estera milewska
Będziesz miłował...
*
* *
Gdy zostanę różą w Twym ogrodzie,
To całuj me płatki o słońca wschodzie.
Dbaj o mnie całymi dniami,
A ja obdaruję Cię kwiatami.
Podlewaj mnie zawsze o słońca zachodzie,
A będę kwitła w Twym ogrodzie.
Lecz gdy jesień nadejdzie i płatki me opadną,
A urok mój inne kwiaty skradną,
To w Swym sercu posadź pamięć o mnie.
Wiosna zakwitnę w nim dumnie.
Rozmowa o miłości
Pytasz mnie
”Czym jest życie
bez miłości?”
Więc Ci odpowiadam:
”To pustka bezdenna,
cisza nieznkiniona,
głuchy wiatr
szumiący w zbożu,
wisiorek na pamiątkę
zostawiony...”
Pytasz mnie wtedy:
”Jak szukać
miłości
skoro żyć bez niej się
nie da?”
Więc Ci odpowiadam:
”Szukać miłości
nie można
i nikt tego
nie umie,
ona sama
Cię znajdzie
w ludzkim tłumie.”
*
* *
Boję się
Gdy raz się sparzysz
Drugi już nie chcesz
Boję się
Choć o Ciebie
Walczyć powinnam
Boję się
Nie wracaj do mnie
Już nigdy więcej
Boję się
Ale czy na pewno tego
Chce moje serce
Boję się
Cnoty bo nie chcę
Znowu cierpieć
Boję się
Daru choć
Tak wielkim jesteś
Boję się
Wierzyć że znowu
Ogarniesz moje serce
Boję się
Znowu chyba
W mojej duszy będziesz
Boję się
Kocham i nie chcę
Zmieniłeś mnie
Na dworze luty skrzypi,
Już chyba dwanaście stopni w dół,
A w mym sercu śnieg pada.
Przyjdź i ogrzej mnie!
Och! Jak biało dziś
I ja białą Ci jestem.
Ogniem nieskazitelnym, bowiem
Chcę być, co lód roztopi.
Odnajdź mnie w lodowatym deszczu.
Wbrew wszystkiemu powiedz TAK,
Że bardzo chcesz mnie:
Inną, zamkniętą i zimną.
Wierzyć?
Mówił o mnie jak o wietrze,
Co w słońcu i deszczu gnał,
Co nigdy do jego ust nie trafiał.
Głupia byłam, że wierzyłam!
Patrzy jak na światło słoneczne.
Milczy zaklęty objawioną prawdą.
Mówi, że jestem ciepłym snem, nie jego.
Głupia jestem? Czy nadal wierzę?
Obiecał, że po mnie przyjdzie,
Nie zapomina o tym, co czuje
Na policzku co dzień. Czy to o mnie?
Głupia będę, jeśli wierzyć będę?
Twoje oczy
Czasem pod ciężką firaną nocy
Pływam w jeziorze Twych oczu,
Odpoczywam w ciepłych przystaniach
* * *
W świetle nikłego krążka,
Patrząc widzę błękit dnia.
Pływam na obłoku z waty cukrowej.
* * *
W dzień zaczynam rozumieć,
Jak wiele oczy zdradzają z człowieka.
Egoiści sprzedają watę cukrową.
Wiosna
Wiosna rozkwita uśmiechem na drzewach
I szczęściem na łąkach się zieleni.
Fiołkowym oddechem pąki zmysłów otwiera.
Kroplami rosy rozsiewa nadzieję.
Słońcem zmartwienia prostuje w tylu.
Tak bardzo czuje! Tak bardzo żyje!
Tak prosi, tak woła „Miłości!”
Płatkowe usta otwierając z rana.
A ja jestem deszczem wiosennym.
Czasem powietrze zmieniam ciepłe,
Czasem kałuże tworzę szare.
Mieszam się, mieszam z dymem miejskim,
Kwaśnością spadam na wsie białe,
Rzadko pozwolą mi w kwiatku zostać.
Naiwności!
Nie wchodzi się dwa razy
Do tej samej rzeki,
Znając jej brudy i muły,
Doły i piaski wciągające doskonale.
Nie rozpala się ogniska
Dwa razy z tej samej zapałki,
Bo jeszcze płomieniem zabłyśnie,
Dymem robiąc większe rany.
Głupiec tylko wiarę swą naciska,
Aby ta uwierzyła dwa razy,
Że gwiazdę w dłoniach zatrzyma,
A ta go nie poparzy.
Moje Serce
Moje serce ostatnio
leży
na podłodze zamiast
dywanu
przed progiem zamiast
wycieraczki
na schodach
w tramwaju
w szkole
w pracy
na chodniku
koło cukierni
Wybacz mi serce Moje
ale ja
nie mam siły by
Cię podnieść
czasem się boję że
Moje Serce
przykryje śnieg
takie małe
kochane
leżące na ziemi
śnieg
bardzo zimny
śnieg
Jeszcze raz
ma siłę
ma wiarę
nie dotknie
ciałem gruntu
twardego
w niebo
z czystymi rękoma
fiołek wewnątrz
śnieg w słońcu
wybuchnie
gdy kocha
diamentem z zewnątrz
kamieniem
bronią wiara
orężem siła
nie pozwoli
wiatrem się nieść
rozsypać w prochy
pamiętaj
wybuchnie
gdy kocha
*
* *
pojawiłeś się
było tak pięknie
jak w świetle
promieni przeświecających
przez krąg kamieni
na Torze
dałeś ciepło
ogni Beltane
a teraz znikasz
pomiędzy Czarodziejską Krainą
a rzeczywistością
wśród Mgieł Avalonu
należałeś
a jednak byłeś wolny
zraniłeś
ale nadal byłeś kochany
niezapomniany
Rogaty Panie
Pragnienie
monotonia wydarzeń
uderzających o szybę
stuk stuk stuk
przychodzi z taką
cichością
wręcz milcząc
ukryta zostaje
ta mokra chorobliwa
cierpiętnica
widać tylko jej
słoneczne oblicze
ona tak
nie lubi
pochmurnieć
i stukać o tę
szybę
woli się promienić
rozbijać żelazne
kurtyny grzmotów
choćby wewnątrz
musiała kapać
Nie rozpuści się
czarny
głęboki dół
las krzyży
łup łup
zabiera ziemia
co dała
słony potok
wielu twarzy
życzliwie na językach
pod nieżyczliwiem
ona stoi obok
nie wie co to
znaczy
morze na twarzy
nie umie
choć tak kochała
cicho odchodzi
za nim
oskarżą ją
o skałowatość
Ciągle pada
dziś na dworze
dusza ma rozprysła
pada i pada
ja siedzę
patrzę
jak po szybach
cicho spływa
wieje wiatr
zaświeciło słońce
idą ludzie
ona znowu się
śmieje
kiedy poszli
ona znowu
zaczęła cieknąć
u mnie
ciągle pada
To, czego nie zabili
zatrzymała się na chwilę
tłumy twarzy wokół niej
zrozumiała kamień
nie będzie odpowiadać
na ciosy i razy
już nigdy się nie ukruszy
wybiła północ
w świetle mgieł
rozpłynęły się ich oczy
stały się plamą
starła je szmatką
nasączoną słonym płynem
kanalików
wykrzesała iskry
nie uderzajcie
poparzy
zaśmiał się kamień
czy to była jego radość
nie
to co w niej nie zabili
Złociste Stworzenie
jak jesień
pełna suchych liści
babiego lata
ciepła słonecznego
promieni
jak jesień
pełna kałuż
deszczu
szarości
chłodnego wiatru
ja
Razem z Peją
(moja rzeczywistość)
kochać i nienawidzić
szanować i darzyć pogardą
dali dziwce pióro
więc pisze
odczłowieczenie
w tamtych chwilach
przestawał być człowiekiem
człowiek i zwierzę
zabiję cię!
słyszysz!
lecz kto dziś nie pije
ja! - krzyczy
dziwka dziewica
ja nie piję!
on taki wspaniały
człowiek
dziecko tak kochało
święta dziwka kochać
już tak nie potrafi
a paznokcie
tną powierzchnię dłoni
jestem z tych poetów
[w radiu]
co pieprzą
jak człowiekowi
ciężko
Bez tytułu
Siedzę tak teraz tutaj.
Obmyślam, jak powiedzieć
Wam w metaforach, że
Jestem szczęśliwa.
Ale czy obrazilibyście się,
Gdybym powiedziała to tak
Po prostu?
Za nim jeden rok
Zamieni się w trzy
I znowu zacznę mówić
Metaforami.
Pożądanie
jeden
motyl
leci wiruje
delikatnie siada
na płatku
muśnięcie
drganie
cisza
oczekiwanie
eksplozja
motyli
podrażniających
płatki
jeszcze!
Matura z życia
opowiedzieć o aktach komunikacyjnych
dobrze z każdym człowiekiem
napisać wypracowanie z najważniejszych
wydarzeń w życiu
odpowiedzieć z kosmogonii własnej
biografii
udowodnić tezę o sobie jako swoim
arcydziele
dostać celujący za dogadanie się
w innym języku
*
* *
jeden uśmiech
jak tysiąc batonów
czekoladowych
jeden tylko
potęga dotyku
bezbronna siła
skulić się
schować w ramionach
tam gdzie bezpiecznie
tam gdzie nikt
nie może sprawić bólu
i zatrzymać czas
jeden uśmiech
jeden pocałunek
to już koniec
przeżyć jak tylko zechcę
nie będę wegetować
Miasto Aniołów
Jak smakuje gruszka?
Jest słodka, soczysta i krucha,
jakby się miało cukier w ustach.
Muzyka o poranku
grana przez świat na strunach serca.
Melodia delikatna słońca
głośno przenikającego szybę powiek.
Ach!
Czujesz to ciepło?
Ciepło, które przyjemnie boli...
Nie umiesz być wredna...
Analogowy zegarek mierzy czas
zupełnie wstecz,
pozwalając na bezwarunkowy śmiech,
uderzając jak fala przypływu.
Przecież to ten niepoczuty pocałunek
oddechu niezaproszonych
na symfonię mgieł i rosy.
To ten zapach kurzu bibliotek,
bo Hemingway opisuje smaki.
Ach!
Czujesz to ciepło?
Ciepło, które przyjemnie boli.
Jak smakuje gruszka?
Jest słodka, soczysta i krucha,
jakby się miało cukier w ustach.
Ciepło
ciepło
cieplutko
ciepluśko
słońce grzało
szyby grzały
uderzając w skórę
aj!
jak miło parzy
pozostawia słodkie blizny
zamykam oczy
pozwalam ranić się znowu
Pobudka
Zbudził mnie uśmiech marcowego słońca.
Wiatr dłońmi otwierał moje powieki do życia.
Pączki zapachem wywoływały głód bycia.
W powietrzu tańczyły nuty motylich skrzydeł.
Jej ciężki oddech za plecami stanął.
Dotknęła zimnym metalem mojego ramienia.
Wiesz, że jestem wydarzeniem z cudzego życia - wyszeptała.
Przemknęła, zostawiając gęsią skórkę.
Pozwoliła dalej się bać, na niepewność deszczu.
Wiosenny deszcz zmoczył mi włosy.
Białym kwiatom rozkazał rosnąć.
A ja dalej stałam i mokłam.
*
* *
ludzie zabijają Anioły
podcinają im skrzydła
na zewnątrz wiosna a w sercu zima
na sercu nożem cięte rany
pocięli serce
każdy chciał mieć kawałek dla siebie
teraz serca już nie ma
jest serce z kamienia
myślę że to była miłość ale się skończyła
zziębnięty deszcz
zmarzł wiatrem uderzony
gdzież te myśli błądzą rękami po ciele
kałuże lodowate pozostawił
możesz płakać
głazu tego nie przebijesz
zabiłeś Anioła
Rozmyte dni
nie płacz dziewczę
bo tu miejsca brak
na twe babskie łzy
siedzisz w oknie
wypatrujesz
dawnych dni
dni przedwiośnia
już odeszły
w siną dal
nie powtórzą się już
tamte fruwające motylki
zejdź z okna
na podłogę
by nie moknął świat
nie patrz w okno
szkoda oczu
szkoda twoich łez
bo za oknem
znów zobaczysz
tamtych chwil ślad
lecz w koszyczku
z innych palców
gdzie twej dłoni brak
Fairytale
było się księżniczką
przez jedną chwilkę
przez jedną chwilkę
było się motylkiem
a mgnienie jedno
i już zniknęło
fotografia
to bardzo mało
a gdy zostanie
tylko deszcz
i miało się czyjeś ciało
przytula się dziś karteczkę
Kłapouchy
słysząc głuchy łoskot
przystajemy
rozglądamy się
patrzymy za siebie
pewnie coś zgubiliśmy
podnosimy otwieracze
i głupie dzwoniące pudełko
twierdzi ono że nie jesteśmy sami
bo komuś znowu coś potrzeba
ale czy jesteśmy zadowoleni
obejrzyjmy się dobrze
przypatrzmy się chodnikowi
już za chwilę odczujemy stratę
zgubiliśmy ogon
Kolorowanka
naiwne
Kopciuszki
Śnieżki
i Śpiące Królewny
narysowane
czarnym tuszem
na białej kartce
nie szukajcie księcia
z pudełkiem
kolorowych kredek
który
wpisze barwy
w czarne kontury
białej kolorowanki
chłopcy
nie lubią
kredek
Inna samotność
bardzo często lubię być sama
ja która tak łatwo i szybko
uzależniam się od ludzi
lubię być sama bez nich
bo męczą mnie duszą i rozrywają
lecz niech nie opuszczają mnie tylko
a oni i tak znikają
wyrywają mi puste miejsca
i jestem sama tak jak nie chcę
Śmierć Księdza
Znowu opady śniegu
Należy spodziewać się silnych mrozów
Ciężkie warunki dla kierowców
Ciągle trwają negocjacje w sprawie koalicji
Zmarł ksiądz
Wybory mają być wyjściem awaryjnym
Polscy geodeci w Libii
Zmiany w egzaminie na prawo jazdy
Kolejne remonty we Wrocławiu
Czy świat się zmienił choć trochę
Bo przecież choć trochę umarł
Czy już nie powiedziano wszystkiego
O śmierci odchodzi się cicho
Nie znam odpowiedzi
Po prostu zadaję pytania
Śpieszmy się kochać ludzi
Tak szybko odchodzą...
I List do Koryntian
czym jest miłość
święty Pawle
nie powstrzymała
śmierci
ani obłędu
ani choroby
nie dała spokoju
ani ukojenia
nie zapobiegła
utracie ufności
nauczyła jedynie
wybaczania
życia z cierpieniem
z rozpaczą
walczyć dalej
Niezależność
nie ma czasu na sen
nie ma czasu na seks
zmęczona
wykończona
do granicy sił
zimna jak lód
nawet gdy ziemia
uderzała głucho
zajęta do granic
możliwości
doba dla niej
za krótko trwa
ale którejś
lutowej nocy
gdy wreszcie nadejdzie
czas na sen
zmoczy
zrosi
poduszkę
zmęczenie nie pozwoli
spać
samotne serce
nie pozwoli się
ukoić
Boże, mój Boże!
czy w bezsilnej złości
nadal trwać
zejść z ruiny
ludzkich serc
bolą zmarznięte
dłonie
drętwieją
nadzieja nie zamarza
krzyczy głośniej
niż rozpacz i śmierć
zagłusza rozsądek
antagonistyczne głosy
sumienia
i świadomości
zrobiono wszystko
co było w ludzkiej
mocy
lecz to było
za mało
Impresjonizm
w lustrze zieleni
świat swe oczy przegląda
nim rozpryśnie
w skrzydła anioła
nim uleci
nim stanie się kryształem
w sercu ziemi
Fotografie
spod zamkniętych
zmęczonych powiek
wysnuwa się dusza
z mokrymi włosami
zimne fale
obmywają jej piersi
pieszczą jej ciało
by cicho zasnęła
w ciepłych ramionach
motyle wiatrem niesione
mokre włosy miodem pachnące
wilgotna skóra w zapachu siana
w złocistości słonecznych kłosów
tuli Cię teraz
w pościeli pachnącej
by sen spokojny
Twe ciało otulił
a oddech Twój
serce jej koił
*
* *
cóż myślała
gdy ją wyjmowano z wazonu
cóż myślała
gdy ją spośród innych wyciągano
cóż myślała
gdy z dłoni w dłoń wędrowała
i cóż myślała
gdy zmęczoną znów wstawiono do wazonu
czerwieniła się cicho i pachniała
gdy kobiecy wzrok na nią padał
gdy kobiece usta się uśmiechały
Pocałunek
miała bose stopy
była naga
nagle lunął deszcz
zimny dreszcz targnął jej ciałem
zamknęła oczy a świat wirował
ciepło kropel sunęło w górę po plecach
wiatr rozburzył starannie ułożone włosy
płomień rozpalił policzki
usta smakowały słodki owoc
*
* *
kocham cię
zawróciło
mi w głowie
jak stare wino
kropelką
soku malinowego
słodycz
zadało
muzyką
zadrwiło
ptasim śpiewem
z rozpaczy
w moim
cichutkim
serduszku
kocham cię
zabrzęczało
w kanałach łzowych
rozpłynęło się
ciepło
jak kostka
mlecznej czekolady
na języku
zagłuszyło
strach
ból
obawy
w moim
cichutkim
serduszku
kocham cię
zadźwięczało
w moich uszach
spadło
jak ciepła kropelka
mleka z miodem
kojąc
stare blizny
zabliźniając
w moim
cichutkim
serduszku
Uwierz proszę
siedzę na ławce w parku
w sercu mam miłość
na twarzy rozpacz
spoglądam na taflę Odry
przyglądam się światłom
w falach odbitym
szukam słów w głowie
by mi na język przyniosła
bym mogła Ci wytłumaczyć
byś uwierzył w mój dotyk
w łzawe spojrzenie oczu
i pocałunki o smaku czereśni
że boję się
że nie wiem co inni
że nieważne to dla mnie
byś tylko zrozumiał usłyszał
że gdy szepczę kocham
to mówię prawdę
*
* *
dlaczego czuje się samotna
skoro sama nie jest wcale
dlaczego jej dusza
jak otwarta rana krwawi
skoro znalazła lekarstwo na nią
czy sprawia to pusta ławka
czy to że choć jest to nie ma
jej wcale
Królewna Śnieżka
czy wiem co mówię
wiem czym jest lęk
nie wiem czym jest miłość
często myślę i dużo płaczę
gdy nikt nie widzi
łzy gdy widzą inni
to słabość na jaką
nie mogę sobie pozwolić
nie wiem czym jest lęk
o kogoś kogo się kocha
prześladuje mnie myśl
że historia się powtórzy
bym musiała walczyć
o czyjeś życie
by stanąć nad grobem i wiedzieć
że wszystko to za mało
nie wiem czy to co ja
nazywam miłością
wygląda w innych sercach
tak samo
czy może inne uczucie
nosi to miano
czy to jest to samo
gdy ja mówię kocham
to samo co Ty
szepczesz mi do ucha
nie przerażają mnie
ataki i zamachy
ani rozjechany pies na drodze
nie wzrusza
intuicja mówi mi kiedy się bać
i kiedy należy wysiąść z tramwaju
by ten nie zawiózł mnie do szpitala
już od dawna pytają mnie
czy ze mną wszystko w porządku jest
ale ja wiem że to co robię
musi mieć sens
postępowania w związku
uczyłam się na cudzych błędach
własnych doświadczeń
sama wcześniej nie miałam
uważna za żywą skamieniałość
bo dopiero w 21. wiośnie
pierwszy raz się całowałam
wierzę w Boga i Kościół Powszechny
i w miłość ogromną gorącą
o której i której ciągle się uczę
nauka na piedestale
bo stworzenia ranią
nie chcę cierpieć a chcę być
szczęśliwa i kochana
bez bólu nie ma przyjemności
przypomnij sobie lekcje
seksu i kochania
nie istniejesz albo udajesz szeptali
mieszanka pesymizmu
i optymizmu w jednym
nazbyt pełna nadziei
i za naiwna dla świata
zimna zamknięta w sobie
Królewna Śnieżka
*
* *
gubię się w Twym innym ciele
tonę w falach satynowych pocałunków
błądzą me dłonie
zapach obłędnie zniewala
pożądana i pięknie naga
żałuję dawnych myśli
odległych i bezsensownych
jak zefir zsuwasz ramiączka
jak płatki stokrotki muskasz skórę ramion
nie boję się oddać
nie boję się drżeć z uśmiechem
bosko zniewolona
błogo w ramionach niesiona
nie żałuję marzę wspominam
teraz jestem
Księżniczka
ziarnka grochu pod poduszką
nie czuję
ale chłód gdy Ciebie nie ma
nie zgubiłam kryształowego
pantofelka
ale Ty nosisz mnie na rękach
nie mam złotej korony
ale koronę z Twoich pocałunków
nie chodzę w sukniach z atłasu
ale z pieszczot Twoich dłoni
*
* *
spacery ze światłem
szeleści wśród liści zapachu
samotnie wśród cieni wieczoru
zimna mokra łza
nie chce snuć się
po ciepłym rumieńcu
wybacz mi proszę Kochanie
*
* *
to nie deszcz co z wiatrem
biczem smaga moje ciało
to nie śnieg co z mrozem
kolcami kłuje moją skórę
to nie słońce co z gorącem
parzy powierzchnię mojej duszy
zbudziłeś mnie w środku nocy
nie pozwolisz mi już spać do rana
Sen
miało być inaczej
by ze słów których słuchałam
nie przedstawiał się mój
senny obrazek
w tym śnie choć cudownie
wcale nie jest dobrze
ja okrutna i zła
dzika kotka
nie ma mnie
już nigdy nie ma mnie
na huśtawce księżyca
spadłam do rzeki
chcę tonąć
byś zatrzymał to dobre
świetliste odbicie
najprawdziwszą mnie w świetle latarni
spoglądającą ze wzgórza
śpiewającą z jesiennymi liśćmi
taką zatrzymaj mnie
bo nie ma mnie
już nigdy nie ma mnie
*
* *
nie masz zapachu czerwcowego tańca
nie masz smaku nocnej rozmowy
nie masz szeptu liści i ogniska
a jednak gdy odpływasz
a jednak gdy unosisz się
to ból fizyczny mnie przeszywa
mam Cię i nie mam
chcę Cię i nie chcę
oddam Cię nie oddając wcale
Pytasz
pytasz
w czym problem Kochanie
co się stało Kochanie
problem w tym
że nie wiem Kochanie
że są chwile
gdy nie ma mnie
dla świata
nie ma mnie
dla mnie samej
męczysz mnie Kochanie
męczysz jak inni ludzie
męczysz jak hałas i cisza
zmęczona nie umiem
żyć z wami
nie ma mnie dla Ciebie
ani dla samej mnie
im więcej myślę
tym bardziej nie wiem
o czym
nie wiem co się stało Kochanie
mogłabym nie istnieć
tak by ze mną i czas
nie istnieć musiał
nie oszczędzam go
nie dbam nie głaszczę po głowie
cóż mnie obchodzi
pojęcia nie mam
w czym problem
i nie pytaj gdzie jestem
bo nie wiem
czy tutaj czy za rogiem
im więcej myślę
tym mniej umiem się odnaleźć
mylisz się jak wszyscy
wkurzasz mnie jak wszyscy
mogłabym istnieć w niebycie
żyć nie żyjąc wcale
nie pytaj
bo nie rozumiem siebie
zazdroszczę ptakom i stokrotkom
trawie wiosną
śniegowi zimą
że za rok znowu odrosną
miłość wyszła zza rogu
o zgodę nie pytając wcale
*
* *
wybacz że jeszcze nie śpię
sen jednak przynosi jak narkotyk
tylko chwilę lekkości od tęsknoty
dlaczego tak ranią mnie słowa
słowa wypowiadane ustami idioty
lecz takie udowadniają mi czyny
wybacz że jeszcze nie śpię
sen jednak ostatnio nie zawsze przychodzi
i nie umiem już tego wyjaśnić
wierzę w Twoje słowa szeptane delikatnie
słowa które całują me uszy
słowa po raz pierwszy oparte w skale
nikt już Twych słów i Twych ramion
nikt mi odebrać już ich nie może
tylko poza śmiercią samą
zbyt bolesne bywa sezamu otwarcie
moja dusza już teraz śpi w Twojej duszy
wybacz że śnię przed Tobą otwarcie
Ja i Ty
widzę jak płaczesz
siedząc na tym murku
masz mokre włosy
i twarz
nie chciałam żebyś
cierpiała
czemu tam siedzisz
skoro pada
chciałaś być sama
przestać udawać
boję się że odejdziesz
bez ciebie zostanę
tylko pustą maską