Pema Cziedryn
ZACZNIJ TU, GDZIE JESTEŚ
Psychologia buddyjska w życiu codziennym
Wydawnictwo Khandro 2004
Tłumaczenie: Marcjanna Góralczyk-Przychocka
Str. 220, format 125 x 200, oprawa miękka
Cena detaliczna: 29,00 zł
To niezwykła książka o budzeniu współczującego serca i nieustraszoności wobec wszystkiego, co pojawia się w naszym życiu i... w nas samych. Autorka z wnikliwością i humorem prezentuje sposoby, dzięki którym możemy zaprzyjaźnić się z samym sobą i rozwinąć najgłębsze współczucie wobec innych. Pokazuje, jak zaczynać od tego, co w nas jest, jak przyjmować bolesne aspekty życia i przekształcać je, zamiast tłumić lub odrzucać. Nauki Pemy Cziedryn prezentowane w Zacznij tu, gdzie jesteś są osnute wokół wskazań do praktyki lodziong, pochodzącej z tradycji buddyzmu tybetańskiego. Prowadzi ona do odkrycia autentycznej pogody ducha, pewności siebie i radości życia.
* * *
PEMA CZIEDRYN - mniszka buddyjska, jedna z najbliższych uczennic Czogiama Trungpy Rinpocze, słynnego tybetańskiego mistrza medytacji. Autorka wielu książek, m.in. Kiedy życie nas przerasta, Start Where You Are, The Places That Scare You. Na stałe mieszka w opactwie Gampo Abbey w Nowej Szkocji, pierwszym tybetańskim klasztorze w Ameryce Północnej przeznaczonym dla ludzi Zachodu.
SPIS TREŚCI
Wstęp |
Podziękowania |
|
II. Nierobienie wielkiej sprawy |
III. Utrata gruntu pod nogami |
IV. Niech świat mówi we własnym imieniu |
V. Trucizna jako lekarstwo |
VI. Zacznij tu, gdzie jesteś |
VII. Wykorzystywanie na drodze do oświecenia wszystkiego, co się pojawia |
VIII. Branie na siebie wszystkich win |
IX. Wdzięczność wobec każdego |
X. Uwalnianie się od realności myśli |
XI. Przezwyciężanie oporu |
XII. Pusta łódź |
XIII. Nauki o życiu i umieraniu |
XIV. Miłująca życzliwość i współczucie |
XV. Rozchmurzanie się |
XVI. Porzucanie nadziei i oczekiwań |
XVII. Współczucie w działaniu |
XVIII. Odpowiedzialność za własne działania |
XIX. Porozumiewanie się z głębi serca |
XX. Wielki dyskomfort |
XXI. Praktyka poważnego ryzyka |
XII. Branie sobie nauk do serca |
|
Słowniczek |
Zacznij tu, gdzie jesteś
Wstęp
Jest to książka o budzeniu serca. Będzie ona przewodnikiem dla wszystkich, którzy pragną obudzić w sobie najgłębsze współczucie i jeszcze nie wiedzą, jak tego dokonać.
Obecnie wielu z nas szuka pomocy, próbując zrozumieć swoje cierpienie i jednocześnie pragnąc ulżyć w cierpieniu innym. Mądrość nauk prezentowanych w tej książce - przekazu o starożytnym rodowodzie, lecz wciąż aktualnego - dodaje nam odwagi. Jeśli zamknęliśmy się na siebie samych i na innych, znajdziemy tu wskazówki, jak temu zaradzić. Jeśli czujemy się schwytani w pułapkę albo sami kurczowo się czegoś trzymamy, dowiemy się, jak dawać. Nauczymy się z uczciwością i współczuciem dostrzegać to, co w nas samych i w innych odrzucamy. Dowiemy się, jak być przyjacielem, aby inni mogli na nas liczyć - jak nie zamykać się przed światem.
Po raz pierwszy zetknęłam się z tymi naukami w The Great Path of Awakening - tekście żyjącego w XIX w. tybetańskiego nauczyciela Dziamgona Kongtrula Wielkiego. Ten rozdział nauk nazwano lodziong - składa się na nie bardzo użyteczna praktyka tonglen i pozostałe techniki tzw. Siedmiu punktów ćwiczenia umysłu, wywodzące się ze starego tybetańskiego dzieła zatytułowanego: Rdzenny tekst o Siedmiu punktach ćwiczenia umysłu, którego autorem jest Cziekała Jeszie Dordże (patrz: Dodatek).
Lodziong znaczy "ćwiczenie umysłu". Nauki te są ujęte w siedem punktów, te z kolei zawierają pięćdziesiąt dziewięć zasadniczych wskazań tłumaczących, jak przebudzić swe serce. Głównym tematem tej książki są objaśnienia do owych wskazań. Prezentowane nauki należą do szkoły buddyzmu mahajany, poświęcającej szczególną uwagę współodczuwaniu i współczującej relacji z innymi. W naukach mahajany podkreśla się, że nie jesteśmy tak trwałym, stałym bytem, jak nam się wydaje. Przestrzeń naszego codziennego życia jest w gruncie rzeczy ogromna. Nauki pomagają nam także doświadczyć, że przekonanie o istnieniu oddzielnego, osobnego "ja" oraz oddzielnych, osobnych "innych" to bolesne nieporozumienie, które możemy wyjaśnić i od którego możemy się uwolnić.
Tonglen oznacza "przyjmowanie i dawanie". Jest to praktyka medytacyjna, która ma pomóc zwykłym ludziom - takim jak my - odnaleźć łączność z otwartością i wrażliwością własnego serca. Podczas tonglen, zamiast skupiać się na osłanianiu swoich czułych miejsc, uczymy się odczuwać, czym jest człowieczeństwo. Dzięki temu stajemy się zdolni do współodczuwania z coraz większą liczbą istot.
Mam nadzieję, że książka doda odwagi wszystkim, którzy jej pragną. Kiedy pierwszy raz czytałam o lodziong, uderzył mnie zawarty w tych naukach niezwykły przekaz: oto możemy obudzić swoje serce przez pracę nad własnymi trudnościami i problemami. Dziamgon Kongtrul Rinpocze uczy, że nawet na niechciane aspekty życia można przestać patrzeć jak na przeszkody, a zamiast tego zobaczyć w nich bezcenny materiał żywego doświadczenia, niezbędny do przebudzenia naszego najgłębszego, najprawdziwszego współczucia. W dodatku możemy zacząć od stanu, w jakim jesteśmy, od sytuacji, w której się akurat znajdujemy.
Kongtrul Rinpocze w swym tekście akcentuje doniosłość przyjmowania na siebie cierpienia innych, ale w dzisiejszych czasach oczywiste jest, że trzeba zacząć od współczucia wobec własnych cierpień. Ta książka wielokrotnie przypomni nam, że bezwarunkowe współczucie wobec siebie samego w naturalny sposób prowadzi do takiego samego współczucia wobec innych. Jeśli odważymy się w pełni wczuć w siebie i po prostu być tym, kim jesteśmy - i przy tym zawsze w siebie wierzyć - to będziemy też potrafili wczuć się w położenie innych, uwierzymy również w nich. Prawdziwe współczucie nie bierze się z pragnienia, by pomagać tym, którzy mieli mniej szczęścia niż my - płynie ono z uświadomienia sobie naszego związku z wszystkimi istotami.
Mój nauczyciel Czogiam Trungpa Rinpocze wykładał te nauki w sposób nieco bardziej nowoczesny. Podkreślał on, że kiedy przyjmował je po raz pierwszy, był bardzo młodym człowiekiem i wielką ulgę przyniosła mu świadomość, że buddyzm może być tak praktyczny i tak pomocny w życiu codziennym. Wspaniałe było dla niego odkrycie, że wszystko, co nas spotyka, możemy wykorzystać nadrodze duchowego rozwoju i użyć do przebudzenia swojej inteligencji, współczucia oraz zdolności patrzenia na świat z nowej perspektywy.
Przez dwie kolejne zimy - w 1992 i 1993 roku - prowadziłam trzydziestodniowe kursy medytacyjne (dathun) poświęcone naukom lodziong i medytacji tonglen. Ważne wydaje mi się, że uczestnicy spotkań wyrażali chęć kontynuowania praktyki w codziennym życiu, usiłowali przenieść medytacyjne nawyki do rzeczywistości pełnej nawarstwiających się frustracji i trudności.
Traktowaliśmy dathun jako szansę głębokiego odczucia tych nauk w swoim sercu i próbę wcielenia go w życie we wszystkich sytuacjach, szczególnie w tych, w których najchętniej zareagowalibyśmy obwinianiem innych, ignorowaniem ich lub krytyką. Innymi słowy, dostrzegliśmy możliwość wykorzystania nauk w życiu, reagowania z otwartym sercem i z otwartym umysłem w konfrontacji z agresją, pożądaniem, samooszukiwaniem się - zarówno u siebie, jak i u innych.
Nawet tym, którzy nie medytują, lodziong daje możliwość całkowitej zmiany nastawienia do świata: możemy ze współczuciem odnosić się do tego, co dotąd najchętniej od siebie odsuwaliśmy, możemy nauczyć się dawać i dzielić się tym, co dla nas najcenniejsze.
Dla tych, którzy już teraz czują się gotowi do siedzenia w medytacji, praktykowania tonglen i do pracy nad wskazaniami, podjęcie tego wyzwania może oznaczać nauczenie się, co znaczy naprawdę kochać. Jest to metoda dająca dużo wewnętrznej przestrzeni, w której można się odprężyć i otworzyć. To droga odnajdywania w życiu bezwarunkowego współczucia przeznaczona dla tych, którzy czują, że żyją w wieku ciemności... Niech przyniesie wszystkim pożytek.
I.
Jeśli nie uciekasz, problem znika
Mamy w sobie wszystko, czego nam trzeba. Nie musimy siebie ulepszać. Cały ciężar, który niesiemy na własnych barkach - obezwładniający lęk, że może jesteśmy źli, i nadzieja, że może mimo wszystko jesteśmy dobrzy, te wyobrażenia o sobie, do których tak się przywiązujemy, wściekłość, zazdrość, uzależnienia - wszystko to nawet w najmniejszym stopniu nie narusza naszego najgłębszego, wrodzonego bogactwa. To jedynie chmury, które na chwilę zasłoniły słońce. Ale ciepło słońca i jego światło nadal tu są - tym właśnie jesteśmy. Od pełnego przebudzenia dzieli nas jedno mrugnięcie powieką.
Gdy patrzymy na siebie z tej perspektywy - a zatem inaczej, niż mamy w zwyczaju - nie musimy się zmieniać. Możemy czuć się najbardziej nieszczęśliwi na świecie i wciąż być dobrymi kandydatami na buddów. Nawet gdy czujemy się jak ostatni śmieć, to z tej perspektywy doświadczenie to jest naszym bogactwem, nie musimy tego odrzucać lub naprawiać. To, co w nas wstydliwe, czego tak bardzo w sobie nie lubimy i bardzo nie chcemy - jest naszym bogactwem. Także to, co w nas zachwycające, co tak bardzo w sobie kochamy, z czego jesteśmy dumni, co nam niesie natchnienie - to również nasze bogactwo.
Praktyki opisane w tej książce możesz zacząć w stanie, w jakim właśnie jesteś. Jeśli czujesz gniew, żyjesz w biedzie, dokucza Ci depresja - te nauki przeznaczone są właśnie dla Ciebie. Dodadzą Ci odwagi, abyś wszystko to, co Ci się w Twoim życiu nie podoba, mógł wykorzystać do przebudzenia współczucia wobec siebie i innych. Praktyki te uczą, jak akceptować samego siebie, jak zrozumieć cierpienie, jak przestać uciekać od bolesnych aspektów życia. Uczą, jak współpracować z życiem takim, jakie jest - i czynić to z otwartym sercem.
Kiedy słyszymy o współczuciu, nasuwa się od razu pytanie o pracę z innymi, o troskę o nich. Dlaczego tak często nie potrafimy dać wsparcia swemu dziecku, swojej matce, komuś, kto nas obraził, komuś, kogo się obawiamy? Dlatego, że nie potrafimy życzliwie wesprzeć samego siebie. Mamy w sobie tak bardzo bolesne i niechciane miejsca, że ilekroć zdarzy się ich dotknąć - rzucamy się do ucieczki.
Gdy uciekamy, omija nas jednak doznanie tu i teraz, bycie w samym centrum wydarzeń. Omija nas konkretna chwila, w której jesteśmy. A przecież gdy jej doświadczamy, odkrywamy, że jest niepowtarzalna, bezcenna - i za każdym razem nowa. Nigdy nie zdarzy się ponownie. Możliwe jest docenianie i świętowanie każdego momentu - nie ma nic bardziej świętego. Nic bardziej nieograniczonego i absolutnego. A tak naprawdę - to jedyne, co jest!
Dopiero gdy zaczynamy rozpoznawać własny ból, gdy udaje nam się go zrozumieć, stajemy się zdolni do okazywania nieustraszoności, odwagi i innych cnót wojownika- możemy wówczas poczuć także ból innych istot. Potrafimy wziąć na siebie ich cierpienie, ponieważ rozumiemy, że nie różni się ono niczym od naszego. Niemniej, aby to osiągnąć, potrzebujemy pomocy. Żywię nadzieję, że ta książka właśnie ją niesie. Najpierw musimy jednak użyć trzech narzędzi. Są to:
1. Siedzenie w medytacji (podstawowe praktyki - śamatha lub wipaśjana).
2. Praktyka przyjmowania i dawania (tonglen).
3. Praktyka pracy ze wskazaniami (lodziong - Siedem punktów ćwiczenia umysłu).
Dzięki tym praktykom budzimy w sobie wiarę, że potrzebne nam mądrość i współczucie mamy już w sobie. Poznajemy więc siebie: zarówno to, co w nas szorstkie, jak i to, co delikatne. Nasze namiętności, agresję, ignorancję i mądrość. Ludzkie istoty nawzajem sobie szkodzą, a ich naturalne środowisko jest skażone właśnie dlatego, że za mało sami siebie znamy, za mało sobie ufamy i za mało siebie kochamy. Techniki śamathy i wipaśjany (czyli medytacja uspokojenia umysłu i następnie wglądu w jego ostateczną mądrość) są jak złoty klucz do poznania samego siebie.
Medytacje śamathy i wipaśjany
Wykonując medytacje śamathy i wipaśjany, siadamy wyprostowani, ze skrzyżowanymi nogami, oczy mamy otwarte, a nasze ręce spoczywają na udach. Siedzimy świadomi swojego oddechu, zwłaszcza wydychania. Bycie tu i teraz, pozostawanie świadomym swojego wydechu, wymaga skupienia. Jednocześnie jest to chwila głębokiego relaksu i łagodności. Powiedzieć sobie: "Bądź tu i teraz ze swym oddechem, kiedy wypuszczasz powietrze", to tak samo, jak powiedzieć: "Bądź w pełni obecny". Bądź tu i teraz, z tym, co się właśnie dzieje. Świadomi swojego oddechu podczas wydychania, możemy jednocześnie uświadamiać sobie to, co dzieje się wokół: dźwięki dochodzące z ulicy, grę świateł na ścianie. Zjawiska te mogą na chwilę przyciągnąć naszą uwagę, ale nie muszą nas odrywać od tego, co robimy. Kontynuujemy siedzenie tu i teraz, świadomi wydychania powietrza.
Bycie tu i teraz ze swoim oddechem to tylko część tej praktyki. Druga część wiąże się ze wszystkimi myślami, które nieustannie pojawiają się w naszej głowie. Siedzimy - i bez przerwy w myślach rozmawiamy sami z sobą.
W tej praktyce zaleca się, aby z chwilą gdy uświadomimy sobie, że tworzymy myśli, nadać temu procesowi nazwę - zwróćmy sobie uwagę: "Myślenie!". Bez względu na to, jakie te myśli są - gwałtowne, pełne pasji, pełne ignorancji i zaprzeczania, troski lub lęku, uduchowione, konstatujące z przyjemnością, jak dobrze nam idzie, niosące pocieszenie lub otuchę - jakiekolwiek one są, po prostu i zwyczajnie, bez oceniania i karcenia się, nazwijmy to wszystko myśleniem. Zróbmy to uczciwie i z łagodnością.
Uwagę skupiamy teraz na wydechu: zróbmy to bez wewnętrznego napięcia, swobodnie - oddech powinien zajmować tylko dwadzieścia pięć procent świadomości. Nie próbujemy się go kurczowo trzymać. Otwórzmy się, pozwólmy, by nasz oddech zmieszał się z przestrzenią pokoju, wypuśćmy go w tę przestrzeń. Teraz następuje pauza, przerwa, aż wypuścimy następny oddech. Kiedy wdychamy powietrze, możemy po prostu mentalnie otwierać się i czekać. Tak, jakbyśmy nacisnęli dzwonek u drzwi i czekali, aż nam otworzą. Znów dzwonimy i czekamy. Umysł zaczyna się trochę niepokoić i uświadamiamy sobie, że wytwarzamy jakieś myśli. W tym momencie znów nadajmy temu procesowi nazwę: "Myślenie!".
Ważne jest konsekwentne stosowanie tej techniki. Jeśli stwierdzimy, że posługujemy się nazywaniem z negatywnym nastawieniem, tak jakbyśmy mówili: "Ach, znowu te myśli!", złoszcząc się na siebie samego, wówczas wyraźmy nasze zniecierpliwienie jeszcze raz, tym razem świadomie - i rozchmurzmy się. Nie chodzi bowiem o to, by powystrzelać swoje myśli jak figurki na strzelnicy. Bądźmy łagodni. Niech nazywanie będzie okazją do rozwijania delikatności i współczucia wobec samego siebie. Wszystko, co się pojawia podczas medytacji, jest w porządku. Rzecz w tym, że możemy na te zjawiska spojrzeć uczciwie i zaprzyjaźnić się z nimi.
Nieukrywanie się przed samym sobą jest trudne - bywa bardzo bolesne i wstydliwe - ale ma wielką uzdrawiającą moc. Uzdrawiająca jest wiedza o wszystkich sposobach, jakie stosujemy, by się sami oszukiwać, o wybiegach, do jakich się uciekamy, żeby się ukryć, odciąć, zaprzeczać, krytykować innych, przemycać swoje mentalne sztuczki. Możemy to wszystko jasno widzieć - zachowując jednocześnie poczucie humoru i życzliwość. Poznając siebie samych, odkrywamy własne człowieczeństwo. Owe mentalne sztuczki znane są każdemu z nas. Wszyscy siedzimy w tym po uszy. Gdy więc znów zauważymy, że rozmawiamy sami z sobą, powiedzmy sobie: "Myślenie!", zwracając przy tym uwagę na nastawienie wobec samego siebie. Niech będzie współczujące, łagodne, pełne ciepłego humoru. Tak właśnie zapoczątkujemy zmianę starego, sztywnego schematu doświadczania siebie właściwego całemu rodzajowi ludzkiemu. Współczucie wobec innych zaczyna się od życzliwości wobec samego siebie.
Praktyka lodziong
Zasadniczą treścią tej książki są objaśnienia do praktyki lodziong, czyli Siedmiu punktów ćwiczenia umysłu. Składa się ona z dwóch elementów - medytacji tonglen oraz studiowania, kontemplowania i stosowania w praktyce konkretnych wskazań.
Podstawowe przesłanie tej praktyki brzmi: możemy się zaprzyjaźnić ze wszystkim, co zwykle odrzucamy - ze wszystkim, co uważamy za złe w sobie i w innych. Jednocześnie możemy się uczyć szczodrze obdarzać siebie i innych tym, co w sobie cenimy, co uważamy za dobre. Gdy zaczniemy żyć w ten sposób, coś, co bardzo długo drzemało w nas głęboko ukryte, może zacząć dojrzewać. Według tradycji buddyjskiej to "coś" to bodhiczitta - przebudzone serce. Wszyscy mamy je w sobie, nawet jeśli jeszcze tego nie odkryliśmy.
Wyobraźmy sobie, że jesteśmy biedni, bezdomni, głodni i zziębnięci, a nie wiemy, że w miejscu, w którym zazwyczaj układamy się do snu, jest zakopany garniec złota. To złoto to bodhiczitta. Cierpimy, bo nie wiemy o garncu złota zakopanym tuż obok i wciąż szukamy go w niewłaściwym miejscu. Gdy mówimy o radości, o oświeceniu, o przebudzeniu bodhiczitty, to chodzi o to, że zaczynamy zdawać sobie sprawę z istnienia tego bogactwa, że znajduje się ono tuż obok nas - i w dodatku było tam przez cały czas.
Esencją nauk lodziong jest pouczenie, że jeśli coś boli, powinniśmy zbliżyć się do bólu, zamiast uciekać. Zróbmy raz odwrotnie niż nakazuje nam nawyk. Zostańmy tam, gdzie doświadczamy cierpienia. Lodziong oferuje nam nową postawę wobec wszystkiego, co pragnęlibyśmy odrzucić: jeśli coś jest bolesne, to nie tylko zapragnijmy to wytrzymać, ale pozwólmy, aby ten ból obudził nasze serce i naszą łagodność. W ten sposób uczymy się go ogarniać, lepiej pojmować.
Jeśli jakieś doświadczenie jest przyjemne lub wręcz zachwycające, to zazwyczaj pragniemy je zatrzymać i przedłużyć. Boimy się, że szybko się skończy. Nie mamy też ochoty się nim dzielić. W praktyce lodziong jesteśmy natomiast zachęcani, aby w momentach radości myśleć także o innych i życzyć im, by mogli czuć to samo. Dzielmy się tym bogactwem. Bądźmy szczodrzy w dzieleniu się radością. Oddawajmy innym to, czego pragniemy najmocniej. Wspaniałomyślnie dzielmy się swoim wglądem i zachwytem. Zamiast bać się, że nam to umknie, zamiast kurczowo się tego trzymać - dzielmy się.
Czy będzie to ból, czy przyjemność - praktykując lodziong, nabieramy poczucia, że pozwalamy naszym doświadczeniom być takimi, jakie są, bez manipulowania treścią, bez odpychania ich lub kurczowego trzymania. Zarówno to, co przyjemne w byciu istotą ludzką, jak i to, co bolesne, staje się kluczem do przebudzenia bodhiczitty.
Istnieje powiedzenie, które ujmuje podstawową zasadę praktyki tonglen i wskazań: "Korzyść i zwycięstwo - innym, strata i porażka - mnie!". Tybetański termin określający dumę lub arogancję (ngagial) znaczy "ja-król", "ja-zwycięski". Na pierwszym miejscu "ja". Ego. Właśnie ten rodzaj postawy jest przyczyną wszelkiego cierpienia.
To niepozorne hasło zawiera ważną prawdę: słowa takie jak "zwycięstwo" i "porażka" są ściśle wplecione w nasz system wewnętrznej samoobrony, w odmowę dostępu do własnego serca. Nasze zwycięstwo oznacza, że broniliśmy swego serca tak skutecznie, iż nic nie zdołało się do niego przedostać i teraz uważamy, że wygraliśmy tę wojnę. Pancerz ochraniający naszą wrażliwość i delikatność - nasze zranione serce - został wzmocniony, ale jednocześnie nasz świat... stał się mniejszy. Może nawet przez tydzień nic nie zdoła się przedrzeć, by nas przestraszyć, ale zarazem codziennie ubywa odwagi, a troska o innych zostaje całkowicie stłamszona. Czy więc naprawdę wygraliśmy?
Z kolei poczucie, że zostaliśmy pokonani, oznacza, że przeciwnik zdołał się wedrzeć do naszej twierdzy. Coś dotknęło naszej wrażliwości, miejsca, do którego przez całe lata broniliśmy dostępu. Może było to tylko delikatne muśnięcie motyla, ale nigdy wcześniej nikt nie dotykał tego miejsca. Jest przecież tak wrażliwe. A ponieważ nagle poczuliśmy coś, co nas zaniepokoiło, szybko wyprawiamy się po zakupy i zaopatrujemy się w nowe tarcze, zbroję i broń, aby już nigdy więcej czegoś podobnego nie doświadczyć. Zakładamy, co się da: siedem par butów, jedne mieszczą się w drugich - wspaniale, wreszcie nie poczujemy gruntu! Dwanaście masek, żeby nikt nie dojrzał naszej prawdziwej twarzy, dziewiętnaście pancerzy, żeby nic nie mogło dotknąć naszej skóry, a co dopiero serca.
Słowa "porażka" i "zwycięstwo" są niezwykle silnie splecione z naszym mentalnym więzieniem. Prawdziwe pomieszanie wynika bowiem z niewiedzy, że mamy dostęp do nieograniczonego bogactwa. Gubimy się coraz bardziej za każdym razem, gdy poddajemy się logice wygrywania i przegrywania: jeśli uda ci się mnie dotknąć, przegrywam, a jeśli ja zdołam się tak opancerzyć, żebyś mnie nie dotknął, to wygrywam.
Uświadomienie sobie bogactwa, którym dysponujemy, kładzie kres konsternacji. Ale jedynym sposobem, by do tego dojść, jest pozwolenie, aby wszystko wymknęło nam się z rąk, i rozpadło się pod własnym ciężarem. A to już coś, czego boimy się najbardziej - to ostateczna porażka naszego "ja". Jednak dopiero przyzwolenie, by wszystko się rozpadło, wpuści trochę świeżego powietrza do starej, zatęchłej piwnicy naszego serca.
Powiedzenie "Strata i porażka - dla mnie!" nie oznacza masochizmu: "Kop mnie, bij i katuj - i daj Boże, żebym nigdy nie był szczęśliwy!". Oznacza, że możemy wreszcie otworzyć swoje serce i umysł, by się dowiedzieć, jakie to uczucie - przegrać.
Wydaje nam się, że jesteśmy za niscy, albo cierpimy na niestrawność, albo uważamy, że jesteśmy za grubi czy może za głupi. Mówimy sobie: "Nikt mnie nie kocha. Zawsze jestem zostawiany sam sobie. Nie mam zębów. Siwieję. Mam plamy na skórze. Mam katar". Wszystko to mieści się w kategorii porażki - porażki ego. Zawsze chcemy być kimś innym. A przecież nie uda nam się dotrzeć do naszego najgłębszego, wrodzonego bogactwa, naszej prawdziwej natury, jeśli nie przestaniemy się nabierać na hasła z reklam, że aby osiągnąć szczęście, musimy inaczej pachnieć albo lepiej wyglądać.
Z drugiej strony, gdy mówimy: "Zwycięstwo - innym!", zamiast chcieć zgarniać wszystkie laury, zapragniemy dzielić się z innymi zachwycającymi aspektami życia. Oto udało nam się zrzucić zbędne kilogramy. Z zadowoleniem patrzymy w lustro. Nagle zaczyna nam się podobać własny głos, ktoś się w nas zakochuje, my się w kimś zakochujemy. Albo zmienia się pora roku i szczerze nas to wzrusza. Zauważamy biel śniegu albo jak pięknie drzewa kołyszą się na wietrze. Właściwie używając wszystkiego, co nas spotyka, możemy rozwijać pragnienie dzielenia się tym, zamiast zatrzymywać dobre doznania dla siebie i obawiać się ich utraty.
Niektóre wskazania okażą się trudne do wcielenia w życie. Czytamy na przykład: "Nie bądź zazdrosny!" i myślimy: "No tak, to przecież o mnie". Albo czytamy: "Odczuwaj wdzięczność wobec każdego!" i zastanawiamy się, jak niby mamy to zrobić. Dlaczego właściwie mielibyśmy się tym przejmować? Niektóre wskazania, jak na przykład: "Zawsze medytuj nad tym, co budzi twoją niechęć!", właściwie nawołują do przekroczenia granic zdrowego rozsądku. Nie zawsze znajdujemy w naukach to, co chcielibyśmy słyszeć, nie mówiąc już o czerpaniu inspiracji. Jeśli jednak będziemy pracować nad wskazaniami, staną się dla nas jak oddech, jak zdolność widzenia, jak pierwszy odruch. Będą jak zapachy, które czujemy, jak dźwięki, które słyszymy. Pozwólmy im przenikać całą naszą istotę. O to w tym wszystkim chodzi.
Wskazania do lodziong to nie abstrakcyjne teorie. Określają dokładnie, kim jesteśmy i co się nam przydarza. Uczą, w jaki sposób doświadczamy życia i jak odnosimy się do wszystkiego, co życie nam przynosi. Mówią, jak traktować ból i lęk, przyjemność i radość - i w jaki sposób uczucia te mogą nam pomóc w najgłębszej przemianie. Gdy pracujemy ze wskazaniami, zwykłe życie staje się drogą do przebudzenia.
Wskazania, choć podane w formie instrukcji, co należy robić, a czego nie należy robić, trzeba traktować elastycznie, w żadnym razie nie powinny one przyczyniać się do pojawienia się w praktykującym poczucia winy (przyp. red.).