Grzegorz Braun w Klubie Ronina - pełen zapis wystąpienia reżysera Nie jestem demokratą. Nie wierzę we frazes demokratyczny. Nie jest to kwestia wiary tylko rozpoznania, ponieważ frazes demokratyczny nie ma pokrycia w realu, to jest ściema, to jest zasłona dymna, to jest mgła. Demokratyzm to jest jeden z przesądów, któremu hołduje polska inteligencja. Jeżeli ma tutaj jakieś nowe rozdanie nastąpić, jeśli ma być Polska za lat już nie dwieście, jak licytuje szatan w „dziadach” tylko krótkoterminowo, powiedzmy piętnaście – pięćdziesiąt jeśli ma być Polska, no to w te pędy trzeba wyzwolić się z tego przesądu demokratyzmu, z tego złudzenia, że się tę Polską przegłosuje. Gdyby demokratyczne wybory miały przynieść jakąkolwiek zmianę realną to byłyby zakazane. To nie jest mój bon mot, tylko powtarzam, ale to myślę jest dobre rozpoznanie rzeczywistości.
Jestem monarchistą, modlę się o powrót króla. Jak by to miało nastąpić to jest osobna zupełnie historia. Państwo już tutaj zdążyliście się uśmiechnąć. Zaproście mnie na osobną dłuższą rozmowę na ten temat, ale nie zbywajcie tego lekceważącym uśmiechem. Demokracja już sto pięćdziesiąt razy doszła do ściany, obnażyła swoją wstrętną mordę i swoją prawdziwą naturę, i tutaj nie ma się co w tę twarz wpatrywać, już inaczej nie będzie. Natomiast jaki jest poza demokratyzmem zestaw tych przesądów, które powodują, że po 20 latach, od kiedy już nie filtruje naszej rozmowy sowiecki cenzor, od kiedy od czasu do czasu możemy sobie pogadać w takiej tutaj terapii zajęciowej w domu wariatów czy na jakiejś łączce w jakimś rezerwacie dla polskich Indian – możemy sobie pogadać, nikt nie stoi z pałką nad nami, i po 20 latach jesteśmy także w punkcie wyjścia w tych gawędach…
A więc demokratyzm, a więc etatyzm, wiara w to, że to władza musi budować koniecznie jakąś gminę, Gdynię, jakieś koleje kłaść, porty budować i uczyć historii w szkołach. To wszystko jest etatyzm – wiara w to, że Polacy sobie tego wszystkiego sami nie zrobią, jeśli nie będzie władzy w Warszawie, która im każe się im Polski uczyć, która im każe Polskę budować, etatyzm. Etatyzm to jest drugi przesąd. Trzeci, w istocie hierarchicznie najważniejszy to będzie, nazwijmy to, ale to będzie w skrócie – modernizm polskiej inteligencji w podejściu do najważniejszej kwestii życia i śmierci, to znaczy w stosunku do Kościoła Katolickiego. Inteligencja polska jest zmodernizowana doszczętnie i nie traktuje poważnie Kościoła, i nie przychodzi mu na ratunek. Nie tylko nie przychodzi mu na ratunek, ale go zdradza po raz kolejny, nie wiadomo, który. Inteligencja polska nie kocha, nie szanuje tradycji tak, jak tradycja na to zasługuje. To trzeci przesąd. Jaki jest przesąd czwarty, bardzo istotny? I tu muszę się odwołać się do tej gawędy, dygresję zrobię. Wysłuchałem tego tutaj przeglądu wydarzeń, który trwał dobrych kilkadziesiąt minut i jestem lekko stremowany, to znaczy bardzo mi zaimponowali koledzy tą zdolnością do takiego błyskotliwego rozbawiania się rzeczywistością. Ja już się nie bawię – mnie się zdaje, że, tak jak to zresztą kolega Ziemkiewicz powiedział, przypomniał, że to błąd był w 39. roku nie ogłosić, że mamy wojnę z sowietami. Otóż ja mam wrażenie, że kolega Ziemkiewicz, dostrzegając tamten błąd, dzisiaj zachowuje się tak, jakby nie było wojny. Moja chata z kraja, ja jestem z prowincji, mentalnie jestem z lasu świętokrzyskiego, i nie rozumiem, jak wy, przepraszam państwa wszystkich, tutaj w Warszawie możecie tak jednak bywać nawzajem u siebie. Już pal sześć tego grilla, ale jak to w ogóle jest możliwe. Liczyłem na to, że zastanę tutaj kolegę redaktora Warzechę i wreszcie się dowiem, kto był jego, jak to mówią, mentorem czy tutorem w tym collegium invisibilium, takim jakimś Latającym Holendrze polskiego życia akademickiego. Tam i Bronisław Geremek i różne inne demony naszej historii najnowszej były w radzie naukowej tej instytucji, i kolega Warzecha, który, jak wyczytałem, pobierał tam jakieś nauki w latach 90-tych, a dzisiaj jest tym, kto na łamach stołecznego dziennika chwali pana premiera Kaczyńskiego za to, że wygłosił wreszcie ten akt kapitulacji, to znaczy już na szczęście nic nie wspomniał o zamachu smoleńskim i kolega redaktor Warzecha chwali premiera Kaczyńskiego za to, że wreszcie pomachał białą flagą. No, jakoś ja mam zupełnie inny przegląd wydarzeń tego ostatniego tygodnia niż tutaj państwo mogliście usłyszeć. Ja mam wrażenie, że to jest jakiś inny świat, mam wrażenie, że tutaj kule powinny świstać, a jest kabaret, są jakieś żarty.
Bo tu jest kolejny przesąd polskiej inteligencji – pacyfizm. Wiara w to, że można cokolwiek załatwić, jak nie zostaną wyprawieni na tamten świat w sposób nagły, drastyczny i nieprzyjemny… no, powiedzmy, wziąłbym tak z tuzin redaktorów Wyborczej i ze dwa tuziny drugiej gwiazdy śmierci mediów centralnych – TVN. Nie wspominam oczywiście o etatowych zdrajcach i sprzedawczykach, którzy zawsze nimi byli, ze starego reżimu przeszli w nowe lata suchą stopą. Bo jeśli się tego nie rozstrzela co dziesiątego, to znaczy, że hulaj dusza piekła nie ma. Skoro nie jest karana karą główną zdrada państwa, no to jest popyt, jest rynek na zdradę i zaprzaństwo. Ja oczywiście rozumiem, że nawet jak byśmy się tu skrzyknęli, moglibyśmy dzisiejszego wieczora nie za wiele dokazać na latarniach okolicznych, ale my nawet, w tych przesądach inteligenckich, im z góry obiecujemy, że takiej kary nie będzie. My im obiecujemy, że broń Boże. No i ostatni przesąd polskiej inteligencji, którego istnienie wysnuję znowu z tego przeglądu prasy, który tutaj był. Wymienione zostały różne stolice, w których urzędują ludzie nie chcący niepodległej Polski, to znaczy jak zwykle Moskwa, Berlin, Bruksela. Gdzieś tam majaczy Waszyngton. Jeżeli ktoś opowiada, snuje narrację współczesną, politologiczną i nie wspomina o tym, co tam w Tel Awiwie piszczy, to kpi albo o drogę pyta, po prostu nie da się tej układanki… nie da się tego poukładać. Ja zaglądam obsesyjnie od kwartału, od roku na portale izraelskie, czytam gazety, doniesienia agencyjne w języku angielskim, bo tamtejszym nie władam, i tam codziennie o wojnie piszą – jako o realności, czy ta wojna będzie jutro, czy pojutrze. W naszych przeglądach prasy tego nie ma. To nie jest takie dziwne, że w „Gazecie Wyborczej” państwo o tym nie przeczytacie, że Gwiazda Śmierci robi tę propagandę, prowojenną propagandę przez przemilczenie. Ale że państwo w gazetach – jak tutaj słyszę takie słowo „nasi” – w „Gazecie Polskiej” w „Nowym Państwie”… „Nowe Państwo” z ostatniego miesiąca ma taką okładkę: w mundurze SS-mana prezydent Ahmadineżad, i tam jest napisane: „Czy Iran podpali świat?” No, to jest sowiecka propaganda. No, na miłość Boską, po pierwsze nawet, jeśli umówimy się, że w Teheranie urzędują jacyś goście, którzy nie są bohaterami naszego romansu, to jest jakaś inna planeta, ale ja nie czytałem na przykład, żeby jakiś irański artysta zrobił taki happening: „Trzy miliony Irańczyków ma przyjechać do Polski”, nie słyszałem.
Natomiast mam być sojusznikiem państwa w tej wojnie, na którą mnie prowadzą, prowadzi mnie pospołu redakcja Gwiazdy Śmierci z Czerskiej i redakcja jednej, drugiej i trzeciej gazety, które udają, że tego czynnika nie ma w polskiej polityce i w polityce globalnej, prowadzą mnie na wojnę – za co? Jeszcze raz pójdziemy – byliśmy już na paru wojnach. Pojechał nowy kontyngent ze Szczecina do Afganistanu. I ja generalnie właśnie staram się nie być pacyfistą, tak się przezbrajam, bo jestem przecież polskim inteligentem ochwaconym w powiciu, więc się leczę z tego wszystkiego, więc generalnie nie mam nic przeciwko temu, żeby oni latali na jakąś wojnę, jeśli tam się czegoś uczą. Ale widzę taki problem, że jeżeli polscy żołnierze gdzieś w jakiejś wojnie za górami są używani do tego, żeby pełnić rolę żandarmów, to oni nie uczą się tego, co będzie im potrzebne, żeby bronić, powiedzmy, tych post-peerelowskich granic, nawet żeby to obronili. Więc to złudzenie, które z tego braku przekazu wysnuwam, z tej nieobecności w narracji, nawet w naszej poczciwej, patriotycznej, nieobecności słonia w menażerii – to złudzenie nazwijmy judeoidealizmem, w odróżnieniu od tego, co nazwałbym judeorealizmem.
Wzywam do judeorealizmu, to znaczy do dostrzegania tego, że w polityce i w polskiej historii, i w aktualnej, współczesnej układance politycznej nie da się rozwiązać sensownie rebusa, jeśli się udaje, że słoń w menażerii nie stoi, a on stoi tymczasem na poczesnym miejscu. INBOX/ /LISTY
KOLEJNY ETAP ‘MATRIXA’ Znowu będzie długo. Wiem, że wielu Czytelników woli krótko, dlatego podzieliłem na rozdziały, żeby można było czytać w kawałkach, jeśli ktoś w ogóle zechce czytać...
Rozdział pierwszy. Hodowanie kretyna. Weszliśmy w kolejny etap matrixa, zwanego za komunizmu ze zdjętą przyłbicą ‘kolejnym etapem reformy’. Czym jest matrix? Matrix to jest takie nachalnie lansowane złudzenie, w które pięćdziesiąt (lub więcej, w zależności od dostępności i ceny kiełbasy) procent tych słabszych wierzy. W latach siedemdziesiątych przychodził ‘klas robotniczy’ z budowy termitiery, zwanej – jak to w matrixie – blokiem mieszkalnym, gdzie właśnie załadował tonę żwiru na państwowego ‘Stara’, a potem zawiózł i wyładował na prywatnej działce pułkownika, siadał przed telewizorem oglądał Dziennik Telewizyjny i mruczał z zadowoleniem: ‘potęga!’. Mruczał, bo był zbyt prosty, by skojarzyć tonę ‘zajumanego’ żwiru z nachalnie lansowaną tezą, że w czymś tam jesteśmy najlepsi, albo na trzecim czy czwartym miejscu w świecie. Ale nie każdy ‘klas robotniczy’ mruczał i wierzył w matrix, a w zasadzie bardzo niewielu było wówczas ‘wierzących’, bo ‘komunizm jawny’ był systemem zamkniętym: można było w matrix wierzyć i pozostać odrobinę mniej zgorzkniałym, albo też i nie wierzyć, ale broń Boże o tym mówić, i gorzknieć, ale nie można było uciec. W 1989 roku rozpoczął się ‘kolejny etap reformy’, a wraz z nim komunizm w przyłbicy – etap zakutego łba, jak to mawiali przodkowie. Ponieważ w czasach ‘nowego etapu’ trzeba było poluzować trzymanie za mordę, a matrix pomimo to utrzymać, jedynym wyjściem było intensywne kretynienie. W komunizmie media dopieszczały własnych technokratów i yntelygentów kulturą, żeby mieli dobre samopoczucie bycia elitą; ba, zezwalały nawet na wykształcanie się podwójnego języka – tajemnego kodu pobudzającego i rozwijającego inteligencję mas, czego przykładem komedie i kabarety lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Dopuszczenie do rozwoju rozumu odbywało się dzięki strukturze sprawowania władzy, kiedy to ostatecznie o racji decydował towarzysz AK-47, a w skrajnych przypadkach tank. Po 1989 tank nie wchodził w grę z powodów geopolitycznych – szliśmy do Europy i NATO, a wraz z nami setki tysięcy byłych funkcjonariuszy GRU i KGB umocowanych w strukturach cywilnych a zwłaszcza wojskowych byłego demoluda. Pochód musiał odbywać się pokojowo, chyba że ktoś nie chciał iść w pochodzie, jak Ceausescu. W tej sytuacji następował gniew ludu i rewolucja, na czele której stawali wspomniani funkcjonariusze, którzy dołączali do pokojowego pochodu Wschodu na Zachód, by mogło spełnić się niezrealizowane marzenie syfilityka Lenina oraz kryminalisty ‘Koby’. Aby mogło się spełniać ‘tank’ trzeba było czymś zastąpić - właśnie dlatego za kulisami powstania wielkich koncernów medialnych stanęli fachowcy od tanków, manipulacji, łamania kręgosłupów i zrywania paznokci, a więc ludzie służb. Uznano, że skoro nie można łoić opornym skóry w masowej skali, trzeba wychować sobie ‘kretyna’, który nie będzie oporny, ale szczęśliwy. Po uzyskaniu ‘kretyna’ w ciągu szeregu dość skomplikowanych zabiegów obniżania prestiżu i poziomu szkolnictwa wyższego, rozpirzenia edukacji podstawowej i średniej w drobny mak, należało utrzymywać go na ‘kursie szczęścia’ odpowiednimi bodźcami. Pierwszym bodźcem było nachalne lansowanie tezy, że w kretynie, na codzień odpowiedzialnym, nowoczesnym Europejczyku in spe, tli się zwierzę; i jeśli kretyn zboczy z ‘kursu szczęścia’ to zwierze się w nim obudzi, a jak się obudzi, to może wrócić ‘tank’, bo nie będzie wyjścia. W celu rażenia bodźcem zwierzęcym powstały różne fajne narracje, na czele których nieodmiennie przewijał się wątek antysemicki, rozpoczęty założeniem brygady przez przyjaciela rodziny jak najbardziej semickiej, towarzysza Tejkowskiego, kontynuowany pracami sci-fi klepiącego biedę Grossa, i ukoronowany dziełem ‘Grossa dla idiotów’, a więc nowo powstałym ‘Pokłosiem’. Tej linii nachalnej propagandy nie zaszkodził nawet wyraźny wobec niej sprzeciw podnoszony przez wielu przyzwoitych polskich Żydów, którzy wiedzieli, że jej ubocznym efektem będzie reanimowanie nieistniejących praktycznie w końcówce komunizmu postaw antysemickich (bo Żydów nie było) i całość może obrócić się właśnie przeciw nim.
Rozdział drugi. W poszukiwaniu wilkołaka. W dalszym ciągu mojej opowieści będę się konsekwentnie posługiwał terminem ‘kretyn’, ale zaznaczam, że nie ma z mojej strony zamiaru epatowania epitetami lub obrażania kogoś, a używany termin ma znaczenie kliniczne i służy opisaniu poziomu intelektualnej nieuświadomionej niekompetencji. Ponadto nawet osoby, do których się ten termin odnosi (a więc nie do Państwa, bez względu na poglądy i przekonania, skoro czytacie długie teksty) znalazły się i pozostają w tym stanie nie do końca z własnej winy. Jeżeli jest wśród Państwa nauczyciel akademicki z odpowiednio długim stażem, by móc dokonać porównania poziomu ogólnej wiedzy kolejnych roczników studentów na przestrzeni lat, to nie uwierzę, by na pytanie o postępujące ‘kretynienie’ odpowiedział przecząco – możemy się jedynie różnić w poglądach na to, czy ‘produkcja’ kretyna była zabiegiem celowym, czy też zaskakującym zbiegiem okoliczności. Matrixy wszelkiego rodzaju zawsze się kiedyś kończą, a to z tego powodu, że wbrew wielu nowożytnym filozofiom świat JEST, i całe szczęście, że JEST, a do tego jest jakiś, dość określony. Nawet najcięższe bombardowanie kretyna medialnymi howitzerami potrafi mu skutecznie porazić mózg, ale nie jest w stanie całkowicie odgrodzić go od realnego świata. Owszem, do pewnego stopnia pozwala na wyłączenie synaps, dzięki którym mogłoby dojść do zderzenia wchłoniętej wiedzy o rzeczywistości z wdrukowanymi elementami matrixa, ale nie całkowicie, co gorsza – jak mówi nauka – synapsy potrafią się dość szybko regenerować. Tak więc jeśli o piętnastej kretyn pogodnie wchłania informację o tym, że ktoś kogo mu przedstawiają na obrazie wywołanym bombardowaniem strumienia elektronów jako polskiego premiera jedzie gdzieś, hen, hen, by przywieść w walizce 300 pierdylionów czegoś (copyright Czarek Krysztopa), to może się jedynie martwić, czy temu komuś, kto to rzekomo jest premierem, przepuklina nie wywali pod ciężarem tej kasy. Informacja o tym, że się wszyscy rozjechali do domu, a kasy nie ma, może zostać co prawda zneutralizowana wskazaniem winnego (jakiś tam Kormoran, czy Kamerkoman) i zapewnieniem, że pierdyliony dowiozą w styczniu, a najpóźniej w kwietniu, niemniej jednak w czerwcu, a najpóźniej we wrześniu okaże się, że realnie to tych pierdylionów nie ma, bo ich brak jest elementem rzeczywistości, z której realną modyfikacją, jak było wspomniane, matrix sobie nie radzi. Tu oczywiście znajduje swoje zastosowanie kolejna technika matrixa, a więc manipulacja czasem, to znaczy matrix - korzystając z rozpoznanego faktu, że kretyn ma bardzo ograniczoną zdolność zapamiętywania informacji niezwiązanej z trawieniem - modyfikuje przekaz, by w dłuższym okresie czasu zmienić go całkowicie, więc w czerwcu albo we wrześniu kretyn usłyszy, że tak jak było zapowiadane w listopadzie roku ubiegłego ktoś, o kim kretyn sądzi, że jest polskim premierem, ma zawieść obiecane przez nas trzysta zylionów (copyright Marcin Brixen), ale tym razem polskich złotych z naszych podatków, i będzie się przed znajomymi z pracy chwalił rozległą wiedzą tematu. Niemniej jednak nawet najbardziej zbombardowany kretyn nie przeskoczy końca miesiąca, ponieważ jest to jak najbardziej związane z trawieniem, i zauważy, że w listopadzie kasa kończyła mu się dwudziestego drugiego, a w czerwcu kończy mu się trzynastego, jak zapłaci coraz wyższą ratę kredytu we franku, rachunek za ruski gaz, i musowy abonament matrixowy. To może doprowadzić do wykształcenia się synapsy łączącej elementy matrixa, a więc na przykład kogoś o kim się powszechnie sądzi, że jest premierem polskiego rządu, i kto zawozi zyliony polskich złotych gdzieś hen, hen, z elementami rzeczywistości trawiennej. A to może z kolei wieść do reaktywacji funkcji myślenia w pewnym, ograniczonym zakresie. Mózg pokryty kraterami powstałymi na skutek haratania medialnymi pociskami nie będzie w stanie odbudować realnego świata w całości i od razu, natomiast może doprowadzić do powstania ogólnego stanu napięcia i związanego z tym nieokreślonego przeczucia sprzeciwu. Ten sprzeciw może się w pierwszym rzędzie kierować ku temu, co pod ręką (a raczej przed oczami), a więc na przykład przeciwko komuś, o kim sądzimy, że jest premierem lub ministrem, a jesli uczucie będzie głębsze, to może być to złość na przekaz medialny jako taki, i przybrać formę sloganu ‘Telewizja kłamie!’. Państwo możecie uśmiechać się wyrozumiale, ale dla kretyna będzie to oznaczało przewrót kopernikański w myśleniu, a co ważniejsze odcięcie się od pępowiny łączącej z ośrodkiem centralnie sterującym wytwarzaniem miraży. Nas jednak interesuje nie wnętrze kretyna, ale zewnętrzny efekt, jaki przewrót kopernikański w jego jaźni może wywołać. Otóż masowe ‘odkretynianie’ i odkrywanie rzeczywistości może mieć efekt złowrogi dla matrixa samego, a tego jego twórcy nie życzyliby sobie, bo ich życie straciło by ten prawdziwy urok bytowania na cudzy koszt. Dlatego matrix musi ewoluować, a ponieważ ostateczne zderzenie z rzeczywistością jest, jak było już wspomniane, nieuniknione, jego twórcy muszą być gotowi na zastosowanie środków zaradczych do czasu, kiedy znów rządził będzie towarzysz AK-47, a w ostateczności tank (a moim zdaniem właśnie ku temu to zmierza), bo wtedy ilość ludzi inteligentnych nie ma znaczenia. I jednym z takich elementów ewolucji matrixa jest szukanie wilkołaka, który ma uzasadniać pacyfikację potencjalnych liderów i ideologów przyszłego buntu zanim się on wydarzy.
Rozdział trzeci. Problemy z obsadą. Stworzenie wilkołaka napotyka jednak w Polsce na pewne przeszkody. Otóż ciężko jest w skrajnie pacyfistycznym (bo pacyfikowanym przez pokolenia) społeczeństwie znaleźć kandydata na wilkołaka, który posłuży za pretekst do zniesienia pozorów wolności i zalążków wolnej myśli. Próbowano na różne sposoby, za każdym razem sięgając do arsenału skrajnie niebezpiecznych prowokacji. Na celowniku, jako pierwsze, znalazło się środowisko kibiców piłkarskich. Wybór był nieprzypadkowy. Jak powszechnie wiadomo i komuniści i post-komuniści tolerowali stadionowe (i poza-stadionowe) zadymy traktując je chyba jako wentyl bezpieczeństwa dla młodych chłopaków, żeby umierali za Legię i Śląsk, Widzew i ŁKS, ale nie wstępowali do AK. Natomiast umiejętnie sterując represjami można było mieć nadzieję, że jednak wstąpią. ‘Aresztowanie’ i poniżanie setek ludzi zamkniętych kordonem po jednym z meczów Legii było wstępem, swoistym preludium do akcji tworzenia ‘bojówek’. Jej kulminacją było aresztowanie lidera kibiców Legii w czasie, kiedy ten wraz z kilkoma tysiącami innych kibiców brał udział w uroczystościach ku czci Powstańców Warszawskich. Proszę Państwa, gdyby policja brytyjska zdecydowała się zaaresztować któregoś z liderów klubu kibica Manchesteru United, Liverpoolu, czy nawet QPR lub Milwall podczas masowego spotkania z weteranami, to Manchester, Liverpool, czy Londyn spłynęłyby krwią, a paliłoby się przez miesiąc. Ku zaskoczeniu twórców naszego matrixa Warszawa nie spłynęła krwią i nie paliło się wcale. Wydaje mi się, że powodem takiego stanu rzeczy jest dość duży stopień rozpoznania zagrożeń przez środowiska kibicowskie oraz ich skład, bo przecież identyfikacja kibicowska jest bardzo silna, a fanami klubów piłkarskich są również policjanci, prokuratorzy, sędziowie, funkcjonariusze służb i politycy. Zamiast krwi i ognia pojawiła się drwina i kpiny z matrixa i jego twórców, chociaż na celowniku znalazł się jeden z elementów matrixa, a więc ktoś o kim sądzimy, że jest polskim premierem.
Casting musiał odbyć się ponownie, więc się odbył. Dwukrotnie. Dwa razy podczas święta 11 listopada próbowano reaktywować ‘brunatną zarazę’, ‘zagrożenie dla demokracji’ i ‘bandytów z lasu’. O ile w tym roku chyba już z dużo mniejszym przekonaniem, o tyle w poprzednim roku byliśmy o krok od tragedii na dużą skalę. Tak dużą, jak duża była skala kryminalnych przygotowań do krwawych zamieszek w wykonaniu polskich władz. Te władze posunęły się nawet do niezgodnego z prawem użycia na polskich ulicach broni zakazanej w większości cywilizowanych krajów (w Polsce też, co ostatnio ustalił NIK), a więc broni dźwiękowej. Ojcowie dzieci, które straciłyby nieodwracalnie słuch w wyniku jej użycia zapewne osiągnęliby stopień determinacji sugerujący wstąpienie do AK, o ojcach dzieci stratowanych przez oszalały z bólu, a stłoczony na małej i zamkniętej przestrzeni tłum nawet nie wspominam. Ale tu znów twórcy matrixa spotkali się z oporem materii i dzięki rozpoznaniu stopnia zagrożeń przez organizatorów do faszystowskiej ‘rewolucji 11 listopada’ nie doszło, pomimo spędzania czerni z Berlina, bo jej w Polsce zabrakło. A więc klapa. Tutaj wypada wyjaśnić po co twórcom matrixa potrzebne jest nowoczesne AK. Otóż zmorą każdego matrixa jest masowe, ale pokojowe wypowiedzenia posłuszeństwa, na podobieństwo tego, co zdarzyło się w Polsce w roku 1980, choć ja uważam, że tamten wybuch był w duzym zakresie kontrolowany, a być może nawet inspirowany właśnie po to, by zachować nad nim kontrolę. Nie ma nic gorszego niż setki tysięcy ludzi zebrane w pokojowych zamiarach na placach i ulicach, bo do likwidacji pokojowego protestu o wielkiej skali trzeba użyć wojska – nie ma takich sił policyjnych na świecie, które poradzą sobie z setkami tysięcy demonstrantów. Tu jednak powstaje zagadnienie lojalności wojska wobec władzy, a po tym, co ktoś kogo uważamy za polskiego premiera i jego pomagierzy zrobił z mundurem żołnierza, lojalność wojskowych niższych szarż mogłaby się okazać złudna. I wtedy możemy mieć do czynienia z nieciekawą dla władzy sytuacją, kiedy to czołgi nie rozjeżdżają demonstracji, ale się do niej przyłączają i to matrix staje po niewłaściwej stronie celownika. I z tego powodu matrix potrzebuje przemocy i rozlewu krwi, a nie pokojowych protestów. Tylko ekstremizm potrafi z jednej strony powstrzymać ‘zwyczajsów’ do przyłączenia się, a z drugiej daje uzasadnienie dla represji typu policyjnego. Inną ważną cechą matrixa jest jeszcze to, że on wytwarza miraże na potrzeby własnych obywateli, ale wytwarza je również na potrzeby zewnętrzne. Siłowe rozprawienie się z masowymi protestami ludzi, którzy chcą zmiany władzy (vide: ‘kolorowe rewolucje’ w szeregu krajów ‘matrixowej demokracji’) nie spotyka się zazwyczaj ze zrozumieniem reszty świata, a z tym niezrozumieniem wiążą się zazwyczaj represje w postaci mrożenia kont (realnych), a tego żaden matrix nie jest w stanie przetrzymać, bo generałowie i ministrowie przechodzą do opozycji, żeby im konta ‘odmrozić’ (patrz; Libia, Syria).
Rozdział czwarty. Terroryzm. Słowem-kluczem, które pozwala uzasadnić stosowanie szerokiego zakresu środków policyjnej przemocy, a w efekcie wprowadzenie państwa policyjnego, jest terroryzm. Ja osobiście sądzę, że terroryzm nigdy nie jest spontaniczny (bo oprócz frustracji i woli potrzebna jest technologia), ale tworzony przez państwa na ich potrzeby. Dla destabilizacji państw sąsiednich bądź odległych, a uważanych za wrogie, bądź dla potrzeb wewnętrznych. Całkiem niedawno przeczytałem w prasie o decyzji ETA o samorozwiązaniu struktur militarnych, a przy okazji odświeżyłem sobie historię tej organizacji. Otóż jednym z wielkich osiągnięć zbrojnych tej organizacji było zorganizowanie kanału przerzutowego broni takich rozmiarów jak wyrzutnie rakiet od związanej umowami wojskowymi organizacji IRA, stacjonującej w Republice Irlandii i w Irlandii Północnej. Te wyrzutnie nazywały się ‘Strieła’ i były produkowane w miłującym pokój Związku Sowieckim, w którym zjawisko pokątnego handlu bronią nie występowało, a państwowy monopol na produkcję i dystrybucję uzbrojenia nie był publicznie kwestionowany. Ale to tytułem luźnej dygresji. Otóż po niepowodzeniu stworzenia masowej organizacji stosującej przemoc, czy to z kibiców, czy narodowców, nie pozostało już nic innego niż uzupełnić matrix o terroryzm. Najlepiej rzecz jasna, gdyby on był realny, ale ponieważ nie za bardzo udawało się znaleźć w Polsce terrorystę, więc postanowiono tak na dobry początek zacząć od wirtualnego. W tym celu zaczęto, w gabinetach służb, dokonywać przeglądu strumieni elektronów w poszukiwaniu potencjalnych kandydatów. Natrafiono na wykładowce akademickiego, który pożalił się publicznie, że ‘reżim Tuska’ zakazał mu wykonywania roboty – szkoleń w zakresie wybuchów i materiałów wybuchowych – pod groźbą pięcioletniej kary pozbawienia wolności. Jak rozumiem, słusznie czy nie, na skutek nowelizacji którejś z ustaw pirotechnicznych człowiek ów uznał, że utracił uprawnienia do prowadzenia takich szkoleń, a jest to działalność dochodowa. Wystarczyło teraz odczekać do momentu, powiedzmy dwudziestego drugiego, albo trzynastego dnia miesiąca, kiedy kończą się środki pochodzące z akademickiej pensji konieczne na pokrycie kosztów utrzymania, i zaproponować za pośrednictwem agentów służb państwowych pod przykryciem przeprowadzenie ‘szkolenia o charakterze zamkniętym’ za godziwą opłatą. Na takim szkoleniu jeden z jego uczestników mógł rzucić od niechcenia: ‘panie doktorze, tym to by chyba nawet Tuska można było wysadzić z fotela’, a pan doktor mógł odpowiedzieć; ‘no wielkiej krzydy by nie bylo’ mając na myśli znaczne obniżenie się swojego poziomu życia; taką wymianę zdań uczestnicy szkolenia mogliby zarchiwizować, i oto mamy terrorystę; zupełnie przypadkowo zagrożonego karą pozbawienia wolności do lat pięciu. Rzecz jasna taka ‘terrorystyczna narracja’ byłaby nieco cienka, gdyby terroryzm miał być jednoosobowy. Jeden terrorysta to wariat, a nie terrorysta; do prawdziwego terroryzmu potrzebna jest ideologia i organizacja, oraz jakiś niszowy nurt, w którym terroryzm się ‘wyhodował’ i mógł się anonimowo rozwijać.
Rozdział piąty. Nośniki zarazy. Idealnym podglebiem, na którym terroryzm mógł się rozwijać i kwitnąć jest internet. Zapewne w pierwszym odruchu sięgnięto po jakieś czołowe polskie portale informacyjne i ich użytkowników. Po kilkudniowej kwerendzie znalazłem dziesiątki komentarzy, że najlepiej to to całe ‘Peło’ wysadzić w powietrze, ‘pisostwo’ rozstrzelać, a Tuska lub Kaczyńskiego w najlepszym razie przymusowo izolować. No niby mamy tu zamach na demokrację czystej wody. Gorzej jednak z ewentualnymi kandydatami w castingu (copyright Eska) na członków prężnej organizacji terrorystycznej. No dziadek Gienek podpisujący się w necie pseudonimem ‘jurna Hela’, albo uczeń gimnazjum z Wrzeszcza przedstawiający się jako ‘major AK’ nie udźwigną ciężaru odpowiedzialności. Postanowiono więc skupić się na kimś, kto lepiej rokuje. Tak, Panie i Panowie, witamy w klubie, bo to właśnie wśród nas ujawnili się oni – ideolodzy, a pewnie i bojowcy, terroryzmu.Komentatorzy, którzy uzyskali w sieci pewną popularność, reprezentują pewien poziom intelektualny, w wielu przypadkach przekraczający kilkunastokrotnie poziom gwiazd żurnalistyki, a przy tym są krytycznie nastawieni do otaczającej ich rzeczywistości, nadają się na tego rodzaju casting wprost idealnie. Są wystarczająco ‘publiczni’, by dawać pozory wiarygodności oddziaływania w jakiejś tam skali społecznej, a zbyt mało ‘publiczni’ by móc się skutecznie bronić w mediach głównego nurtu w przypadku ‘montażu’ służb. Mam również wrażenie, że ‘typowanie’ członków grupy odbywa się w oparciu o istniejące, pozawirtualne, związki i relacje, bo do istnienia realnego ‘terroryzmu’ sama obecność w wirtualnej sieci nie wystarczy. Stworzenie organizacji terrorystycznej składającej się z blogerów pozwala władzy upiec kilka pieczeni na jednym ogniu – poza dostarczeniem kretynom żeru w postaci informacji o wykrytym ‘groźnym związku o charakterze terrorystycznym’ i uzasadnieniu konieczności drakońskiego ograniczenia praw obywatelskich, jest i bat na same portale społecznościowe, których popularność ‘panów od śrubek’ martwi, bo przełamuje w pewnym zakresie monopol na upowszechnianie informacji, jest więc ‘antymatrixowa’.
Akcja tworzenia ‘grupy terrorystycznej’ idzie żwawo, o czym możemy się przekonać śledząc dynamiczny rozwój narracji medialnej. Żurnaliści, zrażeni nieudanymi próbami zaistnienia w sferze pozamainstreamowej z powodu słabowania na intelekcie i konieczności konfrontacji swoich nieistniejących poglądów z poglądami Czytelników, jak na zawołanie odkryli ‘czarnego luda’, przypomnieli sobie nicki i nazwiska ludzi, o których do tej pory nie mieli rzekomo zielonego pojęcia, i rozpoczęli wielkie przygotowania kolejnej w dwudziestoleciu wielkiej uzurpacji - akcji służb, w których tradycyjnie robią za młotkowych. Mam swoje typy, to znaczy wiem, kto będzie obsadzany w rolach ‘ideologów tierrorizma’, ale ich nie zdradzę, z tego prostego powodu, że mógłbym takim wskazaniem komuś zaszkodzić i ułatwić robotę panom ze służb, a jej ułatwianie uważam za szkodliwe dla Polski. Państwo i tak zapewne wiecie – giełda typów już się rozkręciła. Ja ze swojej strony pragnę gorąco zapewnić potencjalne ofiary kolejnej wielkiej ściemo-prowokacji, że niezależnie od sympatii lub antypatii, mojej ich oceny jako ludzi lub rzemieślników pióra, będę ich – kiedy już znajdą się na widelcu – bronił do upadłego, niezależnie od zbieżności bądź różnicy poglądów w różnych sprawach. Tak jak ostrzegałem matrix wchodzi w swoją kolejną fazę razem z pieriestrojką, która zbliża się do ostatniego etapu, a więc powrotu do tego, co tak dobrze znamy z przeszłości. Będzie ‘Miś’ na miarę naszych obecnych możliwości, pewnie dla odmiany nastąpi reaktywacja ‘Teleranka’, ale będzie też ‘Reksio’ i ‘Czterej Pancerni’, no i oczywiście Lolek, bo musi być ‘Bolek’, więc pewnie nie będzie aż tak źle, jakby nam się mogło wydawać, bo zawsze mogło by być gorzej.Potrafię – tak mi się wydaje – przewidzieć głównych aktorów zbliżającego się ostatniego aktu przedstawienia; potrafię już dziś wskazać, kto zostanie odpowiedzialną siłą dającą odpór fali anarchii społecznej ku zadowoleniu większości Polaków (circa 70 procent), oraz kto z ekipy neogierkowskiej zostanie surowo osądzony za nieudolność i narobienie długów, i kto zostanie internowany jako ‘ekstrema’, ale to temat na kolejne dziesięć rozdziałów, a więc na książkę, która – zapewniam – powstanie. ROLEX
Policja kupiła sobie nielegalną broń Zakup przez policję mobilnych urządzeń nagłaśniających dużej mocy wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości, był nierzetelny, niegospodarny i niecelowy – uważa NIK. Warszawska prokuratura bada, czy wszcząć śledztwo w całej sprawie. Jako pierwsza o tym, że policja miała zamiar stosować broń akustyczną, pisała “Gazeta Polska Codziennie” oraz portal Niezalezna.pl. Najwyższa Izba Kontroli wystawiła bardzo złą ocenę zakupionym przez Komendę Główną Policji urządzeniom akustycznym, LRAD (Long Range Acoustic Device ), które miały być używane w operacjach przeciwko tłumom.
- NIK negatywnie ocenia przygotowania i realizację zakupu przez Komendę Główną Policji urządzeń nagłaśniających dużej mocy (LRAD), wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości. Polskie prawo nie pozwala na stosowanie wysokich częstotliwości jako środka przymusu bezpośredniego. NIK poświadcza, że Policja skutecznie dezaktywowała moduł wysyłający tego typu sygnały, jednak wydatkowanie pieniędzy podatnika na środki niedozwolone polskim prawem NIK ocenia negatywnie – czytamy w raporcie Najwyższej Izby Kontroli. LRAD emituje dźwięk o wysokiej częstotliwości, który wywołuje u porażonych poczucie oszołomienia, dzięki przekroczeniu progu bólu (przy natężeniu 130-150 decybeli), a także silne dolegliwości aparatu słuchu i silny ból głowy. Uznawany za broń niezabijającą (non-lethal weapon) LRAD wykorzystywany jest na świecie w operacjach przeciwko tłumom. W związku z tym, że policja w Polsce nie mogła używać urządzeń, zdecydowano o dezaktywowaniu przycisków umożliwiających emitowanie sygnałów o wysokiej częstotliwości. Ostatecznie okazało się, że policja za ponad milion złotych kupiła w zasadzie sześć głośników o dużej mocy. W ocenie Najwyższej Izby Kontroli przetarg na LRAD był nierzetelny, niegospodarny, a sam zakup urządzeń okazał się bezcelowy. NIK zarzuca także policji, że przed zakupem nie dokonano nawet testów urządzenia, a jedynie je zaprezentowano. Niezalezna.pl
KGP złamała prawo? Ponad milion złotych Komenda Główna Policji wydała na zakup sześciu urządzeń LRAD do rozpraszania demonstrantów, których użycie jest niezgodne z polskim prawem. Najwyższa Izba Kontroli negatywnie ocenia przygotowania i realizację zakupu przez Komendę Główną Policji urządzeń nagłaśniających dużej mocy (LRAD), wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości.
- Uważamy, że policja mogła taki środek testować za pieniądze producenta, ale nie kupić za pieniądze podatnika. Prawo na taki środek nie pozwala – powiedział Paweł Biedziak, rzecznik NIK. Jak uzasadnia NIK w wystąpieniu pokontrolnym, zakup sześciu urządzeń rozgłaszających dużej mocy LRAD nie został poprzedzony niezbędną analizą przydatności ich wykorzystania do realizacji zadań ustawowych policji. Ponadto w trakcie realizacji postępowania na zakup urządzeń rozgłaszających dużej mocy doszło do naruszenia przepisów prawa zamówień publicznych, natomiast sposób odbioru zakupionych urządzeń został wykonany nieprofesjonalnie, a tym samym przenosił na zamawiającego ryzyko niewłaściwego wykonania umowy. Izba podkreśla jednocześnie, że polskie prawo nie pozwala na stosowanie wysokich częstotliwości jako środka przymusu bezpośredniego. „Najwyższa Izba Kontroli ocenia jako nierzetelne, niegospodarne i niecelowe wydatkowanie środków publicznych na zakup 6 urządzeń rozgłaszających dużej mocy LRAD wyposażonych w przycisk uruchomienia dźwięku ostrzegawczego, bez dokonania analizy możliwości wykorzystania tej funkcji, w kontekście późniejszych decyzji o dezaktywacji tej funkcji” – czytamy w wystąpieniu pokontrolnym Marcina Cichosza, wiceprezesa NIK. Poseł Jarosław Zieliński, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych, zwrócił uwagę, że zakup urządzeń, które mogą służyć m.in. do rozpraszania demonstracji, w ogóle nie powinien mieć miejsca.
- Policja powinna robić wszystko, żeby zabezpieczać, a nie rozpraszać czy rozpędzać osoby, które demonstrują w sposób legalny – powiedział poseł Jarosław Zieliński. [Coś takiego... Zadaniem obecnej policji w Polsce jest, wydaje się, zabezpieczanie interesów rządzącej łobuzerii, a nie jakichś tam "osób", zresztą nosicieli mniej wartościowych genów - admin] Sprawą zakupu urządzeń LRAD zajmie się sejmowa Komisja Spraw Wewnętrznych. MM
http://www.bibula.com/
Policja skutecznie dezaktywowała moduł wysyłający sygnały akustyczne wielkiej mocy, co zupełnie uspokoiło gajowego i utwierdziło go w przekonaniu, iż Polska jest państwem prawa, w odróżnieniu od takiej Białorusi, gdzie nawet CIA nie może działać bez przeszkód.
http://marucha.wordpress.com/2011/07/07/trabka-sygnalowka-m134d/
http://marucha.wordpress.com/2011/07/26/zomo-tuska/
Admin
Czy rząd dostałby kredyt hipoteczny? Pogrom kielecki – oczami świadka W tym roku obchodzimy 62. rocznicę wydarzeń w Kielcach z 4 lipca 1946 r. Narosło wokół nich wiele stereotypów, emocji i zafałszowań. Instytut Pamięci Narodowej, dążąc do pełnego wyjaśnienia tamtej tragedii, przygotowuje kolejny tom opracowania „Wokół pogromu kieleckiego”, zawierający wiele cennych i nieznanych dotąd faktów i dokumentów. Najnowszy tom, który ma się ukazać na przełomie sierpnia i września bieżącego roku, jest już drugim z tej serii (pierwszy został opublikowany w 2006 r.). Chcąc przybliżyć czytelnikom tę złożoną tematykę, prezentujemy wywiad z członkiem zespołu redakcyjnego „Wokół pogromu kieleckiego”, sędzią Andrzejem Jankowskim, wieloletnim dyrektorem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach, a w czasie wydarzeń 4 lipca 1946 r. mieszkańcem Kielc. Wywiad przeprowadził dr Leszek Bukowski, naczelnik kieleckiej Delegatury Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN. Sędzia Andrzej Jankowski, wieloletni dyrektor Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Kielcach, członek zespołu redakcyjnego „Wokół pogromu kieleckiego”.
Panie Sędzio, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie dotyczące przyczyn oraz przebiegu tragicznych wydarzeń z 4 lipca 1946 r. w Kielcach, w trakcie, których śmierć z rąk „mieszkańców Kielc” poniosło 37 Żydów, trzeba zapytać, skąd w mieście znaleźli się Żydzi? Kielce były miastem kościelnym biskupim i właściwie poważniejszej roli w historii nie odgrywały. Statuty miast kościelnych pozwalały zamieszkiwać w miastach wyłącznie katolikom. Żydzi pojawili się w Kielcach, jako stali mieszkańcy po powstaniu styczniowym, po ukazie carskim tzw. komisji regulacyjnej, która wprowadziła jednakowe prawa dla miast, które dotychczas różniły się między sobą. Tuż przed powstaniem wiele zakazów dotyczących Żydów, m.in. wprowadzonych przez zaborcę rosyjskiego, zniósł Aleksander Wielopolski. Ich liczba w Kielcach szybko rosła. Według statystyki niemieckiej z I połowy 1940 r. Kielce liczyły 80 tys. mieszkańców, w tym 20 tys. Żydów.
Stosunek Żydów i Polaków do Niemiec był zbliżony Czy stosunki polsko-żydowskie w okresie międzywojennym między zwykłymi mieszkańcami Kielc były dobre, złe, a może normalne, jak wśród sąsiadów? Stosunki między mieszkańcami polskimi i żydowskimi nie różniły się od tych, jakie panowały w innych miastach w Polsce. Żydzi stanowili społeczność hermetyczną. Małżeństwa mieszane zdarzały się rzadko. Mieli odrębne wierzenia, kulturę i obyczajowość, trzymali się razem. Mieli tendencję do skupiania się w pewnych dzielnicach – były to dzielnice żydowskie, w których ich odsetek był większy niż gdzie indziej. Była to obyczajowość wypracowana przez Żydów przez wieki życia w diasporze. Dzięki temu Żydzi są jedynym narodem, który mimo braku własnego państwa zdołał utrzymać swoją tożsamość. W stosunkach gospodarczych Żydzi byli mocni. Proporcjonalnie do ich liczebności ich odsetek w gospodarce był o wiele wyższy niż odsetek ludności polskiej. Zwłaszcza w handlu i rzemiośle. Jeśli chodzi o zatargi i antagonizmy, wynikały one z podłoża społeczno-gospodarczego. Kielce pod tym względem nie różniły się od reszty Polski. Spora była warstwa bogatszych kapitalistów, na tym tle mógł wynikać konflikt natury pracodawca–pracownik, bez względu na różnice wyznaniowe i narodowościowe. A przy zbyt ciasnym spojrzeniu mógł być traktowany jako konflikt narodowościowy. Wielu było Żydów właścicieli nieruchomości. Na tym tle również mogły występować zatargi na linii Żyd kamienicznik i Polak lokator. Żydzi w swych rękach skupili pośrednictwo handlowe między wsią a miastem, ale na tym tle konflikty były raczej problemem mniejszych miasteczek niż Kielce. W obliczu zagrożenia ze strony Niemiec hitlerowskich, programowo antyżydowskich, można powiedzieć, że stosunek Żydów i Polaków do Niemiec był zbliżony.
5 września 1939 r. Kielce, mimo oporu polskich jednostek, zostały zajęte przez wojska niemieckie. Nastąpiły pierwsze represje w stosunku do mieszkańców, w tym rozstrzeliwania. Niemcy po wkroczeniu brali zakładników. Dopuszczali się także zabójstw. W Kielcach, podobnie jak w innych miejscowościach ofiarami niemieckich żołnierzy padali zarówno Polacy, jak i Żydzi. Natomiast jeśli chodzi o pierwszy okres okupacji, represje niemieckie, jeżeli nie wyłącznie, to przeważnie skierowane były przeciwko Polakom. Trzeba rozróżnić pierwszy okres okupacji i wojny wrześniowej. W okresie działań wojennych mniej więcej w tym samym stopniu działania były ukierunkowane na Żydów, jak i na Polaków. Rozstrzelanie na dziedzińcu magistratu dotyczyło w połowie Polaków, a w połowie Żydów. W Lipsku nad Wisłą Niemcy dokonali pogromu Żydów.
A Żydzi? Co się z nimi działo w tych pierwszych dniach niemieckiej okupacji? W tym przypadku też można wyróżnić działania wojenne i tzw. okres 55 dni do chwili utworzenia Generalnego Gubernatorstwa. W okresie kampanii występowały represje w stosunku do Żydów, ale nie były większe niż wobec Polaków. Natomiast w czasie administracji cywilnej represje skierowane były prawie wyłącznie przeciw Polakom. Początki getta datuje się na 1940 r. Najpierw było ono otwarte. W zasadzie znajdowali się w nim Żydzi kieleccy, ale trafiła tu także pewna liczba Żydów, którzy uciekli z Polski zachodniej. Żydów wyrzucono z ich mieszkań i przesiedlono na teren getta. Później zostało ono zamknięte. Na Żydów nakładano rozmaite haracze. Ograniczano przydziały żywnościowe. Im większa miejscowość, tym większy procent Żydów, którzy umierali z głodu. Żydzi stanowili społeczność hermetyczną. Małżeństwa mieszane zdarzały się rzadko. Mieli odrębne wierzenia, kulturę i obyczajowość, trzymali się razem. Mieli tendencje do skupiania się w pewnych dzielnicach – były to dzielnice żydowskie, w których ich odsetek był większy niż gdzie indziej. Była to obyczajowość wypracowana przez Żydów przez wieki życia w diasporze. Dzięki temu Żydzi są jedynym narodem, który mimo braku własnego państwa zdołał utrzymać swoją tożsamość.
Prawda jest złożona Czy wiemy, jaki był stosunek mieszkańców Kielc do represji stosowanych przez Niemców w odniesieniu do Żydów?Cały system prawny dla Żydów wyodrębniał ich, stawiając poza resztą ludności okupowanego terenu, co w początkowym okresie sprawiało wrażenie pewnej autonomii. Powołane były judenraty, które zarządzały gettami pod kontrolą niemiecką. Żydzi posiadali własną pocztę, urzędy, gazety, sądy, policję i inne instytucje. Pokutują skrajne opinie. Głównie na Zachodzie, że Polacy zionęli do Żydów nienawiścią i włączali się w akcję niemiecką lub przynajmniej w niej nie przeszkadzali. Druga skrajna opinia to taka, że Polak o niczym innym nie myślał, jak o tym, żeby z narażeniem życia pomagać Żydom. Prawda jest złożona. Jeśli chodzi o pomoc z narażeniem życia, to miała ona miejsce w większym stopniu niż w innych okupowanych krajach. Zasadnicze znaczenie miał fakt, że istniały stosunki gospodarcze między Żydami w gettach a Polakami. Początkowo te kontakty gospodarcze były przez Niemców tolerowane. Bardzo prędko zostały zakazane pod karą śmierci. Nie każdego Polaka było stać na bezinteresowną pomoc. Jeżeli się weźmie pod uwagę niskie płace, jakie dostawali Polacy, i głodowe przydziały żywnościowe, poniżej minimum biologicznego, wielu Polaków na taką pomoc nie było stać. Natomiast w małych miasteczkach getta często nie były zamknięte. Jednak jeśli Niemcy złapali Polaka w getcie, zabijali go. I taki przykład – chłop przyprowadzał krowę do żydowskiego rzezaka, który płacił w naturze, świadcząc usługi rzemieślnicze. Chłop dostawał za to np. kapotę. Żydom nie wolno było jeść mięsa z tylnych części zwierząt, zatem odstępowano je polskim szmuglerom. A za ich pośrednictwem trafiało znów do Polaków. Rzemieślnicy żydowscy mieli polską klientelę. Te wymiany handlowe groziły śmiercią obu stronom. Ale w obliczu śmierci głodowej ryzykowano. Gdyby Polacy zionęli nienawiścią do Żydów, stosunki te nie byłyby powszechne. W dużych gettach zdarzały się przypadki śmierci głodowej, w małych miastach ich nie było. Cały system prawny dla Żydów wyodrębniał ich, stawiając poza resztą ludności okupowanego terenu, co w początkowym okresie sprawiało wrażenie pewnej autonomii. Powołane były judenraty, które zarządzały gettami pod kontrolą niemiecką. Żydzi posiadali własną pocztę, urzędy, gazety, sądy, policję i inne instytucje.
„Ostateczne rozwiązanie” Nadchodził rok 1942. „Ostateczne rozwiązanie” stało się celem niemieckich władz okupacyjnych. Doszło do masowych wywózek do obozów śmierci, nastąpił ostatni rozdział z życia społeczności żydowskiej w Kielcach. Przed likwidacją nieraz łączono getta z małych miasteczek. Jeśli chodzi o wiejskich Żydów, nie było ich wielu. Niekiedy trafiała się jedna rodzina, zwykle tam, gdzie istniał dwór szlachecki. Tu i ówdzie Żydzi wiejscy pod ochroną ziemian dotrwali do początku 1942 r. Następnie przyjeżdżała po nich policja żydowska. Zagłada zaczęła się w początkach sierpnia 1942 r. Zniesiono czas ochronny na Żydów. Każdy Niemiec mógł zabijać ich tylu, ilu chciał, pod byle pretekstem. Przez kieleckie getto przeszło ponad 20 tys. Żydów. Wśród nich było nieco Żydów z Łodzi, Wielkopolski, Wiednia i Niemiec. Wcześniej zaczęto tworzyć obozy pracy dla Żydów, początkowo otwarte, potem zamknięte. Taki obóz istniał w Ludwikowie. Żydów doprowadzano do różnych miejsc pracy. Następnie wywieziono ich do obozów zagłady. Tego rodzaju akcje przeprowadzano we wszystkich gettach. Przy likwidacji gett pomagała policja żydowska. Polska policja do wewnątrz getta nie wchodziła. Mogła być ewentualnie używana do zewnętrznego otaczania w asyście niemieckiej policji. Chodziło o to, aby Niemcy mogli zagrabić całe mienie żydowskie, nie dopuszczając polskich szabrowników. Równolegle do tego, co działo się z Żydami, trwała dyskryminacja i eksploatacja mająca charakter grabieży Polaków. Eksterminacja skierowana była także wobec Polaków, zwłaszcza inteligencji, którą rozstrzeliwano i wywożono do obozów. Trwało wysiedlanie Polaków połączone z grabieżą i wywłaszczeniem na terenach wcielonych do Rzeszy. Na przykład polski rolnik, którego ziemia stała się własnością Niemców, często pozostawał na tej ziemi – bądź jako parobek niemieckiego gospodarza, bądź jako chłop pańszczyźniany. Przejęto wiele nieruchomości. Polaków pozbawiono ochrony prawa – Niemiec nie miał obowiązku rozpatrywać skargi Polaka. Mógł zareagować na nią zabójstwem Polaka, zesłaniem do obozu bądź wyrzuceniem za drzwi. Niedopuszczalne było, by Polak i Niemiec byli równoprawnymi stronami. Polacy pozbawieni byli możliwości kształcenia się. Pozostały jedynie niektóre szkoły zawodowe. W szkołach podstawowych zniesiono historię i geografię. Znany jest los profesorów UJ. Wielu z nich umierało w efekcie chorób nabytych w obozach. Polacy byli narodem najbardziej prześladowanym. W zamierzeniu hitlerowców mieli być jako naród zlikwidowani. Świadczy o tym m.in. fakt, że wprowadzono niskie przydziały żywnościowe. Nawet rolnik, kiedy oddał kontyngenty (ściągane bardzo brutalnie), nie miał prawa przemleć tyle zboża, ile chciał. Otrzymywał karty przemiałowe. Chłopi mełli na żarnach, za co karani byli przez Niemców. Chodziło o uniemożliwienie sprzedaży nadwyżki zboża mieszkańcom miast. Niemcy chcieli w ten sposób doprowadzić do zwiększenia umieralności.
15 stycznia 1945 r. do Kielc wkroczyli Sowieci. W miejsce niemieckiego okupanta pojawił się nowy – „moskiewski”. W lubelskich służbach, paradoksalnie nazwanych Urzędem Bezpieczeństwa Publicznego, duży odsetek stanowili Żydzi. Nie budzi to entuzjazmu wśród mieszkańców Kielc. Pierwszy szef UB w Kielcach, Kornecki, był Żydem. Następowały aresztowania przede wszystkim akowców. Już w kwietniu więzienie było zapełnione członkami podziemia i partyzantami. Trafiali do aresztu UB na Zamkowej, do byłej siedziby gestapo. Zagłada Żydów zaczęła się w początkach sierpnia 1942 r. Zniesiono dla nich czas ochronny. Każdy Niemiec mógł zabijać ich tylu, ilu chciał, pod byle pretekstem.Eksterminacja skierowana była także wobec Polaków, zwłaszcza inteligencji, którą rozstrzeliwano i wywożono do obozów. Trwało wysiedlanie Polaków połączone z grabieżą i wywłaszczeniem na terenach wcielonych do Rzeszy.
Wracają Żydzi kieleccy Nastąpiły wielkie powroty. Wrócili również Żydzi. Czy byli to tylko kieleccy Żydzi i ilu ich było? Wiemy, że miejscem, w którym tworzyli kibuc, była ul. Planty 7. Przewodził im rabin Seweryn Kahane. Dlaczego tam? Wracali Żydzi kieleccy, często do swoich mieszkań, domów. Nie powróciło ich jednak bardzo wielu – większość zginęła, część pozostała na terenach okupowanych Niemiec, wyemigrowała do Izraela lub Stanów Zjednoczonych. Do Kielc przybywali także Żydzi z innych miejscowości Kielecczyzny i z terenów wcielonych do ZSRS. Wśród nich rabin Kahane, który pochodził z Małopolski Wschodniej. W Kielcach w 1946 r. mogło być kilkuset Żydów. Dzielili się na dwie grupy. Jedna włączyła się w struktury nowo tworzonej państwowości – nazwijmy ją komunistyczną – i druga, która trzymała się z boku – głównie ci, którzy chcieli wyemigrować, lub sądzący, że będą mogli w Polsce utrzymywać się z fachu, jakim trudnili się przed wojną. Znane przed wojną określenie „Żyd to komunista”, przypisywane wydawnictwom Ojca Kolbe czy Narodowej Demokracji, wymyślili paradoksalnie pepeesowcy. Jest faktem, że w ruchu komunistycznym dużą rolę odgrywały mniejszości narodowe. Liczebność partii komunistycznej jako nielegalnej była niewielka, a odsetek Żydów w niej – znaczny. Ale w stosunku do ogólnej liczby Żydów nie było ich aż tak wielu. Niemniej wpłynęło to na kojarzenie ich z komunistami. Znaczny był udział Żydów w środowiskach przybyłych z Armią Sowiecką i tworzących zręby PRL – znane nazwiska Minc, Berman i inni. W Kielcach był to: Kornecki, sekretarz PPR, i część osób z władz miasta, województwa. Żydów uznawano też za beneficjentów nowego ustroju, niezależnie od tego, na ile to było słuszne.
Czy Polacy czuli się zagrożeni powrotami Żydów do Kielc, odbieraniem mieszkań, domów? Jak Pan sądzi? Mieszkając w Kielcach, nie zetknąłem się z takimi obawami. Nawet jeśli to istniało, nie było powszechne. Trzeba pamiętać, że większość Żydów zginęła. Część wyjechała z Polski. Kamienica, w której mieszkałem, należała do Żyda. Po wojnie właściciel nie pojawił się. Dla mnie jego powrót nie był zagrożeniem. Ojciec i tak płaciłby czynsz, z tym że nie administratorowi, tylko właścicielowi. Większość zabudowań dawnego getta została zburzona. Dom na Plantach nie był zamieszkany, w związku z czym zajęli go Żydzi, tym bardziej że jego położenie było korzystne ze względu na bliskość centrum i kolei. Nie wiem, czy Żydzi mieli jakieś szczególne powody, by w tym domu zamieszkać. W Kielcach w 1946 r. mogło być kilkuset Żydów. Dzielili się na dwie grupy. Jedna włączyła się w struktury nowo tworzonej państwowości – nazwijmy ją komunistyczną – i druga, która trzymała się z boku – głównie ci, którzy chcieli wyemigrować, lub sądzący, że będą mogli w Polsce utrzymywać się z fachu, jakim trudnili się przed wojną.
Na ul. Planty 7 zbierały się tłumy Zbliżamy się do wydarzeń pogromu kieleckiego. Był 4 lipca 1946 r. Na ul. Planty 7 zbierały się tłumy. Byli tam również milicjanci i żołnierze. Tłum był wzburzony i wznosił nieprzyjazne okrzyki. Co się działo? Poszła pogłoska, że porwano chłopca – Henia Błaszczyka. Plotka mówiła, że dzieci są porywane, by pobierać od nich krew na transfuzje dla wycieńczonych pobytem w obozach Żydów. Doszło do przeszukania piwnicy. Przechodziłem tamtędy 4 lipca, wracając z mszy w katedrze w rocznicę śmierci Sikorskiego. Przechodząc przez stary most na Silnicy, spojrzałem w prawo i zobaczyłem, że na Plantach przed jednym z domów stoi gromada ludzi i milicja. Nie zatrzymałem się. Dopiero w domu dowiedziałem się, że biją Żydów.
Według J.T. Grossa było tam kilkanaście tysięcy mieszkańców Kielc. Czy to jest możliwe? Niektórzy historycy szacują tę liczbę na maksymalnie 300–500 osób. Zresztą podobnie brzmi Pana opinia. Jest to wąziutka uliczka. Z jednej strony jest chodnik, z drugiej płynie rzeka w głębokim wykopie. Na drugim brzegu rzeki, przy samej krawędzi, był wówczas parkan z desek odgradzający prywatny ogród kwiatowo-warzywny i ogród Gimnazjum Błogosławionej Kingi. Zaraz za boiskiem szkoły znajdowała się ta kamienica. Jeżeli 500 ludzi się tam zmieściło, to było wszystko. Nawet gdyby cała ulica zapełniła się ludźmi, byłoby to maksymalnie około tysiąca osób. Większe liczby, które przywołuje Gross, to jego fantazja. Wówczas zgromadzenie takiej liczby ludzi ze względu na brak miejsca nie było możliwe. Mogli ewentualnie gromadzić się w okolicy jacyś gapie. Z relacji świadków wynika, że grupa cywilów czynnych w tym pogromie mogła wynosić kilkadziesiąt osób. W większości tłum składał się z gapiów.
Kto wchodzi do budynku? Tłum wdarł się do budynku, w którym byli zabarykadowani Żydzi… Do budynku chciała wejść milicja, by przeprowadzić rewizję. Następnie udało się tam wedrzeć wojsku, a za nim milicji, a także jakiejś grupie cywilów. Jest też wersja, że grupa wojskowych wzięła cywilów jako świadków.
Ale to Gross tak twierdzi. Jeżeli nie tłum, to kto wszedł do budynku? Z różnych publikacji i „Postanowienia o umorzeniu śledztwa z 21 października 2004 r.” prowadzonego przez prokuratora Krzysztofa Falkiewicza w sposób jednoznaczny wynika, że nie do końca było tak, jak próbuje przedstawić wydarzenia prof. Gross. W ogóle wyglądało to całkiem inaczej. Istotną rolę w pogromie odegrali ludzie mundurowi. Wyliczyłem, że na 50 osób sądzonych w różnych procesach związanych z pogromem, 32 to byli milicjanci, żołnierze i funkcjonariusze UB. Pozostałych 18 to cywile. Na 40 Żydów, którzy stracili życie w tym dniu lub później w efekcie doznanych obrażeń, na 11 zwłokach znajdowały się rany postrzałowe, a na 11 rany od bagnetów Mosina, przy czym nie we wszystkich przypadkach jako przyczynę określono te obrażenia, gdyż ofiary miały również zmiażdżone czaszki od silnych uderzeń. Ślady na zwłokach wskazują na udział w zbrodni ludzi uzbrojonych. Istotną rolę w pogromie odegrali ludzie mundurowi. Wyliczyłem, że na 50 osób sądzonych w różnych procesach związanych z pogromem – 32 to byli milicjanci, żołnierze i funkcjonariusze UB. Pozostałych 18 to cywile.
Ślady wskazują, że strzelano z góry W odnalezionym protokole przesłuchań młodej Żydówki Hanki Alpert można przeczytać, że podobno widziała, jak żołnierze po wkroczeniu do budynku zdjęli mundury i zaczęli z okien strzelać do zgromadzonego tłumu. Jeżeli tak, to rodzi się pytanie: dlaczego, jaki był powód? Istnieje problem od czasów prawników rzymskich, czyli problem jedynego świadka. Wykluczyć tego jednak nie można. Dwóch Polaków zostało zastrzelonych obok tego domu. Ślady wskazują, ze strzelano z góry. Tak przypuszczalnie mogło być. Nie możemy odrzucić żadnej ewentualności. Było to tworzenie pozoru, że wojsko musi użyć broni, by sprawdzić, na ile pogłoski rozsiewane przez rodzinę Błaszczyków były prawdziwe.
Wrócę do Henryka Błaszczyka, który nieświadomie stał się pretekstem do mordu 37 żydowskich mieszkańców Kielc. Jaką rolę odegrał ten chłopiec? Trzeba przypomnieć, że jego ojciec przez wiele lat był pracownikiem ochrony Komitetu Wojewódzkiego PZPR. I drugie pytanie: czy podobne wydarzenia, których pretekstem były małe dzieci w Krakowie w 1945 r., Rzeszowie i Częstochowie nie są zdumiewające? Może region południowo-wschodni Polski był jakimś polem doświadczalnym? Były pewne wydarzenia w Rzeszowie, których nie można nazwać pogromem. Był to fakt odnalezienia zwłok dziewczynki i różne wydarzenia z tym związane. Sprawę szczegółowo omawia artykuł dr. Krzysztofa Kaczmarskiego w piśmie „Glaukopis” (nr 11/12, 2008). Nie można wykluczyć, że mogły się rozejść jakieś przeinaczone wieści o tym wydarzeniu. Następnie doszło do pogromu w Krakowie. Potem w Kielcach Henio Błaszczyk miał dostać 20 zł i paczkę od Żyda z poleceniem zaniesienia jej na ul. Planty 7, gdzie rzekomo zamknięto go w piwnicy. W końcu lipca 1946 r. nastąpił wypadek w Częstochowie. Kobieta zameldowała na milicji, że syn nie wrócił na noc. Kiedy w końcu się pojawił, zeznał, że wraz z kolegą zostali zatrzymani i uwięzieni przez Żydów. Potem zeznał, że dwaj ludzie dali im po 20 zł i kazali nocować w piwnicy, a następnie rozpowiadać, że uwięzili go Żydzi. Z rodziną Błaszczyków wiąże się inna ciekawa sprawa. Zostali oni zatrzymani – rodzice, Henio i jego rodzeństwo – przez UB aż do lutego 1947 r. Staremu Błaszczykowi nie wytoczono procesu. Nie za takie rzeczy ludzi wówczas rozstrzeliwano. Dlaczego więc ich zatrzymano, skoro nic miało im się nie stać? Istniały pogłoski, że Błaszczyk ojciec był stałym współpracownikiem UB ps. „Przelot”. Informacja pochodzi przede wszystkim od sekretarki szefa UB, Żydówki, która potem wyemigrowała.
Inne wydarzenia „pogromowe” Podobne wydarzenia „pogromowe” rozegrały się w innych krajach zdominowanych przez Sowiety: na Słowacji, Węgrzech i Ukrainie. Podobno pierwszy pogrom Żydów miał miejsce w ZSRS, w Kijowie. Wypadki takie pojawiły się także na Słowacji, na Węgrzech, a ponoć także w Rumunii.
Wracając do wątku kieleckiego. Budzi do dziś zdziwienie fakt, że w przeddzień wydarzeń pogromowych na terenie Polski odbyło się referendum. Kielce i region świętokrzyski były nasycone oddziałami wojskowymi i służbami represji, które miały utrzymać porządek w trakcie referendum. Prawie nazajutrz Kielce stały się świadkiem wydarzeń, które do dziś są przedmiotem emocjonalnych dyskusji. Czy zatem stacjonujące w Kielcach i okolicach oddziały wojskowe, nie mówiąc o UB i milicji, nie mogły temu zapobiec? Oczywiście że mogły, energicznie działając na samym początku. Wystarczyłyby siły samej bezpieki i milicji. Mogli otoczyć budynek szczelnym kordonem, dla wyjaśnienia pogłoski wymusić wpuszczenie patrolu lub podjąć dochodzenie w celu wyszukania inicjatorów całej sprawy.
Tysiące pytań Są tysiące pytań, na które należałoby odpowiedzieć. Kolejnym jest dość dziwne zachowanie sowieckiej komendantury i żołnierzy jej podległych. Przecież oni nie podjęli żadnych działań. Kiedyś powiedział Pan, że „naraz sowieccy żołnierze z kompanii wartowniczej zniknęli, pochowali się po bramach”, a przecież w tym czasie ginęli ludzie. Słyszałem niepotwierdzoną informację, jakoby Sowieci mieli powiedzieć, że to nie ich sprawa. To był oddział pograniczników. Oni podlegali NKWD. Byli używani do bezskutecznej obławy po rozbiciu więzienia. Kwaterowali blisko mojego miejsca zamieszkania. Wartownicy mający budynki po dwóch stronach ulicy zniknęli i nie było ich widać. Natomiast nie mam żadnych informacji, jakoby Sowieci powiedzieli, że „to nie ich sprawa”.
Nawiązując do poprzedniego pytania, trzeba koniecznie wrócić do polskich służb bezpieczeństwa. Przecież one również nic nie robiły. Prawie nic nie robiły. Wysłani na miejsce funkcjonariusze bezpieki działali incognito i nie ratowali Żydów, tylko wybierali ofiary do pokazowego procesu, w tłoku znacząc ich plecy kredą.
Postawa bp. Kaczmarka Wróćmy do sprawy niezwykle istotnej, stosunku kieleckiego Kościoła do wydarzeń z 4 lipca, a szczególnie postawy bp. Czesława Kaczmarka. Bierność i niechęć do jakichkolwiek działań, wręcz przyzwolenie pewnie mogłyby być cytatem z publikacji Grossa. Przede wszystkim bp. Kaczmarka nie było wtedy w Kielcach. Był w którymś z uzdrowisk na kuracji. Wrócił dopiero po jakimś czasie. Miejscowe władze kościelne na pogrom zareagowały. Księża próbowali przemówić do tłumu, ale nie zostali dopuszczeni przez siły porządkowe i wojsko. Raz powiedziano im, że incydent jest zakończony, a następnym razem nie dopuszczono. Istnieje kwestia odezwy kieleckich władz kościelnych, w której pogrom został potępiony jako sprzeczny z etyką chrześcijańską.
Biskup Kaczmarek prowadził też własne dochodzenie, którego wyniki poprzez ambasadę amerykańską przesyłał na Zachód. Stopień ostrości odezw biskupich przeciwko pogromowi widzieć należy na tle ówczesnej sytuacji. Polska była de facto okupowana, a narzucona przez Sowietów ekipa rządząca nie miała za sobą poparcia społecznego. Po wojnie ginęli ludzie zabijani przez zwykłych przestępców, jak również przedstawicieli władzy. Były rozstrzeliwania bez sądów, więzienia, procesy urągające najbardziej prymitywnym zasadom ochrony praw oskarżonych, wyroki śmierci na ludzi niewinnych albo winnych temu, że walczyli z Niemcami pod „niewłaściwym” sztandarem. Zginęło znacznie więcej ludzi niż podczas pogromu. Publicznie występować przeciwko temu księża nie mogli. Takie jest moje zdanie. Działalność dochodzeniową bp. Kaczmarka po pogromie należy uznać za uprawnioną. Nie było bowiem innej legalnie działającej struktury, która mogła dostępnymi środkami zbadać to tragiczne wydarzenie. Taką instytucją był tylko Kościół. Trudno zarzucić więc Kościołowi, że przekroczył swe uprawnienia. Istnieje kwestia odezwy kieleckich władz kościelnych, w której pogrom został potępiony jako sprzeczny z etyką chrześcijańską. Biskup Kaczmarek prowadził też własne dochodzenie, którego wyniki poprzez ambasadę amerykańską przesyłał na Zachód.
Czy wzięły w tym udział organizacje podziemia? Trzeba również poruszyć dość istotną kwestię – czy i w jakim zakresie wzięły w tym udział organizacje podziemia poakowskiego? W sposób jednoznaczny wykluczył takie działania dr Śmietanka-Kruszelnicki, zdecydowanie najlepszy badacz podziemia poakowskiego na Kielecczyźnie po 1945 r. Pułkownik Grzegorz Korczyński miał, jeżeli dobrze pamiętam, 19 lipca 1946 r. zdecydowanie inne zdanie na posiedzeniu Komisji Administracji i Bezpieczeństwa KRN jako przedstawiciel MBP. Rozumując zupełnie teoretycznie – podziemie poakowskie czy narodowe, nie było zainteresowane tym, by ściągać na siebie odium dzikiego antysemityzmu. Niewykluczone, że mogło planować jakąś akcję przeciw Żydom z aparatu represyjnego, politycznego. Nie można było teoretycznie wykluczyć, że w związku ze sfałszowaniem referendum było zainteresowane wywołaniem rozruchów społecznych. Wypowiedź Korczyńskiego i uzasadnienie tego osławionego wyroku procesu wojskowego przeciwko prawdziwym czy rzekomym uczestnikom pogromu zajmowało się głównie obciążaniem przeciwników politycznych – podziemia, emigracji i niewymienionej z nazwy opozycji legalnej. W tym uzasadnieniu nie przytaczano żadnych dowodów na to, że grupy te były winne pogromu. Gdy czyta się zeznania ofiar, nie ma w nich słowa o podziemiu. To było wykorzystanie sytuacji do skompromitowania własnych przeciwników. Potem się szybko z tego wycofano. Zapadło bowiem milczenie na ten temat. Kiedyś myślałem, że gdyby był zamieszany jakiś działacz podziemia, jakiś akowiec, a przez tyle lat władza była w jednych rękach, ogromne wpływy w tych władzach mieli komuniści żydowskiego pochodzenia, oni spod ziemi wykopaliby sprawców, urządzając im pokazowy proces. Dlaczego nie wyreżyserowano jakiegoś procesu? Mogli posadzić „własnych” rzekomych winowajców, którzy by się do tego przyznali. Umieli takie procesy robić, a tego nie zrobili. Znaczy to, iż uznali, że sprawa tak okropnie śmierdzi, że nie byłoby możliwe upozorowanie czegoś takiego. Możemy spoglądać w dwóch kierunkach – na Moskwę i środowiska reżimowe w kraju, nie mając na to żadnych dowodów. Kiedy czyta się zeznania ofiar, nie ma w nich słowa o podziemiu. To było wykorzystanie sytuacji do skompromitowania własnych przeciwników. Potem się szybko z tego wycofano.
Oni nic nie zrobili Niezwykle interesujące są zachowania władz kieleckich, m.in. wojewody kieleckiego Eugeniusza Wiślicz-Iwańczyka. Niewątpliwie budzi zdziwienie brak reakcji. Trzeba przypomnieć, że mjr Władysław Sobczyński (szef Wojewódzkiego UB w Kielcach), Albert Grynbaum (zastępca szefa PUBP w Kielcach) tak naprawdę nie zrobili nic, by zapobiec tragicznym w konsekwencji wydarzeniom na Plantach lub je powstrzymać. Oni nic nie zrobili. Co najmniej było to oczywiste zaniedbanie obowiązków – przestępstwo urzędnicze. Urzędnik, który nie dopełniając swych obowiązków lub przekraczając uprawnienia działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze do pięciu lat. Sobczyński, Kuźnicki i jego zastępca zostali aresztowani.
A późniejsze kariery świadków tych wydarzeń, którzy tak naprawdę nie wypełnili obowiązków wynikających z pełnionych przez nich funkcji? Myślę tutaj przede wszystkim o mjr. Sobczyńskim, bo Albert Grynbaum w dziwnych okolicznościach zginął w wypadku samochodowym tuż po wydarzeniach kieleckich. W zasadzce. To mógłby być nawet przypadek. Spychaj Sobczyński, szef UB w Kielcach, przedwojenny komunista, stopień wojskowy otrzymał w ZSRS, działał w Armii Ludowej i partyzantce sowieckiej. Sprawozdania pojechał składać do Moskwy i stamtąd przysłany został jako funkcjonariusz aparatu bezpieczeństwa. Wkrótce po pogromie został aresztowany. Śledztwo prowadzono w kierunku niedopełnienia obowiązków. Były mocne dowody, zeznania Seweryńskiego ps. „Mucha”. Rzecz była oczywista, urzędował kilkaset metrów od miejsca pogromu. To był lipiec, sierpień. Akt oskarżenia został skierowany nie do sądu wojskowego w Kielcach, lecz do sądu w Warszawie. Rozprawa była prowadzona ewidentnie w kierunku uniewinnienia. Kozłem ofiarnym stał się będący na zwolnieniu lekarskim Kuźnicki, komendant milicji, który chciał z niej zrobić policję z prawdziwego zdarzenia. Przyszedł do pracy na wieść o pogromie żydowskim. Skazano go na więzienie i na rok wypuszczono celem poratowania zdrowia. Sobczyńskiego uniewinniono. Po wyroku w grudniu 1946 r. i urlopie został zastępcą szefa kontrwywiadu na cały kraj, a po roku z awansem na podpułkownika szefem kontrwywiadu KBW. Winą było ewidentne niedopełnienie obowiązków. Jeżeli miało mu nic za to nie być, to po co robili śledztwo i proces. Co się stało pomiędzy terminem zakończenia śledztwa a rozprawy, że został uniewinniony i awansowany? Podobnie jak z Błaszczykami, po co ich zamknęli, skoro miało im nic nie być. Podejrzenia mogły iść w kierunku „naszego” reżimu i „wielkiego brata”. Gdyby stały za tym władze w Warszawie, nie robiliby sprawy, a jakby zrobili, to by skazali. Jak robili, to mogli nie wiedzieć, że mogła to być ręka kogoś o wiele silniejszego, który odczekał trochę i zabronił „nie ruszać naszych ludzi”.
Tajemniczy płk Szpilewoj Do tej pory nie rozmawialiśmy o tajemniczej postaci płk. Szpilewoja, doradcy sowieckiego w Kielcach. Szpilewoj na pewno miał wpływ, zważywszy że ubecy byli funkcjonariuszami świeżo upieczonymi i ktoś musiał nimi kierować. Na samym początku mieli doradców wszyscy naczelnicy wydziałów. Doradcą szefa był Szpilewoj. Kiedy przyjechał Seweryński ze swym oddziałem, Sobczyński kazał mu kilkakrotnie czekać. Wreszcie, gdy zameldował się trzeci raz, wtedy Sobczyński wysłał go do szefa jednostki KBW. Dlatego, jak zeznawał potem Seweryński, to dowódca sowiecki w mundurze polskiego KBW powiedział, że ty mi nie podlegasz i dzwonił do Warszawy, czy mu można taki rozkaz wydać. Szpilewoj cały czas siedział przy Sobczyńskim.
Nasuwa się coraz więcej pytań. Warto również przypomnieć postać prokuratora wojewódzkiego Jana Wrzeszcza. Jaki miał związek z pogromem kieleckim? Prokurator Jan Wrzeszcz był wtedy prokuratorem Sądu Okręgowego w Kielcach. Od pierwszych dni lipca był na urlopie. Będąc na mieście, dowiedział się, co dzieje się na Plantach. Poszedł tam i próbował objąć przewodnictwo, zgodnie ze starymi przepisami. Tam jednak go zignorowano i nie dopuszczono do działania. Trzy dni później w Łodzi odbył się zjazd delegatów Związku Zawodowego Pracowników Sądowych i Prokuratorskich. On był delegatem okręgu kieleckiego. Padła propozycja, by podjąć uchwałę potępiającą wydarzenia kieleckie, które okrywają hańbą naród polski. On zabrał głos za potępieniem, ale z koniecznością poznania faktów. Zrobił się straszny raban. Wszedł wiceminister sprawiedliwości Leon Chajn, który w swoim wystąpieniu strasznie go zdyskredytował. Ludzie bronili go, że on nie krył sprawców, tylko twierdził, że trzeba poznać okoliczności zdarzenia, protestując przeciw zrzucaniu winy na naród polski. Następnego dnia ukazał się artykuł w miejscowej gazecie pt. „Łajdactwo”, gdzie gruntownie oblano Wrzeszcza pomyjami. Ujął się za nim zarząd związku, ale na krótko. Został zawieszony w czynnościach prokuratora. Napisał własną wersję dla ministra sprawiedliwości. Stopniowo zaczęły go spotykać różne nieprzyjemności. Sąd dyscyplinarny uznał jego postępowanie za niebyłe. W dalszym ciągu urzędował. Ówczesne władze Kielc wydały mu dobrą opinię. Później jeszcze raz zasięgnięto opinii. Zmienił się opiniodawca, powiedział, że Wrzeszcz jest dobrym prawnikiem, ale klerykałem. Prokurator został przeniesiony w stan spoczynku. Pismo przenoszonego kieruje się do niego. Natomiast w tym przypadku wysłano pismo tylko do zwierzchnika. On poprosił o zapłatę za niewykorzystany urlop. Otrzymał odmowę. Jakiś czas później poprosił o zaliczenie mu do emerytury wcześniejszego okresu pracy w innej instytucji. Otrzymał odmowę od prokurator Alicji Graf, tej, która zleciła powieszenie generała Emila Fieldorfa.
Karabiny z bagnetami miało wojsko i KBW Chciałbym wrócić do samych wydarzeń na Plantach. W II tomie „Wokół pogromu kieleckiego” porusza Pan niezwykle ciekawy temat. Dokonał Pan analizy wszystkich oględzin zwłok osób, które zginęły 4 lipca 1946 r. w Kielcach i doszedł Pan do niezwykle interesujących wniosków. Tak. Niewiele ofiar ma uszkodzone szczęki i wybite zęby. Nawet nie ja zwróciłem na to uwagę. A przy spontanicznym biciu, bije się zazwyczaj „w mordę”, dusi się za szyję. Ponadto u 11 ofiar są rany postrzałowe i u 11 rany, które mogły powstać tylko od bagnetów o bardzo charakterystycznym kształcie – do karabinów rosyjskich typu Mosin. Natomiast bicie w głowę ze zmiażdżeniem czaszki ludzkiej wyglądało bardziej na egzekucję – bić, żeby zabić – niż na spontaniczne bicie.
To kto w końcu brał udział w wydarzeniach z 4 lipca? Robotnicy z huty „Ludwików”, miejscowa ludność czy wszyscy mieli karabiny z bagnetami? Trudno to zrozumieć. Karabiny z bagnetami miało wojsko i KBW. Wskazywało to na typowe działanie wojska, a nie miejscowej ludności. Niewiele ofiar pogromu ma uszkodzone szczęki i wybite zęby. A przy spontanicznym biciu, bije się zazwyczaj „w mordę”, dusi się za szyję. Ponadto u 11 ofiar są rany postrzałowe, i u 11 rany, które mogły powstać tylko od bagnetów o bardzo charakterystycznym kształcie – do karabinów rosyjskich typu Mosin.
Konsekwencje wydarzeń z 4 lipca Przejdźmy do konsekwencji wydarzeń z 4 lipca. Ruszyły procesy m.in. w sprawach tzw. okołopogromowych, myślę tutaj również o procesie w sprawie zabójstwa typowo kryminalnego, dokonanego na Rywce Fisz i jej dziecku, brutalnie zamordowanych przez milicjanta i jego kompanów. Była pierwsza tura procesów pokazowych i druga. „Ludowa sprawiedliwość” jest surowa? Pierwszy to był proces najbardziej pokazowy. Tak naprawdę był jeden pokazowy w Kielcach po pogromie przed Najwyższym Sądem Wojskowym. 12 oskarżonych, w tym czterech uczestników napadu rabunkowego. Rodzina Fiszów mieszkała na Leonarda – wywieziono ich za miasto i tam zastrzelono Żydówkę i jej dziecko. Wśród oskarżonych był fryzjer, który na Planty w ogóle nie poszedł. Powiedział tylko, że w Polsce są trzy rządy: ruski, polski i żydowski – i za to dostał siedem lat. Była kobieta, która krzyczała: „Bij Żyda”. Wkrótce jednak ją wypuszczono. Był też człowiek chory umysłowo. Został skierowany na badania. Biegły stwierdził, że człowiek ten jest chory psychicznie i może być niebezpieczny i skazano go na siedem lat więzienia. Wykonano natomiast dziewięć wyroków śmierci: czterech zabójców Żydówki i pięciu rzekomych bądź prawdziwych uczestników pogromu. Byli pozbawieni obrony. Adwokatom w przeddzień rozprawy przyniesiono zarządzenia sądu o wyznaczeniu ich na obrońców. Nie czytali akt, nie mieli możliwości rozmowy z klientami.
Udział sowieckich służb specjalnych Wydaje się, że już wszystko powiedziano na temat tych tragicznych wydarzeń, a dalej nie wiemy, jaki udział w nich miały sowieckie służby specjalne działające w Kielcach, bo do dzisiaj nie mamy wglądu w archiwa rosyjskie. Wydaje się mało prawdopodobne, by w tym czasie mogło dziać się cokolwiek tak „spontanicznego” bez wiedzy władz okupacyjnych. Tutaj rozmawialiśmy o okolicznościach, które świadczą raczej o braku spontaniczności. Był udział spontaniczny kilkudziesięciu osób. Przeważający udział, zwłaszcza w skutkach tego wydarzenia, mieli ludzie mundurowi. Po tym procesie pokazowym był jeszcze proces 15. przed Rejonowym Sądem Wojskowym w Kielcach – było jedno dożywocie, kary więzienia i uniewinnienia. Nie był on tajny, ale nie był szczególnie nagłaśniany. Był proces przed sądem garnizonowym. Znane są tylko nazwiska kilku oskarżonych wskutek badań historyków. Była sprawa siedmiu żołnierzy KBW i było kilka spraw milicjantów. Głównie chodziło o plądrowanie. Jeden milicjant został skazany za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości. W pierwszym przesłuchaniu powiedział, że wszedł do środka z oficerem. Jakiej formacji, nie wiedział. Żyd strzelił z pistoletu, zranił cywila w rękę. Oficer pobiegł za Żydem. On wyszedł z tamtym cywilem, potem wrócił do budynku z innym oficerem. Otworzyli drzwi od pokoju, gdzie leżała Żydówka z Żydem w łóżku. Żydówka strzeliła, chybiąc. Oficerowie zastrzelili Żyda i Żydówkę. Następnie z nieznanych przyczyn odwołał zeznania i został skazany za rozpowszechnianie fałszywych wiadomości.
Na zakończenie: czy mogła to być prowokacja jakichś nieznanych nam dzisiaj służb? W jakim celu? Mogła być to prowokacja. Zagadkowe potraktowanie rodziny Błaszczyków i Sobczyńskiego można tłumaczyć tylko tym. Bierność służb porządkowych to kolejny argument. Liczny udział mundurowych. Nietypowy sposób posługiwania się bagnetami. Zmiany kadrowe w kieleckich jednostkach. To wszystko można wyjaśnić, przyjmując, iż była to prowokacja, i to raczej służb nie polskich – reżimowych. A dlaczego? No cóż. Należałoby zastanowić się, komu zależałoby na kompromitacji polskiej opozycji antykomunistycznej i Polskiego Narodu, na przekonaniu Zachodu, że Polacy jako dziki naród muszą być trzymani przez kogoś w ryzach. Komu zależało na wypędzeniu z Polski tej części Żydów, którzy nie byli potrzebni reżimowi komunistycznemu? Komu zależało na wykopaniu przepaści pomiędzy Polakami i Żydami?
Wszystko można wyjaśnić, przyjmując, iż była to prowokacja, i to raczej służb nie polskich – reżimowych. A dlaczego? No cóż. Należałoby zastanowić się, komu zależałoby na kompromitacji polskiej opozycji antykomunistycznej i Polskiego Narodu, na przekonaniu Zachodu, że Polacy jako dziki naród muszą być trzymani przez kogoś w ryzach.
Bankierzy powinni rozpatrywać wnioski o kredyt, korzystając z pięciu wskaźników dot. wnioskującego. Kiedy godny zaufania Kowalski wskaźniki te ma na doskonałym poziomie, nikt nie darzy go specjalnym szacunkiem. Co innego, gdy o kredyt ubiega się rząd Uzyskanie kredytu hipotecznego nie jest łatwe, jest wręcz wyjątkowo trudne. Zagadnienie to zostało nawet poruszone w trakcie pierwszej debaty między Romneyem a Obamą. Wystarczy pomyśleć o wszystkich potencjalnych kwestiach, które można przy okazji poruszyć — problemy fiskalne, deficyt budżetowy, wysoki poziom bezrobocia. To, że obaj kandydaci zostali z tego problemu odpytani, pokazuje, jak bardzo rząd finansuje i wspiera krajowy rynek nieruchomości. Ludzie chcą pożyczać, a rząd chce, by ludzie pożyczali. Ben Bernanke pragnie, by wszyscy się zrefinansowali dokładnie tak, jak on sam to zrobił w 2011 r., gdy stopy procentowe wynosiły około 4,25% (i prawdopodobnie znów to zrobi, skoro oprocentowanie kredytów hipotecznych waha się w okolicach 3,5%). Jednak jeśli nie jest się Przewodniczącym Rady Gubernatorów Rezerwy Federalnej i nie zarabia się 200 tys. dolarów rocznie w ramach pensji podstawowej i 150 tys. dolarów w tantiemach ze sprzedaży książek, to trudno jest przekonać udzielających kredytów hipotecznych, by dali ci pożyczkę. Banki wciąż liżą rany po kryzysie na rynku kredytowym i czują oddech regulatorów na karkach. Mitt Romney obwinia o tę sytuację przepisy ustawy Dodda-Franka. Ustawa ta wymaga, by kredytodawca uzyskał solidne dowody, że kredytobiorca faktycznie będzie w stanie spłacić kredyt hipoteczny, o który się ubiega. Jeśli wniosek kredytowy nie zawiera takich informacji, kredytodawca może spodziewać się dużych kar. Kredytodawcy wolą być bezpieczni. Szczególnie że — jak zauważył Romney — „minęły dwa lata, a my wciąż nie wiemy, jak wygląda właściwy kredyt hipoteczny. Dlatego też banki niechętnie udzielają pożyczek”. Elizabeth Duke z Rezerwy Federalnej powiedziała w piątek, że jest „bardzo, bardzo zaniepokojona” kumulującymi się regulacjami w sektorze kredytów hipotecznych. Boi się, że „dojdziemy do punktu, w którym jedyne pożyczki, jakie mogą dojść do skutku, to takie, które są zgodne ze wszystkimi możliwymi regulacjami i takich pożyczek będzie bardzo mało”. Są ludzie, którzy podają w wątpliwość tezę, że obawa przed zwiększoną ilością regulacji naprawdę krępuje udzielanie kredytów. Jednak dowód znajduje się w liczbach. Ellie Mae — dostawca oprogramowania komputerowego do obsługi kredytów hipotecznych — twierdzi, że przeciętny aplikujący o kredyt hipoteczny, który pożyczki nie dostał, uzyskiwał 734 punkty oceny kredytowej. Chciał także zapłacić prawie 20 proc. ceny nieruchomości z góry. W jakichkolwiek innych czasach uzyskanie w takich warunkach kredytu byłoby pewne jak punkty po wsadzie piłki do kosza. Jednak nie dziś. Pożyczkodawcy są zbyt bojaźliwi. Jeżeli cokolwiek pójdzie nie tak, kary będą ekstremalnie wysokie. Z tego powodu szary obywatel nie może uzyskać kredytu.
Oto ciekawe pytanie: Jak amerykański rząd poradziłby sobie z oceną kredytową? Nick Colas z ConvergEx zajrzał na stronę www.myfico.com, by to sprawdzić. Starał się ustalić, jak wypadłby rząd Stanów Zjednoczonych, gdyby sam ubiegał się o kredyt. W formularzu znajduje się dziesięć pytań, na które trzeba odpowiedzieć. Na pytanie, ile aplikujący ma kart kredytowych, Colas odpowiedział „5 lub więcej”. Kiedy rząd otrzymał pierwszą pożyczkę? Odpowiedź brzmiała: „więcej niż 20 lat temu”. O ile kredytów bądź kart kredytowych starał się pan w zeszłym roku? Colas przyjął konserwatywną linię i odpowiedział „6 lub więcej”. Na pytanie jak dawno temu wziął pan ostatni kredyt lub wyrobił ostatnią kartę kredytową?” udzielił odpowiedzi „więcej niż 6 miesięcy temu”. Ponadto zaznaczył, że dziewięć lub więcej z jego kredytów lub kart kredytowych jest obciążonych. Colas wybrał również opcję, że jego największy możliwy dług na karcie kredytowej to 20 tys. dolarów. Rząd może jeszcze zaznaczyć, że nigdy nie spóźnił się z płatnością i nie ma żadnych niespłaconych w terminie kredytów. Ponieważ rząd pożycza tak dużo, że zbliża go to do ustawowo określonego progu zadłużenia, Colas wybrał odpowiedź, że wysokość jego obecnego zadłużenia sięga 90–99% wyznaczonego limitu. Na koniec odpowiedział przecząco na pytanie, czy aplikujący kiedykolwiek zbankrutował, odebrano mu własność za długi lub jego konto zostało poddane sprawdzeniu. Fakt, że Rezerwa Federalna może stworzyć pieniądze z niczego, by spłacić rządowe długi, powoduje, że wiele z przytoczonych odpowiedzi mogłyby być prawdziwe. Zapomnijcie o Chinach i Japonii — to amerykański bank centralny nabył w zeszłym roku 61% amerykańskich papierów skarbowych. Pomijając przewagę polegającą na tworzeniu pieniędzy z niczego, FICO mocno premiuje historię przeszłych płatności. Dodatkowo, mniej niż jedna trzecia oceny kredytowej określana jest przez wysokość obecnego długu. Jednak suma długu rządu amerykańskiego wynosząca 16 bilionów dolarów powinna dać FICO do myślenia. Ponadto, FICO nie odejmuje punktów z oceny kredytowej rządu z powodu jego uzależnienia od pożyczania na krótki okres. Choć ryzyko spowodowane ciągłym rolowaniem długu powinno zabrać rządowi kilka punktów, tak się nie dzieje. Idąc dalej, amerykański rząd musiałby być w stanie jakoś wytłumaczyć pożyczkodawcy, że jest w stanie związać koniec z końcem tylko wtedy, kiedy pożyczy sumę wysokości jednej trzeciej swoich rocznych wydatków. Przeciętny aplikant o kredyt hipoteczny zostałby wyśmiany po takim oświadczeniu. Bazując na odpowiedziach na dziesięć pytań z wniosku, ocena kredytowa amerykańskiego rządu wyniosłaby między 630 a 680 punktów. To trochę mniej niż średni wynik wśród amerykańskich obywateli, który wynosi 690 punktów. Mówiąc krótko, rząd kwalifikowałby się na kredyt na samochód, ale mógłby zapomnieć o kredycie hipotecznym. Mimo to pożycza pieniądze na 30 lat oprocentowane na 2,93 proc. Rząd amerykański jest pożyczkobiorcą, którego działania, według Laurence’a J. Kotlikoffa — profesora z Uniwersytetu Bostońskiego — można opisać jako piramidę finansową. Posługując się danymi CBO (Congressional Budget Office), Kotlikoff obliczył dziurę fiskalną na 202 bln USD, co jest sumą ponad piętnastokrotnie większą niż wielkość oficjalnego długu. Wyjaśnia to tak: Mamy 78 milionów osób z wyżu demograficznego, które po przejściu na emeryturę będą korzystały z takich programów jak Social Security, Medicare i Medicaid. Koszt tych przywilejów, średnio rzecz biorąc, przewyższa PKB per capita. Roczny koszt wymienionych programów sumuje się do mniej więcej 4 bln USD według dzisiejszej siły nabywczej. Tak, nasza gospodarka urośnie przez następne 20 lat, ale nie na tyle, by być w stanie poradzić sobie z takim obciążeniem rok w rok. Kiedy populistyczni tchórze będą się wygrzewać w domowym ciepełku, efekty ich działań nie będą przyjemne. Kotlikoff przewiduje „dramatyczny wzrost poziomu biedy, podatków, stóp procentowych i cen”. Bankierzy powinni rozpatrywać wnioski kredytowe, korzystając z pięciu wskaźników dotyczących wnioskującego: przepływów pieniężnych, zabezpieczenia, kapitału, jego charakteru i otoczenia rynkowego jego firmy. Kiedy godny zaufania Kowalski wszystkie te wskaźniki ma na doskonałym poziomie, nikt w banku nie darzy go specjalnym szacunkiem. Tymczasem rząd Stanów Zjednoczonych ma ujemny wskaźnik przepływów pieniężnych, nie zapewnia swoim pożyczkodawcom zabezpieczenia, a jego kapitał niszczeje. Charakter? Dajcie spokój! Na dodatek warunki gospodarcze są fatalne. Jakby nie zwracając uwagi na powyższe pięć wskaźników, kupujący nie mogą się nasycić obligacjami amerykańskiego rządu. Jednak, jak pisze Kotlikoff, „handlujący obligacjami rządu Stanów Zjednoczonych pociągną nas na dno w momencie, kiedy się przebudzą i zrozumieją, że amerykański rząd pod względem fiskalnym jest w gorszej sytuacji niż Grecja”. W świecie gospodarczej iluzji od czasu do czasu dostajemy porcję rzeczywistości. Rząd nie może bronić się przed rzeczywistością w nieskończoność.
Douglas French Tłumaczenie: Krzysztof Sienkiewicz
PrzeŚwietlik No, panie Cameron, miarka się przebrała. Tolerowaliśmy was. Traktowaliśmy jak swoich. Europejczyków. Próbowaliśmy naiwnie przyjąć, że i wy jesteście nosicielami zachodniej cywilizacji. Daliśmy wam dziejową szansę. Niestety, zawiedliście nas. Nie dorośliście. Nie rozumiecie, co to wspólnota. Nie rozumiecie, co to koncert, wy, grający zawsze na własnych skrzypcach, wstecznicy, egoiści, prymitywy. Patrz pan, panie Cameron, na ten pana Londyn. Smród i brud jak za Orwella. Bezrobotni grzebiący po śmietnikach. Zamiast butików - lumpeksy. Zamiast pubów i restauracji - 24-godzinne sklepy z tanią wódą na każdym rogu. Zamiast kin i teatrów - budy z automatami i lombardy. Zamiast praworządności - frustracja społeczna, z którą sobie nie potraficie poradzić. Wy, tak zwani konserwatyści, korzystacie z prawa wieku, wygrywacie dzięki starzejącemu się społeczeństwu, idziecie wbrew przyszłości. Dbacie tylko o wasze tyłki. Taki jesteś pan, panie Cameron. Dzięki chamskiej socjotechnice możecie mieć i macie w nosie problemy społeczne, choćby to, że otacza was rozwścieczona i apatyczna młodzież. Jedyne, co jesteście w stanie jej zaoferować, to emigracja, pała policyjna albo podłączenie pod wasz publiczno-prywatny system dziobania i ssania.
Takie są efekty pańskich rządów. Zamiast władzy - socjotechnika, tani populizm, chamska demagogia i nieustanne straszenie wrogiem. Jedyne, co wam się udało, to rozpasać służby i pomontować wszędzie kamery monitoringu, żeby lepiej śledzić obywateli, ściągać billingi oraz urządzać prowokacje policyjne. Sprawność państwa potraficie pokazać tylko w egzekucji mandatów. Tak właśnie rządzicie, panie Cameron. Mieliście jeszcze szansę. Cień szansy, żeby być Europejczykami. Żeby mieć jakąś, pożal się Boże, podmiotowość. Żebyście wy, zdegenerowane, aroganckie elity kadłubowego państwa choć raz w życiu pojęli, że istnieje coś takiego jak racja stanu. Ale dla was ważniejsze było, żebyście mogli sobie przez lata funkcjonować z tym swoim nadętym tonem, tą waszą pseudoelitarnością, tym waszym środowiskowym i ufundowanym na ludzkiej naiwności „high life”, które ważniejsze jest dla was niż niepodległość i szczęście zwykłych obywateli, którymi zresztą gardzicie. Nie potrafiliście wykorzystać tej danej wam szansy. Spieprzyliście, panie Cameron, spieprzył pan w imię własnych i pana kumpli interesów. Nie przyjęliście euro. Olaliście Schengen. Graliście przez lata na nosie Europie. Zachowywaliście się jak wrzód na tyłku cywilizacji. Kilka dni temu nasz minister spraw zagranicznych wezwał was do porządku. Przestrzegł, że marnujecie swoją przyszłość. Beznadziejni, naiwni, zacofani, zostaniecie zmarginalizowani. I tego nie zrozumieliście. Szkoda. Bo właśnie od niego, naszego ministra, moglibyście się czegoś nauczyć. Popatrzcie sobie choć na obsady ministerialne. Tak się robi dyplomację. Twarde sojusze, twardzi sojusznicy. My nie mamy interesów, mamy przyjaciół, panie Cameron, a ci przyjaciele przynajmniej części z nas zapewnią świetlaną przyszłość. Wy, na czele dyplomacji, macie jakiegoś łysola. A patrz pan choć na zdjęcia naszego szefa MSZ, jak się reprezentuje. Na Twitterze wyprzedza Dodę. Przewidział polskiego Breivika. A jak wygrażał w Internecie prezydentowi Assadowi, to tamtemu ponoć ze strachu włosy posiwiały. Dyktator dwie noce nie spał, ciął się przy goleniu, papierosem w oko trafiał, w reinkarnację przestał wierzyć. Tysiąc ludzi mniej rozstrzelał tego dnia. Tak dostał po tyłku od naszego pana szefa dyplomacji. Na takich ludzi jak nasz pan szef dyplomacji się pan porywasz, panie Cameron. Patrz pan na nas. My gramy z silnymi, bo sami mamy poczucie siły, przynajmniej od poziomu ministerialnego. Szef niemieckiego MSZ tak nas ceni, jako pomost przyjaźni międzynarodowej, że oficjalnie deklaruje, iż Rosja jest sąsiadem Niemiec. Słabi, pojękujący romantycy z białoruskiej opozycji nas nie ruszają. My gramy koncert mocarstw, panie Cameron. Realpolitik. Naucz się pan choć tego słowa. Bo zamiast tego masz pan, panie Cameron, na co dzień typową brytyjską bufonadę. Szpanowanie college'em, krewniacki lans po mediach, nadęte miny i mocarstwowe deklaracje bez pokrycia. Chcecie coś w świecie znaczyć? Graj pan z nami. Uszanuj silniejszych. Pomyśl o obywatelach i przyszłości, a nie tylko fotce własnej gęby w kolorowych magazynach. Przemyśl to pan, panie Cameron.
Wiktor Świetli
Polska ma ogromne złoża gazu - dlaczego go nie wydobywa? Polska ma 30 mld m3 gazu, który nie jest wydobywany. Traci na tym budżet, ale państwo nic nie może zrobić, bo decyzja o eksploatacji należy do właściciela złoża, którym w większości przypadków jest Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo. "W sumie jest ok. 30 mld m3 gazu w kilkudziesięciu złożach. Są to pokłady zarówno gazu zaazotowanego, jak i wysokometanowego [różnią się kalorycznością, czyli ilością energii wydzielanej podczas spalania – red.]. Nigdy nie były wydobywane" – mówi Piotr Woźniak, wiceminister środowiska i Główny Geolog Kraju. Tak wynika z danych Ministerstwa Środowiska. Pierwsze złoża oszacowano już w latach 70-tych. Stanowią zamrożony kapitał, ponieważ decyzja o wydobywaniu paliwa, należy do operatora złóż. Państwo nie ma na to wpływu. "Taki jest obecny system prawny. Mamy kopalnie gazu lub ropy i gazu, które są uruchamiane przez kilkanaście lat. Firma zainwestowała duże pieniądze, najpierw w poszukiwanie, potem w rozpoznanie, wybudowanie kopalni i czeka z wydobyciem gazu, z udostępnieniem go, sprzedażą na rynek przez 11 lat. To ostatni przypadek dużego, jak na polskie warunki złoża. Przez 11 lat zamrożony kapitał" – informuje Piotr Woźniak. W ocenia wiceministra takie działanie przedsiębiorców może dziwić. "Tego normalnie firmy nie robią. Każdy, kto ma koncesję, rozpoznał, udokumentował złoże, stara się jak najszybciej rozpocząć wydobycie po to, by nakłady inwestycyjne zwróciły się możliwie szybko" – wyjaśnia Piotr Woźniak. Wiele z tych nieeksploatowanych złóż należy do polskiego gazowego potentata. "Duża część tych złóż jest na koncesjach PGNiG. Część to złoża wolne, porzucone, nie objęte żadną koncesją. Część jest na koncesjach wziętych teraz przez nowych inwestorów, bardzo różny jest status tych złóż. Tym niemniej z punktu widzenia choćby przychodów Skarbu Państwa, ten majątek czeka w ziemi, w złożu, na uruchomienie" – uważa wiceminister. Z danych resortu gospodarki wynika, że w ciągu roku Polacy zużywają ok. 14,5 mld m3 gazu. 4,3 mld m3, czyli 30 proc. wydobywane jest ze złóż krajowych. Reszta pochodzi z importu. Agencja Informacyjna Newseria
Krzysztof Wołodźko: Czas powrócić do znachorów - lekarzy będzie coraz mniej Czas ogłosić wielki program narodowego samoleczenia, ziołolecznictwa i medycyny naturalnej; program powrotu do korzeni: do znachorów, babek zamawiających uroki, domowych sposobów wyrywania zębów, itp., itd. Skąd pomysł? Z rosnącej społecznej potrzeby... Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) opublikowała właśnie przygotowany razem z Komisją Europejską raport „Health at Glance: Europe 2012”. Wynika z niego, że w 2010 r. na 1000 mieszkańców Polski przypadało zaledwie 2,2 lekarza. To najmniej w całej Unii Europejskiej. Ponadto, w Polsce (i Estonii) zanotowano spadek lekarzy o 0,1 proc, gdy w innych unijnych krajach przybyło ich w ciągu dziesięciu lat. Wcale nie świadczy to o tym, że Polacy tryskają zdrowiem – co to, to nie. Niedawno pisałem zresztą dla portalu wGospodarce o kondycji zdrowotnej naszego społeczeństwa. Ponadto, jak donosi Polska Agencja Prasowa już w roku 2020 w kraju może brakować nawet 60 tys. pielęgniarek. To wynik przejścia na emeryturę tych z pokolenia powojennego wyżu demograficznego i znacznej migracji zarobkowej młodszych. A według prognoz w 2020 r. co czwarty Polak będzie miała powyżej 65 lat. – „To czyni nasze społeczeństwo coraz starszym, a zatem zapotrzebowanie na opiekę pielęgniarską będzie coraz większe” – stwierdziła w rozmowie z PAP wykładowczyni pielęgniarstwa na Wydziale Nauk o Zdrowiu Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, dr Wioleta Piechaczek. Na koniec nieco inne dane. Cytuję za „Tygodnikiem Solidarność”: „około 1,6 tys. leków refundowanych w 2011 roku obecnie jest pełnopłatnych. Współpłacenie pacjenta za leki generyczne osiągnęło poziom 39,6 proc., a za leki innowacyjne – 35,3 proc. To najwyższy poziom współpłacenia w UE. Nowe listy refundacyjne przyniosą NFZ duże oszczędności budżetowe. Największe przy niesie zmiana cen i limitów w refundacji: pasków cukrzycowych (363 mln zł oszczędności NFZ), astmy (333 mln zł) i leków przeciwzakrzepowych (186 mln zł)”. I jeszcze jedno, wisienka na tym torciku: co dziesiąty Polak może być nieubezpieczony, to dane Ministerstwa Zdrowia. A zresztą, po co mają się leczyć obywatele państwa i tak skazanego na wymarcie przez pogłębiający się niż demograficzny? Polacy i tak najlepiej się sprawdzali, umierając - „za wolność naszą i waszą”, czy od chorób – nieważne, byle umierać pięknie. I z pieśnią na ustach: „Kto przeżyje wolnym będzie, kto umiera – wolnym już”! Krzysztof Wołodźko
Jedyna prośba rodziny generała [Sądzę, że określenie ŻĄDANIE byłoby bliższe prawdy... M. Dakowski]
Oświadczenie Krystyny Kwiatkowskiej żony śp. generała Bronisława Kwiatkowskiego. Jako żona oficera Wojska Polskiego Generała Bronisława Kwiatkowskiego niejednokrotnie przeżywałam sytuacje stresujące. Z 40 lat naszego małżeństwa ponad połowę tego czasu Mąż spędził poza domem. Były to krótsze lub dłuższe wyjazdy służbowe. Chociaż czasem nie akceptowałam do końca decyzji politycznych, rozumiałam mojego Męża, który nie dyskutował, tylko wyjeżdżał w najniebezpieczniejsze regiony świata po otrzymaniu rozkazu z MON. Udział Polski w wielu misjach jako sojusznika NATO i ONZ wzmacniał wiarygodność i interesy naszego kraju na arenie międzynarodowej.
Mój Mąż gen. Bronisław Kwiatkowski był trzykrotnie w Iraku - w sumie spędził tam 2 lata. W 2003 roku jako zastępca dowódcy podczas pierwszej zmiany - tworząc i organizując kontyngent wojskowy w Babilonie, następnie jako szef szkolenia armii irackiej - szkoląc dowództwo nowo powstałej irackiej armii, mieszkał w Bagdadzie Trzeci raz objął dowództwo siódmej zmiany w 2006 roku. Oprócz tego odwiedzał swoich żołnierzy, będąc dowódcą operacyjnym Sił Zbrojnych: 16 razy odwiedził Irak, 14 Afganistan, 4 razy Czad. Tworzył i zamykał kontyngent w Iraku, tworzył i zamykał kontyngent w Czadzie, tworzył w końcu kontyngent w Afganistanie. Gdy uczestniczył w misjach, był obecny podczas zamknięcia każdej trumny z ciałem poległego żołnierza, dziękując mu za ofiarę najwyższą. Będąc w Polsce, uczestniczył w każdym pogrzebie poległego żołnierza, oddając mu ostatni hołd. Jako rodzina żołnierza przyzwyczaiłyśmy się wraz z córkami do pewnego poziomu stresu, który na co dzień nam towarzyszył. Jak wielkim ciosem była śmierć mojego Męża na 21 dni przed odejściem na emeryturę, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć. To natomiast, co dzieje się przez 30 miesięcy od katastrofy, przekracza wszelkie granice. Jak można tak traktować rodziny i najbliższych ofiar? Jak można nie dopełnić podstawowych formalności urzędowych związanych z identyfikacją i teraz, po niemal trzech latach, zrzucać winę na rodziny, na presję czasu?
Dlaczego pomysł powołania międzynarodowej komisji byłby ujmą dla naszego rządu i państwa?
Czyż nie jest ujmą obecne napięcie społeczne, chaos informacyjny, który zamiast łagodnieć, wciąż nabrzmiewa, chociaż mijają prawie trzy lata od katastrofy?
Czyż nie jest ujmą fakt, że wrak Tu-154M i czarne skrzynki wciąż nie zostały nam zwrócone?
Czy nie jest ujmą nasz [tj. mgr. Millera md] raport, który w 90 procentach bazuje na danych MAK?
Czy nie są ujmą fragmenty ciał zepchnięte spychaczem i przykryte płytami betonowymi tworzącymi drogę na miejscu katastrofy?
Czy nie jest ujmą profanacja ciał naszych najbliższych?
Dlaczego miałaby nią być komisja międzynarodowa?
Myślę, że taka komisja może mieć większy wpływ na Rosję i że może odzyskać wreszcie naszą własność oraz podać niezależnie przyczyny katastrofy bez niepotrzebnego lobbingu grup politycznych. Uczestniczyłam we wszystkich spotkaniach z Panem Premierem Donaldem Tuskiem oraz prokuratorami, które organizowane były w pierwszym roku po katastrofie. Prokuratura niejednokrotnie rozkładała ręce, mówiąc, że tu jej kompetencje się kończą i bez pomocy rządu, który ma wpływ na decyzje i zezwolenia strony rosyjskiej, nie jest w stanie podejmować kolejnych działań. Z zachowania niektórych osób z ekipy rządzącej można wywnioskować, iż założyły, że w Smoleńsku zginęli jedynie ich przeciwnicy polityczni, więc sprawę można przemilczeć i zamieść pod dywan. Że czas ją wyjałowi, rozmyje. Jak widać, nie rozmywa, lecz nasyca ją coraz bardziej. Dlatego zwracam się z prośbą o powołanie komisji z udziałem najwyższych autorytetów z zagranicy, które zakończą toczące się spekulacje i przedstawią jednoznaczne końcowe i niezależne wyniki badań wyjaśniające przyczyny katastrofy. Pytania, czy nas na to stać i kto ewentualnie za to zapłaci, są nie na miejscu. Niepokoje społeczne i ich niemożliwe do przewidzenia konsekwencje będą kosztować nas o wiele więcej. Ojczyzna wiele razy prosiła mojego Męża o największe wyrzeczenia i godne reprezentowanie Jej w najniebezpieczniejszych regionach świata. Nigdy Jej nie odmawiał. Dumnie Ją reprezentował i myślę, że Polska również była dumna, mając takiego żołnierza. Chociaż Mąż był tuż przed emeryturą, w dniu swojej śmierci miał ponad 200 dni niewykorzystanego urlopu, co najlepiej obrazuje, jakim oddanym był pracownikiem. Wciąż na nowo stawiane zadania przez przełożonych spowodowały, iż nie miał czasu nawet na odpoczynek, na rodzinę. Dziś jego rodzina zwraca się do obecnie rządzących władz z jedyną prośbą - o powołanie komisji międzynarodowej, która pozwoli nam w końcu jednoznacznie i niezależnie określić przebieg katastrofy. Pozwoli nam również po trzech latach niepokoju duszy i serca w końcu w ciszy i w zadumie pomodlić się przy grobach naszych bliskich.
Krystyna Kwiatkowska
Policja kupiła sobie nielegalną broń (LRAD) Zgodnie z raportem NIK broń akustyczna zakupiona przez policję jest w zasadzie nielegalna, a przetarg na jej zakup był nierzetelny. Jako pierwsza o tym, że policja miała zamiar stosować broń akustyczną pisała "Gazeta Polska Codziennie" oraz portal Niezalezna.pl
Najwyższa Izba Kontroli wystawiła bardzo złą ocenę zakupionym przez Komendę Główną Policji urządzeniom akustycznym, LRAD (Long Range Acoustic Device ), które miały być używane w operacjach przeciwko tłumom.
- NIK negatywnie ocenia przygotowania i realizację zakupu przez Komendę Główną Policji urządzeń nagłaśniających dużej mocy (LRAD), wyposażonych w moduł wysyłania sygnału wysokiej częstotliwości. Polskie prawo nie pozwala na stosowanie wysokich częstotliwości jako środka przymusu bezpośredniego. NIK poświadcza, że Policja skutecznie dezaktywowała moduł wysyłający tego typu sygnały, jednak wydatkowanie pieniędzy podatnika na środki niedozwolone polskim prawem NIK ocenia negatywnie – czytamy w raporcie Najwyższej Izby Kontroli.
LRAD emituje dźwięk o wysokiej częstotliwości, który wywołuje u porażonych poczucie oszołomienia, dzięki przekroczeniu progu bólu (przy natężeniu 130-150 decybeli), a także silne dolegliwości aparatu słuchu i silny ból głowy. Uznawany za broń niezabijającą (non-lethal weapon) LRAD wykorzystywany jest na świecie w operacjach przeciwko tłumom. W związku z tym, że policja w Polsce nie mogła używać urządzeń, zdecydowano o dezaktywowaniu przycisków umożliwiających emitowanie sygnałów o wysokiej częstotliwości. Ostatecznie okazało się, że policja za ponad milion złotych kupiła w zasadzie sześć głośników o dużej mocy. W ocenie Najwyższej Izby Kontroli przetarg na LRAD był nierzetelny, niegospodarny, a sam zakup urządzeń okazał się bezcelowy. NIK zarzuca także policji, że przed zakupem nie dokonano nawet testów urządzenia, a jedynie je zaprezentowano. NIK
GPC: Rodzina księdza Rumianka chce kolejnych badań genetycznych, potwierdzających tożsamość ciała
Rodzina ks. Rumianka ma wątpliwości, czy szczątki ekshumowane z grobu ks. Zdzisława Króla należą, jak podejrzewano, do jej krewnego. Jak pisze "Gazeta Polska Codziennie" bliscy ks. Rumianka mają złożyć wnioski o dodatkowe badania ciała. Kpt. Marcin Maksjan z biura prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej potwierdził, że szczątki wydobyte z jednego z grobów nadal znajdują się we Wrocławiu. Prokurator prowadzący postępowanie 22 listopada wydał zgodę na pogrzeby ekshumowanych ciał, ale jedna z rodzin jeszcze nie dokonała pochówku – powiedział rzecznik w rozmowie z GPC. Jak przypomina gazeta według komunikatu prokuratury tożsamość tych ofiar (ks. Króla i ks. Rumianka – przyp. red.) została potwierdzona z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością na podstawie wyników badań DNA przeprowadzonych przez Zakład Genetyki Molekularnej i Sądowej Katedry Medycyny Sądowej Collegium Medicum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Bydgoszczy oraz Zakład Technik Molekularnych Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu. Wg ustaleń GPC, rodzina księdza Rumianka ze względu na wątpliwości związane m.in. z obrażeniami ciała, które identyfikowała w Moskwie, i ciała, które wydobyto z grobu ks. Króla, chce złożyć wniosek o dodatkowe badania DNA. Niewykluczone, że rodzina będzie chciała dokonać ekshumacji ciała ojca ks. Rumianka i pobrać materiał genetyczny - pisze dziennik. Ansa/GPC
Sygnały Zaczyna się szperanie i szukanie, po sieci, bo tam gnieżdżą się różni radykałowie, no i wyciągnięto w końcu słowa Grzegorza Brauna, który nie wprost przecież, ale mówił coś o strzelaniu do dziennikarzy. W tym momencie stało się jasne, bo po wygaśnięciu Brunona K. jeszcze nie było, że ruszyła nowa kampania. Sygnał skądś to jedna z zagadek polskiej rzeczywistości. Sygnał ten jest jak czapka niewidka, nie widać go, nie słychać, nie wiadomo do końca skąd pochodzi, a jest obecny, czujemy go na co dzień i „na tydzień”, dochodzi do nas, kusi nieustannie, dla dziennikarzy jest jak obiekt pożądania. Gdyby go nie było, zatraciliby równowagę, przestaliby jeść, spać, zaczęliby ćpać, wyrywać sobie włosy. Sygnał musi być i jest, taki już zwyczaj. Sygnał skądś buduje naszą rzeczywistość, czyli matriks, dla władzy jest bezcenny, bo to jest jej rzeczywistość. Kiedy opadł już kurz po konferencji prasowej prokuratury i ABW w sprawie „przygotowywanego” zamachu - jakiego jeszcze nie widziała współczesna Europa - pozostały jedynie sterczące kabelki i dziurkacz do papieru z agentami służb w tle, nic więcej. Wydawało się wtedy, że dobra, dajmy spokój, coś musieli wrzucić, oni już tak mają, poszedł sygnał faszyzm i nacjonalizm, takie dwa w jednym, poszedł no i co? Może chcą całą prawicę w Polsce zdefiniować jako faszystów i antysemitów, a teraz też jako potencjalnych zamachowców. Na Zachodzie zamachu prawie nikt nie zauważył, tak był perfekcyjnie przygotowany. Ale 11 listopada, można było wyczuć na ulicach Warszawy zapach ponurej jesieni 1981 roku, dla części z nas, jakże znajomy. Demokracja broni się dzielnie przed prawicą, policja broni nas przed faszyzmem, a faszyści chcą obalić republikę. Coś jednak w tym dniu nie wyszło do końca, do konfrontacji (na szczęście) nie doszło. Sygnał jednak poszedł. Doprowadzenie do konfrontacji, przy współczesnej technice prowokacji, to żaden problem, nawet w tak dużym kraju jak Polska, tak spokojnym na co dzień. Przecież w służbach pracują zawodowcy. Ale służby jako takie też czekają na sygnał, na inspirację. I dostają go, wiedzą co robić, a razem z nim dostają go dziennikarze. Ci nawet bez niego wiedzą co robić. Zaczyna się szperanie i szukanie, po sieci, bo tam gnieżdżą się różni radykałowie, no i wyciągnięto w końcu słowa Grzegorza Brauna, który nie wprost przecież, ale mówił coś o strzelaniu do dziennikarzy. W tym momencie stało się jasne, bo po wygaśnięciu Brunona K. jeszcze nie było, że ruszyła nowa kampania, że ma ona swoich harcowników, że główną rolę odgrywają w niej znowu główne media. Grzegorz Braun, słyszymy, to „potencjalny bandyta i zbrodniarz nawołujący do zbiorowego mordu” – mówi Waldemar Kuczyński, a PiS porównuje do NSDAP. Wieczorna debata u Tomasza Lisa przypomina najlepsze minione czasy, jest porządna władza i rozrabiacka opozycja, opozycja "antysocjalistyczna". Jest spokój Platformy i agresja prawicy. Towarzyszy temu niesłychane wręcz zainteresowanie siecią, tym, co można tam znaleźć. A znaleźć, to prawda, w sieci można naprawdę wszystko, bo w niej wszystko można pokazać i napisać. Michał Boni, minister od cyfryzacji, znalazł w niej „wiersz”, anonimowy. "Wiersz" jest o zabijaniu Żydów i Murzynów i minister z powagą go odczytał. To jest – zdaje się mówić Boni – głos prawicy, PiS- u, ten prawdziwy, ten skrywany oficjalnie głos faszyzmu, ale w sieci wybrzmiewa on z całą siłą. A za wszystkim – podsumowuje w tym samym programie Roman Giertych – stoi PiS. Jest miałki i szkodzi Polsce. Polsce służy Donald Tusk, bo jk nikt widzi wszystko świetnie z lotu ptaka. To był kolejny pokaz manipulacji, wojny psychologicznej z narodem, dowód na to, że pojęcie dna w polskim dziennikarstwie i w polskiej polityce trzeba na nowo zdefiniować, no i zdecydowanie jeszcze obniżyć. Mecenas Giertych kpi z mecenasa rodzin smoleńskich, szydzi z połowy Polaków, którzy nadal oczekują prawdy o 10 kwietnia i jest mu tam, w tym studiu, bardzo dobrze razem z redaktorem, są jak bracia w tej samej wierze, jak ulepieni z jednej gliny, jak przyjaciele, którzy spotkali się po latach. Pojedynczy sygnał zamienił się w falę. Być może to tylko rozpaczliwa próba ratowania się przed upadkiem, rozliczeniem z win i gniewem społecznym, ostatnia próba wykreowania kolejnej, własnej rzeczywistości. A może to jednak początek drogi do konfrontacji, bez możliwości odwrotu. Szkoda tu epitetów dla Romana Giertycha, Michała Boniego, to już jest ich finisz, nie mają nic do stracenia, trzeba przeć do przodu. Kreacja trwa, sygnał jest wzmacniany z dnia na dzień, a teraz już z godziny na godzinę. Ale wyłączcie na chwilę ten sygnał skądś, stamtąd, zupełnie obcy, nie nasz, przyjrzyjcie się temu, o czym na co dzień myślą zwykli ludzie, co ich trapi, co ich naprawdę boli. W jakim miejscu jest dziś Polska, dlaczego Rosja ma wciąż tyle do powiedzenia w Polsce, dlaczego jej sygnał jest tu tak mocny. Kiedy już uda się Wam wyłączyć bełkot płynący z mediów i politpoprawnych portali, bełkot zdrajców i tchórzy, moskiewskich wyrobników i rodzimych głupków, to wtedy przebija się z tej ciszy jeden, bardzo silny, prawdziwy sygnał, o wiele ważniejszy niż ten, wcześniej tu opisywany. Ten rząd, jego elity, jego medialni funkcjonariusze nie mają Polakom już nic do powiedzenia. To najważniejszy sygnał płynący stamtąd do nas, najważniejszy przekaz od pięciu lat. GrzechG
Szczujnia wszystkich szczujni Powiem szczerze, że nigdy nie podejrzewałem pana Pawła Wrońskiego, redaktora „Gazety Wyborczej” o tyle autoironii. Właściwie nie podejrzewałem go o coś takiego w ogóle. Niby mówi cedząc słowa, uśmiechając się przy tym kącikiem ust ale zawsze brałem to za coś zupełnie innego. Za co nie jest teraz ważne. Zgadujcie jak chcecie Pan Wroński ujawnił swój talent humorystyczny wprowadzając jakoby do obiegu pojęcie „szczujnia”. Ba, nie tylko wprowadził ale zajął się edukowaniem obywateli w tej kwestii i w tym celu znalazł od razu kilka żywych przykładów. Pan Wroński ze swym odkryciem i pasją krewienia go wśród innych nawiązuje do najlepszych wzorców. Jest jak molierowski pan Jourdain, który nagle odkrywa, ze mówi prozą i pędzi by się tym pochwalić. I jest w tym oczywiście komiczny przez tę swoją wiedzę neoficką, która wypływa z prostej acz fundamentalnej niewiedzy. Tak się składa, że nim pan Wroński „wymyślił prozę”, to znaczy użył określenia „szczujna” „wobec prawicowych (głównie) portali internetowych żywiących się ludzką nienawiścią i głupotą”* w sieci od lat funkcjonowało określenie „szczujne media”. Gdyby chcieć porównać „szczujne” osiągnięcia „„prawicowych (głownie) portali” oraz wspomnianej macierzystej firmy Wrońskiego wyszłoby bez najmniejszych wątpliwości, że kudy tam owym „portalom” do prawdziwych „Paganinich szczujności” snujących się po korytarzach, które co dnia przemierza pan Wroński wpatrzony w dal, gdzie ledwie dychają ci wszyscy „szczujni detaliści” nie mający szans by choćby stanąć w cieniu „esencji szcujności” działającej od lat w sposób budzący respekt, pewnie i podziw ale przede wszystkim lęk. Gdyby chcieć wskazać kolejne przykłady mistrzostwa „macierzy” pana Wrońskiego można by wskazywać liczne nazwiska od Kerna począwszy a choćby na Andrzeju Nowaku kończąc. Gdyby kogokolwiek w Polsce zapytać z jakim tytułem kojarzy mu się najbardziej powiedzenie, że polityka najłatwiej zabić gazeta ciekawe czy Wroński zgadłby jaki tytuł padłby najczęściej. Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, by pan Wroński tak sobie żartował. Takie żarty mają to do siebie, że inteligentni choćby tylko troszkę słuchacze czy czytelnicy od razu łapią jak rzecz należy rozumieć. Jeszcze żyje sporo tych, których wychowano na specyficznej „prawdzie” Trybuny Ludu i innych organów Partii i sojuszniczych stronnictw. Ci, którzy nie pamiętają, mają szczęście doświadczać specyficznej przyzwoitości „macierzy” pana Wrońskiego na co dzień. Część z nich ma tyle oleju w głowach by im się drobne w kieszeni od słuchania tamtej specyficznej gazetowej dialektyki nie zgadzały. Trudno by było inaczej. Oni też są widownią tego błyskotliwego stand up pana Wrońskiego. Im więcej będzie pan Wroński tak udanie odgrywał dziewicę i robił z własnej firmy napęczniały bo dziury nosa dobrocią tybetański klasztor, tym więcej zabawy nam dostarczy. Przypomniał mi pan Wroński taki dość kiepski dowcip z czasów komuny jak to Francuz, Anglik i radziecki towarzysz licytowali się który z nich powie największe kłamstwo. Francuz mówi.
- U nas jeden burżuj skoczył z wieży Eiflfa i przeżył. Pozostali pokręcili głowami sugerując, że mogło się przecież tak właśnie stać. Przy szczęśliwym zbiegu okoliczności. Drugi był Anglik.
- U nas w Londynie była taka mgła, że pewien gentelman, idąc do domu musiał kroić ja nożem. Francuz z bolszewikiem dalej przekonywać, że to nic niezwykłego. Że nie raz tak mieli. W końcu przyszła kolej obywatela radzieckiego.
- A u nas w kołchozie jeden dżentelmen… - zaczął. - Dobra. Wygrałeś – wszedł mu w słowo Anglik a Francuz gorliwie kiwał głową. Wroński – dżentelmen ze swym etycznym kołchozem, tak mi się w każdym razie zdaje, przebiłby i tego. I to o ładnych kilka długości.
Czy ponad 50 ofiar Smoleńska leży w cudzych grobach? W medialnym szumie całkowicie utonęła wczorajsza /21.11/ informacja Naczelnej Prokuratury Wojskowej /TUTAJ/:
" - Naczelna Prokuratura Wojskowa poinformowała, że ekshumowane tydzień temu ciała dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej były złożone w niewłaściwych grobach. Jedna z ekshumacji odbyła się w Świątyni Opatrzności Bożej, druga na cmentarzu w warszawskich Pyrach. Nieoficjalnie wiadomo, że sprawa dotyczy kapelana Warszawskiej Rodziny Katyńskiej ks. infułata Zdzisława Króla, oraz ks. profesora Ryszarda Rumianka, który był rektorem Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego.". Nie pojawiła się ona też dzisiaj w żadnym z internetowych portali mainstreamu. Tylko wczoraj o 22:17 Marek Pyza zamieścił w portalu Wpolityce.pl artykuł /TUTAJ/ p.t. "Kolejne ofiary pochowane nie tam, gdzie trzeba. I jakoś cicho. Już się przyzwyczajamy do seryjnego skandalu? Pardon, już nas przyzwyczajają?" Dziś natomiast w Niezaleznej.pl ukazała się informacja o tym zatytułowana "Wiosną będą następne ekshumacje" /TUTAJ/.
Już 1 listopada bloger Enik Nochal zamieścił w Naszychblogach.pl wpis zatytułowany :"57% OBCIACHU" /TUTAJ/. Po siedmiu ekshumacjach zauważył on, że 57% z nich wykazało, iż pochówek był w niewłaściwym miejscu. Teraz wiemy już, że 2/3 poległych spoczywało nie tam, gdzie powinno /sześćiu z dziewięciu/. Pozostało jeszcze ponad 80 ofiar. Można się więc spodziewać, że co najmniej 50 z nich leży w cudzych grobach. Pamiętam sprzed 31 miesięcy, jak Tusk, Komorowski i reszta tej szajki przechwalali się niezwykle sprawną organizacją pogrzebów ofiar Smoleńska. Dziś wspomnienie to wydaje się makabrycznym żartem. Marek Pyza napisał:
"Przecież to niewyobrażalny skandal, na który brakuje słów! Nikt nie ponosi za niego odpowiedzialności. „Może należy przejść do porządku dziennego nad tymi wykopkami? Może zostawić to tym paru rodzinom i paru prokuratorom? Niech sobie sprawdzają, bawią się w układanki: która trumna gdzie złożona? Które papiery do kogo pasują? Owszem, przy Kaczorowskim trzeba było coś mówić, zapytać premiera, rodzinę, prokuratora w mundurze. To jednak prezydent, ale teraz – jakichś dwóch księży? Kogo to interesuje?” Mam wrażenie, że tak sobie właśnie myślą ważni decydenci w ważnych redakcjach. Gdy ustalają, o czym mówić rano, w południe i wieczorem: Zamach był, to znaczy nie było, ale mógł być – tym zajmiemy lud. Nie ten smoleński, bo tam nie było na pewno i być nie mogło. Ale w Warszawie – jak najbardziej. Jeden szaleniec z Krakowa przy pomocy drugiego, co jakąś broń u niego znaleźli, nie wiadomo jaką, ale grozi mu góra 5 lat, czyli 2,5 po dobrym sprawowaniu, w towarzystwie 4 partnerów (podstawionych przez dzielną ABW) chcieli podjechać pod Sejm i wysadzić okrągły budynek w powietrze.". Ma rację - tak właśnie myślą w "ważnych redakcjach".
Jeszcze o ekshumacjach ofiar Smoleńska Zaledwie cztery dni temu opublikowałam notkę "Czy ponad 50 ofiar Smoleńska leży w cudzych grobach?" /TUTAJ/. Dziś /26.11/ muszę jednak znów powrócić do tego tematu. Wczoraj bowiem w Salonie24 ukazał się tekst Wojciecha Sumlińskiego:
Nie wiadomo, gdzie jest ciało księdza Rumianka Tragicznej serii ciąg dalszy - dowiedziałem się od osób bliskich śp. księdza profesora Ryszarda Rumianka, że nie wiadomo, gdzie znajdują się zwłoki tego poległego w Smoleńsku kapłana.Naczelna Prokuratura Wojskowa przed kilku dniami potwierdziła, że doszło do kolejnego „błędu Rosjan” i że ciała księdza Ryszarda Rumianka i księdza Zdzisława Króla - kapelana Warszawskiej Rodziny Katyńskiej - którzy zginęli w tragedii smoleńskiej, zostały zamienione. Z mojej wiedzy wynika tymczasem, że informacja była nieprawdziwa lub jak kto woli - nieścisła. Na jej podstawie można było bowiem domniemywać, że ciała zostały zamienione ze sobą. Fakty są inne – rodzina księdza Ryszarda Rumianka do dziś nie wie, gdzie znajdują się zwłoki ich bliskiego. Wiadomo jedynie, że spoczęły w niewłaściwym grobie, ale w którym – dotąd nie wiadomo.". Dziś rano wiadomość tę powtórzył portal Wp.pl /TUTAJ/, dodając, że:
"Wątpliwości te potwierdza również fakt, że ponowny pogrzeb ks. Króla odbył się w sobotę. O ponownym pochówku ks. Rumianka na razie nie ma żadnych informacji. ". W odpowiedzi Naczelna Prokuratura Wojskowa wydała komunikat /TUTAJ/ zatytułowany "NPW: dwa, a nie trzy ekshumowane ostatnio ciała ofiar błędnie pochowane". Czytamy w nim:
"W ten sposób NPW odniosła się do spekulacji części mediów, że po ekshumacjach ciał ks. Zdzisława Króla - kapelana warszawskich Rodzin Katyńskich i ks. prof. Ryszarda Rumianka - rektora Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, okazało się, że ciało ks. prof. Rumianka pomylono z ciałem jeszcze innej osoby - co może rodzić konieczność kolejnych ekshumacji. "Wbrew publikowanym przez niektóre media informacjom, jakoby wyniki badań DNA nie potwierdziły tożsamości jednego z ciał ekshumowanych przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie w dniu 12 listopada 2012 r., z całą stanowczością, po raz kolejny informujemy, że przeprowadzone przez dwa niezależne ośrodki akademickie badania DNA, nie pozostawiają cienia wątpliwości, że ekshumowane w listopadzie br. ciała dwóch ofiar katastrofy smoleńskiej zostały złożone wzajemnie w niewłaściwych grobach" - czytamy w poniedziałkowym komunikacie kpt. Marcina Maksjana z NPW.". No cóż, książe Gorczakow mówił: "Nie wierzę w niezdementowane informacje.", ale to nie znaczy, że zdementowane muszą być prawdziwe. Przyjmijmy więc, że NPW powiedziała prawdę i zwłoki księży zostały zamienione. Co z tego wynika? To już trzeci taki przypadek pod rząd. Trzykrotnie NPW zarządza ekshumację pary ofiar Smoleńska i za każdym razem okazuje się, iż ciała zostały zamienione. Prawdopodobieństwo, że coś takiego mogłoby się zdarzyć, gdyby pomyłki zachodziły w sposób losowy, wskutek zwykłego bałaganu, jest doprawdy niewielkie. Wygląda na to, że prokuratura wie z góry, które pary zwłok należy odkopać. Skąd jednak mogłaby mieć takie informacje? Tylko od Rosjan. To oni wkładali ciała do trumien, następnie zalutowanych. Musieli też wiedzieć, które zwłoki zostały zamienione. To wyklucza zwykłe pomyłki w identyfikacji i wskazuje raczej na celową akcję. Przypomnę, że chodziło tu o Annę Walentynowicz, prezydenta Kaczorowskiego i rektora UKSW, ks. Rumianka. Nie wygląda to na zwykły zbieg okoliczności. Po co jednak zrobiono coś takiego? Odpowiedź wydaje się prosta - aby mieć bat na Tuska i jego rząd. Ujawnienie tych zamian, podobnie jak wcześniejsza publikacja drastycznych zdjęć ze Smoleńska, ma podkopać jego pozycję. A dlaczego ujawniono to teraz? Bo Tusk się umocnił. Wygrał wybory, uzyskując 39% głosów, przepchnął przez parlament kontrowersyjną ustawę o podniesieniu wieku emerytalnego, oraz przeprowadził Euro 2012 mimo wyraźnego sabotażu ze strony zarówno Niemiec jak i Rosji. W dodatku znacznie się zbliżył do Berlina i to w chwili, gdy stosunki niemiecko-rosyjskie wyraźnie się ochłodziły. Rosja i "stronnictwo ruskie" w Polsce postanowiły więc utrzeć nosa polskiemu premierowi. Od połowy lipca mieliśmy Elewarr, Ambergold i w końcu sięgnięto po Smoleńsk. Dlatego nagle ekshumacje stały się możliwe i dowiedzieliśmy się o losie ciał ofiar tragedii smoleńskiej. ELIG
W jedności siła, czyli „obalić Republikę Okrągłego Stołu” Jeżeli prześledzimy te wszystkie lata, jakie dzielą nas od narodzin III RP to uwagę przykuwa pewne charakterystyczne i niezmienne zjawisko. Salon, czyli wszyscy beneficjenci tego dziejowego oszustwa, którzy jak stonka czy jak kto woli żuki Kolorado obsiadły najprzeróżniejsze obszary naszego życia i żerują na Polsce i Polakach często mając nawet między sobą sprzeczne interesy, konflikty i osobiste animozje, potrafią się jednoczyć i w trudnych chwilach mówić jednym, tym samym kłamliwym językiem. Pod tym względem są niezwykle solidarni i za każdym razem, kiedy nad tym Systemem zbierają się większe lub mniejsze chmury stają ramię w ramię w jednym szeregu i jak jednorodna świetnie wyszkolona armia bronią swoich beneficjów.
Wtedy, jakoś tak się zawsze składa, że choć używając różnych środków wyrazu, po jednej stronie barykady staje Urbanowskie „NIE” z Tygodnikiem Powszechnym, ksiądz Sowa z ex-księdzem Kotlińskim, a biskup Pieronek z Palikotem. Ostatni Marsz Niepodległości uzmysłowił mi, że pod tym względem nam, czyli wszystkim tym Polakom, którym zależy nad odzyskaniu Polski z rąk „rycerzy okrągłego stołu” brakuje tej konsekwencji i jedności w dążeniu do wspólnego przecież celu. Jeszcze tego samego dnia zaczęły się pomruki i deklaracje, że komuś jest z kimś nie po drodze i zamiast jednej zdyscyplinowanej armii zjednoczonej walką ze wspólnym wrogiem następuje podział na dywizje, pułki bataliony kompanie i plutony, które będą walczyły o Polskę oczywiście do ostatniej kropli krwi, ale oddzielnie, każdy szarpiąc na swój sposób nogawkę Salonu, szczekając również każdy w swój charakterystyczny i jak się im wydaje, rozpoznawalny dla swoich fanów sposób. Czy to trudno zrozumieć, że tak nierówno ujadającej sfory nikt na poważnie się nie ulęknie? Czy tak trudno ograniczyć jest własne ambicje by podporządkować wszystko wspólnej sprawie?
Czy nie ma miejsca w tej wyzwoleńczej armii dla często bardzo młodych ludzi, których przywódca rzuca, jako hasło marszu „Odzyskać Polskę” i nawołuje by "zorganizować naród i obalić republikę Okrągłego Stołu"?
Czy nie ma miejsca w jednym wspólnym szeregu dla człowieka, który w imieniu młodych ludzi szczerze i do bólu głośno woła:
Marian Kowalski (MW) - „My nie prosimy o koncesje, my nie prosimy o prawa socjalne, nie błagamy o pieniądze. My ich o nic już więcej prosić nie będziemy! Przychodzimy z podniesioną głową, wiedząc, że to jest kraj NASZ. Wiecie, że od września 1939 r. nieprzerwanie najlepsi Polacy są wyzywani od bandytów i faszystów. Was w tej rzekomo wolnej Polsce też wyzywają od bandytów i faszystów. (…) Plują na nas, bo nie chcemy ich łaski, bo nie chcemy zgiąć karków i kolan przed obcymi, bo jesteśmy młodzi i silni i zbudujemy taką Polskę, za jaką oddali życie Inka, rotmistrz Pilecki i Żołnierze Wyklęci!”.
Na co młodzi ludzie odpowiadają gromkim: „Cześć i chwała bohaterom!”
Ja mam taką propozycję. Weźcie się ostro za łby, ale już po tym jak odzyskamy naszą Ojczyznę. Proponuję dopiero na ten radosny czas odłożyć kłótnie i dyskusje na temat, kto jest bardziej prawicowy, bezkompromisowy, mądry, nieprzejednany i zasłużony. Wtedy dopiero zacznijcie liczyć, każdy własne szable i ustalajcie, kto ma więcej żołnierzy pod bronią oraz komu jako wodzowi należy się więcej kolorowych piór wetkniętych w zadek. Nie planujcie już dzisiaj oddzielnych marszów w przyszłym roku tylko idźmy wszyscy razem nie przejmując się, że współczesne ZOMO znowu zorganizuje prowokację choćby tylko po to by łże elicie i mediom mętnego nurtu dać możliwość „zrobienia przebitki” faszystowskiego i antysemickiego „zająca na gruszy” by mogły nią epatować miejscową gawiedź i odwracać uwagę od setek tysięcy patriotów maszerujących zgodnie w jednym kierunku, czyli ku Wolnej od okrągłostołowych geszefciarzy Polsce. Kokos26
Nie tuziny, ale wszystkich odstrzelić ! Bez litości, której oni dla nas nie mają. Zdrada żąda Kary. Artykuł 255 paragraf 2 Kodeksu Karnego stanowi:
„Kto publicznie nawołuje do popełnienia zbrodni, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3". To chyba jednak warto za tylko 3 lata. Zapewne usłużni znawcy wszelakiej maści, zarówno w mediach, jak i na sale sądowe powołani biegli, a w zasadzie biegający, jak zwykle w zaprzęgu i na pasku władzy, stwierdzą z mocy kałtorytetu, iż jawnym nawoływaniem do zbrodni są słowa niejakiego Brauna. Wygrzebanego i odgrzanego zaraz po temperaturze krytycznej wywołanej przez NawózBombera. Nielicznej nacji myślących pozostaje już tylko wzruszenie ramionami lub też pełny, bez zważania na okres ochronny, odstrzał „Cyngli”. Nim kolejny raz nacisną spust. Co prawda licentia poetica nie stoi po stronie WerbalnegoBombera, to jednak „Albo my, albo Oni”. Po ich stronie niewyobrażalna technika i doświadczenie setek lat manipulacji, szczucia i dorzynania, choćby mańkutów, czy też ich obecnych Faworyt, o odmiennej regulacji seksualnej. Doświadczenie, metody i środki przekazywane z pokolenia na pokolenie. Bez względu na światopogląd, czy wiarę. Kasta Panów kontynuacją i ewolucją stoi. Nie zdziesiątkować, nie przetrzebić szeregi. A odesłać w niebyt. Można to oczywiście za pomocą zawsze obecnych polieznych wyśmiać lub też zakwalifikować pod paragraf. Wszcząć nagonkę na myśliwych regulujących populację, poprzez eliminację jej zagrażających jednostek. A nawet całych stad zarażonych czerwonką. Kiedyś za marny rubel transferowy i nie mniej żałosne przywileje, a obecnie za pozycję na salonie. Co prawda kuczną, lecz zawsze z takiej bliżej do resztek z pańskiego stołu. Przetrawiony i wydalonych, zawsze jednak jawią się Ambrozją. Bo przecież nawet wydaliny Bogów ją ponoć zawierają. Cyngle strzelają Całą Prawdę Całą Dobę. Tam w słowach, ni judzeniu nie przebierają miernoty pokroju „Kuźniarczyków” i ich Wajdelotów. Bo przecież to tylko satyra i niezależne dziennikarstwo. Ludzie wykształceni i czujący „Misję”. Tyle, że Indian nie czują. Kolonizacja i Konkwista idzie pełną parą. Trzebią złowrogie prałackie dżungle i ostoje. Nie bacząc, iż maczeta i tak prędzej, czy później obróci się przeciwko nim. Gdyż nie ich ona i nie oni ją dzierżą. Tym bardziej zamachy nie od nich. Wydaje się, iż wystarczyłoby tylko obnażyć. Intencje, cele i plan.. Niestety wszystko wskazuje na to, że daremne to zamiary. Dopóki między nami żyją Ludzie Honoru i ich apologeci, to nie ma żadnych szans na wskrzeszenie. Nie tylko Polski, a nawet zwykłych ludzkich odruchów. Choćby Duszy Wojownika. Który nie zabija dla przyjemności, tylko broni. Tego co winne być szczególnie za Tarczą Oręża. Należy uderzyć w Barłoże Zła, tam gdzie na skrzyżowaniu obcych nam idei i interesów gnidy się roją w radosnym tańcu. Pasione jak nigdy w historii nie bywało. Karmione słabością natury ludzkiej. Przymiotami gnid zarażone. W formie aktywnej i przetrwalnikowej, bo jak widać nie wiadomo jeszcze kogo i co nam wyrychtują. Na czasy trudne i wymagające poświęcenia, a nawet ofiar. Tam gdzie rozegra się walka ostateczna. Nie Dobra ze Złem. A zaniechania z czynnością wzmożoną. Erekcją fajfusów. Niezdolnych do życia w ryzach Prawa Bożego i Ludzkiego. Kiedyż karmiciele wesz czynili to dla korzyści konspiracyjnych. Teraz hodowla wszy rządzi się innymi zasadami. Zawszałe społeczeństwo dzień w dzień daje się podkarmiać nosicielom zysku hodowców. Pod pończochą poprawności, tudzież jurgieltu gwarantowanego, rozgrywa się Bitwa na Głosy. Gdyby odkryć im rękawy i podwinąć suknie i spodnie, to ujrzelibyśmy istne gniazdo obcych. Roją się poczwary, krzyżują, mutują i rozmnażają. Ku wiecznej chwale prawdziwej maci. I jak tu nie uderzyć centralnie, w samo jądro i skupisko. Tak, ze nie bierzmy sobie zbyt poważnie przekazu i interpretacji jajecznicy sprzed 2-óch miesięcy. Bardziej skupmy uwagę na tzw. całokształcie. Nowej Rasie i nowej Targowicy. Ubranej w inne zarękawki. By tak sobie wyciągu z konta nie poplamić. Jak najbardziej zabić ich wszystkich. Odstrzelić, wyeliminować. Odesłać w zaświaty. Łby odciąć i odwłoki pozbawić członków wrednych. 3 stopy pod ziemia zakopać, w rów i na szubienicę. Topór, kula i ćwiartowanie wzdłużne i poprzeczne z soleniem. Sprawić kaźnie i rozwlec po psich polach. W szambie utopić i ku uciesze gawiedzi chłostać pod pręgierzem. Paznokcie wyrywać, a i o Żelaznej Damie, czy też Hiszpański Bucik dla modnisiów. Powłóczyć koniem, a nawet Giertychem. Lampa w oczy, a potem Szkockie bicze i szuflada. Próba Wody, Żelaza i Ognia ze szczyptą Wikingów na Żywo i Turków, takoż samo miłosiernych. Ociupinka Wschodu, ze wskazaniem na Azję, tymże też z palem. Powiesić, ściąć, spalić żywcem. Zakopać żywce, w wór wsadzić z… i do jeziora. Kółkiem czterograniastym połamać ku przestrodze kierowców naszego kraju. A może skutecznie rozproszyć monotonię codzienności zwykłym:
Obcięcie ręki - za kradzież dużą;
Obcięcie palców prawej ręki - za krzywoprzysięstwo;
Obcięcie uszu i włosów za kradzież;
Kara chłosty (często łączona z relegacją) za kradzież, prostytucję;
Piętnowanie za kradzież małą, jako obostrzenie innej kary;
Oślepienie za kradzież dużą, zamiast kary śmierci (wg. Karoliny);
Wyrwanie języka i ucięcie uszu.
A może rozwiesić owe ćwierci na w czterech rogach rynku.
Tak jakby ku przestrodze.
Najbardziej podoba mi się –
"...Wzbudzenie strachu przez okazanie narzędzi tortur...". I taką sytuację obecnie mamy. Mają już świadomość nieuchronnej kary, trzeba jeszcze wzbudzić..., czym może skruchę i zeznania obciążające pozyskamy. Najważniejsze jest jednak to, że pomimo skuteczności tych metod, walka przeniosła się w inny obszar i nie dajmy się póki co skusić tak prostym i pozornie skutecznym metodom. To wszystko należy przenieść na nowoczesne płaszczyzny. Możemy ich, znaczy się przeciwników i wrogów zabić, zdziesiątkować, torturować z okrucieństwem, a nawet rozszarpać i rozwłóczyć bryką stukonną, tam gdzie oni nas takoż traktują. Już nie czołgi i plutony egzekucyjne są skuteczne. Tylko dekapitacja medialna i społeczne wykluczenie. Żeby jeszcze społeczeństwo żyło. Polecam zatem pracę u podstaw, podkopujmy ich liche fundamenty. Nie werbalizujmy prawdy w ich szańcach. Na co dzień jest wiele okazji, zwykle wykluczenie. Ze Wspólnoty, z towarzystwa, z grona „przyjaciół”, kumpli i kolegów. Przekierujmy ich we właściwe dla nich miejsce. W niebyt i wykluczenie. To właśnie jest eliminacja i rozstrzelanie. A jak już się znajdą we własnym sosie i towarzystwie, to się sami zagryzą. Bo innej metody na zdobywanie pokarmu nie znają. Co nie wyklucza, że jednak obstaję przy „Czasie Patriotów”. Tam gdzie Stare Dobre Czasy i pomimo tęczy, gdy trzeba wybrać są tylko dwa kolory.
Analityk George Friedman, jakim by nie był, powiedział – „…Polska powinna stać się europejskim Izraelem. Uzbroić się po uszy i przygotować na najgorsze...”. JWP
Dziennikarzy i Celebrytów interesuje tylko syf To taki patent dla miernot, które nie mają nic do powiedzenia. Zainteresować się jakimś syfem i go nagłośnić lub dotknąć sie czegoś porządnego zamieniając go w syf. Dziennikarze, aktorzy i politycy mają usta pełne gówna i nim jadą na odległość. Czym większe i bardziej śmierdzące gówno tym lepiej. Czołowy gównojad Lis jest przeciwieństwem Króla Midasa, władcy Frygii, który czego się dotknął to zmieniał w złoto, czego sie dotknie Lis zmienia się w gówno i syf. Wystarczy przejrzeć wszystkie okładki Newsweeka za kadencji Lisa i wszystkie jego programy, żeby pojąć jak bardzo mam rację. To także król syfu w Internecie. Ale przecież Lis nie jest jedyny, podobnym przedstawicielem gównojadztwa jest niejaki Pasikowski i jego czołowi aktorzy, zero treści, brak rzetelności i warsztatu za to syfu i gówna po całe uszy. Niektóre stacje telewizyjne wrecz się specjalizują w rekrutacji i ekspozycji gównojadów, dlatego właśnie otwierając TVN mamy gwarancję, że poczujemy sie jak w kloace, w takiej zasranej kabince TOI TOI pod koniec imprezy masowej. Czasem trzeba i do takiej wejść, gdy jest wielka potrzeba oddania moczu i nie ma w okolicy nic innego, ale trzeba wtedy mocno przymykać oczy, zatykać nos i powstrzymywać sie przed wymiotowaniem. To ostatnie tak dla własnego samopoczucia, bo dodatkowych rzygów i tak w tym syfie, by nikt nie zauważył. W innych stacjach i gazetach jest podobnie. Jeżeli zatem ktoś oczekuje od większości dziennikarzy informacji, to uprawia podobne frajerstwo, jakby liczył na to, że idąc do bardachy zostanie poczęstowany obiadem lub chociaż kanapką. Co prawda babcie kiblowe w pracy jedzą, ale to nic nie znaczy, wszak nie wykluczam, że do dziennikarzy Gazety Wyborczej dochodzą prawdziwe informacje, tyle że zostają przez nich skonsumowane, przetrawione i wydalone w postaci czegoś, czym z sadystyczną satysfakcją karmią swoich czytelników. Czym głupszy polityk i wieksza kanalia, tym częściej go zobaczymy w okolicach gówna wałkowanego przez media, jako ciagły gość, komentator czy dyskutant, lub wręcz jako producent nieświeżego (oględnie mówiąc) zapachu z ust, którym będą sie publicznie sztachać syfolubni teleprompterzy i teleprompterki z głownych wydań dzienników telewizyjnych w swoich stacjach. Sztachać, powielać i zamieniać na kosystencję bardziej stałą. Jesteśmy zdominowani medialnie przez ludzi, którzy tak lgną do syfu, że nawet jak złapia jakieś choróbsko to będzie to najczęściej kiła, rzerzączka lub AIDS. I tym potem naokoło będą częstować przygodnych partnerów, partnerki i zwierzęta. Na tym tle zupełnie inaczej wygląda sprawa Grzegorza Brauna. Ten znakomity i bardzo rzeczowy rezyser, przemilczany przez media gównojadów znalazł sposób by sie przebić. Pomógł przypadek. Zauważając w jakie gówno zamieniono dyskusje z jego udziałem w klubie literackim jedzie teraz po bandzie, podrzucając dziennisrarzom fekalia na tacy, które będą cytować jeszcze bardziej i chcąc nie chcąc robić Braunowi PR. Zły dla zjadaczy dziennikarskiego gówna, a dobry dla tych jakimś cudem odpornych i mający jeszcze śladowe umiejętności rozpoznawania smrodu, odoru i fetoru z daleka. Dzięki temu każdy kolejny film Brauna nie będzie przemilczany ani przez jednych, ani przez drugich. Ba, ba część gównojadów z pewnościa zainteresuje się wcześniejszymi filmami Brauna, oczekując smakołyków niczym muchy gówna. I bardzo dobrze, bo wiem jakie to filmy Grzegorz zamierza nakrecić i jakie już są w dystrybucji. Ludzie z normalnym smakiem trafią w ten sposób na coś smakowitego, natomiast gównojady mogą się spotkać z resocjalizującą niespodzianką, jak robacznica wylatująca z wychodka i wlatująca do kuchni, by trafić na lep. Jeżeli ktoś myśli, że producenci gówna i syfu są tylko po jednej stronie, to niech się rozgladają na boki bo się mylą. Pewien Naczelny pewnego tygodnika ma na przykład zwyczaj obrzucania konkurencji wszelkim gównem, pomimo, iż musi wiedzieć co robi i jak jest na prawdę. Sam też posiada istnie kloackie zdolności przyciągania do produkcji gówna, a to aparatczyka z PZPR, a to byłą asystentkę Jaruzelskiego, wywaloną kiedyś na zbity pust z Tygodnika Solidarność za wynoszenie dokumentów dotyczących generała. Podobnie z politykami, na prawo są też tacy, którzy na rozkaz wpiszą się w każdy smród. Są prowokacje i brutalność policji na Marszu, ale nie w stosunku do "naszych" więc tych prowokowanych, bitych i ostrzelanych należy jeszcze dodatkowo obrzucić błotem. Najlepiej w Internecie lub towarzystwie jakiegoś lewaka z Krytyki Politycznej albo Waldemara Kuczyńskiego. Kolega partyjny bronił życia poczętego pokazujać w sugestywny sposób na czym polega lewacka produkcja prawa - furda, należy się wpisać w ten syf, którym został obrzucony, zawiesić, może wyrzucić, a na pewno dorzucić mu na łeb swego medialnego gówna. Nie wiem czy w takiej sytuacji Coryllus dobrze robi, starajac sie walić w syfiarzy niczym Albatros odchodami. Bacz Gabriel czy ich nie karmisz, czy po Twoim osrywaniu z góry nie popierdują i przytupują z zadowolenia. W końcu to ich paliwo. Kończę, bo zrobiło mi sie niedobrze i musze iść puścić pawia. Łażący Łazarz - Tomasz Parol
Mniej pieniędzy dla emerytów Kilka milionów polskich emerytów i rencistów straci na waloryzacji świadczeń. Powód? Trybunał Konstytucyjny nie zajął stanowiska wobec tegorocznej podwyżki rent i emerytur, choć zaskarżył ją m.in. rzecznik praw obywatelskich. W ubiegłym roku rządząca koalicja zadecydowała, że w 2012 r. świadczenia emerytalne będą waloryzowane kwotowo, a nie procentowo. Rokrocznie każda emerytura i renta były podwyższane, tak by zniwelować czynnik inflacji. Chodziło o zachowanie realnej wartości świadczeń. Jednak rząd postanowił zaoszczędzić i wprowadził taką samą podwyżkę dla każdego. Ustalono ją na 71 zł brutto, czyli ok. 50 zł na rękę. Na tej operacji stracili wszyscy, którzy mieli miesięczne świadczenie wyższe niż 1480 zł brutto, czyli ok. 1200 zł netto. Podwyżka procentowa (ok. 5 proc.) byłaby wyższa. – W moim wypadku byłoby to ok. 25 zł więcej. Dla mnie każdy grosz się liczy. Żebym mogła przeżyć do mojej emerytury i tak muszą dokładać dzieci – mówi emerytka Maria Dutkowska. W podobnej sytuacji znalazła się ponad połowa emerytów i rencistów. Ustawa wprowadzająca waloryzację kwotową trafiła do Trybunału Konstytucyjnego. Prezes TK Andrzej Rzepliński zapewniał, że sprawa ma charakter priorytetowy. Niestety do tej pory nie trafiła na wokandę. Nie została także wpisana na pierwsze miesiące przyszłego roku. Rzecznik trybunału Katarzyna Sokolewicz-Hirszel tłumaczy, że sprawą zajmują się sędziowie w celu wypracowania stanowiska. Zwraca uwagę, że ustawa waloryzacyjna została skierowana do TK w lutym tego roku, a sprawy średnio czekają po 1,5 roku. Przekonuje, że nie można zarzucać trybunałowi opieszałości.
– Na wokandę trafia wiele znacznie bardziej błahych spraw, a problem waloryzacji, który dotyczy milionów starszych osób, nie może doczekać się rozstrzygnięcia – denerwuje się emeryt Witold Starzyński. – Kiedy nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze – dodaje. I ma rację. Rzecznik ZUS Jacek Dziekan potwierdza, że przyszłoroczna waloryzacja będzie naliczana od świadczeń pobieranych w tym roku. – To znaczy, że znów będzie niższa, niż powinna być – podkreśla Starzyński. A co będzie, gdy za kilka miesięcy TK uzna, że waloryzacja kwotowa była niezgodna z prawem? Starzyńskiemu i milionom pokrzywdzonych pozostanie składanie odwołań. Tylko że większość i tak tego nie zrobi. Liczy na to rząd, bo w projekcie budżetu nie ma rezerw na ewentualne wyrównania świadczeń.
Wojciech Kamiński
O tym, jak diabeł się zamachnął... Tu są obowiązkowe linki (jak kto nie czytał), bowiem nie chce mi się tłumaczyć od początku
http://eska.salon24.pl/467054,rozlala-sie-rzeka-nienawisci
http://eska.salon24.pl/465040,panowie-i-panie-policzmy-glosy
http://eska.salon24.pl/466360,wracaj-miller-badzmy-kwita
http://eska.salon24.pl/464861,no-to-lokomotywa-ruszyla
A teraz zapraszam do dzisiejszego "adremu" Wieść gminna doniosła, iż NIK raport wysmażył o nielegalności urządzeń zwanych LRAD(Long Range Acoustic Device), co służą do rozpędzania demonstracji ogłuszającym dźwiękiem, mogącym spowodować trwałe uszkodzenie słuchu. No i nareszcie wszystko się ułożyło zgodnie z moimi proroctwami, ha!
Jeśli jakiś naiwny człowiek sądzi, że ten raport to przypadek, a jego pojawienie się nagłe ot tak sobie zbiegło się w czasie z innymi sprawami, to doprawdy jest naiwny jak dziecko. A teraz uwaga, bowiem przedstawimy Szanownej Publiczności.....
PLAN DIABŁA Oto przed nami 11 listopada, o 15-tej ma ruszyć Marsz Niepodległości. Na dwie godziny przed tą chwilą ABW łapie zamachowców z ciężarówką pełną Azofoski, a niedoszli zamachowcy zeznają, że to zamach z inspiracji działaczy PiS. Marsz zostaje zablokowany (stąd obecność policji już na Placu Defilad) i rozwiązany, a policja ogłasza o zamachu. Bojówki policji wchodzą w tłum w celu zatrzymania podejrzanych pisowców. Tłum głupieje, a co bardziej nerwowi zaczynają bitkę z policją. Zostaje użyty LRAD, są ofiary pobić i trochę dzieci traci słuch – jednym słowem zadyma na całego! Kaczyński zostaje oskarżony o sprawstwo tego zamachu, PiS być może zdelegalizowany, w kraju popłoch. Narasta bunt w narodzie – i wtedy diabeł jak królika z pudełka wyciąga ten raport NIK i pyta poważnie > "Tusku, jak mogłeś to zrobić niewinnym dzieciom? Tusku, naruszyłeś prawo - musisz się dla dobra sprawy i ładu społecznego podać do dymisji, bo nie damy rady utrzymać spokoju!" Ha!!! Ale nie wyszło... Kaczyński zapowiedział wyjazd. No to aresztowali biednego Brunona już wcześniej, błyskawicznie tworząc nowe scenariusze. Niestety – maszerujących też nie dało się sprowokować (chwała organizatorom!), więc ogłoszono casting na inspiratora zamachu (biedny Nicpoń:). Niestety, to już tylko śmieszne wygłupy – teraz wrabiają Brauna, żeby jakoś zatrzeć swoją głupotę.
Jak widać z powyższego opisu, całkiem być może, że mieliśmy faktycznie do czynienia z próbą cichego zamachu stanu, a dokładniej wymiany I Sekretarza przy pomocy sfingowanych i sprowokowanych wydarzeń. Ale nie wyszło kompletnie. To by tłumaczyło, dlaczego PSL się wypisał nagle z tej afery, a na ich miejsce wskoczyli Palikot z SLD i teraz oni dyktują warunki Tuskowi. Albowiem pełzający zamach stanu na naszego kochanego Płemieła trwa w najlepsze – diabeł już nie popuści... Nawet Kopaczowa zdradziła Donalda. A my trzymajmy się od tego z daleka, co czego nawołuję już od dłuższego czasu.
PS. Wszystkich donosicieli informuję uprzejmie, iż powyższe pomysły są tylko i wyłącznie tworem mojej rozgorączkowanej wyobraźni. A może z daleka po prostu lepiej widać, na przykład:
1."Służba Kontrwywiadu Wojskowegonie była informowana o zmianie konfiguracji wnętrza samolotu TU-154M nr boczny 101 dokonanej w dniu 6 kwietnia 2010 r.ani nie posiada informacji dotyczących zgromadzonego materiału na ten temat" Następny zbieg okoliczności z nagłośnieniem teraz tej informacji. Strzał w Tuska, diabeł w akcji.
2. Sąd Najwyższy ponoć orzekł o przekazaniu wszelkich informacji dotyczących więzień CIA do prokuratury. Kontruderzenie w SLD, diabeł zaciera łapki ze szczęścia. ESKA
Ich nienawiść, nasz spokój Trzeba zachować spokój, mówić o sprawach fundamentalnych dla losów Polski i życia milionów Polaków, a nie zajmować się kolejną akcją nienawiści do opozycji, wylewającą się codziennie z mediów całymi strumieniami. Nienawiść do prawicy i infantylizm – tym żyją cały czas wielkie stacje telewizyjne Po 10 kwietnia 2010 roku, zaraz po tragicznej katastrofie samolotu TU –154 M, wszystkie największe media w Polsce traktowały śmierć Prezydenta RP tak, jak gdyby zginął przywódca wrogiego nam państwa: po co leciał, to on jest winien, słabi piloci, nie powinni startować, zmusił do lądowania, ściągnął na innych śmierć. Te słowa wypowiadali dziennikarze, zanim cokolwiek ustalono. A dziś wiemy, że nadal nic nie wiemy na pewno. Nikomu włos z głowy nie spadł za atakowanie zmarłych, za lżenie nieżyjącego posła Gosiewskiego, którego widziano na peronie we Włoszczowej. Prokuratura nie zajęła się z urzędu ani jednym przypadkiem psychicznego znęcania się nad rodzinami ofiar katastrofy, a premier też nie rozumiał, skąd tyle wątpliwości mają ich bliscy. Machina nienawiści, pomimo tego, że On już nie żył, działała perfekcyjnie. Działa do dziś. Miłość do biało – czerwonej to faszyzm, prawica to terroryści i bandyci planujący zamachy i zbrodnie. Na tym tle, wypowiedź Grzegorza Brauna ma czwartorzędne znaczenie. Już drugi dzień jest wałkowana, maglowana, dosłownie wszędzie, co pół godziny mamy „porcję” Brauna. Wypowiedź ta jest, co najwyżej, wyrazem bezsilności reżysera, a nie jego zbrodniczych zamiarów. Cała jego twórczość to jedno wielkie wezwanie do mówienia prawdy o Polsce, do mówienia prawdy w życiu publicznym. I co widzi? Co dzieje się z prawdą w Polsce, jaki jest szacunek dla zmarłych, jak reaguje elita? Elita mówi o nas, Polakach: „lubimy wykopki” . No więc kopiemy, pod osłoną nocy i dowiadujemy się o kolejnych pomyłkach. Pokażcie drugi taki kraj, kraj cywilizowany, gdzie doszło do zdarzeń tak kompromitujących państwo. I nie widać ich końca, bo będą kolejne ekshumacje. Dowiadujemy się, że Służba Kontrwywiadu Wojskowego nic nie wiedziała o zmianie wystroju wewnętrznego samolotu TU – 154 M, do jakiej doszło na cztery dni przed lotem do Smoleńska. Niepojęte, a jednak możliwe. Ale za to, po dwóch miesiącach od zdarzenia, wszystkie reflektory i mikrofony trąbią o mowie nienawiści Grzegorza Brauna. Być może niektórym prawicowym publicystom, mającym dostęp do głównych mediów wydaje się, że ich głos coś tam znaczy. Otóż ich głos nic tam nie znaczy. Albo bardzo niewiele. Kiedy III RP uruchamia swój aparat medialnej i psychicznej przemocy, boksowanie się z nimi nie ma najmniejszego sensu, a już tym bardziej szukanie jakiegoś kompromisu, albo co gorsza bicie się we własne piersi. Co z tego, że jeden czy drugi dziennikarz odetnie się od Grzegorza Brauna? Jaki to ma sens i znaczenie w obliczu Smoleńska i coraz trudniejszej sytuacji ekonomicznej milionów polskich rodzin, braku pracy dla większości młodych, wykształconych ludzi? Żadne. I tak padły dziś z ekranu słowa porównujące wypowiedź reżysera do planu ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej. No więc dalej, klękajcie i przepraszajcie z Brauna. No i wreszcie - poza spotkaniami publicystów, polityków, gadającymi głowami, naszymi blogami, medialną sieczką i szczuciem - jest jeszcze zwykłe życie. A ono staje się coraz bardziej uciążliwe, coraz bardziej nieznośne. Ludzie mają dość rządu Tuska, co wynika ze wszystkich badań opinii publicznej. A rząd Tuska ma z kolei dość jęczącego społeczeństwa, więc najchętniej by je zastąpił innym, ale innego nie ma, więc trzeba tę sytuację jakoś rozładować. Prawica wcale się nie podkłada. Prawica w Polsce jest nad wyraz spokojna i opanowana. W obliczu tego, co dzieje się w sprawie Smoleńska, uprawia wręcz politykę miłości. Media i rząd III RP potrzebują „krwi”, by za cały obecny marazm, rozliczne patologie, rosnące niezadowolenie społeczne, odpowiedzialnością obarczyć Jarosława Kaczyńskiego. To on jest głównym celem do strącenia ze sceny politycznej. Trzeba więc zachować spokój, mówić o sprawach fundamentalnych dla losów Polski i życia milionów Polaków, a nie zajmować się kolejną akcją nienawiści do opozycji, wylewającą się codziennie z mediów całymi strumieniami. Nienawiść do prawicy i infantylizm – tym żyją cały czas wielkie stacje telewizyjne. Pięć minut o Ryszardzie Kaliszu, bo zaistniał w jakimś sondażu, kolejne pięć o Prezydencie i jego wspomnieniach z Józefowa. Bez względu na to, co jeszcze wymyśli ten zgniły system, powinnością ludzi uczciwych i odpowiedzialnych za Polskę jest dalsze, konsekwentne dochodzenie do prawdy o Smoleńsku i zajmowanie się narastającymi problemami kraju. To jest dziś powinnością prawicy, a nie strachliwe tłumaczenie się, że nie będziemy do nikogo strzelać. Na razie to do nas strzelają. GrzechG
Refundacja in vitro czyli krwawy biznes W sztuczny sposób powstaje nowy zyskowny rynek sztucznego zapłodnienia wart 20 mld złotych. Z ekonomicznego punktu widzenia wszystko łatwo przewidzieć. Ponieważ do każdego zabiegu państwo będzie dopłacać z kieszeni podatnika, na zabiegi będą decydowały się pary przy pierwszej lepszej okazji. Z pewnością pojawią się nieuczciwe praktyki mające na celu wyłudzanie refundacji. Sztuczny popyt będzie też napędzał turystykę medyczną i pojawią się klienci z zagranicy.
Czego nie widać Podczas gdy premier Tusk wraz z ministrem Arłukowiczem stosują typową manipulację medialną i podczas konferencji prasowych o in vitro pojawiają się na tle planszy przedstawiające uśmiechnięte dziecko, gwoli prawdy powinni pojawiać się z plakatem pokazującym nie rozradowanego bobasa, lecz kilkanaście białych trumienek, w których spoczywają jego potencjalni bracia i siostry. W 2010 roku Instytut Globalizacji opublikował raport przygotowany przez ks. prof. Artura Katolo, autora książki „Contra in vitro” (dostępna w sklep-niezalezna.pl), na podstawie danych źródłowych Ministerstwa Zdrowia Republiki Włoskiej, w jaki sposób uregulowanie in vitro przełożyło się na praktyki stosowane w rzeczywistości. Te dane są szokujące. W 2005 roku liczba przeniesionych embrionów w wyniku in vitro wyniosła 58.869, lecz dało to zaledwie 3385 urodzeń. Oznacza to, że uzyskanie jednego żywego urodzenia wymagało uśmiercenia 17 innych zarodków. Innymi słowy: aby narodził się Maciuś z probówki, do klozetu zostają spuszczeni Piotr, Paweł, Faustyna, Miriam, Tymoteusz, Zofia, Łucja, Miłosz, Klemens, Janusz, Stanisław, Weronika, Pola, Tytus, Kasia, Kinga i Marek. Ks. prof. Katolo nie ma wątpliwości: „Prawne uregulowanie zagadnienia nie przyczyniło się do zmniejszenia śmiertelności dzieci poczętych in vitro” – uważa. W samym 2007 roku we Włoszech na 7854 ciąże z in vitro doszło aż do 1552 poronień. Mało tego, aż 67 potencjalnych matek zmieniło zdanie i poddało się „aborcji na życzenie”! W wyniku rozmrażania 5349 embrionów obumarło. W przypadku tej metody skuteczność jest jeszcze niższa i udaje się zaledwie raz na 21,4 embriona. Szokujący jest także fakt, że na sztuczne zapłodnienie decydują się coraz starsze kobiety. Aż 60 proc. klientek klinik we Włoszech stanowiły panie po… 50. roku życia. W Polsce ten wskaźnik wynosi 34,7 proc., ale z pewnością będzie szedł w stronę statystyk zachodnioeuropejskich. Niewykluczone, że wkrótce na placach zabaw będziemy mylić mamy z babciami.
In vitro po polsku W Polsce działa ponad 50 wyspecjalizowanych klinik oferujących zapłodnienie pozaustrojowe. Rocznie wykonuje się ponad 9 tys. zabiegów. Pamiętając, że in vitro to w zasadzie hurtowa aborcja, może to oznaczać, że w ten sposób unicestwianych jest kilkadziesiąt tysięcy ludzkich istnień. W Polsce ok. 2 mln par ma problem z naturalnym poczęciem. Według szacunków Instytutu Globalizacji, rynek in vitro jest więc wart ok. 20 mld złotych, zważywszy że jeden zabieg kosztuje w granicach 10 tys. złotych. W naszym kraju stosuje się metodę od lat 90., ale nie wiadomo, ile dzieci poczęło się dotychczas z probówki. Koszt samej procedury to 5-6 tys. złotych, ale po podaniu odpowiednich medykamentów może się on nawet podwoić. Teoretycznie zabieg wymaga powtórzenia co najmniej dwa, trzy razy. Dla wielu par to ostatnia deska ratunku. W praktyce lekarze ginekolodzy sugerują zabieg każdej parze, która ma problem z poczęciem w ciągu kilkunastu miesięcy. Medyczne autorytety są przeciwne nazywaniu procederu „leczeniem niepłodności”. Metoda niczego nie leczy, lecz obchodzi naturę w sposób sztuczny. Nie bez winy są sami lekarze. – Zamiast skupiać się na leczeniu przyczyn [niepłodności – przyp. autora], skracają czas, od razu proponując im in vitro. Chodzi o biznes koncernów farmaceutycznych. Im wcześniej lekarz namówi parę na in vitro, kiedy szanse na zajście w ciążę są większe, tym lepsze później statystyki skuteczności tej metody – powiedział „Rzeczpospolitej” prof. Bogdan Chazan, krajowy specjalista w dziedzinie położnictwa i ginekologii. Przepisy proponowane przez ministra Bartosza Arłukowicza są kolejnym bublem prawnym. Zabieg będzie dostępny nie tylko dla małżeństw, lecz dla par, które udowodnią, że co najmniej przez rok zmagają się z niepłodnością. Środki na refundację będą pochodziły z rezerwy celowej resortu. Program ruszy około połowy 2013 roku, będzie trwał trzy lata i obejmie 15 tys. par. Będzie to kosztowało podatników nawet 300 mln złotych.
Biznes się cieszy Ten wątpliwy etycznie rynek przyjął z entuzjazmem propozycję premiera, o którą przez wiele lat zabiegał. Nikt nie ma wątpliwości: po wprowadzeniu refundacji interes się rozkręci, a ceny zabiegów pójdą w górę. „Klinika to już dziś złoty interes. Można ją uruchomić za kilka milionów złotych. (…) Nie potrzeba żadnego zezwolenia ani licencji” – radzi czytelnikom „Bloomberg Businessweek”. W swoistym instruktażu dotyczącym założenia tego krwawego biznesu największymi kosztami są pensje ginekologów i embrionologów – od 10 tys. do 30 tys. złotych – podaje tygodnik. Drogi jest także embrioskop i manipulator (łącznie ponad 1 mln złotych). Nie ma ani słowa o dylematach moralnych, choćby słowa, co się dzieje z niepotrzebnymi zarodkami. Jedno jest pewne: „umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia zapewnią stałe źródło przychodów” – entuzjazmuje się gazeta. Według Europejskiego Stowarzyszenia Ludzkiej Reprodukcji i Embriologii ESHRE, rynek rozwija się niezwykle dynamicznie. W Polsce liczba zabiegów wzrosła z 6,6 tys. w 2008 roku do 9 tys. dwa lata później. Obcokrajowcy skorzystali z ok. 100 zabiegów. Na świecie żyje już 5 mln dzieci z probówki, rocznie rodzi się ich ok. 350 tysięcy. Rekordzistki poddają się zabiegom nawet 10 razy. Jak zauważa „Bloomberg Businessweek”, „turystyka in vitro rozwinie się, jeśli dostępu do zabiegów np. dla singli czy par homoseksualnych nie ograniczy ustawa”. Zobaczymy więc, czy i w tej dziedzinie rząd, na którego czele stoi ponoć katolicki premier, pójdzie biznesowi na rękę i staniemy się jednym z najbardziej postępowych krajów Unii Europejskiej. Tomasz Teluk
€urofragmentacja przyczyną recesji OECD przewiduje recesję 0,1% w €urostrefie w przyszłym roku w dzisiaj opublikowanym raporcie
professional.wsj.com/article/SB10001424127887324469304578144572383450086.html
"Zgubione 9 miliardów Unia Europejska nie może się porozumieć nie tylko w sprawie nowego siedmioletniego budżetu na lata 2014-2020, ale nawet co do budżetu na przyszły rok. Nie ma chętnych do zapłacenia rachunków za zrealizowane projekty unijne. Manko sięga 9 mld euro. Od kwietnia Rada UE grupująca rządy państw członkowskich wiedzie spór z Parlamentem Europejskim, zabiegając o obniżenie wydatków w przedstawionym przez Komisję Europejską projekcie budżetu. Nie ma chętnych do załatania dziury finansowej na niebagatelną kwotę 9 mld euro. Nie jest to "deficyt budżetowy", ponieważ budżet UE nie może mieć deficytu. Skąd zatem manko w unijnej kasie? Prawdopodobnie powstało wskutek tego, że wzrósł poziom wykorzystania europejskich funduszy. Powód? Kryzys. Komisja Europejska dowodzi, że konieczność wyłożenia owych 9 mld euro związana jest z rytmem finansowania przez Brukselę wieloletnich programów inwestycyjnych. Ponieważ 2013 rok jest ostatnim etapem obowiązywania kończącego się siedmioletniego budżetu, więc właśnie wtedy spływają wszystkie faktury, które należy rozliczyć. Projekt budżetu przedstawiony przez Komisję Europejską w kwietniu br. przewidywał wzrost płatności na ten cel o blisko 7 proc. w porównaniu z budżetem tegorocznym. Przyszłoroczny budżet miał wynieść, według tej propozycji, 137,9 mld euro.
- Na początku upływającego okresu finansowego rządy wybrały projekty do współfinansowania przez UE. Teraz te projekty zbliżają się do zakończenia realizacji i Unia będzie musiała zapłacić rachunki - wyjaśnił komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski. Wczoraj Komisja Europejska przedstawiła nowy projekt budżetu na 2013 r., niemal identyczny jak poprzedni. Z tym że wydatki zostały obcięte o 100 mln euro. Zaproponowana kwota płatności w przyszłym roku wyniesie zatem 137,8 mld euro.
- Jeśli Rada i Parlament nie zdołają się porozumieć, finansowanie UE musiałoby się odbywać na podstawie prowizorium budżetowego z roku 2012 - ostrzegł Lewandowski. Tegoroczny budżet zawiera 129 mld euro wydatków.
KE proponuje, aby brakujące 9 mld euro na faktury pokryć dochodami z grzywien od firm za naruszanie zasad konkurencji, co dałoby 3,1 mld euro. Brakujące 5,9 mld euro musiałyby zaś wyłożyć kraje członkowskie poprzez zwiększenie swoich składek. Płatnicy netto, tj. Niemcy, Francja, Wielka Brytania, Szwecja, Holandia, Finlandia, Dania i Austria, proponują, aby brakujące środki znaleźć w niewydajnych funduszach unijnych, które szacują na 15 mld euro. Jednak KE twierdzi, że takich pieniędzy nie ma.
- Zwykło się mówić, że kraje takie jak Polska są "beneficjentami unijnych funduszy", tak jakby coś dostawały za darmo. Tymczasem te kraje ponoszą koszty unijnych regulacji (np. znoszenia ceł, eliminowania emisji CO2), doświadczają ucieczki miejsc pracy za granicę, drenażu demograficznego i drenażu mózgów. Mało tego - związanie gospodarek unijnymi dyrektywami blokuje w tych krajach procesy konwergencji uruchomione przez globalizację, czyli procesy doganiania krajów wysoko rozwiniętych - wskazuje dr Cezary Mech, były wiceminister finansów.
- Gdyby Niemcom, największym płatnikom netto, funkcjonowanie Unii się nie opłacało, to nie funkcjonowałaby ona nawet przez rok. Dlatego nie należałoby się obawiać wetowania budżetu w sytuacji, kiedy jest dla nas i Europy niekorzystny - podkreśla finansista. Przebieg prac nad unijnym budżetem - zarówno jednorocznym, jak i siedmioletnim - pokazuje jego zdaniem, że procesom politycznej integracji Unii nie towarzyszy sprawiedliwa redystrybucja dochodów. Widać to m.in. na przykładzie nierównych dopłat dla rolników starej i nowej Unii czy nadzwyczajnych rabatów w składce uzyskanych przez płatników netto." Małgorzata Goss
Michalkiewicz w kościele: Niemieckie i żydowskie banki szykują rozbiór Polski Polska daje się opleść agenturze. Oddaje władzę bankom żydowskim i niemieckim. Ogłupia społeczeństwo cyfrową telewizją. Oczywiście, bez TV Trwam - usłyszeli wierni od Stanisława Michalkiewicza w jednym z zielonogórskich kościołów. Do zielonogórskiej redakcji "Gazety" zadzwonił oburzony mieszkaniec os. Braniborskiego. - Proboszcz nam do kościoła antysemitów sprowadza. Proszę przyjść, to pan zobaczy - denerwował się. No to poszedłem. Do kościoła pw. św. Urbana przy ul. Braniborskiej - najmłodszego w Zielonej Górze - przyjechał Stanisław Michalkiewicz. Znany prawicowy publicysta, zakładał niegdyś UPR. Dziś związany jest z Nową Prawicą Korwin-Mikkego. W 2006 r. zasłynął antysemickim felietonem na antenie Radia Maryja. W radiu mówił o roszczeniach organizacji żydowskich do spadku po ofiarach Holocaustu w Polsce. Rada Etyki Mediów uznała, że autor posługiwał się "językiem nienawiści". Organizacje żydowskie nazwał "firmami koncernu holokaustowej industrii", czyli takimi, które czerpią zyski z Holocaustu. Poglądy Michalkiewicza od tamtego czasu niewiele się zmieniły. Na spotkaniu w kościele uderzał w podobny ton.
Banki niemieckie i żydowskie szykują rozbiór Polski A wprowadzenie planu w życie - według Michalkiewicza - umożliwi Sejm. Wystarczy, że przyjmie ustawę o kredycie z odwróconą hipoteką. Projekt Ministerstwa Finansów pozwoli Polakom przekazywać prawa własności nieruchomości bankom w zamian za dożywotnią rentę. Banki przejmą nieruchomości po śmierci właścicieli.
- A jak wiadomo, większość banków na polskim rynku to banki żydowskie i niemieckie. W Polsce rozwija się już polityka regionalizacji, która może sprawić, że stanie się krajem federacyjnym. Wtedy ujawni się bardzo demokratyczna, pokojowa i oddolna inicjatywa plebiscytu. Nowi właściciele zdecydują, do której stolicy chcą odprowadzać podatki. Nie jest tajemnicą, że mieszkańcy niektórych rejonów Polski będą je chcieli odprowadzać do Berlina. A Berlin roztoczy nad takimi rejonami swoją opiekę. Stad już tylko krok do rozbioru Polski. - tłumaczył Michalkiewicz. Wypełniony do granic kościół słuchał go ze śmiertelną powagą.
- Przygotowania do wojny na drodze dyplomatycznej bardzo łatwo ukryć. Trudniej, gdy już następuje koncentracja wojsk na granicy. Na razie te przygotowania są w pierwszej fazie, choć i przy granicy zaczyna się coś dziać - dodawał.
Zdaniem Michalkiewicza, Niemcy i Żydzi starają się uśpić czujność Polaków i światowej opinii publicznej. Nie robią tego wprost, aby nie wzbudzać podejrzeń. - Opór będzie przedstawiony jako wybuch polskiego antysemityzmu, a jak wiadomo, z antysemityzmem jest krótka rozmowa. Jeśli nie jesteś przeciw, to znaczy, że sam jesteś za - mówił.
- Czy to Żydzi w takim razie rządzą Polską? - dopytywał postawny siwowłosy mężczyzna.
- Nie zwalajmy wszystkiego na Żydów, bo stwierdzenie, że Żydzi są winni wszystkiego się nie obroni. Są przecież wybuchy wulkanów, trzęsienia ziemi, powodzie, z którymi Żydzi nie mają nic wspólnego - zauważył Michalkiewicz.
Polską rządzą tajne słuby, a rząd jest na usługach agentury Zdaniem publicysty kraj przed rozbiorem może uchronić tylko silne państwo. Ale na to nie ma szans, bo realną władzę w kraju dzierży... agentura. Tajne służby zaczęły przejmować kontrolę nad Polską, gdy PRL chylił się ku upadkowi. Dziś strzegą wpływów i obecnego status quo. - Rządzące partie polityczne są transmisją agentury do rządu, wykonują jej polecenia i reprezentują interesy sitwy - mówił Michalkiewicz. Ostatnio agentura - dowodził - zobaczyła zagrożenie w radykalizujących się nacjonalistach spod znaku Marszu Niepodległości. Dlatego teraz trwa na nich polityczna nagonka.
- Proszę zwrócić uwagę na deklarację ministra Gowina, który mówił po Marszu: "Dopóki PiS ma monopol na patriotyzm, to nic nam nie grozi". Państwo rozumiecie - nam. Człowiekowi czasem się coś wymsknie i nawet Gowin czasem powie coś szczerego - przekonywał Michalkiewicz. Albo sprawa Brunona K., którą ostatnio żyje cała Polska.
- Przypomina mi podpalenie Reichstagu w Berlinie przez Hitlera. Winę zrzucono na komunistów, a pożar posłużył do wprowadzenia w Niemczech stanu wyjątkowego. Obawiam się, sprawa Brunona K. uruchomi u nas proces podobny - zapowiada publicysta.
Telewizja cyfrowa wkurza ludzi Wśród słuchających przeważali starsi, ale były też grupy ludzi młodych.
- Po co mi 15 kanałów w telewizji? Mam od niedawna, bo zamontowali nam telewizję cyfrową. Chyba tylko po to, aby nas ogłupiać - sam sobie odpowiedział starszy mieszkaniec, a Michalkiewicz tylko potwierdził.
- Czy powinnam pójść na spotkanie z Niesiołowskim i "poseł Butkiewicz z peło", aby im powiedzieć, że wyrzucając Telewizję Trwam z multipleksu robią z nas obywateli drugiej kategorii? - dopytywała kolejna.
- Od Niesiołowskiego to pani prawdy nie usłyszy. Najpierw go powinien przebadać weterynarz. Bo to weterynarze zajmują się leczeniem wścieklizny - odpowiadał Michalkiewicz. W kościele było też kilkoro księży i zakonnic. Na koniec jeden z księży podziękował Michalkiewiczowi "za pouczający wykład, który porządkuje zagadnienia ważne dla sprawy narodowej". Ksiądz miał ochotę mówić dłużej, ale przerwali mu słuchacze. - Ksiądz do wiernych może mówić co dzień, a pana Michalkiewicza to my mamy raz na 10 lat - usłyszał od starszego mężczyzny. Łukasz Woźnicki
Zamach kontrolowany przez ABW W sprawie Brunona K. nie mieliśmy do czynienia z dozwoloną przepisami akcją specjalną służb polegającą na prowokacji, bo ustawa o ABW nie przewiduje takiej możliwości. Jedyną akcją specjalną, jaką można było zastosować w tej sprawie, to „kontrolowana sprzedaż lub zakup materiałów wybuchowych albo broni”. Od kupna do usiłowania zamachu jednak długa droga. Albo więc w ABW „nagięto” przepisy, albo realizowano akcję nielegalnie, a prokuraturze nie przekazano wszystkich materiałów na ten temat – mówi „Gazecie Polskiej” Bogdan Święczkowski, prokurator, były szef ABW. Zdaniem Bogdana Święczkowskiego zwołanie widowiskowej konferencji przez prokuraturę i ABW w związku z rzekomym zagrożeniem atakiem terrorystycznym krakowskiego naukowca na władze państwa należy widzieć jako element ciągu wydarzeń w sferze medialnej, związanych ze spadającymi wynikami sondaży, których zaczęła się obawiać rządząca PO. Najpierw była konferencja szefa Okręgowej Prokuratury Wojskowej w Warszawie prok. Mirosława Szeląga, której celem było zdezawuowanie informacji z artykułu „Rzeczpospolitej” „Trotyl na wraku Tupolewa”, potem próba sprowokowania zamieszek obozu patriotycznego podczas Marszu Niepodległości 11 listopada, następnie zatrzymanie Brunona K. jako organizatora zamachu na najwyższe władze państwa, a ostatnio wniosek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry.
– Te działania piarowskie miały też prawdopodobnie przykryć klęskę negocjacji unijnych w sprawie budżetu i znów wzniecić w mediach atmosferę strachu przed IV RP, przypomnieć „zbrodnie” tego okresu, podobnie jak w 2007 r., gdy na fali tak wznieconej histerii PO wygrała wybory. Chodzi o pokazanie społeczeństwu, że obóz patriotyczno-narodowy jest nieprzewidywalny i groźny dla państwa – uważa były szef ABW. Na konferencji prasowej Donald Tusk przyznał, że już od przeszło trzech tygodni wiedział o prowokacji ABW w sprawie niedoszłego zamachu.
– Najwyższy czas, żebyśmy wyrzekli się w tych relacjach wewnętrznych takiego języka agresji czy nienawiści, który czasami pojawia się w debacie publicznej, bo on sprzyja takim niezrównoważonym zachowaniom. (…) Ważne, że ABW potrafiła tę sytuację wykryć w odpowiednim czasie i zapobiec zagrożeniu (...). Może to być dobrą nauką na przyszłość – oświadczył Donald Tusk.
Chciał zgładzić Buzka, Millera, Kwaśniewskiego? 20 listopada br. na konferencji prokuratury i ABW poinformowano, że 9 listopada został zatrzymany Brunon K., 45-letni wykładowca na Uniwersytecie Rolniczym w Krakowie, prowadzący „nieformalne wykłady dotyczące wykorzystywania materiałów wybuchowych m.in. w działaniach dywersyjnych”, który planował zamach na konstytucyjne organy RP, w tym prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, prezesa Rady Ministrów oraz polityków wszystkich opcji politycznych zgromadzonych w budynku Sejmu. Planował on wjechać samochodem-pułapką na teren Sejmu. Brunon K. jest chemikiem, pracownikiem naukowym, który od lat prowadził doświadczenia z materiałami wybuchowymi. Informację o działaniach Brunona K. ABW uzyskała rok temu. Dlaczego więc zatrzymano go i aresztowano (na trzy miesiące) dopiero teraz?
– Wydaje się, że data zwołania konferencji została wyznaczona bardziej potrzebami medialnymi niż procesowymi. W moim przekonaniu dzień przekazania prokuraturze materiałów też nie był przypadkowy. Był to bowiem 5 listopada, a prokuratura zatrzymała Brunona K. 9 listopada, co według mnie miało związek z Marszem Niepodległości – uważa Bogdan Święczkowski.
Ani prokuratura, ani ABW nie wyjaśniły, dlaczego tak długo trwało rozpracowanie niedoszłego zamachowca i dlaczego nie przeprowadzono jego badań psychiatrycznych. Podano natomiast, że jest nacjonalistą, antysemitą i ksenofobem - i że ABW powzięła podejrzenia, że Brunon K. wyrażał swoje radykalne poglądy już pod koniec roku 2011. Jeden z filmów Brunona K. przedstawionych na konferencji prokuratury i ABW, na którym widać eksplozje, pochodził z 2000 r. Wynika z tego, że mężczyzna planował zamach terrorystyczny od 12 lat. Nie wiadomo – na premiera Millera, prezydenta Kwaśniewskiego, a może premiera Buzka, który rządził do października 2001 r.?
Trotyl w Smoleńsku, trotyl pod Sejmem Jak się okazało, w skład „grupy zbrojnej” obok Brunona K. wchodzili czterej agenci ABW.
– Według mnie prokuratura powinna bardzo poważnie zbadać, czy pobyt w bliskim otoczeniu Brunona K. ludzi z ABW nie zainspirował go do podejmowania zainicjowanych przez niego działań, co byłoby przestępstwem. Na razie nie mam informacji, by prokuratorzy podjęli kroki zmierzające do zweryfikowania działań operacyjnych służb – mówi Bogdan Święczkowski.
Jak podkreśla były szef ABW, zastanawiające jest, dlaczego co innego usłyszeliśmy na konferencji prasowej, a co innego po spotkaniu Krzysztofa Bondaryka z członkami sejmowej Komisji Służb Specjalnych.
– Dziwią mnie wypowiedzi niektórych posłów tej komisji, którzy dali się przekonać szefowi ABW, że istniało realne niebezpieczeństwo zamachu. Szkoda, że w Komisji Służb Specjalnych nie ma takich osób jak Antoni Macierewicz, Mariusz Kamiński czy Tomasz Kaczmarek, którzy mają doświadczenie i potrafiliby ocenić, czy przedstawione przez Bondaryka zagrożenie nie zostało wykreowane. Podane na konferencji fakty przeczą bowiem stwierdzeniu, że zagrożenie było realne – podkreśla Bogdan Święczkowski. Jak dziś wiadomo, materiałem, którego planował użyć Brunon K., nie miał być trotyl (początkowo podano, że „terrorysta” chciał wjechać na teren Sejmu busem wyładowanym czterema tonami trotylu). Brunon K. chciał zebrać cztery tony nawozów sztucznych. Planował skonstruować bombę nawozową na bazie nawozów azotowych.
Dlaczego więc najpierw pojawiły się informacje o trotylu?
– Przy okazji akcji ABW w sprawie niedoszłego zamachu na władze państwa w Sejmie rzucono cień na sprawę trotylu na wraku tupolewa. Być może chodziło o zbagatelizowanie i ośmieszenie sprawy, na zasadzie: skoro trotyl jest tak łatwo dostępny i w tak dużych ilościach, i to nie wyłącznie wyspecjalizowanym służbom, to i na wraku mógł się znaleźć – mówi jeden z naszych rozmówców. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
O staliniątach – dzieciach i wnukach stalinowskich zbrodniarzy – rozmowa ze Stanisławem Michalkiewiczem Ze Stanisławem Michalkiewiczem rozmawia Aldona Zaorska. Słyszał Pan o staliniątach – dzieciach i wnukach stalinowskich zbrodniarzy, partyjnych zbrodniarzy, którzy wciąż uczestniczą w życiu publicznym jednocześnie przestrzegając, żeby nikt o tym nie mówił i nie pisał? Skąd to zjawisko i dlaczego tak się dzieje? Nie afiszują się, bo nie leży to w ich interesie. W Polsce związki pochodzenia z postawą były bardzo widoczne zarówno pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy pewne uwarunkowania pochodzeniowe determinowały stanowisko polityczne, jak i później – na początku lat dziewięćdziesiątych – konkretnie mam na myśli rok 1992, kiedy to została storpedowana próba ujawnienia agentury komunistycznej w strukturach państwa. Tu natychmiast nożyce się odezwały. Dotyczy to zresztą nie tylko agentury w strukturach państwa, ale też w innych kręgach – np. w Kościele. Właśnie w tego typu sytuacjach najlepiej widać wpływy „staliniąt” w różnych kręgach i środowiskach. Nie ulega bowiem wątpliwości, że jest ich niemało i mamy do czynienia z „czerwonymi dynastiami”. Bardzo dobrą ilustracją kontynuacji pokoleniowej „fejginątek”, czy „staliniąt” w mediach i życiu publicznym jest pan redaktor Bartosz Węglarczyk, wnuk w prostej linii Izaaka Fleichsfarba, czyli Józefa Światły. Specjalnie tego nie eksponuje, ale tak jest – jest to fakt powszechnie znany. Teoretycznie to nie musi nic oznaczać – przecież nie miał wpływu na postępowanie Józefa Światły ale … on należy do tych środowisk, które wywodząc się ze stalinowskich kręgów, zawsze będą się wspierać.
Przez te wszystkie lata? Oczywiście, środowiska te działają w ten sam sposób od lat. Ja to odczułem jeszcze w latach siedemdziesiątych – kiedy tworzyły się organizacje opozycji demokratycznej – środowisko Komitetu Obrony Robotników (KOR) i Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela (ROPCiO). Opozycja była obiektem różnych, powiedzmy – „opresji”, nie represji ale właśnie „opresji”, a to dlatego, że Gierek, nabrawszy kredytów, musiał przynajmniej stwarzać pozory tolerowania opozycji, zwłaszcza, że Polska podpisała w 1975 roku akt końcowy Konferencji KBWE w Helsinkach, który pewne standardy nakładał i Zachód upominał się o ich przestrzeganie. To właśnie wtedy – w 1978 roku tzw. „czerwona kanapa”, czyli dawni stalinowcy – m.in. Ochab, Albrecht i paru innych, wystąpili z krytyką rządu, który „represjonuje opozycję demokratyczną”. Dla wszystkich było wówczas jasne, że to jest taka akcja, w ramach której ujęli się po prostu za swoimi dziećmi i wnukami, którzy tę opozycję zaczęli wówczas tworzyć (wystarczy wspomnieć z jakich środowisk wywodzili się chociażby Adam Michnik czy Jacek Kuroń). „Czerwona kanapa” opowiadała się więc po stronie demokracji, zapominając, że będąc u władzy nie wsadzała ludzi na „48”, tylko na długie miesiące i lata, a w śledztwach łamała kości. To byli ludzie, którzy uczestniczyli we wprowadzaniu komunizmu w Polsce, ale ponieważ drugie czy nawet trzecie pokolenie lewicy laickiej znalazło się w opozycji, natychmiast się te nożyce odezwały. I ta solidarność środowiskowa dała o sobie znać. W analogiczny sposób daje o sobie znać do dziś.
Opozycja przecież zdawała sobie z tego sprawę… Owszem. Ale nie wolno zapominać, że przecież to w tej opozycji zaczęli działać potomkowie stalinowców. I już wtedy zaczął się podział. Dobrze to ilustrują stosunki pomiędzy KORem i ROPCiO. W ROPCiO wydawaliśmy wtedy w drugim obiegu pismo dla rolników „Gospodarz”, unikając w nim polemik z KORem. Ze zdumieniem dowiedziałem się, że nawet Jan Józef Lipski – człowiek gołębiego serca – wygłosił opinię, że po co ten „Gospodarz” wychodzi, skoro jest „Biuletyn Informacyjny”. To mnie przekonało, że nawet tak dobry człowiek jak Jan Józef Lipski ma w głębi swego gołębiego serca taką mentalność totalniacką, że jakaś środowiskowa osmoza występuje. I w tym sensie pochodzenie ma znaczenie – ta solidarność środowiskowa dzieci i wnuków stalinowców z ich rodzicami i dziadkami (i na odwrót) była, jest i będzie. Więzy krwi są silniejsze niż wszystko inne. Nawet, jeśli potomek stalinowców dostrzega ogrom zbrodni rodziców czy dziadków zawsze w taki czy inny sposób będzie próbował ich bronić. Dobrym przykładem jest mój przyjaciel Antoni Zambrowski – syn Romana Zambrowskiego. Pomimo, że nie kwestionuje zbrodni ojca przed różnymi atakami stara się jednak bronić. Z punktu widzenia ludzkiego jest to zrozumiałe, natomiast obrona stalinowców i ich postępowania w wymiarze publicznym już zrozumiała, przynajmniej dla mnie, nie jest. A podkreślić też należy, że Antoni Zambrowski nie, jest osobą tak wpływową jak redaktor Michnik.
Czyli nic się nie zmienia? To są te elementy środowiskowe – ludzi rodzinnie związanych z reżimem komunistycznym. I to niestety daje o sobie znać również po całych dziesięcioleciach, bo następne generacje nie chcą być w tym sensie ojcobójcami. Na to nakładają się jeszcze inne elementy – wyśmiewane jako teorie spiskowe albo wręcz „zakazane”. Chcąc przyjrzeć się sytuacji Polski dziś, trzeba brać pod uwagę nie tylko wpływy staliniąt, ale i inne kwestie. Może nawet ważniejsze.
Co Pan ma na myśli? Posłużę się przykładem. Jeżeli wyrzucony z „Gazety Wyborczej” Michał Cichy, mówi, że działa w niej, czy szerzej w całej Agorze – lobby żydowskie, które określił nawet mianem ŻOB, a Helena Łuczywo za punkt honoru postawiła sobie bronić tego środowiska, to na to też trzeba zwrócić uwagę. Ja chcę wyraźnie podkreślić – Żydzi w Polsce są, mają tu swoje interesy i potrafią ich bronić – i trzeba o tym mówić normalnym tonem, a nie udawać, że tej kwestii nie ma. Tymczasem sama próba powiedzenia o tym zjawisku jest piętnowana jako antysemityzm. Moim zdaniem to jest odwrotnie – negowanie istnienia Żydów w Polsce, negowanie istnienia narodu żydowskiego, podważanie poglądu, że Żydzi mają w naszym kraju jakieś interesy, to jest antysemityzm, bo odmawia tej grupie uznania praw, które przyznaje się innym grupom, chociażby mniejszościom narodowym, takim jak niemiecka czy litewska.
Zdarza się, że o tym jest mowa… Zdarza się. Właśnie na tym tle od początku lat dziewięćdziesiątych można zaobserwować pewną różnicę między Michnikiem a Konstantym Gebertem – Michnik twierdził, że Żydów w Polsce „nie ma”, Gebert, że przeciwnie – „są” i będą walczyć z antysemityzmem. Myślę jednak, że takie „ujawnienie się” zbyt rzadko ma miejsce. Biorąc do ręki GW mam czasem wrażenie, że strategia uderzenia wyprzedzającego nie została wymyślona przez administrację Busha, tylko przez m.in. redaktorów GW. Chodzi o to, żeby uderzyć zanim zrobi to ktoś inny – przypominać Polakom Jedwabne, zanim zaczną domagać się rozliczenia stalinowskich zbrodniarzy w znacznej części rekrutujących się spośród osób pochodzenia żydowskiego, że właśnie temu celowi podporządkował swoją twórczość Jan Tomasz Gross i paru innych autorów do rangi reguły podnoszących incydentalne przypadki, napiętnowane zresztą przez polskie społeczeństwo… To samo dotyczy stałego przypisywania Polakom antysemityzmu…
A w sposób szczególny zależy na tym właśnie potomkom stalinowskich zbrodniarzy…. Być może. Natomiast skoro o tym mówimy, to ja aż o taki makiawelizm tych środowisk nie posądzam, raczej o stałe wprowadzanie w życie leninowskiej koncepcji organizatorskiej funkcji prasy. Oni – mówię tu właśnie o osobach wywodzących się ze stalinowskich rodzin a „trzęsących” dziś mediami – nauczyli się tego jeszcze „z wykształcenia domowego”. Organizatorska funkcja prasy polega zaś na tym, że prasa nie reaguje na wydarzenia, tylko je najpierw wywołuje a potem opisuje. Być może te materiały mają w tle jakąś profilaktyczną, zapobiegawczą funkcję, ale mnie wydaje się, że mamy do czynienia ze znacznie gorszym zjawiskiem.
Jakim? W ten sposób część mediów, a zwłaszcza „Gazeta Wyborcza” uczestniczy w kampanii, która głównie skierowana jest na zagranicę. Polega ona na stworzeniu wrażenia, że Polaków nie można zostawić samopas, bo jeśli ich się pozostawi samym sobie, to znowu zrobią coś, co będzie szkodliwe dla całego świata.
Ale przecież to nie Polacy zorganizowali Holokaust…. Proszę Pani, odkąd Gerchard Schroeder bodajże w 2000 roku powiedział, że okres niemieckiej pokuty dobiegł końca, to jasne stało się, że trzeba będzie znaleźć winowajcę, na którego stopniowo będzie można przenieść odpowiedzialność za zbrodnie II wojny światowej. Po co? Ponieważ brak winnego mógłby spowodować, że za kilkanaście lat świat mógłby sobie pomyśleć, że te wszystkie ofiary zmarły śmiercią naturalną, a to z kolei państwo Izrael i wszystkie organizacje, które ja określam mianem „przemysłu holokaustu” pozbawiałoby niezwykle lukratywnego statusu ofiary. W dodatku pojawiła się nowa formuła: ci, którzy zostali zamordowani, to zostali zamordowani, ale iluż z powodu ich śmierci się nie urodziło! Przy takiej formule liczba ofiar holokaustu będzie rosła z dziesięciolecia na dziesięciolecie w postępie geometrycznym. W związku z tym warunkiem sine qua non jest znalezienie winowajcy zastępczego. I tu dochodzimy do eksponowania rzekomego „polskiego antysemityzmu”. Jedwabne jako zdarzenie i jako symbol było operacją eskalacji oskarżeń wobec narodu polskiego. Już nie oskarżenie o „bierność w obliczu holokaustu” – jak w początkach lat 90-tych – ale o współudział. 10 lipca ubiegłego roku nastąpiła dalsza eskalacja. W liście wystosowanym do uczestników uroczystości w Jedwabnem przez prezydenta Komorowskiego i odczytanym przez Tadeusza Mazowieckiego znalazło się zdanie, że naród polski musi przyzwyczaić się do myśli, że był również sprawcą. Już nie współsprawcą tylko „sprawcą”. Tak więc eskalacja zarzutów postępuje i w moim przekonaniu mamy do czynienia z podobną operacją, jak w XVIII wieku – nawet formuła jest podobna – kiedy trzy państwa zaborcze przekonywały europejską opinię publiczną za pośrednictwem francuskich filozofów, że Polaków nie można zostawić samopas, bo w przeciwnym wypadku w środku Europy zapanuje stan anarchii. W tej chwili jest tak samo – światowej opinii publicznej wmawia się, że nad Polakami trzeba roztoczyć kuratelę, nie można ich zostawić samopas, bo w przeciwnym razie, ZNOWU zrobią coś okropnego.
Czyli kontrola Brukseli w ramach UE? Obawiam się, że znacznie gorzej. Już od drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych obserwujemy bardzo ścisłą koordynację dwóch polityk historycznych – niemieckiej i żydowskiej. Niemiecka polityka historyczna zmierza do tego, żeby stopniowo zdejmować odpowiedzialność za II wojnę światową z państwa i narodu niemieckiego, czego najlepszym przykładem jest zmiana sposobu mówienia o II wojnie światowej. Już nie mówi się o jej wywołaniu przez Niemcy, o zbrodniach niemieckich, tylko o „nazistowskich”. Natomiast celem żydowskiej polityki historycznej jest podtrzymywanie lukratywnego statusu ofiary. Uczestniczy w niej „Gazeta Wyborcza” i zbliżone do niej środowiska organizując np. prawdziwy festiwal Janowi Tomaszowi Grossowi. Bierze udział w całej tej kampanii, moim zdaniem – w charakterze piątej kolumny.
Tylko dlatego? Bo tak umówiły się dwa państwa, z których jedno wciąż wobec drugiego czuje się „niewyraźnie”? Nie tylko. Jest też przyczyna o charakterze „agenturalnym”. Jak Pani wie, jest w Wiedniu taka centrala – Agencja Praw Podstawowych (APP). APP zajmuje się monitorowaniem europejskich narodów, czy się przypadkiem antysemicko nie bisurmanią. APP ma „kolaborantów krajowych” w poszczególnych państwach, których rekrutuje na zasadzie przetargu. W Polsce taki przetarg wygrała Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Z Helsińską Fundacją Praw Człowieka z kolei kolaborują różne organizacje pozarządowe. One się nazywają pozarządowe, ale większość z nich podczepia się pod różne granty – rządowe, unijne, samorządowe itd. Jeżeli się zajmują monitorowaniem antysemityzmu, to muszą mieć jakieś osiągnięcia i je mają – w rezultacie prokuratury są zasypywane donosami, sądy są zamulane różnymi bezsensownymi procesami. Mamy tu do czynienia z kreowaniem rzeczywistości. Moim zdaniem to po prostu elementy prowadzące prosto do dostarczania pozoru moralnego uzasadnienia scenariusza rozbiorowego.
Czy myśli Pan, że to co robi RAŚ, czy „Dziennik Zachodni”, niektóre publikacje „Gazety Wyborczej” są rodzajem preludium do wprowadzenia pod normalną dyskusję publiczną kwestii separatystycznych typu autonomia Śląska? Ja tutaj widzę utajoną rękę niemiecką. Ta koordynacja służy realizacji scenariusza rozbiorowego. W gruncie rzeczy Niemcy nigdy się nie pogodzili i nie pogodzą z utratą, jak to oni nazywają, „ziem utraconych”, a Traktat o dobrym sąsiedztwie i przyjaznej współpracy został opatrzony adnotacjami ministrów Genschera i Skubiszewskiego, że nie reguluje on roszczeń majątkowych osób prywatnych. Mało tego – CDU i CSU przed trzema laty wydały deklarację w sprawie wypędzeń. Znalazły się w niej m.in. dwa postulaty skierowane do społeczności międzynarodowej. Pierwszy – że powinna ona potępić wypędzenia. Zgodnie z drugim „prawa” powinny być „uznane”. A w tym przypadku w grę wchodzi tylko prawo własności. To był manifest intencji zmiany stosunków własnościowych na 1/3 terytorium państwa polskiego i części terytorium Republiki Czeskiej. Polskie władze na to w ogóle nie zareagowały. W tej chwili mamy z jednej strony właśnie te postulaty a z drugiej wprowadzenie polityki regionalizacji. Pan dr Gorzelik niedawno udzielając wywiadu telewizyjnego wyraził przekonanie, że do roku 2020 Polska będzie państwem federalnym, co oznacza, że ambicje Ruchu Autonomii Śląska są większe niż jedynie autonomia Śląska. Ambicją RAŚu jest najwyraźniej przekształcenie ustroju państwa polskiego z unitarnego na federalny. Taki ustrój rozluźnia więzy poszczególnych regionów a warto wiedzieć, że oprócz RAŚ powstał też Ruch Autonomii Warmii i Mazur i w zalążkowej formie – Ruch Autonomii Podlasia. To się rozwija.
Może to tylko chęć przypodobania się Niemcom przez RAŚ? Nie sądzę. Warto wiedzieć, że niecały rok potem, kiedy prezydent Obama wydał deklarację, że USA właściwie wycofują się z aktywnej polityki w Europie Środkowej i Wschodniej, ambasadorem Niemiec w Polsce został były zastępca BND – niemieckiego wywiadu, który w 1986 roku był sekretarzem politycznym ambasady Niemiec w Polsce i w takim charakterze utrzymywał kontakty, jak to się mówi – z przedstawicielami opozycji demokratycznej. Jak widać po latach – i on awansował i ci przedstawiciele opozycji demokratycznej też awansowali, niektórzy może nawet są premierami. Jeśli więc taki zastępca szefa wywiadu niemieckiego zostaje ambasadorem w Polsce niecały rok po ogłoszeniu przez USA wycofania się z aktywnej polityki w tym regionie świata, to o czymś świadczy. Jeżeli próżnię po Stanach Zjednoczonych wypełniają Niemcy z tak poważnym dyplomatą, to znaczy że ma on bardzo ważne zadanie do wykonania.
To by się komponowało z wypowiedziami Sikorskiego, który wprost robi z Niemiec lidera w Europie i wręcz oczekuje od nich podejmowania decyzji dotyczących całej Unii Europejskiej… Dokładnie tak. Wszystko to się zazębia, uzupełnia i układa w bardzo groźny dla Polski scenariusz. Niestety nasze społeczeństwo jest utrzymywane w niewiedzy. Realizują to media głównego nurtu, zdominowane albo przez stalinięta i fejginięta, albo przez konfidentów tajnych służb. Społeczeństwem ogłupionym programami rozrywkowymi z których składają się programy telewizyjne, któremu podaje się tylko selektywne informacje łatwiej sterować. Kiedy Polakom przedstawi się te wszystkie ustalenia, będzie już za późno. Musimy zdać sobie sprawę z jednej rzeczy – realizacja tych roszczeń majątkowych środowisk żydowskich według ambasadora Szewacha Weissa zamyka się kwotą 60 – 65 miliardów dolarów. Otóż, ktoś kto by dysponował na terenie Polski majątkiem takiej wartości, będzie miał władzę polityczną. To będzie przyszła szlachta, elita, która będzie rządziła, realizując już bez przeszkód scenariusz rozbiorowy. Z drugiej strony Niemcy dążą do skorygowania nam granic i odebrania 1/3 terytorium. Jeśli uda się wcielić w życie roszczenia środowisk żydowskich i marzenia Niemiec, to na okrojonym terytorium Polski pozostanie Judeopolonia. To temu celowi służy informowanie światowej opinii publicznej, że Polacy to są z urodzenia antysemici, którzy mordowali w czasie wojny Żydów razem z Niemcami a i dziś nie można ich zostawić „samopas”.
Z tego co Pan mówi wynika, że mniej lub bardziej zakamuflowane stalinięta siedzą w polskim rządzie, bowiem nie tylko nie reaguje on na ten proceder ale co więcej – sam w nim uczestniczy… Gorzej. Moim zdaniem, rząd pana premiera Tuska jest tylko atrapą. Dysponuje tylko zewnętrznymi znamionami władzy ale nie władzą. Żeby to zrozumieć, to trzeba się cofnąć w czasie do roku 1980, kiedy pod naporem buntu skierowanego przeciwko partii, zaczęła się ona rozpadać, wytwarzając próżnię, którą natychmiast wypełniły tajne służby wojskowe i cywilne. To one przygotowały i przeprowadziły stan wojenny i wszystko to, co wydarzyło się po nim. Na skutek zewnętrznych zawirowań, jakie nastąpiły w połowie lat osiemdziesiątych absolutnym hegemonem na polskiej scenie politycznej został wywiad wojskowy. O ile SB została poddana jakieś weryfikacji, o tyle tajne służby wojskowe nie, a to one przygotowały, przeprowadzały i nadzorowały transformację ustrojową. Nadzorują ją do tej pory. Selekcja kadr nastąpiła już w drugiej polowie lat 80. Trochę wiemy o tym dzięki materiałom IPN zawierającym m.in. protokoły rozmów Jacka Kuronia z płk. Lesiakiem. Jacek Kuroń za pośrednictwem Lesiaka złożył władzom, czyli wywiadowi wojskowemu pewną propozycję – jeżeli władze pomogą dyskretnie w eliminacji ekstremy w podziemiu, to my w zamian udzielimy władzy gwarancji zachowania pozycji społecznej i tego, co ukradnie przez spółki nomenklaturowe, które rozpoczęły przecież działalność w 1985 roku. To stało się później podstawą Okrągłego Stołu. Oczywiście wymagało też podjęcia pewnych kroków zabezpieczających przed dostaniem się do władzy osób niepowołanych i kiedy została podjęta próba ujawnienia agentury w strukturach państwowych, to proszę zwrócić uwagę, kto energicznie przeciwko niej wystąpił -obydwie strony Okrągłego Stołu – lewica laicka i rozwiedka wojskowa oraz wszystkie ugrupowania, które z niej wypączkowały.
Kto więc tak naprawdę dziś rządzi? Bezpieczniackie watahy. Natomiast rząd jest po to, żeby proceder ten zasłaniał. Premier Tusk jest tego świadom. On nic nie może zrobić dlatego, że żadnej władzy nie ma. Znakomicie było to widać przy aferze stoczniowej i „odwołaniu” ministra Grada. Moim zdaniem „ktoś” wytłumaczył wtedy Tuskowi, że minister Grad premierowi nie podlega i nie premier będzie decydował, jak długo pozostanie on w rządzie. To samo dotyczy wielu innych spraw – Tusk po prostu wie, że nie może działać samodzielnie. Dlatego nieprawdą jest twierdzenie PiS, że Platforma Obywatelska nie ma żadnego programu- ma program – jest nim odwdzięczenie się tym wyższym strukturom władzy, które ją nadzorują i kontrolują. W dodatku te bezpieczniackie watahy w znacznej części przeszły już na stronę wywiadów innych państw.
Czyli stalinięta to też tylko marionetki w rękach służb? Na razie tworzą Salon, ale w przyszłości w moim przekonaniu mają utworzyć coś, co ja nazywam „administracją tubylczą”. Zostanie ona wprowadzona, kiedy scenariusz rozbiorowy zostanie zrealizowany. Tę administrację tubylczą stworzy wraz z nimi nowa lewica budowana przez Sierakowskiego czy Palikota. Zwłaszcza lewica Sierakowskiego to trzecie pokolenie „fejginiąt”, których najbardziej sztandarowym przedstawicielem jest syn Wandy Nowickiej. To trzecie pokolenie wręcz uważa, że jest predysponowane do rządzenia „moherami” i innymi podkategoriami Polaków. Obawiam się, że jesteśmy w tej chwili na kolejnym już etapie selekcji narodowej. Właśnie teraz wcielana jest w życie sentencja ukuta przez Ojca Narodów – „kadry decydują o wszystkim”. Dziś trwa przygotowanie kadr.
To by oznaczało, że nie jesteśmy wolnym krajem… W tej chwili niepodległość i suwerenność Polski jest fikcją. Nasz kraj przypomina wypchanego orła – niby ma wszystko co ma prawdziwy orzeł – dziób, pióra, skrzydła, pazury i ogon, tylko w środku jest wypchany trocinami. Jest martwy i nie lata. Niezależnie od tego, jak to jest dla nas bolesne – taka jest prawda. Wywiad ukazał się w Warszawskiej Gazecie.
„Pokłosie” ma poprzednika! Zapomniany już dzisiaj cesarz Etiopii Hajle Selasje był swego czasu molestowany ideowo i politycznie przez Orianę Fallaci, podówczas będącą jeszcze w awangardzie postępactwa. Pani Fallaci molestowala starego cesarza czemu nie modernizuje Etiopii, kiedy przez świat kroczy nieubłagany postęp. Hajle Selasje początkowo się tłumaczył, że jakże nie modernizuje, kiedy przecież modernizuje, ale im bardziej się tłumaczył, tym bardziej pani Fallaci go molestowała. Kiedy po raz kolejny zaczęła mu perswadować, żeby on też poszedł z postępem, bo na świecie codziennie dzieje się coś nowego, zirytowany cesarz oświadczył, że to nieprawda, że przeciwnie – „na świecie nie dzieje się nigdy nic nowego”. Może trochę przesadził, bo wkrótce w Etiopii niejaki Mengistu Hajle Mariam, pułkownik tamtejszego wojska, zrobił komunistyczny przewrót, w następstwie którego nie tylko cesarz stracił życie, ale krwią zalana została cała Etiopia. Więc chociaż Hajle Selasje niewątpliwie przesadził w irytacji, to przecież niepodobna tak całkiem odmówić racji i jemu. Oto na ekrany kin naszego nieszczęśliwego kraju wciągny jest obraz pana Władysława Pasikowskiego „Pokłosie”, nie tylko przez cmokierów ze środowiska „Gazety Wyborczej”, ale również przez krytyków uznany za wydarzenie bez precedensu. Tymczasem tak nie jest; „Pokłosie” ma poprzednika w postaci nakręconego w roku 1941 filmu „Powrót do ojczyzny”, noszącego również niemiecki tytuł „Heimkerr”. Ciekawe, że zarówno treść, jak i przesłanie obydwu obrazów jest podobna, chociaż zakończenia – odmienne. Treścią „Powrotu do ojczyzny” są prześladowania bezbronnych Niemców przez zdziczałych Polaków na Wołyniu. Najpierw odbierają im szkołę i w ogóle – nie dają żyć – ale najgorsze przychodzi dopiero 1 września 1939 roku, kiedy to nie mogąc ścierpieć nieustannych prowokacji, Adolf Hitler wznosi nad Polską karzący miecz. Zdziczali Polacy aresztują biednych Niemców i kiedy już prowadzą ich na rozstrzelanie, nadlatuje Luftwaffe, ukazują się czołgi z czarnymi krzyżami i wszystko kończy się wesołym oberkiem. „Pokłosie” ma zakończenie inne; tu wesołego oberka jeszcze nie ma, ale gdyby tak w odpowiednim momencie pojawiły się samoloty – niekoniecznie zaraz Luftwaffe, tylko na przykład – Aerofłotu albo El Al, a jeszcze lepiej – czołgi „Merkawa” a na nich krasnoarmiejcy z okrzykiem „ura!” – może udałoby się film zakończyć nie tylko wesołym oberkiem, ale nawet – kto wie – majufesem? Z tym polskim zdziczeniem też coś jest na rzeczy, bo proszę – taki Igo Sym, który kompletował polską obsadę „Powrotu do ojczyzny” i w ogóle – udzielał pomocy ówczesnym władzom w zwalczaniu terrorystycznych zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie – został skrytobójczo zamordowany – zaś aktorzy: Bogusław Samborski, Józef Kondrat, Michał Pluciński, Hanna Chodakowska i inni, byli po wojnie molestowani, chociaż chcieli tylko rozdrapać zaskorupiałe sumienia mniej wartościowego narodu tubylczego, żeby go podnieść i uszczęśliwić. Oczywiście dzisiaj o niczym podobnym nie można nawet pomyśleć i takiemu na przykład Grzegorzowi Braunowi, któremu roi się karanie różnych prekursorów, tylko patrzeć, jak kabewiaki, to znaczy – niezależna prokuratura i niezawisły sąd pokażą mores, natomiast nieoceniona „Gazeta Wyborcza” zachęca do spędzania na „Pokłosie” młodzieży gimnazjalnej i licealnej, eby przynajmniej im trochę porozdrapywać sumienia. A jak już te sumienia się porozdrapuje, że będą stanowiły jedną rozjątrzoną ranę, wtedy nawet kataplazm z Luftwaffe może przynieść ulgę. No nie? SM
Polacy zabijali, Niemcy ratowali Żydów... Jak katharsis, to katharsis.... czas na polski film o tym, jak Polacy rżnęli piłami Ukraińców na Wołyniu
1. Moja wiedza z zakresu kultury światowej nie jest imponująca, więc może ktoś z państwa mi pomoże – czy powstał gdzieś znany na świecie film o tym, jak Niemcy zabijali Żydów? Czy talki film powstał zwłaszcza w Niemczech? Czy powstał jakiś film o naradzie w Wansee, gdzie uchwalono wymordowanie milionów Żydów, po czym skonsumowano na obiad meduzy i w trzech smakach drób. Ja takiego filmu nie znam. Był owszem „Ostatni etap” Wandy Jakubowskiej, z 1946 roku, ale poza Polska raczej nieznany.
2. Powstały za to światowe arcydzieła o tym, jak Niemcy ratowali Żydów. „Lista Schindlera”, „Pianista”. Jakże pięknie w nich pokazano wspaniałe postawy sprawiedliwych Niemców w obliczu wszechogarniającego zła. Schindler uratował tysiąc żydowskich robotników, w ten sposób, że po prostu nie wysłał ich na śmierć. A „Pianista” pokazał piękną postawę niemieckiego oficera, porucznika Hosenfelda, który bohatersko ratował od śmierci żydowskiego muzyka Władysława Szpilmana, któremu przynosił kanapki. Schindler ratował Żydów w Krakowie, Hosenfeld w Warszawie. Where is Cracow, where is Warsaw? In Poland... A Polacy? A Polacy, w liczbie piętnastu, zapędzali w tym czasie półtora tysiąca Żydów do stodoły w Jedwabnem. Niestety Niemcy tym razem wyjątkowo z ratunkiem się spóźnili...
3. Czy powstał jakiś światowej sławy film albo powieść – poprawcie mnie państwo, jeśli się mylę – o tym, jak Polacy ratowali Żydów w czasie wojny? Powstały za to sławne działa o tym, jak Polacy mordowali Żydów. Cały świat już zna „Sąsiadów” Tomasz` Grossa, a wkrótce pozna film „Pokłosie”. A wcześniej był słynny Shoah” Lanzmanna, o zbrodniczej wobec Holocaustu obojętności polskich chłopów. Z dzieł literackich i filmowych płynie w świat jasny przekaz - Polacy zabijali Żydów, a Niemcy ich ratowali.
4. Zbrodniczy naród, ci Polacy. Zbrodniczy od wieków, bo już tysiąc lat temu, okrutni Polacy mordowali niemieckie dzieci na tarczach pod Cedynią. Taki obraz Polski ma w oczach przeciętny Amerykanin, na przykład Barrack Obama. Taki obraz ma już też przeciętny Polak, na przykład Maciej Stuhr. 5. Kiedy już polscy twórcy przedstawią pełny obraz polskich zbrodni na Żydach, koniecznie trzeba będzie pokazać światu, jak Polacy rżnęli piłami Ukraińców na Wołyniu. Te straszne zbrodnie tez nie mogą zostać zapomniane. Jak katharsis, to katharsis... Janusz Wojciechowski
Rząd dalej pracuje nad ukryciem rozmiarów długu publicznego Rząd przyjął projekt nowelizacji ustawy o finansach publicznych, który pozwoli ograniczyć wpływ wahań kursów walut i prefinansowania potrzeb pożyczkowych państwa na stosowanie tzw. procedur ostrożnościowych - poinformował we wtorek CIR w komunikacie. W komunikacie napisano, że zmiany zawarte w projekcie nowelizacji ustawy o finansach publicznych oraz ustawy o VAT, przygotowanym przez resort finansów, dotyczą niestosowania - w wyjątkowych sytuacjach - ograniczeń wynikających z przekroczenia przez relację państwowego długu publicznego (PDP) do PKB progu 50 proc. oraz progu ostrożnościowego 55 proc., czyli tzw. procedur ostrożnościowo-sanacyjnych. "Chodzi o ograniczenie wpływu wahań kursów walut obcych oraz prefinansowania potrzeb pożyczkowych budżetu państwa w następnym roku budżetowym na ww. procedury" - napisano w komunikacie Centrum Informacyjnym Rządu. Służby prasowe Rady Ministrów wskazały, że na wzrost długu, a tym samym na relację do PKB, istotny wpływ może mieć przyrost zadłużenia zagranicznego, powstającego w wyniku osłabienia złotego w stosunku do walut obcych, w jakich dług zagraniczny został zaciągnięty. Zgodnie z obecnymi przepisami co roku zobowiązania zaliczane do długu publicznego w walutach obcych są przeliczane na złote według średniego kursu tych walut ogłaszanego przez Narodowy Bank Polski w ostatnim dniu roboczym danego roku.
"Zgodnie z obowiązującym prawem, możliwa jest więc sytuacja, że zmiany kursów walut podawane w ostatnim dniu roboczym roku mogą stać się przyczyną przekroczenia progów ostrożnościowych i wymagać zmian stawek podatku VAT. Należy podkreślić, że zmiany poziomów kursów walut nie wynikają często z uwarunkowań zawiązanych bezpośrednio z polską gospodarką" - zwrócono uwagę w komunikacie. Dodano, że przeliczanie zadłużenia zagranicznego dla celów procedur ostrożnościowych według kursów z ostatniego dnia roku może zachęcać do ataków spekulacyjnych na polską walutę. Według rządu zmiany zaproponowane w projekcie przyczynią się do ograniczenia ryzyka wpływu wahań kursów na relację długu do PKB. Przekroczenie przez relację PDP do PKB progu 50 lub 55 proc. wymaga wdrożenia procedur ostrożnościowych, wpływających bezpośrednio lub pośrednio na wszystkie jednostki sektora finansów publicznych. Dodatkowe obciążenia - w postaci wzrostu stawki podatku VAT - przewiduje ustawa o podatku od towarów i usług (chodzi o przekroczenie progu 55 proc. w relacji kwoty PDP do PKB za lata 2012 lub 2013). Jednak zmiana wprowadzona przez Ministerstwo Finansów służyć ma raczej ukryciu rzeczywistego rozmiaru długu. Wielu ekspertów jest zgodnych, iż w przyszłym roku przekroczy on próg ostrożnościowy 55 proc. Z tego powodu Minister finansów stara się znaleźć sposób na obejście konstytucyjnych zapisów - a to już jest raczej kreatywną księgowością aniżeli ekonomiczną kalkulacją. PAP
Od nowego roku trzeba liczyć się z podwyżkami podatku od nieruchomości Minister Finansów podwyższył w obwieszczeniu maksymalne stawki podatku od nieruchomości na 2013 r. o wskaźnik inflacji. Ostateczny głos w sprawie wysokości obciążenia tym podatkiem mają jednak gminy. Z dokonanych przez Tax Care porównań wynika, że w większości przypadków trzeba szykować się na wyższy podatek od nieruchomości. Podatek od nieruchomości stanowi jeden z podatków lokalnych. Posiadanie i korzystanie z nieruchomości pociąga za sobą konieczność opłacania podatku od nieruchomości, niezależnie od tego, czy nieruchomość ta jest wykorzystywana w celach mieszkalnych, czy też w związku z prowadzoną działalnością gospodarczą. Jednak w zależności od rodzaju nieruchomości (jej przeznaczenia) stosuje się różnej wysokości stawki podatkowe. Wysokość podatku zależy między innymi od celu wykorzystywania budynku lub jego części. To jednak nie jedyny czynnik wpływający na wysokość podatku.
Maksymalne stawki w ustawie
Wykaz stawek zawarty w ustawie to jedynie zestawienie maksymalnych wartości, jakie mogą zostać przyjęte w celu obliczenia podatku. Są one co rok aktualizowane w obwieszczeniu ministra finansów.
Górne granice stawek podatku od nieruchomości w 2013 r.
1) od gruntów:
a) związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej, bez względu na sposób zakwalifikowania w ewidencji gruntów i budynków – 0,88 zł od 1 m2 powierzchni,
b) pod jeziorami, zajętych na zbiorniki wodne retencyjne lub elektrowni wodnych – 4,51 zł od 1 ha powierzchni,
c) pozostałych, w tym zajętych na prowadzenie odpłatnej statutowej działalności pożytku publicznego przez organizacje pożytku publicznego – 0,45 zł od 1 m2 powierzchni;
2) od budynków lub ich części:
a) mieszkalnych – 0,73 zł od 1 m2 powierzchni użytkowej,
b) związanych z prowadzeniem działalności gospodarczej oraz od budynków mieszkalnych lub ich części zajętych na prowadzenie działalności gospodarczej – 22,82 zł od 1 m2 powierzchni użytkowej,
c) zajętych na prowadzenie działalności gospodarczej w zakresie obrotu kwalifikowanym materiałem siewnym – 10,65 zł od 1 m2 powierzchni użytkowej,
d) związanych z udzielaniem świadczeń zdrowotnych w rozumieniu przepisów o działalności leczniczej, zajętych przez podmioty udzielające tych świadczeń – 4,63 zł od 1 m2 powierzchni użytkowej,
e) pozostałych, w tym zajętych na prowadzenie odpłatnej statutowej działalności pożytku publicznego przez organizacje pożytku publicznego – 7,66 zł od 1 m2 powierzchni użytkowej;
3) od budowli – 2 % ich wartości.
Decyzja o podwyżce należy do gminy Przyjęcie wysokości stawki zależy jednak od gminy. O ile nie ma możliwości wprowadzenia wyższej stawki niż opublikowanej w drodze obwieszczenia, o tyle nie ma przeszkód by stosowane stawki były niższe. Przy określaniu wysokości stawek rada gminy może różnicować ich wysokość dla poszczególnych rodzajów przedmiotów opodatkowania, uwzględniając w szczególności lokalizację, rodzaj prowadzonej działalności, rodzaj zabudowy, przeznaczenie i sposób wykorzystywania gruntu.
Trzeba liczyć się z podwyżkami Choć podwyżka maksymalnych stawek nie oznacza obowiązku podwyższenia obecnie obowiązujących stawek, to jednak trzeba się liczyć z tym, że w przyszłym roku trzeba będzie zapłacić wyższy podatek od nieruchomości. By sprawdzić, na jakie obciążenie podatkiem od nieruchomości należy przygotować się w przyszłym roku warto zapoznać się z uchwałą rady gminy (miasta) – w wielu miejscowościach uchwały na 2013 r. dotyczące wysokości podatku od nieruchomości zostały już wydane. Maksymalne wysokości stawek zostały przyjęte m. in. w Warszawie, Poznaniu, Łodzi. Na podwyżkę, choć przy niższych stawkach muszą szykować się także mieszkańcy i przedsiębiorcy np. z Krakowa, Białegostoku, Lublina czy Katowic.
Katarzyna Rola-Stężycka Dominik Mędrzycki
28 Listopad 2012 „Zarówno Hugo, jak i Kołłątaj domagali się reform” - napisał jakiś młody człowiek w swoim wypracowaniu szkolnym. W szkołach uczą oczywiście jaki to wielki reformator- tak jak Staszic. Obaj porażeni piorunem „ Oświecenia” .Pod wpływem publicystów ówczesnych zwanych Encyklopedystami Europa- została wywrócona do góry nogami. Pozbyto się Boga- a na postumencie postawiono- grzesznego człowieka, z jego zachłannością , głupotą i kruchością. Zamiast obowiązujących Praw Bożych, które Mojżesz otrzymał od Boga– wykuli sobie tablice Praw Człowieka. I teraz mamy Prawa Człowieka, a nie Prawa Boga.. Dziesięć przykazań już prawie w Europie nie istnieje. Państwa okradają „obywateli”, „ obywatele” okradają innych „ obywateli”- proceder rozszerza się coraz bardziej. Kto dzisiaj czci ojca swego i matkę swoją? Tyle porozbijanych i skłóconych rodzin.. Ile fałszywego świadectwa wylewa władza codziennie w środkach masowej dezinformacji.. Ile wolności zabiera swoim „ obywatelom”? Ilu „ bogów” fałszywych funkcjonuje w naszym życiu? Dzisiejsze „świątynie” – to supermarkety.. A „kapłani”- to celebryci i sprzedajni władzy dziennikarze, który opowiadają nam jak mamy myśleć.. Single, samotne matki, partnerzy- zamiast rodziców. Wkrótce Rodzic I i Rodzic II- a w przyszłości być może – Rodzic III, IV czy może V.(??). W zależności od pojemności komuny rodzinnej.. W zależności od stopnia rozwiązłości i postępu.. Im więcej postępu- tym oczywiście lepiej, no i weselej.. Wszędzie erotyka i seks.. Kolorowy papierowy świat bez rzeczywistego wyrazu.. Młody człowiek nawet nie rozróżnia imienia od nazwiska, a co dopiero wymagać od niego zrozumienia, podstawowego zrozumienia tego co reprezentował wymieniony osobnik.. Zrozumienia istoty rzeczy, której państwowa szkoła nie uczy, bo uczy według zaprogramowanego programu, wygodnego dla tych, którzy taki program projektują w określonym celu. W celu pacyfikacji świadomości młodych ludzi, oderwania od tradycji i prawdy i pogrążenia w chaosie. .Żeby człowiek odcumował od zasad, nie rozumiał co się wokół niego dzieje, i żył jak zwierzę.. I przebywał w życiu jedynie na wzburzonych falach chaosu, walcząc z nim na co dzień.. Żeby nie miał żadnej latarni, ku której mógłby się skierować.. Wiecznie zagubiony w środku trwającej burzy.. I żeby go poniosło tam, gdzie organizatorzy burzy chcą.. Burzę czują prawdopodobnie policjanci, bo gremialnie przebywają na zwolnieniach lekarskich.. Do września bieżącego roku było ich na zwolnieniach – uwaga!- 58 500(???) Tylko przez osiem miesięcy roku?? Wychodzi, że dziennie jest ich na zwolnieniach około 6000 (!!!) Czy ktoś sobie wyobraża fabrykę w której pracuje 100 000 ludzi z czego 6000 dziennie nie ma w pracy(???) Do dupy z takim interesem.. I jeszcze jestem ciekawy, czy wśród przebywających na zwolnieniach są głównie ci z biur, czy ci, którzy ścigają przestępców naprawdę, a nie naumyślnie.. Maleńki procent poturbowanych w starciach z przestępcami- to oczywiste, że muszą być.. Tak jak po Marszu Niepodległości.. Są ranni, bo ich koledzy poprzebierani w cywilne szmaty , rzucali w nich kamieniami.. Żeby przekonać widzów przed telewizorami, że w Marszu Niepodległości są chuligani, którzy w policję rzucają kamieniami.. Bo ten Marsz się władzy nie podoba- najlepiej jak byśmy maszerowali w Marszu razem z władzą, od której płynie- w naszym kierunku- tyle dobrego. A my tego dobra mamy już tak mało.. Na zwolnieniach są też kobiety z „ zagrożeniem ciąży”(???) O urlopach macierzyńskich nie wspomnę. .Chyba w nie, przebierańcy nie rzucali kamieniami- na Rany Boskie! Chociaż poprzykrywane tarczami i hełmach na głowach- stanowią taki sam cel jak mężczyzna.. Zresztą policyjni mężczyźni też mogą przebywać na urlopach macierzyńskich, zwanych przez propagandę- tacierzyńskimi. Chociaż na świecie nie jest znany żaden przypadek, żeby mężczyzna urodził dziecko.. Ale na urlopie macierzyńskim może przebywać.. Nie wszystko jeszcze jest pozamieniane.. Dopiero jak mężczyźni już nie będą potrzebni, bo dzieci konstruowane będą w probówkach- wtedy będzie już tak jak trzeba.. Pełna seksmisja! Na razie kobiety policyjne z „ zagrożeniem ciąży” przebywają na zwolnieniach, a zagrożenie ciąży może być- powiedzmy sobie szczerze- permanentne. Bo kobieta wszystkim różni się od mężczyzny, co demokraci feministyczni starają się ukryć i zamazać. I bywa w ciąży i raz w miesiącu miesięczy, więc… Strach pomyśleć, jak w policji będą same kobiety i wszystkie pójdą na zwolnienie lekarskie, tym bardziej, że ciąża w socjalizmie demokratycznym – jest chorobą.. Wszystkie mają karty chorobowe przed urodzeniem.. A nie daj Boże jakby wybuchła wojna, a mężczyzn nie będzie już w armii, tylko w ogrodach zoologicznych jak oczywiście będą tam wolne miejsca i jak będą jeszcze ogrody zoologiczne, te obozy koncentracyjne dla zwierząt, a kobiety będą na zwolnieniach z” zagrożeniem ciąży”.. I one stworzone przez Pana Boga do dawania życia, nie będą nawet życia odbierały- bo będą na zwolnieniach lekarskich wywołanych” zagrożeniem ciąży”.. Ale swoją drogą 6000 funkcjonariuszy dziennie na zwolnieniach i jakoś to wszystko się kręci, to oznacza, że o tyle policja może pozbyć się funkcjonariuszy. A przecież prawie co tydzień propaganda przypomina, że w policji….. brakuje funkcjonariuszy(???) Naprawdę? A ile przesiaduje przy oknach i przy drzwiach biur policyjnych.. Kobiety – to oczywiście ozdoba. „Jaszczurka jest broszką płotów”, a kobieta jest ozdobą policji. Jak najbardziej.. Sam lubię, jak kobieta z drogówki zatrzymuje mnie w celach…. kontrolnych.. Do tej pory zdarzyło się to tylko raz, być może dlatego, że funkcjonariuszki przebywają na zwolnieniach lekarskich z powodu” zagrożenia ciąży”… Przebywających policjantów na zwolnieniach jest tylko 6%- to nie jest dużo zważywszy, że jest ich tak dużo.. Ponieważ jeżdżę dużo po kraju, więc kilka patroli policyjnych to nie jest dużo. Kręcą się paląc benzynę z akcyzą, co nie jest tanie, ale to nie oni płacą.. Dużo płacą podatnicy, żeby policjanci mogli ich ścigać za przekroczoną prędkość, za nie zapięte pasy niebezpieczeństwa czy za rozmawianie przez komórkę w czasie jazdy.. Ich samochody nie jeżdżą na gaz, ale na benzyznę z akcyzą.. Dlaczego wspominam o gazie? No nie o podwójnym gazie..
Propaganda już kilka dni ujada, jak wściekły pies ,że gaz ziemny stanieje.. O kilka złotych, i tak będzie kosztował około 500 dolców za 1000 metrów sześciennych.. Taką umową podpisał z Gazpromem pan wicepremier Pawlak.. W Ameryce cena ta wynosi około 100 dolców za 1000 m3.. Ale o tym propaganda nie mówi. Tak jak nie mówi, że wzrośnie akcyza na ten właśnie gaz.. No i jak zwykle nie będzie dolegliwa… Ale odtrąbiono wielki sukces.. Propagandowy! Jednak zarówno Hugo jak i Kołataj domagali się reform… I to jest naprawdę prawda! Współcześni reformatorzy też ciągle ględzą o reformach.. I najgorsze, że je robią! Precz z reformami! Chcemy normalności! WJR
Partia zemsty w groteskowej akcji Co za naiwność wypełnia głowę Rafała Grupińskiego. On, zdaje się, naprawdę uwierzył, że kierując wniosek o postawienie przed Trybunałem Stanu Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobrę dokonał historycznego kroku w polskiej polityce. Zakłada też prawdopodobnie, że zostanie to zapisane na jego konto politycznych osiągnięć. I to pozwoli mu wzmocnić jego pozycję w Platformie. Bo jego pozycja staje się coraz słabsza. W kuluarach sejmowych mówi się od kilku tygodni o pozbawieniu go funkcji szefa Klubu Parlamentarnego PO. Najwyraźniej widok Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry prześladował go po nocach. Za każdym razem, kiedy już obydwu oskarżonych wprowadzano na szafot i za chwilę kat miał dokonać ostatniej czynności, Grupiński budził się i cała radość oraz uczucie bezgranicznego szczęścia pryskały jak bańka mydlana, a on sam musiał wracać do realnego koszmaru, codziennych, banalnych, wypranych z emocji, rutynowych czynności szefa klubu. – Jeśli nie uda się ich obydwu ściąć, albo wsadzić do więzienia na kilka lat, to może przynajmniej przegoni się ich na stałe z polityki – marzy się Grupińskiemu. Podobnie Palikotowi i Grzegorzowi Napieralskiemu. Dlatego tak gorąco ich kluby parlamentarne wsparły wniosek. W ten sposób ma on trzech autorów: PO, SLD i Ruch Palikota. Cóż to byłaby za frajda, pozbyć się tak potężnego konkurenta. Każde z ugrupowań chciałaby zagarnąć dla siebie jak największą ilość sierot pozostawionych przez liderów obydwu partii opozycyjnych, kiedyś stanowiących jedność. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się perspektywa Trybunału Stanu dla Jarosława Kaczyńskiego i Zbigniewa Ziobry, trąciła groteską. Zapowiedział ją w kwietniu 2011 roku Ryszard Kalisz, przygotowując końcowe tezy raportu z prac nadzwyczajnej sejmowej komisji do zbadania okoliczności śmierci Barbary Blidy. Dziś, po upływie półtora roku, wniosek nie nabrał powagi. Nadal jest politycznym gniotem, wywołującym uśmiech politowania dla jego wnioskodawców. Słowa użyte przez Ryszarda Kalisza do jego uzasadnienia, pozostały pustosłowiem ze skłonnością do nadużycia. Prawie jakbym słuchał oskarżenia w procesie norymberskim: -„Stworzyli prawny system eliminowania obywateli” – grzmiał ten wybitny – według siebie – prawnik-poseł-działacz SLD-polityk i celebryta w jednej osobie. Uzupełnił swoje oskarżenie o szczegółowy wątek: - „Knuli, planowali i doprowadzili do tragicznej interwencji w domu Barbary Blidy”. Co nie znaczy, że u jakiejś części publiczności wniosek nie znajdzie uznania, a nawet entuzjazmu. Ludzi, którzy chcieliby żywcem pogrzebać Jarosława Kaczyńskiego, jest w Polsce całkiem sporo. Nie zdają sobie sprawy z tego, że od wniosku do jego wprowadzenie w życie daleka droga i nadzwyczaj rzadko udaje się pomysłodawcom rzecz doprowadzić do końca. Świetnie zdają sobie z tego sprawę wszyscy wnioskodawcy - no, może za wyjątkiem Palikota, bo tego nienawiść do lidera PiS zaślepia - że praktycznie nie ma szans na finał sprawy przed Trybunałem. I od początku nie stawiają sobie tak ambitnego celu. Chodzi tylko o kąsanie przeciwnika politycznego, który wszystkim im stoi w gardle. O rozpowszechnianie wokół PiS czarnego pijaru, o odbieranie Jarosławowi Kaczyńskiemu imienia człowieka uczciwego i prawego. Staje przed Trybunałem, a w każdym razie taki był wniosek, znaczy jest przestępcą. Może nie kryminalnym, ale politycznym na pewno. Dla wnioskodawców to też zwykle jakieś usprawiedliwienie mówiące w domyśle: - Nasi poprzednicy to zbóje, napsuli tyle, że trzeba wielu lat, aby poprawić, co zdążyli zepsuć, czemu udało im się zaszkodzić. Paradoksalnie na wniosku najbardziej straci Platforma, a PiS sprawa może tylko wzmocnić. Bo dla większości rzecz jest czytelna. Po pierwsze, PO zdecydowało się na wniosek, aby zasłonić inne bolesne i niewygodne zdarzenia, czasami ośmieszające obóz władzy. Po wtóre, PO pokazuje, jak daleko jej do oficjalnie głoszonych aspiracji, jako partii miłości. Przeciwnie, jest partią zemsty.
Jerzy Jachowicz
Konsolidacja Rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej Wreszcie doszło do tego, do czego ( w mojej ocenie) już dawno powinno dojść. Mianowicie do spotkania w szerszym niż podczas dotychczasowych posiedzeń Zespołu parlamentarnego spotkania rodzin ofiar katastrofy i ich pełnomocników prawnych. Tematem była konsolidacja działań formalno prawnych zmierzających do ochrony podstawowych i tak często przez instytucje państwa łamanych praw człowieka. Nad przebiegiem tej konsolidacji czuwać będą trzej prawnicy: Marta Kaczyńska, Jacek Przyczółkowski oraz Stefan Hambura.To oni byli gospodarzami spotkania (z powodów zdrowotnych Marta Kaczyńska tym razem zaocznie). Na ich zaproszenie udział wzięli w spotkaniu członkowie rodzin, prawnicy, szef Klubu parlamentarnego PiS Mariusz Błaszczak oraz marszałek PiS Kuchciński ( to oni wspierali inicjatywę przez użyczenie zasobów lokalowych i organizacyjnych sekretariatu PiS0) oraz szef ZP pan przewodniczący Macierewicz. Zespół zapewnił obsługę audiowizualną oraz rozdał wszystkim cenne opracowania materiałów dot. katastrofy i postępowania prokuratorskiego, które mogą stanowić dla rodzin i ich pełnomocników podstawę merytoryczną do formułowanych w przyszłości wniosków prawnych.
To spotkanie to zalążek skonsolidowanej walko o podstawowe prawa rodzin. Prawo do rzetelnego śledztwa, do dostępu do materiałów i podejmowanie wszelkich kroków prawnych zmierzających do ich skutecznego egzekwowania. Prawo nie jest złe tylko jest w przypadku śledztwa Smoleńskiego wynaturzane. Z różnych powodów. I z tym wynaturzeniem (często łamaniem) należy walczyć. Odrębnym problemem, który niesłychanie utrudnia skuteczne postępowanie jest wydzielanie przez NPW wątków do prokuratur cywilnych, w niektórych przypadkach bez przekazania im istotnych dla oceny zarzutów materiałów uzupełniających, co powoduje, że te ostatnie sprawy po prostu umarzają. Rodziny w wątkach cywilnych nie zostały uznane za trony co z kolei powoduje, że o umorzeniach bez szczegółowych uzasadnień dowiadują się najczęściej z oficjalnych komunikatów. Nie wgłębiając się w analizy prawne zasadności tego wydzielania wątków można spokojnie ocenić, że taka formuła w sposób niewiarygodnie skuteczny utrudnia rodzinom dochodzenie zarówno do pardwy o okolicznościach i przyczynach samej katastrofy jak i do możliwości wskazania winnych zaniedbań organizacyjnych, nadzoru zwianego z przygotowaniem wyjazdu, lotu, samolotu, ochrony oraz postępowania organów władzy i przedstawicieli instytucji państwowych już po katastrofie. O procesie identyfikacji ciał najbliższych i zaniedbaniach w sekcjach nie wspominając. Nie będę szczegółowo omawiać dookreślonych podczas spotkania problemów prawnych, bo należy z tym poczekać do sformułowania konkretnych wniosków. Mnie najbardziej cieszy fakt, ze zagubione w gąszczu skomplikowanych procedur rodziny i ich pełnomocnicy prawni zyskają oręż w postaci podziału ról w zapoznawaniu się z tym gąszczem formalnych utrudnień jakie im stworzyły instytucje państwowe. Tym samym będę sprawniejsze w składaniu wniosków, które przecież w większości przypadków dotyczą dokładnie tych samych problemów. W spotkaniu wzięła udział przez skype, a pani mecenas Maria Binienda, która zreferowała międzynarodowe obwarowania wynikające z Konwencji Praw Człowieka. Jednym z obszarów walki stanowiącym niesłychanie bolesny dla wielu rodzin problem winno być konsekwentne ściganie tych, którzy cynicznie uderzają w uczucia rodzin. Niespotykanej skali oszczerstw, kłamstw ze strony mediów, osób publicznych i polityków dotykającej ich najbliższych lub uderzających bezpośrednio w uczucia poszkodowanych rodzin należy postawić tamę. Skoro nie można liczyć na przyzwoitość tych, którzy atakują rodziny dla realizacji własnych celów –należy naprowadzić ich prawnie na właściwą drogę. A ponieważ zwykle czynią to dla chwały i kasy- chwały wyrokiem pozbawić, a ich kasę opróżnić na jakiś cenny cel społeczny. Inaczej tej lawiny zdziczenia społecznego się nie zatrzyma. W związku z powyższym mam prośbę. Pomóżmy rodzinom w tym ostatnim obszarze działań. Jest wśród blogerów sporo prawników oraz ludzi z wyczuciem prawnym. Zróbmy tak jak kiedyś Białą Księgę Smoleńską” Księgę wypowiedzi publicznych ( w tym medialnych) które ewidentnie godzą w wizerunek ofiar i ich rodzin oraz bezpośrednio uderzają w sfery moralności, uczuć, tradycji i wiary samych rodzin. Np. jak rozpowszechnione obrzydliwe insynuacje Urbana. W tym celu otwieram na salon24.pl lubczasopismo Księga publicznych oszczerstw wobec Ofiar i ich Rodzin. Wszystkie informacje zostaną przekazane prawnikom do wykorzystania we wnioskach prawnych.
P.S. WAŻNE W raporcie Millera jako załącznik wykazano 1) „Raport z ekspertyzy miejsca katastrofy samolotu Tu-154M w oparciu o dane satelitarne” wykonanego przez firmę SmallGIS na zlecenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie;
W oryginale ekspertyzy opisano na zdjęciu „dwa miejsca wybuchu”. W raporcie Millera miejsca wybuchu zmieniły się w dwa ogniska pożaru…. Nie ma to jak kreatywność. Trzeba sprawdzić co na to dictum powie prawo…
Małgorzata Puternicka/1Maud
Tusku nie musisz! Grecja też zafundowała sobie olimpiadę. I jak się to skończyło? Premier nie musi nam przenosić stolicy do Krakowa, ani organizować kolejnych igrzysk - tym razem Olimpiady Zimowej w 2022 r. w Krakowie i na Słowacji, bo jeszcze nie zapłacone są faktury za stadiony na Euro 2012, w tym za Stadion Narodowy oraz za drogi, gdzie roszczenia sięgają 3 mld zł. Jak się kończy porywanie z motyką na słońce widać najlepiej na przykładzie Grecji, która też zafundowała sobie Olimpiadę. Dziś pasą się tam kozy, na stadionach hula wiatr, a Grecja nie może wyjść z długów. Większość dużych polskich miast, które zafundowały sobie stadiony i strefy kibica stoi dziś na krawędzi bankructwa. Kraków nawet bez Euro 2012 ma budżet w dramatycznej kondycji i rosnące długi. Same podwyżki cen biletów, wywozu śmieci, wody i podatków lokalnych nie wystarczą na załatanie czarnej dziury, 12 największych polskich miast ma już ponad 10 mld zł długów. Premier ma znacznie poważniejsze wyzwania niż wspólne liczenie pieniędzy z Ministrem Finansów J. V. Rostowskim ile też będzie kosztować nas przyszła Olimpiada. Tym bardziej, że nasz "Sztukmistrz z Londynu" ma ogromne problemy z precyzyjnym liczeniem, co najlepiej widać po nieoszacowanych dochodach podatkowych w tegorocznym budżecie. Może zabraknąć blisko 12 mld zł. Zdolności w zakresie kreatywnej księgowości np. nowego liczenia polskiego długu też nie wystarczą. Zanim polski rząd dowie się, że kolejne propozycje budżetowe UE na lata 2014-2020 w styczniu lub lutym są dla Polski jeszcze mniej korzystne niż dotychczasowe obietnice, powinien jak najszybciej wstrzymać działania prawne i wyhamować galopadę, mającą na celu szybką ratyfikację Traktatu Fiskalnego i przyjęcie unii bankowej. Przed ustaleniem realnych wielkości środków finansowych z UE w ramach funduszu spójności i rolnictwa nie należy "pogłębiać" unii walutowej i gospodarczej, bo efekt może być podobny do pogłębiania toru wodnego dla statków wpływających do Świnoujścia, gdzie perspektywy i szanse rozwojowe Polski skutecznie zablokowała nam rosyjsko-niemiecka rura gazowa. Trzeba mieć świadomość, że partia przyjaciół spójności może szybko zamienić się w partię przyjaciół piwa. Niemieckiego. Nie ma najmniejszego sensu szybkie ratyfikowanie traktatu fiskalnego, łamiąc przy okazji polską Konstytucję – art. 90, jeszcze przed ustaleniem unijnego budżetu na lata 2014-2020. Jego szybkie przyjęcie może jedynie grozić zafundowaniem polskim przedsiębiorcom znacznie wyższego podatku CIT i jego podniesieniem z obecnych 19 proc. do tzw. średniej unijnej, gdzieś na poziomie 25-26 proc. Przypomnijmy, że główni rozgrywający w UE Francja i Niemcy mają go na poziomie ok. 38 proc. Wejście zaś do Unii Bankowej może oznaczać całkowitą utratę kontroli nad oszczędnościami polskich ciułaczy, którzy do zagranicznych w większości banków w Polsce zanieśli ponad 500 mld zł, oraz likwidację uprawnień polskiego nadzoru. Bezmyślnością i naiwnością byłoby wcześniejsze przyjmowanie na siebie daleko idących zobowiązań ustrojowych i finansowych zanim nie dowiemy się ile nam "przytną" w przyszłym budżecie. Trzeba już teraz domagać się, i to zaporowo, odpuszczenia nam przynajmniej części zabójczych gospodarczo rozwiązań w ramach tzw. pakietu klimatycznego. Trzeba powstrzymać Unię przed dalszym drastycznym i przyśpieszonym obniżaniem ilości darmowych uprawnień emisji CO2 czy obostrzeń w zakresie ochrony środowiska. Już i tak nietoperze i ślimaki mają w Polsce lepiej niż rodzimi obywatele. Rytualne upuszczanie krwi finansowej w naszym kraju trwa od lat. Nie ma co kombinować z kreatywną księgowością wokół liczenia polskiego długu i pożyczaniem już dziś na poczet przyszłorocznego zadłużenia. Lepiej uzgodnić, i to nie na słowo honoru, z Komisją Europejską i Van Rompuy’em przyzwoite zaliczki, wysoką współpłatność i powszechny kwalifikowany VAT. Nie warto wierzyć w obiecanki cacanki i że jakoś to będzie. Nie ma co wydziwiać i wybrzydzać, trzeba się osobiście machnąć na herbatkę do premiera Camerona, bo tam nie tylko utworzono w ostatnich latach wieleset tysięcy miejsc pracy dla Polaków, ale może się okazać, że głos Wielkiej Brytanii może być decydujący nie tylko dla przyszłości budżetu, na lata 2014-2020, ale dla przyszłości samej Unii. Lepiej nie brać na serio bredni byłego premiera L. Millera o machaniu białą chusteczką na pożegnanie w Unii Brytyjczykom Wsparcie opozycji w tego typu staraniach w każdym cywilizowanym kraju, byłoby potraktowane z szacunkiem i wdzięcznością. Zamiast stawiać opozycję do kąta czy przed Trybunał Stanu czy wręcz grozić jej więzieniem, lepiej skorzystać z rad profesjonalistów, którzy kalkulują na zimno i nie wierzą w bajki, że niemieccy podatnicy będą umierać za Unię. Żadne "hołdy" berlińskie nie pomogą w uzyskaniu należnych nam unijnych funduszy. Nie pomoże też skocznia narciarska na Stadionie Narodowym, ani nawet Adam Małysz na czele polskiej delegacji do Brukseli. Dalekie loty nie muszą gwarantować miękkiego lądowania, zwłaszcza gdy nie ma się własnego planu na cywilizacyjny skok. Olimpiada nie zastąpi nam pieniędzy z Unii, a Justyna Kowalczyk nie zażegna skutków zaczynającego się kryzysu finansowego. Janusz Szewczak
Państwo dla bandyty Demokracja po polsku odnosi kolejny sukces. Na wolność zaczęli wychodzić seryjni mordercy, gwałciciele, pedofile, skazani w PRL na karę śmierci. W przyszłym roku będzie ich około 90, w ciągu pięciu lat prawie stu. Dokładnie nie wiadomo ilu, gdyż należy doliczyć tych którzy będą ubiegać się o przedterminowe zwolnienie po 15 latach odsiadki. I choć dawno powinni wisieć, uniknęli stryczka dzięki peerelowskiemu moratorium na wykonywanie kary śmierci z 1988 roku. Rok później Sejm „odrodzonej Rzeczpospolitej”, w którym większość miał zrzeszający okrągłostołową opozycję solidarnościową Obywatelski Klub Parlamentarny, łaskę dla bandziorów przyklepał, przyjmując ustawę amnestyjną z 7 grudnia 1989 roku zamieniającą karę śmierci na 25 lat więzienia. „Niestety, oni muszą wyjść z więzienia, takie są przepisy prawne”– stwierdził ostatnio prof. Brunon Hołyst, prawnik, specjalista od kryminologii. Co prawda minister sprawiedliwości Jarosław Gowin naraz deklaruje izolowanie przestępców, ale jest to kolejna oznaka bezradności państwa. Obrońcy praw człowieka i fałszywie pojmowanej demokracji zaraz wytoczą argument o działaniu prawa wstecz. I pewnie słusznie, gdyż pedofile, gwałciciele i seryjni zabójcy, staną się niedługo porządnymi obywatelami którzy odsiedzieli karę, więc państwo nie może ich kontrolować a tym bardziej karać dwa razy za to samo, czyż nie? Państwo, tak skuteczne przeciwko „Kowalskiemu”, czy rencistce sprzedającej pietruszkę by dorobić do emerytury, ośmiesza się – czy nie z premedytacją? – wypuszczając najpierw członków mafii pruszkowskiej, a teraz otwierając drzwi więzień dla zwyrodnialców wszelkiej maści. Właściwie to obchody azylu dla bandyty już się rozpoczęły. Pierwszy z listy, jak pokazał to reportaż w TVN, opuścił w tych dniach więzienie we Wronkach. Niegdyś kilkakrotnie skazywany, m.in. zgwałcił kobietę, zamordował ją, a potem wyrzucił ciało do rzeki. Wychodzi na wolność a rodzina się boi. Jedni zmienili miejsce zamieszkania, inni zainstalowali drogie systemy alarmowe. „Przez wiele lat przysyłał listy z groźbami. Mamę wywozimy, bo wiemy, że największe pretensje miał do niej” – mówi jedna krewnych. Boją się sąsiedzi. Listy dostawały też pracownice zakładu karnego. On sam nie zna uczucia skruchy: „Jak zasłużył to trzeba było zrobić”- mówi. Nie udało się go zresocjalizować, a biegli nie pozostawiają złudzeń. „Ma osobowość psychopatyczną" - podkreślają. Mimo to nie będzie podlegał żadnemu nadzorowi. Bohater reportażu w TVN to jednak grzeczne dziecko w porównaniu z innymi przywracanymi na łono społeczeństwa. Najprawdopodobniej jeszcze w przyszłym roku – choć mówi się i o lutym 2014 roku - wolnością zacznie cieszyć się Mariusz Trynkiewicz, „Szatan”, który w 1988 roku zwabił do swego mieszkania, wykorzystał i udusił 11-letniego Wojtka. Kilkanaście dni później w podobny sposób potraktował trzech innych chłopców: 11-letniego Tomka, 12-letniego Artura i 12-letniego Krzysztofa, których zamordował nożem. W 1989 roku został skazany na poczwórną karę śmierci lecz uratowało go moratorium. Podczas procesu miał powiedzieć, że gdy wyjdzie z więzienia nadal będzie gwałcił i zabijał dzieci, bo to silniejsze od niego. Za pięć lat powitamy na wolności „Wampira z Bytowa”, Leszka Pękalskiego. Prokurator oskarżał go o 17 zabójstw, on sam mówił o 90 dokonanych zbrodniach. Udowodniono mu jedną. Nie zapominajmy też o „Zabójcy z Sulejowa”, Henryku Morusiu, który za zamordowanie siedmiu osób otrzymał karę śmierci z pozbawieniem praw publicznych na zawsze oraz dodatkowo 25 lat pozbawienia wolności. To tylko niektórzy z bohaterów Adama Michnika, który jako poseł OKP mówił w 1989 roku przy okazji sejmowej dyskusji nad amnestią: „Bądźmy lekarzami tutaj, no to uznajmy wreszcie, że ktoś popełnił przestępstwo, to jest nieszczęście, to jest jego nieszczęście. Spróbujmy mu pomóc. Wzywam do głosowania za amnestią rozszerzoną". Gdyby w Polsce obowiązywała kara śmierci, działałaby ona odstraszająco. Nie wierzę bowiem w żadną, udowadnianą przez różnych speców od psychologii, psychiatrii i Bóg wie czego jeszcze, skuteczność resocjalizacji. Jak jest skuteczna pokazuje chociażby przykład bohatera z TVN. Wypuszczanie kogoś takiego na wolność jest otwieraniem na oścież furtki dla kolejnych zbrodni. Nie wspomnę już karze śmierci jako o zaoszczędzeniu ponad 2000 złotych miesięcznie, bo tyle kosztuje podatnika utrzymanie więźnia. Niby z jakiej racji mam łożyć na seryjnych morderców i zboczeńców, którzy po wyjściu na wolność dalej będą szerzyć strach w polskich miastach i wsiach? No, ale w Polsce kary śmierci być nie może, gdyż jesteśmy w Unii Europejskiej, a ta uważa że „kara śmierci jest sprzeczna z europejskimi wartościami”. Z „europejskimi wartościami” nie jest natomiast sprzeczne mordowanie ludzi. Nie jest powszechnie znany fakt, że ta sama Unia próbowała wyeksportować swoje teorie na grunt amerykański. Jak pisała 8 grudnia 2011 roku „The Wall Street Journal” UE dwa lata wcześniej przydzieliła 3,6 miliona dolarów z funduszy unijnych ugrupowaniom lobbującym przeciwko karze śmierci w USA. „Kraje europejskie potrzebują ratunku przed bankructwem, ale Unia Europejska ma dość pieniędzy, aby promować prawa człowieka i demokrację - w Ameryce. Tylko się nie śmiejcie" – szydził wtedy nowojorski dziennik w artykule redakcyjnym. W 2006 roku prezydent Polski Lech Kaczyński powiedział w wywiadzie radiowym, że „państwo, wycofując się z tej kary, daje niewyobrażalną przewagę sprawcy nad jego ofiarą”. Z tą opinią należy się tylko zgodzić. Dlatego m.in. Prawo i Sprawiedliwości czy Unia Polityki Realnej od lat domagają się wprowadzenia tej regulacji do kodeksu karnego w odniesieniu m.in. do zabójstw popełnionych ze szczególnym okrucieństwem. Piotr Jakucki
KRUGMAN SHRUGGED Trudno powiedzieć, czy wielki ekonomista Paul Krugman – laureat Pokojowej Nagrody Nobla (a może nie pokojowej tylko ekonomicznej, bo pokojową to dostał chyba Barack Obama) oszalał, czy świadomie prowokuje innych, do polemik, żeby mieć dużo „cytowań”? W każdym razie zasugerował ostatnio, co prawda nie wprost, tylko w sposób nieco zakamuflowany, że przydałaby się jakaś wojna i stawki podatkowe w wysokości 91% dzięki którym Ameryka się szybko rozwijała w latach 50-tych.
www.nytimes.com/2012/11/19/opinion/krugman-the-twinkie-manifesto.html
Bili wówczas Murzynów, którzy jeszcze nie nazywali się Afroamerykaninami, kobiety siedziały w domu i wychowywały dzieci, a senator McCarthy tępił komunistów dopytując: „Are you now or have you ever been…?”. Ale przynajmniej przemysł się rozwijał i nie kwitły nierówności dochodowe. Menadżerowie mieszkali w małych domkach na peryferiach i nie kłuli w oczy służbą i wielkimi jachtami. Nie wiem tylko, czy Krugman bardziej zrzędzi na to, że zmniejszono marginalną stawkę podatku dochodowego, czy że McCarthy’emu udało się na trochę komunistycznych agentów, w rodzaju Algera Hissa, powstrzymać? Dziś rozpiętości są znacznie, znacznie większe. To prawda. Tylko pierwsze pytanie: skąd one się wzięły? I pierwsza odpowiedź – wzięły z całkowitej zmiany stylu życia i zmiany hierarchii wartości. Swoich postaw nie zmienili jedynie najbogatsi, ale także i najbiedniejsi. W tamtych czasach z jednej strony nie wypadało żyć ponad stan, z drugiej – nie wypadało domagać się świadczeń od innych. Ale nie wypadało też nosić bikini, czy chwalić się homoseksualizmem. Przewartościowaniu uległo wszystko. Rewolucja 1968 roku ma swoje konsekwencje. Drugie pytanie brzmi: dlaczego zaszły takie zmiany zachowań menagerów? Bo zmieniono zasady funkcjonowania gospodarki. Niechby kiedyś pracownik – choćby na wysokim stanowisku – zażądał od właściciela takich apanaży jakie otrzymują oni dziś. Dziś prawdziwych właścicieli – kapitalistów już nie ma na Wall Street. Sektor finansowy wygenerował jakieś bajońskie kwoty, które są czysto wirtualne. W wycenie różnych aktywów uwzględniono bowiem lewar. Pojawiło się za dużo papierowych pieniędzy, więc ci, którzy mieli do nich dostęp wydawali je na rzeczy, których do niczego nie potrzebowali poza tym, by je mieć. A robili to bo mogli – nikt ich efektywnie nie kontrolował. Polityka drukowania pieniędzy – postulowana z upodobaniem przez Krugmana – utrwala więc model, który on krytykuje. Ale do polemiki z Krugmanem skłoniło mnie udawanie przez niego, że czytał „Atlas Shrugged” Ayn Rand. Albo nie czytał, albo nic nie zrozumiał. A już na pewno nic z tego:
„Sądzi pan, że pieniądze są źródłem zła. A czy zapytał pan kiedykolwiek co jest źródłem pieniędzy? Pieniądze są narzędziem wymiany, która nie może istnieć, jeśli nie istnieje produkcja towarów i ludzie, którzy je produkują (…) Akceptując pieniądze jako zapłatę za swój wysiłek, robi to pan jedynie w przekonaniu, że zamieni je na produkt wysiłku innych. To nie grabieżcy nadają pieniądzom wartość. Wszystkie karabiny świata nie mogą przekształcić tych kawałków papierów w pańskim portfelu w chleb, którego będzie pan potrzebował, by przeżyć jutrzejszy dzień (…) Czy pieniądze robi człowiek, który wynalazł silnik kosztem tych, którzy go nie wynaleźli? (…) Pieniądze są tworzone – zanim będzie można je zagrabić lub wyłudzić – wysiłkiem każdego uczciwego człowieka, wysiłkiem na miarę jego zdolności. (…) Pieniądze nie pozwalają, by o wartości pańskiego wysiłku stanowiła jakakolwiek siła poza dobrowolnym wyborem człowieka, który pragnie wymienić na nie swój wysiłek. Pieniądze pozwalają panu otrzymać za swoje towary i za swoja pracę tyle, ile są one warte dla ludzi, którzy je kupują, ale nie więcej (…) Pieniądze wymagają, aby sprzedawał pan nie swoją słabość głupocie ludzi, lecz swój talent ich rozsądkowi (…)” Gwiazdowski
Reichstag 2012 W nocy z 27 na 28 lutego 1933 r. został podpalony Reichstag, co posłużyło za pretekst do odłożenia wyborów – które miały się odbyć 3 marca i mogły osłabić pozycję NSDAP – oraz do wprowadzenia ustroju nazistowskiego. Jak zauważył Karol Marks, cytując Hegla, historia wprawdzie powtarza się, ale wydarza się „za pierwszym razem, jako tragedia, za drugim, jako farsa”. Jego uczniowie zapomnieli widocznie wyciągnąć wniosków z nauk swojego klasyka. Wprawdzie do dziś nie wiemy, jak przebiegała prowokacja z 27 lutego 1933 r., ale warto przypomnieć kilka faktów, by pokazać, jak działała wówczas policja. Totalniackie bezpieki wprawdzie zmieniają się, ale ich metody działania pozostają. Pożar Reichstagu miał przekonać opinię publiczną, że znalezione przez nazistów trzy dni wcześniej u komunistów plany przewrotu są prawdziwe. Mamy więc prowokację, która wzmacnia poprzednią, gdyż ta nie została przyjęta jako wiarygodna. Schemat jest ten sam. Odkrycie „zbrodniczych” myśli i zamiarów Brunona K. ma przekonać, iż 11 listopada to nie policja prowokowała zajścia, lecz „faszyści”, a więc w sytuacji kryzysu ekonomicznego władza oligarchii znalazła się w niebezpieczeństwie i należy zlikwidować opozycję, która „jątrzy”. Najlepiej wydając dekret „O ochronie pluralizmu i tolerancji”. Stan wyjątkowy w klasycznej formie nie wchodzi w grę, gdyż represje muszą być ubrane w szaty legalizmu, by Unia przełknęła je ze smakiem. Masowa inwigilacja opozycji i wyroki skazujące mogą zapadać tylko w obronie społeczeństwa przed potwornymi zagrożeniami.
Zapałki i nawozy Marius van der Lubbe był komunistą holenderskim, który zerwał z partią, zarzucając jej zbytnią ustępliwość, i w 1933 r. przeniósł się do Niemiec, gdzie komuniści byli radykalniejsi. Tu pozostawał pod obserwacją policji. Aresztowany pod płonącym Reichstagiem, dobrowolnie przyznał się do prób wzniecenia pożarów w innych budynkach, zanim dostał się przez okno do biura klubu poselskiego NSDAP w Reichstagu. Podpaleń miał dokonywać przy pomocy zapałek. Próby te nie mogły mieć jednak nic wspólnego z właściwym pożarem parlamentu – musiał go wzniecić ktoś inny. Zazwyczaj wskazywano na SA – jednostki paramilitarne partii nazistowskiej. Lubbe, złapany z zapałkami, został skazany na śmierć. Wyrok wykonano w styczniu 1934 r. 28 lutego 1933 r. Niemcy stały się państwem stanu wyjątkowego. Władza hitlerowców była nieograniczona i niczym niezagrożona. Rudolf Diels, ówczesny kierownik wydziału politycznego policji pruskiej, w 1949 r. opisał aresztowanie i przesłuchania Lubbego. Diels, przeciwnik komunizmu, uważał, że Holender był osobą niezrównoważoną psychicznie, a nawet szaleńcem, i nie ponosił winy za pożar. Czy owe zapałki Lubbego nie przypominają czterech ton nawozów sztucznych (saletry amonowej) albo starej tetetki Brunona K.?
„Grupa zbrojna” ABW Sama propaganda, jaką byliśmy karmieni, wskazuje na koordynację działań między ABW a funkcjonariuszami mediów reżimowych. Najpierw dowiedzieliśmy się, że „odnaleziono (…) pentryt, trotyl, proch”, że groził wybuch czterech ton trotylu w samochodzie pod Sejmem, potem – że ten trotyl, który odkryto, Bruno K. miał dopiero zdobyć, wreszcie usłyszeliśmy, że chodzi o nawozy sztuczne kupione przed laty i zobaczyliśmy kilka worków. Tylko że cztery tony to jest 80 worków po 50 kg. Ładunki miały być odpalone zdalnie, zapewne za pomocą zabytkowej nokii. Brunon K. prowadził szkolenie pirotechniczne dla czerech osób. Jak podała PAP, byli oni agentami ABW. Miał też próbować zorganizować „grupę zbrojną”. Dowiedzieliśmy się, że składała się ona właśnie z agentów ABW. Może właściwsze byłoby przyjęcie go do resortu. Funkcjonariusze byliby dobrze przeszkoleni, a Brunon K. pracowałby z zapałem, realizując swoje dziwne hobby. Tym bardziej że Brunon K. wykładał chemię na Uniwersytecie Rolniczym (dawna Akademia Rolnicza) w Krakowie i oficjalnie zajmował się pirotechniką. Na dowód zbrodniczych planów „terrorysty” przedstawiono filmy z jego eksperymentów pirotechnicznych, zapominając dodać, że pochodziły one sprzed… 11 lat. Zatrzymano także dwu groźnych wspólników Brunona K., gdyż podobno posiadali nielegalnie broń. Na razie nie wiemy jaką. Po przesłuchaniu zostali zwolnieni. Nie wiadomo tylko, czy dlatego, że nie mieli pojęcia o planach ABW wobec Brunona K., czy dlatego, że byli kolejnymi współpracownikami służb. Brunon K. pisał otwarcie o swoim hobby pirotechnicznym i walce przeciw tyranii, używając oficjalnego maila dostępnego na witrynie uczelni. Fora pełne są radykalnych komentarzy, frustratów i maniaków. Ich autorzy wyżywają się w słowach i siedzą cicho, a do otwierania kont używają fałszywych lub specjalnie w tym celu zakładanych adresów mailowych. Agenci ABW nawiązali więc kontakt z kandydatem na terrorystę przez internet. Skoro jednak „zamachowcowi” droga od eksperymentów pirotechnicznych do pomysłu ataku zabrała 10 lat, to ciekawe, ile jeszcze dekad by się zastanawiał, gdyby nie pomoc ABW. Nasuwa się wniosek, że ABW pilnie ewidencjonuje autorów wpisów i w każdej chwili może podstawić im prowokatorów, a potem użyć do rozprawy z opozycją, udowadniając swoją przydatność. Obserwujemy eskalację prowokacji. Raz uruchomionego procesu nie można już zatrzymać, gdyż to oznaczałoby przegraną, więc można się spodziewać, że następnym razem wyśmiani prowokatorzy użyją prawdziwych bomb, by uzyskać wiarygodność i przejść do aresztowań w majestacie prawa. Prorządowy politolog Radosław Markowski stwierdził, iż „nie jest wykluczone, że obecnie w kraju jest (…) stu Brunonów K., którzy robią podobne rzeczy”. Niewykluczone zatem, że ABW przygotowuje sto prowokacji z osobami niezrównoważonymi, maniakami, naiwniakami i kolekcjonerami w roli głównej, by uderzyć w opozycję. „Niewykluczone jest”, że niedługo. ABW zabraknie funkcjonariuszy do tworzenia grup terrorystycznych, jeśli zachowają dotychczasowe proporcje – czterech agentów na jednego maniaka. Przypomnijmy, że ostatni zarząd WiN tworzyli wyłącznie funkcjonariusze MBP i NKWD. W III RP ludzie, którzy mogą za dużo powiedzieć, na ogół z powodu nadmiaru wiedzy doznają depresji i popełniają samobójstwa. Wygodnym miejscem do targnięcia się na własne życie jest np. pilnie strzeżona cela aresztu. Brunon K. mógłby publicznie złożyć zeznania i opowiedzieć, jak to było, kto go namawiał lub zachęcał do zamachu i kto miał go dokonać. Dlatego wątpliwe jest, by do procesu w ogóle doszło lub by samooskarżający się Agrobomber, po skazaniu na trzy lata za przygotowania do „gwałtownego wyzwolenia energii”, żywy opuścił więzienie. Józef Darski
1/5 Polaków za likwidacją II Komuny i rządami autorytarnymi „Stosunek młodzieży do demokracji.. Opinia, że to najlepszy z ustrojów,..padła poniżej 30 proc., a tymczasem na przestrzeni tych lat mniej więcej jedna piąta uważa, że rządy niedemokratyczne mogą być bardziej pożądane Fukuyama „Zgodnie z perskim ideałem monarchii absolutnej król powinien być na tyle potężny , by móc narzucić pokój i powstrzymać uzbrojone , pazerne elity stanowiące główne źródło konfliktów i niepokojów w społeczeństwach rolniczych. Przyglądając się takim państwom z perspektywy nowoczesnych demokracji , postrzegamy zwykle monarchę w społeczeństwach rolniczych jako jeszcze jednego członka drapieżnych elit, być może wyznaczonego przez innych oligarchów dla ochrony ich rent i interesów . W rzeczywistości w społeczeństwach tych niemal zawsze toczyła się trójstronna walka pomiędzy królem , arystokratyczną , lub oligarchiczną elitą oraz nie należącymi do elit grupami , takimi jak chłopi i mieszczanie . Król często brał stronę tych ostatnich przeciwko oligarchom , zarówno dla osłabienia potencjalnych konkurentów do władzy, jak i dla zapewnienia sobie udziału w dochodach z podatków.. Możemy dostrzec w tym zalążek monarchy jako rzecznika ogólnie pojętego interesu publicznego„...strona 225 „Historia ładu politycznego „Stosunek młodzieży do demokracji jest po części konsekwencją ich oceny działalności polityków. Opinia, że to najlepszy z ustrojów, przeważała w tej grupie w 1998 roku (38 proc. badanych) i 2008 roku (34 proc.), a więc na początku rządów AWS – UW, a potem PO – PSL. W 2010 roku spadła poniżej 30 proc., a tymczasem na przestrzeni tych lat mniej więcej jedna piąta uważa, że rządy niedemokratyczne mogą być bardziej pożądane. „....(źródło)
Aby przyjrzeć się dlaczego coraz więcej Polaków chce likwidacji systemu i ustroju III RP wprowadzenia jakiejś formy dyktatury przypomnę niezwykle istotny wniosek Miltona Friedmana The Economist „ W 1980 roku Milton Friedman , laureat nagrody Nobla z ekonomi i apostoł wolnego rynku odbył swoją pierwsza podróż do Chin „.....” Friedman argumentował ,że ekonomiczna wolność jest podstawowym warunkiem dla wolności politycznej. Ale w swojej książce z 1962 roku „ Kapitalizm i Wolność „ skapitulował i stwierdził , że wolność ekonomiczna jest istotniejsza , może istnieć bez wolności polityczne „....(więcej)
Ci, którzy czytali mój poprzedni w którym przedstawiłem problem depopulacji i wyzysku ekonomicznego ( Michalkiewicz „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu – jeśli brać pod uwagę tylko to, do czego ci ludzie są zmuszeni przez prawo „...(więcej)
zdają sobie sprawę z dramatycznej sytuacji w jakiej się młodzi Polacy znaleźli . System ekonomiczny , podatkowy II komuny ma cechy systemu niewolniczego , systemu w sposób skrajny okradającego Polaków pracujących , systemu wyniszczającego podatkami polskie rodziny. Młodzi Polacy nie maja szansy ani na założenie rodziny i jej utrzymanie , ani normalne życie Kluczowym problemem jest złamanie się demokracji ,. System jaki istnieje w Polsce określa się jako demokrację fasadową. Śpiewak system polityczny w Polsce określił jako wodzowski oligarchiczny. Fedyszak Radziejowska mówi o kartelu elit . Jak najlepszy przykład podaje Niemcy. Polacy zostali praktycznie pozbawieni praw politycznych. Najlepiej o tym świadczy fakt ,że fanatycy socjalistycznej politycznej poprawności bezkarnie ciągle podnoszą podatki , a ideologię politycznej poprawności wynoszą na piedestał religii państwowej . Na chłopski rozum , gdyby nie fasadowość demokracji to czy Polacy nie dokonaliby wyboru politycznego , który wydobyłby z nędzy miliony polskich dzieci , miliony polskich rodzin Monopol i terror propagandowy reżimu , kontrolowanie między innym dzięki służbom i koncesjonowanie wszelkiej opozycji z wyjątkiem PiS u , fikcyjność wyborów do Sejmu to faktyczna likwidacja politycznych praw i wolności Polaków. Proszę zwrócić uwagę na tekst Fukuyamy, który idealnie oddaje oczekiwania młodych Polaków. Rządy autorytarne, które mają szansę wziąć za przysłowiową „mordę „ oligarchię i ukrócić bandytyzm podatkowy i rozkradanie w zrabowanych w ten sposób dóbr Innym istotnym czynnikiem , który przemawia za wprowadzeniem silnego autorytarnego ośrodka władzy w Polsce to czynnik zewnętrzny , interesy państw trzecich, które doprowadziły do klasycznej sytuacji sprzed 200 lat . Rzeczpospolita znowu „nierządem stoi „ . Nie jest przypadkiem , ani zbiegiem okoliczności sytuacja demograficzna, technologiczna , edukacyjna, oraz skala wyzysku podatkowego stawiająca nas w randze państw i społeczeństw „upadłych „Friedman pokazuje na przykładzie Chin ,że suwerenna , autorytarna władza, może zapewnić społeczeństwu wolność ekonomiczną i ochronę przed wyzyskiem. O skali „nierządu” II Komuny , ogromu rabunku i zniszczeń społecznych , w tym próba przekształcenia Polaków w roboli eksportowych do fabryk całej Europy , a w kraju wynajmowanych korporacjom świadczą fakty, które omówiłem w tekstach „ Trium Tuska. Za rok polski robol tańszy od chińskiego „Produkują w Polsce, bo koszty pracy w Chinach ciągle rosną. Obecnie są już zaledwie o 15-20 proc. niższe niż w naszym kraju. „...(więcej)
Nie wiem , czy państwo zdajecie sobie sprawę z dramatyzmu bijącego z tych dwóch zdań . Skali upadku do jakiego nawróceni socjaliści politycznej poprawności z Tuskiem na czele doprowadzili Polaków. Pokazuje to niezwykłą trafność przemyśleń Friedmana . Chińczycy z ekonomicznego punktu widzenia są ludźmi mającymi wolność w odróżnieniu od zniewolonych Polaków. Sytuacja Polaków potwierdza również prawdziwość drugiej tezy Friedmana . Pozbawieni wolności ekonomicznej i poddani uciskowi podatkowemu Polacy zostali równocześnie pozbawieni praw politycznych . Najlepiej zrozumieli to jak wynika z sondażu młodzi Polacy. „Jedynie 14 proc. młodych Polaków (w wieku 18–24 lata) uważnie obserwuje to, co się dzieje na scenie politycznej. A dla 40 proc. poziom zainteresowania polityką ogranicza się tylko do ważnych wydarzeń. „...(źródło)
Po co uczestniczyć w czymś na co się nie ma wpływu . Mylą się jednak ci , którzy sondaż ten interpretują jako brak zainteresowania kwestiami politycznymi . Polacy interesują się problemami politycznymi , czego najlepszym dowodem ich przemyślenia na temat tego jaki system rządów byłby dla nich i dla Polski najkorzystniejszy Z pewnością Polacy zdają sobie sprawę jakim zagrożeniem dla nich i dla Polski są rządy ochlokratyczne Platformy i Tuska .
Tusk "Wolałbym być dobrze zarabiającym spawaczem niż wiecznie bezrobotnym politologiem" (źródło
Proszę zwrócić uwagę ,że Tusk nie proponuje inteligentnemu Polakowi , aby został inżynierem, czy naukowcem . Jego wizja Polaków, to tania , wykwalifikowana , łatwa do wynajęcia niemieckim, europejskim koncernom siła robocza . Oczywiście najlepsze dla Polaków byłoby wprowadzenie ustroju republikańskiego. Marek Mojsiewicz
Minister finansów zachęca samorządy do „kręcenia lodów”? Prawo, które ma umożliwić „kręcenie lodów” w ochronie zdrowia zacznie działać ze zdwojoną siłą po 1 stycznia 2013 roku.
1. Prawie niezauważalnie dla mediów koalicja Platformy i PSL-u, przegłosowała w Sejmie tzw. ustawę okołobudżetową, a w niej między innymi „niewinny” zapis, że przejmowane przez samorządy, zobowiązania placówek ochrony zdrowia, dla których są one organami założycielskimi, czasowo nie będą zaliczane przez ministra finansów ani do deficytu budżetowego ani długu samorządów. Oczywiście przejęte zobowiązania, samorządy będą musiały w ten czy inny sposób spłacać (między innymi przy częściowym wsparciu budżetowym) ale nie pogorszy to przynajmniej na razie ich bilansów. W ten sposób minister Rostowski, zachęca samorządy do przekształcania placówek ochrony zdrowia w spółki prawa handlowego, bo do tej pory mimo ogromnej presji na samorządy, proces ten jest dosyć niemrawy.
2. Sytuacja finansowa wielu placówek ochrony zdrowia już w tej chwili jest dramatycznie trudna. Ten dramatyzm obrazują prawie codzienne ogłaszane zakończenia przyjmowania pacjentów do szpitali albo na poszczególne oddziały do końca tego roku, poza przypadkami wymagającymi ratowania życia. Zainteresowanie medialne budzą tylko tego typu informacje, pochodzące ze znanych klinik i instytutów (tak jak ostatnio z Centrum Zdrowia Dziecka w Międzylesiu czy z Instytutu Matki i Dziecka w Warszawie) ale tego rodzaju decyzje, podejmuje większość specjalistycznych szpitali wojewódzkich. Wynika to z faktu, że na koniec roku 2012 przeterminowane zobowiązania jednostek ochrony zdrowia przekroczą 3 mld zł, natomiast wszystkie zobowiązania tych placówek przekroczą 11 mld zł. Co więcej już oficjalnie NFZ ogłosił, że nie będzie płacił za tzw. nadwykonania, a nawet według szacunków tej instytucji, zobowiązania z tego tytułu wynoszą już w skali kraju około 2 mld zł. Dyrektorzy szpitali już teraz próbując się bronić przed ewentualnym ich przekształcaniem w spółki, dokonują albo zwolnień pracowników, najczęściej średniego personelu medycznego, albo też redukcji jego płac, co wywołuje bunty załogi i coraz większą ilość protestów
3. Natomiast prawo, które ma umożliwić „kręcenie lodów” w ochronie zdrowia zacznie działać ze zdwojoną siłą po 1 stycznia 2013 roku. Samorządy które są organami założycielskimi dla największej liczby szpitali, zapewne nie będą w stanie w połowie 2013 roku, pokryć ich strat, a wtedy powoływanie spółek stanie się nieuchronne. A przecież powołanie szpitalnej spółki samorządowej tylko w niewielkim stopniu może poprawić jej sytuację finansową. Wiadomo bowiem, że w systemie ochrony zdrowia od momentu wprowadzenia reformy czyli roku 1999, mamy za mało środków finansowych bo już wtedy planowano 11% składkę zdrowotną, a ostatecznie wprowadzono ją tylko w wysokości 7,5% funduszu płac (obecnie zbliżyła się ona do 10%). Pieniędzy więc dalej będzie brakować, a ponieważ spółka jest nastawiona na realizację zysków, to w sytuacji nieuchronnych strat , prezesi będą musieli pod groźbą kodeksu karnego, zgłaszać wnioski do sądów o ogłoszenie upadłości. Powoli więc zacznie się raj, dla tych wszystkich którzy liczą na atrakcyjnie położone nieruchomości poszpitalne albo atrakcyjne wyposażenie medyczne, bo będzie je można kupić znacznie poniżej ich wartości od likwidatorów albo syndyków. Tak było przecież z majątkiem przedsiębiorstw państwowych w latach 90-tych poprzedniego stulecia. To w oparciu o takie transakcje powstawały fortuny tych, którzy byli „kolegami” wtedy rządzących Polską. Teraz podobne operacje będą odbywały się na majątku ochrony zdrowia, a minister finansów zapisem o niezaliczaniu zobowiązań placówek ochrony zdrowia ani do deficytu budżetowego ani długu samorządów, jeszcze je do tego zachęca. Kuźmiuk
Braun nie nawołuje do samosądów, ale do sądów. „Część mainstreamowych dziennikarzy i osób znajdujących się aktualnie na najwyższym szczeblu władzy w Polsce w wyniku wyroków wolnych sądów – należałoby poddać najwyższemu wymiarowi kary”. „Nazywam się Ewa Stankiewicz i zgadzam się z sensem wypowiedzi Grzegorza Brauna, z której wynika, że jeśli w Polsce byłyby wolne sądy, a władze kierowałyby się racją stanu – to część mainstreamowych dziennikarzy i osób znajdujących się aktualnie na najwyższym szczeblu władzy w Polsce w wyniku wyroków wolnych sądów – należałoby poddać najwyższemu wymiarowi kary. ( ... ) Braun nie nawołuje do samosądów ale do sądów. To co w tej chwili mamy zamiast sądów to atrapa – narzędzie opresji władzy reżimu III RP.Państwo, które nie grozi karą mordercom i zdrajcom stanu, nawet tej zdrady nie pozwala nazwać – takie państwo nie może się ostać, jego byt jest zagrożony. Od co najmniej dwóch lat polskie władze wspierane przez mainstreamowe media promują obcą rację stanu w dziedzinie polityki, gospodarki, a także bezpieczeństwa państwa manipulując opinią publiczną w najważniejszej dla polskiej racji stanu sprawie, czyli w wyjaśnieniu przyczyn i okoliczności śmierci polskiego prezydenta na terenie Rosji. (... ) Siła prześladowań Brauna jest swoistym probierzem nowego reżimu – III RP. Brońmy Brauna. Widać jak nasza bierność rozzuchwala system oparty na coraz bardziej dotkliwych represjach za nazywanie rzeczy po imieniu. Za wPolityce.pl Przy okazji: stosunkowo najmniej zaklamany z zaklamanych serwisow męt-streamowych ( kurwy, ale uperfumowane ), czyli Interia, podaly tak ( tu ):
Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP wyraziło "zaniepokojenie skandaliczną wypowiedzią reżysera Grzegorza Brauna, w której zawarte są spekulacje na temat potrzeby mordowania m.in. dziennikarzy "Gazety Wyborczej" i TVN" oraz osób o odmiennych od jego poglądach. Slowem, rzetelnosc jak u Tomasza syfi-Lisa!!! Tymczasem spora czesc dziennikarskich celebrytow GW i TVN smieje sie niby jak dawniej, ale nieco sztucznie i nerwowo … Ewa Stankiewicz
Wolny rynek – dyskusja (Uwaga – poniżej znajduje się tekst otwierający dyskusję na pewnym forum. Pozostałe części dyskusji znajdują się są tu:
Polemika 1, Polemika 2 (katastrofa demograficzna), Polemika 3; tekst powiązany: Prawda o ubezpieczeniach społecznych i systemie emerytalnym)
W tym wątku spróbuję wykazać, dlaczego ruch narodowy nie powinien dać się złapać na wolnorynkowe mity szerzone przez środowiska konserwatywno-liberalne, strojące się ostatnio w Polsce w narodowo-patriotyczne piórka. Dla dobra Polski ten wątek powinien uważnie przeczytać każdy narodowiec – i dać do przeczytania swoim znajomym. Piewcy wolnego rynku na dziesiątkach forów internetowych to osoby nieposiadające akademickiej wiedzy ekonomicznej, często nawet – negujący ją, na rzecz prymatu rozmaitych guru – w stylu Mikkego czy Michalkiewicza. Wśród osób popierających tych proroków dominują postawy bardziej zbliżone do dogmatycznych postaw wyznawców religii niż trzeźwo myślących ludzi. Wystarczy przejrzeć dyskusje w internecie – w niemal każdej wypowiadają się osoby negujące zarówno potrzebę opierania się na jakichkolwiek danych dla poparcia swojej argumentacji, jak i – potrzebę podawania jakichkolwiek uzasadnień dla głoszonych tez. Bardzo dobrze jest to zilustrowane w tym wątku, widać wyraźnie, kto opiera się na dokumentach i faktach, a kto – na własnych przekonaniach i wspomnieniach – negując obraz wyłaniający się z dostępnych publicznie danych. W niniejszym wątku opiszę krótko libertariańskie/wolnorynkowe wyobrażenia o rzeczywistości, odwołam się do kilku pojęć ekonomicznych, które są związane z sytuacjami, w których mechanizm rynkowy prowadzi do katastrof, a następnie – opiszę jak taka sytuacja mogłaby wyglądać na "rynku edukacyjnym" (niech czytelnik zastanowi się – na ilu innych rynkach). Polecam również tekst, w którym omawiam rolę "wolnego rynku" w doprowadzeniu do katastrofy demograficznej w III RP ( link).
Libertarianin Libertarianin nie pojmie nigdy co to efekty zewnętrzne* ( link1 , link2 , link3 ), problem koordynacji** (prosto wyjaśnione tu), tragedy of commons, public good (public good should be privatized! – jasne) itp., bo nigdy nie miał do czynienia z porządnym wykładem mikroekonomii – ani z porządnym wykładem makroekonomii (Keynes był komunistą i kłamał – a kuku!). Nie zrozumie nigdy problemu różnicy siły negocjacyjnej pracodawcy i pracownika***. Agregacji korzyści z infrastruktury – pracodawca zatrudniający 1000 pracowników korzysta z kilometra drogi, sieci energetycznej i wodociągowej bardziej niż każdy z dojeżdżających pracowników – i to nie liniowo bardziej. Ta agregacja uzasadnia obciążanie wyższym podatkiem przedsiębiorcy. Przykładowo – w USA podatek CIT wynosi 35%, w Polsce 19%. Dla libertarianina – podatki nie powinny istnieć (w zależności od wariantu obłędu – mogą być ewentualnie pogłówne albo – o tragedio – liniowe). Drogi i elektrownie zostaną stworzone przez prywatne firmy, dokładnie tam, gdzie są potrzebne. I najtaniej, jak się da. Byle tylko się urzędnik nie mieszał (sukcesy wolnego rynku w Kalifornii, gdzie sprywatyzowano energetykę opisuje ważny link, link uzupełniający). Niekiedy liberał przyzna, że "kapitalizm kompradorski/etatystyczny/socjalny (sozialemarktwirtschaft)" zawiódł. Czyli jakiś "zły" wariant kapitalizmu. Faktyczny stan rzeczy jest inny. Na całym świecie zawiódł mechanizm rynkowy po wprowadzeniu wielu deregulacji (vide sprawa Kaliforni powyżej). Libertarianin (i oszołom z Teaparty) będzie winił, wbrew faktom "etatyzm" (bo nigdy się nie uczył historii gospodarczej – i nie wie o kryzysie z 1907 i kryzysie z 1929). Libertarianin wie, że "jego" cudowny, nigdzie niewdrożony kapitalizm by nie zawiódł. Ale tego, że libertariańska religia nie wyjaśnia, których, inherentnych dla mechanizmu rynkowego wad cudowny "libertariański" wolny rynek by nie miał (głównej – różnicy sił negocjacyjnych, innych – externalities i problemów koordynacji) – tego libertarianin powiedzieć nie potrafi. Libertarianin nie ma nic do powiedzenia w kwestii, kto będzie pracował na jego emeryturę**** i skąd się mają brać dzieci (wyprodukuje je "wolny rynek"). Dla libertarianina dzieci sąsiada mogą za ścianą zdechnąć zgłodu, on ma to gdzieś. Widać wolny rynek tak chciał, sąsiad widać nierób, bo w libertariańskim raju każdego będzie stać na wszystko, jeśli tylko będzie chciał pracować – bo urzędnicy nie zabiorą – a jak kogoś stać nie będzie – to po co się rozmnażał (dzieciorób), dlaczego nie pracuje ciężej (nierób). Zaraz się dowiem, że nie czytałem Hayeka, Friedmana, Ayn Rand (Alissa Rosenbaum) czy autora specjalnej "czerwonej książeczki" danego szczepu "libertarian" (albo, że Hayek i Friedman nie byli libertarianami, więc nie zapoznałem się ze "świętą nauką kościoła libertariańskiego"). Takie postawy wyśmieję jeszcze poniżej – w niniejszym poście.
Efekt zewnętrzny
* Przykładem efektu zewnętrznego jest np. sytuacja zaniedbania procesu wychowawczego dzieci przez rodziców pracujących 12-14 godzin na dobę – lub dzieci rodziców, którzy wyjechali pracować za granicą. Brak opieki rodzicielskiej owocuje wzrostem ryzyka, że dziecko zostanie przestępcą, wandalem – lub popadnie w narkomanię czy alkoholizm. Transakcja zawierana między pracodawcą i pracownikiem ma tu wpływ na podmioty nie będące stroną transakcji – dzieci i potencjalne ofiary – osoby napadnięte, okradzione – a nawet całe społeczeństwo (koszty leczenia odwykowego w przypadku alkoholizmu lub narkomanii dziecka).
Problem koordynacji
** Jak system rynkowy alokuje zasoby – i jakie decyzje (indywidualnie racjonalne!) uczestników rynku – prowadzą do nieuniknionych katastrof? Przyjmijmy, że dziś świetnie zarabiają np. prawnicy, bo jest ich niewielu na rynku. Więc na studia prawnicze pchają się masy. "Wolny rynek" dostarcza "uczelni wyższych" dostarczających (za odpowiednie czesne) "prawników". Mija 5 lat, żaden z prawników jeszcze nie ma aplikacji. Płace w branży wciąż wysokie do nieba. Zaczynają aplikacje, mija kilka lat, nagle wszystcy wchodzą na rynek pracy. Mamy nadpodaż prawników. Wynagrodzenia przestają wystarczać na spłatę kredytów zaciągniętych na czesne. Ale w systemie edukacyjnym mamy następne pięć roczników prawników "w produkcji" – i kilka roczników robiących aplikacje!!! Oto wolny rynek w akcji. A planista nigdy by do takiego idiotyzmu nie dopuścił. To jest tzw "problem koordynacji", tu się mechanizm rynkowy "wykłada". (Ale ten problem jest znany z innych obszarów – np. "świńska górka" to też pewien problem koordynacji, łatwo rozwiązywalny przez centralne planowanie – kontraktację!) (Bardziej aktualne omówienie problemu koordynacji jest tu).
Różnice sił negocjacyjnych pracownika i pracodawcy
*** Różnice w wynagrodzeniach właściciela kapitału i pracownika wynikają z rożnicy pozycji negocjacyjnej przy zawieraniu kontraktów. Właściciel fabryki może poczekać kilka miesięcy operując z niepełną załogą. Mało który robotnik może sobie pozwolić na kilka miesięcy pozostawania bez pracy. "Grona gniewu" Steinbecka pokazują, o co chodzi (sytuacja na farmie, ‘łamistrajkowie’ i strajkujący). Podatek progresywny kompensuje w jakiś sposób tą ‘niesprawiedliwą’ nadwyżkę właściciela kapitału, nie wynikającą z jego wkładu pracy bądź kapitału, a jedynie z ‘rzadkości’ oferowanego ‘dobra’. Przy pełnym zatrudnieniu mielibyśmy sytuację, kiedy są mniej pożądane stanowiska pracy – i bardziej pożądane. Przykładowo – jeśli można być sprzedawcą bądź sprzątaczem, to nawet przy braku bezrobocia stanowisko o większym prestiżu – bardziej pożądane – będzie pozwalało na uzyskanie pewnej ‘marży’ przez oferującego je. ( link ). Oczywiście różnica w sile negocjacyjnej pracodawcy i pracownika owocuje rownież innymi patologiami.
"Zło" repartycyjnego systemu emerytalnego?
**** Przede wszystkim system emerytalny powstał po to, żeby pracownik, któremu zgodnie żelaznym prawem płac płaci się
Cytat:
http://en.wikipedia.org/wiki/Iron_Law_of_Wages
The iron law of wages is a proposed law of economics that asserts that real wages always tend, in the long run, toward the minimum wage necessary to sustain the life of the worker.
Na jedzenie i mieszkanie, co oznacza, że – uniemożliwia mu się tworzenie oszczędności (polskie społeczeństwo jest jednym ze społeczeństw o najniższych oszczędnościach w Europie), na starość nie umarł z głodu pod mostem. Ponieważ w pewnym wieku robotnik, który niczego nie odłożył przestaje być zdolny do pracy, a jego dzieci (o ile przeżyły) – nie są w stanie utrzymac ojca i własnych dzieci – umrze z głodu pod mostem. Aby takim sytuacjom przeciwdziałać kanclerz niemiec, Bismarck (który widać uznał, że żelazne prawo płac istotnie działa (Reymont w "Ziemi obiecanej" myślal podobnie, Steinbeck w "Gronach Gniewu" – również), jak najdalszy od ideałów komunistycznych, wprowadził ubezpieczenia społecznie ( http://pl.wikipedia.org/w…spo.C5.82ecznej ). Dzięki temu pracodawcy zostali zmuszeni do odprowadzania dodatkowych kwot na kontrolowany przez państwo niemieckie fundusz, z którego następnie były wypłacane emerytury. Pracodawcy nadal płacili pracownikom najniższe wynagrodzenia, ale – zostali zmuszeni do wypłaty dodatkowych środków – dostępnych pracownikom po osiągnięciu wieku emerytalnego. Libertariańskie i "wolnorynkowe" kłamstwo w tym obszarze mówi, że gdydy nie składka emerytalna, zarabialibyśmy więcej – bo ignorują fakt, że z czasem pracodawcy znów płaciliby to, co wynika z żelaznego prawa płac – i nadwyżka uzyskana przez pracownika początkowo – wkrótce by znikła. Nie potrzeba potężnego intelektu, by zauważyć, że w III RP płace są w okolicach minimum bytowego, zgodnie z żelaznym prawem płac. Dobrowolnosć ubezpieczeń społecznych to prosta droga do stworzenia ulic pełnych żebrających staruszków za 20-40 lat (a że kapitałowe emerytury nie są rozwiązaniem – przekonują się pierwsi "klienci" OFE już dziś). Obszerniej problem ubezpieczeń społecznych dyskutuję tu: Prawda o ubezpieczeniach społecznych i systemie emerytalnym.
Z kamerą wśród libertarian i wolnorynkowców Tu pokażę sposób myślenia ww. środowisk – na przykładzie. Ten podpunkt można opuścić. To raczej chodzi o mentalność, większość ludzi pójdzie za populistami, którzy rzucają slogany że wybudują trzy miliony mieszkań czy dadzą po sto milionów. Z badań wynika że około 10% ludzi interesuje się i ma pojęcie o polityce, inne badanie mówią że 80% ludzi nie rozumie wiadomości w TV. Także zostaje tylko te 10-15% o których JKM ciągle mówi. Gdzie są te badania, potwierdzające, że 40-50% społeczeństwa, które w ogóle głosuje, wierzy w obietnice populistów? Proszę link, nazwę publikacji. Z których badań wynika ten odsetek zainteresowanych, rozumiejących etc.? I skąd wniosek, że ludzie nie głosują ma waszego Najwyższego Kapłana właśnie dlatego, że rozumieją konsekwencje realizacji pomysłów z jego "czerwonej książeczki" lepiej niż on sam? Jest jakiś sondaż, który badał głosujących (a nie wyborców) na okoliczność znajomości i zrozumienia dogmatów Kościoła Neoliberalnego rev. JKM? Właśnie klasa się zmienia co roku[u]. JKM mówi do [u]ludzi młodych, później Ci ludzi wchodzą w związki małżeńskie i idee się zmieniają, liczą na sto złotych od państwa na dzieci etc. ale mało kto zdaje sobie wtedy sprawę że żeby dostać 100zł trzeba stracić 140. Innym powodem jest rozwój techniki, mimo że państwo marnotrawi ile może, to raczej nie wiele dzieci głoduje, więc ludzie boją się ryzykować i głosować JKM. Ojojoj, to jaśnie oświecony Wielki Nauczyciel Narodu ma ewangelię tylko dla jednego rocznika "motłochu"? Kiepsko, bo jakby umiał liczyć, to by wiedział, że jednym rocznikiem hunwejbinów nie wygra wyborów. Jak to się dzieje, że ludzie starsi, bardziej doświadczeni, pracujący, tracą wiarę w naukę kościoła wolnorynkowego, a do jego dogmatów najłatwiej przekonać młodzież na utrzymaniu rodziców, niedojrzałą emocjonalnie (empatia?), bez doświadczenia życiowego? Niepojęte …
Adam Polo napisał/a:
Zwykle jednak dostosowuje się poziom nauczania do poziomu "najsłabszego ogniwa" (najgłupszego w klasie). Na ten kompromis JKM nie chce iść. Czyżby? Jego "wykłady ekonomiczne" to łopatologia. Rozgonić urzędników, dać tym, co zostaną kosmiczne pensje, żeby byli nieprzekupni, zmniejszyć podatki, strzelać do robotników, jeśli się sami nie rozejdą, "niewidzialna ręka rynku", "państwo stróżem nocnym". I on nie potrafił tego ludu nauczyć przez 22 lata tych paru drobiazgów? Ba, może sam nie nauczył się przez 22 lata uczyć innych niż nauczeni – a to już podważa kompetencje …
Jego wykłady są proste, tak jak idea wolnego rynku, jeśli nie rozumiesz to twoja sprawa. On w swoich wykładach nie komplikuje, (bo nie mówi o socjalizmie) tylko prosto jak chłop do konia. A gdzież to ja się uskarżam na niezrozumienie przenajświętszych dogmatów Kościoła Neoliberalnego? No i – jeśli ktoś twoich dzieci nie potrafiłby przez 22 lata, wykładając im "jak chłop do konia" nauczyć rzeczy "prostych, tak jak idea wolnego rynku", to nie wylałbyś go na zbity pysk, niezależnie od tego, jak tępe byłyby twoje dzieci? Jaka jest logika w sponsorowaniu takiego nieudolnego nauczyciela – i nauce tak tępych dzieci? Zwykłe marnotrawstwo, jak w komunizmie.
Piotrus napisał/a: p.e.1984 napisał/a:
Adam Polo napisał/a: Albo wyjdziesz z poziomu konformizmu mentalnego i gnuśności, albo tam zostaniesz. Z tego co widzę, to recepta Misesowców dnia siódmego na nawrócenie ciemnego ludu zwanego niekiedy motłochem sprowadza się do ciskania w jeszcze nie nawróconych klątwami konformizmu mentalnego i gnuśności, jeśli nie nawracają się sami we własnym zakresie. Sądzę, że to wróży religii wielki sukces i przyczyni całą (III?) rzeszę wyznawców. W USA Tea Party ma 25% (połowa republikanów – ale nic z tego nie wynika bo wiadomo kto jest prezydentem), także może i do Europy przyjdą lepsze czasy. Cóż, Teaparty to banda oszukanych idiotów. Majstersztykiem propagandystów republikańskich (USA) było obarczenie państwa winą za katastrofę finansową wywołaną realizacją ich projektów deregulacyjnych – czyli – zmniejszenie kontroli państwa nad transakcjami zawieranymi na Wall St. i transakcjami OTC – ORAZ – oskarżenie państwa o nadmierną rozrzutność (argumentem jest deficyt budżetowy), w sytuacji, kiedy istotną częścią problemu jest (oprócz wojen, rozpętanych przez republikanów) – utrzymanie ulg podatkowych dla korporacji i najbogatszych osób fizycznych.
Piotrus napisał/a: p.e.1984 napisał/a: Adam Polo napisał/a: Na początek polecam "Ludzkie działanie" Ludwig’a von Misesa.
Co tak skromnie? Gdzie Hayek? Gdzie Friedman? Gdzie Ayn Rand (Alissa Rosenbaum)? I co z "klasykiem biznesu" Adamem Smithem? Gdzie ten zapał religijny z dawnych lat … Co za dużo to nie zdrowo.
Ale efekt lepszy, łatwiej pojąć "motłochowi" na jakie "wyżyny" trzeba się wspinać, by choć dorównać "oświeconym" wyznawcom z rasy panów. Jak "motłoch" zobaczy, jak to dużo "wiedzy" – zaraz łeb zwiesi (kudy mu do takich Übermenschen), przestanie pytania zadawać (na które nie zawsze wiadomo jak odpowiedzieć, bo święte księgi nie na każdą okoliczność mają formułkę) – i wróci do maszyny.
Źródło: https://prawda2.info/viewtopic.php?p=208203#208203
Całe środowisko Mikko-kolibro-libertarian to inspirowani z zewnątrz dywersanci, mający za zadanie zniszczyć spójność atakowanego narodu, promować egoizm i nieliczenie się z interesem wspólnym – szczególnie – państwem narodowym. Państwo to chcą sprowadzić do roli policjanta pilnującego tylko jednego prawa – prawa bogaczy do własności wszystkiego, łącznie z niewolnikami, dla niepoznaki nazywanymi pracownikami – wyzyskiwany robotnik nie będzie bronił państwa zawłaszczonego przez bandytów-"przedsiębiorców", którzy go łupią. Tak osłabione państwo nie będzie w stanie bronić interesów narodu – a naród – nie będzie postrzegał własnego państwa inaczej jak pasożyta, broniącego przywilejów garstki posiadaczy. W dalszej części cytowanego wątku rozważane tu są sytuacje, w których mechanizm rynkowy pozbawiony kontroli instytucji społecznych (prawo, państwo) prowadzi do katastrof ekonomicznych i społecznych, niekorygowalnych przez rynek nawet po wystąpieniu znaczących odchyleń od społecznego i ekonomicznego optimum (anglojęzyczne określenie takich sytuacji to market failure).
Wątek został zaśmiecony, dla ułatwienia lektury zamieszczam linki do najważniejszych wypowiedzi:
– pierwszy post wątku
– przyczynek do dyskusji o antynarodowym charakterze ruchów libertariańsko-neoliberalno-"wolnorynkowych" (których jedną z form jest UPR J.Korwina-Mikke)
– post polemiczny, ale warto przejrzeć przynajmniej wykresy – i linkowane dokumenty
– nieznane, niezgodne z ideami neoliberalnymi tezy A. Smitha (końcówka posta)
– ważny post, w którym podsumowuję sytuację "mijania się z tematem" przez wiele osób – i próbuję ponownie ustalić uwagę
– pokazuję nieuczciwe metody dyskusji, wyjaśniam kolejny raz pojęcie efektów zewnętrznych w kontekście market failure, wyjaśniam problem ubezpieczeń społecznych – dlaczego nie można pozostawić ich poza kontrolą państwa w ramach "swobody zawierania umów"
– pokazuję po raz pierwszy analogię pomiędzy gospodarką rabunkową a przyznawaniem płac minimalnych uniemożliwiających zachowanie zdrowia i/lub osiąganie przez społeczeństwo dzietności na poziomie gwarantującym zastępowanie pokoleń, warto przynajmniej rzucić okiem na mapkę.
– kontynuacja rozważań o zasobie pracy i jego odtwarzaniu – oraz rozpoczęcie rozważań o recesji wywołanej zapaścią demograficzną
– zamknięcie rozważań o recesji wywołanej zapaścią demograficzną
Osobom posługującym się językiem angielskim polecam zbiór opracowań różnych zagadnień z zakresu market failure: The failure of market failure. MyślPolska
Prawda jest oczywiście zupełnie inna: zarówno przedsiębiorcy, jak i ich pracownicy muszą w podatkach utrzymywać nierobów: bezrobotnych, urzędników i polityków. Kto musi - wbrew swej woli - utrzymywać innego jest jego niewolnikiem? Ci "narodowcy" to po prostu komuna - co widać i po tym, że popierają np. "becikowe" - zachęcające do płodzenia dzieci wyłącznie meneli. W ten sposób niszczą Naród Polski. Bardzo proszę poważnych narodowców, by wytłumaczyli to tej bandzie idiotów - bo mnie ręce opadają. Cholera wie, czy nie popiera ich bezpieka - by po raz kolejny "zmienić wszystko - by nic nie zostało zmienione". JKM
BELWEDERSKI „ZAMACH” W sprawie rzekomego zagrożenia terrorystycznego ze strony osoby motywowanej „względami narodowościowymi, nacjonalistycznymi i ksenofobicznymi” -mamy do czynienia z elementami klasycznej dezinformacji manipulacyjnej. Kombinacja ta, stosowana często przez peerelowskie służby bezpieczeństwa polegała na przesyłaniu określonych (zwykle fałszywych) treści ukierunkowanych na grupę lub środowisko będące przedmiotem manipulacji. Ich oddziaływanie miało wpływać na zachowanie poszczególnych członków grupy i umożliwiać sterowanie zachowaniami. Dla zapewnienia sterowania niezbędne było posiadanie wewnątrz grupy agenta lub agentów, inspirujących określone działania i reakcje. Zadanie agentów polegało również na zapewnieniu pożądanego odbioru impulsów kierowanych przez służbę bezpieczeństwa. Gdy poddana manipulacji grupa próbowała dokonać „czynu zabronionego”, następowała interwencja bezpieki, sprawę nagłaśniano propagandowo i ogłaszano jako sukces w walce z opozycją. Wielu z nas pamięta relacje telewizyjne z lat 80. ,w których pokazywano arsenały zabezpieczone rzekomo podczas „likwidacji grup terrorystycznych i kryminalnych”. Niektóre z tych „sukcesów” były efektem stosowania opisanej tu prowokacji. Interweniowano wówczas, gdy wymagały tego względy propagandowe, gdy bezpieka potrzebowała spektakularnego osiągnięcia lub rządzący chcieli uzyskać uzasadnienie dla zwiększenia represji. Tego rodzaju kombinacje były niezwykle użyteczne dla władzy, nie prowadziły bowiem do powstania realnych zagrożeń, pozwalały na pełną kontrolę wielu środowisk oraz „detonowanie” sprawy w momencie korzystnym dla reżimu. Rzekomy „wróg” był w istocie tworem wykreowanym i inspirowanym przez służby, działał pod ich wpływem i mógł zostać zdekonspirowany w dowolnej chwili. Określanie ich mianem prowokacji jest w pełni uzasadnione, bowiem powodzenie dezinformacji manipulacyjnej oraz zakres aktywności osób poddanych jej wpływom, zależały wyłącznie od działań agentów i planów służby bezpieczeństwa. Podobieństwa między obecną akcją Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i operacjami przeprowadzanymi przez SB, nie dotyczą jedynie metod pracy operacyjnej. Te bowiem są stosowane na całym świecie i powszechnie wykorzystywane w działaniach kontrwywiadu. Podstawowa cecha wspólna polega natomiast na wymierzeniu kombinacji w opozycję oraz spożytkowaniu jej w interesie służby specjalnej, w taki sposób, by uzasadnić potrzebę zachowania jej uprawnień i uchronić przed skutkami planowanych zmian. Za taką interpretacją przemawiają trzy, podstawowe przesłanki – okoliczności ujawnienia sprawy, szczególne nagłośnienie motywacji „terrorysty” oraz ocena sytuacji, w jakiej znajduje się służba, która prowokację przygotowała. Domniemanego „zamachowca” zatrzymano tuż przed 11 listopada i Marszem Niepodległości, który zgromadził środowiska patriotyczne, nazywane przez reżim nacjonalistycznymi, ksenofobicznymi lub faszystowskimi. Podczas Marszu doszło do policyjnych prowokacji, wykorzystanych następnie przez ośrodki propagandy w celu zdyskredytowania i oskarżenia opozycji. „Uczestnicy prezydenckiego marszu 11 listopada mogli być narażeni na odwet wspólników Brunona K. Zagrożenie było realne, a w gęstym tłumie jedna kula potrafi zabić kilka osób” – ta kuriozalna wypowiedź jednego z medialnych „ekspertów” najpełniej charakteryzuje sposób interpretacji poszczególnych elementów prowokacji. Jej warstwa propagandowa została zatem spreparowana w nawiązaniu do skojarzeń powstałych po 11 listopada i miała posłużyć uderzeniu w opozycję. „Zdetonowanie” kombinacji kilka dni później, pozwoliło na wykorzystanie tych skojarzeń i precyzyjne ukierunkowanie reakcji społecznych. Nie przypadkiem, podczas spektaklu odegranego w warszawskiej centrali ABW, w sposób szczególny podkreślano, że „zamachowiec” działał pod wpływem sugestii innych osób, a kierować nim miały „względy narodowościowe, nacjonalistyczne i antysemickie”. Bez wątpienia, pierwsza część wypowiedzi jest prawdziwa, przy czym stwierdzenie o „sugestiach innych osób” może dotyczyć agentów ABW, działających „w grupie Brunona K.”. Określenie – „polski Breivik”, uknute natychmiast przez kremlowską rozgłośnię „Głos Rosji”, wskazywało natomiast nie tylko na usilne poszukiwanie dowodów „prawicowego ekstremizmu”, ale pozwalało zrozumieć, w jakim kierunku będzie rozgrywany wymiar polityczny kombinacji. Tuż po zamachu w Norwegii, rosyjskie służby specjalne objawiły się jako „sprzymierzeńcy Zachodu” i żądały „zrewidowania ustawodawstwa dotyczącego radykalnych osób i organizacji, wyrażających ekstremistyczne myśli i poglądy” oraz „niezwłocznego wypracowania wspólnych posunięć mających przeciwdziałać ksenofobii i nietolerancji.” Po ujawnieniu sprawy „polskiego Breivika”, szef rosyjskiego specoddziału „Alfa”, wsławionego mordowaniem czeczeńskich kobiet i dzieci, uznał, że „terroryzm z przypadków nadzwyczajnych przeobraził się w wydarzenia pospolite” i zaproponował, by „walczyć z nim wspólnymi siłami”. Celowo rezygnuję z analizowania innych informacji, podawanych podczas konferencji prasowej. Warto przyjąć, że są one niemożliwe do zweryfikowania i obarczone ryzykiem manipulacji. Jeśli wiemy, że ludzie ABW obserwowali „zamachowca” od roku, odpowiadali na zamieszczane przez niego apele, a nawet stali się członkami „grupy terrorystycznej” – potwierdza to charakter kombinacji operacyjnej i wskazuje, że wszystkie działania niedoszłego „terrorysty” odbywały się pod kontrolą Agencji, a zatem mogły być przez nią monitorowane lub wręcz inspirowane. Nie ma większego znaczenia, czy w tego rodzaju czynności angażowano funkcjonariuszy działających pod przykryciem czy tzw. osobowe źródła informacji, czyli tajnych współpracowników ABW. Operacja była w całości kontrolowana, a „zamachowiec” mógł robić to, czego życzyli sobie inspiratorzy. ABW i wspierająca ją prokuratura występują w tej sprawie jako jedyni depozytariusze „tajnych informacji”. Taka konstrukcja przekazu sprawia, że może być on dowolnie preparowany i modelowany, bez ryzyka ujawnienia prawdziwych okoliczności. Nie pojawi się ono nawet w trakcie ewentualnego procesu sądowego, bo już dziś można przyjąć, że będzie się odbywał za zamkniętymi drzwiami. Jedno zdanie z konferencji prasowej ABW zasługuje natomiast na uwagę. Szef Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie, Artur Wrona, stwierdził w pewnym momencie - „uważam, że funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego winni mieć uprawnienia, które posiadają obecnie”. Zaapelował też "do osób zajmujących się tworzeniem prawa", by "pewne działania ustawowe gruntownie przemyśleli". Ta zaskakująca, polityczna deklaracja, zdaje się ujawniać podstawowy cel inscenizacji związanej z „zamachem” i dowodzi dużej determinacji ABW. Służba zarządzana przez Bondaryka stoi bowiem przed zagrożeniami wynikającymi z belwederskich planów „reformy służb”, dokonanej w oparciu o koncepcje powstałe podczas Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego (SPBN). Informowałem o nich na łamach „Gazety Polskiej” w styczniu br., zwracając uwagę, że opracowane przez ekspertów Komorowskiego „rekomendacje dla Polski” prowadzą do budowy reżimu prezydenckiego, w którym ośrodek belwederski pełniłby rolę decydenta w kwestiach bezpieczeństwa. Środowisko skupione wokół Belwederu zamierza gruntowanie przekształcić całą strukturę bezpieczeństwa narodowego, nakierować ją na cele prorosyjskie i upodobnić do wzorców kremlowskich.. Związane z tym zagrożenia, dotyczą nie tylko powołania specformacji stworzonej według sowieckiego modelu „kułaka”, zarządzanej przez zawodowych żołnierzy i podległej zwierzchnikowi Sił Zbrojnych, ale uczynienia z tej służby „zbrojnego ramienia”, grupy rządzącej. Wiele wskazuje, że realizacja planów SPBN-u dokonywać się będzie w oparciu o układ personalny byłych WSI i oznacza powrót do koncepcji sprzed 2006 roku. Jednym z narzędzi wpływów Komorowskiego ma stać się nadzór nad nową służbą specjalną, powstałą z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Wywiadu Wojskowego. Doprowadzi to do znaczącego ograniczenia dotychczasowych kompetencji ABW. Szefostwo Agencji plany Belwederu może traktować niczym zamach na swoją pozycję i przywileje. Projekty opracowane w ramach SPBN przewidują m.in. podporządkowanie Agencji ministrowi spraw wewnętrznych oraz ograniczenie jej zadań do ochrony kontrwywiadowczej. ABW miałaby przekazać Policji (CBŚ) zadania w zakresie nielegalnego wytwarzania, posiadania i obrotu bronią i amunicją, a do Ministerstwa Finansów oddać kompetencje dotyczące zagrożeń korupcyjnych i ekonomicznych. Sprawy związane z ochroną informacji niejawnych, zostałyby zaś przekazane do Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. Jego powołanie było również zaplanowane w projektach SPBN. Perspektywa tak drastycznego ograniczenia uprawnień ABW jest dostrzegana od dawna i wydaje się główną przyczyną masowych odejść z Agencji. Do sierpnia br. odeszło z niej 345 funkcjonariuszy, podczas gdy w całym zeszłym roku służbę opuściło 160 osób. Dymisje wszystkich zastępców Bondaryka, wydają się potwierdzać tę tendencję. Z wypowiedzi Donalda Tuska, szefa MSW Jacka Cichockiego oraz gen. Kozieja z BBN, wynika, że sprawa „integracji i koordynacji” służb jest przesądzona. W tej kwestii, podobnie jak w zamyśle reaktywacji wpływów byłych WSI, panuje całkowita zgoda. Jest ona tak dalece widoczna, że minister obrony narodowej, w ramach konsultacji społecznych zaprosił żołnierzy ze stowarzyszenia „SOWA” do prac nad założeniami do projektu ustawy o zmianie ustawy o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego. Nowelizacja ma zapewnić osobom „pokrzywdzonym” Raportem z Weryfikacji WSI uzyskanie odpowiednich gwarancji proceduralnych przez wprowadzenie prawa dostępu do akt, możliwości składania wyjaśnień oraz uruchomienie sądowej kontroli decyzji o podaniu do publicznej wiadomości danych osobowych objętych raportem. Niewykluczone, że niedawna inicjatywa Kancelarii Prezydenta, polegająca na rozsyłaniu pism do urzędów i służb podległych premierowi z pytaniem o lokalizację materiałów badanych przez Komisję Weryfikacyjną WSI, ma również związek z ochroną interesów środowiska WSI.
Służba Krzysztofa Bondaryka, zagrożona marginalizacją i odebraniem szeregu uprawnień, może próbować kontrakcji. Jednym z jej elementów wydaje się próba uwiarygodnienia w oczach decydentów i wykazania, że operacje realizowane przez ABW służą grupie rządzącej i są niezbędne w walce z opozycją. Jeśli kombinację związaną z „zamachem” ocenić w tych kategoriach, okaże się, że jest skutki są korzystne dla wszystkich środowisk reżimowych. Media otrzymały gotowy materiał propagandowy i idealny temat zastępczy, pozwalający ukryć afery i rządowe porażki. Rząd znalazł pretekst do powołania "rady ds. przeciwdziałania dyskryminacji rasowej, ksenofobii i związanej z nią nietolerancji", która podejmie systemową walkę z „prawicowymi ekstremistami”. Donald Tusk mógł pojawić się w roli „męża stanu” i nawoływać do „wyrzeczenia się języka agresji i nienawiści”, a Bronisław Komorowski wcielił się w ulubioną postać „arbitra” i dostał kolejny argument do tworzenia restrykcyjnych regulacji prawnych. Prokuratura wykazała się ścisłym współdziałaniem ze służbami, zaś sama ABW objawiła jako gwarant bezpieczeństwa i wytrwały tropiciel „zagrożeń terrorystycznych”. Efekty tej operacji z pewnością nie uchronią Agencji przed odebraniem prymatu w służbach specjalnych, a szef ABW nie ocali swojej pozycji. Kombinacja została nieudolnie „spalona” zbyt nachalnym przesłaniem politycznym i niewiarygodną, miejscami infantylną narracją, zbudowaną na tezach propagandy. W równej mierze, jest to dowodem braku profesjonalizmu, jak desperacji, z jaką służba Krzysztofa Bondaryka próbuje bronić swoich uprawnień. Obie przesłanki są druzgoczące dla ABW i dyskwalifikują Agencję jako propaństwową, profesjonalną formację.
Nie ma jednak wątpliwości, że niezależnie od dalszych losów Bondaryka i następstw SPBN-owskiej reformy, sprawa zagrożenia „prawicowym ekstremizmem” zostanie dogłębnie wykorzystana przez reżim, posłuży do rozpętania nagonki na środowiska patriotyczne, uzasadni wzrost represyjności prawa i stanie się preludium przed siłową rozprawą z opozycją. Kombinacja rozegrana przez ABW może być zaledwie początkiem działań, jakich należy się spodziewać ze strony służb specjalnych. Ich kulminacja nastąpi, gdy plany Belwederu zostaną urzeczywistnione, a nad nami zaciśnie się „zintegrowana i skoordynowana” pięść wojskowych służb.Aleksander Ścios