Styczeń 2012
Nowy Rok został przespany. Witaniem i świętowaniem zajeli się inni.
2 stycznia rozpoczął się pierwszy etap remontu kościoła. Przez pierwszy tydzień robotnicy rozebrali stary podwieszany sufit. Myślałem, że coś da się z niego uratować. Niestety zdejmując go, prostokąty ¨cierrolaso¨ rozpadały się na mniejsze kawałki. Teraz wiem też, że ten sufit w pewnym stopniu groził zawaleniem. Rozpoczęliśmy prace a ja wciąż nie miałem gotowego planu nowgo dachu, jaki zrobić wzór z drewna. Pomysł ogólny dała Gabi a szczegóły przyszły do głowy w czasie rekolekcji. Sufit będzie miał dwa poziomy o różnicy między nimi ok. 20 cm. Wyższy poziom będzie miał kształ ogromnego krzyża, którego ¨belki¨ będą miały 3,5m szerokości. Niższy poziom będą to ukośne deski pod kątem 45 stopni, które będą przypominać promienie rozchodzące się od krzyża. Stolarz Guillermo, który to wykonuje jest mi znany i sprawdzony przez przyjaciół. Robił on dach w domu Claudii i w jadłodajni Gabi. Jego pięciu pracowników pracuje sprawnie gdy jest ich szef, gdy go brakuje praca ślimaczy się. Od początku stycznia wszystkie Eucharystię odprawiamy w maloce. Jest duża estrada, na której umieściliśmy ołtarz i za nim jest duży wizerunk twarzy Jezusa. Odprawiając Msze w maloce czuje się jakbym był gdzieś na wiosce nad rzeką. Dookoła zieleń, jest przewiewnie, bo maloka nie ma ścian, bez nagłośnienia, słabe światło, spartańskie warunki. W czasie niektórych Eucharystii najbardziej dokuczliwe są komary, które w wielkich ilościach grasują i molestują. Komarów jest dużo więcej gdyż ostatnio pada deszcz codziennie i to bardzo obficie. Dzięki tym obfitym opadom od połowy grudnia znowu istnieje jezioro Morona Cocha. W miarę kontynuowania prac w kościele zwiększa się ofiarnonść ludzi na ten cel. Każdego dnia każdy kto chce może wejść i zobaczyć jak postępują pracę. Ludzie ofiarowali drewno na rusztowania, gwoździe, papier ścierny, lakier i rozpuszczalnik do malowania drewna dzięki temu koszty zmniejszają się. Cały czas powoli wpływają ofiary pieniężne. Dzięki temu wiem już, że będziemy kontynuować pracę. Mamy już pieniądze na drugi etap prac czyli na wymianę blachy nad boczną kaplicą (1/3 powierzchni kościoła). Ciągle jednak brakuje mi prawie 6 tysięcy soli na zrobienie drewnianego sufitu w bocznej części kościoła. W momencie ¨zamykania tego numeru¨ 70% sufitu zostało wykonane, pracownicy rozpoczęli malowanie drewna.
W pierwszym tygodniu stycznia byłem na rekolekcjach kapłańskich, które były zorganizowane dla augustianów w domu rekolekcyjnym Kanatari. Zaproszenie do uczestnictwa w nich było dla wszystkich kapłanów z Wikariatu. Temat: Nawrócenie. Niestety rekolekcje nie wyglądały tak jak tego oczekiwałem. Najbardziej przeszkadzał mi brak ciszy. Kto chciał to rozmawiał, nie tylko w cztery oczy, ale też przez komórkę. Hałas nie pomagał mi wejść w ducha rekolekcji. Były pewne chwile ciszy po konferencjach. Można było znaleźć miejsca spokojne jak kaplica. Każdy wspólny posiłek był pełen rozmów. Duch św. robił jednak swoje, gdyż z każdym dniem było co raz mniej hałasu i gwaru. Zaskoczyło mnie zachowanie kapłanów podczas Eucharystii. Wszyscy księża (około 20) celebrowało Msze Św., ale tylko czterech polaków i jeden hiszpan byli ubrani w alby i stuły. Komunię św. wszyscy przyjmowali sami tak jak księża, nawet klerycy i mieszkające w Kanatari siostry zakonne, czyli podchodząc do ołtarza i zanurzając Ciało Pańskie we Krwi. Mnie szokują te ¨innowacje liturgiczne¨. Słyszałem, że w sąsiednim wikariacie dzieją się rzeczy jeszcze gorsze. Ksiądz celebrujący Mszę św. w Boże Narodzenie w wiosce robił to razem z animatorem, który odczytywał w czasie Eucharystii wiele modlitw należących do księdza i głosił kazanie po Ewangelii. Najgorsze jednak było to, że odprawiając Eucharystię nie używano wina z winogron, ale masato (tradycyjny napój alkoholowy Indian Amazonii, wytwarzany ze zmiażdżonych bulw korzeni manioku). Z racji, że nie użyto do Eucharystii wina i chleba z mąki, nie można mówić, że miała miejsce Eucharystia. Inna problematyczna sprawa to to, że pewne misjonarki są tym zachwycone, tak postępującą ¨inkulturyzacją¨.
Od kilku lat w okolicach święta Objawienia Pańskiego Duszpasterstwo Młodzieży organizuje Przyjazd Trzech Króli. Jest to zabawa dla dzieci połączona z katechezą o Narodzeniu Pańskim. Oczywiście nie może zabraknąć czekolady i prezentów. Dzięki darom parafian przygotowaliśmy ponad 200 prezentów.Na początku pogoda dopisywała, ale później było gorzej. Podobnie jak w tamtym roku rozpoczęliśmy świętowanie w jednej z zon parafialnych i skończyliśmy w maloce z powodu deszczu. Ostatecznie przyszło mniej dzieci niż się tego spodziewaliśmy. Tak więc prezentów wystarczyło dla wszystkich dzieci. Oczywiście jak zawsze jedzenie i prezenty są tym elementem, które napędzają wysoką frekwencję spotkania.
Natknąłem się na stronę internetową, która zawiera podstawowe dane każdej diecezji na świecie. I tak zobaczyłem, że na jednego księdza w Wikariacie Iquitos przypada ponad 33,8 tysiąca katolików, podczas gdy w diecezji płockiej średnio tylko 1200 katolików. (można sprawdzić) http://www.catholic-hierarchy.org/diocese/diqut.html Na terenie Wikariatu Iquitos mieszka ponad milon ludzi z czego 900 tysięcy to katolicy. Miasto Iquitos liczy minimum ponad 800 tysięcy ludzi i mają oni dość blisko do parafii i księdza. W sąsiednim Wikariacie San José de Amazonas mieszka 130 tysięcy katolików rozsianych w małych wioskach na obszarze jak połowa Polski. Tam pracuje tylko 12 księży i na jednego przypada 11 tysięcy katolików, ale w całkiem innych i trudniejszych warunkach. Znalazłem jeszcze pięć diecezji w całej Ameryce Łacińskiej, w których jest jeszcze większy brak księży niż w Iquitos. W jednej z diecezji w Meksyku na jednego księdza przypada ponad 42 tysiące katolików. Niektóre kraje takie jak Meksyk mają dużo księży, ale są pewne tereny, na który nie chcą lub boją się pracować kapłani z tego samego kraju. Tak więc na prawdę pracuje w miejscu gdzie bardzo brakuje księży.
W czasie rekolekcji kapłańskich dotarła informacja, że padre Jorge z Intuto jest w ciężkim stanie w szpitalu regionalnym. Pewna rodzina z Nauty przywiozła go nieprzytomnego. Po badaniu okazało się, że ma malarię mózgową i poważne problemy z innymi narządami wewnętrznymi. 4 stycznia miał zatrzymanie akcji serca przez pół godziny. Mózg zbyt długo był niedotleniony dlatego według lekarzy śmierć była kwestią czasu. Padre Jorge zmarł 10 stycznia w wieku 75 lat. Padre Jorge był amerykaninem, od wielu lat misjonarzem. Był protestantem, ale w wieku około 40 lat nawrócił się na katolicyzm. W wieku 54 lat przyjął święcenia kapłańskie w Misyjnym Braterstwie Maryi. Przez całe swoje życie kapłańskie pracował w dżungli w Gwatemali i Ewadorze, ostatnie dwa lata w Peru. Padre Jorge w poprzednich parafiach dużo chodził pieszo. Dlatego teraz jak mówił znalazł parafię, w której odpoczywa. Mało przebywał w samym Intuto, ciągle pływał łodzią od wioski do wioski. Jest jedynym księdzem, który odwiedził wszystkie 86 wiosek, które należą do parafii Intuto. Kiedyś biskup upomniał go, żeby nie pływał sam w takim wieku. On z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że nie podróżuje sam, bo jest z nim zawsze Jezus i Maryja. Odpowiedź wybiła biskupowi z ręki wszelkie argumenty. Padre Jorge mieszkał ze mną w Casa de Misione przez miesiąc w lutym 2010, zanim wyjechał do Intuto (parafia oddalona trzy dni drogi statkiem od Iquitos). Nazywałem go ojcem od świętych. Każdego dnia przy śniadaniu opowiadał o patronie dnia. Znał wiele życiorysów świętych, o których ja nawet nie słyszałem. We Mszy pogrzebowej w katedrze uczestniczyli wszyscy kapłani, choć wielu go nie znało osobiście. Przykrą sprawą dla mnie jest to, że został pochowany na cmentarzu, gdzie zakazane jest stawianie jakichkolwiek symboli religijnych. Ma grób bez krzyża. Osobiste: Padre Jorge był pierwszym kapłanem, u którego spowiadałem się w języku hiszpańskim.
9 stycznia rozpoczęła się w parafii siedmiotygodniowa Letnia Szkoła dla dzieci z podstawówki. Jest to bardzo duże dzieło prowadzone przez Duszpasterstwo Młodzieży. Zajęcia odbywają się rano i popołudniu, od 8 do 11 i od 15 do 18. Dzieci mają dwie godziny zajęć z języka hiszpańskiego i matematyki oraz jedna godzinnę warsztatów z angielskiego, plastycznych lub tanecznych. W pierwszym dniu zgłosiło się około 150 dzieci, w drugim tygodniu było już ponad 300 dzieci na Parafialnej Letniej Szkole (około 200 rano i 100 popołudniu). Są także dwie dziesięcioosobowe grupy, które mają zajęcia z informatyki. Około 20 dzieci ma też codziennie godzinę katechezy przygotowującą ich do przyjęcia sakramentu chrztu. Na czas Letniej Szkoły budynek parafialny jest ładnie udekorowany i tętni życiem małych i dużych dzieci. W drugim tygodniu pojechaliśmy na wycieczkę z ponad 100 dziećmi na 21 kilometr drogi Iquitos - Nauta. Pogoda dopisała, było dużo pozytywnego szaleństwa i zabaw integracyjnych. Jak zawsze korzystaliśmy z darmowej gościny w ośrodku Laguna prowadzonym przez parafianina z Morona Cocha. W kolejnym tygodniu było wyjście na basen do ośrodka Anita Cabrera. Nie było to daleko od kościoła, więc wszyscy poszli pieszo. Ja niestety nie uczestniczyłem w tym, bo tego dnia mocno przedłużyła się moja poranna wizyta w więzieniu. Przez te sobotnie dodatkowe zajęcia sportowe cierpi duszpasterstwo młodzieży. Większość młodych profesorów po zabawach porannych z dziećmi nie ma sił, aby przyjść na wieczorne spotkanie do parafii.
W ostatni koniec tygodnia (czyli weekend) stycznia zainstalowałem tablicę do koszykówki. Przymierzałem się do tego już od przyjazdu z wakacji w Polsce. Początkowo miał to zrobić pracownik z seminarium, ale tyle czasu mnie zwodził, że nie ma czasu, nie może odebrać spawarki itd., że dałem sobie z nim spokój. Znalazłem gotową tablicę z obręczą w jednym ze sklepów. Tablica nie jest duża i obręcz jest o 10 centymetrów mniejsza od przepisowej, ale na początek może być. Tylko niestety pan ¨złota rączka¨ zainstalował kosz 10 centymetrów za wysoko. Taką różnicę wyczuwa się, gdy ktoś wcześniej dużo grał na przepisowej wysokości (305 cm.). Upał jest duży i dla zdrowia lepiej jest grać, albo wcześnie rano, albo tuż przed zachodem słońca. Mam nadzieję, że ten rodzaj sportu, a także pływanie pomoże mi nie obrosnąć za szybko w tłuszcz. Koszykówka to sport, który zawsze mnie ¨kręcił¨ od czasu pierwszych transmisji meczów NBA w telewizji polskiej.
Luty 2012
Od ponad roku więzienie jest placem budowy. Już teraz widać efekty prac. Powstały nowe piętrowe pawilony, do których przeprowadzili się wszyscy więźniowie. Więzienie straciło jednak na pierwotnym uroku, który mnie zachwycał. ¨Penal¨ w Iquitos już nie jest miasteczkiem w dużym mieście. Pawilony mają około 24 cel, z których każda ma łóżka dla 8 więźniów. Cele są zamykane na noc od 9 wieczór do 6 rano. Obecnie w nowcyh celach jest przeludnienie, ponieważ nie zostały jeszcze ukończone wszystkie pawilony. Każdy pawilon ma własną stołówkę, świetlicę, boisko do gry i spacerów. Poziom życia na pewno polepszył się. Cele na piętrze są wyższe, jaśniejsze i bardziej przewiewne od tych na parterze. Więźniowie mają nowe materace, ze starych cel do nowych mogli przenieść tylko rzeczy osobiste. Przez najbliższe trzy miesiące decyzją dyrekcji kaplica będzie zamknięta, a my z sobotnią i niedzielną Eucharystią będziemy wędrować od pawilonu do pawilonu. Obecnie więźniowie mieszkaja w czterech pawilonach, nie oddano jeszcze do użytku kolejnych czterech pawilonów. Obecnie nie ma już żadnego starego pawilonu, wszystkie zostały zbużone. Więzienie jest wielkim pracem budowy z dużymi utrudnieniami w poruszaniu się.
U moich kochanych sąsiadek – sióstr zaszły pewne zmiany. Od tego roku w przy parafii mieszkają tylko 4 siostry. Z domu w Limie (Santa Anita) wróciła do Indonezji siostra Rita, która pracowała w Peru ponad 15 lat. W związku z tym siostra Patrycja przeprowadziła się do Limy. W Iquitos zostały dwie indonezyjki, kolumbijka i peruwianka. W Internacie prowadzonym przez siostry od tego roku są pierwsze dzieci z Comedoru prowadzonego przez Gabi. I tak dwie siostry Jadira i Nicol na stałe przeprowadziły się do Morona Cocha. To jest rodzeństwo, o którym kiedyś pisałem, że Gabrysia wzięła je pod opiekę gdyż szukały jedzenia w śmietnikach.
Miesiąc luty to czas odwiedzin polaków, dlatego tak mało napisałem notatek z tego miesiąca. 3 lutego przyleciał do mnie ks. Rafał Grzelczyk, mieszkał u mnie przez dwa tygodnie. Wspólnie, bez pośpiechu pokazywałem mu co ciekawsze miejsca w Iquitos i okolicach. Miał duże szczęście jak ja kiedyś w Hiszpanii. Na cały pobyt w Iquitos miał do dyspozycji motor, który na codzień używa Gabi. Gdy ja byłem w Hiszpanii przez dwa miesiące w górskiej parafii i miałem kilka dojazdów do kaplic, otrzymałem od biskupa do dyspozycji jego stary samochód. Tak więc w Iquitos razem jeździliśmy na motorach w różne miejsca. Razem z Rafałem wybrałem się do miejsca, którego jeszcze w Iquitos nie odwiedziłem. Pojechaliśmy do Belén, gdzie obecnie całe ulice są zalane i ludzie do domów mogą dostać się tylko na łódkach. To wygląda jak włoska Wenecja, ale dużo uboższa. Domy są na palach, albo na pływających kłodach (balsach). Ludzie mają tam prąd i wodę pitną. Niestety sprawa higieny jest ogromnym problemem, do wody wyrzuca się wszelkie nieczystości, w tej wodzie wiele osób kąpie się, myje garnki, pierze ubrania, łowi ryby. To jest bieda, którą trudno opisać. Wszystko jest wzdłuż wodnych ulic: sklepy, kościoły, warsztaty, szkoły, przedszkola, bary, urzędy samorządowe itd. Żyją tam nie tylko ludzie, ale i zwierzęta: psy, koty, kury. Przy wjeździe od strony rzeki Itaya do tej wodnej dzielnicy są na pewnym niskim poziomie belki, które nie pozwalają dużym łodziom wpływać na zalane ulice. Obecnie ta dzielnica jest zalana, ale w czerwcu woda opadnie i będzie sucho. Wtedy remontuje się i buduje się nowe budynki.
17 marca razem z ks. Rafałem i Kasią, która jest wolonatiuszką w Comedorze polecieliśmy do Limy. Następnego dnia wieczorem odebraliśmy z lotniska moją siostrę Martę i jej koleżankę Olę. W takim pięcioosobowym składzie ruszyliśmy na zwiedzanie Limy i południa Peru. Ja byłem organizatorem i przewodnikiem całej grupy. Miałem pewne obawy jak będzie w takiej różnobarwnej grupie, która nie zna się wzajemnie. Moje obawy zostały szybko rozwiane, bo grupa była zdyscyplinowana i ¨uległa¨ na moje propzycje i sugestie. W końcu to ja byłem tym, który przygotował i znał tę trasę, i rzeczywistość Peru. Ola została skarbnikiem grupy, więc nie było problemu z ciągłymi składkami na kolejne wydatki. Ja byłem w swoim żywiole targując się prawie na każdym miejscu o korzystne ceny dla grupki polaków. Nie będę opisywał szczegółów, gdyż trasa była bardzo podobna do tej, którą rok temu zrobiłem z Gabi. Polecieliśmy samolotem do Cuzco gdzie spędziliśmy pięć dni. Następne miejsca, które zobaczyliśmy to Machu Picchu, jezioro Titicaca, Arequipa, Nazca, Paracas. Tylko w Cuzco mieliśmy trochę deszczowo pogodę, która aż tak bardzo nie przeszkadzała w zwiedzaniu. Później już była tylko słoneczna i ciepła pogoda. Ja wyjechałem z Iquitos nie najzdrowszy dlatego wysokości od 3.400 do 4.000m. npm nie pomagały mi w powrocie do zdrowia. Często chodziłem w dzień w czapko-szaliku i w niej też spałem, bo było baaaaardzo zimno. Najgorsza noc była w Puno, gdyż przez chorobę i wysokość 3.800 nie mogłem spać. Od Puno do Limy poruszaliśmy się autobusami Cruz del Sur. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony wysokim poziomem usług i komfortem jazdy. Jadąc z Arequipa do Nazca spędziliśmy w autobusie 10 godzin, całą noc. Rano każdy wysiadł wyspany i wypoczęty. Nad jeziorem Titicaca dzieci z pływających wysp indian Uros zaskoczyły nas znajomością języków. W czasie przejażdżki łodzią z totory maluchy zaśpiewały po polsku ¨Sto lat¨. Z całego wyjazdu nowością dla mnie była wizyta w Nazca i wyjazd na pustynię w okolicach Paracas. W Nazca spędziliśmy tylko 8 godzin. Z lotu ptaka oglądaliśmy tajemnicze i liczne rysunki kultury Nazca. Niezapomiane przez nas będą nie tylko widoki, ale przede wszystkim sam lot małą awionetką. Wycieczka jest bardzo droga. Półgodzinny lot kosztuje 100 dolarów. Zostaliśmy zważeni i według wagi przydzieleni do dwóch samolotów. Ja z Martą i Olą polecieliśmy małą czteroosobową awionetką. Niezapomiane przez mnie będą zakręty. Wiedziałem, że w powietrzu będzie rzucać, byłem na to przygotowany. Nie wiedziałem jednak, że przeciążenia przy zakrętach będą tak mocne, że żołądek i wszytkie jelita razem chciały dotykać mojego siedzenia. Ja widziałem rysunki Nazca (kolibra, małpę, człowieka, pająka itd.) wyraźnie w dole gdy samolot lecial prosto. Jednak pilot miał w programie pokazanie każdego rysunku z każdej strony, stąd wykonywał wiel zakrętów w prawo i w lewo. Torebki były w razie czego przy każdym siedzeniu, ale na szczęście nie były użyte. Tak więc z Nazca wszyscy bardziej zapamiętamy sam lot niż wiekowe rysunki. Po locie potrzebowaliśmy trochę czasu na lotnisku, aby wszystkie organy od trawienia odkleiły się od siebie i wróciły na swoje miejsce. Kolejną nowością dla mnie była wizyta na pustyni w okolicach Paracas. Tam zatrzymaliśmy się na dwa dni. Suche i ciepłe powietrze nad oceanem zachęcało do dłuższego pobytu. Jednego popołudnia wynajęliśmy taksówkę, aby pojechać na drugą stronę półwyspu Paracas na plaże Union. Widoki z okna samochodu na pustynię bezcenny i niezapomiany. Żółty intensywny kolor, wydmy, pustka, ani żywej duży, kiepska droga i my na niej. Woda w oceanie chłodna nie zachęcała do kąpieli. Dobrze że taksówkarz na nas poczekał, bo nie mielibyśmy jak stamtąd wrócić przez pustynię. W czasie powrotu z wysp Ballestas, zwanych też ¨Galapagos dla ubogich¨ spotkaliśmy pokaźną grupę delfinów, które pływały i skakały przy naszej łodzi. Piękny widok! 2 marca pożegnaliśmy Rafała w Limie i polecieliśmy do Iquitos.
Marta i Ola były u mnie nad Amazonką tylko sześć dni. Czas był krótki, aby wiele zobaczyć. Trudny i męczący jest żywot turysty. Dziewczyny szybko łapały kontakt z dziećmi z parafii i w innych miejscach, mimo że nie znały hiszpańskiego. Odwiedziliśmy wszystkie miejsca gdzie byłem z Rafałem, ale tym razem ja już nie płaciłem za wejściówki. W końcu jestem przewodnikiem, który przyprowadza turystów i pomaga tubylcom zarobić. Gdy pytałem się jak im się tutaj podoba, odpowiadały, że bardzo, ale trudno było z nich wydobyć coś więcej. Nie dziwie się, ja też na początku wszystko oglądałem, wszystko było inne i nowe, i nie sposób tego ogarnąć w słowach. Na pewno były pod wrażeniem Belen – zalanej dzielnicy i ich biedy. Z tamtąd człowiek wychodzi wdzięczny za to co ma w swoim domu i nie będzie więcej narzekał na swój los. W Quistococha na kąpielisku czuły się jak czarnoskóry w Polsce, wszyscy zwracali na nie uwagę ze względu na wybitną białość skóry. Posiłki w czasie ich pobytu jedliśmy u moich sióstr i w comedorze w Punchana. 8 marca dziewczyny odleciały do Limy gdzie przez jeden dzień opiekowała się nimi Jianina, moja peruwiańska profesorka od hiszpańskiego.
Remont kościoła pomimo mojej nieobecności szedł do przodu. Po dwóch miesiącach pracy jest zrobiony cały podwieszany dach w głównej części kościoła (270 m2) oraz zmieniona blacha w poszerzeniu kościoła (160 m2). Po świętach wielkanocnych zostanie dokończona bracująca część drewnianego sufitu. Cały czas chcę podkreślić dużą ofiarność ludzi. Bez ich dotacji nie zrobiliśmy aż tyle. Środki finansowe na ten remont pochodzą także z polskich parafii. W czasie mojego pobytu w Polsce głosiłem kazania w kilku parafiach: św. Piotra w Ciechanowie, Matki Bożej Fatimskiej w Ciechanowie i św. Bartłomieja w Płocku. Zebrane pieniądze z tych trzech miejsc przeznaczyłem na pokrycie kosztów remontu.
Marzec 2012
Rozpoczął się nowy rok szkolny, także nowy rok akademicki w seminarium. Tak jak w ubiegłym roku mam trzy godziny historii zbawienia dla preseminarzystów. Jestem z klerykami od poniedziałku popołudniu do obiadu we wtorek. W tym roku przybyło księży, którzy nocują w seminarium i są więcej czasu z klerykami. Do formatorów dołączył peruwiańczyk padre Signer i hiszpan padre Javier. Radek został oficjalnie mianowany przez biskupa wicerektorem. Ja ciągle jestem spowiednikiem i odpowiedzialnym za comiesięczne dni skupienia. W seminarium jest obecnie 16 kleryków (5 na teologii, 7 na filozofii i 4 na preseminarium). Jak na warunki misyjne to grupka jest pokaźna. Przygodę z seminarium zaczęło 4 chłopaków, z których trzech ma po 22 lata i jeden 24. Jednym z preseminarzystów jest Juan Carlos, który wiele lat pracował i mieszkał ze Zbyszkiem w parafii Santa Clara. Gdy Zbyszek został rektorem Juan Carlos też przeprowadził się do seminarium. Był do pomocy, napraw i porządkowania tego co było nieuporządkowane. Teraz po ukończeniu szkoły mechanicznej postatnowił wstąpić w szeregi kleryckie.
W drugi weekend marca mieliśmy z Duszpasterstwem Młodzieży trzydniowy obóz po za miastem. Z racji skromnych środków finansowy pojechaliśmy do ośrodka ¨Laguna¨ naszego parafianina. Nie było to najcichsze miejsce do skupienia, ale ważne że byliśmy razem. Nie było nas dużo, szesnaście osób wraz z bagażami udało się upakować na ¨jeepa¨ sióstr. Razem mieszkaliśmy na hamakach w jednej maloce, razem gotowaliśmy, razem jedliśmy (przypalone posiłki), razem modliliśmy się i bawiliśmy się (min. w piasku), dzieliliśmy się swoim świadectwem i radością. A propo: Hamak to bardzo skuteczne narzędzie do rozleniwiania człowieka. Śpi się w nim bardzo wygodnie, trzeba tylko położyć coś grubszego pod plecy bo nad ranem jest zimno i ciągnie od dołu. Osoby, które były na spotkaniu młodzieżowym w Yurimaguas na początku lutego opowiedziały i nauczyły nas rzeczy, które tam przyswoili. Na zakończenia w niedziele odprawiliśmy bardzo klimatyczną Eucharystię w dżunglii.
W połowie marca przyszła do mnie duża przesyłka, ponad 90 kilogramów. Otrzymałem z Polski 900 numerów czasopisma ¨Miłujcie się¨ (Amaos) po hiszpańsku. 300 egzemplarzy numeru z ubiegłego roku i 600 z obecnego. Zacząłem dzwonić po parafiach i pytać się ile chcą numerów. Cieszę się, że są redakcje w Polsce, które dla ewangelizowania świata wysyłają za darmo takie ilości dobrego czasopisma. Cenie sobie ¨Miłujcie się¨ gdyż piszą z wiarą, o działaniu Boga w dzisiejszym świecie, piszą o Bożym Miłosierdziu i mają dużo świadectw ludzi.
W tym miesiącu odwiedziło nas w Iquitos 3 polaków (dwóch księży z diecezji warszawsko-praskiej i operator filmowy). Ks. Marcina Iżyckiego poznałem na spotkaniu misjonarzy w Warszawie. Przybyli oni, aby zrealizować dokument o pracy ich misjonarki – Eli, która pracuje od listopada w Wikariacie San José de Amazonas. Przy okazji sfilmowali miejsca pracy pozostałych polaków: parafie, seminarium, więzienie, comedor, dzielnice biedy. Zobaczymy co z tego powstanie. Mam nadzieje, że film trafi też do innych diecezji. Przyjechali oni przez Bogotę w Kolumbii, potem polecieli do Letici na granicę trzech państw i stamtąd łodzio motorową po Amazonce do Iquitos. Okazało się, że lot do Kolumbii był dwa razy tańszy niż do Limy i cała dodatkowa podróż tanio ich wyniosła.
W lutym i marcu odwiedziłem kilka zon i celebrowałem w nich Liturgię Słowa. W niektórch zonach wiele osób w innych mało, zależy od pogody, miejsca i chęci ludzi. We wszystkich zonach mówiłem o przygotowaniach do Roku Wiary w naszym wikariacie, o tym czym jest wiara. Sprezentowaliśmy dla wszystkich rodzin z parafii kalendarze z wyznaniem wiary. Na kościele powiesiliśmy nadruk wielkoformatowy ze Składem Apostolskim, którego 12 artykułów będziemy rozważać przez kolejne 12 miesięcy.
Cały czas widzę coś do zrobienia i poprawienia. Trzeba tylko liczyć grosz, aby starczyło. Ostatnio kilku chłopaków z duszpasterstwa wymieniło liściasty dach na małej maloce i położyło nowy dach z blachy falistej na garaży. Wymalowali oni też logo i temat obecnego roku duszpasterskiego na ścianie przy wejściu do kościoła.
Pewien czas temu parafia otrzymała od celników ponad 250 kilo używanych ubrań. Zrobiliśmy małe ¨mercado¨ czyli ryneczek. Każdy kto chciał mógł kupić co mu się podobało za jednego sola. Lepiej jest coś sprzedać za grosze niż rozdać za darmo. Jak ktoś tutaj otrzymuje za darmo często tego nie szanuje. Tłumów nie było, bo deszcz padał. Ale dzięki temu do kasy parafialnej wpadł pewien grosz. Zostało jeszcze tyle ubrań, że tę akcję powtórzymy w kwietniu.
Zawsze gdy idę w niedzielę do więzienia, przed bramą spotykam długo kolejkę tych, którzy chcą odwiedzić osadzonych: matki, konkubiny, kochanki, żony, dzieci, znajomi. Ta kolejka mnie nie dotyczy bo mam przepustkę, oczywiście nie ważną od kilku miesięcy, ale to nie moja wina. My papiery złożyliśmy w przepisowym czasie, tylko urzędnicy z więzienia nie mogą zmobilizować się, aby wydać nowe przepustki. Ostatnia niedziela marca była bardzo deszczowa. Padało obficie. Przed więzieniem nie było nikogo z odwiedzających. Gdy rozpoczynałem Eucharystię dla więźniów wykorzystałem tą sytuację, aby podkreślić, że Jezus jest jedynym przyjacielem, który cię nie zawiedzie. Rodzina nie przyjdzie bo pada deszcz, ale Bogu to nie przeszkadza. Dla niego nie ma przeszkód, aby spotkać się z człowiekiem, który tego chce. Po za tym ksiądz i inne osoby z duszpasterstwa przyszły do was na Mszę, a rodzina nie przyszła, bo przestraszyła się deszczu.
26 marca pierwszy raz pogrzeb odbył się w kościele. Generalnie gdy ktoś umrze rodzina zazwyczaj prosi księdza o modlitwę za zmarłego w domu gdzie odbywa się ¨velorio¨ – czuwanie przy zmarłym. Ksiądz nie uczestniczy w wyprowadzeniu ciała na cmentarz. Ludzie najczęściej 8 dni po pogrzebie przchodzą do kościoła i proszą o mszę za zmarłego. Zmarła pani Lidia co niedziela była z mężem w kościele, była w radzie ekonomicznej i w bractwie Señor de los Milagros. Rodzina prosiła o Mszę w ich domu, ale ja jestem przeciwny odprawianiu po za kościołem. Bliscy nie chcieli wyprowadzenia bezpośrednio z kościoła na cmentarz. Dlatego też Msza św. była o drugiej popołudniu i po celebracji wrócili z ciałem do domu i o czwartej był wyjazd na cmentarz z domu rodzinnego.
Niektórzy tego nie zauważyli, ale był taki dzień spokojny na drogach, kiedy można było szybciej dostać się do wyznaczonego celu. Wszystko za sprawo strajku kierowców autobusów (colectivo). Te duże pojazdy zajmują dużo przestrzeni na wąskich drogach, blokują skrzyżowania, bo czekają aby mieć więcej pasażerów. Gdy są puste ślimaczą sie po drogach, gdy są pełne gnają bez opamiętania. Prawo dżungli na drogach w Iquitos: większy ma większe prawa, mały musi uważać, aby nie zostać pożarty.
Wielka woda. Od grudnia woda w rzekach rośnie, ale teraz jest na prawdę duża. Wiele wiadomości w gazetach i informacji w telewizji loretańskiej dotyczy tego problemu. W wielu miejscach najwyższe kładki zostały zalane. Radek przygotowuje się do wyprowadzki z domu. Brakuje 30-40 cm, aby woda wlała się do jego domu, patio i zalała trzy maloki. Cały port Bellavista de Nanay przy jego kościele jest już zalany. Droga Marina już 1,5 km przed kościołem San Pedro Pescador jest po obu stronach zalana. Wioski na rzekach są jeszcze mocniej podtopione, ośrodki wypoczynkowe w dżungli – cel turystów w większości wyłączone z użytku. Port Masusa nie przyjmuje wszystkich statków, bo nabrzeże pomniejszyło się. Połowa statków z Masusa od tygodnia cumuje 100 metrów od mojego kościoła. Tak, tak, mamy duży port rzeczny na jeziorze Morona Cocha. Jest to atrakcja turystyczna dla mieszańców, bo zawinęły tutaj bardzo duże ¨lanche¨ (3-4 piętrowe), które na codzień pływają do Yurimaguas i do Brazylii. Jak dojeżdża się do Morona widok wysokich statków robi wrażenie. Ciężarówki na które rozładowuje się towar stoją w kolejce także przy kościele. Ruch jest tak duży, że czasami ciężko przejechać przez most. Niektóre towary nieodebrane tarasują chodniki i inne przejścia. Jest też dużo ludzi przyjezdnych i ludzi pracujących przy rozładunku. Na początku to było nowe i atrakcyjne, ale czuję, że z czasem port w takim miejscu stanie się uciążliwy. Część domów w mojej parafii położonych nad samym jeziorem lub poniżej drogi jest podtopionych. Belén jest pożądnie zalane, Punchana także. Dzieci nie mogą iść do szkoły, dorosli do pracy, bo nie ma pomostów. Kilkaset osób, które chciały przesiedlono z zalanych terenów na 11 kilometr drogi Iquitos – Nauta. Trzeba wiedzieć, że ludzi nie chcą wyprowadzać się z zalanych domów jeżeli jest jeszcze możliwość dobudowania półpiętra i spania nawet pod samych dachem. Wyprowadzka do rodziny lub szkoły jest ostatecznością, jeżeli nie ma już gdzie zrobić prowizorycznego piętra z desek. Jak na razie nie ma zagrożenia, aby zalało kościół i plebanie, brakuje ponad dwa metry. Gdy mnie zalało, zalałoby też dużo część miasta.
Kwiecień 2012
Nowy plan pastoralyny, przygotowania do roku wiary, 12 artykulow.