558

“Nergal” a Bestia Trzeba poważnie traktować epidemię satanizmu, zwłaszcza że coraz więcej dzieci i młodzieży przejawia skutki zniewolenia demonicznego, z opętaniem włącznie Adam Darski, czyli “Nergal”, lider deathmetalowej grupy Behemoth, znany niegdyś pod pseudonimem “Holocausto”, gitarzysta, wokalista i producent, a obecnie członek Akademii Fonograficznej ZPAV, i inni wykonawcy oraz fani metalu bez lęków atakują chrześcijaństwo, bo wiedzą, że nic im za to nie grozi. Publicznie podarł Biblię, a sąd w Gdyni uniewinnił go, dając mu prawo do “ekspresji artystycznej” w kontekście wolności słowa. Zlekceważono problem obrazy uczuć religijnych, a zwłaszcza bluźnierstwa, którego Darski dopuszczał się wcześniej, co ewidentnie przeoczono. Jacy to pseudoeksperci oceniali jego czyn? Chcemy poznać ich nazwiska, mówi dziś ks. abp Sławoj Leszek Głódź. Zresztą Darski to wierzchołek góry lodowej, co także przeoczono. To jest po prostu ignorancja, o której mówię już od lat.

Nagroda za bluźnierstwo? Oto przykład: “Evangelion” to dziewiąty album studyjny grupy Behemoth, a trzeci, na którym umieszczono utwór polskojęzyczny “Lucifer”. Wydawnictwo uzyskało szereg pozytywnych recenzji ze strony krytyków muzycznych, (choć nie chodzi tu tylko o muzykę, ale głównie o ideologię). W lutym 2010 r. “Evangelion” uzyskał nominację do Nagrody Muzycznej Fryderyk w kategoriach: wydawnictwo specjalne – najlepsza oprawa graficzna, album roku heavy metal i produkcja muzyczna roku. W kwietniu zespół otrzymał Fryderyka w kategorii album roku heavy metal. Zostało, więc nagrodzone Fryderykiem bluźnierstwo i gloryfikacja apokaliptycznej Bestii będącej symbolem najgorszego zła! Dlaczego? Słowo “Evangelion” wywodzi się z greki i znaczy tyle, co “głosić Słowo Boże” lub “nieść Dobrą Nowinę”. Bohaterem okładki nie jest jednak, jakby się mogło wydawać, Doda, lecz Nierządnica Babilonu, która dosiada siedmiogłową bestię. Święci tego świata oddają jej hołd, zaś u jej stóp leżą rozbite tablice z Dziesięcioma Przykazaniami. Jest to wyraźna, przewrotna (pełna inwersji znaczeń) i bluźniercza afirmacja Zła i do tego skierowana bezpośrednio przeciwko Bogu. Jest to bałwochwalstwo najgorsze z możliwych.

Propaganda satanizmu w kulturze Problem popularyzacji literatury czy subkultury satanistycznej poruszył niegdyś ks. abp Józef Życiński, który zwrócił się z apelem do księgarzy o nierozprowadzanie “Biblii szatana” autorstwa A.S. La Veya, gdyż niemoralne jest czerpanie zysków z handlu publikacjami głoszącymi pogardę i nienawiść do bliźnich. Trzeba koniecznie dopowiedzieć, że jest to także (a może przede wszystkim) kwestia transgresji I przykazania, czyli grzechu idolatrii, co jest ważne szczególnie dla chrześcijan – powoduje to spustoszenia psychoduchowe, a także późniejsze ingerencje demoniczne, na które bezpośrednio otwiera właśnie grzech idolatrii. Ten czynnik inicjacji ma charakter pewnego aktu przynależności do fałszywego boga w sposób idolatryczny, czyli par excellence grzeszny. Idolatria to egzemplifikacja owego niewłaściwego oddawania czci Bogu. Jest to wyraźna kategoria teologiczno-moralna. Satanizm w nauce Kościoła obiektywnie ma ten wymiar klasyfikacji, abstrahując od różnych obciążeń subiektywnych czy okoliczności łagodzących (por. Katechizm Kościoła Katolickiego, 2113). I z tej racji po raz kolejny należy pamiętać, by nie pozwolić socjologom i psychologom zbagatelizować tego wymiaru, zwłaszcza, że w teoriach psychologicznych, niezależnie od koncepcji, bardzo często przyjmowany jest w sposób ukryty dogmat o ograniczonej wolności człowieka lub nawet braku wolności człowieka. Oznacza to, że psychologia będzie dążyła do rozgrzeszania człowieka i wyjaśniania wszystkiego czynnikami determinującymi go. Taka jest jej metoda; nawet przy dobrej woli psychologa metoda ta ma pewną siłę i autonomię. Tymczasem nigdy nie da się wykluczyć, że nawet człowiek bardzo zdeterminowany czynnikami psychologicznymi posiada jednak bardzo wyraźną, obiektywną, realną winę w kontekście grzechu idolatrii (bałwochwalstwa), czyli transgresji I przykazania Dekalogu, co jest uważane za najpoważniejszy, najcięższy grzech. Wolność człowieka jest dogmatem wiary, zaś według Objawienia chrześcijańskiego (biblijnego) idolatria jest najcięższym grzechem (por. Wj 34, 16; Pwt 6, 14-15; Mt 22, 37n).

Żonglowanie symbolami? Interpretacja sfery symbolicznej zależy od antropologii. Czy więc symbolika obecna w kulturze nie została dziś potraktowana zbyt psychologicznie, zbyt naturalistycznie? Identyfikacja z pewnymi symbolami czy znakami to nie tylko automatyczny przejaw pokładów nieświadomości, ale również przejaw wolnej decyzji, aby włączyć się w jakiś duchowy świat. W jaki świat włączają się młodzi sataniści, rysując tajemne znaki pochodzące z przeklętych i straszliwych ksiąg czarnej magii, których najbardziej doświadczeni okultyści nie chcą nawet trzymać w domu? Czy uspokajająca i banalna interpretacja wielu tzw. psychologów (a także psychiatrów) nie przyczynia się do rozwoju plagi satanizmu? Tymczasem przedziwna agresja i upadek moralności wśród młodzieży przy tego rodzaju interpretacji (gdzie inicjację traktuje się, jako włączenie w pewien duchowy świat) może mieć inne przyczyny niż tylko frustracje psychologiczne tłumaczone mechanizmami psychologii rozwojowej czy społecznej.Chrześcijanie od początku zdawali sobie sprawę ze znaczenia owej “symboliki przynależności”. Symbol Krzyża lub piętno szatana to nie tylko wyraz tajemnej głębi podświadomości, ale także wyraz deklaracji wierności i przynależności do określonego świata duchowego, w tym także osobowego. “Pieczęć Baranka” na czołach wiernych to jakby skutek ich wierności. Podobnie jest w przypadku “znamienia Bestii”: jest to pieczęć wyrosła z niewierności i pieczętująca tę niewierność czy zdradę na wieki. Jest to, więc coś innego, a przede wszystkim coś o wiele gorszego niż tylko problemy z “ciemną stroną psychiki”, o której tak wiele rozprawiają psychoanalitycy (idąc za C.G. Jungiem). Trzeba, więc traktować poważnie epidemię satanizmu, zwłaszcza, że coraz więcej dzieci i młodzieży przejawia skutki zniewolenia demonicznego, z opętaniem włącznie.

Sąd Boży Do “Nergala” należy, więc mówić nie tylko o sądzie ludzkim, ale Sądzie Bożym, który zresztą dotyczy wszystkich. Rzecz dotyczy zbawienia jednostki, a nie tylko dobra kultury, gdzie w umysłowość konsumentów tej subkultury został jednak wmurowany kamień węgielny buntu przeciw wartościom religijnym. Darski świadomie określa się po stronie zła, o czym świadczy symbolika imienia “Nergala” (boga Babilonu) oraz wyraźna gloryfikacja Babilonu i Bestii, najgorszych symboli zła (według Apokalipsy), które przecież nie jest tylko symbolem. Szczególnie w Apokalipsie towarzysząca Kościołowi przez całe jego dzieje nierozwiązalna sprzeczność pomiędzy królestwem Boga i królestwem diabła będzie przedstawiana w antytezie Jerozolima – Babilon. Zespół Behemoth zresztą gloryfikował wszystkie możliwe symbole demonizmu i zła pochodzące z innych kultur (np. bogini Kali). Jest to, więc wyraźna gloryfikacja zła w pełnej postaci. “Nergal” ponadto gloryfikuje za wszelką cenę swoją wolność, co także uczynił wcześniej zły duch Lucyfer. Zbawienie “Nergala” jest, więc zagrożone. Nie należy, bowiem lekceważyć satanizmu, jako aktu woli, grzechu idolatrii, postawy metafizycznego buntu, realnego wyboru ducha. Zagraża to, bowiem wiecznemu zbawieniu, gdyż może oznaczać realny duchowo “pokłon Bestii” ze wszystkimi tego grzechu konsekwencjami, jaką jest możliwość utraty zbawienia, przed czym radykalnie przestrzega Apokalipsa (por. Ap 14, 9-11). Opinia proroków i ich motywacja do działania i protestu byłaby właśnie taka. “Jeśli kto wielbi Bestię i jej obraz i bierze sobie jej znamię na czoło lub na rękę, ten również będzie pić wino zapalczywości Boga, przygotowane bez rozcieńczenia, w kielichu Jego gniewu; i będzie katowany ogniem i siarką (…) na wieki wieków” (Ap 14, 9-11).

Ks. prof. dr hab. Aleksander Posacki SJznawca problematyki zagrożeń duchowych

Autor jest doktorem habilitowanym teologii, doktorem filozofii, znawcą problematyki zagrożeń duchowych (ezoteryzm, okultyzm, sekty), publicystą i duszpasterzem. Wykłada w Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej “Ignatianum” w Krakowie oraz na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II.

Za: Nasz Dziennik, Sobota-Niedziela, 24-25 września 2011, Nr 223 (4154)

Fałszywa prawica to prawdziwa lewica Liczy się tylko dusza i to ona powinna panować nad wszystkim innym. Krótkie czy długie, życie ludzkie jest coś warte jedynie wtedy, jeśli nie będziemy musieli się go wstydzić, gdy przyjdzie zeń zdać rachunek - Leon Degrelle „Płonące dusze” Fałszywą prawicę poznać można po tym, że śmiało sięga po styl myślenia i retorykę lewicową. Nie dostrzega sprzeczności, więc akomoduje lewicowe schematy przy próbach opisu naszej doczesnej rzeczywistości. Najnowszym przykładem tego niepokojącego zjawiska są niektóre argumenty sformułowane po wybuchu „afery Nergala”. Celują w nich tzw. judeochrześcijanie, a ich publicystyka nie stroni od stylistyki donosu à la „Nigdy Więcej”. W ten sposób kompromitują sprawę, o którą walczą. Metoda tautologii à la „Nigdy Więcej” polega na tworzeniu łańcuszków skojarzeń, gdzie np. fakt, że X działa w grupie Y, lecz równocześnie ma brata, Z, który zna kogoś z firmy muzycznej Q wydającej płyty zespołu P, który 10 lat temu wystąpił na koncercie po zespole R, a zespół R oskarżany jest o „neofaszyzm”, jest najcięższym oskarżeniem pod adresem grupy Y oraz wszystkich jej byłych członków, również tych, którzy od 15 lat nie mają nic wspólnego z grupą Y. A ponieważ, jak wiadomo, istnieje internetowa reguła, że od dowolnej osoby na kuli ziemskiej dzieli nas zaledwie sześć adresów e-mailowych, kreując łańcuszek skojarzeń można udowodnić wszystko i każdemu. Taki łańcuszek nie służy wyjaśnieniu danej sprawy, ale stworzeniu „atmosferki”. W tym przypadku jest to o tyle dziwaczne, że przeciwko wymierzonej we wszystko, co święte, działalności Adama Darskiego dysponujemy niepodważalnymi argumentami wynikającymi z Magisterium, a tymczasem judeochrześcijanie sięgają po „garotę antyfaszyzmu”. Gdzieś nikną religijne i prawne, dające się zracjonalizować punkty odniesienia, zostają puste emocje. Obsesyjne międlenie i przypominanie w (prawie) każdym artykule tej grupy publicystów, że Darski przed przyjęciem imienia Nergal używał pseudonimu Holocausto, budowanie na tym aktu oskarżenia, jest jak kopanie po kostkach. Irytujące, ale dla kopanego w praktyce raczej mało szkodliwe. Za to idealnie dopasowane do najnowszego odkrycia red. Katarzyny Wiśniewskiej, która otwarcie oznajmiła na łamach „Gazety Wyborczej”, że (…) większą czujność należy okazać w bronieniu Żydów przed potencjalnymi aktami nienawiści niż katolików, także ze względu na ciągle bliski cień Holocaustu. Dlatego okrzyki „Żydzi do gazu” są groźniejsze niż – powiedzmy – „chrześcijanie do lwów”. Zdaje się, że judeochrześcijanie i redaktorzy „GW”, nawet wtedy, gdy się różnią i kłócą, posługują się tymi samymi ideowymi matrycami. Mogliby wymienić się personelem, — że odwołam się do klasyka. Zastanówmy się, w czym dla katolika słowo „Nergal”, które jest imieniem sumeryjskiego bóstwa odpowiedzialnego za zarazy, jest lepsze od słowa „Holokaust”? Czy w świetle Pierwszego Przykazania obecne miano Adama Darskiego nie jest, aby bardziej obraźliwe i bluźniercze? Czy użycie, jako nazwy własnej terminu „Holokaust” jest lub było bluźnierstwem, (przeciwko komu)? Można jednak podejrzewać, że judeochrześcijanie są zdania, iż prosta obrona czci Trójcy Świętej przed bluźnierstwem oraz świętokradztwem nie będzie już nośna społecznie. Spotka się ze wzruszeniem ramion? A zatem trzeba sięgnąć po moralniacki szantaż: to zły człowiek, bo kiedyś brzydkiego i niepoprawnego pseudonimu używał. „Holocausto! Holocausto!”, furda, że wróg Boga, ale… antysemita! Antysemitnik, tylko to jest dziś ważne. W dodatku okazało się, że ma znajomych o poglądach lewicowych, bo narodowo-socjalistycznych vel faszystowskich. Albo może to jacyś jego koledzy mają takich lewicowych znajomych, wszystko jedno. Grunt, że był w kręgu podejrzeń! Inaczej czytelnicy prasy pseudoprawicowej nie pojmą, skąd to rozgorączkowanie moralne? Na marginesie warto zauważyć, że w Polsce jest, co najmniej jeszcze jeden muzyk, który używał takiego pseudonimu. Czy nasza swojska policja myśli nie powinna zająć się tym delikwentem? Były też przynajmniej dwa projekty muzyczne o nazwie Holocaust. A może – nakręcając spiralę absurdu – pomyślimy o „rozmowach ostrzegawczych” z polskimi miłośnikami amerykańskiego wokalisty znanego, jako Jimmy Gestapo? Never stop the madness… Judeochrześcijanie występują (o zgrozo!) pod szyldem katolickim. Czy naprawdę nie wiedzą, nie pojmują, że ich fałszywe argumenty, które zaczerpnęli z demoliberalnej popkultury, szkodzą sprawie katolickiej? Zastanówmy się, jakie merytoryczne znaczenie ma to, czy wróg Boga ma poglądy narodowo-socjalistyczne, komunistyczne, socjaldemokratyczne, demoliberalne, czy anarchistyczne? Czy powinno nas obchodzić, co Darski myśli o wydarzeniach historycznych, o dowolnej innej religii lub o dowolnym narodzie, gdy przede wszystkim on jawnie obraża Stwórcę i Jego Kościół? Apeluję, demaskujmy, protestujmy i przeciwstawiajmy się rzeczywistemu Złu! Jeżeli ktoś występuje pod szyldem publicysty katolickiego, niech jawnie, bez przyłbicy broni czci Boga oraz dobra dusz zwodzonych przez diabła, a nie wymyśla chwyty, które musiały chyba zaistnieć w zdesperowanym umyśle, iż „sami nie damy rady, pies z kulawą nogą nie zwróci na nas uwagi, trzeba na Darskiego poszczuć Żydów”. Prawica stoi w obliczu potężnego wroga, który każdą niezręczność, a tym bardziej głupotę wykorzysta przeciwko nam. Nasz sprzeciw musi być jednoznaczny. Excytowanie się użyciem przed dwoma dekadami określenia „Holokaust” jako pseudonimu, jakieś dziwaczne zafixowanie, prowadzi do zamazania prawdy o tym, czym naprawdę jest zjawisko satanizmu, na czym polega jego autentyczne zło. Prowadzi także do ulegania terrorowi politycznej poprawności, bo nagle większym problemem, skandalem i grzechem, niż znieważanie Boga, staje się domniemane znieważenie wyznawców judaizmu przez użycie słowa na „h”, które to słowo ludzie przyzwoici wymawiają z zabobonną grozą. Adrian Nikiel

Czy mjr Sej dowodził w Moskwie grupą geniuszy, czy raczej grupą skończonych idiotów do spraw organoleptycznych badań komputerów z Tu-154M? ...Jak widać, członkom tej grupy genialnych idiotów do spraw organoleptycznych badań lotniczych urządzeń nawigacyjnych oraz komputerów wystarczy, że spojrzą na komputer czy inne urządzenie elektroniczne - i je pomacają lub powąchają…

Andy-aandy Czy mjr Sej Korespondent Piotr Falkowski informuje ze Smoleńska, że:

"Po trwającej dwadzieścia godzin, wyczerpującej podróży autobusem przez Litwę i Łotwę grupa polskich prokuratorów i ekspertów przyjechała wczoraj do Smoleńska. (…) Naczelna Prokuratura Wojskowa przewiduje, że pobyt Polaków w Smoleńsku potrwa do końca września." Artykuł red. Falkowski w piątkowym "Naszym Dzienniku" jest zatytułowany "Operacja WRAK".[i] Jednocześnie — jak pisze red. Falkowski:

"Wczoraj po południu przyleciał na Siewierny Ił-76 z bazy wojskowego lotnictwa transportowego w Orenburgu (służy w nim teraz Wiktor Ryżenko). Samolot, taki sam jak ten, który 10 kwietnia lądował przed polskim tupolewem, po półtorej godziny odleciał. Również wczoraj, (czyli w czwartek) zakończyła swoje prace pierwsza grupa polskich specjalistów, która w niedzielę udała się do Moskwy. Mieli oni dokonać oględzin elementów wyposażenia samolotu znajdujących się w stolicy Rosji. Prokuratorzy wojskowi: płk Anatol Sawa i mjr Jarosław Sej, oraz dwaj biegli z zakresu pracy automatyki lotniczej, osprzętu lotniczego i badania wypadków lotniczych prowadzili czynności w siedzibie Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK), w którym zdeponowane są te urządzenia. Informując o zakończeniu misji, mjr Sej powiedział dziennikarzom, że przebadano "kilkadziesiąt przedmiotów, elementów wyposażenia samolotu". Chodziło o urządzenia elektroniczno-nawigacyjne, w tym komputery nawigacyjne, elementy awioniki, układy sterowania i zegary pokładowe. Prokurator oświadczył, że zrealizowano założony plan i zebrano bogaty materiał dowodowy."

Grupa genialnych idiotów do spraw organoleptycznych badań komputerów Jak widać, członkom tej grupy genialnych idiotów do spraw organoleptycznych badań lotniczych urządzeń nawigacyjnych oraz komputerów — wystarczy, że spojrzą na komputer czy inne urządzenie elektroniczne — i je pomacają lub powąchają… I w ten sposób mają już dokonane wszystkie konieczne badania… Oraz "bogaty materiał dowodowy"... [sic!]

Rzeczywiście, z obwąchiwania pijanego komputera można zebrać bogaty materiał dowodowy - bo może zapalił się ze wstydu, że razem z nim leciała w tym samolocie niezbolszewizowana elita RP...

Tow. Miller potrzebował jednak na swoje organoleptyczne badania ponad roku i raportu MAK...

Teraz organoleptyczni mjr. Seja - będą mogli twierdzić za powtarzającą rosyjskie tezy pseudo komisją Millera, iż winni są ślepi i pijani piloci wojskowego Tu-154M oraz tytanowa brzoza (a może tylko tytanowo-pijana?), jaka obcięła belkę z wytrzymałościowej stali chromowo-molibdenowej w skrzydle Tu-154M. Mimo tego, że w lotnictwie znane są przypadki, kiedy skrzydła samolotów ścinały słupy energetyczne tak, jak zapałki oraz wychodziły z tych kolizji niemal bez uszczerbku.[ii]

Od poniedziałku do czwartku, a więc w ciągu 4 dni - grupa 4 (słownie czterech) osób: 2 prokuratorów i 2 biegłych - przebadała "kilkadziesiąt przedmiotów, elementów wyposażenia samolotu". Powtórzmy, że grupa ta badała kilkadziesiąt przedmiotów, w tym bardzo skomplikowane elektroniczne urządzenia jak: komputery nawigacyjne, elementy awioniki, układy sterowania i zegary pokładowe z Tu-154M. Czasu na badania mieli akurat tyle, aby wziąć jakieś urządzenie do ręki, pomacać i powąchać... i wziąć do badania następne... [sic!] Czy rzeczywiście ta organoleptyczna banda specjalistów-idiotów z wojska uważa społeczeństwo za gromadę idiotów, którzy przełkną każde bolszewicko-geobbelsowskie łgarstwo agenturalnego rządu Tuska.

[Na zdjęciu: (zob. w oryginale! Tam kruszy te resztki czegoś wielka machina...MD) Rosyjskie badania przyczyn morderczej katastrofy Tu-154M w Smoleńsku]

[i] Zob.: Piotr Falkowski, Smoleńsk "Operacja WRAK", piątek, 23 września 2011, nr 222 (4153), [ii] Zob.: Marcin Austyn "Dlaczego skrzydło nie wytrzymało?", "Nasz Dziennik", 21 września 2011, nr 220 (4151),

Ostrożne potraktowanie propozycji Watykanu przez FSSPX w pełni zrozumiałe

Poniższy tekst pochodzi z forum dyskusyjnego polskich katolików wiernych tradycji, skupionych wokół Bractwa Św. Piusa X. – admin. Uregulowanie spraw FSSPX nie jest taką łatwą sprawą jak myślisz. [...]

Chociaż zawartość „preambuły doktrynalnej” wystosowanej przez Watykan nadal spowita jest tajemnicą, JE Bp Fellay ujawnił w swoim wywiadzie z 14 września, że zawiera ona pewnego rodzaju oświadczenie doktrynalne, które musiałoby być podpisane i zaproszenie, by przejść do następnego kroku w kierunku kanonicznego uznania. Proponowane uznanie FSSPX wydaje się być podobne do prałatury personalnej, jaką otrzymało Opus Dei. Gdy Bp Fellay w końcu swego wywiadu wezwał do wzmożonej modlitwy i dodatkowych różańców w intencji FSSPX dla uproszenia „łask światła i siły, których potrzebujemy teraz bardziej niż kiedykolwiek przedtem”, nie wypowiada jeszcze jednego pobożnego frazesu. Osąd opinii publicznej i naciski na Biskupa i FSSPX są obecnie olbrzymie. Ze wszystkich stron dają się słyszeć głosy, by zaakceptować tę „dobrą transakcję” i pójść w tym kierunku, zgodnie z błędną przesłanką, że „teraz albo nigdy”, ponieważ warunki uregulowania statusu mogą już nigdy nie być tak korzystne w przyszłości. [...]Jednakże nie powinniśmy być zaskoczeni, faktem że Bp Fellay podchodzi do propozycji kanonicznych z zachowaniem rezerwy i ostrożności. Wypowiadam się jako osoba, która od ponad 30 lat jest bezpośrednio zaangażowana w ruch tradycjonalistyczny i była świadkiem wielu umów, które „skwaśniały”. Chociaż ” Catholic Family News” nie reprezentuje w żaden sposób FSSPX, w pełni popiera ostrożne podejście Bpa Fellaya do tego zagadnienia. Oto tylko niektóre z 1001 pytań, wymagające odpowiedzi zanim jakiekolwiek kanoniczne porozumienie będzie podpisane:

* Jaka będzie reakcja biskupów diecezjalnych w dalszej perspektywie, gdy w ich diecezjach biskupi FSSPX będą udzielać sakramentu bierzmowania wiernym, którzy nie ufają nowemu rytowi sakramentu, tudzież samym biskupom diecezjalnym?

* Jak będzie przedstawiać się sprawa otwierania nowych kaplic i ośrodkow Mszy Św.? A jak szkół? Nowych seminariów, jak np. nowego seminarium, które będzie wkrótce zbudowane w Wirginii? Czy bractwo musiało będzie w pierwszej kolejności dostać zgodę na to od biskupa diecezjalnego- a jak wiemy wielu z nich jest wrogo usposobionych do Tradycji? A jeśli tak, to czy nie będzie to przeszkodą dla dalszego rozwoju FSSPX?

* W jaki sposób hierarchia w Watykanie, osłabiona przez błędy modernistycznego myślenia, będzie reagować na ewentualne skargi biskupów -którzy postrzegają FSSPX jako zagrożenie dla swojej władzy-bez uszczerbku dla FFSSPX?

* [...] W jaki sposób zostanie zagwarantowana absolutna autonomia szkół prowadzonych przez FSSPX?

* W jaki sposób zostanie zabezpieczona autonomia antyrewolucyjnej formacji [kapłanów] w seminariach?

* Jakie będą dokładne zabezpieczenia przepisów dotyczących wyświęcania przyszłych biskupów dla FSSPX?

* A co z religijnymi zgromadzeniami związanymi z FSSPX? Co z relacjami FSSPS z tradycyjnymi benedyktynami? Tradycyjnymi dominikanami? Tradycyjnymi kapucynami? Tradycyjnymi karmelitanami?

* Czy w świetle przepisów prałatury personalnej FSSPX będzie nadal w stanie wspierać i wyświęcać mężczyzn dla tych zgromadzeń?

* Czy te wymienione wyżej zakony będą musiały zmienić swoją nazwę (jak to stało się z transalpejskimi redemptorystami, którzy trzy lata temu zaakceptowali regulacje)?

* A co się stanie z siostrami dominikankami , które prowadzą szkoły FSSPX, dwie z nich w USA? Czy będzie zgoda na kontynuację tej współpracy? Czy te siostry dominikanki otrzymają taką samą autonomię od biskupów miejsca jaką będzie prawdopodobnie cieszyć się Bractwo i czy zatrzymają swoją nazwę dla tradycyjnych dominikanek?

* Czy te same ustalenia dotyczyć będą tradycyjnych franciszkanek z Kansas City? [...]

* Czy Tradycja może w pełni działać pod kierownictwem hierarchii Novus Ordo? [...]

Te i inne niezliczone pytania muszą być wypowiedziane przez Bpa Fellay’a i FSSPX zanim jakiekolowiek realistyczne kanoniczne porozumienie może być zawarte. [...]

http://www.cfnews.org/1001questions.htm

Za http://forum.piusx.org.pl

Zabobon laicyzmu Ludzie od zawsze skłonni byli wierzyć w różne zabobony. Czym jest zabobon? To bezpodstawna wiara w to, że istnieje jakiś związek przyczynowo-skutkowy między wydarzeniami, które w rzeczywistości nie mają ze sobą nic wspólnego , np. że zobaczenie kominiarza i wykonanie kilku odpowiednich gestów przynosi szczęście, a czarny kot przebiegający drogę sprowadza niechybnie jakieś nieszczęście. To jedne z najprostszych zabobonów, ale bywa i tak, że zabobony są rozbudowane w całe ideologie i stroją się w piórka poglądów racjonalnych, a nawet naukowych. Tego rodzaju zabobonem jest współczesny laicyzm. Zabobon laicyzacji polega m.in. na przekonaniu, że wszystko będzie dobrze, jeśli tylko pozbawi się Kościół jakichkolwiek wpływów na życie polityczno-społeczne. Są w Polsce politycy, którzy na tym właśnie zabobonie chcą zbić swój kapitał polityczny. Szczególnie jeden polityk, którego jednak nazwiska nie godzi wymieniać w tak zacnym tygodniku jak „Idziemy”. Jego zwolennicy wypisują w internecie niebywałe głupoty, np. że w kraju nad Wisłą zapanuje dobrobyt, kiedy tylko rozwiąże się konkordat, odbierze przywileje związkom wyznaniowym i skonfiskuje niektóre dobra kościelne. Tego rodzaju zabobonna ideologia charakteryzowała żarliwych komunistów. Za Lenina i Stalina burzono piękne cerkwie i kościoły, duchownych aresztowano i wysyłano na Sybir, a młodzieży programowo wciskano ateizm jako tzw. naukowy światopogląd. Oczywiście w ten sposób nie zbudowano żadnego dobrobytu. Związek Radziecki się rozpadł, a chrześcijaństwo przetrwało i się odradza. Dziś rosyjskie władze wspierają plan zbudowania 2 tys. cerkwi. W naszych czasach wielkim wyznawcą zabobonu laicyzacji okazał się premier Hiszpanii Zapatero. Tyle że za jego rządów Hiszpania znalazła się w poważnym kryzysie ekonomicznym, a laiccy bojówkarze, którzy po chamsku próbowali zakłócić Światowe Dni Młodzieży w Madrycie, skompromitowali się totalnie w konfrontacji ze spokojnymi, uśmiechniętymi młodymi katolikami. Ostatnio Leszek Miller stwierdził, że jeśli Kościół chce ewangelizować, to powinien to robić za pomocą metod, które nie mają nic wspólnego z presją na ustawodawstwo. Innymi słowy, były premier powtórzył tyleż zabobonną, co antydemokratyczną tezę, że katolicy jako katolicy, w tym przede wszystkim księża i biskupi, powinni mieć ograniczone prawa obywatelskie, które przecież gwarantują każdemu wolność domagania się od władz określonych działań. W Konstytucji RP czytamy m.in.: „Każdy ma prawo składać petycje, wnioski i skargi w interesie publicznym, własnym lub innej osoby za jej zgodą do organów władzy publicznej”. Skoro każdy, to w imię czego zabraniać biskupom publicznego wypowiadania się na przykład w kwestii ustawy dotyczącej aborcji lub zapłodnienia in vitro? Jeśli słowa Leszka Millera wziąć na poważnie, to trzeba by stwierdzić, że ustawodawcze postulaty mogą formułować organizacje gejowskie, feministyczne, pseudoekologiczne itp., ale biskupi mają siedzieć cicho. Absurd i zabobon! Laicki zamordyzm nie tylko chce ograniczać katolików i kościelne podmioty w ich obywatelskich prawach, ale zdarza się, że wchodzi z buciorami w to, co dla katolików święte. Rząd Irlandii, któremu walka z pedofilią coraz bardziej myli się z walką z Kościołem, wymyślił sobie prawo, wedle którego ksiądz, który dowie się podczas spowiedzi o przestępstwie seksualnym i nie doniesie o tym policji, będzie podlegał karze więzienia. Pomysł jest absurdalny chociażby dlatego, że przestępca nie przystąpi do szczerej spowiedzi, jeśli będzie wiedział, że ksiądz ma obowiązek natychmiastowego zdemaskowania go przed władzą. Tą drogą nie wykryje się przestępców, ale jedynie uderzy w sakrament spowiedzi. No, ale przecież zabobony, w tym zabobon laicyzmu, są dalekie od rozsądku i logiki. Dariusz Kowalczyk SJ

Za: „Idziemy” nr 37/2011 (xwk)

http://www.katolickie.media.pl/

NATO przedłuża swoją agresję na Libię do końca roku Nielegalne bombardowania będą kontynuowane przez następne 3 miesiące, po upływie 6 miesięcy bezustannych bombardowań, które nie osiągnęły w Libii nic poza śmiercią i destrukcją. NATO uzgodniło w środę 3-miesięczne przedłużenie swojej nielegalnej kampanii bombardowań Libii. Porozumienie w sprawie kontynuacji wojskowej agresji na to suwerenne północno-afrykańskie państwo nastąpiło na spotkaniu ambasadorów 28 państw NATO w Brukseli. Już we wtorek sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen powiedział podczas konferencji w siedzibie ONZ w Nowym Jorku że mandat, którego interpretacja przez siły NATO pod przewodnictwem USA jest wymówką dla terrorystycznego bombardowania Libii, zostanie utrzymany w mocy do czasu odwołania przez Radę Bezpieczeństwa ONZ. Rasmussen nazwał zachodnią agresję na Libię, której żniwem są tysiące zabitych libijskich cywilów, włączając troje małych wnuków libijskiego przywódcy Muammara Kadafiego i zniszczenie dużej części cywilnej i publicznej infrastruktury kraju – włącznie z rurociągami i fabryką wielkiej sztucznej rzeki oraz stacją telewizyjną – za „efektywną”. NATO wszczęło bezprawną agresję na Libię przy pomocy bombardowań z powietrza, ataków bezzałogowych samolotów i pocisków w połowie marca twierdząc, że Rezolucja 1973 Rady Bezpieczeństwa ONZ upoważniła je do bombardowania kraju w celu ustanowienia strefy zakazu lotów „dla ochrony libijskich cywilów”. Pod pozorem ochrony cywilów wojsko USA, NATO i ONZ wzięły udział w bombardowaniach Libii, utrzymując, że popierają tzw. ludowy i spontaniczny protest, który z wielu oczywistych względów był operacją CIA od samego początku. Podczas gdy NATO wciąż dokonuje codziennych bombardowań w desperackich usiłowaniach zabicia libijskiego przywódcy, nadal napływają raporty na temat masakr i okropieństw popełnianych przez rebeliantów, którzy reprezentują tzw. „nową demokratyczną Libię”, wiele z nich skierowanych przeciwko dużym ilościom sub-saharyjskich afrykańskich migrujących pracowników, którzy są zabijani, maltretowani i zatrzymywani wyłącznie ze względu na ich kolor skóry. W międzyczasie Muammar Kadafi wezwał we wtorek Naród Libijski, by był cierpliwy i miał wiarę, mówiąc: „To, co dzieje się teraz w Libii, jest farsą, która może mieć miejsce tylko ze względu na ataki powietrzne NATO, które nie będą trwały wiecznie. Kiedy oni odejdą, zdrajców też już nie będzie”.

* Odnośniki z tekstu w oryginale

Tłumaczenie: Maya

Źródło: http://www.mathaba.net/news/?x=628754

Za http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Polska odpowiada na kłamstwo oświęcimskie Polska ambasada w Izraelu z oburzeniem zareagowała na kłamstwo oświęcimskie [aj, waj, jaka odwaga! - admin]

rozpowszechniane przez izraelską prasę, a w szczególności jednego z piłkarskich trenerów. Eli Sohar to był trener Maora Meliksona, izraelskiego piłkarza Wisły Kraków, który w tym tygodniu ogłosił, że chciałby grać dla naszej reprezentacji. Sohar na łamach dziennika „Israel Hayom” napisał: W ogóle nie wchodzę w kwestie emocjonalne związane z izraelskim piłkarzem, który chce reprezentować kraj, w którym przed 70 laty większość jego obywateli dokonała mordu na jego dziadku i babci i w ogóle na społeczności, kraj który będzie nam przypominał hańbę światową (tak na marginesie: co dokładnie będzie śpiewał Melikson podczas odśpiewywania hymnu polskiego: będąc narodem wolnym, państwo Auschwitz, Sobiboru, Majdanka, Treblinki, Łodzi, Warszawy, Katowic itd.?).

Maor Melikson, obywatel Izraela i Polski Sohar oskarżył także Polaków o antysemityzm. Jego artykuł spotkał się z odpowiedzią ambasador Agnieszka Magdziak-Miszewska, która w oświadczeniu napisała, że przez pięć lat pracy w Izraelu nie spotkałam się z sytuacją, w której ktoś otwarcie głosi „kłamstwo oświęcimskie” uznawane za przestępstwo na całym świecie, także w moim kraju. Sprawa występów Meliksona w naszej reprezentacji, po medialnej burzy, jest na razie zamknięta, zaś piłkarz nie zamierza też występować w Izraelu. Agent gracza Wisły mówił, wprost, iż gra dla reprezentacji Polski na Euro byłaby „dobrym zabiegiem marketingowym” MM

http://narodowcy.net/

ZABÓJCZE MODERNIZACJE „PANÓW W MUNDURACH” Bronisław Komorowski może mieć istotne powody, by w sprawie katastrofy samolotu wojskowego CASA obarczać odpowiedzialnością ówczesne dowództwo Sił Powietrznych, w tym generała Andrzeja Błasika. W niedawnej wypowiedzi radiowej Komorowski stwierdził, że „trzeba mieć odwagę powiedzenia publicznie i jednoznacznie”, że były minister obrony Klich popełnił błąd nie odwołując w roku 2008 gen. Błasika ze stanowiska szefa Sił Powietrznych. W wystąpieniu Komorowskiego znajdowała się sugestia, że to dowódca SP ponosił odpowiedzialność za katastrofę samolotu CASA.

Bez certyfikatu, bez przetargu Warto, zatem, by obecny prezydent - tak chętnie pouczający innych o potrzebie odwagi - sam wykazał choćby minimum tej cechy i publicznie ujawnił swoją rolę w zakupie hiszpańskiego samolotu oraz wyjaśnił szokujące okoliczności towarzyszące tej transakcji. To on, jako minister obrony narodowej w rządzie Jerzego Buzka w połowie 2001 roku podpisał umowę na zakup samolotów CASA. Zaledwie kilka miesięcy wcześniej, w grudniu 2000 r. MON ogłosił przetarg na samolot transportowy. Przystąpiły do niego trzy firmy: hiszpańska CASA, włoska Alenia i ukraiński Antonow. W momencie zgłoszenia, żadna z nich nie posiadała odpowiednich certyfikatów natowskich. Dwie ostatnie firmy wykluczono z przetargu natychmiast, choć w krótkim czasie przedstawiły stosowne certyfikaty. CASA, która również nie miała certyfikatów na awionikę, potraktowana została ulgowo. Już wówczas zwracano uwagę, że CASA C-295 sprawia wrażenie przerobionego na potrzeby wojska samolotu cywilnego i nie spełnia podstawowych warunków militarnych. Zbyt mała przestrzeń ładunkowa samolotu uniemożliwia m.in. załadunek standardowych palet NATO-wskich czy samochodu Hammer, a źle poukładany bagaż stwarzał zagrożenie katastrofą. Zaproponowany przez Włochów C-27J Spartan nie tylko miał większą ładowność i parametry amerykańskiego Herkulesa, ale znacznie dalej i szybciej latał. Decyzję o rezygnacji z trybu przetargowego podjął minister obrony narodowej Bronisław Komorowski. 28 sierpnia 2001 roku podpisano kontrakt o wartości 211 mln dolarów, na mocy, którego Polska otrzymała osiem maszyn z możliwością dokupienia czterech następnych. W zamian za zamówienie hiszpańskie EADS CASA i Avia System Group kupiły większościowy pakiet PZL Warszawa-Okęcie za 28,5 miliona złotych obiecując zainwestowanie w najbliższych dwóch latach kolejnych 16 milionów. Miało tam powstać m.in. centrum serwisowe dla samolotów CASA. Centrum nigdy jednak nie powstało, przez co maszyny na wszystkie przeglądy i naprawy musiały każdorazowo latać do Hiszpanii. W roku 2001 decydowały się losy trzech ogromnych przetargów na: samolot wielozadaniowy, transporter kołowy opancerzony i przeciwpancerny pocisk kierowany. Wartość tych zakupów przekraczała 25 mld zł. Zastępcą Komorowskiego odpowiedzialnym za sprawy przetargów był wówczas wiceminister Romuald Szeremietiew – zwolennik przejrzystych procedur przetargowych. Postawa wiceministra musiała kolidować z interesami nieformalnych grup interesów w MON, w których główne role odgrywali oficerowie Wojskowych Służb Informacyjnych. Szeremietiew twierdził, że w sprawie wyboru samolotu transportowego istniały silne naciski ze strony tego środowiska. „W czerwcu 2001 r. minister Komorowski zaprosił mnie na rozmowę” – wspominał Szeremietiew. „Wtedy z wyraźną troska w głosie powiedział, że w „dużej gazecie” wkrótce ukaże się bardzo „nieprzyjemny” dla mnie artykuł. I zapytał – ty wytłumaczysz się z budowy domu? „ 7 lipca 2001 r. w „Rzeczpospolitej” ukazał się artykuł autorstwa Bertolda Kittela i Anny Marszałek pt. „Kasjer z Ministerstwa Obrony”, w którym dziennikarze oskarżyli o korupcję Zbigniewa Farmusa - najbliższego współpracownika Szeremietiewa. O nim samym napisano, że „w ciągu czterech lat urzędowania poczynił inwestycje, na które nie ma pokrycia w dochodach.” Tego samego dnia, po spektakularnym zatrzymaniu Farmus trafił do aresztu, gdzie następnie spędził łącznie 2,5 roku. W kilka godzin później, w atmosferze skandalu ze stanowiska odwołano Szeremietiewa. Wprawdzie wszystkie zarzuty okazały się nieprawdziwe i nie znalazły potwierdzenia w wieloletnim śledztwie, cel publikacji został osiągnięty. Szeremietiew odszedł z MON, a sprawy zakupów dla armii przejęli ludzie wyznaczeni przez Komorowskiego. Razem z wiceministrem posadę stracił płk Janusz Zwoliński, dyrektor Departamentu Zaopatrywania Sił Zbrojnych MON, któremu bezpośrednio podlegała kontrola nad przetargami. Zastąpił go protegowany Komorowskiego, płk Paweł Nowak – absolwent studiów podyplomowych Akademii Wojsk Pancernych w Moskwie. To on zdecydował o zakupie CASY. Wkrótce nastąpiła zmiana rządów, a nowym ministrem obrony został Jerzy Szmajdziński. Na stanowiskach pozostali jednak ludzie Komorowskiego, związani z przetargami dla wojska. Płk. Nowak za czasów rządów SLD dokonał zakupu transportera kołowego Patria i rakiety przeciwpancernej.

Brak winnych i deklaracje 25 lutego 2008 r., po katastrofie CASY, (w której zginęło 20 oficerów WP) Prokuratura Wojskowa wszczęła śledztwo, w trakcie, którego badano czy nie doszło do korupcji przy zakupie samolotów. Uwagę śledczych skupiły kwestie związane z wyborem dostawcy, zawarciem umowy i jej aneksowaniem. W roku 2007 prowadzono również postępowanie dotyczące Bronisława Komorowskiego. Z odpowiedzi szefa Prokuratury Wojskowej Krzysztofa Parulskiego na interpelację posła Ludwika Dorna w sprawie śledztwa związanego z zakupem CASY wynika, że rozstrzygnięcie tego postępowania nastąpiło natychmiast po dojściu do władzy koalicji PO-PSL. W odpowiedzi ze stycznia 2009 roku Parulski stwierdził: „Prokurator Prokuratury Okręgowej w Warszawie prawomocnym postanowieniem z dnia 19 listopada 2007 r. odmówił wszczęcia śledztwa, sygn. V Ds. 385/07, w sprawie niedopełnienia w 2000 r. i następnych latach w Warszawie obowiązków służbowych przez funkcjonariuszy publicznych działających w celu osiągnięcia korzyści osobistych lub majątkowych w okresie pełnienia funkcji ministra obrony narodowej przez Bronisława Komorowskiego w związku z ogłoszonym, a następnie realizowanym przetargiem na zakup samolotu transportowego na potrzeby Wojska Polskiego, tj. o czyn z art. 231 § 2 K.k., stwierdzając w uzasadnieniu tego postanowienia, że ˝proces realizacji zobowiązań offsetowych, choć realizowany nieterminowo, trwa˝. Po tragicznym wypadku CASY Bronisław Komorowski chętnie brylował w mediach i dywagował, iż „należy zastanowić się nad wprowadzeniem odpowiednich regulacji dotyczących lotów z udziałem takiej kadry”. Twierdził wówczas, że „takie procedury dotyczą tylko najważniejszych osób w państwie. Prezydent, premier czy marszałek Sejmu nie mogą latać jednym samolotem”. Kilka dni później składał wieniec przed warszawskim Pomnikiem Lotnika „w geście solidarności z rodzinami 20 lotników - ofiar katastrofy”. Informacje prasowe o braku centrum serwisowego hiszpańskich samolotów Komorowski określił jako „przedziwną plotkę”. Pytany wówczas o przyczyny katastrofy powiedział, że należy zachować ostrożność przy spekulowaniu i pouczył: „Wyniki mogą być zaskakujące, a spekulacjami można komuś zrobić krzywdę. Politycy powinni z daleka się trzymać się od udawania, że wiedzą wszystko o lotnictwie, nawet jak są byłymi ministrami obrony narodowej. Powinni zachować umiar w ponaglaniu wojskowych. Są procedury, jest komisja wypadkowa, która w tej chwili bada wszystkie dokumenty, przygotowuje się do przesłuchania wszystkich nagrań, jest czarna skrzynka, jestem pewien, że ten werdykt będzie jednoznaczny”.

Podraporty podkomisji Śledztwo dotyczące katastrofy CASY można określić mianem złowrogiego preludium przed podobnymi działaniami podejmowanymi przez grupę rządzącą w sprawie tragedii smoleńskiej. Wbrew zapewnieniom ministra Klicha, iż „wszystkie okoliczności zostaną wyjaśnione” - postępowanie prowadzono nierzetelnie, pod z góry założoną tezę, ukrywając przed opinią publiczną szereg istotnych informacji. Komisja badająca przyczyny katastrofy pracowała przez ponad dwa miesiące i podzielona została na kilka podkomisji, z których każda miała do sporządzenia podraport dotyczący np. pogody, stanu technicznego czy akcji ratowniczej. Dawało to w sumie kilkaset stron analiz, wniosków i ekspertyz. Tymczasem raport końcowy komisji liczył nieco ponad 30 stron i nie zawierał najważniejszych informacji zawartych w podraportach. Odpowiedzialnością za katastrofę obarczono wyłącznie załogę i kontrolerów lotów. Piloci - jak stwierdzono w raporcie – „zamiast kontrolować wskaźniki, wzrokiem poszukiwali lądowiska”. Komisji ustaliła, że tragicznemu zdarzeniu sprzyjały w szczególności: niewłaściwy dobór załogi, niewłaściwa współpraca załogi w kabinie, niekorzystne warunki atmosferyczne, dezorientacja przestrzenna załogi w wyniku niewłaściwego podziału uwagi w czasie lotu bez widoczności ziemi, Stwierdzono też, że system nawigacyjny ILS, w jaki wyposażony był samolot, nie mógł być użyty, bo system ten nie działał na lotnisku w Mirosławcu. Oficjalny, odtajniony raport nie wspominał ani słowem, że awarii mogła ulec sama CASA. Za nieistotne uznano informacje, że w ciągu całego lotu aż dziewięć razy włączała się sygnalizacja awarii instalacji przeciwoblodzeniowej, a problemy z tą instalacją samolot miał już podczas wcześniejszych lotów. Komisja uznała to zjawisko normalne. Zawodziła także instalacja elektryczna. Wyłączenie jednej z tzw. szyn energetycznych było spowodowane, zdaniem komisji, włączeniem dodatkowych pomp hydraulicznych w samolocie. Również to zdarzenie komisja uznała za całkowicie prawidłowe. Wątpliwości komisji nie wzbudził też fakt, że samolot zatankowano paliwem o bardzo złej, jakości, które mogło poważnie uszkodzić silniki. W opinii wielu ekspertów, raport sprawiał wrażenie napisanego pod presją, z wyraźnie zarysowaną tezą - w taki sposób, by zrzucić winę na błąd człowieka (pilotów i kontrolerów), a nie na zawodność sprzętu. Jednocześnie śledztwu towarzyszyły okoliczności, które mogły wskazywać, że komuś bardzo zależało na ukryciu prawdy o przyczynach katastrofy.

Prawdopodobnie doszło do sfałszowania nagrań prowadzonych pomiędzy załogą samolotu a wieżą. Wśród nagrań były również rozmowy telefoniczne prowadzone przez służbowe telefony stacjonarne na terenie portu lotniczego. Prof. Stefan Grocholewski z Politechniki Poznańskiej badając na zlecenie prokuratury treść tych rozmów zauważył, że fragment dialogu pomiędzy dwoma oficerami został zarejestrowany w dwóch różnych miejscach. Ekspert nie wykluczył manipulacji przy nagraniach, jednak nie mógł tego stwierdzić ze stuprocentową pewnością, ponieważ prokuratura do badań przekazała mu kopie, a nie oryginał zapisów. Zakwestionowany fragment dotyczył m.in. liczby ofiar i wynikało z niego, że rozmówcy nie wiedzieli, ile osób zginęło. Prokuratura nie zajęła się tym wątkiem, a autor ekspertyzy zmarł 25 marca 2010 r., w pół roku po jej sporządzeniu.

Milczenie po katastrofie Wielokrotnie wracano uwagę na istotne podobieństwa katastrofy w Mirosławcu i okoliczności towarzyszących tragedii smoleńskiej. Jednym ze wspólnych elementów może być kwestia nagłego zdarzenia – awarii, do której miało dojść jeszcze nad ziemią. W Tu - 154 urządzenia pokładowe zarejestrowały dwa potężne wstrząsy i następującą po nich awarię systemu zasilania samolotu, w przypadku CASY mieliśmy do czynienia z gwałtownym przerwaniem zapisu czarnych skrzynek w momencie, gdy samolot znajdował się 329 stóp, (czyli ok. 100 metrów) nad ziemią. Dane na ten temat pochodzą z wykresu pracy silników i sterów CASY i zostały umieszczone w jednym z załączników do upublicznionego przez armię raportu. Wynika z niego, że na 14 sekund przed rozbiciem samolotu załoga wyłączyła autopilota i przeszła na sterowanie ręczne. W tym czasie żaden z pilotów i nawigator nie nawiązali kontaktu z wieżą kontrolną we Mirosławcu.. Wypowiadający się na ten temat piloci przypuszczali, że w kabinie musiało dojść do nagłej awarii, na tyle niespodziewanej, że załoga nie miała czasu poinformować o tym kontrolerów. W czasie śledztwa zastraszano również rodziny ofiar, m.in. córkę gen. Andrzeja Andrzejewskiego grożąc im po tym, jak zakwestionowali wyniki ustaleń komisji badającej przyczyny wypadku. Andrzej Smyczyński, brat tragicznie zmarłego pilota samolotu CASA kpt. Michała Smyczyńskiego, próbował na własną rękę dociec prawdy. Opowiadał, że już po ujawnieniu raportu na ulicy pod jego domem zaczepiło go dwóch mężczyzn. Podjechali czarnym mercedesem z zasłoniętymi numerami rejestracyjnymi. Kierowca samochodu ostrzegł Smyczyńskiego: „Zostaw, gnoju, sprawę Mirosławca, bo jesteś na to za cienki. Wiemy dokładnie, gdzie mieszkasz, co robisz, z kim pracujesz, z kim się spotykasz. Jest to na razie prośba od wysoko postawionych panów w mundurach”. Na pożegnanie pokazał Smyczyńskiemu kaburę i wykonał ruch dłonią, jakby do niego wystrzelił. Również Klaudyna Andrzejewska – córka gen. Andrzejewskiego informowała o naciskach i groźbach, wywieranych na nią i na żonę generała. Próbowano wymóc, by córka nie publikowała żadnych artykułów ani nie występowała w mediach przed rocznicą katastrofy. Przed rokiem media informowały, że resort obrony zbierał kompromitujące materiały na temat niektórych członków rodzin ofiar i zastanawiał się nad ich publikacją w tabloidach. Świadkowie twierdzili, iż próbowano zdyskredytować wizerunek tych rodzin, które krytykowały działania MON. Sprawę gróźb, podobnie jak wszystkich pozostałych wątków związanych z katastrofą CASY umorzono, a nad zdarzeniem z 2008 roku zapadło milczenie. Identycznie jak w przypadku tragedii smoleńskiej, winą obarczono załogę samolotu, żołnierzy i dowódców. Dywagowano o naciskach na lądowanie, a niedawna wypowiedź Komorowskiego wyraźnie nawiązuje do zarzutów stawianych gen Błasikowi. Nikt nie poniósł odpowiedzialności politycznej, zaś sprawy dotyczące serwisowania samolotów skutecznie wyciszono. Człowiek, który zdecydował o ich zakupie i zaakceptował fatalne warunki offsetowe, w wywiadzie z lutego br. uznał zakup samolotu CASA za jeden z „dwóch największych, gigantycznych projektów modernizacji” i „gigantyczny wysiłek modernizacyjny za gigantyczną ilość pieniędzy.”

„Uważam – pochwalił się Komorowski, „że zwierzchnictwo cywilne, akurat w odniesieniu do Sił Powietrznych może poszczycić się ogromnymi osiągnięciami w zakresie skutecznego i dobrego dla Sił Powietrznych kierowania”. Zdaniem Komorowskiego „szwankowało” jedynie dowodzenie SP, „które dało o sobie znać m.in. katastrofą pod Mirosławcem i brakiem wyciągnięcia daleko idących wniosków i odpowiednich wniosków, a to z kolei miało swój jakiś wpływ, w moim przekonaniu - to albo stwierdzi raport Millera, albo nie - ale gdzieś to prowadziło także do katastrofy smoleńskiej.”

Aleksander Ścios

23 września 2011

Kwiat paproci chyba nie zakwitnie.. Przynajmniej po kolejnych bachanaliach wyborczych, okraszonych ziołami i winem, jak zauważyła nieprzytomnie pani Doda w przypadku Św. Pawła. W czym oczywiście się myliła, ale jest dla nas pewna nadzieja.. Pani Doda wybiera się za morze, jak sójka i żeby jak najwcześniej, najlepiej z Nerghalem – bogiem sumeryjskim. Niech bogini i bóg razem spędzają swoje satanistyczne chwile.. Tym bardziej, że bogini Dodzie, bogini ziół i wina, „ nie podoba się mentalność polska i nie chcę się z nią utożsamiać. Jest tu za dużo buraków i to mi przeszkadza”(????) Nie wiem tylko czy chodzi o buraki pastewne, czy może o jakieś inne- jakieś boskie, ale z kręgu satanizmu.. Każdy ma takie buraki, na jakie zasłużył.. I jakie sobie przeszczepił..W każdym razie wesoły autobus pana premiera objeżdża Polskę, którą pan premier swoimi rządami – wraz z kolegami - doprowadził do prawie zawału rządowego. Pan premier z najbliższymi opowiada wszędzie głodne kawałki, wszędzie gdzie się zjawia, rozkwitają na nowo nadzieje na lepsze życie, ale lepszego życia na razie nie będzie, bo ceny systematycznie rosną, szykują się podwyżki podatków od wynagrodzeń, pardon- od nieruchomości, od środków transportu, od wynagrodzeń również, bo przecież od początku tzw.. Nowego Roku - z nowym rokiem tym samym krokiem - rośnie administracyjnie płaca minimalna na poziom 1500 złotych miesięcznie, co w to graj rządowi, bo będzie z tego miał większy podatek ZUS.Jest to wynik dobrej współpracy rządu ze związkami zawodowymi, bo to właśnie związki zawodowe „ wynegocjowały” wcześniej poziom zadowalający obie strony. Chodzi o poziom rabunku tzw. obywateli, którzy w państwie obywatelskim, tak naprawdę nie mają nic do powiedzenia. Do powiedzenia mają jedynie obywatele równiejsi, równiejsi od tych równych, którzy na dole, muszą znosić pomysły obywateli równiejszych...Równość zapanuje doskonała, a byłaby jeszcze doskonalsza i równiejsza, gdyby płacę minimalną podnieść na wyższy poziom, wyższy od obecnego, bo jak się da podnieść na 1500 miesięcznie przeciw wolnemu rynkowi i ją zadekretować, to, dlaczego nie zadekretować jej ustawowo na poziomie 2000 złotych, a nawet 3000 złotych miesięcznie??? Dlaczego nie? I dlaczego rząd w Komisji Trójstronnej zwleka z takimi wiekopomnymi decyzjami..? Naprawdę nie należy zasypiać gruszek w popiele – i szybko podnieść.. A może nawet na poziom wysokości płacy średniej, czyli gdzieś na granicy 3800 złotych? „Socjalizmu się nie lękaj, mało rób, a dużo stękaj”- jest to powiedzenie już odrobinę nieaktualne, bo ludzie pracujący w sektorze prywatnym już padają na twarz w pogoni za ratowaniem swoich firm i swoich dochodów wobec tyranii podatkowej rządu, ale walczą i uwijają się jak w ukropie.. A tu po Nowym Roku, kolejne podatkowe” buch” po plecach, już steranych, mokrych od potu, przemęczonych pod jarzmem socjalizmu biurokratycznego, który rozwija się w najlepsze, mimo przeprosin premiera, za poprzednie 100 000 urwisów, których poutykał w czapie administracyjnej przez ostatnich cztery lata swoich poronionych rządów..Co prawda jego doradcy twierdzą, co innego będąc sędziami we własnej sprawie, bo „kto się przyzna, że jest w nim Dyzma” - jak śpiewa zakazana gwiazda, pan Andrzej Rosiewicz. Dyzmów ci u nas dostatek, choć oficjalnie ani mru, mru- na ten temat.. Tak jak na temat tych 100 ton złota, o wartości 5 miliardów dolarów, które mamy - jako państwo - a które te 100 ton przechowujemy w Londynie.. Na jaką okoliczność przechowujemy w Londynie? A dlaczego nie w Polsce?Amerykanie przechowują swoje złoto w Fort Knox, w Kentucky, a my w Londynie. Dlaczego Amerykanie nie przechowują swojego złota w Londynie, albo w Szwajcarii? Tylko u siebie, mając je na oku.. A my w Londynie… Tylko 1000 żołnierzy amerykańskich strzeże złota. Gdybyśmy wysłali tych naszych 2500 żołnierzy, których mamy, po rządach psychiatry Bogdana Klicha, który spełnił swoje zadanie rozbrajając z nieukrywaną szczerością armię - a która aktualnie spełnia” misję” w Afganistanie- może udałoby się nas podreperować, co nieco..Czyżby nasze władze, które wpędziły nas w niewolę lichwiarską międzynarodówki rynków wschodzących i zachodzących, wychodziły naprzeciw potrzebom tej międzynarodówki, która na wypadek wypłukania z nas ile się da, zabierze sobie złoto, jako zabezpieczenie naszego bankructwa?Wszystko to być może i jeszcze więcej, tym bardziej, że wesoły autobus pana premiera jedzie od miejscowość do miejscowości, umęczonej przez jego rządy, i znowu coś tam obiecuje, drwiąc sobie z ludności tubylczej, jak to pisał swojego czasu pan Michalkiewicz - z Irokezów, w co mało, kto wierzy, ale zawsze jest nadzieja, że zagłosuje.. W końcu pan premier był, widziałem go, nawet odezwałem się do niego w jedno zdanie.. Pan premier nawet okazał się być ludzkim ocierając łzy jednej pani, którą doprowadził do dziadostwa strasznego podatkami i cenami,, bo jak tu przeżyć za 1000 złotych w pięć osób(????) Czas łzy otrzeć.. I zacząć myśleć. Kto doprowadził miliony ludzi do ubóstwa, spychając ich do rowu przydrożnego, poniewierając nimi i wpychając ich w nieludzki system nadzoru biurokratycznego i podatkowego..? Kto doprowadził Polskę do wariactwa anty cywilizacyjnego? Czy nie ci wszyscy KOR-owcy i „ liberałowie”, którzy rządzą Polską od dwudziestu lat? Właśnie obchodzili swoje „ święto”- 35 lecia.. Komitet Obrony Robotników.. Strzeżmy się KOR-u- za słowami prymasa Tysiąclecia.. KOR- owcy, czyli sławni trockiści, którym marzy się nad nami władza biurowa.. Polska, jako wielkie, jedno biuro, z którego mogą sobie porządzić nami.. Biurowa demokracja rozwija się w najlepsze, a wesoły i czerwony autobus jeździ po Polsce namawiając do głosowania.. Bo cóż warta jest demokracja bez głosów, niezależnie, kto je liczy?I jeszcze opowiadają jak walczyli z „komuną, żeby na jej miejsce wybudować – inną- trockistowską z wielkim biurem aż po samo niebo. Zrobić piekło w niebie- to tylko trockiści potrafią..W tamtej komunie władza ludowa przywiązywała wielką wagę do głosujących, żeby głosowali, najlepiej na listę Frontu Jedności Narodu, a dzisiaj na listy ”bandy czworga„, czyli na tych samych, co zawsze, czyli Polską Zjednoczoną Partię Obywatelską, ale po cichu, oficjalnie- się różnią- karawatami i kolorem bilbordów.. Zainstalowanych zresztą za nasze pieniądze. Ohyda! Żeby okradać biednych ludzi i fundować sobie propagandę znieczulającą i ogłupiającą okradanych.. Ile pogardy mają ci bilbordowcy wobec swoich demokratycznych ” poddanych”, których faszerują kłamstwami swoich poddanych.? Ale jest dobra wiadomość: do Ziemi zbliża się stary satelita amerykański ważący brutto 6 ton, już z podatkiem VAT i istnieje” niebezpieczeństwo”, że zderzy się z Ziemią. Naukowcy mają problem gdzie uderzy spadając.. No właśnie: gdzie?Niektórzy mają nadzieją, niektórzy się boją..A ja ufam Panu Bogu, jako sędziemu sprawiedliwemu, który za dobre wynagradza, a za złe karze…Amerykanie w 75% są za karą śmierci dla morderców.. A jaka kara powinna być dla dewastatorów państwa, jako dobra wspólnego i skorupy, pod którą człowiek powinien się móc schronić? WJR

Goldman Sachs coraz bliżej NE Bank inwestycyjny Goldman Sachs obnizyl rekomendacje dla TVN SA do "sprzedaj" oraz scial cene docelowa akcji TVN do 10,1 PLN. Od miesiecy powtarzamy ze akcja TVN jest przewartosciowana i ze jej wycena, jako zastawu pod dlug ITI, wynosi 6 PLN. Jak podaje prasa bank inwestycyjny Goldman Sachs obniżył rekomendację dla mediowej grupy TVN SA do "sprzedaj" z "neutralnie" oraz ściął cenę docelową jej akcji do 10,1 PLN.

Analitycy banku zwracają uwagę na fakt, że spółki mediowe ucierpią najbardziej z powodu pogorszenia otoczenia makroekonomicznego, co z kolei zmniejszy wydatki reklamodawców. Co więcej, zyski spółek, które są mocno zadłużone, jak TVN czy CME, uderzą koszty obsługi długu. Piszemy o tym od miesiecy i opisujemy wycene akcji TVN jako zastaw po dlug ITI:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/23676,6-pln-za-akcje-tvn

Bank Goldman Sachs od dawna sledzi uwaznie wycene akcji TVN i dzisiaj powtarza wlasciwie swoja wycene akcji TVN z zimy 2008/2009 (poniewaz nic sie na lepsze nie zmeinilo, wprost przeciwnie… Stanislas Balcerac

Zamach na nasze portfele Bankierzy obsługujący polski rząd przez pomyłkę podali, że przelał on 3 mld euro do zagranicznych banków. Te fałszywe ponoć dane zawiera ostatnio opublikowany bilans płatniczy Polski. Ten „drobny” błąd spowodował upadek złotówki i jest ciosem dla budżetu państwa. Spekulanci mogli na nim zarobić góry pieniędzy, a każdy z nas stracił niepostrzeżenie część tego, co posiadał. W kryzysowych czasach informacja, że rząd zaczyna lokować pieniądze za granicą, musi spowodować finansowe trzęsienie ziemi. Oznacza, że rząd albo ratuje obce banki, albo utracił zaufanie do rodzimych. Wiadomość taka powoduje, więc automatyczny spadek kursu waluty narodowej.

NBP błędnie informuje NBP opublikował 12 września br. bilans płatniczy za lipiec, w którym stwierdził, że rząd polski zwiększył swoje lokaty w bankach zagranicznych o ponad 3 mld euro. Informacja ta wywołała zainteresowanie specjalistów i całkowite milczenie prorządowych mediów w Polsce. Tą bulwersującą informacją zajęła się na szczęście „Gazeta Polska Codziennie”. Po tygodniu dziennikarskiego śledztwa uzyskaliśmy informacje od rządu i NBP, z których wynika, że dane opublikowane przez NBP są po prostu fałszywe. Biuro prasowe Ministerstwa Finansów dwukrotnie zaprzeczyło, jakoby rząd wpłacał nasze pieniądze do zagranicznych banków. Kategorycznie zaprzeczył też temu minister Rostowski. NBP ujawnił "Codziennej" nieoficjalnie, że jego dokumenty zawierają błędy, gdyż uzyskał nieprawdziwe dane z banku obsługującego rząd. Mimo to NBP nadal ich nie sprostował. Taka sytuacja musi godzić w polską walutę i w stabilność finansową państwa. Spekulanci, którzy mają dostęp do prawdziwych informacji, mogli na tym zbić fortunę. Jeszcze przed publikacją tej Informacji znało ją wiele osób. Wiedziano o tym, w BGK, który tę informację wytworzył, i w NBP, który ją przetworzył i opublikował. Wiedziano o tym zapewne także w rządzie, który rzekomo miał wykonać tę operację. Wystarczy, aby ktokolwiek z wtajemniczonych osób podzielił się nią z zaprzyjaźnionym bankierem, by ten na sprzedaży polskiej waluty zbił fortunę. Najgorsze, iż ta wiadomość uderza w złotówkę i polski budżet. W obecnej kryzysowej sytuacji szkody mogą być wręcz katastrofalne. A pieniądze tracimy wszyscy.

Cios w złotówkę Informacja banku centralnego, że rząd lokuje środki za granicą, musi wpływać na decyzje inwestorów bez względu na to, czy jest ona prawdziwa, czy nie. Spowodowałby w każdym kraju utratę zaufania do polityki finansowej rządu i ucieczkę od narodowej waluty. I właśnie to dzieje się na naszych oczach. W czasie, kiedy te dane były przygotowywane, przekazane do NBP i opracowywane kurs złotówki „nieoczekiwanie” się załamał. Co więcej, po ich publikacji szef polskich finansów na forum europejskim opowiadał anegdoty o trzeciej wojnie światowej i przestrzegał, że Unia może się rozpaść. Nic dziwnego, że złotówka zaczęła gwałtownie tracić wartość i bujać jak na huśtawce. Trudno zakładać, aby wysocy funkcjonariusze państwa i instytucji finansowych, nie zdawali sobie sprawę z tego, jakie skutki mogą wywołać swoimi nieodpowiedzialnymi wypowiedziami. Zamach na walutę narodową to cios w budżet państwa i w kieszeń każdego z nas. Wystarczy rzut oka na kurs złotówki w ostatnich dniach, aby zrozumieć skalę szkód. Z powodu samego tylko spadku kursu złotówki wszyscy biedniejemy. W skali państwa daje to gigantyczne kwoty, mierzone w dziesiątkach miliardów.

Szkolny błąd ekspertów Najbardziej zdumiewające jest, że od tego ataku na stabilność finansową państwa minęły już blisko 2 tygodnie, a rząd Donalda Tuska w ogóle nawet nie zajął się tą sprawą. Fałszywa informacja nadal znajduje się w oficjalnych dokumentach. Tś Gazeta Polska Codziennie

Prof. Ryszard Legutko do Jacka Saryusz-Wolskiego

Szanowny Panie Przewodniczący, Chciałbym bardzo podziękować za Pana list do Prezesa Jarosława Kaczyńskiego w kwestii - jak Pan to określił - niecierpiących zwłoki spraw dotyczących Unii Europejskiej. Ponieważ list ten przekazał Pan wszystkim posłom, czuję się zobligowany, jako Przewodniczący delegacji Prawa i Sprawiedliwości w Grupie EKR, do ustosunkowania się do opisanych przez Pana tematów. Pisze Pan o "eskalacji eurosceptycznych poglądów najważniejszych partnerów politycznych" i debacie nad rewizją stanowiska Partii Konserwatywnej wobec Unii Europejskiej. Zapewniam Pana, że wewnętrzne rozważania Brytyjskich Konserwatystów nie wpłyną negatywnie na utrzymanie solidarnościowego charakteru Unii, w przeciwieństwie na przykład do manifestowanej przez frakcję EPL, (do której należy Platforma Obywatelska) niechęci wobec wyrównania dopłat bezpośrednich dla rolników w całej UE. Taka postawa stoi w jawnej sprzeczności zasadą solidarności finansowej stoi - bo cóż to za solidarność, gdy rolnicy z bogatych państw unijnych dostają więcej pieniędzy od ich kolegów z biedniejszych krajów? Pragnę Pana zapewnić, że Prawo i Sprawiedliwość podziela pogląd, iż zaangażowanie Unii w politykę wschodnią leży w żywotnym interesie Polski. Szczyt Partnerstwa Wschodniego zostanie zorganizowany w Warszawie przez rząd Platformy Obywatelskiej i wydaje mi się słuszne, żeby to właśnie Premier Donald Tusk, sprawujący przewodnictwo w UE, zatroszczył się o przybycie nie tylko Davida Camerona, ale także prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego, który również nie zamierza wziąć udziału we wspomnianym wyżej szczycie. Będąc przy wewnątrzfrakcyjnych sojuszach, chciałbym przy okazji poprosić Pana Przewodniczącego o wykorzystanie dobrych stosunków z władzami Niemiec i przekonanie ich do konieczności zwiększenia unijnego budżetu, czemu obecnie się sprzeciwiają, podobnie zresztą jak sojusznicy Platformy Obywatelskiej z Francji, Holandii, Szwecji czy Finlandii. Polityczny sojusz z partiami niemieckimi mógłby również okazać się przydatny w innych kwestiach leżących w żywotnym interesie Polski, takich jak walka o wspomniane wcześniej wyrównanie dopłat dla rolników lub odblokowanie portu w Świnoujściu, do którego dostęp utrudniła wspólna niemiecko - rosyjska inwestycja. Czekamy niecierpliwie na sukcesy Platformy Obywatelskiej w tych działaniach i zapewniam Pana, że jeśli się na nie doczekamy, to nasza wdzięczność będzie głęboka i szczera. Chciałbym też zwrócić uwagę Pana Przewodniczącego, że kształt przyszłego budżetu UE będzie się rozstrzygał najwcześniej w przyszłym roku, więc ta rzekomo niecierpiąca zwłoki sprawa z pewnością mogłaby poczekać przynajmniej do 7 października i zakończenia kampanii wyborczej w Polsce. Na koniec nie mogę się powstrzymać od osobistej uwagi. Uważam to za smutne, że człowiek z Pańskim dorobkiem i pozycją bierze udział w działaniach, które są odpowiednie dla partyjnych harcowników. Oni nie mają niczego do stracenia, Pan - tak. Ryszard Legutko

Kościół psuje polską demokrację Jakiś czas temu wydawało się, że zejście Palikota (z politycznej sceny) jest kwestią czasu. "Niezależni dziennikarze" z "niezależnych mediów" przypomnieli sobie nagle o początkach jego kariery "biznesowej".

Dziennik.pl, 9 czerwca 2009 [link]

„Miliony długu w zagranicznych bankach i firmach. Mimo, że Janusz Palikot jest trzecim, pod względem ilości posiadanej gotówki, posłem w Sejmie, to jego długi sięgają kilkudziesięciu milionów złotych. Oto, komu i ile winien jest kontrowersyjny poseł. Janusz Palikot jest winny bankom, firmom i… swojemu bratu aż 34,47 miliona złotych – wylicza portal money.pl. Poseł pożyczył 1,1 miliona od Metro Banku na nieruchomości. Z BRE wziął milion euro na „kupno praw majątkowych”. Do tego 1,8 miliona zł od Green Venture, 2,6 miliona euro od firmy Hydrativa i 3,9 miliona euro od brata na inwestycje. (…)”

18 stycznia 2009 w „Antysalonie” Rafała Ziemkiewicza, Stanisław Janecki (22 minuta) opowiedział ciekawą historię [link]:

"Janusz Palikot w 1990 roku „utworzył” firmę „Ambra”, produkującą wina musujące. Sprzedał udziały w tym przedsiębiorstwie i założył spółkę „Jabłonna S.A.” za pośrednictwem, której kupił „Polmos Lublin”. Przestał spłacać raty za „Polmos”, bo rzekomo nie miał pieniędzy. Wtedy „Polmos” wysłał (koniec 2004 roku) 2 miliony Euro do spółki w Wielkiej Brytanii, która przesyła te pieniądze do kolejnej spółki, która przesyła je z kolei do „Jabłonna S.A.” i dzięki temu spłata „Polmosu” była możliwa do końca. Brak zainteresowania tą transakcją ze strony wszelkich możliwych urzędów i agencji państwowych a przede wszystkim ze strony „niezależnych” mediów jest możliwy tylko w jednym przypadku. W przypadku, gdy – cytując Andrzeja Wajdę – »ma się tam przyjaciół«”.To poszło "na żywo" prawie trzy lata temu, i co? Nic. Skarbówka jakoś się nie zainteresowała sprawą, "niezależni dziennikarze" też mają ważniejsze tematy. Wszystko razem może sugerować, że między rządzącymi a Palikotem został zawarty jakiś taktyczny sojusz, np. że Palikot skupi się na atakowani SLD a jednocześnie zawrze "pakt o nieagresji" z Donaldem, a w zamian po wejściu do sejmu (zagospodarowaniu elektoratu SLD i rozczarowanych rządami Platformy) będzie współrządził. Jeśli tak było to musiało się coś w międzyczasie pozmieniać, bo wygląda na to, że "pakt o nieagresji" został jednostronnie zerwany i Donald przestał być nietykalny. Żeby to było możliwe, Palikot potrzebowałby silnego sojusznika i wygląda na to, że mógł go znaleźć. Skarbówka i "niezależni" nadal go nie ruszają, za to dostaje od jakiegoś czasu solidne wsparcie w mediach. Występująca dzisiaj w żydowskim radiu [link] "amerykanistka, feministka, pisarka i publicystka" Agnieszka Graff [link], stanowczo poparła Palikota a jednocześnie wyraziła nadzieję, że SLD "zostanie zmiecione ze sceny politycznej". Czego ona (i jej środowisko, bo wypowiadała się w imieniu "ruchów społecznych takich jak feminizm czy ruch na rzecz mniejszości seksualnych”) oczekuje od Palikota? Oczekuj ataku na Kościół katolicki (Ciekawe też, że jej zdaniem, cytuję "Palikot ma siłę pieniądza". Trafił kumulacje?).

Jakie są postulaty Palikota? Wg prowadzącej audycję są to:

1. Wycofanie religii ze szkół,

2. Edukacja seksualna w szkołach,

3. Opodatkowanie Kościoła,

4. Postulat czwarty to "przestawianie polskiej gospodarki na eksport" i pokazuje, że Janusz nie ma pojęcia o temacie, co wygląda dziwne w kontekście jego rzekomych sukcesów w tej dziedzinie.

Widać wyraźnie, co jest celem i co narzędziem. Cel to dzieci, które za pomocą państwowego systemu deprawacją mają być wcześnie i przymusowo zabrane rodzicom i oddane na ideologiczny przemiał. Chodzi o zerwanie ciągłości pokoleniowej, o pozbawienie rodziców wpływu na dzieci i możliwości przekazywania swojej wiedzy, poglądów i doświadczeń. Seksualizacja wszystkiego jest jedną z ideologicznych postulatów tzw. nowej lewicy, a tzw. edukacja seksualna jest środkiem jego realizacji. "Marksizm kulturowy". Wywoływanie konfliktów: rodzice-dzieci, Kościół-społeczeństwo, Kościół-naród, "homo"-"hetero", "Polacy" - "Żydzi" itd. To jest proste ja budowa cepa, "dziel i rządź", a arbitrem wszelkich mają być "Europejczycy", "elita", samozwańczy cadykowie wyćwiczeni w medialnej propagandzie, którzy będą gorszy tubylczy naród trzymać za pysk. Wracając do pani Graff. Słuchając jej dzisiejszej wypowiedzi włos jeżył mi się na głowie. Kościół ma jej zdaniem "moc decyzyjną w kwestiach reprodukcyjnych" a całkowity zakaz zabijania nienarodzonych to "horror". Poraża nie tyle sama treść i ogromny ładunek nienawiści wobec Kościoła katolickiego (totalniacy i bolszewia mielą te same tematy od lat), co zimna konsekwencja. Mam wrażenie, ze słucham oficera ideologicznego, sowieckiego politruka. Kogoś z pokolenia jej ojca Kazimierza Graffa [link], stalinowskiego prokuratora żydowskiego pochodzenia, który w imieniu PRL "oskarżał" m.in. Stanisława Sojczyńskiego "Warszyca" (rozstrzelany 19 lutego 1947 w Łodzi). Skazany na śmierć za to, że był Polakiem, katolikiem i patriotą. Co robić? Po pierwsze zabrać bandytom narzędzia.

1. Zlikwidować państwowe przymusowe szkolnictwo (w tym obowiązek szkolny oraz oczywiście samo Ministerstwo) a pieniądze zbierane w podatkach pod pretekstem jego finansowania oddać tym, którzy je wypracowali. Rodzice sami by decydowali, kto i czego ma uczyć ich dzieci.

2. Zlikwidować przymusowe ubezpieczenie społeczne

Boomcha – blog

URRRAAA!!! Poziom długu publicznego powyżej granicy 55% PKB! Opowiem historie o „długu publicznym” – nazwijmy go dziś długiem kosmicznym.. To pierwsze słowa z kultowej piosenki autorstwa DJFunkyKoval

(wideo poniżej)

opisującej w prosty i bardzo przystępny sposób stan finansów publicznych sprzed ponad roku (wrzesień 2010). Od tego czasu sporo się zmieniło i to niestety trzeba przyznać na gorsze. Dług publiczny wzrósł znacznie i w świetle wczorajszego (Czwartek) osłabienia złotówki przekroczył magiczną barierę 55% PKB, czyli tzw. pierwszy próg ostrożnościowy. „Dług publiczny” (na dzisiaj skromne 820 czy 880 miliardów złotych [w zależności od przyjętej metodologii]) to skutek nie odpowiedzialnej polityki kolejnych ekip rządowych, które wydawały więcej niż zarabiało państwo. Kolejne rządy zatwierdzały budżety z tzw. „deficytem budżetowym”. Oznaczało to, że rządy wydawały więcej niż były w stanie ściągnąć pieniędzy pod postacią podatków, licencji, koncesji i zysków ze sprzedaży majątku narodowego (prywatyzacja). Wspomniane manko w państwowej kasie pokrywały pożyczki od nabywców polskich obligacji skarbowych, które kupowali zarówno obywatele polscy jak i międzynarodowi inwestorzy vel spekulanci. Z obligacjami jest jednak ten problem, że trzeba je za jakiś czas wykupić od nabywców płacąc kapitał i przy obiecane odsetki. Gdy zaczyna brakować na spłatę odsetek (o kapitale już zapominamy) robi się nie ciekawie. Drugim nieszczęściem jest sytuacja, gdy wkoło znikają ludzie, którzy pożyczali nam do niedawna pieniądze na tzw. „ładne oczy” a dziś tego już nie chcą robić lub żądają solidnych zastawów na naszych aktywach. Tak właśnie zrobiło się w Grecji, której bankierzy z całego świata (głownie francuscy i niemieccy w stosunku 60 do 40) pożyczali wielkie kwoty pieniędzy nie zastanawiając się czy pożyczający jest w stanie kiedykolwiek oddać te kwoty wraz z umówionym procentem. Dziś zamiast po bożemu upaść jak normalne, źle zarządzane przedsiębiorstwo bankierzy wyciągają ręce o pomoc do rządów UE a te im tę pomoc dają w postaci wydrukowanych z powietrza przez EBC setek miliardów euro, za co zapłacą nowymi bynajmniej już nie wirtualnymi podatkami i „podatkiem inflacyjnym” wszyscy mieszkańcy Europy. Wróćmy jednak do naszego podwórka. Jak można obejrzeć na załączonym video w ostatnim okresie czasu dziwnie zbiegającym się z działaniami obecnej koalicji PO-PSL nastąpił dramatyczny wzrost wysokości wspomnianego długu. To oczywiście skutek działania tzw. „zielonej wyspy”, czyli braku jakichkolwiek reform ze strony władz i udawania, że żadnego kryzysu nie ma. By stworzyć wspomnianą „zieloną wyspę” (głównie chyba dla kolejnych hord urzędników wszystkich szczebli) pożyczano na potęgę pieniądze nie dbając zbytnio o wzrost kosztów owych pożyczek. Na dzień dzisiejszy same odsetki od długu są większe niż państwo pozyskuje od obywateli rozliczanych w ramach zeznania PIT. By postawić jakąś granicę bezrozumnemu zadłużaniu się państwa (popatrzmy na przypadek Grecji gdzie takiej granicy nie było i dług spokojnie narastał wraz z nowymi chętnymi do jego finansowania) w polskiej konstytucji wprowadzono zapis o pierwszym progu ostrożnościowym na poziomie 55% PKB. Jeśli próg ten zostanie przekroczony będzie wymagany zespół działań, których celem będzie powstrzymanie dalszego narastania wspomnianego długu. Do tych działań należą miedzy innymi uchwalenie kolejnego budżetu, ale już bez deficytu.

Co to oznacza w praktyce? Ano oznacza to konieczność ostrych cięć wydatków, czyli zbilansowania budżetu. Konsekwencją jest zamrożenie płac, wstrzymanie waloryzacji rent i emerytur (waloryzacja dopuszczalna tylko o wskaźnik inflacji). To samo w sobie może nie było by takie złe, bo politycy wreszcie zrozumieliby, że nie da się wydawać więcej niż się zarabia. Są też i nowe przykre konsekwencje dla obywateli przekroczenia wspomnianego progu ostrożnościowego. Konsekwencje te zapisano w rządowej strategii z października 2010, w oparciu, o którą zafundowano nam już jedną podwyżkę podatków (VAT z 22 do 23%). Otóż owa strategia nakazuje podnieść podatki dochodowe od osób fizycznych. I tak po przekroczeniu dla długu magicznego progu 55% PKB przez trzy kolejne lata podatnicy nie będą mogli korzystać z 50%. i 20% kosztów uzyskania przychodu, ulgi internetowej oraz ulgi prorodzinnej (żegnaj „polityko pro rodzinna”). Już sobie możemy wyobrazić radochę „panów artystów”, którym należny podateczek urzędnicy skarbowi liczą od całości przychodu a nie od 50% jak dziś. O likwidacji ulgi pro-rodzinnej (1100 zł na dziecko rocznie w ramach osławionej polityki pro rodzinnej) czy internetowej można nie wspominać. Również podatek VAT może zostać zwiększony do 24% a może i nawet, do 25% (co ciekawe premier Tusk opowiadał niedawno, że możliwa jest „minimalna” obniżka VAT w roku 2014 czy miał na myśli obniżkę VAT z 25% do 24 %?). Według prognoz rządu dług publiczny na koniec roku miał nie przekroczyć 55% PKB i wynieść 52,7% PKB, a liczony metodologią unijną aż 54,9%. Z informacji naszego kochanego resortu pracującego pod patronatem „pawie najlepszego ministra finansów Unii Europejskiej” niejakiego Jana (vel Jacka) Vincenta no-pesel Rostowskiego wynika, iż udział długu nominowanego w walutach obcych wynosi blisko, 30% z czego aż 70% tej wartości było właśnie w walucie Euro (odpowiada to 1/5 całości długu). I tu właśnie jest pies (suka) pogrzebany (a). W wyniku znaczącego osłabienia się złotówki w krótkim czasie (powyżej 10%) i tajemniczego wzrostu waluty bankrutującej „euro-zony” w stosunku do złotówki pojawiło się zagrożenie, którego najpewniej żaden z urzędników resortu Vincenta nie brał na poważnie (do niedawna euro oscylowało przecież poniżej 4 zł i nie wydawało się możliwe ze względu na opłakany stan gospodarki strefy euro by tak bardzo umocniło się do waluty „zielonej wyspy”). Wygląda na to, że skoordynowany atak na złotówkę (trwający z przerwami od sierpnia br.) sprawi, że wszystkie cuda „kreatywnej księgowości” zapodane przez ministra „Jacka” podobnie jak i rabunek składek OFE (nacjonalizacja 2/3 składki z OFE w ZUS pod pretekstem redukcji długu publicznego generowanego przez same OFE i lepszego zarządzania oraz nowa groźba nacjonalizacji 200 miliardów OFE - LINK) 14 milionów pracujących Polaków okażą się niewystarczające i to przez prostacki „atak spekulacyjny” na osłabienie złotówki i umocnienie euro Wspomniany problem polega na tym w tym, że te wszystkie wyliczenia były robione przy znacznie niższym kursie EUR/PLN (najpewniej gdzieś w okolicy 4zł a może i niżej). Obecnie kurs ten zbliża się nieubłagalnie do bariery 4,5PLN za 1 EUR (w Czwartek wieczorem kurs euro przekroczył na krótko barierę 4,525PLN) a wartość ta zdaniem wielu ekonomistów oznacza, że przy obecnym poziomie zadłużenia nominowanym w nieszczęsnym euro przekraczamy graniczny próg oszczędnościowy wynoszący 55% PKB. Oczywiście chwilowa przybitka euro powyżej 4,5zł nie spowoduje natychmiastowego uruchomienia procedury wynikającej z przekroczenia progu ostrożnościowego. By takie działania były uruchomione kurs ten musi być utrzymany pod koniec roku, kiedy to zostanie wyliczona wspomniana wartość długu za rok 2011. Biorąc poprawkę na spory potencjał osłabienia złotówki mamy realną szansę załapać się na przekroczenie wspomnianego progu ostrożnościowego na koniec roku. Dla uproszczenia naszych rozważań możemy jednak przyjąć śmiałe założenie, że to właśnie w Czwartek 22.09.2011 w godzinach popołudniowych przekroczyliśmy dopuszczalny próg ostrożnościowy zadłużenia wynoszący 55% PKB. Jest to niewątpliwie największe z osiągnięć rządu Donalda Tuska, przy którym bledną wszystkie poprzednie dokonania. Jak dotychczas bank BGK sporadycznie interweniował na rynku wyprzedając posiadane przez resort finansów zapasy unijnego euro (Ministerialny kantor wymiany walut im. Jana(Jacka) Vincenta R. ). Operacje te miały z jednej strony poprawić nadszarpnięty budżet wyprzedażą posiadanego euro na tzw. „górce” a z drugiej stabilizować przez krótki czas kurs złotówki w sobie tylko wiadomym celu (kto wiedział kiedy miały miejsce te interwencje na rynku walutowym FOREX mógł zarobić grube miliony i z pewnością je zarobił). W zapasie jest również blisko 30 miliardów USD jakie „załatwił nam” Marek Belka w ramach przedłużenia wkrótce po śmierci Ś.P. prezesa Skrzypka kolejnej transzy FCL z MFW (LINK ) . Wygląda na to, że koledzy Marka Belki z MFW już wkrótce zarobią prawdziwie pieniądze na odsetkach z uruchomienia pieniędzy przyznanych Polsce w ramach FCL. Ktoś tylko w Polsce musi dać sygnał do uruchomienia „interwencji” na rynku walutowym. Dotychczas nikt nie składał deklaracji, że Polska będzie interwencjami broniła swojej waluty przed osłabieniem poniżej jakiegoś umownego poziomu. Zamiast tego prominentni politycy opowiadali, że nie widzą potrzeb do interwencji gdyż słaba waluta sprzyja polskiemu eksportowi. Tego typu deklaracje o planowanej obronie złotówki były by bowiem okazją do zarobku dla międzynarodowych spekulantów (sławetny atak w 1992 Sorosa na BoE) – w końcu nie każdy ma taką pozycje jak Szwajcarski Bank Centralny (SNB), który dla osłabienia swojej waluty (odwrotnie niż Polska) zawiązał pakt z diabłem znaczy z euro w relacji 1,2CHF=1EUR Z całego kraju napływają sygnały że państwo nie ma już pieniędzy na bieżącą działalność. Mimo wspomnianego rabunku OFE oraz dojenia (4 miliardy) Funduszu Rezerwy Demograficznej (FDR) brakuje pieniędzy na bieżące wypłaty świadczeń. NFZ odmawia płacenia placówkom medycznym za wykonane według kontraktów zabiegi i procedury medyczne (już nawet nie wchodzi o nadwykonania). Nie jest możliwe dostanie się już do lekarza specjalisty w ramach NFZ, bo wyczerpano dostępne limity – proponowane terminy to styczeń, luty 2012 i to pod warunkiem, że zakład medyczny podpisze na przyszły rok kontrakt z NFZ. W ZUS brakuje pieniędzy na bieżące wypłaty w skutek, czego instytucja ta musi pożyczać znowu pieniądze „na mieście”. To są chyba dość poważne symptomy faktycznego bankructwa państwa. W każdej normalnej rodzinie takie działanie jak generowanie deficytu budżetowego jest nie dopuszczalne, bo nie da się wydawać więcej niż się samemu zarabia. Jedynym odstępstwem od tej reguły jest korzystanie z wcześniej zaoszczędzonego kapitału, który pozwala wydawać więcej niż się zarabia. Stan ten jednak nie jest do utrzymania na dłuższą metę, bo każdy kapitał niezasilany nowymi transferami wyczerpie się prędzej czy później. Jeszcze we wczesnych latach 90-tych pewien facet w muszce (zdaje się ze nie startuje już w tych wyborach) wnosił w sejmie o dokonania zmian w konstytucji by wpisać tam zakaz uchwalania budżetu z deficytem, a każdą próbę obejścia tego zakazu karać, jako kradzież szczególnie zuchwałą, co sprowadzałoby się do posadzenia na długie lata do kicia urzędników łamiących ten zakaz. Oczywiście wszyscy wyśmiali te jego mrzonki twierdząc, że wszyscy się zadłużają i tak trzeba. Teraz właśnie bankrutuje Grecja a po niej pozostałe kraje z grupy PIIGS. Polska również czeka w kolejce i nic nie zanosi się na to by ominęła ją ta wątpliwa przyjemność. Wielkość długu publicznego szacowana na skromne 820 miliardów złotych nie uwzględnia zobowiązań państwa w stosunku do systemu emerytalno-rentowego (ZUS i KRUS) oraz systemu opieki medycznej (NFZ) . Wraz z tymi obciążeniami wielkość długu publicznego przekracza prawie 4 krotnie oficjalna kwotę (zamiast 55% PKB nieco ponad 180% PKB ) czyli ponad 3 biliony złotych (3 000 000 000 000 zł) co przekłada się na zadłużenie każdego obywatela w wysokości ponad 80 tysięcy złotych a nie 21 jak na załączonym obrazku. Nadal aktualny jest konkurs kto, w jakim zagranicznym banku i po co ukrył ponad 3 miliardy euro polskich zasobów walutowych, których nikt nie może się obecnie doliczyć w ministerstwie finansów ..

Wczoraj minister „Jacek” konfabulował w telewizorni na całego, że 4,55 pln za euro nie oznacza wcale przekroczenia poziomu długu wynoszącego 55% PKB, że to jeszcze daleko do tego progu a jak daleko to on wie, ale zasadniczo nie powie. Prawie jak bym słuchał prezesa Dyzmę ..2-AM - blog

SMOLEŃSK, 2010: KTO SIĘ BOI "MASKIROWKI"? Według obecnego stanu wiedzy nie wiemy jak było, ale wiemy jak nie było. Z uwagą słuchałem „Rozmów niedokończonych” z udziałem Antoniego Macierewicza, przewodniczącego sejmowej komisji badającej katastrofę rządowego tupolewa z prezydentem RP na pokładzie. Miałem nadzieję, że usłyszę coś nowego, coś istotnego, co przybliży nas do wyjaśnienia prawdy o przebiegu tragedii smoleńskiej z 10 kwietnia 2010 r. Szczególnie po prezentacji prof. Biniendy i dr. Nowaczyka, z której zespół dowiedział się, że samolot nie stracił skrzydła w wyniku zderzenia z brzozą. W sumie żadne to novum, gdyż blogerzy, z tak wyśmiewanej „drużyny FYM-a”, do identycznego wniosku doszli już dawno. Ważne jest jednak to, że ekspertyza nie daje monopolu na hipotezę piętnastu metrów. Jako oparta na modelu czysto teoretycznym nie wyklucza wcale "maskirowki". Myślałem, że wizyta pos. Antoniego Macierewicza w toruńskiej rozgłośni wniesie jakiś ożywczy wiatr. Zawiodłem się. Poseł Macierewicz mówił o brzozie, wtórował mu – obecny w części radiowej – członek prezydium zespołu – senator Stanisław Piotrowicz, dodatkowo robiący przewodniczącemu klakę, czegóż on to nie zrobił dla wyjaśnienia sprawy. Było trochę o tragedii, trochę o wszystkim i o niczym jak choćby o ograniczaniu nauki historii w szkołach (oczywiście sprawa ważna, lecz niepasująca do tematu tych akurat „Rozmów niedokończonych”). No i zamiast wnikania w szczegóły, typowy samograj - znane ogólniki mające na celu lans przedwyborczy. Dobry nastrój przewodniczącego zburzyło jedynie przywołanie (jeszcze w części telewizyjnej) przez o. Grzegorza Moja, artykułu prof. Jacka Trznadla pt. „Zamach smoleński - wokół hipotez”, traktującego o możliwości inscenizacji na Siewiernym. Co prawda słowo „inscenizacja" nie padło, jednak o. Moj cytując fragment tekstu dotyczący autentyczności części wraku na lotnisku w Smoleńsku, przytoczył opinię prof. Trznadla, że mogą one nie należeć do tupolewa 154M o numerze bocznym 101. Ponieważ warto znać ten tekst odsyłam do strony prof. Mirosława Dakowskiego. Tutaj tylko niewielki fragment:

„Podstawowego, i na pewno, niezbywalnego stwierdzenia, dotyczącego katastrofy smoleńskiej, nie znajduję w raporcie MAK, raporcie Millera,ale także nie ma go w Białej księdze Macierewicza:

Dowodu, że rozbite fragmenty wraku Tupolewa na Siewiernym są na pewno częściami samolotu, który tego dnia rano wyleciał z delegacją prezydencką z Okęcia. Brak, więc w raportach istotnego, wstępnego dowodu - został przyjęty na wiarę. Ale tak nie można badać nawet kraksy samochodowej - bez dokładnego oglądu wraku samochodu i sekcji ofiar, a co dopiero katastrofy lotniczej. Brak, więc autentyczności przedmiotowej śledztwa. Bowiem w odniesieniu do Smoleńska niektórzy internetowi analitycy nie wykluczają, że zamach mógł zostać dokonany nie w tym miejscu. Że być może to, co znamy z Siewiernego, było tylko inscenizacją katastrofy, na tyle kontrolowaną, aby mogła przypominać katastrofę prawdziwą.” – pisze autor „Powrotu rozstrzelanej armii” i „Hańby domowej”, przywołując argumenty m.in. w postaci braku ciał ofiar, podstawowych elementów wyposażenia samolotu łącznie z kokpitem. Prof. Jacek Trznadel nie od dziś konsekwentnie upomina się o prawdę o tragedii smoleńskiej. Już 19 kwietnia 2010 r. zaapelował o umiędzynarodowienie śledztwa smoleńskiego. Jako Przewodniczący Rady Polskiej Fundacji Katyńskiej pisał w liście do otwartym do premiera Donalda Tuska: „Ze względu na wyjątkową wagę dla Polski katastrofy samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem, w dniu 10 kwietnia 2010 roku, w której zginął Prezydent Rzeczypospolitej, Lech Kaczyński, i osoby kierujące najważniejszymi Instytucjami Państwa Polskiego, i ponieważ miało to miejsce nie w Polsce, lecz na terenie innego państwa zwracam się do Pana, Panie Premierze, o powołanie niezależnej, Międzynarodowej Komisji Technicznej dla zbadania przyczyn katastrofy. Wnioski takiej Komisji, z udziałem najlepszych światowych ekspertów, miałyby podstawowe znaczenie dla opinii publicznej i dla historii.” Apel profesora został poparty przez ponad trzysta tysięcy Polaków z kraju i zza granicy. Oczywiście, premier Tusk tę inicjatywę zignorował, ale jak sam ostatnio powiedział, on ma w sprawie katastrofy smoleńskiej czyste sumienie. Chyba głównie, dlatego, że nieużywane. Donald Tusk odkrył karty już wtedy, przed ponad rokiem, gdy odrzucił postulat prof. Trznadla powołania międzynarodowej komisji dla zbadania przyczyn tragedii. Pokazał, że nie jest zainteresowany wyjaśnieniem prawdy, i że wybiera służbę Rosji.

21 września 2011 r. z ust zmieszanego i zdenerwowanego (charakterystyczna „mowa ciała”) przewodniczącego zespołu usłyszeliśmy, że co prawda on „bardzo szanuje” prof. Trznadla, ale uznaje koncepcję inscenizacji za fałszywą, wprowadzającą jedynie zamieszanie i nieopartą na żadnych dowodach (brakowało tylko cytatu z Aleksandra Ściosa z tekstu o związkach z WSI blogerów prowadzących śledztwo obywatelskie). No dobrze, ale, do czego doprowadził kierunek obrany przez zespół, eliminujący z góry teorię inscenizacji? Tak naprawdę do niczego. Fakt, doczekaliśmy się „Białej księgi”, ale jej treść w istocie była znana od – bodajże – września ubiegłego roku, gdy powstał dokument „Polityczne tło katastrofy smoleńskiej”. Teraz dodano– i chwała za to – skany dokumentów (pytanie tylko, dlaczego rozszerzona o zapisy przesłuchań przed zespołem, druga wersja dokumentu jest niedostępna dla ludzi?). Były przesłuchania, które tak naprawdę niewiele wniosły do sprawy, poza uwiarygodnieniem np. Jacka Sasina, zmieniającego opowieści smoleńskie „x razy”. W efekcie, z prac zespołu wynika, co przyznał sam Antoni Macierewicz w RM, że według obecnego stanu wiedzy nie wiemy jak było, ale wiemy jak nie było. To znaczy, wiemy, że nie była to katastrofa, w przeciwieństwie do tego, co twierdzi trio Anodina-Miller-Tusk. No, a jeśli tak– to teoria 2M ma tak samo silne umocowanie jak - tkwiące w ruskiej narracji - około-brzozowe umiejscowienie tupolewa i rozpad piętnaście metrów nad lotniskiem. Więcej, wziąwszy pod uwagę fakty ujawnione przez blogerów śledczych, "maskirowka" jawi się, jako koncepcja najbardziej odpowiadająca rzeczywistości. Weźmy pod uwagę np. Wojskowy Port Lotniczy Okęcie, który powinien być traktowany, jako punkt wyjścia do rozwikłania tajemnicy losów delegacji, a którym zespół się nie zainteresował ani na jotę, przyjmując za to za dobrą monetę prorosyjskie bajania prof. Marka Żylicza o charakterze lotu z 10 kwietnia. Zespołu nie zastanowił fakt, iż z odlotu prezydenta nie ma żadnych relacji zdjęciowych i nagrań telewizyjnych, choć utrwalanie np. wchodzenia Głowy Państwa po trapie do samolotu, czy jego konferencji prasowych, to chleb powszedni fotoreportera prasowego. Tymczasem nie ma nic, podobnie jak nie ma zapisów monitoringu. Co za pech – akurat 10 kwietnia wziął się i zepsuł. Musiała to być awaria zakaźna, gdyż podobny los spotkał urządzenia w Smoleńsku. Obejrzałem i wysłuchałem wszystkie do tej pory „Rozmowy niedokończone” poświęcone poszukiwaniu prawdy o Smoleńsku. Nie było jednak tak jednostronnej. Według Antoniego Macierewicza jedynie zespół prowadzi śledztwo. Nie padło nawet pół słowa o blogerach od Free Your Minda, siedzących godzinami w sieci i prowadzących śledztwo obywatelskie, które – nota bene – posunęło się znacznie dalej niż postępowanie zespołu, mimo że blogerzy robią to w czasie wolnym i za darmo, a nie w ramach pracy zawodowej jak posłowie za ponad 10 tysięcy na miesiąc. Jakże to było odmienne – in minus – chociażby od sierpniowej audycji z udziałem redaktorów: Julii M. Jaskólskiej i Piotra Jakuckiego. Goście mówili o „Białej księdze”, pracach zespołu, ale także poinformowali, chyba, jako pierwsi, słuchaczy Radia Maryja (jedynie to radio w pełni obiektywnie informuje o tragedii smoleńskiej) o śledztwie obywatelskim i ewentualności dokonania inscenizacji na Siewiernym. Podobnie w formule cyklu „Smoleńsk 2010 – szukamy prawdy” mieściły się jak najbardziej wszystkie dotychczasowe audycje z udziałem przedstawicieli rodzin poległych 10 kwietnia, jak np. ciekawe „Rozmowy niedokończone” z udziałem p. Magdaleny Merty. Tu, w występie A. Macierewicza i S. Piotrowicza, postulowane przez Radio Maryja „szukanie prawdy” zastąpiła „kampania wyborcza na żywo” w wykonaniu gości programu. Przecież Macierewicz obiecywał w marcu komputerową rekonstrukcję wraku na podstawie zdjęć robionych na miejscu zdarzenia niedługo po tragedii. Zapomniał tylko dodać skąd pochodzą te zdjęcia i kto je robił… Obiecywał również przedstawienie we wrześniu raportu na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej zawierającego nie tylko fakty, dokumenty, ale i wnioski, także personalne. Dziś wiadomo, że termin ten nie zostanie dotrzymany, data ogłoszenia raportu pozostaje niewiadomą. W połowie sierpnia zespół miał upublicznić analizy dotyczące ostatnich 30 sekund lotu Tu-154M. Jak na razie nie doczekaliśmy się. Mimo to Antoni Macierewicz w "Rozmowach niedokończonych" podkreślał osiągnięcia zespołu powołując się na ustalenia ekspertów amerykańskich. Piotrowicz podkreślał osiągnięcia Macierewicza. Autokreacja na całego. Platforma Obywatelska pokazuje natomiast jak to rząd i prokuratura usilne dążą do wyjawienia prawdy o Smoleńsku. Niedawno przeprowadzono ekshumację zwłok Zbigniewa Wassermanna (po 17 miesiącach rozpoznano nawet jego twarz, co już samo w sobie zakrawa na cud). Teraz równie cudownie odnalazło się w Moskwie w siedzibie MAK, wyposażenie kokpitu tupolewa, który miał się 10 kwietnia rozbić na Siewiernym, mimo że na miejscu katastrofy – wbrew twierdzeniom przewodniczącego zespołu - żadnego kokpitu nie było. Podobnie jak foteli, czy ciał. Kokpitowe znalezisko wydobyto ze smoleńskiego matriksu tuż przed wyjazdem do Rosji polskich prokuratorów, mających zbadać wrak rdzewiejący bez osłony na lotnisku Smoleńsk Północny. Jak bowiem ujawnił „Nasz Dziennik” z 21 września, położony na nim brezent już kilka miesięcy temu się rozpadł. Rzecz jasna, wizyta dzielnych prokuratorów i badaczy z Warszawy ma pchnąć śledztwo naprzód. A wszystko pod czujnym okiem FSB. Nie bez kozery, więc Jarosław Kaczyński uznaje całą tę szeroko reklamowaną wyprawę za ściemę: „Badanie wraku po osiemnastu już prawie miesiącach nie ma sensu śledczego, ma tylko sens propagandowy. Gdyby ten wrak sprowadzić do Polski, zrekonstruować, dokonać różnego rodzaju skomplikowanych zabiegów, to oczywiście sytuacja byłaby inna. Ale w dalszym ciągu wrak jest tam, komórki są tam, dokumenty są tam”. Premier Tusk, który zasłynął ze stwierdzenia, że państwo polskie zdało egzamin po 10 kwietnia, podkreślił 11 kwietnia w wywiadzie dla Polsat News, iż zarówno on jak i instytucje państwowe zrobiły „dokładnie wszystko, by polska strona miała w swojej dyspozycji maksimum materiałów, maksimum dowodów, dzięki którym, jak sądzę, wyjaśnimy wszystko, co tylko jest możliwe do wyjaśnienia”. Każdy orze jak może. Bierut mógłby się uczyć takiej hipokryzji. Horse

Czy złotówka jest już słaba? Przed dwoma tygodniami wartykulept. „RPP do dzieła!”, wzywałem do osłabienia naszej narodowej waluty. Wtedy za dolara płacono dobrze poniżej 3 złotych. Dzisiejsze notowanie to 3,34. Czyżby, więc „rada mędrców” z RPP poszła po rozum do głowy i obniżyła stopy procentowe? Nic mi na ten temat nie wiadomo. Zapewne zaczną oni „bronić” złotego i je podwyższać. Obywatele III RP często zastanawiają się, dlaczego w burzliwych gospodarczo okresach nasza „mocna” waluta oparta na „solidnej” krajowej gospodarce zawsze znacząco traci na wartości? Euro rozpada się na naszych oczach, dolarów w elektronicznym obiegu jest znacznie więcej niż całego majątku świata szacowanego na obecnym poziomie cen, a to właśnie te waluty zyskują na wartości a nasza traci!

Wbrew pozorom jest to bardzo logiczne zachowanie. W momentach zawirowań finansowych spekulanci (lichwiarze) uciekają od przewartościowanych (wysoko oprocentowanych) walut takich jak złotówka i wracają do swych „wyjściowych” walut. Proces międzynarodowej spekulacji walutami znany pod angielskim terminem carry trade polega na (cytuję za Wikipedią):

strategia spekulacyjna polegająca na zadłużaniu się w walucie kraju o niskiej stopie procentowej, oraz lokowaniu tak uzyskanych środków w walutę kraju o wysokiej stopie. Według innej definicji, jest to zadłużanie się w walutach nisko-oprocentowanych i jednoczesne kupowanie instrumentów finansowych o potencjalnie wysokiej stopie zwrotu[1]. Innymi słowy, jest to wykorzystywanie różnic w oprocentowaniu. Strategia taka ma duże szanse powodzenia w stabilnym otoczeniu makroekonomicznym, i to zarówno na rynku pieniądza, jak i walutowym. Wykorzystuje się tu prawidłowość, według której waluty krajów o wysokich stopach procentowych mają tendencję do umacniania się. Niemniej jednak operujący strategią carry trade liczyć się muszą m.in. zryzykiem walutowym[2]. W teorii, carry trade nie powinno przynosić spodziewanychzysków, ponieważ różnice pomiędzy stopami procentowymi obu krajów powinny zostać wyrównane odpowiednio wysokim kursem wymiany – waluta kraju, który ma niskie stopy powinna osłabiać się w relacji do waluty kraju o wysokich stopach procentowych. Jakkolwiek jednak, w praktyce carry trade osłabia walutę kraju, który jest jego celem, ponieważ uczestnicy rynku konwertują (sprzedają) walutę, którą pożyczyli na waluty innych państw. W obawie krachu, spekulanci szybko „wracają”, więc do tej waluty, w której brali pożyczki (np. euro, dolar), bo w nich wyrażone są ich zobowiązania kredytowe. I to właśnie wyjaśnia „nielogiczne” zachowanie się rynku walutowego. Wszystkie kraje dbające o swą realną gospodarkę starają się utrzymywać relatywnie niskie stopy procentowe, a więc osłabiać swe waluty. Słaba waluta napędza, bowiem gospodarkę mitygując import a wspomagając eksport. Kraje utrzymujące, tak jak III RP, wysokie stopy procentowe stają się żerowiskiem lichwiarzy, niszcząc przy tym swe realne gospodarki i pogrążają je w długach. Dyrektor Center for Economic and Policy Research, Mark Weisbrot, tłumaczy to na przykładzie Brazylii w następujący sposób:

Bank centralny może być „niezależny” od potrzeb elektoratu, ale nie jest rzeczywiście „niezależnym”, bo ulega, tak jak w przypadku Brazylii, interesom sektora finansowego. Dlatego też Brazylia ma jedne z najwyższych w świecie stopy procentowe, powodujące wielkie przewartościowanie jej waluty, przez co szkodzi swemu przemysłowi. Demokratyczna odpowiedzialność banku centralnego przed elektoratem, zamiast teoretycznej „suwerenności”, pomogłaby temu krajowi osiągnąć odmawiany mu od dawna potencjał gospodarczy. Weisbrot argumentuje powyższe stwierdzenie następująco. O ile w przypadku sądownictwa „niezależność” chroni je od ewentualnych nacisków dotyczących interpretacji przepisów prawa, które zostało w demokratycznym procesie ustanowione, o tyle „suwerenność” banku centralnego uniemożliwia wpływ demokratycznych instytucji państwa na istotne sprawy gospodarcze, które nie były w żaden sposób wstępnie uregulowane jakimkolwiek konsensusem demokratycznym. Trudno odmówić temu rozumowaniu logiki. Niestety III RP jest od swego zarania skazana na „niezależność” banku centralnego. Nawet podczas rządów mecenasa Olszewskiego, jedynego okresu, w którym III RP miała w pełni polski rząd, stanowisko wicepremiera i ministra finansów zastrzeżony był dla zausznika finansjery „profesora” Balcerowicza. Przy pomocy instrumentów finansowych najpierw zniszczono polską realną gospodarkę, a potem cały czas utrzymywano jej resztki w zapaści, tak by Polacy nigdy nie mogli podnieść swych głów z łajna, w które ich wdeptano. Wracając do tytułowego pytania, można stwierdzić autorytatywnie, że złotówka nie jest obecnie „słaba”. Zbliża się jedynie do poziomu, który miałaby w normalnych warunkach bez lichwiarskich machinacji. Mała jest w tym pociecha, gdyż w momencie ustąpienia „kryzysu”, lichwiarze wrócą na polski rynek i dalej będą eksploatować społeczeństwo III RP. Jedynym panaceum byłaby długofalowa polityka finansowa skierowana na osłabienie złotówki. Ale by tego dokonać należałoby najpierw rozpędzić „niezależną” bandę z RPP. Ignacy Nowopolski Blog

A Ty? Czy już napisałaś/eś do prezydenta? Przypominam o akcji masowego wysyłania do prezydenta apeli o zablokowanie „poprawki Rockiego”. Sprawa jest najwyższej wagi, a sądząc po wypowiedziach prezydenta, na weto nie mamy, co liczyć, nie będzie też chyba kontroli prewencyjnej. Prezydent już deklaruje, że ustawę podpisze, a potem ewentualnie wyśle do TK. Słowem – jest źle. A przecież sprzeciw wobec tej ustawy zjednoczył ponad politycznymi podziałami środowiska od lewa (Krytyka Polityczna) do prawa (Blogmedia24), przeciwko są właściwie wszyscy, za jest tylko władza. Ale to ona decyduje, i jeśli chcemy, żeby na ostatniej prostej walki o jawność wzięła pod uwagę także nasz interes, musimy jej dać powód. Na stronie Pozarządowego Centrum Dostępu do Informacji Publicznej www.informacjapubliczna.org.pl

jest dokładne omówienie problemu, jaki rodzi ta ustawa, jest też wzór listu, jaki każdy z nas może (i powinien!) wysłać w tej sprawie do prezydenta, można to zrobić nawet mailem. Ja swój już wysłałam. Władza jest zdeterminowana, żeby nam dostęp do informacji publicznej ograniczyć, jeśli jej nie pokażemy, jak bardzo nam się to nie podoba, to nie łudźmy się – prezydent nie będzie miał powodu, żeby postawić się swojej partii w sprawie, na której jej tak zależy. Kataryna

Dramat Tokio – stolica do ewakuacji Ledwo się obejrzeliśmy a minęło już pół roku od czasu, gdy potężna fala tsunami spustoszyła wschodnie wybrzeże Japonii. Japończycy to dzielny i zdyscyplinowany naród, który z pewnością podniesie się ze zniszczeń, jakich dokonała fala. Jest jednak sprawa, która spędza sen z powiek zarówno politykom jak i zwykłym mieszkańcom tego wspaniałego kraju. Wciąż nie może on się uporać z radioaktywnym wyciekiem z elektrowni Fukushima. Wydawałoby się, że skoro w głównych mediach nikt o tym już nie pisze, to znaczy, że niebezpieczeństwo zostało zażegnane i wyciek został powstrzymany. Prawda jest niestety dramatyczna. Japońskie władze uciekają od oficjalnego publikowania wyników pomiarów promieniowania. Faktów nie udało się jednak zataić. Obywatele wzięli sprawy w swoje ręce i sami zaczęli sprawdzać jak w rzeczywistości wygląda sytuacja. Wszystko wskazuje na to, że nie jest dobrze. Informacje przeciekły na zewnątrz. Nawet niezbyt, na co dzień wnikliwa Al-Jazeera opublikowała krótki reportaż, w którym możemy usłyszeć opinie ekspertów twierdzących, że istnieje możliwość ewakuacji całej liczącej blisko 35 milionów mieszkańców stolicy Japonii.

http://www.youtube.com/watch?v=IBkrIgJUWLk

Według przywołanych przez ekspertów danych, poziom promieniowania pochodzącego z elektrowni w Fukushimie może być o wiele wyższy niż ten po eksplozji reaktora w Czarnobylu w 1986 roku. Czy mamy, więc do czynienia z największą katastrofą atomową w historii? Niestety, istnieje takie ryzyko. 19 września 20 tysięcy Japończyków wyszło na ulice by zaprotestować przeciwko wykorzystaniu energii atomowej. Z badań wynika, iż za ograniczeniem liczby elektrowni jest blisko 55% obywateli Kraju Kwitnącej Wiśni. Inwestycje w tą do niedawna rozwijającą się światową branżę przeżywają obecnie prawdziwy dramat. Zaczęło się od Fukushimy, chwilę później doszło do nagłej zmiany decyzji kanclerz Merkel, która z dnia na dzień wycofała się z planów przedłużenia eksploatacji najstarszych elektrowni i rozpoczęła program ich zamykania. Kilka miesięcy później pojawiły się informacje o zagrożeniu elektrowni atomowej w Nebrasce w USA, zaś zaledwie tydzień temu, 12 wrześniadoszło do wybuchu we francuskiej elektrowni Marcoule. Zginęła wprawdzie tylko jedna osoba, ale po raz kolejny przypomniano sobie o atomowym zagrożeniu. Tyle „wypadków” w ciągu jednego roku? Tyle przypadkowych zdarzeń? Zadałem kiedyś pytanie, kto i jaki interes ma w zatrzymaniu rozwoju atomistyki by rozłożyć rozwój atomistyki? Czyżby spełniały się marzenia zielonych, przykuwających się do bram elektrowni? Ja nie wierzę w przypadki. Najwyraźniej komuś bardzo zależy by cały świat powiedział atomowej energetyce: „Sayonara!”. Orwellsky

Zeznanie pod przysiega - Dominik Dzimirowicz Gdzies w polowie 1945 r. wraz z rodzicami przyjechalem do Gdanska. W domu rodzicow miescila sie Komorka Kontrwywiadu w dzielnicy Gdansk-Wrzeszcz, ul. Wallenroda 4. Do Komorki przychodzily wiadomosci, ze w kierunku Gdanska sa kierowani wiezniowie, ktorzy nie docieraja do miejsca przeznaczenia tzn. do wiezienia. Aby rozpoznac "sprawe" ojciec moj postanowil pojsc do pracy UBP Gdansk, jako kierownik warsztatu krawieckiego, a mnie wzial, jako ucznia. Podjeto szczegolowa penetracje UBP w Gdansku. Rzeczywistosc okazala sie koszmarem.Do gdanskiego UB przywozono tygodniowo od jednej do dwuch grup zolnierzy AK. Przesłuchiwania prowadzili NKWDzisci w formie lamania rak, nog, wyrywanie paznokci itd. Ww. przesluchania byly nadzorowane przez Stolzmana.Nastepnie przesluchanych "wiezniow" wysylano transportem samochodowym w kierunku Slupska. Od 1947 r. zaczeto stopniowo likwidowac oboz Barkniewo, gdzie byli rozstrzeliwani zolnierze Armii Krajowej.W zwiazku z tym czesc wiezniow byla kierowana do podziemi przy ulicy Jaracza w Slupsku, gdzie byla mordowana, nastepnie zasypywana wapnem, gdzie do tej pory leza ich prochy. W zwiazku z tym, ze Stolzman znal mego ojca, z ktorym uzgodnil, ze w rezerwie zawsze bedzie wyprasowany mundur. Gdy byl w Gdansku, dzwonil do Konsumu, zeby wyslac mundur, wtedy ojciec posylal mnie z mundurem do Stolzmana.Wzialem mundur i poszedlen do urzedu bezpieczenstwa w Gdansku. Niosac mundur dla Stolzmana nie spedziewalem sie, ze w przeciagu 48 godzin znajde sie w przedsionku piekla. Gdy weszlem do pomieszczenia, gdzie znajdowal sie Leebe Bartkowski, ktory przygotowal narzedzie do torturowania ludzi, zamiast zameldowac swoje przybycie, to ja stanalem i przygladalem sie, co Bartkowski robi. Tenze nie zastanawiajac sie uderzyl mnie w twarz. Natychmiast odwzajemnilem Bartkowskiemu. Z opresji wybawil mnie Stolzman, ktory wszedl prowadzac dwie kobiety, jedna mlodsza, druga starsza.Okazalo sie, ze to byla zona i corka jednego z uciekinierow, ktory przyznal sie, ze u niego w domu przechowywana jest czesc narkotykow - zabrano narkotyki i obie panie. Przez pol dnia Szwedzi i Polacy byli przesluchiwani przez Stolzmana i Bartkowskiego. Interesowal ich, kto i skad dostarczyl opium na statki, gdzie znajduje sie miejsce skladowania na terenie Trojmiasta, Ustki, Slupska. Gdy skonczono ustne przesluchiwanie i Stolzman nie dowiedzial sie, skad brano tak duze ilosci narkotykow, wtedy przystapiono do fizycznego przesluchania. "Na tapete" wzieto wieznia, ktory na piersi mial zawieszony krzyz. Bartkowski kazal zdjac krzyz, lecz przesluchiwany odmowil. Stolzman kazal Bartkowskiemu powiesic go na haku na lancuszku od krzyza. Postawiono delikwenta na taborecie i rece i nogi mial zwiazane, glowe przelozono na lancuszek powieszony na haku. Nastepnie Bartkowski raptownie wyrwal lawke spod nog. Lancuszek pekl pod naprezeniem i jednoczesnie przecial prawdopodobnie tetnice. Krew zaczela lac sie jak z "kranu". Po kilku minutach czlowiek nie zyl.Kazano mi pomoc wyniesc zwloki oraz zmyc podloge. Krzyz zmywal NKWDzista. Osobiscie slyszlem jak Stolzman mowil doBartkowskiego, ze krzyz ten wezmie do domu na pamiatke. Nastepnym do przesluchania byl mlody Polak.Zwiazano mu rece i nogi oraz powieszono jak swiniaka na haku. Obnazono dolna czesc ciala i Bartkowski szczypcami zaczalsciskac przyrodzenie. Nastapil niesamowity krzyk bolu torturowanego czlowieka. Stolzman kazal przerwac tortury i zapytal czy juz sobie przypomnial, skad mieli na statku narkotyki. Mlody czlowiek wskazal na malzenstwo z corka, ktorzy prawdopodobnie mieli sie zajmowac transportem narkotykow na statki.W pierwszej kolejnosci wzieto seniora rodu. Zone i corke ze zwiazanymi rekoma posadzono w bliskiej odleglosci od ojca i meza.Zaczeto mu zrywac paznokcie z rak i nog. Zeby nie krzyczal zaplombowanu mu usta. Torturowany czlowiek kilkakrotnie mdlal. Lamano mu palce u rak i nog, i rece. Gdy zdjeto opaske z ust Bartkowski zapytal go czy bedzie zeznawal, odpowiedzial, ze tak. Narkotyk - opium zostal przywieziony do miasta Ustka samochodem MO, a eskorte stanowili milicjanci. Gdy samochod pojechal pod statki, zolnierze, ktorzy pilnowali statki szwedzkie znikneli na czas rozladunku towaru. Izaak Stolzman zagrozil, ze jezeli nie bedzie mowil prawdy, to zona i corka zostana zgwalcone a pozniej zastrzelone.Torturowany mezczyzna przypomnial sobie, ze narkotyk byl przywieziony z Urzedu Bezpieczenstwa Publicznego w Szczecine. Stolzman jak to uslyszal, to sie wsciekl, zawolal dwoch NKWDzistow, tez Zydow, ktorzy zgwalcili 15 letnia corke oraz zone. Po zgwalceniu kobiet, Stolzman wzial ze stolu aparat, rozerwal pochwe a Bartkowski wepchnal nagrzany pret do czerwonosci w skrwawiona pochwe dziewczyny. Nastapil niesamowity krzyk bolu. Tak samo postapiono z matka dziewczyny. Niepotrzebne kobiety wyniesiono do nastepnego pomieszczenia, gdzie zostaly zastrzelone.Stolzman Izaak w dalszym ciagu prowadzil sledztwo w stosunku do torturowanego mezczyzny, nie wierzyl jego zeznaniom, ze ten z uporem maniaka powtarzal, ze narkotyki zostaly przywiezione z Urzedu Bezpieczenstwa Szczecin. W pewnym momencie kazał nagrzać pret, a Bartkowski z cala sila wepchna w odbytnice, powtorzyl sie ten sam scenariusz - ryk czlowieka mordowanego.Po zakonczeniu "eksperymentu" zostal zastrzelony, w tyl glowy. Wykonawca byl Leebe Bartkowski.Izaak Stolzman zarzadzil przerwe na obiad. Gdy chcialem opuscic przybytek zbrodni zapytalem czy moge pojsc do domu. Stolzman powiedzial, ze zostane i pojde, gdy przyjdzie czas. Po jakims czasie powrocil z obiadu Leebe Bartkowski, stanal w rozkroku i powiedzial do mnie: "Nu ty Goj, czy wiesz, ze nasze kamienice a wasze szubienice, za chwile zawisniesz na tym haku!!!”Po chwili przyszedl Izaak Stolzman i zarzadzil przesluchanie pozostalych Polakow przez Bartkowskiego, a mnie kazal pozostac w pokoju. Natomiast Stolzman wzial dwoch pomocnikow i rozpoczal przesluchania marynarzy szwedzkich, zastosowal stopniowa metode torturowania, zaczeto od zdzierania paznokci z rak i nog oraz lamania palcow. Nastepnie rozgrzanym pretem - pretami ciagnieto po calym ciele, plecach, nogach, brzuchu, piersiach itd.Krzyk bolu, rozpaczy meczonych marynarzy szwedzkich. Gdy torturowano Szwedow i Polakow, Izaak Stolzman stal i przygladal sie, gdy torturowani ludzie krzycza.On usmiechal sie, wydawalo sie, ze Stolzman znajduje wie w jakiejs "ekstazie", ktora dawala mu niesamowita przyjemnosc.Leebe Bartkowski podczas przesluchania uciekinierow polskich nie uzyskal zadnych dodatkowych wiadomosci. Stolzman kazal odprowadzic i rozstrzelac. Dla mnie dano siennik i koc do spania i tak przesiedzialem cala noc do nastepnego ranka.Rano nastepnego dnia Stolzman kazal Bartkowskiemu zaladowac do samochodu rozstrzelonych Polakow, zawiesc do Brzezna i zakopac. Sam natomiast przy pomocy dwoch NKWDzistow rozpoczal kontynuacje wczorajszych przesluchan marynarzy szwedzkich, dochodzenie przeprowadzone bylo w jezyku niemieckim tak, ze nic nie rozumialem. Tyle moglem zrozumiec, ze, gdy nie bylo po mysli Stolzmana, to wzmoglo sie znecanie.Lamanie rak, palcow, bicie pretem po calym ciele itd., Gdy przyjechal Bartkowski, polecil, aby przygotowac do drogi samochod, jezeli beda pytac dokad zabiera - powiedziec, ze Szwedzi sa wiezieni na statek, ktory ich zawiezie do Krolewca-Kalingradu. Bylo to klamstwo i wyprowadzenie wszystkich "zainteresowanych" w pole.Nastepnie wszystkich porwanych Szwedow wsadzono do samochodu uprzednio wiazac rece i nogi. Konwojenci siedli razem z wiezniami. Natomiast Naczelstwo w Gaziku, a ja z nimi ruszylismy w strone Gdynia-Lebork-Slupsk. W Slupsku po kilkuminutach pojechalismy pod budynek. Na zewnatrz budynku ksztalty pol okragle, od podworka wklesle. Po chwili stania na zewnatrz wyszlo kilku ludzi. Bartkowski na czele ze swoimi ludzmi zaczal wyladowywac Szwedow. Po wyladowaniu ustawiono ich "gesiego" i poprowadzono do budynku. Gdy ostatni zniknal w drzwiach, Stolzman kazal mi przejsc na siedzenie obok niego.Dominik zwrocil sie do mnie: "Przekroczyles prog swojego bezpieczenstwa. Zobaczyles i uslyszales to, co nie powinienes... Widziec i uslyszec. W zwiazku z tym musialbym ciebie zabic, ale tego nie zrobie. Zawdzieczasz swoje zycie Dyrektorowi Konsumu, panu Kaminskiemu, ktory wstawil sie za toba. Jezeli zaczniesz rozpowiadac, co slyszales i widziales, to zginie calatwoja rodzina i ty w podziemiach. Teraz zejdziemy na dol do podziemi to zobaczysz, ze ja ciebie nie oklamuje."Rozkazal, abym szedl za nim, tak mnie sprowadzil do podziemia. W pierwszej kolejnosci poczulo sie niesamowityzapach rozkladajacych cial ludzkich oraz zobaczylem lezacych pokotem marynarzy szweckich, ktorzy przed kilkoma minutami zeszli do podziemi.Dobijano z pistoletow tych, ktorzy dawali oznaki zycia. Gdy chcialem opuscic przedsionek piekla, Stolzman zlapal mnie za ramie, mowiac mi, ze musze jeszcze zobaczyc krematorium i zwloki, ktore sa zasypane wapnem: "Jak ty nie bedziesz posluszny, to spotka ciebie to samo, co tamtych."Podszedlem blizej do zwlok zasypanych wapnem. Widok byl straszny, usta otwarte, powieki nie zamkniete, wyraz twarzy wykazywal grymas - obraz byl niesamowity. Do tej pory mam obraz tego nieboszczyka. Gdy tak przygladalem sie twarzynieboszczyka, ktora mnie zafascynowala, do Stolzmana podeszlo dwoch ludzi, ktorzy okazali sie prokuratorami prokuratury powiatowej w Slupsku.Przyszli do Stolzmana, aby uzgodnic ilu maja przyslac wiezniow do zamordowania, spalenia lub zasypania wapnem. Po uzgodnieniu z nimi, ilu ludzi-wiezniow maja dostarczyc, pociagnal mnie za NKWDzistami, ktorzy ciagneli zwloki szweckiego marynarza. Raptownie trafilismy na kotlownie, piece krematoryjne.Widok wkladajacego ciala do pieca oraz drugiego palacego ciala marynarza szweckiego. W pewnym momencie stracilem przytomnosc, dopiero odzyskalem ja w samochodzie w drodze powrotnej do Gdanska.Rok 1957 - moj przyjaciel Kazimierz Walczak otrzymal stanowisko dowodcy okretu demagnetazyjnego, w zwiazku z tym zlozylem wizyte na okrecie. Byl to szkuner. Kadlub o budowie drewnianej.Przed dostaniem sie w polskie wladanie wlascicielem byl amator szwedzki. Polscy marynarze nazywali go "Swiety Jerzy". Wsrod marynarzy - zalogi, szla szeptana z ucha do ucha wiesc, ze "Swiety Jerzy" zostal w piracki sposob obrabowany przez Sowietow, natomiast zaloga statku zostala uprowadzona do Slupska i tam zamordowana oraz w podziemiach bylego Arbeitsamtu w krematorium spalona. Natomiast oficjalna wersja, ze jednostka utonela na terenie wod wewnetrznych lub przyleglych do obszaru polskiego, ze armator szwedzki zrezygnowal z wydobycia nieoplacalnej sprawy ! Po szkoleniu bylem kilkanascie dni. Z powodu, ze przyjaznilem sie z dowodca, por. Walczak Kazimierz "przymknal oko" na moja penetracje kadlubu okretu. Chcialem znalezc miejsce w poszyciu kadluba, ktore byloby kiedys uszkodzone. Takiego miejsca nie znalazlem.Kazimierz Walczak nie doczekal sie lepszych czasow, odmowil wspolpracy z KGB, zostal zamordowany latem 1967 r....

leslaw ma leszka

Szykuje się „bankowa grecka tragedia” na Węgrzech Premier Viktor Orbán wprowadził swoje zapowiedzi (LINK) w czyn (LINK).

A zapowiedział ni mnij ni więcej, że umożliwi Węgrom „wymiksowanie się” z „pułapki kredytu walutowego”, w jaką wpadli po uszy (podobnie zresztą jak i naiwni Polacy) zadłużając się kilka lat temu w we franku szwajcarskim (CHF), euro (EU) i japońskim jenie (JPY) pod zakup nieruchomości. Już od kilku miesięcy za sprawą premiera Orbána węgierskie „ofiary kredytów walutowych” w CHF mogły spłacać raty po sztywnym kursie franka do forinta odpowiadającemu wartości 2,67 zł za 1 CHF. Resztę (do poziomu kursu rynkowego) dopłacało węgierskie państwo traktując to, jako pożyczkę, którą obywatele w przyszłości spłacą. Premier Orbán poszedł jednak dalej i zaproponował, że umożliwi wszystkim, którzy zechcą skorzystać z tej opcji spłatę ich kredytów w całości po preferencyjnym, niskim kursie na poziomie 180 forintów (HUF) za CHF (dzisiejszy kurs rynkowy to ok. 240 forintów) przy założeniu, że gdy brali kredyty kurs waluty był niższy. Wyobraźmy tylko, co by to się porobiło gdyby ktokolwiek w Polsce zaproponował kredytobiorcom walutowym (zaparkowanym w kredyty przy przeliczniku 2 PLN = 1 CHF) spłatę swoich długów nie po dzisiejszym kursie 3,60 PLN, ale właśnie 2,67 PLN. Na Węgrzech wybuchło piekło. Tamtejsze banki przerażone wizją strat, jakie by im się ujawniły gdyby kredytobiorcy skorzystali z tej opcji zagroziły pozwem do Trybunału Konstytucyjnego. Oby tylko nie zdecydowali się na inną opcję, „bo premier będzie gdzieś leciał i problem się rozwiąże..”. Zasadniczo premier Orbán nie powinien latać Tupolewami ani przemieszczać się samopas bez specjalistycznej „opieki” zaufanych agentów. U nas „młodzi wykształceni z dużych miast” zaparkowani w kredyty frankowe wytrzymają dużo. Już niedługo będą spłacali sumiennie swoje kredyty po kursie 4,5-5PLN=1CHF. Będą tak robić aż do chwili, gdy bank wypowiem im kredyt nie ze względu na zaległości, ale na utratę wartości zabezpieczenia w stosunku do narastającego poziomu zadłużenia. 2-AM

„Zabójcze rajstopy” Edmunda Klicha Kiedy kilka miesięcy temu w odpowiedzi na konkretne pytanie zadane Edmundowi Klichowi usłyszałam błyskotliwy wywód o wyższości prysznica nad wanną, byłam przekonana, że żaden jego kalambur już mnie nie zaskoczy. Ciężko to przyznać, ale byłam w błędzie. Polski akredytowany przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym, któremu przypadło w udziale badanie katastrofy na Siewiernym, kandydat w wyborach do Senatu reklamujący się bajecznym plakatem ze spadającym tupolewem, opublikował właśnie książkę poświęconą bezpieczeństwu lotów. Nie ma w tym oczywiście nic dziwnego. W końcu jest szefem poważnego gremium - Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. I wszystkie jego sugestie powinny być traktowane z najwyższą powagą. Informuję, więc, że mamy prawdziwy przełom w badaniu czynników zwiększających poziom bezpieczeństwa lotów statków powietrznych. W jednym z rozdziałów swojej pracy Edmund Klich rekomenduje pilotom, jako "czynnik zwiększający odporność na przeciążenia" - aerobik. "Ćwiczenia typu aerobik zmniejszają zmęczenie, związane z lotami. Pozwalają też na zwiększenie poboru tlenu i zwiększenie efektywności jego wykorzystania (...). Trening typu aerobik powinien być prowadzony 3-4 razy w tygodniu, każdorazowo przez 20-60 minut". Fiu, fiu, poważna sprawa. Aerobikowa rekomendacja Edmunda Klicha powinna zostać natychmiast, bez zbędnej zwłoki, implementowana do programu szkoleń we wszystkich jednostkach Sił Powietrznych pod nazwą "mortal tights" (zabójcze rajstopy). Oczywiście, gdy tylko zostanie pokonany problem wyboru koloru getrów i rajtuzów. Można też rozważyć, czy pilotom myśliwców wysoko-manewrowych nie lepiej byłoby zafundować program ćwiczeń ze wstążką, a załogom maszyn transportowych, dajmy na to - balet w wodzie. Przed każdym lotem operacyjnym gotowość pilotów proponuję sprawdzać w tańcu z gwiazdami. Będzie to też okazja do promocji obronności - wypisz, wymaluj modelowa realizacja świetlanej idei taniego państwa. Rozumiem też, że wdrażanie dyrektywy aerobikowej Edmund Klich rozpocznie od własnej komisji, tym bardziej, że jest w tej grupie kilku czynnych pilotów. Panowie, do dzieła! Na gimnastykę artystyczną nigdy nie jest za późno, a minister Grabarczyk na pewno sali z lustrami nie poskąpi. Niestety, Edmund Klich nic nie pisze o seansach jogi, kąpielach w borowinie czy wystroju kokpitu według zasad feng shui, który sprawiłby, że rozciągnięci po serii aerobikowych ćwiczeń piloci lataliby jeszcze bardziej bezstresowo. Na specjalną prośbę kolegów z redakcji dorzucam do rozważenia postulat masujących foteli i relaksacyjnej muzyki w kabinie. Ale jest szansa, że jeszcze o tym przeczytamy, bo „polski akredytowany” zapowiada kolejną książkę. Katarzyna Orłowska-Popławska

Mroczne sekrety bezpieki PRL Terror, inwigilacja i zabójstwa. Niekompetencja, korupcja i alkoholizm. IPN odsłonił kulisy działania UB. Wydany właśnie zbiór kilkuset dokumentów „Księga bezprawia” zawiera najważniejsze rozkazy i wytyczne bezpieki wydawane w najbardziej mrocznym okresie jej istnienia, czyli w latach 1944 – 1956. To niegdyś ściśle tajne akta odsłaniające mechanizmy działania organizacji, której zadaniem była bezwzględna walka z „wrogami ludu” i obrona sowieckiej dominacji nad Polską. Dokumenty – kompletowane przez osiem lat przez historyka IPN młodego pokolenia Bogusława Kopkę – ukazują, jak rodził się resort bezpieczeństwa, jak budował swoją potęgę, a wreszcie jak podupadł po śmierci Józefa Stalina. Ukazują również mentalność ubeków, dla których prawdziwa wojna rozpoczęła się w momencie zakończenia działań zbrojnych w Europie. Była to wojna wymierzona w Polskę. „Nasze organa bezpieczeństwa publicznego stoją na straży zdobyczy demokratycznych ludu polskiego i walczą przeciwko faszystowskim-reakcyjnym bandom NSZ i sanacyjno-obszarniczym watażkom AK” – pisał w maju 1945 roku minister bezpieczeństwa publicznego Stanisław Radkiewicz.

3000 zł za egzekucję Jak ta walka wyglądała, wskazują instrukcje wysyłane z Warszawy do lokalnych urzędów bezpieczeństwa. Na przykład ta z 6 lipca 1946 roku:

„Członkom drużyn egzekucyjnych, jeśli są pracownikami organów bezpieczeństwa, należy płacić normalną pensję z § 1. Wynagrodzenie po 3000 zł za każdą dokonaną egzekucję należy również wypłacać z funduszów dyspozycyjnych”. Albo ta z 26 lipca 1946 r.:

„We wszystkich wypadkach śmierci osób zatrzymanych przez organa bezpieczeństwa publicznego (w czasie konwojowania, transportowania, w areszcie, przy pracy itp.) należy niezwłocznie zawiadomić o śmierci prokuratora”. Z dokumentów można się dowiedzieć, jakie metody ubecy stosowali podczas przesłuchań. Nie wydawano w tej sprawie pisemnych rozkazów. Ale pewne informacje znalazły się w notatkach spraw dyscyplinarnych wytoczonych niektórym funkcjonariuszom w latach 50, gdy w resorcie rozpoczęły się wewnętrzne czystki. I tak na przykład ubek Piotr Zieliński „sadzał podejrzanego na nodze odwróconego krzesła i bił go po całym ciele”, a Leopold Wallin „bił podejrzanego trzciną, a następnie gumą, doprowadzając do utraty przytomności”. Innego przesłuchiwanego również posadził na nodze krzesła i zmuszał do robienia przysiadów. Władysław Adamuszyński katował zaś podejrzanego tak metodycznie, że złamał mu szczękę. Kolejne dokumenty ukazują, jak Urząd Bezpieczeństwa powoli oplatał całe polskie społeczeństwo, poddając je totalnej inwigilacji. „Rozkazuję zwerbować po wsiach na każde 10 gospodarstw przynajmniej jednego informatora, w miastach zaś w każdym domu jednego, którzy powinni dostarczać regularnie informacji o bandytach i innych przestępcach” – pisał 23 lipca 1946 roku Stanisław Radkiewicz. Nakręcający się aparat terroru coraz bardziej upodabniał się do swojego sowieckiego patrona – NKWD. UB zajmowało się nie tylko zwalczaniem niepodległościowego podziemia, ale również torpedowaniem patriotycznych wystąpień 3 maja, walką z urojonym sabotażem w fabrykach, śledzeniem nastrojów kolejkowych przed sklepami, tropieniem nielegalnego uboju bydła, wpływem kleru na młodzież, zwalczaniem rozpowszechniania prawdy na temat Katynia, a nawet zatykaniem sedesów w więzieniach, aby uniemożliwić więźniom porozumiewanie się za ich pomocą z sąsiednimi celami.

Pijackie ekscesy Momentami dokumenty są wręcz humorystyczne. „Od dwóch lat prowadzi się w Polsce walkę ze stonką ziemniaczaną, którą wywiad amerykański przerzucił na nasze tereny dla zniszczenia pól kartoflanych i wywołania trudności aprowizacyjnych” – pisał w 1951 roku wicedyrektor Departamentu IV Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego Bernard Konieczny. – „W woj. rzeszowskim stwierdzono tylko jedno ognisko i to w odległości 20 km od granicy radzieckiej. Stonka mogła być tam tylko celowo zawleczona dla zarażenia pól radzieckich”. Myliłby się jednak ten, kto przypuszczałby, że UB było doskonale zorganizowaną i świetnie dowodzoną organizacją. Z dokumentów znalezionych przez Bogusława Kopkę wynika, że kierownictwo resortu musiało borykać się z wręcz nieprawdopodobną niekompetencją, łapówkarstwem, analfabetyzmem i alkoholizmem swoich funkcjonariuszy. Szczególnie kłopotliwe było to podczas operacji wymierzonych w polskie podziemie. „Grupy operacyjne nieprzygotowane są należycie do szybkiego wyruszania w teren. W momentach takich okazuje się, że motor nie pali, benzyny brak w zbiorniku lub wody w chłodnicy. Zdarza się, że szoferzy są pijani i wyjeżdżają w teren bez skontrolowania maszyny. Tymczasem banda ucieka” – narzekał dyrektor Departamentu III MBP ppłk Józef Czaplicki. Ubecy uciekali z pola walki, podczas fatalnie przygotowanych operacji strzelali do siebie nawzajem, kradli, dokonywali nadużyć i oszustw, oddawali się hazardowi i – przede wszystkim – pili, co doprowadzało do szeregu nieprzyjemnych incydentów. Fatalnie skończyła się na przykład libacja dwóch ubeków Zbigniewa Janochy i Stanisława Wróblewskiego ze Szczecina, która miała miejsce 25 grudnia 1951 roku. „W drodze do krewnych Janochy Wróblewski strzelał z pistoletu, strzelała także żona Janochy ze służbowego pistoletu męża. W mieszkaniu u krewnych Janocha wyjmując z płaszcza pistolet, spowodował wystrzał i ranił śmiertelnie Wróblewskiego”. Inna podobna historia:

„31 XII 1951 roku funkcjonariusz WUBP Lublin Kowalski Jan po wyjściu z odprawy, na której poruszane były wykroczenia pracowników popełniane w stanie nietrzeźwym, wypił większą ilość alkoholu. Następnie wyjechał na wieś, gdzie będąc pijanym, zaczął strzelać z pistoletu służbowego. Pobił jednego obywatela, a następnie strzelił do niego, raniąc śmiertelnie”.

Żałoba po Stalinie 5 marca 1953 roku gruchnęła straszliwa dla UB wiadomość. W Moskwie o 21.50 zmarł Józef Stalin. „W tych ciężkich dla nas dniach – pisał do swoich funkcjonariuszy Radkiewicz – agentury imperialistyczne będą starały się podrywać spoistość i zwartość narodu, solidarność ze Związkiem Radzieckim, szerzyć nastroje niepokoju i niepewności, rozpowszechniać wrogie dywersyjne plotki i pogłoski, organizować sabotaże, dywersję i inną działalność wymierzoną w siłę Polski Ludowej. W związku z powyższym zarządzam maksymalnie zmobilizować czujność rewolucyjną i pogotowie bojowe we wszystkich ogniwach aparatu”. Półtora roku później Radkiewicz musiał wydać swój ostatni rozkaz o zlikwidowaniu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego i stworzeniu MSW: „Przepojeni ofiarnością i bezgranicznym oddaniem dla naszej partii funkcjonariusze organów bezpieczeństwa [pod nowym] kierownictwem będą jeszcze lepiej i sprawniej przecinać i unieszkodliwiać wszelkie poczynania wrogów. Życzę wam dalszej ofiarnej pracy ku chwale ojczyzny: Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. Ta zbrodnicza „praca” – choć od tej pory pod zmienionym szyldem – miała być prowadzona na terenie Polski jeszcze przez 36 lat. Do maja 1990 roku, gdy formalnie rozwiązano Służbę Bezpieczeństwa. Maciejewski Kazimierz

Ile i kiedy Polska zarobi z gazu łupkowego – Mariusz Mikietyński Raport Stefczyka. Ile i kiedy Polska zarobi z gazu łupkowego „Komercyjne eksploatowanie gazu łupkowego przez Polskę nastąpi w 2014 r., a bezpieczeństwo energetyczne osiągniemy w 2035 r.” – zapowiedział w niedzielę premier Donald Tusk odwiedzając jeden z próbnych odwiertów prowadzonych przez PGNiG w Lubocinie koło Wejherowa. Na ile realne są te zapowiedzi? - Jeżeli wszystko zagra jak tu w Lubocinie, bezpieczeństwo gazowe będzie polegało na naszym gazie. Po wielu latach możemy dzisiaj powiedzieć, że moje pokolenie dożyje tego, że będziemy samodzielni, jeśli chodzi o gaz to i my będziemy mogli dyktować warunki – powiedział premier. Wypowiedź Donalda Tuska jednych wprowadziła w zachwyt, a innych w zdumienie.

Kto kłamie? Premier czy jego minister? Premier najwyraźniej nie wie, co w tej sprawie mówią jego ministrowie, np. wiceminister środowiska i główny geolog kraju Henryk Jezierski. – Jeszcze w maju wiceminister Jezierski mówił, że gaz łupkowy będzie najwcześniej za 10 albo 15 lat. Powstaje pytanie, kto kłamie, premier czy jego minister? – mówi portalowi Stefczyk.info prezes Fundacji Republikańskiej i kandydat do Sejmu RP z list PiS, Przemysław Wipler.

Ciekawe perspektywy Optymizm Donalda Tuska tonuje też poseł PiS Dawid Jackiewicz. – Przed Polską otwierają się bardzo ciekawe perspektywy związane z zagospodarowaniem znajdujących się w jej ziemi bogactw. Na uzyskanie jednoznacznych i wiarygodnych informacji na temat możliwych do pozyskania technicznie i ekonomicznie ilości gazu należy poczekać, jak oceniają specjaliści, jeszcze kilka lat – mówi portalowi Stefczyk.info Jackiewicz były wiceminister skarbu. I dodaje, że obecnie uwaga państwa powinna skoncentrować się na wypracowaniu optymalnej strategii wykorzystania gazu ze złóż niekonwencjonalnych w Polsce. Musi ona zawierać cele oraz program operacyjny, który pomoże je osiągnąć. Zdaniem Jackiewicza w kontekście gazu łupkowego najważniejszą sprawą jest bezpieczeństwo energetyczne naszego państwa. Nowe złoża z gazu z łupków mogą zdywersyfikować nasze źródła energetyczne, których osią są dostawy gazu ziemnego. Na ok. 14 mld m3 gazu ziemnego konsumowanego w Polsce około 10 mld m3 pochodzi praktycznie z jednego kierunku, od jednego dostawcy i dostarczane jest za pomocą jednego środku transportu czyli gazociągów. – Powtarzające się w ostatnich latach konflikty gazowe między Rosją a Ukrainą narażały Polskę i pozostałe państwa środkowoeuropejskie na przerwy w dostawach tego surowca, a w konsekwencji na poważne zakłócenia w funkcjonowaniu gospodarki i niedogodności dla obywateli – wskazuje portalowi Stefczyk.info Dariusz Jackiewicz.

Państwo musi stworzyć warunki Wobec danych np. Międzynarodowej Agencja Energii możemy stwierdzić, że Polskę obejmie „gazowa rewolucja” możliwa dzięki amerykańskiej technologii szczelinowania hydraulicznego. – Dzięki rozwojowi segmentu LNG, możemy stać się atrakcyjnym dostawcą także dla z innych regionów Europy i świata – prognozuje Jackiewicz i jako ciekawostkę dodaje:, że przykładem państwa, w którym konsumpcja gazu w ostatnich latach gwałtownie wzrastała, średnio 6% rocznie, są Chiny. Międzynarodowa prognozuje, że przy takim tempie wzrostu zużycia Chiny w 2035 r. odpowiadać będą za jedną piątą globalnego popytu”. Premier zapowiada, że „jeśli okaże się, że punktów bogatych w gaz będzie wystarczająco dużo, to we współpracy z Gaz-Systemem będziemy budowali sieć gazociągów, która doprowadzi ten gaz do powszechnego systemu gazowego“. – To daje największe możliwości pracy z tym gazem – podkreślił premier i dodał, że „trwają również prace analityczne, które mają ocenić także wykorzystanie gazu punktowo, w postaci lokalnych skraplarni czy niedużych elektrowni gazowych. Nie zmienia to faktu, że mimo kuszących perspektyw w najbliższym czasie nie będzie nad Wisłą „gazowej rewolucji”.

Trzeba uporządkować nasze prawo - Polityka fiskalna państwa powinna zmierzać do znalezienia takiego rozwiązania, które pozwoli firmom uzyskać satysfakcjonującą stopę zwrotu z poniesionych inwestycji i jednocześnie zabezpieczy interesy skarbu państwa i gmin, na terenie, których prowadzona będzie działalność eksploatacyjna. Obecnie źródłem dochodu Skarbu Państwa jest opłata eksploatacyjna za kopalinę wydobytą ze złoża. Przy obecnym sposobie ustalania jej stawki dochody państwa z eksploatacji złóż gazu łupkowego będą nikłe – ocenia Dawid Jackiewicz.

Warto dodać, że na przełomie kwietnia i czerwca 2011 r. głosowany był w Sejmie projekt PiS mający regulować wydobycie gazu łupkowego. – Państwu chcemy zapewnić sprawiedliwy dochód, a firmom przejrzyste reguły i godziwe zyski – tłumaczył wówczas Piotr Naimski, były wiceminister gospodarki. Wniosek został odrzucony, a wiceminister Jezierski tłumaczył to m.in. tym, że gaz łupkowy będzie w Polsce za kilkanaście lat. Jak wskazują eksperci, aby osiągnąć cele strategiczne musimy uporządkować regulacje w zakresie wielu spraw takich jak: ochrona środowiska naturalnego, gospodarka wodna stworzenie Służby Geologicznej z prawdziwego zdarzenia. – Nie musimy w tych dziedzinach wykonywać zupełnie pionierskiej pracy. Funkcjonują gotowe, sprawdzone w praktyce rozwiązania w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie czy Norwegii. Należy te przypadki dokładnie przeanalizować i wybrać rozwiązania najbardziej optymalne dla Polski – podpowiada Dawid Jackiewicz. Mariusz Mikietyński

O co chodzi Pawłowi Kukizowi? Platforma coraz bardziej przypomina PZPR, ale powinna "dokończyć to, co zaczęła" "Pierwszy raz w moim życiu, od kiedy mamy wolne wybory, bardzo poważnie zastanawiam się, czy w ogóle w nich uczestniczyć" - deklaruje w rozmowie z Joanną Miziołek w "Polsce The Times" Paweł Kukiz. Swoją decyzję uzasadnia tak:

Trudno nazywać "polityką" coś, co bardziej przypomina rywalizację klanów niż walkę o pierwszeństwo w budowie Rzeczpospolitej. Klany partycypujące w większym lub mniejszym stopniu we władzy na tyle odbiły od społeczeństwa, że mówienie o jego udziale w budowie wspólnego dobra jest nadużyciem. Jesteśmy bezsilni. Dlatego też ogłoszenie Zbyszka Hołdysa: "Nie pójdę na wybory", przemawia do wielu z nas. Kukiz krytycznie ocenia dorobek obozu władzy; jego zdaniem to, co się dzieje obecnie, to idealna kalka z propagandy sukcesu:

Te zielone wyspy i inne cuda na patyku, a przy tym zapaść służby zdrowia, bezpieczeństwa państwa, dług publiczny i podwyższanie podatków oraz okradanie naszych przyszłych emerytur. Do tego przekonanie o nieomylności, arogancja i uśmiech samozadowolenia na twarzach. Platforma coraz bardziej przypomina mi - a w paru kwestiach nawet przebija - SLD i ich protoplastów - PZPR. Mówię tu o nepotyzmie, czarowaniu PR-em i działaniach pozorowanych, czyli nieróbstwie. Kukiz dodaje, że jego zdaniem "Platforma Obywatelska nie chce wygrać tych wyborów". Ocenia, że "ich kampania nie jest zmasowana tak jak w 2007." Czyli w roku, w którym artysta - jak sam wspomina - "mocno afirmował" partię Donalda Tuska. Dziś ocenia, że "nasza >>demokracja<< polega na tym, że możemy sobie wybrać między dżumą a cholerą. Między tymi dwoma przypadłościami". Zaznacza jednak, że nie mówi wyłącznie o o Platformie i PiS-ie:

Mówię o wszystkich partiach. Mówię o tym, że tak naprawdę wybieramy nie posłów, ale wodzów partyjnych i ich idee. Obecny ustrój niewiele różni się od komunizmu. Bo podobnie jak w czasach komunistycznych poseł nie jest reprezentantem grupy wyborców, ale jest żołnierzem wodza. To od wodza zależy, czy będzie startował w następnych wyborach i które miejsce zdobędzie na liście. Poseł w związku z tym pilnuje nie głosu wyborcy, ale pilnuje, by w odpowiednim czasie nacisnąć guzik, który wcześniej wskazał szef. Kukiz dodaje, że gdyby próg przekroczyła partia pana Marka Jurka, to "wielce możliwe, że zagłosowałby na tę partię":

Przede wszystkim ze względu na to, że ona bardzo wyraźnie mówi o konieczności wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych. No i sprawy światopoglądowe. Pozostaje jeszcze Janusz Korwin-Mikke, który nie ma listy ogólnopolskiej. No i PJN.

To jednak jest, na kogo głosować? No nie ma. Bo oni i tak nie wejdą do Sejmu. W tej trudnej sytuacji Kukiz szkicuje optymalny plan działania:

(...) mimo wszystko - lepiej byłoby, aby ona [PO] te wybory wygrała. Natomiast nie chciałbym maczać w tym palców. Najlepiej, gdyby wygrała 1-2 procentami głosów. Bo w przypadku przegranej i dojścia do władzy na przykład PiS-u, kiedy żyjemy w czasach kryzysu, zbliża się Euro 2011, wszystko jest rozkopane, niedokończone, to partia Kaczyńskiego miałaby - mówiąc młodzieżowo - przewalone. Po drugie następny rok czy dwa będzie oskarżanie poprzedniej ekipy o zaniedbania, o nadużycia. To już jest zasada obowiązująca od 1989 roku. Ci, co przejmują władzę, mówią, że zrobiliby to i tamto, ale poprzednicy już to zepsuli. Znam to na pamięć. Niech Platforma Obywatelska dokończy to, co zaczęła. I niech albo cuda ogłosi, albo za ich brak odpowie. Kukiz krytykuje naszą demokrację, ale przecież "wodzów i ich idee" wybiera się w wyborach na całym świecie. Demokracja opisywana przez Kukiza nie istnieje. A czy okręgi jednomandatowe - za którymi optuje artysta - coś by zmieniły? W Wielkiej Brytanii, w dobie demokracji medialnej, decyzje lidera nie są mniej znaczące niż w Polsce, a partie też przypominają zdyscyplinowane wojsko. Dziś w Polsce demokracji zagrażają nie "wodzowie i ich idee", ale dramatyczna przewaga jednej strony w środkach masowego przekazu i jej całkowita dominacja w sferze biznesowej i instytucjonalnej. Prej

"Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to, w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy" Kłótnie nad wrakiem wynikały z emocji, ale i z zaszłości. Rządy Platformy to przecież czas wojny polsko – polskiej, ciągłych starć między Pałacem Prezydenckim, a rządem. Trwały one niemal do dnia katastrofy. Jacek Sasin, zastępca szefa Kancelarii Prezydenta opowiadał nam, że ta wizyta dla Lecha Kaczyńskiego była szczególnie ważna. Jego zdaniem już na przełomie roku 2009 i 2010 było jasne, że prezydent pojedzie na uroczystości upamiętniające 70 rocznicę mordu na polskich oficerach. Katyń był tematem niemal stałych narad ministrów. Kaczyński wielokrotnie deklamował współpracownikom fragmenty przemówienia, które cyzelował do ostatniej chwili. Ale sytuacja była, więc dziwna. Bo to Donald Tusk dostał zaproszenie od Władimira Putina do złożenia wspólnej wizyt w Katyniu.

Z podróżą Kaczyńskiego był kłopot. Skoro nie dostał od rosyjskich oficjeli zaproszenia wizyta nie mogła być oficjalna. Posłużono się wypróbowaną formułką, – która nie istnieje w prawie dyplomatycznym – Kaczyński poleciał do Katynia z pielgrzymką. Przed planowaną wizytą Lecha Kaczyńskiego w Katyniu obawy, że rząd może na przykład kolejny raz posunąć się do samolotowego szantażu (jak wylotem na szczyt Unii jesienią 2008) powróciły. Kiedy zapytaliśmy wprost jednego z ministrów Pałacu, czy byli przygotowani na ewentualność czarteru samolotu do Smoleńska usłyszeliśmy:

Tak oczywiście. Kiedy ekipa Tuska przybyła na miejsce rozstawione były już namioty. Opowiada jeden z ministrów:

Mieliśmy wrażenie, że prace trwają pełną parą. Przecież wcześniejszym samolotem przylecieli prokuratorzy, eksperci ds. badania wypadków lotniczych z pułkownikiem Edmundem Klichem. Oprócz tego ludzie z tajnych służb, w tym oficerowie Służby Kontrwywiadu Wojskowego i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Tusk poszedł na miejsce katastrofy z Putinem. Po towarzyszyli im oficerowie FSB i Siergiej Szojgu, minister ds. sytuacji nadzwyczajnych, zaufany człowiek Putina. Szojgu opowiadał o trajektorii lotu tupolewa, jego ludzie uwijali się po terenie katastrofy. Utworzyli nawet szpaler przed odnalezionymi już zwłokami Lecha Kaczyńskiego, Ryszarda Kaczorowskiego i Krzysztofa Putry. Tusk przyklęknął. Kiedy wstawał lekko się zachwiał Putin podtrzymał go, lekko objął. Minister Tuska:

Premier był potwornie przygnieciony całą sytuacją, ale starał się trzymać. Bywało, że tego dnia miał łzy w oczach. Milczał. Ale kiedy dotarliśmy do Smoleńska był już zebrany w sobie, spięty. Potem w świetle kamer, w jednym z namiotów Putin z siedzącym obok premierem Polski zaczął łączyć się z urzędnikami. Przyjmował meldunki, wydawał polecenia. Po co? Była to z pewnością jak mówią Rosjanie „pokazucha”. Jednak Polacy mogli wierzyć, że czyniona w dobrej wierze. Przecież w Rosji jest to najskuteczniejszy sposób zmuszenia do pracy urzędników. Skoro w wieczornym dzienniku, w pierwszym programie telewizji występuje Putin, obok polskiego premiera, skoro deklaruje otwartość, sam wydaje rozkazy, to znaczy, że sprawa jest pierwszorzędnej wagi. Do tego jak opowiadali nam ludzi z otoczenia Tuska szef rosyjskiego rządu wyglądał na autentycznie poruszonego tragedią. A z Moskwy napływały komunikaty o tysiącach ludzi składających spontanicznie kwiaty przed polską ambasadą. Wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą. Śledczy pracowali na miejscu katastrofy pełną parą. Już odnaleziono czarne skrzynki, już w Polsce organizowano grupę patomorfologów, która miała następnego dnia – bez żadnych rosyjskich sprzeciwów - rozpocząć prace w Smoleńsku. Rosjanie byli bardzo otwarci: prezydent Dmitrij Miedwiediew zapewniał przez telefon Tuska, że śledztwo będzie wspólne.

Z prokuratorami na miejscu tragedii spotkał się minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski i – jak głosił komunikat Centrum Informacyjnego Rządu z 10 kwietnia – „ustalił zasady współpracy obu stron”. Wstępnie ustalono też, że badanie katastrofy będzie się odbywało na podstawie Konwencji Chicagowskiej. W rzeczywistości nic nie było pod kontrolą. Zrozumiały bałagan z pierwszych godzin po tragedii i niezrozumiały bałagan, który trwał przez kilka kolejnych dni miał się wkrótce odbić Donaldowi Tuskowi czkawką. Deklaracja Miedwiediwa o wspólnym śledztwie okazała się bez pokrycia. Zakładając, że była jakakolwiek deklaracja. Wkrótce okazało się, że komunikaty biura prasowego polskiego rządu i Miedwiediewa się różnią. Polacy zrozumieli, że śledztwo będzie prowadzone wspólnie. Rosjanie wynieśli z tej rozmowy zupełnie inną konkluzję:

obie strony podkreśliły gotowość i konieczność ścisłej współpracy przy śledztwie w sprawie przyczyn tragedii. Współpraca to nie wspólne śledztwo. Zdaje się jednak, że polska strona wierzyła wówczas w jakieś mityczne wspólne śledztwo. Minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski jeszcze 26 kwietnia pytał w oficjalnym piśmie prokuratora generalnego, czy możliwe jest powołanie wspólnego zespołu śledczych z Polski i Rosji. Prokuratorzy odpowiedzialni za współpracę międzynarodową wiedzieli, że nie. Dla nich było jasne, że jedyną możliwą podstawą prawną współpracy będzie konwencja z 1959 roku. To znaczy, że każda prokuratura pracuje sobie. Stopień chaosu po stronie polskiej najlepiej ilustruje to, w jaki sposób wybrano podstawę prawną badania katastrofy, – którą był załącznik 13. do Konwencji Chicagowskiej. Pierwszy raz dokument został wspomniany w rozmowie telefonicznej Aleksandra Morozowa, wiceszefa rosyjskiego MAK (Międzypaństwowej Komisji Lotniczej) z Edmundem Klichem. Pułkownik Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, wiedział już o katastrofie z mediów. W swoim mieszkaniu w Dęblinie pakował właśnie rzeczy, żeby jak najszybciej wsiąść do auta i pojechać do Warszawy. Morozow informował go formalnie, jako szefa komisji, że doszło do wypadku. Przy okazji spytał o podstawę prawną badania katastrofy i sam zasugerował załącznik 13. Klich wyjaśniał na posiedzeniu komisji sejmowych, że była to raczej luźna uwaga:

To nawet nie była propozycja, której ja ani nie akceptowałem, ani nie negowałem, tylko też przyjąłem do wiadomości.

Klich dotarł do ministerstwa infrastruktury. Rozmawiał z ministrem Cezarym Grabarczykiem i zasugerował mu badanie według tej konwencji. Dał przygotowany wydruk załącznika 13, który Grabarczyk zabrał na obrady gabinetu. Ale kto podjął decyzję? Nie wiadomo. Na początku Tusk zwalał na Klicha: „rada i sugestia Edmunda Klicha tuż po katastrofie była taka, żeby procedować według konwencji”. Ale Klich umywał ręce:

Nikt mnie nie pytał, czy to będzie najlepsze, czy najgorsze, ja tylko dostarczyłem dokumenty panu ministrowi Cezaremu Grabarczykowi, a później już dowiedziałem się od pani Tatiany Anodiny, że to zostało zaakceptowane. Ważna decyzja „podjęła się sama”. W styczniu 2011 r. Tusk dociśnięty przez dziennikarzy przyznał, że nie ma dokumentu, w którym rząd, ani jakakolwiek polska instytucja podejmuje decyzję o stosowaniu te podstawy prawnej.

Majewski i Reszka

Czujny jak sanepid w Pleszewie. Kontrola w piekarni, w której gościł Jarosław Kaczyński. Bo nie miał odzieży ochronnej... W ostatni wtorek - 20 września - 2 ramach kampanii - Jarosław Kaczyński odwiedził piekarnię "Wojciech" w Tursku, powiat pleszewski, województwo wielkopolskiej. Piekarnia należy do kandydata PiS Czesława Szymoniaka. Prezes PiS przyglądał się wypiekowi chleba i krytykował rząd za to, że nie ułatwia życia przedsiębiorcom. Mówił o potrzebie ukrócenia nieuczciwej konkurencji ze strony wielkich przedsiębiorstw. Zapewniał także, że PiS zmniejszy też liczbę instytucji przeprowadzających inspekcje u przedsiębiorców - która to deklaracja, jak zaraz zobaczymy, znalazła piękną puentę... No, ale PiS jeszcze nie rządzi. Na razie kontroli jest sporo. O czym przekonał się wspomniany właściciel piekarni, kandydat PiS Czesław Szymoniak. Dwa dni po wizycie Kaczyńskiego - a więc w czwartek, 22 września - do piekarni wpadła kontrola pleszewskiej Inspekcji Sanitarnej. O sprawie informuje także lokalne Radio Centrum. Według rozgłośni, do lokalnego Sanepidu wpłynęły wnioski o kontrolę w związku z tym, że prezes PiS pojawił się w piekarni "bez wymaganej odzieży ochronnej":

"Rzeczywiście, otrzymaliśmy sygnał o takiej sytuacji" - przyznała Radiu Centrum Jolanta Ulatowska, dyrektor Sanepidu w Pleszewie:

"Informacja została zgłoszona na temat tej wizyty. Sprawdziliśmy - rzeczywiście dosyć duża delegacja przebywała tam bez odzieży ochronnej. W związku z tym - podczas wcześniej zaplanowanej na czwartek - kontroli, gdy będziemy w tej piekarni zwrócimy uwagę na konieczność ubierania odzieży ochronnej". Czy kontrola była zaplanowana wcześniej - nie sposób sprawdzić. Na pewno gorliwość sanepidu w środku kampanii wyborczej musi zastanawiać. Piekarza nie ukarano:

"Jest to tylko zalecenie przestrzegania procedur obowiązujących w piekarni" - dodała szefowa pleszewskiego Sanepidu. Ostatecznie pan Czesław Szymoniak dostał upomnienie. Ciekawe, czy tak czujne instytucje państwa (kuratrium, odpowiedzialne za edukację władze samorządowe, wreszcie PKW) zareagują choćby z opóźnienien na naruszanie przez premiera Tuska zasady wyłączenia szkół z agitacji politycznej? Prej

Międzynarodowa narodówka Kiedy po uchwaleniu w roku 1990 przez Sejm ordynacji wyborczej znalazły się w niej przywileje dla mniejszości niemieckiej, napisałem do Trybunału Konstytucyjnego list wskazujący, że przywileje te sprzeczne są z art. 81 obowiązującej podówczas Konstytucji, zakazującej - i to pod groźbą kary - wszelkiej dyskryminacji, również pozytywnej, ze względu na przynależność narodową. W odpowiedzi otrzymałem "przesiąknięty fałszem i krętactwami" list, z którego wynikało, że równość obywateli wobec prawa ma miejsce wtedy, gdy prawo obywateli traktuje nierówno. Ponieważ podróżując po Ameryce, czerpię wiadomości o naszym nieszczęśliwym kraju i o świecie z internetowych wydań mediów polskich, jakoś nie zauważyłem w nich informacji o protestach na Wall Street w Nowym Jorku, gdzie demonstranci planowali zainstalować miasteczko namiotowe, na wzór tego na Majdanie Niepodległości w Kijowie, albo warszawskiego - naprzeciwko kancelarii premiera. O tym, żeby na Wall Street wywołać jaśminową rewolucję, w której siły Sojuszu Atlantyckiego stanęłyby w obronie demonstrantów, jak to miało miejsce w Libii - oczywiście nie było mowy. Od razu widać, że demonstracje na Wall Street były jakieś takie niesłuszne, a jeśli nawet tu i ówdzie zaplątał się jakiś słuszny postulat, to obiektywnie - jak mawiali towarzysze marksiści-leniniści - demonstracje te odbywały się z niewłaściwych ideowo pozycji - co nieomylnym instynktem wyczuli panowie redaktorzy mediów głównego nurtu. Niech no by tylko, który nie wyczuł, to "dałaby świekra ruletkę mu!". No, bo jakże inaczej, skoro demonstracje na Wall Street, niezależnie od tego, co tam demonstranci wykrzykiwali i wypisywali na transparentach, wymierzone były w grandziarzy, tworzących lichwiarską międzynarodówkę, a właściwie - narodówkę międzynarodową? Immunizowana jest ona podwójnie na wszelką krytykę, toteż nawet płomienni bojownicy o wolność, demokrację i szczęście ludu pracującego miast i wsi starannie omijają wzrokiem tego słonia w menażerii, wiedząc, że gdyby tylko pisnęli jedno słówko za dużo, to: "żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty, miłości ma", a już na pewno: żegnajcie kochane subwencje, dzięki którym płomienni obrońcy ludu pracującego mogą spokojnie sobie wypić i zakąsić. Tymczasem z chwilą odejścia od standardu złota upadła ostatnia bariera ograniczająca chciwość grandziarzy. Mając od rządów, będących albo właścicielami banków emisyjnych, albo - jak w USA - obdarzających banki prywatne przywilejem emisji pieniądza - wolną rękę w zasypywaniu rynku papierowym dziadostwem, międzynarodowa narodówka lichwiarska za pośrednictwem rządów, które - próbując podtrzymywać iluzję płynności finansowej swoich nieszczęśliwych krajów, powiększają dług publiczny - bierze w zastaw, jako zabezpieczenie swoich roszczeń przyszłe podatki, a zatem - przyszłe dochody obywateli. W ten oto prosty sposób staje się ona globalnym właścicielem niewolników, którzy ukołysani demokratyczną retoryką myślą naiwnie, że są suwerenami. Tymczasem nic z tych rzeczy; suwerenny niewolnik to mniej więcej to samo, co żonaty kawaler. Nie ma w przyrodzie takiego zwierzęcia, więc to, co ograbieni za pośrednictwem własnych rządów z przyszłych swoich dochodów obywatele mogą zrobić naprawdę, to, co najwyżej wybrać sobie swoich nadzorców. O tym jednak nie można głośno mówić, zwłaszcza przed wyborami, kiedy cała propaganda obliczona jest na podtrzymanie w ludziach wrażenia, że to wszystko naprawdę - i pewnie stąd w mediach głównego nurtu taki pokaz świadomej dyscypliny i powściągliwości w informowaniu. SM

Kali i Nowa Prawica Na przystanku tramwajowym (dzień bez samochodu) zaczepił mnie Kali. Jeśli Platforma wygrać wybory, to jest dobry uczynek – powiedział. – Wtedy Sąd Najwyższy ich nie unieważniać. Jeśli PiS wygrać, to jest zły uczynek. I wtedy Sąd kazać je powtórzyć. Państwowa Komisja Wyborcza nie potrafiła w terminie przeliczyć podpisów pod listami Nowej Prawicy. Urzędnicy okazali się słabi z arytmetyki, a zatem odmówili rejestracji list w całym kraju. I Nowa Prawica nie może wystawić kandydatów we wszystkich okręgach. Jej komitet złożył skargę w Sądzie Najwyższym, który jednak nie rozstrzygnął, czy PKW odmawiając rejestracji działała lege artis, bo uznał, zgodnie z kodeksem wyborczym, że protesty można składać dopiero po wyborach. Jednym słowem:

Sąd Najwyższy może unieważnić całe wybory, ale nie może unieważnić jednej decyzji PKW. Może unieważnić wybory, jeśli uzna, że decyzja PKW była bezprawna, a w dodatku przesądziła o wyniku głosowania. No i jeśli Nowa Prawica złoży stosowny protest. Na razie wniosła skargę do Sądu Administracyjnego w Warszawie. Działacze PJN na dowód solidarności z Januszem Korwinem-Mikke zawiązali (a może tylko zapięli, bo umiejętność wiązania powoli ginie) muszki. Ja sam, kiedy przeczytałem na żółtych stronach „Rzeczpospolitej”, że sprawa ta również „dowodzi braku pewnej zapobiegliwości po stronie KW NP”, też się poczułem zobowiązany do stanięcia po stronie Nowej Prawicy i jej lidera. Bo jeśli ta sprawa dowodzi „braku pewnej zapobiegliwości”, to nie po stronie KW NP, tylko po stronie większości parlamentarnej, która uchwaliła taki kodeks wyborczy, jaki uchwaliła. Nie bez udziału opozycji, niestety. Kodeks, który ekspresowo trzeba było oddać do Trybunału Konstytucyjnego. Janusza Korwin-Mikkego poznałem 20 lat temu, kiedy na propozycję Jana Krzysztofa Bieleckiego, abym został rzecznikiem w jego gabinecie, w gronie znajomych odpowiedziałem: „Rząd nie może się składać z samych brodatych kurdupli”. Powiedzonko wyciekło do mediów i bardzo się spodobało JKM, wówczas postawnemu mężczyźnie. Panie Januszu! Jestem z Panem. Ale na wszelki wypadek niech Pan nie składa protestu po wyborach. Brodaty kurdupel

PS. Przypominam zawarty w powieści Sienkiewicza komentarz do słów Kalego: „Staś był zbyt młody, by zmiarkować, że podobne poglądy na złe i dobre uczynki wygłaszają i w Europie – nie tylko politycy, ale i całe narody”.

Maciej Łopiński

Jeszcze w sprawie Korwin-Mikkego. "Fakt, że do sprawy Sąd Najwyższy wróci po wyborach niesie ryzyko rozgrywania wyniku głosowania" Spore echo po mojej dzisiejszej rozmowie z Januszem Korwin-Mikke w radiowej Trójce. Fani Nowej Prawicy jak zawsze niezadowoleni z niewystarczającego zrozumienia dla jego postulatów i mojego pilnowania, (co ważne zwłaszcza w medium publicznym!) by nikogo nie traktować brzydkimi słowami. Ale i sporo głosów, że udało się pogłębić kilka ważnych spraw.Jednak jeden głos od przyjaciela z Gdańska wart odnotowania. Dotyczy on zawieszenia przez Sąd Najwyższy sprawy protestu wyborczego JKM. W skrócie - przypomnę - chodzi o to, że chociaż komitet Nowej Prawicy złożył podpisy w 25 okręgach w terminie, z czego w 21 wystarczającą ich ilość, to komisje wyborcze sprawdziły je i zweryfikowały w kilku okręgach po wymaganym terminie. Konsekwencje są poważne - Korwin-Mikke nie ma prawa do startu w całym kraju, nie ma też jednego numeru listy. Oznacza to ni mniej ni więcej, że tempo pracy urzędnika może decydować o tym czy jakaś lista weźmie udział w wyborach czy nie. Cytuję mojego przyjaciela:

Fakt, że do sprawy Sąd Najwyższy wróci po wyborach niesie ryzyko rozgrywania wyniku głosowania. Jak wygra ktoś sędziom i obozowi władzy miły, to się protest odrzuci. Ale jak wygra ktoś władzy nie miły - to można będzie wybory unieważnić. W imię czystości reguł sprawa powinna być, więc bezwzględnie wyjaśniona przed wyborami. Tak oczywiście być nie musi, miło by było ufać w całkowitą bezstronność wymiaru sprawiedliwości, ale niestety - tak całkiem nie ufam. Wspomniane ryzyko jest, bowiem poważne. Postulat zamknięcia wątpliwości przed wyborami jak najbardziej słuszny! Michał Karnowski

Czy złotówka jest już słaba? Przed dwoma tygodniami wartykulept. „RPP do dzieła!”, wzywałem do osłabienia naszej narodowej waluty. Wtedy za dolara płacono dobrze poniżej 3 złotych. Dzisiejsze notowanie to 3,34. Czyżby, więc „rada mędrców” z RPP poszła po rozum do głowy i obniżyła stopy procentowe? Nic mi na ten temat nie wiadomo. Zapewne zaczną oni „bronić” złotego i je podwyższać. Obywatele III RP często zastanawiają się, dlaczego w burzliwych gospodarczo okresach nasza „mocna” waluta oparta na „solidnej” krajowej gospodarce zawsze znacząco traci na wartości? Euro rozpada się na naszych oczach, dolarów w elektronicznym obiegu jest znacznie więcej niż całego majątku świata szacowanego na obecnym poziomie cen, a to właśnie te waluty zyskują na wartości a nasza traci!

Wbrew pozorom jest to bardzo logiczne zachowanie. W momentach zawirowań finansowych spekulanci (lichwiarze) uciekają od przewartościowanych (wysoko oprocentowanych) walut takich jak złotówka i wracają do swych „wyjściowych” walut. Proces międzynarodowej spekulacji walutami znany pod angielskim terminem carry trade polega na (cytuję za Wikipedią):

strategia spekulacyjna polegająca na zadłużaniu się w walucie kraju o niskiej stopie procentowej, oraz lokowaniu tak uzyskanych środków w walutę kraju o wysokiej stopie. Według innej definicji, jest to zadłużanie się w walutach nisko-oprocentowanych i jednoczesne kupowanie instrumentów finansowych o potencjalnie wysokiej stopie zwrotu[1]. Innymi słowy, jest to wykorzystywanie różnic w oprocentowaniu. Strategia taka ma duże szanse powodzenia w stabilnym otoczeniu makroekonomicznym, i to zarówno na rynku pieniądza, jak i walutowym. Wykorzystuje się tu prawidłowość, według której waluty krajów o wysokich stopach procentowych mają tendencję do umacniania się. Niemniej jednak operujący strategią carry trade liczyć się muszą m.in. zryzykiem walutowym[2]. W teorii, carry trade nie powinno przynosić spodziewanychzysków, ponieważ różnice pomiędzy stopami procentowymi obu krajów powinny zostać wyrównane odpowiednio wysokim kursem wymiany – waluta kraju, który ma niskie stopy powinna osłabiać się w relacji do waluty kraju o wysokich stopach procentowych. Jakkolwiek jednak, w praktyce carry trade osłabia walutę kraju, który jest jego celem, ponieważ uczestnicy rynku konwertują (sprzedają) walutę, którą pożyczyli na waluty innych państw. W obawie krachu, spekulanci szybko „wracają”, więc do tej waluty, w której brali pożyczki (np. euro, dolar), bo w nich wyrażone są ich zobowiązania kredytowe. I to właśnie wyjaśnia „nielogiczne” zachowanie się rynku walutowego. Wszystkie kraje dbające o swą realną gospodarkę starają się utrzymywać relatywnie niskie stopy procentowe, a więc osłabiać swe waluty. Słaba waluta napędza, bowiem gospodarkę mitygując import a wspomagając eksport. Kraje utrzymujące, tak jak III RP, wysokie stopy procentowe stają się żerowiskiem lichwiarzy, niszcząc przy tym swe realne gospodarki i pogrążają je w długach. Dyrektor Center for Economic and Policy Research, Mark Weisbrot, tłumaczy to na przykładzie Brazylii w następujący sposób:

Bank centralny może być „niezależny” od potrzeb elektoratu, ale nie jest rzeczywiście „niezależnym”, bo ulega, tak jak w przypadku Brazylii, interesom sektora finansowego. Dlatego też Brazylia ma jedne z najwyższych w świecie stopy procentowe, powodujące wielkie przewartościowanie jej waluty, przez co szkodzi swemu przemysłowi. Demokratyczna odpowiedzialność banku centralnego przed elektoratem, zamiast teoretycznej „suwerenności”, pomogłaby temu krajowi osiągnąć odmawiany mu od dawna potencjał gospodarczy. Weisbrot argumentuje powyższe stwierdzenie następująco. O ile w przypadku sądownictwa „niezależność” chroni je od ewentualnych nacisków dotyczących interpretacji przepisów prawa, które zostało w demokratycznym procesie ustanowione, o tyle „suwerenność” banku centralnego uniemożliwia wpływ demokratycznych instytucji państwa na istotne sprawy gospodarcze, które nie były w żaden sposób wstępnie uregulowane jakimkolwiek konsensusem demokratycznym. Trudno odmówić temu rozumowaniu logiki. Niestety III RP jest od swego zarania skazana na „niezależność” banku centralnego. Nawet podczas rządów mecenasa Olszewskiego, jedynego okresu, w którym III RP miała w pełni polski rząd, stanowisko wicepremiera i ministra finansów zastrzeżone było dla zausznika finansjery „profesora” Balcerowicza. Przy pomocy instrumentów finansowych najpierw zniszczono polską realną gospodarkę, a potem cały czas utrzymywano jej resztki w zapaści, tak by Polacy nigdy nie mogli podnieść swych głów z łajna, w które ich wdeptano. Wracając do tytułowego pytania, można stwierdzić autorytatywnie, że złotówka nie jest obecnie „słaba”. Zbliża się jedynie do poziomu, który miałaby w normalnych warunkach bez lichwiarskich machinacji. Mała jest w tym pociecha, gdyż w momencie ustąpienia „kryzysu”, lichwiarze wrócą na polski rynek i dalej będą eksploatować społeczeństwo III RP. Jedynym panaceum byłaby długofalowa polityka finansowa skierowana na osłabienie złotówki. Ale by tego dokonać należałoby najpierw rozpędzić „niezależną” bandę z RPP. Ignacy Nowopolski Blog

Podpalił się przed kancelarią Tuska – zostawił listy - O godzinie 11.20 dostaliśmy telefoniczne zgłoszenie, że naprzeciwko Kancelarii Premiera i Rady Ministrów, płonie mężczyzna – poinformował Wirtualną Polskę Maciej Karczyński, rzecznik stołecznej policji. To było samopodpalenie. Desperata uratowali funkcjonariusze BOR. Andrzej Z., były policjant, mieszkaniec Warszawy miał problemy finansowe, zostawił list adresowany do szefa rządu i do rodziny, pismo rozesłał też do mediów. Swoją sprawą bezskutecznie próbował zainteresować polityków. Premier Donald Tusk zapowiedział, że w piątek przerwie objazd po kraju i wieczorem wróci do Warszawy. – Sprawa jest rzeczywiście dramatyczna – mówi premier, dodając, że chce odwiedzić chorego i wyjaśnić wszystkie okoliczności incydentu. Jak poinformował rzecznik BOR Dariusz Aleksandrowicz do próby samobójczej doszło ok. godz. 11.20. – Mężczyźnie pomogli funkcjonariusze BOR. Ogień ugasili kocami, wezwali policję i pogotowie – dodał.

Ojciec trójki dzieci listy przykleił do ławki Policję o zdarzeniu poinformowała telefonicznie kobieta. – Kiedy przyjechali funkcjonariusze, mężczyzna był przytomny. Podał im swoje dane, kim jest, gdzie mieszka – powiedział rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Jak dodał, mężczyzna mówił też policjantom, gdzie w parku oblał się rozpuszczalnikiem. W tym miejscu znaleziono butelki po łatwopalnej substancji. Rzecznik Wojskowego Instytutu Medycznego Piotr Dąbrowiecki powiedział, że mężczyzna ma poparzone 50% powierzchni ciała. Są to oparzenia pierwszego i drugiego stopnia. – Z powodu poparzeń dróg oddechowych został zaintubowany, przebywa na oddziale intensywnej terapii. Jego stan jest ciężki, ale obecnie nie ma zagrożenia życia – dodał. Będę starał się, jeśli to będzie możliwe, jak najszybciej dotrzeć i też odwiedzić tego człowieka – Donald Tusk Desperat miał ze sobą list adresowany do premiera. Przykleił go do ławki w Łazienkach. Listy o podobnej treści rozesłał też do kilku redakcji. – Wynika z nich, że miał poważne problemy finansowe – dodał Sokołowski. Z nieoficjalnych informacji wynika, że chodzi o długi i problemy z płatnościami oraz komornikiem. Mężczyzna ma żonę i trójkę dzieci. Z listu wynika też, że jest spoza Warszawy, ale jednocześnie, że albo pracował, albo prowadził biznes na terenie Warszawy. W tej chwili to wyjaśniamy – mówił Sokołowski. Obecnie trwa przesłuchiwanie świadków zdarzenia, głównie kobiety, która przez telefon wezwała policję.

Żaden z polityków nie zainteresował się jego sprawą Według RMF FM, znaleziono dwa listy – jeden do Donalda Tuska, drugi do rodziny. W liście do premiera mężczyzna skarży się, że stracił pracę w urzędzie skarbowym, po tym, jak starał się ujawnić nieprawidłowości, do których miało w nim dochodzić – dowiedział się nieoficjalnie dziennikarz RMF FM. Sam określa siebie, jako człowieka, który głosował na Platformę Obywatelską. - Informacje z listu desperata

Według mężczyzny, urzędnicy ministerstwa finansów mieli przymykać oczy na przekręty szefowej tego oddziału skarbówki. O wszystkim – jak twierdzi – poinformował minister Julię Piterę, która ma mieć komplet dokumentacji. Mężczyzna napisał, że stracił zaufanie do państwa i nie wierzy w sprawiedliwość. Twierdzi, że nieprawidłowościami w urzędzie skarbowym i swej trudnej sytuacji finansowej starał się zainteresować większą liczbę polityków – także Jarosława Kaczyńskiego (prezes PiS tego nie potwierdził) i Grzegorza Napieralskiego. Wstępnie sprawą miał zainteresować się jedynie szef SLD. Ostatecznie żaden z polityków nie podjął jego sprawy. Sam określa siebie, jako człowieka, który głosował na Platformę Obywatelską. Po tym, jak stracił pracę w urzędzie, pracował, jako ochroniarz – wtedy miał stracić zdrowie. Jego rodzina mieszka na południu Polski.

Premier przerwie objazd po kraju Premier Donald Tusk zapowiedział, że – w związku z zdarzeniem pod kancelarią premiera, gdzie podpalił się mężczyzna – przerwie objazd po kraju i w piątek wieczorem wróci do Warszawy. – Chcę sprawdzić wszystkie okoliczności tej sprawy – powiedział szef rządu. - Będę musiał na pewno przerwać na chwilę ten objazd. Zrezygnujemy z jutrzejszego planu, wieczorem wylecę do Warszawy, bo sprawa rzeczywiście jest dramatyczna i chcę sprawdzić jej wszystkie okoliczności – powiedział Donald Tusk. Tusk poinformował, że poprosi „wszystkich, którzy mają cokolwiek na ten temat do powiedzenia dzisiaj wieczorem na spotkanie”. Zapowiedział też, że – jeśli to tylko będzie możliwe i nie będzie przeszkadzało w leczeniu – odwiedzi poparzonego mężczyznę w szpitalu. – Będę starał się, – jeśli to będzie możliwe – jak najszybciej dotrzeć i też odwiedzić tego człowieka – zapowiedział szef rządu w Świdwinie (woj. zachodniopomorskie). Dodał, że zbiera „wszystkie informacje”. Najważniejsza jest ta o stanie zdrowia – nie brzmi ona najtragiczniej, najprawdopodobniej nie ma jednak bezpośredniego zagrożenia dla życia” – mówił.

Nie wiadomo, czy jeszcze w piątek dojdzie do wizyty Tuska w szpitalu. Premier poinformował po południu dziennikarzy, że mężczyzna jest utrzymywany w śpiączce farmakologicznej. Donald Tusk powiedział w Świdwinie, że wie, iż mężczyzna zostawił list adresowany do niego, ale – jak zaznaczył – nie zna jego treści. – Na pewno jest jakiś powód tej tragicznej desperacji, to musi być poważny powód, ale przede wszystkim trzeba sprawdzić, czy na pewno jest pod dobrą opieką. Chcę na miejscu wszystkiego dopatrzyć – podkreślił. Wcześniej w Bolegorzynie (woj. zachodniopomorskie) Tusk, powiedział dziennikarzom, że sprawą zajmuje się szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasz Arabski.

- To jest wielka tragedia, że człowiek targa się na własne życie. Bardzo współczujemy jemu, bardzo współczujemy jego rodzinie, która na pewno przeżywa wielki szok, że do takiego zdarzenia doszło – powiedziała na piątkowej konferencji prasowej rzeczniczka sztabu PO Małgorzata Kidawa-Błońska. - To straszne, że w dzisiejszych czasach człowiek czasami może się czuć tak samotny, że targa się na własne życie. Mam nadzieję, że wyjdzie z tych poparzeń, że odnajdzie się, i że będziemy mogli mu pomóc – zadeklarowała.

Prokuratura wszczyna śledztwo Prokuratura Rejonowa Warszawa-Śródmieście jeszcze w piątek wyda postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie samobójczej próby mężczyzny. Powodem miały być kłopoty finansowe. Jak dowiedziała się nieoficjalnie PAP, desperat to były policjant. Służył m.in. w Centralnym Biurze Śledczym, z którego został zwolniony w 2006 r. – Mogę potwierdzić te informacje – powiedział rzecznik komendanta głównego policji Mariusz Sokołowski. Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury okręgowej poinformował, że śledztwo zostanie ono wszczęte na podstawie artykułu 151 Kodeksu karnego, zgodnie z którym osobie, która „namową lub przez udzielenie pomocy doprowadza człowieka do targnięcia się na własne życie”, grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. - Prokurator był na miejscu. Zabezpieczony został m.in. plecak mężczyzny i list – zaznaczył Ślepokura. Śledztwo prowadzić będzie śródmiejska prokuratura. Sprawdzi ona też m.in. wątek przesłania przez desperata listów do niektórych redakcji.

http://wiadomosci.wp.pl

Taniec z gwiazdami prorządowego dziennikarstwa Daniel Passent poskarżył się czytelnikom na traktowanie, jakiego doznał ze strony branżowego miesięcznika "Press". Streszczając jego relację własnymi słowy, "Press" przysłał na wywiad z nim jakiegoś pętaka, który nie był zainteresowany niczym, co Passent - któremu można odmawiać miana postaci świetlanej, ale na pewno nie postaci ciekawej - miałby do powiedzenia, przyszedł z własnym, z góry założonym przesłaniem, a gdy rozmówca nie powiedział, co zdaniem wywiadowcy powiedzieć powinien, po prostu włożył mu to w usta w spisanej wersji rozmowy. Gdy zaś Passent to wykreślił, "Press" go olał i opublikował wywiad bez autoryzacji. Jeśli tak było - a po paru niedawnych numerach branżowego pisma nie brzmi mi ta narracja nieprawdopodobnie - to wypada stwierdzić, że Passent potraktowany został po prostu jak pisowiec. Jest to rzecz oburzająca. W tym wypadku, oczywiście. Bo kiedy takie dziennikarstwo uprawiane jest wobec osób głęboko niesłusznych, to wszystko jest ok, przecież misją "niezależnych" mediów jest tworzenie wokół opozycji "kordonu obywatelskiego". Ale otaczać tym kordonem zasłużonego publicystę lewicy? No, skandal i horrendum. Szczerze Passentowi współczuję - bez żadnej ironii. My do takiego gówniarstwa jesteśmy już od dawna przyzwyczajeni, ale dla sędziwego felietonisty musiał to być szok.

Ciekawe, czy po tym wstrząsie zastanawia się dziś Passent, kto takich "dziennikarzy" wychował. Tymczasem redakcyjna koleżanka Passenta, równie jak on zasłużona Janina Paradowska, zdemaskowała właśnie "Rzeczpospolitą" jako gazetę manipulowaną przez PiS. Odkrycie równie nienowe, jak demaskowanie spisków Żydów z masonami, ale ciekawa argumentacja. Otóż dowiedziała się pani redaktor, i zaraz się tę wiedzę poczuła zmuszona triumfalnie ogłosić, że w "Rzeczpospolitej" pracuje żona jednego z czołowych polityków opozycyjnej partii, i to pracuje jako tzw. edytor. Czyli pełni funkcję pośrednią pomiędzy redaktorem a korektorem, czysto techniczną. Oczywiście, pani Paradowska przy swoim doświadczeniu zawodowym doskonale wie, czym zajmuje się edytor i jaki jest jego wpływ na kształt tekstu, ale co szkodzi obwieścić z przejęciem, że w nieprawomyślnym dzienniku publicystykę nadzoruje żona jednego z wicekaczyńskich? Jak to mówią w pewnym radiu: "czy to może być przypadek...?" - i wszystko wiadomo.

Nie mówię, że młody prześladowca Passenta zapatrzył się akurat na Paradowską. Jej specjalność, gdy przeprowadza wywiady w "Superstacji" (nawiasem, to chyba musi być dziś ulubiona telewizja Patrycji Koteckiej? Na jej miejscu słuchałbym kończącej materiały tamtejszych dzienników wizytówki "Łukasz Słapek, superstacja" niczym muzyki) to raczej zapraszanie gościa stuprocentowo słusznego, z którym wspólnie upewniają się w stuprocentowej słuszności, prześcigając w potępieniu dla niesłuszności. Prędzej podejrzewałbym tu wpływ Moniki Olejnik, która do istniejącego od dawna gatunku "dziennikarstwo śledcze" dodała nową formę: "dziennikarstwo przesłuchujące". Uwielbiam oglądać, jak "droga pani z telewizji" bierze kolejnego pisowca i od pierwszej chwili wybija go z tonu, przerywając w każdym zdaniu, aż - na ten moment czekam szczególnie - gdy już biedak wie, że "my wszystko wiemy" i "to ja tu zadaję pytania", nagłym ciosem każe mu się od czegoś odciąć. Zmuszanie gościa do odcinania się od kogoś zupełnie z nim niezwiązanego, że niby napisał coś, czego zresztą przeważnie nie napisał, albo od kogoś, kto coś namazał na jakimś pomniku, albo w ogóle, od faszyzmu, ciemnogrodu i czegokolwiek, to specjalność dziennikarki, która kiedyś uchodziła za polską Orianę Fallaci, a dziś, dzięki licznym pozowanym sesjom dla kolorowej prasy i celowanym w jej target wywiadom coraz bardziej robi się z niej polska Zsa-Zsa Gabor. Uwielbiam to oglądać, może to państwa zdziwi, nie tyle ze względu na samą Monikę Olejnik, co z podziwu dla PiS. Nie wiem, jakim cudem wyhodowano w tej partii tyle pierdołowatych niemot, które tam ciągle lezą, by nieodmiennie pozwolić się pani redaktor tym w kółko powtarzanym numerem zawiązać na supeł, i nieodmiennie, mówiąc Wałęsą, ani be, ani me, ani kukuryku. Wspaniałych doprawdy przybocznych wychował sobie prezes Kaczyński, dających gwarancję, że mu nigdy nie zagrożą, i hartujących żelazny elektorat do stanu najszlachetniejszej stali - bo jeśli kto widząc takich tuzów nadal trwa przy tej partii, to nie ma wątpliwości, że nie opuści jej nigdy. A zarazem, jak w idiocie od czterdziestu lat grającym w totolotka nadzieja, że w końcu trafi szóstkę, tak we mnie za każdym razem tli się marzenie, że może któryś pisowiec choć raz wreszcie zdoła się odwinąć i każe się Monice Olejnik odciąć choćby od pedofila Najsztuba, z którym niedawno gruchała sobie przyjaźnie u Lisa, albo od kazirodcy Żakowskiego, z którym dzieli kolumnę komentarzy w "Wyborczej". Słów pedofil i kazirodca używam tu w tej samej konwencji, w jakiej używane są najgrubsze obelgi w mediach salonu. W istocie Najsztub przyznał się tylko, że "tkwi w nim kawałek małego pedofila", jak zresztą jego zdaniem w każdym mężczyźnie, i że lubi wydepilowane kobiety, bo ma wtedy wrażenie, że współżyje z małą dziewczynką. Jestem widocznie misiem o bardzo małym rozumku, bo nie mieści mi się w nim, jak człowiek może publicznie wydzielać z siebie takie brednie, jak można to drukować, i jak można jeszcze potem w ogóle go tolerować w towarzystwie. Podobnie jak nie mieści mi się, że ktoś może traktować poważnie Jacka Żakowskiego, który potrafi publicznie domagać się stuprocentowego podatku spadkowego (czyli, jeśli ktoś nie rozumie, konfiskowania przez państwo całej własności zmarłego obywatela - jak na przykład umrze właściciel mieszkania, to wdowę i sieroty na bruk) albo legalizacji związków między osobami spokrewnionymi. I resztę stosowną obietnicę od ministra, fakt, że jednego z najmniej rozgarniętych, bo od pana Arłukowicza, uzyskać. Podobnie nie mieści mi się, żeby wspomniane już pismo, które chce być szanowane, zamieszczało, i to jako okładkowy materiał, wywiad ze zramolałym rockmanem, którego poziom intelektualny wyznacza bluzganie liderowi opozycji od chu...w - przepraszam, ale tylko za wspomnianym wywiadem cytuję. (Inna sprawa, że Hołdysowi, bo o nim tu oczywiście mowa, muszę jedno oddać. Zawsze byłem przeciwnikiem wysokiej frekwencji wyborczej, uważam, że zapędzanie do urn ludzi, którzy sami z siebie się tam nie kwapią, psuje demokrację. Kto jest za głupi, żeby rozumieć sprawy publiczne, powinien moim zdaniem zostać w domu - więc rzecz jasna niedawnej deklaracji wspomnianego rockmana nie mogę nie pochwalić). O występach Tomasza Lisa, który z ulizanego młodzieńca opowiadającego poczciwe banały zmienił się w dziennikarskiego Andrieja Wyszyńskiego, tropiącego "swołocz opluwającą" III RP, o "Wyborczej", która po roku opluwania śp. Lecha Kaczyńskiego, że niby "naciskał" na pilotów, potrafi zrobić czołówkę z oskarżenia, że jego wina polega na tym właśnie, że "nie podjął decyzji", choć piloci "czekali do końca", o innych wypryskach "dziennikarstwa Tusku musisz" aż się już nie chce wspominać. No, może wspomnę jeszcze o Kolendzie-Zaleskiej, która, cokolwiek mówić, błysnęła dowcipem, oznajmiając, że jest obiektywna i "patrzy rządowi na ręce". A zaraz potem dołożyła: "irytuje mnie absolutna jednostronność, niczym nie wytłumaczalna agresja i mało elegancka złośliwość oraz prezentowane przekonanie, że jak rząd Tuska coś robi, to na pewno robi źle. A jak robi coś PiS, to na pewno robi dobrze." Nic dodać, nic ująć. Przekonanie odwrotne, czyli że Tusk wszystko robi dobrze, a PiS na pewno źle, gwiazdy TVN nie irytuje, bo musiałaby przecież chodzić cały czas wściekła na siebie samą, a to urodzie szkodzi. Gdybym wiedział, że Kolenda-Zaleska przemyślała te słowa, a nie tak jej się tylko wypsnęły, rzekłbym: godna pochwały szczerość. Tak, przyznaję się bez bicia, wiele rzeczy mi się w głowie nie mieści. I trudno, nie zamierzam pozwolić, żeby się tam kiedykolwiek pomieściły. A jak się komu taki nie podobam, to jego strata, a nie moja. Rafał Ziemkiewicz

Polska armia na rosyjskim nasłuchu Stacjonujący w Afganistanie Polski Kontyngent Wojskowy przesyła niejawne informacje przez satelitę Gazpromu. Jak wynika z ustaleń „Rzeczpospolitej”, system łączności satelitarnej, którego używają stacjonujący w Afganistanie polscy żołnierze jest skonfigurowany z dwoma satelitami, jedna z nich jest własnością Gazpromu. Właśnie przez satelitę Yamal-202 polscy żołnierze w Afganistanie, a przede wszystkim oficerowie wywiadu przekazują niejawne informacje o funkcjonowaniu polskiego wywiadu i kontwywiadu wojskowego. – Rosyjskie służby, które kontrolują Gazprom, wiedzą, więc, gdzie przebywają osoby korzystające z telefonu satelitarnego. Znają częstotliwość i czas połączeń, a także numer, na który są one wykonywane. W rejonie działań wojennych takie informacje mogą decydować o życiu żołnierzy – mówi w rozmowie z „Rzeczpospolitą” wysoki rangą oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Niebezpieczeństwa w związku z przekazywaniem niejawnych informacji przez satelitę Gazpromu nie widzi jednak polski resort obrony. - MON nie widzi w tej sprawie problemu, który wymagałby wyjaśnienia. Łącza satelitarne stanowią jedynie platformę transmisyjną dla niejawnych systemów teleinformatycznych. W celu zapewnienia bezpieczeństwa działań operacyjnych oraz bezpieczeństwa przesyłanych informacji dowodzenia i kierowania do PKW Afganistan wykorzystywane są techniki kryptograficzne mające na celu zabezpieczenie przesyłanych w systemie danych przed wprowadzeniem ich w łącza satelitarne – w ten sposób biuro prasowe MON odpowiedziało na pytania „Rzeczpospolitej”. Autor: pł, | Źródło: Rzeczpospolita

No i mamy „pasztet” z gazem łupkowym Tego należało się spodziewać po „fachowcach” z rządu Tuska. Dziennik. Gazeta Prawna napisał wczoraj ,że według nieoficjalnych danych pochodzących z Komisji Europejskiej co 5 koncesja na poszukiwania i wydobycie gazu łupkowego w Polsce jest w rękach rosyjskich firm albo firm ,których Rosjanie są udziałowcami. Pytany o to wiceminister środowiska i jednocześnie Główny Geolog Kraju minister Henryk Jezierski z Platformy, mówi, że oficjalnie nic o tym nie wie. Na naszych oczach mamy, więc do czynienia z niewyobrażalnym skandalem, bo przecież wiemy, że komu, jak komu ale Rosjanom na pewno będzie zależało, żeby Polska nie wydobywała gazu łupkowego i zrobią wszystko, aby do tego nie dopuścić albo żeby w tym maksymalnie przeszkadzać. Zaledwie kilka dni temu Premier Donald Tusk wizytował jeden z próbnych odwiertów realizowanych przez PGNiG w Lubocinie k/Wejherowa na Pomorzu i zapalił tam tzw. świeczkę, potwierdzając w ten sposób dowiercenie się do gazonośnych pokładów łupków. Na użytek toczącej się kampanii wyborczej, snuł wtedy plany rozpoczęcia eksploatacji komercyjnej gazu łupkowego już w 2014 roku i samowystarczalności gazowej naszego kraju już w roku 2035. Ba twierdził, że jego rząd przygotowuje rozwiązania, które spowodują, ze zyski z eksploatacji gazu w 50-60% w postaci różnego rodzaju opłat i podatków trafią do budżetu państwa i w dużej części trafią na specjalny fundusz, który będzie zabezpieczał w przyszłości wypłatę naszych emerytur. Niestety informacja opublikowana przez Dziennik. Gazetę Prawną, a także publikacje byłego wiceministra środowiska i Głównego Geologa Kraju w rządzie PiS profesora Mariusza Orion Jedryska, mogą budzić tylko najwyższy niepokój. Profesor Jędrysek w czasie swojego urzędowania sprowadził do Polski potentatów wydobycia gazu łupkowego z USA i Kanady z amerykańskim Chevronem na czele i te kilka koncesji na poszukiwania zostało wydane za symboliczne pieniądze (około 0,5 mln za koncesję). Koncepcja była taka, że jeżeli ci potentaci potwierdzą istnienie dużych złóż gazu łupkowego i możliwość ich eksploatacji na skalę przemysłową, w przygotowanym nowym prawie geologicznym koncesje na wydobycie będą już skonstruowane, że 70% zysków z eksploatacji trafiać będzie do Skarbu Państwa, a tylko 30% do firm wydobywczych (model norweski). Przygotowana została również ustawa o powołaniu Polska Służby Geologicznej, której zadaniem między innymi byłoby wydawanie i nadzorowanie wykonywania koncesji na poszukiwanie i wydobycie gazu łupkowego. Niestety w 2007 roku nastąpiła zmiana władzy w Polsce i prof. Jędrysek, mimo, że światowej klasy fachowiec w dziedzinie gazu łupkowego, musiał z resortu odejść. Jego projekty ustaw trafiły do kosza, a resort środowiska zaczął masowo wydawać koncesje każdemu, kto się nie zgłosił. Do tej pory wydano ich ponad 100, każdą za nie więcej niż 0,5 mln zł, choć te dotyczące potwierdzonych złóż na tzw. wolnym rynku były odsprzedawane po kilkadziesiąt milionów złotych sztuka. Mimo apeli profesora rządzący wręcz „uwzięli się” aby budżet nie zarobił kilku miliardów złotych na wydawaniu koncesji. To prawdopodobnie tego rodzaju transakcje spowodowały, ze firmy rosyjskie weszły w posiadanie około 20 już wydanych koncesji i nie bardzo wiadomo jak teraz będą chciały tą łatwą zdobycz wykorzystać. Rząd Tuska nie zrobił także nic, żeby zmienić proporcje zysków z przyszłej eksploatacji gazu na tą choćby zbliżoną do tej norweskiej. W dalszym ciągu mamy zapisy, że właściciel koncesji poszukiwawczej wręcz automatycznie może ją przekształcić w eksploatacyjną, a opłaty jakie będzie ponosił to 1% od przychodów i podatek CIT od zysków. Tyle tylko, że doskonale wiemy jak firmy zachodnie opanowały technikę budowania kosztów w Polsce, żeby nie wykazywać zysków. Robią to wszystkie firmy będące właścicielami supermarketów w naszym kraju i w związku z tym mimo gigantycznych obrotów firmy te prawie nie płacą podatku dochodowego d kilkunastu lat. Można bezkarnie zlikwidować w Polsce przemysł stoczniowy, można mimo istnienia oprzyrządowania prawnego i ogromnych pieniędzy nie potrafić przez parę lat zbudować ciągu autostradowego, który połączyłby naszą zachodnią i wschodnią granicę ale mam nadzieję, że jeżeli okaże się, iż ekipa Tuska roztrwoniła naszą ostatnia szansę na lepszą przyszłość, to kara (nie tylko polityczna) tych ludzi nie ominie.

Zbigniew Kuźmiuk

68 Przypadków Smoleńskich Od 10 kwietnia 2010 r. rząd PO, sprzyjające mu media i wybrani eksperci wmawiają Polakom, że przyczyną katastrofy smoleńskiej był zbiór zbiegów okoliczności – nieodpowiedzialni piloci, naciski gen. Andrzeja Błasika, zły nadzór dowódców. Katastrofy często są wynikiem zbiegu kilku okoliczności. W przypadku tragedii smoleńskiej było ich jednak zdecydowanie zbyt dużo.

Przygotowania

1. 9 kwietnia 2009 r. – MON podpisuje umowę dotyczącą remontu dwóch Tu-154. Przetarg wart jest ponad 69 mln zł, wygrywa go konsorcjum firm MAW Telecom i Polit Elektronik. Ta druga spółka nie jest nawet zarejestrowana w KRS. Z niewyjaśnionych przyczyn odrzucono ofertę poważnych kontrkandydatów, wśród nich Metalexportu-S i państwowego Bumaru. Jak informowała agencja lotnicza Altair, MON wybrało wykonawcę remontu bez analizy propozycji cenowych innych oferentów. Właścicielem zakładów w Samarze, które wybrało konsorcjum, jest Oleg Deripaska, który był przesłuchiwany przez zachodnich prokuratorów w związku z podejrzeniami o pranie brudnych pieniędzy i kontakty z mafią. Z kolei silniki tupolewa remontowane są w zakładach kontrolowanych przez Siergieja Czemiezowa – byłego agenta KGB, który od 1983 do 1988 r. pracował pod przykrywką w Dreźnie, mieszkając po sąsiedzku z obecnym premierem Rosji – Władimirem Putinem. Przy naprawie silników nie był obecny żaden przedstawiciel polskich służb.

2. Kwiecień 2009 r. – w wypowiedzi dla telewizji Gazeta.pl Janusz Palikot, wówczas poseł PO, stwierdza: „Na wypadek, gdyby Lech Kaczyński nie był w stanie wypełniać swej roli do końca swojej kadencji, musi być ktoś, kto jest poza tą bieżącą grą, (…) w związku z rolą konstytucyjną marszałka Komorowskiego, który jest wskazywany, jako ta osoba, która na wypadek śmierci musi zastąpić prezydenta Polski, to wskazane byłoby, by ludzie nie odebrali tego jako element gry, tylko autentyczne, konstytucyjne uprawnienie marszałka”.

3. 3 maja 2009 r. – Bronisław Komorowski w rozmowie z RMF FM mówi: „Nie pretenduję do roli wieszcza czy proroka (…). Przyjdą wybory prezydenckie albo prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni”. Bronisław Komorowski nie wyjaśnił, co miał na myśli, choć pytał go o to po katastrofie Jarosław Kaczyński.

4. Lato 2009 r. – ABW opracowuje szczegółową analizę opisującą sytuację jednoczesnej śmierci najwyższych dowódców Wojska Polskiego i prezydenta RP, a także innych ważnych osobistości państwowych i sposób przejęcia władzy.

5. 1 września 2009 r. – w Sopocie spotykają się premierzy Donald Tusk i Władimira Putin. Niespodziewanie udają się na półgodzinną rozmowę w cztery oczy na słynne sopockie molo (choć oficjalny plan przewidywał spotkanie w hotelu Sheraton). Według rzecznika polskiego rządu Pawła Grasia mówiono m.in. o wspólnych polsko-rosyjskich uroczystościach katyńskich.

6. Wrzesień 2009 r. – dochodzi do zorganizowanego ataku cybernetycznego na serwery polskich instytucji państwowych. Jak pisze „Rzeczpospolita”, atak na polskie ośrodki rządowe został przeprowadzony z terytorium Federacji Rosyjskiej.

7. Koniec grudnia 2009 r. – biuro ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego rozsyła parlamentarzystom foldery reklamowe MAW Telecom – firmy wchodzącej w skład konsorcjum, które wygrało przetarg na remont polskich tupolewów.

8. 23 grudnia 2009 r. – w Warszawie ląduje po remoncie w Samarze rządowy Tu-154M 101. Tego samego dnia znaleziono ciało Grzegorza Michniewicza, dyrektora generalnego w kancelarii premiera Tuska. Michniewicz miał najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, zarówno krajowe, jak i NATO oraz Unii Europejskiej. Przez jego ręce przechodziły niemal wszystkie dokumenty kancelarii premiera, także tajne. Michniewicz, który według prokuratury popełnił samobójstwo, nie zostawił żadnego listu pożegnalnego. Ostatnią osobą, z którą rozmawiał w cztery oczy przed śmiercią, był Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera. W aktach prokuratorskich, do których dotarła „GP”, czytamy: „Z zeznań szeregu świadków jednoznacznie wynika, iż Grzegorz Michniewicz miał najbliższe dni dokładnie zaplanowane. W dniu 23 grudnia 2009 r. planował, bowiem pojechać do Białogardu, aby z żoną i jej rodziną spędzić święta. Wszystkie jego zachowania podejmowane nie tylko w ostatnich dniach, ale także i godzinach życia, wskazywały, iż plan ten chce wypełnić. Wskazuje na to choćby sporządzony przez niego wniosek urlopowy, zakup prezentów czy też podejmowanie jeszcze późnym wieczorem 22 grudnia przygotowania do wyjazdu. Niewątpliwie, więc decyzja o popełnieniu samobójstwa podjęta została nagle pod wpływem impulsu”.

9. Styczeń 2010 r. – Donald Tusk, murowany faworyt zbliżających się wyborów prezydenckich, niespodziewanie rezygnuje z kandydowania. Tłumaczy to zamiarem utrzymania władzy premiera i niewielkimi uprawnieniami prezydenta. 31 marca 2010 r. Zyta Gilowska, komentując decyzję Tuska, stwierdziła: „Taka wolta, na dokładkę niezbyt serio objaśniana żyrandolami, ma skrywany komponent, jakąś tajemnicę”.

10. 3 lutego 2010 r. – rosyjska agencja Interfax podaje, że: „premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin zaprosił prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska do wspólnego uczczenia pamięci ofiar Katynia”. Kancelaria premiera Tuska poinformowała, że zaproszenie zostało przekazane w czasie rozmowy telefonicznej, do której doszło z inicjatywy strony rosyjskiej i że uroczystości odbędą się w pierwszej połowie kwietnia 2010 r. Putin pominął w zaproszeniu prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.9. Styczeń 2010 r. – Donald Tusk, murowany faworyt zbliżających się wyborów prezydenckich, niespodziewanie rezygnuje z kandydowania. Tłumaczy to zamiarem utrzymania władzy premiera i niewielkimi uprawnieniami prezydenta. 31 marca 2010 r. Zyta Gilowska, komentując decyzję Tuska, stwierdziła: „Taka wolta, na dokładkę niezbyt serio objaśniana żyrandolami, ma skrywany komponent, jakąś tajemnicę”.

11. 14 lutego 2010 r. – do pracy w Ministerstwie Spraw Zagranicznych zostaje przywrócony Tomasz Turowski; od razu mianowany ministrem pełnomocnym w ambasadzie RP w Moskwie. Turowskiemu zostaje powierzone zadanie przygotowania wizyt w Katyniu premiera Tuska i prezydenta Kaczyńskiego. Z doniesień IPN wynika, że w latach 1976–1985 Turowski był w PRL agentem najbardziej elitarnej, zakonspirowanej komórki wywiadu: Wydziału XIV w Departamencie I. Dostęp do danych tej agentury miały służby sowieckie. Jak ujawnił „Nasz Dziennik”, Turowski w latach 90 rozpracowywany był przez Urząd Ochrony Państwa, który sprawdzał jego kontakty z oficerem rosyjskiego wywiadu Grigorijem Jakimiszynem.

12. 20 lutego 2010 r. – Władimir Grinin, ambasador rosyjski w Polsce, kłamie, że nie dostał pisma, wysłanego do niego 27 stycznia 2010 r. przez Mariusza Handzlika podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta z informacją, że w kwietniu Lech Kaczyński planuje w Katyniu oddanie hołdu pomordowanym polskim oficerom. Można sądzić, że Grinin wykonuje rozkazy bezpośrednio otrzymane od Władimira Putina. Obaj znają się jeszcze z drugiej połowy lat 80. Gdy Putin był agentem KGB we wschodnioniemieckim Dreźnie, Grinin stał na czele sowieckiej ambasady w NRD. Tuż po katastrofie – w czerwcu 2010 r. – Grinin „awansuje”. Zostaje ambasadorem Rosji w Niemczech.

13. 17 marca 2010 r. – szef Kancelarii Premiera, minister Tomasz Arabski udaje się do Moskwy (to druga z kolei wizyta Arabskiego w Moskwie – pierwsza, według informacji „GP”, odbyła w styczniu 2010 r.). Celem drugiego pobytu w Rosji są ustalenia dotyczące przebiegu wizyty premiera i prezydenta w Katyniu – wynika z relacji towarzyszącego mu funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu. Spotkanie z Rosjanami odbywa się… w jednej z moskiewskich restauracji; co jeszcze bardziej dziwne, nie uczestniczy w nim nikt z resortu spraw zagranicznych ani z Ambasady RP w Moskwie. Tego samego dnia Arabski spotyka się też z Jurijem Uszakowem, wiceszefem kancelarii Władimira Putina. Nie wiadomo jednak, czy do rozmowy doszło właśnie w moskiewskiej restauracji, czy wcześniej lub później w jakimś innym miejscu.

14. Marzec 2010 r. – przedstawiciele Kancelarii Prezydenta nie mogą skontrolować stanu lotniska w Smoleńsku. 1Wizyta przygotowawcza, która miała się odbyć w Katyniu i Moskwie między 3 a 5 marca 2010 r., zostaje w ostatniej chwili odwołana, a zaplanowany na 10 marca wyjazd grupy roboczej do Smoleńska zostaje uznany przez stronę rosyjską za nieaktualny. 19 marca do Moskwy ma się udać minister w Kancelarii Prezydenta Mariusz Handzlik, ale 16 marca ambasador Jerzy Bahr przekazuje mu informację, że w związku ze zorganizowaną 17–18 marca wizytą delegacji rządowej z ministrem Tomaszem Arabskim w Moskwie nie jest to możliwe. Przez cały ten czas Kancelaria Prezydenta sygnalizuje swoje wątpliwości dotyczące stanu lotniska w Smoleńsku.

15. 5 kwietnia 2010 r. – następuje przerwanie pracy serwerów MSZ. Praca resortu kierowanego przez Radosława Sikorskiego zostaje na wiele godzin sparaliżowana. Jak się okazuje, w najnowocześniejszym budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych, tzw. szpiegowcu, mieszczącym m.in. serwery z tajnymi danymi, doszło do przerwania zasilania zewnętrznego. „Jestem w MSZ od wielu lat, ale czegoś takiego nie pamiętam” – opowiada 6 kwietnia 2010 r. tygodnikowi „Polityka” jeden z dyplomatów.

16. 7 kwietnia 2010 r. – na stronach internetowych Rządowego Zespołu Reagowania na Incydenty Komputerowe CERT. GOV. PL pojawia się komunikat o możliwych atakach ukierunkowanych na pracowników instytucji administracji publicznej w Polsce. 9 kwietnia „gigantyczna” (jak informowała wówczas telewizja TVN) awaria teleinformatyczna paraliżuje pracę największego polskiego banku PKO BP.

17. Minister Klich zezwala na uczestnictwo w locie do Smoleńska najwyższych dowódców polskiej armii; zapewnia jednocześnie na piśmie, że on sam „też się tam wybiera”. Kilka dni później rezygnuje jednak z uczestnictwa w delegacji.

18. MON nie zapewnia generałom WP na czas delegacji prezydenckiej ochrony Żandarmerii Wojskowej – do Katynia nie poleciał ani jeden żołnierz ŻW, choć taka ochrona przysługiwała generałom ustawowo.

19. Dzień przed wylotem do Smoleńska Rosjanie cofają zgodę, by funkcjonariusze BOR, którzy mieli zabezpieczać wizytę prezydenckiej delegacji na miejscu, posiadali ze sobą broń.

Przed tragedią

20. Organizatorzy lotu w Polsce nie wyznaczają przed wylotem lotnisk zapasowych, jak również rezerwowego samolotu, choć nakazuje to instrukcja HEAD.

21. Polska załoga Tu-154M 101 otrzymuje od Rosjan karty podejścia lotniska Smoleńsk-Siewiernyj, zawierające błędne dane. Była to prawdopodobnie jedna z przyczyn katastrofy.

22. Tu-154M 101 musi lądować z kierunku wschodniego, gdzie są jary i drzewa, których nie ma od strony zachodniej. Jak się okazało, jesienią 2009 r. zdemontowano na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj system nawigacyjnego naprowadzania samolotów od strony zachodniej.

23. Niespodziewanie, wbrew prognozom meteorologicznym, w okolicy lotniska Smoleńsk-Siewiernyj pojawia się mgła, która nasila się przed katastrofą, a po niej zaczyna ustępować, by po godzinie niemal całkowicie się rozproszyć.

24. Kontrolerzy wieży w Smoleńsku, wbrew rosyjskim minimom (gęsta mgła), nie wydają zakazu podejścia do lądowania i nie zamykają lotniska ze względu na warunki atmosferyczne, zagrażające bezpieczeństwu lotów statków powietrznych.

25. Załoga samolotu jest błędnie informowana o położeniu na kursie i ścieżce, gdy w rzeczywistości samolot jest ponad ścieżką i zbacza z kursu.

26. Płk Krasnokucki nakazuje kontrolerowi, który po raz kolejny sugeruje odesłanie samolotu na lotnisko zapasowe, by polecił załodze polskiego samolotu zejście do 100 m. „Doprowadzamy do 100 metrów, 100 metrów i koniec rozmowy”.

27. Przed lądowaniem samolotu z prezydentem RP nad lotniskiem pojawia się i znika Ił-76, którego roli nikt do dziś nie wyjaśnił.

28. Od czwartej minuty przed tragedią trwa niewyjaśniona cisza w eterze – milkną wówczas rozmowy między wieżą i Tu-154. Pada tylko komenda „na kursie i ścieżce” i „horyzont 101”. Polsce kontrolerzy twierdzą, że to absurdalne i niewiarygodne, gdyż określenia „na kursie i ścieżce” są niemożliwe bez uprzednich poprawek kursu. Wskazuje to na prawdopodobieństwo sfałszowania stenogramów.

29. Gdy samolot znajduje się na wysokości 15 m nad ziemią, zanika zasilanie głównego komputera pokładowego FMS i rejestratorów lotu. Polski Tu-154M znajduje się wówczas ok. 60–70 m przed miejscem pierwszego zderzenia z gruntem.

30. Gdy samolot z delegacją prezydencką zbliża się do lotniska w Smoleńsku, na płycie nie ma ani jednego funkcjonariusza BOR, nie ma też podstawionej kolumny samochodów ani oczekujących na polską delegację dziennikarzy.

Po katastrofie

31. Samolot, spadając na ziemię z wysokości kilkunastu metrów, ulega całkowitej zagładzie, wraz z 96 pasażerami. Maszyna zostaje rozbita na tysiące części.

32. Rosjanie tuż po katastrofie rozpowszechniają oszczerstwa, że polscy piloci lądowali wbrew zaleceniom rosyjskich kontrolerów lotów w Smoleńsku.

33. Rosyjscy wojskowi i milicjanci kilka godzin po tragedii wymieniają reflektory i żarówki w lampach wskazujących samolotom położenie pasa startowego.

34. Rosjanie już kilka godzin po tragedii wykluczają zamach.

35. Wkrótce po katastrofie niektóre polskie media przedstawiają opinie wybranych przez siebie ekspertów, którzy stwierdzili, że tragedia była spowodowana winą pilotów. Ta teza raportu zostaje potem powtórzona w raportach Tatiany Anodiny i Jerzego Millera. Według gen. Petelickiego czołowi politycy PO jeszcze 10 kwietnia otrzymują SMS wysłany przez najbliższe otoczenie Donalda Tuska. Brzmi on: „Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił”.

36. Rząd Donalda Tuska i prokuratura rezygnują z pomocy najlepszych lekarzy sądowych różnych specjalności, w tym antropologów, genetyków sądowych, z prof. Barbarą Świątek, krajowym konsultantem w dziedzinie medycyny sądowej, na czele. Eksperci ci od południa 10 kwietnia 2010 r. czekają, gotowi w każdej chwili jechać do Smoleńska; wysyłają także pisma do rządu i prokuratury.

37. Według Rosjan polski Tu-154 przed upadkiem przeciął linię wysokiego napięcia przed lotniskiem, choć nie zgadza się to z odtworzonym torem lotu i czasem (o godz. 8.39, gdy linia została zerwana, samolot był kilkaset metrów nad ziemią). Uszkodzona linia wysokiego napięcia koło lotniska smoleńskiego mogła zasilać system radiolatarni.

38.Rosjanie po katastrofie wysypują teren przy miejscu tragedii piachem i wykładają betonowymi płytami, wycinają bez wiedzy Polaków okoliczne drzewa i krzaki, w tym podobno ścięte przez Tu-154, co uniemożliwia potem odtworzenie trajektorii lotu.

39. Pojawiają się rozbieżności dotyczące czasu katastrofy. Najpierw – przez dwa tygodnie po tragedii – podawana jest godz. 8.56. Po przypadkowym opublikowaniu informacji o godzinie zerwania trakcji elektrycznej przed katastrofą Rosjanie zmieniają tę informację, podając, że samolot uległ katastrofie o godz. 8.41 czasu polskiego.

40. Rosjanie już następnego dnia po katastrofie demolują wrak, tnąc go piłami i wybijając szyby w oknach.

41. 29 kwietnia – podczas sejmowego wystąpienia minister zdrowia Ewa Kopacz mówi: „Z wielką uwagą obserwowałam pracę naszych patomorfologów przez pierwsze godziny. Pierwsze godziny nie były łatwe i to państwo musicie wiedzieć. Przez moment nasi polscy lekarze byli traktowani jako obserwatorzy tego, co się dzieje. To trwało może kilkanaście minut, a potem, kiedy założyli fartuchy i stanęli do pracy razem z lekarzami rosyjskimi, nie musieli do siebie nic mówić”. W lipcu 2010 r. płk Zbigniew Rzepa z prokuratury wojskowej ujawnia w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”, że było to kłamstwo, bo w sekcjach zwłok ofiar katastrofy nie uczestniczyli ani polscy śledczy, ani patomorfolodzy.

42. Rosjanie zastrzegają, by przysłanych z Moskwy metalowych trumien z ciałami ofiar w żadnym wypadku nie otwierać.

43. Rosjanie pozostawiają (na długie miesiące) wrak Tu-154M 101 bez żadnego zabezpieczenia.

Śledztwo

44. Pod naciskiem Rosjan premier Tusk rezygnuje ze stosowania korzystnej dla Polski umowy z 1993 r. i zawiera tajne, nigdzie dotychczas nieopublikowane porozumienie z premierem Władimirem Putinem. Na mocy tego porozumienia zaczyna obowiązywać rozporządzenie wydane 13 kwietnia 2010 r. przez premiera Władimira Putina, które badanie katastrofy i koordynowanie działań krajowych i międzynarodowych powierza Międzypaństwowemu Komitetowi Lotniczemu Tatiany Anodiny. Jako podstawę prawną wyjaśniania przyczyn katastrofy przyjęto – jak twierdzi rząd – konwencję chicagowską, mimo że dotyczy ona katastrof samolotów cywilnych.

45. Na początku stycznia 2011 r. okazuje się, że nawet fatalne dla Polski ustalenia konwencji chicagowskiej nie są podstawą polsko-rosyjskiej współpracy przy badaniu katastrofy smoleńskiej. W końcowym raporcie MAK czytamy bowiem: „Na podstawie tegoż Zarządzenia określono, że badanie powinno być prowadzone zgodnie z Załącznikiem 13 do Konwencji o Międzynarodowym Lotnictwie Cywilnym (dalej Załącznik 13). Ta decyzja została zaaprobowana przez Rząd Rzeczpospolitej Polskiej”. A zatem współpraca opierała się nie na samej konwencji, lecz na załączniku 13. Oznacza to m.in., że Polska nie może stosować się do żadnych procedur odwoławczych przewidzianych w konwencji, a więc musi zaakceptować końcowy raport MAK.

46.Rosjanie ukrywają fakt, że dowódca Tu-154 Arkadiusz Protasiuk podjął na przepisowej wysokości 100 m decyzję o przerwaniu podejścia do lądowania i odejściu na tzw. drugi krąg. Protasiuk powiedział: „Odchodzimy”, po czym komenda ta została potwierdzona przez II pilota – mjr. Roberta Grzywnę. Oznacza to, że załoga Tu-154 wcale nie próbowała lądować. Rosyjscy „specjaliści” błędnie odczytali także inne wypowiedzi nagrane w kokpicie. Według polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej, dotyczy to np. słów „wkurzy się, jeśli… (niezrozumiałe)… jedna mila od pasa” – które posłużyły MAK do obciążenia odpowiedzialnością za tragedię śp. Lecha Kaczyńskiego. W rzeczywistości w kabinie pilotów padło wówczas zdanie: „Powiedz, że jeszcze jedna mila od osi została”.

47. Polska pozostawia w ręku Rosjan główne dowody w śledztwie (czarne skrzynki, wrak, badanie ciał ofiar, szczątków maszyny itp.).

48. Polska prokuratura wojskowa przez ponad półtora roku od czasu katastrofy odmawia zgody na ekshumację bliskich rodzinom, które wystąpiły z takim wnioskiem.

49. Z nieznanych powodów do dziś nie został odnaleziony rejestrator K3-63, rejestrujący parametry lotu: czas, wysokość barometryczną, prędkość przyrządową, przeciążenie (pionowe). Rejestrator ma większe rozmiary niż inne rejestratory i skrzynka ATM; powinien znajdować się w opancerzonym zasobniku pod podłogą w kabinie pasażerskiej.

50. Podczas zgrywania kopii z czarnej skrzynki nagle zabrakło prądu i zniknęło 16 sekund nagrania, po które potem specjalnie pojechał do Moskwy minister Miller.

51. Rosjanie odmawiają polskim prokuratorom oddania czarnych skrzynek polskiego samolotu, choć są one własnością polskiego rządu, a nawet udostępnienia oryginałów do badań w Polsce.

52. Rosjanie odmawiają polskiej prokuratorze zwrotu, a także udostępnienia do badań w Polsce wraku samolotu.

53. Rosjanie nie chcą wydać polskiej prokuraturze protokołów badania w Moskwie – przy udziale polskich specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie – oryginałów zapisu rozmów z czarnej skrzynki. Wcześniej przez 10 miesięcy przetrzymują protokoły sporządzone w Smoleńsku przez polskich archeologów.

54. Rosjanie informują, że nie zachował się zapis wideo wieży w Smoleńsku z taśmą, na której zarejestrowano pracę kontrolerów i płk Krasnokuckiego.

55. Latem 2010 r. Rosjanie, tłumacząc się względami formalnymi, jeszcze raz przesłuchali pracowników wieży. Nowe zeznania okazują się znacznie korzystniejsze dla strony rosyjskiej. Polska prokuratura akceptuje nowe zeznania kontrolerów lotu ze Smoleńska i unieważnia zeznania otrzymane wcześniej. „To szokujące” – komentuje w „Rzeczpospolitej” znany karnista, prof. Piotr Kruszyński.

56. W materiałach przekazanych Polsce przez Rosjan brak dokumentacji fotograficznej miejsca zdarzenia zaraz po katastrofie i po przemieszczeniu części wraku, a także dokumentacji z oblotu terenu lotniska – przed 10 kwietnia i po katastrofie.

57. Komisja Jerzego Millera nie zleca badań, które udowodniłyby, że skrzydło Tu-154 mogło urwać się po zderzeniu z brzozą. Mimo to w swoim raporcie formułuje taką tezę. We wrześniu 2011 r. ekspert NASA prof. Wiesław Binienda przygotowuje fachową ekspertyzę obalającą teorię specjalistów Millera.

58. Polskie agendy rządowe, w tym służby specjalne RP, od półtora roku ukrywają zdjęcia satelitarne miejsca katastrofy, wykonane 10 kwietnia 2010 r., przekazane Polsce niedługo po katastrofie przez służby USA.

59. Polska komisja pod przewodnictwem ministra Millera opracowuje raport końcowy dotyczący przyczyn katastrofy, bez dostępu do kluczowych dowodów przerzuca winę na polskie wojsko, w tym pilotów, którzy siedzieli za sterami Tu-154M 101.

60. Rosjanie nie przekazali dotychczas Polsce ekspertyz balistycznych i pirotechnicznych.

61. Rosjanie nie wyjaśnili polskim ekspertom tożsamości tajemniczego gen. Władimira Iwanowicza, któremu niedługo przed katastrofą płk Krasnokucki meldował o sytuacji na lotnisku.

Awanse, odznaczenia i dymisje

62. 11 listopada 2010 r., z okazji Święta Niepodległości na stopień generała brygady zostaje awansowany płk Krzysztof Bondaryk. 10 kwietnia 2010 r. szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

63. 11 listopada 2010 r. – na stopień generała brygady zostaje awansowany płk Janusz Nosek. 10 kwietnia 2010 r. szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

64. 11 listopada 2010 r. – na stopień generała brygady zostaje awansowany płk Krzysztof Parulski. 10 kwietnia 2010 r. naczelny prokurator wojskowy i zastępca prokuratora generalnego.

65. 16 listopada 2010 r. z okazji Dnia Służby Zagranicznej Jerzy Bahr – 10 kwietnia 2010 r. ambasador RP w Moskwie – zostaje odznaczony Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski.

66. 16 listopada 2010 r. szef MSZ, Radosław Sikorski, odznacza szefa BOR, gen. Mariana Janickiego, Odznaką Honorową „Bene Merito” (Dobrej Zasługi) – zaszczytnym, honorowym wyróżnieniem przyznawanym przez MSZ za „działalność wzmacniającą pozycję Polski na arenie międzynarodowej”.

67. 10 czerwca 2011 r. naczelny prokurator wojskowy gen. Krzysztof Parulski zawiesza Marka Pasionka, jednego z dwóch prokuratorów prowadzących śledztwo smoleńskie, i wszczyna wobec niego postępowanie dyscyplinarne. Pasionek zawinił, bo miał zwracać się do przedstawicieli USA o pomoc w uzyskaniu materiałów przydatnych w śledztwie i był zwolennikiem postawienia zarzutów ministrowi Bogdanowi Klichowi i szefowi Kancelarii Premiera Tomaszowi Arabskiemu.

68. 16 czerwca 2011 r. po Święcie Biura Ochrony Rządu na stopień generała dywizji zostaje awansowany gen. bryg. Marian Janicki, szef BOR.

Grzegorz Wierzchołowski, Leszek Misiak

Policjant, który zatrzymał radujących się z wydarzeń 9-11 Żydów – ujawnia szczegóły Niezależny tygodnik wydawany w Waszyngtonie – American Free Press (AFP) - przeprowadził unikalny i sensacyjny wywiad z policjantem, który we wrześniu 2001 roku dokonał aresztowania pięciu izraelskich Żydów, podejrzanych o terroryzm, a bardziej znanych z wiwatowania, tańczenia i wyrażania radości podczas oglądania i filmowania zaatakowanych budynków World Trade Center. Sierżant Scott DeCarlo z policji stanu New Jersey, nigdy do tej pory nie wypowiadał się publicznie na ten temat, a udzielając wywiadu gazecie AFP zastrzegł, że jest to jego pierwsza i ostatnia wypowiedź dla mediów. Jak po wydarzeniach 9-11 informowały media, w tym i mainstreamowy New York Times: „grupa pięciu mężczyzn ustawiła swoje kamery skierowne na budynki World Trade Center zanim doszło do ataku”, czyli zanim w budynek WTC-1 wbił się pierwszy z samolotów, a gdy atak już nastąpił, pięciu Żydów, – bo wszyscy oni okazali się izraelskimi Żydami-agentami wywiadu Mossad – gratulowali sobie nawzajem, tańczyli, wyrażali radość z destrukcji budynków i obfotografowywali się na tle palących się wieżowców. Zachowanie się mężczyzn w tym tragicznym dla Ameryki i dla wielu amerykańskich rodzin dniu, wzbudziło wielkie zdziwienie obserwatorów i zbulwersowani tym widokiem ludzie rozdzwonili się, zawiadamiając policję. Jeden ze świadków wydarzenia opisuje grupę Żydów, którzy ulokowali swoje kamery w parku stanowym w Jersey City – skąd idealnie widać dolny Manhattan: „Wyglądało na to, że byli oni całkowicie pochłonięci tym, co robią. Wyglądało na to, że będąc w parku Liberty State Park, wiedzieli oni, co się wydarzy.”

Zawiadomiona policja poinformowała swoje radiowozy o “białym minivanie marki Chevrolet, rocznik 2000″, którym grupa Żydów posługiwała się, a należącym do firmy przeprowadzkowej Urban Moving Systems, (która to firma okazała się specjalną placówką zorganizowaną przez Mossad; całe wyposażenie firmy zostało po zatrzymaniu Żydów, porzucone). Biuro FBI zażądało zatrzymania samochodu. Niestety, już w fazie opisu poszukiwanych doszło do przekłamania, będącego efektem socjotechnicznej manipulacji medialnej dokonywanej latami na amerykańskich widzach: sprawcy określani byli przez dzwoniących na policję, jako “mężczyźni o urodzie bliskowschodniej”, a najczęściej, jako “Palestyńczycy”, bo tylko takie skojarzenie z domniemanym określeniem “terrorysta” pojawiło się w umysłach zmanipulowanych przez syjonistyczne media obserwatorów. Ku zaskoczeniu policjantów zatrzymujących samochód, cała piątka była Żydami. Zanim jednak do zatrzymania doszło, sierżant Scott DeCarlo opisuje rozwój wydarzeń. Mówi on, że w tym dniu, już w trakcie katastrofy na Manhattanie, miał za zadanie monitorowanie ruchu samochodowego na autostradzie stanu New Jersey, aby nie dopuszczać do wjazdu samochodów do miasta. “Otrzymaliśmy sygnał BOLO, co oznacza “Be On the Look Out“, czyli “rozglądaj się za poszukiwanym samochodem”, a chodziło o “vana, co, do którego było podejrzenie, że przewozi materiały wybuchowe”. Informacja mówiła, że samochód ten “był w drodze, aby zdetonować most George Washington Bridge”. “Gdy podejrzany van pojawił się” – relacjonuje DeCarlo – “szarpnąłem [swojego kolegę za ramię] sierżanta i powiedziałem: “Człowieku, to jest nasz [poszukiwany przez nas] van! Co prawda numer rejestracyjny niezupełnie zgadzał się z przekazanym nam, ale pomyłka dotyczyła jedynie jednej cyfry. I powiedziałem: ‘To musi być ten, podobieństwo jest zbyt duże’”. DeCarlo kontynuuje wspomnienia mówiąc: “Van zjeżdżał z New Jersey Turnpike, aby dostać się na drogę Numer 3 (Route 3), lecz natężenie ruchu było tak duże, że samochody poruszały się z prędkością 2 mil na godzinę. Podeszliśmy, zatem pieszo i stanęliśmy przed vanem, wyciągnęliśmy broń i zatrzymaliśmy go.” Wszyscy z jadących vanem mężczyzn odmówili opuszczenia samochodu, zatem DeCarl zastosował przymus fizyczny. “Rozkazaliśmy opuszczenie vana, lecz oni nie słuchali” – mówi DeCarl, – „zatem zakuliśmy ich w kajdanki tak szybko jak tylko byliśmy w stanie.” Na pytanie dziennikarza, dlaczego Izraelczycy odmówili wyjścia z samochodu, DeCarlo nie potrafił odpowiedzieć, jednak przypuszcza, że zatrzymani byli przerażeni. “Czy kiedykolwiek miałeś przyłożony pistolet do głowy?” – wyjaśnia zachowanie zatrzymanych DeCarlo. Po zatrzymaniu samochodu i wyciągnięciu pasażerów z samochodu – wspomina policjant – “Jeden z nich, ten który był gadatliwy, zaczął mówić: ‘Nie jesteśmy waszymi wrogami, jesteśmy waszymi przyjaciółmi. Nasi wrogowie są waszymi wrogami’. W tym momencie powiedzieli, że są z Izraela i bez przerwy powtarzali, że: ‘Słuchaj, jesteśmy po waszej stronie’.” Zatrzymanych Żydów, DeCarlo wraz z policyjną grupą posiłkową, zawiózł do komisariatu stanowego, gdzie umieszczono ich w celach stadionu Meadowlands Stadium. “To był ostatni raz, gdy ich widziałem” – mówi DeCarlo. Żydów przejęło FBI i po 10-tygodniowym przetrzymywaniu cofnięto postawione wobec nich główne zarzuty. Pod zarzutem jedynie przekroczenia okresu wizy wjazdowej, deportowano ich z powrotem do Izraela. Do tej pory nie zostały wyjaśnione okoliczności i podstawy zwolnienia podejrzanych. Cała piątka Żydów, po powrocie do Izraela wystąpiła w telewizji opowiadając, że w Stanach Zjednoczonych byli aby “dokumentować wydarzenie”. Warto również dodać, że o mających nastąpić atakach na budynki WTC wiedzieli przed wydarzeniami pracownicy izraelskiej firmy Odigo, której amerykańska siedziba mieściła się kilka przecznic od budynków World Trade Center. Na co najmniej dwie godziny przed atakiem na wieżowce, wymieniali pomiędzy sobą informację poprzez tzw. sieć natychmiastowej komunikacji (Instant Messages), informującą przed rozbiciem się pierwszego samolotu, o mających nastąpić zamachach. “Dziwnym” zbiegiem okoliczności główne biuro Odigo, Inc. znajduje się na przedmieściach Tel Avivu, w Herzliyya, gdzie mieści się słynny i wpływowy ośrodek tzw. studiów nad terroryzmem, o nazwie Institute for Counterterrorism – ICT. Informacja o ostrzeżeniu jakie otrzymali nowojorscy pracownicy izraelskiej firmy Odigo na dwie godziny przed wbiciem się pierwszego samolotu w wieżę WTC-1, potwierdzona została przez szefa firmy, Micha Macover, i opublikowana w izraelskim piśmie Haaretz .

Wiele innych firm izraelskich działających w Stanach Zjednoczonych, prowadzi szpiegowską działalność. Jedną z ważniejszych jest firma Comverse Technology, Inc. (CMVT), będąca siostrzaną izraelską firmą Amdocs. Firmy te zajmują się zaawansowanymi technologiami komputerowymi. W 1997 roku pracownicy firmy Comverse przyłapani zostali na podsłuchiwaniu, mającej uchodzić za super-bezpieczną, telefonicznej sieci Białego Domu. Niezależni dziennikarze, powołując się na z trudem zdobywane fragmenty rządowych raportów i na wypowiedzi niektórych rządowych przedstawicieli, ustalili powiązania pracowników firm izraelskich Comverse, Amdocs i Odigo, z wydarzeniami 11 września 2001 roku. Firma Amdocs jest mało znanym, lecz potężnym i niemal monopolistycznym potentatem na rynku amerykańskim, w dziedzinie kompletnego tzw. Billing System, czyli prowadzenia ewidencji wszystkich rozmów telefonicznych sieci lądowej, satelitarnej i komórkowej. Każda rozmowa telefoniczna zainicjowana z terenu USA przechodzi przez system firmy Amdocs, w której rejestruje się dane dotyczące połączenia. Firma Amdocs działa w ponad 130 krajach świata, w tym i w Polsce. Tygodnik American Free Press, jest wydawanym w Waszyngtonie periodykiem piszącym z pozycji libertariańskich, skupiającym się na zagadnieniach dotyczących niebezpieczeństwa dla wolności słowa. Z tego względu zajmuje się tematyką m.in. wielu organizacji żydowskich – tradycyjnie walczących z wolnością słowa; globalizacją; od wielu lat prowadzi raporty dotyczące kolejnych spotkań Klubu Bilderberaga, Komisji Trójstronnej i innych organizacji planujących wprowadzenie Nowego Porządku Światowego. Na łamach pisma pisali m.in. Joseph Sobran, Paul Craig Roberts i Ron Paul. Pismo określane jest przez organizacje żydowskie, w tym “Ligę Przeciwko Zniesławieniu” (Anti Defamation League) bezpodstawnie, jako “antysemickie”, co dla goszczących na łamach tak znamienitych polityków, przysparza im jedynie zaszczytu. LM

Opracowanie: Bibula Information Service (B.I.S.) - www.bibula.com - na podstawie American Free Press (September 23, 2011) - "9-11 Cop Breaks Silence" - by Dave Gahary –

Klich gratulował miejsca na cmentarzu Krystyna Kwiatkowska, żona Dowódcy Operacyjnego Sił Zbrojnych, który zginął na Siewiernym, przerywa milczenie. – Osoby, które oddały śledztwo stronie rosyjskiej i pozwoliły, by wrak tupolewa bezkarnie niszczał na obcej ziemi, muszą ponieść odpowiedzialność – mówi w rozmowie z “Naszym Dziennikiem”

- Czekam, aż odpowiedzą ci, którzy zapewniali nas, że miejsce katastrofy będzie dokładnie sprawdzone i przekopane, oraz ci, którzy kłamali, że sekcje naszych bliskich są wykonywane z największą starannością i w obecności polskich prokuratorów – deklaruje wdowa po gen. Bronisławie Kwiatkowskim. – Chciałabym zapytać pana premiera, czy budowa orlików była dla niego istotniejsza niż bezpieczeństwo 96 najważniejszych osób w państwie. Minister Bogdan Klich na odprawie 12 kwietnia nie zastał ani jednego generała, siedmiu zginęło na Siewernym. Jest niepojęte, jak można było do czegoś takiego doprowadzić i przejść nad tym do porządku dziennego – dodaje. Podczas ubiegłorocznych obchodów Święta Wojska Polskiego w Krakowie Klich nawet nie wspomniał nazwisk dwóch krakowskich generałów, którzy zginęli pod Smoleńskiem. Było to zaledwie 4 miesiące po katastrofie. – Bardzo mnie to dotknęło, że mówił tylko o swoich rzekomych osiągnięciach. A przecież mój mąż jako dowódca 6. Brygady Desantowo-Szturmowej, której bielski batalion, jako pierwszy zdawał egzaminy do struktur NATO-wskich, wprowadzał polskie wojsko do struktur Paktu. Czy tak trudno jest uczcić generała, który był na każde zawołanie Ojczyzny? – pyta Krystyna Kwiatkowska. I dodaje: “Pierwszy raz minister Klich odezwał się do mnie w rocznicę katastrofy. “Byłem ostatnio na cmentarzu na Salwatorze. Nigdy wcześniej tam nie byłem, ale była piękna pogoda, więc poszedłem tam na spacer. I muszę pani powiedzieć, że Kwiatkowski ma bardzo ładne miejsce” – zagadnął. Wyobraża sobie pani usłyszeć coś takiego? Mój mąż 41 lat służył Ojczyźnie, a minister obrony gratuluje mu ładnego miejsca na cmentarzu!”. Diagnoza postawiona przez żonę dowódcy operacyjnego Sił Zbrojnych jest jednoznaczna: rozkład armii nabrał galopującego tempa w ostatnich czterech latach. Klich był ministrem, który niczego nie konsultował z generałami. – Jest niepojęte, że po katastrofie CASY i po olbrzymiej tragedii 10 kwietnia 2010 r., która już ewidentnie obnażyła stan masywnej patologii w resorcie obrony, premier Donald Tusk ten stan i osobę pana Klicha w swoim rządzie tolerował. Być może dlatego, że bez mrugnięcia okiem w 2009 r. pozwolił mu uszczuplić budżet wojska o 6 mld złotych – mówi Kwiatkowska . Każdego niemal roku ginęli wysokiej rangi wojskowi, aż wreszcie doszło do śmierci całego sztabu. Po śmierci plutonowego Marcina Poręby w Afganistanie Klich chciał jak najszybciej poinformować media, choć wojsko nie zdążyło jeszcze powiadomić rodzin. Generał Kwiatkowski prosił go o powściągliwość, ale Klich nie posłuchał. Liczył się PR. To minister w rządzie Donalda Tuska pogrzebał, bez mrugnięcia okiem, wieloletnią historię służby polskiego żołnierza pod egidą błękitnych beretów. Nie chciał nawet poznać opinii dowódcy. – Mąż usłyszał jedynie: “Likwidujemy Bliski Wschód. Proszę obliczyć, ile z tego będzie pieniędzy”. Pismo, w którym mąż tłumaczył wszystkie za i przeciw, przy czym tych drugich było znacznie więcej, Klich kazał natychmiast utajnić. Wieczorem premier poinformował o zlikwidowaniu kontyngentu i wycofaniu oddziałów z Czadu i Libanu oraz wzgórz Golan – opowiada żona gen. Kwiatkowskiego. Wskazuje, że w ostatnich miesiącach było wiele sytuacji, gdy dobrzy piloci masowo odchodzili do cywila. – Dziś już nikt nie chce pamiętać, że ci piloci protestowali dużo wcześniej, gdy gen. Lech Majewski wyrażał chęć zostania dowódcą Sił Powietrznych. Nie zdziwiłam się, więc, gdy po mianowaniu Majewskiego dowódcą posypały się dymisje – dodaje Krystyna Kwiatkowska. Klich okazywał też ostentacyjny brak szacunku dla Lecha Kaczyńskiego. Podczas przygotowań do ćwiczeń Anakonda 2008 gen. Kwiatkowski zaprosił na nie prezydenta. Klich mu tego zabronił. Marta Ziarnik

Prezydent Iranu wywołał skandal w ONZ „Trzeba położyć kres nadużyciom syjonistów”

Mahmud Ahmadineżad podczas konferencji ONZ dotyczącej rasizmu nazwał „rasistowskim” rząd Izraela i powiedział, że trzeba ” położyć kres nadużyciom syjonistów”. Po niecałych 10 minutach przemówienia z sali wyszło około 40 delegatów z krajów zachodnich, w tym przedstawiciele państw Unii Europejskiej. Wysyłają emigrantów z Europy, Stanów Zjednoczonych po to, by ustanowić rasistowski rząd na terenie okupowanej Palestyny. Trzeba podjąć wysiłek, by położyć kres nadużyciom syjonistów i ich zwolenników, by zakończyć tę barbarzyńską politykę rasizmu i rozpocząć reformy – mówił prezydent Iranu. Prezydent Iranu już wcześniej oskarżał Izrael o rasizm, wzywał do wymazania go z mapy i negował Holokaust. Dlatego część krajów postanowiła zbojkotować konferencję. Nie pojawili się na niej przedstawiciele Włoch, Niemiec, USA, Australii, Holandii i Polski. Izrael wezwał do kraju swojego ambasadora w Szwajcarii.

http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8008572.stm

http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,6518913,Konferencja_ws__rasizmu__Ahmadinezad_przemawia__ludzie.html

http://news.bbc.co.uk/1/hi/world/europe/8008657.stm

Za http://www.sfora.pl

Ahmadinedżad – Amerykanie sami dokonali zamachów z 11 września Większość narodu amerykańskiego, a także ludzi w innych krajach podziela pogląd, że niektóre siły w rządzie USA zorganizowały te ataki, by ratować upadającą amerykańską gospodarkę i syjonistyczny reżim na Bliskim Wschodzie – oświadczył prezydent Iranu Mahmud Ahmadinedżad na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ. - Ta wypowiedź jest niewybaczalna – odpowiedział wzburzony Obama. Obama powiedział o tym w wywiadzie dla perskojęzycznej BBC. Jego słowa przekazał Biały Dom. Podczas czwartkowego wystąpienia na sesji plenarnej Zgromadzenia Ogólnego NZ w Nowym Jorku Ahmadineżad wyraził pogląd, że ataki terrorystyczne z 11 września 2001 roku inspirował sam Waszyngton, by ratować Izrael. - Większość narodu amerykańskiego, a także ludzi w innych krajach podziela pogląd, że niektóre siły w rządzie USA zorganizowały te ataki, by ratować upadającą amerykańską gospodarkę i syjonistyczny reżim na Bliskim Wschodzie – oświadczył prezydent Iranu. Obama oznajmił w BBC, że „ta wypowiedź jest niewybaczalna”. – Powiedział o tym na Manhattanie, tuż obok Strefy Zero, gdzie rodziny straciły swoich bliskich(…) Ludzie wszelkich wyznań i wszelkiego pochodzenia widzą w tych zamachach wielką tragedię całego pokolenia – przytoczył Biały Dom słowa Obamy. Także sekretarz generalny ONZ Ban Ki Mun oświadczył w piątek, że „zdecydowanie potępia” wypowiedź irańskiego prezydenta. Wcześniej w piątek szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton stanowczo odrzuciła spiskową teorię Ahmadineżada. – Oskarżenia prezydenta Iranu, jakoby USA były w jakikolwiek sposób odpowiedzialne za zamachy z 11 września 2001 roku albo jakoby sądziła tak większość amerykańskiego narodu, są oburzające i nie do przyjęcia – oświadczyła Ashton w komunikacie prasowym.

http://www.progressforpoland.com

Mamy takie przywidzenie, że nawet wyrazy najgłębszego oburzenia i najbardziej zdecydowane dementi niewiele już mogą pomóc rządom amerykańskim. Każdy myślący człowiek wie, że oficjalna wersja wypadków 9/11 tyle ma wspólnego z prawdą, co chrabia Komorowski z ortografią. A na temat lemingów szkoda sobie strzępić język. – admin.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
558
KSH, ART 51 KSH, IV CSK 558/08 - wyrok z dnia 23 kwietnia 2009 r
558
bwv 558
558 559
558
558
558
558
bwv 558 fuga g
Geodezja pytania wraz z odpowiedziami uprawnienia zawodowe (558)(1)
558
558
Prochaska, Norcross Systemy psychoterapeutyczne s 525 558, 599 610
BC556 558
Chem ch16 pg527 558
Geodezja pytania wraz z odpowiedziami uprawnienia zawodowe (558)

więcej podobnych podstron