznie dowiadczon, eby docenia swoje szczcie. Nic innego nie miao znaczenia i tylko dla niego zachowywaa na zewntrz jaki umiar i jakie formy przyzwoitoci. Gdyby nie pewno, e tym go zrazi, zamieszkaaby z nim razem nazajutrz po mierci pukownika.

Niewtpliwie George modszy posiada znacznie wysze poczucie moralnoci ni jego ukochana...

W obliczu takich dozna postpia podobnie jak w Indiach. Idiotyczny koszyczek odstawia w kocu na may stolik w kcie sypialni i prawie o nim za­pomniaa.

Nie zapomniay za to mole.

Walk z molami pani Davis toczya z dzik za­citoci. Nie uywany koszyk z wen ju dawno ku j w oczy, a tu oto nagle odkrya w nim ródo zarazy.

Marietta porzdkowaa wanie w garderobie pop­ltane szarfy, kiedy pani Davis w sypialni signa do koszyka.

- Prosz janie pani, tu si mole zalgy - rzeka z siln nagan, biorc do rki wielki czarny kbek. - Janie pani t wen z Indii przywioza ju dwa­nacie lat temu.

- No to co? - spytaa obojtnie Arabella, przy­mierzajc kolczyki przed lustrem.

- Cae pogryzione, o...! Same dziury. Nawet co...

Zamilka nagle, wpatrzona w kbek. Arabella nie­chtnie odwrócia si ku niej, spojrzaa na koszyk i uwiadomia sobie, w co pani Davis tak si wpatru­je. Jak grom spado na ni przypomnienie, co te ów kbek w sobie zawiera.

Przez moment obie stay nieruchomo. Pani Davis podniosa wzrok i popatrzya na swoj pani. Ma­rietta za otwartymi drzwiami garderoby równie znieruchomiaa z szarf w rku. Wyczua nagy skok napicia i prawie przestaa oddycha.

Arabella poruszya si pierwsza. Szybkim kro­kiem podesza do pani Davis i gwatownym gestem odebraa jej kbek.

- A moe ja lubi mole - powiedziaa gniewnie. - Moe s to mole pamitkowe. Prosz zostawi moj wen w spokoju, zrobi z ni, co bd chciaa. Zwijaa t wen pewna nieszczliwa kobieta, któr potem spalono na stosie razem z mem. Dostaam to od niej na pamitk razem z molami i niech one sobie bd.

Wymylia to na poczekaniu, doskonale wiedzc, e kad gupot naley uzasadni i ze swoich dzi­wactw nie robi tajemnicy, bo w przeciwnym wypad­ku suba zaczyna si przesadnie interesowa. Czarny kbek móg stanowi jej dziwactwo. Jak zwykle w chwilach zagroenia, strzelia w niej bystro umysu, a hinduski obyczaj palenia wdów na stosach zmarych mów mia szans przebi wszystko.

Pani Davis nie odezwaa si ani sowem, Arabella za niedbale wrzucia kbek do szufladki w toaletce. By za duy, pytka szufladka nie daa si zamkn, zostawia j wysunit i znów zaja si kolczykami przed lustrem.

Marietta na palcach opucia garderob drugimi drzwiami. Jeszcze nie wiedziaa dlaczego, ale nie chciaa, eby ktokolwiek zorientowa si, i bya wiadkiem krótkiej scenki.

Arabella wyja kbek z szuflady dopiero, kiedy zostaa sama. Obejrzaa go dokadnie i zrobio si jej gorco.

Przez wygryzione gboko dziury przewityway jakby iskierki. Pani Davis musiaa je dostrzec. Co sobie pomylaa...?

Pó roku zaledwie mino od czasu, kiedy sprawa diamentu przycicha, przedtem grzmiao nim wszyst­ko wokó. Pani Davis przez te pó roku nie stracia przecie pamici? Pukownika, który zabi si pra­wie rok temu, przydajc caej historii rumieców, ani odaowa, ani zapomnie nie moga, wci pozwala­a sobie na uwagi pozornie bez zarzutu, a de facto mocno kliwe. Trzeba j bdzie wyrzuci, mylaa Arabella. Pozby si jej obecnoci, nie w tej chwili oczywicie, za jaki czas. Teraz byoby niebezpiecz­nie, zaczaby gada. Gupstwem byo zapomnie o diamencie i nie sprawdza stanu weny, zmarnowa­o si takie wietne ukrycie... A moe nie? Kady by przecie uwaa, e zmieni kryjówk, a otó wanie nie naley jej zmienia...

Marietta bya absolutnie pewna, ze pani Davis dostrzega co w kbku i o mao nie oszalaa z cie­kawoci, co to mogo by takiego. Istniaa oczywi­cie moliwo, e gospodyni zamilka z samego oburzenia, usiujc promieniowa potpieniem bez sów, ale Marietta w t moliwo nie wierzya. Ins­tynkt mówi jej, e musiaa tam co dojrze.

Sypialni Arabelli porzdkowaa nazajutrz z wy­jtkow starannoci, ale czarnego kbka w niej nie odnalaza. Nie byo go, przepad. Trafia na niego dopiero nastpnego dnia w buduarze, gdzie przy frymunym biureczku Arabella zwyka pisa listy. W koszu, pod podartymi i zgniecionymi papierami, leay czarne szcztki.

Nie by to ju kbek, tylko pocite i poszarpane kawaki zbitych ze sob wókien. Mole rzeczywicie dooyy wysików, rozwin weny ju si nie dao, posza w strzpki. Marietta zabraa strzpki do swo­jego pokoju i tam obejrzaa je dokadnie.

Twardy przedmiot przez dwadziecia lat odgniót si w ciasno zwinitej wenie, Arabella za nie za­daa sobie zbyt wielkiego trudu, eby ten odcisk zni­weczy. Rozcia noyczkami, rozszarpaa i rozchy­lia przemoc pogryzione warstwy, wydobya dia­ment, a zlekcewaone opakowanie wrzucia do ko­sza.

Marietta nie dysponowaa ani lup, ani tym bar­dziej mikroskopem, ale owe lady dostrzega. Byy bardzo sabe i nieznaczne, jakby lekkie zagniecenie weny pod ktem, widoczne w niektórych miejs­cach, i gdyby nie szukaa tego specjalnie, z pewno­ci nic by nie zauwaya. Pewna swego jednake, przyjrzaa si pilnie, rozgrzebujc szcztki w wietle wschodzcego soca, i pozbya si wszelkich wtpliwoci. W tym kbku co si znajdowao, pani Davis to dostrzega, a lady Blackhill wydubaa i schowaa gdzie indziej.

Ciekawe, gdzie...? I ciekawe, co to byo...?

Wyranie poczua, e bdzie ciko chora, jeli nie odkryje tej tajemnicy.

Liczne i czste nieobecnoci Arabelli w domu da­way pokojówce duo wolnego czasu, nie zawsze bo­wiem pani zabieraa j ze sob. Szczególnie uyteczne byy konne przejadki i skromne wizyty u ssiadów, gdzie zmiana stroju nie wchodzia w parad. Cay ten wolny czas, zwaszcza pónym wieczorem i noc, kie­dy wreszcie suba sza spa, ona za musiaa czeka na Arabell, moga powici szukaniu.

Arabella po uwadze pani Davis wprowadzia drob­n zmian. Zainteresowaa si swoj wen, wóczk i jedwabiami do rozmaitych pozaczynanych i nie do­koczonych robótek, wasnorcznie zaprowadzia w tym porzdek, nadgryzione wyrzucia, cz cae­go chamu pozostawia w koszyczku, a cz zamk­na w szkatuce z drzewa sandaowego, dotych­czas sucej niepotrzebnym kokardom i wstecz­kom. Podziau dokonywaa w samotnoci, bez po­mocy pokojówki, ale Marietta nauczya si ju pod­glda, co jej pani robi.

Szkatuka z drzewa sandaowego stanowia wa­ciwie due i gbokie pudo, tyle e piknie rze­bione i pachnce. Miaa zameczek i kluczyk, co dla Marietty nie stanowio przeszkody. Kowala odwie­dzay wszystkie warstwy spoeczestwa, jego bystra córka uczya si atwo, otwieranie najrozmaitszych zameczków byle jakim narzdziem, bodaj zakrzy­wion szpilk, byo jej doskonale znane od wczes­nego dziecistwa.

Poszukiwania rozpocza do logicznie, od tego samego rodzaju kryjówki. Kbków nie rozwijaa, postpowaa racjonalnie, przekuwaa je po prostu bardzo dug szpilk, poniewa ów przedmiot w kb­ku, jeli si odcisn, musia by twardy. Na pierwszy ogie posza zawarto szkatuki.

Przez wszystkie kolejne kbki iga przechodzia swobodnie, a wreszcie w jednym, tym razem sza­firowym, na czym si zapara. Marietcie drgno serce i wypieki wystpiy na twarzy. Ukra ten k­bek od razu...? Nie, lepiej zamieni. Na wszelki wy­padek nie moe tu pozosta aden wyrany lad jej dziaalnoci...

Pohamowaa niecierpliwo i doczekaa waciwej okazji, która przytrafia si rycho. Byo ni uczestni­ctwo w kolejnych zakupach Arabelli w Londynie. Jak na zamówienie, zostaa wysana do krawcowej po próbki materii na nowe suknie, jej pani za mierzya kapelusze, które do owych próbek naleao dopaso­wa. Przy kapeluszach Arabella moga spdzi pó dnia, pokojówka zatem zyskaa do czasu, eby wstpi do sklepu take po wasny zakup. Kawaek weny z szafirowego kbka przezornie miaa przy sobie, nabya identyczn, starannie wyliczywszy od­powiedni ilo.

Zamknwszy si na klucz w swoim pokoju, zwi­na j w kbek. Do zamiany kbków wystarczya jej jedna minuta. Jeszcze tej samej nocy, z bijcym sercem, przystpia do przewijania kbka Arabelli, na wszelki wypadek nie próbujc go ci.

Pod wen najpierw ukaza si papier, bo Arabella, mdra po szkodzie, postanowia teraz ju zachowa ostrono. Doskonale wiedziaa, co moga ujrze pani Davis w wygryzionych przez mole dziurach, sama równie dostrzega owe byskajce iskierki. Zapakowaa zatem diament w kawaek papieru i do­piero ten pakunek owina wen.

Marietta na widok papieru zdziwia si i zdener­wowaa, ciekawo bulgotaa w niej niczym ukrop w garnku, przypieszya przewijanie. Pod papierem wyczua co twardego. Nie miaa ju siy rozwija do koca, niecierpliwie rozszarpaa odsonity ka­waek papieru noyczkami i zamara.

Pod opakowaniem zalni niebiaski blask.

Marietcie prawie zrobio si sabo. Po caej diamen­towej awanturze sprzed zaledwie roku, po spojrzeniu pani Davis, po sztukach, jakie wyczyniaa Arabella, bez najmniejszego wahania odgada, co to jest. Musia­a trafi na ów klejnot, przez który pukownik pope­ni samobójstwo i którym interesoway si co naj­mniej dwa kraje, wszyscy jubilerzy oraz caa Kom­pania Wschodnio-Indyjska.

Zwolnia tempo. Ochona. Teraz ju spokojnie i bez popiechu przewina wen do koca, kbek, oczywicie, zrobi si dwa razy mniejszy, przelotnie zastanowia si, jak go ukry albo gdzie wyrzuci, wreszcie odwina papier i ujrzaa diament w caej okazaoci. Po plecach przelecia jej dreszcz szczcia.

Zdobya up ycia.

Niemal do witu przesiedziaa, wpatrujc si w ka­mie roziskrzonym wzrokiem. Przez pierwsz go­dzin poprzestawaa na wpatrywaniu, napawajc si samym widokiem, po tej godzinie zacza myle.

Przede wszystkim musiaa si std wynie, uno­szc zdobycz. To bya sprawa podstawowa. Zarazem nie mia prawa pa na ni cie podejrzenia, bo ci­gana byaby po caym wiecie, a na rol szczutej zwierzyny nie miaa najmniejszej ochoty. Poza tym, zaczajaliby si na ni zoczycy wszelkiego autora­mentu...

Arabella nie stanowia tu wielkiej groby. Jeli przedtem diament przelea dwanacie lat w czar­nym kbku, teraz móg przelee nastpne dwana­cie w szafirowym. Najwidoczniej nie zamierzaa nic z nim robi, co byo do zrozumiae, bo ujawnienie kamienia wywoaoby potworny skandal, który na niej by si skrupi. Istniaa wielka szansa, e nie zajrzy do swojej weny i nie wykryje kradziey, a nawet jeli wykryje, nikomu o tym sowa nie powie. Pogryaby sama siebie.

Znacznie wikszym zagroeniem bya pani Davis. Na razie jeszcze milczaa, moe niezbyt pewna swe­go, moe chciaa si przekona niezbicie, moe do­piero dojrzewaa w niej jaka decyzja. Marietta nie miaa cienia wtpliwoci, e jeli ta decyzja dojrzeje, pani Davis nie zawaha si ani sekundy przed wywo­aniem skandalu. Arabelli nienawidzia, pukownika uwielbiaa, z triumfem i satysfakcj oczyci pami swojego idola, zwalajc ca win na jego wredn on...

Chyba e...

Chyba e to jednak, mimo wszystko, sam pukow­nik zawini. Susznie go podejrzewano, mia ten dia­ment, a przynajmniej wiedzia, gdzie jest. Sumienie go zagryzo i nie widzc wyjcia, popeni samobójst­wo. Moe pani Davis bierze pod uwag tak ewentu­alno i milczy, eby nie rzuci na niego cienia po­miertnie...

Rozwaywszy t moliwo, Marietta sama do siebie potrzsna gow. Nie, to wykluczone, znaa przecie pukownika, a pani Davis znaa go jeszcze duej i lepiej, by wstrtny, ale wedle wasnych kryteriów nieskalanie uczciwy. adna kradzie nie wchodzia w rachub, to Arabella co namieszaa i ukrya diament take i przed nim. Nie móg o nim wiedzie. Pani Davis taki pomys nawet nie zawita, pukownik jest dla niej czysty jak za, wszystko ob­cia Arabell. Wywlecze to w jakiej przez siebie wybranej chwili i w dodatku zaatwi spraw z hu­kiem i grzmotem, sprowadzi ludzi, prawników, ro­dzin, policj, pó parlamentu, sdziów, diabli wie­dz kogo jeszcze. Komisyjnie rozwin wszystkie kbki weny...

Tu Marietta zatrzymaa si i zmienia tok myle­nia. Pani Davis miaa mniej swobodny dostp do Arabelli ni ona sama. Moga jeszcze nie wiedzie, gdzie Arabella ukrya diament po raz drugi, po tych idiotycznych molach. Moga myle, e znalaza zu­penie inny schowek, mniej naraony na pogryzie­nie. Moga szuka po szufladach, wazonach, pudach na kapelusze, moe wród ksiek w bibliotece, do tam stoi grubych tomów, w których, po wyciciu kartek ze rodka, diament zmieciby si bez trudu. A, wanie! Jej poszukiwania s utrudnione, rzadko zyskuje peni swobody, moe zatem cigle szu­ka, jeszcze nie znalaza i dlatego nic nie mówi?

W kocu jednake dojdzie do weny. Przedtem sprawdzi poduszki, materace... atwo sprawdzi, za­szy diament w czym takim Arabella musiaaby osobicie, do szycia talentu nie ma, wystarczyoby przejrze szwy i ten nierówny kawaek wskazaby j jak palcem. Potem pani Davis, zdumiona zapewne i z niedowierzaniem, ruszy wen, zapewne tak sa­m metod, jak zastosowaa Marietta...

Poderwao j z miejsca. Boe drogi, co za szcz­cie, e nie pocia tej weny! Musi ju, natychmiast, jeszcze dzisiaj, zamieni te kbki, podrzuci pop­rzedni z czym twardym w rodku, najlepszy byby kawaek szka...

Rozejrzaa si gorczkowo dookoa i wzrok jej pad na nie dopalony wgiel w kominku. Pierwszy raz pobogosawia klimat Anglii, który potrafi dokona wielkiego dziea i zmusi ludzi do palenia w komin­kach nawet w czerwcu. Wybraa stosown bryk, starannie okrcia tym samym papierem i ponownie, w wielkim popiechu, acz uwanie, przystpia do przewijania.

Mylaa dalej, z trosk i w skupieniu. Swojej weny wyrzuci nie moe. Zaómy, e pani Davis dodziubie si czego twardego, niech bdzie, sprowadzi tu wszystkie wadze i cae spoeczestwo, zaczn roz­wija kbki. Na wgiel natkn si nie maj prawa, po kolejnej zamianie w adnym kbku nie znajd niczego. Arabella, która potrafia przey prawie dwadziecia lat ze znienawidzonym mczyzn, nie ujawniajc swoich uczu, bez wtpienia potrafi za­chowa spokój i teraz. Znikniciem diamentu poczu­je si zapewne wstrznita, ale nie powie ani sowa i wstrzs ukryje pod zwyczajnym zdenerwowaniem, do zdenerwowania bdzie miaa prawo, moe nawet spazmowa i nikogo to nie zdziwi. Pani Davis za wyjdzie na idiotk, Marietta sama chtnie zawiad­czy, e od mierci pukownika zdradzaa objawy ja­kiej dziwnej obsesji, jakby troch zwariowaa. Spra­wa diamentu znów upadnie.

Oczywicie, tak naleaoby to zaatwi, gdyby caa afera wybucha, zanim ona zdy si std legalnie oddali...

Z drugiej strony jednake Arabella bdzie prze­cie wiedziaa, e kto ukrad jej diament, i to w ostatnim czasie. Zapewne bez trudu odgadnie, kto. Prdzej czy póniej kae ciga pokojówk, twierdzc, na przykad, e ukrada jej co innego, naszyjnik z rubinów albo pery, albo cokolwiek. Ma do pienidzy, eby zatru ycie Marietty i nawet szanta tu nie pomoe, bo w takich sytuacjach zabija si szantayst. No, powiedzmy... Diament ley w bezpiecznym miejscu razem z wyjaniajcym lis­tem, Arabella za paci. Jeli Marietta zginie, wszyst­ko zostanie ujawnione, Arabella skompromitowana nieodwoalnie...

No rzeczywicie, doskonae rozwizanie! Mariet­ta wcale nie chce gin, a kompromitacja Arabelli potrzebna jest jej akurat jak pite koo u wozu. Za­ley jej wycznie na tej cudownej zdobyczy, która wszelki lk przed ndz na wieki usunie poza ho­ryzont...

Zatem absolutnie nie mona dopuci, eby pani Davis wygupia si z donosem.

T ostatni kwesti Marietta postanowia rozwa­y póniej, na spokojnie, kiedy ju dokona podstawowych i najpilniejszych zabiegów.

Szkatuka z drzewa sandaowego staa w sypialni, na niskim stoliczku, obok toalety. Arabella, która w czasie pierwszego maestwa staraa si nie opu­szcza swoich apartamentów co najmniej do poud­nia, teraz radonie schodzia do jadalni o jakiej upior­nie wczesnej godzinie, wpó do dziewitej na przy­kad, na wspólne niadanie z narzeczonym, który przybywa z wizyt o wicie. George modszy, zako­chany bardziej ni we wczesnej modoci, szala na granicy przyzwoitoci, twierdzc przy tym, e bez Arabelli nic mu nie smakuje. Marietta za te pogldy bya mu gboko wdziczna.

Ju o dziewitej pozbya si swojej pani, obarczona obowizkiem przygotowania stroju na popoudnie. Niecierpliwie czekaa, a pójdzie sobie take dziew­ka od czyszczenia kominków, wyjmujc przez ten czas sukni i dobierajc do niej pantofelki. Kilka par ustawia na pododze wokó szkatuki i klczaa wród nich, symulujc gboki namys.

Dziewka posza precz. Zaledwie Marietta zdya dokona zamiany kbków i zamkn szkatuk zakrzywion szpilk, do sypialni wkroczya pani Davis.

Wyjty ze szkatuki kbek Marietta trzymaa jesz­cze w rku. W fadach obfitej spódnicy miaa do niezauwaalnych kieszeni, w których si atwo mie­ci, ale nie moga teraz w tych fadach gmera. Jed­nym zrcznym ruchem wsuna go pod niski stoli­czek i obejrzaa si na zarzdczyni.

- Ach, jak to dobrze, e pani tu przysza - rzeka z szacunkiem. - Nie mog si sama zdecydowa, czy do tej liliowej sukni lepsze bd róowe czy niebieskie? Bo ten fiolet chyba za ciemny? Identycz­nego koloru nie mamy. Jak pani sdzi?

Zdaniem pani Davis dla Arabelli najstosowniejszy by wór pokutny, ale nie zamierzaa wyjawi swojej opinii. Naga grzeczno zazwyczaj aroganckiej Ma­rietty wydaa si jej podejrzana. Niechtnie rzucia okiem na pantofle i sukni.

- Sama te rzeczy wiesz najlepiej - zauwaya sucho. - Zmie sukni, jeli masz kopot. Lady Blackhill chtnie pojedzie do miasta i kupi pantofle we waciwym kolorze. Zamówi sobie. Wtedy j w to ubierzesz. Dziwi ci si, dotychczas nie pytaa mnie o zdanie.

Na takie uwagi Marietta umiaa reagowa.

- Ach, bo zawsze kolory pasoway. Dzikuj pa­ni, to doskonay pomys, tak zrobi!

Pani Davis staa nad ni jak kat, co wszc. Marietta bya naprawd zrczna, chowan do szafy sukni rozmiota poustawiane parami pantofle, wyja inn, zielon, tak ciemn, e prawie czarn, bo w zasadzie Arabell wci jeszcze obowizywaa aoba, któr w zaciszu domowym agodzia, czym moga. Fiolet i ziele pasoway do jej wosów, czarne ozdoby stano­wiy dodatek absolutnie niezbdny, gupie gadanie o barwach niebieskich i róowych miao suy wy­cznie zamydleniu oczu. Marietta, Francuzka, moga robi z siebie lekkomyln idiotk i potem kaja si ze skruch, bo co jej szkodzio...

Dwie pary obuwia, zielone i czarne, pasoway do sukni, zacza je zbiera i ustawia na nowo. Sprzt­na inne, te dwie pary zostay, ulokowane dokad­nie przed stolikiem ze szkatuk. Dooya jeszcze jedn czarn par, podniosa si, z namysem spraw­dzia efekt, przyniosa dla odmiany szale i zacza je dopasowywa do sukni, spokojniejsza ju nieco, bo kbka pod stoliczkiem z pozycji stojcej nie byo wida. Miaa nadziej, e pani Davis si nie pochyli.

Pani Davis si nie pochylaa, ale odsuna do daleko niski puf sprzed lustra i usiada na nim. Mariet­ta poczua niemiy dreszczyk. Gotowa bya przysic, e oko tej wstrtnej baby, na dugiej szypuce, pobiego wprost pod stolik i mimo przeszkody w postaci trzech par pantofli, oparo si na kbku. Pani Davis, nie mówic ju ani sowa, posiedziaa chwil, po czym wysza.

Marietta uwiadomia sobie, e plecy ma mokre od potu. Daa spokój szalom i przystpia do porzdko­wania toalety, wci kompletujc popoudniowy strój.

Przesza do garderoby i buduaru, sprawdzia, czy pani Davis rzeczywicie si ju oddalia, wrócia do sypialni i wreszcie jednym ruchem wycigna k­bek spod stolika i woya do kieszeni.

Nadal byo jej gorco. Pani Davis przysza tu prze­cie po to, eby prowadzi poszukiwania w czasie nieobecnoci Arabelli. Miaa nadziej, e Marietty te nie ma. Posza, ale co z tego, wróci po poudniu, wemie szpilk do rki i trafi na ten wgiel, wyw­szya co... Pani Davis stanowi miertelne niebez­pieczestwo!

Marietta zaczynaa mie dosy pani Davis. Wi­dziaa przed sob, i nawet miaa w rku, swoj naj­wiksz szans yciow i nie zamierzaa rezygnowa z niej przez gupi, star wiedm. Nikt inny niczym jej nie grozi, tylko ona jedna. Pani Davis naleao si pozby.

Myl bysna, utrwalia si i przerodzia w de­cyzj w cigu piciu minut.

Odrobin równowagi odzyskaa dopiero w swoim pokoju. Gupstwo zrobia, nie naleao tych kbków zamienia, niepotrzebnie zostawia wgiel. Przypie­szya tym samym ewentualn reakcj przeciwniczki, a powinna j wanie opóni. No trudno, przepado, naprawi to moe jeszcze dzisiaj, ale w takim bezustan­nym napiciu y si nie da. Pani Davis trzeba si pozby definitywnie.

Doskonale zdawaa sobie spraw, e wszelkie podstpne machinacje zarzdczyni skierowane s nie przeciwko niej, tylko przeciwko Arabelli, to Ara­bell pani Davis chciaa wykoczy. Moliwe, e po­sdzaa pokojówk o wspólnictwo z pani, ale to ju nie miao znaczenia, kompromitujc Arabell zara­zem odbieraa Marietcie up. W dodatku teraz nie byo pewne, czy pani Davis widziaa kbek, czy nie, nie byo pewne, co podejrzewa i jakie oskarenie wy­myli. Marietta musiaa j po prostu usun i nie drgn w niej nawet cie sumienia. Mtnie pomylaa tylko, e wszyscy si uciesz.

Sposób usunicia nie przysporzy jej trosk. Jasne, e nie moga dziaba jej noem ani te strzela do niej z broni po pukowniku, powieszenie równie nie wchodzio w rachub. Znaa jednake metod, któr ju raz przy jej pomocy zastosowano, pozbywajc si niepodanego modocianego spadkobiercy, które­go Marietcie wcale nie byo al, wystpowa bowiem w postaci obrzydliwego, okrutnego, nieznonego chopaka, znienawidzonego przez cae otoczenie. Podobnie jak pani Davis. Chopakowi podsunito wino, pani Davis upi si nie da, ale istniej inne rodki.

Codziennie wieczorem pani Davis wasnorcznie parzya sobie zióka na trawienie i wypijaa je przed snem. Wychowana na wsi Marietta znaa take inne zióka, takie, po których pani Davis moga si nigdy nie obudzi, ale musiaaby je kupi od jakiej znachorki, bo na wasnorczne zbieranie i suszenie bra­kowao jej czasu. Kupowa nie chciaa. Wiedziaa za to, e Arabella posiada jeszcze zapas opium, przy­wieziony z Indii, a opium jej te pasowao. Mocny sen pani Davis stanowi podstaw planu.

Zarzdczyni zamykaa swój pokój na klucz zarów­no w dzie, jak i w nocy, to jednak, jak ju zostao powiedziane, dla Marietty nie stanowio przeszkody. Umiaa nawet wypchn klucz tkwicy w zamku. Na pododze w pokoju pani Davis lea mikki dywan, upadajcy klucz nie robi adnego haasu. Odrobina opium w ziókach, odrobina pomocy póniej i pani Davis agodnie przeniesie si na lepszy wiat, gdzie nikomu ju nie zdoa zaszkodzi...

Zwleka nie miao sensu. W kadej chwili afera moga wybuchn, mimo ponownej zamiany kb­ków.

Arabella i George bawili w ssiedztwie. Marietta znika z horyzontu, pozostawiajc pani Davis wolne pole do dziaania. Wybraa na to chwil, kiedy zió­ka zostay ju zaparzone i czekay w jej pokoju. Swój dodatek nasenny miaa przygotowany, nie poskpi­a pani Davis specyfiku. Po trzydziestu sekundach opucia pomieszczenie i zastanowia si.

Co odgadn...? Przy modocianym spodkobiercy by wielki szum, wymylono, e umar z przepicia, czternastoletni chopiec nie poaowa sobie wina, dla modego organizmu stanowio to nadmiar nie do przyjcia. Taka zapada diagnoza. W wypadku pani Davis mody organizm odpada, czego te moga so­bie nie poaowa? Opium! Miaa kopoty z zasy­pianiem, zwikszaa dawk, od mierci pukownika opium Arabelli zaczo znika...

Marietta wyprana bya dokadnie z moralnoci, etyki i sumienia, nie za z rozumu. Ju wiedziaa, jak to zaatwi. Wyposzya pani Davis z apartamen­tów Arabelli, gdzie sama musiaa czeka na swoj pani, i na widok jej zacitej twarzy zoya sobie gratulacje. Diabli wiedz co pani Davis znalaza, ale najwidoczniej podja jak decyzj. Zdya zatem w ostatniej chwili.

Jako zbrodniarka, Marietta zadziaaa wyjtkowo racjonalnie. Obsuya wracajc z wizyty Arabell do niemrawo, ziewajc, uoya j do snu, wym­kna si i zakrada do pokoju pani Davis. Poobser­wowaa chwil jej gboki sen, po czym zrcznie posuya si poduszk. Pani Davis stawia jakby lekki opór, ale wida byo, e trzeba jej pomóc, bo we wasnym zakresie sprawy waciwie nie zaatwi. Na­stpnie drobny zapas opium Marietta ukrya w szuf­ladzie, sprawdzia, czy stan przeciwniczki nie sprawi jakich gupich niespodzianek, i wysza, nie pozosta­wiajc po sobie najmniejszych ladów.

W zasadzie adnych zbrodniczych skonnoci Ma­rietta w sobie nie miaa, delikatne usunicie pani Davis w ogóle nie kojarzyo si jej z morderstwem. Morderstwo to by nó, sztylet wbity w serce, po­dernite gardo, gowa rozbita siekier, ale nie taki drobiazg. Kropelki w ziókach, có to jest, a podusz­k na czyjej twarzy mona potrzyma dla artu, gdzie tu morderstwo...?

A Wielki Diament lni kuszcym blaskiem...

***

Pani Davis znaleziono komisyjnie. Suca, któ­ra przysza uporzdkowa kominek, nie moga dos­ta si do zamknitego pokoju, a pukanie nie da­wao rezultatu. Kolejne szczeble drabiny subowej doprowadziy do kamerdynera, który nie zaleci wy­waenia drzwi, tylko zaproponowa wejcie przez okno. Pani Davis miaa je zawsze otwarte, poniewa lubia wiee powietrze. Do drugiego pitra adna drabina wprawdzie nie sigaa, ale istniay okna strychu.

Na linie z maego okienka opuci si zrcznie mody lokajczyk, zachwycony rozrywk. Caa zgro­madzona pod domem suba zgodnie stwierdzia, e po raz pierwszy pani Davis dostarczya wszystkim jakiej przyjemnoci. Akrobatycznych wicze nie ogldaa tylko Arabella, która jeszcze spaa, uczestniczy w nich za to zdumiony i zaniepokojony George, który o wczesnym poranku uprawia przejadki pod oknami ukochanej. Nie móg ju doczeka si chwili, w której zyska prawa do przebywania przy Arabelli przez ca dob na okrgo.

Lokajczyk otrzyma cise rozkazy, które wypeni skrupulatnie. Do pani Davis si nie zblia, najwy­raniej w wiecie równie jeszcze spaa, a nie mia najmniejszej ochoty by tym, który j obudzi. Pod­niós lecy na dywanie klucz, wetkn go w zamek i przekrci. Drzwi stany otworem.

Kwestia lecego na pododze klucza, który po­winien tkwi w zamku, na razie nie zostaa podjta. Marietta, zamykajc drzwi od zewntrz swoim wy­trychem, klucz musiaa usun i zostawia go na pododze tak, jak wypad. Nie by to pomys najlep­szy, ale dziko przejty swoj rol lokajczyk prawie tego nie zauway. Podnoszenie klucza z podogi umkno mu z pamici, szczególnie e nie musia go szuka, dostrzeg go od razu, z daleka, nic nie myla, podniós i otworzy. Nawet nikomu o tym nie powiedzia. Fakt wyszed na jaw póniej i nie­jakiemu panu Thompsonowi da co nieco do my­lenia.

Pan Thompson by londyskim inspektorem po­licji i przyby na miejsce razem z wezwanym leka­rzem, który potwierdzi nadzieje personelu. Pani Davis nie ya. Umara we nie. Moe bya chora na co, czego nie leczya, utrzymujc chorob w tajem­nicy...? Sprawa zióek wyskoczya od razu, odnale­ziono ich zapas z atwoci, przy okazji znaleziono take niezy zapasik opium.

Inspektora policji, rzecz jasna, nikt nie wzywa. Pan Thompson by zwyczajnym znajomym z modoci sir Blackhilla, wraca z wizyty od swojej siost­ry, zrobi sobie krótki urlopik i po drodze zamierza wstpi do arystokratycznego przyjaciela. Tak sobie, dla przyjemnoci. Pisa wanie licik w miejscowej gospodzie, zawiadamiajc o przybyciu, kiedy dotaro do niego nage zamieszanie w okolicy. Doktor ju lecia i pan Thompson, machnwszy rk na licik, polecia za nim.

George modszy jego widokiem bardzo si ucie­szy. Inspektora Thompsona bardzo lubi i ceni wy­soko, w domu niegdy stryja, a obecnie narzeczo­nej, czu si ju jak u siebie, zaprosi przybysza na niadanie, polecajc zawiadomi o wszystkich wy­darzeniach Arabell. Przedtem jednak, przy pomocy lekarza i funkcjonariusza policji miejscowej, spró­bowali zbada, co si waciwie z pani Davis stao i dlaczego tak nagle zesza z tego wiata. Zaczli od suby.

Marietta postaraa si we waciwej chwili wyda lekki okrzyk, dziki czemu zostaa przesuchana ja­ko pierwsza. Z wielkim przejciem wyjawia swoje spostrzeenia, tak, pani Davis od mierci pukow­nika drczya si czym, le sypiaa, popadaa w me­lancholi i rozdranienie, próbowaa rónych zió na uspokojenie i na sen. Bywaa jaka dziwna. A co do opium, to Marietta od pewnego czasu zauwaya, e byo uywane. Kto je rusza. Robio si go coraz mniej. Nic nie mówia, bo mylaa... sdzia... oba­wiaa si... e to moe sama janie pani... bardzo, bardzo przeprasza...

Suchajc jej nagego jkania, obudzona ju i ubra­na w strój poranny, Arabella wzruszya ramionami, nie zgaszajc adnych pretensji za gupie posdze­nie, i Marietta bardzo demonstracyjnie odetchna z ulg. Dooya ju bez oporu, a nawet gorliwie, e teraz jej przychodzi na myl... Pani Davis dwa razy zastaa obok takiej specjalnej hinduskiej szafeczki janie pani...

Po tym piknym pocztku wszystkie nastpne py­tania brzmiay sugestywnie, z czego pytajcy nie zda­wali sobie sprawy. Kady kolejny przesuchiwany potwierdza opini pierwszego wiadka, nawet Ara­bella, nawet sam George, caa suba za czynia nag­le spostrzeenie, e tak, istotnie, pani Davis bya jaka dziwna, o te swoje zióka dbaa jak o renic oka, w nocy czasem bkaa si po domu, chyba nie moga spa, ale, oczywicie, nikt nie omiela si zadawa jej pyta...

Samobójstwa pani Davis nie przypisano. Stwier­dzono przypadkowe przedawkowanie rodków na­sennych i tyle. Pastwo Blackhill wyprawili jej przyz­woity pogrzeb, a spadek po niej, cakiem godziwy, wzi jaki daleki kuzyn, odnaleziony przez doradców prawnych, zachwycony niespodziewanym umie­chem fortuny. W gowie mu nie postao dociekanie, czy aby na pewno starszawa krewna zgasa w sposób naturalny.

Pojawio si za to pytanie w tej kwestii w gowie inspektora Thompsona. Powodów do niepokoju nie mia adnych, co go jednak delikatnie skrobao, wszy jak nieprawidowo i nie móg sobie uwiadomi, skd pochodzi swd. Na brak zaj nie cierpia i czasu mia mao, ale w nielicznych wol­nych chwilach w kóko odczytywa swoje notatki i zwierza si na pimie samemu sobie. Wszyscy zeznawali to samo, szczerze i bez waha, ale w tej zgodnej orkiestrze gdzie mu dwicza faszywy ton.

W odnalezieniu tego zgrzytu dopomóg mu sir Henry Meadows.

***

Sir Meadowsa uporczywie interesowao wszystko, co dotyczyo pukownika Blackhilla i wdowy po nim, Arabelli. Od posdze o kradzie diamentu w zasa­dzie si odczepi, samobójstwo pukownika wyda­wao si argumentem ostatecznym, ale gdzie ten diament musia si przecie podzia. Arabelli nie podejrzewa, do gowy mu nie przyszo, e angielska dama, w tamtych czasach jeszcze moda dziewczyna, mogaby sama, osobicie, dokona podobnego czy­nu, bez opieki znale si w indyjskiej dungli, nie zosta rozszarpana przez tygrysy, poksana przez we, zamordowana przez opryszków i w ogóle nie zwariowa ze strachu. Niby tej dungli by tam wte­dy may kawaek, ale jednak. Wedrze si do strzeo­nej wityni i z zimn krwi dokona zamiany dia­mentu na szko? Absolutnie wykluczone. Nie zna dostatecznie dobrze charakteru Arabelli i pojcia nie mia o uczuciach, jakie ni miotay, a byy to uczucia tej miary, e wasn si mogy umierci owego ewentualnego tygrysa, nie wspominajc o zoczycy w ludzkiej postaci.

Wielki Diament wci korci go i denerwowa. Zainspirowany malutk wzmiank w gazecie o nagej mierci pani Davis, odnalaz inspektora Thompsona i zaprosi si do niego na pogawdk. Potentatowi tego rodzaju co sir Meadows inspektor nie móg odmówi.

Usiedli w gabinecie. Od pierwszego rzutu oka na inspektora sir Henry zrozumia, e swoje zaintere­sowanie musi uzasadni. Byskawicznie zdecydowa si powiedzie prawd.

Opowieci o diamencie pan Thompson wysucha z wielkim zaciekawieniem i w milczeniu, ogranicza­jc si do znaku zapytania w oczach.

- Szczerze panu powiem - koczy sw wypo­wied sir Henry - racjonalnych powodów nie ma, ale wszystko, co ma zwizek z domem pukownika, jest dla mnie treci ycia. Interesuje mnie w najwyszym stopniu. Moe to rodzaj kaprysu. Jeli sprawa nie stanowi tajemnicy stanu, chciabym dowiedzie si od pana, co tam waciwie zaszo. To ju druga nie­spodziewana mier w tym domu, o pierwszej wiem wszystko, chciabym wiedzie i o drugiej.

Inspektor nie mia oporów.

- Nie - odpar. - adnej tajemnicy w tym nie ma. Prosz bardzo...

Wycign z szuflady swoje notatki i porzdnie, ze szczegóami, opowiedzia ca histori. Teraz sir Henry sucha w milczeniu, ale w jego milczeniu tkwi cie podejrzliwoci.

- Tak od razu odgadli, e co jej si stao? - spy­ta nieufnie. - Moga przecie wyj, zamykajc po­kój? Ranny ptaszek, powiedzmy. Niezwykle domyl­na suba...

- Nie - przerwa sir Henry. - Nie od razu. Szukali jej po caym domu, pukali, zagldali przez dziurk od klucza...

- I klucz tkwi od wewntrz? No tak, to wska­zówka decydujca.

Inspektor otworzy usta i zamkn je nagle. Klucz tkwi w zamku od wewntrz? Nikt czego podob­nego nie powiedzia, przeciwnie, przez dziurk od klucza zagldali swobodnie, widzieli buciki pani Davis, adnie ustawione pod krzesem. Widzieli firan­k w uchylonym oknie. Gdzie, zatem by klucz?

- Dzikuj panu - powiedzia po bardzo dugiej chwili. - Czuem, e czego mi tu brakuje, pan mi dopomóg. Nie ma to zapewne adnego znaczenia, ale wyjani spraw dla wasnego spokoju. Klucza w zamku nie byo, dziki czemu mogli zaglda, i to, jak si okazuje, niepokoio mnie przez cay czas. Uwiadomiem to sobie dopiero w tym momencie. Nie wiem, czy pan si orientuje, e osoby dowiadczone wyjmuj klucz z zamka, eby nikt nie móg przekrci go z zewntrz specjalnymi szczypcami. Wamywacze to potrafi. Z drugiej strony, brak klucza pozwala na atwe operowanie wytrychem, ale w porzdnym domu wytrychami na ogó nikt nie dysponuje. Któ tam móg...? No nic, ja si dowiem.

Sir Meadowsa ni z tego, ni z owego ogarna ir­racjonalna satysfakcja na myl, e wprowadzi jakie wtpliwoci. Sam mia wycznie wtpliwoci, wic moe przyjemnie mu byo znale si w liczniej­szym towarzystwie. Poegna inspektora, uzyskujc od niego obietnic podzielenia si ewentualnymi odkryciami.

Inspektor za, metodycznie i bez popiechu, po­zaatwia sprawy biece, przekaza obowizki ko­mu naleao i wyduba sobie dzie wolny. Z George'em si nie umawia, celem jego wizyty bya su­ba, nie za pastwo.

Suba, od pierwszej do ostatniej osoby, zgodnie zawiadczya, e klucza w zamku nie byo i te buciki pani Davis ogldali bez przeszkód. Lokajczyk uzyska zwolnienie z obowizków na cae popoudnie i zosta podjty przez inspektora piwem w gospodzie.

Mimo upywu czasu swoje pene chway wyczyny pamita doskonale. Poar nie wybuch, burza nie szalaa, zbójców nie byo, cae wydarzenie zatem nie miao szans obrosn dodatkow legend, móg si najwyej zama który szczebel drabiny albo pkn wókno liny, na której zjeda do okna. Nie zlecia z wysokoci drugiego pitra, zatem nawet cakowite zerwanie si liny inspektor gotów by przyj bez protestów. Zada szczegóowego sprawozdania, co stao si w rodku, kiedy ju modzieniec wdar si przez okno do pokoju pani Davis.

- Kazali otworzy - zwierzy si lokajczyk. - No to niech bdzie. Nieboszczka ostra bya i ja, miej mnie Bóg w opiece, si jej baem. Zamkem oczy, eby nie spojrze, i prawie si potkem pode drzwia­mi o ten klucz, co ju z daleka widziaem, e ley...

- Gdzie ley?

- Pode drzwiami. Na dywanie. Jak pod nog po­czuem, zaraz otwarem...

Tematem caej reszty swobodnej pogawdki sta si klucz i jego lokalizacja. Inspektor móg przyj, e pani Davis naleaa do grona owych ostronych, którzy boj si wamywaczy ze szczypcami, ale w ta­kim wypadku wyjmowaaby klucz i kada na stole. Rzucanie go na podog wydao mu si nieco dziwne.

To zatem bya owa zgryzota, która nie pozwalaa mu zamkn sprawy prywatnie, dla siebie. Nie pa­sowa mu klucz. Z jednej strony dozna ulgi, z dru­giej poczu si zaintrygowany.

Uczyni zaoenie, e pani Davis kto zamordo­wa. Kto, na lito bosk, i po co?! Krewniak-spadkobierca odpada w przedbiegach, nie do, e znaj­dowa si zupenie gdzie indziej i wszyscy go tam bezustannie widzieli, nie do, e nie wiedzia o ad­nym spadku, to jeszcze pojcia nie mia o pokre­wiestwie, czcym go z nieboszczk. Nikt inny za z jej mierci nie odniós adnej korzyci. Nie zostaa okradziona, zota broszka z kdziorem nieboszczyka ma leaa na toaletce, w sakiewce znajdoway si pienidze, nic nie zgino. Sympatyczna nie bya, to fakt, podlega jej suba nie znosia jej z caego ser­ca, ale nie by to dostateczny powód do zabójstwa. Có zatem znaczy ten klucz...?

Wreszcie inspektor Thompson pomyla, e moe kto chcia zrobi tylko zoliwy dowcip, wpuci jej do pokoju szczura albo co w tym rodzaju. Przypa­dek sprawi, e wybra na to niewaciw chwil, a teraz za skarby wiata do niczego si nie przyzna. Na wszelki wypadek zainteresowa si jeszcze, czy wród suby nie nastpia jaka zmiana, i wówczas wyszo na jaw, e wymówia prac francuska poko­jówka pani Blackhill. W tym te nie byo nic nie­zwykego, pokojówka zaoszczdzia sobie troch pienidzy i postanowia wróci do wasnego kraju, gdzie podobno czeka na ni narzeczony. Normalna sprawa.

Da sobie spokój z dociekaniami, a wszystkie no­tatki odoy na najwysz pók w bibliotece.

***

Marietta zmya si po trzech miesicach, dyplo­matycznie i bez sensacji.

Wielki Diament obszya czarnym aksamitem i przymocowaa do kapelusza. Troska o kapelusz wydawaa si czym naturalnym, nie bya tak bogata, eby lekceway eleganckie nakrycie gowy. Z zaci­nitymi zbami odczekaa czas, który wyda si dosta­teczny dla uniknicia gupich skojarze, po czym zrealizowaa dalszy cig planu. Sama do siebie napisa­a list i przy pierwszej okazji wysaa go z Londynu. Wolaaby wysa z Francji, ale nie miaa tam nikogo wystarczajco zaufanego. Z tym listem w rku przy­sza do Arabelli zmieszana, zakopotana, sponiona i radonie-smtna.

Otó powróci z dalekich podróy jej narzeczony. yje, pamita o niej, kocha j, wzbogaci si nawet i wzywa j do siebie. Janie pani sama widzi, e ona tu adnych romansów z nikim nie nawizywaa, cze­kaa na niego, chocia wydawao si to beznadziej­ne, no i doczekaa si. Czy janie pani raczy j zwol­ni?

Janie pani dla wielkich i dugotrwaych mioci miaa pene zrozumienie. Inn pokojówk moga zna­le bez wielkiego trudu. Zwolnia Mariett, obdarza­jc j nawet doskonaym wiadectwem i dodatkow sum dwudziestu funtów, jako posagiem.

W ten sposób Wielki Diament opuci Angli w charakterze potnej kokardy na kapeluszu mo­dej damy.

Arabella nie miaa o tym najmniejszego pojcia. Pani Davis z diamentem nie kojarzya, zabezpieczy­wszy klejnot w kbku bez moli, przestaa si nim zajmowa, George modszy przebija wszystko. Mo­na powiedzie, e wrcz trzsa si do upragnione­go lubu i tylko to jedno tkwio w jej gowie. Z robót­kami rcznymi daa sobie spokój definitywnie, we­n, wóczk i jedwabie upchna w szafie, zawara zwizek maeski i bez reszty powicia si przey­waniu swojego szczcia. W dziesi miesicy pó­niej obdarzya ma potomkiem pci mskiej, po czym reszta wiata przestaa j obchodzi.

Dopiero na staro, zbliajc si do siedemdzie­sitki, pomylaa o zapomnianym i kompromituj­cym dowodzie rzeczowym. Zakopotaa si. Nie y­czya sobie, eby po jej mierci Wielki Diament ujrza wiato dzienne, dobr opini musiaa zacho­wa ze wzgldu na syna, a tu stary skandal odyby na nowo. Nie wiedzc jeszcze, co zrobi, odnalaza w sza­fie koszyk do robótek i sprawdzia kbki. W szafiro­wym dodziubaa si twardego wntrza, przewina wen i znalaza duy kawa wgla.

Wielki Diament zgin.

W pierwszej chwili Arabella doznaa ulgi, w na­stpnej poja, e musia go kto ukra, i zaniepo­koia si moliwoci ujawnienia afery. W jeszcze nastpnej uwiadomia sobie upyw czasu i znów spyno na ni ukojenie. Jeeli przez blisko trzy­dzieci lat nikt z tym diamentem nie wyskoczy, to i dalej zapewne pozostanie on w ukryciu, nie mó­wic ju o tym, e aden zodziej dobrowolnie nie przyzna si do kradziey, aden nie bdzie rozga­sza, e posiada klejnot nielegalnie, informujc w do­datku, komu go rbn. We wasnym interesie za­chowa tajemnic, a zatem, chwali Boga, ona jest bezpieczna i waciwie pojawio si rozwizanie naj­lepsze ze wszystkich. Moe tym sobie wicej nie zawraca gowy.

Wgiel z kbka wrzuciaa do kominka i ca spra­w wykrelia ze swego yciorysu.

***

Konieczno przecicia kamienia i uczynienia z niego dwóch mniejszych, ale za to nieskazitelnie doskonaych, Marietta rozumiaa ju od pierwszej chwili. Zamierzaa to zrobi. Postanowia to zrobi jak najszybciej.

Im duej jednak patrzya na diament, im duej mu si przygldaa i obracaa w palcach, tym trud­niej przychodzio jej wytrwa w postanowieniu. By niezwyky. Nie miaa siy rozsta si z t niezwyk­oci i wci odkadaa to na póniej. Póniej, tro­ch póniej, jak ju si nim nacieszy, jak si napat­rzy, jak minie jej to pierwsze upojenie, jak ju wszy­scy zapomn o diamentowej aferze sprzed roku.

Zarazem ywia przyjemn pewno, e dziki wartoci klejnotu, zgoa bezcennego, nareszcie b­dzie moga urzdzi sobie ycie. Miaa olbrzymi po­sag. Co prawda ujawnia go nie naleao, wrcz przeciwnie, musia na razie pozosta tajemnic, ale jednak go miaa i we waciwej chwili...

Postanowia wyj za m. Obmylia t kwesti starannie i zaplanowany maria nosi cechy rozsd­ku. Nie zdecydowaa si na adnego hrabiego, mar­kiza lub te innego arystokrat, jeszcze nie miaa szans na wejcie do najlepszego towarzystwa, co musiao przegradza baronow od pokojówki, wyb­raa sobie zatem jubilera. Ze wzgldu na diament miao to swój sens.

W pienidze zaopatrzona bya niele. Z Anglii wywioza pidziesit funtów, z wczeniejszej dzia­alnoci paryskiej pozostao jej prawie trzy tysice franków, moga za to y dostatnio nawet przez cay rok. Dwie suknie Arabelli, które dostaa w cigu minionych trzech lat, zaatwiy spraw strojów, byy to suknie balowe, Arabella nie chciaa ich ju nosi, a Marietta umiaa dokona malekiej przeróbki i uczyni z nich ostatni krzyk mody. Moga pokaza si wszdzie.

Nie miaa adnych obowizków, dysponowaa czasem, ruszya zatem w kurs. Systematycznie i bez popiechu obesza wszystkich paryskich jubilerów, nie przebierajc, penetrujc kolejno wszystkie pary­skie dzielnice i wszystkie ulice, poszukujc trzech niezbdnych elementów. Odpowiedni dla niej jubi­ler musia by wiekowy, nieonaty i pozbawiony na­turalnych spadkobierców. Dobrze wiedziaa, czego chce. Kwesti jego etyki pozostawia na uboczu w susznym zapewne mniemaniu, e t spraw zaat­wi sam diament.

Jedynym osobnikiem, odpowiadajcym zaoo­nym kryteriom, okaza si bezdzietny stary yd, któ­ry w dodatku by paserem i lichwiarzem. Sumienie by mu z pewnoci nie brudzio, ale na myl o po­lubieniu go Marietta a si otrzsna. Tego rodzaju maria cofnby j w hierarchii spoecznej chyba nie­odwracalnie, a kto wie czy cay majtek nie zostaby po jego mierci zakwestionowany. Z racji paserstwa policja miaa go na oku, nie, takie maestwo nie wchodzio w rachub.

Wszyscy inni za mieli ony i dzieci.

Marietta zacza si denerwowa. Posiadanie og­romnego majtku, którego nie moga ani ujawni, ani uytkowa, irytowao j coraz bardziej. Obsesyj­nie baa si chwili, kiedy wyda wszystkie pienidze i bdzie zmuszona sprzeda diament w popiechu, tracc na tym potwornie. Takie rzeczy naley zaat­wia spokojnie, czekajc cierpliwie i wykorzystujc okazj. Okazja nie chciaa si przytrafi, a oszczd­noci topniay.

W trakcie rozwaania jakich nowych moliwoci i godzenia si z myl o przeciciu diamentu, nie w Paryu, a na przykad w Amsterdamie, wzgldnie zainteresowaniu nim jakiej modnej kurtyzany, nat­kna si przypadkiem na wicehrabiego de Noirmont, który by przyczyn jej pierwszego przyjazdu do stolicy i o którym prawie zapomniaa. Byo to zrzdzenie losu.

Wicehrabia pozna j z trudem. Po piciu latach obracania si w wysokich sferach Marietta wygldaa znacznie lepiej ni we wczesnej modoci, robia nie­mal wraenie damy i znajomo z ni w najmniej­szym stopniu nie bya kompromitujca. Wicehrabia nawet si ucieszy i zaprosi j na intymn kolacyjk, bo akurat nie mia co robi i ju si obawia nudnego wieczoru.

Cokolwiek daoby si powiedzie o tym wieczo­rze, w towarzystwie Marietty z pewnoci nie oka­za si nudny. Wicehrabia nie mia nic przeciwko utrzymaniu niezobowizujcego romansiku, który prawie nic go nie kosztowa, co byo do istotne, sched po przodkach zdoa bowiem dokadnie roz­trwoni i ton w dugach.

Marietta w stanie finansowym amanta zoriento­waa si byskawicznie i zakwity w niej nowe na­dzieje.

- Chc ci co powiedzie, Lou-lou - rzeka ju po dwóch tygodniach miej sielanki. - Ale musisz mi przysic na honor, e nigdy mnie nie zdradzisz. Nigdy nikomu nie wyjawisz mojej tajemnicy.

Wicehrabia by ciekawy z natury, przysig zatem chtnie. Nie przypuszcza, by tajemnica Marietty miaa wielki ciar gatunkowy, mogo to by nielub­ne dziecko, jakie drobne przestpstwo albo inna podobna rozrywka. adnych konsekwencji si nie spodziewa.

- Ile trzeba, eby zosta wicehrabin? - zacza Marietta powanie i z naciskiem.

Wicehrabia zrozumia pytanie i odpowiedzia jej tak samo.

- Co najmniej dwiecie tysicy rocznie bez ad­nych obcie.

- To znaczy... czekaj... cztery miliony gotówk?

- Mogoby by w ziemi albo w papierach war­tociowych. Z tym, e lepsze wraenie zrobioby pi milionów.

- Przypuszczam, e mam tyle - powiedziaa Marietta po chwili z lekkim westchnieniem. - Ale nie umiem tego zrealizowa.

Wicehrabia najpierw nie poj, co syszy, potem nie uwierzy, a potem si wreszcie zainteresowa, i to do gwatownie.

Marietta ca legend miaa porzdnie opracowa­n, bo róne rzeczy wicehrabia móg strawi, ale faktu zwykej kradziey ju by nie przekn. Nie mówic o skromnej pomocy, udzielonej pani Davis. Natchnienia przysporzyy jej mgliste plotki na tle jakiego tam Francuza, rzekomego waciciela dia­mentu.

- Miaam wuja - oznajmia, wydobywajc si z obj wicehrabiego i dolewajc wina do kielisz­ków. - Brat mojej matki. Matk, jak wiesz, ma si zawsze, gorzej bywa z ojcem, ja jednake miaam nawet ojca, którego sam zreszt znae.

- Istotnie. I có ten wuj?

- By take moim chrzestnym ojcem. I by mary­narzem. Po latach doszed w kocu do kapitana i do wasnego okrtu, pywa po caym wiecie, midzy innymi do Indii. Nie dam gowy, czy nie uprawia troch piractwa, ale to ju nie ma znaczenia. Z ostat­niej podróy przywióz mi prezent, diament potwor­nej wielkoci. Powiedzia, e jest to mój prezent lubny od niego, a daje mi go zawczasu, bo mojego lubu moe nie doy. Mia racj, mojego lubu jesz­cze nie byo, a on ju nie yje. Powiedzia, e sam równie dosta ten diament w prezencie, za uratowanie komu ycia, ale nikt mu pewnie nie uwierzy, wic lepiej, ebym si tym zbytnio nie chwalia. Lek­cewayam sobie to do dugo, dopiero póniej, widzc klejnoty rónych dam, zorientowaam si, jak to moe mie warto. Przestraszyam si. Czy sysza o aferze z Wielkim Diamentem?

Sprawa diamentu, gona w Anglii, we Francji od­bia si echem prawie wycznie wród profesjona­listów. Wicehrabiemu moe i wpada w ucho, ale ju o niej nie pamita.

Marietta westchna ponownie.

- Mam obawy - wyznaa. - W Anglii grzmiaa caa awantura o ten diament, który w ogóle zagin. Wygldao na to, e zagin jeszcze w Indiach. Paday róne podejrzenia, pukownik Blackhill si przez to zastrzeli, a mnie si wydaje, e zdoby go wanie mój wuj. Obecnie mam go ja. I nie wiem, co z nim zrobi.

Teraz ju wicehrabia zainteresowa si dziko i na­mitnie. Chcia zobaczy to dziwo, zada demonst­racji. Marietta bez oporu signa po swój gorset, porzucony na dywanie, i spod dolnej falbany wydo­bya niewielk sakiewk. Rozwizaa tasiemk i z jed­wabnego woreczka wyuskaa diament.

Wicehrabiemu zabrako tchu.

Zna si niele na drogich kamieniach. Kupowa je wielokrotnie, dawa w prezencie, traci na nie pie­nidze, wybiera najpikniejsze, zastawia w lombar­dach resztki rodowych precjozów, sprzedawa te mniej pikne i mniej ulubione, waciwie mia z nimi do czynienia prawie przez cae ycie. Diament rozpo­zna na pierwszy rzut oka, aczkolwiek wasnemu oku nie uwierzy. Tej wielkoci kamienia nie widzia ni­gdy i nigdzie i nie przypuszcza, eby co podobnego mogo istnie na wiecie.

W milczeniu wzi diament do rki i obejrza go dokadnie.

- Ma skaz - rzek wreszcie po dugiej chwili, odetchnwszy gboko. - Akurat w rodku. Z pew­noci jest to pknicie, ale dodaje mu blasku. Klej­not na królewsk koron. Powinna go kupi królo­wa Wiktoria, nikt inny z panujcych, o ile wiem, nie jest równie bogaty.

Marietta a si otrzsna.

- Oszalae! - wyrwao si jej. - Przecie wa­nie w Anglii wybucha afera! I jeszcze ci powiem...

Zawahaa si. Wicehrabia nie by zupenie gupi, jakie niepotrzebne myli mogy mu przyj do go­wy.

- No? - spyta z lekkim roztargnieniem, nie odrywajc wzroku od kamienia.

Marietta podja msk decyzj.

- W czasie tej caej awantury bya mowa, e on jest jakby podwójny. Opisywano go. I ta skaza w rod­ku... Wszystko si zgadza, to musi by ten sam, ale ja to stwierdziam dopiero póniej, to znaczy ostat­nio. Tam, w Anglii, w ogóle nie miaam go przy sobie.

- A gdzie go miaa?

- By w grobie mojej matki. Zakopaam go tam przed wyjazdem do Anglii, bo nie wiedziaam, co z nim zrobi. Niepokoio mnie to, e wuj kaza nie chwali si nim i cicho siedzie...

Wszystkie te barwne garstwa, ca epopej dia­mentow, obmylia starannie i szczegóowo w ci­gu ostatnich dwóch tygodni, od spotkania wicehra­biego, decydujc si wtajemniczy go w spraw. Prawdy powiedzie nie zamierzaa nigdy w yciu nikomu.

Jak dotd, historia brzmiaa prawdopodobnie. Jej matka jakich braci miaa, nie ya ju od dwunastu lat, od dawna nikt nie wiedzia, co si dziao z rodze­stwem nieboszczki. Gdyby kto chcia przeprowadzi cise dochodzenie, z czym Marietta, otrzaskana po­niekd z przestpczoci, liczya si w duym stopniu, napotkaby same przeszkody. Jedna jedyna Arabella moga zdementowa t sensacyjn opowie, ale wt­pliwe byo, czy zechce narazi si na posdzenia. Bya dostatecznie bogata, eby powici diament dla wa­snej dobrej opinii, na to Marietta bardzo liczya, nie wiedzc nawet o zapowiadajcym swoje przyjcie potomku.

- To nie ma ceny - zawyrokowa wicehrabia bezapelacyjnie, odkadajc wreszcie diament na sto­lik. - Mogoby pój za jakie piramidalne pieni­dze na aukcji, ale musiaaby to by aukcja oficjalna, rozgoszona po caym wiecie, taka, która cigna­by bankierów, koronowane gowy, cesarza chiskie­go, sutana, nie wiem, kto tam jeszcze ma pienidze. Plantatorów z Ameryki i handlarzy niewolnikami. Zdaje si, e tego nie chcesz, a zreszt, po co nam ten rozgos. Trzeba go przeci w miejscu skazy i zrobi z niego dwa. A al. A i tak nie wiem, kto go zdoa kupi...

- Rothschild - podsuna zachcajco Marietta.

- Rothschild mógby, ale po co mu...? A, chyba jako lokata kapitau, wtpi, czy diamenty kiedykol­wiek staniej... Oeni si z tob. Odrobina wysiku i zrobimy z ciebie naturaln córk jakiego ksicia, znajdzie si odpowiedni. Znasz jzyk angielski?

- Znam, nawet dobrze.

- Co si wymyli. Tylko w adnym wypadku nie moesz ju by niczyj pokojówk.

- Nie jestem. Od powrotu z Anglii. To znaczy, we Francji ju przeszo cztery lata.

- Bardzo dobrze. Moja mia, oywia mnie. Og­romnie zyskaa przez ten czas, gdybym ci spotka w jakim salonie...

Jak niegdy przed Arabell, tak teraz przed Mariett otwaro si niebo. Od Arabelli rónia si tym, e miaa wiksze dowiadczenie yciowe i darów losu nie przyjmowaa bezkrytycznie. Odrobina nie­ufnoci trwaa w jej duszy zakotwiczona pazurami i wzmoona niepokojem, co by byo, gdyby wice­hrabia pozna ca prawd.

Wicehrabia nie by zakamienia, cyniczn wi­ni. Geny po przodkach zapchane mia honorem, ponadto Marietta w charakterze ony wydawaa mu si w chwili owiadczyn atrakcyjna. Jej tolerancji by pewien, o nudzie nie byo mowy, znale si umiaa, gupia rozrzutno nie wchodzia w rachub, o ma­jtek potrafiaby zapewne zadba lepiej ni on sam. Móg si z ni oeni, co w najmniejszym stopniu nie przeszkadzaoby przyjemnemu yciu, a przy tym usuwao troski materialne w stopniu, o jakim nawet nie marzy. Nie takie mariae zawierano we wspó­czesnych czasach...

Z chwil jednake, kiedy diament przesta mu lni przed oczami i dziaa ogupiajco, poczu w gbi duszy jaki niepokój. Jego rodzice jeszcze yli, zaprezentowanie im Marietty w charakterze sy­nowej odrobin przerastao jego siy, zbyt dobrze zna jej przeszo. Zrobio mu si troch nieswojo, ale trudno, przepado, sowo si rzeko, dziewczyna okazaa mu bezgraniczne zaufanie, sta si posiada­czem jej tajemnicy, a z deklaracj maesk wysko­czy dobrowolnie...

Zdusiwszy rozterk, peen wielkich nadziei, e ja­ko to wszystko rozwie si samo, wicehrabia zab­ra si do roboty.

Potkn si ju przy pierwszym kroku.

- O czym pan hrabia mówi? - spyta chodno znajomy jubiler. - O tak zwanym Wielkim Dia­mencie? Pan hrabia wierzy w jego istnienie?

- Nie musz wierzy - odpar beztrosko wice­hrabia. - Widziaem go na wasne oczy. Okazuje si, e Anglicy wcale go nie ukradli. Dosta go Fran­cuz, podobno w podzice, czy moe jako zapat, za jakie dziaania obronne. Od Hindusów bezpored­nio.

- Jaki Francuz?

- Nie wiem. Moe kapitan okrtu?

- Od jakich Hindusów?

- Nie wiem. Nie byo mnie przy tym.

- Ale diament pan widzia?

- Nawet trzymaem go w rku.

- Tu, w Paryu?

- Tu, w Paryu. Niedawno.

- W takim razie musia pan wicehrabia mie do czynienia z szalecem. O ile diament by prawdzi­wy. Po caej aferze, po samobójstwie pukownika Blackhilla, kade pojawienie si kamienia musi na­robi bigosu. Jego posiadacz, nie pytam, kto nim jest, bo i tak mi pan tego nie powie... musi udowod­ni swoje prawa do niego ju chociaby po to, eby oczyci imi nie tylko pukownika, ale take in­nych, zamieszanych w to, osób. Wskaza drog, jak ten diament przeszed. Ja go, w kadym razie, pal­cem nie dotkn, dopóki to wyjanienie nie nastpi. Kompania Wschodnio-Indyjska jest zainteresowana i trzyma spraw w zawieszeniu.

- Nie pojmuj, dlaczego - rzek wicehrabia, zdo­bywajc si wci na beztrosk obojtno, ale ju widzc, e trafi nie najlepiej. - O ile wiem, dotyczy to czasów wojny w Indiach, ile to lat?! Wszystko byo wtedy moliwe. Bronic Hindusów przed Ang­likami, nasi mogli dostawa rozmaite prezenty.

- Mogli - zgodzi si jubiler. - Ale w wypadku Wielkiego Diamentu trzeba to udowodni, bo spra­wa zrobia si zbyt gona i w dodatku honorowa.

Pojwszy, i popeni bd i poszed nie tam gdzie trzeba, wicehrabia porzuci temat, wzruszy ramio­nami, naby aobn szpilk do abotu i wyszed. Zdenerwowanie udao mu si ukry, ale po wyjciu od jubilera spospnia.

Skorzystanie z bogatego oenku okazywao si nie takie atwe, jak sdzi. Zamiast szuka krtych dróg, wiodcych do celu, j si zastanawia, w czym nie mia wielkiej wprawy. Marietta, jako dodatek do wielkiego majtku, bya, ostatecznie, jako tam do przyjcia, Marietta bez diamentu nie miaa adnego sensu. Po có, u diaba, miaby si eni z pokojów­k, ladacznic i szantaystk, wobec której nie mia adnych zobowiza, bo nawet nie by jej pierw­szym kochankiem...? On, potomek wielkiego rodu! Nie daj Boe, staaby si jeszcze matk jego dzieci...

Z drugiej jednake strony co go trzymao. No tak, oczywicie, honor. Obietnica. Ojciec mia racj, cae ycie by lekkomylnym kretynem i wcale mu to nie przeszo... Ponadto kusiy mirae bogactwa, pozby si wreszcie wierzycieli, u jubilera móc ku­pi szmaragdow tabakierk, a nie aobn szpilk, najtasz z moliwych...

Marietta z miejsca wywszya wahania amanta i przerazia si. Wicehrabia jako m i zarazem wspólnik nie zagraa jej niczym, jako byy wielbiciel stanowi nieszczcie. Co gorsza, rola wicehrabiny niezmiernie przypada jej do gustu i ju si zacza do niej przyzwyczaja. Morale wicehrabiego oceniaa wprawdzie wysoko, ale ycie nauczyo j, e rónie bywa, nie sposób przewidzie, jak i kiedy niewydarzony pógówek zdoa si wygupi. Dowiadczenia mia za sob liczne, ale raczej jednostronne, z diamentem nie da sobie rady, o lubie w ogóle nie ma co marzy. Naleao znale raczej jakiego dobrze urodzonego oszusta, hochsztaplera, moe nawet zodzieja...

Bez dugich namysów zdecydowaa si pooy krzyyk na wicehrabinie i zmieni kierunek dziaa. Majc do wyboru, bogactwo czy salony, wolaa bo­gactwo. Zarazem jednak wicehrabiego nie moga pozostawi odogiem, bo za duo o niej wiedzia, jeli ju pozby si, to definitywnie.

Troch jej go byo szkoda, ale nie przesadnie. Stra­szliwy zawód, jakiego doznaa, gruntownie zniweczy dawne uczucia, które i tak ju pezay sabym ogienkiem, obecnie interes by dla niej znacznie waniejszy ni mio. Czasu miaa do, na zioach wci znaa si doskonale, wasnorcznie przygotowaa niezawod­ny wywar, którym naleao poczstowa sabo przy­datnego amanta. Zwlekaa jeszcze, bo wicehrabia spry si w sobie i dokona kolejnej próby, prze­wiecajcej nadziej. Postanowia da mu szans.

Wicehrabia, przeamawszy opory wewntrzne, kontrastowo uda si do jubilera, równie znajome­go, który prowadzi interesy bez porównania mniej krysztaowe ni ten pierwszy.

O diamencie napomkn bardzo delikatnie i na­tychmiast spotka si z wielkim zainteresowaniem. Jubiler zada demonstracji.

Marietta o mao nie wylaa od razu swojej mikstu­ry. Czekaa nazajutrz po drugiej stronie ulicy, bo sprowadza podejrzanego kupca do wasnego miesz­kania nie miaa najmniejszej ochoty. Wicehrabia ró­wnie wola nie. Wpatrzona w wejcie sklepu prze­ywaa katusze, rozszalaa si w niej bowiem nagle wyobrania. Wyranie czua, widziaa to, bya pew­na, e wicehrabia ju jej diamentu nie odda, ucieknie ze sklepu tylnym wyjciem, obrabuje j zwyczajnie, albo moe nie, nie on, jubiler go zabije i zdobdzie klejnot dla siebie, kto zabije ich obu, jaki zoczyca ju tam zaczajony, nikt nikogo nie zabije, tylko obaj razem wezw policj i ka j aresztowa, moe w magazynie wybuchnie poar, moe nastpi inna okropno, ona w kadym razie diamentu ju nie odzyska, a za to straci wolno...

Krótko mówic, po raz pierwszy w yciu wpada w rzeteln histeri. Podkad ju miaa, wicehrabia, szczery chopiec, nie umia porzdnie ukrywa swo­ich waha i wtpliwoci, napicie Marietty narastao i tu, naprzeciwko jubilerskiego magazynu, doszo do zenitu.

Nie majc pojcia o doznaniach wspólniczki, wi­cehrabia z diamentem wszed do jubilera. Ogldzin dokonano na zapleczu, w pokoiku, stanowicym co w rodzaju warsztatu zotniczego.

Pewnoci, e istotnie ma do czynienia z najwik­szym diamentem wiata, wicehrabia nabra dopiero na widok rumieca, jakim zapona twarz fachow­ca. Jubiler zapa dech oraz lup, obejrza kamie z najwiksz dokadnoci i nie zdoa w peni stu­mi emocji.

- Przeci czy pan wicehrabia chce sprzeda, jak jest? - spyta bez ogródek.

- Nie wiem jeszcze - odpar wicehrabia, wyj­mujc mu z rki drogocenno niemal przemoc. - Na ile pan to wycenia?

- Trudno powiedzie. Rzecz dla amatora. Po przeciciu...

- Niech si pan nad tym zastanowi - poradzi sucho wicehrabia. - Waciciel chciaby dosta pie­nidze. Przyjd jutro albo pojutrze.

Jubiler nieco ochon.

- Pojutrze. Przeprowadz rozeznanie. Moe zdo­am poda panu konkretn sum.

Ukazujc si znów na progu sklepu wicehrabia zamierza da radosny znak zawoalowanej Marietcie. Znak mu nie bardzo wyszed, bo równoczenie bysn w nim niepokój, e do pojutrza jubiler wg­bi si w ow afer, o której byo tyle gadania, i stwo­rzy jakie przeszkody. On sam zostanie wmieszany, diabli wiedz w co... Zawaha si i zatrzyma na moment, z wyrazem niechci na twarzy.

Póprzytomna z napicia Marietta odebraa gest i wyraz jako potwierdzenie najgorszych obaw. lepo runa ku niemu przez jezdni wprost pod koa roz­pdzonej karety hiszpaskiego ambasadora.

Wtpliwe, czy nawet w sto lat póniej zdoano by uratowa jej ycie. Pocztek drugiej poowy XIX wieku dysponowa mniejszymi moliwociami i po kwadransie umara w objciach niedoszego oblu­bieca lub te niedoszej ofiary.

Zwaywszy wysokie sfery, do jakich naleaa ka­reta, w której zreszt jecha nie ambasador, tylko jego wiecznie pieszcy si sekretarz, wydarzenie doczekao si a dwóch wzmianek w prasie. Trzecia wzmianka, podajca ten sam adres, pojawia si w tydzie póniej i zawiadamiaa o tajemniczej mierci dwóch kobiet dzie po dniu. Zmara mia­nowicie gospodyni domu, a zaraz nazajutrz jej su­ca, obie otrute substancj, której resztki znalezio­no w pustym mieszkaniu po zabitej w katastrofie lokatorce. W archiwach policyjnych pozostay zeznania wiadków, z których to zezna wynikao, e obie damy kolejno spróboway napoju z eleganckiej, krysztaowej karafki. Uczyniy to cakowicie dobro­wolnie, a napój okaza si koncentratem bardzo sil­nej trucizny pochodzenia rolinnego.

Wicehrabia obie wzmianki nawet przeczyta, ale adne podejrzenia nie zawitay mu w gowie. Pozos­ta w przekonaniu, e narzeczona-wspólniczka ko­chaa go nad ycie i wielk ulg sprawiaa mu myl, i nie zdy jej unieszczliwi wyjawieniem swo­ich wtpliwoci.

Reszt pienidzy Marietty w postaci czterystu franków osobicie odwióz kowalowi, diament jed­nake zatrzyma dla siebie. adne wyrzuty sumienia go nie dotkny, gboko wierzy bowiem, i takie wanie byoby yczenie nieboszczki. Có kowalowi po diamencie, z którym on sam nie wie, co zrobi? A ile skomplikowanych wyjanie...!

W kadym razie nieoczekiwana i wielce dramatycz­na mier Marietty wstrzymaa go we wszystkich poczynaniach. Jubilerowi wyjani, e waciciel zmie­ni zdanie i ju nie chce klejnotu sprzedawa, po czym sam przystpi do bezradnego bicia si z mylami. W niepewnoci wytrwa cae dwa lata, ku ogromnej uciesze swoich rodziców, wikszo tego czasu spdzi bowiem w rodowej posiadoci. Pary go denerwowa.

Potem za z kraju, bdcego niegdy Polsk, przy­bya nowa emigracja, wypdzona na obczyzn upad­kiem kolejnego powstania...

***

Hrabia Dbski, którego pradziad otrzyma tytu od samego Napoleona, zagroony osobicie, uciek z kraju w ostatniej chwili, zabierajc ze sob jedyn córk, a moe raczej naleaoby powiedzie, e to córka zabraa lekko rannego ojca. Jego dobra, rzecz jasna, zostay skonfiskowane, na szczcie jednak zasadnicza cz rodzinnego majtku znajdowaa si w rkach babci, starej hrabiny Dbskiej, wywodzcej si z bogatych kupców gdaskich. Swymi czasy ma­estwo dziadka stanowio mezalians, wówczas gwatownie potpiany, a teraz owocujcy zyskiem. Posagowych dóbr hrabiny konfiskata nie obejmowa­a, hrabia Dbski za by ich jedynym dziedzicem, bez wzgldu na to, gdzie przebywa, na Syberii czy w Paryu. Wola w Paryu.

Przekazanie funduszów via Gdask nie napotkao adnych trudnoci i hrabia z córk, wynajwszy ma­y i skromny paacyk przy Chaussee d'Antin, bys­kawicznie wszed do najlepszego towarzystwa, zna­nego mu zreszt z lat modoci. Jego pikna córka z miejsca zrobia furor.

W siedemnastoletniej hrabiance Klementynie starszy od niej o lat jedenacie, ale wci bardzo modzieczy wicehrabia de Noirmont zakocha si na mier i ycie, zanim si zdy obejrze.

Powodzenie zawsze mia szalecze, od dwóch lat jednake, od chwili wejcia w posiadanie diamentu, przesta je wykorzystywa i prowadzi si nienagan­nie, z czego prawie nie zdawa sobie sprawy. W tajem­niczy sposób Wielki Diament zmieni mu charakter. Niegdysiejszy zoty modzieniec, lekkomylny, nie­dbay utracjusz, przeistoczy si w istot mylc. Roziskrzona brya dziaaa jakby dwukierunkowo, z jednej strony wyranie si czuo, e jej pochodzenie jest podejrzane i naley j ukrywa, z drugiej stwa­rzaa olniewajce moliwoci finansowe, których wyrzeczenie si byoby idiotyzmem. Wicehrabia nie potrafi si na nie zdoby, równie niezdolny do tych jakich niezbdnych zabiegów, przecicia kamienia, sprzeday, konszachtów z jubilerami oraz innych wysików. W tym wszystkim nie mia pienidzy, grzz w dugach, na rodzin nie mia ju co liczy, i caymi tygodniami obija si po ostatniej, okrojonej posiadoci, gdzie ojciec z matk, obydwoje mocno wiekowi, wegetowali w resztkach zrujnowanego za­meczku. Dochód z tych pozostaoci po przodkach wystarcza zaledwie na ndzne utrzymanie, a dia­ment wieci wasnym blaskiem i kusi, ostrzegajc zarazem przed nierozwan lekkomylnoci. Wice­hrabia zatem w pierwszym rzdzie zwalczy w sobie lekkomylno.

Cay paryski wielki wiat, a take pówiatek, naj­pierw si zdziwi, potem nie uwierzy, a wreszcie pogodzi si z t osobliw odmian dotychczasowego ognistego galanta. Posza fama, e wicehrabia musi si bogato oeni i std nagy zwrot ku moralnoci, cho­cia liczne modsze i starsze damy chtnie by go zaakceptoway nawet bez adnych dodatkowych cnót.

Dwadziecia lat wczeniej omioletni wówczas wi­cehrabia zosta przedstawiony modemu hrabiemu Dbskiemu przez wasnego ojca, który wprowadza w ycie paryskie polskiego arystokrat, i teraz odno­wienie znajomoci przyszo bez trudu. Dostp do Klementyny by otwarty.

Klementyna, wychowana w kraju o skomplikowa­nej sytuacji politycznej, z jednej strony pena surowych zasad, podbudowanych nieugitym patriotyz­mem, z drugiej tryskaa yciem i energi, chciwa wra­e, wytchnienia po rozmaitych okropnociach, bez­troski i zabawy. Nie miaa zadatków na matron i cierpitnic, wrcz przeciwnie. Fakt, e osobicie, przekradajc si konno i pieszo wród lasów i ugo­rów, donosia powstacom poywienie i nawet opat­rywaa rany, wcale nie dobi jej nieodwracalnie, a upadek powstania nie pozbawi optymizmu. Wszy­stko to razem stanowio acz do ponur, to jednak wspania przygod i nauczyo j korzysta z kadej chwili radoci i ulgi, regenerowa siy dla zniesienia nastpnych nieszcz i wierzy niezomnie w tak zwane lepsze jutro. Naleaa do kobiet, stanowicych czyste bogosawiestwo dla caego rodzaju mskie­go, wewntrznie za bya starsza ni wskazywa jej wiek. wieo minione wydarzenia historyczne obda­rzyy j dojrzaoci umysu i charakteru.

I do tego bya naprawd pikna.

Wicehrabia na jej punkcie oszala do tego stopnia, e prawie zapomnia o diamencie. Klementyna, w nieco wolniejszym tempie, odpowiedziaa mu wza­jemnoci. Na oko podoba jej si od razu, rozejrzaw­szy si za wokó siebie, docenia zdumiewajco mo­ralny tryb ycia modego czowieka, o którym kryy obecnie kliwe opinie, jakoby pokutowa za wczeniejsze grzechy. Skoro pokutowa, to ju nie­le, szczególnie e podda si tej pokucie sam z sie­bie, dobrowolnie, bez niczyjego nacisku. Jedn mia tylko wad nieuleczaln, mianowicie nie by bogaty. Pochodzi ze zrujnowanej rodziny, nie posiada pra­wie adnego dochodu i nie czeka na niego aden spadek. Pod tym wzgldem prezentowa si bezna­dziejnie.

Ubóstwem wielbiciela Klementyna nie przeja si zbytnio. Co oznacza, wiedziaa dokadnie, do si naogldaa w kraju rodzin zrujnowanych. Znaa ta­kich, którzy poddali si rezygnacji i podupadli do­szcztnie, i takich, którzy umieli si podwign, sama nie bya zagroona adn ndz wycznie dziki gdaskiej babce. Wpady jej nawet w ucho jakie rozmowy o funduszach lokowanych w Anglii, zabez­pieczonych przed wszelkimi kataklizmami.

Na wszelki wypadek jednake odbya rozmow z ojcem.

- Mój tatku - rzeka przy niadaniu, spoywa­nym sam na sam, we dwoje. - Czy my jestemy bogaci?

Hrabia Dbski, po wydarzeniach powstaczych peen uznania, a nawet szacunku, dla wasnej córki, zastanowi si.

- To zaley - odpar. - Ogólnie, jako rodzina, raczej tak. Ale pozosta nam tylko majtek babci, bo moje przepado. No i ty masz Zarzecze po matce. Daoby si z tego wyy.

- A gdyby nagle potrzebne nam byy pienidze, duo pienidzy, to co?

- A có ty, moje dziecko, nagle zrobia si tak finansistk?

- Zaraz tatce powiem, ale najpierw niech tatko odpowie. Gdyby nam byy potrzebne...

- Duo pienidzy to ile, wedug ciebie?

- Nie wiem. Milion franków. Albo dwa miliony.

- Dwa miliony franków, chciaaby, eby ci tu pooy na stole? To nie dzisiaj. Najprdzej jutro, a moe nawet pojutrze. Musiayby nadej przez Gdask i Londyn. Nadweryoby nas nieco, ale rzecz jest moliwa. Dlaczego pytasz?

- Powiem tatce prawd...

Hrabia ypn okiem na córk, nieco zaskoczony.

- No, ja myl! Jakeby inaczej? Dotychczas kamstw adnych od ciebie nie syszaem!

- I nie usyszy tatko - zapewnia Klementyna, przyzwyczajona do bezwzgldnej szczeroci wasnej i wielkiej tolerancji ojca. - Cigle tu wszyscy trbi o pienidzach, spadkach, kredytach, posagach... Po­sagach szczególnie. Chciaabym wiedzie, co by by­o, gdyby mi si owiadczy kto ubogi. Czy ja mu­sz sobie szuka bogatego ma?

- adnego nie musisz, sami ci znajd. Moesz, dziecko, polubi i ubogiego, jeli ci do serca przy­padnie, byle dobrej krwi. I nie jakiego szaawi, co wszystko przetrwoni. Ale ja wierz, e rozumu ci nie zabraknie, tylko nic nie czy w tajemnicy przede mn.

- Nie uczyni, tatku...

Obietnica miaa swoj wag. Nie oznaczaa, rzecz jasna, zwierze, jakie czyni si o zmierzchu najlep­szej przyjacióce, czego podobnego hrabia Dbski nie oczekiwa, a Klementyna dobrze wiedziaa, o co ojcu chodzi. Nie musiaa wyjawia niepewnych drgnie serca, ale takie rzeczy, jak potajemne schadz­ki, ukrywane znajomoci czy zgoa ucieczka z aman­tem, nie wchodziy w rachub. Wpojone miaa prze­konanie, e co uczciwe, to nie wymaga ukrycia, ta­jemnica z reguy kryje wykroczenie, a nawet zbrod­ni. Oczywicie bywaj wyjtki, na przykad w odnie­sieniu do wroga. Chociaby róne spiski w kraju...

Uspokojona w kwestiach finansowych, pozwolia uczuciu na rozwój.

Wicehrabia de Noirmont zwleka z owiadczyna­mi tylko dlatego, e ogarniaa go rozpacz na tle finansowym. O zamonoci hrabiego Dbskiego nie mia pojcia, przywyk raczej do ubóstwa emigrantów z kraju, który nie istnia na mapach Europy, i hrabiego równie uwaa za ofiar, gonic resztkami. Bogaty maria, przy swojej urodzie i wychowaniu, Klementy­na miaa jak w banku, on za chcia jej w tym przeszko­dzi. Chcia j zagarn dla siebie, nie mogc jej nic da. Jedyne, co móg zaproponowa, to aosn egzystencj na ruinach zameczku, wród paru krów, koni, owiec, do licznego drobiu, znacznie liczniejszych szczurów i nietoperzy oraz trzech osób suby: starego lokaja, kucharki i dziewki do wszystkiego. Nie takim bogact­wem pragn j obdarzy! Czemu, jak kretyn, tak bez opamitania trwoni spadek po ciotecznej babce, co mu do gupiego ba strzelio, eby obsypywa zotem jakie idiotyczne kurtyzany, fetowa cyrkowców i chórzystki z opery, rozdawa przyjacioom i wrogom najlepsze konie, przegrywa po salonach dzikie sumy, a wygrane zostawia subie?! Ta suba jest teraz dziesi razy bogatsza od niego. Cymba grzmicy!!!

Samokrytyk odpracowa sam ze sob rzetelnie, ale niewiele to pomogo. Jedyny ratunek, Wielki Diament, znów zacz natrtnie pcha mu si na myl. Gdyby zdoa si nim posuy... O nie, teraz ju by nie robi z siebie idioty, adnej gupiej rozrzut­noci, zainwestowa rozumnie i da sobie spokój z yciem ponad stan. Ta przecudowna dziewczyna nie prezentuje adnych rozszalaych kaprysów, to anio z nieba, a nie grymana kokota... y jako tako i nie chodzi w achmanach tylko dziki racjonalnym pogldom wierzycieli. Zdajc sobie spraw, e ze zrujnowanego dokadnie dunika niczego nie wydoj, woleli cierpliwie poczeka na popraw jego losu. Bogaty oenek wci wydawa si wielce prawdopodobny i sami gotowi byli mu rai róne wa­ciwe partie, dziwic si tylko z lekk irytacj, e nie bierze wdowy po bankierze, moe i niezupenie modej, ale tarzajcej si w dostatkach i jeszcze ca­kiem na chodzie. A córka kupca winnego, milionera, a si trzsa do niego. Lada chwila powinien si zaama i co z tego wybra. W oczekiwaniu tej ra­dosnej chwili wci karmili go i odziewali na kredyt. Nawet wasnego konia, oddanego w zastaw, móg wi­cehrabia w razie potrzeby wypoycza.

Wicehrabia za teraz ju oglda diament co­dziennie i ba si wybuchu afery. By wicie prze­konany, e w razie najmniejszego swdu, straciby Klementyn bezpowrotnie. Gryz si tak, e sposp­nia i nawet nieco zmieni si na twarzy. Moe by i zmarnia doszcztnie albo popeni jakie gupst­wo, gdyby nie wtrci si los.

Los przybra posta deszczu, który lun znienac­ka. Wicehrabia stercza wanie ponuro przed wys­taw jubilera, którego wcale nie zamierza odwie­dza, bo na nic si jeszcze nie zdecydowa, a widok wszelkich klejnotów denerwowa go niewymownie, wystawie przyglda si zatem masochistycznie. Na stan nieba nie zwraca adnej uwagi, naga ulewa zaskoczya go, odwróci si gwatownie w poszuki­waniu jakiego schronienia i ujrza hrabiego Dbs­kiego w krytym powozie, zwalniajcym tu przed nim. Hrabia dostrzeg go w tym samym momencie, kaza zatrzyma i zaprosi modzieca najpierw do pojazdu, a potem do siebie.

Klementyny nie byo, bawia gdzie w gocinie. Obaj usiedli przy winie, czekajc na jej powrót, wy­jtkowo bowiem nie mieli w planach adnej wieczor­nej rozrywki.

Hrabia Dbski na zaburzenia wzroku nie cierpia. O rk córki bywa proszony niezliczon ilo razy od chwili, kiedy ukoczya pitnacie lat, objawy rozmai­tych gwatownych uczu byy mu doskonale znane, pamita nawet dowiadczenia wasne. Domyla si, na co ciko choruje zgnbiony wicehrabia, lubi go, zna rodzin, ceni niegdy jego ojca, pozwoli sobie teraz na wspóczucie, aczkolwiek zachca go do owiadczyn nie mia najmniejszego zamiaru. Chcia mu tylko nieco uly.

Wicehrabia na ogldanej przed chwil wystawie zauway midzy innymi rubinowe spinki, których sam by niegdy szczliwym posiadaczem, i widok napeni go gbokim rozgoryczeniem, poczonym ze wstrtem do siebie. Pierwsze yczliwe sowo pozba­wio go równowagi i opanowania. Co w nim pko.

- Masz pan, hrabio, do czynienia z bydlakiem i kretynem - rzek gwatownie. - Powinien pan wezwa sub i wyrzuci mnie za drzwi. Sam, dob­rowolnie, nie wyjd, nie zdobd si na to. Kocham pann Klementyn do szalestwa, wyznaj to, eby unikn nieporozumie. Nie prosz pana o jej rk, za nic, nie omielam si, tak jak nie omieliem si dotychczas wyjawi jej moich uczu. Chory jestem od tego.

- Do osobliwe stanowisko - zauway hrabia dyplomatycznie i agodnie. - Ciy na panu jaka... hm... nieprzyjemno?

- Ciy, jedna, zasadnicza. Nie mam pienidzy, straciem wszystko, jestem ndzarzem. Nie wiem, co zrobi, bo nie przywi do mojej ndzy kobiety, któr kocham ponad wszystko na wiecie, a y bez niej nie potrafi. Mówi pan, e zmizerniaem, nic dziwnego, karmi si gównie wyrzutami sumienia, a to niestrawne poywienie. Darowa sobie nie mo­g, e byem takim gupcem, dopiero niedawno... no, ju prawie trzy lata... oprzytomniaem i spojrza­em prawdzie w oczy. Owszem, przyznaj, myla­em o bogatym oenku, ale z chwil ujrzenia pas­kiej córki moje mylenie skoczyo si jak noem uci. Raczej strzel sobie w eb...

Hrabia Dbski mia pogodne usposobienie i duy zasób poczucia humoru. Wyznanie go rozmieszy­o, bo kwestie finansowe wród przeszkód w ewen­tualnym polubieniu Klementyny stay akurat na ostatnim miejscu.

- To rzadko bywa najlepszym rozwizaniem - przerwa, taktownie kryjc rozweselenie i dolewajc wina niezwykemu konkurentowi. - A co waciwie panu zostao? Bo z kadego majtku zawsze co zo­staje.

- Zostao - przyzna wicehrabia z gniewnym sarkazmem. - Kilka krów, kilka wi... Polubi kobiet, któr uwielbiam, i uszczliwi j koniecz­noci karmienia nierogacizny...

- Nie chc wywiera na pana adnej presji, ale moja córka doskonale umie obrzdza winie - zakomunikowa hrabia, któremu coraz bardziej chciao si mia. Szczero i prawda wrcz biy od wicehrabiego, wystawiajc mu cakiem nieze wiadectwo. wiadom przy tym wasnej sytuacji materialnej, która moga wszystkiemu zaradzi, hrabia bawi si coraz lepiej.

Wicehrabia otworzy usta, eby wyda nastpny rozpaczliwy okrzyk i zamkn je nagle. Potem znów je otworzy.

- Wymiewa si pan ze mnie - rzek z gorycz. - I susznie.

- Wcale si nie wymiewam.

- Niemoliwe. Skd pannie Klementynie do wi?

- Take do krów, koni i drobiu. Powinien pan pouczy si troch historii i geografii. Rozmaite wy­darzenia nasz kraj przeywa i przysza taka chwila, kiedy moja córka w gbi lasu pilnowaa wi, chro­nic je przed wrogiem. Stanowiy jedyne poywienie wojsk powstaczych w tym rejonie. Byo take i tak, e caa mska suba posza z broni do walki, a e­ska z trudem dawaa sobie rad. Moja córka doia krowy i czycia konie. Nabyte wczeniej wykszta­cenie wcale jej w tym nie przeszkadzao.

Wicehrabia patrzy na hrabiego wzrokiem cokol­wiek baranim, zastanawiajc si mglicie, czy to moliwe, eby który z nich upi si trzema kielisz­kami wina.

- Na Boga... Ale chyba... Nie polubia tych zaj...?

- Take nie nabraa do nich przesadnej niechci. To rozumna dziewczyna, pojmuje pewne koniecznoci. Co nie znaczy, e jej marzeniem jest zosta dójk, tak mi si przynajmniej wydaje. Trudno czasem mczy­nie w rednim wieku zrozumie bardzo mod dam.

Wicehrabia mechanicznie napi si wina i odro­bin ochon.

- Paska córka to skarb pod kadym wzgldem - oznajmi stanowczo i smutnie. - Gdyby istnia dla mnie bodaj cie moliwoci... No, powiedzmy, e cie istnieje, ale nader wtpliwy... Wstpibym w szranki z mieczem w doni. Sam pan widzi, poz­walam sobie na szczero nie do przyjcia w myl panujcych powszechnie obyczajów, na przywilej i ulg rozmowy z przyjacielem. Bo uwaam pana za przyjaciela, pozostao mi to wraenie z czasów, kie­dy miaem osiem lat, a mój ojciec wyraa si o panu z wielk sympati i uznaniem. Podoba mi si pan wtedy ogromnie. Prawie zapominam, e jest pan ojcem kobiety, o której mówi i która stanowi nie­szczcie mojego ycia...

- Co waciwie sprawio, e przed trzema laty zmieni pan tryb ycia? - przerwa hrabia z zain­teresowaniem. — Dysponowa pan przecie jeszcze jakimi resztkami...?

Wicehrabia milcza przez chwil, walczc z poku­s, eby wyzna hrabiemu ca prawd.

- Dysponowaem. I nie tylko. Szczliwy traf zdarzy, e wygraem w bakarata znaczn sum. Tak znaczn, e pozwolia mi doy obecnej chwili. A rów­noczenie... No có... Pomówmy jak mczyzna z mczyzn, nie przypuszcza pan chyba, e yem jak mnich... Pewna dziewczyna... Prosta dziewczy­na, nawet nie pikna, ale pena uroku, inteligent­na... bez trudu moga udawa prawdziw dam... W przypywie lekkomylnoci byem gotów oeni si z ni i uwaaem to nawet za doskonay dowcip, osignem chyba wówczas szczyt moliwej gupo­ty... Stracia ycie w moich oczach, padszy ofiar katastrofy w chwili, kiedy realizowa si jej cel ycia. Zgina z blaskiem na twarzy...

Gdyby wicehrabia wiedzia, e ów blask na twarzy Marietty mia cisy zwizek z mikstur, jaka czekaa na niego w krysztaowej karafce, zapewne wspomi­naby sodk dzieweczk z mniejszym wzruszeniem. Nie wiedzia jednak i dziki temu móg wypromieniowa z siebie sam szlachetno.

- ... Nie kochaem jej - zwierza si dalej uczci­wie. - Ale bardzo lubiem i to wydarzenie mn wstrzsno. Nigdy o tym nikomu nie mówiem i nikt o tym nie wie. Wszyscy myl, e ustatkowaem si wycznie dla bogatego oenku. Ja za, po pierwszym wstrzsie, zdoaem zastanowi si, co robi i jak wyglda moja przyszo...

- Sdz, e zasuguje pan raczej na wyrazy uzna­nia, a nie na potpienie - powiedzia hrabia z na­mysem. - Obiy mi si tu ju o uszy róne opinie na pana temat... Sam równie w modoci wystpo­waem w charakterze pógówka i gdyby nie mier ojca i konieczno powrotu do kraju, moe posun­bym si znacznie dalej. Chocia, z drugiej strony, lepiej byo wtedy straci moliwie duo, mniej by teraz mieli do odbierania.

- Na ile orientuj si w sytuacji, skonfiskowano panu wszystko?

- Mnie tak. Na szczcie mojej matce troch zos­tao.

- No wic sam pan widzi - rzek wicehrabia, wracajc do gnbicego go tematu. - Moim rodzi­com te co zostao. Mona to uzna za punkt wyjcia, nie z takich szcztków pracowici ludzie dorabiali si fortun. Zakopa si na wsi, osobicie zadba o te winie, krowy i kawaek winnicy, powici ycie cikiej pracy i zapewne moje wnuki znów stayby si bogate. Moe to zrobi, zamiast strzela sobie w eb, ale bybym zbrodniarzem, gdybym zaprzg do puga anioa...

- Niech pan wejrzy w siebie - poradzi hrabia, którego to wszystko znów zaczo mieszy. - Anio anioem, ale czy pan sam zdoaby y w trzech pokoi­kach, z jedn suc, z on, która sama karmi dzieci, bo nie sta jej na mamk, majc dwie kamizelki i jeden niemodny frak, bez opery, komedii, wizyt, powozu...

Wicehrabia oczyma duszy ujrza egzystencj sta­rego lichwiarza, któremu sam by winien straszliwe sumy, w zwizku z czym raz go odwiedzi.

- Musi to by w Paryu? - przerwa z niesmakiem. - Nie moe by na wsi? W gruncie rzeczy lubi wie, a frak jest tam potrzebny jak pite koo u wozu. Co do rozrywek, jeden ko, jedna fuzja i pikna ona wystarcz. Mógbym jeszcze jecha do Ameryki i karczowa dzikie puszcze.

- Nie - upar si hrabia. - Ja prosz, eby pan sobie wyobrazi skromn, urzdnicz egzystencj w Paryu. Tak za dwa tysice rocznie. Niech pan wysili wyobrani i odpowie uczciwie.

Wicehrabia milcza dug chwil, popijajc wino, wpatrzony gdzie w dal. Widzia dwa obrazy. Jeden, cakiem znony, zawiera w sobie samotnego mo­dego czowieka, który ywi si na proszonych obia­dach i kolacjach, owe dwa tysice za wystarczay mu na uzupenienie stroju, i drugi, zgoa potworny, tego samego czowieka, obarczonego rodzin, z za­niedban, znkan on i le odywionymi dzie­mi...

- Spróbowabym co zrobi - oznajmi wreszcie z zacitoci. - Zdaje si, e mam czynny charak­ter. Moe zaoszczdzibym sto franków i ruszy na gied, a moe zostabym wamywaczem i rozbój­nikiem. Gdyby moja ona wygldaa na istot szcz­liw, zniósbym to atwiej, ale tym bardziej próbo­wabym co zrobi, jeszcze nie wiem co. Wbrew pozorom, nie jestem idiot zupenym i chyba bym co wymyli.

- A, powiedzmy, przy dochodzie stu tysicy... Wicehrabia spojrza na hrabiego z wyranym nie­pokojem i zdumieniem.

- Pan artuje. Przecie to jest normalny dochód ludzi, dobrze... no, rednio, sytuowanych...

- Mona go trwoni.

- Za nic! Przenigdy! Za dobrze to znam, zoy­em sobie przysig, lubowaem! W przypywach optymizmu zdyem to sobie obmyli, podniós­bym Noirmont! Wasne konie, wasne wino, wasne owoce, jarzyny, ryby, miso... O nie, drugi raz nie wygupi si tak potwornie...!

Hrabia Dbski poj, e syszy prawd. Podj de­cyzj. Reszta zaleaa od Klementyny.

W tym wanie momencie Klementyna wrócia do domu. Rozogniony i oguszony ca rozmow wice­hrabia de Noirmont zgupia do tego stopnia, e nie baczc na obecno ewentualnego przyszego tecia, zerwa si z fotela i pad przed ni na kolana.

- Wybacz, pani! - wykrzykn rozpaczliwie. - Kocham ci do szalestwa! Nie mam do tego prawa, nie mam nic, jeli zgodzisz si zosta moj on, nie wiem, co zrobi!

Zaskoczona nieco Klementyna rzucia okiem na ojca, który z wysikiem tumi wyranie widoczne rozbawienie.

- Myl, e zaatwisz pan spraw lubu - odpara mimo woli, na co hrabia Dbski zerwa si i uciek do gabinetu, nie mogc duej powstrzyma miechu.

Wicehrabia de Noirmont omal nie zemdla, ale piorunujce szczcie dodao mu si. Rzetelnie og­uszya go dopiero informacja, i bierze sobie bogat on, a zatem nastpi zwyczajny cud.

Pienidze Klementyny pozwoliy mu wreszcie od­czepi si od diamentu. Kryjówk dla podejrzanej drogocennoci wymyli od razu i nie musia ju zaprzta sobie ni gowy. Uczyni to, z czego wcze­niej zrezygnowaa Arabella.

Pierwsz wizyt u rodziców, do których czym pr­dzej przyby, eby zawiadomi ich o matrymonialnym sukcesie, wykorzysta na prac niszczycielsk. Znalaz w bibliotece grube dzieo, traktujce o po­lowaniu z sokoami i tresurze dzikiego ptactwa, i w samym rodku ksiki wyci dziur odpowied­niego rozmiaru. Kartki wokó dziury lekko pomaza klejem, wycznie na wszelki wypadek, bo nie przy­puszcza, eby ktokolwiek móg si zainteresowa tematem, raczej mao aktualnym. Sokoów w oko­licy nie byo nawet na lekarstwo, za amatorzy tej rozrywki jako ju dawno przepadli. Po czym o klejnocie prawie zapomnia.

***

Wojna z Prusami, szczliwym przypadkiem, omina ca rodzin.

Klementyna z maonkiem oraz dwójk dzieci ba­wia w Polsce, gdzie dogorywaa babcia, stara hrabina Dbska. Hrabia Dbski przyby do matki nie móg, poniewa zlekceway sobie wczeniej waciwe stara­nia i wci znajdowa si na indeksie, dla wadz w kraju bdc wycznie kandydatem na Sybir. Stara hrabina miaa do rozumu, eby syna z polskich dóbr wydziedziczy i jedyn spadkobierczyni ustanowi Klementyn, hrabiemu za przykazaa uda si do Anglii w celu przypilnowania tamtejszych majtnoci.

Wicehrabia, obecnie, po mierci ojca, ju hrabia de Noirmont, wcale nie pcha si do osobistego udziau w dziaaniach wojennych i chtnie siedzia w ojczynie ony, nawizujc liczne znajomoci i za­ywajc sielskich rozrywek. Zwaywszy brak prze­sdów klasowych i lekkie skonnoci demokratycz­ne, bez oporu poznawa najrozmaitszych ludzi, a trafi na niejakiego pana Wadysawa Krepla, szli­fierza diamentów i jubilera w jednej osobie.

Pan Krepel przed kilkunastu laty, jeszcze jako mo­dy czowiek, wysany zosta przez wasnego rozumne­go ojca w zagraniczne wojae w celach szkoleniowych i dwa lata spdzi w Amsterdamie, a dwa w Londynie. Trafi tam akurat na diamentow afer, która go ywo zainteresowaa. Napomkn o niej teraz francuskie­mu hrabiemu przy okazji prezentowania rozmaitych precjozów.

Pogawdka na ten temat z miejsca rozkwita bujnie, bo francuski hrabia okaza ywe zainteresowanie. Pan Krepel, wiadek nie tknity adnymi podejrzeniami, móg sobie pozwala na wszelkie dywagacje i z wiel­kim zadowoleniem wycign nawet swoje wasne listy, pisane wówczas do ojca, zawierajce wszystkie szczegóy.

- O, prosz - rzek z zadowoleniem, wertujc korespondencj - to by sir Henry Meadows, ten si zna na rzeczy! W jego firmie praktykowaem pó roku. Osobicie ze mn rozmawia, bo nie byem w kocu chopcem na posyki, mój ojciec liczy si na rynku, no i od niego samego wiem, e przedmiot sporu istnia z pewnoci. Widzia go rada... rada Kharagpuru w dziecistwie, no i ten pukownik-samobójca, take kapani zawiadczali. Sir Meadows kontaktowa si z policj, by pewien, e nastpia tam kradzie i twier­dzi stanowczo, i diament znalaz si w Anglii...

Hrabiemu de Noirmont zrobio si w tym momen­cie troch gorco, bo przypomnia sobie, e przecie Marietta przyjechaa z Anglii...

- Mnie to ciekawio take ze wzgldów facho­wych - cign pan Krepel. - Sdzc z opisu, ten diament a si prosi o przecicie. Mona byo uzys­ka z niego szalenie rzadk rzecz, mianowicie dwa identyczne kamienie olbrzymiej wielkoci. Czego takiego nie zawiera nawet ów synny naszyjnik Ma­rii Antoniny. I nie paskie, prosz zauway, on po­dobno stanowi bry...

O tym, e diament stanowi bry, hrabia de Noir­mont wiedzia lepiej ni ktokolwiek inny.

- ... a fakt, e nie wypyn, e do tej pory znaj­duje si gdzie w ukryciu, najlepiej wiadczy o nie­legalnoci posiadania...

Nie przyznajc si ani sówkiem do osobistego udziau w karygodnym przedsiwziciu, hrabia de Noirmont, z lekkimi wypiekami na twarzy, chciwie wysucha caej opowieci i nawet poczyni sobie notatki. Zachwycony wzbudzonym zaciekawieniem i dumny ze swej wiedzy, pan Krepel z radoci suy szczegóami. Nie kry przekonania, e sir Meadows jeszcze yje, bo dla dobrze zakonserwowanego Ang­lika szedziesitka to nie wiek, bez wtpienia yje te modszy od niego inspektor policji, a ju na pew­no peni zdrowia cieszy si lady Arabella Blackhill, wdowa po samobójcy. Te bya w Indiach w tamtym czasie.

Rezultatem tej sensacyjnej pogawdki by list hrabiego do przebywajcego w Anglii tecia. Wysy­ajc ten list osobicie i nie majc najbledszego po­jcia o filatelistyce i przyszym zbieractwie, hrabia przylepi na kopercie znaczki po dziesi kopiejek, cite, bez zbków. Do gowy mu nie przyszo, bo i skd, e ta wanie drobnostka pozwoli jego potom­kom odnale kiedy bezcenny skarb, pomijajc ju to, e w tej akurat chwili swoich potomków mia ju gboko w nosie.

W licie, podajc zapamitane i zanotowane szczegóy afery, poprosi hrabiego Dbskiego o kon­takt bezporedni z wymienionymi osobami i zdobycie szerszego zakresu wiedzy o wydarzeniach i plot­kach. Prob umotywowa zwyczajnym zaciekawie­niem sensacj.

Zarówno list hrabiego, jak i odpowied jego tecia, pozostay w dokumentach rodzinnych, bo nie wszys­tkie domy Europy druga wojna wiatowa zmiota z powierzchni ziemi.

***

Stara hrabina Dbska umara, kiedy we Francji zapanowa ju wzgldny spokój i hrabiostwo de Noirmont mogli bezproblemowo wróci do domu.

Córka Klementyny, najliczniejsza dziewczynka wiata, miaa w tym momencie sze lat i stanowia przedmiot uwielbienia czternastoletniego panicza Przyleskiego z ssiedniego Przylesia. Caa rodzina Przyleskich zachwycaa si hrabiank Dominik zu­penie szczerze, bo te istotnie dziecko prezentowao sodycz anioka i wyjtkowy wdzik. Modszy od niej braciszek, czteroletni Jasio-Piotru, te mia duo uroku, ale do siostrzyczki si nie umywa. Klementy­na, wiedziona instynktem i wasn burzliw modo­ci, dzieci chowaa rozumnie i rozpuszczaa bez prze­sady. Zachwyt ludzki j cieszy, zaprosia zatem mae­go Krzysia Przyleskiego do Francji, wyranie widzc, e o konkurenta dla córki nie bdzie musiaa si martwi. Omal, zwyczajem gów koronowanych, nie zarczono dzieci w pobliu koyski.

W 1884 roku, w cudownej epoce fin de siecle'u, maria zosta zawarty i Dominika przeniosa si do Polski prawie na stae. Brat i rodzice mieszkali w Noirmont, które prosperowao kwitnco, przy­wrócone niemal do dawnej wietnoci, przystosowa­nej, rzecz jasna, do panujcych czasów i obyczajów. Giermkowie z halabardami nie stali u kadych drzwi i zbrojna stra nie krya po murach, ale normalnej suby nie brakowao i mia kto obrzdza winie, krowy i konie.

Hrabia de Noirmont kocha on mioci ognist i zachann do koca ycia i obawa utracenia jej trwaa w nim nieodmiennie. Dopiero na ou mier­ci, na pocztku dwudziestego wieku, ju nieco za­mroczony staroci i chorob, uczyni jej wyznanie.

- Bya mowa... - rzek z pewnym trudem. - Pa­mitasz moe, najdrosza...

Klementyna, wstrzymujc zy, zapewnia go, e pamita wszystko, cokolwiek przy nim przeya.

- Diament - wydusi z siebie hrabia. - Wielki Diament...

Klementyna wysilia si uczciwie.

- Tak. Pamitam. Byo co takiego, dawno temu.

- On jest - oznajmi hrabia z nagym przypy­wem mocy i zamilk.

Klementyna, przekonana, e m zaczyna maja­czy, ale wci pena nadziei, e jeszcze troch poyje, zgodzia si, e prosz bardzo, niech on sobie, ten diament, pobdzie.

Hrabia na nowo zebra siy.

- Ja go mam - wyszemra. - Ukryem w ksi­ce. W bibliotece. To byo to... przez co... miaem nadziej... ci polubi...

Ze zmarszczonymi brwiami Klementyna usiowaa dociec, co te jej m ma na myli. Polubi j prze­cie, wic na samej nadziei si nie skoczyo. Teraz wyranie byo widoczne, e czego chce i o czym próbuje j zawiadomi, inaczej nie umrze spokojnie, wszelkimi siami zatem staraa si mu dopomóc. Co ma i co ukry. W ksice. Nie diament przecie, diamenty na ogó ukrywa si inaczej. Jaki dokument moe...?

- List? - spytaa niepewnie. - Pismo?

- Nie. Przynie. Ksika. Sokoy. Polowanie. Stara...

Hrabia mówi sabo, ale patrzy rozpaczliwie. Kle­mentyna signa do dzwonka, eby wezwa sub i kaza przynie podany przedmiot, m jednak­e zdoa j powstrzyma.

- Nie - jkn. - Ty sama... Ty sama...

W bibliotece panowa porzdek. Klementyna orientowaa si doskonale w lokalizacji rozmaitych dzie i do czci najstarszych trafia od razu. Trud­no sprawi jej wybór, bo polowania i ptactwo oka­zay si tematem wrcz ulubionym. Nie moga przy­nie wszystkiego, ciar owych lektur przekracza ludzkie siy, na chybi trafi wycigna najstarsze.

Okazao si, e uczynia susznie. Hrabia z radoci odzyska troch siy i sam spróbowa otworzy dzie­o, okadka jednak, z wytaczanej skóry, inkrusto­wana zot nici i gsto poutykana ozdobnymi ka­mieniami, bya dla niego za cika. Klementyna mu pomoga, wntrze ksigi wydao jej si nieco dziw­ne, jakby skamieniae, czym zlepione. Kartki nie day si rozdzieli.

— Nó — wyszepta m niecierpliwie i nakazujce.

Posusznie rozejrzaa si, zdja ze ciany sztylet, wiszcy w charakterze dekoracji, i dziubna nim w owe zlepione karty. Niewiele obchodzia j w tej chwili moliwo zniszczenia biaego kruka z epoki renesansu, dla przyjemnoci umierajcego ma go­towa bya podpali cay dom.

Karty, sklejone tylko po brzegach, rozdzieliy si atwo z cichutkim, potrzaskujcym szelestem i ukazao si wybrakowane wntrze: dziura, wycita niezbyt równo, a w niej co, owinitego bibuk. Nie mówic ju nic, Klementyna wydubaa to i rozchylia bibuk.

Wielki Diament zalni potnym blaskiem.

Dug chwil panowao milczenie, bo Klementy­nie odjo mow, a hrabia, jakby z ulg, zamkn oczy i opad na poduszki. Oddycha gboko, zatem by ywy. Palcami, opartymi o ksig, uczyni ruch, zna­mionujcy chyba zamykanie, dla Klementyny jego yczenie wci byo rozkazem, zdumiona i wstrz­nita, nadal bez sów, woya diament razem z bibu­k na poprzednie miejsce i zamkna ksig. Hrabia uzupeni gest palcami.

- Dobrze - powiedziaa jego ona gosem nieco zdawionym. - Rozumiem. Zalepi.

Ulg na twarzy ma widziaa wyranie. To bya zatem ta informacja, któr chcia jej przekaza i jego pragnienie trafnie odgada. Co powinna zrobi te­raz?

Hrabia otworzy oczy i wysili si jeszcze raz.

- Papiery - wymamrota. - Listy... Te...

Palcami wci dotyka ksiki, wic Klementyna znów odgada.

- Listy i papiery s w ksikach, tak? W tej...? Nie, chyba w innych? W bibliotece? Powinnam je znale?

M potwierdzi opuszczeniem powiek i jeszcze raz otworzy oczy.

- Zanie... Schowaj...

Klementyna ponownie udaa si do biblioteki. Kiedy wrócia do sypialni, jej m ju nie y.

Nie wyczyniaa adnych histerii, zniosa jego mier mnie, ostatecznie doszed do wieku, w któ­rym mier zaczyna by zjawiskiem naturalnym, po­nadto bya gboko wierzca i od razu pomylaa o spotkaniu na tamtym wiecie. Kopotów zejcie hrabiego nie przysporzyo najmniejszych, bo spadek po nim stanowio wycznie odremontowane Noirmont. Reszta majtku, prawnie rzecz biorc, nale­aa do Klementyny, a i samo Noirmont miao przej na syna dopiero po jej mierci, tak e adne zmiany nie nastpiy. Poza jedn, drobniutk.

Ani umierajcy hrabia, ani zajta nim Klementyna nie zauwayli groby, jaka wysuna eb zza kotary, osaniajcej drzwi do garderoby hrabiego. Mody lo­kaj, odpowiedzialny za odzie pana, zamierza o co zapyta i pozwoli sobie delikatnie zajrze do sypial­ni dla sprawdzenia, czy mona pastwu przeszko­dzi brutalnym pukaniem. Takt wykaza ogromny, ale na tym skoczya si prezentacja jego zalet.

Ksigi, lecej na kodrze hrabiego, nie dostrzeg wyranie, wiedzia tylko, e co tam ley, ale dia­ment Klementyna uniosa do góry i blask porazi oczy sugi.

Unieruchomia go ta skrzca si brya w doni hrabiny na tak dugo, e o wyledzeniu kryjówki skarbu pomyla zbyt póno. Cofn si do gardero­by, cichutko zamkn drzwi, a we chciwoci wpez­y mu na oblicze. Popdzi dookoa, do drugich drzwi, którymi hrabina wysza z jakim ciarem, zdy jednake ujrze tylko jej powrót do sypialni. acuch podgldajcych nie ograniczy si do jed­nej osoby. Nastpnym jego ogniwem by polski su­ga hrabiny.

Zwyky Florek ze wsi dostpi zaszczytów, acz b­dcych dzieem przypadku, to jednak w peni zasuo­nych. Dominika, córka Klementyny, potrzebowaa mamki dla dziecka i wybraa z wasnej wsi ho bab, której modsza progenitura kwita wspaniaym zdro­wiem. Najstarszy z owej progenitury by Florek. Z ra­cji wysokiego stanowiska matki spado na niego szczcie pobierania nauk i rycho wykaza bystro wyjtkow, opanowujc nawet obcy jzyk, jakim po­sugiwali si pastwo. Nie do na tym. Karmiona przez jego rodzicielk panienka wydawaa mu si istot blisk, której powinien strzec jak oka w go­wie, strzeg zatem, dziki czemu we waciwej chwili znalaz si we waciwym miejscu. Czteroletnia pa­nienka, dziecko o wciekej ywotnoci, wpada do stawu dostatecznie gbokiego, eby si w nim uto­pi, Florek za wyratowa j z toni. Od tego momentu wzajemne zwizki utrwaliy si na mur, a Florek, wdziczny zapewne za to, e pozwolono mu si wykaza i nawet dzikowano, pokocha ca rodzin janie panienki, która zrobia mu tak grzeczno.

Póniej za wyszo na jaw, e rodzona babka ja­nie panienki, janie hrabina de Noirmont, osobi­cie, podczas ostatniego powstania, karmia w lesie jego rodzonego dziada, wasn szlachetn rk opat­rujc mu rany. Gdyby nie ówczesna janie hrabianka Klementyna, ojca Florka nie byoby na wiecie, a tym bardziej i Florka samego.

Pokocha zatem Klementyn uczuciem, przekra­czajcym nie tylko ludzk, ale nawet i psi miar. Za ostatnim pobytem w ojczystym kraju Klemen­tyna zabraa wiernego sug ze sob i Florek osta­tecznie udowodni swoje talenty. Niemal przerós Figara, w subowej hierarchii osigajc stanowisko zaufanego powiernika.

Francuskiego lokaja podejrza czystym przypad­kiem, wcale nie ywic takiego zamiaru, to co ujrza jednake od razu go tkno. Ujrza mianowicie jego twarz, a na niej kbowisko wy. Sedno rzeczy zro­zumia z miejsca, nawet nie musia si nad tym zas­tanawia. Lokaj zajrza do sypialni, gdzie kona wa­nie pan hrabia i ostatnim tchem co tam zaatwia z pani hrabin. Zapewne wyjawia jakie tajemni­ce, dostrzegalne oczami, no i lokaj to zobaczy, a có by innego mogo t dzik chciwo sprowadzi mu na gb jak nie jakie potne skarby...

Odczekawszy tydzie od pogrzebu hrabiego, wier­ny suga uda si do pani hrabiny.

- Ja, prosz janie pani hrabiny, duej milcze nie mog - oznajmi stanowczo, gosem przyci­szonym. - Wiem, e to za wczenie i o przebacze­nie prosz, janie pani nie ma gowy do takich rze­czy, ale z tego moe by nieszczcie, wic si o­mielam.

- Nie mam ci co przebacza, mów od razu, w czym rzecz - odpara Klementyna, która inteli­gencj Florka cenia wysoko. Wiedziaa, e z barachem by nie przychodzi.

- Ano nie wiem, wane to czy nie, ale widz, jak ten ajdus wszy. Armand. Garderobiany witej pa­mici pana hrabiego. Przykro zrobi janie pani, ale ju trudno. W ostatniej godzinie ycia pana hra­biego, janie pastwo ze sob mówili, a ten do sy­pialni zajrza. Co zobaczy, tego ja nie wiem, ale musiao co by, bo zgorza na pysku. To widziaem na wasne oczy. A teraz widz, a tak na wszelki wypadek oka od niego ju nie odrywam, e wszy, jakby czego szuka, a gównie po ksikach w bib­liotece. Jak dotd, dosy z daleka go trzymam, w no­cy nie wejdzie, bo sam osobicie o zamek zadbaem, ale nie wiem, co dalej i moe by, e dla janie pani to wane. Bo jak nie, to ju nie bd gowy zawraca.

Klementyna caego przemówienia wysuchaa spokojnie, ale nieco poblada. Jedyny dokument, ja­ki dotychczas odnalaza, zreszt przypadkiem i nie wród ksiek, tylko w biurku hrabiego, to by list od jej wasnego ojca, skierowany do zicia, zawie­rajcy uzupenienie wieci, wysanych w licie wcze­niejszym. Jedyne, co z niego zrozumiaa dokadnie, to to, e diament by kradziony, a posiadanie go sta­nowi, lub te moe stanowio, straszliw hab dla posiadacza. Hrabia Dbski, piszc, mia wprawdzie na myli pukownika Blackhilla, ale jego córka nie moga tego odgadn, bo nie napisa wyranie, kontynuowa temat, jego ziciowi doskonale znany. Córka przerazia si miertelnie, pomylawszy o mu.

Ani jedna sekunda przy miertelnym ou hrabie­go nie zatara si jej w pamici i nie miaa cienia wtpliwoci, co te ów lokaj móg zobaczy. Rabun­ku si nie obawiaa, widok diamentu wprawdzie ni wstrzsn, ale pazernoci jeszcze nie obudzi, niech­by go nawet kto ukrad, niechby go diabli wzili, z utrat byskotki godzia si chtnie, istniao tu jednak niebezpieczestwo, e sprawa wyjdzie na jaw. Dopadnie ten lokaj upu czy nie, moe o nim co powiedzie, moe rozgosi, co widzia, a wtedy owa straszliwa haba spadnie na jej witej pamici nie­boszczyka ma, który ju nie zdoa si broni. Do tego nie dopuci za adn cen!

Myl Klementyny biega i ujawniaa si w oczach. Florek czeka na jej odpowied, patrzy, widzia jej wzrok i zaczynao mu si robi zimno i gorco na przemian. Zyska pewno, e susznie postpi, przychodzc z donosem, a moe naleao nie czeka nawet do pogrzebu pana hrabiego...

- Wolaabym nie y - wyrwao si w kocu Klementynie - ale musiayby nie y take moje dzieci i wnuki...

- To widz, e sprawa nie lekka - omieli si zaopiniowa suga.

- Najcisza w wiecie. Czekaj, musz si zasta­nowi.

- To janie pani wolno. Ale ja ju pozwalam so­bie co tam rozumie. Ju niech janie pani bdzie spokojna i na mnie nie zwraca uwagi.

Popatrzyli sobie w oczy i poniechali sownej wy­miany pogldów. Wzajemne zrozumienie zostao osignite.

Honor ma czy ludzkie ycie. Klementyna w uam­ku sekundy dokonaa wyboru, dokadnie odwrotnego ni Arabella...

***

Idealnie zwyk i normaln rzeczy kolej dziewka kuchenna spotkaa si ze swoim wsiowym amantem poza murami zameczku. Hrabiostwo de Noirmont obrony przed wrogiem nie przewidywali, w czasie remontu zatem mury pozostawiono w malowniczym nieadzie. Przeazi przez nie byo o tyle trudno i uciliwie, e proces kruszenia postpowa i kamie­nie leciay niekiedy spod nogi, wprost do pozbawio­nej wody fosy, dziewka kuchenna jednake, w aman­cie mocno rozamorowana, znaa przejcia bezpiecz­ne.

Fosa ponadto, acz sucha, to jednak uporzdkowa­na, porosa pikn traw, pachncymi zioami i roz­maitym dzikim kwieciem, doskonale nadawaa si na romantyczne spotkania. Znacznie mniej roman­tyczne wydao si zakochanej parze znalezisko, wród bujnych rolin na kamienistym podou znie­nacka ujrzane.

Dziewka, rzecz jasna, krzyk z siebie wydaa taki, e na równe nogi poderwa ca sub zamkow. Amant, nie zdywszy zatka jej gby, przytomnie uciek, a na jego miejsce zlecia si tum, wdzikami dziewki znacznie mniej zainteresowany. Zamiesza­nie rycho dotaro do Klementyny.

W 1906 roku telefon ju istnia, policja zatem zjawia si szybko. Wszelkie rozmowy z wadzami i wyjanienia wzi na siebie kamerdyner, chocia pani zgosia pen ch wspópracy. Wiadomo byo jednake, i wiedza o subie u pastwa rzadko prze­kracza stan zerowy, rozsdne gliny zatem wolay gawdzi na nieco niszym poziomie.

- Otó jest to dzie trzeci - zezna osobicie kamerdyner, zachowujc dostojne opanowanie, bo w zawodzie by fachowcem z dziada pradziada. - Od dwóch dni go nie byo, tego Armanda Bouchera, nikt go nie widzia, ale wyznam od razu: nikt si tym zbytnio nie przejmowa.

- Dlaczego? - przerwa podstpnie komisarz policji. - Nie by lubiany?

- Nie, nie to. Lubi si dawa, grzeczny i nie leniwy, dowcipny, towarzyski... Ale wiadomo byo, e zostanie zwolniony, bo gównie zatrudnia si przy panu. Mody pan hrabia ma swojego lokaja. Wszyscy myleli, bya mowa wród suby, e nie czeka, tylko sam si wyniós, moe znalaz dobre miejsce i wola nie zwóczy. Niegrzecznie i gupio, bo w ten sposób sam si pozbawi dobrego wiadect­wa, ale moe cakiem zmieni zajcie? Mody by. Z pensj janie pani hrabina nie zalegaa, mia swo­je, i tak uwaano, e po prostu poszed precz.

- A rzeczy? Jego rzeczy?

Kamerdyner pozwoli sobie na odrobin niesma­ku w spojrzeniu.

- O jego rzeczach to dopiero teraz wiadomo, e zostay - wyjani godnie. - Nikt tu po cudzych pokojach nie szpera. Powiem dokadnie. Pierwszego dnia jeszcze nie zwrócono uwagi, e go nie ma. Do­piero wieczorem kto zauway nieobecno na ko­lacji...

- Kto?

- Przykro mi, tego nie wiem. Mam osobiste wra­enie, e która pokojówka. Jadam oddzielnie, u sie­bie. Czy mówi dalej?

- Tak, prosz.

- Zatem nieobecno nie obudzia wielkiego za­interesowania. Nazajutrz, drugi dzie, zauwaono, e go cigle nie ma, ale przypuszczano jak eska­pad, skorzysta, powiedzmy, z tego, e po mierci witej pamici pana hrabiego mia mniej zajcia i pozwoli sobie na wybryk. Dopiero dzi, dzie trzeci...

Rzuci okiem na zegar i zawaha si.

- No, za chwil bdzie to wczoraj... zawsze jed­nak dzie trzeci. Rozmowy przy posikach nabray, rzekbym, rumieców i sam zdecydowaem, e na­ley, o ile nie wróci do jutra, sprawdzi, czy zabra ze sob swoje bagae. Nastpioby to dzi.

- Rozumiem - powiedzia w zamyleniu komi­sarz policji i zacz dopytywa si o cilejsze zwiz­ki nieboszczyka z fosy z kimkolwiek.

W rezultacie, przesuchawszy cay personel, do­wiedzia si, i denat w ostatnich dniach ycia prze­jawia jakby nowe cechy. By milczcy, zdradza lek­kie roztargnienie, pracy zawodowej oddawa si jako tak z daleka od ludzkich oczu, moe nawet wydawa si odrobin zdenerwowany, ale szo to wszystko na karb porzdkowania rzeczy nieboszczy­ka hrabiego i przewidywanego zwolnienia. Czsto wybiega na mury zamkowe i patrzy w dal. Co to mogo oznacza, nikt nie potrafi odgadn.

Zwaywszy brak jakichkolwiek obrae, poza la­dami potuczenia i skrceniem karku, mier lokaja uznano w kocu za nieszczliwy przypadek. Za którym wybiegniciem na mury kamie mu si opsn spod nogi, zlecia i cze. Fakt wybiegania sta­nowczo stwierdza zaufany suga hrabiny, pocho­dzenia polskiego, nie majcy adnych zwizków z francuskim personelem i adnego powodu, eby kama.

W kronice gospodarskiej smutne wydarzenie zo­stao odnotowane, rzeczy denata i odszkodowanie wysano jego starszej siostrze, która bya jedyn krewn, Klementyna za, mnie poruszywszy te­mat, dowiedziaa si od Florka, e policja zgada doskonae. Rzeczywicie nieboszczyk z tego muru si zwali, wic chyba mu byo przeznaczone.

Wstrznita lekko wybrykiem losu, rozpocza porzdki w bibliotece. Pomoc suy jej wycznie zaufany suga, niezbdny do dwigania cikich fo­liaów, i nikt wicej, nie zamykaa jednake drzwi na klucz i nie zakazywaa wstpu lokajom i pokojów­kom, zajcie jej zatem wydawao si naturalne i nie­szczególnie interesujce. Nie wzbudzio ani podej­rze, ani sensacji.

Dopiero po miesicu trafia na mowskie archi­wum. Dwustuletnie ywoty witych zostay przez hrabiego uznane za dzieo nie cieszce si wielkim powodzeniem i raczej rzadko czytane, wybra je na bezpieczn kryjówk i umieci wród starych kart cz korespondencji. Klementyna znalaza tam brudnopis jego listu do tecia, pierwsz odpowied swe­go ojca, obszernie opisujc angielsk stron dia­mentowej afery, kilka notatek i wycinki z prasy. Jeden by angielski i snu dywagacje na tle samobójs­twa pukownika Blackhilla, a dwa francuskie i te, do krótko, ale za to tajemniczo, napomykay o klt­wie, cicej nad pozornie niewinnym domem w Pa­ryu, gdzie w cigu jednego tygodnia tragicznie zmar­y trzy kobiety. Wród notatek znajdowaa si jaka dodatkowa wzmianka o Francuzie, który podobno by legalnym wacicielem diamentu.

Nie wszystko Klementyna do siebie dopasowaa, szczególnie te jakie trzy kobiety z kltw wyday jej si nieco oderwane od tematu, ale ulgi doznaa olbrzymiej. Nie na jej ma miaa spa haba, tylko na angielskiego pukownika. Skd i jakim sposobem diament znalaz si w posiadaniu hrabiego de Noirmont, nie miaa pojcia, nie wierzya, e móg go ukra, jak zwyczajny zodziej, jeli ktokolwiek go ukrad, to z pewnoci nie jej szlachetny m, a w detale kolejnych czynów przestpczych nie zamie­rzaa wnika. Plotka o Francuzie skojarzya jej si przy tym w sposób niejasny z prawem do kamienia i na tym poprzestaa. Wana bya w tym wszystkim sama moliwo oczyszczenia dobrego imienia nie­boszczyka hrabiego, a reszta jej zbytnio nie obcho­dzia.

Co nie przeszkadzao, e istnienia diamentu na wszelki wypadek wolaa nie ujawnia.

Nabraa za to ochoty, eby go jeszcze raz obejrze.

Ch zrealizowaa w samotnoci, pozbywszy si nawet Florka. Drzwi do biblioteki tym razem zamkna, wasnorcznie pozapalaa dodatkowe lampy, bo luksusy w postaci elektrycznego owietlenia od roku ju w zamku istniay, wycigna dzieo o so­koach i przypomniaa sobie, e obiecaa mowi na nowo zalepi rozklejone karty. Nie byo to trudne, klej znajdowa si w bibliotece, czsto do takich celów uywany. Na ogó zajmowa si tym specjalnie wzywany introligator, ale Klementyna równie umia­a si substancj posugiwa. Wyja j z szafki, przy­gotowaa pdzelek i dopiero wtedy otworzya ksig.

Bardzo dugo wpatrywaa si w roziskrzony blask, lnicy w wietle lampy. Ostatecznie bya kobiet i od takiego widoku nieatwo jej si byo oderwa, Wielki Diament zacz roztacza przed ni swoje uroki. Wy­rzec si go... A waciwie dlaczego miaaby si go wyrzec? Stanowi warto olbrzymi i by cudownie pikny, miaa córk, miaa ju nawet wnuczk, byo komu go przeznaczy! Gdyby za miaa go zwraca, to niby jak, w czyje rce przekazywa? Wetkn do grobu owego pukownika, który wypiera si go na­wet po mierci, czy osobicie zawie do Indii i pota­jemnie podrzuci w jakiej starej wityni, która w ogóle nie wiadomo, gdzie si znajduje? Bzdura. A jeli rodzina, co nie daj Boe, zuboeje, takie zabez­pieczenie z pewnoci si przyda...

Z trudem oderwaa si od wietlistej bryy, lekko i delikatnie skleia rozczone sztyletem karty i odo­ya na miejsce dzieo o sokoach. Papiery z ywotów witych schowaa w szkatuce, we wasnej sypialni.

***

Z dwojga dzieci Klementyny, córka, Dominika, co najmniej poow czasu spdzaa w Polsce, gdzie wci prosperoway liczne, beztrosko eksploatowane majtnoci, syn za, o dwa ata modszy Jean-Pierre, teraz ju hrabia de Noirmont, wiód egzys­tencj w Paryu, wizytujc tylko niekiedy Londyn, Wiede i Monte Carlo. W rodzinnym zameczku by­wa wycznie w okresie polowa, które stanowiy czyst teori, zwierzyna bowiem nie przedstawiaa si zbyt atrakcyjnie. Znacznie wiksze zainteresowa­nie budziy konie, o które przed blisko czterdziestu laty zadba jego ojciec, tworzc niewielk, ale znako­micie ustawion stadnink. Teraz stadnink rzdzia jego matka, równie w tym kierunku utalentowana.

Jedyna córka Dominiki, Justyna, ta wanie, któr Florek wywleka z botnistego stawu, w chwili mier­ci francuskiego dziadka liczya sobie osiemnacie wiosen. Jedyny syn Jean-Pierre'a ukoczy lat sie­dem i znalaz si pod opiek preceptorów. Zicia, Krzysia, Klementyna zawsze bardzo lubia, ale syno­wa jej si nie udaa. Moda hrabina de Noirmont bya zwyczajn idiotk wielkiej urody i niezbyt przyjem­nego charakteru, co wyszo na jaw dopiero po lubie, jak ju byo za póno. Próna, samolubna, leniwa, obdnie chciwa i rozrzutna, bez najmniejszego wa­hania posugiwaa si garstwem, podstpem i szan­taem dla osignicia wasnych celów i zaspokojenia kaprysów. Mody hrabia, rzecz jasna, polecia na jej urod i trafi gorzej ni móg trafi jego ojciec, bo Marietta, pena podobnych zalet, miaa przynajmniej odrobin rozumu, umiaa pracowa i umiaa myle.

Klementyna za musiaa si zastanowi, komu powinna przekaza lnice dziedzictwo i ca wie­dz o nim.

Syn z góry nie wchodzi w rachub, poniewa sta­a za nim ona. Ulega jej we wszystkim dla wi­tego spokoju i adnej tajemnicy nie potrafi przed ni zachowa, ona za moga popeni kady idiotyzm i kade wistwo, nie liczc si z nikim i z ni­czym. Za skarby wiata Klementyna nie powierzyaby jej nawet zdechego królika, nie mówic o honorze. Wnuk odpada z racji wieku, by za may. Dominika...

Dominika budzia jej szalone wtpliwoci. Genety­cznie wdaa si w babk, star hrabin de Noirmont, po drugiej babce, hrabinie Dbskiej, biorc tylko niezom­ny patriotyzm. Stara hrabina de Noirmont za miaa róne zalety, ale akurat nie umysowe. Cudowna ona, ulega kochanka, idealna matka dzieciom, doskonaa pani domu, a poza tym kretynka, lkliwa, niezdolna do mylenia, za to skonna do histerii. Zdarza si czsto, e rozmaite cechy skacz co drugie pokolenie i dziki temu zjawisku Dominika podobna bya do swojej francuskiej babki, Justyna za do Klementyny.

Przemylawszy spraw, Klementyna wybraa wnu­czk.

Zanim po mierci ma podja t decyzj, obecna na pogrzebie hrabiego rodzina zdya si rozjecha w rozmaite strony i Justyna wraz z matk bawia w Nicei. Zerwaa wanie wysoce nieudane narzeczestwo, troch tym bya rozgoryczona i chtnie oddaa si rozrywkom towarzyskim. Jeszcze bardziej rozgoryczona bya Dominika, która ju miaa nadzie­j na stabilizacj nieznonie ywotnej córki, a tu nic z tego nie wyszo, musiaa zatem odetchn w jakim przyjemnym otoczeniu. Ograniczona jeszcze nieco aob po ojcu, twierdzia, i powica si dla dziec­ka, dziecko za do chtnie powicao si dla mat­ki. Wród tych powice obie bawiy si doskonale.

Zabaw przerwao niedomaganie pana Przybylskiego, który w Polsce zama nog, zleciawszy z ko­nia. cile biorc, ko si przewróci razem z nim. List Klementyny nie zasta ju obu pa w Nicei, poniewa popiesznie uday si do domu, pielgnowa ma i ojca. Potrwao to troch, potem sama Klemen­tyna zaatwiaa interesy w Paryu i w rezultacie dwa lata miny, zanim cigna dwudziestoletni ju wnuczk do siebie.

Przyjrzaa si jej w skupieniu, pochwalia w gbi duszy swój wybór i nagle stwierdzia, e nie wie, jak zacz. Sprawa cigle wydawaa si nieco jakby liska.

Dopomoga jej bezwiednie sama Justyna.

- ... i chyba nie mam szczcia do narzeczonych - opowiadaa smtnie, zwierzajc si babce, z któr czua wyrane pokrewiestwo dusz. - Jeden okaza si pógówkiem, drugi tpym belfrem, a trzeciego nie zdyam sobie zapa. A ten trzeci, babciu, przy­znam si, podoba mi si najbardziej. Akurat przy­szed telegram o wypadku ojca, kiedy Jack Blackhill prawie zamierza si owiadczy...

- Jak...? - przerwaa Klementyna.

- Co jak...?

- Jak si nazywa?

- Blackhill. Jack Blackhill. To Anglik, lord zdaje si, niefaszowany. Poznaam go w Nicei. A co? Ach, w ogóle bya tam caa historia, a on znalaz si bardzo na miejscu...

W milczeniu i z wielk uwag Klementyna wy­suchaa opowieci o wysoce nieprzyjemnym zadra­nieniu towarzyskim, w którym jeden mody Anglik, niejaki pan Meadows, uczyni afront drugiemu mo­demu Anglikowi, wanie lordowi Blackhillowi, obarczajc go odpowiedzialnoci za jakie tajem­nicze winy przodków. Kto komu zrobi wistwo, ale lord Blackhill bardzo taktownie wykaza, e byo odwrotnie i nie pan Meadows powinien mie preten­sje, tylko on sam, a on to cznia i chromoli, bo honor jego przodków jest nie do ugryzienia. Pan Meadows, zy i nadty, musia wyjecha, chocia posiada ogrom­ny majtek...

- A w czym leao sedno rzeczy? - spytaa Kle­mentyna. - Na czym polega ten stary skandal? Powiedzia to kto?

- Nie, wyranie nikt nie powiedzia. Mtnie plot­kowano, e chodzio o jakie klejnoty, co ma sens o tyle, e pan Meadows pochodzi z rodziny jubilers­kiej. Wielcy kupcy. Dlatego jest taki bogaty.

Klementyna podniosa si z miejsca. Pocztek zo­sta zrobiony.

- Chod ze mn - rozkazaa. - Co ci poka.

Zaciekawiona od razu Justyna porzucia rozryw­kowe opowiadania i posza za babk do biblioteki. Od powrotu z Parya Klementyna tam nie zagldaa, przywiezione nowoci do czytania trzymaa na pó­eczce w sypialni, i teraz, marszczc brwi, zatrzyma­a si na rodku sali.

W bibliotece panowa lekki baagan. Polega na tym, e niektóre ksiki byy przestawione, kilka leao na rogu dugiego stou, kilku wyranie brako­wao, a na maym stoliku w kcie wiecznik przycis­ka jakie papiery. Nie robio to wraenia wielkiego nieporzdku, ale Klementyna, osobicie pilnujca bi­blioteki, znaa j jak wasn kiesze. Cay ukad dzie, od lat taki sam, utrwali jej si w oczach i teraz ta niewielka zmiana wrcz si na ni rzucia.

Poruszya si, podesza do najstarszej czci i ot­worzya oszklon szaf.

Ksiki o sokoach nie byo. Zamiast niej widniaa przerwa midzy potnymi tomiskami.

Do posiadania diamentu ju zdya si przyzwy­czai. Paryskie interesy wyszy nie najlepiej, rodzina poniosa lekk strat. Zniosa j spokojnie, prawie lekcewaco, wiadoma zabezpieczenia, które czeka­o czarnej godziny wród drapienego ptactwa. Na widok przerwy w porzdnie ustawionych starych dzieach o mao jej szlag nie trafi. Rozejrzaa si do­okoa jeszcze raz i zadzwonia na kamerdynera.

- Za ostatniej niebytnoci pani hrabiny by tu pan hrabia z przyjaciómi - odpowiedzia spokojnie kamerdyner na zadane pytanie. - Pan Florian po­winien wszystko wiedzie, bo tu nawet... chyba... obudzi niezadowolenie pana hrabiego...

- Popro pana Floriana!

Pan Florian, czyli Florek, pojawi si w mgnieniu oka, poniewa czyha na to zaproszenie. Uwielbian Justyn zdy ju powita, a do rozmowy z pani hrabin a go ssao. Nie narzuca si, taktem wiedzio­ny, bo pani hrabina wrócia ze stolicy jaka zamylona i roztargniona, nie chcia jej niepotrzebnie kopota i denerwowa, i tak czeka sprzyjajcej chwili. Biblio­teka bya wana, to wiedzia, martwi si zatem i wa­ha, a w dodatku na dwa tygodnie sam musia wyje­cha z komi na wycigi...

Klementyna tylko uniosa brwi i uczynia gest, obejmujcy ca sal.

- Tak jest - powiedzia Florek natychmiast z wielk ulg. - Deszcz la, jakby kto upusty ot­worzy, i tak dwa dni. Pan hrabia przyjecha z panem markizem de Rousillon i z janie panem du Lacque. Z polowania wyszy nici, konie do obejrzenia tyle co w stajni, bo kto by jedzi pod potopem, nie mieli co robi. Janie pan du Lacque, z przeproszeniem pani hrabiny, za pokojówkami lata, ale pan markiz czytaniem si zaj i tu grzeba, a pan hrabia, skar mnie Bóg, jeszcze mu dopomaga. A jak co mówi­em, za drzwi mnie wygania, a, wola boska, zapo­wiedziaem, e naskar, bo nie wiadomo, kto tu si wicej pani hrabiny boi. Wtenczas zacz si mia i przyobieca, e wemie na siebie. No i co wygrze­bali, to zostawiem, bo wiem, e pani hrabina woli sa­ma, a co zabrali, to uparem si za pokwitowaniem. Inaczej po moim trupie. Tu te papiery, dopilnowa­em.

Uczyni kilka kroków i wskaza dokumenty, przy­cinite wiecznikiem.

- A nasza Rosine w ogóle wygraa - doda. - Pierwsze miejsce wzia.

Klementyna, wci nic nie mówic, podesza do stoliczka i obejrzaa pokwitowania. Justyna cierpli­wie i z wielk ciekawoci czekaa, co bdzie dalej.

Ksig o polowaniu z sokoami wypoyczy sobie markiz de Rousillon, do czego przyzna si na pi­mie, a hrabia de Noirmont, jej wasny syn, powiad­czy to, prawdopodobnie kretysko chichoczc. Pan Bóg j skara gupot dzieci. Koszmarne wydarzenie miao miejsce zaledwie miesic temu, a markiz de Rousillon... Jezus Mario! Sama stwierdzia, teraz, w czasie pobytu w Paryu, e ten mody idiota za­groony jest bankructwem i licytacj caego mienia! Dorobi si... Jej syn oczywicie te mu poycza i co najmniej dwiecie tysicy szlag trafi, bo przecie nie bd dobija lecego. Bank i lichwiarze wyrw wszystko...

Odwrócia si do Florka i obydwoje popatrzyli na siebie dugim spojrzeniem, którym powiedzieli so­bie wszystko. Nie po to wcibski lokaj zlatywa z mur­ku, eby teraz przedmiot wcibstwa diabli brali...

- Cud boski, e chocia tego dopilnowa - rzek­a do sugi zdawionym gosem. - Bogosawiest­wo dla nas w twojej osobie i wiedz, e w testamencie wdziczno dla ciebie naka. Masz si oeni i mie dzieci. A ty... - zwrócia si do Justyny i nagle urwaa. - Zaraz. Florek, moesz odej. Niech mi tu przynios wina i bardzo zimnej wody.

- Babciu, co si stao? - przerazia si Justyna. - Boe drogi, moe doktora...

- Nie zawracaj mi gowy doktorami. Balbina tu zaraz przyleci, ona mi zioa przyrzdzi, lepsze to ni doktor...

Wicej pomóg Klementynie charakter ni wino i zimna woda, reszt terapii po wstrzsie zaatwia Balbina, jej osobista szafarka, przez sam pani wy­uczona, jak uywa zió, któr to wiedz Klemen­tyna posiadaa od dziecistwa. Nim przystpia do rzeczy, zdya pomyle perspektywicznie, e ta bez­cenna wiedza zejdzie ze wiata razem z ni...

- Suchaj, dziecko - rzeka z trosk - moe czasy s inne, ale przyroda si nie zmienia. Przysig­nij mi zaraz, e wszystko, co spisaam o kurowaniu, ocalisz i zachowasz. Moe i kopot ci sprawiam, bo tylko cz tego u mnie w sekretarzyku ley, a duo jest tu, w ksikach, ale trudno. Nikt inny do ro­zumu nie posiada, wic musisz ty.

Przeraona ca scen Justyna gotowa bya przy­sic babce wszystko i, co waniejsze, przysigi do­trzyma. W kwestii zió Klementyna doznaa uko­jenia.

- A teraz rób sobie, co chcesz, ale t ksik musisz odzyska - powiedziaa stanowczo. - Gdy­bym bya modsza, zrobiabym to sama. Boj si, e nie dam rady. Ten bcwa okropny, markiz de Rousillon, nie ma nic i ju go chyba licytuj, trzeba jecha i odebra mu nasz ksik. Twój wuj musia dosta pomieszania zmysów, skoro mu to poyczy. Jest to zabytek, niezmiernie wartociowy z rónych powo­dów, przedstawia sob majtek. Jed natychmiast, im prdzej, tym lepiej. Moda jeste, ale nie gupia, ten niedowarzony markiz ju nas kosztuje co najmniej dwiecie tysicy, a moliwe, e znacznie wicej...

Justyna wyjechaa do Parya natychmiast, nie wia­domo po co zabierajc ze sob pokojówk. Uczynia to pod wpywem babki, w Klementynie tkwi od­ruch, moda panienka z przyzwoitej sfery nie powin­na podróowa samotnie, równie dobrze mogaby uda si na dworzec kolejowy boso albo w nocnej koszuli. Pokojówka stanowia absolutne minimum, poniej którego nie dawao rady zej.

Pocig z Orleanu do Parya odchodzi za dwie godziny, konie, przy odrobinie uporu, pokonyway tras z zameczku do Orleanu w czterdzieci minut, naleao si nieco popieszy. Zaskoczona nagym wyjazdem pokojówka, która w planach miaa wyso­ce interesujc randk, odjechaa z janie panienk nieziemsko wcieka...

***

Markiza oczywicie zlicytowano.

Poyczonego z Noirmont dziea o sokoach nie zdy nawet otworzy. W chwili przybycia komorni­ka leao sobie na rodku stou jadalni, gdzie nie mia ju kto nakrywa do posików, bo caa suba opucia niesolidnego chlebodawc. Sam markiz, porzuciwszy stan posiadania na pastw fiskusa, przeprowadzi si do starej niaki, której byo wszystko jedno, a kata­strofa materialna ukochanego panicza w ogóle do niej docieraa. Sama niezrozumiaa, ale zachwycajca, obecno panicza napeniaa j szczciem, moe ostatnim w yciu, korzystaa z niej zatem, serwujc niadanka i nie pytajc o nic.

Komornik, który przyby dokona zajcia, by czo­wiekiem wyjtkowo inteligentnym. Doskonale wie­dzia, e stare rodziny posiadaj rzeczy niezwyke i niejeden bankrut uratowaby reszt mienia, sprze­dajc korzystnie zaniedbany obraz, mebel, zegar czy te naszyjnik po prababci. Nie by zupen wini, podpowiada niekiedy waciwy sposób postpowa­nia, partycypujc w nieoczekiwanych zyskach zaled­wie w jakim procencie, ale dla kompletnych idio­tów nie mia litoci. Markiz de Rousillon by, jego zdaniem, bezmylnym kretynem najwyszej klasy i z nim dzieli si ewentualnym zyskiem nie zamie­rza.

Znajdowa si w tej doskonaej sytuacji, e posia­da brata, antykwariusza, oblatanego w historii sztu­ki. Zabra go ze sob jako eksperta.

Pierwsz rzecz, jak brat-antykwariusz wypat­rzy, byo dzieo o sokoach. Komornik piecztowa co popado, a brat siedzia przy jadalnym stole i prze­glda pierwsze strony, w upojeniu czytajc tekst i og­ldajc rysunki, a dotar do czci zlepionej. Wów­czas wzdrygn si lekko i zamkn ksik.

- A kto wie...? - rzek po dugiej chwili zamy­lonego wpatrywania si gdzie w przestrze - mo­e to jest ta sama ksika, któr otru si Karol IX...?

Obecny w jadalni komornik z zainteresowaniem przyjrza si bratu.

- No...?

Antykwariusz westchn i poruszy si niespokojnie.

- Rzecz dla amatora, ale co si wycignie - oznajmi. - Sam j kupi. No, jeli idzie o cen, bez przesady...

Ponownie spróbowa zajrze do rodka. Kartki by­y sklejone porzdnie, zbite ze sob, oblizywanie palców troch pomagao, suche lizgay si po gru­bym papierze, antykwariusz uniós do do ust, na­gle przypomnia sobie plotki historyczne i zrobio mu si gorco. Rzuci dzieo jak oparzony i zrezygno­wa z ogldania dalszego cigu.

Nazajutrz po zalegalizowanym nabyciu przedmio­tu jeszcze nie wiedzia, co z nim zrobi, i zaczynao w nim rosn zdenerwowanie. Uda si na obiad, w sklepie zosta mody i gorliwy sprzedawca...

Po powrocie, odesawszy z kolei na obiad personel w jednej osobie, antykwariusz stwierdzi co, od cze­go najzwyczajniej w wiecie pad trupem na miejscu, raony gwatownym wylewem. Ju od dawna mia wysokie cinienie.

Justyna dotara do Parya wczesnym wieczorem w dniu jego pogrzebu i od razu, wrcz z marszu, udaa si do zbankrutowanego pana markiza de Rou­sillon, gdzie przebywa jeszcze likwidator. Wanie wychodzi, ale zatrzyma si i chtnie udzieli jej wy­janie. Tak jest, wszystko przepado, mienie idio­tycznego markiza, nieodpowiedzialnego pógówka, zostao sprzedane z licytacji dopiero co, dosownie przed chwil, poszo prawie wszystko, sam markiz za przesta pojawia si wród ludzi ju jaki czas temu i nikt nie wie, gdzie si znajduje. Kwity licyta­cyjne jednake istniej i on sam nawet pamita nie­które rzeczy, wie, kto je kupi...

O poranku, spdziwszy noc w paryskim domu wu­ja, Justyna znalaza si przed wejciem do antykwariatu, odzieranym z aobnych kirów i wanie na nowo otwieranym. Przyj j zi nieboszczyka, m spadkobierczyni, od lat ju bdcy wspólnikiem te­cia.

- O nieba! - rzek z szalonym niepokojem. - Ksika o polowaniu z sokoami? Szesnasty wiek, wieo nabyta?! Boe wielki...!

Justyna zaniepokoia si równie. Nie miaa zielo­nego pojcia, co dzieo w sobie zawiera, poniewa Klementyna zasadnicz tajemnic zatrzymaa dla siebie. Ugryza si w jzyk, pomylawszy, e ewentu­alna utrata diamentu pozwoli jej zmaremu mowi przynajmniej zachowa twarz. Po có miaaby wyja­wia podejrzan prawd o klejnocie wtpliwego po­chodzenia, jeli klejnot diabli wzili i nigdy do rodzi­ny nie wróci? Chyba e ten gupek, markiz, znajdzie go i wybuchnie wielkim krzykiem, wówczas ow­szem, powie co trzeba i odbierze drogocenno krety­nowi, ale jeli nie, nieche ta caa niepojta afera przepadnie w mrokach powszechnej niewiedzy. Niech Justyna odnajdzie ksig, a potem zobaczy­my...

Zbrojna w powiadczone pokwitowanie markiza, Justyna rozpocza wyjanienia od strony prawnej.

- Rozumie pan, to zostao zlicytowane nielegalnie - rzeka zimno. - Wasno naszej rodziny, wypo­yczona bez naszej wiedzy, oto dowód, istniej take wiadkowie. Powinno zosta wyczone, zapewne by to bd komornika, ale nie bdziemy da zwro­tu kosztów. Chcemy tylko odzyska pamitk rodzin­n. Nie wiem, jak si takie rzeczy zaatwia.

- Pamitka rodzinna, cha, cha - odpar zi z gorycz. - W obecnej sytuacji chyba nie przyzna­bym si do takiej pamitki.

Justyna, nieodrodna wnuczka swojej babki po k­dzieli, zmarszczya brwi.

- Co pan ma na myli? - spytaa ju zupenie lodowato.

Zi antykwariusza gdzie w gbi duszy przestra­szy si piknej modej damy, z której nagle, nie wiadomo jakim sposobem, wyjrzaa straszliwa megiera.

- askawa pani, wszystko powiem. Raczy pani posucha. Otó prawnie, tak, mona by to zaatwi. Zaczeka do chwili przejcia spadku, drobiazg, je­dyn spadkobierczyni jest moja ona, a ja byem wspólnikiem zmarego i stan posiadania mam w maym palcu. Udowodni, dowód, jak widz, pani posiada, e jeden przedmiot zosta zlicytowany przez pomyk, cudza wasno, przedmiot zwraca­my i na tym koniec. Moemy koszty cign z ko­mornika, ale nie uczynimy tego, to tak na margine­sie. Wszystko byoby w porzdku, gdyby nie pewien szkopu...

Odetchn gboko, zebra siy i mnie cign dalej, bo wicej ba si owej nagle ujrzanej megiery ni wszelkich konsekwencji prawnych.

- Otó, askawa pani... Pomienionego dziea ju nie ma. Prosz, chwileczk, niech powiem do koca. Mój te zmar nagle. Pad tu, w gabinecie, jak pani widzi, jest to pomieszczenie biurowe, wyniesiono go do mieszkania, do sypialni, tam lekarze, rodzi­na... Ja za znalazem na jego biurku do dziwny list, skierowany chyba do mnie, w kadym razie do tego, kto obejmie antykwariat. Mam ten list. Szcze­rze mówic, nawet nie wiem, czy to list, czy osobis­ta notatka... Prosz, niech askawa pani raczy prze­czyta.

Justyna, wzorem babki, suchaa w milczeniu, kry­jc osupienie, które powolutku zaczynao j ogar­nia. Nastpca antykwariusza poda jej zwyczajn kartk.

Antykwariusz rzeczywicie napisa tam co osob­liwego. Zawiadomi o posiadaniu dziea, nabytego z licytacji, traktujcego o polowaniu z sokoami i tresurze ptactwa drapienego, po czym ostrzeg, eby w adnym wypadku nie oglda tego i nie od­dawa si lekturze goymi rkami. Wydawao si to o tyle dziwne, e na ogó oglda si i czyta oczami, a koczyny górne maj w tym niewielki udzia. Nie przewraca kartek. Istnieje nika moliwo, e dzieo zostao nasycone trucizn jeszcze przez Ka­tarzyn Medycejsk, otru si nim Karol IX i nie wiadomo, jak dugo ta trucizna trzyma swoj moc. Jest to wycznie podejrzenie, oparte na plotkach historycznych, i nic wicej, ale na wszelki wypa­dek...

Na tym list si urywa. Justyna uniosa gow i popatrzya pytajco. Nastpca antykwariusza wy­dawa si coraz bardziej nieswój.

- Widziaem t ksik - rzek pospnie. - Przez chwil. Nawet miaem w rku. Zainteresowa­a mnie oczywicie, spojrzaem na pocztek, dalsze­go cigu w ogóle nie widziaem, kartki byy jakby sklejone, koniec owszem, a temu w rodku daem spokój, ledwo naronik si rozdziela. Moe i przej­rzabym to dokadnie, bo szesnastowieczna rzecz w tak doskonaym stanie to rzadko, ale te do­sownie wyrwa mi to z rki. Zdenerwowany, prawie zsinia... Wic nie wiem, Bóg ustrzeg... Po czym, zaraz nazajutrz, pierwszego dnia, okazao si, e nasz pracownik to sprzeda. Akurat w czasie naszej chwilowej nieobecnoci. Te wróci, zwolni go na obiad, zosta sam, moliwe, e si zdenerwowa, zastaem go martwego... Ale jestem pewien, przed­tem to oglda, czyta... No i teraz nie wiem, nie mógbym przysic, supozycje zawarte w tym licie wydaj mi si przeraajce...

Justynie równie wyday si przeraajce. Zdener­wowanie jej babki mówio samo za siebie, moe istotnie upiorne dzieo stanowio niegdy wasno królewsk i teraz truo kadego, kto zechcia zain­teresowa si ornitologi... Nieboszczyk antykwariusz obejrza je i pad trupem. To chyba o czym wiadczy...?

Nagle uwiadomia sobie, co syszy. Ksigi o so­koach w antykwariacie ju nie ma, kto j zdy kupi, antykwariusz móg dosta apopleksji ze zde­nerwowania, e trucizna posza do ludzi, otru si czy nie, bez znaczenia, wola boska, ale ona ma to odzyska!

- Przypadek - mówi zi antykwariusza troch jakby rozpaczliwie. - Okropny przypadek, to si rzadko zdarza, eby co zostao tak byskawicznie sprzedane, tanie to przecie nie byo, i akurat niko­go innego w sklepie nie byo, tylko nasz sprzedaw­ca...

- Kto?! - przerwaa Justyna strasznym gosem. - Kto to kupi...?!!!

Zi antykwariusza spojrza na ni i zdrtwia. Te mu bysno waciwe skojarzenie. Jeli istotnie w lekturze tkwia trucizna, sensu w tym nie ma, ale jeli... która tak gadko wyprawia na tamten wiat jego tecia... a przecie ledwo j napocz, nie roz­kleja kart!... To kto tam teraz ley jako nastpna ofiara...?!!!

Uwiadomi sobie, e nie ma o tym pojcia, nie zapyta tego parszywca, sprzedawcy, komu sprzeda zabytek, ucieszy si pewnie kretyn, e sprzedaje ta­k drog rzecz... Ale moe bdzie pamita, moe to, co daj Bóg, znajomy klient...

Bardzo blady, patrzy na mod megier wzro­kiem zranionej ani.

- Nasz sprzedawca... - wymamrota. - Kwit, tak, ale nazwiska nie zapisujemy, klient przychodzi, kupuje, paci i niech go diabli bior... Najmocniej pani przepraszam!

- Nie szkodzi - mrukna Justyna z wyran furi.

- Ale moe pamita... Na miecie jest... Ma przyj póniej... Jeli pani raczy...

- Zaczekam - przerwaa mu Justyna stanowczo. - Nie wyjd std bez tej informacji. Kiedy on ma przyj? Bo moe go poszuka w domu, gdzie prze­cie mieszka?

- Mieszka, tak, ale w domu go nie ma, zaatwia sprawy, mia si spotka z rzeczoznawc, sam go umawiaem, mieli pojecha do kogo, nie wiem gdzie...

Czas, spdzony wspólnie w oczekiwaniu na sprze­dawc, obydwoje, Justyna i nowy antykwariusz, ka­de we wasnym zakresie, zgodnie zaliczyli do najgor­szych chwil ycia. Troch te chwile potrway, bo sprzedawca wróci dopiero po pierwszej.

Oszoomiony nieco krwioerczym pytaniem, zdo­a sobie jednak przypomnie klienta.

- Ale tak, znamy go - powiedzia przeraony. - Wicehrabia Gaston de Pouzac, mieszka...

- Wiem, gdzie mieszka - przerwaa Justyna, która z jednej strony doznaa natychmiastowej ulgi, a z drugiej o mao szlag jej nie trafi. - To mój kuzyn. Mam nadziej, e... O Boe, moe jeszcze yje...!

wicie ju teraz przekonana, e zainteresowanie upiorn ksik o sokoach grozi yciu czytelnika i o to wanie chodzio jej babce, porzucia antyk­wariat wraz z jego roztrzsionym personelem i po­pdzia do kuzyna. Rodzinne konie czekay na ni i chtnie zerway si do biegu, a stangret zna Pary.

Kuzyn ju nie y.

Dziko zdenerwowana Justyna trafia u niego pros­to w pieko na ziemi. Lekarze, policja, suba i do­datkowo dwóch ciko sposzonych przyjació, wszystko kbio si w straszliwym zamieszaniu. Mimo oszoomienia i szoku, zdoaa pomyle, e gdyby to by obcy dom, nie dogadaaby si z nikim. Na szczcie, o ile w tak dramatycznej sytuacji mo­na mówi o szczciu, wicehrabia by cioteczno-ciotecznym wnukiem jej prababki, bo stara hrabina de Noirmont posiadaa siostr, której najmodszy po­tomek wanie zszed z tego wiata, przedtem jed­nak stanowi rodzin i Justyna u niego bywaa. Zna­a j caa suba i nikogo nie dziwio jej zaangao­wanie w tragedi.

Niezbicie pewna, i dysponuje wyjanieniem sprawy, poniewa kuzyn bez wtpienia otru si pie­kieln ksig, pena waha, czy nie naley tego strasz­nego faktu ukry, zapaa jego osobistego lokaja, który doszcztnie straci gow i nie panowa nad jzykiem, a cao wydarze mia wieutko w pa­mici.

Kto by u hrabiego Gastona. Nie wie na pewno kto, bo tu panowa dzi istny koowrót, janie pana odwiedzao mnóstwo ludzi, jeden za drugim, w tym jego dwóch przyjació, baron de Tremont i markiz de la Tourelle, oni jeszcze s, zgupieli z tego wszystkiego, siedz w salonie i nie wiedz, co robi, policja kazaa im czeka, a oprócz nich fryzjer, posaniec z bilecikiem, chwali Boga, e wiadomo przynajmniej, od kogo bilecik, od pani de Mouret, maonki bankiera, wice­hrabia z ni akurat... tego... No… korespondowa... I jeszcze pomocnik jubilera, ten taki wielki, bykowaty, a przedtem... albo potem... nie, przedtem, dekorator, bo janie pan zasony chcia zmienia, a wczeniej jeszcze jeden taki z rachunkiem... A w ogóle to prawie od rana, znaczy od poudnia, janie pan siedzia i ogl­da jak ksik, star, nie, to le powiedziane, jakie przedpotopowe dzieo, które dopiero co kupi. Musia­o mu si spodoba albo co, bo wydawa okrzyki...

- Skoro wydawa okrzyki, znaczy jeszcze y - zauwaya przytomnie Justyna, która zdoaa si ju nieco opanowa. - Kiedy je przesta wydawa? Kto by wtedy u niego? Przypomnij sobie!

Migna jej w gowie rozpaczliwa nadzieja, e moe kuzyna po prostu kto zamordowa, bo myl o trucicielskich waciwociach zabytkowego wolumenu wydawaa jej si coraz bardziej przeraliwa i z caej siy chciaa j od siebie odsun. W kocu o tym Karolu IX to bya plotka, fikcja literacka, nie wiado­mo na czym oparta... no owszem, wiadomo, na ogól­nym przekonaniu, e w tamtych czasach wszyscy si truli wzajemnie, ale przecie nie musi to by prawda! Boe jedyny, a babcia kazaa odzyska to wistwo, zanim nastpi nieszczcie, nie powiedziaa tego wy­ranie, ale podtekst da si zauway...

Lokaj uczciwie stara si skupi, przeszkadzajc jej myle, co j okropnie irytowao, chocia odpo­wiada na pytanie, przez ni sam zadane.

- Zaraz. Fryzjer wyszed, a janie pan wydawa potem... zaraz... Panowie de Tremont i de la Tourel­le w maym saloniku zadali wina, przeczekiwali... Do gabinetu wszed chyba pomocnik jubilera... Ja sam to wino przyniosem, nic nie syszaem, ale pa­nowie mówili, mieli si... Wielki Boe, pomocnik jubilera wyszed, znik, a zaraz potem... tak, zaraz potem, jako nastpny, ten posaniec z bilecikiem, podniós krzyk...

Pomocnik jubilera...

Nadzieja Justyny nagle nabraa rumieców.

- Policja - przerwaa gwatownie. - Skd poli­cja, dlaczego? Kto j wezwa?

- No, jak to, kamerdyner zobaczy... Policj od razu...

Justyna znów przerwaa zaskoczonemu sudze.

- Ta ksika, któr mój kuzyn oglda... Gdzie ona jest? Nie, zaraz... Prosz mi przynie wody...

Myl jej biega niepowstrzymanie. Potworne dzie­o o sokoach trzeba odzyska natychmiast, moe jeszcze nie zdoali odgadn pochodzenia trucizny, babka z pewnoci nie yczyaby sobie ujawnienia takiej kompromitujcej tajemnicy rodzinnej! Gaston co oglda, mogo to by cokolwiek... A nawet jeli zginie... Katarzyna Medycejska nikomu nie przyjdzie do gowy, odebra to, mogaby legalnie... Nie, nic z tego, nie zaraz, Gaston nie by onaty, po­jawi si komplikacje spadkowe, yje za to jego oj­ciec, hrabia de Pouzac, dziedziczy chyba, zanim przyjedzie z prowincji...

W rezultacie dzieo o sokoach Justyna zwyczaj­nie ukrada. Prob o wod pozbya si lokaja, wie­dziaa doskonale, gdzie znajduje si gabinet kuzyna, udaa si tam, zajrzaa i pierwsze, co zobaczya, to bya gruba ksiga, leca na konsolce przy samych drzwiach. Nie patrzya na nic wicej, w gabinecie byli jacy ludzie, co robili, kto si chyba ku niej odwróci, wolaa nie zwleka, chwycia cikie tomisko i ucieka.

W pamici jej tkwi pomocnik jubilera. By tam w kluczowym momencie, a jeli policja... Bo moe jednak...?

Wiedziaa, który to jubiler, znaa go, zaopatrywa w precjoza ca rodzin, mglicie pamitaa nawet pomocnika, takie due co, góra misa w ludzkiej postaci...

U jubilera znalaza si w dziesi minut.

Pomocnika nie byo, jeszcze nie wróci z miasta. Do wicehrabiego zosta wysany z bransoletk, na której naleao wygrawerowa napis czuej treci, wicehrabia zostawi j i dzisiaj miaa mu by dostar­czona. Rzeczony pomocnik, silny jak byk, z reguy by wysyany z rozmaitymi drogocennociami, bo dokonanie na niego napadu nie leao w moliwo­ciach przecitnych opryszków, wrcz przeciwnie, to raczej on móg by dla opryszków grony, ale jego uczciwo ju dawno zostaa sprawdzona. Dlaczego jeszcze nie wróci, nie wiadomo, bo do zaatwienia mia tylko dwie sprawy i ju powinien by z pow­rotem.

U jubilera Justyna przesiedziaa przeszo godzin, mniej dla zyskania wiedzy, a wicej dla wytchnienia. Musiaa wyrzuci z siebie wieo przeyty wstrzs, a niewiele miejsc nadawao si do tego lepiej ni wntrze jubilerskiego magazynu. Wiedz o nieobec­nym pomocniku zyskaa niejako okazjonalnie, mi­dzy innymi poznajc jego plany matrymonialne, bo jubiler by do gadatliwy.

Najwaniejsza rzecz, odzyskane dzieo o soko­ach, leao w powozie. Nie doczekawszy si powro­tu upragnionego wiadka, spragniona podzielenia si wraeniami z babk, zdecydowaa si wraca od razu, bez odpoczynku. Bya pewna, e w Orleanie konie bd na ni czekay.

Klementyna czekaa równie z wielk niecierpli­woci.

Osobicie wniósszy cik ksig do domu, Justy­na z ulg i triumfem rbna j na stó. Widzc, jak babka otwiera zabytek i popiesznie siga do kart z domi bez rkawiczek, wydaa okrzyk przeraenia.

- Babciu, nie...! Co robisz...?!

Klementyna powstrzymaa gest. O trucinie Ka­tarzyny Medycejskiej nie miaa najmniejszego poj­cia, zdumiaa si zatem niebotycznie. Obejrzaa si na wnuczk.

- Dlaczego...? Co si stao?

- Babciu, oni nie yj!

- Kto nie yje?

Justynie dopiero teraz popyny zy z oczu.

- Wszyscy! - wyszlochaa. - Kady, kto czyta! Antykwariusz! Kuzyn Gaston! Nie dotykaj tego! Nie wierzyam, nikt nie wierzy, ale to musi by zatrute...!

- Bzdura - odpara babka gniewnie. Uja nó do papieru, energicznie dziubna w sklejony ro­dek i jednym gestem otwara ksig w poowie.

Justynie zabrako gosu. Klementynie te, kadej z innego powodu. Klej si zestarza, wysech, za­czyna krusze, ksiga otworzya si atwo, chocia z lekkim trzaskiem, strzpic tylko nieco po brze­gach zlepione ze sob karty. W rodku ukazaa si dua, pusta, dawno wycita dziura.

Diamentu nie byo.

Po dugiej chwili milczenia Justyna, dziewczyna mna i energiczna, odezwaa si pierwsza.

- Nic nie rozumiem - rzeka aonie i z nie­pokojem. - Babciu, ja ci prosz, umyj rce natych­miast, na wszelki wypadek. Trzech ludzi pado tru­pem przy ogldaniu tego, podobno przedtem otru si Karol IX, to zostao sklejone specjalnie...

- Moje dziecko, mówisz androny - przerwaa Klementyna z irytacj. - Oczywicie, e zostao skle­jone specjalnie, uczyniam to wasnorcznie, a przed­tem klei twój dziadek. I zapewniam ci, e nie adn trucizn, tylko zwyczajnym klejem. Có tam si stao w Paryu i skd ta hekatomba? Powiedz mi wszystko spokojnie i po kolei.

Justyna odetchna gboko co najmniej kilka razy, zebraa siy i po bardzo dugiej chwili zdoaa wresz­cie w peni odzyska panowanie nad sob. Uwierzya babce. Ponadto nie bya idiotk, na widok dziury w samym rodku ksigi domylia si, e nie zbrodni suyo to dzieo o sokoach. Kryo w swoim wntrzu co, czego ju nie ma, a musiao to by co niezmier­nie cennego, skoro od pocztku babka napomykaa o wielkiej wartoci zabytkowego dziea. Z dziur w rodku, zdewastowane, samo sob takiej wartoci nie mogo wszak przedstawia! Rozum chyba stracia w trakcie tych poszukiwa, skoro uwierzya w truciz­n, jaka trucizna moe stanowi wielki skarb?!

Zdaa babce relacj ze swojej podróy. Suchajc, jak zwykle, w milczeniu, Klementyna zastanawiaa si, czy wyzna wnuczce ca prawd. Wci koata­a si w niej ta sama myl, skoro diament przepad, po có ujawnia tajemnice, by moe kompromitu­jce? Z drugiej strony, gdyby jednak istniaa szansa na odzyskanie klejnotu... Naleaoby go poszuka, a nie sposób szuka, nie wiedzc, czego si szuka. Do jutra... Przemyli kwesti do jutra, Justyna i tak na razie musi odpocz, moda jest wprawdzie, ale nawet modo potrzebuje bodaj z jednej spokojnej nocy na sen...

Justyna ochona po wydarzeniach, ale gryza j niecierpliwo. Wszya tu jak sensacj, nie czua si zmczona, a rozbudzona ciekawo dodawaa jej si. Usyszawszy, e na wyjanienie osobliwej spra­wy ma czeka do jutra, zbuntowaa si i pozwolia sobie na protest, usiowaa namówi babk, eby uchylia bodaj rbka ju dzi, od razu, ale Klemen­tyna wykazaa kamienny upór z bardzo prostego po­wodu, którego wcale nie zamierzaa kry.

- Ja ci nie robi na zo, moje dziecko - rzeka smtnie. - Najzwyczajniej w wiecie sama nie wiem, co zrobi, i musz si nad tym zastanowi. Nie mog na poczekaniu podj takiej decyzji, wa­nej, by moe, nie tylko dla mnie i dla ciebie, ale nawet dla caych pokole. Nie szarga si bez potrze­by dobrego imienia wasnej rodziny...

Zrozumie, Justyna zrozumiaa, ale na stan emocji zrozumienie adnego wpywu nie miao. Bezczynne oczekiwanie jutrzejszego dnia stanowioby udrk nie do zniesienia, o pójciu spa w ogóle nie byo mowy, musiaa co robi, czym si zaj, czym zmczy. Przypomniaa sobie zoon babce przysi­g, dotyczc owej rozproszonej po bibliotece wie­dzy o zioach, zdecydowaa si zacz od razu. Kle­mentyna zamkna si w gabinecie, niegdy hrabie­go, obecnie swoim, jej wnuczka zatem bibliotek miaa do dyspozycji nawet na ca noc.

Ogromna sala, prawie pod sufit zabudowana pó­kami i szafami, zawieraa w sobie kilkanacie tysicy ksiek w omiu jzykach: francuskim, angielskim, niemieckim, woskim, polskim, greckim i aciskim. W rodzinie hrabiów de Noirmont co drugie lub trzecie pokolenie obfitowao w jednostki wyksztacone, które lubiy czyta, i jeszcze przed wynalezieniem druku zbiór liczy sobie kilkadziesit piknie iluminowanych dzie. Wicej ni niejedno opactwo. Mimo upadku finansowego nigdy jako tych walorów nie sprzedawa­no, trway spokojnie przez cae stulecia i, by moe, zaszkodziby im dopiero wiek XIX, gdyby nie posag Klementyny, który na nowo przywróci rodowi odro­bin wietnoci. W dodatku, w czasie rewolucji, mod­szy braciszek aktualnego wówczas przodka w prostej linii, zmary bezennie i bezdzietnie, wzbogaci ro­dzinn bibliotek wszystkim, co udao mu si w panu­jcym ogólnie zamieszaniu tanio odkupi, uratowa od poogi, wzgldnie ukra. O polskie ksiki za postaraa si ju sama Klementyna.

Dowiedziawszy si od babki, e wiedza o zioach znajduje si gdzie w ksikach, Justyna ujrzaa przed sob galernicz prac. Staego bibliotekarza nie zatrudniano ju co najmniej od stu pidziesi­ciu lat, dziea stay na pókach jak popado, wymie­szane tematycznie, chronologicznie i jzykowo, ka­talogi istniay, ale gdzie poutykane i od dawna nie­aktualne. Przeszukanie tego caego naboju wymaga­o cikich fizycznych wysików.

Przy obecnym stanie ducha Justynie w peni to odpowiadao. Nie spróbowaa nawet zapuka do bab­ki i poprosi o jakkolwiek wskazówk. Zacza po prostu od jednego naronika i postanowia ruszy w prawo. Równie dobrze moga zdecydowa si na kierunek w lewo i odkrycia dokona po paru mie­sicach, a moe nawet latach.

Ten akurat fragment biblioteki zawiera gównie francuskie wydania sprzed dwustu i dwustu pi­dziesiciu lat, rzecz jasna poprzetykane chaotycznie Ariostem, Cervantesem i Fieldingiem w oryginale, wszystko wielokrotnie czytane przez cae pokole­nia. Justyna nie wdawaa si w lektur, wyobraziw­szy sobie, zreszt susznie, e owe zapiski o zioach zawarte s nie w druku, tylko maj posta lunych kartek, wzgldnie notatek na marginesach. A moe zeszycików, ugniecionych midzy tomami w przy­padkowych miejscach. Wyjmowaa zatem kad ksik, przegldaa j, potrzsaa i sprawdzaa, czy nie ma czego pod okadk.

Zacza od najniszej póki i pchaa si ku górze. Przy póce czwartej, kiedy moga si ju prawie wyprostowa, pomylaa, e naleao woy na siebie jak warstw ochronn, fartuch na przykad, bo mi­mo i grzebaa w zamykanej, oszklonej szafie, zaku­rzona ju bya, jakby si tarzaa na starym strychu. Si wci jeszcze miaa za duo, ale uczucia zaczy­nay ju w niej agodnie.

Szósta póka wymagaa ju drabinki. W bibliotece znajdoway si nawet dwie schodkowe drabinki, wy­sza i nisza, i by moe ten naronik Justyna wybraa sobie na pocztek wanie dlatego, e wysza drabin­ka staa obok. Wyja teraz z pitej póki ostatni tom, przesuna drabink bliej i usiada na niej na najni­szym stopniu, przegldajc komedie Corneille'a.

Od razu na pierwszej stronie, tytuowej, zatem prawie pustej, ujrzaa rcznie pisany, sabo widocz­ny, troch niewyrany tekst.

Mandragora, przeczytaa. Czek w korzenia zaklty...

Ucieszona znaleziskiem, postanowia przepisa to natychmiast, z góry przewidujc trudnoci. Pismo wyblake, jzyk jaki dziwny, nie wspóczesny, zapewne przepisane to zostao z czego jeszcze star­szego. Papier, zeszyt, atrament... Wszystkie niezbdne untensylia znajdoway si w szufladach dugiego stou, stojcego na rodku, pomieszczenie wszechstronnie suyo pracy umysowej. Cenn tre naleao urato­wa, niewtpliwie to wanie miaa na myli jej babka.

Zerwaa si ze schodkowego szczebla, zaczepia okciem o porcz drabinki i Corneille wylecia jej z rk. Upad na podog i otworzy si w rodku, gdzie w charakterze jakby zakadki tkwi jaki papier. Zna­lazaby ten papier dopiero po przepisaniu tekstu o mandragorze, teraz jednak chwycia go z zacieka­wieniem.

Papier wydawa si zdecydowanie modszy ni tamto wyblake, stare pismo na pierwszej stronie ksiki. Elegancki z natury, ale zniszczony, pogniecio­ny, troch brudny, moe przydeptany. Uwiecznion na nim tre Justyna zacza czyta i ju po pierwszych zdaniach zorientowaa si, e trzyma w rku fragment listu. rodek, bez pocztku i koca, pokrelony i po­mazany, w dodatku z oderwanym naronikiem.

Brzmia nastpujco:

... oszaa. Dzikie pretensje. Nie dokonae przecie por­wania? Diament naley do Ciebie, skoro go dostae, na­wet gdyby dosta bez powodu, zdaje si, e raz w yciu udao Ci si zrobi dobry interes. A gdyby sprzeda konia? Zapacono Ci diamentem zamiast zotem. Moliwe te, e pani de Blivet w oczach dzikiego nababa ma wiksz war­to ni jaki tam ko, rzecz gustu, a doprawdy nie mog zna ceny ladacznic w Hindustanie. Nie chc Ci wyma­wia, ale Ciebie równie kosztowaa dostatecznie, a teraz siostra paci Twoje dugi. Tak, siostra, bo matka ju na to nie ma. Jeli ten diament istotnie jest taki og... pokryje poniesione koszty i nie ma... do wtpliwoci. Naley do Ciebie... do mnie. oczeku...

Przez dug chwil miertelnie zdumiona Justyna odczytywaa powysze sowa, urywane na brakuj­cym naroniku. Kartka wygldaa na brudnopis, kto do kogo wystosowa t intrygujc korespondencj, nie miaa pojcia i nie silia si odgadywa. Porzu­ciwszy chwilowo starania o mandragor, popdzia do babki.

- W czym to znalaza? - spytaa Klementyna, zaponwszy lekkim rumiecem po przeczytaniu tekstu. - Przynie to.

Justyna biegiem obrócia tam i z powrotem, do­noszc Corneille'a. Wyraz twarzy babki mówi sam za siebie.

W starym i podniszczonym tomiku na pierwszej stronie znajdowaa si dedykacja, nie rzucajca si w oczy, bo zachodzi na ni opis mandragory. Cor­neille'a z wyrazami uczu wasnych, jaki L. de M. ofiarowa pannie Ludwice de Noirmont, która nie­wtpliwie utwór czytaa i zapewne zostawia w nim brudnopis pisanego wanie listu. Ona lub kto in­ny. Pe osoby piszcej bya nieodgadniona, ale jaki tajemniczy duch, tkwicy midzy wierszami, suge­rowa kobiet. By moe, owa pacca siostra pisaa do brata i z pewnoci w owym momencie nie bya ju mod panienk.

- Nie do wiary - powiedziaa Klementyna i wez­waa Florka.

Kiedy przed pitnastu laty bystry chopiec z pol­skiej wsi przyby do Francji, ya jeszcze w Noir­mont stara klucznica, bez maa stuletnia. Mimo wieku, trzymaa si wietnie, a jedyny mankament jej umysu objawia si w pewnym pomyleniu osób. Klementyn braa za siostr pana hrabiego, doy­wajc wdowiestwa u brata, Florka za za swojego wasnego wnuka, którego koniecznie chciaa uczy­ni pierwszym kamerdynerem. Przez dwa lata czy­nia te starania, po czym umara, ale dwa lata oka­zay si owocne.

- Ty spisywa kiedy to wszystko, co ci gadaa stara Wiktoryna - rzeka Klementyna bez wstpów do wiernego sugi. - Wiem, bo recepisy mi oddae.

- Nie cakiem wszystko, prosz janie pani - odpar Florek ze skruch i alem. - Gupi byem i przepuciem dosy duo. Ale przez to spisywanie prawie wszystko pamitam i gdyby janie pani ka­zaa, dopisz...

- Po jakiemu pisae?

- Pó na pó. I po naszemu, i po francusku, bo jzyka przy okazji chciaem si nauczy. Dziwnie moe troch to moje pisanie wypado.

- Nie szkodzi. Przypadkiem z jej gadania moe pamitasz, kto to bya i kiedy ya panna Ludwika de Noirmont?

- A tego zapomnie nie sposób, bo to wanie bya margrabina d'Elbecue, za któr ona janie pani uwaaa. Z domu panna de Noirmont, owdowiawszy bezdzietnie, tu u brata mieszkaa, no, u matki, bo jej matka jeszcze ya. A brat w Indiach wojowa. Zaraz, kiedy to byo, janie pani pozwoli, e oblicz, bo do liczenia ona gowy nie miaa i wszystkie czasy myli­a...

— Licz gono.

— A dobrze. Dziewidziesit osiem lat miaa, jak tu przybyem, a w setnym roku umara, przeto uro­dzi si musiaa w roku tysic siedemset dziewi­dziesitym drugim...

Na znak babki Justyna, zaciekawiona ju niepo­miernie, zacza te daty spisywa. Florek kontynu­owa na gos.

- Osiem lat miaa, to na pewno, jak ju do pos­ugi przy margrabinie przysza, przeto najlepiej to pamitaa. Margrabina czterdziestki dochodzia. A w ogóle to ona Wiktoryna, im dawniejsze czasy, tym lepiej pamitaa, kotu na ten przykad mleko w miseczce kazaa na swoim sekretarzyku postawi, margrabina znaczy. Wiktoryna stawiaa, a kot mle­ko wyla na listy margrabiny i caa awantura z tego wynika. Na brata si zocia, bo jego dugi musiaa paci. Krótko potem umara, akurat jak hrabia de Noirmont, jej brat, z Indii powróci, ranny i ciko chory. Wiktoryna wtedy jedenacie lat ukoczya, wcibskie dziecko to byo, a nikt na ni specjalnie uwagi nie zwraca, wicej widziaa i zapamitaa ni kto inny. Jedenacie, tedy musia to by rok tysic osiemset trzeci. We dwa miesice margrabina umar­a na alteracj, przez brata rozzoszczona. Wiktory­na powiadaa, e skarb mia wielki w rku i zgubi, i z tego j atak jaki trafi. Ale e nagle to byo, przeto testamentu nie zmienia i hrabia wszystko po siostrze odziedziczy.

- Nadzwyczajne, e tak to pamitasz - pochwa­lia Klementyna.

- Przez nauk jzyka - wyzna Florek z lekkim zakopotaniem. - Przepisywaem i poprawiaem, no i tak jako w pami zapado... I jeszcze to, e janie pani miaa by t margrabin.

- Dzikuj ci. To mi wystarczy. Zachowaj swoje notatki i, bro Boe, ich nie zgub.

Po wyjciu Florka przez chwil milczaa, nie kry­jc wcale wielkiego przejcia.

- Teraz ci powiem prawd, któr zapewne sama ju odgadujesz - rzeka wreszcie do Justyny. - Mil­czaam, bo nie byam pewna, czy jakiej haby w tym nie ma. A otó, rzecz nie do wiary, prawo jest przy nas. Diament, o którym mowa w tym ka­waku listu, istnia naprawd, sama go w rku trzy­maam, a lata cae znajdowa si w ksice, tej rze­komo trujcej.

Przygotowana ju w pewnym stopniu na t infor­macj, Justyna odczua jednak wstrzs potny.

- I co...? - spytaa bez tchu.

- I trzeba go odnale. Gdyby nie nalea do nas, do rodziny, daabym spokój i zachowaabym sekret, ale teraz widz, e powinno si to uczyni. Tyle e po drodze jakie dziwne rzeczy si dziay i musia by w to wmieszany ten twój lord Blackhill. To praw­dziwy lord, o to moesz si nie kopota, a honor u nich w wielkiej cenie. Posuchaj zatem...

***

Godzina, spdzona niepotrzebnie u jubilera, oka­zaa si zgoa bezcenna. Mimo oszoomienia nagle uzyskanymi informacjami, Justyna zdoaa przypom­nie sobie ca rozmow i wszystkie dane o pomoc­niku. Mia narzeczon. Posiada take rodziców i za­mn siostr, ale Justynie instynkt kaza z tego caego towarzystwa wybra dziewczyn.

Narzeczona mieszkaa w Calais i bya córk cieli okrtowego, fachowca wysokiej klasy. Jubiler zna jej nazwisko i adres, bo do pomocnika przychodziy listy. Ukry t informacj przed policj, pewien by bowiem, e jego pomocnik ze mierci klienta nie mia nic wspólnego, i ukryby j take przed Justyn, gdyby nie to, e wyrwaa mu si w pierwszej chwili.

O najwczeniejszym poranku Justyna wyruszya do Calais, wci obarczona pokojówk, kryjc sta­rannie irytacj. Poj nie moga nagej ruchliwoci panienki i wszelkimi sposobami usiowaa dociec jej przyczyn, podejrzewajc, e ma zwizek z nag mierci wicehrabiego Gastona. mier wicehrabiego wprawia j we wcieko dodatkow, bo tyle o niej wiedziaa, ile zdoa powiedzie jej stangret. W zasad­niczej chwili nie zostaa zabrana z wizyt, omina j najwiksza sensacja, obdny popiech Justyny unie­moliwi jej zdobycie szczegóowych informacji i ra­zem wziwszy, doprowadzio j to do furii. W kocu kopoty pastwa stanowiy najpikniejsz rozrywk suby, a tej rozrywki zostaa pozbawiona. W dodat­ku tym razem w Paryu janie panienka nie zatrzy­maa si wcale, tylko od razu podya dalej, do Calais, tam za, wynajwszy fiakra i dojechawszy pod jaki tajemniczy adres, pokojówk zostawia w po­wozie i gdzie tam posza sama. Oburzajce. Wrcz potworne i sprzeczne z natur.

Odnalazszy bez wielkiego trudu siedzib panny Antoinette Gibbon, Justyna zachowaa si nader oso­bliwie. Zamiast zapuka do drzwi, podkrada si pod okno, ciela okrtowy posiada bowiem wasny dom w niewielkim ogródku, zajrzaa przez szyb i ujrzaa widok wzruszajcy. W objciach modego czowieka moda dama szlochaa rozdzierajco.

Ani kajca rzewnymi zami panna Antoinette, ani trzymajcy j w objciach pan Trepon, pomocnik jubilera, nie mogli wiedzie, jak przebiegao dzie­cistwo i wczesna modo panny Justyny Przyleskiej. Do gowy by im nie przyszo, i panna Przyleska pierwsze lata ycia spdzia na aeniu po drze­wach, wczesn modo po czci na ujedaniu modych koni, po czci za na wiczeniach cyrko­wych, wyniesionych z jednego jedynego przedsta­wienia, jakie udao jej si obejrze i podbudowanych pomoc zaprzyjanionego wsiowego chopaka. Nie­jaki Walek kowala zachwyci si pomysami janie panienki i wzi w nich ywy udzia...

Wszystko wskazywao na to, e Wielki Diament lubi kowalstwo...

... a reszt na tacu, skakaniu konno przez poty oraz wszelkich wyczynach akrobatycznych, jakie jej wpady pod rk. Wybicie szyby i wejcie przez ok­no do pokoju byo dla niej drobiazgiem. Pozosta­wiona w wynajtym fiakrze pokojówka na szczcie tego nie widziaa.

Dwie ogromnie zdenerwowane osoby wewntrz zdrtwiay. Sprawnoci fizyczn jednake dyspo­nowaa nie tylko moda arystokratka. ciskajcy za­pakan dam modzieniec zareagowa w jednym uamku sekundy, majc drog ju otwart, porzuci przedmiot uczu i prysn w odwrotn stron.

Przez moment Justyna miaa ochot goni za nim, ale opamitaa si i zrezygnowaa. Dwie mode dziewczyny zostay same.

Dwie dziewczyny, zainteresowane t sam spra­w, albo si z miejsca znienawidz, albo równie szyb­ko dogadaj. Zwaywszy, i rywalizacja o wzgldy modzieca nie wchodzia w gr, nastpio to dru­gie.

O tym, e otrucie odpadao, Justyna ju wiedziaa, aczkolwiek niky cie wahania w niej pozosta. Obie z babk nabray delikatnych podejrze, bo w kocu dzieo o sokoach tkwio w bibliotece cae wieki, przez nikogo nie ogldane, i lad trucizny, w któr nikt nie wierzy, móg si po nim pata. Hrabia de Noirmont wycina dziur i skleja kartki bez oblizy­wania, uszed z yciem, ale kto wie...? Gdyby ob­lizywa...? Naleao koniecznie stwierdzi, co tam nastpio u wicehrabiego de Pouzac i jaka bya przy­czyna jego nagego zejcia ze wiata, nie mówic ju o tym, e zaginicie zawartoci dziea byo wysoce intrygujce.

Dajc pierwszestwo uczuciom, Justyna najpierw wysuchaa zwierze sercowych i wzia udzia w rozwaaniu kwestii wiernoci odbiegego w dal amanta, a potem dopiero przystpia do pyta na tematy zbrodnicze. Antoinette nie próbowaa nawet opano­wa wyzwolonej dramatem szczeroci, powtórzya wszystko, co narzeczony jej wyzna. Sam by wzbu­rzony i peen rozpaczy i cakiem nie wiedzia, co zrobi.

Otó tak, istotnie, by przy tym. W mierci wice­hrabiego Gastona wrcz uczestniczy osobicie, ale bez winy, bez winy...!

Justyna chtnie zgodzia si z tym pogldem, majc wieo w pamici opini jubilera. Z zapaem potwierdzia wiar w niewinno podejrzanego, co ukoio nieco doznania Antoinette. Opowiedziaa wreszcie porzdnie i dokadnie ca histori.

Pan Trepon, pomocnik jubilera, przybywszy z wy­grawerowan bransolet, zasta wicehrabiego przy lekturze jakiej wielkiej ksigi. Przegldajc j, wice­hrabia siedzia przy maym stoliczku pod oknem. W chwili kiedy pomocnik jubilera wszed, wyj z sakwojayka przyniesiony klejnot i zamkn za sob drzwi, klient na co w tej ksidze trafi i rzeczywicie zacz wydawa okrzyki, kontrastowe w treci.

- Wielkie nieba...!!! Ach...! Có to...?!!! Na moce piekielne!!!

Zarazem chciwie wyduba to co, wyuska spo­ród kart, bysno mu w palcach. Rce mu si trzs­y, upuci lnic rzecz, która upada na dywan. Zemocjonowany by tak, e nie wzywa suby dla podniesienia przedmiotu, tylko sam schyli si gwa­townie. Równoczenie pomocnik jubilera, który ju zdy podej bliej, odruchowo rzuci si z pomo­c i barkiem trci ozdobn kolumn, stojc midzy oknami. Kolumna zachwiaa si, zdobica j mar­murowa rzeba zleciaa na zbity pysk i elegancko trafia pochylonego wicehrabiego w eb.

Pomocnik jubilera, usiujc temu gwatownie prze­ciwdziaa, popchn jeszcze stolik. Stolik przewróci si i kantem blatu dogodzi wicehrabiemu ostatecznie. Pomocnik jubilera potkn si o to wszystko, podpar rkami i lnicy przedmiot znalaz si w jego doni.

W uamku sekundy, nie patrzc i nie mylc, wie­dzia, co trzyma, chocia sam swojej wiedzy nie uwie­rzy. Za to olni go nastpny bysk. Wicehrabia nie yje, na Boga, przecie bdzie na niego! Moe zo­sta, wyjania, ale kto mu uwierzy?! Poza tym, pchn przecie to co, co tam stao, bez pchnicia nic by nie spado, a jak, u licha, wytumaczy pozycj wicehrabiego, z gow prawie na pododze?! Wielcy panowie nie zwykli czoga si po dywanach w poszu­kiwaniu pogubionych rzeczy, od tego jest suba! Pchn zatem i nie ma siy, bdzie na niego! Moe i przypadkowo, ale jednak wicehrabiego zabi, a przy­czyn zabójstwa trzyma w rku, klejnot, jaki nie ma prawa istnie na wiecie...

Wszystko to eksplodowao w jego umyle. Wstrzs przeywszy podwójny, otumaniony okropn sytuacj, nie zastanawia si dalej. Najzwyczajniej w wiecie uciek.

Uciekszy za, wci gnany wicej uczuciem ni rozumem, opar si dopiero tu, u narzeczonej. Akurat z Gare du Nord odchodzi pocig. Po drodze zdoa si nieco opanowa, uzna, e zrobi gupstwo, ale jest to gupstwo nie do odpracowania. T piekieln rzecz zabra ze sob, a jest to diament, prawdopodobnie najwikszy na wiecie, o którym chyba nikt nic nie wie. Caa zastana sytuacja wskazuje, e wicehrabia w starej ksice dokona odkrycia, po czym natych­miast pad trupem, zatem nadal o odkryciu nikt nie wie. Zatem co on ma zrobi, ujawni kamie, i tym samym podsun wszystkim motyw zabójstwa, czy te ukry go, przywaszczy sobie i ucieka przez cae lata... Bo przecie, jeli przyo mu tego wicehrabie­go de Pouzac, bdzie cigany zaarcie nawet i bez diamentu...

Przyjecha do Calais i wcale nie przyszed do narze­czonej od razu. Skd, bka si, jak gupi, gdzie tam po wydmach, za miastem, bi si z mylami. Pojawi si dopiero dzisiaj, dopiero teraz, przed chwil, wy­zna jej wszystko...

Jeszcze si na nic nie zdecydowa i chyba dlatego teraz te uciek. Z zaskoczenia. Z paniki. Gdyby przez okno wlaz jaki zbir, bandyta, niechby nawet trzech bandytów, daby im do wiwatu, bo w ogóle to on jest strasznie silny i wrcz gupio odwany, ale na widok modej, piknej, wytwornej pani mu­sia zbaranie do reszty. Gdyby chocia pani wlaza z noem albo rewolwerem...

- Mogam wzi ze sob fuzj dziadka - mruk­na Justyna. - Nie przyszo mi to do gowy, moe i dobrze si stao. To bez sensu, e uciek. A co zrobi z diamentem?

Antoinette zakopotaa si lekko.

- Nie wiem. Kiedy tu przyjecha, mia go chyba przy sobie. A teraz nie wiem...

- Myli pani, e wróci?

- Nie wiem - powiedziaa Antoinette aonie i na nowo zacza paka. - Moe wanie zdecy­duje si ju nie wraca. O mój Boe, mój Boe, za dwa miesice mia si odby nasz lub!

Justyna znów musiaa przystpi do pocieszania, ale teraz ja stosowa argumenty racjonalne. Ucie­kinier nie porzuci przecie na zawsze narzeczonej posiadajcej jego tajemnic, napisze do niej, da zna o sobie, nawie jaki kontakt. Narzeczona zdoa wówczas wywrze na niego wpyw, nakoni go do postpowania rozsdnego. O diamencie, ogólnie bio­rc, wie mnóstwo ludzi, jaka afera na jego tle wy­bucha ju przed laty, widziaa go Justyny babka, a, by moe, kto jeszcze. Drogocenno jest to z pew­noci wielka, ale potwornie kopotliwa... Zastano­wi si wspólnie, obydwie, co z tym fantem zrobi i jak odkrci gupi pomys modzieca.

- A jeliby mia uciec, to dokd? - spytaa, wi­dzc, e zy modej damy zaczynaj obsycha.

- Do Anglii - chlipna Antoinette. - Chocia bredzi o Ameryce, ale ja nie chc do Ameryki! Mó­wiam, e nie chc! A do Anglii moe popyn z ry­bakami i wyldowa byle gdzie...

No tak. Wylduje byle gdzie, policja go nie zapie, zniknie razem z diamentem, zaangauje si do pracy u jakiego zotnika, jest fachowcem, sam sobie ten diament potnie na kawaki, sprzeda, bdzie mia pienidze, zmieni nazwisko, zdobdzie faszywe do­kumenty, potem zrobi, co chce...

Wszystko to Justyna wymylia w pó minuty.

- Angielski jzyk zna? - spytaa surowo.

- Nie bardzo dobrze, ale zna.

W tym momencie myl Justyny zmienia nagle kierunek. W Anglii znajdowa si wszak Jack Blackhill, którego owiadczyny gotowa bya przyj, wie­dziaa, gdzie mieszka, miaa jego adres. On równie mia jej adres, zostawia mu, ale by to adres w Pol­sce, jadc do ojca, nie pomylaa, e wylduje u bab­ki w Noirmont. Moe i przyszy jakie listy do Przylesia, bd leay i czekay na jej powrót. Do Anglii... Oczywicie, e naley natychmiast jecha do Anglii w pogoni za tym jubilerskim pógów­kiem!

Sama przed sob ukrywajc fakt znacznie wik­szego zainteresowania modym lordem ni diamen­tem, podja byskawiczn decyzj. Mylao si jej jeszcze szybciej. Mog jej zabroni, rodzina, nawet babka, zaprotestuje, wobec tego w ogóle nie naley pyta o pozwolenie! Zatelegrafuje do babki, e je­dzie, i cze, sprawa zaatwiona. Pienidze dostanie od londyskiego plenipotenta, a, prawda, zlecenie musi wysa ojciec... nie, nie ojciec, matka. Trzeba zatem pchn telegram take i do Przylesia. Prom do Anglii...

- Odpywa jeszcze dzisiaj jaki statek? — spytaa popiesznie.

Antoinette otara oczy, gotowa wspódziaa w pocigu za narzeczonym, bez wzgldu na jego stan posiadania. Spojrzaa na tykajcy nad komod zegar.

- Za pótorej godziny. Zdy pani. Ale jeli... A policja? A co bdzie, jeli policja...?

- Nic. Nie zabi przecie tego Gastona. Uciek z gupoty. Wszystko si im wytumaczy, a o dia­mencie nie powiemy...

Ten program Antoinette przyja bez namysu. Zerwaa si z miejsca, razem wybiegy z domu. W poczekalni promu Justyna napisaa dwa telegra­my i wysaa z nimi na poczt zniecierpliwion, zde­nerwowan i wciek pokojówk. Nabya dwa bi­lety pierwszej klasy, Antoinette wskazywaa jej dro­g do kasy i dalej. Wesza na statek, bilet dla poko­jówki zostawiajc wspólniczce.

Pokojówka, wyprowadzona ju z równowagi osta­tecznie, rozzoszczona do szalestwa, z chwil kie­dy zostaa sama, przestaa si pieszy. Wysaa te dwa telegramy, przeczytawszy je przedtem z wielk uwag, co niewiele jej dao. Panienka domagaa si od rodziców pienidzy, no owszem, to byo zrozu­miae i nie stanowio tajemnicy. Nie wyjaniao tak­e niczego. Telegram do hrabiny de Noirmont by z pewnoci waniejszy, ale napisany jakby szyfrem i wynikaa z niego rzecz zdumiewajca. Panienka chyba kogo gonia...? Ta mier wicehrabiego de Pouzac, wysoce podejrzana, czyby panienka gonia zabójc? Niemoliwe. Rysowaa si tu jaka sen­sacja, któr za wszelk cen chciaa zrozumie.

Zmarnowaa na swoich dociekaniach tyle czasu, e kiedy przybya z powrotem do portu, rufa promu z jej panienk na pokadzie oddalona ju bya od brzegu o dobre sto metrów...

W ten sposób Justyna wyruszya do Anglii bez pienidzy, bez adnego bagau i bez pokojówki. Pier­wszy raz w yciu znalaza si wród obcych ludzi zupenie sama, bo konnych wypraw w pobliu ro­dzinnego domu w znajomej okolicy nie mona li­czy, nie mówic o tym, e ani pienidze, ani baga, ani pokojówka nie byy jej wówczas potrzebne. Naj­wyej przydaby si czasem jaki chopak stajenny...

***

Antoinette ze zmarnowanym biletem pierwszej klasy wrócia do domu. Dziko zdenerwowan poko­jówk nie przejmowaa si wcale, doradzia jej rów­nie powrót do domu i pokazaa palcem pocig do Parya. Do miaa wasnych kopotów, eby jeszcze zajmowa si cudzymi.

Pierwsz rzecz, jaka wpada jej w oko we was­nym pokoju, by malutki sakwojayk ukochanego. Pomocnik jubilera, wyskakujc przez okno wprost z jej zrozpaczonych obj, o swoim bagau zapom­nia, a nawet gdyby pamita, nie mia czasu go chwyci. Przybywajca t wysoce nietypow drog Justyna uczynia na nim wraenie zgoa upiorne, bo jednak, nawet w pocztkach dwudziestego wieku, mode arystokratki do wchodzenia uyway raczej drzwi. Równie dobrze mogaby wlecie przez komin. Pchnity panik, straci z oczu wiat.

Sakwojayk ukochanego, jedyny szcztek, jaki po nim zosta, wywoa w sercu Antoinette gwatowny wybuch uczu. Jak kada normalna zakochana ko­bieta ujrzaa w nim skarb bezcenny, pozostao utraconego mczyzny, co z niego, bodaj wo. Pad­szy na kolana ze zami w oczach, czule i tkliwie przytulia przedmiot do ona i do gowy jej nawet nie przyszo, eby zajrze do rodka. Wrcz prze­ciwnie, samo otwarcie stanowioby witokradzt­wo, ycie wasne gotowa byaby odda w tej chwili za nienaruszaln cao bagau. Tulc w objciach sakwojayk, odpakaa swoje, po czym z trosk za­stanowia si, gdzie przechowa wito. Najlepiej na otarzu. Otarzem nie dysponowaa, jakie inne sanktuarium...

Najbardziej czczonym miejscem w jej osobistej sypialni bya komódka pod lustrem, w której w trzech gbokich szufladach spoczyway rozmaite skarby, w tym jej prywatne oszczdnoci oraz naszyjnik z mu­szel, otrzymany niegdy od wielbiciela-marynarza, zaginionego na dalekich oceanach. Sakwojayk zmie­ci si tam z trudem, ale jednak si zmieci, tyle e najwytworniejsza nocna koszula razem z peniuarem musiaa nieco si cieni. Gdzie na dnie uczu Antoinette migna myl, e nawet pognieciony, ów strój uczyni na amancie piorunujce wraenie. Szcze­gólnie e nie powinien oglda go zbyt dugo. Tylko oglda...

Odrobin pocieszona nadziej, a zarazem przyg­nbiona katastrofaln sytuacj, poklczaa jeszcze troch przy szufladzie, po czym oderwaa si wresz­cie od zmartwie i zaja egzystencj biec, bo obiad dla ojca musia by jutro przyrzdzony, tak samo jak kadego dnia. Matki ju nie miaa i sama zajmowaa si domem.

Pomocnik jubilera, wpadszy w popoch, rzeczy­wicie uczyni to, co przypucia jego narzeczona. Dopad znajomych rybaków i z nimi wyruszy na morze z zamiarem jak najszybszego dotarcia do ob­cego kraju, który wydawa mu si jedynym dostp­nym azylem. Rybacy, zaprzyjanieni z ojcem Anto­inette i od dawna oswojeni take z jej narzeczonym, nie zadawali adnych gupich pyta.

Morze zachowao si gorzej. Miao swoje fanaberie i nie uwzgldniao potrzeb i ycze eglarzy. Najpierw podsuno awic ryb, która zabraa tyle czasu, e prom z Justyn na pokadzie osiga ju Dover, a oni jeszcze owili, nastpnie za skotowa­o si grymanie i zoliwie. Wzmagajcy si szybko wiatr zmieni kierunek, wypdziwszy ód na ocean, j wia z pónocnego wschodu i odpycha j od brzegów Anglii, których osignicie stao si chwi­lowo niemoliwe. Wyej cenic wasne ycie i wspa­niay poów ni pragnienia dodatkowego pasaera, choby nawet znajomego i uytecznego, rybacy zde­cydowali si wyldowa w okolicy Havru.

Pomocnik jubilera, aczkolwiek ywo zajty wspo­maganiem ich wysików, mia jednake do czasu, eby si zastanowi nad tym, co robi. Pomijajc wszystkie inne wzgldy, wola travaux forces na l­dzie ni natychmiastow mier w gbinach mors­kich, nie protestowa zatem i nie skaka za burt. Prawie zdecydowa si wróci i wyzna prawd ko­mukolwiek, policji czy te pryncypaowi, zostawia­jc sobie tylko malutki margines na niespodziewane wydarzenia, skoowany nieco tym, e nie wszystko mu wyszo tak jak powinno. cile biorc, nic mu nie wyszo...

Orlich lotów umysu modzieniec nigdy nie pre­zentowa. Niewtpliwie by solidny i uczciwy, swoje obowizki rozumia i wypenia rzetelnie, jako fa­chowiec sprawdza si w peni, na kamieniach szla­chetnych zna si doskonale, umia je szlifowa i oprawia, o ile, rzecz jasna, kto inny wymyli dla nich form artystyczn, bo talentów twórczych nie posiada. By rzemielnikiem, wykonawc. Mia przy tym zgodny charakter i dobre serce, ale przy tych wszystkich, tak licznych, talentach, przesadn bystroci nie grzeszy.

Zgupia teraz radykalnie. Wyldowawszy nastp­nego dnia pod wieczór na pustej play, dokd morze zapdzio ód, mokry, godny, troch nawet zm­czony, spróbowa oceni wasn sytuacj.

Pienidzy mia przy sobie tyle co kot napaka, jakie drobne pltay mu si po kieszeniach. Sakwo­ja zosta u dziewczyny w Calais. Pó drogi do Parya móg jako przejecha, reszt musiaby odby na kredyt albo na piechot. Rybacy, przyzwyczajeni do takich przypadoci, a przy tym wzbogaceni ocalony­mi rybami, zorganizowali si byskawicznie i przynaj­mniej zdoali go nakarmi, ale poyczenie od nich pienidzy nie przyszo mu do gowy. Przespawszy w ich towarzystwie noc, skopotany i zmartwiony, ruszy nazajutrz do stolicy.

I dopiero za Rouen, kiedy skoczy mu si nabyty za owe smtne fundusze bilet i tkwi w pocigu na gap, przypomnia sobie o diamencie. Przedtem, w obliczu wszystkich kolejnych niebezpieczestw i zgryzot, niepotrzebnie zabrany kamie wylecia mu z gowy, teraz przygniót go nagle, jakby by zgoa kamieniem myskim. W dodatku zawieszonym u szyi.

Jecha tym pocigiem dalej, bo wyskakiwanie w biegu te mu nie wpado do gowy, i martwi si coraz bardziej. Nie mia pojcia, co zrobi. Wyprze si go moe cakowicie, przy pomocy Antoinette doszed ju do wniosku, e nikt o nim nie wie, za­tem nawet nie wspomnie...? adnego diamentu nie byo. No tak, ale jeli go nie byo, po diaba wicehrabia czoga si po dywanie na czworakach? Dla gimnastyki...? Gupota, nikt nie uwierzy. Gdzie ten diament, swoj drog, si podzia, co on z nim zrobi? Zdawao mu si, e go mia w kieszeni, ale to na pocztku, wyjmowa, pokazywa Antoinet­te...? A otó nie, wcale nie pokazywa! I chyba nawet nie wyjmowa... Wielkie nieba, moe zgubi go na morzu, w trakcie szarpania si z sieciami?!

No to koniec. Przepado. W zgubienie równie nikt nie uwierzy.

W rezultacie tych przygnbiajcych rozmyla wysiad na pierwszej stacji, jaka mu si napatoczya, i uwiadomi sobie, e wychodzi si z niej przez kontrolera, który odbiera i sprawdza bilet. Jego bilet ju od Rouen jest niewany. Musi wyj jako ina­czej albo doczeka w jakim ukryciu chwili, kiedy ruch pocigów si zmniejszy i kontroler zejdzie z posterunku. Przemknie si. Dalej, najzwyczajniej w wiecie, pójdzie piechot...

Wojsko w warunkach bojowych potrafi przemasze­rowa czterdzieci kilometrów dziennie z solidnym obcieniem. Piechota, oczywicie. Michel Trepon, pomocnik, tragarz i goryl jubilera, nie obarczony szczliwie adnym modzierzem, karabinem maszy­nowym ani te skrzynk amunicji, cile biorc, nie obarczony niczym, bo wszystko udao mu si utraci, przeby w cigu jednej doby tras dugoci szedzie­siciu omiu kilometrów i wkraczajc do Parya, nie mia nawet pcherzy na nogach. No owszem, wyszlachetnia w tej podróy. O jakie cztery do piciu kilogramów.

Do pryncypaa zakrad si od tyu.

- Gupcze! - krzykn na jego widok chlebodaw­ca z wielk zgroz. - Cóe uczyni...?!

Michel Trepon zapomnia jzyka w gbie, bo zbyt duo w ostatnim czasie zdoa uczyni, eby odpo­wiedzie na takie pytanie. Na szczcie pytanie oka­zao si retoryczne, jubiler zna go od dziecka i wie­dzia, co o nim myle.

- Po diaba ucieka? - mówi z wyrzutem dalej, wracajc do spoywanego niadania. - Siadaj i jedz, widz przecie, e jeste godny. Dzikuj Bogu, e tam by jeden rozumny czowiek i zgad, co si stao, bo inaczej ju by ci caa policja szukaa. I tak ci szukaj, ale jako wiadka. Co ci napado, eby zni­ka?!

- Wystraszyem si - wymamrota mody czo­wiek troch niewyranie, bo polecenie poywienia si wypeni do zachannie.

To jubiler potrafi zrozumie. Reakcji na prze­strach równie si zbytnio nie dziwi, zna nie tylko swego pomocnika, ale take i ycie. Uciec w pierw­szej chwili, no owszem, miao to odrobin sensu, ale naleao wróci tu, do domu! Od razu, a nie po trzech dniach!

Z drugiej strony te trzy dni okazay si korzystne, poniewa pozwoliy rozwika spraw i policja ju wszystko wiedziaa. Z olbrzymim zainteresowaniem i rosnc ulg w duszy, w milczeniu, bo gb mia zajt jedzeniem, zdumiony swoim fartem, Michel Trepon wysucha informacji, których jubiler nie za­mierza ukrywa. Nie widzia po temu powodów, skoro ogosia je prasa.

Otó u wicehrabiego wrcz byskawicznie pojawi si komisarz policji, niejaki pan Simon, czowiek inteligentny i mylcy. Obejrza zwoki, marmurow rzeb, przedstawiajc Tezeusza walczcego z Minotaurem, przy czym byczy eb Minotaura godny by korridy, przewrócony stolik oraz inne drobiazgi, po czym przesucha lokaja. Lokaj zawiadczy, e ow­szem, ta kolumna, stojca na mikkim dywanie, ki­waa si lekko. Odrobin. Bya mowa nawet o wez­waniu czowieka, eby j przytwierdzi do ciany midzyokiennej, ale jeszcze tego nie zaatwiono. U wicehrabiego krcio si dzi mnóstwo ludzi, w sa­lonie obok czekali przyjaciele, dwóch panów, a drzwi byy otwarte. Niemoliwe, eby ktokolwiek wybra sobie tak chwil na popenienie zbrodni, musiaby zwariowa...

Przeprosiwszy za prywatny komentarz, który wyr­wa mu si na skutek zdenerwowania, lokaj kon­tynuowa zeznanie oficjalne. Tak, istotnie, ta rzecz, znaleziona o pó metra dalej, jest to sztuczna szcz­ka nieboszczyka pana wicehrabiego. Mimo modego wieku wicehrabia sztuczn szczk posiada, utra­ciwszy zby w karczemnej bójce w wieku lat sie­demnastu. W bójk wda si ten jeden raz w yciu, z gupoty, i skutek zniechci go na zawsze do po­dobnego rodzaju ekscesów, a swoj sztuczn szcz­k ukrywa z caej siy. Nikt o jego zbach nie wie­dzia. Owszem, co tam w niej ostatnio szwankowa­o i mogo si zdarzy, e mu wypada...

Nawet bez przesuchiwania naocznego wiadka komisarz Simon wyobrazi sobie wydarzenie. Wice­hrabia moe kichn, zby mu wyleciay, kto wszed w tym momencie, z zezna wynika, e pomocnik jubilera, wicehrabia rzuci si podnosi szczk, chcc j ukry, zanim obcy czowiek zobaczy, co to jest, potrci chwiejn kolumn i spowodowa katastrof. Ów pomocnik jubilera by tu jednake przez chwil i co robi, skoro przyniesiona przez niego bransoleta leaa na pododze obok przewróconego stolika, a w kadym razie widzia to wszystko, musia widzie, zatem odnale go i przesucha naley bezwzgldnie.

Syszc tak wersj wydarze, pomocnik jubilera oprzytomnia i odzyska odrobin rozumu. Ponadto posili si, co zdecydowanie podnioso go na duchu. Uzgodni ze zwierzchnikiem, e sam si zgosi do komisarza Simona natychmiast, rezygnujc z odpo­czynku i snu.

Co te uczyni.

Brak odpoczynku i snu mia swoje konsekwencje. Potwierdziwszy cay cig wydarze, zgadza si, wicehrabiemu upado, rzuci si, trci piekieln kolumn, rzeba, spada i tak dalej, naoczny wiadek da si podpuci i wyzna, co widzia w momencie wejcia. Wicehrabia przeglda ksig. Jak bardzo star. Tak, naoczny wiadek zdy j dostrzec, zanim si to wszystko poprzewracao, o czym traktowaa, nie wie, ale w rodku miaa wielk dziur...

Z dziury komisarz wycign wniosek, acz bdny, to jednak logiczny. Na jej widok wicehrabia, stwierdziwszy nagle dewastacj zabytku, zapewne drogo opaconego, zdenerwowa si szaleczo i t szczk wyplu w nerwach. Wszystko zgadzao si dosko­nale.

Pomocnik jubilera wyszed z tego interesu czysty jak za, po czym, usuwajc z siebie stres, przespa trzy doby prawie bez przerwy, komisarz natomiast j si interesowa ksig. Chcia mie wszystko za­pite na ostatni guzik, a owej ksigi nie byo.

Znów wystpi lokaj. Tak jest, pojawia si tu pan­na Przyleska, wnuczka hrabiny de Noirmont, u babki rezydujca, która ksig zabraa. Widzia to na was­ne oczy. Sam t ksig przedtem podniós, bo leaa na pododze, ze stolika spada, i pooy j na konsolce przy drzwiach, odruchowo, a janie panienka zaj­rzaa do pokoju, ksig dwigna i posza sobie. Kuzynka wicehrabiego de Pouzac, wszystkim znana, moga zabiera, co chciaa...

Do Klementyny komisarz Simon dotar osobicie, wycznie dla wasnego spokoju sumienia. Nie trak­towa nawet tej wizyty subowo, zaprosi si pry­watnie.

Wiedz o caej tej okropnej historii Klementyna czerpaa z trzech róde. Z pierwszej relacji Justyny, z gazet i z niewielkiego telegramu, jaki dostaa od wnuczki z Calais. Telegram, w najmniejszym stop­niu nie liczcy si z kosztami, brzmia:

Indywiduum ucieka do Anglii. Stop. Jad za nim. Stop. Pienidze od matki. Stop. Niewinny z ca pewnoci. Stop. Gaston to przypadek. Stop. Podobno zabra t rzecz. Stop. Bd próbowaa go odnale, zanim pojedzie do Ameryki. Stop. Czy nie przyszy do mnie listy z Przylesia. Znak zapytania. Jeli tak, przylij mi je na adres pana Broomstera. Stop. Nie wiem, co robi dalej. Stop.

Pokojówka, która wrócia we zach nazajutrz po telegramie, wywoaa niepokój gboki. Panienka zo­stawia j we fiakrze na ulicy i sama posza co zaat­wia. Czekaa w nieskoczono, a potem nagle poro­bio si co okropnego, popiech dziki, jaka dziew­czyna si przypltaa, ona sama zostaa wysana na poczt, a panienka, Jezus Mario, odpyna w tym czasie do Anglii. Ta jaka dziewczyna, okropna i za­pakana, niczego si od niej nie mona byo dowie­dzie, pokojówka te si popakaa i wrócia do domu, bo niby co innego moga zrobi?

Zmuszona myle i wnioskowa samodzielnie, przestudiowawszy pras, Klementyna nie przestra­szya si wizyt pana komisarza Simona. Potwier­dzia fakt zabrania dziea o sokoach, wyjania, i jest to pamitka rodzinna, wypoyczona bez jej wie­dzy, bezprawnie zlicytowana u pana de Rousillon, pokazaa pokwitowanie i pokazaa nawet samo dzie­o. Dziura w nim rzucaa si w oczy. Pan Simon utwierdzi si w swoich pogldach i móg si wresz­cie uspokoi. Notatki o caej sprawie pozostawi w swoich prywatnych dokumentach.

Znalazszy si w Anglii, w warunkach zblionych do tych, które stay si udziaem pomocnika jubile­ra, Justyna nie stracia gowy, mimo i w sercu czua mie pikanie. Rónica sytuacji, jej i tpawego mo­dzieca, leaa w tym, e pienidzy miaa dosy na dojazd do Londynu i nie musiaa i piechot. Pó­nym wieczorem, o godzinie absolutnie nieprzyzwoitej, dotara do pana Broomstera, rodzinnego radcy prawnego.

Nie dysponowaa nawet wizytówkami, ale tkwiy w niej cae stulecia tak zwanej bkitnej krwi. Lokaj pana Broomstera, oblatany w zawodzie, bez jednej sekundy wahania poszed zaanonsowa mod dam, której nie mona nie przyj nawet o czwartej nad ranem, nie mówic o jedenastej trzydzieci wieczo­rem. Pan Broomster ostatni raz widzia Justyn, kiedy miaa szesnacie lat, jednake j pozna. Reszta stano­wia sam przyjemno.

Zakwaterowana, na wasne yczenie, w najlepszym hotelu, ju nazajutrz Justyna rozpocza oywion dziaalno, dwukierunkow, rzecz jasna z przewag kierunku uczuciowego.

Bez adnego trudu wmówia w pana Broomstera, i lord Jack Blackhill ma cisy zwizek z tajemnic rodzinn, która przygnaa j tu w tak osobliwych okolicznociach. W cztery godziny póniej Jack Black­hill, wnuk Arabelli, ze spontanicznoci odziedziczo­n po babce, chwyci mod dam w objcia.

O tajemnicy rodzinnej raczej nie byo mowy, ja­ko tak wypado, e inne tematy wysuny si na pierwszy plan. Kolejny telegram do Klementyny za­wiera informacj, e Jack Blackhill jednak zdoa si owiadczy i zosta przyjty. W Nicei mamusia nie miaa nic przeciwko temu, wic moe i teraz wyrazi aprobat. Co babcia na to? W kwestii poszukiwa­nego indywiduum nie ma nowin, wyglda na to, e w Anglii nikt o nim nic nie wie, a upragniony przed­miot nie ujrza wiata dziennego. Co teraz?

Klementyna wieci potraktowaa pobaliwie, pa­mitaa doskonale wasn modo. Nieco inna ona bya, ta modo, ale uczucia zmianom historycz­nym nie ulegaj i mona je rozumie zawsze jed­nakowo. Na wszystkie strony rozesaa listy, bo te­legramy jej nie zadowalay, i wrcz z przyjemnoci pogodzia si z faktem, e jej wnuczka, za pen zgod rodziców, polubi lorda Jacka Blackhilla, po­tomka tych jakich ludzi, którzy ju dawno temu wmieszani byli w tajemnicz histori Wielkiego Diamentu, nie wiadomo skd i jakim sposobem im przypisanego. Co z tego wyniknie, nie bya w stanie przewidzie.

Diamentu jednake, w obecnej sytuacji, nie za­mierzaa si tak beztrosko wyrzeka. Wyszo na jaw, e nalea do rodziny i miaa do niego prawo, sta­nowi poza tym wielk warto, która w obliczu de­likatnego upadku majtkowego zaczynaa si liczy. Zdajc sobie spraw, e zakochana wnuczka jest chwilowo nie do uytku i pociechy z niej nie bdzie, pojechaa do Parya osobicie. Nazywao si, e dla wzicia udziau w pogrzebie modego kuzyna. Pod pozorem uzyskania szczegóów jego dramatycznego zejcia cigna do siebie na rozmow pomocnika jubilera.

Pomocnik jubilera, jeszcze nieco zaspany i otpia­y po trzech dobach intensywnego wypoczynku, ba si hrabiny znacznie bardziej ni wszelkich policji wiata. By zdania, e policja da si oszuka, nato­miast hrabina - wykluczone! Nie spróbowa nawet.

Klczc i ebrzc o zachowanie sekretu w tej kwe­stii, wyjawi jej ca prawd. aosnym gosem wy­zna, i do tej rzeby, która zleciaa, przyoy si osobicie. Ale nie specjalnie, bro Boe, wycznie przypadkiem, chcia by grzeczny i tak okropnie mu to wyszo. Nigdy wicej nie bdzie grzeczny! Ju i tak swoje odcierpia, omal si nie utopi w roz­szalaym morzu, straci wszystko, narazi si narze­czonej, teraz ma same kopoty, wic baga o zmio­wanie!

Klementyna nie widziaa powodu, eby mu robi co zego.

- Rozumiem - rzeka spokojnie. - Jeli o to chodzi, zapewniam ci, e bd milcze, bo wice­hrabiemu de Pouzac ani to nie pomoe, ani nie za­szkodzi. Jest inna sprawa. Dajmy spokój sztucznym zbom, obydwoje dobrze wiemy, e nie zby z tej ksiki wypady. Gdzie masz diament?

Dopiero teraz pomocnik jubilera zdrtwia rzetel­nie. Omal nie zacz tuc gow w podog, ale nie usiowa wmawia w hrabin, e o adnym diamen­cie nic nie wie.

- Ja wiem, e tego to ju mi janie pani nie prze­baczy... Ja go chyba zgubiem... Miaem go, przyzna­j, z dywanu podniosem i sam nie wiem po co, od razu wiedziaem, e le robi, a potem si okazao, e go nie mam... Na morzu... Sam nie wiem, gdzie i kiedy mi wylecia, ale na morzu chyba, jak mnie fala zalaa...

- Ty gupcze - powiedziaa Klementyna ze miertelnym wstrtem. - A ta twoja narzeczona? Nie zostawie go u niej?

Pomocnik by gotów gow na pniu pooy, e niczego u narzeczonej nie zostawia. Od pierwszej chwili wydarzenia otumaniy go do tego stopnia, e prawie straci pami. O swoim sakwojayku zapom­nia doszcztnie, majaczyo mu si, e ogólnie przy sobie co mia, ale straci to w burzliwych odmtach. Diamentu u narzeczonej nie wyjmowa, wcale go jej nie pokazywa, nie zdy, ledwo o tragedii powie­dzia i ju musia ucieka, gdzie go mia wtedy, sam nie wie. Ale z podogi podniós i w rku ciska, a potem ju nie ciska, wic chyba gdzie woy, moliwe, e do kieszeni...

Klementyna poja, e ma do czynienia z krety­nem. Wyranie byo wida, i kretyn mówi prawd, bo wymylenie garstwa przekracza jego moliwo­ci. Daa spokój wypytywaniu i za jak diabli, mach­na rk na strat.

Pomocnik jubilera jednake wystraszy si ciko. Dotychczas mia nadziej, e o diamencie nikt nie wie, teraz wyszo na jaw istnienie jego wacicielki. Orientowa si w wartoci klejnotu i w gowie mu si nie miecio, e kto mógby tak strat darowa. Wyraz twarzy starej hrabiny daleki by od aniel­skiej sodyczy, wyobrazi sobie zatem, e Klemen­tyna bdzie si mci.

Po prostu powinna si mci, wrcz byo to jej obowizkiem! W dodatku miaa na niego haka po­tnego, sam jej wyjawi wasny udzia w rozbijaniu gowy wicehrabiego, co z tego, e obiecaa milcze­nie, wielcy pastwo nie musz dotrzymywa obiet­nic skadanych prostym ludziom! Nie ma dla niego ycia na tej samej ziemi!

Z bólem serca rezygnujc z narzeczonej, która ko­respondencyjnie odmówia opuszczenia ojczystego kraju, z dnia na dzie znik z horyzontu. Jubilera o porzuceniu pracy zawiadomi na pimie, bez podawania przyczyn, i odpyn do Ameryki. By to oczywisty idiotyzm, ale myle modzieniec nie umia i odpornoci ducha nie posiada. Gdyby gro­zio mu zwyczajne mordobicie, stawiby czoo nie­bezpieczestwu, ale perturbacje natury moralnej, niepewno, wyrzuty sumienia i obawy przed kon­sekwencjami popenionych czynów, byy dla niego nie do zniesienia. Musia uciec od tego wszystkiego na inny kontynent i ta ucieczka wreszcie mu si powioda.

Antoinette nie wpada ani w bezdenn rozpacz, ani w dzik furi tylko dziki temu, e pocieszyciel by pod rk. Stanowi sob rzadki zbieg okolicznoci...

***

Florek niepokoi si o Justyn bardziej ni jej ro­dzona babka. Zna janie panienk i doskonale wie­dzia, e jest zdolna do wybryków, wobec których wpadanie do botnistych stawów stanowi drobiazg, niegodzien wzmianki. Odjechaa do tej Anglii sama, bez ywej duszy przy sobie, Bóg raczy wiedzie co j tam mogo spotka! Upar si dostarczy jej opieki.

Ju pi lat wczeniej cign do Francji swojego modszego brata. Polska wie nie pyna mlekiem i miodem do tego stopnia, eby chopak z wielo­dzietnej rodziny wzdraga si j porzuci. Cae ro­dzestwo Florka opywao wprawdzie w dostatki z racji zasug najstarszego brata, ale gruntu im przez to nie przybyo i kolejna gba, bogacca si gdzie w wiecie, stanowia sam korzy. Edukacja mo­dziey, dziki pastwu Przyleskim, staa na wyso­kim poziomie, modszy brat Florka szkoy ukoczy i nawet jzyków obcych poduczy si nieco, bo wy­syany bywa do Gdaska, gdzie pastwo likwidowali dawne interesy. Przenosili je do Anglii i ówe Marcinek, brat Florka, ju po kilku wojaach w cha­rakterze goca róne angielskie sowa zapamita. Francuskie zna niele, bo za przykadem brata u pastwa si uczy.

Klementyna na przyjazd kolejnego wiernego sugi chtnie si zgodzia, a Marcinek nadawa si do wszystkiego i po piciu latach prawie móg ju za­stpi jej francuskiego plenipotenta. Wyrós przy tym na piknego chopaka, za którym dziewczyny ostro latay, w nim jednake cechy narodowe trway i rozpusta mu nie bya w gowie.

Jeszcze pomocnik jubilera pta si po trasie z Havru do Parya, kiedy ju Marcinek wysiada z pocigu w Calais. Zatroskany Florek wysa go do ostatniego miejsca pobytu panienki z zaleceniem podenia za ni dalej, do Anglii, gdyby zasza taka potrzeba. Od­nalezienie Justyny w Londynie nie przedstawiao so­b wielkich trudnoci, bo pan Broomster, plenipo­tent rodziny, stanowi niejako skrzynk kontakto­w.

Zorientowany w sytuacji ogólnej nie gorzej ni Klementyna, Marcinek zacz od wizyty u narzeczo­nej pomocnika jubilera, peen nadziei, e dowie si wicej. Skoro pokojówka czekaa tyle czasu, musiaa tam panienka jak rozmow prowadzi i w ogóle co robi. Mogo to stanowi wskazówk.

Jeszcze zgnbiona i zdenerwowana Antoinette ujrzaa nagle w progu swego domu modzieca, któ­remu pomocnik jubilera urod do pit nie siga. Sama Antoinette zreszt te bya nie od macochy, ponadto miaa kolosalny wdzik. Marcinek spojrza w ogromne piwne oczy, zasnute mgiek melancho­lii, i widok za serce go chwyci.

Trzyma si jako tako a do trzeciej kolejnej wi­zyty. Do Anglii wcale nie pojecha, bo telegramy od brata zawieray tre uspokajajc, panienka dawaa sobie rad i wygldao na to, e nawet apie ma, za to jako dziwnie ugruntowao si w nim przeko­nanie, e tu, w Calais, jest mnóstwo spraw do wy­janienia i nijak bez tego wyjanienia nie moe std odjecha. Tajemnicza sia wmówia w niego, a nieco póniej i we Florka, e tu wanie powinien na po­wrót panienki czeka.

Trzecia wizyta u modej damy zbiega si z otrzy­maniem przez ni korespondencji o tej upiornej Ameryce i Marcinek pk. Z zapaem przystpi do osuszania ez mniej rozpaczy, a wicej gniewu, bo przecie wyranie mówia, e do adnej Ameryki nie jedzie! Wystawiono j ruf do wiatru i bdzie mu­siaa si utopi, a brzeg morski blisko! Nie wierzy ju w nic i nikomu, a w szczególnoci mczyz­nom...!

Jasn jest rzecz, e takie pogldy wymagay sko­rygowania. Marcinek postara si z caej siy i dziki temu, kiedy przysza wie o ucieczce byego narze­czonego, Antoinette moga ju znie j spokojnie.

Sakwojayk niewiernego nadal tkwi w szufla­dzie. Kontakty z nowym wielbicielem nie weszy jeszcze w faz, wymagajc wystrzaowej nocnej ko­szuli i peniuaru, Antoinette zatem w ogóle o nim nie pamitaa. Rysowaa si przed ni interesujca przyszo, któr naleao si zaj.

Ten drugi narzeczony by jeszcze lepszy ni pier­wszy i z pewnoci przewysza wszystkich kandy­datów miejscowych, nie wspominajc nawet przy­byszów z obcych stron. Marynarz, który wiksz cz ycia spdza na morzu, rybak, ustawicznie naraony na kaprysy oceanu, uzaleniony od fanaberii ryb, to byo do niczego, nie podobao si jej, wolaa staego ma na ldzie. I w kocu moga przecie opuci Calais, moga nawet opuci Francj, byle tylko pozosta w Europie. adnych obcych konty­nentów, do których trzeba pyn po niezmierzonej wodzie! Antoinette baa si wody. Ten narzeczony do Ameryki si nie pcha, mia wysoko postawio­nych protektorów, w dwóch krajach nawet, tyle e te odjeda, mieszka w pewnym oddaleniu i na­leao go do siebie porzdnie przywiza. Chciaa, eby j std zabra po lubie.

Ch wyjazdu z Calais zalga si w niej niedawno i stopniowo nabieraa rumieców, jej ojciec bo­wiem, mczyzna w sile wieku, owdowiay przed czterema laty, nabiera wyranej ochoty na ponow­ny oenek, Antoinette za przywyka ju do pano­wania w domu. Znaa wybrank. Stanowczo wolaa wyj za m wczeniej ni ojciec j tu wprowadzi, i zainkasowa swój posag, zanim energiczna dama pooy rczk na mowskich funduszach. Pomoc­nik jubilera byby j zabra do Parya, ale okaza si pógówkiem, jego nastpca, ten pikny Marcin, móg j zabra jeszcze dalej. Byle nie zwleka zbyt dugo...

Marcinek twardo czeka na pann Justyn i grzz coraz gbiej, niespokojny troch, jak starszy brat i pani hrabina potraktuj jego zamiary matrymonial­ne. Samodzielnoci si nie ba, czym tam wasnym ju dysponowa, interesy róne umia zaatwia, chcia tylko unikn zadranie uczuciowych, bo lu­bi spokój i przyja. W korespondencji delikatnie napomyka o nadzwyczajnych zaletach byej narze­czonej pomocnika jubilera, na co Florek nieco mniej delikatnie poprosi, eby si nie wygupia. wiet­liste oczy Antoinette robiy swoje i wreszcie mo­dzieniec dosta tak zwanego mapiego rozumu.

Nie wiadomo, co by z tego wyniko, gdyby nie to, e nadpyna Justyna, ju oficjalnie zakontraktowa­na lordowi Blackhillowi, zaaprobowana przez ca lordowsk rodzin, przywrócona niejako elementar­nej przyzwoitoci. Moda para oczekiwaa jej w por­cie. Jack Blackhill odprowadzi narzeczon tylko do Dover i nie pojecha z ni dalej, poniewa absolut­nie nie wypadao, eby podróowali razem.

Justyna bya zakochana rzetelnie i wszelka mio cieszya si jej poparciem. Z Antoinette zdya si zaprzyjani ju w czasie pierwszej rozmowy, kiedy koia rozpacz po wariactwie pomocnika jubilera, po­lubia j, obydwoje z Marcinkiem, jej zdaniem, pa­sowali do siebie i razem tworzyli przeliczny obra­zek. Bez chwili namysu obiecaa poparcie. Niech sobie Florek mówi, co chce, babka te, istniej jesz­cze Przylescy, którzy ich przyjm z otwartymi ra­mionami, ju ona to zaatwi. Marcinek zatem, nim odjecha z panienk, zdy da na zapowiedzi.

Tym sposobem wytworzya si sytuacja, rzadko spotykana. Wszyscy byli nadzwyczajnie zadowole­ni. Uszczliwiona Antoinette ja szykowa si do upragnionej odmiany yciowej, jej przysza macocha promieniaa radoci, e pozbdzie si uciliwej pasierbicy, ojciec niezbyt chtnie rozstawa si z cór­k, ale zarazem czu ulg niezmiern, bo te si obawia zadranie, Marcinek odjecha w stanie upo­jenia, a Justyna, wystpujca w charakterze dobrot­liwej opatrznoci, czua w gbi duszy bogo do­datkow. Istny raj! Dysonansem bysn diament.

Przygotowujc wypraw i przegldajc swoje rze­czy, Antoinette natkna si na zapomniany sakwojayk. Jego waciciel przepad niedawno, ale lad po nim zdy ostygn. Eks-narzeczona obejrzaa przedmiot i zawahaa si, zwróciaby mu wasno nienaruszon, gdyby to byo moliwe, ale koataa si w niej jeszcze odrobina pretensji do niego i na adne wysiki nie miaa ochoty. Wyrzuci byo gu­pio. Po namyle zdecydowaa si zostawi go sobie na pamitk i wtedy dopiero przystpia do obejrze­nia zawartoci.

W sakwojayku znajdowa si pugilaresik, chro­nicy sum stu dwudziestu franków, soik pomady do wosów, nowiutki, wyranie wieo nabyty, nie podpisane pokwitowanie odebrania bransolety, pa­pieronica z trzema papierosami, maa kódeczka z kluczykiem, nadgryziony i nieco zjeczay batonik czekoladowy i co owinitego w uywan chustk do nosa. Antoinette potrzsna zawinitkiem z chust­ki i na blat stolika wypada rozmigotana brya.

Nie widziaa tej bryy nigdy, ale syszaa o niej dosy. Doskonale wiedziaa, co to jest.

Zdrtwiaa teraz na dug chwil. Nie miaa oczy­wicie pojcia, e pomocnik jubilera wymyli sobie utrat diamentu w morskiej toni, sam w to uwierzy i wmówi w Klementyn, orientowaa si za to, i kamie stanowi jaki dowód obciajcy. Przelotnie zdziwia si, e nikt go dotychczas u niej nie szuka, po czym ogarna j troska, zmartwienie i niepokój. Co, na lito bosk, miaa z tym fantem zrobi?!

W zasadzie powinna moe zwróci temu komu, do kogo nalea? Kto to by? Pomocnik jubilera twierdzi, e nie witej pamici wicehrabia, wice­hrabiego znalezisko zaskoczyo, nic o nim nie wiedzia. Nie jego wasno zatem. Wobec tego czyja? Ujawni to w ogóle? Ujawnienie byoby równo­znaczne z oskareniem pomocnika jubilera, zabi wi­cehrabiego, eby mu zabra klejnot, pretensje pre­tensjami, w gruncie rzeczy, porzucajc j i uciekajc, wywiadczy jej przysug, dostaa w zamian Marci­na, który wart jest wszystkich diamentów wiata, nie ma powodu si mci. Nikt tego skarbu nie szu­ka, nikt o niego nie pyta, dziwne, ale prawdziwe, wic chyba istotnie nikt o nim nie wie? Jeli nie chce pogry eks-narzeczonego i moe take sobie samej narobi kopotów, powinna chyba ukrywa go nadal. O wyrzuceniu mowy nie ma, to ju byoby kretystwo, o zuytkowaniu równie, jakie to takie jak pies ogrodnika, sam nie zje i drugiemu nie da...

Dobr godzin przesiedziaa przy stoliku, wpat­rujc si w diament, od którego ciko byo oderwa oczy. Zacza si do niego przywizywa. Mio po­siada tak rzecz, nawet jeli nie mona si ni przy­stroi, pochwali, pokaza komu... Najwyej popa­trze od czasu do czasu. No, a w razie czego jest to jakie zabezpieczenie, nawet gdyby si sprzedao ze strat...

Czas do wieczora spdzia pracowicie. Szy umia­a, palce miaa zrczne, wyprodukowany starannie przedmiot uytkowy robi doskonae wraenie i ni­komu by nawet nie zawitao, e jego wntrze wy­pchane jest do nietypowo...

Po czym samej sobie poprzysiga zachowa zna­lezisko w tajemnicy nawet przed mem.

***

W rodzinie Kacperskich, gdzie po odjedzie dwóch starszych synów pozostao jeszcze picioro dzieci, wyksztacone byy nawet córki. Wszystkie trzy umiay pisa, czyta i rachowa, a jedna graa na fortepianie, udostpnianym jej przez dobr pani Przylesk. Sowo pisane cieszyo si wielkim sza­cunkiem i ca korespondencj od nieobecnych bra­ci przechowywano pieczoowicie, szczególnie ostat­nie listy Marcinka, opiewajce uroki francuskiej na­rzeczonej, a zaraz potem ony, odczytywane gono przez najmodsz siostr z wypiekami na twarzy. Ojciec i modsi bracia byli wprawdzie zdania, e Marcinek musia w jakie idioctwo popa, bo nad gupotami si rozczula, jaka to ta jego Antosia gos­podarna, poduszeczki do szpilek pilnuje niczym oka w gowie, jakie tam jeszcze inne wariactwa wyczy­nia, ale matka i siostry lektur uwaay za wrcz sensacyjn i napaway si ni z luboci wielk. Z caej siy chciay pozna egzotyczn powinowat i zapraszay mod par w kadym licie gorcymi sowy.

- Gupie - mamrota ojciec. - Gdzie wy j tu goci chcecie, w tej chaupie? Oni tam oba spanieli, synowa ty wielga pani, ju jom tu widz. Nosem pokrci i w mgnienie umknie, a jeszcze nagada.

- A boby o nowem domu pomyla, skoro ten si dawno wali - skarcia go ona, zwaniaa od bliskich kontaktów z janie pani. - To uzbierao si troch grosza, a co to my gorsze? Ju panienka namawiaa!

Córki popary matk z ogromn energi, nie ba­czc na to, e rycho pójd na swoje, opuszczajc rodzinny dom. adna za skarby wiata nie przyzna­aby si do nadziei na zampójcie, bo mogyby jeszcze zauroczy i zosta starymi pannami. Ojciec ugi si pod presj i w ten sposób budowa nowego domu zostaa postanowiona.

Obaj starsi synowie aprobat wyrazili czynnie, przysyajc pienidze na podniesienie ogólnego po­ziomu rodziny. Przyjechaa Justyna, zobowizana do wizyty u rodziców nadchodzcym lubem. Wyj za m bez udziau bezporedniego ojca i matki byo nie do pomylenia, istniaa jeszcze ponadto babcia Przyleska, która chciaa widzie wnuczk w panie­skim stanie, obdarowa j, popatrze, czy aby na pewno szczcie sobie gotuje. Justyna, w plsach i ze piewem na ustach, skonna bya uszczliwia cay wiat, przyjechaa chtnie i przy okazji wtrcia si do tego nowego domu Kacperskich, dokadajc si finansowo. Wci uczciwie pamitaa, e yje tylko dziki powiceniu Florka, który skaka za ni do stawu, naykaa si wtedy muu tyle, e ciko byo o tym zapomnie.

Dom Kacperskich, murowany i z piterkiem, wi­cej patrzy na paac ni na chopsk chaup. Dwór rzetelny. Byo gdzie podj Marcinka, choby mia i trzy francuskie ony. Troch jednak ta budowa po­trwaa i w rezultacie cudzoziemsk synow rodzice poznali osobicie dopiero po czterech latach, kiedy ju jeden z pozostaych w kraju dwóch synów po­szed do seminarium duchownego, a drugi uderza w konkury do bogatej kupcówny z miasta stoecz­nego Warszawy. Wszystkie córki byy zamne, Marcinek z maonk przyjechali wanie na wesele ostatniej.

- No i patrzaj, synu - rzek do niego ojciec smutnie i z gorycz. - Jak nas byo dziesicioro, bo i stara babka jeszcze ya, tomy si gnietli na jed­nym przypiecku, a jak teraz miejsca a miejsca, to nie ma komu po tych komnatach chodzi. Kto tu po mnie nastanie? Wy oba na obczynie, Józio na ksidza poszed, a Franek do miasta si pcha. Dziewu­chy na swoim i nie powiem, grzech byby, jakbym narzeka, bo paskie ycie maj, ale co z ojcowizn? Ty te, ju ci nie do ziemi, ora jeszcze umiesz, ale rczki masz biae. A twoja ona?

- Antosia ojcu si nie podoba? - zgorszy si Marcinek.

- Kto tak powiedzia? Przylepna, serdeczna, uro­dziwa, koo ciebie chodzi, ale ona ty nie ze wsi. Krowy nie wydoi...

- Janie pani Przyleska te sama krów nie doi!

- Ju ci w gowie janiepastwo? Pan Przyleski ma wóki, a ty ledwo morgi. Nawet bym dokupi, bo pan Przyleski sprzedaje, jeno dla kogo?

Marcinek, obecnie wspólnik paryskiego radcy praw­nego, stropi si nieco.

- Dla Florka...

- Nieeniaty.

- No to co? Przecie nie stary. A caym Noirmont zarzdza, gospodarz, jakiego ze wiec szuka! Stara hrabina nie wieczna, panna Justyna za Anglikiem, a przy hrabim Florek pewno nie zostanie. Wróci i na gospodarce osidzie. Z drugiej znów strony bdzie ojciec musia i tak rozdzieli na wszystkie dzieci.

- Jeden spaci reszt.

- Jeszcze musi mie z czego.

- Florek nie ma?

- Mie, ma. Ale mu niewiele zostanie. A ja... czy ja wiem? Coraz lepiej mi idzie, przywykem do miej­skiego ycia... Nawet nie to, mieszkabym na wsi bardzo chtnie, dlaczego nie, ale do interesów przy­wykem. Lubi to zaatwia, troch to, powiem ojcu, jak polowanie. Ubije si co albo nie, a mnie si jako, odpuka, niele ubija...

Stary Kacperski westchn i przyj sugesti syna. Myl o Piórku wydaa mu si sensowna. Wykorzys­tujc obecno i uczciwo Marcinka, oblatanego w kwestiach prawnych, napisa testament. Dosko­nale zorientowany w jego treci Marcinek, którego ów testament solidnie obcia, pogodzi si z wol ojca, tyle e skonsultowa z Antoinette.

Antoinette nie rozczarowaa si maestwem z piknym Polakiem, wrcz przeciwnie, po lubie za­pona uczuciem jeszcze wikszym. Marcinek mia w sobie godno i dentelmeneri, nie wiadomo skd wzit, bystry by i operatywny, zarabia coraz wicej, a przy tym wietnie nadawa si do óka, co byo dla niej zalet podstawow. Nie rozpustnik w dodatku, za innymi nie lata. Chcc by go pewna, rozwina w sobie cechy co najmniej Marysieki Sobieskiej i wyranie czua si jedyn kobiet na wie­cie. Usiowaa wprawdzie kry, bodaj troch, dzik mio do ma, ale wychodzia z niej wszystkimi stronami, budzc przy okazji serdeczn sympati te­cia i teciowej. Pobyt na wsi bawi j ogromnie i wcale nie rwaa si do wyjazdu. Pora roku sprzyjaa kontaktom damsko-mskim, czeremcha kwita i pa­chniaa, siano scho i równie pachniao, gorzka wo zwykych pokrzyw budzia w niej jakie nowe doznania i razem wziwszy, dla tego wybranego m­czyzny gotowa bya na wszystko. Prawie dostaa amoku na jego tle.

- Dzieci jeszcze nie mamy, ale moemy mie - rzek do niej m, odpracowawszy przedtem z wiel­kim zapaem obowizki maeskie. - Wic nie wiem, czy nie robi gupstwa. W razie, chro Bóg, mierci ojca, razem z Florkiem bd musia spaca wszystkich braci i siostry. Teoretycznie zostan wspówacicielem gospodarki, aden luksus, a prak­tycznie nic mi z tego. Nie wiem, czy si na to zga­dzasz, moja ono najdrosza.

Gdzie na dnie podwiadomoci Antoinette zais­krzy si nagle diament. Duo j obchodziy ewen­tualne komplikacje finansowe.

- Zrobisz, jak zechcesz, kochanie - odpara bez namysu. - Gdybym miaa nawet zosta tu z tob na zawsze i osobicie grabi siano... No, te krowy... Naucz si je doi! Te si zgadzam. Dom jest pik­ny! Bdziemy przyjedali na wakacje, tu jest cudow­nie. Pienidze nie maj adnego znaczenia.

Marcinek z podziwem dla siebie samego pomy­la, e wybra on z rzadkim fartem, i przesta ko­pota si przyszoci. Móg ojciec pisa testamen­ty, jakie mu si ywnie podobao.

Stary Kacperski i Klementyna przeyli jeszcze pier­wsz wojn wiatow, która odbia si na nich zgoa kontrastowo. Kacperskiemu nie zrobia adnej róni­cy, nawet konie zdoa ukry przed brank do wojska, na kulawego parobka nikt nie reflektowa, pozosta zatem przy swoim stanie posiadania, powikszonym nawet nieco dostawami dla niemieckiej armii, cudem jakim uczciwie zapaconymi. Klementyna wrcz przeciwnie, stracia majtek.

Dobra Przyleskich podupady ogromnie, gównie moe dlatego, e nikt si nimi nie przejmowa, li­czc na dochody angielskie, akcje angielskie za straciy na wartoci. Majtnoci francuskie skutecz­nie zniweczy syn Klementyny, a moe nawet nie tyle syn, ile synowa. Wnuk, obecnie ju osiemnas­toletni, w dewastacji mienia nie bra udziau. Ocz­kiem w gowie wci bya Justyna, zabezpieczona szczliwie dochodami ma, tyle e te nieco obcitymi. Tu jednak rónica na niekorzy wypada niewielka.

Rzecz oczywista, umierajc, Klementyna zostawi­a testament. Noirmont z koniecznoci przekazaa synowi, cz gotówki jednake oraz ca zawarto biblioteki, Justynie. Przybya na jej pogrzeb Justyna, zapakana po babce i przygnbiona, wyjania wujo­wi i wujence, w czym rzecz. Otó do tej pory jeszcze nie wypenia danej babce obietnicy, e ocali wiedz o zioach leczniczych, gdzie w owej bibliotece za­wartej, i testamentem babka jej o tym przypomina. Uczyni to oczywicie, ale ma nadziej, e nie musi owych ton lektury zabiera ani do Anglii, ani do odrodzonej Polski, wpuszcz j do biblioteki w Noir­mont w kadej chwili. Dotychczas wyapaa tylko mandragor, ale wie, e powinno by tego wicej.

Nie tylko lekkomylny wuj, ale take wujenka, nie zgaszali adnych zastrzee. Oczywicie, Noirmont moga odwiedza, ilekro jej si podobao, nawet bez uprzedzenia, cakiem znienacka. Pomijajc ju wszy­stko inne, jej angielska córka czua si tam jak u sie­bie w domu, a nawet lepiej, i nikt nie zamierza dziecku stawia przeszkód.

Angielska córka Justyny tu po zakoczeniu woj­ny miaa jedenacie lat. Jej francuski kuzyn, mody wicehrabia de Noirmont, doszed do wieku lat dzie­witnastu. ywa dziewczynka, spdzajc lato w po­siadoci jego przodków, wydaa mu si nieznona do tego stopnia, e nie by w stanie o niej zapomnie.

Polubi j w siedem lat póniej.

***

Florek, zgodnie z przypuszczeniami Marcinka, po mierci Klementyny wróci do Polski, zdywszy przed mierci ojca przej cakowicie gospodark. W pó roku póniej stary Kacperski umar i naleao zaatwi po nim sprawy spadkowe, do czego niezbd­ny by take Marcinek.

Marcinek z maonk zatem, przybywszy na po­grzeb ojca, pozostali duej, na co mogli sobie po­zwoli bez adnego uszczerbku. adnych przykroci finansowych przez wojn nie doznali z do niezwy­kego powodu.

Otó stary Kacperski dosta na staro istnego szmergla na tle zota. Sam pienidzy w gotówce mia niewiele, bo co mia, to poszo na budow i urzdze­nie wspaniaego domu, ale trzs si o wszystkie dzieci, ze szczególnym uwzgldnieniem dwóch naj­starszych synów, obu bezdzietnych. Co mu si gdzie pokrcio i brak potomstwa chcia im koniecz­nie zastpi majtkiem. Zmusi ich pod grob ojcow­skiej kltwy do przejcia z papierów, akcji, banków i wszelkich innych walorów, na zoto w dowolnej postaci. Dla witego spokoju, rozsdnie mylc, e w kocu zoto wartoci nie traci, obaj okazali posu­szestwo, po czym, w obliczu ogólnoeuropejskiej inflacji, docenili ojcowski rozum, czy moe ojcowskie jasnowidzenie. Raczej to drugie, bo o polityce i eko­nomii stary Kacperski nie mia zielonego pojcia.

W ten sposób jednake Florek i Marcinek wspól­nymi siami legaty rodzestwu wypacili bezproble­mowo i pozostali jedynymi wacicielami dwudzies­tu morgów gruntu, hektara sadu, maego kawaka lasu i piknego dworu z paacowym zadciem. Pa­stwo Przylescy ycze starego Kacperskiego nie mu­sieli spenia, zoto im do gowy nie przyszo, infla­cja ich zaskoczya i w rezultacie cz majtnoci przepada cakiem. Babka Justyny po mieczu umara W czasie wojny, dziadek nie y ju od dawna, spa­dek po nich zszed niemal do zera, pozostaa tylko posiado rodziców, wci istniejca waciwie tyl­ko dziki dawnym zasobom gdaskiej babki. Rodzi­ce Justyny zreszt, przetrwawszy wojn w kraju, na mienie szambelasko-miecznikowskich przodków machnli rk i yli na zwolnionych obrotach, uwa­ajc si za jednostki wiekowe.

Pod nosem mieli dwóch braci Kacperskich, a bra­cia Kacperscy poszli si rozpdu i znów zaczli im suy. Florek zaj si ziemi, Marcinek za wszel­k reprezentacj prawn. Zlikwidowa swoje fran­cuskie interesy i zdecydowa si pozosta w Polsce na stae.

Antoinette bya nawet z tego zadowolona. Ona te z wiekiem ulega pewnej odmianie, wysoce nieszczliwej. Naleaa do szczupych, nerwowych kobiet, spalajcych si w emocjach, i rozsdek w wybuchach ronych uczu wcale jej nie pomaga, tyle e korygo­wa postpowanie. Udawao jej si niekiedy ukrywa rozszalae doznania i hamowa histeryczne objawy, ale kosztowao j to duo zdrowia. Nkao j za zjawisko wewntrzne potne, straszliwe i destruk­cyjne, mianowicie zazdro.

Ona sama pozostaa zrczna i szczupa, troch nawet zbyt szczupa, pozosta jej ogólny wdzik i pik­ne oczy, ale reszta podupada. Szczególnie twarz. Twarz zaczynaa si starze w przeraajcym tempie, skóra wida i pokrywaa si zmarszczkami, w dodat­ku nawalaa jej wtroba, gdzieniegdzie pojawiay si ohydne brzowe plamy, humor i pogod ducha diabli brali.

Cholerny Marcinek za z wiekiem piknia. Nie ty wcale, nie ramola, si fizycznych wrcz mu przybywao, nabiera ogady i poloru, inteligencja w nim rosa, na nic nie by chory, twarz opieraa si czasowi i przekraczajc czterdziestk, by mczyzn bardziej interesujcym ni w modoci. Kobiety, ogólnie bio­rc, lepe nie byy, uwodziy go na potg i na wszyst­kie strony, co maonk doprowadzao do eksplozji szalestwa. Nie trawia ju kompletnie adnych spot­ka subowych, adnych klientek, adnego towarzys­twa wokó, kada jednostka pci eskiej, która bodaj spojrzaa na jej ma, przeksztacaa si w miertelne­go wroga. Marcinek tak znów bardzo na te baby nie lecia, moe tam czasem da si poderwa, nieszkodli­wie i bez konsekwencji, Antoinette jednake nie bya w stanie opanowa wyobrani. Wród ludzi przeywa­a katusze, które na t wtrob doskonale jej robiy. Znalazszy si wraz z przesadnie piknym mem na wsi, poniekd na odludziu, gdzie z kobiet eleganckich istniaa tylko pani Dominika, chwali Boga dobiegaj­ca szedziesitki, doznaa ulgi tak niebotycznej, e prawie jej szaro zesza z twarzy. O wojaach do stoecznego miasta, jakie niewtpliwie bdzie musia odbywa, jeszcze nie mylaa i z wciekym zapaem postanowia zosta tu na zawsze.

I zostaa. Dziki czemu dwaj wierni sudzy Kle­mentyny przenieli si definitywnie z Noirmont do Perzanowa.

Florek nie eni si uparcie z bardzo prostego po­wodu. Najzwyczajniej w wiecie przez cae ycie, od tego skoku do stawu, caym sercem i dusz kocha Justyn, do czego nie przyzna si nigdy nikomu, nawet sobie,. Uczucie byo beznadziejne i zgoa gor­szce, bo gdzie wsiowemu chopakowi do janie pa­nienki z wielkich rodów, ale serce nie suga. Nie y w celibacie absolutnym, jako mczyzna by mniej wicej normalny, co tam sobie niekiedy wynajdy­wa, z góry jednak uprzedza, i romans jest chwi­lowy i tak jakby powierzchowny, a kocha damy nie bdzie. Par dam si popakao, na ogó jednak uda­wao mu si zaatwia spraw bezbolenie. ony za nie chcia i cze.

Takie byy ukady prawne, kiedy pan Krzysztof Przyleski nabawi si zapalenia puc i umar, doyw­szy roku 1924. Na pogrzeb ojca przyjechaa Justyna wraz z mem, przywoc czternastoletniego George'a Blackhilla i szesnastoletni Karolin Blackhill, wyrwan z Noirmont od ciotecznego dziadka i babki. Pan Przyleski odwali to zapalenie puc w dziwnej porze roku, na samym pocztku lata i dzieci akurat miay wakacje.

Karoliny waciwie nie trzeba byo wyrywa, bo przywióz j osobicie hrabia de Noirmont, modszy brat Dominiki. Jego syn przyjecha wraz z nimi dob­rowolnie, z przyczyn niepojtych, wci bowiem uwaa swoj kuzynk za najnieznoniejsz dziew­czyn wiata i absolutnie nie móg z ni wytrzyma. Twierdzi, e okazuje grzeczno ciotce, poniewa bardzo lubi babk Klementyn.

Rezultaty tego pogrzebowego zjazdu byy nast­pujce:

Florek dozna czego w rodzaju rozdwojenia ja­ni. Szesnastoletnia Karolina, któr ostatnio widzia pi lat wczeniej, okazaa si w jego oczach ywym obrazem matki. Odrodzia si w niej szesnastoletnia Justyna i wierne serce Florka rozdaro si na dwie, mniej wicej równe, poowy. Dla Karoliny mia tkli­wo ojcowsk, wzruszy si, a zarazem al poczu, widzc, i umie pywa i na ratowanie jej z toni nie ma szans, prdzej ona mogaby kogo ratowa, po czym, sam ju nie wiedzc, co by tu dla niej zrobi, nauczy j fechtowa si na szable. Potrzebne jej to byo jak dziura w mocie, ale wywoao w niej za­chwyt.

Antoinette wpada w dzik rozterk. Na widok Justyny, z któr niegdy bya wszak zaprzyjaniona, i dziki której w ogóle dostaa swojego Marcinka, co jej si zrobio. W wieku trzydziestu omiu lat Justyna wci bya pikn i mod kobiet i starsza od niej zaledwie o dwa lata Antoinette miao mog­aby uchodzi za jej matk. Zwaywszy brak podo­biestwa rodzinnego - za szkoln koleank jej matki, niewielka rónica. Kochajc j, równoczenie znienawidzia i drobn ulg sprawio jej tylko to, e Karolin moga znienawidzi bez kochania. Pogrzeb pana Krzysztofa Przyleskiego przeya tak, e samo­istn ótaczk miaa ju jak w banku.

W Justynie rozszala si nagle patriotyzm. Miaa w tym swój udzia zza grobu Klementyna, która go­dzinami opowiadaa wnuczce o powstaniu stycznio­wym i wyczynach pradziadka, w Justyn zapado to gboko, upadek ojczystego kraju gnbi jej dusz, teraz za odrodzenie odbio si fanfarami. Nareszcie miaa kraj pochodzenia, ojczyzn przodków, prze­staa si czu upokorzonym podrzutkiem, koniecz­nie chciaa to jako wykorzysta i nie wiedziaa jak. Najchtniej przeniosaby si do Polski na zawsze, a co najmniej przeniosaby dzieci, ale na to nie miaa szans, bo najmodszy z George'ów Blackhillów by dziedzicem majoratu. Wygupi si z tym majora­tem jego pradziadek, m Arabelli, i nic ju na to nie mona byo poradzi. Pozostawaa Karolina, pod tym wzgldem swobodna, ale Justyna wyranie ju zaczynaa widzie, e Karolina ugrznie w Noirmont. Poaowaa, e nie ma wicej dzieci i uczynia to jedno, co jej byo dostpne. Pozostaa u owdo­wiaej matki przez cae dwa miesice i przymusia progenitur do nauki jzyka, który i tak ju obydwo­je w duym stopniu znali.

Rzecz oczywista, jej patriotyczna decyzja staa si dla Antoinette ródem cikiej zgryzoty...

Mody wicehrabia de Noirmont, masochistycznie trzymajcy si nieznonej kuzynki, zagustowa w kra­ju przodków po kdzieli i równie spdzi tu pene dwa miesice, co niepomiernie ucieszyo jego wraca­jcego do Francji ojca. Finansowo ten pobyt w Polsce nie umywa si do pobytów w Paryu, w Monte Carlo, w Biarritz, w Neapolu, w Londynie i stanowi sam oszczdno, wysoce podan. Zawsze lubi siost­rzenic, a teraz polubi j jeszcze bardziej, bo te dobrze widzia, skd si bierze dziwaczna fanaberia syna.

Wyjtkowo jako, trzeba to sobie powiedzie, od czasów mezaliansu z gdask kupcówn i okropnej pomyki Arabelli, nie byo w tej rodzinie komplika­cji matrymonialnych. Mode pokolenie lokowao uczucia we waciwej sferze, adna panienka nie uciekaa ze stajennym, aden modzieniec nie pcha si do otarza ze zdeklarowan kurtyzan i zawsze kto mia pienidze. Teraz równie wygldao na to, e to wszystko uoy si sensownie.

Jack Blackhill, uparcie kochajcy Justyn, cierpli­wie wysuchawszy kilku mao yczliwych uwag na tle idiotycznych pomysów dziadka, postanowi od­pracowa gupot przodka i wspomóc on. Naby pó morgi gruntu na peryferiach stolicy i zleci bu­dow eleganckiej willi, któr od razu ofiarowa cór­ce. W ten sposób obligowa niejako Karolin do kontaktów z ojczyzn matki i babki, a w kadym razie tak mu si wydawao.

Realizacj zlecenia lorda Blackhilla zaj si oczy­wicie Marcinek, dziki któremu od pocztku nie byo adnych kopotów ze spadkiem po panu Przyleskim. Rodzestwo zmarego dziadka, modszy brat i jeszcze modsza siostra, przepado gdzie pra­wie od pocztku pierwszej wojny wiatowej i wszys­tko wskazywao na to, e obydwoje ugrzli po nie­waciwej stronie wschodniej granicy, wtpliwe byo zatem, czy si jeszcze kiedykolwiek objawi wród ludzi. Kto nie zdy z komunistycznego raju uciec w pierwszej fazie rewolucji, ten ju tam pozo­sta.

Trzymajc si doskonale, owdowiaa Dominika postanowia zim spdzi na Riwierze, a nastpne lato w Anglii, resztki majtnoci pozostawiajc pod opiek Florka. Pienidze po rónych bankach jeszcze si pltay, Marcinek umia nawet wyliczy, ile tego jest, i wida byo, e na podróe starczy. W ostatniej chwili przed opuszczeniem kraju napisaa jeszcze testament i zostawia go pod opiek Marcinka.

Rozjechao si to cae towarzystwo dopiero na pocztku wrzenia.

***

Dla Antoinette te dwa miesice to byo za wiele. Sensu jej wszystkie zgryzoty nie miay adnego, ale wtroba rozumu nie posiada i reaguje po swojemu. Do pastwa przyjedali gocie, Justyna obu braci Kacperskich traktowaa jak równych sobie, zapra­szaa, mode i pikne panny jako dziwnie grawito­way ku Marcinkowi, Marcinek umia si znale, by uprzejmy, w umiechu byska zbami, a fakt, e wszystkie te baby mia w nosie, do obdnie zaz­drosnej ony nie dociera. Dominika wci zaatwia­a z nim jakie interesy, w dodatku jedzi do War­szawy w sprawie tej willi dla Karoliny, i w rezultacie w pocztkach padziernika ta samoistna ótaczka nieszczsn dopada.

Szpital nie wchodzi w rachub. Antoinette raczej padaby trupem na miejscu ni pozwolia oderwa si od ma. Szczerze zmartwiony Marcinek pofol­gowa interesom, eby siedzie przy onie, lekarzy oczywicie sprowadzi, zioa kaza parzy, Florek rów­nie troszczy si o bratow, ale chorobie nie dali rady. Tu przed Zaduszkami odby si pogrzeb na miejscowym cmentarzu.

Po pogrzebie obaj samotni bracia, nie majc dla kogo wyprawia stypy, sam na sam usiedli przy wi­nie.

- Co mi chciaa powiedzie w ostatniej chwili - rzek smutnie Marcinek, wpatrujc si w ogie na kominku. - Dziwne jakie rzeczy i nie zdoaem jej zrozumie. Szkoda jej.

- Mczya si okropnie i na tamtym wiecie ma lepiej - pocieszy go Florek. - Mnie te usiowaa co powiedzie, ale tyle z tego wiem, e chyba o pa­mitki jej chodzio.

- Jakie pamitki?

- Po niej. eby jakie pamitki po niej zostawi, nie wyrzuca. Jakie co jedno szczególnie.

Marcinek nieco si oywi.

- A wiesz, e mnie te tak wyszo. Nie wyrzuca rzeczy po niej. Niczego wyrzuca nie zamierzam, niech sobie ley, miejsca dosy. I te mi si wydaje, e na jakiej jednej rzeczy najwicej jej zaleao.

- Co to mogo by?

- ebym ja wiedzia! Nieboszczki wola, rzecz wita, w ramki bym oprawi. Wiecznie si gryza, chocia niepotrzebnie, niechby chocia z tamtego wiata popatrzya, e jej yczenia speniam.

Florek chcia pomóc bratu. Zacz sobie z wysi­kiem przypomina te ostatnie chwile bratowej. Jej chorob traktowa powanie, sów sucha z uwag, ale brzmiay mtnie i sabo, trudno byo wyuska z nich konkretne polecenie. Z pewnoci troszczya si o co i kopotaa, ale co to mogo by? Niemoliwe przecie, eby najcenniejszym przedmiotem jej ycia bya stara poduszeczka do igie, a takie mia wraenie, jakby na ni patrzya i jej usiowaa dotkn. No owszem, lubia j...

Tu wtrcia si stara Kacperska, ich matka.

Od mierci ma, czyli ju od trzech lat, ya tak, jakby jej wcale nie byo. Cichutko, na uboczu, ostat­nio pielgnujc synow, któr pokochaa, a trosk o dom i gospodarstwo zostawiajc doskonale wy­tresowanej sucej, ju nie bardzo modej, ale pe­nej si niespoytych. Prawie mona byo zapomnie, e w ogóle jeszcze istnieje. Wesza teraz do paradnej komnaty, która w prawdziwym dworze byaby salo­nem i w której jej synowie wspominali przy winie wieo pochowan nieboszczk.

- O czeme wy gadacie? - spytaa cicho, ale surowo. - To ona zawsze o ten igielnik si tros­kaa. To sam w listach pisae, a chopy si z tego namieway. Kada baba ma takie co, co jej do serca przypadnie, i moe by nawet, e do trumny chciaa, eby jej woy, ale ju si nie woyo, tedy prze­pado. Po francusku gadaa, tedym niewiele rozu­miaa, ale oczy w gowie jeszcze mam i nie zalepam na staro. Na to cigiem patrzya, no, adne, nie powiem...

Z fad sukni, bo fartucha ju nie nosia, postanowi­wszy w ostatnich latach ycia upodobni si do pani Dominiki, wyja i pokazaa synom du poduszeczk do igie i szpilek, bardzo dekoracyjn i w niezym stanie. Czerwony aksamit obszyty by na krawdzi drobnymi muszelkami, poyskujcymi mas pero­w, a w wypukym rodku tkwio ledwie kilka igie i jedna szpilka z gówk z korala.

- Sysz, e tu wydziwiacie, bo gucha te nie jestem. A sabo to mi si robi we rodku, nie w go­wie - dodaa z lekkim sarkazmem. - Przyniosam wam. To jej pamitka bya najwitsza, moe po matce miaa albo co. Co tam z tem zrobisz, to ju nie wiem, ale grzech byoby zmarnowa i wyrzuci.

Oddaa poduszeczk Marcinowi i wysza.

Obaj bracia z wielk ulg przyjli sugesti matki, ale wspomnie nie poniechali. Obu korcio co jeszcze.

- Ty pamitasz, jak to byo, osiemnacie lat te­mu, jak po pann Justyn do Calais pojechae - za­cz w zadumie Florek.

- Jake mam nie pamita, i to jeszcze w tej chwili? - przerwa mu Marcinek. - Wtedy j prze­cie poznaem!

Florek waha si przez chwil.

-Tyle lat... Pani Klementyna ju nie yje... Czyja wiem... Nie mówiem ci wtedy, ale ja si czego domylaem. Klejnot zagin, zgadem jaki. Diament to by. A ów posaniec jubilera, ten co tam potem uciek, do twojej Antosi pojecha. Tak teraz myl, czy ona czasem na ten temat czego nie wiedziaa i czy tego wanie nie próbowaa przed mierci po­wiedzie...?

Marcinek równoczenie kiwn gow i wzruszy ramionami.

- Otó powiem ci, e mam wraenie podobne. Pamitka pamitk, ale ona i do mnie co takiego mówia, z tym e nie wiem... Czy ona to w ogóle gdzie ma, czy tylko wie, gdzie jest. Sensu w tym nie widziaem i nie widz, bo przecie, pamitasz to chyba, tamten gupek to zgubi, do morza mu wpad­o. Pani Klementyna zaniechaa poszukiwa. Wie­dziaem przecie, nawet i bez ciebie, e w gr wchodzi jaki utracony skarb, a jaka stara awantura z diamen­tem, angielsko-indyjska, te mi si o uszy obia.

- No wic wanie...

- Czekaj! Zaraz! Jej po nim co zostao, w kocu to moja ona... Taki may sakwojayk, óty, widzia­em go. Nie pchaa mi go pod nos, chocia nie cze­piaem si wcale, nie miaem pretensji, prosz bar­dzo, moga sobie pamitk zachowa. Po tamtym chopaku to byo...

- I gdzie to jest?

- Pojcia nie mam. Raz to widziaem i nigdy wicej.

- No to masz. Czy on to na pewno w morzu zgubi...?

Popatrzyli na siebie. Wtpliwo si zalga. Umierajca Antoinette z ca pewnoci usiowaa co powiedzie i gnbio j to wyranie. Gdzie si podzia sakwojayk pomocnika jubilera...?

Teraz Florek wzruszy ramionami.

- Nawet bym nie wiedzia, gdzie szuka. Podej­rzewam, e to zostao w Noirmont...

- Moim zdaniem, naley o tym powiedzie pani Justynie - zawyrokowa Marcinek. - Na wszelki wypadek. Nie ma poaru, w Noirmont nic si nie dzieje i niczego si nie wyrzuca. Przy okazji.

- Przy okazji - zgodzi si Florek. - Mtne to i w sens nie wierz, ale powiedzie trzeba...

Na tym stano. Poduszeczk do igie Marcinek umieci na komódce w dawnym pokoju Antoinette, kurzya si jednak, schowa j zatem do puda po kapeluszach, razem z wachlarzem, naszyjnikiem z muszelek, rkawiczkami, szalem i paroma innymi drobiazgami. Przeniós si do Warszawy, a w czasie jego nieobecnoci suca wyniosa pudo na strych, bez wiedzy starej Kacperskiej.

***

Okazja do pogawdki pojawia si w dwa lata pó­niej, kiedy wieo polubiona kuzynowi Karolina przyjechaa zagospodarowa swoj will.

Maonek przyjecha z ni razem, potraktowali to jak rodzaj zakoczenia podróy polubnej. Z Marcinkiem widziaa si od razu, bo by jej oficjalnym pleni­potentem, will przy drodze do Ursynowa obja w posiadanie, pomieszkaa w niej tydzie, ogromnie rozbawiona sytuacj, bo suby jeszcze nie miaa i wasnorcznie przyrzdzaa w kuchni niadanka, w czym hrabia de Noirmont pomaga jej bardzo cht­nie, acz kompletnie bez pojcia. Po tygodniu zrobio si to nieco uciliwe, bo i sprzta trzeba byo, i przepierka urosa, daa zatem spokój zajciom gos­podarskim, zaangaowaa na dwa dni osob do zro­bienia porzdków i pojechaa do babki.

Dominice znudziy si ju podróe po Europie, wrócia do domu, gdzie si czua najlepiej. Fizycznie trzymaa si doskonale, ale charakter miaa rozlazy i to j postarzao, waciwie chciaa mie ju tylko pen obsug i wity spokój. Wizyty córki i wnu­czki witaa yczliwie, nie stanowiy bowiem adnej uciliwoci w obliczu doskonale wyszkolonej suby.

Justyna tkwia w Anglii, wci jeszcze nie znajdu­jc czasu na przeszukanie biblioteki w Noirmont, dgana od czasu do czasu wyrzutami sumienia, e do tej pory nie spenia zalecenia Klementyny. Po tej mandragorze spróbowaa jeden raz, natrafia na jed­n lun kartk w siedemnastowiecznej rozprawie O ciarze masy powietrza, na kartce znalaza miesza­nin zió na przezibienie, po czym z zaciekawie­niem przystpia do czytania rozprawy i wicej ni­czego nie dokonaa. Powolutku zaczynaa dojrzewa do zwalenia obowizku na córk, ostatecznie Noir­mont stao si domem Karoliny, moga tam miesz­ka, ile si jej podobao, przynajmniej w lecie...

Na razie Karoliny dopad Florek.

Wrócia z konnej przejadki, poniewa deszcz zacz kropi, mowi pozostawiwszy upolowanie dzika. Towarzyszy mu gajowy, wic nic si nie mog­o sta. Po drodze miaa Florka, zatrzymaa si u nie­go, gorco zapraszana, konia jej obrzdzono i usa­dzono j przy kominku w paradnej komnacie. Stara Kacperska przywloka si j powita, bo w kocu wykarmia jej babk i Karolin uwaaa prawie za wasn prawnuczk, po czym posza precz i wicej si nie pokazaa.

Florek podj panienk prawdziwym, starym mio­dem, dwójniakiem, w domu syconym.

- Prosz janie panienki - zacz - chciaem powiedzie, bardzo przepraszam, prosz pani hra­biny...

- Niech si Florek nie wygupia - poprosia Ka­rolina. - Po imieniu Florek do mnie mówi prawie przez cae ycie i dobrze pamitam, jak mi Florek przyoy w t... no, w tyln cz... jak wlazam pod ogiera przy stanowieniu. Bardzo dobra lekcja to by­a.

Florek troch zczerwienia.

- Rka mi sama skoczya - usprawiedliwi si. - Ale te o wos, a Karolinka gowy by nie miaa. Mody pan hrabia to widzia, wtryni mi potem na si dwa zote ludwiki...

- Niemoliwe! No, ja mu to teraz wypomn...!

- Ej, nie. Nie warto. Tu, moliwe, e jest co waniejszego, co z Karolink chciaem obgada, bo z janie pani si nie da, wcale jej nie obchodzi. Z pani Justyn powinno si moe, ale nie wiem, kiedy przyjedzie, a mnie nieporcznie si wybra. Pisaem, odpowiedziaa, e tak, sama by córce prze­kazaa, tyle e nie ma ju co.

- Jak nie ma co, to co...? - spytaa Karolina z powtpiewaniem.

- A wanie nie wiem, czy nie ma. Mymy tu obaj z bratem rozwaali. Bratowa, tu przed mierci, napltaa nam w gowie, a ona moga duo wiedzie. Otó by w rodzinie jeden klejnot, w tajemnicy wiel­kiej przechowywany, miaa go nieboszczka pani Kle­mentyna, prababka Karolinki, i podobno jeszcze za jej ycia przepad. Tak wszyscy myleli...

- Jak przepad? - zaciekawia si nagle Karolina.

- Do morza wpad - odpar Florek i po krótkim namyle opowiedzia wszystko, co wiedzia o pomoc­niku jubilera. Karolina suchaa z rosncym zaintere­sowaniem.

- A co si z nim dzieje w tej Ameryce? - spytaa. - Wie kto co o tym?

- y, yje. Mój brat to sprawdzi, Marcin zna­czy. Jako potrafi, po cichu, przez znajomych ludzi, marynarzy gównie, jeszcze tych z Calais. Dosza wiadomo, taka nie bardzo dokadna, e w miecie Nowy York w firmie jubilerskiej pracuje i dosy red­nio mu si powodzi. Nie wzbogaci si nagle, wic tego diamentu, bo diament to by, nie sprzeda. Prze­to nie mia ze sob. I tyle o nim. A tu moja bratowa przed mierci o skarbie zacza majaczy, a to prze­cie jego narzeczona bya i u niej go janie pani Justyna znalaza. Tyle, e i sowa jednego nie zdya zamieni, bo uciek. Ale zosta po nim taki sakwojayk malutki, brat go widzia, bo bratowa na pamitk zachowaa, no i tego sakwojayka tutaj nie ma. Mar­cin powiada, e by óty, ze skóry. Wszyscy siedzie­limy czas jaki, po ich lubie, w Noirmont, tedy moliwe, e tam zosta. Bo prawd mówic, po mier­ci janie pani Klementyny, to oni przyjechali ju dobrze po mnie i nie tak, jak si jedzie na zawsze, z caym dobytkiem. Co tam mogli zostawi. Re­montu i odnawiania to w Noirmont nie byo a od lubu janie pani Klementyny, ja to wiem, bo w pó­niejszych czasach cay dom prowadziem i sprawdza­em, to ju szedziesit lat... Co po kim zostao, to pewno do dzi dnia ley. Dlatego o tym wszystkim mówi, moe on i wlecia do morza, ten diament, ale co szkodzi sprawdzi? By to wielki klejnot, jeden na wiecie.

- Czyj? Do kogo nalea? Mam na myli, do któ­rej rodziny? Tej z Polski czy tej z Francji?

- Nawet bya mowa, e on angielski, ale ja wiem, e francuski. Nie guchy jestem, nie lepy i moe by, e nawet nie cakiem gupi. Z tego, co wiem, wynika, e do hrabiów Noirmontów nalea z dawnych cza­sów, a janie pani Klementyna od ma go dostaa w chwili mierci, ciep rk. Sama si wczeniej troskaa, czy on nie cudzy, ale nie, z dawnych listów wyszo, e teraz ju jej.

- Teraz go moe jaka ryba zeara - skorygowa­a Karolina. - Ale Florek ma racj, jak bd w Noirmont, to popatrz. Chyba nawet wiem, gdzie zagl­da i szuka, znam cay dom, zawsze lubiam si bawi w rozmaitych zakamarkach. Poza tym, mam wraenie, e matka mnie zmusi do uporzdkowania biblioteki, te tam nabrudzi testament prababci, co tam trzeba z ksikami zrobi. No dobrze, mog zrobi, lubi stare ksiki...

Na tym na razie stano, nadjecha hrabia z upolo­wanym dzikiem, którego gajowy wlók za koniem na saniach z gazi. Natychmiastowe i osobiste wdze­nie szynki z dzika wygrao konkurencj z diamentem bez adnego trudu i w Karolinie pozosta zaledwie lad zainteresowania zaginionym skarbem. Florek natomiast dozna wielkiej ulgi, wyrzuciwszy z siebie tajemnic.

Rzecz oczywista, t drug tajemnic zachowa dla siebie. O lokaju, któremu noga opsna si ze zruj­nowanego muru w Noirmont, postanowi opowie­dzie wycznie ksidzu przy ostatniej spowiedzi...

***

Pomocnik jubilera za rzeczywicie przedosta si do Ameryki. Prac znalaz od razu z najwiksz at­woci, z tym, e najpierw zatrudni si w charak­terze tragarza, a dopiero nieco póniej wróci do wasnego zawodu, wkrcajc si do jubilera. Nieje­den zodziej ucieka z Europy do Ameryki z upem w postaci cennych precjozów i prawie kady wola zmieni ich oblicze. Nowe oprawy, przeszlifowane kamienie i ju móg swoj zdobycz sprzedawa bez obaw. Jubiler na brak roboty nie narzeka i fachowca przyj chtnie, pan Trepon za, oddawszy si zaj­ciom, które zna i lubi, zacz powoli przytomnie.

Odetchn po przeyciach, uspokoi si i wrócia mu pami. Tak dugo rozpamitywa i wakowa swoj ostatni wizyt u narzeczonej, e wreszcie co mu si zaczo majaczy.

Mia wszak przy sobie jaki baga. Zawsze pta si po miecie z sakwojaykiem, noszc w nim ró­ne klejnoty, pienidze i wane papiery, i tak samo byo tym razem, z sakwojayka przecie wyj bran­solet dla nieboszczyka wicehrabiego, musia go za­tem mie, przewieszony, jak zwykle, przez rami. I do Calais z nim przyjecha, nie zdejmowa go z sie­bie, a sam z niego nie zeskoczy. Dopiero potem... Mia ten diament w kieszeni, chcia pokaza Antoinette, nie zdy i póniej co...? Nie schowa go przypadkiem w sakwojayku...?

A co si z tym sakwojaykiem stao...?

Na kutrze rybackim go nie mia. To przypomnia sobie dokadnie, bo bez przeszkód zerwa z siebie surdut, kiedy pomaga sie wyciga. Potem fala z niego po raz drugi ten surdut zdara, na nice wy­wrócia i dlatego tylko tyle grosza mu zostao, ile mia w ciasnej kieszonce kamizelki. Kamizelka bya opita, woda jej nie ruszya.

A diament...?

Czy on rzeczywicie wlecia do morza? Czy nie zosta przypadkiem w sakwojayku, który, w oczach mu to stawao, lea na stoliczku u narzeczonej i uciekajc nie zdy go chwyci, nawet o nim nie pomyla...

Im duej si zastanawia, im bardziej wysila pa­mi, tym pewniejszy si stawa, e hrabin de Noirmont obega. Nie przepad ten cholerny diament w burzliwych falach, zosta w Calais. Razem z sakwojaykiem.

Doszedszy do tego wniosku, w pierwszym od­ruchu prawie zacz pisa list do hrabiny, zreflek­towa si jednak. Przyzna si na pimie do diamen­tu, jeszcze czego, przecie natychmiast wymyl, e wicehrabiego zabi, eby go ukra, a teraz go tkny wyrzuty sumienia, bo i tak adnej korzyci z tego nie odniós. Udajc skruch, chce zyska przebacze­nie. Nal tu moe na niego jakich mcicieli albo policj, i na co mu te kwiaty?

I druga rzecz, a jeli diament znalaza Antoinette i zabraa dla siebie? Wystawi dziewczyn ruf do wiatru i teraz w dodatku ma j oskary? Jeeli za nie zabraa dla siebie, tylko oddaa hrabinie de Noirmont, w ogóle nie musi si wygupia z pisaniem, hrabina lepiej od niego wie, gdzie si ten kamie znajduje. Zatem adnych listów!

Zrezygnowawszy z korespondencji, nie poniecha jednake wspomnie. Przecudowna, roziskrzona bry­a jawia mu si przed oczami, budzc al, e dla niego przepada. Skoro ju przey tyle okropnoci, niechby mia co z tego. A tu nic. Szkoda. Wielka szkoda...

Gryzo go to coraz silniej, bo nawet nie mia si komu zwierzy. Bratu moe, ale brat mieszka we Francji, niebezpiecznie pisa do Francji. Poza kra­jem nie mia nikogo. Chcc nie chcc, musia dusi w sobie denerwujc tajemnic.

Porós w kocu nieco w pierze, wypchn z pa­mici Antoinette i oeni si z córk swojego pryncypaa. ona urodzia mu córk. Bogaci si stop­niowo i nadal nie mia si komu zwierzy, bo nie mona przecie wyjawia takich sekretów kobietom...

Kiedy wreszcie zyska powiernika pci mskiej w postaci wnuka, diament zdy ju przeistoczy si w legend z zamierzchych czasów. Nawet przypadkowe usunicie z tego wiata wicehrabie­go zaczo wyglda jako inaczej, utracio cechy zbrodni, przestao by pewne. Bo moe jednak to wcale nie on potrci ten idiotyczny supek, tylko nieboszczyk osobicie, rzuci si przecie pierw­szy...

W kadym razie wnukowi mona ju byo o ro­mantycznym wydarzeniu opowiedzie...

***

Biblioteka w Noirmont miaa wyranego pecha. Uzgodniwszy spraw z matk i dowiedziawszy si, czego ma szuka w tym nawale lektury, Karolina, ywo zainteresowana zioami, miaa szczery zamiar speni yczenie prababki i raz wreszcie przejrze wszystko porzdnie, ustawiajc póniej z jakim sensem, tematycznie albo chronologicznie. Równie zainteresowana bya jednake podwarszawsk will, która stanowia jej prywatny dom. Chciaa by pani wasnego domu w caej peni, w Noirmont za cig­le rzdzia obecna hrabina de Noirmont, jej tecio­wa, a równoczenie cioteczna babka, osoba o cha­rakterze niekoniecznie przyjemnym.

Niegdy dziko rozrzutna, a zarazem chciwa, teraz, widzc postpujcy upadek majtnoci, poniechaa rozrzutnoci i przerzucia si na skpstwo, czego cioteczna wnuczka, jako dziecko, w ogóle nie do­strzegaa. Dopiero polubiwszy jej syna, zoriento­waa si, i koegzystencja z teciow w aden spo­sób nie wyjdzie i moda wicehrabina de Noirmont nie bdzie miaa nic do gadania.

Nie zamierzaa si temu poddawa, ale nie miaa te ochoty na codzienn wojn. Wolaa urzdzi po swo­jemu wasne gospodarstwo w skromnej, zaledwie dziesiciopokojowej willi z ogrodem, gdzie wreszcie czua si osob doros. Zaangaowaa sub, godn zaufania pokojówk biorc od babki Dominiki, z ta­lentem znalaza kuchark, a lokaja narai jej Marcinek. Zwlekaa z wyjazdem do Francji, cieszc si swobod, m za przeciwko temu nie protestowa. Wicehrabia de Noirmont mia spokojne usposobienie, w matk si nie wda, artystycznie potrafi nic nie robi, nie nudzc si nigdy, w posiadoci przodków spaday na niego rozmaite obowizki, których nie kocha i te wola oddali si nieco od rodziców.

W ten sposób, zwóczc, ile si dao, i zim sp­dzajc w paryskim domu, na duszy pobyt w Noir­mont przybyli, kiedy Karolina bya ju w ciy.

Teraz dopiero w caej krasie objawiy si cechy charakteru starej hrabiny, która ju we wczesnej mo­doci zdoaa obudzi niech teciowej, i Klementy­na z tamtego wiata moga sobie gratulowa przezor­noci. Skpstwo aktualnej pani na Noirmont uroso do rozmiarów patologicznych, wydatnie wspomaga­ne zwyczajn gupot.

O adnych prawdziwych oszczdnociach nie miaa najmniejszego pojcia. We wczesnej modoci bogata z domu, dokadnie zmarnotrawia swój po­sag, wydajc pienidze bez adnego opamitania, niszczc i gubic najcenniejsze nabytki przez nie­dbalstwo i bezmylno. Zarazem chciaa byszcze, imponowa i prezentowa gest, co wychodzio jej równie gupio, jak kosztownie. Zdoaa w pewnym stopniu zrujnowa ma, mimo i w owych czasach kas trzymaa Klementyna.

Po mierci teciowej nastpi w niej przeom. Jak niegdy idiotycznie wyrzucaa pienidze, tak teraz równie idiotycznie zacza je oszczdza. Kazaa subie wkrca sabe arówki w yrandolach, ma zmuszaa do jadania na wyszczerbionej porcelanie, zaniechaa przyjmowania goci, usiowaa godzi krowy i winie, aowaa ziarna dla kur, zabraniaa wyciera kurze, bo od tego meble si niszcz, i uni­kaa mycia, eby nie marnowa myda. Miso i ryby kazaa przechowywa tak dugo, a si rzetelnie zamiardy, owoców za nie pozwalaa tkn, póki ca­kiem nie zgniy. Ograniczaa ilo suby, dziki czemu dom z roku na rok popada w coraz wiksze zaniedbanie i gdzieniegdzie zaczyna si sypa, co znakomicie podwyszao koszty ewentualnych re­montów. Hrabia-maonek nie protestowa, bo od dawna przywyk do swego miejsca pod pantoflem.

Karolina, w odniesieniu do biblioteki, miaa jak najlepsze chci i mnóstwo zapau, ale na samym wstpie natkna si na trudnoci. Ksiki stanowi­y ciar potny, a dla niej rola tragarza nie bya w owym momencie najstosowniejsza. W obliczu ra­cego braku suby do pomocy nie miaa nikogo, próbowaa posuy si mem, wicehrabia jednak­e w uprawianiu lenistwa osign mistrzostwo, mi­ga si artystycznie i wszystkie siy powici, eby zniechci on do tej caej roboty. Kocha j ko­cha, ale pracowito wstpowaa w niego wycznie w jednej dziedzinie, natury czysto osobistej, i tu, rzeczywicie, zapa z niego tryska. Poza tym nigdzie.

W rezultacie w cigu caego pobytu Karolina zdo­aa uporzdkowa dwie póki lektur cakowicie wspóczesnych, te ksiki bowiem byy lekkie, moliwe dla niej do udwignicia. Na tym si skoczyo, bo zaraz potem pokócia si z teciow wyjtkowo porzdnie.

Temat kótni dla hrabiowskiej rodziny by zdecy­dowanie nietypowy. Rzecz posza o poywienie.

Karolina w ciy miaa apetyt zgoa szaleczy. Nie jada, ara ze zami szczcia w oczach, nie tyjc przy tym. Gdzie si to w niej podziewao niezauwaal­nie, take dla niej samej, w godzin po posiku robia si tak godna, jakby od tygodnia nie miaa nic w ustach. Pomysy jej si przy tym przytrafiay stra­szliwe, w kwietniu domagaa si winogron, chodzi za ni czerwony kawior i polski barszcz. Na tle pasz­tetu z truflami i zwykego ledzia prosto z beczki robia si póprzytomna, normalnie pogodna, weso­a, ywa i energiczna, gotowa bya teraz paka z go­du. Rozmaite sery mierdziay w caym zamku, bo Karolina musiaa mie poywienie pod rk, nie mo­ga na nie czeka, nie bya w stanie si opanowa. Pierogami z kapust zdezorganizowaa cae ycie kuchenne, bo nikt nie umia ich dobrze zrobi, przez trzy dni szalay po niej wycznie jajka faszerowane i serca z karczochów. Ostryg czepiaa si pazurami regularnie dwa razy na tydzie.

Nie byy to koszty, które zuboyyby rodzin nieod­wracalnie, pomijajc ju fakt, e obdnie erta dama wniosa wspaniay posag, ale patologicznie skpa teciowa nie moga tego znie i przysza chwila, kiedy befsztyk po angielsku nieomal wyrwaa syno­wej z ust. Dlaczego akurat ten befsztyk j dobi, a nie na przykad kawior czy oso w mietanie, nie wiado­mo, by moe stanowi ostatni kropl. Karolina dostaa szau, stara hrabina te i zaraz nazajutrz mo­da para wyjechaa do Polski. Co wicehrabia przey w podróy, karmic on, ludzkie sowo nie opisze, w kadym razie by zdania, e do samej mierci tego nie zapomni. Tyle mia jeszcze przytomnoci umys­u, eby do warszawskiej suby pchn depesz z na­kazem przygotowania wystawnego przyjcia na sie­dem osób, co pozwolio mu unikn strasznych scen w domu.

Z tej to przedziwnej przyczyny córka Karoliny, Ludwika, urodzia si w Warszawie i automatycznie zyskaa polskie obywatelstwo, a biblioteka w Noirmont znów posza w zapomnienie.

miertelna obraza zagodniaa nieco dopiero po kilku latach. Midzy innymi pojawi si problem szkoy dla dziecka, Ludwika od urodzenia bya dwu­jzyczna, Karolina rozsdnie chciaa t dwujzyczno zachowa, dokadajc dziecku jeszcze trzeci j­zyk, angielski, i nie bardzo byo wiadomo, jak t ca nauk rozwika. Wyjtkowo zupenie teciowa i sy­nowa byy tu zgodne w opiniach i Karolina znów zacza bywa w Noirmont.

Tame, po do dugiej nieobecnoci, przybya Jus­tyna.

Nigdy nie ywia zbyt ciepych uczu do aktualnej hrabiny de Noirmont, obdarzajcej j zreszt pen wzajemnoci, teraz za antypatia bardzo si wzmo­ga, Karolina bowiem nie omieszkaa barwnie przed­stawi matce perypetii spoywczych, które na kilka lat wypdziy j z zamku. Chichotaa co prawda, mocno nimi obecnie rozmieszona, ale dla Justyny oznaczay one zncanie si nad ukochan córk, acz­kolwiek komizm idiotycznej sytuacji równie umiaa doceni. Hrabina de Noirmont bya dla niej postaci ogólnie wstrtn i dugo u niej goci nie miaa za­miaru.

Póki jednake bya, razem z Karolin ruszya na podbój upiornej biblioteki.

W pierwszej kolejnoci wspólnym wysikiem od­waliy ów naronik, od którego Justyna zacza przed laty, przegldajc dwie szafy. Trwao to do dugo, bo poszukiwane treci pojawiay si licznie. Kilka dzie traktowao cile o przyrodzie, na ich marginesach widniay liczne notatki, trudne do od­czytania, Justyna znalaza przepis, wedle którego babka leczya niegdy jej wietrzn osp, wzruszya si niezmiernie i zdecydowaa, e wszystko to na­ley porzdnie przepisa od razu. Karolina przystaa na to chtnie, bo to ona skakaa po drabinkach i zdej­mowaa cikie tomiska, rk i nóg nie czua, spokoj­n prac pisarsk przy stole powitaa zatem jako odpoczynek. Justyna jej pomagaa, odszyfrowujc i dyktujc nieczytelne gryzmoy.

Zaraz potem natrafiy na trzy ogromne ksigi, b­dce prawdziwymi zielnikami. Na kadej stronie za­suszone kwiaty, licie, owocki i nawet cae gazki zachoway si zdumiewajco dobrze, czym tajemni­czym przylepione, opisane czciowo piknym pis­mem Klementyny, a czciowo bazgroami, znacz­nie starszymi. Stany nad nimi bezradnie, nie wie­dzc, co z tym fantem zrobi i na czym powinno polega porzdkowanie, w kocu zdecydoway si wykona zwyczajny spis rzeczy. Zajo im to wszyst­ko przeszo trzy tygodnie, a obejrzay wszak zaled­wie dwie szafy. Przegld biblioteki zapowiada si na cae lata.

- Prababcia nie miaa litoci - orzeka Karolina z gorycz. - Moe Ludwika dojdzie z tym do koca, albo jej dzieci. Ja si nie czuj na siach, szczególnie e z moj teciow ciko wytrzyma. Dla Ludwiki siedz we Francji, ale chyba uciekn do Parya, eby troch odetchn.

- Obecnie nastaa moda na szczupe kobiety - pocieszya córk Justyna. - Na wikcie wujenki z pewnoci nie utyjemy, ani ty, ani ja. A...! Czekaj! Przypominam sobie... By tu jeszcze taki jeden prze­pis, napój zioowy, specjalny, na odchudzanie. Plta si kawakami, babcia znaa go na pami, a stoso­wano go dla osób zbyt grubych, które kochay je. Kobiety podstpnie poiy tym swoich mczyzn.

Karolin przepis zainteresowa, chocia nie byo obecnie grubych mczyzn w rodzinie.

- Wprawdzie straciam ju dawno ten potworny apetyt, który mnie opta przed urodzeniem Lud­wiki, ale nigdy nie wiadomo. Warto znale t bez­cenn recept.

- Pewnie, e warto, ale nie wiem, czy damy rad...

Obie przewanie przebyway w bibliotece nie tylko dla pracy, ale te i z tej przyczyny, e hrabina de Noirmont do tego pomieszczenia w ogóle nie wcho­dzia. Teraz dopiero poczua si uraona testamen­tem Klementyny, która bibliotek przeznaczya wnu­czce, uraz demonstrowaa na kadym kroku i szero­kim ukiem omijaa drzwi zapowietrzonej sali. Byy tam przed ni bezpieczne.

Z cikim westchnieniem Justyna rozejrzaa si po zapchanych ksikami cianach. Pomylaa o znaleziskach dodatkowych, na które ju si kiedy natkna.

- Zioa zioami - rzeka w zadumie. - Ow­szem, przysigam babci uczciwie i tej przysigi chciaabym dotrzyma, szczególnie e te przepisy zawsze byy bardzo uyteczne, ale tu moe by wicej ciekawych rzeczy. Sama znalazam kiedy list, który wyjania tajemnic rodzinn...

Zawahaa si. Dotychczas jeszcze nie rozmawiaa z córk o diamencie, nie byo okazji. Zastanowia si, czy naley wyjawi wszystko.

- Jak tajemnic? - zaciekawia si Karolina. - Czy ma to moe co wspólnego z opowiadaniem Florka?

- A co Florek mówi? Nic nie wiem.

Karolina, która w obliczu rozmaitych wasnych przey troch zapomniaa o historii z Antosi Mar­cina i zaginionym skarbem, teraz dopiero powtórzy­a to matce. Justyna suchaa z zainteresowaniem.

- Co w tym moe by - przyznaa. - Tam w Calais rozgryway si dramaty, pamitam dosko­nale, tego wielkiego bawana widziaam zaledwie przez sekund, ale poznaam go. Plta si u nasze­go jubilera, wic natknam si na niego kilka razy. Uciek, owszem. I rzeczywicie, tak mi si wydaje, e óty przedmiot ze skóry lea na stoliku, a moe na szafce, taki sepet... Siedziaam tam potem bardzo dugo i rozmawiaam z Antoinette...

- Bya chuda i okropnie nerwowa - przypom­niaa sobie Karolina.

- Bya wciekle zazdrosna o Marcina, chocia, o ile wiem, nie dawa jej adnych powodów. Och, musz przyzna, e stanowia wrcz studium. Wi­dziaam jej wyraz twarzy i wyraz oczu, kiedy panna Barska umizgaa si do piknego plenipotenta...

Urwaa nagle, nieco zmieszana, i ypna okiem na córk.

- Mamo, ja ju jestem dorosa - przypomniaa rozweselona Karolina. - Pann Barsk znaam, na umizganie nie zwróciam uwagi, ale zdaje si, e miaam wtedy szesnacie lat i zajta byam sob. Powanie mylisz, e ta nieszczsna Antoinette ka­dy taki wygup ciko przeywaa...?

Ze szczer przyjemnoci dwie damy wday si w plotki, co troch potrwao, po czym przypomniay sobie, o czym waciwie zaczy rozmawia, i zajy si ótym sakwojaykiem.

Nie im pomocnik jubilera czyni zwierzenia, tylko Klementynie, ani Justyna, ani Karolina, nie miay powodu wierzy w prawdziwo jego sów. Obie zgodnie doszy do wniosku, e móg zega i wcale diamentu w morzu nie gubi. Moe i nie zabra go do Ameryki, moe zostawi we Francji, w kadym razie usiowania Antoinette, eby powiedzie co przed mierci, stwarzaj pewne nadzieje. Sakwojayk po­winno si znale, chociaby na wszelki wypadek.

- Zaczynamy od razu? - spytaa ywo Karolina. Justyna potrzsna gow.

- Nie czuj si na siach siedzie tu duej. Mi­dzy nami mówic, na wujenk patrze nie mog i wcale ci si nie dziwi, e chcesz odetchn w Pa­ryu. Poza tym, musz wraca do domu, bo twój brat zbytnio si wyemancypowa i cignie do nie­waciwego towarzystwa.

- Przecie jest dorosy?! - zdumiaa si Karoli­na.

- No to co? Ale gupi. Ju nas nie sta na jego dzikie wybryki, wol by w pobliu. Trudno, zosta­wi ci tutaj sam i zrób, ile zdoasz. Szukaj tego idiotycznego sakwojayka, bo kto wie czy Florek nie mia racji...

Karolina zatem, po odjedzie matki, po caym zam­ku ja szuka ótego przedmiotu ze skóry. Czynia to z przerwami, niekiedy do dugimi, z jednej strony bowiem naprawd musiaa odzyskiwa równowag po teciowej, z drugiej za wci próbowaa odwala obowizki w bibliotece. I jedno, i drugie szo jej raczej ciko.

Biblioteka czynnego oporu wprawdzie nie stawia­a, ale kolejna, najblisza i najnisza, póka zapre­zentowaa sob obraz ndzy i rozpaczy, bo w jakim tam czasie, przed laty, zainteresoway si ni myszy. Ju tych myszy nie byo ani ladu, Karolina zasta­nowia si nawet, co te za klska musiaa je spot­ka, skoro tak zniky, moe Noirmont hodowao wówczas wyjtkowo zdolne koty, pamitka po nich jednake zostaa. W rok póniej jeszcze Karolina miaa przed sob ratowanie, ukadanie i podklejanie przeszo poowy dzie, z których jedno, na zo chy­ba, cae skadao si wycznie z przepisów rozma­itych rodzajów.

Czynn przeszkod natomiast stanowia tecio­wa. Z roku na rok popadajc w coraz potniejsz paranoj i widzc, e Karolina szuka czego po caej budowli, perfidnie i podstpnie ja stwarza trud­noci. Zacza od zamykania na klucz wszystkiego, co miao jakiekolwiek zamki, pokoi, korytarzy, szaf, biurek i sekretarzyków. Puste, od wieków nie uy­wane walizki i kufry równie zostay zamknite. Ni z tego, ni z owego kazaa nielicznej subie przenosi rozmaite meble z jednego miejsca na drugie, doszo do tego, e wasnego ma zamkna w azience, po czym natychmiast zgubia klucz. Akcja wydobywa­nia hrabiego z kibla ogromnie podniosa na duchu sub, pozbawion wszelkich rozrywek.

Karolinie w tym szalestwie rce opaday. Zabra­ko jej cierpliwoci do tej okropnej baby, która nigdy mdra nie bya, a na staro zgupiaa do reszty. Ani te, ani m, nie suyli pomoc, te ba si ony, a m na wszystko mia tylko jedn recept, mia­nowicie: „Ale, mój skarbie, po có mamy tu sie­dzie, jedmy do Parya”...

Wreszcie, na szczcie, straszna hrabina umara. Przyczyn miertelnego zejcia byo jej wasne, pa­tologiczne skpstwo. Dla oszczdnoci nie pozwo­lia napali w kominkach, chocia mróz chwyci, jak na Francj, wyjtkowy, zazibia si i dorobia za­palenia puc. Nikt inny nie zapad na adne doleg­liwoci, poza potnym katarem, uznano to zatem za objaw kary boskiej.

Karolina wreszcie zyskaa swobod, nie na dugo jednake...

Ledwo nowej pani udao si zrobi w Noirmont troch porzdku, odczyci nieco dom, poodnajdywa ukrywane i zagubione klucze i uzupeni braki personelu suebnego, przysza wiadomo o ci­kiej chorobie Dominiki. Rzecz jasna, z miejsca Karo­lina zostawia wszystko i wyruszya do Polski czu­wa przy ou babki w zastpstwie nieobecnej matki, Justyna bowiem znajdowaa si wanie w Japonii, towarzyszc mowi w pocigu za synem.

Modszy brat Karoliny, kolejny George i przyszy lord Blackhill, modzieniec o usposobieniu wysoce rozrywkowym, uwielbia podróe, a gdziekolwiek si znalaz, natychmiast sam sobie przyczynia idio­tycznych kopotów. Nie po raz pierwszy rodzice uda­wali si na koniec wiata, eby wygrzeba potomka z kolejnej gupoty, jak zdoa popeni, na szczcie jednak obydwoje równie lubili podróe i w cztery oczy chwalili sobie nawet te wymuszone okazje og­ldania rozmaitych obcych stron. Tyle, e wypadao to do kosztownie pod kadym wzgldem.

Zanim Justyna wrócia, Dominika zdya umrze i córka przyjechaa wprost na pogrzeb matki. Obec­na, oczywicie, bya caa rodzina.

Dla córki Karoliny, Ludwiki, uczcej si w Sacre Coeur, zaczy si wanie wakacje, po pogrzebie prababki zatem zostaa ju w Polsce, teoretycznie pod opiek Florka, a praktycznie na penej swobo­dzie.

Skoczya wanie jedenacie lat i bya normalnym, ywym dzieckiem, penym rónych cech rodzinnych, które nie zdyy si w niej jeszcze ugruntowa. Od urodzenia przyzwyczajona bya do rozmaitoci, rów­nie dobrze znaa europejskie stolice, jak guch wie, a jedzia ju wszystkim, poczynajc od starej krypy na pych, a koczc na aeroplanie. Zawsze jednak kto jej pilnowa, to matka, to babka, to guwernantka, to lokaj, teraz po raz pierwszy moga robi, co chciaa, i sama nie bya pewna, czy jej si to podoba, czy te przeciwnie, powinna czu si zaniedbana i opuszczo­na. Grymasia rednio, przechylajc si w gbi duszy na stron upodobania do wolnoci.

Rok 1939 by w ogóle potwornie kopotliwy dla caej rodziny. Brat Karoliny nie poprzesta na wygu­pach z Japoni, dokd uda si honorowo, w wyniku przegranego zakadu. Ju wczeniej, krótko przed wyjazdem, zdoa wprowadzi dodatkowe kompli­kacje, uwodzc mod dam z przyzwoitej rodziny, wanie wyszo na jaw, i bardzo skutecznie, i teraz, bez wzgldu na chci, musia si z ni oeni. Roz­paczliwa korespondencja na ten temat dopada go nad grobem babki, bo oczywicie rodzice przywlekli go z tej Japonii wprost na pogrzeb.

Ukry wydarzenia ju nijak nie zdoa, caa angiel­ska cz rodziny zatem prosto ze stypy musiaa pody w wielkim popiechu do Londynu, gdzie naleao zaagodzi spraw z rozszlochan panienk i jej rozwcieczonym tatusiem, który, mimo furii, mia jednak do rozumu, eby przedkada lub nad pojedynek.

Ekspresowe maestwo George'a, samo w sobie, nie stanowio zreszt adnego nieszczcia, czas ju by najwyszy, eby si ten okropny chopak oeni i utemperowa, tyle e panienka z dobrej rodziny nie miaa grosza posagu. Zatem kolejna strata ma­terialna, bez nadziei zysku...

Karolina tkwia w Przylesiu dla zaatwienia roz­maitych spraw spadkowych. Po Dominice zostao niewiele, nadgryziony zbem czasu paacyk i mocno okrojona ziemia, która tyle dawaa dochodu, ile z niej Florek wydusi. No, biuteria, oczywicie, te­go byo duo, ale cao swoich precjozów Domini­ka w ostatniej chwili ycia przeznaczya prawnuczce i miao lee, a Ludwika skoczy szesnacie lat. Nie zostao tylko ustalone, gdzie powinno lee.

W momencie kiedy przysza z kolei wiadomo o cikim stanie hrabiego de Noirmont, który te wybiera si na lepszy wiat, primo nasta ju sier­pie, a secundo Ludwika ze wieo zaman nog, obficie udekorowana gipsem, ugrzza u Florka. Nie byo mowy, eby j stamtd zabiera. Opiek jed­nake miaa doskona, bo jak wiadomo, nieszcz­cie jednego drugiemu na dobre wychodzi.

Aczkolwiek siostry Florka powychodziy za m cakiem korzystnie, to jednak póniejsze ich losy potoczyy si rozmaicie i jedn z siostrzenic, niejak Andzi, ju kilka lat wczeniej wuj by zmuszony sprowadzi do siebie spod Czstochowy. Miaa tam kopot natury czsto spotykanej i lepiej byo usun j z domu, Florkowi za gospodyni bardzo si przyda­a. Kopot w wieku lat czterech i znakomitym stanie biega po podwórzu, a siostrzenic wuj bez trudu zarazi czuoci i mioci do wszystkich kolejnych janie panienek. Teraz na tapet wesza Ludwika, która z miejsca staa si oczkiem w gowie.

Karolina zatem pojechaa do umierajcego tecia mniej wicej spokojnie.

W dziesi dni póniej wybucha druga wojna wiatowa.

***

Nikt w tej caej rodzinie nie interesowa si zbyt­nio polityk i nikomu ta upiorna wojna nie przysza na myl, stanowia okropne zaskoczenie dla wszyst­kich.

Karolina, jadc popiesznie do Francji, zdya po drodze zawadzi o wasny dom pod Warszaw i umieci tam chwilowo legat córki, biuteri Dominiki. Zamierzaa poprosi Marcinka o zabezpie­czenie tego w sejfie bankowym. Zabrako jej czasu, eby si z nim spotka osobicie, chocia Marcinek mieszka i zaatwia róne sprawy w Warszawie, na­pisaa zatem i wysaa list do niego. Droga korespon­dencyjna okazaa si czystym bogosawiestwem, Marcinek bowiem nie zdy speni polecenia i dziki temu Ludwika wraz z caym otoczeniem nie umara z godu.

Cae starsze pokolenie zeszo ze wiata w cigu jednego roku. Hrabia de Noirmont umar pod ko­niec wrzenia i Justyna bya zmuszona przyjecha z Anglii na pogrzeb wuja, bo Karolina nie nadawaa si do ycia. Póprzytomna z niepokoju o pozosta­wion na terenie dziaa wojennych jedynaczk, przeywaa stres za stresem i prezentowaa szalon skonno do siedzenia w kcie bez ruchu, z zacini­tymi zbami i piciami. Filip, jej m, ojciec Ludwi­ki i nowy hrabia, usiowa kry niepokój i zajmowa si wszystkim bez jej udziau, ale szo mu to jak z kamienia, bo odwyk od jakiejkolwiek uytecznej pracy. Justyna trzsa si o wnuczk podobnie jak jej rodzice i w rezultacie jedynym czonkiem rodziny, który wprowadzi odrobin adu, by m Justyny, lord Blackhill. Niemniej jednak pogrzeb hrabiego de Noirmont, potraktowany jakby troch po macosze­mu, wywoa lekkie zgorszenie uczestników.

Zajcie Polski i chwilowa przerwa w dziaaniach wojennych przyniosy rodzinie troch prywatnej ulgi, udao si bowiem wymieni listy. Okazao si, e Ludwika, Florek i Andzia yj, Ludwice gips z nogi ju dawno zdjto, nie pozostaa kulawa, przeciwnie, wrócia do zdrowia i razem z Andzi przeniosa si ze wsi pod Ursynów. Bardzo na to nalega Marcinek, jeszcze za ycia, bo potem, niestety, umar. Od wrze­nia by bardzo chory i umar u Florka, ale przedtem zdy wywrze nacisk, twierdzc stanowczo, i Lud­wika powinna mieszka w domu matki.

List zosta zrozumiany waciwie pod kadym wzgldem i Karolina doznaa ukojenia olbrzymiego. W mgnieniu oka odzyskaa siy i pojechaa nawet do Anglii na chrzciny bratanka, po czym ju nie zdoaa wróci, poniewa druga wojna wiatowa rozkwita na nowo.

Ca reszt tej wojny spdzia w Anglii wród obaw i udrk. Filip, jej m, zosta we Francji i rych­o wda si w Ruch Oporu, ten rodzaj dziaa bo­wiem nie kojarzy mu si z prac. Jedyna córka, dwunastoletnie dziecko, tkwia w maltretowanej wszechstronnie Polsce. Jedyny brat radonie po­szed walczy na froncie jako pilot myliwca, pozo­stawiajc niedawno polubion on i wieo uro­dzonego potomka pod opiek starszego pokolenia. Z tego frontu ju nie wróci, pad na polu chway. Jedynym dziedzicem Blackhillów, tak nazwiska, jak i resztek wci jeszcze, mimo wszystko, niezej majtnoci, pozostao zatem niemowl pci mskiej, nastpny George. Gdyby, nie daj Boe, co mu si stao, spadkobierców majoratu trzeba by szuka u pnia podstawowego, potomków lorda Tremayne'a. Na szczcie jednak niemowl chowao si zdrowo, nie stwarzajc problemów, bya to kropla pociechy w caym morzu zmartwie.

Justyna, sama znkana, usiowaa pociesza córk i synow, coraz czciej napomykajc ponuro, e wszystkie klski rodzinne s kar bosk za niedo­trzymanie przez ni przysigi, zoonej babce. Bib­lioteka w Noirmont do dzi dnia ley odogiem, jeli zostanie zdewastowana i rozdrapana, upadek bdzie nieodwracalny.

Karolina, proszc uprzejmie i rozpaczliwie, eby mama przestaa kraka, zgupiaa z tego nieco i sa­ma zacza wierzy w kltw. Doszo wreszcie do tego, e caa druga wojna wiatowa, jak dla niej, zawara w sobie trzy elementy, które stanowiy wa­runek przyszej egzystencji i koniecznie musiay przetrwa: jej ma, córk i piekieln bibliotek w Noirmont. Reszta przestaa j interesowa.

***

Jedenastoletnia Ludwika, dziecko dotychczas bez­troskie i gupie, acz niewtpliwie inteligentne, na­gle zrobia si nad wiek dorosa, tak jak niegdy jej praprababka Klementyna. Z przekazanej przez Marcinka korespondencji dowiedziaa si o miejscu uk­rycia biuterii Dominiki. Dochodów nie miaa ad­nych, poza tym, co zdoa wyprodukowa i ukry przed okupantem starzejcy si Florek, spadek po prababce zatem sta si jej jedynym ródem utrzy­mania. W obliczu wojny do ukoczenia szesnastego roku ycia nie moga czeka, naruszya go wcze­niej. Sprzedawanych po kawaku precjozów wystar­czyo na cae pi lat i nawet jeszcze dosy duo zostao.

Nie korzystaa z tego dobrodziejstwa samotnie. Ssiedzi Marcinka, z ulicy Puawskiej przy samym placu Unii, stracili dach nad gow w tej samej chwi­li, kiedy Marcinek zosta ranny. Zawieli go do Florka, po czym, nie majc si gdzie podzia, przyjli zaproszenie do ursynowskiej willi. Nie erowali zby­tnio na Ludwice, robili, co mogli. Ojciec rodziny zatrudni si w ursynowskim gospodarstwie rolni­czym, czternastoletni syn krad wgiel z wagonów kolejowych i rozprowadza ówie, a matka robia swetry na drutach i przerabiaa ludziom star odzie. Zaprzyjanili si na amen. Picioletnie dziecko Andzi, Jdru, mimo modego wieku, z talentem hodowao króliki.

Nieco póniejsze, a z biegiem czasu coraz liczniej­sze, pobyty w tym azylu chopców z lasu oraz skad broni pod posadzk kwiatowego tarasu, umkny uwadze okupanta, Niemców myli wiek wacicielki, niedorosa dziewczyna, w dodatku z pochodzenia francuska hrabianka, gdzie jej byo do polskiej kon­spiracji! Oddalenie od miasta zniechcao niemiec­kich dostojników do zagarnicia willi na wasne po­trzeby i jako uchowao si wszystko.

Komunikacj z miastem uatwiay rowery, z któ­rych korzystali wszyscy mieszkacy willi, a take ursynowska bryczka, suca ich potrzebom nie ca­kiem legalnie. Wzorcowym obiektem rolniczym za­rzdzali Niemcy i na ich konto duo mona byo wykrci.

Florek doy koca wojny bez wikszych prze­szkód. W wieku lat siedemdziesiciu dwóch trzy­ma si znakomicie i filozoficznym, acz nieco posp­nym okiem patrzy na parcelacj dóbr pastwa Przyleskich, sam niczym nie zagroony, bo do pi­dziesiciu hektarów byo mu daleko. Nie zgupia na staro, poapa si w trudnociach ustrojowych i w kwestii wasnej ziemi podj decyzj.

Uczyni mianowicie darowizn na rzecz siost­rzeca. Jdru Andzi koczy wprawdzie dopiero lat jedenacie, ale Florek mia nadziej jeszcze troch poy i doczeka chwili jego penoletnoci. Wygl­dao na to, e chopak lubi wie i woli j od miasta, a co do szkoy, to siedem klas mu starczy. I tak ju wiedz posiada olbrzymi, bo z jednej strony cie­kawio go wzorcowe ursynowskie gospodarstwo, a z drugiej chowa si razem z Ludwik, wród jej ksiek i pod okiem nauczycielki, krewnej owych ssiadów Marcinka, równie pozbawionej wasnego domu. Do szkoy dla witego spokoju móg jeszcze pochodzi, od pónej wiosny jednake a do wczes­nej jesieni Florek zabiera go do siebie i przyucza jak naley. Andzia nie protestowaa, widzc w tym przyszo dla syna, i chtnie zatwierdzaa warunki dodatkowe.

Warunkiem dodatkowym za, wyjawionym i po­stawionym przez Florka prywatnie, by udzia w darowinie Ludwiki. Miaa prawo bywa, mieszka, korzysta i do niej waciwie zawarto domu nale­aa, bo peno tam byo pamitek po przodkach. Jedne wyniesione zostay i uratowane z dworu pani Przyleskiej, polskiej prababki Ludwiki, drugie za przybyy z Noirmont, siedziby prababek francus­kich. Zarówno Andzi, jak i Jdrusiowi kaza uroczy­cie przysic, e temu zastrzeeniu wiary dochowaj, a gdyby co spaskudzili, Pan Bóg ich skarze. Zarówno Andzia, sama zakochana w panience, jak i dziko przejty uroczystoci Jdru, przysig zoyli ucz­ciwie. Karolina dopada córki dopiero na jesieni, nara­ajc si nowym wadzom, które widziay w niej wycznie potomkini przedwojennych dziedziców i z przyjemnoci robiy jej na przekór. Nie zdoaa zabra ze sob do Francji dziecka z polsk metryk i polskim obywatelstwem, a ucieczki przez zielon granic Ludwika odmówia ze zdumiewajc stanow­czoci. Moe i dziaa w niej rozbudzony przez okupacj patriotyzm, ale gówna przyczyna oporu miaa charakter uczuciowy, co matka nie od razu wykrya.

Otó z jednej strony Ludwika ywia do matki gbok, nieuwiadomion, irracjonaln uraz. Ca wojn rodzice przetrwali bezpiecznie i w luksusach, j za pozostawiono na pastw losu. Na gow le­ciay jej bomby, zagraay jej apanki, przy kadej wini, przywoonej od Florka, naraona bya na kar mierci, przeya prawie sze koszmarnych lat. Wydorolaa przez ten czas, mona powiedzie, pod­wójnie, nauczya si ycia, pokochaa znkany kraj ojczysty, przywyka do samodzielnoci absolutnej, a teraz chc j nagle wychowywa, rzdzi ni, nie­wtpliwie dla wasnej przyjemnoci. O tak, teraz atwo. A chaa. Tu nastaje równo i sprawiedliwo, a oni niech tam sobie gnij w kapitalizmie. Nie uat­wili jej wieo minionej egzystencji i ona im te nie uatwi, niech si utopi w wyrzutach sumienia!

Tsknic na pocztku wojny zgoa bez granic do obecnoci i opieki rodziców, w jakim momencie przekroczya wasn wytrzymao. Paniczny, dawi­cy lk, codzienna udrka, rozmaite okropnoci, gniot patriotyczny, zmuszajcy do naraania si na mier przez t bro, amunicj i chopców z lasu to byo zbyt wiele w obliczu kontrastu: przecudownego poczucia bezpieczestwa w Anglii pod skrzydami rodziny. Moga wszak znajdowa si tam, a nie tu. Bomby na Londyn, cha, cha, wielkie mi co. Ograniczenia ywno­ciowe, kartki, cha, cha. Byo zosta w Polsce, zobaczy, jak naprawd wyglda wojna i okupacja!

W rezultacie miaa do wyboru: przeama si albo zwariowa. Jej charakter wybra to pierwsze.

Przeamaa si zatem i powstanie dopado ju jed­nostki zacietrzewionej i niezomnej. Po zakradaniu si na Sadyb z poywieniem i napojem nic ju nie byo jej straszne. Upragniona rodzina przestaa by upragniona, wojn szlag trafi, nasta czas szczcia. W nosie miaa obce kraje, tu chciaa wreszcie prze­y t ulg niebiask, bomby nie lec, nikt nie strzela, nikt na ulicach nie apie, przeya kataklizm bez pomocy matki i ojca i dalej bdzie ya bez nich i po swojemu!

Z drugiej za strony w gr wesza wielka mio, do której Ludwika nie przyznaaby si nikomu i za skarby wiata. Wylga si ju wczeniej i rozkwita niczym dungla po deszczu.

Otó Zbyszek, syn zaprzyjanionych na amen by­ych ssiadów Marcinka, by bohaterem. I wgiel krad, i w konspiracji bra udzia, i do lasu tu przed powstaniem musia uciec, eby nie narazi rodziny, i ranny zosta, i tu po wyzwoleniu Warszawy will przed rabunkiem ocali, i w ogóle. „W ogóle” zawie­rao w sobie tak jego zalety wewntrzne, jak i wygld zewntrzny. Karolina w niele wyronitym i sym­patycznym, ale ogromnie piegowatym chopcu nic szczególnego nie widziaa, wielka mio córki nie przysza jej zatem do gowy. Zbytnio przesdna nie bya, chocia Justyna zdoaa wmówi w ni biblio­teczn kltw, na wszelki wypadek wolaa jednak nie nalega na wyjazd nielegalny. Uszanowaa silnie eksponowany patriotyzm, stwierdzia godn podzi­wu opiek Andzi, daa spokój namowom i odjechaa, m bowiem równie wymaga jej stara. Ruch Oporu nie przeszed bezbolenie, jedna rka zostaa mu prawie bezwadna.

Zbyszek chowa si razem z Ludwik i prawie przez ca wojn widzia w niej ma dziewczynk, energicz­n wprawdzie i nie bardzo gupi, ale od partnerstwa dalek. Dopiero po przerwie, po tym pobycie w lesie, a potem pomieszkiwaniu z paskudzc si nog w piw­nicach willi, po powrocie caej rodziny od Florka, gdzie przeczekiwali ostatnie chwile, ujrza w niej nagle cud urody taki, e mu dech zaparo.

Po Arabelli i Klementynie wszystkie dziewczyny w rodzie Blackhillów-Noirmontów rzeczywicie by­y pikne i nie byo powodu, dla którego Ludwika miaaby si wyrodzi. Te bya pikna. Dzika mio do bohaterskiego modzieca dodawaa blasku jej oczom i rumieców na twarzy, przez ca wojn y­wiono j niele, zdrowia nie stracia, nie dotkna jej chorobliwa chudo i blado. Oczywist jest rze­cz, e w jednej sekundzie Zbyszek straci gow.

Nie by jednake pógówkiem i na amoku uczu­ciowym nie poprzesta. Matur zda jako ekstern, bo ksztacca ich wszystkich nauczycielka bya nauczy­cielk z powoania, po czym natychmiast poszed na studia. Zdy si dosta na politechnik, zanim je­szcze wprowadzono punkty za pochodzenie.

Odczekali jeszcze, a Ludwika skoczy osiemna­cie lat, i ku rozczuleniu rodziny wzili lub. Znaj­dowali si w sytuacji zgoa niebiaskiej, poniewa mieli gdzie mieszka i mieli z czego y. Do willi, mimo dziesiciu pokojów, nikogo nie dokwatero­wano, zameldowane w niej bowiem byy cztery od­rbne rodziny, a ojcu pana modego, przedwojen­nemu architektowi, przysugiwa oddzielny pokój do pracy. Karolina za, jadc po córk, przytomnie przywioza ze sob i zostawia tysic dolarów. Po­kan reszt biuterii Dominiki Ludwika schowaa na czarn godzin, po czym zatrudnia si jako tu­maczka i spikerka w Polskim Radiu. Francuski ak­cent miaa bezbdny.

Namiesza nieco Florek, który po kilku latach, ledzc pilnie rozwój ustroju, zdecydowa si na adop­cj Jdrusia. Andzia radonie wyrazia zgod, dostar­czajc zarazem wiadectwo zgonu jego ojca, po czym Jdru zosta zameldowany w Perzanowie. Na szcz­cie akurat w tym czasie Ludwika urodzia drugie dziecko, dziki czemu ilo lokatorów willi nie ulega zmniejszeniu.

Gospodarstwo Florka robio wraenie do nie­zwyke, bo pracowao na tych dwudziestu hektarach tylko dwóch chopów i jedna baba. Zmechanizowa­ne tam byo wszystko, co tylko si dao zmechani­zowa, i moliwe, e pierwszy prywatny kombajn w kraju wyjecha na Florkowe pole. Krowy dojono elektrycznie, a chlewy czyszczono strumieniami wo­dy z wasnej instalacji. Wydatn, acz cich pomoc suyo owo zoto, do nabycia którego zmusi Florka ojciec i które teraz oddawao bezcenne usugi. Nie byo takiego partyjniaka, takiego ubowca i takiego biurokraty, którego nie skusiby upojny dwik i pa­scy oko blask. Son et lumiere...

Nie dotykano tylko domu. Owszem, dwie azien­ki Florek zainstalowa, ale nic poza tym, nawet dach naprawia tak, e wida byo wyranie aty, oblatu­jcym nieco tynkom, ciekncej rynnie i naderwanej okiennicy da spokój, bo i tak budowla kua w oczy podejrzan paacowoci. Wadzom wyjani na pi­mie, i caa pozorna pasko dworu bya rozpacz­liwym pomysem jego matki, ubogiej wieniaczki, która dla ratowania rodziny od godowej mierci chciaa przyjmowa bogatych letników. Wyjanie­nie przyjto wraz z zacznikiem.

Jdru oeni si z kuzynk, cioteczno-cioteczn siostr, odnalezion gdzie koo Rzeszowa, modsz od niego o dwa lata, osamotnion po utracie caej rodziny. Bandy ich zaatwiy i sama nie wiedziaa, co ze sob pocz, kuzyn spad jej jak z nieba. agodna, niemiaa, a za to pracowita, z wdzicznoci za przy­garnicie chtnie zgodzia si zoy przysig, Florek bowiem znów urzdzi krew w yach mroc cere­moni. Wci chodzio o to samo, dzieci panny Ludwi­ki, take jej wnuki i prawnuki, maj prawo i tak dalej...

Siedem wiec, okuty srebrem modlitewnik, kru­cyfiks i grony starzec uczyniy wraenie potne. Nieszczsna Elusia prdzej by skoczya do studni ni zamaa dane sowo.

Dzieci Ludwiki za, spdzajce kade lato w Pe­rzanowie, wizay prositkom wsteczki na szyi i uczyy si pywa w stawie, do którego niegdy wpada ich prababka...

***

Na pogrzeb Florka przyjechay obie, siedemdziesicioczteroletnia Justyna i pidziesiciodwuletnia Karolina. Po Justynie nareszcie byo wida jaki wiek, Karolina wydawaa si nieco starsz siostr Ludwiki. Obie do obojtnym okiem i ze wzrusze­niem ramion popatrzyy na dwór babki, w którym obecnie miecia si szkoa, orodek zdrowia i ma­gazyn pierza, przy czym najndzniej prezentowao si pierze, teoretycznie skupowane na eksport. Jack Blackhill, m Justyny, ju nie y, obecnie lordem by jej wnuk, najnowszy George, poniekd równie teoretycznie, bo troch te wszystkie arystokratycz­ne niuanse straciy znaczenie. Filip, m Karoliny, trzyma si jako tako, ale do komunistycznego kraju na wszelki wypadek wola nie jecha.

Ludwika natomiast moga ju pojecha do Francji na zaproszenie matki. Wyemigrowa nadal nie chciaa, wrosa w Polsk, uwierzya propagandzie i godzia si z ustrojem, wierzc, i mankamenty s wynikiem bdów i wypacze. Karolinie robio si ciemno w oczach na widok otumanienia córki. Je­dynym argumentem, jaki wywar na ni wpyw, bya dwu-, a nawet trójjzyczno dzieci, tyle rozumu jeszcze Ludwice zostao, eby zdoaa to doceni. Na kolejne wakacje wysaa syna i córk do Francji i do Anglii i na tym si waciwie ich wojae skoczyy.

Pienidze rodzinne waciwie skoczyy si rów­nie. Ani mody George Blackhill w Anglii, ani Ka­rolina w Noirmont, nie popadli, rzecz jasna, w n­dz, ale dawne bogactwo odbiegao ich wiskim truchtem. Tyle mieli, e mogli y przyzwoicie i na tym koniec. George skoczy studia i pracowa w bankowoci, wykazujc nawet do duo rozumu, Karolina za czerpaa dochód z winnic w Noirmont i paryskich nieruchomoci. Na to, eby zaprosi do siebie córk i wnuki, a nawet zicia, sta j byo w peni.

W trzy lata póniej umara Justyna. Jadc na po­grzeb matki, Karolina rozmylaa ponuro nad bib­lioteczn kltw.

Owszem, co tam ju udao si jej zrobi. Nie od razu, zaraz po wojnie pielgnowaa Filipa, który na niedowadzie rki nie poprzesta, dosta take ner­wicy, bo w jednej akcji nie uratowa ycia przyjacie­lowi. Stara si, usiowa, std ta rka, i nie udao mu si, ju wtedy by starym prykiem do niczego. Co z t depresj naleao zrobi, wyszed z niej w kocu, ale przez par lat Karolina miaa trudne ycie. Gmeraa w bibliotece, wysza poza ten poczt­kowy naronik i natkna si na zapiski, które na dugi czas przyczyniy jej zgryzoty. Kartki w ksi­kach, may zeszycik i milion notatek na marginesach dzie przyrodniczych. Tematycznie nawet miao to sens, ale owe notatki wanie naleao uporzdko­wa i przepisa. Siedziaa nad tym prawie dwa lata, wanie skoczya, przepisy, jakie znalaza, nape­niy j podziwem i zachwytem, zacza szuka leka­rza, który zainteresowaby si t treci i opracowa cay materia naukowo, i wtedy wanie umara Jus­tyna. Zatem znów przerwa. Komplikacje spadkowe. Ona sama przecie dziedziczy po matce, cz resztek majtnoci przypadnie zapewne bratankowi, pyta­nie, kto zapaci podatek spadkowy, bdzie musiaa zosta w Anglii, a si wszystko rozwika...

Sakwojayka dawno ju przestaa szuka. Po Marcinku i jego onie istotnie zostay w Noirmont ja­kie zlekcewaone rupiecie, przejrzaa je i kazaa wynie na strych. Sakwojayka wród nich nie zna­laza. Strych przeszukaa równie z takim samym skutkiem. Nosia si z zamiarem odnowienia przy­najmniej czci pomieszcze zamkowych, bo skp­stwo jej teciowej doprowadzio budowl do upad­ku, ale koszty nieco j przestraszay. M nie suy jej adn pomoc, faktu zuboenia rodziny nie przyj­mowa do wiadomoci.

W biblioteczn kltw uwierzyaby ju cakowicie, gdyby wiara nie zmuszaa jej do cikiej pracy. Dosta­tecznej iloci suby nie byo ju dawno, sama odwa­laa ca robot, zajmujc si przy tym domem, m­em i gospodarstwem, gmeranie w ksikach przek­raczao jej siy. A tu dobrobyt rodziny mia zalee od dokadnego przejrzenia tego naboju, razem z dziea­mi, których w ogóle nie dawaa rady unie, koszmar­na myl, Karolina nie chciaa si z tym pogodzi. Miaa nadziej na pomoc Ludwiki, nic z tego, Ludwika tkwia w Polsce i kichaa na zamkow bibliotek, drwic sobie z kltwy.

Zastrzyk finansowy po mierci Justyny okaza si znaczcy, podatek spadkowy zapaci bratanek, Ka­rolina wrócia nieco bogatsza i zrealizowaa zamiar odnowienia czci zamku.

Przy tej okazji znalaz si sakwojayk, na którym od lat ju pooya krzyyk. Z apartamentów Mar­cina i jego ony wynoszono kanapk, ulubiony me­bel Antoinette. Upuszczono j, kanapka bya stara, uderzywszy o posadzk, rozleciaa si czciowo, cile biorc otworzya si w niej jakby skrytka pod siedzeniem. Karolina nie miaa pojcia, e co takiego, waciwego raczej dla rozkadanych kanap do spania, przeznaczonego do chowania pocieli, moe znajdowa si w maym mebelku o charakterze sa­lonowym. A jednak znajdowao si, prztykno, ot­waro i wylecia z tego sakwojayk.

Przesta by óty, mocno ciemnia, ale z pew­noci by poszukiwanym sakwojaykiem pomocni­ka jubilera. Z bijcym sercem Karolina chwycia przedmiot i zajrzaa do rodka, na wszelki wypadek bez wiadków.

Pierwotna zawarto Sakwojayka pozostaa pra­wie bez zmian, zuboona tylko usuniciem zjeczaego balonika czekoladowego i wzbogacona zawi­nitkiem, w którym Antoinette, nie wiadomo po co, przechowaa jakie szcztki robótki rcznej. Kilka muszelek z dziureczkami, cinki czerwonego aksa­mitu i strzpki czego, jakby wosia i poszarpanej gbki. Karolina przyjrzaa si temu z powtpiewa­niem, rozczarowana, bo w gbi duszy drgna jej na­dzieja na diament, z westchnieniem zgarna wszys­tko i wepchna do Sakwojayka z powrotem. Wa­ciwie moga go wyrzuci, ale niby dlaczego? Miejsca jest dosy, niech zostanie jako pamitka rodzinna...

Potem za nastpiy wydarzenia okropne, zupe­nie jakby kltwa nabraa mocy. Umar Filip i hrabi de Noirmont teoretycznie zosta jego wnuk w pros­tej linii, Wojtu Górski, syn Ludwiki, urodzony i wychowany w komunistycznym kraju. Rzecz oczy­wista, tego hrabiostwa nikt w Polsce nie zamierza dochodzi, a tym bardziej nie wdaa si w zaatwia­nie takiej sprawy Karolina, za na córk, zmczona i spragniona witego spokoju. Zmobilizowaa si jednak, znów ruszya na podbój biblioteki, uczynia to niechtnie i nieszczcie tylko na to czekao.

Wlaza na drabink i zleciaa z niej razem z nar­czem ksiek.

Uszkodzenia krgosupa nie spowodoway cako­witego paraliu, zaledwie niedowad nóg, ale wystar­czyo to, eby Karolina przestaa chodzi. Wózek inwalidzki nie stanowi problemu, moga sama prze­nie si z niego na óko i da sobie jako rad w azience, o adnej pracy fizycznej jednake nie byo mowy. Na lub wnuczki nie moga pojecha, dostaa wprawdzie podobizn pastwa modych, ale czua si ciko uraona i rozgoryczona, bo, poza wszyst­kim, Ludwika nie przyjechaa na pogrzeb ojca. Nie dostaa na czas paszportu i jak, na Boga, moga chcie i y, i chowa dzieci w takim okropnym kra­ju?! Póniej za nie odwiedzia take chorej matki, poniewa przydarzya si nastpna tragedia, jej cór­ka, wnuczka Karoliny, zgina w katastrofie samo­chodowej. Razem z mem, zginli oboje razem.

Pozostay po nich dwie córeczki, bliniaczki, za­ledwie kilkuletnie. Korespondencja od Ludwiki przestaa przychodzi. Karolina zacia si i równie zamilka, zapominajc, e jeszcze ma wnuka.

Moe by i wyrzeka si rodziny ostatecznie, gdyby nie to, e wokó niej zaczo si dzia co dziwnego.

Najpierw przyjecha osobicie jej paryski nota­riusz, informujc, e kto chciaby kupi Noirmont. Zamek z ca zawartoci, na winnicach mu nie za­ley. Proponuje doskona cen.

- Z ca zawartoci, to znaczy, e co? Razem ze mn? - spytaa Karolina sarkastycznie. - Wyst­pi jako eksponat muzealny? Czy te mam si wy­nie i zamieszka w winnicy?

- Ma pani mieszkanie w Paryu. Moe byoby to nawet wygodniej, lekarze blisko...

- Niepotrzebni mi lekarze, i tak nie pomog. A tu, jak pan widzi, mog y na wieym powiet­rzu. Lubi wiee powietrze.

Rozmawiali na tarasie, z którego w kadej chwili Karolina moga zjecha do ogrodu. Jej wózek mia napd elektryczny i swobodnie kierowaa nim sama.

Notariusz si zakopota.

- No tak, ale utrzymanie tego wszystkiego kosz­tuje. A takiej ceny, jak oferent proponuje, nie do­stanie pani przenigdy od nikogo. Wydaje mi si, e warto skorzysta.

- A có to za jaki pógówek?

- Amerykanin. Oni miewaj fanaberie i pieni­dze.

- Nie sprzedam. Mam jeszcze z czego y.

- To nie ulega wtpliwoci, ale jednak... Oferta jest warta rozwaenia.

- Nie - upara si Karolina. - Nie sprzedam i koniec. I niech mi pan nie zawraca gowy.

Notariusz zorientowa si, e gow muru nie przebije, i da spokój. Przyjecha ponownie, kiedy potencjalny kupiec podwyszy cen, ale Karolina w ogóle z nim nie chciaa rozmawia. Kupiec wresz­cie zrezygnowa.

Nastpnie do zamku wamali si zodzieje. Nicze­go nie ukradli, bo zostali sposzeni. Staa suba w postaci trzech osób, kucharki, pokojówki i lokaja, jeszcze istniaa i dbaa o posiado i pani si przy­zwyczajenia. W ogrodzie pracowa ogrodnik, ze wsi dwa razy dziennie przychodzia do Karoliny pielg­niarka. Psy ogrodnika wywszyy obcych ludzi, na­robiy haasu, obudzia si kucharka, wyrwaa ze snu lokaja, który ze star fuzj myliwsk w do­niach poszed sprawdza, co si dzieje, i dwóch jakich ucieko. Szukali upu na parterze, wyej wej nie zdyli.

Karolina zdecydowaa si zaoy instalacj alar­mow, bo w zamku byo co kra. Na cianach wi­siay obrazy i stara bro, w kredensach leao stare srebro, porcelana sprzed stu lat nabraa ceny, biu­teria pozostaa jeszcze nieza, mona si byo ob­owi. Nie yczya sobie by okradana i zastosowaa zabezpieczenie najprostsze.

Wamywacze jako zrezygnowali, za to pojawi si wokó jaki dziwny pd do pracy. Wbrew panujcym ogólnie trudnociom ze sprztaczkami i ogóln po­moc domow, zaczy si zgasza osoby, szukajce roboty. Dziewczyna do sprztania, cudzoziemka, osobnik jaki, te nie-Francuz, gotów do wszystkie­go, drugi, proponujcy swoj kandydatur na stano­wisko nocnego stróa, nie byli tacy zupenie obcy, prowadzi do nich jaki acuszek znajomoci, ale Karolinie wydawao si to podejrzane. Dziewczyn do sprztania nawet przyja, po tygodniu jednake lokaj przyapa j na przeszukiwaniu zakamarków w dawnym gabinecie hrabiego i poprzedniej sypialni Karoliny. Od swego wypadku Karolina przemeblo­waa zamek, przenoszc swoje apartamenty na par­ter, ale zmiana nie bya wielka i wczeniej uywane pomieszczenia pozostay w stanie prawie nienaru­szonym. Dziewczyna wyranie szukaa tam czego.

Karolina zwolnia j natychmiast, po czym tkno j podejrzenie. Zadaa kolejnego przyjazdu nota­riusza i spytaa o nazwisko owego klienta, który chcia kupi zamek wraz z zawartoci.

Notariusz nie robi z tego tajemnicy, peen na­dziei, e pani hrabina zmienia zdanie i zgodzi si na sprzeda obiektu, za co mia obiecan potn prowizj. Bogaty kretyn z Ameryki nazywa si Wenworth i Karolinie nic to nie dao. Nie znaa takiego. Natchnienie jednake w niej kwito i spytaa o naz­wisko panieskie jego matki.

- Nie mam pojcia, askawa pani - odpar no­tariusz, nieco zdziwiony. - Tak daleko idce per­sonalia nie byy mi potrzebne.

- To niech pan si dowie - rozkazaa Karolina surowo. - Moe to jaka daleka rodzina. W takim wypadku mogabym si zastanowi.

Notariusz zatem uzyska informacj i nawet nie trwao to dugo. Nazwisko panieskie matki owego osobnika brzmiao Trepon. Panna Trepon polubia Wenwortha, jego ojca, a sama bya pochodzenia francuskiego.

Tu ju Karolinie co w pamici pikno. Sceny, o których opowiadaa jej matka, rozgryway si przed jej urodzeniem, ale byy zbyt dramatyczne, eby o nich zapomnie. Pado wówczas to nazwisko. Powinna wiedzie, powinna przypomnie sobie, kto to by...

Przypomniaa sobie. W trakcie intensywnych roz­myla przed oczyma jej duszy pojawi si nagle eks-óty sakwojayk. Zamajaczy, ciemnia, poka­za zawarto i zrobi swoje, ale tak, Trepon, to byo wanie nazwisko owego pomocnika jubilera, który napaskudzi w ten cay bigos...!

Modo Karolina miaa ju za sob, ale skleroza jeszcze jej nie dopada. Idiotk nie bya nigdy, wyksztacenie odebraa rzetelne, liczne jej wady nie dotyczyy umysu. Despotyzm, samowola, niecierp­liwo, egoizm, nawet egocentryzm, awanturniczo i mciwo, to tak, owszem, ywo przy tym i energia, która fizycznie zostaa jej odebrana, ale tpota. Nieruchawo nóg przerzucia wszystkie pozostae jej siy ku górze, a pod ciemi. Lubia czyta i umiaa myle.

W szybkim tempie zatem wymylia, co nastpu­je: pomocnik jubilera uciek do Ameryki. Tam nie umar, nie przepad, prosperowa, oeni si i mia córk. Pann Trepon. Córka wysza za m za tego jakiego Wenwortha i miaa z kolei syna. Wnuk po­mocnika jubilera, mody Wenworth, musia dowie­dzie si od dziadka o diamencie i przyjecha go zdoby. Z czego wynika, e, po pierwsze, pomocnik jubilera diamentu ze sob nie zabra. Po drugie, wie­dzia, wbrew gadaniu jakoby klejnot wpad mu do morza, e wcale nie wpad, tylko zosta we Francji i rodzina de Noirmont zdoaa go odzyska. Babka albo matka gdzie go ukryy, obie ju nie yj, Ka­rolina o nim nie wie, to wida, uyaby go przecie dla podniesienia si z wyranego upadku finanso­wego, zatem gdzie on ley, pewnie w zamku. Po trzecie wic, zdecydowa si kupi zamek, eby go dokadnie przeszuka, a nie mogc kupi, zacz na­sya poszukiwaczy. Có za potworn warto musi mie ten cholerny diament!

Nic innego nie mogo spowodowa tych idiotyz­mów, jakie si tu przytrafiy. Pracowici cudzoziemcy, cha, cha! Nie pracowici, tylko wynajci, a moe sam Wenworth by jednym z nich i proponowa swoje usugi. Ju go wpuci, akurat. Za na rodzin, Ludwi­ce dooy, wnuk niech si wypcha, móg przecie pisa do babki, przyjecha, czyni starania, odzyska tytu po kdzieli, nie to nie, s jeszcze prawnuczki...

Nagle co jej bysno. Diamentu nie widziaa nigdy, jej matka, Justyna, nie widziaa go równie, ale prababka Klementyna opisywaa go dokadnie i opis utkwi w pamici nastpnych pokole. By bliniaczy, jak zronite ze sob dwa jajka. I jej prawnuczki to te bliniaczki, pierwszy raz w tej rodzinie od wielu pokole, nigdy przedtem blinit nie byo. A moe to wanie omen...?

W Polsce nastpiy jakie zmiany, zachwia si chyba ten idiotyczny ustrój, jaki tam panowa, co si polepszyo. A moe, przeciwnie, pogorszyo? Ka­rolina o polityce nie miaa pojcia, nie zajmowaa si ni, rzadko wpadaa jej w ucho jaka informacja, na któr nie zwracaa uwagi, niemniej nika wiado­mo zachodzcych przeobrae pojawia si jakby z powietrza. Nie wnikajc w ich sens, nie dociekajc szczegóów, postanowia zaprosi te dziewczynki do siebie, niech przyjad, chce je zobaczy. Nie ma poj­cia, jak to zaatwi, ale notariusz powinien wiedzie. Od tego jest...

Upadek finansowy rodziny by waciwie upad­kiem tylko w odniesieniu do stanu minionego. Trzy domy w Paryu daway dochód, resztka papierów wartociowych dawaa dochód, winnica wci przy­nosia niewielki dochód, a gospodarstwo, ograni­czone do kilku krów, kilku owiec, kilku wi i dro­biu, za to pozbawione ju koni, przynajmniej byo samowystarczalne i karmio zamek. Razem przyno­sio to zyski pitnacie razy mniejsze ni kiedy, ale pozwalao Karolinie doskonale paci za usugi. Do­chodzcej pielgniarce sama jedna hrabina de Noir­mont przynosia dwie pensje, suba trzymaa si jej pazurami nie tylko z rozpdu, ale take dla wasnej, beztroskiej staroci, która wyranie widniaa na ho­ryzoncie. Notariusz z niej jednej czerpa dwadzie­cia pi procent swojego dochodu i za skarby wiata nie chcia straci takiej znakomitej klientki. Na remont zamku jednake, w sto lat po remoncie po­przednim, nie byo jej sta, dlatego nie miaa we­wntrznej windy i musiaa przenie si na parter. To, e sprzeda obrazów i biuterii pozwoliaby jej wyremontowa dwa zamki, nie przychodzio jej do gowy.

Karolina zatem obejrzaa swoje prawnuczki. Dwie jednakowe dziewczynki, które wzruszyy j wiet­nym jzykiem francuskim. Podja decyzj.

Podja j jednake bez popiechu. Napisaa tes­tament, obmylajc go starannie, zmieniajc i reda­gujc, notariuszowi przysparzajc siwych wosów, po raz pierwszy uzna, e robota przy niej warta jest zysków, ale wreszcie z tym skoczya. Po czym za­cza pisa prywatny list do prawnuczek, który mia by przekazany im po jej mierci.

Tego listu nie zdoaa skoczy za ycia...



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Wielki diament tom
Wielki Diament tom 2
Wielki diament t 1 (2)
Wielki diament t 2 (2)
Joanna Chmielewska Wielki diament (2)
Chmielewska Joanna Wielki diament t1
Cykl 'ƚwiat Czarownic ~ Wielkie Poruszenie I' tom I 'Port umarƂych statków'
Cykl 'ƚwiat Czarownic ~ Wielkie Poruszenie I' tom II 'Morska Twierdza'
Chmielewska Joanna Wielki diament t 2
Chmielewska Joanna Wielki diament t 2
38 Joanna Chmielewska Wielki diament t 2 (1996)
Joanna Chmielewska Wielki diament (1)
Chmielewska Joanna Wielki diament t 2
Chmielewska Joanna Wielki diament t 2 (SCAN dal 893)
WIELKI DIAMENT T2

więcej podobnych podstron