Moliere
MIŁOŚĆ MALARZEM
OSOBY
SIGNORE PAZZINO ) bogaty negocyant, wuj Izydory.
IZYDORA, kochanka Zdzisława.
FLORA, przyjaciółka Izydory.
ZDZISŁAW.
MISZO, przyjaciel Zdzisława, totumfacki.
ZAIDA, greczynka.
SIGNORE SCHERZANDO, ) przyjaciel Signora Pazziuo.
DWAJ LOKAJE, Zdzisława.
LUDZIE Signora Pazzino.
MUZYCY serenady.
Scena w Odessie.
W pierwszym akcie na ulicy, w drugim i trzecim, w domu Signora Pazzino.
) Czyta się, Siniore Pacino.
) Czyta się Skerkando
MIŁOŚĆ MALARZEM.
AKT PIERWSZY.
(na ulicy, przed domem Signora Pazzino Noc)
Scena. I.
MISZO.
(sam).
Że się włóczę po nocy, to dla niego czynię...
Coż to za noc ponura! czarno jak w kominie !
Niebo się nam posępnie nadęło jak sowa,
Ten elegant pan księżyc Bóg wie gdzie się chowa,
Żadna gwiazdka nam zlepkom nie wyścibi noska...
I mówią, że w Odessie noc prawdziwie włoska !
Gdzie tam! taka jak u nas, na naszem Podolu;
Wiatr tak świszcze po mieście jak u nas po polu,
Tylko się czas weselej niż u nas przepędza....
(oglądając się).
A nie widać go jeszcze.. ? a! to moja nędza!...
O... ! jak wrócim, koniecznie tryb życia odmienię;
Bo jakież to, pytam się, moje przeznaczenie?
Fe! fe! tym pieczeniarzem nie chcę już być dłużej!
Za pieczeń człek się bawi, a w istocie służy;
Tak ja, mam przyjaciela, a doprawdy, pana,
Muszę być jak na szpilkach od samego rana,
Służyć jego kaprysom że aż głowa boli,
I do jego sułtańskiej stosować się woli!
Aże jest zakochany, kłopotów mam zgraje,
Nigdy mi w dzień i w nocy spoczynku nie daje,
Słowem... jestem jak lokaj, jedną rangą wyższy,
Że jesieni od lokaja boku jego bliższy;
Że do niego mówię ty, uganiam pospołu,
Razem z nim palę fajkę i siadam do stołu....
Jeszcze... jak mi się uda ten folwarczek mały..
Coż robić.., na usługi poświęcę się cały..
Bo zresztą,., jest to sobie bardzo dobry chłopak;
Że bogaty, więc nic mu nie idzie na opak,
Tymczasem ja, w posyłkach, w niewczasach i biedzie...
Ale otóż latarnia.. zapewne on idzie,
Scena II.
ZDZISŁAW, MISZO, DWAJ LOKAJE (z latarniami).
ZDZISŁAW.
To ty, Miszo?
MISZO
Któż inny oprócz mnie, w tej chwili?
Obaśmy się włóczęgom nocnym poświęcili
Bo nikt prócz nas, po nocy ulic nie szoruje.
ZDZISŁAW.
Ach! bo też nikt podobnych co ja, trosk nie czuje!
Sądź sam: gdybym wszelkiemi w mej mocy sposoby
Nie pokonał srogości kochanej osoby;
Lub gdyby mieli górę szczęśliwsi rywale,
Narzekałbym na losy, rozwodziłbym żale;
Lecz nie mieć od tygodnia najmniejszej zręczności
Słówka nawet przemówić do lubej piękności,
I nie być przekonanym, siląc się daremnie,
Czy mam wzajem tę miłość jaką wlewa we mnie,
To jest męka najsroższa ! to mi serce ściska!,
Tym bardziej, że się dręczę dla tego Włoszyska,
Co mój drogiej bogini nie odstąpi krokiem,
I jak ten smok, zazdrośnem nad nią czuwa okiem.
MISZA.
Lecz miłość ma sposobów mnóstwo domówienia;
To migi, to uśmiechy, wejrzenia, mrugnienia:
I ja myślę, że państwo od tych dwóch miesięcy
Tyle sobie gadali, jak nie można więcej.
ZDZISŁAW.
Tak, my sobie oczyma tłumaczenia dajem:
Lecz jak poznać żeśmy się zrozumieli wzajem ?
Czy jejoczy to mówią co jej mówią moje?
MISZA.
Powinniście wyraźniej pogadać oboje.
ZDZISŁAW.
Ach! gdzieśmy się w przechodzie spotkali przypadkiem,
Tośmy zawsze gadali, ale to ukradkiem:
I ja zawsze, bywało, tę chwilę wypatrzę,
Na bulwarze, nad morzem, w ogrodzie, w teatrze,
Kiedy Włocha nie było, bo trudna z nim spółka,
A chodziła z nią tylko Flora przyjaciółka.
Tom się do ich miłego towarzystwa wkradał,
I w rozmowach uczucia Izydory badał,
Ale zawsze ostrożnie, z niejakąś obawą,
Widziałem że mi była grzeczną i łaskawą,
Często na mnie rzucała wejrzeniem kochanki.
Ale ja, o miłości, nigdy, ani wzmianki!
Nigdy jej, będąc blizko, oświadczyć nie śmiałem
Jak ubóstwiam, i z jakim kocham ją zapałem;
Tym bardziej przekonać się czy mi odda rękę...
Nie uwierzysz mój Miszo, jaką cierpię mękę!
A cóż ten Włoch? z nim jakoś poznaj się: to przecie
Jakoś się skombinować, zrozumieć możecie...
ZDZISŁAW.
Gdzie tam! jam zawsze jego widoku unikał,
Zawszeni przed nim w spotkaniu, jak cień się przemykał,
I on mnie nigdzie nie mógł widzieć oko w oko.
Ja też dziś, dociekając i myśląc głęboko,
Dojść nie mogę, dla czego piękna Izydora
Nie wychodzi na bulwar jak wprzód, co wieczora.
Tydzień minął, jakem z nią pod kasztanem siedział,
Jakem dłón jej uścisnął, jakem jej puwiedział...
MISZO.
Możeś ją czem obraził.
ZDZISŁAW.
Obraził.. ? bron Boże !
MISZO.
A może cię uie kocha,
ZDZISŁAW.
Nie! to być nie może.
MISZO.
Może chora.
ZDZISŁAW.
I to nie.
MISZO.
A coż to się znaczy?
ZDZISŁAW.
Dalibóg nie pojmuję! umieram z rozpaczy.
MISZO.
Może ten Włoch, ten Argus, wyjść jej nie pozwala,
ZDZISŁAW.;
Być może.
MISZO.
Trudno widzieć większego brutala!
Musiał mu ktoś podszepnąć, a Włoch wierzyć skory,
Że się migasz ukradkiem koło Izydory.
ZDZISŁAW.
To najprędzej; lecz jakże? tylko ci się marzy:
On nigdy, ja przysięgam, nie widział mej twarzy!
MISZO.
Coź z tego.. ?
ZDZISŁAW.
Dobrze mówisz: aha ! właśnie wczora,
Do ucha mi w ogrodzie powiedziała Flora,
jej stary dla tego siedzieć każe w domu,
Ani się pokazywać za domem nikomu.
MISZO.
Patrzno się! widziszno go! gbur zatabaczony!
Grubas, nosal, zazdrośny, co sępiemi szpony
Chwycił zdobycz i trzyma!
ZDZISŁAW.
Natrętny jak osa!
Ale ja mu tę zdobycz uchwycę z przed nosa!
MISZO.
Trzeba! trzeba; podobne uchodzą kradzieże.
ZDZISŁAW.
Wyrwę mu ją, ukradnę, że się nie postrzeże.
MISZO.
Cha cha!
ZDZISŁAW.
Cha cha!.
MISZO.
Cha cha cha! ale bądźmy ciszej,
Bo ten grzyb impertynent jeszcze nas usłyszy.
ZDZISŁAW.
Niema go.
MISZO
Jakto, niema?
ZDZISŁAW.
Niema go w Odessie,
Wyjechał na parę dni w jakimś interessie,
Jutro wróci.
MISZO
Skądże wiesz?
ZDZISŁAW.
Wiem od jego ludzi.
MISZO.
Może dziś wrócić na noc?
ZDZISŁAW.
On się nie potrudzi.
MISZO.
Brawo!.. a może z sobą zabrał Izydorę?
ZDZISŁAW.
O, nie ! ona została.
MISZO.
Więc przyszliśmy w porę!
ZDZISŁAW.
Gdzież artyści? nie można serenady zwlekać.
MISZO.
Dawno tu być powinni; a każą się czekać!
Muszę pójść.
ZDZISŁAW.
Mateusza za nimi wyprawię.
(do lokaja).
Ruszaj po nich.
(lokaj jeden odchodzi)
MISZO.
Nim przyjdą, powiedz mi Zdzisław
Nie mówiłaż ci ona, jeśli ciebie kocha,
Jakim wpadła sposobem w ręce tego Włocha?
Choć pora niestosowna do takiej rozprawy,
Powiedz mi, bo nic nie wiem; a jestem ciekawy...
Bo to trzeba dokładnie poznać i wyśledzić...
ZDZISŁAW.
Ten stary, to jej krewny. Bo trzeba ci wiedzieć.
Ze w portowem, handlowem mieście jak Odessa,
Gdzie się z sobą handlowe plączą interessa,
Wielu z różnych narodów osiada i mieszka.
Jest tu palto francuzkie i ruska bekieszka;
Są tu Niemcy, Francuzi jak wiesz przyjacielu,
Anglicy, wiele Włochów, Polaków niewielu:
Nie trudno więc tu widzieć różne przeciwieństwa.
I prócz związków handlowych, związki pokrewieństwa. "
Otoż tedy jej ojciec, ojciec Izydory,
Polak rodem, tu mieszkał, pomnażał swe zbiory,
I z Włoską się ożenił; i razem szczęśliwie
Żyli przez lat dwanaście w małżeńskiem ogniwie.
Lecz kiedy potroiwszy kapitały swoje
Prędko jedno po drugiem pomarli oboje,
Została się to dziecię, córka ich jedyna,
Na opiece u tego Signora Pazzina.
A ten Signor Pazzino, człek nie arcy gładki,
Był to sobie tak kuzyn, czy też brat jej matki,
Która jego opiece, kończąc dni swych wątek,
Powierzyła swe dziecię i cały majątek,
MISZO
Aha! więc to opiekun!
Opiekun, nieznośny!
MISZO.
Taki zatabaczony!
ZDZISŁAW.
I taki zazdrosny!
MISZO.
A dla czegoż zadrośny ? patrzaj tego Włocha!
ZDZISŁAW.
Bo się w swojej pupilli sam na zabój kocha,
Powiedziała mi Flora.
MISZO.
Kocha się ? grzyb stary ?
ZDZISŁAW.
Jak go widzisz.
MISZO.
Kocha się ?
ZDZISŁAW.
Nawet ma zamiary...
MISZO.
Patrzaj go! czy oszalał.. ? może się chce żenić?
ZDZISŁAW.
żenić się.
MISZO.
Żenić się ? lecz to można zmienić.
ZDZISŁAW.
A można.
MISZO.
A tymczasem, niech go piorun trzaśnie?
Sapiący! Dychawiczny!
ZDZISŁAW.
Widzisz tedy jaśnie,
Dla czego tak jej strzeże; a dziewczyna młoda,
A śliczna gdyby anioł, a zdrowa jak woda;
A już siedem lat żyje u niego w opiece;
I dziad tak się zapalił... ! ale tak dalece
Nie uwieńczy swych ogniów; ja się klnę na dusz?,
Że mu len kwiat piękności wyrwać, wyrwać muszę,
NISZO.
Trzeba, trzeba koniecznie dać rado z tym ptaszkiem.
ZDZISŁAW.
Kazał jej pierwej siebie nazywać wujaszkiem,
Dziś się gniewa, jeżeli wujaszkiem go zowie.
Powiedziała mi Flora,
(śmieją się).
MISZO.
I co też mu w głowie ?
ZDZISŁAW.
Chce być u niej kochankiem.
MISZO.
Piękny mi kochanek!
Cha cha! z brzuchem jak bęben!
(śmieją się).
ZDZISŁAW.
I z nosem jak dzbanek!
MISZO.
Taki kloc!
ZDZISŁAW.
Taki cymbał!
MISZO.
Takie brulalisko!
ZDZISŁAW.
Gburzysko!
MISZO.
Niezgrabnisko !
ZDZISŁAW.
Brusisko!
MISZO.
Oślisko!
ZDZISŁAW.
A to, cudo piękności! osiemnaście latek!
MISZO.
Koteczka!
ZDZISŁAW.
Przepióreczka! luby wiosny kwiatek!
Trzeba ją porwać ! ukraść ! i dalej z nią w drogę !
Wszelkich środków użyję!
MISZO.
A ja ci pomogę.
ZDZISŁAW.
Okażesz mi swą przyjaźń.
MISZO.
Spuść się na mnie śmiało.
ZDZISŁAW.
Wypuszczę ci w dzierżawę tę wioseczkę małą,
I z dołu dasz tenutę.
MISZO.
Słowo?
ZDZISŁAW.
(dając mu rękę).
Święt słowo!
MISZO.
Pamiętaj! Ło ci służę i sercem i głową.
ZDZISŁAW.
Nie bój się.
MISZO.
To ja zaraz wezmę sobie Florę.
ZDZISŁAW.
(zdziwiony).
Doprawdy ? czy ją kochasz ?
MISZO.
Jak ty Izydorę.
ZDZISŁAW.
Nie może być!
MISZO.
Dla czego?
ZDZISŁAW.
Onaż ci wzajemną?
MISZO.
Oho ho! dała słowo że pojedzie ze mną.
ZDZISŁAW.
Nie może być?
MISZO
Dla czego ? czyż mi wzbronne pole ?
Chyba ty nie pozwolisz.
ZDZISŁAW.
Jakto nie pozwolę?
MISZO.
Jak nie zechcesz dotrzymać, niech Bóg cię uchowa,
Święcie dopierusieńko danego mi słowa.
ZDZISŁAW.
Jakto, ja nie dotrzymam ? niepodległy plamie,
Nigdy ci raz danego słowa nie przełamię.
Honor mój jest rękojmią.
Wierzę ci już, wierzę,
A zatem, Flora moja!
ZDZISŁAW
Kochacie się szczerze?
MISZO.
I jak!
ZDZISŁAW.
A jaki filut! przedemną się taił!
Kiedyżeś, mój Michasiu, romans ten zagaił ?
MISZO.
Razem z tobą: a prawda, że ładna dziewoja ?
ZDZISŁAW.
Ale moja ładniejsza !
MISZO.
O! ładniejsza moja!
ZDZISŁAW.
Moja, moja!
MISZO.
Pozwalam: ale czy cię kocha?
ZDZISŁAW.
I bardzo! powiem tobie: nienawidzi Włocha.
Powiedziała mi Flora; lecz ja ilu tej pory
Niesie nie dowiedziałem z ustek Izydory;
Nie śmiałem jej oświadczyć że kocham szalenie,
Że się z nią, jak zezwoli, uczciwie ożenię.
Otóż mi trzeba wiedzieć z ust jej, czy pozwoli
Abym skruszył kajdany jej ciężkiej niewoli;
Bo Włoch, któremu tajny związków naszych wątek,
Kocha ją, ale bardziej kocha jej majątek.
Mój Miszo; ja z Odessy bez niej nie wyjadę.
Właśnie dziś jej wyprawiam cichą serenadę,
Może się choć przez okno wychyli przypadkiem;
To jej powiem! przysięgnę! a ty będziesz świadkiem..
Właśnie dogodna pora: już biła dwunasta,
Nic mi tu nie przeszkodzi. Włoch wyjechał z miasta.
MISZO.
Jeśli tak, dobrze pójdzie. Więc jesteś w zamiarze.
Wykraść ją, ożenić się, i powrócić w parze?
ZDZISŁAW.
Naturalnie.
MISZO.
Zdziwi się Pani Marszałkowa...
ZDZISŁAW.
Matka moja mnie kocha, nie jest mi surowa,
I swą miłą synowę kochać będzie, ręczę.
Zachwycą ją jej cnoty, jej wdzięki młodzieńcze,
Jej piękne wychowanie... a coż? Serenada.. ?
Scena III.
ZDZISŁAW, MISZA, DWAJ LOKAJE, (z latarniami)
TRZEJ MUZYCY, (ze stosownemi do Serenady instrumentami).
MISZO.
Oto, wszyscy trzej.
ZDZISŁAW.
Brawo,
(ustawia ich).
Tu... tu stać wypada
Coż mają grać i śpiewać?
MISZO.
To, co kiedyś grali,
Co sio tak podobało w ressursowej sali.
ZDZISŁAW.
Takie krzykliwe?
MISZO.
Gdzie tam! głosy mile płyną!
Ty nie wiesz ? to prześliczne z tonu X, Rondino.
ZDZISŁAW.
Co mi ty ze swym ixem...
MISZO.
Ja się tu nie chlubię,
Ale znam się, i wszystkie tony ixy lubię.
Harmonia bez ixu serca nie poruszy,
Bo się ten X jak masło rozpływa po duszy.
ZDZISŁAW.
Ty zawsze żarły lubisz; niechaj mi zagrają
Coś piano, pianissitno; niech mi zaśpiewają
Jaką pieśń, co roskosznie wzrusza i rozczula.
MISZO.
A!... to ty jak uważam, lubisz, S, bemula!
Ale my się natychmiast zaspokoim oba,
Oni nam tak zagrają że się nam podoba.
Niech tu ulną aryę; pasterze stroskani,
Dwóch ich; w pięknych pasterkach oba zakochani,
W lasku jeden i drugi, jak czułe baranki,
Z tonu S narzekają na srogie kochanki
Wzajem sobie miłosne powierzając żale:
W tym, trzeci hoży pasterz siedzący na skale
Którego zdala doszła miłość ich płaczliwa,
Z tonu X najprześliczniej ich słabość wyśmiewa.
ZDZISŁAW.
Dość tych ixów i esów; tobie żarty w głowie.
Niechże już zaczynają.
MISZO.
Chodźcie Asanowie.
ZDZISŁAW.
Oby moje zabiegi nie poszły dziś marnie!
Miszo.. na każdy szelest, pogasić latarnie.
MISZO
Pamiętaj Mateuszu zgasić, jak kazano —
(do Muzyków).
No już można zaczynać... ale piano! piano!
Serenada.
MIRTI.
(śpiewa z muzyką).
O skało zimna, skało milcząca!
Jeśli twą cichość jęk mój zamącą,
Nie chmurz czoła swego! nie!
Gdybyś me skryte znała cierpienia,
Chociaż z zimnego jesteś kamienia,
Zlitowałabyś się mnie.
DAMON.
Gdy słońce spojrzy i błyśnie dzionek,
Wylewa słodkie pieśni skowronek,
A ja żal wylewam swój!
Poruszam skały tęsknemi jęki,
I wieczne cierpię w mem sercu męki,
I połykam łez mych zdrój!
MITRYL.
Ach, kochany mój Damonie!
DAMON.
Ach; kochany mój Mirtylu!
MIRTYL.
Jakie piekło wre w mem łonie !
DAMON.
Jak znieść brzemię cierpień tylu!
MIRTYL
Okrutną widzę srogość w Telimenie!
DAMON.
Nie wzrusza Dafny ciężkie me westchnienie !
OBA RAZEM.
Jeśli ich miłości sita
Nie przymusi do kochania,
Po co też im zostawiła
Taki wdzięk do czarowania !
FILON.
Biedni, biedni kochankowie!
Warjować wam się chce!
Czy wy macie olej w głowie ?
Kochać twarde płazy te?
Ja tu jednę znam dziewczynkę,
Ale jej nie powiem wam:
I choć sobie łykani ślinkę,
Kocha mnie, jej słowo mam!
Gdyby sobie chciała czasem
Zadrzwić ze mnie, oho! ho!
Tobym na nią spójrzał basem,
I jak muchę, zjadłbym ją.
MISZO.
Sza... jakąś szłapaninę słyszałem od bramy.
Gaście światło.. i w nogi...
(do Zdzisława).
A my zaczekamy.
Scena IV.
SIGNOUE PAZZINO. (w nocnym ubiorze, z laską). ZDZISŁAW, MISZO. (opodal, zaczajeni).
SIGNORE PAZZINO.
(cichym głosem).
Nie na próżno, ja myślę, chodzą te urwisze;
Rzępolenie i beki już oddawna słyszę.
Aż muszę się przypatrzyć chociaż noc tak ciemna.
(rozpatuje się w okuto).
ZDZISŁAW.
(po cichu).
Miszo?
MISZO.
Co?
ZDZISŁAW.
Nic nie słyszysz?
MISZO.
Nic.
ZDZISŁAW.
Praca daremna!
Patrz, jakem nieszczęśliwy! za prac i trosk tyle,
Nigdyż z nią nie pomówię choć malutką chwilę ?
I ten Włoch co żartuje ze mnie oczywiście,
Zawszeż mi ma zamykać wszelkie do niej wniście ?
Za tyle naszych starań, prac i
Życzę mu z całej duszy by go diabli wzięli!
Gdyby wpadł w moje ręce len cyklop dwuoki,
Z jakążbym mu radością statarował boki!
ZDZISŁAW.
Zawsze trzeba pracować, znaleźć sposób gładki,
Aby tego Argusa złapać jak do klatki:
Usadziłem się na to: aże swego dopnę,
Ja w tem!
MISZO.
Ja mam pomysły mądre i rostropne!
ZDZISŁAW.
I ja mam dobry pomysł.
MISZO.
Każdy dobry zda się.
ZDZISŁAW.
Zobaczę Izydorę!
SIGNORE PAZZINO.
(słuchając, nie widziany).
Jutro, o tym czasie.
ZDZISŁAW.
Słyszysz?
MISZO.
Słyszę.
ZDZISŁAW.
Czyj to głos?
MISZO.
A diabli go wiedzą!
ZDZISŁAW.
Podejdźno; ja się skryję jak zając pod miedzą.
MISZO.
(postępując uderza się o mur).
A bodaj to pioruny całą te włoszczyznę..
Coż to ? brama otwarta ? a no ! ja się wśliznę.
ZDZISŁAW.
Idź, milczkiem.
MISZO.
Ktoś tu wyszedł i nieprzymknięta brama.
ZDZISŁAW.
Ach, może Izydora!
SIGNORE PAZZLNO.
(nie widzianycicho).
Aha, ona sama.
ZDZISŁAW.
Coż to znowu? czy słyszysz?
MISZO.
Słyszę.
ZDZISŁAW.
Ktoż to gada?
MISZO.
(macając po murze).
A diabli go tam wiedzą: to mi serenada!
ZDZISŁAW.
To nie jej głos.
MISZO.
To jakieś niezgrabne głosisko,
ZDZISŁAW.
Ktożby to miał zagadać?
A może Włoszysko ?
ZDZISŁAW. .
Gdzie tam! kiedy go niema.
MISZO.
Niema w domu?
ZDZISŁAW
Niema!
Słyszałem to od ludzi własnemi uszyma,
MISZO.
Może cię zwiedli.
ZDZISŁAW.
Gdzie tam!
MISZO.
A gdyby powrócił ?
ZDZISŁAW.
O! toby nas, przyznam się, kaducznie zakłócił.
MISZO.
Ten ci rywal, doprawdy, nie bardzo bezpieczny.
SIGNORE PAZZINO.
(nie widziany).
Aha.
ZDZISŁAW.
Słyszysz?
(Miszo przybliża się do bramy).
SIGNORE PAZZINO.
(głośno, uderzając go laską).
Kto idzie ?
MISZO.
(oddając mu wzajem).
Przyjaciel serdeczny.
SIGNORE PAZZINO.
(z krzykiem).
Rozbój! rozbój! per Bacco ! Paolo ! Piccolo !
Lorenz ! Bonaventura ! Filippo ! Nicolo!
Mia spada! mój kindżał! moje dwie fuzyje!
(wbiega w swoję bramę i zamyka).
Scena V.
ZDZISŁAW, MISZO.
(chwila milczenia).
ZDZISŁAW.
(wołając po cichu).
Miszo! Miszo!
MISZO.
A co tam ?
ZDZISŁAW.
Gdzie leż on się kryje?
MISZO.
Czy wszyscy tu wybiegli?
ZDZISŁAW.
Niema żywej duszy!.
MISZA
(pokazując się).
Jak się który pokaże to mu natrzem uszy.
ZDZISŁAW.
Jakiś zuch. ! trzeba mi się innych środków chwytać.
MISZO.
Chodźmy czas już spać dawno; już zaczyna świtać.
(idą, zwolna domy na ulicy przesuwają się jeden za drugim,
idąc rozmawiają).
ZDZISŁAW.
Czy go licho przyniosło! i coż ja mu zrobię!
MISZO.
Czy to on?
ZDZISŁAW.
On sam.
MISZO.
On sam ?
ZDZISŁAW.
Sam, w swojej osobie.
MISZO.
A widzisz ? mówiłem ci że cię oszukano.
Kiedyżeś jego ludzi pytał?
ZDZISŁAW.
Dzisiaj rano.
MISZO.
Więc już cię znają?
ZDZISŁAW.
Gdzie tam! skądże mnie znać mieli,
Kiedy mnie dziś dopiero pierwszy raz widzieli?
MISZO.
Dla czegoż cię Tak zwiedli?
ZDZISŁAW.
Włoch musiał być w domu;
I nie chcąc się zapewne pokazać nikomu,
Kazał gości tem zbywać, że wyjechał z miasta.
MISZO.
Słowem, Signor Pazzino zadrwił z nas, i basta:
I my sobie z tej świetnej wracamy wyprawy,
Jak Fryderyk zpod Jena, jak d'Esk z Warszawy.
ZDZISŁAW.
A bodaj go... !
MISZO.
Klnji, nie klnji, on się z tego śmieje.
ZDZISŁAW.
(zatrzymując się).
Mój Miszo! mój Miszuniu, wspieraj me nadzieje!
Widzisz jak ciężka boleść serce moje tłoczy.
Wolałbym Izydory nie widzieć na oczy!
Wolałbym siedzieć w domu i pędzlem się bawić,
Niż tak męczące chwile tu w Odessie trawić!
(idzie).
MISZO.
Zapewne; bo już dawno pędżel miałeś w ręku.
Prawda, ładnie malujesz, ale pomaleńku:
Ja gdybym miał tę zdolność i jak ty, malował,
Tobym co tydzień jeden obraz nasmarował;
I wszystkie me pokoje, choćby dla pustoty,
Ustroił w malowidła własnej mej roboty.
ZDZISŁAW.
A piękniebyś ustroil!
MISZO.
A od czegóż wzory?
Wypaliłbym naprzykład portret Izydory;
Kazałbym zrobić ramy złociste, przestronne...
ZDZISŁAW.
(ztrzymując się).
Aha ! wiesz co? ja będę malował Madonnę,
Z obliczeni Izydory co mnie tak zachwyca,
Bo mi się wraził w pamięć każdy rys jej lica,
I na pamięć go zrobię: zrobię doskonale!
MISZO.
Będzie podobny? piękny?
ZDZISŁAW.
(idąc).
Oho!
MISZO.
Ale! ale!
Przybył tu od dni kilku jeden malarz sławny;
Nic poznałeś go jeszcze ?
ZDZISŁAW.
Jakiżeś zabawny!
Ja ciągle myślę, myślę o mej Izydorze!
MISZO.
Brawo! myśl mam wyborną: chcesz, to ci otworzę.
ZDZISŁAW.
(zatrzymując się).
Gadaj, gadaj mój Miszo !
MISZO.
Poprośże mnie ładnie:
Pomysł, który ci pewno do gustu przypadnie
ZDZISŁAW.
Mój Miszo! mój Michasiu !
(całuje go).
MISZO.
(idąc).
Kiedyż to.. ? ba! wczora,
Kiedym wyszedł na bulwar, spotkała ranie Flora...
ZDZISŁAW.
Z Izydorą. ?
MISZO.
Nie; grzecznem przywitawszy słowem
Długo ze mną mówiła to o tem, to owe, m....
ZDZISŁAW.
Może o mnie? he ?
(zatrzymuje się).
MISZO.
Gdzie tam!
ZDZISŁAW.
Czy o mej bogini ?
MISZO.
Nie: to o SiciCorsi, to o tej Pastrini..
ZDZISŁAW.
(idąc).
Co mi Tam.. !
MISZO.
Ale słuchaj. Panna wcale miła;
Wczoraj się pod teatrem bardzo przestraszyła;
Konie jakąś karetę niosły ! niosły ! niosły!...
Wspomniała o aktorach...
ZDZISŁAW.
Co mi tam, te osły!
Mówże, bom jak na szpilkach.
MISZO
Zaraz.
ZDZISŁAW.
Ty nudziarzu!"
MISZO.
Czekaj; nareszcie o tym przybyłym malarzu..
ZDZISŁAW.
Dajże pokój! nudzić mnie roskosz masz jedyną.
MISZO.
Czekajże: i o naszym Signorze Pazzino...
ZDZISŁAW.
(zatrzymując się).
Co ? co o nim mówiła. ? kocha Izydorę ?
MISZO.
Nie; o tem ani słowa.
ZDZISŁAW.
Nudzisz mnie nie w porę!
MISZO
Że Pazzino...
ZDZISŁAW.
Zabijasz!
MISZO.
A jakiżeś skory,. !
Chce mu kazać malować portret Izydory.
ZDZISŁAW.
(z żywością).
Doprawdy.. ? gdybym to ja.. !
MISZO.
Postaram się o to,
Że ją będziesz malował.
ZDZISŁAW,
(całując go).
Ach ty ! moje złotu !
MISZO.
Co tylko jest pod ręką, wszystko się uczyni.
ZDZISŁAW.
Jak się zowie ten malarz ?
MISZO.
Rufini,
ZDZISŁAW.
Rufini ?
MISZO.
Więc ty będziesz Rufinim: coż ? pomysł ułomny ?
ZDZISŁAW.
(idąc, i znowu zatrzymując się).
Wyborny! ale jakże.. ? Włoch będzie przytomny,
I ja do Izydory nie przemówię słowa,
MISZO.
I ha to poradzimy: a od czegoż głowa?
Jeszcze tu mam kobietkę, filutkę nadobną,
Do twojej Izydory z figury podobną.
(idzie).
ZDZISŁAW.
(zatrzymując się).
Jaką ? na co ?
MISZO.
(idąc).
Powiem ci. Bo czyż zawsze siary
Bezkarnie ma tak nasze wywracać zamiary?
Nie; musimy koniecznie postawić na swojem,
Strategiczną zręcznością albo też przebojem.
Gniewają mnie te wszystkie przeszkody i tamy;
Poskrobie się Włoszysko; wkrótce się spotkamy,
Trzeba tylko odważną postawić się nogą
ZDZISŁAW.
Chciałbym ją uwiadomić; gdyby to przez kogo....
MISZO.
Pisz; ja pójdę z biletem.
ZDZISŁAW.
Ty sam ?
MISZO.
Czy się dziwisz ?
ZDZISŁAW.
Będę ci winien życie ! ty umie uszczęśliwisz.
(całuje go).
MISZO.
Otoż idom; chodźmy spać, bo doprawdy dnieje.
W tobie, w tobie ja całą pokładam nadzieje.
(wchodzą do domu).
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.
AKT DRUGI.
(w domu Sygnora Pazzino).
Scena I.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO
(z tabakierą).
(Kanarek śpiewa przez całą scenę, często śpiew swój przerywając).
IZYDORA.
Jak mile wyśpiewuje ta luba ptaszyna !
SIGNORE PAZZINO.
Prześlicznie, moja Dorciu.
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Przesiał... znów zaczyna.. !
Co za trele... ! trr.. tr.. tr.. znowu, niby dzwonek!
Nie słyszałam skowronka: czy śpiewa skowronek?...
SIGNORE PAZZINO.
O jeszcze jak!
IZYDORA.
Czy także w klatkę się zamyka?
SIGNORE PAZZINO.
(zażywa tabakę).
Nie widziałem go w klatce.
IZYDORA.
Słyszałam słowika;
Zachwyca mnie swym śpiewem ten niewinny ptaszek.
SIGNORE PAZZINO,
Chcesz? to go będziesz miała.
IZYDORA.
Jeżeli wujaszek!,
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się)..
A zawsze z tym wujaszkiem ! a ! to upor rzadki!
Jakiż ja ci wujaszek?.
IZYDORA.
Wszak brat mojej matki!
SIGNORE PAZZINO.
Brat? jaki brat?
IZYDORA.
Cioteczny
SIGNORE PAZZINO.
Nigdym, jak świat światem,
Nie był jej ni ciotecznym, ni stryjecznym bratem!
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Przecież w mojem dzieciństwie...
SIGNORE PAZZINO.
Słuchaj mnie, dziewczyno:
Twoja matka była mi jakąś tam kuzyna,
I nic więcej.
IZYDORA.
Pamiętam, kiedym była mała,
Matka zawsze wujaszka bratem nazywała
SIGNORE PAZZINO.
Znów wujaszek. ? chceszże mnie jak nożem, przeszywać?
IZYDORA.
Jakże ja mam, doprawdy, wujaszka nazywać?
SIGNORE PAZZINO.
(wzruszając ramionami),
Wujaszka.. ! a jakaż to Dorcia uporczywa!
Jakże, powiedz mi, tego dziewczyna nazywa.
Kogo kocha?
IZYDORA.
Kochankiem.
SIGNORE PAZZINO.
Widzisz ? zgadłaś krótko:
Czemuż mnie tak nie nazwiesz, ty, mała filutko?
(głaszcze ją po twarzy zażywszy wprzód tabaki).
IZYDORA.
Kochankiem?
SIGNORE PAZZINO.
To dla ciebie taka mała fraszka!
IZYDORA.
Kochankiem?... mam kochankiem nazywać wujaszka?
SIGNORE PAZZINO.
Czemuż nie? ty udajesz tylko zadziwioną;
Bo kiedy masz pójść za mnie, masz być moją żoną,
Bom to ja cię wychował jako niskie młode,
I za to twojej ręki chce lylko w nagrodę;
Powinnaś do mężatki wzwyczajać się roli,
I nazywać mnie mężem, nawykać powoli
A kiedy miłość moję uwieńczysz swym wiankiem...
IZYDORA.
To już wolę nazywać mężem, niż kochankiem.
SIGNORE PAZZINA.
Mąż, nie toż, co kochanek? otwórz mi swą duszę
IZYDORA.
Bo kiedy za wujaszka koniecznie pójść muszę"
To już pójdę, a wtedy z sobą się oswoim,
Ja będę jego żoną, a on mężem moim;
Oswoję się zapewne z mego sianu zmianą;
Lecz kiedy, jak zamarzę, w oczach moich staną
Wujaszek, i kochanek z powabami swemi,
O! to taka różnica, jak niebo do ziemi.
SIGNORE PAZZINO.
Co? co? patrzajcie Państwo co za wykrętnica!
A więc ja, i kochanek, to wielka różnica?
IZYDORA.
Naturalnie, że wielka.
SIGNORE PAZZINO.
A to figlarz, mała!
(zażywa tabakę).
Ja, jak mąż i kochanek, chcę byś mnie kochała!
IZYDORA.
Trudnej rzeczy odemnie wymaga wujaszek.
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Znowu?... przesiali proszę cię, tych ze mną igraszek,
Boś ty mnie na umyślnie uparłaś się gniewać,
I koniecznie, koniecznie wujaszkiem nazywać:
Jakiż ja ci wujaszek?
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Od nieboszczki matki.
Tyle razy słyszałam !
SIGNORE PAZZINO
A, to upór rzadki!
IZYDORA.
Czemuż, jak byłam małą, wujaszek pozwalał
Nazywać się wujaszkiem, ani się użalał,
A teraz tak się gniewa ?
SIGNORE PAZZINO
(bardzo łagodnie).
Jakażeś dziecinna!
To wcale co innego. Boś wiedzieć powinna,
Ze dziecko póki dzieckiem, w swej dziecinnej mowie
Każdego, nawet gościa, to wujaszkiem zowie:
Zwać więc kogo wujaszkiem, to dzieciństwa znamię.
Tak i ty, pókiś była dzieckiem przy swej mamie,
Bawiąc się czy to z kwiatkiem, czy z lalką czy z ptaszkiem,
Nikt się temu nie dziwił, zwałaś mnie wujaszkiem:
Ale kiedyś już panna! tak słuszna i hoża.. !
IZYDORA.
To jakże chce wujaszek... ?
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
A to kara Boża!
Wujaszek, i wujaszek.. ! ale moja panno,
Jest to rzeczą z twej strony płochą i naganną,
Nazywać mnie wujaszkiem; zważ to jak najściślej;
Bo kto ciebie usłyszy, to sobie pomyśli,
Źeś lak słuszna i piękna, a źle wychowana:
A jeszcze, jak nastąpi życia twego zmiana...
(zażywa tabako).
IZYDORA.
Tego, tom nie wiedziała: ale nawyknienie...
SIGNORE PAZZINO.
Trzeba się przezwyciężyć; czuć swe przeznaczenie.
(zażywa tabakę).
IZYDOR
Ojca swego i matkę, zowie papą, mamą:
A jak wyjdzie z dzieciństwa, to już nie powinno
Papą, mamą nazywać?
SIGNORE PAZZINO.
Dziecko póki dzieckiem, zupełnie tak samo!
A zawsześ dziecinną:
Dziecko jak już podrośnie, człowiekiem się stanie,
Rodziców przez wrodzone ku nim przywiązanie,
Nazywa... jakby tobie wytłumaczyć gładko...
Już nie papą i mamą, Lecz ojcem i matką.
(zażywa tabaki).
IZYDORA.
Dobrze mówi wujaszek, rozumiem, rozumiem!
Ja wujaszka, przez wdzięczność którą tak czuć umiem,
Wyszedłszy już z dzieciństwa, czegom wprzód nie śmiała,
Nie wujaszkiem, lecz wujem będę nazywała.
Aby świat nie pomyślał żem źle wychowana?
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Tak; nie kijem, to palką! ej moja kochana!
Myślałby kto, że jesteś gracz na wszystko ptaszek:.
Czyż to nie wszystko jedno, czy wuj, czy wujaszek ?
IZYDORA.
Jakże niani zwać wujaszka? takem nieszczęśliwa!:
SIGNORE PAZZINO.
Jakże, powiedz mi, lego dziewczyna nazywa,
Kogo kocha ?
IZYDORA.
Kochankiem.
SIGNORE PAZZINO.
Ot, zgadłaś od razu:
Czemuż ty lak miłego skąpisz mi wyrazu?
IZYDORA.
Bo... bo...
SIGNORE PAZZIINU,
coż, bo., bo.,.. Dorciu; nie bądźże już płocha:
Czemuż mnie lak nie nazwiesz?
(zażywa tabaczkę)..
IZYDORA
Bo.. kogo się kocha,
Tego się tak nazywa
SIGNORE PAZZINO.
Kochankiem.. ? mów krótko;
A więc ty mnie, jak widzę, nie kochasz filutko?
IZYDORA.
Kocham, jako wujaszka...
SIGNORE PAZZINO.
(z energją).
A ja, kocham ciebie
Jak żonę; szczęśliwa, jak w niebie!
kiedy, mówisz sama, masz być żoną moją,
To już tobie kaprysy takie nie przystoją;
Ja chcę byś mnie kochała wiernie i prawdziwie,
A ja cię ubogacę, ja cię uszczęśliwię,
I w uczuciach miłości zawsze jednakowy,
Obsypię brylantami od stóp aż do głowy.
Niechże, by cię przekonać, próżno się nie silę;
Chcesz? to ja ci przyniosę; czekaj tylko chwilę.
(odchodzi prędko).
Scena II.
IZYDORA, FLORA,
(wbiega prędko).
IZYDORA.
Moja Florciu!
FLORA.
(mówi pól głosem).
Słyszałam waszą pogadankę.
Wujaszek chce mieć w tobie żonę i kochankę ?
IZYDORA,
(pół głosem).
Ach, słyszałaś dopiero! widzisz: nieszczęśliwam !
Gniewa się że go zawsze wujaszkiem nazywam
Ale ta scena gniewu tak mi jest dogodna,
Żem od jego miłosnych uświadczeńi swobodna.
IZYDORA
(z radością).
Chce abym go kochała! a ja kocham skrycie...,
FLORA.
Zdzisława ?
IZYDORA.
Ach Zdzisława!
FLORA,
(dając jej bilet).
Masz, masz moje życie.
IZYDORA
(z radością).
To od niego?
FLORA.
Od niego; pociesz go swem słówkiem.
Czytaj prędko, i prędko odpisz choć ołówkiem.
IZYDORA,
(znajduje prędko ołówek i odpisuje).
Już, już.
(oddając Florze odpowiedź).
Ach ! ciężko jęczę ! gorzej pokutnicy !
FLORA.
Idę idę; mój Michał czeka na ulicy.
IZYDORA.
(patrząc przez okno).
To on przyniósł
FLORA.
On.
IZYDORA.
Zawsze do usług ochoczy !
FLORA.
Żegnam cię, bo już stary słyszę że się toczy.
(wybiega prędko i natychmiast powraca).
(mówi do ucha prędko).
Michał tu z arfistami za chwilę się wkręci,
By na migi, na znaki, zrozumieć twe chęci.
(wybiega).
IZYDORA.
(sama w radości).
Zdzisław mnie kocha! kocha! ach jakżem szczęśliwa!
Jak czule, w kilku słówkach, miłość mi odkrywa!
Ma przyjść i mnie malować.. !
(klaska w dłonie z radości).
Scena III.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO.
(niosąc pudełko w ręku).
SIGNORE PAZZINO.
Patrzaj Dorciu droga,
Co to ty masz klejnotów! nie będziesz uboga.
(odmyka pudełko i pokazuje różne klejnoty).
IZYDORA,
(z radością).
To moję?
SIGNORE PAZZINO.
Twoje, twoje !
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Wujaszek żartuje...
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Wujaszek... ! a niechże cię Pan Bóg sekunduje!
Et! bo już się na ciebie serio będę gniewać!
IZYDORA
(ze spuszczoną twarzą).
Tak się, jak byłam małą, pozwalał nazywać,
A teraz...
SIGNORE PAZZINO.
Powiadam ci, pókiś była małą,
To ci się jako dziecku, wszystko pozwalało;
Dziś, kiedyś laka panna! taka hoża dama,
To jakoś nie uchodzi; wyznaj duszko sama.
To coż mi to przezwisko dawać lak opaczne ?
IZYDORA.
To ja wujaszka wujem nazywać już zacznę.
SIGNORE PAZZINO.
(Kucając się).
A to czysta komedya! dośćże tych igraszek;
Czyż to nie wszystko jedno, czy wuj czy wujaszek?
IZYDORA....
A nie jedno.
SIGNORE PAZZINO.
Nie jedno?
IZYDORA.
Bo wuj więcej znaczy.
SIGNORE PAZZINO.
(na boku, chodząc po teatrze; Izydora figlarnie uśmiecha się).
Nie sposób ją przełamać!.. ja jesieni w rozpaczy!
Bo zawsze tym wujaszkiem zabija mi klina!
(zażywa tabakę).
(do Izydory).
Jakże powiedz mi, tego nazywa dziewczyna,
Kogo kocha ?
IZYDORA.
Kochankiem.
SIGNORE PAZZINO.
To to właśnie, to! to.
Czemuż mnie lak nie nazwiesz, moja ty pieszczoto? I
(przymila się i głaszcze ją po twarzy),
IZYDORA.
Bo...
SIGNORE PAZZINO.
(dobywając różne klejnoty z pudełka)
Bo... bo... widzisz Dorciu.. spojrzyj tylko mile:
Dałem ci dyamentów i klejnotów tyle!
Patrzaj... o! zaraz... zaraz.. daj swą śliczną szyjkę,
Założę ci tę złotą, perłową kolijkę.
(wkłada jej naszyjnik wspaniały).
Prześlicznie ci odbija! spojrzyjno w zwierciadło..
Ile ? co ? czy ci to cacko do gustu przypadło ?
(Izydora z uśmiechem, radości patrzy w lustro).
A to.. ? patrzaj.. dyadem cały brylantowy,
Pompaticzna ozdoba do ubrania głowy. !
A to... spinka do włosów i puklów firmament,
Patrzaj.. błyszczy jak ogień soliler dyament...
A kulczyki! a perły ! a pierścienie ! sprzączki!
I tyle drogich cacek..
IZYDORA.
Tu i dwie obrączki!
SIGNORE PAZZINO
Gdzie?
(patrzy na obrączki — na stronie).
Otożem się złapał!
IZYDORA.
(przeglądając pudełko).
Co za krzyżyk boski!
SIGNORE PAZZINO.
Weźno tę cudną spinkę i zepnij swe włoski;
Ustrój się w te kulczyki, w te śliczne rupiecie,
Bo cię chcę tak ozdobną widzieć na portrecie,
A właśniem przed godziną posłał po malarza
Który cuda, jak mówią, na płótnie utwarza;
A twój portret cudowny, nie taję przed tobą,
Zostanie najświetniejszą salonu ozdobą.
Powkładaj na paluszki te sławne pierścienie,
Jaśnieć na twych paluszkach jest ich przeznaczenie:
Wybierz sobie do paska najdroższą z tych sprzączek,
I te dwie brassoletki do twych ślicznych rączek;
Ten na złotym łańcuszku krzyżyk włóż na szyję...
(Izydora przybiera na siebie z radością te klejnoty).
Nic, nicem piękniejszego nie widział, jak żyję!
Tak, tak; ustrój się cała w te brylantów mnóstwo,
Aby malarz na płótno przeniósł cię jak bóstwo.
IZYDORA.
A malarz, prędko przyjdzie?
SIGNORE PAZZINO.
Ot, przyjdzie za chwilę.
To dziwo, moja Dorcia! spojrzyj tylko mile!
Błyszczą w perłach i złocie twoje pukle jasne.
IZYDORA.
To wszystko będzie moje?
SIGNORE PAZZINO.
(zażywając tabakę).
Twoje, twoje własne !
IZYDORA.
Te kolije, pierścienie, sprzączki, brassoletki.. ?
SIGNORE PAZZINO.
Wszystko to schować możesz do swej tualetki,
Tylko, byś mnie kochała, lego tylko żądam,
Niech cię zawsze najmilszą kochankę oglądam.
Patrz, jaką jesteś panią ! toż cię nie omami ?
Widzisz, jakiemi ciebie darzę bogactwami:
Nie bądźże duszko dla mnie zimną i upartą.
Wszak to co masz w pudełku, krocie, krocie warto!
(zażywa tabakę, tryumfując).
IZYDORA.
Aj, aj! jakżem szczęśliwa ! wdzięczność taką czuje,
Że nie mogę wyrazić... niechże pocałuję.
W rączkę... w rączkę...
(chce go pocałować w rękę).
SIGNORE PAZZINO.
W buziaczka!
(chce ją pocałować w twarz, ona się broni.. ).
Bym uszczęśliwiony...
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
(przeglądając dalej pudełko).
A to co.? co za śliczne te dwa medaljony!
SIGNORE PAZZINO.
(zmieszany — na stronie).
Do licha.. ! nie widziałem., głośno).
Ty znalazłaś sama?
IZYDORA.
Znalazłam.., coż ja widzę. ? mój papa i mama!
Poznałam was od razu!
(całuje medaliony; z boleścią).
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie).
Jak na węglach stoję!
Oszukałem się... nic
IZYDORA.
W niebiosach, oboje !
Błogosławią swej córce !
(całuje medaliony ze łzami)
Ojcze! matko droga !
SIGNORE PAZZINO.
(zażywając tabakę).
Przetłań; chociaż sierota, przecież nie uboga...
Porządnie wzbogacona i uposażona...
IZYDORA.
Podpisy..
(czyta).
Emma Józef., rodziców imiona!
Ich włosy... nie wiedziałam o tem do tej pory...
I słowa...
(czyta).
To dla naszej drogiej Izydory...
SIGNORE PAZZINO.
(zażywa tabakę)..
Tak; dla ciebie, dla ciebie cały ten majątek...
IZYDORA.
Upadam pod ciężarem tych smutnych pamiątek!
(płacze).
SIGNORE PAZZINO.
Nie płacz, bo ja cię kocham szczerze, jak Bóg w niebie!
(na stronie).
Chciałem jej to pudełko w darze dać od siebie,
By się nic domyśliła, że to jej spuścizna.
Oszukałem się.. to nic. !
Niechże Dorcia przyzna,
Żem uczciwy, i będę aż do dni ostatka.
Te bogactwa, przed śmiercią, twoja dobra matka
Której chowam testament w mej bibliotece,
Powierzyła wraz z tobą mej czułej opiece,
Prosząc bym ci je wręczył, jak ci przyjdzie pora
Iść za mąż, i to za mnie: aże Izydora
Idzie za mąż, i za mnie, co za moment słodki!
Więc jej, jako dar zwracam te błyskotki.
(przymila się — Izydora wzdycha i płacze).
Nie bądźże zasmucona.. nie płacz moja duszo...
Wiem że takie wspomnienia czułe serce wzruszą
I żeś stratę rodziców szczerze czuć powinna;
Ale to dawno. przeszło... nie bądźże dziecinna...
(słychać arfy).
Ten żal i płacz nie w porę... już tego nie lubię...
Jak zechcesz, to za mamą zapłaczesz po ślubie.
Właśnie idą arfiści; chcesz ? będą nam grali...
Rozweselą cię...
(idąc ku drzwiom i odmykając),
Proszę ! proszę tu do sali.
Scena IV.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO, MISZO.
(niedbale ubrany).TRZEJ ARFIŚCI.
(Arfiści stoją przy drzwiach, Miszo blizko Izydory).
SIGNORE PAZZINO.
Dobrze żeście nadeszli. Ta dama strapiona
Ciągle w żalach i smutkach, nic jej nie przekona;
Ja nie chcąc i nie mogąc jej kaprysów dzielić,
Chcę byście co zagrali, by ją rozweselić.
MISZO.
O! najłatwiej; tym rzeczom ja nie jestem obcy,
Rozweselę Signorę.
(do Arfistów).
No, utnijcie chłopcy,
To potpourri z tonu X; a żwawo! a sprytnie !
Na ustach tej Signory niech uśmiech zakwitnie.
IZYDORA.
(z uśmiechem).
Z tonu X? coż to za ton ?
MISZO.
(podchodząc ku niej).
Ton nad wszystkie tony,
Przezemnie wymyślony i zaprowadzony,
(do Signore Pazzino),
Widzi Pan, już się śmieje!
SIGNORE PAZZINO.
I mnie ten ton bawi.
MISZO.
Wszystkie żale rozpędza; niech Państwo łaskawi
Kaczą słuchać i patrzeć, to sami zobaczą
Jak i palce po arfach z tonu, X poskaczą,
Dalej chłopcy!
(do arfistów).
SIGNORE PAZZINO.
(śmiejąc się).
Ciekawym!
(przypatruje się palcom grających).
MISZO.
Ton X, ze swym ruchem,
Jest wesołej muzyki i duszą i duchem.
SIGNORE PAZZINO
Zobaczymy.
(Arfiści grają wesołą sztukę, i palcami rozmaite śmieszne wyrabiają figle — Signore Pazzino patrzy na nie śmiejąc się, tym czasem Kliszo z Izydorą na migi rozmawiają, mając baczność aby tego Sigoore Pazzino nie postrzegł).
MISZO.
(do Signore Pazzino który się nagle obrócił ku Izydorze).
Widzi Pan; śmieje się Signora:
Niema nad X, lepszego na smutki doktora.
(Muzyka się skończyła).
SIGNOKE PAZZINO.
(klaskając — Miszo kłania się).
Brawo!
(do Izydory).
Coż ? jest rozrywka ?
IZYDORA.
O! i bardzo wielka!
SIGNORE PAZZINO.
(dając pieniądze Miszowi).
Macież...
MISZO.
(nie przyjmując).
Dla mych artystów tego pólrubelka.
Servus humilissimus !
(odchodzi z ukłonami)
Scena V.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO.
(chodząc i zażywając tabakę, wesoło i tryumfalnie).
IZYDORA.
Ton X, mnie zabawi?
SIGNORE PAZZINO.
(zażywając tabakę).
Cieszy mnie, że się przecie humor twój naprawił.
(po chwili milczenia, z powagą).
Dorciu; więc i kochanka i rnęża masz we mnie,
Kocham cię, więc powinnaś kochać mnie wzajemnie.
(z przymileniem).
Kochasz mnie?
IZYDORA.
Jako wuja.
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Wuja ?.. coż to znowu ?
Trudno ci lak szpetnego pozbyć się narowu?
Wprzód wujaszek, teraz wuj!
IZYDORA.
Bo ja widzę sama,
Żem tak słuszna, i strojna brylantami dama;
Więc już odtąd wujaszka, aby go nie gniewać,
Nie wujaszkiem, lecz wujem powinnam nazywać.
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie).
Z pieca na łeb! nie sposób! i brylanty na nic!
(głośno).
Ależ ty masz być moją ? kocham cię bez granic !
IZYDORA.
Więc jak sobie dozgonną wiarę zaprzysiężem,
To już będę nazywać nie wujem, lecz mężem.
SIGNORE PAZZINO.
Jabo o tem nie mówię: co za uporczywa !
Kochanka, kogo kocha, to jak go nazywa?
IZYDORA.
Kochankiem: z dziesięć razy...
SIGNORE PAZZINO.
Pytam z dziesięć razy,
IZYDORA.
Coś malarz nie przychodzi.
SIGNORE PAZZINO.
(niecierpliwie).
Przyjdzie na rozkazy....
(czule).
Czemuż mnie lak nie nazwiesz?
IZYDORA.
Malarzem
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Coż tobie.. ?
(na stronie).
Ona sobie drwi ze mnie... i coż ja tu zrobię?
Ze wszystkich stron zachodzę, jej to ani w głowie!
(Izydora uśmiecha się figlarnie),
(głośno)
Ależbo, moja Dorciu...
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Niechże mi wuj powie
Jak zwać tego człowieka, co swoję kochankę,
Którą kocha, zamyka i więzi jak brankę?
SIGNORE PAZZINO.
To już do mnie przymówka... ależ, moja miła
Matka ciebie za żonę dla mnie przeznaczyła;
Słuchać zatem powinnaś jej ostatniej woli:
Właśnie pod tym warunkiem, pamiętna twój doli,
Daje ci te brylanty. Tyś więc moja żona:
Dla lego, nienawidzę tych wietrzników grona
Co za tobą w ślad gonią, nieraz na to patrzę.
Na bulwarze, nad morzem, w ogrodzie, w teatrze;
Dla tego, nie pozwalam aby cię kto ścigał;
Ot, słyszałem że ktoś tam za tobą się migał,
Dla tego chcę byś zawsze, zawsze była ze mną;
Ze mną tylko mieć możesz kompanja przyjemną;
Niszczę więc kroki śmiałków ile w mojej mocy;
Wszak granie pod oknami słyszałem tej nocy.
IZYDORA.
Prawda, i ja słyszałam: trio było śliczne.
SIGNORE PAZZINO.
Czy to było, dla ciebie to trio muzyczne?
Niechaj będzie i dla mnie, kiedy wuj powiada.
SIGNORE PAZZINO.
to była serenada?
IZYDORA.
Nie wiem; lecz czyjekolwiek, wzdzięczna jestem za nią
SIGNORE PAZZINO.
Wdzięczna? wdzięczna?
IZYDORA.
Zapewne.
SIGNORE PAZZINO.
(z urazą)!
proszę Panią.
IZYDORA.
Co szuka mej zabawy.
SIGNORE PAZZINO.
Więc Dorcia to chwali?
I nie miałabyś z. a złe aby cię kochali ?
IZYDORA.
Za złe ? tu mi pochlebia.
SIGNORE PAZZINO.
Życzyłabyś sobie?
IZYDORA.
Pewnie.
SIGNORE PAZZINO.
W jasnym się bardzo tłumaczysz sposobie.
IZYDORA.
Kobieta, choć się czasem zdaje zagniewaną
Skrycie, wierz mi wujaszku, pragnie być kochaną...
I hołdu swoim wdziękom lubić nie przestanie..
SIGNORE PAZZINO.
(zniecierpliwiony).
Co ty mi z tym wujaszkiem...
IZYDORA.
Przez uszanowanie..
SIGNORE PAZZINO.
(zły).
mnie tem uszanowaniem zarzynasz bez noża
Usadziłaś się na mnie! a to kara Boża!
Kwita z uszanowania co mi się należy.
(zażywa tabakę).
Tego uszanowania nie masz dla młodzieży.
IZYDORA.
To jaż nie wiem..
SIGNORE PAZZINO.
Ty nie wiesz.. ! mów, czy cię weseli
Myśl, widzieć u nóg swoich roje wielbicieli ?
IZYDORA,
(ze spuszczoną twarzą).
Coż ja mam odpowiedzieć.. ?. odpowiem w krótkości:
Ze niema tak okrutnej; tak dumnej piękności,
Któraby, choć udaje że jej nic nie wzruszy,
Zwycięztwom swoich oczu nie klaskała w duszy.
SIGNORE PAZZINO.
Ale, jeśli ty klaskasz zwycięztwom bez braku,
Wiesz, że mi te zwycięztwa wcale nie do smaku ?
IZYDORA.
To ja nie wiem dla czego; doprawdy się dziwię.
Gdybym kochała kogo, chciałabym, prawdziwie
Aby w moim kochanku wszystkie się kochały;
Czyż mogą być piękniejsze wyboru pochwały ?
Nie jestże to roskoszą serca niezawodną,
Ze kochana osoba jest kochania godną ?
SIGNORE PAZZINO
A jabym się przeciwnie, z radości rozpływał,
Gdyby ciebie nikt a nikt piękną nie nazywał;
Gdybyś mi jak przykuta, wciąż siedziała w domu,
I gdybyś się podobać nie chciała nikomu.
IZYDORA.
I wuj taki zazdrośny.. ? ja przyznam się szczerze...
SIGNORE PAZZINO.
Czy drwisz czy drogi pytasz. ? skąd wuj. ? złość mnie bierze!
Za mnie idziesz. ? czyś tak mnie nazywać powinna?
(na stronie).
A to, jak szczotką pod nos!
(zażywa tabaki).
IZYDORA.
Cożem temu winna,
Żem to jeszcze słyszała od nieboszczki matki!
SIGNORE PAZZINO.
Ani sposób przekonać!.. a to upor rzadki!
Jeszcze taki zazdrosny!
SIGNORE PAZZINO.
(zły). .
Zazdrosny ! nieznośny!
W całem znaczeniu słowa, mówię ci, zazdrosny!
Zazdrosny jak lucyper ! jak wszystkie szatany!
Ja chcę, abym od ciebie całkiem był kochany!
Twój uśmiech dla innego, najmniejsze spojrzenie,
Wrzącomiłosne moje obraża płomienie.
Wszystkie moje zabiegi, wszystkie kroki moje
Na to, aby odstręczać wszelkie świstków roje;
Abym sobie zapewnił w zapędzie mym dzikim
Własność serca, którego dzielić nie chcę z nikim.
IZYDORA
Chce wuj prawdę usłyszeć ? to niech się przekona,
Że bardzo własność serca źle jest zapewniona,
Kiedy je dręczy przemoc, i zrzędy i spliny.
Gdybym była przyznam się, kochankiem dziewczyny
Jęczącej w takiem jarzmie, mogłabym zaradzić,
Starając się Argusa w pole wyprowadzić,
I zmusić, by co chwila w przykrej był potrzebie
Strzedz tej, którąbym chciała pozyskać dla siebie,
SIGNORE PAZZINO.
Więc gdyby ci kto słodkie prawił komplementa,
Tobyś je przyjmowała.. ?
IZYDORA.
Nie wiem; lecz dziewczęta
Nie chcą być zamykane jak mnie wuj zamyka:
Zraża mnie ta nieufność i zazdrość tak dzika..
SIGNORE PAZZINO.
Lecz to wszystko ze zbytku miłości, Bóg widzi.
IZYDORA.
Jeśli mnie wuj tak kocha, to niech nienawidzi
(chce odejść).
SIGNORE PAZZINO.
A zawsze mnie tym wujem ćwika jak batogiem...
(zatrzymując Izydorę chcącą odejść).
Dorciu, Dorciu; gdzie idziesz. ? ja ci się klnę Bogiem...
IZYDORA.
Gniewam się.
SIGNORE PAZZINO
Nie bądź dzieckiem... jak chcesz mnie nazywaj,
Czy wujem czy wujaszkiem, tylko się nie gniewaj...
LOKAJ
(wchodząc).
Malarz mówił, że będzie służył po obiedzie !
SIGNORE PAZZINO.
(do Izydory).
Rozweselże swe czoło, nim malarz przyjedzie.
(Izydora odchodzi Signore Pazzino za nią).
KONIEC AKTU DRUGIEGO
AKT TRZECI.
(w domu Signora Pazzino).
Scena I.
IZYDORA. (najświetniej ubrana, cała w brylantach).
FLORA.
IZYDORA,
(z radością).
Winszuj mi! za godzinkę mój Zdzisław, mój drogi,
Wezwany jako malarz, ma wstąpić w te progi,
I będzie mnie malował!
(klaska w dłonie).
FLORA.
(z ironiczną powagą).
Przyjmijże go mile.
I daj mu upragnioną posłuchania chwilę.
Nie bądź dumną..
IZYDORA.
(śmiejąc się).
Pewno się na mnie nie uskarzy.
FLORA,
Te brylanty, szmaragdy, jakże ci do twarzy !
IZYDORA.
Wujaszek chcąc mnie taką widzieć na portrecie,
Tyle dodał bogactwa mojej toalecie.
Był w tej ze mną utarczce to lwem, to barankiem,
Chciał abym go koniecznie nazwała kochankiem,
I dał mi niby w darze te błyszczące stroje.
FLORA.
Mówiłaś mi, chachacha.. ? i dał jako swoje,
A to wszystko spuścizna twej nieboszczki matki!
A jakże się oszukał!.. doprawdy, wuj rzadki!
I masz całe pudełko?
IZYDORA.
Mam tę pamięć drogą:
I Zdzisław mnie zapewne nie weźmie ubogą.
FLORA.
(z westchnieniem).
Szczęśliwaś!
IZYDORA.
(z westchnieniem).
Tyś szczęśliwa ! ho Michał twój młody
Rękę twoję bez żadnej otrzyma przeszkody,
Twoja matka zezwala: ja, biedna sierota,
Której sercem trosk tyle i udręczeń miota.
Jęczę w istnej niewoli, zalewam się łzami:
Wuj mnie zmusza do ślubu, męczy żądaniami,
A ja mego Zdzisława i widzieć nie mogę!
(płacze).
FLORA.
Nie płacz: znajdziesz do szczęścia otworzoną drogę.
Zdzisław cię kocha, Zdzisław wyrwie cię z niewoli.
IZYDORA.
O! niech wyrwie i mojej zlituje się doli!
Niech pryśnie w jego dłoni la klasztorna krata!
Poszłabym za nim duszko, choćby na kraj świata!
FLORA.
Dziś nawet?
IZYDORA.
I dziś nawet! takiem niecierpliwa!
FLORA.
A właśnie twe zamęście na me losy wpływa,
IZYDORA.
A to jak ?
FLORA.
Mówił Michał, i ja święcie wierzę,
Ze wtedy mnie jak żonę z Odessy zabierze,
Jak cię Zdzisław posiędzie.
IZYDORA.
O! na pewno czekaj!...
(słychać kroki).
Wujaszek się obudził: uciekaj! uciekaj!
(Flora wybiega).
Scena II.
IZYDORA; SIGNORE PAZZINO.
SIGNORE PAZZINO.
(poziewając).
Coż, moja ty duszeczko, moja przepióreczko!
Moja synogarliczko, moja gołąbeczko!
(całuje ją w rękę).
IZYDORA.
Nic.
SIGNORE PAZZINO.
Nic?
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Nic.
SIGNORE PAZZINO.
Cha cha! jakieś piękna i wspaniała!
W tych błyszczących klejnotach jak w promieniach cała!
Ileż wdzięków te cacki przydają dziewczynie !
Malarz cię zachwycony weźmie za boginię!
Ja się nią, jako żoną, za tydzień pochwalę:
Gdzież reszta twych klejnotów?
IZYDORA.
(wesoło).
O ! nie reszta wcale !
To co na mnie, to reszta; a wszystko w skrzyneczce.
SIGNORE PAZZINO.
Jak fortuna błysnęła mej przyszłej żoneczce!
(zażywa tabakę.)
IZYDORA.
A właśnie mi w największej błysnęła potrzebie.
SIGNORE PAZZINO.
W jakiej ?
IZYDORA.
A do portretu?
SIGNORE PAZZINO.
Aha! proszęż ciebie,
Daj mi, ja schowam skarb twój nie oszacowany,
W moim żelaznym kufrze przykutym do ściany.
IZYDORA.
Oho! schowa kto inny, to nie wielka sztuka:
Ale ja lak schowałam, że nikt nie wyszuka.
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie).
Szkoda żem dał.
(głośno).
Moja ty pupeczko złocista,
Jesteś dziś cud powabów! gwiazdka promienista!
Dziś cię wszystkich piękności królową ogłaszam!.
(przymila się).
IZYDORA.
Pochlebia mi wujaszek...
(Signore Pazzino rzuca się).
Nie; wuj ! wuj! przepraszani.
SIGNORE PAZZINO.
(w złym humorze).
Ten mi wuj, ten wujaszek kością w gardle siedzi:
Czy nie możesz piękniejszej dać mi odpowiedzi?
Zawsześ rada me serce sztyletem przeszywać!
IZYDORA.
To już ja nie wiem, jak mam wujaszka nazywać.
SIGNORE PAZZINO.
Zawsze jesteś dziecinna, i dalibóg, płocha:
Nie wiesz jak się nazywa ten, kogo się kocha?
IZYDORA.
Kochanek.
SIGNORE PAZZINO.
Otoż to, to! Czemuż ty nie raczysz
Tak mnie nazwać.. ?
IZYDORA.
(ze spuszczoną twarzą).
Bo...
SIGNORE PAZZINO.
Bo.. bo... pamiętaj ! obaczysz.. !
LOKAJ
(wchodząc).
Pan malarz.
SIGNOBE PAZZINO.
Prawda, radaś i uszczęśliwiona ?
(odchodzi ku drzwiom dla przyjęcia malarza).
IZYDORA.
(do siebie).
Serce moje zaledwie nie wyrwie się z łona!
Scena III.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO, ZDZISŁAW.
(jako malarz pięknie ubrany).
SIGNORE PAZZINO.
Czekamy i prosimy.. jużem chciał narzekać...
ZDZISŁAW.
(z ukłonami).
Przepraszam, żem tak długo dal na siebie czekać;
Ale przygotowania do chlubnego dzieła
W którem się zręczność moja wysilić pragnęła...
Ale... czy się nie mylę... jeśli śmiem zapytać...
Wszak Signora Pazzino mam honor przywitać?
SIGNORE PAZZINO.
Tak Panie.. wkrótce Panie bliżej się poznamy.
ZDZISŁAW.
Czy mam portret malować tej nadobnej damy?
SIGNORE PAZZINO.
Tej samej.
(cicho do Izydory).
Grzeczny człowiek; gdzież nasi prostacy... !
ZDZISŁAW.
Cieszy mnie, żem wezwany do tej miłej pracy.
To zacna córka Pana?
SIGNORE PAZZINO.
(kwaśno).
Nie... wychowanica.
ZDZISŁAW.
(do Izydory).
Nie córka?
IZYDORA.
(pokazując na Signora Pazzino).
Mego wuja Panie, siostrzenica.
SIGNORE PAZZINO.
(zły — na stronie).
Czy cię licho z tym wujem!
(głośno).
Przyszła moja żona,
A dotąd młoda, piękna moja narzeczona.
ZDZISŁAW.
(z eleganckim ukłonem).
Nic mi więc nie zostaje, tylko mu winszować
Posiadania piękności którą śmiem malować;
Przy której, w krajach marzeń wyobraźnia buja.
(do Izydory).
Pani równie winszuję tak godnego wuja
Który ma z jej losami połączyć swe losy.
IZYDORA.
Nie wysławionem szczęściem darzą mnie niebiosy;
Wuj mój, który uwielbia pęzel Pana gładki...
SIGNURE PAZZINO.
(na stronie).
A to męka !
( głośno).
Jaki wuj ?
IZYDORA.
Wszak brat mojej matki.
(do Zdzisława).
Niechże spór nas roztrzygnie zdrowe Pana zdanie.
Jak się zowie brat matki?
ZDZISŁAW.
Wujem.
IZYDORA,
Prawda Panie ?
ZDZISŁAW.
Naturalnie.
SIGNORE PAZZINO.
(Krzywiąc się).
Ależ nie.. nie o to mi chodzi.
IZYDORA.
(do Signora Pazzino).
(przerywając mu).
Niechże wuj..
(do Zdzisława).
Czy się kogo mężem nazwać godzi,
Pierwej nim się ożeni ?
ZDZISŁAW.
Nie; to być nie może.
IZYDORA.
Otoż chce mój wujaszek...
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się).
Nie o to, broń Boże... !
Ja chcę... at! ja nic nie chce.. Pan jesteś proszony
Byś odmalował portret mojej przyszłej żony.
ZDZISŁAW.
Przenieść piękność na płótno z trwogą się ośmielę:
Któżby nie widział chluby w tak zaszczytnem dziele?
Nie mam wielkich zdolności; ale w tej potrzebnie
Przedmiot mi wszelkich wdzięków dostarczy sam z siebie:
Bo choćbym i kolana przed Muzą mą zginał,
Nic nie zdołam utworzyć nad len oryginał.
IZYDORA.
Mała rzecz, oryginał; ale, bez przysady,
Zręczność pęzla potrafi ukryć jego wady.
ZDZISŁAW.
Malarz nie widzi żadnej; a pragnie gorąco
Oddać najdoskonalej twarz tę czarującą,
Te rysy pełne ponęt, których dzielność żywa
Zdolna podbijać serca, i zmysły porywa...
IZYDORA.
Jeśli tak pęzel Pana pochlebstwem ozdobny,
To Pan mi zrobi portet wcale nie podobny.
ZDZISŁAW.
Niebo w obliczu Pani wskazawszy swe dzieło,
Sposobność do pochlebstwa malarzom odjęto.
IZYDORA.
Niebo choć...
SIGNORE PAZZINO.
Długoż Państwo chwalić się będziecie?
Dosyć tych komplementów; myślmy o portrecie.
ZDZISŁAW.
Natychmiast rozkaz Pana spełniony zostanie.
(idzie ku drzwiom któremi wszedł, otwiera je i woła).
Dać tu wszystko co trzeba.
(Dwaj lokaje Zdzisława wchodzą i wnoszą krosienka, płótno na ramy naciągnięte, i t. d; ustawiają, i odchodzą).
IZYDORA.
Gdzież mam usiąść, Panie?
ZDZISŁAW.
(pokazując jej krzesło).
Tu, Pani najwygodniej.., tu najlepsze światło,
I najlżejsze odcienia stąd padają na tło.
IZYDORA.
(usiadłszy).
Tak dobrze ?
ZDZISŁAW.
Bardzo dobrze. Trochę tu.. z tej strony...
Tak, tak.. oko wesołe.. wzrok do mnie zwrócony...
Dobrze... Pani troszeczkę swe łono odkryje,
Aby w całej świetności widzieć było szyje...
Twarz lak... bym całkiem widział jej rumieniec świeży...
(poprawia ją na krześle)...
SIGNORE PAZZINO.
(zażywa tabakę).
Trudno ci, Izydoro, siedzieć jak należy ?
IZYDORA.
Ja nic nie wiem, wujaszku.
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie, rzucając się).
Już mnie ta dziewczyna
Tym wujaszkiem, tym wujem, bez noża zarzyna!
(głośno).
Jakiż ja ci wujaszek?
(Zdzisław na boku śmieje się).
IZYDORA.
Wszak brat mojej matki.
SIGNORE PAZZINO.
(zażywając tabakę).
Nigdym nie był jej bratem: a to upor rzadki!
Komedya... ! moja Dorciu, masz być żoną moją,
Więc ci takie dzieciństwa wcale nie przystają;
Właściwszego nazwiska powinnaś używać.
IZYDORA.
To już ja nie wiem, jak mam wujaszka nazywać:
SIGNORE PAZZINO.
A to samo, sto razy !..
(zażywa tabakę; i zbliżywszy się do Izydory pyta ją ze złością).
Jak się przyszły, zowie?
IZYDORA.
Przyszły? to narzeczony.
SIGNORE PAZZINO.
Nie to.. !
IZYDORA.
(do Zdzisława).
Pan, niech powie,
Jak się nazywa przyszły ?
ZDZISŁAW.
Narzeczony.
SIGNORE PAZZINO.
(niecierpliwie).
Nie to,. !
IZYDORA.
Jakże wuj chcę? .
SIGNORE PAZZINO.
Ani weź ! z upartą kobietą.
IZYDORA.
Aha! już wiem.
(do Zdzisława).
Niechże Pan jeszcze da swe zdanie.
Czy przed szlubem; to już mąż?
ZDZISŁAW.
Nigdy!
IZYDORA.
Prawda, Panie ?
(do Signora Pazzino).
A widzi wuj ? jak sobie wierność zaprzysiężeni,
To wtedy wuja nazwę nie wujem, lecz mężem.
SIGNORE PAZZINO.
(Zdzisław na boku śmieje się).
Już mnie nudzisz; bo zawsze, a zawsze to samo!,
(na stronie).
Szkoda brylantów!
(głośno),
Dosyć; siedź już równo, damo,
Bo nie wiedzieć jak siedzisz,
IZYDORA.
(poprawiając się).
Nietrudno zaradzić;
Do malarza należy jak chcieć mnie posadzie.
ZDZISŁAW.
Tak jest Pani; bo wziąwszy pod uwagę ścisłą;
Wszystko od ułożenia osoby zawisło.
SIGNORE PAZZINO.
Teraz dobrze.
(zażywa tabakę).
ZDZISŁAW.
(zaczyna robić kontur na tle).
Tu Pani, obróć twarz przyjemną,
Wszystkie wejrzenia na mnie, oko w oko zemną.
IZYDORA.
Ja nie jestem, uprzedzam, jak inne kobiety,
Które w celu błyszczenia, chcą by ich portrety
Były od nich piękniejsze; każda się uskarża
Jeśli portret nie kłamie, na pęzel malarza.
Chcąc im zadość uczynić, trzeba, daję słowo,
Pochlebiając, malować wszystkie jednakowo,
Bo wszystkie chcą jednego; jedno więc im służy:
Cera żywa i świeża z lilii i róży;
Nos zgrabny, usta małe, kolory dobitne,
I oczy pełne ognia, wielkie i błękitne;
A najbardziej twarz drobna, nie szersza od dłoni,
Choćby miała pół łokcia od skroni do skroni.
Ja zaś proszę o portret podobny mi przecie,
Aby się nikt nie pytał, kto to na portrecie.
ZDZISŁAW.
(malując pędzlem).
Nikt oto się nie spyta ręczę Pani śmiało,
Bo jej rysy tak rzadkie, że podobnych mało.
Ca za porywające; czarujące wdzięki!
I co to za odwaga brać pęzel do ręki!...
SIGNORE PAZZINO.
Nos zdaje się... ale Pan jakoś to nakręci.
ZDZISŁAW.
(zwolna — zawsze malując).
Nie pamiętam gdziem czytał, że świętej pamięci
Apelles, który wszystkich malarzów zaciera,
Pod okiem Alexandra wieków bohatera,
Malował w zachwyceniu co mnie dziś przenika,
Cud piękności, kochankę tego wojownika,
I tak się w niej, malując, zakochał szalenie,
Tak silne uczuł w sercu miłości płomienie,
Że Alexander miłą czyniąc niespodziankę,
Kochankowi swą piękną odstąpił kochankę.....
Ja kreślę jak Apelles rysy tej bogini,
Lecz Pan, jak Alexander może nie uczyni.
(Signore Pazzino krzywi się).
IZYDORA.
Pan tak grzeczny, doprawdy!
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie, zzyjmując się).
I plecie androny!
ZDZISŁAW.
Ja... Szkoda żem żonaty ! gdybym nie miał żony...
SIGNORE PAZZINO.
(z weselszą twarzą).
Pan ma żonę?
ZDZISŁAW.
Mam Panie!
SIGNORE PAZZINO.
(na stronie).
Przecież odetchnąłem
ZDZISŁAW.
W zapale, tu przed Panią, uderzyłbym czołem
I gdyby Alexander był tu w tej minucie,
I był kochankiem Pani, wrzące me uczucie
Nie mogłoby się ukryć, bym nie wyznał Pani,
Żem nad nią nic nie widział piękniejszego; ani.,
SIGNORE PAZZINO.
Pan sądzę, nic powinien wciąż gadać tak wiele,
Bo jesteś roztargniony, nie myślisz o dziele.
ZDZISŁAW.
Nic to mi nie przeszkadza; bo niech Pan daruję,
Ja lubię wiele mówić zawsze jak maluję.
Owszem, trzeba rozmawiać: a zwłaszcza, w zamiarze
Rozjaśniać wyobraźnią i weselić twarze.
Cóżby było, jeślibym przeniósł na to płótno
Twarz Pani zachmurzoną, kwaśną albo smutną ?
Scena IV.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO, ZDZISŁAW, MISZA.
(przebrany inaczej jak wprzódy)
SIGNORE PAZZINO.
A coż to za Jegomość?.. a to, co godzina...
MISZO
Czy zastałem u siebie Signora Pazzina?
SIGNORE PAZZINO.
Ja jestem. Czy Pan mi co masz do rozkazania?
MISZO.
Ja jestem Chapankiewicz, z okolic Humania;
Tam u jednego pana co ma dobra duże,
I za pełnomocnika i za rządzcę służę,
Dzisiaj, z tej najżyźniejszej w świecie okolicy
Przybyłem do Odessy z partiją pszenicy;
Ale pszeniczka, Panie.. ! a mam dwie partyje,
Jedna Pańska, a druga... bo człek z tego żyje...
Lecz chodźmy trochę na bok...
(bierze go za rękę).
SIGNORE PAZZINO.
(opierając się).
Wszakżeśmy na boku.
ZDZISŁAW.
(do Signora Pazzino który co postrzega cicho mówiącego do Izydory)
Uważam świeżość lica i wyraz w jej oku.
Bo ja moją pszeniczkę pochwalić się mogę.
Otóż kiedym nabierał i miał ruszyć w drogę,
To mi Pan w tym handlowym ważnym interesie
Różne dal instrukcye; i abym w Odessie
Dopytał się do Pana Signora Pazzina.
SIGNORE PAZZINO.
(zbliża się do Misza}.
Do mnie?
(Zdzisław i Izydora mówią z sobą po cichu),
MISZO.
Bo imię Pańskie u nas nie nowina.
Choć my Pana nie znamy i Pan nas nawzajem,
Sława Pańska tak głośna w kraju i za krajem
Doleciała aż do nas; ot, sława prawości.
Zacności, zamożności, części, rzetelności;
SIGNORE PAZZINO.
(kłaniając się w wesołym humorze).
Panie...
MISZO.
I Pan mi kazał, ceniąc Pańską cnotę,
Z nikim w świecie, a tylko z Panem wejść w robotę.
SIGNORE PAZZINO.
(wciętych ukłonach).
To wielki dla mnie zaszczyt... aż mi coś wesoło,
Że tak dobrze o człeku trzymają w około.
MISZO.
Mam nawet w instrukcyi wciąż Pańskie pochwały;
I kazano mi Panu przedać transport cały,
Taniej nawet niż w handlu, niż na całym świecie;
Ale żeby to było w największym sekrecie,
Aby nikt nic nie widział.
SIGNORE PAZZINO.
A! masie rozumieć.
MISZO.
Bo to trzeba przed ludźmi wszystko ukryć umieć;
Bo to takiego licha umieją poddmuchać!
Ale chodźmy na stronę; na coż ktoś ma słuchać ?
(odciąga go na stronę i zasłania mu sobą Zdzisława i Izydorę którzy z sobą po cichu ostrożnie rozmawiają).
Więc mój Pan, z jednym Panem chce mieć interesa,
Bo u Pana zawsze recht, zawsze pewna kiesa...
SIGNORE PAZZINO.
(z ukłonami i uśmiechem).
Bardzo bardzo mi chlubnie... proszę Pana siedzieć.
MISZO.
Nie, nie; bo ja się muszę tam, to tam, dowiedzieć,
I zwijać się po mieście, zwyczajnie my, słudzy...
Niech Pan taniej o rubla zakupi, niż drudzy,
To już jest zysk ogromny: prawda?
SIGNORE PAZZINO.
Bez wątpienia!
MISZO.
Bo my tylko mieć chcemy z Panem do czynienia,
I Panu wszystek produkt oddamy z ochotą.
(wyjmuje papiery i rozwija — wyjmuje próbki).
Oto jest mego Pana instrukcja... oto
Próbka naszej pszenicy...
SIGNORE PAZZINO.
(rozpatrzywszy próbki).
Śliczna.. ! jak zakupię,
W łeb wezmą wszystkich kupców spekulacye głupie,
(śmieje się z radości).
MISZO.
A teraz... co mej własnej partyjki się tyczę,
Ja także ją ze wszystkiem nabyć Panu życzę...
Jeszcze taniej... ale ja
(zniżając głos).
tylko Pan posłucha..
SIGNORE PAZZINO;
Słucham.
MISZO.
(odciągając go dalej na bok).
Proszę... ja Panu opowiem do ucha...
(mówi z nim po cichu, ale mocnym szeptem, i przeszkadza mu widzieć i słyszeć Izydorę i Zdzisława).
ZDZISŁAW.
(do Izydory, klęcząc na jedno kolano i oglądając się, mówi cicho).
Izydoro! skarbie mój już od dwóch miesięcy
Kocham ciebie najmocniej, kocham najgoręcej;
Mówiły ci me oczy, tyś je zrozumiała,
Mówiły ci o sercu co dla ciebie pała:
Będę cię stale kochał aż zamknę powieki,
Bo chęci me jedyne, być twoim na wieki.
(usiada znowu na krześle).
IZYDORA.
Wszystko mnie o Zdzisława sercu przekonywa.
ZDZISŁAW.
Kochasz mnie? powtórz jeszcze; będziesz litościwa.. ?
IZYDORA.
(ze spuszczoną twarzą).
Kocham.
ZDZISŁAW,
(całując jej rękę).
A więc zezwalasz?
IZYDORA.
Powiedzieć nie mogę.
ZDZISŁAW.
Dla czegóż to?
IZYDORA.
Waham się; jakąś czuję trwogę,
ZDZISŁAW.
Ach ! kto prawdziwie kocha, łatwo się nakłania.
IZYDORA.
Dobrze: wszędzie za tobą idę, bez wahania,
ZDZISŁAW.
Ale zaraz ksiądz czeka: gotowa kareta...
IZYDORA.
Ja gotowam w tej chwili.
ZDZISŁAW.
Wpadnie ta kobieta...
IZYDORA.
Wiem, wiem.
(Miszo i Signore Pazzino po szeptach idą na środek sali).
MISZO.
(dając rękę).
Powyrywane z drogi naszej cierne.
SIGNORE PAZZINO.
Amen! rzeczy skończone; cieszę się niezmiernie.
MISZO.
Wieczorem służę Panu.
SIGNORE PAZZINO.
Pan taki łaskawy..
MISZO.
(zabiera się do wyjścia).
Żegnam.
SIGNORE PAZZINO.
Może herbaty?
MISZO.
Nie, nie.
SIGNORE PAZZINO.
Może kawy ?
MISZO.
Nie, nie; nim przystąpimy do naszego czynu,
Zegnam; muszę czemprędzej pójść do magazynu.
SIGNORE PAZZINO.
Adie.
(odprowadza go aż za drzwi).
ZDZISŁAW,
(do Izydory).
Njc z mego serca wymazać nie zdoła...
(Signore Pazzino wraca z wesoły twarzy).
Uważam kontur twarzy, i wysokość czoła.
Dość na dziś; jutro przyjdę, bo Panie kochany,
Nie od razu, jak mówią Kraków zbudowany.
Za kilka dni skończymy, malując po troszę.
(Signore Pazzino chce obaczyć portret).
Nie, nie; niech Pan nie patrzy; bardzo Pana proszę,
Aż jak skończę.. A Pani, zaklinam na nieba;
Humor jak najweselszy zachowywać trzeba;
Bez tego, nigdy portret pięknym być nic może,
A ja wszelkich mych starań do dzieła przyłożę.
(wstaje i zakrywa obraz — i t. d.
IZYDORA.
Będę jak najweselszą.
ZDZISŁAW
Humor, jest konieczny.
Żegnam.
(kłania się — i odchodzi).
SIGNORE PAZZINO.
Żegnam.
(odprowadzając go).
Scena V.
IZYDORA, SIGNORE PAZZINO.
IZYDORA.
Ten malarz, prawda, bardzo grzeczny?
SIGNORE PAZZINO.
Prawda; ale jakowe próżne sowizdrzały,
W niepotrzebnych pochlebstwach, w komplementach cały
IZYDORA.
O, bo wie, że je lubi pleć piękna, my damy.
SIGNORE PAZZINO.
My, płeć brzydka, mężczyźni, gustu w nich nie mamy:
I to jak szczostką pod nos, gadajcie co chcecie,
Kto czyjejś narzeczonej bałamuctwa plecie.
IZYDORA.
Na mnie nic nie działają pochlebstw jego kwiaty:
Coż mnie to ma obchodzić kiedy on żonaty ?
Słów jego na złe sobie nie można tłumaczyć.
SIGNORE PAZZINO.
Prawdę mówisz. Pokażno, chce mi się obaczyć
Co też on namalował.
(ogląda portret).
Wiesz, że wcale ładnie!
IZYDORA.
Wszystkim ręczę, do gustu ten obraz przypadnie.
SIGNORE PAZZINO.
Kontur śliczny tych oczu, tych ust, nosa, brody:
A takie podobieństwo, jak dwie krople wody !
IZYDORA.
To dopiero początek!
SIGNORE PAZZINO.
Artysta nie lada!
IZYDORA.
Jutro znów do roboty przyjdzie, jak
SIGNORE PAZZINO.
Juściż.
(zażywa tabakę).
IZYDORA.
Aleby jeszcze więcej zafrappował,
Gdyby jeszcze wujaszka przy mnie wymalował.
SIGNORE PAZZINO.
(rzucając się i chodząc po sali).
Otóż masz ! znowu wujaszek... ! czy ty chcesz mnie zabić,
I wrzącą miłość moję ku sobie osłabić ?
Kiedyż tego nazwiska przestaniesz używać?
IZYDORA.
To już ja nie wiem, jak mam wujaszka nazywać.
SIGNORE PAZZINO.
Jakiż ja ci wujaszek.. ? tyż nie wiesz, dziewczyno
Jak się zowie twój przyszły?
IZYDORA.
Signore Pazzino.
SIGNORE PAZZINO.
(zżymając ramionami).
To komedya! powiadam!
(zażywa tabakę).
Scena VI.
IZYDORA. SIGNORE PAZZINO, ZAIDA.
ZAIDA.
(wpadając nagle, z krzykiem)
Ach ! niech Pan mnie schroni,
I ratuje przed wściekłym mężem co mnie goni!
Nie można wyobrazić jak jest podejrzliwy!
I jak w pożyciu ze mną zły i niegodziwy!
Tak swoje okrucieństwa wywiera nad żoną,
Że mi każe bym zawsze była zasłonioną:
A czyż to my w Turcyi ? czyż my niewolnice?
Aże byłam odkrytą idąc przez ulicę,
On mnie ujrzał i goni.. ja strachem miotana
Wpadam do tego domu i wpadam do Pana;
Skryj mnie przed nim, dla Boga ! z trwogi ledwie żyję!
On mnie porwie w swe szpony, rozszarpie, zabije!
Ach ! już za mną tu leci! ratuj, ratuj, Panie!
SIGNORE PAZZINO.
(pokazując na Izydorę)
Idź z tą damą, a prędko; nic ci się nie stanie.
Scena VII.
SIGNORE PAZZINO, ZDZISŁAW,
(wpada z gniewem).
SIGNORE PAZZINO.
A to Pan? pierwszy raz mi na życiu się zdarza
Widzieć tak uniesionym czułego malarza;
Bo tylko tak zazdrośni pospolici Włosi.
Uspokój się, ochłodź się; przyjaciel cię prosi.
ZDZISŁAW.
Nie, Panie; chociaż malarz, i czułą mam duszę,
Żona jeśli wykracza, zapalać się muszę:
A gdy miłość zazdrości udzieli swych fochów.
Tom gorszy niż trzydziestu pospolitych Włochów.
Ona myśli, że w Panu znalazła obronę,
To darmo! za tę płochość słusznym gniewem płonę:
Sam Pan osądź, masz rozum: cierpliwość ma miarę;
Pozwól Pan, niech odbierze zasłużoną karę.
SIGNORE PAZZINO.
Co za karę ? zmiłuj się ! czyśmy Bisurmany ?
Jej wina nie tak wielka; ten gniew rozhukany...
ZDZISŁAW.
Nie na ważności rzeczy występek zależy,
Lecz kiedy się od danych rozkazów odbieży:
W tym względzie bagatela, fraszka warta śmiechu,
Skoro jest zabroniona, nosi piętno grzechu.
SIGNORE PAZZINO.
Co zrobiła, powiada, było bez złej myśli.
Ja was proszę, abyście tu do zgody przyszli.
ZDZISŁAW.
Co? Pan za nią obstajesz? chcesz ją mieć w swej pieczy?
Pan, coś sam tak drażliwy na podobne rzeczy?
SIGNORE PAZZINO.
Tak jest, obstaję za nią; dasz mi dowód łaski,
Jak się z żoną pogodzisz i skończysz niesnaski.
Okaż mi Pan tę przyjaźń, zgodź się z nią w tej chwili,
A ja chcę byśmy zawsze przyjaciołmi byli.
ZDZISŁAW.
Ha, jeśli tak; choć gniew mój ta jej płochość drażni,
Zrobię co Pan rozkaże, dla Pańskiej przyjaźni.
SIGNORE PAZZINO.
(ściskając go).
Brawo ! brawo!
(wołając).
Chodź Pani, przybliż tu się śmiało,
Dziękuj Bogu, że u mnie wszystko to się stało.
ZAIDA
(za teatrem).
Wdzięczność moja dla Pana skończy cię z mym skonem.
Ale muszę czemprędzej przykryć się welonem,
Inaczej, znów rozdrażnię złość jego niesytą,
Znowu wrzaśnie, jak ujrzy moję twarz odkrytą.
SIGNORE PAZZINO.
Widzi Pan, jak szczęśliwa, że gniew Pański gaśnie:
Ja szczęśliwy, że wasze umorzyłem waśnie.
Scena VIII.
IZYDORA,
(zakryta welonem Zaidy, w podobnej sukni).
SIGNORE PAZZINO, ZDZISŁAW.
SIGNORE PAZZINO.
(do Zdzisława).
Kiedyście się zgodzili, weźcież się za ręce,
Ja w tem miejscu wasz węzeł miłości poświęcę;
I proszę was obojga, niech was nic nie drażni,
Żyjcie i kochajcie się dla mojej przyjaźni.
ZDZISŁAW.
(trzymając rękę Izydory)
Tak, dla twojej przyjaźni, przysięgam ci Panie,
Żyć z nią i kochać wiecznie, póki życia stanie.
SIGNORE PAZZINO.
Bardzo mnie zobowiążesz tą łaską jedyną.
ZDZISŁAW.
Daję ci święte słowo Signore Pazzino,
Ze przez wzgląd na twą przyjaźń, życie moję łożę,
Będę z nią żył najlepiej, jak tylko być może.
SIGNORE PAZZINO.
Bardzo mnie to ucieszy.
(pożegnanie).
Adie, bądźcie zdrowi.
(sam).
Dobrze jest wrócić pokój żonie i mężowi.
Jakież miedzy małżeństwem bywają zatarci!
Niechęci, nienawiści, zobopólne skargi !
U mnie tego nie będzie w malżeńskiem ogniwie,
Bo moja Izydora kocha mnie prawdziwie.
Choć się sobie dziecini i ze mną się droczy,
Zawsze jej ku mnie miłość przemawia przez
Nie zważam na jej fuchy, dziewicze pustoty...
Co to będzie za szczęście dla biednej sieroty
Jak zostanie mą żoną... ! będzie sobie panią!..
Już to ja, mówiąc prawdę, że szaleję za nią,
A tylko tak udaję, że kocham, at! sobie,
By ją lepiej rozkochać; bo ja wiem co robię...
Wiem jak począć.. a muszę mile ją zabawić,
jej na imieniny pyszną suknię sprawić...
Cha cha... ! będę miał za co... chwila nie daleka!
Bo mnie z tego handelku zysk ogromny czeka!
Niżej handlowej ceny spuszcza mi dwa ruble!
To znaczy, że sto za sto będę miał w swym kuble
Prócz tego, tak ogromna mej prawości stawa... !
Poczciwy Chapankiewicz... ! z nim to, ale, sprawa!
Jakiemiż mnie zyskami, skarbami, obsypał... !.
Ale... jak się nazywa ten jego pryncypał...
Ptfu... ! zapomniałem spytać... ! a ! wieczorem spytam.
Niechno, jak moję Dorcię żoneczką przywitam,
Ale co ona robi. ? muszę ją zobaczyć...
(wchodzi do pokoju Izydory i woła).
Dorciu! Dorciu.. ! gdzie ona.. ? co to się ma znaczy.. ?
Niema jej.. !
(krzyczy głośno za teatrem).
Dorciu! Dorciu ! niema choć tłucz głową!
Wszak tu weszła dopiero z Panią malarzową...
Aj, aj... okno otwarte.. uciekła! uciekła... !
Ten malarz, z malarzychą.. intrygantką z piekła... !
(wpada na teatr z krzykiem i biega).
Gwałtu! gwałtu!
(wbiega kilku lokajów).
Scena IX.
SIGNORE PAZZINO, KILKU LOKAJÓW.
JEDEN Z NICH.
Co to jest?
SIGNORE PAZZINO.
(biegając).
Mojej Dorci niema!
Jak tu weszła, widziałem własnemi oczyma!
Dajcie.. dajcie mi wody... znikła z malarzychą...
I zabrała brylanty ! ten malarz... to licho...
A ślicznie wymalował, dowcipnie się sprawił,
Wziął sobie oryginał, mnie płótno zostawił ?
Łapaj! łapaj urwisza! zaprzęgajcie konie!
On jeszcze nie daleko.. dogonię, dogonię....
A polecę! polecę! choćbym skręcił szyję...
Gdzie moje pistolety... zabiję.. ! zabiję... !
(chwyta z biurka pistolety i ma wybiedz).
Scena X.
SIGNORE PAZZINO, SIGNORE SCHERZANDO.
LOKAJE
(potrwożeni).
SIGNORE SCHERZANDO.
Coż to, Signor Pazzino ? coż to tak na ciebie... ?
SIGNORE PAZZINO.
Gwałtu Signor Scherzando! pomóż mi w potrzebie!
SIGNORE SCHERZANDO.
Zrobiłem tu niechcący, śliczną maskaradę.
SIGNORE PAZZINO.
Jeden malarz okrutną wyrządził mi zdradę!
SIGNORE SCHERZANDO.
Nigdyś nic piękniejszego nie widział, niech zginę!
SIGNORE PAZZINO.
Chapnął mi narzeczonę, chapnął mi dziewczynę!
SIGNORE SCHERZANDO.
Gdybyś wiedział jak tańczą! można się zabawić!
SIGNORE PAZZINO.
Możnaż, powiedz, tę zdradę bez zemsty zostawić?
SIGNORE SCHERZANDO.
Wybornie będą skakać na twojem weselu!
SIGNORE PAZZINO.
A ja ciebie o pomoc proszę przyjacielu.
SIGNORE SCHERZANDO.
Musisz, musisz obaczyć; pyszna maskarada!
SIGNORE PAZZINO.
Słuchajże mój Scherzando... o czemże on gada?
SIGNORE SCHERZANDO.
O mojej maskaradzie.
SIGNORE PAZZINO.
A ja o mej sprawie.
SIGNORE SCHERZANDO.
Co mi tam wszystkie sprawy! ja się dzisiaj bawię.
Chodźcie.. chodźcie tu wszyscy.
(maski wchodzą).
Patrzaj, jak to żwawo!
(maski zaczynają tańcować).
SIGNORE PAZZINO.
Diabli tam z maskaradą !
SIGNORE SCHERZANDO.
Diabli tam z twą sprawą!
SIGNORE PAZZINO.
(wygania wszystkich)
Do sto katów. !
SIGNORE SCHERZANDO.
Jaki zuch! gdzież to tak w zapędzie?
Jak to Dorcia zobaczy, lepiej kochać będzie.. !
(Signore Pazzino z krzykiem wszystkich wygania i sam wybiega).