092


Kto naprawdę zakładał PO? Gen. Gromosław Czempiński w rozmowie wyemitowanej w ubiegły piątek w Polsat News ujawnił kulisy utworzenia partii Donalda Tuska. Okazuje się, że to właśnie on był m.in. pomysłodawcą utworzenia PO, jednym z głównych "rozgrywających" obok Piskorskiego i Olechowskiego. Ciekawe zważywszy bogatą przeszłość Czempińskiego w peerelowskich służbach, który był m.in. oficerem prowadzącym Andrzeja Olechowskiego, obecnie ponownie lansowanego na prezydenta, gdy ten był kontaktem operacyjnym Departamentu I MSW (wywiad PRL). Prowadząc Olechowskiego Czempiński  pracował jako zastępca szefa Wydziału w I Departamencie MSW. Wcześniej był zatrudniony jako szef  jednostki zajmującej się ochroną kontrwywiadowczą Departamentu I. Nie wiadomo, na ile fakt że Czempiśki prowadził Olechowskiego pomógł mu w dalszej karierze, w zostaniu zastępcą szefa Urzędu Ochrony Państwa. Według niektórych informacji (m.in. portalu www.abcnet.com.pl ) Czempiński  był także znany pod nazwiskiem Kaczyński, którego używał m.in. pracując dla sowieckiego KGB oraz jest  znany innym wywiadom.

Dorota Gawryluk: Witam państwa bardzo serdecznie i Gromosław Czempiński, generał Gromosław Czempiński, były szef UOP-u, teraz prezes aeroklubu. Gromosław Czempiński: Dzień dobry.

DG: Panie generale, zanim o bezpieczeństwie lotów, bo o tym chciałam z panem rozmawiać, może o tym, czy lot pana Andrzeja Olechowskiego w polityce będzie bezpieczny i dokąd pan Andrzej Olechowski doleci, pana zdaniem. GC: Moim zdaniem to bardzo dobre wejście pana Olechowskiego. Dobrze, że się pokazał, dobrze, że się zdecydował na ponowne wejście na scenę polityczną, bo to na pewno ożywi tę stagnację, jaka jest na scenie politycznej, tę dominację dwu partii. Myślę, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, co znaczy team Olechowski z Piskorskim i wyjdzie to na zdrowie scenie politycznej.

DG: Pan sobie świetnie zdaje sprawę co znaczy team Olechowski i pan Piskorski dlatego, że z tego co ja słyszałam, to pan namawiał tych ludzi by założyli Platformę Obywatelską. Czy to są plotki czy to jest prawda? GC: No, dość duży miałem w tym udział, w tym że powstała Platforma... Mogę powiedzieć, że odbyłem wtedy olbrzymią liczbę rozmów a przede wszystkim musiałem przekonać Olechowskiego i Piskorskiego do pewnej koncepcji, którą później oni świetnie realizowali.

DG: Oni, jak to? A wszyscy mówią, że to nie oni zakładali Platformę Obywatelską... GC: Odbyłem ogromną ilość rozmów w tym zakresie z ludźmi i wtedy, to znaczy z członkami Unii Wolności, ja uważałem, że przeżywa kryzys i uważałem, że wybór Geremka przesądza o kryzysie w tej partii i to był najlepszy moment by powstała nowa partia.

DG: A Donald Tusk, nie? To nie on zakładał? A wszyscy myślą, że to on... GC: Z Tuskiem także rozmawiałem, to był ten jeden z trzech, jeszcze Płażyński, też trzeba pamiętać...

DG: Tenorów... GC: Tak, tenorów, ale trzeba pamiętać o tym, że takim najbardziej sprawnym organizacyjnie, to znaczy tym sztabowcem tych trzech tenorów, to był Piskorski i jego warszawska partia.

DG: A co on takiego reprezentuje... GC: Miałem okazję obserwować jego powrót do polityki i muszę powiedzieć, że stał się nawet bardziej dojrzałym, czyli przedtem był raczej sztabowcem, teraz jest człowiekiem, który może występować w pierwszej linii...

DG: Przytył... GC: Tak przytył i może dodało mu to powagi. Nie, ale ja jestem przekonany, że ci dwaj panowie...sądzę, że wielu zniechęconych tym jak dryfuje Platforma, wesprze ten ruch.

DG:, Ale panie generale, co takiego ma w sobie Piskorski, bo pan powiedział, że niewielu zdaje sobie sprawę co naprawdę reprezentuje ten duet? GC: Po pierwsze sprawny jest organizacyjnie...Ma wbrew pozorom spore poparcie w różnych kręgach politycznych. Wielu ludzi, trzeba pamiętać o tym, szuka alternatywy dla tych partii, jakie są, szuka gdzie się pomieścić,  wielu rozczarowanych jest rządami, rozczarowanych jest, że nie znaleźli uznania w różnego rodzaju nominacjach, co do funkcjonowania w życiu politycznym czy gospodarczym. Więc tych ludzi rozczarowanych rządami pana premiera Tuska się na pewno sporo znajdzie. Tak, że on na tych ludzi liczy, że być może ta grupa wyjdzie z czymś takim, co przyciągnie tych ludzi. Zawsze sporo jest takich, co w takich partiach politycznych jest zniechęconych tym, co się dzieje we własnej partii...

DG: I nie mają alternatywy, prawda... GC: Tak.

DG:, Ale też Andrzej Olechowski, Pan zna go bardzo dobrze... Czy w nim jest na tyle dużo siły, takiego poweru, tak to nazwijmy by jeszcze raz stratować w wyborach np. prezydenckich? No bo bez tego nie da się wypromować partii... GC: Tak i choćby z tych względów wystartuje, a zresztą pamiętajmy, że on wbrew pozorom ma dobrą charyzmę, umie rozmawiać z mediami, umie komunikować się z ludźmi, czyli to są te cechy, co przywódca potrzebuje. Zresztą pamiętajmy, żeby myśleć o tym trzeba mieć dobre zaplecze i tym zapleczem w moim przekonaniu szybko będzie Stronnictwo Demokratyczne?

DG: I pieniądze... GC: No i oczywiście  pieniądze, on już nie musi myśleć o pieniądzach.

DG: No dobrze, ale jeśli chodzi o Platformę Obywatelską, to pan myśli, że to jest duży błąd, czy to może być zagrożenie, czy też tylko zamiesza Andrzej Olechowski, media się pozajmują... GC: Błąd jak błąd, każda partia jak dochodzi [do władzy]  za chwilę się sama w sobie zakochuje, to znaczy nie dostrzega, dlaczego ona wygrała, jakie były przyczyny jej sukcesów, bo łatwo jest być w opozycji, łatwo jest krytykować rząd, najgorzej jest, gdy się samemu sprawuje władzę i trzeba się rozliczać ze swoich przyrzeczeń...

DG: Najgorsze jest spełnianie marzeń... GC: Spełnianie marzeń, więc trzeba pamiętać, że po pewnym czasie popada ona w samozachwyt. Zresztą jak się popatrzy na partię PiS-owską i Platformę to jest wiele podobieństw i tu jest wódz i tu jest wódz i ci wodzowie nie tolerują dużo indywidualności i... DG: Może jakby tolerowali to by się rozlazło wszystko...? GC:, Więc to jest powodem, że w jednej i w drugiej partii rosną szeregi ludzi niezadowolonych.

DG: A w tej partii SD... GC: Platforma wygra kolejne wybory...

DG: Wygra tak...? GC: To jest moje odczucie...

DG:, Czyli wybory prezydenckie... GC:, Ale pamiętajmy ile razy przegrywała kolejne wybory zanim bardziej zdecydowanie zaczęła prowadzić w sondażach.

DG:, Czyli prezydenckie wygra i Donald Tusk będzie prezydentem? GC: To nie jest takie pewne...

DG:, Czyli wybory parlamentarne raczej... GC: Tak... Znaczy niestety moje odczucie jest takie, że jeżeli pan premier Tusk myślał, że wygra w pierwszej turze to może się bardzo pomylić, na moje odczucie będzie druga tura (?) Kalkulacje polityczne, których wiele osób nie bierze pod uwagę, a ja w tym się lubuję, podpowiadają, że druga tura może spowodować, że to nie będzie taki pewien wynik. Musimy pamiętać o tym, że w swoim czasie Tusk prowadził o 10% z Kaczyńskim jeszcze na dwa tygodnie przed wyborami i na końcu przegrał prawda...

DG: Przegrał... GC: Przegrał.

DG: Panie generale, pan się w tym lubuje, to znaczy, że pan się też zaangażuje, skoro się pan zaangażował w budowanie Platformy, zaangażuje się pan w budowanie czegoś nowego, centrowego? GC: Trzeba pamiętać o tym, że jestem już poza strukturami, poza służbami już 13 lat, to jest bardzo długo, myślę, że to jest już wystarczająca karencja, co do tego, żeby powiedzieć, że już mogę się tym zajmować. Ale ja chcę powiedzieć, że nie, że ja miałem trochę problemów zdrowotnych i to było powodem, że musiałem przestać się zajmować aeroklubem, nie byłem już w stanie ze względów zdrowotnych go prowadzić...

DG: Zdrowie zawsze można poprawić... GC: I trochę muszę pomyśleć o tym, żeby coś dać z siebie rodzinie, bo ja bez przerwy jestem, powiedzmy w granicach 18 godzin, czy tam 16 godzin na nogach. Więc to jest powodem, że to wcale nie oznacza, że chciałbym się zaangażować, zresztą choćby z jednego względu także, że chcę żeby ten nowy ruch, który będzie powstawał, żeby nie miał piętna, żeby ludzie znowu nie krzyczeli: o! Służby są za tym!

DG: Ale będą, przecież pan Olechowski się przyznał do tego, że miał, że współpracował ze służbami, zresztą inne zupełnie, prawda służby, inna zupełnie sprawa, ale generalnie dzisiaj to już nie będzie miało takiego znaczenia jak by to miało kiedyś. Tak mi się przynajmniej zdaje. A gdyby poproszono pana? GC: Nie, no to w ogóle nawet nie jest w sferze rozważań. Pamiętajmy, że ja, gdy cokolwiek robię nawet nie myślę, że chciałbym mieć z tego jakikolwiek profit. Mnie tylko zależy na tym żebyśmy my wszyscy patrząc jako obywatele jak funkcjonuje, to państwo byli z niego dumni. I czasami, gdy uważam, że należałoby jakąś korektę zrobić, to wtedy rozmawiam z ludźmi na ten temat, czy nie uważacie, że mogłoby być inaczej. (....) (Polsat News, 3 lipca 2009)

10 lipca 2009 NIeobecność własności w socjalistycznym sposobie myślenia.. Stare przysłowie powiada:” Nie rób drugiemu… między drzwi”. Rób mu na rękę! Jeśli ktoś jeszcze wierzy, że własność państwowa,  czyli niczyja, gminna, administrowana przez biurokrację, czyli tak naprawdę bezwładność, może się sprawdzić  w życiu codziennym, to jest naprawdę w grubym błędzie. Oto  pani dyrektor Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy w Skokach, pani Elżbieta Skrzypczak, realizując obowiązek wynikający z rozporządzenia, zarządziła kontrolę księgozbioru  zaraz po objęciu kierownictwa skockiej biblioteki. „- W wyniku przeprowadzonej inwentaryzacji księgozbioru, trwającej od maja do lipca 2007 roku i czynnościach sprawdzających  przy wsparciu pracowników  z Powiatowej Biblioteki Publicznej w  Wągrowcu zakończonej w grudniu 2008 roku, stwierdzono brak 10  319 książek  o szacunkowej wartości 11 233,38 zł”(?????) Pominąwszy już fakt  dotyczący „ szacunkowej wartości 11 233,38”(!!!). To nie jest wartość szacunkowa- to jest wartość bardzo dokładna! Obliczona do drugiego miejsca po przecinku. Ale czy potraficie państwo sobie wyobrazić bezwłasność biblioteczną, w której na 30 110 woluminów, zginęło, zostało ukradzionych, nieoddanych, zaszabrowanych- ponad 10 000 książek???  Czy jest to rzecz do wyobrażenia gdyby biblioteką zarządzał prywatny właściciel, który byłby właścicielem księgozbioru? Inną sprawą oczywiście jest, czy by założył bibliotekę, żeby móc z takiej działalności żyć. Pod rządami urzędników gminnych, tak właśnie wygląda gospodarność! Biurokratyczna machina pożera i trwoni wszystko, co jej się powierzy! Tyle książek zginęło podczas istnienia biblioteki w ciągu ostatnich dziesięciu lat, bo została utworzona w 1999 roku, a więc już po roku 1989, gdy podobno  komunizm się w Polsce skończył. Bo komunizm to między innymi wspólna własność, którą zarządzają urzędnicy w imieniu mieszkańców. Gdy na początku lat dziewięćdziesiątych  w Kamieniu Pomorskim rządził burmistrz Unii Polityki Realnej pan Oleszczuk, sprywatyzował tamtejsze biblioteki gminne. Większość uległa likwidacji, bo nie było czytelników, na tyle, żeby działalność uczynić dochodową. Ja osobiście przez kilka lat prowadziłem w Radomiu, we własnym mieszkaniu działalność związaną z wypożyczaniem książek. Przez jakiś czas była to działalność dochodowa, ale gdy się przeprowadzałem do innego mieszkania, zlikwidowałem bibliotekę. Ale ilość książek, która miałem na stanie zgadała się, z włączeniem  kilkunastu maruderów, którzy zalegali z ich oddaniem. Ale wiedziałem, kto i gdzie je ma! Burmistrz  pan Tadeusz Kłos skierował sprawę do prokuratury! No i co z tego? Zawalą prokuraturę papierami, prokuratura poprowadzi  śledztwo, nazbiera się tego wszystkiego, wszystkiego końcu umorzą sprawę, a książek jak nie było- tak nie ma… Gdyby biblioteka była prywatna, to to, że właściciel niedopilnował sobie własności - to jego problem! Najwyżej mógłby ścigać pojedyncze przypadki złodziejstwa… A tu zagięło 30% zbioru! Dopóki biblioteki będą tworzone centralnie i zasilane pieniędzmi budżetowymi- nie ma nadziei na zmiany.. Zawsze będzie to problem bezwładności! Urzędnicy nigdy dobrze nie zarządzą powierzoną im własnością.. Po prostu taka maja naturę! Stary wódz Apaczów, stojąc na szczycie góry, pokazuje synowi cudowny krajobraz i mówi: - Pewnego dnia te ziemie powrócą do Indian. - Kiedy, ojcze? - Gdy  tylko NASA wyśle na Księżyc wszystkie blade twarze… Może byłby to dowcip śmieszny gdyby nie dwie sprawy: po pierwsze na Księżyc trzeba wysłać nie blade twarze, lecz czerwone, i to wcale nie chodzi o kolor skóry, lecz o sposób myślenia o własności i o  organizacji życia, a po drugie- ma to zrobić państwowa instytucja pod nazwą NASA? Ona już dawno żyje własnym życie i niczego oprócz pieniędzy amerykańskiego podatnika nie potrzebuje do swojego istnienia! Co innego gdyby była to instytucja prywatna?! Musiałoby się jej opłacać latać na księżyc, i nie zmarnowałaby takiej ilości miliardów dolarów, jaką marnuje, na co dzień państwowa NASA.. I nie prawdą jest jakoby wszystkich  Czerwonych  w  USA trzymano w rezerwatach.. To już też nie jest dowcip aktualny! Czerwoni w USA rządzą, tak jak w całej Europie,  a powrót do rezerwatu  ani im w głowie. Jak tak sobie porządzą, to rezerwat zrobią dla bladych twarzy?! A Ziemia i tak kręci się wokół Słońca, bo nie może znaleźć miejsca na zaparkowanie..(???). A dlaczego Księżyc jest taki blady? Bo ileż można pracować na nocnej zmianie…(???). Czerwone blade twarze właśnie szykują w Polsce kolejną koncesję, w ramach ma się rozumieć budowy w Polsce  wolnego rynku. Czerwone blade twarze wprowadziły ich w Polsce od  wolnorynkowej reformy pana Wilczka, kiedy tych koncesji było 19- prawie czy ponad 400(!!!). Wszystko dla naszego dobra i dobra wolnego rynku.. Bo nie ma jak wolny rynek z dużą ilością koncesji(!!!). Im ich więcej- tym oczywiście więcej wolnego rynku, tak przynajmniej twierdzą propagatorzy „ wolnego rynku” w środkach masowej dezinformacji.. A kto ma być tym razem koncesjonowany? Rzeczoznawcy dzieł sztuki, bo wiele jest nieuczciwości w sprzedawaniu dzieł sztuki,  przede wszystkim obrazów.. Bo gdyby ktoś chciał kupić szczebel z drabiny, która się śniła w nocy Św. Antoniemu- to jego problem! Nie pomoże mu, żaden rzeczoznawca, bo na głupotę nie ma żadnego lekarstwa! Natomiast  w przypadku' dzieł sztuki „będą eksperci,  i będą musieli mieć dorobek naukowy, a w przyszłości będą musieli się przymusowo ubezpieczać od podejmowanych decyzji… Oczywiście ktoś te koncesje będzie musiał wydawać no i pobierać za nie jakieś pieniądze, a nie  o pieniądze tutaj chodzi, tylko o dobro nauki w  zakresie” dzieł sztuki”, no i o dobro kupującego  „ dzieło sztuki”. Ciekawe jak będzie wyglądać ekspertyza „ dzieła” artystki Nieznalskiej, która na krzyżu chrześcijańskim umieściła męskie genitalia! Bo nie miała pomysłu, żeby je tam umieścić, a umieszczenie ich na Gwieździe Dawida lub na Półksiężycu nie przyszło jej do głowy, tylko akurat na krzyżu chrześcijańskim! Bo tam jest dla nich najlepsze miejsce, zwłaszcza, że na świecie trwa jakaś dziwna histeria wokół ośmieszania chrześcijaństwa we wszystkich formach, w jednoczesnym pozostawieniu w spokoju islamu i judaizmu. Ot - wybiórczość! I jeszcze nam się tłumaczy, że artysta  musi mieć prawo do swobody wypowiedzi.. Może to i prawda, ale dlaczego swobody wypowiedzi nie  realizuje na gruncie innych religii, tylko właśnie na gruncie chrześcijaństwa? I podobno  jest  to żaden przypadek, choć ja osobiście w przypadki nie wierzą- bardziej w znaki! Na lekcji religii ksiądz pyta dzieci: - Kto z was chce pójść do nieba? Wszystkie dzieci podnoszą ręce. Wszystkie oprócz Jasia. - A ty Jasiu, nie chcesz iść do nieba? - Na piechotę? Jak zostanę kosmonautą, to polecę do nieba promem  kosmicznym.. Jeśli oczywiście do tej pory socjaliści nie zaczną regulować  położenia gwiazd.. Bo oni wszystko mogą! Aż cierpliwy Pan Bóg da im po łapach.. A nie regulują gwiazdami tylko na razie i dlatego, że nie mają takich możliwości.. I dlatego jest tak mało astronomów! I różnego rodzaju instytutów „ naukowych”.. Ale wszystko przed nami.. WJR

Ku pokrzepieniu niemieckich serc Polskie dzienniki wdały się ostatnio w polemikę z poczytnym niemieckim tygodnikiem "Der, Spiegel”, (co po polsku oznacza zwierciadło), który w numerze z 18 maja zamieścił artykuł o europejskich kolaborantach Hitlera. Impulsem do podjęcia tego tematu była ekstradycja z USA do Niemiec zbrodniarza wojennego Ukraińca Iwana Demjaniuka. Jako żołnierz Armii Czerwonej trafił on do niemieckiej niewoli i tam, aby przetrzymać nieludzkie warunki uwięzienia, został członkiem załogi kilku kolejnych hitlerowskich obozów zagłady w okupowanej przez Niemców Polsce. Żydzi, którym udało się cudem przeżyć obóz, oskarżali go, iż był znanym z okrucieństwa strażnikiem o ksywce Iwan Groźny. W obszernym artykule zatytułowanym "Wspólnicy - europejscy pomocnicy Hitlera przy mordowaniu Żydów" tygodnik stawia kilka znamiennych tez. Po pierwsze, że jak twierdzi niemiecki historyk Dieter Pohl: "Pomocników i organizatorów Holokaustu wśród »nie-Niemców« było tyle samo, co Niemców i Austriaków razem wziętych". Wśród odpowiedzialnych za tę zbrodnię niemiecki tygodnik wymienia "ukraińskich żandarmów i łotewskich policjantów pomocniczych, rumuńskich żołnierzy i węgierskich kolejarzy. A także polskich chłopów, holenderskich urzędników, francuskich burmistrzów, norweskich ministrów, włoskich żołnierzy". Tygodnik ubolewa, że poczucie winy za Holokaust wśród Europejczyków dopiero się rodzi: "Bardzo późno, ale i tak jako pierwsi o swej współodpowiedzialności w Holokauście zaczęli mówić Francuzi i Włosi, na początku tej drogi są Polacy, Węgrzy i Rumuni, a Litwini i Ukraińcy wcale nie chcą o tym mówić".
Niemcy nie dojrzały do poczucia winy za śmierć milionów Polaków Na takie dictum Polak może jedynie stwierdzić z ubolewaniem, że Niemcy wciąż nie dojrzały do poczucia odpowiedzialności za miliony Europejczyków wymordowanych przez III Rzeszę w czasie II wojny światowej. Owszem, dotarła do nich prawda o wymordowaniu przez Niemców kilku milionów europejskich Żydów i tą winą chętnie by się podzielili z narodami Europy, okupowanymi przez hitlerowski Wehrmacht, natomiast wciąż są "na początku drogi" uświadamiania sobie zbrodni na innych Europejczykach, zwłaszcza na Polakach. Niemieccy dziennikarze najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z tego, że Polska, która pierwsza odrzuciła ultimatum Hitlera i stawiła zbrojny opór hitlerowskim Niemcom, zapłaciła za sześcioletnią krwawą okupację ruinami polskich miast i zgliszczami polskich wsi, a przede wszystkim milionami mogił polskich ofiar Hitlera. Co dziesiąty etniczny Polak został zamordowany przez Niemców i suma polskich strat nie ustępuje liczbie wymordowanych przez Niemców polskich Żydów? Różnica - niebagatelna! - polega na tym, że Żydów polskich wymordowano niemal wszystkich i ten fakt ostatecznie dotarł do niemieckiej świadomości, natomiast o straszliwych polskich stratach Niemcy nie chcą słyszeć do tej pory. Kanclerz Willy Brandt ukląkł podczas swej wizyty w Warszawie w 1970 roku przy pomniku Bohaterów Getta, ale żaden niemiecki dostojnik nie uczcił równie spektakularnym gestem polskich ofiar hitlerowskiego bestialstwa na żadnym z polskich cmentarzy. A nasz premier Donald Tusk oraz minister Radek Sikorski najwyraźniej skąpią funduszy na programy oświatowe dla Niemców o polskich stratach w II wojnie światowej.

"Gazeta Wyborcza" za drzewami nie dostrzega lasu W sukurs dziennikarzom "Spiegla" przyszła w imię europejskiej solidarności "Gazeta Wyborcza". Popiera ona tezy niemieckiego tygodnika, twierdząc, iż niemieccy dziennikarze rzetelnie opisują fakty. Znany filozof powiedział na to już przed paroma wiekami, że ignorancja nie jest argumentem. Najważniejsze jest jednak to, że niemieccy dziennikarze i wspierająca ich "Gazeta Wyborcza" za pojedynczymi drzewami nie dostrzegają lasu. Być może rzeczywiście w całej Europie po I wojnie światowej szalał antysemityzm. Ale tylko w Republice Weimarskiej antysemicka partia NSDAP zdobyła legalnie większość w parlamencie pod hasłem Rasse gegen Rasse (rasa przeciwko rasie). Było to hasło irracjonalne, gdyż zwolennicy segregacji rasowej nie byli w stanie bez zaglądania w dokumenty odróżnić Żyda od aryjczyka. Gorzej jeszcze było na terenach okupowanych. I to właśnie niemiecka administracja okupacyjna wymuszała na wszystkich krajach okupowanych stosowania ustaw norymberskich. Gdyby nie przymus ze strony III Rzeszy - nie byłoby antysemickiego ludobójstwa. Najgorzej w zestawieniu z faktami wypada w "Der Spieglu" obraz Polski i Polaków i wielka szkoda, że nie dostrzegają tego dziennikarze "Gazety Wyborczej". W Generalnym Gubernatorstwie nie było polskiej administracji. Istniała ona jedynie w postaci Polskiego Państwa Podziemnego. Jego organem była Żegota, czyli specjalna organizacja podziemna do ratowania Żydów. Za tą działalność (bezinteresowną - jak podają dziennikarze "Der Spiegla") groziła kara śmierci dla całej rodziny ukrywającej Żydów, czego "Der Spiegel" zapewne już nie wie. I mimo to w instytucie Yad Vashem najwięcej drzewek upamiętniających sprawiedliwych wśród narodów świata zasadzili Polacy. Pisząc o szmalcownikach, dziennikarze "Der Spiegla" nie napisali, że oprócz Polaków tym procederem zarabiania szantażem pieniędzy trudnili się również Niemcy i nawet Żydzi. Polskie państwo podziemne traktowało szmalcownictwo jako kolaborację z okupantem i karało je śmiercią. Opisując przedwojenne państwo polskie jako twór antysemicki ("W Polsce wiele uniwersytetów ograniczało de facto Żydom dostęp do studiów"), "Der Spiegel" pomija fakt, że w Polsce było mnóstwo żydowskich lekarzy i adwokatów. Żydzi w Polsce byli prężną mniejszością narodową, dysponującą kapitałem przemysłowym i handlowym, własnymi stronnictwami politycznymi reprezentowanymi w Sejmie, własnymi klubami sportowymi, teatrami, kabaretami, gazetami, szkolnictwem i nawet własną kinematografią w języku jidisz. Wszystko to padło ofiarą najazdu Hitlera na Polskę. Opisując wypadki w Jedwabnem za Janem T. Grossem, niemieccy dziennikarze pomijają oczywiście obecność tam niemieckich żandarmów, bez których grupie okolicznych rzezimieszków nie udałoby się sterroryzować przeważającej liczebnie grupy miejscowych Żydów. I potwierdzają bezwiednie powtarzaną przeze mnie tezę, że pogrom w Jedwabnem - to drobny incydent wśród wielu takich krwawych zajść podczas letniej ofensywy Wehrmachtu na Ostfroncie w 1941 roku. Wielkie pogromy w Kownie, we Lwowie czy w Jassach nie dają się porównać, co do skali z pogromem w małym miasteczku Jedwabnem. Jedynym wspólnym mianownikiem jest tu obecność Niemców. Zresztą Iwan Demianiuk też nie miałby tysięcy Żydów na sumieniu, gdyby nie trafił do niemieckiej niewoli. Wielu ludzi, gdy ma do wyboru śmierć własną lub cudzą, wybiera to drugie. To polski zakonnik - franciszkanin o. Maksymilian Kolbe dał nam przykład chrześcijańskiej postawy, kiedy w niemieckim obozie w Oświęcimiu wybrał własną męczeńską śmierć, by dać szansę przeżycia współwięźniowi. Szkoda, że o tym nie pamiętają dziennikarze "Der Spiegla". Antoni Zambrowski

Magiczny krąg generała Czempińskiego Kapitan żeglugi wielkiej Eustazy Borkowski twierdził, że nic złego nie może spotkać ani jego, ani dowodzonego przezeń statku, bo otacza go magiczny krąg ludzkiej życzliwości, obejmujący cały ziemski glob. Dlatego też, kiedy przechodził na inny statek, przecinał magiczny krąg wiążący go ze statkiem poprzednim i zamykał krąg nowy, wiążący go ze statkiem aktualnie dowodzonym. Właśnie generał Gromoslaw Czempiński oznajmił, że był prawdziwym projektodawcą, a nawet założycielem Platformy Obywatelskiej. Energiczne zaprzeczenia ze strony pana Macieja Płażyńskiego tylko potwierdzają zarówno prawdziwość deklaracji generała Czempińskiego, jak i podejrzenia, iż polska scena polityczna jest kreowana przez razwiedkę, której generał jest wybitnym, a może nawet najwybitniejszym przedstawicielem. Wprawdzie generał Czempiński twierdzi, że ze służbami zerwał już przed 13 laty, ale ta deklaracja świadczy o jego wyrafinowanym poczuciu humoru. Ale nie tylko to jest istotne, a w każdym razie - nie najbardziej. Interesująca jest, bowiem przede wszystkim przyczyna, dla której generał Czempiński o swojej roli w powstaniu PO zechciał opinię publiczna poinformować akurat teraz, kiedy z partii tej wystąpił dr Andrzej Olechowski. Dla Platformy Obywatelskiej ta rewelacja może okazać się pocałunkiem Almanzora, a niezależnie od tego będziemy mieli okazję przekonać się, jak silne jest oddziaływanie magicznego kręgu generała Czempińskiego, który najwyraźniej przerywa go nad Platformą Obywatelska, a zamyka go nad Stronnictwem Demokratycznym. I proszę! Zaraz okazało się, że Polacy uważają, iż media traktują Platformę zbyt łagodnie, zaś pani Kwaśniewska co najmniej dorównuje w popularności premieru Tusku, któremu w dodatku kończą się pieniądze. SM

Wewnętrzna walka w liberalnym obozie Czy Andrzej Olechowski zasiadający w Komisji Trójstronnej (Trilateral Commmission) oraz uczestnik Grupy Bilderberg - niezwykle wpływowych organizacji globalistycznych, namiesza na naszej scenie politycznej? Wyjście Andrzeja Olechowskiego z Platformy Obywatelskiej i dołączenie do inicjatywy politycznej Pawła Piskorskiego wywołało duże zainteresowanie mediów, a także spory odzew wśród polityków. Olechowski to człowiek znany w polityce. Należał do grupy trzech liderów - założycieli Platformy Obywatelskiej (oprócz niego Maciej Płażyński - AWS, Donald Tusk - UW). Należy pamiętać, że sama Platforma powstała na bazie dużego poparcia dla Olechowskiego w wyborach prezydenckich w 2000 roku, gdy uzyskał ok. 18 proc. poparcia (drugi wynik po Aleksandrze Kwaśniewskim, a lepszy niż przywódcy AWS Mariana Krzaklewskiego). Można, zatem śmiało nazwać Olechowskiego mianem ojca założyciela PO. Wydaje się jednak, że te fakty nie wyczerpują znaczenia Olechowskiego dla obozu liberalnego. Pamiętać wszak należy, że od tamtego czasu minęło sporo lat, a późniejsza próba zaistnienia Olechowskiego w polityce w czasie wyborów na prezydenta Warszawy (2002 r.) nie przyniosła większych rezultatów. Przegrał totalnie z Lechem Kaczyńskim, a nawet z Markiem Balickim (SLD). Warto dodać, że w międzyczasie pojawiło się inne trio zarządzające PO. Zaliczali się do niego - poza Donaldem Tuskiem - Zyta Gilowska i Jan Rokita. Żadnej z tych postaci nie ma już w Platformie (podobnie jak Macieja Płażyńskiego), co jest rzeczą dość charakterystyczną dla partii wodzowskich, jakie dominują dziś na polskiej scenie politycznej. Donald Tusk rządzi dziś prawie niepodzielnie tym ugrupowaniem. Paweł Piskorski był również znaczącą postacią w PO. Oskarżany o nadużycia w czasie, gdy rządził w Warszawie, został również wyeliminowany z partii. Dziś wraca do gry jako przywódca starego Stronnictwa Demokratycznego. Jest to ugrupowanie mające zerowe poparcie społeczne, ale posiadające spory majątek po czasach komunistycznych. Piskorski wykorzystuje ten fakt w celu zgromadzenia środków na kampanie wyborcze, co przy finansowaniu budżetowym partii establishmentowych (ma ogromne znaczenie. Sprzedaż lokali partyjnych może dać Piskorskiemu spore kwoty na kampanię prezydencką 2010 r., jak i na późniejsze wybory parlamentarne. Zatem połączenie dwóch zmarginalizowanych przez Platformę postaci: Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego, miałoby wprowadzić w politykę polską nowy byt partyjny. A gdy Andrzej Olechowski zostanie ogłoszony przez Piskorskiego kandydatem na prezydenta, gdy w tych wyborach uzyska dobry wynik, niewykluczone, że do tej dwójki dołączą kolejne osoby wyrzucone poza nawias polityki. Jest to możliwe chociażby ze względu na bardzo rozległe kontakty Piskorskiego w strukturach PO. Mówi się nawet, że był on niegdyś głównym monterem tych struktur i utrzymuje ożywione kontakty z ważnymi działaczami Platformy. Gdyby, zatem noga Donaldowi Tuskowi się powinęła, a Olechowski uzyskał poważny wynik - sporo działaczy mogłoby przejść do Stronnictwa Demokratycznego. Pomysł budowania centrowej partii z pewnym odchyleniem lewicowym o tyle ma sens, że architekci polskiej sceny politycznej skonstatowali dość sztywny układ po prawej stronie. Prawo i Sprawiedliwość, przejmując dawny elektorat LPR i częściowo Samoobrony, nie wykazuje zdolności do pozyskania poparcia w centrum sceny politycznej. Po prostu w dużym stopniu można zaryzykować tezę, że elektorat narodowy i liberalny nie sumują się w popieraniu jednego bytu politycznego. Dlatego powołanie nowej partii jest możliwe nie na prawej flance, ale właśnie w centrum. Nie można jednakże zredukować opisywanej powyżej akcji politycznej do działania dwóch frustratów politycznych, którzy w Platformie nie znaleźli dla siebie miejsca. Ostatnie oświadczenie Gromosława Czempińskiego (byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa, funkcjonariusza wywiadu PRL), jakoby on, jako człowiek służb, współtworzył Platformę, świadczy o tym, że akcja przeciwko PO zatacza dość szerokie kręgi. Być może w pewnych środowiskach uznano, że zbyt silna Platforma może w niektórych sytuacjach wymykać się spod kontroli różnorakich międzynarodowych ośrodków decyzyjnych, więc należy ją osłabić. Postać Andrzeja Olechowskiego świadczy o tym, że plan taki mogą mieć kręgi bardzo znaczące. Polityk ten zasiada lub zasiadał w bardzo różnych gremiach biznesowych, ale i w ważnych organizacjach mających znaczenie społeczne i polityczne, m.in. we władzach Fundacji Batorego, Instytutu Spraw Publicznych. Był także członkiem Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego oraz zarządu Komisji Trójstronnej oraz uczestnikiem Grupy Bilderberg - a więc organizacji uznawanych przez wielu jako niezwykle wpływowe w świecie zachodnim, niemal porównywane do quasi rządu światowego. Krajowa kariera Olechowskiego jest równie imponująca. Piastował znaczące stanowiska już w czasach PRL, np. w latach siedemdziesiątych pracował m.in. w sekretariacie Konferencji Narodów Zjednoczonych ds. Handlu i Rozwoju (UNCTAD) w Genewie, w latach osiemdziesiątych był pracownikiem Banku Światowego. W swoim oświadczeniu lustracyjnym przyznał się do współpracy ze służbami specjalnymi PRL (Departament I MSW), właśnie wtedy, gdy pracował w instytucjach międzynarodowych. Olechowski nosił pseudonim "Must", a jego oficerem prowadzącym był gen. Gromosław Czempiński. Związki "Musta" z PRL były też jaskrawo widoczne podczas obrad Okrągłego Stołu. Mało kto wie, że w czasie obrad zasiadał on po stronie rządowej (w zespole do spraw gospodarki i polityki społecznej). Tym większe było zaskoczenie, gdy w 1992 roku Olechowski został powołany przez szefa prawicowego rządu, premiera Jana Olszewskiego, na ministra finansów. W 1993 r. tworzył u boku Lecha Wałęsy Bezpartyjny Blok Wspierania Reform. Pomimo porażki wyborczej w tym samym roku został ministrem spraw zagranicznych w lewicowym rządzie Waldemara Pawlaka (stało się tak na skutek poparcia prezydenta Wałęsy, który na mocy tzw. Małej Konstytucji miał wpływ na obsadę niektórych resortów rządowych). O roli Olechowskiego w wyborach prezydenckich w 2000 r. i przy powołaniu do życia PO już pisałem. Zatem gdy mówimy o Andrzeju Olechowskim, trzeba zdawać sobie sprawę z kontekstu politycznego i międzynarodowego jego działalności. Istnieje przypuszczenie, że decyzja Olechowskiego o opuszczeniu Platformy jest inspirowana lub przynajmniej konsultowana ze środowiskami, z którymi współpracuje lub współpracował. A do tych gremiów należy zaliczyć zarówno środowiska z dawnego PRL, jak i tzw. III Rzeczypospolitej, ale przede wszystkim chodzi tu o niezwykle wpływowe w zachodnim świecie liberalnym organizacje ponadnarodowe. Zatem uderzenie w PO następuje z kierunku centrolewicowego, być może w pewnym stopniu bliskiego środowisku medialnemu "Gazety Wyborczej". Oczywiście trudno tej inicjatywie wróżyć wielki sukces, np. w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, nie należy jednak wykluczyć, że uda się powołać do życia partię zdolną funkcjonować na scenie politycznej pomiędzy PO a SLD. Zaistnienie takiej partii przesuwałoby polską scenę polityczną w lewicowym kierunku, w wymiarze międzynarodowym jeszcze bardziej zdefiniowanym jako kierunek globalistyczny i prounijny. Dr Mieczysław Ryba

Nienawiść jest dobra na wszystko Jak to się wszystko zmienia w zależności od etapu! Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak to komuniści wychwalali pod niebiosa tak zwaną nienawiść klasową. Wielu doświadczyło zresztą tej nienawiści na własnej skórze. Nienawiść klasowa, jak pamiętamy, polegała na dostarczeniu "naukowego" - jakżeby inaczej - uzasadnienia dla rabunku cudzej własności. Sławny teoretyk i praktyk komunistycznego ludobójstwa Włodzimierz Iljicz Uljanow "Lenin", podobnie jak kolejny sławny teoretyk i praktyk komunistycznego ludobójstwa Lejba Bronstein "Trocki", ekscytowanie "nienawiści klasowej" w tak zwanych masach ludowych uważali za istotny warunek powodzenia komunistycznej rewolucji, która polegała na radykalnej zmianie stosunków własnościowych, czyli zagrabieniu mienia cudzego. Terror był konsekwencją rabunku, bo wiadomo, że niektórzy ludzie swojej własności bronią, więc na wszelki wypadek trzeba było wszystkich przestraszyć tak, żeby do szczęścia wystarczało im, że są żywi i zdrowi. Oczywiście podbechtany lud nie zdawał sobie sprawy, że zakwestionowanie prawa własności obala ostatnią barierę chroniącą ludzi przed samowolą władzy, no a potem było już za późno i na przykład rosyjscy chłopi, którzy poddając się "nienawiści klasowej" w 1917 i 1918 roku, rabowali dwory i mordowali ziemian w 1933 roku, jako otoczeni powszechną nienawiścią sowieckich ludzi "kułacy", konali z głodu we wsiach otoczonych kordonami wojsk NKWD. Nawiasem mówiąc, młodzi komuniści w Polsce, jak np. syn działaczki proaborcyjnej pani Wandy oraz filozofa i astrologa (!) Floriana Nowickiego, wnuk komunisty i masona Andrzeja Nowickiego, również dzisiaj uważają, że było to słuszne, pożyteczne i uzasadnione. Przypadek Michała Nowickiego pokazuje, że krytycy Cezarego Lombroso utrzymującego, iż skłonności zbrodnicze można dziedziczyć po przodkach, mogą nie mieć racji. Zresztą mniejsza już o, Lombroso, bo ważniejsze jest, że "nienawiść klasowa" nadal jest tolerowana, w odróżnieniu - dajmy na to - od nienawiści rasowej, która tolerowana nie jest. Dlaczego mordowanie ziemian, kupców czy księży ma być bardziej moralne od mordowania, dajmy na to, Żydów - trudno zgadnąć? Zwracam na to uwagę, dlatego że reprezentanci środowisk, które w swoim czasie nie tylko głosiły chwałę "nienawiści klasowej", ale nawet się na niej dorobiły (mówię oczywiście o tak zwanej lewicy laickiej oraz razwiedce), grabiąc przedstawicieli niewłaściwych klas, dzisiaj jednym susem wskoczyli do pierwszego szeregu bojowników przeciwko "nienawiści", a konkretnie przeciwko "językowi nienawiści", oskarżając o posługiwanie się nim swoich ideologicznych i politycznych przeciwników, a przede wszystkim Kościół katolicki. Widzimy, że mimo sławnej transformacji ustrojowej "lewica laicka" po staremu walczy z Kościołem, dostosowując tylko swoją propagandę wojenną do potrzeb zmieniającego się etapu. Na obecnym, bowiem etapie "lewica laicka" pragnie utrwalić swoje polityczne panowanie poprzez zlikwidowanie wolności słowa pod pretekstem walki z "językiem nienawiści" oraz różnymi tak zwanymi kłamstwami: oświęcimskim, klimatycznym, transformacyjnym i tak dalej. Krótko mówiąc, pragnie przywrócić sytuację, że kiedy jeden człowiek chciałby coś powiedzieć drugiemu człowiekowi, to będzie musiał uzyskać na to pozwolenie od trzeciego człowieka - oczywiście sprawującego władzę polityczną. A ponieważ, tak jak kiedyś masom chłopskim, rolę proletariatu zastępczego "lewica laicka" powierzyła na tym etapie sodomitom, czyli agresywnym homoseksualistom, próbuje przeforsować penalizację tak zwanej homofobii, czyli zabronić pod groźbą kary wszelkiej krytyki sodomitów. Jest to zgodne z wytycznymi wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych, która najwyraźniej koordynuje walkę z wolnościami obywatelskimi w skali całej Europy. Z ubolewaniem odnotowuję, że do tej inicjatywy przyłączył się ostatnio pan dr Janusz Kochanowski, najwyraźniej lekkomyślnie obrany przez PiS, LPR i Samoobronę na urząd rzecznika praw obywatelskich. Szanowny Panie Doktorze! Czy Pan aby naprawdę dobrze się czuje przy tych nawałnicach? SM

Lewe buty na prawidła! Mój Anty-Kolega z lewej pisze, oczywiście, jak lewicowiec, - czyli jeden z tych, co mają dwie lewe ręce, robią interesy na lewo, a po śmierci znajdą się po lewicy Pana Boga. Skoro ma dwie lewe ręce, to nic dziwnego, że i felietony pisane są lewą ręką… Jest to zresztą przypadłość na Lewicy powszechna. Niedawno czytałem w „NIE” artykuł p.Henryka Schulza, - który zresztą często pisze niegłupio. W tym jednak tekście napisał masę bzdur - np., że trzeba podnieść podatek najbogatszym - najlepiej do 50%…

Lewy umysł nie jest w stanie zrozumieć kilku rzeczy. Np. tego, że ludzie bardzo bogaci na ogół już nie pracują; w każdym razie nie zabijają się specjalnie dla zysku, - bo nie muszą. Kto ma w piwnicy 10 ton złota, to nie płaci od tego żadnego podatku? Co ciekawsze:, kto kupił 10 ton złota półtorej roku temu, temu przyrosło z niczego, 40% - od których też podatku nie zapłaci? Natomiast podatek zapłaci ten, kto bardzo chce być bogaty, a ma niezłą kiepełe i haruje jak wół. Może mieć zero oszczędności - a i tak państwo będzie mu rabowało połowę tego, co zarabia. Bogaty się z tego cieszy, - bo nie będzie miał konkurenta przy zakupie domów czy podrywaniu dziewczyn. Czy to jest sprawiedliwe? Na szczęście i ci podatku na ogół nie płacą, - czemu służą rozmaite schrony podatkowe. Doradca podatkowy w Warszawie bierze za godzinę pracy 2000 zł - ale warto mu płacić, jeśli zamiast 2 milionów zł podatku zapłaci się 20 000 zł. Czego ubocznym efektem jest, że najzdolniejsi ludzie nie idą na politechnikę, tylko na prawo - i zamiast rakiet międzykontynentalnych konstruują genialne systemy unikania podatków? Gdzie konstruktor rakiety zarobi 2 000 zł za godzinę? To wszystko jest banałem. Nowością jest to, że Autor zachęcając „Rząd” do wprowadzenia takiego podatku pisze, że przecież wprowadziła go w Niemczech RFN!!! Zapomina przy tym o „drobiazgu”:, że w Polsce, gdzie III, RP go nie wprowadziła, mamy jednak lekki wzrost gospodarczy - a w  Niemczech: minus 6%. Trzeba być idiotą, by naśladować osławioną Deutsche Wirtschaft, pośmiewisko całego świata… Z dwojga złego już lepiej naśladować JE Aleksandra Łukaszenkę… Wracając do Anty-Kolegi z Lewej: robi On dokładnie ten sam błąd. W felietonie „Polska jako lider” wyśmiewa „Rząd” za to, że ten nie walczy z Kryziem - a jeśli walczy, to polega to na uchwaleniu dwóch jakichś pakietów, które „nie działają”. A należy walczyć z Kryziem śmielej, jeszcze śmielej! Tymczasem obecny Kryzio na Zachodzie nieustannie się pogłębia - właśnie, dlatego, że tamtejsze „programy pomocowe” działają. „Walka z Kryziem” na Zachodzie polega na tym, że dopłaca się do kulawych kacząt, - czyli firm, którym grozi upadek, bo są niewydajne. A skąd bierze się te pieniądze? Z  opodatkowania reszty - a więc tych, którzy są wydajni! W efekcie im intensywniej rządy „walczą z Kryziem”, tym bardziej Kryzio rośnie, bo pieniądze trafiają do gorszych gospodarzy. P. Marek Borowski domaga się, by ułatwić ludziom otrzymywanie gwarancyj państwowych. Otóż ja zdecydowanie protestuję!! Pan Jan Kowalski prowadzi firmę „JanKow”. Stara się o kredyt. Bank ma interes, by pieniądze pożyczać, - bo z tego żyje - jednak uważa, że „JanKow” to firma mało wiarygodna. I nie pożycza. Dlaczego teraz „Rząd” miałby firmie „JanKow” dać gwarancję? Urzędnik państwowy ma lepsze informacje od banku? Wolne żarty! Urzędnik państwowy da gwarancję, bo dostanie łapówkę - albo po znajomości, albo z powodów politycznych…a potem „JanKow” zbankrutuje - i my, podatnicy, będziemy musieli te pieniądze oddać… Poręczyliśmy przecież - to znaczy: ONI za nas poręczyli! Kategorycznie domagam się, by „Rząd” nie poręczał w moim imieniu nikomu i nic! P. Leszek Balcerowicz, który po spadnięciu ze stołka wyraźnie mądrzeje, na jednym z wykładów powiedział: „Własność państwowa równa się Włoszczowa”. E, tam „Włoszczowa”. A Stocznia w Gdyni? W Gdańsku? W Szczecinie? A afera „EURO 2012”… nie słyszeliście o niej Państwo? Usłyszycie w 2013… JKM

Najczystsza forma faszyzmu (rozumianego w sensie potocznym; przepraszam faszystów za to uproszczenie) Znalazłem ją na blogu:

Korwin w pasy i brązowe oko księdza Jeju, to chyba najstarszy korwinistyczny flejm świata, ale nie mogę sobie odpuścić uwiecznienia tego biednego brodatego psychola zawracającego dupę Trybunałowi Konstytucyjnemu. Argument za obowiązkowym zapinaniem pasów i sankcjami za pasy niezapięte mam od lat jeden: skoro wciąż istnieją idioci, którzy pasów nie zapinają dobrowolnie, to trzeba ich przymusić. Ale pasy to tylko jeden sposób na poprawę bezpieczeństwa jazdy. Drugi - to nie zadzierać z pedałami. Ks. dr (chyba nie ma śmieszniejszej zbitki słów jak ksiądz doktor) Dariusz Oko, autor mitycznego homofobicznego epizodu Wyborczej (here's to you, Bart), jak można przeczytać w witrynie Dziennik.pl (obok hot newsa o zapładniającym basenie), padł omalże ofiarą spisku pedałów, którzy esbeckimi metodami uszkodzili mu samochód. Na rower, księże doktorze, na rower, tam najwyżej spadnie łańcuch - albo odpadnie pedał, gdy dopadnie pedał. Mrwisniewski Blogger napisał tam (dosłownie): Argument za obowiązkowym zapinaniem pasów i sankcjami za pasy niezapięte mam od lat jeden: skoro wciąż istnieją idioci, którzy pasów nie zapinają dobrowolnie, to trzeba ich przymusić. Co, oczywiście, jest też decydującym argumentem za ustawowym nakazem chodzenia w ciepłej odzieży, zdrowym obuwiu, mycia zębów itp. - pod groźbą mandatu 100 zł. W dyskusji, która się pod tym wpisem rozwinęła, większość przyznaje rację autorowi tego znakomitego argumentu. Co jednak znacznie bardziej charakterystyczne: NIKT nie poruszył kwestii naruszenia ZASADY „Chcącemu nie dzieje się krzywda” - i NIKT nie zakwestionował ZASADY powszechnego przymusowego ubezpieczenia?! Cywilizacja europejska, oparta na prawie rzymskim, już w powszechnej świadomości nie istnieje. Homo sovieticus - to model dla ponad 90% społeczeństwa. Karol Marx miał rację: wystarczy wprowadzić d***krację, a ludzie większością głosów dobrowolnie wybiorą socjalizm. To na prywatnym blogu. Znacznie gorzej jest na stronie nieboszczyka „DZIENNIK”a gdzie wszystkie (bez chyba jednego) komentarze sprowadzają się do wyzywania mnie od czubków. Muszę wyciągnąć z tego konsekwencje. "Nakaz zapięcia pasów to faszyzm" "Przepis nakazujący zapinanie pasów nie jest sprzeczny z konstytucją" - orzekł Trybunał Konstytucyjny. "Ten wyrok idzie w kierunku myślenia neoeuropejskiego" - ocenił Janusz Korwin-Mikke w rozmowie z DZIENNIKIEM. "Zresztą nie ma się, co dziwić. Przy dzisiejszym poziomie faszyzacji Europy Hitler był liberałem" - podsumował. Janusz Korwim-Mikke jest zagorzałym przeciwnikiem nakazu zapinania pasów w samochodzie. "Ten przepis robi z nas krowy" - powiedział DZIENNIKOWI. Dlaczego? "Krowę na pastwisku przywiązuje się do czegoś, żeby nie mogła odejść za daleko i zrobić sobie krzywdy. To samo robią z nami" - tłumaczył. "Nie można twierdzić, że zadbanie o własne bezpieczeństwo poprzez założenie pasów bezpieczeństwa narusza przyrodzoną, niezbywalną godność" - orzekli dziś sędziowie TK. W uzasadnieniu podkreślili fakt, że wprowadzenie pasów bezpieczeństwa zmniejsza liczbę obrażeń w wypadkach drogowych. TK zajmował się sprawą nakazu zapinania pasów na wniosek Felicjana G. (nie chicał podać nazwiska) Jego zdaniem, artykuł 39 prawa o ruchu drogowym jest niezgodny z konstytucją, a obowiązek używania pasów jest sprzeczny z zasadą poszanowania i ochrony przez władzę publiczną godności człowieka, bo zmusza obywateli do działania pod przymusem. Dwie zabawne wypowiedzi w sprawie pasów To nie z mojego portalu ani z tego blogu - przeglądałem wiele innych... {Bodek} napisał: Jak ktoś jedzie ze mną w moim samochodzie to ma obowiązek zapięcia pasów, bo to jest mój samochód i ja ustalam jakie zasady w nim panują. A zasady są zgodne z Kodeksem Drogowym. Nie pozwalam także na palenie papierosów oraz słuchanie radia.Jeżeli z kimś podróżuje to sam zapinam pasy i zwracam uwagę, jeżeli kierowca nie zapina pasów, bo w razie wypadku to on stanowi dla mnie zagrożenie.Pierwsze dwa zdania są w porządku: {Bodek} nie ma obowiązku przewożenia nikogo, - więc ma prawo ustalać takie zasady, jakie chce. Trzecie zdanie ma dokładnie odwrotne uzasadnienie... Gdyby wymyślić Niemal Absolutnie Bezpieczny Samochód (przy 200 km/h walę w mur - i prawie nic się nie dzieje) to oczywiście skończyłoby się bezpieczeństwo na drogach. Połowa kierowców jeździłaby jak na wesołym miasteczku. Tylko obawa przed wymierzoną na miejscu karą śmierci zmusza ludzi do przestrzegania tak pożytecznych przepisów, jak np. zasady pierwszeństwa...

Pasy zwiększają bezpieczeństwo - a więc kierowca tam, gdzie bez pasów jeździłby 70 km/h, w pasach pojedzie - 80 km/h? Z taką szybkością, przy której poziom bezpieczeństwa jest taki sam, jak przy 70 km/h bez pasów. Dlatego kierowca w pasach zwiększa zagrożenie dla swoich pasażerów - i dla przechodniów i dla innych kierowców. Właśnie, dlatego po wprowadzeniu obowiązku jazdy w pasach liczba wypadków śmiertelnych wzrosła. Co w swoim przemówieniu w Sejmie przewidziałem? Co bardzo rozbawiło PT Wybrańców Narodu. Po roku nikt mnie nie przeprosił... {bakuj} napisał: (do {Onlinemaster}): Zapomniałeś o tym, że wielkie korporacje wolnego rynku wymyśliły pasy bezpieczeństwa i montują je w każdym samochodzie, przez co podnoszą cenę każdego egzemplarza. Przecież jakby nie montowali, to obowiązku by nie było. A co do bezpieczeństwa: Widział ktoś kiedyś kierowcę rajdowego jadącego bez pasów?

To pierwsze to oczywisty nonsens. Nikt nie produkował kolczyków dla krów dopóki nie wprowadzono obowiązku kolczykowania... Natomiast jest możliwe, że producenci pasów dali w łapę posłom, by ci wprowadzili taki obowiązek, - ale to inna sprawa. Co do zdania ostatniego: jestem absolutnie pewien, że na rajdach i wyścigach pasy (i to naprawdę ratujące przy zderzeniach - a nie jak to barachło) są obowiązkowe - z powodów ubezpieczeniowych: to organizator płaci?.. Jednak na wyścigach kierowca i tak jedzie na maksymalnym ryzyku, - więc pasy raczej nie powodują zwiększenia zagrożenia. Chociaż... Sądzę, że na eksperymentalnym wyścigu bez pasów szybkości byłyby niższe... Ktoś chce się założyć? JKM

Dziesięć argumentów przeciw Dla zdrowego rozumu akceptacja homoseksualizmu jest nie do przyjęcia - twierdzi. Od dłuższego czasu jesteśmy w Polsce świadkami oraz celem promocji homoseksualizmu. Prowadzi się swoistą politykę faktów dokonanych, usiłując stworzyć wrażenie, jakoby sprawa była już przesądzona. Uczciwość intelektualna wymaga jednak dopuszczenia głosów przeciwnych. Trzeba, więc przypomnieć przynajmniej niektóre podstawowe argumenty rozumu i wiary przeciwko homoseksualizmowi, trzeba jasno i stanowczo stwierdzić, że homoseksualizm czynny i chrześcijaństwo (podobnie jak inne wielkie religie) są nie do pogodzenia, że wybierając jedno, odrzucamy zarazem drugie. Tu jest radykalne albo-albo, tu kompromis nie jest możliwy, a np. pojęcie "chrześcijańskiego homoseksualizmu" ma tyle samo sensu, co pojęcie drewnianego żelaza lub kwadratowego koła.

1. Dla zdrowego rozumu akceptacja homoseksualizmu jest oczywiście nie do przyjęcia. Jednak człowiek, jeśli się uprze, może do końca życia bronić dowolnego absurdu, kiedy się, więc słyszy kolejny, trzeba się skupić nie tyle na nim, ile na analizie osobowości tego, kto go głosi, na zastanowieniu się, na czym polega i skąd pochodzi błąd rozumu, który wybiera coś takiego. Można zwykle odkryć, jakie negatywne uwarunkowania są u jego źródeł, jakie traumy dzieciństwa, jakie wpływy mentalności społeczeństwa konsumpcyjnego, jakie resentymenty, iluzje, mechanizmy racjonalizacji i samookłamywania. Zwykle potwierdza się żelazna reguła: apologia dewiacji wynika z niej samej albo z innej. Rozum powinien dostrzec, na czym polega sens i wartość seksualności człowieka. W tak potężnym dynamizmie, który tak dogłębnie określa każdą i każdego z nas, w istotny sposób wyraża się nasze podobieństwo do Boga, ma on prowadzić do wspólnoty najgłębszej miłości będącej odbiciem miłości Osób Trójcy, ma owocować dzieckiem, szczytowym dobrem i szczęściem. W zamyśle Boga małżeństwo ma być obrazem Jego miłości, ma być przedsionkiem nieba. Człowiek może jednak popsuć wszystko, nawet to, co najpiękniejsze. Dar domaga się dyscypliny.

2. Mało jest rzeczy w Biblii, które są tak jednoznacznie potępione. W Księdze Rodzaju czytamy: Skarga na Sodomę i Gomorę głośno się rozlega, bo występki ich mieszkańców są bardzo ciężkie (Rdz 18, 20). Z tych występków dowiadujemy się właściwie tylko o jednym, o homoseksualizmie: widocznie dla Boga jest on szczególnie ciężki i odrażający. Kiedy Lot gości u siebie dwóch obcych, pod jego dom podchodzą starzy oraz młodzi mieszkańcy Sodomy i mówią do niego: Wyprowadź ich do nas, abyśmy mogli z nimi poswawolić? (Rdz 19, 5). Na jego błagania odpowiadają groźbami i przemocą. Czara się przepełnia, na drugi dzień Sodoma i Gomora zostają unicestwione, ocalony zostaje tylko jeden jedyny sprawiedliwy - Lot i jego rodzina. To od tego wydarzenia bierze się wyrażenie Sodoma i Gomora na określenie skrajnego ludzkiego rozpasania i zaślepienia moralnego. Niezależnie od użytego tu gatunku literackiego wymowa tej przypowieści jest jasna. Św. Paweł wyraźnie mówi, że homoseksualiści, podobnie jak inni grzesznicy, którzy nie chcą się nawrócić, ryzykują potępienie: Nie łudźcie się! Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwięźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą (...) nie odziedziczą królestwa Bożego (1 Kor 6, 9n). Dla św. Pawła jednym z podstawowych znaków, jak głęboko człowiek upadł, jak bardzo sam sobie zaprzecza, jak daleko odszedł od Boga, jest właśnie homoseksualizm (Rz 1, 18-32). Znana jest mu też ich propaganda drwiąca w twarz Bogu: Oni to, mimo że dobrze znają wyrok Boży, iż ci, którzy się takich czynów dopuszczają, winni są śmierci, nie tylko je popełniają, ale nadto chwalą tych, którzy to czynią (tamże 1, 32). Podobne słowa znajdujemy w Liście do Tymoteusza 1, 3-11 oraz Księdze Kapłańskiej 18, 19-23. Tak zdecydowane podeptanie zamysłu Bożego, zanegowanie naturalnej komplementarności mężczyzny i kobiety, musi na wielu polach dogłębnie ranić i niszczyć człowieka, musi z czasem przynosić katastrofalne skutki. Dla Kościoła nieodwołalne znaczenie ma nauka głoszona zawsze i powszechnie. Taką jest potępienie homoseksualizmu, które Jan Paweł II powtarzał wielokrotnie - osobiście i poprzez dokumenty urzędów Stolicy Apostolskiej. Znajdujemy je w Katechizmie Kościoła Katolickiego, punkty 2357-2359, 2396. Rozróżnia się tam, że sama (niezawiniona przecież) skłonność homoseksualisty nie jest grzechem, lecz próbą, wyzwaniem, z którym musi on się zmagać, podobnie jak każdy inny człowiek codziennie musi walczyć ze złymi tendencjami, które odkrywa w sobie. Grzechem jest dopiero uleganie chorej skłonności. Nawołuje się do pomagania homoseksualistom w walce ze sobą, do otoczenia ich szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Najbardziej znana i uznana święta współczesna, bł. Matka Teresa z Kalkuty, stwierdza: Musimy żyć odpowiednio do planu, według którego zostaliśmy stworzeni: homoseksualizm nie jest naturalny. Co znaczą dla nas jeszcze te najwyższe autorytety moralne? Kogo wybieramy, komu mówimy "tak", a komu "nie"?

3. Nie przekonują "racje" przytaczane za homoseksualizmem. Dla koniecznej skrótowości spróbujmy zbiorczej argumentacji per absurdum i advocatus diaboli. Czy można wskazać wiele "racji", które (rzekomo) przemawiają za homoseksualizmem, a nie przemawiają zarazem za seksem zbiorowym, erotomanią, nimfomanią, prostytucją, kazirodztwem, sadyzmem, masochizmem, masturbacją, pedofilią, zoofilią, nekrofilią, pornografią i fetyszyzmem? Czy każdy z tych sposobów postępowania powinien cieszyć się w miarę możliwości podobnymi prawami jak małżeństwo? A jeśli nie, to, który i dlaczego? I którym z tych "mniejszości seksualnych" powinno się przyznać "prawo do przestrzeni publicznej", do marszów oraz parad z "partnerami", a którym nie? Czy dla zwolenników homoseksualizmu istnieje coś takiego jak dewiacja seksualna i jeśli tak, to, jaka jest jej definicja i co oraz dlaczego jest nią objęte? Homoseksualistom nie brakuje dzisiaj praw, nie są prześladowani. Istniejące regulacje prawne pozwalają w pełni na zabezpieczenie ich interesów, a nie mogą im przecież przysługiwać udogodnienia, które małżonkowie mają ze względu na wielki trud i koszty wychowania dzieci. Geje i lesbijki mają swoje kluby, organizacje, pisma, wpływy i lobby. Zagrożone są natomiast, także przez nich, rodziny, małżeństwa, dzieci i młodzież. Homoseksualiści pilnie potrzebują nie przywilejów prawnych, ale duchowego wyzwolenia i dobrych terapeutów.

4. Spośród argumentów za homoseksualizmem często wysuwany jest ten, iż - zgodnie z prawdą - niektóre związki homoseksualne są bardziej udane niż niektóre małżeństwa. Argument błędny. Ważniejsza od poszczególnych przypadków jest całość, możliwie wszystkie przypadki. Powszechnie wiadomo, że związki homoseksualne przeciętnie są o wiele mniej udane, są uboższe emocjonalnie, moralnie i religijnie. Homoseksualiści o wiele częściej zmieniają partnerów oraz częściej dopuszczają się uwiedzeń i pedofilii, częściej chorują na choroby weneryczne. Ponadproporcjonalnie w stosunku do swej liczby przyczynili się do wybuchu epidemii AIDS. W ich środowisku jest wyraźnie więcej (proporcjonalnie do liczby) przestępstw i nawet zbrodni na tle seksualnym. Niezależnie też od tego, jak udane lub nieudane jest ich partnerstwo, trudno oczekiwać od nich dzieci, bez których nie mamy przyszłości. Propaganda głosząca, że ich związki są równie dobre jak małżeństwa, bardzo przypomina propagandę wmawiającą nam przez tyle lat, że ustrój socjalistyczny przewyższa kapitalistyczny, a w Związku Radzieckim ludziom żyje się lepiej niż w Stanach Zjednoczonych. Podobnie trzeba się na nią uodpornić.

5. Geneza tego zjawiska jest dość znana. Naukowcom nie udało się znaleźć genów homoseksualizmu, a nawet gdyby istniały, nie byłyby wystarczającym usprawiedliwieniem, bo nie wszystkie geny są dobre. W młodości jego przyczyną bywa uwiedzenie albo prostytucja, albo "spróbowanie" z głupoty. W dzieciństwie kluczową przyczyną są patologiczne relacje z rodzicami i wynikające z nich najgłębsze zranienia homoseksualne. W przypadku chłopca najczęstszym powodem jest poczucie odrzucenia przez zimnego, obojętnego albo nawet opresyjnego ojca. Wtedy szuka go w innym mężczyźnie. Źródłem bywa też brak akceptacji płci dziecka przez rodziców. Różne czynniki mogą być poważnymi okolicznościami łagodzącymi, w dużym stopniu nawet całkowicie mogą uniewinnić homoseksualistę, ale też wcale nie muszą. O ile jednak, pomimo wszystkich negatywnych uwarunkowań, człowiek pozostaje wolny, o tyle jest odpowiedzialny za swoje wybory. Co jest wynikiem determinacji, a co wolności, to wie tylko Najwyższy, tego dowiemy się dopiero na Sądzie Ostatecznym, dlatego nikogo nie wolno osądzać co do jego osobistej zasługi i winy, bo po prostu nigdy nie mamy koniecznej do tego wiedzy. Zawsze więc musimy powiedzieć (choćby po to, by ostrzec młodzież), że homoseksualizm czynny jest złem, jest chorobą lub grzechem, ale nigdy nie wolno nam powiedzieć, że jest osobistą winą homoseksualisty. Najważniejszym zadaniem tutaj, na ziemi, jest starać się, po pierwsze, o absolutną wierność naszemu sumieniu i po drugie, o absolutną otwartość na jego korektę - tylko z tego możemy być i będziemy sądzeni, bo tylko to od nas zależy. Homoseksualizm jest też czymś wytłumaczalnym w horyzoncie społecznym, jest po prostu jednym z wielu trapiących nas schorzeń. Jak ciało jest zagrożone przez setki różnych chorób, tak samo i duch; choroba ciała jest też często obrazem i konsekwencją słabości, choroby ducha? Palenie papierosów albo permanentne przejadanie się są szkodliwe. Pomimo to 70 proc. dorosłych pali, a 80 proc. ma nadwagę, czasami niepokojąco dużą. Lekarze ostrzegają, że około 50 proc. naszych chorób (a więc też 50 proc. operacji, pobytów w szpitalu, bólu, kosztów...) jest skutkiem naszego nieumiarkowania, naszych nałogów, poprzez które samych siebie zabijamy na raty. Czy można, więc się dziwić, że jeśli tak często jesteśmy zbyt słabi, aby zachować elementarne zasady zdrowego życia, (chociaż zdrowie jest dla nas tak ważne), to podobnie często nie będziemy zachowywać elementarnych zasad zdrowej seksualności? Na świecie jest (około, mniej więcej) 1 proc. pedofilów, 3 proc. schizofreników, 4 proc. homoseksualistów i 5 proc. alkoholików. Trzeba zrobić dla nich wszystko, co możliwe, ale czy dla poprawy ich samopoczucia trzeba uznać, że postrzegają świat i zachowuję się zupełnie prawidłowo? Czy pozostałych należy, zatem uznać za nienormalnych?

6. Ofensywę homoseksualizmu trzeba widzieć w szerszym kontekście ogólnej dekadencji, jako element procesów negatywnej dechrystianizacji, laicyzacji i ateizacji społeczeństwa konsumpcyjnego. W sytuacji szczególnego dobrobytu, nadobfitości dóbr nierzadko z tą mnogością sobie nie radzimy (por. np. schyłkowy Rzym albo późne Bizancjum). Takiej obfitości dóbr jak dzisiaj nigdy nie było. Za często ulegamy złudzeniu, że sens życia polega na nieograniczonej konsumpcji. Także seksualność (a właściwie seksualności człowieka) degraduje się do towaru, który zawsze musi być pod ręką. Pornografia jest do kupienia w każdym kiosku, przelewa się od niej w internecie. Coraz częściej systematycznie oglądają ją dzieci ze szkoły podstawowej, druzgocąc swoją psychikę być może już na zawsze. W coraz bardziej gęstej sieci agencji towarzyskich tak łatwo można kupić sobie ciało. Spora część kobiet tam przebywających (miliony w skali kontynentu) jest zmuszana do tego procederu na drodze przemocy, czyni się z nich seksualne niewolnice, tak więc sutenerzy pospołu z klientami codziennie, wielokrotnie dopuszczają się na nich zbrodni - i to w każdym europejskim mieście, w XXI wieku, o kilka ulic od nas. Kto upomina się o tę "mniejszość"? - Podobnie jak o chłopców, którzy prostytuują się dla gejów? Intensywnie deprawuje się dzieci i młodzież, by na ich nieszczęściu zarobić. W Polsce dorastają już kolejne pokolenia wychowane na pismach w rodzaju Popcorn i Bravo Girls, gdzie przekonuje się dzieci, iż są nienormalne, jeśli w wieku lat 15 nie rozpoczęły jeszcze życia seksualnego. W takiej atmosferze seks musi być zawsze dostępny, a dłuższe samoopanowanie jest czymś wprost niewyobrażalnym. Jeżeli ktoś nie potrafi żyć heteroseksualnie, to oczywiście może tak jak homoseksualiści, każdy przecież ma "święte" prawo do "miłości" - jakiej i kiedy chce. To jest empiryczne niejako potwierdzenie fundamentalnej chrześcijańskiej prawdy o głębokiej duchowej biedzie człowieka, o której pisali też tacy myśliciele, jak Pascal, Kierkegaard, Nietzsche czy Weil.

7. Kościół głosi, że ziemski etap naszej drogi nie jest nam dany do przeżycia maksimum przyjemności, ale do czynienia maksimum dobra, z którego, przy okazji niejako, wynika maksimum szczęścia (a więc i przyjemności). Erotyka jest ważną i piękną formą miłowania, ale nie jedyną i nie najważniejszą. Np. czymś jeszcze większym jest cierpieć, walczyć i nawet zginąć w obronie kochanej osoby. Seks nie "musi być zawsze". Życie bywa niekiedy bardzo trudne, bywa śmiertelną walką o siebie i o innych. Żona, mąż, ksiądz też miewają niekiedy silną pokusę, by np. cudzołożyć. A jakie pokusy ma pedofil! Wszyscy jednak, którzy im ulegają, doprowadzają do (duchowej przynajmniej) katastrofy. Jeśli zwyciężają, szybciej, niż myśleli, doznają szczęścia czystego sumienia, bliskości Pana. To samo dotyczy homoseksualistów. Nigdzie i nikt nie jest zwolniony z podstawowych praw istnienia i etyki. Najwyższy, który stworzył kogoś tak cudownego, tak pięknego jak kobieta, jak mężczyzna, coś tak pięknego jak miłość małżeńska i rodzinna, jak On sam, musi być piękny i dobry. Jak warto Mu zaufać, kiedy razem z darem podaje zasady cieszenia się nim, kiedy mówi, że nieraz trzeba z niego zrezygnować na czas jakiś lub na zawsze - dla wypełnienia innych zadań, dla bardziej bezpośredniego związku z Sobą już tutaj, na ziemi. Ta droga może prowadzić na rzadko osiągane szczyty człowieczeństwa - jak papieża, jak Matkę Teresę.

8. Homoseksualizm jest tylko jednym z elementów osobowości i może się łączyć z wieloma nawet bardzo pozytywnymi cechami. Każdy człowiek jest w stanie być przedziwnym połączeniem światła i ciemności, wielkości i małości, mocy i słabości, mądrości i głupoty, świętości i grzechu - w niewyobrażalnych wprost kombinacjach! Homoseksualiści pod pewnymi względami mogą wiele osiągać, mogą być np. wybitnymi artystami. Być może dlatego właśnie tak często koncentrują się na sferze estetycznej, bo wiedzą, co się dzieje z nimi w sferze etycznej. Zawsze zachowują jednak nieskończoną godność osoby i dziecka Bożego. Również, dlatego trzeba ich szanować i  tolerować. W niczym nie zmienia to oceny ich postępowania. Nawet gdyby nie 5 proc., ale 100 proc. ludzi było alkoholikami, ani o jotę nie zmniejszyłoby to zgubności alkoholizmu, a nawet, przez kumulację skutków, zwiększyłoby ją. Ponieważ z tyloma problemami sobie nie radzimy, ponieważ eliminacja grzechu nieraz nieuchronnie oznaczałaby eliminację także i samego grzesznika, musimy w sobie i innych tolerować wiele rzeczy, które w oczywisty sposób są złe, samobójcze, ale nie wolno w żaden sposób ich propagować. Tolerujemy zło, bo nie jesteśmy w stanie go usunąć, ale nie po to, żeby ono jeszcze bardziej się rozprzestrzeniało.

9. Nie powinien dziwić fakt, że poza samymi homoseksualistami są osoby popierające ich wybory. Ileż to już razy nawet większość była w błędzie, negując przy tym zupełnie Boga i Kościół. Czego to nie przegłosowano, nawet jednogłośnie, w naszym Sejmie w czasach sowieckiego zniewolenia - i to nieraz w imię nowych, "naukowych" teorii? Nie wszystko, co się mieni nauką, jest nią naprawdę, i nie każde "nowe" zjawisko w społeczeństwie oznacza postęp. "Nowe" i "inne" bywają także zmutowane wirusy starych chorób i jakże one dopiero mogą być niebezpieczne, jak szybko potrafią się mnożyć! Ile to razy Kościół w konfrontacji z antychrześcijaństwem (a szczególnie totalitaryzmem) wydawał się już ostatecznie przegrany i skazany na zagładę.

10. Co robić jednak, kiedy nawet ludzie dobrze nam znani i bliscy kroczą tą drogą donikąd, drogą śmierci, i będą dalej tak iść głusi na wszelkie argumenty? Im bardziej ludzie są zagubieni, tym więcej potrzebują zrozumienia, miłości i miłosierdzia, a przede wszystkim pomocy. Wskutek swoich czynów bardzo nieraz cierpią i czasem już tu, na ziemi, odczuwają przedsmak piekła. Wstrząsające są świadectwa homoseksualistów, którym udało się wyrwać z tego kręgu. Na największych nawet bezdrożach w gruncie rzeczy ciągle jak my wszyscy szukają tylko jednego - nieskończonej Miłości. I to poszukiwanie może ich jeszcze nawrócić, ocalić. Wielu spośród nich jeszcze walczy ze sobą i swoim otoczeniem - o siebie. Wielu to się udaje, wielu może się jeszcze uratować. Przede wszystkim Najwyższy może i chce uratować każdego, ale bynajmniej nie zagwarantował nam, że na pewno uczyni to także wbrew naszej woli. Pomimo wszystko, a raczej ze względu na wszystko, trzeba zachować i rozwijać fascynację życiem, mobilizować wszystkie siły ducha. Im lepiej, piękniej się żyje, tym bardziej jest się przekonującym, tym bardziej można pomóc innym. *Ks. Dariusz Oko (ur. w 1960 r.) jest doktorem filozofii i teologii, pracownikiem Wydziału Filozofii Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie
Polemika O homoseksualistach inaczej Ks. Michał Czajkowski: - Już mnie kiedyś dziennikarz z twojej gazety pytał, dlaczego uczestniczę czasem w spotkaniach warszawskiej grupy gejów chrześcijan. Odpowiedziałem:, bo jestem księdzem, a ponadto, dlatego, że inni duszpasterze nie przyjmują ich zaproszeń. Czy możemy kogokolwiek wykluczać z naszej troski duszpasterskiej?... Cieszę się, że jednak istnieje w Polsce ośrodek Odwaga i inne oddolne inicjatywy towarzyszenia, pomocy ludziom o skłonnościach homoseksualnych; nawet nasza "Więź" przyłożyła tu swoją cegiełkę. Janie, znawcy problemu twierdzą, że mamy około czterech procent homoseksualnych mężczyzn i około dwóch do trzech procent homoseksualnych kobiet (i około dziesięciu procent mężczyzn oraz około piętnastu procent kobiet o skłonnościach biseksualnych), niektórzy podwyższają te liczby. A Jezus mówił: "Pamiętajcie, abyście nie gardzili żadnym z tych najmniejszych. Mówię wam, bowiem, że ich aniołowie w niebie nieustannie oglądają oblicze mojego Ojca, który jest w niebie. Jak się wam wydaje:, jeśli właścicielowi stu owiec zabłąkałaby się jedna, to czy nie zostawi dziewięćdziesięciu dziewięciu w górach i nie pójdzie szukać tej zabłąkanej?" (Mt 18,10-12). Żadnej... Jedna... Nie pierwszy raz przypominam Katechizm Kościoła Katolickiego: "Znaczna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej; dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować je z szacunkiem, współczuciem i delikatnością.
Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji" (nr 2358). W Polsce większość z nich to katolicy, za których przed Bogiem odpowiadamy, ale cieszę się, że grupy, z którymi mam kontakty duszpasterskie, są ekumeniczne. Jan Turnau: A przecież św. Paweł wyraźnie mówi, że "ci, którzy współżyją z mężczyznami, (...) nie odziedziczą Królestwa Boga" (1 Kor 6, 9-10). - Apostoł nie mówi o skłonności, lecz o współżyciu. Oczywiście, praktycznie wychodzi to prawie na jedno. Ale pamiętaj, że nie znał on i znać nie mógł osiągnięć współczesnej medycyny, biologii, psychologii itp. Gdyby żył w naszych czasach, jego stosunek do tych ludzi byłby zapewne taki jak stosunek Papieża czy autorów Katechizmu. Zresztą jego słowa to duszpasterskie, wręcz profetyczne upomnienie w sytuacji rozwiązłości seksualnej cechującej tamto społeczeństwo, z którego rekrutowali się nowi chrześcijanie; w tym samym zdaniu mówi też np. o "chciwcach, pijakach i oszczercach" - przecież nie może chodzić o przekreślenie możliwości zbawienia tych ludzi, lecz właśnie o wstrząs moralny.
Czy Kościół może pomóc tym ludziom? - Nie może. Musi. Przeciwdziałając dyskryminacji, ucząc szacunku dla nich. Podchodząc z sercem do każdej i każdego z nich. Tworząc specjalne duszpasterstwa dla nich, co od lat ma miejsce w wielu krajach... Pod warunkiem zaniechania aktywności homoseksualnej? - Nie można stawiać takiego warunku. Oczywiście od każdego człowieka, którego spowiadam, wymagam, żeby przestał grzeszyć. Nie mogę jednak mówić: tak, spotkam się z tobą... przyjdę na wasze spotkanie... pomodlę się z  wami... poprowadzę dzień skupienia... pod warunkiem że... Wyobraź sobie, że nasz Episkopat ustanowi wreszcie w Polsce oficjalne duszpasterstwo dla tych ludzi - niektórzy mówią, że będzie to aprobata, a może i reklama homoseksualizmu. - Episkopat ustanowił w Polsce duszpasterstwo katolików żyjących w  nie sakramentalnych związkach małżeńskich - czy to aprobata rozwodów? Przyzwolenie dla porzucania żony czy męża?... Wiemy dobrze: jest to próba duszpasterskiej pomocy ludziom, którzy znaleźli się - z własnej lub cudzej winy - w tak trudnej sytuacji życiowej. Jestem przekonany, że gdyby Jezus dzisiaj głosił tę znaną przypowieść o Sądzie, usłyszelibyśmy nie tylko: "byłem głodny... spragniony... obcy... nagi... zachorowałem... byłem w więzieniu..." (Mt 25, 35-36), ale także: "byłem chory na AIDS... byłem homoseksualistą... byłem rozwiedziony... - a nie odrzuciliście mnie". "Nie wstydzę się Ewangelii. Z ks. Michałem Czajkowskim rozmawia Jan Turnau". Wydawnictwo WAM, Kraków 2004 Ks. Dariusz Oko

11 lipca 2009 Psy szczekają, karawana się odszczekuje...W Warszawie będą propagować komunizm. I to na  skrzyżowaniu ulicy Nowy Świat ze Świętokrzyską., niedaleko Uniwersytetu Warszawskiego gdzie miałem okazję  w swoim życiu studiować. Pamiętam jak w Instytucie Badań Literackich, dokładnie naprzeciwko  Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych, przesiadywałem od czasu do czasu i przeglądałem książki , których nie można było  wypożyczyć na zewnątrz, ale można było do nich zajrzeć na miejscu. Był to rok 1981 i 1982. Do Pałacu  wchodziło się od strony pomnika Kopernika,  wokół którego gromadziła się młodzież w czasie Stanu Wojennego,  a potem można było z okna Uniwersytetu obejrzeć starcie młodzieży z milicją, bo wtedy milicja była jakby  liczniejsza ,  i nie nazywała się policją . Teraz na zapleczu Pomnika Kopernika, będzie siedziba „Krytyki Politycznej”, nowej nadziei Lewicy. Środowiska lewicy propagującej leninizm w literaturze Żiżka. Jest tam 1300 m2 powierzchni, gdzie występował kabaret „Dudek” i wyśmiewał, wszystkie to głupstwa, które wtedy tworzyły rzeczywistość. Teraz tych głupstw jest znacznie więcej, bo oprócz zwyczajowego socjalizmu, doszła jeszcze poprawność polityczna, czyli marksizm kulturowy. Jest się, z czego pośmiać, oczywiście do czasu, jak władza socjalistyczna zakaże  śmiania się z władzy, jako zamachu na demokrację, prawa człowieka władzy, braku tolerancji  wobec niej. Bo ona tolerancyjna wobec nas jest! Burmistrzem Śródmieścia jest pan Wojciech Bartelski, reprezentujący barwy Platformy Obywatelskiej, która to  liberalna, a nawet konserwatywna, przydzieliła pół darmo  lokal komunistom z lewackim rodowodem. I jeszcze śmieszniejszym jest,  że pan Wojciech Bartelski był nawet członkiem  i sekretarzem Unii Polityki Realnej, ale zaszumiało w głowie władzą, a  jak władzę dają - to i wymagają! No i trzeba krakać jak i ony.. Jak się wejdzie między wrony! Będą propagować komunizm w samym centrum Warszawy,  choć art. 13 Konstytucji Rzeczpospolitej zakazuje propagowania  tego totalitarnego ustroju. Nie wiem, w którym miejscu, ale też w Warszawie zamieszkał rabin Aaron Katz, ze swoim „ mężem”. Tak jak Elton John ze swoim. Przyjechał do nas ze Szwecji, gdzie do niedawna uważany był za naczelnego żydowskiego ortodoksa…, Ale porzucił żonę i dzieci, a następnie dwa lata temu” zalegalizował związek z partnerem”, z którym teraz sprowadził się do Polski.A po co się sprowadził do Polski?Jak sam mówi dla FoxNews, żeby:” rozbudzić żydowską społeczność w Polsce”(???). No, no.. Czy czasami Tora nie potępia homoseksualizmu? „Rozbudzić żydowską społeczność” w tym kierunku..(???) Rozbudzić- pobudzić.. sprawy się mają blisko siebie! „Mam nadzieję, że w Polsce będziemy mieli normalne żydowskie  życie”- mówi rabin Katz dla FoxNews. „Normalne żydowskie życie”…- tak wygląda? Przyznam się państwu, że nie wiedziałem! Szanuję ortodoksów żydowskich, za to, że trzymają się twardo swoich zasad.. Nie rozmiękczają, nie podmywają- przestrzegają.. To chyba jakiś inny rodzaj normy… U nas w wojsku też obowiązują normy. I wcale nie chodzi o homoseksualizm, a o zwyczajne mapy. Żeby te mapy zrobić, ktoś, kto je robi potrzebuje zlecenia, żeby móc przystąpić do roboty. Zlecenia ktoś daje i ktoś je odbiera I wcale się w Piekle nie poniewiera Nawet w przypadku map numerycznych! A może tym bardziej, bo chodzi o miliony złotych. Według informacji TVN, zamówienia dostawały formy powiązane rodzinnie z wysoko postawionymi wojskowymi w strukturach naszej, dynamicznie się zwijającej armii.  Tak jakby obowiązywał nadal tajny plan Prusko- Rosyjski z 1720 roku, na mocy, którego obie strony zobowiązały się do torpedowania wszelkich oznak umacniania się państwa polskiego. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, i cała sprawa nie wyszłaby na jaw, gdyby nie fakt, ze te firmy powiązane rodzinnie z wysokimi rangą oficerami polskiej armii…. nie miały pojęcia w tworzeniu tych map, jak najbardziej numerycznych.(???). Bo numerologia jest  ważną podstawą tworzenia dobrobytu rodzinnego przy pomocy wysokiej rangi urzędników numerycznych. I wiecie państwo, co robiły te  firmy? Zlecały pracę wojskowym znającym się na mapach numerycznych, żeby ci wykonywali te mapy w godzinach swojej pracy.(???).Czy to nie dobry pomysł na wyłudzenie 54 milionów złotych-, bo na tyle szacuje się straty wynikłe ze zleceń zorganizowanych pokrętnie w ramach  biurokracji wojskowej i na  jej bazie? Bo istotą polityki jest- jak twierdził towarzysz Lenin - „ kto kogo”(!!!). Lenina z pewnością dobrze- piszę to bez sarkazmu - zna pan młody towarzysz Sławomir Sierakowski z „ Krytyki Politycznej”, usadowionej w centrum Warszawy. On też konstruuje swojego rodzaju mapy , no może nie numeryczne, ale ideologiczne. „Niby dusza czyścowa; z podziemu, przez dziury Wyskakiwały na kształt potępieńców- szczury” Spółki, które wygrywały przetargi dotyczące map numerycznych, nie posiadały, ani sił, ani środków na wytworzenie tych produktów- tłumaczy płk Tadeusz Cieśla, szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Ale posiadały inny kapitał umożliwiający tym spółkom funkcjonowanie? Kapitał, że tak powiem koneksyjny, który w socjalizmie biurokratycznym jest więcej wart, niż inne kapitały i zdolności.. I spółki te korzystały z usług wojska na podstawie umów o dzieło. O dzieło map numerycznych,   i wcale nie chodziło o dzieło  dotyczące obrotów sfer niebieskich. Po prostu chodziło o obrót! Wyszło na to,  że państwowe wojsko, poprzez upaństwowione nasze pieniądze , płaciło firmom spoza państwowego wojska, za mapy numeryczne, które samo wytwarzało(???). Czy to nie piękne? Nawet doskonałe! Coś podobnego dzieje się z ochroną obiektów, jak najbardziej  wojskowych, których to obiektów pilnują zewnętrzne firmy prywatne, za jak najbardziej państwowe pieniądze wojska, bo wojsko samo nie potrafi się upilnować, i trzeba go pilnować! A kasa płynie do firm zewnętrznych, które tuczą się i oczywiście ma się rozumieć pilnują! Czy wojsko nie ma już wartowników? Do tej pory prokuratura oskarżyła 17 osób. Część z tych osób zdecydowała się dobrowolnie poddać karze, część czeka jeszcze na proces, a część już została skazana na kary nawet do 6 lat więzienia(??). Nic mnie tak nie wkurza,  jak pomysł w ustawodawstwie, żeby oskarżony poddawał się dobrowolnie karze. Sam w sobie dobrowolnie, a nie sąd powinien wymierzać karę? Oprócz rozkładu wojska, równolegle postępuje rozkład ustawodawstwa. Wkrótce nie będzie ani wojska, ani ustawodawstwa. Zamiast wojska będą rozbudowane grupy rekonstrukcyjne,  a  w ramach ustawodawstwa sam oskarżony będzie decydował, na jaka karę się skazać. „Mówiłem Panu zawsze; procesów zaniechać mówiłem Panu zawsze; najechać, zajechać; Tak było po dawnemu; kto raz grunt posiądzie Ten dziedzic; wygraj w polu, a wygrasz i w sądzie, Co się tyczy dawniejszych z Soplicami sprzeczek Jest na to od procesu lepszy Scyzoreczek”? Ile mądrości jest w tym „Panu Tadeuszu”, a niektórzy w nim widzą jedynie opisy przyrody. No i sam Klucznik Gerwazy jest przedstawicielem pragmatyzmu, choć sam poeta był romantykiem. „I w lasach cisza. Ptaszek zbudzony nie śpiewa, otrząsnął pierze z rosy, tuli się do drzewa” WJR

Nienawiść jest dobra na wszystko Jak to się wszystko zmienia w zależności od etapu! Żyją przecież jeszcze ludzie pamiętający, jak to komuniści wychwalali pod niebiosa tak zwaną „nienawiść klasową”. Wielu doświadczyło zresztą tej nienawiści na własnej skórze, a niektórzy nawet te eksperymenty przeżyli. Nienawiść klasowa, jak pamiętamy, polegała na dostarczeniu „naukowego”, jakże by inaczej - emocjonalnego uzasadnienia dla rabunku cudzej własności. Sławny teoretyk i praktyk komunistycznego ludobójstwa Włodzimierz Eljaszowicz Uljanow „Lenin”, podobnie jak kolejny sławny teoretyk i praktyk komunistycznego ludobójstwa, Lejba Bronstein „Trocki” ekscytowanie „nienawiści klasowej” w tak zwanych masach ludowych uważali za istotny warunek powodzenia komunistycznej rewolucji, która polegała na radykalnej zmianie stosunków własnościowych, czyli „zagrabieniu zagrabionego”. Terror był konsekwencją rabunku, bo wiadomo, że niektórzy ludzie swojej własności bronią, więc na wszelki wypadek trzeba było wszystkich przestraszyć tak, by do szczęścia wystarczało im, że żywi i zdrowi. Oczywiście podbechtany motłoch nie zdawał sobie sprawy, że zakwestionowanie prawa własności obala ostatnią barierę chroniącą ludzi przed samowolą władzy, no a potem było już za późno i na przykład chłopi, którzy poddając się „nienawiści klasowej”, w 1917 i 1918 roku rabowali dwory i mordowali ziemian, w 1933 roku, jako otoczeni powszechną nienawiścią sowieckich ludzi „kułacy”, konali z głodu we wsiach otoczonych kordonami wojsk NKWD. Nawiasem mówiąc, młodzi komuniści w Polsce, jak np. syn działaczki proaborcyjnej pani Wandy oraz filozofa i astrologa(!) Floriana Nowickiego, wnuk komunisty i masona Andrzeja Nowickiego, również i dzisiaj uważają, że było to słuszne, pożyteczne i uzasadnione, podobnie, jak wymordowanie polskich oficerów w Katyniu. Przypadek Michała Nowickiego pokazuje, że krytycy Cezarego Lombroso, utrzymującego, iż skłonności zbrodnicze można dziedziczyć po przodkach, mogą nie mieć racji. Zresztą mniejsza już o Lombroso, bo ważniejsze jest, że „nienawiść klasowa” nadal jest tolerowana, w odróżnieniu, dajmy na to, od nienawiści rasowej, która tolerowana nie jest. Dlaczego mordowanie ziemian, kupców, czy księży ma być bardziej moralne od mordowania, dajmy na to, Żydów - trudno zgadnąć. Zwracam na to uwagę dlatego, że reprezentanci środowisk, które w swoim czasie nie tylko głosiły chwałę „nienawiści klasowej”, ale nawet się na niej dorobiły (mówię oczywiście o tak zwanej „lewicy laickiej” oraz razwiedce), grabiąc przedstawicieli niewłaściwych klas, dzisiaj jednym susem wskoczyli do pierwszego szeregu bojowników przeciwko „nienawiści”, a konkretnie - przeciwko „językowi nienawiści”, oskarżając o posługiwanie się nim swoich ideologicznych i politycznych przeciwników a przede wszystkim - Kościół katolicki. Widzimy, że mimo sławnej transformacji ustrojowej, żydokomuna po staremu walczy z Kościołem, dostosowując tylko swoją propagandę wojenną do potrzeb zmieniającego się etapu. Na obecnym, bowiem etapie żydokomuna pragnie utrwalić swoje polityczne panowanie poprzez zlikwidowanie wolności słowa pod pretekstem walki z „językiem nienawiści” oraz różnymi tak zwanymi „kłamstwami”: oświęcimskim, klimatycznym, transformacyjnym i tak dalej. Krótko mówiąc, pragnie przywrócić sytuację, że kiedy jeden człowiek chciałby coś powiedzieć drugiemu człowiekowi, to będzie musiał uzyskać na to pozwolenie od trzeciego człowieka - oczywiście sprawującego władzę polityczną. A ponieważ, tak jak kiedyś masom chłopskim, rolę proletariatu zastępczego powierzyła na tym etapie sodomitom, czyli agresywnym homoseksualistom, próbuje przeforsować penalizację tak zwanej „homofobii”, czyli - zabronić pod groźbą kary wszelkiej krytyki sodomitów. Jest to zgodne z wytycznymi wiedeńskiej Agencji Praw Podstawowych, która najwyraźniej koordynuje walkę z wolnościami obywatelskimi w skali całej Europy. Z ubolewaniem odnotowuję, że do tej inicjatywy podłączył się ostatnio pan dr Janusz Kochanowski, najwyraźniej lekkomyślnie obrany przez PiS, LPR i Samoobronę na urząd Rzecznika Praw Obywatelskich. Szanowny Panie Doktorze! Czy Pan aby naprawdę dobrze się czuje w te upały? SM

12 lipca 2009 MOralna rehabilitacja nieczułych mas.. Tyle dziwów w państwie socjalistycznym, tyle zdarzeń na co dzień, tyle nieprawości.. Właśnie Polskie Stronnictwo Ludowe zgłosiło pomysł, żeby w Polsce zlikwidować Senat i prezydenckie veto(???) Moim skromnym, publicystycznym zdaniem, jest to kolejny ” europejski” krok w kierunku likwidacji wszelkich barier, tym razem nie biurokratycznych, lecz ideologicznych. Wszędzie ma być demokracja totalna, gdzie większość już kompletnie zrobi z nami co chce.. Traktat lizboński też likwiduje veto i powoduje, że na to miejsce  będzie więcej demokracji większościowej. Pomysł likwidacji Senatu już w tzw. kampanii wyborczej eksponowała Platforma Obywatelska Unii Europejskiej, tak, że w  tym przypadku może być stosunkowo łatwo, jeśli Prawo i Sprawiedliwość po cichu wesprze cichego wspólnika, a pan prezydent podpisze, gdy  veto na razie pozostanie. Zasada powszechnej zgody (veto)była podstawą Rzeczpospolitej przez ponad 300 lat, a gdy veto zniesiono- koniec Rzeczpospolitej nastąpił szybko. Bo im więcej demokracji- tym szybciej się państwo się  rozkłada, a zasada powszechnej zgody powoduje, że żaden pomysł nie przejdzie,  dopóty, dopóki wszyscy się na całą rzecz nie zgodzą. Bo jeśli chodzi o porządek, to niektórzy mają zawsze „ czystą” w domu.. Pod ręką! Demokracja jest dobra na wszystko! Bo nie może być tak, że posłów mamy 100, a senatorów 16..(???) Jeśli oczywiście ma nadal być demokratyczny bajzel, powodujący rozkład państwa. Jest już na rynku raport Najwyższej Izby Kontroli dokumentujący zakup „Polmosu” w Lublinie przez pana posła Janusza Palikota z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej. Nie znam szczegółów, ale jak tylko coś będą wiedział, na pewno nie omieszkam ominąć tematu. Znany jest sposób posła Palikota pożyczania pieniędzy od firm, które wcześniej poseł Palikot odsprzedał i zagwarantował sobie w umowach, że może je pożyczać. Pożyczył też pieniądze od młodszego brata- Bogdana., który- jak z tego wynika - jest człowiekiem niezwykle zamożnym, bo w ubiegłym roku pożyczył bratu w czterech ratach- 3,9 milionów euro. Dla bogatego człowieka, nie jest to żaden problem, bo dżentelmeni o pieniądzach nie mówią, dżentelmeni pieniądze mają.. I tyle! Tyle,  że  pan Bogdan, przesłuchiwany przez policję na zlecenie prokuratury, która bada operacje finansowe posła Palikota, poprosił prokuraturę o…… zwrot kosztów przejazdu do Warszawy, ponieważ…. nie ma pracy(????) Brat zapomniał dać mu na bilet, i wyszła kiepska sprawa.. Jak to w świecie Kiepskich?. Bo  o ile mi wiadomo, przy wpłacaniu na kampanię wyborczą posła Palikota, studentom i emerytom nie potrzeba było zwracać kosztów przejazdu, bo wszyscy byli  z niedaleka, i  bardzo uwielbiali posła Palikota, bo całe życie ciułając- wpłacali na  jego konto wyborcze po 20 000 złotych(???). Bardzo chciałbym mieć takich wyborców, którzy byliby skłonni oddać ostatnie pieniądze, tylko, dlatego, że mnie kochają, i chcieliby, żebym dostał się do Sejmu, ale tylko  wtedy, gdy przywrócone tam zostanie veto, jako zasada powszechnej zgody, żeby móc zablokować wszystkie ustawodawcze niegodziwości, które posłowie przez ostatnich dwadzieścia lat, lat wolnej Rzeczpospolitej- przegłosowywali! Ku naszemu utrapieniu i zmartwieniu! - Bo kiedy prawdziwy mężczyzna potrafi prosto stanąć? - Kiedy piwo stoi na górnej półce? Na górnej półce znajduje  się też pani Hanna Gronkiewicz -Waltz, z Platformy Obywatelskiej Unii Europejskiej, która podczas sprawowania mandatu posła na Sejm w latach 2005- 2006 otrzymała prawie 130 000 złotych wynagrodzenia, które- wygląda na to- jej się nie należało. Chodzi o tzw. uposażenie poselskie, przysługujące tylko tym parlamentarzystom, którzy zrezygnują z dotychczasowej pracy i poświęcą się jedynie sprawom poselskim. Pani Hanna z pracy poza parlamentem nie zrezygnowała, ale wynagrodzenie pobierała. I coś tam zataiła, ale czy to ktoś będzie wyjaśniał, z uwagi na to, że pani Hanna jest osobą znaną i lubianą przez biurokracje warszawską, która gremialnie głosuje na swoją kandydatkę, która o mały włos nie zostałaby prezydentem Warszawy, bo nie dopełniła formalności w zeznaniach majątkowych? No i pracowała w biurokratycznym Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie, który to bank jest kuźnią europejskich kadr socjalistycznych  i międzynarodowych,  i jak ktoś się przez niego przewinie, to ma jak w banku, że mu włos z głowy nie spadnie, bo swoim nie robi się krzywdy.! Sługą dwóch panów nie da się być, bo albo człowiek pracuje dla  swojego państwa, albo dla międzynarodówki ponadpaństwowej, która z danego państwa najwyżej ciągnie pożytki, kosztem oczywiście danego państwa. Bo przecież nie swoim. Każdego tygodnia w poniedziałek, pani prezydentowa wychodzi ze swojego prezydenckiego gabinetu przy ulicy Miodowej o godzinie 13, by o godzinie 14.00 rozpocząć kolejną pracę na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego Pani prezydent kieruje Zakładem Administracyjnego Prawa Gospodarczego  i Bankowego i zna się na tym doskonale, przynajmniej wynika to z relacji zaprzyjaźnionej z nią mediów. BO jeśli chodzi o wykształcenie, to pani prezydentowi jest doktorem habilitowanym prawa kanonicznego,  i to właśnie tego przedmiotu uczyła, zanim na początku lat dziewięćdziesiątych mianowano ją prezeską Narodowego Banku Polskiego. Widać wyraźnie, że są w Polsce ludzie, którzy nadają się do wszystkiego, na każdym stanowisku „Dawniej w uczuciach twoich byłaś poetyczną A teraz mi się zdajesz całkiem prozaiczną”. I wobec określonej grupy osób nie prowadzi się upokarzających śledztw, nie docieka się skąd i dlaczego, nie wyjaśnia się spraw toczących się wokół danej osoby. W demokracji oligarchicznej są ludzie równi i oczywiście równiejsi od innych wobec prawa, równego wobec wszystkich  i takiego samego dla wszystkich pozostałych, jeszcze bardziej równiejszych. Na jednego faceta napadnięto w Afryce, i dobrze się stało, że miał przy sobie broń na czarną godzinę, bo byłoby z nim krucho. Na nas napadają codziennie i nie mamy się jak bronić. Mają przeciwko nam cały majestat demokracji biurokratycznej, która to demokracja niczego w naszym życiu nie zmienia, bo gdyby miała zmieniać, to z pewnością byłaby zakazana. A tak atrapa trwa, a my statyści możemy się poprzyglądać, jak nas rolują i wyśmiewają po cichu.. - Towarzyszu kapitanie, przyniosłem wniosek o przepustkę. - No to wstaw do lodówki i po krzyku! Czy od demokracji można uwolnić się, chociaż  na przepustkę? Na pewno nie ma od niej gdzie zwiać - jak wyśpiewywał Panasewicz, oczywiście wtedy, gdy nadawał się do śpiewania.. W Afganistanie  i Iraku też będzie demokracja! Ale oczywista, ktoś nią musi kierować? WJR

Grupa, „BRIC” czyli Brazylia, Rosja, Indie i Chiny W roku 2001, firma nowojorska Goldman-Sachs określiła grupę „BRIC” jako państwa, których gospodarki rozwijają się tak szybko, że w roku 2050 razem wzięte prześcigną wielkością USA razem z Europą Zachodnią. Grupa „BRIC” obecnie kontroluje jedną czwartą globu oraz ponad 40% ludności świata. Dzieje się tak mimo zapaści demograficznej Rosji wskutek nałogowego pijaństwa, nadużywania alkoholu oraz tytoniu przy jednocześnie większej liczbie zabiegów przerywania ciąży niż liczbie urodzin. Mężczyźni w Rosji żyją średnio około 57 lat. Powodem ich niskiej przeżywalności jest szerzący się nałóg alkoholizmu i zatruwanie się nikotyną. Pani minister zdrowia w czasie wywiadu w Moskwie powiedziała, żaden polityk nie jest w stanie wygrać wyborów w Rosji, jeżeli popiera on zwalczanie tych nałogów za pomocą obłożenia alkoholu i tytoniu wysokimi podatkami. Nic dziwnego, że Hindusi mówią o swoim wysokim przyroście demograficznym jako o „kapitale ludzkim.” Polityka Unii Europejskiej sprzyjała stworzeniu formalnej grupy „BRIC” i wzrostowi jej znaczenia politycznego, które jest proporcjonalne do siły gospodarczej tej grupy. Faktycznie, 17 czerwca 2009 roku w Jekaterinburgu przywódcy grupy „BRIC” żądali wielobiegunowego porządku na świecie, zamiast jednobiegunowego porządku dominowanego przez USA. Stało się to w dużej mierze z powodu „szwindlu na tysiąc miliardów dolarów” („trilion-dollar, swindle”), który dał początek kryzysowi gospodarczemu, obecnie szerzącemu się na świecie. Ludzie zaczynają sobie zdawać sprawę, jak dominująca finansjera akumuluje bogactwo za pomocą kontroli spadków i wzrostów cen na giełdach oraz dzięki rosnącemu zadłużeniu państw, w których podatnicy spłacają długi państwowe, zaciągnięte na procent składany. Kontrola polityki przez banki prywatne w USA i W. Brytanii daje tym bankom władzę nad ilością drukowanej przez nich waluty. W ten sposób banki te realizują kolosalne zyski za pomocą tak zwanych „business, cycle” czyli kontrolowanych przez międzynarodowych bankierów cykli wzrostów i spadków działalności gospodarczej. Obecnie, były kandydat na prezydenta USA dr Ron Paul nawołuje do przeprowadzenia rewizji w banku centralnym, Federal Reserve i do przejęcia przez rząd federalny kontroli nad drukowaniem dolarów od tej prywatnej instytucji, tak jak tego wymaga konstytucja amerykańska. Ludzie zdający sobie sprawę z zaszłości historycznych, związanych z walką o kontrolę polityki monetarnej, obawiają się, że dr Ron Paul jest zagrożony takim losem, jaki spotkał walczących o przestrzeganie konstytucji amerykańskiej w sprawach monetarnych, prezydentów Kennedy'ego i Lincolna. Prezydent Rosji, Dymitry Mjedwiediew krytykował rolę dolara jako międzynarodowej waluty rezerwowej i powiedział, że „żaden światowy system monetarny nie może dobrze działać pod dominacją jednej tylko waluty. Musimy wzmocnić międzynarodowy system finansowy nie tylko przez wzmacniane dolara, ale również przez stworzenie innych walut rezerwowych... słabnący dolar nie jest w stanie spełniać roli powszechnej waluty rezerwowej.” W grupie „BRIC” Chiny i Indie mają wielkie zasoby rąk do pracy, podczas gdy Rosja i Brazylia mają wielkie zasoby surowców, na które Chiny mają wielkie zapotrzebowanie. Naturalnie Chiny starają się o niskie ceny paliwa, podczas gdy Rosja i Brazylia korzysta z wysokich cen, zwłaszcza ropy naftowej i gazu ziemnego oraz innych surowców. USA, Rosja i Chiny starają się o silną pozycję w strategicznych regionach, takich jak Azja Centralna, gdzie obecnie USA i NATO prowadzą pacyfikację Afganistanu. Rosja w pewnym stopniu korzysta z poskramiania przez USA Talibów i innych radykałów wśród muzułmanów. Rosji grozi za kilka pokoleń większy przyrost naturalny wśród muzułmanów niż Rosjan na jej terytorium. Jednocześnie Moskwa i Pekin nie chcą dominacji USA nad zasobami i polityką Azji Centralnej. Rosja i Chiny starają się stworzyć przeciw-wagę dla NATO w formie Szanghajskiej Kooperacyjnej Organizacji (Shanghay Cooperation Oraganization - S.C.O.), w której to organizacji oficjalnymi językami są chiński i rosyjski. Do SCO należą byłe republiki sowieckie w Azji Centralnej. Iran stara się o członkostwo w SCO, podczas gdy USA nie jest dopuszczane nawet w formie „obserwatora” na spotkania tej organizacji. Chiny ostatnio ogłosiły gotowość udzielenia kredytów w wysokości 10 miliardów dolarów rządom Kazakstanu, Kyrgyzystanu, Tajdżikistanu i Uzbekistanu, które to państwa są  członkami SCO. Według The Associated Press, w artykule Wladimira Isaczenkowa, z 17 czerwca: „BRIC” nawołuje do stworzenia „bardziej różnorodnej waluty rezerwowej na świecie.” Naturalnie jest to reakcja na spadek wartości dolara w obecnym globalnym kryzysie gospodarczym spowodowanym przez USA, gdzie rząd nie potrafił zapobiec malwersacjom obecnie znanym jako „szwindel na tysiąc miliardów dolarów” („trilion-dollar swindle”). Wielu określa obecny stan rzeczy w gospodarce USA jako okres socjalizacji, czyli upaństwawiania strat poniesionych przez korporacje, oraz prywatyzacje zysków, zwłaszcza z pożyczek udzielanych rządowi USA na procent składany. Szerzy się przekonanie, że szwindel w USA dał początek kryzysowi gospodarczemu, szerzącemu się obecnie na świecie. Iwo Cyprian Pogonowski

Szlachta - ci, których brakuje Bitwa pod Trzcianą - 25 czerwca 1629, gdzie hetman Stanisław Koniecpolski pobił wojska szwedzkie Gustawa Adolfa, bitwa pod Beresteczkiem - 28-30 czerwca 1651, gdzie król Jan Kazimierz pobił wojska kozacko-tatarskie Bohdana Chmielnickiego, 4 lipca 1610 bitwa pod Kłuszynem, gdzie hetman Stanisław Żółkiewski pokonał kilkakrotnie liczniejsze wojska moskiewskie, 10 lipca 1648 - Kozacy i Tatarzy rozpoczęli oblężenie wojsk polskich w Zbarażu dowodzonych przez księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, 11 lipca 1657 - bitwa pod Magierowem, gdzie wojska Stefana Czarnieckiego pobiły Siedmiogrodzian - to tylko kilka dat, tylko z przełomu czerwca i lipca, gdy nasi przodkowie tłukli się z nieprzyjaciółmi naszej ojczyzny. Rzeczpospolita XVI i XVII wieku posiadała atrakcyjny ustrój: szlachta cieszyła się wolnością, mogła działać legalnie opozycja przeciw królowi, nikomu nie groziło ścięcie głowy ot tak, bez sądu, o podatkach, wojnach, sojuszach decydował Sejm, szlachta mogła posiadając liczne przywileje bogacić się, istniała wolność słowa, przedsiębiorczy chłopek wzbogaciwszy się, choćby służąc w wojsku, mógł bez poważniejszych kłopotów wejść do stanu szlacheckiego, co udowadnia choćby księga: „Liber chamorum”, istniała wolność wyznania… było, więc czego bronić. Szlachtę stać było na czyny wielkie i poświęcenie dla państwa: hetman Jan Karol Chodkiewicz podczas wojny w Inflantach, z prywatnej szkatuły opłacał żołnierzy, gdy pieniądze na żołd nie docierały na czas, magnaci utrzymywali własne wojska, które w razie potrzeby biły się w nieprzyjaciółmi ramię w ramię przy wojskach Rzplitej, jak choćby pod Ochmatowem 30 stycznia 1644 r., gdzie znaczną część wojsk, jakimi dysponował hetman Stanisław Koniecpolski stanowiły chorągwie księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, szlachta z zagrożonych wojną województw obciążała się dodatkowo podatkami na wojsko, dygnitarze nie dekowali się na stołkach gdzieś w stolicy, ale walczyli na polu bitwy. Oczywiście, można pisać o warcholstwie szlachty, liberum veto, rokoszach itd., ale słyszę już to od podstawówki. Każda warstwa przywódcza narodu, w każdych czasach ma jakieś wady i szlachta obok zalet posiadała takowe. Teraz jest inaczej. Jaką zwykły obywatel, spoza układów, cieszy się wolnością dowiedziała się pewna kobieta prowadząca działalność gospodarczą? Wystarczyło oskarżenie ze strony urzędu skarbowego i kobieta ta trafiła na kilka miesięcy za kratki. Kogo obchodzi, że oskarżenie było nieprawdziwe, upokorzeń związanych z pobytem w więzieniu, rewizji osobistej, czasu, zdrowia nic nie zrekompensuje. O sprawie tej wspomniała w jednych ze swoich programów Elżbieta Jaworowicz. Opozycja niepodległościowa w III RP skazana jest na zamilczenie na śmierć, to taki sowiecki wynalazek, w przeciwieństwie do tych partii, które dopchały się do koryta, o nich jest nie tylko głośno, ale też wymyślili sobie prawo, że przysługują im pieniądze z budżetu. O Polsce w tej chwili nie decyduje polski parlament, prezydent, rząd, premier, ale Bruksela, czego dobitnym przykładem jest choćby sprawa stoczni i obwodnicy Augustowa. Wolność słowa wygląda tak, że Andrzej Zybertowicz powiedział coś, co się nie spodobało Wyborczej i został w podskokach skazany przez sąd. Niech no ktoś nie doliczy się 6 milionów  Żydów zamordowanych w czasie II wojny i już podlega karze. Jeśli ktoś zaniży liczbę Polaków zamordowanych na Wołyniu przez Ukraińców, nic mu nie grozi, może tylko jakaś pochwała, że nie patrzy wstecz i chce budować nowe szczęśliwe jutro z Ukrainą. Bogacić mogą się prawie tylko kliki i to w błyskawicznym tempie. Wiadomo, warzywniak otworzyć może chyba każdy, ale to tylko starania o przetrwanie. Wolność wyznania. Z tym chyba nie jest jeszcze tak źle, ale po pierwsze wszystko do czasu, a po drugie ile z katolicyzmu zostało: Wigilia i święcenia jajek w sobotę Wielkanocną, dla radochy dziecisków. Najgorzej jest jednak z obecną „warstwą przywódczą” narodu. Teraz „elita” traktuje Rzplitą jak kawał czerwonego sukna, z którego chcą wyszarpać dla siebie jak najwięcej, sami Polsce nic nie dając. Szlachta miała wady, ale miała też zalety, problem z tym bydłem, które śmie uważać się za elitę Polski jest taki, że nie ma żadnych zalet, a same wady. Szlachta brała coś od Polski i coś Polsce dawała. Obecna pseudoelita tylko kradnie i bogaci się kosztem państwa i społeczeństwa. Taka jest chyba główna różnica między tradycyjną warstwą przywódczą narodu, której ton nadawała szlachta od średniowiecza po II RP i wytworzoną przez totalitarne państwo „inteligencją pracującą”, która teraz nad Wisłą stara się udawać elitę. Gdyby społeczeństwo polskie mogło po wojnie normalnie funkcjonować, miejsce tych elit III RP byłoby gdzieś w okolicach pryzmy gnoju z widłami w ręku, bo to ich naturalne miejsce. Michał Pluta

Niemcy płacili i za pogromy, i za denuncjację polskich żołnierzy Agent gestapo inspirował pogromy w 1941 r. w okolicach Łomży i Szczuczyna. Białostocka prokuratura Instytutu Pamięci Narodowej, prowadząca śledztwo w sprawie mordu na ośmiu Polakach w miejscowości Świdry-Wissa, natrafiła na ślad jej organizatora Mieczysława Kosmowskiego, agenta gestapo. Podczas wojny wydał na śmierć wielu Polaków i Żydów z terenów ziemi łomżyńskiej i białostockiej. Prokuratorzy rozpatrują też tezę, że Kosmowski jako agent gestapo przygotowywał pogromy żydowskie. Chodzi o wydarzenia z lipca 1941 roku w kilku miejscowościach w okolicach Szczuczyna i Łomży. Jest rzeczą oczywistą, że Polacy nie mogli robić tego, co chcieli, na terenach zajętych przez III Rzeszę. Nie mogli, więc organizować pogromów. Organizowali je Niemcy, którzy specjalnie się do tego przygotowywali - twierdzą prokuratorzy IPN. Informacje na temat życia Mieczysława Kosmowskiego zebrane przez IPN są szczątkowe. Wiadomo, że urodził się w miejscowości Świdry - Awissa (oryginalna nazwa z czasów Generalnej Gubernii), gmina Szczuczyn, w roku 1913. Od roku 1933 odbywał służbę wojskową. Później pracował w rodzinnym gospodarstwie rolnym. Następnie zatrudnił się na poczcie w Szczuczynie. Podczas wojny, w roku 1940, dopuścił się nadużyć finansowych i z tego powodu uciekł do niemieckiej strefy okupacyjnej. Gestapo zwerbowało go 30 października 1940 roku do współpracy z niemieckim wywiadem. Nadano mu fałszywe nazwisko i imię Walter Krause. W posiadaniu białostockiej prokuratury IPN jest oryginalny dokument werbunku dokonanego przez gestapo w Olsztynie. Kosmowski do czasu wojny niemiecko-sowieckiej kilkakrotnie przekracza granicę. Przenika na stronę okupacji sowieckiej z zadaniem zbierania wiadomości szpiegowskich z terenów granicznych, takich jak Szczuczyn czy Wąsosz, Radziłów i Jedwabne. Miejsca, w których po wkroczeniu na te tereny wojsk niemieckich dochodzi do żydowskich pogromów. Do pomocy, za pieniądze, organizuje sieć niemieckich konfidentów, głównie z osób, które przed wojną miały do czynienia z polskim wymiarem sprawiedliwości czy zarażonych nienawiścią Polaków, których bliskich, za wskazaniem ich sąsiadów narodowości żydowskiej, Sowieci wywieźli na Sybir czy zamordowali na miejscu. Z początkiem wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 roku Mieczysław Kosmowski pod pseudonimem "Gienek" zostaje przeniesiony przez gestapo w jego rodzinne strony, czyli w okolice, Szczuczyna. Z dokumentów wynika, iż jego miesięczne oficjalne wynagrodzenie za działalność agenturalną wynosi około 250 niemieckich marek. Tu, jak wynika z dokumentów posiadanych przez białostocki IPN, wskazuje gestapo Polaków i Żydów, których trzeba zlikwidować. Organizuje akcje ludobójcze, m.in. w swojej rodzinnej miejscowości Świdry - Awissa, podczas której Niemcy mordują 8 Polaków. W późniejszych latach wojny gestapo przenosi swojego agenta "Gienka" na tereny Białostocczyzny, gdzie ten, nieznany w tych stronach, wnika w struktury podziemia i wydaje jej żołnierzy. Swoją zbrodniczą działalność, sowicie opłacaną przez Niemców, prowadzi niemal przez całą okupację. Kosmowskiego ostatni raz widziano w roku 1944 w Bydgoszczy, kiedy ewakuował się razem z wojskami niemieckimi. Od tamtego czasu ślad po nim zaginął. W 1955 r. sprawę przeciwko agentowi gestapo Mieczysławowi Kosmowskiemu pseudonim "Gienek", oskarżonemu o wydanie Niemcom kilkudziesięciu Polaków, głównie z podziemia niepodległościowego, prowadziła Prokuratura Wojewódzka w Białymstoku. W aktach tej sprawy znajdują się informacje dotyczące około 40 meldunków "Gienka" złożonych dla białostockiego gestapo. Na podstawie nich Niemcy dokonywali aresztowań i egzekucji. Na wniosek sądu za Kosmowskim wysłano list gończy, który od roku 1957 aż do roku 2009 był aktualny. Kilka lat temu na osobę Mieczysława Kosmowskiego trafił prokurator Jerzy Kamiński, do niedawna jeszcze pracujący w białostockim oddziale IPN, który prowadził śledztwo w sprawie zbrodni funkcjonariuszy niemieckich ze Szczuczyna popełnionych w latach 1941-1944. - Przy okazji tej wielowątkowej sprawy natrafiłem na wątek zbrodni niemieckiej, jaka została dokonana w miejscowości Świdry - Awissa, gdzie Niemcy 9 czerwca 1944 roku rozstrzelali ośmiu Polaków, mieszkańców tej wsi. Akcję tę najpewniej organizował Mieczysław Kosmowski, agent gestapo - powiedział prokurator Jerzy Kamiński. - Szczególnie cenne były dla mnie zeznania świadków tej zbrodni, które złożyli przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku w latach 50. i 60. Wskazywali oni na Kosmowskiego jako aktywnego uczestnika akcji. Kiedy zakończyłem sprawę Szczuczyna, wyłączyłem z niej oddzielną sprawę dotyczącą Kosmowskiego. Zrobiłem to, ponieważ znalazłem decyzję Sądu Wojewódzkiego w Białymstoku, który w roku 1957 wydał postanowienie o poszukiwaniu Mieczysława Kosmowskiego listem gończym - powiedział prokurator Kamiński. Tłumaczy on, iż nie mógł zakończyć śledztwa w sprawie zbrodni niemieckiej na ośmiu Polakach w miejscowości Świdry - Awissa, kiedy nie odnaleziono jej domniemanego organizatora Mieczysława Kosmowskiego. - Aby móc zakończyć śledztwo w sprawie mordu niemieckiego w Świdrach - Awissa, wystąpiłem do sądu o uznanie Mieczysława Kosmowskiego za zmarłego, ze względu na to, że urodził się on w roku 1913, więc jest mało prawdopodobne, że żyje - mówi Kamiński. Miesiąc temu sąd przychylił się do tego wniosku. Przy okazji tego śledztwa, na podstawie badanych dokumentów, zrodziło się podejrzenie, iż Mieczysław Kosmowski mógł jako agent gestapo, jeszcze przed wojną niemiecko-sowiecką, przygotowywać pogromy żydowskie, jakie miały miejsce w lipcu 1941 roku w kilku miejscowościach w okolicy Szczuczyna, m.in. Wąsoszu i Łomży. - Badamy wątek domniemanego udziału agenta gestapo Mieczysława Kosmowskiego w organizacji pogromów Żydów w miejscowościach na terenach ziemi łomżyńskiej i szczuczyńskiej. Są dowody wskazujące na jego udział w organizacji pogromu Żydów w Wąsoszu - powiedział nam Zbigniew Kulikowski, szef białostockiej prokuratury IPN w Białymstoku. Śledztwo w sprawie pogromu w Wąsoszu prowadzi prokurator Radosław Ignatiew (ten sam, który prowadził postępowanie w sprawie Jedwabnego). Tłumaczy on, jak dochodziło do pogromów. - Jest rzeczą oczywistą, że Polacy nie mogli sobie robić, co chcieli, na terenach zajętych przez Niemców. Nie mogli, więc organizować pogromów. Organizowali je Niemcy. Jak wynika z dokumentów, Niemcy byli przygotowani do organizacji pogromów Żydów, mieli wcześniejsze rozpoznanie (przez agentów), kto z Polaków ma nienawiść do Żydów za to, że ci wydawali ich krewnych Sowietom, kto zabije za pieniądze, bo jest po prostu bandytą. I takich ludzi wybierali do przeprowadzenia pogromów, tworząc z nich zwyczajne bandy. Ta technika organizacji pogromów została opracowana i zastosowana przez Niemców po raz pierwszy w Jedwabnem - powiedział nam prokurator Radosław Ignatiew. Szczególną rolę miał tu zdaniem prokuratora Mieczysław Kosmowski, agent gestapo. - Ewidentnie z Niemcami w roku 1941 przyszedł Mieczysław Kosmowski. Na pewno jeszcze przed zbrodniami na Żydach był on na terenach okolic Szczuczyna czy Łomży i nawoływał do odwetu na Żydach. Natomiast, co do jego udziału w pogromach, to wszystko na razie badamy - mówi prokurator Ignatiew. Prokurator w rozmowie z nami przypomniał również, że śledztwo, które prowadził w sprawie pogromu w Jedwabnem, zakończył wnioskiem, iż była to zbrodnia niemiecka, przez nich zorganizowana. Jedynie z pomocnictwem niektórych Polaków. Natomiast z informacji medialnych dotyczących tego tematu, powtarzanych również obecnie, można wywnioskować błędnie, że to Polacy byli organizatorami tej zbrodni. Podobne w wymowie jest stwierdzenie szefa białostockiej prokuratury IPN Zbigniewa Kulikowskiego. - Fakt, że te pogromy zostały przygotowane, zaplanowane przez okupantów niemieckich, jednoznacznie wskazuje, że jest to zbrodnia wojenna przez nich popełniona. A Polacy, którzy w tym pomagali, byli głównie kryminalistami, jakich się znajdzie w każdym narodzie, i oni stali się współsprawcami tej zbrodni - mówi Kulikowski. Wskazuje on również na inną niż kryminalną pobudkę, którą kierowali się niektórzy Polacy biorący udział w pogromach na wschodnich terenach Polski. - Wielu mieszkańców miejscowości, w których doszło do pogromów, było wściekłych na swoich niektórych żydowskich sąsiadów, którzy zaraz po wkroczeniu do Polski armii sowieckiej chętnie wskazywali NKWD, których Polaków trzeba zlikwidować lub wywieźć na Sybir. Tak jak obywatele Grodna dobrze zapamiętali, że podczas pierwszego ataku sowieckich czołgów na to miasto, po unieruchomieniu czołgów i aresztowaniu załóg w jednym z nich znaleziono grodzieńskiego Żyda, który naprowadzał sowieckich pancernych - opowiada Kulikowski. Adam Białous

Askaris zimnego czekisty Pupina Ileż niespodzianek pojawiło się na polskiej scenie politycznej, kiedy tylko dr Andrzej Olechowski, człowiek w czepku urodzony, w którego rękach, niczym pod dotknięciem króla Midasa, wszystko zamienia się w złoto, zgłosił swoje wystąpienie z Platformy Obywatelskiej! Do tej pory byliśmy najlepiej przygotowani na kryzys gospodarczy, do tego stopnia, że właściwie nie było żadnego kryzysu, w związku, z czym cała Europa, ba - cały świat, nie mógł na nasz widok wyjść z podziwu, a tu - patrzcie Państwo! - Okazało się, że pojawiła się budżetowa dziura astronomicznych rozmiarów 50 miliardów, której, na domiar złego, nie ma, czym zatkać. Premieru Tusku przyszedł do głowy pomysł, żeby na zatkanie dziury Narodowy Bank Polski oddał mu 10 miliardów złotych z zysku, a tu prezes NBP oświadczył, że tegoroczny zysk Banku wyniesie okrągłe zero! Ajajajajajajaj! Jak trwoga, to wiadomo - do ekonomistów - ale dr Ryszard Petru, co to nosil teczkę jeszcze za Leszkiem Balcerowiczem wyraził przypuszczenie, że premieru Tusku chodziło pewnie o tzw. rezerwę rewaluacyjną, którą chciał roztrwonić jeszcze Andrzej Lepper. „A pula nie jest do kradzieży, pula się cała nam należy!”, ale nie o to w tej chwili chodzi. Chodzi o to, że dotychczas do Andrzeja Leppera można było porównywać tylko Romana Gietycha, a co najwyżej - Jarosława Kaczyńskiego, a tu - sam premier Tusk! Co za hańba, co za wstyd? („Popatrz matko, popatrz ojcze: oto idą dwaj folksdojcze. Co za hańba, co za wstyd! Jeden Polak, drugi Żyd!”). I wszystko przez to, że dr Andrzej Olechowski zerwał z Platformą Obywatelską. Bo przecież gdyby nie zerwał, to albo nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli, albo niezależne media wytłumaczyłyby, że tak własnie trzeba, że dziura jest dobra na wszystko, a już specjalnie - na wszechświatowy kryzys finansowy. Ameryka ma dziurę, to i my mamy; jak solidarność, to solidarność. A przecież na tym nie koniec. Dotychczas „Polacy” nie chcieli nawet słyszeć o innym kandydacie na prezydenta w przyszłorocznych wyborach, tylko o premieru Tusku. Tylko jego pragnęli, tylko jemu ufali, tylko on był naszą duszeńką. Tymczasem dr Andrzej Olechowski wystąpił z Platformy Obywatelskiej i co się okazało? Że co najmniej tyle samo „Polaków” pragnie poprzeć Jolantę Kwaśniewską i wybrać ją na prezydenta, być może nawet na dwie kadencje, a potem - oczywiście kogóż by innego, jak nie małżonka Aleksandra!. A mówią, że nie ma w Polsce monarchistów. Jakże nie ma, kiedy, skoro tylko dr Andrzej Olechowski wystąpił z Platformy, aż tylu „Polaków” pragnie założenia u nas dynastii Kwaśniewskich. Kwaśniewski jako Ojciec Założyciel, Kwaśniewski jako Piast? A czemuż by nie; takie dzisiaj czasy, że się lubi, co się ma. No dobrze, ale dlaczego właściwie te wszystkie cuda ogłaszają? Pewne światło rzuca na to deklaracja pana generała Gromosława Czempińskiego, sui generis „ojca chrzestnego” naszego pana doktora, którego podobnież on właśnie skłonił do wejścia na drogę współpracy ze sławnym „wywiadem gospodarczym”, co w naszym panu doktorze objawiło owe „inne” zalety, o których wspominał jeszcze Lech Wałęsa. Otóż pan generał dał właśnie do zrozumienia, że to za jego przyczyną Platforma Obywatelska w ogóle powstała, że to on był spiritus movens całego tego przedsięwzięcia. Na takie dictum zaprotestował jedynie pan Maciej Płażyński, ale po pierwsze - testis unus, testis nullus, a po drugie - co on tam może wiedzieć? Nic zgoła, zwłaszcza w sytuacji, gdy deklaracja pana generała potwierdza w całej rozciągłości wcześniejsze podejrzenia, iż całą polską sceną polityczną kręci razwiedka, której generał Czempiński jest wybitnym przedstawicielem Ale, ale... Dlaczego właściwie generału Gromosławu Czempińskiemu akurat teraz przyszedł do głowy pomysł, żeby zacząć o tym opowiadać? Nie może przecież nie zdawać sobie sprawy, że takie rewelacje, to pocałunek Almanzora na miedzianym czole Platformy Obywatelskiej i osobiście - premiera Tuska. A skoro tak, to tego właśnie chciał. A skoro tego właśnie chciał, to znaczy, że razwiedka postanowiła stworzyć alternatywę polityczną dla Platformy. Bo nie możemy zapominać, że dla razwiedki Platforma była jedynie rodzajem mniejszego zła, narzędziem do rozbicia głowy znienawidzonemu Jarosławu Kaczyńskiemu. Teraz, zaś, gdy Jarosław Kaczyński zaczyna wyrzucać ze swej pirogi murzyńskich chłopców jednego po drugim, widocznie uznano gdzie trzeba, że to już zdechły lew, a w tej sytuacji można niepotrzebne narzędzie odrzucić. Jużci; z punktu widzenia razwiedki pani Kwaśniewska, zwłaszcza, jako założycielka władającej Polską dynastii, nie mówiąc już o naszym panu doktorze Andrzeju Olechowskim. Zawsze bliższa ciału koszula, a nie jakieś tam farbowane lisy w rodzaju pana wicemarszałka Niesiołowskiego. Wprawdzie na stanowisku chłopaka do pyskowania, na którym Platforma go postawiła, uwija się, jak może, ale mamy kryzys, a zresztą nawet gdyby go nie było, to po co właściwie karmić darmozjadów, jak wokoło tylu dobrych towarzyszy też by chciało sobie trochę wypić i zakąsić? Zresztą ten jedynie słuszny kierunek wskazuje rozwój sytuacji międzynarodowej. Podczas wizyty w Moskwie prezydent Obama namawiał ruskich szachistów, żeby nie robili żadnych przeszkód, kiedy Izrael, jako „państwo suwerenne”, któremu Stany Zjednoczone nie mogą ani niczego zabronić, ani niczego odmówić, uderzy na Iran. Ruscy szachiści, - czemu nie, zwłaszcza, że sam Władimir Wolfowicz Żyrynowski, sławny rosyjski polityk narodowości prawniczej („matka Rosjanka, ojciec prawnik”) uznał, że Amerykanie z sojusznikami w Afganistanie i na Środkowym Wschodzie bronią przede wszystkim... Rosji! A to ci dopiero siurpryza! Minister Sikorski, właściciel „strefy zdekomunizowanej”, robi za askarisa u zimnego czekisty Putina, a Amerykanie nawet mu za to nie płacą! No, ale to już sprawa załatwiona i prezydent Obama nawet się na ten temat nie zająknął, tylko wysłuchał uprzejmie innych warunków, jakie wystawili mu ruscy szachiści za obietnicę swojej powściągliwości w awanturze irańskiej. A warunki są dwa: pierwszy - respektowanie przez Amerykę - bo strategiczny partner Rosji już wielokrotnie złożył dowody poszanowania - strefy rosyjskich wpływów na wschód od linii Ribbentrop-Mołotow. Wprawdzie prezydent Obama powiedział na takie dictum, że trzeba przestrzegać suwerenności Ukrainy i Gruzji, ale czyż nie bardziej trzeba przestrzegać suwerenności Izraela? I właśnie na to liczą ruscy szachiści, że Ukraina i Gruzja ani teraz, ani w dającej się przewidzieć przyszłości, nie zostaną przyjęte do NATO. Druga sprawa, to sławna tarcza antyrakietowa. Pojawia się ona wprawdzie tylko w noc świętojańską, ale jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści, więc ruscy szachiści na wszelki słuczaj dmuchają na zimne. I tu prezydent Obama powiedział, że jak tylko zniknie irańskie zagrożenie, to tarczy nie będzie, bo nie będzie już potrzebna. Widać, że i prezydent Obama i sławny rosyjski polityk narodowości prawniczej mówią jednym i tym samym językiem. W tej sytuacji sławny polski program polityki jagiellońskiej w postaci Partnerstwa Wschodniego coraz bardziej zaczyna przypominać działania tych partyzantów, co to nie wiedząc, że wojna się skończyła, wysadzają tory i wysadzają. Na tym tle najlepiej widać, że sytuacja w Europie normalizuje się coraz bardziej i tylko patrzeć, jak porządek zapanuje również w Warszawie. Inicjatywa pana generała Gromosława Czempińskiego wychodzi naprzeciw tym wszystkim potrzebom - zwłaszcza nakreślonemu w sławnej „deklaracji praskiej” kierunkowi działań żydowskich grandziarzy w Europie Środkowej. Chodzi oczywiście o wyszlamowanie tych wschodnich niemieckich marchii z pieniędzy, a w dalszej perspektywie - założenia tu jakiegoś Żydolandu, na wypadek gdyby z Iranem coś poszło nie tak, albo w ogóle - dla lepszego Lebensraumu. W takiej sytuacji nawet pani Kwaśniewska w charakterze dobrotliwej cioci Ruchli, a zarazem - macierzy przyszłych polskich królów, jest znakomitym pomysłem, chociaż problem, jak zwykłe stwarza kłopotliwiec Małżonek, który z tej niecierpliwości lekkomyślnie przyjął posadę w Europejskim Komitecie Żydowskim, co może niektórych tubylców jeszcze trochę płoszyć. Więc na razie chyba pan dr Andrzej Olechowski będzie lepszy, jak zresztą we wszystkim, co robi. SM

13 lipca 2009 Rozważanie cierni na drodze do socjalizmu.. Platforma Obywatelska Unii Europejskiej zapędziła się w   budowie socjalizmu chyba  troszeczkę za  daleko- o jeden most. Proponuje realizację pomysłu pana Andrzeja Leppera, który to pomysł polegał na tym, żeby wziąć sobie pieniądze z niezależnego i centralnego banku państwowego, jakim jest Narodowy Bank Polski.(???) Tam są pieniądze, a skoro rządowi ich brakuje, to, co stoi na przeszkodzie, żeby ich trochę podebrać? Tym bardziej, że Platforma  Obywatelska pomysł pana Andrzeja Leppera wyśmiewała, jak nie przymierzając leki za złotówkę ministra Łapińskiego z Sojuszu lewicy Demokratycznej. Do leków z listy leków refundowanych dopłaca, i to nie jest śmieszne- tak jak dopłaca do kredytów mieszkaniowych, i to też nie jest śmieszne- oczywiście tylko do tych, których niewypłacalność powstała nie z winy tych, którzy te kredyty zaciągnęli(???).. A z czyjej winy? I z czyich pieniędzy dopłaca? Ano z pieniędzy tych, którzy kredytów mieszkaniowych nie zaciągali, bo próbują  żyć, ciasno ale własno, i nie dają się wplątać w kredyty, bo są realistami, i usiłują żyć w wirtualnym świecie kredytów, ale bez kredytów. Taką mają filozofię! I ONI muszą te finansowe fanaberie finansować, bo socjalistyczny rząd ich do tego przymusza niemoralnie. Platformie Obywatelskiej brakuje pieniędzy, bo biurokracja i marnotrawstwo sięga już zenitu, a w kasie państwa, na funkcjonowanie biurokracji  brakuje 30 miliardów złotych.(???). Ale  te 30 miliardów to nie jest kotwica budżetowa, chociaż ociera się o tę samą wartość. To jest kotwica socjalistycznej głupoty!  Uparli się na budowę socjalizmu biurokratycznego i już! Po trupach!  Zlikwidują wojsko i policję, ale biurokrację ocalą! Minister Nowak  z Platformy Obywatelskiej twierdzi, że z Narodowego Banku Polskiego, niezależnego od rządu i centralnego, da się wydusić 14 miliardów, a pozostałe  brakujące miliardy da się załatwić dla biurokracji - z likwidacji zamówień dla wojska(!!!) Wojsko pochłania 20 miliardów złotych rocznie, ustawowo 1,95 PKB, ale PKB spada do 0,2, a może i niżej, więc pan minister Jacek Vincent Rostowski, przysłany do Polski z Uniwersytetu  Środkowoeuropejskiego  z Budapesztu, który to Uniwersytet- w ramach budowy społeczeństw otwartych- finansuje znany dobroczyńca ludzkości pan Soros, zwany przez niektórych, mu wrogich- spekulantem.. Pan minister Rostowski proponuje nawet likwidację Marynarki Wojennej,(???) bo  w zasadzie po co nam marynarka , jak już chodzimy bez spodni i boso.. Socjalistyczna władza zadłużyła nas już na kolosalne sumy po uszy, z których już chyba nigdy nie wyjdziemy, przynajmniej za mojego  życia. Trwa likwidacja armii, w ramach sojuszu z Bundeswerą. Odezwał się też pan profesor Jerzy  Epaminondas Osiatyński, już po odwyku, który też zna się na finansach i twierdzi, że zysku większego niż 4 miliardy złotych  w Narodowym Banku Polskim nigdy nie było(!!!). A w ubiegłym roku i w obecnym zysk ma wynosić 0 złotych(????). To, z jakiego zysku chce wziąć pieniądze minister Nowak, skoro zysku nie ma? Wygląda na to, że chce wziąć z rezerwy rewaluacyjnej stworzonej na wypadek zmian kursu złotego? Czyli dokładnie w ten sam sposób, w jaki proponował w  swoim czasie socjalista Lepper.. Ale Platforma Obywatelska to formacja wolnorynkowa i liberalna, choć pomysły ma te same, co socjalista Lepper!. Akurat tak się składa, że właśnie w tym roku obchodzimy Europejski Rok Kreatywności Innowacji i może taki kreatywny  pomysł przyszedł do głowy ministrowi Nowakowi w związku  z tym „ świętem”. Kolejna europejska, świecka tradycja.. Oczywiście za kreatywne pomysły Unia Europejska jest gotowa zapłacić, co by to  nie było, jak to w socjalizmie. „Zwłaszcza, gdy zacność domu, fortuny szczodroty Objaśniają wrodzone wdzięki i przymioty”.- jak pisał poeta. Gdy fale potrzeb finansowych rozbijają się o Narodowy Bank Polski, zawirowania medialne przeżywa też pan Paweł Graś,  również  z Platformy Obywatelskiej. Pan Paweł opiekuje się  przez ostatnich trzynaście lat domem przyjaciela z Niemiec, na umowę użyczenia, jak powiedział TVN24, jest dozorcą u przyjaciela  z Niemiec..(???) Nie byłoby może w tym nic dziwnego, ale akurat pan Paweł był swojego czasu  koordynatorem służb i tak dalej i posiada certyfikat dostępu do informacji niejawnych(???). Broń Boże,  żeby takie informacje przekazywał koledze z Niemiec w drodze umowy użyczenia. Ale jak naprzeciw siebie stoją dwa klasztory jeden męski a drugi żeński, i nic  się nie dzieje,  to może się  jednak   coś złego stać. Zawsze istnieje taka  możliwość.! Lepiej dla sprawy, żeby naprzeciwko siebie nie stały..! Tak samo lepiej, żeby pan Paweł Graś nie był dozorcą u Niemca na umowę użyczenia. W poszukiwaniu oszczędności Platforma się tak zagalopowała, że zapomniała o rzeczach najprostszych. Wystarczy zlikwidować niepotrzebne nikomu powiaty, anulować „ reformę”  pana profesora Buzka i już 10 miliardów oszczędności jest. Tym bardziej, że Polskie Stronnictwo Ludowe było „ za”. Niech Platforma zmieni zdanie i też będzie „ za”. W dalszej kolejności można wziąć  się za samochody służbowe, których na naszym, podatników utrzymaniu jest 55  000(???).  I już następnych kilka miliardów  mamy zaoszczędzonych.. W takim Nowym Dworze Mazowieckim, Rada Powiatu o wiarygodnej i niezależnej nazwie” Wiarygodność Niezależność Dialog”, wyraziła zgodę staroście powiatu panu Krzysztofowi Kapuście, na zakup samochodu Toyota Avensis za - uwaga!- 96 000Zł (!!!), Bo jeździł Polonezem. Pan starosta  nie może jeździć  byle, czym, tym bardziej, że pieniądze pochodziły z Powiatowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej- szczególnie z Gospodarki Wodnej. Setki tysięcy urzędników zalegających pokłady biurokracji bezobjawowej, tysiące działaczy wszelkiego rodzaju fundacji dezorganizujących nasze życie społeczne, tysiące radnych wszelkich szczebli głupoty demokracji, setki milionów  wariackich dotacji, budowy niepotrzebnych rond, przejść dla zwierząt, topienie milionów w segregowaniu śmieci, żeby zaraz po segregacji zaraz je z powrotem pomieszać, setki podjazdów  dla niepełnosprawnych, gdzie nie ma niepełnosprawnych, topienie pieniędzy  w” pomocy” dla małych i średnich przedsiębiorstwach i tysiące innych marnotrawnych  miejsc… a  Platforma Obywatelska Unii Europejskiej chce obskubać Narodowy Bank Polski, żeby dołożyć do pieca głupoty, marnotrawstwa i nonsensu pieniądze wyssane z NBP.

Czy Oni rżną głupa, czy mają kataraktę na oczach? Dookoła wszystko tonie w marnotrawstwie, a ONI dalej szukać, co by tu jeszcze wyrwać, żeby  zmarnować. Pani redaktor Monika Olejnik wysunęła propozycję, żeby opodatkować dochodowo rolników..(???). Pani Moniko, czy pani nie ma serca? Biednych ludzi,  przymuszać do kolejnego marnotrawstwa..? Siła socjalistycznej głupoty  pochodzi z niezłomności woli socjalistycznych decydentów.. Zmarnują każde ukradzione  niewinnym ludziom  pieniądze! I będą  grzebać po kieszeniach, komu popadnie.. I myślicie państwo, że to koniec kradzieży? To dopiero początek.! Całe piekło przed nami! Żeby tylko biurokracja miała na wypłaty! WJR

Aferałowie i bezpieczniacy Dawniej, gdy jeszcze nie było Globalnego Ocipienia, w lipcu temperatury przekraczały 30 stopni C - i o morzu pisało się wyłącznie w kontekście kąpieli. Teraz mamy GLOBCIO, więc będę kontynuował temat stoczni. Można się przy tym rozgrzać do czerwoności. Przypominam, że przed wyborami ogłoszono, że stocznie w Gdyni i Szczecinie zostały szczęśliwie sprzedane.

Następnie JE Aleksander Grad, minister Skarbu, ogłosił, że nabywcą jest QInvest z Kataru. Następnie p. Shahzad Shahbaz, prezes Qlnvestu, oświadczył oficjalnie: "To nieporozumienie, jesteśmy doradcą, a nie inwestorem", dodając: "Niestety, nie możemy ujawnić, kim są ci klienci, którzy są w trakcie zakupu tych aktywów". Na co p. Minister oświadczył, że nie ma się, czym przejmować, wszystko jest w najlepszym porządeczku - co ukoronował następującym oświadczeniem: "Ci inwestorzy, o których mówiliśmy w tym procesie (zakupu majątku obu stoczni), funkcjonują. Są po stronie bezpośrednio realizujących, przygotowujących te transakcje, bądź są w zapleczu finansowym, które gwarantuje od strony finansowej przeprowadzenie tego procesu. Nie chciałbym dzisiaj zaglądać do "kuchni", do inżynierii finansowej, jaką sobie te firmy przygotowały - kto jest wiodący, kto mniej. Wiem, że to, co zostało powiedziane przez inwestora i przeze mnie, jest prawdziwe i przy tym pozostanę". Za samo to oświadczenie, będące jawnym dowodem, że p. Minister albo sam nie ma pojęcia, co się dzieje, albo maskuje gigantyczny przekręt - wywaliłbym JE Aleksandra Grada ze stanowiska po godzinie - i skierował sprawę do prokuratury z uwagą: "Poważne podejrzenie o dokonaniu przestępstwa". Podejrzewam, że obecne poczynania pp. Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego to nie tyle próba rozbicia PO, lecz szantaż: "Albo pozwoli nam Pan, panie Premierze, nadal kraść - albo zniszczymy Pańskie nadzieje na zostanie Prezydentem, a może nawet rozbijemy PO!". Dowód: gdyby chcieli naprawdę zaatakować, to zrobiliby wielkie HALLO na jesieni - a nie podczas wakacji, kiedy mało, kto przejmuje się polityką. Przypominam Państwu o  wywiadzie, jakiego parę lat temu udzielił tygodnikowi "NIE" wyższy oficer służb specjalnych, który powiedział: "Tak, macie rację: za każdą większą aferą gospodarczą stoją służby specjalne. Ale nigdy tego nie wykryjecie - bo gdyby to groziło, służby uciekną się do pomówień, kłamstw, szantażu - a w ostateczności do fizycznej likwidacji". Dla mnie nie ulega wątpliwości, że służby weszły w  porozumienie z kilkoma szejkami w Katarze - i robią "interesy". Jeśli dziś słyszycie Państwo, że PGNIG zawarł z Quatargas umowę, na której traci - to PGNIG traci (to znaczy: my dopłacamy w cenie gazu...), ale służby, które mają siuchtę z tymi szejkami, mają dochody - a  szejkowie swoją dolę. Nieszczęście polega na tym, że żyjemy w d***kracji. Król dałby służbom specjalnym dużo pieniędzy, (bo służby specjalne są dziś najcenniejszym fragmentem państwa!) - i by je kontrolował. W d***kracji służbom nie można dać pieniędzy w  budżecie, (bo ci złajdaczeni posłowie natychmiast by je wydali na "cele socjalne" - dzięki czemu uzyskaliby głosy wyborców...) - więc jakoś muszą je kraść. Na cele państwowotwórcze: szpiegów i agentów mieć trzeba, a szpiedzy nie będą przecież dla nas pracowali za darmo... Do tego nacisku na JE Donalda Tuska p. Piskorski używa SD - partii służącej za PRLu jako przechowalnia polityków niezgadzających się z socjalizmem, ale jednak chcących realnie działać. SD w III RP wegetowało sobie po cichutku - i teraz bezpieka znów postanowiła tę partię ożywić. Ważną rolę odgrywa w tym agent wywiadu ps. MUST - ale to już inna, fascynująca bajka... JKM

Niech żyją spekulanci! Jak podaje słownik genialnego śp. Jana Stefczyka (Sterlinga) (ps.”Władysław Kopaliński”): spekulacja (ryzykowna) transakcja handl., Obliczona na (wysoki) zysk ze spodziewanych zmian w cenach, w zaopatrzeniu rynku, metodach produkcji itp., Jeśli np. złotnicy dowiadują się w XIX wieku, że dentyści zaczynają robić koronki ze złota, to w celach spekulacyjnych zaczynają wykopywać złoto. Cena idzie w górę o np.5%. Po paru latach złoto jest już powszechnie używane - i wskutek zwiększonego popytu cena idzie w górę o, powiedzmy, 15%. Spekulanci inkasują dobrze zasłużone 10% - minus procent, minus podatek. Zwracam uwagę, że mogli stracić: gdyby np. po roku ludzie uznali, że złote koronki w szczęce to obciach. I przestali je zamawiać. Proszę zwrócić uwagę na niesłychanie korzystny dla gospodarki skutek działalności spekulantów: cena już idzie w górę, przygotowując rynek do nowej sytuacji. Ludzie już kupują mniej złota na bransoletki, - dzięki czemu już powstaje lekka rezerwa złota, - z którego za 2-3 lata będą robione koronki. To znacznie łagodzi szok cenowy. Otóż spekulacja jest istotą handlu. Piszę to, gdy za oknami przechodzi procesja z okazji święta Bożego Ciała. Z tej okazji okoliczne cukiernie kupiły masę lodów i innych towarów - spekulując, że będzie upał i wierni po procesji masowo rzucą się lizać lody. Co w myśl komunistycznej doktryny powinno być karane - tym bardziej, że lodziarze zazwyczaj z takiej okazji nieco podnoszą cenę lodów? ZBRODNIA! Gdy śp. Henryk Ford zakładał warsztat samochodowy, to spekulował, że ludzie będą chcieli  tym warczącym pudłem jeździć. A np. W.Ks. Konstanty Pawłowicz po wynalezieniu słynnego „rosyjskiego światła” władował w 1878 roku cały majątek w “Towarzystwo Elektrycznego Oświetlenia P.N. Jabłoczkow - wynalazca i Spółka”, które… splajtowało, bo akurat śp. Tomasz A. Edison wymyślił żarówkę, która była tańsza i wygodniejsza od „świec Jabłoczkowa”. Spekulant, choć książę, nawet „Wielki” - czasem przegrywa… Tymczasem komuniści, czy to ci z PRLu czy ci budujący UE, nienawidzą spekulacji. Dla nich to jakaś podejrzana operacja. I brutalnie ingerują. Niedawno napisałem na ten temat w “Dzienniku Polskim” pt. Wielki Brat czuwa. Gdy w 1938 roku polskie wojska zajmowały Zaolzie, przedsiębiorczy restaurator z czeskiego Cieszyna zakupił większą liczbę trunków, (bo Republika Czeska - podobnie jak dzisiaj - nakładała mniejszy haracz na alkohol!) i zaczął je serwować. Natychmiast wychwycili to polscy celnicy i pozwali go do sądu, który już po miesiącu (!) skargę oddalił - z uzasadnieniem: „Obowiązek celny powstaje wtedy, gdy towar przechodzi przez granicę - a nie wtedy, gdy granica przechodzi przez towar”. W 2004 III RP podpisała Traktat Akcesyjny i weszła do Wspólnoty. Już po miesiącu Komisja Europejska chciała nałożyć na III RP karę  (€139 mln!) za to, że kupcy zgromadzili zapasy grzybków marynowanych, wieprzowiny i czosnku w ilości przekraczającej więcej niż o 10% normalne obroty!!!  III RP odwołała się do Trybunału Wspólnotowego - i ostatecznie skończyło się na €12,451 miliona. Brutalna ingerencja w wolność handlu - to jedno. Co najbardziej szokuje - to: ilu urzędników opłacamy, by ONI to wiedzieli?!! No, to sobie tu policzmy. Policzmy prawdziwe straty. Liczba zatrudnionych urzędników (od 1988 roku ta liczba wzrosła 4,5 raza - a p.Roman Prodi, gdy był jeszcze szefem KE, twierdził, że musimy ich zatrudnić jeszcze 4 razy więcej!!!)  i ich pensje to łatwy rachunek.  Natomiast setki razy więcej kosztuje naszą gospodarkę to, że producenci i handlarze muszą sporządzać jakieś sprawozdania, wypełniać setki papierków - tracąc swój cenny czas. To jest znacznie trudniejsze do oszacowania. Ale spekulanci dają gospodarce zyski - a walczący z nimi urzędnicy: straty. I warto o tym pamiętać. JKM

Apokaliptyczny cień Lecha Wałęsy... rozmowa z Anną Walentynowicz - Pani nazwisko pojawiało się i pojawia częściej w zachodnich analizach współczesnej polityki polskiej niż we własnym kraju. Jest Pani bez wątpienia jedną z najważniejszych postaci w naszej nowożytnej historii. Fakt ten sankcjonuje obiegowe stwierdzenie, że "w stoczni gdańskiej wszystko zaczęło się od Anny Walentynowicz...". Owszem, utrwalono Panią w dokumentacji filmowej, pojawiła się Pani w sztuce "Relacje", w której na scenie warszawskiego Teatru Małego wcieliła się w Pani postać znana aktora Zofia Kucówna. Bywała Pani przyjmowana przez szefów rządów, w Holandii ogłoszono Panią Kobietą Roku, a w amerykańskim mieście Buffalo ośrodkowi dla uchodźców politycznych władze municypalne nadały Pani imię. W Polsce Pani solidarnościowy mit jest mocno tuszowany, w najlepszym razie sytuuje się Panią na drugim planie. A przecież była Pani także sygnatariuszką sierpniowych porozumień. I czy przestało mieć większe znaczenie to, że swoje zapasy z komunistycznym reżimem okupiła Pani 19-miesię-cznym więzieniem? Czym Pani tłumaczy owo wymazywanie Pani z historii współczesnej Polski?

 - Jest to m.in. wynik działań służb specjalnych, no i samego Lecha Wałęsy. Wspomniał Pan o uhonorowaniu mnie w Holandii tytułem Kobiety Roku. Niemało czasu minęło, nim się o tym dowiedziałam. Ale nawet wiedząc o tym wyróżnieniu, nie mogłabym wyjechać po odbiór dyplomu, gdyż nie wypuszczono by mnie z kraju, a nawet z Gdańska! Stanowiła o tym uchwała nr 33 władz Regionu, podjęta na prezydium I zjazdu "Solidarności", który odbył się 1 września 1981 roku.

- Wyrugowano Panią z szeregów "Solidarności"...  - Zostałam usunięta karnie jako niegodnie reprezentująca Związek. W podtekście - za przeciwstawianie się Wałęsie. Postanowiono się mnie pozbyć z ruchu solidarnościowego, gdyż byłam niepokorna, nieprzekupna, bezkompromisowa. I uważałam, że z rządem komunistycznym należy rozmawiać z pozycji siły. Taką charakterystykę mej osoby mogłam niedawno znaleźć w dokumentach, do których dotarł Instytut Pamięci Narodowej. Dlatego podejmowały przeciw mnie działania m.in. służby specjalne. Życie Anny Walentynowicz zagrożone...

- Dziś wiemy, że zagrożone było Pani życie...  - Tak. Potwierdzają to dokumenty IPN. Zaplanowano otrucie mnie środkiem o nazwę furosemidum, silnie odwadniającym, który podany samodzielnie wywołuje zawał i jest nie do wykrycia, bo organizm wydala go w ciągu kilku godzin. Miano mi go podsunąć z jedzeniem, gdy będę nocować w jednym z domów w Radomiu, do którego pojechałam na posiedzenie zarządu tamtejszego Regionu. Opatrzność nade mną czuwała, gdyż niemal w ostatniej chwili postanowiłam nie nocować, lecz powrócić do Gdańska. Zadanie pozbawienia mnie życia przygotowywał niejaki Szczepanek z MO w Radomiu, a wykonawcą miała być radomianka, pracownica zarządu Regionu, sympatyk... KOR-u.

- Owo zagrożenie zostało wyśledzone w dokumentach IPN, ale czy Pani sama miała świadomość, że może paść ofiarą politycznego zabójstwa? - Owszem. Było tak, kiedy przed sierpniem 1980 roku bezpieka zaproponowała mi współpracę, a ja oczywiście odmówiłam. Wtedy usłyszałam, iż może się zdarzyć nieszczęśliwy wypadek... Odparłam, iż wiem, że SB zamordowała krakowskiego studenta Pyjasa, pozorując to wypadkiem. Lecz moja śmierć nie przysporzy wam korzyści. Chodzicie za mną, ale za wami chodzą inni, więc może nie byłoby wam łatwo mnie zabić. I to był koniec jakichkolwiek tego rodzaju propozycji ze strony ubecji. 

- Czy na tych przypadkach zakończyło się owo zagrożenie Pani życia? - Ono mnie właściwie nie opuszczało, gdyż miałam świadomość roli tak zwanych "nieznanych sprawców". Ale wspomnę jeszcze o jednej sytuacji, w której miano chętkę wyprawienia mnie na tamten świat, i to przez snajpera. Miało do tego dojść podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1970 roku, kiedy to nasz zakład otoczyły czołgi. Dowództwo garnizonu ogłosiło wtedy w koszarach alarm, obwieszczając żołnierzom, że mają wyruszyć w kierunku Gdańska, do którego podążają Niemcy... Gdy usłyszałam tę piramidalną bzdurę, przemówiłam do robotników stoczni. Na moje wystąpienie zareagował przybyły tam wiceminister bezpieki Franciszek Szlachcic. Widząc moje wystąpienie, zapytał stojącego obok pułkownika Rypalskiego, czy ma dobrych snajperów. Gdy ten przytaknął, Szlachcic powiedział: - Zdejmijcie ją! Świadek tej sceny, gen. Antos, stanowczo odmówił. Nawiasem mówiąc, sprawa tego alarmu wywołanego rzekomym ruszeniem Niemców na Gdańsk znalazła swoje echo w toczącym się procesie Jaruzelskiego. 

- Była Pani obecna na czerwcowym pogrzebie Ryszarda Kuklińskiego. Kim był dla Pani Pułkownik?  - Tak jak dla milionów Polaków - wielką postacią. Brakuje mi słów, by wyrazić, co czuję, gdy myślę o jego samotnej, heroicznej walce. Postawił na jedną kartę życie swoje i swojej rodziny. Uratował Polskę! Pokonał sowieckie Imperium Zła. Polska nie stała się polem atomowego kataklizmu! 

- Lech Wałęsa jako prezydent uznał Pułkownika za zdrajcę, więc odrzucił wniosek o rehabilitację i ułaskawienie, co musiało cieszyć Jaruzelskiego. Czy nie sądzi Pani, że Lech Wałęsa powinien złożyć spóźniony hołd Ryszardowi Kuklińskiemu? - Oczywiście, że powinien! Z drugiej strony uważam, iż nie należy o to zabiegać również, dlatego, że on się na to nie zdobędzie. Znam Wałęsę od podszewki.

- Lech Wałęsa pokazał się na uroczystości pogrzebowej Kuronia przed blokiem na Żoliborzu, gdzie zmarły mieszkał. A dlaczego Pani nie pojawiła się na ceremonii żałobnej?  - Być na pogrzebie pułkownika Kuklińskiego, a niemal zaraz potem na pogrzebie Kuronia? To biegunowo różne postacie. O zmarłym Kuroniu źle nie chciałabym mówić, a dobrze mówić bym nie mogła... Więc raczej zamilknę. 

- Jak Pani wytłumaczy obecność księdza Bonieckiego, redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego", na pogrzebie Kuronia, który był przecież stalinowcem i zatwardziałym ateistą? - No cóż, przychodzą mi na myśl niegdysiejsi "księża patrioci"... Krakowski tygodnik podawano sobie z rąk do rąk jeszcze w 1980 roku, był zaczytywany. Potem stał się bliskim kuzynem "Gazety Wyborczej". Nie byłam, więc zdziwiona obecnością redaktora "Tygodnika Powszechnego" na Powązkach. Jak zrodziło się ziarno konfliktu z Wałęsą 

- 7 sierpnia 1980 roku zwolniono Panią z pracy, co było reakcją władz na aktywność w jawnych, ale nielegalnych Wolnych Związkach Zawodowych WZZ, których była Pani współzałożycielką. Tydzień po Pani zwolnieniu wybuchł strajk z żądaniem przywrócenia do pracy Pani oraz wcześniej zwolnionego Wałęsy. Domagano się także podwyżki płac i budowy Pomnika Ofiar Grudnia 1970 roku. Na czele protestu stanął elektryk Lech Wałęsa i Pani, operator dźwigu. Po spełnieniu postulatów przez dyrekcję stoczni, Lech Wałęsa przerwał strajk już trzeciego dnia...  - Tak. Przekonywał ludzi, że strajk zakończony, więc żeby się rozeszli do domów. Razem z Aliną Pieńkowską, współzałożycielką WZZ, z zawodu pielęgniarką, udało mi się podtrzymać strajk, gdyż rysowała się szansa zalegalizowania WZZ. 

- Czy w przypadku zaprzestania strajku przez Panią, Alinę Pieńkowską i dużą liczbę stoczniowców wygasłyby strajki w Trójmieście? - Gdyby wtedy strajk został wygaszony, pewnie nieprędko doszłoby do sytuacji, w której narodziłaby się przyszła "Solidarność". Jeśliby się w ogóle narodziła. Tu wspomnę, że strajk protestacyjny w mojej i Wałęsy obronie zainicjował Piotr Maliszewski, którego nazwiska nigdzie Pan nie zobaczy, młody robotnik z Lidzbarka Warmińskiego, w czym mu dopomógł stoczniowiec Bogdan Felski. To nie był Wałęsa! On się włączył dopiero trzeciego dnia i zaraz strajk zakończył. Owego trzeciego dnia, po pokrzykiwaniach Wałęsy o rozejściu się do domów, dostrzegłam go siedzącego na wózku akumulatorowym. Podeszłam do niego i powiedziałam, że strajk ma trwać dalej. Pachniało odeń alkoholem, którym wcześniej uraczył go dyrektor stoczni Gniech. Może nie tyle moje słowa, co widok powracających stoczniowców, którzy zareagowali na mój i Aliny Pieńkowskiej apel, sprawił, że Wałęsa poprosił (tak, poprosił!), by mógł kontynuować strajkowy protest. Powiedział: - Jak się nie będę nadawał, to mnie wyrzucicie. 

- Czy właśnie wtedy powstało zarzewie Pani ostrego konfliktu z Lechem Wałęsą? - Tak, potęgujące się jeszcze tego samego sierpniowego dnia na skutek jego poczynań. Tamtego trzeciego dnia strajku stoczniowcy pokrzykiwali, żeby Wałęsa nie składał w dyrekcji ugodowego podpisu, bo otwierała się szansa zalegalizowania WZZ, ale on ludziom nawymyślał od głupców, argumentując, iż dyrekcja dała więcej niż żądaliśmy, a więc przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy oraz przyznanie podwyżki (tzw. drożyźnianej - przyp. Rog.); w pewnej chwili zanucił Jeszcze Polska... i ludzie zaczęli śpiewać hymn. Tak oto Wałęsa postarał się o patriotyczną oprawę. Nadmienię, że poprowadzeniem strajku owego sierpniowego dnia nic nie ryzykował, bo zwolniony z pracy dostawał od stoczniowców pięć tysięcy złotych miesięcznie tytułem zapomogi i tyleż od KOR-u. 

- A jednak okazała się Pani wobec Lecha Wałęsy lojalna, bo kiedy była Pani osadzona w obozie dla internowanych w Gołdapi w 1982 roku i SB podrzuciła Pani dokumenty kompromitujące Wałęsę, Pani je zniszczyła, mimo iż nie przestała Pani go obwiniać o zdradę ideałów Sierpnia. Co się znajdowało w tych dokumentach?  - Były to 4 strony maszynopisu, w których ujawniono Wałęsę jako współpracownika SB o pseudonimie "Bolek", za co otrzymywał pieniądze. Esbecy chcieli, żebym to rozgłosiła, a - w myśl ich intencji - oni mnie wtedy skompromitują jako występującą przeciw Wałęsie. Spaliłam ten esbecki maszynopis wspólnie z aktorką Haliną Mikołajską, a resztki wrzuciłyśmy do muszli klozetowej. Sprawa "Bolka" i tak wyszła na jaw, co odnotowano także w archiwach partii, konkretnie jako przedmiot rozmowy towarzysza Ullmana z kierownikiem wydziału bezpieczeństwa i organów państwowych KC PZPR towarzyszem Atlasem. Wynikało z tego dokumentu, że Lech Wałęsa został zwerbowany przez SB jako tajny współpracownik 29 grudnia 1970 roku przez inspektora KWMO w Olsztynie kapitana Graczyka... Nie skok Wałęsy, lecz desant od morza... 

- Wygaszanie strajku w obronie Pani owego sierpniowego dnia według głoszonej przez Panią opinii było dla Wałęsy zadaniem zleconym. Czy tak? - Zgadza się. Później dowiedziałam się, że całą rzecz zaaranżował kontradmirał Janczyszyn! Wałęsa został przywieziony z całą dyskrecją motorówką Marynarki Wojennej. A więc nie dostał się do stoczni przez rzekomą dziurę w płocie czy też przez jego przesadzenie! 

- Tymczasem do dzisiaj funkcjonuje mit o tym płocie między pierwszą a drugą bramą stoczni. - W stosownym czasie sprawdziłam ten teren. Tam nie było ani płotu, ani dziury, bowiem na wolnej przestrzeni znajduje się budynek Ubezpieczalni i baza PKS. 

- Skąd ta pewność, że to Janczyszyn zaaranżował przerzucenie Wałęsy do stoczni? - Tak się złożyło, że w dwudziestą rocznicę Sierpnia u księdza prałata Henryka Jankowskiego spotkałam byłego pierwszego sekretarza PZPR i przewodniczącego Wojewódzkiej Rady Narodowej Tadeusza Fiszbacha, który w pewnej chwili podszedł i powiedział: - Muszę się przywitać z bohaterką Sierpnia. Kiedy wspominaliśmy w obecności księdza Jankowskiego tamte wydarzenia, przypomniałam, jak to w 1980 roku przyjechałam do Fiszbacha w nocy z prośbą, by cofnął zakaz odprawiania Mszy świętej?  Po czym zasugerowałam: - Skoro już jesteśmy myślą przy tamtych dniach, to najwyższy czas na obalenie owej obiegowej historyjki o przeskoczeniu przez Wałęsę płotu, gdyż to kłamstwo na zawsze urośnie do legendy. Przecież Lecha przywieziono motorówką na polecenie admirała Piotra Kołodziejczyka...  Na to Fiszbach: - Nie na polecenie admirała Kołodziejczyka, a na polecenie kontradmirała Janczyszyna! Wtedy zwróciłam się do księdza Jankowskiego: - Słyszysz, kapłanie? To trzeba sprostować! Do dzisiaj nikt tego nie sprostował. Mit żyje, więc nadal swoim życiem... 

- ... nawet utrwalony tabliczką w miejscu publicznym.  - Właśnie. Przed salą BHP w stoczni ustawiono fragment jakiegoś płotu z owąż tabliczką, na której zwiedzający mogą przeczytać, że nikomu nieznany elektryk Lech Wałęsa przeskoczył przez płot i obalił komunizm... Powiedziałam obecnemu prezydentowi Gdańska Adamowiczowi, że któregoś dnia obalę ten "zabytek".

- Proszę powiedzieć, kiedy Lech Wałęsa obrósł w pychę, stał się zarozumiały, arogancki? - On niemal "od zawsze" był taki. Teraz rzecz ma się jeszcze gorzej, bo uwierzył w swój geniusz. Te jego ciągłe "ja", "ja", "ja"... 

- Jak Pani odbierała politykę Lecha Wałęsy, który jak tylko potrafił wspierał "lewą nogę"? - Jak najgorzej! Przecież to doprowadziło między innymi do obalenia rządu Jana Olszewskiego - notabene z takim wnioskiem wystąpił puszący się dziś Jan Rokita - a wcześniej umożliwiło desygnowanie na premiera Tadeusza Mazowieckiego, inicjatora nieszczęsnej "grubej kreski". W efekcie nie doszło do lustracji i dekomunizacji. A esbecy, ubecy, kaci Polaków żyją dziś wolni i są często ludźmi zamożnymi, bo swobodnie włączyli się w biznes i koligacje z gangsterami. 

- Czy podtrzymuje Pani pogląd, że przy "okrągłym stole" zaprzepaszczono szansę na prawdziwą niepodległość Polski wskutek konformistycznego stanowiska Lecha Wałęsy? - On taką postawę przyjął wcześniej. Przez całe szesnaście miesięcy po powołaniu "Solidarności" dogadywał się z komunistycznym establishmentem! Był taki dłuższy czas, kiedy Wałęsa raz w tygodniu jeździł do Warszawy, o czym w zarządzie Regionu nie wiedzieliśmy. O tym fakcie dowiedziałam się jakoś dopiero po wydarzeniach w Bydgoszczy, kiedy to pobito działacza "Solidarności". Przycisnęłam go wtedy do muru, wiedząc już o wypadach do Warszawy. Zapytałam stanowczym głosem:

- Po co wczoraj byłeś w Warszawie? 

- Proszę wybaczyć tę dygresję: była Pani z Wałęsą po imieniu? - Mówiłam do niego per ty, on do mnie per pani. Byłam od niego czternaście lat starsza, no i może ten przywilej kobiety. Wracam do postawionego Wałęsie pytania - po co był w Warszawie, i o czym rozmawiał z premierem Rakowskim? Odpowiedział wymijająco i chciał wyjść. On stosował szkołę Kuronia: Jak ci stawiają trudne pytania, to wyjdź, trzaskając drzwiami! Znając ten obyczaj, zastąpiłam mu drogę i lekko wepchnęłam do pomieszczenia. Huknęłam: - Siadaj! Oczekuję odpowiedzi. Inni mnie poparli. Wtedy usiadł i powiedział: - Tak, byłem wczoraj w Warszawie na rozmowie z Rakowskim. I premier oświadczył, że realizacja porozumień sierpniowych będzie uzależniona od tego, kto zasiądzie we władzach "Solidarności". No cóż, Wałęsa kupczył nami cały czas. Nawiasem: na posiedzeniu "Solidarności" z komisją rządową Andrzej Gwiazda widział, jak Wałęsa przekazywał pod stołem karteczki z uwagami i takie same odbierał. Nigdy się nie dowiedzieliśmy, jaka była ich treść. Pełna konspiracja! 

- Przy "okrągłym stole" zabrakło tych przedstawicieli sierpniowej "Solidarności", którzy podobnie jak Pani byli w opozycji do Wałęsy. Pani tam nie zaproszono, gdyż była Pani już pozbawiona mandatu członka prezydium, członka Związku w ogóle. Czy tak? - Tak. Od lipca 1981 roku uznano mnie za prywatną osobę. Więc jak mogłabym się znaleźć w Magdalence? Ale i tak nigdy bym tam nie pojechała. Tam doszło do zdrady! Zresztą Magdalenka to było zwykłe hasło wywoławcze. Spotykano się w leśniczówce w Wilanowie, w Pałacu Namiestnikowskim i w innych miejscach. Kiszczak serwował mnóstwo alkoholi, były bankiety, rozmiękczał delegatów. Esbecy kręcili potajemnie film, by mieć na nich haka. Nie dotrzymacie zobowiązań, pokażemy taśmę publicznie i ludzie się do was dobiorą. Wariackie papiery dla Anny Walentynowicz 

- W PRL-u przypisywano pani chorobę psychiczną, by zmusić panią do współpracy... - Rzeczywiście. Chciano mnie w to wrobić, wykorzystując perfidnie pewne papiery. Otóż, kiedy w 1971 roku, mój mąż był umierający, ja będąc w głębokiej depresji, zwróciłam się do lekarza psychiatry o odpowiednie leki uspokajające, co zostało odnotowane w przychodni. Gdy siedziałam w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie, tamtejsze lekarki, panie Poniatowska i Mazurowa na podstawie notatki z przychodni zażądałybym przyjęła tak zwane żółte papiery, krótko mówiąc: papiery wariackie... Kategorycznie domagałam się zbadania i te panie okazały się na tyle rzetelne, że potwierdziły, iż jestem w pełni przy zdrowych zmysłach! Ich ubeccy szefowie musieli być wściekli. Geremek: "Solidarność" bez Matki Boskiej w klapie 

- Przy "okrągłym stole" pierwsze skrzypce grał Bronisław Geremek, który w PRL należał do betonu partyjnego, był chwalcą sowieckiego ustroju i samego Stalina. Ta jego przeszłość wpłynęła na rolę hamulcowego, gdy szło o realizację postulatów związkowych i niepodległościowych. - Zgadza się... Jaruzelski z Kiszczakiem nasłali na nas Geremka i Mazowieckiego w charakterze doradców samolotem rządowym. Z miejsca udali się do wojewody i ustalili taktykę, jaką mają wobec nas stosować. Obaj, podobnie jak Kuroń, nie chcieli się godzić na zalegalizowanie WZZ, ale wbrew nim Andrzej Gwiazda i Krzysztof Wyszkowski powołali takie związki w kwietniu 1978 roku, ów zaczyn przyszłej "Solidarności". Później KOR-owcy obsiedli "Solidarność" jak muchy plaster miodu... 

- Czy kiedykolwiek dowiedziała się Pani o treści poufnego telegramu ambasadora NRD, w którym depeszował on do Berlina na temat stosunku Geremka do tej pierwszej sierpniowej "Solidarności"? - Nie, nie znałam jego treści. 

- Ambasador enerdowski informował Berlin, cytując wypowiedź Geremka: "Solidarność" w obecnej formie jest nie do pogodzenia z realnym socjalizmem. Po zlikwidowaniu obecnej wersji "Solidarności" mogłaby ona powstać na nowo, ale jako rzeczywisty związek zawodowy, bez Matki Boskiej w klapie, bez programu gdańskiego, bez sięgania po władzę. Być może zostaną zachowane umiarkowane siły, takie jak Wałęsa". - No cóż, treść depeszy potwierdza, że Geremkowie i Kuroniowie nie chcieli się godzić na niezależne samorządne związki zawodowe zgodnie ze stanowiskiem rządu. 

- Jak by Pani określiła rolę Geremka w "Solidarności"? - Oceniam go w tej roli jako wielce negatywną postać. Dam przykład jego zachowania: gdy Joanna Gwiazda przedstawiała na prezydium zarządu Regionu "Solidarność" referat na temat taktyki i strategii już zalegalizowanych WZZ, Geremek wtrącił się, mówiąc, jakim prawem porusza ona to zagadnienie, bo to on jest od tego. Odpowiedzieliśmy, że o meritum to my będziemy decydować, a on może być tylko doradcą. Był nachalny, obrzydliwie nachalny, uzbrojony, podobnie jak wszyscy KOR-owcy w koncept, że oni mają monopol na władzę. Więc i związki zawodowe chcieli sobie podporządkować! 

- Czym różniła się "Solidarność" sprzed i po stanie wojennym? - Po stanie wojennym zarejestrowano Związek pod ukradzionym szyldem! Poza nazwą niewiele miał wspólnego z tym Sierpniowym z roku 1980. - Płodem nowego układu był Sejm kontraktowy... - Następstwem tego, co powtarzał Andrzej Gwiazda, mózg i motor tej pierwszej "Solidarności" - dlatego Wałęsa wyeliminował go z pierwszego planu - była kapitulacja. Gwiazda stale przypominał, że kompromis z komunistami zawsze kończy się kapitulacją. Gdy obserwowałam, co dzieje się w naszym parlamencie, powiedziałam któregoś dnia do Michnika: - Dlaczego nie reagujesz w Sejmie na te wszystkie ograniczenia narzucane nam na drodze ku większej wolności? On na to: - Nie możemy się stawiać, bo jesteśmy w mniejszości. Wtedy mnie poniosło: - Ty draniu, to w Magdalence nie wiedziałeś, że liczba trzydzieści pięć jest mniejsza od liczby sześćdziesiąt pięć?!

- Jak Pani ocenia Michnika? - Absolutnie negatywnie! Zresztą jak prawie cały KOR. W IV Rzeczypospolitej, a ta powinna szybko nastać, KOR-owcy będą żyć w niesławie. Michnik wiele złego wyrządził również swoją "Gazetą Wyborczą". 

- Niejednokrotnie broniła Pani księdza prałata Jankowskiego przed zarzutem antysemityzmu. Czym w ogól zasłużył na taki epitet? - Odwagą mówienia prawdy! 

- W swojej książce "Cień przeszłości" pisze Pani, jak to prezydent Lech Wałęsa zatelefonował do Pani - bodaj w 1993 roku - i do innych członków pierwszej "Solidarności" z ofertą współpracy. Pani podobno otrzymała propozycję objęcia teki ministra spraw zagranicznych, którą to propozycję Wałęsa określił później w wywiadzie jako "oczywisty żart"...  - To była próba "unieszkodliwienia przeciwnika", bo przecież nie miałam stosownych kwalifikacji. Powiedziałam Wałęsie dosłownie tak: - Niedouczony prezydent próbuje dobrać niedoświadczonych ministrów, czym wystawi polski rząd na pośmiewisko. On tą nonsensowną propozycją chciał się uwiarygodnić: Patrzcie, Walentynowicz, która odnosi się do mnie tak krytycznie, teraz dla mnie pracuje. Nie przystałam także na zaproszenie do Belwederu, wiedząc, że Wałęsa będzie chciał sobie zrobić ze mną zdjęcie... 

- Skoro już jesteśmy przy MSZ: ostatnio Lech Wałęsa został uhonorowany na Zamku Królewskim w Warszawie, właśnie przez ten resort, dyplomem za promowanie Polski w świecie. W uroczystości uczestniczył Cimoszewicz i byli ministrowie MSZ - Geremek i Olechowski, a Skubiszewski nadesłał list gratulacyjny... -... Osobliwy zbieg okoliczności. Wszyscy ci czterej politycy znaleźli się na "liście Macierewicza" - choć w przypadku Geremka Macierewicz uznał, iż nie posiadał na to wystarczających dowodów - jako tajni współpracownicy SB, względnie wywiadu PRL. 

- Jak Pani przyjęła ów fakt uhonorowania Lecha Wałęsy przez tych postkomunistycznych dygnitarzy? - Nie był on dla mnie zaskoczeniem. Wałęsa dobrze się przysłużył także tym panom, torpedując lustrację i dekomunizację. Są mu wdzięczni. Jak wygląda Polska - spuścizna po Wałęsie - sami widzimy? Nobla dostał za utrącenie radykalnego skrzydła "Solidarności", a to skutkowało zaniechaniem rozprawienia się z tyranami Polaków. Wałęsowe faux pas u Papieża 

- Zdarzyło się jednak, że było Pani z Lechem Wałęsą po drodze... Mam na myśli wspólną wizytę z delegacją "Solidarności" u Papieża. - Było to dwukrotne spotkanie w ciągu dwóch lat z Ojcem Świętym w styczniu 1981 roku. Ale i tam zaiskrzyło między Wałęsą i mną. O tym dalej. Pierwszego dnia audiencji na czele naszej grupy szedł Wałęsa i on jako pierwszy przekroczył próg papieskiej biblioteki. Na zapraszający znak sekretarza Jana Pawła II ostro oderwał się od naszej grupy, nie bacząc na dość głośne zawołania: - Leszek, Leszek - żony Danuty, która zapewne chciałaby mu towarzyszyć. Po kwadransie zaproszono do biblioteki resztę naszej grupy. Tak się złożyło, że byłam na jej przodzie i po wejściu na widok Ojca Świętego z wrażenia ugięły się pode mną nogi. Wówczas Jan Paweł II wyszedł mi naprzeciw, przytuliwszy, powiedział: - Papież także, co nieco czytał i słyszał... 

- Czy do tego Wałęsowego faux pas doszło właśnie tego dnia? - Tak. Oto w pewnej chwili podeszłam do Ojca Świętego z książką o tematyce sakralnej, jedną z tych, które dla nas przygotowano i poprosiłam o wpisanie błogosławieństwa dla mojej ciężko chorej przyjaciółki. Wtedy Wałęsa wyskoczył z grupki i stanąwszy bezceremonialnie między Papieżem a mną, powiedział: - Pani jest bezczelna, jak Pani śmie?! Ja mam pierwszeństwo do takiego błogosławieństwa, ja mam dzieci. Łzy napłynęły mi do oczu, a Jan Paweł II wyprostował się i głosem mocnym jak dzwon rzekł: - Panie Wałęsa, porozmawiacie o tym później, dobrze? W czasie drugiego spotkania z Ojcem Świętym ksiądz Dziwisz posadził mnie podczas śniadania po lewej stronie Jana Pawła II. Wspomnienie na całe życie! Po tym incydencie z Wałęsą powiedziałam sobie, że nigdy więcej nie pokażę się z nim publicznie. W ślubie jego córki Magdy uczestniczyłam na jej zaproszenie jako matka chrzestna. 

- Pani Anno, czy Pani głosowała za akcesją do Unii Europejskiej? - Nie! To oczywiste! Unia stanowi zbyt wielkie zagrożenie dla Polski. Każdy dzień to potwierdza. Wspomniałam o tym ostatnio ambasadorowi USA Christopherowi Hillowi, zaproszona na przyjęcie pożegnalne w związku z zakończeniem jego misji w Polsce. 

- Często bywała Pani gościem ambasadora? - Dość często. Szczególnie polubiłam jego żonę i córkę. Z żoną Patrycją byłam zaprzyjaźniona. Obie mówiły, że będą tęsknić za Polską. 

- Obecnie coraz więcej polskich polityków i zwykłych obywateli chciałoby wystąpienia z Unii. Wobec tych głosów zdecydowanie protestuje Lech Wałęsa. Ostatnio oświadczył: "Będę się sprzeciwiał wszystkim, którzy nawołują do wystąpienia Polski z Unii. Dostarczę argumentów, by nie podejmować takich niedobrych decyzji". Co Pani na to? - To cały Wałęsa. Pewnie mu się marzy prezydentura Europy. 

- Pani Anno, na koniec naszej rozmowy wrócę jeszcze do owego sierpniowego dnia 1980 roku, kiedy to Lech Wałęsa został potajemnie dowieziony motorówką Marynarki Wojennej do stoczni w celu wygaszenia strajku. Trzeba przypomnieć, że przecież na tej jego akcji nie zakończyły się strajki w Trójmieście. - Skądże! Wałęsa wygasił strajk w stoczni i tylko na jeden dzień, czyli w sobotę szesnastego sierpnia. Wspólnie z Aliną Pieńkowską ogłosiłyśmy, bowiem strajk solidarnościowy z Trójmiastem, które nadal stało. W niedzielę siedemnastego sierpnia została odprawiona Msza święta, po której stoczniowcy, blisko 16-tysięczna załoga, podjęła strajk! Tym naszym działaniem zostało ostatecznie wymuszone podpisanie porozumień sierpniowych w dniu 31 sierpnia... Alina Pieńkowska określiła naszą akcję jako działania solidarnościowe - w tym przypadku także z Trójmiastem - i to określenie stało się inspiracją do przyjęcia dla Samorządnych Niezależnych Związków Zawodowych szyldu "Solidarność". 

- Od Pani, od żywiołowego protestu w jej obronie - a szybko potem Pani i Aliny Pieńkowskiej akcja solidarnościowa z Trójmiastem - miały się stać zaczynem "Solidarności" owego najgorętszego miesiąca w najnowszej historii Polski. Czy wobec znanego stosunku Lecha Wałęsy do Pani, nigdy nie da on świadectwa prawdzie, iż to casus Walentynowicz zapoczątkował wydarzenia na Wybrzeżu? I tym samym nie uzna Pani historycznej roli w najnowszych dziejach Polski? - Było tak, jak Pan przypomina. Ale Wałęsa zakłamuje historię, więc trudno, by się zdobył na uznanie, o którym Pan mówi.  Serdecznie pozdrawiam,

"Anna Walentynowicz wciąż walczy" O Annie Walentynowicz znów jest głośno. Stała się jedną z bohaterek kontrowersyjnego "Strajku" Volkera Schlöndorffa i jednocześnie jednym z jego najsurowszych krytyków - pisze Michał Karnowski, publicysta DZIENNIKA.

Anna Walentynowicz nie wybierze się do kina, by zobaczyć "Strajk" raz jeszcze. Po pierwsze nie chce. "Wypowiedziała już swoje zdanie, a reżyser nie uwzględnił żadnej z jej uwag - choćby tej, by nie kłamał, że jej syn był w ZOMO" - opowiada zaprzyjaźniona z Walentynowicz Joanna Duda-Gwiazda. Po drugie, Ania - jak mówią o niej przyjaciele - leży w szpitalu, jest poważnie chora, nie czas więc na kino. A po trzecie, ona swoją historię już opowiedziała. Odrzucenie, niezgoda, protest są kluczowym elementem jej charakteru. Podobnie jak upór w żądaniu całej, choć często widzianej straszliwie ostro, prawdy.
Trudna sława "Powinna się cieszyć, w końcu została bohaterką filmu" - mówi Lech Wałęsa. I obiektywnie ma rację, ale w głębi duszy pewnie czuje, że to twierdzenie nie jest do końca fair. Bo kategoria "radości" z uwiecznienia w dziele znanego reżysera zupełnie nie przystaje do postaci Walentynowicz. Wałęsa by się ucieszył, ona wskazuje nieścisłości. Kolejny dowód, jak inne tworzą światy bohaterowie strajku w Stoczni Gdańskiej. - Kontrowersje wokół filmu zaskoczyły mnie i mną wstrząsnęły, zrobiliśmy przecież kawał dobrej roboty - twierdzi niemiecki reżyser "Strajku" Volker Schlöndorff. Pewnie nie kłamie, ale na pewno daje dowód, że niedokładnie wczytał się w biografię Anny Walentynowicz i że chyba także niedokładnie ją zrozumiał. A może nikt mu nie wytłumaczył całego kontekstu, tego, że już na starcie był bez szans. Bo nie można zrobić filmu jednocześnie zrozumiałego dla zagranicznej publiczności i akceptowalnego dla Anny Walentynowicz i jej przyjaciół. To akurat też jasno wynika z jej życiorysu. Ale niezależnie od uzasadnionego często kręcenia nosem weteranów Sierpnia 1980 roku i historyków powinniśmy Schlöndorffowi podziękować. Jego film nie tylko w atrakcyjny sposób przypomina Europie zryw "Solidarności", on przede wszystkim przywraca Annę Walentynowicz naszej polskiej zbiorowej pamięci. I zmusza do odpowiedzi na pytania o ocenę wyborów dokonywanych przez tę polską bohaterkę. Bo to wybory bardzo jasne i klarowne. To, co dla większości elit postsolidarnościowych było odzyskaniem wolności i budową III RP, dla niej było ciągiem dalszym nieprawoci, z którymi walczyła przez tyle lat. W napisanej wspólnie z Anną Baszanowską autobiografii "Cień przyszłości" mówi o swoim marzeniu, by jej syn i wnuki mogli żyć w kraju wolnym, rządzonym przez ludzi prawych i mądrych. To, jak wspomina, było siłą i motorem jej działalności. Ale zaraz dodaje, że tylko raz w sierpniu 1980 roku "przez chwilę" uwierzyła, że to możliwe. Jednak "mijały kolejne lata i te młodzieńcze marzenia musiałam przenieść na pokolenie moich wnuków" - dodaje. Dziś nie cofa się nawet przed bardzo ostrymi słowami: "Zastosowano metodę: oszustwo i alkohol. W wyniku alkoholowych spotkań dochodzi do kolejnych porozumień, tzw. okrągłostołowych. W rezultacie w latach 90tych następuje połączenie sił zbrodniczej partii PZPR i agentury ukrytej pod nazwą AWS-u" - mówiła w grudniu 2005 roku.

Outsiderka III RP Wcześniej konsekwentnie odmawiała jakiejkolwiek autoryzacji III RP. W czasie Sejmu kontraktowego nie odebrała osobiście Krzyża Kawalerskiego Orderu Polonia Restituta, bo uroczystość miała się odbyć w gmachu Sejmu. A jak twierdziła, "nie chciała mieć nic wspólnego z tym Sejmem i tą Solidarnością". W ostatnich wypowiedziach publicznych wspierała ekipę Kaczyńskich, ale - jak zaznacza Antoni Mężydło, działacz Wolnych Związków Zawodowych i "Solidarności" - jest to wsparcie warunkowe. "Ja to rozumiem, bo sam przez to przeszedłem. Aż do połowy lat 90. nie chodziłem na wybory. Myśmy to nazywali emigracją wewnętrzną, ale tak naprawdę to była kontynuacja podziemia. Gwiazdowie wydawali nawet w drugim obiegu pismo >Poza Układem<. Bo i mnie, i Walentynowicz, i Gwiazdom ten kompromis z 1989 roku wydawał się zdecydowanie za daleko posunięty. No i był jeszcze konflikt z Wałęsą" - wspomina obecny poseł PiS. Ten konflikt to jeden z kluczy do zrozumienia dzisiejszej postawy Anny Walentynowicz. Przez całe lata 80. był to bowiem spór ukryty, a kiedy eksplodował w III RP, bez kontekstu wydawał się niezrozumiały. "To się zaczęło bardzo szybko, jeszcze w sierpniu, jeszcze w czasie strajku" - wspomina jeden z najważniejszych działaczy "S", proszący jednak w tej sprawie o anonimowość. Pierwsze starcie dotyczyło związkowych pieniędzy przynoszonych spontanicznie przez ludzi pod bramę. Pilnowała ich ciesząca się opinią osoby bezwzględnie uczciwej Walentynowicz. I skrupulatnie zanotowała między innymi pożyczkę w wysokości 100 tysięcy złotych, jaką zaciągnął na trzy dni Lech Wałęsa. I konsekwentnie o niej przypominała. Zdarzało jej się w tym kontekście, co sama przyznaje, publicznie sugerować defraudację. W efekcie ludzie Wałęsy zaczęli oskarżać ją o niegodne reprezentowanie związku. W maju doszło do sądu koleżeńskiego, któremu przewodniczyła Anna Kurska. Walentynowicz oczyszczono, Wałęsa oddał pożyczkę (jak twierdzi, nigdy nie miał zamiaru nie oddawać), ale niechęć już na zawsze zatruła wzajemne relacje. Wałęsa szedł w górę, a Walentynowicz była coraz bardziej spychana na margines. Chociaż to dzięki jej i Aliny Pieńkowskiej (nieżyjąca już późniejsza żona Bogdana Borusewicza) interwencji strajk kontynuowano, choć Wałęsa ogłosił koniec - władze stoczni spełniły większoć żądań załogi. "Zatrzymujemy go, gorączkowo mu tłumaczymy, że nie wolno nam myśleć tylko o sobie, że błąd, jaki popełnił, można jeszcze naprawić". Uległ, strajk przerodził się w solidarnościowy. Narodziła się "Solidarność". Ale od tej pory Walentynowicz ciągle i coraz ostrzej wadzi się z Wałęsą. Co jakiś czas ze strony jej środowiska powtarzają się sugestie o agenturalności Wałęsy. "Prędzej bym podał rękę Kiszczakowi, gdyby mnie zdołał przekonać do swoich czystych intencji, jako mojemu wrogowi. Nie można podać ręki zdrajcy, który w naszych szeregach działał na rzecz przeciwnika. (...) 25 lat temu, gdyby przyznał się, że jest kapusiem bezpieki, to prawdopodobnie ludzie wybaczyliby mu, a on nie musiałby działać już według instrukcji, ale mógłby przejść na naszą stronę. Wtedy nie przeszedł" - mówił dziennikarzom Andrzej Gwiazda w 2005 roku. Dziś już rzeczywiście nie ma szans na pojednanie. "Pani Ania jest matką chrzestną mojej najstarszej córki i kilka lat temu była na jej slubie. Rozmawialiśmy nawet kulturalnie, ale nic nie zrozumiała chyba" - mówi Wałęsa. Za dużo ran. W 1981 roku Walentynowicz nie została delegatem na I Zjazd NSZZ "Solidarność", patrzyła na to święto z boku, z trudem udało się jej powiedzieć kilka słów. Nic dziwnego, że zajmujący się historią najnowszą dr Antoni Dudek określa Walentynowicz jako jedną z trzech najważniejszych osób w początkach Wolnych Związków Zawodowych, która jednak po Sierpniu nie odegrała już znaczącej roli.

Wielki wróg A przecież wszystko zaczęło się od zwolnienia Walentynowicz z pracy, 7 sierpnia 1980 roku, na pięć miesięcy przed nabyciem przez nią praw emerytalnych. Kiedy dwa dni później przychodzi do pracy, strażnicy wykręcają jej ręce i brutalnie wyrzucają za bramę. - To był tyko pretekst, mieliśmy już Wolne Związki Zawodowe, Lublin już strajkował. No i Walentynowicz wykorzystaliśmy tylko jako zaczepkę, a nie jakąś postać. To była dobra zaczepka - mówi "Dziennikowi" Lech Wałęsa. Ale Mężydło jest przeciwnego zdania: - To było autentyczne wydarzenie, a nie żaden pretekst! Atmosfera strajkowa była raczej w lipcu, w sierpniu już siadało. Jej zwolnienie naprawdę wzburzyło ludzi. "Stała się symbolem, uosabiała pokrzywdzonego zwykłego człowieka" - mówi Dudek. Ten symbol narodził się zresztą dużo wcześniej i zmieniał po drodze swoje znaczenie. Bo historia Anny Walentynowicz jako osoby zaangażowanej społecznie wcale nie zaczęła się w 1980 roku czy w 1978, kiedy współtworzyła Wolne Związki Zawodowe Wybrzeża. W latach 50. symbolizowała społeczny awans dokonujący się dzięki ludowej władzy. Należała krótko do Związku Młodzieży Polskiej, szefowała stoczniowej Lidze Kobiet, zachęcano ją mocno, ale bezskutecznie do wstąpienia do PZPR. Nie było w tym żadnego fałszu, nie było kłamstwa. Bo w pierwszych latach Polski Ludowej rzeczywiście miała, za co być wdzięczna. Po latach sierocego losu przy obcej rodzinie, traktującej ją jak podczłowieka, służącą bez praw siedzenia przy wspólnym stole, ale za to zdolną do pracy od czwartej rano do nocy, stała się pełnoprawnym obywatelem. Opis tej dekady, kiedy była "zawsze głodna, nierzadko bita", to jeden z najbardziej wzruszających fragmentów w jej wspomnieniach. Ta okrutna baśń, jak to nazywa, rozpoczęła się w 1939 roku, kiedy najpierw zginął jej ojciec, a potem umarła mama. Młodą Annę Lubczyk przygarnęli sąsiedzi i przez dziesięć lat traktowali jak niewolnicę. Tak było także po przenosinach na Wybrzeże. Dopiero w 1949 roku zdołała się uwolnić. Zyskała własną suterenę, pracę najpierw w fabryce margaryny, a potem w Stoczni Gdańskiej, dowód osobisty i własne pieniądze. Skierowano ją na kurs dla analfabetów. Została spawaczem i w tym zawodzie pracowała 16 lat. "Była jednym z najlepszych spawaczy w stoczni, powierzano jej prace wymagające najlepszych kwalifikacji. Była artystką wśród spawaczy, musiała jednak zmienić miejsce pracy, bo nabawiła się pylicy. Wtedy zaproponowano jej pracę na suwnicy, najprawdopodobniej z myślą, że będzie izolowana wśród załogi. Bo z suwnicy nie można ot tak sobie zejść i po prostu pogadać z załogą" - opowiada Andrzej Gwiazda. Ale suwnica to też nie byle co - wielki dźwig poziomy w hali, czasem kilkadziesiąt ton trzeba przewieźć nad głowami robotników i położyć z dokładnością do kilku centymetrów.

Gwiazda Gwiazdozbioru Sama Walentynowicz we wspomnieniach o przeniesieniu kładzie nacisk na drugi element - polityczny. Bo już wtedy interweniowała, pisała, żądała sprawiedliwości w sprawach dużych i małych. Męczyła władze i coraz bardziej dorabiała się opinii niepokornej. Zaczęły się wezwania do stoczniowego Urzędu Bezpieczeństwa i szykany. Karne przenosiny z wydziału na wydział, obniżenia uposażenia, zwolnienia wycofywane po sądowych bojach i fermencie wśród załogi. W grudniu 1970 roku popędziła do kuchni, by szykować robotnikom jedzenie. Widziała protest z bliska. Zadzwoniła tylko do syna, by nie wychodził z domu. Nie wyszedł. Ale wkrótce wychowywała go już samotnie, jej mąż, też pracownik Stoczni Gdańskiej, zmarł w 1971 roku. Po drodze było jeszcze uczestnictwo w wiecu z Edwardem Gierkiem w Gdańsku, gdzie jak wspomina, też krzyknęła cichutko "Pomożemy". Ale już ostatni raz. Potem, po 1980 roku, nie krzyknęła tak nikomu. "Po Sierpniu "Solidarność" coraz bardziej się instytucjonalizuje, staje się wielką organizacją, gdzie trwa gra sił, gdzie toczy się polityka. A Anna Walentynowicz nie jest ani klasycznym przywódcą, ani ideologiem. Jest symbolem, dlatego coraz mniej się liczy" - ocenia Dudek. Internowana w stanie wojennym, po uwolnieniu bez przerwy organizuje głodówki, protesty, akcje pomocy. I gorzknieje, czując się odsunięta na margines, mając poczucie, że Wałęsa skutecznie pozbawia ją wszelkiego znaczenia. Bo też teza, że zmarginalizowała się na własne życzenie, nie do końca daje się obronić. W lutym 1989 roku próbuje dołączyć do organizującego się Komitetu Obywatelskiego, ale witają ją niechętnie, padają ironiczne wspomnienia, że to ona podawała działaczom kwiatki w sierpniu 1980 roku. Jeszcze bardziej związała się z grupą ironicznie nazywaną Gwiazdozbiorem. W kolejnych wypowiedziach publicznych eskaluje zarzuty wobec Wałęsy i innych twórców porozumień okrągłostołowych. Poświęca się też dwojgu wnucząt, którym z lichej emerytury dogadza jak potrafi. I znowu, z jednej strony bywa, iż mocno przesadza, tak wielką rolę przypisując SB, z drugiej dzięki pracy Instytutu Pamięci Narodowej już wiemy, iż bezpieczniackie gry odegrały pewną rolę w kształtowaniu drugiej "Solidarności". Ale o tym musimy opowiedzieć już sami. Bez wariactwa, ale dociekliwie. Ani Schlöndorff, ani nikt inny tego za nas nie zrobi.

Michał Tarnowski

Snajper i czekoladki w życiu Anny Walentynowicz. Nie można zrozumieć Anny Walentynowicz, jeśli nie zna się Jej całego życiorysu. W poprzednich moich wpisach, komentatorzy zarzucali jej na przykład posiadanie legitymacji PZPR., Dlatego postanowiłam naświetlić różne, mniej znane fakty z jej życia.. Pani Ania urodziła się na Wołyniu, w miejscowości Równe. Kiedy miała 10 lat, w 1939 straciła oboje rodziców? Mała Anią zaopiekowała się ziemiańska rodzina. Niestety, rodzina traktowała ją jak bezpłatną służącą. Ania nie mogła kontynuować nauki w szkole, nie miała nawet ubrania, umożliwiającego jej uczestnictwo we mszy niedzielnej. Ciężko pracowała w Tłuszczy-GG.(1943-1945). Wraz z tą rodziną, uniknęła losu polskichofiar w rzezi wołyńskiej, czyli planowej akcji  eksterminacji Polaków w 1943 roku dokonywanej przez Ukraińców, stała się świadkiem przemian zachodzących w komunistycznej już  Polsce. Po wojnie uciekła do Gdańska istała się świadkiem przemian zachodzących w komunistycznej już  Polsce. .W 1950 r. podjęła pracę w zakładzie Amada, a od 8.11.1950 roku rozpoczęła, po ukończeniu kursu spawacza, pracę w Stoczni Gdańskiej im. Lenina. To była jakby cudowna odmiana losu. Miała wreszcie pracę i własne pieniądze, otrzymała kwaterunkowe mieszkanie.Nigdy nie kryła i nie kryje, że wierzyła gorąco w idee głoszone przez PRL-równość i sprawiedliwość społeczną. Została działaczką ZMP i przodownicą pracy(4 odznaczenia). Pojechała w nagrodę na Festiwal Młodzieży do Berlina.Anna Walentynowicz poczuła się obywatelką ludowej ojczyzny. Pracowała ze wszystkich sił, aby odwdzięczyć się za szczęśliwą odmianę losu. Została przodownicą pracy, dostała mieszkanie, pojechała na festiwal młodzieży do Berlina. Po 16-tu latach pracy dorobiła się czterech krzyży(w latach 1953 i 1957 - Brązowym Krzyżem Zasługi, w roku 1961 - Srebrnym Krzyżem Zasługi, w roku 1966 - Złotym Krzyżem Zasługi z)i pylicy płuc - zawodowej choroby spawaczy. Lekarz obronił Ją przed wyrzuceniem - została suwnicową i przepracowała następne 16-cie lat. Michał Karnowski pisał” Nie było w tym żadnego fałszu, nie było kłamstwa. Bo w pierwszych latach Polski Ludowej rzeczywiście miała, za co być wdzięczna. Po latach sierocego losu przy obcej rodzinie, traktującej ją jak podczłowieka, służącą bez praw siedzenia przy wspólnym stole, ale za to zdolną do pracy od czwartej rano do nocy, stała się pełnoprawnym obywatelem. Opis tej dekady, kiedy była "zawsze głodna, nierzadko bita", to jeden z najbardziej wzruszających fragmentów w jej wspomnieniach. Ta okrutna baśń, jak to nazywa, rozpoczęła się w 1939 roku, kiedy najpierw zginął jej ojciec, a potem umarła mama. Młodą Annę Lubczyk przygarnęli sąsiedzi i przez dziesięć lat traktowali jak niewolnicę.”

Pani Aniauwierzyła, że uczestniczy w budowie sprawiedliwej ojczyzny. I -próbowała hasła wcielać w życie. Stawała zawsze po stronie pokrzywdzonych, nosiła zupki, pracującym kolegom, opiekowała się chorymi i niezaradnymi. Głośno i odważnie broniła pokrzywdzonych i to stało się początkiem jej konfliktów z władzą oraz represji, początkowo tylko administracyjnych. Po raz pierwszy usiłowano ja wyrzucić z pracy w 1968 roku! Jej wola walki o prawa pracownicze wynikała z jej troski o ludzi. Bardzo szybko miała okazje się przekonać,że wszystko, co,co głosi państwo ludowe, jest pustym frazesem. I miała odwagę, głosić to publicznie. W czasie pamiętnych wydarzeń Grudnia 1970 r. ogromnie przeżyła tragedię robotników Wybrzeża. W czasie strajku 1970,”mała -wielka suwnicowa” przemówiła do robotników.W wywiadzie dla K.L.Rogowskiego z Nowego Czasu mówi:” wspomnę jeszcze o jednej sytuacji, w której miano chętkę wyprawienia mnie na tamten świat, i to przez snajpera. Miało do tego dojść podczas strajku w Stoczni Gdańskiej w 1970 roku, kiedy to nasz zakład otoczyły czołgi. Dowództwo garnizonu ogłosiło wtedy w koszarach alarm, obwieszczając żołnierzom, że mają wyruszyć w kierunku Gdańska, do którego podążają Niemcy... Gdy usłyszałam tę piramidalną bzdurę, przemówiłam do robotników stoczni. Na moje wystąpienie zareagował przybyły tam wiceminister bezpieki Franciszek Szlachcic. Widząc moje wystąpienie, zapytał stojącego obok pułkownika Rypalskiego, czy ma dobrych snajperów. Gdy ten przytaknął, Szlachcic powiedział: - Zdejmijcie ją! Świadek tej sceny, gen. Antos, stanowczo odmówił. Nawiasem mówiąc, sprawa tego alarmu wywołanego rzekomym ruszeniem Niemców na Gdańsk znalazła swoje echo w toczącym się procesie Jaruzelskiego. „Anna Walentynowicz stała się groźnym wrogiem władzy ludowej. Jak pisała o tym okresie w życiu p.Ani, w 1994 r. Joanna Gwiazda:” Rósł Jej autorytet a równocześnie coraz bardziej odczuwała policyjny nadzór. Po śmierci męża w październiku 1971r Anna już świadomie wybrała drogę pracy społecznej. Nigdy nie dzieliła jej na ważną i nieważną. Zawsze miała pod opieką jakieś staruszki i ludzi chorych, a równocześnie na pierwszą wieść o powstaniu Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża dołączyła do małej grupy, która podjęła syzyfową pracę-przekonanie ludzi, że w systemie komunistycznym można i warto podjąć walkę o swoje prawa i swoje pieniądze. Od razu stała się jednym z najbardziej aktywnych i cennych działaczy. Jawnie kolportowała bibułę w Stoczni Gdańskiej. Pisała artykuły do "Robotnika Wybrzeża", a Jej nazwisko i adres w stopce redakcyjnej przyciągał ludzi. Nasiliły się represje - rewizje, nieustanna inwigilacja, aresztowania na 48 godzin, przymusowe przeniesienia w pracy, a w 1980r „bezprawne, bo tuż przed emeryturą zwolnienie długoletniego, wzorowego pracownika.” Anna Walentynowicz skoncentrowała się na obronie ludzi i na wierności prawdzie. Determinacja do życia w zgodzie faktami, była przyczyną,dla której nigdy nie mogła zrobić kariery politycznej. Ale umożliwiła Jej pozostanie uczciwym do bólu, bezkompromisowym, człowiekiem. Tylko raz, świadomie, postanowiła nie głosić prawdy głośno. W trakcie Jej internowania, SB podrzuciło jej w pudełku z czekoladkami, materiały identyfikujące Wałęsę z konfidentem Bolkiem. Czekoladki przywiózł nieznany Jej mężczyzna,. W środku były 4 strony maszynopisu, z których wynikało, że Wałęsa jest konfidentem Bolkiem, który brał pieniądze za swoje donosy. Pani Ania wspomina: „Esbecy chcieli, żebym to rozgłosiła, a - w myśl ich intencji - oni mnie wtedy skompromitują jako występującą przeciw Wałęsie. Spaliłam ten esbecki maszynopis wspólnie z aktorką Haliną Mikołajską, a resztki wrzuciłyśmy do muszli klozetowej. Sprawa "Bolka" i tak wyszła na jaw, co odnotowano także w archiwach partii, konkretnie jako przedmiot rozmowy towarzysza Ullmana z kierownikiem wydziału bezpieczeństwa i organów państwowych KC PZPR towarzyszem Atlasem.”c.d.n.

Zabójca ks. Zycha znany i od 20 lat bezkarny Wiele wskazuje na to, że w zabójstwo księdza Sylwestra Zycha był zamieszany funkcjonariusz SB, który dziesięć lat temu został odznaczony przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Ks. Zych, znany kapelan „Solidarności”, który w Skierniewicach odprawiał msze święte za ojczyznę, zginął 20 lat temu. Okoliczności jego śmierci - podobnie jak wielu innych zgonów z lat 80 - nie zostały do tej pory wyjaśnione -  podaje „Polska the Times”. Według dziennika w zabójstwo księdza był prawdopodobnie zamieszany funkcjonariusz SB, który w latach 90tych pracował w policji. W lipcu 1999 r. otrzymał on z rąk prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego Brązowy Krzyż Zasługi. - Za szczególne zasługi w ratowaniu ludzkiego życia - napisano w uzasadnieniu. Dziś funkcjonariusz przebywa na emeryturze. Na trop esbeka wpadł 5 lat temu zespół śledczy IPN, kierowany przez prokuratora Andrzeja Witkowskiego, któremu w 2002 r. powierzono śledztwo w sprawie funkcjonowania związku przestępczego w strukturach MSW w latach 1956-1989. Grupa, mając pozwolenie szefa resortu, zastraszała i zabijała ofiary pozorując wypadki. Śledztwo IPN w tej sprawie miało doprowadzić do skazania zwłaszcza morderców ks. Jerzego Popiełuszki oraz trzech kapłanów zamordowanych w 1989 r.: Stefana Niedzielaka z Powązek, Stanisława Suchowolca i właśnie Sylwestra Zycha. Mordercę zdradziły odciski palców znalezione w mieszkaniu ks. Niedzielaka, które należały do funkcjonariusza SB, zwalczającego w latach 80. opozycję i Kościół. W rozpoznaniu oficera śledczym pomógł świadek włamania. Tej samej nocy zamordowany został ks. Zych. Analiza śledczych IPN wykazała, że odciski oficera SB, który miał wtargnąć do ks. Niedzielaka, znajdowały się również na koszuli ks. Zycha. Ofiarę odnaleziono 11 lipca 1989 r. na dworcu autobusowym w Krynicy Morskiej. Ks. Zych był ciężko pobity i pokrwawiony. Lekarzom pogotowia ratunkowego nie udało się uratować dotkliwie pobitego i pokrwawionego kapłana. W 1989 r. po śledztwie Prokuratury Wojewódzkiej w Elblągu uznano, że duchowny umarł z powodu wypicia nadmiernej ilości alkoholu. I umorzono śledztwo. Jako pierwszy - bo już w 1990 r. - na fakt, że oficjalnej wersji wydarzeń przeczą pośmiertne zdjęcia kapłana zachowane w aktach śledztwa zwrócił uwagę w książce "Tajemnica śmierci księdza Zycha" Zbigniew Branach. Lekarz, który jako jeden z pierwszych oglądał zwłoki duchownego, zauważył rany zadane tępym przedmiotem lub wprawną dłonią karateki. Na rękach kapłana, tuż przy żyłach, odkrył małe ślady wkłuć igłą. Później podczas sekcji zwłok lekarz odkrył, że duchownego najpierw pobito do nieprzytomności, a następnie wstrzyknięto mu stężoną dawkę alkoholu. Kapłan zginął trzy miesiące po zakończeniu obrad Okrągłego Stołu, w trakcie, których doszło do porozumienia władzy z częścią opozycji. Reszta działaczy "Solidarności" kwestionowała legalność tych obrad i domagała się m.in. ujawnienia konfidentów SB i rozliczenia komunistów za popełnione przez nich zbrodnie. I tę właśnie frakcję popierał ks. Sylwester Zych. - Zabójstwo księdza miało służyć zastraszeniu "Solidarności". Władza komunistyczna chciała udowodnić, że nadal rządzi i to ona będzie dyktować warunki, a każdy, kto jej się przeciwstawi, skończy tak jak zamordowani księża - mówi cytowany przez „Polskę” prof. Jan Żaryn z IPN. - Mimo upływu 20 lat od zamordowania ks. Zycha nie zanosi się na to, by jego morderca i wspólnicy zostali ukarani, a nawet stanęli przed sądem - czytamy w dzienniku.

Polskatimes

Porażka pederastów Zwolennicy utworzenia Unii Europejskiej ponieśli (dość oczekiwanie) wielką (taktyczną tylko...) porażkę. Oto niemiecki Trybunał Konstytucyjny wydał orzeczenie w sprawie ratyfikacji tzw. „Traktatu Lizbońskiego”, (czyli „Traktatu Konstytucyjnego” lekko zmodyfikowanego „Traktatem Reformującym”) Przypomnijmy, że orzeczenia tego oczekiwano już w grudniu 2008. Rządząca Niemcami Republika Federalna wywierała jednak na Trybunał z Karlsruhe nieustanne naciski, by orzeczenie było jak najłagodniejsze - i, by ogłoszono je dopiero tuż przed wakacjami. Wysiłki te wywarły, niestety, pewien efekt: poprzedni prezes Trybunału, twierdził, bowiem, wprost, że „Traktat” jest z Konstytucją oczywiście sprzeczny - a orzeczenie formalnie brzmi, że jest niesprzeczny... pod pewnymi warunkami. Jakimi? Ot, drobiazgi: musi zostać zastrzeżone, że ustawy uchwalone przez Bundesrat i Bundestag mają pierwszeństwo przed ustawami unijnymi („polscy” „politycy” - tak: podkreślam, że żadni z nich „politycy”, a nie są też oni na ogół „polscy” - bez szemrania uznają, że byle dyrektywa z Brukseli jest ważniejsza nie tylko od naszych ustaw, ale i od Konstytucji!!!) - a także: że to Karlsruhe, a nie Strasburg lub Luksemburg będzie decydowało o tym, co jest w Niemczech legalne, a co nielegalne. Przeciwnicy utworzenia Unii Europejskiej świętują, więc w Niemczech swój sukces. Moim zdaniem: niesłusznie. Efekt tej decyzji Trybunału może być, bowiem taki: Bundesrat i Bundestag uchwalą odpowiednie ustawy, Irlandczycy zaakceptują „Traktat” (wraz ze swoimi wytargowanymi przywilejami), IIEE Lech Kaczyński i Wacław Klaus położą podpisy pod aktem ratyfikacji „Traktatu”, Unia Europejska powstanie (najprawdopodobniej: 1-I-2010 - albo znów 1 Maja, w święto ciężko pracującej klasy biurokratów - Czerwoni są przywiązani do symboli)... po czym Unia, już jako formalne państwo, ogłosi, że przecież wszyscy muszą mieć jednakowe prawa, więc spec-ustawy irlandzkie i niemieckie są, jako sprzeczne z prawem unijnym, nieważne. Oczywiście: na Irlandczyków lub Polaków można posłać Bundeswehrę, - ale na Niemców się nie da. Nie będzie jednak takiej potrzeby, ponieważ niemiecka „klasa polityczna” (podobnie jak sprzedajni „politycy” „polscy”, „irlandzcy” i inni) jest w 85% za utworzeniem owego Raju dla Złodziei, (jakim już jest Wspólnota, a byłaby Unia Europejska), więc nie  dopuści do jakichkolwiek z'organizowanych protestów. Pamiętajmy ponadto, że akurat niemiecka „klasa polityczna” zamierza wykorzystać Unię Europejską, której byłaby hegemonem (ostatecznie: to Niemcy za to szaleństwo płacą - podobnie jak Rosja za Związek Sowiecki...) jako narzędzie do wzięcia rewanżu na swoim odwiecznym (powiedzmy: od 1917 roku) wrogu: Stanach Zjednoczonych. Berlin pomoże, więc  Brukseli w obejściu Karlsruhe. JKM

14 lipca 2009 Nosiciele wirusa lewicowości... Jeden z  poszkodowanych podczas stłuczki samochodowej  w dokumentacji dotyczącej zdarzenia napisał był tak:”  Inny samochód zderzył się z moim, nie ostrzegając o swoich zamiarach”(???). I dodał, że:” Myślałem, że mam opuszczone okno, jednak okazało się, że jest podniesione, kiedy wystawiłem przez nie rękę”(???). Różni ludzie, w różnych okolicznościach przyrody, opowiadają różne nielogiczne głupstwa. Ktoś je zapisuje, trochę się pośmiejemy, skomentujemy, a życie toczy się dalej.. Jest wesoło i radośnie dopóty, dopóki sprawy dotyczą rzeczy mało istotnych. Gorzej, gdy sprawy są poważniejsze i dotyczą naszych kieszeni. A najwięcej powodów, żeby obawiać się uderzenia pioruna, mają drzewa wyniosłe ponad inne, mniej wyniosłe. Właśnie socjaliści z Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego przestępują do realizacji kolejnej socjalistycznej utopii za nasze pieniądze pod tytułem:” Żłobek w każdej gminie”(!!!). Boisk się już naotwierali wszędzie, wstęg poprzecinali, czy potrzeba była taka, czy też nie, ale propaganda przekonała nieprzekonanych, że  potrzeba taka istnieje, żeby w każdej gminie zbudować boisko za pieniądze wspólne, czyli niczyje, bo znacjonalizowane. Teraz budować będą żłobki, bo szkół się już nabudowali na tysiąclecie, i to jeszcze za czasów tow. Gomułki ps. Wiesław,  a zaczęli je  budować  dopiero jak  Gomułka-Wiesław przestał być kierownikiem Zakładu Ubezpieczeń Społecznych we Wrocławiu. Lata lecą, ale w mentalności socjalistów nic się nie zmienia. Chcą nam robić dobrze, za nasze pieniądze odebrane nam gwałtem, który na razie się gwałtem nie odciska. Takie ich szczęście! „Darmowe” żłobki będą oczywiście darmowe tylko z nazwy, jak to u socjalistów bywa, a głównym ich celem będzie odbieranie dzieciaków rodzicom jak najwcześniej  i tresowanie ich na modłę europejskich wytycznych, dotyczących żłobkowego, przedszkolnego  i szkolnego wychowania. Ale ludowe masy wyłapią jedynie argument darmochy, za którą oczywiście muszą zapłacić w podatkach. Bo na tym Bożym świecie są rzeczy, które widać gołym okiem, i te, których gołym okiem nie widać. Masom potrzeba mikroskopu! Tak jak idącym na wybory wyborcom potrzeba rozumu, żeby skojarzyli kilka drobnych  zdarzeń, które sklecone nawet prowizorycznie dają obraz zalewu kłamstwa, jakim jesteśmy karmieni codziennie. Dajmy na to taki pan  premier Donald Tusk, szef Platformy Obywatelskiej, który jeszcze 10 czerwca 2007 roku mówił:” Tylko facet bez prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary, a nie na drogi”,  w lipcu 2009 roku  pochwalił się planami ustawienia w Polsce dodatkowo 1200 radarów(!!!!) To jest dopiero pomroczność jasna skrzyżowana z amnezją ciemną.. I Nawet jak Dorota Rabczewska, popularna Doda, powiedziała w studio TVN, że „ pan premier zaczarował Polskę, tak jak ja”- było to przedstawienie przygotowane precyzyjnie. Skandalistka Doda  zrobiła to nie tylko dla pana premiera, ale również dla swojego ukochanego męża Radka Majdana, który piastował mandat radnego powiatowego  z poręki Platformy Obywatelskiej. Obecnie pani Doda ma nowego chłopaka o pseudonimie Nergal, pod którym kryje się Adam Darski, wokalista zespołu, „Behemoth”, który, gdy pan Donald Tusk wygłaszał swoje słynne zdanie w czerwcu, we wrześniu tego samego Roku  Pańskiego 2007, wyjął Biblię, zaczął ją drzeć i zrzucać kawałki ze sceny. Wielbiciele jego głosu zaczęli  te kawałki  podpalać, o czym donosiła „Rewia”, a przypomniała Angora w numerze 29 z 2009 Roku Pańskiego. Według relacji świadka Nergal, obecny chłopak Dody, darł się w niebogłosy, że:” Kościół Katolicki to największa grupa zbrodnicza na świecie”(???)., a ponieważ był tylko jeden świadek, prokuratura nie postawiła zarzutów Nergalowi. Takie to towarzystwo okupuje firmament muzyczny jako  gwiazdy i robi na tym wielkie pieniądze. Doda nosi  ma ręce jakieś słowo wytatuowane po hebrajsku. I to nie jest objaw schizofrenii. To wszystko - to nie jest przypadek, ale znak, znak naszych czasów.. Jak to powiedziała jedna pani:” Zderzyłam się ze stojącą ciężarówką nadjeżdżającą z drugiej strony”(???). Ale, z której strony nadjeżdżała ta stojąca na poboczu  ciężarówka?- Chciałoby się zapytać. Natomiast od 12 lipca w Łodzi, gdzie rządzi „ prawicowy” Jerzy Kropiwnicki będą się sypały mandaty, dla wszystkich tych właścicieli psów, którzy wychodząc na spacer ze swoimi  ulubieńcami, nie będą mieli przy sobie książeczki ich zdrowia wraz ze szczepieniami oraz torby podróżnej, pardon- torebki na  ich odchody. Na odchodne będzie można dostać kilkaset złotych od straży miejskiej. Na pocieszenie należy dodać, że na razie prawo nie przewiduje  obowiązkowego posiadania szczoteczki do zębów dla psów, ręcznika i psiego mydła toaletowego. Klapki psie też nie są obowiązkowe, co kłóci się z zasadami praw człowieka i obywatela psiego, a jak pisał wielki Gilbert Keith Chesterton:” Przygoda jest szampanem życia”. Więc Łodzianie z wielkim impetem rzucą się w wir przygody, która spotka ich w zderzeniu ze strażnikami psich odchodów, ich  zdrowia oraz szczepień. Jak eksperyment łódzki się uda i „obywatele” miasta Łodzi przeżyją- z pewnością zostanie zaszczepiony całej Polsce, bo co dobre, powinno być propagowane i zaszczepiane obowiązkowo? Bo obowiązek - to wolność! Dziwię się tylko, że skoro psy posiadają już książeczki zdrowia, to, dlaczego nie są zapisane obowiązkowo do ZUS-u, niech ich właściciele opłacają za nich składki emerytalne i zdrowotne, nich ich czworonożni przyjaciele w przyszłości, też spędzają czas na wypasionych państwowych emeryturach. Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a potem nad przyszłością.. No i Kasa Chorych Zwierząt by się przydała, przynajmniej tak zbiurokratyzowana jak ta zbudowana dla człowieka i przez człowieka. Gdzie człowiek człowiekowi zgotował ten los? Żeby piekło dla człowieka, było równe piekłu dla zwierzęcia.. Niech zwierzę i człowiek zostanie upodlony w sposób równie bezlitosny! Może to ich połączy  w przyszłym buncie masowego człowieka i  masowego zwierzęcia? Bunt mas zwierzęcych i ludzkich? Bo jak pisał Thomas Jefferson:” Opór tyranom oznacza posłuszeństwo Bogu”. Na pewno oznacza, ale czy nastąpi, bo właśnie w Trybunale Konstytucyjnym o orzeczeniach ostatecznych- za tamtej komuny orzeczenia nie były ostateczne, zaraz po powstaniu Trybunału w 1982 roku( warto przeczytać historię Trybunału na stronie  Trybunału Konstytucyjnego  i przekonać się, że istnieje ciągłość ustrojowa)- wyjaśniła się sprawa obowiązkowego zapinania pasów niebezpieczeństwa, którą to sprawę zgłosił pan Felicjan Gajdus z Unii Polityki Realnej. Trybunał orzekł, że zapinanie pasów niebezpieczeństwa zgodne jest z Konstytucją, i pasy należy zapinać, bo co prawda wolność obywatelska zostaje naruszona, ale za to „obywatel” zyskuje na bezpieczeństwie(???). Łatwo powiedzieć  i orzec, ale trudniej wytłumaczyć to  tym wszystkim, którzy zginęli w imię bezpieczeństwa pasów niebezpieczeństwa, niemogących się odpiąć na przejazdach kolejowych, gdy im zgasł silnik, a nadjeżdżający pociąg był zbyt blisko, żeby spokojnie się odpiąć i wysiąść. Jakoś dziwnym trafem nie publikuje się statystyk( nie wiem, czy się je prowadzi?) Dotyczących śmierci w pasach i bez  pasów. Czy to jest jakaś tajemnica państwowa? W imię bezpieczeństwa można byłoby wszystkich powsadzać do więzienia- tam byłoby bezpieczniej-, choć jak przyznałby Trybunał Konstytucyjny- przy mniejszej obywatelskiej  wolność. Ale co szkodzi poświęcać wolność w imię bezpieczeństwa, tym bardziej, że sędziowie Trybunału Konstytucyjnego poświęcają wolność obywatelską innych, a sami- w ramach immunitetu- dostaną zgodę na nie zapinanie pasów ze względów zdrowotnych.. Bo ktoś musi przeżyć, żeby móc pilnować naszego bezpieczeństwa, kosztem naturalnej wolności człowieka, którą dał  każdemu człowiekowi sam Pan Bóg Sprawiedliwy, a którą to wolność samozwańczy( w sensie prawa naturalnego) sędziowie Trybunału Konstytucyjnego, człowiekowi odbierają swoimi orzeczeniami. Trybunał Konstytucyjny jest oczywiście apolityczny, jak wszystko w naszym apolitycznym kraju, bo jest wybierany przez apolityczny Sejm i apolitycznego pana prezydenta, który wybiera apolitycznie prezesa i jego zastępcę.. Chociaż … więzienia też nie są zupełnie bezpieczne! Można w nich popełnić samobójstwo bez specjalnych problemów! Ciekawe, czy popełnianie samobójstw w więzieniach bezpiecznych jest zgodne z Konstytucją w świetle wyimaginowanego orzeczenia  Trybunału Konstytucyjnego?

Przypominam, że uchwała lustracyjna, autorstwa Unii Polityki Realnej nie była zgodna z Konstytucją- jak orzekł Trybunał Konstytucyjny. Chociaż była zgodna z potrzebami państwa polskiego.. A dotyczyła też sędziów, w tym sędziów Trybunału. Żadnych prawdziwych zmian systemowych się w Polsce przeprowadzić nie da, bo na drodze stoi Trybunał Konstytucyjny, utworzony jeszcze w czasach mrocznej komuny, tak jak instytucja Rzecznika Praw Obywatelskich. Wirus lewicowości atakuje nas, na co dzień, uniemożliwiając przywrócenie normalności.. Bo nie „polskość to nienormalność” jak stwierdził swojego czasu pan Donald Tusk, tylko  lewicowość to nienormalność, panie premierze.. WJR

Jeszcze o zasadach ortografii Otrzymałem e-mail od pewnego zawziętego ateisty, któremu nie wiem, dlaczego nie podoba się, że „ludzie wierzą w boga”. Rozsądny ateista wie, że Boga nie ma, więc bez obawy można kraść - a cieszy się, że inni bojąc się mąk piekielnych jego nie okradają. Ten był ateistą-altruistą (w pewnym sensie). Ja tylko o pisowni. Odpisałem Mu, że można nie wierzyć w istnienie Londynu - a pisać jednak tę nazwę (jak każdą nazwę własną) dużą literą. Na przykład nazwę „Atlantyda” - a nawet "Utopia" - piszemy z dużej litery, (Open Office usiłuje mi to poprawić na „dużą literą”!!) choć wiemy na pewno, że Utopii nigdy nie było - a Pan Bóg być może jednak istnieje. Bo jak powiedział pewien ateista do kolegów ateistów:, „Jeśli, dałby Bóg, Pana Boga nie ma - to chwała Bogu; ale jeśli, nie daj Boże, Pan Bóg jednak jest - to niech nas ręka Boska broni!”. W każdym razie: Pan Bóg być może nie istnieje, - ale np. socjalizm z całą pewnością (jako system wewnętrznie sprzeczny) istnieć nie może. Co podaję pod uwagę ateistom-socjalistom? Oczywiście „kwadratowe koło” też istnieć nie może, - co nie musi przeszkadzać w próbach konstruowania go... Przy okazji wielu ludzi trzeba jednak połamać. Ale, wracając do ortografii: niech każdy pisze jak chce. Tak właśnie śp. Winston L.S. Churchill uczynił w liście do śp. Bernarda Shawa, który w liście doń napisał słowo „Bóg” małą literą. I pomyśleć, że w większości chyba języków nie ma rozróżnienia na duże i małe litery... O co oni tam się kłócą? JKM

Podatki wg BCC Business Centre Club wydał kolejne oświadczenie w sprawie podatków. Jest bardzo charakterystyczne: Podwyższenie podatków zaszkodzi gospodarce Wzrost obciążeń fiskalnych w sytuacji, gdy polska gospodarka balansuje na krawędzi recesji, może spowodować pogłębienie problemów gospodarczych. Rozważane przez rząd podwyższenie podatków - dyktowane dobrymi chęciami - przyniesie efekt odwrotny od zamierzonego, jeśli spowoduje spadek wpływów do budżetu wywołany unikaniem płacenia podatków i upadkiem niewielkich firm. Obciążenia fiskalne działalności gospodarczej w Polsce są szczególnie wysokie. Mamy jeden z najwyższych w krajach rozwiniętych tzw. klin podatkowy. Jego podniesienie byłoby bardzo dotkliwe, szczególnie dla małych i średnich firm. Zwiększy się także skala ukrywania dochodów, wzrośnie bezrobocie, a powód do zadowolenia będą mieli ci, którzy unikają płacenia podatków, bo umocni się ich przewaga konkurencyjna nad uczciwymi przedsiębiorcami. Konieczne jest dalsze zmniejszanie klina podatkowego, wpychającego drobnych przedsiębiorców w szarą strefę. Dałoby to firmom dodatkowy tlen, tak potrzebny w okresie trudności rynkowych. Równocześnie rząd powinien podjąć działania ograniczające problem unikania płacenia podatków. Obydwa powyższe działania muszą być skoordynowane w czasie. Podjęcie tylko jednego z nich z zaniechaniem drugiego może doprowadzić do załamania wpływów budżetowych lub zduszenia drobnej przedsiębiorczości. Z kolei podniesienie podatków pośrednich - także publicznie rozważane - spowoduje zmniejszenie wewnętrznego popytu konsumpcyjnego, który jest w tej chwili jednym z najważniejszych filarów utrzymujących polską gospodarkę nad wodą. Dlatego Business Centre Club apeluje do rządu, by zamiast podnosić podatki skoncentrował swoje działania na ograniczeniu szarej strefy. Według niektórych źródeł, w Polsce może ona sięgać nawet 30 procent całej gospodarki. To oznacza, że zmniejszenie jej rozmiarów tylko o jedną trzecią rozwiązałoby problem zbyt niskich dochodów budżetu. Arkadiusz Protas, V-Prezes, BCC Publikuję je nie, dlatego, że ono jakoś rewelacyjne; my podajemy znacznie ostrzejsze i celniejsze argumenty przeciwko wysokim podatkom - no, ale słowa p. Protasa są skierowane nie do wyrobionych odbiorców, lecz do prasy. Publikuję je z uwagi na ostatni akapit. Otóż, mogłoby się wydawać, p. Protas nie ma pojęcia, że dla gospodarki działalność w szarej (a i w czarnej!) strefie jest równie ważna, jak w białej. Że likwidacja szarej strefy oznaczałaby, że gdyby połowa firm nie przeszła do białej, lecz by się zamknęła - to oznaczałoby to likwidację 15% gospodarki!! Powtarzam: prawdziwej gospodarki, - bo np. zamknięcie wszystkich kolei byłoby dla gospodarki działaniem dobroczynnym - - natomiast szara strefa wytwarza wyłącznie towary naprawdę potrzebne odbiorcom!

Nie - p. Protas o tym wie...Chce tylko zwalczyć nieuczciwą konkurencję. Bo firmy działające w szarej i czarnej strefie robią zaiste nieuczciwą konkurencję firmom płacącym uczciwie, (jeśli takie są...) wszystkie podatki. Tyle, że to tak jak z KRUSem i ZUSem: nikt nie myśli, by zlikwidować ZUS - a wszyscy domagają się, by składki KRUSu podnieść do poziomu ZUSu... Tak samo i tu: zamiast „likwidacji szarej strefy” trzeba wszystkie firmy „przenieść do szarej strefy” - i po problemie. A te 500.000 zwolnionych pracowników państwowych? A niech otworzą sobie nowe firmy w tej szarej strefie... JKM

„Konieczna, ale niepewna”? Prof. Stanisław Gomułka sporządził dla BCC opracowanie p/t: Nowelizacja budżetu na rok 2009: konieczna, ale niepewna”, które z pewnością warto przeczytać. Warto przeczytać, - bo jest to rozsądna, rzeczowa analiza; tyle, że analiza zakładająca, że żadnej większej zmiany systemu nie będzie...Prof. SG zaczyna: „Zapowiedź zwiększenia deficytu w tegorocznym budżecie państwa do poziomu 27,2 mld zł jest krokiem oczekiwanym i koniecznym w obecnej sytuacji gospodarczej. Skala i dynamika światowego kryzysu gospodarczego okazała się większa niż wcześniejsze prognozy instytucji krajowych i zagranicznych”. Otóż, powiedzmy to jasno: 9 mld zł - to 250 zł zadłużenia więcej na głowę. To nie jest poważny problem. W porównaniu z tym, co wyczyniają państwa na Zachodzie Europy i Stany Zjednoczone - to po prostu nic. Prof. SG dodaje: „Za pozytywny sygnał należy również uznać zapowiedź, że w tym roku nie dojdzie do podwyżki podatków ani składki rentowej”. Problem w tym, że niemal nikt w to nie wierzy. Ale - zobaczymy... Warto jednak zauważyć, że gdyby budżet oparty był o ryczałtowy podatek osobisty („pogłówne”) i podatek od nieruchomości - to „Rząd” nie musiałby się zastanawiać nad „dynamiką” tego i owego... Dochody „Rządu” byłyby od tego niemal niezależne!

Problemem nie jest to, ze zadłużenie III RP (a w konsekwencji całej Polski) wzrośnie o te głupie 9 mld zł. Problem w tym, że ono rośnie - niezależnie od tego, czy na świecie jest koniunktura, czy dekoniunktura. Proszę podać mi rok, w którym nie było deficytu - a, wręcz przeciwnie, III RP zmniejszyła zadłużenie Polski? Takiego roku NIE BYŁO. I to TO jest problemem... JKM

Nowelizacja budżetu na rok 2009: konieczna, ale niepewna Zapowiedź zwiększenia deficytu w tegorocznym budżecie państwa do poziomu 27,2 mld zł jest krokiem oczekiwanym i koniecznym w obecnej sytuacji gospodarczej. Skala i dynamika światowego kryzysu gospodarczego okazała się większa niż wcześniejsze prognozy instytucji krajowych i zagranicznych. Nie pozostało to niestety bez negatywnego wpływu na sytuację bieżącą i perspektywy dla polskiej gospodarki, co znalazło odzwierciedlenie w pogorszeniu się sytuacji budżetu państwa, przede wszystkim po stronie dochodowej. Wcześniejsze deklaracje rządu o utrzymaniu dotychczas zakładanego deficytu (18,2 mld zł) okazały się nierealne. W sprawach dotyczących finansów bardzo ważna jest przejrzystość i wiarygodność. Konieczna jest również odpowiednia ostrożność i konserwatyzm w planowaniu budżetowym. Łączne spełnienie tych warunków decyduje o reakcji rynku na podejmowane decyzje. W przypadku obecnej nowelizacji jest szansa, że wzrost deficytu o 9 mld zł zostanie dobrze przyjęty przez rynek. Za pozytywny sygnał należy również uznać zapowiedź, że w tym roku nie dojdzie do podwyżki podatków ani składki rentowej.

Założenia makroekonomiczne Pomimo relatywnie dobrej sytuacji gospodarczej Polski w I kw. 2009 r. na tle krajów UE, perspektywy wzrostu gospodarczego w roku bieżącym są dużo gorsze niż zakładano na przełomie 2008/2009. Przewidywane jest obniżenie tempa wzrostu PKB w 2009 r. do 0,2 proc. Ma to być związane z oczekiwanym osłabieniem aktywności inwestycyjnej sektora prywatnego oraz spadkiem eksportu, (chociaż przy prawdopodobnym dodatnim wkładzie eksportu netto we wzrost PKB). Wzrost gospodarczy będzie podtrzymywany przez konsumpcję sektora prywatnego, inwestycje publiczne oraz poprawę salda wymiany handlowej z zagranicą. Rząd zakłada, że spadek dynamiki konsumpcji gospodarstw domowych będzie ograniczony, m.in. z powodu przejściowego przyspieszenia tempa wzrostu realnych dochodów do dyspozycji ludności (w związku ze zmianą skali podatkowej PIT oraz waloryzacją rent i emerytur). W konsekwencji przewiduje się, że realny wzrost spożycia prywatnego w 2009 r. wyniesie 2,1 proc. (wobec wzrostu o 5,4 proc. w 2008 r.). Równocześnie prognozowane jest ujemne (na poziomie -1,9 proc.) tempo wzrostu nakładów brutto na środki trwałe w całej gospodarce, co przyczyni się do obniżenia popytu krajowego w 2009 r. realnie o 0,7 proc. Efektem tego będzie jednak zmniejszenie nierównowagi zewnętrznej Polski, wynikające zarówno ze zmiany struktury popytu na mniej importochłonną, jak również z poprawy „terms of trade” oraz deprecjacji złotego. Po uwzględnieniu powyższych prognoz, deficyt budżetu centralnego w 2009 r. wyniesie 27,2 mld zł, dochody zaplanowane zostały na poziomie 272,9 mld zł, zaś wydatki nie przekroczą 300,1 mld zł. Należy uznać, że proponowana korekta tych wielkości w stosunku do kwot zaplanowanych w ustawie budżetowej na 2009 r. jest bliska realistycznej, ale może również okazać się optymistyczna. Chociażby w sytuacji ujemnego tempa wzrostu PKB, czego nie można całkowicie wykluczyć. Generalnie budżet nie musi mieć dużych rezerw po stronie wydatkowej, gdyż sprzyja to dyscyplinowaniu dysponentów środków budżetowych, ale powinien mieć pewne rezerwy po stronie dochodów. A tych trudno doszukać się w projektowanej nowelizacji ustawy budżetowej. Z projektu nowelizacji budżetu wynika, że ubytek dochodów podatkowych i niepodatkowych, szacowany jeszcze pod koniec czerwca na 37 mld zł, będzie jednak większy i osiągnie 38,3 mld zł. Nadal nie mamy też odpowiedzi na kluczowe pytanie o deficyt całego sektora finansów publicznych. Projekt nowelizacji ustawy zakłada jedynie, że przyrost zadłużenia na koniec 2009 r. z tytułu zaciągniętych i spłaconych kredytów lub pożyczek oraz emisji i spłaty skarbowych papierów wartościowych nie może przekroczyć kwoty 80 mld zł. Pośrednio stanowi to potwierdzenie, że rząd nie odrzuca prognozy KE w zakresie wzrostu deficytu sektora w br. do poziomu 6,6 proc. PKB. Taki scenariusz oznacza, że budżet musiałby pożyczyć więcej pieniędzy, niż dotąd planowano. W ustawie ciągle jeszcze obowiązującej potrzeby pożyczkowe brutto budżetu państwa były zapisane na poziomie 154,8 mld zł. Aktualna prognoza wskazuje, że będzie to blisko 163,2 mld zł. Trzeba również dodać, że ujemne saldo przychodów z prywatyzacji i ich rozdysponowania ulegnie zwiększeniu o 3,6 mld zł, zaś ujemne saldo prefinansowania zadań realizowanych z udziałem środków pochodzących z budżetu UE spadnie do 1,8 mld zł z planowanych wcześniej 3,7 mld zł. Łącznie ze zwiększonym o 9 mld zł deficytem oznacza to, że w sumie budżet państwa będzie musiał znaleźć środki na sfinansowanie niedoborów na kwotę 48,5 mld zł (wobec pierwotnej kwoty 37,8 mld zł, co oznacza wzrost o 10,7 mld zł). W powyższym kontekście należy wskazać, że nawet przy założeniu deficytu całego sektora finansów publicznych na poziomie 6 proc. PKB (a więc poniżej prognozy KE), dług publiczny wzrośnie w 2009 r. do ok. 680 mld zł, a więc do ok. 52 proc. PKB, z perspektywą przekroczenia progu sanacyjnego 55 proc. PKB już w roku 2010. W tej sytuacji nakazem chwili staje się skuteczne przeciwdziałanie wzrostowi kosztów obsługi długu publicznego, które zależą od trzech dość niepewnych parametrów: rentowności skarbowych papierów wartościowych, kursu złotego oraz przychodów z prywatyzacji.

Dochody Zgodnie z projektem nowelizacji, ubytek dochodów budżetu państwa w 2009 r. w stosunku do kwoty wcześniej zaplanowanej ma wynieść 30,1 mld zł. Spodziewane w 2009 r. spowolnienie wzrostu gospodarczego w największym stopniu wpłynie negatywnie na dochody podatkowe, które łącznie zmniejszą się o 46,6 mld zł. Największe różnice wystąpią w podatku VAT (spadek o 24,6 mld zł) oraz CIT (spadek o 10,1 mld zł). Mniejsze spadki spodziewane są w podatku PIT (5,9 mld zł) oraz w podatku akcyzowym (6,2 mld zł). Z kolei dochody niepodatkowe są przewidywane na poziomie wyższym o 8,3 mld zł niż zapisano w ustawie budżetowej. Jest to m.in. rezultat większych niż planowano (o 5,3 mld zł) wpływów z tytułu dywidend wypłacanych przez spółki z udziałem Skarbu Państwa oraz dodatkowych wpływów (2,5 mld zł) z tytułu dodatnich różnic kursowych związanych z realizacją Wspólnej Polityki Rolnej. Według założeń rządowych można spodziewać się również wyższych (o ok. 0,5 mld zł) dochodów jednostek budżetowych. Analizując stronę dochodową nowelizowanego budżetu, prognozę podwyższenia wpływów w ramach środków pochodzących z budżetu Unii Europejskiej należy uznać za obarczoną pewnym ryzykiem. Przesłanką dla osiągnięcia dodatkowych dochodów jest przewidywanie tendencji aprecjacyjnej kursu złotego w stosunku do euro. Według uzasadnienia do nowelizacji ustawy budżetowej, w latach 2007-2009 napłynęło do Polski ponad 6 mld euro z tytułu zaliczek i refundacji wydatków w ramach funduszy strukturalnych i Funduszu Spójności na lata 2007-2013. Środki te częściowo zostały już przewalutowane i przekazane na dochody budżetu państwa. Pozostała część pozostaje na rachunkach Ministerstwa Finansów, które zamierza dokonać ich przewalutowania po obecnym relatywnie wysokim kursie złotego, licząc na to, że gdy w przyszłości przyjdzie je wypłacić na konkretne programy, kurs będzie niższy. A to oznaczałoby wymierne korzyści dla budżetu w postaci dodatkowych dochodów przewidywanych na ok. 8,2 mld zł. Cała konstrukcja tego pomysłu jest intrygująca, ale trzeba przypomnieć, że teoretycznie wpływy ze środków unijnych powinny w 100 proc. pokrywać się z wydatkami. Ponadto trudno jest precyzyjnie przewidzieć, że różnica kursu złotego do euro w dniach wymiany pozwoli na uzyskanie zakładanych dodatkowych wpływów do budżetu. Z punktu widzenia beneficjentów środków UE pojawia się jeszcze przewrotne pytanie - czy rząd nie będzie zainteresowany ograniczaniem ich wydatkowania w celu podreperowania budżetu? Trzeba również mieć świadomość, że te 8 mld zł z przewalutowania jest również swego rodzaju kredytem, wprawdzie tańszym niż na rynku, ale który rząd będzie musiał spłacić w następnych latach.

Finansowanie deficytu Zgodnie z projektem nowelizacji, w 2009 r. deficyt budżetu państwa wyniesie 27,2 mld zł, ujemne saldo przychodów z prywatyzacji i ich rozdysponowania - 19,5 mld zł, zaś ujemne saldo prefinansowania zadań realizowanych z udziałem środków pochodzących z budżetu UE - 1,8 mld zł. Powyższe potrzeby pożyczkowe państwa (48,5 mld zł) zostaną pokryte w ramach finansowania krajowego, które szacowane jest w wysokości 39,9 mld zł (wzrost o 7,7 mld zł w stosunku do obecnej ustawy) oraz poprzez finansowanie zagraniczne szacowane na poziomie 8,6 mld zł (wzrost o 3 mld zł). Sytuacja ta stwarza zagrożenie, że zainteresowane podmioty (przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe) mogą doświadczyć dodatkowych trudności w dostępie do kredytów.

Wydatki W projekcie nowelizacji budżetu państwa nowy limit wydatków został ustalony na poziomie 300,1 mld zł. Oznacza to, że łączna kwota postulowanych ograniczeń wydatków w poszczególnych częściach budżetu wynosi 21,1 mld zł, w tym 10,6 mld zł w rezerwach celowych. W ramach ograniczeń kwota 9,7 mld zł związana jest z przeniesieniem obowiązku sfinansowania wydatków na infrastrukturę drogową z budżetu państwa na rzecz Krajowego Funduszu Drogowego. W tym celu konieczna jest nowelizacja ustawy o KFD, co pozwoli na realizację wydatków na budowę dróg poprzez zaciąganie kredytów przez Bank Gospodarstwa Krajowego w międzynarodowych instytucjach finansowych, a także poprzez emisję obligacji. Kredyty byłyby spłacone po zakończeniu inwestycji ze środków pozyskanych z UE. Oprócz ograniczeń w rezerwach celowych, największe wartościowo zmniejszenie wydatków dotyczy następujących części budżetu: (39) transport - w kwocie 3 mld zł, (79) obsługa długu krajowego -2,1 mld zł, (85) budżety wojewodów ogółem - 1,1 mld zł, (42) sprawy wewnętrzne - 1 mld zł, (28)nauka - 0,6 mld zł oraz (73) ZUS - 0,5 mld zł. Nowelizacja konsumuje oszczędności, które rząd znalazł na początku roku. W ramach zmniejszenia rezerw celowych największe cięcie dotknęło rezerwy na wydatki związane z programami unijnymi (z 23,4 mld zł na 16,4 mld zł). W części decyzja ta dotyczy niestety wydatków inwestycyjnych, co nie rokuje dobrze prognozowanej dynamice wzrostu PKB. Uwagę zwraca praktyczna likwidacja rezerwy solidarności społecznej, którą miała być jednym z filarów walki z kryzysem. Po nowelizacji z 1,14 mld zł w rezerwie zostanie 1 mln zł. W tym kontekście mało przekonywujące jest wyjaśnienie ministra finansów, że jak dotąd po stronie społecznej kryzys uderzył w dużo mniejszym stopniu, niż oczekiwano. Drugi kontrowersyjny pomysł to radykalne obniżenie (z 1,4 mld zł do 65 mln zł) rezerwy na wzrost dotacji do świadczeń rodzinnych, w tym z funduszu alimentacyjnego. Również i w tym przypadku wyjaśnienie ministra nie do końca przekonuje. Inne dyskusyjne oszczędności dotyczą zmniejszenia dotacji do FUS o ponad 0,5 mld zł. Już pierwsza ustawa zmniejszyła tę dotację o 2 mld zł w stosunku do ubiegłego roku. Wobec dużej różnicy między wzrostem wydatków FUS a zwiększeniem jego dochodów, ewidentna staje konieczność zaciągania pożyczek na bieżące pokrycie świadczeń emerytalno-rentowych, co stwarza kolejną (po rozwiązaniach dotyczących KFD) fikcję trzymania w ryzach deficytu budżetowego. Rząd chce również zaoszczędzić ponad 600 mln zł na nauce, która miała być jednym z priorytetów rozwojowych. Podobnie za kontrowersyjne należy uznać zmniejszenie o ponad 1 mld zł wydatków na funkcjonowanie służb policyjnych i ratowniczych. Oceny tej nie jest w stanie zmienić przesunięcie realizacji programu modernizacji tych służb na lata 2010-2011, kiedy to (zwłaszcza w 2010 r.) sytuacja budżetu państwa może być jeszcze trudniejsza niż obecnie. Mniej sporne będą prawdopodobnie oszczędności na obsłudze długu krajowego (2,1 mld zł). Resort finansów znalazł też prawie 1,1 mld zł w budżetach wojewodów. Większość z tej kwoty - ponad 970 mln zł - to zmniejszenie wydatków bieżących, głównie w części dotyczącej pomocy społecznej. Dobrze się stało, że w budżetach wojewodów zmianie nie uległa wysokość oraz podział środków na finansowanie projektów z udziałem środków Unii Europejskiej.

Podsumowanie Analizując projekt nowelizacji budżetu państwa na 2009 r. należy zwrócić uwagę na kilka spraw. Po pierwsze - wybór momentu nowelizacji trzeba uznać za właściwy. Gdyby zwiększyć deficyt tak, jak proponowano na początku roku, dzisiaj bylibyśmy w sytuacji o wiele trudniejszej, z bliską perspektywą deficytu sektora na poziomie 8 proc. PKB. Po drugie - nowela spełnia wymogi ostrożności i konserwatyzmu w planowaniu budżetowym. Po trzecie - błędne byłoby zwiększenie wydatków na wzór zachodnioeuropejski (znaczny wzrost deficytu) wobec niskiej efektywności naszych finansów publicznych. Po czwarte - projekcja dochodów wydaje się realistyczna, o ile nie doświadczymy żadnych dodatkowych szoków zewnętrznych. Wystąpienie tych ostatnich mogłoby niestety oznaczać konieczność kolejnej nowelizacji jeszcze w tym roku. I wreszcie, po piąte - na nowelizację trzeba spojrzeć przez pryzmat nałożonej ostatnio na Polskę przez KE procedury nadmiernego deficytu. Projekt nowelizacji wydaje się tego faktu nie dostrzegać. Rząd utrzymuje, że dodatkowe oszczędności (3 mld zł w budżetach resortów) oraz zwiększone wpływy z dywidend spółek SP (5,3 mld zł) wystarczą (łącznie ze zwiększonym o 9 mld zł deficytem) na pokrycie niedoborów dochodów podatkowych, szacowanych obecnie na 46,6 mld zł. Ale to zbilansowanie ma miejsce w wyniku kilku bardzo daleko idących zabiegów. W szczególności niepokoi proponowane zmniejszenie dotacji do FUS, pomimo tego, że w pierwszym półroczu br. wydatki ZUS wzrosły o blisko 10 pp. szybciej niż dochody. Także niepokojąca jest propozycja (vide program wieloletni nr 17) drastycznego zmniejszenia finansowania z budżetu państwa w 2009 r. programu budowy dróg krajowych o 23,5 mld zł, do poziomu 7,8 mld zł. Nowelizacja zakłada zmniejszenie kosztów obsługi długu publicznego w porównaniu z ubiegłym rokiem, pomimo tego, że w pierwszych 5-ciu miesiącach br. miał miejsce duży wzrost wydatków na ten cel. Wreszcie wątpliwości budzi potraktowanie przyrostu środków z UE z racji zmian kursowych jako dochodów budżetu państwa. W sumie te zabiegi oznaczają ograniczenie przyrostu deficytu budżetu państwa kosztem wyniku pozostałych części sektora. W tej sytuacji istotną informacją o stanie finansów publicznych byłby planowany deficyt całego sektora finansów publicznych liczony według kryteriów UE. Tej informacji oczekujemy od premiera i ministra finansów. prof. Stanisław Gomółka

Aferałowie i bezpieczniacy Dawniej, gdy jeszcze nie było Globalnego Ocipienia, w lipcu temperatury przekraczały 30 stopni C - i o morzu pisało się wyłącznie w kontekście kąpieli. Teraz mamy GLOBCIO, więc będę kontynuował temat stoczni. Można się przy tym rozgrzać do czerwoności. Przypominam, że przed wyborami ogłoszono, że stocznie w Gdyni i Szczecinie zostały szczęśliwie sprzedane.

Następnie JE Aleksander Grad, minister Skarbu, ogłosił, że nabywcą jest QInvest z Kataru. Następnie p. Shahzad Shahbaz, prezes Qlnvestu, oświadczył oficjalnie: "To nieporozumienie, jesteśmy doradcą, a nie inwestorem", dodając: "Niestety, nie możemy ujawnić, kim są ci klienci, którzy są w trakcie zakupu tych aktywów". Na co p. Minister oświadczył, że nie ma się czym przejmować, wszystko jest w najlepszym porządeczku - co ukoronował następującym oświadczeniem: "Ci inwestorzy, o których mówiliśmy w tym procesie (zakupu majątku obu stoczni), funkcjonują. Są po stronie bezpośrednio realizujących, przygotowujących te transakcje, bądź są w zapleczu finansowym, które gwarantuje od strony finansowej przeprowadzenie tego procesu. Nie chciałbym dzisiaj zaglądać do "kuchni", do inżynierii finansowej, jaką sobie te firmy przygotowały - kto jest wiodący, kto mniej. Wiem, że to, co zostało powiedziane przez inwestora i przeze mnie, jest prawdziwe i przy tym pozostanę". Za samo to oświadczenie, będące jawnym dowodem, że p. Minister albo sam nie ma pojęcia, co się dzieje, albo maskuje gigantyczny przekręt - wywaliłbym JE Aleksandra Grada ze stanowiska po godzinie - i skierował sprawę do prokuratury z uwagą: "Poważne podejrzenie o dokonaniu przestępstwa". Podejrzewam, że obecne poczynania pp. Andrzeja Olechowskiego i Pawła Piskorskiego to nie tyle próba rozbicia PO, lecz szantaż: "Albo pozwoli nam Pan, panie Premierze, nadal kraść - albo zniszczymy Pańskie nadzieje na zostanie Prezydentem, a może nawet rozbijemy PO!". Dowód: gdyby chcieli naprawdę zaatakować, to zrobiliby wielkie HALLO na jesieni - a nie podczas wakacji, kiedy mało kto przejmuje się polityką. Przypominam Państwu o  wywiadzie, jakiego parę lat temu udzielił tygodnikowi "NIE" wyższy oficer służb specjalnych, który powiedział: "Tak, macie rację: za każdą większą aferą gospodarczą stoją służby specjalne. Ale nigdy tego nie wykryjecie - bo gdyby to groziło, służby uciekną się do pomówień, kłamstw, szantażu - a w ostateczności do fizycznej likwidacji". Dla mnie nie ulega wątpliwości, że służby weszły w  porozumienie z kilkoma szejkami w Katarze - i robią "interesy". Jeśli dziś słyszycie Państwo, że PGNIG zawarł z Quatargas umowę, na której traci - to PGNIG traci (to znaczy: my dopłacamy w cenie gazu...), ale służby, które mają siuchtę z tymi szejkami, mają dochody - a  szejkowie swoją dolę. Nieszczęście polega na tym, że żyjemy w d***kracji. Król dałby służbom specjalnym dużo pieniędzy, (bo służby specjalne są dziś najcenniejszym fragmentem państwa!) - i by je kontrolował. W d***kracji służbom nie można dać pieniędzy w  budżecie (bo ci złajdaczeni posłowie natychmiast by je wydali na "cele socjalne" - dzięki czemu uzyskaliby głosy wyborców...) - więc jakoś muszą je kraść. Na cele państwowotwórcze: szpiegów i agentów mieć trzeba, a szpiedzy nie będą przecież dla nas pracowali za darmo... Do tego nacisku na JE Donalda Tuska p. Piskorski używa SD - partii służącej za PRLu jako przechowalnia polityków niezgadzających się z socjalizmem, ale jednak chcących realnie działać. SD w III RP wegetowało sobie po cichutku - i teraz bezpieka znów postanowiła tę partię ożywić. Ważną rolę odgrywa w tym agent wywiadu ps. MUST - ale to już inna, fascynująca bajka... JKM

W rytmie „chujawiaka”. Jeśli ktokolwiek ma jeszcze wątpliwości, czy Polska należy do państw poważnych, czy pozostałych, powinien wysłuchać skarg, jakie na łono pani red. Moniki Olejnik wylał pan Sławomir Siwek. Pan Sławomir Siwek „zawiesił”, bowiem „byłego neonazistę”, pana Piotra Farfała na stanowisku prezesa TVP, ale pan Farfał nie tylko nie uznał tej decyzji, nie tylko złożył do niezawisłego sądu wniosek o wykreślenie z Krajowego Rejestru Sądowego dotychczasowych członków Rady Nadzorczej TVP S.A., ale podobno cofnął im również przepustki do gmachu rządowej telewizji, w następstwie czego pan Sławomir Siwek musi mu się odgrażać ze studia TVN. A wszystko, dlatego, że pan Grad, minister Skarbu Państwa w rządzie premiera Tuska, ten sam, który nie wie, komu właściwie sprzedał stocznie i czy w ogóle komuś je sprzedał, rozwiązał Radę Nadzorczą TVP S.A. Już po tej decyzji ministra - właściciela 100 proc. akcji tej rządowej spółki, rozwiązana Rada „zawiesiła” prezesa Farfała i powierzyła obowiązki prezesa TVP S.A. właśnie panu Siwkowi, który jednak „nie wie”, czy ma przepustkę, czy jej nie ma. W kołach prawniczych już zacierają ręce i powiadają, że sprawa jest „smakowita”, więc tylko patrzeć, jak trafi do niezawisłego sądu, a i parlamentarzyści też spróbują przy tej okazji dołożyć sobie, chociaż listek do wieńca sławy i pewnie powołają kolejną komisję śledczą. Tak oto, pod nadzorem rządu pana premiera Tuska postępuje proces demontażu kolejnych struktur państwa polskiego, które lada dzień stanie się „niektórym państwem” w znaczeniu, jakie nadaje temu sformułowaniu słynna „deklaracja praska”, będąca kolejnym zwycięstwem naszego dyplomatołka, który podczas niedawnej konferencji „Mienie ery holokaustu” przewodniczył polskiej delegacji. Otóż deklaracja praska głosi, że żydowskim organizacjom przemysłu holokaustu należy się rekompensata za tzw. „mienie bezspadkowe”, ale tylko od „niektórych krajów” - to znaczy takich, których prawo nie przewiduje w takich razach dziedziczenia przez państwo. Był to wielki sukces żydowskich organizacji, bo dotychczas próbowały one swoim roszczeniom nadawać przynajmniej jakieś pozory zasadności, domagając się pieniędzy w zasadzie „w imieniu” spadkobierców. Przełom nastąpił najwyraźniej z inicjatywy byłego ambasadora Izraela w Warszawie, pana Dawida Pelega, który po zakończeniu misji dyplomatycznej utworzył sobie posadę dyrektora w jednej z organizacji przemysłu holokaustu. Najwidoczniej uznał, że stopień dezintegracji Polski i panującego tu bezhołowia, pozwala na skuteczne wysunięcie pod jej adresem najbardziej bezczelnych i absurdalnych roszczeń - zaś powierzenie reprezentowania polskich interesów właśnie panu Władysławowi Bartoszewskiemu stanowi smutne potwierdzenie trafności tej oceny. Pan Peleg przecież doskonale wie, że nasi mężykowie stanu w razie nagłej potrzeby potrafią w pięć minut zmienić nawet konstytucję, a cóż dopiero - jakieś głupie prawo spadkowe? Skoro, zatem w praskiej deklaracji grandziarze przeforsowali ZASADĘ, że w ogóle MAJĄ PRAWO do mienia bezspadkowego, to już tam każde państwo stopniowo przerobią na „niektóre” i wycisną z z niego oczekiwane „miliardy dolarów”. Chyba nie wierzymy, że powstrzymają ich przed tym bezzębne kruczki, czy protesty pana Bartoszewskiego? W tej sytuacji oczekiwanie na rozpoczęcie tego rabunku możemy uprzyjemnić sobie kontemplowaniem uroczystości pogrzebowych słynnego „króla pop-u”, czyli pana Michała Jacksona, zwłaszcza, że - jak donoszą - bardzo kochał on Polskę i nawet pragnął nas uszczęśliwić. To bezinteresowne uczucie zadaje kłam fałszywym pogłoskom, że pan Jackson wcale nie umarł, tylko zwyczajnie się popsuł, bo tak naprawdę to wcale nie był człowiekiem, tylko cyborgiem, czyli takim nafaszerowanym elektroniką robotem, specjalnie zaprogramowanym do śpiewania i tańcowania. Że te wszystkie operacje, które przechodził, nie były operacjami, tylko remontami i uzupełnieniem oprogramowania - jak to w przypadku prototypu. Co więcej - według tych fałszywych pogłosek, doświadczenia z panem Jacksonem pozwoliły producentom owych cyborgów na uruchomienie produkcji seryjnej i obecnie przemysł rozrywkowy został przez nie całkowicie zdominowany. Oczywiście nie ma w tym ani słowa prawdy, chociaż z drugiej strony nie da się ukryć, że te wszystkie gwiazdy estrady sprawiają wrażenie fizycznie identycznych, nie mówiąc już o repertuarze, który jest nie do odróżnienia. To by wyjaśniało przyczynę, dla której panu Jacksonowi przed pogrzebem wyjęto mózg. Podejrzliwcy, których przecież na tym świecie pełnym złości nie brakuje twierdzą, że mózg użytkowany przez pana Jacksona, po odpowiednim wzmocnieniu scwelonych obwodów dobrego samopoczucia, zostanie zainstalowany u jednej z wybitnych gwiazd estrady polskiej, w ramach eksperymentu z tożsamością feministyczną. Mam oczywiście nadzieję, że te wiadomości zostaną energicznie zdementowane, chociaż z drugiej strony coś jednak może być na rzeczy, bo podczas ostatniego festiwalu „Top-trendy”, czy jakoś tak podobnie, jaki został urządzony w Sopocie, i nawet transmitowany, jakieś wyzwolone panie śpiewały na estradzie „chujawiaki” i nawet je tańczyły. Publiczności, której wyjaśniono, że to jest sam cymes i w ogóle - sztuka z najwyższej półki - te właśnie utwory podobały się najbardziej, więc pewnie z niedalekiej przyszłości na trwałe wpiszą się w mozaikę naszej tubylczej kultury. Czyż można wyobrazić sobie lepsze kołysanki? SM

15 lipca 2009 Ostatni poniedziałek tygodnia... Socjalizm marnotrawny zapętla się również w Wielkiej kiedyś Brytanii. Wielkość Brytanii mierzyło się małą ilością państwa w gospodarce, małą ilością urzędników, małą skalą marnotrawstwa socjalistycznego. To było imperium! Oparte na gospodarce liberalnej. Teraz rząd brytyjski znalazł się w ogniu krytyki z powodu  badań naukowych za 300 000 funtów(???). Może to suma mała, bo państwowa nauka na ogół kosztuje dużo więcej, i na ogół nie wiele z niej wynika, ale jak państwu powiem, na co poszła ta sumka, to spadniecie z foteli przy komputerach..(???). Trwające trzy lata badania sfinansowane przez podatników brytyjskich poprzez biurokratyczne ministerstwo rolnictwa i środowiska były poświęcone roli kąpieli w życiu kaczek hodowlanych i zakończyły się wnioskiem, że „ kaczki chętnie przebywają pod prysznicem, w związku, z czym hodowcy powinni zapewnić im odpowiednie warunki do kąpieli.”(„Opcja na Prawo, nr6/90”). Dla socjalistów wydanie każdej sumy podatnika- to mały pryszcz, bo to w końcu nie ich pieniądze, a pieniądze ukradzione, niekoniecznie miłośnikom kaczek i ich problemów.  i nie jest to żadna kaczka dziennikarska- to się zdarzyło naprawdę! W urojonym i wymyślonym świecie socjalistycznych utopii wszystko jest możliwe, dopóty, dopóki nie skończą się pieniądze. Bo socjalizm ma to do siebie, że żeruje na pieniądzach ukradzionych. Socjalizm żadnych wartości ani pieniędzy nie wytwarza. Ojej.. przepraszam. Wytwarza, gdy dodrukowują! Trwoni je jedynie niemiłosiernie nie mając żadnych skrupułów, niezależnie od szerokości geograficznej. Wszędzie wygląda tak samo! Jest czerwony i bezlitosny! Tak jak z facetami, którzy nigdy nie zapadną na chorobę wściekłych krów. Dlaczego? Bo wszyscy faceci to świnie!- jak twierdzą feministki. Socjalizm jest wszędzie:  i wściekły, i świński. I do tego nieprzyzwoicie niemoralny! Po trzech latach brytyjskim socjalistom- naukowcom wyszło, że kaczki lubią wodę(!!!) Nie przypominam sobie, żeby autor stwierdzenia, że „ po  ciemnej nocy nastaje jasny dzień” domagał się jakiś honorariów ze strony państwa. Po prostu stwierdził i tyle! Wyniki brytyjskich „ naukowców' za 300 000 funtów bardzo zdenerwowały rolników,  bo będą musieli w najbliższym czasie zapewnić pełny spontan  i odlot kaczkom, co spowoduje wzrost kosztów ich utrzymania, a parlamentarzystów wkurzyło samo wydawanie bez sensu pieniędzy brytyjskich podatników. Słońce nad Imperium Brytyjskim już dawno zaszło! A teraz rzecz dogorywa po prysznicem  socjalistycznej głupoty, w cieniu niczemu niewinnych kaczek. Kaczyzm w Wielkiej Brytanii! Pani posłanko Senyszyn! Kaczyzm - larum grają! Czas odwiązać się od tej psiej budy - i przerzucić się na kaczki! Rolnicy zbojkotują budowę prysznicy dla kaczek. Co pani na to? Żona do męża: - Popatrz, kochanie, ta reklama proszku nie kłamie! Twoja koszula po wypraniu rzeczywiście jest śnieżnobiała! - Wolałem, jak była w kratkę!- odburknął mąż. Co tam 300 000 funtów na „ badania” stwierdzające, że kaczki lubią wodę, i to w ciągu trzech lat. U nas rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego szykuje 2, 5 miliarda złotych na place zabaw dla dzieci, i to w ciągu sześciu lat(???). Skąd oni wiedzą, że tak  długo będą rządzić i wyczyniać te głupstwa, w czasach” kryzysu, kiedy liczy się każda złotówka, jak często powtarzają. Liczy się każda złotówka, a wydają miliardy! Nowy program rządowy  nosi tytuł” Radosna szkoła”(???). Na odległość zalatuje mi Stalinem i Breżniewem, a u nas Gomółką-Wiesławem i Gierkiem. Będzie radośnie i wesoło, dalej w koło, dalej w koło, marnować i wydawać. „Docelowo 14 tysięcy najnowocześniejszych ogródków w Europie. To może oznaczać przełom cywilizacyjny”- snuł wizję pan premier Donald Tusk. Och ci wizjonerzy za nasze pieniądze…, O co chodzi z tym przełomem cywilizacyjnym? Rząd musi zajmować się placami dla dzieci, nie ma innych problemów? Rząd nie ustaje w budowie komunizmu, a obnosi się ze swoim „liberalizmem”. No  tak.. Boiska w każdej gminie już są, będą żłobki w każdej gminie, będą przedszkola w każdej gminie, będzie teatrzyk w każdej gminie, wszystko będzie w każdej gminie, aż do skończenia pieniędzy. Później będzie poniedziałek w każdej gminie, jako ostatni poniedziałek tygodnia.. Jak już będzie poniedziałek to, dlaczego nie pozostałe dni tygodnia? Niech w każdej gminie będzie; i czwartek, i piątek i niedziela.. Niech ludzie wierzą, że wszystko zależy od wszechwładnego rządu, który nie tylko rządzi, ale i ma wielki wpływ,, bo bez niego nie da się  żyć. Za wszystkie głupstwa demokratów płacą ich narody! Ponieważ w Polsce jest 2500 gmin, a wielki rozmach socjalistycznej wizji zakłada budowę 14 000 najnowocześniejszych ogródków- to prosta matematyka wskazuje, że w każdej gminie będzie po kilka ogródków stanowiących przełom cywilizacyjny. Rozmach i konsekwencja doprowadzi nas w końcu na skraj bankructwa, co już dzisiaj jest widoczne, a co dopiero za sześć lat, jeśli tempo budowy  najlepszego ustroju świata się utrzyma. Źle się dzieje również w sztandarowym projekcie socjalizmu - państwowym ZUS. W tym roku ma mu zabraknąć 8 miliardów złotych, a jak szacuje pan profesor Stanisław Gomułka, może nawet  zabraknąć 10 miliardów (!!!!). Co za różnica miliard w tę, czy miliard w tamte? Socjalizm nie wymaga rachunku ekonomicznego, wymaga jedynie odwagi w łupieniu i dopłacaniu. Oczywiście państwowy ZUS istniał również za rządów Władysława Gomułki, (zbieżność nazwisk przypadkowa) wtedy dopiero się rozkręcał, a pan Stanisław Gomułka nie rządzi, lecz komentuje  otaczającą nas rzeczywistość. No i jest profesorem, a Władysław nie był. Chociaż nie był, wiedział.,, że zadłużanie państwa, czyli wszystkich niewinnych  „obywateli” jest złem i nie pozostawił po sobie żadnych długów i może dlatego - jako komunista narodowy- jest atakowany za skąpstwo i chytrość. Bo współczesne państwa socjalistyczne, to państwa, które muszą być zadłużone, pełne deficytów  i długów tzw. publicznych. To jest nowoczesna forma ubezwłasnowolniania „obywateli” i przyzwyczajania ich do życia na kredyt. A że przyjdzie moment, w którym  międzynarodówka lichwiarska powie” sprawdzam”- to już rządzących interesuje jakby mniej. I kto wtedy pociągnie do odpowiedzialności rządzących? Gdzie będziemy szukać sprawców tych długów publicznych i deficytów  budżetowych? Te hordy zadłużaczy rozpłyną się w socjalistycznej  mgle i szukaj wiatru w polu. W demokracji nie ma odpowiedzialności za państwo, jest za to rozrzutność  i  socjalny tumiwisizm. Żeby ratować ZUS, rządzący będą musieli sięgnąć po kredyty bankowe, a te jak wiadomo są oprocentowane bankowo i mamy jak w banku, że muszą wzrosnąć podatki. Tym bardziej, że szykuje się „Plan B”, zorganizowany przez panią minister  Ewę Kopacz, który to plan będzie polegał na tzw. oddłużaniu szpitali, czyli dopłaceniu kolejnych 3 miliardów złotych do tego komunistycznego skansenu. Na razie będzie zamiana łóżek, z tych  mniej wykorzystywanych, na racjonalniej wykorzystywanych. Gdy będzie już po „ reformie”, każdy pacjent będzie leżał w swoim łóżku i będzie mu dobrze, no i będą oszczędności, przy ogólnej szczęśliwości pacjentów państwowej służby zdrowia. Model generowania strat zostanie podtrzymany, komunizm utrzymany, a problemów będzie jeszcze bardziej bez liku, jak to w ustroju społecznej i powszechnej sprawiedliwości społecznej. Niech żyje i rozwija się socjalizm, tak jak za towarzysza Gomułki, który realizował socjalistyczne hasło  „Tysiąca szkół na tysiąclecie” i znalazł solidnych kontynuatorów swojego pomysłu. Tylko, że oni znacznie dalej poszli w budowie socjalistycznej utopii. Nie tysiąc- a czternaście tysięcy. W dzisiejszych czasach mają więcej pieniędzy na zmarnowanie.. I stąd wynika takie zaangażowanie. Przy okazji w mętnej wodzie socjalizmu można cokolwiek złowić dodatkowo. I być może o to chodzi.? A ludowi się to podoba.. Bo to wszystko będzie jego, będzie wspólne i nasze i będzie poczucie niewypowiedzianej wspólnoty. WJR

Złote rogi premiera Tuska Kiedy rzymski Pontifex Maximus miał złożyć Jowiszowi Największemu i Najlepszemu byka w ofierze, wybranemu zwierzęciu złocono rogi. Dzisiaj Jowiszowi żadnych ofiar nikt już nie składa, co nie znaczy, że nie są one składane innym bożkom. Jednym z nich jest Lud, zwany inaczej Plebsem lub Tłumem. Ludowi, co pewien czas rzuca się na pożarcie jego dotychczasowych ulubieńców, żeby uczcić w ten sposób intronizację nowego idola, którego podsuwają mu starsi i mądrzejsi. Tym właśnie można wytłumaczyć czarne dni premiera Tuska. Wprawdzie były charyzmatyczny premier Buzek został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego i teraz będzie się wszystkim podlizywał właśnie w tym charakterze, ale jakaż to pociecha w sytuacji, gdy premieru Tusku brakuje pieniędzy, gdy spuszczone z łańcucha dziennikarskie hieny osaczają nawet takich bliskich współpracowników III stopnia, jak pan minister Graś, więc tylko patrzeć, jak zaczną puszczać śmierdzące dmuchy na pozostałych, - co dowodzi, że agentura otrzymała już zupełnie nowe zadania? A cóż dopiero, kiedy salonowi cadykowie uznają, że Donald Tusk, który przecież rozwalił Unię Wolności, nie jest, bo nigdy nie był ich duszeńką? Wtedy z premierem Tuskiem może być podobnie, jak ze słynnym jabłkiem biskupa Berkeleya. Odejmcie mu kształt, odejmcie mu kolor, odejmcie mu zapach, odejmcie mu smak - to co z niego zostanie? Nie zostanie z niego nic - i to pokazuje, jak mało odporny może być premier Tusk i Platforma Obywatelska na następstwa przecięcia magicznego kręgu, jaki do niedawna utrzymywał nad nią wybitny reprezentant razwiedki, generał Gromosław Czempiński. SM

Czy homosie popierają (tfu!) "gejów"? Najwyraźniej w wakacje temat homosiów wzbudził nadprzeciętne zainteresowanie. Ktoś? Zażądał: „Proszę przedstawić mi jakiekolwiek wyniki badań mówiące, że homoseksualiści mają więcej partnerów seksualnych od heteroseksualistów.”. Na co natychmiast odparł {~Wombat}:„Chwila w GOOGLE i już jest: Dla średniej wieku 35 lat, 94% homoseksualistów miało więcej niż 15 partnerów, podczas gdy generalnie 47% homoseksualistów miało między 100 a 999 partnerów (źródło: J. Corraze, „Que sais-je?” [to taka francuska encyklopedia rozpisana na tomiki - JKM] Pewnie jest tego duuuuużo więcej, ale to już musisz sobie sam poradzić!” Oczywiście słuszność nie zależy od liczby - i nie mam zamiaru nikomu niczego liczyć, ani tłumaczyć, że 6% homosiów nie może odpowiadać za pozostałych 94% - chciałbym natomiast wyrazić zdziwienie, jak przy takim promiskuityźmie homosie chcą zawierać „małżeństwa”? Na trzy dni - czy na tydzień? Wyjaśnienie tego zjawiska jest proste: homosie wcale nie chcą zawierać „małżeństw”!! Prawa zawierania „małżeństw” domagają się nie homosie - a „geje”. Gej ma tyle samo wspólnego z homosiem, co działacz związkowy z robotnikiem - po prostu na karkach robotników „działacze” robią karierę polityczną. W socjalizmie „działaczom” żyje się świetnie - a to, że robotnikom żyje się lepiej w kapitaliźmie, to już „związkowca” nie obchodzi. Tak samo i tu: „geje” chcą użyć homosiów do rozbicia normalnego społeczeństwa - dokładnie tak, jak socjaliści użyli robotników do rozwalenia normalnego ustroju: kapitalizmu. Tyle, że nikt nigdy nie udowodnił, że homosie popierają „gejów”!!! Zanim którykolwiek z urzędników reżymowych zacznie rozmowy z „gejami” niech najpierw zrobi wśród homosiów (0,5% - to ok.100.000 ludzi! "Gejów" jest w Polsce może stu...) ankietę: „Czy rzeczywiście popieracie postulaty „gejów” i feminazistek?” I wtedy się okaże, że „gejów” popiera może 5%, może 10% homosiów. Reszta chce spokojnie żyć, zamiast „małżeństw” mieć przygodne związki (albo i przelotne przygody) - i panicznie boi się, że działalność „gejów” sprowokuje pogromy, który zakłócą ich spokojne życie! JKM

16 lipca 2009 Egzaltacja socjalistycznymi racjami.... W socjalistycznej Unii Europejskiej okazuje się, że komisarze też czytali „Karierę Nikodema Dyzmy”- Dołęgi Mostowicza. Jest to doskonały instruktaż, jak budować socjalizm, a co w Polsce przedwojennej było nagminne. Bo „dziś tylko ten traci, kto jest głupi” no i „ jeśli chce się szybko jechać, trzeba osie dobrze smarować”(!!!). Socjalistyczna Unia Europejska będzie skupowała i przechowywała masło i mleko w proszku do lutego przyszłego roku, aby ratować spadające ceny obu produktów, chociaż według zaleceń skupowane są one między 1 marca a 31 sierpnia. Bo „obowiązkiem rządu jest ratowanie rolnictwa”- jak twierdził Kunicki a pan Nikodem dodawał, żeby:” Przeciągnąć jak najdłużej,  a może tymczasem przyjdzie skądś ratunek” Cena  mleka w proszku spadła w ciągu ubiegłego roku, o 50%, co zmusza rolników europejskich do jego sprzedaży poniżej kosztów. Ten cholerny rynek, który nawet w socjalizmie biurokratycznym daje znać o sobie? Jakby go tu  ostatecznie wyeliminować? Głowią się nad tym całe zastępy biurokratycznej zarazy wymyślając wszelkiego rodzaju regulacje, dyrektywy i rozporządzenia. A deszcz będzie nadal padał, a słońce świeciło.. Urzędnicy unijni będą  zastępować biznesmenów, którzy ryzykują swoim majątkiem podejmując trudne decyzje biznesowe; urzędnicy będą ryzykować-, ale  pieniędzmi europejskich podatników. Jak źle  podejmą decyzję - sprawa się rypnie - straci podatnik? Czy to kogoś obchodzi? Marnotrawstwo na stałe wpisane jest w rządy biurokracji… „Dozoru tego nigdy sługom nie poruczy, Bo Sędzia wie, że oko pańskie konia tuczy”.. Nawet jak koszty przechowywania i skupowania przewyższą wpływy z przyszłej sprzedaży i straty będą bajońskie, to się najwyżej dopłaci do eksperymentu, który ze swej natury nie może się udać.. Natomiast musi się udać podwyżka podatków niezbędna do sfinansowania poronionego eksperymentu. W każdym razie sprawdza się ponadczasowa zasada dyzmowego socjalizmu, że:” Pan Dyzma wraz z rządem przygotowuje kapitalny plan ratowania kraju przed kryzysem gospodarczym”(???). Bo „szczęśliwy początek wróży równie szczęśliwe zakończenie”… Szczęśliwego zakończenia nie doczekano się w Grecji , na którą Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nałożył karę za nieodzyskanie nielegalnej pomocy przyznanej liniom lotniczym Olimpic Airways - ryczałt 2 mln euro oraz grzywnę w wysokości 16 000 euro za każdy dzień zwłoki liczonej po  upływie miesiąca od dnia wydania wyroku. Rzecz działa się jeszcze w 2002 roku, gdy Komisja Europejska, ponadrządowy rząd Grecji, uznała, że pomoc państwa dla Olympic Airways była sprzeczna z zasadami konkurencji i nakazała zwrot 194 milony euro, ale podrząd  w Atenach nic nie zrobił i już w 2003 roku Komisja Europejska po raz pierwszy zaskarżyła go do Trybunału w Luksemburgu. Pierwszy wyrok zapadł w 2005 roku i potwierdził stanowisko Komisji Europejskiej oraz nakazał odzyskanie pomocy. Do zwrotu pozostało wówczas 104,5 miliona euro. Oczywiście dotowanie jakiejkolwiek działalności gospodarczej jest  ekonomicznym nonsensem, ale dziwnym trafem, nie wolno dotować greckich linii lotniczych, czy polskich stoczni, ale niemieckie kopalnie wolno..(????). Czy to  nie jest  przypadkiem instrument polityczny, ta możliwość dopłacania lub nie do poszczególnych działalności gospodarczych? Bo jeśli chodzi o armię niemiecką, to pierwszy raz w historii powojennej Niemiec, pani kanclerz Angela Merkel, przyznała  żołnierzom stacjonującym w Afganistanie, gdzie Bundeswehra walczy o wolność i demokrację Afgańczyków, tych oczywiście, którzy wolności i demokracji  chcą, przeciw tym, którzy tych” wartości” nie chcą- Żelazne Krzyże za odwagę(????) Od zakończenia klęską Niemiec  w II Wojny Światowej, nie było przypadku, żeby jakiś żołnierz otrzymał takie odznaczenie, ponieważ kojarzone ono było z  Adolfem Hitlerem, który nadal jest obywatelem honorowym Gdańska, Szczecina czy Wrocławia. Kiedyś Niemcy walczyli o przestrzeń życiową, teraz walczą o wolność i demokrację. Interesy się widać nie zmieniają, ale ideologiczne sztandary, pod którymi się walczy - tak. A co to szkodzi, skoro systematycznie osiąga się wytyczone cele.?. Zjednoczenie Niemiec było? Było! Udział lotnictwa Niemieckiego poza granicami kraju, podczas bombardowania  Jugosławii w 1999 rok było? Było! Dopłacanie   od wielu lat do kasy Wspólnot Europejskich jest? Jest! I to nie są małe sumy, bo stanowią 40% budżetu Wspólnot Europejskich. W jakim celu Niemcy to robią?- Chciałoby się zapytać. Przecież Niemcy to kraj poważny i jakiś cel w tym mają!

Krzyżem Żelaznym odznaczył Adolf Hitler między innymi Hermana Goringa, Erwina Rommla( Lisa Pustyni) i wielu żołnierzy SS. Wg niemieckich dowódców, przywrócenie tych odznaczeń ”pomoże zbudować pozytywny patriotyzm, a nie kulturę bohaterstwa”(??? Na razie o bohaterstwie się nie mówi, bo i po co- będzie się mówiło kiedyś w przyszłości, bo Niemcy to ludzie cierpliwi i metodyczni. Mają czas na realizację swoich celów politycznych- dalekosiężnych. Pozytywny patriotyzm, to coś takiego jak żonaty kawaler, a kultura bohaterstwa? Nie mam zielonego pojęcia, ale na pewno nie jest to żaden nacjonalizm. Broń Cię  Panie Boże! Hitler dotarł ze swoimi bohaterskimi żołnierzami aż na Kaukaz, dzisiaj Niemcy są w Afganistanie. Co prawda wtedy na Kaukazie robili co innego, a teraz w Afganistanie mają „ misję”, ale jednak są i są odznaczani takim samym odznaczeniem? Sir W. Churchill zwykł mawiać, że:” Niemców się ma albo pod butem, albo na gardle”(???) Ten wieki mąż stanu Wielkiej Brytanii wiedział, co mówi… Ojciec z synem poszli na ryby. Rozstawili wędki, ale nic się nie łapało. W końcu ojciec mówi do syna. - Weź  wrzuć kaszy perłowej do wody na zachętę. - Tato, ale ja ją zjadłem. - No dobra. Mama nam też ziemniaków nagotowała, żebyśmy mieli, co  zjeść. Rozdrobnij i wrzuć. - Też zjadłem… - No nic. Mamy też kanapki. Zjedz kiełbasę, chleb rozdrobnij i  wrzuć do wody. - Też zjadłem. I co teraz zrobimy? - Dojedz w takim razie jeszcze robaki i wracamy… Jak tak dalej pójdzie to Niemcy zjedzą nas z kopytami.. Idą krok po kroku w wytyczonym kierunku. Przecież pomysł utworzenia Unii Europejskiej- to jest pomysł niemiecki i  na razie francuski... Jak napisał jeden z biorących udział w wypadku samochodowym:” Ostrożnie przyhamowałem, aby ta kobieta upadła jak najdelikatniej”(??). No i co państwo na to? NATO już jest w Afganistanie. Potrzebne jest jeszcze wyślizgnięcie się spod kurateli Stanów Zjednoczonych. Ale w tej sprawie tworzone są już Europejskie Siły Europejskiego Reagowania.. Powtórka z historii? Tak to na razie wyglada.. WJR

IPN znalazł ukrywaną przez bezpiekę mogiłę "Nila" Wiemy, gdzie spoczywają szczątki bohatera II wojny światowej, żołnierza Armii Krajowej generała Augusta Fieldorfa "Nila" zamordowanego w 1953 roku przez bezpiekę. Reporterzy "Polski" jako pierwsi byli w miejscu, gdzie już jesienią rozpocznie się ekshumacja. Jej celem jest odnalezienie kości generała i jego towarzyszy. Miejsce to znajduje się na obrzeżach Cmentarza Powązkowskiego w Warszawie. Dziś są tam groby komunistycznych pułkowników Ludowego Wojska Polskiego. Poszukiwania mogiły "Nila" trwają już ponad 50 lat. Ale dokumenty, jakie odnalazł Jacek Pawłowicz, historyk z IPN, wskazują bez wątpliwości, że tym miejscem są właśnie Powązki. Jednym z nich jest raport, do którego dotarła "Polska". Napisał go, z datą 12 kwietnia 1956 roku, Władysław Turczyński, grabarz zatrudniony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej. Wskazał w nim teren, gdzie do dołów wrzucano zwłoki pomordowanych. - Razem z generałem "Nilem" składano tam również ciała 240 innych bohaterów niepodległościowego podziemia, którzy zostali zamordowani przez bezpiekę w więzieniu na Rakowieckiej - wyjaśnia Jacek Pawłowicz i zabiera nas do Kwatery Ł na Łączkę Cmentarza Powązkowskiego. Wówczas to miejsce wyglądało całkiem inaczej: znajdowało się za granicami ówczesnego cmentarza wojskowego, za krzakami, w zapadlisku. Tu nocami odbywały się tajne pochówki. W latach 50. urządzono tu śmietnik. Zwożono śmieci i gruz z całej Warszawy. W 1965 roku teren ten wyrównano i oddano do użytku jako część cmentarza komunalnego dla mieszkańców Warszawy. W końcu lat 60. cmentarz komunalny połączono z wojskowym i na tajnych grobach bohaterów zaczęto urządzać pochówki zasłużonych dowódców LWP. - To chichot historii, że ciała pomordowanych żołnierzy podziemia jednak spoczywają dziś na cmentarzu wojskowym. Ale nie w Alei Zasłużonych, tylko blisko ogrodzenia - mówi Jacek Pawłowicz. I dodaje cierpko: - Za to w Alei Zasłużonych leżą ich kaci. Naszym obowiązkiem jest sprawić, by polscy patrioci, elita tych, którzy walczyli o naszą niepodległość, zostali pochowani w godny sposób. Ale najpierw szczątki ciał trzeba ekshumować, a to wielkie logistyczne przedsięwzięcie. Zanim do tego dojdzie, odbędą się badania georadarowe. Specjalistyczny sprzęt zasygnalizuje, w którym konkretnie miejscu została naruszona ziemia i czy coś się pod nią znajduje. Na ekshumację IPN musi uzyskać zgodę zarządu cmentarza, sanepidu i władz miasta. Z tym nie będzie problemu. Ale potrzebna jest także zgoda rodzin komunistycznych pułkowników, których pochowano nad ciałami bohaterów. A już dziś wiadomo, że jej dobrowolnie nie dadzą. Z niechęcią patrzyli nawet na pomiary i badania tego miejsca. Jest jednak sposób, by obyć się bez ich akceptacji. Wystarczy, bowiem, że zgodę na ekshumację wyda prokuratura. Pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej dysponują już wystarczającym materiałem dowodowym, aby ją uzyskać. Oprócz wspomnianego raportu grabarza mają także zeznania innych, niezależnych świadków. - Mam 84 lata, całe życie straciłam na poszukiwaniach mogiły ojca. Boję się, że już nie doczekam jej odnalezienia - mówi "Polsce" córka generała "Nila". Jednak Jacek Pawłowicz uspokaja: ekshumacja odbędzie się we wrześniu lub najpóźniej październiku. I wszystko stanie się jasne. Szczątki generała będą łatwe do identyfikacji: jako jedyny nie miał przestrzelonej czaszki. Aby go upokorzyć, bandyci z UB powiesili go jak zwykłego kryminalistę.

Spocznij generale "Zwłoki od dłuższego czasu wożono samochodem (początkowo furmanką), przy czym podjeżdżano samochodem pod sam grób i wprost z samochodu składano zwłoki do dołu. Przeważnie chowano zwłoki bez trumny, w niektórych wypadkach w pół trumnie, tzn. w skrzyni zbitej z desek. Doły kopano na głębokości 1,5-2 m, o długości mniej więcej 2 m, a szerokości 70 cm. Po włożeniu zwłok do dołów zasypywano je i równano z ziemią" - tak brzmi raport o tajnych pogrzebach pomordowanych przez bezpiekę bohaterów niepodległościowego podziemia, do którego dotarła "Polska". Dokument z datą 12 kwietnia 1956 r. napisał Władysław Turczyński, grabarz z więzienia przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, który był odpowiedzialny za tajne pochówki pomordowanych w sfingowanych procesach. To w tym więzieniu w 1953 r. powieszono generała Augusta Fieldorfa "Nila", dowódcę Kedywu AK. - Dzięki raportowi mamy już wytypowane miejsce, gdzie zakopano szczątki generała - mówi "Polsce" Jacek Pawłowicz, historyk z Biura Edukacji Publicznej IPN. Raport Turczyńskiego powstał w związku z wystąpieniem w 1956 r. do Prokuratury Generalnej dwóch rodzin żołnierzy zamordowanych na Rakowieckiej. Zginęli od ubeckich kul w 1952 r., tuż przed egzekucją generała "Nila". Ich bliscy domagali się ujawnienia miejsca pochówku. Prokuratura powołała specgrupę do odnalezienia osób odpowiedzialnych za tajne pochówki. Jedną z nich był właśnie Turczyński. Ale to nie wszystkie dokumenty, w jakich posiadaniu jest dziś IPN. - Dotarliśmy do rodzin, które na własną rękę szukały miejsc pochówku swoich bliskich. Udostępnili nam swoje dokumenty i zeznania grabarza z Powązek. Bezpieka zabierała go nocą z domu i przywoziła na cmentarz po każdej kolejnej egzekucji - mówi Jacek Pawłowicz z IPN. Zeznania powązkowskiego grabarza, jakie spisała i udostępniła IPN córka również zamordowanego oficera Tadeusza Leśnikowskiego, nie tylko potwierdzają, ale i rozszerzają informacje o tajnych mogiłach pomordowanych żołnierzy AK. Poszukiwania tych grobów, w tym również mogiły generała "Nila" trwają od lat 50. Do tej pory nie wiadomo było, gdzie leżą ciała takich bohaterów, jak rotmistrz Witold Pilecki, Łukasz Ciepliński "Pług" czy Wiktor Stryjewski, na którym 38 razy UB wydał wyrok śmierci. Ich szczątków szukano i w Lesie Kabackim i w Dolince Służewieckiej. Bez skutku. - Powązki to już piąte miejsce, jakie się wskazuje - mówi "Polsce" Maria Fieldorf-Czarska, córka generała "Nila". Jej mama, Janina Fieldorf w 1971 r. wystąpiła do gen. Wojciecha Jaruzelskiego o wskazanie miejsca pochówku męża. - To było kolejne wystąpienie do władz wojskowych - przypomina Czarska. I dodaje: - Mama umiała tak napisać, aby Jaruzelski zareagował. Napisała: "Pan również jest oficerem..." Jaruzelski wysłał do Fieldorfów porucznika z MON z propozycją: miejsca pochówku nie wskaże, ale na koszt wojska wybuduje symboliczny nagrobek. Pomnik stanął na... Powązkach. Dziś córka generała "Nila" uważa, że Jaruzelski musiał wiedzieć, gdzie złożono ciało jej ojca. - A my szukaliśmy zupełnie gdzie indziej - wzdycha. - Na Las Kabacki skierował nas jasnowidz. Próbowano kopać, nic nie znaleziono. Andrzej Przewoźnik, sekretarz generalny Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, twierdzi, że w latach 90. nawet tak enigmatyczne wskazówki sprawdzano. - Pewną informacją miała być Dolinka Służewiecka, jaką podpowiedział księdzu Józefowi Majowi inny świadek. Tam zrobiliśmy badania - opowiada. Na wytypowanym miejscu znajdował się parking. Struktura ziemi została tam tak zmieniona, że wykluczała możliwości odnalezienia ludzkich szczątków. Tym razem wszystko wskazuje na to, że szczątki polskich bohaterów doczekają się godnego pochówku. - To nasi najwięksi bohaterowie. Powinni leżeć na Powązkach w Alei Zasłużonych - mówi Jacek Pawłowicz. - Ale dziś leżą tam ich kaci. Anita Czupryn

Olechowski o odejściu z PO: Krew mnie zalała "Ja się z panem Tuskiem nie widziałem od prawie trzech lat" - mówi Andrzej Olechowski, jeden z założycieli PO. W pełnym gorzkich wspomnień i szczerej nadziei wywiadzie dla DZIENNIKA mówi o przyczynach odejścia z PO i związkach z nową partią. "Boję się, żeby nie być wykorzystanym" - twierdzi.

Anna Bogusz:, Kiedy pojawiła się myśl, by wystąpić z Platformy Obywatelskiej? Andrzej Olechowski*: Marian Krzaklewski przelał czarę.

Jak pan się dowiedział, że były szef AWS i "Solidarności" będzie kandydatem Platformy w wyborach do europarlamentu? Przeczytałem w gazecie i po prostu krew mnie zalała.

Co pan wtedy pomyślał? Że to już koniec moich związków z Platformą. Nie chciałem tego robić podczas kampanii, dopiero po wyborach.

Komu pierwszemu pan o tym powiedział? Pierwsza była żona. Później rozmawiałem z Pawłem Piskorskim.

Miał pan scenariusz? Od razu pan szukał alternatywy dla PO, a nie tak spontanicznie odszedł? Napisałem list i przekazałem go panu Donaldowi Tuskowi. Rzeczywiście był pierwszym, który go otrzymał. Po tym spotkałem się z zarządem SD, by zobaczyć, czy nie ma czegoś, co wyklucza moje związanie się z tą partią. I dopiero mogłem powiedzieć Piskorskiemu: tak, będziemy to robić.

A co na to wszystko Tusk? Spotkał się pan z nim osobiście? Ja się z panem Tuskiem nie widziałem od prawie trzech lat. A jak miałbym się z nim spotkać?

Po prostu zadzwonić i poprosić o rozmowę. To nie jest możliwe w przypadku osób, które tak poważnie awansowały. W tym wypadku musiałbym dostać zaproszenie. Gdy napisałem do pana Tuska gratulacje po tym, jak został premierem, nie było odpowiedzi.

Jak rozumiem, nie było zaproszenia: Andrzej, przyjdź do mnie. Nie jesteśmy na ty. Nigdy nie było zaproszenia.

Do kontaktów pozostało, więc bliskie otoczenie premiera. Tak, z panem Grzegorzem Schetyną spotkałem się dwu- czy trzykrotnie w okresie, kiedy już pełnił funkcję wicepremiera. Poszedłem też do niego jako sekretarza generalnego partii, żeby mu powiedzieć, że następnego dnia wystąpię z listem do premiera. Nie chciałem, by pan Tusk dowiadywał się o tym z gazety.

To znaczy, że Platforma zamieniła się w partię dworską? Przywódcę otacza grono zaufanych ludzi i ciężko się dostać do niego nawet z tak ważnymi sprawami jak rezygnacja współzałożyciela? Nie zastanawiałem się nad tym. Dla mnie było naturalne, że gdyby premier potrzebował ze mną kontaktu, to przecież zaprosiłby mnie na rozmowę. Jak się obejmuje taki urząd, to ludzie tacy jak ja traktują jako przywilej to, że zostali zaproszeni. Nie bardzo wypada prosić o przywileje. A gdyby mi odmówiono, no to jak bym się czuł? Nie chciałem ryzykować. Czy to znaczy, że to jest partia dworska? Nie wiem, bo nie umiem tego zdefiniować. To jest na pewno partia przywódcy. Tak się złożyło, że Polska jest teraz zakładnikiem dwóch samców alfa - premiera Tuska i szefa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Dla osoby poważnej jest to irytujące. Tak samo jak to, że PO miała być zupełnie inną partią, opartą na prawyborach. Uważaliśmy wówczas, że to by kształtowało inny rodzaj działacza politycznego, nie idącego po szczeblach kariery partyjnej, tylko zabiegającego o poparcie kolegów i wyborców.

Czy uważa pan, że Paweł Piskorski nie będzie otaczał się swoimi ludźmi, nie będzie budował własnej nomenklatury, co zarzuca pan teraz kierownictwu PO? Jedyna rzecz, która to gwarantuje, to prywatyzacja. Nie widzę innych zabezpieczeń, bo okazuje się, że to jest taka natura homo politicus, działacza partyjnego. Ja już straciłem złudzenia co do możliwości zbudowania takiej partii, która by nie połaszczyła się na stanowiska. Ale mimo to jestem zdegustowany skalą tego, co obecnie się dzieje w spółkach Skarbu Państwa. Jestem rozczarowany polityką prywatyzacyjną Platformy. Po prostu rozpacz. Premier sam dał do zrozumienia, że będzie ręcznie kierował PKN Orlen!

A w sprawie NBP po czyjej pan jest stronie?A po czyjej mam być? Jeśli dwóch urzędników, szef kancelarii prezydenta Piotr Kownacki i szef gabinetu politycznego premiera Sławomir Nowak, dyskutuje o wielkości rezerwy budżetowej niezależnej instytucji, jaką jest bank centralny, to włosy na głowie się jeżą. W innych państwach takie rzeczy się nie zdarzają. Politycy czasem naurągają swojemu bankowi centralnemu, ale by wysocy funkcjonariusze państwa dyskutowali sobie o tym, że może ustawę się wprowadzi, albo sugerowali, że może to prezydent ustali, ile wynosi ta rezerwa, bo prezes NBP to jest w końcu jego nominat, to się nie zdarza. To jest właśnie poziom naszej debaty politycznej.

W czym lepsze jest Stronnictwo Demokratyczne od Platformy Obywatelskiej? Nie tak to widzę. Mam swoje marzenia, koniki i obsesje programowe i chciałbym je realizować. Nie mogę tego robić w Platformie, dlatego próbuję ze Stronnictwem Demokratycznym, choć się do niego nie zapisuję. Mam nadzieję, że tym razem wyjdzie.

Ale dokonując wyboru, musiał pan postawić na partię, która jest teraz panu najbliższa. Dlaczego SD jest bliższe niż PO? Bo się zaczyna, bo może uda się je tak ukształtować, żeby nie poszło typowo polską drogą. Gdy zakładałem Platformę z Maciejem Płażyńskim i Donaldem Tuskiem w styczniu 2001 roku, to była zupełnie inna partia niż teraz. Miała uwolnić energię Polaków, zająć się ludźmi, a nie państwem. Stawiała na wolność jednostki i idee liberalne w gospodarce, wprowadzenie podatku liniowego, armii zawodowej, systemu prezydenckiego lub kanclerskiego, by uniknąć dwuwładzy. Zakładaliśmy likwidację Senatu, ograniczenie immunitetu parlamentarnego, a także upublicznienie teczek służb specjalnych PRL, by nie można było nimi grać. Dziś Platforma nie jest tą partią, o której mówiłem swoim wyborcom.

Dlaczego tym razem ma być inaczej? Wtedy pisał pan program Platformy, teraz Stronnictwa Demokratycznego. Czemu wierzy pan, że SD będzie go realizować? Bo póki żyję, mam nadzieję.

A może tym gwarantem, osobą, która wzbudza pana szczególne zaufanie, jest szef SD Paweł Piskorski? To na pewno. Ja znam pana Piskorskiego w dziedzinie programowej jako człowieka pryncypialnego. Mam szereg dowodów w przeszłości, że programowo nigdy się nie rozjeżdżaliśmy.

Nie przeszkadza panu, że za Piskorskim ciągnie się zła sława człowieka kojarzonego z tzw. układem warszawskim, publicznie odpytywanym o źródła osobistego majątku i w końcu wykluczonym z Platformy za szkodzenie jej wizerunkowi? Czemu Piskorski ma być lepszy w odnowie moralnej życia politycznego niż Donald Tusk? Po pierwsze jestem przekonany, że pan Piskorski jest człowiekiem, który nie jest w konflikcie z prawem. Wszystkie sprawy, które zatrącały w jakiś sposób o niego, zostały umorzone i zakończone. Nigdy nie postawiono mu zarzutów. Po drugie jednak nie być w konflikcie z prawem i pozbyć się etykiety, że coś jest nie tak, to zupełnie inna rzecz. Zdaję sobie sprawę, że to będzie długotrwałe. Ale jesteśmy obaj mężczyznami po przejściach i na pewno naszym atutem nie jest świeżość. Zresztą tu nie chodzi o świeżość. Ważniejsze jest, by udało nam się przekonać ludzi nie do nas samych, ale do tego, o czym będziemy mówić.

Dlaczego po prostu nie zbuduje pan nowej partii? Jesienią 2006 roku na łamach "Gazety Wyborczej" napisał pan: "Platforma musi wnieść nowy ton do debaty publicznej. Ton pozytywny - wiary w zdolności Polaków, w nadrzędność obywateli, w służebność państwa. Jeśli nie sprosta temu oczekiwaniu, trzeba będzie stworzyć inną partię". No i co, dlaczego jej pan nie tworzy, tylko idzie do SD? Dlatego że w polityce pieniądze są dzisiaj bardzo istotne. Partie są niesłychanie zamożne. Finansujemy je bardzo szczodrze. SD ma majątek. Aktualna grupa działaczy uważa, że będzie w zgodzie z ich dziedzictwem, jeśli te pieniądze rzeczywiście zostaną wydane na działalność polityczną, a nie na konsumpcję lub wykorzystane do innych celów. I to stwarza taką szczęśliwą okoliczność: jest organizacja, która już istnieje, ma środki finansowe i jest tak naprawdę nieokreślona ideowo poza wyrazistym zdaniem co do interesów małych i średnich przedsiębiorstw w Polsce. Zdaniem, które ja akurat popieram w stu procentach i zawsze popierałem, jest możliwość stworzenia z tej partii kolejnej platformy do podjęcia działań politycznych przeze mnie i inne osoby o poglądach podobnych do moich i Pawła Piskorskiego.

Czy to nie jest najazd na małą partię, która jest wydmuszką, ma swoje kamienice, pokaźny majątek i jakichś tam członków, którzy od lat nie odgrywają żadnej roli w życiu politycznym, i wy tę partię chcecie zapłodnić swoimi ideami? Jak pani mówi o najeździe i zapłodnieniu, to ja widzę inne obrazki....

Gwałt? Najazd jest wrogi, a to, co my robimy, nie jest wrogie. Proszę to bardziej widzieć, jako pojawienie się nowych mieszkańców na zaproszenie starych.

A kto byłby panu najbliższy z ewentualnych nowych mieszkańców: ministrowie w rządach SLD Jerzy Hausner i Dariusz Rosati, działacz opozycyjny w PRL, były przewodniczący Unii Wolności i Partii Demokratycznej Władysław Frasyniuk czy minister w gabinecie Jerzego Buzka, działacz AWS Janusz Steinhoff? A może Józef Oleksy, który też podobno chce z wami zamieszkać? W Polsce przywykło się uważać, że najlepszymi sojusznikami liberałów są konserwatyści. Takie przez pewien czas było też przekonanie w Europie. Dzisiaj jest inaczej. Współczesnym liberałom bliżej jest do socjaldemokratów niż do konserwatystów. Odczuwam to też w praktyce. Reakcja na to, co mówię, przychodzi w dużej mierze ze środowisk określających się jako centrolewicowe. Jest mi blisko do osób takich jak pan Hausner, jak pan Rosati; znajduję z nimi bez żadnych trudności wspólny język. Jest mi też blisko do ludzi takich jak pan Frasyniuk, dla którego sprawa wolności jest ewidentnie najważniejsza. Jest mi równocześnie blisko do mądrych, umiarkowanych ludzi umiarkowanych, takich jak pan Steinhoff, który jest chadekiem. To człowiek niedrapieżny, nie dążący do dominacji.

Oleksego pan nie wymienił. Nie, bo pan Oleksy jest osobą, która politykę od pewnego czasu traktuje wyłącznie w kategoriach gry. Jest mi w tym bardzo odległy.

Nie boi się pan, że zostanie wykorzystany? Boję się. Byłem wykorzystany parę razy w życiu. I właśnie żeby nie być wykorzystanym - czy to jako atrapa, czy listek figowy - usuwałem się. Z Ruchu Stu odszedłem, gdy w 1997 roku wstąpił do AWS. To nie ja go opuściłem, ale on opuścił mnie, choć zbudowano go w 1995 roku na mojej popularności jako ministra spraw zagranicznych. Również Platforma Obywatelska została zbudowana na mojej popularności po wyborach prezydenckich w 2000 roku (Andrzej Olechowski otrzymał 17,3 proc. głosów - red.). Usunąłem się z niej, kiedy podniosła bardzo wysoko sztandar "Nicea albo śmierć". Nie mogłem w żaden sposób zasugerować, że zgadzam się z tym hasłem. To był poważny wybór ideowy Platformy: idziemy w politykę europejską, która ma być polityką konfrontacji, a ja byłem za polityką złośliwie określaną mianem białej flagi: budowaniem wspólnoty interesów, consensusu. Oczywiście, że boję się, że znów zostanę wykorzystany, ale to nie znaczy, że nie mam próbować.

Czy to poczucie wykorzystania w Platformie wynikało także z tego, że nie dostał pan od niej żadnego stanowiska? Premier niestety brzydko zasugerował, że nie mógł spełnić jakichś moich ambicji. Jeszcze raz powtarzam: żadnych ofert nie oczekiwałem i nie otrzymałem. Słyszałem, że taka oferta była szykowana i nie dopuściłem do jej złożenia. Ja również oglądałem taśmy Renaty Beger. Nie będę się wygłupiał. Istotne, że od czasu hasła "Nicea albo śmierć", czyli od awantury o politykę europejską, nie było nigdy próby nawiązania ze mną współpracy politycznej, na którą byłem otwarty. Jednak kierownictwo PO uznało, że mu ze mną nie jest po drodze.

Czy wyborcy mogą panu zaufać, skoro nie jest pan typem fightera, osoby, która walczy o ich i swoje racje w partii? Usuwał się pan w cień, nie wchodził w bezpośredni konflikt, nie szukał pan sprzymierzeńców, tylko się wycofywał. Czy tym razem, gdyby chciano pana wykorzystać, pan zawalczy? Trudne pytanie. Ma pani rację i sam nie umiem odpowiedzieć, dlaczego tak jest. W Platformie stanąłem przed dylematem: czy powinienem podjąć ostrą walkę polityczną z kierownictwem i w konsekwencji prawdopodobnie rozbić Platformę, którą współtworzyłem, do której wniosłem cały swój kapitał polityczny, niesamowicie dużo zaangażowania, energii i nadziei, czy też powinienem zasygnalizować wyborcom, że moja linia jest nieuwzględniana, i pozostawić im wybór. Czyli nie zawieść ich ideowo, ale powiedzieć: słuchajcie, musicie sobie z tym poradzić sami. Uważałem jednak, że Platforma wobec dynamicznie zmieniającej się sytuacji politycznej jest z innych względów wartością istotną i nie należy jej rozbijać.

A może lepiej pan się czuje nie w roli praktykującego polityka, ale recenzenta intelektualisty oceniającego politykę i jak w styczniu 2007 roku wytykającego błędy programowe PO Bronisławowi Komorowskiemu? Pisał pan wtedy o swoim rozczarowaniu partią zamkniętą na wewnętrzną dyskusję. Czasy się zmieniły. W 2000 roku prezentowałem się nie jako przywódca polityczny, ale jako osoba, która uważała, że jest dostatecznie przygotowana, żeby pełnić urząd prezydenta RP. Nawet użyłem wtedy określenia, że jestem do wynajęcia przez państwo. Później zarzucono mi, że to oznacza polityka bezideowego. A to nieprawda. Tworząc Platformę też nie wstąpiłem do niej. Zrobiłem to dopiero, żeby partię wesprzeć, kiedy jej sondaże leciały na łeb na szyję, gdy ustępował pan Maciej Płażyński. Nie chciałem, by uważano, że w momencie krytycznym trzymam się z boku. Od początku jednak mówiłem wyborcom, że nie będę przywódcą PO, że jest inny podział ról. Miałem być tym, który dba o obywatelskie zaplecze partii. Ja byłem od platformy, oni od partii. I od początku była umowa między nami, że pan Płażyński będzie przewodniczącym, a gdyby ustępował, to zastąpi go Donald Tusk. Zresztą kolejka rezerwowych do tego stanowiska była ogromna. Dzisiaj Polacy nie oczekują urzędnika. Chcą przywódcy. Uważam, że wiem, gdzie Polacy powinni pójść. Jeśli stanę do wyborów prezydenckich, to znajdę sposób, by w wiarygodny sposób, patrząc w oczy Polakom, powiedzieć: będę skutecznym przywódcą.

W 2000 roku, gdy obserwowałam pana podczas kampanii prezydenckiej, był pan jedynym kandydatem, który niczego ludziom nie obiecywał. Teraz będzie inaczej? Wierzę, że w trzeciej dekadzie wolnej Polski ludzie nie oczekują już obietnic, ale powagi i kierunku.

Chce pan być skutecznym przywódcą, ale nienależącym wcześniej do żadnej partii? Absolutnie! Uważam, że prezydent musi mieć doświadczenie partyjne, musi mieć poparcie konkretnych i zorganizowanych środowisk, nie tylko samych wyborców, musi mieć wyraźne korzenie, ale nie może być w żaden sposób zakładnikiem swoich zobowiązań, sympatii i antypatii wobec konkretnych organizacji.

Czy to dobry kapitał dla kandydata na prezydenta: zdegustowanie polityką? Czy nie ma w panu więcej zgorzknienia niż wiary, że można coś zmienić? Może jest pan zbyt wrażliwy? Nigdy nie wątpiłem w Polaków. Zachwycili mnie, np. udomowiając Europę. Zawsze wysoko oceniałem nasz potencjał, napisałem o tym esej "Wygrać przyszłość". Ten potencjał jest krępowany i umniejszany przez państwo i politykę. W osobistych bilansach Polaków państwo jest po stronie kosztów nie korzyści. Gdyby te koszty zminimalizować, to moglibyśmy więcej osiągnąć. Gdybym kandydował, to chciałbym wykazać, że możemy to zrobić, że polityka może być po stronie marzeń, że może pomagać, nie musi być ciężarem. A swoją drogą po 20 latach obecności w polityce mam już dość grubą skórę. Jestem też już kompletnie "na golasa", wszystko o mnie wiadomo. Mam również w sobie dość złośliwości, żeby przetrzymać ataki. Wierzę ponadto w sądy polskie i tam, gdzie granice zostaną przekroczone, nie będę się wahał kierować pozwów. Dwukrotnie ściągnąłem niezłe pieniądze z obrażających moje dobre imię polityków - Jarosława Kalinowskiego i Andrzeja Leppera. W związku, z czym radzę: proszę uważać.

Z wypominaniem panu współpracy z wywiadem gospodarczym PRL też? Rozmowa o bilansie życia w Polsce, o godności ludzi byłaby wątkiem, który chętnie widziałbym w kampanii.

Jak pan w takim bilansie ocenia swoją współpracę z wywiadem? Żałuje, że nie byłem odważniejszy, ale nie ma rzeczy, których musiałbym się wstydzić.

Powie pan tak o całym swoim życiu politycznym? Więcej w nim momentów rozczarowań czy satysfakcji? Jestem zachwycony, że mi się życie tak potoczyło. Logicznie to ja dziś powinienem w wieku 62 lat odchodzić na emeryturę z jakiejś wielkiej organizacji międzynarodowej. Tam pracowałem, tam mogłem wieść pożyteczne i wygodne, ale też nudne życie. Ale na szczęście potoczyło się inaczej. Jak robię bilans, to się zastanawiam nad swoimi decyzjami. Miałem np. wybór: być ekspertem strony rządowej przy okrągłym stole czy w ogóle tam nie być. Chciałem w tym uczestniczyć, pomóc. To było ogromne dzieło Polaków. Przed pierwszymi obradami poszedłem się pomodlić do karmelitów, bo od strony kościoła wchodziło się do Pałacu Namiestnikowskiego. Czy ja miałem pozytywny, czy negatywny wpływ na polską politykę? Jestem przekonany, że pozytywny. Uzmysławiałem Polakom w głośnym artykule w "Polityce", że sankcje stanu wojennego i tzw. reorientacja eksportu prowadzą do ubóstwa. Czytano to w odcinkach w Wolnej Europie, a BBC zorganizowało na ten temat debatę. Premier Rakowski uważał, że to jest w ogóle pseudonim jakiejś grupy. Byłem na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR, które zatwierdzało stanowisko polskie wobec pilotowanego przeze mnie pierwszego raportu Banku Światowego o naszej gospodarce. Wytrzymałem napór radykałów i populistów w okresie rządu Jana Olszewskiego i jako minister finansów wznowiłem współpracę z Funduszem Walutowym. Gdyby nie to, że wcześniej pracowałem w Banku Światowym i znali mnie tam ludzie, to do tego porozumienia by wówczas nie doszło. Na pewno przysłużyłem się wejściu Polski do NATO i Unii Europejskiej. I tak dalej, i tak dalej. Ta lista jest długa. Wreszcie stworzyłem Platformę i próbowałem korygować jej kurs.

Czy czuje się pan człowiekiem szczęśliwym? Mam, na co spojrzeć wstecz.

A co z tym szczęściem? Mam fantastyczne, do zakochania się wnuki. Jak jest obiad rodzinny, panuje harmider i mówimy o niczym, to czuję się bardzo szczęśliwy? A kiedy się modlę, to proszę, żeby Pan Bóg dalej błogosławił, a nie żeby zaczął błogosławić.

Jak to było z „NCz?”. Trudne dobrego początki! Wydawanie własnej prasy wydawało mi się zawsze podstawą działalności politycznej. Wydawałem, więc „pod ziemią” nie tylko książki („Officyna Liberałów” wydawała od 1978 roku - w którymś roku wydała nawet więcej tytułów, niż słynna, wspierana obcymi pieniędzmi, „NOWA”), ale i kwartalnik „Stańczyk”. Władza pod koniec Epoki Edwarda Pysznego była już przeżarta korupcją, w socjalizm już prawie nikt (a już na pewno nikt w służbach specjalnych, - bo ONI mieli najlepsze informacje o rzeczywistości…) nie wierzył, - więc można było coś robić. W dodatku po wprowadzeniu stanu wojennego junta rozpaczliwie szukała sojusznika, a przynajmniej kogoś, kto by ją tolerował (to był zresztą główny powód, dla którego w 1983 roku wystąpiłem z SD: Stronnictwo mogło wtedy wytargować od junty bardzo, bardzo wiele - i nie zrobiło nic, włażąc Władzy w tyłek…) - w związku, z czym wydawnictwa niewzywające do strajków, demonstracyj itd., a podejmujące poważną problematykę polityczną, były w gruncie rzeczy niemal otwarcie tolerowane. Gdy więc - jak mi się wtedy wydawało - w związku z „Okrągłym Stołem” otworzyły się możliwości wydawania nad ziemią, i dowiedziałem się, że grupa Adama Michnika ma dostać zgodę na wydawanie gazety (późniejszej „Gazety Wyborczej”) odpowiednie podanie złożyłem w Cenzurze (GUKPPiW) i ja. Były z tym jednak pewne problemy natury psychologicznej. Otóż (to jest dygresja) ja miałem głęboko wpojony strach przed „komunistami”. W mojej rodzinie jawnie się mówiło, że mniej należy obawiać się hitlerowców, niż stalinistów, cały czas żyliśmy z „kompleksem mleczarza”… tu dygresja w dygresji: za „komuny” przetrwał jeszcze przedwojenny obyczaj, że mleko roznoszono rano do domów. Czasami mleczarz miał jakąś sprawę, - więc dzwonił. „Kompleks mleczarza” polegał na tym, że gdy o 6.tej rano rozlegał się dzwonek do drzwi, to ludzie nie wiedzieli: czy to mleczarz, czy bezpieka… w związku z czym ja się PZPR po prostu panicznie bałem. Nigdy np. nie przeszedłem obok gmaszyska KC PZPR - zawsze przechodziłem na drugą stronę ulicy. Proszę zauważyć, że byłem członkiem „sojuszniczego stronnictwa” - no, ale eserowcy też byli przez czas jakiś sojusznikami bolszewików. Członka PZPR to widziałem (jako SDek) trzy razy - i za każdym razem odnosiłem wrażenie, że to jakaś zupełnie inna rasa ludzka. O ile rozumiałem ludzi z SD, ZSL, PAXu ZNAKU i większości podziemnej opozycji - to ci z PZPR („Wicie towarzyszu rozumicie…”) to byli ludzie z innej planety, których się bano i wyśmiewano - ale mowy nie było o jakimkolwiek porozumieniu! Zdając sobie sprawę z tego kompleksu postanowiłem go raz przełamać: wszedłem na podwórzec KC i uchyliłem drzwi. Po drugiej stronie poderwało się dwóch solidnie zbudowanych „smutnych”: „A Wy, towarzyszu:, do kogo?”. Zwiałem - z najwyższym trudem powstrzymując się, by nie biec sprintem… Mój kompleks po tym raczej wzrósł. I tu był - koniec dygresji - problem ze złożeniem podania. Należało je złożyć w Cenzurze. Ja często dawałem artykuły do prasy oficjalnej (drukowano jeden na 20, zasłaniając się Cenzurą; dziś wiem, że na ogół był to wybieg redaktorów, którzy się też bali: o swoje stołki!) i wiele razy słyszałem, jak koledzy-redaktorzy (głównie z prasy SD i PAXu) wykłócają się z cenzorami - sam jednak ani razu nie byłem na słynnej „Mysiej” i nawet nigdy tam nie dzwoniłem (telefonu zresztą nie było nawet zapewne w książce telefonicznej!). O ile w stosunku do urzędów państwowych nie miałem większych oporów, to Cenzura wydawała mi się raczej organem PZPR, niż PRL - tym bardziej, że mieściła się vis-a-vis gmaszyska KC.

Dlatego musiałem się przemóc, by w ogóle wejść przez te drzwi (podejrzewałem zresztą, że pod KC kryją się jakieś lochy, w których przechowuje się nadmiernie bezczelnych opozycjonistów - i łączą się one pod ziemią z GUKPPiW!!) i papiery złożyłem w biurze podawczym; nigdy osobiście nie rozmawiałem z żadnym (poza paniami z tego Biura) cenzorem! Gazeta miała być wolnorynkowa, więc na redaktora naczelnego planowałem p. Ernesta Skalskiego. Nie wiedziałem (i p. Skalski się, bestyja, nie przyznał!), że na redaktora „Wyborczej” typował Go również Adam Michnik (i p. Skalski był nim - do momentu, kiedy nadmiernie wolnorynkowe poglądy nie zaczęły klice Michnika przeszkadzać; wywalono Go na posadę „komentatora”). No, ale papiery złożyłem formalnie, wszystkie załączniki podpiąłem - i czekałem. „Gazeta Wyborcza” zgodę otrzymała. „CZAS!” - nie. Panie w biurze podawczym Cenzury były zdziwione, bo - jak mi mówiły - „wszystko było w porządku - i zgoda miała być”. Cóż: odebrałem odpowiedź odmowną - i tyle. Dziś wiem, że już wtedy doszło do porozumienia z Lewicą europejską, (która - tak jak i dzisiaj zresztą - przekupiła PZPRowców po prostu pieniędzmi). Odwoływać się do szefa GUKPPiW nie było sensu (ja zresztą czułem do tych ludzi - poza strachem - obrzydzenie), - więc się nie odwoływałem. Nic by to - z uwagi na zawarte porozumienie - nie dało. Jestem natomiast przekonany, że gdybym wtedy poszedł prosto do p. gen. Wojciecha Jaruzelskiego, (który, moim zdaniem, nie został przez p. gen. Czesława Kiszczaka wtajemniczony w tę siuchtę) to bym tę zgodę załatwił! Tyle, że nawet o tym nie myślałem - nie, dlatego, iżbym się bał. Nie - juntę traktowałem życzliwie, na początku wiązałem, z pronunciamento 13 grudnia spore nadzieje (zawsze popierałem prawicowe zamachy stanu - a internowanie 25 najwyższych dostojników PZPR, a p.Edwardem Gierkiem na czele, było sygnałem bardzo obiecującym!), junty się absolutnie nie obawiałem; tyle, że uważałem, iż takie sprawy należy załatwiać formalnie, a nie obgadywać: ani „odgórnie”, ani „po znajomości”. Byłem już nie młody zapewne, - ale nadal głupi. Wygrała postawa liberała, a nie konserwatysty… Gdyby wtedy „CZAS!” został zarejestrowany, mielibyśmy dziś pozycję taką, jaką ma - powiedzmy - „Rzeczpospolita”. Wtedy był to pusty step - i o ile większość zaorałby i tak Michnik, to zajęlibyśmy, co najmniej 10% rynku wydawniczego. I właśnie, dlatego zgody nie otrzymałem. Po latach zadzwoniłem do ówczesnego szefa Cenzury. Odmówił odpowiedzi - zasłaniając się brakiem pamięci…, Gdy już rynek się spetryfikował, a kwestie prasy po „Okrągłym Stole” zostały uregulowane nie dekretami, lecz ustawowe - postanowiłem otworzyć tygodnik. Teraz już entuzjazm się skończyłby wejść na rynek trzeba było mieć pieniądze. Wziąłem, więc pożyczkę pod jakimś fikcyjnym pretekstem - i pieniądze te zmal… powiedzmy: zbonwersowałem. Pożyczka (na dzisiejsze pieniądze: jakieś 60.000 zł) była wzięta pod zastaw gruntów (wartych obecnie ok. 5 mln zł) - i byłem zdecydowany po prostu je stracić. Ku mojemu zdumieniu bank nie chciał (!!?) tych gruntów zabrać, lecz chciał mnie puścić z torbami. Co spotkało się z moim oporem - tym bardziej, że nie bardzo było, co mi zajmować? Ostatecznie bank wystawił tę wierzytelność na sprzedaż. Zebrałem resztki pieniędzy (w tym biżuterię Żony - dziękuję!) i uczynny podstawiony Kolega (dziękuję raz jeszcze!) dług wykupił. Jak widać: bank wolał stracić, niż dużo zarobić, byle w bilansie nie wykazać „złego kredytu?. Jak Państwo się domyślają: był to bank państwowy… Tak, tak: psiocząc na banki państwowe nie należy unikać robienia z nimi interesów? Co ilustruje znana anegdota, o przedsionku Piekła? Chruszczow wchodzi - i widzi dwa okienka: „PIEKŁO SOCJALISTYCZNE” i „PIEKŁO KAPITALISTYCZNE”. Przed drugim - pustki. Przed pierwszym: potworna kolejka. Chruszczow ze zdumieniem dostrzega, że stoi w niej jeszcze Eisenhower. Podchodzi - i pyta: „Jako socjalista, jestem zachwycony; ale dlaczego Pan, zwolennik kapitalizmu, też stoi w kolejce do TEGO okienka?” - „A, bo widzi Pan, w Piekle Socjalistycznym to jest tak: jak smoła jest - to węgla nie ma…” I tak narodził się „Najwyższy CZAS!”. O rok spóźniony by być wydarzeniem politycznym. „Najwyższy” - bo tytuł „CZAS!” był już zajęty. Początki, mimo posiadania - niewielkiej w końcu - gotówki były trudne. Najpierw numer pisało się na maszynie, zawoziło do Łodzi (najtańsza chyba drukarnia!), tam zecerzy go składali w ołowiu, metrampaże łamali - wtedy przyjeżdżałem i na „gorącym składzie” nanosiło się poprawki i uzupełnienia. Ludzie nawykli do tego, że piszą sobie tekst, jakiś „Quark” czy inny program niemal automatycznie go łamie - potem wysyła się toto internetem do Chicago, gdzie za godzinę można zdjąć spod prasy gotowy numer - po prostu nie potrafią sobie tego wyobrazić. Redaktorzy naczelni zmieniali się. Było kilku: czasem ja sam, jakiś czas kolega Stanisław Michalkiewicz stał na jego czele, p. Marek Arpad Kowalski przez kilka miesięcy, a potem oddałem “Najwyższy CZAS!” w ręce młodzieży: dwa lata chyba redagował go kol. Miłosz Marczuk, a potem prawie do końca kol. Tomek Sommer, który dwa lata temu pismo ode mnie kupił. W międzyczasie próbowałem jeszcze „przerobić” tygodnik na dziennik: wydając drugi, trzeci - a potem czwarty i piąty „bliźniaczy tygodnik”. Pomysł nie wypalił: przez rok chyba wychodził dodatkowo „Najwyższy Czas! - BIS”, i kolorowy, „LUX” - ale nie starczyło dla nich miejsca na rynku, a mnie skończyły się pieniądze na dokładanie do interesu. Sam „Najwyższy CZAS!” umocnił swoją pozycję na rynku - i choć nie jest reklamowany, ani cytowany w przeglądach prasy (poza radiem WaWa chyba) to wiemy, że czytują go politycy: nie tylko posłowie i senatorowie, a także redaktorzy wszystkich większych gazet i czasopism… Początkowo tygodnik wychodził w formacie gazetowym, ale pod koniec lat 90-tych kosztem dużych wyrzeczeń finansowych, udało się sprawić, że wychodzi w kolorze i formacie jak dziś. I w przyszłości forma będzie jeszcze lepsza. Bo treści zapewne przeniosą się do Sieci, - ale chyba przyjemnie jest mieć w ręku ładnie wydane pismo! Stali i wierni czytelnicy - a takich jest wielu, niektórzy mają komplety od pierwszego numeru - śledzili wszystkie jego metamorfozy, dopomagali i dopomagają listownymi i mailowymi radami… To dla nich wszyscy ciężko pracujemy. JKM

Niemiecki Trybunał odsłonił mankamenty UE Z Pawłem Kowalem, posłem PiS, byłym wiceministrem spraw zagranicznych, rozmawia Anna Ambroziak 30 czerwca 2009 r. niemiecki Federalny Trybunał Konstytucyjny wydał wyrok w sprawie traktatu z Lizbony. Orzeczenie ma 147 stron. Jaka, Pańskim zdaniem, jest rzeczywista waga tego orzeczenia? - Podobnie jak w przypadku traktatu z Maastricht Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe wskazał na mankamenty integracji europejskiej w obecnym kształcie. To orzeczenie to dowód, że nie tylko w Polsce pojawiają się wątpliwości, co do kierunku, w jakim zmieniają się instytucje europejskie. Pojedynczy urzędnicy czy nawet ministrowie bez odpowiedniego porozumienia z reprezentacją parlamentarną w poszczególnych krajach nie powinny podejmować daleko idących decyzji w sprawach poszczególnych państw. W tym sensie, jako precedens, wyrok FTK będzie przywoływany w wielu państwach członkowskich, także w Polsce. Dla nas jest on bardzo istotny, chociaż bezpośrednich skutków prawnych dla naszego kraju wyrok ten nie niesie. Pokazuje natomiast, że szereg wątpliwości zgłaszanych do rozwiązań i trybów przyjętych przy traktacie, jest racjonalnych i ma swoje uzasadnienie. Ciekawy jest zwłaszcza komentarz do wyroku pokazujący niedostatki demokracji w Europie, wskazujący na konieczność tego, by najważniejsze decyzje zapadały w odpowiednim trybie i w państwach narodowych. To są rzeczy, o których myśmy, tzn. PiS, wielokrotnie mówili. Niestety, "wyznawcy" traktatu z Lizbony nie słuchali naszych argumentów, a tylko uciekali się do żenujących inwektyw.
FTK deklaruje: Niemcy pozostają Niemcami, Francja Francją, Polska Polską itd. Czy można tu, więc mówić o powrocie idei państwa narodowego? - Na tę kwestię należy spojrzeć nie politycznie, ale od strony komentarza prawno-proceduralnego. Paradoksalnie w Polsce, gdzie bardzo wysoki odsetek popiera integrację europejską, tak samo wysoki odsetek pytanych jest za pozostawieniem silnych państw narodowych, które mogłyby decydować o najważniejszych sprawach, te sprawy się nie wykluczają. Warto z tego wyciągnąć wnioski. Moim zdaniem, właściwe i najlepsze rozumienie integracji europejskiej to jej rozumienie wyłącznie przez pryzmat nawet daleko idącego związku państw. I tak w pewnym uproszczeniu wygląda dzisiaj ustrój Unii Europejskiej, mimo prób zmieniania tego jakimiś bocznymi drzwiami, do czego mają tendencje niektórzy urzędnicy czy doktrynerzy. Ważne jest, by w tym pociągu europejskim nie urwała się nam lokomotywa, która się nazywa Bruksela, i nie pojechała, nie wiadomo, w jakim kierunku.
To znaczy? - Jeżeli nie będzie szacunku dla decyzji państw narodowych, jeżeli będzie tendencja do ich pomijania, jeżeli utrwali się trend, zgodnie, z którym grupa osób z Brukseli, nie oglądając się na różne istotne problemy, podejmuje decyzję o integracji, czyli zaznacza się trend zmniejszenia roli państwa narodowego, to jest to faktyczne zagrożenie dla integracji europejskiej.

Dziękuję za rozmowę.

O jednoznaczność definicji

Każde wystąpienie ks. abp. Józefa Życińskiego zwraca szczególną uwagę, a zatem także homilie głoszone przez niego w czasie nabożeństw. Podczas ostatniego nabożeństwa ekumenicznego w archikatedrze lubelskiej z okazji 440. rocznicy podpisania unii lubelskiej ks. abp Józef Życiński mówił o konieczności budowania jedności między narodami. Wydarzenie to opisały media bardzo obszernie, w miarę rzetelnie, ale bardzo podobnie. Nawet media różniące się od siebie ideologicznie wyeksponowały mniej więcej te same fragmenty wystąpień gości, a w przypadku ks. abp. Józefa Życińskiego głównie jeden jego fragment odnoszący się do współczesnych postaw.Brzmiał on: "...prosimy Boga, by w zmienionych warunkach uczył nas konsekwentnego rozróżniania między patriotyzmem a nacjonalizmem. Patriotyzm to umiłowanie tego wszystkiego, co bliskie naszej ojczystej ziemi, jej tradycji, historii, języka, nacjonalizm natomiast pozwala dostrzegać dobro tylko we własnym narodzie, bez należnego szacunku dla innych narodów i w tym kształcie nacjonalizm skłania się ku agresji, podczas gdy postawa patriotyczna uczy jedności". Nigdy bym nie śmiał polemizować z arcybiskupem na tematy doktryny wiary i innych zagadnień teologicznych, ale ponieważ chodzi o użyte tu pojęcia z zakresu nauk społeczno-politycznych, chciałbym podzielić się niektórymi przemyśleniami, tym bardziej, że wypowiedziana przez ks. abp. Józefa Życińskiego definicja nacjonalizmu wydaje mi się częścią nowomowy, choć swoimi korzeniami sięgającą dawnych czasów. To, co mnie interesuje, to nadawanie pojęciom i definicjom nowego znaczenia jako elementom propagandy i polityki. Zacznę od Małej encyklopedii powszechnej PWN z 1959 roku, o której jej autorzy z dumą piszą we wstępie, że jest "pierwszą uniwersalną encyklopedią, jaka ukazuje się w PRL". "Nacjonalizm - ideologia burżuazyjna i polityka stosowana przez burżuazję wobec innych narodów, a jej treścią jest żądanie specjalnych przywilejów dla własnego narodu, dyskryminowanie innych, sianie między narodami niezgody, a nawet nienawiści; wszystkie konflikty społeczne usiłuje sprowadzić do narodowościowych, zacierając ich charakter klasowy". I dalej pada oskarżenie najcięższe: "Nacjonalizm stanowi niezbędną część składową ideologii i polityki faszyzmu, podbojów imperialistycznych oraz kolonializmu. Jedną z bardziej rozpowszechnionych form nacjonalizmu jest antysemityzm, a najbardziej antyludzką postać przybrał w hitleryzmie". Ślady tej definicji można spotkać i dzisiaj, gdy ludzie o nacjonalistycznych przekonaniach określani są jako faszyści albo, gdy w opisach niemieckiego nazizmu pomija się fakt, że był to przede wszystkim narodowy socjalizm zakładający mordowanie innych narodów na podstawie kryterium rasowego, jak u komunistów na podstawie walki klas., Co ciekawe, ta sama encyklopedia słowu "szowinizm" poświęca niewiele miejsca, stwierdzając jedynie, że jest to "skrajna forma nacjonalizmu" wyrażająca się w "bezkrytycznym i przesadnym uwielbieniu własnego narodu oraz nienawiści i pogardzie dla innych narodów, często połączona z zaborczą ekspansją". Szowinizm przy nacjonalizmie jakby wyłagodniał. Zarówno Słownik języka polskiego z 1979 roku, jak i Słownik wyrazów obcych PWN z 1980 roku osłabiają nieco negatywną wymowę pojęcia "nacjonalizm", nie łącząc go już z imperializmem, antysemityzmem i hitleryzmem. Ale żeby lepiej "wyjaśnić" znaczenie tego terminu, słownik dodaje, że przeciwieństwem nacjonalizmu jest "internacjonalizm". 10 lat później w Podręcznym słowniku wyrazów obcych Władysława Kopalińskiego oskarża się nacjonalizm jedynie o "dyskryminację innych narodów", a jego "agresywną formą" ma być szowinizm. W tym samym mniej więcej czasie ukazuje się 6-tomowa Nowa encyklopedia PWN, a w niej, już w zdecydowanie łagodniejszym tonie zdania: "Nacjonalizm - postawy i ideologie uwydatniające odrębność narodową, szczególne znaczenie przynależności do narodu, moralną wartość solidarności narodu oraz nadrzędność interesu narodu w stosunku do interesu jednostek i innych grup społecznych. Brytyjski filozof i socjolog - Ernest Gellner twierdził na przykład, że w Polsce, w odróżnieniu od innych państw, nacjonalizm ma zabarwienie wartościujące, które sprowadza się do zawężenia tego pojęcia do tych postaw i ideologii, w których pozytywna ocena własnego narodu łączy się z niechęcią lub wrogością do innych narodów i pociąga wezwanie do walki z nimi". I jeszcze Słownik pojęć współczesnych pod redakcją Alana Bullocka wydany na Zachodzie w 1988 roku, a w Polsce w 1999 roku: "Nacjonalizm - ideologia gloryfikująca państwo narodowe jako doskonałą formę organizacji politycznej, stawiająca obywatelom nadrzędne wymagania lojalności".
Kiedy mówi się o polskim historycznym nacjonalizmie, należy podkreślać, że nie miał on nic wspólnego z agresją, fanatyzmem, ekstremizmem, antysemityzmem, faszyzmem, hitleryzmem, komunizmem, imperializmem czy kolonializmem? Warto o tym pamiętać. Polski nacjonalizm miał na swoich sztandarach hasło: "Bóg, Honor, Ojczyzna". Jeżeli w takim tempie znaczenie tego pojęcia ulega deformacjom, to obawiam się, że to samo może stać się ze słowem "patriotyzm". Już powoli się staje, gdy słyszymy, że patriota jest nacjonalistą i szowinistą, a nacjonalista - faszystą. Wojciech Leszczyński

Klapki Usłyszałem ostatnio, że zbyt często czepiam się p. Marka Borowskiego „A to przecież bardzo inteligentny i rozsądny człowiek”. To święta prawda, - ale właśnie, dlatego się Go czepiam! To, że każdy idiota ma prawo, a nawet moralny obowiązek, wierzyć w  socjalizm - to oczywiste. Socjalizm to doktryna pomyślana właśnie dla idiotów. Twórcy socjalizmu świetnie wiedzieli, że w d***kracji wygrywa większość, a idiotów jest w społeczeństwie zdecydowana większość, - więc aby w d***kracji dojść do władzy trzeba wymyślić coś, co byłoby oczywiste dla idiotów. A także dla kretynów, debilów i imbecylów, - co gwarantuje już 75%. Co najmniej? W Polsce nawet więcej, - bo ci z pozostałych 25% w połowie wyemigrowali… Jak mawiał śp. Ronald Reagan: „Socjalista - to człowiek, który przeczytał >>Kapitał<< Karola Marxa; anty-socjalista - to człowiek, który przeczytał >>Kapitał<< i go zrozumiał…” Na to, by w socjalizm uwierzył człowiek mający choć odrobinę rozumu - zwłaszcza po spektakularnej klęsce Związku Sowieckiego i obecnych wynikach gospodarczych i innych Republiki Federalnej Niemiec - potrzeba, by miał on klapki na oczach. Zakładając, więc, że p. Marek Borowski nie należy do tej garstki „socjalistów”, którzy świetnie wiedzą, że mówią i piszą bzdury, - ale chcą wygrać wybory - warto postarać się te końskie okulary Mu zdjęć. Idioty się nie przekona. P. Borowskiego być może jeszcze się da… Otóż w omawianym już przed tygodniem tekście o ironicznym tytule „Polska jako lider”, mój Anty-Kolega z Lewej napisał m.in.: „…rząd prowadzi gospodarkę rabunkową! Ostatnio dowiedziałem się, że w kopalni Bogdanka w woj. lubelskim minister Aleksander Grad, czyli Skarb Państwa, działając jako walne zgromadzenie, z zysku wynoszącego 112 mln zł pobrał dywidendy w wysokości 88 mln zł, a ta kopalnia chce inwestować i tworzyć miejsca pracy. ”Otóż ja akurat walę ostatnio w JE Aleksandra Grada jak w bęben - za to, że kryje On aferę ze stoczniami w Gdyni i Szczecinie, - ale tu akurat p. Marek czepia się człowieka zupełnie bez sensu. Jeśli ja zarobiłem w roku na czysto 112 tysięcy to, oczywiście, powinienem w coś zainwestować, coś odłożyć, - ale jeśli akurat jest kryzys, a ja z zarobionych uczciwie pieniędzy wydam 88.000 - to jestem jak najbardziej w porządku. Byłbym w porządku, gdybym wydal nawet i 112 000. „Gospodarka rabunkowa” zaczęłaby się, gdybym wydał, 120 000 (co zresztą kolejne rządy jak najbardziej robią - i dlatego mamy tak przerażające zadłużenie!). Natomiast inwestycje w kopalnictwie są z reguły długoterminowe. Kryzys skłania właśnie (i dlatego jest korzystny gospodarczo!) do zainteresowania się przedsięwzięciami przynoszącymi zysk po trzech miesiącach - a nie po siedmiu latach. Najzabawniejsza jest ostatnia fraza p. Borowskiego: „…kopalnia chce tworzyć miejsca pracy”. To właśnie pokazuje, jak klapki na oczach nie pozwalają socjaliście myśleć normalnie. Pokazuje, dlaczego ustroje socjalistyczne - czy to Sowiety, czy Szwecja, czy Niemcy, czy Kuba - nigdy nie będą w czołówce wyścigu gospodarczego. Nie będą, - bo nie rozumieją, że celem postępu w gospodarce jest LIKWIDACJA, a nie „tworzenie” miejsc pracy! Jeśli ja wymyślam samochód, to zastępuję pracę kilku woźniców, bo jeżdżący cztery razy szybciej auto powoduje, że zastąpi ich jeden szofer. Jeśli „Bogdanka” zainwestuje w kombajn czołowy, to dwóch obsługujących tę tarczę zastąpi dwudziestu rębajłów z kilofami - i tak dalej. Jest rzeczą zdumiewająca, że socjaliści, którzy zaczęli od szczytnego hasła „uwolnić klasę robotniczą od brzemienia ciężkiej pracy” robią, co mogą, by ludzie harowali jak najciężej i jak najdłużej. Natomiast kapitalizm spowodował, że dziś spokojnie moglibyśmy zostawić w domach kobiety i połowę, co bardziej cherlawych fizycznie i umysłowo mężczyzn - a reszta by i tak (w systemie kapitalistycznym, a nie obecnym!!!) Zdołała wyprodukować tyle, że co chwila powstawałyby kryzysy nadprodukcji!! Na szczęście potrzeby ludzkie są, nieograniczone, - więc tę drugą połowę mężczyzn (a i co niektóre kobiety) zatrudniłoby się a to przy produkcji telewizorów stereo, dotykowych i zapachowych, a to przy wysyłce Pierwszego Polaka na Marsa… JKM

Marzenia ściętej głowy Jeszcze „Polacy”, to znaczy - połowa „Polaków” murem stoi za premierem Tuskiem i Platformą Obywatelską i pewnie zdania nie zmieni („zdania swojego za nic nie zmienię!” - odgrażał się towarzysz Wiesław drogiemu Tarasowi podczas „Rozmowy w kartoflarni”), chyba, że dopiero za kilka tygodni, kiedy przestanie działać siła inercji, wytworzona przez niezależne media, zgodnie z rozkazem wydanym przez razwiedkę jeszcze w 2005 roku. A może przestać, bo znaki na ziemi wskazują, że razwiedka postanowiła wykreować na politycznej scenie nowy byt, zaszczepiony na, wydawało się, kompletnie już uschniętym, pniaku Stronnictwa Demokratycznego. Ale podobnie jak w przyrodzie nie ma wulkanów definitywnie wygasłych, tak samo („tak samo i w wojsku” - zwykł kończyć każdą wypowiedź major C, który na Studium Wojskowym UMCS w Lublinie wprowadzał nas w arkana sztuki wojennej) i w polityce nie ma pniaków definitywnie uschniętych. Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści - powiada przysłowie, a to się wykłada, że jak razwiedka, wszystko jedno - tubylcza, czy cudzoziemska postanowi tchnąć w taki pniak iskrę życia, to natychmiast wyrasta zeń cudny kwiat - na przykład w postaci pana doktora Andrzeja Olechowskiego, ozdoby i słodyczy rodzaju ludzkiego. Zaraz tedy panu generału Gromosławu Czempińskiemu przypomniało się, że tę całą Platformę Obywatelską, to właściwie on wystrugał z banana. Premieru Tusku tak daleko posunięta szczerość z pewnością podobać się nie może, ale na razie milczy roztropnie, („kto tam, gdzie trzeba, zamilczy roztropnie, a wytrwa, choć pod młotem - celu swego dopnie” - zapewnia Wieszcz, a - powiedzmy sobie szczerze - gdzież bardziej trzeba zamilczeć roztropnie, jeśli nie przy okazji bliskich spotkań III stopnia z bezpieczniakami? Gdyby taki pan wicemarszałek Niesiołowski w swoim czasie o tym pamiętał, to teraz, być może, nie musiałby tyle pyskować.) - więc milczy roztropnie, bo i cóż właściwie miałby powiedzieć? Że to nieprawda? A jeśli na takie dictum dotknięty do żywego pan generał Czempiński „każdy grzech palcem wytknie, zademonstruje, święte pieczęcie złamie, powyskrobuje” - to co wtedy będzie? Jedyna ucieczka w pani Anieli, ale pani Aniela milczy, więc może ta nagła fala wspomnień, jaka nawiedziła pana generała Czempińskiego dowodzi, iż obydwie bratnie razwiedki doszły do wniosku, że zagrożenie ze strony PiS można uznać za zlikwidowane, a w tej sytuacji również Platforma Obywatelska ze swoimi farbowanymi lisami nie jest już do niczego potrzebna, więc pora zastąpić ją alternatywą bliższą ciału. Na taką możliwość wskazywałyby umizgi do SLD i wywoływany przez nie tam rezonans. Ha! Czyżby jeszcze raz miało się okazać, że „kamień odrzucony przez budujących stał się kamieniem węgielnym” - w dodatku w osobie pana Pawła Piskorskiego? Wszystko to być może, zwłaszcza, że niedawna wizyta pana prezydenta Obamy w Moskwie wskazuje na przejście do nowego etapu. Jak to szczerze wyjaśnił wiceprezydent USA, pan Biden, jeśli Izraelowi spodoba się uderzyć na Iran, to Stany Zjednoczone nie będą mogły temu suwerennemu państwu tego zabronić. A ponieważ wiele wskazuje na to, że Izrael nabiera do takiej operacji coraz większego upodobania, pan prezydent Obama pojechał załatwić z ruskimi szachistami, żeby, Boże broń, mu nie przeszkadzali. Słowem - przyszła koza do woza. Ruskim szachistom tylko w to graj, - bo jeśli w Iranie się zagotuje, to ceny ropy ani chybi poszybują w górę, a poza tym również od nich będzie zależało, jak długo to eldorado potrwa. Ale ani na moment nie zapomnieli, że po staremu „miłują pokój” i zaraz zażądali, żeby nie tylko Niemcy, ale i Ameryka uznała obszar położony na wschód od sławnej linii Ribbentrop-Mołotow za strefę wpływów Rosji. Pan prezydent Obama odparł na to, że należy uszanować suwerenność Gruzji i Ukrainy. Oczywiście ruskim szachistom chodziło nie tyle o suwerenność, co o zablokowanie przyjęcia tych państw do NATO, zaś, co się tyczy suwerenności - to, ma się rozumieć, uszanują, jakże by inaczej! Druga sprawa, to sławna tarcza antyrakietowa. Wprawdzie jeszcze niedawno pan minister Ławrow dawał do zrozumienia, że Rosjanie wiedzą, że to jerunda, ale co to komu szkodzi uzyskać coś i w takiej sprawie? Tedy pan prezydent Obama wyjaśnił, że tarcza miała chronić świat przez zagrożeniem z Iranu i jeśli to zagrożenie zniknie, to i ona stanie się niepotrzebna. Zatem wszystko jasne, zwłaszcza, że pojawiły się również fałszywe pogłoski o wycofywaniu kilku dywizji amerykańskich z Europy. Najwyraźniej i amerykański prezydent i pani Hilaria spełniają, co obiecywali przed wyborami, a to oznacza, że ręczne sterowanie polityką europejską przejmują strategiczni partnerzy. Wygląda to na koniec marzeń o polityce jagiellońskiej, zarówno w postaci dywersji, jak i nawet w postaci Partnerstwa Wschodniego, z którego taki dumny był pan minister Sikorski. Rzeczywiście - miał rację Stanisław Cat-Mackiewicz zauważając, że tylko język polski wytworzył makabryczne powiedzenie: marzenia ściętej głowy. Bo inni też sobie marzą, ale od razu w kilku kierunkach, o czym świadczy rezultat konferencji „Mienie ery holokaustu” w Pradze, zakończone tzw. „praską deklaracją”. Jest ona dużym sukcesem żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, bo stwarza pozór podstawy prawnej nawet w przypadku zupełnie bezpodstawnych żądań rekompensat za „mienie bezspadkowe”. Co prawda dotyczyć to ma tylko „niektórych krajów”, ale przecież wszystkie kraje są „niektóre”, a już zwłaszcza te, których przywódcy stoją na nieubłaganym stanowisku, że suwerenność się „przeżyła?. Okazuje się, że metodyczny i cierpliwy nacisk, wsparty holokaustowym duraczeniem „światowej sławy historyków”, działaniami piątych kolumn oraz pożytecznych idiotów przynosi rezultaty, a widoczne ostatnio przyśpieszenie wskazuje, że przygotowania do utworzenia w Polsce Żydolandu na wypadek, gdyby w Iranie coś poszło nie tak, idą pełną parą. Bo też - powiedzmy sobie szczerze - gdzież Żydom będzie lepiej, niż między safandulskimi chrześcijany? A tymczasem premier Tusk w poczuciu odpowiedzialności za państwo przekomarza się z prezydentem, na kogo zwalić odpowiedzialność za nieuchronne już podniesienie podatków w przyszłym roku. Oczywiście Platforma stoi na nieubłaganym stanowisku, że podatki należy obniżać, ale jeszcze nie teraz, tylko kiedyś, później... Na razie jednak trzeba je podwyższyć. Tymczasem szalenie zaktywizował się nam pan Rzecznik Praw Obywatelskich i „zapowiada” złożenie skargi na progresję podatkową, że niby niezgodna z konstytucją. Ale Trybunał Konstytucyjny, co właśnie zatwierdził pasy bezpieczeństwa, na pewno skargę mu oddali, powołując się na „urzeczywistnianie zasad sprawiedliwości społecznej”. Na szczęście nie jest to jedyna inicjatywa pana Rzecznika, bo poparł on również pomysł penalizowania „homofobii”. Więc o ile skarga na progresję nie ma w Trybunale szans, to penalizację „homofobii” Sejm uchwali. „Złodziej policjant cię opęta, fałszywy sędzia cię osądzi, nie licz na pomoc prezydenta, bo w Białym Domu dolar rządzi” - śpiewała postępowa młodzież w czasach stalinowskich. Teraz postępowa młodzież śpiewa na festiwalach „chujawiaki”, zaś pani Aniela na szczycie G8 powiedziała, że światową walutą nie powinien być dolar, tylko euro. Und was sagst du dazu? SM



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
092
2009 klucz zad 01 092 u
321[05] 0X 092 czerwiec 2009 a
PaVeiTekstB 092
opiekunka srodowiskowa 092
092 Kardynalny błąd
ep 12 089 092
092 Niedokumentalne źródła informacji i teksty kulturyid 8119
092
mat bud 092 (Kopiowanie) (Kopiowanie)
2009 klucz zad 09 092 uid 26641
odp 06 2009 klucz pis 0X 092
092 schorzenia lojotokowe, Pytania
p11 092
p10 092
P28 092
092
kelner 092
opiekunka dziecieca 092 (2)
p04 092

więcej podobnych podstron