8 schody kirit ungol 42ZPBYSQQ2BKSX6DKICAV6FSD7ZNADAGRHGORYI


e-mail : pw007@wp.pl
strona www :
www.balrog.hg.pl
Copyright (c) by
Balrog. All rights reserved

Rozdział VIII  Schody Kirit Ungol

GULLUM SZARPAŁ FRODA ZA SKRAJ OPOŃCZY, sycząc w strachu i niecierpliwości :
— Musimy iść! Nie można stać! Trzeba się spieszyć! Frodo z ociąganiem obrócił się plecami ku zachodowi i w ślad za swoim przewodnikiem ruszył na wschód. Opuścili krąg drzew, a droga poprowadziła ich ku górom. Także i ona biegła przez pewien czas prosto, ale potem zaczęła się odchylać na południe, aż wreszcie dotarła do wielkiego grzbietu skalnego, który widzieli przedtem z daleka. Wisiał nad nimi, niedostępny, czarną plamą odcinając się od mrocznego nieba. Droga przemykała w jego cieniu i okrążywszy wzniesienie, zmierzała dalej na wschód, stromo wspinając się w górę. Z ciężkimi sercami Frodo i Sam brnęli przed siebie, nie mając już nawet sił, aby smucić się swoim losem. Frodo szedł ze spuszczoną głową, znowu czując, jak bardzo ciąży mu jego brzemię. Wystarczyło, by opuścili rozdroże, a ciężar ten, niemal zapomniany w Itilien, znowu zaczął potężnieć. Mając teraz pod stopami strome podejście, Frodo spojrzał w górę i zgodnie z zapowiedzią Gulluma zobaczył złowrogie miasto Upiorów Pierścienia, a widok ten sprawił, iż hobbit zgarbił się jeszcze bardziej. Mrocznym, stromym wąwozem dolina wrzynała się głęboko w góry. U jej końca, na wysokiej skalnej platformie, która wyrastała ponad dwiema odnogami, za sobą mając masyw Efel Duat, wznosiły się mury i wieża Minas Morgul. Wszędzie dookoła i powietrze, i ziemia były czarne, twierdza natomiast promieniowała jakimś światłem. Nie był to jednak księżycowy blask, dawno temu zamknięty w marmurowych ścianach Minas Itil, Wieży Księżycowej, która czysto lśniła w kotlinie pośród gór. Teraz światło jej było bledsze od tego, które rzuca księżyc pochłaniany przez niespieszne zaćmienie; wibrowało i dygotało niczym chorobliwe wyziewy rozkładu, niczego nie oświetlając. W ścianach twierdzy i wieży widniały okna niczym niezliczone czarne dziury martwo spoglądające do wnętrza pustki, ale najwyższa część wieży obracała się powoli to w jedną, to w drugą stronę, co przywodziło na myśl wielką głowę upiora wpatrującą się w noc. Wszyscy trzej na chwilę znieruchomieli i patrzyli struchlali. Pierwszy wyrwał się z odrętwienia Gullum, który bez słowa znowu zaczął szarpać hobbitów za opończe, niemal ciągnąc ich do przodu. Teraz jednak każdy krok wędrowców pełen był wahania, a czas jakby zwolnił biegu, tak że wydawało się, iż pomiędzy podniesieniem stopy a jej postawieniem na ziemi mijają całe minuty. W ten sposób powoli dotarli do białego mostu. Tutaj, w połowie doliny, blado połyskująca droga przechodziła na drugą stronę strumienia, by potem krętą serpentyną zdążać pod bramę twierdzy: czarny otwór ziejący w północnej stronie zewnętrznych murów. Po obu stronach strumienia rozpościerały się błonia, widmowe laki były pokryte bladobiałymi kwiatami. Lśniły także i one, piękne i straszliwe zarazem, o kształtach jakby wyczarowanych w upiornym śnie. Z ich kielichów wydzielał się mdlący zapach kostnicy; w powietrzu wisiał odór zgnilizny. Łąki spinała klamra mostu. Na jego krańcach stały posągi, ale misternie oddane postacie ludzkie i zwierzęce były wszystkie pokraczne i odpychające. Dołem cicho płynął strumień, którego wody parowały, jednak kłębiący się wokół mostu opar był przeraźliwie zimny. Frodo poczuł, że w głowie mu się kręci i opadają go myśli prawdziwie rozpaczliwe. A potem nagle, jakby pod działaniem jakiejś cudzej woli, pospiesznie zaczął dreptać na oślep z rękami wyciągniętymi przed siebie i głową chwiejącą się na boki. Sam i Gullum rzucili się za nim; Sam zdążył schwycić swego pana w chwili, gdy ten potknął się i niemal upadł na samym skraju mostu.
— Nie tędy! Nie tędy! — szeptał gorączkowo Gullum, ale wydawało się, że głos płynący spomiędzy jego zaciśniętych zębów rozdziera nieruchome powietrze niczym gwizd, stwór przypadł więc przerażony do ziemi.
— Spokojnie, mości Frodo — mruczał Sam. 
— Wracajmy! Nie tędy! Tak mówi Gullum, i chociaż raz się z nim zgadzam. Frodo potarł dłonią czoło i z trudem oderwał wzrok od miasta na skale. Lśniąca wieża fascynowała go i owładnęło nim straszliwe pragnienie, aby jaśniejącą drogą pobiec ku bramie. Walcząc ze sobą, odwrócił się, a wtedy poczuł opór Pierścienia tak silny, że łańcuszek przesunął się na jego szyi. Także i oczy, ledwie skierowały się w inną stronę, na chwilę zaniewidziały i Froda otoczyła nieprzenikniona ciemność. Gullum, skulony niczym przerażone zwierzę, zniknął już w mroku; za nim tak szybko, jak potrafił, podążył Sam, podtrzymując chwiejącego się na nogach Froda. Niedaleko od brzegu strumienia przeszli przez szczelinę w kamiennej ścianie, a po drugiej stronie Sam zobaczył wąską ścieżkę. Zrazu lśniła ona podobnie jak droga do twierdzy, ale w miarę, jak zanurzała się między trupie kwiaty, coraz ciemniejszymi serpentynami wspinała się na północne zbocze doliny. Drogą tą hobbici powlekli się jeden obok drugiego, Gulluma widząc tylko wtedy, kiedy zawracał, aby ich ponaglić. Jego oczy lśniły wtedy przed nimi białozielonym światłem, może tylko odbijając wstrętną poświatę Morgulu, a może w jakiś podstępny sposób na nią odpowiadając. Frodo i Sam ani na chwilę nie mogli zapomnieć o złowrogim lśnieniu i czarnych oczodołach; co chwila to zerkali za siebie, to z trwogą obracali oczy ku ścieżce ciemniejącej przed nimi. Z wolna posuwali się naprzód, im wyżej zaś wznosili się nad cuchnący i jadowity opar strumienia, tym łatwiej było o oddech i jaśniej robiło się w głowach, równocześnie jednak hobbici omdlewali ze zmęczenia, jak gdyby dźwigali jakiś wielki ciężar albo długo płynęli naprzeciw silnemu prądowi rzeki. W końcu musieli przystanąć. Frodo zatoczył się i osunął na przydrożny kamień. Znaleźli się na szczycie nagiego garbu skalnego. Przed sobą mieli zaklęśnięcie w zboczu doliny, a dróżka od wąziutkiej półki, po której prawej stronie ziała przepaść, wspinała się potem po południowej ścianie góry i znikała w ciemności.
— Sam, muszę trochę odpocząć — szepnął Frodo. 
— Strasznie mi on ciąży, drogi przyjacielu, okropnie. Nie wiem, jak długo jeszcze uda mi się go dźwigać. Muszę pozbierać trochę siły, zanim wejdziemy na tę ścieżynkę. 
— I Frodo machnął ręką w kierunku niebezpiecznego przejścia.
— Szsz! Szsz! — zasyczał Gullum, który podskoczył ku nim z palcem na ustach i zaczął szarpać Froda za rękaw, ruchami głowy wskazując na ścieżkę. 
— Szsz! — Ale Bagosz się nie poruszył.
— Nie, nie teraz. — Wyczerpany Frodo pokręcił głową. 
— Nie teraz. 
— Był obezwładniony przez znużenie, a nawet coś więcej: czuł, że jakiś urok paraliżuje jego umysł i ciało. 
— Muszę odpocząć — wymamrotał.
Strach i niecierpliwość Gulluma były tak wielkie, że wykrztusił z siebie pospieszne słowa, aczkolwiek popłynęły one z ust przesłoniętych dłonią, jak gdyby w lęku przed niewidocznymi słuchaczami.
— Nie tutaj, nie! Tu nie odpoczywać. Głupcy! Oczy mogą nas zobaczyć. Jak dojdą do mostu, zaraz nas zobaczą. Chodźcie! W górę, w górę. Chodźcie!
— Chodźmy, mości Frodo! — nalegał Sam. — Znowu ma rację. Nie możemy tutaj zostać.
— Dobrze — powiedział Frodo głosem tak nieobecnym, jak gdyby mówił przez sen. 
— Spróbuję. — Iz trudem zaczął się podnosić. Było już jednak za późno. W tym właśnie momencie skala pod nimi zatrzęsła się, zadygotała, a ogłuszający huk, głośniejszy niż wszystkie dotąd, potoczył się dnem doliny i echem odbił od górskich ścian, potem zaś w oślepiającym błysku rozjarzyło się czerwone światło, które daleko za wschodnimi górami rozpaliło purpurą niskie chmury. W dolinie spowitej przed chwilą mrokiem, w którym sączyła się trupia poświata, światło to wydało się przeraźliwe i okrutne. W ogniu rozlewającym się nad Gorgorot krawędzie skal i szczyty turni wyskoczyły z mroku niczym klingi noży, po czym rozległ się ogłuszający trzask pioruna. W odpowiedzi z wieży Minas Morgul i otaczających ją wzgórz języki niebieskich płomieni ugodziły w posępne chmury. Ziemia sieknęła, a od strony twierdzy napłynęło przeraźliwe wycie, trudno bowiem inaczej nazwać ową mieszaninę pisku drapieżnych ptaków oraz rozpaczliwego rżenia koni ogarniętych furią i trwogą; dźwięk przewiercający uszy i przyprawiający o dygot stawał się coraz ostrzejszy, tak że nie sposób go było znieść. Zataczający się z grozy hobbici padli na ziemię, zatykając rękami uszy. Przerażający odgłos gasł bardzo powoli, aż wreszcie nastała cisza; Frodo nieśmiało uniósł głowę. Niemal dokładnie na linii jego wzroku wznosił się mur upiornego grodu, a z ziejącej otchłani bramy, rozwartej teraz jak pełna lśniących kłów paszcza, wylewało się wojsko. Wszyscy żołnierze byli odziani w kruczą czerń. Na tle upiornych murów i połyskliwej drogi Frodo widział, jak rząd za rzędem, szybko i cicho, wycieka z paszczy Morgulu strumień czarnych figurek. Poprzedzał je regiment konnych, pomykających jak karne cienie, a na ich czele jechał Jeździec potężniejszy od reszty, cały ubrany na czarno, jeśli nie liczyć hełmu, który złowieszczo lśnił na szczycie okrytej kapturem głowy. Przejeżdżał teraz przez most, a Frodo w żaden sposób nie mógł od niego oderwać szeroko otwartych oczu. Czyżby to wódz Dziewięciu Jeźdźców prowadził do boju swój upiorny oddział? Frodo był przekonany, że widzi przeraźliwego króla, którego lodowata dłoń dźgnęła niegdyś Opiekuna Pierścienia morderczym ostrzem. Stara rana rozgorzała bólem, a mróz owionął serce hobbita. W momencie, gdy myśli te i uczucia sparaliżowały Froda, Jeździec nagle zatrzymał się na samym przedprożu mostu, a za nim znieruchomiał i oddział. Przez chwilę trwała martwa cisza. Być może to Pierścień nawoływał Wodza Upiorów, może stropił się on, czując obecność w dolinie jakiejś innej siły. Czarna głowa przykryta groźnym hełmem poruszała się wolno, a niewidoczne oczy wpatrywały się w spowite cieniem kształty. Frodo znieruchomiał, podobny ptakowi, który bezsilnie śledzi podpełzającego węża. Czuł silniejszy niż kiedykolwiek nakaz, aby nałożyć Pierścień, ale pomny wszystkich dawnych doświadczeń, teraz nie zamierzał ulec pokusie. Dobrze wiedział, że Pierścień go zdradzi i nawet nosząc ów klejnot na palcu, nie rozporządza 
— przynajmniej jeszcze nie teraz — siłą wystarczającą, by stanąć twarzą w twarz z władcą Morgulu. I wola Froda nie odpowiadała na owo polecenie, a chociaż serce hobbita pełne było przerażenia, wiedział tylko, iż potężna moc chce z zewnątrz na niego wpłynąć. Ta moc kierowała teraz jego ręką, podczas gdy on sam patrzył na wszystko, co się dzieje, tak jakby oglądał jakieś minione, nie dotyczące go bezpośrednio wydarzenie; tymczasem dłoń Froda cal po calu zbliżała się do łańcuszka na szyi. Wtedy jednak przemówiła własna wola hobbita: powoli cofnął rękę i zmusił ją, by poszukała innego przedmiotu ukrytego na piersi. Był to zimny i twardy flakonik Galadriel, przechowywany tam od tak dawna, że teraz już niemal zapomniany. Wystarczyło, by Frodo dotknął go na moment, a wszystkie myśli o Pierścieniu natychmiast pierzchnęły. Z westchnieniem ulgi opuścił głowę. Jednocześnie jeździec spiął konia i przejechał most, a za nim podążyła czarna armia. Niewykluczone, że elfowe odzienia oparły się przenikliwości jego oczu, a myśl zboczyła pod wpływem nieoczekiwanie wzmocnionej woli małego przeciwnika, jednak tak czy inaczej, musieli się spieszyć. Wybita godzina i z rozkazu Wielkiego Mistrza jego poplecznicy ruszali na wojnę z Zachodem. Wkrótce Wódz Upiorów zniknął jak cień pogrążający się w mroku, a za nim pokonywały most i spływały krętą drogą smoliste szeregi wojowników. Nigdy od czasów Isildura nie przemierzała doliny armia równie potężna; nigdy zastępy tak wielkie i tak uzbrojone nie zbliżyły się do brodów na Anduinie, a przecież była to tylko jedna i wcale nie największa z formacji, które Mordor rzucał do boju. Frodo otrząsnął się ze zgrozą i w tej samej chwili pomyślał o Faramirze. "Burza w końcu się rozpętała", przeleciało mu przez głowę. "Wszystkie te włócznie i miecze zabłysną pod murami Osgiliat. Czy Faramir dotrze tam na czas? Czuł nadchodzącą groźbę, czy jednak potrafił także odgadnąć jej porę? Zresztą, czy komuś uda się obronić brody na Anduinie, skoro nadciąga Wódz Dziewięciu Jeźdźców, a za nim napływają dalsze armie? Spóźniłem się; zbyt wiele czasu zmitrężyłem po drodze i teraz wszystko już stracone. Nawet jeśli wykonam zadanie, które mi postawiono, nikt się o tym nie dowie, gdyż nie będzie już nikogo, kto by wysłuchał wieści. Wszystkie wysiłki i męki na próżno". I w przeraźliwym poczuciu bezsilności Frodo zatkał, podczas gdy przez most jeden za drugim przeciągały wraże zastępy. A potem, jakby z wielkiej oddali, ze wspomnień o rodzinnej Włości, w której dzień się budził i trzaskały otwierane drzwi, doszedł go głos Sama :
— Niech się pan zbudzi, wasza wielmożność! Czas wstawać! — I Frodo wcale by się nie zdziwił, gdyby następnie padły słowa "Śniadanie już gotowe", chociaż w istocie Sam powiedział :
— Niech się pan zbudzi! Już ich nie ma! Rozległ się głuchy łoskot 
— to zatrzasnęły się wrota Minas Morgul. W dole drogi widać było plecy ostatnich żołnierzy. Wieża w dalszym ciągu spoglądała na dolinę, ale światło na jej szczycie przygasało. Twierdza ponownie pogrążyła się w ciemności i milczeniu, chociaż niezmiennie spowijała ją aura czujności.
— Niechże się pan zbudzi, mości Frodo. Poszli już sobie, a i my ruszajmy czym prędzej. Nadal tam pozostała jakaś żywa istota, która może nas dostrzec lub wyczuć umysłem, jeśli rozumie pan, o co mi chodzi; więc im dłużej będziemy siedzieć w jednym miejscu, tym prędzej zostaniemy wyśledzeni. Niech się pan ruszy! Frodo wolno uniósł głowę, a potem wstał. Nie opuściła go rozpacz, ale zniknęło zmęczenie. Z taką samą jasnością, z jaką przed chwilą nawiedziła go myśl przeciwstawna, teraz czuł, że musi próbować wykonać obowiązek na niego nałożony i że nie jest ważne, czy kiedykolwiek dowiedzą się o jego czynie Faramir, Aragorn, Elrond, Galadriel, Gandalf albo ktokolwiek inny. W jedną rękę wziął swoją laskę, a w drugą flakonik Jasnej Pani, kiedy zaś zobaczył, iż światło prześwituje mu przez palce, ukrył buteleczkę w kieszeni na sercu. Gotów do dalszej drogi odwrócił się plecami do twierdzy Morgul, teraz będącej już tylko mroczną bryłą, która wisiała nad nocną doliną. Zdaje się, że kiedy otwarła się brama Minas Morgul, a hobbici przypadli do ziemi, Gullum jak najszybciej popełzł w górę i przebył całą wąską półkę, ale teraz powrócił, sycząc i z gniewem pstrykając palcami.
— Głupcy! Straszni głupcy! Szybciej! Niebezpieczeństwo wcale nie minęło. Szybciej! Hobbici nic nie odrzekli, ale natychmiast ruszyli za swym przewodnikiem. Nawet po tylu niebezpieczeństwach żadnemu z nich droga nad przepaścią nie wydawała się łatwa, nie potrwała jednak długo. Wkrótce minęli załom skalny, za którym zbocze po obu stronach ścieżki było mniej strome, ona zaś sama nagle doszła do wąskiej szczeliny w skałach. Dotarli do pierwszych schodów, o których mówił Gullum Ciemność była zupełna; ledwie można było cokolwiek rozróżnić na wyciągnięcie ręki, niemniej kiedy Gullum obrócił się, kilka stóp nad nimi zalśniły blade źrenice. 
— Ostrożnie! — szepnął. 
— Stopnie, dużo stopni. Trzeba uważać! I rzeczywiście potrzebna była wielka ostrożność. Hobbici w pierwszej chwili poczuli się znacznie pewniej, mając po obu stronach ścianę, ale skalne schody okazały się strome niczym drabina, im wyżej zaś się wspinały, tym wyraziściej czuło się przepaść, która czyhała za plecami. Na dodatek stopnie były wąskie, nierówne, bardzo często śliskie, o wygładzonych krawędziach, albo też niebezpiecznie kruszące się pod stopami. Frodo i Sam rozpaczliwie wpijali palce w kamienne krawędzie nad sobą i z coraz większym trudem prostowali zmęczone kolana, przy czym odnosili wrażenie, że im bardziej się wznoszą, tym wyżej piętrzą się nad nimi skały. Wreszcie, kiedy wydało się im, że nie dadzą rady iść dalej, znowu ujrzeli oczy Gulluma, które spoglądały na nich z góry.
— Koniec — szepnął. 
— Koniec pierwszych schodów. Dzielni hobbici, że weszli tak wysoko, bardzo dzielni. Jeszcze tylko parę stopieńków i będzie koniec. Zmordowany i oszołomiony Sam wczołgał się na kilka ostatnich stopni, za nim podążył Frodo; obaj siedzieli teraz, rozcierając obolałe łydki i kolana. Wydawało się, że dalsza droga także prowadzi pod górę, aczkolwiek mniej już stroma i pozbawiona stopni. Jednak Gullum nie pozwolił im na zbyt długi odpoczynek.
— Dalej znowu są schody, dużo dłuższe. Dopiero za nimi można odpocząć!
— Dłuższe? — zapytał z rozpaczą w głosie Sam.
— Tak, tak, dłuższe — syknął Gullum. 
— Ale łatwiejsze. Hobbici weszli na Proste Schody, a teraz będą Kręte. — A potem? — naciskał Sam.
— Zobaczymy — cicho odparł Gullum. — Tak, tak, zobaczymy.
— Wspominałeś chyba o tunelu — nie ustępował Gaduła. 
— Trzeba będzie się przez coś przeciskać?
— Tak, tak, tunel — spiesznie potwierdził Gullum. 
— Ale hobbici mogą odpocząć przedtem. Jak przejdą tunel, będą już blisko szczytu. Bardzo blisko, jeśli przejdą. Tak, tak! Frodem wstrząsnął dreszcz. Podczas wspinaczki spocił się, a teraz poczuł nagle, że klejąca się od potu koszula robi się lodowata, gdyż od mrocznego podejścia przed nimi ciągnął, spływając z jakichś niewidzialnych wyżyn, lodowaty podmuch. Hobbit wstał i otrząsnął się.
— Racja, trzeba iść. To niedobre miejsce na postój. Wyglądało na to, że droga ciągnie się całymi milami. Na twarzach wciąż czuli idący z góry mroźny powiew, który w miarę, jak wchodzili wyżej, zmieniał się w przenikliwy wiatr. Można było pomyśleć, że chroniąc swe wyżynne tajemnice, góry starają się ich przepłoszyć morderczym tchnieniem albo zwiać w mroczne czeluście. Dopiero gdy nagle przestali rękami wyczuwać skałę po prawej stronie, zrozumieli, że doszli do końca tego odcinka drogi. Niewiele mogli zobaczyć; wielkie bezkształtne masy i ciemnoszare cienie majaczyły wokół nich i nad nimi, niemniej od czasu do czasu wiszące nisko chmury rozświetlał mdły, czerwonawy rozbłysk, a wtedy uzmysławiali sobie, że oto otoczeni są przez strzeliste szczyty, podobne do kolumn podpierających obwisły dach. Pokonawszy wiele setek stóp, znaleźli się na szerokiej platformie skalnej. Po lewej ręce mieli skałę, po prawej 
— przepaść. Gullum poprowadził ich pod samą ścianą, a chociaż nie musieli się na razie wspinać, jednak w ciemnościach grunt pod nogami był bardziej niebezpieczny, pełen rozpadlin i tarasujących ścieżkę głazów. Posuwali się bardzo wolno i ostrożnie. Ani Sam, ani Frodo nie potrafiliby już powiedzieć, ile godzin upłynęło od chwili, gdy zanurzyli się w Dolinę Morgul. Wydawało się, że noc nigdy się nie skończy. Po jakimś czasie ponownie zamajaczył przed nimi masyw górski, a gdy znaleźli się bliżej, zobaczyli następny ciąg stopni; po krótkim odpoczynku zaczęli się po nich wspinać. I znowu droga była długa i stroma, tym razem jednak stopnie nie wrzynały się w skalną ścianę 
— tutaj odrobinę mniej stromą — ścieżka zaś niby wąż wiła się po niej zakosami. Gdy w jednym miejscu dotarła na samą krawędź przepaści, Frodo zerknął w dół, a wielki parów u wejścia do Doliny Morgul wydał mu się głęboką szczeliną. Daleko, na jej dnie, jak świetlik błyszczała widmowa droga, która z miasta śmierci prowadziła na Bezimienną Przełęcz. Hobbit czym prędzej odwrócił wzrok. Schody wiły się i mozolnie wspinały ku górze, aż wreszcie ich ostatni odcinek, krótki i niemal płaski, wyprowadził idących na nową skalną platformę. Główna droga na drugą stronę grani przechodziła wielką rozpadliną, ale ich ścieżka znacznie już się od niej oddaliła i podążała dnem dużo mniejszego jaru w jeszcze wyższe partie Efel Duat. Hobbici niewyraźnie dostrzegali po obu stronach wysokie filary skalne i zębate wieżyce, między którymi ziały czarniejsze od nocy szczeliny i jamy, przez niezliczone zimy wygryzione i wyżłobione w kamieniach nie znających słońca. Wydawało się, że niebo bardziej teraz czerwienieje, ale nie potrafiliby powiedzieć, czy to straszliwy poranek zakradł się w tę krainę cienia, czy też widzą łunę wzbijającą się nad udręczoną przez Saurona równiną Gorgorot. Kiedy Frodo podnosił głowę, odnosił wrażenie, że daleko nad sobą dostrzega ostateczny cel tej morderczej wspinaczki. Na tle groźnego szkarłatu wschodniego nieba widniała w najwyższej grani głęboka szczerba, wrzynająca się między dwa skaliste listę grzbiety, z których każdy zwieńczony był kamienistym rogiem. Frodo stanął i przyjrzał się im uważniej. Lewy z owych rogów był wyższy i smuklejszy, a promieniował czerwonym światłem, albo też łuna gorejąca za nim prześwitywała przez jakiś otwór. Teraz był już pewien, że to wieża czuwająca nad przełęczą. Dotknął ramienia Sama i pokazał w górę.
— O, to mi się nie podoba! — pokręcił głową Sam, a zwracając się do Gulluma, warknął : 
— A więc ta twoja sekretna droga jest jednak strzeżona? Założę się, iż dobrze o tym wiedziałeś. 
— Tak, tak, wszystkie drogi są strzeżone — pospiesznie odparł Gullum. 
— Ale hobbici muszą którejś spróbować, a ta jest chyba gorzej pilnowana od innych. Może stąd także wszyscy wyjechali na wojnę?
— Może. — Sam wzruszył ramionami. 
— Tak czy owak, wydaje się, że droga jeszcze daleka i długo to potrwa, zanim dotrzemy na grań, a przecież musimy też przejść przez tunel. Dlatego myślę, że powinien pan tutaj odpocząć, mości Frodo. Nie mam pojęcia, która godzina, ale idziemy już bardzo długo. 
— Tak, musimy odpocząć — zgodził się Frodo. 
— Znajdziemy jakiś zakątek osłonięty od wiatru i tam zbierzemy siły przed ostatnim skokiem. Nie wybiegał myślą dalej; groza krainy leżącej po drugiej stronie grani i zadanie do wykonania wydawały się zbyt odległe, aby teraz zaprzątać sobie nimi głowę. W tej chwili zastanawiał się jedynie nad tym, w jaki sposób przedrzeć się przez niedostępną skalną ścianę i łańcuch straży. Jeśli uda mu się jakoś sprostać temu nieprawdopodobnemu wyzwaniu, wtedy znajdzie się też sposób na zrealizowanie ostatecznego celu, a przynajmniej tak wydawało się Frodowi w momencie obezwładniającego wyczerpania, gdy wciąż piął się w górę wśród kamiennych cieni pod Kirit Ungol. Przysiedli w mrocznym zagłębieniu pomiędzy dwoma wielkimi blokami skalnymi; Frodo i Sam wpełzli jak najgłębiej, Gullum kucnął przy samym wyjściu. Tutaj hobbici zjedli trochę swych zapasów, po raz ostatni, jak przypuszczali, przed zejściem do Bezimiennej Krainy — a być może w ogóle ostatni wspólny posiłek. Skosztowali trochę jedzenia z Gondoru, zagryźli lembasami z Lotalońi, popili odrobiną wody, którą jednak bardzo oszczędzali, toteż ograniczyli się właściwie do zwilżenia warg.
— Ciekaw jestem — mruknął Sam 
— kiedy znowu napotkamy jakiś strumyk czy źródło. W każdym razie mam nadzieję, że także i tam muszą pić. Orkowie coś popijają, mam rację?
— Tak — odrzekł Frodo 
— ale nic nam z tego. To nie dla nas napitki.
— Tym bardziej trzeba przy pierwszej okazji napełnić manierki — powiedział Sam. 
— Tyle że tutaj nie ma co o tym marzyć; przez cały czas nie widziałem nawet malutkiej kropli. Zresztą Faramir uprzedzał, żebyśmy w dolinie Morgul niczego nie pili.
— Nie — pokręcił głową Frodo. 
— Przestrzegał nas przed wodą wypływającą z Imlad Morgul. Teraz jesteśmy wysoko ponad dnem doliny i gdybyśmy trafili na jakiś strumyk, spływałby on do doliny, nie zaś z niej wypływał.
— Tak czy inaczej nie miałbym zaufania do tej wody — stwierdził Sam 
— chyba że umierałbym z pragnienia. Czuję się tu nieswojo, a na dodatek... 
— Gaduła wciągnął powietrze nosem — ...dziwnie tu jakoś pachnie. Czuje pan? Taki dziwny, ciężki zaduch. O nie, nie podoba mi się tu.
— Mnie wszystko tutaj wydaje się okropne — powiedział Frodo. 
— Stopnie, kamienie, powietrze, cisza. Ale co poradzić: taka wypadła nam droga.
— Z pewnością — kiwnął głową Sam. 
— Gdybyśmy na samym początku wiedzieli, co nas czeka, może w ogóle byśmy się tutaj nie znaleźli. Ale chyba zawsze tak jest. Pamięta pan, jak nigdy nie miałem dosyć wszystkich tych opowieści o dzielnych czynach, o przygodach, jak to sobie nazywałem. Zawsze myślałem, że ci wspaniali bohaterowie wyprawiali się na ich poszukiwanie, gdyż tego pragnęli, bo to było, że tak powiem, urozmaicenie życia cokolwiek nudnego. Tymczasem w tych naprawdę ważnych historiach, co to najbardziej zapadają w pamięć, jest zupełnie inaczej. Ci różni bohaterowie przeżywali szereg przygód, bo taka wypadła im droga, jak pan to ujął. I przypuszczam, że tak samo jak my mieli wiele okazji, żeby się wycofać, ale tego nie robili. Gdyby zaś tak postąpili, nic byśmy o nich nie wiedzieli, gdyż nic by ich nie upamiętniło. My potem słyszymy tylko o tym, jak brną przed siebie i przecież nie zawsze do szczęśliwego końca, a w każdym razie do końca, którego oni sami, nie słuchacze, wcale nie nazwaliby szczęśliwym. Wie pan, o co mi chodzi, to nie zawsze jest tak, jak z imć Bilbem : wraca do domu i wszystko znajduje po staremu, chociaż może trochę odmienione. Wcale nie jestem pewien, czy są to najlepsze opowieści do słuchania, chociaż z pewnością najlepiej być bohaterem takich właśnie historii. I straszniem ciekaw, w jakiej to my znaleźliśmy się opowieści?
— Mnie to też ciekawi — uśmiechnął się Frodo. 
— Ale nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. Zawsze tak rzecz się ma z prawdziwymi historiami. Weź którąkolwiek z tych, które lubisz. Ty sam możesz wiedzieć lub zgadywać, jakie będzie zakończenie, radosne czy smutne, ale ci, co są, by tak rzec, w środku, nigdy tego nie wiedzą. Co więcej, nawet nie chciałbyś, żeby wiedzieli. 
— Ma pan rację, nie chciałbym. Powiedzmy, taki Beren. Ani on myślał, że zdobędzie w Tangorodrimie Silmaril z Żelaznej Korony, a przecież dokonał tego, chociaż i miejsce było okropniejsze od naszego, i niebezpieczeństwo straszniejsze. Tyle że to bardzo długa opowieść; są w niej chwile szczęścia i momenty smutku, a przecież na tym nie koniec: Silmaril trafił w ręce Earendila. I wie pan co, wcześniej mi to w ogóle nie przyszło do głowy! Przecież coś z tego światła macie, panie, w fiolce, którą dostaliście od Jasnej Pani! Jak się nad tym chwilę zastanowić, to znajdujemy się wciąż w tej samej historii, która ciągnie się dalej. Czy wielkie opowieści nigdy się nie kończą?
— Nie, same opowieści nie mają końca — rzekł w zamyśleniu Frodo. 
— Tylko kolejne postacie pojawiają się w nich i znikają, kiedy odegrają już swoją rolę. Także i nasza rola się skończy, wcześniej lub później.
— A potem odpoczniemy i nareszcie się wyśpimy — powiedział Sam i uśmiechnął się ponuro. 
— Naprawdę tego pragnę, panie Frodo. Po prostu sobie odpocząć, zdrowo się wyspać, a z rana wstać i popracować w ogrodzie. Obawiam się, że tylko o tym marzę przez cały czas. Wszystkie te doniosłe, wielkie plany są nie na moją głowę. Wciąż jednak jestem ciekaw, czy znajdziemy się w jakiejś pieśni czy opowieści. Pewnie, jesteśmy w środku jednej z nich, ale czy zostaniemy w słowach, rozumiecie mnie, panie? W tych, których po wielu, wielu latach słucha się przy kominku albo które czarno na białym czyta się w ogromnej księdze. I ktoś powie: "A teraz posłuchajcie historii o Frodzie i Pierścieniu!", a inny głos zawoła: "Oj, tak, to moja ulubiona opowieść! Frodo był bardzo odważny, prawda, tato?", a zapytany odpowie: "Tak, chłopcze, był najsłynniejszym z hobbitów, a to mówi samo za siebie".
— I to mówi o wiele za dużo — powiedział Frodo i wybuchnął długim, niepohamowanym, serdecznym śmiechem, jaki nie rozbrzmiewał w tym miejscu od czasu, kiedy Sauron pojawił się w Śródziemiu. Samowi wydawało się, że w dźwięk ten zasłuchały się wszystkie kamienie, a skalne obeliski zaniepokojone nachyliły się nad hobbitami. Frodo jednak nic sobie z tego nie robił i śmiał się dalej.



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
schody 2
Schody 1, NAUKA, Politechnika Bialostocka - budownictwo, Semestr III od Karola, Budownictwo Ogólne,
schody i pochylnie, Analiza i ocena zagrożeń
Obl statyczne schody płytowe
Schody - wykończenie, SCHODY WEJŚCIOWE Z KLINKIERU, SCHODY WEJŚCIOWE Z KLINKIERU
SCHODY PŁYTOWE NA?LKACH SPOCZNIKOWYCH
schody 5 drewniane
schody 8 zewnętrzne
schody
5K Schody zelbetowe
Schody i pochylnie wytyczne
Schody - wykończenie, Sztuka stopniowania, Sztuka stopniowania
Schody zadanie, Fizyka Budowli - WSTiP, Budownictwo ogólne, Budownictwo Ogólne
schody 7 metalowe, Studia, Budownictwo ogólne
schody 6 żelbetowe
KB Schody, Konstrukcje żebletowe, Konstrukcje betonowe(1)
Schody policzkowa

więcej podobnych podstron