870

Żydzi na Madagaskar - plan Hitlera uporządkowania świata nadal aktualny? Jak pozbyć się globalnych mącicieli i złodziei pochodzenia żydowskiego? Iwo Cyprian Pogonowski Od planu ewakuacji do decyzji eksterminacji Żydów Ewakuacja Żydów na wyspę Madagaskar była celem Hitlera w lecie 1940 roku, a nie zagłada według istniejących dokumentów. Dokumenty historyczne świadczą o tym i są dostępne wszystkim jako plany rządu niemieckiego w lecie 1940 roku. Dwie grudniowe rocznice ilustrują powody zmian w planach rządu w Berlinie: upadek projektu Madagaskar w grudniu 1940 i rok później klęska pod Moskwą, w grudniu 1941. Okres ten ilustruje, jak wielkie zmiany nastąpiły na przestrzeni 12stu miesięcy w historii Drugiej Wojny Światowej. Tak więc zmiany te miały miejsce między grudniowym upadkiem planów opublikowanych przez Adolfa Eichman'a 15go sierpnia, 1940 roku pod tytułem "Reichssicherheitshauptamt: Madagaskar Projekt." Plan ten miał za cel usunięcie Żydów z Europy na wyspę Madagaskar. Dopiero zaszłości od lata 1940 do końca 1941 roku, zakończonego druzgoczącą klęską Niemców w bitwie o Moskwę kojarzą się z decyzją ludobójstwa. Jeszcze w 1940 roku nazistowski rząd w Berlinie był przepełniony nastrojem zwycięstwa na froncie zachodnim. Wtedy Niemcy robili plany, żeby za pomocą floty francuskiej i brytyjskiej po upadku Paryża i spodziewanej się przez Hitlera, szybkiej kapitulacji Londynu, wprowadzić w życie plan ewakuacji Żydów z Europy na Madagaskar. Wyspa Madagaskar była jedną z kilku alternatyw jako miejsce przyszłego państwa żydowskiego.Już w drugiej połowie dziewiętnastego wieku w Europie, omawiano projekt ewakuacji Żydów z Europy na wyspę Madagaskar, kolonię francuską, której mieszkańców nikt się nie pytał o opinię w tej sprawie podobnie jak później stało się Palestynie. Nacjonalizm diaspory żydowskiej wiązał się z tradycyjnymi przekonaniami nauki talmudu o wyższości Żydów nad nie-Żydami i tradycji specjalnej roli Żydów w rządzeniu światem oraz pasożytniczej działalności Żydów, takiej jak lichwa i sprzedaż alkoholu, zwłaszcza na kredyt. W 1897 roku odbył się pierwszy zjazd syjonistów nawołujący do ożywienia nacjonalizmu żydowskiego w ramach programu Theodora Herztla. Plany ewakuacji Żydów z Europy były zainicjowane przez Brytyjczyków H. H. Beamish'a, Arnold'a Leese, lorda Moyne. Później były one podjęte były przez rządy W. Brytańji i Francji. Rokowania na ten temat prowadzono do późnych lat trzydziestych i nawet próbowano zainteresować tym projektem również rząd Polski, na terenie której mieszkało najwięcej Żydów w Europie. Od 1938 roku w Niemczech temat ewakuacji żydów omawiali tacy naziści jak Julius Stereicher, Hermann Goering i Joachim von Ribbentrop. W maju 1940 roku Heinrich Himmler pisał o ewakuacji Żydów do kolonii w Afryce. Zwycięstwo nad Francją w czerwcu 1940 roku wydawało się pewne. Wtedy Hitler wierzył, że wygra powietrzną bitwę o Anglę, ponieważ miał wtedy najlepsze na świecie lotnictwo i najlepsze łodzie podwodne. Jednocześnie naziści planowali część elity żydowskiej zatrzymać w Polsce, w regionie Lublina, jako zakładników w celu szantażowania elity żydowskiej w Ameryce, żeby nie powodowała wojny USA przeciwko Niemcom, jak to się stało w czasie Pierwszej Wojny Światowej. Ribbentrop miału uzyskać of Francji przekazanie Niemcom Madagaskaru. Josef Goebbels miał kontrować media na Madagaskarze. Jednostki Waffen SS pod dowództwem Reinhard'a Heydrich'a, miały zajmować się doprowadzaniem i ładowaniem Żydów na statki francuskie i brytyjskie. Herman Goering miał nadzorować gospodarkę na Madagaskarze. W przeciągu czterech lat Żydzi znajdujący się pod niemiecką okupacją mieli być przesiedleni na wyspę Madagaskar, która miała być protektoratem niemieckim. Naziści uruchomili działania w tej sprawie władz niemieckich i planowali pokryć koszty ewakuacji Żydów z Europy za pomocą funduszów nowego banku, do którego Niemcy mieli składać pieniądze ze sprzedaży mienia żydowskiego. Przed 18tym czerwca 1940 Hitler i Ribbentrop omawiali ten plan z Mussolinim. Budowa getta w Warszawie została wstrzymana 10go lipca 1940, jak też transporty Żydów z zagranicy do Polski. Madagaskar miał być zorganizowany jak "super getto" pod żydowskim zarządem kontrolowanym przez nazistów. Przegrana Niemców w bitwie o Anglię w 1940 była faktycznym powodem upadku planu ewakuacji Żydów na Madagaskar. Rok później już nie było mowy o ewakuacji. W cieniu przegranej bitwy o Anglię, w której polscy piloci odegrali ważną rolę jak i wobec straty wartości Żydów jako zakładników zapobiegający ch wojnie z USA, oraz wobec przegranej bitwy o Moskwę perspektywa wojny zmieniła się bardzo na niekorzyść Niemiec.Pozostała możliwość, że Niemcy wojnę przegrają i wtedy miliony Żydów wschodnich najadą Niemcy i staną się ciężarem dla ludności niemieckiej. Na tym tle, została zwołana 20go stycznia 1942 roku, odprawa głównych biurokratów niemieckich w celu ogłoszenia "ostatecznego rozwiązania sprawy żydowskiej." Odprawa w Wannsee, znana jako "konferencja w Wannsee" była skutkiem klęski armii niemieckiej pod Moskwą, stratą wartości Żydów jako zakładników przeciwko Ameryce, jak też z powodu klęski w bitwie o Anglię. Na odprawie tej rząd niemiecki uruchomił mechanizm zagłady Żydów i Cyganów, jak też nieco później, zagłady 51 milionów Słowian, w pierwszym rzędzie Polaków. Plan nazywany przez nazistów: "Plan Ost" dotyczył Słowian, którzy zamieszkiwali tereny mające być przyłączone do Niemiec, w czasie tworzenia wielkiej niemieckiej przestrzeni życiowej. Dowodzi tego, między innymi sam fakt, że Niemcy w czasie wojny wyprodukowali wielokrotnie większe ilości gazu do zabijania ludzi w komorach gazowych, niż było Żydów i Cyganów na całym świecie. Protokół odprawy w Wannsee przetrwał wojnę i jest dowodem jak w biurokracji niemieckiej były podzielone role ministerstw i głównych instytucji do procesu zmechanizowanego ludobójstwa oraz przetargu na zamówienia od przemysłu niemieckiego, potrzebnych w tym zbrodniczym celu, urządzeń i procedur. Protokół odprawy w Wannsee był w całości używany jako dowód rzeczowy zbrodni niemieckich w czasie procesu w Nuremberdze. Sam protokół był sporządzony przez Adolfa Eichmann'a, niemieckiego Żyda urodzonego w Jerozolimie, który pracował pod nadzorem Reinharda Heydricha, szefa głównego biura bezpieczeństwa państwa niemieckiego. Tak więc na przestrzeni jednego roku, strategia Niemiec nazistowskich, w sprawie rozwiązania nazistowskiego problemu Żydów przeszła ewolucję od przymusowej ewakuacji Żydów z Europy, do super-getta na wyspie Madagaskar w formie państwa pod protektoratem niemieckim, do uruchomienia masowych mordów naprzód Żydów i Cyganów a później Słowian. Do czasu odprawy w Wannsee, Polacy a zwłaszcza polska inteligencja byli głównymi ofiarami mordów niemieckiego aparatu terroru podczas gdy w żadnym innym państwie okupowanym podobnego "odrąbywania głowy" narodowi nie było czego przykładem m.in. są Czesi i Francuzi. Wprowadzenie przez nazistów niemieckich masowych mordów Żydów, nie spowodowało przerwy w zabijaniu Polaków. Trzeba pamiętać że Polacy byli masowo mordowani przez Niemców i przez Sowietów. Ludność żydowska nie podlegała masowym i systematycznym mordom sowieckim. Co gorsze na gminnie Żydzi na kresach kolaborowali z Sowietami w mordowaniu Polaków. Propaganda żydowskiego ruchu roszczeniowego podważająca znaczeni e odprawy w Wannsee i ukrywa niemieckie plany ewakuacji Żydów z Europy na Madagaskar, w celu przesuwania wstecz daty decyzji pogańskiego rządu Hitlera o dokonaniu ludobójstwa Żydów w celach propagandowych, żeby szerzyć oskarżenia Polaków o partnerstwo z Hitlerem i nawet przeciwko papieżowi Piusowi XII i całemu Chrześcijaństwu. Żydowski ruch roszczeniowy żąda 65 miliardów dolarów odszkodowania od skarbu państwa polskiego za udział w zagładzie Żydów. W panoramie wojny dwie grudniowe rocznice: zakończenie przez Niemców planów ewakuacji Żydów z Europy na Madagaskar, w grudniu w 1940 roku i rok później decyzja ludobójstwa Żydów pod okupacją niemiecką, po klęsce wojsk niemieckich pod Moskwą w grudniu 1941 roku. Daty te wyznaczają punkty zwrotne w historii w tragedii Żydów w czasie Drugiej Wojny Światowej i są sprzeczne z propagandą lansowaną przez żydowski ruch roszczeniowy.

Iwo Cyprian Pogonowski

Naprzód z Bożych, potem z ludzkich względów Może to budzić w pierwszym odruchu zdziwienie i sprzeciw, niemniej jeśli podejdziemy do kwestii bez gniewu i uprzedzenia, to będziemy musieli się zgodzić, iż patriotyzm sam w sobie, „nieprześwietlony” niczym, co by go transcendowało – to znaczy wznosiło wyżej niż sprawy ziemskie – jest wprawdzie cnotą, ale cnotą „pogańską”. Miłość ojczyzny, całkowite oddanie sprawom publicznym własnej polis czy civitas, zdolność do poświęcenia dla niej wszystkiego, nawet życia („słodko i zaszczytnie jest umierać za ojczyznę”), to najwyższy poziom etyczności, do jakiego była w stanie wznieść się myśl i praktyka (logos i ethos) tych narodów starożytnych, które – jak Grecy i Rzymianie – też wprawdzie pogrążone były w mrokach pogaństwa i nie doznały Objawienia, lecz wybitna zdolność odczytywania nakazów prawa naturalnego w pierwszym wypadku, a surowy etos republikański w drugim wypadku, pozwoliły im tę właśnie cnotę uprawiać czynnie w sposób niedostępny dla żyjących pod jarzmem despotyzmu ludów orientalnych. Ubóstwo antycznych wyobrażeń o zaświatach (zresztą hebrajskiego Szeolu też), nawet ich zwyczajna „nieatrakcyjność” – homeryccy herosi, znający przecież jedynie militarną arete, po prostu nudzą się w Elizjum – sprawiały, że jedyną prawdziwą nagrodą za życie cnotliwe, w służbie ojczyzny, była nadal ziemska, lecz pośmiertna sława, albo jeszcze lepiej – chwała, życie w pamięci wdzięcznych rodaków i współobywateli. Nawet szczytem klasycznej filozofii politycznej (Arystoteles) jest przecież uznanie, że bycie dobrym obywatelem stanowi obiektywną miarę bycia człowiekiem dojrzałym (spoudaios), tzn. aktualizującym pełnię potencji człowieczeństwa.

Z kolei patriotyzm rzymski identyfikował się wprawdzie całkowicie z „narodową” religią, był najwyższym przejawem religijnej czci i zbożności (pietas), a w swojej najbardziej wzniosłej postaci przejawiał się nawet jako mistyczny rytuał „dewocji” (devotio), poprzez który wódz (magistratus cum imperio) rozpętywał celowo tajemnicze siły natury po to, aby z własnej woli nie wyjść żywym z bitwy, poświęcając tym samym swoje życie dla ocalenia republiki; lecz przecież wciąż była to jedynie ziemska „religia obywatelska”, theologia civilis, którą ostatecznie bardzo surowo osądził św. Augustyn, pisząc, iż nie należy się po niej spodziewać życia wiecznego (De civ. Dei, VI, 12). Chrześcijaństwo zmienia radykalnie ten sposób pojmowania rzeczy – jak zresztą wszystko inne. Nie znaczy to, iżby powinności patriotyczne i obywatelskie (i jakiekolwiek inne) należało odrzucić – tego rodzaju (błędne) wnioski wyciągali zawsze jedynie chiliastycznie nastawieni sekciarze. Jednakowoż, zmusza ono do zasadniczego przewartościowania wszystkich aspektów ludzkiej egzystencji doczesnej z punktu widzenia nadrzędnej perspektywy eschatologicznej. W świetle zatem chrześcijańskiego eschatonu i nadziei na zbawienie wieczne, każdy doczesny cel (telos), nawet tak szlachetny i wzniosły, jak służba ojczyźnie, musi zostać w pewien sposób zrelatywizowany. Jest w tym nawet pewien tajemniczy paradoks, albowiem jeśli realizowanie jakiegokolwiek historycznego telos, znaczy tyle, co „odraczanie końca, powstrzymywanie upadku” (Robert Spaemann, Ten, który powstrzymuje – i ostatni bój, [w:] Koniec tysiąclecia, Kraków 1999, s. 67), to należy zdać sobie sprawę, że owo odraczanie jest tylko „do czasu”. Każdy patriota pragnie – co oczywiste – „odroczyć koniec” i „powstrzymać upadek” swojej ojczyzny, jednak w perspektywie eschatologicznej żadna ojczyzna nie zdoła oprzeć się rozpadowi. Nie wiemy jednak, i nawet nie powinniśmy próbować tego dociekać, jaka przestrzeń czasu została nam podarowana jako „odroczenie”, co właśnie jest podstawą do nieustawania w wytrwałej realizacji patriotycznego telos. Reasumując: egzystencja chrześcijanina w świecie doczesnym naznaczona jest (jak to z niezrównaną subtelnością i głębią wyjaśniał zwłaszcza św. Augustyn) pewnego rodzaju dualizmem: żyje on wprawdzie zawsze w jakiejś civitas terrrena (ojczyźnie ziemskiej), wypełniając sumiennie wszystkie obowiązki obywatelskie, ale jak pielgrzym (peregrinus), zdążający do wiecznej i niezniszczalnej ojczyzny w Niebie, do Królestwa Bożego (civitas Dei), którego przedsionkiem i przewodnikiem na ziemi jest pielgrzymujący i walczący Kościół (Ecclesia militans). Nie ma zaś innej drogi do zharmonizowania owych dwóch ojczyzn i pogodzenia patriotycznego telos z chrześcijańskim eschaton, jak przesycenie ojczyzny ziemskiej pierwiastkami duchowości, darami nadprzyrodzoności, czyli czynienie owej ojczyzny doczesnej civitas terrena spiritualisata; jedynie taka ojczyzna będzie „państwem szczęśliwym” (imperium felix). Nie jest jednak przypadkiem, że ta nowa, chrześcijańska wizja cnót naturalnych, na czele z cnotą patriotyzmu, została frontalnie i gwałtownie zaatakowana, od kiedy tylko – u progu tzw. nowożytności – ów wielki zamysł wznoszenia fundamentów Królestwa Bożego w „uduchowionych” civitates terrenas zaczął się dramatycznie kruszyć. Atak przypuścili reprezentanci tzw. neorepublikanizmu nowożytnego, najpierw – jak Niccolò Machiavelli – zamyślający o wskrzeszeniu rzymskiej „religii patriotycznej” lub czegoś ją przypominającego, później – jak Jean-Jacques Rousseau – wymyślający od podstaw nową, laicką „religię obywatelską”. Sednem antychrystianizmu „neorepublikanów” było obwinienie chrześcijaństwa o promowanie cnót (jak pokora czy miłosierdzie) co najmniej nieprzydatnych, a najczęściej wręcz szkodliwych dla republiki, a – w konsekwencji – oskarżenie chrześcijan o to, że są nieuchronnie złymi obywatelami, obojętnymi na doczesną pomyślność republiki, właśnie dlatego, że swoją prawdziwą ojczyznę mają w Niebie, a po tej ziemskiej jedynie się obojętnie „przechadzają”. Zarzuty „neorepublikanów” były oczywiście nieprawdziwe, gdyż bez trudu można je sfalsyfikować nie tylko teoretycznie, ale i na gruncie doświadczenia historycznego. Niepodobna przecież wskazać ani jednego patriotyzmu żadnego ze współczesnych narodów europejskich, który by nie uformował się już w epoce średniowiecznej Christianitas i pod dobroczynnym wpływem religii Chrystusowej: gesta Dei per Francos, pojęcie hispanidad jako rekonkwisty i misyjnej konkwisty Nowego Świata, Polska jako antemurale christianitatis – to tylko niektóre przykłady wykształcenia się patriotyzmu, i to od razu podniesionego do potęgi transcendentnej. Niestety, neopogańskie lub zupełnie już zsekularyzowane idee niezwykle egzaltowanego, lecz u podstaw zdefektowanego patriotyzmu, wsparte pierwszym – plebejskim i rewolucyjnym – nacjonalizmem, zaczęły szerzyć się jak niszczący pożar po Europie i świecie. Francuscy jakobini też przecież nazywali się patriotami, a do oskarżenia i zamordowania królowej Marii Antoniny wystarczył im ten powód, iż była ona „Austriaczką” (tak jakby wszystkie poprzednie królowe nie były też „Austriaczkami”, „Włoszkami”, „Hiszpankami”, a jedna nawet Polką, i nikomu to nie przeszkadzało). To włoscy patrioci Risorgimenta „święcili noże” przeciwko „hydrze” papiestwa, a smutną pamiątką ich patriotycznego bałwochwalstwa (idolatrii) jest koszmarny „Ołtarz Ojczyzny” (Altare della Patria) w samym sercu Rzymu. Przykro to pisać, lecz trzeba przyznać, że tego rodzaju patriotyzm – bezbożny lub próbujący zinstrumentalizować wiarę ludu, sprzymierzający się także z ogólnoeuropejską rewolucją – zdominował również polskie działania niepodległościowe w dobie rozbiorowej i porozbiorowej, aż po bliższe nam czasy. Wystarczy tu przypomnieć ateistę Edwarda Dembowskiego, który z cyniczną premedytacją urządzał procesję religijną, z krzyżami i feretronami, by porwać galicyjskich chłopów do rewolucji komunistycznej, retorycznie ozdobionej hasłami patriotycznymi, czy agitatorów PPS rozdających robotnikom święte obrazki wraz z broszurkami wywrotowymi podczas rewolucji 1905 roku, wreszcie posługiwanie się ruchem Solidarności przez tzw. lewicę laicką i nie tylko. Taki patriotyzm jest całkowitą aberracją i w rzeczywistości pomniejsza raczej i poniża Polskę, aniżeli ją wywyższa. Zapoznaje on tę kardynalną prawdę, o której w jednym ze swoich kazań mówił ks. Hieronim Kajsiewicz CR (1812-1873), iż „religia katolicka, bracia moi, była i jest podstawą całego życia umysłowego, moralnego i historycznego Polski”, jeśli zatem – jak dopowiadał inny z Ojców Zmartwychwstańców, ks. Piotr Semenenko CR (1814-1886) – nie będziemy narodem katolickim „doprawdy, a czynnie, stanowczo i wyłącznie” to „nie będziemy wcale narodem” (Wyższy pogląd na historię Polski. Myśl Boża w jej dziejach, Kraków 1892, s. 101). Sens tego pouczenia nie do końca był rozumiany nawet przez tych, którzy szczerze łączyli uczucia narodowe z religijnymi wyrażając to znaną formułą „Polak – katolik”. W rzeczywistości – jak zauważał integralny konserwatysta katolicki, Hieronim hr. Tarnowski (1884-1945) – powinno się mówić i myśleć odwrotnie, tj. „katolik – Polak”, bo dopiero ta formuła wyraża właściwy porządek rzeczy, cnót i powinności. „Niekoronowany król Polski” na wychodźstwie, Adam Jerzy ks. Czartoryski (1770-1861) mawiał, że nie katolicyzm powinien pochodzić z miłości ojczyzny, lecz patriotyzm z miłości Boga – i to jest właśnie najbardziej ścisłe i adekwatne ujęcie relacji pomiędzy religią a patriotyzmem, najlepiej uzasadnione przez św. Tomasza z Akwinu, który miłość ojczyzny wyprowadził z IV przykazania. W słynnym Kazaniu o trojakim życiu i trojakim patriotyzmie. Z powodu zdawkowego zarzutu, że katolik nie może być patriotą ks. Kajsiewicz wyróżnił trzy patriotyzmy: instynktowny, „rzewny i tęskny, choć ciemny” – znamienny dla ludów młodych (i, dodajmy: ludzi niedojrzałych); umysłowy albo rozumowy – będący miłością do historii i moralności swojego narodu, silny i namiętny, ale skrzywiony „samolubnym indywidualizmem”; wreszcie Boży – czyli miłość ojczyzny w Bogu i dla Boga: taka miłość „u szczytu swego zlewa się z czysto już duchową miłością matki naszej Kościoła, a następnie z samą miłością niebieskiego jej Oblubieńca, Głowy i Pana” (cyt. za: H. Kajsiewicz, O duchu rewolucyjnym. Wybór pism, Kraków 2009, s. 60). Dopiero zatem ten trzeci jest patriotyzmem kompletnym, patriotyzmem znajdującym usprawiedliwienie w oczach Boga. „Miłość tedy ojczyzny – wykłada w Kazaniu o duchu narodowym i duchu rewolucyjnym ten sam kaznodzieja – dobrze pojęta sprawiedliwa jest, wrodzona, od Boga wlana do serc, słowami Ducha Świętego i przykładem Zbawiciela zalecona”. Jednak w zakończeniu tego kazania padają również słowa mocne i może, w pierwszym odruchu, wzbudzające sprzeciw, ale przecież niepodobna się z nimi zgodzić, jeżeli myśli się po katolicku integralnie i konsekwentnie: „Mnie droga chwała tego imienia [Polski], ja kocham mój naród, wie to Bóg! Mniejsza, co ludzie powiedzą; a nie taję, że gdyby Polska miała wpaść w ręce bezbożników, gdyby miała zostać piekłem, ja nie chcę widzieć Polski” (cyt. za: tamże, s. 109, 122). Dlaczego tak bezkompromisowo jednoznaczne postawienie sprawy ma sens, wyjaśniał również w połowie XIX wieku patriarcha polskiego konserwatyzmu Ludwik Górski (1818-1908). Dostrzegł on nie tylko ewidentne pokrewieństwo pomiędzy zbrodnią rozebrania Polski przez złączone bluźnierczą „komunią” heretyckie Prusy, schizmatycką Rosję i józefińską Austrię a triumfem satanizmu w zrewolucjonizowanej Francji, lecz także tragiczne nieporozumienie, jakim było złączenie przez partię kierującą opinią publiczną w zniewolonym już narodzie sprawy narodowej z tymi (oświeceniowymi) ideami, które umożliwiły zarówno bezprzykładne w dziejach Europy zniszczenie królestwa chrześcijańskiego, jak antykatolicką i antymonarchiczną zarazem rewolucję. Tym samym, owi „ultrapatrioci” dokonywali zdrady prawdziwej polskiej tradycji, sensu dziejów Polski, który sprawił, że nawet jeszcze „nie dosyć silni, aby szatana własnemi siłami pokonać; zbyt wierni, aby się dać z drogi prawdy sprowadzić, upadliśmy, ale upadając byliśmy ciągłą przeciw duchowi XVIII wieku, to jest przeciwko duchowi rewolucji społecznej i religijnej protestacją”. „Mamyż zatem – pytał Górski – potępić przeszłość naszą, narodzenie Polski od jej upadku zaczynać, w zatrutem źródle XVIII-go wieku czerpać dla niej tradycję, jej początek i przyszłość wiązać z powstaniem i tryumfem zasad, które religia potępia i na których wynikłości każde poczciwe sumienie się oburza?” (O konserwatorstwie w Polsce. Szkic z roku 1853, Warszawa 1991, s. 13). W konkluzji tego wywodu autor przestrzegał: „Strzeż nas Boże, abyśmy kiedykolwiek religię jedynie za środek polityczny uważali i używać chcieli”. Niestety, ta przestroga była i jest nadal lekceważona, albowiem skłonność do instrumentalnego wykorzystywania uczuć i symboli religijnych, traktowania sprawy Chrystusowego Krzyża jako „substytutu” spraw niewątpliwie ważnych, lecz – jak wszystko, co doczesne – niższego rzędu, występuje w naszym życiu publicznym raz po raz, zwłaszcza w momentach traumatycznych cierpień, czego jednak nie można traktować jako usprawiedliwienia. Jeszcze zaś gorzej kiedy temu odwróceniu hierarchii rzeczy – i faktycznemu kierownictwu jego politycznych promotorów – poddają się nawet kapłani. Byli nawet – pisał ks. Kajsiewicz – księża, którzy „krucyfiksem wywijając” dowodzili, że „Chrystus był demokratą” i nie wahali się „Stwórcy wszech rzeczy i Odkupicielowi wszystkich miano namiętnego stronnictwa przypiąć, a to wszystko w imię patriotyzmu!” (List otwarty do wydawcy „Przeglądu Poznańskiego”, w: O duchu rewolucyjnym…, s. 96). W świetle powyższego nic nie traci na aktualności napisany na początku 1863 roku List otwarty do braci księży grzesznie spiskujących i do braci szlachty niemądrze umiarkowanych ks. Kajsiewicza, którym ten kapłan starał się zapobiec, niestety bezskutecznie, tragedii wybuchu powstania styczniowego: „I wy bracia, z powołania sól ziemi, światło świata, wy, przyrodzeni nauczyciele świeckich, jakiegokolwiek stopnia i godności, oddajecie się pod ślepe posłuszeństwo, komu? Oddajecie się świeckim, powszechnie młodym, w liczbie których są pewno i niekatolicy i niechrześcijanie, a zawsze związanym prawdopodobnie piekielnymi przysięgami pod grozą śmierci z wyższymi władzami (…)? Dla wydobycia się spod obcej wprawdzie, despotycznej i niekatolickiej władzy, dla wywalczenia wolności sobie i ojczyźnie zaczynacie od zaprzedania dusz waszych władzy pokątnej, bezimiennej, samowtrętnej, przed nikim nie odpowiedzialnej? (cyt. za: tamże, s. 264). Wszystkie wielkie duchy naszej narodowej kultury: myśliciele, kaznodzieje, poeci, uczą nas, że – przywołując tytuł i zawartość traktatu Zygmunta hr. Krasińskiego – „o stanowisku Polski” rozważać należy w pierwszym rzędzie „z Bożych”, a dopiero w drugim „z ludzkich względów”. I w tym jednak kryje się niebezpieczeństwo, któremu ci sami wieszczowie i myśliciele, acz w różnym stopniu, ulegali, a mianowicie co najmniej nieostrożnemu, a niekiedy wręcz bluźnierczemu identyfikowaniu cierpień Polski z odkupieńczą ofiarą Chrystusa. Nieuprzedzona i uważna lektura dzieł naszych wieszczów pozwala jednak przyznać, że zdolni byli oni również do autorefleksji pozwalającej odrzucić te błędy myśli i zboczenia wyobraźni. Na przykład Juliusz Słowacki, kiedy już wyzwolił się z trujących oparów towiańszczyzny, piętnując fałszywy mesjanizm „cierpiętniczy” i plagiatorski – niczym biblijny prorok wołał do wyznawców idei „Polski – Chrystusa Narodów”:

„Biada wam! Którzy sobie wmawiacie: że krzyżem podobni jesteście do Chrystusa… niepomni na to: że Chrystus niewinnie, owszem wolę swą zgodziwszy z wolą Ojca, na krzyżu cierpiał za narody. Owszem, podobni jesteście do sług! którzy rozkazu Bożego nie wykonali – kościołów, w których by świętość ducha ludzkiego mieszkać mogła… nie postawili, – pracy się wyrzekli, – oczekiwanie serc ludzkich (utęsknionych zawsze za ideałem) zawiedli, – wyższość niższym ideom przyznali…” (Do Emigracji o potrzebie idei, [w:] Dzieła wszystkie, t. VII, Wrocław 1956, s. 319). Naśladowanie obcych („francuskich”) idei – cielesnych komunizmów i purpurowych demokracji, jak pisał poeta w Liście do Księcia A. C. – zamiast odrodzenia uśpionej „brzękiem różnych opinij” naszej „wnętrznej polskiej natury” – oto, co staje na przeszkodzie spełnieniu sprawy poleconej Polsce od Boga „aby czyniła Wysokość między Wysokościami” (tamże). Odpowiedź na pytanie „po co nam Polska?” jest więc w gruncie rzeczy dość prosta. Po pierwsze – lecz w kolejności faktycznej, wynikającej z fizycznych ograniczeń ludzkiej natury, bo aby móc „filozofować”, naprzód trzeba „żyć”, a nie w porządku wartości – potrzebna jest nam ona dla naszego bezpieczeństwa, ładu i wolności. Trzeba więc – jak mówi Konrad Wyspiańskiego – ażeby Polak „siedział w swoim kącie, na swoich śmieciach i BYŁ” (Wyzwolenie, II, w. 644-644). Lecz to jest zaledwie pierwszy, choć niezbędny stopień istnienia, narodowy bios – jak by powiedział Feliks Koneczny (1862-1949) – który domaga się uzupełnienie przez polskie logos i ethos. „Polska żywa”, jako wskrzeszone Państwo, w Bożonarodzeniowej modlitwie tegoż Konrada ma być także Jezusową „Polską objawienia”, a Polacy – „strażą polską”, stojącą „u twych”, tj. Bożych, znaków (tamże, w. 1497-1501). Zawsze aktualnym przesłaniem pozostać więc winny słowa, które napisał wybitny publicysta katolicko-narodowy, zamordowany niestety w kwiecie wieku przez hitlerowców w Oświęcimiu, Karol Stefan Frycz (1910-1942): „Polska musi czuć, że służy swojej cywilizacji, swojemu Bogu, i że jej potęga i wielkość nigdy nie są celem samym w sobie” (Na polu chwały, „Myśl Narodowa”, 1937, s. 82).

Jacek Bartyzel

Na debacie u Kaczyńskiego Podebatowaliśmy sobie z Prezesem Kaczyńskim na temat programu PiS – czyli kolejnego etapu reformy socjalizmu. Napisałem o i tym felieton w dzisiejszej Rzepie. Na 2,5 tys znaków (razem ze spacjami – taki wymóg redakcyjny) Tutaj troszkę więcej. Niektórzy z zaproszonych nie przyszli. I zostali bohaterami mediów. Niektórych. Nie przyszli ekonomiści „czołowi”, „wybitni” z „wagi ciężkiej”. Ja ekonomistą nie jestem w ogóle, więc się próbowałem skoncentrować na prawie. Niestety, zacytowanie przeze mnie tylko jednego artykułu projektu jednej z ustaw zostało uznane przez Prezesa Kaczyńskiego za „demagogiczne”. Zaszczytu jednak pewnego dostąpiłem, bo tylko ze mną Pan Prezes wdał się w polemikę w czasie trwania debaty. Szkoda, że nie przyszli ci z „wagi ciężkiej” – może by nas wsparli w dyskusji z paroma profesorami, którzy przyszli. A tak musieliśmy dawać sobie radę sami. Aczkolwiek wydaje mi się nieskromnie, że mam w tym większą wprawę. Raz byłem nawet na Klubie Ronina dyskutować o systemie podatkowym. Zostaliśmy jednak okrzyknięci „pisowszczykami”. Ciekawe co na to inni „pisowszczycy”? Chyba się poczują dotknięci. Przedstawiciel/ka (nie będę zdradzał płci, bo łatwo byłoby zgadnąć kto, nie słuchając debaty) odwrócił/a się plecami jak próbowałem w kuluarach wyjaśnić, że pojęcie „społecznej gospodarki rynkowej”, której w Polsce podobno nie ma, a jest za to „liberalizm”, wprowadzili ordoliberalowie, którzy byli członkami założycielami Mount Pelerin Society – czyli stowarzyszenia „neoliberałów”. Poszliśmy na debatę zorganizowaną przez PiS bo:

1) „niesiemy słowo pańskie” – to znaczy Pana Adama Smitha – zawsze i wszędzie,

2) nie boimy się konfrontacji z innymi poglądami,

3) na dyskusję o OFE organizowaną przez Rząd i Kancelarię Prezydenta nas nie zaprosili, więc musiałem napisać na ten temat książkę, a teraz nie mam czasu pisać następnej,

4) „uważamy rze” warto rozmawiać – że politycy powinni wysłuchiwać różnych teorii, żeby móc podjąć decyzję,

5) politycy nie czytają, a jak czytają to tylko to, co im doradcy przynoszą, a doradcy przynoszą im tylko to, co się mieści w ich rozumieniu świata – czyli niewiele

6) jedyną szansę na dotarcie do ich świadomości daje rozmowa przy udziale kamer,

7) jakby zaprosił nas Tusk też byśmy poszli.

Skrzętnie skorzystaliśmy więc z okazji, żeby powiedzieć to, co mówimy od 23 lat. I mam wrażenie, że chyba było słychać, to co powiedzieliśmy. A powiedzieliśmy, że podatek dochodowy jest nieefektywny ekonomicznie. Że miejsc pracy nie tworzy się ustawami, że ulgi, na przykład w składce na ZUS, są po to, żeby komuś „ulżyć” – czyli gdy mu jest za ciężko. A skoro uznajemy, że jest za ciężko, to dlaczego chcemy mu ulżyć tylko na dwa lata, żeby potem znowu było mu za ciężko, co właśnie sami przyznaliśmy wprowadzając ulgi? Że Polski rodzą w Wielkiej Brytanii, choć tam żadnych ulg nie mają, więc skąd nadzieja, że będą rodzić w Polsce, jak im ulgi jakieś damy? Że najlepsza ulga to ulga od rządu. Zaczęło się jednak od sporu o wpływy z podatku dochodowego od osób fizycznych. Według ”Informacji dotyczącej rozliczenia podatku dochodowego osób fizycznych za 2011 rok” www.mf.gov.pl/_files_/podatki/statystyki/2011/rozliczenie-2011.pdf

podatek należny wyniósł „47 121 795 tys. zł”, choć niektórzy upierali się, że ponad 60 mld. No ale pojęcie „podatek należny” jest, jak było widać, dla niektórych zbyt skomplikowane. Prawie 28% „dochodów” do opodatkowania, stanowiły „dochody” emerytów i rencistów – prawie 167 mld zł. Jak byśmy doliczyli do tego „dochody” sfery budżetowej, których nie znamy, bo Min. Fin. nie dysponuje takimi informacjami, to by się okazało, że połowa „dochodów” państwa z podatku PIT pochodzi z opodatkowania podatków!!! Prezes Kaczyński zapowiedział, że nie będzie sięgał do „płytkich kieszeni”. Ma więc problem. Kieszeni „głębokich”, czyli podatników znajdujących się w drugim przedziale skali podatkowej, jest niewiele ponad 500 tys. (2,14%). Nawet jak podwoimy im podatki, a oni je, z jakichś powodów potulnie zapłacą, zamiast skorzystać z instrumentów międzynarodowej optymalizacji podatkowej, to dochody budżetowe zwiększa się o jakieś 11 mld zł. Tyle to rząd wydaje przez 10 dni (!) Muszę jednak przyznać, że Prezes Kaczyński słuchał, co mówiliśmy, choć chyba nie wszystko mu się spodobało. Jeżeli robił sobie w ten sposób jedynie PR, to kto broni Premierowi Tuskowi zrobić sobie taki sam? Na pewno przyjdą na zorganizowaną przez niego debatę wszyscy „czołowi”, „wybitni” „z wagi ciężkiej”. PR będzie jeszcze lepszy. Swoją debatę zapowiedziało SLD. Nas na razie nie zaprosiło. Zaprosili tych, którzy nie przyjęli zaproszenia PiS. Natomiast Ruch Palikota i Solidarna Polska uznały, że debata była bez sensu. Pewnie uważają, podobnie jak minister Rostowski, który wyraził takie przekonanie na początku 2008 roku, że polski system podatkowy jest doskonały i nie ma co dyskutować o jego zmianach. Kandydat na Premiera, Tadeusz Cymański, łaskaw był stwierdzić, że „debata wykazała klęskę ideologii liberalnej”. Trochę to śmieszne, jeśli wziąć pod uwagę, że jego partia w Parlamencie Europejskim należy do liberalnej frakcji Europa Wolności Nigel’a Farage’a? Gwiazdowski

Dlaczego i jak zreformować tajne służby? Polska jest światowym rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę służb specjalnych. I rekordzistą w dziedzinie ich nieudolności.

Gdańsk, rok 1995. Urząd Ochrony Państwa finalizuje przygotowywaną od kilku miesięcy akcję przeciwko handlarzom bronią. Gdy w końcu dochodzi do nielegalnej transakcji, komandosi UOP przystępują do akcji zatrzymania kupujących. W tym samym momencie z drugiej strony uderzają komandosi pomorskiej policji, którzy próbują zatrzymać sprzedających. Funkcjonariusze obydwu służb zderzają się ze sobą na miejscu. Szok, zdumienie, wątpliwości. Potem przez wiele miesięcy sprawą zajmują się prokuratorzy. W końcu okazuje się, że osoba kupująca nielegalnie broń pracowała niejawnie dla policji, a sprzedająca – dla UOP. Obie służby przez cały ten czas współpracowały ze sobą na innych płaszczyznach, a jednak nie zorientowały się, że realizują tę samą sprawę i że główne role w transakcji mają odegrać „przykrywkowi” pracujący dla służb. Ostatecznie i sprzedającego broń, i kupującego trzeba było wypuścić. Jako „wtyczki” realizujące operacje specjalne, osoby te nie podlegały odpowiedzialności karnej. Na nic zdało się również zabezpieczenie broni. Okazało się bowiem, że cały towar został kupiony przez służby właśnie na potrzeby tej operacji. Sprawa nie przyniosła oczekiwanego spektakularnego „sukcesu”, lecz ujawniła kompromitujący brak przepływu informacji pomiędzy dwiema państwowymi instytucjami zajmującymi się walką ze zorganizowaną przestępczością.

Spektakularna wpadka kontrwywiadu

Warszawa, wiosna 2005 roku. Kontrwywiad Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrzymuje Marcina T. – asystenta posła Józefa Gruszki, który przewodniczy sejmowej komisji ds. PKN Orlen. Funkcjonariusze kontrwywiadu przez wiele miesięcy wcześniej zdobywali dowody, że T. jest rosyjskim agentem. Udokumentowano m.in. jego spotkania z oficerem rosyjskiego wywiadu działającym w Warszawie. T. przekazywał mu ciekawe informacje dotyczące m.in. niejawnych posiedzeń posłów wyjaśniających aferę Orlenu. Został zatrzymany i decyzją sądu trafił do aresztu. Został wkrótce wypuszczony, a po niejawnym procesie usłyszał wyrok uniewinniający. Jak to możliwe? W trakcie procesu wyszło bowiem na jaw, że T. pracował dla Agencji Wywiadu i Rosjaninowi przekazywał informacje odpowiednio spreparowane, częściowo fałszywe. Realizował więc świetną grę dezinformacyjną. Grę przerwało dopiero jego aresztowanie. Gdy sąd oczyścił go z zarzutów, Rosjanie zorientowali się, że polski wywiad wystrychnął ich na dudków. W ten sposób zniweczono wielomiesięczną operację polegającą na dezinformowaniu Rosjan co do przebiegu prac nad wyjaśnianiem „afery Orlenu”. Wszystkiemu zawinił brak współpracy między kontrwywiadem ABW i Agencją Wywiadu.

Jedenaście instytucji Polska jest rekordzistą, jeśli chodzi o liczbę służb specjalnych. Małe państwo, nie będące światowym mocarstwem, posiada aż siedem takich służb. Dwie z nich zajmują się wywiadem i kontrwywiadem wojskowym. Trzecia – przez wiele lat najbardziej profesjonalna – zajmuje się wywiadem zagranicznym, a czwarta (ABW) bezpieczeństwem wewnętrznym, czyli głównie kontrwywiadem. Do tego dochodzi jeszcze Centralne Biuro Antykorupcyjne, powołane w czasach PiS do ścigania korupcji. Szósta służba to Centralne Biuro Śledcze, zajmujące się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości. Mamy również wywiad skarbowy, którego zadaniem jest ściganie przestępczości finansowej – zwłaszcza nierejestrowanych dochodów i „brudnych” pieniędzy. Do tego trzeba dodać jeszcze dwie instytucje: część komórek policyjnych i Żandarmerię Wojskową. Przepisy prawne dają im bowiem uprawnienia do pracy operacyjnej i stosowania środków techniki operacyjnej (m.in. podsłuchów czy obserwacji). Te same uprawnienia posiada… Służba Celna. Istnieje jeszcze Centrum Antyterrorystyczne, które kiedyś podlegało MSW, a dziś podlega szefowi ABW. Centrum zajmuje się koordynacją działań związanych z przeciwdziałaniem terroryzmowi. Skupia funkcjonariuszy mających doświadczenie z pracy w innych służbach, a także współpracuje ze służbami innych państw odpowiedzialnymi za walkę z terroryzmem. Formalnie służb specjalnych mamy siedem. Dodatkowo cztery instytucje mają uprawnienia zbliżone do służb. Daje to więc jedenaście instytucji państwowych uprawnionych do inwigilacji obywateli!

Dla porównania:

Niemcy mają jedynie trzy tajne służby: wywiad zagraniczny (BND), kontrwywiad cywilny (BfV) i kontrwywiad wojskowy (MAD). Z kolei BKA – czyli policja kryminalna – zajmuje się zwalczaniem zorganizowanej przestępczości kryminalnej, a przestępczością skarbową zajmują się jej wyspecjalizowane komórki. Ewentualną niezgodność dochodów obywateli ze stanem ich życia weryfikują… urzędy skarbowe.

Dania ma jedną służbę specjalną, w strukturach której funkcjonują komórki zajmujące się wywiadem, kontrwywiadem, analizami, zwalczaniem terroryzmu itp.

W Izraelu od lat funkcjonują trzy służby: Mosad (wywiad zagraniczny), Szin Bet (kontrwywiad cywilny i wojskowy) oraz Aman (wywiad wojskowy działający głównie na obszarze wrogich państw muzułmańskich – głównie Iranu).

Francja ma dwie tajne służby: DGSE (cywilny wywiad i kontrwywiad) oraz DRM (wywiad wojskowy). Taki system ułatwia kontrolę i wzajemny przepływ informacji. Uniemożliwia również aresztowanie agentów jednej służby przez drugą służbę lub wzajemną rywalizację służb ze szkodą dla państwa.

Co równie istotne: w Polsce w służbach zatrudnia się znacznie więcej osób. Jak wynika z oficjalnych danych, w obu niemieckich służbach kontrwywiadowczych w 2008 roku pracowało 2500-2600 funkcjonariuszy. W Polsce sama tylko Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego zatrudnia ok. 6,5 tysiąca osób.

Coraz większy bałagan Ilość niestety nie przechodzi w jakość. Pierwszy problem polega na dublowaniu kompetencji i zadań służb. Poza wywiadem wojskowym i cywilnym wszystkie służby mają obowiązek zajmować się zwalczaniem korupcji i przeciwdziałaniem „praniu brudnych pieniędzy”. Za osiągnięcia w tych dwóch dziedzinach w służbach można najszybciej uzyskać awans, nagrodę pieniężną lub inne przywileje. Znaczna część funkcjonariuszy tajnych służb wzięła się więc za realizację tych dwóch celów – zupełnie zresztą niepotrzebnych. Aby zapewnić lepszą współpracę ze społeczeństwem, wywiad skarbowy zdobył tzw. fundusz operacyjny, przeznaczony na wypłaty dla informatorów, dzięki którym dowie się o nielegalnych dochodach innych osób. Wywołało to w społeczeństwie patologię powszechnego donosicielstwa. „Dziennik” ujawnił, że do urzędów skarbowych i kontroli skarbowej w całym kraju wpływa co miesiąc… ponad tysiąc donosów – z reguły powodowanych niechęcią donosiciela do kogoś, komu w życiu lepiej się powodzi. Z „szarą strefą” walczą też dodatkowo i CBA, i CBŚ, i ABW. Oczywiście cała ta „walka” dotyczy bzdur. Służby chętnie zajmą się Kowalskim, który część pieniędzy zarobił w szarej strefie (np. w budownictwie) i kupił sobie za to nowy, lepszy samochód. Przyjdą też do Nowaka, aby zapytać, skąd miał pieniądze na urządzenie mieszkania czy domu. Nie zajmą się natomiast zakupami w trybie bezprzetargowym, w wyniku których dziesiątki milionów złotych przepływają z państwowych instytucji do prywatnych spółek. Nie zajmą się też przypadkami nieudanych inwestycji (często ich beneficjentami są spółki powiązane z politykami), które owocują monstrualnymi karami nakładanymi na Polskę przez Unię Europejską. Dla przykładu: żadnej ze służb chroniących skarb państwa przed tymi, którzy narażają go na straty, nie zainteresowała umowa z czerwca 2010 roku zawarta między Narodowym Bankiem Polskim a Międzynarodowym Funduszem Walutowym. Za otwarcie tzw. elastycznej linii kredytowej, dającej Polsce możliwość wzięcia 20 mld $ kredytu w wypadku ogromnego kryzysu, polski rząd zapłacił MFW aż… 60 mln dolarów. Były to pieniądze wyrzucone w błoto, bo kryzys nie nadszedł, a umowa była do tego stopnia nieprecyzyjna, że ewentualny kredyt byłby i tak uzależniony od widzimisię urzędników MFW. Służb nie zainteresował również podpisany przez Ministerstwo Obrony Narodowej kontrakt na dostawę rakiet krótkiego zasięgu. W czasach gdy resortem kierował Jerzy Szmajdziński, kupiono od izraelskiej firmy nowoczesne rakiety przeciwlotnicze. Już po dostarczeniu ich do Polski okazało się, że działają tylko w warunkach pogodowych charakterystycznych dla pustyni Negew, a w Polsce działać nie będą także z tego powodu, iż… zapomniano kupić wyrzutni do tych rakiet. Całkowity koszt tenj „inwestycji” wyniósł około 5 mld złotych, ale służby nie uznały tego za narażenie skarbu państwa na straty. Tego samego zdania była prokuratura, która śledztwo w sprawie umorzyła.

Logika urzędnika Drugi problem to wadliwe finansowanie służb. Kilka miesięcy temu wystąpiłem do Komendy Głównej Policji z zapytaniem, w jaki sposób wydano pieniądze na inwestycje w sprzęt dla policji. Okazało się, że najwięcej wydano na nieoznakowane pojazdy, które trafiły do… policjantów z wydziałów ruchu drogowego. Ogromne środki wydano też na wideorejestratory, fotoradary, laserowe mierniki prędkości itp. Potem okazało się, że pieniędzy brakuje na wyposażenie dla funkcjonariuszy zajmujących się walką z przestępczością, m.in. na amunicję potrzebną do obowiązkowych ćwiczeń. Brakło też środków na wyposażanie siedzib Centralnego Biura Śledczego, na kamizelki kuloodporne dla funkcjonariuszy, na sprzęt dla techników kryminalistycznych. Wniosek z tego płynie prosty: osoby przekraczające dozwoloną prędkość na polskich drogach są dla społeczeństwa znacznie większym zagrożeniem niż bandyci i inni przestępcy.

Na dwa fronty Funkcjonowanie polskich służb wymaga radykalnych zmian. W pierwszej kolejności należy zmienić kuriozalne przepisy podatkowe, aby były jasne, proste i nie zachęcały do oszukiwania. Wówczas zniknie konieczność utrzymywania wywiadu skarbowego oraz komórek w innych służbach odpowiedzialnych za utrudnianie życia podatnikom i przedsiębiorcom. Również likwidacja wielu niepotrzebnych przepisów natychmiast spowoduje, że korupcja zniknie sama z siebie. Będzie więc można rozwiązać CBA, a ograniczone do minimum komórki antykorupcyjne w policji czy w ABW posłać do ścigania skorumpowanych sędziów i prokuratorów. W pozostałych służbach niezbędna jest weryfikacja kadr, aby pozbyć się ludzi z czasów PRL, partyjnych aparatczyków i różnych innych nieudaczników. Później konieczne wydaje się utworzenie z pozytywnie zweryfikowanych funkcjonariuszy jedynie dwóch służb: jednej zajmującej się wywiadem zagranicznym (cywilnym i wojskowym), a drugiej zajmującej się bezpieczeństwem wewnętrznym, a więc kontrwywiadem wojskowym i cywilnym, zwalczaniem zorganizowanej przestępczości, walką z terroryzmem oraz prowadzeniem skomplikowanych śledztw. Tylko takie rozwiązanie umożliwi sprawne funkcjonowanie służb i ich rzetelne działanie na rzecz bezpieczeństwa państwa. Każde inne rozwiązanie będzie prowadzić do powiększania aparatu inwigilującego obywateli, zajmującego się ściganiem głupot i niezdolnego do zapewnienia nam bezpieczeństwa.

Szymowski

29 września 2012 W państwie demokracji,praw człowieka i" prawa" oraz” niezależnych” sądów rozmawiają - jakby to powiedziała propaganda- prowadzą dialog, kobieta i mężczyzna. Mężczyzna mówi do kobiety:

- Ale ty jesteś brzydka? A ona do niego:

- Ale ty jesteś pijany? Na to on po krótkiej przerwie w dialogu:- Ale ja jutro wytrzeźwieję…

No właśnie !A brzydota zostanie. Po pijaństwie co prawda może być kac- ale po pijaństwie on wywietrzeje. A ona stanie się ładniejsza jak była brzydka? Co prawda w rzeczywistości równości, w której nam przyszło żyć już niektórzy wierzą, że nie ma brzydkich kobiet, dzięki zmasowanej propagandzie równości- również w Okularach Równości- ludziom wszystko się pomieszało. Nie dziwota- przy takiej propagandzie.(???) Równości nie ma nigdzie w życiu: każdy jest inny, są wysocy, niscy, garbaci, prości, rudzi, bruneci czy blondyni, ładni – brzydcy, mądrzy- głupi. , źli – dobrzy, uczciwi- nieuczciwi, dobrze wychowani- źle wychowani, zdrajcy- patrioci, mordercy- normalni, aborcyjoniści- antyaborcyjoniści, inwalidzi- zdrowi, geniusze, ludzie przeciętni, imbecyle.. Wygląda na to, że kolejnym słowem usuwanym z naszej świadomości będzie słowo” brzydki”. Bo przecież nie ma brzydkich kobiet.. Wszystkie są ładne i piękne, tak jak mężczyźni.. Wszyscy są przystojni.. Zresztą słowo” przystojny”- też powinno być usunięte jak najszybciej zgodnie z pomysłami Orwella, bo dyskryminuje to mężczyzn nieprzystojnych- tak jak słowo ładna” dyskryminuje kobiety „ brzydkie”. Przecież wszystkie są ładne i przystojne.. Chyba, żeby nazwać jest „ ładnymi inaczej”, tak ja” sprawnymi inaczej”, głuchymi inaczej”, „ zdrowymi inaczej”. Walka z „ dyskryminacją” trwa- tak jak trawa Telewizja Trwam. Właśnie wybieram się na manifestację w obronie mediów ojca Tadeusza Rydzyka, które to media-„prawdziwe inaczej”- mają być w przyszłości zlikwidowane, żeby nie mąciły w głowach co poniektórym.. Wystarczy, że mącą w głowach wszystkie koncesjonowane przy pomocy cenzury na której straży stoi Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wpisana jako instytucja nawet do Konstytucji III Rzeczpospolitej Aferalnej ,Socjalnej ,Zasiłkowej i Biurokratycznej.. Kiedyś cenzura była na Mysiej- tam gdzie obecnie jest Skwer Wolnego Słowa, a teraz cenzorem jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji., która jeszcze swojego skweru nie ma- ale z pewnością będzie go mieć w przyszłości.. Tak jak ci wszyscy rządzący Polską od dwudziestu lat i prowadzący ją do katastrofy, nie koniecznie” smoleńskiej” będą mieli swoje place i ulice.. Może nawet się zdarzyć, że zabraknie ulic i placów. Ot! Przewrotność historii.. Ludzie porządni nic nie będą mieli- jak to bywa, gdy zwycięzcy zwyciężają normalność i zdrowy rozsądek tworząc niespotykany w historii Polski- chaos.. I wysługując się przy tym obcym.. Przepraszam, że nie używam słowa” zdrajcy”.. Boję się konsekwencji.. Bo co takiego stoi na przeszkodzie, żeby w Polsce- bez Krajowej Rady i Radiofonii oraz Telewizji, nie było tylko czterech stacji ogólnopolskich- a na przykład 1000(!!!) I żeby każdy mógł sobie założyć stację telewizyjną, radiową – jaką chce, o ideologii jaka mu pasuje i na falach lub antenie mówił co on uważa za stosowne, a nie to- co władza uważa za stosowne w tzw. mediach publicznych, powiedzieć nam czyli politycznych i w dwóch pozostałych’ prywatnych”, które muszą nadawać to nad czym czuwają cenzorzy Krajowej Rada Radiofonii i Telewizji. Bo inaczej urzędnicy odbiorą nadającemu koncesję, tak jak odbiera się koncesję handlującemu wódką, który pod wpływem i na bazie wyrzuca kobietom, że są „brzydkie”. Zresztą pijak powinien być nazywany” trzeźwym inaczej”, tak jak złodziej o skłonnościach sikorki. Przecież to nie jest złodziej- jak wszystko w przyszłości ma być wspólne- łącznie z żonami- co postulował brodacz z Treviru- niejaki Karol Marks., to już dzisiaj można sobie brać co się komu należy, bo każdemu według potrzeb. Jak zniknie prywatna własność, - to oczywiście nie będzie zlodzei- bo wszystko będzie nasze wspólne- tak jak „wszystkie dzieci nasze są” co postuluje feministka Jeżowska. W końcu jest już demokratyczne prawo o „ małej szkodliwości społecznej czynu”:, pozwalające kraść w sklepach do sumy 250 złotych wartości ukradzionych przedmiotów, więc’ obywatele” kradną na potęgę, rozkładając kradzież na raty, żeby tylko nie przekroczyć tych magicznych 250 złotych, które ustawodawca demokratyczny przewidział dla dobra biednych i nie tylko, żeby mogli sobie przywłaszczyć cudze.. Zresztą sama „własność jest kradzieżą”- jak twierdził Włodzimierz Ulijanow- ps. Lenin .Własność – jak tak dalej postęp będzie postępował- przestanie istnieć, tak jak sobie to komuniści wyobrażali. Wszystko będzie wspólne, a najbardziej niektórzy zacierają ręce, że wspólne mają być żony.. To znaczy na razie państwo lansuje partnerstwo damsko- męskie, single, matki samotnie wychowujące dzieci, prostytucję nazwaną przy pomocy nowomowy-„ sponsoringiem ”.. Im więcej kobieta ma w życiu partnerów- tym oczywiście lepiej- dla rozkładu państwa demokratycznego i prawnego.. 72 000 rozwodów w ubiegłym roku(????) Czy ktoś jest w stanie w to uwierzyć” Jak szybko postępuje degradacja demokratycznego państwa prawnego.. I o to chodzi rządzącym. Żeby panował chaos, rozpusta, nieucziwość i anarchia.. Wszystko co służy rozkładowi państwa – jest popierane.. Bo rozkład postępuje w tempie, że tak powiem stachanowskim.. Rozkład prawa, stosunków międzyludzkich, kultury- szerzej cywilizacji, na przeszkodzie której stoi Kościół Powszechny- ale już chwieje się posadach.. Trzeba przede wszystkim zniszczyć Kościół- a potem już pójdzie łatwo.. Zniszczyć Kościół i rodzinę.. To co postulował Karol Marks, żeby zbudować prawdziwą wspólnotę komunistyczną.. I to dzieje się na naszych oczach.. I dlatego wezmę udział w manifestacji przeciw likwidacji Telewizji Trwam.. Jeszcze jedynych mediów spoza układu Okrągłego Stołu.. Spoza” ładu” okrągłostołowego.. A jak demokratyczni destuktorzy wprowadzą prawo o” małej szkodliwości społecznej czynu”, pozwalające kraść do sumy 1000 złotych- bo takie czynią zakusy- to wtedy – hulaj dusza piekła nie ma.. Będzie można kraść, że ho, ho, ho.. Żeby tylko nie przekroczyć w jednorazowej kradzieży 1000 złotych…. A żeby w ogóle zlikwidować prywatną własność, to należy – obok permanentnego podnoszenia podatków-wprowadzić prawo demokratyczne, o „ małej szkodliwości czynu”, gdzie nie ma granic kradzieży.. Można sobie brać co się komu podoba, same podatki to za mało- to dla państwa. A przecież „obywatel” też musi coś z kradzieży mieć.. Tylko co będzie jak zabraknie bogatych? Głodni będą zjadać bezrobotnych, rozwinie się kanibalizm- nowy modernistyczny nurt w ”kulturze europejskiej”, której już dawno nie ma, tak jak cywilizacji europejskiej.. Pozostało po niej jedno wielkie gruzowisko.. Ale może znajdzie się ktoś, kto ją odbuduje.. Konstantyn Wielki? Karol Młot? Karol Wielki? Z przyjemnością- gdyby istniało 1000 telewizji i 1000 stacji radiowych nadających bez koncesji, obejrzałbym panią prezydent Gronkiewicz- Waltz podczas wizytowania metra warszawskiego w przepięknym, twarzowym kasku budowlanym, w towarzystwie towarzyszy towarzyszących wizycie- jak za Gierka. W kasku z napisem ”M”. Albo panią nauczycielkę, która odbiera nagrodę prestiżową za to, że przybliża młodzieży problem Holocaustu poza godzinami lekcyjnymi.. I tak wkrótce Holocaust- będzie najważniejszą częścią naszej historii. Może nawet jedyną! W demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości i opartym na” prawdzie.”.Bo nic tak naprawdę nie gorszy jak prawda najprawdziwsza. WJR

Gniew na ulicach i w telewizorach Od dziennikarzy-funkcjonariuszy dowiemy się, że według policji w marszu wzięło udział może 5, może 10 tysięcy osób, choćby widać było zupełnie co innego. Dziennikarze-funkcjonariusze wyłapią co „oryginalniejsze” i „odjechane” wypowiedzi obecnych na ulicach Warszawy, ładnie zmontują i podsumują przypomnieniem, że prezes Kaczyński znowu ma chorobę smoleńską, przewodniczący Duda się kompromituje, a ojciec Rydzyk wyprowadza na ulicę ludzi, bo źle wypełnił dokumenty koncesyjne. Za kilka godzin główne programy informacyjne zrelacjonują marsz „Obudź się Polsko”. „Inspirowany politycznie przez PiS” , „sterowany przez Rydzyka” tłum zostanie sportretowany przez dziennikarzy-funkcjonariuszy, którzy nie mają i nie chcą mieć poczucia rzeczywistości.

Poinformują o wielkich utrudnieniach w stołecznym ruchu, pokażą „skandaliczne transparenty”. Usłyszymy wybrane i dobrane okrzyki obrażające ponoć władzę. Usłyszymy równie precyzyjnie dobrane i wybrane fragmenty przemówień Jarosława Kaczyńskiego i Piotra Dudy składające się na obraz nawoływania do zemsty i anarchii. Nie zabraknie „obciachowo” sportretowanych starszych ludzi oraz rozmaitych dziwaków. Dowiemy się, że Piotr Duda został lokajem PiS i o. Rydzyka, a marsz miał nie tylko polityczny charakter, ale wręcz zagrażał polskiej demokracji. Dowiemy się, że według policji w marszu wzięło udział może 5, może 10 tysięcy osób, choćby widać było zupełnie co innego. Dziennikarze-funkcjonariusze wyłapią co „oryginalniejsze” i „odjechane” wypowiedzi obecnych na ulicach Warszawy, ładnie zmontują i podsumują przypomnieniem, że prezes Kaczyński znowu ma chorobę smoleńską, przewodniczący Duda się kompromituje, a ojciec Rydzyk wyprowadza na ulicę ludzi, bo źle wypełnił dokumenty koncesyjne. Może w marszu trafią się jacyś kibole, może ktoś czymś rzuci, choćby prowokator i to wszystko zostanie pokazane przez ludzi, którzy wiedzą, że tylko „zaślepienie i nienawiść” mogą zgromadzić takie tłumy przeciwko rządowi i jego polityce. Teoretycznie więc wszystko już jest wiadomo, ale ludzie jednak przyjechali albo jadą do Warszawy i pewnie część z nich miała i ma nadzieję, że zostaną zrozumiani i obiektywnie przedstawieni. Ale złudna to nadzieja. A mimo to marsz będzie dowodem, że z gniewem ludzi nie da się wygrać kpiną i szyderstwem. Obserwator

Seremet wprowadza opinię publiczną w błąd Prokurator generalny Andrzej Seremet wprowadza opinię publiczną w błąd odnośnie odpowiedzialności za skandal związany z zamianą ciał ofiar katastrofy smoleńskiej - czytamy w komunikacie Biura Zespołu Parlamentarnego Ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. Prokurator generalny Andrzej Seremet próbując przerzucić odpowiedzialność za skandal związany z zamianą ciał Ofiar katastrofy smoleńskiej na rodziny poszkodowanych, wprowadza w błąd opinię publiczną, a rodzinom – dostatecznie już poszkodowanym przez władze państwowe – przysparza dodatkowych cierpień.

„Nie było żadnej dokumentacji, która, poddana stosownej analizie, mogłaby wskazywać na nierzetelność badań sekcyjnych.” - stwierdził dzisiaj prokurator generalny w wywiadzie dla stacji RMF FM, argumentując w ten sposób nieskorzystanie przez polską prokuraturę z możliwości przeprowadzenia sekcji zwłok ofiar w Polsce. Przeczy to wcześniejszym słowom prokuratora generalnego, gdzie wspominał on o istnieniu rosyjskiego orzeczenia z 29 kwietnia 2010 r., z którego miało wynikać, że rozpoznane 13 kwietnia 2010 r. przez Janusza Walentynowicza ciało, miało należeć do „innej osoby wskazanej z imienia i nazwiska.”

Dwie powyższe wypowiedzi Andrzeja Seremeta są zatem ze sobą sprzeczne.

Warto jednocześnie podkreślić, iż obie rodziny, których bliskich dotyczyły przeprowadzone w ostatnim czasie ekshumacje stanowczo podkreślają, że właściwie zidentyfikowały ciała poległych.

„Jeżeli teraz słyszę, że rodziny się pomyliły, to nie wiem, o które rodziny Prokuratorowi Generalnemu chodzi. Na pewno nie pomylił się pan Walentynowicz ani my, którzy rozpoznaliśmy zarówno naszą bliską, jak i panią Annę Walentynowicz. O pomyłce między nami nie mogło być mowy. Przecież nie chodziło nawet o ciała, które były obok siebie. Teresa była oznaczona symbolem 95, a pani Ania – o ile się nie mylę – 21. Powiem więcej. Z Zakładu Medycyny Sądowej wyjechaliśmy około 22., jako ostatni. W hotelu byliśmy przed północą. Ministrowie Kopacz i Arabski zarządzili wieczorną odprawę dla rodzin dotyczącą spraw proceduralnych. Po jej zakończeniu podeszliśmy do pani Kopacz. Poprosiliśmy, by spowodowała, aby na wszelki wypadek przeprowadzono dodatkowo badanie genetyczne. Przed wylotem, w Warszawie, mówiono nam, że taka procedura trwa około pięciu dni. Rano zapytaliśmy panią Kopacz, czy badanie się odbędzie. Powiedziała, że wszystko jest w porządku, wszystko jest sprawdzone. Słyszałem to ja, Agnieszka Surmacka i Jerzy Wojtczak.” - oświadczył Antoni Wolański, brat śp. Teresy Walewskiej – Przyjałkowskiej. Podobne oświadczenie składał wielokrotnie Janusz Walentynowicz, syn Śp. Anny Walentynowicz:

„Rozpoznałem w Moskwie moją mamę. Prokurator Andrzej Seremet jest kłamcą. Czuję się przez niego spoliczkowany tym pomówieniem. Jestem wstrząśnięty. Jak można teraz mówić takie rzeczy, gdy wychodzą błędy i zaniedbania naszego rządu i prokuratury?” - pytał. Próba przerzucania odpowiedzialności na rodziny, wydaje się szczególnie oburzająca w świetle faktu, że bliscy poległych w Smoleńsku – mimo otrzymania statusu pokrzywdzonych – zostały z tym dramatem pozostawione same sobie, opuszczone przez swoje państwo. Wydaje się to zupełnie niepojęte wobec deklaracji przedstawicieli rządu i prokuratury o tym, że wszystkie ewentualne błędy czy zaniechania, jakich się dopuścili, miałyby wynikać z rzekomej troski o rodziny ofiar. Zdaniem przedstawicieli rządu, również zaniechanie prowadzenia śledztwa miałoby chronić rodziny. Wypowiedzi bliskich osób poległych w Smoleńsku wskazują na coś zgoła przeciwnego. Bliscy ofiar domagają się dymisji osób do tej pory zajmujących się śledztwem i rozpoczęcia go od nowa. W związku z powyższym konieczne jest powołanie Komisji Międzynarodowej, która zajmie się wyjaśnieniem przyczyn katastrofy TU-154 M z 10 kwietnia 2010 r. Bartłomiej Misiewicz

To nie władza robi w konia Polaków, to my sami dajemy z siebie robić barany Przeciętny Polak narzeka, że nie ma na nic wpływu, ale też nie chce mieć wpływu na cokolwiek, a przynajmniej nic w tym kierunku nie robi. Narzekanie jest łatwe i usprawiedliwia bierność, a w efekcie utrwala status quo. A nawet można mówić – za Miltonem Friedmanem – o tyranii status quo we współczesnej Polsce. Dzięki temu władza nastawiona na bierne trwanie i apoteozująca święty spokój jest dla większości Polaków optymalna. I jest przez nich popierana, czyli ma demokratyczną legitymację. Wprawdzie niewiele albo wręcz nic im ta władza nie daje, ale też niczego od nich nie wymaga. Przynajmniej niczego takiego, co wiązałoby się z jakimkolwiek wysiłkiem. W efekcie – niezależnie od tego jak okropnie i nieprzyjemnie to brzmi – polskie społeczeństwo w swojej masie zachowuje się jak stado baranów. Wprawdzie nie pędzonych na rzeź, ale nigdzie indziej też nie pędzonych. W ponad 90 proc. o kształcie polskiej polityki, w tym o działaniach rządu decyduje przypadek. Dlatego właściwie mało kto przejmuje się planowaniem. Są tylko reakcje na wydarzenia. Albo czekanie, które często miewa dalej idące skutki niż działanie. I raczej nie zmieni tego ani ignorowanie rzeczywistości przez PO, ani akcje PiS, z marszem i konwencją 29 września włącznie. Status quo będzie trwały przynajmniej do tego momentu, aż większość społeczeństwa nie wyzwoli się z obojętności i apatii. Takim przełomem może być jakieś dramatyczne wydarzenie, albo bardzo ostra faza kryzysu gospodarczego. Może, ale nie musi. Apatia i obojętność nie wynikają z jakichś immanentnych cech polskiego społeczeństwa, lecz są wyuczone. Są bezpieczną reakcją większości na rzeczywistość. Bo większość w gruncie rzeczy boi się wszelkich rewolucji i burz. Nawet jeśli długofalowo status quo pogarsza ich sytuację, czasem nawet drastycznie. Strategią przetrwania Polaków jest oportunizm. Ta postawa dawała względne poczucie bezpieczeństwa w czasach komunizmu i pozostała dominującą po 1989 r. Apatia i mała aktywność obywatelska Polaków po 1989 r. może dziwić, bo przed tą datą Polacy narzekali, że nie mogą autentycznie działać publicznie, dla wspólnego dobra, nie mają wpływu na rzeczywistość. Teraz mają i bardzo mało z tego korzystają. Dlatego samorządy zostały kompletnie opanowane przez sitwy. A te sitwy praktycznie uniemożliwiają jakiekolwiek sensowne działania wspólnotowe. Z kolei instytucje padły ofiara nepotyzmu i kolesiostwa i także nie sposób ich zmienić. A sprzyja temu zamykanie wszelkich decyzji administracyjnych czy dotyczących przetargów w kokonie tajemnic, żeby obywatele albo nie mogli władzy w ogóle kontrolować, albo robili to incydentalnie i po wielkim wysiłku użerania się o przestrzeganie ich praw, np. w kwestii dostępu do informacji publicznej. I tak koło się zamyka. Jest wielce znaczące, że jeśli już jakieś duże grupy społeczne wokół czegoś się w Polsce mobilizują, to są to raczej kwestie ideologiczne albo symboliczne. To jest oczywiście ważne, ale niewystarczające. I daje władzy poczucie bezpieczeństwa, bo dla niej groźne są przede wszystkim działania o podłożu ekonomicznym, skierowane przeciwko źle pracującym instytucjom bądź fatalnemu funkcjonowaniu państwa oraz w jakimś stopniu ograniczające ich prawa i wolności. W jakimś stopniu, bo jakby to cynicznie nie brzmiało, obrona wolności i praw wcale większości Polaków nie ekscytuje i nie mobilizuje. Choć są wyjątki, takie jak marsz 29 września, ale wyjątki niestety potwierdzają regułę. Przeciętny Polak narzeka, że nie ma na nic wpływu, ale w gruncie rzeczy nie chce mieć wpływu na cokolwiek, a przynajmniej nic w tym kierunku nie robi. Narzekanie jest łatwe i usprawiedliwia bierność, a w efekcie utrwala status quo. A nawet można mówić – za Miltonem Friedmanem – o tyranii status quo we współczesnej Polsce. Dzięki temu władza nastawiona na bierne trwanie, realizująca filozofię ciepłej wody w kranie i apoteozująca święty spokój jest dla większości Polaków optymalna. I jest przez nich popierana, czyli ma demokratyczną legitymację. Wprawdzie niewiele albo wręcz nic im nie daje, ale też niczego od nich nie wymaga. Przynajmniej niczego takiego, co wiązałoby się z jakimkolwiek wysiłkiem. W efekcie – niezależnie od tego jak okropnie i nieprzyjemnie to brzmi – polskie społeczeństwo w swojej masie zachowuje się jak stado baranów. Wprawdzie nie pędzonych na rzeź, ale nigdzie indziej też nie pędzonych. A to oznacza stagnację gospodarczą i cywilizacyjną, martwotę świata idei, nauki i edukacji, zapaść obywatelską oraz totalną niekonkurencyjność na każdym poziomie. Jest zasadnicza i dramatyczna konsekwencja zgody na funkcjonowanie w roli stada baranów. Głównym, skutkiem jest marna jakość życia, a pobocznymi – zakonserwowanie się na pozycji absolutnych peryferiów Europy i Zachodu, miałkość życia publicznego i uwiąd demokratycznych instytucji. Taka jest cena społecznej bierności i filozofii oportunizmu. Groźne jest także to, że bardzo wielu ludziom to kompletnie nie przeszkadza, a nawet ich nie interesuje. W efekcie mamy od czasu do czasu jakieś przełomy, z czasem kompletnie rozmyte i bardzo rzadkie przypadki mobilizowania się we wspólnych sprawach. Zdecydowanie za rzadkie, żeby coś się w Polsce zmieniło na lepsze.

Stanisław Janecki

TVN zbiera na tacę Religia.tv miała być telewizją z duszą a jest telewizją z dziurą. W kieszeni. Prowadzenie duchowe owieczek wychodzi wizjonerom z ITI zbyt drogo, płaczą że dokładają 1 milion Euro rocznie do biznesu ojca Sowy (na zdjęciu). Czas na zbiórkę na tacę ? Hiobowe wieści nadeszły do nas z siedziby TVN: stacja Religia.tv kosztuje zbyt dużo kasy, wizjonerzy z Panamy dokładają podobno 1 milion Euro rocznie do biznesu księdza Sowy (na zdjęciu powyżej) i widać że więcej dokładać nie chcą. Taka drobnomieszczańska małostkowość wobec problemów duchowości i wiary. Stacja Religia.tv powstała w 2007 roku jako kontratak salonu na TV Trwam. Religia.tv miała hodować owieczki w duchu odpowiadającym postępowemu duchowi III RP. Do roboty ruszyli ksiądz Kazimierz Sowa (kościół krakowsko-salonowy) i Szymon Hołownia (nadworny myśliciel). Przez ostatnie pięć lat Religia.tv naprowadzała owieczki na drogę politycznie poprawnej wiary. Problem w tym że owieczki wcale nie kwapiły się z oglądaniem stacji. Według Nielsen Audience Management, średnia oglądalność stacji wynosi marne 3, 6 tys osób:

http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/czarne-chmury-nad-kanalem-religia-tv

Nie wiemy dlaczego wizjonerzy z ITI nagle teraz zapłakali, że utrzymywanie Sowy i Hołowni kosztuje zbyt drogo ? A czy musieli kupować Sowie akurat drogiego laptopa Apple ? A zresztą co to jest 1 milion Euro rocznie dla ludzi podróżujących prywatnym jetem za 40 milionów Euro:

http://monsieurb.nowyekran.pl/post/72086,iti-express

Dowalenie TV Trwam miało być bezcenne. Pierwszym etapem operacji był jak pamiętamy zakup Mango TV za kolosalna sumę 50 milionów PLN, właśnie po to aby wyrwać Mango TV z ramówki TV Trwam. Do tego doszło (chybione) przejecie salonowego “Tygodnika Powszechnego”. Miało być tak fajnie... Mariusz Walter powinien wiedzieć że jedną z podstaw wiary jest wytrwałość. Lamentowanie o marnym milionie Euro rocznie pokazuje jak płytcy duchowo są ci ludzie na Wiertniczej.Ruszyło wiec poszukiwanie inwestora, cytujemy księdza Sowę za Wirtualnymi Mediami: “Rozmowy związane z przyszłością kanału Religia.tv maja charakter rozwojowy, ale poufny”. Obowiązuje tajemnica spowiedzi? Będą chodzić z tacą po knajpach sushi i fusion na Placu Trzech Krzyży ? Balcerac

Konrad Mackiewicz opisuje identyfikację ciała śp. Marii Kaczyńskiej. „W mojej obecności trumna została przez polską ekipę zalutowana” Nie ma podstaw do ekshumacji Marii Kaczyńskiej po to, by ją identyfikować. Jestem zbulwersowany sugerowaniem w mediach, że trzeba ekshumować parę prezydencką na Wawelu

- mówi brat śp. Marii Kaczyńskiej w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Konrad Mackiewicz przyznaje, że z oburzeniem przeczytał tekst Pawła Deresza, który opisywał makabryczne sceny poszukiwania fragmentów ciała śp. Marii Kaczyńskiej. Brat Pierwszej Damy zapewnia, że nic takiego nie miało miejsca:

To są insynuacje człowieka, który chce wywołać sensację i zapewne zrobić karierę polityczną na tragedii smoleńskiej. Kandydował do Senatu, był dyspozycyjny wobec rządzących i jako jeden z nielicznych przytakiwał wszystkiemu, co mówili Rosjanie i komisja Jerzego Millera. (…) Nie można opierać się na plotkach, że Paweł Deresz coś słyszał od jakiegoś sanitariusza, a jednocześnie odrzucać słów tych, którzy byli przy identyfikacji zwłok, relacji świadków. Mackiewicz ujawnia, że gdy jego rodzina podjęła decyzję, że on pojedzie na identyfikację śp. Marii Kaczyńskiej w hotelu Novotel stawił się na zbiórkę rodzin, lecących do Moskwy.W hotelu pobrano mi próbkę DNA, zjadłem śniadanie i rozmawialiśmy, czekając na wylot. Dookoła krążyli funkcjonariusze ABW, którzy zniechęcali rodziny do wyjazdu, mówili, że mogą narazić się na straszny widok. Twierdzili, że jeśli rodziny zrezygnują, to tam są specjaliści z Polski, którzy dokonają identyfikacji - relacjonuje. Dodaje, że ABW w kilku przypadkach była skuteczna i kilka rodzin zdecydowało, że jednak nie poleci do Rosji. Na prośbę dziennikarza brat śp. Pierwszej Damy opisał również procedurę rozpoznania ciała jego siostry:

Najpierw poszedłem zidentyfikować siostrę, przy czym była obecna minister Ewa Kopacz. Pokazano mi nagie zwłoki siostry, była w całości, miała wszystkie kończyny oraz uszkodzoną prawą część twarzy. Nie robiłem zdjęcia, ale zidentyfikowałem jej ciało. Oddano mi pierścionki, które miała na palcu i broszkę, które przekazałem Marcinowi (Dubienieckiemu - red.), a on zaraz potem wrócił do Warszawy. Pani minister dokonała identyfikacji po pierścionkach, ja rozpoznałem po bliźnie, którą miała po operacji serca w 1955 r.Konrad Mackiewicz ujawnia, że „Rosjanie jeszcze raz pobrali ode mnie krew (DNA), bo nie ufali próbkom ABW i mówili, że to, co przywiozły nasze służby, ich nie interesuje”.Brat śp. Marii Kaczyńskiej w Moskwie odebrał akt zgonu żony Lecha Kaczyńskiego. Wpisano w nim, że Maria Kaczyńska zginęła o godzinie 9:00. Tymczasem katastrofa smoleńska miała miejsce dziewięć minut wcześniej.Rozmówca „Gazety Polskiej Codziennie” wskazuje, że od chwili przywiezienia trumny dla śp. Marii Kaczyńskiej nie odstępował jej ciała na krok: W polskiej ambasadzie powiedziano, żebym nie zostawiał jej ani na chwilę. Nie chcieli, by doszło do chichotu historii, jak ze zwłokami Witkacego. Przysłano je z Rosji, a sekcja w Polsce wykazała, że w trumnie leżało ciało kobiety. Pan pilnuje zwłok do końca – mówili mi.

Konrad Mackiewicz przyznaje, że był również przy wkładaniu ciała śp. Marii Kaczyńskiej do trumny. Ujawnia przy tym, że to Polacy brali udział w tej procedurze. W mojej obecności została przez polską ekipę zalutowana. Ambasador powiedział mi, że to byłby dla niego honor, gdyby mógł jechać razem z nami, więc razem pojechaliśmy za trumną w kondukcie honorowym na lotnisko. Przed wejściem do samolotu ambasador pożegnał mnie, była z nim jego żona i mer Moskwy - tłumaczy Mackiewcz. Brat śp. Marii Kaczyńskiej po raz kolejny zaznacza, że jest pewien, że w przypadku Pierwszej Damy nie doszło do zamiany ciała. Tej pewności nie może mieć coraz więcej rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej. KL

Kownacki: Prokurator generalny mylił się już wielokrotnie, wielokrotnie też mówił nieprawdę Rodziny, których wcześniej nie reprezentowałem, dzwonią do mnie przerażone tym, co się stało, i pytają, co mają zrobić, dlatego że przestały ufać państwu polskiemu. Przez dwa lata zapewniano je, że wszystko jest w porządku, po czym okazało się, że w porządku nie jest - tak mecenas Bartosz Kownacki mówi w RMF FM, komentując ostatni wydarzenia związane ze sprawą śledztwa smoleńskiego. Kownacki dodaje, że rodziny stoją przed ogromnym dramatem:

Ja bym chciał, żeby rodziny nie musiały tej decyzji (o ekshumacji - red.) podejmować, żeby zdjąć ten ciężar odpowiedzialności. Kownacki pytany był również czy w sprawach rodzin, które reprezentuje, potrzebne są dodatkowe badania. Mecenas odpowiada, że tak. Ja mam przynajmniej dwa przypadki, o których mogę powiedzieć, bo nie wszystkie rodziny mnie do tego upoważniały. W jednym przypadku złożyliśmy wniosek o ekshumację - w przypadku pana Tomasza Merty, dlatego że jakość tej dokumentacji, która została sporządzona... rozbieżność w poszczególnych dokumentach naprawdę jest gigantyczna. Na podstawie tych dokumentów nie można stwierdzić, czy były przeprowadzone badania DNA, czy też nie były, bo są wzajemnie sprzeczne. (…) Inna kwestia to choćby sprawa badania zwartości alkoholu we krwi gen. Błasika. Chcielibyśmy, żeby prokuratura przeprowadziła takie badania, bo jesteśmy spokojni o ich wynik - wyjaśnia Kownacki. Dodaje, że próbki ciała śp. gen. Błasika powinny być zabezpieczone, co umożliwi obecnie wykonanie badań. Pełnomocnik części rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej wskazuje również, że w sprawie śledztwa smoleńskiego Prokurator Generalny mijał się z prawdą: Prokurator generalny mylił się już wielokrotnie, wielokrotnie też mówił nieprawdę. Twierdząc, że źródłem zamiany ciał ofiar katastrofy smoleńskiej był błąd rodzin, Seremet ponownie się myli lub świadomie broni błędów prokuratury i państwa. Kownacki pytany, dlaczego Seremet miałby nie mówić prawdy, zaznacza, że Seremet musi bronić prokuratury i urzędników. Te błędy, co do identyfikacji, są wynikiem zaniedbań urzędników i lepiej zrzucić tę odpowiedzialność na konkretne rodziny, aniżeli na tych urzędników państwowych - wyjaśnia Kownacki. KL

Prawo nie zakazywało otwierania trumien Kto mówi prawdę: marszałek Sejmu Ewa Kopacz czy minister Michał Boni? Kopacz oznajmiła w środę, że prawo nie pozwalało na otwarcie trumien ofiar tragedii smoleńskiej. Wczoraj Boni oświadczył, że było to możliwe. Jego opinię potwierdzają prawnicy. Minister Michał Boni, który w 2010 r. koordynował z ramienia Kancelarii Premiera sprawy związane z transportem doczesnych szczątków ofiar z Rosji, powiedział wczoraj w Radiu Zet, że rodziny mogły zażądać otwarcia trumien. Zapewnił, że żaden z urzędników nie mógł podjąć decyzji odmownej. Dwa dni wcześniej zupełnie inną wersję przedstawiała obecna marszałek Sejmu. Fakt, że trumny pozostawały zamknięte, tłumaczyła wymogami zawartymi w ustawie o cmentarzach i chowaniu zmarłych. Odmienną opinię na temat procedury otwarcia trumien przedstawiają eksperci w rozmowie z „Codzienną”. - Nie ma przepisów, które wiązałyby polskiej prokuraturze ręce - mówi mec. Piotr Pszczółkowski, pełnomocnik Jarosława Kaczyńskiego. Wtóruje mu członek Krajowej Rady Prokuratorów, prokurator z 30-letnim stażem, obecnie poseł PiS-u Stanisław Piotrowicz.

- W interesującym nas aspekcie obowiązuje kodeks postępowania karnego. Nakłada on na prokuratorów obowiązek wykonywania czynności procesowych również na terenie Rosji, a jeżeli mieli tam ograniczone możliwości, na pewno należało wykonać te czynności w Polsce. Uważam, że prokuratorzy nie dopełniali obowiązków - komentuje poseł PiS-u. - Należało dokonać oględzin zewnętrznych i wewnętrznych zwłok. Tej procedury nie tamują przepisy sanitarne - uważa Piotrowicz. Wyjaśnienia Kopacz dziwią także byłego wiceministra zdrowia posła PiS-u Bolesława Piechę:

- Nie rozumiem, dlaczego premier i prokurator korzystają z ustawy o cmentarzach zamiast korzystać z postępowania karnego. Chodziło o wyjaśnienie przyczyn katastrofy, a nie o cmentarze i zasady pochówku w Polsce. O problemy związane z ustawą, na którą powoływała się Kopacz, zapytaliśmy przedstawicieli Polskiego Stowarzyszenia Pogrzebowego. - Ustawa zakazująca otwierania trumien jest nieprecyzyjna - uważa Barbara Zawadzka z PSP. Jej zdaniem obowiązujące w Polsce przepisy, które regulują traktowanie zwłok, pochodzą z poprzedniej epoki. Ustawa z 1959 r. jest właściwie kopią przedwojennej ustawy z 1932 r. W tamtych czasach podstawowym pojazdem do przewożenia zwłok była furmanka - uważa Barbara Zawadzka.Podobnego zdania jest prezes stowarzyszenia Franciszek Maksymiuk. - Przepis o zakazie otwierania trumien jest archaiczny. Od lat zabiegamy o zmianę ustawy. Przygotowaliśmy projekt ustawy regulujący te wszystkie kwestie. Być może po takim skandalu powstanie w końcu nowa ustawa, która pomoże uniknąć takich wypadków - komentuje. Jacek Liziniewicz

Wsadzać za kraty konkurencję Włodzisław Ćwiąkalski, brat byłego ministra sprawiedliwości w rządzie Donalda Tuska, lobbuje w Sejmie, by karać aresztem za wytwarzanie paliw alternatywnych z odpadów medycznych. Przedsiębiorcy z tej branży nie mają wątpliwości, że chodzi o wykończenie konkurencji. Zwracają uwagę, że Ćwiąkalski związany jest biznesowo z lobby spalarnianym. W Sejmie trwają prace nad nowelizacją ustawy o odpadach. Od przepisów, jakie zostaną przyjęte, zależy nie tylko bezpieczeństwo sanitarne kraju, ale także los przedsiębiorstw zajmujących się utylizacją i przetwarzaniem śmieci. Rynek odpadów w Polsce jest szacowany na ponad 5 mld zł. Niewielką część stanowią odpady medyczne. Ale i tu jest o co walczyć. Dziś szpitale płacą za odbiór odpadów ok. 250 mln zł rocznie. Obecnie na szpitalnych odpadach zarabiają spalarnie śmieci. Wpływami nie chcą z nikim się dzielić. Dlatego proponują takie rozwiązania prawne, które zapewnią im monopol na utylizację odpadów medycznych. Stowarzyszenie Termiczne Przekształcanie Odpadów pod kierownictwem Włodzisława Ćwiąkalskiego robi wszystko, by odpady medyczne nie mogły być utylizowane w inny sposób, jak tylko poprzez spalanie. Ćwiąkalski jest prezesem zarządu firmy EmiPro zajmującej się m.in. badaniem zanieczyszczeń emitowanych przez spalarnie. Jego firma obsługuje także zakłady, które spalają odpady medyczne. W opinii skierowanej do Sejmu przez stowarzyszenie (dokument podpisany przez Ćwiąkalskiego) znajduje się m.in. propozycja kary aresztu za produkcję paliw alternatywnych.

- Chodzi nam o bezpieczeństwo biologiczne i epidemiologiczne kraju - argumentuje w rozmowie z „Codzienną”. Twierdzi, że w Polsce paliwo alternatywne produkowane jest ze wszystkich rodzajów odpadów, w tym także niebezpiecznych, a właśnie do takich należą odpady medyczne.

- Odpady medyczne można unieszkodliwić, a następnie przetworzyć na paliwo - podkreśla Arkadiusz Tułecki, wiceprzewodniczący stowarzyszenia „Bez Dioksyn” i szef firmy Serwimed. Wyjaśnia, że większość szpitalnych śmieci to opakowania po lekach i innych specyfikach, środkach opatrunkowych itd. (fragmenty tkanki ludzkiej stanowią zaledwie 2 proc. odpadów i te należałoby spalić). Pozostałe wystarczy poddać dezynfekcji termicznej, autoklawowaniu (sterylizacji pod ciśnieniem) czy działaniu mikrofal, by przestały być niebezpieczne. A jako takie mogą być przerabiane na paliwa alternatywne i spalane np. w cementowniach. Zdaniem prof. Piotra Heczko, specjalisty w dziedzinie zakażeń z UJ, alternatywne metody utylizacji, czyli inne od spalania, są stosowane na całym świecie najpowszechniej do usuwania i niszczenia wszystkich chorobotwórczych drobnoustrojów i ich toksycznych metabolitów z zanieczyszczonych materiałów medycznych. Z opinii sporządzonej przez prof. Heczko wynika, że po sterylizacji nieinfekcyjne odpady medyczne w wielu krajach UE mogą być poddawane recyklingowi, a nawet składowaniu. Według Tułeckiego alternatywne wykorzystanie odpadów medycznych spowodowałoby spadek cen utylizacji. Obecnie szpitale muszą płacić za odbiór kilograma odpadów od 2,5 do nawet 5 zł. Wojciech Kamiński

Kopacz osłania Arabskiego Na czwartkowej konferencji prasowej marszałek Sejmu Ewa Kopacz tłumaczyła się ze swoich kłamstw dotyczących katastrofy 10 kwietnia 2010 r. Na konferencji padły jednak kolejne kłamstwa. Marszałek Ewa Kopacz, odpowiadając na pytania „Codziennej” dotyczące specjalnego spotkania strony polskiej i rosyjskiej 13 kwietnia 2010 r. w Moskwie z udziałem m.in. premiera Rosji Władimira Putina oraz szefowej rosyjskiego MAK-u Tatiany Anodiny, parokrotnie zaprzeczyła, jakoby była tam jedynym reprezentantem rządu.

- Nie byłam jedynym przedstawicielem rządu, byli też inni. Proszę sobie sprawdzić - powiedziała nam Kopacz. Na spotkaniu z Putinem oprócz byłej minister zdrowia był szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski oraz pułkownicy: Krzysztof Parulski i Edmund Klich. Pytana, kto oprócz niej miał reprezentować rząd, marszałek parokrotnie odmówiła podania nazwiska. Jedyną osobą, którą Ewa Kopacz mogłaby uznać za przedstawiciela rządu, mógł być Tomasz Arabski, który jednak wówczas nie był ministrem w rządzie Donalda Tuska. Został nim mianowany dopiero 18 listopada 2011 r.

- Tak, oni ciężko tam pracowali. Polscy lekarze i niektórzy rosyjscy robili naprawdę dużo dobrej pracy - odpowiedziała Ewa Kopacz na pytanie „Codziennej” zadane podczas konferencji, czy dziś powtórzyłaby słowa o „idealnej współpracy” i „pracy jak jedna duża rodzina”, które wypowiedziała na spotkaniu z Władimirem Putinem. Pytaliśmy panią marszałek również o pogrzeb śp. wicemarszałka Krzysztofa Putry, którego rodzinie powiedziała, że trumna z jego ciałem nie może być otwierana. W listopadzie 2010 r. wdowa Elżbieta Putra mówiła o tym w wywiadzie dla „Naszego Dziennika”. „Nie mamy pewności, że ciało, które pochowaliśmy, było ciałem Krzysztofa. Dzieci do dziś mają żal, że nie mogły się upewnić, że to właśnie jego ciało jest w trumnie. Trumny nie pozwolono nam otworzyć, nawet kiedy przez kilka dni przed pogrzebem była ona w Białymstoku. Pani minister Ewa Kopacz powiedziała, że nie możemy otwierać trumien” - mówiła wdowa „Naszemu Dziennikowi”.

- Nikt nie zwrócił się z taką prośbą - odpowiedziała wczoraj Kopacz. - Znam prawo w zakresie pochówków, zakaz jest w obowiązującym prawie - zaznaczyła. - Gdyby ktoś mnie spytał, czy można jechać po alkoholu, też powiedziałabym, że nie można - dodała. Samuel Pereira

Rosyjskie służby śledziły nas cały czas PŁK Konrad Mackiewicz, brat Marii Kaczyńskiej:

- Nie ma mowy o podmienieniu zwłok, tym bardziej że cały czas byłem przy nich obecny. Zwłoki, które spoczywają na Wawelu, są na pewno ciałem mojej siostrą - z płk. Konradem Mackiewiczem, pracownikiem Instytutu Technicznego Wojsk Lotniczych, bratem Marii Kaczyńskiej, rozmawia Samuel Pereira. Gdy wyszło na jaw, że w trumnach pozamieniano ciała ofiar, Paweł Deresz zabrał głos, atakując rodziny. Epatował w mediach makabrycznymi opisami obrażeń ofiar, padło też twierdzenie, że na miejscu katastrofy poszukiwano niekompletnego ciała Marii Kaczyńskiej. Wiem, że to trudny temat, ale nie mogę o to nie spytać. Jak więc było naprawdę? To są insynuacje człowieka, który chce wywołać sensację i zapewne zrobić karierę polityczną na tragedii smoleńskiej. Kandydował do Senatu, był dyspozycyjny wobec rządzących i jako jeden z nielicznych przytakiwał wszystkiemu, co mówili Rosjanie i komisja Jerzego Millera. Byłem rozgoryczony, jak przeczytałem w „Super Expressie" te powielone, nieprawdziwe informacje dotyczące mojej siostry. Nie można opierać się na plotkach, że Paweł Deresz coś słyszał od jakiegoś sanitariusza, a jednocześnie odrzucać słów tych, którzy byli przy identyfikacji zwłok, relacji świadków.

Wydał Pan oświadczenie, że nie ma podstaw do ekshumacji śp. Marii Kaczyńskiej. Obawia się Pan, że będą takie próby? Muszę doprecyzować. Nie ma podstaw do ekshumacji Marii Kaczyńskiej po to, by ją identyfikować. Jestem zbulwersowany sugerowaniem w mediach, że trzeba ekshumować parę prezydencką na Wawelu.

Media grają Smoleńskiem? W maju 2010 r., miesiąc po katastrofie, tygodnik „Polityka" w tekście Marka Henzlera pt. „Przyjaciele z lotniska" napisał, że łączy mnie przyjaźń z płk. Edmundem Klichem i dlatego w 2006 r. awansował on na szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Miesiąc później Wojciech Czuchnowski, Paweł Wroński powielili tę informację w „Gazecie Wyborczej". Otóż nigdy nie zostaliśmy sobie przedstawieni, znam go jedynie z telewizji. Moja siostra, będąc w Pałacu Prezydenckim, nie załatwiała nikomu posad. A kłamstwo żyje własnym życiem i zostało wielokrotnie powielone, również w lutym 2012 r., gdy powtórzyli to w telewizji Julia Pitera (PO) i Stanisław Wziątek (SLD). Nawet po wydaniu mojego oświadczenia pojawiło się przekłamanie w mediach. Jedna ze stron na Facebooku umieściła moje oświadczenie dla „Gazety Polskiej Codziennie" jako swoje i „Gazeta Wyborcza" oraz inne media od razu podały, jakoby to była oficjalna strona rodziny Marii Kaczyńskiej.

Kiedy podjął Pan decyzję, by polecieć do Moskwy na identyfikację? 11 kwietnia, niedługo po przylocie do Polski ciała śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, kiedy pojawiła się informacja, że znaleziono zwłoki Marii Kaczyńskiej. Marta nie była w stanie lecieć samolotem, dlatego postanowiliśmy, że ja wybiorę się do Moskwy. Nie miałem ważnego paszportu – dlatego zresztą nie poleciałem do Katynia, mimo że bardzo chciałem – i ok. godz. 20. wozem policyjnym zawieziono mnie do ABW, gdzie zrobiono mi zdjęcie do paszportu. Następnie w biurze paszportowym po 45 min otrzymałem paszport. Następnego dnia miałem o godz. 6 rano zameldować się na Okęciu. Tam okazało się, że w Novotelu jest zbiórka rodzin lecących do Moskwy. W hotelu pobrano mi próbkę DNA, zjadłem śniadanie i rozmawialiśmy, czekając na wylot. Dookoła krążyli funkcjonariusze ABW, którzy zniechęcali rodziny do wyjazdu, mówili, że mogą narazić się na straszny widok. Twierdzili, że jeśli rodziny zrezygnują, to tam są specjaliści z Polski, którzy dokonają identyfikacji.

Byli skuteczni? Część rodzin uległa tym sugestiom i nie poleciała. Ja niezależnie od wszystkiego wiedziałem, że polecę na identyfikację siostry. W badaniach wypadków lotniczych uczestniczyłem od lat w Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych i jestem przyzwyczajony do takich widoków. Niejednego kolegę zbierałem.

Jak wyglądała podróż na miejsce identyfikacji? Przed godz. 9 przyjechał do mnie Marcin Dubieniecki, który też wyraził chęć pojechania na identyfikację. Zabrałem jeszcze z nami Jacka, męża Izabeli Tomaszewskiej, dyrektorki gabinetu prezydentowej i polecieliśmy razem jakiem-40. Po przylocie do Moskwy, udaliśmy się pod eskortą milicyjną do Carycyna, gdzie jest centralne prosektorium. Najpierw poszedłem zidentyfikować siostrę, przy czym była obecna minister Ewa Kopacz. Pokazano mi nagie zwłoki siostry, była w całości, miała wszystkie kończyny oraz uszkodzoną prawą część twarzy. Nie robiłem zdjęcia, ale zidentyfikowałem jej ciało. Oddano mi pierścionki, które miała na palcu i broszkę, które przekazałem Marcinowi, a on zaraz potem wrócił do Warszawy. Pani minister dokonała identyfikacji po pierścionkach, ja rozpoznałem po bliźnie, którą miała po operacji serca w 1955 r.

Jak do sprawy podeszła strona rosyjska? Rosjanie jeszcze raz pobrali ode mnie krew (DNA), bo nie ufali próbkom ABW i mówili, że to, co przywiozły nasze służby, ich nie interesuje. Następnie udałem się na przesłuchanie do prokuratorów rosyjskich. Było ich czterech, razem z wówczas jeszcze płk. Krzysztofem Parulskim. Pytali mnie szczegółowo o dane personalne, dwie godziny odpowiadałem na pytania, po czym zostałem uznany za poszkodowanego. Protokół spisano po rosyjsku, podałem w nim wszystkie cechy, na podstawie których zidentyfikowałem siostrę i podpisałem. Wręczono mi również akt zgonu po rosyjsku, który został później przetłumaczony w ambasadzie i ten akt przywiozłem do Polski. W akcie zgonu wpisano 9.00 jako godzinę katastrofy/śmierci, co jest już niezgodne z czasem faktycznym, czyli 8.41.

Trumny z Włoch jeszcze wówczas nie przyleciały? Czekałem na przywiezienie trumien i ubrań, które Marta przygotowała dla mamy. Podano mi worek ze szczątkami ubrania siostry, pytając, czy chcę go wziąć, czy spalić. Teraz żałuję, że tego nie zrobiłem, ale wtedy pomyślałem, że nie mam jak godnie ich zabrać ze sobą do samolotu. Udałem się do hotelu, w którym rodziny ofiar katastrofy miały zarezerwowane pokoje. Ok. godz. 23. zjadłem obiadokolację i czekałem na przylot trumien.

Mógł Pan odpocząć? Nie spałem, tylko wykąpałem się i ubrałem, czekając na te trumny. Jak dostałem sygnał, że wylądowały, kazałem zawieźć się do prosektorium i już nie odstępowałem zwłok siostry. Samolotem przylecieli też ministrowie: Andrzej Duda i Bożena Borys-Szopa, doradca ds. pracy i spraw społecznych prezydenta. Wtedy pani pomagająca na miejscu, z pochodzenia Polka, obiecała przygotować ciało przed zamknięciem trumny. Zdałem się na jej opiekę, ona ubrała siostrę oraz na podstawie zdjęcia uzupełniła ubytki i odtworzyła zniszczoną część twarzy.

Pan był cały czas przy siostrze? W polskiej ambasadzie powiedziano, żebym nie zostawiał jej ani na chwilę. Nie chcieli, by doszło do chichotu historii, jak ze zwłokami Witkacego. Przysłano je z Rosji, a sekcja w Polsce wykazała, że w trumnie leżało ciało kobiety. „Pan pilnuje zwłok do końca" – mówili mi. Pani na miejscu po odtworzeniu twarzy siostry, wezwała mnie. Poprosiłem wtedy minister Borys-Szopę o czarną woalkę, bo chciałem zrobić zdjęcie dla Marty. Nie wiem, jak ona to zrobiła, bo byliśmy cały czas śledzeni przez rosyjską służbę bezpieczeństwa (nawet w drodze do toalety), ale udało się jej woalkę załatwić. Dodała róże dookoła i zrobiłem zdjęcia Marylce w trumnie. Następnie zostawiono mnie samego, włożyłem jej w ręce różaniec od papieża Jana Pawła II i święty obrazek. Pomodliłem się i pozwoliłem wejść innym, m.in. minister Borys-Szopie oraz ministrowi Andrzejowi Dudzie, żeby oddali cześć.

Był Pan przy zamykaniu trumny? W mojej obecności została przez polską ekipę zalutowana. Ambasador powiedział mi, że to byłby dla niego honor, gdyby mógł jechać razem z nami, więc razem pojechaliśmy za trumną w kondukcie honorowym na lotnisko. Przed wejściem do samolotu ambasador pożegnał mnie, była z nim jego żona i mer Moskwy.

Jaka była procedura na lotnisku w Polsce? Po wylądowaniu podjechali do nas celnicy i sprawdzili, czy trumna jest odpowiednio zabezpieczona, podkołowaliśmy na płytę lotniska, gdzie złożyłem kwiaty i odbyło się oficjalne pożegnanie, które widziała cała Polska. Trumna pojechała do Pałacu Prezydenckiego, a ja za nią. Nie ma mowy o podmienieniu zwłok, tym bardziej że cały czas byłem przy nich obecny. Zwłoki, które spoczywają na Wawelu, są na pewno ciałem mojej siostry.

Jak Pan wspomina podróż ciała śp. prezydentowej do Pałacu?Byłem wzruszony zachowaniem Polaków, którzy zgromadzeni wzdłuż ulic żegnali moją siostrę. Były niezliczone tłumy. Na samochody i karawan rzucane były kwiaty, głównie tulipany. To było wzruszające.Samuel Pereira

Duda: Bariery zostały przekroczone O sejmowej debacie nt. identyfikacji ofiar katastrofy smoleńskiej oraz skandalicznych wypowiedziach Prokuratora Generalnego Andrzeja Seremeta i premiera Donalda Tuska portal Stefczyk.info rozmawia z posłem PiS, Andrzejem Dudą.

Stefczyk.info: Jak Pan ocenia sejmową debatę nt. identyfikacji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej?

Andrzej Duda: Usłyszeliśmy po raz kolejny wiele nieprawd. To było niezwykle bolesne. Premier w Polsce, która nazywa się państwem demokratycznym, może bezkarnie wychodzić na trybunę sejmową i w sposób tendencyjny przedstawiać wydarzenia, raniąc ludzi i fałszując rzeczywistość w najbardziej zasadniczych sprawach. Jestem również zbulwersowany wystąpieniem Prokuratora Generalnego, który oskarżył rodziny śp. Anny Walentynowicz oraz śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Andrzej Seremet mówił, że to z ich winy doszło do zamiany ciał.

Rodziny również są zbulwersowane. Tak. Słyszałem wypowiedź przedstawicieli obu rodzin. Oni są zbulwersowani i zaprzeczają słowom Seremeta. Rodzina Pani Przyjałkowskiej wprost mówiła, że jeszcze w Moskwie, po identyfikacji zażądała dodatkowo badań DNA. Minister Kopacz osobiście ich wtedy zapewniała, że badania potwierdziły dokonaną przez nich identyfikację śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Jestem więc zdumiony wystąpieniem prokuratora Seremeta. Rodziny umieją rozpoznać swoich najbliższych, dlatego to właśnie one zawsze dokonują identyfikacji, a Andrzeja Seremeta w Moskwie nie było. On swoje ustalenia opiera na rosyjskiej dokumentacji. Doradzałbym na przyszłość więcej delikatności i ostrożności w posługiwaniu się rosyjskimi wersjami zdarzeń. Zwłaszcza, że Rosja jest tu w pewnym sensie stroną w sprawie, bo to na jej terytorium doszło do tragedii. Ma więc swoje interesy. W mojej ocenie to wystąpienie polskiego Prokuratora Generalnego to co najmniej poważna "wpadka", szczególnie w tym kontekście.

Słysząc wypowiedzi ludzi władzy można odnieść wrażenie, że są oni w stanie dopuścić się każdej niegodziwości.Tak, chyba wszelkie bariery zostały już przez PO i jej szefa przełamane. Jeśli ktoś w takiej chwili potrafi przyjść do Sejmu i w jednym zdaniu powiedzieć przepraszam, a w drugim dać de facto w twarz członkom rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej, także niektórym obecnym na sali, to znaczy, że nie ma już żadnej przyzwoitości. Skala zakłamania jest niezwykła. Trudno się przy tym powstrzymać od konkluzji, że jest to być może również dowód strachu premiera i jego współpracowników.

Pan był w Moskwie po katastrofie smoleńskiej. Jak Panu współpracowało się z Rosjanami? Rzeczywiście byłem w Moskwie i miałem kontakt z Rosjanami. Musiałem z nimi współpracować w związku z przygotowaniem ciała Pani Prezydentowej Marii Kaczyńskiej do powrotu do Polski. Byli spokojni i grzeczni, ale stawiali opór w kilku ważnych dla mnie, jako Polaka i prezydenckiego ministra, sprawach, które oni chyba zaplanowali sobie inaczej. Jednak zdecydowane stanowisko i twarda postawa pozwoliły mi osiągnąć właściwy efekt. To dawało się zrobić w relacjach z Rosjanami, jeśli tylko ktoś chciał i wykazywał się dostateczną determinacją. Ma rację Ewa Kopacz, że warunki w Rosji były trudne, że były emocje. Jednak albo się jest wysokim urzędnikiem państwa i bierze się odpowiedzialność za swoje działania i realizuje się je z pełną determinacją i odwagą, albo się tego nie robi. Wtedy jednak człowiek nie nadaje się na ministra. Nie każdy musi być ministrem, a władza to nie zaszczyty, ale przede wszystkim służba i odpowiedzialność za skuteczne i uczciwe wykonywanie podjętych obowiązków. Kto nie podoła, powinien odejść, to podstawowa reguła w demokratycznych państwach.

Premier Tusk w sposób zaskakujący pytał, dlaczego spieszono się ze sprowadzeniem ciała śp. Lecha Kaczyńskiego do Polski. O co mu chodziło? Nie wiem, o co mu chodziło. Myśmy uważali, że skoro ciało Pana Prezydenta jest już zidentyfikowane, skoro została przeprowadzona sekcja zwłok z udziałem polskiego prokuratora, to nie ma podstaw, by Rosjanie zabierali zwłoki głowy naszego państwa do Moskwy. Bo – przepraszam - w jakim celu? Stąd nasza stanowcza decyzja. Ale tak na marginesie, warto zaznaczyć, że Donald Tusk w czasie debaty sejmowej miał wiele dziwnych sugestii, wskazujących na jakieś podteksty, czy przerzucających na siłę odpowiedzialność. W moim przekonaniu uczciwy człowiek tak nie robi, nawet dla utrzymania władzy, ale widocznie mam odmienne niż premier standardy. Tusk złamał wszelkie granice uczciwości, także w polityce. Mówił o odpowiedzialności, ale nikt tej odpowiedzialności nie ponosi. Ewa Kopacz w oczywisty sposób wiele razy mówiła nieprawdę, także w Sejmie i została nagrodzona fotelem Marszałka Sejmu, czyli drugą po Prezydencie RP funkcją w państwie. Szef BOR Janicki, któremu NIK zarzucił długą listę uchybień w związku z tragedią smoleńską, otrzymał od Bronisława Komorowskiego wyższy stopień generalski. Tomasz Arabski, również objęty zarzutami raportu NIK jest nadal szefem kancelarii premiera. To są nowe „standardy” demokratycznego państwa w wersji PO. Przy czym, wydaje się oczywiste, że kłamstwa, jakie słyszeliśmy po katastrofie smoleńskiej, były szerzone także na potrzeby kampanii wyborczej. Bronisław Komorowski, wówczas kandydat PO na prezydenta, musiał wygrać wybory za wszelką cenę. Chciałbym, żeby Platforma była w sprawie wyjaśniania prawdziwych przyczyn katastrofy smoleńskiej i w relacjach z władzami Rosji tak samo stanowcza i skuteczna, jak przy przejmowaniu stanowisk i instytucji, które zostały opuszczone przez poległych w Smoleńsku. Wtedy ludzie PO byli bardzo stanowczy i bardzo sprawnie działali. Jak widać oni to potrafią ale tylko wobec Polaków. Rozmawiał TK

CO NAM MÓWI MĘDRZEC SUN TZU Wielu dzisiejszych komentatorów zastanawia się, jaki sens ma właśnie rozpoczęta seria ekshumacji - czekającego nas festiwalu (przepraszam, ale nie mogę znaleźć lepszego słowa) nieuchronnej makabry, dowodów na profanację ciał, bólu rodzin, narastającej wściekłości przyzwoitych ludzi i markotnienia nieprzyzwoitych (każdy, nawet nieprzyzwoity lub głupi, kiedyś zderzy się ze swoją ścianą). Kisiel, w swojej dzisiejszej notce podał nam kilka alternatyw, któraś z nich musi być prawdziwa, ale na pewno prawdziwa nie jest ta o „ruskim bardaku”. Przyjmijmy za fakt, że Rosjanie naszymi elitami politycznymi zwyczajnie gardzą – wszystkimi. Gardzą nimi przede wszystkim dlatego, że nie są dla nich żadnym zagrożeniem. A nie są zagrożeniem, bo przez dwadzieścia lat nie potrafiły zbudować niczego, z czym Rosjanie musieliby się liczyć. Jedyna defilada wojskowa zorganizowana z użyciem elementów przez Rosjan zrozumiałych odbyła się za prezydentury Lecha Kaczyńskiego, kiedy to polskie samoloty bojowe demonstracyjnie przeleciały nad ruską ambasadą na dość niskim pułapie. Było to bardzo trafne użycie języka, który do Rosjan dociera. Cała reszta, a już szczególnie ta cała reszta wykonywana w kierunku elit państwa rosyjskiego przez ostatnie dwa lata (budowa pomnika w Ossowie, „odświeżanie czterech śpiących”, peany i pienia”, muszą w Rosjanach budzić odrazę. Owszem, są osoby, które Rosjanie u siebie goszczą i podejmują, jak chociażby generał Wojciech Jaruzelski, a z dzisiejszego pokolenia polityków Bronisław Komorowski, ale to są osoby szczególne, w tym sensie, że są szczególnie zasłużone dla polsko-rosyjskiego „dialogu” i sercom rosyjskich elit sympatyczne, bliskie, i swojskie. Z tego też punktu widzenia, niezależnie od tego, jak zginęło 96 pasażerów Tu-154, dla rosyjskich elit było to wydarzenie niezwykłe, tak jak było to wydarzenie jednostkowe i niezwykłe w historii nowożytnej Europy. 10 kwietnia, w Moskwie, znalazło się 96 ciał członków polskiej elity, z urzędującym prezydentem, z prezydentem na uchodźstwie, sztabem generalnym, wieloma postaciami, z którymi Polacy łączyli w jakiś sposób swoją dumę narodową, a ta – ze zrozumiałych powodów, chociażby pięćdziesięcioletniej sowieckiej okupacji – była budowana na sentymencie antyrosyjskim. Nie ma możliwości, żeby „Oko Saurona”, które w mistrzowski zazwyczaj sposób realizuje w praktyce teoretyczne założenie mistrza Sun Tzu, nie skupiło się na ciałach polskiej delegacji w Moskwie, a przypomnijmy, że tylko dwa razy przed 10 kwietnia delegacja w takim składzie gościła w Moskwie, po raz pierwszy w roku 1612, a po raz drugi podczas „procesu szesnastu”. Nie ma siły, żeby tego rodzaju okazję o znaczeniu geopolitycznym zmarnować. Daję Państwo moją głowę, że 10 kwietnia i w ciągu dni następnych nie było w Moskwie żadnego „bardaku”, ale trwało precyzyjne i planowe przygotowywanie akcji, która ma trwać lata, i której kolejny etap właśnie się przed nami otwiera. Każdy, kto mówi Państwu, że funkcjonariusze rosyjskiego państwa czegoś nie przewidzieli, zapomnieli, nie dopatrzyli, myli się, albo celowo wprowadza Państwa w błąd. Teza, że Rosjanie celowo dokonywali zamian ciał ofiar, bezcześcili je bądź okradali, kłóci się nieco na przykład z ustaleniami Zespołu Parlamentarnego, dzięki któremu wiemy, że przy ekspedycji ciał obecni byli polscy urzędnicy zorganizowani w formie zespołu logistycznego pod dowództwem pułkownika Różyckiego (posiedzenie z dnia 27 lipca 2010 roku). Jeśli zwłoki były pakowane w foliowe worki, jeśli były bezczeszczone lub rabowane, to działo się to za przyzwoleniem ludzi wchodzących w skład tego zespołu logistycznego, bo to on odpowiadał właśnie za „logistykę”. Prokurator tego zapewne nie zrobi, ale żeby mu dołożyć zmartwień zaproponuję, żeby wezwał na przesłuchanie pułkownika Różyckiego (po stwierdzeniu, że taka osoba faktycznie istniej), ustalił skład zespołu logistycznego, oraz zrekonstruował wykonywane przez niego w Moskwie czynności minuta po minucie kolekcjonując stosowną dokumentację opatrzoną podpisami.

Czemu służy przygotowany nam festiwal makabry, bólu, i poniżenia? On służy temu, żebyśmy porzucili jakąkolwiek nadzieję na budowę sprawnego i przyzwoicie zarządzanego państwa. To jest przekaz, który nam mówi (nam, zwykłym obywatelom): kiedy zginął wasz prezydent, wasi dowódcy wojskowi, liderzy wszystkich ugrupowań politycznych w Polsce, wasze państwo nie było w stanie zrobić dokładnie nic. Nie potrafiło obronić, nie potrafiło godnie uczcić, nie potrafiło zachować powagi na pogrzebie, ani powstrzymać się picia od rana i przychodzenia na pogrzeb nawalonym jak szpadel. Nie potrafiło wykorzystać pozycji międzynarodowej, umów, i sojuszy. Nie potrafiło narzucić nawet u siebie w kraju własnej narracji dotyczącej wydarzeń 10 kwietnia 2010 roku. Wasi prokuratorzy nie potrafili odnieść się nawet do tego, że w obecności waszych kamer niszczyliśmy materiał dowodowy, a po jakimś czasie skonfrontowaliśmy ich ze starannie wypucowanym wrakiem. Jeśli wasze państwo nie potrafiło nawet spróbować zareagować w sprawie tej rangi, to jak sądzicie, w jaki sposób będzie w stanie pomóc Wam, kiedy znajdziecie się w potrzebie?

A Wy? Tak zawsze dumni ze swojej historii, i tak zawsze chętni do patrzenia na Rosjan z góry nie jesteście w stanie ani porządnie zaprotestować, ani wymusić na grupie rządzących wami nieudaczników jakiegokolwiek działania. Co więcej, połowa waszych obywateli ma to wszystko albo głęboko w nosie, albo nuci pod tym nosem, że „nic się nie stało”. W tym miejscu muszę się na zreflektować i złagodzić swoje stanowisko wobec prokuratorów wojskowych, których poddawałem tak zajadłej krytyce. Co ma zrobić prowadzący prokurator wojskowy badający największą tragedię w skali państwa od czasów II Wojny Światowej w sytuacji braku państwa? Przecież on jest faktycznie zupełnie nieumocowanym rzekomym urzędnikiem państwa, którego nie ma. To czego oczekiwać? Jest tylko obraz w telewizji sugerujący jego istnienie, ale obraz to efekt wywołany przez strumień elektronów. Złuda. Dzisiaj ma się w stolicy odbyć marsz wszystkich tych, którzy chcieliby państwo odnaleźć. Państwo jest formą, dzięki której naród działa w historii. Marsz odbywa się pod hasłem „Polsko, obudź się!”. To znaczy, to naród ma się obudzić. Obudzić i zobaczyć, że nawet Rosjanie mówią nam wprost: „nie macie państwa!”. Więc życzmy sobie, żebyśmy się obudzili i to państwo zaczęli z mozołem budować, od podstaw i na gruzach. Po tym, co zostało i co pamiętamy z czasów, kiedy ono istniało, a ostatni raz istniało chyba gdzieś na ulicach i w bunkrach Warszawy 1944 roku. Reszta to mit i zbiór pobożnych życzeń.

ROLEX

Wariat na swobodzie Ładny interes! Okazuje się, że lekarze – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - zostali konfidentami policji.

To znaczy – nie tyle może policji, chociaż oczywiście policji też, jakże by inaczej – co wydziałów komunikacji, które wydają prawa jazdy. Mają bowiem ustawowy obowiązek zawiadamiania wydziałów komunikacji o każdym przypadku omdlenia, jeśli omdlały ma prawo jazdy – a wtedy wydział komunikacji odbiera takiemu pacjentowi prawo jazdy na cały rok. Teoretycznie chodzi o bezpieczenstwo na drogach, ale wiadomo, że tak naprawdę - o pieniądze – bo przecież za ponowne wydanie prawa jazdy trzeba zapłacić. Wynika z tego, że jeśli ktoś zemdleje, to pod żadnym pozorem nie wolno wzywać do niego lekarza, bo ten zaraz go zadenuncjuje – chyba, że jesteśmy pewni, iż omdlały nie ma prawa jazdy. Wtedy lekarz na pewno nie zrobi mu nic złego. W przeciwnym razie trzeba omdlalego cucić na własną rękę tradycyjnymi sposobami, a fakt omdlenia utrzymać w ścisłej tajemnicy, żeby omdlałemu oszczędzić traumy bliskich spotkań III stopnia z drapieżnymi funkcjonariuszami demokratycznego państwa prawnego, co to urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej. Ale, ale... jeśli mdlejącemu kierowcy ustawa nakazuje odbierać prawo jazdy, to dlaczego nie ma ustawy nakazującej odbieranie posady Umiłowanemu Przywódcy, który na oczach wszystkich traci kontakt z rzeczywistością? Sprawa jest pilna, a nawet nagląca, bo nie dalej jak 27 września telewidzowie oglądający transmisję z posiedzenia Sejmu poswięconemu wysłuchaniu informacji ministra Jarosława Gowina i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta mogli zobaczyć taki przypadek, kiedy pan minister cyfryzacji Michal Boni na zakończenie swego wystąpienia publicznie powiedział, że „państwo polskie jest o wiele mocniejsze, silniejsze i lepsze, niż nam się wydaje”. Wprawdzie dodatek: „niż nam się wydaje” nieco łagodzi wymowę tej deklaracji - bo któż może wiedzieć, co „wydaje się” panu ministrowi Boniemu – niemniej jednak nawet z uwaględnieniem takiej poprawki, wspomniana deklaracja wzbudza podejrzenia o utratę poczucia rzeczwistości i to w stopniu znacznym. Sytuację pogarsza fakt, że zasiadający w ławach rządowych ministrowie z premierem Tuskiem na czele, przyjęli deklarację pana ministra Boniego oklaskami. Świadczą one, iż wszyscy ci dygnitarze podzielają ocenę zawartą we wspomnianej deklaracji. Wskazuje to, iż utrata poczucia rzeczywistości w kręgach rządowych zaczyna nabierać cech epidemicznych – więc może ze względu na bezpieczeństwo państwa, które przecież jest równie ważne, a może nawet ważniejsze od bezpieczeństwa w ruchu drogowym, należałoby zastanowić się nad jakąś szybką ścieżką pozbawiania posad Umiłowanych Przywódców, wykazujących objawy utraty poczucia rzeczywistości? Nie mówię o żadnych środkach radykalnych, Boże uchowaj; oczywiście wszystko z zachowaniem zasad humanitaryzmu, ale coś chyba trzeba zrobić? Ja oczywiście rozumiem, że dla okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah posługiwanie się Umiłowanymi Przywódcami pogrążonymi w stanie pomroczności jasnej jest szalenie wygodne, ale czyż wygoda jest aż tak ważna, że ważniejsza od bezpieczeństwa? Stanisław Michalkiewicz

Nie świętujmy plugawych zwycięstw!

Lepiej już obchodzić klęski poniesione w słusznej sprawie, niż świętować triumfy będące symbolem upokorzenia innych narodów. O tej elementarnej zasadzie zapominają promotorzy pomysłu obchodów hołdu, który czterysta lat temu w Warszawie zdetronizowany car moskiewski złożył polskiemu królowi

Święto rabowania Rosji? Hola, panowie!

27 maja 1606 r. Ktoś ty taki?

29 września na Starym Mieście w Krakowie odbędzie się happening historyczny, którego centralnym wydarzeniem ma być "hołd ruski" będący częścią rekonstrukcyjnej zabawy "Dariusz z kampanii moskiewskiej". Idea świętowania hołdu, niedorzecznie nazwanego "ruskim", który wzięty do niewoli Wasyl Szujski, zdetronizowany car, złożył w 1611 r. Zygmuntowi III, jest od wielu miesięcy propagowana przez niektóre środowiska. Rok temu znalazła ona ponoć poparcie nawet ze strony niektórych wysokich urzędników. Wskutek zdroworozsądkowej obstrukcji innych instytucji państwowych plany te wówczas spaliły na panewce. Niestety, raz...

http://wyborcza.pl/1,75515,12566807,Nie_swietujmy_plugawych_zwyciestw_.html#ixzz27rfB77hb

Łukasz Adamski

W Wyborczej o jednym z największych polskich triumfów - tzw. hołdzie ruskim: "Nie świętujmy plugawych zwycięstw". Replika prof. Jana Żaryna Jutro, na krakowskiej Starówce będzie miała miejsce rekonstrukcja "hołdu ruskiego" - jaki 401 lat temu, obalony car Wasyl IV Szujski złożył wraz z braćmi na warszawskim Sejmie królowi Zygmuntowi III Wazie i jego synowi Władysławowi IV. Jeszcze dziś rano mogłoby wydawać się, że ten jeden z najpiękniejszych momentów w polskiej historii jest ważnym elementem budowania naszej tożsamości narodowej, powodem do narodowej dumy, wspólnym dla wszystkich Polaków, z wyjątkiem, może tylko zdecydowanych rusofili. Jakież musiało być zdziwienie wielu czytelników dzisiejszej Gazety Wyborczej, która uznała za właściwe rozprawienie się z kolejną "złą rocznicą" w polskiej historii i udostępniła w tym celu swoich łamów nieznanemu bliżej historykowi i politologowi Łukaszowi Adamskiemu. Ten, już w tytule zakrzyknął: "Nie świętujmy plugawych zwycięstw!". Otóż zdaniem Adamskiego:

Lepiej już obchodzić klęski poniesione w słusznej sprawie, niż świętować triumfy będące symbolem upokorzenia innych narodów. Kiedy czytelnik otrząśnie się z pierwszego szoku (niektórzy pamiętają, że równie niesłuszne jest również obchodzenie kolejnych rocznic klęsk narodowych) i nie wyrzuci gazety z takim artykułem od razu do kosza, to w nagrodę dowie się, czym nasi dziadowie, zwycięzcy spod Kłuszyna, splugawili się i jednocześnie nasz kraj na wieki.

Otóż "celebrowanie zwycięstw w niesprawiedliwych wojnach jest bez wątpienia gorsze niż oddawanie czci przegranym bohaterom słusznej sprawy", bo:

Upowszechnia w społeczeństwie skłonności do triumfalizmu czy nacjonalistycznej egzaltacji, obce zasadom chrześcijaństwa i tradycyjnym wartościom polskiej kultury narodowej.To nie koniec. Cała tzw. interwencja polska w Moskwie na początku XVII w. (...) była jednym z najbardziej niechlubnych epizodów naszej historii. Dlaczego? Hołd Szujskiego był i jest odbierany, jako symbol upokorzenia Moskwy przez silniejsze wówczas państwo polskie. Gdzie tak jest odbierane, Adamski nie pisze... Rozumiem, że w Rosji i to pewnie powinno być ostatecznym argumentem, prawidłowo wpisującym się w obecną politykę wschodnią Tuska i Sikorskiego. A co na przykład z hołdem pruskim? Wszak w jego wyniku także upokorzyliśmy pogrobowców Krzyżaków. Ale pewnie jednych można upokarzać, a innych nielzja. No i jeszcze jeden argument, który powinien być decydujący we wstydliwym pomijaniu wiktorii kłuszyńskiej - znowu widziany z perspektywy Kremla:

Warto też pamiętać, że w całej Europie Wschodniej, nie tylko w Rosji, Polacy są postrzegani jako naród z tendencjami imperialistycznymi. (...) Nieprawdopodobne? A jednak... Dodajmy, że historyk Adamski jest, jak go przedstawia Gazeta Wyborcza, koordynatorem projektów badawczych w Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia. Aż strach pomyśleć, jak wygląda koordynowany przez niego dialog i porozumienie... O ocenę tego, przyznacie Państwo, dziwnego artykułu, poprosiliśmy innego historyka, prof. Jana Żaryna.
wPolityce.pl: Czy zwycięstwo pod Kłuszynem, zajęcie przez Polaków w 1610 r. Moskwy i hołd Szujskich, można nazwać plugawymi? prof. Jan Żaryn: - Oczywiście nie. Zwycięstwo Żółkiewskiego pod Kłuszynem było wielkim orężnym triumfem, wpisanym w 2 bardzo ważne konteksty. Jeden kontekst natury gospodarczej, polegający na ochronie polskich interesów związanych z walką o dostęp do Morza Bałtyckiego i możliwość korzystania z handlu międzynarodowego. W tę rywalizację włączały się i inne państwa bałtyckie, w tym od czasu cara Iwana IV Groźnego również Rosja, czy Moskwa. A drugi aspekt - natury cywilizacyjnej - również szalenie istotny - a mianowicie przenoszenia chrześcijaństwa w zachodnim wydaniu, co mogło spowodować bardzo daleko idące zmiany w tej części kontynentu. 

Zanim więc potępimy tę naszą ówczesną politykę, Zygmunta III Wazy, warto się zastanowić w jakiej mierze Europa w tej wschodniej części mogła mieć inną historię. Niewątpliwie zarówno epoka Iwana IV Groźnego, pokazywała w jaki sposób władza moskiewska traktuje swoich własnych poddanych, dokonując mordów skrytych i  jawnych ale także czas późniejszy carskiej Rosji, szczególnie dla nas istotny od końca XVIII w. To nie było pasmo przyjacielskich relacji z Polską i Polakami  tylko to był reżim, który niszczył cywilizację chrześcijaństwa zachodniego, w tym m.in. rozwiązania ustrojowe Polski, niszcząc państwo polskie i dokonując rozbiorów Polski. Co więcej bardzo wiele elementów Rosji carskiej, w tym np. tradycja funkcjonowania policji politycznej zostało zaadaptowane na potrzeby późniejszego reżimu totalitarnego, jakim była z kolei Rosja bolszewicka.Zanim więc odrzucimy ten nasz wielki tryumf z 1610 r. i jego konsekwencje, to warto zastanowić się, czym w projekcie Zygmunta III Wazy była ta wyprawa i osób, które się w nią zaangażowały.

Oczywiście istnieje jeszcze jedne problem - mianowicie w PRL-u "hołd ruski" oczywiście nie istniał jako wydarzenie w podręcznikach szkolnych czy w powszechnym przekazie - było to spowodowane faktem, że PRL realizował sowiecką politykę historyczną. Dzisiaj z kolei niewątpliwie klimat jest również niesprzyjający, bo istnieje taka bardzo wyraźna atmosfera nacisków, niekoniecznie pochodząca z Moskwy i od prezydenta Putina, że nie należy wchodzić w rywalizację o pamięć historyczną, tak, jakby Rosjanie nie wykorzystywali roku 1612 do prezentowania swojej wewnętrznej drogi procesu unaradawiania się społeczności rosyjskiej czy wielonarodowościowej de facto struktury państwa carskiego, imperialnego. Ta data 1612 też nie jest przez przypadek wprowadzona do obiegu w polityce historycznej dzisiejszej Rosji, i nie ma powodu, żebyśmy w tym procesie rywalizacji o pamięć historyczną nie uczestniczyli, tylko od razu oddawali pola.

wPolityce.pl: Czy ten artykuł pana zaskoczył? W założeniu "chroniącym" Polaków przed uczuciem "triumfalizmu", "nacjonalistycznej egzaltacji", wynikającymi z naszych kompleksów? Czy czytelnik Wyborczej może wiedzieć, z czego wolno mu być dumnym? Jakim narodem mamy być według takiego historyka?- Myślę, że akurat to środowisko, które pan przywołał jest raczej zainteresowane dezintegracją, a nie tworzeniem jakiegoś pozytywnego, nowego sposobu myślenia, ważnego dla tożsamości narodowej. Ja raczej widzę w tych przykładach, które pan przytacza bardzo przemyślaną metodę atomizowania - rozbijania a nie budowania. Prawdę mówiąc, mnie mało interesuje jakie są intencje tego środowiska. Istotne jest natomiast to, że my sami musimy się uczyć poprzez własną przeszłość tego, co dzieje się w szeroko pojętej polityce, nie tylko wewnętrznej ale i międzynarodowej. Byliśmy tej nauki jako społeczeństwo przez długie dziesięciolecia pozbawieni, ponieważ nie mieliśmy suwerennego państwa, nie mieliśmy też kontaktu z suwerennymi politykami polskimi, którzy pozostali na emigracji po 1945 r. i obecnie wydaje mi się, że to rozpoznawanie historii, w tym naszych porażek i zwycięstw powinno prowadzić do weryfikacji różnego typu schematów, w których byliśmy wychowywani.Zgadzam się w jednym - błędem jest postrzeganie naszej historii tylko przez czynnik martyrologiczny. Mamy w swojej historii bardzo wiele momentów przejmowania - na drodze atrakcyjności - olbrzymiego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej, mówiąc w dużym skrócie. To nie jest megalomania to jest prawda. Ta atrakcyjność była dominującym narzędziem, tak jak nieatrakcyjność, a raczej osiłkowatość była dominującym, ale też nie jedynym narzędziem w polityce np. Zakonu Krzyżackiego.(...)

W tym świetle należy też ujrzeć Kłuszyn, zobaczyć Moskwę po 1610 r. i zastanowić się czy byliśmy w sposób autentycznie realizatorami ówczesnej polityki polskiej, czy też istniały inne źródła politycznych decyzji.
wPolityce.pl: - Podsumowując, czy z wojny moskiewskiej 1610-1612, my Polacy możemy jeszcze być dumni, czy już  powinniśmy jak chce Gazeta Wyborcza i pan Adamski tego się wstydzić?
- Myślę, że duma i wstyd są tutaj najmniej właściwymi kategoriami, lustrem, które mają tylko te dwa odbicia. Wydaje mi się, że to jest pytanie o naszą sprawność prowadzenia suwerennej polityki zagranicznej. I w sensie militarnym nie ma cienia wątpliwości, że Kłuszyn był naszym triumfem, który mógł owocować dużo lepszymi, politycznymi skutkami i możemy tylko zastanawiać się na ile one mogły być istotne dla dalszego biegu historii w tej części kontynentu, gdyby nie fatalny rok 1612 i to, co się wówczas wydarzyło. Taka analiza prowadzi do oceny ówczesnych decyzji zarówno, jako pozytywnych jak i zupełnie wadliwych, stawiających stronę polską również w złym świetle. Zespół wPolityce.pl

Zmiana czasu to bzdura. Oto powód Jak wydłużyć sobie krótkie, zimowe dni? Wystarczyłoby nie przestawiać wskazówek zegara na czas zimowy. Niestety, rząd z Donaldem Tuskiem (55 l.) na czele ani myśli ulżyć Polakom i to pomimo nawoływań lekarzy i ekonomistów! Kiedy w Paryżu o godz. 16 spacerowicze cieszą się zimowym słońcem po wyjściu z pracy, nasze ulice toną już w mroku Już 28 października zmieniamy czas na zimowy, cofając wskazówkę zegara z godziny 3 na 2 w nocy. To oznacza, że wcześniej będzie się robić ciemno. Jakie są zalety zmiany czasu? W ostatni weekend października – godzina snu więcej. Ale niech ten plus nie przesłoni nam minusów! Lekarze alarmują, że zmiana czasu może prowadzić do zaburzeń snu i depresji. Ekonomiści zgodnie twierdzą, że przez to ponosimy dodatkowe koszty związane z dezorganizacją życia – choćby pociągi, które stają w nocy w szczerym polu tylko po to, aby dojechać do celu o określonej w rozkładzie godzinie. Ale to nie wszystko – tracimy także cenną godzinę jasnego popołudnia. W poniedziałek 29 października, a więc w pierwszy dzień roboczy po zmianie czasu na zimowy, wychodząc z pracy o 16.13 zobaczymy najwyżej słońce znikające za horyzontem. O jego promieniu będziemy mogli tylko pomarzyć. Co innego w Paryżu. Tam kończący pracę o tej samej godzinie będą cieszyć się słońcem jeszcze przez 1,5 godziny, ponieważ w stolicy Francji zajdzie o 17.35. Oni zatem zmianą czasu przejmować się nie muszą – czy w czerwcu czy w listopadzie i tak mają wystarczająco długi dzień. W Polsce jednak godzina w przód czy w tył to kolosalna różnica! Polskich polityków to jednak nie rusza. Może sprawiają to ich częste podróże do południowych krajów, gdzie słońca jest pod dostatkiem? Nie każdy jednak może sobie pozwolić na taki luksus. 

Hiena daje głos Hiena złożyła pozew, w którym domaga się przeprosin za nazwanie jej ścierwojadem, gdyż obawia się, że ugodzi to w jej reputację na sawannie.

I. Cierpienia Hienodego Łazarewicza Hiena złożyła pozew, w którym domaga się przeprosin i wpłaty 20 tys zł na cele społeczne za nazwanie jej ścierwojadem, gdyż obawia się, że taka łatka już do niej przylgnie, co narazi naszwank jej dobre imię i ugodzi w jej reputację na sawannie.Tak można by scharakteryzować pozew, który złożył przeciw Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich pan redaktor Cezary Łazarewicz za przyznanie mu nominacji do tytułu „Hieny Roku”. Przypomnijmy, iż wspomniane wyróżnienie redaktor Łazarewicz otrzymał za brukowy artykuł o Rajmundzie Kaczyńskim, w którym opierając się na plotkach dywagował o życiu intymnym ojca braci Kaczyńskich, stosunkach rodzinnych i temu podobnych ślicznościach. Pan Łazarewicz nie był nawet w stanie przedstawić dokumentów potwierdzających rzekomą przynależność Rajmunda Kaczyńskiego do PZPR. Słowem, była to ewidentna „mokra robótka” na polityczne zamówienie, wypełniająca propagandowe zapotrzebowanie Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy III RP. Obozu, dodajmy, którego prominentnym i oddanym przedstawicielem na odcinku reżimowych mediodajni jest naczelny „Newsweeka”, a zwierzchnik Cezarego Łazarewicza – Tomasz Lis. Innymi słowy, pan Łazarewicz dostał lipcową nominację za dyspozycyjność godną najbardziej oślizgłych postaci PRL-owskiej żurnalistyki, choć po prawdzie tę zapowiedź anty-nagrody powinien otrzymać jego pryncypał. Cóż jednak twierdzi poszkodowana Hyaena? Ano, pan Hienody Łazarewicz w wywiadzie dla „GW” troska się, iż: „- Napisano, że mój tekst został stworzony z powołaniem na anonimowe źródła, i podkreślono, że rozpowszechniam plotki. Uderzono w fundament mojej pozycji dziennikarskiej. Obawiałem się, że ta "hiena" do mnie przylgnie. A to spowoduje, że w przyszłości nikt nie będzie mówił o tym, co napisałem, tylko będzie stwierdzał: "To napisała ta hiena". Takie stygmatyzowanie przez środowisko, dość mocno politycznie zaangażowane, uważam za niesprawiedliwe.” Zwróćmy uwagę – pan Hienody nie jest w stanie wskazać żadnego odstępstwa od faktów w werdykcie SDP, boć to, że „tekst został stworzony z powołaniem na anonimowe źródła” i „rozpowszechnia plotki” to najszczersza prawda. Clou wywodu pana Hienodego Ł. sprowadza się do subiektywnego poczucia doznanej „niesprawiedliwości” i obawy o swą pozycję dziennikarską, gdyby łatka „hieny” doń „przylgnęła”. No cóż – trzeba było się nie k***ć dla paru groszy i śmierdzącej posady w Lisowym „Newsweeku”, to i nie byłoby żadnej „łatki”. A raczej – hieniej cętki. Tak nawiasem – wyobrażacie sobie Państwo, by którykolwiek z hollywoodzkich gwiazdorów pozywał jury za „Złotą Malinę”? I to w rozprocesowanej Ameryce!

II. „Hiena” sprzeczna z „zasadami współżycia społecznego” Najgorsze, że ten kuriozalny pozew ma sporą szansę na wygraną. Nasze prawo skonstruowane jest, bowiem w ten sposób, że wystarczy by „niezawisły sąd” uznał, iż pozwany naruszył dobra osobiste powoda, godząc w jego „cześć” i „dobre imię”, tudzież podważył publiczne zaufanie wymagane do pełnienia określonego zawodu, by uznać powództwo i zasądzić, co tam do zasądzenia zostało przewidziane. Niezależnie od tego, czy SDP przyznało nominację do „Hieny” zasłużenie, czy niezasłużenie. Kto wie, być może nawet doczekamy stwierdzenia, iż „przyznawanie wyróżnienia Hieny Roku, jako godzące w dobre imię nagrodzonych, jest sprzeczne z zasadami współżycia społecznego” - na wzór wiekopomnego orzeczenia sędzi Agnieszki Matlak, iż „negatywne treści na temat Adama Michnika redaktora naczelnego Gazety Wyborczej oraz wydawcy tej gazety Agory S.A. są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego” (wyrok z dnia 26 września 2005; sygn. III C 1225). Ten ostatni cytat zaczerpnąłem z listu Jana Krzysztofa Kelusa do Adama Michnika, w którym legendarny pieśniarz pisze:

„podobnie jak p. Rafał Ziemkiewicz, uważam, że pozywając swych krytyków, zastraszasz potencjalnych polemistów, działasz przeciwko wolności słowa i ograniczasz swobodę debaty publicznej.Po tym stwierdzeniu, oczekując na pozew, apeluję do wszystkich tych, którzy inwestowali lub są skłonni zainwestować w obronę wolności słowa, by podpisali się pod niniejszym oświadczeniem, lub sformułowali oświadczenia podobne.”Sądzę, że sprawa pozwu Hienodego Łazarewicza przeciw SDP jest dobrą okazją, by odpowiedzieć na ten apel. Zatem, ja również uważam, że Adam Michnik poprzez swe pieniactwo trafiające na podatny grunt „rozgrzanych sędziów” w rodzaju przywołanej tu Agnieszki Matlak działa przeciwko wolności słowa, zastraszając potencjalnych polemistów i tym samym ograniczając swobodę debaty publicznej. Okazja do wyrażenia solidarności ze stanowiskiem Jana Krzysztofa Kelusa jest tym bardziej uzasadniona, gdyż bez pieniackiej sraczki Ober-redaktora III RP takie pozwy jak ten pana Hienodego byłyby nie do pomyślenia, zaś strony sporu, jak na dziennikarzy przystało, wyżywałyby się w barwnych i kąśliwych polemikach – ku uciesze i pożytkowi czytelników. Dziś natomiast – dzięki „pozwo-twórczej” (określenie J.K.K.) działalności Michnika - taki Łazarewicz z miedzianym czołem ucieka się do sądowego knebla. Swoją drogą, ciekawe czy sam na to wpadł, czy ktoś udzielił mu życzliwej rady i dodał otuchy... Trop z wywiadem udzielonym akurat „GW” może to i owo sugerować.

III. Manipulancik No dobrze, a teraz przypomnę, dlaczego ja również uważam redaktora Łazarewicza za przedstawiciela „Hyaenidae”. Ano dlatego, że pośrednio zetknąłem się z jego „warsztatem” płodzenia dziennikarskich szmatławców przy okazji artykułu „Sieć sprzeciwu”, traktującym o Kongresie Mediów Niezależnych, którego członkami są m.in. Niepoprawni.pl oraz Niepoprawne Radio PL. Poziom manipulacji opisałem szczegółowo w tekście „Newsweek na tropie Kongresu Mediów Niezależnych” - polecam zwłaszcza lekturę części II - „Kłamstwa i manipulacje Łazarewicza”. Generalnie rzecz ujmując, pan Hienody Łazarewicz wykorzystał udzielane mu w dobrej wierze wypowiedzi do stworzenia karykaturalnej narracji uszytej pod założoną z góry tezę, mającą przedstawić „Kongres Mediów Niezależnych” jako zgraję oszołomów maszerujących w zwartym ordynku pod przewodem PiS i Jarosława Kaczyńskiego. Ba, nawet brak czyjejś wypowiedzi nie przeszkadzał panu Hienodemu wkładać w usta rzekomego interlokutora urojonych kwestii.

Tak się jednak składa, że mając kontakt mailowy z częścią rozmówców Łazarewicza mogłem sobie wyrobić opinię na temat tego, co rzeczywiście zostało powiedziane (bądź NIE powiedziane), a co i w jakiej postaci znalazło się w tekście.

I tak, MarkowiD przypisał stworzenie jakiegoś „matematycznego modelu platfoafery”, czego Marek, jako żywo nie zrobił, ba – nie używa nawet pojęcia „platfoafera”, poprzestając na skrupulatnym katalogowaniu afer PO http://markd.pl/afery-po-0-748-i-kadencja-rzadow/

http://markd.pl/afery-po/

Zabiegi te, jak wynika z kontekstu, mają panu Hienodemu służyć do ośmieszenia działalności MarkaD. Co ciekawe, MarkD stanowczo odmówił Łazarewiczowi jakichkolwiek wypowiedzi! Co nie przeszkodziło panu Hienodemu napisać tego, co napisał. Jest zlecenie – to wierszówka też musi być. Z kolei Budyniowi78 pan Łazarewicz zadał pytania po których nie ma śladu w tekście, by następnie wyrwane z kontekstu fragmenty odpowiedzi podrasować, tworząc jakiś groteskowy obraz „Niepoprawnych” jako niszowej przybudówki PiS, leczącej poprzez przynależność do Kongresu Mediów Niezależnych kompleksy wobec dziennikarskiego mainstreamu, na dodatek zaludnionej przez oderwanych od rzeczywistości maniaków. Pozwolę sobie zacytować fragment tekstu „Newsweek na tropie Kongresu Mediów Niezależnych”:

(…) Łazarewicz wkłada w usta Budynia słowa, iż „to duże wyróżnienie, że były prezes Polskiego Radia zwrócił się z ofertą współpracy właśnie do niego, prawicowego blogera.” Co naprawdę powiedział Budyń? Ano rzekł, że dla niego jest nową jakością, że ktoś związany ze światem mediów tradycyjnych dostrzega i chce coś budować razem z ludźmi, tworzącymi nowe media, bo dotąd te światy się raczej rzadko spotykały. Tu już mamy do czynienia z ordynarnym sfałszowaniem udzielonej w dobrej wierze wypowiedzi, na dodatek wpisującym blogosferę w jakąś „służebną” rolę wobec mediów tradycyjnych.W innym miejscu Łazarewicz przypisuje Budyniowi słowa: „Jak mówi Krzysztof Karnkowski, wtedy właśnie, podczas pierwszego Kongresu Mediów Niezależnych w Warszawie, na dobre rozpocznie się tworzenie struktur wolnych Polaków.” Jakież to protekcjonalne... Tymczasem, Budyń powiedział tylko tyle, że w panelu wezmą udział osoby, które „państwo określacie ironicznie mianem wolnych Polaków". Jest różnica?

„Jak ktoś chce, niech z nimi rozmawia, ale trzeba się liczyć, że nie tylko każde wypowiedziane słowo będzie użyte przeciwko Tobie, ale i słowa, które nie padły również się pojawią. (...) Jednego życzliwego sobie rozmówcę na pewno pan Cezary stracił” - konkluduje Budyń78. Jest tego znacznie więcej. Jeśli ktoś ciekaw tajników „warsztatu” pana Ł., odsyłam do całości cytowanego tekstu. Prawda, że zgrabny manipulancik z tego naszego Hienodego? Na koniec, mając na uwadze wszystko co powyższe, musimy jednak zdać sobie sprawę, że tego steku kalumnii z artykułu o Rajmundzie Kaczyńskim i tych manipulanckich, oślizgłych kłamstewek z tekstu o Kongresie Mediów Niezależnych nie byłoby bez zwierzchnika pana redaktora Hienodego Łazarewicza – czyli Tomasza Lisa. To jemu – Lisowi - należy się wyróżnienie „Hieny Roku” za całokształt redaktorowania w kolejnych przedsięwzięciach medialnych z „Newsweekiem” na czele, a nie jakiemuś podrzędnemu wykonawcy poleceń.A zatem, stwierdzam, że jesteś pan wprawdzie, panie Łazarewicz, hieną - ale z tych pomniejszych, od jakich roi się w reżimowych mediodajniach pozostających ekspozyturą Obozu Beneficjentów i Utrwalaczy IIII RP. Po prawdzie, „w panu jest tyle demona, co trucizny w zapałce”. Co nie zmienia faktu, że hieną pan jesteś i to gorliwą.Gadający Grzyb

Był zakaz otwierania trumienPo katastrofie urzędnicy państwowi zapewniali rodziny, że nie mogą otwierać trumien z ciałami ich bliskich. Zapewnienia strony rządowej, że było inaczej, są zwyczajnym kłamstwem – twierdzą pełnomocnicy rodzin. Mecenas Bartosz Kownacki powołał się na dokumenty przekazywane rodzinom w ciągu ostatnich dwóch lat. Bliscy upominali się w nich o rzetelną informację, czy i jakie były podstawy prawne do zakazu bądź nie otwierania trumien. Chcieli też wiedzieć, w jaki sposób przebiegał proces składania ciał do trumien.

– To są wszystko kwestie bardzo bolesne. Ale proszę stanąć w sytuacji tych rodzin, które do końca chciały wierzyć, że państwo polskie ich nie zawiodło i że wszystko odbyło się zgodnie z procedurami. I że mogą mieć gwarancje, że na miejscu byli polscy urzędnicy, którzy dopełnili swoich obowiązków. W takie przekonanie wprowadzano te rodziny przez ostatnie dwa lata. Po czym okazało się, że jest to nieprawda, a pani minister Kopacz w każdej swojej wypowiedzi mówi co innego – wskazywał wczoraj w Sejmie Kownacki. Jak zapewniał, pełnomocnicy rodzin już w 2010 r. pytali w oficjalnych pismach, dlaczego trumien nie można było otworzyć po przylocie do kraju.

– Pani minister Kopacz, pan minister Boni oraz pan premier Tusk przekonywali rodziny i ich pełnomocników, że wszystko odbywało się zgodnie z przepisami, że polscy urzędnicy uczestniczyli chociażby w procedurze identyfikacji zwłok oraz przy składaniu zwłok do trumien, czyli byli gwarantem, że nie doszło do żadnej pomyłki. Gdyby tak było, gdyby polscy urzędnicy uczestniczyli przy zamykaniu trumny pani Anny Walentynowicz, nie doszłoby do takiej pomyłki – wskazywał mecenas. Jego zdaniem, odpowiedzialność za zamianę ciał ponoszą przedstawiciele polskiej ambasady w Moskwie. W grudniu 2010 r. pełnomocnik rodziny Tomasza Merty zadał szereg pytań Ministerstwu Spraw Zagranicznych odnoszących się do tych kwestii. Odpowiedź była jednoznaczna: resort Radosława Sikorskiego informował, że ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz wraz z polskimi patomorfologami brała udział w identyfikacji zwłok ofiar katastrofy prowadzonej przez prokuraturę rosyjską. Dziś okazuje się, że mieli uczestniczyć jedynie w przygotowaniu do identyfikacji.

– Jeżeli brali udział przy identyfikacji zwłok, to nie może być tak, jak to mówi prokurator Andrzej Seremet, że odpowiedzialność spoczywa na rodzinach – zaznaczył Kownacki. Powołał się przy tym na ostatnią wypowiedź prokuratora generalnego, który z mównicy sejmowej insynuował, że “przyczyną pierwotnej nieprawidłowej identyfikacji” ciał Anny Walentynowicz i Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej było ich “nietrafne” rozpoznanie przez członków rodzin. Rodzina Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej twierdzi, że bezbłędnie rozpoznała swoją kuzynkę. Antoni Wolański, cioteczny brat zmarłej, był w Moskwie po katastrofie. Wspomina, że rozpoznał ją po włosach i innych charakterystycznych cechach. – Poprosiliśmy, by odsłonięto stopy, bo Teresa miała halluksy. To też się zgadzało. Powiedzieliśmy, że na 99 proc. to jest Teresa Walewska-Przyjałkowska – mówi Wolański. W Moskwie był on razem z dwiema innymi osobami z rodziny i pokazano im także ciało Anny Walentynowicz.

– Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to Anna Walentynowicz, a na pewno nie Teresa Walewska-Przyjałkowska – relacjonuje Wolański. Odniósł się on do słów prokuratora Andrzeja Seremeta.

– Jeżeli teraz słyszę, że rodziny się pomyliły, to nie wiem, o które rodziny prokuratorowi generalnemu chodzi. Na pewno nie pomylił się pan Walentynowicz ani my – podkreśla Wolański. Obciążanie rodzin odpowiedzialnością za zamianę ciał nazwała skandalem Jolanta Jentys, inna z bliskich Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Bartosz Kownacki wskazał też, że mimo obietnic rządu do tej pory rodziny nie miały możliwości zapoznania się ze zdjęciami dokumentującymi proces wkładania ciał do trumien ani ich zamykania. Jak zapewnia MSZ w piśmie skierowanym do Kownackiego, w tej procedurze uczestniczyli przedstawiciele Wojska Polskiego, zakładu pogrzebowego i Zakładu Medycyny Sądowej AM w Warszawie, Laboratorium Kryminalistyki Komendy Głównej Policji, konsul RP w Moskwie oraz ks. Henryk Błaszczyk.

– Z ostatniej wypowiedzi ks. Błaszczyka wynika, że nie uczestniczył w identyfikacji Anny Walentynowicz – mówił Kownacki. Ksiądz Błaszczyk przyznał, że podczas identyfikacji w Moskwie prawidłowo wskazano ciało Anny Walentynowicz. – Mam żal do Rosjan, że niekompetentnie podeszli do procedury przygotowania ciał do wysłania do Polski – zaznaczał w rozmowie z dziennikarzami.

- To dowód, w jaki sposób MSZ przez dwa lata wprowadzało w błąd rodziny – konkludował Kownacki. Skrytykował wypowiedź ministra Michała Boniego, który opowiada teraz, że wnioski rodzin o możliwość otwarcia trumien były rozpatrywane i że rząd zrobił w tym kierunku wszystko, by to umożliwić.

– Strona polska od samego początku uważała, że trumien otwierać nie można – podnosił Kownacki. – Część rodzin, które ja reprezentuję, zgłaszała taką prośbę konkretnym urzędnikom. Ci za każdym razem zapewniali ich, że nie ma takiej możliwości – relacjonował. Pełnomocnik odniósł się też do ostatnich deklaracji Ewy Kopacz dotyczących kwestii otwierania trumien. Podczas ostatniej konferencji prasowej Kopacz odwoływała się do stenogramu ze spotkania rodzin ofiar, w którym uczestniczyła. Dokument pochodzi z pamiętnego spotkania, z którego wyszły dwie osoby: Ewa Kochanowska i Małgorzata Wassermann. Premier Donald Tusk obcesowo potraktował wtedy wdowę po rzeczniku praw obywatelskich – pytanie wdowy o to, czy może w Polsce czuć się bezpiecznie, określił jako “haniebne”. Strona rządowa, a konkretnie minister Tomasz Arabski odmówił wtedy publikacji stenogramów z tego spotkania i udostępnienia ich opinii publicznej.

– Teraz, kiedy pani Kopacz chce się bronić, dostaje ten stenogram od pana premiera i może go używać. Gdy my chcemy się bronić, nie możemy go otrzymać – to podwójne standardy – skwitował prawnik. Anna Ambroziak

Piotr Duda. Solidarność to związek chrześcijański Rybak tak pisze o Dudzie „Jego charyzmę jedni porównują z  Lechem Wałęsą, inni z Andrzejem Lepperem. Ten sam słuch społeczny, ta sama umiejętność porywania tłumów. Działanie na emocje słuchaczy.Duda „ Solidarnośćto nie jest związek lewicowy ani prawicowy,jest to związek chrześcijańsko-pracowniczy.Nie będziemy wasalem żadnej partii, ale będziemy współpracować dla dobra Polski - „....”Dodał, że obecnawładza powinna jak najszybciej odejść, bo rząd Donalda Tuska jest przeciwko społeczeństwu. „...(źródło)

Duda, dojrzał politycznie i zrobił to co jest najbardziej dla niego rozsądne . Przyłączył się do Obozu Patriotycznego Kaczyńskiego . Obozu do którego Kaczyński na poprzednim Marszu zaprosił Ziobrę . To wtedy Kaczyński ukuł termin Obóz patriotyczny jak nazwę dla sojuszu wszystkich antyreżimowych sił. Najistotniejszym wydarzeniem tego Marszu było stwierdzenie Dudy ,że Solidarność jest ruchem chrześcijańskim . Było to aktem przystąpienia Solidarności do politycznej wojny domowej po stronie Kaczyńskiego .Kaczyński budując Obóz Patriotyczny oparł jego fundamenty światopoglądowe na katolicyzmie. Wykopując tym przepaść z obozem nomenklatury II Komuny opartej ideologicznie na dogmatach socjalistycznej politycznej poprawności . Dzięki temu Polacy mogą przetrwać nawet jeszcze kilkadziesiąt lat okupacji Polski przez II Komunę Wielkim sukcesem Kaczyńskiego przy udziale Rydzyka jest prawdopodobnie definitywne przeciągnięcie Dudy na swoja stronę i pogonienie Ziobry . Dzisiaj pogłębiła się siła i konsolidacja Obozu Patriotycznego . Charyzmatyczny Kaczyński ( Pytanie do Gowina „Czy charyzma przywódcy politycznego w ogóle istnieje, a jeśli tak, to czy jest ważna?. Odpowiedź Gowina”Oczywiście, że istnieje.I oczywiście, że jest ważna. Fakt, że poparcie dla PiS po przejściu do opozycji cały czas utrzymuje się na poziomie 25 – 30 proc., to zasługa charyzmy Jarosława Kaczyńskiego.”...”A Komorowski ma charyzmę?Jest kompletnie innym przykładem polityka...Czyli pozbawionym charyzmy? ) ..(więcej)

charyzmatyczny Duda ( Rybak tak pisze o Dudzie „Jego charyzmę jedni porównują z  Lechem Wałęsą, inni z Andrzejem Lepperem. Ten sam słuch społeczny, ta sama umiejętność porywania tłumów. Działanie na emocje słuchaczy. ...(więcej)

Kaczyński ,Rydzyk i Duda przy okazji pognali sromotnie Ziobrę i jego przystawkę w tej grze Solidarna Polskę. Duda jest, lub raczej był „politykiem „ ambiwalentnym , ambitnym i niezbyt rozeznanym w politycznej kuchni .Próbował grac sam na siebie .Zrażając przy tym Kaczyńskiego Kaczyński Przypomnę tą sprawę „Awantura zaczęła się wcześniej – od zaproszeń na Dzień Wolności i Solidarności – święto NSZZ „Solidarność" obchodzone 31 sierpnia.Szef związku zdecydował, że zaproszeni do Gdańska zostaną tylko przedstawiciele władz: były prezydent Lech Wałęsa, premier Donald Tusk, prezydent Bronisław  Komorowski i przewodniczący Parlamentu Europejskiego Jerzy Buzek (PO). Związkowcy chcieli,by był obecny również prezes PiS Jarosław Kaczyński. „.....”Działania Dudy nie przynoszą pożytku ani związkowi, ani pracownikom, których interesów ma bronić „Solidarność". I trzeba o tym porozmawiać na forum Komisji Krajowej, bo mam wrażenie, że Duda nie dorósł do stanowiska, które zajmuje –oskarża przewodniczącego w rozmowie z „Rz" Gałęzewski. „....(więcej)

Mam nadzieje ,że Duda zrozumiał swój błąd i definitywnie przeszedł na stronę Kaczyńskiego.

Marek Mojsiewicz

Katastrofa zaniedbań państwa Ponad dwa lata od smoleńskiej tragedii śledczy wreszcie zaczynają działać i wychwytywać błędy Rosjan. Po upływie dwóch i pół roku od katastrofy Tu-154, w której życie straciło 96 osób, pytań i wątpliwości więcej niż odpowiedzi. Dopiero dziś prokuratura jest w stanie nadrabiać zaległości. Śledczy mówią, że dzieje się tak dlatego, iż dopiero teraz spływają z Rosji kluczowe dokumenty. Jedne z ostatnich dotarły w tym miesiącu. Po ich przetłumaczeniu i analizie prokuratorzy zaczęli wychwytywać poważne błędy Rosjan. Dlatego pojawiły się decyzje o ekshumacjach kolejnych ofiar. W wielu wymiarach śledztwo zaczyna się od początku. Cieniem na wyjaśnianiu przyczyn narodowej tragedii kładzie się rezygnacja ze wspólnego polsko-rosyjskiego badania katastrofy i zgoda na badanie jej na podstawie załącznika 13 konwencji chicagowskiej o międzynarodowym lotnictwie cywilnym. Premier Donald Tusk twierdził, że innej możliwości nie było. Jednak eksperci są innego zdania. Uważają, że można było skorzystać z łączącego Polskę i Rosję porozumienia z 7 lipca 1993 r. w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof, zawartego przez MON. Przewiduje ono współpracę obu krajów w razie takich zdarzeń jak katastrofa pod Smoleńskiem. Stawia nas więc w mocniejszej pozycji.

– Można było zastosować porozumienie z 1993 r., gdyby polska strona była lepiej przygotowana do rozmów. Po katastrofie powinien pojechać z premierem do Rosji zespół dobrze przygotowanych specjalistów od prawa lotniczego i międzynarodowego. To był najbardziej newralgiczny moment. Tymczasem rząd nie stanął na wysokości zadania, nie potrafił wybrać podstawy prawnej, która by gwarantowała ochronę polskich interesów. Rosjanie zaproponowali załącznik 13 konwencji, a strona polska to zaakceptowała – mówi „Rz" prof. Genowefa Grabowska, ekspert prawa międzynarodowego. Jak podkreśla, przyjęto dziwną konstrukcję.

– Konwencja odnosiła się do samolotów cywilnych, a nie wojskowych, jakim był Tu-154 – przypomina. Nieskorzystanie z regulacji, która zapewniała nam mocniejszą pozycję, szybko się zemściło. Chociaż prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew deklarował wspólne śledztwo, szybko się okazało, że ton nadają Rosjanie, a polskich ekspertów i prokuratorów traktują jak petentów. Rosjanie nie dopuszczali ich do kluczowych czynności, dokumenty przekazywali opornie i takie, jakie chcieli. Pierwszy zgrzyt miał miejsce już 10 kwietnia. Polskich prokuratorów, którzy wieczorem przyjechali do Rosji, nie dopuszczono do sekcji zwłok, twierdząc, że już zostały wykonane. Jednak protokołów z sekcji nie przysyłali przez ponad rok. Dość szybko dostarczyli jedynie dokument z sekcji prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

– Skoro badania sekcyjne wykonano już pierwszego dnia, to co przez tyle miesięcy w nich poprawiano? – pyta mec. Rafał Rogalski, pełnomocnik kilku rodzin ofiar. Ile warte były rosyjskie sekcje, dziś już wiadomo. Zaniedbania były nawet w sekcji dotyczącej prezydenta. Wyszły na jaw, kiedy prezes PiS, przeglądając akta już w polskiej prokuraturze, odkrył, że na stole sekcyjnym są szczątki nienależące do jego brata. Był tam fragment ciała w generalskim mundurze.

[sławna noga gen. Kwiatkowskiego . I prezes to zaakceptował... MD]

Nierzetelność Rosjan przy identyfikacji ciał rzuca inne światło choćby na obciążanie winą polskich pilotów. Rosjanie sugerowali, że lądowali pod naciskiem gen. Andrzeja Błasika, na co nasi biegli nie znaleźli dowodów. Rosjanie twierdzili, że kontrolerzy są bez winy, ale filmu z wieży lotniska, który mógłby wyjaśnić, dlaczego wprowadzali w błąd załogę, nie dostarczyli. Czarnych skrzynek i wraku do dziś nie oddali. Ze szczątkami tupolewa obchodzili się skandalicznie. – W cywilizowanych krajach każda śrubka jest zbierana, by można było przeprowadzić badania i rekonstrukcję, tutaj wrak cięto piłą, bezpowrotnie niszcząc dowody – mówi mec. Rafał Rogalski, który zawiadomił prokuraturę o niszczeniu wraku.

– Nie było możliwości, by polscy prokuratorzy wojskowi wykonywali samodzielnie jakiekolwiek czynności procesowe w Rosji – oświadczył dwa dni temu w Sejmie prokurator generalny Andrzej Seremet. To oznacza, że wojskowi śledczy, prowadząc postępowanie w sprawie katastrofy, muszą w dużej mierze korzystać z ustaleń strony rosyjskiej. A w rosyjskim śledztwie działy się rzeczy zaskakujące. Jak chociażby unieważnienie jesienią 2010 r. przez rosyjskich prokuratorów (co ujawniła „Rz") zeznań kontrolerów z wieży lotniska Siewiernyj: ppłk. Pawła Plusnina i mjr. Wiktora Ryżenki. Pretekstem było to, że ich zeznania złożone tuż po katastrofie są nierzetelne. Z późniejszych, złożonych w lipcu 2010 r., zniknęły niekorzystne dla strony rosyjskiej stwierdzenia. Eksperci twierdzą, że należało się domagać od strony rosyjskiej dopuszczenia naszych prokuratorów i biegłych do badania katastrofy. Tym bardziej że trwały rozmowy premierów. – Gdyby ze strony premiera i najwyższych władz było więcej stanowczości, to strona rosyjska musiałaby to wziąć pod uwagę – mówi prof. Grabowska. Tymczasem nawet mimo trudności zgłaszanych choćby przez prokuratorów ze strony polskiego rządu nie było żadnej oficjalnej interwencji.

– Prawda jest taka, że Polska nie zadbała o swoje interesy i interesy swoich obywateli w należytym stopniu – uważa. – O tym, jak jesteśmy skuteczni, najlepiej świadczy fakt, że do tej pory nie mamy czarnych skrzynek ani wraku. Podobnie uważa Kazimierz Olejnik, były wiceprokurator generalny.

– Taka katastrofa zdarza się raz na tysiąc lat, więc każdy detal powinien być zbadany. Nasi prokuratorzy powinni bezpośrednio uczestniczyć zarówno w sekcjach zwłok ofiar, jak i innych ważnych czynnościach. Tym bardziej że jedną z dramatycznych wersji śledztwa, którą prokuratura musiała przecież zweryfikować, była wersja zamachu – zaznacza.

Grażyna Zawadka

30 września 2012 "Weź kredyt na ZUS" - głosi nowa reklama w jakimś banku, który oferuje usługi kredytowe. Popatrzcie Państwo, do czego doszło.. Żeby móc prowadzić drobną działalność gospodarczą w państwie socjalistycznym, w państwie zabiurokratyzowanego prawa- jeszcze niektórzy muszą zaciągnąć kredyt, żeby się wywiązać ze zobowiązań wobec demokratycznego państwa prawnego opartego na zusowskim przymusie. Jak tak dalej pójdzie z podnoszeniem podatku ZUS przez państwo, gdy ktoś chce sobie poprowadzić działalność gospodarczą, będzie musiał zastawić ojca i matkę z odwrócona hipoteką. Nie dość., że państwo w którym żyjemy, głównie opiera się na rabunku nas i mas, to jeszcze, żeby móc pracować i nie stanowić obciążenia dla państwa biurokratycznego, trzeba zapłacić haracz zobowiązujący ustawowo od czasów Bieruta- płacić na utopijna ideę, że wszyscy na starość będą mieli emerytury i będą żyć dostatnio, no i emeryci jeździć po świece za najniższą emerytalną- coś około 700 złotych. Z tzw II filara prawdopodobnie emerytur nie będzie , bo „firmy” zajmujące się obsługą pieniędzy przyszłych emerytów, zwiną manatki i pojadą z zarobioną forsą w siną dal- a emerytom, którzy po nich pozostaną- emerytury będzie wypłacał ….—uwaga!- ZUS(????). Czyli państwo socjalistyczno- biurokratyczne, czyli- MY! Alke pieniędzy, które wyprowadzili z Polski za obsługę Otwartych Funduszy Emerytalnych Tak powiedział jakiś czas temu pan Jacek Vincent Rostowski- oddelegowany do Polski przez pana G.Sorosa, wielkiego światowego” filantropa”, niektórzy mówią, że „grandziarza” – z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie, który to Uniwersytet finansuje pan G.Soros ze swoich spekulacji na tzw. rynkach finansowych. To jest naprawdę wielki spekulant o majątku idącego w miliardy dolarów.. A przy okazji pan Soros ma hobby polegające na tworzeniu w poszczególnych krajach fundacji, których celem jest budowa tzw.społeczeństw otwartych, a tak naprawdę likwidacja państw narodowych. Ma ich pond sześćdziesiąt, które finansuje- u nas w Polsce ma Fundację Batorego, której przewodniczącym jest pan Aleksandr Smolar. To jest wroga Polsce i Polakom fundacja.. Moim zdaniem pan Jacek Vincent Rostowski, stoi na straży terminowego wypłacania odsetek od zaciągniętych przez Polskę długów, ściągania ich systematycznie i regularnie, żeby międzynarodowe gremia finansowe były zadowolone z tych 46 miliardów złotych odsetek, niektórzy mówią , że 43- mniejsza już o te trzy miliardy złotych- i żeby wszystko było w jak najlepszym porządku- porządku międzynarodowym finansowo. 46 miliardów złotych to jest około 14 miliardów dolarów(!!!) Ładna sumka, którą wyciskają z nas instytucje finansowe i międzynarodowe.. Tak jak te całe Otwarte Fundzie Emerytalne.. Zostały utworzone przez rząd pana profesora Jerzego Buzka, po to, żeby międzynarodowi grandziarze zarabiali łatwe pieniądze.. Przymus przesyłania pieniędzy przez ZUS, a potem tylko prowizje- reszta jest tak naprawdę nieważna- mam na myśli przyszłych emerytów z OFE. Oni stanowią jedynie tło dla szalbierstwa finansowego.. 20 miliardów złotych za obsługę prowadzenia OFE- to naprawdę niezły cymes. Tym bardziej, że całość eksperymentu emerytalnego oparta jest na przymusie.. Najpierw zmusić do płacenia ustawowo, można było sobie wybrać nadzorcę- albo ZUS albo OFE- a potem dopiero doić.. O dobrowolności nie może być mowy.. W każdym razie wobec rosnącego poziomu” składki na ZUS”, a tak naprawdę podatku, na rzecz państwa w związku z prowadzeniem działalności gospodarczej i próbą utrzymania się samemu na rynku, bez pomocy państwa – wielu drobnych i małych przedsiębiorców ma kłopoty z płaceniem tego horrendalnego wariactwa, które dochodzi już do 1000 złotych miesięcznie i nadal rośnie bo fałszywy system przymusu generuje coraz większy podatek.. Wszystko za obietnicę, że na starość będzie emerytura-- nazywana przez propagandę” świadczeniem socjalnym”(???) To jest zwykła bezczelność.. Doić człowieka przez czterdzieści lat, a na starość dać mu” świadczenie socjalne”(!!!) A gdzie są pieniądze , które obrabowywany” obywatel” wpłacał przez czterdzieści lat pracy do ZUS-u? Część poszło na budowę pałaców dla urzędników tam przesiadujących, mimo ery komputerów- to rozumiem ,w końcu marnotrawstwo urzędnicze kosztuje, a reszta? Jak był czas dyshonoru, gdy człowiek był silny do pracy, to go się rabowało- jak przychodzi czas oddania mu pieniędzy, żeby miał na starość z czego żyć, to zaczynają się dyskusje o wypłatach” świadczeń socjalnych”. Na starość emeryt jakby przeszkadzał.. Może zastosować metodę utylizacji- bo eutanazja u progu drzwi do raju. Przedsiębiorcy są zachęcani do brania kredytów, żeby móc płacić podatek ZUS, to dlaczego emeryci nie są zachęcani do brania kredytów na wypłatę swoich” świadczeń emerytalnych”? To też byłby bardzo dobry pomysł.. Kredyty na wszystko i dla wszystkich.! Jak tak dalej będziemy się osuwać w dobrobycie, to nie tylko będą kredyty na” świadczenia emerytalne” ale także kredyty dla przedsiębiorców na podatek dochodowy, na opłatę za prąd, kredyty na opłatę czynszu za wynajem, kredyty na wynagrodzenia dla pracowników, kredyty na premie dla pracowników i kredyty dla przedsiębiorców na swoje własne wynagrodzenie. Szaleństwo zatacza coraz większe kręgi.. Bo co da przedsiębiorcy, że będzie mógł zaciągnąć kredyt na podatek ZUS? Jak nie może go zapłacić z bieżących przychodów.. Pognębi go jeszcze bardziej- plus odsetki. Podatek ZUS trzeba obniżyć, a nie podwyższać w nieskończoność. A najlepiej znieść jego płacenie wyprowadzając przedsiębiorców z domu niewoli. Bo z niewolnika nie ma przedsiębiorcy, tak jak z pracownika.- jest niewolnik, ale nie ma pracownika. Sednem sprawy jest uwolnienie człowieka z rąk demokratycznego państwa prawa, żeby człowiek zaczął cieszyć się wolnością, a przestał być niewolnikiem, któremu banki chcą pożyczać pieniądze na dalsze pogłębianie stanu niewolnictwa… A niewolnicy mogą – co najwyżej- pogadać sobie pomiędzy sobą o poziomie niewolnictwa.. Bo od wzrostu poziomu niewolnictwa- nie przybędzie dobrobytu. Przybędzie długów! Tak jak przybywa długów spowodowanych przez socjalistyczne państwo demokratyczne i prawne.. Wygląda na to, że ideałem państwa demokratycznego i prawnego jest wpędzenie wszystkich w długi na wieki. Żeby nikt się nie uchował. Każdy powinien być dłużnikiem, każdy powinien być zadłużony i borykać się ze spłatą do końca życia. Bo nie ma to jak samopoczucie człowieka zadłużonego w demokratycznym państwie prawnym.. Codziennie będzie obmyślał, jak tu spłacić długi.. I nie będzie myślał o niczym innym.. A potem już tylko hasło: „Weź kredyt na jedzenie”- i to będzie koniec tej makabrycznej głupoty.. Która zalewa nas od dwudziestu paru lat tzw. przemian. A tak naprawdę kontynuacji socjalizmu... Będzie przemiał narodu, poniżanego, okradanego, okłamywanego.. I codziennie mataczonego na wszystkie obmyślane sposoby.. Przez największych specjalistów od pijaru.. Ale jak długo można zakłamywać prawdę pijarem? WJR

O przechrztach żydowskich i ich obecności w Cerkwi Prawosławnej

http://www.3rm.info/27119-o-kreschenych-evreyah-i-ih-prebyvanii-v-pravoslavnoy-cerkvi.html

http://rusprav.org/biblioteka/AntisemitismForBeginners/AntiSemitismForBeginners.html

“Nikt na świecie nie potrafi tak „szczerze i otwarcie”, patrząc nam w oczy, lepiej powiedzieć: „ja jestem Rosjaninem” albo „ja jestem chrześcijaninem”, jak zrobi to żyd.” W Świętej Cerkwi nie ma ani Greka, ani żyda, ani Rosjanina, ani Ukraińca, ani Białorusina. W Cerkwi zmniejsza się znaczenie narodowości, wszyscy jedno, narodowościowo równi. Wszyscy są bożymi poddanymi. I to stanowisko jest najwyższą prostotą, wielkością i szlachetnością, jakie człowiek mógł tylko osiągnąć. U Boga nie ma narodowości, nie ma narodowej wyjątkowości i u dzieci bożych. Jednakże w codziennym życiu, które upływa w posępnym półmroku naszego niedowiarstwa, w marnotrawnym oddaleniu od Ojca, my wszyscy rozróżniamy, świadomie lub nieświadomie, z pozytywnej lub negatywnej strony, jeden drugiego, według narodowości. W prawosławnym środowisku rosyjskim, uświęconym cerkiewnością, narodowość nie ma praktycznie znaczenia jako wyróżnik. Tym nie mniej narodowość nadal przedstawia sobą w pełni określone, dane nam od narodzin, charakterystyczne cechy genetyczne umysłu i duszy. Te cechy odzwierciedlają naszą narodową mentalność, naszą kulturową i psychiczną tożsamość, które trzeba koniecznie uwzględniać w kontekście relacji międzyludzkich. Narodowe odrębności powstają w rezultacie długiego tworzenia się stałych duchowych i materialnych (społeczno-historycznych) warunków życia. Religia jako podstawa kultury, wśród wielu tworzących narody czynników, odgrywa zasadniczą rolę. W pewnym sensie narodowość jest wyrazem religijności poprzez charakter danej, powstałej grupy etnicznej. Właśnie w tym sensie mówi się często: Azerbejdżanie-muzułmanie, Niemcy-protestanci, Rosjanie, Serbowie-prawosławni, Francuzi-katolicy. Z tej przyczyny narodowości jednej wiary są znacząco bliższe sobie niż narodowości składające się z przedstawicieli różnych religii. Jedną z właściwości żydowskiej „narodowej” świadomości, ważnej, w naszej opinii, dla każdego narodu w łonie którego mieszkają żydzi, jest kwestia podwójnego standardu zachowywania się żydów. Żydostwo charakteryzuje się szczególnie, wypracowaną w ciągu wielu wieków, plemienną psychiką działającą w dwóch, wzajemnie wykluczających się trybach:

- Zachowanie się wśród współplemieńców

- Zachowanie się na zewnątrz żydowskiego środowiska. Każdy żyd wie jak zachowywać się w swoim środowisku i co trzeba mówić swoim i jak zachowywać się w stosunku do gojów, co można i co trzeba mówić nie-żydom. We wspomnieniach o swoim dzieciństwie, napisanych, ogólnie mówiąc, nie tak dawno bo w latach 70-tych ubiegłego wieku, Mojsiej (Mojżesz) Altman, znany sowiecki filolog, pochodzący, według jego własnych słów, z rodziny „gorliwych chasydów”, przytacza epizod ilustrujący to co nazywa się, „z pierwszej ręki”, podwójnym standardem żydowskiego zachowania. „…kiedy już będąc w pierwszej klasie gimnazjum”- pisze Altman- „powiedziałem, że w przeczytanym przeze mnie opowiadaniu napisano, że kapitan Bonn umarł a przecież kapitan nie był żydem, więc trzeba było napisać „zdechł” a nie „umarł”, to wtedy ojciec lękliwie ostrzegł mnie żebym z takimi poprawkami w gimnazjum nie występował” (M.S.Altman-„Razgowory s Wiaczesławom Iwanowym”, str. 293). Poniżej Altman szczerze wyznaje i o samej atmosferze panującej w żydowskiej rodzinie: „Do nie-żydów babcia (zresztą tak jak i całe miasteczko) odnosiła się z najwyższą pogardą, prawie nie uważała ich za ludzi. Oni, była przekonana, nie mają duszy (mają tylko ducha oddechu). Każdy rosyjski chłopiec nazywany był „szejgiec” czyli „brud, plugastwo”. I kiedy zapytałem babcię, czy, kiedy nadejdzie Moshiah, będą istnieć inne narody to ona powiedziała: „Będą, albowiem kto, jak nie oni, będą nam służyć i na nas pracować? (ibidem, str. 318). Nikt na świecie nie potrafi tak „szczerze i otwarcie”, patrząc nam w oczy, lepiej powiedzieć: „ja jestem Rosjaninem” albo „ja jestem chrześcijaninem”, jak zrobi to żyd. Jest w tym wielowiekowa szkoła przetrwania w obcym środowisku. Podwójny standard lub podwójna moralność rozpowszechnione są, jak wiadomo, w środowisku przestępczym gdzie prawa „honoru i uczciwości” w środowisku swoich świetnie i zgodnie współżyją z tyranią, okrucieństwem i podłością w stosunku do reszty ludzi. Kwestia obecności żydów w Cerkwi jest bardzo skomplikowana z etycznego punktu widzenia. Prawosławie jest religią zbawienia duszy człowieka, oczyszczenia go od grzechu albowiem Jezus Chrystus, nasz Władca, przyszedł na ten świat zbawić nie sprawiedliwych ale grzeszników. W tym sensie my powinniśmy przyjmować ten fakt, że do nas, niedołężnych, ginących od grzechów i oczekujących zbawienia, dołączają inni pragnący zbawienia. Ratować się razem, walczyć razem z diabłem jest lżej, nie ma wątpliwości. Z drugiej strony, nie każdy, który mówi „Panie…” jest wierzący. Nie wolno zapominać, że Prawosławie, duchowo, jest religią antyżydowską. Z Prawosławiem siły Zła prowadzą już tysiącletnią walkę. Wrogowie rodzaju ludzkiego zwą je „judaizmem dla czerni” (Beaconsfield) wykorzystując, jako ulubioną broń, łgarstwo, ciemnotę, nieuctwo, hipokryzję, świetnie wiedząc, że Prawosławie to duchowe antyżydostwo. Prawosławie jest w istocie przywilejem arystokratów ducha, religią wybranych (niewielkiej liczby wybranych z wielu wezwanych). I być pośród prawosławnych, w różny sposób zawładnąć ich zaufaniem i ich duszami, oto jakie od dwóch tysiącleci jest pożądliwe i niespełnione marzenie diabła i oczywiście jego synów. Jak zachodzi penetracja żydów środowiska chrześcijańskiego ilustruje dobrze słynny, starożytny list księcia żydów konstantynopolskich do swoich współplemieńców we Francji w którym udziela rady wielkich rabinów: „co do tego, że król francuski zmusza was do przyjęcia chrztu to przyjmujcie go skoro nie macie sił żeby postąpić inaczej ale warunkiem jest to żeby prawo mojżeszowe zachowało się w waszych sercach…a co do tego, ze chrześcijanie niszczą wasze synagogi to uczyńcie dzieci wasze kanonikami i duchownymi ażeby one niszczyły kościoły chrześcijan”. W innym wyznaniu, które zabrzmiało już w naszych czasach, z ust jednego z moskiewskich, żydowskich swiaszczenników (prawosławny kapłan), widoczna jest ta stara rada wielkich rabinów w swoim rzeczywistym wcieleniu: „Ja jestem prawdziwym i szczerym pasterzem waszych owiec”- mówi „prawosławny brat w Mojżeszu”- „I wasz mesjasz jest prawdziwy. Ale to wasz mesjasz. Urodził się w żłobie dla bydła, w hańbie się urodził, w hańbie był ukrzyżowany jako przykład dla was, idźcie więc za Nim. A ja nie przeszkadzam ale pomagam wam naśladować Go. A nasz mesjasz przyjdzie i on nie będzie się krzyżował, on będzie królował”. Jaka złowieszcza „szczerość”! Życie, niestety, pokazuje, że powyższe słowa nie są puste. Trzeba o tym wiedzieć i zapamiętać sobie dobrze. Jednakże co niemożliwe dla człowieka to możliwe dla Boga. Bóg stworzył świat z niczego i czy On nie będzie w stanie zmienić serca każdego kto do Niego pragnie powrócić? Rosjanie przyjmowali i przyjmują do środowiska prawosławnego otwartych i szczerych żydów, których przyzywa na służbę Bóg. Tak jak i święty Paweł był kiedyś Saulem. A wśród samego rosyjskiego narodu, zwłaszcza obecnie, wśród etnicznych Rosjan, jest wiele osób duchowo zarażonych judaizmem. A cała nasza rzeczywistość nie jest tak znowu optymistyczna jak nasze rozważania. Niektórzy spośród swiaszczenników (prawosławny kapłan) posiadający doświadczenie w obcowaniu z żydami są przekonani co do tego, że żydzi, od dzieciństwa wychowywani w tradycjach antychrześcijańskich i następnie wchodzący do środowiska prawosławnego, wnoszą do niego rozkładowego ducha judaizmu. Są oni przekonani, że Cerkiew w stosunku do nich musi, przede wszystkim, być nadzwyczajnie ostrożna i przewidująca zanim ich ochrzci w prawosławnej wierze i musi, tym bardziej, być szczególnie przewidująca przed dopuszczeniem ich do stanu duchownego. W prawosławnych monasterach i świątyniach widzimy dzisiaj wielu żydów. Czy warto aby w świątyni był przeor z żydów, tak jak teraz, kiedy jak grzyby po deszczu, pojawiają się żydzi w klirosie (miejsce chóru w cerkwi), w storożach, jako ałtarnicy (ministranci), diakoni… Za sprawą całego tego poręczenia lub „prawdziwego internacjonalizmu”, z jakąś nieuchwytną łatwością, zajmują oni kierownicze stanowiska w monasterach i świątyniach, pracują oni na stanowiskach w Prawosławiu, nie kryjąc prawie lub nie umiejąc ukrywać, że w ich duszy jest coś ważniejszego od tego czemu służą zewnętrznie… Ale co poradzić, jeżeli my, mając prawdziwą religię, nie możemy w pełni, należycie służyć swojemu Bogu, wszyscy gdzieś leniwie oddalamy się i zbaczamy, czegoś szukamy, a żydostwo już dzisiaj, zdaje się, że w nic nie wierzące, nie znające żadnej religii, wykazuje bezprecedensową aktywność i międzynarodową solidarność i celowość działania. Oczywiście, samo w sobie, żydostwo nikogo nie interesuje. Niepokoi natomiast los wielkiego narodu rosyjskiego, który żyje już drugie stulecie pod śmiercionośnym, hipnotycznym wpływem żydostwa. Pod jego władzą ideologiczną, polityczną i finansową. Pod wpływem żydostwa, które nie spocznie dopóki nie wyciśnie ostatnich soków ze znienawidzonego, przez niego, narodu, dopóki nie wyssie z niego całej duszy a w zamian pozostawi „ducha-oddech”… Zresztą los to sąd boży i najpierw czeka nas to czego pragnie i co wie Bóg i jeżeli nie „tutaj i teraz”, to przed Tronem Bożym naród rosyjski ma wielu orędowników i patronów, którzy nie pozwolą spełnić się najgorszemu czyli przygotowaniu miejsca w piekle po zakończeniu życia na Ziemi

Tłum.: RX

Cyfrowa rewolucja i o tym jak książki zostaną zakazane

http://wariscrime.com/new/the-digital-revolution-how-books-will-be-banned/

Dwaj najbardziej proroczy pisarze XX w. to Georg Orwell i Aldous Huxley. Obaj zanalizowali aspekty obecnej okultystycznej dyktatury naukowej. Orwell był skonfundowanym radykałem, który krytykował faszyzm i komunizm. Huxley należał to elit; jego brat był głównym graczem eugenicznej machiny. Rosyjski pisarz Jewgienij Zamjatin napisał powieść „My” w 1921 r. Była to pierwsza książka zakazana przez sowiecką cenzurę. Sądzę, że jest ona tak dobra jak „Rok 1984” i „Nowy wspaniały świat”. Orwell przewidywał, że faszystowska globalna dyktatura zaprowadzi absolutną cenzurę poprzez proste niszczenie, porównywalne do palenia w Świętym Imperium Rzymskim i nazistowskich Niemczech. „Nowy porządek” uniemożliwi niezależne myślenie. Huxley natomiast sądził, że ogólnie ludzie stoczą się intelektualnie i przestaną czytać książki, które są przecież pokarmem dla intelektu. Rozkochają się w seksualnych perwersjach, będą brali proszki zmieniające świadomość, co z kolei doprowadzi do upadku niezależnego myślenia. Kto miał rację? Obydwaj! Ich przewidywania uzupełniają się nawzajem.

E-booki – wkraczają do szkół Przepowiednie Huxleya to jak psychodeliczne latające kolorki. Rządowa i korporacyjna propaganda konsumpcyjna lat 70. XX w. poszła gładko; dziś galerie handlowe stały się świątyniami. Moralność jest podkopywana przez media (telewizję, film, internet); ostatecznie to kultura „popularna” kładzie na niej swoją łapę. Bardzo nieliczni lubią czytać. Wielu, dosłownie, nie jest w stanie tego robić, a to przez wyprane, przez telefony komórkowe i media społecznościowe, własne mózgi. W rzeczy samej, sowiecki dysydent Jurij Biezmienow przewidział proces tej moralnej degeneracji i społecznego upadku w 1984 r. Orwellowskie metody pojawiają się w szkolnych klasach na całym świecie. W pewnej elitarnej szkole w Meksyku, uczniowie obserwują jak ich książki powoli fizycznie znikają. Niektóre będą dostępne przez kupno na Amazonie lub Apple iPads. Na przekór wszelkim trendom cyfrowej mody, decydenci z ministerstw edukacji powinni zwrócić uwagę na elity z Doliny Krzemowej. Elity posyłają własne dzieci do szkół BEZ komputerów. Używanie tradycyjnych książek jest stopniowo ograniczane. Nauczyciele są bombardowani reklamami e-booków. Namawia się ich do tworzenia własnych na użytek wewnątrzszkolny. Cóż za problem, ktoś może zapytać?! Hmm… zwróć uwagę na mały przekręt Amazona z jego Kindle i „Rokiem 1984” Orwella. Amazon zdalnie usunął e-booka „Rok 1984” z czytników klientów wraz z literaturą Ayn Rand. To bardzo źle, że „Rok 1984” nie jest już czytany w szkołach. Globalna „arystokracja celów” jest w stanie cenzurować rewolucyjną literaturę przez proste usuwanie jej z e-booków czytelników. Wraz z zanikiem książek drukowanych, jest to wielkie zagrożenie dla przyszłych pokoleń niezależnych myślicieli. W skład międzynarodowej oligarchii wchodzi najprawdopodobniej jeden z dyrektorów Amazona Jeff Bezos, który uczestniczył w spotkaniu grupy Bilderberg w St. Moritz w Szwajcarii 2011 r. Dla niezorientowanych – Bilderberg jest elitarną grupą posiadającą ogromny wpływ na całym świecie, działająca dla własnych celów. Możesz znaleźć w internecie aktualne skany prywatnych notatek z ich spotkań, które ukazują ich zdradliwą działalność w kwestiach globalnych. Wtrącają się we wszystko – od utworzenia Unii Europejskiej i Unii Północno-Amerykańskiej, po szok 1973 r. z ropą naftową, który doprowadził do utworzenia dzisiejszej mitologii o tejże.

RFID – powszechny gaj Niektóre szkoły w Meksyku wprowadziły legitymacje RFID dla uczniów i nauczycieli. Wprawdzie nie są tak zaawansowane jak gdzie indziej, ale jest to krok w tym samym kierunku. Nasze „uwierzytelnienia” RFID mają dwa cele prócz nadzoru i wtrącania się w naszą prywatność. Szkoły mają sprytną umowę z lokalnymi bankami; ID dubluje kartę kredytową, umożliwia w przyszłości dodanie groźnych funkcji do „przeklętych” przedmiotów. Szkoły, jak ta w Meksyku, wykorzystują więcej zaawansowanych urządzeń, które umożliwiają śledzenie uczniów na bieżąco. To nie tylko niszczy prawo do prywatności, ale także korumpuje władze, daje dostęp przestępcom seksualnym i złodziejom do danych potencjalnych ofiar. W Texasie pewna chrześcijańska rodzina pierwsza przeciwstawiła się tyranii. Rozpoznali słowa z Apokalipsy mówiące o tym, że nikt nie będzie w stanie „kupić ani sprzedać dopóki nie będzie miał znaku”. Rzeczywiście, bez urządzenia z RFID nie jesteś w stanie funkcjonować w pracy lab w środowisku edukacyjnym.

Jak możesz się chronić Wszystkie te systemy podlegają centralnej władzy – globalnej międzynarodówce stojącej ponad suwerennością narodów. Możesz zrobić parę rzeczy, by choć trochę powstrzymywać tyranię:

1. Twórz własną bibliotekę i kupuj tak wiele drukowanych książek jak to tylko możliwe. Możesz robić to także z przyjaciółmi.

2. Rób kopie zapasowe elektronicznych książek na oddzielnych nośnikach danych i dyskach zewnętrznych.

3. Używaj toreb, okładek paszportowych, portfeli pokrytych aluminium np. takich firm jak ID Stronghold, by chronić własną prywatność i zabezpieczyć się przed kradzieżą pieniędzy i tożsamości.

4. Minimalizuj swoje ślady w sieci. Używaj alternatywnych, chociaż nieidealnych, serwisów mailowych jak np. Hushmail. Używaj Key Scramblera, by chronić swoje hasła i programów szyfrujących np. True Crypta. Usuń się ze stron People Search.

5. Używaj kabli do połączeń internetowych. Zabezpieczysz się przed szkodliwą dla zdrowia radiacją elektromagnetyczną i zwiększysz bezpieczeństwo danych.

Bez prawdy nie ma wolności Najważniejsze to stanąć do walki z tyranią. Prędzej lub później będziesz musiał się z tym zmierzyć. Wiele instytucji traktuje własnych pracowników jak małe trybiki w ogromnej maszynie – zużywalne i łatwe do zastąpienia. To kolejny powód do poszukiwania alternatywnych źródeł dochodu oraz rozwoju własnych umiejętności i talentów. Historia świata – przeszła, teraźniejsza, przyszła – jest zapisana w Biblii, która mówi nam, że nadchodzi wielka tyrania. Także świeccy naszych czasów:

”Lecz w ogóle jego wybory i wola będą bardzo ograniczone przez fakt, że zostanie mu nadany numer. Numer ten będzie za nim podążał od narodzenia do śmierci – przez okres szkolny, służbę wojskową, inne służby publiczne, płacenie podatków, opiekę medyczną, aż po emeryturę i rachunek za pogrzeb. (Tragedy and Hope, s. 866)” Patric McGoohan ukazał nam to w klasycznym „The Prisoner” [więzień] z 1967 r., gdzie stanął za godnością osobistą i stwierdził, że „nie będzie popychany, rządzony, znakowany, indeksowany, instruowany lub numerowany.” Nasze życie należy do nas. Protestujący w Hong Kongu zapobiegli ostatnio jawnemu praniu mózgów w szkołach (w przeciwieństwie do subtelnego indoktrynowania, które już od dawna jest prowadzone). Oby nadal mieli tyle szczęścia. Gray State już tu jest. Nadchodzi coś strasznego.Jorge Gato przekład: Ussus

UJAWNIAMY! Rodzina Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej nie miała wątpliwości. Seremet kłamie, Kopacz wprowadzała w błąd jedyną rzeczą, którą mogę zrobić wobec tego, co się dzieje w naszym państwie, to pójść w sobotę na manifestację

http://wpolityce.pl/wydarzenia/37229-ujawniamy-rodzina-teresy-walewskiej-przyjalkowskiej-nie-miala-watpliwosci-seremet-klamie-kopacz-wprowadzala-w-blad

Po wczorajszej sejmowej szarży Prokuratora Generalnego skontaktowała się z nami rodzina Teresy Walewskiej -Przyjałkowskiej. Relacja dotycząca identyfikacji prezes Fundacji „Golgota Wschodu” nie pozostawia złudzeń – rodzina bezbłędnie rozpoznała swoją kuzynkę, zwracała uwagę na błędy Rosjan. Dodatkowo pojawia się pytanie o rolę Ewy Kopacz w tej sprawie. Przypomnijmy – w Sejmie Andrzej Seremet powiedział:

Przyczyną pierwotnej nieprawidłowej identyfikacji wspomnianych dwóch ciał ofiar katastrofy było nietrafne ich rozpoznanie przez członków rodzin. Czy to możliwe? Słuchając relacji z pierwszej ręki – nie.

Rozmawialiśmy z Antonim Wolańskim, ciotecznym bratem Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej. Opowiedział nam o swoim pobycie w Moskwie po katastrofie:

Byliśmy tam we trójkę – ja oraz Agnieszka Surmacka (cioteczna siostrzenica Teresy) ze swoim bratem Jerzym Wojtczakiem. Po pierwszych czynnościach proceduralnych, związanych z opisem, kogo szukamy, znaków szczególnych mojej siostry, okazano nam pierwsze ciało. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że to Anna Walentynowicz. Rozpoznaliśmy ją we trójkę. Natychmiast. Jasno stwierdziliśmy: to jest pani Anna Walentynowicz, a na pewno nie Teresa Walewska -Przyjałkowska. Na tym pierwsza identyfikacja się zakończyła. Później oglądaliśmy jeszcze dwa ciała. Nie wiedzieliśmy, kto to był. Wyczerpywały się już możliwości, więc zaczęliśmy szukać na podstawie zrobionych przez stronę rosyjską fotografii rzeczy znalezionych przy ofiarach. Żadnej charakterystycznej noszonej przez Teresę nie znaleźliśmy. Naszą uwagę zwróciła obrączka, która wydawała się być z okresu, gdy ona wychodziła za mąż. Rosjanie kazali nam czekać, informując, że to ciało jeszcze nie jest gotowe. Upłynęło około sześciu godzin od pierwszej identyfikacji – pani Walentynowicz. Przywieziono nam ciało, które nie miało twarzy… Mimo, że minęło już dwa i pół roku, ciężko o tym mówić… Zgadzały się włosy, inne charakterystyczne cechy też. Poprosiliśmy, by odsłonięto stopy, bo Teresa miała haluksy. To też się zgadzało. Powiedzieliśmy, że na 99% to jest Teresa Walewska -Przyjałkowska. Zapisano to. Przyszedł polski kapelan, zmówiliśmy pożegnalną modlitwę i ciało zabrano do miejsca, w którym wkładano ofiary do trumien. Tam już nas nie było. Poszedł tylko kapelan, by włożyć do trumny jakiś drobiazg.Przed nami były jeszcze czynności urzędowe. W jednej sali zebrało się kilka osób, które rozpoznały ciała. Był wśród nich pan Walentynowicz. Rosyjska prokurator powiedziała, że chce mi zwrócić obrączkę, na co pan Walentynowicz stwierdził, że to obrączka jego mamy. Powstała konsternacja. Wykonaliśmy szereg telefonów do Polski, by ustalić datę ślubu Teresy. Nie pamiętałem tego zdarzenia dokładnie, bo byłem od niej młodszy. Wiedziałem tylko, że chodziło o początek lat 60. Potwierdziliśmy jednoznacznie, że to obrączka pani Walentynowicz. Została dokładnie sfotografowana, przyjrzano się napisowi na wewnętrznej stronie. Muszę jeszcze raz podkreślić – ta obrączka nie była elementem identyfikującym Teresę czy panią Anię. Był to przedmiot, nic ponadto. Nie był przywiązany na sznurku przy ciele. Po prostu nam go okazano. Nie mógł być podstawą ewentualnego wycofania się z naszych rozpoznań. Rosyjska prokurator stwierdziła, że to nasza sprawa i poleciła, byśmy obrączkę sami przekazali odpowiedniej osobie, wedle naszego uznania. Zwróciłem uwagę, że trochę się nie godzi, byśmy to zrobili bez jakiegokolwiek odnotowania. Wtedy dopiero zapisano, kto wziął obrączkę. Poczekaliśmy na tłumaczenie protokołu rozpoznania, wypisano akt zgonu. Na tym czynności w Zakładzie Medycyny Sądowej się zakończyły. Jeżeli teraz słyszę, że rodziny się pomyliły, to nie wiem, o które rodziny Prokuratorowi Generalnemu chodzi. Na pewno nie pomylił się pan Walentynowicz ani my, którzy rozpoznaliśmy zarówno naszą bliską, jak i panią Annę Walentynowicz.O pomyłce między nami nie mogło być mowy. Przecież nie chodziło nawet o ciała, które były obok siebie. Teresa była oznaczona symbolem 95, a pani Ania – o ile się nie mylę – 21. Po sejmowej debacie zadzwoniło do mnie kilka osób spośród rodziny, znajomych informując o słowach Andrzeja Seremeta. Chcę absolutnie oświadczyć, że myśmy się nie pomylili. Nie mam jakichś wielkich pretensji do kogokolwiek, ale nie chciałbym, aby mówiono, że to rodziny popełniły błąd. To nam należała się tam pomoc, a nie odwrotnie. Wszystkie służby powinny mnie chronić, bym się nie pomylił. I powtórzę to – nie pomyliłem się. Powiem więcej. Z Zakładu Medycyny Sądowej wyjechaliśmy około 22., jako ostatni. W hotelu byliśmy przed północą. Ministrowie Kopacz i Arabski zarządzili wieczorną odprawę dla rodzin dotyczącą spraw proceduralnych. Po jej zakończeniu podeszliśmy do pani Kopacz. Poprosiliśmy, by spowodowała, aby na wszelki wypadek przeprowadzono dodatkowo badanie genetyczne. Przed wylotem, w Warszawie, mówiono nam, że taka procedura trwa około pięciu dni. Rano zapytaliśmy panią Kopacz, czy badanie się odbędzie. Powiedziała, że wszystko jest w porządku, wszystko jest sprawdzone. Słyszałem to ja, Agnieszka Surmacka i Jerzy Wojtczak.Cudów nie ma. Nie można było tego wykonać w ciągu kilku godzin. Dlaczego Ewa Kopacz zapewniła rodziny, że badanie potwierdziło ich rozpoznanie, choć jego przeprowadzenie w tak krótkim czasie było niemożliwe? To kolejny dowód jej wielkiego poświęcenia i pomocy bliskim ofiar. Rozmawialiśmy również z Jolantą Jentys, ciocią Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej:

Myśmy się dotychczas nie udzielali, bo wystarczy nam już przykrości związanych z tą tragedią. Tak się złożyło, że śp. Tereska nie miała rodzeństwa ani dzieci, a mąż zmarł wiele lat temu. My więc musieliśmy się zająć tą sprawą.Jesteśmy w stanie przebaczyć i może nawet jakoś zrozumieć pomyłkę. Skoro musimy, to przeżyjemy drugi pogrzeb, wszystkie te trudne emocje, które teraz wracają, ale obciążanie za to rodzin uważam za skandal – kolejny w tej sprawie. To jest nie do przyjęcia. Jesteśmy oburzeni.Powiedziałam Antkowi (Wolańskiemu – red.), że jedyną rzeczą, którą mogę zrobić wobec tego, co się dzieje w naszym państwie, to pójść w sobotę na manifestację. Tylko tyle i aż tyle jestem w stanie zrobić jako obywatel, jako emerytowana nauczycielka z 40-letnim stażem. Na to mam siły. Rodzina mówi o koszmarze, który wraca po dwóch latach, o wrażeniu życiu za jakąś szybą. Nie rozumie, na jakiej podstawie Prokurator Generalny mógł wyciągnąć tak absurdalne i krzywdzące ją wnioski. Zastrzega, że od tej pory (inaczej niż dotychczas) zawsze będzie spotykać się z prokuratorami w obecności pełnomocnika. Wydawało się, że są granice, których nawet w zajadłej walce politycznej i tuszowaniu własnych, skandalicznych zaniedbań, przekroczyć nie wolno.

Andrzej Seremet sobie na to jednak pozwolił. Marek Pyza

Joanna Racewicz we "Wprost": "słyszę historie, że podczas transportu odpadły z trumien tabliczki z nazwiskami i Rosjanie przybijali jak popadło" Na łamach Wprost.pl zapowiedź wywiadu z Joanną Racewicz, dziennikarką, która straciła w tragedii smoleńskiej męża - Pawła Janeczka, funkcjonariusza Biura Ochrony Rządu.

Znana z bardzo, bardzo umiarkowanej postawy, pełnych zaufania do oficjalnych wyjaśnień katastrofy wypowiedzi, Racewicz tym razem daje wyraz swojemu rozczarowaniu. W rozmowie z red. Magdaleną Rigamonti z "Wprost" (cały wywiad ukaże się w poniedziałek) stwierdza, że w Moskwie powiedziano rodzinom, w tym jej, iż "trumny zostają zamknięte na zawsze. Że w Polsce nie będzie już szans na ich otwieranie". Dodaje: "A teraz nie mam pewności, czy w grobie leży mój mąż". Niby tam byłam i mogę być w tak zwanej grupie (biorę to w ogromny cudzysłów) szczęśliwców, którzy mają prawo nosić w sobie przekonanie, że wszystkiego dopilnowali. Że kiedy idę na Powązki - idę na grób męża. A tak naprawdę ostatnio wszystko runęło. […] Syn Anny Walentynowicz też był przy mamie, też ją rozpoznał. […] Przecież usłyszeliśmy od prokuratora generalnego, że to rodziny ofiar ponoszą odpowiedzialność za pomyłki, za zamiany ciał… […] - stwierdza Racewicz, jednak nie jest pewna czy ma w sobie dość siły do ekshumacji ciała. Dziennikarka dopytuje:

Rigamonti: Dwa lata temu mówiła pani o pewności absolutnej. Racewicz: Nie wiem czy to są plotki, […], ale słyszę historie, że podczas transportu odpadły z trumien tabliczki z nazwiskami i Rosjanie przybijali jak popadło. […] Jeden z prokuratorów powiedział mi: jest pani w szczęśliwej sytuacji, bo jest pani jedyną osobą, której mąż został sfotografowany na stole sekcyjnym. (...) Tylko, że w rosyjskich dokumentach nic się nie zgadza. Ani grupa krwi, ani żadne przebyte choroby. Opisali, że miał otwarte złamania, a nie miał. Że miał rozedmę płuc… Coś z nerkami, coś z wątrobą. A Paweł był wysportowanym mężczyzną, biegał w maratonach. […] W dokumentach rosyjskich to mężczyzna schorowany o grupie krwi ARh+.[…] Zapytana o Ewę Kopacz i jej kłamstwa Joanna Racewicz stwierdza, że pamięta spotkania w Moskwie, gdy słyszała iż jest zakaz otwierania trumien w Polsce. A teraz, jak mówi, ze zdziwieniem odbiera słowa iż nikt takiego zakazu nie wydawał. Podsumowuje ten watek: "Czuję się okłamana". Jej wątpliwości narastają także w kwestii tego co naprawdę zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku, tak co do kłamstw na temat godziny katastrofy, która zdarzyła się kilkanaście minut wcześniej niż na początku oficjalnie twierdzono, jak ini przyczyn:

 Nie znam się na mechanice, ale destrukcja tego samolotu, nie zgadza się z siłami, które tam działały. On spadł z kilku metrów. Byłam tam. Wygląda jak ściśnięta puszka po coli.  […]
Chce pani powiedzieć, że to mógł być zamach?Chcę powiedzieć, że jeśli prokuratura badała tzw. wątek dotyczący zamachu, to zbadanie go bez ekshumowania wszystkich ciał jest niemożliwe. […] - stwierdza wdowa po śp. Pawle Janeczku.Gim, źródło: Wprost

NASZ WYWIAD. Wojciech Reszczyński: Gdzie jest współczesny wydział Komitetu Centralnego ds. propagandy? Bo gdzieś jest na pewno

wPolityce.pl: Brał pan udział w sobotniej pikiecie na Placu Powstańców, pod budynkiem, w którym powstają programy informacyjne TVP. Jak to wyglądało? O co chodziło?Wojciech Reszczyński, dziennikarz, publicysta: Pikieta była skierowana konkretnie przeciwko redakcji "Wiadomości" TVP, najważniejszemu programowi informacyjnemu telewizji publicznej. Chodziło o zwrócenie uwagi na manipulacje i dezinformacje, które się w tym programie pojawiają, zresztą od wielu, wielu lat, z krótkimi przerwami. Podczas pikiety wystąpiła Ewa Stankiewicz, także Tomasz Sakiewicz. W swoim wystąpieniu przypomniałem, że czekam na przemianę TVP w kierunku rzetelnej informacji i uczciwej pracy dziennikarskiej już od 1989 roku. Postulat: wiadomości dobre lub złe, oby tych ostatnich jak najmniej, ale zawsze prawdziwe, pozostaje aktualny. Ale trzeba powiedzieć jasno: dziś jest gorzej niż sądziłem. Jest bardzo wiele dziedzin życia, wiele wydarzeń, których "Wiadomości" w ogóle nie dostrzegają. Przykładem choćby to wszystko, co się działo wokół Anny Walentynowicz, identyfikacji jej ciała i ponownych uroczystości pogrzebowych. Kolejny przykład: niepokazanie ogromnej, kwietniowej manifestacji w obronie TV Trwam.

Jak wyglądała pikieta? Ile osób przyszło? Przyszło około 300 osób. Było oczywiście skandowanie haseł, także wprost skierowanych pod adresem Piotra Kraśki, zapewne niezbyt miłych, ale mam nadzieję, że usłyszał.

Ktoś do was wyszedł? Ktoś coś powiedział? Nie. Kilka kamer filmowało to, co się działo. W momencie, gdy Ewa Stankiewicz powiedziała: wchodzimy do budynku, zajmujemy budynek, ekipy natychmiast uciekły. Zamknięto drzwi, redakcja się zabarykadowała. Poszliśmy pod drugie drzwi, które jednak znowu zostały zamknięte. To dziwna redakcja, która się zamyka przed ludźmi. Ktoś tam też wyglądał przez okno, ale trudno mi powiedzieć, kto to był.

W sumie - co pan zarzuca? Złą wolę? Uległość polityczną? Głupotę? Ja pytam: gdzie jest współczesna ul. Mysia, na której znajdował się Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk? Gdzie jest współczesny wydział Komitetu Centralnego ds. propagandy? Bo niemożliwością jest, żeby telewizje prywatne i publiczne nadawały takie same programy informacyjne, podejmowały te same tematy i tego samego nie pokazywały. Pytam więc, gdzie jest to centrum nadawcze, gdzie siedzi towarzysz Główczyk.

Może tak im po prostu wychodzi? Może jedni naśladują drugich? Może TVP imituje TVN? To niemożliwe. Przecież "Fakty" rozpoczynają się o 1900, a "Wiadomości" o 1930. Nie ma szans, żeby zdążyć z imitacją, z przeróbkami. To musi być na jakimś etapie przygotowywane wspólnie. Musi być ktoś, kto tym steruje.

Może więc trening, tresura?To zbyt często się zdarza, w zbyt wielu szczegółach, by mogło to wynikać z jakiejś tresury.

Takie pikiety będą w przyszłości powtarzane?Mam nadzieję, że tak. Dziwię się ludziom, że nie pikietują na Woronicza. W końcu TVP to ostatnia ważna instytucja, która wciąż należy do społeczeństwa. Ludzie mają prawo wymagać rzetelności.

I dlatego, można odnieść wrażenie, zapadł wyrok: TVP ma upaść. Najprawdopodobniej tak. Na ten majątek ostrzą sobie już zęby różni Marcinowie P. Chcą rozszarpać, podzielić między siebie. Wszystko jest możliwe. Nawet to, że któregoś dnia dowiemy się, że to TVN jest telewizją publiczną, bo skarb państwa kupił udziały, ratując przed upadkiem. Dziękuję za rozmowę.Sil

Odwracanie nieodwracalnego. Teresa Torańska broni Kopacz lepiej od niej samej i apeluje, by nie nadużywać słowa „przepraszam” W niedzielnej porcji propagandy w TVN24 (chodzi o "Lożę prasową") tym razem siły prorządowe musiały się napocić bardziej niż zwykle. Poza prowadzącą Małgorzatą Łaszcz akolitami władzy - Jackiem Żakowskim oraz Teresą Torańską - w studiu gościli Paweł Lisicki oraz Andrzej Stankiewicz. W drugiej części rozmowy (pierwsza dotyczyła marszu) poświęconej skandalowi z zamianą ciał ofiar katastrofy smoleńskiej Torańska z Żakowskim brzmieli niczym rzecznicy rządu, a zwłaszcza byłej minister Ewy Kopacz. Padały argumenty, że zrobiła więcej od innych, że była odważna jak lew. Wynikało, że należą jej się podziękowania. Wszystko uzupełniały odpowiednio dobrane fragmenty czwartkowej debaty i konferencji pani marszałek.

Żakowski broniąc decyzji prokuratorów o pozostawieniu sekcji Rosjanom stwierdził nawet, że żeby robić sekcje, potrzebne są ciała, a tych rzekomo nie było, bo tak wszystkie ofiary były rozczłonkowane... By nie streszczać tego steku bzdur przywołam tylko puentę tej dyskusji, którą prowadząca uczyniła słowa Teresy Torańskiej:

Nie nadużywajmy – tak jak nadużywaliśmy cały czas słowo „prawda” i „prawda nas wyzwoli” – to nie nadużywajmy teraz słowa „przepraszam”, bo obrzydzi się nam to słowo. Wymagamy od ludzi, żeby przepraszali naprawdę często za… I tu publicystka "Newsweeka" nie dokończyła. Może zorientowała się, że mocno przesadziła, wspięła się na szczyty absurdu. Postawiła na głowie coś, co wydawało się nieodwracalne. Wszak problem polega na tym, że aż nadto jest, za co przepraszać, a wymuszone po dwóch i pół roku przeprosiny ze strony premiera i Marszałek Sejmu nie są funta kłaków warte. Pierwszy po słowie "przepraszam" przeszedł do frontalnego ataku na ofiary katastrofy (sugerując winę prezydenta). Druga - wciąż utrzymuje, że zachowała się bohatersko i gdyby nie konsekwencja jednej z dziennikarek to rzuconego na odczepnego "przepraszam" byśmy się nie doczekali.

Nie bardzo sobie wyobrażam, co Kopacz, Tusk, a po ostatniej debacie zwłaszcza Andrzej Seremet, musieliby zrobić (poza podaniem się do dymisji), aby ich przeprosiny uznać za szczere. Marek Pyza

TRZY PYTANIA do Antoniego Macierewicza po wystąpieniu Tuska: "Jeden z najbrutalniejszych i najpodlejszych tekstów, jakie w polityce w ogóle słyszałem"

wPolityce.pl: Jak pan ocenia ostatnie sejmowe wystąpienie premiera Tuska, w którym z jednej strony "wezwał" on do zakończenia wojny polsko-polskiej, a z drugiej - kopnął tak mocno, jak to tylko możliwe, insynuując winę śp. prezydenta? Wystąpienie to media tzw. "mętnego nurtu" poszatkowały, nie nazywając tej obrzydliwości po imieniu.

CZYTAJ TAKŻE: Po wczorajszej debacie: kto tu naprawdę zachował się obrzydliwie. Naszym zdaniem - premier. I jego pomocnicy

Antoni Macierewicz, poseł Prawa i Sprawiedliwości, przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej: Co do mediów, to nie chcę się wypowiadać, zwłaszcza po przemówieniu ojca Tadeusza Rydzyka na pl. Trzech Krzyży, w którym zdefiniował stan mediów w Polsce. Tu nic więcej tu nie można dodać.  Natomiast co do wypowiedzi Donalda Tuska, to mogę powiedzieć, że przywołał on, w brutalnej formie, wszystkie podnoszone dotychczas kłamstwa na temat przebiegu tragedii smoleńskiej. Przywołał wprost, oskarżając śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego o sprawstwo tej tragedii. Dawno nie słyszałem tak brutalnego i tak kłamliwego przemówienia, w którym nieomal każde zdanie na temat przebiegu tragedii smoleńskiej było nieprawdziwe. Jeżeli jeszcze do tego dołączone zostało sformułowanie, że tylko pan prezes Jarosław Kaczyński może zakończyć tę wojnę, to rozumiem, że to było wezwanie do kapitulacji i potępienia prezydenta Kaczyńskiego. To było wezwanie nie tylko do osobistego upokorzenia, bo to nie jest sprawa fundamentalna, gdy chodzi o Polskę, ale wezwanie do zaparcia się całej aktywności, całej linii i dokonań śp. Lecha Kaczyńskiego i formacji niepodległościowej. To był jeden z najbrutalniejszych i najpodlejszych tekstów, jakie w ogóle w polityce słyszałem.

Czemu Tusk zrobił to właśnie teraz? Ma poczucie, że coś mu się wymyka? Chce zmobilizować twardy elektorat swojej sekty anodinowej, przywołać podział, który - jak zapewne wierzy - wciąż da mu premię? Mam wrażenie, że to jest reakcja na fakty związane z zamianą ciał, na fakty związane z naocznym, jednoznacznym pokazaniem, udowodnieniem kłamstwa smoleńskiego. Bo przypadek Ani Walentynowicz jest dowodem, którego nie można w żaden sposób podważyć. W związku z tym można temu dowodowi przeciwstawić tylko kłamstwo do sześcianu, można przeciwstawić tylko podłą brutalność ubraną w fałsz. To próba zachowania wpływów choćby we własnym zapleczu. Jestem jednak głęboko przekonany, że to się odbiło jak bumerang od świadomości społecznej, bez względu na orkiestrację medialną, którą temu nadano. To już zupełnie nie oddziałuje na Polaków. Tym razem pan Donald Tusk zostanie sam ze swoim kłamstwem.

Z szeptaną akcją przeciwko śp. prezydentowi i polskim pilotom mieliśmy do czynienia od pierwszych godzin po katastrofie smoleńskiej. Tym razem jednak ta szeptanka, którą uprawiało zaplecze obozu władzy a także dawna esbecja, za sprawą premiera wlała się na sejmową mównicę! W tym wystąpieniu pana Tuska było więcej: była próba wmówienia, że to my formułowaliśmy nieprawdziwą wersję, gdy tymczasem było przecież tak, że to Rosjanie, a później władze poprzez zorkiestrowaną akcję, poprzez te SMS-y wysyłane do działaczy, próbowali przypisać odpowiedzialność polskim pilotom i polskiemu prezydentowi. Powtarzam: to jest dżuma w obozie władzy, to jest zaraza, która ich zniszczy do samego końca. Polacy są od tego zaczadzenia już wolni.

Dziękuję za rozmowę. Kleb

Prof. Bogusław Wolniewicz dla wPolityce.pl po marszu "Obudź się, Polsko": "Wzruszenie, ale też duma. Duma, że Polska nie zginęła"wPolityce.pl: Co pana skłoniło do wzięcia udziału w tym marszu? Prof. Bogusław Wolniewicz, filozof, logik, publicysta: Polska dusza i chrześcijańska dusza. Po prostu.

Tu jest Polska? Tak. Muszę powiedzieć, że jestem wzruszony i zachwycony. Gdy na początku tej części artystycznej zabrzmiała "Warszawianka", to coś za gardło mnie chwyciło.

Wzruszenie? Wzruszenie, ale też duma. Duma, że Polska nie zginęła. Nie wiem, ilu nas tu jest, ale trzeba to pomnożyć przez 100. Nas tu jest tak naprawdę 10 milionów. My jesteśmy tylko reprezentacją.

Czego chcą ci Polacy tu obecni, tu reprezentowani? Oni chcą zgody. My chcemy zgody. Nie szukamy zwady, nie szukamy wojny. To jest marsz pokojowy. Szukamy porozumienia z wszystkimi, z Donaldem Tuskiem włącznie. Oczekujemy, że na ten marsz pokojowy, podjęty w dobrej woli, odpowiedzą oni też gestem dobrej woli. A ten gest dobrej woli, to jest mały przecież gest. Jedno polecenie pana premiera i Telewizja Trwam otrzyma miejsce na multipleksie. I jeżeli tak się stanie, to nie należy traktować gestu strony rządowej, jako jej przegranej, tylko jako akt mądrości politycznej.

Polaków chcących TV Trwam jest już tak wielu, że nie da się ich zlekceważyć?To się kumuluje, to będzie narastało. Zespół wPolityce.pl

Polska się obudziła

1.Jak tysiące z nas uczestniczyłem we wczorajszych uroczystościach odbywających, się pod hasłem „Obudź się Polsko”. Najpierw odbyła się w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki konwencja Prawa i Sprawiedliwości na której mieli wystąpienia: przedstawiciel rolników uprawiający paprykę Stanisław Kowalczyk, który mówił, że do tej pory mimo upływu ponad 2 lat, nie udało się usunąć skutków huraganu, który zniszczył wiele upraw, przedstawiciele firm podwykonawców przy budowie autostrad, którzy nie tylko nie odebrali zapłaty za wykonane prace ale od tych środków muszą zapłacić podatek VAT, co doprowadzi ich do upadłości, przedstawiciel tych młodych ludzi którzy wyjechali za granicę i chcieli wrócić zgodnie z obietnicami rządzących ale nie mają ku temu warunków, europoseł Janusz Wojciechowski, który mówił o konieczności wyrównania dopłat bezpośrednich w rolnictwie i postawie rządu w tej sprawie, który raczej obawia się o los rolników niemieckich i francuskich, którzy na tym wyrównaniu by stracili, poseł Krzysztof Szczerski, który mówił o pierwszym raporcie Zespołu ds. obrony demokratycznego państwa prawa. Przemawiał także prezes Jarosław Kaczyński, który skoncentrował się na prawie społeczeństwa do prawdy, jako podstawowego elementu składowego procesu demokratycznego, a w konsekwencji wolności dla mediów i w związku z tym miejsca na multipleksie dla telewizji Trwam. Zapowiedział także kontynuowanie ofensywy programowej, której częścią była głośna już debata ekonomistów, a także zgłoszenie w najbliższy poniedziałek, kandydata na premiera rządu technicznego, który po odsunięciu od władzy ekipy Donalda Tuska, przygotowałby w ciągu najbliższych kilku miesięcy przedterminowe wybory.

2. Następnie uczestnicy konwencji przeszli na Plac Trzech Krzyży, gdzie dołączyli do dziesiątków tysięcy pątników, którzy oczekiwali na rozpoczęcie mszy świętej. Uroczystości religijne trwały ponad 2 godziny i od godziny 15 rozpoczął się marsz Traktem Królewskim na Plac Zamkowy, który trwał blisko 3 godziny. Kiedy czoło pochodu znalazło się już na Placu Zamkowym, ostatnie grupy wychodziły jeszcze z Placu Trzech Krzyży a więc miał on przynajmniej 2 kilometry długości i według organizatorów wzięło w nim udział przynajmniej 200 tysięcy uczestników (według Policji największa od lat demonstracja w Warszawie). Na Placu Zamkowym przemówienia wygłosili prezes Jarosław Kaczyński i przewodniczący Solidarności Piotr Duda. Jarosław Kaczyński mówił o największych problemach gospodarczych i społecznych naszego kraju i znowu o wolności dla mediów w tym o multipleksie dla telewizji Trwam. Piotr Duda, o ogromnym bezrobociu, milionach pracowników na umowach śmieciowych , którzy mimo lat pracy nie mają odprowadzonej ani złotówki składek ubezpieczeniowych, wreszcie o podwyższeniu wieku emerytalnego co oznacza konieczność pracy aż do śmierci.

3. Przeszedłem cała trasę w grupie polityków ale kiedy już wracałem z Placu Zamkowego ciągle jeszcze Traktem Królewskim przemieszczały się tłumy ludzi z biało-czerwonymi flagami i transparentami, w tym dużo rodzin z małymi dziećmi wiezionymi w wózkach. Wielu z maszerujących z niepokojem pytało o najważniejsze polskie sprawy, bezrobocie i brak perspektyw dla młodych ludzi, co ciągle powoduje ich emigrację, dramatyczną sytuację w ochronie zdrowia, wydłużenie wieku emerytalnego kiedy obecni 50-latkowie bardzo często są pracy pozbawiani i nie mają szans na znalezienie nowej. Zwracano uwagę na ogromny deficyt prawdy w mediach „mętnego” nurtu (jak to wcześniej określił Ojciec Tadeusz Rydzyk), na tym tle odrzucenie możliwości nadawania przez Telewizję Trwam na multipleksie, określano jako szczególnie niepokojące, wręcz jako obawę rządzących przed prawdą. Takiego ładunku patriotyzmu i troski o dobro wspólne, dawno już nie doświadczyłem w jakichkolwiek rozmowach. Jeżeli więc tysiące ludzi z własnej nieprzymuszonej woli przez wiele godzin najpierw jadą do Warszawy aby publicznie zaprezentować takie postawy, a później przez wiele godzin będą do swoich miejsc zamieszkania wracać, to oznacza ich ogromną determinację, aby naprawiać Polskę. Te tysiące ludzi wczoraj na ulicach Warszawy, świadczą o tym, że Polska się obudziła.

Kuźmiuk

Racewicz: czy w grobie leży mój mąż?! Coraz więcej bliskich ofiar katastrofy smoleńskiej protestuje przeciwko sposobowi prowadzenia śledztwa, a przede wszystkim temu jak identyfikowano ciała. Joanna Racewicz zadaje dramatyczne pytanie: „czy w grobie leży mój mąż?”. Joanna Racewicz, żona śp. kapitana BOR Pawła Janeczka, szefa ochrony prezydenta Lecha Kaczyńskiego zgodziła się na rozmowę z "Wprost". I opowiada o pierwszych godzinach po katastrofie:

- Pamiętam takie spotkania, takie przekazy wtedy w Moskwie: proszę państwa, proszę się dobrze zastanowić, bo w Polsce nie będzie już szans na otwieranie trumien. Bo takie są procedury, takie są przepisy sanitarne – mówi J. Racewicz, która nie pamięta czy o tym mówiła ówczesna minister zdrowia Ewa Kopacz, czy minister Tomasz Arabski. Jest za to pewna, że takie zdanie padło.

- I teraz, kiedy słyszymy, że przecież nikt nam nie zabraniał otwierania trumien w Polsce czuję się okłamana. Na pytanie, czy będzie ekshumować męża, mówi, że to jest strasznie trudne. - Tak naprawdę nie do przeżycia. […] A z drugiej strony, ja też pewnie kiedyś będę leżeć w tym grobie. I chciałabym mieć pewność, że będę leżeć obok swojego męża, a nie jakiegoś innego człowieka. […] - mówi.

- Niby tam byłam i mogę być w tak zwanej grupie (biorę to w ogromny cudzysłów) szczęśliwców, którzy mają prawo nosić w sobie przekonanie, że wszystkiego dopilnowali. Że kiedy idę na Powązki - idę na grób męża. A tak naprawdę ostatnio wszystko runęło. […] Syn Anny Walentynowicz też był przy mamie, też ją rozpoznał. […] Przecież usłyszeliśmy od prokuratora generalnego, że to rodziny ofiar ponoszą odpowiedzialność za pomyłki, za zamiany ciał… Skąd tak skandaliczne błędy?

- Nie wiem czy to są plotki, […], ale słyszę historie, że podczas transportu odpadły z trumien tabliczki z nazwiskami i Rosjanie przybijali jak popadło. […] Jeden z prokuratorów powiedział mi: jest pani w szczęśliwej sytuacji, bo jest pani jedyną osobą, której mąż został sfotografowany na stole sekcyjnym - wspomina. W rosyjskich dokumentach dotyczących kapitana Janeczka nic się nie zgadza. - Ani grupa krwi, ani żadne przebyte choroby. Opisali, że miał otwarte złamania, a nie miał. Że miał rozedmę płuc… Coś z nerkami, coś z wątrobą. A Paweł był wysportowanym mężczyzną, biegał w maratonach. […] W dokumentach rosyjskich to mężczyzna schorowany o grupie krwi ARh+.[…] - opowiada Joanna Racewicz. Wprost

Prezydent prywatnego miasta Paweł Adamowicz od 14 lat nieprzerwanie pełni funkcję prezydenta Gdańska. Przez ten czas w zarządzanej przez niego metropolii przetaczały się rozliczne afery, z których największą jest Amber Gold. I to nie z powodu rozmiarów finansowych, ale uwikłania w nią polityków partii rządzącej, sędziów, prokuratorów oraz innych urzędników aparatu państwowego. To, co do tej pory oglądaliśmy w filmach, teraz możemy zobaczyć w rzeczywistości: miasto prywatne zarządzane przez sitwę z politykami partii władzy w roli głównej.

– Wygrajcie wybory to będziecie sobie w Gdańsku rządzić – powiedziała niedawno podczas dyskusji w jednej z telewizji Agnieszka Pomaska, posłanka i przewodnicząca Platformy Obywatelskiej w Gdańsku. Dyskusja dotyczyła konieczności powołania komisji śledczej w aferze Amber Gold i dwuznacznej roli Pawła Adamowicza w kontaktach z przedstawicielami firmy oszusta – recydywisty czyli Marcina P. Posłanka była wyraźnie zdenerwowana i w emocjach powiedziała to, na co zapewne by sobie nie pozwoliła, prowadząc spokojną rozmowę. W ten sposób miliony zgromadzonych przed telewizorami widzów usłyszały przekaz: miasto jest nasze (czyli Platformy) i możemy sobie w nim robić, co chcemy.

Liberał i konserwatysta Paweł i jego starszy o cztery lata brat Piotr byli w rodzinie Adamowiczów pierwszym pokoleniem gdańszczan – ich rodzice w 1946 r. zostali przymusowo przesiedleni z Wilna do Polski. W czasach PRL Adamowicz kolportował pisma nielegalnych wydawnictw, rozprowadzanych głównie na terenie Trójmiasta. Mając zaledwie 25 lat, został w 1990 r. prorektorem ds. studenckich Uniwersytetu Gdańskiego. Był już absolwentem Wydziału Prawa i Administracji UG i miejskim radnym z ramienia Komitetu Obywatelskiego.

– Paweł Adamowicz należał do najmłodszego pokolenia Ruchu Młodej Polski. Duża grupa tej młodzieży, w której był Adamowicz, skupiła się przy Lechu Kaczyńskim. Szybko jednak część z tych osób wybrała gdańskich liberałów i już z nimi pozostała– mówi Piotr Semka, dziennikarz i działacz RMP. Adamowicz w końcu lat 80. zaangażował się w tworzenie Kongresu Liberalno-Demokratycznego. Był m.in. współorganizatorem pierwszego i drugiego zjazdu Kongresu Liberałów; szybko nawiązał współpracę z Janem Krzysztofem Bieleckim, Donaldem Tuskiem, Januszem Lewandowskim i Jackiem Merklem – późniejszymi twórcami Platformy Obywatelskiej.

– W Gdańsku, w mieście wolności, wydawałoby się, że najlepiej się nadającym do kształtowania dorosłego patriotyzmu, doszło do kuriozalnej sytuacji. Do nowo powstałej delegatury Urzędu Ochrony Państwa trafiło najwięcej byłych funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa, a działacze PZPR weszli bez problemów do wielkiego biznesu. Młodzi ludzie, którzy w okresie PRL działali w opozycji, ruszyli do budowania polskiego kapitalizmu, pozbywając się kręgosłupa moralnego w zamian za profity, jakie dawały im nowe struktury – wspomina Krzysztof Wyszkowski, legendarny działacz opozycji, współtwórca Wolnych Związków Zawodowych. Z liberałami Adamowicz był do końca istnienia KLD – w 1993 r., po połączeniu się tej partii z Unią Wolności obecny prezydent Gdańska przystąpił do Partii Konserwatywnej kierowanej przez Aleksandra Halla. Pięć lat później był już w Stronnictwie Konserwatywno-Ludowym i jako radny SKL został wybrany przez Radę Miasta na prezydenta Gdańska. W 2001 r. przystąpił do Platformy Obywatelskiej i razem ze swoimi protektorami w KLD nadal rządził Gdańskiem.

Samorządowy krezus Stanowisko prezydenta okazało się prawdziwą synekurą, co widać, patrząc na oświadczenia majątkowe Pawła Adamowicza. Porównując oświadczenie z 2006 r. (wtedy pojawił się obowiązek ich składania) z oświadczeniem z 2012 r. widać, jak urósł majątek prezydenta Gdańska. W 2006 r. Paweł Adamowicz miał dwa mieszkania o łącznej wartości 224 tys. zł i dwie działki. Sześć lat później ma siedem mieszkań (najmniejsze o powierzchni 52,1 mkw.) o łącznej wartości blisko 2,3 mln zł i ponad 210 tys. zł oszczędności. Dochód przynosi mu prezydencka pensja (blisko 177 tys. zł rocznie), wynagrodzenie uzyskane z tytułu zasiadania w radach nadzorczych miejskich spółek: Gdańskiego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej i Zarządu Morskiego Portu Gdańsk SA (ok. 118 tys. zł) oraz wynajmowanie mieszkań (ponad 90 tys. zł rocznie). W Gdańsku nie ma praktycznie samorządowej instytucji, w której nie pracowali działacze Platformy Obywatelskiej, a regułą jest, że stanowiska kierownicze zajmują ludzie związani z rządząca obecnie partią. Paweł Adamowicz nigdy nie chciał być posłem czy senatorem – władza, jaką daje mu prezydentura miasta, jest nieporównywalnie większa niż władza szeregowego parlamentarzysty. I zapewne nigdy jako polityk struktur centralnych nie osiągnąłby takiego majątku, jakiego dorobił się, będąc lokalnym włodarzem.

Pociągowy firmy Marcina P. Czujecie ten moment, czujecie innowacyjność. Wałęsa też był innowacyjny dla swoich czasów, bardzo wam dziękuję – te słowa wypowiedziane przez Pawła Adamowicza dziękującemu właścicielom Amber Gold obiegły całą Polskę. Cytowany występ prezydenta Gdańska odbył się w maju, na imprezie promującej film Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie. Gdy wybuchła afera Amber Gold, Paweł Adamowicz tłumaczył, że nie miał pojęcia o kryminalnej przeszłości Marcina P. Tymczasem lider jego partii, czyli Donald Tusk, publicznie mówił, że o tym, że „Amber Gold jest zarządzana przez podejrzanego człowieka, wiedziano na Pomorzu od dawna”.Niewiedza Pawła Adamowicza jest tym bardziej zdumiewająca, że – jak napisał w swoim życiorysie – uzyskał od Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego poświadczenie upoważniające do dostępu do informacji niejawnych oznaczonych klauzulą „tajne” do 2015 r. Ta informacja jest o tyle istotna, że miasto, którego Paweł Adamowicz jest prezydentem, ma udziały w spółce zarządzającej gdańskim lotniskiem, z którą współpracowała firma Marcina P., czyli OLT Express. Mając taki certyfikat, Adamowicz mógł bez problemu zdobyć informacje na temat tanich linii lotniczych OLT Express, które z rozmachem zainaugurowały swoją działalność właśnie w Gdańsku.Zamiast sprawdzenia należących do Amber Gold linii lotniczych Paweł Adamowicz w grudniu 2011 r. ciągnął na linie po gdańskim lotnisku samolot należący do firmy Marcina P. Adamowicz nie był sam – pomagali mu czołowi pomorscy politycy PO. To „przedsięwzięcie” zostało opublikowane jako ilustracja do tekstu Michała Tuska w trójmiejskim wydaniu „Gazety Wyborczej”.

„Znam Marcina P. Poznałem go w roku 2003. Wtedy wręczyłem temu uczniowi jednej z gdańskich szkół średnich nagrodę za wyniki w nauce. (…) Jak przekonać, że nigdy nie promowałem Amber Gold? Na konferencji prasowej z uznaniem wyraziłem się o OLT Express. Ale to subtelna różnica. (…) Gdyby Amber Gold nie istniał, ktoś by go wymyślił” – pisał trzy tygodnie temu na gościnnych łamach „Gazety Wyborczej” Paweł Adamowicz. Tymczasem wystarczy trochę poszukać w internecie, by przekonać się, że na konferencji prasowej prezydent Gdańska stoi przy reklamie Amber Gold. Nieprawdziwe jest również stwierdzenie, że „gdyby Amber Gold nie istniał, to ktoś by go wymyślił”. Nikomu bowiem nie przyszłoby do głowy, że na tak potężną skalę może istnieć sieć powiązań między kryminalistą a politykami rządzącej partii i wymiarem sprawiedliwości.

LaureatGdy 30 sierpnia br. Antoni Macierewicz z sejmowej mównicy pokazywał wspomniane zdjęcie, wydawało się, że prezydent Gdańska jest już całkowicie skompromitowany. Nic bardziej mylnego!Tydzień później w glorii i chwale z rąk ministra sprawiedliwości Jarosława Gowina w asyście właściciela „Rzeczpospolitej” Grzegorza Hajdarowicza i jej redaktora naczelnego Tomasza Wróblewskiego prezydent Gdańska odbierał nagrodę Lider samorządu 2012.Nagrodę od dwóch lat przyznaje „Rzeczpospolita” we współpracy z Instytutem Studiów Wschodnich. Laureata wybiera kapituła składająca się m.in. z przedstawicieli ministerstw, organizacji samorządowych. Głównymi kryteriami w przyznaniu nagrody są dobre wyniki finansowe i doświadczenie. Lider samorządu powinien sprawować swoją funkcję dłużej niż jedną kadencję. Kapituła ocenia również miejskie inwestycje oraz współpracę z lokalną społecznością. A jak wyglądała ta współpraca w wykonaniu Pawła Adamowicza, można było się przekonać zwłaszcza w kontekście Amber Gold, OLT Express i pochwał płynących z ust prezydenta miasta na temat firm Marcina P. Dorota Kania

Za 2 mld dolarów sprzedali polskie banki"polski" premier Mazowiecki vel Icek Dikman uautor grubej kreski..Uniewinnił bandytów wraz z 66 mld dolarów w tych bankach, a nikt nie ściga tych bandytów... Co by tu jeszcze spieprzyć, "panowie"?

"Rząd, który utworzę, nie ponosi odpowiedzialności za hipotekę, którą dziedziczy. Ma ona jednak wpływ na okoliczności, w których przychodzi nam działać. Przeszłość odkreślamy grubą linią. Odpowiadać będziemy jedynie za to, co uczyniliśmy, by wydobyć Polskę z obecnego stanu załamania" - mówił "pierwszy niekomunistyczny premier", Tadeusz Mazowiecki, startując w 1989 roku do dzieła "wydobycia Polski ze stanu załamania".Analizę dokonań premiera Mazowieckiego i niemal wszystkich jego następców stanowi wydana przez Klub Inteligencji Polskiej przy Społecznej Fundacji Pamięci Narodu Polskiego praca zbiorowa pt. "Bilans piętnastu lat rządów". Oto fragmenty tekstów zaczerpniętych z tej publikacji, której autorami są wybitni polscy ekonomiści i publicyści.

Napoleon Zabiełło:"Na przestrzeni okresu zamykającego się datami 15 lipca 1989 - grudzień 1990 oprocentowanie kredytów wzrosło o 2200%. W samym tylko 1990 roku odsetki od kredytów wzrosły blisko sześciokrotnie. Do tego doszło dodatkowe obciążenie w postaci 30% dywidendy od wartości brutto przeszacowanego w górę majątku trwałego przedsiębiorstw ." Tak wielki, wymuszony odpływ środków finansowych do Budżetu Państwa i banków musiał doprowadzić do upadłości i ruiny przedsiębiorstw. Jak pisała prasa angielska, polski przemysł wygląda jak po dywanowym bombardowaniu. Skutki tego rodzaju polityki gospodarczej musiały odbić się także na finansach państwa. Upadek przedsiębiorstw, a także jak niektórzy to określają "złodziejska prywatyzacja" spowodowały pogłębiający się deficyt Budżetu Państwa. W 1991 roku pojawiła się nowa pozycja mająca na celu łatanie rosnącego deficytu budżetowego: dochody ze sprzedaży majątku Skarbu Państwa " Zaczęto wyprzedawać wszystko, na co chęć wyrazili tak zwani zagraniczni inwestorzy. Zaczęto lansować, że należy sprzedawać najlepsze zakłady i za cenę, którą zaoferuje nabywca". Kolejne ekipy rządzące nadal prowadziły destrukcję gospodarki narodowej "Wyprzedaż banków nabrała przyśpieszonego tempa. 73% banków zostało sprzedane za 2 mld dolarów obcemu kapitałowi. W sumie tej mieścił się nie tylko majątek nieruchomy i ruchomy, znacznie przekraczający uzyskaną ze sprzedaży wartość, ale także lokaty bankowe na sumę 66 mld dolarów". Dochody z prywatyzacji nie rekompensowały utraconych. O ile jeszcze w 1991 roku deficyt wynosił 3,1 mld złotych, to już w 2000 roku przekroczył 25,4 mld, w 2001 roku 32,4 mld, a w 2002 roku 39,4 mld. Obecnie zadłużenie przekracza 500 mld złotych.

Rudolf Jaworek: "Naukowcy badający wydatki gospodarstw domowych pracowniczych i emeryckich podali wielkości przerażające dla egzystencji narodu". Ten obraz, który prowadzi do stopniowego wyniszczenia sił fizycznych, następnie zdrowia, a w końcu śmierci milionów żyjących na takim poziomie osób, należałoby nazwać stopniowym wyniszczaniem lub też długofalowym holocaustem! Za codzienną filiżankę kawy w samoobsługowej kawiarni płacę 5 zł, czyli miesięcznie ok. 150 zł tj. więcej niż określona granica minimum egzystencji wydatków na żywność! Puszka karmy dla psa kosztuje 4 zł + ryż + tłuszcz + marchewka - ok. 6 zł dziennie. Według zaś obliczeń naukowców, na poziomie poniżej kosztu karmy dla mojego psa żyje w naszym kraju ponad 2 mln osób! A reformatorzy cieszą się ze swoich reform. Jeden z nich D. Tusk, kiedyś w programie N. Terentiew, także w "Kropce nad i" 22.03.2001 powiedział, że czuje się odpowiedzialny i dumny za podjęte po 1989 r. reformy. Takich "intelektualistów" zainstalowano nam na czele narodu! Fałsz, kłamstwo, obłuda, cynizm - ot co. A może tylko głupota tych niby intelektualistów?

Stefan Kurowski:"Spójrzmy więc na podstawowe elementy naszej narodowej gospodarki i potraktujmy je jako wynik określonej polityki gospodarczej. Weszliśmy w proces przekształceń ustrojowych z wadliwym mechanizmem funkcjonowania gospodarki, ale za to z ogromnym trwałym majątkiem produkcyjnym w tych dziedzinach, w których komunizm usiłował rywalizować ze światem kapitalistycznym" - Pierwsze pytanie w naszej analizie musi więc być takie: co się stało z tym wielkim majątkiem trwałym, czy on dla nas pracuje i czy przynosi nam dochód. Odpowiedź jest znana. Tego majątku w ogromnej części już nie ma! Albo go nie ma fizycznie, jak na przykład nie ma połowy górnictwa węglowego, gdyż zlikwidowane kopalnie zostały zatopione, albo go nie ma na koncie naszej, polskiej własności. Gdy wielkie zakłady zostały osłabione, rozpoczął się wielki handel, czyli wyprzedaż owych "rodowych sreber" zbudowanych kosztem ogromnych wyrzeczeń przez dwa pokolenia Polaków. W ciągu 15 lat wyprzedano prawie wszystko, co w wielkim przemyśle miało jakąkolwiek wartość i znaczenie strategiczne.Ktoś może powiedzieć: ale te sprzedane fabryki pozostały w Polsce i produkują. Otóż nie wszystkie. Te, które wytwarzały bardziej skomplikowane wyroby, zaprzestały produkcji, a w innych pozostały puste hale lub pozamieniano je na magazyny, do których teraz, jak czasem donosi prasa, przywozi się śmieci z Niemiec.

Ludwik Staszyński: "Miarą kondycji społeczeństwa i stanu gospodarki w 2003 r. było 3175 tys. bezrobotnych, z których tylko niecałe 15 proc. otrzymywało zasiłki w przeciętnej wysokości 484 zł i 27 gr miesięcznie. Bezrobocie dotyka w większości ludzi młodych. Z badań GUS wynika, że w co drugiej rodzinie mającej na utrzymaniu dzieci do 18 roku życia przynajmniej jedno z rodziców jest bezrobotne albo bierne zawodowo. W 1984 r. do ubóstwa przyznawało się 3,5 proc. osób. W 2002 r. takich osób było 10 razy więcej 34,5 proc.! Budowa Huty Warszawa kosztowała ponad 3 miliardy dolarów. Została ona zbyta za sumę 18,64 miliona dolarów Efektem "reform" jest m.in. duże uzależnienie Polski od ośrodków zagranicznych, w tym zadłużenie zagraniczne, które z ok. 70 mld USD w 2000 r. zbliżyło się w 2003 r. do 106 mld dolarów, po 2800 USD na każdego obywatela. Stale rosnące koszty obsługi zadłużenia państwa pochłonęły w 2003 r. 24 mld zł., tj. ok. 13 proc. wydatków budżetowych państwa. Prof. Leszek Balcerowicz, prezes Narodowego Banku Polskiego, a wcześniej odpowiedzialny za gospodarkę wicepremier w minister finansów w rządach T. Mazowieckiego, J.K. Bieleckiego i J. Buzka, oceniając minione 15-lecie powiedział, że "czuje się wyróżniony przez los" z powodu swojego znaczącego udziału w przemianach, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 roku (....) Oto jak patrzy na niektóre efekty wdrażanych przez siebie reform ich główny reżyser: "kres od 1989 r. jest pod względem możliwości najlepszy w naszej historii ostatnich 300 lat. Polska kolosalnie awansowała w porównaniu z tym, co by było, gdybyśmy nadal grzęźli w bagnie socjalizmu".

Mathis Bortner: "Polityka prywatyzacji staje się często prostym i czystym oszustwem, mimo przejęcia większości akcjonariatu, nie ma ona rzeczywistego wkładu kapitału. Zyski wynikające z produkcji tych prywatyzowanych firm, które są włączone z tytułu wkładu kapitałów, wykorzystują wewnętrzną wymienialność złotówki. To pozwala rabować i rujnować jeszcze bardziej zdolności produkcyjne Polaków".Poseł Krasowski wymienia fabrykę w przemyśle cukrowniczym, gdzie pięciu mianowanych "ekspertów" zarabia więcej niż 700 robotników.Budowa Huty Warszawa "kosztowała< ponad 3 miliardy dolarów. Została ona udostępniona za sumę 18,64 miliona dolarów, czyli za 0,061%, ale minister przemysłu i handlu w rządzie Hanny Suchockiej miał powód do zwolnienia, został bowiem przewodniczącym zgromadzenia wspólników.Ministerstwo prywatyzacji powierzyło londyńskiej firmie konsultingowej Rotschild & Sons zadanie opracowania planu prywatyzacji firmy Orbis. Według "Gazety Wyborczej" z grudnia 1991 r., Rotschild & Sons pobrał jeden milion dolarów za te czynności.Oto jest właśnie prywatyzacja! Chyba to tłumaczy, co chce powiedzieć Ernst & Young, oceniając w październiku 1992 r., że Polska jest najlepszym krajem dla inwestycji! Nigdy Polska nie była tak rabowana od odzyskania niepodległości w roku 1918. Tylko 3 lata potrzeba było (1945-1948) polskim komunistom, aby podkopać zdrową bazę ekonomii narodowej. Ustawa z 27 września 1948 roku pozwoliła im przywłaszczyć sobie wszelkie mechanizmy produkcji i dystrybucji. Polska wpadła w mechanizm machlojek i niskiej produktywności ekonomii marksistowskiej. Przez trzy pierwsze lata liberalizmu Polska straciła chyba więcej swojej substancji produkcyjnej niż przez 44 lata rabunku komunistycznego. Nawet nie jest w stanie wykorzystać kredytów oddanych do jej dyspozycji, ani nawet nadwyżek rezerw finansowych.

Henryk Pająk - Stanisław Żochowski: Kolejne "solidarnościowe" rządy - Mazowieckiego, Bieleckiego i Suchockiej, potem jeszcze Pawlaka, uczyniły wiele na rzecz ekonomicznego rozkładu Polski. Posłużono się wyniszczającym "programem" Balcerowicza-Sachsa. Cóż osiągnięto? Eksplozję afer finansowych na niespotykana skalę, półdarmową, a w wielu przypadkach zupełnie darmową "prywatyzację" - wyprzedaż majątku narodowego. Trwało lądowanie nomenklatury nowej i starej w zawłaszczonych, rzekomo sprywatyzowanych przedsiębiorstwach oraz tzw. spółkach. Z dobrze udokumentowanej książki Elżbiety Isakiewicz pt. "Afery? UOP? Mafia?" (wyd. Antyk, 1993 r.) na str.. 64 otrzymujemy tragiczny bilans rządów T. Mazowieckiego, czyli afer nie notowanych dotąd w gospodarczej historii państwa współczesnego świata.

Afery:

- rublowa - 15 bilionów złotych

- import rublowy b. NRD - 15 bilionów złotych

- paliwowa - 2 biliony złotych

- papierosowa - 15 bilionów złotych

- alkoholowa - 10 bilionów złotych

- składów celnych - 3 biliony złotych

- ART-B - 6 bilionów złotych

- FOZZ - 10 bilionów złotych

Razem około 60-70 bilionów złotych (w starej walucie przed wymianą - przyp. lzn) według ówczesnego kursu po 9500 za dolara. Winni tych nadużyć zamiast lądować w więzieniach, awansowali i awansują w karierach bankowych. Przykładem prezes Banku Spółdzielczego Rzemiosła w Warszawie - Leszek Juchniewicz. Bank pod jego światłym kierownictwem poniósł 165 miliardów strat, ale ich sprawca otrzymał potem kolejne posady: w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych pod skrzydłami ministra Lewandowskiego, następnie został w tym ministerstwie wiceministrem, a w 1995 roku pełnił funkcję członka rady nadzorczej w Powszechnym Banku Kredytowym. Porzekadło o wilku w owczarni - szczególnie tu aktualne i trafne. Czy państwo, w którym dwóch oszustów dysponujących kapitałem równowartym wartości litra spirytusu, w ciągu niespełna dwóch lat oficjalnie i bez przeszkód zbija majątek prawie miliarda dolarów - czy takie państwo może się ostać jako gospodarczo i politycznie samodzielny byt państwowy? Jedna trzecia polskich rodzin żyje poniżej norm ubóstwa. Czterdzieści procent rodzin żyje na granicy ubóstwa. Trzy miliony bezrobotnych oczekuje pracy, a minister pracy przez zatrudnianie na połowę etatu fałszuje tę liczbę, zaliczając półetatowców jako już nie bezrobotnych.

Paweł Bożyk: "Układ stowarzyszeniowy z UE był dla Polski nieszczęśliwy. Należało twardo negocjować i bić się o swoje, ale dla ówczesnego rządu podpisanie układu stowarzyszeniowego stanowiło sprawę polityczną. Premier Tadeusz Mazowiecki naciskał, żeby nie wchodzić w szczegóły i podpisywać układ jak najszybciej. Chciał dać dowód jak niezwykle jest prozachodni. Główny trzon negocjacyjny ze strony polskiej stanowiło kilka osób, które doskonale pamiętają, jak to się odbywało. Jednym z negocjatorów był Andrzej Olechowski. Polscy negocjatorzy nie byli tak perfekcyjnie przygotowani jak unijni. Tamci posiadali dokładniejsze i nowsze informacje . Tamtych było dziesięć razy więcej i znali naszą gospodarkę na wylot. Pracownicy UE przychodzili do grup negocjujących na każde skinienie unijnej strony i często, gdy występowały jakieś rozbieżności, wkrótce padały lekceważące i ważkie słowa: " co nam tu panowie opowiadacie, my mamy na ten temat inne dane z komputera". Uważam, że takiego układu stowarzyszeniowego nie należało podpisywać. Wielkim błędem było podpisywanie go tak pospiesznie. Rząd polski wychodził jednak widać z założenia, że 100 milionów dolarów w jedną czy w drugą stronę nie ma większego znaczenia. Kraje postkomunistyczne rywalizowały ze sobą sądząc, że który z nich pierwszy podpisze przed innymi, będzie miał z tego tytułu jakieś korzyści. Ale to była nieprawda.Jako jedyny kraj w Europie Polska sama z siebie zrezygnowała z ograniczeń para- i pozataryfowych, takich jak opłaty wyrównawcze, ograniczenia ilościowe, dewizowe; cła obniżone zostały do paru procent - bez wzajemności! Tak nikt nie robi. Stosowana jest praktyka, że ja obniżam cło nas twoje towary, kiedy ty obniżasz na moje. Myśmy to zrobili jednostronnie.

Jerzy Robert Nowak: "Niejednokrotnie wskazywano na fatalne skutki balcerowiczowskiej polityki gospodarczej dla polskiej przedsiębiorczości. Szczególnie ostra krytyka Balcerowicza w tej sprawie przewijała się między innymi w wystąpieniach Stefana Kisielewskiego". Stwierdzał on: "Balcerowicz przyniósł wiele szkody nowej przedsiębiorczości, ponieważ tak wystraszył podatkami, cłami, stopą procentową kredytów, przez pierwsze półrocze 1990 r. Ta nowa przedsiębiorczość nie tylko się nie rozwijała, ale nawet zaczęła się zwijać (cytat za: "Testament Kisiela", Poznań 1992, s. 21). Według Kisiela Balcerowicz "dał w dupę chłopom i rzemieślnikom, czyli jedynym producentom, którzy przetrwali komunizm" (tamże, s. 81)." Ten niebywały brak troski i autentyczne wsparcie rodzimej przedsiębiorczości w ramach balcerowiczowskiej reformy wręcz szokował niektórych wybitnych ekonomistów zagranicznych. By przypomnieć choćby uwagi świetnie znającego polską sytuację najsłynniejszego ekonomisty węgierskiego Janosa Kornaiego. W miesięczniku "Mozgo Vilag" z sierpnia 1990 roku Kornai tak skomentował przedstawione przez Jeffreya Sachsa i Davida Liptowa refleksje na temat konkretnych metod "leczenia" polskiej gospodarki z kryzysu. >Problem polega na tym, na co położymy nacisk. Ja ze swej strony położyłbym go na stworzeniu nowej klasy średniej, opartej na drobnej i średniej przedsiębiorczości. W pracy Liptowa i Sachsa zdumiewają dane o ogólnej sumie kredytu udzielonego polskiemu sektorowi prywatnemu. Jest ona katastrofalnie mała i stanowi ledwie 2,7% całego kredytu udzielonego przez system bankowy. Realną kontrolę nad istotną częścią gospodarki w Polsce przekazano żydowskim, ponadnarodowym koncernom Najgorsze skutki dla przemysłu przyniosło jednak skrajne doktrynerstwo Balcerowicza, który jako minister finansów i wicepremier kierujący całością gospodarki nie wyciągał żadnych wniosków z niepokojących zjawisk w przemyśle. Nader wymowna była w tym kontekście wypowiedź kolejnego ministra przemysłu Andrzeja Zawiślaka. Wkrótce po rezygnacji ze swego stanowiska w rządzie Bieleckiego, w którym Balcerowicz był dalej wicepremierem i ministrem finansów, prof. Zawiślak powiedział w wywiadzie pod znamiennym tytułem, „Kto dobija polski przemysł?" - Teraz mamy sytuację, że jak nigdy dotąd, tak wiele nie zależało od doktrynerstwa tak niewielu. Jeśli się tego nie zmieni, to w krótkim czasie nastąpi odprzemysłowienie Polski. Praktyka Ministerstwa Finansów ma rujnujące, dewastujące skutki dla polskiego przemysłu. Został on potraktowany jak narkoman, którego chciano wyleczyć jednorazowym pozbawieniem narkotyku. Przy takiej kuracji narkoman pada.

Zdzisław Sadowski: "Fakt, że recesja stała się tak głęboka i przemieniła w kryzys, został spowodowany przez istotne błędy polityki gospodarczej. Przyjęto błędne założenie, iż negatywne skutki silnie deflacyjnej polityki powinny zostać szybko zneutralizowane przez dynamizujące działanie prywatyzacji oraz napływu kapitału zagranicznego. Silna deflacyjna polityka została oparta na zasadzie "terapii wstrząsowej" zalecanej wówczas przez wielu doradców zagranicznych, natomiast założenia co do czynników neutralizujących nie sprawdziły się. Istotne błędy wynikały z zastosowania doktryny monetarystycznej bez należytego uwzględnienia realiów gospodarki polskiej. Rezultatem tej polityki było pogorszenie się sytuacji finansowej wielu przedsiębiorstw i olbrzymi wzrost zatorów płatniczych. Polityka pieniężna oparta na tym dogmacie stała się więc dławiąca dla gospodarki. Błędne również było przyjęte w polityce prywatyzacyjnej założenie konieczności szybkiej likwidacji sektora publicznego.

Marek Głogowski: "Wielkie nadzieje wiązali Polacy z nową wolnością odzyskaną w 1989 roku, ale przemiany, jakie nastąpiły, przyniosły rozczarowanie. Z danych GUS wynika, że poniżej granicy minimum socjalnego żyje w Polsce 58,7 proc. ludności (14 lat temu tylko 20%), a poniżej granicy minimum egzystencji - 11 proc. w miastach i 17 proc. na wsi. Miliony ludzi w Polsce żyją w wielkim niedostatku. Ocenia się, że milion dzieci cierpi głód. Odbiciem znacznego pogorszenia się warunków życia i trudności mieszkaniowych, stał się kryzys demograficzny - spadek liczby zawieranych małżeństw, spadek przyrostu naturalnego - dzietność kobiet; w ciągu piętnastu lat z 2,15 do 1,34 dziecka na matkę . Jest to najniższy wskaźnik w Europie! Następuje atrofia funkcji państwa, co zwłaszcza widać w ochronie zdrowia. Miernikiem kondycji społeczno-ekonomicznej państw jest kryzys finansów publicznych. Do rejestru porażek piętnastu lat transformacji dopisać trzeba lawinowo narastające zadłużenie wewnętrzne i zagraniczne oraz nasilenie przestępczości aferalnej, powiązanej z politycznymi elitami szczebla lokalnego i centralnego. Dziurawemu budżetowi i biedzie zagrażają roszczenia ze strony niemieckich "wypędzonych" oraz z tytułu braku reprywatyzacji po komunistycznej nacjonalizacji. Nastroje społeczne oddają badania opinii o przemianach w Polsce po 1989 roku. W sondażu przeprowadzonym na warszawskich wyższych uczelniach 47% studentów zadeklarowało wolę natychmiastowej emigracji, 64% uważa, że Polska nie stwarza absolwentom szans na karierę zawodową, a aż 78% - że po studiach nie ma szans na stabilizację materialną. Zbudowano "kapitalizm polityczny" zawłaszczający państwo, a realną kontrolę nad istotną częścią gospodarki przekazano ponadnarodowym koncernom. Syntetycznym miernikiem warunków, na jakich przeprowadzano w Polsce przekształcenia własnościowe, jest ocena prof. Kazimierza Z. Poznańskiego ("Wielki przekręt. Klęska polskich reform"). Według tego autora majątek banków i przemysłu jest w Polsce sprzedawany za najwyżej dziesięć procent wartości. Szereg zakładów oddawano w ręce prywatne, w tym cudzoziemcom " za symboliczną złotówkę ". Także wybitni ekonomiści amerykańscy przestrzegali przed wyprzedażą polskiego majątku narodowego, podkreślając, iż "polski przemysł musi być własnością Polaków i być zarządzany przez Polaków Kontynuacja dotychczasowej liberalnej polityki pod dyktando zachodnich doradców doprowadzi do tego, że za 4-5 lat cały polski przemysł znajdzie się w rękach niemieckich i amerykański" (John Kenneth Galbraith). Według prof. Kazimierza Poznańskiego źródłem wyprzedaży zakładów przemysłowych i banków za najwyżej dziesięć procent wartości jest korupcja. Motywów wielu rażąco niekorzystnych dla Polski transakcji prywatyzacyjnych nie można rozpatrywać w kategorii błędów i niskich kwalifikacji ludzi pełniących odpowiedzialne stanowiska państwowe. Trzeba brać pod uwagę także złą wolę i zamierzone działania o charakterze przestępczym. Systemowo nie było i nie ma zainteresowania organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości przebiegiem prywatyzacji.

Kazimierz Golinowski: "Polska jako chyba jedyny kraj ma zapisany w konstytucji RP właśnie model społecznej gospodarki rynkowej". Leszek Balcerowicz wprowadzając model gospodarki rynkowej w Polsce okazał się zdecydowanym przeciwnikiem takiego modelu gospodarki, bowiem model, jaki w Polsce został wprowadzony za sprawą reform Balcerowicza, nie miał nic wspólnego ze społeczną gospodarką rynkową. Był jej przeciwstawieniem. Jest to model skrajnej liberalnej gospodarki rynkowej - niewidzialna ręka rynku, zero państwa w gospodarce, skrajna wolność gospodarcza (wolność tak daleko posunięta, że stwarza pole do bezkarnych nadużyć, działania mechanizmów mafijnych niwelujących zdrową konkurencję i alokację kapitału. Nigdzie na świecie nie ma takiego modelu gospodarki liberalnej.

Andrzej Ruraż-Lipiński: "Jest rok 2006. Polska, na 25 państw, członków Unii Europejskiej, jest sklasyfikowana pod względem dochodu narodowego na 25 miejscu. Oznacza to, że cała ta Socjalistyczna Unia Europejska wie, że 2/3 Polaków żyje w nędzy, a kilka milionów w skrajnej nędzy.Włodzimierz Bojarski:"To w skrócie i uproszczeniu bilans zniszczeń ostatniego dwunastolecia, bilans negatywnych dokonań wszystkich rządów w tym okresie i wspierających je partii politycznych, i polityków znanych z uroczystości państwowych i religijnych". Jakkolwiek cytowana pozycja ukazała się w 2006 roku, to jednak w niczym nie straciły na aktualności prezentowane w niej stanowiska i opinie na temat genezy katastrofy gospodarki polskiej oraz doświadczanych przez zdecydowaną większość społeczeństwa skutków tej katastrofy. Aktualności tej dowodzi kontynuacja przez Platformę Obywatelską przyjętej w 1989 roku i antynarodowej polityki ograbiania Polaków z ich majątku, czego przykładem jest program wyprzedaży za bezcen przemysłu produkcji i dystrybucji energii elektrycznej, a więc strategicznych i ostatnich już elementów ekonomiki narodowej. Dzieje się to wtedy, kiedy w rujnowanym przez wiele lat z całą premedytacją budżecie państwa nie ma grosza na cokolwiek, ale to nie przeszkadza, by faktyczni władcy Polski transferowali dziesiątki i setki miliardów złotówek, jakie ciężko wypracowują wyzyskiwani w sposób wręcz kolonialny Polacy. A rząd Donalda Tuska główkuje nad tym, co by tu jeszcze spieprzyć i tym samym przyspieszyć definitywne bankructwo państwa polskiego.Czy wy, ludzie, naprawdę tego nie widzicie?

Łzy Tuska „Przepraszam, wszyscy bardzo cierpieliśmy – to znaczy wszyscy z Platformy, bo nie z PiS-u. Tak cierpieliśmy, że popełniliśmy błędy. Ale właściwie nie my. Państwo zdało egzamin. To wina rodzin". Tak w skrócie można przedstawić wczorajsze wystąpienie decydentów Platformy w Sejmie, podczas którego mogliśmy wyraźnie przyjrzeć się nowej formule usprawiedliwiającej rząd za kolejne patologie wykrywane w sprawie Smoleńska. Najważniejsze komponenty tej formułki są proste – wskazanie wroga, przestraszenie wyborcy oraz odcięcie kwestii Smoleńska od problemu państwa. Wszystko to zaś podlane odpowiednią dozą kłamstw. Pojawiło się jednak ponure novum. Dziś wiemy, że głównym wrogiem publicznym nie jest PiS czy kibole, ale syn i wnuk Anny Walentynowicz wraz z resztą rodzin ofiar tragedii z 10 kwietnia.

Strategia obrony Fakt, że ciało Anny Walentynowicz nie zostało pochowane we właściwym grobie, wywołał powszechne oburzenie. Nawet dziennikarze największych mediów zaczęli wyrażać głośno swoje niezadowolenie. Przez chwilę zewsząd rozlegały się krzyki o standardy, padały słowa o ostatecznej kompromitacji. W tej sytuacji pozostawało tylko pytanie o strategię neutralizacji, jakiej użyje Platforma, aby odwrócić niekorzystne dla siebie emocje. I dostaliśmy w czwartkowym przemówieniu Tuska jak na tacy odpowiednią narrację. Jakie kłamstwa ją podparły? Najbardziej uderzającym fałszem było chyba stwierdzenie premiera o tym, że nikt ze strony rządowej nie usiłował wykorzystać Smoleńska do celów politycznych – wystarczy tu przypomnieć słynne SMS-owe instrukcje o winie pilotów, jakie dostawali kilka godzin po tragedii posłowie PO, oraz o lansowanych kłamstwach o naciskach gen. Andrzeja Błasika. Równie absurdalnie brzmi stwierdzenie premiera, że ze względu na dobro rodzin nikt nie zadał pytania, kto był odpowiedzialny za organizację lotu i jego ochronę. Warto przypomnieć, że to pytanie padło i dostaliśmy ze strony Najwyższej Izby Kontroli odpowiedź. Tą osobą był Tomasz Arabski. Jak też błyskawicznie wychwycono, wyjątkowo kuriozalne były stwierdzenia prokuratora Andrzeja Seremeta o tym, że rodzina Anny Walentynowicz pomyliła się przy identyfikacji zwłok. Znaczyłoby to, że rodziny Walentynowicz i Walewskiej-Przyjałkowskiej pomyliły się symultanicznie i krzyżowo.

Retoryka kłamstw Tylko że kłamstwa, i to wyjątkowo ostentacyjne, Tuska i jego obozu nie są niczym nowym. Zaskakujący jest jednak sposób kolejnego otwarcia pól konfliktu i napiętnowania kozła ofiarnego. Warto zwrócić uwagę, że charakterystyczną cechą propagandowej retoryki Tuska był bowiem cały szereg pozornych sprzeczności. Tak więc w ciągu jednego przemówienia słyszeliśmy „przepraszam, były pomyłki", ale i potwierdzenie, że państwo zdało egzamin. Z jednej strony ekshumacje to PiS-owska hucpa (Niesiołowski), a rodziny nie mają podstaw, by mieć do czegokolwiek pretensje, z drugiej – biedne państwo w swoim profesjonalizmie musi dokonać ekshumacji z powodu błędów rodzin. Te sprzeczności były oczywiście pozorne. Chodziło o wykorzystanie jak największej liczby kanałów informacji i jak najszerszego spektrum emocji, aby napiętnować kozła ofiarnego wśród jak największej grupy obywateli. Wśród tych, którzy dadzą się nabrać na skrajną agresję Niesiołowskiego czy Palikota, a jednocześnie tych, którzy potrzebują języka trochę subtelniejszego i mniej mijającego się z rzeczywistością. Ktoś lubi Sławomira Sierakowskiego, a do pijanego złodzieja bardziej trafi tzw. argumentacja Stefana Niesiołowskiego. Proste.

Wróg publiczny Dlatego ciężko wierzyć w to, że oburzenie w największych mediach się utrzyma. Wśród dziennikarzy już widać zmęczenie i potrzebę powrotu w stare koleiny refleksji. Zachwyt nad wyjątkowo emocjonalnym i niemerytorycznym przemówieniem Tuska, ogłaszanie jego zwycięstwa przed przemową Kaczyńskiego to jedne z symptomów łaknienia powrotu na utarte ścieżki. Tak samo jak stały już pobyt Niesiołowskiego w TVN-ie czy kuriozalne wypowiedzi Moniki Olejnik. Na jedną rzecz warto jednak zwrócić uwagę. Uczynienie z rodzin głównego kozła ofiarnego jest kolejną degeneracją obozu rządzącego i mediów, które to podchwycą. Wrogiem stają się osoby prywatne, zwykli obywatele. Oczywiście wcześniej już obrażano rodziny ofiar. Jednak było to niejako przy okazji. Dziś stały się one głównym wrogiem publicznym. Czegoś takiego w III RP jeszcze nie było. Oczywiście, aby ten mechanizm się udał, należy odpowiednio „sprywatyzować" Smoleńsk, sprowadzić go do emocji i personalnych gierek. Tak więc Smoleńsk, co jasno przebijało z przemówienia Tuska, nie jest problemem państwa ani nawet tworzącej go wspólnoty. Jest problemem tych, „którzy, wtedy tam byli", „tych, co cierpieli". Jednocześnie warto zwrócić uwagę, że z cierpienia wykluczeni zostali ci, których tam nie było, a więc właściwie wszyscy poza przedstawicielami rządu, Rosji i rodzin ofiar. W bardziej ostentacyjnej formie wyraziła to Kopacz podczas swojej konferencji, stwierdzając, że Samuel Pereira ośmiela się zadawać jej pytania tylko dlatego, „że go tam nie było". W tej nowej przestrzeni, w której państwo ani wspólnota już właściwie nie istnieją, pozostają tylko odrębni gracze. Samotne rodziny, potężne mocarstwo oraz najsilniejszy obecnie obóz polityczny. A odbiorcy zostaje wysłany jasny sygnał – po której stronie chcesz być?

Jak łzy Sawickiej Dodatkowo Tusk zupełnie cynicznie i umiejętnie grał strachem przed Rosją. Wplątując w swoich wypowiedziach sugestie, że dążenie do ekshumacji związane jest z wiarą w zamach i, docelowo, z wojną z Rosją. No i jak obywatelu – zdaje się pytać Tusk – jesteś właśnie świadkiem prywatnej awantury – naprawdę chcesz się mieszać? Naprawdę chcesz stanąć po najsłabszej ze stron? Dlatego też przemówienie Tuska nie miało w sobie grama merytoryki. Jak już zwraca się uwagę – występ Tuska był jak łzy Sawickiej. I miał na celu podobne odwrócenie znaczeń – z oskarżonych uczynić oskarżycieli, z pokrzywdzonych tych, którzy krzywdzą. Osiągnięto to czystym populizmem, pomijaniem jakiegokolwiek meritum w celu epatowania emocjami, kłamstwami. W tym zakresie przemówienie Tuska było po prostu faszystowskie. Było płaczliwym zawodzeniem przemieszanym z agresywnymi atakami, służyło tylko wskazaniu wroga, którego należy usunąć, aby powrócił ład i polityka miłości. I w tym momencie pomyłki czy kłamstwa podczas kolejnych wypowiedzi Kopacz, Seremeta, czy Gowina oraz fakt, że ich wypowiedzi były wzajemnie sprzeczne dla widza ma już nie mieć znaczenia. Liczy się tylko to, że rodziny jątrzą i judzą, że są zagrożeniem dla stabilności państwa, że ich prywata może skończyć się wojną z Rosją. Najsilniejszy bodziec – strach – został uaktywniony w wyborcy.

Sygnał wysłany, a pożyteczni idioci pokroju Waldemara Kuczyńskiego już raźnie go podchwycili i będą lansować dalej. Bachanalia czas zacząć, a ci, którym zostało jeszcze choć trochę dobrego smaku, muszą się przygotować na kolejne występy Niesiołowskiego i jego klonów przed kamerami. Dawid Wildstein

Sto kwiatów z jednego korzenia Ach, cóż by się stało z naszym demokratycznym państwem prawnym urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej, co by poczęli Umiłowani Przywódcy, gdyby nie „służby” no i oczywiście - oficerowie prowadzący? Już pomijam drobiazg, że ci Umiłowani Przywódcy zostali powystrugiwani z banana jeśli nie podczas pierwszej selekcji kadrowej, którą w „strukturach podziemnych” przeprowadził generał Czesław Kiszczak z osobami zaufanymi i w następstwie której w 1989 roku nasz Kukuniek budował nową Solidarność już nie od dołu - jak nieopatrznie zdecydowano w roku 1980 - tylko od góry - według rozdzielnika - to w selekcjach kolejnych. Bo po pierwszej selekcji, niby przecież starannej, zdarzały się jednak niedopatrzenia. Oto na przykład 6 kwietnia 1990 roku, niby już zatwierdzony, a nawet wybrany na posła Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego Roman Bartoszcze oświadczył na sali plenarnej w Sejmie, że zwłoka z decyzją o przejęciu majątku po PZPR była działaniem celowym, mającym na celu umożliwienie zniszczenia dokumentów świadczących o współpracy wielu czcigodnych osobistości ze Służbą Bezpieczeństwa. Na to porwał się z miejsca poseł Bronisław Geremek, sugerując, by poseł Bartoszcze niezwłocznie te zarzuty odwołał. Poseł Bartoszcze jednak, zamiast w podskokach je odwołać, jeszcze zuchwale je podtrzymał, wobec czego poseł Geremek zwrócił się do premiera o wszczęcie postępowania wyjaśniającego. Co tam pan premier Mazowiecki w ramach postępowania wyjaśniającego posłowi Bartoszcze zrobił, jakie bliskie spotkania III stopnia mu przedstawił - tego już się pewnie nigdy nie dowiemy, ale 11 kwietnia poseł Bartoszcze podczas plenarnej sesji Sejmu wyjaśnił, że jego poprzednia wypowiedź została niewłaściwie zrozumiana. Tak naprawdę bowiem chciał powiedzieć, że popiera całym sercem apel premiera Mazowieckiego o „oddzieleniu grubą kreską”. Generalnie jednak triumfowała świadoma dyscyplina, wzmacniana, przynajmniej w wielu pojedynczych przypadkach „poczuciem wspólnoty losów”, dzięki czemu można było pod kierownictwem partii budować nie tylko gospodarką rynkową, mnożąc w tempie stachanowskim nowe urzędy i nowe regulacje, ale również - demokrację i pluralizm. Niech tam sobie rozkwita sto kwiatów - byle wszystkie czerpały soki z jednego korzenia, oczywiście dyskretnie ukrytego przez wścibstwem osób niepowołanych. Temu celowi służyły kolejne selekcje kadrowe wsparte hodowlą własną, aż wreszcie doczekaliśmy się Umiłowanych Przywódców, na których można polegać w każdej sytuacji. Ale to się tak tylko mówi, żeby było ładniej. Jak już z kogoś zrobiono Umiłowanego Przywódcę, to przeważnie dlatego, że nie nadawał się do zadań poważniejszych niż „haratanie w gałę”, toteż kiedy sytuacja staje się poważna, od razu widać, że zgodnie z leninowskimi normami życia partyjnego trzeba „ufać i kontrolować”. Oto na skutek wątpliwości, jakich nabrała niezależna Prokuratura Wojskowa, czy aby wszystkie ofiary smoleńskiej katastrofy leżą w trumnach im przypisanych, na początek zarządzone zostały dwie ekshumacje. Zaraz się okazało, że wątpliwości były uzasadnione i w trumnie Anny Walentynowicz leży zupełnie ktoś inny - podobnie jak kiedyś w trumnie, w której miał leżeć Stanisław Ignacy Witkiewicz. Jak pamiętamy, nie był to żaden Witkiewicz, tylko jakaś nieboszczka - a przecież to dopiero początek wątpliwości. Dlaczego niezależna Prokuratura Wojskowa nabrała tych wątpliwości akurat teraz, kiedy gołym okiem widać postępujące przygotowania do podmianki na stanowisku premiera i przetasowań koalicji piastującej zewnętrzne znamiona władzy - tego nawet nie śmiem się domyślać. Prokuratorzy powiadają, że tak im wyszło z „analizy” dokumentacji dostarczonej przez Rosjan. Naturalnie nie wypada zaprzeczać, ale czy aby na pewno nie było żadnej zachęty w tym kierunku, żadnych wskazywań świeżego tropu? No bo z jakimż paradoksem mamy do czynienia; tu Jarosław Kaczyński, gwoli pokazania zdolności koalicyjnej PiS, przystępuje do ofensywy - ale nie na odcinku smoleńskim, tylko przeciwnie - gospodarczym, a tymczasem jakby z woli samych Niebios Smoleńsk sam wpycha mu się w ręce? Nawet kamień by się poruszył, a cóż dopiero człowiek! Oczywiście może to być wola Nieba, ale jeśli Niebo nie miało z tym nic wspólnego, to kto? Czy przypadkiem nie Siły Wyższe, którym szalenie pasuje wtłoczenie Jarosława Kaczyńskiego w smoleński kanał, w którym o żadnej zdolności koalicyjnej PiS nie może być mowy, dzięki czemu można będzie dokonać podmianki i skompletować nową koalicję bez żadnych zgrzytów i niespodzianek? Żeby nie było wątpliwości - ten dar Nieba wtłaczający PiS ponownie w smoleńską koleinę akurat w przeddzień marszu „Obudź się Polsko” zainspirował „czerwoną orkiestrę” - no i oczywiście - jajcarzy. Jako pierwsze pudło rezonansowe orkiestry odezwał się oczywiście Kukuniek, czyli były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa, krytykując marsz z pozycji szalenie państwotwórczych, że to niby trzeba „wziąć się do roboty” i w ogóle. Jakbyśmy słuchali samego towarzysza Wiesława w 1956 roku: „a teraz do pracy towarzysze, dość wiecowania”. Nietrudno mu się dziwić, że się tak uwija, bo akurat w niezawisłym gdańskim Sądzie Apelacyjnym rozpatrywana jest apelacja Krzysztofa Wyszkowskiego od wyroku niezawisłego sądu orzekającego że ma Lecha Wałęsę przeprosić za stwierdzenie, iż w przeszłości był konfidentem SB. W innych okolicznościach apelacja może byłaby bez ceregieli oddalona, ale po ostatnich zawirowaniach gdańskiej Temidy, a zwłaszcza - „ohydnej prowokacji” wobec prezesa Milewskiego, którego Krajowa Rada Sądownictwa właśnie poświęciła na ołtarzu obrony niezawisłości niezawisłych sądów, zezwalając pobożnemu ministrowi Gowinowi na udzielenie mu dymisji - kto wie - może niezawisły sąd uwzględni wnioski dowodowe Krzysztofa Wyszkowskiego, a wtedy... Słowem - trzeba się uwijać, toteż Kukuniek stara się jak może. Nie tylko zresztą on - bo w „Gazecie Wyborczej” odezwał się przewielebny ojciec Tomasz Dostatni, który również zaśpiewał z szalenie państwotwórczego klucza, że to niby nie wolno „podpalać Polski”. Już mniejsza o to, skąd to nagłe zatroskanie rewerendissimusa o bezpieczeństwo pożarowe Polski, to karygodne zainteresowanie „polityką” pod pozorem apolityczności - bo ciekawsze jest wrażenie, jakby i Kukuńkowi i przewielebnemu reverendissimusowi ta sama centrala nastrajała kamerton. Hmmm... Oprócz tych szalenie zatroskanych głosów odezwało się również jajcarstwo - miedzy innymi pan red. Maziarski w „Gazecie Wyborczej”, że to niby „prezesowi w żłoby dano” - oczywiście Kaczyńskiemu. Jajcarstwo jajcarstwem - ale z obfitości serca usta mówią - bo któż to mianowicie „dał” prezesowi w te żłoby? Czyżby pan red. Michnika nadał działał „konstruktywnie” - jak w 1989 roku, lansując „wasz prezydent nasz premier”? A właśnie nadeszła pora na działania konstruktywne, bo jeśli nawet „czas zmienić politykę rolną”, to przecież „ludzi krzywdzić nam nie wolno” - zwłaszcza takich poczciwych, jak pani Ewa Kopacz, która po odkryciu podmianki w trumnie Anny Walentynowicz już sama nie wiedziała, której wersji się trzymać; czy była przy identyfikacji, czy jej nie było - podobnie zresztą, jak pan Tomasz Arabski, który potrafił wyjąkać tylko coś w rodzaju: „ja, ludzie kochani, jestem niewinny!”. I nie wiadomo do czego by mogło dojść, gdyby nie znalazły się siły, co kres tej orgii położyły. Oto kiedy coraz głośniej dobiegały zewsząd pytania, kto właściwie zabronił otwierania przywiezionych z Moskwy trumien z nieboszczykami i kiedy każdy dygnitarz próbował odpowiadać własnymi słowami, ratunek przyszedł ze strony ministra Michała Boniego, który w rządzie premiera Tuska niby zajmuje się „cyfryzacją” - ale jednocześnie prowadzi rokowania z Episkopatem na temat finansowania Kościoła i w ogóle - wszystko wie najlepiej. Przelotny kontakt ze służbami - i proszę - jaka przytomność umysłu! Zresztą może i filologiczne wykształcenie ministra Boniego mogło okazać się pomocne, bo nie jest wykluczone, że mógł on sobie przypomnieć historię konfliktu Odyseusza z cyklopem Polifemem. Jak pamiętamy, Odyseusz zapytany przez Polifema o imię odpowiedział, że nazywa się Nikt i kiedy w nocy wypalił cyklopowi jedyne oko, ten mógł tylko krzyczeć, że to Nikt go oślepił. I w tym właśnie kierunku poszedł ze swoją wersją minister Boni stwierdzając, że Nikt nie zabraniał rodzinom otwierania trumien. Z tego zbawiennego rozwiązania natychmiast skwapliwie skorzystał pobożny minister Gowin, udzielając Sejmowi informacji o przyczynach podmianki ofiar katastrofy smoleńskiej. Doprawdy nie wiem, co Umiłowani Przywódcy poczęliby bez służb i oficerów prowadzących! To prawdziwe dobrodziejstwo nie tyle może dla naszego nieszczęśliwego kraju, co dla nich. I zorganizują podmiankę, i dadzą „w żłoby” i oświecą i uspokoją i nawet utulą w ramionach... SM

Wariat na swobodzie Ładny interes! Okazuje się, że lekarze – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” - zostali konfidentami policji. To znaczy – nie tyle może policji, chociaż oczywiście policji też, jakże by inaczej – co wydziałów komunikacji, które wydają prawa jazdy. Mają bowiem ustawowy obowiązek zawiadamiania wydziałów komunikacji o każdym przypadku omdlenia, jeśli omdlały ma prawo jazdy – a wtedy wydział komunikacji odbiera takiemu pacjentowi prawo jazdy na cały rok. Teoretycznie chodzi o bezpieczenstwo na drogach, ale wiadomo, że tak naprawdę - o pieniądze – bo przecież za ponowne wydanie prawa jazdy trzeba zapłacić. Wynika z tego, że jeśli ktoś zemdleje, to pod żadnym pozorem nie wolno wzywać do niego lekarza, bo ten zaraz go zadenuncjuje – chyba, że jesteśmy pewni, iż omdlały nie ma prawa jazdy. Wtedy lekarz na pewno nie zrobi mu nic złego. W przeciwnym razie trzeba omdlalego cucić na własną rękę tradycyjnymi sposobami, a fakt omdlenia utrzymać w ścisłej tajemnicy, żeby omdlałemu oszczędzić traumy bliskich spotkań III stopnia z drapieżnymi funkcjonariuszami demokratycznego państwa prawnego, co to urzeczywistnia zasady sprawiedliwości społecznej. Ale, ale... jeśli mdlejącemu kierowcy ustawa nakazuje odbierać prawo jazdy, to dlaczego nie ma ustawy nakazującej odbieranie posady Umiłowanemu Przywódcy, który na oczach wszystkich traci kontakt z rzeczywistością? Sprawa jest pilna, a nawet nagląca, bo nie dalej jak 27 września telewidzowie oglądający transmisję z posiedzenia Sejmu poswięconemu wysłuchaniu informacji ministra Jarosława Gowina i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta mogli zobaczyć taki przypadek, kiedy pan minister cyfryzacji Michal Boni na zakończenie swego wystąpienia publicznie powiedział, że „państwo polskie jest o wiele mocniejsze, silniejsze i lepsze, niż nam się wydaje”. Wprawdzie dodatek: „niż nam się wydaje” nieco łagodzi wymowę tej deklaracji - bo któż może wiedzieć, co „wydaje się” panu ministrowi Boniemu – niemniej jednak nawet z uwaględnieniem takiej poprawki, wspomniana deklaracja wzbudza podejrzenia o utratę poczucia rzeczwistości i to w stopniu znacznym. Sytuację pogarsza fakt, że zasiadający w ławach rządowych ministrowie z premierem Tuskiem na czele, przyjęli deklarację pana ministra Boniego oklaskami. Świadczą one, iż wszyscy ci dygnitarze podzielają ocenę zawartą we wspomnianej deklaracji. Wskazuje to, iż utrata poczucia rzeczywistości w kręgach rządowych zaczyna nabierać cech epidemicznych – więc może ze względu na bezpieczeństwo państwa, które przecież jest równie ważne, a może nawet ważniejsze od bezpieczeństwa w ruchu drogowym, należałoby zastanowić się nad jakąś szybką ścieżką pozbawiania posad Umiłowanych Przywódców, wykazujących objawy utraty poczucia rzeczywistości? Nie mówię o żadnych środkach radykalnych, Boże uchowaj; oczywiście wszystko z zachowaniem zasad humanitaryzmu, ale coś chyba trzeba zrobić? Ja oczywiście rozumiem, że dla okupujących nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackich watah posługiwanie się Umiłowanymi Przywódcami pogrążonymi w stanie pomroczności jasnej jest szalenie wygodne, ale czyż wygoda jest aż tak ważna, że ważniejsza od bezpieczeństwa? SM

W duchu Urbana Janina Paradowska, od dawna zasługująca na miano Wandy Odolskiej III RP, nigdy nie miała zahamowań, by powiedzieć lub napisać największą nawet bzdurę, jeśli tylko służyło to zachwalaniu pomagdalenkowego establishmentu lub poniżaniu prawicy. Ostatnio jednak publicystka „Polityki” przekracza także inne granice.Oburzona, że doszło do ekshumacji ofiar katastrofy w Smoleńsku, że ujawniły one rozmiar zaniedbań i zakłamania rządzących, zadaje w ich obronie jadowity sztych rodzinom ofiar: „We mnie jest coraz większy bunt na godzenie się z tym dyktatem i szantażem rodzin smoleńskich. Byłam na Torwarze (gdzie przygotowywano trumny do pochówków), widziałam trumny, ale nie widziałam ani jednej smoleńskiej rodziny. Bo Torwar miał jedną wadę: nie wpuszczano kamer”. Pomińmy już, że zarzucanie wdowom smoleńskim parcia do kamer, lansowania się przy trumnach mężów to monstrualny absurd. Każdy wie doskonale, że gdyby znalazła się wśród nich bodaj jedna mająca takie ambicje, wystarczyłoby jej właśnie wziąć Donalda Tuska, Tomasza Arabskiego czy Ewę Kopacz w obronę przed krytyką pozostałych, zaręczyć za rzetelność ich działań, zapewnić, iż zrobili, co w ludzkiej mocy, i wylewnie dziękować im przed kamerami. Prorządowe media wyniosłyby ją wtedy do grona najjaśniejszych gwiazd i największych autorytetów III RP w podobny sposób, jak zrobiła błyskawiczną karierę mało komu wcześniej znana „dzielna tramwajarka” po publicznym napyskowaniu Kaczyńskiemu: z dnia na dzień stałaby się ikoną, „kobietą roku” wszystkich możliwych czasopism i gospodynią własnego show w TVN. Ale, powtórzmy, nie chodzi już o brak zahamowań pani Paradowskiej w sadzeniu idiotyzmów. Chodzi o skończoną nikczemność, do jakiej okazała się zdolna w swej propagandowej służbie posunąć. Jerzy Urban, jeden z dwóch wielkich wychowawców obecnych elit, deklarował kiedyś, że jest mu wszystko jedno, czy jego zwłoki pochowane zostaną w złotej trumnie czy ciśnięte na śmietnisko w foliowym worku. Rozumiem, że ten fason może imponować ludziom pozostającym w tym samym kręgu kulturowym. Że podobnie myślą pan premier, pani marszałek czy pani redaktor, bo „życia nic nie przywróci”. Ale człowiekowi normalnemu to, w jaki sposób traktowane są szczątki najdroższej mu osoby, obojętne nie jest i być nie może. Jako katolikowi (marnemu, ale się staram) nie wolno mi życzyć pani Paradowskiej, by gdy wybije ta godzina, nad jej pochówkiem czuwała Ewa Kopacz. Wolno mi tylko modlić się dla niej o łaskę opamiętania. RAZ

Bezpieka chce sprowokować rozruchy? Poseł Stefan Niesiołowski został wzięty do Platformy Obywatelskiej na chłopaka do pyskowania. Ponieważ pyskuje już piąty rok, a przez ten czas bardzo często zapraszany jest przez różnych funkcjonariuszy do telewizji, więc najwyraźniej dopuścił sobie do głowy, że – jak to mówią Francuzi - fait la pluie et le beau temps (robi deszcz i pogodę tzn. sam wszystko ustawia) na tubylczej scenie politycznej. Rosjanie mają przysłowie, że każdy durak po swojemu s uma schodit (każdy wariat wariuje po swojemu), więc nie można z góry wykluczyć, że jest i taka ścieżka. Widocznie jednak nachodzą go od czasu do czasu lucida intervalla (przebłyski świadomości), podczas których marność jego platformianej konduity objawia mu się w całej ohydzie i śmieszności – i stąd, jak sądzę te widoczne już na pierwszy rzut oka zszarpane nerwy posła Niesiołowskiego, które aż się proszą o zbadanie przez jakiegoś dobrego weterynarza. Wścieklizna, jak wiadomo, jest chorobą odzwierzęcą – podobno również polityczna. Ale nie bez powodu Pan Bóg stworzył również durniów. Świat ma z ich przyczyny wprawdzie wiele udręki i paroksyzmów, ale też i pewne korzyści. Są oni, bowiem na ogół szczerzy. Taki na przykład pan premier Tusk z miedzianym czołem idzie w zaparte i żadna siła nie skłoni go do szczerej odpowiedzi na jakiekolwiek proste pytanie – kto na przykład zabronił mu kandydowania w 2010 roku w wyborach prezydenckich. Tymczasem poseł Niesiołowski – inaczej. W rozmowie z red. Nizinkiewiczem, najwyraźniej dlaczegoś zirytowany (takie stany niezrozumiałego pobudzenia określane są w psychiatrii, jako irritabilis) i zamianą niektórych zwłok ofiar smoleńskiej katastrofy i sobotnim marszem pod hasłem „Obudź się Polsko” powiada tak: „Ucieszyłbym się, gdyby PiS zrobił rewolucję i próbę zamachu stanu, bo to byłoby ostateczny koniec Kaczyńskiego i PiS. Panowie, róbcie rewolucję i szturm na Belweder!” Od razu widać, że pan poseł Niesiołowski niby coś tam wie, ale generalnie nie ma dobrego kontaktu z rzeczywistością. Ja na przykład odnoszę wrażenie, że to zachęcanie Jarosława Kaczyńskiego do zamachu stanu wskazuje, iż poseł Niesiołowski musiał coś słyszeć o planach bezpieczniackich watah, by w obliczu nadchodzącego krachu gospodarczego sprowokować gwałtowne rozruchy, pod pretekstem ochrony ustroju wyaresztować opozycję i malkontentów oraz przykręcić śrubę, na podobieństwo „surowych praw stanu wojennego”. Kto wie – może nawet otrzymał jakieś zadania na odcinku pyskowania, których chętnie się podjął, bo pewnie liczy na upieczenie dwóch pieczeni: zasłużenie się u mocodawców i pogrążenie Kaczyńskiego, któremu najwyraźniej nie może darować, że go kiedyś spuścił z wodą. Z drugiej strony widać, że kontakt z rzeczywistością ma słaby, skoro nawołuje do „szturmu na Belweder” – jakby tam znajdowało się jakieś centrum władzy. Tymczasem tam tylko mieszka z żoną prezydent Bronisław Komorowski, który żadnej władzy nie ma, a tylko świeci światłem odbitym od okupantów naszego nieszczęśliwego kraju, którzy dla sobie tylko wiadomych celów, na prezydenta wystrugali go z banana. SM

Niech Roman Giertych to uzasadni W dyskusji w sprawie reformy KRUS najczęściej przewijają się dwa postulaty, jej likwidacja i przeniesienie rolników do systemu powszechnego oraz uzyskanie oszczędności w drodze radykalnej podwyżki składek ubezpieczeniowych. Te pomysły padają bez jakiegokolwiek uzasadnienia popartego rachunkiem ekonomicznym. Ostatnio w tej sprawie wypowiedział się Roman Giertych. W udzielonym, bowiem niedawno dla jednej z gazet (GW z 15-16 wrzesień 2012) wywiadzie –spowiedzi opowiedział się za likwidacją KRUS. Przyłączył się, przeto do licznego zastępu profesorów, ekspertów, polityków i publicystów kwestionujących celowość istnienia tej instytucji, szkalujących ją, a przy okazji ośmieszających się różnymi propozycjami jej zreformowania. Podkreślmy tylko, że systemy ubezpieczenia społecznego państw UE są zróżnicowane. W aż siedmiu krajach unijnych ubezpieczenia społeczne rolników realizowane jest w odrębnych instytucjach (między innymi w Niemczech, Francji, Austrii). W małej Austrii funkcjonuje aż sześć niezależnych od siebie odrębnych zakładów ubezpieczeniowych (dla górników, kolei, pracowników służby publicznej, rolników, pracowników przemysłu i handlu oraz notariuszy). Wszędzie systemy rolnicze są też dotowane (w Niemczech ok. 70%, we Francji ok. 85%). Roman Giertych, jako prawnik z pewnością wie, że status rolników jest odmienny od statusu pracowników najemnych – podstawowej rzeszy ubezpieczonych w ZUS, co ma wpływ na sposoby ich zabezpieczenia od różnych ryzyk, wyznaczania składek itd. Swoją wypowiedzią R. Giertych stanął w jednym szeregu między innymi – z prof. Dariuszem Rosatim, według którego wyłączenie z KRUS 400 tyś. najzamożniejszych gospodarstw przyniosłoby 3-3,5 mld zł. (w 2010 r. na liczbę 400 tys. “najzamożniejszych” gospodarstw płacących składki KRUS złożyłoby się 12 tys. w gospodarstwach powyżej 50 ha, 52 tys. w obszarze 20-50 ha, 129 tys. w grupie 10-20 ha i 213 tys. w grupie 5-10 ha. Do tych gospodarstw można zaliczyć najwyżej 64 tys. posiadaczy powyżej 20 ha). Wcześniej zaś twierdził, że w KRUS można uzyskać 8 mld zł oszczędności (połowa rocznych dochodów rolników ubezpieczonych w KRUS, które wynoszą ok. 16 mld zł i są mniej więcej równe całkowitej dotacji do KRUS).Podobnie aczkolwiek ostrożniej wróży prof. K. Rybiński (2-3 mld oszczędności rocznie). Takich życzeniowych propozycji oszczędnościowych można by przytoczyć więcej. Swoją wypowiedzią Roman Giertych utożsamił się z BCC, który żądał ostatecznego rozwiązania kwestii KRUS, a jego Prezes Marek Goliszewski pisał, że system KRUS: “Demotywuje młodzież wiejską do wysiłku i aktywnych zachowań na rynku”! Pytanie od kiedy to systemy emerytalne motywują do pracy? Pan Goliszewski winien znać prostą relację, że emerytura i poprzedzająca ją składka jest pochodną wynagrodzenia. Ono zaś i tylko ono zachęca bądż nie do rzetelnego wysiłku. A także z prof. Marianem Górą wg którego “utrzymanie osobnych systemów blokuje mobilność rolników i nie daje im szans rozwoju. Ogranicza możliwość zmiany pracy w rolnictwie na wykonywanie innych, nierolniczych zajęć”! Dalej zaś, że “fragmentaryzuje społeczeństwo i oddziela rolników od pozostałych pracowników”. Jego retoryka mocno się kojarzy z okresem stalinizmu i walki z “kułactwem”. Swoją wypowiedzią stanął też Giertych w jednym szeregu z Markiem Migalskim, według którego KRUS to pasożytnicza instytucja i z Rafałem Ziemkiewiczem, określającego ją jako bezczelną, mimo, że sam się w KRUS bezczelnie ubezpiecza. [To p. Ziemkiewicz robi za rolnika??? - admin] Przytoczyliśmy zaledwie kilka z wielu opinii o KRUS. To, że dotąd wobec nich nie reagowano to wina związków zawodowych rolników. Największa zaś Rady Rolników KRUS, która podobno reprezentuje interesy ubezpieczonych i świadczeniobiorców KRUS, a także Prezesów KRUS wyposażonych w odpowiednie instrumenty przeciwdziałające upowszechnianiu podobnych opinii. My, przedstawiciele Ludowego Ośrodka Inicjatyw Społecznych żądamy od Romana Giertycha uzasadnienia potrzeby likwidacji KRUS, gdyż nieodpowiedzialne opinie i propozycje nim nie poparte szkodzą konieczności dokonania racjonalnej reformy systemu rolniczego. Szkodliwy też jest w tej kwestii nihilizm związków zawodowych rolników, bierność kolejnych zarządów KRUS i brak aktywności oraz koncepcji reformy systemu nadzorujących ją dotychczas Ministrów Rolnictwa. Podpisali: Stanisław Majdański, Zdzisław Podkański w imieniu pozostałych członków Ośrodka (gen. Władysław Wyłupek, prof. Józef Chojnicki, Wojciech Jagła, Leszek Murzyn, prof. Roman Niżnikowski, Jan Rudnicki, Marian A. Stawecki, Jan Warjan, Stefan Żebrowski).

http://mercurius.myslpolska.pl

Nowy Ruch Narodowy? Przed blisko rokiem w reakcji na wydarzenia Marszu Niepodległości A. D. 2011 „Gazeta Wyborcza” w (tradycyjnie) alarmistycznym tonie na pierwszej stronie swojego wydania z 16. 11. pisała: „Powstaje wspólna formacja skrajnej prawicy Ruch Narodowy” (co prawda na 16 stronie tego samego wydania, co należy uczciwie odnotować, Paweł Wroński w polemice z Piotrem Pacewiczem pisał m.in.:

„Czy Pacewiczowi podoba się, czy nie, 11 listopada za niepodległość Polski trzeba dziękować również Romanowi Dmowskiemu, liderowi Narodowej Demokracji. Bez niego Polska nie liczyłaby się w Wersalu, bo dla Zachodu Piłsudski był niebezpiecznym socjalistą i germanofilem”). Informacje o planach jej powołania „GW” miała pozyskać od utajnionego informatora penetrującego jedną z organizacji. Według dziennika: „liderzy MW i ONR liczą, że Ruch wchłonie całą prawą ścianę, od skrajnych bojówek, nacjonalistycznych organizacji do monarchistów, resztek LPR, konserwatystów, mniejszych grup, jak np. Solidarni 2010”. Cała formacja ma być wzorowana na węgierskim Jobbiku. Co jednak informacje sprzed blisko roku mają wspólnego z dniem dzisiejszym, wszak kolejny Marsz Niepodległości dopiero przed nami? Otóż przed paroma dniami miało miejsce wydarzenie, które na nowo każe zadać pytanie o przyszłość ewolucji opisywanych powyżej środowisk. 20 września br. minęła 70. rocznica utworzenia Narodowych Sił Zbrojnych. Z tej okazji środowiska odwołujące się do tradycji obozu narodowego (MW, ONR, NOP, Niklot) zorganizowały w Warszawie 22.09. br. przemarsz aleją Armii Ludowej (przemianowaną na czas przemarszu na aleję NSZ, przypomniano tym samym dawny pomysł warszawskich radnych LPR) pod Centrum edukacji IPN. Do tradycji organizacji powstałej z połączenia Związku Jaszczurczego z częścią Stronnictwa Narodowego (która nie chciała podporządkować się akcji scaleniowej) nawiązywał m.in. w swoim wystąpieniu podczas pochodu Krzysztof Kawęcki, mówiąc: „Gdybyśmy żyli wtedy, bylibyśmy nimi. Bylibyśmy w NSZ”. Robert Winnicki zaś w imieniu MW miał zadeklarować: „Melduję, że młode pokolenie Polaków jest w gotowości” (wszystkie wypowiedzi cytuję za tekstem Grzegorza Szymanika „Wszechpolacy w gotowości bojowej”, „GW” z 24. 09. 2012). Wśród obecnych liderów nowo projektowanej formacji był także Artur Zawisza. Szczytny skądinąd cel, jakim jest uczczenie narodowej formacji, stał się zatem kolejną okazją dla ukazania kierunku, w jakim zmierzać ma planowana integracja wymienionych środowisk. Na przykładzie powyższego widać jak na dłoni, jak wielką klęską okazała się być inicjatywa pod nazwą LPR. To bowiem ta formacja w swoich założeniach miała być zaczynem, nową odsłoną ruchu narodowego w Polsce. Miała to być jednak organizacja o solidnych podstawach, odwołująca się do przebogatej spuścizny intelektualnej Narodowej Demokracji. Mówiono o „grupie profesorskiej”, podnoszono dorobek Romana Rybarskiego i innych ideologów parlamentarnego skrzydła obozu. Liga miała być trwałym elementem polskiej (i europejskiej) sceny politycznej, proces formacyjny zaś dokonywany w dużej mierze w ramach uznanej w pewnym momencie za ligową młodzieżówkę MW, miał polegać na urabianiu działaczy radykalnych, często rekrutujących się z ruchów subkulturowych, w odpowiedzialnych, poważnych polityków. Nie musiało to oznaczać bynajmniej „zdrady” wyznawanych wcześniej ideałów. Chodziło o stworzenie siły politycznej na miarę „czasów nowych”, aby zacytować klasyka, która działa i komunikuje się ze społeczeństwem za pomocą metod na miarę wieku XXI, a nie drugiej połowy lat 30. wieku ubiegłego. Inne czasy, inne metody, inne też postrzeganie pewnych zachowań przez ogół, z którym poważna formacja liczyć się musi. Niestety, cały powyższy plan legł w gruzach. Dawny lider zajął się pieczołowitym wykuwaniem własnej pozycji w partii władzy, zaś jego dawni wychowankowie zdają się wracać do korzeni, z których bez wątpienia większość z sympatyków obozu narodowego wyrosła i od których rozpoczynała swoją ideowo – polityczną edukację. Oznacza to jednak zdecydowany regres, chociażby w porównaniu z sytuacją sprzed paru lat, o przejawach zaś tak krytykowanej przez R. Dmowskiego „militaryzacji polityki” nawet nie wspominając. Główna aktywność przejawia się zaś w kolejnych akcjach zewnętrznych – od przemarszu do przemarszu. O ile jednak obecny „ferment młodzieżowy” wśród narodowców traktować można jako punkt wyjścia dla dalszej ewolucji organizacyjno-ideowej, to tylko z niepokojem oczekiwać należy na dalsze jej etapy. Oto bowiem na horyzoncie majaczy już nowa praca red. Rafała Ziemkiewicza, zatytułowana, a jakże „Myśli nowoczesnego endeka”, która z dużą dozą prawdopodobieństwa zapłodni umysły wielu spośród tych, którzy maszerowali i 11 listopada i w rocznicę powstania NSZ (nie wykluczałbym także częściowej akceptacji dla tez zawartych w ostatniej książce Piotra Zychowicza). W pracy Ziemkiewicza, to odpowiednio przykrawana idea narodowa ma stać się sygnałem „złotego rogu”, który przebudzi Polskę (zastanawiająca zbieżność haseł z innymi „budzicielami” Polski). Jak myśl Dmowskiego i Popławskiego ma wyglądać po „drobnych” cięciach i retuszach dokonanych przez redaktora „Uważam Rze” nie trzeba chyba nikogo z czytelników przekonywać (proamerykanizm walczący o lepsze z rusofobią oraz oczywiście nawet cienia zarzutu o antysemityzm). Pojawia się tylko pytanie, czy podobny Ruch Narodowy spełni jakiekolwiek z pokładanych w nim przez niektórych oczekiwań, czy będzie jedynie efektownym meteorytem politycznym, który równie szybko zaistnieje, co zniknie, marnotrawiąc przy okazji zapał i poświęcenie kolejnego pokolenia oraz grzebiąc na kolejną dekadę szansę na faktyczne odrodzenie wielkiej idei.Maciej Motas

http://sol.myslpolska.pl

Kaczyński, Duda i Rydzyk złamią kark II Komunie? Jedynie w Polsce istnieje silna ,zorganizowana i , oparta na etyce konserwatywnej opozycja . Tylko w Polsce istnieje związek zawodowy ,chrześcijański , gotowy do walki z reżimem w imię zasad, prawa do życia , godności ludzkiej .Rydzyk w sposób oględnie mówiąc nie elegancki pognał Ziobrę precz . Pokazał Ziobrze ,że „pańska łaska na pstrym koniu jedzie „ Ziobro budował partię opartą na socjalizmie chrześcijańskim .Rydzyk wsparł jednoczenie prawicy , a dodatkowo zbudował sojusz charyzmatycznego Kaczyńskiego z równie charyzmatycznym ,agresywnym przywódcą robotniczym. Tylko Kaczyński Duda mieli przywilej przemawiania .Duda przypieczętował sojusz nazywając Solidarność związkiem chrześcijańskim .

Oznacza to radykalne upolitycznienie Solidarności i włączenie jej do walki politycznej i „ulicznej „ przeciwko II Komunie . I dobrze . Jeśli Tusk ,oligarchia i nomenklatura II Komuny nie oddadzą władzy dobrowolnie to Solidarność będzie musiała wrócić do wielkiej tradycji polskich powstań i ruchów społecznych przeciwko obcej władzy , przeciwko okupantom. Kaczyński i rdzeń PiS zapewni wtedy kierownictwo polityczne . Jako związek chrześcijański Solidarność wykroczyła poza ramy tradycyjnie pojmowanego związku zawodowego ,w które to ramy próbował ją wepchnąć Tusk . Solidarność stała się siłą która wesprze Rydzyka i Kaczyńskiego w walce z socjalistyczną polityczną poprawnością rządem Tuska . Solidarność będzie na ulicach wspierała Kaczyńskiego w takich sprawach jak aborcja, walką z jak go określił Warzecha totalitaryzmem homoseksualnym ( więcej)

walka o prawa dzieci do życia w normalnej rodzinie i godziwej płacy dla pracujących ojców i matek , którą można w sposób efektywny uzyskać jedynie poprzez obniżenie podatków . Taka Solidarność może być w warunkach II Komuny być razem z Kaczyńskim gwarantem zachowania prze Polaków ich praw politycznych i obywatelskich , oraz przestrzegania ochrony praw człowieka, w tym wolności słowa Ogromny kryzys Zachodu wynikły wskutek zbudowania zorganizowanego systemu okradania całych społeczeństw przez oligarchie ,oraz budowy opartego na fanatyzmie politycznej poprawności „nowego człowieka „ może być szansą dla Polski . Jedynie w Polsce istnieje silna ,zorganizowana i , oparta na etyce konserwatywnej opozycja . Tylko w Polsce istnieje związek zawodowy ,chrześcijański , gotowy do walki z reżimem w imię zasad, prawa do życia , godności ludzkiej Zachód ,oparty na multi kulti , na religii państwowej politycznej poprawności, która rozbiła rodzinę i zdemoralizowała cale społeczeństwo , z wrogą państwu i kulturze zachodniej mniejszością muzułmańską może pogrążyć się w chaosie . W takiej sytuacji Polska posiadająca silny ruch polityczny może obalić reżim politycznej poprawności i zbudować silny suwerenny ośrodek władzy politycznej , który nazywam „Świętym Graalem „ polskiej polityki. Istnieje pewien problem , który George Friedman , który omówiłem w tekście pod tytułem ' „Friedman . Polska musi zbroić się przeciwko Niemcom i Rosji„ .Macie państwo między Niemcami a Rosją. Żaden Polak nie może przewidzieć, co się stanie z sąsiadami w przyszłości, a liderzy polityczni powinni przygotowywać kraj na najgorsze. „....””Dziś nie wiadomo, czy Niemcy i Rosja utworzą w przyszłości sojusz militarno-polityczny, ale Polska na wszelki wypadek powinna być zdolna do samoobrony. „....(więcej) Marek Mojsiewicz

Afera z Kopacz. Gubią się w zeznaniach Im mocniej politycy Platformy Obywatelskiej bronią Ewy Kopacz, tym bardziej kompromitują siebie i obecną marszałek Sejmu. Dzisiaj totalną wpadkę zaliczył europoseł PO Jacek Protasiewicz, który nie potrafił logicznie wytłumaczyć w jakiej roli była minister zdrowia pojechała do Moskwy W programie „Siódmy dzień tygodnia” Moniki Olejnik dzisiaj rano dyskutowano między innymi o tym w jakiej roli Ewa Kopacz pojechała do Moskwy tuż po katastrofie smoleńskiej. Pytano o to przede wszystkim europosła Jacka Protasiewicza, który reprezentował w audycji Platformę Obywatelską. Jego zachowanie było zdumiewające. Najpierw milczał, później coś nieskładnie próbował tłumaczyć, aż w końcu przyznał, że w tamtych, tragicznych godzinach w Rosji nie było oficjalnej delegacji rządowej.

- Jeśli nie w ramach swoich obowiązków, to co Arabski tam robił? – zapytał poseł Prawa i Sprawiedliwości Adam Hofman. A eurodeputowany Jacek Kurski zwrócił uwagę, że po katastrofie, w której zginął prezydent Polski, na miejsce – według Protasiewicza - nie pojechał przedstawiciel rządu.Politycy Platformy Obywatelskiej najwyraźniej gubią się w zeznaniach, a przede wszystkich nie znają dokumentów, które już wcześniej były publikowane. Partyjni koledzy próbują dzisiaj twierdzić, iż rola Kopacz w Moskwie ograniczała się do bycia jedynie „doktor Ewą”. To kłamstwo. O naradzie z 13 kwietnia 2010 roku przeprowadzonej u ówczesnego premiera Rosji Władimira Putina „Gazeta Polska Codziennie” pisała w kwietniu tego roku:

„Ze stenogramu zamieszczonego na stronie rosyjskiego premiera jednoznacznie wynika, że poza nią (Kopacz – dop red.) w naradzie brali udział tylko Edmund Klich, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, późniejszy akredytowany przy MAK-u, oraz szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Krzysztof Parulski, który łączył się ze Smoleńska z Moskwą za pomocą telemostu. Premier Putin, udzielając głosu Kopacz, zwrócił się do zebranych „Pani Ewa Kopacz, minister zdrowia Polski”.Ze stenogramów ze spotkania wynika, że zaraz po katastrofie międzynarodowe organizacje i eksperci zaoferowali swoją pomoc. MAK te propozycje odrzucił, a polski rząd, reprezentowany przez Kopacz, nie zaprotestował. Generał Tatiana Anodina powiedziała wówczas, że „dochodzenie jest prowadzone zgodnie z międzynarodowymi standardami i przepisami ICAO (International Civil Aviation Organization), którego członkami jest 190 krajów, w tym Rosja i Polska”. Dodała także: „Organy śledcze Unii Europejskiej oraz innych państw wyraziły chęć uczestnictwa w pracach Komisji Technicznej, jeżeli zaistnieje taka potrzeba”.Marszałek Sejmu, zapytana przez nas, dlaczego jako jedyny konstytucyjny przedstawiciel polskiego rządu nie zareagowała, stwierdziła:

- Moją rolą było zajmowanie się osobami, które przyjechały identyfikować zwłoki. Kopacz wypiera się swojej roli tuż po katastrofie smoleńskiej, a Protasiewicz twierdzi wręcz, że do Moskwy nie pojechał żaden przedstawiciel rządu. Czy w tej sytuacji premier Donald Tusk nadal będzie upierał się, że śledztwo nie zostało oddane Rosjanom?Niezalezna

Macierewicz: nieudolna próba obrony Kopacz - Gdyby słowa Jacka Protasiewicza okazały się prawdą, to zarzuty wobec Donalda Tuska o oddanie śledztwa Rosjanom, byłyby znacznie mocniejsze – mówi Niezależnej.pl poseł PiS Antoni Macierewicz, który jednak uważa, że bardziej chodzi o nieudolną próbę obrony Ewy Kopacz przed odpowiedzialnością za kłamstwa byłej minister zdrowia. W porannym programie Radia Zet „Siódmy dzień tygodnia” europoseł Platformy Obywatelskiej Jacek Protasiewicz tak zagalopował się w usprawiedliwianiu zachowania Ewy Kopacz, że stwierdził, iż do Moskwy po katastrofie smoleńskiej nie pojechał żaden przedstawiciel rządu. O komentarz do tych słów Niezależna.pl poprosiła posła Antoniego Macierewicza, przewodniczącego parlamentarnego zespołu badającego przyczyny tragedii z 10 kwietnia 2010 rok. Polityk Prawa i Sprawiedliwości uznał wypowiedź Protasiewicza za niezgodną z faktami. Przypomniał naradę z 13 kwietnia 2010 r. u ówczesnego premiera Władimira Putina, o której od wielu miesięcy pisze „Gazeta Polska Codziennie”.

- Oprócz Ewy Kopacz wziął w niej udział prokurator Krzysztof Parulski, który nie mógł reprezentować rządu. Uczestniczył także Edmund Klich – wówczas nie będący jeszcze upełnomocniony. Kto więc – poza Ewą Kopacz – mógł reprezentować rząd – pyta poseł Macierewicz. I podkreśla, że politycy Platformy Obywatelskiej podjęli taką „linię obrony” od sejmowej debaty, gdy padły pytania o rolę obecnej marszałek Sejmu podczas jej pobytu w Moskwie. Paradoksalnie Jacek Protasiewicz usprawiedliwiając partyjną koleżankę, wpędził w kłopoty swojego szefa. Gdyby bowiem słowa europosła były prawdziwe, że do Rosji nie pojechał przedstawiciel rządu Donalda Tuska, to…

- Zarzuty o oddaniu śledztwa Rosjanom byłyby mocniejsze. Można byłoby mówić o artykule 231 kodeksu karnego, czyli niedopełnieniu obowiązku przez funkcjonariusza publicznego – tłumaczy nam poseł Macierewicz. Niezalezna

01 października 2012 Uprawiając polityczną prostytucję w państwie demokracji Kilka dni temu pojechałem na stację gazową gdzieś pomiędzy Opocznem a Przysuchą i chciałem zatankować. Zabrakło paliwa, jeszcze przed podwyżką gazu, która spodziewana jest od Nowego Roku Pańskiego -2013.- o około 40 groszy na litrze. Będzie nam oczywiście lepiej, zgodnie z filozofią rządzących- im więcej nam zabiorą- tym będzie nam lepiej. Wszystkim. Dzięki rewelacyjnej umowie podpisanej przez ministra gospodarki, pana Waldemara Pawlaka. Mamy najdroższy gaz w całej Europie, i czterokrotnie, czy nawet pięciokrotnie droższy niż gaz w USA. W czyim interesie pan Waldemar Pawlak podpisuje takie umowy, będąc jeszcze szefem partii o nazwie- Polskie Stronnictwo Ludowe.? Przecież nie w interesie Polaków.. Na pewno w interesie Gazpromu.. Gdzie są służby stojące na straży polskiego interesu narodowego? Jakoś się tą sprawą nie interesują.. Czyżby nie widziały, skoro ja – skromny publicysta- widzę.. Nie ma odpowiedzialności karnej- jest odpowiedzialność polityczna, czyli żadna. Na Ukrainie- na przykład – jest odpowiedzialność karna. Pani piękna Julia dostała 7 lat. I odsiaduje wyrok, twierdząc, że jest niewinna. Pan Janukowicz chce ją oddać Unii, ale , żeby Unia Europejska zapłaciła chociaż połowę tego co piękna Julia” ukradła”., Będzie jeszcze wyrok dla pięknej Julii..

Ja bym „polskich” polityków oddał Unii Europejskiej za darmo.. Niechby szkodzili tam, a nam dali spokój.. Podjechałem pod stację i zachciało mi się zażartować, czasami lubię żarty- co Państwo widzicie czytając mój blog- i powiedziałem do starszego pana zajmującego się tankowaniem: „Buenos Dias senior. El gaz, por favor,” Straszy Pan, jeszcze bardziej starszy ode mnie, powiedział, że z hiszpańskich słów zna tylko jedno.. A mianowicie słowo, które wypowiada każdy Hiszpan po stosunku z Hiszpanką. Byłem ciekawy jakie to słowo. .”Ole” -powiedział senior. Ach ,to każdy Hiszpan po stosunku wypowiada słowo” Ole”.? Rozśmieszył mnie tym prawie do łez- nigdy wcześniej nie słyszałem, tego dowcipu.. Okazuje się, że nawet na stacji gazowej można się czegoś nauczyć.. Życie jest najlepszą szkołą jednak, w porównaniu z obecnymi szkołami, które tak naprawdę niczego nie uczą.. Zaczadzają głupotą.. Potem tak wielu zaczadzonych szuka pracy z „ wykształceniem” którego nikt nie potrzebuje.. Ale zyskują ci co tych głupot nauczają- Ole! I potem taki poseł z Ruchu Palikota, po takiej szkole- zgłasza pomysł, żeby były ustawowe i obowiązkowe badania rowerów- tak jak samochodów.(????) Potem się co prawda wycofał z tego pomysłu, chyba pod naciskiem lobby rowerowego, tym bardziej , że socjalistyczne państwo popiera rozwój komunikacji rowerowej- zamiast samochodowej. Organizuje nawet propagandowe akcje pt” Dzień bez roweru”., pardone- Oczywiście- „Dzień bez samochodu”. Bo hulajnogą i na wrotkach można sobie pojeździć niezależnie od akcji organizowanej przez państwo socjalistyczne ,Łagodność postępowania państwa socjalistycznego maskuje potworność prawdy, kryjącej się pod pozorami postępowania. Ole! Przecież można ustawowo nakazać badanie wszystkiego, żeby było nam bezpieczniej. Nie tylko badania samochodów- żeby uiścić stosowną opłatę. Można ustalić obowiązkowe badanie pralek, lodówek czy odkurzaczy. Każdego roku nosić do wytypowanych punktów wymieniony sprzęt- Europejskich Punktów Przeglądu Sprzętu AGD- jak najbardziej certyfikowanych z odpowiednimi papierami, a jakże- po europejsku, żeby sprzęt był bezpieczny i nie zrobił nam krzywdy. Bo wszystko może stać się przyczyną naszej krzywdy. A najbardziej badani powinni być posłowie i rządzący- szczególnie pod kątem badań psychicznych. Szczególnie, że wchodzi w życie ustawa o „ darmowych „: badaniach po sześćdziesiątce. Nie znam szczegółów tego pomysłu zaktualizowanego być może, ale pierwotnie takie badania miały być obowiązkowe.(???).Ole! I bardzo dziwne, że w demokracji, systemie gwałtu zbiorowego na jednostce, decydenci ustawowi i wykonawczy oraz sądowniczy – nie są poddawani żadnym badaniom w zakresie zdrowia psychicznego i innego. Bo w komunie europejskiej tylko bydło ludzkie ma być poddawane wszelkim badaniom.. Co jakiś czas wymyślają jakim- a to cytologicznym, a to przed rakiem piersi, a to rak prostaty. Chorób jest setki- więc badań teoretycznie powinno być setki,. Wszystkie obowiązkowe. Jakby człowiek sam nie mógł zadbać o swoje zdrowie, tylko musi być przymuszany. I nie wystarczy nacisk propagandowy, co jakiś czas chcą nas badać przymusowo. . Największą zachętą do przestępstwa jest liczenie na bezkarność. I dlatego, że czują się bezkarni- robią z nami co im się podoba. Ole! A w tym czasie zaingurowano powstanie i działalność społecznego ruchu o nazwie ”Obywatele Nauki”.(!!!!). Na razie celem tego społecznego ruchu jest wywołanie debaty publicznej jak najbardziej szerokiej nad przyszłością nauki w Polsce oraz wspieranie koniecznych zmian, aby nauka uprawiana w naszym kraju stała się lepsza. Działacze tego ruchu chcą podpisania paktu dla nauki, który określałby założenia polityki naukowej na najbliższe lata, gdyż” nauki nie można zostawić tylko naukowcom albo tylko władzy”(???) Prawda, że dobry dowcip? Tym cwaniakom z ruchu- chodzi oczywiście o pieniądze, żeby wyrwać ich z budżetu jak najwięcej i żeby krzewić” naukę”, która z nauką prawdziwą- ma niewiele wspólnego.. Przecież w nieskończoność można badać zawartość cukru w cukrze za znacjonalizowane pieniądze.. Onanizować, pardone- organizować spotkania, wręczać nagrody za „osiągnięcia”, uhonorowywać- wszystko za państwowe pieniądze. I wszystko dla naszego dobra. Bo za prywatne pieniądze się nie da. Bo kto o zdrowych zmysłach da pieniądze na pseudobadania i pseudonaukę, która nie jest zgodna z rzeczywistością. .Nikt- chyba, że zupełnie postradał zmysły. Ole! Tak jak posłowie z Ruchu Palikota, który- jak informuje Rzeczpospolita- płaci rekordowe sumy znanym prawnikom za pisanie ustaw, które następnie lądują w koszu na śmieci. Od początku roku Klub Janusza Palikota wydał na ten cel ponad 800 000 złotych, a pieniądze otrzymali między innymi pan profesor Witold Modzelewski, moderator podatku VAT, z którego bardzo dobrze sobie profesor żyje do tej pory- mając cały Instytut Studiów Podatkowych- doradza i interpretuje. Sam będąc wiceministrem finansów w latach 1992- 96 konstruował ten wredny podatek VAT, który utrudnia życie wszystkim, a najbardziej ułatwia życie panu profesorowi Modzelewskiemu. Robi na tym nonsensie skomplikowania systemu- majątek. I uchodzi za największego znawcę tego koszmarnego systemu podatkowego.. Honorowy przewodniczący Krajowej Izby Doradców Podatkowych... A obecnie także- doradca prezydenta Bronisława Komorowskiego w Narodowej Radzie Rozwoju..(???). W jaki sposób jakakolwiek rada może przyczynić się do jakiegokolwiek rozwoju? Chyba, że rozwoju rad.. Im więcej rad- tym pełniejszy Kraj Rad, więcej radzą i nic z tego radzenia nie wynika. Trzeba po prostu uprościć cały ten system, a nie radzić... W końcu Polską rządzą socjaliści w obrządku trockistowskim.. Im więcej biur i rad- tym lepsza kontrola” obywateli”.. Od rad i biur nie przybywa „obywatelom” dobrobytu.. Przybywa problemów. Bo każda rada i biuro państwowe- powodują problemy.. Wikłają” obywatela” w państwo, ubezwłasnawalniają, paraliżują jego aktywność i działanie.. A przecież z ludzkiego działania wynika pomyślność i dobrobyt.. A nie z doradzania w koszmarnym systemie niewoli podatkowej, jak się cokolwiek wywinąć od tego systemu. Ole, Ole,Ole. .Starszy pan na stacji gazowej pomiędzy Opocznem a Przysuchą miał Rajcę- pardone- rację.. Hiszpan po każdym stosunku z Hiszpanką krzyczy- Ole! A co my powinniśmy krzyczeć po każdym stosunku władzy z nami’ „obywatelami”??? A kysz władzo.. A kysz.. Władzo nieczysta! WJR

Z dr. hab. Krzysztofem Szwagrzykiem, naczelnikiem Oddziałowego Biura Edukacji Publicznej IPN we Wrocławiu, rozmawia Mariusz Kamieniecki Czy w wyniku prac ekshumacyjnych na Łączce udało się już zidentyfikować jakieś szczątki? Najbardziej czekamy na odnalezienie gen. Augusta Emila Fieldorfa “Nila”, rotmistrza Witolda Pileckiego, mjr. Zygmunta Szendzielarza “Łupaszki” czy ppłk. Łukasza Cieplińskiego. - Trwają badania genetyczne. Z chwilą kiedy będziemy mieli potwierdzenie wyników badań co do tożsamości poszczególnych osób, to w pierwszym rzędzie zostaną powiadomione rodziny, a dopiero później poinformujemy wszystkie media. Problem w tym, że wyniki te są wciąż weryfikowane. Musimy mieć absolutną pewność, jednorazowe potwierdzenie tu nie wystarcza. Jakakolwiek pomyłka czy błąd nie wchodzi w grę. Chyba nie muszę mówić, jakie byłyby reperkusje naszej ewentualnej pomyłki przy identyfikacji. Zatem żeby całkowicie wyeliminować możliwość wystąpienia błędu, te badania powtarzamy wielokrotnie. Stąd o żadnych wynikach identyfikacyjnych nie mogę mówić.

Z tego, co Pan mówi, wnioskuję, że wyniki już są, tylko są jeszcze sprawdzane. - Od początku, przystępując do prac, mieliśmy listę osób, których szczątki spodziewamy się tam znaleźć. Wiemy, kiedy zginęli, mniej więcej kto koło kogo powinien być pochowany, jaki był ich wiek, wzrost. To wszystko dało nam podstawy do tego, żeby nawet bez badań genetycznych powiedzieć, że mamy do czynienia prawdopodobnie z takimi czy innymi osobami. Wszystko to jednak naukowe dywagacje i to za mało, żeby mówić o tym publicznie. W tej chwili badania genetyczne weryfikują nasze naukowe ustalenia. Dlatego proszę jeszcze o cierpliwość.

Kiedy możemy się spodziewać upublicznienia tych wiadomości? - Pierwsze wyniki będą jeszcze jesienią br., wówczas też należy spodziewać się pierwszych informacji.

Podczas ekshumacji odnaleziono szczątki starszego mężczyzny, którego czaszka nie miała otworu po kuli. Czy może to być gen. Fieldorf, który w chwili śmierci miał 58 lat i w odróżnieniu od innych nie został zastrzelony, a powieszony? - Z całą pewnością wśród osób pochowanych na Powązkach jest gen. Fieldorf. Bardzo zależy nam, żeby znaleźć i zidentyfikować jego szczątki. Na razie nie umiem powiedzieć, kiedy ogłosimy komunikat potwierdzający tę informację. Dopóki nie będziemy mieć stuprocentowej pewności, nie będziemy o tym mówić. Poczekajmy na wyniki badań, które dadzą nam pewność.

Wcześniej zakładano, że na Łączce może być pochowanych ok. 150 ofiar komunistycznego terroru. Mogło być ich więcej? - Zdecydowanie, i co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości. Obszar, jaki przebadaliśmy, zajmuje ok. jednej trzeciej dawnego pola więziennego. Przed nami drugi etap prac, w którym będziemy prowadzili badania archeologiczno-poszukiwawcze na obszarze dwu-, a nawet trzykrotnie większym niż dotychczas. Stąd liczba ofiar na pewno ulegnie zwiększeniu, i to znacznemu.

Jaki jest stan odnalezionych szkieletów? Czy metoda tzw. katyńska była jedynym sposobem egzekucji? - Około dwóch trzecich odnalezionych szczątków nosi ślady po katyńskiej metodzie uśmiercania. Oznacza to, że ogromną większość ludzi tam pochowanych uśmiercono strzałem w potylicę z bliskiej odległości. Część szczątków nie nosi jednak śladów uśmiercenia poprzez strzał z pistoletu, co wskazuje, że zostali zamordowani w inny sposób. Niektórzy mogli zostać powieszeni, bo część egzekucji odbywała się właśnie w ten sposób.

Czy stan szczątków wskazuje, że osoby te były przed śmiercią torturowane? - O tym, że niektóre osoby były przed śmiercią torturowane, świadczą chociażby złamane kości żeber, popękane żuchwy. Oględziny przeprowadzone przez naszych lekarzy sądowych wskazują wyraźnie, że w wielu przypadkach przed śmiercią tych ludzi męczono i co do tego nie mamy najmniejszej wątpliwości. To dowodzi, że wobec więźniów używano siły, przemocy. Część osób była też ranna. Podejrzewamy, że są to przedstawiciele zbrojnego podziemia niepodległościowego – partyzanci, którzy ranni zostali ujęci podczas walk. W niektórych przypadkach mamy nawet do czynienia z odnalezieniem w szczątkach fragmentów odłamków. Przepisy więzienne wydane na początku lat 50. jednoznacznie zobowiązywały naczelników więzień, aby osoby dostarczone do więzień z UB, z KBW, które zginęły w wyniku akcji przeciwko podziemiu, były chowane na terenie więzienia. W tym wypadku nie mamy wątpliwości, że o takie właśnie okoliczności chodzi.

Wiadomo, jak ciała zamordowanych trafiały na cmentarz? - W zależności od lat, o których już wspomnieliśmy, ciała były przewożone na cmentarz furmanką bądź samochodem. Grabarz dzień wcześniej był informowany, ile jam grobowych ma przygotować i w zasadzie na tym kończyła się jego rola. W godzinach nocnych bądź wczesnoporannych na cmentarz przybywali funkcjonariusze straży więziennej, niekiedy z więźniami (często byli to więźniowie niemieccy), którzy zamordowanych wrzucali do jam grobowych. Wrzucali, a nie wkładali, o czym świadczy ułożenie szczątków. Potem zasypywano je, likwidując ślady po miejscach pochówków. Maskowanie polegało na tym, że przed wykopaniem grobu ściągano płatami warstwę darni, którą po zasypaniu dołu ponownie układano w tym samym miejscu. To maskowanie odbywało się w różny sposób i w co najmniej dwóch przypadkach mamy do czynienia ze znalezieniem w grobach środka chemicznego, którego nazwy nie potrafię jeszcze dzisiaj wymienić, w każdym razie miał on przyspieszyć proces rozkładania się zwłok.

Dlaczego znajdowano jego ślady w tych, a nie innych jamach grobowych? - Trudno to ocenić. Nie mamy żadnych dokumentów, które pomogłyby nam w rozwikłaniu tego problemu. Również ci, którzy używali tych środków, milczą. O tym, czy takich przypadków było więcej, będziemy mogli powiedzieć coś więcej po zakończeniu prac na Powązkach.

Mogło to dotyczyć osób, w przypadku, których mordercom szczególnie zależało, żeby jakikolwiek ślad po nich zaginął? - Bałbym się jednoznacznie stwierdzić, że tak właśnie było. Nie wykluczamy tej możliwości. Jednak mając na uwadze, że w okresie komunizmu robiono wiele rzeczy w sposób chaotyczny i nieuporządkowany, nie przesądzałbym, że za każdym razem w przypadku najważniejszych więźniów stosowano środki chemiczne. Gdyby tak było, to tylko w Warszawie takich osób było tak wiele, że w zasadzie w co drugim grobie powinniśmy mieć do czynienia z substancją chemiczną, która przyspiesza rozkład ciała. Tymczasem tak nie jest. Dlatego bałbym się jednoznacznie stwierdzić, że tam, gdzie był ważny człowiek, używano środków chemicznych, a tam, gdzie mniej ważny, nie używano tego typu substancji.

Część ofiar miała na sobie mundury niemieckie. O czym to świadczy? - W realiach lat 40. i 50. używanie mundurów niemieckich absolutnie nie wskazuje, czy nie przesądza, że mamy do czynienia z osobami pochodzenia niemieckiego. Znamy wiele relacji, które mówią, że w tamtym okresie więźniów politycznych przebierano w mundury niemieckie, chcąc w ten sposób wywołać wśród społeczności więziennej coś w rodzaju linczu. Ponadto kiedy uśmiercano ofiary, to na ostatnią drogę dawano im ubrania zbędne, w tym również mundury niemieckie, których było pod dostatkiem. Te mundury zresztą podobnie jak cywilne ubrania nie mogły być ponownie wykorzystywane. I to z tego pragmatycznego powodu mamy w przypadku ekshumowanych ofiar do czynienia z mundurami niemieckimi. Odnajdujemy też ubrania cywilne, jak i mundury Wojska Polskiego.

Ile szczątków osób udało się odnaleźć? - Mogę powiedzieć, że odnaleźliśmy szczątki 116 osób. Kilku więźniów nie udało się wydobyć, bowiem odnalezione szczątki znajdowały się na terenie tzw. Łączki tylko w małym zakresie. Na przykład noga czy głowa były na terenie kwatery “Ł”, natomiast większość szkieletu znajdowała się pod chodnikiem czy pod asfaltową alejką. Te osoby zostaną wydobyte jako pierwsze w drugim etapie prac ekshumacyjnych.

Za pośrednictwem “Naszego Dziennika” apelował Pan o zgłaszanie się krewnych osób, co do których istniało podejrzenie, że mogą być pochowane na Łączce, w celu przeprowadzenia badań porównawczych genetycznych. Ile tych osób się zgłosiło dotychczas? - Zgłosiło się do nas 150 osób i wciąż napływają nowe zgłoszenia. W ciągu najbliższego tygodnia ostatnia grupa osób otrzyma pakiety do samodzielnego pobierania wymazów. To, jak sądzimy, będzie zamknięcie etapu powązkowskiego.

Co na podstawie dotychczasowych ekshumacji możemy powiedzieć o sprawcach tych zbrodni? - Sprawców tych zbrodni cechowało przede wszystkim to, że obok sowieckich metod uśmiercania podobnie jak oprawcy w ZSRS potrafili zacierać ślady po miejscach pochówków. Ponadto odznaczali się brakiem szacunku do ciał nieżyjących już osób, traktując je w sposób urągający wszelkim zasadom obowiązującym w cywilizowanym świecie. Wrzucanie tych ludzi do jam grobowych po kilka osób, a następnie zacieranie śladów świadczy, jaki był stosunek katów do ofiar. Żałuję, że przez 23 lata od upadku komunizmu w Polsce żadnemu z tych oprawców: funkcjonariuszy straży więziennej, którzy dokonywali pochówków i są odpowiedzialni za taki, a nie inny sposób postępowania, nie udało się postawić zarzutów zbezczeszczenia zwłok. Szkoda też, że żaden z uczestników tego niecnego procederu nie wyraził skruchy za to, co zrobił, ani nie wykazał chęci naprawy swoich błędów sprzed lat i nie wskazał miejsca, gdzie potajemnie grzebano ofiary. Przecież wielu z tych ludzi wciąż żyje, zdumiewające, że nawet w obliczu rozliczenia się ze swoimi dokonaniami nie zmienili przekonań. Widocznie są zatwardziali do końca.

W październiku planowane jest rozpoczęcie drugiego etapu prac ekshumacyjnych na Powązkach. Na czym te prace będą polegały? - Pierwszy etap był finansowany przez Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, a drugi będzie finansowany przez Instytut Pamięci Narodowej. Zanim dojdzie do działań ekshumacyjnych, musimy wykonać wiele czynności, które będą polegały na bardzo precyzyjnym zakreśleniu obszaru dawnego pola więziennego. Udało nam się już zidentyfikować to pole, chociażby w oparciu o fotografie lotnicze z lat 40. i 50., na których bardzo wyraźnie zarysowane są rzędy grobów na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Tak się składa, że to sami komuniści, wprawdzie w sposób niezamierzony, udokumentowali na własnych fotografiach lotniczych miejsce, gdzie grzebali ofiary terroru. To było bardzo tajne miejsce i takie miało pozostać na lata. Nasze badania jesienne będą zmierzały do tego, żeby w sposób precyzyjny, z dokładnością do jednego metra dawne rzędy grobów odnieść do współczesnego terenu. Wszystko po to, żeby jak rozpoczniemy badania ekshumacyjne – myślę, że już na wiosnę przyszłego roku, nasze prace koncentrowały się na bardzo konkretnym obszarze. W październiku przystąpimy do prac sondażowych, odwiertów punktowych, które nam dawny obszar pola więziennego zakreślą w sposób precyzyjny.

Właściwe prace ekshumacyjne ruszą jednak wiosną? - Działania, jakich się podejmujemy, wymagają ogromnych środków finansowych, ale na szczęście zostały one zabezpieczone, podobnie jak wszelkiego rodzaju zgody i pozwolenia. Już w październiku zostanie ogłoszony przetarg na wykonanie prac na Powązkach. Procedury te z reguły trwają kilka tygodni i w najlepszym wypadku do prac ekshumacyjnych można byłoby przystąpić dopiero w grudniu. W sytuacji, kiedy ekshumacje planujemy na okres 4-5 tygodni, rozpoczęcie tych prac w grudniu byłoby z góry skazane na niepowodzenie, chociażby z powodu warunków atmosferycznych. Dlatego ruszymy z tym na wiosnę.

Nie ma zatem żadnych problemów? - Ściśle współpracujemy zarówno z władzami Warszawy, które przejęły na siebie także część obowiązków finansowych czy organizacyjnych, podobnie rzecz ma się z Ministerstwem Sprawiedliwości, które ze swojej strony zadeklarowało chęć włączenia specjalistów z Instytutu Ekspertyz Sądowych z Krakowa, którzy pomogą nam przy badaniach genetycznych. Współpracujemy też ściśle z ROPWiM i jak dotychczas nie można powiedzieć, że mamy z czymkolwiek problem. Mam nadzieję, że tak będzie do zakończenia prac.

Czego Pan oczekuje po ekshumacjach na wiosnę? - Bardzo liczymy, że uda się nam wydobyć i zidentyfikować kolejne szczątki więźniów. Bardzo chciałbym, żeby to były wszystkie szczątki. Obawiam się jednak, że będzie to niemożliwe, bowiem obszar, na którym będziemy prowadzić badania, został w latach 60., 70. i 80. przeznaczony do ponownych pochówków. Są tam współczesne grobowce i należy przyjąć, że nie wszędzie tam, gdzie zakładamy znalezienie szczątków więźniów PRL, właściciele obecnych nagrobków wyrażą zgodę na przeprowadzenie prac. Chociażby z tego powodu wydaje mi się, że wszystkich szczątków ofiar odnaleźć się nie da. Zrobimy jednak wszystko, żeby było ich jak najwięcej.

Gdzie powinny spocząć wyekshumowane ofiary terroru komunistycznego? - Moim zdaniem, ofiary terroru komunistycznego, które znaleźliśmy dotychczas na Łączce i będziemy znajdowali także w pobliżu tego miejsca na sąsiednich polach, powinny spocząć na Łączce. Łączka, czy ktoś się z tym zgadza, czy nie, już stała się miejscem uświęconym, stała się panteonem narodowym, bo rzeczywiście takim miejscem jest. Tam leżą nasi bohaterowie, tam staraniem wielu rodzin ofiar komunizmu udało się zachować taki mały obszar 18 na 18 metrów, gdzie później już nie dokonywano pochówków. Należałoby się tylko zastanowić, w jaki sposób w przyszłości przygotować to miejsce, żeby spoczęli w nim ci, po których ślad miał zaginąć.

Spoczęli w godnym i odpowiednio urządzonym miejscu. - Pomnik, który tam stoi, poświęcony ofiarom terroru komunistycznego, powinien pozostać jako element historyczny. Natomiast zabudowa tego obszaru powinna uwzględniać współczesne realia oraz wyniki prac ekshumacyjno-archeologicznych. Byłbym przeciwko temu, żeby wszystkie szczątki pochować w różnych miejscach, w zależności od życzeń rodzin. Decyzję czy też wolę rodzin zawsze należy szanować, byłoby jednak źle, gdyby wszystkie rodziny podjęły decyzję, że szczątki tych ludzi należy stamtąd zabrać. Gdyby tak się stało, mielibyśmy tak naprawdę do czynienia z tryumfem katów. Mogliby oni powiedzieć, że na tym polu nie ma żadnych ofiar, że jest ono puste. Tymczasem nie jest puste! Tam leżały szczątki naszych bohaterów, tam i w najbliższym otoczeniu, i powinny tam pozostać na zawsze. Rodziny powinny uwzględnić fakt, że ofiary komunizmu są także elementem historii. Owszem, to są ich najbliżsi, ale podejmując decyzję o pochówku, trzeba się kierować nie tylko względami osobistymi, ale także narodowymi.

Jakie znaczenie dla przebiegu prac w Warszawie miały zakończone nie tak dawno prace ekshumacyjne na cmentarzu Osobowickim we Wrocławiu? - Staraliśmy się doświadczenia wrocławskie przenieść do Warszawy. Nie mogło być inaczej, skoro nasze prace we Wrocławiu zakończyły się sukcesem. Przypomnę, że udało się tam odnaleźć 300 szczątków ofiar systemu komunistycznego i – co ważne – zidentyfikować je na poziomie 80 procent. W tej sytuacji uznaliśmy, że warto takie doświadczenia przenieść na grunt warszawski. Stąd także skład zespołu, który prowadził ekshumacje na Powązkach, był niemal identyczny jak ten z cmentarza Osobowickiego.

Czy skala trudności była podobna? - Niestety nie. Warunki podczas ekshumacji w Warszawie były trudniejsze. We Wrocławiu osoby, które zostały zamordowane czy zmarły w więzieniu, były wpisywane w księdze cmentarnej. W Warszawie tych, których stracono na podstawie wyroków sądowych, nie umieszczano w żadnych księgach cmentarnych. Nie było też pochówku na terenie dawnego pola więziennego, pochówku, po którym ślad zostałby zachowany od lat 40. czy 50. We Wrocławiu takich grobów, które używały rodziny jeszcze w latach 40. czy 50., było kilka. Stanowiły one dla nas doskonały punkt odniesienia do współczesnych poszukiwań. Takich punktów odniesienia nie mieliśmy w Warszawie. Kilka grobów, które znajdują się na obszarze kwatery “Ł”, to groby symboliczne ustawione po roku 1958 przez rodziny, które od grabarzy pokątnie dowiadywały się, gdzie dokonywano wówczas pochówków. Z tą jednak różnicą, że owi grabarze nie określali tych miejsc zbyt precyzyjnie, wskazywali mniej więcej obszar, gdzie takie pochówki miały miejsce. Kolejną trudnością był fakt, że we Wrocławiu nie mieliśmy praktycznie grobów masowych, były natomiast groby pojedyncze – rzadko się zdarzało, że w jakimś grobie było dwóch więźniów. Tymczasem, mimo że w Warszawie mówimy o takim samym czasie pochówków, a więc w latach 1948-1956, to rzadkością było, kiedy w jamie grobowej znajdowaliśmy szczątki jednego człowieka. Najczęściej były to szczątki 3-5 osób, a zdarzało się, że w jednej jamie grobowej znajdowaliśmy 8 czy 9 ludzkich szczątków. Ci ludzie nie mieli przy sobie żadnych rzeczy, które pozwoliłyby na ich identyfikację.

Było to zatem duże wyzwanie badawcze dla ekipy archeologów… - Owszem, zastanawialiśmy się, w jaki sposób doprowadzić do wydobycia szczątków poszczególnych osób, które znajdowały się w jednej jamie grobowej, aby w trakcie tych prac nie pomieszać znajdujących się tam kości. Myślę, że udało się to zrobić. Dziękuję za rozmowę. Mariusz Kamieniecki


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
07 Aneks 1 Certyfikat 650 1 2015 Mine Master RM 1 8 AKW M (AWK) (nr f 870 MM)
z czki WAGO typ 870
870 837 4 przewodowa z czka do przewodu ochronnego
Dz.U.2009.105 poz.870 Rozp. ws. ustalania okoliczności i przyczyn wypadków przy pracy, BHP, Akty pra
870 ac id 47710 Nieznany (2)
870 831 4 przewodowa z czka przelotowa
DZIENNIK USTAW Z 2009 R NR 105 POZ 870
870 425 adapter pomiarowy
5 5C 105 870
870
09 105 870
870 871
(180) M Struck Medialny obrazid 870
870 405 mostek grzebieniowy 5 polowy
870 403 mostek grzebieniowy 3 polowy
870 948 cianka rozdzielaj ca
870 943 cianka ko cowa
870

więcej podobnych podstron