Romans historyczny
CONNIE
Brockway
Bal maskowy
Przek艂ad: Marta Woli艅ska
Page Winebarger, kt贸rej talent, determinacja
i niezachwiane oddanie tak dobrze i tak d艂ugo s艂u偶y艂y
Minnesota Wildlife Rehabilitation Center. W imieniu wszystkich istot,
kt贸re korzysta艂y z Twoich mi艂o艣ci i oddania, dzi臋kuj臋 Ci, Page.
1. Uk艂on szermierczy: zwyczajowy gest szacunku dla przeciwnika
Ogr贸d Vauxhall, Londyn czerwiec 1805 roku
Gdzie艣 w niebiosach maestro Angelo uroni艂 艂z臋.
Kto to powiedzia艂? - M艂ody lord Figburt, Figgy, obr贸ci艂 si臋 w miejscu po zademonstrowaniu odparowania grupce r贸wie艣nik贸w. Wbi艂 wzrok w s艂abo o艣wietlon膮 Alej臋 Kochank贸w, wypatruj膮c cz艂owieka, kt贸ry przywo艂a艂 imi臋 najwi臋kszego fechtmistrza ostatniego stulecia.
Ja. - Z otaczaj膮cych krzew贸w wy艂oni艂a si臋 wysoka, zgrabna posta膰 i ruszy艂a ku nim jak uciele艣niona ciemno艣膰 nocy. - Nie chcia艂em wtyka膰 nosa w cudze sprawy. Mia艂em zamiar przej艣膰 bez s艂owa - m贸wi艂 cicho nieznajomy ze szkockim akcentem. W jego twarzy skrytej w p贸艂mroku b艂ysn臋艂y bia艂e z臋by. -Ale p贸ki tli si臋 we mnie 偶ycie, nie 艣cierpi臋, 偶eby sztuka, kt贸ra jest mi tak droga, by艂a tak ha艅biona.
A czemu偶 to Angelo mia艂by roni膰 艂zy? - zapitym g艂osem spyta艂 pot臋偶ny Thom Bascomb, przebrany na wieczorn膮 maskarad臋 za pasterk臋. - Co pan sugerujesz na temat szermierki Figgy'ego?
Ja nie sugeruj臋, lecz m贸wi臋 wprost, 偶e jego powt贸rzenie natarcia jest godne politowania. Chocia偶 nie a偶 tak beznadziejne, 偶eby nie da艂o si臋 go poprawi膰.
Gdy nieznajomy podszed艂 bli偶ej, ujrzeli w md艂ym 艣wietle gazowych latarni zawieszonych mi臋dzy drzewami jednego z najprzystojniejszych m臋偶czyzn,
7
jakiego Figgy kiedykolwiek spotka艂. Szkot by艂 wysoki, muskularny, o spr臋偶ystych ruchach i w przeciwie艅stwie do innych uczestnik贸w wieczornej zabawy nie zadba艂 o przywdzianie kostiumu. Mia艂 na sobie ciemne spodnie, czarny surdut, spod kt贸rego wygl膮da艂a niebieska kamizelka, i prosty bia艂y halsztuk z wpi臋t膮 z艂ot膮 szpilk膮 w kszta艂cie r贸偶y jako jedyn膮 ozdob膮.Wszystko w jego wygl膮dzie sprawia艂o, 偶e Figgy czu艂 si臋 niezr臋cznie, co nadrabia艂 opryskliwo艣ci膮. -To jest maskarada, m贸j panie, nale偶y wi臋c by膰 w kostiumie - rzuci艂 z irytacj膮. - Sp贸jrz pan cho膰by na Thoma. Nie jest naprawd臋 pasterk膮, tak jak ja nie jestem rad偶膮. -Co pan powie? Thom zbli偶y艂 si臋 chwiejnie do Szkota i zmierzy艂 go spojrzeniem. -A za jak膮 to posta膰 pan si臋 przebra艂? Szkot, prawie tak wysoki jak Thom, ale przynajmniej dwadzie艣cia kilogram贸w l偶ejszy, powi贸d艂 wzrokiem po pot臋偶nym torsie m艂odzie艅ca skr臋powanym gorsetem i po warstwach r贸偶owych falbaniastych sp贸dnic.
-Za d偶entelmena - odpar艂 艂agodnie. Pozostali m艂odzie艅cy wybuchn臋li 艣miechem. Thom poczerwienia艂 na twarzy, ale mimo doznanej obrazy nie za偶膮da艂 satysfakcji. Przez zamroczenie alkoholowe dociera艂o do jego 艣wiadomo艣ci, 偶e z tego cz艂owieka emanuje co艣 niebezpiecznego, wr臋cz zab贸jczego. -Kto pan jeste艣? - spyta艂. -Ramsey Munro, do us艂ug. - M臋偶czyzna lekko sk艂oni艂 g艂ow臋. -W艂a艣ciciel L'Ecole de la Fleur. Ma艂ej sali szermierczej w White Friars. -Fechtmistrz? - prychn膮艂 Thom, wr臋czaj膮c Figgy'emu p艂ask膮 flaszk臋, kt贸r膮 wygrzeba艂 spod sp贸dnic. -Tak - odpar艂 Munro. - Przypadkiem t臋dy przechodz膮c, us艂ysza艂em rozmow臋 pan贸w o zaczynaj膮cym si臋 wkr贸tce Wszech艣wiatowym Turnieju Pojedynk贸w. Zamierzaj膮 panowie zg艂osi膰 sw贸j udzia艂?
-A je艣li tak, to co? - burkn膮艂 Figgy. - Co panu do tego? Nic. Ale jako nauczyciel sztuki szermierczej by艂em zaciekawiony. Przystan膮艂em i zobaczy艂em, jak wykonuje pan powt贸rzenie, kt贸re dziecko potrafi艂oby odparowa膰. -Pan, jak mniemam, lepiej by艣 je wykona艂?M臋偶czyzna lekko skin膮艂 g艂ow膮. -Co istotniejsze - rzek艂 - m贸g艂bym pana nauczy膰 lepiej je wykona膰. Figgy u艣miechn膮艂 si臋 szeroko w przeczuciu dobrej zabawy. By艂 zdecydowanie najlepszym szermierzem w艣r贸d koleg贸w.
Potrafi艂by pan nauczy膰 Thoma odeprze膰 moje powt贸rzenie? Munro zerkn膮艂 z ukosa na olbrzyma.
T臋 dojark臋? Oczywi艣cie.
I ka偶dego z nich? - Figgy wskaza艂 reszt臋 swych kompan贸w, snuj膮cych si臋 chwiejnie z ty艂u.
Ka偶dego.
Nieznajomy by艂 tak pewny siebie, 偶e zachwia艂 wiar臋 Figgy'ego we w艂asne mo偶liwo艣ci. Mo偶e Szkot zna jak膮艣 sekretn膮 sztuczk臋, jaki艣 manewr nie do odparowania, wymagaj膮cy nie tyle praktyki, ile paru s艂贸w pouczenia szepni臋tych do ucha?
Niech to diabli, nie mo偶e si臋 teraz wycofa膰. Niepotrzebnie tyle pi艂. Z t膮 my艣l膮 przechyli艂 flaszk臋 i wla艂 sobie do gard艂a resztk臋 trunku. Prze艂ykaj膮c, zauwa偶y艂 ruch na ko艅cu 偶wirowej 艣cie偶ki. Zmierza艂a ku nim posta膰 przypominaj膮ca wygl膮dem m艂odego s艂u偶膮cego z ubieg艂ego stulecia.
Figgy przygl膮da艂 jej si臋 z ulg膮. Jej, bo mimo m臋skiego stroju nie mo偶na by艂o w膮tpi膰, 偶e pod aksamitnymi pantalonami w rubinowym kolorze i opi臋tym ka-sakiem kryje si臋 ona- uroczo zaokr膮glona i poci膮gaj膮ca. W艂osy wsun臋艂a pod czarn膮 czapk臋, a oczy zas艂oni艂a czarn膮 jedwabn膮 maseczk膮, ale nic nie mog艂o ukry膰 ko艂ysania biodrami ani biustu, kt贸ry kpi艂 sobie z kr臋puj膮cych go wi臋z贸w.
Dama czy lafirynda, to nie mia艂o wi臋kszego znaczenia. Znalaz艂a si臋 bez asysty na maskaradzie w ogrodzie Vauxhall, w nies艂awnej Alei Kochank贸w. A to znaczy艂o, 偶e w najlepszym razie jest zab艂膮kanym 偶aglowcem szukaj膮cym mielizny, by si臋 rozbi膰, a w najgorszym - galarem z Haymarketu szukaj膮cym nowych pasa偶er贸w. Tak czy inaczej, sama si臋 prosi艂a, by si臋 z ni膮 zabawili, a zabawa, kt贸r膮 Figgy mia艂 na my艣li, by艂a doprawdy niewinna. U艣miechn膮艂 si臋.
Potrafi pan naprawd臋 - zwr贸ci艂 si臋 do Munro - nauczy膰 ka偶dego?
Tak.
Wi臋c mo偶e j膮? - Figgy wskaza艂 kobiet臋.
Tymczasem ona zwolni艂a kroku. W blasku latarni spod maski za艣wieci艂y jej szafirowe oczy. Figgy mia艂 s艂abo艣膰 do niebieskich oczu. Munro si臋 obejrza艂.
- Kobiet臋? - spyta艂 lekcewa偶膮cym tonem. - Nie.
Figgy u艣miechn膮艂 si臋 z ulg膮. Przedstawiwszy nieznajomego jako samochwa艂臋, m贸g艂 da膰 mu odpraw臋 i skorzysta膰 z ciekawszych mo偶liwo艣ci sp臋dzenia wieczoru, kt贸re nagle zacz臋艂y si臋 ods艂ania膰.
- Ja za to - odpar艂 - ch臋tnie nauczy艂bym j膮 paru umiej臋tno艣ci, z kt贸rych
zrobi lepszy u偶ytek.
9
Jego przyjaciele parskn臋li 艣miechem, kobieta za艣, po sekundzie wahania, gwa艂townie skr臋ci艂a i przyspieszy艂a kroku. Thom chwyci艂 j膮 i obj膮艂 w pasie pot臋偶nym ramieniem.
Pu艣膰 mnie, m艂odzie艅cze. - Jej g艂os by艂 niski, spokojny i nieoczekiwanie silny. Gdyby Thom nie wytr膮bi艂 tyle piwa, cofn膮艂by r臋k臋 i wycofa艂 si臋 jak zmyty. Niestety by艂 pijany, i to mocno.
艢mia艂o, cukiereczku - rzek艂 do niej s艂odko. - Na pewno to nas szuka艂a艣.
Z ca艂膮 pewno艣ci膮 nie. - Nie szarpa艂a si臋. Po prostu zadar艂a brod臋 nad swym halsztukiem obszytym koronk膮 i patrzy艂a spokojnie spod czarnej jedwabnej maski w u艣miechni臋t膮 twarz Thoma. - Starczy tego - ci膮gn臋艂a g艂osem ledwie g艂o艣niejszym od szeptu. - Czy nie macie nic lepszego do roboty? Budek nocnych str贸偶贸w do przewracania? Latarni do rzucania kamieniami?
- Robili艣my to wczoraj - wyzna艂 Thom, poci膮gaj膮c j膮 do 艣wiat艂a.
Figgy wyczu艂 napi臋cie Munro i zerkn膮艂 na Szkota zaintrygowany. Przez
moment by艂by przysi膮g艂, 偶e tamtego co艣 zdumia艂o.
- M艂odzie艅cy - odezwa艂a si臋 kobieta - najwidoczniej wzi臋li艣cie mnie za
kogo艣 innego, ni偶 jestem w istocie.
Na jej twarzy wykwit艂 lekki rumieniec, ale m贸wi艂a bez trwogi. Czy偶by by艂a obyta z podobnymi sytuacjami? Bywalczyni ogrod贸w rozkoszy i miejsc rozrywek? Tym lepiej.
- O nie. - Jeden z m艂odych ludzi pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Dobrze ci臋 znamy.
Rajski ptak szukaj膮cy grz臋dy.
Wygl膮da艂a na kobiet臋 swobodnych obyczaj贸w, to pewne. Mia艂a d艂ugie nogi i zgrabny ty艂eczek, kt贸ry pantalony opina艂y do艣膰 ciasno, by wyobra藕nia dopowiedzia艂a szczeg贸艂y ukryte dla oczu. Cer臋 mia艂a g艂adk膮 jasn膮 i 艣wietlist膮 jak kamea, a usta ciemnor贸偶owe. Kr贸tka, wygi臋ta w 艂uk g贸rna warga koronowa艂a doln膮 pe艂n膮 i obfit膮.
Mylicie si臋 panowie - odpar艂a, cofaj膮c si臋.
Hola, dok膮d to? - zaprotestowa艂 Thom i przyci膮gn膮艂 j膮 z powrotem.
To 艣mieszne. Nie mam czasu na zabawy z ch艂opcami. Pu艣膰cie mnie. -Wyszarpn臋艂a d艂o艅.
„Ch艂opcami"? Figgy zagrodzi艂 jej drog臋 odwrotu. Przecie偶 w tym miesi膮cu ko艅czy osiemna艣cie lat! Nauczy j膮 kto jest m臋偶czyzn膮, a kto ch艂opcem! Markiza czy pomywaczka, sama tu przysz艂a, oni jej nie szukali. Je艣li dziewczyna nie zamierza si臋 zabawi膰, to nie powinna by艂a znale藕膰 si臋 sama w Alei Kochank贸w. Ani ubra膰 si臋 tak nieprzyzwoicie, by m臋偶czyzna zauwa偶y艂, co trzeba... i zrobi艂 bezkarnie to, o co a偶 si臋 prosi.
10
Zreszt膮 nie mia艂 z艂ych zamiar贸w, ot, tylko posmakowa膰 tych niesamowitych ust...
Zmieni艂em zdanie. - Munro wyr贸s艂 nagle pomi臋dzy Figgym a dziewczyn膮. - Potrafi臋 nie tylko nauczy膰 j膮 odparowa膰 pana pchni臋cie. Mog臋 j膮 nauczy膰 pana rozbroi膰.
Co? - Figgy zamruga艂. Zapomnia艂 o Szkocie. Zapomnia艂 o wszystkim pr贸cz ch臋ci li藕ni臋cia odrobiny s艂odyczy z tego przem膮drza艂ego cukiereczka. Nikt mu tego nie zabroni.
To znaczy - ci膮gn膮艂 Szkot -je艣li jest pan cz艂owiekiem tak rezolutnym, za jakiego pana bior臋.
Rezolutnym? Figgy, si臋gaj膮cy w艂a艣nie po dziewczyn臋, znieruchomia艂. Mia艂 niemi艂e wra偶enie, 偶e Munro zakwestionowa艂 jego determinacj臋.
Z pewno艣ci膮 jestem - wymamrota艂, marszcz膮c czo艂o. Oczywi艣cie, 偶e jest. Kto mo偶e w to w膮tpi膰?
I lubi pan zak艂ady?
Figgy skwapliwie kiwn膮艂 g艂ow膮. Jak ka偶dy przedstawiciel elity towarzyskiej, uwa偶a艂 si臋 za prawdziwego kapitana Sharpa, nawet je艣li chwilowo nie mia艂 szcz臋艣cia.
Mam dziesi臋膰 funt贸w - o艣wiadczy艂 Szkot - kt贸re m贸wi膮 偶e po kwadransie nauki ta kobieta b臋dzie zdolna pana rozbroi膰.
A ja mam dwadzie艣cia funt贸w, kt贸re m贸wi膮: niech on si臋 zabiera ze swymi dziesi臋cioma! - wykrzykn膮艂 Thom, po偶eraj膮c dziewczyn臋 wzrokiem.
- Sto funt贸w - wypali艂 Munro.
Na to Thom i reszta towarzystwa zamilkli. Zak艂ad o sto funt贸w brzmia艂 interesuj膮co. Zw艂aszcza 偶e Figgy sp艂uka艂 si臋 poprzedniego wieczoru i wiadomo by艂o, 偶e zrzuci na kompan贸w sfinansowanie dzisiejszej zabawy.
- Zg贸d藕 si臋! - krzykn膮艂 kto艣.
Kobieta go rozbroi? Sto funt贸w? O wiele za 艂atwe.
Niech b臋dzie.
To absurd!-oznajmi艂a dziewczyna. Obr贸ci艂a si臋 i nagle, mimo 偶e nadal by艂a w masce, Figgy rozpozna艂 ten moment, gdy naprawd臋 zobaczy艂a Munro. Znieruchomia艂a schwytana przez niego w pu艂apk臋 i zauroczona jego diabelnie przystojn膮 fizjonomi膮. Przez mgnienie oka trwa艂a tak, a potem zacz臋艂a si臋 przeciska膰 obok Munro, zapewniaj膮c zapalczywie: - Ja nie jestem...
Szkot chwyci艂 j膮 nad 艂okciem i poci膮gn膮艂 bez wysi艂ku ku sobie.
- Obawiam si臋, moja droga, 偶e to, kim jeste艣, nie robi w tym momencie
偶adnej r贸偶nicy - powiedzia艂. - Daj spok贸j, b膮d藕 dobr膮 dziewczynk膮 i jesz
cze lepsz膮 hazardzistk膮.
11
Chocia偶 na p贸艂 pijany, Figgy wyczu艂, 偶e dziewczyna chce zaprotestowa膰. Ale nim zd膮偶y艂a wykrztusi膰 cho膰by s艂owo, Munro pochyli艂 twarz nad jej twarz膮. - Na szcz臋艣cie - powiedzia艂 i j膮 poca艂owa艂.
2. Aller:
„Naprz贸d!"
Dwudziestopi臋cioletniej Heleny Nash nikt jeszcze nie ca艂owa艂 - przynajmniej nie w taki spos贸b. Twardo, z do艣wiadczeniem i bezosobowo. Obra偶aj膮co bezosobowo. Jakby by艂a manekinem albo prostytutk膮.
Jej siostra Kate na pewno by si臋 opiera艂a. M艂odsza, Charlotte, bez w膮tpienia walczy艂aby zaciekle. Styl post臋powania Heleny by艂 inny. Doprowadzi艂a do perfekcji sztuk臋 zamykania si臋 w sobie i otaczania pancerzem oboj臋tno艣ci. Teraz te偶 skorzysta艂a z tej umiej臋tno艣ci, odcinaj膮c si臋 wewn臋trznie od przedstawienia granego przez Szkota. Bo to, co robi艂 - nie mia艂a cienia w膮tpliwo艣ci - by艂o w艂a艣nie przedstawieniem obliczonym na zaimponowanie publiczno艣ci, a nie obdarowanej poca艂unkiem.
Oczywi艣cie wiedzia艂a, kim on jest. Rozpozna艂a go, gdy tylko w s艂abym 艣wietle odwr贸ci艂 pi臋kn膮 twarz w jej stron臋. Ka偶dy, kto raz zobaczy Ramseya Munro, zapami臋ta go na zawsze, tak samo jak wyda si臋 znajomy ka偶dej kobiecie, kt贸ra kiedykolwiek stworzy艂a sobie wizj臋 Anio艂a Ciemno艣ci w jego najbardziej uwodzicielskiej postaci. Po prostu Munro jest pi臋kny.
By艂 r贸wnie pi臋kny cztery lata temu, kiedy ujrza艂a go pierwszy raz, a czas tylko nasyci艂 te klasyczne rysy gorzk膮 znajomo艣ci膮 偶ycia, nadaj膮c im twardo艣膰 i wspania艂o艣膰 diamentu. Gdyby urodzi艂 si臋 w dawniejszych czasach, jego twarz zainspirowa艂aby Micha艂a Anio艂a: klasyczny rzymski nos, wyraziste usta, g艂臋boko osadzone oczy w kszta艂cie migda艂贸w i silnie zarysowana szcz臋ka. Wysoki i smuk艂y, przypomina艂 Helenie psa go艅czego, harmonijnie zbudowana istota stworzona do zab贸jczej pr臋dko艣ci i ogromnej wytrzyma艂o艣ci, z szerokimi ramionami i szczup艂ymi biodrami, muskularnymi d艂ugimi nogami i p艂askim brzuchem.
Nawet gdyby dawno temu nie pojawi艂 si臋 w ogo艂oconym salonie jej matki i nie 艣lubowa艂 ich rodzinie swej s艂u偶by, zna艂aby jego nazwisko. Powtarzane szeptem w kuluarach oper, by艂o na ustach m艂odych dziewcz膮t, dostojnych
12
偶on i drogich kurtyzan. Walory jego urody analizowa艂y seniorki rodu, 艣ledz膮c swe ta艅cz膮ce podopieczne. Na popo艂udniowych herbatkach snuto domys艂y na temat jego podboj贸w, a jego ci臋ty dowcip i rozwi膮z艂e wyrafinowanie na艣ladowali hulacy chc膮cy uchodzi膰 za 艣wiatowc贸w.
Teraz, ostrzegaj膮c sama siebie przed jego reputacj膮, Helena, by nie upa艣膰 na ziemi臋, wczepi艂a si臋 d艂o艅mi w szerokie ramiona Munro i przygotowa艂a do zniesienia afrontu tak, jak znosi艂a tyle innych, od kiedy jej rodzina popad艂a w ub贸stwo: z beznami臋tn膮 oboj臋tno艣ci膮, nienaruszon膮 godno艣ci膮 i ch艂odnym... ch艂odnym...
W jego poca艂unku zasz艂a dziwna zmiana.
Sta艂 si臋 mi臋kki i uwodzicielski. Stopienie si臋 warg, zaproszenie do grzechu, jakby... Dobry Bo偶e! Jego j臋zyk dotkn膮艂 jej warg, leniwie obwodz膮c ich kontur, dra偶ni膮c, by si臋 rozchyli艂y, ostro偶nie wsuwaj膮c si臋 do 艣rodka i opieraj膮c na kraw臋dzi z臋b贸w.
Nigdy sobie nie wyobra偶a艂a czego艣 podobnego!
Zapomnia艂a o wszystkim: dlaczego si臋 tu znalaz艂a, o obawie, czy kto艣 jej nie rozpozna, o um贸wionym spotkaniu na ko艅cu alejki i o okropnym uczuciu, 偶e obserwuj膮 j膮 czyje艣 wrogie oczy.
Obj膮艂 j膮 w talii i przycisn膮艂 mocniej. Drug膮 r臋k膮 przesun膮艂 w g贸r臋 jej szyi i uj膮艂 j膮 pod brod臋, a b艂aganie tkwi膮ce w tym leciutkim dotkni臋ciu ca艂kiem j膮 obezw艂adni艂o. Ju偶 mia艂a si臋 podda膰, lecz w momencie bliskim ostatecznej kapitulacji co艣 w g艂臋bi jej istoty, co艣 pozostaj膮cego dot膮d w u艣pieniu, ockn臋艂o si臋 i rozpozna艂o niebezpiecze艅stwo.
Pr贸bowa艂a si臋 wyprostowa膰, ale on przechyli艂 j膮 mocniej, wi臋c uczepi艂a si臋 go kurczowo, czuj膮c zawr贸t g艂owy i s艂abo艣膰 w nogach. Zabra艂 jej oddech. Skrad艂 jej skromno艣膰. Przedar艂 si臋 przez jej barykady. Jego poca艂unek o偶ywi艂 uczucia ledwie pami臋tane z ciemnych, gor膮cych sn贸w: erotycznych, pe艂nych t臋sknot, po偶膮dliwych.
Zadr偶a艂a, a on w odpowiedzi na jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 przycisn膮艂 j膮 mocniej. Potem postawi艂 j膮 na nogi i zrozumia艂a, 偶e ma zamiar sko艅czy膰 poca艂unek. Wbi艂a g艂臋biej palce w twarde jak ska艂a musku艂y pod surdutem, bezradnie 艣cigaj膮c jego cofaj膮ce si臋 wargi.
- Jezu! - wyrwa艂 mu si臋 zduszony j臋k. Przycisn膮艂 j膮 do siebie i rozwar艂 usta na jej ustach, tym razem w g艂臋bokim skupieniu, nie zwa偶aj膮c na nic pr贸cz poca艂unku. Jego niepohamowane po偶膮danie sp艂ywa艂o na ni膮 i ws膮cza艂o si臋 w ni膮, ognisty zapa艂, kt贸ry przy膰miewa艂 jej w艂asne budz膮ce si臋 pragnienia...
Wok贸艂 nich rozleg艂 si臋 grubia艅ski 艣miech.
13
Munro podni贸s艂 g艂ow臋 i obrzuci艂 m艂odzie艅c贸w takim spojrzeniem, 偶e natychmiast przestali si臋 艣mia膰.
- A niech mnie - rzuci艂 kt贸ry艣. - Nie wiedzia艂em, 偶e b臋dzie j膮 pan uczy艂
tego rapiera!
Munro pochyli艂 si臋 ku niej.
- Je艣li chcesz odej艣膰 st膮d niezaczepiana, r贸b, co powiem - szepn膮艂.
Po chwili sta艂a na w艂asnych nogach, z szumem w g艂owie i bij膮cym sercem. Dlaczego on to robi? Dlaczego troszczy si臋 o los nieznanej kobiety? Przecie偶 nie mo偶e wiedzie膰, kim ona jest! Specjalnie zni偶y艂a g艂os i wyzby艂a si臋 akcentu.
Sk膮d Munro mia艂oby przyj艣膰 do g艂owy, 偶e ca艂uje c贸rk臋 pu艂kownika Nasha, jedn膮 z jego trzech c贸rek, kt贸rych przysi膮g艂 broni膰 (mo偶liwe, 偶e od takiej zniewagi, jakiej si臋 w艂a艣nie dopu艣ci艂), by sp艂aci膰 d艂ug wdzi臋czno艣ci za to, 偶e ojciec okupi艂 偶ycie Ramseya w艂asnym? Nigdy by w co艣 podobnego nie uwierzy艂a. Nawiasem m贸wi膮c, czu艂a si臋 nie tyle zniewa偶ona, ile... wzburzona.
- Dosy膰 tego, Munro! Zak艂ad stoi!
- S艂usznie - powiedzia艂 Ramsey. - Czas na lekcj臋. Inn膮 lekcj臋.
艢miechy wybuch艂y na nowo, uprzytamniaj膮c Helenie jej niezr臋czn膮 sytuacj臋:
艣mieszny zak艂ad i jej rol臋 w nim. Nie mo偶e tego zrobi膰. Nigdy nawet nie trzyma艂a w r臋ku szpady. Pijani m艂odzie艅cy musz膮 sobie znale藕膰 inn膮 rozrywk臋.
- Ja nie umiem...
Spojrzenie Munro skrzy偶owa艂o si臋 z jej spojrzeniem i dalszy protest uwi膮z艂 jej w gardle. Najwidoczniej sprawy s膮 troch臋 bardziej skomplikowane, ni偶 my艣la艂a.
Pot臋偶ny m艂odzian w jaskrawor贸偶owych sp贸dnicach i peruce u艂o偶onej w loki skrzy偶owa艂 ramiona na piersi okrytej gorsetem i zast膮pi艂 Helenie drog臋 ucieczki, a drugi, przebrany za rad偶臋, kt贸rego rysy skrywa艂a czarna farba, u艣miechn膮艂 si臋 z艂o艣liwie.
Dzi臋kuj臋. - Munro stan膮艂 po艣rodku 偶wirowej alejki. - B艂agam, panienko, dobrze zwa偶aj na to, co ci chc臋 pokaza膰. Zademonstruj臋 kilka prostych manewr贸w, kt贸re b臋dziesz p贸藕niej na艣ladowa膰. Zrozumia艂a艣? Doskonale.
A teraz - podj膮艂 po chwili - mo偶e by kt贸ry艣 z was, ch艂opcy, by艂 tak mi艂y i ofiarowa艂 si臋 w celu demonstracji?
Po co to wszystko? - zaprotestowa艂 m艂odzian w turbanie, Figgy, jak na niego m贸wili. - Powiedzia艂 pan, 偶e nauczy j膮 mnie rozbroi膰.
I zrobi臋 to. Ale najlepszy spos贸b nauczenia si臋 to najpierw zobaczy膰 jak to wygl膮da. Nie b贸j si臋, m艂ody bohaterze, doczekasz si臋 swego starcia. -Munro rozejrza艂 si臋 woko艂o. - Kto mi pomo偶e? Dobrze, pan b臋dzie osob膮
14
uzbrojon膮 w szpad臋. Wszystko, o co prosz臋, to 偶eby mnie pan zaatakowa艂. Czy to takie trudne?
- Nie. - Jeden z m艂odzie艅c贸w chwiejnie stan膮艂 na nogi, cisn膮wszy precz
buk艂ak z winem. - Ja to zrobi臋.
Munro zahaczy艂 czubkiem buta ostrze porzuconej szpady Figgy'ego, od niechcenia podbi艂 j膮 w powietrze, zr臋cznie chwyci艂 i poda艂 ch艂opakowi, kt贸ry gapi艂 si臋 z otwartymi ustami.
Prosz臋. Niech pan przyjmie postaw臋 i atakuje.
H臋?
Ramsey westchn膮艂.
Baczno艣膰... i... atakowa膰.
H臋?
Na lito艣膰 bosk膮, d藕gnij go! - krzykn膮艂 Figgy.
Aha. - Z furi膮, cho膰 bez elegancji, m艂odzian natar艂 z wysuni臋t膮 szpad膮. Tylko 偶e jego cel zmieni艂 tymczasem miejsce. A bro艅, kt贸r膮 dopiero co trzyma艂, znalaz艂a si臋 w d艂oni Munro.
Ch艂opak zdumiony szeroko otworzy艂 oczy.
Co si臋 sta艂o?
Rozbroi艂em pana. O to chodzi艂o, prawda? - odrzek艂 Munro, oddaj膮c szpad臋. - Je艣li kto艣 stanie do pojedynku, prawdziwego pojedynku, i jego 偶ycie zale偶y od w艂asnych umiej臋tno艣ci, a s膮 takie, 偶e szkoda gada膰, powinien dobrze umie膰 przynajmniej jedno, mianowicie rozbroi膰 przeciwnika.
Ha! - wykrzykn膮艂 m艂ody cz艂owiek, chwyciwszy na powr贸t bro艅. - Jeszcze zobaczymy...
Ponownie zaatakowa艂. Tym razem Helena przygotowa艂a si臋, by 艣ledzi膰, co si臋 dzieje.
Nieznaczne chwycenie r贸wnowagi, ruch ramienia Munro i szpada ch艂opca trafi艂a za nisko. Munro si臋gn膮艂 ku ostrzu mierz膮cemu w jego 偶ebra i z szybko艣ci膮 atakuj膮cego w臋偶a owin膮艂 je przedramieniem od spodu do wierzchu, zacisn膮艂 palec na g贸rze kosza i bez wysi艂ku wy艂uska艂 bro艅 z d艂oni m艂odzie艅ca.
- W艂a艣nie tak. Widzia艂a pani?
Powa偶nie skin臋艂a g艂ow膮, udaj膮c wiar臋 we w艂asne si艂y.
- Oczywi艣cie to jest tylko naj艂atwiejszy spos贸b, by kogo艣 rozbroi膰. S膮
inne metody, wymagaj膮ce troch臋 wi臋cej si艂y. - Odda艂 skonfiskowan膮 bro艅. -
Czy jeszcze kto艣 chce spr贸bowa膰?
Pot臋偶ny m臋偶czyzna w sp贸dnicach i peruce, ten, kt贸rego nazywali Tho-mem, wyst膮pi艂 naprz贸d.
- Ja.
15
Munro-pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Sp贸dnice czyni膮 z pana zbyt 艂atwego przeciwnika - rzek艂 i obr贸ci艂 si臋 do Figgy'ego. - No, m艂odzie艅cze. Prosz臋. - Cisn膮艂 mu szpad臋. - Do tego potrzebuj臋 broni. O! - Wypatrzy艂 kij pasterki od kostiumu Thoma. Z u艣miechem uni贸s艂 go w g贸r臋, wa偶膮c w d艂oni. - To si臋 doskonale nada.
Ja te偶 bym ka偶dego rozbroi艂 szpikulcem dwa razy d艂u偶szym od jego broni - prychn膮艂 Figgy.
Trzask! Munro z艂ama艂 pr臋t na kolanie, tak 偶e sta艂 si臋 du偶o kr贸tszy ni偶 szpada rad偶y.
- Baczno艣膰!
Na ostro wydan膮 komend臋 m艂odzieniec odruchowo przyj膮艂 w艂a艣ciw膮 postaw臋.
- Pana ruch - powiedzia艂 Munro, wspieraj膮c si臋 na kiju, kt贸rego z艂amany
koniec wbi艂 w ziemi臋.
Figgy obliza艂 wargi i uda艂, 偶e zadaje pchni臋cie. Munro op臋dzi艂 si臋 od napastnika ruchem d艂oni.
- 艢mia艂o - strofowa艂 go. - Ja mam patyk. Pan ma stal.
Prowokacja okaza艂a si臋 skuteczna. Z gro藕nym pomrukiem Figgy zamachn膮艂 si臋 i pchn膮艂. Kij w d艂oni Munro pomkn膮艂 w g贸r臋, zakr臋ci艂 si臋 wok贸艂 l艣ni膮cego ostrza, przemkn膮艂 ku r臋koje艣ci i nagle szpada frun臋艂a w ciemno艣膰, a ch艂opak wyrywa艂 d艂o艅, przeklinaj膮c.
- Czy zechce pani zobaczy膰 to jeszcze raz? - Tym razem Munro nawet
nie udawa艂, 偶e zwraca si臋 do niej. Jego oczy, leniwe, rozbawione, niebez
pieczne, spoczywa艂y na grupie m艂odych arystokrat贸w.
Co by przysz艂o z ponownej demonstracji? Ona i tak nie zdo艂a tego odtworzy膰, a on o tym wiedzia艂.
Nie. My艣l臋, 偶e si臋 zorientowa艂am.
Tak s膮dzi艂em. Ale mo偶e pani zechce u偶y膰 subtelniejszych metod rozbrojenia przeciwni...
Nie! - wtr膮ci艂 si臋 Figgy, kul膮c zbola艂e palce. - 呕adnych wi臋cej pokaz贸w! Zak艂ad stoi o to, 偶e nauczy j膮 pan mnie rozbroi膰 w pi臋tna艣cie minut. Wi臋c niech pr贸buje.
Munro si臋 u艣miechn膮艂.
- Oczywi艣cie. Prosz臋 wzi膮膰 bro艅.
Jeden z m艂odzie艅c贸w rzuci艂 Figgy'emu szpad臋. Rad偶a chwyci艂 j膮 w locie i zamacha艂 ni膮 dziko w powietrzu.
Tak to niemo偶liwe - rzek艂 Munro.
Co? - spyta艂 Figgy, nie przestaj膮c ci膮膰 szpad膮 w powietrzu.
16
Munro wzni贸s艂 otwarte d艂onie.
- Ona nie ma szpady. Przecie偶 nie poprosi jej pan, 偶eby u偶y艂a tego paty
ka.
Helena odetchn臋艂a z ulg膮. Wi臋c taki by艂 jego plan. Figgy rozci膮gn膮艂 wargi w z艂o艣liwym u艣miechu.
- Ed, daj jej swoj膮 bro艅 - poprosi艂 koleg臋.
Jeden z ch艂opc贸w poda艂 dziewczynie swoj膮 szpad臋.
Helena cofn臋艂a si臋 o krok, ale zanim zd膮偶y艂a zrobi膰 kolejny, Munro zacisn膮艂 r臋k臋 na jej nadgarstku i wsun膮艂 jej w d艂o艅 r臋koje艣膰 szpady.
Czu艂a si臋 jak bohaterka powie艣ci grozy, niezdolna si臋 poruszy膰 ani wycofa膰, unoszona przez niebezpieczny pr膮d.
Strach rozprasza艂 jej my艣li. Ona, Helena Nash, kt贸ra nigdy nie ulega艂a panice, teraz my艣la艂a tylko o tym, 偶e ten ch艂opak, z pewno艣ci膮 tak pijany, na jakiego wygl膮da, niechybnie d藕gnie j膮 w samo serce. Rozmy艣lnie czy niechc膮cy, skutek b臋dzie ten sam: zostanie zabita. G艂upio b臋dzie umrze膰 w ten spos贸b, tutaj, teraz.
- Gdy tylko powiem „baczno艣膰", upu艣膰 bro艅 i cofnij si臋 o krok. Rozu
miesz? - Munro 艣ciszy艂 g艂os, by tylko ona go s艂ysza艂a.
Rozumie膰? Nie by艂a zdolna nawet oddycha膰.
Wszystko b臋dzie dobrze - szepn膮艂, widz膮c jej obawy.
Tak. Jestem pewna, 偶e ten ch艂opiec potrafi oceni膰, na jak膮 g艂臋boko艣膰 mo偶e pchn膮膰, by nie trafi膰 w co艣 wa偶nego dla 偶ycia - odszepn臋艂a dr偶膮cym g艂osem.
D艂o艅 Munro zamkn臋艂a si臋 cia艣niej wok贸艂 jej d艂oni. Spojrza艂a na niego, Zaskoczona, 偶e zada艂 jej b贸l. Jego oczy 艣ciemnia艂y pod os艂on膮 g臋stych, czarnych jak sadza rz臋s.
- B臋dzie dobrze. Przysi臋gam na m贸j honor.
Zdumiewaj膮ce, ale mu uwierzy艂a. Przypomnia艂a sobie przysi臋g臋, kt贸r膮 z艂o偶y艂 cztery lata wcze艣niej. Sta艂 przed jej rodzin膮 i obiecywa艂 przyj艣膰 im z pomoc膮, kiedy tylko b臋dzie trzeba. Uwierzy艂a mu wtedy tak samo jak teraz. Co nie 艣wiadczy艂o zbyt dobrze o jej bystro艣ci. Mimo wszystko kiwn臋艂a g艂ow膮.
Munro odsun膮艂 si臋 i Helena znalaz艂a si臋 twarz膮 w twarz z pijanym zawa-diak膮 w turbanie przekrzywionym nad czarno pomalowan膮 twarz膮. Z kpi膮cym parskni臋ciem uni贸s艂 bro艅 w uk艂onie szermierczym. Nie艣mia艂o uj臋艂a w艂asn膮 szpad臋 i spr贸bowa艂a na艣ladowa膰 jego ruchy.
Gotowi? - us艂ysza艂a pytanie Munro.
Tak - odpar艂 Figgy. - To b臋dzie naj艂atwiej wygrane sto funt贸w w mym 偶yciu. Prawie czuj臋 si臋 winny.
2 - Bal maskowy
17
- Baczno艣膰!
Ci臋偶ka klinga wypad艂a z jej dr偶膮cych palc贸w w tej samej chwili, w kt贸rej w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy ni膮 a m艂odego cz艂owieka. Helena krzykn臋艂a i zatoczy艂a si臋 wstecz, w艂a艣nie gdy Munro chwyta艂 kling臋 jej przeciwnika, powstrzymuj膮c jej lot. Od niechcenia wy艂uska艂 j膮 z chwytu m艂odzie艅ca.
Nie umr臋. Naprawd臋 nie. Przepe艂ni艂a j膮 rozkosz wymkni臋cia si臋 艣mierci, przyprawiaj膮c o zawr贸t g艂owy.
To nieuczciwe! -j臋kn膮艂 Figgy. - Ona nawet nie spr贸bowa艂a.
Spr贸bowa艂am - zaprzeczy艂a, u艣miechaj膮c si臋 niepewnie. Munro popatrzy艂 na ni膮 i pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Nie, nie spr贸bowa艂a pani. Rozbroi艂a pani sama siebie.
Rzeczywi艣cie - przyzna艂a ze skruch膮. - Ogromnie mi przykro. Munro obejrza艂 si臋 na m艂odzie艅c贸w i westchn膮艂.
Jestem g艂臋boko rozczarowany, 偶e m贸j pierwszy pogl膮d by艂 s艂uszny. W ko艅cu to kobieta. Nie da si臋 jej nauczy膰.
Ja ledwie umiem czyta膰 - wyzna艂a 偶a艂o艣nie.
Figgy otworzy艂 usta i zamkn膮艂, jak ryba wyrzucona z wody. Raz. Potem drugi.
Ale...
Jestem panu winien sto funt贸w. - Munro si臋gn膮艂 do kieszeni, oddzieli艂 kilka banknot贸w z ma艂ego zwitka, kt贸ry wyci膮gn膮艂, i z u艣miechem w艂o偶y艂 je Figgy'emu do r臋ki. - Uczciwie wygrane - powiedzia艂.
Gdy pozostali wci膮偶 gapili si臋 na nich zdezorientowani, wzi膮艂 Helen臋 za rami臋 i zwr贸ci艂 si臋 do Figgy'ego:
Jedyna przewaga, jak膮 mo偶esz mie膰 w pojedynku, to twoje oczywiste nieobycie z broni膮. Nikt, kto zobaczy ci臋 ze szpad膮 nie potraktuje ci臋 powa偶nie. Je艣li jednak postanowisz studiowa膰 t臋 sztuk臋 powa偶nie, poszukaj mnie. W White Friars.
Ale... ale... dziewczyna! -j臋kn膮艂 Thom 偶a艂o艣nie, ignoruj膮c afront uczyniony przyjacielowi.
Munro spojrza艂 na grupk臋 m艂odzie艅c贸w.
- D偶entelmeni... jak mniemam, jeste艣cie d偶entelmenami? - Popatrzyli po
sobie, by uzgodni膰 pogl膮d w tej kwestii, po czym wszyscy skin臋li g艂owami.
- Chyba nie chcecie wzi膮膰 i pieni臋dzy, i dziewczyny, prawda? - Munro nie
czeka艂 na odpowied藕. Odwr贸ci艂 si臋, poci膮gaj膮c za sob膮 Helen臋.
3. Zas艂ona usuwaj膮ca:
dzia艂anie obronne kling膮 w celu odbicia
dzia艂ania zaczepnego przeciwnika bez
brutalno艣ci, ale z utrzymaniem styku kling
Z Alei Kochank贸w skr臋cili w szersz膮, lecz r贸wnie s艂abo o艣wietlon膮 Alej臋 Po艂udniow膮. Tam, wreszcie z dala od pe艂nych wyrzutu spojrze艅 ch艂opc贸w, Helena przystan臋艂a z zamiarem podzi臋kowania Munro za pomoc. Popatrzy艂a mu w oczy. By艂y hipnotyczne, niezg艂臋bione w swym b艂臋kicie.
Chce pani co艣 powiedzie膰?
Tak. - Zamruga艂a. - Chc臋 pana zapewni膰, 偶e nie mia艂am zamiaru ich prowokowa膰 ani m贸wi膰 niczego, co by ich zach臋ci艂o do przemocy. Nie jestem g艂upia. - Wzdrygn臋艂a si臋, gdy zda艂a sobie spraw臋, 偶e kilka okr膮g艂ych jorkszyrskich sylab wkrad艂o si臋 do jej wymowy. Musi pami臋ta膰, by zni偶a膰 g艂os i utrzyma膰 londy艅ski akcent.
Ramsey nie mo偶e si臋 dowiedzie膰, 偶e c贸rka cz艂owieka, kt贸rego wielbi艂 jako swego wybawc臋, bywa w Vauxhall przebrana za ch艂opca. Nie zdo艂a艂aby si臋 wyt艂umaczy膰 z obecno艣ci w takim miejscu.
Munro wydawa艂 si臋 rozbawiony.
Ale uwa偶a艂a pani, 偶e kobieta ubrana w taki spos贸b musi zrobi膰 co艣 wi臋cej, zach臋ci膰, ba! sprowokowa膰 pobudliwych m艂odych m臋偶czyzn do przemocy?
Nie. - Zarumieni艂a si臋. - S膮dzi艂am jednak, 偶e nie brak mi praktyki w odpieraniu niechcianych awans贸w.
Prosz臋 wybaczy膰, 偶e poda艂em w w膮tpliwo艣膰 pani rozwag臋. Nie mia艂em poj臋cia, 偶e jestem w towarzystwie tak trze藕wo my艣l膮cej... kobiety?
S艂owo „kobiety" wypowiedzia艂 jak pytanie. Pr贸bowa艂 wybada膰, jaka jest jej pozycja spo艂eczna. Dama szukaj膮ca przyg贸d? M臋偶atka szukaj膮ca kochanka? Czy mo偶e kurtyzana?
Ta ostatnia my艣l nie wstrz膮sn臋艂a ni膮 a偶 tak bardzo, jak powinna. W ko艅cu jej obecno艣膰 tutaj, bez asysty i w przebraniu ch艂opca, daje wiele do my艣lenia.
U艣wiadomi艂a sobie, 偶e perspektywa bycia kim艣 innym ni偶 p艂atn膮 towarzyszk膮 jednej z najbardziej zgry藕liwych starszych dam wyda艂a jej si臋 nieoczekiwanie poci膮gaj膮ca. Co nie znaczy, 偶e kiedykolwiek bra艂a pod uwag臋
19
prostytucj臋 jako realn膮 alternatyw臋. Nie tyle - niech B贸g ma lito艣膰 dla jej bezbo偶no艣ci - z powodu niemoralno艣ci takiego wyboru, ile dlatego, 偶e do艣wiadczy艂a, co to znaczy by膰 na ka偶de zawo艂anie, zmuszona konieczno艣ci膮 zdobywania pieni臋dzy.
- Czym mia艂a pani zamiar ich przekona膰, by pozwolili pani przej艣膰 niena-
pastowan膮? - spyta艂 Munro, kiedy ani nie zaprzeczy艂a jego domys艂om, ani
ich nie potwierdzi艂a.
- Tym, 偶e spiesz臋 na spotkanie z osob膮 kr贸lewskiej krwi - odpar艂a.
Wyczu艂a jego zaskoczenie, cho膰 nic si臋 nie zmieni艂o w wyrazie jego twa
rzy. Tylko lekko przechyli艂 g艂ow臋.
A spieszy pani?
Nie, chyba 偶e m艂ody cz艂owiek, z kt贸rym pr贸buj臋 si臋 spotka膰, nagle odkry艂, 偶e ma zupe艂nie innych rodzic贸w ni偶 ci, kt贸rych do tej pory kazano mu uwa偶a膰 za matk臋 i ojca.
Takie rzeczy si臋 zdarza艂y. Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Nie tym razem, chocia偶 wielka szkoda.
Gdyby Oswald Goodwin naprawd臋 mia艂 kr贸lewskich krewnych, nie by艂by tak rozpaczliwie biedny, a ona nie musia艂aby si臋 skrada膰 w przebraniu, by si臋 z nim spotka膰.
Munro zmru偶y艂 oczy.
- Taka kobieta jak pani powinna ostro偶niej dobiera膰 sobie towarzystwo.
Sekret, kt贸ry skrywa艂a, nie by艂 jej sekretem, nie mog艂a wi臋c mu wyjawi膰,
dlaczego si臋 tu znalaz艂a, ani mu powiedzie膰, kim jest.
- Jestem ostro偶na. Upewniam si臋 co do sytuacji i charakteru m臋偶czyzny,
zanim... Cz艂owiek, kt贸rego szukam, nic dla mnie nie znaczy opr贸cz tego, 偶e...
- urwa艂a. Gor膮co zala艂o jej policzki. Da膰 mu do my艣lenia, 偶e jest dam膮 偶膮dn膮
przyg贸d, to jedno, a kaza膰 mu si臋 domy艣la膰, 偶e jest ladacznic膮, to co艣 ca艂kiem
innego. - Nie jestem - szuka艂a w艂a艣ciwego s艂owa i postanowi艂a u偶y膰 tego
samego co on - kobiet膮 za jak膮 mnie pan bierze. Nie jestem - pochyli艂a si臋
naprz贸d, przemawiaj膮c z najwi臋ksz膮 gorliwo艣ci膮- kobiet膮, kt贸r膮 si臋 wydaj臋.
- Naprawd臋? Ale to przedstawienie by艂o znakomite! Ta uleg艂a mi臋kko艣膰...
- Wygi膮艂 wargi w drapie偶nym u艣miechu. - No c贸偶, musz臋 wyzna膰, 偶e w pe艂
ni da艂em si臋 zwie艣膰. - Nachyli艂 si臋 ku niej. - Mog臋 chyba 偶ywi膰 nadziej臋, 偶e
nie b臋dziesz rozpowiada膰, jak gor膮co zareagowa艂em na twe wdzi臋ki? By艂o
by dla mnie niezno艣ne, gdybym musia艂 z tego powodu kogo艣 wyzwa膰. To
rujnuje proszony obiad.
- Co? - zaj膮kn臋艂a si臋 zdumiona.
20
Jeste艣 zak艂opotany. - Odsun膮艂 si臋 o krok. -Nie bardziej ni偶 ja. 呕ywi臋 podziw dla twej sztuki. S艂ysza艂em, 偶e s膮 kluby w East Endzie, gdzie tacy d偶entelmeni jak ty dokonuj膮 zdumiewaj膮cej przemiany swojej p艂ci na przeciwn膮, ale sam nigdy...
Nie jestem d偶entelmenem!
Nikt si臋 tego nie domy艣li - odpar艂 pocieszaj膮co. - Mo偶esz nie by膰 dobrze urodzony, ale mow膮 i manierami dor贸wnujesz ka偶demu szlachcicowi -zmarszczy艂 brwi - lub szlachciance spo艣r贸d mych znajo...
Nie jestem m臋偶czyzn膮! - wykrzykn臋艂a zbulwersowana. - Jestem kobiet膮! Chodzi艂o mi po prostu o to, 偶e nie jestem tego rodzaju kobiet膮!
Ach tak? - Przekrzywi艂 g艂ow臋, badaj膮c spojrzeniem jej sylwetk臋 i twarz.
Helena, pierwszy raz w 偶yciu znalaz艂szy si臋 w sytuacji, gdy podano w w膮tpliwo艣膰 jej kobieco艣膰, nie mog艂a si臋 powstrzyma膰 od wypi臋cia piersi i przekrzywienia g艂owy pod k膮tem, kt贸ry korzystnie eksponowa艂 jej d艂ug膮 szyj臋, kt贸r膮 bardzo wielu m臋偶czyzn uzna艂oby za nieskaziteln膮.
- I co? - spyta艂a wynio艣le.
Jego u艣miech wyra偶a艂 zachwyt.
- Wierz臋. Jeste艣 kobiet膮. A ju偶 zw膮tpi艂em w m膮 zdolno艣膰 rozr贸偶niania.
Nie m贸wi膮c o moich nadziejach na przysz艂ych dziedzic贸w.
Powinna si臋 poczu膰 obra偶ona, upokorzona, a przynajmniej zaszokowana. Tymczasem si臋 roze艣mia艂a.
Munro znieruchomia艂 i przygl膮da艂 jej si臋 z leniwym u艣miechem.
U艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie spodziewa艂 si臋 po niej 艣miechu. Zaskoczy艂a go, a chyba trudno by艂o go zaskoczy膰. Ona otrzymywa艂a wiele propozycji od d偶entelmen贸w, ale on bez w膮tpienia otrzymywa艂 ich znacznie wi臋cej od dam. R贸偶nica mi臋dzy nimi tkwi艂a w tym, 偶e ona zawsze odmawia艂a, a plotki m贸wi艂y, 偶e on zawsze si臋 zgadza艂.
Je艣li obrazi艂em pani膮 przy tych m艂odzie艅cach - powiedzia艂 - to przepraszam. Uzna艂em, 偶e lepsza obraza ni偶 utrata reputacji.
Nie poczu艂am si臋 ura偶ona - odpar艂a. - Jestem panu wdzi臋czna i pozostaj臋 pana d艂u偶niczk膮. Dzi臋kuj臋.
Gdy tak rozmawiali, zapad艂 zmierzch i 艂agodne ciep艂o wieczornego wiatru przynios艂o odurzaj膮cy zapach kwiat贸w rozkwitaj膮cych noc膮. Byli sami w br膮zowawym mroku. On sta艂 zbyt blisko. A mo偶e ona? Nie potrafi艂a powiedzie膰.
- Ale偶 tu ciep艂o. Nad rzek膮 b臋dzie ch艂odniej. - Rozejrza艂a si臋 i dojrzaw
szy na ko艅cu alei ja艣niejsze 艣wiat艂a, skierowa艂a si臋 ku nim.
Zr贸wna艂 si臋 z ni膮 i towarzyszy艂 jej w milczeniu do skrzy偶owania Alei Po艂udniowej z Promenad膮 Poprzeczn膮. By艂o tu widniej i t艂oczniej, bo wiele
21
os贸b przyby艂o obejrze膰 fajerwerki. Chcia艂a wmiesza膰 si臋 w t艂um, ale Munro j膮 zatrzyma艂.
Ten poca艂unek - zacz膮艂.
Po prostu poca艂unek - sk艂ama艂a.
Jest pani nad wyraz wyrozumia艂a. - Nakry艂 jej r臋k臋 swoj膮 d艂oni膮 i powi贸d艂 kciukiem po wn臋trzu nadgarstka.
Poczu艂a gor膮co, kt贸re przenika艂o j膮 do szpiku ko艣ci i m膮ci艂o jasno艣膰 my艣li.
Zmusi艂a si臋 do oprzytomnienia. Jeszcze nigdy w 偶yciu nie zemdla艂a i nie ma zamiaru teraz spr贸bowa膰. Mo偶e wygl膮da s艂odko i krucho jak ciasto francuskie, ale nie jest taka. Odkrycie tego speszy艂o niejednego zalotnika.
- Poca艂unek by艂 najskuteczniejszym sposobem wyratowania mnie z nie
zr臋cznej sytuacji - rzek艂a z u艣miechem, wycofuj膮c si臋, p贸ki jeszcze mia艂a
szans臋, za bastion opanowania, kt贸rym si臋 zawsze szczyci艂a.
Przygl膮da艂 jej si臋 z niewyra藕n膮 min膮. Jak to mo偶liwe, 偶e kto艣 tak zepsuty mo偶e by膰 tak przystojny? Jak kto艣 tak przystojny mo偶e by膰 nic niewart?
Imponuje mi pani, traktuj膮c ten poca艂unek zupe艂nie bez emocji - rzuci艂 dziwnym tonem i pu艣ci艂 jej r臋k臋. -A teraz mo偶e mi pani powie, co naprawd臋 tutaj robi?
Ju偶 powiedzia艂am. Przysz艂am si臋 spotka膰 z pewnym m艂odym cz艂owiekiem.
W jakim celu?
S膮dzi pan, 偶e to pa艅ska sprawa?
Jako pani obro艅ca mam chyba prawo wiedzie膰. Nie ust膮pi, p贸ki nie dostanie odpowiedzi.
W zwyk艂ym celu, jak s膮dz臋 - odpar艂a sztywno.
I przychodzi tu pani cz臋sto. Ze zwyk艂ych powod贸w?
Do艣膰 cz臋sto.
- K艂amczucha z pani - rzek艂 tonem, w kt贸rym pobrzmiewa艂o co艣 na kszta艂t
czu艂o艣ci. - Nie jest tu pani sta艂膮 bywalczyni膮. Za艂o偶臋 si臋 o sw膮 szpad臋.
- Po co? 呕eby przegra膰 jeszcze jeden zak艂ad? - spyta艂a oschle.
Za艣mia艂 si臋.
Trafiony. Jednak ten zak艂ad bym wygra艂. Nie wie pani nawet, z kt贸rej strony jest rzeka.
Sk膮d pan wie, 偶e nie?
Bo oznajmi艂a pani, 偶e chce i艣膰 nad rzek臋, a zmierza dok艂adnie w przeciwnym kierunku. - Nachyli艂 ku niej g艂ow臋. - No dobrze. Jeszcze raz pytam. Co pani tu robi?
22
Nie mo偶e mu powiedzie膰. Przyrzek艂a Florze dochowa膰 jej sekretu. Dawno temu nauczy艂a si臋, 偶e jedynym sposobem na powstrzymanie indagacji jest wymijaj膮ca odpowied藕.
Dobrze. Skoro pan nalega, powiem. Pozna艂am m艂odego m臋偶czyzn臋, kt贸ry jest 藕le widziany w domu, w kt贸rym... - zawaha艂a si臋 - ...mieszkam. Wi臋c um贸wili艣my si臋 tutaj. - By艂o to bliskie prawdy, z paroma istotnymi wyj膮tkami.
On jest 偶onaty? - spyta艂 Munro.
Tak.
Czy cie艅 przemkn膮艂 po jego przystojnej twarzy?
A pani jest zam臋偶na?
Nie!
Wi臋c dlaczego marnuje pani czas dla 偶onatego m臋偶czyzny?
S艂ysz膮c jego lekko rozbawiony ton, zda艂a sobie spraw臋, 偶e gwa艂towne zaprzeczenie powa偶nie zmniejszy艂o jej szans臋 udawania osoby nonszalanckiej. Ale jest dobr膮 aktork膮, ca艂e lata sp臋dzi艂a na graniu roli przeciwnej swej naturze. Teraz wi臋c przywdzieje inn膮 mask臋 i sprawi, 偶e on jej uwierzy.
Rzuci艂a mu bezwstydne spojrzenie spod spuszczonych rz臋s.
- Dlatego, 偶e znudzi艂o mi si臋 cnotliwe i stateczne 偶ycie. Pozwoli艂am so
bie na... przygod臋.
Zmru偶y艂 oczy, a k膮cik ust drgn膮艂 mu nieznacznie. Czy jej uwierzy艂? Nie by艂a pewna. 艢mia艂o wytrzyma艂a jego spojrzenie. Jedno uderzenie serca. Pi臋膰. Dziesi臋膰.
Wi臋c gdzie si臋 podzia艂 pani 偶onaty amant? Wzruszy艂a ramionami.
Widocznie okaza艂 si臋 bardziej parafia艅ski, ni偶 oboje przypuszczali艣my.
- Wi臋c... - nachyli艂 si臋 ku niej, pieszcz膮c wzrokiem jej usta -jeszcze nie
osi膮gn臋艂a pani swego celu? - Jego 偶artobliwy nastr贸j ulecia艂, ust膮piwszy
pe艂nemu napi臋cia oczekiwaniu.
Cofn臋艂a si臋, pr贸buj膮c opanowa膰 panik臋.
- Do pewnego stopnia.
Jak gdyby ta odpowied藕 uwolni艂a go od roli, kt贸rej nie mia艂 ochoty odgrywa膰, uj膮艂 jej d艂o艅 i ponownie u艂o偶y艂 sobie na r臋kawie, ca艂kiem od niechcenia. Pochyli艂 g艂ow臋.
- A zatem niech mi b臋dzie wolno odprowadzi膰 pani膮 do bramy. Nie po
winno by膰 k艂opotu z naj臋ciem powozu tak wcze艣nie wieczorem.
Odej艣膰 st膮d? Nie, nie mo偶e odej艣膰. Mo偶e Oswald jeszcze czeka.
Dzi臋kuj臋, ale nie ma takiej potrzeby.
Ma pani w艂asny pow贸z?
.23
Nie-- odpar艂a. - B臋d臋 musia艂a jaki艣 wynaj膮膰. P贸藕niej. - W膮tpi艂a, czy znajdzie Oswalda, ale powinna przynajmniej spr贸bowa膰.
Czy mog臋 w takim razie zaofiarowa膰 pani m膮 eskort臋 na dzisiejszy wiecz贸r? Tak si臋 sk艂ada, 偶e uchodz臋 za -jego g艂os zabrzmia艂 twardo - pierwszorz臋dn膮 przygod臋.
- To zbytek 艂aski z pana strony.
Nie lubi艂, gdy mu odmawiano.
- Czy ma pani poj臋cie o rodzaju wzgl臋d贸w, o jakie prosi si臋 samotna m艂o
da kobieta w takim miejscu jak to?
Oczywi艣cie, 偶e nie. Nigdy przedtem nie by艂a w takim miejscu. W dodatku bez stosownej asysty.
Dopiero co mia艂am tego pr贸bk臋, czy偶 nie? - odpar艂a, sil膮c si臋 na stanowczy ton.
Nie - powiedzia艂 rzeczowo. - Tamci to byli ch艂opcy. A niekt贸rzy m臋偶czy藕ni nie udaj膮, 偶e zachowuj膮 si臋 jak zwierz臋ta, lecz naprawd臋 s膮 zwierz臋tami. Je艣li wi臋c musi pani zosta膰, prosz臋 mnie wzi膮膰 na przewodnika na czas pani... przygody. - Jego pi臋kne usta wykrzywi艂y si臋 przy tym ostatnim s艂owie. - Gwarantuj臋, 偶e znam si臋 na rzeczy.
Co do tego nie mia艂a w膮tpliwo艣ci.
- Dzi臋kuj臋, ale nie skorzystam. - Oswald Goodwin za nic do niej nie
podejdzie, je偶eli zobaczy j膮 w towarzystwie innego m臋偶czyzny. Poza tym
intuicja, kt贸ra zawsze dobrze jej s艂u偶y艂a, teraz podpowiada艂a, 偶e o wiele
niebezpieczniej by艂oby pozosta膰 z Ramseyem Munro ni偶 sam膮.
Dlatego, 偶e napi臋cie zdawa艂o si臋 iskrzy膰 mi臋dzy nimi. Dlatego, 偶e nie by艂a zdolna patrze膰 na jego twarz bez zdenerwowania i fascynacji. Ale przede wszystkim dlatego, 偶e pragn臋艂a z nim zosta膰. I to silniej ni偶 czegokolwiek od bardzo, bardzo dawna.
- Hej! - Natarczywe szarpni臋cie za r臋kaw przerwa艂o jej rozterki.
Spojrza艂a w d贸艂 na zadart膮 ku niej umorusan膮 twarz ma艂ego ulicznika.
Prosz臋. - Ch艂opiec wcisn膮艂 jej w d艂o艅 krwistoczerwon膮 r贸偶臋 na d艂ugiej 艂odydze bez kolc贸w.
Co to? - spyta艂a.
Jaki艣 go艣膰 odpali艂 mi cztery pensy, 偶ebym pani to da艂 - odrzek艂 ch艂opiec. - No to da艂em. Dzi臋ki! - Z zawadiackim pstrykni臋ciem palcami skoczy艂 w t艂um, zostawiaj膮c Helen臋 艣ciskaj膮c膮 r贸偶臋.
To na pewno od Oswalda. Znak, 偶e jest w pobli偶u, 艣ledzi j膮 i czeka, a偶 zostanie sama. Podni贸s艂szy wzrok, zobaczy艂a, 偶e Ramsey przygl膮da jej si臋 z dziwnym wyrazem twarzy.
24
- No prosz臋. Przyszed艂 - powiedzia艂a, okazuj膮c du偶o wi臋ksze zadowole
nie, ni偶 naprawd臋 czu艂a. - Okazuje si臋, 偶e nie musi pan psu膰 sobie wieczoru.
Do widzenia, panie Munro.
Chcia艂a zawr贸ci膰, ale zast膮pi艂 jej drog臋.
- To nie w porz膮dku, 偶e pani wie, jak ja si臋 nazywam, a ja nie wiem tego
o pani.
Milcza艂a chwil臋, zaambarasowana konieczno艣ci膮 wymy艣lenia sobie imienia. Powinno brzmie膰 lekko i rado艣nie, hardo i zuchwale, pasowa膰 nie do osoby, jak膮 jest, lecz do takiej, jak膮 chcia艂aby by膰.
- Mo偶e mnie pan nazywa膰 Corie.
Zanim zd膮偶y艂 odpowiedzie膰 lub j膮 wstrzyma膰, wymkn臋艂a mu si臋 i szybko oddali艂a alejk膮.
Kto by pomy艣la艂, 偶e niewprawna 偶arliwo艣膰 poca艂unku m艂odej kobiety mo偶e go tak g艂臋boko poruszy膰? Do tego stopnia, 偶e na jedn膮 kr贸tk膮 chwil臋 zapomnia艂 o wszystkim pr贸cz niej. Mo偶e nie jest a偶 tak zblazowany, jak s膮dzi艂.
W zamy艣leniu 艣ledzi艂 wzrokiem oddalaj膮c膮 si臋 Helen臋 Nash. Bo to z pew-no艣ci膮 jest Helena Nash, cho膰 udaje kogo艣 innego, a londy艅ski polor maskuje jej jorkszyrsk膮 wymow臋. W czasie ich kr贸tkiego spotkania kilkakro膰 by艂 bliski powiedzenia jej tego. Ale skoro postanowi艂a udawa膰 inn膮 osob臋... C贸偶, nie jest pierwsz膮 dam膮, kt贸ra tak post臋puje, a on nie ma prawa jej demaskowa膰.
Wi贸d艂 za ni膮 spojrzeniem w艣r贸d t艂umu. Nie by艂o to trudne. Wystarczy艂o tylko zwraca膰 uwag臋 na kierunek, w kt贸rym m臋偶czy藕ni odwracaj膮 g艂owy.
Rzuci艂 kilka monet sprzedawcy w pobliskim kiosku z tandetnymi strojami maskaradowymi, wybra艂 najta艅sze domino i narzuci艂 na ramiona. Pozwoli艂, by kaptur opad艂 mu g艂臋boko na czo艂o, ocieniaj膮c twarz. Ruszy艂 za Helen膮 w t艂um. Nie w艂膮cza艂 si臋 do zabawy, tylko obserwowa艂. Przez ostatnie lata nauczy艂 si臋 trzyma膰 na dystans od Heleny Nash.
Od prawie czterech lat by艂 wierny z艂o偶onej obietnicy oddania swej osoby i talent贸w na s艂u偶b臋 siostrom Nash. Zobowi膮zania wobec 艣redniej siostry, Kate, wygas艂y z chwil膮, gdy po艣lubi艂a Christiana MacNeilla, jego druha z lat dziecinnych, a Charlotte, kt贸ra jeszcze nie wyros艂a na dobre z dzieci艅stwa, pozostawa艂a pod ochron膮 maj臋tnej, dobrze ustosunkowanej rodziny. Tylko Helena wymaga艂a staranniejszej opieki. Pocz膮tkowo sprawowa艂 j膮 g艂贸wnie z poczucia obowi膮zku, ale w miar臋 up艂ywu czasu anga偶owa艂 si臋 coraz bardziej.
25
Helena go fascynowa艂a. Z pozoru ch艂odna, taka spokojna i milcz膮ca, a jednak... Wiele razy dostrzega艂 niemal dziki b艂ysk w jej niebieskich oczach i zastanawia艂 si臋, co obudzi艂o w niej tak膮 zapalczywo艣膰. A mo偶e to tylko wyobra藕nia dopatrywa艂a si臋 tajemnego ognia pod jej lodowat膮 mask膮? Tajemnica podsyca艂a jego zainteresowanie, coraz mocniej go poch艂aniaj膮c.
Chocia偶 stale czuwa艂 nad Helen膮, rzadko pozwala艂 sobie zbli偶y膰 si臋 na tyle, by us艂ysze膰 jej g艂os. A teraz naprawd臋 z ni膮 rozmawia艂. I j膮 poca艂owa艂. Ogie艅, nad kt贸rym duma艂 tak cz臋sto, okaza艂 si臋 prawdziwy.
Zbyt prawdziwy.
Obserwowa艂, jak toruje sobie drog臋 w t艂oku. Nagle odwr贸ci艂a g艂ow臋 i zauwa偶y艂, 偶e rozgl膮da si臋 ukradkowo, jakby szukaj膮c kogo艣 w t艂umie. Przystan臋艂a, a kiedy zn贸w ruszy艂a naprz贸d, zako艂ysa艂a si臋 r贸偶a w jej d艂oni.
- Kto ci przys艂a艂 t臋 r贸偶臋, dziewczyno? - mrukn膮艂 Ramsey. - Kto ci臋 wywabi艂 z wie偶y czarownicy do ciemnego lasu?
Powiedzia艂a, 偶e szuka tu przygody. Czy naprawd臋?
Ze wszystkich os贸b, kt贸re by si臋 spodziewa艂 spotka膰 w ciesz膮cej si臋 z艂膮 s艂aw膮 Alei Kochank贸w, ona by艂a ostatnia. A ju偶 na pewno nie przebran膮 za ch艂opca. I w 偶adnym razie nie sam膮. Powinna by艂a siedzie膰 bezpiecznie w jednym z pokoik贸w na poddaszu, kt贸re lady Tilpot przeznacza艂a dla rezydent贸w o niepewnej pozycji towarzyskiej, a nie przechadza膰 si臋 w艣r贸d gromady pijanych m艂odzik贸w pragn膮cych dowie艣膰 swej m臋sko艣ci.
Ca艂e szcz臋艣cie, 偶e znalaz艂 si臋 tam w sam膮 por臋. Wcze艣niej zawar艂 transakcj臋, dzi臋ki kt贸rej wpad艂o mu do kieszeni pi臋膰set funt贸w potrzebnych na wpisowe do Wszech艣wiatowego Turnieju Pojedynk贸w. Wygrana w turnieju zapewni mu pewniejsz膮 przysz艂o艣膰 ni偶 uczenie szermierki rozpuszczonych panicz贸w. W drodze powrotnej natkn膮艂 si臋 na m艂odych zawadiak贸w i widz膮c okazj臋 pozyskania kilku dobrze p艂ac膮cych uczni贸w, pokusi艂 si臋 o przyci膮gni臋cie ich uwagi. A potem... ona.
Obejrza艂a si臋, marszcz膮c brwi, on za艣 na powr贸t wtopi艂 si臋 w cie艅 pod okapem drzew. Wiatr szepta艂 niczym nami臋tny kochanek, a paplanina rozbawionych ludzi zdawa艂a si臋 zbyt g艂o艣na. Jego obecno艣膰 w takim miejscu nie zdziwi艂a Heleny - cieszy艂 si臋 nie najlepsz膮 opini膮 - ale jego poca艂unek tak.
Ledwie dotkn膮艂 jej ust, poczu艂, 偶e ogarnia go ogie艅. Jego cia艂o jeszcze nigdy nie zareagowa艂o tak szybko i tak gwa艂townie. Poczu艂 przemo偶n膮 偶膮dz臋, wr臋cz niepohamowany g艂贸d.
Ona czu艂a to samo. Natychmiast rozpozna艂 moment, w kt贸rym od ognia spalaj膮cego go od 艣rodka zatli艂o si臋 jej po偶膮danie.
26
Wi臋c czemu nie uwierzy艂, gdy twierdzi艂a, 偶e szuka przygody? W ko艅cu Helena ma dwadzie艣cia pi臋膰 lat. Dlaczego zatem nie do przyj臋cia wydaje mu si臋 my艣l, 偶e szuka ukojenia tych samych dr臋cz膮cych pragnie艅, kt贸re szarpi膮 jego cia艂o? Bo to niepodobne do tej Heleny Nash, kt贸rej po艣wi臋ca艂 d艂ugie godziny, strzeg膮c jej, obserwuj膮c j膮 i poznaj膮c z intymno艣ci膮 dost臋pn膮 niewielu kochankom.
Mimo wszystko musia艂 przyzna膰, 偶e wielu rzeczy o niej nie wie. Oczekiwa艂 po niej dojrza艂o艣ci i opanowania, a nie 艣miechu. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e b臋dzie si臋 z nim przekomarza膰, 偶e porzuci rezerw臋 typow膮 dla kobiet w jej sytuacji, kobiet, kt贸re krocz膮 przez 偶ycie, trzymaj膮c j臋zyk i my艣li pod stra偶膮.
Po tylu latach pilnowania Heleny Nash nie zna艂 jej a偶 tak dobrze, jak przypuszcza艂 - ta my艣l intrygowa艂a go i zarazem wytr膮ca艂a z r贸wnowagi.
Helena zwolni艂a kroku, przystan臋艂a i jeszcze raz obejrza艂a si臋 za siebie. Nie znalaz艂a tego, kto przys艂a艂 jej r贸偶臋, kimkolwiek by艂. Wzruszy艂 ramionami, jakby chcia艂 uwolni膰 si臋 od niepokoju wywo艂anego obecno艣ci膮 r贸偶y. Znaczenie, jakiego dla niego nabra艂y r贸偶e, by艂o zupe艂nie inne od tego, jakie przypisywa艂y im romantyczne serca.
Helena skierowa艂a si臋 ku najbli偶szej bramie.
Wyszed艂 kilka metr贸w za ni膮 w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy dwa powozy i patrzy艂, jak podchodzi do pierwszego z oczekuj膮cych pojazd贸w. Wo藕nica zgramoli艂 si臋 z koz艂a, pom贸g艂 jej wsi膮艣膰, po czym wspi膮艂 si臋 na powr贸t na swoje miejsce. Czekaj膮c, by zobaczy膰, czy kto艣 do niej do艂膮czy, Ramsey zdj膮艂 domino i cisn膮艂 m艂odemu zamiataczowi ulic wspartemu na miotle - ch艂opak na pewno sprzeda je w nast臋pny maskaradowy wiecz贸r za dwa razy tyle, ile zarabia ca艂onocn膮 prac膮. Z kimkolwiek Helena zamierza艂a si臋 spotka膰, cz艂owiek ten j膮 zawi贸d艂. Musi by膰 najwi臋kszym g艂upcem pod s艂o艅cem.
Ramsey patrzy艂, jak pow贸z zanurza si臋 w strumieniu ulicznego ruchu i niknie w oddali.
- Jeste艣 kawa艂 drogi od domu, dziewczyno - szepn膮艂 w zamy艣leniu, po czym zawr贸ci艂 w stron臋 mostu. -Ale czy nie tak samo jak my wszyscy?
Manchester,Anglia
pa藕dziernik 1787roku
Przygarbiony str贸偶 poprowadzi艂 Ramseya w膮skim, s艂abo o艣wietlonym korytarzem Domu Ubogich w Manchesterze do izdebki, kt贸ra s艂u偶y艂a za pok贸j przyj臋膰 dla bezdomnych ch艂opc贸w. Do tej samej izdebki przyprowadzono
27
go dwa tygodnie wcze艣niej, po tym jak konstabl znalaz艂 go zawodz膮cego nad cia艂em matki, przygniecionym skrzyni膮, kt贸ra urwa艂a si臋 z bloku wci膮gnika w dwupi臋trowym magazynie. Str贸偶 zatrzyma艂 si臋 przed drzwiami i zerkn膮艂 lito艣ciwie na ch艂opca.
- Lepiej id藕 z tym mnichem, kt贸ry chce ci臋 zabra膰, i ucieknij mu p贸藕niej,
w drodze, daleko od miasta. Jeste艣 za 艂adny, 偶eby tu d艂ugo wytrzyma膰. Dzi
wi臋 si臋, 偶e przetrwa艂e艣 do tej pory, ale skoro dwa dni na trzy trafia艂e艣 do celi
za b贸jki, reszta nie mia艂a zbyt wielu okazji, 偶eby zrobi膰 ci krzywd臋, prawda?
Ramsey nie kwapi艂 si臋 z odpowiedzi膮. Wargi, przeci臋te w ostatniej walce, wci膮偶 go bola艂y, czu艂 si臋 s艂aby i sko艂owany. Najgorsza w karze zamkni臋cia w celi nie by艂a dla niego izolacja, ale to, 偶e jedyne po偶ywienie stanowi艂 suchy chleb popijany wod膮. Jednak rada str贸偶a trafi艂a mu do przekonania. To by艂a tylko kwestia czasu, 偶eby kilku wi臋kszych ch艂opc贸w po艂膮czy艂o si艂y w napa艣ci na niego.
Str贸偶 jeszcze raz zmierzy艂 go wzrokiem, wzruszy艂 ramionami, otworzy艂 drzwi i wepchn膮艂 go do 艣rodka. Ram zamruga艂 od nag艂ej jasno艣ci. Dwa poprzednie dni sp臋dzi艂 w celi, kt贸r膮 rozmy艣lnie utrzymywano w ciemno艣ci.
- Wielkie nieba, dziecko, co oni ci zrobili?! - wykrzykn膮艂 kto艣 z akcen
tem typowym dla szkockich g贸rali.
Na d藕wi臋k tego g艂osu Ramseyowi 艂zy nap艂yn臋艂y do oczu. Ale ma przecie偶 dziewi臋膰 lat, nie jest dzieckiem, a ostatni raz p艂aka艂 nad cia艂em matki. Nie dopu艣ci, 偶eby zn贸w co艣 go przyprawi艂o o 艂zy. Koniec ze 艂zami na zawsze, pomy艣la艂 wojowniczo.
- Nic, prosz臋 ksi臋dza - zdo艂a艂 wykrztusi膰 przez spuchni臋te wargi, zerka
j膮c na wysok膮 posta膰 ubran膮 w zakonny habit.
M臋偶czyzna by艂 troch臋 wi臋cej ni偶 艣redniego wzrostu, ale zdawa艂 si臋 wy偶szy przez sw膮 chudo艣膰. Jego g臋ste w艂osy mia艂y po艂ysk cyny, a czas wyrze藕bi艂 bruzdy z obu stron szerokich ust i krogulczego nosa. Mimo surowego wygl膮du oczy mia艂 przyjazne i bystre i Ramsey od razu nabra艂 przekonania, 偶e nie przepu艣ci艂y niczego, co by艂o godne widzenia.
- Jestem ojciec Tarkin, opat z St. Bride's, i przyby艂em, by ci臋 tam zabra膰.
Zabra膰 ci臋 do domu.
To s艂owo obudzi艂o nag艂y przyp艂yw t臋sknoty, ale Ram zaraz j膮 st艂umi艂.
Nie mam domu, prosz臋 ksi臋dza. I nigdy nie by艂em w miejscu zwanym St. Bride's. Bierze mnie ksi膮dz za kogo innego.
Nie pomyli艂em ci臋 z nikim innym. Jeste艣 synem C贸ry Munro.
Na d藕wi臋k nazwiska matki zainteresowanie Ramseya nagle wzros艂o.
- Sk膮d ksi膮dz zna moj膮 matk臋?
28
- Jej r贸d nale偶a艂 kiedy艣 do najznaczniejszych g贸ralskich klan贸w, a ona
sama by艂a prawnuczk膮 wodza klanu. Jestem g贸ralem, co stawiam zaraz po
tym, 偶e jestem ksi臋dzem, wi臋c to oczywiste, 偶e j膮 zna艂em. Oczy jak g贸rskie
jeziora i duma, na jak膮 sta膰 tylko latoro艣l wojownika. Przyby艂em do Anglii,
gdy tylko dosta艂em jej list. Bardzo 偶a艂uj臋, 偶e za p贸藕no, by zabra膰 st膮d was
oboje; 偶a艂uj臋 te偶, 偶e kiedy dowiedzia艂em si臋 o jej 艣mierci, tyle czasu mi zaj臋
艂o odszukanie ciebie.
Ramsey wpatrywa艂 si臋 w ksi臋dza, zdumiony tym, co us艂ysza艂.
Matka pos艂a艂a po ksi臋dza, 偶eby nas zabra艂? - spyta艂 wreszcie.
Pisa艂a, 偶e jest w trudnym po艂o偶eniu, i pyta艂a, czy znam kogo艣 w tym mie艣cie, kto m贸g艂by jej przyj艣膰 z pomoc膮. Przyjecha艂em z w艂asnej woli. A teraz chcia艂bym ci臋 zabra膰 ze sob膮 do St. Bride's.
Po co?
Ksi膮dz pierwszy raz si臋 u艣miechn膮艂.
Jakie to podobne do Munro pyta膰, co jest w menu, mimo 偶e g艂oduje. Stare porzekad艂o jezuit贸w g艂osi: „Daj mi dziecko, kt贸re nie ma siedmiu lat, a ja zrobi臋 z niego cz艂owieka". Wiem, 偶e masz wi臋cej lat, ale wci膮偶 偶ywi臋 wielkie nadzieje co do twej przysz艂o艣ci. To co, jedziesz ze mn膮?
A co b臋d臋 robi艂 w tym ksi臋dza opactwie? - spyta艂 Ram.
Pracowa艂 nad zdobywaniem wiedzy i umiej臋tno艣ci, kt贸rych b臋dziemy ci臋 uczy膰. W St. Bride's jest wi臋cej ch艂opc贸w. Od dwunastu do dwudziestu, a wszyscy bardzo ci臋偶ko pracuj膮. Nie s膮dz臋, by kiedykolwiek wymagano tego od ciebie, wnuka angielskiego markiza... nawet je艣li nie prawowitego dziedzica.
Ramsey poczu艂, 偶e piek膮 go policzki. Uwaga opata by艂a celna. Zanim jego ojciec zgin膮艂 w pojedynku w obronie honoru matki, prowadzili wystawne 偶ycie. Chocia偶 wed艂ug angielskiego prawa rodzice nie byli legalnie za艣lubieni, 偶yli jak ma艂偶e艅stwo, a kiedy ojciec odziedziczy艂 do偶ywocie wdowie ze strony matki, kupi艂 wielki dom w Szkocji i zapewni艂 rodzinie wszelkie luksusy i wygody, jakie da艂o si臋 kupi膰 za pieni膮dze.
Ramsey pobiera艂 lekcje fechtunku i jazdy konnej, uczy艂 si臋 j臋zyk贸w klasycznych i dobrych manier. Ale po 艣mierci ojca wszystko si臋 sko艅czy艂o. Zostali wraz z matk膮 odprawieni z jedynego domu, jaki zna艂, i nie mieli si臋 gdzie podzia膰.
- Czy uwa偶asz, 偶e jeste艣 zdolny do ci臋偶kiej fizycznej pracy, tak samo jak
do umys艂owej?
Wytrzyma艂 spojrzenie ksi臋dza.
- Tak.
29
Ksi膮dz u艣miechn膮艂 si臋, wyra藕nie zadowolony.
Dobrze. Wi臋c umowa stoi. Pojedziesz ze mn膮.
Pod jednym warunkiem.
Dyktujesz mi warunki? - Ksi膮dz si臋 zdziwi艂.
Ramsey sk艂oni艂 si臋 sztywno. By艂 艣wiadomy swej buty, ale wci膮偶 nie zamierza艂 si臋 podda膰.
- Nie chc臋, 偶eby kto艣 zna艂 moje... wiedzia艂, kto jest moim dziadkiem ani
kim byli m贸j ojciec i matka.
Ksi膮dz zmarszczy艂 czo艂o.
Ale dlaczego, drogi ch艂opcze? Masz d艂ugie i dumne dziedzictwo ze strony matki i szacowne ze strony ojca.
Klany si臋 sko艅czy艂y i odesz艂y w przesz艂o艣膰 - odpar艂 Ram. - Tak samo jak moi rodzice. Dziadek nie kiwn膮艂 palcem, by pom贸c mej matce, kiedy go b艂aga艂a o pomoc. Jestem dla niego nikim i on jest nikim dla mnie. Jestem Ramsey Munro i to wszystko, do czego pretenduj臋. Prosz臋 mi obieca膰.
Ksi膮dz przygl膮da艂 mu si臋 d艂ugo i badawczo, wreszcie powoli kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Zgoda, Ramseyu Munro. B臋dzie wedle twego 偶yczenia.
4. Cz臋艣膰 s艂aba:
spiczasty koniec klingi,
kt贸ry jest jej najs艂absz膮 cz臋艣ci膮
Poci膮g fizyczny. Czy to po prostu inna nazwa 偶膮dzy?
Chocia偶 Helena wr贸ci艂a do rezydencji Tilpot贸w dobrze po zmroku, by艂a prawie pewna, 偶e nie zostanie przy艂apana. Tego wieczoru lady Tilpot gra艂a w wista, nie powinna wi臋c pojawi膰 si臋 w domu przed p贸艂noc膮. Helena wolno pokonywa艂a trzy kondygnacje tylnych schod贸w prowadz膮cych do jej pokoju.
Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e jej reakcja na wypadki minionego wieczoru by艂a niew艂a艣ciwa, ale te偶 ca艂kiem zrozumia艂a. Nawet dawniej, jako ciesz膮ca si臋 wszelkimi przywilejami c贸rka zamo偶nego d偶entelmena, czu艂a si臋 skr臋powana wzgl臋dami, jakie okazywano jej urodzie. Po 艣mierci ojca jeszcze baczniej strzeg艂a si臋 przed niestosownymi zalotami, kt贸re - nim znalaz艂a obecn膮
30
posad臋 u lady Tilpot - sta艂y si臋 dla niej prawie codzienno艣ci膮, uwa偶ano j膮 bowiem za r贸wnie pi臋kn膮 jak biedn膮.
Poca艂unek Munro, jego szarmancko艣膰 i m臋sko艣膰 poruszy艂y j膮 tak mocno tylko dlatego, 偶e by艂y niespodziewane. Jest wystarczaj膮co rozumna, by wiedzie膰, 偶e ten nieoczekiwany epizod mia艂 dla niej urok zakazanego owocu. Tak, jej reakcja by艂a w pe艂ni zrozumia艂a. Nie pojmowa艂a tylko, dlaczego wspomnienie tamtego poca艂unku nie blaknie. To przecie偶 min臋艂o. Sko艅czone!
Dotar艂a do szczytu schod贸w spragniona samotno艣ci, w kt贸rej mog艂aby uporz膮dkowa膰 my艣li. Niestety przed drzwiami zasta艂a Flor臋, najwyra藕niej pogr膮偶on膮 w rozpaczy. Zrezygnowana, si臋gn臋艂a r臋k膮 za plecy dziewczyny i pchn膮wszy drzwi, gestem zaprosi艂a j膮 do 艣rodka. Mo偶e to i dobrze, 偶e nie dano jej rozpami臋tywa膰 zmys艂owych detali wieczornej wycieczki. Ma do艣膰 k艂opot贸w na g艂owie, by poch艂on臋艂y ca艂膮 jej uwag臋.
Widzia艂a艣 go? - spyta艂a Flora, gdy tylko znalaz艂y si臋 w pokoju.
Nie. Pan Goodwin si臋 nie pokaza艂 - odpar艂a Helena, nieco nachmurzona. Po tym, jak przys艂a艂 r贸偶臋, musia艂o zdarzy膰 si臋 co艣, co przeszkodzi艂o mu w spotkaniu. Cisn臋艂a zwi臋d艂y kwiat na toaletk臋 i 艣ci膮gn臋艂a ch艂opi臋c膮 czapk臋. Jasne jak len w艂osy sp艂yn臋艂y jej kaskad膮 na plecy.
Och! - W tym kr贸tkim okrzyku kry艂 si臋 bezmiar rozczarowania. - To znaczy, 偶e co艣 go zatrzyma艂o i b臋dzie tam w przysz艂ym tygodniu.
Helena zdj臋艂a halsztuk, potem kubrak, pozbywaj膮c si臋 stroju nale偶膮cego do jakiego艣 s艂ugi Tilpot贸w z ubieg艂ego wieku, i schowa艂a rzeczy na dno swojego kufra. W艂o偶y艂a we艂niany szlafrok, ciasno zawi膮za艂a pasek i zebra艂a si臋 w sobie, by powiedzie膰 to, co konieczne.
- Przykro mi, Floro - rzek艂a, nie odwracaj膮c si臋, by nie widzie膰, jaki sku
tek wywr膮 jej s艂owa - ale nie mog臋 d艂u偶ej odgrywa膰 roli kuriera pomi臋dzy
tob膮 a panem Goodwinem.
Jeden, dwa, trzy... us艂ysza艂a, jak Flora osuwa si臋 na pod艂og臋. Westchn臋艂a ci臋偶ko, odwr贸ci艂a si臋 i popatrzy艂a na dziewczyn臋 z irytacj膮 po艂膮czon膮 z czu艂o艣ci膮. Kiedy艣 pomy艣la艂aby, 偶e Flora wygl膮da jak krucha ma艂a orchidea, le偶膮c tak w艣r贸d jasnych sp贸dnic. Ale ostatnio, gdy Flora pada艂a na ziemi臋 - a zdarza艂o si臋 to coraz cz臋艣ciej - Helenie przychodzi艂a na my艣l raczej zmi臋ta chusteczka.
Wsta艅偶e, Floro.
Jeste艣 nasz膮 jedyn膮 przyjaci贸艂k膮, a teraz nas porzucasz - pad艂a zd艂awiona odpowied藕.
Nie porzucam - zaprzeczy艂a Helena z oburzeniem. Dzi艣 wiecz贸r o ma艂o nie zosta艂a przebita szpad膮 przez pijanego ch艂opaka. Gdyby Ramsey Munro nie zawar艂 tego zak艂adu...
31
Z nag艂膮 konsternacj膮 zda艂a sobie spraw臋, 偶e jest mu winna sto funt贸w i nawet nie pr贸bowa艂a ich zwr贸ci膰.
- Heleno? - 艁adna, cho膰 blada twarzyczka unios艂a si臋 znad mu艣lin贸w. -
Przepraszam. Jestem pewna, 偶e nigdy nas nie porzucisz. Tylko 偶e... jestem
taka... spi臋ta! Prosz臋, powiedz, co si臋 sta艂o?
Problem d艂ugu zaci膮gni臋tego u Munro trzeba od艂o偶y膰 na p贸藕niej. Teraz pierwsze艅stwo ma Flora ze wszystkimi jej problemami.
Post膮pi艂am co do joty wed艂ug wskaz贸wek pana Goodwina - odpar艂a -ale nie by艂o go na um贸wionym miejscu i chocia偶 d艂ugo szuka艂am, nie uda艂o mi si臋 go znale藕膰.
Wi臋c sta艂o si臋 najgorsze! Zabrali go! - Flora znowu pad艂a na pod艂og臋 u st贸p Heleny.
Cii... Twoja ciocia mog艂a ju偶 wr贸ci膰 - powiedzia艂a Helena, siadaj膮c na brzegu 艂贸偶ka.
Nic mnie to nie obchodzi! - Flora zaszlocha艂a, ale tym razem dwa razy ciszej.
Powinno ci臋 obchodzi膰 - stwierdzi艂a surowo Helena. - Nie dostaniesz ani pensa od lady Tilpot, je艣li odkryje, co zrobi艂a艣, a dopiero za cztery lata sko艅czysz dwadzie艣cia jeden i b臋dziesz mog艂a przej膮膰 pieni膮dze, kt贸re ojciec zostawi艂 ci w powiernictwie. Do tego czasu, je艣li pan Goodwin nie znajdzie jakiej艣 zamo偶nej osoby, kt贸ra... przykro mi to m贸wi膰, Floro, ale nakazuje mi te s艂owa uczciwo艣膰... zechce uwolni膰 si臋 od ci臋偶aru bogactwa przez podzielenie si臋 nim z twoim m艂odym utracjuszem, jeste艣 zmuszona pozostawa膰 na utrzymaniu ciotki.
Jak mo偶na si臋 by艂o po niej spodziewa膰, Flora pu艣ci艂a mimo uszu ca艂膮 przemow臋 Heleny opr贸cz ostatnich s艂贸w.
- Dawniej nie uwa偶a艂a艣 Oswalda za utracjusza!
C贸偶, nie by艂o dnia, 偶eby Helena nie 偶a艂owa艂a tego b艂臋dnego os膮du.
Przyznaj臋, 偶e kiedy艣 wydawa艂 mi si臋 czaruj膮cy.
On jest czaruj膮cy.
- Ale jest te偶 艂ajdakiem.
Wielkie piwne oczy Flory zamruga艂y ze zdumieniem i uraz膮.
Jak mo偶esz tak m贸wi膰, Heleno?
A kto inny, jak nie 艂ajdak wykorzysta艂by m艂od膮 dziewczyn臋 i uciek艂 z ni膮, gdy tylko jej opiekunka i ci臋偶ko winna towarzyszka owej opiekunki wyjecha艂y na tydzie艅 do Brighton?
Przywi贸z艂 mnie z powrotem, nim ktokolwiek si臋 domy艣li艂, co zasz艂o -odpar艂a Flora wojowniczo. - Opr贸cz ciebie. Zawsze jeste艣 taka bystra. -
32
Popatrzy艂a na Helen臋 ze szczerym podziwem. -Ale reszta 艣wiata nic nie wie o naszej ucieczce, wi臋c moja reputacja jest bezpieczna.
- Nie przypisuj szlachetnych motyw贸w temu, co naprawd臋 jest po prostu
banalne. Pan Goodwin przywi贸z艂 ci臋 z powrotem tylko dlatego, 偶e narobi艂a艣
wrzasku na ca艂膮 ober偶臋, kiedy pierwszy raz zobaczy艂a艣 pluskw臋. I nie pr贸buj
zaprzecza膰, Floro. Sama mi si臋 przyzna艂a艣.
Flora nie mia艂a zamiaru przeczy膰. Po prostu wzruszy艂a ramionami.
Odkry艂am... Odkryli艣my oboje, 偶e nie nadaj臋 si臋 do skromnego stylu 偶ycia.
A kto si臋 nadaje? - spyta艂a Helena oschle, wstaj膮c i podchodz膮c do stolika, na kt贸rym sta艂y dzban i miednica. -A teraz siadaj i otrzyj 艂zy. Poza tym, je艣li pan Goodwin nie jest sko艅czonym 艂ajdakiem, to w ka偶dym razie jest oportunist膮.
Nala艂a troch臋 wody do miednicy, zmoczy艂a koniec myjki, wy偶臋艂a j膮 i poda艂a dziewczynie.
Flora d藕wign臋艂a si臋 do pozycji siedz膮cej i pos艂usznie zacz臋艂a wyciera膰 twarz. Taka w艂a艣nie by艂a; podatna na wp艂ywy, pos艂uszna, wr臋cz potulna. 艁atwo by艂o odci膮gn膮膰 jej uwag臋 od wszystkiego, z wyj膮tkiem Oswalda Good-wina.
Kiedy Helena obj臋艂a posad臋 damy do towarzystwa u lady Alfredy Tilpot, przez ponad tydzie艅 nie dociera艂o do niej, 偶e w ogromnym, eleganckim domu mieszka jeszcze jedna kobieta. Przy fascynuj膮cej, w艂adczej lady Tilpot blak-艂y du偶o wyrazistsze osobowo艣ci ni偶 Flory. Cudem by艂o, 偶e dziewczyna zachowa艂a w og贸le kr臋gos艂up.
W艂a艣nie po to, by utwierdzi膰 Flor臋 w poczuciu w艂asnej warto艣ci, Helena popiera艂a jej niewinny flirt z Oswaldem Goodwinem. Gdy pewnego popo艂udnia 贸w m艂ody cz艂owiek przyszed艂 w odwiedziny z grup膮 innych kawaler贸w do wzi臋cia, wr臋cz przyr贸s艂 do kanapy, r贸wnie przera偶ony osob膮 lady Tilpot, co oczarowany Flor膮. Flora zauwa偶y艂a jego oczy poety i s艂odki u艣miech, a Helena spostrzeg艂a, 偶e Flora zauwa偶y艂a jego.
Przodkowie bez skazy, pusta sakiewka, on sam nie gro藕niejszy ni偶 piesek pokojowy, jednym s艂owem idealny kandydat do wzbudzenia w m艂odej, trzymanej pod kloszem dziewczynie wiary, 偶e ona sama jest co艣 warta, a nie tylko dwadzie艣cia tysi臋cy funt贸w, kt贸rymi lady Tilpot bezwstydnie wymachiwa艂a przed nieko艅cz膮cym si臋 orszakiem m艂odych kandydat贸w na m臋偶贸w.
Kiedy piesek pokojowy zmieni艂 si臋 w lisa w kurniku? Helenie przez my艣l nie przesz艂o, 偶e Oswald Goodwin m贸g艂by wykorzysta膰 m艂od膮 dziewczyn臋. Pok艂ada艂a tyle ufno艣ci w jego nieszkodliwo艣膰, 偶e pozwoli艂a im na kilka chwil
3 -Bal maskowy
33
rozmowy na osobno艣ci - sama usadowiona w przyzwoitej odleg艂o艣ci trzydziestu metr贸w. Goodwin nigdy nawet nie dotkn膮艂 d艂oni Flory!
I z pewno艣ci膮 nie ca艂owa艂 jej tak jak Ram. Nie, po trzykro膰 nie, powiedzia艂a sobie Helena stanowczo. Nie ma zamiaru o tym my艣le膰. To by艂a tylko przypadkowa chwila szale艅stwa, wycieczka w 艣wiat zmys艂owych przyjemno艣ci, kt贸ra nigdy si臋 nie powt贸rzy. To by艂 jego 艣wiat; jej 艣wiat jest tutaj. Jeden z drugim ju偶 nigdy o siebie nie zawadz膮.
Niestety przypomnia艂a sobie, 偶e nie ma innego wyj艣cia, jak tylko dor臋czy膰 mu sto funt贸w...
Dlaczego oskar偶asz kochanego Ossiego o oportunizm? - wdar艂 si臋 w jej my艣li g艂os Flory. Sko艅czy艂a si臋 wyciera膰 i sk艂ada艂a porz膮dnie r臋czniczek.
Bo je偶eli twojej cioci nie uda si臋 uniewa偶ni膰 ma艂偶e艅stwa, to wygl膮da na to, 偶e jest za艣lubiony bardzo bogatej osobie, czy偶 nie? - Ujrzawszy grymas niezadowolenia na twarzyczce Flory, pospieszy艂a z dalszym wyja艣nieniem, nie daj膮c sobie przerwa膰. -A je艣li uda ci si臋 utrzyma膰 ma艂偶e艅stwo w tajemnicy, dop贸ki nie nab臋dziesz prawa do swego spadku, to on odniesie podw贸jn膮 korzy艣膰, maj膮c zapewnion膮 przysz艂o艣膰 i mog膮c si臋 cieszy膰 nieodpowiedzialn膮 tera藕niejszo艣ci膮 zgodzisz si臋 chyba?
To okropne m贸wi膰 takie rzeczy - stwierdzi艂a Flora. - Co w ciebie wst膮pi艂o, Heleno? To do ciebie niepodobne! Gdzie si臋 podzia艂 m贸j anio艂? Moja droga, pi臋kna przyjaci贸艂ka? Ledwie mog臋 uwierzy膰, 偶e tak nie偶yczliwe s艂owa p艂yn膮 od kogo艣 tak uroczego! Tak anielskiego!
Floro...
Tak - upiera艂a si臋 dziewczyna. - Jeste艣 anio艂em! Czy inaczej mog艂aby艣 zachowa膰 tak膮 pogod臋 mimo wszystkich trudno艣ci, jakie zgotowa艂o ci 偶ycie? Jak mog艂aby艣 wytrzyma膰 z moj膮 ciotk膮 gdyby艣 nie by艂a prawdziw膮 艣wi臋t膮? I jeste艣 taka pi臋kna. - Popatrzy艂a na ni膮 z uwielbieniem.
Helena westchn臋艂a. Pi臋kno艣膰, o kt贸rej wszyscy tak cz臋sto wspominali, wydawa艂a si臋 jej czym艣 obcym, co pojawi艂o si臋 w ci膮gu jednej nocy w szesnastym roku jej 偶ycia. Wtedy, tak jak teraz, w艂asna „pi臋kno艣膰" nie wydawa艂a si臋 jej... realna. Nieprzygotowana na ci膮g艂e adorowanie, schowa艂a si臋 za wrodzonym opanowaniem. Ludzie, jak odkry艂a, lubi膮 otacza膰 si臋 艂adnymi rzeczami - nie dbaj膮c o to, co fasada, kt贸r膮 ub贸stwiaj膮 mo偶e ukrywa膰.
Nawet jej siostra Kate zdawa艂a si臋 uwa偶a膰 opanowanie Heleny za oznak臋 braku charakteru. Nigdy nie poprosi艂a jej o pomoc ani nie spyta艂a o zdanie po 艣mierci rodzic贸w, lecz po prostu przej臋艂a rz膮dy nad reszt膮 rodziny. A Helena, nie chc膮c jeszcze bardziej obci膮偶a膰 i tak przem臋czonej siostry, pozwoli艂a Kate kierowa膰 swym 偶yciem. Do czasu lady Tilpot. Do czasu, gdy znalaz艂a
34
okazj臋 zrobienia dobrego u偶ytku z 膰wiczonej od lat pe艂nej wdzi臋ku pow艣ci膮gliwo艣ci.
Chc臋 by膰 taka jak ty, Heleno - m贸wi艂a Flora z ca艂膮 szczero艣ci膮. - Chc臋 by膰 podziwiana i powa偶ana, i...
Floro! - przerwa艂a jej ostro Helena. - Ja nie jestem powa偶ana. Ja si臋 podobam. To nie jest to samo. W 偶adnym razie.
Flora zmarszczy艂a czo艂o, wyra藕nie skonsternowana.
Helena nie 艂udzi艂a si臋, 偶e Flora j膮 zrozumie. Bezpiecze艅stwo, rodzina, pozycja w 艣wiecie, podziwiana uroda, wszystkie te rzeczy, kt贸re ona mia艂a teraz, a Helena kiedy艣 tak偶e, okazywa艂y si臋 u艂ud膮.
Jej wychwalana uroda? Po 艣mierci matki tak schud艂a, 偶e w ludzkich spojrzeniach czyta艂a tylko lito艣膰. Jej pozycja? Przepad艂a wraz z maj膮tkiem rodziny dziedziczonym w innej linii. Bezpieczna przysz艂o艣膰? Umar艂a wraz z ojcem. Rodzina? Rozproszona na wietrze, bo Kate ze swym m臋偶em, pu艂kownikiem Christianem MacNeillem, w臋druje z armi膮 po kontynencie, gdzie ich po艣l膮 rozkazy, a Charlotte nieoficjalnie adoptowa艂a rodzina urwipo艂ci贸w i pustych g艂贸w.
Helena nie mia艂a w艂adzy nad kaprysami losu, kt贸re kszta艂towa艂y jej 偶ycie, ale mia艂a j膮 nad swoj膮 reakcj膮 na te kaprysy. B臋d膮c sierot膮 bez grosza, znajdowa艂a w tym sporo satysfakcji. Ale musi pr贸bowa膰 wyperswadowa膰 Florze jej spos贸b patrzenia na 偶ycie.
- Kiedy jest si臋 osob膮 w jakim艣 stopniu pi臋kn膮, ludzie nie oczekuj膮 po
tobie niczego wi臋cej. A do艣膰 mi艂e usposobienie, kt贸re u kogo艣 innego w og贸le
nie zwr贸ci艂oby niczyjej uwagi, u osoby urodziwej urasta w ludzkich oczach
do cnoty. Co jest ma艂o rozs膮dne, prawda?
Flora popatrzy艂a na ni膮 oboj臋tnie. By艂a niewra偶liwa na takie subtelno艣ci.
Ludzie oczekuj膮 bardzo niewiele od 艂adnej dziewczyny - ci膮gn臋艂a Helena. - A kiedy od kogo艣 niewiele si臋 oczekuje, ta osoba zaczyna mie膰 sama wzgl臋dem siebie ma艂e wymagania. I w tym tkwi niebezpiecze艅stwo. Mo偶na si臋 zadowoli膰 byciem kim艣 gorszym, ni偶 nas na to sta膰.
Ale ty jeste艣 idea艂em! - oznajmi艂a Flora, a potem spu艣ci艂a oczy i wygi臋艂a usta w podk贸wk臋. - Przynajmniej by艂a艣.
Nie powiedzia艂abym.
Ostatnio - ci膮gn臋艂a Flora, jak gdyby Helena si臋 nie odezwa艂a - no c贸偶, przykro mi to m贸wi膰, ale sta艂a艣 si臋 doprawdy bez serca!
Na ten zarzut Helena omal si臋 nie roze艣mia艂a. Gdyby by艂a bez serca, wynios艂aby si臋 z tego domu miesi膮c temu, maj膮c widoki na cz臋艣膰 wielkiego skarbu, znalezionego przez Kate i jej m臋偶a w Szkocji. Tylko dwie rzeczy
35
powstrzymywa艂y j 膮 od udania si臋 do banku i za艂atwienia po偶yczki - kt贸ra, jak o艣wiadczy艂 pe艂nomocnik szwagra, nie stanowi 偶adnego problemu - a potem kupienia sobie domu i wycofania si臋 do skromnego, lecz wygodnego 偶ycia.
Pierwszym powodem by艂y do艣wiadczenia ostatnich czterech lat, kt贸re nauczy艂y j膮 nie polega膰 na szcz臋艣ciu, kt贸re nagle spada jak z nieba. Ca艂y jej obecny doch贸d pochodzi艂 od lady Tilpot, kt贸ra cho膰 dokuczliwa, dobrze p艂aci艂a za przywilej dr臋czenia pracuj膮cych dla niej ludzi. Drugi, wa偶niejszy pow贸d by艂 taki, 偶e Helena czu艂a si臋 cz臋艣ciowo odpowiedzialna za obecne k艂opotliwe po艂o偶enie Flory. Uwa偶a艂a, 偶e powinna pozosta膰 przy niej i stara膰 si臋 naprawi膰 sytuacj臋.
Dlatego nie dowiadywa艂a si臋 nawet o formalno艣ci niezb臋dne do otrzymania po偶yczki. Nie powiedzia艂a te偶 lady Tilpot o niespodziewanej okazji, gdyby bowiem stara despotka cho膰by podejrzewa艂a, 偶e kt贸ry艣 z jej pracownik贸w nie 偶yje w ustawicznym strachu przed odpraw膮 z miejsca by go wyrzuci艂a. A Helena wiedzia艂a, 偶e raz odprawiona, ju偶 nigdy nie mia艂aby wst臋pu do tego domu jako przyjaci贸艂ka Flory. Nie wpuszczono by jej za pr贸g, s艂udzy lady Tilpot nie zaryzykowaliby posady, pomagaj膮c by艂ej damie do towarzystwa.
Flora by艂a strze偶ona jak ksi臋偶niczka w wie偶y. Z wyj膮tkiem jednego ci臋偶kiego uchybienia, kt贸re zdarzy艂o si臋 miesi膮c temu, gdy Helena po powrocie z kr贸tkiego wyjazdu do Brighton z lady Tilpot zasta艂a dziewczyn臋 w swym pokoju, zupe艂nie jak dzi艣 wiecz贸r. Najpierw rozgor膮czkowan膮, potem omdlewaj膮c膮 i wreszcie przyznaj膮c膮 si臋 do ma艂偶e艅stwa z Oswaldem.
Wiesz, 偶e Ossie robi wszystko, co w jego mocy, by si臋 ze mn膮 po艂膮czy膰! - przekonywa艂a Flora.
O tak! - odpar艂a Helena oschle. - Jego wysi艂ki s膮 doprawdy godne uwagi... z powodu katastrofalnego w skutkach trzymania si臋 z艂ej drogi. Sk膮d panu Goodwinowi przysz艂o do g艂owy, 偶e mo偶e zrobi膰 fortun臋 przy stoliku do gry?
Mia艂 pecha i...
- Nie, Floro - przerwa艂a jej Helena. - Okaza艂 si臋 karygodnie g艂upi!
Zignorowa艂a westchnienie Flory i dalej dr膮偶y艂a temat, staraj膮c si臋 otwo
rzy膰 jej oczy na charakter m臋偶czyzny, z kt贸rym uciek艂a z domu.
- Zamieni艂 na got贸wk臋 wszystko, co mia艂 warto艣ciowego, i przepu艣ci艂
pieni膮dze, licz膮c na wygran膮 w najpodlejszych domach gry. Potem, jakby
ma艂o mu by艂o tego, 偶e sta艂 si臋 niewyp艂acalny, odda艂 si臋 w szpony niejedne
go, lecz dw贸ch naraz lichwiarzy, a po偶yczone pieni膮dze przetrwoni艂 tak samo,
jak wcze艣niej w艂asne. Tylko g艂upiec nie uczy si臋 na b艂臋dach, Floro, a ja nie
widz臋 偶adnych oznak, 偶e pan Goodwin nauczy艂 si臋 ze swych obecnych k艂o
pot贸w czegokolwiek poza tym, jak wymyka膰 si臋 wierzycielom!
To nieuczciwe tak go ocenia膰! -j臋kn臋艂a Flora 艂ami膮cym si臋 g艂osem. -On tylko pr贸buje zebra膰 do艣膰 zasob贸w, 偶eby艣my mogli 偶y膰 razem, niezale偶nie i... i... wygodnie!
Powiem ci, co tu jest nieuczciwe - o艣wiadczy艂a stanowczo Helena. -Nieuczciwe jest to, 偶e nara偶a na ryzyko przyjaci贸艂, wci膮gaj膮c ich w ukrywanie go przed wierzycielami i pomaganie w unikaniu lichwiarzy. Twierdz臋, Floro, 偶e ten cz艂owiek kryje si臋 po mysich dziurach jak z艂odziej! Nie mo偶emy nawet si臋 z nim skontaktowa膰, bo nigdy nie wiadomo, kto go przenocuje albo po偶yczy mu pieni臋dzy na wynaj臋cie pokoju.
Flora, przekonawszy si臋, 偶e Helena nie zamierza cofn膮膰 gorzkich s艂贸w pod adresem 艣wiat艂a jej 偶ycia, jeszcze raz rozci膮gn臋艂a si臋 jak d艂uga na pod艂odze.
- Ty go nienawidzisz!
Helena poczu艂a, 偶e gniew j膮 opuszcza. Lekko dotkn臋艂a ramienia dziewczyny.
To nieprawda. Ja tylko jestem, hm, zaniepokojona jego brakiem zasob贸w.
On wyda艂 wszystkie zasoby!
Helena przymkn臋艂a oczy, po raz setny zadaj膮c sobie w duchu pytanie, jakie chwilowe za膰mienie umys艂u kaza艂o jej przysta膰 na udzia艂 w tym nonsensie. Ale nawet zw膮tpiwszy we w艂asny rozs膮dek, wiedzia艂a, 偶e naprawd臋 innego wyj艣cia nie ma.
Nikomu ze s艂u偶by lady Tilpot nie mog艂a zaufa膰, 偶e nie pu艣ci pary z ust o ma艂偶e艅stwie Flory z Goodwinem, a co dopiero, 偶e zgodzi si臋 by膰 ich pos艂a艅cem. Wszyscy 偶yli w ci膮g艂ym strachu przed sw膮 pani膮. Nie by艂o te偶 mowy, 偶eby Flora przez wyj艣cie wieczorem z domu narazi艂a si臋 na utrat臋 dobrej reputacji i gniew ciotki. Zreszt膮 Helena w膮tpi艂a, czy dziewczyna potrafi艂aby przej艣膰 na drug膮 stron臋 ulicy bez stosownej asysty, nie m贸wi膮c ju偶 o znalezieniu drogi do ogrodu Vauxhall.
Pozostawa艂a wi臋c tylko ona. A 偶e mia艂a ochot臋 co艣 przedsi臋wzi膮膰, zamiast tylko trwa膰 w wyczekiwaniu na rozw贸j wydarze艅, odbiera艂a sw膮 rol臋 jako ekscytuj膮ce prze偶ycie. Wci膮gaj膮ce jak na艂贸g.
Aby unikn膮膰 oczu tropi膮cych m艂odego Goodwina, uknu艂a plan spotka艅 na t艂umnie ucz臋szczanych publicznych maskaradach. Szcz臋艣liwie si臋 z艂o偶y艂o, 偶e tego sezonu towarzystwo upodoba艂o sobie bale kostiumowe. Okazji do przebrania si臋 i za艂o偶enia maski by艂o co niemiara.
Ten raz by艂 trzecim, kiedy nie 艣ci膮gaj膮c na siebie uwagi, wmiesza艂a si臋 w rozbawiony t艂um, by spotka膰 pana Goodwina. Poprzednie spotkania przebieg艂y bez przyg贸d. Ale dzi艣 sta艂o si臋 inaczej.
37
Helena machinalnie dotkn臋艂a ust koniuszkami palc贸w. Wargi wci膮偶 mia艂a lekko nabrzmia艂e, wci膮偶 przechowuj膮ce wspomnienie jego warg. Dziwne. Ledwie sobie przypomina艂a l臋k przed starciem z Figgym. Pami臋ta艂a tylko uczucia, jakie obudzi艂 w niej wysoki, przystojny Szkot o czarnych puklach spadaj膮cych na ramiona i oczach ksi臋dza pozbawionego sutanny.
- Czy pochwalasz Ossiego, czy nie, Heleno, musisz tam wr贸ci膰! Nie pro
si艂abym ci臋, gdybym mia艂a inne wyj艣cie - oznajmi艂a Flora z powag膮 osoby
przekonanej, 偶e m贸wi najszczersz膮 prawd臋. - Ossie musia艂 pomyli膰 daty
albo co艣 go zatrzyma艂o, albo zobaczy艂 kogo艣 i nie odwa偶y艂 si臋 do ciebie
podej艣膰. Prosz臋, spr贸buj jeszcze raz. B艂agam.
Niech licho porwie t臋 dziewczyn臋. Helena wytrwa艂aby w oporze wobec histerii, ale wobec tego p艂yn膮cego z g艂臋bi serca apelu? Da艂a si臋 z艂apa膰 we w艂asne sid艂a i musi tu zosta膰, dop贸ki nie wymy艣li, co zrobi膰 - a wbrew swym naj偶arliwszym modlitwom nie w膮tpi艂a, 偶e to ona, a nie pan Goodwin czy Flora, jest osob膮, kt贸ra b臋dzie musia艂a co艣 wymy艣li膰.
W tej chwili jedyn膮 alternatyw膮- doprawdy straszna my艣l - by艂o zda膰 si臋 na lito艣膰 lady Tilpot. Fakt, i偶 Helenie w og贸le przysz艂o do g艂owy, 偶e lady Tilpot by艂aby zdolna do lito艣ci, dowodzi艂 narastaj膮cego w niej poczucia beznadziejno艣ci.
- Zgoda, Floro.
U艣miech dziewczyny zaja艣nia艂 jak s艂o艅ce po wiosennej burzy.
- Ale to b臋dzie ostatni raz. - Helena odwzajemni艂a blado ten promienny
u艣miech. - I musisz obieca膰, 偶e nie b臋dziesz wi臋cej szlocha膰 na mojej pod
艂odze. Dywan ca艂kiem przem贸k艂.
5. Manipulatory: kciuk i palec wskazuj膮cy uzbrojonej d艂oni
Tydzie艅 p贸藕niej Helena gorliwie zajmowa艂a si臋 go艣膰mi w salonie lady Tilpot. Na pocz膮tek zjawi艂a si臋 grupka modnych m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy woleli sta膰 ni偶 siedzie膰 w swych ciasno opi臋tych spodniach.
Przy wystroju wn臋trza wed艂ug gustu lady Tilpot - polegaj膮cym g艂贸wnie na tym, by wyeksponowa膰 tyle ozdobnych pami膮tek rodzinnych, ile tylko salon zdo艂a pomie艣ci膰 - lawirowanie w dusznym, przegrzanym pomieszcze-
38
niu stawa艂o si臋 trudne. Mimo wszystko Helena stara艂a si臋 wype艂nia膰 swoje obowi膮zki, do kt贸rych nale偶a艂o pilnowanie, 偶eby nie zabrak艂o pocz臋stunku, rozmawianie z przyzwoitkami i dziadkami oraz dbanie o to, by Flora prezentowa艂a si臋 jak najlepiej. Jedyny problem stanowi艂o to ostatnie, nie mo偶na bowiem dobrze zaprezentowa膰 kogo艣, kogo nie ma.
Kiedy Flora zacz臋艂a si臋 uskar偶a膰 na b贸l g艂owy, Helena odetchn臋艂a z ulg膮. Bez Flory, kt贸ra ogl膮da艂a i by艂a ogl膮dana przez tegoroczny wysyp kawaler贸w, go艣cie szybko si臋 rozejd膮. Potem lady Tilpot uda si臋 na swego czwartkowego wista, daj膮c Helenie okazj臋 ostatni raz poszuka膰 Oswalda Goodwi-na w ogrodzie Vauxhall.
- Nie, nie, pani Winebarger! - zawo艂a艂a lady Alfreda do pruskiej damy,
kt贸ra upu艣ci艂a wachlarz. - Prosz臋 nie zadawa膰 sobie trudu i nie odstawia膰
pani zwierz膮tka.
Lady Tilpot, niewiasta o nieciekawej twarzy, p艂askiej piersi i okr膮g艂ej sem-piternie, utkwi艂a znacz膮ce spojrzenie swoich rybich oczu w ma艂ej 艂aciatej kotce usadowionej na kolanie pani Winebarger. Lady Tilpot nie znosi艂a w domu „偶ywego inwentarza".
- Niech panna Nash poda pani wachlarz. Co艣 musi robi膰 za swoj膮 pensj臋.
Panno Nash! Prosz臋 podnie艣膰 wachlarz pani Winebarger!
Helena natychmiast wsta艂a. Poj臋艂a, co si臋 kryje za t膮 uwag膮: lady Tilpot uzna艂a, 偶e trzeba jej przypomnie膰, gdzie jest jej miejsce. I wszystkim obecnym r贸wnie偶.
W sezonie swojego debiutu towarzyskiego Helena szybko zda艂a sobie spraw臋, 偶e jest taksowana jak klacz na aukcji, i twardo, cho膰 uprzejmie, odm贸wi艂a udzia艂u w tym targu. Nie by艂a sk艂onna okaza膰 wi臋cej uleg艂o艣ci 偶adnemu z obecnych za艂o偶ycieli stajni - czy te偶 za艂o偶ycieli dynastii -jak by ich nie nazwa膰.
Jej problem polega艂 na tym, 偶e chocia偶 wszystkich zadowala艂o to, i偶 jest 艂adna, ona chcia艂a czego艣 wi臋cej. Chcia艂a, by jaki艣 m臋偶czyzna zainteresowa艂 si臋 tym, co ona my艣li, jakie ma zalety i jakie s艂abo艣ci. By postara艂 si臋 j膮 pozna膰, a nie tylko obejrze膰.
Przeprosi艂a swoich rozm贸wc贸w i podesz艂a do pani Winebarger, zaciekawiona, bo pruska dama nie nale偶a艂a do sta艂ych go艣ci lady Tilpot i ci膮gn臋艂a si臋 za ni膮 swego rodzaju z艂a s艂awa. By艂a to czaruj膮ca niewysoka kobieta o zgrabnej figurze, wielkich niebieskich oczach i w艂osach w kolorze jesieni.
Plotki g艂osi艂y, 偶e kiedy艣 dla wygrania zak艂adu przebra艂a si臋 za ch艂opca, by dosta膰 si臋 na s艂u偶b臋 do domu ksi臋cia, i utrzyma艂a si臋 tam przez ca艂y tydzie艅, zanim j膮 odkryto. W ten spos贸b zdoby艂a pr贸cz wygranej przydomek Pazia.
39
To w艂a艣nie pani Winebarger by艂a natchnieniem dla Heleny przy wyborze kostiumu.
Bez wzgl臋du na rozkazy tej Tilpot - powiedzia艂a cicho pruska dama, gdy Helena pochyli艂a si臋 nad wachlarzem - sama podnios艂abym wachlarz, gdyby nie to, 偶e chcia艂am z pani膮 porozmawia膰.
S艂ucham?
Przygl膮da艂am si臋 pani. Nie pasuje pani tutaj, tak samo jak ja. M贸j m膮偶 i ja zostali艣my zaproszeni, poniewa偶 Robert nale偶y do faworyt贸w Wszech艣wiatowego Turnieju Pojedynk贸w. Ale w ostatniej chwili okaza艂o si臋, 偶e nie mo偶e mi towarzyszy膰, a lady Tilpot niezr臋cznie by艂o cofn膮膰 zaproszenie dla mnie.
To wiele wyja艣nia, pomy艣la艂a Helena. Mimo jej bigoterii lady Tilpot nie mo偶na by艂o pos膮dza膰 o g艂upot臋. Wiedzia艂a, 偶e wszyscy m艂odzi ludzie, kt贸rych pragn臋艂a przyci膮gn膮膰 do Flory, s膮 ogarni臋ci najnowsz膮 mani膮 fechto-wania si臋. W miar臋 jak zbli偶a艂 si臋 turniej, eksperci od szermierki z wielu kraj贸w przybywali coraz liczniej. Lady Tilpot zaprasza艂a najwi臋ksze s艂awy, by zwabi膰 na swoje wieczorki licz膮cych si臋 kandydat贸w na m臋偶贸w.
Widz臋, 偶e pani rozumie - ci膮gn臋艂a lady Winebarger. - Pozwalam u偶y膰 si臋 do jej cel贸w, bo mnie to bawi. Ale pani... - Klepn臋艂a w poduszk臋 zapraszaj膮co. - Prosz臋 usi膮艣膰 przy Ksi臋偶niczce i przy mnie.
Ksi臋偶niczce? - spyta艂a Helena, siadaj膮c. Ma艂a szaro-be偶owo-bia艂a kotka nie wygl膮da艂a na istot臋 kr贸lewskiej krwi. Jej uszy by艂y postrz臋pione, a r贸偶owy nosek podrapany.
Pani Winebarger kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Ale偶 oczywi艣cie. Jest wspania艂膮 zakl臋t膮 ksi臋偶niczk膮. - Delikatnie pog艂a
ska艂a nier贸wne koniuszki uszu kotki. - Na szcz臋艣cie widz臋 j膮 tak膮, jaka jest,
a nie tak膮 jak膮 j膮 uczyni艂 艣wiat. A teraz prosz臋 mi opowiedzie膰 o go艣ciach.
Helena zacz臋艂a od hrabiego, kt贸ry z lekkim zniecierpliwieniem s艂ucha艂 tyrady lady Tilpot, co pewien czas kiwaj膮c g艂ow膮.
Przypuszczam, 偶e wyra偶a 偶al z powodu nieobecno艣ci jego syna i jedynego dziedzica, co jest gorzkim rozczarowaniem dla lady Tilpot.
A kto to jest ten 艂ysy, kt贸ry si臋 do nich przy艂膮czy艂?
Przygarbiony m臋偶czyzna podszed艂 do lady Tilpot i sk艂oni艂 si臋 z szacunkiem. Mia艂 twarz, na kt贸rej wiek nie pozostawia 艣lad贸w, r贸wnie g艂adk膮 jak czubek jego g艂owy. Uwag臋 przykuwa艂y oczy, chwilami przygaszone i pe艂ne smutku, to zn贸w skrz膮ce si臋 nieoczekiwanym humorem. Wra偶enie pogarsza艂a niezbyt atrakcyjna figura, kt贸rej nie poprawia艂o 藕le le偶膮ce ubranie; surdut wypchany na ramionach i spodnie wisz膮ce lu藕no wok贸艂 kolan, zbyt ciasno opinaj膮ce wydatny brzuszek.
40
To wielebny Tawster.
Ach tak. - Pani Winebarger si臋 u艣miechn臋艂a. - Ulubieniec lady Tilpot. S艂ysza艂am, 偶e poprzedni pastor uciek艂.
Helena odwzajemni艂a u艣miech.
- Wielebny Tawster wydaje si臋 lepszy od swego poprzednika. Zdarza mu
si臋 nawet pow膮tpiewa膰 w s艂owa pani Tilpot. - Na niedowierzaj膮ce spojrze
nie pani Winebarger doda艂a: - Co prawda bardzo rzadko. Lubi艂a wielebnego
Tawstera i troch臋 mu wsp贸艂czu艂a. Ceni艂 pow艣ci膮gliwo艣膰 i skromno艣膰, nie
potrafi艂 jednak ukry膰 fascynacji 偶yciem na wysokiej stopie.
Skierowa艂a uwag臋 pani Winebarger na grupk臋 d偶entelmen贸w przy kominku i wymieni艂a syna irlandzkiego hrabiego, dw贸ch wicehrabi贸w oraz baroneta.
A ten przystojny m臋偶czyzna obok niego? - spyta艂a pruska dama.
To lord Forrester DeMarc, wicehrabia DeMarc - odpowiedzia艂a Helena, nagle ch艂odniejszym tonem. Wicehrabia stanowi艂 idealny wzorzec przedstawiciela 艣mietanki towarzyskiej, ubrany w 偶贸艂to-br膮zowe spodnie, ciemnogranatowy surdut i 偶贸艂t膮 kamizelk臋, uwydatniaj膮ce jego wysok膮, atletyczn膮 posta膰.
Odrobina u艣miechu, pomy艣la艂a, bardziej by za nim przemawia艂a ni偶 wynios艂o艣膰, kt贸r膮 okazuje. Ale zw膮tpi艂a, czy cokolwiek przemawia艂oby za wicehrabi膮 w jej oczach. W zesz艂ym tygodniu DeMarc znalaz艂 jaki艣 pretekst, by znale藕膰 si臋 z ni膮 sam na sam w pokoju 艣niadaniowym lady Tilpot. Wpatrywa艂 si臋 w ni膮 porozumiewawczo, ale nie wyrzek艂 ani s艂owa.
Helena ju偶 dawno odkry艂a, 偶e zwyk艂e ignorowanie na og贸艂 wystarczy, by ostudzi膰 zapa艂y d偶entelmena. Ale DeMarc nie zrozumia艂 aluzji.
Spos贸b, w jaki jej si臋 przygl膮da艂, uzna艂a za bezczelny, zw艂aszcza 偶e jego pozycja towarzyska pozwala艂a mu sp臋dzi膰 ledwie par臋 chwil na grzecznej rozmowie z ni膮 nim przeszed艂 do znakomitszych os贸b.
S艂ysza艂am o nim.
Doprawdy? - rzuci艂a Helena oboj臋tnie i dyskretnie wskaza艂a jedyn膮 opr贸cz nich m艂od膮 dam臋 w salonie, kipi膮c膮 偶yciem niewiast臋 o tycjanow-skich w艂osach, zielonych oczach i wydatnym biu艣cie. - To jest panna Jolene Milar.
Zdrobnienie Jolly panna Milar zawdzi臋cza艂a nie weso艂emu usposobieniu, ale pewnej swobodzie moralnej. Na szcz臋艣cie lady Tilpot o tym nie wiedzia艂a. W przeciwnym razie nawet fakt, 偶e brat Jolly jest jednym z najbogatszych kawaler贸w do wzi臋cia, nie otworzy艂by przed ni膮 drzwi jej domu. Grzeszkom m臋偶atki mo偶na by艂o pob艂a偶a膰, je艣li mia艂o si臋 ku temu dostateczne powody, ale u niezam臋偶nej panny by艂y absolutnie niewybaczalne.
41
- Jej brat jest doskona艂膮 parti膮.
Pani Winebarger pochyli艂a si臋 ku Helenie i szepn臋艂a:
- Co mnie sprowadza na powr贸t do pierwszego pytania, dlaczego tkwi
pani tutaj? Przecie偶 nie powoduje pani膮 uczucie... - Otworzy艂a szeroko 艣liczne
oczy. - Ale偶 myl臋 si臋! To jest uczucie. Z pewno艣ci膮 nie do lady Tilpot. Jaki艣
m艂ody cz艂owiek?
Helena poczu艂a, 偶e gor膮co uderza jej do twarzy.
- Panno Nash?
Helena obr贸ci艂a si臋 szybko i znalaz艂a si臋 twarz膮 w twarz z lordem DeMar-kiem, a偶 za bardzo 艣wiadoma, 偶e p艂on膮 jej policzki.
Witam pana, wicehrabio.
Jest pani zarumieniona - zauwa偶y艂 sztywno. - Ufam, 偶e ta rozmowa -przeni贸s艂 oskar偶ycielskie spojrzenie na pani膮 Winebarger - nie okaza艂a si臋 zbyt emocjonuj膮ca?
Na jego ukryt膮 nagan臋 pani Winebarger roze艣mia艂a si臋, a g艂os jej zad藕wi臋cza艂 w dusznym pokoju jak dzwoneczki.
Wicehrabia DeMarc, czy dobrze pozna艂am? DeMarc sk艂oni艂 g艂ow臋.
Madame.
M膮偶 wspomina艂 mi o panu. M贸wi艂, 偶e jest pan uwa偶any za znakomitego szermierza.
Nie przypominam sobie tej znajomo艣ci - stwierdzi艂 DeMarc.
M膮偶 ucz臋szcza do wielu najlepszych sal szermierczych - wyja艣ni艂a pani Winebarger. - Obserwuje. Rozmawia z mistrzami o tym, kto si臋 liczy jako powa偶ny przeciwnik, a kogo mo偶na zlekcewa偶y膰. Mo偶e rozmawia艂 z pana fechtmistrzem?
A kt贸偶 mia艂by nim by膰?
Pan Ramsey Munro, czy偶 nie?
D艂o艅 Heleny zanurzona w jedwabistym futerku Ksi臋偶niczki zadr偶a艂a, a w jej wyobra藕ni eksplodowa艂 obraz Ramseya, upad艂ego anio艂a, 艣wi臋tego grzesznika. Zn贸w poczu艂a smak jego poca艂unku, faktur臋 jego j臋zyka na swoim, jak gdyby w ci膮gu minionego tygodnia wspomnienie przyczai艂o si臋 w cieniu, czekaj膮c na okazj臋, by zaatakowa膰 jej zmys艂y i przewr贸ci膰 jej 艣wiat do g贸ry nogami.
- Uczy艂em si臋 u wielu instruktor贸w - us艂ysza艂a s艂owa DeMarca - ale 偶ad
nego nie uwa偶am za mego mistrza. Nawet Ramseya Munro, aczkolwiek jest
dobrym partnerem sparingowym.
Po drugiej stronie salonu Jolly Milar zadar艂a g艂ow臋 jak lis, kt贸ry zw臋szy艂 ptaka, i ruszy艂a ku nim.
42
Mo偶e to i lepiej - odpar艂a pani Winebarger. - By艂oby niew艂a艣ciwe, gdyby mistrz walczy艂 z uczniem, a s艂ysza艂am, 偶e pan Munro jest zdecydowany stan膮膰 do turnieju.
Nie s膮dz臋, 偶eby Munro dba艂 o to, co jest albo nie jest w艂a艣ciwe. Ale czy mog臋 spyta膰, gdzie pani pos艂ysza艂a t臋 pog艂osk臋?
O tym tak偶e wiem od m臋偶a - odpar艂a pani Winebarger.
Dziwne - mrukn膮艂 DeMarc ze 藕le skrywanym niesmakiem - 偶e m膮偶 w艂a艣nie pani膮 wybra艂 na powiernic臋.
A to czemu? - spyta艂a, nie przejmuj膮c si臋 jego dezaprobat膮.
W Anglii nie dopuszczamy naszych 偶on i dzieci do spraw, kt贸re ich nie dotycz膮. Towarzyskich, a tak偶e politycznych.
To tak samo jak w moim kraju. Ale m贸j m膮偶 - oczy pani Winebarger nabra艂y 艂agodnego wyrazu - jest wyj膮tkowym m臋偶czyzn膮. Na przyk艂ad ta plotka, 偶e pan Munro wyrazi艂 pragnienie, by stan膮膰 do turnieju, martwi go prawie tak samo, jak cieszy.
Dlaczego? - spyta艂a Jolly Milar, przy艂膮czaj膮c si臋 do nich.
Bo prawdziwy szermierz pragnie spr贸bowa膰 si臋 z najlepszym, a Ram-sey Munro jest najlepszy - odpar艂a pani Winebarger.
Tak, pomy艣la艂a Helena, Ramsey Munro musi by膰 najlepszy. Nie dopu艣ci艂by, by by艂o inaczej.
- Jednym z najlepszych - sprostowa艂 DeMarc. - Ale nawet je艣li tak, szcze
rze w膮tpi臋, by Ramsey Munro mia艂 艣rodki na wniesienie op艂aty wpisowej.
Pi臋膰 tysi臋cy funt贸w to wysoka suma dla takiego cz艂owieka.
Przecie偶 wr臋czy艂 tamtemu ch艂opcu sto funt贸w, pomy艣la艂a Helena.
Jakiego rodzaju to cz艂owiek, milordzie? - zapyta艂a pani Winebarger.
Cz艂owiek z niezaprzeczalnym i nadzwyczajnym talentem do szpady. Ale poza tym zwyk艂y prostak.
- W Ramseyu Munro nie ma nic prostackiego - o艣wiadczy艂a Jolly Milar
i wybuchn臋艂a dziewcz臋cym chichotem. -No i chodz膮 s艂uchy, 偶e w Londynie
roi si臋 od jego by艂ych kochanek.
By艂e kochanki. Tak, oczywi艣cie, s艂ysza艂a plotki o jego podbojach. Wprawdzie ostatnio by艂o ich jakby mniej, ale pewnie dlatego, 偶e nauczy艂 si臋 dyskrecji. Musi mie膰 ogromne powodzenie u kobiet, z takim wygl膮dem i wykwintnym obej艣ciem. Helena prze艂kn臋艂a 艣lin臋 i si臋 u艣miechn臋艂a. DeMarc, widz膮c to, zmarszczy艂 orli nos, nawet pani Winebarger spojrza艂a badawczo na dziewczyn臋.
Pani zna tego d偶entelmena?
On nie jest d偶entelmenem - powiedzia艂 ch艂odno wicehrabia.
43
Jeszcze raz Helena zgodzi艂a si臋 z nim: Ramsey Munro nie jest d偶entelmenem. 艢wiadczy艂 o tym list, kt贸ry Munro i jego towarzysze przys艂ali do domu jej matki. Bez 偶adnych skrupu艂贸w i przeprosin o艣wiadczyli, 偶e pomoc, jak膮 pragn膮 艣wiadczy膰 jej rodzinie, nie mo偶e by膰 ani finansowa, ani towarzyska.
Jest ksi臋ciem White Friars - powiedzia艂a Jolly, lekko si臋 krzywi膮c. -A tron ma w swojej sali i tam panuje niepodzielnie.
A sk膮d pani to wie? - spyta艂a pruska dama.
By艂am tam - odpar艂a Jolly.
W sali? - DeMarc by艂 wyra藕nie zdegustowany.
To jest teraz w modzie - rzek艂a Jolly entuzjastycznie. - Wszystkie chodzimy tam w soboty. Wszystkie m艂ode damy.
Tymczasem ich grupka przyci膮gn臋艂a uwag臋 lady Tilpot. Nie znosz膮c pozostawania na uboczu niczego, co mog艂o stanowi膰 po偶ywk臋 dla plotek i z艂o艣liwo艣ci, d藕wign臋艂a si臋 z kanapy i uwiesiwszy si臋 na ramieniu wielebnego Tawstera, podrepta艂a naprz贸d, ci膮gn膮c speszonego pastora.
To nieprzyzwoite! - wykrzykn膮艂 DeMarc, gdy gospodyni i Tawster przy艂膮czyli si臋 do nich. - Czy nie mam racji, pastorze?
Co? - spyta艂 duchowny. - Chodzenie na pokazy sportowe?
Sale szermiercze to szko艂y dla m艂odych d偶entelmen贸w, a nie sale wystawowe - powiedzia艂 DeMarc. - Kobiet臋, kt贸ra szuka tam rozrywki, trudno nazwa膰 dam膮.
To prawda, 偶e panuje zbytnia swoboda w tym, co jest dopuszczalne, ale liczne wykroczenia ci臋偶sze ni偶 odwiedzanie sal szermierczych prosz膮 si臋 o nasze modlitwy i nasze oburzenie - odrzek艂 艂agodnie wielebny Tawster.
Helena u艣miechn臋艂a si臋 do pastora i przysi臋g艂aby, 偶e ten mrugn膮艂 do niej jednym okiem. - W 偶adnym razie - oznajmi艂a lady Tilpot.
Nie zgadza si臋 pani z pastorem? - spyta艂a j膮 pani Winebarger.
Absolutnie nie. M艂odzie偶 przejmie pewnego dnia nasz膮 pozycj臋 w 艣wiecie, tote偶 偶adne oczekiwanie nie jest zbyt wyg贸rowane, je艣li chodzi o jej przyzwoito艣膰. Musimy by膰 czujni na wszelkie oznaki z艂a i zgnilizny moralnej i szybko reagowa膰, by je wypleni膰.
Niew膮tpliwie ma pani s艂uszno艣膰 - polemizowa艂 pastor -ja jednak ufam, 偶e nasza m艂odzie偶 jest dumna ze swego dziedzictwa i dlatego nie zrobi niczego uw艂aczaj膮cego szlachetnym nazwiskom.
Chyba 偶e otrzyma niew艂a艣ciwe wychowanie. - Lady Tilpot patrzy艂a prosto na Helen臋.
44
Z pewno艣ci膮 nie odnosi pani tego do panny Nash - zadeklarowa艂 wielebny Tawster, szczerze zdumiony. - Kr贸tko j膮 znam, ale w tym czasie ani razu nie zachowa艂a si臋 inaczej ni偶 w jak najbardziej stosowny i uprzejmy spos贸b.
Oczywi艣cie, 偶e nie - o艣wiadczy艂a ch艂odno starsza dama. - Nie tolerowa艂abym niczego innego w mym domu. - Popatrzy艂a na Helen臋, u艣miechaj膮c si臋 blado. -Ale - ci膮gn臋艂a moralizuj膮co - aczkolwiek jej maniery mog膮 by膰 przyjemne, krew m贸wi za siebie. Najwyra藕niej gdzie艣 w rodowodzie panny Nash kryje si臋 niefortunna koneksja.
Helena poczu艂a, 偶e usta same jej si臋 zaciskaj膮. Nie mo偶e da膰 si臋 sprowokowa膰. Nigdy si臋 nie dawa艂a.
To wierutna bzdura! - Rozbawienie pani Winebarger ca艂kiem si臋 ulotni艂o. Wytrzyma艂a apoplektyczne 艂ypni臋cie lady Tilpot, mierz膮c j膮 ch艂odnym spojrzeniem. - Je艣li si臋 nie myl臋, jej ojcem by艂 pu艂kownik Roderick Nash. -Zwr贸ci艂a si臋 ku Helenie i jej wzrok z艂agodnia艂. - Czy mam racj臋? Cz艂owiek szanowany za 偶ycia i uhonorowany po 艣mierci.
Tak - odpowiedzia艂a Helena cicho, z wdzi臋czno艣ci膮. Ale... sk膮d pruska dama o tym wie? To prawda, ojciec by艂 wojskowym o pewnej renomie, ale nie a偶 takiej, by jego nazwisko by艂o powszechnie znane w towarzystwie. -Jestem zdziwiona, 偶e pani o nim s艂ysza艂a.
- M贸j m膮偶 bardzo dok艂adnie 艣ledzi wydarzenia wojenne. Jest wielkim
wielbicielem pani ojca i - spojrza艂a na DeMarca-jako powierniczka mego
m臋偶a dowiedzia艂am si臋 bardzo du偶o o tym d偶entelmenie. Wiem na przyk艂ad,
偶e gdy pe艂ni艂 misj臋 dyplomatyczn膮 we Francji, dobrowolnie odda艂 si臋 w nie
wol臋 za trzech szkockich wi臋藕ni贸w, m艂odych ludzi, kt贸rych Francuzi podej
rzewali o szpiegostwo i skazali na 艣mier膰.
Przerwa艂a na chwil臋.
- Wiem tak偶e - podj臋艂a mi臋kko - 偶e po tej wymianie zosta艂 stracony.
Umar艂 jak bohater.
S艂owa pani Winebarger wywo艂a艂y w Helenie nat艂ok wspomnie艅: najpierw ci臋偶ka 偶a艂oba, jeszcze pog艂臋biona gniewem Kate na ojca, 偶e po艣wi臋ci艂 偶ycie dla trzech obcych ludzi; potem wstrz膮s spowodowany odkryciem, 偶e ich rodzina nie mo偶e nadal zajmowa膰 posiad艂o艣ci nale偶nej ojcu tylko do偶ywotnio; przygn臋biaj膮ca 艣wiadomo艣膰, 偶e musz膮 wyjecha膰 z Yorku. A w tym grz臋zawisku rozpaczy i 偶a艂oby przybywaj膮 wi臋藕niowie, za kt贸rych pu艂kownik Nash odda艂 偶ycie, i 艣lubuj膮 偶e zrobi膮 wszystko, o co ich poprosi rodzina ich wybawcy. Co go艣cie lady Tilpot powiedzieliby na wiadomo艣膰, 偶e jednym z tych wi臋藕ni贸w by艂 Ramsey Munro?
45
Ojcu Heleny nale偶y si臋 cze艣膰 - niech臋tnie przyzna艂a lady Alfreda. - Ale jej siostry to inna sprawa. Ta owdowia艂a dopiero co pope艂ni艂a mezalians, po艣lubiaj膮c zwyk艂ego szkockiego 偶o艂nierza. Prosz臋 powiedzie膰 wszystkim, panno Nash, 偶e to prawda.
Tak, to prawda - przyzna艂a Helena z ulg膮. Przynajmniej w tej sprawie nie musi czu膰 si臋 winna, 偶e nie broni honoru krewnych. Kate i Christian nie potrzebuj膮 ani nie chcieliby jej wstawiennictwa. Nic ich nie obchodzi opinia eleganckiego towarzystwa.
Na to jeszcze by mo偶na przymkn膮膰 oko, jako na osobliwy przypadek. Ale m艂odsza siostra stanowi wyra藕ny dow贸d, 偶e drzewo genealogiczne Na-sh贸w ukrywa niepo偶膮dane elementy.
W艂oski na karku Heleny nagle si臋 zje偶y艂y. Kate potrafi si臋 o siebie zatroszczy膰 i zawsze to robi艂a, ale Charlotte - impulsywna, zapalczywa Charlotte -niebacznie sz艂a, dok膮d j膮 kierowa艂y poryw serca lub przelotna zachcianka.
Wkr贸tce po 艣mierci rodzic贸w Helena i Kate zdecydowa艂y, 偶e skoro Charlotte nie otrzyma niczego, co zapewni艂oby jej odpowiedni膮 pozycj臋 w 艣wiecie, powinna przynajmniej mie膰 przewag臋 dobrego wykszta艂cenia. Robi艂y, co w ich mocy, by op艂aci膰 jej pobyt w ekskluzywnej szkole. Ale kiedy edukacja si臋 sko艅czy艂a, Charlotte przy pierwszej okazji wymkn臋艂a si臋 spod ich opieki, wkrad艂szy si臋 w 艂aski rodziny szkolnej kole偶anki, jedynej c贸rki barona Weltona.
Helena uczciwie przyznawa艂a, 偶e pocz膮tkowo ch臋tnie si臋 zrzek艂a trudnego zadania opieki nad upart膮 nastolatk膮 na rzecz rodziny o ustalonej pozycji towarzyskiej. P贸藕niej, kiedy dotar艂o do nich, 偶e w tej rodzinie nie ma co liczy膰 na opiek臋, wysi艂ki si贸str, by zabra膰 Charlotte z domu Welton贸w, spotka艂y si臋 z jej stanowczym protestem.
Z 艂obuzerskim u艣miechem, bez cienia skruchy, Charlotte oznajmi艂a, 偶e nie odpowiada jej 偶ycie w ub贸stwie, 偶e lubi swoje modne stroje i 艂adny pok贸j, a tak偶e 偶e jest pe艂noletnia, wi臋c ani Helena, ani Kate nie maj膮 nic do gadania.
Ostatnio Helena us艂ysza艂a, 偶e siostra zawiera niepo偶膮dane znajomo艣ci. Wiele razy pr贸bowa艂a porozmawia膰 z Charlotte na ten temat, ale bez powodzenia. Ilekro膰 przychodzi艂a do domu Welton贸w, Charlotte zawsze by艂a nieobecna. Jej odpowiedzi na listy Heleny - na przemian b艂agalne i rozkazuj膮ce - by艂y zdawkowe, beztroskie, wype艂nione ostatnimi nowinkami o jej garderobie i bie偶膮cymi ploteczkami na temat jej przybranej rodziny.
Beznadziejna sprawa. Helena nie mia艂a mo偶liwo艣ci dotarcia do Charlotte. Towarzystwo, w kt贸rym obracali si臋 Weltonowie, nie bywa艂o zapraszane do domu lady Tilpot. Ostatecznie wi臋c musia艂a si臋 pogodzi膰 z faktem, 偶e Char-
46
lotte ani nie chce, ani nie przyjmie wtr膮cania si臋 siostry w jej 偶ycie, i cho膰 zmartwiona, zaniecha艂a dalszych pr贸b.
Teraz imi臋 m艂odszej siostry na zasznurowanych wargach lady Tilpot wyzwoli艂o w Helenie instynkt opieku艅czy, a z nim poczucie winy. Zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e przela艂a znaczn膮 cz臋艣膰 swej troski o Charlotte, kt贸rej nie mog艂a pom贸c i kt贸ra nie chcia艂a jej pomocy, na Flor臋, z kt贸r膮 by艂o ca艂kiem przeciwnie.
- I jak, panno Nash? Nic pani nie ma na jej obron臋? - spyta艂a lady Tilpot.
Helena mocno zagryz艂a wn臋trze policzk贸w. Je艣li b臋dzie zuchwa艂a, stara
dama z miejsca j膮 zwolni, a Flora zostanie sama. Musi 艣cierpie膰 lady Tilpot jeszcze przez kilka tygodni. Tylko kilka tygodni. Mo偶e si臋 na to zdoby膰.
Charlotte - odpowiedzia艂a w ko艅cu ze 艣ci艣ni臋tym gard艂em -jest wsz臋dzie bardzo dobrze przyjmowana.
Tak - potwierdzi艂a lady Tilpot. -Ale jak d艂ugo jeszcze?-Po tym ostatnim strzale zwr贸ci艂a si臋 do pastora, daj膮c do zrozumienia, 偶e sko艅czy艂a z tamt膮 spraw膮: - Wielebny Tawsterze, czy by艂by ksi膮dz tak dobry i poda艂 mi rami臋? Pragn臋 usi膮艣膰.
Pastor spe艂ni艂 pro艣b臋, zapewne u艣wiadomiwszy sobie, kt贸ra strona jego chleba jest posmarowana mas艂em. A s膮dz膮c z jego kr膮g艂ego brzuszka, musia艂 lubi膰 mas艂o.
Zatem - Jolly zwr贸ci艂a si臋 zn贸w ku nim, gdy tylko lady Tilpot z pastorem znale藕li si臋 poza zasi臋giem jej g艂osu, jak gdyby pogl膮dy starej damy na dobre wychowanie by艂y czcz膮 gadanin膮, kt贸r膮 si臋 nie warto przejmowa膰 -to, co m贸wi艂am o Ramseyu Munro i o tym, 偶e wszystkie m艂ode damy odwie-dzaj膮 jego sal臋 w sobotnie popo艂udnia...
Panno Nash, obawiam si臋, 偶e ta rozmowa staje si臋 dla pani nu偶膮ca. -Ch艂odny g艂os DeMarca uci膮艂 wypowied藕 Jolly.
Helena rzuci艂a mu poirytowane spojrzenie. Chcia艂a pos艂ucha膰, co Jolly wie o Ramseyu.
- Z pewno艣ci膮 pani nie zna os贸b, o kt贸rych opowiada panna Jolly, a ja
w膮tpi臋, by m贸j kr膮g znajomych zaz臋bia艂 si臋 z kr臋giem pani Winebarger. -
Poda艂 Helenie rami臋. - Jestem pewien, 偶e zgodzi si臋 pani pokaza膰 mi kolek
cj臋 sztych贸w lady Tilpot.
Nie chcia艂a si臋 okaza膰 grubia艅ska, wsta艂a wi臋c i przyj臋艂a jego rami臋. Poprowadzi艂 j膮 na przeciwn膮 stron臋 salonu, gdzie lady Tilpot wy艂o偶y艂a portfo-lio sztych贸w.
Nawet nie udawa艂, 偶e na nie patrzy.
- Teraz ma pani moj膮 niepodzieln膮 uwag臋. Powinna pani by膰 zadowolona.
47
Helena zamruga艂a, niepewna, czy dobrze us艂ysza艂a.
- Obawiam si臋, 偶e nie rozumiem.
- Przykro mi, 偶e by艂a pani nara偶ona na wybryki tej kobiety.
Helena spojrza艂a na niego zaskoczona. Czy偶by mia艂 zamiar broni膰 Charlotte przed lady Tilpot? Mo偶e 藕le ocenia艂a...
- Prusacy s膮 powszechnie znani z nieokrzesania, a ta ma艂a bestyjka Mi-
lar... - Wzruszy艂 ramionami.
Nie. On nie staje w jej obronie.
Pr贸bowa艂a znale藕膰 w艂a艣ciw膮 ripost臋, ale by艂o to niemo偶liwe. Nie wypada艂o jej zaprzeczy膰 i utrzymywa膰, 偶e rozmowa wcale nie by艂a niewybredna, ale nie mog艂a te偶 si臋 z nim zgodzi膰. Zmilcza艂a wi臋c, cho膰 wbrew sobie. Tak samo jak wbrew sobie nie broni艂a Charlotte przed oskar偶eniami lady Tilpot. C贸偶, dzi臋ki temu zrobi, co b臋dzie konieczne, 偶eby znale藕膰 szcz臋艣liwe wyj艣cie dla rozdzielonych kochank贸w.
- Znosi pani swoje po艂o偶enie z chwalebn膮 cierpliwo艣ci膮, panno Nash -
wyszepta艂 DeMarc.
Najwidoczniej uwa偶a艂, 偶e rola milcz膮cej cierpi臋tnicy zas艂uguje na podziw. Helena spu艣ci艂a oczy, by nie dostrzeg艂 w nich gniewu.
Tak.
Ty ma艂a flirciaro. Sp贸jrz na mnie. Nikt na nas nie patrzy. Jeste艣 zawsze dyskretna. - Poderwa艂a g艂ow臋. DeMarc si臋 u艣miecha艂. - Ale nie do艣膰 dyskretna. Zauwa偶y艂em twoje zainteresowanie. Inni te偶. Widz臋, jak na mnie patrzysz. Widz臋 tw贸j u艣miech.
Zdumienie Heleny przesz艂o w konsternacj臋.
- Wobec tego mam tylko jedno pytanie: co zrobi膰 w tej kwestii?
Nie. Och, nie. Nie mo偶e zrani膰 jego uczu膰. Kto艣 taki jak Forrester DeMarc przyj膮艂by fatalnie ka偶de odrzucenie. Ale nie mo偶e go te偶 zach臋ca膰, i to nie tylko dlatego, 偶e wcale nie ma na to ochoty. Gdyby lady Tilpot podejrzewa艂a, 偶e jej wieczorki urz膮dzane dla Flory Helena wykorzystuje do 艣ci膮gania na siebie uwagi m臋偶czyzn, natychmiast by j膮 odprawi艂a.
A nie mo偶e opu艣ci膰 Flory. Nie teraz. Jeszcze nie. Wysila艂a umys艂, szukaj膮c stosownej odpowiedzi.
Zbytnio pan uprzejmy - wymamrota艂a wreszcie.
Panno Nash! - Stanowcze wezwanie lady Tilpot zabrzmia艂o jak smagni臋cie biczem i przynajmniej raz Helena poczu艂a wdzi臋czno艣膰 za to kapry艣ne, rozkazuj膮ce warkni臋cie. - Prosz臋 przesta膰 monopolizowa膰 lorda DeMarca i przyj艣膰 tutaj.
Pos艂usznie spe艂ni艂a rozkaz, nie ogl膮daj膮c si臋 za siebie.
48
6. Przygotowanie:
dzia艂anie zmierzaj膮ce do rozpocz臋cia
pierwszej fazy natarcia
Popo艂udniowe cienie wyd艂u偶y艂y si臋 w fioletowe smugi, kiedy Helena wciska艂a szyling w d艂o艅 s艂u偶膮cego z ogrodu Vauxhall. Tym razem nie spuszcza艂a oczu pod czarn膮 jedwabn膮 mask膮. Do艣wiadczenia z ubieg艂ego tygodnia, zamiast j膮 zniech臋ci膰, doda艂y jej pewno艣ci siebie. Podniecenie innych uczestnik贸w zabawy by艂o zara藕liwe, ich 艣miech wibrowa艂 w powietrzu.
Obdarta dziewczynka stoj膮ca przy furtce wetkn臋艂a Helenie w d艂o艅 bukiecik fio艂k贸w, a potem unios艂a g艂ow臋, zmierzy艂a j膮 wzrokiem i powiedzia艂a:
Nie wiem, czy艣 ty m臋偶czyzn膮, czy kobiet膮, ale tak czy owak nale偶膮 mi si臋 dwa pensy.
Daj mi kwiaty za pensa, to odkryj臋 me sekrety - odpar艂a Helena, dra偶ni膮c si臋 z ma艂膮.
Ta prychn臋艂a kpi膮co.
- Nie jestem ich ciekawa. A mama powiedzia艂a mi, 偶e jak tylko kto wspo
mni, 偶e mi co艣 odkryje, mam wrzeszcze膰 jak op臋tana. No to jak, dwa pensy
czy mam zacz膮膰 wrzeszcze膰?
Helena roze艣mia艂a si臋 i cisn臋艂a ma艂ej czteropensow膮 monet臋. Zatkn臋艂a kwiaty za brzeg mi臋kkiego kapelusza i ruszy艂a dalej, zafascynowana, 偶e taki skrzat ma tyle pewno艣ci siebie i bystro艣ci. Nie pami臋ta艂a, by kiedy艣 dano jej r贸wnie bezpardonow膮 odpraw臋.
To sprawa maski, u艣wiadomi艂a sobie. Nikt nie widzi jej twarzy ani w艂os贸w, niczyich oczu nie przyci膮ga艂a jej uroda. Mog艂a porusza膰 si臋 w t艂umie ca艂kiem anonimowo, mog艂a powiedzie膰, co tylko zechce, i nie ponie艣膰 kary za przypadkow膮 niedyskrecj臋, uszczypliw膮 uwag臋 czy zbyt ha艂a艣liwy 艣miech. Czu艂a si臋 wolna i swobodna jak nigdy przedtem.
Wcze艣niej nie bywa艂a w takich miejscach jak ogr贸d Vauxhall. W艂a艣ciwie nigdzie nie bywa艂a bez asysty przynajmniej pokoj贸wki lub s艂u偶膮cego. Ta nowo odkryta wolno艣膰 naprawd臋 uderza do g艂owy. Mog艂aby...
- M贸g艂bym zrobi膰 z tob膮 wszystko, co zechc臋. Zaraz. Jeste艣 moja- szepn膮艂
chrapliwy g艂os tu偶 przy niej.
Helena okr臋ci艂a si臋 woko艂o, ale t艂um by艂 g臋sty, a w艂a艣cicielem g艂osu m贸g艂 by膰 ka偶dy z tuzina ludzi, kt贸rzy j膮 otaczali: oty艂y m臋偶czyzna ubrany w stylu
Tudor贸w, kobieta w kimonie i gipsowej masce, 偶eglarz lub india艅ska ksi臋偶niczka. Zmusi艂a si臋 do zachowania spokoju. Mo偶e te straszliwe s艂owa nie by艂y skierowane do niej? Po prostu poczucie, 偶e jest 艣ledzona, kt贸re j膮 prze艣ladowa艂o przez ca艂y tydzie艅, pobudzi艂o jej wyobra藕ni臋.
Tak czy inaczej niesmaczny epizod przy膰mi艂 jej rado艣膰. Nieco zgaszona,
skierowa艂a si臋 ku centralnej cz臋艣ci ogrodu zwanej Gajem, a stamt膮d ku Alei Kochank贸w. Przy odrobinie szcz臋艣cia zastanie tam Oswalda. Gor膮co na to
liczy艂a. Od ci膮g艂ych szloch贸w Flory zacz臋艂y jej ple艣nie膰 pow艂oczki na poduszkach.
-Moja droga, cudowna, najmilsza panno Nash! - Arlekin uni贸s艂 do ust
d艂onie Heleny i wyciska艂 na nich 偶arliwe poca艂unki.
Wpatrywa艂a si臋 ironicznie w dzwoneczki ozdabiaj膮ce b艂aze艅sk膮 czapk臋 pochylon膮 nad jej d艂o艅mi. Oswald Goodwin nie m贸g艂 sobie wybra膰 lepszego przebrania.
-Ogromnie pani dzi臋kuj臋 za przybycie - ci膮gn膮艂 Oswald. - Nie znajduj臋
s艂贸w przeprosin za moj膮 nies艂owno艣膰 w zesz艂ym tygodniu...
Helena uwolni艂a r臋ce i bez s艂owa wyci膮gn臋艂a spod aksamitnego 偶akietu list Flory. Pozby艂a si臋 go z prawdziw膮 ulg膮: list by艂 tak nasycony perfumami, 偶e noszenie go przyprawia艂o j膮 o b贸l g艂owy.
Oswald rozpromieniony wzi膮艂 list, podni贸s艂 do nosa i wdycha艂 zapach, mru偶膮c oczy w delirium rozkoszy. Helena przygl膮da艂a si臋 z niech臋ci膮, jak ma艂偶onek Flory 艂amie piecz臋膰. Co b臋dzie dalej z Flor膮 i z nim? Nie w膮tpi艂a, 偶e jego mi艂o艣膰 jest prawdziwa, ale jak g艂臋boka? Czy przetrwa lata rozdzielenia? Biedy? Trudno艣ci? Towarzyskiej banicji?
Oswald czyta艂 przez kilka sekund, po czym podni贸s艂 wzrok, przyciskaj膮c papier do serca.
-Ma si臋 dobrze! - wykrzykn膮艂 z egzaltacj膮.
Helena powstrzyma艂a si臋 od uwagi, 偶e gdyby Flora niedomaga艂a, ona sama nie zjawi艂aby si臋 tu, by dor臋czy膰 mi艂osny li艣cik. Przeczyta艂 jeszcze kilka linijek i znowu przycisn膮艂 papier do serca.
-T臋skni za mn膮!
-Tak mi m贸wi艂a - odpar艂a Helena sucho. -1 to nie raz. Jego du偶e orzechowe oczy wype艂ni艂y si臋 艂zami.
-Ja te偶 za ni膮 t臋skni臋.
50
- Tak, tak - mrukn臋艂a Helena niecierpliwie. - B臋dzie naprawd臋 wspa
niale, kiedy zn贸w b臋dziecie razem. A przy okazji, mo偶e wydam si臋 w艣cib-
ska, ale spytam, co pan robi, by przyspieszy膰 nadej艣cie tego szcz臋艣liwego
dnia?
Ledwie mog艂a uwierzy膰, 偶e m贸wi do niego w taki spos贸b. Zwykle bardzo si臋 liczy艂a ze s艂owami, nigdy nie by艂a sarkastyczna. Ale, niech to licho! Cudownie by艂o da膰 uj艣cie irytacji postaw膮 niefortunnych kochank贸w, niezdolnych zrobi膰 czegokolwiek dla w艂asnego dobra. Skoro postanowili wci膮gn膮膰 j膮 do spisku, musz膮 si臋 pogodzi膰 z konsekwencjami.
Nigdy przedtem pani taka nie by艂a, panno Nash! - Zdumiony Oswald jeszcze raz chwyci艂 jej d艂o艅 i uni贸s艂 do swych warg. -Nasz aniele! Ty, kt贸ra u艂atwi艂a艣 nasz radosny zwi膮zek...
Nieprawda! - warkn臋艂a Helena, wyrywaj膮c r臋k臋. - U艂atwi艂am poznanie si臋, nie zwi膮zek!
Skoro woli pani tak to okre艣li膰. - Oswald wzruszy艂 ramionami. - C贸偶, teraz jeste艣my razem i zawdzi臋czamy to pani.
Przypomnienie o tym by艂o jej r贸wnie mi艂e, jak przypomnienie, 偶e kotka pani Winebarger ma pch艂y. Spojrza艂a na Goodwina zza jedwabnej maski.
- Jako naszej dobrodziejce - powiedzia艂 - nie mo偶emy pani wyrzuca膰 aro
gancji. Nigdy! Jeste艣my w pani r臋kach. Ca艂kowicie i z absolutn膮 ufno艣ci膮.
W艂a艣nie tego Helena si臋 obawia艂a. Nie chcia艂a tej roli dla siebie i odmawia艂a jej przyj臋cia. Oswald i Flora powinni byli przynajmniej spr贸bowa膰 znale藕膰 wyj艣cie ze swej trudnej sytuacji.
- Jestem do g艂臋bi poruszona - odpar艂a. - Skoro obci膮偶acie mnie win膮 za
wasze ma艂偶e艅stwo i uwa偶acie, 偶e cokolwiek zrobi臋, nie uwolni臋 si臋 od ci臋
偶aru obowi膮zk贸w wynikaj膮cych z tego oskar偶enia, prosz臋 mi powiedzie膰,
panie Goodwin, co pan zamierza, aby by膰 razem ze swoj膮 ma艂偶onk膮?
Oswald, niegrzesz膮cy bystro艣ci膮 zamruga艂 zdziwiony.
- Hm... Mam pewien plan.
Jaki? Rozejrza艂 si臋 wko艂o.
Niezawodny plan.
艢wietnie. - Helena u艣miechn臋艂a si臋 zach臋caj膮co. Znowu si臋 rozejrza艂, a potem spojrza艂 na ni膮 i powiedzia艂:
- Przykro mi to m贸wi膰, ale w膮tpi臋, czy mimo przebrania ktokolwiek wzi膮艂
by pani膮 za ch艂opca. Za du偶o w pani tych kusz膮cych kr膮g艂o艣ci. Proponowa艂
bym pani na przysz艂o艣膰 zrezygnowanie z m臋skiego kostiumu jako zbyt zwra
caj膮cego uwag臋.
51
Na t臋 jawn膮 pr贸b臋 zmiany tematu Helena westchn臋艂a ci臋偶ko.
S膮dz臋, 偶e ma pan racj臋 - odpar艂a. - Prosz臋 mi wierzy膰, 偶e nie wdziej臋 ju偶 wi臋cej tego stroju. A wracaj膮c do sprawy, jaki jest pana plan?
Hm... - Zatar艂 d艂onie. - Zdoby艂em pewne informacje, kt贸re, je艣li si臋 nimi pos艂u偶y膰 we w艂a艣ciwej chwili, pozwol膮 mi zwielokrotni膰 ma艂膮 sum臋, o jak膮 si臋 musz臋 postara膰, tak 偶e uro艣nie do znacz膮cego maj膮tku.
Helena wbi艂a w niego wzrok.
- B艂agam, by mnie pan wyprowadzi艂 z b艂臋du, bo gotowa jestem przysi膮c,
偶e w艂a艣nie mi pan oznajmi艂, 偶e zamierza postawi膰 pieni膮dze, kt贸rych jesz
cze nie ma, na co艣, czego wynik jest tak niepewny, 偶e inni pragn膮 postawi膰
jeszcze wi臋ksze sumy na wynik dok艂adnie przeciwny. Niech偶e pan powie,
偶e to nie o to chodzi.
Zacz膮艂 kr臋ci膰 si臋 niepewnie, a偶 zadzwoni艂y dzwoneczki przy jego b艂aze艅-skiej czapce.
Nie mog臋.
Jak pan m贸g艂, panie Goodwin?
Co mog艂em? - Oswald zamruga艂, udaj膮c niewini膮tko.
Zn贸w uprawia膰 hazard! - odpar艂a Helena w艣ciek艂ym szeptem. - Pozwol臋 sobie zauwa偶y膰, 偶e ju偶 pan przegra艂 wszystko, co mia艂!
Twarz Oswalda obla艂a si臋 rumie艅cem.
- To co艣 ca艂kiem innego, panno Nash - rzek艂 z najwi臋ksz膮 powag膮. - To
jest absolutna pewno艣膰.
Za艂ama艂a r臋ce.
- Ach, panie Goodwin...
Prosz臋, panno Nash - wszed艂 jej w s艂owo. - Jeszcze tylko par臋 tygodni i przysi臋gam, 偶e b臋d臋 bogaty jak nabab, na wszystko mnie b臋dzie sta膰 i nawet troch臋 od艂o偶臋. Starczy mi na sp艂acenie wierzycieli i urz膮dzenie Flory ze wszystkimi cacuszkami i czym tam jeszcze, czego jej serduszko zapragnie!
Dzi臋ki zak艂adowi.
Nie zak艂adowi. Inwestycji. Inwestycji w bardzo solidne przedsi臋wzi臋cie, kt贸ra pozwoli Floruni i mnie 偶y膰 w dostatku przez reszt臋 naszych dni. Przysi臋gam na m贸j honor - o艣wiadczy艂 pompatycznie - 偶e potem ju偶 nigdy na nic nie postawi臋 pieni臋dzy.
No C脫呕...
Naprawd臋.
Czy nic nie mog臋 zrobi膰, by odwie艣膰 pana od pogr膮偶ania si臋 g艂臋biej w przepa艣ci, w kt贸r膮 si臋 pan rzuci艂 i do kt贸rej pr贸buje pan teraz wci膮gn膮膰 r贸wnie偶 Flor臋?
52
Skrzywi艂 si臋, lecz dzielnie wytrzyma艂 jej spojrzenie.
Bardzo mi przykro, ale nie.
Ach! - Skrzy偶owa艂a ramiona na piersi i obr贸ci艂a si臋 na pi臋cie, by nie patrze膰 na jego upart膮 twarz pe艂n膮 mi艂osnego cierpienia.
Panno Nash?
A kiedy to - wycedzi艂a przez z臋by - ma zaowocowa膰 ten wspania艂y plan?
Za miesi膮c - odpar艂 bez namys艂u. - Do tego czasu zgarn臋 pieni膮偶ki, sp艂ac臋 sumy, jakie jestem winny r贸偶nym ludziom - zawaha艂 si臋 - i jeszcze mi mn贸stwo zostanie, by zabra膰 Flor臋 od ciotki i urz膮dzi膰 j膮 w jej w艂asnym domu. Naszym domu.
U艣miecha艂 si臋 tak promiennie, 偶e zda艂a sobie spraw臋, i偶 cokolwiek by powiedzia艂a, nie odwiedzie go od powzi臋tego zamiaru.
A je艣li przegra pan zak艂ad?
Nie przegram.
Ale powiedzmy, 偶e 艣wiat przestanie si臋 obraca膰, niebo zwali si臋 nam na g艂owy i pan przegra? Co wtedy?
Wtedy? - Zrobi艂 tak nieszcz臋艣liw膮 min臋, 偶e przez chwil臋 Helena czu艂a si臋 jak szubrawiec. - Wtedy nie b臋d臋 mia艂 innej ucieczki, jak stawi膰 si臋 przed lady Tilpot i poprosi膰 j膮 o pomoc.
A ona stanie na g艂owie, by doprowadzi膰 do uniewa偶nienia tego ma艂偶e艅stwa - stwierdzi艂a Helena z bezwzgl臋dn膮 szczero艣ci膮.
Musz臋 si臋 chwyci膰 tej szansy. - Oswaldowi 艂zy nap艂yn臋艂y do oczu. -Nie mog臋 prosi膰 Flory, by 偶y艂a samotnie pod tyrani膮 lady Tilpot, dop贸ki nie nab臋dzie praw do swego spadku. Je艣li m贸j plan zawiedzie, zdam si臋 na jej 艂ask臋...
1 sko艅czysz w wi臋zieniu za d艂ugi, pomy艣la艂a Helena ponuro. A przynajmniej przesiedzisz tam do czasu, gdy za cztery lata Flora b臋dzie ci臋 mog艂a wykupi膰. Je艣li, oczywi艣cie, jej uczucie przetrwa tyle czasu. Co nie by艂o zbyt prawdopodobne, skoro wierno艣膰 Flory przysi臋dze ma艂偶e艅skiej nie wytrzyma艂a nawet pr贸by paru pluskiew.
Nie, Helena nie pok艂ada艂a ufno艣ci w przysz艂o艣膰 tej pary. Ale, przypomnia艂a sobie, niewiele mo偶e na to poradzi膰. Je艣li B贸g pozwoli, mo偶e ten nowy szalony plan Oswalda przyniesie owoce. Pono膰 B贸g czuwa nad dzie膰mi i g艂upcami, a zdaniem Heleny Flora i Oswald zaliczali si臋 do obu kategorii.
Czy przekona艂em pani膮 o mej szczero艣ci? - spyta艂 Goodwin.
Tak - odpar艂a Helena, bo co innego mog艂a powiedzie膰. - Wierz臋, 偶e jest pan szczery.
53
- I poprze pani moj膮 decyzj臋? Flora ma g艂臋boki szacunek dla pani zdania
i b臋dzie si臋 czu艂a o wiele lepiej, je艣li jej napisz臋, 偶e mam pani pe艂ne b艂ogo
s艂awie艅stwo.
„Pe艂ne b艂ogos艂awie艅stwo" nie by艂o z pewno艣ci膮 okre艣leniem, z kt贸rym Helena by si臋 zgadza艂a, uzna艂a jednak, 偶e wszystko, co mo偶e pom贸c m艂odej parze wybrn膮膰 z trudnej sytuacji, jest godne polecenia.
Przypuszczam...
Och!
Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Helena, okr臋caj膮c si臋 w miejscu. W po艂owie d艂ugo艣ci 艣cie偶ki od miejsca, gdzie stali, zatrzyma艂o si臋 dw贸ch m臋偶czyzn w zakonnych habitach. Nawet z tej odleg艂o艣ci i przy tak s艂abym o艣wietleniu da艂o si臋 zauwa偶y膰 ich wyra藕ne zainteresowanie Oswaldem.
Ja... musz臋 i艣膰! - o艣wiadczy艂, cofaj膮c si臋 chy艂kiem. M臋偶czy藕ni na 艣cie偶ce znieruchomieli jak psy, kt贸re z艂apa艂y trop. - Przy艣l臋 wiadomo艣膰 przez London Post, gdzie si臋 spotkamy nast臋pnym razem.
Jakim nast臋pnym razem? Nie b臋dzie nast臋pnego...
Szukajcie og艂osze艅 od arlekina - przerwa艂 jej. - I niech pani pami臋ta, nie w stroju ch艂opca! Suknia. R贸偶owa suknia! - krzykn膮艂 i rzuci艂 si臋 do ucieczki.
M臋偶czy藕ni rzucili si臋 w po艣cig, mijaj膮c Helen臋 szalonym p臋dem. Minut臋 p贸藕niej by艂a sama na 艣cie偶ce, a odg艂os oddalaj膮cych si臋 krok贸w rozlega艂 si臋 daleko w ciemno艣ci.
- Wstr臋tni egzekutorzy - burkn臋艂a. Nie zd膮偶y艂a odebra膰 bezcennego listu
mi艂osnego Oswalda do Flory, b臋dzie wi臋c musia艂a poszuka膰 Oswalda w na
st臋pnym tygodniu albo zaryzykowa膰 ca艂kowite zniszczenie swego umeblo
wania potokami 艂ez Flory. I gdzie, na lito艣膰 bosk膮, ma znale藕膰 r贸偶ow膮 suk
ni臋?
Mo偶e, zastanawia艂a si臋, id膮c mroczn膮 alejk膮, podrobi list mi艂osny od Oswalda, tak by zadowoli艂 Flor臋. Co si臋 pisze w li艣cie mi艂osnym? „Najdro偶sza, nie mog臋 si臋 doczeka膰, kiedy znowu Ci臋 zobacz臋".
Zmarszczywszy brwi, przystan臋艂a przed barierk膮 oddzielaj膮c膮 alejk臋 od imitacji greckich ruin. To do niczego. Za grzeczne. Spr贸bowa艂a jeszcze raz.
„Moje kochanie, zesz艂ej nocy 艣ni艂em, 偶e wpatruj臋 si臋 w Twe oczy..."
Nie, nie, po trzykro膰 nie. Musi postawi膰 si臋 na miejscu kochanka, spr贸bowa膰 sobie wyobrazi膰, co on by napisa艂...
„M贸j Grzechu, M贸j Wyst臋pku, Moja Rozkoszy!
Jak偶e 偶arliwie pragn臋 Ci臋 ujrze膰. Jak rozpaczliwie si臋 boj臋, 偶e ju偶 wi臋cej Ci臋 nie zobacz臋. 艢ni臋 o Tobie i budz臋 si臋 samotnie ze wspomnieniem Twych
54
b艂yszcz膮cych oczu i promiennego u艣miechu. Rodz膮 si臋 we mnie rozpustne uczucia, o jakie trudno by mi si臋 by艂o podejrzewa膰. Ale nie czuj臋 skruchy. T臋skni臋 za Twym dotkni臋ciem, Twym poca艂unkiem..."
- Witaj, Corie.
7. Szukanie tempa - szermierka na s艂owa:
wysuwanie i cofanie kling na przemian
przez przeciwnik贸w
Nie za bardzo oddany ten pani amant.
Helena zakr臋ci艂a si臋 w miejscu, wpadaj膮c ty艂em na barierk臋. Ramsey Munro kroczy艂 ku niej jak zjawa wynurzaj膮ca si臋 z mroku w magicznej godzinie mi臋dzy dniem a noc膮. Dzi艣 te偶 ubrany w tradycyjnym stylu, kt贸remu, jak zauwa偶y艂a, ho艂dowa艂, ze z艂ot膮 r贸偶膮 wpi臋t膮 pod szyj膮 jako jedynym 偶ywszym akcentem. Oczy mia艂 艂agodne i promienne, u艣miech lekko drwi膮cy. Dreszcz strachu w 偶y艂ach Heleny dzia艂a艂 jak narkotyk, przeszywaj膮cy i niepokoj膮co przyjemny.
I to by艂 ten wychwalany 偶onaty m臋偶czyzna?
Tak - odpar艂a, z trudem 艂api膮c oddech. Musi pami臋ta膰, 偶eby m贸wi膰 zmienionym g艂osem. Jej normalny akcent m贸g艂by co艣 poruszy膰 w pami臋ci
Ramseya Munro. W Londynie spotyka艂o si臋 niewiele kobiet z Yorkshire. Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
Niezbyt imponuj膮cy osobnik. Mimo tego 偶arliwego ca艂owania r膮czek.
Tak pan uwa偶a? - spyta艂a, pr贸buj膮c odzyska膰 r贸wnowag臋.
Tak.. Brak mu og艂ady.
Zatrzyma艂 si臋 tu偶 przy niej, o wiele za blisko. Prawie czu艂a drgaj膮ce powietrze mi臋dzy nimi, magnetyzm, kt贸ry j膮 przyci膮ga艂.
Mo偶e jego og艂ada nie jest dla mnie taka wa偶na.
Nie pomy艣la艂em o tym.
Mo偶e potrzebuj臋 tylko niewolniczego oddania - podpowiedzia艂a figlarnie, wchodz膮c w nieznan膮, lecz fascynuj膮c膮 rol臋.
U艣miechn膮艂 si臋.
- Ach, rozumiem. Pragnie pani s艂u偶alczo艣ci.
55
O,nie - odpar艂a bez zaj膮knienia, z rosn膮c膮 pewno艣ci膮 siebie w miar臋 rozwijania si臋 konwersacji. - To by oznacza艂o fa艂szywo艣膰. Chc臋 by膰 uwielbiana najzupe艂niej szczerze.
C贸偶 - odrzek艂 - z pewno艣ci膮 znajdzie pani szczero艣膰 w艣r贸d m艂odych ludzi. To jedna z zalet, kt贸r膮 posiadaj膮 w obfito艣ci i upieraj膮 si臋 rozdziela膰 bez umiaru.
M贸wi pan z uprzywilejowanej pozycji s臋dziwego starca.
S膮 r贸偶ne sposoby liczenia lat - odpar艂. - Do艣wiadczenie jest jednym z kryteri贸w, a pod tym wzgl臋dem uzurpuj臋 sobie pozycj臋 osoby doprawdy wiekowej. Skoro tak si臋 rzeczy maj膮- ci膮gn膮艂, odst臋puj膮c o krok i od niechcenia k艂ad膮c d艂o艅 na barierce - prosz臋 mi powiedzie膰, jakim sposobem ten m艂odzieniec o g艂adkiej buzi zdo艂a艂 zdoby膰 uczucia niejednej, lecz dw贸ch dam? Po艣lubi膰 jedn膮 dziewczyn臋, a potem uwie艣膰 drug膮, maj膮c... no ile? Dwadzie艣cia? Dwadzie艣cia jeden lat? Przyznaj臋, 偶e ciekawo艣膰 mnie z偶era.
Nie chcia艂a rozbudza膰 jego zainteresowania Oswaldem. A to znaczy艂o, 偶e musi zmieni膰 temat.
- Po pierwsze - odpar艂a g艂adko - przyjmuje pan, 偶e to on by艂 uwodzicie
lem.
Tak. To go zaskoczy艂o.
- A po drugie - ci膮gn臋艂a - nie dla ka偶dego do艣wiadczenie jest tak poci膮
gaj膮ce jak, powiedzmy, 偶ywio艂owa energia. - U艣miechn臋艂a si臋, a on odpo
wiedzia艂 u艣miechem.
Wielkie nieba, to upajaj膮ce! Wprawia艂a j膮 w eufori臋 ich szermierka s艂owna, jak gdyby zadawali pchni臋cia, odparowywali je i robili uniki.
Pani - powiedzia艂 niskim, g艂臋bokim g艂osem - nie da艂oby mi spokoju, gdyby艣 zw膮tpi艂a w m贸j wigor. Broni膮c honoru wszystkich niedocenianych m臋偶czyzn na 艣wiecie, jak mam ci臋 przekona膰, by艣 podda艂a mnie pr贸bie?
Gdyby mia艂 pan wizj臋 tego, co zaproponowa艂abym jako pr贸b臋 - odrzek艂a s艂odko - to obawiam si臋, 偶e ju偶 pan przegra艂.
- 艢mia艂e s艂owa, ale 艂atwo o takie, chowaj膮c si臋 bezpiecznie pod mask膮.
Si臋gn膮艂 po trudny do odparcia pokr臋tny argument. A jednak dojrza艂a cie艅
prawdziwej natury m臋偶czyzny, kt贸ry posiad艂 t臋 idealn膮 harmoni臋 cielesn膮. Mia艂a pewn膮 wiedz臋 o maskach, jakie nak艂ada pi臋kno艣膰.
- M贸wi pan z do艣wiadczenia.
- Jak to? - Uni贸s艂 d艂o艅, zach臋caj膮c do wyja艣nienia. - To pani si臋 ukrywa.
Ja jestem, jak pani widzi, bez maski.
- Doprawdy?
Wybuchn膮艂 艣miechem.
56
Jeste艣 cudownie nieprzewidywalna, dziewczyno. Gdyby tw贸j nadgarstek i praca n贸g dor贸wnywa艂y zr臋czno艣ci umys艂u, by艂aby艣 znakomitym szermierzem.
Mo偶e pewnego dnia przyjd臋 do pana na lekcj臋 - zaproponowa艂a. - Poucz臋 ch艂opc贸w szermierki s艂ownej.
Jego oczy rozb艂ys艂y.
- Gdyby pojawi艂a si臋 pani w swym obecnym stroju, gra by艂aby bardziej
fizyczna ni偶 s艂owna.
Zapomnia艂a, 偶e nosi ch艂opi臋ce ubranie: spodnie i lnian膮 koszul臋, bia艂y jedwabny krawat i aksamitny surducik, a jej w艂osy przykrywa mi臋kki staromodny kapelusz. Patrzy艂a, jak u艣miech rozja艣nia jego twarz: jedna cz臋艣膰 pi臋knie ukszta艂towanych ust wygi臋艂a si臋 leniwie, chwil臋 wcze艣niej, ni偶 druga posz艂a w jej 艣lady. Od tego ol艣niewaj膮cego krzywego u艣miechu serce zatrzepota艂o jej w piersi i poczu艂a uderzenie gor膮ca na szyi.
Z pewno艣ci膮 pana uczniowie nie s膮 takimi brutalami - odpar艂a.
To nie uczni贸w mia艂em na my艣li. - Odsun膮艂 si臋 od barierki i stan膮艂 tu偶 przed ni膮, zamykaj膮c jej drog臋, tak 偶e nie mog艂a go wymin膮膰.
Gor膮co eksplodowa艂o z ca艂膮 moc膮 na jej policzki. Spr贸bowa艂a wymkn膮膰 si臋 bokiem, a on j膮 przepu艣ci艂. Pomy艣la艂a, 偶e stroi sobie 偶arty. Nie chcia艂a, by Ramsey Munro si臋 z niej 艣mia艂.
- To by艂a ciekawa rozmowa, ale powinnam ju偶 p贸j艣膰. Najpierw... - Si臋g
n臋艂a do g贸rnego guzika aksamitnego surduta, rozpi臋艂a go i z satysfakcj膮 spo
strzeg艂a, 偶e ciemna brew Ramseya unosi si臋 w wyrazie zdziwienia. Trafio
ny! - By艂am panu winna sto funt贸w.
- S艂ucham?
Chocia偶 nie spodziewa艂a si臋 spotka膰 go drugi raz, by艂a przygotowana na tak膮 ewentualno艣膰. Odwr贸ci艂a si臋 i rozlu藕ni艂a pod szyj膮 sznurowanie lnianej bluzy. Czu艂a na sobie jego spojrzenie, gdy zanurzy艂a d艂o艅 pod mi臋kki materia艂 i wyj臋艂a spomi臋dzy piersi ma艂膮 paczuszk臋 z艂o偶onych banknot贸w. Obr贸ci艂a si臋 z powrotem ku niemu, podaj膮c paczuszk臋 na wyci膮gni臋tej d艂oni.
Chyba nie oczekuje pani, 偶e wezm臋 od niej pieni膮dze? - spyta艂, bardziej rozbawiony ni偶 ura偶ony.
Przeciwnie. Dlaczego nie?
Dlaczego nie? - Obrzuci艂 j膮 niezg艂臋bionym spojrzeniem. - Powiedzmy, 偶e mimo niezliczonych i uzasadnionych sprzeciw贸w lubi臋 utrzymywa膰 iluzj臋, chocia偶by tylko wobec siebie, 偶e jestem d偶entelmenem.
Pan rado艣nie pozby艂 si臋 pieni臋dzy, by chroni膰 moj膮 to偶samo艣膰. Mam zatem d艂ug wobec pana. Prosz臋 mi pozwoli膰 go sp艂aci膰. - Przycisn臋艂a pieni膮dze do jego torsu. Nawet nie rzuci艂 na nie okiem.
57
- Uczciwo艣膰 ka偶e mi powiedzie膰, 偶e nie przypominam sobie, abym by艂
wtedy cho膰 troch臋 radosny. My艣l臋, 偶e nie doceniasz niebezpiecze艅stwa, w ja
kim si臋 znalaz艂a艣, dziewczyno.
Delikatna serdeczno艣膰 zawarta w tym zwrocie poruszy艂a jej zmys艂y.
- Mo偶e ma pan racj臋.
Jeszcze raz czarna brew unios艂a si臋 pytaj膮co.
- Przecie偶 - wyja艣ni艂a - zosta艂am tu z panem. A bior膮c pod uwag臋 pa艅sk膮
reputacj臋, to do艣膰 ryzykowne, prawda? Prosz臋 powiedzie膰 - przekrzywi艂a
g艂ow臋 - czy powinnam si臋 ba膰?
Zmniejszy艂 i tak niewielk膮 odleg艂o艣膰, jaka ich dzieli艂a, i pochyli艂 si臋 nad ni膮. Znowu si臋 cofn臋艂a, ale tym razem post臋powa艂 za ni膮, dop贸ki barierka nie napar艂a na jej biodra. Schyli艂 si臋, a jego pi臋kna twarz Lucyfera znalaz艂a si臋 tak blisko, 偶e wyczu艂a s艂aby zapach brandy w jego oddechu.
- To w艂a艣nie - mrukn膮艂 -jest pytanie, kt贸re sobie zadaj臋.
Zabrak艂o jej tchu i opu艣ci艂a pi臋艣膰 przyciskaj膮c膮 banknoty do jego piersi. Ciemno艣膰 zapadaj膮ca wok贸艂 nich zrobi艂a si臋 nagle cieplejsza i bardziej intymna, a jego mroczna pi臋kno艣膰 zacz臋艂a si臋 wydawa膰 niebezpieczna. Mo偶e nawet zab贸jcza...
Nie.
Nie? - powt贸rzy艂a cicho, czuj膮c strach pomieszany z grzesznie przyjemnym podnieceniem.
Nie, nie ma pani powodu si臋 ba膰 - powiedzia艂. Nachmurzy艂 si臋 i odsun膮艂 od niej. - W ko艅cu pani wie co艣 o mnie, tymczasem ja nic nie wiem o pani. Oczywiste, 偶e to pani ma przewag臋.
Mia艂 racj臋 i wola艂a, by tak zosta艂o mi臋dzy nimi. Nie chcia艂a, aby wiedzia艂, 偶e jest Helen膮 Nash: nie艣mia艂ym, 艂adnym manekinem, p艂atn膮 towarzyszk膮 najbardziej z艂o艣liwej z arystokratycznych matron. Nie chcia艂a, by wiedzia艂, bo on nigdy by nie 艣cierpia艂 takiego traktowania.
A ona je znosi艂a.
To - powiedzia艂a - dopiero si臋 oka偶e.
Jeste艣 niezwykle spostrzegawcza, kochanie.
I g艂upia? - szepn臋艂a bardzo cicho.
Ale us艂ysza艂 jej s艂owa. Szelmowski u艣miech wygi膮艂 jego idealne wargi.
- Odpowiadaj膮c twymi s艂owami, moja droga, to dopiero si臋 oka偶e.
Nie pami臋ta艂a, 偶eby kiedykolwiek dozna艂a uczucia, 偶e 偶yje ca艂膮 pe艂ni膮 tutaj, w tej chwili, jak gdyby jej ca艂e jestestwo skoncentrowa艂o si臋 na tym jednym momencie. By艂a w pe艂ni 艣wiadoma ka偶dego szczeg贸艂u otoczenia: ciep艂ego, pachn膮cego i wilgotnego powietrza wion膮cego znad Tamizy, 偶wiru
58
pod cienk膮 sk贸r膮 podeszew, szelestu li艣ci nad g艂ow膮 i cichego szmeru dalekich g艂os贸w.
- Prosz臋 wzi膮膰 pieni膮dze. Kobieta te偶 ma sw贸j kodeks honorowy. - Po
da艂a mu banknoty.
Przez d艂ug膮 chwil臋 wpatrywa艂 si臋 w ni膮, a potem wyci膮gn膮艂 r臋ce. Nim zdo艂a艂a zareagowa膰, lekko 艣cisn膮艂 j膮 za ramiona i obr贸ci艂 twarz膮 ku jasno o艣wietlonemu wylotowi 艣cie偶ki.
- My艣l臋, 偶e pora, by pani wr贸ci艂a do domu.
Nie chcia艂a wraca膰. Nie spieszno jej by艂o sta膰 si臋 na powr贸t milcz膮cym, 艂adnym popychlem lady Tilpot.
- My艣l臋, 偶e zostan臋 jeszcze troch臋.
- Nie uwa偶am, 偶eby to by艂 dobry pomys艂.
To ostrze偶enie czy gro藕ba? - spyta艂a, spogl膮daj膮c mu w oczy. Munro si臋 roze艣mia艂.
Och, dziewczyno droga, gdybym by艂 dla ciebie gro藕b膮, nie musia艂bym ci臋 o tym zawiadamia膰. I tak by艣 wiedzia艂a.
Oczywi艣cie mia艂 racj臋. M贸g艂 z ni膮 zrobi膰, co chcia艂, i nie w膮tpi艂a, 偶e przy-sz艂oby mu to bez wysi艂ku. By艂 jak hartowane ostrze, eleganckie, ale zab贸jcze. Jak jego rapier, Ramsey Munro sam by艂 pi臋knym narz臋dziem zniszczenia. Ale tkwi艂 w tym jego niezaprzeczalny urok. Nie przypomina艂 偶adnej ze znanych jej os贸b, ostrze brzytwy oddziela艂o w nim uprzejmego do przesady d偶entelmena od samowolnego Szkota. Kim by艂 naprawd臋?
- Wiesz, co my艣l臋? - Wygi膮艂 w u艣miechu swoje usta upad艂ego anio艂a.
P贸艂mrok przyda艂 艂agodno艣ci jego ostrym rysom. 艢wiat艂o ksi臋偶yca po艂yski
wa艂o w granatowoczarnej mi臋kko艣ci jego k臋dzior贸w i jarzy艂o si臋 w ciemnej
patynie z艂otej r贸偶y wpi臋tej pod szyj膮. -- My艣l臋, 偶e jeste艣 dam膮. Dam膮, kt贸ra
nigdy przedtem nie st膮pa艂a po tych 艣cie偶kach ani innych im podobnych. Bystr膮
i rozumn膮, troch臋 za dojrza艂膮 na nieostro偶no艣膰, troch臋 za m艂od膮 na ostro偶
no艣膰.
To by艂o o wiele gorsze od wszystkiego, czego si臋 mog艂a spodziewa膰. Jakby czyta艂 w jej duszy. Sk膮d on to mo偶e wiedzie膰?
- I nie zgadzam si臋 zostawi膰 ci臋 samej, na 艂ask臋 czegokolwiek czy kogo
kolwiek, na co mo偶esz si臋 tu natkn膮膰.
Czeka艂a.
- Mam wi臋c propozycj臋 - ci膮gn膮艂 - kt贸ra zadowoli nas oboje i zaspokoi
m贸j nieoczekiwany odruch rycersko艣ci. - Jego g艂os mia艂 w sobie ciep艂o let
niej nocy. - Wezm臋 twoje sto funt贸w, je艣li pozwolisz mi by膰 tw膮 eskort膮 na
ten wiecz贸r.
59
Wlepi艂a w niego wzrok zafascynowana, ledwie opieraj膮c si臋 pokusie. Wykona艂 ruch, jakby mia艂 dotkn膮膰 jej policzka, ale nagle pozwoli艂 r臋ce opa艣膰. Ca艂a pieszczota zawar艂a si臋 w jego g艂osie.
- Chod藕, dziewczyno - m贸wi艂. - Pozw贸l pokaza膰 ci rzeczy, jakich nigdy
nie widzia艂a艣. Zaprowadzi膰 ci臋 w miejsca, w jakich nigdy nie by艂a艣. Te ogro
dy to brama do 艣wiata, kt贸rego nie potrafisz sobie wyobrazi膰.
呕adne s艂owa ani obietnice nie mog艂y by膰 bardziej kusz膮ce. Mia艂a za sob膮 prawie cztery lata milcz膮cej cierpliwo艣ci, godziny niewys艂owionej przygniataj膮cej nudy, przymusu s艂uchania tych samych okropnych rozm贸w stosownych dla uszu dziewicy. Chcia艂a czego艣 wi臋cej. Chcia艂a rado艣ci p艂yn膮cej z przygl膮dania si臋, jak m臋偶czyzna - ten, nie 偶aden inny - reaguje na jej s艂owa, a nie na pi臋kn膮 twarz. Chcia艂a patrze膰 na 艣wiat jego oczyma. Zacz膮膰 偶y膰, zamiast, jak przez tyle lat, trwa膰 w u艣pieniu.
Jakby na zawo艂anie 艣miech pomieszany z muzyk膮 przyp艂yn膮艂 gdzie艣 z ko艅ca alejki, 艣piew pe艂en nieposkromionej weso艂o艣ci. Pragn臋艂a sta膰 si臋 cz臋艣ci膮 tej uciechy, da膰 si臋 porwa膰 wrzawie i 艣ciskowi gor膮cych cia艂, unie艣膰 pr膮dowi triumfuj膮cej natury ludzkiej.
- Tak - szepn臋艂a, nim zda艂a sobie spraw臋, 偶e wymawia to s艂owo.
Nie odrywaj膮c oczu od jej twarzy, Ramsey Munro otoczy艂 d艂ugimi palcami jej d艂o艅, wci膮偶 trzymaj膮c膮 banknoty, i uni贸s艂szy do ust, poca艂owa艂. Gor膮co przenikn臋艂o j膮 do g艂臋bi, kolana jej os艂ab艂y, a kiedy opuszcza艂a dr偶膮c膮 r臋k臋, pieni膮dze znikn臋艂y. Spojrza艂a mu w oczy i zrozumia艂a. Dok艂adnie odczyta艂 jej reakcj臋 na niego: tak膮 sam膮 jak ka偶dej innej kobiety.
C贸偶, cho膰by tak by艂o, czeka go rozczarowanie, je艣li my艣li, 偶e ona si臋 temu podda. Nie stanie si臋 jedn膮 z jego by艂ych kochanek, od kt贸rych „roi si臋" w Londynie.
- Zanim zaczniemy - rzek艂a - musz臋 postawi膰 jedn膮 rzecz ca艂kowicie
jasno.
Pytaj膮co sk艂oni艂 g艂ow臋.
- Nie pozwalam panu mnie dotyka膰, ca艂owa膰 mojej d艂oni ani 偶adnym spo
sobem mi si臋 narzuca膰.
Uda艂, 偶e jest wstrz膮艣ni臋ty.
- Ale偶 nigdy bym nie 艣mia艂 si臋 pani narzuca膰.
Wie pan, co mam na my艣li.
Doprawdy? - U艣miechn膮艂 si臋 bezczelnie nieprzyzwoicie.
Tak.
Wi臋c dobrze. - Po艂o偶y艂 d艂o艅 na sercu. - Przysi臋gam, 偶e pani nie tkn臋, je艣li sama pani nie zapragnie, bym to zrobi艂. Nawet 偶eby pom贸c pani wsi膮艣膰
60
do powozu. Ale mo偶e mog艂aby pani ust膮pi膰 w kwestii przyj臋cia mego ramienia, gdy b臋dziemy szli? Dla zaspokojenia mej pr贸偶no艣ci? Zerkn臋艂a na niego podejrzliwie.
By艂bym niepocieszony, gdyby zacz臋to rozpowiada膰, 偶e Ram Munro drepta艂 ca艂y wiecz贸r krok w krok za 艣liczn膮 m艂od膮 kobiet膮 kt贸ra nie mog艂a 艣cier-pie膰 dotkni臋cia jego przyzwoicie odzianego ramienia. To by艂oby wielce poni偶aj膮ce.
Dobrze - zgodzi艂a si臋. - Ale sk膮d pan wie, 偶e jestem 艣liczna i m艂oda? R贸wnie dobrze mog臋 by膰 harpi膮 pod t膮 mask膮.
Wpi艂 si臋 w ni膮 spojrzeniem, a jego oczy rozjarzy艂y si臋 po偶膮dliwo艣ci膮.
- C贸偶, kochanie -jego szkocki akcent stawa艂 si臋 wyra藕niejszy w miar臋,
jak g艂os si臋 zni偶a艂 - szyj臋 masz d艂ug膮 i bia艂膮 jak 艂ab臋d藕, wargi, o czym si臋
przekona艂em, mi臋kkie jak aksamit, a nawet spod maski kolor twych oczu
prze艣wieca takim b艂臋kitem, 偶e poranne niebo zap艂aka艂oby z zawi艣ci. Je艣li
tak mia艂aby wygl膮da膰 harpia - zako艅czy艂, ujmuj膮c jej d艂o艅 - to sk艂adam
mod艂y dzi臋kczynne, 偶e niebo ci臋 zes艂a艂o, by mnie n臋ka膰.
Schowany za 偶ywop艂otem Forrester DeMarc zmusza艂 si臋, by nie odwraca膰 wzroku. Nawet nie drgn膮艂, gdy Ramsey Munro poca艂owa艂 opuszki palc贸w Heleny, odbieraj膮c od niej z艂o偶one banknoty, kt贸re wetkn膮艂 w kamizelk臋. Sta艂 nieruchomo, chocia偶 twarz pali艂a go jak ogniem, a 艣wiszcz膮cy oddech z trudem wydobywa艂 si臋 ze 艣ci艣ni臋tej piersi.
Helena. Jego Helena. Jego jasnow艂osy anio艂, delikatna kr贸lewna z bajki, daje pieni膮dze tej rozwi膮z艂ej kreaturze. 呕o艂膮dek mu si臋 wywraca艂, wi臋c cofn膮艂 si臋 o krok i zamkn膮艂 oczy, by wymaza膰 widok, kt贸ry ujrza艂. Ale nie m贸g艂 wymaza膰 jej obrazu, jej mi臋kkich i pe艂nych warg lekko rozchylonych pod brzegiem czarnej maski, b艂ysku szeroko otwartych oczu, dreszczu podniecenia przenosz膮cego si臋 w przestrzeni, jaka ich rozdziela艂a.
A ten Munro! Patrzy na ni膮 jak wilk. G艂odny wilk. Ta jego nienasycona 偶膮dza jest wprost namacalna. DeMarc czu艂 si臋 chory na sam膮 my艣l, 偶e Helena jest obiektem takiej chuci. O nie, nie zamierza tego tolerowa膰.
Ona jest jego.
Dwa miesi膮ce temu przyszed艂 do salonu lady Tilpot znudzony i nieciekawy towarzystwa. Najpierw zauwa偶y艂 pi臋kno艣膰 Heleny, kt贸r膮 ka偶dy m臋偶czyzna musia艂 zauwa偶y膰: g艂adk膮 mleczn膮 cer臋, idealne patrycjuszowskie rysy,
61
l艣ni膮ce w艂osy w kolorze lnu, spokojne niebieskie oczy obramowane rz臋sami w kolorze miodu. Ale 艣wiat jest pe艂en pi臋kno艣ci, aroganckich istot pewnych swej w艂adzy nad 偶a艂osnymi g艂upcami, kt贸rzy rzucaj膮 si臋 do ich st贸p. Takich jak Sara Sweet.
Tamta historia zdarzy艂a si臋 ca艂e lata temu, uprzytomni艂 sobie, a on by艂 wtedy m艂ody i idealistycznie nastrojony. Ju偶 nie jest taki naiwny.
Nie, to dopiero usta Heleny u艣wiadomi艂y mu, 偶e natkn膮艂 si臋 na co艣 innego, co艣 niepowtarzalnego. By艂y delikatne i spokojne, zdradzaj膮ce s艂odk膮 bezradno艣膰, jakiej Sara nigdy nie mia艂a. Jednocze艣nie inni zwr贸cili mu uwag臋 na to, co dla niego od razu by艂o oczywiste: Helena Nash jest nim urzeczona.
Nie tylko u艣miecha艂a si臋 do niego. Ona u艣miecha艂a si臋 z jego powodu. By艂 pewien, 偶e uzna艂a istnienie g艂臋bokiej wi臋zi mi臋dzy nimi. Od tamtej chwili nale偶y do niego.
Wystarczy艂oby mu kiwn膮膰 palcem, by j膮 mie膰. Ale co dalej? Co z niej uczyni膰? Chocia偶 stoi towarzysko du偶o ni偶ej od niego, to nie a偶 tak nisko, by m贸g艂 bez reperkusji wzi膮膰 j膮 na kochank臋, jak to zrobi艂 z Sar膮 Sweet. Czeka艂 wi臋c, 偶eby sama zdecydowa艂a, co pocz膮膰 w jej sprawie.
A teraz ta... zdrada.
Zamkn膮艂 oczy, czuj膮c w ustach gorycz 偶贸艂ci.
Wcze艣niej tego wieczoru, gdy wr贸ci艂 do domu lady Tilpot po tabakierk臋, kt贸r膮 zostawi艂, zasta艂 tam wielebnego Tawstera pr贸buj膮cego si臋 uwolni膰 od zaborczej pani domu. Wyszed艂 razem z lizusowatym pastorzyn膮. Przez pewien czas duchowny przetrzymywa艂 go na frontowych schodach, wychwalaj膮c przymioty Heleny Nash - jak gdyby DeMarc od dawna ich nie zna艂. Nagle Tawster znieruchomia艂 wpatrzony gdzie艣 w bok.
To nie mo偶e by膰... - Wielebny pokr臋ci艂 g艂ow膮. - Przywidzia艂o mi si臋.
Co takiego, pastorze? - spyta艂 wicehrabia, ciekaw, kto przyci膮gn膮艂 uwag臋 duchownego. Dostrzeg艂 szczup艂ego ch艂opca w pelerynie wychodz膮cego z alejki za domem lady Tilpot. W jego ruchach by艂o co艣 znajomego. - Kto to taki?
Nie wiem, zdawa艂o mi si臋, 偶e widzia艂em jej twarz...
Jej?
Pastor u艣miechn膮艂 si臋 przepraszaj膮co.
No w艂a艣nie. Oczywi艣cie to nie kobieta. Dlaczego kobieta mia艂aby si臋 ubiera膰 jak ch艂opiec? Zw艂aszcza 偶e...
Zw艂aszcza 偶e co?
Pastor unika艂 wzroku DeMarca.
- Naprawd臋 musz臋 ju偶 i艣膰. Ju偶 jestem sp贸藕niony na wieczorne nabo偶e艅
stwo. Licz臋, 偶e si臋 spotkamy niezad艂ugo. Do widzenia! - To powiedziaw-
62
szy, oddali艂 si臋 truchcikiem, z niepokojem za艂amuj膮c d艂onie w r臋kawiczkach z ko藕lej sk贸ry.
DeMarc nie zaprz膮ta艂 sobie nim uwagi. By艂 poch艂oni臋ty pragnieniem dowiedzenia si臋, kogo pastor rozpozna艂 w ch艂opi臋cej postaci. Ruszy艂 w 艣lad za w膮t艂膮 figurk膮, wydawszy instrukcj臋 wo藕nicy, by 艣ledzi艂 dwuko艂ow膮 doro偶k臋 wynaj臋t膮 przez tamt膮 kobiet臋.
I oto w ogrodzie Vauxhall, w jaskrawym 艣wietle kulistych lamp odkry艂, kogo zobaczy艂 pastor: Helen臋 Nash.
W艣ciek艂o艣膰 DeMarca miesza艂a si臋 z poczuciem, 偶e zosta艂 zdradzony. To nies艂ychane, 偶eby ona szuka艂a takich niskich rozrywek! Ubrana tak niestosownie - ba! Skandalicznie. Ale znacznie gorsze by艂o to, 偶e mog艂a zapomnie膰 cho膰 na chwil臋 o swych obowi膮zkach wzgl臋dem niego. To by艂o niewyobra偶alne! Nie do zniesienia.
Zacz膮艂 j膮 艣ledzi膰, trzymaj膮c si臋 daleko z ty艂u, a kiedy skr臋ci艂a w ciesz膮c膮 si臋 z艂膮 s艂aw膮 Alej臋 Kochank贸w i spotka艂a si臋 z m艂odym m臋偶czyzn膮, 偶贸艂膰 wezbra艂a mu w gardle. Potem, gdy Helena odes艂a艂a m艂odzie艅ca precz, s膮dzi艂, 偶e wr贸ci do domu.
Nie wr贸ci艂a.
Pojawi艂 si臋 on. Jego partner od szpady. Jego instruktor. Jego... jak ta g艂upia Prusaczka mia艂a czelno艣膰 go okre艣li膰? Jego mistrz. Ramsey Munro.
Przyszed艂, ona rozkwit艂a w jego obecno艣ci jak jaki艣 haniebnie dojrza艂y kwiat, a Munro... wprost dygota艂 z 偶膮dzy.
DeMarc otworzy艂 oczy. Helena i Munro odeszli.
Ale on wie, gdzie jej szuka膰. Tak jak wie, co zrobi膰, by przypomnie膰 jej, do kogo nale偶y.
8. Atak: pokonywanie natarciem zas艂ony przeciwnika
Ramsey Munro poprowadzi艂 Helen臋 Alej膮 Kochank贸w do skrzy偶owania z inn膮 艣cie偶k膮 zwan膮 Alejk膮 Druid贸w od, jak j膮 poinformowa艂, licznych kokieteryjnie upozowanych i chytrze o艣wietlonych pos膮g贸w w艣r贸d zieleni. Stamt膮d wkroczyli na szerok膮, jaskrawo o艣wietlon膮 Wielk膮 Promenad臋.
63
Atmosfera intymno艣ci ust膮pi艂a radosnemu nastrojowi zabawy. Ma艂pa skaka艂a z ramienia swego tresera, by wykrada膰 pi贸ra z fryzur dam i oddawa膰 im je z uk艂onem, gdy ten podsuwa艂 cynow膮 miseczk臋 po monet臋. 呕onglerzy mieszali si臋 z t艂umem, sprzedawcy ciastek i przek膮sek toczyli w贸zki alejkami, a ch艂opcy uginaj膮cy si臋 pod wielkimi pojemnikami arakowego ponczu przytroczonymi do plec贸w sprzedawali kubek za szylinga.
Helena ch艂on臋艂a to wszystko: kolory, d藕wi臋ki, zapachy czosnku, perfum i 艣wie偶ego pieczywa zmieszane ze s艂onym fetorem unosz膮cym si臋 znad Tamizy. Ludzie, niekt贸rzy w bogatych kostiumach, inni okryci tanimi maskaradowymi p艂aszczami, przechadzali si臋, 艣miej膮c si臋 i 偶artuj膮c, s艂uchaj膮c muzykant贸w, ogl膮daj膮c pokazy mim贸w i przystaj膮c, by przyjrze膰 si臋 wyszukanym dioramom.
Helena nie mog艂a nie zauwa偶y膰, 偶e wiele kobiet otwarcie przygl膮da si臋 Ramseyowi Munro. Ale przyci膮ga艂 uwag臋 nie tylko dam. Zdarza艂o si臋, 偶e d偶entelmeni klepali go po plecach z przesadn膮 wylewno艣ci膮. Jego za偶enowanie tak膮 poufa艂o艣ci膮 by艂o oczywiste, lecz odpowiada艂 na ni膮 grzecznym pozdrowieniem. Co dziwne, jego tolerancja wobec ludzkiej natarczywo艣ci nie przenosi艂a si臋 na Helen臋. Ilekro膰 kto艣 podchodzi艂 ku nim, wysuwa艂 si臋 przed ni膮, dyskretnie os艂aniaj膮c j膮 od ciekawych spojrze艅.
To ucze艅? - spyta艂a Helena przy kolejnym takim spotkaniu.
Kandydat na ucznia.
Jest pan wielce powa偶any.
Jestem ostatnio w modzie - odpar艂, spogl膮daj膮c na ni膮 oboj臋tnie, jednak nie mog艂a pozby膰 si臋 wra偶enia czujnej uwagi czaj膮cej si臋 za jego rezerw膮. - Zajmuj臋 szczeg贸ln膮 pozycj臋 w towarzystwie. 呕yj臋 z 艂aski lepszych ode mnie i jestem na ich us艂ugi. Co, jak s膮dz臋 - skrzywi艂 si臋 -jest o niebo lepsze ni偶 w og贸le nie 偶y膰.
Uczy pan fechtunku. To przecie偶 nie jest gi臋cie si臋 w uk艂onach.
Nie zawsze uk艂on polega na zgi臋ciu si臋 w pasie. - Poda艂 jej muskularne rami臋, a ona po艂o偶y艂a na nim d艂o艅 i ruszyli dalej. - Jestem uwa偶any za co艣 wi臋cej ni偶 s艂u偶膮cego, a mniej ni偶 ich krawca.
Nie s膮dz臋 - zaprotestowa艂a. - Ci d偶entelmeni nigdy nie witaliby si臋 z krawcem z takim entuzjazmem.
My艣li pani, 偶e nie? Mo偶e i racja. Posiadam umiej臋tno艣膰, za kt贸rej nauczanie p艂acami niezgorzej. Poniewa偶 nie jest to umiej臋tno艣膰 czyni膮ca kogo艣 bardziej po偶ytecznym ani nawet lepiej wygl膮daj膮cym, tak jak zdolno艣ci krawca, towarzystwo, kieruj膮c si臋 kaprysami, z kt贸rych jest znane, uwa偶a j膮 za bardziej romantyczn膮 ni偶 inne praktyczne us艂ugi. A tym samym moj膮 skromn膮
64
osob臋 za bardziej godn膮 ich zainteresowania. „Kto to jest?" - pytaj膮. „Gdzie si臋 nauczy艂 wypatroszy膰 cz艂owieka dwoma ruchami? Jakie to bestialskie! Czy ja te偶 m贸g艂bym si臋 tego nauczy膰?"
Tak przedstawione, to naprawd臋 wydawa艂o si臋 absurdalne. Ale jego s艂owa nasuwa艂y setki pyta艅. Gdzie Ramsey Munro by艂 przez ostatnie cztery lata? Co robi艂 przedtem, przed uwi臋zieniem we Francji? Kim by艂 pi臋膰 lat temu? Dziesi臋膰? Kim jest Ramsey Munro?
- M臋偶czy藕ni s膮 w g艂臋bi duszy krwio偶erczymi bestiami - m贸wi艂 dalej, pro
wadz膮c j膮 z tak膮 swobod膮, jak gdyby przechadzali si臋 po Hyde Parku po
niedzielnym nabo偶e艅stwie - zafascynowanymi si艂膮 i tymi, kt贸rzy potrafi膮 j膮
okie艂zna膰 dla swych cel贸w. Prosz臋 powiedzie膰, czy nie uwa偶a pani za fanfa
ronad臋, 偶e ja jestem zapraszany na salony, a nauczyciel albo guwernantka,
kt贸rzy sprawuj膮 piecz臋 nad charakterem ich potomstwa, nie maj膮 prawa prze
st膮pi膰 ich progu?
Przystan膮艂 przed ozdobnie przyci臋tym kwitn膮cym krzewem.
Och, nie ka偶de drzwi salonu otwieraj膮 si臋 przede mn膮. - Pos艂a艂 jej przelotny u艣miech. - Niekt贸rzy utrzymuj膮 standardy.
M贸wi pan, jakby gardzi艂 sztuk膮, kt贸rej uczy.
Nie. Ani troch臋 - odpar艂, powa偶niej膮c. - Tylko 偶e mnie uczono szermierki jako dyscypliny, nie jako rozrywki.
Dyscypliny?
Tak. Sprawno艣ci umys艂u znajduj膮cej wyraz fizyczny, precyzji i instynktu doskonalonych przez d艂ugie lata przed zespoleniem ich z wyobra藕ni膮. Nie dosta艂em szpady do r臋ki, dop贸ki nie opanowa艂em podstawowej pracy n贸g. Zaj臋艂o mi to rok, a by艂em zdolnym uczniem. Gdybym mia艂 woln膮 r臋k臋 -ci膮gn膮艂 - uczy艂bym w taki sam spos贸b. 膯wiczy艂 sprawno艣膰 moich uczni贸w, tak jak moi mistrzowie ostrzyli klingi. Ale nie mam czasu. Nie mam... -urwa艂, przepraszaj膮c j膮 kr贸tkim, smutnym u艣miechem, po czym odwr贸ci艂 od niej wzrok i znowu zamkn膮艂 si臋 w sobie. - Do licha! Nieprawdopodobne, ale przysi臋gam, 偶e zaczynam nudzi膰 samego siebie! Moje uznanie dla pani zdolno艣ci przechadzania si臋 w u艣pieniu. Doprawdy nie mog臋 poj膮膰, jak mog艂a艣 nie usn膮膰 podczas mego samochwalczego kazania.
Przeciwnie, zafascynowa艂o mnie.
Naprawd臋? - spyta艂, przybieraj膮c poz臋 rozbawionego, ch艂odnego i niewra偶liwego. - Przeb贸g, moja droga, musi pani cz臋艣ciej si臋 wymyka膰. Czy mo偶emy kontynuowa膰?
Stara艂 si臋 j膮 oczarowa膰, 偶artobliwy, drwi膮cy i odrobin臋 z艂o艣liwy w swych spostrze偶eniach. Prowadzi艂 j膮 od jednej rozrywki do drugiej, kupowa艂 wst膮偶ki
5 - Bal maskowy
65
i kwiaty z jedwabiu do przypinania do r臋kaw贸w, raczy艂 j膮 wybornym arakowym ponczem i malutkimi lukrowanymi ciasteczkami, a raz przystan膮艂 pod ogromnym bukiem, by pos艂uchali kwartetu smyczkowego graj膮cego sonat臋 Haendla. Kr贸tko m贸wi膮c, robi艂 dok艂adnie to, co obieca艂. Pokazywa艂 Helenie nieznany 艣wiat i dawa艂 odczu膰, 偶e nie mo偶na jej si臋 oprze膰.
Na szcz臋艣cie ju偶 wcze艣niej do艣wiadczy艂a, jak to jest by膰 podziwian膮, wi臋c nie b臋dzie pr贸bowa膰 si臋 w tym czego艣 dopatrywa膰. Nie zawr贸ci jej w g艂owie zaanga偶owanie, z jakim Munro okazywa艂 jej wzgl臋dy. Nie da mu si臋 oczarowa膰. Ramsey Munro jest bieg艂y w budzeniu w damach przekonania, 偶e s膮 poci膮gaj膮ce i interesuj膮ce. Czy to nie jest chleb powszedni hulaki?
Aleja przywiod艂a ich ku ustawionym 艂ukiem altankom restauracyjnym, gdzie towarzystwo w maskach zaczyna艂o ha艂a艣liwy wiejski taniec. Helena zacz臋艂a przytupywa膰 w rytmie wybijanym przez werbel, gdy nagle poczu艂a lekki dreszcz pe艂zn膮cy w g贸r臋 kr臋gos艂upa. Rozejrza艂a si臋, nie mog膮c si臋 otrz膮sn膮膰 z przykrego uczucia, 偶e 艣ledz膮 j膮 wrogie oczy, ale nikogo nie zauwa偶y艂a. Spojrza艂a na Ramseya.
Widzi pani tamt膮 dam臋? - spyta艂, wskazuj膮c kiwni臋ciem g艂owy dorodn膮 india艅sk膮 ksi臋偶niczk臋 wiruj膮c膮 w ramionach m艂odego 偶eglarza.
Tak.
To znana markiza, kt贸ra ostatnio zosta艂a babk膮. Jej reputacja jest nieskazitelna, a pozycja towarzyska ze wszech miar imponuj膮ca. A jednak jest tutaj, bawi si臋 ca艂膮 dusz膮 wszystko dlatego, 偶e mo偶e zachowa膰 anonimowo艣膰, tak jak... -jego wzrok ze艣lizn膮艂 si臋 ku jej twarzy - ...jak pani.
Helena przygl膮da艂a si臋 zdyszanej kobiecie osuwaj膮cej si臋 ze 艣miechem w ramiona swego 偶eglarza.
Kim jest ten 偶eglarz?
呕eglarzem. - U艣miechn膮艂 si臋 na jej sceptyczne spojrzenie. -Naprawd臋. Jest podporucznikiem Marynarki Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci. Rozmawia艂em z nim wcze艣niej. Jego okr臋t w zesz艂ym tygodniu wr贸ci艂 z Egiptu.
Ale je艣li ona jest wielk膮 dam膮, to czy rozs膮dnie robi, przychodz膮c tutaj?
Rozs膮dnie? Mo偶e nie. Ale pewnie czuje, 偶e gra jest warta 艣wieczki. Wr贸ci dzi艣 do domu zadowolona, a jutro b臋dzie mo偶e troch臋 rado艣niejsza po tym, jak sobie przypomnia艂a m艂ode beztroskie lata. I to, jak si臋 ta艅czy wiejskie ta艅ce.
Podnios艂a na niego oczy. Jego u艣miech wyda艂 jej si臋 ujmuj膮cy i ca艂kiem szczery.
- A m艂ody porucznik - ci膮gn膮艂 Munro - pewnego dnia opowie swym dzie-
ciom, 偶e kiedy艣 przez par臋 radosnych chwil trzyma艂 w ramionach markiz臋
66
i doprowadzi艂 j膮 do 艣miechu. Nie - m贸wi艂 cicho, w zamy艣leniu - mo偶e nie jest rozs膮dna. Ale pewnych rzeczy trudno si臋 wyrzec, cho膰by by艂y bardzo nierozs膮dne. Obj膮艂 wzrokiem jej skryt膮 za mask膮 twarz.
- Pani zawsze jest rozs膮dna?
Chcia艂a mu powiedzie膰, 偶e nie, nie zawsze, i 偶e chce - i to bardzo! - by膰 nierozs膮dna. Ale przecie偶 on o niej nic nie wie, opr贸cz tego, 偶e jest dam膮, i jedyny wniosek, jaki mo偶e wyci膮gn膮膰 z jego zainteresowania, to 偶e stanowi dla niego wyzwanie. Smutno pokr臋ci艂a g艂ow膮, 偶a艂uj膮c nie tego, 偶e Munro dla zabawy pr贸buje j膮 uwodzi膰, lecz tego, 偶e jest na tyle rozs膮dna, by zdawa膰 sobie z tego spraw臋.
Tak. Zawsze jestem rozs膮dna.
Obawia艂em si臋, 偶e pani to powie. - Przez chwil臋 ostentacyjnie przygl膮da艂 si臋 ta艅cz膮cym, a kiedy zn贸w spojrza艂 na ni膮, jego czaruj膮cy u艣miech wr贸ci艂 w pe艂nej krasie. - Dok膮d teraz, ma艂a podr贸偶niczko? Gdzie艣 w pobli偶u czatuje pustelnik, kt贸ry przepowie ci przysz艂o艣膰 za pensa. Pani Bland ma 艣piewa膰 swoje s艂awne ballady w rotundzie, a o dziesi膮tej zaczynaj膮 si臋 fajerwerki.
Och, nie b臋d臋 mog艂a zosta膰 tak d艂ugo. Zmarszczy艂 brwi.
Dlaczego nie? To jeszcze tylko kwadrans.
Kwadrans? Dobry Bo偶e, jak to mo偶liwe, 偶e zrobi艂o si臋 tak p贸藕no? Flora pewnie odchodzi od zmys艂贸w, czekaj膮c na wiadomo艣膰 od Oswalda. Zapomnia艂a o Florze. I o wszystkim innym.
Musz臋 i艣膰. - Zakr臋ci艂a si臋 w miejscu. Chwyci艂 j膮 za r臋k臋.
Nie.
Tak - upiera艂a si臋, pe艂na poczucia winy. - Musz臋. Kto艣 na mnie czeka... Jego d艂o艅 zacisn臋艂a si臋 mocniej.
Kto? M臋偶czyzna? - spyta艂. - Jeszcze jedna przygoda?
Nie!
- Obieca艂a mi pani ten wiecz贸r. Zawarli艣my kontrakt. - By艂 z艂y. Wida膰 to
by艂o po gniewnych b艂yskach oczu i grymasie ust, mimo 偶e jego twarz pozo
stawa艂a ch艂odna, a ton swobodny. - I ja przyj膮艂em pani warunki. Z powodu
pani zapewnienia, 偶e kobieta ma poczucie honoru.
O nie! On nie walczy uczciwie!
- Dotrzymam obietnicy, je艣li pan nalega, ale wola艂abym nie by膰 do tego
zmuszona, bo sprawi臋 tym b贸l pewnej osobie. Ona niecierpliwie wyczekuje
mego powrotu.
67
- Ona? - powt贸rzy艂. - Spodziewa si臋 pani, 偶e zrzekn臋 si臋 swego prawa
tylko po to, 偶eby uspokoi膰 jak膮艣 „j膮"? - Skrzywi艂 wargi. - Widz臋, 偶e jeden
wiecz贸r sp臋dzony razem nie da艂 pani pozna膰 mego charakteru.
A jednak da艂.
Prosz臋 spojrze膰 na to rozs膮dnie - odpar艂a. - Pan mnie nie chce.
Czy偶by? - spyta艂 z lodowat膮 uprzejmo艣ci膮.
Chcia艂 pan dosta膰 to, co wytargowa艂, i czuje si臋 pan oszukany.
Tak pani s膮dzi?
- Tak. I jeszcze raz prosz臋, 偶eby mnie pan zwolni艂 z umowy.
Obserwowa艂 j膮 spod na p贸艂 przymkni臋tych powiek przez d艂ug膮 chwil臋,
wreszcie rzek艂 twardym, niedba艂ym tonem:
Jak pani sobie 偶yczy.
Dzi臋kuj臋.
W milczeniu poprowadzi艂 j膮 艂ukowato sklepionym w膮skim przej艣ciem do bram ogrodu. Widzia艂a st膮d Kensington Lane, gdzie doro偶ki i powozy sta艂y rz臋dem, czekaj膮c na pasa偶er贸w. Munro si臋 zatrzyma艂.
- Nie b臋dzie pani trudno znale藕膰 transport - powiedzia艂.
Sp艂yn臋艂a na ni膮 艣wiadomo艣膰, 偶e przygoda si臋 ko艅czy. Zawaha艂a si臋, czuj膮c nag艂e roz偶alenie. Obr贸ci艂a si臋 i spojrza艂a mu w twarz.
Do widzenia panu.
Do widzenia.
Wyci膮gn臋艂a d艂o艅, chc膮c da膰 si臋 zapami臋ta膰 jako dobrze wychowana mi艂a znajoma, je艣li nie niezdobyta femme fatale, jak膮 pr贸bowa艂a przed nim gra膰. Spojrza艂 na jej r臋k臋 z zak艂opotaniem.
Chrz膮kn臋艂a.
- Powinien pan uj膮膰 moj膮 d艂o艅 i si臋 uk艂oni膰.
Ach! Dzi臋kuj臋 za pouczenie. Cz艂owiek czasami zapomina, czego si臋 od niego oczekuje.
Brednie.
Uj膮艂 jej d艂o艅, strzeli艂 obcasami i schyli艂 si臋 nisko nad koniuszkami jej palc贸w, muskaj膮c wargami knykcie okryte r臋kawiczkami. Potem wyprostowa艂 si臋, ale nie pu艣ci艂 r臋ki.
Bardzo dobrze, panie Munro - pochwali艂a go, postarawszy si臋 przybra膰 w艂a艣ciwy ton: wyrafinowany, troszk臋 ura偶ony, odrobin臋 rozbawiony. -A teraz powinien pan pu艣ci膰 moj膮 d艂o艅.
Tak. - Spojrza艂 jej w twarz. - Tak, oczywi艣cie. Ale gdybym pani nie obieca艂... - urwa艂.
68
Czego? - spyta艂a bez tchu.
呕e nie dotkn臋 pani bez jej jasno wyra偶onej zgody, to teraz bym pani膮 ca艂owa艂.
Naprawd臋? - Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Niemo偶liwe, 偶e zdob臋dzie si臋 na tak膮 bezczelno艣膰. Ale dzi艣 wiecz贸r jest zdolna by膰, czym on tylko zapragnie. -Zawsze mo偶e pan... poprosi膰.
Odpowiedzia艂 swoim cudownym szelmowskim, krzywym u艣miechem. Nieznacznie zacisn膮艂 palce wok贸艂 jej d艂oni.
- Niestety, dziewczyno -jego chropawa szkocka wymowa odezwa艂a si臋
ca艂膮 moc膮, g艂臋boka i wibruj膮ca - mam dwie wielkie wady. Po pierwsze,
nigdy nie prosz臋 o pozwolenie.
Jej twarz zgas艂a.
- A po drugie, jestem diabelnie... wielkim... k艂amc膮.
Jednym szarpni臋ciem przyci膮gn膮艂 j膮 do siebie, obj膮艂 w pasie i uni贸s艂 tak, 偶e ich twarze znalaz艂y si臋 na wprost siebie. Uj膮艂 j膮 za ty艂 g艂owy i nakry艂 ustami jej usta.
By艂 to twardy, karz膮cy poca艂unek, niczym nieprzypominaj膮cy jego wcze艣niejszej leniwej bieg艂o艣ci. Nape艂nia艂 j膮 gor膮cem rozlewaj膮cym si臋 w jej ciele. Wargi Ramseya porusza艂y si臋 w艂adczo na jej ustach, mia偶d偶膮cy u艣cisk nie zostawia艂 jej pola na obron臋.
A ona si臋 temu podda艂a. Podda艂a si臋 jemu.
Z j臋kiem rozpaczy wyci膮gn臋艂a r臋ce, zarzuci艂a mu na szyj臋 i przywar艂a do niego, oszo艂omiona pragnieniem, jakie w niej wznieci艂.
- Jezu! - wymrucza艂 niewyra藕nie i wci膮偶 trzymaj膮c j膮 nad ziemi膮, zacz膮艂
si臋 cofa膰 w cie艅 arkad, za kolumn臋 odleg艂ego 艂uku, dop贸ki ramiona Heleny
nie opar艂y si臋 o ceglan膮 艣cian臋.
Przygwo藕dzi艂 j膮 tam, ciasno przywar艂szy biodrami do jej bioder, zmuszaj膮c j膮, by zrozumia艂a przekaz wysy艂any przez tward膮 m臋sk膮 obecno艣膰 i rozpozna艂a w艂asn膮 odpowied藕 w gor膮cu rozlewaj膮cym si臋 mi臋dzy jej udami. To by艂o rozpustne. Z艂e. Obezw艂adniaj膮ce. Rozs膮dek wo艂a艂 o ostro偶no艣膰, o pow艣ci膮gliwo艣膰, nakazywa艂, by si臋 cofn臋艂a. By si臋 broni艂a.
Nie pos艂ucha艂a. Nie by艂a zdolna.
I rozs膮dek,.nie znalaz艂szy dla siebie dost臋pu, ust膮pi艂 pola instynktowi, kt贸ry rozkwit艂 ca艂膮 pe艂ni膮. Zamkn臋艂a oczy i odpowiedzia艂a na jego 偶arliwe poca艂unki. Z w艂asnej woli zacz臋艂a wodzi膰 d艂o艅mi pod jego surdutem i g艂adzi膰 lnian膮 koszul臋. Przesun臋艂a r臋ce wzd艂u偶 twardych bok贸w na plecy i w g贸r臋 p艂ytkim rowkiem kr臋gos艂upa do ci臋偶kich p艂aszczyzn jego bark贸w.
69
Zadr偶a艂 pod jej dotkni臋ciem.
Z gard艂owym j臋kiem uni贸s艂 d艂onie, uj膮艂 jej twarz i odchyliwszy g艂ow臋, przeci膮gn膮艂 pal膮cym poca艂unkiem od brody wzd艂u偶 policzka pod ucho.
- Poca艂uj mnie - m贸wi艂 zd艂awionym szeptem. - Poca艂uj, jak gdyby艣 mnie
pragn臋艂a. Daj mi w to uwierzy膰.
„Jak gdyby?" Pragn臋艂a go naprawd臋. Po偶膮danie dojrza艂o w niej jak rzadka orchidea spokojnie czekaj膮ca przez lata na ciemn膮, gor膮c膮, bezksi臋偶ycow膮 noc, by rozkwitn膮膰. On by艂 t膮 ciemn膮 noc膮.
Zanurzy艂a palce w g臋ste czarne loki i poci膮gn臋艂a w d贸艂 jego g艂ow臋, by spotka膰 usta. Poca艂owa艂a go nami臋tnie, niecierpliwie, a kiedy jego j臋zyk w艣lizn膮艂 si臋 mi臋dzy jej wargi, otworzy艂a usta i spotka艂a go w艂asnym j臋zykiem.
Chcia艂a tego zawsze, od chwili gdy ujrza艂a go w Alei Kochank贸w. Pragn臋艂a go od chwili, gdy rozpali艂 j膮 poca艂unkiem. Wieczorami, w rozpalonych gor膮czk膮 momentach mi臋dzy snem a jaw膮, to w艂a艣nie wype艂nia艂o jej wyobra藕ni臋.
Niejasno zda艂a sobie spraw臋, 偶e on rozpl膮tuje jej sznurowanie pod szyj膮 i rozgarnia lnian膮 bluzk臋. G艂aska艂 mi臋kkie kr膮g艂o艣ci jej piersi w miejscu, gdzie wymyka艂y si臋 ponad ciasne zabanda偶owanie. Nachyli艂 g艂ow臋 i... Bo偶e! Zapar艂o jej dech od rozkosznego mu艣ni臋cia jego ust, szorstkiego dra艣ni臋cia kie艂kuj膮cym zarostem delikatnego dziewiczego cia艂a. Wygi臋艂a si臋 w 艂uk na spotkanie kusz膮cego doznania i...
Nagle znieruchomia艂.
Jego cia艂o napi臋艂o si臋 mocniej, a g艂owa poderwa艂a w g贸r臋 i gwa艂townym ruchem przechyli艂a na bok, jak u psa, gdy zw臋szy co艣 niedobrego. Cofn膮艂 si臋 ostro偶nie i wolno rozlu藕nia艂 chwyt, p贸ki jej stopy nie dotkn臋艂y ziemi. Przytrzyma艂a si臋 go bezradnie, modl膮c si臋, by jej teraz nie zostawi艂, bo nie by艂a zdolna usta膰 na nogach.
Panie Munro?
Kto艣 nas 艣ledzi.
Krew uciek艂a jej z twarzy. Na chwil臋 ich spojrzenia si臋 spotka艂y i dostrzeg艂a, 偶e jego usta zmieni艂y si臋 w w膮sk膮 lini臋. Wodzi艂 wzrokiem od pustego przej艣cia prowadz膮cego na ulic臋 do przeciwleg艂ego, wiod膮cego do ogrod贸w. Przez oba portale Helena widzia艂a przechadzaj膮cych si臋 ludzi niezwracaj膮cych na nich uwagi. Ale chocia偶 cie艅 os艂ania艂 ich przed przypadkowym przechodniem, nie mogli si臋 ukry膰 przed ukrytym obserwatorem.
Ani przez chwil臋 nie w膮tpi艂a w to, co powiedzia艂 Munro. Wszak ona te偶 wcze艣niej tego wieczoru czu艂a na sobie wrogie spojrzenie.
70
Wzdrygn臋艂a si臋, a Ramsey przyci膮gn膮艂 j膮 cia艣niej ku sobie, os艂aniaj膮c w艂asnym cia艂em. Spu艣ci艂a oczy i zobaczy艂a w艂asne piersi wystaj膮ce nad kr臋puj膮ce wi臋zy, mlecznobia艂e w艣r贸d brunatnej ciemno艣ci. Z tym widokiem czar prys艂 i wr贸ci艂o jej poczucie rzeczywisto艣ci. Oto stoi w ramionach m臋偶czyzny, kt贸ry nie zna nawet jej imienia, a jej piersi nosz膮 艣lady k艂uj膮cego m臋skiego zarostu. Zgodzi艂a si臋 na poca艂unki, jakich, jak podejrzewa艂a, niewiele 偶on ma przyjemno艣膰 do艣wiadczy膰.
Przyjemno艣膰.
Zamkn臋艂a oczy na to zdradliwe s艂owo. Jej cia艂o p艂on臋艂o ch臋ci膮 wyrzeczenia si臋 dumy dla rozkoszy. O ile dalej by艂a gotowa si臋 posun膮膰, id膮c za syrenim zewem swego cia艂a? Dzi臋ki Bogu, nie musia艂a si臋 przekona膰.
Odepchn臋艂a go.
- Musz臋 i艣膰. Musz臋.
Nachyli艂 ku niej g艂ow臋 i na chwil臋 utkwi艂 wzrok w jej twarzy. Potem z przekle艅stwem na ustach odsun膮艂 si臋 i si臋gn膮艂 d艂oni膮 mi臋dzy nich. Skuli艂a si臋, przywieraj膮c do 艣ciany, ale on tylko zasznurowa艂 jej bluzk臋, zawi膮za艂 gorset z bezwstydn膮 wpraw膮 po czym uj膮艂 j膮 pod 艂okie膰, zawr贸ci艂 z przej艣cia i poprowadzi艂 na ulic臋.
- Nie musi pan...
Jego spojrzenie kaza艂o jej zamilkn膮膰 w p贸艂 s艂owa. Zaprowadzi艂 j膮 do powozu i wskaza艂 gestem wo藕nicy, by zosta艂 na swym siedzeniu.
- Nie przypuszczam, 偶eby poda艂a mi pani adres do przekazania wo藕nicy
- powiedzia艂.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Nie.
Mo偶e mu pani powiedzie膰 po drodze. - Szarpni臋ciem otworzy艂 drzwiczki powozu i wyci膮gn膮艂 z wn臋trza rozk艂adane schodki.
Da艂a nura do 艣rodka, a on zamkn膮艂 za ni膮 drzwi. Us艂ysza艂a, jak wo艂a do wo藕nicy, by kierowa艂 si臋 ku miastu. Chwil臋 potem pow贸z oderwa艂 si臋 od kraw臋偶nika.
I tak to si臋 sko艅czy艂o.
Opar艂a si臋 o brzeg okna i wytkn臋艂a g艂ow臋 na zewn膮trz. On sta艂 przy kraw臋偶niku w tym samym miejscu, w kt贸rym si臋 rozstali. A potem pow贸z skr臋ci艂 i Munro znikn膮艂 jej z oczu.
Usiad艂a na pop臋kanej sk贸rzanej tapicerce i dopiero wtedy dojrza艂a j膮 pod oknem z przeciwnej strony. Jedn膮 czerwon膮 r贸偶臋.
71
9. Florentine:
styl szermierczy, w kt贸rym jest u偶ywane
dodatkowe ostrze
Ramsey zawr贸ci艂 do ogrod贸w z zamiarem odnalezienia cz艂owieka, kt贸ry ich szpiegowa艂. Wci膮偶 czu艂 na sobie to z艂e spojrzenie. My艣l, 偶e spocz臋艂o ono r贸wnie偶 na Helenie, pe艂zaj膮c po niej jak robactwo, nape艂ni艂a go zimn膮 furi膮. Szuka艂 przez p贸艂 godziny, p贸ki ostatecznie nie pogodzi艂 si臋 z faktem, 偶e ktokolwiek to by艂, znikn膮艂 bez 艣ladu.
Pe艂en niepokoju, nie maj膮c nic wi臋cej do roboty w Vauxhall, postanowi艂 wr贸ci膰 do White Friars.
Wci膮偶 jeszcze czu艂 dotyk jej cia艂a, gibkiego i uleg艂ego, jej ust pod swymi ustami. Po偶膮danie pulsowa艂o w nim tak 偶ywo, jak gdyby wci膮偶 trzyma艂 j膮 przypart膮 do 艣ciany. Kto by pomy艣la艂, 偶e os艂awion膮 zimn膮 krew Ramseya Munro zburzy zamaskowana kobietka w ch艂opi臋cym stroju?
Ale te偶 nikt nie obserwowa艂 jej tak niestrudzenie jak on; nie sp臋dza艂 ca艂ych lat na uczeniu si臋 j臋zyka jej opanowania: sposobu, w jaki jej 藕renice rozszerza艂y si臋 z gniewu, 艂agodnienia jej ust, gdy j膮 co艣 rozbawi艂o, spuszczania wzroku, gdy chcia艂a ukry膰 rzucan膮 w my艣li ripost臋, kt贸rej nie 艣mia艂a wypowiedzie膰. Nikt inny nie ulega艂 coraz silniejszej fascynacji pozorn膮 zagadk膮 jak膮 stanowi艂a, nie zmusza艂 si臋 do tkwienia z dala od niej na otwarciu nowej wystawy czy na zat艂oczonym ulicznym targu, 艣wiadomy, 偶e nie wolno mu dopu艣ci膰, by zwr贸ci艂a na niego ch艂odne niebieskie oczy. Helena nie mo偶e wiedzie膰, 偶e on j膮 艣ledzi i jej strze偶e.
Przyspieszy艂 kroku. Do swej sali mia艂 st膮d kilka kilometr贸w, ale wiecz贸r by艂 jeszcze wczesny, a potrzeba aktywno艣ci fizycznej -jakiejkolwiek - nagl膮ca. W miar臋 jak zbli偶a艂 si臋 ku nabrze偶om, okolica stawa艂a si臋 coraz bardziej obskurna. Domy by艂y coraz mniejsze, sklepy n臋dzniejsze, szynki podlejsze i liczniejsze, a dobiegaj膮ce z nich g艂osy bardziej ha艂a艣liwe.
Ramsey niewiele uwagi po艣wi臋ca艂 otoczeniu, chocia偶 wiedzia艂, 偶e jest obserwowany. Z艂e zamiary sz艂y za nim krok w krok, jak kot za w贸zkiem handlarza ryb. Potrafi艂 wyczu膰 gro藕b臋, inaczej nie prze偶y艂by dw贸ch lat w wi臋zieniu ca艂y i zdrowy.
Wystarczy艂o ostre spojrzenie rzucone mimochodem, by okie艂zna膰 wszelkie niestosowne zainteresowanie mieszka艅c贸w cuchn膮cych ulic. Potrafili oni
72
bowiem - tak jak on potrafi艂 wyczuwa膰 niebezpiecze艅stwo - wyczu膰 r贸偶nic臋 mi臋dzy ofiar膮 a drapie偶nikiem. A Ramsey Munro zdecydowanie by艂 drapie偶nikiem.
Poprzednie przypadkowe spotkanie z Helen膮 by艂o spraw膮 艂aski lub kary Opatrzno艣ci, zale偶nie, jak na to spojrze膰. Ale dzisiejsze?
Powiedzia艂 sobie, 偶e idzie do ogrodu Vauxhall, bo to dobre miejsce do zdobycia informacji o to偶samo艣ci m臋偶czyzny, kt贸ry o ma艂o nie zabi艂 Kita MacNeilla. Ale prawda by艂a taka, 偶e poszed艂 tam w nadziei, i偶 zn贸w zobaczy Helen臋 Nash i spr贸buje rozwik艂a膰 zagadk臋, jak膮 stanowi艂a.
Kim ona jest?
Mo偶e, tak jak si臋 przyznawa艂a, nowicjuszk膮 szukaj膮c膮 przyg贸d w 艣wiecie rozkoszy. Prowadzi艂a wyj膮tkowo nudne 偶ycie, je艣li wi臋c zapragn臋艂a czego艣, co ul偶y mord臋dze jej codzienno艣ci, nie m贸g艂 si臋 temu sprzeciwi膰.
Dlaczego zatem, do wszystkich diab艂贸w, chcia艂 to zrobi膰? Dlaczego nawet gdy mi臋tosi艂 jej piersi jak napalony niedorostek pierwszej dziewczynie, chcia艂 j膮 strzec przed sob膮 i ka偶dym m臋偶czyzn膮 sobie podobnym?
Zawsze my艣la艂, 偶e rozumie w艂asne motywacje. To, 偶e tak nie jest, nape艂ni艂o go niezadowoleniem. Napi膮艂 si臋, wyczuwaj膮c, 偶e kto艣 si臋 zbli偶a, lecz po chwili si臋 odpr臋偶y艂.
Znalaz艂e艣 co艣? - spyta艂.
A niech to! Nigdy nie pojm臋, jak to robisz - mrukn膮艂 Bill, wysuwaj膮c si臋 z ocienionego wej艣cia, by zr贸wna膰 si臋 z Ramem. -To niesamowite. Sk膮d wiedzia艂e艣, 偶e to ja?
Sapiesz jak miech kowalski.
To py艂 w臋glowy - o艣wiadczy艂 Bill z dum膮.
Jakie wie艣ci masz dla mnie?
W艂贸czy艂em si臋 po nabrze偶ach i kaza艂em moim kumplom robi膰 to samo, ale 偶aden nie widzia艂 go艣cia z wypalon膮 blizn膮 w kszta艂cie r贸偶y. Nie przez ostatnie p贸艂 roku. Tak samo jak 偶adna z kurew portowych ani nawet tych elegantszych bli偶ej miasta. Wiadomo, pami臋膰 jest kr贸tka, kiedy cz艂ek tonie w d偶inie, a tutejsze ch艂opaki, jak si臋 dostan膮 na l膮d, nie przestaj膮 pi膰, p贸ki si臋 zn贸w nie zaokr臋tuj膮. Ale ober偶ysta czy jaka dziewucha zapami臋taliby go艣cia w typie tego, co opowiada艂e艣, a co dopiero jakiego艣 偶abojada. Marynarze nie cierpi膮 偶abojad贸w, s艂owo daj臋.
Ramsey zmru偶y艂 oczy, rejestruj膮c w my艣li wysi艂ki, jakie poczyni艂, by si臋 upewni膰, kto grozi艂 Kitowi MacNeillowi i jego 偶onie i zostawi艂 wianek suchych 偶贸艂tych r贸偶 na szyi martwego szczura p贸艂 roku wcze艣niej. Musia艂 to by膰 kto艣 z St. Bride's. Nikt inny nie wiedzia艂by ani o 偶贸艂tych r贸偶ach rosn膮cych
73
w odci臋tym od 艣wiata opactwie, ani o szczeg贸lnym znaczeniu tych r贸偶 dla m臋偶czyzn, kt贸rzy niegdy艣 wychowywali si臋 tam jako sieroty, ani o 艣lubowaniu wierno艣ci, kt贸re sobie z艂o偶yli, a kt贸re 偶贸艂ta r贸偶a mia艂a symbolizowa膰.
By艂o ich czterech, wzrastaj膮cych w wierze w starodawne 艣luby wierno艣ci, pobo偶no艣ci i honoru: Douglas, ich przyw贸dca, 偶arliwy i pe艂en oddania; Kit, zadziorny i silny; Dand, bystry i nonszalancki; no i on. Kiedy opat prosi艂 o ochotnik贸w, kt贸rzy zgodz膮 si臋 wyruszy膰 do Francji jako szpiedzy, wyst膮pili wszyscy czterej. Wszyscy udali si臋 na t臋 misj臋. Wszyscy zostali uj臋ci. Wszyscy byli napi臋tnowani tym do艣wiadczeniem, i to w najbardziej dotykalny spos贸b.
Odruchowo namaca艂 palcami prawy mi臋sie艅 piersiowy. Nawet przez bawe艂nian膮 koszul臋 wyczuwa艂 wysklepione kraw臋dzie pi臋tna. Do tej pory czu艂 od贸r w艂asnego przypalanego cia艂a.
Po up艂ywie miesi臋cy tak ponurych, 偶e teraz wydawa艂y si臋 sennym koszmarem, zostali zdradzeni przez kt贸rego艣 z nich. Zdrajc膮 musia艂 by膰 albo Dand Ross, albo Toussaint, ksi膮dz wygnany z Francji, pomys艂odawca ca艂ej intrygi. Nie by艂o innego wyt艂umaczenia. Nikt inny nie wiedzia艂 o sprawach, kt贸re stra偶nik wi臋zienny ochoczo im wyjawi艂.
A poinformowawszy ich o wszystkim, zapowiedzia艂, 偶e sko艅cz膮 na gilotynie. Jeden po drugim. Douglas by艂 pierwszy. Dand mia艂 p贸j艣膰 jako nast臋pny. Ale w przeddzie艅 egzekucji obiecano im uwolnienie dzi臋ki pu艂kownikowi Roderickowi Nashowi, kt贸ry za ich wolno艣膰 zap艂aci艂 w艂asnym 偶yciem.
Zwolnienie z wi臋zienia nie da艂o im wolno艣ci. Podejrzenie prze艣ladowa艂o ich, trawi艂o bratersk膮 wi臋藕. Oskar偶ali si臋 nawzajem, ale nie maj膮c dowod贸w, nie podejmowali 偶adnych krok贸w. Wstrzymywa艂a ich zar贸wno niewiedza, jak i niegdysiejsze braterstwo.
Gdy ocaleni wr贸cili do Anglii i z艂o偶yli przysi臋g臋 wspierania rodziny pu艂kownika, Ram zerwa艂 z Kitem i Dandem. A jakie艣 p贸艂 roku temu ojciec Tar-kin napisa艂 do niego z St. Bride's o rych艂ym 艣lubie Kita.
Ram d艂ugo si臋 wpatrywa艂 w list. Rozwa偶y艂 sto powod贸w, 偶eby nie jecha膰, tuzin, 偶eby si臋 nie przejmowa膰. Ale w ko艅cu pojecha艂. Przez ca艂膮 drog臋 z Londynu na p贸艂noc Szkocji utwierdza艂 si臋 w decyzji, 偶e spyta Kita ostatni raz, czy to on ich wyda艂. Nie spodziewa艂 si臋, 偶e Kit spyta go o to samo. Tymczasem spyta艂. I tak jak Kit przyj膮艂 bez w膮tpliwo艣ci zaprzeczenie Rama, Ram uwierzy艂 w zaprzeczenie Kita.
Potem Kit opowiedzia艂 mu, co zasz艂o podczas jego podr贸偶y przez p贸艂nocn膮 Szkocj臋 z Kate Nash Blackburn. Ram zaproponowa艂, 偶e kiedy Kit
74
b臋dzie prowadzi艂 do boju 偶o艂nierzy Jego Kr贸lewskiej Mo艣ci, on postara si臋 odkry膰, kto ich zdradzi艂. Kit si臋 zgodzi艂.
W ci膮gu ostatnich miesi臋cy wiele razy czu艂 na sobie zimne dotkni臋cie czyjego艣 wzroku, tak jak dzi艣. Nie dba艂 o to, 偶e mog膮 go dopa艣膰 Dand albo Toussaint. Ale 偶ona Kita, a siostra Heleny, tak偶e by艂a n臋kana przez nieznanego przeciwnika, co jasno wskazywa艂o, 偶e nikt bliski im ani zmar艂emu pu艂kownikowi Nashowi nie mo偶e czu膰 si臋 bezpiecznie. Charlotte, chroniona przez bogactwo Welton贸w i ich wysok膮 pozycj臋 w 艣wiecie, wydawa艂a si臋 niezagro偶ona, ale Helena, na 艂asce starej despotki ka偶膮cej jej drepta膰 po ca艂ym Londynie dla lada zachcianki, z pewno艣ci膮 by艂a nara偶ona na atak.
Ram nie m贸g艂 dopu艣ci膰, by sta艂a jej si臋 krzywda.
- Nie s艂ysza艂e艣 czego od swoich zagranicznych kompan贸w? - Pytanie
Billa przerwa艂o ni膰 jego ponurych rozmy艣la艅.
Przez lata s艂awa Rama jako szermierza uros艂a do tego stopnia, 偶e prowadzi艂 mi臋dzynarodow膮 korespondencj臋 z kadr膮 ludzi uwa偶anych za ekspert贸w. Pos艂ugiwa艂 si臋 nimi jako 藕r贸d艂em informacji, pr贸buj膮c wy艣ledzi膰 bezimiennego dot膮d przeciwnika.
- Jeszcze nie - odpar艂. -Ale je艣li to Dand, to nosi pi臋tno w kszta艂cie r贸偶y,
a je偶eli Toussaint... to czy tak trudno znale藕膰 jednego francuskiego ksi臋dza?
Opactwo St. Bride's w Szkocji 1792 rok
- Dobrze! - powiedzia艂 brat Toussaint, swego czasu pono膰 oficer przed
rewolucyjnej Francji, gdy Ram odpar艂 jego pozorowane natarcie.
Ram czu艂 na sobie spojrzenia widz贸w: Douglasa Stewarta, analityczne i skupione; Kita, pe艂ne determinacji, z kt贸r膮 pokonywa艂 ka偶d膮 przeszkod臋; i Dan-da, kt贸ry g艂o艣no podpowiada艂, 偶e solidne kopni臋cie w krocze za艂atwi艂oby spraw臋 skuteczniej i 偶e jemu wszystko jedno, kogo ma kopn膮膰.
Opr贸cz nich wygnany francuski ksi膮dz uczy艂 tylko jednego ch艂opca, Johna Pertona Glassa, kt贸ry teraz siedzia艂 z dala od reszty. Up艂yw lat i ci臋偶ka praca, do jakiej opat zmusza艂 wszystkich ch艂opc贸w, odar艂y Johna z t艂uszczu, ale nie poprawi艂y jego charakteru. Zacz膮艂 natomiast zdradza膰 autentyczny talent do szpady.
Tylko Francuz m贸g艂 ci臋 tak dobrze nauczy膰 podstawowych zas艂on -m贸wi艂 Toussaint.
Tak, kiedy by艂em ch艂opcem - wyja艣ni艂 Ramsey, dysz膮c z wysi艂ku.
75
- Wci膮偶 jeste艣 ch艂opcem.
Ram st艂umi艂 rozdra偶nienie. W wieku czternastu lat od dawna przesta艂 uwa偶a膰 si臋 za ch艂opca. Toussaint wiedzia艂 o tym, tak jak i o tym, 偶e jego uwaga w trakcie pojedynku rozproszy uwag臋 Rama.
- Jak doszed艂e艣 do takiej bieg艂o艣ci? Taki biedny sierota jak ty. - Ostatnie
s艂owa zosta艂y wypowiedziane z gryz膮c膮 ironi膮 i Ram poczu艂 uk艂ucie irytacji.
Nie chcia艂, by mu przypominano przesz艂o艣膰. Na co mu ona? Ma tu braci.
Zerkn膮艂 na boki, by zobaczy膰 ich reakcj臋. Te偶 wygl膮dali na speszonych. Zgodnie z niepisan膮 umow膮 zostawili za sob膮 czasy sprzed pobytu w St. Bride's jak zrzucon膮 skorup臋, pust膮 i bez znaczenia. Z wyj膮tkiem paru rzeczy, kt贸re po prostu rozumia艂y si臋 same przez si臋.
By艂o jasne, 偶e Kit przed przybyciem do opactwa wi贸d艂 偶ycie prostackie i brutalne, a Douglas, przebywaj膮cy tu najd艂u偶ej, by艂 najbardziej oddany idea艂om - ci膮gle wyobra偶a艂 sobie szlachetne czyny, jakich kiedy艣 dokona. Tylko Dand pozostawa艂 kompletn膮 zagadk膮. Czasami zdawa艂o si臋, 偶e wywodzi si臋 z kr臋g贸w r贸wnie elitarnych jak Ram, a kiedy indziej by艂 nieufny i szorstki jak Kit.
No, powiedz mi - nalega艂 brat Toussaint.
Czyta艂em o tym traktat.
Czy偶by? - Francuz si臋 za艣mia艂. - Kt贸ry sierota tutaj ma twoj膮 zimn膮 krew? Twoje wykszta艂cenie? Kiedy tu przyby艂e艣, zna艂e艣 ju偶 艂acin臋 i grek臋. Kt贸ry szkocki sierota zna 艂acin臋 w wieku dziewi臋ciu lat?
- Pobo偶ny - podpowiedzia艂 niewinnie Dand.
Trzeba dw贸ch do tej gry.
- A brat? - spyta艂 Ram 艂agodnie. - Jak na kogo艣, kto nie chcia艂 by膰 narz臋
dziem wojny, dziwnie dobrze w艂ada brat broni膮.
U艣miech Toussainta by艂 uprzejmy, ale oczy zmru偶y艂y si臋 w zamy艣leniu.
- Jeste艣 艣wietny w odpieraniu wszelkiego rodzaju pchni臋膰, m贸j ma艂y szer
mierzu - powiedzia艂 cicho. -Ale b膮d藕 ostro偶ny. Nacieraj膮c, mo偶esz w osta
tecznym rozrachunku sam si臋 wystawi膰 na cios.
B艂yskawicznie machn膮艂 czubkiem swej klingi wok贸艂 klingi Rama. wytr膮caj膮c ch艂opcu szpad臋 z d艂oni.
- W艂a艣nie tak.
76
10. Natarcie wyprzedzaj膮ce atak:
dzia艂anie zaczepne powzi臋te, gdy przeciwnik przygotowuje atak
Ramsey skr臋ci艂 z w膮skiej przecznicy w g艂贸wn膮 ulic臋, na kt贸rej rynsztok wylewa艂 si臋 z brzeg贸w po niedawnym deszczu, zostawiaj膮c wsz臋dzie ka艂u偶e brudnej wody. Ulica by艂a zastawiona pojazdami st艂oczonymi w miejscu, gdzie wywr贸ci艂a si臋 ci臋偶ka platforma z 艂adunkiem. Wo藕nica sta艂 nad przewr贸conym pojazdem, krzycz膮c i wymachuj膮c batem nad rojem obdartych dzieciak贸w, kt贸re stara艂y si臋 dorwa膰 do rozmi臋k艂ych pak z towarem.
Ram przeskoczy艂 艣mierdz膮cy 艣ciek i ruszy艂 chodnikiem wzd艂u偶 ulicy. Dwa kwarta艂y dom贸w dalej wspi膮艂 si臋 po stromych marmurowych schodkach do frontowych drzwi swojej szko艂y. Dom, wzniesiony pokolenie wcze艣niej przez bogatego kupca, mia艂 dwa pi臋tra. Klasyczn膮 fasad臋 plami艂a sadza, a frontony by艂y wyszczerbione i pop臋kane, lecz budynek wci膮偶 emanowa艂 pewn膮 godno艣ci膮.
Gdy Ramsey otworzy艂 drzwi, jego s艂u偶膮cy Gaspard zerwa艂 si臋 z fotela, w kt贸rym drzema艂, i pom贸g艂 panu zdj膮膰 surdut. Ram w roztargnieniu skin膮艂 g艂ow膮 i spyta艂:
Czy karafka jest pe艂na, Gaspard?
Tak. - Jedyne oko s艂u偶膮cego, bo w miejscu drugiego nosi艂 czarn膮 klapk臋, zmru偶y艂o si臋 z dezaprobat膮.
Munro nie przej膮艂 si臋 nagan膮. Poznali si臋 w wi臋zieniu LeMons, gdzie trzymano ich obu. Rama za zamiary, nie czyny, a Gasparda tylko za to, 偶e pewnego lata dawno temu nauczy艂 siostrze艅ca by艂ego kr贸la kilku ruch贸w szpad膮.
Kiedy Ramseya uwolniono i rozsta艂 si臋 z dawnymi bra膰mi, przyjecha艂 do Londynu, gdzie spotka艂 dawnego towarzysza z celi ostrz膮cego szpady w obskurnej sali szermierczej. Odt膮d trzymali si臋 razem.
Nie ma list贸w ze Szkocji albo z kontynentu?
Zawiadomienie od pa艅skiego agenta nieruchomo艣ci ze Szkocji.
Dwa lata temu Ramsey zacz膮艂 dyskretnie, przez podstawionych agent贸w, skupywa膰 ziemie nale偶膮ce kiedy艣 do rodziny matki, z zamiarem odbudowania posiad艂o艣ci skonfiskowanej po bitwie pod Culloden. Trwa艂oby jednak ca艂e lata, nim sta膰 by艂oby go na realizacj臋 przedsi臋wzi臋cia. Chyba 偶e wygra Wszech艣wiatowy Turniej Pojedynk贸w.
77
I wcze艣niej zjawi艂o si臋 czterech m艂odych ludzi na nauk臋.
Pami臋tasz, jak si臋 nazywali?
Jeden z nich to lord Figburt.
Ach tak. ch艂opcy z ogrodu Vauxhall. Doskonale. Ma czterech nowych wyrostk贸w do nia艅czenia, list ze Szkocji oraz listy od partner贸w i ewentualnych przeciwnik贸w w turnieju, na kt贸re trzeba odpowiedzie膰, notatki od p艂atnych agent贸w do przejrzenia. Musisz te偶 dope艂ni膰 koniecznych przygotowa艅: fizycznych, umys艂owych i finansowych, by stan膮膰 do turnieju jako godny przeciwnik. No i jeszcze Helena Nash.
Zapowiada艂 si臋 pracowity tydzie艅.
Dzi臋kuj臋, Gaspard. Mo偶esz i艣膰 spa膰. Sam si臋 obs艂u偶臋.
Doskonale, prosz臋 pana. Ale jest jeszcze co艣. - Uciek艂 w bok swym jedynym okiem.
Co takiego? - spyta艂 Ram.
- W salonie czeka markiz Cottrell.
Naprawd臋 ci臋偶ki tydzie艅.
Ramsey wszed艂 do pokoju, kt贸ry ton膮艂 w mroku, bo jedyne 艣wiat艂o pada艂o z lampy ustawionej na kredensie. Natychmiast dojrza艂 swego go艣cia. Srebrnow艂osy starzec sta艂 przy kolekcji szpad i wa偶y艂 w d艂oni jedn膮 z nich, pi臋kny okaz stali z Toledo. Us艂yszawszy wchodz膮cego Rama, od艂o偶y艂 bro艅 do gabloty.
S艂ysza艂em, 偶e robisz u偶ytek z twych umiej臋tno艣ci - powiedzia艂, nie odwracaj膮c si臋. - Jak rozumiem, to jest twoja salle.
Skromna - odrzek艂 Ramsey ch艂odno - ale w艂asna.
Markiz wybra艂 inn膮 szpad臋. Rapier z Solingen w Niemczech. .
Zebra艂e艣 troch臋 pi臋knej broni.
Zachowa艂em w pami臋ci nauki z dzieci艅stwa. Zaliczam do nich uznanie dla dobrego ostrza.
Cottrell wyda艂 kr贸tkie prychni臋cie i si臋 odwr贸ci艂. Czas nie obszed艂 si臋 z nim 艂agodnie. Twarz o arystokratycznych rysach mia艂 pobru偶d偶on膮 i lekko nabrzmia艂膮, a bystre niegdy艣 oczy przes艂oni艂a katarakta. Jak偶e musia艂 nienawidzi膰 swej staro艣ci.
Porusza艂 si臋 wolno, z wyra藕nym trudem. Mia艂 sztywne stawy, a palce d艂oni lekko zgi臋te nawet wtedy, gdy niczego w nich nie trzyma艂. Ram nie potrafi艂 okre艣li膰, co czuje, patrz膮c na niego.
78
- Wiesz, 偶e twego ojca uczy艂 wielki Angelo - powiedzia艂 markiz.
Ram opad艂 na ci臋偶ki fotel i wyci膮gn膮艂 si臋 w nim z wystudiowan膮 swobod膮.
- Owszem, przypominam sobie co艣 takiego.
Markiz przygl膮da艂 si臋 m艂odszemu m臋偶czy藕nie, pr贸buj膮c oceni膰, z jakim typem cz艂owieka ma do czynienia. Mia艂 nadziej臋 sprowokowa膰 go do jakiej艣 reakcji, przychodz膮c p贸藕nym wieczorem niezapowiedziany i nieoczekiwany, ale nieugi臋ty charakter zamieszkiwa艂 t臋 urodziw膮 cielesn膮 pow艂ok臋. Nieugi臋ty czy raczej twardy. Twardszy ni偶 m贸j? - zastanawia艂 si臋 markiz.
Tw贸j ojciec by艂 najlepszym szermierzem, jakiego widzia艂em - rzek艂.
Widocznie nigdy nie widzia艂 pan cz艂owieka, kt贸ry go zabi艂 - odpar艂 Ram oschle.
Wargi markiza drgn臋艂y.
Umy艣lnie starasz si臋 by膰 wulgarny.
Czy偶by? - Ram si臋gn膮艂 po karafk臋 klaretu stoj膮c膮 przed nim na stole, nala艂 odrobin臋 wina do kieliszka i podni贸s艂 go do ust. -A ja my艣la艂em, 偶e jestem nadzwyczaj pow艣ci膮gliwy - powiedzia艂 znad brzegu kieliszka. -Ale mniemam, 偶e nie przyszed艂 pan tutaj w tak ukradkowy spos贸b i o takiej potajemnej godzinie, by rozprawia膰 o umiej臋tno艣ciach szermierczych mego rodzica albo o ich braku. Zw艂aszcza 偶e przez ostatnie trzy lata odmawia艂em spotkania z panem gdziekolwiek i w jakichkolwiek okoliczno艣ciach. A jednak pan tu jest. Czy mog臋 wiedzie膰, czemu zawdzi臋czam ten... honor?
Po chwili milczenia markiz pierwszy raz si臋 u艣miechn膮艂.
Na Boga, ch艂odno mnie przyjmujesz.
艢wiat jest ch艂odny, prosz臋 pana.
U艣miech markiza zblak艂. Wpatrywa艂 si臋 w Rama, czekaj膮c, a偶 ten przerwie milczenie. Ale Munro tylko poci膮gn膮艂 艂yk klaretu, odstawi艂 kieliszek na st贸艂 i wyci膮gn膮wszy przed siebie d艂ugie nogi, skrzy偶owa艂 je w kostkach. Potem z艂o偶y艂 d艂onie na p艂askim brzuchu i spojrza艂 na markiza z udawanym zaciekawieniem, jak dziecko znudzone wymuszon膮 grzeczno艣ci膮.
By艂a to taktyka obliczona na rozdra偶nienie go艣cia i odnosi艂a skutek.
Drzwi otworzy艂y si臋 z rozmachem, przerywaj膮c cisz臋, i do salonu wszed艂 jednooki lokaj, zgi臋ty pod ci臋偶arem masywnej srebrnej tacy pe艂nej akcesori贸w, kt贸re by艂yby ozdob膮 kredensu ka偶dego modnego eleganta. Kryszta艂owe p贸艂miski st艂oczone na tacy zape艂nia艂y stosy pasztetu z g臋sich w膮tr贸bek, grzanek, winogron w cukrze i kandyzowanych owoc贸w, a czajnik z sewr-skiej porcelany g贸rowa艂 wdzi臋cznie nad obfito艣ci膮 jad艂a. Najwyra藕niej informatorzy, kt贸rzy twierdzili, 偶e Ramsey ledwie wi膮偶e koniec z ko艅cem i stara si臋 偶y膰 jak najoszcz臋dniej, k艂amali.
79
- Widz臋, Gaspard - zauwa偶y艂 Ram lakonicznie - 偶e spl膮drowa艂e艣 spi偶arni臋
w s膮siedztwie. Up贸r markiza b臋dzie nagrodzony. To wszystko, dzi臋kuj臋 ci.
Wi臋c lokaj zadba艂 o to, aby pan wywar艂 dobre wra偶enie. Dzi臋ki Bogu, 偶e kto艣 tu ma dosy膰 rozs膮dku, by wiedzie膰, kiedy pozory si臋 licz膮, a kiedy nie.
Lokaj z trosk膮 艂ypn膮艂 swym jedynym okiem, z艂o偶y艂 szybki uk艂on i wycofa艂 si臋 bezszelestnie, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
Prosz臋 si臋 cz臋stowa膰 - powiedzia艂 Ram. - Przykro by艂oby mi my艣le膰, 偶e Gaspard wkroczy艂 na 艣cie偶k臋 wyst臋pku tylko po to, by zignorowano owoce jego trudu. - Wskaza艂 d艂oni膮 ma艂膮 uczt臋.
Nie. Dzi臋kuj臋 - odpar艂 markiz. - Bardzo jeste艣 do niego podobny w sposobie bycia. Do twego ojca. Dumny. Nieust臋pliwy. Rozgoryczony.
Mi艂o z pa艅skiej strony, 偶e mi pan to m贸wi - rzek艂 Ram spokojnie. -Ciesz臋 si臋, wiedz膮c, komu zawdzi臋czam zalety mego charakteru. To nader inspiruj膮ce. Mo偶emy bowiem tylko poprawia膰 nasz膮 podstawow膮 glin臋, czy偶 nie?
I zgry藕liwy - odci膮艂 si臋 markiz. - On te偶 by艂 zgry藕liwy. Brwi Ramseya zmarszczy艂y si臋 z dezaprobat膮.
Czy nie m贸g艂 pan powiedzie膰 „dowcipny"? Brzmia艂oby o wiele lepiej. Markiz st艂umi艂 gniew wrz膮cy pod ch艂odn膮 mask膮. Wzi膮艂 g艂臋boki oddech,
a potem, nabrawszy otuchy mimo odmowy, jaka go ju偶 kiedy艣 spotka艂a, nala艂 sobie kielich klaretu. Prawie cztery lata zaj臋艂o mu znalezienie si臋 tutaj. Najpierw rozs膮dek powstrzymywa艂 go od przyj艣cia. By艂 pewien, 偶e Ramsey wreszcie odpowie na jego wezwania. Jest w ko艅cu markizem Cottrell. P贸藕niej powstrzymywa艂a go duma. Jest w ko艅cu markizem Cottrell. Ostatecznie to, co go powstrzymywa艂o, przyprowadzi艂o go tu. Jest w ko艅cu markizem Cottrell.
Ostatnim z Cottrell贸w...
Wypi艂 duszkiem wino i podni贸s艂 wzrok na Rama. Po艂yskliwa masa czarnych pukli, jasna cera, pi臋kne niebieskie oczy.
I wygl膮dasz jak on. Ca艂kiem jak on!
M贸j ojciec wygl膮da艂 jak katamita? - spyta艂 Ramsey znudzonym tonem. Markiz nie zdo艂a艂 st艂umi膰 w艣ciek艂o艣ci.
Jak 艣miesz?!
- Ale偶 ja tylko powtarzam ostatnie s艂owa, jakie od pana s艂ysza艂em - od
par艂 Ram niewinnie. - Niech pomy艣l臋...
Odchyli艂 g艂ow臋 na oparcie fotela i zamkn膮艂 oczy, jakby stara艂 si臋 co艣 sobie przypomnie膰.
- Tak, jestem pewien. Prosz臋 cofn膮膰 si臋 my艣l膮 wstecz - zach臋ca艂 zjadli
wie. - Moja matka przyby艂a ze mn膮 do pa艅skiego domu w Mayfair. S艂u偶膮cy
80
kaza艂 nam czeka膰 w tylnym holu. Jak handlarzom. Przypominam sobie dziewczyn臋 poleruj膮c膮 mosi臋偶n膮 tabliczk臋 na drzwiach. W ko艅cu zjawi艂 si臋 pan, a matka spyta艂a: „Co b臋dzie z moim synem?" P艂aka艂a. Pami臋tam to dobrze, bo nigdy przedtem nie widzia艂em jej roni膮cej 艂ez. - Urwa艂 i utkwi艂 wzrok w markizie. - A pan odpowiedzia艂: „Zapewne trafi do burdelu, ma wygl膮d katamity". Wzruszy艂 ramionami i si臋 u艣miechn膮艂.
Kiedy wi臋c zechcia艂 pan wspomnie膰 o mym podobie艅stwie do ojca, przyj膮艂em, 偶e on te偶 mia艂 wygl膮d...
Do艣膰! - To s艂owo niemal eksplodowa艂o z ust markiza.
U艣miech zgas艂 na twarzy Rama, zostawiaj膮c tylko pogardliwy wyraz.
Tak - powiedzia艂 cicho. - Dok艂adnie to samo sobie pomy艣la艂em.
On by艂 moim synem! By艂em pogr膮偶ony w b贸lu! Powiedzia艂em to, chc膮c, 偶eby kto艣 inny poczu艂 taki sam b贸l jak ja.
Ram zmru偶y艂 oczy.
A to niespodzianka! My艣la艂em, 偶e pan si臋 go wyrzek艂. „M贸j syn nie 偶yje od przesz艂o dziesi臋ciu lat". Zdaje si臋, 偶e w艂a艣nie to pan powiedzia艂 na wiadomo艣膰 o jego 艣mierci.
Nie rzucaj mi w twarz moich s艂贸w! - D艂onie markiza zacz臋艂y si臋 trz膮艣膰, a na twarz wyst膮pi艂y szkar艂atne plamy. - Obwinia艂em twoj膮 matk臋 o jego 艣mier膰 - ci膮gn膮艂 bez cienia skruchy. - 1 nadal obwiniam. Gdyby wype艂ni艂 sw贸j obowi膮zek i po艣lubi艂 kobiet臋 ze swojej sfery, 偶y艂by do dzi艣.
Moja matka by艂a c贸rk膮 hrabiego. O ile mi wiadomo, hrabiowie maj膮 wy偶szy status od markiz贸w - wycedzi艂 Ram, zapomniawszy o ch艂odnej rezerwie.
Jej ojca wyzuto z tytu艂u i posiad艂o艣ci. By艂a Szkotk膮 i papistk膮 - odpar艂 markiz ze z艂o艣ci膮. - Odm贸wi艂a nawr贸cenia, nie zwa偶aj膮c na moje pro艣by i skutki jej uporu dla twego ojca i ciebie. By艂a nie lepsza ni偶 kochanica regenta pani Fitzhugh. Nie mia艂a jeszcze dwudziestu lat, kiedy si臋 „pobrali", wi臋c zwi膮zek twych rodzic贸w nawet nie by艂 prawomocny!
Tak, to musia艂o by膰 dla pana nader irytuj膮ce, 偶e pa艅ski syn nie wypar艂 si臋 ma艂偶e艅stwa z moj膮 matk膮.
Markiz z coraz wi臋kszym trudem panowa艂 nad furi膮. Nie wygra z tym m艂odym cz艂owiekiem, zra偶aj膮c go do siebie. Nadzieje na przed艂u偶enie rodu i przekazanie tytu艂u nast臋pnym pokoleniom b臋d膮 stracone, je艣li nie przekona Ramseya Munro, by spe艂ni艂 jego 偶yczenie.
- To niewa偶ne, czego on si臋 wyrzek艂 - powiedzia艂. - Pa艅stwo nie uznaje
jego ma艂偶e艅stwa. Ani ciebie.
6 - Bal maskowy
81
Potrafi臋 偶y膰 z t膮 艣wiadomo艣ci膮.
Nie musisz.
Ram zerkn膮艂 w g贸r臋 znad winogrona, kt贸re pieczo艂owicie obiera艂 ze sk贸rki. Nawet si臋 u艣miechn膮艂.
Matka nie zostawi艂a ci nic - rzek艂 markiz spokojnie.
W艂a艣nie tak膮 sum臋 rze藕nik spod Culloden, pa艅ski przyjaciel ksi膮偶臋 Cumberland, zostawi艂 jej rodzinie.
Cumberland nie by艂 moim przyjacielem. I nie obchodz膮 mnie straty jakiej艣 szkockiej rodziny. Gdyby chcieli zatrzyma膰 ziemi臋, powinni byli popiera膰 koron臋. Ale przede wszystkim nie obchodz膮 mnie, bo to nale偶y do przesz艂o艣ci. A przesz艂o艣膰 jest martwa. Jak m贸j syn. I twoja matka.
Chcia艂 pan powiedzie膰 „synowie", czy偶 nie? - poprawi艂 go Ramsey 艂agodnie.
Markiz wzdrygn膮艂 si臋 na ten nag艂y cios. Do licha. Oczywi艣cie, 偶e on wie. Wszystko, co mu donoszono o Ramsey u Munro, wskazywa艂o na to, 偶e powinien wiedzie膰.
- Zdaje si臋, 偶e po mym ojcu sp艂odzi艂 pan jeszcze trzech m臋skich potom
k贸w - ci膮gn膮艂 Ram. - Jeden umar艂 w niemowl臋ctwie, drugi zgin膮艂 kilka lat
p贸藕niej w wypadku w Eton. Ostatniego zabito pi臋膰 lat temu. Wszyscy zmarli
bezpotomnie. Nie zostawili nawet, przynajmniej tak mi m贸wiono, przydat
nych b臋kart贸w.
Markiz nie dawa艂 si臋 sprowokowa膰.
Og艂osi艂bym ci臋 moim prawowitym dziedzicem.
Teraz? - Ram parskn膮艂 i zacisn膮wszy d艂onie na por臋czach fotela, poderwa艂 si臋 na nogi. Spojrza艂 na zegar na gzymsie kominka.
Stary, zauwa偶y艂 markiz, i kunsztownie wykonany. Jedyny dekoracyjny przedmiot w salonie. Jako ch艂opiec Ramsey op艂ywa艂 w luksusy i przyjemno艣ci. Czy za nimi t臋skni? Jak m贸g艂by nie t臋skni膰?
Bogactwo jego ojca nie pochodzi艂o od Cottrell贸w, lecz z ogromnej do偶ywotniej spu艣cizny ze strony matki. Dotkni臋ty wprawdzie bojkotem towarzyskim, ale zamo偶ny ojciec Rama nie odmawia艂 偶onie i synowi niczego, co da艂o si臋 kupi膰 za pieni膮dze: s艂u偶by i powoz贸w, nauczycieli i instruktor贸w, okaza艂ego umeblowania, wykwintnego jedzenia i eleganckich stroj贸w. Ramsey 偶y艂 jak m艂ody ksi膮偶臋.
Przez dziewi臋膰 kr贸tkich lat.
Dop贸ki jego ojciec nie zgin膮艂 w pojedynku, broni膮c honoru „tej kobiety".
Potem 偶ycie Rama zmieni艂o si臋 diametralnie. A teraz ten niegdy艣 utytu艂owany ch艂opiec siedzia艂 przed markizem w prawie pustym pokoju w taniej
82
dzielnicy Londynu i pi艂 kradzione wino. Jak m贸g艂by nie chcie膰 przyj膮膰 tego, co mu si臋 proponuje? Markiz odstawi艂 kieliszek. Ram ziewn膮艂.
Prosz臋 mi wybaczy膰 - powiedzia艂. - Poczu艂em si臋 nagle niezmiernie znu偶ony. Gaspard odprowadzi pana do drzwi.
Nie s艂ysza艂e艣 mnie? - spyta艂 markiz niedowierzaj膮co. - Mog臋 sprawi膰, by艣 zosta艂 prawnie uznany. Mog臋 ci臋 uczyni膰 markizem Cottrell!
Nie mo偶e pan - odpar艂 Ram lekkim tonem. - Nie mo偶na ot tak sobie zrobi膰 markiza z b臋karta. Tylko korona ma moc to uczyni膰.
Ach, wi臋c to dlatego. Ramsey nie rozumie, jak wielka jest si艂a markiza. Ani nie wie o planie, jaki jego dziadek zrealizowa艂 dawno temu.
R贸wnie偶 ci, kt贸rzy ciesz膮 si臋 przychylno艣ci膮 korony - powiedzia艂 Cottrell.
Tak jak pan?
Tak! Czy wreszcie poj膮艂e艣, jak cenny dar chc臋 ci ofiarowa膰?
Doskonale poj膮艂em - odpar艂 Ram. - I, podobnie jak w zesz艂ym roku, dwa lata temu i trzy lata temu, nie jestem zainteresowany. Dziwi臋 si臋, i偶 mo偶e pan przypuszcza膰, 偶e by艂bym.
Markiz wlepi艂 w niego wzrok.
- Nie wierz臋 ci. Prowadzisz ze mn膮 gr臋. Chcesz mnie zmusi膰, bym po
wiedzia艂, 偶e mi przykro. 呕e 偶a艂uj臋 mego post臋powania wobec twego ojca
i jego... twojej matki. Nie zrobi臋 tego. Nigdy! - Waln膮艂 pi臋艣ci膮 w st贸艂 tak
mocno, 偶e kieliszek przewr贸ci艂 si臋 i wino pociek艂o na pod艂og臋.
Ram patrzy艂 bez emocji na ka艂u偶臋 rubinowej cieczy.
Myli si臋 pan. Nie oczekuj臋 od pana niczego ponad to, co ju偶 pan okaza艂.
Wydaje ci si臋, 偶e jeste艣 szlachetny - powiedzia艂 markiz z irytacj膮- -Tymczasem jeste艣 po prostu g艂upi. Uparty, 艣mieszny ch艂opiec. Nie wskrzesisz matki, odmawiaj膮c mi.
Wiem - przyzna艂 Ram spokojnie.
Markiz zacisn膮艂 usta i odchyli艂 si臋 w fotelu, by zebra膰 my艣li, zirytowany, 偶e mu popsuto szyki. Brak reakcji Rama na jego prowokacje zaskoczy艂 go. Spodziewa艂 si臋 w艣ciek艂o艣ci i nienawi艣ci, a nie ch艂odnego lekcewa偶enia i jawnej pogardy.
Spr贸bowa艂 innej taktyki.
- Przyjmij m膮 ofert臋 - rzek艂 spokojnie, zmuszaj膮c si臋 do takiej samej ch艂od
nej uprzejmo艣ci, jak膮 okazywa艂 jego wnuk. - Nie wierz臋, 偶e chcesz 偶y膰 tak
jak teraz. Jak wyrzutek, jak 偶ebrak, kt贸ry je och艂apy rzucone mu przez ludzi,
cho膰 wie, 偶e oni wcale nie s膮 od niego lepsi.
83
Ram-si臋 u艣miechn膮艂.
- To s膮 bardzo smakowite och艂apy, prosz臋 pana.
Markiz zignorowa艂 t臋 zgry藕liw膮 ripost臋. Nie odrywa艂 wzroku od twarzy wnuka, szukaj膮c najmniejszej rysy w jego opanowaniu.
Jak偶e musi to by膰 nienawistne potomkowi tak dumnych rodzic贸w.
Co mia艂oby by膰 mi nienawistne?
Lito艣膰 ludzi z towarzystwa i ich protekcjonalno艣膰. 呕adnej reakcji.
- Czy pozdrawiaj膮 ci臋, gdy spotkaj膮 ci臋 na ulicy? Czy zapraszaj膮 do swo
ich klub贸w? Mo偶e tak, ale tylko po to, by艣 dawa艂 pokaz swej bieg艂o艣ci. Jak
nied藕wied藕 w cyrku.
Ani mrugni臋cia.
-"'Czy ich 偶ony i c贸rki rozmawiaj膮 z tob膮? - Czy偶by leciutkie drgni臋cie k膮cik贸w ust? Czy wreszcie trafi艂 w czu艂y punkt? Jest tylko jeden spos贸b, by si臋 przekona膰: naciska膰 mocniej. - Co za g艂upie pytanie! Oczywi艣cie, 偶e tak. Tak - ci膮gn膮艂 markiz. - Jestem pewien, 偶e rozmawiaj膮... po zmroku. Albo na kuchennych schodach swych dom贸w, kiedy m臋偶owie drzemi膮 podpici przy stolikach do gry.
B艂膮d. G艂adkie oblicze Rama si臋 rozchmurzy艂o. Markiz pospieszy艂 odzyska膰 stracony teren.
- Nie - powiedzia艂. - O nie. Na twoj膮 dam臋 nie czeka m膮偶. Nie tolerowa艂
by艣 resztek z cudzego sto艂u. Wi臋c kt贸偶 to taki? Wdowa? A mo偶e awanturni
cza m艂oda dama? Pozwala ci na poufa艂o艣ci w zaciszu swego powozu lub
w cienistych zak膮tkach ogrod贸w rozkoszy. Ale nast臋pnego ranka nie zauwa偶a
ci臋 podczas przeja偶d偶ki po parku.
Wreszcie b艂ysk jakiej艣 g艂臋boko ukrytej emocji w spokojnym ch艂odzie tego spojrzenia.
Tak, jestem pewien, 偶e damy czyni膮 wi臋cej, ni偶 tylko rozmawiaj膮 z tob膮.
Ka偶臋 Gaspardowi odprowadzi膰 pana do wyj艣cia.
Masz zbyt wiele dumy, by by膰 trzymany na uboczu przez jak膮艣 dam臋 niczym skrywane ulubione zwierz膮tko. Nie jeste艣 m臋sk膮 nierz膮dnic膮.
Nic pan o mnie nie wie - wycedzi艂 Ram przez zaci艣ni臋te z臋by.
Przeciwnie. Wiem o tobie ca艂kiem sporo. Kaza艂em zrobi膰 wywiad: o twych finansach, twoich znajomo艣ciach. Znam ci臋 lepiej, ni偶 przypuszczasz. Na przyk艂ad wiem, 偶e odziedziczy艂e艣 po ojcu niezdolno艣膰 godzenia si臋 na kompromisy. I jego urok. W膮tpi臋, by jaka艣 kobieta mu si臋 opar艂a, je艣li pragn膮艂 jej do艣膰 mocno. I niewiele zdo艂a艂o oprze膰 si臋 tobie. Twoja reputacja jest szeroko znana.
84
Niech偶e si臋 pan na co艣 zdecyduje! - prychn膮艂 Ram. - W jednej chwili cechy Cottrell贸w wr贸偶a mi karier臋 utrzymanka jakiej艣 damy, a w nast臋pnej jestem tak nieoparcie atrakcyjny dla kobiet, 偶e wystarczy, bym kiwn膮艂 palcem, a na wy艣cigi pospiesz膮 rujnowa膰 sobie dla mnie opini臋.
Postaram si臋 uj膮膰 to bardziej dos艂ownie - odpar艂 markiz aksamitnym g艂osem. - Nie oprze ci si臋 偶adna kobieta, przynajmniej nie na par臋 godzin. Ale podejrzewam, 偶e ka偶da odzyskuje rozs膮dek, gdy tylko wstanie z twego 艂贸偶ka. Damy, kt贸re chcia艂by艣 po艣lubi膰 i sp艂odzi膰 z nimi swego dziedzica, s膮 bardzo ostro偶ne, gdy tylko sobie przypomn膮, jak drogo si臋 p艂aci za mi艂o艣膰, kiedy nami臋tno艣膰 wyga艣nie.
Damy, kt贸re bym po艣lubi艂? - powt贸rzy艂 Ram niedowierzaj膮co. - Nie wie pan nic o tym, czego pragn臋. Zapewniam, 偶e je艣li pewnego dnia ogarnie mnie potrzeba sp艂odzenia potomka, znajd臋 mn贸stwo cnotliwych...
C贸rek sklepikarzy? - Markiz za艣mia艂 si臋 z satysfakcj膮. Trafi艂 w cel. Dostrzeg艂 rumieniec pokrywaj膮cy twarz wnuka. Ten g艂upiec jest zakochany. W jakiej艣 damie.
A ona go nie chce.
- Nie, Ramseyu Munro. Urodzi艂e艣 si臋 do splendoru i przywilej贸w, jak
m艂ody kalif, wy膰wiczony od ko艂yski w cenieniu tylko tego, co najlepsze,
najbardziej wyrafinowane, najwykwintniejsze. Rozejrzyj si臋. Masz niewie
le, ale to, co masz, jest w najlepszym gatunku. Ilu biedak贸w bez nazwiska
posiada japo艅sk膮 kling臋 z XVII wieku? I ilu b臋kart贸w nosi z艂ote r贸偶e w kra
watach?
Widzia艂, 偶e zada艂 ci臋cie prawie do ko艣ci.
Pomy艣l o mojej propozycji.
Nie musz臋. Nie chc臋 niczego, co nale偶y do pana. Ani nazwiska, ani pieni臋dzy, ani tytu艂u.
Ale kimkolwiek jest ta, kt贸ra ci臋 tak oczarowa艂a, ona mo偶e chcie膰. Gdyby艣 przyj膮艂 moj膮 ofert臋, mog艂aby zgodzi膰 si臋 u偶ywa膰 twego nazwiska przez ca艂e 偶ycie, zamiast u偶ywa膰 twego cia艂a przez par臋 godzin. - Markiz wsta艂 i wsparty na lasce z ko艣ci s艂oniowej, podszed艂 do Rama. - O tak. Widz臋, 偶e tu idzie o kobiet臋. Rozpoznaj臋 oznaki. Widzia艂em takie same u twego ojca. I tak jak on, musisz j膮 mie膰, a nie we藕miesz jej na warunkach mniej honorowych ni偶 te, kt贸re narzucasz. Ona za艣, kimkolwiek jest, nie zechce ciebie. Nie otwarcie. Powiniene艣 to wiedzie膰. Czy nie by艂o pewnej m艂odej damy par臋 lat temu?
- Prosz臋 wyj艣膰. - D艂onie Rama zacisn臋艂y si臋 w pi臋艣ci.
Markiz u艣miechn膮艂 si臋 zadowolony z siebie.
85
Kt贸ra dobrze urodzona kobieta wyrzeknie si臋 wszystkiego: honoru, rodziny, towarzystwa, dla ciebie takiego, jakim jeste艣 teraz? Tw贸j ojciec dysponowa艂 przynajmniej zach臋t膮, by sprzeciwi膰 si臋 konwencji i spo艂ecze艅stwu. By艂 dziedzicem tytu艂u, bogatym ponad miar臋. Ty jeste艣 b臋kartem, i do tego biednym.
Powiedzia艂em: prosz臋 wyj艣膰!
Powiedz mi jedn膮 rzecz. Ta m艂oda dama... czy zdradzi艂a ci swoje prawdziwe nazwisko? Czy te偶 jest zbyt dyskretna albo by艂a zbyt speszona, by przedstawi膰 si臋 jakimkolwiek nazwiskiem?
Markiz zerkn膮艂 na zaci艣ni臋te pi臋艣ci Rama. Przebieg艂 go dreszcz na ten widok, wra偶enie od dawna niedo艣wiadczane. Zawaha艂 si臋. Nie wiedzia艂, jak dalece mo偶na naciska膰 Ramseya Munro. Nie wiedzia艂, co prze偶y艂 we francuskim wi臋zieniu ani kim sta艂 si臋 po powrocie.
Nie m贸g艂 jednak odej艣膰, nie uczyniwszy wszystkiego, co w jego mocy, by zabezpieczy膰 prawowit膮 lini臋 dziedziczenia jego nazwiska.
- Jeste艣 taki do niego podobny, Ramseyu. Zabijesz si臋 z pragnienia. A nie
musisz - szepn膮艂 natarczywie. - Mo偶esz mie膰 wszystko, czego zechcesz.
- Niczego od pana nie chc臋. Z wyj膮tkiem opuszczenia mego domu.
Markiz ju偶 otworzy艂 usta, by co艣 powiedzie膰, ale po chwili je zamkn膮艂.
Niech jego s艂owa pracuj膮 pod jego nieobecno艣膰. Odwr贸ci艂 si臋 i ruszy艂 z wysi艂kiem do zimnego, s艂abo o艣wietlonego korytarza.
- Zechcesz- mrucza艂, mijaj膮c jednookiego lokaja przytrzymuj膮cego drzwi.
- Zechcesz.
Ledwie drzwi za markizem si臋 zamkn臋艂y, Ram przywo艂a艂 s艂u偶膮cego.
- Gaspard!
Francuz wszed艂 do salonu. Munro sta艂 po艣rodku pokoju w szerokim rozkroku, jak gdyby znajdowa艂 si臋 na pok艂adzie okr臋tu miotanego sztormem, a nie na sta艂ym l膮dzie w londy艅skim White Friars. Jego oczy miota艂y b艂yskawice, a wargi wykrzywia艂 grymas w艣ciek艂o艣ci. Jak sam Lucyfer na wie艣膰 o wygnaniu z nieba, pomy艣la艂 Gaspard, 艣wiadomy blu藕nierstwa, ale niezdolny odp臋dzi膰 tej my艣li.
Oui? - spyta艂 niepewnie.
Podaj mi whisky - za偶膮da艂 Ramsey zd艂awionym g艂osem. - Dwie butelki. Nie, trzy. I nie wpuszczaj tu 艣wiat艂a, kiedy nadejdzie przekl臋ty 艣wit.
86
. Flanconnade:
Diagonal: pchni臋cie w bok przeciwnika
ods艂oni臋ty tu偶 pod 艂okciem
Dwunastego wieczorem, Beard Street 5, Cheapside. Bal maskowy. Wst臋p trzy szylingi. Arlekin.
- Panno Nash.
Helena w艂a艣nie znalaz艂a og艂oszenie, kt贸re Oswald Goodwin obieca艂 zamie艣ci膰 w „London Post". Podskoczy艂a na niespodziewany d藕wi臋k g艂osu chlebodawczyni. Do przybycia go艣ci zosta艂o p贸艂torej godziny, a lady Tilpot zwykle wola艂a robi膰 efektowne wej艣cie dopiero w ich obecno艣ci.
- Prosz臋 si臋 uspokoi膰, panno Nash - rozkaza艂a, wkraczaj膮c do salonu.
Helena oniemia艂a ze zdumienia. Lady Tilpot porzuci艂a swoje zwyk艂e ciemne
kolory na rzecz bia艂ej koronki. Powodzi bia艂ej koronki opadaj膮cej kaskad膮 z jej pulchnych ramion i uk艂adaj膮cej si臋 szerokim kr臋giem u st贸p. Wygl膮da艂a jak g艂owa cukru.
- Ostatnio bywa pani dziwnie podekscytowana. - Stara dama unios艂a d艂o艅
i skin臋艂a upier艣cienionym palcem. Lokaj podbieg艂 truchtem, by przytrzyma膰
jej krzes艂o, gdy b臋dzie sadowi艂a sw膮 masywn膮 posta膰. Odprawi艂a go mach
ni臋ciem r臋ki. - Mo偶esz i艣膰 oczekiwa膰 go艣ci, John.
U lady Tilpot, jak w wielu du偶ych domach, wszystkich lokaj贸w nazywano imieniem John, bez wzgl臋du na to, jakie imi臋 nosili naprawd臋. S艂u偶膮cy oddali艂 si臋, a lady Tilpot spojrza艂a na Helen臋.
- Prosz臋 mi wybaczy膰 - odezwa艂a si臋 Helena, ukradkiem wpychaj膮c ga
zet臋 mi臋dzy siedzenie a bok fotela. - By艂am pogr膮偶ona w lekturze, a pani,
maj膮c tak lekki krok, zaskoczy艂a mnie znienacka.
Odwo艂anie si臋 do pr贸偶no艣ci lady Tilpot da艂o dobry skutek. Wyszczerzy艂a z臋by w czym艣 na kszta艂t u艣miechu.
My艣l臋, 偶e to wybaczalne. Musi si臋 pani stara膰 nie by膰 taka p艂ochliwa.
Tak, prosz臋 pani. - Zarzut nie by艂 ca艂kiem bezpodstawny. Jeszcze kilka tygodni temu nikt by jej nie pos膮dzi艂 o p艂ochliwo艣膰. Teraz nerwowo艣膰 prze艣ladowa艂a j膮 na jawie, a nami臋tne spotkania z celtyckim ksi臋ciem, ciemnym w艂adc膮 i wojuj膮cym anio艂em wype艂nia艂y noce. Wiedz膮c, 偶e prawdopodobnie wi臋cej nie zobaczy Rama, z ut臋sknieniem wyczekiwa艂a nocy, by w snach znale藕膰 to, czego nie mog艂a prze偶y膰 na jawie.
87
Ale Ramsey Munro nie by艂 jedyn膮 przyczyn膮 nerwowo艣ci Heleny. Towarzysz膮ce jej ostatnio uczucie, 偶e jest 艣ledzona, nasila艂o si臋. Nawet id膮c do wypo偶yczalni ksi膮偶ek, chowa艂a si臋 w cieniu i raz po raz zerka艂a przez rami臋.
A do tego jeszcze r贸偶e. Siedem, po jednej ka偶dego dnia, od kiedy wr贸ci艂a z Vauxhall. Zastawa艂a je w przypadkowych i dziwnych miejscach: czekaj膮c u modystki, by odebra膰 nowy kapelusz lady Tilpot, wychodz膮c ze sklepu warzywnego albo na p贸艂ce w wypo偶yczalni.
W pierwszej chwili r贸偶e wyda艂y jej si臋 urocze, ale wkr贸tce zauwa偶y艂a, 偶e nie s膮 pi臋kne jak ta, kt贸r膮 dosta艂a w Vauxhall dwa tygodnie temu. Trafia艂y si臋 przekwitaj膮ce lub wysuszone, niekt贸re mia艂y oskubane zewn臋trzne p艂atki, a dzisiejsza by艂a tak g臋sto pokryta kolcami ukrytymi pod bujnymi li艣膰mi, 偶e podnosz膮c j膮 uk艂u艂a si臋 do krwi.
Czy pani mnie s艂ucha, panno Nash? - Lady Tilpot si臋 zniecierpliwi艂a. Helena wzdrygn臋艂a si臋 i podnios艂a wzrok.
Tak, prosz臋 pani?
Lady Tilpot si臋 nachmurzy艂a. Nie znosi艂a, gdy Helena skupia艂a uwag臋 na czym艣 lub kim艣 innym ni偶 ona.
- Prosz臋 sobie przypomnie膰, dla kogo pani pracuje. To bardzo wa偶ne, 偶eby
w moim domu wszystko przebieg艂o dzi艣 idealnie, poniewa偶 spodziewam si臋
wizyty siostrze艅ca ksi臋cia Glastonberry, a jest on zaledwie pi膮ty w kolejce do
tytu艂u. Specjalnie przysz艂am wcze艣niej, by powita膰 tego m艂odzie艅ca.
- Czy to nie Flora powinna go powita膰? - spyta艂a Helena.
Lady Tilpot przewr贸ci艂a oczami.
Flora? Nie. Oczywi艣cie i ona si臋 poka偶e, ale jest pani naiwna, je艣li uwa偶a, 偶e to j膮 ten m艂ody cz艂owiek chce zobaczy膰. To rodzina Flory go interesuje. To... - urwa艂a i zadar艂a podw贸jny podbr贸dek- ...ja. Rodzina, panno Nash, jest daleko wa偶niejsza ni偶 osobiste zalety kandydatki na 偶on臋. Jakie wychowanie otrzyma艂a przysz艂a oblubienica? Jaki charakter maj膮 jej krewni? Te rzeczy s膮 znacznie istotniejsze ni偶 przypadkowo harmonijne rysy lub - jej oczy pad艂y na blond loki Heleny - niezwyk艂y odcie艅 w艂os贸w.
Tak, prosz臋 pani - b膮kn臋艂a Helena.
Wiem, co pani my艣li. - Lady Tilpot wychyli艂a si臋 ku niej. - My艣li pani o w艂asnej rodzinie, kt贸ra stawia pani膮 w takim z艂ym 艣wietle, i czyni por贸wnania z oczywist膮 przewag膮 Flory.
Miesi膮c temu, ba! zaledwie dwa tygodnie temu, s艂ysz膮c t臋 nonsensown膮 sugesti臋, Helena spu艣ci艂aby oczy i zachowa艂a milczenie. Teraz, chocia偶 milcza艂a dla dobra Flory, nie by艂a zdolna odwr贸ci膰 wzroku. Odpowiedzia艂a na wyzywaj膮ce spojrzenie pracodawczyni ch艂odno i bez wzburzenia, co wpra-
88
wi艂o lady Tilpot w wyra藕ne zak艂opotanie. Skrzywi艂a si臋 i zacz臋艂a wyg艂adza膰 warstwy koronki na kolanach.
Pewnie zostaniesz niezam臋偶na - rzek艂a wreszcie. - Ale nie martw si臋, moja droga. Masz u mnie miejsce i nie widz臋 powodu, dla kt贸rego mia艂abym ci臋 zwolni膰, je艣li nic si臋 nie zmieni.
Ja si臋 nie martwi臋 - powiedzia艂a Helena oboj臋tnie. Niewiele czasu po艣wi臋ca艂a snuciu plan贸w na przysz艂o艣膰. Przez ca艂e lata odmawia艂a sobie luksusu oczekiwania czego艣 z nadziej膮.
Zdawa艂o jej si臋, 偶e pomaga Florze, ale teraz zastanowi艂a si臋, czy nie szuka wym贸wki, by odsun膮膰 chwil臋, kiedy zacznie znowu 偶y膰, kiedy stanie si臋 kobiet膮, jak膮 by膰 chcia艂a. Kochan膮 tak, jak by艂a kochana pani Winebarger, zdoln膮, pe艂n膮 偶ycia i... nieczuj膮c膮 strachu.
Nic pani nie powie na takie dobrodziejstwo? - dopytywa艂a si臋 lady Tilpot poirytowana.
Pani s艂owa nape艂niaj膮 mnie nadziej膮- odrzek艂a Helena.
Hm. - Lady Tilpot si臋 skrzywi艂a. - Flora ma szcz臋艣cie, 偶e znam sw贸j obowi膮zek. Nie wydam jej za nikogo, kto nie by艂by d偶entelmenem najwy偶szej pr贸by. Ale te偶 za takiego, kt贸ry ma fortun臋 i charakter r贸wne jej w艂asnym!
Spojrza艂a na Helen臋.
- Pani, panno Nash, nie ma fortuny Flory, jej nazwiska ani mnie, czuwa
j膮cej nad jednym i drugim. B臋dzie du偶o lepiej dla pani zosta膰 ze mn膮, skoro
jest pani tak do mnie podobna temperamentem i charakterem.
Gdyby Helena nie mia艂a g艂臋boko zakorzenionego nawyku panowania nad odruchami, otworzy艂aby usta ze zdumienia.
- My艣li pani, 偶e nie zauwa偶y艂am, i偶 pomimo wielkiej r贸偶nicy w naszej
pozycji towarzyskiej s膮 pewne podobie艅stwa mi臋dzy mn膮 a pani膮? Ufam, 偶e
nie jestem tak nietolerancyjna, bym nie mog艂a u艣wiadamia膰 sobie podobie艅
stwa, gdy je widz臋, a widz臋, 偶e pani, tak jak ja, ma s艂odk膮 twarzyczk臋 i aniel
ski charakter, ale jest pow艣ci膮gliwa, unika uczuciowego zam臋tu, kt贸ry kala
偶ycie prostak贸w. Wszelka my艣l o intymno艣ci jest pani r贸wnie wstr臋tna jak
mnie. Przyklaskuj臋 pani m艂odzie艅czej rozwadze. - Zamilk艂a i zlustrowa艂a
Helen臋 wzrokiem od st贸p do g艂贸w. - Wzgl臋dnie m艂odzie艅czej.
Helena spu艣ci艂a g艂ow臋, by ukry膰 ogarniaj膮ce j膮 uczucie zgrozy. Wi臋c tak jest postrzegana w towarzystwie? Zamkni臋ta w sobie. Niech臋tna blisko艣ci z lud藕mi, wzruszeniom i okazywanym sobie wzgl臋dom. I zadowolona z tego?
Wpatrywa艂a si臋 w swoje kolana, ledwie zwa偶aj膮c na dalsz膮 paplanin臋 lady Tilpot. Czy naprawd臋 sta艂aby si臋 osob膮, jak膮 opisa艂a lady Tilpot, gdyby
89
ucieczka Flory nie pobudzi艂a jej do dzia艂ania? Czy mo偶e to Ramsey Munro j膮 obudzi艂?
My艣l o Ramie przynios艂a ze sob膮 fal臋 t臋sknoty pomieszanej z przera偶eniem. Czy kiedykolwiek dozna s艂odkiego podniecenia z innym m臋偶czyzn膮? Czy kto艣 inny b臋dzie zdolny rozpali膰 jej zmys艂y do takiego stopnia?
- Ciociu Alfredo? - Drzwi otworzy艂y si臋 i na progu stan臋艂a Flora, kt贸ra
w wymy艣lnej kreacji z r贸偶owego mu艣linu i at艂asowych kokardek wygl膮da艂a
jak ozdobna bombonierka w sklepie ze s艂odyczami. Mo偶e i Flora nie grze
szy艂a b艂yskotliwym umys艂em, ale w艂ada艂a rodzajem kociej intuicji. Wszyst
kie telepatyczne w膮siki ma艂ej kotki dr偶a艂y teraz, a oczy by艂y szeroko otwarte
z niepokoju. - Czy wszystko w porz膮dku? Mo偶e powinnam odej艣膰 i wr贸ci膰
w stosowniej szym momencie?
Lady Tilpot prychn臋艂a z rozdra偶nienia.
- Nasi go艣cie zjawi膮 si臋 za kilka minut. Kiedy偶 to, twoim zdaniem, mia艂
by by膰 stosowniejszy moment, Floro? Gdy sobie p贸jd膮? A teraz przesta艅
udawa膰 g艂uptasa - ci膮gn臋艂a stara dama - chod藕 tutaj i usi膮d藕. Ju偶 dobrze.
W艂a艣nie tak. Napusz sobie w艂osy, dziecko. P艂askie w艂osy s膮 zmor膮 naszej
rodziny. Schowaj pantofle pod sp贸dnic臋. Prosz臋 j膮 poszczypa膰 w policzki,
panno Nash. Jest zdecydowanie za blada...
Obu im, Florze i Helenie, zosta艂o oszcz臋dzone to ostatnie, gdy偶 lokaj -bardziej 艣niady John ni偶 ten, kt贸ry us艂ugiwa艂 im wcze艣niej - stan膮艂 w drzwiach i zapowiedzia艂 pierwszych go艣ci.
- Jest pani膮 wyra藕nie oczarowany - powiedzia艂 wielebny Tawster, zerkaj膮c na DeMarca i pieczo艂owicie zlizuj膮c cukier z koniuszk贸w palc贸w. Pastor by艂 znanym amatorem kandyzowanych owoc贸w, a teraz, gdy 艂asowanie obudzi艂o w nim przyp艂yw ciep艂ych uczu膰, postanowi艂 przy艂o偶y膰 r臋k臋 do swatania.
Helena w zamy艣leniu obserwowa艂a DeMarca, kt贸ry sta艂 sztywno przy drzwiach i przygl膮da艂 si臋 reszcie towarzystwa ze 藕le ukrywan膮 pogard膮. Chocia偶 to w艂a艣nie jego pocz膮tkowo pos膮dza艂a o przysy艂anie r贸偶, nie mog艂a sobie wyobrazi膰, jak m贸g艂by zorganizowa膰, by pojawia艂y si臋 w r贸偶nych dziwnych miejscach w tym domu. Raczej musi mie膰 wielbiciela w艣r贸d s艂u偶by. A co do r贸偶y w powozie...? Pewnie j膮 zostawi艂 poprzedni pasa偶er. Pierwsz膮 za艣 z pewno艣ci膮 przys艂a艂 Oswald. Zaczyna puszcza膰 wodze fantazji. Takie s膮 skutki, kiedy si臋 udaje, 偶e jest si臋 kim innym ni偶 naprawd臋.
90
Odwr贸ci艂a wzrok od wicehrabiego. Spotkali si臋 w tym tygodniu dwa razy, a on nie zdoby艂 si臋 na wi臋cej ni偶 tylko sk艂onienie g艂owy. Lord DeMarc, uzna艂a, przypomnia艂 sobie wreszcie o dziel膮cej ich przepa艣ci spo艂ecznej.
My艣l臋, 偶e pan si臋 myli, pastorze. On jest tutaj dla Flory.
Zapewne ma pani racj臋 - przyzna艂 pastor, wrzucaj膮c do ust jeszcze jeden owoc. - Ale czy wszyscy m臋偶czy藕ni nie znale藕li si臋 tutaj z tego powodu? Wy艂膮czaj膮c oczywi艣cie mnie. Ja jednak... - westchn膮艂 - z pewno艣ci膮 nie jestem obiektem marze艅 m艂odej dziewczyny.
By膰 przewodnikiem duchowym lady Tilpot - zapewni艂a go Helena - to znacznie bardziej heroiczna rola.
Jest pani jak zawsze dyplomatyczna, panno Nash. - Nachmurzy艂 si臋 lekko i obrzuci艂 j膮 badawczym spojrzeniem. -Ale...
- Co takiego, pastorze?
Pokr臋ci艂 g艂ow膮.
- Obawiam si臋, 偶e by艂bym zbyt bezpo艣redni.
Bardzo prosz臋 tak nie my艣le膰 - powiedzia艂a. - Uwa偶am pana za przyjaciela.
Naprawd臋? - Jego twarz si臋 rozja艣ni艂a. - Jakie to urocze z pani strony! - Zachwyt zblad艂, ust臋puj膮c zaniepokojeniu. - Tylko 偶e... czy to si艅ce pod pani oczyma? Och, prosz臋 mnie 藕le nie rozumie膰. Jest pani jak zwykle nadzwyczaj urocza. Ale czy co艣 pani膮 trapi?
Trapi? - powt贸rzy艂a Helena, zaskoczona wnikliwo艣ci膮 pastora. - Nie. To znaczy nic takiego, co mog艂oby pana niepokoi膰.
Ojej! Wi臋c jednak by艂em zbyt bezpo艣redni. B艂agam o wybaczenie.
Nie, nie! To nieprawda. Zapewniam.
W takim razie niech mi b臋dzie wolno o co艣 zapyta膰. Widzi pani, przywi膮za艂em si臋 do niej. W jak najbardziej braterski spos贸b - doda艂 pospiesznie. -Nie jestem wprawdzie pani bratem, ale martwi mnie, 偶e jest pani sama na 艣wiecie i w razie jakich艣 k艂opot贸w nie mia艂aby pani do kogo si臋 zwr贸ci膰. Nie lubi臋 藕le m贸wi膰 o mej dobrodziejce - zni偶y艂 g艂os - lecz nie widz臋 jej w roli pani obro艅czyni. Ja za艣, cho膰 by艂bym uszcz臋艣liwiony i pochlebia艂oby mi, gdybym zosta艂 pani duchowym doradc膮, w sprawach 艣wieckich nie jestem odpowiednio przygotowany. - U艣miechn膮艂 si臋 skromnie. -Nie umia艂bym stoczy膰 pojedynku dla pani. B艂agam, niech mnie pani uspokoi w tej sprawie, je艣li to mo偶liwe. Czy jest kto艣, na kim mog艂aby pani polega膰, je艣li chodzi o faktyczn膮 obron臋 w razie potrzeby?
Przygl膮da艂 jej si臋 ze 艣ci膮gni臋tymi brwiami.
Czy jest kto艣 taki? Nigdy nie zada艂a sobie takiego pytania.
91
Mam siostr臋, Kate - odpowiedzia艂a po chwili namys艂u. - A m贸j szwagier jest bardzo dzielnym m臋偶czyzn膮.
Ale oni s膮 na kontynencie, czy tak?
Tak.
- Nie ma nikogo wi臋cej? Wuja? Kuzyna? Przyjaciela rodziny?
Ramsey Munro. Gdyby znalaz艂a si臋 w prawdziwych opa艂ach, mog艂aby si臋
zwr贸ci膰 do niego. Zrobi艂by wszystko, co w jego mocy, by jej pom贸c - 艣lubowa艂, 偶e tak post膮pi - a „wszystko", co w mocy Ramseya Munro, to by艂o bardzo du偶o. 艢wiadomo艣膰 tego sp艂yn臋艂a na ni膮 uspokajaj膮c i rozpraszaj膮c obawy. U艣miechn臋艂a si臋 do pastora.
- Prosz臋 si臋 nie martwi膰, pastorze. Nie zosta艂abym bez pomocy - powie
dzia艂a.
Tawster spojrza艂 na ni膮 z pow膮tpiewaniem.
Mam tak膮 nadziej臋, panno Nash. To straszna rzecz by膰 samemu na 艣wiecie. Doprawdy straszna. A je艣li kiedy艣 poczuje pani potrzeb臋 znalezienia powiernika lub doradcy, bez wzgl臋du na to, co by sugerowa艂y pozory, jestem bardzo dobry w tej roli. Prosz臋 o tym pami臋ta膰, panno Nash.
Bardzo dzi臋kuj臋, pastorze. B臋d臋 pami臋ta艂a - obieca艂a Helena.
podobny do ci臋cia manewr, kt贸ry ko艅czy si臋 trafieniem
Jeste艣my na miejscu, prosz臋 pani.
Pow贸z zatrzyma艂 si臋, a Helena cia艣niej zaci膮gn臋艂a p艂aszcz pod brod膮 i poprawi艂a mask臋 z papier-mache zakrywaj膮c膮 jej twarz. Wysiad艂a i zap艂aci艂a wo藕nicy, po czym rozejrza艂a si臋 po okolicy, niepodobnej do miejsc, w jakich bywa艂a do tej pory.
Po drugiej stronie w膮skiej ulicy pe艂nej ludzi budynki, st艂oczone jeden przy drugim, nik艂y kilka metr贸w przed ni膮 w s艂onawej mgle znad Tamizy. Latarnie gazowe p艂ywa艂y jak lampki spirytusowe w oparze nad brukiem. 艢wiat艂a b艂yska艂y z pootwieranych drzwi u st贸p schodk贸w prowadz膮cych do podziemnych 艣wiat贸w poni偶ej poziomu ulicy.
92
Tawerny, pomy艣la艂a Helena, widz膮c grupki ludzi wchodz膮cych do tych jaskrawo o艣wietlonych otwor贸w i innych wychodz膮cych stamt膮d, m臋偶czyzn w prostych kubrakach i kobiety w kolorowych sukniach i szalach. Nie dostrzeg艂a nigdzie tabliczek z numerami, nie wiedzia艂a wi臋c, jak znajdzie adres podany przez Oswalda. Nic tutaj nie przypomina艂o sali balowej ani nawet najskromniejszego klubu. Wszystkie domy wygl膮da艂y tak samo, podejrzanie i tajemniczo.
Wreszcie wypatrzy艂a trzy kobiety w kostiumach wchodz膮ce po niskich schodkach ku niepozornym drzwiom. Dwie, tak jak ona, nosi艂y maski, trzecia mia艂a odkryt膮 twarz i prawie tak samo odkryty biust. Powiewa艂y za nimi pi贸ra i unosi艂 si臋 ha艂a艣liwy 艣miech. Helena ruszy艂a ich 艣ladem.
To pewne, 偶e on tam jest? - spyta艂a swe towarzyszki ostatnia z kobiet.
Tak, bez w膮tpienia. Wiem od Jonatana, 偶e obieca艂 przyj艣膰. Zap艂acono mu za danie pokazu. Rozkosznie wulgarne, prawda?
Sama bym mu zap艂aci艂a za pokaz - oznajmi艂a wydekoltowana kobieta.
Drzwi u g贸ry schod贸w otworzy艂y si臋 i stan膮艂 w nich m臋偶czyzna o umi臋艣nionym torsie, ogorza艂ej twarzy i bulwiastym nosie. Zmierzy艂 kobiety oboj臋tnym wzrokiem i wyci膮gn膮艂 d艂o艅. Zachowuj膮c si臋, jakby mia艂y w tym d艂ug膮 praktyk臋, da艂y mu kilka monet i kolejno znikn臋艂y w drzwiach. Helena wzi臋艂a z nich przyk艂ad.
Wewn膮trz czeka艂 t艂um go艣ci poprzebieranych w kostiumy, a s艂u偶膮cy w liberii truchtali w t臋 i z powrotem, odbieraj膮c od nich narzutki, p艂aszcze i peleryny.
Kto艣 zdj膮艂 Helenie p艂aszcz z ramion i natychmiast poczu艂a na sobie ciekawe spojrzenia wsp贸艂uczestnik贸w zabawy. Przejrza艂a si臋 w wielkim lustrze. Jej francuska suknia balowa, kt贸r膮 wyszpera艂a w szafach na strychu u lady Tilpot, chocia偶 uszyta wed艂ug mody sprzed trzydziestu lat, prezentowa艂a si臋 okazale. Szeroka sp贸dnica z r贸偶owego aksamitu uk艂ada艂a si臋 z ty艂u w ma艂y tren. Ciasno dopasowane r臋kawy zwi膮zane nad 艂okciem by艂y przybrane brukselsk膮 koronk膮. Z przodu aksamitna wierzchnia warstwa rozchyla艂a si臋, ods艂aniaj膮c haftowany z艂otem przodzik i dwa rz臋dy falban ze z艂ot膮 lam贸wk膮.
Helena unios艂a wzrok ku niezwykle 艣mia艂emu kwadratowemu dekoltowi. Nie mog艂a sobie wyobrazi膰 lady Tilpot nosz膮cej kiedykolwiek tak膮 sukni臋. Ledwie potrafi艂a uwierzy膰, 偶e sama pokaza艂a si臋 w niej publicznie. Nigdy by si臋 na to nie zdoby艂a, gdyby nie anonimowo艣膰 zapewniona przez z艂ot膮 mask臋.
S艂u偶膮cy, niemy jak mim, wskaza艂 obecnym, by ruszyli jego 艣ladem. Poszli za nim, szepcz膮c i chichocz膮c jak dzieci, d艂ugim, s艂abo o艣wietlonym korytarzem
93
woniej膮cym tanim olejem do lamp, drogimi perfumami i rozgrzanymi cia艂a
mi. S艂u偶膮cy pchn膮艂 drzwi na ko艅cu przej艣cia.
Zala艂y j膮 艣wiat艂o i ha艂as, o艣lepiaj膮c i og艂uszaj膮c. 艢miechom i gwarom setek g艂os贸w towarzyszy艂y d藕wi臋k instrument贸w d臋tych i piszczenie skrzypiec. Kandelabry i 偶yrandole odbija艂y blask tysi膮ca 艣wiec, mieni膮c si臋 od at艂asu i jedwabiu we wszystkich mo偶liwych kolorach i odcieniach, od fryzur, r臋kawiczek, wachlarzy i masek udekorowanych pi贸rami i futrem, prawdziwymi i sztucznymi klejnotami, nabijanych srebrem i z艂otymi drucikami. Ogromn膮 sal臋 balow膮 zape艂nia艂y zwierz臋ta i postacie z ksi膮偶ek i mit贸w, historii i dramatu.
Nim Helena zdo艂a艂a si臋 rozejrze膰, porwa艂 j膮 pr膮d napieraj膮cych cia艂. Wyci膮ga艂a szyj臋, chc膮c zobaczy膰, co si臋 dzieje na galerii dla minstreli, gdzie jeszcze wi臋kszy t艂um wychyla艂 si臋 przez barierki, trajkocz膮c i gor膮czkowo machaj膮c wachlarzami, by poruszy膰 duszne powietrze. Kieliszki dzwoni艂y, gdy szampan la艂 si臋 z butelek obnoszonych przez zast臋p lokaj贸w.
Oszo艂omiona naporem k艂臋bi膮cej si臋 masy ludzkiej, przeciska艂a si臋 ku 艣cianie, pr贸buj膮c chwyci膰 oddech. Ile偶 tu by艂o ludzi! Ile ruchu! Ile ha艂asu i koloru!
W jednym ko艅cu sali wzniesiono podium. W艂a艣nie stamt膮d dochodzi艂o skrzeczenie 藕le u偶ywanych instrument贸w, kt贸rych mistrzowie bardziej byli zaj臋ci kobietami siedz膮cymi im na kolanach. Jeden z m臋偶czyzn, przebrany za satyra, biega艂 jak szalony w艣r贸d t艂umu, dm膮c w r贸g. Motyl ze sko艣nie z艂amanym skrzyd艂em wali艂 w klawisze fortepianu.
Helena ch艂on臋艂a ten widok, zszokowana i zafascynowana. Nie mog艂a uwierzy膰, 偶e naprawd臋 znajduje si臋 na tych... bachanaliach! To wykracza艂o poza jej wszelkie do艣wiadczenia, by艂o jak ogr贸d Vauxhall, tylko 偶e ca艂kiem oszala艂y! Musi si臋 st膮d wydosta膰. I艣膰 st膮d jak najszybciej. Znale藕膰 Oswalda i powiedzie膰 mu, 偶e koniec z ich spotkaniami.
Rozgl膮da艂a si臋 wko艂o za arlekinem, a t艂um popycha艂 j膮 w g艂膮b sali balowej. Panowa艂 taki 艣cisk, 偶e z trudem mog艂a oddycha膰. Nagle, r贸wnie szybko, jak przedtem j膮 wessa艂, potok ludzki wyrzuci艂 j膮 na pusty placyk pod galeri膮 minstreli. Z ulg膮 pad艂a na wolne krzes艂o pod 艣cian膮. Ha艂as b臋bni艂 jej w uszach, a sk贸ra zwilgotnia艂a od oddech贸w setek obracaj膮cych si臋 cia艂.
Jeszcze! Jeszcze! Jeszcze! - Skandowanie zacz臋艂o si臋 gdzie艣 przed ni膮, a towarzyszy艂y mu wiwaty i hukanie.
Jeszcze? Niech was diabli wezm膮, zjedliby艣cie cz艂owieka 偶ywcem, by dogodzi膰 swym apetytom.
Helena zesztywnia艂a. Pozna艂aby ten g艂os wsz臋dzie. Ramsey. Za艣mia艂 si臋, tyle偶 z rozbawieniem, co z w艣ciek艂o艣ci膮.
94
- Wi臋c zgoda. Kto nast臋pny?
Helena wspi臋艂a si臋 na palce, ale t艂ok by艂 zbyt wielki, by mog艂a co艣 dojrze膰.
- Obaj? Naraz? - Zn贸w ten skrzecz膮cy 艣miech. - W艂a艣ciwie czemu nie?
Dlaczego by nie, u licha?
Pr贸bowa艂a si臋 przedrze膰 przez t艂um, ale nikt jej nie ust臋powa艂. Wreszcie wdrapa艂a si臋 na krzes艂o, by zobaczy膰, co przykuwa uwag臋 wszystkich.
Ramsey sta艂 po艣rodku ciasnego kr臋gu widz贸w, zrzuciwszy zar贸wno surdut, jak i kamizelk臋. Bia艂a koszula klei艂a mu si臋 do piersi, ca艂a mokra od potu, a halsztuk z nieod艂膮czn膮 r贸偶膮 b艂yskaj膮c膮 spomi臋dzy zmi臋tych fa艂d wygl膮da艂 jak stryczek na szyi, czekaj膮cy tylko, by si臋 zacisn膮膰. Podwin膮艂 r臋kawy, ods艂aniaj膮c przedramiona, pr臋偶膮ce si臋, gdy zadawa艂 rapierem b艂yskawiczne ciosy w powietrzu, niemal muskaj膮c twarze i postacie najbli偶ej stoj膮cych. Sykali, cofaj膮c si臋 przed kling膮 a on z dzikim u艣miechem skupia艂 wzrok na czubku broni. Helena by艂a pewna, 偶e przewidzia艂 o grubo艣膰 w艂osa, jak blisko przejdzie ten b艂yszcz膮cy czubek, nie drasn膮wszy cia艂a.
Wpatrywa艂a si臋 w Ramseya, zdumiona zmian膮 jaka w nim zasz艂a w ci膮gu zaledwie tygodnia. Jego sk贸ra, zawsze blada, teraz wygl膮da艂a jak wy艂ugowana i ostro kontrastowa艂a z wilgotnymi czarnymi w艂osami lepi膮cymi mu si臋 do szyi i czo艂a. Wydawa艂 si臋 du偶o l偶ejszy, jak gdyby w ca艂ym jego ciele nie by艂o 偶adnego mi臋kkiego skrawka oddzielaj膮cego sk贸r臋 od mi臋艣ni i ko艣ci. Tylko oczy zachowa艂y intensywnie niebieski kolor gazowego p艂omienia. Zupe艂nie jakby diabe艂 wst膮pi艂 w gibkie cia艂o Ramseya, wygl膮daj膮c przez jego pi臋kne oczy i spalaj膮c go od 艣rodka.
- No, chod藕偶e pan, nie b臋d臋 tu tkwi艂 ca艂膮 noc. - Ram wskaza艂 m臋偶czyzn臋
w pudrowanej peruce.
Mamrocz膮c pod nosem i sarkaj膮c, d偶entelmen wzruszy艂 ramionami w niebieskim jedwabnym kubraku, podczas gdy kto艣 inny za nim, w czarnych aksamitach hiszpa艅skiego granda, przenosi艂 ci臋偶ar cia艂a z palc贸w na pi臋ty, d藕gaj膮c powietrze rapierem.
- Mo偶e by艣 wdzia艂 jeden z tych nowych drucianych he艂m贸w, Munro?! -
zawo艂a艂 kto艣.
Munro, zaj臋ty w艂a艣nie pozorowanym natarciem, kt贸rym 艣ci膮艂 koniuszek pi贸ra zdobi膮cego turban jakiej艣 damy, z艂apa艂 kobiet臋 za rami臋, poci膮gn膮艂 ku sobie, chichocz膮c, i teatralnym szeptem spyta艂:
- Czy on tak nisko ceni mych przeciwnik贸w, 偶e pos膮dza ich, i偶 wyzwol膮
mnie z doczesnej pow艂oki, zapomniawszy o regu艂ach gry?
Kobieta pokr臋ci艂a g艂ow膮 wpatruj膮c si臋 w niego szeroko rozwartymi oczyma. Ramsey si臋 u艣miechn膮艂.
95
Chcia艂bym!
Ale ich jest dw贸ch, Munro. A pan jest... jest...
Zawiany? Podpity? - spyta艂 Ramsey. - Tak. A skoro tak, to ci, kt贸rzy mnie wyzwali, powinni nosi膰 te przekl臋te kaga艅ce, nie ja. Bo jeszcze bym kt贸rego zabi艂, a nie bardzo mog臋 sobie pozwoli膰 na zabijanie mych klient贸w. Bez nich nie by艂oby mnie sta膰 na krawca. Poszukajcie dla nich tych diabelnych siatkowych koszyk贸w! - zawo艂a艂, wspieraj膮c si臋 ci臋偶ko na czubku szpady.
By艂, zda艂a sobie spraw臋 Helena, nie podpity, ale kompletnie pijany. Dobry Bo偶e, niemo偶liwe, by naprawd臋 mia艂 zamiar walczy膰?!
- Niech ci臋 licho, Munro - obruszy艂 si臋 hiszpa艅ski grand, odpychaj膮c
druciane urz膮dzenie, podane mu przez jednego ze s艂u偶膮cych. - Nie mo偶esz
gra膰 d偶entelmena, a mnie stawia膰 w roli tch贸rza. En garde!
Grand zaatakowa艂. T艂um j臋kn膮艂 i zacz膮艂 si臋 cofa膰.
A Ramsey si臋 roze艣mia艂. 艢mia艂 si臋, gdy zamachn膮艂 si臋 uzbrojonym ramieniem i zako艅czony ochronnym guzem rapier trafi艂 w szpad臋 granda niczym p艂on膮cy miecz archanio艂a Gabriela. Porusza艂 si臋, robi膮c uniki, jakby frun膮艂. Niby Lucyfer zlatuj膮cy ku ziemi na przypalonych skrzyd艂ach, blokowa艂 i odparowywa艂, naciera艂 i odst臋powa艂, z elegancj膮 i precyzj膮 zakorzenion膮 tak g艂臋boko, 偶e frun膮艂 nawet wtedy, gdy si臋 potyka艂.
Helenie zapar艂o dech, gdy do walki przy艂膮czy艂 si臋 drugi m臋偶czyzna. Zrzuci艂 p艂aszcz i pozostawszy w samej koszuli, ruszy艂 do ataku. To by艂o nieuczciwe. Za wiele tego. Ram mo偶e zosta膰 ranny.
Ale on tylko cofn膮艂 si臋 w k膮t, u偶ywaj膮c otaczaj膮cych widz贸w jako tarczy. M臋偶czyzna w samej koszuli st臋kn膮艂 z rozczarowania i natar艂 ponownie. Ramsey zrobi艂 unik, obracaj膮c si臋 bokiem. Czubek szpady przeciwnika go min膮艂. Chwyciwszy gard臋, Ram wychyli艂 si臋 w ty艂, zmuszaj膮c przeciwnika do d艂ugiego pchni臋cia, tymczasem koniec jego rapiera przywar艂 do koszuli tamtego dok艂adnie nad sercem.
- Jeden za艂atwiony - powiedzia艂 beztrosko i zami贸t艂 nonszalancko stop膮
mi臋dzy pi臋tami przeciwnika, powalaj膮c go z trzaskiem na ziemi臋. T艂um zawy艂
z zachwytu.
A grand znowu natar艂.
Co to by艂o, u licha? - wydysza艂.
Szkocka gra - odrzek艂 Ramsey. Nie wygl膮da艂 na ani troch臋 zadyszanego. - Prymitywna, ale skuteczna.
Przecie偶... ty by艂e艣 uczniem... Angela? - Grand przypu艣ci艂 wysokie natarcie, zmuszaj膮c Rama do uniesienia rapiera i ods艂oni臋cia boku.
96
Popieram wszystko, co wygrywa - odpar艂 Ram. Stal szcz臋kn臋艂a, gdy grand nagle zada艂 pchni臋cie w d贸艂. Ram odparowa艂 i m贸wi艂 dalej: - Sir John Hope przedstawia kilka interesuj膮cych spostrze偶e艅. Nazywa je „regu艂ami".
Powiedz, jakich - wysapa艂 grand.
Cokolwiek robisz, niech to zawsze b臋dzie wykonane... spokojnie. -Zami贸t艂 ramieniem w d贸艂, by odeprze膰 nag艂y pozorowany atak. -I bez emocji. - Ci膮gn膮艂 wyliczank臋, przyjmuj膮c pchni臋cie granda i ze艣lizguj膮c czubkiem swojej szpady po jego ostrzu.
I bez po艣piechu, ale zdecydowanie... - Natar艂 na przeciwnika wzd艂u偶 linii jego klingi; grand spr贸bowa艂 odparowa膰, ust臋puj膮c pola... ale uderzenie stali o stal zawibrowa艂o w powietrzu - ...I z ca艂膮 wyobra偶aln膮 werw膮.
Zdawa艂o si臋, 偶e ostrze Ramseya ma z臋by, gdy wysoko przytrzyma艂o ostrze granda, a potem zesz艂o w d贸艂 w szybkiej i czystej ripo艣cie. Tak szybko, 偶e Helena nie dojrza艂a, jak to si臋 sta艂o, czubek ostrza Ramseya spocz膮艂 u nasady szyi granda. T艂um wybuch艂 aplauzem.
- Czy on nie jest wspania艂y?
Helena wzdrygn臋艂a si臋 i spojrza艂a w d贸艂. Oswald Goodwin sta艂 przy niej, a dzwoneczki jego b艂aze艅skiej czapki brz臋cza艂y cicho, gdy wspina艂 si臋 na czubki but贸w, by lepiej widzie膰.
- Pewnie nigdy pani nie zobaczy lepszej szermierki ni偶 ta, panno Nash! -
wykrzykn膮艂 z 偶arliwym uwielbieniem dla bohatera. -No nie! On zn贸w staje
do walki!
Helena przygl膮da艂a si臋 niespokojnie Ramowi. Lekko si臋 chwia艂, wodz膮c wzrokiem po kr臋gu twarzy w maskach.
- Kto nast臋pny? Zapraszam! Kto艣 z was musi by膰 godnym przeciwni
kiem!
Kiedy nikt nie przyj膮艂 wyzwania, machn膮艂 pogardliwie r臋k膮. Helena us艂ysza艂a g艂os Oswalda:
- Musz臋 lepiej widzie膰. Musz臋!
Niewiele j膮 przej臋艂o jego odej艣cie. Widzia艂a tylko Ramseya, otoczonego zaciskaj膮cym si臋 t艂umem ludzi w maskach i kostiumach, kt贸rych przenikliwy 艣miech brzmia艂 jak ujadanie sfory ps贸w. Wszystkich z wyj膮tkiem jednej postaci.
Na wprost kr臋gu widz贸w z drugiej strony sali sta艂 m臋偶czyzna ubrany na czarno, w masce stylizowanej na jakiego艣 drapie偶nego ptaka z kr贸tkim zakrzywionym dziobem. I skupia艂 uwag臋 nie na Ramseyu Munro, lecz na niej. Czu艂a na sobie jego zimne badawcze spojrzenie.
- No jak?! - wykrzykn膮艂 Ramsey i nagle, jakby on te偶 wyczu艂 wrogi pr膮d
przebiegaj膮cy po sali, obr贸ci艂 si臋 i pochwyci艂 spojrzenie drapie偶nego ptaka.
- A pan co na to? Wygl膮da pan na cz艂owieka, kt贸ry przynajmniej trzyma艂
w r臋ku szpad臋.
M臋偶czyzna drgn膮艂, ale zaraz pokr臋ci艂 g艂ow膮 na znak odmowy.
Nie? - Ram przygl膮da艂 mu si臋 jeszcze przez sekund臋. - Chyba pana znam i...
Ja spr贸buj臋.
G艂os m艂odego cz艂owieka przebi艂 si臋 przez ha艂as. Do kr臋gu wkroczy艂 m艂ody rad偶a w turbanie zdobionym sztucznymi klejnotami, w pier艣cieniach na palcach i per艂ach w uszach. Ramsey roz艂o偶y艂 otwarte d艂onie, 偶artobliwie si臋 poddaj膮c.
- Dobry Bo偶e, Figburt, je艣li zamierza pan o艣lepi膰 przeciwnika, to uda艂o
si臋 panu ponad wszelkie wyobra偶enie.
By艂 to ch艂opiec z Vauxhall.
- A teraz otrzyj mleko z ust i zabieraj si臋 st膮d, nim twoja matka zacznie
si臋 dobija膰 do mych drzwi, pytaj膮c, co zrobi艂em z jej berbeciem.
T艂um rykn膮艂 艣miechem.
O nie, prosz臋 pana - odpar艂 ch艂opiec. - Nie odejd臋, p贸ki nie spr贸buj臋 si臋 z panem na szpady.
Na lito艣膰 bosk膮, Figburt. Czego chcesz dowie艣膰?
呕e nie da pan rady mnie rozbroi膰.
Ach - powiedzia艂 Ram. - Ma艂y rewan偶?
W艂a艣nie.
Jestem daleki od ostrzegania przed m艣ciwymi przedsi臋wzi臋ciami. Ale zaczekaj sekund臋, ch艂opcze. Je艣li mam odegra膰 wypadki tej pami臋tnej nocy... - Jego spojrzenie w臋drowa艂o po kr臋gu twarzy i wreszcie pad艂o na m艂od膮 kobiet臋, kt贸rej blond w艂osy opada艂y na prawie nagi biust. Chwyci艂 j膮 za nadgarstek, poci膮gn膮艂 naprz贸d i przechyli艂 sobie przez rami臋.
Helena poczu艂a, 偶e krew odp艂ywa jej z twarzy.
- Na szcz臋艣cie.
Jego usta opad艂y na usta dziewczyny. Ta zarzuci艂a mu jedn膮 r臋k臋 na szyj臋, przyci膮gaj膮c jego g艂ow臋, a drug膮 po艂o偶y艂a wysoko na udzie Rama i przesun臋艂a ni膮 w g贸r臋. T艂um hucza艂 i gwizda艂, niekt贸rzy klaskali.
Helena poczu艂a si臋, jakby jej wymierzono policzek. Jak gdyby on j膮 uderzy艂. R臋ka dziewczyny przesun臋艂a si臋 wy偶ej, szukaj膮c bardziej intymnego celu. Helena zacisn臋艂a powieki, omdlewaj膮c z upokorzenia, a gdy je otworzy艂a, napotka艂a utkwione w sobie oczy Ramseya Munro, powa偶ne i pe艂ne rozpaczy. Dziewczyna wci膮偶 wi艂a si臋 wok贸艂 niego, jego cia艂o wci膮偶 zgina艂o si臋 nad ni膮, ale oczy nale偶a艂y do Heleny.
98
Nie chcia艂a go.
Nale偶a艂 do zbyt wielu.
Potykaj膮c si臋, wsta艂a z krzes艂a i przepchn臋艂a przez t艂um ta艅cz膮cy po obwodzie sali. Przed sob膮 ujrza艂a drzwi stoj膮ce otworem. Wypad艂a przez nie w tyln膮 uliczk臋, o艣wietlon膮 dymi膮cymi latarniami i zasnut膮 mg艂膮. M偶y艂 drobny deszcz, od kt贸rego cienie nabiera艂y blasku, a bruk stawa艂 si臋 艣liski. Jaka艣 para spleciona w u艣cisku blokowa艂a wyj艣cie na g艂贸wn膮 ulic臋, wydaj膮c odg艂osy zwierz臋cej 偶膮dzy.
Helena zawr贸ci艂a w przeciwn膮 stron臋, mijaj膮c stosy skrzynek i rz臋dy drzwi z desek, stosy odpadk贸w i sterty pot艂uczonych butelek. Nad ni膮 ciemne oczy okien patrzy艂y w d贸艂 z wrog膮 oboj臋tno艣ci膮. Wyd艂u偶y艂a krok, bo g臋sta, ciep艂a m偶awka stawa艂a si臋 coraz mocniejsza.
Aksamitne sp贸dnice namaka艂y, ale Helena nie zwraca艂a na to uwagi. W my艣lach zacz臋艂a litani臋 samopot臋pienia.
Jaka偶 by艂a g艂upia! Pragn臋艂a zbli偶y膰 si臋 do p艂on膮cego anio艂a i si臋 nie oparzy膰. Pragn臋艂a znale藕膰 si臋 w jego ramionach...
Uliczka prowadzi艂a na ma艂e podw贸rko zastawione przez po艂amany w贸zek, tak 偶e jedyne wyj艣cie stanowi艂a ciasna czarna szczelina w rogu. Zatrzyma艂a si臋, poczuwszy nagle za sob膮 niebezpiecze艅stwo.
Nie by艂a sama. By艂 tu jeszcze kto艣. Kto艣, kto jej 藕le 偶yczy.
Cofn臋艂a si臋 i mrugaj膮c w g臋stym deszczu, rozgl膮da艂a si臋 za 藕r贸d艂em zagro偶enia, ale uliczka, z kt贸rej wysz艂a, by艂a ukryta w deszczu i mgle. Pr贸bowa艂a nas艂uchiwa膰, ale s艂ysza艂a tylko szum deszczu.
- Mog臋 ci臋 ocali膰.
Znieruchomia艂a. Szept rozbrzmiewa艂 echem w podw贸rku, nie mog艂a wi臋c rozpozna膰, sk膮d dochodzi. Wyrwa艂a jedn膮 z po艂amanych szprych w贸zka, unios艂a i zamierzy艂a si臋 ni膮 jak pa艂k膮.
Odejd藕 ode mnie.
Co ty sobie wyobra偶asz? - szepta艂 rozgniewany g艂os. - Popatrz na siebie. W艂osy masz zmierzwione jak ladacznica, piersi ods艂oni臋te. Ohyda! Nie powinna艣 si臋 tu znale藕膰.
Nie powinnam - przyzna艂a. - To by艂 b艂膮d. Ju偶 sobie id臋.
Traktujesz mnie protekcjonalnie? - G艂os by艂 zimny. Ale czy odezwa艂 si臋 bli偶ej?
Obr贸ci艂a si臋, nieznacznie przysuwaj膮c do 艣ciany ze szprych膮 wzniesion膮 wysoko w d艂oni.
Nie.
Lepiej tego nie r贸b. Przypomnij sobie, do kogo nale偶ysz.
99
Do kogo mia艂aby nale偶e膰? Dygota艂a, zmieszana i wystraszona.
Kim pan jest?
艢miesz ze mn膮 igra膰? - Ciemna posta膰 nagle wy艂oni艂a si臋 z mroku, podchodz膮c do niej. Drapie偶ny ptak. - Pomy艣l, moja droga. Kim mia艂bym by膰? Przecie偶 wiesz. A je艣li nie, ja ci臋 naucz臋! - Rzuci艂 si臋 ku niej z wierzchem d艂oni wzniesionym, by wymierzy膰 uderzenie.
Cofn臋艂a si臋, wpadaj膮c na w贸zek. W ostatniej chwili z艂apa艂a si臋 艣ciany, ale uderzy艂a bole艣nie ramionami o mokr膮 ceg艂臋. D藕gn臋艂a przed siebie szprych膮. Na ten widok m臋偶czyzna zatrzyma艂 si臋 i roze艣mia艂.
Niestety, moja droga, nie jeste艣 Ramseyem Munro.
Nie - odezwa艂 si臋 jaki艣 g艂os. - Ale ja nim jestem.
13. Corps-a-corps:
dos艂ownie „cia艂o do cia艂a";
kontakt fizyczny miedzy dwoma
szermierzami podczas walki, nieprzepisowy,
je艣li spowodowany rozmy艣lnie
Napastnik wytr膮ci艂 szprych臋 z d艂oni Heleny. Potem szarpn膮艂 j膮 za r臋k臋 i pchn膮艂 na Rama, a sam znikn膮艂 w czarnej czelu艣ci w k膮cie podw贸rka.
- Nic ci nie zrobi艂? - spyta艂 Ramsey, podtrzymuj膮c dziewczyn臋.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Pr贸bowa艂 j膮 odsun膮膰 i ruszy膰 w po艣cig za napastnikiem,
ale przywar艂a do niego ca艂ym cia艂em.
- Prosz臋. Nie zostawiaj mnie. On sobie poszed艂.
Mi臋sie艅 drgn膮艂 w jego szczup艂ej szcz臋ce, ale nie rozlu藕ni艂 u艣cisku.
- Co tu robisz? Gdyby艣 nie zauwa偶y艂a sama, wiedz, 偶e to nie jest Aleja
Kochank贸w.
Zmartwia艂a, poj膮wszy, 偶e tymi s艂owami da艂 jej do zrozumienia to samo, co czu艂a, kiedy ich oczy spotka艂y si臋 w sali balowej: 偶e rozpozna艂 w niej bezwstydn膮 m艂od膮 kobiet臋 w spodniach, kt贸r膮 ca艂owa艂 w Vauxhall. Zesztywnia艂a.
- Nie b贸j si臋, Corie - powiedzia艂, leciutko si臋 u艣miechaj膮c. -Twoja cen
na anonimowo艣膰 jest bezpieczna. Nie jestem bli偶szy odkrycia twojej to偶sa-
100
mo艣ci, ni偶 by艂em w Vauxhall. Ale i nie jestem g艂uchy, kochanie. Tw贸j 偶onaty kocha艣 krzykn膮艂, 偶eby艣 wdzia艂a r贸偶ow膮 sukni臋 na nast臋pn膮 schadzk臋. Wi臋c kiedy zobaczy艂em kobiet臋 w r贸偶owej sukni obok tego samego b艂azna, kt贸rego wtedy widzia艂em, domy艣li艂em si臋, kim jeste艣. Ale nie twego imienia. Nie tego prawdziwego.
Tylko jeden pow贸d m贸g艂 sprawi膰, 偶e tak gorliwie stara艂a si臋 pozosta膰 bezimienna: cokolwiek robi艂a lub chcia艂a robi膰, lepiej by艂o zachowa膰 to w sekrecie, pod os艂on膮 maski i ciemno艣ci. Czyli chodzi艂o o rzeczy, do kt贸rych wstydzi艂a si臋 przyzna膰, lub o kochank贸w, kt贸rych istnienia nie chcia艂a wyjawi膰. A wi臋ksz膮 gorycz膮 ni偶 fakt, i偶 chcia艂a tego czego艣 zaledwie na kr贸tk膮, intensywn膮 i skradzion膮 chwil臋, przepe艂nia艂a go 艣wiadomo艣膰, 偶e nie chcia艂a tego od niego, tylko od tego arlekina.
Walczy艂 z zazdro艣ci膮, cho膰 wiedzia艂, 偶e nie ma prawa jej os膮dza膰. Ani prawa, ani powodu. Od tygodnia gryz艂 si臋 s艂owami markiza, pr贸bowa艂 odp臋dzi膰 niezliczonymi butelkami wina wizj臋, kt贸r膮 dziadek roztoczy艂 w jego umy艣le, wizj臋 kobiety szukaj膮cej tajemnego kochanka, owianego z艂膮 s艂aw膮, niebezpiecznego, do kt贸rego nigdy by si臋 nie przyzna艂a w 艣wietle dnia. Nieobce mu to by艂o ju偶 wcze艣niej. Ale 偶eby t膮 kobiet膮 by艂a Helena Nash!
Raptownie wypu艣ci艂 j膮 z obj臋膰 i nieco si臋 odsun膮艂. Deszcz, kt贸ry tymczasem rozpada艂 si臋 na dobre, przemoczy艂 mu koszul臋, tak 偶e prawie przezroczysta oblepia艂a rze藕bion膮 muskulatur臋 jego torsu, przylega艂a do 偶eber i brzucha.
By艂 wspania艂y. Jak demon w贸d. Ciemny zarost pokrywa艂 mu pier艣 i skr臋ca艂 si臋 wok贸艂 p艂askich brodawek. Z prawej strony widnia艂 艣lad wygl膮daj膮cy jak stylizowana r贸偶a. To by艂o niesamowicie, wyuzdanie zmys艂owe.
- Gdzie si臋 podzia艂 pani arlekin? - spyta艂 Ram szorstko. - Do jego roli
nale偶y broni膰 pani膮 przed niechcianymi awansami. A mo偶e - spojrza艂 na ni膮
z ch艂odnym zainteresowaniem - nie by艂y one niechciane? Ja za艣 jestem nie
po偶膮danym intruzem? Je艣li tak, b艂agam o wybaczenie.
Kryszta艂owo niebieskie oczy wbi艂y si臋 w niego spoza wyci臋tych oczu maski. Pozna艂 z ich spojrzenia moment, gdy Helena poj臋艂a sens jego s艂贸w. Moment, w kt贸rym zda艂a sobie spraw臋, jak ci臋偶ko j膮 obrazi艂. Teraz z pewno艣ci膮 wymierzy mu policzek i odejdzie. A on b臋dzie m贸g艂 sobie p贸j艣膰.
Ale go nie uderzy艂a.
- Nie sugeruje pan chyba, 偶e chcia艂am, by ten cz艂owiek mnie napasto
wa艂?
Wzruszy艂 ramionami z wyszukan膮 oboj臋tno艣ci膮.
- Dlaczego nie? To by艂aby pierwszorz臋dna przygoda.
101
Posz艂am t臋dy przypadkiem. Nie wiedzia艂am, 偶e kto艣 za mn膮 idzie.
Rozumiem. Chcia艂a pani wyj艣膰 sama z zabawy, a tu nie do艣膰 偶e jeden, lecz dwaj m臋偶czy藕ni ruszyli w 艣lad za pani膮, ta wrona i ja. Zyskuje pani wielkie powodzenie.
Dlaczego pan poszed艂 za mn膮?
Dlatego, 偶e widzia艂em, jak sztywniejesz, patrz膮c, jak ta n臋dzna fl膮dra pr贸buje wznieci膰 we mnie zainteresowanie. Dlatego, 偶e widzia艂em, jak to ci臋 obra偶a, a przez to obra偶a mnie. Poszed艂em za tob膮, nim zda艂em sobie spraw臋, co robi臋. Dlatego, 偶e tak w艂a艣nie zachowuj臋 si臋 ostatnio, je艣li sprawa ciebie dotyczy. Moja ostro偶no艣膰 i dyskrecja spali艂y si臋 na popi贸艂 z po偶膮dania i rozproszy艂y na wietrze, zostawiaj膮c tylko odruchy i impulsy. Czyli to, czym szermierz gardzi, je艣li chce 偶y膰. Dlatego, 偶e wyj艣cie, kt贸re pani wybra艂a, prowadzi艂o w miejsca, kt贸re znam jako niebezpieczne dla samotnej kobiety. - By艂a w tym cz臋艣膰 prawdy.
- W takim razie jeszcze raz winna jestem panu podzi臋kowanie i prosz臋,
by pan mnie odprowadzi艂 gdzie艣, gdzie mo偶na naj膮膰 doro偶k臋.
- Nie przyjm臋 pani wdzi臋czno艣ci, przynajmniej nie za taki drobiazg.
Na te s艂owa zadar艂a g艂ow臋, a on u艣miechn膮艂 si臋, leniwie wspieraj膮c si臋
ramieniem o mur i zamykaj膮c jej wyj艣cie. Jest 艂ajdakiem i lekkomy艣lnym narwa艅cem. Nie przejmowa艂 si臋 tym. Bezczelnie powi贸d艂 po niej znacz膮cym spojrzeniem. Niech pomy艣li, 偶e jest niebezpieczny i pijany. Do licha, jest pijany, stale jest pijany, mniej lub bardziej, od wizyty markiza. Dlatego, 偶e markiz, niech szlag go trafi, obudzi艂 demony, kt贸re Ram wola艂by pozostawi膰 w u艣pieniu.
A co do bycia niebezpiecznym... Tego te偶 nie musi udawa膰. Kiedy jej sk贸ra mieni si臋 per艂owo, w艂osy skr臋caj膮 w ciemne wilgotne pasma, opadaj膮 na 艣nie偶nobia艂e ramiona i ni偶ej na biust wychylaj膮cy si臋 z g艂臋bokiego dekoltu.
Wygl膮da艂a jak wyrze藕biona z mlecznego lodu, jak istota niezdolna wytrzyma膰 gor膮ca m臋skiej nami臋tno艣ci. Gdyby m贸g艂 nie wiedzie膰, 偶e to poz贸r. Gdyby m贸g艂 nie wiedzie膰, 偶e ciep艂e, rubinowe wargi s膮 lepszym barometrem jej 偶aru ni偶 ch艂odne, lodowoniebieskie oczy, jasne w艂osy, smuk艂e d艂onie. Ale wiedzia艂.
Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i powi贸d艂 czubkiem palca po mokrej kraw臋dzi z艂oto pomalowanej maski. Wyzby艂 si臋 dumy. Nie zosta艂o w nim nic pr贸cz po偶膮dania: mie膰 w ramionach Helen臋, ca艂owa膰 j膮, kocha膰 si臋 z ni膮. O niczym innym nie by艂 zdolny my艣le膰. Ani o tym. dlaczego ona tu jest, ani dlaczego on, ani co przyniesie jutro, ani co wczoraj zostawi艂o po sobie.
102
- To ju偶 drugi raz, kiedy pani b艂azen zostawi艂 j膮 na pastw臋 losu - powie
dzia艂. -Albo raczej pani od niego uciek艂a. Czy to mo偶liwe, by by艂a pani tak
niedo艣wiadczona, 偶eby uwa偶a膰 pogo艅 za najlepsz膮 cz臋艣膰 tej zabawy?
Nie odpowiedzia艂a. Po prostu sta艂a, poddaj膮c si臋 jego lekkiej, muskaj膮cej pieszczocie, w deszczu perl膮cym si臋 jej na ramionach i sp艂ywaj膮cym na piersi. Zni偶y艂 palec do jej nagiego dekoltu i z艂owi艂 sp臋cznia艂a kropl臋 w ostatniej chwili, nim znikn臋艂a w ciemnej rozpadlinie mi臋dzy piersiami. Helena zadr偶a艂a, gdy uni贸s艂 palec do warg i spi艂 kropl臋.
- To si臋 nawet nie da por贸wna膰 - szepta艂 kusz膮co. - Zgoda, 偶e s膮 biedacy,
kt贸rzy nigdy nie osi膮gaj膮 b艂ogiego, p艂omiennego zako艅czenia. Szukaj膮, tro
pi膮, walcz膮 i d膮偶膮. Serce im przyspiesza, p艂uca si臋 wysilaj膮.
Musn膮艂 spojrzeniem jej zar贸偶owione cia艂o.
- Ale nie znajduj膮 zadowolenia, ku jakiemu zmierza ten rozkoszny trud.
W ko艅cu ust臋puj膮 rozczarowani, pobudzeni przez cel, kt贸ry istnieje poza
ich zasi臋giem, ale nie poza zasi臋giem ich wyobra藕ni. Chod藕, dziewczyno.
Tw贸j arlekin to tylko ch艂opiec. Do艣wiadczenie, jakiego pragniesz, wymaga
m臋偶czyzny.
Unios艂a zamaskowan膮 twarz.
- M臋偶czyzny z bogat膮 praktyk膮 w osi膮ganiu p艂omiennego zako艅czenia?
Odczyta艂 aluzj臋 tkwi膮c膮 w tym zdyszanym pytaniu. Nie znajdowa艂 na nie
odpowiedzi. Mia艂 a偶 za wiele do艣wiadczenia i za wiele razy chwile po kulminacji by艂y puste. Porzuci艂 wyblak艂e wspomnienia, skupiony tylko na jednym - na Helenie.
- Czy nie po to pani tu przysz艂a?
S艂ysza艂 jej urywany oddech. Widzia艂 jej fascynacj臋 i strach. Najcichszy d藕wi臋k nie zak艂贸ca艂 tej chwili. Mg艂a otacza艂a ich jak ciep艂y koc, zas艂aniaj膮c wszystko, czego dosi臋g艂a, rozmywaj膮c ostre kontury i zamazuj膮c brzydot臋 otoczenia.
- Daj mi si臋 poprowadzi膰, moja ma艂a podr贸偶niczko - namawia艂 艂agodnie.
- Pozw贸l, bym sta艂 si臋 twoj膮 przygod膮. - Jego usta zawis艂y tu偶 nad s艂odk膮,
p艂ynn膮 lini膮, gdzie szyja 艂膮czy si臋 z ramieniem. Pachnia艂a suszon膮 lawend膮,
wilgotnym pudrem i deszczem. - Powiedz tak. Daj mi zgod臋.
Zadr偶a艂a pod jego lekkim, urywanym oddechem. Jego wargi musn臋艂y jej rami臋. Dopiero wtedy przesta艂a wstrzymywa膰 oddech, wydaj膮c westchnienie pe艂ne trwogi, przyzwolenia i... podniecenia. Nie potrafi艂a wyprze膰 si臋 podniecenia.
- Dlaczego ja? - szepn臋艂a. - S膮 inne kobiety, du偶o lepsze...
103
- Nie ma innej kobiety - mrucza艂, przywieraj膮c ustami do kremowej ko
lumny jej szyi. -Nikt tylko ty.
Rozpaczliwie pragn臋艂a mu wierzy膰. G艂os mia艂 powa偶ny, g艂臋boki, 艂ami膮cy si臋. Ale obraz tamtej rozwi膮z艂ej pi臋kno艣ci z d艂oni膮 mi臋dzy jego nogami przemkn膮艂 jej przed oczyma jak kwas wylany na obraz, niszcz膮c jego zapewnienia i jej zdolno艣膰 dania im wiary.
Odepchn臋艂a go.
- Nie mog臋...
Chwyci艂 j膮 za ramiona, okr臋ci艂 w miejscu, ustawiaj膮c ty艂em, i poci膮gn膮wszy ku sobie, przycisn膮艂 mocno do piersi. Spad艂 ustami na jej szyj臋, a wtedy nagle, jakby odbijaj膮c raptown膮 zmian臋 nastroju, mglista m偶awka przybra艂a na sile.
Powinna by艂a walczy膰. Uwolni膰 si臋. Ale g艂贸d raz obudzony r贸s艂 w niej jak zwierz臋 czekaj膮ce nakarmienia. Wyci膮gn臋艂a r臋ce za siebie i przeczesa艂a palcami jego g臋ste, wilgotne loki, a g艂ow臋 opar艂a na jego szerokim barku. Pod os艂on膮 maski zamkn臋艂a oczy.
Powi贸d艂 ustami w g贸r臋 jej szyi, pod brod膮 po delikatnej sk贸rze pod konch膮 ucha, a potem w d贸艂, do obojczyka. Tropi艂 czubkiem j臋zyka jego zarys, przyjmuj膮c na siebie coraz wi臋cej jej ci臋偶aru, w miar臋 jak kolana jej s艂ab艂y pod zmys艂owym szturmem.
Pr贸bowa艂a si臋 obr贸ci膰 w jego u艣cisku, ale otoczy艂 j膮 w pasie, utrzymuj膮c w miejscu, przyci艣ni臋t膮 do niego.
- Nie walcz - szepta艂 zduszonym g艂osem. - Tylko czuj.
Pos艂ucha艂a go.
Wyczu艂, 偶e jej napi臋cie ust臋puje, 偶e stopniowo poddaje si臋 rozkoszy. Poddaje si臋 jemu. Deszcz la艂 si臋 teraz strugami, k艂uj膮cy i ciep艂y, przenikaj膮cy do g艂臋bi jak po偶膮danie, kt贸re zalewa艂o jego my艣li, plany, sumienie i rozs膮dek, zatapiaj膮c wszystko.
Roz艂o偶y艂 d艂o艅 na powierzchni stanika jej sukni, a natrafiwszy na sztywn膮 p艂aszczyzn臋 w miejscu, gdzie powinno by膰 mi臋kkie cia艂o, rozci膮gn膮艂 sznurowanie, wydoby艂 usztywnienie gorsetu i rzuci艂 na ziemi臋. Pod spodem zosta艂a tylko cienka batystowa koszula, na kt贸rej tajemniczo odciska艂 si臋 zarys sutk贸w.
Zacie艣ni艂 chwyt, po艂o偶y艂 d艂o艅 na szczycie jej piersi i powi贸d艂 w d贸艂. Z gard艂a Heleny wydar艂 si臋 cichy j臋k rozkoszy.
Powinna go powstrzyma膰. Powinna natychmiast to zako艅czy膰.
Zanurzy艂 d艂o艅 g艂臋biej, uwalniaj膮c pier艣 z rozlu藕nionego materia艂u. Nie napotka艂 oporu. Helena splot艂a r臋ce wok贸艂 jego szyi, odchylaj膮c g艂ow臋 i wy-
104
ginaj膮c si臋 w 艂uk, poddaj膮c si臋 jego pieszczocie. Ca艂owa艂 jej szyj臋, czuj膮c na wargach i j臋zyku skacz膮cy puls. Sutek, kt贸ry nakrywa艂 wn臋trzem d艂oni, zbi艂 si臋 w tward膮 pere艂k臋.
Nigdy nie dozna艂 tak gwa艂townego, tak silnego podniecenia. Rozpaczliwie pr贸bowa艂 poskromi膰 po偶膮danie, przywo艂a膰 nieobecne sumienie i rozs膮dek. Bez skutku.
Pragn膮艂 jej. Musia艂 j膮 mie膰.
Okr臋ci艂 j膮 wko艂o i przewiesi艂 sobie przez rami臋. Dygocz膮c ca艂y, delikatnie 艣cisn膮艂 mi臋kk膮 pier艣, przysun膮wszy do ust, zacz膮艂 j膮 ssa膰. Pod cienkim woalem deszczu sk贸ra Heleny zaczerwieni艂a si臋, wonna i ciep艂a jak mi贸d i whisky - mocna, uderzaj膮ca do g艂owy whisky. Gdy tak ssa艂, jej pier艣 drgn臋艂a, a w p艂ucach zrodzi艂y si臋 leciutkie westchnienia i j臋ki, przyt艂umione mask膮. Z艂ota farba zmywa艂a si臋 i ciek艂a stru偶kami po jej szyi i ramionach, sp艂ywa艂a w d贸艂 po piersiach, plami膮c r贸偶owy aksamit i leciutk膮 jak babie lato koronk臋.
Syci艂 si臋 jej rozkosz膮, napawa艂 jej podnieceniem, liza艂, ssa艂 i smakowa艂, i wci膮偶 pragn膮艂 wi臋cej. Podrzuci艂 j膮 na r臋kach, przeni贸s艂 pod 艣cian臋, postawi艂 i otoczy艂 ramionami, os艂aniaj膮c przed strugami deszczu.
- Poca艂uj mnie.
Poderwa艂a g艂ow臋, a on zakl膮艂 na widok maski, kt贸rej obecno艣膰 d藕ga艂a go jak zimny n贸偶.
„Czy ona nosi mask臋? Jakie imi臋 ci poda艂a? Czy w og贸le poda艂a ci jakie艣 imi臋?" Tydzie艅 pija艅stwa nie wymaza艂 s艂贸w markiza.
Zdejmij j膮. Zdejmij t臋 przekl臋t膮 mask臋! - T臋sknota i b贸l w jego g艂osie odar艂y go ze zwyk艂ej nonszalancji i wynios艂o艣ci. Z j臋kiem uni贸s艂 d艂o艅, by str膮ci膰 przebrzyd艂膮 mask臋 z jej twarzy, ale jej d艂o艅 okaza艂a si臋 szybsza, chwytaj膮c go za przegub z si艂膮 zrodzon膮 z desperacji.
Nie! Nie! - dysza艂a. - Prosz臋!
Dlaczego? - spyta艂. - Czy anonimowo艣膰 jest tak pikantn膮 przypraw膮 grzechu? Albo mo偶e jeste艣 tak wa偶n膮 osobisto艣ci膮 偶e wyjawienie twej to偶samo艣ci wywr贸ci wielkie trony w Europie? - rzuci艂 kpi膮co. - Kim pani jest, madame, ksi臋偶niczk膮? Wielk膮 ksi臋偶n膮? Wielk膮 dziedziczk膮? - rzuca艂 jej wyzwanie, ciekaw, czy b臋dzie 艣mia艂a sk艂ama膰, ods艂oni膰 si臋 jako awanturnica, jak膮 ju偶 si臋 og艂osi艂a, w co on, g艂upi, nie chcia艂 wierzy膰. Teraz wreszcie uwierzy. Zmusi si臋 do tego, by uwierzy膰.
Ch艂osta艂 j膮 sw膮 pogard膮, a ona, mimo 偶e w rozpi臋tym staniku i z nagimi piersiami, ociekaj膮ca w deszczu tani膮 z艂ot膮 farb膮, tylko spu艣ci艂a g艂ow臋. Jej zgi臋ty kark nape艂ni艂 go niezrozumia艂膮 czu艂o艣ci膮 i natr臋tnym przymusem, by b艂aga膰 o wybaczenie.
105
Wi臋c jak?! - wykrzykn膮艂, nienawidz膮c tego, 偶e zosta艂 odarty z jedynej rzeczy, jak膮 zawsze posiada艂: ci臋偶ko zdobytego opanowania.
Nie - wyszepta艂a z wielk膮 powag膮. - 殴le to pan zrozumia艂. Ja jestem nikim.
..Nikim". 呕adne inne s艂owo nie pokona艂oby go tak absolutnie.
..Jeste艣 nikim, ch艂opcze", powiedzia艂a kiedy艣 zm臋czona stara kobieta w przytu艂ku. „Szkockim b臋kartem. Pensa za tuzin takich ostatnimi czasy. P贸艂 pensa. Nic ci nie przyjdzie ze strojenia foch贸w. Jeste艣 nikim. Lepiej o tym pami臋taj".
Pr贸bowa艂 podsyca膰 w sobie w艣ciek艂o艣膰, ale rozp艂ywa艂a si臋 z ka偶dym jej dr偶膮cym oddechem.
Dlaczego musisz nosi膰 mask臋?
Bo... - zawaha艂a si臋, naci膮gaj膮c koszul臋, by zakry膰 piersi - nie znios艂abym, gdyby艣 si臋 rozczarowa艂.
Rozczarowa艂? - 呕arty sobie z niego stroi? Niewiele kobiet w Londynie mog艂oby stawi膰 czo艂a jej pi臋kno艣ci. Jednak jej s艂owa brzmia艂y szczerze. Postawi艂by w艂asne 偶ycie na to, 偶e m贸wi艂a prawd臋. Ale jak mo偶e nie wiedzie膰 o tym, co opiewa ca艂y Londyn?
Nagle nasun臋艂o mu si臋 inne wyt艂umaczenie. Ona nie wie, 偶e j膮 rozpozna艂. My艣li, 偶e gdyby zdj臋艂a mask臋, ods艂oni艂aby si臋 jako c贸rka cz艂owieka, kt贸ry ocali艂 mu 偶ycie. Cz艂owieka, kt贸ry by艂 szlachetnym bohaterem wojennym. Oczywi艣cie, 偶e nie chce, by Ram si臋 dowiedzia艂, 偶e c贸rka kapitana Nasha w艂贸czy si臋 po White Friars.
Wi臋c mo偶e chcia艂a mu jednak powiedzie膰 prawd臋, tyle 偶e zakamuflowan膮 k艂amstwem. Mo偶e boi si臋 go rozczarowa膰, ale nie z powod贸w, jakich by si臋 spodziewa艂. Lepiej, by my艣la艂, 偶e ukrywa fizyczn膮 skaz臋 czy niedoskona艂o艣膰, ni偶 偶e okry艂a ha艅b膮 pami臋膰 ojca.
Wyrwa艂 d艂o艅 z jej chwytu i opu艣ci艂 do boku.
- W takim razie jak mam ci臋 poca艂owa膰 w usta?
Helena waha艂a si臋, badaj膮c spojrzeniem jego twarz, szukaj膮c fa艂szu, znaku, 偶e nie mo偶na mu ufa膰. Nie znalaz艂a. Sta艂 w deszczu jak pos膮g, przemoczona koszula wtapia艂a si臋 w jego szeroki tors i muskularne ramiona. Pier艣 wznosi艂a mu si臋 i opada艂a, jakby z trudem chwyta艂 oddech, ale oczy mia艂 spokojne.
Uciekaj! - pow iedziala sobie, uciekaj, dop贸ki on trwa w tym stanie, sk艂onny si臋 zgodzi膰. Ale... jego g艂os by艂 tak zbola艂y.
- Zamknij oczy - powiedzia艂a 艂agodnie.
Przygarbi艂 si臋.
106
Niech si臋 pani nie martwi. Nie powstrzymam pani od odej艣cia tym razem.
Powiedzia艂 mi pan kiedy艣, 偶e ma dwie powa偶ne wady, a jedn膮 z nich jest to, 偶e jest pan wielkim k艂amc膮.
Nachmurzy艂 si臋.
Tym razem nie sk艂ami臋.
Wi臋c je艣li pozwala mi pan odej艣膰, to nie zrobi panu wielkiej r贸偶nicy, czy b臋dzie mia艂 oczy otwarte, czy zamkni臋te, kiedy odejd臋? - spyta艂a, zdumiona zuchwa艂o艣ci膮 tej niem膮drej Heleny Nash, kt贸ra zaj臋艂a miejsce rozs膮dnej, ostro偶nej kobiety, jak膮 zna艂a. - Prosz臋 zamkn膮膰 oczy.
Zacisn膮艂 powieki, a ona po艂o偶y艂a na nich d艂o艅 i wspi膮wszy si臋 na palce, drug膮 d艂oni膮 opar艂a si臋 o jego szerok膮 pier艣. Serce bi艂o mu jak oszala艂e pod jej d艂oni膮.
Przysun臋艂a wargi blisko jego ucha.
- Je艣li jest pan zdolny da膰 obietnic臋, kt贸rej dotrzyma, to prosz臋 o t臋 jedn膮.
Prosz臋 nie otwiera膰 oczu.
艢ci膮gn臋艂a mask臋, kt贸ra zsun臋艂a si臋 i zawis艂a na troczkach na jej szyi. Potem poca艂owa艂a go, delikatnie stapiaj膮c usta z jego ustami.
Przez kr贸tk膮 chwil臋 przyjmowa艂 ten poca艂unek. O艣mielona jego pozorn膮 uleg艂o艣ci膮, przeczesa艂a woln膮 r臋k膮 jedwabisty mokry g膮szcz czarnych w艂os贸w, przyciskaj膮c usta mocniej do jego ust. Wygi臋ta w 艂uk, przyciska艂a si臋 do niego, ca艂owa艂a go z pasj膮, tak d艂ugo pogrzeban膮 w zapomnieniu. Ca艂owa艂a go, jakby nie potrafi艂a przesta膰, jakby chcia艂a uton膮膰 w jego obj臋ciach.
Nigdy przedtem 偶adna kobieta tak go nie ca艂owa艂a. Nie znajdowa艂 s艂贸w, by opisa膰 tak przejmuj膮ce i bezgraniczne po偶膮danie. Odchyli艂 jej g艂ow臋, wci膮偶 maj膮c jej d艂o艅 na oczach, i znalaz艂 jej usta ju偶 otwarte, czekaj膮ce na jego j臋zyk, poddane mu, by pokaza艂 jej, co robi膰, jak osi膮gn膮膰 szczyt rozkoszy.
To go pogr膮偶y艂o.
Ta niewinno艣膰 w sprawach cielesnych. Ta pora偶aj膮ca cnota. Przycisn膮艂 j膮 do 艣ciany, wepchn膮wszy udo mi臋dzy jej uda, si臋gn膮艂 w d贸艂, podci膮gaj膮c obfite warstwy tkaniny, dop贸ki nie poczu艂 at艂asowego ciep艂a delikatnego cia艂a.
J臋k zawibrowa艂 g艂臋boko w jej gardle. Pragn臋艂a tego. Tak jak on. Nic ich nie powstrzymywa艂o. Jego d艂onie 艣lizga艂y si臋 w g贸r臋 po d艂ugich, szczup艂ych nogach, a偶 napotka艂y mi臋kk膮 wypuk艂o艣膰 po艣ladk贸w. 呕膮dza bod艂a go jak w艂贸czni膮, do b贸lu. Uj膮艂 w d艂onie mi臋kkie kobiece cia艂o i j膮 uni贸s艂. Zmusi艂 si臋, by tak trwa膰, gdy jej d艂o艅 jak przepaska zas艂ania艂a mu g贸r臋 twarzy, a ich usta zwiera艂y si臋 w nami臋tnej walce, gdy jego cz艂onek naciska艂 na z艂膮czenie jej ud. Tak, 偶eby poj臋艂a, co b臋dzie dalej. Co jest nieuniknione.
107
Wyda艂a d藕wi臋k b臋d膮cy ni to pomrukiem, ni to j臋kiem. Jej d艂o艅 opad艂a mu z oczu, gdy obj臋艂a go r臋kami za szyj臋, z twarz膮 przyci艣ni臋t膮 do jego ramienia. Jej oddech uderza艂 go w ucho, zdyszany z po偶膮dania. I porusza艂a si臋, ociera艂a si臋 o jego erekcj臋.
Pozwoli艂 jej. Pozwoli艂 u偶y膰 jego cia艂a, znale藕膰 twardo艣膰, kt贸ra koi艂a bolesny puls podniecenia, ca艂y czas pr贸buj膮c okie艂zna膰 w艂asnego demona, kt贸ry domaga艂 si臋, by wzi膮膰 j膮 natychmiast. B贸l szarpa艂 jego niecierpliwe cia艂o. Po偶膮danie targn臋艂o nim. Odchyli艂 do ty艂u g艂ow臋, zacisn膮艂 z臋by z pow艣ci膮gliwo艣ci膮, kt贸r膮 w sobie wy膰wiczy艂, a jej biodra ociera艂y si臋 o niego niepewnie i niewprawnie.
Dziewica? Tak. Albo prawie tak samo niedo艣wiadczona, bez r贸偶nicy. Na tyle niezr臋czna w swym desperackim tropieniu odwiecznych rytm贸w, 偶e je艣li nie by艂a dziewic膮, przeklina艂 m臋偶czyzn臋, kt贸ry wprowadzi艂 j膮 w kobieco艣膰. A jednocze艣nie do jego umys艂u ws膮cza艂 si臋 szyderczy szept: Ty jeste艣 nie lepszy. Poniewa偶 czu艂, 偶e sam d艂ugo nie wytrzyma, zanim wyleje nasienie lub zadrze jej sp贸dnice i wejdzie w ni膮.
W deszczu. Pod 艣cian膮. W obskurnej bocznej uliczce.
Nie. Nie. Nie. Nie b臋dzie tak my艣la艂. Zapomni o wszystkim pr贸cz jej dotkni臋膰 w niezgrabnych, rozdzieraj膮cych dusz臋, leciutkich pchni臋ciach o jego cia艂o. Nie b臋dzie s艂ysza艂 niczego opr贸cz jej westchnie艅 i zdyszanego oddechu, gdy chowa twarz wtulon膮 w jego szyj臋. Odda jej si臋, by go u偶y艂a, a potem b臋dzie j膮 mia艂.
Dlaczego nie? Dlaczego nie da膰 im obojgu tego, czego tak rozpaczliwie pragn膮?
Gdzie艣 w ko艅cu uliczki z trzaskiem otworzy艂o si臋 okno i jaki艣 g艂os zawo艂a艂:
- Moje 艂贸偶ko jest puste, panowie! Nie chce kto troch臋 zabawy? Trojaka
za wszystko, czego chcecie!
Z dzikim st臋kni臋ciem samozaparcia Ram oderwa艂 si臋 od niej. Wyda艂a cichy j臋k, skonsternowana, zaciskaj膮c b艂agalnie ramiona wok贸艂 jego szyi. Tylko tyle by艂 zdolny wytrzyma膰.
Nie - wychrypia艂 z piersi膮 faluj膮c膮 w wyt臋偶onym wysi艂ku. - Nie. Nie tutaj. Nie w taki spos贸b. W艂贸偶 na powr贸t mask臋!
Ale...
W艂贸偶 mask臋, je艣li nie chcesz by膰 widziana! - wycedzi艂 przez z臋by, stawiaj膮c j膮 na nogi i odwracaj膮c twarz, gdy czu艂, jak jej dr偶膮ce d艂onie szukaj膮 maski i podnosz膮 j膮 do twarzy. Spu艣ci艂 wzrok na mask臋; za jej otworami oczy Heleny odbi艂y odrobin臋 艣wiat艂a. By艂y szeroko otwarte i zalane 艂zami.
Jego gniew walczy艂 z lito艣ci膮 i t臋sknot膮.
108
- Je艣li chcesz kochanka, pani, to na Boga, jestem tw贸j. Znasz moje imi臋.
Wiesz, gdzie mnie znale藕膰. Wystarczy, 偶e przyjdziesz do mnie. O ka偶dej
porze dnia lub nocy. W ka偶dym przebraniu czy ubraniu. Je艣li chcesz, b臋d臋
b艂aga艂 o to. Ale nie zrobi臋 tego tutaj. Nie w taki spos贸b.
Ona nie przyjdzie. Wiedzia艂 to ju偶 w momencie, gdy zmusza艂 si臋 do wyrzeczenia tych s艂贸w. Maj膮c czas, spojrzawszy na to z dystansu, odzyska rozs膮dek.
Szorstkie s艂owa przebija艂y si臋 przez jej zamroczenie. On jej pragnie, tego by艂a pewna. Nawet brak do艣wiadczenia nie mo偶e jej uczyni膰 艣lep膮 na ten fakt. Pragnie jej tak samo jak ona jego.
Pomy艣la艂a, 偶e powinna by膰 wdzi臋czna, ale nie by艂a. By艂a roz偶alona, poirytowana, ura偶ona, pomimo 偶e bez w膮tpienia on dzia艂a艂 w jej najlepszym interesie.
Dlaczego?
Dlaczego? - powt贸rzy艂 i obr贸ci艂 g艂ow臋, by spojrze膰 w jej zamaskowan膮 twarz. - Bo to, czego chc臋 od ciebie, nie mo偶e by膰 dane na schadzce w ciemnej uliczce. Bo je艣li zostaniemy tu chwil臋 d艂u偶ej, wezm臋 ci臋 pod t膮 艣cian膮 i nie b臋dzie to nic godnego ciebie ani mnie. Chc臋 wi臋cej. A ty czego chcesz?
Twoich ramion wok贸艂 mnie. Twych warg na moich. Twego cia艂a przyci艣ni臋tego do mnie twardo i niecierpliwie. Wpatrywa艂a si臋 w niego milcz膮co, dop贸ki z przekle艅stwem na ustach nie chwyci艂 jej za nadgarstek i nie poci膮gn膮艂 na 艣rodek podw贸rka. Deszcz usta艂 i ziemia mieni艂a si臋 od l艣ni膮cych ka艂u偶.
- Jedno z nas ma zamiar post膮pi膰 szlachetnie. Jedno z nas ma zamiar si臋
zb艂azni膰. Obawiam si臋, moja droga, 偶e mnie przypadaj膮 obie role. A teraz
ruszajmy, nim zapomn臋 o mych intencjach i popr贸buj臋 wype艂ni膰 twoje.
14. Froissement:
natarcie odbijaj膮ce kling臋 przeciwnika
silnym i szybkim 艣lizgiem wzd艂u偶 ostrza
Helena siedzia艂a w powozie, wodz膮c niewidz膮cymi oczyma po ulicy za oknem. Mask臋, ca艂kiem sp艂ukan膮 ze z艂otej farby, trzyma艂a na kolanach. Czu艂a
109
si臋 zdumiewaj膮co spokojna, z wyj膮tkiem lekkiego dreszczu. Ram wsadzi艂 j膮 do powozu, nie wypowiedziawszy s艂owa. Nie podni贸s艂 te偶 r臋ki na po偶egnanie.
Nie poznawa艂a sama siebie.
Wbrew swej nami臋tnej reakcji nie uwa偶a艂a si臋 za rozpustnic臋. Do czasu spotkania Rama Munro. I w tym, jak podejrzewa艂a, tkwi艂 problem.
Bo nawet teraz, widz膮c sw膮 wilgotn膮 sukni臋 i stru偶ki z艂ota zasychaj膮ce jej na ramionach i biu艣cie, wiedz膮c, 偶e wygl膮da w ka偶dym calu jak kobieta w膮tpliwej reputacji, a nawet gorzej, zachowuje si臋 jak taka osoba, nie 偶a艂owa艂a tego wieczoru. Poza tym, 偶e zadatki tego, co zacz臋艂o si臋 od poca艂unk贸w Rama i wzmog艂o pod ceglan膮 艣cian膮, nie doczeka艂y si臋 spe艂nienia.
Nagle ogarn臋艂a j膮 bezbrze偶na rozpacz. Gdzie on jest? Czy ta fl膮dra, kt贸ra tak bezczelnie sobie z nim poczyna艂a, teraz go dotyka? Czy le偶y z nim, pod nim?
Jako najbli偶sza przyjaci贸艂ka w艂asnej siostry, Kate, Helena by艂a jej powiernic膮. Niewiele by艂o rzeczy dotycz膮cych intymnego zwi膮zku pomi臋dzy m臋偶czyzn膮 a kobiet膮, o kt贸rych by nie wiedzia艂a. Tyle 偶e do tego wieczoru wi臋kszo艣膰 jej wiedzy by艂a czysto teoretyczna.
Wiedzia艂a, 偶e zostawi艂a Rama w stanie dotkliwej fizycznej udr臋ki, w stanie, w kt贸rym m臋偶czyzna najprawdopodobniej zrobi, co trzeba, by j膮 u艣mie-rzy膰. A gdyby ta kokota odda艂a si臋 do jego dyspozycji, to przecie偶 nie by艂o powodu przypuszcza膰, 偶e on z tego nie skorzysta - wbrew jego deklaracji, 偶e nie ma innej kobiety ni偶 Helena.
Chcia艂a mu wierzy膰 i na p贸艂 przekona艂a sama siebie, 偶e Ram naprawd臋 tak my艣li. Jego s艂owa brzmia艂y tak prawdziwie, tak gniewnie. Jak gdyby wcale nie chcia艂, by by艂a t膮 jedyn膮, ale nie by艂 zdolny temu zapobiec. Niestety, jej praktyczny umys艂 upiera艂 si臋, 偶e je艣li to by艂o prawd膮, znaczy艂o, 偶e zauroczy艂 go kostium, maska, rola, jak膮 zagra艂a tylko kilka razy. Jak m贸g艂 og艂asza膰 j膮 „jedyn膮 kobiet膮", je艣li jej nie zna艂? Je艣li nigdy nie widzia艂 jej twarzy?
Ram Munro nie wydawa艂 si臋 typem m臋偶czyzny, kt贸ry daje si臋 omami膰 mrzonkom. Ale nienawistna jej by艂a my艣l, 偶e jest bezwzgl臋dnym uwodzicielem, m贸wi膮cym to, co pozwoli mu dosta膰, czego chce.
Tak czy inaczej, powinna trzyma膰 si臋 z daleka od Rama Munro. Nie wolno jej nawet rozwa偶a膰 mo偶liwo艣ci przyj臋cia skandalicznej propozycji, by zosta艂a jego kochank膮. To by j膮 dobi艂o.
Ale p贸j艣膰 do niego jako jego kochanka... Syci膰 si臋 doznaniami, kt贸re w niej wywo艂a艂. Czy b艂aga艂by ojej wzgl臋dy, gdyby zechcia艂a? Czy mo偶e sko艅czy艂aby, sama b艂agaj膮c o jego wzgl臋dy?
110
Prosz臋 pani? Jeste艣my pod tym adresem, co mi pani da艂a. - Wzdrygn膮wszy si臋, Helena zda艂a sobie spraw臋, 偶e pow贸z stoi przy kraw臋偶niku. S膮dz膮c z tonu wo藕nicy, stoi ju偶 od jakiego艣 czasu.
Och. Oczywi艣cie. - Otworzy艂a drzwi i zasta艂a wo藕nic臋 czekaj膮cego przy nich na zewn膮trz. Szybko wysiad艂a i si臋gn臋艂a do kieszeni po zap艂at臋, ale on uni贸s艂 d艂o艅.
D偶entelmen ju偶 mi zap艂aci艂, paniusiu. Ca艂kiem przyzwoicie. Kaza艂 dowie藕膰 pani膮 bezpiecznie, do kt贸rych drzwi pani wska偶e. Wi臋c kt贸re to drzwi?
- To nie b臋dzie potrzebne - odpar艂a Helena. - Nic mi si臋 nie stanie.
Wo藕nica zerkn膮艂 na ni膮 z pow膮tpiewaniem, ale wspi膮艂 si臋 z powrotem na
kozio艂. Uchyliwszy kapelusza, cmokn膮艂 na konia i odjecha艂. Rozejrza艂a si臋 wko艂o. Znajdowa艂a si臋 u wylotu znajomej, wysadzanej drzewami uliczki dla powoz贸w, kt贸ra oddziela艂a ogrody na ty艂ach wielkich dom贸w na Placu Hanowerskim, gdzie mieszka艂a lady Tilpot, od mniej okaza艂ych, ale te偶 eleganckich budynk贸w na Adam's Row.
Musi przej艣膰 sto metr贸w uliczk膮, po czym w艣lizn膮膰 si臋 w furtk臋 prowa-dz膮c膮do kuchennego ogrodu lady Tilpot, a stamt膮d do domu. Zgodnie z wcze艣niejsz膮 umow膮, kucharka, jedyna osoba w艣r贸d s艂u偶by lady Tilpot, kt贸rej pozycja by艂a nietykalna, zostawi艂a drzwi niezamkni臋te na klucz. Ale patrz膮c w dal d艂ugiej, cichej uliczki, Helena przypomnia艂a sobie m臋偶czyzn臋 w masce ptaka, jego d艂o艅 uniesion膮, by j膮 uderzy膰, jego pulsuj膮cy g艂os: „Ja ci臋 naucz臋!"
To by艂o daleko st膮d, powtarza艂a sobie. Tu jest bezpieczna.
Zag艂臋bi艂a si臋 w korytarz z listowia nad b艂otnist膮 alejk膮. O tak wczesnej godzinie wi臋kszo艣膰 powoz贸w, kt贸re tu zwykle trzymano, by艂a jeszcze na mie艣cie, dowo偶膮c w艂a艣cicieli na bale i proszone obiady, koncerty i odczyty. Ruszy艂a naprz贸d.
B臋d膮c w p贸艂 drogi, us艂ysza艂a z ty艂u odg艂os krok贸w. Obejrza艂a si臋 przez rami臋, ale 艣wiat艂o padaj膮ce z drzwi pustej stajni omija艂o kogo艣 stoj膮cego w ciemno艣ci po drugiej stronie. Obr贸ci艂a si臋 z powrotem i przyspieszy艂a. Kroki z ty艂u zgadza艂y si臋 z rytmem jej krok贸w. Podci膮gn臋艂a ci臋偶kie, obszerne sp贸dnice i pu艣ci艂a si臋 biegiem.
Schwyta艂 j膮, nim zrobi艂a dwadzie艣cia krok贸w.
Zacisn膮艂 d艂o艅 na jej przedramieniu, szarpn膮艂 j膮 i rzuci艂 na ziemi臋, tak 艂atwo, jak sok贸艂 u艣mierca go艂臋bia w locie. Taftowe halki z艂agodzi艂y impet upadku, ale nie powstrzyma艂y powietrza od ucieczki z p艂uc ani w艂os贸w od rozsypania si臋 lu藕no bez pogubionych szpilek. Macha艂a r臋kami, by trafi膰 napastnika, odgarniaj膮c ci臋偶kie, wilgotne pukle z twarzy.
111
Forrester DeMarc sta艂 nad ni膮 sztywno wyprostowany, z wargami zaci艣
ni臋tymi w bezkrwist膮 kresk臋.
- Dlaczego mi to zrobi艂a艣?
Spojrza艂a na niego, zdumiona i przera偶ona jego pytaniem. Jego przeszy
waj膮cy wzrok pad艂 na jej piersi, a wtedy w gor膮cym przyp艂ywie zak艂opota
nia unios艂a sp贸dnice i zas艂oni艂a si臋 przed jego spojrzeniem.
Kto ci臋 widzia艂 tak膮? - spyta艂, ustawiaj膮c si臋 na wprost niej. - Zabij臋 ich. Wyd艂ubi臋 im oczy. Nikt nie zobaczy ci臋 tak膮 opr贸cz mnie.
To pan? - Parali偶 pozbawiaj膮cy j膮 g艂osu ust膮pi艂. - Co pan ma na my艣li? Nie nale偶臋 do pana.
Do licha, nale偶ysz! Ugania艂a艣 si臋 za mn膮. Teraz jeste艣 moja.
Co? - On jest szalony. Stan膮艂 przed ni膮, spogl膮daj膮c na ni膮 z g贸ry jadowitymi oczyma, a ona odskoczy艂a wstecz. - To by艂 pan - wyszepta艂a. -W uliczce. I pan przysy艂a艂 r贸偶e.
Nie igraj ze mn膮, Heleno.
Nie igram.
A co innego robisz ostatnio? Uprawiasz gr臋. Flirtujesz ze mn膮, 艂asisz si臋 do mnie, zastawiasz na mnie sid艂a. Robi艂a艣, co tylko w twej mocy, bym ci臋 zauwa偶y艂. Nie pr贸buj zaprzecza膰.
- Nieprawda! Traktowa艂am pana z tak膮 sam膮 uprzejmo艣ci膮, jak ka偶dego
go艣cia lady Tilpot.
Nim mog艂a mu si臋 wyrwa膰, chwyci艂 j膮 za rami臋 i szarpni臋ciem postawi艂 na nogi ze zdumiewaj膮c膮 si艂膮. Spr贸bowa艂a si臋 wykr臋ci膰, ale on bole艣nie zacisn膮艂 chwyt.
K艂amiesz - wycedzi艂 przez z臋by. - Dlaczego k艂amiesz? Chcesz, bym si臋 sta艂 zazdrosny?
Nie! - zaprzeczy艂a.
Potrz膮sn膮艂 ni膮 jak terier szczurem, mocno wbijaj膮c palce w jej sk贸r臋.
Nie k艂am!
Ja nie k艂ami臋. Nie wiem, o czym pan m贸wi. Nie zastawia艂am pu艂apek. Nie chc臋 pana wzgl臋d贸w. Myli si臋 pan. Prosz臋, milordzie! Pan mi zadaje b贸l.
Nie chcesz mych wzgl臋d贸w? Nie zastawia艂a艣 pu艂apek? Ha! - Jego 艣miech zatr膮ca艂 o histeri臋. - Twoje machinacje s膮 widoczne dla ka偶dego, moja droga. Nieca艂e dwa dni temu kto艣 zwr贸ci艂 mi uwag臋, jak oczywiste jest to, co robisz.
Kto by powiedzia艂 tak膮 rzecz? To absurd.
Nie wiem, w co grasz, Heleno. Ale ja si臋 nie przy艂膮cz臋. Jeste艣 moja i nauczysz si臋 o tym pami臋ta膰.
112
Wpatrywa艂a si臋 w niego z przera偶eniem. On naprawd臋 w to wierzy, zda艂a sobie spraw臋. Naprawd臋 jest szalony.
- Prosz臋, niech pan mnie wypu艣ci. Poprawi臋 si臋 - szepn臋艂a, pr贸buj膮c uda
wa膰 skruszon膮. - Prosz臋. Lady Tilpot wr贸ci lada chwila i mo偶e wej艣膰 do
mego pokoju i odkry膰, 偶e mnie nie ma. A wtedy b臋d臋 jej musia艂a powie
dzie膰, co zasz艂o.
Przekrzywi艂 g艂ow臋.
Czy ty mi grozisz?
Nie - zaprzeczy艂a skwapliwie. - Ale niezr臋cznie by mi by艂o wyja艣nia膰 jej, sk膮d mam si艅ce na r臋ce.
Jego twarz wyra偶a艂a tylko pogard臋.
- Powiedz, komu chcesz, 偶e ja ci je zrobi艂em. - Pochyli艂 si臋 ku niej. -
Zaprzecz臋. Czy naprawd臋 my艣lisz, 偶e kto艣 ci uwierzy? Uwierz膮 mnie, wi
cehrabiemu, czy tobie... kt贸ra jeste艣 niczym?
Mia艂 racj臋. Bez 艣wiadka to by艂o jego s艂owo przeciwko jej.
Prosz臋. Niech mnie pan zostawi.
Zostawi膰 ci臋? O nie! Tej jednej rzeczy na pewno nie zrobi臋, moja droga. Z ca艂膮 pewno艣ci膮 ci臋 nie zostawi臋. Gdziekolwiek si臋 udasz za pr贸g lady Tilpot, b臋d臋 ci臋 艣ledzi艂. I - zazgrzyta艂 z臋bami - p贸ki nie zdecyduj臋, co z tob膮 zrobi臋, masz si臋 sprawowa膰 idealnie.
Prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zahipnotyzowana jego arogancj膮 i okrucie艅stwem w g艂osie. Jakby strofowa艂 psa.
- Rozumiesz?
Kiwn臋艂a g艂ow膮, ale to mu nie wystarczy艂o. Uszczypn膮艂 j膮, a偶 si臋 skrzywi艂a.
Masz przecie偶 g艂os. U偶yj go. Rozumiesz?
Tak - pisn臋艂a. - Tak. Rozumiem.
Dobrze. - Nagle, jakby w艂a艣nie sobie u艣wiadomi艂, 偶e rzecz, kt贸r膮 trzyma, jest brudna, pu艣ci艂 jej rami臋 i wytar艂 palce o r臋kaw. - Wi臋c id藕. Biegnij. Biegnij do tego domu i nie 艣miej wyj艣膰, je艣li nie masz uczciwego powodu, z uczciwymi lud藕mi.
Kiwa艂a g艂ow膮 gorliwie. Wszystko, byle tylko si臋 od niego uwolni膰. Zmru偶y艂 oczy.
Uwa偶aj na mnie, Heleno. Dowiem si臋, je艣li post膮pisz inaczej. B臋d臋 ci臋 艣ledzi艂. Gdziekolwiek p贸jdziesz, p贸jd臋 za tob膮. Nie znajdziesz miejsca, gdzie bym nie mia艂 dost臋pu. Rozumiesz?
Tak - szepn臋艂a.
Id藕! - krzykn膮艂.
8-Bal maskowy
113
Nie potrzebowa艂a zach臋ty. Zebra艂a sp贸dnice i pop臋dzi艂a, nie zwa偶aj膮c na ha艂as, jaki sprawia, z r臋kami wyci膮gni臋tymi przed siebie, gdy wpada艂a w furtk臋 ogrodu. Zatrzasn臋艂a drzwi kuchenne za sob膮, zasun臋艂a zasuw臋 i pobieg艂a przez puste pokoje, w g贸r臋 po schodach, frun膮c ku bezpiecze艅stwu swego pokoju.
Wpad艂a do 艣rodka, zatrzasn臋艂a drzwi i przekr臋ci艂a klucz. Z przera偶eniem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e nie czuje si臋 bezpieczna. W膮tpi艂a, czy kiedykolwiek si臋 poczuje. Ze zd艂awionym 艂kaniem si臋 obr贸ci艂a.
Jej 艂贸偶ko by艂o zasypane r贸偶ami.
Przechwycenie:
przeciwnatarcie w celu powstrzymania
natarcia po艣redniego
Dok膮d wychodzi艂a? - wypytywa艂 Ramsey Billa Sorry'ego pi臋膰 dni p贸藕niej.
Nie wychodzi艂a w og贸le. - Bill poci膮gn膮艂 d艂ugi 艂yk piwa z kufla, kt贸ry postawi艂a przed nim 艂adna dziewczyna z tawerny. Ramowi by艂a sk艂onna zaproponowa膰 du偶o wi臋cej, ale biedaczysko zdawa艂 si臋 nie zauwa偶a膰 obfito艣ci wystawionej na jego widok. 呕a艂osny pijaczyna.
Musi czasem wychodzi膰 - upiera艂 si臋 Ram. Nie 艣mia艂 p贸j艣膰 sam na Plac Hanowerski, aby Helena go nie spostrzeg艂a i nie domy艣li艂a si臋, 偶e wie, kim ona jest. Dlatego pos艂a艂 Billa Sorry'ego, by j膮 艣ledzi艂 w przebraniu robotnika naprawiaj膮cego 偶elazne ogrodzenie placu. Tylko 偶e, wed艂ug Billa, nie by艂o co 艣ledzi膰. Trzyma艂a si臋 blisko domu, rzadko o艣mielaj膮c si臋 wyj艣膰, i to zawsze w towarzystwie lady Tilpot.
Musi czasem wychodzi膰 - powt贸rzy艂 z naciskiem Ram.
No tak. - Bill podrapa艂 si臋 w g艂ow臋. - Wczoraj wysz艂a i czeka艂a z t膮 dam膮 i jej bratanic膮, a偶 pow贸z podjedzie i je zabierze. Ale wesz艂a do domu, kiedy tylko tamte odjecha艂y.
Jak wygl膮da艂a?
Pi臋knie, rzecz jasna. - Bill otar艂 usta r臋kawem. - Nigdym nie widzia艂 takiej urodziwej kobiety. Ma w艂osy jak... jak - zapatrzy艂 si臋 w sw贸j kufel -jasne piwo.
Saulerne - poprawi艂 Ram w roztargnieniu.
- Skoro pan tak m贸wi - zgodzi艂 si臋 Bill. - 艁adne, jak je zwa艂, tak zwa艂.
Ale by艂a jaka艣 taka sp艂oszona i...
Ram wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i chwyci艂 Billa za przegub. Nadzwyczajna si艂a tkwi艂a w jego d艂ugich, smuk艂ych palcach.
- I co?
Bill wzruszy艂 ramionami z niewyra藕n膮 min膮.
Samotna. Wygl膮da艂a... na samotn膮. Nie wiem, dlaczego, ale takem sobie pomy艣la艂, jak j膮 zobaczy艂em, a potem pomy艣la艂em, jakie to okropne. -Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jakby odrzucaj膮c co艣, co sobie ubzdura艂. - G艂upie, no nie?
Nie - powiedzia艂 Ram, zwalniaj膮c chwyt. - Nie. To jest okropne.
- Do diab艂a! - Dand Ross pu艣ci艂 pn膮c膮 r贸偶臋, kt贸r膮 wi膮za艂 wygi臋t膮 w 艂uk,
by tworzy艂a bramk臋, i zacz膮艂 ssa膰 skrwawione palce. - Je艣li rycerz rzeczywi
艣cie da艂 te przekl臋te 偶贸艂te r贸偶e opactwu za opiek臋 nad rodzin膮 podczas zara
zy, to chyba nie za bardzo si臋 ucieszy艂, widz膮c ich ca艂ych i zdrowych po
powrocie z krucjaty, bo toto mo偶e cz艂owieka zabi膰. To nie s膮 kolce, tylko
cholerne sztylety!
Douglas Stewart otar艂 pot z czo艂a i wsta艂 z miejsca, gdzie pasowa艂 s艂upek w nowym kamiennym murku dziel膮cym ogr贸d r贸偶any.
Wczoraj mia艂e艣 ca艂e uda podrapane i nawet nie pisn膮艂e艣, a dzi艣 nagle beczysz jak ko藕l臋 nad byle dra艣ni臋ciem.
To dlatego, 偶e wczoraj zrobi艂em co艣, co by艂o warte tych ran - wyja艣ni艂 Dand. -Niczym sobie nie zas艂u偶y艂em, by mnie d藕ga艂y te diabelne r贸偶e, wszak dbam o nie od pi臋ciu lat jak najtroskliwsza matka.
Twoja matka musia艂a by膰 rzadk膮 doskona艂o艣ci膮- dogadywa艂 mu Ram, wt艂aczaj膮c ci臋偶ki kamie艅 do dziury, kt贸r膮 wcze艣niej wykopa艂 -je艣li na艣ladujesz jej czu艂膮 trosk臋.
Kit MacNeill, pchaj膮c taczk臋 za艂adowan膮 kamieniami, pojawi艂 si臋 w furcie w sam膮 por臋, by us艂ysze膰 ostatnie s艂owa.
Dand nie mia艂 matki. Zosta艂 sp艂odzony w piekle z reszt膮 diabelskiego pomiotu. Przynajmniej tak opowiada John Glass m艂odszym ch艂opcom.
Mo偶e i ma racj臋! - Dand u艣miechn膮艂 si臋 bezbo偶nie. -Ale s艂ysza艂em, jak John m贸wi艂 im to samo o tobie.
Do licha z Johnem. - Douglas si臋 nachmurzy艂..- Wmawia tym ch艂opcom, 偶e mamy tu co艣 w rodzaju tajnego spisku.
115
- A nie mamy? - spyta艂 Ram.
Inni przerwali prac臋 i przygl膮dali si臋 zaciekawieni.
- O co ci chodzi? - spyta艂 Kit.
- Dand przecie偶 powiedzia艂. Pracujemy w tym ogrodzie od pi臋ciu lat, 偶eby
go przywr贸ci膰, jak m贸wi brat Fidelis, Matce Ko艣cio艂owi. Czy was nie dziwi,
偶e 偶aden inny z ch艂opc贸w nigdy tu nie pracuje? 呕e jeste艣my tylko my?
Douglas kiwn膮艂 g艂ow膮.
My艣la艂em o tym. Bardzo cz臋sto.
A brat Toussaint? - ci膮gn膮艂 Ram. - Dlaczego opat chcia艂, by uczy艂 nas szermierki i innych sztuk wojennych? Wiem, 偶e niekt贸rzy inni te偶 bior膮 lekcje, ale nie tyle co my. Du偶o mniej. - Wzruszy艂 ramieniem na bolesne przypomnienie d艂ugich godzin sp臋dzonych na powtarzaniu 膰wicze艅, kt贸re im zadawa艂 mnich i by艂y 偶o艂nierz w jednej osobie.
Ale dlaczego? - spyta艂 Dand.
Bo jeste艣my szkoleni do jakiego艣 celu - odpowiedzia艂 Douglas powa偶nie. - Do czego艣 wa偶nego. Czego艣, co zale偶y od naszego wsp贸lnego dzia艂ania, razem, jak jeden m膮偶, czego艣, co zale偶y od naszego... naszego braterstwa.
To mia艂o sens. Ram si臋 rozejrza艂. Inni te偶 tak my艣leli. Kit spogl膮da艂 surowo - no, ale on zawsze by艂 taki. Ale i Dand kiwa艂 g艂ow膮 z nietypow膮 dla siebie powag膮.
- No wi臋c - stwierdzi艂 na koniec Kit -je艣li tego w艂a艣nie chce opat, to si臋
nie skar偶臋. Jeste艣cie dla mnie bra膰mi i oddam 偶ycie za ka偶dego z was.
Tylko Kit - du偶y, szorstki i milcz膮cy - m贸g艂 powiedzie膰 co艣 tak donkiszo-towskiego bez sprowokowania Danda do kpin. Albo jego samego, uczciwie przyzna艂 Ram.
Ja tak samo - o艣wiadczy艂 Douglas.
I ja - b膮kn膮艂 Dand. Spojrza艂 na Rama i jego oczy, przez chwil臋 powa偶ne, nagle si臋 za艣wieci艂y. - A co z tob膮, Ram? Nie zadeklarujesz z ochot膮, 偶e odda艂by艣 w艂asne 偶ycie za moje?
Chryste! - mrukn膮艂 Ram z egzaltowanym westchnieniem, nie chc膮c im okaza膰, jak du偶o dla niego znacz膮, 偶e stali mu si臋 rodzin膮, kt贸r膮 znalaz艂, gdy utraci艂 wszystko. Wiedzia艂, 偶e pozostali czuj膮 to samo. Wiedzia艂 to na pewno. - My艣l臋, 偶e gdybym musia艂 umrze膰 za kogo艣, m贸g艂by to by膰 jeden z was. Ale pod warunkiem, 偶e to by was zobowi膮za艂o przez reszt臋 n臋dznego 偶ycia 艣piewa膰 pochwa艂y na m膮 cze艣膰. Tak, nawet mi si臋 ta my艣l podoba. To by was okropnie dra偶ni艂o. Zw艂aszcza Danda.
- My艣l臋 - m贸wi艂 Douglas powoli - my艣l臋, 偶e powinni艣my przysi膮c sobie
wzajemnie wierno艣膰.
116
To by艂o podobne do Douglasa czyni膰 rytua艂 z czego艣, co i tak istnia艂o bez formalnego kszta艂tu. Ale Dand, u艣miechaj膮c si臋 szelmowsko, uni贸s艂 krwawi膮c膮 d艂o艅 i kiwn膮艂 g艂ow膮.
I przypiecz臋towa膰 to krwi膮? - zaproponowa艂 niewinnie. - Jestem got贸w.
To jest to! - o艣wiadczy艂 z entuzjazmem Douglas. - Krew r贸偶y.
Nie czekaj膮c na zgod臋 innych, chwyci艂 g臋sto pokryte kolcami pn膮cze, kt贸re Dand wi膮za艂, rani膮c d艂o艅 w kilku miejscach i krzywi膮c si臋 z b贸lu.
- Do licha, boli. Dalej, teraz reszta was! A potem przysi臋gniemy sobie
wzajemnie lojalno艣膰!
I, co zdumiewaj膮ce, zrobili to.
Na ostry odg艂os trzepni臋cia Helena podskoczy艂a.
Przepraszam, panno Nash! - Lokaj, kt贸ry rozk艂ada艂 serwetk臋 przed po艂o偶eniem jej Helenie na kolanach, usprawiedliwia艂 si臋 bardziej z wyrazem zdziwienia ni偶 skruchy.
Nic si臋 nie sta艂o, Simonie - zapewni艂a. Wiedzia艂a, 偶e jej zachowanie daje s艂u偶bie powody do domys艂贸w. By艂a podenerwowana, p艂ochliwa. Musi z tym sko艅czy膰. To szale艅stwo musi si臋 sko艅czy膰.
Zerkn膮wszy na przeciwn膮 stron臋 sto艂u nakrytego do lunchu, spotka艂a pe艂ne nagany spojrzenie Flory. Z poczuciem winy przez minut臋 po艣wi臋ca艂a ca艂膮 uwag臋 jajku na twardo, chocia偶 wiedzia艂a, 偶e Flora nie zaczepi jej w obecno艣ci s艂u偶by. Unika艂a Flory od niefortunnej przygody w White Friars pi臋膰 dni temu. Nie. To mydlenie oczu. Nie unika艂a, lecz j膮 opu艣ci艂a.
Kiedy Flora zakrad艂a si臋 do jej pokoju p贸藕no w nocy i zastuka艂a do drzwi, Helena ja zignorowa艂a. A gdy wczoraj w korytarzu Flora zalana 艂zami chwyci艂a j膮 za r臋kaw, b艂agaj膮c o par臋 minut rozmowy, Helena zby艂a j膮 jakim艣 „p贸藕niej", kt贸rego nie zamierza艂a dotrzyma膰. Jest tch贸rzem. Obrzydliwym, 偶a艂osnym tch贸rzem.
Nawet przemkn臋艂o jej przez my艣l, 偶eby st膮d uciec, zostawiwszy Flor臋 w艂asnemu losowi. 1 wcale nie poczucie obowi膮zku powstrzyma艂o j膮 od tego kroku. Po prostu nie mia艂a dok膮d p贸j艣膰. Nie by艂o miejsca, w kt贸rym mog艂aby si臋 czu膰 bezpiecznie. Po偶yczka na poczet spodziewanej sp艂aty od Kate nie wchodzi艂a w rachub臋. Nie mog艂a wszak zamieszka膰 samotnie, tylko z kilkorgiem nowo zatrudnionej s艂u偶by. Co by by艂o, gdyby on pewnego dnia
117
uzna艂, 偶e zrobi艂a co艣 zas艂uguj膮cego na kar臋? Tutaj przynajmniej zawsze s膮 w pobli偶u ludzie, ma艂a armia s艂u偶膮cych, a tak偶e budz膮ca respekt praco-dawczyni.
Zn贸w zerkn臋艂a na Flor臋, skubi膮c膮 apatycznie 艣ledzia. Nawet jaskrawo艣膰 uroczej 偶贸艂tej sukni nie mog艂a ukry膰 jej melancholii. Helena poczu艂a wyrzuty sumienia. Porozmawia z Flor膮 wkr贸tce, ale teraz ca艂a jej uwaga skupi艂a si臋 na DeMarcu.
Kilka razy, gdy o艣mieli艂a si臋 wyj艣膰 sama z domu, czeka艂 i pilnowa艂. Nigdy si臋 do niej nie zbli偶a艂, ale zawsze by艂: w parku, gdzie przystan臋艂a na czekolad臋, w wypo偶yczalni ksi膮偶ek, rozparty w swym powozie przy kraw臋偶niku ulicy, kiedy sz艂a do modystki.
Tylko wtedy, gdy towarzyszy艂a lady Tilpot, znika艂 - albo pewien, 偶e Helena nie zrobi nic, czego by jej pracodawczyni nie pochwala艂a, albo nie chc膮c, by wiedziano o jego nadzorze.
- Panno Nash!
Na g艂os lady Tilpot Helena drgn臋艂a przestraszona.
Gdybym pani nie zna艂a - o艣wiadczy艂a stara dama, wkraczaj膮c do pokoju wsparta na ramieniu lokaja - pomy艣la艂abym, 偶e uprawia艂a pani hazard.
Nie, prosz臋 pani.
I to ze z艂ym skutkiem. - Lady Tilpot zaczeka艂a, a偶 lokaj przyci膮gnie krzes艂o na honorowe miejsce przy stole, a potem zasiad艂a jak napuszona kwoka. - Ten spos贸b, w jaki si臋 pani wzdryga i bawi r臋kami, i p艂oszy. To s膮 reakcje osoby, kt贸ra postawi艂a troch臋 pieni臋dzy, kt贸rych nie ma, i teraz nie jest przygotowana na ich sp艂acenie.
Nie, prosz臋 pani - powt贸rzy艂a Helena.
Pani bardziej ni偶 kto inny powinna unika膰 hazardu - o艣wiadczy艂a lady Tilpot, nie zwa偶aj膮c na zaprzeczenia dziewczyny, tak jak ignorowa艂a wszystko, czego nie chcia艂a s艂ysze膰. By艂o oczywiste, 偶e bawi艂a j膮 my艣l o Helenie wykradaj膮cej si臋, by przegra膰 tych niewiele pens贸w, jakie mia艂a, wpadaj膮cej w szpony na艂ogu, nad kt贸rym straci艂a kontrol臋. - Nie ma pani odpowiedniego usposobienia ani si臋 na tym nie zna, ani nie ma sprytu, ani... ani...
Pieni臋dzy? - podpowiedzia艂a Helena.
Tak, oczywi艣cie to te偶 - rzek艂a lady Tilpot, przewracaj膮c oczyma. - Ale ja mia艂am zamiar doda膰, 偶e nie ma pani rozeznania potrzebnego, by wygrywa膰.
Jestem pewna, 偶e pani ma racj臋 - zgodzi艂a si臋 Helena.
Oczywi艣cie. Za to ja - poklepa艂a si臋 po w艂osach -jestem dobrze uzbrojona, by pokona膰 Pani膮 Fortun臋 na zielonym suknie.
118
Na ten nieprawdopodobny i wysoce poetycki wzlot fantazji Helena unios艂a oczy. Wiedzia艂a, 偶e lady Tilpot lubi swoje wieczorne wisty w gronie podobnych jej mizantrop贸w, ale s膮dzi艂a, 偶e gra to tylko pretekst do s膮czenia jadu na temat bli藕nich.
Zaledwie dwa wieczory temu wygra艂am trzysta czterdzie艣ci pi臋膰 funt贸w i dziesi臋膰 szyling贸w - ci膮gn臋艂a stara dama.
Moje gratulacje, prosz臋 pani - powiedzia艂a Helena.
To 偶a艂o艣nie ma艂o w por贸wnaniu z tym, ile mog艂am wygra膰.
S艂ysza艂am, 偶e w niekt贸rych wielkich domach ca艂e fortuny przechodz膮 z r膮k do r膮k pomi臋dzy damami - zauwa偶y艂a ostro偶nie Helena.
A s艂ysza艂a pani te偶 o skandalach, kt贸re temu towarzysz膮? - spyta艂a lady Tilpot sarkastycznie. - Och, pewne osoby s膮 akceptowane w towarzystwie ze wzgl臋du na mocn膮 pozycj臋 ich m臋偶贸w. Ale kobieta, kt贸ra jest sama na 艣wiecie, za kt贸r膮 nie stoi 偶aden m臋偶czyzna, kobieta taka jak ja, musi by膰 ostro偶na.
Jakie to niezno艣ne dla pani - b膮kn臋艂a Helena.
Z g艂o艣nym trza艣ni臋ciem lady Tilpot rozt艂uk艂a czubek swego jajka na twardo.
- Dwie rzeczy s膮 艣wi臋te i nietykalne w 偶yciu, panno Nash, obie, raz stra
cone, s膮 nie do odzyskania: zasady i reputacja. Czy nie powtarzam ci tego
cz臋sto, Floro?
Flora, zadumana nad w艂asnymi sprawami, powr贸ci艂a do rzeczywisto艣ci i energicznie pokiwa艂a g艂ow膮.
Tak, ciociu.
Ale - lady Tilpot zamacha艂a no偶em w kierunku Heleny - przychodzi taki etap w 偶yciu, kiedy mamy podstawy oczekiwa膰, 偶e najwy偶szej pr贸by reputacja mo偶e z艂agodzi膰 pewne plotki, a ja zbli偶am si臋 do tego wieku. Tak, tak! Widz臋 pani zszokowan膮 min臋 i rozumiem pani zdumienie, ale to prawda. Zbli偶am si臋 do wieku 艣redniego... Szybko! Niech pani si臋 napije wody! Wielkie nieba, panno Nash, co pani sobie wyobra偶a, 偶eby tak szybko po艂yka膰 jedzenie?
Helena z wdzi臋czno艣ci膮 podnios艂a szklank臋 do ust. W wieku sze艣膰dziesi臋ciu sze艣ciu lat lady Tilpot postanowi艂a si臋 cofn膮膰 do wieku 艣redniego. Helena chrz膮kn臋艂a.
By艂abym bardzo wdzi臋czna, prosz臋 pani, gdyby pani po艣wi臋ci艂a mi par臋 chwil w dogodnym dla pani momencie.
Teraz jest dogodny moment - wymamrota艂a lady Tilpot z pe艂nymi ustami. - Czego pani chce? Wi臋cej pieni臋dzy? I na co, chcia艂abym wiedzie膰?
119
呕yj膮c na prawach c贸rki w jednym z najlepszych dom贸w w Londynie? S艂uchaj膮c rozm贸w naj艣wiatlejszych umys艂贸w w tym mie艣cie? Za艂atwiaj膮c tylko troch臋 prostych sprawunk贸w? Czytaj膮c czasem par臋 stron, by ul偶y膰 czyim艣 zm臋czonym oczom? Mo偶e za zagrzanie czasem wieczorem szklanki mleka, by wyciszy膰 czyj艣 zbyt pobudzony umys艂? B臋d膮c czasem poproszona o wyszukanie na straganach kwiatu, kt贸ry nie k艂贸ci si臋 z sukni膮 chlebodawczyni? Za pe艂nienie niekiedy funkcji kuriera pomi臋dzy ni膮 a nieuprzejmymi handlarzami? Szukanie zgubionych...
Nie zamierza艂am prosi膰 o pieni膮dze - przerwa艂a jej Helena.
Ach nie?
Chcia艂am prosi膰 o rad臋.
Na to lady Tilpot zrobi艂a wielkie oczy, a potem zmru偶y艂a je z satysfakcj膮.
Wi臋c chodzi tylko o troch臋 czasu. - Od艂o偶y艂a n贸偶 i widelec, delikatnie otar艂a usta serwetk膮 i powiedzia艂a: - No dobrze. Co to takiego?
To jest... to bardzo osobista sprawa. - Helena rzuci艂a szybkie spojrzenie na Flor臋, kt贸ra, je艣li to mo偶liwe przy jej blado艣ci, zblad艂a jeszcze bardziej. Czy biedne dziecko wyobrazi艂o sobie, 偶e Helena chce wyjawi膰 jej sekret? -Dotycz膮ca tylko mnie.
Flora odetchn臋艂a.
- Flora jest uosobieniem dyskrecji, a lokaj niczego nie s艂yszy. Czy偶 nie.
John?
Lokaj bez s艂owa patrzy艂 przed siebie.
- Wola艂abym rozmow臋 na osobno艣ci, prosz臋 pani.
Nonsens. Zranisz uczucia Flory. O co chodzi? Nalegam. Helena wzi臋艂a g艂臋boki oddech.
O lorda DeMarca, prosz臋 pani.
Lady Tilpot gwa艂townie unios艂a brwi skonsternowana.
DeMarca? Forrestera DeMarca? Nie mog臋 uwierzy膰, 偶e pr贸buje zbli偶y膰 si臋 do Flory za pani po艣rednictwem! Nie powie pani czego艣 takiego!
Nie ca艂kiem, prosz臋 pani - odpar艂a Helena, szukaj膮c w艂a艣ciwych s艂贸w. - Bardzo mi przykro...
To dobrze! - wykrzykn臋艂a lady Tilpot. - Bo nigdy w to nie uwierz臋. Ten cz艂owiek ma za dobre poj臋cie o tym, jakich granic si臋 nie przekracza, by u偶y膰 p艂atnej damy do towarzystwa do wej艣cia w 艂aski mej bratanicy. Lord Forrester DeMarc nale偶y do najszacowniejszych os贸b w towarzystwie! Jest wynios艂y, troszk臋 za sztywny, prawd臋 m贸wi膮c, ale to 艂akomy k膮sek.
120
- Tak, prosz臋 pani. Lecz to nie Flor膮 jest zainteresowany.
Wyda艂o si臋, 偶e wszystko w pokoju zamar艂o. Wszyscy wstrzymali oddech. 1 Flora, i lokaj, i lady Tilpot, i rzecz jasna, sama Helena. Lady Tilpot po prostu przewierca艂a j膮 wzrokiem, a kawa艂eczek jajka wypad艂 jej z ust.
Wreszcie zacz臋艂a porusza膰 ustami, ale wyszepta艂a co艣 tak cicho, 偶e Helena nie dos艂ysza艂a.
S艂ucham?
Mn膮? - powt贸rzy艂a stara dama.
Dobry Bo偶e! Helena prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zbieraj膮c si臋 na odwag臋.
Nie, prosz臋 pani. Zdaje mi si臋, 偶e lord DeMarc jest... to znaczy on... to chodzi o mnie, prosz臋 pani.
Co? - Lady Tilpot opad艂a na oparcie krzes艂a.
Daje do zrozumienia, 偶e jest mn膮 zainteresowany.
To cudownie! - powiedzia艂a Flora, klaszcz膮c w r臋ce z zachwytu. -Jak wspaniale! 1 tak do siebie pasujecie! Oboje tacy dobrze u艂o偶eni i przystojni!
Si臋gn臋艂a przez szeroko艣膰 sto艂u po d艂o艅 Heleny, chwyci艂a j膮 i lekko 艣cisn臋艂a.
Nic dziwnego, 偶e by艂a艣 taka roztargniona. No, Heleno, teraz rozumiem. Naprawd臋 rozumiem!
Floro - zwr贸ci艂a si臋 Helena do rozpromienionej dziewczyny. - 殴le to...
Tak, rzeczywi艣cie! - warkn臋艂a lady Tilpot. - Tak samo jak pani! - Pokr臋ci艂a g艂ow膮, ale w jej twarzy nie by艂o gniewu, tylko politowanie. - Nie musz臋 wiedzie膰, co zasz艂o mi臋dzy pani膮 a lordem DeMarkiem, by mie膰 pewno艣膰, 偶e by艂o to z jego strony niewinne i bez ukrytych znacze艅. - Utkwi艂a z艂owrogie spojrzenie w Helenie. - B艂agam, niech pani si臋 nie spodziewa, 偶e zadeklaruj臋 pomoc w sk艂onieniu tego nieszcz臋艣nika do o艣wiadczenia si臋 kobiecie, kt贸rej nigdy by nie uzna艂 za r贸wn膮 sobie. - Unios艂a d艂o艅, powstrzymuj膮c protest Heleny. - Ma pani szcz臋艣cie, panno Nash. Nie tylko w tym, 偶e jest pani u mnie od trzech lat, ale 偶e znam si臋 doskonale na ludzkich charakterach. Nie my艣l臋, 偶e z wyrachowaniem zastawia艂a pani sid艂a na lorda DeMarca. Nie jest pani podst臋pn膮 kobiet膮. W przeciwnym razie nie by艂aby pani moj膮 dam膮 do towarzystwa. Ale jest pani w b艂臋dzie. Och, niech pani tak nie patrzy, panno Nash. Nie wini臋 pani. W ko艅cu, jest pani niezam臋偶na, a kt贸ra panna, cho膰by uwa偶a艂a si臋 za nie wiem jak rozs膮dn膮, jest naprawd臋 rozs膮dna, kiedy patrzy na znajome m艂ode kobiety, kt贸re s膮 zam臋偶ne, maj膮 rodziny i dzieci, a ona nie ma 偶adnej z tych rzeczy? To nic niezwyk艂ego dla osoby
121
w pani -sytuacji - ci膮gn臋艂a stara dama - uzna膰 jaki艣 u艣miech, mi艂e s艂贸wko rzucone mimochodem, troch臋 kurtuazji za rodzaj zainteresowania, jakiego kiedy艣 pragn臋艂a i jakie sobie wyobra偶a艂a ze strony ukochanego, konkurenta... m臋偶a. Ale naprawd臋 nie wolno pani oszukiwa膰 si臋 tymi marzeniami na jawie.
- Nie oszukiwa艂am si臋 - powiedzia艂a stanowczo Helena. - On mnie 艣le
dzi. Chodzi za mn膮! - Wiedzia艂a, 偶e jej g艂os sta艂 si臋 ostry, ale nie panowa艂a
nad nim. Bezsenne noce, niepok贸j i uporczywe prze艣ladowanie ze strony
DeMarca doprowadza艂y j膮 do szale艅stwa.
Najgorsze by艂o to, 偶e jej trzymanie si臋 w艂asnego zdania nie wywo艂ywa艂o zwyk艂ej w艣ciek艂o艣ci lady Tilpot na wszelkie oznaki uporu w艣r贸d s艂u偶by czy rodziny, ale tylko wsp贸艂czuj膮ce kr臋cenie g艂ow膮.
- Nie, moja droga, to nieprawda. Jeste艣 w b艂臋dzie i wkr贸tce to zrozu
miesz. Takie rzeczy mijaj膮. Wierz mi, 偶e tak jest. Go艣cie przyjd膮 za par臋
godzin, a lord DeMarc b臋dzie w艣r贸d nich. Licz臋, 偶e si臋 nie skompromitu
jesz. - Jej twarz przybra艂a ch艂odny wyraz. - I nie b臋dziesz wprawia膰 wice
hrabiego w zak艂opotanie.
Zwr贸ci艂a si臋 do bratanicy.
- Floro, b臋dziesz nosi艂a 偶onkilow膮 dymk臋. Panna Nash poszuka ci wst膮
偶ek do w艂os贸w. Id藕cie ju偶.
Posz艂y.
- Nie jestem zainteresowana lordem DeMarkiem. Jest mi wstr臋tny.
Flora opad艂a na at艂asowy podn贸偶ek w swoim r贸偶owym pokoju. Sypialnia
by艂a urz膮dzona w stylu tak dekoracyjnym i delikatnym, jak charakter jej mieszkanki, zagracona sprz臋tami pe艂nymi z艂oce艅 i at艂asu, ozdobiona jedwabnymi draperiami, upi臋tymi w girlandy wst膮偶kami, kwiatami i kokardkami w pastelowych kolorach. Mieszkanie w tym otoczeniu by艂o jak rezydowanie w koszyku modystki.
- Wi臋c musisz mu to powiedzie膰, nie obra偶aj膮c go.
- W tym w艂a艣nie problem, Floro. On jest niezr贸wnowa偶ony. Czy pami臋
tasz, co twoja ciotka powiedzia艂a o moim budowaniu fantazji wok贸艂 niewin
nych uprzejmo艣ci wicehrabiego?
- Tak. To by艂o wstr臋tne powiedzie膰 co艣 takiego. Tak mi przykro...
Helena pokr臋ci艂a niecierpliwie g艂ow膮.
122
- Niewa偶ne, co ona my艣li o mnie. Wa偶ne jest, 偶e ma racj臋, ale to dotyczy
DeMarca. To on my艣li, 偶e ja jestem... nie wiem czym! My艣li, 偶e w jaki艣
spos贸b do niego nale偶臋, i zrobi, co w jego mocy, by dopilnowa膰, 偶ebym mu
si臋 nie wymkn臋艂a.
Flora unios艂a twarzyczk臋 w kszta艂cie serca i wpatrywa艂a si臋 w Helen臋 szeroko otwartymi oczyma.
Ale to straszne! Kto艣 go musi powstrzyma膰!
Kto? - spyta艂a Helena, siadaj膮c w fotelu obok Flory. Dotychczas to ona zawsze by艂a t膮 siln膮, powiernic膮 i pocieszycielk膮. Niespodziewana zamiana r贸l rozbawi艂aby j膮 w ka偶dych innych okoliczno艣ciach. - Ka偶dy, komu o tym powiem, zareaguje tak samo jak twoja ciotka. DeMarc jest parem. A ja p艂atn膮 dam膮 do towarzystwa.
Flora zrobi艂a jej t臋 grzeczno艣膰, 偶e si臋 nie sprzeciwi艂a.
- B臋dziesz musia艂a trzyma膰 si臋 od niego z daleka, p贸ki mu nie przejdzie
to zauroczenie.
Pozostawa膰 w tym domu z艂apana w pu艂apk臋 przez obsesj臋 wicehrabiego? Jak d艂ugo? Kilka dni? Tygodni? Miesi臋cy? Dop贸ki DeMarc nie zmieni zdania? Helena zacisn臋艂a wargi.
Jeszcze nigdy nie podda艂a si臋 obawom. Jako m艂oda panna chcia艂a tego, czego pragnie ka偶da dziewczyna: domu, rodziny, pozycji w spo艂ecze艅stwie, dzi臋ki kt贸rej b臋dzie ceniona i szanowana. Ale m艂odzi ludzie, kt贸rzy przychodzili w konkury, zdawali si臋 niezdolni do patrzenia poza „przypadkowo harmonijne rysy", jak to trafnie okre艣li艂a lady Tilpot.
Nie mieli poj臋cia, jak z ni膮 rozmawia膰 ani co powiedzie膰. Umieli tylko zachwyca膰 si臋 rzeczami, na kt贸re nie mia艂a wp艂ywu i kt贸re nie by艂y jej zas艂ug膮. Przyprawiali j膮 o poczucie pustki i l臋ku: o przysz艂o艣膰, o to, 偶e mo偶e naprawd臋 nie jest niczym wi臋cej ni偶 tylko ozdobnym dodatkiem do domu jakiego艣 lorda; ale przede wszystkim o to, 偶e w ko艅cu po艣lubi jednego z nich po prostu dlatego, by mie膰 wreszcie za sob膮 ten pusty rytua艂 zalot贸w.
Nie podda艂a si臋. Nie zgodzi艂a si臋, bez wzgl臋du na to, jak zasmuca艂a rodzic贸w, przyj膮膰 偶adnych o艣wiadczyn, kt贸re z艂o偶ono.
Ale teraz si臋 ba艂a. Nienawidzi艂a si臋 ba膰. A co gorsza, obra偶a艂o j膮 to, 偶e musi si臋 ba膰. DeMarc dokona艂 tego, czego nie zdo艂a艂y uczyni膰 艣mier膰 i osobista katastrofa. Ju偶 mia艂a schowa膰 twarz w d艂oniach, ale si臋 opanowa艂a.
- Nie wiem, co zrobi臋 - powiedzia艂a. - Ale dzi臋kuj臋 ci, Floro. I przepra
szam. Boj臋 si臋, 偶e ci臋 nie doceni艂am. By艂am tak poch艂oni臋ta DeMarkiem
i tym... t膮 sytuacj膮 偶e my艣la艂am, 偶e nie znios臋 twego rozczarowania, kiedy
ci powiem, 偶e nie dor臋czy艂am twego listu panu Goodwinowi.
123
Dlatego, 偶e wola艂am wybiec ni偶 patrze膰, jak Ram Munro ca艂uje inn膮 kobiet臋, a p贸藕niej dlatego, 偶e zosta艂am w uliczce z Ramem Munro, ucz膮c si臋, dlaczego kobieta mo偶e zaryzykowa膰 wszystko dla m臋偶czyzny. Dlatego, 偶e nie my艣la艂am o tobie, Floro.
Zarumieni艂a si臋 w poczuciu winy.
Przepraszam, Floro. By艂am skandalicznie samolubna.
Nie, nie - zaprzeczy艂a Flora. Ale jej oczy zal艣ni艂y podejrzanie. - Mia艂a艣 co innego na g艂owie ni偶 zajmowa膰 si臋 Ossiem i mn膮. Rozumiem.
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech.
Ale musz臋 porozumie膰 si臋 z Ossiem. Nie mog臋 czeka膰. Musz臋 z nim pom贸wi膰 w ci膮gu tygodnia lub dw贸ch. - Dzielnie prze艂kn臋艂a 艣lin臋. - Przypuszczam, 偶e p贸jd臋 sama. Je艣li tylko mi powiesz...
Floro! - wykrzykn臋艂a Helena. A ju偶 my艣la艂a, 偶e dziewczyna wreszcie zacz臋艂a zachowywa膰 si臋 dojrzale. - Nie mo偶esz nara偶a膰 swej reputacji i co wa偶niejsze, ryzykowa膰 gniewu ciotki, szukaj膮c Oswalda Goodwina w miejscach, w kt贸rych on si臋 ostatnio obraca. Musisz zaczeka膰, a偶 znajdzie si臋 inny spos贸b porozumienia z nim. Z niech臋ci膮 powiedzia艂a nast臋pne s艂owa: -Naprawd臋, Floro. Czas wreszcie dorosn膮膰.
Ja doros艂am, Heleno. To dlatego musz臋 zobaczy膰 Oswalda - odpar艂a Flora, a 艂za sp艂yn臋艂a po jej policzku. - B臋d臋 mia艂a dziecko.
Flora jest brzemienna, my艣la艂a Helena ze zgroz膮. Musi co艣 zrobi膰. Nie mo偶e pozwoli膰 Florze stawi膰 czo艂a ulicy. Wi臋c musi i艣膰 sama. A to znaczy stawi膰 czo艂o szale艅stwu DeMarca.
- Czy mog臋 usi膮艣膰 przy pani, panno Nash?
Helena, pogr膮偶ona w my艣lach, spojrza艂a w g贸r臋 i zobaczy艂a, 偶e stoi przy niej Pa藕, pani Winebarger, z Ksi臋偶niczk膮 wtulon膮 w zgi臋cie ramienia.
Przepraszam pani膮. Zamy艣li艂am si臋.
To pani prawo. Przeszkodzono pani. Narzucam si臋, przerywaj膮c pani marzenia.
Ale偶 nie - zaprotestowa艂a. Kiedy by艂a z kim艣, DeMarc pozostawa艂 w szachu. Ca艂e popo艂udnie wicehrabia demonstrowa艂 oboj臋tno艣膰. Ani spojrzeniem, ani s艂owem nie wyr贸偶nia艂 jej jako obiektu swej uwagi.
Lady Tilpot dostrzeg艂a to. I triumfowa艂a. Dwa razy podesz艂a do Heleny, by szepn膮膰:
124
- On ledwie zauwa偶a, 偶e pani 偶yje, moja droga! Boj臋 si臋, 偶e musz臋 pani
po偶yczy膰 m贸j s艂ownik, panno Nash, bo wyra藕nie pomyli艂a pani s艂owo „obo
j臋tno艣膰" z „obsesj膮".
Ale Heleny nie zmyli艂o zachowanie DeMarca. Zawsze potrafi艂 znale藕膰 si臋 od niej w odleg艂o艣ci, jak膮 sobie ustali艂. Przysi臋g艂aby, 偶e u艣miecha si臋 nawet wtedy, gdy jego spojrzenie wydaje si臋 utkwione gdzie indziej.
Poczu艂a nag艂y przyp艂yw nienawi艣ci do niego, tak intensywnej, 偶e to ni膮 wstrz膮sn臋艂o. Nienawidzi艂a wi臋zienia, kt贸re wznios艂a wok贸艂 niej jego obsesja, nienawidzi艂a swego strachu przed nim i swojej niemo偶no艣ci wyzbycia si臋 tego strachu. Jakie mia艂 prawo zastrasza膰 j膮 i terroryzowa膰? Nie zrobi艂a niczego, by zas艂u偶y膰 na jego nikczemn膮 mani臋!
- Panno Nash? - odezwa艂a si臋 cicho pani Winebarger. - Czy wszystko
u pani w porz膮dku? Wygl膮da pani na wzburzon膮.
Helena wzdrygn臋艂a si臋 i zda艂a sobie spraw臋, 偶e pruska dama przygl膮da jej si臋 z trosk膮.
- Dzi臋kuj臋, czuj臋 si臋 doskonale. Widz臋, 偶e pani m膮偶 tym razem r贸wnie偶
wym贸wi艂 si臋 od zaproszenia.
Pani Winebarger leniwym g艂askaniem wywo艂a艂a mruczenie swej c臋tkowa-nej towarzyszki.
Turniej poch艂ania zar贸wno jego uwag臋, jak i ca艂y wolny czas. My艣l臋 -nachyli艂a si臋, jakby dzieli艂a si臋 sekretem - 偶e pierwszy raz od bardzo dawna poczu艂, 偶e ma licz膮cego si臋 rywala. Mo偶e nawet dw贸ch.
Pana Munro?
Pani Winebarger kiwn臋艂a g艂ow膮.
- I lorda DeMarca. Wicehrabia wyra藕nie si臋 zawzi膮艂, by sta膰 si臋 gro藕nym
konkurentem. Aby si臋 przygotowa膰, bywa trzy razy w tygodniu na spotka
niach w szkole pana Munro.
Wi臋c to tam si臋 podziewa艂, kiedy Helena wychodzi艂a z lady Tilpot po sprawunki.
Naprawd臋?
Tak. M贸j m膮偶 m贸wi, 偶e wicehrabia b臋dzie tam jutro po po艂udniu. -Wygl膮da艂a na pe艂n膮 optymizmu. - To wa偶ne zna膰 zwyczaje przeciwnika. A DeMarc jest bardzo gro藕nym przeciwnikiem.
Chcia艂abym - rzek艂a Helena - prosi膰 pani膮 o wielk膮 przys艂ug臋.
Ale偶 oczywi艣cie. A o co, moja droga? - Pani Winebarger nie wygl膮da艂a na ura偶on膮.
Chcia艂abym, 偶eby pani poprosi艂a lady Tilpot, bym mog艂a pani towarzyszy膰 w za艂atwianiu czego艣 jutro po po艂udniu. Zwykle mam obowi膮zek towarzyszy膰 jej, ale je艣li pani j膮 poprosi, mo偶e zechce si臋 zgodzi膰.
125
- A jakie to sprawy b臋dziemy za艂atwia膰, panno Nash? - spyta艂a lady Wine-
barger z b艂yskiem zainteresowania w oczach.
- P贸jdziemy do sali pana Munro, do L'Ecole de la Fleur.
Pani Winebarger u艣miechn臋艂a si臋 szeroko.
- Ale偶 oczy wi艣cie, moja droga-powiedzia艂a 偶yczliwie.-Najwy偶szy czas,
by pani zaspokoi艂a kobiec膮 ciekawo艣膰.
46. Zw贸d:
nacieranie w jednej linii z zamiarem
przej艣cia do innej lub wyhamowanie
przed doko艅czeniem natarcia
Jeszcze raz pani dzi臋kuj臋 - powiedzia艂a Helena, kiedy pow贸z pruskiej damy podje偶d偶a艂 przed szko艂臋 Ramseya Munro.
- To nic wielkiego, moja droga. Warto by艂o spe艂ni膰 pani pro艣b臋 cho膰by
po to, by us艂ysze膰 niedorzeczne wykr臋ty tej Tilpot, dlaczego nie mo偶e mi
u偶yczy膰 pani towarzystwa. - U艣miechn臋艂a si臋 figlarnie, ukazuj膮c do艂eczki
w policzkach, i przenios艂a 艣pi膮c膮 Ksi臋偶niczk臋 z kolan na poduszk臋 obok
siebie. - Gdy podsun臋艂am jej jako marchewk臋 obietnic臋, 偶e Robert m贸g艂by
mi towarzyszy膰 na jej wieczorku w przysz艂ym tygodniu, nagle nie tylko nie
mo偶liwe sta艂o si臋 mo偶liwe, ale z najwi臋ksz膮 przyjemno艣ci膮 przychyli艂a si臋
do mej pro艣by. I nie na jedno popo艂udnie, lecz kiedy tylko zechc臋.
Pow贸z zako艂ysa艂 si臋, hamuj膮c; zachwia艂a si臋 te偶 odwaga Heleny.
- Czy to prawda, 偶e sal臋 pana Munro odwiedzaj膮 damy o w膮tpliwej repu
tacji? - spyta艂a, kiedy stangret pani Winebarger ruszy艂 przodem, by zbada膰
sytuacj臋.
Pani Winebarger uwa偶nie popatrzy艂a w g艂膮b ulicy.
Tak g艂osi plotka.
Podejrzewam, 偶e mo偶e w艣r贸d nich przebiera膰 do woli - mrukn臋艂a Helena.
Mie膰 wyb贸r, a korzysta膰 z niego to dwie r贸偶ne rzeczy, panno Nash -odpar艂a pruska dama. - Pan Munro jest niebywale przystojnym m臋偶czyzn膮 i wspania艂ym szermierzem. Jego dziadek by艂 tak samo przystojny i r贸wnie dobry w szpadzie.
126
Jego dziadek?
Markiz Cottrell. - Pani Winebarger zerkn臋艂a na ni膮 niedowierzaj膮co. -Nie wiedzia艂a pani o jego nieprawym urodzeniu?
Nigdy si臋 tym nie interesowa艂am - przyzna艂a si臋 Helena.
Doprawdy? Jakie to niekonwencjonalne. Zapewne zobaczy pani dzi艣 starszego pana. Wesz艂o mu w zwyczaj przychodzenie na walki. Chocia偶 zdaniem mego m臋偶a wida膰, 偶e on i pan Munro nie rozmawiaj膮 ze sob膮.
Pani m膮偶 jest we wszystkim na bie偶膮co.
Tak. 艢wiatek prawdziwych entuzjast贸w szpady jest bardzo ma艂y. O! Stangret znalaz艂 kogo艣 z obs艂ugi. Idziemy?
Wysiad艂y z powozu i wesz艂y na niskie schody, gdzie wysportowany jegomo艣膰 w 艣rednim wieku z klapk膮 na oku uk艂oni艂 si臋 oboj臋tnie. ., - Przysz艂y艣my poogl膮da膰 walki - oznajmi艂a pani Winebarger.
- Tak, prosz臋 pani - odpar艂 s艂u偶膮cy tonem, kt贸ry sugerowa艂, 偶e s艂ysza艂
podobne s艂owa setki razy. - Panie pozwol膮 t臋dy.
Poprowadzi艂 je do obszernego, nieumeblowanego foyer, gdzie kilka kobiet wdziewa艂o szale i kapelusze, widocznie szykuj膮c si臋 do odej艣cia. Helena natychmiast rozpozna艂a Jolly Milar szepcz膮c膮 z m艂od膮 dam膮 w najmodniejszej mi臋towozielonej sukni. Dobry Bo偶e!
- Charlotte?
Najm艂odsza siostra Heleny obr贸ci艂a si臋, ukazuj膮c weso艂e oczy koloru agatu. To naprawd臋 Charlotte, wiecznie rozbawiona. Wiecznie rozwichrzona. Wiecznie na progu katastrofy. Oto biegnie przez pok贸j, zarzuca Helenie r臋ce na szyj臋, jakby stosowne zachowanie nic dla niej nie znaczy艂o.
Co ty tu robisz? - spyta艂a Helena p贸艂g艂osem.
Helena! - wykrzykn臋艂a Charlotte. - Ale偶 to cudowne! Przysi臋gam, Heleno, 偶e jeszcze wyjdziesz na ludzi.
Opami臋tawszy si臋, Helena poprowadzi艂a m艂odsz膮 siostr臋, by j膮 przedstawi膰 pani Winebarger. Ta, ze zwyk艂ym sobie wyczuciem sytuacji, wymrucza艂a s艂owa powitania i przeprosi艂a je, m贸wi膮c, 偶e musi wyda膰 polecenia stangretowi.
Ledwie odesz艂a, Helena zwr贸ci艂a si臋 do siostry:
- Charlotte, powtarzam, co ty tu robisz? - Obj臋艂a spojrzeniem jej towa
rzyszki. Opr贸cz Jolly rozpozna艂a ulubion膮 kole偶ank臋 Charlotte, Margaret
Welton, nazywan膮 Maggie, ale pozosta艂ych m艂odych dam nie zna艂a. Oczy
ich wszystkich b艂yszcza艂y o偶ywieniem. Tworzy艂y weso艂膮 gromadk臋, t臋tni膮c膮
偶yciem. A偶 za bardzo.
- Jak to co? Przysz艂am popatrze膰 na popisy paru 艣wietnych zawodnik贸w.
Ale jeste艣my tu od dobrych dwu godzin, wi臋c zg艂odnia艂y艣my i postanowi艂y艣my
127
si臋 rozejrze膰 za jakim艣 posi艂kiem. Maj膮c nadziej臋, 偶e niekt贸rzy z tych zawodnik贸w do nas do艂膮cz膮, n 'est-ce past - Charlotte mrugn臋艂a, a potem roze艣mia艂a si臋 z miny Heleny. - Bardziej na miejscu jest, moja siostrzyco, pytanie, co ty tu robisz? - powiedzia艂a, tr膮caj膮c j膮 艂okciem. - Czy przysz艂a艣 zobaczy膰 ksi臋cia White Friars? Czy te偶 wpad艂 ci w oko kt贸ry艣 z jego uczni贸w?
Nikt mi nie wpad艂 w oko! - sk艂ama艂a Helena.
Och, wstyd藕 si臋, Heleno! - odrzek艂a Charlotte, a kr贸tka fryzurka z lu藕nych lok贸w zal艣ni艂a, gdy potrz膮sn臋艂a g艂ow膮. - Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e w og贸le nie masz oczu. To prawda, nigdy nie by艂a艣 偶ywio艂owa i zawsze trzyma艂a艣 si臋 w ryzach, ale nigdy bym ci臋 nie nazwa艂a pryncypialn膮. I nie brakowa艂o ci 艣mia艂o艣ci, moja droga, naprawd臋 by艂a w tobie fantazja. To ta j臋dza Tilpot tak ci臋 st艂amsi艂a. Musisz si臋 wyrwa膰 z jej szpon贸w, zanim staniesz si臋 Lodow膮 Dziewic膮, za jak膮 uchodzisz w towarzystwie.
Co?! - wykrzykn臋艂a Helena.
A niech mnie! - Charlotte si臋 zdumia艂a. -Nie uwierz臋, 偶e naprawd臋 nie wiesz, jaki ci nadano przydomek. No tak, przecie偶 ty nigdzie nie bywasz. Nie w prawdziwym towarzystwie. Ta stara kocica i jej kompania si臋 nie licz膮.
- Zasznurowa艂a usta, ale 偶ywo strzela艂a oczami. - Tak, droga siostro, m贸wi臋
ci prawd臋! Jeste艣 znana jako Lodowa Dziewica. Helena Niezdobyta.
Wielki Bo偶e!
Nie b膮d藕 taka sztywna. Ja bardzo bym chcia艂a uchodzi膰 za nieprzyst臋pn膮.
- Westchn臋艂a, po czym rzuci艂a Helenie 艂obuzerskie spojrzenie. - Dop贸ki nie
zapragn臋 by膰 przyst臋pna, rzecz jasna. Niestety w膮tpi臋, czy umia艂abym wia
rygodnie gra膰 tak膮 rol臋.
Charlotte! - wykrzykn臋艂a Helena speszona. Charlotte zachowa艂a t臋 bezkompromisow膮 szczero艣膰, kt贸ra zawsze doprowadza艂a j膮 do rozpaczy. Niekt贸rzy uwa偶ali to za rodzaj beztroskiej dzieci臋cej figlarno艣ci, ale Helena wyczuwa艂a, 偶e przekora ka偶e Charlotte m贸wi膰 rzeczy, kt贸re inni tylko my艣l膮.
To z pewno艣ci膮 tw贸ja siostra! - uradowa艂a si臋 jedna z towarzyszek Charlotte, ekstrawagancko wystrojona m艂oda kobieta.
Tak. Moja siostra jest najpi臋kniejsz膮 kobiet膮 w Londynie - powiedzia艂a Charlotte z nieskrywan膮 dum膮. To by艂o drugim rysem osobowo艣ci Charlotte: bezgraniczne, wierne przywi膮zanie po艂膮czone z absolutn膮 niezgod膮 na zlekcewa偶enie jej zdania. Zaraz te偶 doda艂a ze sw膮 zwyk艂膮 pora偶aj膮c膮 szczero艣ci膮: - Pomy艣le膰 tylko, jakby wygl膮da艂a dobrze ubrana.
M艂oda kobieta si臋 roze艣mia艂a.
128
Nie przesadza艂a艣, jest naprawd臋 osza艂amiaj膮ca. - W艂o偶y艂a r臋kawiczk臋, widocznie nie spodziewaj膮c si臋, 偶e b臋dzie przedstawiona. Helena mog艂a tylko wywnioskowa膰, 偶e modna pi臋kno艣膰, kimkolwiek jest, z pewno艣ci膮 nie jest osob膮, z kt贸r膮 znajomo艣膰 siostry by pochwala艂a.
Chod藕, Lottie! - zawo艂a艂a Margaret Welton. - Jenny s膮dzi, 偶e ksi膮偶臋 Sancerre pije kaw臋 na Bond Street, bo mu powiedzia艂a艣, 偶e tam b臋dziesz dzi艣 po po艂udniu! A je艣li nie p贸jdziemy teraz... och! Dzie艅 dobry, panno Nash! Zadziwiaj膮ce widzie膰 pani膮 tutaj!
Dzie艅 dobry, panno Welton. - Helena sk艂oni艂a g艂ow臋. Ju偶 nie by艂o szansy, 偶e jej zjawienie si臋 tutaj przejdzie niezauwa偶one. Maggie Welton by艂a tak gadatliwa, jak wskazywa艂o zdrobnienie oznaczaj膮ce srok臋, i r贸wnie dyskretna jak obwo艂ywacz miejski.
Zrozumia艂a to Charlotte. Przygryz艂a warg臋, by nie okaza膰 rozbawienia.
- W tym k艂opot z nieskalan膮 reputacj膮, Heleno - szepn臋艂a. - Wida膰 ka偶d膮
plamk臋.
Rozejrza艂a si臋 promiennie u艣miechni臋ta i zawo艂a艂a:
- Ju偶 id臋, moje kochane! - Odwr贸ci艂a si臋 do Heleny i uca艂owa艂a j膮 serdecz-
nie w policzek. -Na szcz臋艣cie. Zawsze uwa偶a艂am, 偶e on jest zachwycaj膮cy.
Nim Helena zd膮偶y艂a odpowiedzie膰 na oburzaj膮c膮 insynuacj臋, Charlotte odp艂yn臋艂a tanecznym krokiem do swych przyjaci贸艂ek. Jak motyle frun臋艂y korytarzem i zakr臋ci艂y si臋 przy drzwiach, kt贸re po chwili otworzy艂y si臋, pozwalaj膮c im odlecie膰.
- Hm. - Jednooki s艂u偶膮cy chrz膮kni臋ciem zwr贸ci艂 na siebie uwag臋 Hele
ny. - Jest ju偶 kilka innych dam przygl膮daj膮cych si臋 膰wiczeniom, a skoro
przysz艂o pa艅 tak wiele, musz臋 gor膮co prosi膰 o uszanowanie potrzeby kon
centracji zawodnik贸w i zachowanie milczenia. Zechc膮 panie p贸j艣膰 za mn膮?
Gdy z pani膮 Winebarger sz艂y za nim, Helena wykorzysta艂a dogodny moment, by szepn膮膰 do swej dobrodziejki:
Czy mog臋 pani膮 poprosi膰 o jeszcze jedn膮 przys艂ug臋?
Tak - odpar艂a pani Winebarger.
- Po pokazie chcia艂abym sama wr贸ci膰 do lady Tilpot.
Pani Winebarger odruchowo zmarszczy艂a brwi.
To niezwyk艂e 偶yczenie, panno Nash. Nie jestem pewna, czyje pochwalam. Z pewno艣ci膮 Tilpot by go nie pochwali艂a.
Prosz臋.
No zgoda - ust膮pi艂a. - Ju偶 nie jest pani naiwn膮 panienk膮, a ja sama nie wypieram si臋, 偶e zrobi艂am w 偶yciu kilka do艣膰 niekonwencjonalnych rzeczy. Ale prosz臋 na siebie uwa偶a膰.
9 - Bal maskowy
129
- Dzi臋kuj臋! - wyrzuci艂a jednym tchem Helena, gdy s艂u偶膮cy otworzy艂 solidne dwuskrzyd艂owe drzwi na ko艅cu korytarza i odsun膮艂 si臋, robi膮c przej艣cie.
Wesz艂y do sali balowej odartej z wszelkich ozd贸b i zb臋dnego umeblowania w celu stworzenia du偶ej otwartej przestrzeni, zalanej 艣wiat艂em z pozbawionych zas艂on okien na pi臋trze. Jedynym 艣ladem poprzedniego przeznaczenia sali by艂 ogromny kryszta艂owy 偶yrandol iskrz膮cy si臋 w g贸rze. Na go艂ych deskach pod艂ogi wymalowano kilkana艣cie prostych linii. Wzd艂u偶 nich kilku m臋偶czyzn ubranych w obcis艂e spodnie, koszule i kamizelki naciera艂o i cofa艂o si臋, zadaj膮c pchni臋cia szpad膮 niewidzialnym przeciwnikom.
W najdalszym ko艅cu sali t艂oczy艂a si臋 grupka dam i d偶entelmen贸w. Gdy Helena w towarzystwie pani Winebarger zbli偶y艂a si臋 do nich, dojrza艂a, co skupia艂o uwag臋 widz贸w: wicehrabia DeMarc w pojedynku z Ramseyem Munro. Z boku sta艂 s臋dzia, czekaj膮c na pierwsze pchni臋cie.
To nie by艂 ten sam Ramsey Munro, kt贸ry snu艂 si臋 z wdzi臋kiem upad艂ego anio艂a, odparowuj膮c i odwzajemniaj膮c ciosy nieszcz臋snych przeciwnik贸w na hulance w Cheapside. Teraz porusza艂 si臋 z artyzmem i precyzj膮 tancerza, maj膮c plecy proste, barki kanciaste, a d艂ugie nogi ugi臋te spr臋偶y艣cie.
DeMarc wygl膮da艂 na r贸wnie bieg艂ego. Co wi臋cej, jako przeciwnicy byli dobrani pod ka偶dym wzgl臋dem, obaj wysocy i szczupli, o du偶ym zasi臋gu ramion i mocnych nogach. Ich cia艂a porusza艂y si臋 w prz贸d i wstecz niczym uwi臋zione na jakim艣 prostym, niewidzialnym torze, tak 偶e odst臋p mi臋dzy nimi pozostawa艂 dok艂adnie wymierzony i ustalony, jak w jakim艣 wymy艣lnym ta艅cu wykonywanym przy staccacie szpad.
Niekt贸re ruchy, zbyt subtelne dla nieprzywyk艂ych oczu Heleny, wywo艂ywa艂y pomruki pochwa艂; inne zbiera艂y lekkie sykni臋cia zaniepokojenia. Na samym ko艅cu grupki widz贸w starszy d偶entelmen przygl膮da艂 si臋 pojedynkowi z wyrazem niezadowolenia na twarzy tak przystojnej, 偶e m贸g艂 si臋 r贸wna膰 urod膮 tylko z Ramem.
- Do 艣rodka! -krzykn膮艂 zniecierpliwiony! -Do 艣rodka!
Ram zdawa艂 si臋 go nie s艂ysze膰.
Widz臋, wicehrabio, 偶e wy膰wiczy艂e艣 uko艣ne odparowanie - rzuci艂 od niechcenia, jakby prowadzi艂 pogaw臋dk臋.
Mi艂o mi, 偶e zauwa偶y艂e艣 - odpar艂 DeMarc, jednak z mniejszym opanowaniem. - Albo si臋 myl臋, albo twoje pchni臋cia s膮 ostatnio bardziej skoncentrowane? Tempo wydaje si臋 szybsze.
Ram wzruszy艂 ramionami.
130
- Pojedynek przypomina pod wieloma wzgl臋dami uwodzenie. Ka偶da
dama, jak ka偶dy przeciwnik, ulega swym w艂asnym tempem, ani za szybko,
ani za wolno, dla m臋偶czyzny, kt贸ry ceni cnot臋 cierpliwo艣ci. I nagrod臋.
Wicehrabia zaatakowa艂, nisko si臋gaj膮c czubkiem szpady. Ram odparowa艂, przenosz膮c jego kling臋 i zmieniaj膮c lini臋 na wy偶sz膮. Twarz DeMarca 艣ci膮gn臋艂a si臋, gdy popsuto mu szyki.
Wiesz, Munro, naprawd臋 jeste艣 wyj膮tkowym szermierzem.
Zbytek 艂aski - mrukn膮艂 Ram.
Ale nie jeste艣 d偶entelmenem.
Ram b艂ysn膮艂 u艣miechem w kierunku rozgoryczonego przeciwnika.
Tak pan powiada?
D偶entelmen nie rozprawia o uwodzeniu w obecno艣ci dam.
Jakich dam? Czy tu s膮 damy? - Ram wydawa艂 si臋 zdziwiony, ale nie spuszcza艂 oczu z DeMarca. 艢miech zachwytu rozleg艂 si臋 w艣r贸d tych偶e dam. - Zaczynam pojmowa膰, wicehrabio, dlaczego tak rzadko udaje si臋 panu mnie pobi膰...
Musia艂 nast膮pi膰 jaki艣 lekki ruch, jakie艣 trudne do zauwa偶enia otwarcie, gdy偶 Ram nagle zamilk艂 i rozwin臋艂a si臋 konwersacja szpad. Obra藕liwe sykni臋cie, skarcenie, pogardliwa drwina. Potem, r贸wnie szybko, jak si臋 zacz臋艂a, pogaw臋dka usta艂a. Przeciwnicy odst膮pili od siebie o krok i wr贸ci艂 dziwny, kontemplacyjny nastr贸j pojedynku.
- Dlaczego zatem? - spyta艂 DeMarc, kt贸ry oddycha艂 teraz ci臋偶ej, a czo艂o
zaczyna艂o mu b艂yszcze膰.
- Je艣li pan zauwa偶y艂, 偶e w sali s膮 damy, to po prostu nie skupia si臋 pan
dostatecznie na walce. Gdy ja, przeciwnie, nie potrafi艂bym powiedzie膰, czy
otaczaj膮 mnie damy, czy ta艅cz膮ce nied藕wiedzie.
G艂o艣niejsze 艣miechy. Stoj膮ca obok Heleny pani Winebarger powstrzyma艂a u艣miech.
To wszystko by艂y oczywi艣cie nonsensy maj膮ce o艣mieszy膰 DeMarca. Bo gdyby Munro by艂 tak skupiony na walce, jak zaleca艂 przeciwnikowi, nie wymy艣la艂by bzdurnych rzeczy, jak ta艅cz膮ce nied藕wiedzie, ani nie rzuca艂by prowokuj膮cych uwag o braku koncentracji DeMarca. Nie. Ram Munro ma ca艂kiem niez艂膮 orientacj臋, gdzie stoi ka偶da z os贸b na sali.
Z wyj膮tkiem jej i pani Winebarger. Nie podni贸s艂 wzroku, od kiedy wesz艂y, a inni widzowie cz臋艣ciowo je zas艂aniali.
- Skoro tak si臋 rzeczy maj膮 - ci膮gn膮艂 Ram - jak mo偶na mnie wini膰 za
nied偶entelme艅skie uwagi przy damach, kt贸rych nie zauwa偶am?
131
- Dobrze wiesz, 偶e s膮 tu damy, Munro. W dodatku niekt贸re z nich dosko
nale ci臋 znaj膮. M贸g艂bym rzec co艣 wi臋cej, gdyby nie to, 偶e jestem naprawd臋
tym, kogo ty udajesz.
Leniwy u艣miech wykwitl na ustach Rama.
- To ju偶 ca艂kiem bezpodstawny zarzut, wicehrabio. Nigdy nie udawa艂em
zarozumialca.
DeMarc zacisn膮艂 z臋by. Natar艂, pewnie i zwinnie stawiaj膮c kroki. Ram odparowa艂 tu偶 przed tym, nim ostrze szpady rywala trafi艂o ochraniacz na jego piersi.
- 艁atwe do przewidzenia, DeMarc - powiedzia艂, wyzbywszy si臋 uprze
dzaj膮cej grzeczno艣ci. - Ma pan niezwyk艂膮 bieg艂o艣膰, doskona艂e instynktow
ne czytanie zamiar贸w przeciwnika, ale pozwala pan emocjom wyznacza膰
strategi臋.
Jego szpada ci臋艂a po klindze DeMarca, przebi艂a si臋 za jego gard臋 i b艂ysn臋艂a par臋 centymetr贸w od barku wicehrabiego, gdzie zagrodzi艂o jej drog臋 umiej臋tne odparowanie.
- W pojedynku jest miejsce tylko dla dw贸ch ludzi. Nic innego si臋 nie
liczy.
- Pris defer! - krzykn膮艂 starszy d偶entelmen, zirytowany i zdegustowany.
Tym razem Ram te偶 nie okaza艂, 偶e to do niego dotar艂o.
Zwi膮za艂 szpad臋 DeMarca, spotka艂 si臋 z odparowaniem i natychmiast ponowi艂 wi膮zanie. Klingi skrzy偶owa艂y si臋 i znieruchomia艂y, gdy obaj z t膮 sam膮 si艂膮 naparli na siebie. Mi臋艣nie przedramienia Rama wypr臋偶y艂y si臋 jak sznury-
- Ani 偶ona, ani brat, ani ojciec, ani dziecko.
Cedzi艂 s艂owa, wysilaj膮c si臋, by odzyska膰 przewag臋. DeMarc obr贸ci艂 si臋 bokiem, chc膮c zmniejszy膰 powierzchni臋 trafienia. Helena odgad艂a jego plan: zepchnie szpad臋 Rama, a za ni膮 rami臋, w poprzek piersi, a wtedy na kr贸tk膮, decyduj膮c膮 chwil臋, ods艂oni si臋 miejsce pod wyci膮gni臋tym ramieniem Rama. W贸wczas DeMarc cofnie szpad臋 i uderzy w bezbronny cel.
Inni te偶 to zobaczyli. Rozleg艂y si臋 ciche westchnienia dam, gdy tymczasem Ram gwa艂townie os艂abi艂 si艂臋, z jak膮 odpiera艂 nacisk. Szpada DeMarca, nie znajduj膮c oczekiwanego oporu, wysun臋艂a si臋 za szybko i za daleko, zostawiaj膮c bez ochrony jego w艂asn膮 pier艣.
To by艂o znakomite.
- Brawo! - zawo艂a艂a Helena spontanicznie.
Ram, dot膮d skupiony na walce, zerkn膮艂 w jej stron臋 i w tej rozstrzygaj膮cej chwili straci艂 z oczu sw贸j cel. DeMarc, pr贸buj膮cy cofn膮膰 szpad臋, by odparo-
132
wa膰 pchni臋cie, kt贸rego oczekiwa艂, zmieni艂 zamiar i pchn膮艂 przed siebie, wbijaj膮c czubek ostrza w ochraniacz nad sercem Rama.
- Trafienie! Sta膰! -zawo艂a艂 s臋dzia.
Przeciwnicy odst膮pili od siebie. DeMarc, nie kryj膮c triumfu, Ram, nie kryj膮c roztargnienia. B艂膮dzi艂 spojrzeniem po t艂umie. Przecie偶 to niemo偶liwe, by rozpozna艂 jej g艂os. Zawsze si臋 stara艂a go obni偶a膰 i zmienia膰. Ale w uliczce w Cheapside... czy o tym pami臋ta艂a?
Co to m贸wi艂e艣, Munro, 偶e nigdy ci臋 nie pokonam? Ram uprzejmie sk艂oni艂 g艂ow臋.
Dobra robota, wicehrabio.
Phi! - Zdegustowane prychni臋cie przyci膮gn臋艂o uwag臋 obu przeciwnik贸w, a Helena, obejrzawszy si臋, zobaczy艂a, jak markiz znika w drzwiach. Kiedy odwr贸ci艂a si臋 na powr贸t, dostrzeg艂a, 偶e DeMarc jej si臋 przygl膮da. Ram opuszcza艂 pole walki; zatrzyma艂 si臋 na chwil臋 przy jednookim s艂u偶膮cym, by zamieni膰 par臋 s艂贸w przed wyj艣ciem z sali.
Czy kto艣 chce si臋 zmierzy膰 z wicehrabi膮 DeMarkiem?! - zawo艂a艂 s艂u偶膮cy.
Dw贸ch m艂odych ludzi wyst膮pi艂o na skraj wolnej przestrzeni, rywalizuj膮c o prawo stani臋cia w szranki z cz艂owiekiem, kt贸ry pokona艂 Ramseya Munro. DeMarc nie m贸g艂 odm贸wi膰, je艣li nie chcia艂, by go pos膮dzono, 偶e wygrana trafi艂a mu si臋 fuksem.
Helena wmiesza艂a si臋 w t艂um. Odczeka艂a chwil臋, nim przeciwnicy zajm膮 pozycje, a potem wymkn臋艂a si臋 na korytarz, gdzie s艂u偶膮cy pilnowa艂 drzwi.
- Czy zechcia艂by pan przekaza膰 to panu Munro? - spyta艂a, wr臋czaj膮c mu
z艂o偶ony list zawieraj膮cy pro艣b臋 o natychmiastowe pos艂uchanie.
Jednooki spojrza艂 na ni膮 z pow膮tpiewaniem i wzi膮wszy list, poprosi艂, by zaczeka艂a. Niecierpliwie kr膮偶y艂a po pustym korytarzu. Co zrobi, je艣li on odm贸wi? Nie mo偶e odm贸wi膰. Si臋gn臋艂a do siatkowej torebki po 偶贸艂t膮 jedwabn膮 r贸偶yczk臋, kt贸r膮 odci臋艂a z jednej z sukien Flory. S艂u偶膮cy wr贸ci艂.
- Prosz臋. Zechce pani p贸j艣膰 za mn膮? - Powi贸d艂 j膮 schodami na g贸r臋 i wpro
wadzi艂 do pomieszczenia wygl膮daj膮cego na rodzaj m臋skiego salonu, urz膮
dzonego 偶a艂o艣nie skromnie.
Przed kominkiem sta艂y dwa fotele z wysokimi oparciami, wy艣cie艂ane sp艂o-wia艂ym niebieskim adamaszkiem, a eleganckie stare orzechowe biurko ustawiono w zasi臋gu 艣wiat艂a padaj膮cego z rz臋du w膮skich, pozbawionych zas艂on okien. Po jednej stronie drzwi pod 艣cian膮 sta艂a szafa na ksi膮偶ki, a po drugiej w prostej witrynie wyeksponowano trzy ozdobnie kute szpady. 1 to by艂o wszystko. Ani dywanu, ani draperii. ani obraz贸w na 艣cianach.
133
- Pan Munro zaraz do pani do艂膮czy. - Nie czekaj膮c na odpowied藕, s艂u偶膮cy wyszed艂, zamykaj膮c za sob膮 drzwi.
Nag艂y pr膮d powietrza sprawi艂, 偶e uchyli艂y si臋 drzwi w przeciwleg艂ej 艣cianie. Helena z pewnym zak艂opotaniem zda艂a sobie spraw臋, 偶e prowadz膮 do prywatnych pokoj贸w Rama Munro i 偶e spogl膮da na lustro wisz膮ce nad umywalk膮. Gdy w lustrze ukaza艂o si臋 odbicie Ramseya, cofn臋艂a si臋 o krok, boj膮c si臋, 偶e j膮 zauwa偶y. Ale kiedy nic nie zasz艂o, wychyli艂a si臋 w prz贸d, by zobaczy膰, czy... tak. O tak.
Sta艂 przed lustrem obna偶ony do pasa, z torsem po艂yskuj膮cym od wody, kt贸r膮 musia艂 przed chwil膮 ochlapa膰 twarz i szyj臋. Woda zbiera艂a si臋 w krople na g膮szczu ciemnych w艂os贸w pokrywaj膮cych pier艣 i 艣cieka艂a po ostro zarysowanych konturach muskularnego torsu. Helena prze艂kn臋艂a 艣lin臋, gdy si臋 wyprostowa艂, ods艂aniaj膮c kszta艂t r贸偶y wyryty na stromej p艂aszczy藕nie mi臋艣nia piersiowego.
Przygl膮da艂a si臋, oddychaj膮c przez rozchylone wargi, jak napi臋艂y mu si臋 mi臋艣nie przedramion i bicepsy, gdy chwyci艂 si臋 brzeg贸w umywalki.
Nag艂ym szarpni臋ciem poderwa艂 g艂ow臋 i spotka艂 w lustrze w艂asny wzrok. Przez d艂ug膮 chwil臋 bada艂 swoje odbicie. Nie wiedzia艂a, co zobaczy艂 w tej intymnej chwili, ale jego twarz straci艂a zwyk艂y sarkastyczny wyraz. Wygl膮da艂 tak... m艂odo. M艂odo i niepewnie, jakby by艂 pe艂en... nabo偶nego l臋ku. Tak. W艂a艣nie tak.
Zapewne przegrana wprawi艂a go w taki nastr贸j. Helena nie znajdowa艂a innego wyt艂umaczenia. Nie wygl膮da艂 jednak na zmartwionego.
Ram odepchn膮艂 si臋 od umywalki, chwyci艂 r臋cznik z jakiego艣 niewidzialnego wieszaka i zacz膮艂 si臋 wyciera膰, znikaj膮c jej z pola widzenia.
Cofn臋艂a si臋, czuj膮c, jak puls jej przyspiesza. To by艂 b艂膮d. Straszny b艂膮d. Jak zdo艂a, b臋d膮c przy nim, nie t臋skni膰 do zatoni臋cia w jego ramionach? On si臋 domy艣li. Rozpozna, 偶e to ona jest Corie, kobiet膮 kt贸ra tak nami臋tnie przyj臋艂a...
Z ty艂u za ni膮 trzasn臋艂y drzwi. Okr臋ci艂a si臋 w miejscu i chwyci艂a d艂oni膮 za gard艂o, by przywr贸ci膰 bicie serca zacinaj膮cego si臋 w tym miejscu. Ram sta艂 bez ruchu w czystej bia艂ej koszuli i obcis艂ych spodniach. Wilgotne w艂osy wi艂y si臋 nad 艣wie偶ym ko艂nierzem, a z zawini臋tych r臋kaw贸w wygl膮da艂y muskularne przedramiona.
Jego spojrzenie by艂o oboj臋tne. Ani iskierki cielesnego zainteresowania. Ani drgni臋cia nag艂ego rozpoznania. Jak偶eby inaczej. Od tamtego wieczoru m贸g艂 trzyma膰 w ramionach tuzin innych dam.
- Helena - powiedzia艂 ze spokojn膮, uprzejm膮 powag膮. Czy w tych sylabach brzmia艂o powitanie? Nie. Niemo偶liwe. Po prostu sprawdza艂, czy do-
134
brze pami臋ta, kt贸r膮 z si贸str ma przed sob膮. Z wysi艂kiem przypomnia艂a sobie pow贸d, dla kt贸rego tu przysz艂a.
- Panie Munro. - Dzi臋ki Bogu, wreszcie nie musi zmienia膰 g艂osu, mo偶e
m贸wi膰 na sw贸j zwyk艂y jorkszyrski spos贸b. - Jak to mi艂o, 偶e pan mnie pa
mi臋ta, zw艂aszcza 偶e nasze spotkanie trwa艂o tak kr贸tko i tyle lat od niego
up艂yn臋艂o. A jeszcze milej z pana strony, 偶e zgodzi艂 si臋 pan ze mn膮 spotka膰
w takich niezwyk艂ych okoliczno艣ciach.
Przysi臋g艂aby, 偶e jego broda unios艂a si臋 lekko, jakby bra艂 g艂臋boki oddech. Sta艂 prawie nieruchomo. Do艣膰 d艂ugo, by zd膮偶y艂a zauwa偶y膰 przepych czarnych rz臋s, marmurowy po艂ysk 艣wie偶o ogolonej szcz臋ki, 艣wiat艂o za艂amuj膮ce si臋 w b艂臋kicie jego t臋cz贸wek. Wreszcie ruszy艂 przez pok贸j, poruszaj膮c si臋 wytwornie, u艣miechaj膮c oficjalnie, z akurat stosownym stopniem poufa艂o艣ci.
- Oczywi艣cie, 偶e pani膮 pami臋tam, panno Nash - rzek艂. - Prosz臋 powie
dzie膰, czemu zawdzi臋czam t臋 przyjemno艣膰?
Wyci膮gn臋艂a r臋k臋. On poda艂 swoj膮. Upu艣ci艂a 偶贸艂ty jedwabny p膮czek na jego odwr贸con膮 d艂o艅.
- Chc臋, 偶eby mnie pan uczy艂 szermierki.
77. Wi膮zanie:
dzia艂anie wymuszaj膮ce ustawienie klingi
przeciwnika po przeciwnym skosie
Wbrew obawie Heleny Ram nie si臋 roze艣mia艂. Zamkn膮艂 w d艂oni jedwabn膮 r贸偶yczk臋 i wskaza艂 Helenie fotel. Kiedy usiad艂a, zadzwoni艂 na s艂u偶膮cego i po wydaniu mu polece艅 wr贸ci艂 do niej.
- Gaspard poda nam herbat臋. - Usiad艂 naprzeciw niej, wyprostowa艂 non
szalancko d艂ugie nogi i przymkn膮艂 powieki. - Jak si臋 ma pani rodzina?
Spojrza艂a na niego zaskoczona.
S艂ucham?
Pytam o pani rodzin臋. Pani siostry. S艂ysza艂em o 艣mierci pani matki i prosz臋, by zechcia艂a pani przyj膮膰 sp贸藕nione kondolencje. Panna Charlotte, jak s膮dz臋, nadal mieszka u pa艅stwa Welton贸w? -Nie odpowiedzia艂a, wi臋c kiwn膮艂
135
g艂ow膮.-- Tak jak my艣la艂em. I, oczywi艣cie, wiem o ma艂偶e艅stwie pani Black-burn z moim starym druhem Kitem.
Wie pan?
Tak. By艂em na 艣lubie.
Naprawd臋? Nie widzia艂am pana.
Stara艂em si臋 by膰 ostro偶ny. - Przekrzywi艂 g艂ow臋 z leciutkim u艣miechem. - Ja pani膮 widzia艂em. By艂a pani ogromnie przej臋ta i bardzo si臋 pani stara艂a zaakceptowa膰 wyb贸r siostry.
Mia艂 racj臋. Nie pochwala艂a wyboru Kate. Ale by艂a pewna, 偶e nikt nie wyczyta艂 tego z jej twarzy czy zachowania.
Dlaczego by艂 pan taki ostro偶ny? - spyta艂a zdumiona sw膮 艣mia艂o艣ci膮. Jego u艣miech by艂 nieoczekiwanie czaruj膮cy.
Nie mia艂em pewno艣ci, czy b臋d臋 dobrze widziany.
Dlaczego?
To d艂uga i nu偶膮ca historia, panno Nash. Wystarczy, 偶e powiem, i偶 Kit MacNeill i ja mieli艣my wobec siebie pewne podejrzenia, kt贸re wyklucza艂y, bym otwarcie pojawi艂 si臋 na jego 艣lubie.
Mieli艣cie?
Od tamtego czasu na nowo nauczyli艣my si臋 sobie ufa膰. To zbyt wielka udr臋ka podtrzymywa膰 ci臋偶kie podejrzenie, nie maj膮c dowod贸w.
Nie uwierzy艂a mu. Gra艂 rol臋, ukrywaj膮c si臋 pod mask膮 zblazowania. Zmru偶y艂a oczy.
- Po co zadawa艂 pan sobie trud dowiadywania si臋 o moje sprawy rodzinne?
Wzruszy艂 ramionami.
Z艂o偶y艂em przysi臋g臋. A traktuj臋 takie rzeczy 艣miertelnie powa偶nie - powiedzia艂, przeci膮gaj膮c samog艂oski, a jego niebieskie oczy patrzy艂y czujnie. - Tak to ju偶 ze mn膮 jest. Podejrzewam, 偶e to przez lekcje z mitologii, jakie odebra艂em w dzieci艅stwie i najwyra藕niej nie藕le zapami臋ta艂em. Wszyscy ci herosi z ich 艣lu-bowaniami, pracami, powinno艣ciami i poszukiwaniami trwaj膮cymi dziesi膮tki lat.
Rozumiem.-Ca艂kiem zbi艂 j膮 z tropu. Czy jest wprowadzony tak偶e w jej obecn膮 sytuacj臋?
Jak gdyby czyta艂 w jej my艣lach, u艣miechn膮艂 si臋 chytrze i spyta艂:
A jak si臋 ma lady Tilpot?
Doskonale - odpar艂a Helena, coraz bardziej zdumiona. On j膮 艣ledzi艂. Jak daleko zaszed艂 w swym poczuciu obowi膮zku? Jak du偶o wie?
- Mi艂o mi to s艂ysze膰. A teraz, panno Nash, prosz臋 powiedzie膰 mi wi臋cej
o swym pragnieniu uczenia si臋 szermierki.
Zmusi艂a si臋, by wr贸ci膰 my艣lami do rzeczywisto艣ci.
136
O czym tu m贸wi膰? Jak sam pan powiedzia艂, z艂o偶y艂 pan przysi臋g臋, 偶e postara si臋 w miar臋 mo偶liwo艣ci zaspokaja膰 me potrzeby.
Tak - przyzna艂 spokojnie.
No, a teraz potrzebuj臋 si臋 nauczy膰, jak si臋 broni膰. - By艂a dumna ze swego opanowania. Dzi臋ki starej sztuczce patrzenia poprzez oczy rozm贸wcy, a nie w nie, nie spuszcza艂a rz臋s pod jego spojrzeniem, by nie sprawia膰 wra偶enia, 偶e p艂atna dama do towarzystwa jest w jakikolwiek spos贸b kokieteryjna.
Tylko 偶e trudno by艂o patrze膰 poprzez b艂臋kitne oczy Ramseya Munro.
- Droga panno Nash, je艣li pani potrzebuje obrony, znacznie 艂atwiej przyj
dzie mi j膮 pani zapewni膰 ni偶 nauczy膰 pani膮 w艂ada膰 szpad膮. Prosz臋 mi po
wiedzie膰, kogo trzeba zad藕ga膰.
Zarumieni艂a si臋.
Nie wymagam, 偶eby pan kogokolwiek zad藕ga艂. I zdecydowanie wol臋, 偶eby nikogo nie zad藕gano. Ale gdyby wynik艂a taka potrzeba, 偶e b臋d臋 musia艂a si臋 broni膰, chcia艂abym umie膰 sobie poradzi膰.
Rozumiem. - Wsta艂. - My艣l臋, 偶e b臋dzie lepiej, jak pani wr贸ci do domu.
Pan przecie偶 obieca艂 - przypomnia艂a mu.
Jestem tego 艣wiadom. Ale obiecywa艂em zaspokoi膰 pani potrzeby, nie kaprysy, a z tego, co mi pani powiedzia艂a, wynika, i偶 ma pani kaprys nauczy膰 si臋 szermierki, na wypadek gdyby jakim艣 zbiegiem okoliczno艣ci znalaz艂a si臋 pani w niebezpiecze艅stwie. Na co jest bardzo prosta odpowied藕: prosz臋 si臋 trzyma膰 z dala od niebezpiecznych miejsc.
Ale... ja nie mog臋.
Jego rysy stwardnia艂y, usta zacisn臋艂y si臋 surowo.
- Nie mo偶e pani? Dlaczego? Czy musi pani odwiedza膰 miejsca, do kt贸
rych inne m艂ode damy boj膮 si臋 p贸j艣膰? - Jego chropawy g艂os by艂 zabarwiony
szyderstwem. - Trudno mi to sobie wyobrazi膰. Je艣li wi臋c ucz臋szcza pani
w niebezpieczne miejsca, mog臋 z tego wyci膮gn膮膰 ten tylko wniosek, 偶e do
browolnie wystawia si臋 pani na niebezpiecze艅stwo dla kaprysu.
Milcza艂a.
Prosz臋 nie patrze膰, jakby pani膮 oszukano. Je艣li b臋dzie pani czu艂a to samo powiedzmy za miesi膮c, prosz臋 do mnie wr贸ci膰. Do tej pory turniej si臋 sko艅czy i b臋d臋 mia艂 czas spe艂ni膰 pani 偶yczenie. - Kiedy nie przestawa艂a wpatrywa膰 si臋 w niego oniemia艂a, odwr贸ci艂 d艂o艅 i upu艣ci艂 r贸偶yczk臋 na jej kolana. -Prosz臋 to zatrzyma膰 do tego czasu.
Jak pan 艣mie?! - Powoli d藕wign臋艂a si臋 z fotela, nie spuszczaj膮c wzroku z Ramseya. G艂os jej dr偶a艂, jedwabna r贸偶a upad艂a na pod艂og臋. - Jak pan 艣mie traktowa膰 mnie protekcjonalnie?!
137
Teraz nic w niej nie by艂o opanowane ani ch艂odne. P艂on臋艂a oburzeniem.
Wbrew pana informacjom o mnie i moich siostrach nic pan o nas nie wie. Nic nie wie o mnie. Nie wie pan, jakie okoliczno艣ci przyprowadzi艂y mnie do pana salle ani co mn膮 powodowa艂o, 偶e odbywam spotkanie sama z panem w tym pokoju, ryzykuj膮c m膮 reputacj臋.
Rzeczywi艣cie nie wiem - powiedzia艂 spokojnie. - Dlaczego wi臋c mi pani nie powie?
Ramsey jej nie pomo偶e, je艣li mu wszystkiego nie wyt艂umaczy, a nie wolno jej tego zrobi膰. Obieca艂a chroni膰 tajemnic臋 Flory i Oswalda i dop贸ki nie zostanie zwolniona z tego przyrzeczenia, mo偶e tylko robi膰 niejasne aluzje na ich temat.
- Prosz臋 usi膮艣膰, panno Nash.
Ledwie wr贸ci艂a na fotel, stukanie do drzwi oznajmi艂o przybycie Gasparda, kt贸ry wni贸s艂 zastaw臋 do herbaty. Z braku sto艂u ustawia艂 wszystko na biurku, Helena za艣 zastanawia艂a si臋, ile mo偶e powiedzie膰, by zyska膰 pomoc Rama. Gdy s艂u偶膮cy wyszed艂, zacz臋艂a bez wst臋p贸w:
Kto艣 za mn膮 chodzi. Ram przekrzywi艂 g艂ow臋.
Jestem pewien, 偶e ma pani wielu adorator贸w.
Nie o to chodzi - wyja艣ni艂a niecierpliwie. - Jestem 艣ledzona, tropiona, prze艣ladowana na ka偶dym kroku.
Wielce nieprzyjemne - rzek艂 wsp贸艂czuj膮co. - Ale obsesje, w jakie popadaj膮 m艂odzi ludzie na punkcie swych ukochanych, s膮 ulotne. Wystarczy, 偶eby pani na jaki艣 czas znikn臋艂a ludziom z oczu. M臋偶czy藕ni s膮 z natury niestali, nie w膮tpi臋 wi臋c, 偶e kiedy pani wr贸ci do towarzystwa, oka偶e si臋, i偶 fascynacja pani wielbiciela skupi艂a si臋 na damie 艂atwiejszej do zdobycia albo przynajmniej do ogl膮dania.
Nie mog臋 odsun膮膰 si臋 od ludzi - powiedzia艂a.
Nie? - W jego g艂osie zabrzmia艂o nie wi臋cej ni偶 lekkie zaciekawienie. A koniuszki palc贸w b臋bni艂y niespokojnie na oparciu fotela. - A to dlaczego?
Poci膮gn臋艂a 艂yk herbaty, kt贸r膮 jej podano.
Szukam kogo艣.
Jakiej艣 konkretnej osoby?
Tak. Pewnego d偶entelmena.
- A nie mo偶e go pani znale藕膰 za tydzie艅? Za miesi膮c? Czy to takre wa偶ne
偶eby go pani mia艂a teraz?
„Mie膰 go?" To okre艣lenie dotkn臋艂o j膮, ale tylko na moment. By艂a zbyt zdesperowana, by si臋 przejmowa膰 niefortunnym doborem s艂贸w. Je艣li wi-
138
rzyciele dopadn膮 Oswalda, za miesi膮c mo偶e by膰 po nim. S艂ysza艂a ponure historie o tym, jak lichwiarze post臋puj膮 z lud藕mi, kt贸rzy nie dotrzymali warunk贸w po偶yczki.
On mo偶e znikn膮膰 na zawsze.
A to by艂oby nie do zniesienia? - spyta艂 ch艂odno.
Na my艣l o Florze samotnie d藕wigaj膮cej ci臋偶ar skandalu z powodu swej brzemienno艣ci Helena zadr偶a艂a.
Tak - odrzek艂a.
W takim razie prosz臋 mi powiedzie膰, kto pani膮 tropi, a ja go powstrzymam.
Powstrzyma go? Powstrzyma go od czego? Od przebywania na ulicy, b臋d膮cej miejscem publicznym? Od przesiadywania w kawiarni? Od przyjmowania zaprosze艅 do znajomego domu? Od ogl膮dania wystawy w galerii?
- S艂ucham - nalega艂 Ram.
To lord Forrester DeMarc. Uni贸s艂 brwi.
Wicehrabia DeMarc? Ten, z kt贸rym w艂a艣nie walczy艂em?
Tak.
Jego zdumienie by艂o szczere.
- Nie bardzo to sobie wyobra偶am. On jest zbyt dumny, by ugania膰 si臋 za
kobiet膮 w spos贸b, jaki pani opisuje. O wiele za dumny. - Zmru偶y艂 oczy. -
Jest pani pewna?
Powinna przewidzie膰, 偶e jej nie uwierzy. DeMarc uczy si臋 u niego.
On nie robi tego w widoczny spos贸b. Jest niezwykle wyrafinowany. I tak, jestem pewna.
Je艣li prawd膮 jest to, co pani m贸wi, to b臋d臋 pani towarzyszy艂, kiedy ruszy pani na poszukiwanie tego m艂odego cz艂owieka.
Ramsey zobaczy j膮 w kostiumie? Dowie si臋 o jej podw贸jnej to偶samo艣ci? Dowie si臋, 偶e ona jest kobiet膮, kt贸ra b艂aga艂a go, by wzi膮艂 j膮 w ciemnej uliczce? Policzki zacz臋艂y j膮 pali膰. Dojrza艂 rumieniec i co艣 zgas艂o w jego twarzy, nast膮pi艂a jaka艣 subtelna zmiana, jak zamkni臋cie drzwi.
Pewnie pomy艣la艂, 偶e ona nie chce mie膰 艣wiadka tajemnej schadzki. Co innego m贸g艂 pomy艣le膰? To boli, 偶e ma o niej tak niskie mniemanie.
- Niestety - powiedzia艂a - to niemo偶liwe. D偶entelmen, kt贸rego szukam,
nie podejdzie do mnie, je艣li zobaczy w pobli偶u drugiego m臋偶czyzn臋. Widzi
pan wi臋c, 偶e musz臋 sama powstrzyma膰 DeMarca od 艣ledzenia mnie, tak jak
sama musz臋 p贸j艣膰 na spotkanie.
Dobry Bo偶e, kobieto - rzuci艂 z irytacj膮- 偶aden m臋偶czyzna nie jest wart nara偶ania si臋 na zgub臋. Je艣li naprawd臋 tak bardzo boisz si臋 DeMarca, by艂aby艣 niem膮dra, wystawiaj膮c si臋 na ryzyko dla schadzki.
Nie wiem, czego konkretnie si臋 boj臋! - wykrzykn臋艂a, doprowadzona do rozpaczy. Czy DeMarc zrobi艂by jej krzywd臋? Nie wiedzia艂a. Wiedzia艂a tylko 偶e boi si臋 i艣膰 sama ruchliw膮 ulic膮 w 艣rodku dnia, bo on b臋dzie czeka艂 dwadzie艣cia krok贸w z ty艂u; boi si臋 wyjrze膰 przez okno, bo on tam b臋dzie, stoj膮c przy kraw臋偶niku lub siedz膮c na 艂awce z gazet膮; boi si臋 skr臋ci膰 za r贸g, bo on mo偶e tam na ni膮 czeka膰.
DeMarc s膮dzi, 偶e ja celowo go mami艂am - ci膮gn臋艂a, unosz膮c d艂o艅 w b艂agalnym ge艣cie prosz膮cym o zrozumienie. - Uwa偶am, 偶e jest niezr贸wnowa偶ony. Chce, 偶ebym wiedzia艂a, 偶e za mn膮 chodzi, 偶e mnie szpieguje, 偶e 艣ledzi ka偶dy m贸j ruch.
A pani nie mami艂a go celowo? Nie prowokowa艂a go, doprowadzaj膮c do tego stanu?
Ch艂odne pytanie zaszokowa艂o j膮 bardziej ni偶 jakakolwiek inna jego reakcja.
Nie - szepn臋艂a. - Nie. Ja nie jestem... - Nagle uczciwo艣膰 targn臋艂a ni膮, podsuwaj膮c zmys艂owe wspomnienia i nie pozwalaj膮c doko艅czy膰. Tak膮 w艂a艣nie kobiet膮 by艂a tydzie艅 temu. - On zyska艂 dost臋p nawet do mojej sypialni. Rozsypa艂 mi je na kapie jako rodzaj przypomnienia, 偶e nie ma 偶adnego miejsca, w kt贸rym mog艂abym si臋 przed nim ukry膰.
Co rozsypa艂 na kapie? Co zostawi艂?
R贸偶e - powiedzia艂a ot臋pia艂a. - Te wszystkie r贸偶e.
R贸偶e?
Co艣 w g艂osie Rama sprawi艂o, 偶e Helena unios艂a wzrok znad zmi臋tej chusteczki, kt贸r膮 zgniot艂a w kulk臋 na kolanach.
- Tak. Wsz臋dzie je znajduj臋. Tak jak t臋, kt贸r膮... - Ugryz艂a si臋 w j臋zyk, by
nie wspomnie膰 ch艂opca z Vauxhall, kt贸ry wcisn膮艂 jej w d艂o艅 r贸偶臋 tego wie
czoru, kiedy si臋 spotkali.
Ram zmarszczy艂 brwi.
Ale DeMarc jest uczulony na wszelkie kwiaty. Kiedy艣 toczyli艣my pojedynki w ogrodzie i wicehrabia odczu艂 to bardzo dotkliwie, tak 偶e musia艂 wycofa膰 si臋 z rozgrywki.
Woli pan mi nie wierzy膰. - Helena pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Nie dbam o to. Chc臋 tylko wiedzie膰, czy zamierza pan dotrzyma膰 swej obietnicy wspomo偶enia mnie.
Ram wsta艂.
140
Zachowuje si臋 pani do艣膰 dziwnie, panno Nash. Odmawia pani zgody, bym jej towarzyszy艂, a mimo to upiera si臋, 偶e jest w niebezpiecze艅stwie.
Obawiam si臋, 偶e jestem w niebezpiecze艅stwie. Nie jestem tak t臋pa, bym nie zdawa艂a sobie sprawy, 偶e to, co postrzegam jako niebezpiecze艅stwo, mo偶e by膰 w gruncie rzeczy niczym wi臋cej ni偶 przykr膮 uci膮偶liwo艣ci膮. Sam pan w膮tpi w... zainteresowanie DeMarca. Ale nie znosz臋 ba膰 si臋 czegokolwiek, panie Munro. Nie jest mi艂o 偶y膰 w strachu. Mo偶e pan nigdy si臋 nie ba艂?
To by艂a nieprzystojna ironia-zw艂aszcza je艣li si臋 zna艂o histori臋 Rama i wiedzia艂o, 偶e sp臋dzi艂 prawie dwa lata w wi臋zieniu. Z lekkiego skulenia jego ramion pozna艂a, 偶e trafi艂a w czu艂y punkt.
- Przysz艂am do pana w艂a艣nie dlatego, 偶e nie mam pewno艣ci, czy DeMarc
stanowi prawdziwe, czy wyimaginowane zagro偶enie - powiedzia艂a. - My
艣la艂am, 偶e pan pochwali moj膮 niech臋膰 do poddania si臋 histerii i domagania
si臋, by mnie pan strzeg艂 na ka偶dym kroku tak d艂ugo, jak zapragn臋. 呕e uzna
pan to za do艣膰 prosty i korzystny spos贸b sp艂acenia dawnego d艂ugu, d艂ugu,
do kt贸rego sam pan si臋 przyznaje, a nie przy kt贸rym ja si臋 upieram. - Spoj
rza艂a mu prosto w oczy. - Wszystko, czego chc臋, panie Munro, to zdobycie
pewnej wiedzy, jak si臋 broni膰, tak bym nabra艂a do艣膰 pewno艣ci siebie, by
porusza膰 si臋 swobodnie. Z pewno艣ci膮 mo偶e pan to zrozumie膰?
Zastanawia艂 si臋 nad jej s艂owami przez d艂u偶sz膮 chwil臋.
- Dobrze przemy艣lana argumentacja, panno Nash - powiedzia艂 wreszcie.
- Czy zawsze pani rozumuje tak jasno?
Przed jej oczyma przemkn膮艂 obraz jego ramion obejmuj膮cych j膮 pod wilgotn膮 ceglan膮 艣cian膮, jego ust z艂膮czonych w gor膮cym poca艂unku z jej ustami.
- Nie. - Spu艣ci艂a wzrok. - Obawiam si臋, 偶e nie.
U艣miechn膮艂 si臋, ale jego spojrzenie zdradza艂o, 偶e z powag膮 ocenia sytuacj臋.
- Dobrze, panno Nash. B臋d臋 pani膮 uczy艂. Prosz臋 przychodzi膰 do mnie
w te dni, kiedy DeMarc przygotowuje si臋 do turnieju, a Gaspard wprowadzi
pani膮 tutaj schodami dla s艂u偶by.
Schyli艂 si臋, podni贸s艂 co艣 z pod艂ogi i si臋gn膮艂 po jej d艂o艅. W艂o偶y艂 w ni膮 jedwabn膮 r贸偶yczk臋, a potem zamkn膮艂 jej palce na kwiatku.
- Policzymy te lekcje za procent od mego d艂ugu. Prosz臋 to zatrzyma膰,
dop贸ki nie zostanie w pe艂ni sp艂acony.
- Dzi臋kuj臋-odpar艂a, przepe艂niona wdzi臋czno艣ci膮 i l臋kiem. By艂a wdzi臋cz
na Ramowi, 偶e si臋 zgodzi艂, a zarazem ba艂a si臋, 偶e j膮 zdemaskuje.
141
Ramsey sta艂 w oknie i przygl膮da艂 si臋 Helenie czekaj膮cej, a偶 wo藕nica wyci膮gnie z powozu schodki. Kiedy dosta艂 li艣cik, pomy艣la艂... 偶e przysz艂a w odpowiedzi na jego bezwstydne wezwanie, by zosta艂a jego kochank膮. W czasie tych kilku pora偶aj膮cych chwil serce wali艂o mu jak oszala艂e ze zdumienia i wdzi臋czno艣ci. A potem us艂ysza艂 jej g艂os z lekkim akcentem, tak niepodobny do gard艂owego, wyzywaj膮cego szeptu, kt贸rym m贸wi艂a przedtem, i zrozumia艂: przysz艂a do niego jako inna osoba. Powinien by艂 mie膰 tyle rozumu, by si臋 domy艣li膰.
Teraz obejrza艂a si臋 przez rami臋, jak gdyby poczu艂a jego spojrzenie, ale ukry艂a go ciemno艣膰 panuj膮ca w pokoju. Nawet w to mroczne, pochmurne popo艂udnie jej jasne w艂osy l艣ni艂y jak at艂as, a sk贸ra skrzy艂a si臋 jak osnuty mgie艂k膮 alabaster. Zapomnia艂, jaka jest pi臋kna. Zreszt膮 to nie jej uroda tak go poci膮ga艂a. Uroda nie zawsze jest dobrodziejstwem.
Ale by艂a pi臋kna, jak wspania艂y pos膮g wykuty w najszlachetniejszym marmurze, g艂adki, ch艂odny i niemy, oboj臋tny na gapi膮ce si臋 t艂umy, wynios艂y, niezmienny; jej odosobnienie stanowi艂o tajemnic臋 i wyzwanie.
On jednak wiedzia艂, 偶e to poz贸r, 偶e subtelna, niezdobyta fasada maskuje jej nami臋tn膮 natur臋. Chyba wola艂by nie wiedzie膰. Chyba. Przeczesa艂 palcami w艂osy, gdy znikn臋艂a we wn臋trzu powozu i odjecha艂a.
Nie wierzy艂 ju偶, 偶e Helena Nash szuka zaginionego kochanka. Nie tylko dlatego, 偶e taka kobieta jak ona nie bierze sobie kochank贸w, ale tak偶e dlatego, 偶e nie by艂o w niej ani troch臋 偶arliwo艣ci czy nami臋tno艣ci, kiedy m贸wi艂a o m臋偶czy藕nie, kt贸rego chce odnale藕膰.
By艂a w niej desperacja, to pewne. Nawet gniew. Ale nie uczucie.I z pewno艣ci膮 nie nami臋tno艣膰. Pozna艂 ton jej nami臋tno艣ci, kt贸rej wspomnienie pokara艂o go kl膮tw膮 wielu bezsennych nocy.
Kogo szuka i dlaczego? Bezwiednie uni贸s艂 d艂o艅 do z艂otej r贸偶y wpi臋tej w krawat. S膮dz膮c z zachowania Heleny, m贸g艂by podejrzewa膰, 偶e jest co艣 d艂u偶na lichwiarzom, tyle 偶e nigdy nie s艂ysza艂, by jaka艣 osoba szuka艂a lichwiarza, kt贸rego powinna sp艂aci膰. Kogo wi臋c szuka? I o co chodzi z tymi r贸偶ami?
Ram sta艂 przy furcie otoczonego murem ogrodu w St. Brides. Szyj臋 mia艂 poparzon膮 od s艂o艅ca, a palce pokaleczone i uwalane ziemi膮. Uda bola艂y go od schylania si臋 ca艂y dzie艅, koszula lepi艂a mu si臋 do plec贸w, pokryta plamami potu.
Ale 艂agodne powietrze p贸藕nego popo艂udnia muska艂o mu twarz jak balsam, a blask g贸rskiego s艂o艅ca rysowa艂 kontur ka偶dej z r贸偶 na tle ciemnozielonych 艂awic listowia, z kt贸rego wyrasta艂y. Drozdy 艣piewa艂y w g艂臋bi kolczastych altanek, a stru偶ka wody ciurkaj膮ca ze studni odpowiada艂a im w艂asn膮 melodi膮. Ram uwa偶a艂, 偶e nic na 艣wiecie nie mo偶e si臋 r贸wna膰 pi臋kno艣ci膮 z tym ogrodem.
- Kochasz je czy ich nienawidzisz? - spyta艂 jaki艣 g艂os z powag膮.
Ram rozejrza艂 si臋 i ku swemu zdumieniu zobaczy艂 brata Marcina. Zielarz opactwa, zwykle opryskliwy i surowy, teraz sta艂 przed nim, utkwiwszy zamy艣lone spojrzenie w krzycz膮cych barwami p膮czkach r贸偶, kt贸re tak cz臋sto zwa艂 bezu偶ytecznym kaprysem przyrody. R贸wnie cz臋sto powtarza艂, 偶e nie widzi po偶ytku z sierot z St. Bride's, je艣li nie mo偶e ich zatrudni膰 przy od-chwaszczaniu swego rozleg艂ego ogrodu zielarskiego, tote偶 fakt, i偶 pierwszy raz przem贸wi艂 do Rama jak do cz艂owieka, je艣li nie jak do r贸wnego sobie, nakazywa艂 si臋 zastanowi膰 nad odpowiedzi膮.
- Jedno i drugie, po trochu - powiedzia艂 wreszcie.
Brat Marcin kiwn膮艂 g艂ow膮.
Tak to jest na tym 艣wiecie. Nienawi艣膰 i mi艂o艣膰, t臋sknota i niech臋膰, dwie strony tej samej monety. Dlaczego tak jest, to tajemnica, a pi臋kno艣膰 dla samej pi臋kno艣ci to jedna z najwi臋kszych boskich zagadek.
Jak to?
Brat Marcin zerkn膮艂 na niego z ukosa.
- Panie Munro?
Ram wzdrygn膮艂 si臋 i odwr贸ci艂 od okna.
Jak s膮dzisz, m艂ody Munro, czy pi臋kno艣膰 bez zas艂ugi jest marnotrawstwem... czy darem?
Dlaczego brat tak nie lubi r贸偶anego ogrodu? - spyta艂 nagle Ram.
Mylisz si臋 - odrzek艂 brat Marcin i odwr贸ci艂 si臋 nachmurzony. - Lubi臋 go za bardzo.
O, Gaspard, dobrze, 偶e jeste艣. Musz臋 wys艂a膰 list. - Nie m贸g艂 sam 艣ledzi膰 Heleny: mi臋dzy nimi zadzierzgn臋艂a si臋 wi臋藕, wi臋c 艂atwo wyczu艂aby jego spojrzenie czy obecno艣膰. Ale m贸g艂 komu艣 to zleci膰. Komu艣, kto b臋dzie te偶 艣ledzi艂 wicehrabiego DeMarca. To pozostawia艂o jeden wyb贸r: Billa Sorry'ego.
Tak, prosz臋 pana. Natychmiast. - Gaspard wszed艂 do pokoju i wr臋czy艂 Ramowi zapiecz臋towan膮 kopert臋. - Dopiero co przysz艂o. My艣la艂em, 偶e lepiej nie przerywa膰 panu i tej m艂odej damie.
Czy偶by艣 sugerowa艂, 偶e w tym pokoju zasz艂o co艣 niestosownego? - spyta艂 Ram tonem, kt贸rego ci, co go znali, woleli nie ignorowa膰.
Nie, prosz臋 pana - odpar艂 Gaspard, wyra藕nie zdziwiony tak膮 reakcj膮. -W 偶adnym razie. Nic, co by wymaga艂o dyskrecji albo ostro偶no艣ci. Ta m艂oda dama wygl膮da艂a na bardzo stanowcz膮.
Ram si臋 u艣miechn膮艂.
- Taka te偶 jest. Ale mylisz si臋, Gaspardzie. Zachowanie dyskrecji to spra
wa najwy偶szej wagi. Ani s艂owo nie mo偶e st膮d wyj艣膰 o jej wizycie, tej i na
st臋pnych. Rozumiemy si臋?
Najzupe艂niej, prosz臋 pana.
Nie mo偶e jej dotkn膮膰 偶aden skandal - ci膮gn膮艂 Ram tonem pozbawionym wszelkich znamion zwyk艂ej mu nonszalancji. - Jej dobre imi臋 nigdy nie zostanie pokalane, czy to przez najni偶szego s艂ug臋, czy przez najwy偶szego ksi臋cia.
Gaspar a偶 zamruga艂 jednym okiem ze zdumienia. Nigdy nie s艂ysza艂, by Ram m贸wi艂 w taki spos贸b, bardziej jakby sk艂ada艂 艣lubowanie ni偶 wyra偶a艂 swe 偶yczenie.
Nie, prosz臋 pana.
Dobrze. - Ram nagle si臋 u艣miechn膮艂, jak gdyby 艣wiadomy, 偶e zbi艂 Francuza z tropu. Odpr臋偶y艂 si臋 i wzi膮艂 list, kt贸ry Gaspard wci膮偶 trzyma艂 w wyci膮gni臋tej r臋ce. -Nigdy tak nie straci艂em koncentracji. Nigdy. To mnie denerwuje-
Gaspard odgad艂, 偶e Ram nawi膮zuje do pojedynku z DeMarkiem.
To przez t臋 kobiet臋 - powiedzia艂 wsp贸艂czuj膮co.
To mnie nie pociesza, Gaspardzie.
Ja pana nie pocieszam, tylko ostrzegam. - Francuz si臋 u艣miechn膮艂. -Jak pan my艣li, jak straci艂em to oko?
Ram odpowiedzia艂 u艣miechem, wiedz膮c doskonale, 偶e utrata oka przez Gasparda nie mia艂a nic wsp贸lnego z kobiet膮, i rozerwawszy kopert臋, wyj膮艂
144
cienki arkusik zapisany obcym mu charakterem pisma. W miar臋 jak czyta艂, u艣miech zamiera艂 mu na ustach.
Co to? - spyta艂 Gaspard. Spojrzenie Rama by艂o nieobecne, skupione na jakiej艣 my艣li, kt贸ra wydawa艂a si臋 nieprzyjemna.
Arnoux - odpowiedzia艂 Ram. - To list od Arnoux.
Stra偶nika z LeMons?
Tak.
Zniszczony rozpust膮, cyniczny i znudzony Phillip Arnoux by艂 nie lepszy i nie gorszy ni偶 reszta stra偶nik贸w, kt贸rzy „opiekowali si臋" wi臋藕niami w lochach, by艂 tylko m艂odszy. Cho膰 pochodzi艂 ze szlachty, mia艂 do艣膰 przezorno艣ci, by opowiedzie膰 si臋 po stronie rewolucji. Przenosi艂 si臋 z jednego pu艂ku do drugiego, by sko艅czy膰 na przydziale do wi臋zienia.
Kiedy kogo艣 bi艂, robi艂 to bez emocji. Znaczy艂o to dla niego tyle co uderzenie z艂ego psa, kt贸rego trzeba sp臋dzi膰 z drogi. Jedyn膮 okazj臋, gdy wpada艂 w prawdziwe zapami臋tanie, stanowi艂y walki na szpady stra偶nik贸w z niekt贸rymi wi臋藕niami. Pojedynki te, jak twierdzili, mia艂y by膰 dla nich 膰wiczeniem. I, rzecz jasna, zwyci臋zc膮 musia艂 zawsze by膰 stra偶nik.
Wi臋藕niowie - niedo偶ywieni, 偶arci przez robactwo - mogli si臋 broni膰. Ale by艂o a偶 nazbyt jasne, 偶e je艣li wi臋zie艅 spowoduje u stra偶nika jakie艣 trwa艂e obra偶enie, zap艂aci w艂asnym palcem. Albo d艂oni膮.
Albo okiem.
Ram by艂 w tych walkach faworytem jako nie tylko dobry, ale wr臋cz znakomity w szermierce. I doskonali艂 swoje umiej臋tno艣ci. Wprawdzie narzucone warunki by艂y nieuczciwe, ale w艂a艣nie dzi臋ki temu pojedynki ze stra偶nikami nauczy艂y go wi臋cej ni偶 wszystkie lekcje pobrane w dzieci艅stwie i udzielone mu przez mnicha Toussainta w St. Bride's.
Arnoux by艂 najlepszym z tych, kt贸rzy wyzywali Rama.
- Czego on chce? Co pisze? - spyta艂 Gaspard.
Ram skrzywi艂 usta w cynicznym grymasie.
Przybywa do Londynu pod specjaln膮 ochron膮 dyplomatyczn膮 jako cz艂onek 艣wity francuskiego zawodnika.
Chce wznie艣膰 toast za dawne czasy?
Nie. Chce mi powiedzie膰, kto nas zdradzi艂 Francuzom. Gaspard zrobi艂 wielkie oczy.
I chce za to du偶ych pieni臋dzy - doda艂 Ram.
10-Bal maskowy
145
18. Balestra:
rzut cia艂a do przodu,
zwykle poprzedzaj膮cy atak
W rzeczy samej, pastorze, wiem od mego przyjaciela, 偶e Ramsey Mutiro wyzwa艂 pe艂n膮 sal臋 d偶entelmen贸w na pojedynek do pierwszej krwi.
Helena, studiuj膮ca najnowszy obraz pana Turnera na wystawie Akademii Kr贸lewskiej w Somerset House, zachwia艂a si臋. Ramsey mia艂 pojedynek? Czy jest ranny?
Wbi艂a wzrok w lorda Figburta, kt贸ry siedzia艂 na marmurowej 艂awce pomi臋dzy pastorem a lady Tilpot. Z najwy偶szym trudem powstrzyma艂a si臋 od zapytania o szczeg贸艂y. Wyt臋偶y艂a s艂uch, by dowiedzie膰 si臋 wi臋cej.
- Tak, s艂ysza艂em t臋 skandaliczn膮 histori臋. Pokona艂 wszystkich, czy偶 nie?
- rzek艂 pastor tonem pe艂nym podziwu. - 艢wi臋ta Dziewico, ale偶 on musi by膰 nadzwyczajny!
Helena odetchn臋艂a z ulg膮.
Min臋艂y dwa dni od jej bytno艣ci w jego szkole i podczas tych dwu dni rzadko trafia艂 si臋 moment, w kt贸rym o nim nie my艣la艂a.
Od lat zbiera艂 informacje o sytuacji jej i si贸str, dyskretnie, bez wtr膮cania si臋 czy porozumiewania z nimi. Ca艂y czas by艂 gotowy do spe艂nienia przysi臋gi danej jej rodzinie. Ta wierno艣膰 przyrzeczeniu g艂臋boko j膮 wzruszy艂a.
- Tym gorzej - obruszy艂a si臋 lady Tilpot. - Ten cz艂owiek jest bezczelny.
Nazwisko jakiej艣 kobiety zosta艂o puszczone w obieg, a on ma 艣mia艂o艣膰 wyzwa膰 lepszych od siebie! Pewnie posz艂o o jak膮艣 lafirynd臋 z Cheapside.
Spojrza艂a z wy偶szo艣ci膮 na sw膮 przyjaci贸艂k臋, pani膮 Barnes, kt贸ra im towarzyszy艂a. Obie damy by艂y znacznie bardziej zainteresowane lustrowaniem siebie nawzajem ni偶 ogl膮daniem obraz贸w. Ale na wystawie nale偶a艂o si臋 pokaza膰, przysz艂y wi臋c. Flora te偶 musia艂a tu by膰. Helena rozejrza艂a si臋 za dziewczyn膮.
Flora zmierza艂a ku miejscu zwanemu Schodami Wystawowymi, z powodu upodobania m艂odych pan贸w do zbierania si臋 u podstawy spiralnej klatki schodowej, by podejrze膰 od do艂u, ile si臋 da艂o, kiedy m艂oda dama wchodzi艂a po stopniach. W ostatniej chwili skr臋ci艂a w bok, gdzie co艣 jaskrawego przyci膮gn臋艂o jej srocze oko, a Helena na powr贸t skupi艂a uwag臋 na rozmawiaj膮cych.
146
- To doprawdy przesada - oznajmi艂a pani Barnes autorytatywnie. - Na
wet jak na hultaja z nieprawego 艂o偶a.
Krew nap艂yn臋艂a Helenie do twarzy. To jej nazwiskiem wycierano sobie g臋by. By艂a tego pewna. Po spotkaniu z Munro dwa dni temu znalaz艂a w domu niepodpisany list zaadresowany do niej. Z do艂膮czon膮 r贸偶膮. Rozpustne zachowanie nie uchodzi bezkarnie, pisa艂 anonim.
To musia艂 by膰 DeMarc. Widzia艂 j膮 w sali, a jego opinia o kobietach, kt贸re tam bywaj膮 by艂a og贸lnie znana. Na szcz臋艣cie wicehrabia - czy to nie b臋d膮c zaproszony, czy to nie maj膮c ch臋ci przyj艣膰 - nie towarzyszy艂 im tego popo艂udnia. A mo偶e stch贸rzy艂?
Nie w膮tpi艂a, 偶e jego zemsta polega艂a na zasianiu strasznej plotki, dobrze bowiem wiedzia艂, 偶e je艣li jaki艣 cie艅 padnie na jej nazwisko, lady Tilpot ka偶e jej si臋 spakowa膰. W膮tpi艂a jednak, by DeMarc ba艂 si臋 spojrze膰 jej w oczy po tak nikczemnym post臋pku. By艂o bardziej prawdopodobne, 偶e przyjdzie napawa膰 si臋 triumfem. Co艣 innego musia艂o go zatrzyma膰.
Pr贸bowa艂a robi膰, co si臋 da, dla Flory. Codziennie wertowa艂a gazety, szukaj膮c wiadomo艣ci od Oswalda. Nie by艂o 偶adnej. A ci膮偶a Flory powi臋ksza艂a si臋 z ka偶dym dniem. Biedaczka zaczyna艂a chorowa膰 ze zmartwienia. Dla dobra dziecka, kt贸re nosi, musi dosta膰 wiadomo艣膰 od Oswalda.
Na pewno nie posz艂o o prost膮 kobiet臋 - rzek艂a lady Tilpot w zamy艣leniu. - To musi by膰 dama. Kt贸ra dama sprowokowa艂a to wyzwanie, jak pa艅stwo przypuszczaj膮? - Po艂o偶y艂a gruby palec wzd艂u偶 nosa i spojrza艂a na Fig-burta. - Prosz臋, lordzie Figburt, niech pan nam powie.
Ale偶, prosz臋 pani - Twarz m艂odzie艅ca obla艂a si臋 rumie艅cem. — Nie powiem, 偶ebym nie wiedzia艂, ale pan Munro wygra艂 wszystkie pojedynki, tote偶 ci, kt贸rych pokona艂, nie zas艂ugiwaliby na miano d偶entelmen贸w, gdyby wyjawili to偶samo艣膰 damy, kt贸r膮 Munro tak dalece chcia艂 chroni膰.
Podw贸jny podbr贸dek lady Tilpot zatrz膮s艂 si臋 z irytacji.
Brednie! Kto艣 musi wiedzie膰.
Bardzo pani膮 prosz臋. - Lord Figburt by艂 wyra藕nie zmartwiony. - Nie mia艂em zamiaru podsyca膰 pani ciekawo艣ci, wspomnia艂em t臋 spraw臋 tylko dlatego, 偶e to by艂 pod ka偶dym wzgl臋dem wspania艂y, niezr贸wnany pokaz szermierki. Munro jest znakomity!
Helena s艂ucha艂a ze zdumieniem. Czy to mo偶e by膰 ten sam ch艂opiec, kt贸ry po pijanemu zaczepia艂 j膮 w ogrodzie Vauxhall? Kiedy zosta艂 jej dzi艣 przedstawiony, patrzy艂 na ni膮 z pe艂nym szacunku podziwem, ale bez cienia rozpoznania. W ci膮gu zaledwie kilku tygodni sta艂 si臋 dojrzalszy, trzyma si臋 pro艣ciej,
147
wyraz twarzy ma uprzejmy. Robota Rama. Najwyra藕niej ch艂opiec ub贸stwia mistrza i stara si臋 go na艣ladowa膰.
Widzisz, m艂ody cz艂owieku - lady Tilpot nie pr贸bowa艂a ukry膰 irytacji -jestem zdania, 偶e to niem膮dre, kiedy osoby z ni偶szych klas robi膮 z siebie mistrz贸w. To mo偶e doprowadzi膰 do tego jakobi艅skiego nonsensu, kt贸ry zniszczy艂 Francj臋.
Trudno powiedzie膰, by Francja by艂a zniszczona. - Pani Winebarger, zako艅czywszy podziwianie ostatniego portretu ksi臋cia Jerzego, wr贸ci艂a do towarzystwa.
Nie przysz艂a z nimi, ale ucieszy艂a si臋 ze szcz臋艣liwego zbiegu okoliczno艣ci, kt贸ry pozwoli艂 im si臋 spotka膰. Lady Tilpot i pani Barnes nie mog艂y zrobi膰 nic innego, jak jej przytakn膮膰. Tylko Helena by艂a naprawd臋 zadowolona ze spotkania. Lubi艂a pani膮 Winebarger.
Ostatnia uwaga pruskiej damy spotka艂a si臋 z d艂ugotrwa艂ym milczeniem, kt贸re przerwa艂a pani Barnes. Zdmuchn膮wszy na bok pi贸ro, rzek艂a:
Pani jest Prusaczk膮, prawda, pani Winebarger?
Tak.
To wszystko wyja艣nia.
Policzki pani Winebarger si臋 zar贸偶owi艂y. Jeszcze ci臋偶sze milczenie, kt贸re zapad艂o po tych s艂owach, przerwa艂 m艂ody lord Figburt.
- Ju偶 nie b臋dzie si臋 zalicza艂 do ni偶szych klas.
Kto? - spyta艂 pastor, zdezorientowany.
Ramsey Munro. Ma zosta膰 markizem.
Dobre sobie! - Pani Barnes wyszczerzy艂a w u艣miechu 偶贸艂te z臋by. -Wielce zabawne, lordzie Figburt.
Nic w tym nie widz臋 zabawnego, prosz臋 pani. M贸wi臋 ca艂kiem powa偶nie - zapewni艂 ch艂opiec gorliwie. - Ramsey Munro jest szykowany na dziedzica markiza Cottrell.
Markiza Cottrell? - Pastor szeroko otworzy艂 oczy. -No tak. Jest mi臋dzy nimi pewne podobie艅stwo, czy偶 nie?
Oczywi艣cie, 偶e jest, pastorze - powiedzia艂a lady Tilpot mentorskim tonem. - Kiedy tylko ten m艂ody cz艂owiek pojawi艂 si臋 w mie艣cie, by艂o jasne, kim s膮 jego rodzice. A przynajmniej jedno z nich. Syn Cottrella to by艂o niez艂e zi贸艂ko. Wyjecha艂 z miasta w do艣膰 podejrzanych okoliczno艣ciach i osiad艂 w Szkocji. B贸g jeden wie, ile cottrellowskich oczu mo偶e cz艂owiek spotka膰 na p贸艂noc od Edynburga. Jestem pewna, 偶e tamte okolice w nie obfituj膮. Zgin膮艂 te偶 w Szkocji. W jakiej艣 b贸jce w ober偶y, o kobiet臋, jak mi si臋 zdaje. - Wykrzywi艂a usta w z艂o艣liwej satysfakcji. - Wygl膮da na to, 偶e niedaleko pad艂o jab艂ko od jab艂oni.
- Ale... - zacz膮艂 lord Figburt, zdecydowany broni膰 swego idea艂u.
148
- 呕adne ale, m艂odzie艅cze, tytu艂 markiza jest przekazywany na zasadzie pier-wor贸dztwa - o艣wiadczy艂a pani Barnes i przyj臋艂a aprobuj膮ce skinienie g艂owy lady Tilpot. - B臋kart nie mo偶e dziedziczy膰. A Ramsey Munro jest b臋kartem.
Nie lubi臋 by膰 k艂贸tliwy, prosz臋 pani...
To niech pan nie b臋dzie.
Musz臋. Widzi pani, obecny markiz ostatnio odkry艂, 偶e rodzice pana Munro zostali prawnie za艣lubieni, i to w Ko艣ciele Anglii. Wi臋c pan Munro nie jest... - sp艂on膮艂 rumie艅cem, prze艂kn膮艂 艣lin臋 i zerkn膮艂 na pani膮 Winebar-ger - ...hm, synem z nieprawego 艂o偶a.
Co?
Wszystkie g艂owy w Wielkiej Sali obr贸ci艂y si臋, ciekawe, kto zada艂 to pytanie. Lady Tilpot, ujrzawszy profil Heleny zwr贸cony ku sobie, zawo艂a艂a:
- Niech pani poszuka Flory, panno Nash! Dziewczyna skr臋ci sobie szyj臋,
gapi膮c si臋 tak d艂ugo na te wszystkie malowid艂a. A to nie dodaje wdzi臋ku.
Helena wsta艂a, ale wci膮偶 nie mog艂a si臋 otrz膮sn膮膰 z oszo艂omienia. Kr臋ci艂o jej si臋 w g艂owie, gdy machinalnie przesuwa艂a si臋 w艣r贸d t艂umu. Ramsey Munro ma zosta膰 markizem Cottrell.
Przecie偶 Ramsey Munro, mistrz szpady, 偶yje, tak jak ona, w 艣wiecie zubo偶a艂ej szlachty i nieprawych dzieci ludzi utytu艂owanych. Obraca si臋 na obrze偶ach dobrego towarzystwa, nie nale偶膮c do niego na r贸wnych prawach, ale te偶 nie b臋d膮c ca艂kiem wykluczonym. Ramsey Munro, nieprawy wnuk markiza, by艂 osob膮, z kt贸r膮 zbiednia艂a szlachcianka mog艂a utrzymywa膰 znajomo艣膰. Ramsey Munro, dziedzic tytu艂u, by艂 poza jej zasi臋giem.
C贸偶, pomy艣la艂a. Mam Flor臋, o kt贸r膮 musz臋 si臋 troszczy膰, i Oswalda, kt贸rego musz臋 znale藕膰.
A jutro bior臋 pierwsz膮 lekcj臋 szermierki.
19- Styk:
manewr, w kt贸rym klingi szpad
si臋 dotykaj膮
Ramsey Munro obserwowa艂 swoich uczni贸w, raz po raz zerkaj膮c na zegar. Wskaz贸wki przesuwa艂y si臋 zdecydowanie za wolno. Jeszcze dziesi臋膰
149
minut. W duchu 艣mia艂 si臋 z siebie. Po wszystkim, co w 偶yciu zrobi艂, i wszystkim, co jemu zrobiono, zachowywa艂 si臋 jak sztubak, kt贸ry nie mo偶e si臋 doczeka膰 pierwszej schadzki. Za dziesi臋膰 minut Helena zostanie z najwi臋ksz膮 dyskrecj膮 wprowadzona do jego prywatnych pokoj贸w na pi臋trze. Fakt, 偶e , nie zdarzy si臋 to z powod贸w, dla kt贸rych zwykle m艂od膮 dam臋 wprowadza si臋 dyskretnie do czyich艣 prywatnych pokoj贸w, tylko dodawa艂 pikanterii ca艂ej sytuacji.
- Prosz臋 si臋 postara膰 tak nie tupa膰, lordzie Figburt! - zawo艂a艂, przecho- dz膮c wzd艂u偶 szeregu uczni贸w.
Za jego plecami otworzy艂y si臋 drzwi i us艂ysza艂, jak Gaspard wita DeMar-ca. Zignorowa艂 wej艣cie wicehrabiego, cho膰 wiedzia艂, 偶e tym samym leje wod臋 na m艂yn plotek g艂osz膮cych, 偶e odrzuci艂 nast臋pne wyzwania DeMarca z obawy przed przegran膮. Prawda by艂a taka, i偶 nie ufa艂 sobie na tyle, by skrzy偶owa膰 szpad臋 z m臋偶czyzn膮, kt贸ry rzekomo prze艣ladowa艂 Helen臋.
Powinien skwitowa膰 wynios艂o艣膰 wicehrabiego ironicznym uniesieniem brwi. Niestety nie potrafi艂. Patrzy艂 na DeMarca i pragn膮艂 z艂apa膰 go za nieskazitelny bia艂y krawat, zawlec do kuchni i spyta膰, czy naprawd臋 naprzykrza si臋 Helenie. Sam wci膮偶 mia艂 w膮tpliwo艣ci.
DeMarc zauroczony Helen膮- na to zgoda. Niejeden m臋偶czyzna uleg艂 jej ch艂odnemu, zagadkowemu urokowi, nie wy艂膮czaj膮c jego samego. Ale op臋tany do granic obsesji? Wydawa艂o mu si臋, 偶e DeMarc nie jest zdolny do ulegania jakimkolwiek obsesjom opr贸cz manii wielko艣ci, ale nigdy nic nie wiadomo. W tym cz艂owieku by艂o co艣 niepokoj膮cego.
Zmusi艂 si臋 do sk艂onienia g艂owy na powitanie. DeMarc nie by艂 pierwszym jego uczniem, kt贸rym gardzi艂. W lochach LeMons uczy艂 arkan贸w swej sztu- ki przemytnika nazwiskiem Callum Lamont.
Dlaczego mnie uczysz? - spyta艂 zaro艣ni臋ty brudem m艂ody cz艂owiek, odrzucaj膮c kij zast臋puj膮cy mu szpad臋 i cofaj膮c si臋 przed delikatnie wiruj膮cym czubkiem improwizowanego drewnianego rapiera Rama. - Ty i twoi towarzysze nie spoufalacie si臋 z reszt膮 nas.
Uratowa艂e艣 偶ycie memu przyjacielowi.
A ty zawsze sp艂acasz d艂ugi? - zakpi艂 tamten.
Lamont by艂 zdolny i mia艂 wystarczaj膮co du偶o wrodzonego sprytu, by kiedy艣 sta膰 si臋 naprawd臋 gro藕ny. Trudno przewidzie膰, dla kogo. Ale przedtem
150
musia艂by zosta膰 zwolniony. A nikt nie wychodzi艂 z loch贸w LeMons. Nikt 偶ywy. Uczenie go przynajmniej pomaga艂o wype艂ni膰 d艂ugie, nu偶膮ce godziny uwi臋zienia, przerywane tylko torturami i wymuszaniem zezna艅. Lamont ocali艂 Kita od ciosu no偶em w plecy. Z jakichkolwiek powod贸w.
Nie mam racji? - zapyta艂. - Wy czterej my艣licie, 偶e jeste艣cie od nas lepsi. Uwa偶acie, 偶e mo偶ecie sobie jeszcze pozwoli膰 na takie rzeczy, jak honor i szlachetno艣膰. A co one wam da艂y? Co s膮 dla was teraz warte? Po co zawracacie sobie nimi g艂ow臋?
Powiedzmy, 偶e z przyzwyczajenia- odpar艂 Ram beztrosko.
- Raczej z dumy - odpar艂 Lamont i utkwi艂 spojrzenie w broni Rama.
- Masz racj臋 - przyzna艂 Ram. -Ale je艣li zamierzasz u偶y膰 swego ramienia
jako szpady, zapewniam, 偶e marnie zast膮pi stal. A nawet drewno.
Tak, Lamont mia艂 racj臋. Ram by艂 dumny. Za bardzo. Zawr贸ci艂 ku DeMarcowi.
Witam, wicehrabio.
Panie Munro. - DeMarc sk艂oni艂 si臋 sztywno. Zachowywa艂 si臋 wyra藕nie ch艂odniej od czasu, gdy zobaczy艂 tu Helen臋.
Czy to on jest autorem plotek o Helenie? My艣l o wicehrabi szepcz膮cym do ucha jakiemu艣 plotkarzowi wydawa艂a si臋 niedorzeczna.
- Co pan powie na ma艂膮 potyczk臋? - spyta艂 DeMarc na tyle g艂o艣no, 偶e
wszyscy doko艂a us艂yszeli wyzwanie.
Subtelno艣膰 nie by艂a mocn膮 stron膮 tego cz艂owieka. Jeszcze jeden argument przeciwko temu, 偶e pos艂u偶y艂 si臋 r贸偶ami i plotk膮, by nastraszy膰 Helen臋.
- Nic by mi nie sprawi艂o wi臋kszej przyjemno艣ci - odpar艂 Ram - ale, nie-
stety, jestem zaj臋ty. Adwokat mego dziadka nalega, by odby膰 ze mn膮 poga
w臋dk臋.
Nic nie mog艂o bardziej wytr膮ci膰 z r贸wnowagi DeMarca ni偶 sprawa szlachetnego urodzenia Rama.
Pa艅ska 艣wie偶o odkryta szacowna pozycja ma dobre i z艂e strony. Przewiduj臋, 偶e sp臋dzi pan 偶ycie, rozpaczliwie grz臋zn膮c - g贸rna warga DeMarca wygi臋艂a si臋, ods艂aniaj膮c przednie z臋by - w papierzyskach.
Zrozumia艂em pana ca艂kiem jasno, wicehrabio. -Przez kilka sekund Ram zastanawia艂 si臋, czy nie zosta膰 i nie da膰 wicehrabiemu lekcji, jakiej si臋 domaga艂. I paru innych na dodatek.
151
Uzna艂 jednak, 偶e jedynym przymiotem, jaki DeMarc posiad艂 w wi臋kszym stopniu ni偶 snobizm, jest jego bieg艂o艣膰 w szermierce. I 偶e traktuje ten turniej powa偶nie. Z ka偶dym dniem zdobywa艂 wi臋ksz膮 sprawno艣膰, wi臋ksze umiej臋t- no艣ci. Danie mu lekcji mog艂o potrwa膰 zbyt d艂ugo.
A Helena czeka. ,,- Mo偶e znajd臋 czas p贸藕niej - powiedzia艂.
Wicehrabia wzruszy艂 ramionami i rozejrza艂 si臋 za innym przeciwnikiem.
Ram przygl膮da艂 mu si臋 badawczo.
R贸偶e. Nawet je艣li DeMarc zdo艂a艂 opanowa膰 sw膮 fizyczn膮 reakcj臋 na kwiaty, dlaczego wybra艂 do terroryzowania Heleny akurat r贸偶e? Albo wie o zwi膮zku Rama z rodzin膮 Nash贸w i o znaczeniu r贸偶 w ich wsp贸lnej historii, albo kto艣 inny podsun膮艂 mu to narz臋dzie, albo jest to czysty przypadek.
Ram nie wierzy艂 w zbiegi okoliczno艣ci.
Ale jak zbli偶y膰 si臋 do DeMarca, by go wypyta膰? I kiedy znale藕膰 stosowny
moment na taki wywiad? Ram wola艂 poczeka膰, a偶 jego agenci zbior膮 jak;
najwi臋cej informacji.
Jak dot膮d Bill dowiedzia艂 si臋, 偶e DeMarc rzeczywi艣cie sp臋dza mn贸stwo, czasu w pobli偶u panny Heleny Nash. Ale, jak podkre艣li艂, to znaczy艂o r贸w-nie偶, 偶e wicehrabia sp臋dza mn贸stwo czasu w pobli偶u Flory Tilpot, 艂adnej m艂odej dziedziczki z poka藕nym posagiem.
A co do r贸偶... nikt nigdy nie widzia艂 wicehrabiego z r贸偶膮. Nie znaczy艂o to 偶e nie ma kogo艣 dzia艂aj膮cego w jego imieniu. Tyle 偶e na to te偶 nie by艂 dowodu.
Mo偶e r贸偶e podrzuca jaki艣 zadurzony idiota? Lokaj, na kt贸rego Helena nie
zwraca uwagi. Kupiec. Nawet kwiaciarz. 艁atwo by艂o zrozumie膰 ka偶dego
m臋偶czyzn臋 b臋d膮cego pod urokiem jej wyrazistych oczu, urzeczonego spo-
sobem, w jaki przygryza g贸rn膮 warg臋, by si臋 nie roze艣mia膰, oczarowanego
ironicznym wygi臋ciem jej brwi w kolorze miodu. Ale kto pr贸cz niego mia艂
okazj臋 zaobserwowa膰 te jej cechy?
Stworzy艂a na widok publiczny twarz pe艂n膮 godno艣ci, spokojn膮 i oboj臋tn膮
Zapewne niewiele os贸b, pomy艣la艂 z b艂yskiem po偶膮dania, widzia艂o panne
Helen臋 Nash bez jej maski.
Zn贸w spojrza艂 na zegar. Ju偶 czas. Wyszed艂 z sali i ruszy艂 na pi臋tro schoda-
mi dla s艂u偶by. Pchn膮wszy bezg艂o艣nie wahad艂owe drzwi obite zielonym suk-
nem, szybko przemierzy艂 wy艂o偶ony dywanem korytarz a偶 do naro偶nego pol
koju, do kt贸rego Gaspard mia艂 j膮 wprowadzi膰.
...my艣li pan, 偶e on wygra? - dobieg艂o go pytanie Heleny.
To zale偶y od jego konkurent贸w, n 'est-cepasl - odpowiedzia艂 Gaspardi
152
A to nicpo艅! Gaspard mia艂 przyj艣膰 do Rama natychmiast po przybyciu Heleny, a nie siedzie膰 i wygrzewa膰 si臋 w blasku jej pi臋kno艣ci.
Ram opar艂 si臋 o 艣cian臋, bezwstydnie pods艂uchuj膮c. Helena jest w jego domu. W jego pokoju. Uczucie przyjemno艣ci, jakim go to napawa艂o, wprawi艂o go w zak艂opotanie. Jeszcze jeden pow贸d, by 艣mia膰 si臋 z siebie. Powinien uciec z t膮 pannic膮, pomy艣la艂, zawie藕膰 j膮 do GretnaGreen i tym sposobem wype艂ni膰 reszt臋 swych dni rozkoszn膮 autoironi膮.
U艣miechn膮艂 si臋 sm臋tnie. Pewnie m膮drzej by by艂o uciec z kobiet膮, zanim si臋 j膮 nauczy fechtunku...
Wi臋c pan Munro we藕mie udzia艂 w zawodach?
Nie wiem. W zesz艂ym tygodniu... - francuski akcent Gasparda wibrowa艂 zach臋caj膮co - ...mia艂 zamiar si臋 zg艂osi膰 w nadziei zgarni臋cia udzia艂u zwyci臋zcy w dochodzie z imprezy. Ale teraz nie ma tak nagl膮cej potrzeby.
W dochodzie? - powt贸rzy艂a Helena, nie rozumiej膮c.
Oui, prosz臋 pani. W dochodzie z op艂at za wst臋p wniesionych przez widz贸w. Zwyci臋zcy na r贸偶nych poziomach nie tylko s膮 nagradzani sakiewk膮 zebran膮 z wpisowego uczestnik贸w, ale te偶 otrzymuj膮 procent od op艂at za wst臋p. Im wy偶szy poziom, na kt贸rym wygrywaj膮, tym wi臋kszy ich udzia艂. Zwyci臋zca ca艂ych zawod贸w powinien zarobi膰 mn贸stwo pieni臋dzy. A do tego - zni偶y艂 g艂os - s膮 jeszcze prywatne zak艂ady.
Pan Munro mia艂by walczy膰 dla pieni臋dzy?
Zdumienie, jakie Ram wyczu艂 w jej g艂osie, przywo艂a艂o go do ponurej rzeczywisto艣ci. Jakiekolwiek okoliczno艣ci uczyni艂y z niej p艂atn膮 dam臋 do towarzystwa, jest dam膮, i to nie byle jak膮, lecz najbardziej godn膮 szacunku z dam. Dziadek mo偶e go zrobi膰 markizem, ale czy przez to stanie si臋 d偶entelmenem do艣膰 dobrym dla niej? Odruchowo si臋gn膮艂 d艂oni膮 do pi臋tna wypalonego na piersi. Ilu „d偶entelmen贸w" zosta艂o napi臋tnowanych we francuskim wi臋zieniu?
Obrzydliwie lukratywne, pani zdaniem? - W g艂osie Gaspara czu艂o si臋 uraz臋.
Przepraszam pana. Musia艂am si臋 wyda膰 strasznie zarozumia艂a - usprawiedliwi艂a si臋, a Rama zaskoczy艂 jej ton. 呕adnego dziewcz臋cego b膮kania pe艂nego zak艂opotania, tylko kobieca szczero艣膰. - Po prostu z powodu czci, z jak膮 pan Munro m贸wi艂 o swojej sztuce, pomy艣la艂am, 偶e m贸g艂by stan膮膰 do zawod贸w tylko po to, by si臋 sprawdzi膰.
Ram Munro sprawdzi艂 si臋 wi臋cej razy, ni偶 powinien jakikolwiek 艣miertelnik, prosz臋 pani - o艣wiadczy艂 lojalnie Gaspard. -Nie potrzebuje stawa膰 do walki z innymi, by pozna膰 w艂asne mo偶liwo艣ci.
153
D艂ugie milczenie.
Ma pan na my艣li Francj臋, prawda? Co si臋 wydarzy艂o... Nie.
Gaspard?
Ram wszed艂 do pokoju, nie okazuj膮c po艣piechu. Nie, ukochana. Nawet tobie nie wolno si臋 do tego posun膮膰.
- Ach. Tu jeste艣.
Jego totumfacki odwr贸ci艂 si臋, jakby mia艂 nieczyste sumienie.
- S艂ucham pana?
- Na dole jest pewien m艂ody pysza艂ek, kt贸remu trzeba da膰 lekcj臋. Milord
Figburt postanowi艂 wyzwa膰 ka偶dego, kto nosi zaostrzony kij. Chcia艂bym,
偶eby tw贸j kij by艂 naprawd臋 dobrze zaostrzony. - Gdy to m贸wi艂, jego wzrok
pad艂 na Helen臋.
Ubra艂a si臋 na ich lekcj臋 w prost膮 sukni臋 koloru surowego p艂贸tna druko-wan膮 w grafitowoszare kwiatki, kt贸rej stanik okrywa艂 lekki kubraczek w kolorze butelkowej zieleni. Na stole obok szpad, kt贸re naszykowa艂 Gaspard, po艂o偶y艂a wystrz臋piony s艂omkowy kapelusz, odkrywaj膮c l艣ni膮ce, starannie uczesane w艂osy.
- Lord Figburt, powiada pan? lmpertynencki szczeniak! To b臋dzie roz
kosz. Panno Nash? By艂o mi mi艂o. - Gaspard uk艂oni艂 si臋 Helenie i pospiesz
nie wyszed艂 z pokoju.
Przez chwil臋 Helena przygl膮da艂a si臋 Ramowi nieufnie, jak zawodnik oceniaj膮cy przeciwnika. Doceni艂 wnikliwo艣膰 tych ogl臋dzin. Roz艂o偶y艂 r臋ce na boki i obr贸ci艂 si臋 powoli, zataczaj膮c kr膮g.
- Mam nadziej臋, 偶e aprobuje pani sw贸j wyb贸r - powiedzia艂 - bo jest tro
ch臋 za p贸藕no na zagl膮danie koniowi w z臋by.
Nie da艂a niczego po sobie pozna膰. Ani rozbawienia. Ani zak艂opotania. Niech to, ale偶 si臋 wy膰wiczy艂a w tym opanowaniu. Wola艂 Helen臋 z ogrodu Vaux-hall, z jej 艣miechem, nami臋tnymi ustami i gard艂owym g艂osem. Ta jej maska by艂a znacznie trudniejsza do przenikni臋cia.
Myli si臋 pan co do mego zainteresowania nim, panie Munro - odpar艂a.
Do licha. Tego si臋 obawia艂em - rzek艂 z 偶alem i zosta艂 nagrodzony leciutkim wygi臋ciem jej ust. -Ale prosz臋 powiedzie膰, nad czym pani w takim razie snu艂a domys艂y?
Dziwi艂am si臋, 偶e jako nowo odkryty dziedzic markiza Cottrell nadal pan uczy w swej salle.
Uni贸s艂 brew. A to ciekawe. Nieskrywane w艣cibstwo? Ze strony ch艂odnej, zamkni臋tej w sobie panny Nash?
154
- Panno Nash, kr膮偶膮 legendy o pani pi臋kno艣ci, spokoju, dobroci. Jednak
偶e nie przypominam sobie, by wychwalano pani szczero艣膰. Czy to mo偶e
nowo odkryta cnota?
No nareszcie. Wymusi艂 na niej u艣miech.
Nie jestem pewna, czy kto艣 uzna艂by to za cnot臋, panie Munro.
Ja tak. - Odpowiedzia艂 u艣miechem na jej rumieniec. - A co do pani uprzejmego zainteresowania moim niedawnym wyniesieniem na wysok膮 pozycj臋 tak zwanego dziedzica, odkry艂em, 偶e podstawowym zaj臋ciem zwi膮zanym z tym przywilejem jest wyczekiwanie na 艣mier膰 w艂asnego przodka.
Najwyra藕niej przygryz艂a g贸rn膮 warg臋, by powstrzyma膰 u艣miech.
- Ale - ci膮gn膮艂 -jestem nieufny wzgl臋dem obietnic zwi膮zanych z czyj膮艣
艣mierci膮: 艣mierci膮, kt贸ra ma niemi艂y zwyczaj albo zakradania si臋, gdzie jej
nie prosz膮, albo zapominania o zjawieniu si臋 w por臋. A skoro tak si臋 rzeczy
maj膮, postanowi艂em ograniczy膰 stawk臋 zak艂adu i nie wyrzeka膰 si臋 mych
obecnych 艣rodk贸w utrzymania.
Opu艣ci艂a rz臋sy, by ukry膰 spojrzenie, ale zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 w jej oczach b艂ysk uznania.
Jest pan w najwy偶szym stopniu bezbo偶ny.
Czy偶by? - mrukn膮艂, zachwycony sposobem, w jaki 艣wiat艂o padaj膮ce z okna podkre艣la kr膮g艂o艣膰 jej policzka. - My艣li pani, 偶e bezbo偶no艣ci膮 nara偶am na zgub臋 m膮 nie艣mierteln膮 dusz臋?
Nie - odpar艂a z u艣miechem nie tyle nie艣mia艂ym, co niewprawnym. -Co艣 tak niewinnego jak bezbo偶no艣膰 znajduje si臋 pod koniec listy zagro偶e艅 dla pana duszy.
Och, panno Nash, obawiam si臋 tego, co w pani rozwin臋 - powiedzia艂, kr臋c膮c g艂ow膮.
Spojrza艂a skonsternowana.
S艂ucham?
Ju偶 pani jest lepsza w szermierce ni偶 wi臋kszo艣膰 mych uczni贸w. -1 znacznie bardziej poci膮gaj膮ca, zmieniaj膮c si臋 na mych oczach w kobiet臋 o r贸wnie wspania艂ym umy艣le, jak postaci. Wybra艂 jedn膮 z dwu szpad zostawionych przez Gasparda na stole. - Zaczynamy?
Oczywi艣cie. - Natychmiast przybra艂a rzeczowy ton. Oczy jej pociemnia艂y, a on u艣wiadomi艂 sobie, 偶e na kilka minut zapomnia艂a, co j膮 tu sprowadzi艂o.
Rozpi臋艂a kubraczek i zrzuciwszy go z ramion, po艂o偶y艂a na stole. Jej suknia by艂a skromna, z niewielkim dekoltem i r臋kawami w kszta艂cie kr贸tkich bufek. Mo偶e i b臋dzie zdolna si臋 w tym porusza膰.
155
Jestem gotowa. - Skr臋powanie wkrad艂o si臋 w jej s艂owa. - Co mam robi膰? U艣miechnij si臋 zn贸w. Pragnij mnie.
Prosz臋 przybra膰 postaw臋, jakby pani przeciwstawia艂a si臋 napastnikowi. Kiwn臋艂a g艂ow膮 pos艂usznie 艣ci膮gn臋艂a barki i wyprostowa艂a si臋 najwy偶ej,
jak pozwala艂o jej sto sze艣膰dziesi膮t pi臋膰 centymetr贸w wzrostu. Bardzo od- wa偶nie. I bardzo sztywno. Powinna si臋 rozlu藕ni膰.
- Nie, panno Nash. Nie stawiamy czo艂a plutonowi egzekucyjnemu, stara
my si臋 stanowi膰 jak najmniejszy cel.
Zn贸w kiwn臋艂a g艂ow膮 bardzo powa偶nie, i przykucn膮wszy nisko, spojrza艂a
na niego wyczekuj膮co. Wygl膮da艂a jak malutki jasnow艂osy je偶. Nadal by艂a
偶enuj膮co sztywna i wzruszaj膮co powa偶na.
- Nie, panno Nash. Nie zamierzamy sturla膰 si臋 z g贸rki, szykujemy si臋 do
obrony.
Z j臋kiem rozpaczy si臋 wyprostowa艂a.
Doskonale. Wi臋c jak powinni艣my stan膮膰, panie Munro?
Biodra prosto, uda lekko ugi臋te, plecy nieco wygi臋te, barki lekko obr贸cone. Odpr臋偶eni, gibcy i gi臋tcy.
Skr臋ci艂a si臋 w jak膮艣 niemo偶liw膮 pozycj臋, staraj膮c si臋 spe艂ni膰 wszystkiej zalecenia, a jednak wszystko robi膮c niew艂a艣ciwie.
- Czy tak?
- Nie. - Wysila艂 si臋, by si臋 nie u艣miechn膮膰. Nie uda艂o si臋 mu.
Odpowiedzia艂a zmru偶eniem jasnych oczu, ale wyprostowa艂a si臋 i mocno
zacisn臋艂a wargi. Pewnie od dawna nikt si臋 z niej nie 艣mia艂. No, ale przynaj- mniej zapomnia艂a o swym podenerwowaniu.
- Niech pan poka偶e.
Przyj膮艂 w艂a艣ciw膮 pozycj臋. Zbli偶y艂a si臋 i przyjrza艂a dok艂adnie jego posta-
wie, powoli go okr膮偶aj膮c, wodz膮c wzrokiem po jego ramionach, torsie i udach. Z ka偶dym tykni臋ciem zegara dotyk jej spojrzenia bardziej przypominal pieszczot臋. Gdy stan臋艂a za nim, Ram czu艂 lekki kwiatowy zapach perfum i s艂ysza艂 cichy oddech. Przekl臋te rozci臋cie spodni nagle zacz臋艂o mu si臋 wydawa膰 bole艣nie ciasne.
- Mo偶e ju偶 starczy?
- Jeszcze nie. Wr贸ci艂a w jego pole widzenia, przekrzywiaj膮c g艂ow臋
w jedn膮, to w drug膮 stron臋 w trakcie ogl臋dzin. Pasmo jasnych w艂os贸w wy
swobodzi艂o si臋 ze szpilek i powolnym ruchem sp艂yn臋艂o po policzku, by opasc
kokieteryjnie na rami臋. L艣ni艂o jak jedwab. Wysun臋艂a koniuszek j臋zyka, dla
lepszej koncentracji dotykaj膮c nim 艣rodka wygi臋tej g贸rnej wargi. Jej j臋zyk
smakowa艂 pomara艅czami, by艂 ciep艂y i ch臋tny...
156
Z pewno艣ci膮 studiowa艂a pani t臋 pozycj臋 dostatecznie d艂ugo? - spyta艂 oficjalnym tonem.
Jeszcze nie. - Chrz膮kn臋艂a. Nie. Zdusi艂a 艣miech.
Wstr臋tne dziewuszysko. M艣ci si臋 tym 艣miechem za jego docinki. Dwoje mo偶e gra膰 w t臋 gr臋.
Porzuci艂 sw膮 poz臋 i wolno, by da膰 jej szans臋 ukry膰 bezczelny u艣miech, obr贸ci艂 si臋 do niej twarz膮.
Czy my艣li pani, 偶e potrafi powt贸rzy膰 moj膮 postaw臋? - spyta艂 rzeczowo.
Och, tak mi si臋 zdaje. - Z pewno艣ci膮 siebie odtworzy艂a poz臋, kt贸r膮 demonstrowa艂. Uczciwo艣膰 kaza艂a mu przyzna膰, 偶e ca艂kiem udanie. Ale nie by艂 w nastroju, by okaza膰 艂ask臋.
To 偶a艂osne - powiedzia艂.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮 w komicznym niedowierzaniu.
Co?
Widywa艂em dyszle bardziej gibkie.
Zar贸偶owi艂a si臋, ale dzielnie spr贸bowa艂a mocniej wygi膮膰 grzbiet, robi膮c to w spos贸b 藕le zr贸wnowa偶ony.
- Ach, rozumiem - powiedzia艂. - Ma pani zamiar zacz膮膰 karier臋 akrobat-
ki i demonstruje mi swoj膮 zr臋czno艣膰. Brawo. Ale mo偶e by艣my spr贸bowali
szermierki?
艁ypn臋艂a na niego spode 艂ba.
- Niech pan si臋 nie wy艣miewa, tylko mi poka偶e.
W艂a艣nie takiego zaproszenia oczekiwa艂. Ustawi艂 si臋 za ni膮 przytrzymuj膮c j膮 w talii zgi臋tym ramieniem i przyci膮gaj膮c lekko do piersi. Natychmiast zesztywnia艂a. Zignorowa艂 napi臋cie jej cia艂a, wgniataj膮c jej mi臋kkie okr膮g艂o艣ci w twardy zarys swego torsu, k艂ad膮c d艂o艅 p艂asko na jej brzuchu i intymnie przyciskaj膮c po艣ladki do swej pachwiny, a 艂opatki wbijaj膮c sobie w pier艣.
Pochyli艂 si臋 nad ni膮 i woln膮 d艂oni膮 przesun膮艂 leniwie wzd艂u偶 odkrytego przedramienia, by uj膮膰 szczup艂y przegub. Poci膮gn膮艂 jej r臋k臋 w g贸r臋, zginaj膮c j膮 delikatnie, tak by 艂okie膰 uk艂ada艂 si臋 dok艂adnie w zgi臋ciu jego 艂okcia. Owin膮艂 jej d艂o艅 wok贸艂 r臋koje艣ci szpady i nakry艂 Helen臋 swym cia艂em, dopasowuj膮c si臋 do jej gibkiej, kszta艂tnie zaokr膮glonej postaci.
Jej serce przyspieszy艂o. Wyczuwa艂 rytm, podobny do strug deszczu b臋bni膮cych mu po piersi, lekki i ponaglaj膮cy. Mi臋艣nie jej brzucha napi臋艂y si臋 pod jego szerok膮 d艂oni膮.
Zni偶y艂 usta i szepn膮艂:
- Lu藕no, panno Nash. Szermierka to tylko nowy rodzaj ta艅ca: taniec 艣mier-
ci.
157
Zadr偶a艂a. Czu艂 aur臋 gor膮ca unosz膮c膮 si臋 z jej sk贸ry.
Jest to taniec 偶ywy i elegancki, stylowy i spontaniczny - mrucza艂. -Dziarski uk艂on, nieodparte zaproszenie, nami臋tne spotkanie, zapieraj膮ce dech wymini臋cie. Spokojnie, panno Nash. Pani dr偶y. Niech pani si臋 wychyli w ty艂 na mnie.
Nie mog臋.
Taka szczero艣膰. Du偶o bardziej prowokuj膮ca ni偶 fa艂szywa brawura.
A to dlaczego? - szepn膮艂, g艂adz膮c jedwabiste w艂oski na jej karku.
Ustawi艂 mnie pan w takim wychyleniu do przodu, 偶e je艣li si臋 rozlu藕ni臋, to upadn臋.
Poderwa艂 g艂ow臋, jakby obla艂a go zimn膮 wod膮.
Z艂api臋 pani膮- powiedzia艂, pr贸buj膮c wr贸ci膰 do ciep艂ego, poufa艂ego tonu.
Czy to mia艂o mnie uspokoi膰? - spyta艂a. - Bo nie poczu艂am si臋 wcale uspokojona. I nie wierz臋, 偶e chodzi艂o panu o to, by mnie uspokoi膰. Prosz臋 mi powiedzie膰, panie Munro, czy m贸wi膮c, 偶e mnie pan z艂apie, je艣li upadn臋, chcia艂 pan, 偶ebym si臋 czu艂a wdzi臋czna, bezpieczna czy zagro偶ona?
Masz ci los, trafi艂a go. Wyprostowa艂 si臋 nieco i powa偶nie zamy艣li艂 nad jej pytaniem.
Nie jestem pewien - przyzna艂.
Ach tak. - Kiwn臋艂a g艂ow膮, wyginaj膮c szyj臋, by spojrze膰 mu w oczy. -Rozumiem. Jest pan w rozterce.
Naprawd臋? - Bo偶e, ale偶 ona jest fascynuj膮ca. Nawet bardziej fascynuj膮ca ni偶 pi臋kna. A to znaczy bardzo du偶o.
Obr贸ci艂a si臋 jeszcze bardziej, tak by mog艂a m贸wi膰, patrz膮c mu w oczy, skutkiem czego okaza艂o si臋, 偶e trzyma j膮 zawieszon膮, jedn膮 r臋k膮 obejmuj膮c w talii, drug膮 wci膮偶 podtrzymuj膮c za rami臋 wyci膮gni臋te ponad nich. Musz膮 wygl膮da膰 jak cudaczny pos膮g, pomy艣la艂 oszo艂omiony. M臋偶czyzna i kobieta spleceni w jakiej艣 odwiecznej walce o to, kt贸re z nich wybije dziur臋 w suficie.
Spojrza艂 jej w oczy. Patrzy艂y na niego wsp贸艂czuj膮co.
- Tak - powiedzia艂a. - Wiem, 偶e m臋ska zarozumia艂o艣膰 wymaga, bym,
kiedy pan z tak膮 poufa艂o艣ci膮 mnie trzyma, odczuwa艂a dziewcz臋c膮 trwo偶li-
wo艣膰, wewn臋trzne dr偶enie, dreszcz strachu po艂膮czony z ekscytuj膮cym ocze-
kiwaniem. Podejrzewam, 偶e by艂oby jeszcze istotniejsze dla pa艅skiej m臋skiej
dumy, bym czu艂a to, kiedy mnie pan unosi. Albo 艂apie.
- Punkt dla pani - przyzna艂, opuszczaj膮c r臋ce i wyjmuj膮c szpad臋 z jej d艂oni.
Pu艣ci艂a bro艅 bez skargi i oswobodzon膮 d艂oni膮 kurczowo z艂apa艂a go za biceps.
Nie powinna by艂a si臋 martwi膰, nie mia艂 zamiaru jej upu艣ci膰. Zreszt膮 trzyma艂 j膮
tak zawieszon膮 bez wysi艂ku, jak gdyby zwykle rozmawiali w ten spos贸b.
158
Nie tak planowa艂 to spotkanie. Jednak bezsprzecznie mia艂o kusz膮cy urok. Nigdy nie rozprawia艂 o uwodzeniu z kobiet膮. Przynajmniej nie z t膮, kt贸r膮 chcia艂 uwie艣膰.
Skin臋艂a g艂ow膮 jeszcze raz, nawet bardziej wsp贸艂czuj膮co.
- Z drugiej strony, jako d偶entelmenowi, jest panu nienawistna my艣l, 偶e
m贸g艂by pan wprawi膰 mnie w pop艂och, gdy jest pana obowi膮zkiem, i to za
przysi臋偶onym 艣lubowaniem, strzec mnie, broni膰, a nawet mi s艂u偶y膰.
Badawczo wpatrywa艂 si臋 w urocz膮, szczer膮 twarz wzniesion膮 ku niemu z tak膮 powag膮. Ma u艂amany przedni z膮b, zauwa偶y艂. Drobiazg, ale tak pikantny w tym idealnym owalu, jak mi臋ta w s艂odkiej herbacie.
- To dla pana dylemat - stwierdzi艂a rzeczowo. - Lecz cho膰 nie zawsze
szed艂 pan za swymi najszlachetniejszymi odruchami, ufam, 偶e wiedz膮c, i偶
ceni臋 sobie m膮 cnot臋, zatrzyma si臋 pan, zanim... - g艂os jej zamiera艂, wzi臋艂a
kr贸tki oddech i ci膮gn臋艂a dalej: - Wiem, 偶e chcia艂by mnie pan sprowadzi膰 na
manowce, ale prosz臋 tego nie robi膰.
Sprowadzi膰 pani膮 na manowce? Jak uroczo to pani uj臋艂a. Spu艣ci艂a wzrok.
Nie wiem, jak uj膮膰 to inaczej.
I jest pani ca艂kiem pewna, 偶e to w艂a艣nie zamierzam zrobi膰?
- Tak. - Oczywi艣cie mia艂a racj臋. - To w艂a艣nie pan robi. Przecie偶 pan z te
go s艂ynie.
A tak si臋 pilnowa艂, by jego uwodzicielski spos贸b bycia nie wydawa艂 si臋 taki... uwodzicielski. Wygl膮da艂a na speszon膮 i troch臋 ura偶on膮. Wiedzia艂, dlaczego. Te ostatnie s艂owa wyja艣nia艂y, co o nim my艣li i za kogo go uwa偶a.
My艣li pani, 偶e gra艂em rol臋 uwodziciela ju偶 wiele razy? - Nie musia艂a nic m贸wi膰. Czyta艂 odpowied藕 w jej oczach. - Zbyt wiele razy - rzuci艂 niefrasobliwym tonem.
Czy mog艂o by膰 inaczej, skoro dostaje pan to, o co inni musz膮 zabiega膰? Widzia艂am, jak tamta kobieta na... - urwa艂a, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e o ma艂o nie wypomnia艂a mu ca艂owania kobiety na maskaradzie, zdradzaj膮c si臋, 偶e tam by艂a.
Nie wiedzia艂a, 偶e tamto nie by艂o niczym wi臋cej ni偶 偶a艂osn膮 i nieskuteczn膮 pr贸b膮 pozbycia si臋 my艣li o niej. A on nie m贸g艂 jej tego powiedzie膰, bo wtedy wysz艂oby na jaw, 偶e odkry艂 jej sekret. Postanowi艂 za艣 czeka膰, a偶 sama mu si臋 przyzna.
Pragn膮艂 jej. A jeszcze bardziej pragn膮艂, by mu zaufa艂a. By mu wierzy艂a. Dobry Bo偶e! Naprawd臋 zacz膮艂 popada膰 w szale艅stwo. A 偶e chcia艂, by si臋
159
przyzna艂a, musia艂 si臋 przedstawi膰 od najgorszej strony. Wystarczy jeszcze okrutniejsze szyderstwo.
- Kobieta na...? - naciska艂, z艂y, 偶e nie potrafi艂 zbi膰 jej zarzutu, i jeszcze
bardziej z艂y, 偶e nawet gdyby mia艂 mo偶liwo艣膰 odeprze膰 zarzut co do lafiryn-
dy na balu, nie potrafi wyt艂umaczy膰 si臋 z innych. Tych, z kt贸rymi sypia艂
w pierwszym roku po tym, gdy dano mu zrozumienia, jak ma艂o znaczy.
Mia艂a racj臋. Nie odrzuca艂 niczego, co mu szczodrze oferowano. Fakt, 偶e nie przystawa艂 na propozycje tak cz臋sto, jak przypuszcza艂a, dawa艂 mu niewiele satysfakcji. Fakt, 偶e przesta艂 korzysta膰 z tych propozycji na d艂ugo przedtem, nim j膮 pozna艂, nie mia艂 znaczenia dla nikogo opr贸cz niego samego.
W sali-b膮kn臋艂a, unikaj膮c jego wzroku-widzia艂am, jak na pana patrz膮. Nie okaza艂a mu tolerancji, to i on nie b臋dzie lepszy.
Powiedzia艂a pani: „tamta kobieta". Zarumieni艂a si臋.
Jedna szczeg贸lnie rzuca艂a si臋 w oczy.
Hm - mrukn膮艂, przygl膮daj膮c jej si臋 le偶膮cej w jego ramionach, z sercem nie dalej od jego serca ni偶 na szeroko艣膰 d艂oni, z piersiami faluj膮cymi w szlachetnym oburzeniu, z oczyma b艂yskaj膮cymi k艂amliwie. - Musi pani mi j膮 p贸藕niej pokaza膰. Bior膮c pod uwag臋, 偶e pani cnota jest nie do zdobycia. - Do licha, nie potrafi艂 unikn膮膰 gorzkiego tonu. - Ale chocia偶 jestem... - zmaga艂 si臋 z sob膮, by wykrztusi膰 to s艂owo; nigdy si臋 za takiego nie uwa偶a艂, ale skoro napi臋tnowa艂a go tym tytu艂em, b臋dzie go nosi艂 - ...hulak膮 to nie jestem 艂ajdakiem.
Wiem, 偶e pan nie jest - powiedzia艂a spokojnie, przyprawiaj膮c go o gwa艂towne bicie serca z wysi艂ku, by zmusi膰 si臋 do pow艣ci膮gliwo艣ci i nie obj膮膰 jej mocniej. - Jestem niedo艣wiadczona, ale nie naiwna.
By艂oby lepiej dla nich obojga, gdyby by艂a. Gdyby by艂a siedemnastoletnia dziewic膮, kt贸ra dopiero co wysz艂a spod ojcowskiej pieczy, od kt贸rej m臋偶czyzna nigdy nie chcia艂 niczego innego ni偶 ta艅ca lub uczciwego ma艂偶e艅stwa, dziewczyn膮, kt贸ra nigdy nie by艂a nagabywana lub prze艣ladowana przez m臋偶czyzn pragn膮cych jej tylko dla jej pi臋kno艣ci, dziewczyn膮, kt贸ra nie musia艂a si臋 uczy膰 ukrywa膰 swych my艣li. Taka dziewczyna nie wiedzia艂aby, co robi膮 m臋偶czy藕ni tacy jak on.
Ale te偶 nie by艂aby t膮 kobiet膮.
- Rozumiem - powiedzia艂.
Wyda艂a leciutkie westchnienie ulgi.
- Doceniam pa艅ski dylemat - wr贸ci艂a do poprzedniej szczero艣ci - i doce-
niam, 偶e wybra艂 pan podporz膮dkowanie niskich odruch贸w wrodzonej przy-
zwoito艣ci.
160
Zamruga艂a rz臋sami.
W przedstawieniu znakomitym przez swoj膮 pow艣ci膮gliwo艣膰 to by艂o ra偶膮ce potkni臋cie.
Manipulowa艂a nim!
Od chwili, gdy otoczy艂 j膮 ramieniem, przemy艣lnie prowadzi艂a go do odst膮pienia i pozostawienia jej cnoty i godno艣ci nietkni臋tych.
- Doskonale - powiedzia艂 ze szczerym podziwem. - Gdyby pani darowa
艂a sobie ostatni element, nauczy艂aby mnie przyzwoito艣ci.
Otworzy艂a szeroko oczy.
Ale te rz臋sy... - pokr臋ci艂 g艂ow膮- rozczarowa艂y mnie. Taki wy艣wiechtany, stary chwyt. To do pani nie pasuje.
To nie wy艣wiechtany chwyt. - Nawet nie pr贸bowa艂a udawa膰, 偶e nie wie, o czym mowa. - To jest standard. Wypr贸bowana, skuteczna metoda.
Wi臋cej niepos艂usznych lok贸w rozsypa艂o si臋 z jej fryzury, opadaj膮c d艂ugimi pasmami, kt贸re ko艂ysa艂y si臋 przy najdrobniejszym jej ruchu. B艂膮dzi艂 spojrzeniem po zarysie jej obojczyka i 艣ladzie wg艂臋bienia nad dyskretn膮 lini膮 dekoltu zabarwionego delikatnym rumie艅cem.
Odnios艂a pani wiele sukces贸w dzi臋ki tej metodzie? - spyta艂. Je艣li nawet dojrza艂a szata艅ski b艂ysk w jego oczach, nie okaza艂a tego.
Hm? - Wpatrzy艂a si臋 w niego. Jej rozchylone wargi wygl膮da艂y zach臋caj膮co mi臋kko i przyst臋pnie. Co ona znowu knuje?
Sko艅czmy z udawaniem - powiedzia艂 stanowczo. - Czy zdo艂a艂a pani zniech臋ci膰 wielu nadmiernie poufa艂ych amant贸w sposobem podobnym do tego, kt贸rego w艂a艣nie tak biegle u偶y艂a wobec mnie?
Och. - Zamruga艂a. - Paru. Chocia偶 niewielu posun臋艂o si臋 tak daleko w... - Zarumieni艂a si臋. - No, wie pan.
Powinno mi to pochlebia膰?
U艣miechn臋艂a si臋, niech j膮 licho, jakby dok艂adnie to powinien czu膰.
A co robi膮- ci膮gn膮艂 g艂adko - gdy ich pani zostawi z zawi膮zanym j臋zykiem, godnych po偶a艂owania, nierozumiej膮cych, jakim cudem kobieta, kt贸ra rozpali艂a ich zmys艂y, zmieni艂a si臋 w ich guwernantk臋?
Na og贸艂 mnie zostawiaj膮- odpowiedzia艂a z prostot膮.
Tej pannicy nale偶y si臋 lekcja. Rozdra偶nienie jej machinacjami, irytacja na 艂atwo艣膰, z jak膮 da艂 sob膮 manipulowa膰, i furia z powodu jej domniema艅 na temat jego rozwi膮z艂ej przesz艂o艣ci miesza艂y si臋 w silnie dzia艂aj膮c膮 mikstur臋.
- Nie dziwi臋 si臋.
Upu艣ci艂 j膮.
11 - Bal maskowy
161
Nie by艂 to upadek z wysoka, gdy偶 le偶a艂a na jego ramieniu zaledwie p贸艂 metra nad pod艂og膮, nie rzuci艂 jej te偶 z rozmachem, raczej po艂o偶y艂. Jednak zaskoczenie by艂o zupe艂ne.
Z bezd藕wi臋cznym „och!" wyl膮dowa艂a na zwoju mu艣linu i halek, prezentuj膮c smuk艂e 艂ydki w jedwabnych po艅czochach zawi膮zanych bladozielonymi at艂asowymi podwi膮zkami. Resztki fryzury, dot膮d nienaruszone, sk艂臋bi艂y jej si臋 na twarzy.
Przygl膮da艂 jej si臋 wyczekuj膮co, z d艂o艅mi wspartymi na biodrach, szykuj膮c si臋 na wybuch oburzenia, gniewu lub nawet upokorzenia. Spojrza艂a w g贸r臋 i odgarn臋艂a zas艂on臋 l艣ni膮cych w艂os贸w. Jej pi臋kna twarz przesta艂a by膰 opanowana i... rozpromieni艂a si臋 w wybuchu 艣miechu. — Touche!
Ani chmury na czole, ani z艂o艣ci, ani wyrzut贸w.
W tej chwili - pod wp艂ywem prostego, weso艂o rzuconego touche - Ram-sey Munro zda艂 sobie spraw臋, 偶e jest zakochany w Helenie Nash.
20. Mini臋cie:
nieznaczny ruch kling膮 pod kling臋 przeciwnika
z zamiarem wyprzedzenia ruchu
Ram sta艂, patrz膮c na ni膮 z przedziwnym wyrazem twarzy. Kiedy Helena by艂a dziewczynk膮, zdarzy艂o si臋, 偶e zacz臋艂y tajemniczo znika膰 kandyzowane owoce, kt贸re ojciec lubi艂 mie膰 pod r臋k膮 na kredensie, 偶eby pojada膰 w 艣rodku dnia. Poprosi艂 wi臋c c贸rk臋, by pe艂ni艂a z nim stra偶 w spi偶arni, z kt贸rej by艂o wej艣cie do pokoju sto艂owego. Po godzinnym czekaniu do sto艂owego wszed艂 ich piesek Milo.
Rozejrza艂 si臋 od niechcenia, wskoczy艂 beztrosko na st贸艂 i zacz膮艂 poch艂ania膰 s艂odycze.
Ojciec, uzbrojony w proc臋, bez namys艂u ostrzela艂 ma艂ego drania suchym grochem. Milo skoczy艂 w g贸r臋 jak oparzony i zakr臋ci艂 si臋 w k贸艂ko. Wygl膮da艂 wtedy w艂a艣nie tak, jak teraz Ram, okazuj膮c co艣 pomi臋dzy pop艂ochem a zdumieniem, ze spor膮 porcj膮 zgrozy dorzucon膮 dla r贸wnowagi.
Co on teraz my艣li?
162
Nie mia艂a zamiaru posun膮膰 si臋 tak daleko. Nie mia艂a zamiaru pyta膰 o jego dziedzictwo. Nie mia艂a zamiaru okazywa膰 irytacji, gdy nie mog艂a utrafi膰 w wymagan膮 postaw臋. Z pewno艣ci膮 te偶 nie mia艂a zamiaru wypomina膰 mu podboj贸w. Ale w chwili, kiedy jej dotkn膮艂, zrozumia艂a, 偶e poci膮g, kt贸ry rozpaczliwie pr贸bowa艂a przypisa膰 nastrojowi ksi臋偶ycowej nocy, masek i szale艅stwa, jest r贸wnie silny w jasnym pokoju. I zda艂a sobie spraw臋, 偶e Ram mo偶e dosta膰 od niej, czego zapragnie, niewiele si臋 staraj膮c. A czego mo偶e chcie膰 przysz艂y markiz Cottrell od p艂atnej damy do towarzystwa, z kt贸r膮 w艂a艣nie odnowi艂 znajomo艣膰, je艣li nie tego, co dostawa艂, jak sam przyzna艂, od mn贸stwa innych kobiet?
Obudzi艂 si臋 w niej instynkt samozachowawczy. Nie mo偶e pozwoli膰 si臋 uwodzi膰. Nie mo偶e sta膰 si臋 dla niego tylko popo艂udniowym interludium.
Czy pani dobrze si臋 czuje? - spyta艂 gburowato, gdy wzdrygn臋艂a si臋, przytomniej膮c i zdaj膮c sobie spraw臋, 偶e przesta艂a si臋 艣mia膰 i wpatruje si臋 w niego. - Bo tak nagle przesta艂a si臋 pani 艣mia膰, a teraz patrzy diabelnie dziwnie. Czy zrobi艂a sobie pani jak膮艣 krzywd臋?
Nie, nie - wymamrota艂a, obci膮gaj膮c sp贸dnice na nogach. Poda艂 jej r臋ce, a ona pozwoli艂a d藕wign膮膰 si臋 na nogi. Zaczyna艂a czu膰 si臋 troch臋 nieswojo przez ten nieodgadniony wyraz przylepiony do jego twarzy.
Zdaje mi si臋, 偶e 藕le zrobi艂em, upuszczaj膮c pani膮 w ten spos贸b. - Wygl膮da艂 na troch臋 rozz艂oszczonego i ura偶onego, a by艂 to wyraz obcy wyrafinowanej, przystojnej twarzy Ramseya Munro.
Zdaje mi si臋, 偶e by艂a z mej strony pewna prowokacja - przyzna艂a. -Zawrzemy rozejm?
Rozejm. Tak.
Przekrzywi艂a g艂ow臋. On naprawd臋 zachowuje si臋 bardzo dziwnie.
- I mo偶emy kontynuowa膰 lekcj臋?
- Tak. Oczywi艣cie.
Poruszy艂 ramionami, jakby koszula go kr臋powa艂a. Co nie by艂o wykluczone, s膮dz膮c po tym, jak bia艂a tkanina napina艂a si臋 na jego szerokich barach. Ale wcze艣niej nie by艂o po nim wida膰, by by艂o mu niewygodnie. Nagle 艣ci膮gn膮艂 ramiona, tak jakby sta艂 przed plutonem egzekucyjnym, co jej zarzuca艂 poprzednio.
Najpierw chwyt. - Podni贸s艂 z pod艂ogi porzucon膮 szpad臋, poda艂 Helenie i pokaza艂, jak trzyma膰 r臋koje艣膰. - To - wskaza艂 gi臋tki czubek - jest cz臋艣膰 s艂aba, najs艂absza cz臋艣膰 klingi, ale te偶 najbardziej elastyczna. -To - klepn膮艂 g贸rn膮 cz臋艣膰 klingi, przy r臋koje艣ci -jest forte, najmocniejsza cz臋艣膰 ostrza.
Rozumiem.
163
- Pani- celem nie jest pojedynek - powiedzia艂 ju偶 ca艂kiem jak nauczyciel,
bezosobowo i informuj膮ce - Celem jest obrona. Poj臋cia linii i regu艂 poje
dynku s膮 nieistotne. Skupimy si臋 na pracy n贸g, zas艂onach... - Na jej pytaj膮ce
spojrzenie wyja艣ni艂: - Zas艂ona to zablokowanie ciosu przeciwnika. Zw贸d
polega na nacieraniu w jednym kierunku z zamiarem zmiany go na inny.
A na koniec nauczy si臋 pani zadawa膰 pchni臋cia, przebija膰 szpad膮 cia艂o prze
ciwnika.
Obserwowa艂 j膮 uwa偶nie, sprawdzaj膮c jej reakcj臋.
- Rozumie pani, 偶e to jest to, o co chodzi w pojedynku, to, po co si臋
uczymy szermierki? 呕eby umie膰 wbi膰 stalowy szpikulec w 偶yw膮 istot臋 i po
zbawi膰 j膮 偶ycia.
Poczu艂a, 偶e krew ucieka jej z twarzy, ale dzielnie kiwn臋艂a g艂ow膮. Z nag艂ym grymasem wyrzuci艂 r臋k臋 w g贸r臋.
To 艣mieszne! Pani nie chce nikomu zrobi膰 krzywdy. Niech pani na siebie popatrzy! Jest pani dam膮, a nie jak膮艣 napastliw膮 ladacznic膮. Dlaczego, u licha, potrzebuje pani to umie膰?
Powiedzia艂am panu. Lord DeMarc...
Lord DeMarc jest pompatycznym bufonem, kt贸ry pewnie 藕le zni贸s艂, kiedy pani okaza艂a mu oboj臋tno艣膰. Mo偶e nawet zachowa艂 si臋 w spos贸b, kt贸ry wygl膮da艂 na gro藕b臋, ale 偶eby naprawd臋 stanowi艂 zagro偶enie... - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - By艂a pani przera偶ona. Jeszcze teraz jest. Pewnie nigdy nie mia艂a pani do czynienia z m臋偶czyzn膮 tak zadufanym w sobie, kt贸ry tak silnie zareagowa艂 na odtr膮cenie go. Ale prosz臋 mi wierzy膰, panno Nash, chocia偶 to si臋 rzadko zdarza d偶entelmenom, nie jest rzadkie w艣r贸d og贸艂u m臋偶czyzn. Mia艂a pani przykre do艣wiadczenie. Ale nie potrzebuje pani si臋 uzbraja膰, 偶eby...
呕eby co? - przerwa艂a mu. Sta艂a sztywno wyprostowana. - Mie膰 swobod臋 p贸j艣cia, dok膮d zechc臋 i kiedy zechc臋?
Tak.
Myli si臋 pan - powiedzia艂a zd艂awionym g艂osem. - My艣li pan, 偶e je艣li m臋偶czyzna nosi krawat w pewien spos贸b albo p艂aci d艂ugi hazardowe, albo pije, nie upijaj膮c si臋, albo dobrze je藕dzi konno, albo dobrze si臋 fechtuje, to przestrzega d偶entelme艅skiego kodeksu post臋powania. I co do wi臋kszo艣ci ma pan racj臋. M臋偶czy藕ni s膮 na og贸艂 tacy, na jakich wygl膮daj膮. 艁ajdak jest 艂ajdakiem, d偶entelmen jest d偶entelmenem. Ale to nie dotyczy wszystkich. Nie zna pan lorda Forrestera DeMarca. Nigdy nie widzia艂 pan wyrazu jego twarzy, kiedy na mnie patrzy, nie s艂ysza艂 pan nuty szale艅stwa w jego g艂osie, kiedy do mnie m贸wi. Ja tak. Ale kiedy zaprzeczam temu, co pan o nim s膮dzi, kwestionuje pan moj膮 zdolno艣膰 rozeznania, a nie jego charakter.
164
Odwzajemni艂 jej spojrzenie spod przymkni臋tych powiek, ani zak艂opotany, ani przekonany. Trudno jej by艂o go wini膰. Na jego miejscu pewnie by czu艂a to samo. Sama ledwie wierzy w to, co j膮 spotka艂o.
Mo偶e wystarczy, bym przeciwstawi艂 si臋 DeMarcowi? - powiedzia艂 wreszcie. - Da艂 mu do zrozumienia, 偶e jego zainteresowanie jest niedoceniane i nieodwzajemniane...
Nie!
Ale dlaczego? - spyta艂.
Dlatego, 偶e DeMarc p贸jdzie natychmiast do lady Tilpot. Je艣li ona uzna, 偶e postawi艂am w k艂opotliwej sytuacji jednego z jej go艣ci, zwolni mnie ze s艂u偶by.
A czy to takie straszne? Jestem pewien, 偶e pani siostra i jej nowy m膮偶 z rado艣ci膮 przyjm膮 pani膮 do siebie.
Ja te偶 jestem pewna - powiedzia艂a z przekonaniem. - Ale jak pan wie, oni sa na kontynencie, a ja nie chcia艂abym st膮d wyje偶d偶a膰.
Ja bym te偶 nie chcia艂 - mrukn膮艂 nachmurzony.
I nie mog臋 ot tak sobie poprosi膰 Welton贸w, bym mog艂a dzieli膰 pok贸j z Charlotte! - Nagle opu艣ci艂a ramiona pod ci臋偶arem jego podejrze艅 i w艂asnego braku oparcia. - Prosz臋 mi wierzy膰, panie Munro. Wiele rozmy艣la艂am o mej sytuacji. Wierz臋, 偶e wybra艂am najlepsze wyj艣cie. - U艣miechn臋艂a si臋 blado. - Wi臋c prosz臋, czy mo偶emy zacz膮膰 z tymi zas艂onami?
24. Rozbrojenie:
zmuszenie przeciwnika
do zwolnienia chwytu jego broni
Wielkie nieba! - Jolly Milar, z oczyma utkwionymi w drzwi sali balowej lady Tilpot, wzdrygn臋艂a si臋 i zamacha艂a wachlarzem. Helena, pos艂ana przez pracodawczyni臋, by powstrzyma艂a t臋 utrapion膮 pannic臋 od wymkni臋cia si臋 z kt贸rym艣 z m艂odych elegant贸w czekaj膮cych na uroczysty bal, obejrza艂a si臋, gdy w艣r贸d trzystu go艣ci lady Tilpot zapanowa艂a martwa cisza.
W korytarzu, przed szeroko rozwartymi dwuskrzyd艂owymi drzwiami, spokojnie wr臋czaj膮c lask臋 i kapelusz lokajowi, sta艂 markiz Cottrell, Ignatio Farr. A u jego boku, rozgl膮daj膮c si臋 z wytworn膮 rezerw膮, sta艂 Ramsey Munro.
165
Nosi艂 si臋 ze swobodn膮 nonszalancj膮, kt贸r膮 wielu m臋偶czyzn na艣ladowa艂o, lecz niewielu osi膮ga艂o. Ubrany na ciemnogranatowo, za jedyn膮 ozdob臋 mia艂 z艂ot膮 r贸偶臋 wpi臋t膮 w krawat.
Helenie zapar艂o dech. Co on tu robi? Lady Tilpot nigdy by go nie zaprosi艂a, bez wzgl臋du na jego nowo zdobyt膮 pozycj臋.
- Biedna Tilpot. - Helena, obejrzawszy si臋, zobaczy艂a, 偶e pani Winebar-ger u艣miecha si臋 znacz膮co. - Prawie mo偶na jej wsp贸艂czu膰. Do艣膰 popatrze膰, jak gor膮czkowo my艣li, co zrobi膰 z t膮 niespodziewan膮 i niechcian膮 par膮! Gdzie ich usadzi膰 przy obiedzie? Czy w og贸le ich gdzie艣 usadzi膰? - Pruska dama za艣mia艂a si臋 cichutko. - Co za k艂opot.
Helena posz艂a za jej wzrokiem. Lady Tilpot siedzia艂a sztywno, jakby przyros艂a do krzes艂a, z warg膮 lekko obwis艂膮, nerwowo strzelaj膮c oczyma, badaj膮c reakcj臋 najbli偶szych znajomych. Stoj膮cy obok wielebny Tawster zdawa艂 si臋 prawie tak samo skonsternowany jak jego dobrodziejka, ale o ile Lady Tilpot mia艂a min臋 zmieszan膮, to na jego twarzy rysowa艂o si臋 wniebowzi臋te zdumienie.
Po jednej stronie lady Tilpot siedzia艂a pani Barnes z zasznurowanymi ustami i wyrazem wyrachowanego zadowolenia. Znalaz艂a si臋 na pierwszym planie czego艣, co mo偶e si臋 okaza膰 najbardziej smakowit膮 plotk膮 do艣膰 bezbarwnego sezonu towarzyskiego. Z drugiej strony lady Tilpot Flora, cud pi臋kno艣ci w mieni膮cych si臋 diamentowo koronkach, rozgl膮da艂a si臋 wko艂o, wyczuwaj膮c nag艂膮 zmian臋 atmosfery, ale nie maj膮c poj臋cia, co j膮 spowodowa艂o.
- Fatalnie dla siebie - ci膮gn臋艂a p贸艂g艂osem lady Winebarger - Tilpot znalaz艂a si臋 mi臋dzy m艂otem a kowad艂em. Jej przyjaciele oczekuj膮, 偶e da ostr膮 odpraw臋 zuchwa艂emu panu Munro, ale jest na to za m膮dra. Jego dziadek, markiz, to pot臋偶ny cz艂owiek. Bardzo pot臋偶ny, wie pani.
Helena nie wiedzia艂a. Nie pierwszy raz wyda艂o jej si臋, 偶e pruska dama wie bardzo du偶o, jak na osob臋 nie tak dawno przyby艂膮 na wysp臋. Ale zaraz zapomnia艂a o pani Winebarger, bo Ramsey, niespiesznie obchodz膮c sal臋, znalaz艂 si臋 przy niej. Zatrzyma艂 si臋 i sk艂oni艂 g艂ow臋 z ironicznym rozbawieniem. I w tej chwili zrozumia艂a: jego zjawienie si臋 tutaj jest przyznaniem jej racji, 偶e mo偶e lepiej rozszyfrowa艂a DeMarca ni偶 on. Przyszed艂 zbada膰 sytuacj臋.
Mog艂o si臋 to wydawa膰 drobnostk膮, ale nie zna艂a innego m臋偶czyzny, kt贸ry by tak膮 wag臋 przywi膮zywa艂 do jej opinii. I czy to na pewno drobnostka? S膮dz膮c ze 艣ciszonych rozm贸w dobiegaj膮cych zza drgaj膮cych wachlarzy po ca艂ej sali, mo偶e go spotka膰 przykra niespodzianka. Postawi艂 si臋 w niezr臋cznej sytuacji i by膰 mo偶e narazi艂 na poni偶enie. Dla niej.
166
Serce skoczy艂o jej w piersi. Emocje m膮ci艂y jej my艣li, dobijaj膮c si臋, by da艂a im uj艣cie. Ale wiedzia艂a, 偶e to wszystko jest absurdem, 偶e niedorzecznie myli wdzi臋czno艣膰 z... Wypar艂a si臋 takiego nonsensu, skarci艂a swe niesforne serce i obejrza艂a si臋 za DeMarkiem, kt贸rego unika艂a przez ca艂e popo艂udnie.
Od razu dojrza艂a jego blond g艂ow臋 wyci膮gni臋t膮 ku drzwiom jak u psa my艣liwskiego, jego napi臋t膮 posta膰, gdy wpatrywa艂 si臋 w Ramseya. Potem, id膮c za spojrzeniem Munro, zwr贸ci艂 ku niej mroczne spojrzenie. Zmrozi艂a j膮 wrogo艣膰, kt贸r膮 w nim wyczyta艂a.
Z lekkim wzdrygni臋ciem spojrza艂a na Ramseya. Musia艂 zobaczy膰 w艣ciek艂膮 twarz DeMarca, jego skrzywione wargi i ponure spojrzenie.
Ale Ram ju偶 na nia nie patrzy艂. Zwr贸ci艂 si臋 ku swemu dziadkowi, s艂uchaj膮c starszego pana, gdy razem wkraczali na sal臋, a teraz bez po艣piechu przesuwa艂 si臋 w艣r贸d t艂umu. G艂owy obraca艂y si臋, piersi nadyma艂y z oburzeniem, a pulchne, przesadnie wystrojone matrony rozst臋powa艂y si臋, gdy przechodzi艂 mi臋dzy nimi jak m艂ody kocur w go艂臋bniku, nie zwa偶aj膮c na sykania, nie przejmuj膮c si臋 szmerem wzburzenia, jaki wywo艂ywa艂.
By艂o to wielce zabawne.
- Patrzcie! Chce z艂o偶y膰 uszanowanie lady Tilpot! - sapn臋艂a Jolly.
Lady Tilpot schyli艂a si臋 nad Flor膮 i sykn臋艂a jej co艣 do ucha. Dziewczyna
natychmiast si臋 zerwa艂a, szybko uk艂oni艂a i wybieg艂a z sali.
- Ojojoj! To 藕le wr贸偶y ambicjom towarzyskim pana Munro. Stara Tilpot nie
przedstawi go pannie Tilpot - powiedzia艂a z westchnieniem pani Winebarger.
Helena obserwowa艂a t艂umek zbieraj膮cy si臋 za lady Tilpot niczym stado owiec przy bramie pastwiska; wszyscy przepychali si臋 jak najbli偶ej, by s艂ysze膰 zapowiadaj膮c膮 si臋 wymian臋 zda艅, ale nie za blisko, by nie okaza膰 niedyskrecji.
My艣l臋, 偶e wszystko dobrze si臋 u艂o偶y. Ten cz艂owiek bierze ka偶d膮 przeszkod臋 - szepta艂 z o偶ywieniem wielebny Tawster za plecami Heleny. Nie s艂ysza艂a, kiedy si臋 zbli偶y艂. Teraz patrzy艂a na niego zaskoczona, ze 艣wie偶o obudzonym uznaniem. Chocia偶 wyra藕nie zaciekawiony, pastor ust膮pi艂 swego miejsca w pierwszym rz臋dzie osobom bardziej podekscytowanym.
Stawiam dziewi臋膰 do jednego - zgodzi艂a si臋 z entuzjazmem Jolly, trzepocz膮c wachlarzem nad biustem.
Bystry ch艂opak - mrukn臋艂a lady Winebarger, kiedy Ram wstrzyma艂 si臋, nie okazuj膮c zainteresowania, podczas gdy jego dziadek podchodzi艂 z majestatycznym namaszczeniem do boku lady Tilpot. Markiz zgi膮艂 si臋 nisko w pasie, uni贸s艂 jej pulchn膮 d艂o艅 w pobli偶e swych ust i patrzy艂 prosto w jej okr膮g艂e oczy, co艣 mrucz膮c.
167
Wszystkie wachlarze wok贸艂 znieruchomia艂y, gdy ich w艂a艣cicielki wyt臋偶y艂y s艂uch, chc膮c dos艂ysze膰, co powiedzia艂. Zawiod艂y si臋. Cokolwiek markiz wymrucza艂, sprawi艂o to, 偶e lady Tilpot zacz臋艂a si臋 wierci膰 niespokojnie i nagle z parskni臋ciem skin臋艂a w艂adczo na Ramseya, by si臋 zbli偶y艂.
Wyraziwszy spojrzeniem absolutnie nieprzekonywaj膮ce zaskoczenie, Ram-sey wyst膮pi艂 naprz贸d i z艂o偶y艂 uk艂on tak idealny, 偶e przy膰mi艂 wytworno艣膰 swego dziadka.
Lady Tilpot - powiedzia艂 wyra藕nie. - Bardzo mi mi艂o.
Witam w mym domu, panie Munro - rzek艂a g艂o艣no lady Tilpot, a potem, rzuciwszy nerwowe spojrzenie na markiza, doda艂a jeszcze g艂o艣niej: - Moja siostrzenica jest teraz zaj臋ta, ale wkr贸tce wr贸ci. Musz臋 pana z ni膮 zapozna膰.
Na to w艣r贸d go艣ci rozszed艂 si臋 lekki szmer rozm贸w. Ramsey odpowiedzia艂 grzecznie, 偶e b臋dzie zaszczycony, a lady Tilpot przesta艂a wygl膮da膰, jakby oczekiwa艂a po nim, 偶e zedrze z siebie ubranie i zacznie biega膰 jak szalony po jej sali balowej. On za艣 uk艂oni艂 si臋 jeszcze raz i przy艂膮czy艂 do czekaj膮cego dziadka. T艂um przesun膮艂 si臋 i rozproszy艂.
I oto Ramsey Munro wchodzi do towarzystwa - skomentowa艂 pastor dziwnym tonem.
Wygl膮da pan na rozczarowanego, wielebny - powiedzia艂a pani Wine-barger.
Mo偶e i troch臋 jestem - przyzna艂 pastor. - Jest co艣 niezwykle romantycznego w zdzicza艂ej odro艣li arystokratycznego rodu, nie s膮dzi pani? Tak czy inaczej, jestem pewien, 偶e wszystko to wyjdzie na dobre. - Lekkim u艣miechem umniejszaj膮cym w艂asn膮 warto艣膰 wym贸wi艂 si臋 od dalszej rozmowy.
Reszta wieczoru przesz艂a bez wi臋kszych niespodzianek. Helena nie oczekiwa艂a, 偶e Ramsey, jako dziedzic tytu艂u markiza, zostanie jej przedstawiony przy takim t艂umie go艣ci, tak jak i on si臋 tego nie spodziewa艂. By艂o mn贸stwo innych os贸b rywalizuj膮cych o ten honor, stoj膮cych du偶o wy偶ej od niej: niezliczone m艂ode damy i modne panny z mamusiami, jak nale偶y wypychaj膮cymi naprz贸d swe potomstwo, c贸rki szlacheckie i dziedziczki starych, znamienitych nazwisk. Kiedy lady Tilpot przypiecz臋towa艂a sw膮 aprobat臋 dla Rama, posuwaj膮c si臋 nawet do tego, 偶eby publicznie przedstawi膰 go jedynej siostrzenicy, powszechnie uznawanej za jedn膮 z najlepiej strze偶onych dziedziczek, cz臋艣膰 towarzystwa, 偶yj膮ca trosk膮 o sw膮 reputacj臋 i zachowanie pozor贸w, wzi臋艂a z niej przyk艂ad.
A Helena by艂a zazdrosna. Pierwszy raz od lat zapragn臋艂a mie膰 pi臋kn膮 sukni臋. Co艣 wykwintnego, lekkiego jak babie lato i mieni膮cego si臋, co艣 op艂ywa-
168
j膮cego cia艂o, jak suknie z wysok膮 tali膮 w greckim stylu, noszone przez inne damy.
Nie 偶eby jej sukni czego艣 brakowa艂o. Pasowa艂a do jej stanowiska, uszyta z koralowego batystu zwi膮zanego pod piersiami jedwabn膮 kokard膮, z kr贸tkimi bufiastymi r臋kawkami i skromnym dekoltem obramowanym koronk膮. Jej w艂osy, zwini臋te na czubku g艂owy, nie wymaga艂y ozd贸b.
Chocia偶 napotyka艂a wiele zachwyconych spojrze艅, nikt jej nie poprosi艂 do ta艅ca. Tym bardziej nie Ramsey. Ale te偶 nie zata艅czy艂 z 偶adn膮 inn膮 dam膮, wida膰 zadowolony z rozpierania si臋 w fotelu z m艂odymi elegantami i starszymi wojskowymi w najdalszym ko艅cu sali, czyni膮c z siebie jak najmilszego go艣cia. Obdarza艂 pe艂nym uszanowania sk艂onieniem g艂owy i zachwyconym spojrzeniem chichocz膮ce i paplaj膮ce m艂ode kobiety, kt贸re przechadza艂y si臋 przed nim. Uwa偶nie s艂ucha艂 starego genera艂a, kt贸ry ci臋偶ko sapa艂 i krzycza艂 mu do ucha. Pl贸t艂 kompletne nonsensy nad chusteczk膮 wiekowej baronowej, upuszczon膮 kokieteryjnie u jego st贸p.
Z ka偶d膮 mijaj膮c膮 godzin膮 mina lady Tilpot stawa艂a si臋 coraz bardziej triumfuj膮ca, a偶 wreszcie oko艂o dziesi膮tej obecno艣膰 Ramseya Munro w jej domu magicznym sposobem przemieni艂a si臋 z gro偶膮cej katastrofy w sukces towarzyski pani domu i gw贸藕d藕 sezonu.
- Tak, tak - m贸wi艂a do swych przyjaci贸艂, bior膮c z r膮k Heleny szklaneczk臋
ponczu, kt贸r膮 kaza艂a sobie przynie艣膰 - oczywi艣cie wiedzia艂am, 偶e pan Mun
ro ma przyj艣膰. Czy偶 nie jeste艣my z jego dziadkiem starymi przyjaci贸艂mi?
Helena nigdy o czym艣 takim nie s艂ysza艂a.
Lady Tilpot musia艂a pochwyci膰 odbicie my艣li Heleny w jej kpi膮cym spojrzeniu. Nie podoba艂o jej si臋, 偶e j膮 przy艂apano.
- Heleno - warkn臋艂a - Flora siedzi z markizem przy drzwiach do ogrodu.
To s艂odka, niewinna, ale do艣膰 g艂upiutka dziewczyna, kt贸ra zanudzi drogiego
markiza.
Och, jakie ciep艂e pot臋pienie. Nic dziwnego, 偶e Flora uciek艂a przy pierw
szej okazji.
Prosz臋 tam i艣膰 i uwolni膰 go od jej towarzystwa.
Oczywi艣cie.
Zatem, jak m贸wi艂am, Ramsey b臋dzie obecny na wieczorku w przysz艂ym tygodniu, a wtedy...
Zgodnie ze s艂owami lady Tilpot, Helena zasta艂a Flor臋 na jednej z kanapek ustawionych wok贸艂 sali dla odpoczynku ta艅cz膮cych. Jej suknia mieni艂a si臋 w 艣wietle tysi臋cy 艣wiec, odbijaj膮c klejnoty zdobi膮ce staniczek. Flora wygl膮da艂a jak kawa艂ek szklanej tkaniny, po艂yskuj膮cej i b艂yszcz膮cej.
169
Markiz siedzia艂 w fotelu obok niej. Daleko mu by艂o do znudzenia. Mia艂 stalowe spojrzenie, zawzi臋ty wyraz twarzy i, to prawda, by艂 nieco zmieszany, ale z pewno艣ci膮 nie znudzony. Helena pospieszy艂a ku nim, pr贸buj膮c sobie wyobrazi膰, co takiego Flora - s艂odka, nikomu si臋 nienarzucaj膮ca Flora -mog艂a powiedzie膰, co tak poruszy艂o markiza.
- Ale偶 jest pan! Zabiega pan o zbli偶enie z wnukiem-m贸wi艂a Flora 艂agod
nie, ze 艂zami po艂yskuj膮cymi jej w oczach. - Uwa偶am, 偶e to bardzo szlachet
ne!
Och, Floro! Helena w milczeniu do艂膮czy艂a do dziewczyny. Przecie偶 jest nauczona, 偶e nie nale偶y czyni膰 tak karygodnie osobistych uwag! Ale brze-mienno艣膰 zm膮ci艂a jej rozs膮dek. Zawsze by艂a sentymentalna. A teraz sta艂a si臋 zuchwa艂a i p艂aczliwa, co sk艂ada艂o si臋 na bulwersuj膮c膮 kombinacj臋.
Floro, kochanie - powiedzia艂a Helena swobodnie, podchodz膮c do dziewczyny. - Jeste艣 zarumieniona, a do ogrodu jest par臋 krok贸w. Czy nie zechcesz 艂ykn膮膰 ch艂odnego nocnego powietrza?
Nie, dzi臋kuj臋, Heleno - odpar艂a Flora, ledwie na ni膮 zerkn膮wszy, a potem zn贸w zatopi艂a 艣wietliste spojrzenie w markizie. Wygl膮da艂a, jakby w ka偶dej chwili mog艂a poklepa膰 go po d艂oni.
Prosz臋, Floro, nie zr贸b tego.
Starszy pan przeszy艂 wzrokiem Flor臋 i przez moment Helena by艂a przekonana, 偶e ma zamiar ostro przywo艂a膰 j膮 do porz膮dku, na co w pe艂ni zas艂u偶y艂a. Zacz臋艂a szuka膰 w kieszeni chusteczki, szykuj膮c si臋 do tamowania oczekiwanej powodzi 艂ez. Ale nagle markiz z艂agodnia艂.
Dzisiejsza m艂odzie偶 - powiedzia艂. - Czy wy nie macie poczucia przyzwoito艣ci? Nie umiecie panowa膰 nad sob膮?
My艣l臋, 偶e pan Munro doskonale panuje nad sob膮- powiedzia艂a Flora, zerkaj膮c przez sal臋 na wytwornego wnuka markiza.
Markiz pod膮偶y艂 wzrokiem za jej spojrzeniem.
Tak. To prawda. Co uwa偶am za godne najwy偶szej pochwa艂y. - Jego znacz膮ce spojrzenie spocz臋艂o na Florze. Ale dziewczyna nie odczyta艂a aluzji.
Jakie to s艂odkie! - powiedzia艂a wniebowzi臋ta.
S艂odkie. - S艂owo to w ustach markiza zabrzmia艂o, jakby si臋 nim d艂awi艂.
Tak! - Flora klasn臋艂a w d艂onie tu偶 pod brod膮 Heleny. - Odnale藕膰 si臋 po takim d艂ugim, mozolnym szukaniu! - Poci膮gn臋艂a nosem, z oczyma pe艂nymi 艂ez, a Helena zrozumia艂a, 偶e nie ma na my艣li rozdzielenia Ramseya i markiza, tylko swoje z Oswaldem. - To jest takie... cu... cudowne! - Mrugaj膮c,
170
otrz膮sn臋艂a 艂zy z oczu. - A znalaz艂szy go, m贸g艂 si臋 pan przekona膰 o jego zaletach i zas艂ugach! Musi to pana ogromnie cieszy膰.
- To naprawd臋 nie ma znaczenia, czy si臋 ciesz臋. Moje uczucia wzgl臋dem
Ramseya nic nie maj膮 do rzeczy.
- Dlaczego? - wypali艂a Helena, nim zdo艂a艂a si臋 powstrzyma膰.
Markiz, kt贸ry ignorowa艂 jej obecno艣膰 jako damy, kt贸rej nie zosta艂 przed
stawiony, teraz zwr贸ci艂 na ni膮 wrogie spojrzenie.
A pani jest...
Och! - Flora si臋 przestraszy艂a. - Nie wiedzia艂am... To jest... To jest panna Helena Nash, markizie. Heleno, Ignatio Farr, markiz Cottrell.
Milordzie. - Helena dygn臋艂a uprzejmie.
Spojrzenie markiza spocz臋艂o na niej z budz膮cym si臋 zainteresowaniem.
- Ach. Pi臋kna dama do towarzystwa. I podopieczna mego wnuka. Prosz臋,
siadaj, dziewczyno.
Sk膮d on to wie? Helena nie mog艂a wyj艣膰 ze zdumienia, zajmuj膮c miejsce obok Flory. Przem贸wi艂 do niej, jakby na g艂os wypowiedzia艂a swe my艣li.
- Czy uwa偶a pani, 偶e dopu艣ci艂bym, aby tytu艂 wpad艂 w r臋ce komu艣 obce
mu, panno Nash? Nie jestem romantyczny. Ani nie mam takich sk艂onno艣ci,
ani ch臋ci. Kaza艂em 艣ledzi膰 ka偶dy krok Ramseya. W膮tpi臋, czy jest wiele rze
czy, kt贸rych bym o nim nie wiedzia艂 - powieki opad艂y mu na jasne oczy -
albo os贸b, kt贸re s膮 dla niego wa偶ne.
Gor膮co uderzy艂o na policzki Helenie i z zawstydzeniem u艣wiadomi艂a sobie, 偶e Flora przygl膮da jej si臋 z wielkim zaciekawieniem. O nie! Nie znios艂aby wypytywania o Ramseya przez Flor臋, kt贸ra czyni艂aby najbardziej karko艂omne domys艂y.
Markiz zwr贸ci艂 si臋 na powr贸t do Flory.
A co do odnalezienia Ramseya, panno Tilpot, to nigdy go nie zgubi艂em. Mog艂em straci膰 go z oczu na jaki艣 rok tu czy tam, ale na og贸艂 wiedzia艂em, gdzie jest przez wi臋kszo艣膰 jego 偶ycia.
W takim razie dlaczego pan tak d艂ugo zwleka艂 z uznaniem go? - Flora wydawa艂a si臋 zbita z tropu. Romantyczny blask wysech艂 w jej oczach i powoli zaczyna艂a sobie zdawa膰 spraw臋, 偶e ma przed sob膮 m臋偶czyzn臋 bez odrobiny romantyzmu. Kto艣 taki w oczach Flory by艂 istot膮 niecz艂owiecz膮 jak z艂o艣liwy skrzat czy inne licho.
Wprawi艂em w konsternacj臋 pani m艂od膮 przyjaci贸艂k臋, panno Nash. Ale nie pani膮- powiedzia艂 markiz w zamy艣leniu. - Hm. A co do twego pytania,
171
panienko... - Zwr贸ci艂 wzrok ku Florze. - Nie zas艂ugujesz na odpowied藕 za tak膮 impertynencj臋, ale zgadzam si臋 mimo wszystko zaspokoi膰 tw膮 ciekawo艣膰.
Zerkn膮艂 z ukosa ku Helenie, kt贸ra odnios艂a dziwne wra偶enie, 偶e m贸wi do niej, nie do Flory.
- Przyjmuje pani, 偶e ja nie uznawa艂em Ramseya, kiedy by艂o ca艂kiem prze
ciwnie. Od jego powrotu z Francji szuka艂em 艣rodk贸w, by go przekona膰, 偶eby
mi pozwoli艂 poda膰 do publicznej wiadomo艣ci dokumenty dowodz膮ce, 偶e jest
mym prawym dziedzicem. To on odmawia艂.
Dlaczego? - zdziwi艂a si臋 w my艣li Helena, ale nagle za tym pytaniem przysz艂o inne. Dlaczego zgodzi艂 si臋 teraz?
- Markizie. - Helena pogr膮偶ona w my艣lach nie us艂ysza艂a, jak Ram si臋 do
nich zbli偶y艂. Gdy teraz podnios艂a wzrok, ujrza艂a go stoj膮cego nad ni膮, z d艂o艅mi
splecionymi swobodnie na plecach. Nie patrzy艂 na ni膮. Za to spogl膮da艂 艂agod
nie na markiza. - Zagarn膮艂 pan dla siebie dwie m艂ode damy, kiedy sala jest
pe艂na nieszcz臋艣liwych m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy s膮 zbyt wystraszeni, by si臋 zbli
偶y膰.
Markiz rzuci艂 Ramowi stanowcze spojrzenie.
Nie sil si臋 na dworne maniery, Ramseyu. Nie musisz mnie czarowa膰. Znamy si臋 zbyt dobrze, by si臋 oszukiwa膰.
Mo偶e to nie pana pr贸buj臋 czarowa膰. - Ram si臋 u艣miechn膮艂.
- Albo oszuka膰? - Markiz odpowiedzia艂 z u艣miechem.
Dobry Bo偶e, pomy艣la艂a Helena rozdra偶niona, przebywanie z nimi dwoma
jest jak wpl膮tanie si臋 mi臋dzy przeciwnik贸w tocz膮cych pojedynek; same ostre s艂owa i s艂owne zaczepki, drobne zadra艣ni臋cia i ci臋cia rani膮ce do krwi.
- Floro, moja droga. Naprawd臋 masz wypieki. Czy by艂aby艣 tak dobra i prze-
spacerowa艂a si臋 teraz?
Flora, przygl膮daj膮ca si臋 Ramowi i markizowi w os艂upieniu, oszo艂omiona z艂o艣liwo艣ciami miotanymi tu偶 nad jej g艂ow膮, tym razem da艂a si臋 nam贸wi膰. Wsta艂a. Markiz r贸wnie偶 natychmiast wsta艂.
Panowie wybacz膮 - powiedzia艂a s艂odko Helena i sk艂oniwszy si臋 im, wzi臋艂a Flor臋 pod r臋k臋 i poprowadzi艂a j膮 drzwiami wychodz膮cymi na ogr贸d.
Uderzenie powstrzymuj膮ce — mrukn膮艂 za ni膮 Ram.
Istotnie. Imponuj膮ce - us艂ysza艂a potwierdzenie markiza.
172
22. Dzia艂anie proste: natarcie lub riposta niewymagaj膮ce zwod贸w ani gry kling
Ogr贸d by艂 prawie pusty. Tylko s艂u偶膮cy zbiera艂 szklaneczki po ponczu, a dwie dostojne matrony ogl膮da艂y rabat臋 na najdalszym kra艅cu ogrodu. Papierowe lampiony 艂agodnie ko艂ysa艂y si臋 w g贸rze, rozwieszone wzd艂u偶 艣cie偶ek wij膮cych si臋 w艣r贸d idealnie wypiel臋gnowanych grz膮dek. Flora zwr贸ci艂a si臋 wyczekuj膮co do Heleny, gdy tylko stan臋艂y na trawiastej 艣cie偶ce.
Czy dosta艂a艣 wiadomo艣膰 od Ossiego?
Od Ossiego? Nie. - Helena pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Przykro mi, Floro. Twarzyczka Flory si臋 skrzywi艂a.
Och. Pomy艣la艂am, kiedy si臋 upiera艂a艣, bym z tob膮 wysz艂a, 偶e masz nowe wiadomo艣ci.
Nie mam. Chcia艂am ci臋 tylko odci膮gn膮膰 od tych d偶entelmen贸w.
Nie musisz si臋 martwi膰, Heleno. Doskonale sobie radzi艂am ze starym markizem, a co do tego s艂awetnego Ramseya Munro... - Wzdrygn臋艂a si臋 lekko. - Jestem zadowolona, 偶e go pozna艂am.
Helena popatrzy艂a na ni膮 zaciekawiona.
- Naprawd臋? A to dlaczego, zechciej powiedzie膰.
- Bo ma opini臋 jednego z najbardziej czaruj膮cych m臋偶czyzn w Londynie, nie m贸wi膮c o tym, 偶e najprzystojniejszego. Wi臋c to naprawd臋 bardzo dobrze, 偶e go pozna艂am, bo to stanowi艂o pr贸b臋 dla mej mi艂o艣ci do Ossiego.
Ach tak? - W swej szczero艣ci Flora bardzo przypomina艂a Helenie Charlotte, a raczej m艂od膮 dam臋, jak膮 sta艂aby si臋 Charlotte, gdyby mia艂a te same mo偶liwo艣ci co Flora. Ale czy dla Flory s膮 dobrodziejstwem? To prawda, jest s艂odka, urocza, uleg艂a i pora偶aj膮co naiwna. A przez to kompletnie nie nadaje si臋 do innych warunk贸w 偶ycia ni偶 jej obecne. Charlotte, pomy艣la艂a Helena pierwszy raz, nie znosi艂aby cierpliwie takiego 偶ycia, lecz triumfowa艂aby.
Tak - papla艂a Flora. - Teraz mog臋 powiedzie膰 z ca艂ym przekonaniem, 偶e cho膰 zawar艂am znajomo艣膰 z najbardziej uroczym, przystojnym i niebezpiecznym m臋偶czyzn膮 w Londynie, ani troch臋 mnie nie poci膮ga艂.
No, Floro, chyba troch臋 przesadzasz - odpar艂a Helena.
Zgoda - przyzna艂a Flora - ale podoba艂 mi si臋 tylko w najbardziej estetyczny spos贸b. Jak 艂adny obraz, powiedzmy jeden z morskich pejza偶y pana
173
Turnera'. Wszystko jest bardzo podniecaj膮ce i ciemne, ale nie chcemy si臋 znale藕膰 na obrazie, prawda? - spyta艂a powa偶nie.
- Nie.
Flora pokiwa艂a g艂ow膮.
Pan Munro... - urwa艂a. - Czy jest jaki艣 tytu艂 dla przysz艂ego markiza, jak ci si臋 zdaje?
Nie mam poj臋cia. Prosz臋, m贸w dalej, Floro.
Pan Munro jest po prostu zbyt niebezpieczny i za sprytny, 偶eby dziewczyna czu艂a si臋 przy nim swobodnie.
Tak. Jest m膮dry i sprytny i w艂a艣nie dlatego dziewczyna b臋dzie si臋 czu膰 przy nim swobodnie. Przynajmniej ona si臋 tak czuje.
Z najdalszego ko艅ca ogrodu Helen臋 dobieg艂y nagle g艂o艣ne szelesty w krzakach. Spojrza艂a zaciekawiona w t臋 stron臋, ale dostrzeg艂a tylko te same dwie starsze damy, teraz zatopione w o偶ywionej dyskusji na temat mszyc. Obr贸ci艂a si臋 na powr贸t ku Florze.
- Pan Goodwin b臋dzie wniebowzi臋ty, gdy si臋 dowie, 偶e nie ma rywala
w Ramseyu Munro.
Na d藕wi臋k nazwiska ukochanego o偶ywienie na twarzy Flory zgas艂o.
Obym mog艂a sama mu to powiedzie膰. Och, Heleno, co ja mam robi膰? Wkr贸tce stanie si臋 widoczne, 偶e spodziewam si臋 dziecka, a wtedy ciocia Alfreda wy艣le mnie w jakie艣 straszne miejsce jak... jak... lpswich! -Jej g艂os za艂ama艂 si臋 dramatycznie. - Umr臋 w lpswich.
Nie, nie umrzesz w lpswich. Poza tym pan Goodwin prawdopodobnie uk艂ada jaki艣 nader sprytny plan zgromadzenia fortuny i po艂膮czenia si臋 z tob膮, nawet w tej chwili, gdy tu rozmawiamy.
Flora zerkn臋艂a na ni膮 podejrzliwie, jakby podejrzewaj膮c ironi臋, do czego mia艂a pe艂ne prawo, gdy偶 Helena w gruncie rzeczy powiedzia艂a to ironicznie. Kolejne szelesty i trzask 艂amanych ga艂臋zi dobieg艂y zza 偶ywop艂otu, jak gdyby co艣 z trudem przedziera艂o si臋 przez g臋ste poszycie. Czy to kotka pani Wine-barger, Ksi臋偶niczka, wymkn臋艂a si臋 na ma艂e polowanie?
- Doprawdy, Floro - ci膮gn臋艂a Helena roztargnionym tonem. To co艣 wy
dawa艂o si臋 za du偶e na kota i zdecydowanie si臋 zbli偶a艂o. Przecie偶 nie De-
Marc? Widzia艂a go nieca艂e pi臋膰 minut temu, rozmawiaj膮cego z pastorem. -
Jestem pewna, 偶e pan Goodwin pragnie ci臋 zobaczy膰 tak samo jak ty jego,
ale nie znajduje dobrej okazji. Musisz po prostu by膰 cierpliwa, moja droga.
Dbaj o siebie i swoje nienarodzone dziecko. B膮d藕 dzielna dla niego.
Nie mog艂a lepiej do niej zaapelowa膰. Flora rezolutnie zadar艂a dr偶膮c膮 brod臋.
174
B臋d臋 dzielna. A teraz chyba powinnam wr贸ci膰 do cioci Alfredy - powiedzia艂a. - Z pewno艣ci膮 ma kolejk臋 znakomitych kawaler贸w, kt贸rym obieca艂a taniec ze mn膮. Czy i ty idziesz?
Nie, kochanie. Biegnij sama. - Flora, potulna jak zawsze, zwr贸ci艂a si臋 ku drzwiom, lecz Helena, co艣 sobie przypomniawszy, zawo艂a艂a za ni膮: -Floro?!
Tak?
Jak to jest z tymi m艂odymi lud藕mi, kt贸rych ci si臋 przedstawia, przy twojej pi臋kno艣ci i s艂odyczy, i... wybacz, 偶e jestem wulgarna, ale... bogactwie? Jakimi sposobami powstrzymujesz ich od poproszenia lady Tilpot o twoj膮 r臋k臋?
Gdy Helena wylicza艂a jej zalety, Flora zarumieni艂a si臋 i u艣miechn臋艂a, pokazuj膮c do艂eczki w policzkach.
Och, bardzo 艂atwo - odpar艂a. - Kiedy jaki艣 d偶entelmen zbyt gor膮co okazuje mi swe wzgl臋dy, po prostu m贸wi臋 mu, 偶e jest dla mnie nie do pomy艣lenia 偶ycie bez cioci Alfredy w mym przysz艂ym domu.
Rozumiem - powiedzia艂a Helena z podziwem, a Flora, widz膮c, 偶e ciotka macha na ni膮 zza drzwi, szybko si臋 oddali艂a.
Mo偶e Flora te偶 b臋dzie triumfowa艂a...
Za Helen膮 krzak wyda艂 zduszone, rozpaczliwe st臋kni臋cie.
- Florrro!
Dobry Bo偶e, Helena pozna艂a ten j臋k! To Ossie. Krzak zatrz膮s艂 si臋 i posypa艂 si臋 deszcz str膮conych li艣ci, gdy m艂odzian stara艂 si臋 wyswobodzi膰 z g膮szczu i pogna膰 za ukochan膮.
- Nie! - sykn臋艂a Helena. Zerkn臋艂a na dwie starsze damy, kt贸re przerwa艂y
rozmow臋, by zobaczy膰, co si臋 dzieje. - Kotka pani Winebarger - zawo艂a艂a
g艂o艣no - chyba si臋 zapl膮ta艂a w krzakach!
Skrzywi艂y si臋 i na nowo podj臋艂y rozmow臋.
Niech pan tam zostanie, panie Goodwin - b艂aga艂a Helena. — Je艣li te damy zobacz膮 m臋偶czyzn臋 wychodz膮cego z krzak贸w, wrzasn膮 wniebog艂osy i albo pan b臋dzie 艣cigany jako z艂odziej, albo, co gorsza, jako m贸j konkurent! A wtedy lady Tilpot mnie zwolni!
Ojej!
Ju偶 dobrze, kici-kici - zaintonowa艂a Helena, zag艂uszaj膮c g艂os Oswalda, a potem sykn臋艂a w艣ciekle: - Niech pan b臋dzie cicho!
By膰 tak blisko - zaszepta艂 dr偶膮cy krzew - a ona si臋 nie dowie. Dobrze wygl膮da. 殴le m贸wi臋, wygl膮da pi臋knie. Mo偶e jest jej lepiej beze mnie.
Bez w膮tpienia tak. Ale pana dziecko mog艂oby my艣le膰 inaczej.
Wygl膮da jak anio艂... - Krzak znieruchomia艂 i zamilk艂. - Dziecko?
175
Tak, pan... Tak. Flora oczekuje dziecka.
Ach!
Ostro偶nie! Nie wa偶 si臋 pan wypa艣膰 z tego krzaka.
Ale... jakim sposobem?
Z pewno艣ci膮 pan ma o tym lepsze poj臋cie ni偶 ja. Ale s膮dzi艂abym, 偶e zwyk艂ym sposobem - powiedzia艂a Helena. - Ateraz niech pan szybko m贸wi: co z planem, kt贸ry pan uk艂ada艂, kiedy si臋 spotkali艣my ostatnio?
Dobrze. Tak, bardzo dobrze - odpar艂 krzak w roztargnieniu.
I ma pan wystarczaj膮ce 艣rodki, by przyzna膰 si臋 do swej ma艂偶onki?
B臋d臋 mia艂. Bardzo nied艂ugo.
Kiedy?
Za dwa tygodnie plus minus jaki艣 dzie艅 czy dwa.
Czy nie mo偶e pan...
Panno Nash. - Na d藕wi臋k g艂osu Ramseya Helena okr臋ci艂a si臋 w miejscu. :
- Pan Munro! - wykrzykn臋艂a. Nie mo偶e go dopu艣ci膰 bli偶ej krzaka. Na
tychmiast by pozna艂, 偶e kto艣 si臋 tam ukrywa. - B艂agam, niech pan zostanie
w miejscu! - zawo艂a艂a. - Ja... moja... och, suknia mi si臋 zaczepi艂a o krzaki, ,
kiedy pr贸bowa艂am wyci膮gn膮膰 kotk臋 pani Winebarger, i nie mog臋 si臋 tak
panu pokaza膰, dop贸ki tego nie naprawi臋.
Dwie starsze damy na ko艅cu 艣cie偶ki obr贸ci艂y si臋, us艂yszawszy g艂os Ramseya, i sta艂y, przygl膮daj膮c mu si臋 z g艂臋bok膮 uraz膮. Ram odwzajemni艂 si臋 takim samym spojrzeniem. Nie 艣mia艂 nara偶a膰 reputacji Heleny, podchodz膮c do niej, kiedy go wyra藕nie poprosi艂a, by tego nie robi艂.
- Czy potrzebuje pani pomocy?
- Nie, nie - odpar艂a weso艂o. - To tylko chwilk臋 potrwa.
Obr贸ci艂a si臋 z powrotem do krzaka.
Kiedy si臋 spotkamy? Gdzie? Mam panu du偶o wi臋cej do powiedzenia. List od Flory do oddania...
Flooorooo-westchn膮艂 krzak.
Do艣膰 tego! Gdzie? W Vauxhall?
Nie! Moi wierzyciele wiedz膮 o tym miejscu. Czatuj膮 tam - mrukn膮艂 krzak zmartwiony. - Pomy艣l臋 o czym艣 innym, ale tymczasem...
Krzak si臋 zatrz膮s艂 i nagle wysun臋艂a si臋 z niego d艂o艅, i chwyci艂a Helen臋 za kostk臋. Podskoczy艂a, t艂umi膮c krzyk.
Na lito艣膰 bosk膮, panie Goodwin...
List - szepta艂 krzak, gdy d艂o艅 zwolni艂a chwyt i po艂o偶y艂a u jej st贸p z艂o偶on膮 karteczk臋. - Do mojej Flory. Prosz臋, niech pani zadba, by go dosta艂a.
176
Dobrze. A pan niech st膮d idzie. - Z westchnieniem z powodu zniszczenia swej jedynej porz膮dnej sukni balowej przykucn臋艂a i rozdar艂a kawa艂ek koronki z obr臋bu, zgarniaj膮c jednocze艣nie list. Potem wsta艂a, cofaj膮c si臋, jak gdyby w艂a艣nie si臋 wypl膮ta艂a.
Ju偶 dobrze! - zawo艂a艂a, przy艂膮czaj膮c si臋 do Ramseya w pobli偶u drzwi. -Uwolni艂am si臋!
Czy jest pani ca艂a i zdrowa? - Zmarszczy艂 brwi. Wygl膮da艂 tak przystojnie w ciemnym surducie i spodniach, ze 艣nie偶nobia艂ym krawatem stanowi膮cym t艂o dla czarnych pukli. Ksi臋偶yc wyjrza艂 nagle zza chmury, oblewaj膮c jego pi臋kn膮 twarz srebrzystym po艂yskiem.
Tak. Do rzeczy, czego pan chce? Czy chodzi o lekcje szermierki? Nie mo偶e pan si臋 ze mn膮 spotka膰 w tym tygodniu? - spyta艂a spokojnie.
Co? - zapyta艂. - Ach, nie. Nie, nic si臋 nie zmieni艂o. Japo prostu... zobaczy艂em, 偶e panna Flora wychodzi z ogrodu, pani nie idzie za ni膮, a DeMarca nigdzie nie wida膰, wi臋c...
Wlepi艂a w niego wzrok, gdy jej serce wyczynia艂o dziwne salta. Wygl膮da艂, jak sobie u艣wiadomi艂a, na niespokojnego. Z mego powodu, pomy艣la艂a.
Wi臋c zauwa偶y艂 pan co艣 w jego zachowaniu - powiedzia艂a, ignoruj膮c zawrotne podskoki serca. - Co艣 w sposobie, w jaki na mnie patrzy?
To by by艂o niemo偶liwe, bo on w og贸le na pani膮 nie spojrza艂.
Ach - westchn臋艂a rozczarowana. By艂oby wielk膮 ulg膮mie膰 艣wiadka tego, co widzia艂a: demona czaj膮cego si臋 za powa偶nymi, puryta艅skimi rysami przystojnego wicehrabiego.
- Przez to w艂a艣nie czuj臋 si臋 nieswojo - odpowiedzia艂. - B艂ysn臋艂a oczami
ku niemu. - Przespacerujemy si臋? - spyta艂.
Zawaha艂a si臋, czuj膮c a偶 zbyt wyra藕nie 艣ledz膮ce ich krytyczne spojrzenia.
- Wola艂abym usi膮艣膰, je艣li pan pozwoli. Tam.
Wskaza艂a dwa fotele z kutego 偶elaza na wprost drzwi prowadz膮cych do sali balowej. Siedz膮c w nich, byliby na widoku ka偶dego, kto by zechcia艂 zerkn膮膰 z wn臋trza sali.
U艣miechn膮艂 si臋 znacz膮co.
Zawsze jest pani tak ostro偶na?
Zawsze.
Wi臋c dobrze. - Zaczeka艂, a偶 zajmie miejsce, po czym poszed艂 w jej 艣lady. Wyci膮gn膮艂 r臋k臋 na oparciu swego fotela, zwieszaj膮c palce od niechcenia kilka centymetr贸w nad jej nagim ramieniem. Palce ma silne, przypomnia艂a sobie, i g艂adkie. Ciep艂e i...
12 - Bal maskowy
177
To by艂o.absurdalne. Wcze艣niej tego wieczoru DeMarc j膮 przerazi艂 i by艂a gotowa schowa膰 si臋 w mysiej dziurze. A wystarczy艂o, 偶e Ramsey Munro wkroczy艂 do zat艂oczonej sali balowej i 艣wiat wyda艂 jej si臋 bezpieczny i pewny — nawet wi臋cej, zachwycaj膮cy i pe艂en obietnic.
Wspomnia艂 pan, i偶 to, 偶e DeMarc na mnie nie patrzy, budzi w panu niepok贸j - przypomnia艂a.
Wie pani, 偶e jest nadzwyczaj pi臋kn膮 kobiet膮- o艣wiadczy艂 rzeczowo. -Wystarczy si臋 rozejrze膰 po sali, by zauwa偶y膰 ukradkowe spojrzenia m臋偶czyzn skierowane na pani膮. A DeMarc nie spojrza艂 ani razu. Wi臋cej, stara艂 si臋 usuwa膰 z miejsc, w kt贸rych m贸g艂by si臋 na pani膮 natkn膮膰. Dlaczego?
Nie wiem.
My艣l臋, 偶e dlatego, 偶e musia艂by si臋 zdradzi膰 z tym czym艣, co do pani czuje, kiedy na pani膮 patrzy.
- Rozumiem. - To brzmia艂o tak dziwnie. Tak szale艅czo. Zadr偶a艂a.
Dostrzeg艂 to i natychmiast przysun膮艂 si臋 bli偶ej, wyci膮gaj膮c d艂o艅, jakby
chcia艂 j膮 do siebie przygarn膮膰, ale nagle, gwa艂townie, przywo艂a艂 si臋 do porz膮dku. Albo raczej przypomnia艂 sobie o zafascynowanych widzach na ko艅cu ogrodu.
- Nie pozwol臋 mu pani skrzywdzi膰.
- Sama te偶 mu nie pozwol臋 si臋 skrzywdzi膰 - powiedzia艂a stanowczo. -
Dzi臋kuj臋, 偶e uwierzy艂 mi pan na tyle, by da膰 wiar臋 mym obawom. B臋d臋 si臋
strzeg艂a dwakro膰 bardziej.
Jego twarz 艣ci膮gn臋艂a si臋 w bezsilnej rozpaczy.
- Nie potrzebuje pani. Ja mog臋 pani strzec. To jest to, co uroczy艣cie przy
rzek艂em. Prosz臋 mi pozwoli膰.
Spojrza艂a na niego 艂agodniej膮cymi oczyma. M贸wi艂 gniewnie i z wysi艂kiem pr贸bowa艂 panowa膰 nad emocjami, a Ram Munro, jakiego zna艂a przedtem, nigdy nie bywa艂 porywczy.
Pozwoli艂abym, gdybym mog艂a. Ale...
Ale co? - przerwa艂 jej. - Prosz臋 mi zaufa膰.
Pokr臋ci艂a g艂ow膮. Gdyby poszed艂 z ni膮, Oswald by si臋 z ni膮 nie spotka艂. Poza tym zdradzi艂aby sekret Flory, nie sw贸j. Musi skierowa膰 jego uwag臋 na inny temat.
Zapatrzy艂 si臋 w dal, a oczy b艂yska艂y mu w 艣wietle ksi臋偶yca. Wygl膮da艂 jak przystojny ksi膮偶臋, kt贸remu pokrzy偶owano szyki.
Czy mog臋 zada膰 panu pytanie? - odezwa艂a si臋 wreszcie.
Tak - odpar艂 z irytacj膮. - Oczywi艣cie.
178
- Nie ka偶de pytanie zas艂uguje na odpowied藕 - t艂umaczy艂a si臋 艂agodnie. -
Nie mam prawa pyta膰 pana o cokolwiek, a pan ma wszelkie prawo oczeki
wa膰 ode mnie uszanowania swej prywatno艣ci.
Jego gniew ulecia艂. M贸wi艂a z tak膮 skruch膮. Spojrza艂 na ni膮. Pragn膮艂 jej aprobaty, u艣miech贸w, zrozumienia. A je艣li odkrywaj膮c przed ni膮 kim jest, odkryje te偶, kim nie jest, to niech tak b臋dzie.
Moja droga -jego g艂os brzmia艂 dziwnie -jestem na pani rozkazy. Czegokolwiek pragniesz, po prostu ka偶 mi to zrobi膰. Cokolwiek chcesz wiedzie膰, pytaj.
A niech mnie! Nie wiedzia艂am, 偶e potraktowa艂 pan tak powa偶nie 艣lubowanie z艂o偶one mej rodzinie. - Spr贸bowa艂a si臋 za艣mia膰, ale zabrzmia艂o to, jakby si臋 zakrztusi艂a.
Och, to nie ma 偶adnego zwi膮zku z moim 艣lubowaniem, pomy艣la艂, wytrzymuj膮c jej spojrzenie. Jej oczy zal艣ni艂y, jakby czyta艂a w jego my艣lach. Wygi膮艂 wargi w lekkim u艣miechu.
Co takiego chce pani wiedzie膰?
Dlaczego markiz czeka艂 tak d艂ugo z ujawnieniem tych kontrakt贸w 艣lubnych?
Dlatego, 偶e jeszcze pi臋膰 lat temu w og贸le nie istnia艂y - odpar艂 bez wahania. - Pozwoli艂em poda膰 je do wiadomo艣ci publicznej dopiero... - urwa艂 w zamy艣leniu - ...pi臋膰 dni temu.
Gdyby 艣wiat wpad艂 na trop fa艂szerstw jego dziadka, wybuch艂by wielki skandal, a Ramsey nie tylko zosta艂by na powr贸t b臋kartem bez nazwiska, lecz r贸wnie偶 straci艂by sw膮 szko艂臋. Du偶o zaryzykowa艂, m贸wi膮c jej o tym. Ale nigdy przedtem nie by艂 zakochany. Je艣li odkrycie jego sekret贸w zach臋ci j膮 do powierzenia mu swoich, gra b臋dzie warta ryzyka. Nienawidzi艂 tego czego艣, co kaza艂o jej po nocy wychodzi膰 z domu zamaskowanej, a teraz uzbrojonej w szpad臋.
Oczy Heleny pozosta艂y spokojne. Podejrzewa艂a to.
Ale dlaczego teraz?
Pow贸d tkwi g艂臋boko w przesz艂o艣ci - odpowiedzia艂. - Czy pami臋ta pani pozosta艂ych m臋偶czyzn, kt贸rzy przyszli do pani domu i przyrzekali wspomaga膰 jej rodzin臋?
Kiwn臋艂a g艂ow膮.
Pu艂kownik MacNeill i Andrew Ross - ci膮gn膮艂 Ram. - Czy wie pani, dlaczego znale藕li艣my si臋 w tym francuskim wi臋zieniu?
Cz臋艣ciowo - odpar艂a. - Kate wyjawi艂a mi, co powiedzia艂 jej m膮偶. Wys艂ano pan贸w do Francji, by stworzy膰 sie膰 informator贸w, kt贸rej centrum
179
znalaz艂oby si臋 w miejscu, jakiego Napoleon najmniej by si臋 spodziewa艂: w domu jego 偶ony w Malmaison.
Tak. - Ram musn膮艂 palcami z艂ot膮 r贸偶臋 wpi臋t膮 w bia艂y krawat. - J贸zefina uwielbia r贸偶e; ma obsesj臋 na ich punkcie. Jako 偶onie rosn膮cej pot臋gi we Francji kr贸lowie i kr贸lowe, zdetronizowani ksi膮偶臋ta i przyszli potentaci przy-sy艂aj膮 jej w darze sadzonki r贸偶, wszystkie najbardziej egzotyczne odmiany. Ale 偶adna nie jest tak egzotyczna jak r贸偶a, kt贸ra wyros艂a w ma艂ym szkockim opactwie, b臋d膮ca darem dla opata od pewnego krzy偶owca, za opiek臋 nad jego rodzin膮 w czasie Czarnej 艢mierci.
呕贸艂ta r贸偶a - powiedzia艂a.
W艂a艣nie. - Jego lekko chropawy szkocki akcent zaznaczy艂 si臋 wyra藕niej. - 呕贸艂ta r贸偶a. Zawie藕li艣my J贸zefinie t臋 r贸偶臋 i zaofiarowali艣my nasz膮 bieg艂o艣膰 jako poszukiwaczy r贸偶, by przemierza膰 Francj臋 i Europ臋 w poszukiwaniu nowych odmian do jej ogrod贸w. Maj膮c jej poparcie na pi艣mie, mogliby艣my dosta膰 si臋 wsz臋dzie niezatrzymywani.
Jego spojrzenie b艂膮dz膮ce w morzu wspomnie艅 nagle si臋 wyostrzy艂o.
- Plan by艂 dobry - powiedzia艂. - Ale kto艣 nas wyda艂, nim zacz臋li艣my go
realizowa膰. Schwytano nas i osadzono w lochach zamku LeMons.
Nie odrywa艂a wzroku od jego twarzy.
- Do艣膰 powiedzie膰, 偶e Francuzi nie potraktowali nas z szacunkiem, jakie
go Szkoci mogliby oczekiwa膰 od dawnych sojusznik贸w. - U艣miechn膮艂 si臋,
ale po chwili jego u艣miech zblad艂. - Stracili jednego z nas, najszlachetniej
szego, Douglasa Stewarta.
Wr贸ci艂 wspomnieniami do Douga, jego ciemnych w艂os贸w zlepionych brudem, ognia w jego jasnych oczach, gor膮czkowych wypiek贸w na chudych policzkach, gdy stra偶nicy wlekli go po w膮skich schodach na gilotyn臋. „Zosta艅cie wierni, ch艂opcy!" - krzykn膮艂, nim ci臋偶kie drzwi zatrzasn臋艂y si臋 za nim.
Ale kto m贸g艂 was wyda膰? - spyta艂a, zmarszczywszy brwi.
Nie wiem - odpowiedzia艂. - To musi by膰 jedna z trzech os贸b: Kit Mac-Neill, Andrew Ross lub Toussaint, wygnany francuski ksi膮dz i by艂y 偶o艂nierz, kt贸ry zaplanowa艂 to przedsi臋wzi臋cie. Zawsze podejrzewa艂em, 偶e Toussaint by艂 kim艣 wi臋cej, ni偶 si臋 przyznawa艂.
Wygi膮艂 wargi w krzywym u艣miechu.
- Nie wydaje mi si臋, by to by艂 Kit, a z jakich艣 powod贸w Kit ostatnio jest
got贸w przyj膮膰, 偶e to nie by艂em ja. Zanim wyjecha艂 na kontynent, obieca艂em
mu, 偶e dojd臋 do tego, kto nas zdradzi艂. Kilka dni temu dosta艂em list od cz艂o
wieka kt贸ry by艂 stra偶nikiem w LeMons. Rozes艂a艂em troch臋 zapyta艅, obie-
180
cuj膮c nagrod臋 za ka偶d膮 informacj臋 prowadz膮c膮 do naszego judasza. Ten cz艂owiek odpowiedzia艂. Utrzymuje, 偶e wie, kto by艂 zdrajc膮.
Stra偶nik 贸w przybywa w 艣wicie francuskiego szermierza, kt贸ry dosta艂 specjalne pozwolenie na przyjazd do Anglii na turniej. Um贸wi艂em si臋 z nim na spotkanie w dniu zako艅czenia turnieju. Wtedy wyjawi mi nazwisko tego, kogo szukam.
Ale tylko za ogromn膮 sum臋 - powiedzia艂a, mru偶膮c oczy. - A markiz ma mn贸stwo pieni臋dzy.
Brawo.
Popatrzy艂 na ni膮 ze spokojnym rozbawieniem.
- Suma, jakiej 偶膮da Arnoux, daleko wykracza poza wszystko, co m贸g艂
bym zebra膰.
Siedzia艂 przez ca艂膮 noc, rozwa偶aj膮c, co zrobi膰, a przesz艂o艣膰 wraca艂a i bra艂a w posiadanie jego umys艂. My艣la艂 o swej uroczej, nieroztropnej matce, o zawzi臋tym, lekkomy艣lnym ojcu, o przyjemnym 偶yciu, jakie prowadzi艂 w szkockich g贸rach. Potem rozmy艣la艂 o kilku strasznych tygodniach po 艣mierci matki i o tym, jak ojciec Tarkin odnalaz艂 go i przywi贸z艂 do opactwa St. Bride's, gdzie trzej ch艂opcy dopu艣cili go do braterstwa tak naturalnie, jakby zawsze by艂 jednym z nich. Na koniec jego my艣li pobieg艂y do francuskiego wi臋zienia, gdzie on i ci sami bracia zostali zdradzeni, jeden z nich stracony, a ci, kt贸rzy ocaleli, nieodwracalnie okaleczeni psychicznie.
Dwukrotnie straci艂 rodzin臋. 艢mier膰 rodzic贸w, wprawdzie bezsensowna, przynajmniej nie by艂a przez nikogo zamierzona. Ale drugim razem... ze z艂膮 wol膮 i rozmys艂em kto艣 uknu艂 spisek, by ich zniszczy膰. Dlaczego?
Teraz odkrycie prawdy mia艂 w zasi臋gu r臋ki. Musia艂 tylko zada膰 sobie pytanie, jak bardzo mu zale偶y, by wiedzie膰. Bardziej ni偶 na tym, by kaza膰 staremu cierpie膰 za okrutny spos贸b, w jaki potraktowa艂 jego rodzic贸w?
Na pewno bardziej.
- Jestem jedynym 偶yj膮cym krewnym markiza, a to, panno Nash, go n臋ka.
Jego duma jest jednak niezmierzona, wie, 偶e starzeje si臋, i rozpaczliwie pragnie
kontynuacji swego rodu. Wi臋c napisa艂em do niego, 偶e pozwol臋 mu si臋 odnale藕膰
jako jego prawy dziedzic, je艣li niezw艂ocznie przeka偶e mi czterdzie艣ci tysi臋cy
funt贸w. Markiz spotka艂 si臋 ze mn膮 w biurze swego adwokata tego samego dnia.
To musi by膰 dla pana bardzo trudne. Przyjrza艂 jej si臋 rozbawiony.
Trudne? Dlaczego pani tak s膮dzi?
- Bo nie chcia艂 pan tej spu艣cizny - odpar艂a z przekonaniem. - To obejmuje
zobowi膮zania i kompromisy, kt贸rych pan sobie nie 偶yczy ani nie przewidywa艂.
181
Jego rozbawienie zmieni艂o si臋 w zainteresowanie.
B臋kart taki jak ja, kt贸remu ofiarowuje si臋 niewyobra偶alne dla niego bogactwo i w艂adz臋? Jak m贸g艂bym tego nie chcie膰?
Dlatego, 偶e chce pan czego innego - my艣la艂a g艂o艣no, patrz膮c na niego z powag膮. - Chcia艂 pan... uczy膰 szermierki tak, jak pana zdaniem nale偶y jej uczy膰. Chcia艂 pan czego艣 dla siebie. 1 da膰 co艣 z siebie.
Tego chcia艂em? Sk膮d pani wie? - Jej intuicja zapiera艂a mu dech. Mia艂a racj臋. Chcia艂 mie膰 salle na w艂asno艣膰, tak膮, o jakiej marzy艂, chcia艂 uczy膰 szermierki nie jako rozrywki dla znudzonych syn贸w zamo偶nych arystokrat贸w, lecz jako dyscypliny, jako sztuki.
Bo s艂ysza艂am, jak pan o tym m贸wi艂, s艂ysza艂am tembr pana g艂osu.
Nie zaprzeczy艂 jej sugestiom, ale te偶 ich nie potwierdzi艂. Co dobrego by z tego przysz艂o? 呕ycie, o jakim marzy艂, znalaz艂o si臋 poza jego zasi臋giem. Markiz nie zajmuje si臋 nauczaniem. B臋d膮 inne obowi膮zki i powinno艣ci, kt贸re wype艂ni膮 mu czas, inne pole dla talent贸w i bystro艣ci umys艂u, kt贸r膮 nawet nie wie, czy posiada, nie m贸wi膮c ju偶 o tym, czy potrafi zrobi膰 z niej dobry u偶ytek. Ale spr贸buje. Jak powiedzia艂 Callumowi Lamontowi, p艂acenie d艂ug贸w wesz艂o mu w zwyczaj. A teraz ma d艂ug nie tylko wobec markiza, ale i wobec tych, kt贸rzy 偶yj膮 z tego, 偶e pracuj膮 na markiza.
A co pani powie o sobie? Czego pani pragnie?
By膰 ceniona. By膰 warto艣ciowa.
Zda艂 sobie spraw臋, 偶e m贸wi艂a bez zastanowienia, z g艂臋bi serca.
Ja ci臋 ceni臋, pomy艣la艂. Ja znam twoj膮 warto艣膰.
Odwr贸ci艂 g艂ow臋 ku drzwiom sali balowej. Uznane pi臋kno艣ci, wyrachowane matrony i, niech to licho! nawet kilka szacownych dam sp臋dzi艂o wiecz贸r, rzucaj膮c mu zaciekawione spojrzenia i kokieteryjne u艣miechy. A jedyna kobieta, od kt贸rej pragn膮艂 tych spojrze艅 i u艣miech贸w, uwa偶a go za kobieciarza, teraz za艣 dowiedzia艂a si臋, 偶e jest oszustem.
Dwie starsze damy wreszcie zm臋czy艂y si臋 rozmow膮 i wraca艂y w艂a艣nie do sali balowej. U艣miechn膮艂 si臋 rozbawiony.
- B臋dzie pan znakomito艣ci膮 - powiedzia艂a Helena spokojnie. - Ju偶 jest
pan traktowany z honorami.
- Dziwne, prawda? - spyta艂 niedbale.
Nie patrzy艂 na ni膮. Pragnienie dotkni臋cia jej, chwycenia w ramiona by艂o prawie nie do pokonania. Ca艂y wiecz贸r gra艂 rol臋 dobrego dziedzica, rozmawiaj膮c, k艂aniaj膮c si臋 i dygaj膮c przed lud藕mi, kt贸rzy nic go nie obchodzili, tylko po to, 偶eby uspokoi膰 obaw臋 co do niebezpiecze艅stwa, w jakim mog艂a
182
si臋 znale藕膰. Helena Nash by艂a jedyn膮 osob膮, o kt贸r膮 dba艂, i jedyn膮, kt贸rej zdawa艂 si臋 nie imponowa膰. Jak mo偶e zrobi膰 na niej wra偶enie?
Och, dobrze rozumia艂, 偶e fizycznie reagowa艂a na niego. Ale magnetyzm pomi臋dzy nimi j膮 przera偶a艂, jego poci膮g do niej wprawia艂 w pop艂och. Musi by膰 cierpliwy, dzia艂a膰 powoli, ostro偶nie. Nawet je艣li go to zabija.
Spojrza艂 na Helen臋. Jej twarz by艂a spokojna, ale czu艂o si臋 napi臋cie w palcach zaci艣ni臋tych na kolanach.
- Powinni艣my i艣膰 - powiedzia艂a, wstaj膮c w nag艂ym przyp艂ywie rozwagi.
- Je艣li d艂u偶ej b臋dziemy widziani razem, zyskam opini臋 zbyt ambitnej.
Wsta艂 i ruszy艂 za ni膮. Znalaz艂szy si臋 przed drzwiami, przystan臋艂a, a on to wykorzysta艂. Przysun膮艂 si臋 do jej boku, wzi膮艂 j膮za r臋k臋 i poci膮gn膮艂 ku sobie, w cie艅.
- Nie - powiedzia艂, wpatruj膮c si臋 w ni膮. - Pomy艣l膮, 偶e ja jestem zbyt
pospolity.
- Ale pan nie jest. Ma pan zosta膰 markizem Cottrell.
Popatrzy艂 na ni膮, czuj膮c si臋 dziecinny, niem膮dry i nieokrzesany.
- A pani ma zosta膰 moj膮 ma艂膮 instruktork膮 dworskich manier? Rozumiem.
Prosz臋 mi wi臋c powiedzie膰, co powinien zrobi膰 nowo odnaleziony dziedzic
wielkiego tytu艂u, kiedy znajdzie si臋 sam na sam w ogrodzie z kobiet膮, kt贸r膮
偶arliwie pragnie poca艂owa膰?
Us艂ysza艂, jak prze艂kn臋艂a 艣lin臋, zobaczy艂 g艂臋bokie ka艂u偶e jej 藕renic poch艂aniaj膮ce niebieskie kr臋gi t臋cz贸wek, gdy wlepi艂a w niego wzrok.
Pu艣ci膰 j膮 i odej艣膰. - Nie brzmia艂o to jednak przekonuj膮co.
C贸偶 - powiedzia艂 z ciep艂ym u艣miechem -jestem 艣wie偶y w tej roli, wi臋c sk艂onny do pope艂niania b艂臋d贸w.
Chwyci艂 j膮 w ramiona i poca艂owa艂 z gorliwo艣ci膮, kt贸ra zapar艂a jej dech. 1 dopiero wtedy j膮 pu艣ci艂. Ale to ona odesz艂a - nie, uciek艂a p臋dem.
Ukryty w cieniu starej galerii dla muzyk贸w wicehrabia DeMarc opar艂 g艂ow臋 o 艣cian臋 i zamkn膮艂 oczy. Ale wci膮偶 ich widzia艂. Munro, ciemnego jak sam grzech, gdy pochyla艂 si臋 nad ni膮, gdy 艣wiat艂o ksi臋偶yca zmieni艂o j膮 w pi臋kno艣膰 tak ol艣niewaj膮c膮, 偶e bola艂y go oczy od patrzenia na ni膮. Helena! Moja Helena!
Munro poca艂owa艂 j膮. Poca艂owa艂 tak, jakby wsysa艂 j膮 w siebie, zaton臋艂a w jego ramionach. Potem nagle Munro j膮 pu艣ci艂 i si臋 odsun膮艂.
183
Nie zamienili s艂owa. Nawet si臋 nie dotykali. Nie musieli. Dotykali si臋 na tyle innych sposob贸w. Jego ciemno艣膰 s膮czy艂a si臋 w jej 艣wietlist膮, blad膮 pi臋kno艣膰, ona przyjmowa艂a to, ch艂on臋艂a jego tward膮, mroczn膮 dusz臋. Nie, nie, nie, nie. To jest ohyda. Zbezczeszczenie ich zwi膮zku. Helena nale偶y do niego.
Czy Munro my艣li, 偶e on mu japo prostu.odda? Czy ona my艣li, 偶e mo偶e go zwyczajnie porzuci膰? Niedoczekanie!
Ram Munro kocha Helen臋 Nash.
Drugi m臋偶czyzna, kt贸ry si臋 im przygl膮da艂, westchn膮艂, poczuwszy si臋 troch臋 rzewnie, troch臋 sentymentalnie. Ten biedny g艂upiec naprawd臋 j膮 kocha.
Oczywi艣cie nic z tego nie b臋dzie. Ona mu nie ufa, a Ram, c贸偶, jest tak zniszczony, jak mo偶e by膰 cz艂owiek, kt贸ry wydosta艂 si臋 z piek艂a. Munro po prostu o tym nie wie. Ale on wie.
Naprawd臋 odda Ramowi przys艂ug臋, zabijaj膮c go. Nie b臋dzie musia艂 cierpie膰, patrz膮c, jak zachwyt jego ukochanej zmienia si臋 w nienawi艣膰. Nie b臋dzie musia艂 cierpie膰, gdy j膮 straci. Nigdy nie b臋dzie taki, jaki przyrzek艂 by膰, nie wype艂ni 艣wi臋tych przyrzecze艅, jakie z艂o偶y艂, przyrzecze艅 wobec dawnego i nowego porz膮dku...
M臋偶czyzna zmarszczy艂 brwi. Kr臋ci艂o mu si臋 w g艂owie od wspomnie艅 i obraz贸w, tak 偶e czasami trudno by艂o rozdzieli膰, kt贸re s膮 prawdziwe, a kt贸re zrodzone w ci膮gu d艂ugich godzin my艣lowej udr臋ki.
Z j臋kiem rozpaczy zrzuci艂 r臋kawiczk臋 i si臋gn膮艂 do kieszeni po scyzoryk, kt贸ry pomaga艂 mu si臋 skoncentrowa膰. Tego sposobu nauczy艂 si臋 dawno temu we Francji. Z westchnieniem ulgi wbi艂 ostry jak ig艂a koniec no偶a w mi臋sist膮 poduszeczk臋 u nasady kciuka. Natychmiast rozja艣ni艂o mu si臋 w g艂owie. Jeszcze jeden obr贸t i wr贸ci艂a przytomno艣膰 umys艂u, a z ni膮 s艂odki rozs膮dek.
Ram pr贸buje si臋 zmieni膰. Cz艂owiek nie mo偶e si臋 zmieni膰. Czy nie tak naucza Ko艣ci贸艂? Trzeba umrze膰, by m贸c si臋 narodzi膰 na nowo? Tak jak on si臋 narodzi艂. Niestety narodzi艂 si臋 w 艣wiecie wci膮偶 zaludnionym tymi, kt贸rzy go znali jako kogo艣 innego. Nie mo偶e na to pozwoli膰. Nie chce sp臋dzi膰 reszty nowego 偶ycia, ogl膮daj膮c si臋 przez rami臋.
Wi臋c oni musz膮 umrze膰. Wszyscy.
184
Nie jest to dla niego 艂atwe. Patrzy艂 na Rama Munro pe艂en podziwu, z prawie ojcowskim poczuciem dumy. To on to sprawi艂. On odpowiada za ten dumny spos贸b bycia, zab贸jcz膮 zr臋czno艣膰 w szpadzie, twarde, uparte serce.
Czy to dziwne, 偶e nie mo偶e si臋 zmusi膰, by ich pozabija膰? Po prostu nie mo偶e. W ko艅cu on te偶 z艂o偶y艂 艣luby.
I nie jest zdrajc膮.
23. Wolta: zwrot lub obr贸t cia艂a szermierza
Dobrze. A teraz wzd艂u偶 linii.
Zach臋cona do dalszych wysi艂k贸w przez pochwa艂臋 Rama, Helena wyprostowa艂a r臋k臋, lekko nachylaj膮c w d贸艂 kling臋. To by艂a jej si贸dma lekcja w ci膮gu ostatnich dwu tygodni, jeszcze bardziej przyjemna ni偶 sze艣膰 poprzednich. Polubi艂a nie tylko fizyczn膮 stron臋 szermierki, wymagaj膮cej precyzji i koordynacji ruch贸w, ale tak偶e wszelkie niuanse taktyczne, czyni膮ce z tego sportu prawdziw膮 sztuk臋.
Po osza艂amiaj膮cym poca艂unku w ogrodzie waha艂a si臋, czy zn贸w tu przyj艣膰. Przysz艂a i teraz by艂a zadowolona ze swej decyzji. Ram przywita艂 j膮 bez 偶adnych oznak, 偶e poca艂unek by艂 czym艣 wi臋cej ni偶 chwilowym szale艅stwem, ona za艣 dosz艂a do wniosku, 偶e wi臋cej w nim by艂o gniewnego grania na nosie w odpowiedzi na sytuacj臋, w kt贸rej si臋 znalaz艂, ni偶 impulsu nie do odparcia. Powoli si臋 odpr臋偶y艂a. On te偶.
Nie podejmowa艂 dalszych pr贸b uwodzenia jej. Owszem, dotyka艂 jej, i to cz臋sto, ale by艂y to dotkni臋cia bezosobowe. Ku swemu zmartwieniu nie mog艂a si臋 zdoby膰 na tak膮 sam膮 oboj臋tno艣膰. Ilekro膰 Ram obejmowa艂 palcami jej nadgarstek, by u艂o偶y膰 w艂a艣ciwie szpad臋, chwyta艂 j膮 za bark, by obr贸ci膰 sylwetk臋, lub przekrzywia艂 jej brod臋 kciukiem, jej cia艂o reagowa艂o jak na pieszczot臋 kochanka. Na szcz臋艣cie on zdawa艂 si臋 tego nie zauwa偶a膰.
Jej zadowolenie powi臋ksza艂 nieoczekiwany dar losu w postaci znikni臋cia lorda DeMarca. Ju偶 od ponad tygodnia nie widywa艂a go na wieczorkach u lady Tilpot ani nie natrafia艂a na jego spojrzenie, gdy na ni膮 czatowa艂. Czu艂a ulg臋, mimo braku pewno艣ci, 偶e w ko艅cu odzyska艂 rozs膮dek.
185
Ale Helena zdawa艂a sobie spraw臋, 偶e cho膰by DeMarc mia艂 si臋 ju偶 nigdy nie pojawi膰 w jej 偶yciu, nie zrezygnuje z godzin sp臋dzanych z Ramem. By艂y o偶ywcze, radosne, daj膮ce satysfakcj臋.
Dopiero po lekcji Ram porzuca艂 rol臋 nauczyciela. Nalega艂, by zosta艂a na herbat臋, i czarowa艂 j膮 z zapa艂em, gdy byli obs艂ugiwani przez jego ponurego jednookiego totumfackiego. Bawi艂 j膮 wspomnieniami ze swego dzieci艅stwa w g贸rach Szkocji i wprawia艂 w zamy艣lenie opowie艣ciami o tym, jak straci艂 rodzic贸w i zosta艂 przywieziony do St. Bride's.
Zadawa艂 jej te偶 pytania. O siostry i o 偶ycie u lady Tilpot. Sk艂ania艂 j膮 do wypowiadania opinii o burzliwych debatach w parlamencie, o kwestii irlandzkiej i o najnowszej modzie. Podawa艂 w w膮tpliwo艣膰 jej podziw dla r贸偶nych os贸b i jej niech臋膰 do r贸偶nych rzeczy. I zawsze s艂ucha艂 tego, co m贸wi艂a, jak gdyby jej zdanie naprawd臋 mia艂o dla niego znaczenie.
Nie patrzy艂 na ni膮 z leniw膮 po偶膮dliwo艣ci膮, kt贸ra, jak wiedzia艂a, jest oznak膮 m臋skiego zainteresowania, i nie pr贸bowa艂 jej dotyka膰. Zdawa艂o si臋, 偶e straci艂 dla niej zainteresowanie jako kobiety. Powinna by膰 zadowolona. Powinna...
- No nie! Dok膮d pani uciek艂a, panno Nash? Bo najwyra藕niej tutaj jest
pani nieobecna.
Ostrze jej szpady opad艂o podczas tych niepokoj膮cych rozmy艣la艅. Zarumieni艂a si臋, a Ram p艂askim uderzeniem odrzuci艂 jej brzeszczot, chwyci艂 j膮 za przegub i szarpni臋ciem wyprostowa艂 jej r臋k臋.
Tak si臋 nie powinno uczy膰 szermierki - gdera艂 pod nosem. -Ani pracy n贸g, ani podstaw, tylko ci臋cia, pchni臋cia i d藕gni臋cia. Przez pani膮 upad艂em tak nisko, jak jeszcze nigdy. Jest pani zadowolona?
Przepraszam.
W gruncie rzeczy - doda艂 z nag艂膮 gwa艂towno艣ci膮- to mo偶e pani膮 kosztowa膰 偶ycie.
Ale...
Troch臋 wiedzy to bardzo niebezpieczna rzecz, panno Nash. Napastnik b臋dzie dzia艂a艂 b艂yskawicznie i nie b臋dzie przestrzega艂 偶adnych regu艂.
Oczywi艣cie mia艂 racj臋. Ca艂y czas wiedzia艂a, 偶e jej cel jest nieosi膮galny. Ale nawet tych troch臋 umiej臋tno艣ci dodawa艂o jej pewno艣ci siebie. Przynajmniej nie b臋dzie biernie czeka艂a, a偶 stanie si臋 ofiar膮.
- Wiem - odpar艂a rozdra偶niona. - Ale musz臋 co艣 robi膰. Nie mog臋 po
prostu... Musz臋 co艣 robi膰!
Spojrza艂 na ni膮 z zagadkowym wyrazem twarzy.
- Passata sotto - powiedzia艂 wreszcie. - Mo偶na to uzna膰 za rodzaj se-
kretnego kruczka - ci膮gn膮艂 zatroskanym tonem. - Jedyna przewaga, jak膮 ma
186
osoba nieumiej膮ca si臋 broni膰, gdy jest atakowana, polega w艂a艣nie na tym, 偶e nie umie si臋 broni膰. Napastnik nie spodziewa si臋, 偶e b臋dzie walczy膰. Passata sotio jest niezgrabne, trudno po nim odzyska膰 r贸wnowag臋 i 艂atwo je odparowa膰, ale tylko wtedy, gdy kto艣 si臋 go spodziewa. Pozwoli pani, 偶e poka偶臋. Niech pani zada pchni臋cie, prosto we mnie.
Trzyma艂 szpad臋 swobodnie, z nisko opuszczonym ko艅cem. Zawaha艂a si臋. Och, wiedzia艂a, 偶e Ram odparuje wszystko, do czego by艂a zdolna, a koniec jej klingi by艂 dobrze zabezpieczony ga艂k膮, ale wzdraga艂a si臋 przed d藕gni臋ciem go z rozmys艂em, gdy sta艂 w takiej bezbronnej pozycji.
- Niech pani to zrobi.
Zrobi艂a. Zada艂a pchni臋cie prosto przed siebie, jak j膮 uczy艂, ale Ram, zamiast odrzuci膰 w bok jej kling臋, napar艂 g艂臋biej, jednocze艣nie przechylaj膮c si臋 na bok i padaj膮c z woln膮 d艂oni膮 p艂asko wspart膮 na pod艂odze, tak 偶e jego noga wyci膮gni臋ta w ty艂, tors i uzbrojone rami臋 tworzy艂y jedn膮 d艂ug膮 lini臋, kt贸rej koniec - czubek ostrza - dotyka艂 jej 偶eber.
Spojrza艂a na czubek szpady wgniat膮j膮cy si臋 w jej sukni臋.
Ale偶 to cudowne! Nie mia艂am poj臋cia, 偶e mo偶na zrobi膰 co艣 takiego.
Zwykle bywa to ostatni punkt pojedynku - powiedzia艂 Ram oschle, otrzepuj膮c d艂o艅 o nogawk臋 spodni. -Albo si臋 nim wygrywa, albo przegrywa.
Czy u偶yje go pan na turnieju?
Postanowi艂em wycofa膰 si臋 z turnieju - odpar艂. - Musz臋 poczyni膰 przygotowania do czego innego. Liczy si臋 czas, a brak 艣rodk贸w ju偶 nie jest dla mnie nagl膮c膮 spraw膮.
Przygotowania do spotkania ze stra偶nikiem z francuskiego wi臋zienia? - spyta艂a powa偶nie. Nie mog艂a si臋 otrz膮sn膮膰 z lekkiego rozczarowania. Pragn臋艂a z ca艂ego serca zobaczy膰 pojedynek Rama.
- Tak - przyzna艂. - A teraz prosz臋 zdj膮膰 sukni臋.
Zamruga艂a.
- Nie mo偶e pani 膰wiczy膰 passata sotto w sukni, panno Nash. Ka偶臋 Ga-
spardowi co艣 znale藕膰. M艂odzi ludzie, kt贸rzy s膮 sta艂ymi klientami, zostawiaj膮
czasem ubrania, a Gaspard je pierze.
Wygl膮da艂 bardzo pos臋pnie. W niczym nie przypomina艂 m臋偶czyzny, kt贸ry pie艣ci艂 wargami jej szyj臋 i kaza艂 jej si臋 rozlu藕ni膰 w jego ramionach. Poci膮gn膮艂 za sznur dzwonka, a potem stan膮艂 przy oknie z d艂o艅mi splecionymi na plecach i wyjrza艂 na ulic臋 w dole.
Nie up艂yn臋艂o wiele czasu, a zjawi艂 si臋 Gaspard i wys艂uchawszy do艣膰 dziwnego polecenia swego pana, wyszed艂 na poszukiwanie odpowiedniego ubioru.
187
Czy-domy艣la si臋 pani, jak daleko jestem got贸w si臋 posun膮膰, by wype艂ni膰 艣lubowanie wobec jej rodziny? - mrukn膮艂 Ram, nie odwracaj膮c si臋.
A偶 do nauczenia mnie passata sotlol - spyta艂a 偶artobliwie, pr贸buj膮c rozproszy膰 jego ponury nastr贸j. Dawny Ram Munro nie miewa艂 nastroj贸w; by艂 r贸wnie bieg艂y w panowaniu nad emocjami, jak we w艂adaniu szpad膮.
Odwr贸ci艂 si臋. Jego twarz wci膮偶 by艂a pos臋pna.
Naprawd臋 nie mo偶e pani zdoby膰 si臋 na to, by mi zaufa膰? Czy kiedykolwiek zrobi艂em co艣, co wskazywa艂o na to, 偶e nie jestem godny zaufania?
Nie! - odpar艂a, a potem spyta艂a: - Czy pami臋ta pan, kiedy pierwszy raz przysz艂am do pana sali?
Skin膮艂 g艂ow膮.
- Czy to tego samego dnia stoczy艂 pan pojedynki z o艣mioma m臋偶czyzna
mi, by broni膰 dobrego imienia pewnej damy?
Zaskoczy艂a go. Nie przypuszcza艂, 偶e kto艣 o tym wie.
- Jakie to smutne, 偶e honor tak ma艂o znaczy w艣r贸d wy偶szych sfer - po-
wiedzia艂 spokojnie. - Widz臋, 偶e musz臋 z艂o偶y膰 wizyty tym d偶entelmenom, i... i
- To nie b臋dzie konieczne - przerwa艂a. - Nikt nie zna nazwiska tej damy.
Wiadomo tylko, 偶e zosta艂y stoczone owe pojedynki. Kto艣, pewnie na tyle
pijany, 偶e w og贸le nie s艂ysza艂 zniewagi, o kt贸r膮 posz艂o, by艂 tak zachwycony,
偶e o tym opowiedzia艂.
Rozumiem. Popatrzy艂a mu w oczy.
Czy to ja by艂am t膮 dam膮, panie Munro?
Zada艂em sobie sporo trudu, panno Nash, by chroni膰 nazwisko tej damy. Trudno, bym teraz je wyjawi艂, skoro by艂em got贸w zrani膰 o艣miu ludzi, chc膮c zachowa膰 sekret.
Szanuj臋 pana za to. Ale ten sam kodeks honorowy, kt贸ry panu zabrania wyjawienia nazwiska owej damy albo d偶entelmen贸w zamieszanych w t臋 spraw臋, powstrzymuje mnie od wyjawienia sytuacji dotycz膮cej os贸b, kt贸- rym przyrzek艂am pomoc i milczenie.
Trafiony! - mrukn膮艂. -Ale...
Rozleg艂o si臋 stukanie i do pokoju wszed艂 Gaspard z przewieszonymi przez rami臋 spodniami i koszul膮. Bez s艂owa po艂o偶y艂 je na stole.
- Poczekam na zewn膮trz - powiedzia艂 Ram. - Prosz臋 mnie zawo艂a膰, kie
dy si臋 pani ubierze.
Helenie, obeznanej z m臋skim przyodziewkiem w ci膮gu ostatnich dw贸ch miesi臋cy, zrzucenie sukni i wdzianie spodni nie zaj臋艂o du偶o czasu. Zostawi-
188
艂a koszul臋 rozchylon膮 pod szyj膮, zawin臋艂a r臋kawy do 艂okci i wetkn臋艂a po艂y za pasek. Potem wzi臋艂a szpad臋 i zada艂a pchni臋cie. Tak! Teraz by艂o znacznie lepiej. U艣miechn臋艂a si臋 szeroko.
- Panie Munro! - zawo艂a艂a.
Wszed艂 do pokoju i skrzy偶owawszy r臋ce na piersi, powi贸d艂 po niej wzrokiem od pantofli po rozanielony u艣miech.
Czuje si臋 pani tak, jak trzeba? - spyta艂.
Czuj臋 si臋 wyzwolona, panie Munro. Powinnam by艂a nosi膰 m臋ski str贸j od pocz膮tku. Jestem pewna, 偶e p贸jdzie mi du偶o lepiej przy swobodzie ruch贸w, jak膮 daje to ubranie.
Wi臋c zamierza pani od dzisiaj pokazywa膰 si臋 publicznie w m臋skim ubraniu?
Zarumieni艂a si臋.
Nie, oczywi艣cie, 偶e nie - odpar艂a z nag艂膮 艣wiadomo艣ci膮, 偶e Ram, zobaczywszy j膮 w tym ubiorze, mo偶e sobie przypomnie膰 inn膮 m艂od膮 kobiet臋 w m臋skim stroju. Zerkn臋艂a na niego. Patrzy艂 na ni膮 spod przymkni臋tych powiek, mroczny i wci膮偶 gniewny, ale bez oznak, 偶e j膮 rozpoznaje.
Mo偶emy zacz膮膰? - spyta艂a.
Przez nast臋pne dwie godziny kaza艂 jej 膰wiczy膰 t臋 sam膮 sztuczk臋. Zmusza艂 j膮 do pchni臋膰 tak g艂臋bokich i tak cz臋sto powtarzanych, 偶e mi臋艣nie ud krzycza艂y w prote艣cie. D藕ga艂a i wychyla艂a si臋 w bok, podpieraj膮c si臋 dla r贸wnowagi o pod艂og臋, a偶 wn臋trze jej d艂oni pokry艂y si艅ce. Za ka偶dym razem warcza艂 na ni膮 by pchn臋艂a szpad膮 w g贸r臋, a sam odchyla艂 si臋, gdy to robi艂a, tak 偶e 偶ebra j膮 pali艂y, a r臋ka dygota艂a z wysi艂ku, podtrzymuj膮c niezbyt przecie偶 ci臋偶k膮 szpad臋.
Nie podda si臋, my艣la艂a. Nie pozwoli si臋 zniech臋ci膰.
Gdy wreszcie uni贸s艂 sw膮 szpad臋 i zacz膮艂 m贸wi膰, mia艂a do艣膰. Nim doko艅czy艂 s艂owo, osun臋艂a si臋 tak, 偶e jej cia艂o u艂o偶y艂o si臋 w jedn膮 lini臋, i wypr臋偶ywszy si臋 na zewn膮trz i ku g贸rze, uderzy艂a w jego koszul臋. Z satysfakcj膮 us艂ysza艂a, jak rozdziera si臋 materia艂. Wygra艂a punkt z Ratnseyem Munro! Skoczy艂a na nogi z okrzykiem triumfu, z oczyma 艣wiec膮cymi rado艣ci膮.
Ramsey spojrza艂 na swoj膮 koszul臋. Musia艂a zawadzi膰 o szew, przez co rozdar艂 si臋 ca艂y bok i kawa艂ek r臋kawa. Materia艂 opad艂 lu藕no, ods艂aniaj膮c muskularn膮 pier艣.
Lubi艂em t臋 koszul臋 - mrukn膮艂.
Trafi艂am! - zawo艂a艂a podniecona. - U艣pi艂am pana czujno艣膰!
Faktycznie - przyzna艂.
189
- Widzi pan? Nie trzeba si臋 o mnie martwi膰. Skoro opanowa艂am prawdzi
wie cudowny manewr, b臋d臋 bezpieczna i...
Nawet nie dojrza艂a jego ruchu. W jednej minucie papla艂a rozradowana nowo nabyt膮 umiej臋tno艣ci膮, a w nast臋pnej trzyma艂 j膮 w obj臋ciach, wykrzywiwszy szyderczo wargi. Popycha艂 j膮 do ty艂u, potykaj膮c si臋, a ona wi艂a si臋 rozpaczliwie w jego ramionach.
Ach! - Uderzy艂a plecami o 艣cian臋, wypuszczaj膮c g艂o艣no powietrze z p艂uc.
Nie jeste艣 bezpieczna! - powiedzia艂 zd艂awionym g艂osem. - DeMarc si臋 przyczai艂. Nikt go nie widzia艂 od przesz艂o tygodnia, a ty nie wiesz, gdzie on jest. By艂em g艂upcem, pokazuj膮c ci sztuczk臋, kt贸ra pozwala ci my艣le膰, 偶e jeste艣 w jaki艣 spos贸b przygotowana do bronienia si臋 szpad膮. Ale ty jeste艣 jeszcze g艂upsza, je艣li uwa偶asz, 偶e ta drobna sztuczka uczyni艂a ci臋 nietykaln膮.
Niech mnie pan pu艣ci - powiedzia艂a. Jak on 艣mie tak si臋 z ni膮 obchodzi膰? I co boli bardziej, jego stalowy chwyt czy piek膮ce lekcewa偶enie?
Odepchn臋艂a go, pr贸buj膮c si臋 uwolni膰.
- Niech pan nie...
Przyci膮gn膮艂 j膮 z powrotem, mocno trzymaj膮c za nadgarstki, i przypar艂szy do 艣ciany, przycisn膮艂 w艂asnym cia艂em.
Je艣li kto艣 za pani膮 chodzi, to ci ludzie nie b臋d膮 przestrzega膰 regu艂. Nie pozwol膮 na kilka pr贸bnych pchni臋膰, nim pani zacznie.
To co mam zrobi膰 pana zdaniem? - spyta艂a z w艣ciek艂o艣ci膮. - Poprosi膰 pana, by chodzi艂 za mn膮 przez reszt臋 mego 偶ycia?
Tak. - Popatrzy艂 jej w twarz p艂on膮cymi niebieskimi oczyma. - Tak. -Przyci膮gn膮艂 j膮 ku sobie i zn贸w pchn膮艂 na 艣cian臋, jakby chcia艂 wbi膰 jej do g艂owy troch臋 rozs膮dku. - Tak.
Zakl膮艂 cicho, a potem jego gniewne usta znalaz艂y si臋 na jej ustach. Pr贸bowa艂a si臋 wywin膮膰, ale by艂o za p贸藕no; ogie艅, kt贸ry tli艂 si臋 dot膮d, wybuchn膮艂 p艂omieniem. Helena j臋kn臋艂a, wtulaj膮c si臋 w jego twarde cia艂o, szukaj膮c ustami jego warg.
Cofn膮艂 g艂ow臋 i odsun膮艂 si臋 od niej. Milcza艂 chwil臋, patrz膮c, jak stoi przyci艣ni臋ta plecami do 艣ciany, z piersi膮 faluj膮c膮 ze wzburzenia pod cienkim p艂贸tnem koszuli. Ma艂a i bezbronna, skrzywdzona i wzburzona.
- Wyjd藕 za mnie - wychrypia艂.
Szeroko otworzy艂a oczy.
- Co?
- Wyjd藕 za mnie. Pozw贸l mi ci臋 broni膰. Pozw贸l...
Roze艣mia艂a si臋 艂ami膮cym si臋 g艂osem, nienaturalnie wysokim.
190
„Czy ma pani poj臋cie, do czego jestem got贸w si臋 posun膮膰, by wype艂ni膰 moje zobowi膮zanie wobec pani rodziny?" - powt贸rzy艂a jego s艂owa. - Tak, teraz zaczynam mie膰 poj臋cie.
Nie to mia艂em na my艣li. - Na p贸艂 odwr贸ci艂 si臋 od niej i obiema r臋kami odgarn膮艂 w艂osy z twarzy.
Nie? - spyta艂a dr偶膮ca. - A co w takim razie? 呕e w ci膮gu dw贸ch tygodni pokocha艂 mnie pan z tak gorliwym i szczerym oddaniem, i偶 nie wyobra偶a sobie 偶ycia beze mnie? Czy te偶 czuje pan, 偶e tak mnie skompromitowa艂, 偶e nowa pozycja d偶entelmena wymaga, by post膮pi艂 pan honorowo? - Wyrzuca艂a te s艂owa z gorycz膮. - C贸偶, chwali si臋 to panu. Jest pan pierwszy na d艂ugiej li艣cie tych, kt贸rzy czuli si臋 w ten spos贸b zmuszeni do o艣wiadczyn.
Nie odpowiedzia艂. Nie m贸g艂 jej powiedzie膰 o latach, kt贸re sp臋dzi艂, czuwaj膮c nad ni膮, o pocz膮tkowym urzeczeniu jej spokojem, o rosn膮cym po偶膮daniu, uznaniu dla jej odwagi i inteligencji, i dowcipu. Wreszcie o przekonaniu, 偶e gdziekolwiek p贸jdzie, nigdy nie pozna kobiety podobnej do niej, nigdy nie do艣wiadczy takiej mi艂o艣ci jak ta.
Nie uwierzy艂aby mu, gdyby jej wyzna艂, 偶e j膮 kocha. Poszuka艂 wi臋c innych argument贸w, by j膮 zdoby膰.
- Wyjd藕 za mnie, bo to jest rozs膮dne, Heleno. - Wzni贸s艂 oczy, jakby szu
ka艂 natchnienia. - Wyjd藕 za mnie, bo zostan臋 markizem, a ty b臋dziesz wspa
nia艂膮 markiz膮. Wyjd藕 za mnie, bo nigdy ci臋 nie znudz臋. Wyjd藕 za mnie, bo
nasze dzieci b臋d膮 nieopisanie 艣liczne. Wyjd藕 za mnie, 偶eby艣 mog艂a sta膰 si臋
najlepsz膮 kobiet膮 szermierzem na 艣wiecie. Wyjd藕 za mnie, bo ci臋 pragn臋. Po
prostu wyjd藕 za mnie, Heleno. B艂agam ci臋.
Wpatrywa艂a si臋 w niego, a偶 zda艂 sobie spraw臋, 偶e jej cudowne niebieskie oczy s膮 zalane 艂zami. Nie chcia艂 jej doprowadzi膰 do p艂aczu. Si臋gn膮艂 ku jej twarzy i wierzchem palca wskazuj膮cego obwi贸d艂 lini臋 policzka.
Przysi臋gam, 偶e sp臋dz臋 偶ycie, zabiegaj膮c, by艣 tego nie 偶a艂owa艂a.
Ramsey, ja nie mog臋...
Prosz臋. Nie odmawiaj mi jeszcze - rzek艂 powa偶nie. - Obiecaj mi, 偶e przynajmniej nad tym pomy艣lisz. Chocia偶 przez kilka dni.
Spu艣ci艂a wzrok.
- To niczego nie zmieni.
- Prosz臋.
Cofn臋艂a si臋, udr臋czona po偶膮daniem, smutkiem i poczuciem winy.
- Pomy艣l臋 - szepn臋艂a i uciek艂a.
24. Starcie:
ci膮g wzajemnie powi膮zanych dzia艂a艅
i przeciw dzia艂a艅 w pojedynku szermierczym
Kocha Ramseya. Ta 艣wiadomo艣膰 k艂u艂a j膮 z ostro艣ci膮, z jak膮 stal nie mog艂a rywalizowa膰.
Kocha jego dowcip i wynios艂o艣膰, ironi臋 i godno艣膰. Podziwia w nim wszystko. Ka偶d膮 chwil臋 z nim sp臋dzon膮- czy to jako „Corie", czy jako „panna Nash" - zalicza do najbardziej satysfakcjonuj膮cych moment贸w 偶ycia.
Ale nie mo偶e za niego wyj艣膰.
Dlaczego mu powiedzia艂a, 偶e rozwa偶y jego propozycj臋, skoro ju偶 wie, 偶e ich zwi膮zek nie przyni贸s艂by niczego pr贸cz b贸lu serca? On dopiero niedaw- no zosta艂 dziedzicem wielkiej fortuny. Jeszcze nie zdaje sobie sprawy, jakie perspektywy ma艂偶e艅skie si臋 przed nim otwieraj膮. Ale Helena, kt贸ra p臋dzi艂a 偶ycie na obrze偶ach elity towarzyskiej, dobrze zna mo偶liwo艣ci, jakie go czekaj膮. Mo偶e si臋 zwi膮za膰 z jakim艣 wielkim rodem, pot臋偶nym zar贸wno pod wzgl臋dem politycznym, jak i finansowym.
Nie. Odda艂aby im obojgu z艂膮 przys艂ug臋, gdyby powiedzia艂a „tak". Mo偶e by i by艂a cudown膮 towarzyszk膮 偶ycia, ale jak d艂ugo to potrwa, nim przestanie go bawi膰? Nim Ram zapragnie towarzystwa bardziej tradycyjnej i mniej zaborczej kobiety? Nim we藕mie sobie kochank臋. Nie znios艂aby tego.
Cho膰 wiedzia艂a o wielu damach i d偶entelmenach 偶yj膮cych w ten spos贸b, by艂a pewna, 偶e nigdy nie b臋dzie zdolna s艂ucha膰, jak pow贸z odje偶d偶a, wiedz膮c, 偶e m膮偶 jedzie do innej kobiety, a nast臋pnego ranka u艣miecha膰 si臋 do niego znad fili偶anki kawy.
Raczej by go zabi艂a.
Wzi臋艂a g艂臋boki oddech. Tak. Ramsey Munro jej pragnie. Ale pragn膮艂 te偶 „Corie". I kobiety na tamtych bachanaliach. A ilu innych pragn膮艂 dawniej i zapragnie w przysz艂o艣ci?
O艣wiadczy艂 si臋 tylko dlatego, 偶e jest cnotliw膮, cho膰 ubog膮 kobiet膮 z towarzystwa, a on przysi膮g艂 zrobi膰, co w jego mocy, by j膮 chroni膰. Nie powie- dzia艂 niczego o uczuciach ani tym bardziej o mi艂o艣ci. Och, pragn膮艂 jej z pewno艣ci膮. O艣wiadczy艂 si臋, bo nie m贸g艂 z艂o偶y膰 innej propozycji kobiecie szlachetnie urodzonej. Czy jednak nie poprosi艂 „Corie", kt贸r膮 bez w膮tpienia uzna艂 za awanturnic臋, by zosta艂a jego kochank膮?
192
A ona tego chcia艂a. Chcia艂a zosta膰 kochank膮 Ramseya Munro.
Tylko w ten spos贸b mog艂a sp臋dzi膰 z nim miesi膮ce, a mo偶e lata. A kiedy jego uczucie os艂abnie, nie b臋dzie skazana na znoszenie przez reszt臋 偶ycia jego grzecznej oboj臋tno艣ci.
Tak, zostanie jego kochank膮.
Sta艂 z ods艂oni臋t膮 piersi膮 w cuchn膮cym lochu, gryz膮cy zapach w艂asnego palonego cia艂a wype艂nia艂 mu nozdrza, pulsuj膮ce dzwonienie wype艂nia艂o uszy. Cho膰 ledwie m贸g艂 usta膰, jako艣 trzyma艂 si臋 wyprostowany, wzrok maj膮c przy膰miony pogr膮偶aniem si臋 w upragnionej nie艣wiadomo艣ci.
艁adne, nieprawda偶, monsieur? - Stra偶nik wi臋zienny wskaza艂 na jego pier艣 i odst膮pi艂 o krok, by podziwia膰 swe dzie艂o. - Prawie takie 艂adne jak ty. Mo偶e w przysz艂ym tygodniu napi臋tnujemy ci policzek. Cho膰 z tym jest pewien k艂opot. Pi臋tno przechodzi na wylot przez szcz臋k臋. To nie wygl膮da 艂adnie. Damy raczej wpadaj膮 w przera偶enie, ni偶 omdlewaj膮 z zachwytu.
Nie chcia艂bym przera偶a膰 dam - zdo艂a艂 wydysze膰.
Nie krzycza艂. A mo偶e jednak? Teraz nie robi艂o mu to wielkiej r贸偶nicy. Wa偶ne, 偶e nie powiedzia艂 im o wie艣niaku, kt贸ry im pomaga艂, ani o kapitanie okr臋tu, kt贸ry go przewi贸z艂, ani o m艂odym poruczniku w Malmaison, kt贸ry by艂 ich kontaktem.
Podoba mi si臋 twoje wyrafinowanie, Munro. Twoja wytworno艣膰. To wielka przyjemno艣膰 spotka膰 tutaj kogo艣 takiego jak ty. Reszta to zwyk艂e szumowiny.
Bo偶e drogi, gardien, czy pan mi czyni propozycje? - spyta艂 Ram, wykrzywiaj膮c wargi w swym dawnym pogardliwym u艣miechu. Tysi膮ce zako艅cze艅 nerw贸w ods艂oni臋tych i przypalonych rozgrzanym do bia艂o艣ci 偶elaznym stemplem wrzeszcza艂o, wyciskaj膮c mu 艂zy z oczu. Zaraz zacznie 艂ka膰. Nienawidzi艂 my艣li, 偶e stra偶nik b臋dzie tego 艣wiadkiem. - Bo, cho膰 mi to pochlebia, musz臋 odrzuci膰 ten honor. Widzi pan, jest pewien cz艂ek na dole, kt贸ry wpycha we mnie kleik, a ja nie zni贸s艂bym, gdyby mnie pos膮dzi艂, 偶e wola艂em lepszego...
Cios spad艂 mu prosto na g艂ow臋. Jego ostatnia przytomna my艣l to by艂a wdzi臋czno艣膰.
13- Bal maskowy
Ram zerwa艂 si臋 i siad艂 sztywno na 艂贸偶ku, z trudem chwytaj膮c powietrze. Wspomnienia wr贸ci艂y, jak zawsze przedtem, kiedy by艂 najs艂abszy, najmniej podejrzliwy - czyli we 艣nie. Uj膮艂 si臋 pod boki i pr贸bowa艂 wyr贸wna膰 oddech. W艂a艣nie wtedy zauwa偶y艂, 偶e w pokoju panuje ca艂kowita ciemno艣膰, jedyne 艣wiat艂o pochodzi od jasnego paseczka pod drzwiami prowadz膮cymi na korytarz. Kto艣 zaci膮gn膮艂 ci臋偶kie aksamitne zas艂ony w oknach. Kto艣, kto jeszcze tu jest. Kto stoi bardzo blisko...
Zamachn膮艂 si臋, zawadzi艂 o niewyra藕n膮 posta膰 i cisn膮艂 j膮 na 艂贸偶ko. Ogarn臋艂o go bezbrze偶ne zdumienie, gdy siada艂 na niej okrakiem, przygniataj膮c sob膮. J膮. Helen臋.
Ubran膮, jak sobie u艣wiadomi艂, w spodnie. Aksamitne, s膮dz膮c z dotyku. Musi, pomy艣la艂, nosi膰 swoje przebranie ch艂opca.
- Powiedzia艂e艣, 偶e je艣li przyjd臋 do ciebie, powitasz mnie jako kochank臋.
- Jej g艂os by艂 ochryp艂y. - Nie wspomina艂e艣, 偶e mam by膰 partnerk膮 w zapa
sach.
Jego kochanka? Powoli osun膮艂 si臋 w ty艂, uwalniaj膮c jej r臋ce. Szuka艂 w艂a艣ciwego tonu, odpowiednich s艂贸w, jednocze艣nie porz膮dkuj膮c spl膮tane my艣li.
- Ale偶 moja droga, to jest dok艂adnie to samo - rzek艂 wreszcie.
Prze艂kn臋艂a 艣lin臋. Wyczuwa艂 ciep艂o s膮cz膮ce si臋 przez jej aksamitny surdut,
biodra naciskaj膮ce wn臋trze jego ud, lekko艣膰 jej postaci... I nagle przypomnia艂 sobie, 偶e ma na sobie tylko nocn膮 koszul臋, wi臋c ona te偶 musi czu膰 ca艂kiem sporo.
Odsun膮艂 si臋 od niej. Nawet nie drgn臋艂a. Le偶a艂a nieruchomo na wznak, ledwie widoczny kszta艂t na po艣cieli. S艂ysza艂 jej oddech, przyspieszony i p艂ytki. Przestraszona? Przemy艣liwuj膮ca od nowa pomys艂 zostania jego kochank膮?
Nagle poczu艂 jej d艂onie na piersi, przesuwaj膮ce si臋 ku szyi. Zr臋cznie 艣ci膮gn臋艂a rozche艂stan膮 koszul臋, a potem, niczym 艣lepiec poznaj膮cy rze藕b臋, zacz臋艂a b艂膮dzi膰 palcami po pi臋tnie z niezwyk艂膮 delikatno艣ci膮.
- Przygl膮da艂am ci si臋, kiedy spa艂e艣.
Zdziwi艂 si臋. Sen mia艂 bardzo lekki. Zawsze tak by艂o. Cz臋sto od tego zale偶a艂o jego 偶ycie. Wida膰 jaka艣 cz臋艣膰 jego umys艂u rozpozna艂a j膮i pozwoli艂a mu spa膰 dalej w poczuciu bezpiecze艅stwa.
Widzia艂am to. To r贸偶a, prawda? - szepta艂a, igraj膮c koniuszkami palc贸w z jego cia艂em, z jego 偶yciem.
Tak.
By艂e艣...
Napi臋tnowany. W wi臋zieniu.
Dlaczego?
194
- Stra偶nik twierdzi艂, 偶e dla pami臋ci. Ale nie o tym, o czym on chcia艂, bym
pami臋ta艂.
Jej dotyk by艂 hipnotyzuj膮cy, g艂os zdawa艂 si臋 ciep艂ym pr膮dem, w kt贸rym pragn膮艂 zaton膮膰.
Wi臋c o czym?
Dla pami臋ci, bym si臋 trzyma艂 z daleka od wi臋zie艅.
Nie oczekiwa艂a tego. Us艂ysza艂 jej westchnienie, a potem cichy 艣miech. Splot艂a d艂onie na jego szyi.
Szkoda. R贸偶a, tak egzotyczna i wykwintna, powinna przypomina膰 o przyjemno艣ciach.
Czy偶by艣 mnie kusi艂a?
Mam nadziej臋.
Jak膮 gr臋 prowadzi艂a? By艂 ju偶 zm臋czony grami. Od sn贸w o 艣mierci przeni贸s艂 si臋 do czujnego wyczekiwania na jawie, a jego cia艂o 艣wi臋towa艂o, oci臋偶a艂e z po偶膮dania, twardsze z ka偶dym momentem. By艂 niecierpliwy, niezaspokojony, a opanowanie, kt贸re tak pieczo艂owicie praktykowa艂, nie zdawa艂o egzaminu tutaj, w ciemno艣ci, gdy mia艂 pod sob膮 jej cia艂o.
A jak mam zareagowa膰? - spyta艂 ch艂odno, chocia偶 jego d艂onie wsun臋艂y si臋 pod jej ramiona, lekko j膮 unosz膮c.
Jak m臋偶czyzna - odpowiedzia艂a.
Och, mog臋 ci臋 zapewni膰, 偶e pod tym wzgl臋dem nie b臋dziesz zawiedziona. - U艣miechn膮艂 si臋 w ciemno艣膰. - Chodzi艂o mi o to, jaki styl powinienem przybra膰. Kim mam by膰 w tym ciemnym pokoju?
Nie rozumiem - odpar艂a zmieszana.
Wolisz g艂adkiego szermierza, wyrafinowanego hultaja czy podejrzanego bywalca spelunek? Mam by膰 czu艂y czy szorstki, poch艂oni臋ty w艂asn膮 przyjemno艣ci膮? Mam ci臋 zasypywa膰 komplementami czy przysi臋gami?
Cofn臋艂a si臋.
Nie rozumiem ci臋. Przysz艂am na tw膮 pro艣b臋. Powiedzia艂e艣, 偶e je艣li zechc臋 kochanka, powinnam przyj艣膰 do ciebie. A teraz ze mnie 偶artujesz.
A ja my艣la艂em, 偶e ty 偶artujesz ze mnie. - Wymaca艂 zapi臋cie jej surduta, rozpi膮艂, uni贸s艂 jej r臋ce i uwolni艂 od ubioru kr臋puj膮cego swobod臋 ruch贸w. Leniwie rozwi膮za艂 krawat, pozwoli艂 mu zsun膮膰 si臋 na pod艂og臋 i zabra艂 si臋 do rozpinania jej koszuli. Nie opiera艂a si臋. Jednym p艂ynnym ruchem 艣ci膮gn膮艂 jej koszul臋 przez g艂ow臋 i wymaca艂 palcami tkanin臋 pod spodem. Cienk膮 jak paj臋czyna, ciep艂膮 i delikatnie perfumowan膮. Haleczka.
- Jak... jak to? - Zacisn臋艂a d艂onie na jego ramionach, jak gdyby potrze
bowa艂a kotwicy. Zignorowa艂 trwog臋 ukryt膮 w tych skurczonych palcach.
195
Zignorowa艂, chc膮c podnie艣膰 j膮 z 艂贸偶ka, postawi膰 na nogi i odes艂a膰, sk膮d przysz艂a.
- C贸偶 - powiedzia艂, skubi膮c kokardki na g贸rze koszulki, dop贸ki ich nie
rozwi膮za艂, tak 偶e materia艂 si臋 rozchyli艂. Roz艂o偶y艂 go szeroko i wyczu艂, 偶e
nocne powietrze pokry艂o g臋si膮 sk贸rk膮 cia艂o mi臋kkie jak aksamit. - To ty
przysz艂a艣 do mnie w ciemno艣ci przebrana za ch艂opca. - Opuszcza艂 g艂ow臋, a偶
dotkn膮艂 wargami nasady jej szyi. Rozchyli艂 usta. Jej puls trzepota艂 mu si臋
gor膮czkowo pod j臋zykiem. - Skoro sama grasz rol臋, my艣la艂em, 偶e chcia艂a
by艣 i mnie jak膮艣 wyznaczy膰. - Powi贸d艂 koniuszkiem j臋zyka po delikatnej
ko艣ci obojczykowej. - Mam spor膮 bieg艂o艣膰 w wielu rolach.
Zadr偶a艂a. Pu艣ci艂 j膮, siad艂 w pewnej odleg艂o艣ci i 艣ci膮gn膮wszy nocn膮 koszul臋, odrzuci艂 na bok.
Spojrza艂 w d贸艂 na jej majacz膮c膮 w ciemno艣ci posta膰, wzi膮艂 j膮 za r臋k臋 i po艂o偶y艂 sobie jej d艂o艅 po艣rodku piersi. Poznawszy, 偶e jest nagi, skuli艂a d艂o艅 w pi臋艣膰.
- No wi臋c - pyta艂 zd艂awionym g艂osem - czego ode mnie chcesz? Jaki
kostium mam przywdzia膰?
Jej twarda pi膮stka powoli si臋 rozsun臋艂a, a napi臋cie w ca艂ym ciele zel偶a艂o w ostatecznej kapitulacji.
- Kochaj mnie.
S艂owa nie g艂o艣niejsze ni偶 oddech, ostro偶ne i niepewne, przebi艂y go na wylot, naznaczaj膮c jak pi臋tno.
Opad艂 w d贸艂 i zawis艂 nad ni膮 wsparty na r臋kach. Ca艂owa艂 jej skronie i oczy, g艂adkie czo艂o i zarys szcz臋ki, wyst臋p nosa i okr膮g艂o艣膰 policzka. Jej d艂o艅, rozchylona jak kwiat na k臋dzierzawych w艂osach okrywaj膮cych mu pier艣, ch艂on臋艂a jego gor膮co, rytm jego pulsu.
- Kochaj mnie - powt贸rzy艂a.
Opad艂 ni偶ej z j臋kiem i nakry艂 j膮 swym cia艂em. Mi臋kkie piersi podda艂y si臋, gdy wodzi艂 d艂o艅mi od jej ramion ku w膮skiej talii i rozkosznemu, kobiecemu rozszerzeniu bioder. Stan臋艂y mu na drodze aksamitne pantalony. Rozpi膮艂 przednie rozci臋cie i przesun膮艂 r臋ce w d贸艂 jej bioder, zdzieraj膮c spodnie, najpierw jedn膮 nogawk臋, potem drug膮.
Przeturla艂 si臋 na bok, poci膮gaj膮c j膮 ze sob膮 a jego d艂o艅 zacz臋艂a powrotn膮 w臋dr贸wk臋 w g贸r臋, od aksamitnej sk贸ry wn臋trza jej uda. Wsun臋艂a si臋 pod cienk膮 koszulk臋 i poszuka艂a piersi, j臋drnej i kszta艂tnej. Ugniata艂 j膮 delikatnie, bawi艂 si臋 ni膮, s艂ysz膮c najpierw leciutkie zach艂y艣ni臋cie, potem cichy j臋k i wreszcie dr偶膮ce westchnienie.
Wtedy otoczy艂 tward膮 brodawk臋 wargami i zacz膮艂 ssa膰.
196
Helena wierci艂a si臋 niespokojnie, nie wiedz膮c, czego chce, jak o to prosi膰, co da膰 w zamian. Jak to dziewica, pomy艣la艂 Ram z b艂yskiem humoru, a wtedy z lekkim j臋kni臋ciem wygi臋艂a si臋 w 艂uk na spotkanie rozkoszy, jak膮 jej dawa艂, i zag艂臋bi艂a d艂onie w jego w艂osach. Serce zabi艂o mu mocniej, a w g艂owie zawirowa艂o od jej zapachu i smaku.
Jakim艣 cudem zdoby艂 si臋 na pow艣ci膮gliwo艣膰, daj膮c pierwsze艅stwo potrzebie zwolnienia tempa, wa偶niejszej ni偶 potrzeba zanurzenia w niej twardej m臋sko艣ci rosn膮cej mu mi臋dzy nogami. Pu艣ci艂 sp臋cznia艂a brodawk臋 i powi贸d艂 d艂ugim, wilgotnym poca艂unkiem ku p艂ytkiemu zag艂臋bieniu jej brzucha, by przeci膮gn膮膰 j臋zykiem po ma艂ym w臋ze艂ku i wywo艂a膰 dreszcz w ca艂ym jej ciele. G艂adz膮c jej ramiona, boki i uda, przesuwa艂 si臋 ni偶ej.
- Prosz臋 - szepn臋艂a. - Prosz臋, Ram. - Wbi艂a palce w jego barki, szukaj膮c
jakiej艣 kotwicy w sztormie, kt贸ry przewala艂 si臋 nad ni膮 i w niej.
Podsun膮艂 pod ni膮 d艂onie, uj膮艂 i uni贸s艂 kr膮g艂e po艣ladki i jednocze艣nie cofn膮艂 ramiona, rozsuwaj膮c jej uda.
Ram?
Zaufaj mi. Pozw贸l mi zrobi膰 tak, by by艂o lepiej - szepta艂, delikatnie muskaj膮c wargami i pieszcz膮c jej uda.
To nieprzyzwoite! - sapn臋艂a, pr贸buj膮c zacisn膮膰 uda. Bez powodzenia.
Tak - powiedzia艂 i opad艂 na ni膮 ustami. Szarpn臋艂a si臋, a on przytrzyma艂 j膮 cia艣niej i przesun膮wszy w d贸艂, leniwie tropi艂 mi臋kk膮 kobiec膮 fa艂dk臋 wzd艂u偶 w膮skiego wej艣cia do malutkiego p膮czka na g贸rze.
To jest grzeszne... Ach!
Tr膮ci艂 j臋zykiem malutki 艣rodek. Wzdrygn臋艂a si臋. Zareagowa艂a natychmiast, wyginaj膮c si臋 w 艂uk ku jego ustom. Uni贸s艂 j膮 tym razem mocniej dra偶ni膮c j臋zykiem, ustalaj膮c pewien rytm.
- Nie... och, prosz臋. - S艂owa pada艂y zd艂awione, jej cia艂o sta艂o si臋 wilgot
ne. - Nie wolno... nie, prosz臋. Zr贸b to... Co to?
Pie艣ci艂 j膮 teraz szybciej, czuj膮c narastaj膮ce napi臋cie w smuk艂ych udach i w palcach r膮k wbijaj膮cych si臋 zapami臋tale w jego barki. Po偶膮danie go rozdziera艂o, pali艂o ogniem gor臋tszym ni偶 wszystko, co mog艂o zaoferowa膰 wi臋zienie LeMons.
Krew szumia艂a mu w uszach. Mi臋艣nie brzucha si臋 napi臋艂y. Jeszcze nie. Jeszcze nie. Trzeba jej pokaza膰, 偶e na ko艅cu czeka rozkosz. Nie tylko b贸l.
Zamkn膮艂 oczy i wszed艂 w ni膮 j臋zykiem.
- Och...! Och...! Nie. Tak! - Zadr偶a艂a, wygi臋艂a si臋 w 艂uk i tkwi艂a tak nie
ruchomo d艂ug膮 chwil臋. Nie oddycha艂a. A potem kr贸tki spazm. I jeszcze je
den. Osuwa艂a si臋 bezw艂adnie, gdy napi臋cie odp艂ywa艂o z jej cia艂a.
I wtedy si臋 roze艣mia艂a.
197
Roze艣mia艂a si臋, bo ba艂a si臋, 偶e si臋 rozp艂acze. O Bo偶e! Nic dziwnego! Wszystkie te rzeczy, o kt贸rych Kate jej m贸wi艂a. Och, teraz rozumie.
- Na og贸艂 m艂ode damy nie odpowiadaj膮 艣miechem na me pieszczoty. -Jedwabisty g艂os Rama w艣lizgiwa艂 si臋 w jej my艣li jak ciep艂a brandy, rozgrzewaj膮c j膮 na nowo. Czy taki los jest jej teraz przeznaczony? Kilka s艂贸w Rama i jej sk贸ra p艂onie, piersi staj膮 si臋 ci臋偶kie i wra偶liwe, a usta bole艣nie pragn膮 jego ust?
Unios艂a ramiona i znalaz艂a go schylonego nad sob膮 twardy, umi臋艣niony tors, szczup艂e boki, szerokie bary, w膮skie biodra. Wstrzymywa艂 oddech, trwaj膮c w wyczekiwaniu. Czego? Jej dotkni臋cia?
Zsun臋艂a d艂onie z jego ramion na pier艣, przeczesuj膮c mi臋kkie k臋dziory. Zadr偶a艂, lecz pozosta艂 nieruchomy, gdy wodzi艂a koniuszkami palc贸w po pi臋tnie w kszta艂cie r贸偶y. Chcia艂a go poca艂owa膰, a w tej ciemnej magicznej kuli by艂a zdolna zrobi膰 wszystko, co zechce.
Zarzuci艂a mu r臋ce na szyj臋 i podci膮gn臋艂a si臋, ca艂uj膮c pi臋kn膮 twarz, szorstk膮 od porannego zarostu. Ca艂owa艂a jego brod臋 i szyj臋. Przesun臋艂a si臋 ni偶ej, muskaj膮c wargami obojczyk i miejsce nad zaognionymi, wypuk艂ymi szramami pi臋tna.
Jestem uwa偶any przez prawie wszystkich, kt贸rzy mnie znaj膮, za wyj膮tkowo pow艣ci膮gliwego. - Jego g艂os nie brzmia艂 pow艣ci膮gliwie. Brzmia艂 ironicznie. -Ale ty rzucasz wyzwanie tej opinii, moja kochana.
Naprawd臋? - mrukn臋艂a, szczypi膮c go. Jego sk贸ra, tak cudownie ciep艂a, by艂a lekko wilgotna. Dow贸d wstrzemi臋藕liwo艣ci, kt贸r膮 sobie przypisywa艂.
Chcia艂em uczyni膰 to delikatnie. Subtelnie.
Co? - spyta艂a, pr贸buj膮c 艣ci膮gn膮膰 go na siebie, ogarni臋ta nag艂膮 potrzeb膮 zatoni臋cia w nim, stopienia si臋 ich cia艂.
To - powiedzia艂 i opad艂 w d贸艂. Spotka艂a jego wargi otwartymi ustami, szukaj膮c j臋zykiem jego j臋zyka. Wymieniali z zapami臋taniem nami臋tne poca艂unki, a jego cz艂onek pulsuj膮cy tward膮 obecno艣ci膮 naciska艂 na wn臋trze jej ud.
Si臋gn膮艂 d艂oni膮, rozchyli艂 fa艂dki, kt贸re zwil偶y艂a rozkosz, i odnalaz艂szy ten najwra偶liwszy punkt, zacz膮艂 g艂adzi膰 go kciukiem. Wygi臋艂a biodra ku g贸rze, chc膮c wi臋cej, lgn膮c do niego. Trz臋s膮cymi si臋 d艂o艅mi rozchyli艂 jej nogi, wsun膮艂 si臋 mi臋dzy nie i zast膮pi艂 palec czym艣 grubym i twardym.
- Jeszcze, Ram - b艂aga艂a rw膮cym si臋 g艂osem. - Prosz臋.
198
Wszed艂 w ni膮. Otworzy艂a szeroko oczy, a nadchodz膮ce spe艂nienie uciek艂o przed tym ostrym wtargni臋ciem. Skuli艂a si臋 i cofn臋艂a instynktownie. Chwyci艂 jej biodra dr偶膮cymi d艂o艅mi.
- Nie! - wychrypia艂. - Nie ruszaj si臋!
Przygryz艂a warg臋, zmuszaj膮c si臋 do trwania w bezruchu. S艂ysza艂a jego oddech, szorstki i nier贸wny. Jego g艂owa opada艂a, czo艂o zbli偶a艂o si臋, by spocz膮膰 na jej ramieniu. Czeka艂a, napi臋ta i troch臋 wystraszona. Wiedzia艂a, 偶e to zwykle boli, ale pomy艣la艂a, 偶e przez to, co si臋 zdarzylo przedtem, przyj臋艂a...
Poca艂owa艂 j膮 w szyj臋, opar艂 g艂ow臋 na jej g艂owie i delikatnie ca艂owa艂 sk贸r臋 za uchem. Jego u艣cisk stopniowo zel偶a艂, chocia偶 ta jego cz臋艣膰 nadal zag艂臋bia艂a si臋 w jej cia艂o, wci膮偶 twarda i gruba.
- Przepraszam - powiedzia艂 i delikatnie musn膮艂 wargami jej usta. - Ni
gdy tego nie robi艂em z dziewic膮. Ja... nie jestem... - g艂os mu zamiera艂. -
Chcia艂bym to zrobi膰 lepiej, gdybym tylko wiedzia艂 jak.
Kocha艂a go.
Si臋gn臋艂a d艂oni膮 do jego policzka. Zanurzy艂 twarz w jej d艂oni. Poruszy艂a si臋. Uczucie jego obecno艣ci w niej ju偶 nie by艂o takie bolesne, a ruch tr膮ci艂 strun臋 rozkoszy.
- Czy to jest uprawianie mi艂o艣ci? - spyta艂a.
Poruszy艂 si臋, wycofuj膮c si臋 z niej. Nie chcia艂a mu pozwoli膰. Zaskoczona, pod膮偶y艂a za jego ruchem.
- Nie - szepn膮艂. - Tak jak teraz.
Zn贸w wsun膮艂 si臋 w ni膮, wywo艂uj膮c szarpni臋cie na nowo obudzonego po偶膮dania. Cofn膮艂 si臋 i zacz膮艂 niespieszny powr贸t, a ona unios艂a biodra, by go przyj膮膰, ogarni臋ta niecierpliwym pragnieniem.
- Dobry Bo偶e - wychrypia艂 zd艂awionym g艂osem i zacz膮艂 si臋 porusza膰 w po
wolnym, zaborczym rytmie, w kt贸rym przyciska艂 najbardziej wra偶liw膮 cz臋艣膰
jej kobiecego cia艂a do twardego grzbietu swojego cz艂onka. Chcia艂a wi臋cej.
Chcia艂a czu膰 go g艂臋boko w sobie, jego cia艂o z艂膮czone z jej cia艂em. Roz艂o偶y艂a
szerzej nogi, wygi臋艂a biodra, odpowiada艂a na coraz szybsze pchni臋cia.
St臋kn膮艂, chwyci艂 jej nogi pod kolanami i opar艂 sobie na biodrach, czyni膮c
swe posiadanie g艂臋bszym.
Jej cia艂o przyjmowa艂o to skwapliwie. Kiedy chwyci艂 jej d艂onie i spl贸t艂szy jej palce ze swymi, rozci膮gn膮艂 jej r臋ce wysoko nad g艂ow膮 i trzyma艂 j膮 tak przygwo偶d偶on膮, rozpozna艂a szalej膮cy puls, kt贸ry narasta艂, zataczaj膮c coraz cia艣niejsze kr臋gi. Czu艂a go w sobie i na sobie, silnego, m臋skiego... rozkosz rozlewaj膮c膮 si臋 w niej... krzyk m臋skiej ulgi i... wtedy... wtedy... och! wtedy!
199
Opad艂a wyczerpana, bez si艂, gdy si臋 z niej wysuwa艂. Jej my艣li roztapia艂y si臋 i wirowa艂y. W艂asne cia艂o wydawa艂o si臋 obce, bezwolne, bezw艂adne. Hedonistyczne, pomy艣la艂a. Nasycone tak膮 rozkosz膮, 偶e wi臋kszej by nie znios艂a. Mo偶e polubi bycie hedonistk膮. Si臋gn臋艂a ku Ramowi, chc膮c zn贸w bada膰 p艂aszczyzny i kontury jego postaci. Ale on usiad艂.
- Przynios臋 wod臋 i r臋cznik.
To by艂oby cudownie...
- Nie! - Usiad艂a gwa艂townie i okry艂a si臋 prze艣cierad艂ami, jak gdyby m贸g艂
j膮 widzie膰. - Nie! - Je艣li przyniesie wod臋, przyniesie 艣wiat艂o. Zobaczy j膮.
Nie by艂a na to gotowa. Chcia艂a istnie膰 poza 艣wiatem jeszcze cho膰 chwil臋
d艂u偶ej. Z nim.
W pokoju panowa艂a cisza. Na zewn膮trz, za oknem, ci臋偶ka platforma przetoczy艂a si臋 z turkotem, dzwonki uprz臋偶y d藕wi臋cza艂y w ciszy pierwszego brzasku.
Materac zatrzeszcza艂, gdy Ram wstawa艂.
- Dlaczego nie, Heleno? - spyta艂 ch艂odno. - Czy wci膮偶 si臋 upierasz, by za
mnie nie wyj艣膰?
25. Odwr贸t:
cofni臋cie sie; przeciwie艅stwo ruchu
do przodu
Na d藕wi臋k swego imienia Helena zerwa艂a si臋 na r贸wne nogi.
- Od kiedy wiedzia艂e艣?
Zas艂ony nagle si臋 rozsun臋艂y, 艣wiat艂o zala艂o pok贸j. Przyci膮gn臋艂a prze艣cierad艂a do piersi, mrugaj膮c. On obr贸ci艂 si臋, z d艂oni膮 wci膮偶 na sznurze zas艂ony, ca艂kiem nagi. Jakby tego nie zauwa偶a艂. Sta艂 tak samo wynio艣le i oboj臋tnie, jak w sali balowej lady Tilpot, prezentuj膮c umi臋艣nione r臋ce i pot臋偶ne nogi pokryte takim samym ciemnym ow艂osieniem, jak to najego piersi i w dole brzucha. Spojrza艂a ni偶ej. Gor膮co uderzy艂o jej na policzki i odwr贸ci艂a wzrok.
Od kiedy? - powt贸rzy艂a.
Od pocz膮tku. Wiedzia艂em, kim jeste艣, w chwili gdy ci臋 zobaczy艂em w Alei Kochank贸w.
200
Wiedzia艂? Ca艂owa艂 j膮 w taki spos贸b w Vauxhall, prawie j膮 posiad艂 pod 艣cian膮 w zau艂ku, a potem spotyka艂 si臋 z ni膮 jako Helen膮 Nash, udaj膮c, 偶e j膮 uwodzi, 偶e wcze艣niej nie pozna艂, jak 偶arliw膮 odpowied藕 mo偶e od niej wydoby膰. Pozwoli艂 jej przychodzi膰 do siebie, cho膰 ca艂y czas wiedzia艂, 偶e ona...
- Ty b臋karcie.
Sta艂 ty艂em do 艣wiat艂a, tak 偶e nie da艂o si臋 odczyta膰 wyrazu jego twarzy.
Zgadza si臋. - Co za jedwabisty g艂os. A jaki suchy. -Ale my艣la艂em, 偶e ju偶 om贸wili艣my t臋 kwesti臋.
Bawi艂e艣 si臋 mn膮! Tak jak si臋 bawisz tymi m臋偶czyznami, kt贸rych uczysz szermierki.
Nie. To nieprawda.
Prawda - upiera艂a si臋, upokorzona i w艣ciek艂a. Poderwa艂a si臋 z 艂贸偶ka, chwyci艂a swe pantalony i zacz臋艂a wk艂ada膰.
On nawet nie drgn膮艂.
- Czy powinienem powiedzie膰, 偶e 偶a艂uj臋? - spyta艂. - Bo je艣li tego pani
sobie 偶yczy, zrobi臋 to, ale prosz臋 sobie przypomnie膰, panno Nash, 偶e to pani
zacz臋艂a maskarad臋. Ja tylko si臋 dostosowa艂em.
Z艂apa艂a bia艂膮 koszul臋 le偶膮c膮 na krze艣le i wci膮gn臋艂a przez g艂ow臋.
Trzeba mi by艂o powiedzie膰! M贸g艂 pan przerwa膰 maskarad臋 w ka偶dej chwili!
I co? - Jedwabisto艣膰 znikn臋艂a, teraz w jego g艂osie d藕wi臋cza艂 gniew. -Zepsu膰 pani przygod臋? To dla mnie nie do pomy艣lenia rozczarowa膰 dam臋.
B臋kart!
- Znowu? Doprawdy, je艣li zamierza pani odwiedza膰 r贸偶ne zakazane miejsca,
b臋d臋 musia艂 pani膮 nauczy膰 kilku nowych s艂贸w. „B臋kart" jest 偶a艂o艣nie nijaki.
Poczu艂a 艂zy nap艂ywaj膮ce do oczu. Nie. Nie b臋dzie p艂aka膰. Podnios艂a z pod艂ogi sw贸j krawat i zawi膮za艂a na szyi, po czym wsun臋艂a bose stopy w pantofle.
Heleno. - Podszed艂 do niej. Teraz 艣wiat艂o pada艂o mu prosto na twarz. Surow膮 i gniewn膮. - Heleno, zaczekaj.
Po co? 呕eby艣 si臋 jeszcze troch臋 po艣mia艂?
Nie 艣miej臋 si臋.
Odrzuci艂a w ty艂 g艂ow臋, odgarniaj膮c w艂osy.
- Jakie to musia艂o by膰 zabawne. Dostojna, niedost臋pna panna Nash sp贸艂-
kuj膮ca z tob膮 jak kotka w czasie rui. Och! - Zakry艂a twarz.
Z艂apa艂 j膮 za r臋k臋 i okr臋ci艂 ku sobie.
- Wi臋c stoisz o tyle wy偶ej ode mnie, 偶e my艣l o po偶膮daniu mnie rozpala
ognie upokorzenia na twych policzkach? - wycedzi艂 przez z臋by.
201
Nigdy, nie widzia艂a na jego twarzy takich emocji. Oczy mu p艂on臋艂y, szcz臋ka drga艂a, wargi wykrzywia艂y si臋 szyderczo.
A skoro ju偶 jeste艣my przy omawianiu miejsca i czasu zrzucenia maski, panno Nash, to kiedy zamierza艂a pani mi powiedzie膰, kim jest? A mo偶e chcia艂a pani po prostu przychodzi膰 po ciemku do mego 艂贸偶ka, dop贸ki si臋 pani nie znudzi kochanek b臋kart?
Nie!
Wi臋c kiedy? - spyta艂, bole艣nie 艣ciskaj膮c jej nadgarstek. - Kiedy zamierza艂a艣 wyjawi膰 mi swe imi臋, Corie?
Wlepi艂a w niego wzrok, rozw艣cieczona, niezdolna odpowiedzie膰. Nie wiedzia艂a, kiedy. Nie wybiega艂a my艣l膮 tak daleko naprz贸d. W tym w艂a艣nie tkwi艂 problem. B臋d膮c z nim, w og贸le nie my艣la艂a. Po prostu... pragn臋艂a. Dlatego, 偶e go kocha.
By艂a taka naiwna, taka g艂upia. Przecie偶 on musia艂 wiedzie膰. Wszystko, co
jest zdolna ocali膰 z tej nocy, to n臋dzne strz臋py dumy. Zadar艂a brod臋, nie
zwa偶aj膮c na 艂zy ciekn膮ce jej po twarzy.
Zmarszczy艂 brwi w nag艂ym b贸lu.
Nie r贸b tego.
Pozw贸l mi odej艣膰.
Nie. Nie masz racji. - Pokr臋ci艂 g艂ow膮. - M贸wimy o zupe艂nie r贸偶nych rzeczach. Wyjd藕 za mnie.
To nie b臋dzie konieczne. Zapewniam ci臋, nie pocz臋艂am. - Spodziewa艂a si臋 miesi膮czki lada dzie艅.
To nie ma nic wsp贸lnego z konieczno艣ci膮 - odpar艂, a gniew na nowo rozpali艂 si臋 w jego oczach. - Musisz wiedzie膰, 偶e ja...
Panie Munro! - Rozleg艂o si臋 gwa艂towne stukanie do drzwi sypialni. -Panie Munro! Prosz臋! - nawo艂ywa艂 gor膮czkowo Gaspard.
Nie teraz, Gaspard! - zagrzmia艂 Ramsey, nie przestaj膮c patrze膰 w oczy Helenie.
Ale prosz臋 pana! Powiedzia艂 pan, 偶e je艣li ta dama przyjdzie, mam pana zawiadomi膰, 偶eby nie wiem co! - krzycza艂 Gaspard zza drzwi. - Ona tu jest! Bardzo zdenerwowana. Nalega, 偶e musi pana zobaczy膰!
B贸l, szybki jak my艣l, targn膮艂 Helen膮. Otworzy艂a szeroko oczy zaszokowana zdrad膮.
Nie. - Przeszywa艂 j膮 wzrokiem. - Nie. - Kr臋ci艂 g艂ow膮, wyci膮gaj膮c do niej r臋ce, ale cofn臋艂a si臋 gwa艂townie, byle dalej od niego, i po omacku szuka艂a drzwi.
Heleno, to nieporozumienie. - Jego g艂os by艂 napi臋ty, ale w oczach zgas艂a nadzieja. Wygl膮da艂 jak skazaniec.
202
- Och, nie - wyszepta艂a wargami mokrymi od w艂asnych 艂ez. - Zrozumia艂am. Prosz臋 przekaza膰 me przeprosiny tej damie i powiedzie膰 jej, 偶e nie zdawa艂am sobie sprawy, 偶e staj臋 jej na drodze.
Szarpni臋ciem otworzy艂a drzwi i wybieg艂a.
Ramsey kl膮艂 dziko, narzucaj膮c na siebie szlafrok i wybiegaj膮c za Helen膮 na korytarz. Znikn臋艂a. Niech to diabli! Mia艂 j膮 w ramionach, w swoim 艂贸偶ku i j膮 wyp臋dzi艂. Przez swoj膮 dum臋, przez t臋 przekl臋t膮 dum臋!
Mia艂a racj臋. Powinien by艂 jej powiedzie膰 na samym pocz膮tku, 偶e wie, kim ona jest. Ale nie powiedzia艂. Najpierw dlatego, 偶e nieufnie traktowa艂 jej zapewnienia, 偶e szuka przygody, a p贸藕niej dlatego, 偶e chcia艂, by do niego przysz艂a. Pragn膮艂, aby zrozumia艂a... do diab艂a, co? 呕e go kocha i mo偶e mu zaufa膰?
Dlaczego mia艂aby to zrobi膰, skoro nigdy nie zazna艂a tego od niego? Bo偶e, jak uparcie b艂膮dzi艂... a teraz j膮 straci艂.
Pustka otwar艂a si臋 w jego sercu, zostawiaj膮c tylko ziej膮c膮 ran臋. Zacisn膮艂 powieki. Lito艣ciwy Bo偶e, co on zrobi艂?
- Ramsey!
Z dzikim st臋kni臋ciem obr贸ci艂 si臋 w miejscu na d藕wi臋k kobiecego g艂osu. Pa藕 Winebarger chwyci艂a si臋 d艂oni膮 za serce i cofn臋艂a, widz膮c wyraz jego twarzy.
- Ona znikn臋艂a, Ram! Helena! Sp臋dzi艂am ca艂膮 noc na poszukiwaniach,
objecha艂am ca艂e miasto, zanim tu przysz艂am, bo wiedzia艂am, 偶e ty...
Zacisn膮艂 powieki i wzi膮艂 g艂臋boki oddech. Walczy o panowanie nad sob膮, pomy艣la艂a. Ram Munro, najbardziej opanowany m臋偶czyzna, jakiego zna艂a. Wyci膮gn臋艂a r臋ce w ge艣cie wsp贸艂czucia i b艂agania.
Tak mi przykro. Zgubi艂am j膮 z oczu, a DeMarc nie wiadomo gdzie si臋 podziewa i... Och, Ram! Obawiam si臋 najgorszego! Wybacz mi! Przysi臋gam, 偶e robi艂am, co w mojej mocy. by spe艂ni膰, o co prosi艂e艣. Prosz臋, ubierz si臋 zaraz. Musimy j膮 znale藕膰.
Ona jest bezpieczna, Paziu.
Nie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Znikn臋艂a...
W艂a艣nie wysz艂a ode mnie.
203
Odr臋twia艂a Helena wchodzi艂a schodami dla s艂u偶by do swego pokoju na drugim pi臋trze. Oczywi艣cie, 偶e jest inna kobieta. To r贸wnie oczywiste jak to, 偶e wiedzia艂, kim ona jest. M臋偶czyzna taki jak on pewnie rozpoznawa艂 kobiety po zapachu. Pewnie uczy艂 si臋 na pami臋膰 indywidualnych kszta艂t贸w, brzmienia okrzyk贸w, sposobu, w jaki ca艂owa艂y...
Otar艂a oczy mokre od 艂ez. Nie wolno jej p艂aka膰. Ju偶 nigdy wi臋cej. Musi odzyska膰 panowanie nad sob膮. Czy nie jest pe艂n膮 godno艣ci, niedost臋pn膮 pann膮 Nash?
Ca艂y czas dawa艂 jej wskaz贸wki. Nie chcia艂 jej uczy膰 szermierki, ale przy wszystkich zastrze偶eniach, jakie zg艂asza艂, nie wymieni艂 najbardziej oczywistego: 偶e kobieta nie nosi szpady. Chyba 偶e nie jest ubrana po kobiecemu. A kiedy na jej widok powiedzia艂 „Helena", zwraca艂 si臋 do niej po imieniu, a nie przywo艂ywa艂 w pami臋ci twarz osoby niewidzianej od dawna.
Dlaczego mu nie powiedzia艂a? Dlaczego nie wyjawi艂a, kim jest, na samym pocz膮tku? Zna艂a odpowied藕. Dlatego, 偶e zafascynowa艂 j膮,ten jego 艣wiat bez regu艂 i bez konsekwencji. A jednak by艂y konsekwencje. Zakocha艂a si臋. Ustaw si臋 w kolejce, Heleno, powiedzia艂a sobie. Czekaj na swoj膮 kolej. Niech to licho, znowu 艂zy.
Zawsze uwa偶a艂a si臋 za lepsz膮 od innych, u艣wiadomi艂a sobie. Troch臋 wy偶ej stoj膮c膮 pod wzgl臋dem zalet umys艂u i odrobin臋 bardziej wyrafinowan膮 w swym opanowaniu.
Przygryz艂a wargi. Do diab艂a z opanowaniem. Pragn臋艂a po prostu zn贸w znale藕膰 si臋 w jego ramionach.
Czy powinna wr贸ci膰 do niego i powiedzie膰: „Tak, wyjd臋 za ciebie", a przez nast臋pne lata stara膰 si臋 nie s艂ysze膰 szept贸w o jego kolejnych podbojach? Tak. Nie!
Wi臋c mo偶e powinna zosta膰 jego kochank膮? Przedmiotem, kt贸ry mo偶na wymieni膰 na nowy, kiedy 艂adniejsza, 艣wie偶sza twarz wpadnie w oko? Och, z pewno艣ci膮 za艂atwi艂by rzecz, jak nale偶y. Ram Munro wszystko robi, jak nale偶y. Urz膮dzi艂by j膮 w jakim艣 domu z przyzwoit膮 sumk膮 w banku, ale... widywa艂aby go z jego najnowsz膮 mi艂o艣ci膮. W parku. W operze. Na przeja偶d偶ce w St. James.
Czy perspektywa z艂amanego serca jest warta roku z nim? Czterech lat? Dziesi臋ciu? Nie. Tak!
Z piek膮cymi oczyma stan臋艂a pod swymi drzwiami. Gdzie艣 w g艂臋bi domu zegar wybi艂 pi膮t膮. Rozwi膮za艂a krawat i co艣 uk艂u艂o j膮 w kciuk. Apatycznie
204
zerkn臋艂a na d艂o艅. Z艂ota szpilka z r贸偶膮 po艂yskiwa艂a na tle bia艂ego jedwabiu. W po艣piechu musia艂a wzi膮膰 krawat Ramseya zamiast swego.
Dotkn臋艂a ma艂ej rze藕bionej r贸偶y dr偶膮cymi palcami i pomy艣la艂a o Ramie. Cho膰 torturowany, napi臋tnowany, nie da艂 si臋 z艂ama膰.
„Trzyma膰 si臋 z dala od wi臋zie艅" - powiedzia艂, 偶e tego nauczy艂y go doznane cierpienia. Nosi艂 r贸偶臋 zar贸wno na ubraniu, jak i pod nim.
Pchn臋艂a drzwi...
- Helena!
Cofn臋艂a si臋 odruchowo na d藕wi臋k g艂osu Flory, a potem niepewnie wesz艂a do 艣rodka. Na jej 艂贸偶ku wznosi艂o si臋 k艂臋bowisko ko艂der i kap.
- Floro?
Wielkie br膮zowe oczy wyjrza艂y znad skraju ci臋偶kiej we艂nianej ko艂dry.
Co ty tu robisz? - spyta艂a Flora niespokojnie. Nie, to nie by艂 niepok贸j, tylko z艂o艣膰.
Sypiam tutaj. - Helena nie mia艂a zamiaru wyja艣nia膰, sk膮d wraca. - Co ty tu robisz?
Zostawi艂am ci list. Wsun臋艂am pod drzwi wczoraj po dziesi膮tej.
Jaki list? - mrukn臋艂a Helena zdezorientowana. Nie by艂a w nastroju do zajmowania si臋 dziwactwami Flory, b臋d膮cymi skutkiem jej brzemienno艣ci.
Poprosi艂am ci臋, 偶eby艣 zamieni艂a si臋 ze mn膮 na pokoje o p贸艂nocy. Wi臋c kiedy tu przysz艂am i nie zasta艂am ciebie, uzna艂am, 藕e ty... - Zbita z tropu szeroko otworzy艂a oczy. - Je艣li nie by艂a艣 w moim pokoju, to gdzie by艂a艣? I to tak ubrana?
Ja... szuka艂am pana Goodwina, oczywi艣cie.
Ca艂膮 noc?
Tak.
Och, moja droga! - Kapa zsun臋艂a si臋, gdy Flora usiad艂a, wyci膮gaj膮c r臋ce do Heleny. - Moja najdro偶sza przyjaci贸艂ko. Ale nie musia艂a艣! Gdyby艣 tylko przeczyta艂a list. Bo w rzeczy samej pan Goodwin jest tutaj!
Flora strzepn臋艂a kap臋, ods艂aniaj膮c czerwonego jak burak, lecz promieniej膮cego zadowoleniem Oswalda Goodwina. Na szcz臋艣cie w nocnej koszuli. Helena wlepi艂a w niego wzrok i otworzy艂a usta ze zdumienia.
Co pan Goodwin robi w moim 艂贸偶ku? - spyta艂a i zaraz doda艂a: - Nie, nie odpowiadaj. Po prostu zabierz go st膮d.
Oczywi艣cie, panno Nash - powiedzia艂 Oswald i przesun膮wszy si臋 na skraj 艂贸偶ka, zacz膮艂 wpycha膰 r臋ce w co艣, co wygl膮da艂o na jeden z peniuar贸w Flory.
Czy zdajesz sobie spraw臋, 偶e gdyby ci臋 przy艂apano...
205
Oj, Heleno! - wykrzykn臋艂a Flora. - Naprawd臋 uwa偶asz mnie za tak膮 g艂upi膮? Oczywi艣cie, 偶e zdaj臋 sobie spraw臋 z konsekwencji. W艂a艣nie dlatego zamienili艣my si臋 z tob膮 pokojami. Ciocia Alfreda czasem zagl膮da do mnie w nocy, ale za nic w 艣wiecie nie przysz艂aby do pokoj贸w s艂u偶by.
A co mia艂abym jej powiedzie膰, gdyby zjawi艂a si臋 w twym pokoju i zasta艂a tam mnie?
- Co艣 by艣 wymy艣li艂a - odpar艂a Flora ufnie.
Spryciara, pomy艣la艂a Helena.
Ale czy nie mogli艣cie poczeka膰 z... z... byciem razem?- spyta艂a. - Przecie偶 pan Goodwin zapewnia艂 mnie, 偶e jego 艂贸d藕, 偶e tak powiem, ju偶 wchodzi do portu.
Istotnie - przyzna艂 Oswald, u艣miechaj膮c si臋 promiennie i zawi膮zuj膮c na kokardk臋 r贸偶ow膮 szarf臋 peniuaru. -To dlatego przys艂a艂em Florze list z wiadomo艣ci膮, 偶e do niej przyjd臋. Sprawy u艂o偶膮 si臋 za dwa dni.
Dwa dni - mrukn臋艂a Helena podejrzliwie.
Tak. Wtedy jest fina艂owa tura Wszech艣wiatowego Turnieju Pojedynk贸w. Walki eliminacyjne maj膮 si臋 odby膰 dzi艣 i jutro.
Walki eliminacyjne - powt贸rzy艂a Helena, nie rozumiej膮c. - Dlaczego m贸wi pan o turnieju, skoro... - urwa艂a nagle, zaklinaj膮c go w my艣li: Och nie. Och, prosz臋. Nie.
Eliminacje. - Flora m膮drze pokiwa艂a g艂ow膮; najwidoczniej podczas tego wieczoru z Oswaldem w艣r贸d innych rzeczy naby艂a bieg艂o艣ci w terminologii turniej贸w szermierczych. - S艂u偶膮 do uszeregowania zawodnik贸w stosownie do ich poprzednich zwyci臋stw lub ich reputacji. Niekt贸rzy d偶entelmeni nie musieli walczy膰 w turach eliminacyjnych. Tacy jak hrabia Winebarger i Michel St. Joan.
Nie zapominaj o panu Munro - rzek艂 Oswald. Helenie serce zabi艂o mocniej.
Panu Munro?
Tak! - potwierdzi艂a Flora podekscytowana. - O panu Ramseyu Munro. Tym d偶entelmenie z balu cioci Alfredy. Nie udawaj, 偶e nie wiesz, o kim m贸wi臋, bo kr膮偶膮 plotki, 偶e nie m贸g艂 si臋 od ciebie oderwa膰 i 偶e siedzieli艣cie razem w ogrodzie przez ca艂ych dwadzie艣cia minut.
A co ma tu do rzeczy pan Munro? - spyta艂a Helena.
To on sprawi, 偶e Ossie i ja b臋dziemy mogli si臋 po艂膮czy膰.
Co?
To prawda, panno Nash. - Oswald obszed艂 艂贸偶ko, stan膮艂 przy Florze usadowionej na brzegu i wzi膮艂 j膮 za r臋k臋. Flora z westchnieniem zadowole-
206
nia przytuli艂a policzek do jego d艂oni. - Studiuj臋 od miesi臋cy obsad臋 turnieju i po rozmowach z ka偶dym, kto co艣 znaczy w tym sporcie, jasno widz臋, 偶e chocia偶 turniej obfituje w s艂awnych szermierzy, Munro g贸ruje nad wszystkimi. Helena przygl膮da艂a mu si臋 przera偶eniem.
Postawi艂 pan zak艂ad, 偶e Ramsey Munro wygra turniej?
Tak!
Ale Ramsey si臋 wycofuje.
Nie wolno panu-powiedzia艂a omdlewaj膮cym g艂osem.
Prosz臋 mi wierzy膰, panno Nash - odpar艂 Oswald, ko艂ysz膮c si臋 na pi臋tach - wiem, co robi臋. Munro ma tak膮 zimn膮 krew jak nikt na 艣wiecie.
I co z tego?
Oswald wychyli艂 si臋 i zerkn膮艂 na prawo i lewo, jakby podejrzewa艂, 偶e kto艣 ich pods艂uchuje.
- Niewielu ludzi to wie, gdyby wiedzieli, nie by艂bym na drodze do zdoby
cia a偶 takich pieni臋dzy, ale Munro siedzia艂 we francuskim wi臋zieniu przez
ponad dwa lata.
- To wie ka偶dy.
Wyprostowa艂 si臋 i kiwn膮艂 g艂ow膮.
- Zgoda, to tak. Ale nie wiedz膮, 偶e w czasie tych dw贸ch lat by艂 zmuszany
do staczania pojedynk贸w ze stra偶nikami.
O tym nie wiedzia艂a.
- Pojedynk贸w - ci膮gn膮艂 Oswald - w kt贸rych za zranienie stra偶nika p艂aci艂
utrat膮 jakiej艣 cz臋艣ci swej anatomii. Musia艂 wi臋c udoskonali膰 sw膮 sztuk臋 do
perfekcji, by wygrywa膰, nie zrobiwszy krzywdy przeciwnikowi; lub prze
grywa膰, sam unikn膮wszy powa偶nych obra偶e艅.
Helena poczu艂a md艂o艣ci. Oswald m贸wi艂 jak o walce kogut贸w, a nie o 偶ywych ludziach.
Musia艂 si臋 nauczy膰 kontrolowa膰 emocje, co niewielu, nawet najlepszych, potrafi. Wyobra偶a pani sobie, jak wielk膮 przewag臋 daje to w turnieju? Ale ma艂o ludzi o tym wie. I stawki zak艂ad贸w tego nie oddaj膮.
Ramsey Munro nie uchodzi za faworyta?
Nie. Jest wzgl臋dnym nowicjuszem w tym sporcie, skoro pojawi艂 si臋 w Londynie nieca艂e cztery lata temu. Ma opini臋 dobrego szermierza, ale nie tak dobrego jak inni. B艂aga艂em, 偶ebra艂em, po偶ycza艂em od wszystkich znajomych i uda艂o mi si臋 uzbiera膰 pi臋膰dziesi膮t trzy tysi膮ce czterysta osiemdziesi膮t osiem funt贸w, kt贸re postawi艂em na niego w proporcji jeden do dwunastu.
Niech pan je wycofa.
207
Za p贸藕no - powiedzia艂 Oswald rado艣nie. - Ju偶 zrobi艂em zak艂ad.
A gdyby Munro nie walczy艂? Zwr贸c膮 panu pieni膮dze? - spyta艂a zrozpaczona.
Flora i Oswald popatrzyli na ni膮 z politowaniem i wymieniali spojrzenia jasno wyra偶aj膮ce, jak si臋 na niej zawiedli.
To nie s膮 ludzie, kt贸rzy zwracaj膮 pieni膮dze. M贸g艂bym przenie艣膰 zak艂ad na innego uczestnika. Ale, szczerze m贸wi膮c, ba艂bym si臋 to zrobi膰. Nie wiem nic o pozosta艂ych szermierzach.
Ale powiedzia艂 pan, 偶e od miesi臋cy studiuje obsad臋 turnieju.
C贸偶, bada艂em j膮 z pewnego punktu widzenia. Obserwowa艂em Munro. Dlaczego, jak pani my艣li, um贸wi艂em si臋 z pani膮 na tej, hm, do艣膰 frywolnej zabawie w White Friars? Nie zwyk艂em bywa膰 w takich miejscach. Jestem m臋偶czyzn膮 偶onatym! Poszed艂em, bo us艂ysza艂em, 偶e Munro daje pokaz.
A je艣li Munro przegra? Oswald zako艂ysa艂 si臋 na czubkach palc贸w.
To si臋 nie stanie.
A je艣li jednak? - spyta艂a i zastanowi艂a si臋, dlaczego to Flora nie zadaje tych pyta艅, tylko siedzi i gapi si臋 na Oswalda, jakby by艂 Apollem przybywaj膮cym po ni膮 w s艂onecznym rydwanie.
B臋d臋 musia艂 poder偶n膮膰 sobie gard艂o - powiedzia艂 Goodwin, wzdychaj膮c ci臋偶ko. - Jedyne honorowe wyj艣cie.
Na to Flora zblad艂a, chwyci艂a si臋 za serce i zarzuciwszy Oswaldowi r臋ce na szyj臋, zacz臋艂a pochlipywa膰 z twarz膮 wci艣ni臋t膮 w r贸偶owy peniuar okrywaj膮cy jego rami臋.
Oswald poklepa艂 偶on臋 po plecach i popatrzy艂 z艂owrogo nad jej g艂ow膮 na Helen臋.
Jak pani mog艂a, panno Nash? Przy jej brzemienno艣ci i w og贸le?
Musz臋 i艣膰 - odpar艂a.
U艣miechn膮艂 si臋 z przymusem.
- Tak by艂oby najlepiej.
Wysz艂a z pokoju, zamykaj膮c za sob膮 drzwi. Porusza艂a si臋 jak we 艣nie. Nie widzia艂a innego wyboru pr贸cz tego, co zamierza艂a zrobi膰. Ubierze si臋 w kt贸r膮艣 z sukien Flory, przywita si臋 z lady Tilpot na 艣niadaniu i powie jej, 偶e Flora ma atak migreny. Wys艂ucha relacji z partii wista swej chlebodawczyni, a potem da sze艣膰 pens贸w ch艂opcu, kt贸ry zamiata skrzy偶owanie ulic, by zani贸s艂 list do Rama Munro.
Razem ze z艂ot膮 szpilk膮.
208
26. Ponowienie:
kontynuowanie dzia艂ania po natarciu chybionym lub odparowanym
Amfiteatr Kr贸lewski by艂 wype艂niony po brzegi. Sal臋, w zasadzie przeznaczon膮 na pokazy je藕dzieckie, wysypano 艣wie偶ymi trocinami na ten ostatni dzie艅 Wszech艣wiatowego Turnieju Pojedynk贸w. Uczestnicy czekaj膮cy na sw膮 kolejk臋 t艂oczyli si臋 wok贸艂 areny, obserwuj膮c walki przysz艂ych rywali. Pojedynki toczono do pi臋ciu trafie艅. Zawodnik, kt贸remu si臋 to uda艂o, przechodzi艂 do nast臋pnej tury.
Cho膰 regu艂y zabrania艂y rozlewu krwi, krew la艂a si臋 cz臋sto, bo w miar臋 post臋pu turnieju pojedynki stawa艂y si臋 bardziej zaci臋te, a zm臋czenie i nerwy bra艂y g贸r臋 nad zawodnikami.
By艂 ju偶 wczesny wiecz贸r, a mia艂y si臋 odby膰 jeszcze trzy rundy, zanim dojdzie do walki o mistrzostwo. Towarzystwo, znudzone maskaradami trwaj膮cymi ca艂y sezon, asystowa艂o wydarzeniom z ca艂ym rozmachem, zelektryzowane plotk膮, kt贸ra wyciek艂a z amfiteatru i roznios艂a si臋 jak po偶ar: Anglik, nieprawy wnuk Cottreila - kt贸ry ju偶 nie jest b臋kartem, ale to ca艂kiem inna historia - przechodzi kolejne stopnie rozgrywek z determinacj膮, kt贸ra zdaje si臋 sugerowa膰, 偶e ma on naprawd臋 zamiar wygra膰 ten przekl臋ty turniej!
Trzy poziomy balkon贸w otaczaj膮cych aren臋 ju偶 by艂y pe艂ne, a z ka偶d膮 chwil膮 przybywa艂o coraz wi臋cej os贸b, dam i d偶entelmen贸w. Udzieliwszy poka藕nej po偶yczki w艂a艣cicielom amfiteatru na jego przebudow臋 w ubieg艂ym roku, lady Tilpot zas艂u偶y艂a sobie na g艂贸wn膮 lo偶臋.
Teraz b臋dzie kolej na Milforda - poinformowa艂a doborowe towarzystwo, kt贸re go艣ci艂a. Zacz臋艂a nazywa膰 Rama jego kurtuazyjnym tytu艂em hrabiego Milford z poufa艂o艣ci膮, kt贸ra wyprowadza艂a Helen臋 z r贸wnowagi. - Nie wiem, przeciw komu staje. Ale nie s膮dz臋, by to mia艂o znaczenie. I tak wygra.
S艂ysza艂am, 偶e mia艂 si臋 wycofa膰 - powiedzia艂 kt贸ry艣 z m艂odych szermierzy.
Ja te偶 - doda艂 lord Figburt. Figgy r贸wnie偶 stan膮艂 do rozgrywek. Doszed艂 wczoraj do trzeciej tury, nim przegra艂, i by艂 ca艂kiem z siebie zadowolony. -Zastanawiam si臋, co si臋 sta艂o.
To przeze mnie, pomy艣la艂a Helena, wci膮偶 zdumiona w艂asn膮 艣mia艂o艣ci膮. U艂o偶enie li艣ciku, kt贸ry mu pos艂a艂a, zaj臋艂o jej sporo czasu, cho膰 by艂 bardzo kr贸tki:
14 - Bal maskowy
209
Musisz, wygra膰 turniej pojedynk贸w.
HelenDo listu do艂膮czy艂a z艂ot膮 r贸偶臋.
Ramsey nie odpisa艂. Ale wczoraj rano stawi艂 si臋 do rozgrywek i zacz膮艂 pokonywa膰 kolejnych konkurent贸w.
- Duma - oznajmi艂a lady Tilpot. - Duma narodowa. Co艣, co inni m艂odzi
ludzie powinni na艣ladowa膰. - Obr贸ci艂a sw膮 masywn膮 posta膰 i rzuci艂a suro
we spojrzenie siostrzenicy, schowanej z ty艂u lo偶y z tym niefortunnym, jak
mu tam, Oswaldem Goodfinem? Goodriddance?
Flora odpowiedzia艂a na spojrzenie ciotki przepraszaj膮cym u艣miechem i leciutkim wzruszeniem ramion, jakby pyta艂a, co mo偶e zrobi膰, nie okazuj膮c si臋 niegrzeczna. C贸偶, nic nie mog艂a poradzi膰, uzna艂a lady Tilpot. Nie mo偶e go przecie偶 poprosi膰, by si臋 przesiad艂 i zrobi艂 miejsce bardziej po偶膮danemu konkurentowi. Ani nie...
- Ach! Widz臋 go! - Pani Winebarger, siedz膮ca za Helen膮, wskaza艂a wa
chlarzem przeciwleg艂y kraniec areny.
Helena wyprostowa艂a si臋, by dojrze膰 ciemn膮 g艂ow臋 Rama poruszaj膮c膮 si臋 w morzu ludzkim. P艂ynnym, stanowczym krokiem wszed艂 na wystaj膮cy pr贸g otaczaj膮cy pole walki.
T艂um tupa艂 i wydawa艂 okrzyki zachwytu. Od dziesi膮tk贸w lat w sztuce szermierczej dominowali Francuzi, Prusacy i W艂osi. Ramsey by艂 dla tych widz贸w rodakiem maj膮cym broni膰 ich honoru.
Jak na mistrza, wydawa艂 si臋 偶a艂o艣nie nie艣wiadomy swej pozycji. Nie pozdrowi艂 widz贸w. Jego twarz by艂a skupiona, powa偶na i ch艂odna. Wzi膮艂 szpad臋 ze sto艂u, na kt贸rym umieszczono bro艅 zawodnik贸w przed pojedynkiem, i trzyma艂 j膮 opuszczon膮 u boku. Jego przeciwnik, wysoki Hiszpan z wyskle-pion膮 piersi膮, chwyci艂 sw膮 bro艅 i wykona艂 kilka zamaszystych ci臋膰 w powietrzu.
Senor Calvino jest bardzo dobry - mrukn臋艂a pani Winebarger. - Szybki i zwinny. Przynajmniej tak twierdzi m贸j m膮偶.
Tak - odezwa艂a si臋 lady Tilpot z nieszczerym wsp贸艂czuciem, spogl膮daj膮c na prusk膮 dam臋. - Fatalnie si臋 z艂o偶y艂o. Szkoda. Jestem pewna, 偶e pani ma艂偶onek sprawi艂by si臋 doskonale.
Pan Winebarger zosta艂 poprzedniego dnia zraniony; przeciwnik przebi艂 mu udo mniej wi臋cej sekund臋 po og艂oszeniu ko艅ca pojedynku. Wprawdzie t臋tnice i 艣ci臋gna pozosta艂y nieuszkodzone, lecz by艂 niezdolny do dalszej rywalizacji.
- Tak - westchn臋艂a pruska dama - sprawi艂by si臋 dobrze.
210
Dziwi臋 si臋, 偶e zostawi艂a go pani samego w nieszcz臋艣ciu. Chocia偶 oczywi艣cie, jeste艣my zachwyceni, 偶e czula si臋 pani na si艂ach przyj艣膰.
Co艣 mi nakazywa艂o tu przyj艣膰 - odpar艂a pani Winebarger, lekko si臋 czerwieni膮c.
Na dole zacz膮艂 si臋 pojedynek. Ram, skoncentrowany, porusza艂 si臋 z pow艣ci膮gliwym spokojem. Jego zr贸wnowa偶enie ostro kontrastowa艂o ze zdawa艂oby si臋 niewyczerpanym wigorem Hiszpana. Calvino nie zadawa艂 pchni臋膰, tylko rzuca艂 si臋 na przeciwnika, jego d艂ugie uzbrojone rami臋 wyci膮ga艂o si臋 do granic mo偶liwo艣ci. Ale ka偶dy atak Ram parowa艂, ka偶d膮 lini臋 jakim艣 sposobem przenosi艂, a na koniec czubek jego klingi si臋ga艂 rywala. Zdoby艂 punkt, potem drugi i trzeci.
Hiszpan, u艣wiadomiwszy sobie, 偶e przegra, je艣li nie zdob臋dzie panowania nad sytuacj膮, wykorzysta艂 sw贸j wy偶szy wzrost i wi臋kszy ci臋偶ar: silnym natarciem toruj膮c sobie dost臋p za gard臋 Rama, zarobi艂 dwa punkty w kr贸tkim odst臋pie czasu. Zach臋cony sukcesem, napar艂 znowu.
Ale Ram szybko rozpozna艂 taktyk臋 przeciwnika i r贸wnie szybko si臋 do niej dostosowa艂. Przysun膮艂 si臋 bli偶ej, zacie艣niaj膮c obszar dzia艂ania. Klingi b艂yska艂y i spada艂y, uderzaj膮c ze 艣mierteln膮 precyzj膮.
- Cztery! - krzykn膮艂 s臋dzia, wskazuj膮c Rama. A potem: - Pi臋膰!
T艂um oszala艂, gdy Hiszpan, zdyszany i czerwony na twarzy, zgi膮艂 si臋 w g艂臋bokim uk艂onie, dzi臋kuj膮c przeciwnikowi za walk臋. Ram odda艂 uk艂on z wyra藕n膮 niecierpliwo艣ci膮 i ignoruj膮c dzikie okrzyki, kt贸rymi powitano jego zwyci臋stwo, znikn膮艂 w t艂umie.
Dobrze. Szybko i skutecznie - o艣wiadczy艂a lady Tilpot. - Kiedy b臋dzie walczy艂 nast臋pny raz?
Za jak膮艣 godzin臋 zmierzy si臋 ze zwyci臋zc膮 drugiego p贸艂fina艂u.
Doskonale. A kto to taki?
Francuz St. George albo W艂och Cavaliere, Vettori.
To b臋dzie bardzo zajmuj膮cy spektakl - powiedzia艂a lady Tilpot. - Nie przypuszczam, by艣my mieli czas p贸j艣膰 poszuka膰 jakiej艣 ma艂ej przek膮ski -doda艂a sm臋tnie, ale nagle twarz jej si臋 rozja艣ni艂a. - Pani, panno Nash, nie obchodz膮 pojedynki i szermierka. Wi臋c niech si臋 pani na co艣 przyda i przyniesie nam troch臋 ciasteczek i owoc贸w, i troch臋 lemoniady. Ser by艂by te偶 ca艂kiem na miejscu. A je艣li b臋dzie mas艂o i mi贸d do ciasteczek, to tym lepiej.
Helena nie mog艂a odm贸wi膰. Wsta艂a i zaskoczy艂o j膮, 偶e pani Winebarger siedz膮ca za ni膮 te偶 wstaje.
- Pomog臋 pani, moja droga. Jedna osoba nie poradzi sobie z przyniesie
niem tego wszystkiego.
211
Lady Tilpot nawet nie pr贸bowa艂a si臋 sprzeciwi膰. Przydatno艣膰 pani Wine-barger dla niej sko艅czy艂a si臋 wraz z kontuzj膮 jej m臋偶a.
- Dzi臋kuj臋 - b膮kn臋艂a Helena, id膮c za prusk膮 dam膮 korytarzem.
Gdy si臋 oddali艂y, pani Winebarger wzi臋艂a j膮 pod r臋k臋 i poprowadzi艂a ku
jednej z wn臋k otaczaj膮cych zewn臋trzn膮 艣cian臋.
- Ca艂y dzie艅 szuka艂am okazji, by z pani膮 pom贸wi膰 - powiedzia艂a, siada
j膮c i wskazuj膮c Helenie, aby zrobi艂a to samo.
Ta pos艂ucha艂a jej niech臋tnie.
Bardzo pani膮 prosz臋, nie chc臋 straci膰 walki pana Munro...
Panno Nash. - Pani Winebarger unios艂a d艂o艅, przeszywaj膮c Helen臋 wzrokiem. Na jej twarzy malowa艂o si臋 napi臋cie. -To pani jest powodem, dla kt贸rego zostawi艂am dzi艣 Roberta.
Jak to? - Helena si臋 zdziwi艂a. - Nie rozumiem.
Moja droga, musisz obieca膰, 偶e wys艂uchasz wszystkiego, co mam ci do powiedzenia. 呕e nie odejdziesz po mym pierwszym zdaniu. Mo偶esz mi to obieca膰?
Helena spojrza艂a na ni膮 skonsternowana.
- Tak, prosz臋 pani.
Pani Winebarger wzi臋艂a g艂臋boki oddech.
- To ja jestem kobiet膮 kt贸ra przysz艂a do domu Rama dwie noce temu.
Tej nocy, kiedy pani tam by艂a.
Helena os艂upia艂a tak, 偶e nie mog艂a wym贸wi膰 s艂owa. W jednej chwili znie-
nawidzi艂a t臋 kobiet臋, znienawidzi艂a poufa艂o艣膰, z jak膮 wypowiada艂a imi臋 Rama,
znienawidzi艂a wsp贸艂czucie w jej 艂adnych oczach. Wszystko wygl膮da艂o lo-
gicznie: urocza Prusaczka zna艂a r贸偶ne szczeg贸艂y o Ramie i jego rodzinie,
zna艂a jego salle, a jej m膮偶 by艂 zawsze wygodnie nieobecny. To by艂a ta kobie-
ta, kt贸r膮 Ram kaza艂 wpuszcza膰 bez wzgl臋du na to, co robi艂 i z kim.
Ale jeszcze gorszym, bardziej druzgoc膮cym ciosem ni偶 odkrycie zwi膮zku ,
pani Winebarger z Ramem by艂a wynikaj膮ca st膮d 艣wiadomo艣膰, 偶e on powie-
dzia艂 Prusaczce o niej. O nich.
- Powiedzia艂 pani o mnie? - spyta艂a g艂ucho. Wsta艂a. Dlaczego nie chroni艂
jej godno艣ci, czy raczej tych jej resztek, jakie jej zostawi艂.
Pani Winebarger kiwn臋艂a g艂ow膮.
- Tak. Jeszcze zanim si臋 pozna艂y艣my. Po cz臋艣ci dlatego przyjmowa艂am
zaproszenia lady Tilpot: by艂am ciekawa tej m艂odej kobiety, kt贸r膮 Ram by艂
tak oczarowany. Zw艂aszcza 偶e nie wydaje mi si臋, by sam sobie z t ego zdawa艂
spraw臋.
Helenie serce zacz臋艂o bi膰 udr臋czonym, gwa艂townym rytmem.
212
Obawia艂a si臋 pani, 偶e kto艣 zajmie pani miejsce?
Miejsce? - Urocze zielone oczy otworzy艂y si臋 szeroko. - Och, moja droga. Nie! Ja przysz艂am do Ramseya, by mu powiedzie膰, 偶e ciebie zgubi艂am!
Co?
Ram poprosi艂 mnie, bym pani pilnowa艂a- wyja艣ni艂a pani Winebarger. -Bym si臋 z pani膮 zaprzyja藕ni艂a.
Dlaczego?-Helena na powr贸t opad艂a na kanapk臋.-Nie rozumiem.
M贸j m膮偶 i Ram dziel膮 zami艂owanie do szermierki - odpar艂a pruska dama
ale dzielili te偶 cel臋 we francuskim wi臋zieniu. Anglicy nie s膮 jedynymi, z kt贸rymi Francja jest lub by艂a w stanie wojny. Ram pom贸g艂 memu Robertowi w ucieczce. Kilka lat p贸藕niej, kiedy m膮偶 us艂ysza艂 o zwolnieniu Rama, przyjechali艣my do Anglii. Chcia艂am pozna膰 cz艂owieka, kt贸ry ocali艂 Roberta. Stali艣my si臋 bliskimi przyjaci贸艂mi i pozostawali艣my w kontakcie przez lata.
U艣miechn臋艂a si臋 ciep艂o. - Potem, kiedy Robert zg艂osi艂 si臋 do turnieju, skorzystali艣my z okazji, 偶eby odnowi膰 t臋 przyja藕艅. W rozmowie wspomnia艂am, 偶e pozna艂am pani膮, o kt贸rej s艂ysza艂am od niego w przesz艂o艣ci. By艂o dla mnie jasne, 偶e Ram si臋 o pani膮 martwi, o co艣, co pani zrobi艂a, o jakie艣 ryzyko, na kt贸re si臋 pani jego zdaniem nara偶a艂a. Spyta艂am, jak mog臋 pom贸c. - Wzruszy艂a ramionami, jakby reszta by艂a oczywista.
Ale dlaczego? Dlaczego on... Pani Winebarger pokr臋ci艂a g艂ow膮.
Moja droga, on ci臋 kocha. Czy nie wiedzia艂a艣 o tym?
Helena znieruchomia艂a. Kocha j膮? Nie. To niemo偶liwe. Nigdy nawet nie pr贸bowa艂 jej tego wyzna膰. Czu艂 si臋 za ni膮 odpowiedzialny. Pragn膮艂 jej. Mia艂 zobowi膮zania wobec jej rodziny.
- Nie. - Pokr臋ci艂a g艂ow膮. - Mo偶e jest zauroczony. Ale gdy tylko mu si臋
znudz臋, znajdzie si臋 inna na moje miejsce. W Londynie - powt贸rzy艂a gorzko
s艂owa Jolly Milar - roi si臋 od by艂ych kochanek Ramseya Munro.
Pruska dama si臋 zawaha艂a.
- Gdyby Ram wiedzia艂, 偶e ci to opowiadam... - Urwa艂a zak艂opotana, ale
po chwili wzi臋艂a g艂臋boki oddech i zacz臋艂a m贸wi膰. - Pozw贸l, 偶e ci opowiem
o m艂odym cz艂owieku wychowywanym przez kochaj膮cych rodzic贸w w prze
konaniu, 偶e pomimo nieprawego urodzenia jest wart tyle samo, co ka偶dy
inny na tej ziemi. Gdy mia艂 dziewi臋膰 lat, jego rodzice zmarli, a on trafi艂 do
przytu艂ku, gdzie sp臋dzi艂 kilka strasznych tygodni. Potem, niemal cudem, albo
tak by si臋 wydawa艂o, zosta艂 zabrany z przytu艂ku przez pewnego ksi臋dza,
kt贸ry zawi贸z艂 go do ma艂ego klasztoru w g贸rach Szkocji. Tak znalaz艂 now膮
213
rodzin臋, kochaj膮cych opiekun贸w, a tak偶e duchowych braci i na nowo utwierdzi艂 si臋 w tym, 偶e jest warto艣ciowy, 偶e ma wiele zalet. Zn贸w zacz膮艂 w to wierzy膰. Ch艂opiec wyr贸s艂 na m艂odego m臋偶czyzn臋 o niebywa艂ej urodzie, ale nie tak pi臋knego jak jego dusza, szlachetna i dzielna. Tak szlachetna i dzielna, 偶e on i jego towarzysze zgodzili si臋 podj膮膰 niebezpiecznej misji na pro艣b臋 swego dobroczy艅cy opata. Ram nazwa艂 to francuskim fiaskiem, zda艂a sobie spraw臋 Helena.
- Ale zostali schwytani i osadzeni w wi臋zieniu, gdzie nasz ch艂opiec by艂
torturowany, napi臋tnowany i zmuszany do walki w pojedynkach. Potem pa-
trzy艂, jak ukochany przyjaciel zostaje stracony, wiedz膮c, 偶e zdradzi艂 go je
den z tych, kt贸rym ufa艂 i kt贸rych kocha艂. Po niemal cudownym ocaleniu
zosta艂 uwolniony i przyjecha艂 do Londynu. Dwudziestotrzyletni, z baga偶em
prze偶y膰, jakie nie powinny by膰 udzia艂em 偶adnego m艂odego cz艂owieka, a za
razem niedo艣wiadczony w sprawach, w jakich nie powinien by膰 do艣wiad
czony 偶aden m艂ody cz艂owiek.
Gor膮co uderzy艂o Helenie na policzki. Domy艣li艂a si臋, 偶e Ram nie mia艂 do艣wiadcze艅 z kobietami. Nast臋pne s艂owa pani Winebarger to potwierdzi艂y.
Ona by艂a c贸rk膮 baroneta. 艁adna, poci膮gaj膮ca, uparta. Amoralna. Pragn臋艂a Rama. Pragn臋艂a go i postanowi艂a go zdoby膰, bo zawsze dostawa艂a to, czego chcia艂a.
A Ram? - spyta艂a Helena cicho.
- Zakocha艂 si臋 w niej do szale艅stwa. I my艣la艂, 偶e ona te偶 go kocha.
Helena spu艣ci艂a oczy.
- Poprosi艂 j膮, by za niego wysz艂a. - Spojrzenie pani Winebarger sta艂o si臋
twarde. - C贸偶, mo偶esz sobie wyobrazi膰 jej zaskoczenie i rozbawienie. Ram
by艂 bardzo przystojny i wspania艂y jako kochanek, ale nie mia艂a zamiaru po
艣lubi膰 szkockiego b臋karta. Chcia艂a jednak zatrzyma膰 go jako kochanka po
tym, jak po艣lubi bogatego hrabiego w 艣rednim wieku, siostrze艅ca ich s膮sia
da. Ram bardzo grzecznie odrzuci艂 propozycj臋 i powiedzia艂 jej, 偶e wi臋cej si臋
nie zobacz膮. Potem przez jaki艣 czas sia艂 spustoszenie w艣r贸d ch臋tnych m艂o
dych dam, kt贸re mu si臋 narzuca艂y. Uzna艂, 偶e skoro sam by艂 wykorzystywany,
to dlaczego nie ma si臋 dobrze bawi膰.
Helena odwr贸ci艂a g艂ow臋, niech臋tnie s艂uchaj膮c potwierdzenia wszystkiego, co o nim s艂ysza艂a.
- Tylko 偶e - g艂os pani Winebarger z艂agodnia艂 - wcale si臋 dobrze nie bawi艂.
Porzuci艂 rozpust臋 do艣膰 szybko, bo jak s膮dz臋, zacz膮艂 si臋 za siebie wstydzi膰.
A wtedy pewnego wieczoru w Vauxhall spotka艂 ciebie. To nie by艂 pierwszy
raz. Obserwowa艂 ci臋 od lat. Co? Widz臋, 偶e to wiesz. Dziwi臋 si臋 sk膮d. M贸wi艂
214
nam, jak by艂 ostro偶ny i dyskretny, 艣ledz膮c twoje poczynania. 呕aden cie艅 nie m贸g艂 pa艣膰 na dobre imi臋 pi臋knej panny Heleny Nash, a co mog艂o by膰 bardziej kompromituj膮ce ni偶 Ramsey Munro? My艣l臋, 偶e ju偶 wtedy by艂 na p贸艂 zakochany w tobie. Wydawa艂a艣 mu si臋 taka idealna. Spokojna i oboj臋tna, nietkni臋ta przez sw贸j upadek w 艣wiecie. Niezepsuta przez niskie nami臋tno艣ci, kt贸re nim na kr贸tko zaw艂adn臋艂y.
To wszystko fa艂sz - szepn臋艂a Helena. - Poz贸r. Maska.
Cz臋艣膰 tak - zgodzi艂a si臋 pani Winebarger. - Ale nie wszystko. On tego nie wiedzia艂. Wiedzia艂 tylko, 偶e nagle zjawi艂a艣 si臋 w Vauxhall w przebraniu ch艂opca i powiedzia艂a艣 mu, 偶e si臋 spotykasz z 偶onatym m臋偶czyzn膮 i szukasz przygody. Czy to dziwne, 偶e zw膮tpi艂 w ciebie lub w uczucia, jakie w nim budzi艂a艣? Nie. Naprawd臋 dziwne jest to, 偶e zignorowa艂 艣wiadectwo w艂asnych oczu i uszu i zakocha艂 si臋 w tobie wbrew faktowi, 偶e zdawa艂a艣 si臋 ulepiona z tej samej gliny co kobieta, kt贸ra kiedy艣 z艂ama艂a mu serce.
Helena podnios艂a wzrok.
- W pani oczach ja wygl膮dam na nic niewart膮 i godn膮 pogardy, a on na
szlachetnego i wielkodusznego. Ale przecie偶 wiedzia艂, kim jestem. I posta
nowi艂 zatai膰 to przede mn膮, gdy mnie ocenia艂.
Pani Winebarger kiwn臋艂a g艂ow膮.
Tak. Pope艂ni艂 b艂膮d. Ale mo偶e czeka艂, a偶 sama ujawnisz mu sw膮 to偶samo艣膰.
Chcia艂 mnie wypr贸bowa膰. Dlatego, 偶e mi nie ufa艂. Nie twierdz臋, 偶e mia艂am racj臋, ukrywaj膮c przed nim, kim jestem, lecz przynajmniej nie oczekiwa艂am, by si臋 przede mn膮 sprawdzi艂.
Ale si臋 sprawdza艂. Niejeden raz - odpowiedzia艂a cicho pani Winebarger. - Poprosi艂 mnie, bym ci臋 艣ledzi艂a. Poprosi艂 markiza, kt贸rego zawsze uwa偶a艂 za winnego 艣mierci swych rodzic贸w, by zabra艂 go do lady Tilpot, bo chcia艂 si臋 osobi艣cie przekona膰, jakie niebezpiecze艅stwo ci grozi. Czy mo偶esz sobie wyobrazi膰, jak trudno mu by艂o wyst膮pi膰 z tak膮 pro艣b膮? A jednak to zrobi艂. Co wi臋cej mo偶e zrobi膰?
Zrobi艂 wi臋cej! - zda艂a sobie spraw臋 Helena, wpatruj膮c si臋 w swe splecione d艂onie. Zrobi艂 dla niej wszystko. Wszystko! Przecie偶 jest tutaj, staczaj膮c pojedynki, na kt贸rych mu zupe艂nie nie zale偶y, tylko dlatego, 偶e go o to poprosi艂a.
A ona? By艂a zbyt g艂upia, by to dostrzec, poniewa偶 wierzy艂a, 偶e 偶aden m臋偶czyzna tak idealny, tak przystojny nie mo偶e mie膰 uczciwego i wiernego serca. Poniewa偶 chcia艂a, by on jej ufa艂, cho膰 sama nigdy mu nie zaufa艂a. Tak bardzo si臋 myli艂a. Zas艂uguje na to, by go straci膰!
215
Dobry Bo偶e, nie mo偶e do tego dopu艣ci膰.
- Musz臋 go znale藕膰.
Pani Winebarger si臋 u艣miechn臋艂a.
- Tak.
Ma艂a, brudna d艂o艅 nagle szarpn臋艂a Helen臋 za r臋kaw. Spojrza艂a na umorusan膮, u艣miechni臋t膮 twarz o艣mioletniego ch艂opca.
Jeden pan powiedzia艂, 偶ebym znalaz艂 naj艂adniejsz膮 blond dam臋 i to b臋dzie panna Helena Nash. Zgadza si臋? To pani?
Tak - powiedzia艂a Helena w roztargnieniu. Musi napisa膰 list. Nie, musi natychmiast poszuka膰 Rama. Gdy tylko turniej si臋 sko艅czy...
To prosz臋. - Ch艂opiec wetkn膮艂 jej w d艂o艅 r贸偶臋. Pi臋kn膮 偶贸艂t膮 r贸偶臋. Zerwa艂a si臋 na nogi i zakr臋ci艂a w miejscu, szukaj膮c wzrokiem w t艂umie.
Gdzie on jest?
- Powiedzia艂, 偶e ma go pani spotka膰 za amfiteatrem, w alejce przy staj
niach. Teraz.
Ale... - Spojrza艂a na pani膮 Winebarger. Pruska dama skin臋艂a g艂ow膮.
Ja si臋 zajm臋 lady Tilpot. Id藕.
Helena przepycha艂a si臋 przez g臋sty t艂um widz贸w, zbiegaj膮c po szerokich schodach do g艂贸wnego poziomu, ale tam t艂ok zakorkowa艂 frontowe foyer. Obesz艂a foyer wko艂o, pchn臋艂a drzwi dla s艂u偶by i znalaz艂a si臋 w kuchni otoczona przez zdumion膮 s艂u偶b臋, brodz膮c po kostki w obierkach i kurzym pierzu.
- Musz臋 si臋 dosta膰 w alejk臋 przy stajniach. Kt贸r臋dy najbli偶ej? - zapyta艂a.
Jedna z dziewczyn, mieszaj膮ca w garnku, od艂o偶y艂a 艂y偶k臋 i wskaza艂a tylne
drzwi.
- Dzi臋kuj臋 - sapn臋艂a Helena. Musi zobaczy膰 Rama. Musi mu powiedzie膰,
偶e go kocha, 偶e by艂a 艣lep膮, zarozumia艂膮 kobiet膮. A potem b艂aga膰 go, by jej
wybaczy艂.
Wypad艂a przez wskazane drzwi i zgodnie ze s艂owami dziewczyny znalaz艂a si臋 w szybko ciemniej膮cej alejce. Mury amfiteatru oddziela艂 od s膮siednich budynk贸w w膮ski zau艂ek, kt贸ry ko艅czy艂 si臋 niedaleko na podw贸rzu stajni.
- Ram?! - zawo艂a艂a. - Ram!
Jaka艣 posta膰 wesz艂a w obszar przy膰mionego 艣wiat艂a padaj膮cego z wysokich okien powy偶ej. Rozb艂ys艂o na z艂otow艂osej czuprynie.
- Koniec z Ramem, moja kochana - powiedzia艂 Forrester DeMarc. - Ju偶
na zawsze.
216
27. Forte: dolna, najmocniejsza z trzech cz臋艣ci klingi
Ten diabe艂 tu jest. Widzia艂 mnie. Je艣li mamy si臋 spotka膰, to tylko w stajniach za amfiteatrem za godzin臋. Nie zostan臋 d艂u偶ej. Przynie艣 pieni膮dze.
Arnoux
Ram zakl膮艂 szpetnie i zgni贸t艂 list w d艂oni. Za godzin臋? Wtedy b臋dzie toczy艂 pojedynek, najprawdopodobniej z tym piekielne dobrym W艂ochem Vet-torim. Ale jak mo偶e odwr贸ci膰 si臋 plecami do Kita, do Douglasa? Zacisn膮艂 z臋by w rozpaczy, rozdarty przez po trzykro膰 przekl臋ty wyb贸r stoj膮cy przed nim. Helena czy przesz艂o艣膰? Helena, kt贸rej obraz pali艂 jego serce jak kwas, czy towarzysze m艂odo艣ci, jego bracia?
- Panie Munro?
Ram si臋 obr贸ci艂. Brudny ulicznik sta艂 w drzwiach ma艂ej izby przeznaczonej dla zawodnik贸w.
Czego chcesz, synku?
Dali mi wiadomo艣膰 dla pana — odpar艂 ch艂opiec.
Tak? Twarz lorda Figburta ukaza艂a si臋 nagle za ch艂opcem.
Ach. Tutaj pan jest!
Ram popatrzy艂 niecierpliwie na m艂odzie艅ca, wpychaj膮c list do kieszeni. Figburt uprawia艂 egzaltowan膮 odmian臋 kultu bohatera, a on nie chcia艂, by robiono z niego bo偶yszcze.
- Prosz臋 bli偶ej, Figburt - mrukn膮艂 z sarkazmem. - Czy jeszcze kto艣 cho
wa si臋 w holu? Mo偶e by zaprosi膰 ich wszystkich? Najzwyczajniej urz膮dzi膰
przyj臋cie?
Figburt zaczerwieni艂 si臋, ale wszed艂.
To tylko ja, panie Mun... hm, milordzie. My艣la艂em, 偶e mo偶e potrzebuje pan kogo艣 do przewini臋cia r臋koje艣ci pana szpady.
Nie, dzi臋kuj臋 - odpar艂 Ram i zwr贸ci艂 si臋 do ch艂opca. — Teraz ty, m艂odzie艅cze. Co to za wiadomo艣膰?
Ma si臋 pan spotka膰 zaraz w alejce za amfiteatrem.
Nastr贸j od razu mu si臋 poprawi艂. Je艣li spotka si臋 z Arnoux teraz, zd膮偶y stoczy膰 fina艂owy pojedynek. Si臋gn膮艂 po surdut.
- Z kim mam si臋 spotka膰?
217
Z 艂adn膮 blond dam膮. Ram zakr臋ci艂 si臋 w miejscu.
Pann膮 Nash?
Twarz ch艂opca si臋 rozja艣ni艂a.
- Aha. Z pann膮 Nash. Mi艂o na tak膮 popatrze膰, co nie?
Ram nie s艂ucha艂. Ju偶 odsun膮艂 od siebie ch艂opca i Figburta i znika艂 w zewn臋trznym holu. Lord Figburt i ulicznik popatrzyli po sobie i jednocze艣nie wzruszyli ramionami.
Kobiety to istne utrapienie - oznajmi艂 ch艂opak z jawnym niesmakiem. -呕eby tylko uwa偶a艂 na czas, bo to nigdy nie wiadomo.
Jak to? - spyta艂 Figburt.
Kiedy m贸j tatko ma co艣 takiego w oczach, to jak nic wiadomo, 偶e sp臋dzi ca艂膮 noc ze swoj膮 laluni膮. A milord ma zaraz walk臋, no nie?
Tak - powiedzia艂 lord Figburt, a jego wzrok pad艂 na szpad臋, kt贸r膮 Ram zostawi艂. - Ma walczy膰.
Z nag艂ym postanowieniem wzi膮艂 szpad臋 i ruszy艂 za swym bohaterem.
Dok膮d pan idzie? - spyta艂 ulicznik z zaciekawieniem.
Dopilnowa膰 zwyci臋stwa Anglii.
Ch艂opiec popatrzy艂 za odchodz膮cym, wzruszy艂 ramionami, wzi膮艂 dzban z ma艣ci膮, kt贸ry mu poda艂 inny d偶entelmen, i zabra艂 si臋 do pracy.
- My艣la艂em, 偶e jeste艣 inna. 呕e jeste艣 dam膮. I by艂a艣 ni膮. Moj膮 dam膮-g艂os
DeMarca rozbrzmiewa艂 echem w uliczce.
Ram zwolni艂, a strach zacisn膮艂 si臋 w pi臋艣膰 wok贸艂 jego trzewi, gdy w艣lizn膮艂' si臋 naprz贸d pod os艂on膮 cienia.
Byli艣my razem szcz臋艣liwi, czy偶 nie? Byli艣my?
Tak, milordzie.
Zamkn膮艂 oczy, kln膮c w duchu, gdy wszystkie jego obawy si臋 potwierdza艂y. To by艂a Helena. M贸wi艂a spokojnie, ale oddech mia艂a przyspieszony, nerwowy.
- Ale on ci臋 zepsu艂. Splami艂 - g艂os DeMarca przycicha艂, stawa艂 si臋 mroczny
i gniewny. - M臋偶czyzna ma swoj膮 dum臋, Heleno. M臋偶czyzna, prawdziwy, m臋偶czyzna nie wchodzi w drog臋 drugiemu m臋偶czy藕nie, wkraczaj膮c na jego teren, czy nie tak?
- Czy ja jestem kawa艂kiem ziemi, milordzie?
218
- Co? - DeMarc wydawa艂 si臋 speszony.
Nadzwyczajny pozorowany atak, pomy艣la艂 Ram. Odwraca膰 jego uwag臋, wyprowadza膰 z r贸wnowagi. Doszed艂 do miejsca, sk膮d m贸g艂 ich widzie膰. Szpada DeMarca by艂a wymierzona w serce Heleny, gdy powoli zmusza艂 j膮 do cofania si臋 w r贸g na zakr臋cie alejki.
Jak du偶o tej ziemi? - pyta艂a Helena. - Hektar? Czy mo偶e ogr贸dek kuchenny?
呕arty sobie ze mnie robisz!
A pan mnie obra偶a.
Nie mo偶na obrazi膰 dziwki.
Ram przemyka艂 w cieniu uliczki, rozgl膮daj膮c si臋 rozpaczliwie za czym艣 nadaj膮cym si臋 na bro艅. Niczego nie znalaz艂.
Jestem zdziwiona, 偶e m臋偶czyzna o pana bystro艣ci mia艂by by膰 zba艂amucony przez kogo艣 takiego jak ja.
Nie zawsze by艂a艣 dziwk膮 - powiedzia艂 DeMarc nad膮sany. - Ale tak samo jak Sara Sweet my艣la艂a艣, 偶e mo偶esz mnie porzuci膰. Rzuci膰 mnie dla tego czarnow艂osego b臋karta. Dlaczego?
Helena zblad艂a.
Niech to szlag! - pomy艣la艂 Ram. Wci膮偶 jest za daleko. DeMarc mo偶e d藕gn膮膰 Helen臋, zanim on si臋 znajdzie przy nim.
- Nie martw si臋. Wiem, co zrobi膰 - ci膮gn膮艂 wicehrabia. - Wiem, jak ci臋
uratowa膰. Musisz umrze膰.
Jak to mnie ma uratowa膰? - Zabrak艂o jej konceptu. Ram czyta艂 to z jej oczu. Jej chwilowa zadziorno艣膰 znikn臋艂a, zosta艂 tylko strach.
Nie b臋dziesz mog艂a wi臋cej grzeszy膰 przeciwko mnie. Koniec zdrad. Koniec k艂amstw. Tak jak Sara. - Jego g艂os z艂agodnia艂, sta艂 si臋 prawie rozmarzony. Wysun膮艂 czubek klingi i igra艂 nim nad jej dekoltem. Zamkn臋艂a oczy i zadr偶a艂a. - By艂a艣 taka idealna. B臋d臋 p艂aka艂 po tobie, moja droga.
Niech pan zachowa 艂zy dla siebie, wicehrabio - powiedzia艂 Ram, wkraczaj膮c w kr膮g 艣wiat艂a.
DeMarc odwr贸ci艂 si臋 od Heleny, ko艅cem szpady drasn膮wszy jej biust. Ramsey sta艂 ze zwyk艂膮 pewno艣ci膮 siebie, z odkryt膮 g艂ow膮, bez surduta, bez kamizelki i r臋kawic. Bez szpady.
- Munro! - wykrzykn膮艂 DeMarc. - Jak to mi艂o, 偶e do nas do艂膮czy艂e艣.
219
Jak, m贸g艂bym odm贸wi膰 tak czaruj膮cemu zaproszeniu, wicehrabio? -odpar艂 Ramsey.
Co za nonsensy opowiadasz. Munro. Zreszt膮 niewa偶ne. Jeste艣 tu. W sam膮 por臋, by umrze膰.
Mia艂em nadziej臋, 偶e pora na mnie jeszcze nie nadesz艂a.
DeMarc wzruszy艂 ramionami, pr贸buj膮c na艣ladowa膰 wynios艂膮 swobod臋 Ramseya.
Jest pan skazany na rozczarowanie.
W przeciwie艅stwie do pana, wicehrabio, kt贸ry jeste艣 po prostu skazany na zgub臋.
Doprawdy?
Tak. Skaleczy艂 pan pann臋 Nash, a tego nie b臋d臋 tolerowa艂. Jak powa偶nie jest pani zraniona?
To tylko zadrapanie - zawo艂a艂a Helena pospiesznie. Wbrew pozornej niefrasobliwo艣ci troska Rama o ni膮 mo偶e rozproszy膰 jego uwag臋. - Przysi臋gam.
Dzi臋kuj臋, moja droga- powiedzia艂 cicho, a wyraz twarzy, z jakim zwr贸ci艂 si臋 do DeMarca, wystarczy艂, by krew zastyg艂a jej w 偶y艂ach. - My艣l臋, 偶e panna Nash powinna teraz odej艣膰. Nie widz臋 konieczno艣ci, by sta艂a si臋 艣wiadkiem dalszych nonsens贸w.
Jakich to? Twojej 艣mierci? -odpar艂 DeMarc, u艣miechaj膮c si臋 ze straszliw膮 pewno艣ci膮 siebie. - Wol臋, 偶eby zosta艂a. Je艣li si臋 ruszy, przek艂uj臋 jej serce. A potem zabij臋 ciebie. - Zerkn膮艂 na Helen臋. - Cofnij si臋 do tego rogu. Ju偶! Albo umrzesz.
Gdyby go nie pos艂ucha艂a i pr贸bowa艂a uciec, musia艂aby przej艣膰 w zasi臋gu jego szpady, wycofa艂a si臋 wi臋c potulnie do rogu.
- A teraz, Munro, czas si臋 艂adnie po偶egna膰 i umrze膰.
Zbli偶y艂 si臋 do Rama ze szpad膮 lekko opuszczon膮 w d贸艂 i otwart膮 d艂oni膮 w zniesion膮 jak w zaproszeniu. Munro si臋 nie poruszy艂. Z szybko艣ci膮 atakuj膮- , cego w臋偶a DeMarc ci膮艂 szpad膮 a Ram odchyli艂 si臋 we w艂a艣ciwym momencie.
- Bardzo dobrze, Munro. Mo偶na by pomy艣le膰, 偶e kiedy艣 u偶ywano ci臋
jako 偶ywego celu. A je艣li plotki nie k艂ami膮 istotnie nim by艂e艣! - Zachicho
ta艂, a koniec jego szpady zatacza艂 k贸艂eczka w powietrzu.
Natar艂 znowu. Tym razem Ram nie zdo艂a艂 unikn膮膰 艣miertelnego ostrza. Przesz艂o mu przez koszul臋, rozrywaj膮c j膮 wzd艂u偶 偶eber i ods艂aniaj膮c nabiegaj膮c膮 czerwieni膮 lini臋.
Helena zagryz艂a warg臋 do krwi. Nie wolno jej wyda膰 偶adnego d藕wi臋ku ani wykona膰 najmniejszego ruchu. Nie mo偶e zrobi膰 niczego, co by go rozproszy艂o.
220
- Co? - prychn膮艂 DeMarc. - Nic nie masz do powiedzenia?
Ram powi贸d艂 wzrokiem w g贸r臋 i w d贸艂 i beztrosko uni贸s艂 czarn膮 brew.
Dlaczego ludzie uparli si臋, 偶eby niszczy膰 mi najlepsze koszule?
Munro! - nag艂y okrzyk kaza艂 obu m臋偶czyznom si臋 obejrze膰. Lord Fig-burt sta艂 w alejce kilka metr贸w od nich, 艣ciskaj膮c w r臋ku szpad臋. - Pa艅ska bro艅! - zawo艂a艂 i rzuci艂 j膮 przed siebie.
Ramsey schwyci艂 szpad臋 za r臋koje艣膰, a ostrze wyda艂o mi艂y 艣wist, gdy zatacza艂 nim ko艂o.
- Ach - powiedzia艂 ze swobodn膮 uprzejmo艣ci膮. - W艂a艣nie jej szuka艂em.
Dzi臋kuj臋, Figburt.
Ch艂opak uszcz臋艣liwiony szybko si臋 wycofa艂. Ale Ram na niego nie patrzy艂. Jego spojrzenie by艂o utkwione w DeMarcu.
- Wicehrabio. Prosz臋 si臋 po偶egna膰.
DeMarc z rykiem zaatakowa艂, trafiaj膮c na ostrze Rama.
Ram odparowa艂 atak, ale si艂a DeMarca wyra藕nie go zdumia艂a. Wicehrabia zbli偶a艂 si臋 ku niemu, wykazuj膮c si臋 doskona艂膮 prac膮 n贸g. Jego ostrze b艂yska艂o i d藕ga艂o, kre艣l膮c hieroglify w powietrzu. Ale bez wzgl臋du na to, jakiej linii szuka艂, Ram j膮 zamyka艂; ka偶dy atak odparowywa艂.
Powinnam uciec, pomy艣la艂a Helena. DeMarc nie b臋dzie mnie 艣ciga膰. Ale sta艂a nieruchomo, boj膮c si臋, 偶e najl偶ejszy nawet ruch przyci膮gnie wzrok Rama i da l艣ni膮cemu czubkowi broni DeMarca dost臋p, jakiego szuka艂.
- M贸j Bo偶e! - us艂ysza艂a g艂os z ko艅ca alejki. - To DeMarc! I chyba koniec
szpady ma niezabezpieczony!
Nieznany m臋偶czyzna mia艂 racj臋. Na ostrzu DeMarca nie by艂o grubego tamponu, kt贸ry okrywa艂 ostre czubki szpad zawodnik贸w. Obejrza艂a si臋 na grupk臋 m艂odzie艅c贸w, kt贸rzy zebrali si臋 przy wyj艣ciu prowadz膮cym do alejki. Chcia艂a do nich krzykn膮膰, by pomogli, by powstrzymali to szale艅stwo, nim Ram zostanie ranny, ale my艣l o rozproszeniu uwagi Rama pozbawi艂a j膮 g艂osu.
A ten, z kt贸rym walczy, to kto? - spyta艂 jeden z nich.
To Munro!
Ale Munro ma zaraz fina艂owy pojedynek!
To na pewno Munro. M贸wi臋 ci! Id藕 zawo艂aj reszt臋!
Prosz臋, Bo偶e, zachowaj go bezpiecznie, modli艂a si臋 Helena. To nie by艂o starcie zaaran偶owane dla zado艣膰uczynienia regu艂om honoru. By艂o zajad艂e, 艣mierciono艣ne. DeMarc walczy艂 jak szaleniec, nami臋tno艣膰 i nienawi艣膰 przyda艂y jego zwyk艂ej bieg艂o艣ci niesamowitej si艂y i rozmachu. Odpowiedzi Rama by艂y lekkie, prawie delikatne: to przeniesienie linii DeMarca, to pozorowany
221
atak, kt贸ry kierowa艂 natarcie wicehrabiego centymetry za szeroko. Nie wymusza艂 otwar膰, nie szed艂 za cofaniem si臋 przeciwnika.
Zn贸w ta sama niska linia, DeMarc? Ile to ju偶 razy? Pi臋膰? Sze艣膰? To zawsze by艂a pa艅ska s艂aba strona. Sama technika, 偶adnego artyzmu.
Ka偶臋 namalowa膰 obraz krwi膮 z twego serca.
Ach, co za wyrafinowanie. Tak jak ta pr贸ba zmiany styku. Bo to mia艂a by膰 zmiana styku, prawda?
Przez chwil臋 s艂ycha膰 by艂o tylko szcz臋k kling; przeciwnicy odskoczyli od siebie, czujnie mierz膮c si臋 wzajemnie wzrokiem.
- M贸j Bo偶e! To naprawd臋 Munro i DeMarc! - Wi臋cej g艂os贸w dobieg艂o
tym razem z okien wychodz膮cych na alejk臋 z pi臋tra amfiteatru.
Helena zerkn臋艂a w g贸r臋. M臋偶czy藕ni i kobiety t艂oczyli si臋 po kilkoro w ka偶dym oknie. Rozejrza艂a si臋 wko艂o i zobaczy艂a ludzi wype艂niaj膮cych koniec alejki, przesuwaj膮cych si臋 i wyci膮gaj膮cych szyje, by lepiej widzie膰. Dwie damy w 艣rednim wieku wdrapa艂y si臋 na wy艂adowan膮 platform臋, by zasi膮艣膰 na piramidzie skrzy艅, jakby znajdowa艂y si臋 w swoich lo偶ach.
Na Boga, czy oni rozumiej膮, co si臋 tu dzieje? 呕e gra idzie o 偶ycie Rama?
- B臋kart! - Obr贸ci艂a gwa艂townie g艂ow臋 na okrzyk w艣ciek艂o艣ci i zawodu
DeMarca. Spycha艂 Rama wzd艂u偶 alejki, chc膮c go zap臋dzi膰 w naro偶nik za
rz臋dem beczek. Ale Ram zniweczy艂 ten zamiar, wskakuj膮c na jedn膮 z beczek i kopi膮c drug膮, tak 偶e potoczy艂a si臋 na DeMarca. Wicehrabia zakl膮艂 szpetnie i uskoczy艂 w bok.
Z lekcewa偶膮cym 艣miechem Ram zeskoczy艂 na ziemi臋.
Dlaczego po prostu nie dasz mi si臋 zabi膰, Munro? - spyta艂 DeMarc, staraj膮c si臋 odzyska膰 klas臋.
A gdzie by w tym by艂a sztuka? A bez sztuki, jaka satysfakcja ze zwyci臋stwa?
Twoja troska o mnie jest wzruszaj膮ca.
Przysi臋gam, wicehrabio - powiedzia艂 Ram, gdy jego ostrze prze艣lizn臋艂o si臋 wzd艂u偶 postaci DeMarca - 偶e zrobi艂 pan post臋py od czasu, gdy艣my ostatnio wymieniali uprzejmo艣ci. Co te偶 pan porabia艂?
DeMarc zada艂 seri臋 kr贸tkich, gwa艂townych ci臋膰, kt贸re trafi艂y w przedramiona Rama, rozcinaj膮c mu sk贸r臋.
- Szykowa艂em si臋, by ci臋 u艣mierci膰!
Ram wycofa艂 si臋, robi膮c 膰wier膰 obrotu, przed natarciem DeMarca ods艂a- niaj膮c sw贸j bok. DeMarc skorzysta艂 z tego. Zada艂 pchni臋cie prosto przed siebie, ale w ostatniej chwili Ram odkr臋ci艂 si臋 i wbi艂 koniec szpady w wyci膮g-ni臋ty biceps wicehrabiego.
222
Au! - DeMarc odskoczy艂. Ram si臋 u艣miechn膮艂.
M贸g艂 pan lepiej wykorzysta膰 ten czas.
B臋d臋 ucztowa艂 na twym grobie - zaklina艂 si臋 DeMarc.
Co za chorobliwa wyobra藕nia, wicehrabio. Dawniej mia艂 pan lepsze maniery. Cho膰by te wszystkie r贸偶e, kt贸rymi zasypywa艂 pan pann臋 Nash. Sam by艂em zaskoczony tak romantycznym gestem.
Jakie r贸偶e? - obruszy艂 si臋 DeMarc. - Nie dawa艂em jej 偶adnych r贸偶. Da艂em jej moje serce! Ale ona wola艂a tw贸j...
C贸偶, wicehrabio - strofowa艂 go Ram - je艣li to jest przyk艂ad pa艅skiej kurtuazji, to nic dziwnego, 偶e panna Nash pana nie chcia艂a.
Na d藕wi臋k nazwiska Heleny DeMarc zmru偶y艂 oczy.
Och, b臋d臋 j膮 mia艂. A potem j膮 zabij臋. Jak Sar臋 Sweet.
Wicehrabio - powiedzia艂 Ram, cofaj膮c si臋 i przybieraj膮c pozycj臋 szermiercz膮- zdecydowanie nie powinien by艂 pan tego m贸wi膰. En gard臋.
Dopiero teraz Helena zrozumia艂a, co Ram robi艂 przez te d艂ugie minuty. Nie tylko pozwala艂 wicehrabiemu marnowa膰 si艂y na pchni臋cia i brutalne ataki, ale obserwowa艂 go, bada艂, oceniaj膮c w my艣li jego umiej臋tno艣ci.
Jego natarcie by艂o b艂yskawiczne, tak szybkie, 偶e oko ledwie mog艂o je zarejestrowa膰. DeMarc natychmiast si臋 cofn膮艂. Ram poszed艂 za nim elastyczn膮, eleganck膮 prac膮 n贸g, wykorzystuj膮c jego przelotne zachwiania r贸wnowagi, zmuszaj膮c, by ust臋powa艂 pola, odbijaj膮c kling膮 coraz bardziej chaotyczny grad cios贸w.
Sko艅czy艂o si臋 r贸wnie szybko, jak si臋 zacz臋艂o. W jednej chwili DeMarc naciera艂, w nast臋pnej czubek szpady Rama zakr臋ci艂 si臋 wok贸艂 ostrza wicehrabiego, ze艣lizguj膮c si臋 po nim. Rozmach tego ruchu wyrwa艂 bro艅 z d艂oni DeMarca i szpada brz臋kn臋艂a o ziemi臋. Ram nonszalancko odrzuci艂 j膮 dalej kopni臋ciem.
DeMarc przykucn膮艂 w miejscu, w kt贸rym si臋 znalaz艂, gdy szpada wypad艂a mu z r臋ki. Oczy mu biega艂y jak u szczura szukaj膮cego ucieczki.
Ram popatrzy艂 na niego z g贸ry.
- Chwali si臋 panu, wicehrabio, 偶e wreszcie si臋 pan przyzna艂.
- Co?
Ram odwr贸ci艂 si臋 od niego i stan膮艂 twarz膮 do pot臋偶nego t艂umu, kt贸ry ich otacza艂.
- S艂yszeli艣cie, 偶e lord DeMarc przyzna艂 si臋 do zamordowania niejakiej
Sary Sweet i do zamiaru post膮pienia tak samo z pann膮 Helen膮 Nash? -
zawo艂a艂 na ca艂y g艂os.
223
Rozleg艂y si臋 g艂osy potwierdzenia i gniewne pomruki. Kto艣 krzycza艂, wzywaj膮c konstabla. Kto艣 inny nawo艂ywa艂, by aresztowa膰 DeMarca. Ram spojrza艂 na Helen臋 i jego twarz z艂agodnia艂a.
- Heleno! - zawo艂a艂, ruszaj膮c ku niej.
Gdy szed艂, ujrza艂a, 偶e za jego plecami DeMarc wstaje z twarz膮 wykrzywion膮 nienawi艣ci膮 i d艂oni膮 zaci艣ni臋t膮 na r臋koje艣ci odzyskanej szpady. Zada艂 pchni臋cie w nieos艂oni臋te plecy Rama.
Nie!
Ram okr臋ci艂 si臋 wko艂o, przechodz膮c do natychmiastowego ataku. I jego szpada trafi艂a w r臋koje艣膰 DeMarca z impetem spadaj膮cego t艂oka, 艂ami膮c czubek i wbijaj膮c wyszczerbiony koniec w g艂adk膮 gard臋, gdy reszta ostrza wygi臋艂a si臋 pod naciskiem. Wicehrabia nie zdo艂a艂 przeciwstawi膰 si臋 sile tego ciosu. Run膮艂 na wznak, a gdy usta艂 nacisk utrzymuj膮cy w miejscu wyszczerbiony czubek szpady, wygi臋te w 艂uk ostrze uwolni艂o si臋, odskakuj膮c spr臋偶y艣cie, i smagn臋艂o go po barku, rozcinaj膮c cia艂o do ko艣ci.
Ram kopn膮艂 precz jego bro艅, cho膰 by艂o jasne, 偶e DeMarc nie podniesie ostrza ani teraz, ani nigdy wi臋cej.
Niech kto艣 sprowadzi chirurga! - zawo艂a艂. - I s臋dziego pokoju.
Ale... to by艂 wypadek! - krzykn膮艂 kto艣.
Jasne jak s艂o艅ce, 偶e to wypadek! - doda艂 inny g艂os, a potem jeszcze inny i kolejne. Ram rozejrza艂 si臋 wko艂o. - Wszyscy widzieli艣my!
Na Boga, cz艂owieku, za kwadrans masz walczy膰 o mistrzostwo! - wykrzykn膮艂 kto艣. - Za Angli臋!
Lepiej si臋 pospiesz. - Dystyngowany starszy pan w asy艣cie dw贸ch wysokich m艂odych m臋偶czyzn w liberiach zbli偶a艂 si臋 do DeMarca. - My si臋 tym zajmiemy.
Helena wreszcie zrozumia艂a. Anglia nigdy nie mia艂a wielkiego mistrza szpady. Teraz by艂a na to szansa. By艂a to te偶, u艣wiadomi艂a sobie, jedyna szansa Flory.
T艂um w alejce rozprasza艂 si臋 tak samo szybko, jak si臋 zebra艂, spiesz膮c, by zaj膮膰 miejsca przed ko艅cow膮 atrakcj膮. W ci膮gu kilku minut uliczka prawie opustosza艂a. Zostali tylko starszy d偶entelmen i jego lokaje wynosz膮cy DeMarca a tak偶e lord Figburt, kr臋c膮cy si臋 niespokojnie w po艂owie drogi do wyj艣cia. No i Ram.
Nie mog臋, Heleno - powiedzia艂, marszcz膮c brwi.
Oczywi艣cie, 偶e nie - przyzna艂a. - Jeste艣 wyczerpany i ranny, wi臋c... i tak by艣 nie da艂 rady wygra膰.
Spojrza艂 na ni膮, zaalarmowany czym艣 w jej g艂osie. Czym艣, czego nie potrafi艂a przed nim ukry膰. I wtedy poczu艂a, 偶e nie chce niczego przed nim ukrywa膰. 呕e nie musi. On j膮 zna r贸wnie dobrze, jak ona zna siebie.
224
Ju偶 do艣膰 masek. Chce tylko by膰 z nim.
- Dlaczego mnie prosi艂a艣, bym walczy艂, Heleno? - spyta艂.
Popatrzy艂a mu w oczy.
- Chodzi o Flor臋, siostrzenic臋 lady Tilpot. Po艣lubi艂a potajemnie nicponia
bez grosza nazwiskiem Oswald Ooodwin. Odgrywa艂am rol臋 kuriera mi臋dzy
nimi. To dlatego by艂am w Vauxhall. Ale Flora go kocha. I w dodatku nosi
jego dziecko, a Oswald zapo偶yczy艂 si臋 na ma艂膮 fortun臋 i wszystko postawi艂
na twoj膮 wygran膮 w turnieju, 偶eby m贸c przyzna膰 si臋 do Flory jako swej
ma艂偶onki. Flora boi si臋, 偶e w przeciwnym razie ciotka postara si臋 o uniewa偶
nienie ma艂偶e艅stwa, dziecko zostanie jej zabrane, a Oswald trafi na reszt臋
偶ycia do wi臋zienia za d艂ugi.
Przyjrza艂 jej si臋 z powag膮.
A ty co o tym s膮dzisz? Helena si臋 u艣miechn臋艂a.
My艣l臋, 偶e Flora ma racj臋.
A dla ciebie to wa偶ne? - spyta艂 spokojnie.
Tak - odpar艂a.
Musn膮艂 j膮 po policzku dotkni臋ciem lekkim jak pi贸rko.
- Wi臋c lepiej, 偶ebym wygra艂 ten przekl臋ty turniej.
28. Supinacja: zwr贸cenie d艂oni wn臋trzem do g贸ry
Milordzie! - zawo艂a艂 Figgy Figburt. - Prosz臋!
Musz臋 ju偶 i艣膰-szepn膮艂 Ram i jeszcze raz musn膮艂 jej policzek. - Musz臋 si臋 przygotowa膰.
Wiem - powiedzia艂a Helena.
Zawaha艂 si臋, ale wreszcie opu艣ci艂 r臋k臋 i ruszy艂 za Figburtem do amfiteatru.
Helena zastanawia艂a si臋, sk膮d ma ogl膮da膰 pojedynek. Pewnie lady Tilpot obmy艣li艂a ju偶 jak najbrutalniejszy i najbardziej publiczny spos贸b odprawienia jej. Nie przejmowa艂a si臋 sam膮 odpraw膮, ale nie chcia艂a da膰 swej chlebo-dawczyni satysfakcji. Co znaczy艂o, 偶e b臋dzie musia艂a sta膰 w drzwiach kuchni, je艣li chce zobaczy膰 fina艂ow膮 walk臋.
15 - Bal maskowy
Niczego sobie nie wyrzuca艂a. Zrobi艂a, co mog艂a, dla Flory i Oswalda. Jakikolwiek los ich czeka, ona nie b臋dzie ju偶 stara艂a si臋 go odmieni膰.
Ruszy艂a uliczk膮 i wtedy dostrzeg艂a zmi臋ty skrawek papieru. Le偶a艂 w pobli偶u miejsca, gdzie sta艂 Ram, kiedy DeMarc rozci膮艂 mu koszul臋. Podnios艂a papier i zerkn臋艂a na podpis. Arnoux. To by艂o nazwisko cz艂owieka, z kt贸rym Ram mia艂 si臋 spotka膰 jutro wieczorem. Przeczyta艂a list i zrozumia艂a, co Ram mia艂 na my艣li, gdy m贸wi艂, 偶e nie mo偶e walczy膰.
To nie mia艂o nic wsp贸lnego z jego ranami czy wyczerpaniem. Nie m贸g艂 walczy膰, bo musia艂 si臋 spotka膰 z Arnoux. To by艂a jego jedyna szansa poznania nazwiska cz艂owieka, kt贸ry zdradzi艂 jego i jego towarzyszy w wi臋zieniu LeMons. Zrezygnowa艂 z tej szansy i wybra艂 pojedynek.
Dlatego, 偶e dla niej to by艂o wa偶ne.
M贸j Bo偶e, co ona zrobi艂a? Lata poszukiwa艅 obracaj膮 si臋 wniwecz, 偶eby Flora i Oswald mogli 偶y膰 d艂ugo i szcz臋艣liwie. Ale co z Ramem? Co z jego potrzeb膮 zako艅czenia historii rozpocz臋tej lata temu z czterema ch艂opcami zwi膮zanymi braterstwem? Co z jego potrzeb膮 zrozumienia, znalezienia odpowiedzi?
Skierowa艂a si臋 ku stajniom i wesz艂a do 艣rodka. By艂o tam cicho i pusto, bo stajenni wymkn臋li si臋 do amfiteatru na fina艂ow膮 walk臋. S艂ysza艂a tylko parskanie koni i czu艂a zapach siana i dobrze naoliwionej sk贸ry.
Sz艂a w g艂膮b stajni, mijaj膮c ciemne sylwetki koni w rz臋dach boks贸w. Nagle wyczu艂a czyj膮艣 obecno艣膰. By艂a pewna, 偶e si臋 nie myli. Kto艣 tu jest.
Arnoux? - spyta艂a cicho. - Monsieur Arnoux?
Tutaj - rozleg艂 si臋 cichy szept. - Tu z ty艂u.
Ruszy艂a w kierunku g艂osu i na samym ko艅cu stajni ujrza艂a m臋偶czyzn臋, kt贸ry siedzia艂 na ziemi oparty o drzwi boksu.
- Monsieur?
Jaki艣 cie艅 poruszy艂 si臋 za m臋偶czyzn膮 siedz膮cym z g艂ow膮 spuszczon膮 na piersi, jakby spa艂.
- Monsieur?
Ciemna posta膰 zmaterializowa艂a si臋 z mroku, wysoka, szczup艂a i dziwnie znajoma. Ten cz艂owiek porusza si臋 jak Ram, zda艂a sobie spraw臋. Zbli偶y艂 si臋, a wtedy zobaczy艂a, 偶e jest ubrany na czarno, a na twarzy ma jedn膮 z siatkowych masek szermierzy u偶ywanych do ochrony podczas 膰wicze艅. W d艂oni trzyma艂 szpad臋. Z rosn膮cym przera偶eniem zauwa偶y艂a, 偶e 艣cieka z niej krew.
- Ach, panna Nash - zamrucza艂 m臋偶czyzna. - Taka oddana dziewczyna.
Nie przypuszcza艂em, 偶e przyjdzie pani zamiast niego. A powinienem by艂.
Pani poczucie obowi膮zku jest ze wszech miar imponuj膮ce. To jest ta cecha,
na kt贸rej gralem od pocz膮tku.
226
Cofn臋艂a si臋 o krok.
Prosz臋. Niech pani nie ucieka. To tylko wszystko skomplikuje, a ja pani膮 lubi臋. Naprawd臋. Prawie tak mocno, jak pani nienawidz臋.
Nienawidzi pan mnie? - Zrobi艂a nast臋pny krok w ty艂 i jeszcze jeden. M臋偶czyzna szed艂 za ni膮, ale jakby od niechcenia, jak gdyby dawno przewidzia艂 ka偶dy jej ruch. - Dlaczego? Kim pan jest?
Nie poznaje mnie pani? To przykre. Ale... - st艂umiony chichot wydoby艂 si臋 zza maski - przyznaj臋, 偶e zarazem sprawia mi pewn膮 satysfakcj臋. Czuj臋 si臋 grzesznie dumny z mych talent贸w aktorskich. Cho膰 jestem pewien, 偶e pani mo偶e r贸wnie dumna ze swoich.
Kim pan jest? - Ukradkiem kontynuowa艂a drog臋 ku drzwiom.
Mam pomys艂. Zagramy w pewn膮 gr臋. Zawsze by艂em dobry w grach. Oto wskaz贸wka: Droga panno Nash, czy by艂aby pani taka mi艂a i przynios艂a mi jeszcze troch臋? Przepadam za kandyzowanymi owocami.
Pastor Tawster - szepn臋艂a.
Za艣mia艂 si臋 i 艣ci膮gn膮艂 mask臋, ods艂aniaj膮c 艂ysin臋 i 艂agodn膮 twarz. Tylko 偶e nie wygl膮da艂 teraz 艂agodnie. O偶ywienie ods艂oni艂o jego drapie偶n膮 urod臋, kt贸rej nie dostrzega艂a, kiedy usta mia艂 zasznurowane, a oczy skromnie spuszczone.
Tak. Wielebny Tawster. Ca艂kiem zabawne, ale nie przypuszczam, by pani doceni艂a ironi臋. Nie? No dobrze. Wie pani - pochyli艂 si臋 do niej poufale -ja wcale nie lubi臋 kandyzowanych owoc贸w.
Ale pana postawa, pana g艂os!
Wypchane stroje i udawanie.
Nie rozumiem.
Oczywi艣cie, 偶e pani nie rozumie. Ale wyt艂umacz臋 pani, bo naprawd臋 wysoko j膮 ceni臋 i uwa偶am, 偶e umrze膰 w niewiedzy to straszna rzecz. Sam nie chcia艂bym, by mnie to spotka艂o, a jak m贸wi膮, nie r贸b drugiemu...
By艂a tu偶 przy drzwiach i mia艂a w艂a艣nie wybiec przez nie na podw贸rze. On szed艂 krok w krok za ni膮, jakby si臋 nie przejmuj膮c.
Niech mi pan powie.
Je艣li przestanie pani pr贸bowa膰 ucieczki, powiem. To zbyt dobra historia, by j膮 opowiada膰, tupi膮c woko艂o.
On jest szalony, pomy艣la艂a, lecz wycofywa艂a si臋 dalej. Na zewn膮trz zapad艂 zmrok. I by艂o pusto.
- Pozwoli pani, 偶e ujm臋 to tak - powiedzia艂. Ostro艣膰 stali pobrzmiewa艂a
w jego g艂osie z lekkim gard艂owym akcentem. Francuz? - Je艣li si臋 pani nie
zatrzyma, zabij臋 pani膮.
227
Zatrzyma艂a si臋, a serce podesz艂o jej do gard艂a.
- No prosz臋, od razu lepiej. Wi臋c przy czym to jeste艣my? No tak. Dla
czego pani nienawidz臋. Dlatego, 偶e jest pani pomiotem pu艂kownika Nasha,
cz艂owieka kompletnie pozbawionego wyczucia czasu. Gdyby nie wtr膮ci艂
si臋 w LeMons i nie upiera艂, by odda膰 偶ycie za... na pewno pani dobrze
wie, za kogo - b艂ysn膮艂 oczami - nie musia艂bym teraz spiskowa膰, by ponie艣li
艣mier膰.
Mimo przera偶enia Helena zauwa偶y艂a dziwny dob贸r s艂贸w.
Dlaczego chce pan ich zabi膰?
Przenigdy bym ich nie zabi艂. - Jego 偶artobliwy ton zmieni艂 si臋 w 艣miertelnie powa偶ny, a spojrzenie, kt贸re w niej utkwi艂, by艂o tak pe艂ne odrazy, jakby powiedzia艂a co艣 nieprzyzwoitego. -Ja ich kocham. Jak braci. Jak syn贸w. Chocia偶 zawsze odsuwali mnie od siebie. - U艣miechn膮艂 si臋. -Nie zabij臋 ich. Nie. Widzi pani, gdybym to zrobi艂, to oni by wygrali. Byliby lepsi ode mnie. To by艂by grzech. Ale to nie znaczy, 偶e nie ukartuj臋 ich 艣mierci, tak jak ju偶 ukartowa艂em 艂adn膮 艣mier膰 dla Rama.
- Jak? - spyta艂a Helena z nagle wyostrzon膮 uwag膮.
Wydawa艂 si臋 zadowolony z jej pytania.
Wiedzia艂em o jego 艣lubowaniu wobec pani rodziny. Wiedzia艂em, 偶e jest pani sama na 艣wiecie, bez opieki i bez przyjaci贸艂. Wi臋c narazi艂em pani膮 na niebezpiecze艅stwo, zasugerowa艂em pani, 偶eby poszuka艂a kogo艣, kto j膮 z tego niebezpiecze艅stwa wydob臋dzie, i pozwoli艂em sprawom toczy膰 si臋 w艂asnym trybem. Oczywi艣cie sprzyja艂em niebezpiecze艅stwu - u艣miechn膮艂 si臋 skromnie - nawet bardzo.
Nie rozumiem.
Oczywi艣cie, 偶e pani nie rozumie. Sedno mojej misternej aran偶acji tkwi艂o w tym, 偶eby nikt nie m贸g艂 si臋 dowiedzie膰, i偶 mam z tym co艣 wsp贸lnego. Wkr贸tce po przybyciu do Londynu pozna艂em DeMarca i szybko zda艂em sobie spraw臋 z jego sk艂onno艣ci do obsesji. Wicehrabia by艂 do艣膰 mocno wytr膮cony z r贸wnowagi niefortunnym epizodem z poprzedni膮 wybrank膮, Sar膮 Sweet. Przyszed艂 do mnie po rozgrzeszenie. Da艂em mu co艣 wi臋cej: pani膮.
Pan go zach臋ca艂? - Helena by艂a zdumiona, 偶e jeden cz艂owiek m贸g艂 manipulowa膰 drugim w tak z艂owieszczych celach.
O tak. Cz臋sto i usilnie. To ja utwierdzi艂em go w przekonaniu, 偶e pani odwzajemnia jego uczucia, a potem powiedzia艂em mu, 偶e pani go „zdradzi艂a". To ja pos艂a艂em go do Vauxhall po tym, jak mu powiedzia艂em, 偶e posz艂a tam pani uwodzi膰 m臋偶czyzn. Nie dawa艂 si臋 do ko艅ca wystrychn膮膰 na dud-
228
ka, oczywi艣cie. Z nimi zawsze tak jest. - Westchn膮艂 ci臋偶ko. - Ram trafnie wyliczy艂 niedostatki wicehrabiego: brak tw贸rczej fantazji, brak wyobra藕ni, brak stylu. Wi臋c czasem popycha艂em rzecz naprz贸d. Kto, jak pani my艣li, napastowa艂 j膮 w deszczu w White Friars? DeMarc? - Prychn膮艂 pogardliwie. - DeMarc za nic w 艣wiecie nie pokaza艂by si臋 w masce. A r贸偶e? Mi艂y akcent, nie s膮dzi pani? Lady Tilpot da艂a mi nawet klucz do domu...
- Pan jest szalony.
Tawster zamy艣li艂 si臋 nad jej s艂owami.
Nie. Ja jestem sprytny. Postawi艂em DeMarca na drodze Rama. By艂o zaplanowane, 偶e ma go dzi艣 zabi膰. Pos艂a艂em pani kwiat, a Ramowi wiadomo艣膰, 偶e chce si臋 pani z nim spotka膰. A najpierw przekaza艂em DeMarcowi informacj臋, 偶e Ram i pani macie tu schadzk臋. Ale ten wstr臋tny ch艂opak, Fig-burt, przyszed艂 ze szpad膮 Rama i... c贸偶, sama pani widzia艂a. - Westchn膮艂, a potem, jakby przypomniawszy sobie co艣 przyjemnego, powiedzia艂: - Na szcz臋艣cie jestem cz艂owiekiem przewiduj膮cym i zawsze przygotowuj臋 plan zast臋pczy. Dop贸ki oni wszyscy nie umr膮, musz臋, przynajmniej czasowo, pozostawa膰 w takim czy innym przebraniu. Ch艂opcy nie mog膮 si臋 dowiedzie膰, z kim maj膮 do czynienia. Dlatego w艂a艣nie musia艂em zabi膰 Arnoux tam w stajni. I dlatego musz臋 zabi膰 pani膮. Przykro mi.
Co pan nazwa艂 planem zast臋pczym?
Jego rysy 艣ci膮gn臋艂y si臋 w zatroskanym wyrazie przypominaj膮cym zmartwion膮 min臋 wielebnego Tawstera.
To obrzydliwe, stopie艅 n臋dzy i upodlenia, w jakich pozwalamy 偶y膰 mieszka艅com tego wielkiego miasta. Czy pani wie, 偶e ten ch艂opiec, kt贸rego pos艂a艂em do pani i Rama, mieszka w jednej izbie z o艣miorgiem innych ludzi? Przera偶aj膮ce, prawda?
O czym pan m贸wi?
Za p贸艂 korony by艂 got贸w obluzowa膰 ga艂k臋 chroni膮c膮 koniec szpady, kt贸rej Vettori mia艂 u偶y膰, czy raczej - zerkn膮艂 na wieczorne niebo - u偶ywa, i posmarowa膰 ostrze ma艣ci膮, kt贸r膮 mu da艂em. To trucizna. Nie m贸wi臋, 偶e ch艂opiec o tym wie. Ale za p贸艂 korony nie zadawa艂 wielu pyta艅.
O nie! 艢wiadomo艣膰 tego, co zrobi艂 Tawster, dotar艂a do niej w ca艂ej pe艂ni. Poluzowana ga艂ka, walka fina艂owa, za偶arta i gwa艂towna. Najmniejsze dra艣ni臋cie...
Odwr贸ci艂a si臋 i rzuci艂a do ucieczki.
Natychmiast ruszy艂 za ni膮. Bieg艂a, potykaj膮c si臋 w ciemnej uliczce, czekaj膮c na ci臋cie jego klingi w plecy. I wtedy zobaczy艂a j膮, po艂yskuj膮c膮, wci膮偶 le偶膮c膮 na ziemi: szpad臋 DeMarca.
229
Rzuci艂a si臋 ku niej, chwyci艂a za r臋koje艣膰 i wstaj膮c, obr贸ci艂a si臋 twarz膮 do swego prze艣ladowcy. Bieg艂 za ni膮 truchtem, bez po艣piechu, a jego twarz, dobry Bo偶e! Jego twarz wyra偶a艂a ulg臋 granicz膮c膮 z rozkosz膮.
- Dzi臋ki ci, moja droga! Mia艂em nadziej臋, 偶e to zrobisz. Brawo, dziew
czyno! Brawo!
D艂onie trz臋s艂y jej si臋 tak bardzo, 偶e musia艂a u偶y膰 obu, by unie艣膰 bro艅, a gdy to zrobi艂a, ostrze opad艂o i zwisa艂o lu藕no. Jego u艣miech by艂 mi艂y, nawet wsp贸艂czuj膮cy.
- Chocia偶 to absurdalne, naprawd臋 ci臋偶ko mi by艂o si臋 zmusi膰, by ci臋 za
bi膰, kiedy by艂a艣 bezbronna.
Zbli偶y艂 si臋 do niej na zasi臋g broni i przybra艂 postaw臋 en gard臋.
- Zaczynaj, moja droga.
Ze szlochem zamachn臋艂a si臋 kling膮 trzyman膮 obur膮cz, staraj膮c si臋 odzyska膰 zimn膮 krew. M膮ci艂o jej si臋 w oczach, a r臋ce wydawa艂y si臋 ci臋偶kie i bezw艂adne.
Bez najmniejszego trudu odbi艂 jej uderzenie.
- Czy nie mo偶esz si臋 lepiej postara膰? Nie masz najmniejszego poj臋cia
o szermierce, prawda?
„Jedyna przewaga z pana strony to rzucaj膮ce si臋 w oczy nieobycie z broni膮. I nikt, kto pana takim ujrzy, nre potraktuje pana powa偶nie". S艂owa Rama wypowiedziane do Figburtatego pierwszego wieczoru w Vauxhall szemra艂y jak uspokajaj膮cy wietrzyk w jej bez艂adnych my艣lach.
„Jedyna przewaga, jak膮 ma osoba bezbronna, kiedy jest atakowana, jest taka, 偶e jest bezbronna. Napastnik nie oczekuje po niej, 偶e b臋dzie walczy膰".
Tawster przygl膮da艂 jej si臋 rozczarowany.
No c贸偶, nie mog臋 sta膰 tu ca艂膮 noc w nadziei, 偶e nagle rozwinie pani jakie艣 umiej臋tno艣ci. - Z westchnieniem zrobi艂 krok naprz贸d.
Ty draniu! - Zada艂a pchni臋cie i opad艂szy ci臋偶ko na ziemi臋, wyprostowa艂a rami臋 jednym p艂ynnym ruchem... I wtedy poczu艂a, jak czubek ostrza wbija si臋 w g臋st膮 ci臋偶k膮 substancj臋 i zatrzymuje na czym艣 twardym w g艂臋bi. Z krzykiem wypu艣ci艂a szpad臋.
Tawster spojrza艂 na ostrze wystaj膮ce mu spomi臋dzy 偶eber.
- Na Boga! - powiedzia艂 s艂abn膮cym g艂osem. - Passata sotto. Niech ci臋 licho.
Zrobi艂 krok naprz贸d, ale nag艂y b贸l sprawi艂, 偶e zachwia艂 si臋, przewr贸ci艂 oczy
ma i upu艣ci艂 szpad臋. Chwyci艂 wbite w siebie ostrze obiema r臋kami i szarpn膮艂.
- Ach! - Jego zamglone spojrzenie unios艂o si臋 ku niej, a wargi wykrzywi
艂y si臋 w paskudnym u艣miechu. - Powiedz Ramowi, 偶e Dand 艣le mu uszano
wanie!
230
Helena nie czeka艂a, by zobaczy膰, co si臋 dalej stanie. Zerwa艂a si臋 na nogi, ju偶 b臋d膮c my艣lami przy Ramie. Musi si臋 do niego dosta膰, ostrzec go! Musi zd膮偶y膰, nim b臋dzie za p贸藕no!
Pop臋dzi艂a uliczk膮, wpad艂a do amfiteatru i pomkn臋艂a korytarzem ku wej艣ciu na g艂贸wn膮 aren臋. Z wn臋trza dobiega艂 ryk rozentuzjazmowanego t艂umu. Dobry Bo偶e! Nie!
Przepchn臋艂a si臋 przez wyj膮cy t艂um st艂oczony wok贸艂 areny.
Widzieli艣cie kiedy co艣 takiego?!
M贸j Bo偶e, ten b臋kart nawet nie widzia艂, co si臋 dzieje!
Jeszcze nie rozumie, jak go to spotka艂o!
Nie. Nie. Nie. Przepycha艂a si臋 w tym tumulcie, desperacko chc膮c si臋 do niego dosta膰. Wreszcie przedar艂a si臋 i zobaczy艂a Rama. 呕ywego.
W tej chwili zapomnia艂a o wszystkim, o Tawsterze i DeMarcu, o zamordowaniu Arnoux, o zatrutej szpadzie. Liczy艂o si臋 tylko to, 偶e Ram 偶yje.
- Dzi臋kuj臋 ci - wydysza艂a, ledwie 艣wiadoma 艂ez ciekn膮cych jej po twarzy.
Uczepi艂a si臋 najbli偶szego r臋kawa i ci膮gn臋艂a, dop贸ki m臋偶czyzna o kr膮g艂ej
twarzy nie spojrza艂 na ni膮. Jego twarz promieniowa艂a dum膮.
- Co si臋 sta艂o? - spyta艂a Helena.
- Ani jednego trafienia. W艂och nie zaliczy艂 ani jednego trafienia! - wy
krzykn膮艂 w odpowiedzi. -Nigdy czego艣 takiego nie widzia艂em. I my艣l臋, 偶e nie zobacz臋! Niesamowita bieg艂o艣膰! Niesamowita!
Ramsey obraca艂 si臋, wodz膮c wzrokiem po wiwatuj膮cym t艂umie. Zatrzyma艂 si臋, gdy j膮 zobaczy艂.
A t艂um rozst膮pi艂 si臋, tworz膮c korytarz mi臋dzy nimi. Jak we 艣nie, Helena ruszy艂a ku niemu.
Us艂ysza艂a, 偶e kto艣 wo艂a:
- Jaka nagroda dla angielskiego mistrza?! Jakiej nagrody pan pragnie?
Spojrzenie Rama zaton臋艂o w jej spojrzeniu.
- Jest tylko jedna rzecz, kt贸rej pragn臋 - powiedzia艂. Patrzy艂 na Helen臋,
boj膮c si臋 jej odpowiedzi, niepewny, lecz gotowy wyrzec si臋 dumy, o艣wiadczaj膮c si臋 publicznie.
Duma. Mia艂a jej a偶 za wiele. Kiedy艣 uwa偶a艂a, 偶e to jedyna rzecz, jakiej 艣wiat nie mo偶e jej odebra膰. Czepia艂a si臋 jej kurczowo, ukrywa艂a si臋 za ni膮, sta艂a si臋 podejrzliwa przez jej piel臋gnowanie. Ale czym jest duma bez takiej samej dawki pokory? Bez zaufania? Bez mi艂o艣ci?
- Panno Nash - zacz膮艂 Ram. - Panno Nash, czy zechce pani...
Po艂o偶y艂a palce na jego ustach, uciszaj膮c go. 殴le j膮 zrozumia艂. Zacisn膮艂
powieki, uznawszy jej gest za pr贸b臋 oszcz臋dzenia mu wstydu przed lud藕mi.
231
Prze艂kn膮艂 艣lin臋 i otworzy艂 oczy. By艂y udr臋czone, st臋sknione, jak oczy skaza艅ca. Zacz膮艂 si臋 odwraca膰.
- O偶e艅 si臋 ze mn膮, Ramseyu Munro - powiedzia艂a. Znieruchomia艂.
Wszystko wok贸艂 nich znieruchomia艂o. G艂osy 艣cich艂y, okrzyki zamar艂y,
oklaski usta艂y.
- Co? - Zatrzyma艂 si臋, oszo艂omiony.
- O偶e艅 si臋 ze mn膮, bo kiedy wieczorem zamykam oczy, ka偶dy sen, kt贸ry
przywo艂uje mnie do 偶ycia na jawie, ka偶dy obraz, kt贸ry budzi wyczekiwanie
nast臋pnego dnia, jest pe艂en ciebie. Widz臋 twoje ramiona otwieraj膮ce si臋, by
mnie obj膮膰, i chc臋 czu膰 ich moc. Widz臋 tw贸j u艣miech i te偶 chc臋 si臋 u艣miech
n膮膰. S艂ysz臋 tw贸j g艂os i chc臋 odpowiedzie膰. Bo ci臋 kocham.
Spojrza艂 na ni膮. Nadzieja i ostro偶no艣膰 walczy艂y ze sob膮 w jego oczach. Pr贸bowa艂a znale藕膰 s艂owa, kt贸re sprawi膮, 偶e on zrozumie. I znalaz艂a. Ram zawsze ceni艂 ironi臋.
- A je艣li mnie nie po艣lubisz z tego powodu, to o偶e艅 si臋 ze mn膮 dlatego, 偶e
b臋dziesz markizem, a ja b臋d臋 wspania艂膮 markiz膮. O偶e艅 si臋 ze mn膮, bo nigdy
ci臋 nie znudz臋. O偶e艅 si臋 ze mn膮, bo nasze dzieci b臋d膮 prze艣liczne. O偶e艅 si臋
ze mn膮, 偶ebym zosta艂a najlepsz膮 kobiet膮 szermierzem na 艣wiecie. - Spu艣ci艂a
wzrok. - O偶e艅 si臋 ze mn膮, bo ci臋 pragn臋. Po prostu o偶e艅 si臋 ze mn膮, Ram.
B艂agam...
Chwyci艂 j膮 i uni贸s艂 w dr偶膮cych ramionach.
- Do艣膰, dziewczyno - powiedzia艂 z ustami przy jej ustach. - Jestem tw贸j.
29. Unik:
przemieszczenie sie w celu
unikni臋cia trafienia
Kiedy pos艂ali stra偶 po cia艂o Tawstera... okaza艂o si臋, 偶e znikn臋艂o.
Epilog
Mo偶e by艣my po prostu przemianowali St. Bride's na Gretna Green -gdera艂 brat Marcin, aptekarz opactwa.
Lubi臋 艣luby - odpar艂 jego towarzysz, okr膮g艂y i dobroduszny brat Fide-lis, kt贸ry jako g艂贸wny ogrodnik otrzyma艂 zadanie udekorowania kaplicy kwiatami i teraz, dzie艅 po ceremonii, zbiera艂 je z powrotem. — I czy by艂 kiedy艣 pi臋kniejszy 艣lub?
Pani Blackburn by艂a kropka w kropk臋 tak samo przystojna - obruszy艂 si臋 brat Marcin. Przywi膮za艂 si臋 do siostry Heleny, Kate, podczas jej pobytu w opactwie, i nikomu nie pozwala艂 jej krytykowa膰.
O tak. Ona jest bardzo urodziwa. Ale panna Nash! - Brat Fidelis u艣miechn膮艂 si臋 rozmarzony. - Wygl膮da艂a jak anio艂 z tymi z艂ocistymi w艂osami i w tej 艣licznej bia艂ej sukience.
Anio艂 po艣lubiony Lucyferowi - mrukn膮艂 ponuro brat Marcin. - Co ojciec Tarkin zobaczy艂 w tym czarnow艂osym szczeniaku, tego nigdy nie zrozumiem. Zawsze by艂 dwa razy za sprytny i bardziej wynios艂y ni偶 sam Ksi膮偶臋 Ciemno艣ci.
Nigdy si臋 przy nim nie czu艂em nieswojo.
Nie powiedzia艂em, 偶e czu艂em si臋 przy nim nieswojo! - 偶achn膮艂 si臋 brat Marcin. - Powiedzia艂em, 偶e mia艂 wynios艂e maniery.
Ma zosta膰 markizem. Markiz powinien by膰 troch臋 wynios艂y.
Tak - rzek艂 w zamy艣leniu brat Fidelis. - Dziwna sprawa, nie my艣li brat? 呕eby jego zrobiono markizem? By艂em pewien, 偶e Anglia nie uznaje katolickiego 艣lubu z niepe艂noletni膮 oblubienic膮.
233
Hm - mrukn膮艂 brat Marcin bez zainteresowania. - Nigdy nie pojmowa艂em, jak dzia艂a to prawo.
Z pewno艣ci膮 nie dzia艂a w ten spos贸b, mog臋 zapewni膰...
Chod藕my! - Jeden z m艂odszych braci zajrza艂 do kaplicy, przykl臋kn膮艂 przed o艂tarzem i przywo艂a艂 ich gestem do wyj艣cia. - Odje偶d偶aj膮!
Rych艂o w czas! - burkn膮艂 brat Marcin i potruchta艂, goni膮c brata Fideli-sa, kt贸ry drepta艂 przed nim. -Nast臋pnym razem, widzi brat, b臋dziemy mieli chrzest.
Mrocznym spojrzeniem powi贸d艂 po widocznie brzemiennej postaci m艂odej Flory Goodwin, kt贸ra u艣miecha艂a si臋 wniebowzi臋ta ze swego miejsca u boku niezbyt m膮drego, lecz kwitn膮co wygl膮daj膮cego m臋偶a. Za nimi siedzia艂a ze skwaszon膮 twarz膮 kluchowata kobieta w czerni. Po kim nosi艂a 偶a艂ob臋, brat Marcin nie pr贸bowa艂 zgadywa膰. Ale gdyby zapyta艂, lady Tilpot oznajmi艂aby z grobowym ch艂odem: „Po mej bratanicy".
Tyle 偶e Flora by si臋 tym nie przej臋艂a. Mia艂a swego Ossiego, a Ossie mia艂 fortun臋, wkr贸tce za艣 oboje b臋d膮 mie膰 ma艂e Goodwini膮tko. Je艣li oka偶e si臋 ch艂opcem, dostanie na imi臋 Oswald. Je艣li dziewczynk膮-Alfreda. Poniewa偶 Flora, mimo 偶e dokona艂a w przesz艂o艣ci pewnych wybor贸w, kt贸re wskazywa艂y na co艣 przeciwnego, nie by艂a g艂upia.
M艂oda dama o w艂osach w kolorze imbiru, zmierzaj膮ca ku tr贸jce zakonnik贸w o wiele zbyt swobodnym krokiem i ze zbyt 艣wiatowym u艣miechem jak na jej m艂ody wiek, te偶 nie by艂a g艂upia. Charlotte Nash nie mia艂a ciemnej urody Kate ani eterycznej pi臋kno艣ci Heleny. Lekko sko艣ne orzechowe oczy, usta, kt贸re mo偶na by nazwa膰 pe艂nymi, cho膰 wi臋kszo艣膰 os贸b okre艣li艂aby je jako zbyt du偶e, i cera okraszona miodowymi piegami czyni艂y j膮 znacznie mniej urodziw膮 od si贸str. Nikt jednak, 艂膮cznie z ni膮 sam膮. nie wydawa艂 si臋 tym przejmowa膰. By艂a nierozwa偶na, samowolna i bezkompromisowa. Urasta艂a wok贸艂 niej reputacja awanturnicy i flirciary o niewyparzonym j臋zyku i ci臋tym dowcipie.
By艂a to reputacja, kt贸r膮 starannie piel臋gnowa艂a.
On jest po prostu najsmakowitszym m臋偶czyzn膮 w Anglii - oznajmi艂a bratu Fidelisowi, ten za艣 sp艂on膮艂 rumie艅cem.
O czym pani m贸wi, m艂oda damo? - spyta艂 brat Marcin.
O Ramseyu. To po prostu straszne, 偶e jest teraz mym szwagrem. Ale -roze艣mia艂a si臋 - ciesz臋 si臋, 偶e zostanie markizem. Powinno mi to pozwoli膰 na du偶o wi臋ksz膮 swobod臋.
Na zgorszone spojrzenie brata Marcina unios艂a brew.
- Kto艣 powinien by艂 wzi膮膰 na pani膮 r贸zg臋 wiele lat temu - o艣wiadczy艂
aptekarz.
234
- Doprawdy? - U艣miechn臋艂a si臋 figlarnie. - Nigdy nie dosta艂am r贸zg膮.
Hm. To mog艂oby si臋 okaza膰 pobudzaj膮ce.
Brat Marcin westchn膮艂 ci臋偶ko i oddali艂 si臋 pospiesznie.
To by艂o a偶 za 艂atwe - oznajmi艂a Charlotte rozczarowana.
Moja droga - powiedzia艂 brat Fidelis, a jego mi艂a okr膮g艂a twarz si臋 nachmurzy艂a. - Tak dalej nie mo偶na. Musi pani patrze膰 w przysz艂o艣膰, my艣le膰 o rodzinie, kt贸rej zapragnie pewnego dnia, o m臋偶u, kt贸rego zechce pani szanowa膰 i zechce tak偶e by膰 szanowana przez niego, o miejscu przy kominku w wymarzonym domu.
Phi! Kominki wymagaj膮 czyszczenia, m臋偶owie s膮 zbyt zaborczy, a co do rodziny, to... - wzruszy艂a ramionami - dzisiaj jest, jutro jej nie ma. Prosz臋 tak na mnie nie patrze膰, bracie Fidelisie, i prosz臋 si臋 nie martwi膰. Mam dok艂adnie zaplanowan膮 przysz艂o艣膰 i b臋dzie ona fascynuj膮ca.
Naprawd臋? - powiedzia艂 brat Fidelis z nadziej膮. - Ale... co b臋dzie pani robi膰, je艣li nie wyjdzie za m膮偶?
B臋d臋 si臋 skandalicznie prowadzi膰 - doda艂a po prostu i tym razem nie czu艂o si臋 przekory w jej s艂owach.
Jeste艣 pewien, 偶e powiedzia艂 twej 偶onie: Dand? - Ojciec Tarkin, siedz膮cy przy wielkim biurku w swych prywatnych pokojach, zmarszczy艂 brew. Schyli艂 bia艂膮 g艂ow臋 nad r贸偶a艅cem zaci艣ni臋tym w d艂oni, nim zerkn膮艂 nad blatem zarzuconym korespondencj膮, mapami i ksi膮偶kami ku miejscu, gdzie sta艂 Ramsey Munro.
Tak - odpar艂 Ram. -Ale ja nigdy nie widzia艂em tego cz艂owieka. A je艣li nawet go widzia艂em, nie zwr贸ci艂em na niego uwagi. Helena powiedzia艂a, 偶e jedyne, co si臋 w nim rzuca艂o w oczy, to 艂ysina.
Wi臋c nawet nie znamy koloru jego w艂os贸w.
Nie wiemy nawet, co ten cz艂owiek sugerowa艂. Powiedzia艂 Helenie: „Powiedz Ramseyowi, 偶e Dand 艣le mu uszanowanie". M贸g艂 dawa膰 do zrozumienia, 偶e zabi艂 Danda.
Opat potrz膮sn膮艂 g艂ow膮, jak gdyby chcia艂 uporz膮dkowa膰 my艣li. By艂 starym cz艂owiekiem o prostych plecach. Ram jako ch艂opiec, pr贸bowa艂 na艣ladowa膰 t臋 uparcie wyprostowan膮 postaw臋.
- Musisz by膰 ostro偶ny, Ramseyu.
235
Mam taki zamiar, chocia偶 w膮tpi臋, czy to potrzebne. S膮dz膮c z opisu Heleny, ma przedziurawione p艂uco. M贸g艂 zd膮偶y膰 si臋 odczo艂ga膰, ale najprawdopodobniej zmar艂 od tej rany.
Nie mo偶esz z g贸ry zak艂ada膰, 偶e tak jest.
Ojcze opacie - powiedzia艂 Ram - zapewniam, 偶e od mego zwolnienia z LeMons niczego nie zak艂ada艂em z g贸ry, a teraz, z Helen膮... - Uni贸s艂 d艂o艅.
Nie musia艂 m贸wi膰 nic wi臋cej. Opat widzia艂 ich razem: jak na siebie patrz膮, jak si臋 do siebie odnosz膮.
- Wi臋c b臋dziemy czeka膰 - rzek艂. Zamierza艂 przedsi臋wzi膮膰 pewne dzia艂a
nia, by si臋 upewni膰, co si臋 naprawd臋 rozgrywa. Dzia艂ania, kt贸re nie wyma
ga艂y uczestnictwa Rama. U艣miechn膮艂 si臋. - S艂ysza艂em, 偶e ostatnio odkry艂e艣
swe legalne pochodzenie.
Na to Ram by艂 艂askaw okaza膰 zmieszanie.
- Czu艂em, 偶e dokonuj臋 w艂a艣ciwego wyboru, ojcze. Markiz da艂 mi 艣rodki,
by wykry膰 zdrajc臋. Cena, cho膰 by艂a ciosem dla mej dumy, nie wydawa艂a si臋
za wysoka.
- Nie, synu, nie by艂a. A B贸g zna prawd臋. Wi臋c co teraz?
Ram pos艂a艂 mu krzywy u艣miech.
- Z powrotem do Londynu. Znale藕膰 jaki艣 dom. Helena mnie namawia,
bym napisa艂 traktat o szermierce! M贸g艂bym to zrobi膰. Mog臋 nawet uczy膰.
Gdy wygl膮da na to, 偶e si臋 zosta艂o bohaterem narodowym, mo偶na robi膰, na
co ma si臋 ochot臋.
- Zaproponujesz Charlotte Nash miejsce w twej nowej rodzinie?
Ram si臋 nachmurzy艂.
Helena ju偶 jej zaproponowa艂a, a Charlotte odm贸wi艂a. Powiedzia艂a, 偶e ma do艣膰 zmieniania adresu, a je艣li Weltonowie pragn膮 jej towarzystwa, by艂oby nieuprzejmie ich go pozbawia膰.
Sprawia wra偶enie bezkompromisowej m艂odej damy.
Tak.
A jakie s膮 odczucia twej 偶ony, je艣li chodzi o siostr臋?
Nadspodziewanie dobre. M贸wi, 偶e Charlotte b臋dzie triumfowa膰, cokolwiek to znaczy, a ja, jako nowo upieczony m膮偶, oczywi艣cie si臋 zgadzam. Poza tym - ci膮gn膮艂 - poinformowa艂a mnie, 偶e w najbli偶szej przysz艂o艣ci zamierza si臋 skoncentrowa膰 na czym艣 innym. Postanowi艂a zabawi膰 si臋 w swatk臋.
Naprawd臋? A kogo chce swata膰?
Mego dziadka i lady Tilpot. Uwa偶a, 偶e jedno jest warte drugiego. - Jego niebieskie oczy b艂yska艂y uznaniem.
236
Opat, zawar艂szy znajomo艣膰 z lady Tilpot i us艂yszawszy sporo o markizie w ci膮gu kilkudziesi臋ciu lat, wlepi艂 sowi wzrok w Rama.
Twoja 偶ona ma zdecydowanie jezuickie nastawienie umys艂u.
Wiem - odrzek艂 Ram z dum膮. - Zachwycaj膮ce, prawda? - Spojrza艂 na zegar na stole. -A m贸wi膮c o 偶onach, bardzo bym chcia艂 zosta膰, ale jeszcze bardziej chc臋 do艂膮czy膰 do Heleny. Jestem pewien, 偶e czeka ju偶 w powozie. Moja 偶ona jest bardzo punktualna. - U艣miechn膮艂 si臋 szerzej. - Lubi臋 to powtarza膰: moja 偶ona.
Ma si臋 rozumie膰. - Opat wsta艂. - Niech B贸g b臋dzie z tob膮 i twymi bliskimi, Ramseyu.
Najwidoczniej jest, ojcze - powiedzia艂 Ramsey w nawrocie swego cierpkiego humoru. -I jestem Mu za to bardzo wdzi臋czny.
Helena, po偶egnawszy si臋 z go艣膰mi weselnymi, wsiad艂a do bogato zdobionej karocy, kt贸r膮 markiz upar艂 si臋 pos艂a膰 do opactwa - chocia偶 nic go nie mog艂o sk艂oni膰, by wzi膮艂 udzia艂 w papistowskiej ceremonii, przy kt贸rej upar艂 si臋 Ram. Z u艣miechem wyczekiwania na ustach usadowi艂a si臋 na mi臋kkich aksamitnych poduszkach.
Chwil臋 p贸藕niej drzwi si臋 otworzy艂y i wsiad艂 Ram. Zastuka艂 mocno w dach, po czym zaj膮艂 miejsce naprzeciw niej. Pow贸z natychmiast ruszy艂.
B臋dziemy w Sterling przed zmrokiem - powiedzia艂.
To dobrze - odpar艂a i lekko ziewn臋艂a.
Jeste艣 zm臋czona - rzek艂 wsp贸艂czuj膮co.
Troch臋 - przyzna艂a. Godziny ich nocy po艣lubnej by艂y wype艂nione po ostatni膮 sekund臋, ale nie snem.
Pozw贸l, 偶e zas艂oni臋 okna. Obudz臋 ci臋, kiedy b臋dzie kolacja.
Dzi臋kuj臋. - U艣miechn臋艂a si臋 s艂odko, gdy Ram zmienia艂 s艂owa w czyn.
Wn臋trze karety pogr膮偶y艂o si臋 w ciemno艣ci, ciep艂e i przytulne. Helena poczeka艂a a偶 wyjad膮 z dziedzi艅ca opactwa i znajd膮 si臋 na drodze na po艂udnie, a wtedy bardzo powoli zsun臋艂a si臋 ze swego siedzenia i przenios艂a na stron臋 Rama. Wyci膮gn臋艂a r臋ce i znalaz艂a jego pier艣. S艂ysza艂a, jak 艂apie oddech, ale si臋 nie poruszy艂. Zwinnymi palcami wyci膮gn臋艂a mu z艂ot膮 szpilk臋 z krawata i w艂o偶y艂a sobie do kieszeni. Potem, gdy milcz膮co przyzwala艂, zsun臋艂a mu surdut z ramion.
Powolnymi ruchami rozwi膮za艂a jedwabny krawat i, znalaz艂szy per艂owe guziczki koszuli, rozpi臋艂a je jeden po drugim. Stopniowo 艣ci膮ga艂a j膮, a偶
237
poczu艂a pod d艂oni膮 k臋dzierzawe w艂oski okrywaj膮ce muskularn膮 pier艣. Przycisn臋艂a wargi do jego cia艂a i poczu艂a, jak serce Rama zabi艂o mocniej w odpowiedzi.
Jej palce przebieg艂y zmys艂ow膮 艣cie偶k膮 w d贸艂 jego piersi na twardy brzuch i zatrzyma艂y si臋 na pasku spodni. Dotkn臋艂a wargami p艂askiego m臋skiego sutka i musn臋艂a j臋zykiem twardy 艣rodeczek. Jego cia艂o zadr偶a艂o. D艂o艅 unios艂a si臋 i mocno zacisn臋艂a na jej nadgarstku, ale ani jej nie ponagla艂a, ani nie wstrzymywa艂a - po prostu j膮 trzyma艂a. U艣miechn臋艂a si臋 przytulona ustami do jego cia艂a.
Jest bardzo krzepkim m臋偶czyzn膮. Mo偶e wiele znie艣膰. Jej m膮偶 ju偶 wiele zni贸s艂, my艣la艂a z trosk膮, gdy jej wolna r臋ka g艂adzi艂a zbite, g艂adkie kraw臋dzie jego pi臋tna.
Obsypywa艂a lekkimi poca艂unkami jego pier艣, z czu艂o艣ci膮 i rozkosz膮 pie艣ci艂a ukochanego.
Jego d艂o艅 opad艂a w d贸艂, chwyci艂a j膮 za brod臋 i unios艂a jej twarz.
My艣la艂em, 偶e mamy odpoczywa膰. - G艂os mia艂 rozbawiony. Obj臋艂a go za szyj臋 i przyci膮gn臋艂a ku sobie jego ch臋tne usta.
Wpad艂am na lepszy pomys艂 - szepn臋艂a, gdy ich wargi si臋 zetkn臋艂y. I by艂a to prawda.
Od autorki
Mam wielki d艂ug wdzi臋czno艣ci wobec Cliffa i Missy Herson, nadzwyczaj fachowych i 偶yczliwych trener贸w dru偶yny szermierczej Uniwersytetu Minnesoty. Nie tylko podzielili si臋 ze mn膮 swymi umiej臋tno艣ciami, lecz dali mi te偶 szans臋 fechtowani膮 si臋. Wszelkie b艂臋dy w tej ksi膮偶ce dotycz膮ce opisu przebiegu pojedynk贸w s膮 skutkiem mojej licencji poetyckiej, a ka偶de niepowodzenie w odpowiednim wyja艣nieniu pewnych termin贸w jest wy艂膮cznie moj膮 win膮. Dzi臋kuj臋 wam, Cliffie i Missy.
Co do Wszech艣wiatowego Turnieju Pojedynk贸w, nie znalaz艂am dowodu, 偶e co艣 w rodzaju takich zawod贸w istnia艂o w czasach regencji, chocia偶 pokazy walk s艂awnych szermierzy odbywa艂y si臋 we wszystkich wielkich stolicach Europy. Co wi臋cej, cz臋sto odbywa艂y si臋 na zasadach, jakie opisa艂am: zwyci臋zca dostawa艂 cz臋艣膰 wp艂yw贸w z op艂at za wst臋p. Nie mam powodu w膮tpi膰, 偶e gdyby kto艣 wysun膮艂 pomys艂 mi臋dzynarodowego turnieju, mo偶na by to by艂o zorganizowa膰. Nawet podczas wojny arystokracja napoleo艅skiej Francji i Anglii znajdowa艂a sposoby wsp贸艂dzia艂ania.
I ostatnia dygresja. Zafascynowa艂a mnie wiadomo艣膰, 偶e jeden z najbardziej zaufanych znawc贸w r贸偶 J贸zefiny Bonaparte (Anglik) otrzyma艂 immunitet dyplomatyczny, pozwalaj膮cy podr贸偶owa膰 w t臋 i z powrotem pomi臋dzy Francj膮 a rodzinn膮 Angli膮 przez ca艂y czas trwania wojny.
Przecie偶 dama musi mie膰 ogr贸d.