24 25


Obok stokrotki na trawie leżał miody, delikatny bu­kowy listek. Spróbowałem go podnieść; serce o mało nie pękło mi z wysiłku, ale zdaje się, że zdołałem go oderwać od ziemi. Puściłem go jednak natychmiast, bo ważył więcej niż worek węgla. Stałem tak, z tru­dem łapiąc powietrze i starając się wyrównać oddech, gdy nagle, przyglądając się stokrotce, zauważyłem, że widzę trawę nie tylko pomiędzy swoimi stopami, aie także przez nie. A więc i ja byłem zjawą! Jak mam opi­sać swoje przerażenie? A niech to, pomyślałem, tym razem wpadłem na dobre!

To okropne! To okropne! Nie rnogę tego znieść!
Z tym okrzykiem jedna z pasażerek przebiegła obok

mnie i pędem wskoczyła do autobusu. O ile wiem, nie wyszła stamtąd więcej. Pozostali mieli niezbyt pewne miny. Wreszcie Osiłek zagadnął Kierowcę:

Zapadła krępująca cisza.

24

od razu pierwszego dnia trzeba się gnieść w takim tłu­mie wycieczkowiczów. W końcu przyjeżdża się tutaj przede wszystkim po to, żeby ich uniknąć.

Mój rozmówca odszedł, a ja zacząłem się rozglą­dać wokoło. Wspomniał o „tłumie", ale pusta prze­strzeń rozciągała się tak daleko, że ledwo dostrzega­łem stojącą na pierwszym planie gromadkę duchów. Bezmiar światła i zieleni wchłonął ją niemal całkowi­cie. Za to w oddali dostrzegłem coś, co przypomina­ło zwał chmur albo pasmo górskie. Czasem zdawa­ło mi się, że rozróżniam rosnące na stromych stokach lasy, głębokie doliny, a nawet górskie miasta poło­żone na niedostępnych szczytach. Po chwili jednak wszystko znikało. Pasmo było tak wysokie, że na ja­wie nie mógłbym na pewno objąć go wzrokiem. Pro­mienie światła padały ukośnie sponad najwyższych szczytów, tak że drzewa rosnące na równinie rzuca­ły długie cienie.

Godziny mijały, ale nic się nie zmieniało. Obietni­ca czy też groźba poranka spoczywała wciąż na odle­głych szczytach gór.

Upłynęło wiele czasu, zanim w końcu ujrzałem lu­dzi idących nam na spotkanie. Ich postacie jaśnia­ły z daleka i początkowo nie wyglądali oni jak lu­dzie. Zbliżali się kilometr za kilometrem; ziemia drżała pod ich silnymi stopami zanurzającymi się raz po raz w mokrej trawie. Lekka mgiełka i słodki zapach uno­siły się tam, gdzie przechodząc, łamali źdźbła i rozpry­skiwali rosę. Jedni byli nadzy, inni ubrani, ale nagość nie pozbawiała ich godności, a szaty nie zakrywały masywnego piękna mięśni i lśniącej gładkości ciała. Niektórzy mieli brody, ale nie mogłem rozpoznać wie­ku żadnego z nich. Nawet w naszym świecie widzi się niekiedy przebłyski wieczności — poważne zamyśle­nie na twarzy dziecka albo dziecinną figlarność w ry-

25



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1999 02 str 24 25 Chaotyczne rachunki
!!! KOMPENDIUM WIEDZY !!, 24-25, 23.6 Warto˙ci skuteczne pr˙du elektrycznego zmiennego.
konspekty kl VI, 24(25)-VIp, Paweł Witkowski
konspekty kl VI, 24(25)-VIp, Paweł Witkowski
01 1996 24 25
Projekt 3 rys.24-25
page 24 25
24 25 ROZ w sprawie samodziel Nieznany (2)
nc 24 25 2014
Konspekt NGCC (24 25 10 2013)
23,24,25,26,27
sciaga malek 24-25, Algorytmy wielokrotnego całkowania numeryczne
24 25
24 25
page 24 25
ei 04 2002 s 24 25
04 1995 24 25
HM - tematy wykładów, HM, Zajęcia 24-25 XI

więcej podobnych podstron