Hammett趕hiell Lep na muchy


Dashiell

Hammett

Lep na muchy

prze艂o偶y艂a Maja Gottesman Iskry, Warszawa 1987


Main nie 偶yje

Kapitan powiedzia艂 mi, 偶e t膮 spraw膮 zajmuj膮 si臋 Hacken i Begg. Z艂a­pa艂em ich, gdy wychodzili z pokoju detektyw贸w. Begg wygl膮da jak pie­gowaty bokser wagi ci臋偶kiej: jest 艂agodny jak szczeniak bernardyna, lecz mniej inteligentny. M贸zgiem tej pary jest wysoki i chudy detektyw sier偶ant Hacken, ju偶 nie tak weso艂y; jego w膮ska twarz jest ci膮gle zmar­twiona.

— Chc臋 wszystko, co macie o Mainie.

Tak rozmawiaj膮c przeszli艣my do pokoju detektyw贸w, zastawionego biurkami jak szkolna klasa. By艂o tam kilku policyjnych detektyw贸w po­chylonych nad raportami. My trzej usiedli艣my przy biurku Hackena i s艂uchali艣my chudego detektywa.

— Main wr贸ci艂 do domu z Los Angeles w niedziel臋 o 贸smej wieczo­rem z 20 tysi膮cami w portfelu. Pojecha艂 tam, by sprzeda膰 co艣 dla Gun­gena. Dowiedz si臋, dlaczego mia艂 tyle w got贸wce. Powiedzia艂 偶onie, 偶e wraca艂 z Los Angeles ze znajomym, nie poda艂 nazwiska. 呕ona po艂o偶y艂a si臋 oko艂o 10.30, on zosta艂 jeszcze i czyta艂. Mia艂 te pieni膮dze, dwie艣cie studolarowych banknot贸w, w br膮zowym portfelu.

Na razie wszystko jest O.K. Main siedzi w salonie i czyta. Jego 偶ona 艣pi w sypialni. W mieszkaniu jest tylko ich dwoje. Budzi j膮 jaki艣 ha艂as. Wyskakuje z 艂贸偶ka, biegnie do salonu. Zastaje tam m臋偶a mocuj膮cego si臋 z jakimi艣 dwoma m臋偶czyznami. Jeden jest wysoki i dobrze zbudowany, drugi niski, o raczej dziewcz臋cej budowie. Obaj maj膮 g臋by zas艂oni臋te czarnymi chustkami i czapki naci膮gni臋te na oczy.

Kiedy zjawia si臋 pani Main, ten ni偶szy zostawia Maina, przystawia jej pistolet do g艂owy i rozkazuje, by by艂a grzeczna. Main i ten drugi nadal si臋 szamocz膮. Main ma w r臋ku pistolet, a zbir pr贸buje wykr臋ci膰 mu nad­garstek. Udaje mu si臋 to i Main wypuszcza bro艅. Zbir wyci膮ga sw贸j pi­stolet, celuje w kierunku Maina i schyla si臋, by podnie艣膰 pistolet Maina.


0x08 graphic
Kiedy m臋偶czyzna pochyla si臋, Main rzuca si臋 na niego. Udaje mu si臋 kopniakiem wytr膮ci膰 zbirowi pistolet z r臋ki, lecz on ma ju偶 w drugiej r臋ce bro艅 Maina. Le偶膮 tak obaj przez par臋 sekund. Pani Main nie widzi, co si臋 dzieje. I nagle — paf! Main pada, jego kamizelka p艂onie w miej­scu, gdzie przesz艂a kula, prosto w serce. Zamaskowany facet trzyma w r臋ku dymi膮cy pistolet Maina. Pani Main mdleje.

Kiedy odzyskuje przytomno艣膰, w mieszkaniu opr贸cz niej i jej nie偶y­wego m臋偶a nie ma nikogo. Znikn膮艂 jego pistolet i portfel. By艂a nieprzy­tomna oko艂o p贸艂 godziny. Wiemy to, bo s膮siedzi s艂yszeli strza艂, cho膰 nie wiedzieli, gdzie strzelano, i podali nam czas.

Mieszkanie pa艅stwa Main jest na sz贸stym pi臋trze. Budynek jest o艣mio-pi臋troWy. Tu偶 obok, na rogu Osiemnastej Alei, stoi budynek dwupi臋tro­wy; na dole jest sklep spo偶ywczy, nad nim mieszkanie w艂a艣ciciela. Za budynkiem biegnie ma艂a uliczka, jakby przej艣cie. To tyle.

Kinney, patroluj膮cy ten rejon, szed艂 w艂a艣nie Osiemnast膮 Alej膮. Us艂y­sza艂 strza艂. S艂ysza艂 go wyra藕nie, bo mieszkanie pa艅stwa Main jest po tej stronie budynku, wychodzi na sklep spo偶ywczy, ale nie od razu umia艂 go umiejscowi膰. Straci艂 czas rozgl膮daj膮c si臋 po ulicy. A kiedy doszed艂 do owego przej艣cia, ptaszki ju偶 wyfrun臋艂y z klatki. Kinney znalaz艂 jednak ich 艣lady — porzucili pistolet, kt贸ry zabrali Mainowi i z kt贸rego go za­strzelili. Ale Kinney ich nie widzia艂, nie widzia艂 nikogo, kto by m贸g艂 by膰 morderc膮.

Z okna na trzecim pi臋trze na klatce schodowej w domu Main贸w 艂atwo przej艣膰 na dach budynku ze sklepem spo偶ywczym. Chyba tylko kaleka mia艂by z tym trudno艣ci. Okno jest stale otwarte. Z dachu na d贸艂, na t臋 ma艂膮 ulic臋, jest tak samo 艂atwo. Jest tam 偶eliwna rura, g艂臋boko osadzo­ne okno, drzwi z wystaj膮cymi masywnymi zawiasami — prawie jak dra­bina prowadz膮ca z g贸ry na d贸艂 po murze. Begg i ja wdrapali艣my si臋 tam bez najmniejszego wysi艂ku. Tamci dwaj te偶 mogli post膮pi膰 w ten spos贸b. Na dachu domu sklepikarza znale藕li艣my portfel Maina, pusty oczywi艣cie, i chusteczk臋 do nosa. Portfel mia艂 metalowe okucia. Chusteczka zacze­pi艂a si臋 o jedno z nich i polecia艂a razem z portfelem, kiedy te zbiry go wyrzuci艂y. — To chusteczka Maina?

Gungen, zajmuj膮cy si臋 sprzeda偶膮 rzadkiej i starej bi偶uterii, by艂 ma艂ym, zabawnym cz艂owieczkiem. Nosi艂 ciasny, mocno wywatowany w ramio­nach smoking. Jego w艂osy, w膮sy i kozia br贸dka w kszta艂cie 艂opatki by艂y ufarbowane na czarno i nat艂uszczone tak, 偶e b艂yszcza艂y r贸wnie mocno, jak jego spiczaste, r贸偶owe paznokcie. Nie za艂o偶y艂bym si臋 nawet o centa, 偶e jego pi臋膰dziesi臋cioletnie policzki nie by艂y ur贸偶owane. Wsta艂 z g艂臋bi sk贸rzanego fotela, by poda膰 mi sw膮 nie wi臋ksz膮 ni偶 u dziecka, mi臋kk膮 i ciep艂膮 r臋k臋, k艂aniaj膮c si臋 i u艣miechaj膮c z g艂ow膮 przechylon膮 nieco na bok.

Przedstawi艂 mnie swojej 偶onie, kt贸ra nie wstaj膮c od sto艂u skin臋艂a mi tylko g艂ow膮. Wida膰 by艂o, 偶e jest od niego trzy razy m艂odsza. Nie mia艂a wi臋cej ni偶 19 lat, a wygl膮da艂a na 16. By艂a jak i on niedu偶a, mia艂a oliw­kow膮 cer臋 i do艂eczki na policzkach, okr膮g艂e, piwne oczy i pulchne, uma­lowane wargi — robi艂a wra偶enie drogiej lalki na wystawie sklepu z za­bawkami.

Bruno Gungen do艣膰 szczeg贸艂owo wyja艣ni艂 偶onie, 偶e jestem z Kontynen­talnej Agencji Detektywistycznej i 偶e wynaj膮艂 mnie, bym pom贸g艂 policji znale藕膰 morderc贸w Jeffreya Maina i odzyska膰 ukradzione dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w.

Udawa艂em, 偶e si臋 z nim zgadzam.

Gungen spojrza艂 na 偶on臋.

— Jest co艣 takiego, Enid, kochanie?

:— Ja nie wiem o niczym — odpar艂a. Za艣mia艂 si臋 i spojrza艂 na mnie rozanielony.

Ma艂y, wymalowany cz艂owieczek wykrzywi艂 si臋 w chytrym u艣mieszku.

— To taka sztuczka — przyzna艂 z zadowoleniem. — Chwyt zawodowy, jak to si臋 m贸wi. Czy zna pan dusz臋 kolekcjonera? To rzecz warta g艂臋bokich studi贸w. Prosz臋 s艂ucha膰. Zdobywam z艂oty diadem wczesnej greckiej roboty lub, dok艂adniej, rzekomo wczesnej greckiej roboty, znaleziony w po艂udniowej Rosji, ko艂o Odessy, tak偶e rzekomo. Nie wiem, na ile te przypuszczenia s膮 prawdziwe, ale diadem jest niew膮tpliwie pi臋kny.

Zachichota艂.

— No i jest klient, niejaki pan Nathaniel Ogilvie z Los Angeles, ca艂­kowicie ogarni臋ty mani膮 posiadania. Rzeczy, kt贸rych sprzeda偶膮 si臋 zaj­muj臋, warte s膮 tyle, co pan za chwil臋 zrozumie, ile mo偶na za nie do­sta膰 — ani mniej, ani wi臋cej. Ten diadem — dziesi臋膰 tysi臋cy dolar贸w to najmniejsza suma, jakiej si臋 za niego spodziewa艂em — zosta艂 sprzeda­ny tak, jak sprzedaje si臋 zwykle przedmioty tego typu. Ale czy z艂ote
nakrycie g艂owy, zrobione dla jakiego艣 dawno zapomnianego scytyjskiego
kr贸la, mo偶na nazwa膰 zwyk艂ym przedmiotem? Oczywi艣cie, 偶e 艅ie. Wi臋c Jeffrey wiezie owini臋ty w wat臋, wspaniale opakowany diadem do Los Angeles, by pokaza膰 go naszemu panu Ogilvie'emu.

Nie m贸wi, w jaki spos贸b diadem dosta艂 si臋 w nasze r臋ce. Napomyka tylko o jakich艣 skomplikowanych intrygach, przemycie, co艣 o przemocy i bezprawiu, o konieczno艣ci zachowania tajemnicy. Dla prawdziwego ko­lekcjonera to wspania艂a przyn臋ta; dla niego nie ma to jak trudno艣ci. Jeffrey nie k艂amie. O, nie. Mon Dieu, to by艂oby nieuczciwe i pod艂e! Za­intrygowa艂 Ogilvie'ego i odm贸wi艂, i to bardzo zdecydowanie, przyj臋cia czeku. 呕adnych czek贸w, drogi panie. Nic, co zostawia 艣lady. Tylko go­t贸wka!

I to jest sztuczka, jak pan widzi. Ale co w tym z艂ego? Pan Ogilvie jest zdecydowany kupi膰 diadem, wi臋c nasze ma艂e k艂amstewka powi臋ksz膮 tylko jego satysfakcj臋 z zakupu; b臋dzie bardziej ceni艂 sw贸j nabytek. A poza tym kto stwierdzi, 偶e ten diadem nie jest autentyczny? A je艣li nawet nie jest, to to, co sugeruje Jeffrey, jest niew膮tpliw膮 prawd膮. Pan Ogilvie kupi艂 diadem za dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w i st膮d biedny Jef­frey mia艂 tyle got贸wki.

Machn膮艂 ku mnie sw膮 r贸偶ow膮 d艂oni膮, gwa艂townie pokiwa艂 ufarbowan膮 g艂ow膮 i zako艅czy艂:

Pan Gungen za艣mia艂 si臋, jakby moje pytanie go po艂askota艂o, i zwr贸ci艂 twarz ku 偶onie, tak 偶e u艣miech by艂 skierowany ku niej.

— Jak to by艂o, kochanie? — przekaza艂 jej moje pytanie.
Enid Gungen wyd臋艂a wargi i oboj臋tnie wzruszy艂a ramionami.

Id膮c ku drzwiom przesz艂a tu偶 ko艂o niego. Gungen zmarszczy艂 sw贸j ma­艂y nos i wywr贸ci艂 oczami w karykaturze ekstazy.

— „Desir du Coeur" — rzuci艂a przez rami臋 i wysz艂a.
Bruno Gungen spojrza艂 na mnie i parskn膮艂 艣miechem.
Usiad艂em i zapyta艂em, co wie o Jeffreyu Mainie.

Bruno Gungen pokaza艂 mi wn臋trza swoich r贸偶owych d艂oni.

— A c贸偶 w og贸le mo偶na o kimkolwiek powiedzie膰? — zapyta艂.
Nie wiedzia艂em, o co mu chodzi, wi臋c milcza艂em.

— Powiem panu — podj膮艂 po chwili. — Jeffrey mia艂 konieczne w mo­jej bran偶y dobre oko i gust. Nikt opr贸cz mnie nie ma takiego wyczucia w tych sprawach jak Jeffrey. A w dodatku ta jego uczciwo艣膰! Nie chcia艂­ bym, 偶eby pan mia艂 co do tego w膮tpliwo艣ci. Nigdy nie mia艂em takiego
zamka, do kt贸rego i Jeffrey nie mia艂by klucza; i mia艂by do dzi艣, gdyby
偶y艂.

Jest jednak jedno ale. W 偶yciu prywatnym by艂 niez艂ym 艂obuzem. Pi艂, by艂 hazardzist膮, lubi艂 kobiety i du偶o wydawa艂. O, tak, wydawa膰 to on umia艂! Z tym piciem, hazardem, kobietami i wydawaniem by艂... Bynaj­mniej nie by艂 umiarkowany. Z pieni臋dzy, kt贸re odziedziczy艂, i z pi臋膰dzie­si臋ciu tysi臋cy dolar贸w, kt贸re wnios艂a mu 偶ona, nic ju偶 nie zosta艂o. Na szcz臋艣cie by艂 ubezpieczony, inaczej jego 偶ona zosta艂aby bez centa. Tak, to by艂 prawdziwy Heliogabal.

Bruno Gungen odprowadzi艂 mnie do drzwi. Powiedzia艂em dobranoc i poszed艂em 偶wirowan膮 艣cie偶k膮 do samochodu. Noc by艂a pogodna, ciemna i bezksi臋偶ycowa. Wysoki 偶ywop艂ot tworzy艂 czarne 艣ciany po obu stronach posiad艂o艣ci Gungena. Po lewej stronie zobaczy艂em w tej czerni ledwo widoczn膮 dziur臋 — ciemnoszar膮 owaln膮, wielko艣ci ludzkiej twarzy.

Wsiad艂em do auta, w艂膮czy艂em silnik i odjecha艂em. Skr臋ci艂em w pierw­sz膮 przecznic臋, zaparkowa艂em i ruszy艂em piechot膮 z powrotem w kie­runku posiad艂o艣ci Gungena. Zaintrygowa艂a mnie ta owalna dziura.

Kiedy doszed艂em do rogu ulicy, zauwa偶y艂em id膮c膮 z przeciwnej strony 0x08 graphic
kobiet臋. Znajdowa艂em si臋

w cieniu rzucanym przez mur. Ostro偶nie wy­cofa艂em si臋 za r贸g i gdy zobaczy艂em bram臋 obramowan膮 ceg艂ami, prawie si臋 do niej przylepi艂em.

Kobieta przesz艂a przez ulic臋; sz艂a w kierunku zaparkowanych wzd艂u偶 chodnika samochod贸w. Nie widzia艂em jej dok艂adnie, wiedzia艂em tylko, 偶e to kobieta. Mo偶e wysz艂a z posiad艂o艣ci Gungena, a mo偶e nie. Mo偶e to jej twarz widzia艂em na tle 偶ywop艂otu, a mo偶e nie. R贸wnie dobrze mo­g艂em zagra膰 w ciemno. Postawi艂em na tak i poszed艂em za ni膮.

Sz艂a w kierunku sklepu. By艂 tam telefon. Rozmawia艂a dziesi臋膰 minut. Nie wszed艂em do sklepu, by j膮 pods艂ucha膰, lecz pozosta艂em po drugiej stronie ulicy, zadowalaj膮c si臋 obserwowaniem.

By艂a to dziewczyna w wieku oko艂o dwudziestu pi臋ciu lat, 艣redniego wzrostu, klocowata, o jasnoszarych, podpuchni臋tych oczach i grubym no­sie, z wystaj膮c膮 doln膮 warg膮. Mia艂a ciemne w艂osy i nie nosi艂a kapelusza. Otula艂a j膮 d艂uga, niebieska peleryna.

艢ledzi艂em j膮 a偶 do domu Gungena. Wesz艂a tylnymi drzwiami.

Pewnie kto艣 ze s艂u偶by; nie by艂a to jednak pokoj贸wka, kt贸ra po po艂ud­niu otworzy艂a mi drzwi.

Wr贸ci艂em do samochodu i pojecha艂em do biura.

Poda艂em Fiske'owi — by przekaza艂 Dickowi — adres i rysopis dziew­czyny, kt贸ra dzwoni艂a ze sklepu. Potem jeszcze zapewni艂em go, 偶e znam historyjk臋 o Murzyni膮tku imieniem Opium i t臋 o tym, co powiedzia艂 pe­wien staruszek do swej 偶ony na z艂otym weselu, tak偶e. Zanim zd膮偶y艂 mi zaproponowa膰 co艣 innego, schroni艂em si臋 w swoim pokoju, gdzie u艂o­偶y艂em i zaszyfrowa艂em telegram do naszego oddzia艂u w Los Angeles z zapytaniem o ostatni pobyt Maina w tym mie艣cie.

Nast臋pnego ranka wpadli do mnie Hacken i Begg i przedstawi艂em im wersj臋 Gungena wyja艣niaj膮c膮, czemu Main mia艂 przy sobie dwadzie艣cia tysi臋cy dolar贸w got贸wk膮. Oni za艣 powiedzieli mi, 偶e pewien ich infor­mator doni贸s艂 im, 偶e niejaki Bunky Dahl, miejscowy partyzant, kt贸ry bywa czasem bandyt膮, mniej wi臋cej od dnia 艣mierci Maina szasta pie­ni臋dzmi.

— Jeszcze go nie mamy — rzek艂 Hacken. — Nie uda艂o si臋 nam go zlo­kalizowa膰, ale wpadli艣my na trop jego dziewczyny. Oczywi艣cie nie mo­偶na wykluczy膰, 偶e te jego pieni膮dze pochodz膮 sk膮din膮d.

O dziesi膮tej tego ranka musia艂em pojecha膰 do Oakland, by zeznawa膰 przeciwko dw贸jce oszust贸w, kt贸rzy sprzedali du偶e ilo艣ci akcji nie istnie­j膮cego przedsi臋biorstwa produkuj膮cego kauczuk. Kiedy o sz贸stej wieczorem wr贸ci艂em do agencji, zasta艂em na biurku telegram z Los Angeles.

Dowiedzia艂em si臋 z niego, 偶e Jeffrey Main zako艅czy艂 swe interesy z Ogilvie'em w sobot臋 po po艂udniu, zaraz potem wymeldowa艂 si臋 z ho­telu i wyjecha艂 nocnym poci膮giem, powinien wi臋c dotrze膰 do San Fran­cisco wcze艣nie rano w niedziel臋. Ogilvie zap艂aci艂 za diadem nowymi stu-dolarowymi banknotami o kolejnych numerach; nasz oddzia艂 w Los An­geles dosta艂 z banku Ogilvie'ego te numery.

Przed p贸j艣ciem do domu zadzwoni艂em do Hackena i poda艂em mu nu­mery banknot贸w i pozosta艂e informacje z telegramu.

— Nie mamy jeszcze Dahla — poinformowa艂 mnie.

Nazajutrz rano dosta艂em raport Dicka Fowleya. Dziewczyna opu艣ci艂a dom Gungena o dziewi膮tej pi臋tna艣cie poprzedniego wieczora, posz艂a na r贸g Miramar Avenue i Southwood Drive, gdzie czeka艂 na ni膮 jaki艣 m臋偶­czyzna w buicku. Dick poda艂 jego rysopis: wiek oko艂o trzydziestu lat, wzrost oko艂o 177 cm, szczup艂y, waga oko艂o 63 kg, cera zwyczajna, ciemne w艂osy i oczy, poci膮g艂a, szczup艂a twarz o spiczastym podbr贸dku, br膮zowy kapelusz, garnitur i buty, szary p艂aszcz.

Dziewczyna wsiad艂a do auta i pojechali kawa艂ek ku pla偶y wzd艂u偶 Great Highway i z powrotem na Miramar i Southwood, gdzie wysiad艂a. Wygl膮da艂o na to, 偶e wraca do domu, wi臋c Dick zostawi艂 j膮 i pojecha艂 za m臋偶czyzn膮 do Futurity Apartments na Mason Street.

M臋偶czyzna wszed艂 do 艣rodka na jakie艣 p贸艂 godziny, a potem wyszed艂 razem z jakim艣 facetem i dwiema kobietami. Ten drugi m臋偶czyzna by艂 mniej wi臋cej w jego wieku, mia艂 oko艂o 172 cm wzrostu, wa偶y艂 oko艂o 77 kg, mia艂 ciemne w艂osy i oczy, ciemn膮 cer臋, p艂ask膮, szerok膮 twarz o wystaj膮cych ko艣ciach policzkowych. Ubrany by艂 w niebieski garnitur, szary kapelusz, br膮zowy p艂aszcz, czarne buty; mia艂 te偶 per艂ow膮 spink臋 do krawata w kszta艂cie gruszki.

Jedna z kobiet mia艂a oko艂o dwudziestu dw贸ch lat, by艂a nisk膮, szczup艂膮 blondynk膮. Druga, o jakie艣 trzy, cztery lata starsza, ruda, 艣redniego wzrostu, o zadartym nosie.

Wszyscy czworo wsiedli do auta i pojechali do Algerian Cafe, gdzie zostali do oko艂o pierwszej w nocy. Potem wr贸cili do Futurity Apartments. O trzeciej trzydzie艣ci obaj m臋偶czy藕ni wyszli i pojechali buickiem do ga­ra偶u na Post Street, a potem poszli piechot膮 do hotelu Mars.

Po przeczytaniu tego wszystkiego wezwa艂em Mi膰keya Linehana, wr臋­czy艂em mu raport i poleci艂em:

— Sprawd藕, kto to jest.

Mickey wyszed艂. Zadzwoni艂 telefon. Bruno Gungen:

0x08 graphic
— Ten pierwszy facet — powiedzia艂 — ten, kt贸rego Dick widzia艂 z dziewczyn膮, nazywa si臋 Benjamin Weel. Ma buicka i mieszka w Mar­sie, pok贸j 410. Jest kupcem, cho膰 nie wiadomo w jakiej bran偶y. Ten drugi jest jego przyjacielem, mieszka razem z nim od dw贸ch dni. Nic o nim nie wiem, nie zameldowa艂 si臋. Te dwie kobiety z Futurity to pro­stytutki. Mieszkaj膮 pod numerem 303. Ta wi臋ksza wyst臋puje jako pani
Effie Roberts, a ma艂a blondynka to Violet Evarts.

— Chwileczk臋 — powiedzia艂em i poszed艂em do archiwum.
Zajrza艂em pod „W" — Weel, Benjamin, alias Kaszl膮cy Ben, 36, 312 W.

W teczce numer 36, 312 W wyczyta艂em, 偶e Kaszl膮cego Bena Weela are­sztowano w Amador County w 1916 roku i pos艂ano na trzy lata do San Quentin. W 1922 roku z艂apano go zn贸w w Los Angeles i oskar偶ono o pr贸b臋 szanta偶u pewnej aktorki filmowej, lecz sprawa upad艂a. Jego rysopis pasowa艂 do opisu faceta z buicka. Na zdj臋ciu zrobionym przez policj臋 w Los Angeles w 1922 roku wida膰 by艂o m艂odego m臋偶czyzn臋 o ostrych rysach, z tr贸jk膮tnym podbr贸dkiem.

Zanios艂em zdj臋cie do mego pokoju i pokaza艂em je Mickeyowi.

— To jest Weel sprzed pi臋ciu lat. Po艂a藕 troch臋 za nim.

Kiedy Mickey wyszed艂, zadzwoni艂em do policyjnych detektyw贸w. Nie zasta艂em ani Hackena ani Begga. W wydziale identyfikacyjnym by艂 Lewis.

— Jak wygl膮da Bunky Dahl? — zapyta艂em go.

Poprosi艂em Tommy'ego Howda, 偶eby po nie pojecha艂, i poszed艂em co艣 zje艣膰. Po lunchu wybra艂em si臋 do sklepu Gungena przy Post Street. Pan Gungen by艂 tego popo艂udnia jeszcze krzykliwiej ubrany, marynarka jego smokinga by艂a jeszcze cia艣niejsza i bardziej wy watowana w ramionach; mia艂 te偶 szare spodnie w paski, karmazynowa kamizelk臋 i fantazyjny at艂asowy krawat wyszywany z艂ot膮 nitk膮.

Przeszli艣my przez sklep i potem w膮skimi schodami na p贸艂pi臋tro do male艅kiego biura.

Bruno Gungen przechyli艂 g艂ow臋 i zachichota艂:

Chichot przeszkodzi艂 mu w odpowiedzi, kiwa艂 wi臋c tylko potakuj膮co g艂ow膮, a jego br贸dka jak miote艂ka zamiata艂a mu krawat.

Uni贸s艂 wywatowane ramiona a偶 po uszy.

— Nie wiem. — powiedzia艂 rado艣nie. — Zatrudniam detektywa.

A skoro nie ma pan zamiaru nic robi膰 w tej sprawie, to czemu pan nie zapomni o wszystkim, nie zostawi tego w spokoju.

Kiwn膮艂em g艂ow膮. Zn贸w chwyci艂 mnie za r臋k臋 i poklepa艂 j膮. Oswobo­dzi艂em si臋 i wr贸ci艂em do agencji.

Na biurku zasta艂em wiadomo艣膰, bym zadzwoni艂 do Hackena. Zadzwo­ni艂em.

— Bunky Dahl nie mia艂 nic wsp贸lnego ze spraw膮 Maina — powie­dzia艂. — On i facet zwany Kaszl膮cym Benem Weelem bankietowali tego wieczora w knajpie ko艂o Vallejo. Byli tam od dziesi膮tej do po drugiej, kiedy zacz臋li rozr贸b臋 i wyrzucono ich. Co do tego nie mam w膮tpliwo艣ci. Facet, od kt贸rego to wiem, jest w porz膮dku, a dw贸ch innych jeszcze to potwierdzi艂o.

Podzi臋kowa艂em Hackenowi, zadzwoni艂em do rezydencji Gungena i za­pyta艂em pani膮 Gungen, czy mnie przyjmie.

— Ach, tak — powiedzia艂a.

To chyba by艂o jej ulubione wyra偶enie, cho膰 spos贸b, w jaki to powie­dzia艂a, nie wyra偶a艂 niczego.

Wzi膮艂em ze sob膮 fotografie Dahla i Weela, z艂apa艂em taks贸wk臋 i uda­艂em si臋 do Westwood Park. Po drodze, rozja艣niaj膮c umys艂 dymem papie­rosowym, wymy艣li艂em wspania艂膮 seri臋 k艂amstw, kt贸re mia艂em zamiar opowiedzie膰 偶onie mego kienta i dzi臋ki kt贸rym chcia艂em zdoby膰 potrzeb­ne mi informacje.


Mniej wi臋cej sto pi臋膰dziesi膮t metr贸w od podjazdu do domu Gungena sta艂 samoch贸d Dicka Fowleya.

Szczup艂a, o ziemistej cerze pokoj贸wka otworzy艂a mi drzwi i wprowa­dzi艂a do salonu na pi臋trze. Gdy wszed艂em, pani Gungen od艂o偶y艂a S艂o艅ce te偶 wschodzi i trzymanym w r臋ku papierosem wskaza艂a mi krzes艂o. Ubra­na w pomara艅czow膮 persk膮 sukni臋 siedzia艂a w brokatowym fotelu z jed­n膮 nog膮 podwini臋t膮 i zn贸w wygl膮da艂a jak droga lalka.

Obserwowa艂em j膮 zapalaj膮c papierosa; przypomnia艂em sobie moj膮 po­przedni膮 rozmow臋 z ni膮 i jej m臋偶em, a potem drug膮 z nim samym i zre­zygnowa艂em z bajeczki, kt贸r膮 wymy艣li艂em po drodze.

Po chwili wr贸ci艂a i znowu usiad艂a w fotelu, tym razem podwijaj膮c pod siebie obie nogi.

Lalka zmarszczy艂a czo艂o i zacisn臋艂a pulchne, umalowane wargi. Cze­ka艂em, daj膮c jej czas, by co艣 powiedzia艂a. Nie powiedzia艂a nic. Wyj膮艂em fotografie Weela i Dahla i pokaza艂em jej.

— Ten ze szczup艂膮 twarz膮 to przyjaciel Ros臋. Ten drugi to jego kumpel, te偶 oszust.

Szczup艂膮, ale r贸wnie siln膮 jak moja d艂oni膮 uj臋艂a zdj臋cia i patrzy艂a na nie uwa偶nie. Jej usta zmniejszy艂y si臋 i jeszcze bardziej zacisn臋艂y, ciemne oczy pociemnia艂y. A potem powoli rozpogodzi艂a si臋, powiedzia艂a: „Ach, tak" i zwr贸ci艂a mi zdj臋cia.

— Kiedy powiedzia艂em o tym pani m臋偶owi — rzek艂em powoli — od­par艂: „To pokoj贸wka mojej 偶ony" i za艣mia艂 si臋.

Enid Gungen milcza艂a.

0x08 graphic
tylko jego 偶on膮. I w膮tpi臋, czy jakakolwiek nowa zniewaga, kt贸r膮 pan lub on wymy艣licie, b臋dzie gorsza od tego, co ju偶 przesz艂am.

Skwitowa艂em t臋 teatraln膮 wypowied藕 chrz膮kni臋ciem i kontynuowa艂em:

To by艂o bez sensu. Spr贸bowa艂em znowu.

Powt贸rzy艂a s艂owo „kochanka", jakby lubi艂a jego smak w swoich ustach.

Patrzy艂a na mnie swymi okr膮g艂ymi, piwnymi oczami.

Wykr臋ci艂em Davenport 20 i poprosi艂em o po艂膮czenie z pokojem de­tektyw贸w.

Stoj膮c w salonie, pani Gungen odezwa艂a si臋 tak cicho, 偶e ledwo j膮 us艂ysza艂em.

— Prosz臋 poczeka膰.

Wci膮偶 trzymaj膮c s艂uchawk臋 odwr贸ci艂em si臋 i spojrza艂em na ni膮.

W zamy艣leniu szczypa艂a swe czerwone wargi. Dopiero gdy odj臋艂a r臋k臋 od ust i wyci膮gn臋艂a j膮 ku mnie, od艂o偶y艂em s艂uchawk臋. Wr贸ci艂em do salonu.

By艂em g贸r膮. Teraz przysz艂a kolej na ni膮. Przygl膮da艂a mi si臋 przez mi­nut臋 lub d艂u偶ej, zanim zacz臋艂a:

— Nie b臋d臋 udawa膰, 偶e panu ufam. — M贸wi艂a z wahaniem, jakby na wp贸艂 do siebie. — Pracuje pan dla mojego m臋偶a, a dla niego nawet pieni膮dze nie s膮 tak wa偶ne, jak to, co ja robi臋. To wyb贸r mi臋dzy dwoma z艂a­mi: z jednej strony pewno艣膰, z drugiej wi臋cej ni偶 prawdopodobie艅stwo.

Przerwa艂a i zacz臋艂a pociera膰 d艂oni膮 o d艂o艅. W jej okr膮g艂ych oczach pojawi艂o si臋 wahanie. Musia艂em jej pom贸c, bo pewnie by si臋 wycofa艂a.

— Rozmawiamy w cztery oczy — zapewni艂em j膮. — Potem mo偶e' si臋 pani wszystkiego wyprze膰. Uwierz膮 komu zechc膮. Je艣li sama mi pani nie powie, wiem ju偶, 偶e dowiem si臋 od tamtych. Odwo艂a艂a mnie pani od tele­fonu, mam wi臋c ju偶 t臋 pewno艣膰. My艣li pani, 偶e powiem o wszystkim pani m臋偶owi. No, ale je艣li wyci膮gn臋 to od tamtych, to on i tak przeczyta o wszystkim w gazetach. Jedyna pani szansa to zaufa膰 mi. Warto z niej skorzysta膰. Tak czy inaczej decyzja nale偶y do pani.

P贸艂 minuty ciszy.

Wyd臋艂a swe czerwone wargi, jej oczy rozb艂ys艂y i na policzkach zn贸w pojawi艂y si臋 do艂eczki.

Mieszkanie opu艣cili艣my osobno, troch臋 po si贸dmej. Prawd臋 m贸wi膮c nie byli艣my wtedy w najlepszych stosunkach. Jeffrey nie by艂, teraz kiedy mieli艣my k艂opoty, taki... Nie, nie powinnam tak m贸wi膰...


0x08 graphic
Przerwa艂a i sta艂a przede mn膮 spokojna jak lalka, bo po prostu prze­rzuci艂a na mnie swoje k艂opoty.

Z domu Gungena pojecha艂em prosto do hotelu Mars. Mickey Linehan siedzia艂 w hallu, przes艂oni臋ty gazet膮.

Mickey zastuka艂 do drzwi z numerem 410. Metaliczny g艂os zapyta艂:

— Kto tam?

— Paczka — odpowiedzia艂 Mickey udaj膮c boya hotelowego.
Szczup艂y m臋偶czyzna ze spiczastym podbr贸dkiem otworzy艂 nam drzwi.

Poda艂em mu wizyt贸wk臋. Nie zaprosi艂 nas do pokoju, ale te偶 i nie po­wstrzymywa艂, kiedy wchodzili艣my.

Siedz膮cy na 艂贸偶ku m臋偶czyzna popatrzy艂 na nas i wyszczerzy艂 z臋by. Spieszy艂em si臋.

— Chc臋 szmal, kt贸ry wzi臋li艣cie Mainowi — oznajmi艂em.

Zupe艂nie jakby to przedtem trenowali, obaj r贸wnocze艣nie roze艣mieli si臋 ironicznie.

Wyci膮gn膮艂em pistolet. Weel za艣mia艂 si臋 chrapliwie.

R臋ce Dahla b艂yskawicznie znalaz艂y si臋 w g贸rze.

Weel waha艂 si臋, dop贸ki Mickey nie stukn膮艂 go w 偶ebra luf膮 pistoletu.

— Przeszukaj ich — poleci艂em Mickeyowi.

Przeszuka艂 Weela, wyj膮艂 pistolet, jakie艣 dokumenty, troch臋 drobnych i specjalny pas na pieni膮dze. Potem zrobi艂 to samo z Dahlem.

— Przelicz fors臋 — powiedzia艂em.

Mickey wyj膮艂 pieni膮dze z pas贸w, splun膮艂 na palce i zabra艂 si臋 do roboty.

— Dziewi臋tna艣cie tysi臋cy sto dwadzie艣cia sze艣膰 dolar贸w i sze艣膰dziesi膮t
dwa centy — zameldowa艂 po chwili.

Woln膮 r臋k膮 poszuka艂em w kieszeni kawa艂ka papieru, na kt贸rym zapi­sa艂em numery banknot贸w, jakie Main dosta艂 od Ogilvie'ego. Poda艂em go Mickeyowi.

— Dobra. Schowaj pieni膮dze i pistolety i rozejrzyj si臋 po pokoju, mo偶e znajdziesz co艣 jeszcze.

Kaszl膮cy Ben wreszcie odzyska艂 mow臋.

— Czy nie kaza艂em ci si臋 zamkn膮膰? — warkn膮艂em id膮c ku drzwiom.
Korytarz by艂 pusty. Mickey zatrzyma艂 si臋, trzymaj膮c Weela i Dahla na

muszce, podczas gdy ja prze艂o偶y艂em klucz na zewn膮trz. Potem zatrzas­n膮艂em drzwi, przekr臋ci艂em klucz, w艂o偶y艂em go do kieszeni i zeszli艣my na d贸艂.

Auto Mickeya sta艂o za rogiem. Siedz膮c w samochodzie prze艂o偶yli艣my nasze 艂upy, opr贸cz pistolet贸w, z jego kieszeni do moich. Potem Mickey wysiad艂 i wr贸ci艂 do agencji, a ja wykr臋ci艂em i ruszy艂em ku domowi, w kt贸rym zamordowano Jeffreya Maina.

Pani Main nie mia艂a jeszcze dwudziestu pi臋ciu lat. By艂a wysok膮 dziew­czyn膮 o ciemnych, kr臋conych w艂osach, szaroniebieskich, otoczonych g臋­stymi rz臋sami oczach i ciep艂ej, okr膮g艂ej twarzy. Jej pulchne cia艂o od st贸p po szyj臋 ubrane by艂o na czarno.


0x08 graphic
0x08 graphic
Przeczyta艂a moj膮 wizyt贸wk臋, kiwni臋ciem g艂owy skwitowa艂a wyja艣nie­nie, 偶e Gungen wynaj膮艂 mnie, bym znalaz艂 morderc贸w jej m臋偶a i wpro­wadzi艂a mnie do szarobia艂ego salonu.

widoczn膮 z okna cz臋艣膰 ma艂ej uliczki. Nadal si臋 spieszy艂em.

— Pani Main — powiedzia艂em odwracaj膮c si臋 od okna; m贸wi艂em cicho, staraj膮c si臋 z艂agodzi膰 ostro艣膰 moich s艂贸w — kiedy zobaczy艂a pani, 偶e m膮偶 nie 偶yje, wyrzuci艂a pani pistolet przez okno. Potem przyczepi艂a pani chusteczk臋 do portfela i te偶 wyrzuci艂a. Portfel by艂 l偶ejszy od pistoletu,
wi臋c nie zsun膮艂 si臋 z dachu. Dlaczego przyczepi艂a pani do portfela
chusteczk臋?

Zemdla艂a.

Z艂apa艂em j膮, zanim upad艂a na pod艂og臋, zanios艂em na kanap臋, znalaz艂em wod臋 kolo艅sk膮 i sole trze藕wi膮ce i zastosowa艂em je.

— Czy wie pani, czyja to by艂a chusteczka? — zapyta艂em, kiedy ju偶 przysz艂a do siebie i siedzia艂a na kanapie.

Pokr臋ci艂a g艂ow膮.

— Tak! Roztrwoni艂 swoje w艂asne pieni膮dze i moje. I potem... potem zrobi艂 co艣 takiego. On...

Przerwa艂em te oskar偶enia.

Wymamrota艂em co艣 uspokajaj膮cego i ulotni艂em si臋.

Zapada艂a ju偶 noc, gdy po raz drugi tego dnia zadzwoni艂em do drzwi Gungen贸w. Blada pokoj贸wka poinformowa艂a mnie, 偶e pan Gungen jest w domu i poprowadzi艂a na g贸r臋.

Ros臋 Rubury schodzi艂a w艂a艣nie na d贸艂. Zatrzyma艂a si臋 na pode艣cie, by nas przepu艣ci膰. Stan膮艂em przed ni膮, a moja przewodniczka posz艂a do biblioteki.

— Jeste艣 za艂atwiona, Ros臋 — powiedzia艂em. — Daj臋 ci dziesi臋膰 minut,


偶eby艣 si臋 st膮d zmy艂a. Ani s艂owa nikomu. A je艣li ci si臋 to nie spodoba, to dam. ci okazj臋 obejrzenia paki od 艣rodka.

To zrobi艂o na niej wra偶enie. Odwr贸ci艂a si臋 i pop臋dzi艂a na g贸r臋.

Bruno Gungen podszed艂 do drzwi biblioteki i rozgl膮da艂 si臋 za mn膮. Spogl膮da艂 zdziwiony to na dziewczyn臋, teraz ju偶 wbiegaj膮c膮 na trzecie pi臋tro, to na mnie. Mia艂 ju偶 na ustach pytanie, lecz je uprze­dzi艂em:

Jego kochana, tak jak tamtego wieczora siedz膮ca przy stole, u艣miech­n臋艂a si臋 oboj臋tnie i mrukn臋艂a: „Ach, tak", a jej s艂owa by艂y tak samo oboj臋tne, jak u艣miech.

Podszed艂em do sto艂u i opr贸偶ni艂em kieszenie.

Jego najdro偶sza ziewn臋艂a.

— To by艂o samob贸jstwo. Z rozpaczy, 偶e okradziono go w okolicz­no艣ciach, kt贸rych nie m贸g艂 wyjawi膰.

0x08 graphic
podobnie z pokoj贸wk膮 pa艅skiej 偶ony i 偶e ona, jak wiele pokoj贸wek, po­偶ycza艂a sobie rzeczy pa艅skiej 偶ony.

Nad膮艂 swe ur贸偶owane policzki i tupn膮艂 prawie jak w ta艅cu. Jego oburzenie by艂o r贸wnie 艣mieszne, jak zdanie, kt贸re je wywo艂a艂o.

— Jeszcze zobaczymy! — Odwr贸ci艂 si臋 na pi臋cie i wybieg艂 z pokoju,
wci膮偶 powtarzaj膮c: — Jeszcze zobaczymy!

Enid Gungen wyci膮gn臋艂a ku mnie r臋k臋. Jej lalkowata twarz by艂a ca艂a w do艂eczkach.

Wierzy艂em jej.

Bruno Gungen z pian膮 na ustach wpad艂 do biblioteki i szarpa艂 sw膮 farbowan膮 br贸dk臋, w艣ciek艂y, 偶e Ros臋 Rubury znikn臋艂a.

Nazajutrz rano Dick Fowley poinformowa艂 mnie, 偶e pokoj贸wka, Weel i Dahl wyjechali do Portland.

Lep na muchy

By艂 to typowy przypadek c贸rki marnotrawnej. Od paru pokole艅 Hambletonowie s膮 bogat膮 i do艣膰 znan膮 nowojorsk膮 rodzin膮. W historii Hambleton贸w nie by艂o nic, co mog艂oby wyt艂umaczy膰 przypadek Sue, naj­m艂odszej latoro艣li rodu. Z dzieci艅stwa wynios艂a jakie艣 skrzywienie charakteru, kt贸re powodowa艂o u niej niech臋膰 do porz膮dnej strony 偶y­cia i poci膮g do wszystkiego, co brutalne. W wieku dwudziestu jeden lat, w roku 1926, zdecydowanie wola艂a Dziesi膮t膮 Alej膮 od Pi膮tej, kanciarzy od bankier贸w i Hymie'ego Nitownika od szanownego Cecila Windowna, kt贸ry si臋 jej o艣wiadczy艂.

Hambletonowie pr贸bowali sk艂oni膰 Sue do przyzwoitego zachowania, ale by艂o ju偶 na to za p贸藕no — by艂a pe艂noletnia. Kiedy w ko艅cu powiedzia艂a im, 偶eby si臋 wypchali, i posz艂a sobie, niewiele mogli na to poradzi膰. Jej ojciec, major Waldo Hambleton, porzuci艂 wszelkie nadzieje ocalenia jej, nie chcia艂 jednak, by wpakowa艂a si臋 w jakie艣 niepotrzebne k艂opoty. Przyszed艂 wi臋c do nowojorskiego biura Kontynentalnej Agencji Detek­tywistycznej i poprosi艂, 偶eby艣my mieli na ni膮 oko.

Hymie Nitownik by艂 filadelfijskim rzezimieszkiem, kt贸ry po jakiej艣 k艂贸tni ze wsp贸lnikami przeni贸s艂 si臋 z p贸艂atuomatycznym thompsonem, owini臋tym w niebiesk膮 kraciast膮 szmat臋, na p贸艂noc, do tego wielkiego miasta. Nowy Jork nie by艂 tak dobrym terenem do pos艂ugiwania si臋 karabinem maszynowym jak Filadelfia. Thompson le偶a艂 wi臋c bezu偶y­teczny przez rok czy d艂u偶ej, podczas gdy Hymie zarabia艂 na swoje wy­datki za pomoc膮 pistoletu, poluj膮c na drobne okazje w Harlemie.

Trzy czy cztery miesi膮ce po tym, jak Sue z nim zamieszka艂a, uda艂o si臋 Hymie'emu nawi膮za膰 do艣膰 obiecuj膮co wygl膮daj膮cy kontakt z szefem pewnej grupy, kt贸ra przyby艂a do Nowego Jorku z Chicago, by zorgani­zowa膰 miasto na wz贸r zachodni. Ch艂opcy z Chicago nie chcieli jednak Hymie'ego — chcieli jego thompsona. Kiedy pokaza艂 im karabin, wa偶ny za艂膮cznik do swego podania o prac臋, zrobili mu kilka dziurek w g艂owie i uciekli z thompsonem.

Sue Hambleton pochowa艂a Hymie'ego, sp臋dzi艂a kilka samotnych ty­godni, zastawi艂a pier艣cionek, by mie膰 co je艣膰, a potem dosta艂a prac臋 kelnerki w pewnym szynku prowadzonym przez Greka nazwiskiem Vassos.

Jednym z bywalc贸w knajpy by艂 Bab臋 McCloor, ponad sto kilo twar­dych szkocko-irlandzko-india艅skich ko艣ci i mi臋艣ni; ten czarnow艂osy, nie­bieskooki, 艣niady olbrzym odpoczywa艂 w艂a艣nie po pi臋tnastu latach wa-


0x08 graphic
0x08 graphic
kacji sp臋dzonych w Leavenworth za zrujnowanie wi臋kszo艣ci urz臋d贸w pocztowych mi臋dzy Nowym Orleanem a Omah膮. W czasie tego odpoczyn­ku zapewnia艂 sobie pieni膮dze na napoje zabawiaj膮c si臋 z przechodniami w ciemnych uliczkach.

Babe'owi podoba艂a si臋 Sue. Vassosowi podoba艂a si臋 Sue. Sue podoba艂 si臋 Bab臋. Vassosowi wcale si臋 to nie podoba艂o. Zazdro艣膰 przyt臋pi艂a in­stynkt samozachowawczy Greka. Pewnego wieczoru nie otworzy艂 drzwi do swego szynku, kiedy w艂a艣nie Bab臋 chcia艂 tam wej艣膰. Bab臋 jednak wszed艂, wraz z kawa艂kami drzwi. Vassos wyci膮gn膮艂 pistolet, ale Sue uczepi艂a si臋 jego ramienia. Zaprzesta艂 pr贸b strzelania, gdy Bab臋 waln膮艂 go kawa艂kiem drzwi, akurat tym z mosi臋偶n膮 klamk膮. Bab臋 i Sue wyszli razem od Vassosa.

Do tego momentu nasze nowojorskie biuro mia艂o j膮 na oku. Nie by艂a 艣ledzona ca艂y czas. Jej ojciec sobie tego nie 偶yczy艂. Po prostu posy艂ali艣­my kogo艣 raz w tygodniu, by sprawdzi艂, czy 偶yje, wyci膮gn膮艂 co si臋 da od jej s膮siad贸w i znajomych, ale oczywi艣cie tak, 偶eby si臋 o tym nie do­wiedzia艂a. Do tej pory wszystko by艂o proste, ale po tej demolce w knaj­pie Bab臋 i Sue znikn臋li na dobre.

Po przetrz膮艣ni臋ciu ca艂ego miasta nasze nowojorskie biuro rozes艂a艂o do wszystkich oddzia艂贸w agencji w ca艂ym kraju informacje o tej sprawie, do艂膮czaj膮c zdj臋cia i rysopisy Sue i jej nowego przyjaciela. By艂o to pod koniec 1927 roku.

Dopiero po prawie roku dostali艣my z Nowego Jorku telegram. Po roz­szyfrowaniu przeczytali艣my:

major hambleton dosta艂 dzi艣 telegram od c贸rki z San Francisco stop cytuj臋 przy艣lij mi 1000 dolar贸w pod adresem 601 Eddis Street miesz­kanie 206 stop przyjd臋 do domu je艣li mi pozwolisz stop prosz臋 powiedz czy mog臋 przyj艣膰 ale bardzo prosz臋 przy艣lij pieni膮dze tak czy tak stop koniec cytatu stop hambleton daje upowa偶nienie na natychmiastowe wyp艂acenie pieni臋dzy stop po艣lijcie kogo艣 kompetentnego z pieni臋dzmi i niech um贸wi si臋 co do jej powrotu stop je艣li mo偶liwe niech w dro­dze towarzysz膮 jej m臋偶czyzna i kobieta stop hambleton wysy艂a jej telegram stop informujcie natychmiast telegramem

Stary wr臋czy艂 mi telegram i czek m贸wi膮c:

— Znasz sytuacj臋. B臋dziesz umia艂 to za艂atwi膰.

Uda艂em, 偶e si臋 z nim zgadzam, poszed艂em do banku, wymieni艂em czek na plik banknot贸w o r贸偶nych nomina艂ach i tramwajem pojecha艂em na 601 Eddis Street. By艂a to ca艂kiem spora kamienica na rogu Larkin.

Na skrzynce pocztowej w hallu, opatrzonej numerem 206, widnia艂o nazwisko J. M. Wales.

Nacisn膮艂em guzik z numerem 206. Kiedy drzwi zabrz臋cza艂y, wszed艂em do 艣rodka i min膮wszy wind臋 poszed艂em schodami na pierwsze pi臋tro. Mieszkanie 206 by艂o tu偶 przy schodach.

Drzwi otworzy艂 mi wysoki, szczup艂y, trzydziestoparoletni m臋偶czyzna w eleganckim ciemnym ubraniu. Mia艂 w膮skie, ciemne oczy i poci膮g艂膮 blad膮 twarz. Jego g艂adko zaczesane w艂osy przypr贸szone by艂y siwizn膮.

Jego poci膮g艂a twarz poja艣nia艂a.

Cofn膮艂 si臋 i otworzy艂 szeroko drzwi m贸wi膮c:

— Prosz臋 wej艣膰. W艂a艣nie przed chwil膮 panna Hambleton dosta艂a tele­gram od ojca. Pisze, 偶e kto艣 przyjdzie.

Przeszli艣my przez ma艂y przedpok贸j do s艂onecznego, tanio umeblowa­nego, lecz do艣膰 schludnego i czystego salonu.

— Prosz臋 usi膮艣膰 — powiedzia艂 m臋偶czyzna wskazuj膮c br膮zowy bujany fotel.

Usiad艂em. M臋偶czyzna usiad艂 naprzeciwko na obitej surowym p艂贸tnem kanapie. Rozejrza艂em si臋 po pokoju. Nie znalaz艂em niczego, co wskazy­wa艂oby na obecno艣膰 kobiety.

M臋偶czyzna d艂ugim palcem pociera艂 nasad臋 swego d艂ugiego nosa i po­woli zapyta艂:

— Przyni贸s艂 pan pieni膮dze?

Powiedzia艂em, 偶e wola艂bym porozmawia膰 z pann膮 Hambleton. Spojrza艂 na palec, kt贸rym pociera艂 nos, a potem na mnie i rzek艂 mi臋kko:

Nic nie odpowiedzia艂em.

Spojrza艂 na mnie z pow膮tpiewaniem. Pokaza艂em mu pieni膮dze, kt贸re wzi膮艂em z banku. Rado艣nie zerwa艂 si臋 z kanapy.


— Tak b臋dzie najlepiej — powiedzia艂em.
Wyszed艂 zostawiaj膮c drzwi do przedpokoju otwarte.

Po pi臋ciu minutach by艂 z powrotem, z dwudziestotrzyletni膮 szczup艂膮 blondynk膮 w bladozielonej jedwabnej sukience. By艂a pi臋kna, mimo nie­wielkiej bwis艂o艣ci k膮cik贸w jej ma艂ych ust i opuchni臋tych niebieskich oczu.

Wsta艂em.

— To jest panna Hambleton — powiedzia艂 m臋偶czyzna.
Dziewczyna rzuci艂a mi szybkie spojrzenie i spu艣ci艂a oczy, nerwowo ba­wi膮c si臋 paskiem trzymanej w r臋ku torebki.

— Czy mo偶e pani jako艣 udowodni膰 swoj膮 to偶samo艣膰? — zapyta艂em.

Usiedli na kanapie, ja za艣 znowu na bujanym fotelu i przegl膮da艂em to, co mi da艂a. By艂y to dwa listy zaadresowane do Sue Hambleton na ten adres, telegram od ojca prosz膮cy o powr贸t do domu, dwa pokwitowane rachunki sklepowe, prawo jazdy i ksi膮偶eczka kredytowa na nieca艂e dzie­si臋膰 dolar贸w.

Zanim sko艅czy艂em przegl膮da膰 dokumenty, po zak艂opotaniu dziewczyny nie pozosta艂o ani 艣ladu. Oboje patrzyli na mnie spokojnie. Wyj膮艂em z kieszeni fotografi臋, kt贸r膮 dosta艂em z naszego nowojorskiego biura na pocz膮tku polowania, i por贸wna艂em twarz z fotografii z twarz膮 dziew­czyny.

Spojrza艂a na zdj臋cie, a potem na m臋偶czyzn臋.

— Ale艣 cwany — powiedzia艂a do niego.

Patrzy艂 na mnie przymru偶onymi, ciemnymi i lekko b艂yszcz膮cymi ocza­mi. Nie odrywaj膮c ode mnie wzroku burkn膮艂 ostro do dziewczyny:

— Sied藕 cicho!

Siedzia艂a cicho. M臋偶czyzna te偶 siedzia艂 i patrzy艂 na mnie. Siedzia艂em i ja, patrz膮c na niego. Gdzie艣 tyka艂 zegar. M臋偶czyzna patrzy艂 to w jedno, to w drugie moje oko. Dziewczyna westchn臋艂a.

Dziewczyna zerwa艂a si臋 z kanapy, uderzy艂a m臋偶czyzn臋 w rami臋 i wrzasn臋艂a:

— Ale jeste艣 sprytny! W co ty mnie wpakowa艂e艣? To mia艂a by膰 dziecinna zabawa, co? Jak babki z piasku! Sp贸jrz na siebie. Boisz si臋 nawet powiedzie膰 mu, 偶eby spada艂!

Stan臋艂a przede mn膮, ca艂a czerwona, i wrzeszcza艂a na mnie z g贸ry (wci膮偶 siedzia艂em na fotelu).

— O co tu chodzi? — zapyta艂em.
M贸wi艂 szybko i ch臋tnie.

— Pewien facet, imieniem Kenny, nada艂 mi t臋 robot臋. Powiedzia艂 mi o tej Sue Hambleton i 偶e jej stary ma fors臋. Pomy艣la艂em sobie, 偶e spr贸­buj臋. My艣la艂em, 偶e stary albo elegancko od razu przy艣le pieni膮dze, albo wcale ich nie da. Nie spodziewa艂em si臋, 偶e wy艣le kogo艣. Wi臋c jak przy­szed艂 ten telegram, 偶e wysy艂a kogo艣, trzeba by艂o zrezygnowa膰.

Ale, cholera, to by艂 tysi膮c dolar贸w got贸wk膮. Nie mog艂em nie spr贸bo­wa膰. Mog艂o si臋 uda膰. Wzi膮艂em wi臋c Peggy, 偶eby udawa艂a Sue. Facet mia艂 przyj艣膰 dzi艣, wi臋c musia艂 by膰 st膮d, i mo偶na by艂o liczy膰, 偶e zna Sue tylko z opisu. Z tego, co m贸wi艂 Kenny, wynika艂o, 偶e Peggy jest do niej ca艂­kiem podobna. Wci膮偶 nie rozumiem, sk膮d masz to zdj臋cie, przecie偶 wys艂a­艂em telegram do starego dopiero wczoraj. Wczoraj wys艂a艂em te偶 dwa listy do Sue pod ten adres, 偶eby mie膰 jaki艣 dow贸d dla listonosza.

— Da艂 ci adres Sue?

0x08 graphic
Wolno pokr臋ci艂 g艂ow膮.

Zn贸w pokr臋ci艂 g艂ow膮, ale przygryz艂 g贸rn膮 warg臋 i w jego oczach wi­da膰 by艂o namys艂.

Dziewczyna stan臋艂a troch臋 dalej, patrzy艂a to na mnie, to na niego. Wida膰 by艂o, 偶e nas nie lubi. W ko艅cu skoncentrowa艂a si臋 na nim i w jej oczach znowu pojawi艂a si臋 z艂o艣膰.

Wsta艂em i powiedzia艂em:

— R贸b, jak chcesz, ale skoro si臋 upierasz, b臋d臋 musia艂 zabra膰 was oboje.

U艣miechn膮艂 si臋 z zaci艣ni臋tymi ustami i te偶 wsta艂. Dziewczyna wepchn臋艂a si臋 mi臋dzy nas, twarz膮 do niego.

Pr贸bowa艂, obiema r臋kami. Si臋gn膮艂em ponad jej ramionami, schwyci艂em go za nadgarstek, a drug膮 r臋k臋 odepchn膮艂em.

Dziewczyna wysun臋艂a si臋 spomi臋dzy nas i stan臋艂a za mn膮 krzycz膮c:

— Joe j膮 zna. Te rzeczy dosta艂 od niej. Jest w St. Martin przy 0'Farrell Street, ona i Babe'McCloor.

S艂uchaj膮c dziewczyny uchyli艂em g艂ow臋, by unikn膮膰 prawego sierpo­wego Joe'ego, wykr臋ci艂em mu lew膮 r臋k臋 do ty艂u, biodrem powstrzyma­艂em jego kolano, a lew膮 d艂o艅 wetkn膮艂em mu pod brod臋. W艂a艣nie mia­艂em mu zaaplikowa膰 co艣 z karate, kiedy przesta艂 si臋 rzuca膰 i wyj臋cza艂:

— Wszystko powiem.

— Byle szybko — zgodzi艂em si臋. Pu艣ci艂em go i odsun膮艂em si臋 troch臋.
M臋偶czyzna rozciera艂 sw贸j nadgarstek i mierzy艂 gro藕nym wzrokiem

dziewczyn臋. Obrzuci艂 j膮 czterema nieprzyjemnymi wyzwiskami, z kt贸­rych „g艂upia kretynka" by艂o naj艂agodniejszym i rzek艂:

— On blefowa艂 z tym wi臋zieniem. Chyba nie my艣lisz, 偶e stary Hambleton marzy o takiej reklamie?

Nie by艂o to dalekie od prawdy.

Usiad艂 zn贸w na kanapie, nadal masuj膮c nadgarstek. Dziewczyna pozo­sta艂a na swoim miejscu i 艣mia艂a si臋 z niego przez z臋by.

Po p贸艂 godzinie takiej konwersacji wiedzia艂em ju偶, 偶e wiele si臋 nie dowiem.

Poszed艂em do telefonu w korytarzu i zadzwoni艂em do agencji. Ch艂opak w centrali powiedzia艂 mi, 偶e MacMan jest w pokoju detektyw贸w. Po­prosi艂em, aby mi go natychmiast przys艂ano, i wr贸ci艂em do salonu. Joe i Peggy odskoczyli od siebie jak oparzeni, gdy wchodzi艂em.

Po nieca艂ych dziesi臋ciu minutach przyby艂 MacMan. Wpu艣ci艂em go i po­wiedzia艂em:

— Ten facet m贸wi, 偶e nazywa si臋 Joe Wales, a dziewczyna to rzekomo
Peggy Carroll z mieszkania 421. Z艂apa艂em ich na pr贸bie wy艂udzenia for­sy, ale zawar艂em z nimi uk艂ad. Wychodz臋 teraz w tej sprawie. Zosta艅 tu
z nimi. Nikt nie mo偶e st膮d wyj艣膰 ani wej艣膰 i tylko ty mo偶esz podej艣膰 do telefonu. Za oknem s膮 schody przeciwpo偶arowe. Okno jest teraz zamkni臋te i lepiej go nie otwiera膰. Je艣li nasza umowa zagra, pu艣cimy
ich wolno, ale je艣li zaczn膮 co艣 kombinowa膰 podczas mojej nieobecno艣ci,
to mo偶esz zrobi膰 z nimi, co chcesz.

MacMan kiwn膮艂 sw膮 tward膮, okr膮g艂膮 g艂ow膮 i ustawi艂 krzes艂o mi臋dzy Joe'em i Peggy a drzwiami. Wzi膮艂em kapelusz.

Id膮c do St. Martin — tylko kilka przecznic od mieszkania Walesa — wymy艣li艂em, 偶e zagram przed McCloorem i dziewczyn膮 detektywa z agencji, kt贸ry podejrzewa, 偶e Bab臋 bra艂 udzia艂 w napadzie na bank w Alamedzie w zesz艂ym tygodniu. Nie bra艂 w tym udzia艂u — o ile pra­cownicy banku dobrze opisali tego, kto ich obrabowa艂 — wi臋c moje rze­kome podejrzenie go nie przestraszy. Udowadniaj膮c sw膮 niewinno艣膰 mo偶e dostarczy膰 mi jakich艣 informacji. Przede wszystkim za艣 chcia艂em zoba­czy膰 dziewczyn臋, by m贸c zameldowa膰 o tym jej ojcu. Nie mia艂em po­wodu przypuszcza膰, 偶e Bab臋 i Sue wiedzieli, i偶 ojciec kaza艂 jej szuka膰.


0x08 graphic
Bab臋 by艂 notowany, wi臋c nie by艂o w tym nic dziwnego, 偶e jaki艣 kapu艣 odwiedza go od czasu do czasu i pr贸buje mu co艣 przypi膮膰.

St. Martin by艂 niewielkim trzypi臋trowym budynkiem z czerwonej ce­g艂y, stoj膮cym mi臋dzy dwoma wy偶szymi od niego hotelami. Na li艣cie lokator贸w, zgodnie z tym, co powiedzieli mi Joe i Peggy, przeczyta艂em: R. K. McCloor, 313.

Nacisn膮艂em dzwonek. Nic. Dzwoni艂em cztery razy i nadal nic. Na­cisn膮艂em guzik z napisem „Dozorca".

Drzwi otworzy艂y si臋. Wszed艂em do 艣rodka. W drzwiach do mieszkania tu偶 przy wej艣ciu sta艂a krzepka kobieta w pogniecionej bawe艂nianej su­kience w r贸偶owe paski.

Zacisn臋艂a swe t艂uste wargi, popatrzy艂a na mnie uwa偶nie, zawaha艂a si臋, ale w ko艅cu powiedzia艂a:

Zn贸w si臋 zawaha艂a, unios艂a w g贸r臋 podbr贸dek i brwi. Poda艂em jej swoj膮 legitymacj臋. To by艂o w porz膮dku, pasowa艂o do hi­storyjki, kt贸r膮 mia艂em zamiar opowiedzie膰 na g贸rze.

Jej twarz, gdy unios艂a j膮 znad legitymacji, b艂yszcza艂a z ciekawo艣ci.

— Prosz臋 wej艣膰 — powiedzia艂a cichym szeptem i cofn臋艂a si臋 do miesz­kania.

Wszed艂em za ni膮. Usiedli艣my na kanapie.

Wyj膮艂em jego zdj臋cie — z przodu i z profilu — zrobione w wi臋zie­niu Leavenworth.

— To on?

Chwyci艂a je ochoczo, kiwn臋艂a g艂ow膮 i powiedzia艂a:

— Tak, to on. — Przeczyta艂a rysopis na odwrocie i powt贸rzy艂a. — Tak, to on.

Opisa艂a dziewczyn臋, kt贸ra mog艂a by膰 Sue Hambleton. Nie mog艂em pokaza膰 zdj臋cia Sue; ujawni艂oby to moje prawdziwe intencje, gdyby Sue i Bab臋 si臋 o tym dowiedzieli.

Zn贸w zapyta艂em j膮, co wie o McCloorach. Nie wiedzia艂a wiele: czynsz p艂acili w terminie, prowadzili nieregularny tryb 偶ycia, czasem urz膮dzali alkoholowe przyj臋cia, cz臋sto si臋 k艂贸cili.

— Mo偶e pani sprawdzi膰, czy s膮 w domu?
Spojrza艂a na mnie niepewnie.

Na trzecim pi臋trze zosta艂em przy windzie. Kobieta znikn臋艂a za rogiem w ciemnym korytarzu i us艂ysza艂em odg艂os dzwonka. Dzwoni艂a trzy razy. Potem us艂ysza艂em brz臋czenie jej kluczy i jeden z nich zachrobota艂 w zamku. Trzask zamka. Kobieta nacisn臋艂a klamk臋.

Potem nast膮pi艂a d艂uga cisza, zako艅czona krzykiem, kt贸ry wype艂ni艂 korytarz.

Wyskoczy艂em zza rogu, zobaczy艂em przed sob膮 otwarte drzwi, wbie­g艂em do 艣rodka i zatrzasn膮艂em drzwi za sob膮.

Krzyk ucich艂.

Znajdowa艂em si臋 w ma艂ym, ciemnym przedpokoju; by艂y tam jeszcze trzy pary innych drzwi. Jedne by艂y zamkni臋te. Drugie prowadzi艂y do 艂azienki. Wszed艂em przez trzecie.

Gruba dozorczyni sta艂a w progu, ty艂em do mnie. Odepchn膮艂em j膮 i zo­baczy艂em to, na co patrzy艂a.

W 偶贸艂tej pi偶amie lamowanej czarn膮 koronk膮 le偶a艂a na 艂贸偶ku Sue Ham-bleton. Le偶a艂a na plecach, z r臋kami wyci膮gni臋tymi nad g艂ow膮; jedn膮 nog臋 mia艂a podwini臋t膮, druga zwisa艂a z 艂贸偶ka, bos膮 stop膮 wsparta o pod­艂og臋. Ta bosa stopa by艂a zbyt bia艂a, by mog艂a nale偶e膰 do osoby 偶ywej. Twarz dziewczyny by艂a tak samo bia艂a, jak jej stopa, tylko od prawej brwi do ko艣ci policzkowej bieg艂a opuchni臋ta, czerwona plama, by艂y te偶 jakie艣 zadrapania na szyi.

— Niech pani zadzwoni po policj臋 — poleci艂em dozorczyni, a sam za­
cz膮艂em przegl膮da膰 szafy, szuflady i inne zakamarki.

Dopiero p贸藕nym popo艂udniem wr贸ci艂em do agencji.

Poprosi艂em w archiwum, 偶eby sprawdzili, czy mamy co艣 na Joe'ego Walesa i Peggy Carroll i wszed艂em do gabinetu Starego.

Od艂o偶y艂 papiery, kt贸re w艂a艣nie przegl膮da艂, gestem zaprosi艂, bym usiad艂, i zapyta艂:

— Widzia艂e艣 j膮?


Wyszed艂em z gabinetu. W archiwum czeka艂y na mnie dwa wycinki gazetowe. Z pierwszego dowiedzia艂em si臋, 偶e pi臋tna艣cie miesi臋cy temu Joseph Wales, alias Holy Joe, zosta艂 aresztowany wskutek skargi pe­wnego farmera nazwiskiem Toomey, twierdz膮cego, 偶e straci艂 2500 dola­r贸w na jakim艣 lewym interesie, kt贸ry mu zaproponowa艂 Wales i trzech innych m臋偶czyzn. W drugim wycinku by艂a informacja, 偶e spraw臋 umo­rzono, bo Toomey nie zjawi艂 si臋 w s膮dzie — prawdopodobnie zosta艂 przekupiony przez Walesa, kt贸ry, jak to cz臋sto bywa, zwr贸ci艂 mu cz臋艣膰 pieni臋dzy, a mo偶e i ca艂o艣膰. To by艂o wszystko, co mieli艣my w archiwum o Wa艂臋sie; o Peggy Carroll nie by艂o nic.

Wr贸ci艂em do mieszkania Walesa. Drzwi otworzy艂 mi MacMan.

— Zadowolony pan teraz? — spyta艂 z nadziej膮 Wales.
Dziewczyna sta艂a przy oknie, przypatruj膮c mi si臋 z niepokojem.
Nie odpowiedzia艂em.

Pokr臋ci艂em g艂ow膮.

Przesta艂 g艂adzi膰 brod臋 i zapyta艂 z irytacj膮:

— O co wi臋c chodzi? Czemu si臋 pan tak zachowuje?
Stoj膮ca za nim dziewczyna wtr膮ci艂a si臋 z gorycz膮:

Dziewczyna wysz艂a ch臋tnie, ale gdy MacMan zamyka艂 ju偶 drzwi, wsu­n臋艂a jeszcze g艂ow臋 i zwr贸ci艂a si臋 do Walesa:

— Mam nadziej臋, 偶e rozwali ci nos, je艣li spr贸bujesz co艣 zatai膰.
MacMan zamkn膮艂 drzwi.

— Zdaje mi si臋, 偶e twoja przyjaci贸艂ka uwa偶a, 偶e co艣 przede mn膮 ukrywasz — powiedzia艂em.

Wales spojrza艂 gro藕nie na drzwi.

— Potrzebna mi ona jak pi膮te ko艂o u wozu — rzek艂 z 偶alem.
Zwracaj膮c si臋 do mnie pr贸bowa艂 nada膰 swej twarzy wygl膮d uczciwy

i przyjacielski.

Pokr臋ci艂 g艂ow膮 i powoli podszed艂 do kanapy. Usiad艂 ci臋偶ko, nachy­lony do przodu, z d艂o艅mi splecionymi mi臋dzy kolanami.

— W porz膮dku — westchn膮艂. — Niech pan pyta. Mnie si臋 nie spieszy.
Podszed艂em i stan膮艂em przed nim. Nachyli艂em si臋 i wzi膮艂em go pod

brod臋; nasze nosy prawie si臋 dotyka艂y.

To pytanie wytr膮ci艂o mnie z r贸wnowagi. Z trudem uda艂o mi si臋 po­wstrzyma膰 od zmarszczenia czo艂a i w moim g艂osie by艂o zbyt wiele spo­koju, gdy zapyta艂em:


Spu艣ci艂 g艂ow臋 i pociera艂 r臋k膮 o r臋k臋.

Pozwoli艂em mu pomy艣le膰 i ws艂uchiwa艂em si臋 w tykanie zegara. My­艣lenie wywo艂a艂o krople potu na jego szarobia艂ej twarzy. W ko艅cu usiad艂 prosto i wytar艂 twarz pstrokat膮 chustk膮.

— B臋d臋 m贸wi艂 — powiedzia艂. — Teraz ju偶 musz臋. Sue chcia艂a odej艣膰 od Babe'a. Mieli艣my razem wyjecha膰. Ona... Zaraz panu poka偶臋.

Wyj膮艂 z kieszeni z艂o偶ony kawa艂ek grubego papieru i poda艂 mi. Wzi膮­艂em go i przeczyta艂em.

Kochany Joe! Ju偶 d艂u偶ej tego nie znios膮. Musimy szybko wyjecha膰. Dzi艣 wiecz贸r Bab臋 zn贸w mnie pobi艂. Je艣艂i naprawd臋 mnie kochasz, to niech to b臋dzie szybko. Sue.

Pismo by艂o typowe dla kobiety zdenerwowanej: wysokie, kanciaste i zwarte.

— No, ale zosta艂a zamordowana — swierdzi艂em.

Nie odpowiedzia艂.

Zacz臋艂o si臋 艣ciemnia膰. Podszed艂em do drzwi i przekr臋ci艂em kontakt, ca­艂y czas nie spuszczaj膮c Walesa z oczu.

W艂a艣nie odsuwa艂em r臋k臋 od kontaktu, gdy za oknem co艣 trzasn臋艂o. Trzask by艂 ostry i g艂o艣ny.

Spojrza艂em w stron臋 okna.

Na schodach przeciwpo偶arowych przycupn膮艂 jaki艣 cz艂owiek i zagl膮da艂 do 艣rodka przez szyb臋 i firank臋. By艂 pot臋偶nie zbudowany i o ciemnej karnacji; po tym pozna艂em, 偶e to Bab臋 McCloor. Lufa jego du偶ego, czar­nego pistoletu dotyka艂a szyby. Stukn膮艂 w okno, by przyci膮gn膮膰 nasz膮 uwag臋.

Uda艂o mu si臋 to.

Niewiele mog艂em zrobi膰. Sta艂em i patrzy艂em na niego. Nie widzia艂em, czy patrzy na mnie czy na Walesa. Widzia艂em go do艣膰 wyra藕nie, ale ko­ronkowa firanka zamazywa艂a szczeg贸艂y. Chyba jednak nie zaniedbywa艂 偶adnego z nas, a firanka nie zanadto przes艂ania艂a mu widok. By艂 bli偶ej niej, a ja przecie偶 zapali艂em 艣wiat艂o.

Wales siedzia艂 nieruchomo na kanapie i wpatrywa艂 si臋 w McCloora. Jego twarz mia艂a dziwny, zastyg艂y i ponury wyraz; oczy te偶 by艂y ponu­re. Nie oddycha艂.

McCloor stukn膮艂 luf膮 w szyb臋 i tr贸jk膮tny kawa艂ek szk艂a rozbi艂 si臋 na pod艂odze. Niestety ha艂as by艂 zbyt s艂aby, by wywo艂a膰 z kuchni Mac-Mana. Dzieli艂y nas dwie pary zamkni臋tych drzwi.

Wales spojrza艂 na wybit膮 szyb臋 i przymkn膮艂 oczy. Przymyka艂 je po­woli, po troszeczku, tak jakby zasypia艂. Jego zastyg艂a, ponura twarz zwr贸cona by艂a w stron臋 okna.

McCloor strzeli艂 do niego trzy razy.

Kule zrzuci艂y Walesa z kanapy a偶 pod 艣cian臋. Oczy wysz艂y mu na wierzch, z臋by te偶, a偶 do dzi膮se艂; j臋zyk wypad艂 na zewn膮trz. A potem g艂owa mu opad艂a i ju偶 si臋 wi臋cej nie poruszy艂.

Kiedy McCloor znikn膮艂, rzuci艂em si臋 ku oknu. Odsun膮艂em firank臋 i w艂a艣nie otwiera艂em okno, gdy us艂ysza艂em, 偶e wyl膮dowa艂 na ziemi.

Do pokoju wpad艂 MacMan, dziewczyna tu偶 za nim.

— Zajmij si臋 tym — poleci艂em mu wychodz膮c przez okno. — McCloor
go zastrzeli艂.


Mieszkanie Walesa by艂o na drugim pi臋trze. Schody przeciwpo偶arowe ko艅czy艂y si臋 tu 偶elazn膮 drabink膮, kt贸ra pod ci臋偶arem cz艂owieka opusz­cza艂a si臋 do poziomu betonowej nawierzchni podw贸rka.

Z podw贸rka by艂o tylko jedno wyj艣cie. Pobieg艂em tamt臋dy.

Przestraszony, niski m臋偶czyzna sta艂 po艣rodku chodnika i gapi艂 si臋 na mnie.

Potrz膮sn膮艂em go za ramiona.

— Przebiega艂 t臋dy taki du偶y facet? — Chyba krzycza艂em. — Gdzie pobieg艂?

Chcia艂 co艣 powiedzie膰, ale tylko pokaza艂 r臋k膮 w kierunku drewnianego p艂otu przed pust膮 parcel膮 po drugiej stronie ulicy.

Tak si臋 tam spieszy艂em, 偶e zapomnia艂em mu podzi臋kowa膰.

Prze艣lizn膮艂em si臋 pod p艂otem; szkoda mi by艂o czasu na szukanie wej艣cia. Parcela by艂a du偶a i zachwaszczona i kto艣 nawet tak du偶y jak McCloor 艂atwo m贸g艂 si臋 tam ukry膰 k艂ad膮c si臋 na ziemi.

W oddali us艂ysza艂em szczekanie psa. Mo偶e szczeka na kogo艣 przebie­gaj膮cego obok. Pobieg艂em w tamt膮 stron臋. Pies by艂 na otoczonym drew­nianym p艂otem tylnym podw贸rku, na rogu w膮skiego przej艣cia prowa­dz膮cego z parceli na ulic臋.

Zajrza艂em z g贸ry przez p艂ot, ujrza艂em tam tylko samotnego ostrow艂osego teriera. Pobieg艂em w膮skim przej艣ciem, a on nadal warowa艂 przy swojej cz臋艣ci p艂otu.

Schowa艂em pistolet do kieszeni i wybieg艂em na ulic臋.

Jakie艣 pi臋膰 metr贸w od przej艣cia, przed sklepem z cygarami, sta艂 za­parkowany samoch贸d. Jaki艣 policjant rozmawia艂 ze szczup艂ym m臋偶czyz­n膮 o ciemnej twarzy, stoj膮cym w drzwiach do sklepu.

— Kt贸r臋dy pobieg艂 ten du偶y facet, kt贸ry minut臋 temu wybieg艂 z tego przej艣cia? — zapyta艂em.

Policjant milcza艂. Szczup艂y m臋偶czyzna pokaza艂 g艂ow膮 w d贸艂 ulicy.

— T臋dy — powiedzia艂 i wr贸ci艂 do rozmowy.

Powiedzia艂em „dzi臋kuj臋" i poszed艂em w kierunku rogu ulicy. By艂 tam automat telefoniczny do wzywania taks贸wek i dwie wolne taks贸wki. P贸艂torej przecznicy dalej jecha艂 tramwaj.

— Czy ten du偶y facet, kt贸ry by艂 tu chwil臋 temu, wzi膮艂 taks贸wk臋, czy pojecha艂 tamtym tramwajem? — zapyta艂em dw贸ch taks贸wkarzy, kt贸rzy stali oparci o jedno z aut.

Jeden z nich, wygl膮daj膮cy na sprytniejszego, powiedzia艂:

Tramwaj tymczasem przejecha艂 ju偶 trzy przecznice. Ulica by艂a zat艂o­czona i nie bardzo widzia艂em, kto z niego wysiada. Dogonili艣my go, gdy zatrzyma艂 si臋 przy Market Street.

— Niech pan jedzie za tramwajem — poprosi艂em kierowc臋 wyskaku­j膮c z taks贸wki.


Z tylnej platformy zajrza艂em przez szyb臋 do 艣rodka. W tramwaju by艂o tylko osiem czy dziesi臋膰 os贸b.

— Na Hyde Street wsiad艂 taki du偶y facet — powiedzia艂em do konduktora. — Gdzie wysiad艂?

Konduktor popatrzy艂 na srebrnego dolara, kt贸rego obraca艂em w pal­cach, i przypomnia艂 sobie, 偶e du偶y facet wysiad艂 na Taylor Street. Sre­brny dolar zmieni艂 w艂a艣ciciela.

Wyskoczy艂em, gdy tramwaj skr臋ca艂 na Market Street. Taks贸wka zwol­ni艂a i kierowca otworzy艂 drzwi.

— Na Sz贸st膮 i Mission Street — powiedzia艂em wskakuj膮c do 艣rodka.
Z Taylor Street McCloor m贸g艂 p贸j艣膰 wsz臋dzie. Musia艂em zgadywa膰.

Przeciwna strona Market Street wyda艂a mi si臋 prawdopodobniejsza. By艂o ju偶 ciemno. Musieli艣my pojecha膰 a偶 do Pi膮tej Ulicy, 偶eby wy­dosta膰 si臋 z Market Street, potem do Mission Street i z powrotem na Sz贸st膮. Nie spotkali艣my McCloora po drodze; na Sz贸stej te偶 go nie by艂o.

— Na Dziewi膮t膮 — poleci艂em kierowcy i po drodze wyja艣ni艂em mukogo szukamy.

Przyjechali艣my na Dziewi膮t膮. McCloora nie by艂o. Zakl膮艂em i pu艣ci艂em w ruch m贸j m贸zg.

McCloor to w艂amywacz. Poszukuje go ca艂e San Francisco. Instynkt w艂amywacza m贸g艂 podsun膮膰 mu pomys艂 skorzystania z poci膮gu towaro­wego. Stacje towarowe mie艣ci艂y si臋 w tej cz臋艣ci miasta. Mo偶e te偶 by膰 na tyle chytry, by przyczai膰 si臋 gdzie艣, a nie zwiewa膰. W takim razie wcale nie przeszed艂 na drug膮 stron臋 Market Street. Je艣li si臋 gdzie艣 schowa艂, to i jutro te偶 b臋dzie go mo偶na szuka膰. Je艣li za艣 ma zamiar si臋 ulotni膰, to trzeba go 艂apa膰 teraz albo nigdy.

— Na Harrison — poleci艂em kierowcy.

Pojechali艣my na Harrison Street, potem na Trzeci膮, w g贸r臋 Bryant na 脫sm膮, w d贸艂 Brannan znowu na Trzeci膮 i na Townsend — ale nie spot­kali艣my McCloora.

Kiedy zwierzy艂em si臋 glinie na dworcu z moich problem贸w, przedsta­wi艂 mnie dw贸m tajniakom, kt贸rzy te偶 czekali na McCloora. Pos艂ano ich tam po znalezieniu cia艂a Sue Hambleton. 艢mier膰 Holy Joe'ego Walesa by艂a dla nich nowin膮.

Wyszed艂em na zewn膮trz i zobaczy艂em przed wej艣ciem moj膮 taks贸wk臋. Jej klakson pracowa艂 zawzi臋cie, by艂 jednak zbyt astmatyczny, bym go m贸g艂 us艂ysze膰 w 艣rodku.

M贸j czujny taks贸wkarz by艂 ca艂y podniecony.

— Taki facet, o jakim pan m贸wi艂, w艂a艣nie wyszed艂 z King Street i wskoczy艂 do odje偶d偶aj膮cej szesnastki.


Tramwaj znikn膮艂 za zakr臋tem Trzeciej Ulicy dwie przecznice przed nami. Gdy dojechali艣my do rogu, by艂 ju偶 cztery przecznice dalej i w艂a艣­nie zwalnia艂. Jeszcze si臋 nie zatrzyma艂, gdy wyskoczy艂 z niego jaki艣 fa­cet. By艂 wysoki, ale nie wygl膮da艂 na takiego, bo by艂 bardzo szeroki w ramionach. Nie wytraci艂 szybko艣ci, lecz momentalnie przeskoczy艂 chod­nik i znikn膮艂.

Zatrzymali艣my si臋 tam, gdzie wyskoczy艂.

Da艂em kierowcy pieni膮dze i powiedzia艂em:

— Niech pan jedzie z powrotem na Townsend Street i powie tamtym glinom na dworcu, 偶e poszed艂em za McCloorem na stacj臋 towarow膮 Southern Pacific.

Wydawa艂o mi si臋, 偶e poruszam si臋 bezszelestnie pomi臋dzy dwoma rz臋­dami wagon贸w towarowych, ale nie przeszed艂em jeszcze sze艣ciu metr贸w, gdy za艣wieci艂a mi w oczy latarka i jaki艣 ostry g艂os poleci艂:

— St贸j spokojnie.

Sta艂em spokojnie. Spomi臋dzy wagon贸w wy艂onili si臋 jacy艣 ludzie. Jeden z nich wymieni艂 moje nazwisko i doda艂:

— Co tu robisz? Zgubi艂e艣 drog臋?

By艂 to Harry Pebble, detektyw policyjny. Przesta艂em wstrzymywa膰 oddech.

— On tu jest. W艂a艣nie przyszed艂em tu za nim.
Pebble zakl膮艂 i zgasi艂 latark臋.

Brzmia艂o to rozs膮dnie. Rozeszli艣my si臋, by czeka膰 na McCloora.

Raz Pebble i ja zawr贸cili艣my jakiego艣 chudego w艂贸cz臋g臋, kt贸ry pr贸­bowa艂 w艣lizn膮膰 si臋 mi臋dzy nami na stacj臋, a innym razem jeden z ludzi Pebble'a z艂apa艂 jakiego艣 trz臋s膮cego si臋 ma艂olata, kt贸ry z kolei chcia艂 si臋 wy艣lizn膮膰. Poza tym a偶 do przybycia porucznika Duffa i kilku samo­chod贸w pe艂nych gliniarzy nic si臋 nie dzia艂o.

Wi臋ksza cz臋艣膰 naszych si艂 utworzy艂a kordon wok贸艂 stacji. Reszta w ma­艂ych grupach rozesz艂a si臋 po terenie, przeszukuj膮c metr po metrze. Z艂a­pali艣my jeszcze kilku w艂贸cz臋g贸w, kt贸rych przeoczy艂 wcze艣niej Pebble i jego ludzie, ale nie by艂o w艣r贸d nich McCloora.


Nie natrafili艣my na 偶aden jego 艣lad, a偶 kto艣 wdepn膮艂 w jeszcze jedne­go kolejowego w艂贸cz臋g臋, schowanego w cieniu wagonu. Przyszed艂 do siebie dopiero po paru minutach, ale i wtedy nie m贸g艂 m贸wi膰. Mia艂 z艂a­man膮 szcz臋k臋, a kiedy zapytali艣my go, czy to McCloor mu przy艂o偶y艂, kiwn膮艂 g艂ow膮. Zapytany, w kt贸rym kierunku uda艂 si臋 McCloor, wskaza艂 r臋k膮 na wsch贸d.

Poszli艣my tam i przeszukali艣my stacj臋 Santa Fe.

Nie znale藕li艣my McCloora.

Pojecha艂em z Duffem do Pa艂acu Sprawiedliwo艣ci. MacMan by艂 w ga­binecie kapitana z trzema czy czterema detektywami policyjnymi.

— Nie, chyba 偶e Jordan to znachor, a nie lekarz.
Policjantka wprowadzi艂a Peggy Carroll.

Blondynka by艂a zm臋czona. Jej powieki, k膮ciki ust i w og贸le ca艂e cia艂o by艂o obwis艂e, a gdy podsun膮艂em jej krzes艂o, opad艂a na nie ci臋偶ko. 0'Gar kiwn膮艂 do mnie sw膮 siw膮, okr膮g艂膮 jak kula g艂ow膮.

0x08 graphic
Dziewczyna usiad艂a wyprostowana na krze艣le i powiedzia艂a spo­kojnie i powoli:

— Nie — powiedzia艂a z takim samym zdecydowaniem. Stukn膮艂em 0'Gara 艂okciem. Przybli偶y艂 do Peggy sw膮 wystaj膮c膮 szcz臋­k臋 i wrzasn膮艂:

— Co ty nam tu wciskasz? Wiedzia艂a艣, 偶e nie 偶yje. Jak mog艂a艣 j膮 za­ bi膰 nie wiedz膮c o tym?

Przywo艂a艂em pozosta艂ych policjant贸w. Otoczyli j膮 i zgodnym ch贸rem ci膮gn臋li 艣piewk臋 swego sier偶anta. Przez nast臋pne par臋 minut du偶o na ni膮 wrzeszczano, krzyczano i ryczano.

Jak tylko przesta艂a im pyskowa膰, wtr膮ci艂em si臋 znowu.

Przekaza艂em to pytanie dziewczynie.

0'Gar prychn膮艂, by pomy艣la艂a, 偶e jej nie wierzy.

W niebieskich oczach dziewczyny pojawi艂 si臋 niepok贸j. Przygryz艂a doln膮 warg臋 i powiedzia艂a powoli:

— Poka偶 jej — powiedzia艂em do 0'Gara.
Wyj膮艂 lep z szuflady i pokaza艂 jej z bliska.

Przygl膮da艂a mu si臋 przez chwil臋, a potem zerwa艂a si臋 z miejsca i obiema r臋kami schwyci艂a mnie za rami臋.

0x08 graphic
Da艂em znak 0'Garowi.

— K艂amiesz! — Rzuci艂 si臋 ku niej, wymachuj膮c jej przed nosem le­pem na muchy. — Ty j膮 zabi艂a艣.

Pozostali policjanci otoczyli j膮 i te偶 krzyczeli. Peggy siedzia艂a oszo艂o­miona i policjantka, kt贸ra j膮 przyprowadzi艂a, zacz臋艂a si臋 niepokoi膰. Wtedy powiedzia艂em gniewnie:

— W porz膮dku. Wrzu膰cie j膮 do celi i niech to sobie przemy艣li.
A potem zwr贸ci艂em si臋 do niej:

— Przypomnij sobie, co powiedzia艂a艣 Joe'emu dzi艣 po po艂udniu. Teraz
nie pora na kr臋cenie. Przemy艣l to sobie dzi艣 w nocy.

— Jak Boga kocham, to nie ja j膮 zabi艂am — powiedzia艂a.
Odwr贸ci艂em si臋 do niej plecami. Wyprowadzono j膮.

Uch! — ziewn膮艂 0'Gar. — Ale jej dali艣my wycisk.

Wszyscy byli ju偶 po kolacji. MacMan i ja te偶 poszli艣my co艣 zje艣膰. Gdy po godzinie wr贸cili艣my do pokoju detektyw贸w, by艂o tam prawie pusto.

— Kto艣 da艂 cynk, 偶e McCloor jest na Przystani 42, i wszyscy tam po­jechali — powiedzia艂 nam Steve Ward.

Wzi臋li艣my z MacManem taks贸wk臋 i ruszyli艣my ku Przystani 42. Nie dojechali艣my tam.

Na Pierwszej Ulicy, tu偶 ko艂o Embarcadero, taks贸wka nagle przyhamo­wa艂a.

— Co...? — zacz膮艂em i wtedy zobaczy艂em stoj膮cego przed samocho­dem du偶ego m臋偶czyzn臋 z du偶ym pistoletem.

Bab臋 — mrukn膮艂em i przytrzyma艂em MacMana, by nie wyci膮ga艂 pistoletu.

— Zawie藕 mnie do... — m贸wi艂 w艂a艣nie McCloor do przestraszonego kierowcy, kiedy nas zobaczy艂. Przeszed艂 na moj膮 stron臋 i otworzy艂 drzwi, trzymaj膮c nas na muszce.

Nie mia艂 kapelusza. Jego w艂osy by艂y mokre i przylepione do g艂owy; sp艂ywa艂y z nich ma艂e strumyczki wody. Ubranie te偶 by艂o ca艂e mokre. Spojrza艂 na nas ze zdziwieniem.

— Wy艂azi膰 — rozkaza艂.

Gdy wysiadali艣my, krzycza艂 do kierowcy:


— Czemu, do cholery, nie z艂ama艂e艣 chor膮giewki, skoro masz pasa­偶er贸w?

Kierowcy ju偶 nie by艂o. Wyskoczy艂 z auta i ucieka艂 w najlepsze. McCloor rzuci艂 za nim jakie艣 przekle艅stwo i szturchn膮艂 mnie luf膮 m贸wi膮c:

— No, raz-dwa, spadajcie.

Nie pozna艂 mnie najwidoczniej. By艂o do艣膰 ciemno i ja by艂em w kape­luszu. Tam u Walesa widzia艂 mnie tylko przez par臋 sekund.

Odsun膮艂em si臋. MacMan te偶.

McCloor zrobi艂 krok do ty艂u, aby nie znale藕膰 si臋 mi臋dzy nami i zacz膮艂 na nas wrzeszcze膰.

MacMan rzuci艂 si臋 na r臋k臋 McCloora, t臋, w kt贸rej trzyma艂 pistolet.

Ja waln膮艂em go pi臋艣ci膮 w szcz臋k臋. M贸g艂bym r贸wnie dobrze uderzy膰 kogo艣 innego; McCloor nawet nie drgn膮艂.

Odsun膮艂 mnie z drogi i przysun膮艂 MacManowi w g臋b臋. MacMan pada­j膮c zatrzyma艂 si臋 dopiero na taks贸wce, wyplu艂 jeden z膮b i czeka艂 na jeszcze.

Pr贸bowa艂em zaatakowa膰 McCloora z lewej.

MacMan skupi艂 si臋 na prawej; nie uda艂o mu si臋 uchyli膰 przed pistole­tem, dosta艂 w 艂eb i pad艂. Tak ju偶 pozosta艂.

Kopn膮艂em McCloora w kostk臋, ale nie uda艂o mi si臋 go powali膰. Praw膮 pi臋艣ci膮 waln膮艂em go w krzy偶, a w lew膮 z艂apa艂em pe艂n膮 gar艣膰 jego mo­krych w艂os贸w i zawis艂em na nich. Potrz膮sn膮艂 g艂ow膮 i zachwia艂em si臋.

Przy艂o偶y艂 mi w bok i poczu艂em, 偶e moje wn臋trzno艣ci i 偶ebra z艂o偶y艂y si臋 razem jak kartki w ksi膮偶ce.

Uderzy艂em go w kark. To by艂o niez艂e. Co艣 mu zaburcza艂o w piersiach, lew膮 r臋k膮 zmia偶d偶y艂 mi rami臋 i do艂o偶y艂 mi praw膮, w kt贸rej trzyma艂 pistolet.

Przykopa艂em mu w co艣 i znowu uderzy艂em go w kark.

Gdzie艣 z ulicy, od strony Embarcadero, us艂ysza艂em gwizdek policyjny. Jacy艣 ludzie biegli ku nam.

McCloor sapn膮艂 jak lokomotywa i zrzuci艂 mnie z siebie. Nie chcia艂em tego. Pr贸bowa艂em si臋 nie da膰. Zrzuci艂 mnie jednak i zacz膮艂 ucieka膰.

Pozbiera艂em si臋 i wyci膮gaj膮c pistolet pobieg艂em za nim.

Przy pierwszym rogu zatrzyma艂 si臋 i obrzuci艂 mnie o艂owiem — trzy strza艂y. Ja te偶 — jeden. 呕aden z nich nie by艂 celny.

Znikn膮艂 za rogiem. Obszed艂em r贸g szerokim 艂ukiem, nie maj膮c pe­wno艣ci, czy nie czeka na mnie przylepiony do muru. Nie czeka艂. By艂 ze trzydzie艣ci metr贸w dalej, mi臋dzy magazynami. Bieg艂em za nim, a wa­偶膮c tylko 86 kg mia艂em lepszy czas ni偶 on ze swoimi stu kilkunastoma kilogramami.

Przebieg艂 na drug膮 stron臋 ulicy, pobieg艂 w g艂膮b l膮du, z dala od wy­brze偶a. Na rogu 艣wieci艂a latarnia. Gdy wszed艂em w jej 艣wiat艂o, odwr贸ci艂 si臋 i wycelowa艂 we mnie sw贸j pistolet. Nie s艂ysza艂em szcz臋kni臋cia iglicy, ale musia艂a szcz臋kn膮膰, bo rzuci艂 bezu偶ytecznym ju偶 pistoletem we mnie.


0x08 graphic
Pistolet przelecia艂 oko艂o metra obok mnie i narobi艂 ha艂asu uderzaj膮c w jakie艣 drzwi.

McCloor odwr贸ci艂 si臋 i zacz膮艂 ucieka膰. Pobieg艂em za nim.

Pos艂a艂em obok niego kul臋, aby da膰 zna膰, gdzie jeste艣my.

Przy nast臋pnym rogu chcia艂 skr臋ci膰 w lewo; zmieni艂 zamiar i pobieg艂 prosto.

Przyspieszy艂e'm, zmniejszaj膮c dystans mi臋dzy nami do jakich艣 120, 150 metr贸w i zawo艂a艂em:

— St贸j albo ci臋 po艂o偶臋!

Skoczy艂 w bok, w jakie艣 w膮skie przej艣cie.

Przebieg艂em obok, aby zobaczy膰, czy nie zaczai艂 si臋 na mnie, i te偶 tam wbieg艂em. 艢wiat艂o padaj膮ce z ulicy wystarcza艂o,4 偶eby艣my si臋 mogli na­wzajem widzie膰. Przej艣cie by艂o 艣lepe — z murem po obu stronach, za­ko艅czone wysokimi betonowymi zabudowaniami z oknami i drzwiami, kt贸re przes艂ania艂y stalowe okiennice.

McCloor sta艂 naprzeciwko, nieca艂e sze艣膰 metr贸w ode mnie.

Wysun膮艂 szcz臋k臋, skuli艂 ramiona, r臋ce przygotowa艂 do walki.

— Do diab艂a! — powiedzia艂 i spr贸bowa艂.
Strzeli艂em mu w prawe kolano.
Pochyli艂 si臋 do przodu.

Strzeli艂em mu w lewe kolano. Upad艂.

Rozmawia艂em z McCloorem w szpitalu. Le偶a艂 na plecach, wsparty o po­duszki. Jego sk贸ra by艂a blada i naci膮gni臋ta wok贸艂 ust i oczu, ale nic poza tym nie wskazywa艂o na to, 偶e cierpi.

— Dlaczego zabi艂e艣 Holy Joe'ego? — spyta艂em mimochodem, przyci膮gaj膮c sobie krzes艂o do 艂贸偶ka.

— No, no, pytanie pod z艂ym adresem.

Za艣mia艂em si臋 i powiedzia艂em mu, 偶e to ja by艂em w pokoju razem z Joe'em, kiedy to si臋 sta艂o. McCloor skrzywi艂 si臋 i rzek艂:

Zacisn膮艂 usta, zmru偶y艂 oczy, pomy艣la艂 chwil臋 i rzek艂:

Przygl膮da艂 mi si臋 chwil臋 badawczo, zanim odpowiedzia艂.

Sk膮d wiesz?

Da艂em mu papierosa, przypali艂em, a potem zaprotestowa艂em:

— To niezupe艂nie si臋 zgadza z tym, co wiem. Powiedz po prostu, co
si臋 sta艂o i co Sue powiedzia艂a. Zacznij mo偶e od tego wieczoru, kiedy na­
bi艂e艣 jej 艣liw臋 pod okiem.

Namy艣la艂 si臋 przez chwil臋, powoli wypuszczaj膮c dym nosem.

— Nie powinienem tego robi膰, to fakt — powiedzia艂 w ko艅cu. — Ale zrozum, nie by艂o jej ca艂e popo艂udnie i nie chcia艂a powiedzie膰, gdzie by艂a, i pok艂贸cili艣my si臋 o to. Co dzi艣 jest? Czwartek. Wi臋c to by艂o w ponie­dzia艂ek. Po tej k艂贸tni wyszed艂em i sp臋dzi艂em noc w jakiej艣 melinie na Army Street. Wr贸ci艂em do domu o si贸dmej rano. Sue cholernie 藕le si臋 czu艂a, ale nie chcia艂a 偶adnego konowa艂a. To by艂o dosy膰 dziwne, bo 艣mier­telnie si臋 ba艂a choroby.

McCloor podrapa艂 si臋 w zamy艣leniu w g艂ow臋, zaci膮gn膮艂 g艂臋boko, prak­tycznie zjadaj膮c reszt臋 papierosa. Wypu艣ci艂 dym nosem i ustami jedno­cze艣nie, przygl膮daj膮c mi si臋 t臋pym wzrokiem poprzez chmur臋 dymu. Po­tem rzek艂 szorstko:

— No, a potem umar艂a. Ale jeszcze przedtem powiedzia艂a mi, 偶e Joe j膮 otru艂.

— Powiedzia艂a, w jaki spos贸b?
McCloor pokr臋ci艂 g艂ow膮.

0x08 graphic
przyuwa偶y艂 mnie stra偶nik i musia艂em pop艂yn膮膰 w inne miejsce. Na brze­gu uda艂o mi si臋 wymkn膮膰 policji, ale potem znowu nie mia艂em szcz臋艣cia. Nie zatrzyma艂bym tej taks贸wki, gdyby mia艂a z艂aman膮 chor膮giewk臋.

Potar艂 kciukiem doln膮 warg臋 i spokojnie zapyta艂:

I rzeczywi艣cie. Ju偶 nic z niego wi臋cej nie wyci膮gn膮艂em.

Stary siedzia艂 i s艂ucha艂, stukaj膮c delikatnie ko艅cem d艂ugiego, 偶贸艂tego o艂贸wka i przygl膮da艂 mi si臋 przez okulary swymi 艂agodnymi, niebieskimi oczami. Kiedy sko艅czy艂em, zapyta艂 uprzejmie:

— Samob贸jstwo — odpowiedzia艂em i poprawi艂em si臋 na krze艣le.
Stary u艣miechn膮艂 si臋 uprzejmie, ale sceptycznie.

— Mnie si臋 to te偶 nie podoba — westchn膮艂em. — I jeszcze nie jestem got贸w, by napisa膰 raport. Ale to jedyny prawdopodobny wniosek. Ten lep by艂 schowany za kuchenk膮. Tylko g艂upiec pr贸bowa艂by ukry膰 co艣 przed kobiet膮 chowaj膮c to za jej w艂asn膮 kuchenk膮. Ale ona sama mog艂a to zrobi膰.

Peggy twierdzi, 偶e Holy Joe mia艂 ten lep. Je艣li Sue go schowa艂a, to znaczy, 偶e dosta艂a go od niego. Mieli zamiar uciec i czekali tylko, by Joe, kt贸ry by艂 go艂y, zdoby艂 troch臋 szmalu. Mo偶e bali si臋 Babe'a i scho­wali t臋 trucizn臋, by mu j膮 wsypa膰, gdyby wcze艣niej rozszyfrowa艂 ich plan. A mo偶e przed ucieczk膮 chcieli mu j膮 da膰 i tak.

Kiedy zacz膮艂em rozmawia膰 z Joe'em o morderstwie, my艣la艂, 偶e to Bab臋 wykitowa艂. Mo偶e by艂 i zdziwiony, ale je艣li ju偶, to tym, 偶e sta艂o si臋 to tak szybko. Bardziej si臋 zdziwi艂, gdy mu powiedzia艂em, 偶e Sue te偶 nie 偶yje. Jednak nawet wtedy nie by艂 tak zdziwiony, jak w chwili, kiedy zobaczy艂 McCloora 偶ywego za oknem.

Sue umar艂a przeklinaj膮c Joe'ego; wiedzia艂a, 偶e zosta艂a otruta, i nie pozwoli艂a McCloorowi wezwa膰 lekarza. Czy to nie mo偶e znaczy膰, 偶e obra­zi艂a si臋 na Joe'ego i sama za偶y艂a trucizn臋 zamiast da膰 j膮 Babe'owi? Trucizna by艂a przed nim ukryta, ale nawety gdyby j膮 znalaz艂, to i tak nie zosta艂by trucicielem. Jest na to zbyt twardy. Chyba 偶e przy艂apa艂 j膮, jak pr贸bowa艂a go otru膰, i kaza艂 jej samej po艂kn膮膰 trucizn臋. To jednak nie wyja艣nia obecno艣ci arszeniku w jej w艂osach.

Domys艂y specjalist贸w nigdy nie wp艂ywa艂y na moje teorie.

— Lekarz opiera si臋 na ma艂ej ilo艣ci arszeniku znalezionej w jej ciele — mniejszej ni偶 dawka 艣miertelna. A ilo艣膰 trucizny znaleziona w 偶o艂膮dku po 艣mierci zale偶y od tego, ile dana osoba zwymiotowa艂a przed 艣mierci膮.

Stary u艣miechn膮艂 si臋 dobrotliwie i zapyta艂:

Wyj膮艂 ksi膮偶k臋 z szuflady, otworzy艂 tam, gdzie kawa艂ek papieru s艂u偶y艂 za zak艂adk臋, i poda艂 mi, wskazuj膮c r贸偶owym palcem odpowiedni akapit.

Przypu艣膰my wi臋c, 偶e nasz膮 trucizn膮 jest brucyna. Pierwszego dnia za偶ywasz pani jeden miligram, a dwa nast臋pnego; po dzie­si臋ciu dniach dojdziesz ju偶 pani do centygrama, po dwudziestu dniach nast臋pnych, stosuj膮c wci膮偶 t臋 sam膮 doz臋, po艂kniesz pani trzy centygramy; dawk臋 t臋 zniesiesz pani jak najlepiej, a by艂aby niebezpieczna dla kogo艣, kto nie przedsi臋wzi膮艂by tych偶e 艣rodk贸w ostro偶no艣ci; tak po miesi膮cu, pij膮c zatrut膮 wod臋 z karafki, za­bijesz pani osob臋, kt贸r膮 by艣 t膮 wod膮 pocz臋stowa艂a, sama za艣 na­raziwszy si臋 tylko na lekk膮 niedyspozycj臋 .

— O, w艂a艣nie — powiedzia艂em. — O, w艂a艣nie. Bali si臋 uciec nie zabija­
j膮c Babe'a. Byli pewni, 偶e b臋dzie ich szuka艂. Sue pr贸bowa艂a si臋 uodporni膰
na arszenik. Przyzwyczaja艂a sw贸j organizm do niego, bior膮c stale coraz


0x08 graphic
wi臋ksze dawki, aby kiedy zdecyduj膮 si臋 otru膰 Babe'a, mog艂a zje艣膰 razem z nim zatrute jedzenie, nic nie ryzykuj膮c. Chorowa艂aby potem, ale nie umar艂aby i policja nie mog艂aby jej podejrzewa膰, bo przecie偶 te偶 jad艂a to zatrute jedzenie.

Wszystko si臋 zgadza. Po tej awanturze w poniedzia艂ek wieczorem, kie­dy to napisa艂a do Joe'ego, nalegaj膮c na szybk膮 ucieczk臋, pr贸bowa艂a przy­spieszy膰 sw膮 odporno艣膰 i zbyt szybko zwi臋kszy艂a swe przygotowawcze dawki, wzi臋艂a zbyt wiele. To dlatego przeklina艂a Joe'ego, to by艂 jego plan.

— Mo偶e rzeczywi艣cie przedawkowa艂a pr贸buj膮c przyspieszy膰 — zgo­dzi艂 si臋 Stary — ale niekoniecznie. S膮 ludzie, kt贸rzy mog膮 wykszta艂ci膰 w sobie zdolno艣膰 przyjmowania du偶ych dawek arszeniku bez k艂opotu, jest to jednak u nich pewien przyrodzony dar, taka w艂a艣ciwo艣膰 organizmu. Normalnie ka偶dy, kto pr贸bowa艂by zrobi膰 to co Sue Hambleton, sko艅czy艂­by tak jak ona. Zatruwa艂by si臋 powoli, trucizna by si臋 kumulowa艂a i w ko艅cu spowodowa艂aby 艣mier膰.

Sze艣膰 miesi臋cy p贸藕niej Bab臋 McCloor zosta艂 powieszony za zamordo­wanie Holy Joe'ego Walesa.

Dygitalizowa艂 Bodziokb



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dashiell Hammett - Lep na muchy
Hammett Dashiell Lep na muchy
Glowacki Janusz Polowanie na muchy
testy 2000 m rodz, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
pytania z USG, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
SESJA JESIE艃 2007, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
Test interna jesie艅 2009, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
Test specjalizacyjny z neonatologii 2, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
PES ch wewn jesien 2009, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
test interna all[1], pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
rtg pyt, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
Radiologia - 艣ci膮ga, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
ZAGADNIENIA Z PEDIATRII, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES
pytania na specjalizacje 01, MEDYCYNA, LEP
Bioetyka na LEP 2
Pytania do zestawu nr 1 onkol, pytania na egzamin medycyne, LEP , PES

wi臋cej podobnych podstron