Przygoda Świadomości


0x01 graphic

DROGA

„Staję się tym, co widzę w sobie; wszystko, co myśli me sugerują — mogę uczynić i wszystkim, co myśli me objawiają — mogę się stać. To powinno być niezachwianą wiarą człowieka w siebie, ponieważ mieszka w nim Bóg”

PRZYGODA ŚWIADOMOŚCI

Jest to, odkrywcza podróż w świadomość, w którą chcielibyśmy was zabrać. Jeśli wyruszymy w nią spokojnie, cierpliwie i ze szczerością, odważnie stawiając czoła wszystkim przeszkodom na drodze, nie ma wtedy powodu, aby pewnego dnia nie otworzyło się to okno, by pozwolić słońcu świecić w nas na zawsze. Prawdę mówiąc — nie istnieje jedno tylko okno w nas, ale kilka, które otwierają się jedno po drugim, za każdym razem na szersze horyzonty, nowe wymiary naszego własnego królestwa i oznacza to zawsze zmianę świadomości tak radykalną, jak — powiedzmy — przejście ze snu do stanu rozbudzenia.

To, co przyjmujemy za ostateczną prawdę, bywa najczęściej zaledwie cząstkowym doświadczeniem Prawdy i, oczywiście, totalne Doświadczenie nie istnieje nigdzie w czasie i w przestrzeni, w żadnym miejscu i w żadnym bycie, choćby nie wiadomo jak świetlistym — gdyż Prawda jest nieskończona i zawsze idzie naprzód.

,„Ale człowiek zawsze bierze na siebie niekończące się brzemię. Odmawia on odrzucenia czegokolwiek ze swej przeszłości i w ten sposób ugina się coraz to bardziej pod ciężarem bezużytecznego, zbędnego balastu. Miejcie przewodnika na część drogi; ale gdy już raz przejdziecie tę część, pozostawcie i ten odcinek i przewodnika za sobą, i ruszajcie naprzód. To jest coś, co ludzie czynią bardzo opornie; bo gdy raz uchwycą coś, co im pomogło — to lgną do tego i nie pozwalają temu odejść. To obciąża i zwalnia was strasznie. Gdy już raz przeszliście dany etap — porzućcie go i pozwólcie mu odejść! I ruszajcie naprzód!” Tak, istnieje odwieczne prawo, ale jest ono wiecznie młode i wiecznie postępowe.

Na samym początku musimy przyznać, że stoimy przed zdumiewającymi sprzecznościami.

Wszystko jest Duchem, ten świat jest także Duchem, tak samo jak ta Ziemia, to życie, ci ludzie — nie ma nic poza Nim. Wszystko jest nieśmiertelnym Absolutem, niczym więcej; Absolut jest przed nami, Absolut za nami, na południe i na północ, pod i nad nami. Rozciąga się wszędzie. Wszystko to jest tylko, Absolutem cały ten wspaniały Wszechświat”.

Jeżeli odłożymy na bok Pismo, i spojrzymy na praktyczne dyscypliny, sprzeczność ta wydaje się jeszcze bardziej uderzająca. Ta psychologia oparta jest na bardzo inteligentnej obserwacji, że wszelkie rzeczy we Wszechświecie, od minerału do człowieka, są zrobione z trzech elementów lub jakości, które znajdują się wszędzie, chociaż mogą mieć inne nazwy — zależne od porządku rzeczywistości, którą się rozpatruje: inercja, zapomnienie, nieświadomość; ruch, walka, wysiłek, pasja, akcja; — światło, harmonia, radość. Nigdzie żaden z tych trzech elementów nie istnieje w stanie czystym. Jesteśmy zawsze mieszaniną inercji, pasji i światła; możemy być akcja-inercjaa - dobrymi ale nieco nudnymi, lub akcja-inercja, wyrywającymi się w górę; lub inercja-ruch - rwącymi się w dół; ale najczęściej jesteśmy cudowną mieszanką tych trzech. W najciemniejszych inercja, światło również świeci, ale niefortunnie — przeciwieństwo tegoż jest równie prawdziwe. Innymi słowy, jesteśmy ciągle w niestabilnej równowadze — wojownik, asceta i brutal wesoło dzielą nasz byt w różnych tylko proporcjach. Wszelakie dyscypliny starają się, więc przywrócić równowagę, aby pomóc nam wydostać się z gry owych trzech jakości, które nieustannie przerzucają nas ze światła w ciemność, z entuzjazmu w wyczerpanie, z szarej apatii do ucieczek w przyjemności i powtarzających się cierpień — i znaleźć postawę ponad nimi. Inaczej mówiąc — odkryć boską świadomość, którą jest stan doskonałej równowagi. Aby osiągnąć ten cel, próbują one wszystkie wyprowadzić nas ze stanu rozproszenia i marnowania energii, w którym żyjemy, na co dzień, i stworzyć w nas koncentrację wystarczająco silną, aby przełamała nasze zwykłe limity i przeniosła w inny stan. Praca nad koncentracją może być wykonywana na każdym z poziomów naszego bytu — fizycznym, witalnym, czy umysłowym. Zależnie od poziomu, który wybieramy.

Jedną, wieczną i niezmienną Prawdą jest Duch, a bez Ducha — pragmatyczna Prawda samopowstającego wszechświata nie miałaby żadnych początków lub podstaw; byłaby ogołocona ze znaczenia, pozbawiona wewnętrznego kierownictwa, zagubiona w swym celu, jak fajerwerk wystrzelający w próżnię tylko po to, aby opaść i zniknąć w połowie drogi. Ale z drugiej strony — pragmatyczna prawda nie jest również snem czegoś nieistniejącego, iluzją czy dłuższym przeskokiem w jakieś puste delirium twórczej wyobraźni; to by, bowiem oznaczało czynienie wiecznego Ducha pijakiem lub marzycielem, ofiarą swych własnych gigantycznych auto-halucynacji. Istnieją dwa rodzaje prawd odnośnie uniwersalnej egzystencji — Prawdy Ducha, które są w sobie wieczne i niezmienne, i one są tymi wielkimi rzeczami, które wyrzucają siebie w stawanie się i tam stale realizują własną potęgę i znaczenia, oraz grę świadomości, która im towarzyszy, dyskordy, muzyczne wariacje, dźwięki możliwości, wznoszące się nuty, powroty, wypaczenia, zlewanie się kakofonii w większą figurę harmonii; i z wszystkich tych rzeczy, które Duch stworzył, zawsze czyni on swój wszechświat. Ale stwarza on w tym wszystkim samego siebie, On, który jest twórcą i energią stworzenia, przyczyną, metodą i rezultatem swych działań, maszynistą i maszyną, muzyką i muzykiem, poezją i poetą, superumysłem i umysłem, życiem i materią, duszą i Naturą”.

CICHY UMYSŁ

Konstrukcje mentalne

Pierwszym stadium i głównym zadaniem, które otwiera bramy do wielu realizacji — jest wyciszenie umysłu. Dlaczego wyciszać umysł? — Może ktoś zapytać. Po prostu, dlatego, że jeżeli pragniemy odkryć nowe krainy w nas samych, musimy najpierw pozostawić to stare i znane za sobą i wszystko zależy od naszej determinacji w zrobieniu tego pierwszego kroku. Czasem może się to zdarzyć w nagłym przebłysku. Coś tam w nas zakrzyknie: „Dosyć tego mielenia!” — i wtedy od razu jesteśmy na właściwej drodze, idziemy nią, nie oglądając się już nigdy wstecz. Podkreślmy tu znowu, że nie jest tu celem odcięcie od nas jakichkolwiek z trudem uzyskanych posiadłości w imię Mądrości — Spokoju — Błogości; Nie szukamy świętości, ale młodości — wiecznej młodości, bycia zawsze w stadium wzrostu. Nie szukamy mniejszej istoty, ale lepszej i przede wszystkim bardziej ekspansywnej. „Czy nie pomyśleliście nigdy, że gdyby oni rzeczywiście szukali czegoś zimnego, ciemnego i ponurego jako nadrzędnego dobra, to nie byliby mędrcami, ale osłami?

Kiedy umysłowa maszyna się zatrzymuje, dochodzi się do różnego rodzaju odkryć; przede wszystkim zdajemy sobie sprawę z faktu, że o ile nasza zdolność do myślenia jest zauważalnym darem, to „zdolność do nie-myślenia” jest darem dalece większym? Niech ten, kto szuka, spróbuje tego tylko przez parę minut, a wkrótce zauważy, z czym ma do czynienia! Przekona się, że żyje w utajonym hałasie, wyczerpującym i nieustannym wirze, wypełnionym wyłącznie jego myślami, impulsami, reakcjami — sobą, zawsze sobą; wyolbrzymiony gnom, wszędzie wkraczający, zasłaniający wszystko, słyszący i widzący tylko siebie, znający tylko siebie, którego niezmienne tematy dają jedynie pozory nowości poprzez ich nieustanne przestawianie. „W pewnym sensie nie jesteśmy niczym innym jak złożoną masą umysłowych, nerwowych i fizycznych nałogów, utrzymywanych w jednej całości przez kilka niezawodnych idei, pożądań i skojarzeń — amalgamat wielu małych, samopowtarzających się sił z kilkoma większymi wibracjami Do osiemnastego roku życia jesteśmy juz zorganizowani — można powiedzieć — z naszymi większymi wibracjami już ustabilizowanymi. Potem zaś depozyty tej samej stałej rzeczy o tysiącach twarzy, którą nazywamy „kulturą” lub „naszą” istotą, będą się nieustannie osadzały wokół tej pierwotnej struktury w coraz to grubszych pokładach, coraz bardziej wyrafinowanych i ogładzonych. Jesteśmy faktycznie zamknięci w konstrukcji, która może być z ołowiu, bez nawet maleńkiego otwarcia — albo też tak wdzięczna jak minaret, ale czy to w skorupie z granitu, czy w posągu ze szkła — jednak jesteśmy zamknięci i rozbrzmiewamy stałym powtarzaniem się w kółko. Pierwszym zadaniem poszukiwacza jest nauczyć się oddychać w sposób wolny. I, oczywiście, roztrzaskać tę umysłową barierę, która przepuszcza tylko pojedynczy typ wibracji, jakie udaje się przez barierę przefiltrować, aby odkryć w końcu wielokolorową nieskończoność wibracji — świat i ludzi, jakimi są naprawdę; tak samo, jak tę inną „istotę” wewnątrz nas samych, której wartość jest daleko poza umysłową oceną.

Aktywna medytacja

Kiedy usiądziemy z zamkniętymi oczyma, aby uciszyć umysł, od razu pogrążamy się w wirze myśli — nagle wyłażą one zewsząd, jak przestraszone, albo nawet agresywne szczury. Jest tylko jeden sposób, aby uciszyć ten hałas: próbować i próbować raz po raz, cierpliwie i wytrwale, a przede wszystkim — nie popełniać tego błędu, aby zwalczać umysł przy pomocy umysłu; musimy, więc na czymś skupić naszą koncentrację. Każdy z nas posiada — ponad umysłem lub głęboko wewnątrz — owo dążenie, aspirację, to samo, co popchnęło nas na tę a nie inną drogę; tę głęboko utajoną tęsknotę samej naszej istoty; to hasło, które ma dla nas specjalne znaczenie. Jeżeli będziemy się tego jednego kurczowo trzymać — praca będzie łatwiejsza, będzie pozytywnie ukierunkowana zamiast negatywnie. Im częściej będziemy to nasze hasło powtarzać, tym potężniejsze się ono stanie. Możemy też — na przykład - używać wyobrażenia bezmiernego oceanu, bez ani jednej fali, na którym spoczywamy bezwładnie dryfując — i dryfujemy z tym oceanem stając się spokojnym bezmiarem. Uczymy się w ten sposób nie tylko wyciszać, ale i rozszerzać świadomość. Faktycznie — każdy musi znaleźć swój własny sposób i im mniej napięcia wniesie w to, co robi, tym prędzej osiągnie sukces. „Można rozpocząć sam proces w taki czy inny sposób, dla celu, który normalnie oznaczałby długotrwałą pracę, i znienacka być nawiedzonym — nawet poza tą pracą — przez nagłą interwencję lub manifestację Ciszy z efektem tak nieproporcjonalnym do środków użytych na początku… Zaczyna się, więc z jakąś metodą, ale praca zostaje przejęta przez Łaskę zesłaną od Tego, do którego się aspiruje, lub przez wybuch nieskończoności Ducha. To w ten ostatni sposób ja sam doszedłem do absolutnej ciszy umysłu, niewyobrażalnej dla mnie wcześniej, przed zaistnieniem tego doświadczenia”. To jest w tym wszystkim rzeczywiście najważniejszym punktem. „Człowiek musi jedynie oczyścić przejście pomiędzy zewnętrznym umysłem i tym czymś, w wewnętrznej istocie…, bo one (świadomość drogi i jej potęgi) już tam są wewnątrz każdego” — i najlepszym sposobem „oczyszczenia” tego przejścia jest wyciszenie umysłu. My nie wiemy, kim jesteśmy, a jeszcze mniej, — do czego jesteśmy zdolni.

Ćwiczenia w medytacji nie są rzeczywistym rozwiązaniem problemu, ponieważ — nawet, jeśli osiągniemy tę względną ciszę, — gdy tylko wyjdziemy za próg naszego pokoju lub jakiegokolwiek miejsca „ucieczki”, wpadniemy z powrotem w nasz zwykły zamęt i w znajome podziały pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne: wewnętrznym życiem i życiem światowym. Tym, czego potrzebujemy — jest totalne życie; potrzebujemy przeżywać prawdę naszego bytu codziennie, w każdym momencie, a nie tylko w święta lub w naszym zaciszu. I błogie medytacje w sielankowym otoczeniu po prostu tego nie osiągną. „Możemy się wygodnie wpasować w nasze duchowe odosobnienie i mieć później trudności z triumfalnym przerzuceniem się na zewnątrz i zastosowaniem naszych zdobyczy wyższej Natury — do życia. Kiedy się obrócimy, aby dodać te zewnętrzne królestwa do naszych wewnętrznych podbojów, odkryjemy, że staliśmy się zbyt przyzwyczajeni do aktywności czysto subiektywnych i nieefektywnych na płaszczyźnie materialnej. Będzie ogromną trudnością transformacja zewnętrznego życia i ciała. Albo też odkryjemy, że nasze akcje nie korespondują z wewnętrznym światłem; że naśladują one stare, błędne sposoby, że ciągle podlegają starym, znanym, niedoskonałym wpływom. Prawda wewnątrz nas jest ciągle oddzielona bolesną zatoką od ignoranckich mechanizmów naszej zewnętrznej natury… To jest tak, jakby się żyło w innym, większym i subtelniejszym świecie i nie miało się żadnego boskiego „styku”, a może tylko bardzo niewielki styk z całą tą ziemską i materialną egzystencją”. Jedynym, więc rozwiązaniem pozostaje wyciszanie umysłu tam właśnie, gdzie pozornie wydaje się to najmniej możliwe: na ulicy, w metrze, pracy — wszędzie. Zamiast żyć tak rozproszonym w wielości myśli, którym nie tylko brak jakiejkolwiek podniety, ale które są również męczące jak pęknięta płyta — możemy zebrać rozproszone nitki naszej świadomości i pracować, pracować nad sobą w każdym momencie życia. Wtedy życie zaczyna się stawać zadziwiająco ekscytujące, ponieważ najmniej ważna okoliczność staje się sposobnością zwycięstwa. Jesteśmy skupieni — idziemy gdzieś zamiast iść donikąd.

Bo Droga nie jest sposobem czynienia czegokolwiek, ale sposobem b y c i a.


Przejście

0x01 graphic

Wtedy wyruszamy na poszukiwania nowej krainy. Ale musimy teraz przyznać, że zawsze pomiędzy krajem, który się opuściło i krajem, do którego się jeszcze nie dotarło, istnieje raczej niewygodny skrawek „ziemi niczyjej”. Jest to okres prób, którego długość zależy od naszej własnej determinacji; ale, jak wiemy, od niepamiętnych czasów, opowieściom o wznoszeniu się człowieka zawsze towarzyszyły takie okresy prób.

Główną trudnością tego przejścia jest wewnętrzna próżnia. Po warunkach mentalnego zamieszania, w którym poprzednio żyliśmy, czujemy się nagle jak rekonwalescenci powracający do zdrowia po ciężkiej chorobie — nieco zagubieni, z dziwnym szumem w głowie, jak gdyby ten świat był straszliwie hałaśliwy i męczący. Stajemy się niezmiernie uwrażliwieni, mamy to uczucie wpadania na wszystko: obijania się o rzeczy, wpadania na szarych i agresywnych ludzi, ciężkie obiekty, brutalne wypadki — świat wydaje się przeogromnym absurdem. Jest to pewny znak początków interioryzacji. A jednak, — jeżeli próbujemy wtedy zejść świadomie w głąb nas samych poprzez medytację — znajdziemy tam podobną próżnię, rodzaj ciemnej studni lub bezkształtnej neutralności. Jeśli wytrwamy w tym „schodzeniu w głąb”, możemy zapaść w pewien rodzaj snu na dwie czy dziesięć sekund, dwie minuty, czasem dłużej, ale to nie jest zwykły sen; weszliśmy tylko w inną świadomość, choć ciągle jeszcze nie ma pomiędzy nimi powiązania i wychodzimy z tego oczywiście nie bardziej oświeceni niż przedtem. Te warunki okresu przejściowego mogą łatwo prowadzić do czegoś w rodzaju nihilizmu: „nic na, zewnątrz, ale nic też wewnątrz”. Nic po żadnej stronie. I tutaj właśnie musimy być bardzo ostrożni, gdy już raz zburzyliśmy nasze powierzchniowe mentalne konstrukcje, aby nie dać się zamknąć ponownie w fałszywej głębi, wewnątrz innej konstrukcji — absurdalnej, iluzorycznej, sceptycznej czy buntowniczej. Musimy iść dalej. Gdy raz się rozpocznie drogę, trzeba iść już z nią do końca, niezależnie od wszystkiego, — jeżeli wypuścimy z rąk tę nić, możemy już jej nigdy nie odzyskać. Jest tam oczywiście próba. Poszukiwacz musi po prostu zrozumieć, że został zrodzony do nowego życia i jego nowe oczy, nowe zmysły nie są jeszcze w pełni uformowane; jest jak nowo narodzone dziecko na świecie. Nie jest to właściwie rozluźnienie świadomości, ale przejście do nowej świadomości.

Filiżanka musi być opróżniona i czysta, aby w nią móc wlewać boski płyn” Jedynym naszym zasobem w tej sytuacji — jest lgnąć i trzymać się naszych aspiracji, pozwalać im na stały wzrost dokładnie, dlatego, że wszystkiego będzie tak brakować. Jest to jakby ognisko, w które wrzuciliśmy nasze stare ubrania, nasze stare życie, idee, uczucia — musimy tylko mieć niezachwianą wiarę, że poza tym przejściem drzwi się wreszcie otworzą. I nasza wiara nie jest ślepa; nie jest łatwowierną głupotą, ale wrodzoną wiedzą, czymś w nas, co wie zanim jeszcze się to stanie, widzi zanim my zobaczymy i co posyła swoją wizję i wiedzę na powierzchnię w formie tęsknoty, poszukiwania i niewyjaśnianej wiary.„Wiarajest intuicją nie tylko czekającą na doświadczenie, które by ją usprawiedliwiało, ale prowadzącą w kierunku tego doświadczenia”.


ZEJŚCIE SIŁY


0x01 graphic

Powoli próżnia ulega wypełnieniu. Serie obserwacji i doświadczeń o dużym znaczeniu zachodzą w nas, lecz nie mogą one być reprezentowane w logicznej sekwencji, ponieważ od momentu pozostawienia za sobą starego świata odkrywamy, że wszystko jest możliwe i — ponad wszystko, — że nie ma dwu identycznych spraw; stąd widać fałsz całego spirytualnego dogmatyzmu. Możemy tutaj jedynie poznać kilka ogólnych zarysów doświadczenia.


Zaczniemy od tego, że gdy spokój, — jeśli już nie absolutna cisza — są stosunkowo dobrze ustabilizowane w umyśle, kiedy nasze aspiracje, nasze potrzeby wzrosły i umocniły się, stając się jakby „dziurą” w nas — obserwujemy fenomen posiadający ogromne konsekwencje dla całej reszty tej Drogi. Czujemy wokół głowy, a szczególnie u podstawy czaszki, niezwykłe ciśnienie, które może się wydawać jakby fałszywym bólem głowy. Z początku nie możemy wytrzymać zbyt długo i „strząsamy to” — rozpraszamy się lub myślimy o „czymś jeszcze”. Stopniowo ciśnienie to przybiera bardziej określoną formę i czujemy „schodzący” prąd — prąd siły, nie w rodzaju nieprzyjemnego elektrycznego prądu, ale raczej czegoś w rodzaju płynnej fali. Wtedy zdajemy sobie sprawę, że owo „ciśnienie” lub fałszywy ból głowy na początku był spowodowany po prostu naszym własnym oporem wobec schodzącej Siły i że rzeczą oczywistą jest nie przeszkadzanie temu przejściu poprzez zatrzymywanie prądu w okolicy głowy, ale pozwolenie mu zejść we wszystkie pokłady naszego bytu, od głowy do stóp. Ów prąd jest z początku raczej spazmatyczny, nieregularny; lekki, świadomy wysiłek jest konieczny, aby połączyć się z nim, kiedy zanika potem staje się permanentny, naturalny i automatyczny, dając bardzo przyjemne wrażenie świeżej energii, coś jak inny rodzaj oddychania, bardziej rozległy niż ten płucny, ogarniający nas całych, czyniący nas lżejszymi, jak również wypełniający nas solidnością. To fizyczne uczucie jest zupełnie podobne do szybkiego spaceru na wietrze. Nie zdajemy sobie sprawy z jego rzeczywistego efektu, dopóki — z takiego czy innego powodu, np. dystrakcji, pomyłki lub ekscesu — nie odetniemy się od tego prądu. Wówczas nagle znajdujemy siebie pustych i skurczonych, jak gdyby brakowało nam tlenu, z bardzo niewygodnym wrażeniem fizycznego skurczenia się jak zestarzałe jabłko, z którego wyciśnięte zostały słońce i soki. I wtedy dopiero uczciwie zastanawiamy się, jak byliśmy w stanie żyć wcześniej bez tego. Oznacza to pierwszą transmutację naszych energii. Zamiast zwracać się do zwykłego źródła pod i wokół nas w uniwersalnym życiu, zasilamy się „od góry”. Tam energia jest o wiele bardziej czysta, trwała, bez przerw i — ponad wszystko — bardziej dynamiczna. W naszym codziennym życiu, wśród naszej pracy i tysiąca innych zajęć prąd Siły jest najpierw jakby rozrzedzony, ale gdy tylko przystaniemy na chwilę i skoncentrujemy się, natychmiast następuje masywny napływ. Wszystko się zatrzymuje. Wypełniamy się nim. Samo wrażenie „prądu” zanika, jak gdyby całe ciało zostało naładowane masą energii, zwartej i zarazem krystalicznej („solidny chłodny blok spokoju”); i jeśli nasza wewnętrzna wizja zaczęła się otwierać, stwierdzamy, że wszystko stało się błękitnawe. Jesteśmy jak akwamaryna — i tak rozlegli, tak rozlegli… Spokój, bez żadnej zmarszczki. A z tym — niewiarygodna świeżość. Doprawdy — jest to uczucie skąpania się w źródle. Ta „schodząca siła” jest rzeczywiście samą Siłą Ducha. Duchowa siła jest nie tylko słowem. Ostatecznie — nie potrzeba nawet będzie zamykać oczy i wycofywać się z powierzchni, aby ją odczuwać; będzie tam ona w każdej sekundzie naszego życia, niezależnie od tego, co robimy: jemy, czytamy czy mówimy. Będziemy świadkami nabierania przez nią coraz większej intensywności, w miarę jak nasza istota zaczyna się do niej przyzwyczajać. Jest to aktualnie niezmierzona masa energii, ograniczona jedynie przez naszą małą odbiorczość i pojemność.

0x01 graphic

Po pewnym czasie doświadcza się „wznoszącej się Siły”, która się budzi raczej brutalnie u podstawy kręgosłupa i wznosi poprzez kolejne poziomy aż dosięga szczytu głowy, gdzie rozkwita w rodzaju promienistej pulsacji, czemu towarzyszy poczucie bezmiaru i często również utrata przytomności zwana ekstazą, jakby ktoś wynurzał się w wiecznym Gdzieś. Jak jednak widzieliśmy — celem jest nie tylko wznieść się, ale zejść na dół, nie tylko odnaleźć wieczny Pokój, ale również transformować Życie i Materię, zaczynając z tym kawałeczkiem życia i materii, którym jesteśmy. Mamy, więc obudzenie, albo raczej — odpowiedź schodzącej Siły. Doświadczenie schodzącego prądu jest doświadczeniem transformującej Siły. To ta Siła, która będzie wykonywać drogę dla nas automatycznie, jeśli jej pozwolimy; To ta Siła, która odmłodzi nasze szybko wyczerpywalne energie I dziwne wysiłki; to ta Siła, która rozpocznie tam, gdzie inne drogi się kończą — oświecając najpierw szczyty naszego bytu, potem stopniowo schodząc z poziomu na poziom, delikatnie, spokojnie, nieodparcie, nigdy nie jest gwałtowna, jej siła jest zdumiewająco dokładnie wymierzona, jak gdyby kierowana była wprost samą Mądrością Ducha — i to jest właśnie ta Siła, która czyni uniwersalnym cały nasz byt, aż do jego najniższych pokładów. Takie jest podstawowe doświadczenie integralnej Drogi. „Kiedy Spokój zostaje ustabilizowany, ta wyższa Siła odgórna może zejść i działać w nas. Schodzi zwykle najpierw od głowy i wyzwala centra wewnętrznego umysłu, potem schodzi w centrum serca… potem do pępka i innych centrów witalnych… a potem w rejon podstawy kręgosłupa i niżej… Działa ona w tym samym czasie, w kierunku zarówno doskonalenia, jak i wyzwolenia; bierze w posiadanie całą naturę część po części i porządkuje ją, odrzucając to, co ma być odrzucone, sublimując to, co ma być sublimowane, tworząc to, co ma być stworzone. Integruje, harmonizuje i ustala nowy rytm w naturze”.


0x01 graphic

Wynurzanie się w nowym sposobie poznawania


Wraz z wyciszonym umysłem nadchodzi inna zmiana, bardzo znacząca, ale trudniejsza do rozróżnienia, ponieważ jej symptomy są na początku niezauważalne. Może być nazywana „wynurzeniem się w nowym sposobie poznawania”, a więc i w nowym sposobie działania.

Możemy zaakceptować fakt, że utrzymywanie wyciszonego umysłu jest możliwe, gdy spaceruje się w tłumie, spożywa pokarmy, ubiera czy wypoczywa, ale jak to jest możliwe w pracy, w biurze na przykład, lub podczas dyskusji z przyjaciółmi? Musimy przecież myśleć, przywoływać nasze pamięci, poszukiwać pomysłów i występować z nimi we wszelkich rodzajach procesów mentalnych. Jednakże doświadczenie wykazuje, że nie jest to takie nieuniknione; jest to tylko produktem długotrwałego nałogu, w którym wyrośliśmy, przyzwyczajeni do polegania na umyśle w kwestiach wiedzy i akcji, — ale jest to tylko nawyk i może on zostać zmieniony. Zasadniczo,

Droga nie jest znowu tak bardzo sposobem uczenia, jak oduczania się całej tej masy rzekomo niemożliwych do uniknięcia nawyków, które odziedziczyliśmy jeszcze z naszej zwierzęcej ewolucji.

0x01 graphic

Jeżeli poszukujący przedsięweźmie wyciszenie swego umysłu na przykład podczas pracy, to przechodzi on przez kilka kolejnych stadiów. Na samym początku ledwo zdoła zapamiętać swoje aspiracje i jedynie od czasu do czasu przerwie swą pracę na parę minut, aby się „dostroić do prawidłowej długości fal”; potem zaś wszystko bywa pochłaniane z powrotem przez codzienne rutyny. Ale w miarę, jak czyni wysiłki powtarzania tego doświadczenia gdziekolwiek indziej jeszcze — np. na ulicy, w domu, gdziekolwiek — wtedy jego rozbieg zaczyna nabierać prędkości, wzrastać i przyciągać uwagę całkiem niespodziewanie w centrum innych jego aktywności - przypomina sobie o tym coraz częściej. Wtedy cała natura zapamiętywania stopniowo się zmienia; zamiast potrzeby stosowania woli na owe przerwy na „dostrojenie się do fali”, do właściwego rytmu — czuje on coś żyjącego w sobie, gdzieś w samym tle swego istnienia, jakby maleńką, przytłumioną wibrację. Potrzebuje tylko z lekka wycofać się w swoją świadomość, aby odzyskać tę wibrację Ciszy, w każdej sekundzie i o każdej porze. Odkrywa, że jest ona tam, zawsze tam — ta niebieskawa głębia gdzieś w tle — i wtedy może odświeżyć się w niej kiedykolwiek zechce, i odprężyć się w samym centrum największego zamieszania i problemów; nosi w sobie oazę spokoju, której nie jest w stanie nic zakłócić.


0x01 graphic

Wkrótce ta przytłumiona wibracja — gdzieś tam na zapleczu — staje się coraz to bardziej zauważalna i stała, poszukujący zaczyna odczuwać w swej istocie coś w rodzaju „przegrody”: cichą, wibrującą głębię właśnie gdzieś na zapleczu, w tle i stosunkowo cienką powierzchnię, na której rozgrywają się te wszystkie aktywności, myśli, gesty i słowa. Odkrywa on Świadka w samym sobie. Coraz mniej będzie sobie pozwalał na pochłanianie go przez całą tę zewnętrzną grę, która nieustannie — jak ośmiornica — próbuje nas połknąć żywcem. Na tym poziomie łatwiej jest już zastępować - na początku przy użyciu woli - ten stary sztuczny nawyk refleksji umysłowej, pamięci, planowania i kalkulacji — nowym nawykiem: cichym odwoływaniem się do tej wibrującej głębi. W praktyce — okres przejściowy bywa dość długi, znaczony nawrotami „starego porządku”, przełomami i stałą konfrontacją tych dwóch procesów, przy czym stare mechanizmy mają tendencję ciągłego przeszkadzania i próby odzyskiwania swoich utraconych praw, tzn. próbują nas przekonywać, że bez ich pomocy się nie obejdziemy. Mogą też znaleźć nieco poparcia w tendencjach do lenistwa, które w nas drzemią, ilekroć uznamy za „bardziej wygodne” zrobienie czegoś „na stary sposób”. Z drugiej jednak strony — praca nad wyzwalaniem się jest potężnie wspomagana: po pierwsze przez schodzącą Moc, która automatycznie i niestrudzenie porządkuje tę naszą siedzibę i wywiera spokojną presję na buntownicze mechanizmy, jak gdyby każda fala myśli była schwytana, zamrożona w miejscu; a po drugie — przez akumulację tysięcy narastająco zauważalnych doświadczeń, które pozwalają nam zdać sobie sprawę z tego, jak zadziwiająco dobrze można żyć i działać bez umysłu i, właściwie, czujemy się bez niego o wiele lepiej.

0x01 graphic

Faktycznie — stopniowo odkrywamy, że nie ma żadnej potrzeby myślenia. Coś za nami lub nad nami wykonuje to zadanie z precyzją i nieomylnością, która rośnie, w miarę jak wzrasta w nas nawyk odwoływania się do tego źródła. Nie ma już żadnej potrzeby zapamiętywania, gdyż dokładna informacja nadchodzi wtedy, gdy jest potrzebna; nie ma potrzeby planowania jakichś akcji, gdyż tajemne źródło ustawia daną akcję bez żadnego pragnienia z naszej strony lub myślenia o tym, zmuszając nas do czynienia dokładnie tego, co w danym momencie jest potrzebne, z mądrością i dalekowzrocznością, do której nasz umysł, zawsze ograniczony, jest całkowicie niezdolny. Zobaczymy wkrótce, że im bardziej ufamy i poddajemy się tym intymnym podszeptom wewnętrznym, nagłym sugestiom — tym częstsze, czystsze, wyraźniejsze i naturalniejsze się one stają, przypominając nieco intuicyjny sposób funkcjonowania, ale z ważną różnicą w jakości: nasze intuicje są prawie zawsze zamglone i zdeformowane przez umysł, który wręcz uwielbia imitowanie ich i zmusza nas do błądzenia w swym wagarowaniu za objawieniami, podczas gdy ta transmisja jest czysta, cicha i dokładna po prostu, dlatego, że umysł jest wyciszony. Wszyscy miewaliśmy doświadczenia problemów „w cudowny sposób” rozwiązanych w czasie snu, to jest dokładnie wtedy, kiedy myśląca maszyna jest wyłączona. Niewątpliwie zaistnieją pomyłki i przekłamania zanim nowe funkcjonowanie zostanie dość silnie ustabilizowane. Poszukujący musi być przygotowany, iż będzie popełniał wiele błędów zanim się nauczy, ale wkrótce zacznie zauważać, że błędy i pomyłki będą zawsze rezultatem wmieszania się procesu mentalnego. W każdym przypadku, gdy umysł interweniuje, zaćmi wszystko, podzieli i opóźni. Wtedy, ewentualnie, po wielu próbach i błędach — zrozumiemy raz na zawsze i zobaczymy na własne oczy, że „umysł nie jest instrumentem zdobywania wiedzy, ale tylko jej organizowania”, i że cała ta wiedza przychodzi do nas skądś jeszcze. Kiedy umysł jest wyciszony — przychodzą słowa, przychodzą mowy, przychodzi akcja i wszystko przychodzi jakoś automatycznie z uderzającą dokładnością i szybkością. Jest to rzeczywiście inny, dużo lepszy sposób życia. Gdyż: Nie istnieje coś takiego, co mógłby zrobić umysł, a co nie mogłoby być zrobione o wiele lepiej przy unieruchomionym umyśle i wolnej od myśli ciszy wewnętrznej”

0x01 graphic

Uniwersalny Umysł


Dotychczas omawialiśmy postęp poszukiwacza w terminach wewnętrznych, ale postęp ten manifestuje się również na zewnątrz. Prawdę mówiąc, ściana pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne robi się coraz cieńsza; zaczyna się coraz to bardziej wydawać sztuczną konwencją ustanowioną przez niedojrzały umysł, zaangażowany wyłącznie w sobie i widzący tylko siebie. Poszukiwacz czuje, jak ta ściana powoli traci swoją spoistość; doświadcza jakiejś zmiany w strukturze swej istoty, jakby stawał się lżejszy, bardziej przejrzysty, bardziej porowaty niż był przedtem. Ta różnica w strukturze jest najpierw odczuwana jako niezbyt przyjemny symptom, gdyż zwyczajna osoba jest normalnie chroniona, poza grubą ścianą, a poszukiwacz nie ma już tego zabezpieczenia: otrzymuje on ludzkie myśli, życzenia i pożądania w ich prawdziwej formie i w całej ostrości, dokładnie, jakimi one są - czyli jako napaści. I musimy tutaj podkreślić wyraźnie, że „złe myśli” czy „zła wola” nie są jedynymi, które posiadają ten napastliwy charakter; nic nie jest bardziej agresywne, niz dobre intencje, wysokie sentymenty, altruizm — w kazdym przypadku jest to „ego” przebijające się czy to przez słodycz, czy przez gwałt. Jesteśmy cywilizowani jedynie powierzchownie. Głębiej — żyje w nas kanibal. Zatem jest absolutną koniecznością, aby poszukiwacz był w posiadaniu owej Siły, którą tu opisaliśmy - z nią może on iść wszędzie. Prawdę mówiąc, kosmiczna mądrość jest tego rodzaju, że taka przejrzystość na ogół nie pojawia się bez właściwego zabezpieczenia. Uzbrojony w „swą” Siłę i wyciszony umysł, poszukiwacz zdaje sobie stopniowo sprawę z tego, że stoi otwarty dla wszystkiego, co nadchodzi z, zewnątrz; że zaczyna otrzymywać coraz więcej i ze wszystkich stron; że odległości stały się nierzeczywistymi barierami: nikt nie jest zbyt daleko, nikt nie odszedł, wszystko jest razem i że jednocześnie - może on jasno spostrzegać myśli przyjaciela odległego o 10 tysięcy mil, gniew innej osoby czy cierpienie swego brata. Poszukiwacz potrzebuje tylko „dostroić się” do danego miejsca lub osoby, w zupełnej ciszy umysłu, aby otrzymać mniej więcej dokładną percepcję sytuacji, mniej więcej, w zależności od swej zdolności do ustabilizowania wewnętrznej ciszy. W tym, bowiem przypadku umysł również zagłusza wszystko, gdyż jest przepełniony pożądaniami, obawami, przesądami; wszystko, więc, co spostrzega, jest natychmiast zniekształcone poprzez te właśnie pożądania, obawy czy przesądy. Cichy umysł wydaje się, więc nieść z sobą rozszerzenie świadomości, która staje się zdolna do przerzucania z własnej woli w jakikolwiek punkt uniwersalnej rzeczywistości i uczyć się tam tego, co potrzebuje wiedzieć.

W tej cichej przejrzystości czynimy wkrótce następne odkrycie o kapitalnym znaczeniu w jego implikacjach. Znajdujemy bowiem, że nie tylko myśli innych napływają do nas z zewnątrz, ale również nasze wlasne mysli przychodza do nas z zewnatrz. Gdy już raz jesteśmy wystarczająco przejrzyści — możemy odczuć w tej nieruchomej ciszy umysłu maleńkie, kręcące się wirki, wchodzące w kontakt z naszą atmosferą jak delikatne, maleńkie wibracje przyciągające naszą uwagę. Jeżeli się zbliżymy, aby „zobaczyć, czym one są, tzn., jeżeli pozwolimy jednemu z tych małych wirków wejść w nas — stwierdzimy, że nagle o czymś myślimy; tym, co czuliśmy na peryferiach naszego bytu była myśl w swojej czystej formie, albo raczej „wibracja myślowa”, zanim była zdolna wejść w nas niezauważalna i pojawić się na powierzchni naszego bytu przebrana już w personalną formę, która umożliwia nam triumfalnie wykrzykiwać: „To jest moja myśl!”. Jest to właśnie ów sposób, w który dobry „odczytywacz myśli” może je przechwycić — nawet od osoby, której językiem w ogóle nie włada, ponieważ nie przechwytuje on „myśli”, ale wibracje, do których przywdziewa się w sobie samym stosowną mentalną formę. Nie powinno nas to zbytnio dziwić, gdyż gdybyśmy byli zdolni do stworzenia jednej małej rzeczy przez nas samych — nawet tej jednej małej myśli — bylibyśmy stwórcami tego świata! „Gdzie jest to ja w tobie, które może wszystko stworzyć?”. To fakt, że cały ten proces nie jest zauważalny dla przeciętnego człowieka; po pierwsze, dlatego, że żyje on w stałym tumulcie, a po drugie, — że proces, w którym wibracje są przetwarzane na myśli, jest prawie natychmiastowy i automatyczny. Poprzez swoją edukację i otoczenie dana osoba, zatem nabiera przyzwyczajenia do selekcjonowania z Uniwersalnego Umysłu pewnego zakresu, wąskiego zresztą, danych wibracji, do których czuje skłonność. Przez resztę swego życia będzie ona odbierać te same długości fal, powtarzać ten sam zakres wibracji w mniej więcej podobnie brzmiących słowach, wytartych frazesach z małymi tylko innowacjami i będzie się w tym kręcić w kółko, jak w klatce. Tylko bardziej lub mniej rozległy, czy błyskotliwy zakres naszego słownika może dawać nam złudzenie postępu. Zmieniamy, bowiem jedynie ideę, ale zmienianie idei niekoniecznie jest równoznaczne z postępem. Nie oznacza ono wznoszenia się na wyższy lub szybszy poziom wibracji; jest jedynie nowym zestawem akrobatycznym w ramach tego samego środowiska.

Gdy już raz poszukiwacz zobaczy, że jego myśli nadchodzą z zewnątrz i gdy powtórzył już to doświadczenie setki razy — ma klucz do prawdziwego mistrzostwa nad umysłem. Kiedy bowiem raczej trudno jest pozbyć się myśli, co do której wierzymy, że jest naszą własną, po tym, jak się już w nas usadowiła — to o wiele łatwiej jest odrzucić taką samą myśl, widząc ją nadchodzącą z zewnątrz. Gdy już raz udoskonaliliśmy wewnętrzną ciszę, udoskonaliliśmy tym samym cały mentalny świat, ponieważ zamiast stałego chwytania tej samej fali, możemy przebiec przez pełny zakres tych fal i wybierać czy odrzucać, co nam się żywnie podoba. „Wszyscy umysłowo rozwinięci ludzie, ci, którzy wychodzą poza przeciętność, posiadają w jakiś sposób — taki czy inny, albo nawet i w pewnym okresie czy dla pewnego celu — oddzielne dwie części umysłu: część aktywną, która bywa fabryką myśli, i spokojną, mistrzowską część, która jest zarazem Świadkiem i Wolą obserwującą je, sądzącą, odrzucającą, eliminującą, akceptującą, nanoszącą poprawki i zmiany, czyli owego Mistrza w Domu Umysłu zdolnego do bycia samowładcą. Poszukiwacz idzie jednak dalej — jest nie tylko mistrzem, ale nawet używając w pewien sposób umysłu, potrafi wydostać się poza niego i stanąć obok lub ponad nim, kompletnie wolny. Dla niego wizja owej „fabryki myśli” nie ma już żadnego znaczenia, bo widzi, że myśli nadchodzą z zewnątrz, z Uniwersalnego Umysłu lub Uniwersalnej Natury, czasami już wyraźne i uformowane, czasami nie i wtedy przybierające kształt nadawany im przez nas samych. Podstawowym zajęciem naszego umysłu jest albo odpowiedź akceptująca, albo odrzucająca w stosunku do tych fal myślowych, podobnie jak fal energii witalnych i subtelnych fizycznych, albo też to nadawanie personalnej, mentalnej formy owym wirom myślowym, lub odruchom witalnym, z otaczającej nas Potęgi Natury..
`Usiądź w medytacji, ale nie myśl, obserwuj tylko swój umysł; zobaczysz wkrótce myśli nadchodzące doń; zanim zdążą one wejść w ciebie — odrzuć je od twego umysłu, aż będzie zdolny do całkowitej ciszy'.
Nigdy wcześniej nie słyszałem o myślach nadpływających w sposób widzialny do naszego umysłu z, zewnątrz, ale nie myślałem też kwestionować prawdopodobieństwo takiej możliwości, więc po prostu usiadłem i dokonałem sprawdzenia na sobie. W momencie, gdy udało mi się uciszyć umysł do stanu bezwietrznej atmosfery na wysokim szczycie, zobaczyłem jedną myśl, a potem następną, nadpływające w zupełnie konkretny sposób z zewnątrz. Odrzuciłem je zanim mogły we mnie wejść i posiąść mój mózg; i tak w trzy dni byłem wolny. Od tego momentu, w zasadzie, mentalna istota we mnie stała się wolną Inteligencją, uniwersalnym Umysłem nieograniczonym do wąskiego zakresu personalnych myśli, nie jak robotnik w fabryce myśli, ale jak odbiorca wiedzy z wszystkich dziedzin bytu, mając wolność wyboru, czego tylko sobie zażyczy w tym rozległym imperium zarówno wzroku, jak i myśli”.


Zacząwszy od niewielkiej mentalnej konstrukcji, w której czuł się zupełnie swobodnie i wysoce oświecony — poszukiwacz spogląda wstecz i dziwi się, jak mógł żyć wcześniej w takim więzieniu. Uderza go szczególne uświadomienie, jak to przez tyle lat żył otoczony samymi niemożnościami i jak ludzkość w ogólnym sensie żyje nadal za tymi kratami. „Nie możecie robić tego, nie możecie czynić tamtego; to jest wbrew prawu; to jest nielogiczne, tamto nie jest naturalne, to jest niemożliwe etc.” A on nagle odkrywa, że wszystko jest możliwe, że prawdziwą trudnością jest tylko wiara, iż jest to trudność. Po przeżyciu dwudziestu czy trzydziestu lat w swojej mentalnej skorupie, jak coś w rodzaju myślącego barwinka, zaczyna wreszcie oddychać w sposób wolny. Odkrywa również, iż wieczna sprzeczność pomiędzy tym, co wewnętrzne i zewnętrzne jest również rozwiązana, że była ona też jedynie częścią mentalnej sklerozy. W rzeczywistości, owo „na zewnątrz” jest wszędzie wewnątrz! My jesteśmy wszędzie! Błędem jest jednak wierzyć, że gdybyśmy tylko mogli wyobrazić sobie idealne warunki pokoju, piękna i sielankowej błogości, rzeczy stałyby się o wiele łatwiejsze, ponieważ będzie tam zawsze coś powodującego w nas zakłócenia, wszędzie. Moglibyśmy, więc zadecydować, że zgruchotamy wszystkie nasze konstrukcje i weźmiemy całe to „zewnątrz” do nas samych, i wtedy będziemy wszędzie w domu. To samo jest ważne dla sprzeczności pomiędzy akcją a medytacją; poszukujący musi ustabilizować wewnętrzną ciszę i jego akcja staje się medytacją, może wtedy nawet zauważyć, że jego medytacja jest akcją — czy to bierze prysznic, czy uczestniczy w biznesie Moc płynie, płynie w nim; jest na zawsze zestrojony z jakimś „gdzieś”. I ostatecznie zobaczy, że jego akcje stają się coraz wyraźniejsze, bardziej potężne i efektywne, bez najmniejszego naruszenia jego spokoju.

Substancja mentalnej istoty… jest stała. Jest tak stała, że nic nie jest w stanie jej zakłócić. Kiedy myśli lub aktywności nadchodzą… one przefruwają przez umysł jak ptaki na niebie podczas bezwietrznej pogody. Mijają nie zakłócając niczego, nie pozostawiając żadnego śladu. Nawet, gdy tysiące myśli lub najbardziej gwałtowne wydarzenia przechodzą przez niego — spokojna nieruchomość pozostaje, jak gdyby sama struktura umysłu była substancją wiecznego i niezniszczalnego spokoju. Umysł, który osiągnął taki spokój, może zacząć działanie, nawet intensywnie i potężnie, ale będzie utrzymywał swoją fundamentalną nieruchomość — nierodzącą się z samej siebie, ale otrzymywaną z Góry — i nadawał jej mentalną formę bez dodawania niczego `własnego', spokojnie i bez namiętności, ale z radością Prawdy i potęgą szczęścia i światłem przejścia”.


ŚWIADOMOŚĆ

Dla nas świadomość jest zawsze równoznaczna z procesem mentalnym — „Myślę, więc jestem”. To jest ten nasz szczególny sposób patrzenia na sprawę. Umieszczamy siebie w centrum wszechświata i obdarzamy darem świadomości tych, którzy podzielają nasz sposób bycia i rozumienia czy odczuwania rzeczy. Jeśli jednak naprawdę pragniemy zrozumieć i odkryć, czym jest świadomość oraz używać jej — musimy wyjść poza tę wąską perspektywę. Po osiągnięciu pewnego stopnia umysłowego wyciszenia, można zaobserwować, że: „Świadomość umysłu jest jedynie świadomością człowieka, która nie więcej wyczerpuje wszystkie możliwe zakresy świadomości, niż ludzki wzrok wyczerpie wszystkie stopnie koloru, czy ludzki słuch wszystkie gradacje dźwięku. Bo istnieje wiele rzeczy `ponad' lub, `pod', które są dla człowieka niewidzialne i niesłyszalne. Zatem są zakresy świadomości pod i nad ludzkim zakresem, z którymi normalny człowiek nie ma żadnego kontaktu i wydają się one dla niego nieświadomością, czyli nad-umysłowym i pod-umysłowym zakresem. To, co my zwiemy nieświadomością, jest po prostu inną świadomością… Rzeczywiście, nie jesteśmy bardziej nieświadomi, kiedy śpimy czy też jesteśmy oszołomieni narkotykami, „umarliśmy” lub jesteśmy w innym stanie, niż gdy jesteśmy pogrążeni w myślach i nieświadomi naszych fizycznych jaźni i otoczenia. Dla każdego, który zrobił choćby niewielki postęp poprzez drogę — jest to najbardziej elementarną z zasad.” W miarę, jak się rozwijamy i budzimy do duszy w nas i w rzeczach, zdajemy sobie sprawę, że istnieje świadomość również w roślinach, metalach, atomie, elektryczności, we wszystkim, co zaliczane jest do fizycznej natury; odkryjemy również wkrótce, że nie jest to świadomość w jakimś sensie niższa czy bardziej ograniczona niż mentalna — wręcz przeciwnie, jest ona w wielu `nieożywionych' formach nawet bardziej intensywna, szybsza, ostrzejsza, chociaż mniej ewoluowana w kierunku powierzchni

Zadaniem początkującego poszukiwacza jest, więc stawanie się świadomym w każdy sposób, na wszystkich poziomach jego bytu i we wszystkich stopniach uniwersalnej egzystencji, nie tylko umysłowo. Być świadomym siebie i innych, i wszystkich rzeczy wokół, we śnie tak samo jak i na jawie, a ostatecznie — uczyć się być świadomym w tym, co ludzie zwą „śmiercią”, ponieważ do tego stopnia, w którym byliśmy świadomi w naszym życiu, będziemy świadomi w naszej śmierci.

Musimy, więc dążyć do odkrywania tego, co wewnątrz nas wiąże razem wszystkie nasze sposoby „bycia” — sen, jawę i „śmierć” — i umożliwia nam wejście w kontakt z innymi formami świadomości.

Centra, świadomości

Kontynuując naszą eksperymentalną metodę opartą na umysłowej ciszy, kierowani jesteśmy do kilku odkryć, które stopniowo wprowadzają nas na właściwe tory. Po pierwsze — widzimy, że ten rodzaj konfuzji, w której dotąd żyliśmy, jakoś powoli zamiera; poziomy naszego bytu stają się łatwiej i czyściej rozróżnialne, jak gdybyśmy byli zrobieni z kilku kawałków, każdy ze swą odrębną indywidualną osobowością i specyficznym centrum, a co więcej — ze swym własnym życiem niezależnym od pozostałych. Ta polifonia, jak ją możemy nazwać, — bo jest to raczej kakofonią — jest ogólnie maskowana przed nami przez głos umysłu, który zatapia i wyrównuje wszystko. Na każdym z tych poziomów nie ma jednego ruchu naszego bytu, ani jednej emocji, pożądania czy też mrugnięcia okiem, które nie byłoby natychmiast przechwycone przez umysł i pokryte warstwą myśli — innymi słowy, „mentalizujemy” wszystko. Taki jest rzeczywisty cel umysłu w ewolucji: pomaga nam wynieść na naszą świadomą powierzchnię wszystkie drgnięcia naszego bytu, które inaczej pozostałyby jako nie uformowana, podświadoma lub nadświadoma magma. Umysł pomaga nam też ustalić jakiś porządek w tej anarchii poprzez organizowanie wszystkich tych małych, feudalnych państewek pod swoim własnym zwierzchnictwem. Ale czyniąc to, zasłania przed nami ich prawdziwe odgłosy i działania, a stąd już jeden krok od suwerenności do tyranii. Wszystkie ponadmentalne mechanizmy zostają całkowicie zablokowane, albo — jak już coś z głosu nadświadomości zdoła się przedrzeć przez cenzurę — jest natychmiast zniekształcone, rozwodnione i zasłonięte. Podobnie pod-umysłowe mechanizmy ulegają atrofii, pozbawiając nas spontaniczności zmysłów, które bywały bardzo użyteczne na wcześniejszych szczeblach rozwoju i ciągle mogłyby takie być. Jedne mniejszości w naszej istocie jednoczą się w buncie, gdy znów inne tajnie akumulują swoje małe siły, czekając na pierwszą sposobność, aby móc wybuchnąć w nasze twarze. Ale poszukiwacz, który uciszył swój umysł, zaczyna rozróżniać wszystkie te stany w ich nagiej rzeczywistości, bez całej tej mentalnej osłonki; będzie czuł na różnych poziomach swego bytu pewne ogniska koncentracji, pewne skupienia siły, każde ze swą szczególną jakością czy częstotliwością wibracji. Wszyscy z nas doświadczyliśmy, choćby raz w życiu, wibracje promieniujące na różnych poziomach naszej istoty. Na przykład — być może czuliśmy wielką wibrację objawienia, kiedy zasłona wydawała się nagle podnosić i pokazany nam został jakiś kawałek prawdy, bez słów, bez nawet naszej o tym wiedzy, z czego ta rewelacja się składa — coś jedynie wibruje, co czyni ten świat w niewyjaśniony sposób szerszy, jaśniejszy i bardziej czysty. Mogliśmy również doświadczyć cięższych wibracji gniewu czy strachu, wibracji pożądania czy sympatii — i mogliśmy również zauważyć, że owe wibracje pulsują na różnych poziomach i z różną intensywnością. Istnieje w nas cały zakres węzłów wibracyjnych, czyli centrów świadomości, każdy wyspecjalizowany w jednym, szczególnym typie wibracji, które może być rozróżnione i spostrzegane wprost, zależnie od stopnia naszej wewnętrznej ciszy i ostrości percepcji. Umysł jest tylko jednym z centrów, jednym typem wibracji, jedną tylko formą świadomości, chociaż uzurpował sobie owo naczelne miejsce.

Nasze jednak najważniejsze odkrycie dotyczy nas samych. Jeśli będziemy naśladować dyscyplinę podobną do tej opisywanej dla celu wyciszenia umysłu, i pozostaniemy w pełni transparentni — zauważymy wkrótce, że nie tylko nasze umysłowe wibracje nadchodzą z zewnątrz zanim wejdą w nasze centra, ale że wszystko nadchodzi z zewnątrz: wibracje pożądania, wibracje radości, woli etc. Nasza istota jest stacją odbiorczą od stóp do głowy; „Tak naprawdę, to nie my myślimy, pragniemy lub działamy, ale myśl się zdarza w nas, wola się zdarza w nas, impulsy i działania zdarzają się w nas”. Zatem powiedzenie: „Myślę, więc jestem” czy „Czuję, więc jestem”, lub „Chcę, więc jestem” — podobne jest do słów dziecka, które myśli, iż spiker lub orkiestra są zamknięte w odbiorniku telewizyjnym i że ten odbiornik jest myślącym organem. Tak naprawdę, to żadne z owych „Ja” nie jest nami samymi, ani też nie należą one do nas, gdyż ich muzyka jest uniwersalna.

Istota fasadowa

Może nas tu kusić, aby się z tym nie zgodzić; w końcu — to wszystko są „nasze” uczucia, „nasz” ból, „nasze” pożądania; to jest „nasza własna” wrażliwa natura, a nie jakiegoś tam rodzaju maszyna telegraficzna! W jakimś sensie jest to prawdziwe; a mianowicie — jest to „nasza” natura, bo przyzwyczailiśmy się odpowiadać na pewne wibracje, a nie inne, do wzruszania się i cierpień z powodu pewnych rzeczy, a nie innych; i ten zestaw nawyków, choćby i pozornie, skrystalizował się w osobowość, którą nazywamy „sobą”. Jednak, jeśli przyjrzymy się temu nieco bliżej, to nie możemy nawet powiedzieć, że to jesteśmy „my” — zdobywcy tych wszystkich nawyków. Nasze otoczenie, wykształcenie, nasze atawizmy i tradycje — uczyniły te wybory za nas. To one zawsze wybierają, co chcemy czy pożądamy, czy co lubimy lub nie lubimy. To jest tak, jakby życie miało miejsce bez nas. Kiedy więc prawdziwe „Ja” zdarza się w tym wszystkim?

Uniwersalna Natura obdarza nas pewnymi nawykami ruchu, osobowości, charakteru, zdolności, dyspozycji, tendencji i to jest to, co zazwyczaj nazywamy nami”. Nie możemy też powiedzieć, że owa „istota” posiada prawdziwą stałość.

Pozory stabilności dawane są poprzez stałe powtarzanie i ciągłe występowanie tych samych wibracji i formacji, ponieważ zawsze odbieramy tę samą długość fali, którą wychwytujemy, albo raczej — ona nas wychwytuje, stosownie do praw panujących w naszym otoczeniu lub wykształcenia; zawsze są to te same mentalne, witalne lub inne wibracje, docierające poprzez nasze centra, które dostosowujemy automatycznie, nieświadomie i bez końca. W rzeczywistości — wszystko jest w stanie ciągłego przepływu, wszystko przychodzi do nas od umysłu szerszego niż nasz, Umysłu Uniwersalnego, z regionów witalnych większych od naszego, z Uniwersalnego Witalu; albo też z o wiele niższych regionów podświadomości lub z wyższych — regionów nadświadomości. Tak, więc, ta mała „fasadowa istota” jest otoczona, ocieniona, podtrzymywana, przenikana i wprowadzana w ruch poprzez całą hierarchię „światów”, o czym starożytne mądrości wiedziały aż za dobrze. „Bez żadnego wysiłku jeden świat wchodzi w inny” — lub poprzez gradacje płaszczyzn świadomości, które mają nieprzerwany zasięg od czystego Ducha do Materii i wszystkie są bezpośrednio podłączone do naszych własnych centrów. Ale to, czego jesteśmy świadomi, jest zaledwie tylko pianką na samej powierzchni.

Co więc pozostaje z nas samych w tym wszystkim? Niewiele, prawdę mówiąc; albo wszystko — zależy, z którego poziomu świadomości będziemy to rozpatrywać.

Indywidualizacja świadomości

Zaczynamy mieć już pojęcie, czym jest świadomość i czuć, że jest ona wszędzie we wszechświecie, na każdym poziomie, z odpowiadającymi centrami w nas samych, ale nie doszliśmy jeszcze do „naszej świadomości”. Może, dlatego, że świadomość nie jest czymś, co znajduje się w stanie już gotowym, ale czymś, co ma być podsycane jak ogień. W pewnych uprzywilejowanych momentach w naszej egzystencji, czuliśmy zapewne coś w rodzaju ciepła w naszej istocie, coś w rodzaju wewnętrznego parcia lub żywej siły, której nie mogą opisać słowa, a która pojawia się bez powodu, wytryska jak z nikąd, bez przyczyny, obnażona jak sama potrzeba lub płomień. Nasze dzieciństwo często bywa świadkiem tego czystego entuzjazmu, tej niewyjaśnionej nostalgii. Ale wkrótce wyrastamy z niedojrzałości; umysł przechwytuje tę siłę, jak to czyni z wszystkim i pokrywa ją wielkimi idealistycznymi słowami. Następnie — kanalizuje ją czy to w fizycznej aktywności, czy w pracę lub kościół. Albo też centrum witalne przechwytuje ją i dekoruje w bardziej lub mniej wzniosłe sentymenty, chyba, że użyje jej najpierw dla swych osobistych przygód, dla dominacji, podbojów czy posiadania. W niektórych przypadkach siła ta bywa przechwytywana nawet na niższych poziomach. I czasami bywa w całości połykana — zostaje tylko jej maleńki cień pod ciężkimi balastami. Ale poszukiwacz, który wyciszył swój umysł i nie jest już ofiarą idei — ten, kto uciszył swą witalną istotę i nie jest już chwytany i rozpraszany w każdym momencie przez wielką konfuzję uczuć i pożądań, odkrywa w tej na nowo osiągniętej klarowności swej natury coś jakby nową młodość, nowy i wolny poryw. W miarę, jak koncentracja staje się silniejsza poprzez jego „aktywne medytacje”, poprzez aspiracje i potrzeby, zaczyna czuć, że ten „zryw” staje się czymś żywym w jego wnętrzu: „To się poszerza, wynosząc na powierzchnię wszystko to, co żyje — budząc kogoś, kto był już zmarłym”. Odczuje, że to przybiera narastająco dokładniejszą konsystencję, coraz to bardziej zwartą siłę i ponad wszystko — niezależność, jak gdyby było zarazem siłą i istotą wewnątrz jego istoty. Poszukiwacz zauważy najpierw w swoich pasywnych medytacjach, że ta siła wewnątrz niego posiada ruch, masę i różniące się natężenia, że porusza się w nim w górę i w dół, jak gdyby była czymś płynnym — coś, jakby przelewanie się żyjącej substancji. Te wewnętrzne ruchy mogą być nawet wystarczająco silne, aby zgiąć jego ciało, kiedy siła schodzi, albo też wyprostować i odgiąć do tyłu, — gdy się wznosi. W naszych aktywnych medytacjach, w naszym codziennym zewnętrznym życiu ta wewnętrzna siła bywa bardziej rozcieńczona i odczuwa się ją jako małe, przytłumione wibracje w tle. Co więcej — czujemy, że jest to nie tylko impersonalna siła, ale i obecność, istota wewnątrz nas, jakiś rodzaj wsparcia; coś, co daje nam solidność i siłę, prawie jak zbroja i umożliwia nam patrzeć na świat z niezmąconym spokojem. Z tą małą wibracją wewnątrz nie jesteśmy już bezbronni i samotni. Jest ona tam cały czas, wszędzie. Jest to ciepłe, intymne i silne. I co dziwne, gdy to już raz znajdziemy — znajdujemy tę samą rzecz wszędzie, we wszystkich istotach, we wszystkich rzeczach, komunikujemy się z nimi wprost, jak gdyby wszystko było tym samym, bez podziałów, rozróżnień. Dotknęliśmy czegoś w nas, co nie jest kukiełką uniwersalnych sił, ani też tym raczej suchym i cienkim „Myślę, więc jestem”, lecz fundamentalną rzeczywistością naszego bytu, naszą prawdziwą istotą, naszym prawdziwym centrum, ciepłem istnienia, świadomością i siłą.

Gdy ten zryw wewnętrznej siły przybierać zaczyna określoną indywidualność — rzeczywiście ona rośnie, niczym dziecko — poszukiwacz staje się świadomy, że ta siła nie porusza się w sposób przypadkowy, jak najpierw sądził, ale że gromadzi się ona w różnych punktach jego istoty, stosownie do szczególnych jego aktywności i faktycznie znajduje ją poza każdym ze swych centrów świadomości: poza centrum mentalnym, — kiedy myślimy, pragniemy lub cokolwiek wyrażamy, poza witalnymi centrami, — kiedy odczuwamy, cierpimy lub pożądamy i tak samo w niższych i wyższych centrach. Jest to faktycznie ta siła, która staje się świadoma rzeczy — wszystkie zaś centra, włączając umysł, są jedynie jej kanałami, otwierającymi się na różne poziomy uniwersalnej rzeczywistości, jej instrumentami transkrypcji i ekspresji. To ta siła jest podróżnikiem poprzez światy, poszukiwaczem na różnych poziomach świadomości. To ta siła, która wiąże nasze różne sposoby istnienia, od życia na jawie poprzez sen do śmierci, kiedy tego małego, zewnętrznego umysłu już nie ma, aby nas informował i strzegł. To ta siła, która przechodzi w górę i dół całego zakresu uniwersalnej egzystencji i komunikuje się na każdym z tych poziomów. Innymi słowy — odkryliśmy świadomość. Uwolniliśmy to, co w zwykłym człowieku jest stale rozproszone, wymieszane z innymi rzeczami i ukryte w jego tysiąc i jednym umysłowych i zmysłowych działań. Zamiast być na zawsze skupionym gdzieś pomiędzy brzuchem a czołem, jesteśmy teraz zdolni przerzucić naszą świadomość do głębszych lub wyższych regionów, niedostępnych dla umysłu i naszych organów zmysłowych. Gdyż świadomość nie jest sposobem myślenia czy odczuwania, ale potęgą kontaktowania się z niezliczonymi stopniami egzystencji widzialnych czy niewidzialnych. Im bardziej rozwijamy naszą świadomość, tym większy jest zasięg jej akcji i liczba stopni, w kontakt, z którymi może ona wejść. Odkrywamy wtedy również, że świadomość jest niezależna od myśli, uczuć i życzeń naszej małej „fasadowej” istoty, jest ona niezależna od umysłu, od naszego witalnego bytu i nawet od fizycznego ciała; w pewnych szczególnych stanach, może ona opuścić ciało i wyjść na zewnątrz niego, aby doświadczyć pewnych rzeczy. Nasze ciało, myśli i pragnienia są tylko cienką powłoką naszej totalnej egzystencji.

Świadomość - Siła, Świadomość - Błogość

Kiedy odkrywamy świadomość, dochodzimy do wniosku, że jest ona siłą, potęgą. Zauważalny jest fakt, że zaczynamy odczuwać prąd wewnętrznej siły zanim jeszcze zdajemy sobie z tego sprawę, iż jest to świadomość. Świadomość jest siłą, „świadomość-siła”. Mówimy o schodzącej lub wznoszącej się Sile, lub wewnętrznej sile, o mentalnej, witalnej czy materialnej sile, ale nie istnieje kilkanaście rodzajów różnych sił — jest tylko jedna Siła w świecie, pojedynczy prąd, który przepływa przez nas tak samo, jak i przez wszystko inne oraz przybiera taki czy inny atrybut, zależnie od szczególnego poziomu swego działania. Nasz elektryczny prąd może oświetlać tabernakulum albo bar, klasę szkolną lub kawiarenkę; jest to jednak ciągle ten sam prąd, chociaż oświetla różne obiekty. Podobnie ta Siła, to Ciepło, jest ciągle ta sama, czy ożywia i oświeca nasze wewnętrzne miejsca ucieczki, naszą fabrykę umysłową, nasz witalny teatr czy naszą fizyczną jaskinię. Zależnie od poziomu — przybiera mniej lub bardziej intensywne światło, mniej lub bardziej ciężkie wibracje — superświadome, mentalne, witalne, fizyczne, — ale niemniej wiąże ona wszystko razem i ożywia. Jest fundamentalną substancją Wszechświata.

Jeśli świadomość jest siłą, to prawdziwa jest również tego odwrotność: Wszystkie siły są świadome. Uniwersalna Siła — jest uniwersalną Świadomością. To właśnie odkrywa poszukiwacz. Po zetknięciu się z prądem świadomości-siły w sobie, może dostroić się do jakiejkolwiek płaszczyzny uniwersalnej rzeczywistości w jakimkolwiek punkcie i spostrzegać czy rozumieć świadomość tego miejsca, i nawet podejmować tam akcje, ponieważ ten sam strumień świadomości jest wszędzie, o różnych tylko częstotliwościach wibracji: czy to w roślinach, czy w myślach ludzkich, w oświeconej super-świadomości i w instynktach zwierząt, w metalu i w naszych najgłębszych medytacjach. Gdyby kawałek drewna nie był świadomy, żaden jogin nie byłby w stanie go poruszyć poprzez koncentrację, bo nie byłby możliwy żaden kontakt między nimi. Gdyby jakiś pojedynczy punkt we wszechświecie był całkowicie nieświadomy — cały wszechświat byłby nieświadomy, ponieważ nie może w nim być dwóch rzeczy. Od Einsteina nauczyliśmy się — i jest to wielkie odkrycie, — że Materia i Energia są wzajemnie wymienne: E=mc2, Materia jest skondensowaną Energią. Musimy teraz odkryć na drodze eksperymentów, że tą Energią lub Siłą — jest Świadomość, i że Materia również jest formą świadomości, tak jak Umysł jest formą świadomości i Siły Witalne oraz Nadświadome są innymi formami świadomości. Gdy już raz odkryjemy ten Sekret, że świadomość jest w sile, posiądziemy prawdziwe mistrzostwo materialnych energii — bezpośrednie mistrzostwo.

Wszystko tutaj jest Świadomością, gdyż wszystko jest Bytem, czyli Duchem. Na każdym poziomie Swej własnej manifestacji. Historia naszej ziemskiej ewolucji jest niczym innym, jak powolną konwersją Siły w Świadomość lub dokładniej, „przypominaniem się sobie” przez Świadomość, zagrzebaną w swojej własnej Sile. W pierwszych stadiach ewolucji świadomość atomu, na przykład, jest absorbowana w jego wirowaniu, jak świadomość garncarza jest zaabsorbowana w garnku, który toczy, obojętny na całą resztę — lub jak roślina jest zaabsorbowana w swej fotosyntezie i tak, jak nasza własna świadomość może być zaabsorbowana w książce lub w pragnieniu, obojętna na wszystkie inne poziomy swojej własnej rzeczywistości. Cały postęp ewolucyjny jest ostatecznie mierzony przez zdolność do wyłączenia i uwolnienia elementu świadomości z jego elementu siły — to jest to właśnie, co rozumie się przez „indywidualizację świadomości”. Na stopniu ewolucji duchowej — świadomość bywa kompletnie uwolniona od swych mentalnych, witalnych i fizycznych krzątanin, staje się swym własnym mistrzem i może wznieść się w cały zakres świadomości, od atomu do Ducha; Siła stała się w pełni Świadomością, pamięta samą siebie. Pamiętać zaś siebie, to pamiętać wszystko, ponieważ jest to Duch w nas, który pamięta Ducha wszędzie.

Równocześnie z odzyskiwaniem Świadomości przez Siłę, odzyskuje ona również mistrzostwo swej siły i wszystkich sił; być świadomym — to znaczy mieć potęgę. Ani wirowanie atomu, ani praca człowieka w biologicznej koleinie, praca w jego umysłowej fabryce nie kontroluje ich mentalnych, witalnych czy atomowych sił; jedynie kręcą się i kręcą stale w kółko. Na poziomie świadomym, wprost przeciwnie, jesteśmy wolni i jesteśmy mistrzami naszych akcji — namacalnie sprawdzamy, że świadomość jest potęgą, jest „substancją”, której można używać tak, jak się używa wodorotlenków lub pól elektrycznych.

,„Gdy się uświadamia swoją wewnętrzną świadomość, można z nią czynić wiele rzeczy: wysyłać jako strumień siły, wznieść koło lub ścianę świadomości wokół siebie, skierować ideę tak, aby weszła ona w czyjś mózg, np. w Ameryce, etc., Niewidzialna Siła stwarzająca dotykalne rezultaty zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz — oto łączne znaczenie świadomości. Gdybyśmy nie posiadali tysięcy doświadczeń wskazujących na fakt, że ta Potęga wewnątrz może zmienić umysł, rozwinąć jego siłę, dodać nowe siły, przynieść nowe zasięgi wiedzy, udoskonalić odruchy witalne, zmienić charakter, wpływać na ludzi i rzeczy, kontrolować warunki i funkcjonowanie ciała, działać jak konkretna, dynamiczna Siła na inne siły, modyfikować zachodzące wypadki… nie mówilibyśmy o niej w taki sposób, jak to czynimy. Co więcej, jest ona widoczna nie tylko poprzez swe rezultaty jako dotykalna i konkretna. Kiedy mówię o odczuwaniu Siły czy Potęgi — nie mam po prostu na myśli jakiegoś ledwo wyczuwalnego jej poczucia, ale jest to czucie konkretne i konsekwentnie idzie z nim zdolność skierowania tej siły, manipulowania nią, obserwowania jej ruchów, bycia świadomym jej masy i intensywności w ten sam sposób, co innych, ścierających się z nią sił.” Zobaczymy później, że ta Świadomość może wywierać akcje na Materii i ją transformować. To ostateczne przekształcenie Materii w Świadomość — i może pewnego dnia nawet Świadomości w Materię — jest celem naszej Drogi, którą będziemy jeszcze omawiać. Jest wiele stopni rozwoju tej świadomości-siły, od poszukiwacza lub aspiranta, budzącego się właśnie do swego wewnętrznego zrywu. A nawet pomiędzy joginami jest wiele stopni; tu dopiero zaczyna się prawdziwa hierarchia.

Pozostaje ostateczne równanie. Nie tylko jest świadoma siła, nie tylko jest ona bytem, ale jest również i błogością. Świadomość-Błogość. Być świadomym jest błogością. Kiedy świadomość zostaje uwolniona z tysięcy mentalnych, witalnych lub fizycznych wibracji, w których była pogrzebana, odkrywamy błogość. Cała istota jest jakby wypełniona masą wibrującej siły — krystalicznej, nieruchomej, bezcelowej. Czysta świadomość, czysta błogość, czysta siła, — bo wszystko jest tym samym — konkretna błogość, rozległa i spokojna substancja błogości, która wydaje się nie mieć początku ni końca, ni też przyczyny, i wydaje się być wszędzie, w rzeczach i istotach, stanowić ich tajne fundamenty i tajemną potrzebę wzrostu, — ponieważ owa błogość jest tutaj, wszędzie, nikt nie pragnie jej oddać życia. Nie potrzebuje ona nic dla swego istnienia, ona jest, niepozbywalna jak opoka, poprzez czas i przestrzeń, jak uśmiech poza wszystkim, co istnieje. Cała szarada Wszechświata tam jest. To jest wszystko, co naprawdę jest. Niezauważalny uśmiech, zwykłe „nic”, które jest „wszystkim”. I wszystko jest błogością, ponieważ wszystko jest Duchem, który jest błogością. Egzystencja-Świadomość-Błogość, wieczna trójca, która jest wszechświatem i którą my jesteśmy — oto sekret, który musimy odkryć i żyć poprzez długą ewolucyjną podróż. „Wszystkie te rzeczy są zrodzone z Zachwytu, istnieją i rosną poprzez Zachwyt i do Zachwytu też powrócą”.

UCISZENIE WITALU

Ograniczenia moralności:

W naszej istocie istnieje obszar, który jest źródłem zarówno wielkich trudności, jak i wielkiej potęgi: źródłem trudności, ponieważ ma tendencje do zagłuszania wszelkiej komunikacji nadchodzącej do nas z zewnątrz lub „z góry”, gorączkowo przeciwstawiający się naszym wysiłkom uciszenia umysłu, spychający świadomość w dół do swego własnego poziomu wszelkich zajęć i zainteresowań, a więc — zakłócający jej wolny ruch w kierunku innych regionów; jest jednocześnie źródłem potęgi, ponieważ jest odgałęzieniem wielkiej w nas siły życiowej. Jest to właśnie region usytuowany pomiędzy sercem i centrum seksualnym, który nazywam „witalem”.

Jest to miejsce wszelkiego pomieszania; przyjemność jest tu nieodłącznie zmieszana z cierpieniem, ból z radością, zło z dobrem i pozory z prawdą. Różne duchowe tradycje świata znalazły ten region jako tak trudny i kłopotliwy, że wolały odrzucić tę niebezpieczną strefę, przepuszczając tylko tak zwane uczucia religijne na światło dzienne i zachęcając usilnie neofitę do odrzucenia całej reszty. Każdy wydaje się tu zgadzać: ludzka natura jest niezmienna. Ale ten rodzaj „moralnej chirurgii”, posiada dwa efekty uboczne: po pierwsze — nie przynosi żadnego rzeczywistego „oczyszczenia”, ponieważ wyższe emocje, jak by nie były wyrafinowane, są tak samo pomieszane jak te niższe, gdyż są one sentymentalne w swej esencji, a zatem częściowe; po drugie zaś — nie zapobiega to rzeczywiście niczemu, jedynie przynosi powierzchniowe stłumienie. Wital ma swoją własną siłę, zupełnie niezależną od naszego rozumowania i poglądów moralnych. Jeżeli zamierzamy go zdominować lub upokorzyć poprzez radykalny ascetyzm lub nadmierną dyscyplinę, najdrobniejsze pęknięcie może spowodować otwartą rebelię — i wie on dobrze, jak zemścić się z nawiązką. Albo też, jeśli mamy wystarczająco silną wolę, aby nałożyć nań nasze umysłowe lub moralne wędzidła, możemy odnieść zwycięstwo, ale jednocześnie wysuszamy w nas samych siłę życiową, ponieważ sfrustrowany wital ogłasza strajk i nagle znajdujemy się nie tylko oczyszczeni od „zła”, ale również od daru życia za jednym zamachem — stajemy się bezbarwni i bezwonni. Co więcej — moralność działa jedynie w ramach naszych procesów mentalnych; nie dotyka podświadomych i nadświadomych regionów, czyli śmierci i snu, który w końcu zabiera nam jeden z każdych trzech dni naszej egzystencji, tak więc w 60-letnim okresie życia bylibyśmy uprawnieni do 40 lat moralnego życia na jawie i 20 lat niemoralności — ciekawa arytmetyka. Innymi słowy — moralność nie wychodzi poza granicę naszej małej, fasadowej osobowości. To nie moralną i radykalną, zatem dyscyplinę chcielibyśmy nałożyć na naszą istotę, ale duchową i wyrozumiałą — taką, która szanuje każdą część naszej natury, podczas gdy jednocześnie wyzwala ją z jej szczególnej mieszaniny; bo tak naprawdę — absolutne zło nigdzie nie występuje, są jedynie mieszanki.

Dalej — poszukiwacz nie myśli już w terminach dobra i zła (przyjmując, że ciągle „myśli”), ale w terminach dokładności i niedokładności. Żeglarz nie posługuje się miłością do morza, aby znaleźć swoje położenie na otwartych wodach, używa sekstansu i upewnia się, że zwierciadło jest czyste. Jeżeli nasze zwierciadło nie jest czyste, możemy nigdy nie zobaczyć prawdziwej rzeczywistości rzeczy i ludzi, ponieważ wszędzie znajdować będziemy odbicie naszych własnych pożądań i lęków, echo naszego bałaganu wewnętrznego nie tylko na tym świecie, ale i we wszystkich innych światach, na jawie, we śnie i w śmierci. Aby naprawdę „widzieć” — oczywiste jest, że musimy przestać się znajdować w środku obrazka. Poszukiwacz będzie, więc rozróżniał pomiędzy rzeczami, które mają tendencję zaćmiewania jego wizji i tymi, które ją rozjaśniają; taka w esencjonalnej formie będzie jego „moralność”.

Nawyk odpowiadania:

Pierwszą rzeczą, jaką napotyka poszukiwacz, kiedy bada tereny Witalu, jest ta część umysłu, której jedyną rolą wydaje się być nadawanie formy (i osądów) naszym impulsom, naszym uczuciom i pożądaniom; to jest właśnie to, co nazywam„umysłem witalnym”. A już znamy potrzebę umysłowej ciszy, będziemy, więc dążyć, aby rozciągnąć naszą dyscyplinę ciszy również na te niższe pokłady mentalne. Gdy to już nam się raz uda — zobaczymy sprawy o wiele czyściej, bez wszystkich swych mentalnych ozdóbek; różne wibracje naszego bytu pojawią się w swoim prawdziwym świetle, na ich prawdziwym poziomie. I przede wszystkim — będziemy mogli zauważyć, jak one do nas nadchodzą. W tej strefie ciszy, którą się teraz stajemy — najdrobniejsze ruchy substancji: mentalnej, witalnej lub innej -- będą na nas działać jako sygnały; będziemy natychmiast wiedzieć, że dana rzecz dotknęła naszej atmosfery. W ten sposób stajemy się spontanicznie świadomi wielu wibracji, które ludzie nieustannie emanują, nie wiedząc nawet o tym, będziemy dokładnie wiedzieć, co się dzieje i z jakim rodzajem osoby mamy do czynienia (zewnętrzna otoczka osoby zwykle nie ma nic wspólnego z ową małą, wibrującą rzeczywistością). Nasze relacje ze światem zewnętrznym staną się czyste; zrozumiemy, dlaczego instynktownie lubimy lub nie lubimy kogoś, dlaczego się obawiamy lub czujemy niewygodnie i będziemy w stanie uporządkować pewne rzeczy, skorygować nasze reakcje, zaakceptować pomocne wibracje, wykryć ciemniejsze i zneutralizować te szkodliwe. Bo zauważymy nawet interesujący fenomen: Nasza wewnętrzna cisza ma potęgę. Jeżeli — zamiast odpowiadania na nadchodzące wibracje — utrzymamy absolutną wewnętrzną nieruchomość, zobaczymy, że nieruchomość rozpuszcza owe wibracje; powstaje coś w rodzaju śnieżnego pola wokół nas, w którym wszystkie uderzenia są absorbowane i neutralizowane. Weźmy prosty przykład gniewu:, jeżeli zamiast wibrować wewnątrz unisono z osobą rozgniewaną, możemy pozostać absolutnie nieruchomi wewnątrz — widzimy, że gniew tej osoby rozwiewa się jak dym. Zaobserwowałem, że ta wewnętrzna cisza, ta potęga, aby nie odpowiedzieć — może nawet powstrzymać rękę mordercy lub skok węża. Noszenie niewzruszonej maski, podczas gdy gotujemy się wewnętrznie, nie będzie jednak działało; nie można oszukać wibracji (zwierzęta wiedzą o tym dobrze). Celem nie jest tak zwana samokontrola, która jest tylko doskonaleniem pozorów, ale prawdziwe, wewnętrzne mistrzostwo. Ta cisza może zneutralizować wszystkie w ogóle wibracje z prostego powodu, że wszelkie wibracje, każdego stopnia są zaraźliwe (najwyższe tak samo jak te najniższe; to właśnie w ten sposób Mistrz może transmitować duchowe doświadczenia lub potęgę do ucznia) i że to od nas zależy, czy zaakceptujemy tę „zarazę” czy nie. Jeśli się jej obawiamy, to znaczy, że już ją zaakceptowaliśmy i w ten sposób zaakceptowaliśmy uderzenie rozzłoszczonego człowieka czy ukąszenie węża. To samo dotyczy fizycznego bólu: możemy pozwolić zarazie bolesnych wibracji pokonać nas, albo zamiast tego — zlokalizować obszar bólu i ewentualnie, w zależności od stopnia naszego mistrzostwa — zneutralizować ten ból poprzez odłączenie świadomości z tego terenu. Kluczem do takiego mistrzostwa jest zawsze cisza, na wszystkich poziomach, ponieważ wraz z ciszą możemy rozróżniać wibracje, a rozróżniać je — to znaczy być zdolnym na nie oddziaływać. Istnieją niezliczone praktyczne zastosowania i stąd — niezliczone możliwości postępu.

Potęga ciszy lub wewnętrznej nieruchomości posiada nawet ważniejsze zastosowania, szczególnie w naszym własnym psychologicznym życiu. Jak wiemy, wital jest miejscem wielu wpływów i zakłóceń, ale również źródłem wielkiej energii; musimy więc próbować odseparować energię życiową od jej komplikacji, nie separując się jednocześnie od życia. Czy potrzeba tu przypominać, że owe komplikacje nie są w samym życiu, ale w nas samych, że wszystkie zewnętrzne okoliczności są dokładnym odbiciem tego, czym naprawdę jesteśmy? Głównym problemem z witalem jest, że pomyłkowo identyfikuje się on prawie ze wszystkim, co przez niego przechodzi; mówi on „mój ból”, „moja depresja”, „moja osobowość”, „moje pragnienie” i wymyśla te wszystkie rodzaje małych „ja”, którymi wszak nie jest. Jeśli jesteśmy przekonani, że wszystkie te rzeczy są nasze, to oczywiście nic nie możemy z nimi zrobić, za wyjątkiem tolerowania tej małej rodzinki do momentu, aż skończy ona ze swymi nonsensami. Jeśli jednak możemy osiągnąć wewnętrzną ciszę — spostrzeżemy jasno, że nic z tego nie należy do nas; powiedzieliśmy już — wszystko przychodzi z zewnątrz. Zawsze odbieramy tę samą długość fali i w jej ramach łapiemy każdą zarazę. Przypuśćmy na przykład, że jesteście z pewną osobą — cisi i nieruchomi, wewnątrz (co nie zapobiega temu, abyście mogli mówić i działać jak zwykle) — i nagle w tej przejrzystości czujecie coś, co próbuje przyciągnąć waszą uwagę, wejść wewnątrz was, coś w rodzaju ciśnienia czy wibracji w atmosferze, jeżeli pozwolicie wejść tej wibracji w siebie, stwierdzicie w parę minut później, że borykacie się z depresją albo odczuwacie specjalne pożądanie czy pewną pobudliwość — oznacza to, że złapaliście zarazek. Czasami nie jest to jedynie wibracją, ale całą ich falą, która w was uderza. Nie jest konieczna też czyjakolwiek obecność — możecie być samotnie w Himalajach i otrzymywać w taki sam sposób wibracje świata. Gdzie jest, więc „mój niepokój”, „moje pożądanie” w tym wszystkim, poza nawykiem stałego odbierania tego samego typu wibracji? Poszukiwacz, który kultywował ciszę, nie pozwoli się już złapać w taką „fałszywą identyfikację”; stał się już świadomy tego, co nazywam „strefa przygraniczna - świadomością otoczenia”, tego „śnieżnego pola” wokół siebie, które może być bardzo jasne i silne, albo też ciemne i przekupne, a czasami nawet kompletnie rozproszone, w zależności od jego wewnętrznego stanu. Jest to rodzaj indywidualnej atmosfery, „pola siłowego” (wystarczająco wrażliwego, aby umożliwić nam wyczuć kogoś nadchodzącego, lub uniknąć wypadku, zanim zdąży się wydarzyć), gdzie możemy odczuć i zatrzymać psychologiczne wibracje zanim zdążą w nas wtargnąć. Ogólnie mówiąc — są one tak przyzwyczajone do wchodzenia prosto w nas, gdzie czują się wygodnie jak u siebie w domu, nawet nie wyczuwamy ich nadejścia; proces dostosowywania i identyfikacji z nimi jest natychmiastowy. Ale nasze praktykowanie ciszy stworzy ten rodzaj przezroczystości, pozwalający nam obserwować ich nadejście, zatrzymać je w drodze i odrzucić. Po odrzuceniu czasem pozostają wewnątrz tej strefy przygranicznej, oczekując na najbliższą możliwość wejścia w nas; możemy bardzo wyraźnie odczuwać gniew, pożądanie lub depresję — czające się wokół nas, ale poprzez kontynuowanie nieinterwencji owe wibracje stopniowo tracą swoją siłę i — ewentualnie — opuszczają nas. Odcięliśmy połączenie pomiędzy sobą a nimi. I pewnego dnia zauważamy radośnie, iż pewne wibracje, które wydawały się nie do odparcia - nie mają już na nas żadnego wpływu; są jakby wyżęte z całej swej mocy i pojawiają się blado jak na ekranie filmowym; ciekawe jest, że możemy nawet wyobrazić sobie naprzód te małe zasadzki, które będą próbowały jeszcze raz powtórzyć swoje gierki z nami. Albo też stwierdzimy, że pewne stany psychologiczne uderzają w nas w określonym czasie, lub, że powracają w cyklach, które w końcu przybierają coś w rodzaju własnej osobowości, poprzez samo powtarzanie się; gdy już raz weźmiemy je w siebie, stwierdzimy, że owe formacje nie zatrzymają się, dopóki nie wyczerpią się od samego początku do końca, jak płyta gramofonowa. To od nas zależy, czy zgadzamy się „towarzyszyć im”, czy też nie. Istnieje tysiące możliwych doświadczeń, jest to cały świat obserwacji. Ale zasadniczym odkryciem, jakie czynimy jest to, że poza nawykiem odpowiadania jest w tym bardzo niewiele z „nas”. Tak długo, jak fałszywie i ignorancko identyfikujemy się z witalnymi wibracjami, nie możemy się spodziewać, aby cokolwiek zmieniło się w naszej naturze, za wyjątkiem poprzez amputację, ale od momentu, gdy zrozumiemy jak to naprawdę działa — wszystko może się zmienić, ponieważ możemy dokonać wyboru nieodpowiadania, możemy używać ciszy do rozpuszczenia kłopotliwych wibracji i dostroić się do innych płaszczyzn, jak sobie życzymy. Wbrew wszystkim starym powiedzeniom — ludzka natura może być zmieniona. Nic w naszej świadomości czy naturze nie jest ustalone raz na zawsze; wszystko jest grą sił czy wibracji, które dają złudzenie „naturalnej” konieczności przez samą cechę stałego powtarzania się.

Uświadomiwszy sobie ten mechanizm, odkryjemy w tym samym czasie prawdziwą metodę panowania nad witalem, metodę, która nie jest „chirurgiczna”, ale uspokajająca. Problem Witalu nie będzie rozwiązany poprzez witalne zmagania, które tylko wyczerpują nasze energie (nie wyczerpując ich uniwersalnej egzystencji), ale poprzez przybieranie innej pozycji, przez neutralizowanie ich wewnętrzną ciszą.

,„Jeśli osiągniesz ciszę wewnętrzną wtedy oczyszczenie Witalu stanie się łatwe. Jeśli zaś go będziesz czyścił i czyścił, i nic więcej — będziesz się posuwał bardzo wolno, gdyż wital ubrudzi się wkrótce i znowu będzie musiał być czyszczony sto razy więcej. Cisza — jest czymś, co jest czyste samo w sobie, tak, więc zdobycie jej jest jedynym pozytywnym sposobem zabezpieczenia twojego celu. Wyszukiwanie brudu i tylko jego czyszczenie — jest negatywnym sposobem”.

Przeciwstawne siły

Są jeszcze inne trudności. Wibracje, które przychodzą od ludzi lub z uniwersalnego Witalu nie są jedynymi, które nękają poszukiwacza, prawdę mówiąc — rozróżnienie ich jest ledwo możliwe, gdyż jednostka jest tylko „naziemną stacją” dla uniwersalnego Witalu, uniwersalnego umysłu, z wibracjami przewijającymi się nieskończenie od jednego do drugiego osobnika. Istnieje jednak inny typ wibracji, zauważalny z uwagi na swą gwałtowność i nagłość, kiedy to poszukiwacz czuje dosłownie te spadające na niego z wściekłością wibracje; w sekundach staje się on „innym człowiekiem”, kompletnie zapominając o celu swego istnienia, jego wysiłkach, dążeniach — jak gdyby wszystko nagle straciło swe znaczenie, wypłukane z niego i rozproszone. To jest to, co nazywam „przeciwstawnymi mocami” (siłami). Są to wysoce świadome siły, których jedynym celem, widocznie, bywa zniechęcenie poszukiwacza i zawrócenie go z drogi, którą sobie wybrał. Pierwsza oznaka ich obecności jest łatwo zauważalna: radość zostaje przysłonięta chmurami, świadomość jest zamglona, wszystko zostaje przyodziane atmosferą tragedii. Cierpienie jest pewną oznaką obecności wroga. Tragedia jest ulubionym chwytem tych sił; to w ten sposób mogą one stwarzać wielkie zamieszanie, ponieważ zgrane są z bardzo starym towarzyszem w nas samych, który nie może się powstrzymać od kochania tragedii, nawet, jeśli jednocześnie błaga nas o uwolnienie. Ogólnie biorąc — siły te najpierw próbują zmusić nas do nagłych, drastycznych i nieodwołalnych decyzji, aby odciągnąć nas tak daleko, jak to możliwe, od naszej drogi; jest to naciskająca, zmuszająca wibracja, która żąda natychmiastowego podporządkowania się jej; albo też, z zauważalną umiejętnością — rozbierze na kawałki cały nasz nowy system, aby nam udowodnić, że mylimy się i że nasze wysiłki nie prowadzą do celu; częściej jednak — przynosi ona stan depresji, współgrając z innym dobrze znanym towarzyszem w nas, którego nazywam „człowiekiem smutków”: Jest to facet… okrywający się siedmiokrotnym płaszczem tragedii i posępności, i nie czułby swej obecności za usprawiedliwioną, gdyby nie mógł być kolosalnie nieszczęśliwym. Wszystkie te zakłócające wibracje, które nazywamy „naszymi” smutkami lub „naszymi” kłopotami — mają natychmiastowy rezultat w osłabieniu lub nawet dezintegracji naszego ochronnego „śnieżnego pola”; tak, więc drzwi dla przeciwstawnych sił stoją szeroko otwarte. Mają one tysiąc i jeden sposobów atakowania nas, bo jest to rzeczywiście atak — im bardziej jesteśmy zdeterminowani, tym bardziej stają się natrętne. Może się to wydać przesadą, ale tylko ten, kto nigdy nie próbował uczynić postępu, może w to wątpić. Tak długo, jak idziemy zgodnie ze stadem — życie jest względnie łatwe, ze swymi wzlotami i upadkami, nie za wiele jednych i nie za wiele drugich. Gdy tylko zapragniemy wyrwać się z tej utartej koleiny — tysiące mocy podnosi się natychmiast, nagle bardzo zainteresowanych tym, abyśmy zachowywali się „tak, jak wszyscy”; odkrywamy wtedy, jak dobrze zorganizowane jest nasze więzienie. Odkryjemy również, że możemy upaść tylko tak głęboko, jak wysoko byliśmy się w stanie wspinać, że nasze upadki są w dokładnych proporcjach do naszych możliwości wznoszenia się i wtedy wiele łusek spadnie z naszych oczu. Jeżeli jesteśmy, choć trochę uczciwi sami ze sobą — widzimy, że jesteśmy zdolni do wszystkiego: „nasze tzw. cnoty są pretensjonalnymi nieczystościami”. Tylko ci, którzy nigdy nie wychodzą poza fasadową osobowość — mogą rościć jakiekolwiek złudzenia, co do siebie samych.

Tym przeciwstawnym siłom nadawane były różne diaboliczne i „negatywne” nazwy w ciągu całej duchowej historii świata, jak gdyby ich jedynym celem było potępienie poszukiwacza i utrudnianie porządnym ludziom życia. Rzeczywistość wygląda jednak trochę inaczej, bo gdzież w końcu jest ten Diabeł, jeśli nie w Bogu? Jeżeli nie jest on w Bogu, to nic w tym Bogu więcej nie ma; świat jest już wystarczająco zły, tak, że niewiele pozostaje, co byłoby czyste — może za wyjątkiem bezwymiarowego i bezcieniowego punktu matematycznego. Jak wykazuje doświadczenie, rzeczywiście owe zakłócające siły mają swe miejsce we wszechświecie; zakłócają one tylko w skali naszej maleńkiej czasowej świadomości. Co więcej, mają specyficzny cel. Po pierwsze — zawsze łapią nas nieprzygotowanych i bezbronnych; gdybyśmy byli zwarci i skoncentrowani, nie mogłyby wstrząsnąć nami nawet przez sekundę. Dodatkowo, jeżeli popatrzymy głębiej w siebie, zamiast jęczeć i obwiniać diabła lub zło tego świata — jasno byśmy zobaczyli, że każdy z tych ataków obnażył jedną z naszych cnotliwych pretensji, albo „ściągnął te małe szmatki, którymi przykrywamy rzeczy, pragnąc uniknąć ich widoku. Te małe pokrywki, lub tez duże— nie tylko pokrywają nasze własne słabości; są wszędzie w tym świecie, ukrywając jego małe wady i wypaczenia, jak również jego wielkie samozadowolenie. Jeśli więc te interweniujące siły ściągną taką pokrywkę zbyt gwałtownie — to nie jest to tylko ich rzadka lub przekorna złośliwość, czynią to, aby otworzyć nasze oczy i zmusić nas do perfekcji, której inaczej opieralibyśmy się zaciekle; ponieważ — jak tylko uchwycimy ziarno prawdy czy podszept ideału — mamy tę nieszczęsną tendencję, aby je zamykać szczelnie pod kluczem w nieprzemakalnym i hermetycznym pudełku i nie ruszać stamtąd. Innymi słowy, zarówno dla jednostki, jak i dla świata te raczej niewdzięczne siły są instrumentami postępu. „Przez to, przez co człowiek upada - również się wznosi” Protestujemy przeciw jawnie bezużytecznej samowolnej „tragedii”, która uderza w nasze serca, czy w nasze ciało, winimy „Wroga”, ale…„Czy nie jest możliwe, że sama dusza, a nie zewnętrzny umysł, tylko właśnie ten Duch w nas zaakceptował i wybrał te rzeczy jako część swego rozwoju, aby przedostać się przez konieczne doświadczenie szybszą drogą, aby przedrzeć się szybciej na wskroś, truchtem, ryzykując nawet wiele uszkodzeń dla zewnętrznego życia i ciała? Dla żyjącej duszy, dla Ducha w nas — czyż nie są te trudności, przeszkody, ataki jedynie środkami wzrostu, dodającymi siły, powiększającymi doświadczenie trenującemu ku duchowemu zwycięstwu?” Narzekamy na zło, ale gdyby go tu nie było, aby nas ścigać i przytłaczać — już dawno schwycilibyśmy wieczną Prawdę i zamienili ją w miły, uporządkowany, mały banał. Prawda się porusza, ma nogi — a książęta ciemności są tam, aby ją upewnić, nieco może brutalnie, że nie zaśnie w tym marszu. „Negacje Boga są tak samo pożyteczne, jak Jego afirmacje” „Adwersarz zniknie tylko wtedy, kiedy nie będzie już potrzebny światu. Jest niewątpliwie potrzebny, tak jak próba kwasowa dla złota, aby nas upewnić, czy jesteśmy prawdziwi”.

W końcu, może Bóg nie jest czystym matematycznym punktem zewnętrznym w stosunku do tego świata; może jest On tym światem i wszystkimi tymi wadami, które On wypracowuje i cierpi, aby stać się doskonałym i by pamiętać Siebie tutaj, na Ziemi.

Metoda działania z tymi przeciwstawnymi siłami jest taka sama, jak z innymi wibracjami: Cisza, wewnętrzna nieruchomość, która pozwoli przewalić się nad nami huraganom. Może się nam za pierwszym razem nie udać rozpuścić ich ataki, ale coraz bardziej będą one zachodzić na powierzchni naszego bytu; możemy być wstrząśnięci, przygnębieni, ale jednak w głębi będziemy czuć owego „Świadka” w nas, zupełnie tym niedotkniętego, bo nigdy nie jest czymkolwiek dotykany. Upadniemy i podniesiemy się na nogi z powrotem, i za każdym razem będziemy silniejsi. Jedynym grzechem jest tu rozpacz. W praktyce — poszukiwacz w ramach integralnej drogi będzie o wiele bardziej narażony niż inni, ponieważ jej celem jest objęcie wszystkiego swą świadomością, bez odcinania czegokolwiek i ponieważ nie istnieje tylko jedno przejście do błogości „ponad” i tylko jeden strażnik skarbu do rozbrojenia, ale istnieje wiele przejść w prawo i w lewo, w dół i w górę, na każdym poziomie naszego bytu i więcej niż tylko jeden skarb do odkrycia.

Prawdziwy wital

Tak, więc istnieje, to coś w rodzaju bramy do przebycia, jeśli pragniemy odnaleźć prawdziwą siłę życiową poza zakłopotanym życiem fasadowego człowieka. Lecz my nie pragniemy porzucić życie, ale poszerzyć je, nie chcemy wymienić tlenu na wodór lub odwrotnie, ale studiować chemiczny skład świadomości i zobaczyć, w jakich warunkach odsłoni ona czystsze wody i płynniejsze funkcjonowanie. Droga jest „wyższą sztuką życia”, „Nastawienie ascetyka, który powiada `niczego nie pragnę' i nastawienie światowego człowieka, który mówi `pragnę tej rzeczy', są takie same. Pierwszy z nich może być tak samo przywiązany do swej wstrzemięźliwości, jak drugi do swego posiadania”. Faktycznie, to jak długo potrzebujemy w ogóle cokolwiek odrzucać — ciągle nie jesteśmy gotowi, ciągle jeszcze tkwimy aż po szyję w dualizmach. Prawie każdy może zrobić taką obserwację, bez jakiegokolwiek przygotowania. Spróbujmy tylko powiedzieć witalowi: „musisz poddać to i wyrzec się tamtego”, a natychmiast zobaczymy, że ogarnia go wręcz odwrotne pragnienie; a jeżeli nawet zgodzi się on czegoś wyrzec, możemy być pewni, że spodziewa się być za to opłacony stokroć więcej i — gdy już przy tym jesteśmy — zrobiłby on równie łatwo wielkie wyrzeczenie, jak i zupełnie małe, gdyż w każdym przypadku, czy to w sposób pozytywny czy negatywny, wital będzie tym, który będzie karmiony, a dla niego — obydwie strony są jednakowo pożywne. Jeśli zdejmiemy maskę z tej prostej prawdy — zrozumiemy całe funkcjonowanie Witalu, od szczytu do dna, to znaczy jego totalną obojętność na nasz ludzki sentymentalizm, gdyż ból przemawia do niego tak samo, jak radość, post tak samo jak obfitość, nienawiść tak samo jak miłość, tortura tak samo jak ekstaza. Kwitnie w każdym z tych przypadków. Jest tak, ponieważ jest on Siłą, tą samą Siłą zarówno w bólu, jak i przyjemności. Jesteśmy, więc otwarcie konfrontowani z absolutną ambiwalencją wszystkich uczuć, bez wyjątku, które składają się na subtelności naszej fasadowej osobowości. Każde z naszych uczuć jest odwrotnością innego, w każdym momencie może się ono zmienić w swoje przeciwieństwo: rozczarowany filantrop,albo raczej rozczarowany wital w filantropie — staje się pesymistą, fantastyczny apostoł — ląduje na pustyni, uparty niedowiarek — staje się sekciarzem i cnotliwy człowiek — obrażany jest przez wszystkie rzeczy, których sam nie śmie czynić. Tutaj odkrywamy inny z rysów powierzchni Witalu: jest on „niepoprawnym szarlatanem”, bezwstydnym uosobieniem. Za każdym razem, gdy krzyczymy w proteście lub w bólu możemy usłyszeć małpę chichoczącą w nas nieprzyzwoicie. Wszyscy to wiemy, a jednak pozostajemy sentymentalni, jak zawsze. Dla uwieńczenia tego wszystkiego, wital celuje w produkowaniu zasłony dymnej na wszystko — i jest to prawdziwy dym, gdyż błędnie przyjmuje siłę swych odczuć za siłę prawdy i „zastępuje wyżyny — dymiącym szczytem wulkanu na dnie przepaści”.

Następna obserwacja, która pojawia się w ślad za tą pierwszą, staje się już jasna i wyraźna — mianowicie ta o ostatecznej bezsilności Witalu w kwestii pomocy innym lub nawet prostej komunikacji z innymi, za wyjątkiem spotkań pomiędzy „ego”. Nie istnieje ani jedna pojedyncza wibracja Witalu przez nas transmitowana — lub raczej przejmowana przez nas, — która nie mogłaby zmienić się natychmiast w swoje przeciwieństwo w innej osobie. Potrzebujemy tylko komuś dobrze życzyć, aby towarzyszące negatywne uczucie automatycznie się obudziło, albo też pojawi się towarzyszący temu opór lub przeciwna reakcja — ten proces wydaje się tak spontaniczny i nieunikniony, jak reakcja chemiczna. Bo naprawdę, wital nie jest po to, aby „pomóc” — jest zawsze po to, aby „wziąć” i to w każdy możliwy sposób. Wszystkie nasze uczucia są zabarwione tą pożądliwością. Nasze uczucie smutku z powodu zdrady przyjaciela, na przykład — jakikolwiek zresztą rodzaj smutku — jest pewnym znakiem zaangażowania się naszego ego; gdybyśmy, bowiem prawdziwie kochali ludzi dla nich samych, a nie dla siebie — kochalibyśmy ich we wszystkich okolicznościach, nawet jako naszych przeciwników; we wszystkich przypadkach czulibyśmy radość z powodu ich istnienia. Nasze smutki i cierpienia są właściwie zawsze oznaką tej mieszanki, a więc są zawsze zwodnicze. Tylko błogość jest prawdziwa. Ponieważ tylko owo „ja” wewnątrz nas, które obejmuje wszystkie egzystencje i wszystkie możliwe sprzeczności egzystencji jest prawdziwe. Cierpimy, ponieważ wyrzucamy pewne rzeczy na zewnątrz siebie. Kiedy wszystko jest wewnątrz — wszystko jest radością, gdyż nie ma już nigdzie żadnej luki.

,„Ale co na temat Serca (pisanego z wielkiej litery)?” — Możemy z protestem zapytać. Cóż, nie jest-że to serce faktycznie najbardziej pomieszanym miejscem ze wszystkich? Łatwo się również męczy. I tu następuje trzecia obserwacja: nasza zdolność do radości jest niewielka i nasza zdolność do cierpienia jest też niewielka; wkrótce stajemy się obojętni na najgorsze przypadłości — jakież to wody zapomnienia nie przepłynęły po naszych największych smutkach? Możemy zawrzeć w sobie bardzo niewiele z wielkiej Siły Życia, gdyż „nie możemy wytrzymać jej natężenia”. Wystarczy o jeden oddech za wiele i już krzyczymy z radości lub bólu, płaczemy, tańczymy, mdlejemy. Ponieważ jest to zawsze ta sama, dwubiegunowa Siła, która płynie i wkrótce się przepełnia. Sama Siła Życia nie cierpi, nie ma kłopotów i nie podnieca się, dobra czy zła — ona tylko jest, tylko płynie, wszystko obejmująca i pogodna. Wszelkie sprzeczne oznaki, które w nas przyjmuje, są szczątkami naszej ewolucyjnej przeszłości, kiedy to byliśmy mali, bardzo mali i oddzieleni od siebie i musieliśmy się zabezpieczać od tej żyjącej olbrzymki, zbyt intensywnej jak na nasz rozmiar. Musieliśmy rozróżniać pomiędzy „użytecznymi” i „szkodliwymi” wibracjami, dając tym pierwszym pozytywny współczynnik przyjemności, sympatii lub dobra, a tym drugim — negatywny współczynnik cierpienia, odrazy, zła; ale cierpienie jest jedynie zbyt wielką intensywnością tej samej Siły, a przyjemność zbyt intensywna — zamienia się w jej bolesne przeciwieństwo.To wszystko są konsekwencje naszych zmysłów” „To tylko niewielkie przesunięcie igły kompasu świadomości. Dla kosmicznej świadomości w jej stanie kompletnej wiedzy i kompletnego doświadczenia, wszystkie sygnały docierają jako Radość”. To tylko zawężenie i niedostatek świadomości, który powoduje nasze wszystkie kłopoty, czy to moralne, czy fizyczne, który powoduje naszą bezsilność i stałą tragikomedię naszej egzystencji. Rozwiązaniem jednak nie jest umartwienie Witalu, jak każą nam czynić moraliści, ale jego powiększenie. Nie odrzucenie, — ale akceptowanie więcej i coraz to więcej, aby poszerzyć naszą świadomość. Taki jest, bowiem cały sens ewolucji. Zasadniczo — jedyną rzeczą, którą należy odrzucić, jest nasza ignorancja i ciasnota. Kiedy tak kurczowo lgniemy do naszej małej fasadowej osobowości, do jej przesady, lepkiego sentymentalizmu I świętoszkowatych smutków — nie jesteśmy prawdziwie „ludzcy”, jesteśmy tylko spóźnialskimi z Ery Kamienia Łupanego, kiedy tak „bronimy naszych praw do smutków i cierpienia”.

Poszukiwacz nie jest już ogłupiany przez wątpliwą grę zachodzącą na powierzchni jego Witalu, ale jeszcze przez długi czas utrzyma się w nim nawyk odpowiadania na tysiące małych biologicznych i emocjonalnych wibracji krążących wokół niego. Przejście zabiera trochę czasu, jak np. przejście od huczącego umysłu do mentalnej ciszy i często towarzyszą mu okresy intensywnego zmęczenia, ponieważ organizm traci swój nawyk odnawiania energii ze wspólnego, sztucznego źródła, które wkrótce wydaje się niestrawne i ciężkie, gdy raz się już spróbuje innego typu energii, ale ciągle jeszcze nie posiada możliwości, aby być na stałe podłączonym do prawdziwego źródła — stąd występują „przerwy w dostawie” energii. Lecz tutaj poszukiwacz jest wspomagany przez schodzącą Siłę, która potężnie przyczynia się do ustabilizowania w nim nowego rytmu. Zauważa nawet, ciągle zdziwiony, że jeśli uczyni jeden mały krok naprzód, to owa Pomoc z góry zrobi ich dziesięć w jego kierunku — jak gdyby był on oczekiwany. Jakkolwiek, błędem byłoby sądzić, że praca jest jedynie negatywna; Wital, oczywiście, lubi udawać, że czyni wielkie wysiłki w walce z samym sobą, co jest jego bardzo sprytnym sposobem zabezpieczania się na wszystkich frontach. W praktyce poszukiwacz nie podlega, więc surowym czy negatywnym zasadom, idzie za pozytywną potrzebą swej istoty. W zasadzie — rozwija się on faktycznie, a zatem wczorajsze normy lub przedwczorajsze przyjemności - wydają się dla niego tak niedostateczne jak dziecięca pożywka; nie jest on już zadowolony z tego wszystkiego, ma lepsze rzeczy do roboty, lepsze rzeczy do przeżycia. Oto, dlaczego jest tak trudno objaśnić tę drogę komuś, kto jej nigdy nie próbował, bo zobaczy on jedynie swój bieżący punkt widzenia, a raczej — utratę tegoż punktu. A jednak, gdybyśmy tylko wiedzieli, jakim krokiem naprzód jest utrata każdego punktu widzenia, jak życie się zmienia, kiedy przechodzi się od stadium zamkniętych prawd do stadium prawd otwartych - do prawdy, jak samo życie, zbyt wielkiej, aby można ją zamknąć w ograniczonych „punktach widzenia”, ponieważ obejmuje ona je wszystkie i docenia użyteczność każdej rzeczy na każdym etapie nieskończonego rozwoju; prawdy wystarczająco wielkiej, aby zaprzeć się samej siebie i przechodzić nieskończenie w coraz to wyższą prawdę.

Poza tym dziecięcym, niespokojnym, łatwo wyczerpywanym witalem — znajdujemy inny Wital: spokojny i potężny, czyli to, co nazywam „prawdziwym witalem”, — wital, który zawiera samą esencję Siły Życiowej, oczyszczonej już ze swych sentymentalnych i bolesnych produktów ubocznych. Wchodzimy w stan spokojnej, spontanicznej koncentracji, jak w głębinę morską pod poruszającymi się stale falami. Ten podstawowy bezruch nie jest znieczuleniem nerwów, podobnie jak mentalna cisza nie jest znieczuleniem mózgu: jest tylko bazą wyjściową działania. Jest to skoncentrowana potęga zdolna do zapoczątkowania każdej akcji, wytrzymania każdego szoku, nawet najdłuższego i najbardziej gwałtownego, bez utraty swej pozycji. W zależności od stopnia naszego rozwoju, wszelkie rodzaje nowych zdolności mogą się wynurzyć z witalnego bezruchu, ale przede wszystkim — odczuwamy prawie niewyczerpalną energię; każde zmęczenie bywa oznaką, że wpadamy z powrotem w powierzchniowe zamieszanie. Zdolności do pracy, a nawet do fizycznego wysiłku, stają się dziesięciokrotnie wyższe. Żywność i sen nie są już jedynymi i wyłącznie angażującymi źródłami odnawiania energii. Sama natura snu, jak zobaczymy, też się zmienia i żywność może być ograniczona do higienicznego minimum, nie powodując owego uczucia rozdęcia i chorób, które zwykle pociąga za sobą. Inne potęgi, często uważane za „cudowne” — mogą się również pojawić, ale są one „cudami przy użyciu metody”; nie będziemy ich tutaj próbować rozważać — muszą one być doświadczone. Powiedzmy, wprost, że jeśli ktoś staje się zdolny do kontrolowania pewnej witalnej wibracji w sobie — jest również zdolny do automatycznego kontrolowania tej samej wibracji, gdziekolwiek w tym świecie się z nią styka. W tej ciszy, witalu również inna charakterystyczna cecha kształtuje się na stałe: zupełna nieobecność cierpienia i odczuwanie stałej radości. Kiedy zwyczajna osoba otrzymuje cios, fizyczny czy też moralny, jej natychmiastową reakcją jest przygięcie się wpół, skurczenie się, zaczyna w środku wrzeć i tym samym zwiększa ból dziesięciokrotnie. Wręcz przeciwnie, poszukiwacz, który opanował ten wewnętrzny bezruch — odkryje, że właśnie ten bezruch jakoś rozpuszcza wszelkie szoki, ponieważ jest on szeroki, jako że nie jest on już małą, skurczoną w sobie istotą, ale świadomością wykraczającą daleko poza limity własnego ciała. Uspokojony Wital, podobnie jak uspokojony umysł — uniwersalizuje siebie spontanicznie. „W doświadczeniu drogi — świadomość poszerza się w każdym kierunku naokoło, pod, nad, w każdym kierunku, rozciągając się w nieskończoność. Kiedy świadomość poszukiwacza zostaje wyzwolona — nie jest już ona w ciele, ale w owych nieskończonych wyżynach, głębinach i szerokościach, w których on zawsze żyje. Jej podstawą jest nieskończona próżnia lub cisza, ale w niej wszystko może się zamanifestować — Spokój, Wolność, Potęga, Światło, Wiedza. Najmniejszy ból jakiegokolwiek rodzaju — jest natychmiastową oznaką kontrakcji w istocie i utraty świadomości.

Bardzo ważny końcowy wniosek wynika z tego poszerzenia bytu, który uczy nas doceniać absolutną konieczność witalnego bezruchu, nie tylko w celu czystości komunikacji, wydajności w działaniu lub radości w życiu, ale też po prostu — dla naszego własnego bezpieczeństwa. Tak długo, jak żyjemy w naszej małej fasadowej osobowości — wibracje są małe, ciosy są małe, radości są małe,. Jesteśmy chronieni przez naszą własną małość. Ale kiedy wynurzamy się w uniwersalnym Witalu, znajdujemy te same wibracje, albo raczej siły, lecz już w gigantycznej, uniwersalnej skali: są to te same siły, które poruszają świat tak, jak poruszają nas samych. Jeśli nie osiągniemy doskonałej równowagi lub wewnętrznego bezruchu, bywamy przez nie zmieceni. Ta prawda odnosi się nie tylko do uniwersalnego Witalu, ale do wszystkich płaszczyzn świadomości. Rzeczywiście można, a raczej musi się zdać sobie sprawę z kosmicznej świadomości na wszystkich poziomach: w Superświadomości, umyśle, Witalu i nawet w ciele. Wznosząc się w Superświadomość — poszukiwacz zobaczy, że intensywności Ducha mogą także być przytłaczające. Jest to ta sama boska Siła, ta sama Świadomość-Siła — „nad” czy „pod”, w Materii czy w Życiu, w Umyśle lub wyżej, tyle tylko, że im niżej się ona znajduje, tym bardziej jest ona przyćmiona i zniekształcona, tym bardziej rozszczepiona poprzez warstwy, przez które musi przechodzić. Jeśli poszukiwacz, wyłaniający się właśnie ze swej ociężałej gęstości, próbuje wznieść się za szybko, aby przeskoczyć niektóre stopnie, bez ustabilizowania najpierw czystych i mocnych podstaw — może on również eksplodować jak bojler. Zatem witalna przejrzystość nie jest kwestią moralności, ale raczej wymogiem technicznym czy nawet organicznym, moglibyśmy powiedzieć. Faktycznie zaś, wielka Opieka istnieje tam zawsze, aby powstrzymać nas od przedwczesnych doświadczeń; może jesteśmy tylko ciaśni i mali jedynie tak długo, jak musimy takimi być.

Ostatecznie, kiedy wypracowaliśmy już witalny bezruch, odkryjemy, że możemy zaczynać pomagać innym z niejaką efektywnością. Bo pomaganie innym nie ma nic wspólnego z uczuciami lub dobroczynnością; jest to zawsze kwestia potęgi, kwestia wizji, kwestia radości. W tym spokoju posiadamy nie tylko zaraźliwą radość, ale i wizję, która rozpędza cienie. Spontanicznie spostrzegamy wszystkie wibracje i rozróżniamy, czym one są, co pozwala nam manipulować nimi, uspokajać je, unikać ich a nawet je zmieniać. „Spokój nie jest tylko przeciwstawieniem wysiłku — aktywny, zaraźliwy spokój, który przyćmiewa i uspokaja, prostuje i porządkuje rzeczy ustawiając je na swoim miejscu”.

CENTRUM PSYCHICZNE

Nie jesteśmy umysłem, gdyż wszystkie nasze myśli pochodzą z Umysłu szerszego niż nasz, uniwersalnego Umysłu; nie jesteśmy witalem lub naszymi uczuciami i akcjami, gdyż wszystkie te impulsy pochodzą z Witalu większego niż nasz — uniwersalnego Witalu; i nie jesteśmy również tym ciałem, bo jego części są zrobione z Materii, która podlega prawom większym niż nasze — prawom uniwersalnym. Jaki zatem jest element w nas, który nie jest naszym społecznym otoczeniem, nie jest naszą rodziną, tradycją, małżeństwem czy pracą, który nie jest grą uniwersalnej Natury lub okoliczności w nas, a pomimo to daje owo poczucie „Ja” nawet wtedy, kiedy już wszystko inne upadnie? Prawdę mówiąc, to jest właśnie rzeczywiste „Ja”, gdy już wszystkie powyższe otoczki upadły, ponieważ jest to godzina naszej prawdy.

W trakcie naszych poszukiwań obserwowaliśmy różne centra i poziomy świadomości i widzieliśmy, że Świadomość-Siła była żywa poza tymi centrami, wiążąc nasze różne stany istnienia, pierwszy rezultat ciszy mentalnej i uspokojenia Witalu był właśnie po to, aby odseparować tę siłę świadomości od umysłowych i witalnych aktywności, w których bywa ona zwykle złapana i czuliśmy, że ten prąd siły czy świadomość — jest esencjalną rzeczywistością naszej istoty, poza naszymi różnymi stanami. Ale ta siła-świadomość musi być świadoma „kogoś”. Kto lub, co jest w nas świadomym? Gdzie jest centrum, gdzie jest ów mistrz? Czy jesteśmy tylko marionetkami jakiegoś uniwersalnego Bytu, który jest naszym prawdziwym centrum, gdyż wszystkie mentalne, witalne i fizyczne aktywności są w efekcie również uniwersalne? Prawda jest podwójnie złożona, ale w żadnym wypadku nie jesteśmy marionetkami, chyba, że upieramy się brać tę fasadową istotę za nas samych, gdyż to ona jest rzeczywistą marionetką. My rzeczywiście posiadamy indywidualne centrum, które nazywam istotą psychiczną oraz kosmiczne centrum albo „centralną istotę”. Krok po kroku musimy odnajdywać i jedno i drugie, aby stać się mistrzami wszystkich naszych stanów. Na początku spróbujemy odnaleźć nasze indywidualne centrum, „istotę psychiczną”, którą inni zwą Duszą.

Jest to zarazem najprostsza i najtrudniejsza sprawa w świecie. Najprostsza, ponieważ dziecko ją rozumie, albo raczej — żyje ją, spontanicznie, jest ono Królem, jest na szczycie świata, żyje w swej psychicznej istocie. Najtrudniejsza, — ponieważ owa spontaniczność jest wkrótce pokryta przez wszelkie rodzaje idei i uczuć; zaczynamy mówić o „duszy”, czyli przestajemy cokolwiek o niej rozumieć. Cały ból dojrzewania jest po prostu opowieścią o powolnym uwięzieniu psychicznej istoty, mówimy o bólach dojrzewania, ale może są one tylko bólami duszenia się, a dojrzałość jest osiągana, kiedy duszenie się stało się stanem normalnym. Tak, więc wszystkie trudności poszukiwacza są odwrotną opowieścią o powolnym rozplątywaniu się różnych mentalnych i witalnych mieszanin. Ale, jak wkrótce zobaczymy, nie jest to powracanie do momentu wyjściowego, ponieważ nigdy się nie cofamy, a następnie, dlatego, że psychiczne dziecko, które znajduje się przy końcu tej podróży - koniec, który jest zawsze początkiem — nie jest chwilowym kaprysem, ale świadomą królewskością. Gdyż jest ono istotą, rośnie; jest to cud wiecznego dzieciństwa w coraz to szerszym królestwie. Jest ono „wewnątrz nas jak dziecię, które ma się narodzić”

Psychiczne narodziny

Pierwszymi sygnałami psychicznego otwarcia są miłość i radość — radość, która może być niezwykle intensywna i potężna, ale bez żadnej egzaltacji i bez żadnego obiektu, tak spokojna i głęboka jak morze. Psychiczna radość nie potrzebuje niczego dla swego istnienia, ona jest; nawet w więzieniu nie może przestać być — nie jest to, bowiem uczucie, ale stan; jak rzeka, która błyska falami gdziekolwiek się przewija: czy na mulistym podłożu, czy na skałach, równinach bądź w górach. Jest to miłość, która nie jest przeciwstawieniem nienawiści i która nie potrzebuje niczego, aby się karmić, ona po prostu jest. Pali się stałym płomieniem niezależnie od tego, co napotyka, we wszystkim, co widzi i czego dotyka, ponieważ nie może powstrzymać się od kochania, gdyż taka już jest jej natura. Nic nie jest dla niej zbyt niskie lub zbyt wysokie, czyste lub nieczyste; ani jej płomień, ani jej radość nie mogą zostać przyćmione; inne oznaki wskazują na jej obecność; Jest lekka, nic nie jest dla niej za ciężkie, jak gdyby cały świat był jej polem zabawy; jest niezakłócona i niedotknięta, jakby zawsze była poza wszelkimi tragediami, już uratowana ze wszystkich wypadków; jest jasnowidzem — wszystko widzi; jest tak spokojna, tak cicha, jak lekki powiew na głębinach bytu i tak szeroka, jak sam ocean. Bo jest ona wieczna. I całkowicie wolna; nic nie może jej ograniczyć: ani życie, ani ludzie, ani idee, doktryny, kraje — jest zawsze „poza”, a jednak zawsze nieodłącznie obecna w sercu wszystkiego, jak gdyby była tożsama ze wszystkim. Bo to jest Bóg wewnątrz nas.

Dla oka, które „widzi” — oto jak się przejawia istota psychiczna:, „Kiedy się patrzy na kogoś, kto jest świadomy swej duszy i żyje w swojej duszy czuje się jakby schodziło się głęboko, coraz to głębiej w taką osobę, bardzo, bardzo głęboko wewnątrz. Generalnie, kiedy się spogląda w ludzkie oczy, bywają oczy, w które nie można wejść, są one jak zamknięte drzwi; ale niektóre oczy są otwarte i można w nie wejść, cóż, bardzo blisko, na powierzchni napotykamy na coś wibrującego, coś co błyska i skrzy się i jeśli się nie wie — powie się: Ten człowiek ma żyjącą duszę — ale to jeszcze nie jest to, to jest jego Wital. Aby odnaleźć duszę — musi się wycofać z powierzchni i wejść bardzo głęboko, daleko, daleko w dół, w bardzo głęboką studnię, która jest cicha i nieruchoma; i tam widzi się coś ciepłego, spokojnego o bogatej substancji, bardzo nieruchomego, pełnego i nadzwyczaj miękkiego — to jest dusza. I jeśli się w tym trwa i jest się świadomym siebie, to nadchodzi uczucie obfitości, czegoś tak pełnego, z tak niezrównaną głębią. Czuje się, że gdyby się tam weszło, to wiele tajemnic zostałoby objawionych; jest to jakby odbicie czegoś wiecznego, na cichej, spokojnej powierzchni wód. Czas przestaje wtedy istnieć. Ma się wrażenie bycia zawsze i wiecznego istnienia

Ale są to jedynie oznaki, zewnętrzne tłumaczenie czegoś, co istnieje samo w sobie i którego pragniemy sami doświadczyć. Jak się, więc otwiera drzwi do tej psychicznej istoty? Bo jest ona dobrze ukryta. Najpierw — jest ukryta przez nasze idee i uczucia, które rabują ją i bezwstydnie naśladują; mamy w końcu tyle idei o tym, co jest wysokie, a co niskie, czyste czy nie, boskie lub nieboskie. Jesteśmy uwięzieni w tylu sentymentalnych stereotypach na temat tego, co jest godne kochania, a co nie jest, — że ta biedna psychiczna istota nie ma zbyt wielu szans, aby się zamanifestować, gdyż miejsce jest już wypełnione całym śmietnikiem. W momencie, kiedy ukaże swoje oblicze — bywa natychmiast połykana przez Wital, który używa jej do swych błyskotliwych wzlotów egzaltacji, swych własnych „boskich” i chaotycznych emocji, do swej posesywnej miłości, do swej wykalkulowanej szczodrości i kiczowatej estetyki. Bywa złapana w klatkę przez umysł, który używa jej do swych ekskluzywnych ideałów, swych nieomylnych schematów filantropijnych, swych ograniczonych moralności, jest przystosowywana przez kościoły, niezliczone kościoły, które ujmują ją w artykuły wiary i dogmaty. Gdzież jest ta istota psychiczna w tym wszystkim? Jest tam, mimo wszystko, boska, cierpliwa, dążąca do przebicia się przez każdą szczelinę i nawet używająca wszystkiego, czym ją karmimy lub na nią nakładamy — inaczej mówiąc: „używa środków, które ma”. I tu właśnie jest problem; bo kiedykolwiek wychodzi ze swego ukrycia, nawet na sekundę — rzuca taki blask na wszystko, czego dotyka, że mamy tendencje mylenia jej świetlistej prawdy z okolicznościami objawienia. Ktoś, kto miał objawienie się swej psychicznej istoty w trakcie słuchania Beethovena powie: „Muzyka, tylko muzyka jest prawdziwa i boska na tej Ziemi”; inny zaś, który poczuł swoją duszę na środku niezmierzonego oceanu — zapoczątkuje religię otwartych mórz; inny będzie przysięgał tylko na swego proroka, swój kościół lub swoją ewangelię. Każdy skonstruuje swoją własną świątynię wokół okruchu tego doświadczenia. Lecz psychiczna istota jest wolna, cudownie wolna od wszystkiego! Nie potrzebuje nic, aby istnieć. Jest wcieloną Wolnością i używa każdego z naszych mniejszych czy większych kawałków muzycznych, naszych sublimowanych lub mniej sublimowanych „świętych pism”, — aby po prostu wiercić w zbroi człowieka tak, by mogła ona wyjść na światło dzienne. Daje swoją siłę, miłość, radość, swoje światło i swą nieodpartą i otwartą Prawdę — wszystkim naszym ideom, uczuciom, doktrynom, ponieważ jest to jedyną szansą dawaną jej, aby mogła się wynurzyć, jedyny środek ekspresji, jaki posiada. Ale wzajemnie — owe emocje, doktryny i idee czerpią z niej swoją pewność siebie; dostosowują ją i ubierają, wyciągają z tego elementy czystej Prawdy, ich nieomylne pewniki, ekskluzywną głębię, jednostronną uniwersalność i „sama potęga elementu prawdy zwiększa siłę elementu fałszu”. Ostatecznie — istota psychiczna bywa tak całkowicie połykana, tak doskonale wymieszana z całą resztą, że nie można już nic odróżnić ni oddzielić fałszu bez zniszczenia jednocześnie samej tkaniny prawdy. I świat się toczy dalej, zaśmiecony półprawdami, które są cięższe niż fałsz. Być może prawdziwa trudność nie leży w oswobodzaniu nas samych od zła, które i tak możemy dosyć łatwo rozpoznać, jeżeli jesteśmy odrobinę szczerzy, ale w oswobodzeniu nas od tego „dobra”, które jest tylko drugą stroną zła i które już na zawsze uzurpowało sobie cząstkę prawdy.

Jeśli pragniemy bezpośrednio doświadczyć tej psychicznej istoty w jej krystalicznej czystości tak cudownie świeżej, jak istnieje ona nieodparcie poza wszelkimi pułapkami, które na nią zastawiamy, poza wszelkimi ideami, uczuciami i deklaracjami o Niej, musimy stworzyć przejrzystość w nas samych. Beethoven, ocean, kościół — były tylko instrumentami dla osiągnięcia tej przejrzystości. Ponieważ sprowadza się to zawsze do tego samego:, gdy tylko jesteśmy przezroczyści — Prawda, radość, wizja wynurzają się spontanicznie, bo to wszystko tam jest, bez najmniejszego wysiłku, ponieważ Prawda jest najbardziej naturalną rzeczą na świecie; cała ta reszta zagłusza wszystko — umysł i Wital z ich pomieszanymi wibracjami i naukowymi złożonościami. Wszystkie duchowe dyscypliny, warte tej nazwy, wszystkie, muszą ostatecznie dążyć w kierunku tej zupełnie naturalnej esencji, wolne od jakiegokolwiek wysiłku, wysiłek, bowiem jest jeszcze jednym źródłem zagłuszania, jeszcze jedną komplikacją. Tak, więc poszukiwacz nie będzie zamierzał wchodzić na bagniste tereny moralnego umysłu, albo też podejmował niemożliwe zadanie oddzielenia dobrego od złego w dążeniu do uwolnienia psychicznego centrum, gdyż właściwie cel „dobra i zła” jest ściśle powiązany z ich wzajemną szkodliwością. On po prostu pozwoli się temu wszystkiemu ustalić i wyklarować w ciszy, bo cisza jest czysta sama w sobie i jest jak lustrzana woda. „Nie próbuj zmywać jedną po drugiej plam na twym płaszczu — mówi starożytna tradycja — tylko zmień go na czysty”. To jest to, co nazywam „zmianą świadomości”. W owej przejrzystości zobaczymy, jak stare wzorce nawyków są spokojnie rozprostowywane, odczujemy nową pozycję świadomości — nie pozycję intelektualną, ale właściwe w nas centrum grawitacji. Na poziomie serca, głębszym od witalnego centrum, które tylko przykrywa i imituje duszę, czujemy sferę koncentracji bardziej intensywną niż pozostałe, jakby się tam wszystkie inne centra zbiegły: to jest właśnie centrum psychiczne. Odczuliśmy już początki prądu siły-świadomości w nas, który zaczął nabierać swojego własnego życia, poruszając się w ciele i stając się narastająco intensywny w miarę, jak powoli uwalnia się ze swych mentalnych i witalnych aktywności, ale jednocześnie coś jak ogień jest rozniecane w samym centrum. Prawdziwe „Ja” w nas. Mówimy „Ja potrzebuję wiedzieć”, „Ja potrzebuję kochać”, ale kto, kto w nas tego rzeczywiście potrzebuje? Aby być pewnym — to nie jest owo małe ego zadowolone z siebie, nie ten powtarzalny umysłowy gość w swojej koleinie, nie ten łajdaczyna Wital, który chce tylko łapać i łapać dla siebie. Ale poza nimi jest ten wieczny ogień: potrzebuje on tych rzeczy, ponieważ pamięta coś jeszcze. „Obecność” jest słowem używanym jako określnik, ale jest to bardziej podobne do wyrazistej nieobecności, do żyjącej w nas dziury, która pali i przeciska się bez przerwy ku górze, aż stanie się rzeczywistością, jedyną w świecie rzeczywistością, gdzie człowiek dziwi się, czy ludzie są naprawdę żywi czy tylko udają żywych. Jest to istota z ognia, jedyna prawdziwa istota w świecie, jedyna rzecz, która nas nie zawiedzie: „Świadoma istota w centrum nas, która rządzi przyszłością i przeszłością: jest ona jak ogień bez dymu… To ją musi cierpliwie odłączyć od naszego ciała” „Jest to dziecko zamknięte w tajemnej jaskini”. „Syn niebios zrodzony z ciała Ziemi”. „Ten, który się budzi w tych, co śpią”.„On jest tam w środku domu”.„Jest on jak życie i oddech naszej egzystencji, jest jak nasze wieczne dziecię”. „Jest on świetlistym królem, ukrytym przed nami”.

Jest to Centrum, Mistrz, Atman, miejsce, gdzie wszystkie rzeczy łączą się razem:

Świetlista przestrzeń, gdzie wszystko jest na zawsze znane”.

Jeżeli odczuliśmy to Słońce wewnątrz, ten płomień, to żyjące życie — bo tyle jest przecież obumarłego życia — choćby tylko przez sekundę w naszej egzystencji, wtedy wszystko dla nas się zmienia; przed tą Pamięcią wszystko wydaje się mdłe i zamglone. Jest to ta Pamięć. Jeśli pozostaniemy wierni temu płonącemu Płomieniowi, będzie on rosnąć coraz bardziej w siłę, jak żyjący byt w naszym ciele, jak nieustanna potrzeba. Będziemy odczuwać w nas samych coś bardziej skoncentrowanego, zamkniętego, przejmującego, jak gdyby nie mogło ono wybuchnąć na zewnątrz. „Okropne uczucie, że coś ogranicza twój wzrok i ruchy, próbujesz rozwalać bramy tylko po to, aby stanąć pod ścianą. Więc napierasz na nią i napierasz, ale bez skutku”. Potem — poprzez samą potrzebę, samą siłę woli, poprzez samą agonię w tym duszeniu się — pewnego dnia psychiczne napięcie osiąga swój punkt przełomowy i doznajemy tego doświadczenia: Ciśnienie stało się tak wielkie, intensywność problemu tak poważna, że coś tam przeważa w świadomości. Zamiast znajdować się na zewnątrz i próbując zaglądać do wnętrza, nagle jesteś w środku. I w tym momencie, gdy się tam znajdujesz — wszystko się drastycznie zmienia. Wszystko, co dotąd wydawało się prawdziwe, naturalne, normalne, rzeczywiste, dotykalne — nagle pojawia się jako absolutnie groteskowe, śmieszne, nierzeczywiste i absurdalne. Bowiem dotknęło się czegoś nadrzędnie prawdziwego i wiecznie pięknego; i tego nigdy się już nie straci. „O, Ogniu, kiedy zostajesz prawidłowo rozniecony przez nas, stajesz się nadrzędnym wzrostem i ekspansją naszej istoty, cała chwała i piękno są w twym pożądanym blasku i w twej doskonałej wizji. O, Bezmiarze, jesteś tą obfitością, która niesie nas do samego końca drogi; jesteś wielością bogactw rozrzucanych na wszystkie strony”. Prawdziwe życie otwiera się dla nas, jak gdybyśmy nigdy przedtem nie widzieli światła dziennego. „Umieść pryzmat na jednej stronie i światło jest białe. Obróć go i światło jest rozszczepione. Cóż, to jest to, co się zdarza: przywraca się białe światło. W normalnej świadomości wszystko jest rozszczepione i tylko przywraca się ją do białego”. „Siedzisz przed zamkniętymi drzwiami dość długo — i to ciężkimi drzwiami z brązu — a jesteś tam, życząc sobie, aby otworzyły się one i pozwoliły ci przejść na drugą stronę. Taka jest twoja koncentracja i silna aspiracja, że zbierają się one w pojedynczy promień i zaczynają pchać, coraz to mocniej, silniej, z narastającą energią, aż nagle — drzwi się otwierają i droga jest wolna. I wchodzisz jakby wrzucono cię w światło”.

Wtedy człowiek się prawdziwie rodzi.

Psychiczny wzrost

Z wszystkich uczuć, których człowiek doświadcza, kiedy otwierają się psychiczne drzwi wewnątrz — pierwszym i nieodpartym jest owo uczucie wiecznego trwania. Naprawdę wkraczamy w inny wymiar, w którym jasno widzimy, że jesteśmy tak starzy jak świat, a zarazem wiecznie młodzi, a to życie jest jednym doświadczeniem, jednym oczkiem w nieprzerwanym łańcuchu doświadczeń, które rozciągają się daleko w przeszłość i daleko w przyszłość. Wszystko nagle eksploduje do skali Ziemi. Czym to człowiek nie był? Jakich nie popełnił grzechów? Wszelkie wartości są odwrócone. Co nas jeszcze dziwi pomiędzy tymi wszystkimi odcieniami małości i wielkości; gdzie jest obcy, gdzie zdrajca, gdzie jest wróg? O, boskie zrozumienie, absolutne współczucie! I wszystko zaczyna migotać, jak gdybyśmy się przenieśli z mrocznej jaskini na znaczną wysokość; wszystko nareszcie ma sens, wszystko się z sobą łączy, jakby stara szarada zniknęła w blasku światła — śmierci już nie ma, jest tylko ignorancja umierania. Jak mogłaby istnieć śmierć dla tego, co jest świadome? „Czy żyję, czy umarłem — zawsze jestem” „Stary i znoszony — odradzam się młodym i żyję znowu i znowu” . „To nie jest narodzone, ani też nie umiera, ani też nie znaczy, że gdy się już było — nie będzie się ponownie”.

Jest to nienarodzone, starożytne, wieczne — nie umiera ze śmiercią ciała. Jak człowiek zrzuca z siebie znoszone stroje i przywdziewa nowe, tak wcielony byt zrzuca kolejne ciała i przyjmuje nowe. „Pewna jest śmierć tego, co było zrodzone i pewne są narodziny tego, co umarło”.

To, co jest znane jako reinkarnacja, jest oczywiście elementarne, wszystkie starożytne mądrości mówiły o tym. Od momentu, kiedy to wynurzamy się spoza wąskiej, przejściowej wizji pojedynczego życia nagle uciętego śmiercią, są możliwe dwa nastawienia. Możemy zgodzić się z ekskluzywnymi spirytualistami, że wszystkie te życia są jedynie bolesnym i próżnym łańcuchem, — z którego okowów lepiej się uwolnić tak szybko, jak to możliwe, — aby spocząć w Bogu, lub w Nirwanie. Możemy też wierzyć, i jest to wiara zbudowana na doświadczeniu — że suma tych wszystkich żywotów reprezentuje wzrost świadomości, której kulminacją jest ziemskie spełnienie. Innymi słowy — istnieje ewolucja, ewolucja świadomości poza ewolucją gatunku i ta duchowa ewolucja musi dać rezultat w postaci indywidualnej i kolektywnej realizacji na Ziemi. Można zapytać, dlaczego ci tradycyjni spirytualiści, będący w końcu oświeconymi ludźmi, nie widzieli owej ziemskiej realizacji. Przede wszystkim, przeoczenie dotyczy tylko tych stosunkowo współczesnych spirytualistów, i może do innych, ciągle nie zrozumianych tradycji. Właściwe byłoby tu nadmienić, że duchowość naszej współczesnej ery jest znaczona zaciemnieniem świadomości proporcjonalnym do jego umysłowego rozwoju. Co więcej — spirytualiści nie byli nawet w stanie dojść do konkluzji, która byłaby innej natury niż ich przesłanki. Wychodząc z założenia, że ziemski świat jest iluzją, lub też przejściowym padołem podporządkowanym ciału i diabłu, mogli jedynie dojść tam, dokąd pozwoliły im dojść ich przesłanki; oczywiście było to na zewnątrz tego „padołu”, tego świata, w którym widzieli oni wyzwolenie i zbawienie. Zamiast cierpliwie przeszukiwać ludzkie potencjały: mentalne, fizyczne i psychiczne, aby mogły ich poszerzyć i uwolnić od sklerozy, to znaczy, przybliżyć boskości, jak to uczynili mędrcy, oni odrzucili wszystko i szukali przeskoku z czystego umysłu do czystego ducha. Naturalnie nie zobaczyli tego, czego nie chcieli zobaczyć. Materialiści również potraktowali wszystko pobieżnie w inny krańcowy sposób: zaczęli przeszukiwać maleńki ułamek fizycznej rzeczywistości i zaprzeczyli całej reszcie. Założyli, że jedynie Materia jest realna, a reszta jest halucynacją — mogli, zatem skończyć tam, gdzie kończyły się ich przesłanki. Jeżeli zaczniemy jednak wprost, bez żadnych przesądów, uzbrojeni w otwartą Prawdę i całkowitą wiarę w integralne możliwości człowieka, możemy osiągnąć na koniec integralną wiedzę, a zatem i integralne życie.

Reinkarnacja, widziana z tego punktu ewolucji świadomości, przestaje być daremnym, błędnym kołem — jak ją niektórzy widzą — albo też deliryjną fantazją malowaną przez jeszcze innych. Zapraszam, więc raczej do eksperymentów z wyciszeniem umysłu raczej, niż z jasnowidztwem. Zasadą nie jest tu „wiara” w reinkarnację, ale doświadczenie jej, a przede wszystkim — zrozumienie warunków, w których takie doświadczenie jest możliwe do zrealizowania. To raczej praktyczny problem i dotyczy naszego całościowego rozwoju w czasie. Oczywiście nie jest to owa mała „fasadowa istota”, która podlega reinkarnacji, nawet, jeśli rozczarowuje to tych, którzy skłonni są wyobrażać sobie np. pana Jonesa raz w saksońskiej tunice, to znów w welwetowych bryczesach i wreszcie w sportowych szortach, który poza tym byłby już bardzo monotonny. Prawdziwe znaczenie reinkarnacji jest zarówno głębsze, jak i o wiele szersze. W chwili śmierci cały ten „fasadowy byt” rozpada się, ulega dezintegracji. Cała ta masa mentalnych wibracji skupiona wokół nas ciągłym powtarzaniem i uformowana w mentalne ego, czy ciało mentalne — dezintegruje i powraca do Uniwersalnego Umysłu. Podobnie witalne wibracje, które składają się na nasze witalne ego lub witalne ciało — dezintegrują w Uniwersalnym Witalu, tak samo jak fizyczne ciało dezintegruje w swe naturalne składniki w Uniwersalnej Materii. Pozostaje tylko centrum psychiczne. Jak już wiemy — jest ono wieczne. Doświadczanie, zatem reinkarnacji zależy od naszego doświadczenia Centrum, owego psychicznego Mistrza, który jest nośnikiem naszych pamięci z jednego życia do następnego oraz od stopnia naszego psychicznego rozwoju. Jeśli nasza psychika pozostanie przez całe życie zagrzebana pod pokładami umysłowych, witalnych i fizycznych aktywności, nie będzie miała żadnych pamięci do zabrania ze sobą w dalszą drogę. Będzie, więc powracać na Ziemię dokładnie tylko po to, aby wynurzyć się na powierzchni naszego bytu i stać się otwarcie świadomą. Aby pamiętać, musimy najpierw przestać oczywiście mieć skłonności do amnezji. Tak, więc — raczej trudno jest mówić o reinkarnacji poniżej pewnego szczebla rozwoju; bo cóż za pożytek jest z tego, że się wie, iż psychika reinkarnowała się, gdy nie jesteśmy tego świadomi? Stawanie się świadomym jest samą istotą ewolucji.

Życie po życiu, centrum psychiczne cicho rośnie, ukryte poza fasadową istotą poprzez tysiące percepcji naszego ciała, tysiące stymulacji naszych uczuć, niezliczone myśli, które się w nas mieszają. Rośnie, gdy upadamy, rośnie, gdy się wznosimy, poprzez cierpienia i radości, dobro i zło — to wszystko to jedynie jego anteny, za pomocą, których czuje ono świat. Kiedy ten zewnętrzny aparat rozpuszcza się — ono zachowuje tylko esencję swoich doświadczeń, szeroki zakres tendencji, które stały się bardziej prominentne i składają się na pierwszy embrion „psychicznej osobowości” poza fasadową istotą. Zabiera ono z sobą pewne konsekwencje z dopiero, co przeżytego życia, gdyż każda z naszych akcji posiada dynamizm z tendencją do kontynuowania się. Pewne „wyżłobienia” zostaną w następnym życiu przetłumaczone na jakieś szczególne talenty, wewnętrzne skłonności, niewyjaśnione fobie, nieodparte atrakcje, dane problemy i czasami nawet — na szczególne okoliczności, które nieomalże mechanicznie się powtarzają, jakby popychały nas w ten sam problem do rozwiązania. Każde życie reprezentuje jeden typ doświadczenia. Może myślimy, że mamy wiele doświadczeń, ale jest to zawsze jedno i to samo doświadczenie. Dzięki akumulacji wielu typów doświadczeń psychika osiąga powoli pewną indywidualność, narastająco świadomą i szeroką, jak gdyby rzeczywiście zaczynała istnieć tylko po przebyciu określonego pełnego zakresu ludzkich doświadczeń. Im bardziej ona rośnie, tym bardziej zindywidualizowana jest w nas ta siła świadomości i tym bardziej wzmaga się psychiczne napięcie — i pcha nas aż do dnia, kiedy nie potrzebuje swej fasadowej skorupy i wyłamuje się z niej na wolność. W tym punkcie psychika staje się bezpośrednio świadoma otaczającego świata, staje się mistrzem natury zamiast uśpionym więźniem; świadomość staje się mistrzem własnej siły zamiast grzęznąć w tej sile. Droga jest faktycznie tym punktem naszego rozwoju, kiedy wychodzimy z nie kończących się krzywizn naturalnej ewolucji do ewolucji kontrolowanej i świadomej siebie — jest to proces „skoncentrowanej ewolucji”.

Jak widzimy, istnieje wiele szczebli: od „zwyczajnego” człowieka, w którym psychika jest tylko drzemiącą możliwością, aż do istoty obudzonej. Jak moglibyśmy bez reinkarnacji wytłumaczyć uderzającą różnicę poziomów pomiędzy duszami, np. duszą sutenera, a Dantego, czy Franciszka z Asyżu — lub prościej: pomiędzy ekonomicznym Filistynem, a człowiekiem, który szuka? Chyba, że ktoś wierzy, iż rozwój duchowy jest kwestią edukacji, otoczenia czy dziedziczności, co, rzecz jasna, nie może wchodzić w grę, gdyż znaczyłoby to, że tylko płody szanowanych rodzin mają duszę, a 3/4 nieoświeconej ludzkości skazane jest na wieczne potępienie.

„Sama natura naszej ludzkości wskazuje na różniącą się od siebie przeszłość duszy, jak również na odpowiednią dla niej przyszłość”. Gdybyśmy, pomimo ewidencji, podtrzymywali z uporem, że człowiek ma tylko jedno życie do dyspozycji — wkrótce wpadniemy w absurd; „Platon i Hotentot — szczęśliwe dziecię świętych i urodzony wytrenowany kryminalista, pogrążony od początku do końca w najniższej, cuchnącej korupcji wielkiego współczesnego miasta — muszą na równi tworzyć, poprzez swe akcje lub wierzenia tego nierównego życia, całą ich wieczną przyszłość. To paradoks, który obraża zarówno duszę, jak i rozum, etyczne poczucie i duchową intuicję”. Lecz nawet pomiędzy rozbudzonymi już istotami istnieją ogromne różnice. Niektóre dusze, niektóre siły-świadomości dopiero się narodziły, podczas gdy inne mają już całkiem wyraźną indywidualność. Niektóre dusze są właśnie w środku ich pierwszego promiennego odkrywania się, ale niewiele wiedzą poza ich rozrastającą się radością, nie mają żadnych dokładniejszych pamięci swej przeszłości, nie są też świadome światów, które w sobie noszą, podczas gdy inne — rzadsze — wydają się dźwigać świadomość tak rozległą jak Ziemia. Można być świetlanym joginem lub świętym żyjącym w swojej duszy, a mieć prymitywny umysł, represjonowany Wital, ignorowane lub traktowane jak zwierzę ciało i kompletnie niezapisaną Superświadomość. „Zbawienie” może być osiągnięte, ale — oczywiście — nie integralność i pełnia życia.

Po odkryciu, więc psychiki musi następować to, co metaforycznie można by nazwać „psychiczną kolonizacją” lub bardziej trzeźwo: „psychiczną integracją”. Współczesna psychologia również używa słowa „integracja”, ale, wokół czego owa „integracja” miałaby mieć miejsce? Integracja wymaga centrum. Czy proponują oni integrację wokół bałaganu umysłowego lub witalnego „ego”? Z równym powodzeniem mogliby próbować przycumować łódź do ogona węgorza. Gdy już uda nam się odkryć wewnętrzne psychiczne królestwo, cierpliwie i stopniowo musimy kolonizować i przyłączać te zewnętrzne królestwa do niego. Jeśli jesteśmy zainteresowani naszą realizacją tu, na Ziemi, to wszystkie nasze mentalne i witalne aktywności — jak zobaczymy, też i cała nasza fizyczna natura — muszą być zintegrowane wokół nowego centrum. Tylko w tych warunkach mają one szansę przeżycia; tylko te aktywności, które objęte są wpływem psychiki, będą uczestniczyć w psychicznej nieśmiertelności. Wszystko, co ma miejsce na zewnątrz psyche — w efekcie wydarza się poza nami i nie wykracza poza życie naszego ciała. Bywają całe życia, w których nikogo nie ma. Psyche potrzebuje brać udział w naszych zewnętrznych aktywnościach, aby być w stanie pamiętać zewnętrzne rzeczy; inaczej, jest ona po prostu jak ślepy król. Potem — i tylko potem — możemy zacząć mówić o reinkarnacji i pamięciach przeszłych żywotów, które niekoniecznie będą pamięciami jaskrawych lub chwalebnych czynów, iluż w końcu było Napoleonów, Cezarów, jeśli wierzyć popularnym pisarzom w temacie reinkarnacji!, ale pamięciami „momentów duszy”, ponieważ dla psyche nie jest nic chwalebne lub nie, nic nie jest wysokie lub niskie, podbój Mount Everestu nie jest czymś ważniejszym od dziennego spaceru do metra — jeśli jest to czynione świadomie. Psyche jest samą chwałą.

Owe „momenty duszy” mogą zatrzymać piętno fizycznych okoliczności, które im towarzyszyły; możemy pamiętać miejsce akcji, scenografię, strój, który nosiliśmy w tym czasie, jakiś nieważny detal. Zostają one jako takie ostemplowane wiecznością przez sam fakt wydarzenia się w czasie, gdy nastąpiła ta wewnętrzna rewelacja. Wszyscy znaliśmy, nawet i w tym życiu, jakieś momenty czystej przezroczystości lub nagłego rozkwitu i dwadzieścia lub czterdzieści lat później znajdujemy te „zdjęcia pamięci” w stanie absolutnie nienaruszonym, włączając dokładny odcień nieba, mały kamień na drodze albo też absurdalną małą rutynę, która miała miejsce tego dnia — jak gdyby wszystko stało się wieczne. I nie jest to nawet „jak gdyby było rzeczywiste”, to jest wieczne. Są to jedyne momenty, które naprawdę żyliśmy, — kiedy prawdziwe „Ja” wynurzyło się na powierzchni setek godzin nieistnienia. Również w tragicznych okolicznościach psyche może się wynurzać, gdy cały byt jest skupiony razem w piekącej intensywności i coś się w nas rozdziera. Czujemy wtedy rodzaj „obecności” gdzieś w naszym tle, która każe nam robić rzeczy, jakich normalnie byśmy nie czynili. I to jest także inna twarz psyche, nie tylko w swej radości i słodyczy, ale również w spokojnej sile, jak gdyby była zawsze poza wszelkimi możliwymi tragediami — niewzruszony mistrz. Również w tym przypadku detale sceny mogą być niezmazywalne. Ale to, co przechodzi do następnego życia — nie są to detale, ale raczej esencja sceny; uderzą w nas pewne wzorce okoliczności lub pewne sytuacje „bez wyjścia”, które mają odcień „deja vu” i wydają się być otoczone aurą fatalizmu. Bowiem to, co nie było przezwyciężone w przeszłości, powraca znowu, za każdym razem w nieco innej postaci, ale zasadniczo — zawsze takie samo, dopóki nie skonfrontujemy naszego starego węzła i nie rozwiążemy go raz na zawsze. Takie, bowiem jest prawo wewnętrznego postępu.

Generalnie rzecz biorąc, pamięci o zaszłych fizycznych okolicznościach nie pozostają, ponieważ w końcu są one niezbyt ważne, chociaż nasza mała powierzchniowa świadomość nadawała im duże znaczenie. Istnieje nawet spontaniczny mechanizm, który wymazuje mnóstwo bezużytecznych przeszłych pamięci, tak samo jak pamięci z tego życia się zacierają. Jeśli popatrzymy za siebie bez zastanawiania się, pojedynczym spojrzeniem — ile tak rzeczywiście pozostaje z naszego obecnego życia? Szara masa z dwoma lub trzema nadzwyczajnymi wyobrażeniami; cała reszta jest rozmyta. W ten sam sposób dzieje się z duszą i jej przeszłymi życiami. Zachodzi tam ekstensywne przesortowanie. I przez długi czas zapomnienie to jest bardzo mądre, ponieważ — gdybyśmy mogli przypomnieć sobie przedwcześnie nasze poprzednie życia — bylibyśmy stale ścigani przez nasze przeszłe pamięci. Już w naszym obecnym życiu mamy aż za wiele bezużytecznych pamięci, które stają na drodze naszego postępu, gdyż zamknęły nas w tym samym wewnętrznym nastawieniu, sprzeczności, odmowie lub buncie, w tej samej ogólnej tendencji. Aby się rozwijać — musimy zapominać. Jeśli z naszą beznadziejnie dziecinną, zewnętrzną świadomością, zdarzyłoby się nam pamiętać, że raz np. byliśmy cnotliwym bankierem, podczas gdy obecnie znajdujemy się w skórze zawodowego karciarza, moglibyśmy być skonfundowani! Jesteśmy może zbyt jeszcze młodzi, aby zrozumieć, że nasza dusza potrzebowała doświadczyć odwrotności cnoty — albo raczej, że otworzyła teraz wrzód, który poprzednia cnota ukrywała. Ewolucja nie ma nic wspólnego ze stawaniem się świętym lub bardziej inteligentnym, ale ma na celu stawanie się bardziej świadomym. Zabiera wiele wieków, aby posiąść zdolność wytrzymania w sposób produktywny prawdy o przeszłych żywotach.

Wszystko, więc zależy od stopnia naszego rozwoju i od stopnia, w jakim nasza psychiczna istota uczestniczyła w naszym zewnętrznym życiu; do takiego, bowiem stopnia „skolonizowaliśmy” to, co zewnętrzne i tym więcej pamięci zabierzemy ze sobą. Na nieszczęście, w zupełności wystarcza nam najczęściej posiadanie tzw. wewnętrznego życia, a zewnętrzne żyjemy na stare sposoby, nie przywiązując do tego zbytniej uwagi. Jest to przeciwstawieniem integralnej Drogi. Jednakże, jeżeli od samego początku wszystko obejmiemy naszym poszukiwaniem, wszystkie poziomy naszego bytu, całość życia zamiast odrzucać światowe aktywności na rzecz ekskluzywnych poszukiwań duszy — osiągniemy wtedy integralne i zintegrowane życie, w którym będziemy tym samym na, zewnątrz, co i wewnątrz. Z drugiej strony, jeśli wyłączymy całość życia, aby przybyć do tzw. duchowego celu, jest później bardzo trudno powracać po swoich zatartych śladach, schodząc z naszych kruchych szczytów, aby poszerzać i uniwersalizować umysł, wyzwalać i uniwersalizować nasz Wital, oczyścić podświadomość i ostatecznie pracować w fizycznym brudzie nad jego uświęceniem. Wtedy, bowiem jesteśmy zbyt wygodni tam na górze, aby brudzić się w całym tym błocie i — prawdę mówiąc — nie jesteśmy w stanie tego już czynić. Faktycznie, to nie myślimy nawet o tym, bo jak moglibyśmy nawet rozważać tak ogromne przedsięwzięcie, jeżeli od początku uznaliśmy umysł, Wital i ciało za rzeczy nietrwałe i naszym jedynym już celem jest tylko ucieczka od życia i osiągnięcie własnego zbawienia?

Psychiczna realizacja — albo też odkrycie duszy — nie jest, więc końcem drogi dla poszukiwacza, jest tylko początkiem innej podróży już świadomie przebytej, zamiast w ignorancki sposób i zawsze bardziej świadomie, bo im bardziej rośnie psyche i uczestniczy w naszych ziemskich aktywnościach, tym bardziej czysta i precyzyjna staje się, od życia do życia, jej umysłowa, witalna i fizyczna pamięć. A wtedy zaczynamy naprawdę rozumieć, co znaczy nieśmiertelność i tym bardziej zgrane, samomotywowane i efektywne stają się jej narodziny. Jesteśmy wolni, jesteśmy na zawsze obudzeni. Śmierć przestaje już być straszną maską przypominającą nam, że nie znaleźliśmy siebie, lecz spokojną tranzycję z jednego sposobu doświadczania do innego. Raz na zawsze uchwyciliśmy nić świadomości; idziemy tu czy tam — jak przekracza się granicę pomiędzy dwoma krajami i powraca na starą ziemię — aż do dnia, kiedy to może, dorośniemy wystarczająco nie tylko na tyle, aby zapewnić kontynuację dla naszej mentalnej i witalnej egzystencji, ale i nasycić wystarczającą świadomością nasze ciało, aby i ono mogło partycypować w psychicznej nieśmiertelności. Bo wszystko jest zawsze sprawą świadomości w odniesieniu do naszego mentalnego, witalnego i fizycznego życia tak samo, jak w odniesieniu do naszego snu, śmierci i naszej nieśmiertelności. Świadomość jest środkiem, świadomość jest kluczem, świadomość jest końcem.

NIEZALEŻNOŚĆ OD FIZYCZNEGO

Fizyczne centrum, które jest trzecim instrumentem Ducha w nas po umyśle i Witalu, odgrywa znaczną rolę w Drodze, ponieważ bez niego żadne „boskie życie” nie jest na Ziemi możliwe. Droga cielesna wymaga faktycznie daleko większego rozwoju świadomości niż ten, o którym dotychczas wspominaliśmy, ponieważ im bardziej zbliżamy się do Materii, tym większa potęga świadomości jest niezbędna, gdyż opór zwiększa się w miarę „schodzenia w dół”. Materia jest miejscem największych duchowych problemów, ale i także „miejscem Zwycięstwa”. Stąd Droga ciała leży znacznie poza zasięgiem naszych witalnych czy umysłowych potęg. Wymaga ona supramentalnej Drogi, którą będziemy później omawiać.

Niezależność od zmysłów

Materia jest miejscem, gdzie zaczyna się nasza ewolucja; to znaczy, gdzie zamknięta w materii świadomość powoli ewoluowała. Im bardziej, więc świadomość wynurza się z materii, w tym większym stopniu odzyskuje ona swoją niezależność i w końcu osiąga niepodległość. Jest to pierwszy krok, ale nie ostatni, jak zobaczymy, choć jesteśmy prawie całkowicie podporządkowani potrzebom ciała w zakresie naszego przeżycia i organom w zakresie postrzegania świata. Jesteśmy bardzo dumni i słusznie ze swoich maszyn, ale kiedy nasza własna maszyna cierpi na niewielki ból głowy — wszystko się rozpada; a kiedy odmawia się nam naszych wynalazków: telegrafów, telefonów, telewizji etc. wyłącza nas to z życia, tak, że prawie nie wiemy, co dzieje się za następnymi drzwiami czy za rogiem ulicy. Jesteśmy hipercywilizowanymi istotami, które nigdy fizycznie nie wyszły poza warunki człowieka jaskiniowego. Może, więc maszyny nie są aż tak bardzo symbolem naszego mistrzostwa, jak raczej przerażającej impotencji? Obciąża to winą zarówno materialistów, za ich brak wiary w potęgę wewnętrznego Ducha, jak i spirytualistów, za ich brak wiary w rzeczywistość Materii. Ta impotencja jednak nie jest nieodwracalna, gdyż oparta jest głównie na naszych wierzeniach, że jesteśmy bezsilni. Niczym ten jegomość, który odziedziczywszy kule po przodkach, stracił wiarę w swe własne nogi. Sednem sprawy jest tutaj mieć własną świadomość — ma ona, bowiem nie tylko nogi, ale setki oczu i ramion, a nawet i skrzydła.

Świadomość zanurzona w Materii, poprzez sam proces ewolucji wzrastała z przyzwyczajeniem uzależniania się od pewnych zewnętrznych organów i anten, dzięki którym mogła odbierać świat i ponieważ anteny objawiły się nam wcześniej od samego ich mistrza. Dziecinnie wywnioskowaliśmy, że anteny stworzyły mistrza i bez nich nie ma żadnego mistrza i żadnej percepcji świata. Jest to jednak złudzenie. Nasza zależność od zmysłów jest tylko nawykiem, prawdziwym nałogiem o tysiącletnich tradycjach, nie bardziej nie do uniknięcia niż wynalazek krzemiennego narzędzia człowieka z Chelle. „Jest możliwe dla umysłu — i byłoby to dla niego naturalne — gdyby pozwolił sobie wyperswadować wyzwolenie się od swej zgody na dominację materii, aby zaczął poznawać rzeczy wprost, bez dodatku organów zmysłowych” Możliwe jest widzenie i czucie poprzez kontynenty, jak gdyby odległości nie istniały, ponieważ odległość jest przeszkodą dla ciała i jego organów, ale nie dla świadomości, która może iść wszędzie, gdziekolwiek sobie zażyczy, w jednej sekundzie, pod warunkiem, że nauczy się takiej „rozciągliwości”. I rzeczywiście — istnieje inna, jaśniejsza przestrzeń, gdzie wszystko spotyka się w okamgnieniu. Może spodziewamy się tutaj dostać coś w rodzaju recepty na jasnowidzenie czy jedność, ale recepty są zbyt mechanicznymi środkami i — przecież! — z tego powodu je lubimy. Prawdą jest, że Hatha Joga może być efektywna jak wiele innych rodzajów ćwiczeń jogi Wszystko jest użyteczne; wszystko może się przydać. Ale wszystkie te ćwiczenia zabierają mnóstwo czasu i zasięg ich jest ograniczony. Co więcej — są one zawsze niepewne i czasami nawet niebezpieczne, gdy praktykowane są przez ludzi niewystarczająco przygotowanych lub „oczyszczonych”. Nie wystarcza, bowiem pragnąć potęgi, ale też maszyna nie może się załamać w momencie, kiedy takową potęgę otrzyma; nie wystarcza „widzieć”, musimy być również gotowi zrozumieć to, co „widzimy”. W praktyce, nasza podróż byłaby dużo łatwiejsza gdybyśmy mogli pojąć, że to świadomość używa tych wszystkich metod i ćwiczeń i poprzez nie działa. Jeżeli więc wejdziemy wprost w świadomość, zaoszczędzimy sobie dużo czasu mając tę dodatkową korzyść, że świadomość nie zwodzi. Nawet gdyby wszystkie jej narzędzia sprowadzały się do kawałka świeżego drewna — świadomość zamieniłaby je w końcu na magiczną różdżkę, ale meritum sprawy nie tkwiłoby ani w tym kawałku drewna, ani w metodzie. Nawet gdyby została zamknięta w głębokiej studni — świadomość znalazłaby drogę wyjścia i taka jest faktycznie cała opowieść o ewolucji świadomości w Materii.

Dla integralnego poszukiwacza prace nad ciałem były następstwem prac nad umysłem i witalem. Dla wygody jedynie opisujemy poszczególne poziomy bytu jeden po drugim, ale rozwijają się one razem i każde zwycięstwo, każde odkrycie na jakimkolwiek poziomie posiada reperkusje na wszystkich pozostałych poziomach. Kiedy pracowaliśmy nad rozwojem mentalnej ciszy, zaobserwowaliśmy, że kilka umysłowych poziomów musiało być uspokojonych: „myślący umysł”, który składa się na nasz normalny proces rozumowania, „witalny umysł”, który osądza nasze pożądania, uczucia i impulsy. Istnieje jeszcze bardziej kłopotliwy „fizyczny umysł”, którego opanowanie jest esencjonalne dla fizycznego mistrzostwa, tak jak podbój myślącego i witalnego umysłu jest esencjonalny dla mentalnego i witalnego mistrzostwa. Wydawałoby się, że umysł jest kozłem ofiarnym integralnej jogi, gdyż wszędzie na niego poluje. Prawdą jest, że musimy dać mu kredyt za to, iż jest bardzo substancjalną pomocą na kursie naszej ewolucji i jest ciągle dla wielu niezastąpionym instrumentem, ale wszelkie pomoce, niezależnie jak wysoko rozwinięte czy „boskie”, stają się w końcu przeszkodami, ponieważ mają one pomóc nam uczynić ten jeden krok naprzód — a my mamy więcej niż jeden krok do zrobienia i więcej niż jedną prawdę do odkrycia. Jeżeli zaakceptujemy tę prostą propozycję poprzez nasz cały system wartości — włączając ten szczególny ideał, który w danym momencie pielęgnujemy — postęp nasz na drodze ewolucji będzie szybki. Ten „fizyczny umysł” jest najgłupszą ze wszystkich warstw mentalnych. Jest to pozostałość z okresu pierwszego pojawienia się w nas umysłu Materii. Jest to mikroskopijny, przerażony, ciasny i konserwatywny, bo to było jego ewolucyjnym celem, umysł, który każe nam czasami i po dziesięć razy sprawdzać, czy zamknęliśmy drzwi, kiedy doskonale wiemy, że je zamknęliśmy. Wpada w panikę na najdrobniejsze zadrapanie i spodziewa się najgorszych chorób, gdy cokolwiek nie wiedzie się ze zdrowiem. Jest niewzruszenie sceptyczny do wszystkiego, co nowe i powoduje masę komplikacji, kiedy musi w najdrobniejszym stopniu zmienić swoje rutyny — on tylko powtarza się w nas w kółko, jak zrzędliwa baba. Wszyscy już nieraz zaznajomiliśmy się z nim w życiu i nawymyślaliśmy mu z powodu zakłopotania, w jakie nas często wprowadza, ale on ciągle jest tam w głębi nas, mrucząc ciągle do siebie; to tylko hałas naszego codziennego „mielenia” wstrzymuje nas od słuchania tego głosu. Gdy już raz myślący i witalny umysł zostaną uciszone — wtedy możemy odkryć istnienie tego trzeciego i zdać sobie w pełni sprawę z tego, jak lepka jest ta warstwa. Nie możemy nawet porozumiewać się z nim rozsądnie, jest za głupi na to. Musimy go jednak przebyć, bo tak samo jak myślący umysł blokuje rozszerzenie naszej mentalnej świadomości, a witalny umysł blokuje uniwersalizację naszej witalnej świadomości — tak fizyczny umysł stawia masywny mur ograniczając ekspansję naszej fizycznej świadomości, która jest podstawą naszego fizycznego mistrzostwa. Nie tylko to, ale zagłusza on wszelką komunikację i ściąga na nas same katastrofy. Faktem jest, że zawsze zapominamy, iż w momencie, gdy myślimy o kimś czy o czymś, jesteśmy natychmiast w komunikacji, najczęściej nieświadomie, z wszystkimi wibracjami, które formują tę osobę czy rzecz, jak również z wszelkimi konsekwencjami tych wibracji. A ponieważ fizyczny umysł zawsze wszystkiego się boi — styka nas natychmiast z wszystkimi najgorszymi możliwościami. On zawsze kontempluje to, co najgorsze. Ta jego obsesja nie ma zbyt wielkiej wagi w zwyczajnym życiu, ale aktywności fizycznego umysłu zostają zgubione i przytłumione w ogólnym tumulcie, gdzie zabezpiecza się nasz własny brak „czystego odbioru” jako taki, ale zaczynamy systematyczną pracę nad stworzeniem tej samej przejrzystości w nas i zwiększamy ów „odbiór” — zagłuszanie fizycznego umysłu może stać się całkiem poważną i nawet niebezpieczną przeszkodą.

Mentalna, witalna i fizyczna przezroczystość jest kluczem do podwójnej niezależności. Po pierwsze — niezależności od wrażeń zmysłowych, gdyż siła świadomości nie jest już dłużej rozproszona, ale skupiona w łatwym do manewrowania strumieniu, co pozwala jej na odłączenie, kiedy zechce od danego punktu, od zimna, głodu, bólu etc. Po drugie, niezależność od organów zmysłowych; Ponieważ świadomość-siła jest obecnie uwolniona ze swej natychmiastowej absorpcji w naszych mentalnych, witalnych i fizycznych aktywnościach, może się, więc rozciągać poza ramy ciała i kontaktować z rzeczami, istotami i odległymi wypadkami poprzez rodzaj projekcji wewnętrznej. Ogólnie rzecz biorąc — musimy być w stanie snu lub hipnozy, by móc widzieć na odległość, czy to w przestrzeni czy w czasie i być wolnym od otaczających wrażeń, ale te prymitywne i nieporęczne metody są całkowicie niepotrzebne, kiedy umysłowe zamieszanie jest wyciszone i kontrolujemy naszą świadomość. Świadomość jest jedynym organem. Jest ona tym, co czuje, widzi i słyszy. Sen i hipnoza są po prostu bardzo elementarnymi sposobami pozbywania się osłony powierzchniowego umysłu. I ma to sens; jeśli bowiem jesteśmy przepełnieni hałasem naszych pożądań i obaw, cóż jeszcze tak naprawdę możemy widzieć czy słyszeć za wyjątkiem niezliczonych odbitych wrażeń tych naszych obaw i pożądań? Tak właśnie, jak wyciszony umysł i Wital stają się uniwersalne, tak samo oczyszczona warstwa fizyczna staje się uniwersalna w sposób spontaniczny. Jesteśmy naszymi własnymi więźniami; szerszy świat czeka tuż za drzwiami, jeśli tylko zgodzimy się rozsunąć zasłony naszych małych konstrukcji. Do tej zdolności ekspansji świadomości musimy naturalnie dodać zdolności koncentracji, tak, że rozszerzona świadomość może spokojnie i cicho skupić się na pożądanym obiekcie i stać się tym obiektem. Ale koncentracja i ekspansja są spontanicznymi konsekwencjami wewnętrznej ciszy. W wewnętrznej ciszy świadomość widzi.

Niezależność od chorób

Gdy już jesteśmy uwolnieni od naszych napięć i szumów myślącego umysłu, od tyranii, niepokojów i niekończących się oczekiwań i wymogów witalnego umysłu, od głupoty i obaw „fizycznego umysłu” — zaczynamy wtedy doceniać, czym jest ciało bez tych wyczerpujących obciążeń. Odkrywamy, że jest to cudowny instrument: uległy, wytrzymały i z nieograniczoną dobrą wolą. Jest to najgorzej rozumiany instrument ze wszystkich i najgorzej też traktowany. W nowo osiągniętej czystości naszej istoty obserwujemy najpierw, że ciało nigdy nie jest chore, bywa tylko zużyte; ale nawet to zużycie nie jest być może nie do uniknięcia, jak zobaczymy przy supramentalnej Drodze. To nie ciało jest chore, to świadomość, która zawodzi. W miarę postępu w Drodze widzimy jasno, że za każdym razem, kiedy jesteśmy chorzy, albo podlegamy zewnętrznym „wypadkom”, jest to zawsze rezultatem braku świadomości, niewłaściwego nastawienia lub psychologicznych zakłóceń. Te obserwacje są tym bardziej fascynujące, że w momencie, gdy wchodzimy na ścieżkę Drogi, coś w nas zostaje zaalarmowane, stale wytykające błędy i nawet dotykalnie pokazujące nam rzeczywistą przyczynę wszystkiego, co nam się przydarza, jak gdyby „ktoś” przejmował nasze poszukiwania za nas w sposób zupełnie poważny pokazując wszystko w jasnym świetle. Im więcej obserwujemy, czasami ze zdumieniem, ową doskonałą korelację pomiędzy naszym wewnętrznym stanem i zewnętrznymi okolicznościami, chorobami np. lub „wypadkami”, tym jaśniej widzimy, że życie nie rozwija się od zewnątrz do wewnątrz nas, ale od wewnątrz na zewnątrz, kształtując owo „zewnętrzne” aż do najmniejszego, najbardziej trywialnych okoliczności; tak naprawdę — nic nie jest już „trywialne”, codzienne życie przejawia się jako sieć wypełniona znakami czekającymi na rozpoznanie. Wszystko jest powiązane, świat jest cudem. Dziecinne byłyby przypuszczenia, że duchowe życie oznacza zdolność do postrzegania wizji i zjaw oraz supernaturalnych fenomenów — to, co „boskie” jest bliżej nas niż myślimy, a „cud” jest mniej pompatyczny i bardziej doniosły niż wszystkie te nasze prymitywne o nim wyobrażenia. Gdy raz dostrzeżemy tę niezauważalną nić, która wiąże wszystkie rzeczy razem, jesteśmy bliżej prawdziwego Cudu, niż gdybyśmy dotknęli niebiańskiej manny. Bo może cudem jest, że Boskie jest również naturalne. Ale my nie wiemy jak patrzeć.

Poszukiwacz zatem doświadcza teraz odwrotności prądu życia, z wewnątrz na zewnątrz, oczywiście, skoro psychiczny Mistrz wyszedł ze swego zamknięcia. Rozróżnia on codzienne oznaki i widzi, że jego wewnętrzne nastawienie ma potęgę wpływania na zewnętrzne okoliczności w jakikolwiek sposób, dobry czy zły. Kiedy jest w stanie harmonii i jego akcje potwierdzają głębszą Prawdę jego istoty, wydaje się, że nic nie jest w stanie mu się oprzeć, nawet to, co „niemożliwe” staje się możliwe, jak gdyby inne prawa zastąpiły prawa „naturalne” właściwie jest to prawdziwa „natura” wynurzająca się z umysłowego i witalnego rozgardiaszu; poszukiwacz zaczyna wtedy zaznawać królewskiej wręcz wolności. Ale kiedy istnieje wewnętrzny nieporządek, czy to umysłowy czy witalny, odkrywa, że ten bałagan nieodparcie przyciąga negatywne zewnętrzne okoliczności, jak wypadek czy chorobę. Powód po temu jest prosty:, jeśli jest w nas coś złego, to typ wibracji, które wysyłamy na zewnątrz, automatycznie napotyka i kontaktuje się z innymi wibracjami tego samego typu, na każdym z poziomów naszego bytu; jest, więc tam wszędzie kompletny chaos, który wpływa też negatywnie na zewnętrzne okoliczności i wszystko psuje. Ten wewnętrzny stan nie tylko, więc tworzy chaos, ale również osłabia otaczającą nas protekcyjną osłonę, wspomnianą wcześniej, co oznacza, że już nie jesteśmy zabezpieczeni przez pewne natężenie wibracji, jesteśmy szeroko otwarci, podatni na rany. Nic tak silnie nie działa, jak wibracje wewnętrznego nieporządku, aby dziurawić skutecznie naszą osłonę, albo i całkowicie ją rozpuścić; a wtedy wszystko może w nas wejść. Musimy również pamiętać, że negatywny wewnętrzny stan jest zaraźliwy: związki z pewnymi ludźmi zawsze mają tendencje przyciągania wypadków czy kłopotów. Po tym, jak już doznaliśmy takiego doświadczenia dziesięć razy, sto razy — a może to być wszystko, począwszy od pospolitego przeziębienia do upadku ze schodów lub poważnego wypadku, zależnie od naszego wewnętrznego stanu — ostatecznie zdajemy sobie sprawę, że ani nasza osoba, ani tzw. szansa nie miały z tym nic wspólnego. I podobnie, — że leczenie nie zależy od żadnego lekarstwa, ale od przywrócenia właściwego nastawienia, wewnętrznego porządku; innymi słowy — leży ono w świadomości. Jeśli poszukiwacz jest świadomy, może żyć w centrum epidemii, pić cały brud Gangesu, jak mu się podoba, i nic go nie dotknie, — bo co mogłoby dotknąć obudzonego Mistrza? Wyodrębniliśmy bakterie i wirusy, ale nie rozumiemy, że są one tylko zewnętrznymi przenośnikami; choroba nie jest wirusem, ale siłą poza nim, która używa wirusa. Jeśli jesteśmy „czyści”, wszystkie wirusy świata nie mogą nam zrobić nic złego, ponieważ nasza wewnętrzna siła jest silniejsza niż tamta siła, albo też, inaczej mówiąc:, ponieważ wibracje naszej istoty mają zbyt wysokie natężenie i moc, aby niższe wibracje mogły w nie wtargnąć. Tylko podobne może wejść w podobne. Może i rak będzie uzdrawianą chorobą i zniknie tak, jak zniknęły średniowieczne choroby. Nie wymażemy sił choroby, która po prostu użyje czegoś jeszcze, innego środka, innego wirusa, gdy już raz jej obecny instrument zostanie unieszkodliwiony. Nasza medyczna wiedza dotknie tylko powierzchni rzeczy, ale nie ich źródła. Jedyną chorobą jest brak świadomości. W późniejszym stadium, kiedy wewnętrzna cisza jest już dobrze ustabilizowana i jesteśmy w stanie spostrzegać umysłowe i witalne wibracje na styku naszej osłony (protekcyjnego pola siłowego), będziemy w stanie podobnie czuć wibracje choroby i odpędzać je, zanim zdążą w nas wejść:, „Jeśli możesz stać się świadomym w tej otaczającej cię istocie wtedy możesz chwytać myśli, namiętności, sugestie lub siły choroby i zapobiec ich wejściu w ciebie”.

Są też dwie inne kategorie chorób warte wspomnienia, które nie są bezpośrednio związane z jakimkolwiek błędem z naszej strony — takie, które powstają z podświadomego oporu, te choroby można nazwać „chorobami Drogi”. Są one rezultatem różnicy rozwoju pomiędzy wyższymi poziomami świadomości i naszą fizyczną świadomością. Mentalna lub witalna świadomość może się rozszerzać na przykład i otrzymać nowy rodzaj intensywności, podczas gdy nasza fizyczna świadomość ciągle pozostaje w tyle za nimi w starych częstotliwościach wibracji i nie może wytrzymać tej narastającej intensywności. Prowadzi to do zakłóceń, które mogą spowodować chorobę — nie poprzez intruzję zewnętrznego czynnika lub wirusa, ale załamanie normalnego związku pomiędzy wewnętrznymi częściami naszej istoty. Ten typ choroby może włączać alergie, koloidalne blokady w krwi oraz nerwowe i umysłowe zakłócenia. Jest to problem „odbiorczości” materii w stosunku do wyższych dziedzin świadomości, jeden z głównych problemów supramentalnej Drogi. Jest to także jeden z powodów, dlaczego tak bardzo naciskamy na rozwój naszego fizycznego ciała, bo bez niego moglibyśmy być zdolni wejść w stan ekstazy i wzbić się prosto w Absolut, ale bylibyśmy też całkowicie niezdolni znieść na dół owe natężenia pełne Ducha do naszego „niższego królestwa” — mentalnego, witalnego i materialnego, aby wnieść w nie boskie życie.

Niezależność od ciała

Świadomość, gdy już raz odkryje niewyczerpywalny rezerwuar wielkiej Siły Życia, może stać się niezależna od organów zmysłowych, niezależna od chorób i w znacznym stopniu — również od żywności i snu. I może być nawet niezależna od ciała. Kiedy strumień siły-świadomości w nas jest już wystarczająco zindywidualizowany, odkrywamy, że nie tylko możemy go odłączyć od zmysłów i obiektów tych zmysłów, ale również od ciała. Najpierw w naszych medytacjach, które są początkowym treningiem przed osiągnięciem naturalnego mistrzostwa, obserwujemy, że siła-świadomość staje się jednolita i zwarta. Po uwolnieniu się od umysłu i Witalu, powoli wycofuje się od brzęczenia ciała, które staje się bardzo nieruchome, jak przezroczysta i nieważka masa nie zajmująca żadnej przestrzeni, coś prawie nie istniejącego. Oddech uspokaja się i bicie serca staje się coraz słabsze; a potem, nagle następuje ta wyraźna ulga i znajdujemy się „gdzieś” na zewnątrz ciała. To jest to, co zwane jest w technicznym języku „eksterioryzacją”.

Jest wiele rodzajów „gdzieś”; tak wiele, jak wiele jest płaszczyzn świadomości. Możemy po wyjściu znaleźć się na różnych poziomach, zależnie od tego, gdzie skupiliśmy swoją świadomość. Już wspominaliśmy o Uniwersalnym Umyśle i Uniwersalnym Witalu, ale najszybszym „gdzieś”, które graniczy z naszym fizycznym światem i go przypomina, za wyjątkiem jedynie większej intensywności, jest to, co nazywam „subtelnym fizycznym”. Wiedza o nim jest tak stara jak świat i nie jest czymś szczególnym w Drodze. Jest częścią naszego integralnego rozwoju, przygotowująca nas na dzień, kiedy to opuścimy nasze ciało na dłuższy okres w tym, co ludzie ignorancko zwą „śmiercią”.

Tak, więc, po wielu cyklach zamykania i rozbudzania, po niezliczonych szokach zmuszających ją do zapamiętywania siebie I wychodzenia na powierzchnię, a potem chowania się znowu, aby rosnąć pod przykryciem — świadomość staje się ostatecznie dobrze uformowaną indywidualnością, przełamuje wówczas swoją zewnętrzną skorupę i ogłasza swoją niezależność. Owa niezależność, „stanie się tak normalnym nastawieniem całej istoty, aż do jej fizycznego obramowania, że ostatecznie będzie się to wyczuwało później jako coś zewnętrznego i `zdejmowalnego', jak zdejmuje się codzienne odzienie, które nosimy, czy instrument, który niesiemy w ręce. Możemy nawet czuć, że ciało w pewnym sensie nie istnieje, za wyjątkiem tego, że jest tylko częściową ekspresją dla naszej siły witalnej i naszej mentalności. Te doświadczenia są oznakami, że umysł zajmować zaczyna prawidłową pozycję w odniesieniu do ciała, że wymienia fałszywy punkt widzenia mentalności, zblakłej i złapanej w fizycznych wrażeniach, na punkt widzenia prawdy o rzeczach”. Prawdziwym punktem widzenia jest zawsze punkt widzenia Mistrza, psyche, Ducha w nas. Za każdym razem, gdy czujemy niemożliwości, ograniczenia lub bariery — możemy być pewni, że są one zwycięstwem jutra, gdyż bez wyczuwania przeszkód nie moglibyśmy ich pokonywać. Jesteśmy stworzeni po to, aby podbić wszystko I zrealizować nasze sny I marzenia, bo są to sny I marzenia Ducha w nas. W świecie, gdzie zakazy cisną coraz bardziej, zamykając nas w swej żelaznej sieci, pierwszym z tych marzeń jest, być może, zdolność do wyrwania się na otwartą przestrzeń bez ograniczeń ciała i żadnych innych granic. Wtedy — nie potrzebujemy już paszportów, jesteśmy bezpaństwowcami, dziedzicami wszystkich narodów świata bez wiz; możemy cieszyć się, więc cudowną ekspansją życia i wolności: „O, Bezmiarze.”.

SEN I ŚMIERĆ

Poziomy świadomości

Nie każdy jest zdolny do świadomego opuszczenia ciała lub świadomej ekspansji swego umysłu i Witalu, ale wielu z nas robi to nieświadomie, we śnie, dokładnie wtedy, kiedy te małe „ja” fasadowej istoty mniej przeszkadzają i są mniej zaangażowane w swej ciasnej „powierzchniowej działalności. Te różne „ja” reprezentują tylko część rzeczywistości widzianej gołym okiem, ale niezmierzone dziedziny rozciągają się poza nimi już wspomnieliśmy Uniwersalny Umysł, Uniwersalny Wital i Subtelne Fizyczne tuż poza fizyczną skorupą. Co więc musimy robić, to próbować odzyskać naszą całą uniwersalną rzeczywistość. Istnieją trzy metody lub stopnie do osiągnięcia tego celu: pierwszą, która jest do dyspozycji każdego, jest sen; drugą, rzadszą, jest świadoma eksterioryzacja lub głęboka medytacja; trzecia zaś, w której wszystko staje się proste, przedstawia bardziej zaawansowany stopień rozwoju — jest to rzeczywiście możliwość widzenia wszystkiego bez używania snu lub medytacji, z oczyma szeroko otwartymi, w centrum naszych innych aktywności, jak gdyby wszystkie poziomy uniwersalnej egzystencji stały przed nami i były dostępne poprzez proste przeskoki świadomości — coś podobnego do sposobu, w jaki dostosowujemy swoje soczewki oczne, aby skoncentrować się na dalszym obiekcie po obejrzeniu bliższego. Sen, zatem jest pierwszym narzędziem — może stać się on świadomy, narastająco świadomy aż do punktu, w którym jesteśmy stale świadomi, po tej i po drugiej stronie, gdzie sen, podobnie jak śmierć, nie jest już powrotem do roślinnej egzystencji lub rozproszeniem na -naście naturalnych części składowych, ale po prostu przejściem z jednego sposobu świadomości do innego. Gdyż, chociaż linia, którą narysowaliśmy pomiędzy snem i jawą, pomiędzy życiem i śmiercią, może być zgodna z jej zewnętrznymi pozorami, nie ma ona zasadniczej rzeczywistości. Nie więcej przynajmniej, niż nasze granice państwowe mają jakąś rzeczywistość w terminach fizycznej geografii, albo zewnętrzne kolory i stała, solidna postać danego obiektu mają jakąś rzeczywistość w terminach molekularnych struktur. Właściwie nie istnieje żaden podział za wyjątkiem naszego braku świadomości. Te dwa światy, lub raczej: ten świat i niezliczone inne, koegzystują i są stale przemieszane. Jest to tylko inny sposób postrzegania tej samej rzeczy, która sprawia, że mówimy w jednym momencie: „ja żyję”, a w innym „ja śpię” lub „ja umarłem”, pod warunkiem oczywiście, że jesteśmy wystarczająco świadomi tego faktu, aby to powiedzieć. Podobnie, jak możliwe jest doświadczyć tego samego obiektu w inny sposób, w zależności od poziomu obserwacji — subatomowego, atomowego, molekularnego lub czysto zewnętrznego. Owo „gdzieś” jest wszędzie. Przywiązaliśmy unikalne i ekskluzywne wartości do różnych symboli, które formują nasze zewnętrzne fizyczne życie, ponieważ są one tuż przed naszymi oczyma, ale nie są mniej lub bardziej ważne od innych symboli składających się na nasze ekstra fizyczne życie. Atomowa rzeczywistość obiektu nie zaprzecza ani nie kasuje jego zewnętrznej rzeczywistości, nie jest też oddzielna od niego, czy vice versa. Nie tylko te inne symbole są tak samo ważne jak nasze fizyczne, ale nie jesteśmy w stanie rzeczywiście zrozumieć naszych własnych symboli, jeśli nie zrozumiemy wszystkich innych. Bez wiedzy o innych stopniach egzystencji, nasza wiedza o zwyczajnym ludzkim świecie pozostanie tak niekompletna i fałszywa, jak byłoby studiowanie fizycznego świata z wyłączeniem wiedzy o molekułach, atomach i cząsteczkach. Nic nie będzie zrozumiane - dopóki wszystko nie zostanie zrozumiane.

Istnieje, więc nieskończona gradacja koekstensywnych, współrzędnych rzeczywistości, na które sen otwiera naturalne okno. I rzeczywiście, odkładając na bok sztuczną klasyfikację życia-śmierci-snu na rzecz bardziej zasadniczej klasyfikacji wszechświata, widzimy, że od góry do dołu, jeżeli istnieje taka rzecz jak góra i dół, wszechświat ten jest niczym więcej, jak kontynuacją świadomości-siły, albo też gradacją poziomów świadomości o zasięgu nieprzerwanego spektrum od czystej Materii do czystego Ducha. Subtelne Fizyczne, Witalne, Mentalne, Supramentalne, możemy użyć innych słów, jeśli nam się tak podoba, lub innej terminologii, ale fakty i tak zostaną — wszystko rozgrywa się na tych płaszczyznach: nasze życie, nasz sen i nasza śmierć; nie ma, dokąd iść poza te ramy, w których nie tylko wszystko jest ulokowane, ale wszystko tam współistnieje bez żadnych podziałów. Życie, śmierć i sen są po prostu jedynie różnymi pozycjami świadomości wewnątrz tej samej gradacji. Kiedy żyjemy na jawie, otrzymujemy mentalne lub witalne wibracje, które są tłumaczone na pewne symbole, sposoby widzenia, rozumienia i życia. Kiedy śpimy lub umarliśmy, otrzymujemy te same mentalne, witalne lub inne wibracje, które są tłumaczone na inne symbole, inne sposoby widzenia, rozumienia lub przeżywania tej samej rzeczywistości. W każdym przypadku kluczem do naszej egzystencji, tu lub gdziekolwiek indziej, jest zawsze nasza zdolność świadomości. Jeśli brak nam tej świadomości w życiu — będzie nam jej brakowało w każdy inny sposób; śmierć będzie rzeczywiście śmiercią i sen będzie naprawdę apatią. Fundamentalnym, zatem zadaniem jest stawanie się świadomym tych różnych stopni rzeczywistości. Gdy już raz wyczerpująco wykonamy to zadanie, sztuczne granice, które dzielą nasze różne sposoby egzystencji, padną w gruzy. Będziemy przechodzić bez żadnych przerw, bez żadnych luk świadomości z życia — do snu — do śmierci, a dokładniej: nie będzie więcej śmierci lub snu, jak my je rozumiemy, ale inne sposoby postrzegania w sposób stały totalnej Rzeczywistości; a może ostatecznie — integralna świadomość, która będzie postrzegać wszystko naraz. Nasza ewolucja jest daleka od końca. Śmierć nie jest zaprzeczeniem Życia, ale procesem Życia.

Fizyczne życie w fizycznym ciele przyjmuje, zatem specjalne wyróżnienie pomiędzy wszystkimi sposobami egzystencji, ponieważ to tutaj stajemy się świadomi, to właśnie tutaj, gdzie praca się odbywa, tutaj następuje spotkanie punktów wszystkich płaszczyzn w jednym ciele. To tu odbywa się praca, ponieważ jest ono punktem wyjściowym ewolucji (nieomal). To za pomocą tego ciała, powoli, po niezliczonych, nie do odróżnienia życiach „Ja” przybiera indywidualność wchodząc w kontakt z coraz wyższymi poziomami i coraz to szerszym zasięgiem świadomości, na każdym z tych poziomów. Istnieje, zatem tyle różnych rodzajów śmierci albo snu, ile istnieje żywotów, ponieważ są one tym samym, wszystko zależy od stopnia naszego ewolucyjnego rozwoju. Istnieją tu wszystkie możliwe stopnie tak jak w życiu, od totalnego, „zombie” do kompletnie rozbudzonej i zindywidualizowanej świadomości. Stąd nie ma ogólnych zasad dotyczących snu i śmierci, ponieważ wszystko jest możliwe, tak jak jest tutaj. Co najwyżej — możemy tylko wskazać kilka ogólnych zarysów.

Jak powiedzieliśmy już wcześniej, jesteśmy złożeni z kilku centrów świadomości, które są rozmieszczone od szczytu głowy w dół. Każde centrum jest jak odbiornik radiowy, dostrojony na szczególną długość fal i powiązany z różnymi poziomami świadomości, z których nieustannie otrzymujemy, najczęściej nieświadomie, różne rodzaje wibracji — subtelne fizyczne, witalne lub mentalne, wysokie lub niskie, składające się na nasz sposób myślenia, czucia i życia — z indywidualną świadomością działającą jak filtr i wybierającą pewne wibracje, bardziej niż inne będące w zgodzie ze swym pochodzeniem socjalnym, tradycjami, edukacją etc. Jako ogólną zasadą, we śnie lub w śmierci, kierujemy się pewnym przywiązaniem, idąc do tych miejsc lub poziomów, gdzie ustaliliśmy już silniejsze związki. Ale jest to poziom elementarny, kiedy świadomość nie jest jeszcze rzeczywiście zindywidualizowana, chociaż może być umysłowo bardziej wyrafinowana i kultywowana, ale będzie zawsze myśleć jak wszyscy inni, czuć jak inni i żyć jak inni. Jest to tylko czasowy agregat, którego ciągłość nie rozciąga się poza ciało, wokół którego ona się kręci. Kiedy to cielesne centrum umiera — wszystko znika rozpraszając się w małe witalne, mentalne czy inne fragmenty, które powracają do swych odnośnych dziedzin, bo już nie posiadają centrum. Kiedy centrum to jest uśpione, wszystko w mniejszym lub większym stopniu jest uśpione, ponieważ nie-fizyczne, mentalne i witalne elementy istnieją tylko w relacji do tego centrum i po to, aby służyć cielesnemu życiu. W tym początkowym, więc stanie, kiedy się śpi, świadomość wymyka się w podświadomość, nie poniżej poziomu naszego życia na jawie, ale poniżej świadomego stadium w sensie ewolucyjnym, jak na przykład u zwierząt czy roślin. Innymi słowy — świadomość powraca do swej ewolucyjnej przeszłości, która może ją wypełnić wszystkimi rodzajami chaotycznych wyobrażeń spowodowanych przez przypadkowe skojarzenia wielu fragmentów pamięci i wrażeń, chyba że kontynuuje ona swe codzienne aktywności w mniej lub bardziej nieskładny sposób; stąd zaś świadomość wsiąka nawet głębiej w przeszłość roślinną lub larwalną, która jest jej aktualnym snem, jak to bywa u roślin i zwierząt. Jednostka musi przejść przez wiele stopni zanim prawdziwe centrum, psyche i jej świadomość-siła są uformowane i wprowadzają trochę koherencji i ciągłości do tej dowolnej mikstury. Ale od momentu, gdy ciało przestaje być głównym centrum i człowiek zaczyna mieć wewnętrzne życie, niezależne od fizycznych okoliczności i fizycznego życia i specjalnie, kiedy ktoś żyje Drogą, która jest przyspieszoną ewolucją — życie prawdziwie się zmienia, podobnie jak śmierć i sen; zaczyna się wtedy naprawdę istnieć. Pierwszą rzeczą, którą można zauważyć, jest specjalny rodzaj snów, jak gdyby widzialne zewnętrzne zmiany poprzedzane były przez wewnętrzne mutacje subtelniejszego porządku, które wpływają na nasze sny. Przechodzimy ze zwierzęcego snu do snu świadomego, albo do „snu doświadczenia” i od gnijącej śmierci do śmierci, która żyje. Podziały, które cząstkowały nasze życie, padają w gruzy. Zamiast być błędnie rozproszonym z powodu braku centrum, znaleźliśmy Mistrza i uchwyciliśmy nić świadomości, która łączy wszystkie poziomy uniwersalnej rzeczywistości.

Sen doświadczenia

Zależnie od stopnia rozwoju świadomości, istnieje wiele stopni tego nowego typu snu — od rzadkich, spazmodynamicznych przebłysków, które możemy miewać na jednym czy drugim poziomie, do stałej i samouporządkowanej wizji, zdolnej poruszać się w sposób wolny poprzez cały zakres tychże poziomów, od dołu do góry, dokładnie tak, jak się chce. Tutaj znowu wszystko zależy od naszej „dziennej świadomości”. Kierowani pewną sympatią lub pociągiem — bywamy przeważnie na poziomach, z którymi ustaliliśmy już pewne powiązania. Witalne, mentalne lub inne wibracje, które zaakceptowaliśmy, które stały się w nas ideami, aspiracje, pożądania, nikczemność czy szlachetność składają się na te powiązania i kiedy opuszczamy ciało, idziemy po prostu do źródła tych wibracji — nadzwyczaj żywego i uderzającego źródła, w porównaniu, z którym nasze witalne i mentalne tłumaczenia w fizycznym świecie wydają się blade i prawie puste. Wtedy zaczynamy stawać się świadomi, niezmierzoności niezmierzonych światów, które przemieszane są razem, ogarniają i zacieniają naszą małą ziemską planetę i które określają przeznaczenie jej i nasze. Niemożliwe jest oczywiście opisać te światy na kilku stronach, lub nawet w kilku tomach — byłoby to próbą opisania Ziemi na podstawie spojrzenia na Long Island. Nie będziemy, zatem ich tu opisywać, ale podamy po prostu kilka clue ku pomocy dla poszukującego, pragnącego sprawdzić swe własne doświadczenie. Głównym wymogiem tej eksploracji jest „czysta prostota”, nieobecność jakiegokolwiek pragnienia i wyciszony umysł; inaczej można paść ofiarą różnego rodzaju iluzji. Cierpliwie, poprzez powtarzanie doświadczenia, uczymy się najpierw rozpoznawać, na jakim poziomie nasze doświadczenie ma miejsce i w jakim stopniu w ramach danego poziomu. Ten proces usytuowania naszego doświadczenia jest tak samo ważny dla naszych poszukiwań, jak, powiedzmy, proces dowiadywania się, na jakiej drodze jesteśmy i w jaki stan wjeżdżamy podróżując po Ziemi. Wtedy uczymy się rozumieć nasze doświadczenia. Jest to w obcym języku, nawet w kilku językach, które musimy rozszyfrować bez jakichkolwiek przeszkód ze strony naszego własnego języka umysłu. Rzeczywiście, jedną z głównych trudności jest ta, że język umysłu jest jedynym językiem, jaki znamy, więc gdy się tylko obudzimy, jego własna transkrypcja będzie dążyć nieświadomie do zagłuszenia i zniekształcenia czystości doświadczenia. Bez obecności świadomego przewodnika, który rozplątałby ten węzeł, musimy uczyć się pozostawać tak spokojni umysłowo, jak to możliwe po obudzeniu i wyczuwać intuicyjnie znaczenie tych innych języków; czasem udaje się to szybko, w miarę jak świadomość rozwija się i doświadczenia się mnożą. Z początku jest to chiński targ lub dżungla — wszystko wygląda tak samo. Potem, po miesiącach i latach, można zacząć odróżniać ścieżki i twarze, miejsca i znaki oraz ich wyraźniejszą obfitość niż tu, na Ziemi.

Ale jak zapamiętywać sny? Dla większości ludzi następują całkowite zaćmienia i brak im tej więzi. Istnieje faktycznie wiele więzi, lub raczej „pomostów” jak gdyby były one zrobione z serii krain powiązanych jedna z drugą za pomocą mostów, tak że możemy łatwiej zapamiętywać niektóre części naszej istoty i ich podróże, podczas gdy inne są zapominane z powodu braku pomostu z resztą naszej świadomości. Kiedy przekraczamy tę próżnię lub raczej nie wytrenowaną część świadomości, wtedy zapominamy, to jest to, co generalnie zdarza się tym, którzy wpadają w „ekstazę”. W zasadzie, wystarczająco rozwinięta osoba podróżuje poprzez cały zakres poziomów świadomości w swoim śnie i idzie prosto aż do najwyższego Światła Ducha, najczęściej nieświadomie, ale te kilka minut są dopiero prawdziwym snem, prawdziwym odnowieniem w absolutnym relaksie Radości i Światła. Rzeczywistym celem snu jest powracanie spontanicznie do Źródła i zanurzenie się w nim. Schodzimy stamtąd powoli w dół poprzez wszystkie inne poziomy — Mentalny, Witalny, Subtelne Fizyczne i Podświadomość, ostatni zapamiętujemy najlepiej, gdzie każda część naszego bytu przeżywa korespondujące doświadczenie. Jest również wiele stref na każdym z poziomów, każda ze swym szczególnym mostem. Główną trudnością jest skonstruowanie tego pierwszego pomostu, właśnie tego do naszej dziennej świadomości. Jedynym sposobem jest pozostanie całkowicie nieruchomo i cicho po obudzeniu się. Jeżeli obrócimy się na drugi bok lub poruszymy, wszystko zniknie, albo raczej wielkie jezioro snu natychmiast pokryje się małymi zmarszczkami i nie możemy nic więcej zobaczyć. Jeśli zaczniemy myśleć, wtedy już nie tylko zmarszczki i fale, ale całe wiry błotne zasłonią wszystko; myśl nie ma miejsca w tym procesie, nie możemy próbować umysłowo zapamiętywać czegoś z tej dziedziny. Zamiast tego musimy wpatrywać się stale w bezmierne, spokojne jezioro jak w bardzo wytrwałej „kontemplacji obiektu”, jak gdyby samo zogniskowane spojrzenie miało przebić ciemnoniebieską głębię. Jeśli wytrwamy w tym wystarczająco długo, nagle zobaczymy obraz przed naszymi oczyma, albo też może nikły jego zarys, jak aromat dalekiego lądu naładowany zapachem bardzo znajomym, ale wymykającym się zmysłom. W tym punkcie nie wolno nam weń wskakiwać, bo znikłby natychmiast, ale pozwolić mu stać się czystym, przybrać własne kształty i ewentualnie zapamiętamy każdą scenę. Gdy już raz silnie złapaliśmy nić, wystarczy zasadniczo ciągnąć ją powoli, nie próbując myśleć czy zrozumieć. Rozumienie przychodzi później, jeśli zaczniemy interpretować od samego początku — odetniemy komunikację. Ta nić będzie prowadziła nas z jednej krainy do następnej, z jednej pamięci do innej. Czasami utkniemy na całe lata w tym samym punkcie na drodze, jak gdyby była gdzieś „przerwa w pamięci”, jak dziura na drodze. Aby zbudować brakujące ogniwo — musimy mieć cierpliwość i wytrwałość. Jeżeli wytrwamy — droga zostanie w końcu otwarta, jak przecinka w dżungli. Próba „chwytania snów” nie jest jedyną tylko metodą. Możemy również koncentrować się w nocy, przed pójściem spać, z wolą zapamiętywania i budzenia się o określonych przerwach, raz lub dwa razy w nocy, aby obserwować tę nitkę w różnych punktach wzdłuż jej drogi. Ta metoda jest szczególnie efektywna. Wszyscy wiemy, że wystarcza chcieć się obudzić o pewnym czasie, aby wewnętrzny zegar pracował bardzo dokładnie: jest to nazwane „budowaniem formacji”. Te formacje są jak małe moduły wibracyjne produkowane przez wolę, które uzyskują swoją własną egzystencję i wykonują swoje zadania bardzo skutecznie. Możemy zbudować mniej lub bardziej potężne, trwałe formacje dla wszelkiego rodzaju celów, a w szczególności do zapamiętywania i budzenia nas w regularnie określonych przerwach podczas snu. Jeśli wytrwamy w tym przez miesiące lub lata, w razie konieczności, to ewentualnie, za każdym razem, kiedy znaczący wypadek zachodzi w naszym śnie, będziemy automatycznie zaalarmowani. Po prostu musimy „przystanąć” w samym śnie, powtórzyć ową pamięć dwa lub trzy razy, aby „nagrać” ją dobrze i powrócić.

Na tym przeogromnym polu doświadczenia możemy tylko podkreślić kilka ogólnych praktycznych punktów, które mogą uderzyć poszukiwacza na początku jego drogi. Po pierwsze — musi wyraźnie rozróżnić podświadome sny od aktualnego doświadczenia. Doświadczenia nie są snami, choć z przyzwyczajenia możemy je mieszać razem; są one rzeczywistymi wypadkami, w których braliśmy udział na jednej płaszczyźnie lub innej; są do odróżnienia w porównaniu ze zwykłymi snami poprzez ich uderzającą intensywność. Wszystkie wypadki w zewnętrznym fizycznym świecie, niezależnie, jakie by nie były wyjątkowe, wydają się mdłe w porównaniu z nimi. Zostawiają one głębokie wrażenie w pamięci, bardziej żywe niż jakiekolwiek pamięci na Ziemi, jak gdybyśmy nagle dotknęli bogatszego sposobu egzystencji — niekoniecznie bogatszego w jego zewnętrznych aspektach lub kolorach, choć może tam występować zdumiewająca jasność, ale w jego zawartości. Kiedy poszukiwacz budzi się ogarnięty na wskroś wrażeniem, że skąpał się w świecie wypełnionym znakami posiadającymi więcej niż jedno znaczenie w tym samym czasie, wypadki w naszym fizycznym świecie rzadko kiedy oznaczają więcej niż jedną rzecz jednocześnie, w świecie, który jest tak wypełniony niewidzialnymi znaczeniami i głębią, że można by je kontemplować przez bardzo długi czas nie wyczerpując ich znaczenia, a gdy był obecny w pewnych scenach, biorąc w nich udział — to wydają się one nieskończenie bardziej realne niż nasze fizyczne sceny. W tedy poszukiwacz będzie wiedział, że miał prawdziwe doświadczenie, a nie sen.

„…Pozornie nierealne, a jednak bardziej realne niż życie.

…Prawdziwszy niż rzeczy prawdziwe”.

„Gdyby to były sny lub uchwycone wyobrażenia

Prawda snu czyni fałszem próżne realia ziemskie”

Istnieje również inny zauważalny fenomen:, gdy wznosimy się na skali świadomości, jakość światła się zmienia — różnice w jasności są bardzo pewnym znakiem, gdzie się znajdujemy i nawet znaczeniem sceny. Rzeczywiście, istnieje całe spektrum: od brudnych odcieni podświadomości — szaro-brązowo-czarnych — do żywych odcieni Subtelnego Fizycznego, jasnych kolorów, witalu, które jakoś zawsze wyglądają nieco sztucznie i jaskrawo, do światła Umysłu, które staje się narastająco potężne i czyste, w miarę jak wznosimy się do Początku. Od Nadumysłu w zwyż istnieje już radykalna różnica w naturze wizji: obiekty, istoty i rzeczy, które widzimy, nie wydają się już oświetlone od zewnątrz, płasko, jak my jesteśmy oświetlani przez słońce, ale świecą one same w sobie i ostatecznie nie czuje się już tu „bycia na zewnątrz” rzeczy, jest to ekstazą w nieruchomym i błyszczącym świetle, tylko na parę minut, zupełnie wolną od tłoku i sensacyjnych wrażeń naszych płaszczyzn. Wchodząc w kontakt ze Światłem tylko na parę minut — człowiek czuje się tak odświeżony, jak po ośmiu godzinach snu. To w ten sposób jogin może kontynuować ćwiczenia bez snu, to również w ten sposób kilka minut koncentracji w ciągu dnia może ożywić nas tak samo, jak spacer poza miastem. Ciało ma niewiarygodną wytrzymałość; to psychologiczny zamęt męczy nas tak bardzo.

Niezależnie od uczestniczenia w uniwersalnych wydarzeniach, znajdujemy również, że sen jest kopalnią informacji o naszych własnych, indywidualnych warunkach. Wszystkie strefy naszej istoty wychodzą dokładnie podczas snu, jak gdybyśmy zewnętrznie, na jawie, byli głusi i niemi, albo zrobieni z drewna, a nagle wszystko budzi się do życia prawdziwszego niż życie. Te różne wewnętrzne strefy lub poziomy naszego bytu mogą pojawiać się w naszym śnie jak pokoje lub domy, w których najmniejszy detal ma znaczenie. „Kiedy wyruszacie na poszukiwanie wewnętrznego bytu, oraz różnych części ciała, które się nań składają, to bardzo często macie wrażenie wchodzenia w korytarze lub pokój i — stosownie do koloru, atmosfery i obiektów, które się w nim znajdują — macie to bardzo jasne uczucie jakiejś części własnego bytu, którą właśnie odwiedzacie. Możecie nawet wchodzić coraz głębiej, w coraz to dalsze pokoje, każdy o swym własnym charakterze. Czasami, zamiast pokoi, możemy spotkać różne rodzaje istot, całe rodziny lub nawet menażerię, reprezentujące różne siły i wibracje, do przyjmowania, których jesteśmy przyzwyczajeni i które składają się na naszą” naturę. To nie są istoty snu — są to rzeczywiste istoty znajdujące w nas przystań. Pamiętajmy, siły są świadome, wibracje są świadome — istoty lub siły, świadomość lub siła są dwoma jednoczesnymi stronami tej samej rzeczywistości. Wtedy możemy zobaczyć, w bardzo żywy sposób, co chcielibyśmy zatrzymać w nas, a co nie.

Poszukiwacza uderza inna obserwacja poprzez swoją prawie codzienną powtarzalność. Znajduje po takim fakcie, że w ciągu nocy miał dokładne przepowiednie wszystkich ważniejszych psychologicznie przypadków, które mają się zdarzyć następnego dnia. Najpierw myśli, że to czysta zbieżność, nie rozumie jeszcze za dobrze powiązań. Ale gdy ta sama rzecz powtórzy się setki razy — wtedy staje się uważniejszy, a ostatecznie, kiedy jest już zupełnie świadomy, używa wreszcie tej wiedzy, aby wiedzieć, czego oczekiwać i jakie przedsięwziąć kroki zabezpieczające na wypadek, gdy zachodzi taka potrzeba. Na przykład — może mieć napad depresji tego dnia, albo wybuch wściekłości lub czuje odruchy wewnętrznego buntu, lub silny impuls seksualny etc., albo nawet weźmy przykład nieco innej natury — możemy potknąć się na schodach parę razy i prawie złamać nogę, albo dostać napadu gorączki i zauważymy, że każdy z tych małych, trywialnych codziennych incydentów wiąże się dokładnie z innym incydentem, najczęściej symbolicznym w naturze, symbolicznym, gdyż to nie sam fakt, ale mentalny opis mamy do dyspozycji, kiedy się rano budzimy, którego doświadczyliśmy poprzedniej nocy; albo byliśmy we „śnie” zaatakowani przez wroga, albo też zaangażowani w nieszczęśliwe obroty spraw lub wypadki; albo Jeszcze — widzieliśmy coś dokładnie, wszystkie detale otaczające daną psychologiczną scenę w następnym dniu. Wydawałoby się, że „ktoś” jest doskonale w nas trzeźwy i bardzo zatroskany, aby pomóc nam zidentyfikować wszystkie nieznane i ukryte mechanizmy naszego psychologicznego życia, wszystkie powody naszych upadków i postępów. Gdyż i odwrotnie — możemy mieć przeczucia wszelkich szczęśliwych psychologicznych prądów, które zostają przetłumaczone w dniu następnym na rzeczywisty postęp, otwarcie świadomości, uczucie lekkości, wewnętrzne rozszerzenie horyzontów; pamiętamy wtedy, że w noc poprzednią widzieliśmy światło, wznosiliśmy się, wzlatywali lub oglądali ścianę pokoju walącą się w gruzy (symbolizującą nasze opory wewnętrzne lub pewne mentalne konstrukcje nas otaczające). Uderza także fakt, że owe przeczucia nie są zwykle związane z wypadkami, które my uznajemy za ważne na naszym fizycznym poziomie, jak śmierć któregoś z rodziców lub jakieś światowe osiągnięcia (chociaż tego typu przeczucia też mogą się pojawić), ale zwykle dotyczą bardzo, wydawałoby się, trywialnych detali, nie posiadających żadnej wewnętrznej ważności, lecz zawsze bardzo znaczących dla naszego wewnętrznego wzrostu. Jest to oznaką, że nasza świadomość się rozwija — zamiast nieświadomej akceptacji mentalnych, witalnych lub innych wibracji, które kształtują nasze życie, bez naszej wiedzy i które naiwnie uważamy za nasze własne (mówiąc: „mój gniew”, „moja depresja”, „mój instynkt seksualny”, „moja febra”), zaczynamy teraz odbierać jako nadpływające do nas. Jest to widocznym dowodem, popartym przez setki doświadczeń, noc po nocy, że ta cała gra naszej fasadowej natury bierze swój początek poza nami, w Uniwersalnym Umyśle, Uniwersalnym Witalu lub nawet w wyższych regionach, jeżeli jesteśmy w stanie się do nich dostroić. Jest to początkiem mistrzostwa, ponieważ gdy raz widzieliśmy lub przewidzieliśmy coś — wtedy możemy wpływać na bieg wypadków. Ziemskie życie jest zarazem miejscem najbardziej rygorystycznego i najbardziej ślepego determinizmu, jak i podbitej wolności — wszystko zależy od naszej świadomości. Uczeń napisał raz do Sri Aurobindo, opisując swoje „sny” i rodzaj dziwnego związku pomiędzy wydarzeniami dnia i nocy. Taką otrzymał odpowiedź: „ Zrozum, że te doświadczenia nie są jedynie wyobrażeniami czy snami, ale aktualnymi wydarzeniami… Błędem jest sądzić, że żyjemy jedynie fizycznie, tylko z zewnętrznym umysłem i życiem. Cały czas żyjemy i działamy na innych poziomach świadomości, spotykając się tam z innymi i oddziałując na nich i to, co tam robimy, czujemy i myślimy, siły, które gromadzimy, rezultaty, które przygotowujemy — mają niepoliczalną ważność i efekt nieznany nam w tym zewnętrznym życiu. Nie wszystko z tego dociera poprzez bariery, a to, co dociera — przybiera inną formę w życiu fizycznym, chociaż czasem istnieje dokładny związek pomiędzy nimi, ale i ta odrobina jest bazą naszej zewnętrznej egzystencji. Wszystko, czym się stajemy, co robimy i znosimy w fizycznym życiu jest przygotowane za zasłoną, która jest wewnątrz nas. Jest więc ogromnie istotne dla jogina, który zmierza do transformacji życia — rozwijać świadomość tego, co dzieje się w tych dziedzinach, być tam mistrzem i być w stanie czuć, wiedzieć i radzić sobie z tymi tajemnymi siłami, które określają nasze przeznaczenie i nasz wewnętrzny i zewnętrzny wzrost lub upadek”.4

Sen akcji

Przeszliśmy ze zwierzęcego snu — do snu świadomego, albo do snu doświadczenia; teraz możemy przejść do trzeciego typu snu — snu akcji. Przez długi czas nasz sen, jakkolwiek mógł być świadomym, pozostaje istotnie pasywnym rodzajem tego stanu. Jesteśmy jedynie świadkami pewnych rzeczy, bezsilnymi widzami tego, co się wydarza w tej lub tamtej części naszego bytu — musimy tu podkreślić, że jest to tylko zawsze część naszej własnej istoty, która uczestniczy w danym doświadczeniu, chociaż w danym czasie możemy mieć wrażenie, że cała nasza istota cierpi lub walczy, albo też podróżuje etc., podobnie jak możemy mieć identyczne wrażenie dyskutując np. o polityce lub filozofii z przyjacielem, że cała nasza istota uczestniczy w tej dyskusji, podczas gdy jest to zaledwie umysłowa lub witalna część tej istoty. W miarę, jak sen staje się coraz bardziej świadomy, przechodzimy z wrażeń do nagich rzeczywistości (człowiek dziwi się, gdzie jest to, co „konkretne”, po której stronie jest to, co „obiektywne”). Zdajemy sobie wtedy sprawę, że jesteśmy zrobieni z mieszaniny mentalnych, witalnych i innych fragmentów, każdy z oddzielną egzystencją i oddzielnymi doświadczeniami na swej własnej, szczególnej płaszczyźnie. W nocy, kiedy więzy ciała lub tyrania umysłowego mentora już nie istnieją, ta niezależność staje się bardziej żywa. Małe wibracje, które przylgnęły do nas i składają się na tzw. naszą naturę, rozpraszają się na małe istotki, z których każda rozbiega się do własnego miejsca. Odkrywamy w nas wiele rodzajów „obcych”, których egzystencji nigdy nie podejrzewaliśmy. Co oznacza, że te fragmenty nie są zintegrowane wokół prawdziwego centrum, czyli psyche, a ponieważ nie są one zintegrowane — my nie jesteśmy w stanie ich kontrolować i modyfikować bieg wypadków. Jesteśmy pasywni, ponieważ prawdziwi „my”, to właśnie psyche, a większość z tych fragmentów nie ma z nią żadnego połączenia.

Konieczność integracji szybko staje się oczywista, jeżeli pragniemy być mistrzami nie tylko tutaj, ale i tam ale w każdy sposób. Na przykład, kiedy opuszczamy nasze ciało i przechodzimy w regiony niższego Witalu (korespondujące z regionami pępka i dolnej części brzucha — centrum seksualne), ta część naszego bytu, która się eksterioryzuje w tych dziedzinach, najczęściej przechodzi przez raczej nieprzyjemne doświadczenia. Bywa atakowana przez różne rodzaje żarłocznych sił i wtedy mamy to, co zwykle jest zwane „zmorami”, od których uciekamy powracając tak szybko, jak to możliwe do naszego ciała, gdzie jesteśmy bezpieczni. Ale np. gdy ta szczególna część naszej istoty zaakceptuje integrację wokół psychicznego centrum , może ona wychodzić śmiało w owe raczej piekielne regiony, ponieważ posiada psychiczne światło — Psyche jest światłem, jest fragmentem wielkiego, oryginalnego Światła, potrzebuje tylko pamiętać to światło (albo Mistrza, który jest tym samym), kiedy jest zaatakowana, a wszystkie przeciwne siły po prostu znikną. Poprzez pamiętanie — wzywa się prawdziwe wibracje, które mają potęgę rozpuszczania lub rozpraszania wszelkich wibracji o mniejszej intensywności. Istnieje nawet interesujący okres przejściowy, w którym bierzemy udział w przerażających zmaganiach na przykład, i nagle ten fragment nas przypomina sobie światło (lub Mistrza) i sytuacja nagle jest odwrócona. Na tych płaszczyznach możemy również spotykać różnych ludzi, znanych i nieznanych, bliskich lub dalekich, żywych lub zmarłych — „zawsze żywych, których my zwiemy zmarłymi5, jak mawia Sri Aurobindo — którzy są na tej samej długości fali. Możemy być świadkami lub bezradnymi partnerami ich nieszczęść (które mogą być przetłumaczone na nieprzyjemne wydarzenia na Ziemi; jak już widzieliśmy, wszystkie ciosy tam otrzymane — będą otrzymywane tutaj, każde wydarzenie tam, przygotowuje wydarzenie tutaj), ale jeśli w tym czasie nasz fragment, przeżywający przykre doświadczenie wraz z korespondującym fragmentem przyjaciela, obcego lub też „zmarłego”, zdoła przypomnieć sobie Światło, czyli jeśli jest on zintegrowany wokół Psyche — może odwrócić bieg rzeczy, pomóc przyjacielowi lub nieznanemu w kłopocie, pomóc pozbawionej ciała istocie przejść przez trudność lub wydostać się z niebezpiecznego miejsca, albo uwolnić go od niektórych niekorzystnych związków (jest wiele miejsc, w których jesteśmy naprawdę więźniami). Rozmyślnie wybraliśmy negatywny przykład i tak trywialny, jak to możliwe. „X” śni, że spaceruje z przyjacielem wzdłuż wybrzeża jeziora o pozornie cudownie czystych wodach, gdy wtem z dna jeziora wyskakuje wąż i kąsa przyjaciela w gardło. „X” czyni kilka wysiłków, aby zabezpieczyć przyjaciela, ale potem sam jest przerażony, gdyż jest ścigany przez węża i ucieka z powrotem „do domu” (wraca do swego ciała). Następnego dnia dowiaduje się, że przyjaciel jest chory i kompletnie stracił głos, a on sam ścigany jest przez cały dzień przez serię małych, dokuczliwych przypadków, wewnętrznie i zewnętrznie. Gdyby był aktywnie świadomy i skoncentrowany, nic by się nie zdarzyło i przeciwne siły byłyby się wycofały. Istnieje wiele przykładów, w których „cudem” udało się uniknąć wypadków, ponieważ zostały przezwyciężone poprzedniej nocy przez świadomego przyjaciela, jeśli już nie przez nas samych. Możemy w pożyteczny sposób brać udział we wszystkich działalnościach, które przygotowują nasze „jutra” lub nasze więcej obejmujące „jutra”, zależnie od własnych zdolności. „Świadoma istota nie większa od naszego palca, stoi w środku naszej istoty; jest ona Mistrzem przeszłości i przyszłości… jest ona i dziś i jutro” — mówi Katha Upaniszady (IV, 12.13). Potrzebujemy jednak licznych doświadczeń z aktualną weryfikacją, gdziekolwiek to możliwe, zanim zrozumiemy, do jakiego stopnia niektóre sny nie są snami. Pewne uwięzienia tutaj nie mogą być zlikwidowane, jeśli nie zostaną zlikwidowane tam. Kwestia więc akcji jest immanentnie związana z kwestią integracji.

Ta integracja jest jeszcze konieczna, ponieważ kiedy nie mamy już ciała — tzn. kiedy jesteśmy uznawani za zmarłych — owe fragmenty mają już odciętą drogę powracania do ciała po schronienie. Jeżeli nie są zintegrowane — mogą przechodzić przez całe piekła nieprzyjemności. To jest prawdopodobnie początkiem naszych opowieści o piekle, które — i nie można tego powtarzać za mało — dotyczy tylko niektórych niższych części naszej natury. Gdyż niższe poziomy (zauważalnie niższy Wital, korespondujący z pępkiem i centrum seksualnym, naturalnie najtrudniejszy dla integracji) są zaludnione drapieżnymi siłami. Jak to młody uczeń, który przedwcześnie zmarł, powiedziałby opisując podróż do przyjaciela w czasie snu: „Tuż poza twoim światem — nie ma prawa i porządku”— czyli odpowiedni brytyjski synonim piekła. I dodaje on: „Miałem za sobą światło Matki (Mistrza) i przeszedłem przez to wszystko”. Ponieważ to doświadczenie jest typowe dla wielu śmierci, może należałoby powiedzieć, że spotkanie tych dwóch przyjaciół nastąpiło w nadzwyczaj kolorowych ogrodach, które często napotyka się w wyższych regionach Witalu (korespondującym z centrum serca), które składają się na tzw. raje innego świata, rzeczywiście jest to drugorzędny raj. Ogólnie mówiąc, pozbawione ciała osoby pozostają tam tak długo, jak sobie życzą. Kiedy mają już tego dosyć — dusza takiej osoby idzie do miejsca prawdziwego wypoczynku, do oryginalnego Światła i czeka tam na swój czas powrotu na Ziemię. Mówienie o kimś idącym na „wieczne potępienie” jest okrutnym absurdem. Jak mogłaby dusza, która jest czystym Światłem być kiedykolwiek więźniem tych niskich wibracji? Byłoby to powiedzeniem, że podczerwone światło jest mistrzem nadfioletu. Podobne idzie z podobnym, zawsze i wszędzie, tutaj czy po drugiej stronie. A cóż mogłoby być prawdziwie „wieczne” za wyjątkiem duszy, za wyjątkiem radości? „Gdyby istniało nie kończące się piekło, mogłoby ono tylko być miejscem nie kończącego się zachwytu, ekstazy — mówi Sri Aurobindo — gdyż Bóg jest Radością. Ananda, i nie ma innej wieczności, niż wieczność Jego szczęścia”.6

W miarę więc, jak nasza istota zostaje zintegrowana wokół Psyche, przechodzi ona z pasywnego do aktywnego snu, jeżeli ciągle jeszcze mówić będziemy o „śnie”, a także z kłopotliwej śmierci do interesującej podróży lub innej innej formy działania. Ale tutaj również istnieją różne stopnie, w zależności od pojemności naszej świadomości, od ograniczonych akcji nie rozciągających się poza niewielkie kółko żyjących lub zmarłych znajomych, albo światów skądś nam już znanych — do uniwersalnych akcji kilku wielkich istot, których Psyche w pewnym sensie skolonizowała szerokie przestrzenie świadomości i które ochraniają ten świat swoim spokojnym światłem.

Zakończmy wnioskiem tych kilka ogólników, które co najwyżej są ogólnymi wytycznymi dla poszukiwacza; wniosek ten dotyczy tzw. przeczuć. Podkreślimy tu znowu, że sam fakt posiadania „przeczuć” odnośnie czegokolwiek jest oznaką, że to „coś” już istnieje na jakiejś płaszczyźnie zanim zajdzie tutaj — nie tylko „wisi ono w powietrzu”. Jesteśmy bardzo skrupulatni i dokładni w sprawach dotyczących fizycznej rzeczywistości, ale w dziwny sposób traktujemy zdarzenia w nie-fizycznym świecie, jak gdyby były one nieskładne i mgliste; może dlatego, że ów brak koherencji i mglistość jest w naszych umysłach. Poprzez doświadczenie znajdujemy, że wszystko „tam” ma doskonały sens, nawet jeśli nam się nie wydaje sensowne. Nie tylko nasza jasność staje się bardziej intensywna w miarę wznoszenia się na skali świadomości, ale czas biegnie szybciej, pokrywając jak gdyby szersze przestrzenie, albo też dotyka on bardziej odległych wypadków zarówno przeszłych, jak i przyszłych. Ostatecznie wynurzamy się w nieruchomym świetle, w którym wszystko już jest. W konsekwencji tego zaobserwujemy, że w zależności od poziomu świadomości, gdzie nasze wizje, „przeczucia”, mają miejsce — następuje prędzej czy później ich wypełnienie w czasie na Ziemi. Na przykład kiedy oglądamy wydarzenie w Subtelnym Fizycznym, które graniczy z naszym światem, jego ziemska transkrypcja bywa prawie natychmiastowa, kilka godzin lub dzień później. Oglądamy wypadek i następnego dnia mamy wypadek. Wizja jest bardzo precyzyjna, aż do najmniejszego detalu. Im wyżej wznosimy się na skali świadomości, tym dalej w przedzie jest wypełnienie wizji i tym bardziej uniwersalny jest jej zasięg, ale detale tej realizacji są mniej precyzyjne, jak gdyby wydarzenie samo w sobie było nie do uniknięcia (pod warunkiem oczywiście, że nasza wizja jest w wystarczającym stopniu wolna od egoizmu), ale pozostawia ono margines niepewności w detalach jej realizacji. W jakiś sposób ów margines liczy się jako zmiany czy zniekształcenia, jakie odczuwa wyższa prawda schodząc stopniowo w dół do swojej ziemskiej realizacji. Wszelkie rodzaje interesujących konkluzji mogą być wyciągane z tej obserwacji, w szczególności ta, że im bardziej jesteśmy świadomi na Ziemi, albo im wyżej jesteśmy w stanie wspiąć się w skali świadomości i sięgnąć do źródła, tym bardziej zbliżamy Ziemię do jej Źródła, kasując zniekształcające determinizmy przejściowych płaszczyzn. Może to mieć pełne znaczenia konsekwencje, nie tylko w jednostkowym sensie, dla kontrolowania i transformacji indywidualnego życia, ale również w terminach globalnych, dla transformacji świata. Mnóstwo zostało napisane w temacie: „determinizm kontra osobista wolność”, ale nie widzi się problemu we właściwej perspektywie. Nie ma wolności kontra determinizm, ale wolność plus wiele determinizmów. Jesteśmy podmiotem, jak mówi Sri Aurobindo, całej serii nakładających się na siebie determinizmów: fizycznych, witalnych, mentalnych i wyższych — przy czym determinizm każdej z tych płaszczyzn jest w stanie zmienić lub skasować determinizmy płaszczyzny bezpośrednio niżej. Na przykład dla kogoś dobre zdrowie i dany czas życia może być zmodyfikowany przez determinizm witalny, czyli „jego” namiętności i różne psychologiczne zakłócenia, które z kolei mogą być modyfikowane przez mentalny determinizm siły jego woli i ideałów, które z kolei mogą być modyfikowane przez wyższe prawa jego duszy — Psyche… i tak dalej. Wolność — oznacza poruszanie się w kierunku wyższych poziomów. I to samo dotyczy Ziemi, ponieważ te same siły rządzą jednostką, co i zbiorowością. Jeżeli my, którzy reprezentujemy w takim (wysokim) stopniu punkt zbiorczy wszystkich tych determinizmów w Materii, jesteśmy zdolni do wzniesienia się na wyższe poziomy, to automatycznie pomagamy zmienić wszystkie niższe determinizmy i dajemy Ziemi dostęp do większej wolności. Aż pewnego dnia, z pomocą pionierów ewolucji, będziemy mogli wznieść się na płaszczyznę Supramentalną, która zmieni obecne przeznaczenie świata, tak jak Umysł zmienił jego przeznaczenie kiedyś tam, w erze trzeciorzędu. A w końcu — jeżeli istnieje jakiś „koniec” — Ziemia być może osiągnie nadrzędny Determinizm, który jest nadrzędną Wolnością i doskonałym osiągnięciem. Poprzez pracę nad świadomością każdy z nas przyczynia się do przeciwstawienia się fatalizmom napadającym nasz świat, jesteśmy drożdżami wolności Ziemi i jej boskości. Bo ewolucja świadomości ma znaczenie dla Ziemi.

Nirwana

Zostałem nagle wrzucony w warunki ponad i bez myśli, nie skażone przez żadne drgnienie umysłu lub Witalu, nie było tam ego, nie było realnego świata — tylko, kiedy spojrzało się poprzez znieruchomiałe zmysły, coś spostrzegało lub wnosiło na swą doskonałą ciszę; świat pustych form, zmaterializowanych cieni bez prawdziwej substancji. Nie było Jednego, ani nawet wielu, jedynie Tamto — bezzarysowe, bezwzględne, czyste, nieopisywalne, nie do pomyślenia, absolutne, a jednak w sposób nadrzędny realne i jedynie realne. To nie była mentalna realizacja, ani coś, w co przedtem miało się jakikolwiek wgląd choćby przez moment, żadna abstrakcja, to było pozytywne, jedyna pozytywna rzeczywistość, — chociaż nie z przestrzennego fizycznego świata, przenikająca, zajmująca, albo raczej zalewająca i topiąca ten obecny pozór fizycznego świata, niezostawiająca ani miejsca, ani przestrzeni na żadną inną rzeczywistość za wyjątkiem siebie, niepozwalająca niczemu innemu wydawać się, choć trochę aktualnie pozytywnym lub substancjonalnym… To, co to doświadczenie mi przyniosło, było Pokojem nie do wyobrażenia, przeogromną ciszą, nieskończonością ulgi i wolności”

Wszedłem prosto w to, co Buddyści zwą Nirwaną, co Hindusi zwą Cichym Brahmanem, Tamto, Tao Chińczyków, Transcendentalne, Absolut, Bezosobowość dla ludzi Zachodu. Osiągnąłem owe słynne „wyzwolenie”, które uważane jest za szczyt duchowego życia, cóż jeszcze mogło być poza tym, co Transcendentalne. „Jeśli żyjemy w Bogu — świat znika; jeśli żyjemy w świecie — Bóg już nie istnieje”. Przepaść, którą starał się połączyć pomiędzy Materią a Duchem, otworzyła się znowu szeroko przed jego otwartymi oczyma. Zachodni i Wschodni spirytualiści mieli rację, widząc w życiu pozaziemskim jedyne przeznaczenie jego ludzkich wysiłków — raj, Nirwana, wyzwolenie — gdzieś tam, ale nie na tym padole łez lub iluzji. Doświadczenie to było tam, nieodwołalne, przed jego oczyma.

Zasadniczym problemem jest jego ocena, która jest samym sercem znaczenia naszej egzystencji, bo istnieje tylko alternatywa: albo Najwyższa Prawda nie jest z tego świata, jak głoszą wszystkie religie i stąd — marnujemy tylko na próżno czas; albo też istnieje coś więcej poza wszystkim, o czym nam mówiono. Problem staje się tym ważniejszy, że przestał już być teoretyczną przesłanką, a stał się praktyką. „Żyłem w tej Nirwanie dzień i noc zanim zaczęła ona przyjmować inne rzeczy w siebie i zmieniać się w cokolwiek… w końcu zaczęło to zanikać w jakiejś większej Superświadomości ponad nią… Aspekt iluzyjnego świata ustąpił miejsca takiemu, w którym iluzja jest tylko niewielkim powierzchniowym fenomenem z niezmierzoną Boską rzeczywistością w tle i intensywną Boską Rzeczywistością w sercu wszystkiego, co wydawało się wpierw kinematograficznym kształtem lub cieniem. I nie było to powtórnym uwięzieniem przez umysły, nie zmniejszeniem lub upadkiem z nadrzędnego doświadczenia, to nadeszło raczej jako podwyższenie i rozszerzenie Prawdy… Nirwana w mojej wyzwolonej świadomości zmieniła się w początek mej realizacji, pierwszy krok w kierunku kompletnej rzeczy, a nie jedynie w pojedyncze prawdziwe osiągnięcie, jakie jest możliwe lub nawet kulminacyjny finał”.

Czym więc jest ów Transcendent, które wydaje się być usytuowany nie na szczycie, ale gdzieś pośrodku? Aby użyć jasnej, ale poprawnej analogii, moglibyśmy powiedzieć, że sen reprezentuje transcendentalny stan w odniesieniu do jawy, ale nie jest on w żadnym sensie wyższy lub prawdziwszy niż stan jawy, ani też nie jest od niego mniej prawdziwy. Jest to po prostu inny stan świadomości. W minucie, gdy wycofamy się z mentalnego i witalnego ruchu, wszystko naturalnie zanika, tak samo jak zażycie anestetyków zaćmiewa wszystkie zmysłowe odczucia. Mamy naturalną tendencję, aby myśleć, że ten nieruchomy i bezosobowy Spokój jest nadrzędny w stosunku do naszego zwykłego zamieszania, ale w końcu — owo zamieszanie jest całkowicie naszej produkcji. Czy nadrzędne, czy podrzędne — nie ma ono nic wspólnego ze zmianą stanów świadomości, ale raczej z jakością lub pozycją naszej świadomości wewnątrz danego stanu. Tak, więc Nirwana nie jest szczytem drabiny, w jakimkolwiek wyższym sensie niż sen lub śmierć. Może ona mieć miejsce na każdym poziomie świadomości; może się zdarzyć w umyśle poprzez koncentrację, w Witalu również poprzez koncentrację i nawet w fizycznej świadomości poprzez koncentrację. Jogin zgięty nad swoim pępkiem czy Basuto tańczący wokół swego totemu — mogą nagle przejść gdzieś jeszcze, jeżeli takie jest ich przeznaczenie, w inny, transcendentalny wymiar, w którym cały ten świat jest zredukowany do nicości. To samo może zdarzyć się mistykowi, zaabsorbowanemu swym sercem, albo joginie skoncentrowanemu w swym umyśle. Bo tak naprawdę nie wchodzi się gdzieś wyżej, kiedy wchodzi się w Nirwanę. Przebija się jedynie dziurę i wychodzi na zewnątrz. Sri Aurobindo nie przeszedł poza płaszczyznę umysłową kiedy doświadczył Nirwany: „Ja sam miałem doświadczenie Nirwany i ciszy w Brahmanie na długo przedtem, zanim posiadłem jakąkolwiek wiedzę o leżących przede mną duchowych poziomach”. To dopiero po wzniesieniu się na wyższe, superświadome poziomy, doświadczył stanu wyższego od Nirwany, w którym iluzjonista, nieruchomość i aspekt bezosobowości zmieszały się w nową Rzeczywistość, obejmując jednocześnie ten świat i to, co poza nim. Takie oto było pierwsze odkrycie Sri Aurobindo w tej materii: „Nirwana nie może być natychmiastowym zakończeniem ścieżki, bez niczego pozostawionym do eksploracji poza nią… jest to koniec niższej ścieżki poprzez niższą Naturę i początek Wyższej Ewolucji”.

Błędem byłoby jednakże przypuszczać, że doświadczenie Nirwany jest fałszywym doświadczeniem, rodzajem Iluzji; po pierwsze, dlatego, że nie ma fałszywych doświadczeń, a tylko niekompletne doświadczenia, następnie, — ponieważ Nirwana aktualnie uwalnia nas od iluzji. Nasz zwykły sposób oglądania świata jest kaleki i niewystarczający. Jest to rodzaj bardzo realistycznej iluzji wzrokowej, tak realistyczny, jak złamany obraz pręta zanurzonego w naczyniu z wodą, ale i tak samo błędny. Musimy „oczyścić drzwi percepcji”, jak powiedział William Blake i Nirwana pomaga nam to uczynić, chociaż nieco zbyt radykalnie. Zwykle widzimy płaski, trójwymiarowy świat z mnóstwem obiektów i istot, oddzielonych jedna od drugiej, podobnie jak dwie części owego pręta uwidaczniają się w wodzie, ale rzeczywistość jest całkiem inna, kiedy spostrzegana jest z wyższej płaszczyzny, z poziomu Superświadomości, tak samo, jak jest ona inna, gdy spostrzegana jest z niższego, atomowego poziomu. Jedyną różnicą pomiędzy złamanym prętem a naszą zwyczajową wizją świata jest to, że jedna pozostaje tylko optycznym złudzeniem, podczas gdy druga jest złudzeniem poważnym. Upieramy się widzieć złamany pręt, którym on nie jest. To, że owa poważna iluzja zgadza się z naszym obecnym praktycznym życiem i z powierzchniową płaszczyzną, na której rozwija się nasza egzystencja, może te iluzje usprawiedliwiać, ale jest to również powodem faktu, że jesteśmy bezsilni, aby kontrolować życie, ponieważ widzieć fałszywie — znaczy również żyć fałszywie. Naukowiec, który nie jest otumaniony przez pozory rzeczy, widzi lepiej i lepiej kontroluje, ale jego wizja jest też niekompletna i jego mistrzostwo niepewne. Nie udoskonalił prawdziwie życia, ani też nawet nie udoskonalił fizycznych sił, ale użył tylko kilku z ich najbardziej widzialnych efektów. Tak, więc, problem wizji nie jest jedynie problemem osobistej satysfakcji. Nie jest sprawą „widzenia lepiej”, aby mieć piękne wizje w różowych i niebieskich kolorkach, (które zresztą nie są na aż tak wysokim poziomie), ale sprawą osiągnięcia prawdziwego mistrzostwa świata, okoliczności i nas samych, które są wszystkim tym samym, gdyż nic nie istnieje oddzielnie. Aż do chwili obecnej, ci, którzy mieli dostęp do tej wyższej formy wizji (bo istnieje wiele jej poziomów), używali jej przede wszystkim dla siebie samych, albo raczej — nie byli zdolni do wcielenia tego, co widzieli, ponieważ wszystkie ich wysiłki skierowane były dokładnie właśnie na wydostanie się z tej inkarnacji. Ale takie wewnętrznie sprzeczne nastawienie nie jest do uniknięcia, jak zademonstruje Sri Aurobindo. Nie przygotowywał on tych wszystkich fizycznych, witalnych, mentalnych i psychicznych fundamentów wszak na próżno.

Stąd też Nirwana jest po prostu użytecznym, (ale nie niezbędnym), przejściowym stanem w tranzycji ze zwyczajnej wizji do innego rodzaju wizji. Uwalnia nas ona od totalnej iluzji, w której żyjemy: „I w tym zachwyceniu widzą oni fałszywe jako prawdziwe, po prostu, żyjemy w „Ignorancji”. Nirwana nie uwalnia nas z naszej Ignorancji, ale jedynie prowadzi do innego rodzaju Ignorancji, ponieważ wiecznym problemem ludzkości jest ten, że popada ona z jednej krańcowości w drugą. Ludzie zawsze czują się zobowiązani do zanegowania jednej rzeczy po to, aby móc się zgodzić z inną, a więc biorą przejściowe stany za ostateczność samą w sobie w ten sam sposób, w jaki wiele wielkich duchowych doświadczeń zostało wziętych za ostateczne. Podczas gdy w rzeczywistości żaden „koniec” nie istnieje, jest tylko stałe podwyższanie I rozszerzanie Prawdy. Moglibyśmy powiedzieć, że w takim samym stopniu, jak otwiera się on na to, co „poza” — nirwaniczny lub religijny stan — rzeczywiście reprezentuje pierwszy stopień ewolucji, zabierając nas daleko od fałszywej wizji świata i że jego cel jest w esencji celem edukacyjnym. Lecz ten, kto już jest obudzony i prawdziwie narodzony, musi szukać następnego stopnia ewolucji — pozostawić za sobą religijnego człowieka skupionego na innym świecie, „na rzecz duchowego człowieka, skupionego na Całości. Wtedy nic nie jest wyłączone, a wszystko zostaje poszerzone. Tak więc integralny poszukiwacz musi być ciągle czujny, ponieważ wszystkie wewnętrzne doświadczenia, dotykające najintymniejszej substancji naszego bytu, są zawsze nie do odparcia i ostatecznie, w momencie gdy się zdarzają, są olśniewające na każdym poziomie; możemy przypomnieć sobie Vivekanandę, gdy mówi o Nirwanie: „Ocean nieskończonego Spokoju, bez jednej zmarszczki, bez drgnienia wiatru”. Istnieje wielka pokusa, by pozostać tam, jak gdyby było to ostatecznym niebem. Jakakolwiek byłaby natura, potęga czy wspaniałość doświadczenia — nie możecie nigdy pozwolić mu się zdominować do tego stopnia, aby przytłoczył całą waszą istotę… Kiedykolwiek wejdziecie w jakiś sposób w kontakt z Siłą lub Świadomością, która przekracza waszą własną, zamiast poddawać się im — musicie zawsze pamiętać, że jest to tylko jedno doświadczenie pomiędzy tysiącami innych i w konsekwencji nie jest ono w żadnym przypadku absolutne. Niezależnie jak jest ono piękne, możecie i musicie mieć jeszcze piękniejsze; niezależnie jak jest ono wyjątkowe — są inne, jeszcze wspanialsze od niego; i niezależnie na jak wysokim poziomie ono zachodzi — zawsze możecie wznieść się jeszcze wyżej w przyszłości…”



Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Jak przygotować się na nadchodzące zmiany, Nauka, Ezoteryka świadome sny OOBE
ostateczne rzeczy człowieka, Świadome przygotowywanie się na śmierć, ŚWIADOME PRZYGOTOWYWANIE SIĘ NA
4 Przygotowanie półfabrykatów
Przygotowanie PRODUKCJI 2009 w1
jak przygotowac i przeprowadzic pokaz kosmetyczny1
przykładowa prezentacja przygotowana na zajęcia z dr inż R Siwiło oceniona
Jakościowe i ilościowe zaburzenia świadomości Problemy pielęgnacyjne w opiece nad chorym z zaburzeni
Przygotowanie cieplej wody uzytkowej
Techniczne przygotowanie prodkcji
Magiczne przygody kubusia puchatka 3 THE SILENTS OF THE LAMBS  
na co nalezy zwrocic uwage przygotowujac uczniow do nowego ustnego egzaminu maturalnego
Propozycja przygotowania schema Nieznany
Laboratorium01 PrzygotowanieŚrodowiskaProjektowegoPoznanieEdytoraISymulatoraKompilacjaISymulacjaPrzy

więcej podobnych podstron