Styczeń 2011
Nowy Rok został przywitany. Kolor dominujący w czasie Sylwestra i zabaw Noworocznych to żółty. Dekoruje się domy do zabawy balonami i konfetii w kolorze żółtym. Wiele osób dba, zwłaszcza panie, aby mieć na sobie coś żółtego. O północy Iquitos pogrążyło się w siwym i gryzącym dymie. Wszystko to przez palone licznie kukły, zrobione ze starych ubrań i byleczego. Lalki te zwane Piłatami symbolizują stary, odchodzący rok.
Już od połowy grudnia nie ma dziewczynek z Hogar de la Niña de Loreto. Więc w ciągu dnia jest dużo spokojnie i ciszej przy kościele, ale też nie ma dziewczynek na wtorkowych, środowych i niedzielnych Eucharystiach. Tak więc frekwencja dość mocno spadła. Rozpoczęły się wakację. Niektóre szkoły miały zakończenie w połowie grudnia a potem tylko bale promocyjne. Nie wszystkie szkoły zaczynają nowy rok szkolny z pierwszym dniem marca. Niektóre pracę edukacyjną zaczynają dopiero w kwietniu. Tylko prywatne i parafialne szkoły rozpoczynają naukę w wyznaczonym terminię. Przez ogromną opieszałość w rozpoczęciu roku przez placówki państwowe niektóre dzieciaki mają nawet ponad trzy miesiące wakacji.
W sobotę 8 stycznia Pastoral Juvenil zorganizowało dla dzieci Przyjazd Trzech Króli. Niepunktualność niektórych osób woła o pomstę do nieba. Dzień nie był najpiękniejszy, dość deszczowy, co po części usprawiedliwia spóźnienia. Przed godziną trzecią popołuniu przejechałem samochodem sióstr z Trzema Królami zapraszając dziciaki do wspólnej zabawy na końcu ulicy gdzie znajduje się kościół. Rozpoczęły się zabawy i gotowanie czekolady. Niestety rozpoczęła się też ulewa. Dlatego w ekspresowym tempie cała zabawa przeprowadziła się do parafialnej maloki. Pomino deszczu przyszło prawie 300 dzieci, gdyż tyle rozdaliśmy biletów, które służyły do rozlosowania prezentów. Wszystkie dzieci dostały kubek ciepłej czekolady i słodkich bułek do woli. Potem zaczęliśmy losowanie i wręczanie prezentów. Z zabawek, które ofiarowali parafianie zrobiliśmy ponad 160 prezentów. Losowanie trwało około dwóch godzin. Był spory bałagan jak to jest przy dzieciach. Tylko niektóre biedaczki wróciły niezadowolone ponieważ nie wylosowały żadnego prezentu.
Drugi tydzień stycznia spędziłem w Kanatarii. Tam wspólnie z księżmi, delegatami z parafii i przedstawicielami różnych komisji wikariatu planowaliśmy rok duszpasterski 2011/2012. Spotkanie były od poniedziałku do piątku od 8 rano do 6 wieczorem. Przygotowałem też z młodzieżą Vacaciones Utiles (Wakacje użyteczne) dla dzieci z parafii. O tym dziele napiszę więcej w lutym.
Postaram się teraz opisać troszeczkę prawie dwutygodniową wycieczkę na południe Peru. W niedzielę 16 stycznia przyleciałem do Limy. Następnego dnia rano razem z Gabrysią polecieliśmy do Cuzco. ¨Pępek świata¨ zaskoczył nas przepiękną słoneczną pogodą. Po przylocie nie cierpieliśmy na żadne dolegliwości związane z wysokością. W dobrym nastroju przystąpiliśmy do dzieła zwiedzania stolicy Inków. Znaleźliśmy niedrogi hotel koło klasztoru św. Dominika. Odkryliśmy pewną uliczkę na której za 12-15 soli można było zjeść lokalne, tradycyjne śniadanie, obiad i kolację. Na popołudnie wykupiliśmy City Tour po Cuzco. Wcześniej jednak udaliśmy się do Ratusza, aby kupić bilet (karnet) turystyczny za 130 soli, który jest bardziej ekonomiczny niż kupowawnie wejściówek do wszystkich miejsc oddzielnie. Zwiedzanie rozpoczęło się od najważniejszego zabytku miasta Coricancha. Coricancha (kecz. Złoty Dziedziniec) – świątynia Słońca w Cuzco, stolicy Imperium Inków, poświęcona najwyższym bogom inkaskiego panteonu, miejsce koronacji i pochówku władców Inków. Monumentalny kompleks świątynny o wymiarach 140 na 135 metrów i obwodzie ponad 300 metrów, wzniesiony został z ogromnych, wielokształtnych i doskonale dopasowanych bloków kamiennych. Dachy budowli kryte były zgodnie z inkaską techniką budowlaną drewnem i strzechą. Ściany zewnętrzne kompleksu i wnętrza świątyń pokryte były złotymi płytami, gzymsami i posągami o trudnej dziś do oszacowania wartości. W centralnej części kompleksu znajdował się właściwy Złoty Dziedziniec – ogród złożony ze szczerozłotych wyobrażeń roślin i zwierząt o łącznej masie kruszcu szacowanej na 1600 kilogramów oraz sanktuarium Inti, boga słońca, najwyższego w inkaskim panteonie. Znajdował się tu będący przedmiotem kultu ogromny złoty dysk wyobrażający boga oraz dziesięć, również szczerozłotych tronów na których spoczywały zmumifikowane ciała królów inkaskich. Inzynieria Inkaska odporna na trzesienia ziemi robi wrażenie. Gdy przybyli Hiszpanie wybudowali na tym miejscu klasztor i kościół św. Dominika. W ciągu wieków budowle Inków przetrwały trzęsienia ziemi a budowle Hiszpanów ulegały ruinie. Mury Inków przetrwały trzęsienia ponieważ spełniały trzy zasady, które chroniły od zniszczenia: mury były lekko pochyłe do środka, miały okna i drzwi w kształcie trapezu oraz fundamenty murów tworzą okrągłe kamienie, które absorbują siłę wstrząsów. Następnie udaliśmy się do kolejnego zabytku Sacsayhuamán. Jest to kompleks inkaskich kamiennych murów znajdujący się w pobliżu miasta na wysokości ponad 3600 m n.p.m. Nieznane jest przeznaczenie budowli, która mogła służyć jako miejsce kultu religijnego bądź twierdza. Przypuszcza się również, że Sacsayhuamán jest głową pumy, której kształt widoczny z lotu ptaka tworzy razem z miastem Cuzco. Sacsayhuamán to trzy gigantyczne zygzakowate mury, które miały 11, 9 i 7 metrów wysokości. Niestety ten zabytek można oglądć w znikomym procencie, ponieważ 80% budowli rozebrali Hiszpanie aby budować swoje domy, pałace, kościoły. Największy blok skalny, który przyciągneli tam Inkowie waży 30 ton. Kolejny przystanek to Qenko 3 km. od miasta – miejsce religijne dla Inków, w którym balsamowano zwłoki znaczących osób w państwie. Ostatnim punktem programu był Tambochay (Łaźnie Inki) położony 8 km. od miasta na wysokości 3800m. npm.
Na kolejny dzień wykupiliśmy wyjazd do Doliny Świętej i zwiedzanie trzech miejsc. Z jednego zrezygnowaliśmy, aby zostać w Ollataytambo i stamtąd udać się na Machu Picchu. Wycieczki z Cuzco są dobrze przygotowane, mają dobre autobusy, świetnych dwujęzycznych przewodników i są w miarę punktualni. Jednak każdy taki wyjazd to obowiązkowy przystanek przy targu z pamiątkami. Miałem z góry przyjętą zasadę, że nic nie kupuję bo mam mały plecak. Po drugie co ja będę robił w puszczy tropikalnej z tymi ciepłymi rzeczami. Drugiego dnia czułem lekki ból głowy spowodowany wysokością. Jedna tabletka apap wyleczyła mnie z problemu, który już nie istniał do końca pobytu w wysokich górach. Gorzej było z zimnem. Domy są bez ogrzewania. W hotelu dali nam po 3-4 grube koce, ale i tak było zimno pomino, że teraz w Cuzco jest lato. Ciepło a nawet bardzo ciepło jest kiedy świeci słońce, ale gdy zajdzie, bardzo szybko robi się zimno. Spać trzebabyło w polarze, dresach, skarpetkach. Na tej wysokości nie należy biegać, podbiegiwać bo to za duży wysiłek. Tubylcy mogą nawet grać w piłkę nożną ale dlatego, że mają dwa razy większą pojemność płuc. We wtorek pojechaliśmy do Pisaq, to duże miasto i twierdza oddalona od Cuzco o 60 km. Znów oglądaliśmy kamienie, a raczej ich znaczący brak. W Pisaq na zboczu góry znajduje się ogromny Inkaski cmentarz. Nie będę opisywał jak to wszystko wygląda bo to trzeba zobaczyć np. na zdjęciach, które umieściłem w kolejności chronologicznej na moim chomiku w folderze ¨śladami Inków¨ (http://chomikuj.pl/psprusin). Z Pisaq jechaliśmy doliną Urubamba na obiad w Urubamba, a potem do miasta Ollataytambo. Tutaj obejrzeliśmy miasto, którego kształt przypomina kolbę kukurydzy. Nad miastem są gigantyczne platformy, na których uprawiano rośliny. Najwyżej nad miastem znajduje się niedokończona światynia Słońca. Zadziwiające jest jak dobrze Inkowie znali się na astronomi i zgodnie z pojawianiem się słońca o danej porze roku i zgodnie z tym budowali swoje świątnie. W Ollataytambo przenocowaliśmy, aby wcześnie rano udać się do Aguas Calientes a stamtąd na Machu Picchu. Nasza wycieczka nie była tylko nastawiona na zwiedzanie, ale także na smakowanie regionalnych potraw. Jedliśmy to co jedzono w czasach Inków i co jest tradycją tego regionu np. choclo – olbrzymia kukurydza, mięso alpaki – najdelikatniejsze i najzdrowsze mięso, które nie ma cholesterolu. Tego wtorkowego wieczoru zjedliśmy świnkę morską. Nie polecam, nic smacznego. Pieczona świnka dobrze tylko wychodzi na zdjęciach, smakuje nie najlepiej. Przez cały czas prawie do każdego posiłku piliśmy Mate de Coca, czyli herbatkę z parzonych liści koki. Liście koka przeciwdziałają chorobie wysokogórskiej (soroche) i wzmacniają wydolność organizmu na dużych wysokościach. W Ollataytambo poszliśmy na Mszę św., która była odprawiana po hiszpańsku, ale wszystkie śpiewy były w keczua – języku imperium Inków.
W środę pojechaliśmy na Machu Picchu. Wyjazd tam to najdroższa impreza z całej wycieczki. Jedyny środek transportu do Aguas Calientes to pociąg, którego właścicielami są brytyjczycy i karzą sobie za to słono płacić. Dla normalnego turysty dwugodzinny przejazd pociągiem w to i spowrotem to 120 dolarów. Potem trzeba wziąć autobus na Machu Picchu za 15 dolarów i kupić bilet do Inkaskiego miasta za 120 soli (około 43 dolary). Kupując bilety wiedzieliśmy, że dla miejscowych są tańsze bilety. Z racji, że pracujemy w Peru i jesteśmy rezydentami kupiliśmy bilet za 10 soli. Powrotny bilet kupiliśmy droższy, gdyż tanie połączenie były o bardzo nie dogodnych godzinnach (5 rano, 11 w nocy). Generalnie, dzięki karcie rezydenta i temu, że jesteśmy misjonarzami zaoszczędziliśmy na różnych wejściówkach do muzeów i kościołów około 130 dolarów. Na Machu Picchu mieliśmy deszczową pogodę, tylko na dwie godziny rozpogodziło się, że wcale nie padało. Machu Picchu (keczua – stary szczyt) – najlepiej zachowane miasto Inków, w odległości 112 km od Cuzco. Położone jest na wysokości 2090-2400 m n.p.m., na przełęczy pomiędzy Wayna Picchu i Machu Picchu w Andach Peruwiańskich. Poniżej płynie rzeka Urubamba. Miasto powstało w XV wieku według kompleksowo opracowanego planu, opuszczone ok. 1537 r. z nieznanych powodów. To miasto zachwyca tym, że nie jest zniszcone przez Hiszpanów. Brakuje tylko trawiastych dachów. Wygląda jakby zostało opuszczone. Zarówno w Cusco jak i w jego okolicach można zobaczyć tłumy turystów. Wszyscy mówią, że jesteśmy poza sezonem. Nie chcę wiedzieć tych tłumów jakie są w sezonie. Rok temu poza sezonem w styczniu, pod wpływem obfitych deszczów podmyło tory i obsuneła się ziemia na drodze do Aguas Calientes. Przez trzy miesiące Machu Picchu było wyłączone z ruchu turystycznego. Interesujące jest, że tego jednego feralnego dnia z Machu Picchu i bazy noclegowej tego miejsca czyli Aguas Calientes ewakuowano helikopterami ponad 5 tysięcy turystów. Wszystko działo się poza sezonem. Wieczorem za 6 soli wróciliśmy z Urubamby do Cusco.
Czwartek poświęciliśmy na zwiedzanie Cuzco. Tego dnia odwiedziliśmy z 15 kościołów i muzeów. Za zdecydowaną większość nie płaciliśmy wejściówek. Niestety nie mam dużo zdjęć z wnętrz kościołów gdyż jest zakaz fotografowania. Rano spotkaliśmy procesję z obrazem świętego Sebastiana, przed nim tańczyła grupa osób. Mówi się, że Cuzco to miasto nieustannych fiest, każdego dnia jest święto jakiegoś świętego i procesja jemu poświęcona. Pogoda była piękna i słoneczna. Wieczorem poszliśmy na ponad godzinne pokazy tańców regionalnych w domu kultury w ramach karnetu turystycznego. Na piątek wykupiliśmy wyjazd do Moray i Salinas. Po drodze zatrzymaliśmy się w Chinche, gdzie oglądaliśmy jak tradycyjnie przędzie się i barwi się wełnę. Salinas to mała dolinka przylęgająca do doliny świętej, gdzie płynie słony strumyk. Woda z tego strumyka jest rozprowadzana do przygotowanych poletek gdzie pod wpływem ciepła słonecznego odparowuje i zostaje sól. Salinas pamiętają czasy Inków. Następnie odwiedziliśmy Moray czyli laboratoria rolnicza, w których Inkowie badali wpływ klimatu na wzrost roślin uprawnych. W skład kompleksu archeologicznego wchodzą trzy naturalne okrągłe zagłębienia w ziemi. Ich zbocza są całkowicie pokryte koncentrycznymi tarasami rolniczymi w kształcie pierścieni wybudowanymi w czasach Imperium Inków. Dwa większe zagłębienia są połączone, zaś najmniejsze jest od nich odizolowane. Różnica wysokości pomiędzy najwyższym i najniższym tarasem wynosi 30 metrów. Ze względu na duże różnice w oświetleniu słonecznym różnica średnich temperatur rocznych pomiędzy nimi sięga 15 °C. Woda dostarczana jest na poszczególne poziomy tarasów za pomocą skomplikowanego systemu nawadniającego.
Na sobotę wykupiliśmy przejazd z Cuzco do Puno (miasto nad jeziorem Titicaca). Bez przystanków jest to 6 godzin jazdy. My wzięliśmy wersję rozszerzoną ze zwiedzaniem po drodze. W autokarze spotkaliśmy małżeństwo z Radomia, państwa Waldemara i Annę, z którymi spędziliśmy jeszcze cały dzień na najwyżej położonym żeglownym jeziorem świata czyli Titicaca 3810 m. npm. W drodze na peruwiańskie Altiplano (tak się nazywa wyżynę na której jest Titicaca) odwiedziliśmy przepiękny kolonialny kościół, który jest nazywany Kaplicą Sykstyńską And. Cały Kościół został pięknie wymalowany przez Jezuitów, a potem gdy przejeli go Dominikanie malowidła zostały zasłonięte ogromnymi olejnymi obrazami. Obecnie kościół przechodzi generalny remont i trzeba pogodzić bogactwo sztuki w nim pozostawiony. Odwiedziliśmy Raqchi, miejscowość w której znajduje się ogromna świątynia poświęcona bogu Wirakocza, temu który stworzył cały świat. Inkowie mieli pojęcie boga stworzyciela, który jest ponad wszystkimi bóstwami i który jest niewyobrażalny. Świątynia była ogromna, jej główna ściana miała 25 metrów wysokości, dziś zostało tylko 18 metrów, gdyż została zbudowana z glinianej cegły ¨adobe¨, która ulega erozji. Najwyższym wzniesieniem na które wjechaliśmy było miejsce gdzie kończy się region Cuzco a zaczyna Puno 4335m. npm. Potem jechaliśmy płaskowyżem Altiplano przez Juliaca aż do Puno. Te dwie miejscowości bardzo szybko rozwijają się, cierpią przez brak oczyszczalni ścieków i słyną z kontrabandy z racji bliskiego położenia granicy z Boliwią. Wieczorem w Puno było tylko +5 st.C i spadł grad. Na ulicach było biało, chociaż teraz mają lato i najcieplejszy okres roku.
Na niedzielę wzieliśmy całodniową wycieczkę na pływające wyspy Uros i na niepływającą wyspę Taquile. Rano było chłodno i padało. Obok Cuzco wyspy Uros najbardziej przypadły mi do gustu. Wyspy są budowane z totory, to coś jak nasza trzcina. Wyspy mają przynajmniej dwumetrowe podłoże. Na jednej wyspie mieszka od 5 do 10 rodzin. Żyją obecnie z turystyki i wyrobów, które sprzedają turystom. Na wyspach pływających uprawiają ziemniaki, chodują kaczki i świnki morskie. Ludzie tutaj mieszkający cierpia przede wszystkim na reumatyzm. Pomino takiego zimna chodzą na boso. 60 wysp Uros mają swoją szkołę, ratusz, ośrodek zdrowia. Na jednej z wysp pokazano nam jak buduje się wyspę, do czego służy totora itp. Jedna z pań zaprosiła nas do swojego domu, aby pokazać i sprzedać nam tkaniny, które wyszyła. Wszystko piękne, kolorowe, dość droge, a ja niestety nie mam miejsca w plecaku. Na zakończenie przepłynęliśmy na inną wyspę dużym statkiem z totory. Jestem urzeczony ich stojami i tkaninami, które mają bardzo żywe, intensywne kolory. Wizytę na wyspach Uros bardzo polecam. Polecam także obejrzenie zdjęć z opisami na moim chomiku (http://chomikuj.pl/psprusin). Z wysp Uros przez ponad dwie godziny płynęliśmy na Taquile. Wyspa w przeciwieństwie do Uros jest stała i znajduję się na największej części jeziora Titicaca. Tak mną wybujało na tym statku, że z radością stanąłem na stałym lądzie. Od brzegu położonego 3810 m. npm trzeba było wejść na 4000m. do wioski, w której mieliśmy obiad, a potem zejść z drugiej strony wyspy gdzie czekał na nas nasz statek. Piękny i trochę wyczerpujący spacerek. Ale z 4000m. rozciąga się piękny widok na jezioro i na Boliwię. Na Taquile święciło słońce, więc pomimo +6-8 st.C. powietrza nikomu nie było zimno. Piękną kamienistą wyspę zamieszkuję ponad 2 tyś. osób. Jeszcze 40 lat temu cała wyspa była wielkim peruwiańskim więzieniem. Powrotna słoneczną trzygodzinną drogę do Puno prawie całą przespałem. Tak też działa wysokość, że jesteś senny, a może po prostu tego dnia za mało wypiłem herbatki z liści koki. Wieczorem szukaliśmy autobusu do Chivay do Doliny Colca, aby nie jechać aż do Arequipy. Niestety nie idało się, wszystkie bilety zostały wprzedane. Wieczorem znów padał grad. Przez Puno w wielu miejscach przetoczył się roztańczony korowód mieszkańców z okazji zbliżającego się święta Matki Bożej Gromicznej. W Puno byliśmy dwie zimne noce i jeden dzień.
W poniedziałek rano kupiliśmy za 20 soli bilety do Arequipa. Jaka cena biletu, taki autobus. Zapewniano nas, że jedzie do Arequipy i ma tylko jeden przystanek w Juliaca. Niestety kierowca robił bardzo dużo przystanków, aby zapełnić autobus. Co rusz do autobusu wchodzili sprzedawcy różnego rodzaju przekąsek. Peruwiańczycy nie mogą jechać nie jedząc. Po zbyt wielu przystankach część pasażerów zaczęła domagać się jazdy według rozkładu, bez przystanków. Protesty odniosły skutek. Teren między Juliaca a Arequipą jest słabo zaludniony. Drogą, która jest częścią trasy transoceanicznej przez Peru i Brazylię jeżdżą tylko autobusy i ciężarówki. Trasa jest malownicza i wspina się na 4500m. npm. Trasa ma wiele ostrych zakrętów i przepaści blisko pobocza. Siedzieliśmy na pierwszym piętrze autobusu w pierwszym rzędzie, więc widoki i wrażenie niebezpiecznych zakrętów są niezapomniane. W takich sytuacjach moja pobożność oraz intensywność modlitw znacząco wzrasta. Po 6 godzinach jazdy dotarliśmy do Arequipy 2330m. npm.
Drugie co do wielkości miasto Peru przywitało nas deszczem. I tak było do końca: rano w miare ładnie, popołudniu deszczowo. Arequipa leży w otoczeniu trzech 6000m. wulkanów. Tylko jeden z nich – Misti – położony 13 km. od centrum miasta jest czynny. Arequipa nazywana jest białym miastem ze względu na budynki zbudowane z białej wulkanicznej skały. Na wtorek i środę wykupiliśmy wyjazd do Kanionu Colca. Podróż w jedną stronę trwała 4 godziny. Autobus wspina się na wysokość 4910m. npm. Z Arequipy wyjeżdża się na pustynne tereny podobne do pustyni Atacama, a potem wyżej na zielone o tej porze pampas. Na wysokości ponad 3500m. można podziwiać liczne stada pasących się lam i alpak, oraz dzikich vicuña. Jeden z przewodników opowiedział nas skąd pochodzi nazwa llama. Kiedy przybyli na kontynent hiszpanie pytali się tubylców: ¨¿Como se llama?¨ (Jak to się nazywa?) Zdziwieni i nierozumiejący języka tubylcy powtarzali ¨llama ??!!¨. Podobnie rzecz ma się z kangurem. Anglicy pytali aborygentów jaki się nazywa to skaczące zwierzątko. Aborygeni odpowiadali ¨Canguro¨ co w ich języku znaczy ¨nie rozumiem¨. Im wyżej tym więcej chmur i małe szanse na podziwianie szczytów gór i wulkanów. To trzeba zobaczyć na zdjęciach. Zjechaliśmy do Chivay w dolinie Colca 3660m. npm. Popołudniu jeszcze spacer po malowniczej dolinie i kąpiel w gorących źródłach wulkanicznych (temperatura wody od 37 do 40 st.C). Wieczorem kolacja w resturacji połączona z oglądaniem tradycyjnych tańców. Następnego dnia przewodnik zerwał nas z łóżek dość wcześnie, aby o odpowiedniej porze dotrzeć nad Kanion Colca, aby oglądać Kondory Andyjskie. Nie miałem pojęcia, że większość ludzi jeździ do Kanionu nie po to, aby oglądać głębokość kanionu, lecz żeby podziwiać największe latające ptaki świata. Pomino pozornego pośpiechu było kilka przystanków, aby podziwiać Kanion i okoliczne wioski. Pogoda była słoneczna, lecz gdy dotarliśmy do głównego tarasu widokowego Cruz del Condor po kilku minutach popsuła się. Mimo wszystko przez kilka minut udało nam się obejrzeć i zachwycić się głębokością kanionu. W dolinie Colca dwa razy mieliśmy obiad w świetnej restauracji, w której za 20 soli można było jeść do woli. Oprócz delikatnego mięsa alpaki przypadło mi do smaku jedzenie wegetariańskie. Wracaliśmy do Arequipy w gęstej mgle, albo w chmurach, trudno powiedzieć, bo nie było za bardzo widać.
W czwartek wykupiliśmy przedpołudniowy City Tour po Arequipie. Udało się nam obejrzeć miasto i jego rozległe okolice zanim spadł deszcz. Najpiękniejsze był kolorowy, kolonialny dom fundatora miasta i stary młyn. Popołudniu ponad godzinę zwiedzaliśmy ogromny klasztor św. Katarzyny ze Sieny, w którym w XVI-XVIII wieku mieszkało nawet 450 zakonnic. Podobnie jak w Cuzco wiele zabytków sakralnych udało nam się zobaczyć za darmo. Jednym z piękniejszych miejsc jest stara zakrystia kościoła Jezuitów. Pomieszczenie to jest w całości przyozdobione motywami roślinnymi i zwierzętami z puszczy amazońskiej. W piątek przed odlotem do Limy dokończyliśmy zwiedzanie i spacerowanie po białym mieście.
Pod koniec stycznia zaszły zmiany w składzie wspólnoty sióstr w mojej parafii. Wyjechała do Limy siostra Maria Rosa. W jej miejsce przyjechała indonezyjka siostra Maryska (imie brzmi swojsko). Maryska dopiero trzy miesiące jest w Peru i jeszcze nie najlepiej mówi po hiszpańsku, ale za to świetnia gra na organach.
Luty 2011
Od 17 stycznia w parafii trwają Vacaciones Utiles co można przetłumaczyć jako Wakacje Użyteczne. Jest to dzieło prowadzone przez młodzież z Pastoral Juvenil, pod czujnym okiem siostry Marii Fernandy. W Vacaciones Utiles uczestniczy ponad 200 dzieci, w wieku od 4 do 11 lat. Bardzo regularnie na zajęcia przychodzi około 150. Dzieci podzielone są wiekowo, tak jak w podstawówce. Wpisowe na siedmiotygodniowe douczanki kosztowało 10 soli. Zajęcia prowadzi młodzież, która robi z nimi powtórki z języka hiszpańskiego i matematyki. Zajęcia odbywają się rano (około 150 osób) i popołudniu (ponad 50 osób), od 8 rano do 11 i od 3 popołuniu do 6. Poziom edukacji w szkołach jest bardzo niski, dlatego każde douczanki są cenne dla tych dzieci. Dzieciaki mają dwie godziny nauki a potem godzinę warsztatów np. tańca, śpiewu, rysowania. Kurs tańca cieszy się największą popularnością i widzę, że tutejsze dzieciaki poczucie rytmu mają we krwi. Są także dwie grupy dzieci mające zajęcia z informatyki. VU są prowadzone w parafii od 2004 roku. Zaskoczyło mnie, że zgłosiło się aż tyle dzieci, pomimo że ogłaszaliśmy to tylko w kościele. W końcu też budynek parafialny ¨San José¨ jest używany w 100%, po za tym trzeba też pożyczać dwa pomieszczenia z domu dziecka prowadzonego przez siostry. W niektóre soboty dla chętnych oranizowane są zajęcia sportowe i wyjazdy poza miasto. Np: na wyjazd do ośrodka Laguna, poza miastem pojechało 60 dzieciaków, innym razem na basen w ośrodku augustianów poszło ponad 70 dzieciaków. W ostatni koniec tygodnia lutego był dwudniowy wyjazd poza miasto, na 21 kilometr drogi Nauta – Iquitos. W tym mini obozie uczestniczyło 40 dzieciaków. Ja także byłem z dzieciakami; grałem, bawiłem się z nimi i pilnowałem ich. Najczęściej jednak byłem od przytulania dzieciaków. Niektórym z nich zdaje się bardzo brakuje miłości i poczucia bezpieczeństwa w ramionach rodziców. VU zakończyły się w piątek 4 marca dwugodzinnym pokazem talentów artystycznych dzieci. Na to spotkanie licznie przyszli rodzice. Dzieciaki wraz ze swoimi profesorami przedstawiły różne tańce np: z Amazonii, z Boliwii. Była to też okazja do wspólnego obejrzenia na projektorze bardzo wielu zdjęć zrobionych w czasie Vacaciones Utiles. Najlepsi uczniowie otrzymali dyplomy. Przez cały czas wakacji teren parafii był otwarty od rana do wieczora. Nie przeszkadzał mi hałas, który robiły dzieciaki. Najbardziej denerwował mnie nieporządek, który zostawiały po sobie: papiery, opakowania, butelki porozrzucane po całym ogrodzie, pomimo tego, że są kosze na śmieci. Pomimo wysiłku edukowania ich w tym zakresie wciąż jesteśmy z nimi ¨głęboko w lesie.¨
2 lutego papież Benedykt XVI mianował nowego biskupa dla Wikariatu Apostolskiego w Iquitos. Biskup nominat nazywa się Miguel Olaortua Laspra. Urodził się w Bilbao (kraj Basków) na północy Hiszpanii, ma 48 lat. W 1987 roku przyjął święcenia kapłańskie. Jest Augustianinem tak jak poprzedni biskupi Iquitos. Studiował w Rzymie pedagogikę. Od 20 lat mieszka w Saragossie, gdzie pracuje w jednej z parafii i jest dyrektorem liceum św. Augustyna. Najbardziej zadowolony z nominacji nowego biskupa jest obecny biskup Julian, który czekał na to od ponad dwóch lat. Biskup Julian w październiku ubiegłego roku ukończył 77 lat.
Inna ważna zmiana w diececji dotyczy rektora seminarium. Po czterech latach przestał pełnić tę funkcję padre Edinson. Nowym rektorem od grudnia jest padre Estanislao, czyli Zbyszek Rembała. Zbyszek zostawił parafię w Santa Clara swojemu byłem wikariuszowi. Do pomocy Zbyszkowi biskup Julian mianował trzech pomocników: padre Isidro (hiszpan), Radka i mnie. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Pierwszym dużym zadaniem dla mnie jako moderatora seminarium były trzydniowe rekolekcje dla seminarzystów od 22 do 25 lutego. Każdego dnia miałem dla kleryków trzy konferencje. Każdego dnia mieliśmy także dwa razy po godzinnej Adoracjii Najświętszego Sakramentu a wieczorem film z przesłaniem. Rekolekcje mieli nie tylko klerycy, ale też i sam prowadzący. Dobrze mi zrobiły trzy dni ciszy i modlitwy. W Seminarium jest obecnie tylko 10 kleryków (4 na preseminarium i 6 na filozofii), 2 seminarzystów jest na urlopie pastoralnym. W seminarium studiują kandydaci do kapłaństwa z dwóch wikariatów: Iquitos i San José de las Amazonas.
O pierwszego tygodnia lutego wprowadziłem więcej Adoracja Najświętszego Saktamentu w parafii. Adoracja jest we wtorki, czwartki i soboty godzinę przed Mszą św. Zrobiłem to także, aby zmobilizować samego siebie do częstszego przebywania na modlitwie w kościele. Sam wiem jak dobre owoce dla mnie samego dała godzinna adoracja przed Mszą św. cztery razy w tygodniu kiedy byłem w Hiszpaniii. Najpierw trwamy w ciszy, a potem pare minut przed siódmą razem z siostrami modlimy się Nieszporami. Mamy także Liturgię Godzin dla świeckich, dlatego każdy kto jest w kościele może modlić się z nami i nauczyć się modlitwy psalmami.
Wykorzystuję ogromną wiarę ludzi w moc i skuteczność wody święconej. W pierwszą niedzielę lutego mówiłem jak ważne dla człowieka są znaki, symbole, gesty. Opowiadałem o tym jak Jezus uzdrawiał ludzi. On nie tylko mówił ¨Niech ten będzie zdrowy¨, ale też dotykał ludzi, nakładał ręcę, robił błoto i nakładał je na chore miejsca. W ten sposób doszedłem do miejsca, aby wytłumaczyć rolę poświęconego oleju, którego używa się w Kościele. Przygotowałem i rozdałem ludziom ponad 250 kubeczków z olejem egzorcyzmowany, aby używali go w domu, gdy ktoś jest chory. Tłumaczyłem, aby używali go z wiarą w moc Jezusa i traktowali namaszczeniem tym olejem jak uzdrawiający dotyk Jezusa. Na porannej Mszy św. jedna z parafianek podzieliła się swoim świadectwem uzdrowienia. Mayde od czterech miesięcy przychodzi codziennie na Eucharystię. W kwietniu ubiegłego roku miała poważny wypadek na motorze, miała dwie operacje. Po wypadku cały czas cierpiała na ból głowy, brała wiele leków przeciwbólowych. Z powodu tych bólów musiała zostawić pracę zawodową. Wiele razy rozmawiałem z nią o wierze, dałem jej kilka książek do przeczytania o uzdrowieniach, które Jezus uczynił i wciąż czyni. Od 11 listopada po wieczornej Mszy św. bóle całkowicie ustały i nie bierze żadnych leków. Jest całkowicie przekonana, że to uzdrowienie od Jezusa.
Wiele razy jestem zapraszany, aby udzielić namaszczenia chorym w domu, lub pomodlić się z rodziną za zmarłego dzień przed pogrzebem. Zawsze przy takich okazjach błogosławię wodę i święce dom i jego mieszkańców. Niedawno pewna pani z zony San José zaprowadziła mnie do domu, gdzie odbywało się nocne czuwanie przy ciele zmarłego. Był to 30 letni chłopach, którego zmiażdżyła maszyna przy której pracował. Pomodliliśmy się, poświęciłem dom, pożegnałem się. Wyszedłem z domu, a za mną wyszła matka zmarłego. Podziękowała mi za modlitwę i wyznała zmartwiona, że jej syn nie był ochrzczony. Wtedy do rozmowy wtrąciła się pani, która mnie przyprowadziła uspakajając kobietę: wszystko jest dobrze, ksiądz się pomodlił i pokropił ciało, więc jest ochrzczony. Pozostawiam to bez komentarza. Jeszcze wiele wody musi upłynąć w Amazonce zanim ci ludzie będą mieli lepszą wiedzę religijną.
Od stycznia mówi się, że w Iquitos panuje ¨epidemia¨ Denge. Denge to potencjalnie śmiertelna wirusowa choroba odzwierzęca, przyjmująca postać gorączki krwotocznej występująca u ludzi i niektórych małp. Przenoszona jest przez komary. Do głównych objawów poza wysoką gorączką należą silne bóle kości i sztywność stawów. Występuje w strefie subtropikalnej i tropikalnej. Według danych Ministerstwa Zdrowia zachorowało na denge ponad 10 tysięcy osób, z czego 6 tysięcy to przypadki potwierdzone, około 30 osób zmarło. Według wielu osób tak duża liczba zachorowań jest wynikiem zaniedbań rządu regionalnego, który nie wykonał działań zapobiegających chorobie pod koniec roku. Okazało się, że politycy wydali pieniądze przeznaczone na prewencje na kampanię wyborczą w październiku. Sprawa jest dość mocno nagłośniona ponieważ zmarły osoby z rodzin dobrze usytuowanych finansowo. Zaskarżono rząd o zaniedbania, a także o ukrywanie prawdziwych danych o liczbie zachorowań. W Iquitos panuje najgorsza odmiana dengę, która niszczy płytki krwi. Mówi się, że ten rodzaj denge ktoś z podróżujących przywiózł z Brazylii. Niektóre osoby bogatsze powysyłały swoje dzieci na wakacje do Limy. W całym mieście trwa wzmożona akcja ¨fumigacion¨, czyli odymianie pomieszczeń specjalnym preparatem z trucizną, który ma zabić komary. Raz taka akcja w Morona Cocha była w połowie stycznia, wtedy byli w moim domu tylko raz i o przyzwoitej porze dnia. W połowie lutego zerwali mnie z łóżka o 5:30 rano bo muszą zrobić fumigacion i tak miało być przez cztery dni, ale na szczęście nie było. Po tym odymianiu nie można wchodzić do miszkania przez godzinę. Tak więc wyrwany ze snu wczesny poranek spędziłem przed domem w moim bujanym fotelu.
Od początku lutego odwiedzam zony parafialne. Wyznaczyłem im terminy, w których mogę zrobić na ich ulicy Liturgię Słowa. Pierwsze odwiedziny zaczeły się od braku światła. Modliliśmy się w ciemności przy słabym świetle dwóch świeczek. Dobrze, że wziąłem nagłośnienie, przynajmniej było nas słychać. Dla mnie te celebracje są okazja do poznania ludzi, którzy nie chodzą do kościoła. Choć prawda jest taka, że z najdalszych zakątków parafii jest 10-15 minut na piechotę. Na tych celebracjach staram się zachęcić ludzi do przychodzenia na Msze w kościele, pokazując im wartość modlitwy i jej owoce. Niektóre Liturgię trwają i ponad godzinę. Czasami ja się rozgadam, bo to jedyna okazja, aby niektórym coś powiedzieć o Ewangelii i wartości modlitwy. Czasami celebracja wydłuża się, bo modlę się indywidualnie nad ludźmi o wiarę, o zdrowie. Nakładam na nich ręcę tak jak Jezus nakazał to robić kapłanom.
Powoli zaczynam lepiej rozumieć niektóre zachowania tutejszych ludzi. Pewnego upalnego wieczoru poszedłem na czuwanie modlitewne przy zmarłym, jakieś 400 metrów od kościoła. Wróciłem tak zmęczony tym spacerem, że dotarło do mnie, dlaczego niektórzy nie chodzą na Mszę. Nawet po zachodzie słońca w niektóre dni powietrze jest tak gorące, ciężkie i wilgotne, że wolny spacer jest dużym wysiłkiem.
W końcu przywieziono liście na dach w maloce. Niestety łódka z liśćmi nie mogła zaparkować naprzeciwko kościoła, ponieważ w tym miejscu służby miejskie rozpoczęły budowę dużego depozytu na wodę pitną. Łódź zaparkowała ponad 400 metrów od kościoła i trzeba było wszystkie 1000 liści po ponad 3 metry długości przenieść na parafię. Z czterech osób, które przywiozły liście tylko jeden pan pracował, reszta nie chciała pracować. W takim razie poprosiłem sześciu chłopaków z parafii aby pomogli to zrobić. Chłopaki pracowali przez ponad 6 godzin i zarobili dniówkę. Zmianę liści na maloce zaczniemy po zakończeniu Vacaciones Utiles, a więc po 5 marca. Wracając do tych z wioski na Momon (z parafii Radka), którzy przywieźli liście to ciężkie z nich przypadki. Przyjechali przed 7 rano, ja właśnie wyjeżdżałem do więzienia na Mszę. Jeden z nich powiedział mi, że już chcą wyładowywać liście, bo rano jest chłodniej, więc zostawiłem furtkę do parafii otwartą. Pan poprosił mnie czy nie dałbym im na śniadanie kilka soli. Powiedziałem, że teraz nie mam czasu, ale za ponad godzinę przyjadę i coś kupię dla nich na śniadanie. Powiedział mi, że jest ich czterech. Wracam z więzienia, drzwi otwarte, ale w ogrodzie parafialnym nie ma ani jednego liścia palmowego. Po pół godziny słyszę, że ktoś niesie liście palmowe. Wychodzę z domu, pytam się, dlaczego przez ponad półtorej godziny nic nie zrobili, a on mi na to, że poszli zjeść śniadanie. Ale ja przecież powiedziałem, że jak przyjadę to dam wam śniadanie. Nic na to nie odpowiedział. Wręczam 4 juanes, które kupiłem dla nich, a ten pan wtedy mi mówi, że jest ich ośmioro, bo przyjechały także niektóre z ich dzieci. !!!??? Po około godzinie patrzę, że liście na malokę nosi tylko jeden człowiek. Pytam gdzie są pozostali trzej i dlaczego nie pracują. Opowiedź: bo padre powiedział, że nie zapłacił im dodatkowych pieniędzy. Ale śniadanie, które im kupiłem to zjedli bez problemów. Radek, ustalił z nimi, że pieniądze, które mam zapłacić obejmują nie tylko zrobienie liści na malokę, ale także dostarczenie ich na teren parafialny. Niestety niektórzy ludzie są ¨nie kumaci¨, albo po prostu głupich udają, aby wyciągnąć więcej pieniędzy. Inna sytuacja, którą opowiadał Radek ze swojej ostatniej wyprawy na jedną z wiosek. Trzy miesiące temu ustalił z animatorem, że przyjedzie w lutym, tego i tego dnia. Kupił paliwa za 200 soli, bo wioska jest daleko. Płynął dość szybko, spalał więcej paliwa, aby być wcześnie we wiosce, przed południowym upałem. Przyjeżdża na wioskę, a w wiosce nie ma prawie nikogo z katolików. Animator, który ustalał spotkanie powiedział, że wszyscy tego dnia pojechali do miasta na zakupy (całe dwie katolickie rodziny, czyli 16 osób). Radek na to, przecież macie w wiosce telefon, mogłeś do mnie zadzwonić to bym nie przyjeżdżał. Niestety animator nie pomyślał, żeby zadzwonić do parafii, aby księdz nie fatygował się. W wiosce został jeden katolik i kilku protestantów, do których przyjechali ich pastorzy. Ksiądz katolicki dołączył się do nich i zrobili ekumeniczną Liturgię Słowa dla mieszkańców wioski, którzy tego dnia nie wyjechali do miasta.
W więzieniu dla mężczyzn trwają wielkie remonty. Zburzono dwa pawilony i w to miejsce pobudują nowe. Więźniowie, którzy nie zmieścili się w starym pawilonie dla kobiet mieszkają teraz prawie pod gołym niebem. Już wcześniej w więzieniu był bałagan i nieporządek, ale teraz jest jeszcze większy. W więzieniu dla kobiet ostatnio była afera o butelkę wina. Kupiłem wino do Mszy, pieniądze dały więźniarki. Wniosłem wino do więzienia, strażnik jak zawsze nie sprawdzał mnie. Ja jednak nie wiedziałem, że taka ilość wina jest zakazana. Po kilku dniach dowiaduję się, że Helen, która animuje poniedziałkowe Eucharystię w więzieniu trafiła za to wino do izolatki. Wyszła dopiero po tygodniu, kiedy ja osobiście zgłosiłem się do więzienia i wytłumaczyłem dyrektorce całą sytuację. Wypytali mnie w szczegółach o to wydarzenie. Nie myślałem, że przez butelkę wina do Eucharystii będzie taka afera na całe więzienie, ze mną w roli głównej. Moja butelka wina jest jednak niczym przy tym co stało się w ostatni czwartek lutego. Jedna z odwiedzających osadzone próbowała wnieść pół kilograma heroiny do więzienia, w którym jest tylko 50 kobiet.
Postanowiłem zmienić kurs przygotowawczy dla rodziców, którzy chcą ochrzcić swoje dzieci w wieku 0 – 6 lat. Dotychczas rodzice maluchów uczestniczyli tylko w trzech godzinnych katechezach w ciągu jednego tygodnia. Potrafili zmobilizować się, aby uczestniczyć we wszystkich spotkaniach. Niestety prawie wszyscy z nich są w kościele tylko z okazji chrztu swojego dziecka. Ich wiedza religijna jest bardzo, bardzo mała, a z praktykowaniem wiary jest jeszcze gorzej. I jak tu chrzcić dzieci w wierze ich rodziców, którzy nie mają tej wiary i jej nie praktykują, i w efekcie nie mają czego przekazywać swoim ochrzczonym dzieciom. W lutym ogłosiliśmy w gazetce parafialnej ¨Carta a los Cristianos¨ oraz w kościele zmianę zasad przygotowania rodziców do chrztu swojego dziecka. Rodzice mają obowiązek uczestniczyć w 6 katechezach w ciągu sześciu tygodniu oraz w czasie trwania kursu w niedzielnych Eucharystiach. Myślę, że te wymagania na razie przestraszyły ludzi, gdyż na najbliższy kurs, który miał się rozpocząć 1 marca nikt nie zgłosił się.
Parafialna grupa taneczna ¨Genesis del oriente¨ po raz kolejny przygotowywała się do konkursu Ponad półtora miesiąca codziennych prób i hałasu pod moimi oknami. Cóż, dla dobra sztuki można wiele znieść. Grupa taneczna przygotowywała się do festiwalu organizowanego przez miasto na zakończenie karnawału. W czasie pierwszych spotkań było nawet 50 osób, potem zostało 35 osób najlepiej tańczących i najbardziej systematycznych w przychodzeniu na próby. Grupa swoim siedmiominutowym tańcem opowiedziała to co dzieje się w portach Iquitos, jak to przybywają ludzie z wiosek, sprzedają swoje produkty pośrednikom, którzy roprowadzają te rzeczy do sprzedaży w mieście. Od momentu mojego pobytu w Morona Cocha jes to już trzecia ¨danza¨, którą przygotowało ¨Genesis¨. Po raz trzeci nie zdobyli miejsca, które gwarantuje nagrodę pieniężną. Dzieciaki śmieją się, że wygrali i zdobyli po raz kolejny doświadczenie. I to jest prawda. Ja cieszę się, że dużo młodzieży z własnej woli angażuje się i pracuje przy przygotowaniu tańca. To nie tylko przygotowanie układu, ale także własnoręcznie uszyte stroje, zrobiona dekoracja i rekwizyty. Wszystko to kosztuje mnie konkretne pieniądze, ale pomimo braku wygranych nie uważam, żeby pieniądze w to zainwestowane były stracone. 3 marca na placu 28 lipca odbył się konkurs. Punktualność organizatorów woła o pomstę do nieba. Ale czego od nich wymagać, przecież jesteśmy w Peru, a tutaj funkcjonuje ¨hora peruana¨, czyli godzina peruwiańska, która usprawiedliwia wszelkie opóźnienia. Konkurs miał się rozpocząć o 4 popołudniu. Samochodem sióstr zrobiłem trzy kursy z parafii, aby zawieść tancerzy i ich rekwizyty na miejsce (12 stołów, 3 łódki, drzwka, owoce itp.). Byliśmy jedną z dwóch grup, która przyjechała punktualnie. Dwa namioty i kilka krzesełek było rozstawionych, ale nie było nikogo odpowiedzialnego za konkurs. Czekamy i czekamy. O 4:30 pojawili się organizatorzy i zaczeli wieszać reklamy sponsorów, i banery konkursu. 20 minut później przyjechali z nagłośnieniem i oświetleniem. Wszystko rozstawiali na oczak licznie zgromadzonej i cierpliwej widowni. O 5:20 swój taniec przedstawiła pierwsza z 12 zgłoszonych grup. Parafialna grupa z Señor de los Milagros wystąpowała jako czwarta. Po ich występie musiałem wracać na Mszę w parafii. Około 8 wieczorem wróciłem na plac, aby zabrać wszystko i wszystkich do parafii. Było już po konkursie, wszyscy czekali na ogłoszenie wyników. Na zakończenie miałem spotkanie z policją, która mnie wylegitymowała. Niestety nie miałem przy sobie prawa jazdy od samochodu, tylko od motoru. I to był problem. Tłumaczyłem się uczciwie, że nie wziąłem ze sobą. Z tarapat wybawiła mnie młodzież, która powiedziała policjantom, że jestem księdzem. To słowa tutaj wciąż wiele znaczy i ratuje od niektórych kłopotów.
Marzec 2011
Koniec Karnawału. Świętowanie tego wydarzenia skupia się na sobocie i niedzieli poprzedzającej Środę Popielcową. W sobotę wieczorem sam dołączyłem do bawiącej się młodzieży i nie były to tańce, tylko wzajemne brudzenie się i oblewanie wodą. Najpierw trzeba założyć najgorsze ubranie, a potem można oddać się zabawie. Do brudzenia, które jest bardziej malowaniem używa się różnych kolorowych farb, nasion kolorowych (np: achote), mąki kukurydzianej, błota itd. Dobrze, że nikt nie robił mi zdjęć, gdyż byłem bardzo kolorowy na twarzy. Co chwila zmieniałem kolor skóry. Pożyczałem też od młodzieży ich specyfiki, aby delikatnie ¨upiększyć¨ innych uczestników zabawy. Jedyną zasadą zabawy w maolce było: nie lać wody w kierunku magnetofonu. W niedzielę rano ludzi w kościele było tyle co zawsze. Wieczorem w kościele było niecałe 30 osób (licząc w tym mnie i 5 sióstr zakonnych). Byłem mocno zaskoczony taką sytuacją. Nikt mnie na to nie przygotował. Ludzie wybrali ścinanie karnawałowego drzewka ¨Umbischa¨, które przygotowała każda ulica. Tak byłem zszokowany i zasmucony tak małą frekwencją, że aż kazanie mi się nie kleiło. Tragedia. Nawet trybuny stadionu lokalnego zespołu CNI świeciły pustkami podczas meczu ligowego z Comercio. Fiesta wygrywa ze wszystkim. Ścinanie karnawałowego drzewka trochę trwa. Ludzie tańczą w parach wokół drzewka inni dla zabawy ich polewają wodą i innymi kolorowymi mazidłami. Co pewien czas, kolejne osoby podcinają drzewko maczetą. Wszyscy tną drzewką, ale tak aby go nie ściąć za szybko. Jednak wszyscy na to ścięcie czekają, aby zdobyć nagrody, które są przyczepione w koronie drzewa. Ta osoba, która ostatnia uderzy maczetą w drzewo i ono upadnie przez kolejnych 12 lat ¨wygrywa¨ zobowiązanie. Polega ono na tym, że wraz z innymi osobami, którzy w innych latach ścieli drzewko jest odpowiedzialna za przygotowanie drzewka na kolejny koniec karnawału. Zabawa karnawałowa posłużyła mi do kilku kazań i pogadanek. Zrobiłem z młodzieżą eksperyment. Ustawiłem przed nimi cztery różne mazidła, które użwają w czasie karnawału do zabawy. Każdy podchodził i zanużał swoją rękę w jendym z nim. Zdecydowana większość wybrała te, które najmniej brudzi i najłatwiej usunąć. To pokazuje, że tęsknimy za czystością, mamy wpisane w naturę pragnienie czystości. Grzech jest jak błoto, które nas brudzi i chcemy jak najszybciej go usunąć, aby być czystym. Z czystością ciała i ubrań tak jest, ale z czystością duszy nie zawsze.
Przy okazji kursu komputerowego dla dzieci kilku dorosłych pytało się o możliwość kursu dla dorosłych. Przez cały marzec, trzy dni w tygodniu miał miejsc kurs komputerowy dla dorosłych. W dwóch turach uczestniczyło 12 osób. Na początku wydawało się, że chętnym przeszła ochota do nauki. Jednak tutaj ludzie na różnego rodzaju rzeczy zapsują się w ostatniej chwili lub w dniu rozpoczęcia kursu. Podobnie jest ze szkołami. 7 marca byłem na rozpoczęciu roku w szkole nr 60013 położonej na terenie parafii. W uroczystym rozpoczęciu zajęć uczestniczyło tylko 50 dzieci, gdyż reszta nie została jeszcze zapisana przez rodziców do szkoły. Każdego roku zapisuje się dzieci do szkoły i to kosztuje 15-20 soli. Oficjalnie za naukę w szkole nie płaci się, ale bez uiszczenia opłaty za wpisowe dziecko nie jest wpuszczane do szkoły (niektórych rodziców nie stać na wyprawienie dziecka i zapisanie do szkoły). To tak jak w Polsce z Komitetem Rodzicielskim. Szkoła jest za darmowa, ale bez tej opłaty świadectwa nie dostaniesz. Dyrektor przewiduje, że tak jak w ubiegłym będą mieli około 260 dzieci. Zapisy potrwają do końca marca. Z racji nie kompletnych klas nie ma normalnych zajęć. I tak zrodził się chory zwyczaj wydłużania wakacji i skracania nauki w szkole. Podobnie było w parafii z katechezami do sakramentów: przez cały marzec były zapisy na katechezy dla dzieci i młodzieży, ale i tak prawie wszyscy zapisali się, gdy kurs już rozpoczął się.
Zmiana liści na maloce. Nie wszystko przebiega tak jakbym ja tego chciał. Czekałem na zmianę liści na maloce aż zakończą się Vacaciones Utiles dla dzieci. Zakończyły się i nie zaczeliśmy pracy, bo nie było umówionego kierownika robót. Miał to być człowiek od Radka z parafii, który 7 lat temu konstruktował malokę w Morona Cocha. Radek w pierwszych dniach marca budował malokę przy plebanii. Człowiek którego umówił już w styczniu i który miał ją budować nawalił (po prostu nie przyszedł do umówionej roboty, bo wyjechał, nikogo o tym nie informując). W tym wypadku Radek wziął tego gościa, który pierwotnie miał robić u mnie. Prace w parafii Pedro Pescador przedłużały się przez padający deszcz. W ten sposób dopiero 11 marca w piątek rozpoczęły się remonty w mojej parafii. Majster ze swoim pomocnikiem przyszedł z prawie godzinnym opóźnieniem (to tutaj prawie normalne i powszechnie akceptowane). Majster powiedział mi, że do południa musi załatwić coś pilnego, ale o 12 wróci. Niestety do końca dnia nie pokazał się. Dwóch z pięciu chłopaków z mojej parafii, których umówiłem nie przyszło, pomimo że wcześniej zapewniali, że przyjdą. Tak tutaj niestety jest. Umawiasz się i nie realizują swoich zobowiązań. Czekasz i nie przychodzą, i nawet nie raczą cię poinformować, że mają inną pracę. Pierwszego dnia pogoda dopisywała. Zrzucaliśmy liście. Kurzyło się mocno. Odbijanie listewek z liśćmi kosztuje sporo wysiłku, gdyż stare liście były mocno przybite. Przez pewien czas też pomagałem z racji braków personalnych. Jednak po dwóch godzinach zrezygnowałem, gdy trzeba było wejść wyżej, na chybotliwą konstrukcję maloki. Dla mnie cała konstrukcja za bardzo ruszała się, abym mógł na niej pracować. Trzeba mnieć w sobie coś z małpy, aby bez lęku wieszać się na tych drewnianych konstrukcjach i jeszcze odbiać stare liście. Myślałem, że niektóre stare liście jeszcze do czegoś wykorzystam, ale są były za bardzo zniszczone i pokruszone. Powolutku, sukcesywnie wszystkie zostały spalone.
Drugiego dnia (sobota) bardzo długo czekaliśmy na szefa robót. Czekaliśmy z nadzieją i nie doczekaliśmy się. Dzwoniłem do Radka, aby pomógł mi znaleźć tego gościa, gdyż nie ma on ani telefonu stacjonarnego ani komórki. W jego domu powiedzieli, że wyszedł wcześnie rano, ale nie wiedzą gdzie. Około południa przyszedł do parafii pomocnik szefa robót z nowinami. Spotkał on swojego pracodawcę pijącego na umór. Majster oświadczył mu, że nie będzie pracował w parafii Morona Cocha, a jeżeli ten chce jakieś pieniądze to niech zgłosi się do księdza. Ja nie umawiałem zapłaty z tym człowiekiem tylko z jego szefem, więc nic mu nie zapłaciłem i powiedziałem, że niech zgłosi się do mnie jego szef. Wkurzyłem się porządnie na tego majstra, przez którego czekałem tydzień, aby zacząć pracę. Gdybym wiedział, że taki z niego niesumienny przypadek znalazłbym kogoś innego. Dla trzech chłopaków z parafii znalazłem prace prawie na cały dzień: porządkowali teren, palili liście ze starej maloki oraz wycieli i wyrzucili dużą palmę kokosową, która niebezpiecznie przechylała się w stronę maloki i któregoś dnia mogłaby ją zniszczyć. Zacząłem pilne poszukiwania nowego majstra od kładzenia liści na malokach. Po za tym wydarzeniem ten dzien był obfitujący w napięcia i zajęcia: całodniowa naprawa pralki, sieci internetowej, telefonu; po za tym wieczorne spotkanie z młodzieżą, wizyta u chorego, poszukiwanie majstra.
W niedzielę dogadałem się z pewnym majstrem – wujkiem dwóch chłopaków, którzy należą do parafialnej grupy tanecznej. W poniedziałek od rana zaczęły się prace. Poprosiłem, aby kładli liście dwa razy gęściej niż to było ostatnio (co 8 cm., a nie jak było wcześniej co 15 cm.). Dzięki temu dach powinien wytrzymać dwa razy dłużej. Chwała Panu, że pogoda dopisała, całe pięć dni nie padało. Pierwszego dnia położyli 12 rzędów liści, drugiego dnia zrobili 17 okrążeń z liśćmi i pobudowali drewniane rusztowanie. Im wyżej tym okrążenia są krótsze. Ja co rusz jeździłem do miasta w ten upał aby kupić drewno, gwoździe lub drut, bo czegoś im ciągle brakowało, bo majster nie oszacował dobrze potrzeb. Ostatecznie doszło do tego, że musiałem także kupić 200 liści (3 metrowe listwy z zaplecionymi liśćmi palmowymi). Ostatecznie na maloce ułożono prawie 1200 takich liści. W piątek 18 marca prace zostały zakończone założeniem blaszanej czapy na czubek maloki i rozebraniem drewnianego rusztowania. Po tych pracach poszłem za ciosem i zmieniłem dach liściasty na jednej z małych malok a na innych uzupełniliśmy w miejscach gdzie przeciekało. Chłopacy też naprawili kilka stołów i ławek, które dzieci zniszczyły w czasie intensywnej nauki wakacyjnej.
Jednego dnia miałem pogadankę dla animatorów z wiosek Parafii San Pedro Pescador. Opowiadałem im o Triduum Paschalnym o tym co celebrujemy w tych dniach. Aby uatrakcyjnić ściągnąłem z internetu krótkie filmiki, które obrazowały te dni. Poziom intelektualny i problemów niektórych osób zaskoczył mnie. Pytanie jednego z animatorów o drogę krzyżową: czy osoby niosące krzyż mogą się zmieniać i ile osób może nieść krzyż. Odpowiedź: oczywiście, że przy każdej stacji może zmieniać się osoba, a ilość osób niosących krzyż zależy od wielkości i ciężkości krzyża. Ich problemy są zaskakujące.
W Wielkim Poście są celebracje Drogi Krzyżowej w kościele i w zonach parafialnych. Gdy ludzie prowadzą nabożeństwo w swojej zonie zabierają z kościoła duże obrazy przedstawiające stacje Męki Pańskiej. Prawie cały marzec kontynuwoałem wieczorne Nabożeństwa Słowa w zonach. Przygotowanie Liturgii Słowa zależa dużo od zaradności koordynatorki zony. Na niektórych celebracjach było bardzo mało osób na innych tłumy. Najbardziej ¨bezsensowne¨ były celebracje 300-400 metrów od kościoła. No cóż ludzie bardzo chcieli tych Liturgii, więc je robiłem. Co dziwne wiele osób co mają bardzo blisko do kościoła nie przychodzi na Mszę, ale na celebrację w swojej zonie przyszło. Niektórzy mieli okazję pierwszy raz zobaczyć nowego proboszcza Morona Cocha.
20 marca. Dzień Skupienia dla młodzieży w Santa Clara. Całą noc przed naszym wyjazdem padało. Dzięki Bogu przed 7 rano przestało padać. Powoli zaczęła się zbierać młodzież przd kościołem. Nie przyszło tyle ile spodziewaliśmy się, gdyż przestraszyli się ponurej pogody. Do Santa Clara popłyneliśmy peke-peke z wyspy diabła – tak się nazywa pewna część mojej parafii. Płynęliśmy 2 godziny, śpiewając i rozmawiając w łodzi. Łącznie w krótkich rekolekcjach uczestniczyło 45 osób. Pierwszą część prowadziła siostra Maria José; medytowaliśmy nad naszą kruchością tworząc figury z gliny. Potem siotra Heremlinda miała pogadankę i pracę w grupach na temat Wielkiego Postu. Po obiedzie było duży konkurs sprawnościowy dla grup zatytułowany ¨Skarb¨. Ostatnią refleksję prowadził Leo w czasie której młodzież wypisywała swoje grzechy na kartce i paliła w ogniu Bożej Miłości. Ten moment wielu młodych mocno przeżyło. Na sam koniec młodzież na pamiątkę dostała różaniec i tą modlitwą zakończyliśmy dzień skupienia. Około 5 popołudniu wróciliśmy autobusem do domu.
Koniec marca był bardzo, ale to bardzo deszczowy. Czasami padało i pada przez cały dzień, że nikt jak nie musi to nie wychodzi za daleko z domu. Raz padało tak intensywnie, że zalało pół kościoła. Stało siętak ponieważ były zatkane przez śmieci dwa ujścia deszczówki do kanalizacji. W końcu też pownownie powstało jezioro Morona Cocha. Statki pływają, ludzie łowią ryby, samoloty startują i lądują na jeziorze. A ja cieszę się pięknym widokiem.
Kwiecień 2011
10 kwietnia odbyły się w Peru wybory prezydenckie. W Iquitos kampania wyborcza przebiegała dużo spokojniej niż przy wyborach samorządowych. Były wiece, spotkania, liczne plakaty i pomalowane budynki, zamknięte ulice, korowody motokarro popierające kandydata, ale dużo, dużo mniej niż w ubiegłym roku przed październikowymi wyborami. W kampanii liczyło się 5 kandydatów, którzy w różnych sondażach mieli po około 20% poparcia. Ostatecznie do drugiej tury wyborów przeszli Ollanta Humala – 32% poparcia (lewicowy nacjonalista, człowiek o poglądach zbliżonych do Hugo Chaveza, prezydenta Wenezueli) i Keiko – 23% poparcia (konserwatystka, córka byłego prezydenta Alberto Fujimori, skazanego i odsiadującego wyrok 25 lat za korupcję i łamanie praw człowieka). Tuż za nimi z wynikiem 19% był Pedro Pablo Kuczyński, były premier Peru i minister finansów (syn polskiego lekarza Maxa Hansa Kuczyńskiego, który wyemigrował z Europy w 1936r.). Druga tura wyborów odbędzie się 5 czerwca. Po takich wynikach wyborów ubiegłoroczny laureat nagrody Nobla z literaruty Vagas Llosa powiedział, że peruwiańczycy mają teraz wybór między AIDS a nowotworem. Wybory są obowiązkowe, kto nie uczestniczy w wyborach musi zapłacić karę w wysokości 80 soli (prawie 30 dolarów). Wcześniej mandat był dwa razy wyższy. Wszyscy muszą głosować tam gdzie mają zameldowanie, nie ma możliwości otrzymania upoważnienia, aby głosować w jakimkolwiek miejscu w kraju. Upoważnienie do głosowania poza miejscem zamieszkania mogą tylko otrzymać osoby, które w tym czasie udają się poza granice kraju. Stąd w okresie wyborczym są wielkie wędrówki ludów. Niektórym bardziej opłaca się podróżować łodzią dzień lud dwa aby zagłosować, niż płacić mandat. Np. Niektórzy klerycy pochodzący z Requeny płyną tam lancha jeden dzień, koszt rejsu to około 12 soli, drugie 12 soli i jeden dzień to droga powrotna, ale to i tak mniej niż mandat 80 soli. Z głosowania zwolnione są osoby, które ukończyły 70 lat. Prawa głosowania są pozbawione wszystkie osoby przebywające w więzieniu. Głosujący muszą wcześniej sprawdzić w np. w Internecie w jakim lokalu wyborczm muszą głosować, gdyż nie koniecznie lokal do głosowania jest lokalem najbliżej domu. Jest on w danym dystrykcie (jak nasza gmina), ale nie koniecznie najbliżej domu.
W pewną niedzielę rano przed i w czasie Mszy przeszkadzał nam pijak. Grzeczne rozmowy z nim nic nie dawały. Ja do niego po hiszpańsku a on do mnie mówił po angielsku. Chodził po kościele, w końcu położył się w pierwszej ławce i zaczął mruczeć głośno a potem chrapać. Tego było za dużo. Wyprowadziłem go po drugim czytaniu z kościoła i kazałem zamknąć drzwi. Wtedy zaczął walić w drzwi, a potem po oknach. Wezwaliśmy w końcu policję i oni zajeli się nim. Oczywiście tej niedzieli nikt nie zapamiętał nic z kazania i Mszy św., tylko to że był w kościele pijak. Niektóre osoby, co to zwykle spóźniają się do kościoła, już po Ewangelii nie mogli wejść do środka. Wydarzenie z pijaczkiem wykorzystałem jako obraz tego co dzieje się czasami na naszej modlitwie. Chcemy zwrócić nasze myśli do Boga, a tu nagle przychodzi coś co zaprząta naszą myśl i nie pozwala skupić się na słuchaniu Słowa Boga: kłopoty, plany, zmatwienia, marzenia. W inną niedzielę od 3 nad ranem padał deszcz. Padało i padało, że aż ludzie do kościoła nie przyszli. Pięć minut przed Mszą o 7 rano w kościele byłem tylko ja i dwie panie. Do momentu Ewangelii uzbierało się 30 osób. Ja zaczynam ich rozumieć w taki deszcz, to nic przyjemnego wychodzić z domu. Dobrze, że ja wychodząc z mojego domu mam tyle daszków po drodze do kościoła, że nie moknę.
Ciągle pada. Dużo pada i zalewa ludzi, którzy pobudowali się na terenach zalewowych. Postawione domy na czterometrowych palach nie wystarczają. W jedenj z zon parafii, zalewało ostatnio ludzi ze trzy razy. Wszystko przez to, że robotnicy zamknęli duży ciąg kanalizacji, aby naprawić wielką wyrwę na końcu ulicy Caseres. Tylko, że tą gigantyczną wyrwę nad brzegiem jeziora Morona Cocha naprawiają od trzech miesięcy i końca jeszcze nie widać. Jednego dnia z Gabi odwiedziliśmy miejsca zalewowe, na których mieszkają niektóre dzieci z jej Comedoru. Woda jest tak wysoka, że niektórzy mają zalany dom po dach, ponieważ nie pobudowali domów na wysokich palach. Ci co mają domy na wysokich palach, brakuje do zalania jeden metr. Ludzie, którzy uciekli z zalanych domów, zrobili prowizoryczne mieszkania na zadaszonym moście. Każda rodzina ma ¨pokoik¨ 3 na 2 metry i ściany z ciemnej foli. Do zalania tego mostu brakuje ponad metr. Głupotą jest budować się na tych terenach, bo każdego roku je zalewa. Ludzie z racji braku pieniędzy i bardzo niskich cen (działka za 50 soli), kupują swoją parcelę, na tym okresowym jeziorze. Pada każdego dnia po kilka godzin. Innego dnia z ciekawości poszedłem z Gabi, aby odwiedzić domy dzieci w innej części miasta. Aby dotrzeć do wielu domów, trzeba iść po drewnianych kładkach, a pod nimi 4 metry wody. Kładki są wąskie i chwieją się. Ja ważę więcej niż przeciętny Loretańczyk, więc miałem obawy żeby, któraś z desek nie załamała się podemną. Do jednego z domów szliśmy ze 300 metrów po kładkach i w wodzie po kostki. Nie we wszystkich miejscach podnieśli deski nad poziom wody, więc trzeba było iść w wodzie. Przerażające jest zanieczyszczenie wody. Ludzie tutejsi do czyściochów nie należą. Wyrzucają śmieci, byle dalej od swego domu. Na powierzchni wody pływa wszystko co zostało wyrzucone. W tej dzielnicy nie ma kanalizacji, więc wszystkie nieczystości są w wodzie. Totalnym okazem braku rozsądku był jeden pan ze swoimi dwoma synami, którzy odgarnęli trochę śmieci i kąpali się w tej wodzie. Odwiedziliśmy też dom jednej z kucharek, która mieszka przy niedawno zrobionej ulicy. Ulica od ziemi jest na ma wysokości trzech metrów, ale jej dom jest poniżej poziomu drogi. Jej dom jest na niskich palach i ma teraz w domu około metra wody. Jej mąż zrobił bardzo szybko prowizoryczne pierwsze piętro i tam wszyscy mieszkają, i przechowują cenne rzeczy. Niestety niektórych tak zalało, że zamknęli dom na kłódki i wyprowadzili się do rodziny lub sąsiadów, których jeszcze nie zalało. Wielu ludzi wciąż mieszka w swoich domach, mimo że już następnej nocy może ich zalać. Dlaczego nie przenoszą się, bo mają złudną nadzieję, że może ich nie zaleje. W porcie Masusa jest tak wysoki poziom wody, że statki cumują 10 metrów od bramy wjazdowej. Do parafii Radka prowadzi jedna droga asfaltowa. Już 20-50 metrów od drogi po obu stronach jest woda. Plac Bellavista de Nanay i targowisko są zalane. Jak tak spacerowałem po Punchana, ze dwa razy pozdrowiły mnie dzieciaki krzycząc ¨Padre Pablo¨. Pytanie jest skąd mnie znają w drugim końca miasta, gdzie ostatni raz byłem tam z rok temu.
Jedyna niedziela w roku, która powoduje, że wszystkie kościoły w Iquitos wypełniają się po brzegi to Niedziela Palmowa. Niektóre parafia robią Msze św. po za kościołem, na dużo większej przestrzeni. W mojej parafii poranna Msza św. zaczęła się w maloce, potem procesyjnie przeszliśmy do kościoła. Wieczorem całą Liturgię rozpoczęliśmy na boisku naprzeciwko starego lotniska i stamtąd całą ulicą San José przeszliśmy do maloki i ogrodu parafialnego, aby tam na świeżym powietrzu kontynuować Eucharystię. Rzeczywiście pojawiło się tyle ludzi, że nie zmieściliby się w kościele. Oczywiście najważniejsze dla wielu z nich było, aby ich palmowa palemka została obficie zroszona wodą święconą. Przedpołudniem La Hermandad przygotowała malokę, poustawiała ławki. Popołudniu o 5 miał przyjechać pan z nagłośnieniem. Na telefony nie odpowiadał. Zacząłem organizować nagłośnienie zastępcze. Przyjechał w końcu, ale godzinę później. Takie sytuację kosztują mnie zbyt dużo nerwów. Nie lubię gdy ktoś robi takie rzeczy w ostatniej chwili i nie przestrzega umówionych terminów. W czasie znaku pokoju bardzo dużo kobiet podchodziło z dziećmi i prosiło mnie, aby pobłogosławić ich dzieci. Wielu z tych ludzi nie chodzi do kościoła, ale mają swoją wiarę w błogosławieństwo kapłańskie i moc wody święconej.
W wielki wtorek i środę była w mojej parafii kampania, w czasie której urzędnicy RENIEC wyrabiali dla ludzi Dowód Tożsamości (DNI) za darmo. Ogłaszali, że wystarczy świadectwo urodzenia i zdjęcie, aby wszystko załatwić. Nawet mogą wypisać akt urodzenia jeżeli ktoś nie ma lub zgubił. DNI jest potrzebne także dla dzieci np.: aby móc zapisać je do szkoły. Jedna z matek nie ma aktu urodzenia swojej dwójki dzieci, które urodziły się na wiosce i nigdy ich nie zarejestrowała. Okazało się, że RENIEC, aby wypisać za darmo akt urodzenia potrzebuje od urzędu, w którym mieszka ta osoba dokumentu, że nie jest nigdzie zarejestrowana. I tutaj zaczynają się schody. Aby otrzymać ten dokument, trzeba zapłacić w banku 3,50 soli, potem udać się do Komisariatu Policji, który wyda dokument. Z tym dokumentem trzeba iść do Urzędu Miasta i zapłacić ponad 14 soli. Z tymi trzema dokumentami i dwoma świadkami, którzy mają DNI trzeba przyjść do urzędu, aby ten wydał dokument, że nie masz żadnych dokumentów i z tym dokumentem RENIEC może wypisać za darmo akt urodzenia. Oczywiście świadkom z DNI trzeba też dać na tak zwaną ¨Coca Colę¨, która często kosztuje więcej niż butelka w sklepie. Dla wielu prostych ludzi z wiosek ta procedura jest zbyt skomplikowana i za kosztowna. Dlatego wiele dzieci i dorosłych mieszkających w Iquitos nie jest nigdzie zarejestrowanych.
W Wielką Środę moja sekretarka przekazała mi, że jedna z koordynatorek zony dzwoniła, że jest nagła potrzeba, aby ochrzcić bliźniaki, które urodziły się cztery miesiące temu i mają kłopoty z sercem. Pytam się: to gdzie muszę jechać po Mszy. Moja sekretarka odpowiada, że oni chcą, aby padre ochrzcił te dzieci w sobotę. ??? Jeżeli oni chcą chrzcić dopiero w sobotę, to nie jest żadnen nagły przypadek. Wszyscy oni mogą poczekać, a rodzice muszą uczestniczyć w katechezach przygotowawczych. Tego samego dnia dwójka ministrantów (rodzeństwo, około 8 i 9 lat) mieli Pierwszą Komunię Świętą. Dzień wcześniej w parafii był Dzień spowiedzi, zaprosiłem trzech księży do pomocy. Ta dwójka rodzeństwa ładnie wyspowiadała się u mnie. Następnego dnia jak służyli trzymali świeczki podczas Komunii i po udzieleniu wszystkim także im udzieliłem Komunii św. Jedno z nich protestowało, że nie chce, ale wytłumaczyłem mu, że wczoraj był u spowiedzi i może przyjąć Pana Jezusa. Po Mszy Św. w zakrystii tłumaczą mi, że nie uczestniczyli jeszcze w katechezach przed Komunii Św. Pytam więc ich dlaczego spowiadali się wczoraj. Odpowiedź: Bo babcia im kazała.
Poranna Msza Św. w Katedrze w Wielki Czwartek, była bez biskupa. Biskup Julian wyjechał do Hiszpanii na święcenia nowego biskupa Iquitos. Biskup Miguel przyjął sakrę biskupią 16 kwietnia w Bilbao. Na Mszy było 23 księży i przewodniczył jej przłożony Augustianów. Wzruszyłem się w pewnych chwilach: jak śpiewano na wejście ¨Ludu kapłański, ludu królewski¨ i później ¨Barkę¨. Na zakończenie nie pamiętam co śpiewali, ale procesji księży na wyjście towarzyszyła burza oklasków wdzięczności. Po Eucharystii księża polscy pracujący w Iquitos udali się na świąteczny soczek i ciasteczko do ArisBurgera. Popołudniu o trzeciej Mszę Wielkoczwartkową miałem w więzieniu dla kobiet. Umycie nóg zrobiłem według słów Ewangelii św. Jana 13,14-15 ¨to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.¨ Ja umyłem nogę jednej pani, a ta umyła koleżance i tak dalej. Na końcu ostatnia z dwunastu apostołek umyła moją stopę. Przez cały dzień w kościele Morona Cocha dużo sprzątania i przygotowań. Młodzież z siostrami przygotowała ołtarz wystawienia. Idea była taka, że Najświętszy Sakrament stał w gąszczu zieleni (dżungla). Na Mszę Wieczerzy Pańskiej było wielkie przemeblowanie w kościele. Ołtarz z prezbiterium postawiliśmy niżej, do niego dostawiliśmy przez środek dużo stołów. Ławki były ustawione tak, że ludzi otaczali długi stół i siedzieli twarzami do siebie. Na stole przez środek postawiliśmy chleb, gorzką sałatę, ryż, yukę i pieczonego kurczaka (jedzenie z Paschy żydowskiej i typowe jedzenie ludzi z Iquitos). Spodobała mi się taka idea wieczerzy, którą praktykuje się w tej parafii od kilku lat. Przygotowane potrawy późnym wieczorem zjedli starsi ministranci, którzy w ciągu dnia dużo pomagali. Po Eucharystii animatorzy Pastoral Juvenil przygotowali czuwanie modlitewne. Około 11 wieczorem z moimi siostrzyczkami pojechałem nawiedzić inne kościoły. Udało się nam zobaczyć ołtarze tylko w trzech kościołach, ponieważ inne trzy kościoły, które chcieliśmy nawidzić były już zamknięte. Cały Wielki Piątek kościoły są otwarte. Ludzie tłumnie nawiedzają, nie jeden kościół, ale aż siedem. Na pamiątkę tego, że Jezus przed swoją śmiercią był w siedmiu różnym miejscach (przechodził z Wieczernika do Ogródu Oliwnego, potem pojmany do domu Annasza, potem Kajfasza, dwa razy był u Piłata, potem pałac Heroda i na końcu niósł krzyż na Golgotę). W Wielki Piątek o 7 rano jak co roku wyszła Młodzieżowa Droga Krzyżowa. W tym roku trasa wiodła przez moją parafię. Jedną z inscenizowanych stacji przygotowała młodzież z parafii. W ostatniej chwili Policja, ze względu na ogromną wyrwę w drodzę na jednej z ulic zmieniła trasę. Bardzo szybko trzeba było zaaranżować nowe miejsce na przedstawienie stacji: ¨Weronika ociera twarz Jezusa¨. Od mojej parafii aż do końca także ja uczestniczyłem z młodzieżą w Drodze Krzyżowej. Dla mnie klimat tego wydarzenia bardziej przypominał atmosferę Pieszej Pielgrzymki do Jasną Górę niż nabożeństwo pokutne. Gdyby ktoś z boku popatrzył szczególnie na te śpiewy i spontaniczne tańce, które były w południe na zakończenie nabożeństwa miałby duże problemy ze stwierdzeniem, że ta młodzież uczestniczy w Vía Crusis. Było dużo radosnych śpiewów i atmosfery pieszego rajdu. Dużym minusem tego wydarzenia był brak potężnego nagłośnienia dla trzech tysięcy osób i to, że nie wszyscy mogli zobaczyć przedstawiane stacje Drogi Krzyżowej. Podoba mi się świadomość młodzieży i innych ludzi w czsie Wielkie Tygodnia, że podejmują w tych dniach różne wysiłki, prace jako pokutę za swoje grzechy. Wieczorną Liturgia Męki Pańskiej rozpoczeliśmy o piątej popołudniu. Po liturgii pojechałem do centrum, aby zobaczyć procesję Męki Pańskiej. Ta tradycja w Ameryce Południowej została zapożyczona z Hiszpanii. W czasie procesji jest rozważana Droga Krzyżowa i niesione siedem figur min.: Jezusa Biczowanego, niosącego krzyż, złożonego do grobu oraz Matki Bożej Bolesnej i Pieta. Wigilia Paschalna rozpoczęła się o 8 wieczorem i trwała ponad dwie godziny. Rozpoczęliśmy na moście Liturgią Światła. Przeszliśmy procesjonalnie do kościoła, tam tylko przy świetle świeczek wysłuchaliśmy Orędzia Paschalnego, które przepięknie odśpiewała siostra Clara oraz wysłuchaliśmy trzech czytań ze Starego Testamentu. Bardzo radosne i dynamiczne były śpiewy od momentu Chwała i Alleluja. Bardzo wiele uroku dodawał akompaniament tutejszych instrumentów jak: zampoña (fletnia pana), charango (mała gitara), quena. Ludziom tak się podobało, że po zakończeniu liturgi, nie wychodzili, aż młodzież nie przestała grać. W czasie liturgii był też chrzest trójki nastolatków, którzy od roku przygotowują się do Bierzmowania. Niedziela także była pracowita, zwłaszcza gdy jadę do więzienia na Eucharystię. W południe obiad u Augustianów. Tematy wiodące Triduum Paschalne i druga tura wyborów prezydenckich . W ciągu Triduum Paschalnego siostry wraz z młodzieżą i ministrantami miały dużo pracy. Każdego dnia przestrzeń kościoła wyglądała inaczej, prezbiterium było dekorowane, ławki były przestawiane, kaplica boczna zmieniała swoje oblicze.
Pod koniec kwietnia wybrałem się na jednodniowy wyjazd na rzekę Momon w parafii Radka. Wyjazd był wspólny z Wikariacką Komisją Praw Człowieka. Ja miałem dla ludzi Eucharystię oni warsztat na temat Praw Człowieka. Wyjazd opóźnił się o godzinę ponieważ pani adwokat zaspała. Do pierwszej wioski Santo Tomás (około 100 mieszkańców) płyneliśmy ślizgaczem ponad godzinę. Podziwiałem rzekę i dżunglę, która według mnie jest piękniejsza kiedy jest zalana wodą. Mieliśmy obowiązkowy przystanek przy drzewie, który jest w kształcie krzyża (dwa boczne konary rosną dokładnie pod kątem prostym do pnia drzewa). Nad rzeką Momon jest wiele wiosek. Ruch na rzece jest dość duży. Płynąc przez wąskie ¨sakaritas¨ trzeba czasami ustąpić pierwszeństwa łodzi płynącej z góry rzeki. ¨Sakaritas¨ to skróty przez dżunglę, które tworzą się gdy poziom rzeki jest wysoki. Rzeka wlewa się do dżungli i można przepłynąć przez zielony tunel utworzony przez bujną roślinność. Gdy przypłyneliśmy do Santo Tomás kolejną godzinę czekaliśmy na ludzi. To ważne: planując spotkanie z ludźmi na wiosce, trzeba też zaplanować czas na czekanie na nich. Powoli się schodzili. Krótka próba śpiewu i zaczeliśmy Eucharystię. Na początku przemówienie Animatora z wioski, a potem ku mojemu zaskoczeniu kolejne dwa wystąpienia: ¨sołtysa¨ miejscowości i przedstawiciela ¨gminy¨. Cóż, każdy musi się poczuć ważny, zauważony i doceniony zwłaszcza gdy przyjeżdżają ważne ¨osobistości¨ z miasta. Ludziom na wiosce, także przedstawicielom władzy lepiej idzie przemawianie, niż czytanie. W ich mowach nie ma wiele treści, ale jest miło. Oklaski otrzymali wszyscy z naszej sześcioosobowej ekipy. Na Mszy było z 17 osób dorosłych i niepoliczalne grono dzieci. Przyszły wszystkie dzieciaki ze szkoły, tylko 10, bo pozostałe 7 nie chodzi obecnie do szkoły, bo zalało im ścieżkę do szkoły. Jak nie mają canoa, nie mają jak dostać się na lekcję. Eucharystia była bardzo radosna, dużo śpiewów i klaskania. Warsztat z zakresu praw człowieka był tak prowadzony by ich nie zanudzić. Miał kilka przerywników w postaci dynamik, przy których doośli i dzieci bawili się wyśmienicie. Obsewując to, potwierdzało się to co mówią starsi misjonarze, że ludzie z wiosek, ale też i wielu z miasta są jak duże dzieci, i trzeba do nich mówić prawie jak do dziecka. Po obiedzie (kurczak i ryż) wczesnym popołudniem ruszyliśmy do wioski Grau (70 mieszkańców). Ty było tylko 20 minut łodzią, ale wystarczająco dużo, aby zjeść deser przygotowany przez siostę Virginia. Wioskę zastaliśmy mocno zalaną przez rzekę Momon. Zostawiliśmy łódź tam gdzie było głębiej, a potem udaliśmy się do kaplicy w wodzie po kolana, albo w canoa. Tutaj spotkanie zostało umówione zbyt późno, bo dopiero o 3 popołudniu. Jak się zebrało 10 osób zaczęliśmy Mszę św., potem dwugodzinny warsztat i wracamy. Skończyliśmy około 5 i zależało nam, aby wypłynąć jak najszybciej, aby dopłynąć przez zmrokiem. Nie udało się. Tutaj też przygotowali posiłek (kurczak i ryż). Nie można odmówić. Brodzimy w wodzie do domu Animatora na tradycyjny poczęstunek. Do kolacji napiłem się piewszy raz masato. Jest to rodzaj tradycyjnego napoju alkoholowego Indian Amazonii, wytwarzanego ze zmiażdżonych bulw korzenia manioku (yuka), poddawanego procesowi fermentacji poprzez żucie i mieszanie ze śliną. Wygląd i smak jak rozwodniony kefir. Pijąc taki rarytas lepiej nie zastanawiać się jak to zostało przygotowane i w czyich ustach już było. Lepiej skupić się na tym, że napój jest chłodny, orzeźwiający i gasi pragnienie w upalny dzień. Wypłyneliśmy z Grau 20 minut przed zachodem słońca. Stąd połowę drogi powrotnej płyneliśmy w totalnych ciemnościach oświetlanych tylko jednym reflektorem szperaczem. Nie można płynąć za szybko, aby nie wpaść na konary drzew lub bale drewna, które nielegalnie spławia się do Iquitos zanurzone lekko pod powierzchnią wody. Kilka minut po 7 wieczorem byliśmy ponownie przy malokach parafii San Pedro Pescador.
Maj 2011
Miesiąc różańcowy. Przez cały miesiąc koordynatorki prowadzą w swoich zonach wieczorny różaniec. Jestem bardzo wdzięczny każdej z pań za to co robi w swojej zonie, że każdego dnia maja animuje modlitwę maryjną. Figurka Matki Bożej każdego dnia nawiedza inny dom. Po modlitwie utarł się zwyczaj, że rodzina w której domu modlono się robi mały poczęstunek (kanapki i napój). Tutaj pojawia się problem, że niektóre rodziny nie chcą zapisać się na majowy różaniec, ponieważ nie mają pieniędzy na zrobienie poczęstunku. To coś podobnego jak w Polsce w czasie kolędy. Niektórzy tłumaczą się, że nie przyjmują księdza, bo nie mają pieniędzy, aby złożyć w ofierze. Ale czy w czasie wizyty kolędowej, czy też majowym różańcu pieniądze są najważniejsze? W niektórych zonach jest więcej chętnych do przyjęcia figurki Matki Bożej niż dni w miesiącu, a koordynatorka zony tylko jedna. Przez maj odwiedziłem na modlitwie różańcowej każdą zonę. W różańcu uczestniczy 10 - 20 osób dorosłych (głównie kobiety, mieszkanki domu i sąsiadki) i tyle samo lub dużo więcej dzieciaków. Przychodzi dużo dzieci bo po modlitwie jest coś do jedzenia. Przykre jest to, że mężczyźni w tym czasie wymykają się z domu. Dwa dodatkowe wydarzenia majowe to: różaniec o świcie i procesja z figurą Matki Bożej. 13 maja o 5 rano było ¨Rosario de Aurora¨(Różaniec o świcie). Pomimo tak nieludzkiej godzinny przyszło sporo ludzi. 28 maja popołudniu mieliśmy procesję po czterech zonach parafialnych. Tego dnia mocno padało, więc procesja w niektórych miejscach była slalomem między kałużami i błotem. Zachęcałem ludzi do niesienia figury, która wraz z nosidełkiem trochę ważyła, mówiąc: ¨Figura Matki Bożej nie jest ciężka, tylko nasze grzechy które popełniliśmy są ciężkie¨.
W pewną sobotę przed południem poposzoną mnie o spowiedź pewnego pana. Poszedłem do jego domu i zastałem tam człowieka w wieku 40 lat chorego na parkinsona. Jego choroba jest tak zaawansowana, że nie pozwala mu normalnie funkcjonować. Całe ciało tańczyło. To nie była tylko ręka, czy głowa trzęsąca się, ale całe ¨tańczące¨ ciało. Widziałem jak się męczy, jak jego ciało odmawia mu posłuszeństwa, jak nie mógł obetrzeć potu z twarzy. Wyspowiadał się jak potafił, potem pomodliłem się nad nim. Nałożyłem ręce i własnymi słowami prosiłem za niego jak potrafiłem najlepiej. On cały czas tańcował. W pewnym momencie to było zabawne, bo ktoś za ścianą słuchał muzyki, i ten rytm pasował do jego nieskoordynowanych ruchów. Przyszło mi światło, aby zacząć śpiewać. Przypomniał mi się kanon ¨Ruah¨. Powtarzałem wiele razy to słowo, co po hebajsku oznacza Ducha Świętego. W tym kanonie powtarza się też słowa ¨nie siłą, nie mocą naszą, lecz łaską Ducha Świętego¨. Gdy zacząłem przyzywać w ten sposób Ducha Św., ten pan zaczął uspokajać się. W końcu całkowicie przestał trząść się. Uświadomiłem sobie, że w słowach tego kanonu jest dużo pokory, której mi brakowało. Zdałem sobie sprawe, że to wszystko jest dziełem Boga – Ducha Świętego a nie moim. Byłem tego bewien, że Bóg to sprawił dzięki pokornej modlitwie. Gdy skończyłem modlitwę poprosiłem panie, które przyprowadziły mnie. Opowiedziałem im co się stało i jak działa Duch Boży. Wtedy zadziałał zły, aby rozwiać moją pewność w działanie Boga. Jedna z tych pań powiedziała, że on dostaje leki i to one go wyciszyły. Zobaczcie jak szybko przychodzi działanie ducha kłamstwa, wątpliwości i w różny sposób sieje zwątpienie w działanie Boże.
Od ostatniej soboty kwietnia rozpoczęły się w parafii Katechezy dla dorosłych do sakramentów. Katechezy mają przygotować ich do przyjęcia Chrztu, Bierzmowania i Eucharystii. Większość z około 10 uczestników przygotowuje się do Bierzmowania. Udało się również rozpocząć katechezy dla rodziców małych dzieci, które będą miały chrzest 4 czerwca. Pomimo dużych wymagań jak na tutejsze waunki (6 spotkań we wtorki i uczestnictwo w 6 niedzielnych Eucharystiach), w katechezach uczestniczą rodzice 6 dzieci.
W pierwszym tygodniu maja popłynąłem na dwudniową misję w parafii San Pedro Pescador. Razem z ekipą parafialną odwiedziliśmy trzy wioski: Hipolito, Santo Tomas i San Juan de Polis. W każdej z wiosek miałem Eucharystię dla mieszkańców i pogadankę z nimi. Na każde spotkanie zapraszaliśmy dzieci ze szkoły. Nauczycielki nic nie miały przeciw, aby dzieci uczestniczyły w modlitwie w czasie zajęć lekcyjnych. W końcu Msza św. jest wydarzeniem raz na kilka miesięcy. Do Hipolito dotarliśmy po godzinie. Dzięki Bogu, nie musieliśmy długo czekać na mieszkańców. Po spotkaniu jak zawsze cała ekipa misyjna została zaproszona na poczęstunek (ryż, banan gotowany i kawałek kurczaka, do picia masato). Następnie udaliśmy się do Santo Tomas, gdzie byłem tydzień wcześniej. Tutaj dwójka dzieci otrzymała Chrzest. Potem zostaliśmy zaproszeni na poczęstuenk do domu rodziców chrzestnych (posiłek, patrz jak wyżej). Późnym popołudniem wpłynęliśmy do potoku (quebrada) Polis i godzinę płynęliśmy krętą rzeczką do centrum wioski San Juan de Polis. Przez większość roku ten potoczek ma wody po kostki, ale teraz w porze deszczowej podwyższył się do 3 metrów, że spokojnie można wpłynąć motorówką. Radek w porze mniej deszczowej musiałem maszerować do San Juan de Polis ponad 2 godziny. Zaskoczyło mnie, że w środku dżungli, dwie godziny motorówką od miasta jest murowana przestronna kaplica. Wszystkie dotychczasowe kaplice na Momon, które widziałem były drewniane. Tutaj spędziliśmy noc w drewnianym budynku komunalnym bez ścian. Przed zachodem słońca (18.00) kąpiel w chłodnym potoku, kolacja na łódce i pod moskitierę spać. Między 19 a 20 życie w wiosce bez światła całkowicie zamiera. Pobudka wraz ze wschodem słońca. Oczekiwanie na ludzi i przed 9 rano odprawiłem Eucharystię. Trzech animatorów w tej wioski, pracuje bardzo dobrze. To było widać w przygotowaniu i uczestnictwie ludzi w modlitwie. Jeden z animatów, aby dojść na niedzielną celebrację musi iść ze swojego domu aż 40 minut. Wioska jest bardzo rozciągnięta wzdłuż potoku. W wiosce jest murowana szkoła, w której trzy nauczycielki nauczają prawie 40 dzieci. Ludzie uprawiają yukę i bananowce, wypalają węgiel drzewny, plotą liście palmowe na dach i to wszystko od czasu do czasu sprzedają w Iquitos. Mieliśmy w planach odwiedzić jeszcze Paradiso (Raj) – wioska, z którą parafia nie ma kontaktu od kilku lat. Z San Juan de Polis do Paradiso potokiem jest około 4 godziny w jedną stronę, zaś pieszą około 3 godzin. Jednak z planów nic nie wyszło, gdyż animator z San Juan powiedział nam, że wszyscy dorośli z Paradiso wyjechali do Iquitos, aby sprzedać swoje produkty. My chcieliśmy ich odwiedzić, ponieważ jest wysoka woda i szybciej można się do nich dostać. Oni zaś wykorzystali wysoką wodę, aby sprzedać swoje podukty w mieście. W ten sposób wróciliśmy po dwóch dniach do Iquitos. Wyjazd był bardzo spokojny, standartowy, bez niespodzianek. Najważniejsze, że nie miałem poblemów żołądkowych po tym wyjeździe. Po pierwszym wyjeździe na Momon pod koniec kwietnia dwa dni później miałem ogromne rewolucje i bóle żołądka. Szczegółów wam daruje, ale wymęczyło mnie to cztery dni. Teraz już poznałem na własnej skórze tajemnicę odchudzania Radka. Radek schudł ponad 20 kilo od czasu jak odwiedza wioski na rzekach. Jeżeli miał takie problemy jak ja po jedzeniu, którym częstują ludzie na wioskach, to nie dziwie się, że tak wyszczuplał i ma teraz moją wagę (93 kilo).
Od marca w prawie każdą środę popołudniu (gdy nie mam rady parafialnej lub innego ważnego spotkania) jadę do seminarium w Santo Tomas. Jak przyjeżdżam klerycy mają jeszcze zajęcia. Moje zadanie to być z nimi i dla nich. Czasami poprowadzę ¨duchowną¨ i wieczorną modlitwę. Po kolacji jestem w górnej kaplicy gdzie spowiadam lub rozmawiam z klerykami. Wieczory w seminarium są bardzo spokojne, że można odpocząć od miejskiego hałasu. Budynki znajdują się daleko od miejscowości i drogi. Cisza nocna jest bardzo cicha, czasami tylko przerywana lądującym lub startującym samolotem. Porannki są rześkie jak w głębokiej dżungli: budzą śpiewające ptaki i inne wrzeszczące zwierzaki. Rano o 6.45 odprawiam Eucharystię dla 10 kleryków. Tak mniej więcej wygląda mój pobyt w Seminarium w roli ¨ojca duchownego¨.
W mają w domu moich sąsiadek - Sióstr Niño Jesús Pobre przebywało sporo sióstr. 14 i 15 maja miały spotkania przygotowawcze przed kapitułą generalną, która odbędzie się w sierpniu w Holandii. Przyjechały 3 siostry z Santa Anita w Limie i asystentka przełożonej generalnej z Kolumbii. Łącznie było ich aż 11. Od końca marca we wspólnocie w MoronaCocha jest siostra Blanca pochodząca z Iquitos, która będzie tutaj odbywała swój nowicjat. Jednak 21 maja postanowiła opuścić zgromadzenie. Stwierdziła, że to nie jest jej powołanie. Wszyscy byliśmy bardzo zaskoczeni jej decyzją. Przyjechała także siotra Patrycja z Indonezji, która pracowała w Iquitos przez 6 lat. Siostra Patrycja zastąpi siostę Florenitnę, która w połowie czerwca wraca do Indonezji. Ale ja jestem pewien, że za rok lub dwa Florentina wróci do Iquitos. Tak więc wspólnota moich miłych sąsiadek liczy obecnie 5 sióstr (3 indonezyjki, 1 peruwianka i 1 kolumbijka).
22 maja na stadionie Max Agustin odbył się Ingres nowego biskupa Iquitos i pożegnanie biskupa Juliana. Każda parafia i komisja wikariacka, jak to bywa przy takich wydarzeniach jest odpowiedzialna za przgotowanie pewnej części takiego wydarzenia. Mojej parafii przypadła Liturgia Słowa. Młodzież i siostry wpadły na pomysł, aby zrobić tańczącą procesję z Pismem Świętym przed czytaniami. Próby do tańca trwały dwa tygodnie. W tradycyjnym tańcu uczestniczyło 40 dziewczynek z Domu dziecka prowadzonego przez siostry i 20 młodzieży. W czasie tańca młodzież na wymalowanej sklejce z jednej strony miała nazwy ksiąg Bibli z drugiej strony jeden z elementów dużego rysunku, z których utworzyli temat Roku Duszpasterskiego: ¨W świetle Twojego Słowa zmieniamy naszą rzeczywistość¨. Pismo Święte i świece wniosły trzy dziewczynki niesione na ramionach trzech chłopków. Forma procesji, kolorowe stroje, tradycyjna muzyka i taniec bardzo podobał się ludziom, bo aż trzy razy spontanicznie nagrodzili występujących oklaskami. Niestety tańczący nie wyrobili się w rygorach czasowych i taniec trwał około 7 minut. Cała liturgia trwała ponad 3 godziny i taniec młodzieży z mojej parafii nie był jedynym elementem, który wydłużył celebrację. Od początku Mszy Św aż do jej końca padał deszcz. Ten znak ciekawie odczytał biskup Miguel: ¨Deszcz pada, są niedogodności a my robimy swoje.¨ Bardzo ładne i spektakularne było wejście ¨liturgiczne¨ nowego i emerytowanego biskupa. Wpłynęli w dewnianym canoa popychanym przez kilka osób. W rękach mieli wiosła. Młodzież ze szkół parafialnych utworzyła trasę w kształcie krętej rzeki. W darach nowy biskup otrzymał między innymi: sandały, wiosło, wodę z Amazonki, sieć rybacką, nasiona z dżungli, kosz bananów, dzban masato. Na koniec Euchaystii zgromadzeni biskupi, księża i wierni zostali poczętowani masato. Liturgiści jakby oglądali tę Euchatystię, dostrzegliby wiele elementów nie liturgicznych. Ja coraz badziej akceptuję te rzeczy, gdyż jest to część ich kultury, która pomagają im przeżywać spotkanie z Bogiem. Na ingres biskupa Miguela i pożegnanie biskupa Juliana przyjechało 18 biskupów z całego Peru wraz z nuncjuszem. Dzień wcześniej miałem okazję poznać i porozmawiać z nuncjuszem i nowym biskupem ponieważ przyjechali odwiedzić Hogar de la Niña de Loreto prowadzony przez moje siostry. Biskupi nawiedzili także kościół parafialny. Generalnie w tych dniach w różnych miejscach można było natknąć się na biskupów, którzy odwiedzali ośrodki prowadzonych przez misjonarzy z Iquitos.
Nie sposób o wszystkim pisać: o każdym wydarzeniu i spotkaniu w parafii. Zajęć jest sporo, ale opisuje tylko nieliczne. Coś co kiedyś był czymś nowym, teraz jest powszednim i normalnym.
Sierpień 2011
12 sierpnia wylądowałem ponownie w Iquitos. Lot z Polski do Peru przebiegał spokojnie. Problemy były tylko w Warszawie na lotnisku. Przyjechałem z tatą i bratem na lotniską półtorej godziny przed odlotem, ale to okazało się za mało. Było dużo osób do odprawy LOT-em a otwartych stanowisk tylko pięć. Ja byłem pasażerem Lufthansa, ale lot do Niemiec był wykonywany przez Polskie Linie Lotnicze. Kilkanaście minut przed odlotem wyszedłem z kolejki i poza kolejnością podszedłem, aby odprawić się, gdyż było już ostatnie wołanie na mój samolot do Frankfurtu. Jako pasażer Lufthansy na wszystkie trzy loty przysługiwały mi dwie walizki po 23 kilo każda. Jeszcze przed przylotem do Polski pytałem pracowników Lufthansy: czy jeżeli mam tylko jeden bagaż, to ile on może ważyć. Zapewnili mnie, że aż 30 kilo. Niestety pracownica LOT-u odprawiająca mnie nie miała takiej wiedzy. Nie wierzyła w to co było napisane na bilecie elektronicznym i w moje wyjaśnienia, że nie jestem pasażerem LOT-u tylko Lufthansa i przysługują mi inne zasady co do bagażu. Kobieta dzwoniła do informacji, ale nikt nie odpowiadał. Ja nie miałem czasu, aby dochodzić swoich praw, bo samolot za 15 minut odlatywał. Poprosiłem tatę, żeby zapłacił za nadbagaż, a ja pobiegłem do kontroli bezpieczeństwa i samolotu. Cały czas biegiem aż do wejścia na samolot. Byłem ostatnim pasażerem, który wsiadł na pokład. Jeżeli nie zdążyłbym na ten pierwszy samolot, wszystkie kolejne połączenia przepadłyby. Połowę lotu do Niemiec potrzebowałem, aby odetchnąć i wyrównać oddech nadwyrężony porannym bieganiem po lotnisku. Niewiedza pracownika LOT-u kosztowała mnie prawie 700 złotych. W Limie przez dwa dni wycierpiałem się przez przenikliwie zimne i wilgotne powietrze. W stolicy Peru był czas minimalnych opadów wody. W nocy coś spadło z nieba, bo rano na ulicach było mokro. Ale nie był to deszcz, bo nic nie było słychać. Z radością czekałem dnia aż ponownie poczuję upał peruwiańskiej puszczy amazońskiej. Gdy przybyłem do Iquitos dowiedziałem się, że od dwóch tygodni nie padał deszcz. Brak opadów i ogromny upał sprawił, że rzeki opadły o kilka metrów, a jezioro Morona Cocha w mojej parafii przestało istnieć.
Po przyjeździe wiele spotkań, uścisków i opowiadań o tym jak mi minęły wakacje w Polsce. Powoli wracałem do rzeczywistości parafialnej. Przez dwa miesiące zdążyłem zapomnieć o tym co zaplanowałem przed swoim wyjazdem. W kolejnych dniach zabrałem się do prac.
Dwóch chłopaków o talentach malarskich rozpoczęło pracę przy ścianach parafii. Teren przykościelny jest otoczony trzymetrowym murem. Ponad dwa lata temu zostały wykonane różne rysunki, ale pod wpływem deszczu i słońca są mocno zniszczone. Postanowiłem wykonać nowe rysunki, które będą katechezą dla ludzi. Przy wejściu do parafii jest rysunek zachodu słońca i pięć przykazań kościelnych. W małej maloce, gdzie najczęściej są spotkania jest duży wizerunek Jezusa Miłosiernego i napis Jezu Ufam Tobie w kilku językach. Na ścianach plebanii od strony maloki jest wypisane 10 Przykazań Bożych, zaś po bokach dwa duże postaci Archanioł Michała i Archanioła Rafała. W najbliższej przyszłości wypiszą chłopaki na murach 7 sakramentów, 7 grzechów głównych, uczynki miłosierdzia co do ciała i co do duszy itd. Inny młodzieniec zabrał się za zbijanie drewnianego podestu, nowych stołów i ławek, wszystko to na uroczystości parafialne w październiku i inne okazje.
18 sierpnia moja prawa ręka w parafii złamała sobie prawą nogę. Brzmi dziwnie, ale taka jest prawda. Señora Blanca, sekretarka parafii wracała wieczorem do swojego domu i schodząc z mostu poślizgnęła się. Jej noga wpadła do jakiejś dziury w ulicy. Wszystko było tak silne i niefortunne, że złamała sobie obydwie kości nogi tuż nad kostką. Operację założenie śrub na kościach miała prawie tydzień później (bo są kolejki i operują na chirurgi tylko 6 razy dziennie). W ten sposób jest unieruchomiona na prawie trzy miesiące. W tej sytuacji poprosiłem o zastępstwo na ten czas Señora Laura jedną z koordynatorek zony. W parafii jest teraz gorący czas przygotowań do wsztystkiego co będzie działo się w październiku, miesiącu odpustu i rocznicy powstania parafii. Więcej obowiązków spadło na mnie, bo nowa sekretarka przyucza się. Nieobecność Blanki odczuwają boleśnie także siostry, gdyż jest także prawą ręką w pracy z dziewczynkami w Hogar de la Niña.
25 sierpnia doświadczyłem w Iquitos trzęsienia ziemi. Przed godziną pierwszą popołudniu siedziałem sobie w moim ulubionym bujanym fotelu i czytałem ¨Wyznania¨ św. Augustyna. Nagle poczułem jak coś buja moim siedzeniem na boki, coś jakby silny wiatr, który porusza drzewem na którym siedzisz. Dziwne uczucie, w domu nic się nie bujało tylko ja z moim fotelem na biegunach. Wszystko trwało około minuty. Jak się to skończyło spojrzałem na zegarek. Była 12:46. Chciałem zapamiętać godzinę, bo może póżniej będą informacjie w mediach co to było. Pół godziny później na peruwiańskich stronach internetowych była informacja o silnym trzęsieniu ziemi 80 km na północ od Pucallpy. Wynika z tego, że trzęsienie o sile 7 stopni w skali Richtera było prawie 500 km od Iquitos. Okazało się, że w Loreto trzęsienie ziemi odczuły te osoby, które w tym momencie nie poruszały się. Inni o wstrząsach dowiedzieli się z wiadomości.
Msza św. z Namaszczeniem Chorych. Jest w zwyczaju parafii, że 30 sierpnia w liturgiczne wspomnienie św. Róży z Limy zaprasza się na Eucharystię ludzi chorych i w podeszłym wieku. Msza św. była połączona z udzieleniem Sakramentu Chorych. W tym roku pogoda dopisała i przyszło dużo osób. W czasie Mszy egzorcyzmowałem olej i objaśniłem do czego służy. Po Komunii zrobiłem krótkie uwielbienie i poprosiłem, czy ktoś z obecnych nie chciałby podzielić się świadectwem tego co doświadczył podczas dzisiejszej modlitwy. Ku mojemu zaskoczeniu świadectwo dały trzy osoby. Jedna z nich powiedziała, że ustąpił jej ból oczu po udzieleniu sakramentu, inna starsza pani powiedziała, że odzyskała siły, które od trzech dni miała nadwyrężone z powodu wieku. Jezus żyje i ważne, że ludzie to widzą, i dzielą się świadectwem. Po Mszy był poczęstunek w Maloce. Wielu uczestników Mszy św. wyraziło pragnienia kolejnych Mszy św. z modlitwą o uzdrowienie.
W pierwszych dwóch kazaniach po przyjeździe opowiadałem parafianom o tym co opowiadałem o nich w Polsce. Kilka myśli chcę tutaj przytoczyć. Loretańczycy są bardzo wierzący, ale mało praktykujący. Niski poziom praktyk religijnych to było to co mnie mocno zaskoczyło w Ameryce Południowej, przynajmniej w Iquitos. Na około 12 tysięcy katolików w parafii na dwóch niedzielnych Eucharystiach jest maksimum 350 osób. To nie przeczy temu, że oni są bardzo wierzący. Świat duchów dobrych i złych jest dla ludzi dżungli bardzo realny. Oni wierzą mocno, że Bóg istnieje i nie mają takich wątpliości w świat duchowy jak europejczycy. Po za tym nie ma dla nich problemu zrobić znak krzyża czy modlić się publicznie np: w szkole, nosić koszulki chrześcijańskie lub różaniec na szyi. Niektórzy przychodzą do kościoła kiedy jest duże święto lub do księdza kiedy jest potrzeba. Przychodzą najczęściej gdy ktoś jest chory lub dzieją się nieprzyjemne rzeczy w domu. Wierzą bardzo mocno w skuteczność wody święconej, modlitwy i błogosławieństwa kapłana. Widzę skuteczność modlitwy i sakramentaliów, gdyż ci ludzie w to mocno wierzą. Moja wiara umacnia się gdy widzę ich wiarę i skuteczność mojej posługi. Jezus mógł dokonać cudu tylko tam gdzie ludzie w niego wierzyli. Więc rozumiecie co oznacza tutaj wierzący lecz nie uczestniczący w niedzielnej Eucharystii. Trzeba wiedzieć, że chrześcijaństwo w tej części Peru jest od 120-150 lat. Systematyczna ewangelizacjia jest prowadzona jedynie w Iquitos i w większych wioskach. Wszystko oczywiście w ograniczonym zakresie, gdyż brakuje misjonarzy kapłanów, sióstr zakonnych. Polacy można powiedzieć są bardziej praktykujący niż wierzący. Chodzenie do kościoła mamy we krwi z pokolenia na pokolenie. Wiemy, że Bóg koch wszystkich ludzi jednakowa bez względu na pochodzenie, narodowość, kolor skóry czy religię. Bóg kocha wszystkich, ale nie wszyscy kochają Boga. Nie wszyscy odwzajemniają miłość Bogu. W jaki sposób odwzajemniamy miłość? Gdy jesteśmy z tym kogo kochamy, spędzamy z nim czas, rozmawiamy z nim, troszczymy się o niego. My chrześcijanie okazujemy miłość Bogu gdy jesteśmy z nim (modlitwa, sakramenty, dobre uczynki względem bliźniego). Tutejsi chrześcijanie wierzą w Boga lecz nie okazują mu miłości. Wyjaśnieniem tego fenomenu są dla mnie słowa św. Augustyna ¨nie można kochać kogoś kogo się nie zna¨. Loretańczycy wierzą, że Bóg istnieje, ale go nie znają dobrze, nie znają Jego wielkiej miłości. Cały czas brakuje tutaj katechezy, pogłębienia wiedzy o Bogu, znajomości Pisma Świętego. Papież Benedykt XVI podarował młodym zgromadzonym w Madrycie Katechizm Kościoła Katolickiego. Dla mnie to znak czasu i zaproszenie dla wszystkich chrześcijan, aby pogłębiąć swoją wiedzę o Bogu i Kościele. Bo trudno jest kochać Boga, którego się nie zna.
Wrzesień 2011
Od czerwca do września mamy w Iquitos szczyt ruchu turystcznego. Europejczycy i Amerykanie przyjeżdżają w tym czasie do Peru, aby obejrzeć Cuzco i Machu Picchu. Wielu z nich odwiedza Iquitos, aby zasmakować jak to jest żyć w środku Amazońskiej Puszczy. Niestety Loretańczycy nie myślą o turystach. W tym czasie w najlepsze rozkopano centrum miasta, gdzie jest najwięcej hoteli i resteuracji. Wiele ulic przy Plaza de Armas jest wyłączonych z ruchu i zakurzonych. Nie wygląda to korzystnie i utrudnia poruszanie się. Ja co rusz muszę szukać sposobów jak dojechać do miejsc, które zwykłem odwiedzać i robić zakupy. Są jednak wymierne korzyści z tego. Handlowcy z tych ulic mają teraz słabe obroty i walczą o każdego klienta. W jednym ze sklepów chciałem, aby zrobili 20 metrowy przedłużacz do prądu. Początkowa cena była 130 soli. To bardzo drogo. Już wychodziłem, gdy właściciel zaczął obniżać cenę. Ostatecznie utargowałem do 40 soli. Taka obniżka była możliwa tylko z powodu braku klientów.
Nie tylko Señora Blanca jest chora, także jedna z sióstr Maryska z Indonezji też rozchorowała się. Dopadła ją żółtaczka. Siostry z braków personalnych nie mogły robić tego co zwykle robią. Wróciła z urlopu Maria Jose, ale wyjechała na 3 tygodnie Maria Fernenda, więc tylko dwie siostry są zdrowe i mają dużo obowiązków z ponad 80 dziewczynkami z Hogar de la Niña. W takiej sytuacji przez pewien czas ja byłem także zakrystianinem w kościele. Niektóre parafia nie mają takiego luksusu jak ja, że mają osobę, która dba o codzinne otwarcie kościoła, przygotwanie prezbiterium do Eucharystii.
Po 21 dniach roboczych chłopacy skończyli malowanie i dekorowanie ścian parafialnych. W ten sposób powstały rysunki, które ozdabiają i uczą. Cieszy mnie ta idea upowszechniania Katechizmu na murach kościelnych. Każdy, kto będzie oglądał może nauczyć się: 10 przykazań bożych i 5 kościelnych, 7 sakramentów świętych, 7 darów Ducha Św., uczynków miłosierdzia, 7 grzechów głównych, 5 warunków sakramentu pokuty oraz wszystkie tajemnice Różańca. Wymalowali także dużą postać Jezusa Miłosiernego, dwóch Archaniołów oraz medalik św. Benedykta z egzorcyzmem.
Deszcz jest tutaj potęgą. Ostatnią trzeba było przełożyć o tydzień spotkanie Rady Parafialnej. Pewnej środy padało tak długo i mocno, że na wyznaczone spotkanie przyszły tylko dwie najgorliwsze panie. Inne panie dzwoniły z pytaniem, czy Rada odbędzie się gdy pada tak silny deszcz. Oczywiście że siły natury miały przewagę. Gdy pada tropikalny deszcz nikt nie ma ochoty wychodzić z domu. Jak czasmi pomimo niepewnej pogody muszę ruszyć w drogę. Pewnego poniedziałku odkładałem i odkładałem wyjazd do seminarium, bo ciągle były przelotne opady. W końcu około 5 popołudniu, zanim zapadnie ciemność musiałem wyjechać motorem do seminarium. Nie miałem szczęścia, w okolicach lotniska dopadła mnie burza i przemoczyła do ostatniej nitki. Od tamtej pory zostawiam w seminarium ubrania na zmianę.
Zmieniłem dzień mojego całodniowego pobytu z klerykami w Seminarium. Aby nie odwoływać żadnych Eucharystii w parafii nocuje w Seminarium w Santo Tomas z poniedziałku na wtorek. Obecnie nie tylko jestem spowiednikiem, ale także wykładowcą Historii Zbawienia dla preseminarium. Nie zbyt chętnie przyjąłem propozycję wykładowcy. Była to konieczność, gdyż brakuje ¨profesorów¨. Powoli przyzwyczajam się do nowej roli. Odkrywam, że poziom intelektualny moich słuchaczy nie jest za wysoki, więc zajęcia bardziej są na poziomie licealnym niż akademickim. Jak jestem w seminarium przypominają mi się moje czasy studiów w Płocku. Są pewne szczegóły, które poruszają wspomnienia np: poranne rozmyślania, zapach zgaszonych świec po porannej Eucharystii, wieczorna kompleta w kaplicy, wieczorna cisza, wspólne posiłki w refektarzu. Tylko teraz wszystko jest z perspektywy formatora a nie kleryka.
Cały czas jestem pod wrażeniem działania Ducha Świetego. Prawie codziennie mówię 5-8 minutowe kazania w parafii. Ostatnio w seminarium, w ciągu kilku minut przygotowałem medytację poranną, pierwszy raz po hiszpańsku i wyszło całkiem zgrabne rozmyślanie ignacjańskie. Kilka minut później kazanie do klerykow co znaczy, że biskup ma być mężem jednej żony, też byłem po wrażeniem, jak Duch działa ze swoim natchnieniem. Tylko jest pewna zależność, gdy ja jestem zaraz po spowiedzi, bez grzechów to on działa jeszcze silniej, przynajmniej ja to tak odczuwam. Jestem bardziej dostępny, otwarty na działanie Ducha. Każdy grzech mnie hamuje aby mówić w imieniu Boga, hamuje mnie na natchnienia Ducha Świetego. Zdaje sie, że tak to działa. Czasami jest tak, że to co przygotuje wcześniej słabo brzmi w porównaniu z tym co nie było przygotowane, a było z natchnienia Ducha. W święto archaniołów czytałem w czasie Mszy Ewangelię, że aposotłowie ujrzą aniołów wstępujących i zstępujących z nieba. I w tym momencie przyszło olśnienie dlaczego tak jest napisane. Aniołowie są posłańcami Boga, przekazują informację, dlatego tak ¨kursują¨ między niebem i ziemią. W górę i w dół, w górę i w dół.
Temat Bożego Miłosierdzia jest mi bardzo bliski. Kilka razy mówiłem kazania o Miłosierdziu, rozprowadzałem obrazki i inne informacje o tym orędziu. Przeczuwałem, że trzeba coś zrobić szczególnego, aby zaszczepić w moich parafianach i propagować obietnice związane z kultem Bożego Miłosierdzia. Nie miałem konkretnego pomysły jak do tego zabrać się. W końcu rozwiązanie przyszło do mnie samo. Zgłosiła się do mnie grupa modlitewna Bożego Miłosierdzia z parafii Cristo de Bagazan. Ustaliłem, że spotkania będą w każdy piątek o 2:30 popołudniu w kościele. Spotkania zaczęły się w połowie września. Teraz jesteśmy na etapie nagłaśniania i zapraszania ludzi na spotkania. Przez dłuższy będą przyjeżdżać i animować modlitwę liderzy z innej parafii, aż nie uformuje się stała grupa w Morona Cocha. Spotkania są prowadzone w duchu charyzmatycznym. Widzę, że pewnej grupie osób bardzo to odpowiada.
Dużymi krokami zbliża się październik miesiąc 54 rocznicy powstania parafii i odpustu patrona Señor de los Milagros. Obecnie największy nacisk kładę na sprzedaż kuponów loterii, których to dochód zasila na cały rok kasę parafialną. Udało się zdobyć lepsze nagrody niż w ubiegłym roku. Od prezydenta Iquitos, który jest moim parafianinem dostałem na loterię telewizor LCD. Od sklepu, w którym często robię zakupy do komputerowni otrzymałem radiomagnetofon. Od drukarni, w której parafia jest stałym klientem też dostałem dotację na loterię. Ponownie mamy żywego prosiaka jako nagrodę. W tamtym roku to zwierzątko było katalizatorem sprzedaży kuponów loterii. Program na październik jest już przygotowany, teraz go jeszcze trzeba dobrze nagłośnić, przez plakaty i ¨list do parafian¨.
Cały czas Gabi i Radek są na wakacjach w Polsce. Jak jestem w Seminarium to widzę się ze Zbyszkiem, jak jadę do więzienia widzę się z Markiem. Przez pewien czas grupa polaków będzie jeszcze mniejsza w Iquitos. 20 września wrócił do Polski ksiądz Adam, powód zdrowotny. Zamierza pobyć w kraju rok i potem wrócić. Pożyjemy zobaczymy jak będzie. Widziałem się z Dominiką z sąsiedniego wikariatu. Nie ciekawie u nich w Wikariacie. Miesiąc temu Watykan odwołał ich biskupa. Wykryto w ich wikariacie bardzo wielkie problemy finansowe (czytaj długi, złe zarządzanie), których to sprawcą był odowłany biskup. Do czasu powołania nowego zarządcy, biskup Iquitos został administratorem tego wikariatu.
24 września miał miejsce chrzest czterech osób dorosłych, którzy od maja uczestniczyli w każdą sobotę w katechezie. Tego dnia także przyjeli oni po raz pierwszy Komunię św. W katechezie dla dorosłych uczestniczyło łącznie 11 osób. Wszyscy oni 13 października w rocznicę powstania parafii otrzymają sakrament bierzmowania. Katechezę prowadziła Claudia, dobra przyjaciółka Poloni w Iquitos. Z wielkim poświęceniem przyjeżdżała do mojej parafii z drugiego końca miasta. Ja także ze trzy razy prowadziłem zajęcia, gdy Claudia nie przyjechała. Jestem bardzo zadowolony z zaangażowania uczestników, ich aktywności i dociekliwości na spotkaniach.
Bardzo zadowolony jestem z tego jak działa Duszpasterstwo Młodzieży w parafii. W lipcu, sierpniu i we wrześniu poszczególne grupy w każdą niedzielę odwiedzały zony parafialne i organizowały dla dzieci zabawy, konkursy i inne zajęcia manualne. To apostolstwo zabawy zmobilizowało młodzież parafialną do przygotowania radosnego przedpołudnia dla dzieciaków z Morona Cocha. Te spotkania były też akcją promocyjną Duszpasterstwa Młodzieży w parafii. Po moim przyjeździe mieliśmy ciekawe sobotnie spotkania m.in: wybory miss wiosny, konkurs biblijny, konkurs karaoke, wspólne ognisko z wieczorem pogodnym i modlitwą. W jedną z niedziel wraz z młodzieżą przygotowującą się do bierzmowania wyjechaliśmy na wycieczkę integracyjną. Kilka osób nie wzieliśmy, ponieważ nie chodzą na sobotnie spotkania. Pamiętam jak jedna z sióstr określiła Pastoral Juvenil pod moimi ¨rządami¨ jako bardzo zrelaksowany. To oznacza, że robimy to samo dla młodzieży co za poprzedniego proboszcza, jednak młodych ubywa, bo ksiądz za mało od nich wymaga, za mało ich upomina i koryguje, gdy nie wypełniają swoich zobowiązań. Postanowiłem to zmienić i stałem się bardziej stanowczy i wymagający. Zobaczymy jakie będą tego owoce. Po długim czasie od ogłoszenia i zbierania pieniędzy udało się w końcu wyprodukować koszulki Duszpasterstwa z napisem ¨Jesus en Ti confio¨ (Jezu ufam Tobie). Cały czas w różnych miejscach i na różne sposoby promuje orędzie Bożego Miłosirdzia. Dużo pracy Pastoral Juvenil czeka w październiku, gdyż przygotowują m.in. Wieczór Artystyczny, Dzień sportu i zabawy dla dzieci z parafii oraz wiele gier w czasie Festynu Parafialnego.
Ostatnio w okolicach Iquitos jest natężenie ¨inwazji¨. Tak tutaj jest nazywane bezprawne osiedlanie się. Większość Iquitos powstała w wyniku inwazji. Proces inwazji jest mniej więcej taki. Zbiera się grupa ludzi, którzy nie posiadają własnego domu. Upatrują sobie pewien teren, który jest wolny i mało pilnowany przez prawowitego właściciela. Taka grupa ma oczywiście swojego szefa, który bierze pieniądze za organizowanie inwazji. Na początku stawiają małe szałasy i czekają jeden, dwa, trzy dni. Czekają czy właściciel opłaci policję, aby zainterwniowała i wyrzuciła intruzów. Jeżeli nikt nie interweniuje, nie upomina się o swoje, zaczyna się dzielenie działek i budowanie trochę lepszy szałasów, a nawet drewnianych chatek. Jeżeli właściciel zgłosi się po swoje, zaczyna się wojenka. Często w obstawie policji właściciel wyrzuca nielegalnych przybyszów ze swojego terenu. Stara się ogrodzić ten teren jeżeli nie był zabezpieczony i pilnować. Zdaża się, że w nocy nieznani sprawcy niszczą postawione ogrodzenie. Winnych oczywiście nie ma. Właściciel może postawić kolejne ogrodzenia, które znów zostanie zniszczone. I tak trwa wojenka, która może trwać i trwać, aż w końcu ktoś ustąpi. Najczęściej jest to właściciel, któremu kończą się środki finansowe, aby bronić swojej własności. Często przy takich inwazjach są regularne bijatyki. Czasami właściciel stara się uprzykrzać nowym mieszkańcom życie np: wybierając ziemię z inawazji i sprzedając ją. W ten sposób stara się zrekompesować nieuchronną stratę dóbr. Bo inwazja prawie zawsze zwycięża. Po za tym ludzie zajmujący się inwazjami wiedzą kogo jest teren i jakie możliwości ma ich właściciel. Ci, którzy zajęli teren w wyniku inwazji za jakiś rok, dwa sprzedają ten zasiedloną działkę innej osobie zarabiając na tym przyzwoite pieniądze.
Październik 2011
Od pierwszego października w Iquitos jest obowiązkowa jazda w kaskach. Z racji upału mało kto używa tutaj kasku. Była kiedyś kampania informacyjna, rozdawana za darmo kaski, ale nic to nie dało. Ludzie wciąż jeździli bez kasków. Teraz wraz z prawem przyszła kara. Za brak kasku podczas jazdy motorem trzeba zapłacić mandad, który wynosi ponad 200 soli. Lepiej więc zainwestować 30-50 soli w kask niż płacić taką sumą i ryzykować swoje zdrowie. Widać już na ulicach zmiany, coraz więcej motocykilstów dba o swoje bezpieczeństwo. Mam nadzieję, że dotkliwa kara i jej konsekwencje przyczynią się do powszechenego używania kasku, tak jak wszyscy uczestniczą w wyborach.
Na początku października skorzystałem z nowej formy głosowania w wyborach parlamentarnych w Polsce. Ponad 15 dni przed wyborami zgłosiłem pocztą elektroniczną do ambasady w Limie chęć uczestniczenia w wyborach korespondencyjnie. 28 września dostałem e-mail od konsula, że karta do głosowania została wysłana. Dzięki ¨szybkości¨ poczty peruwiańskiej otrzymałem ją tydzień później – 5 października. Wypełniłem oświadczenie o samodzielnym głosowaniu, szybko zagłosowałem i odesłałem w kopercie zwrotnej moje dwa krzyżyki do Ambasady Polskiej. Wszystko w rękach poczty peruwiańskiej, czy mój głos dotarł na czas i został uznany za ważny. Moje karty do głosowania, aby brały udział w wyborach muszą dotrzeć do Ambasady przed zakończeniem głosowania w Limie, czyli do soboty wieczór. Czy dotarły, nie wiem, ale zrobiłem co w mojej mocy, aby wypełnić obywatelski obowiązek. Ważność i uczestnictwo mojego głosu bardziej zależała nie ode mnie, ale od szybkości poczty peruwiańskiej. A ta do najszybyszch nie należy.
W październiku kościoły peruwiańskiej opanowują ¨letni¨ katolicy. Miesiąc fioletowy to czas kiedy jest czczony szczególnie obraz Señor de los Milagros. Kościoły wypełniają się bardziej niż w ciągu roku nie tylko w niedzielę, ale też i w tygodniu. W moim kościele obraz, który jest noszony w procesjach stoi w prezbiterium obok ołtarza. Członkowie bractwa przychodzą do kościoła w fioletowych habitach przewiązanych białym sznurem. Wiele osób nosi fioletowy kotylion z obrazem Ukrzyżowanego. Nawet niektore małe dzieci przychodzą na nabożeństwa w fioletowym habicie.
Ten miesiąc nazywam miesiącem szalonym. Jest dużo pracy i wiele wydarzeń związanych z odpustem i 54 rocznicą powstania parafii. Pierwszego października rozpoczeliśmy dwugodzinną procesją z obrazem Señor de los Milagros i uroczystą Mszą św. zakończoną poświęceniem wielu obrazów Ukrzyżowanego, które w październiku będą owiedzać domy parafian. Drugiego października miało miejsce generalne sprzątanie kościoła, mycie okien i innych zakamarków, których nacodzień niesprząta się. Szóstego października była Msza św. z modlitwą o uzdrowienie. Na tę uroczystość były zaproszone osoby starsze i chore. W czasie homili tłumaczyłem symbolikę soli, którą rozdaliśmy uczestnikom. Po Eucharystii wspólny poczęstunek w Maloce, śpiewy i tańce. Ósmego października rano były gry, zabawy i poczęstunek dla najmłoszych. Wieczorem zaś dyskoteka dla młodzieży w Maloce. Niektóre dni są szalone, dużo rzeczy do zrobienia i skoordynowania. Dziewiątego października odwiedzili parafię klerycy, była niedziela powołań. Zrobili w czasie Mszy św. asystę biskupią dla księdza rektora. Jedenastego października było generalne sprzątanie z grzechów, czyli dzień spowiedzi. We czterech księży spowiadaliśmy prawie dwie godziny. To jak na tutejsze warunki dobry wynik. Trzynastego października uroczysta Eucharystia w 54 rocznicę powstania parafii połączona z udzieleniem sakramentu Bierzmowania. W tym dniu nowy biskup Iquitos pierwszy raz odwiedził moją parafię. Bierzmowanie przyjęło 32 osoby (8 dorosłych, 24 młodych). Na zakończenie biskup Miguel poświęcił nowy drewniany krzyż w ołtarzu głównym. Poprzedni miał tyle lat co parafia i groził zawaleniem, gdyż bardzo mocno zniszczyły go korniki. W tym czasie nie brakowało innych bierzących zajęć. Młodzież przygotowująca się do bierzmowania miała trzydniowe rekolekcje, dzieci z katechezy do chrztu i pierwszej komunii też miały swój dzień skupienia. Piętnastego października na ulicy przed kościołem zorganizowaliśmy Wieczór Artystyczny. Różne grupy parafialne i zaproszone szkoły zaprezentowały swoje talenty taneczne i wokalne. W czsie tego wieczoru królowały głównie tańce tradycyjne i współczesne z różnych regionów Peru. Od czternastego do dwudziestego drugiego października miała miejsce nowenna przed główną procesją z obrazem Señor de los Milagros. Dwudziestego trzeciego października odbyła się dziewięciogodzinna procesja z obrazem Ukrzyżowanego. Była to niedziela więc dużo ludzi uczestniczyło w procesji. Procesji towarzyszyło wielu sprzedawców dewocjonalii i jedzenia. Wiele osób kupowało różańce, krzyżyki i podchodziło do mnie, abym jej poświęcił. Po kilku minutach stwierdziłem, że podchodząc indywidualnie z każdą kupioną rzeczą zamęczą mnie. Znalazłem rozwiązanie. Zawołałem sprzedających z ich przenośnymi stoiskami i poświęciłem wszystkie dewocjonalia, które mieli. W ten sposób sprzedawca sprzedawał już rzeczy poświęcone przez księdza. Po trzech godzinach procesji wszystkich uczestników przemoczył obfity deszcz. Wróciłem się do domu, aby przebrać się i wysuszyć. Deszcz nie przestawał padać. Z racji, że byłem lekko przezięmbiony już nie wróciłem do tegorocznej deszczowej procesji. Około pierwszej w nocy procesja wróciła do kościoła i zakończyła się radosnym tańcem z obrazem Señor de los Milagros. Dwudziestego ósmego października w liturgiczne wspomnienie Señor de los Milagros po wieczornej Eucharystii miało miejsce czuwanie przed obrazem. Czuwanie składało się głównie z tańca z chusteczką przed cudownym wizerunkiem. Dwudziestego dziewiątego bierzmowałem dwóch dorosłych, którzy ze względu na pracę poza miastem i kłopoty zdrowotne nie mogli przyjąć sakramentu z rąk biskupa. Trzydziestego października od południa chodziłem i wszystkim mówiłem, że jestem bardzo szczęśliwy, że kończy się miesiąc Señor de los Milagros. Pogoda była piękna, przyszło wiele ludzi, nie było żadnych kłopotów z festynem, chodziłem i mówiłem, że czuję się tak dobrze jakbym wygrał nagrodę główną w loterii. Tylko, że mało kto mnie słuchał z uwagą, gdyż wszyscy byli zaabsorbowani grą w Bingo.
W tym roku Nowenna Señor de los Milagros nosiła temat ¨Naśladujemy świętych¨ (14-22 października). Każdego dnia różni księża z Wikariatu przybliżali ludziom sylwetki świętych. Każdego dnia rozdawaliśmy obrazki ze świętym i koronką do Bożego Miłosierdzia tym, którzy przyszli punktualnie na Eucharystię. W niedzielę w czasie Nowenny ja miałem rozważanie na temat Dobrego Łotra. Rozważając jego osobę doszedłem do ciekawych wniosków. Dobry Łotr jest jedynym świętym kanonizowanym osobiście przez Jezusa i jedynym świętym kanonizowanym za życia. ¨Zaprawdę powiadam ci, dziś ze mną będziesz w raju¨. Obietnica raju wskazuje, że jest świętym. Dobry Łotr jest świętym, który na swoim koncie nie ma dobrych uczynków, dzieł miłosierdzia itp. Przynajmniej nic o tym nie wiemy. Ten skazaniec miał ręce i nogi przybite do krzyża, nie mógł zrobić dobrych uczynków. Jedyne jego zasługi to obrona Jezusa przed złożeczeniami drugiego łotra, wyznanie wiary w boskość Jezusa i szczery żal za popełnione grzechy. To wystarczyło, bo Jezus znał głębie jego serca i wiedział, że jego słowa są szczere i autentyczne. Osoba Dobrego Łotra posłużyła mi, aby mówić o obietnicach związanych z modlitwą Koronką do Bożego Miłosierdzia. Słowa Jezusa do siostry Faustyny: ¨Odmawiaj nieustannie tę koronkę, której cię nauczyłem. Ktokolwiek będzie ją odmawiał, dostąpi wielkiego miłosierdzia w godzinę śmierci. Kapłani będą podawać grzesznikom jako ostatnią deskę ratunku; chociażby był grzesznik najzatwardzialszy, jeżeli raz tylko zmówi tę koronkę, dostąpi łaski z nieskończonego miłosierdzia mojego. Pragnę, aby poznał świat cały miłosierdzie moje; niepojętych łask pragnę udzielić duszom, które ufają mojemu miłosierdziu¨. (Dzienniczek 687) Ta koronka to nie magia. Bóg zna nasze serce i wie z jakim nastawieniem modlimy się. Ta koronka jest dla łotrów, którzy niewiele dobrego zrobili w życiu i nawracają się w ostatnich momentach życia. Bóg jest miłosierny. Patrząc na ukrzyżowanego Jezus powinniśmy pamiętać też o Dobrym Łotrze, pierwszym świętym, który doświadczył nieskończonego miłosierdzia Bożego.
Trzydziestego października odbyła się ostatnia uroczystość miesięcznego odpustu parafialnego. Festyn parafialny składał się m.in.: z gier przygotowanych przez młodzież oraz międzyparafialnego turnieju piłki nożnej; kiermaszu obiadów przygotowanych przez zony parafialne; loterii fantowej przygotowanej przez Bractwo Señor de los Milagros; gry Bingo oraz loterii Rifa. Te dwa ostatnie punkty zgromadziły wielkie tłumy, gdyż w tym roku można było wygrać m.in. świniaka, worek ryżu i cukru, kosz żywności, trzy torby ubrań dla czteroosobowej rodziny, 1500 soli w gotówce i telewizor LCD o wartości 1500 soli ufundowany przez burmistrza Iquitos oraz wiele innych atrakcyjnych nagród. Wszystkie nagrody były ufundowane przez zaprzyjaźnione z parafią firmy i osoby prywatne. Najwięcej zabiegów kosztował mnie czterdziestodwu calowy telewizor. Burmistrz, który odwiedza moją parafię bez oporów obiecał cenną nagrodę. Trudności były w ratuszu miejskim w realizacji obietnicy. Dotacja dla parafii musiała przejść liczne stopnie urzędniczej biurokracji. Dokument przeszedł przez około 15 różnych wydziałów w ratuszu. Zobaczyłem na własne oczy, że może połowa urzędników ¨pracuje¨, reszta udaje zajętych. Połowa z pracujących wie co ma zrobić z dokumentami, a reszta ciągle kogoś szuka, aby dowiedzieć się jak to zrobić. Okropne!!! Ja sam spędziłem wiele godzin w ratuszu ponaglając urzędników, poznając jednocześnie granice mojej tolerancji i cierpliwości dla opieszałych i nieporadnych biurokratów. Nauczyłem się, że dzwonienie do tutejszych urzędów nie powoduje, że sprawa idzie do przodu. Przez telefon możesz usłyszeć uspokajające zapewnienia, że wszystko jest na dobrej drodze. Trzeba być obecnym w oficynie, stać przy biurku urzędnika, aby on pracował nad twoimi dokumentami. Od złożenia podania do wydania dotacji minęło ponad dwa miesiące. Nagroda została ostatecznie przekazana osobiście przez burmistrza Iquitos w obecności lokalnej prasy w sobotę wieczór kilka godzin przed niedzielnym festynem.
W październiku Amazonia Peruwiańska wzbogaciła się o trzy misjonarki świeckie. W pierwszych dniach miesiąca przyjechała Kasia, która pochodzi z Radomia i przez najbliższe 8 miesięcy będzie pomagała jako wolontariuszka w jadłodajni prowadzonej przez Gabrysię. Kasia przyjechała całkowicie na swój koszt i zna ze studiów wystarczająco dobrze hiszpański aby pracować z dziećmi. Do przyjazdu zachęciły ją opowiadania polskich studentów, którzy ponad rok temu odwiedzili Iquitos. Pod koniec miesiąca przyjechały Beata i Ela. Beata pochodzi z diecezji łomżyńskiej i ma już za sobą pracę na misjach w Salwadorze w Ameryce Centralnej. Beata także będzie pomagała w jadłodajnie w Punchana oraz w katechezie w parafii Inmaculada. Obydwie polki zamieszkały w trochę spartańskich warunkach na zapleczu jadłodajnie Santa Rita de Casia. Trzecia polka – Ela przyjechała do pracy w sąsiednim wikariacie San Jose de Amazonas. Ela pochodzi z Warszawy i siedem lat pracowała na misji w Meksyku. W pierwszych dniach listopada popłynęła na wyspę Santa Rosa, tuż przy granicy z Kolumbią i Brazylią, gdzie jest placówka misyjna prowadzona przez Dorotę – góralkę z Makowa Podhalańskiego i dwie peruwianki.
Listopad 2011
Po pracowitym październiku zrobiłem sobie odpoczynek po za parafią i po za miastem. Pojechałem na kilka dni do sąsiedniego Wikariatu do misji, która jest położona na granicy trzech państw: Peru, Kolumbii i Brazylii. Do Santa Rosa popłynąłem szybką łodzią motorową. W Iquitos są trzy firmy, które realizują szybkie przejazdy po Amazonce na trasie Iquitos – Trzy Granice. Kurs w jedną stronę kosztuje 70 dolarów i trwa 10 godzin. Łódź wypływa o 6 rano i prawie bez przystanków dociera o 4 popołudniu do Santa Rosa. Zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie dobra obsługa na ślizgaczu i bardzo spokojna podróż. Myślałem, że będzie mocno rzucać na falach, trząść. Wręcz przeciwnie było dużo spokojniej niż w samolocie. Tą samą motorówką płynęły ze mną Dominika i Ela. Ta druga płynęła, aby rozpocząć swoją pracę misyjną na Santa Rosa (peruwiańska wyspa na Amazonce zamieszkana przez około 1,5 tyś. ludzi). Na misji byłem od czwartku do niedzieli. Gościła mnie Dorota i dwie peruwiańskie misjonarki świeckie. Dorota od czterech lat ma adoptowanego syna Izmaela. Ten chłopczyk został podrzucony pod drzwi misji przez matkę prostytutkę, która pochodzi z sekty Izraelitas. Proces adopcyjny jeszcze trwa, ponieważ urzędy peruwiańskie działają bardzo wolno. Dorota nie ma jeszcze prawomocnego wyroku, który pozwoliłby jej wyjechać z synem do Polski. Dorota mieszka w Santa Rosa od 6 lat. Jest ¨proboszczem¨ quasi parafii pod wezwaniem Świętej Róży z Limy. Dziewczyny mają w swojej kaplicy tylko dwie celebracje w ciągu tygodnia: środa i niedziela. W sobotę jest katecheza dla dzieci i dorosłych. Reszta tygodnia to życie codzienne i nuda. Z racji ogromnego kryzysu finansowego w Wikariacie nie mają środków finansowych, aby odwiedzać inne wioski należące do misji. Aby nie zanudzić się tam, trzeba sobie znaleźć hobby lub dodatkowe zajęcie np: Dorota prowadzi ogródek warzywny, peruwianki dorabiają sprzątając szkołę. W ciągu tych dni odprawiłem tam trzy Eucharystię. Na niedzielnej było około 20 osób. Tego dnia miało miejsce oficjalne przedstawienie Eli jako nowej misjonarki w Santa Rosa. W tej przygranicznej miejscowości mają prąd tylko od 6 do 10 wieczorem. Tamtejesze misjonarki w tych godzinach oglądają telewizję i filmy, niektóre już po raz ¨enty¨. Woda do picia i mycia pochodzi z deszczówki. W tych dniach co byłem wszyscy z nadzieją wypatrywali chmur i deszczu. Zapasy wody były na wyczerpaniu. W czasie mojego pobytu spałem ile chciałem, w końcu był to mój mały urlop. Tylko o 6 rano całą misję budziło stado krzykliwych papużek falistych, które objadały owocujące drzewo mango. Życie na trzech granicach jest dość drogie. Funkcjonują tam trzy waluty: sole perwiańskie, reale brazylijskie i peso kolumbijskie. 1000 peso to prawie 1 sol, ale gdy usłyszysz cenę w peso, to te tysiące sprawiają wrażenie, że płacisz majątek. Dwa razy wybraliśmy się do pobliskich miast Leticia (Kolumbia) i Tabatinga (Brazylia). Leticia jest bardzo ładnym 30 tysięcznym miasteczkiem, bardzo czystym i zurbanizowanym. Zaskoczył mnie porządek na ulicach i to, że wszyscy na motorach jeżdżą w kaskach. W Kolumbii trzeba obowiązkowo wypić kawę kolumbijską i zjeść arepa (rodzaj małej tortilli przygotowanej z mąki kukurydzianej. Ma okrągłą, spłaszczoną formę od 10 do 20 cm średnicy. Jest daniem tradycyjnym kuchni kolumbijskiej i wenezuelskiej. Arepa stanowi dodatek do różnych dań, na wzór chleba.) Brazylijska Tabatinga to 50 tysięczna miejscowość. Miasto, w którym nie ma składu ani ładu i wygląda jak przerośnięta wioska. Tabatinga to wielki targ, w którym większość sprzedających to peruwiańczycy. Sąsiedztwo trzech państw sprzyja kontrabandzie i przemytowi narkotyków. Generalnie to pogranicze jest dość niebezpieczne. Podobno nie ma dnia, aby ktoś nie zginął w porachunkach między mafiami narkotykowymi. Ostatnio prezdent regionu Loretu ogłosił, że Peru w producji kokainy wyprzedziło Kolumbię. Kolumbia mocno zwalcza kartele narkotykowe, które uciskane przenoszą sie w przygraniczne regiony Peru. Drogę powrotną do Iquitos postanowiłem wykonać statkiem pasażersko-towarowym. Każdego dnia z Santa Rosa wypływa lancha (prom), która trasę do Iquitos pokonuje w około trzy dni. Statek, którym płynąłem miał mało pasażerów i nie tak dużo ładunku dlatego trasę ponad 500 kilometrów pokonał w 60 godzin. Mój rejs kosztował 90 soli ponieważ wynająłem kajutę. Normalnie wszyscy pasażerowie płacą 70 soli ponieważ podróżują w rozwieszonym na pokładzie własnym hamaku. Również tutaj zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie obsługa i dobre posiłki. Na lanchi pasażer głównie śpi i je. Większość czasu spędza w hamaku, dlatego sen nie schodzi z jego powiek. Ja podziwiałem widoki, ale z czasem i to się nudzi, bo widok jest monotonny: woda i las. Piekne były noce, pełnia księżyca, rozgwiażdżone niebo i gdzieniegdzie w ciemnościach tlące się światełka w nielicznych domach nad brzegiem Amazonki. Co kilkanaście godzin statek zatrzymuje się w większej wiosce jeżeli są chętni, aby załadować towar na sprzedaż w Iquitos. Załadunek towarów odbywa się jeszcze częściej na środku rzeki. Do lanchi podpływają łódki peke-peke z rybami, arbuzami, bananami lub innymi towarami z puszczy. Kilku ludzi przerzuca towar do ładowni i jeden z właścicieli zostaje na lanchi, aby załadowane rzeczy sprzedać na targu w Iquitos. Lancha pływa także w nocy. Światło księżyca pomaga znaleźć drogę. Kierujący musi uważać, aby nie wpłynąć na mielizny lub duże kłody drzew. W drodze powrotnej towarzyszyła mi Iris – pielęgniarka, która zakończyła roczny staż w ośrodku zdrowia w Santa Rosa. Z Iris znamy się od dwóch lat, ponieważ była w czasie nieobecności księdza Marka sekretarką w parafii Sagrada Familia gdzie przez pół roku odprawiałem Msze św. Do objerzenia zdjęć z tego wyjazdu zapraszam na chomika do folderu Trzy Granice. http://chomikuj.pl/psprusin
W ostatnią niedzielę października na placu 28 lipca była centralna uroczystość Wikariatu z okazji uroczystości Señor de los Milagros. Organizatorzy przygotowali interesującą inicjatywę aktywizującą wiele osób. W czasie celebracji kilkanaście osób chodziło wśród zgromadzonych ludzi i każdy kto chciał losował karteczkę, na której było napisane zoobowiązanie do wypełnienia. Każdy dobry uczynek dotyczył podarowania rzeczy materialnych dla instytucji, które pomagają potrzebującym tj. domy dziecka, jadłodajnie. Ludzie odpowiedzieli entuzjastycznie na tę inicjatywę. Byłem pozytywnie zaskoczony tym, że ktoś jechał z jednego końca miasta na drugi, aby przekazać 2 kilo cukru i ryżu, albo cztery zeszyty i pudełko kredek. Wiem o tym od moich sióstr prowadzących dom dziwczynki i od Gabrysi prowadzącej jadłodajnie, które otrzymały w ten sposób znaczącą pomoc. Także moja parafia otrzymała w ten sposób od dobrych ludzi kilkanaście szczotek do zamiatania.
Od dwóch miesięcy w Iquitos w byłej parafii Adama pracuje padre Javier. Ten ksiądz hiszpański integruje się z polakami, ponieważ przez 9 lat pracował w Lublinie i zna dobrze nasz język. Dbamy o to, żeby nie zapomniał języka polskiego. Padre Javier przez miesiąc zastępował mnie w parafii, gdy byłem na wakacjach. Potem wrócił do Hiszpani, ale tak mu spodobało się Iquitos, że poprosił swoich przełożonych o roczny urlop, aby móc popracować dłużej w sercu Amazonii. Inne akcenty polskie w Iquitos: ostatnio w dzielnicy Belen otworzono stację paliw o nazwie Varsovia. Okazało się, że właścicielem jest niejaki Ksawery Piłka, z pochodzenia polskiego. Nie wiem czy o tym już pisałem, ale kusruje po mieście autobus z napisem Oleńka.
Od dwóch miesięcy powróciłem do nauki języka angielskiego. Szaleństwem dla mnie jest to, że uczę się tego języka po hiszpańsku. We wtorki rano jestem na zajęciach z angielskiego razem z klerykami z seminarium i po za tym mam dwie lekcje po 1,5 godziny w tygodniu. Lekcje mam z Tomaszem, który pochodzi z Anglii. Przyjechał do Peru na roczny wolontariat. Studiuje filozofię i hiszpański w Glasgow. Niestety 10 grudnia wraca do Anglii a potem będzie kontynuował wolontariat w Arequipa, ponieważ tak mu doradzili lekarze. Jest astmatykiem i wilgotny klimat Iquitos nie służy jego zdrowiu. Ucząc się angielskiego po hiszpańsku rozumiem lepiej tych misjonarzy, którzy jadą do Afryki i muszą nauczyć się lokalnego języka posługując się angielskim lub francuskim. Rozumiem też kłopoty dwóch sióstr zakonnych, które były ze mną w Centrum Formacji Misyjnej. Gdy chciały mówić po hiszpańsku zawsze wtrącały coś z niemieckiego lub włoskiego. Języków, które dobrze znały i przez lata używały pracując w ośrodkach za granicą. Jest w tym trochę szaleństwa uczyć się angielskiego po hiszpańsku. Czasmi zastanawiam się rozmawiając z Tomaszem, czy mówię po angielsku czy też po hiszpańsku. Jedno wiem, że lepiej uczyć się języka obcego z osobą, która pochodzi z kraju gdzie na codzień mówi się tym językiem. Tomasz nie uczy mnie wielu sformuowań książkowych, ale języka, którym mówią na codzień jego rodacy. Dzięki temu, że dość dobrze poznałem gramtykę hiszpańska bardzo szybko powtórzyłem i zrozumiałem gramtykę angielską.
O tym jeszcze nie pisałem. Od trzech miesięcy na terenie parafialnym mieszka Misael. Misael w czasie mojego pobytu w Polsce mieszkał na mojej plebani. Mam do niego zaufanie. Już wcześniej czasami na kilka dni opiekował się plebanią w czasie mojej nieobecności. Gdy wróciłem do Iquitos okazało się, że nie ma gdzie mieszkać. Dom w którym wynajmował pokój został sprzedany. Zgodziłem się na początek, że do końca roku może mieszkać w bibliotece w budynku parafialnym ¨San Jose¨. Misael przez dwa lata był w seminarium, teraz studiuje rachunkowość. Jego nauka jest płacona ze środku zarobionych w komputerowni. Widzę, że jego obecność przy parafii jest dla mnie pomocna i wygodna. Pomaga więcej przy parafii, ogrodzie, komputerowni. Ja gdy wyjeżdżam do seminarium na jeden dzień mam świadomość, że nie zostawiam domu bez opieki. Ostatnio powiedziałem mu, że jeżeli chce to może dłużej mieszkać w parafialnej bibliotece. Siostry też się nim opiekują, czasami poślą mu posiłek. Nie płaci nic za mieszkanie więc swoją pracą i pomocą odwdzięcza się za okazaną życzliwość.
Grudzień 2011
Początek grudnia to dwa konkursy tańca, w których uczestniczyła młodzież z mojej parafii. Oczywiście przygotowania zaczęły się miesiąc wcześniej. Grupa taneczna jest pod nową wodzą, prowadzi ją dwóch braci Keny i Junior. W grupie taneczej z Morona Cocha jak zwykle najtrudniej było znaleźć kobiety do tańca. Dziwne. W innych parafiach lub grupach łatwiej o kobiety do tańca niż mężczyzn. U nas na odwrót. Młodzież przygotowała taniec opowiadający o pracy drwali. Jeden z nich został ukarany przez ducha leśnego za to, że wyciął drzewo Lucuma. Jednak św. Piotr nie przyjął go do nieba, kazał mu wrócić na ziemie i zadbać o sadzenie nowych drzew. Tak można streścić przesłanie tańca. Pierwszy konkurs zorganizowało Duszpasterstwo Młodzieży Wikariatu Iquitos. W konkursie uczestniczyło 8 grup parafialnych. Liczyliśmy na wygraną lub przynajmniej na drugie miejsce. Jednak los nie był łaskawy i po raz kolejny młodzież wygrała doświadczenie. Inne tańce przygotowane przez inne parafie opowiadały m.in: o ewangelizacji puszczy amazońskiej, o wyrobie kanoa, o podboju Ameryki przez Hiszpanów, o ochronie środowiska. Jeżeli chcesz obejrzeć amazońskie tańce zapraszam na mojego chomika, gdzie znajdują się filmiki http://chomikuj.pl/psprusin w folderze TANCE-danzas. W wielu grupach tanecznych nie brakuje tzw. ¨chivos¨, czyli chłopaków homoseksualnych, zniewieściałych z wyglądu. W jednym z tańców występował w głównej roli ¨chivo¨ w stroju kobiety. Było zabawne, ale ¨niesmacznie¨. W drugim konkursie z okazji święta ¨Inmaculada Concepcion¨ niestety grupa parafialna nie zakwalifikowała się do finału. Takie tańce to piękna rzecz, ale kosztowna. Przygotowanie jednego tańca to koszty minimum ponad 500 soli (dekoracja, farby, stroje). Taniec bardzo męczy, cały czas są to jakiegoś rodzaju podskoki. Tańczy grupa i ważne jest, aby wszyscy zatańczyli równo i z zaangażowaniem. Jak ktoś wygra to jest szczęśliwy, ale czasami potem są problemy, gdyż organizator zwleka z wypłatą nagrody. W czerwcu był konkurs z okazji święta Jana Chrzciciela. Zwycięzcy do dziś nie otrzymali od urzędu dystryktu San Juan 5.000 soli nagrody!
Kilka razy odwiedzałem szkoły i zawsze miałem takie szczęście, że trafiałem na przerwy. Dzeciaki krzyczały, biegały, chodziły po za salami lekcyjnymi. Jednak to było tylko moje wrażenie. Gabrysia, która częściej odwiedza szkoły powiedziała mi, że na początku też miała wrażenie, że zawsze trafia na przerwe. Dopiero po pewnym czasie zauważyła, że w tym czasie trwają też lekcje. W wielu szkołach publicznych jest taki brak dyscypliny, że ilekroć wchdzisz do szkoły masz wrażenie, że jest przerwa, ale tak nie jest. Kochani naczuyciele gimnazjum pocieszcie się, że w Polsce nie jest jeszcze najgorzej tutaj jest jeszcze gorzej z dyscypliną i ciszą na lekcji.
14 grudnia zakończył się rok akademicki w Seminarium San Agustin w Iquitos. Generalnie klerycy zaliczyli egazminy, najsłabiej wypadły zajęcia z angielskiego, które aż 7 kleryków będzie musiało poprawić po wakacjach. Seminarzysta, aby zdać egzamin musi mieć minimum ocenę 14 w 20-stopniowej skali. Przekonałem się do wykładów w Seminarium. W przyszłym roku także będę prowadził dla preseminarium zajęcia z Historii Zbawienia. Na przyszły rok, który zacznie się w połowie lutego zgłosiło się 6 kandydatow do preseminarium. Po rocznym urlopie duszpasterskim wraca dwóch seminarzystów. Seminarzyści z wikariatu San Jose de Amazonas zostają w Iquitos. W poprzednich latach klerycy z sąsiedniego wikariatu kończyli w Iquitos filozofię. Na teologię udawali się do Chosica w okolicach Limy. W tym roku biskup Miguel, który jest także administradorem wikariatu San Jose zdecydował, że klerycy z tego wiakariatu teologię będą studiować w Iquitos. W ten sposób w przyszłym roku będzie 5 kleryków na teologii i 7 na filozofii i 6 na preseminarium. Z racji, że zarząd seminarium w większości składa się z polskich księży wprowadza pewne praktyki zaczerpnięte z płockiego seminarium. W tym roku klerycy mieli lekturę duchowną, jeździli na niedziele powołań do parafii. W czasie przerwy letniej będą zostawać na jeden tydzień dyżuru wakacyjnego w seminarium. W przyszłym roku wprowadzamy, że starsi seminarzyści, będą mieszkać w pokojach z młodszymi (senior i juniorzy). Seminarium w ostatnich miesiącach wzbogaciło się o duży staw rybny, w którym dorasta prawie 3.000 ryb. Staw ma bardzo nieregularną formę i trzy wysepki dekoracyjne. Na największej wyspie jest maloka o średnicy 8 metrów. Dzięki temu otoczeniu chłopacy, którzy przypływają z wiosek w dżungli do miasta nie będą przeżywali tak wielkiego szoku. Niektórzy mówili, że tęsknią za rzeką i jej otoczeniem.
Niektórzy już wiedzą, ale większość jeszcze nie, że w lutym odwiedzi mnie moja młodsza siostra Marta. Przylatuje razem ze swoją koleżanką Olą 18 lutego i będzie w Peru do 9 marca. Bardzo mnie cieszy to, że ktoś z mojej rodziny zobaczy Peru, miejsce gdzie pracuję i pozna ludzi, z którymi współpracuje. Jeżeli ktoś chciałby mi coś przekazać, sprezentować, to może skontaktować się z moją siostrą, która mieszka w Chruszczewie koło Ciechanowa.
15 grudnia obchodziłem kolejne urodziny. Wtapiam się w tutejesze środowisko i jak wszyscy obchodzę dzień narodzin, a nie dzień patrona. Tego dnia miałem kilka miłych spotkań: z polakami, z radą parafialną, z młodzieżą. Jednak najbardziej zaskoczył mnie prezent, który zrobili mi moi rodacy. Wręczyli mi rulonik. Pomyślałem: Jakiś ładny tutejszy widoczek. Rozwijam i widzę pióropusz. Myślę: o portret jakiegoś tubylca. Rozwijam do końca a tym tubylcem jestem ja. Dostałem wymalowany brązową rycyną z drzewa mój portret w pióropuszu i ozdobach indian Bora. Tego dnia zaskoczył mnie nieznany telefon na komórkę. Z życzeniami urodzinowymi zadzwonił biskup Miguel. Bardzo miło. W Polsce to nie miałoby miejsca.
Czas przedświąteczny to czas dobroci, dzielenia się. Różne osoby, instytucje i grupy robią spotkania przy ciepłej czekoladzie z przekazaniem prezentów dla dzieci. Duszpasterstwo Młodzieży z Morona Cocha także w tym roku zorganizowało pomoc dla biednych ludzi. Siostra Maria Fernanda, aby zmotywować młodzież do działania powiada, że nie jesteśmy bogaci, my też prosimy o pomoc, ale są ludzie biedniejsi od nas i powinniśmy im pomóc. Krótko mówiąc: ubodzy pomagają jeszcze bardziej ubogim. W tym roku postanowiliśmy pomóc w miejscu, do którego nie zawsze dociera pomoc z racji odległości i kosztów transportu. W grudniu jest dużo pomocy materialnej dla ludzi z biednych części Iquitos, czy też z wiosek położonych wzdłuż drogi do Nauty. Gorzej jest z pomocą na wioskach położonych nad rzeką, do których nie kursują regularnie łodzie. W ten sposób wybraliśmy nie dużą wioskę Porvenir nad rzeką Momon, znajdującą się około dwóch godzin drogi łódką peke-peke od naszej parafii. Cała akcja pomocy razem z posiłkiem i zabawą dla dzieci odbyła się w niedzielę 18 grudnia. Zabawki i ubrania dla prawie 50 dzieci zbieraliśmy do kosza wystawionego przy ołtarzu. Także prezenty dla dorosłych ofiarowali ludzie z parafii (głównie ubrania). W ten sposób przygotowaliśmy 150 paczek z pomocą. Bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie młodzież, która bardzo licznie uczestniczyła w wyjeździe do wioski (ponad 50 osób). Musieli być przy kościele o 6 rano i mieć 6 soli na przejazd łódką, i własny posiłek na cały dzień. Stąd moje zaskoczenie, gdyż nie zawsze są chętni do wczesnych wyjazdów i punktualności, płacenia takiej sumy za wyjazd. Częściej mają postawę roszczeniową (oczywiście nie wszyscy), że duszpasterstwo powinno zapłacić za ich wyjazd itd.
Przed świętami, gdyż już lekcje w szkołach skończyły się, wiele dzieciaków pracuje na Belén. Belén jest dzielnicą targową Iquitos, ale w okresie przedświątecznym jest jeszcze bardziej pełna sprzedawców. Ulice są zamknięte i na nich wydziela się stoiska do sprzedaży. Utarg dzienny musi być na prawdę duży, bo za metr kwadratowy na ulicy trzeba płacić 20 soli dziennie. Wielu akolitów i młodzieży przyparafialnej trudno było spotkać przy kościele, gdyż całe dnie pracowali na Belen, aby zarobić na święta. Najcześciej pracowali w charakterze naganiacza i krzykacza zachwalającego produkty sklepu lub tragarza przenoszącego towary. Po świętach Belén zmiania kolor. Znikają ozdoby bożonarodzeniowe, znika kolor czerwony i zielony, i pojawiają się ozdoby noworoczne. Króluje kolor żółty, który ponoć ma przynieść szczęście w Nowym Roku. Można kupić ozdoby, konfetii, czapki, okulary, majtki, ubrania, zabawki, gwizdki wszystko w kolorze żółtym. Nie brakuje ezoteryki i innych diabelskich wynalazków, które mają zapewnić szczęście w przyszłym roku.
Święta Bożego Narodzenia były bardzo deszczowe. Trochę to przypominało święta bez śniegu w Polsce, tylko temperatura była dużo wyższa. W dzień wigilijny spotkaliśmy się w południe w moim domu. Ten dzień przejdzie do historii, ponieważ pierwszy raz tak wiele osób jadło w moim domu obiad, ciepły posiłek. Do dziś nie kupiłem gazu do kuchenki, bo do gotowania mnie nie ciągnie. Przeczytaliśmy Ewangelię o narodzeniu Jezusa po hiszpańsku (polskiego tekstu nie miałem), połamaliśmy się opłatkiem i zasiedliśmy do stołu. Poprosiłem moje kochane siostry zakonne, aby przegotowały rybkę, ale one w swojej hojności przegotowały z pięć dań więcej. Radek przywiózł barszcz czerwony w proszku z Polski. Beata z Kasią zrobiły krokiety i uszka do barszczyku oraz dwa ciasta. Nie liczyłem, ale na pewno było 12 potraw. Zabrakło Zbyszka, który nagle rozchorował się. Wspominaliśmy święta w domu i tradycje polskie, śpiewaliśmy kolędy po polsku. Niektórzy skorzystali z internetu i z telefonu, aby zadzwonić z życzeniami do Polski. Zrobiliśmy spotkanie w południe gdyż dziewczyny zaplanowały popołudniu dla dzieci z Comedoru wieczerzę, prezenty i wspólne wyjście na Pasterkę na 8 wieczór. Dwóch chłopaków z mojej parafii w przebraniu aniołów wręczyło dzieciom prezenty. Około 6 popołudniu zawiozłem ich z prezentami do jadłodajni w Punchana. Wracają złapałem ¨gumę¨. Zmienić koło w samochodzie terenowy to nie jest prosta sprawa. Z pomocą przyszedł mi jeden pan, który zawołał kolegę mechanika. Niestety w samochodzie moich sióstr nie było ani lewarka, ani dźwigni do odkręcenia koła zapasowego. Tak więc cała operacja przedłużyła się i potrwała z 1,5 godziny. Kilka minut po 9 wieczór odprawiłem Pasterkę w mojej parafii. Tłumów nie było, przyszli najgorliwsi parafianie, około 150 osób. Chór młodzieżowy przez kilka dni ćwiczył kolędy, przygotowali i skserowali dla wszystkich teksty. Tego dnia z niewiadomych powodów nie dotarło trzech chłopaków, którzy grali na instrumentach. Ale szybko znaleziono zastępców, którzy bez prób nie najgorzej zagrali. Na zakończenie Eucharystii wszyscy adorowali Dzieciątko Jezus: tak jak do komunii podchodzili w szeregu, aby ucałować figurkę dzieciątka, która znajduję się w parafialnej szopce. Szopka w tym roku jest przepiękna. Zdjęcie wysłałem Wam wraz z życzeniami. Szopka jest w klimacie amazońskim, zwierzęta z puszczy, drzewa amazońskie, woda z jeziora Morona Cocha, święta Rodzina w domku z bambusa i Nowonarodzony położony w hamaku. Po Mszy razem z siostrami zjadłem kolacje, w czasie której słuchaliśmy polskich i hiszpańskich kolęd. O północy szaleństwo farejwerków. Peruwiańczycy sztucznymi ogniami podkreślają moment Bożego Narodzenia. Następnego dnia o 10 rano ochrzciłem 8 dzieci. W południe jak zawsze bracia augustianie zaprosili wszystkich księży na świąteczny obiad do Colegio San Agustin. Wieczorem na Mszy nie było dużo ludzi. Po Ewangelii trzy dziecięce grupy zaśpiewały przygotowane kolędy. W ten sposób odbył się mini konkurs kolęd, odwołany z czwartku ze względu na małą ilość zgłoszonych chórów dziecięcych. Dwie Msze św. niedzielne były z udziałem katolików z nazwy. Przyszli rodzice aby ochrzcić dzieci i rodziny dzieci z chórów dziecięcych, którzy nie chodzą do kościoła. W czasie celebracji ludzie nie wiedzieli co odpowiadać, rodzice nie pilnowali swoich rozrabiających dzieci. Msza dla zimnych katolików. To jest smutne w czasie świąt, że trzeba szukać forteli takich jak konkurs kolęd lub chrzest dzieci, aby ludzi przyszli w ten dzień do kościoła. Po wieczornej Mszy wręczyliśmy dzieciom nagrody za konkurs. Wszyscy otrzymali piłki, bo to najlepsza zabawka i dla chłopca i dla dziewczynki. Za pierwsze miejsce były piłki jakościowo lepsze, zaś za ostatnie trochę gorsze. To co mnie zabolało po wszystkim, to niewdzięczność. Niektóre dzieci chciały lepsze piłki, inny kolor lub wzór itd. Wiele dzieci i ludzi nie jest tutaj nauczonych wdzięczności, gdy coś otrzymują za darmo to jeszcze wymagają i narzekają, że im kolor nie odpowiada itp.
Jak myślę czego mi brakuje w czasie Bożego Narodzenia tutaj w Iquitos w Puszczy Amzońskiej to muszę powiedzieć, że mocnego śpiewu polskich kolęd. Oni śpiewają tutaj kolędy, ale dla mnie to nie to i bardziej są to pastorałki niż kolędy. Chciałbym nauczyć ludzi jak przeżywa się święta. Gdy opowiadam im o polskiej wigilii to są zaskoczeni, że mamy tyle tradycji, których przestrzegamy.
Czas po świętach to kolejne świąteczne kolacje z Duszpasterstwem Młodzieży, Radą Parafialną, Ministrantami. Przed kolacją oczywiście wszyscy są zaproszeni na Mszę dziękczynną za rok 2011. Z Młodzieżą zaplanowaliśmy oprawę Mszy św., wyznaczyliśmy osoby do czytań, przyniesienia darów itd. Jest godzina 7 wieczór, a w kościele tylko 3 osoby z Duszpasterstwa. Czekamy 15 minut pojawiają się kolejne dwie. Nie można czekać na nich w nieskończoność, są też inne osoby, które przyszły na Mszę. W połowie Mszy pojawiaja się kolejne 10 osób. I jak coś tutaj planować gdy ludzie z Iquitos są wybitnie nie punktualni i nie mają w zwyczają informować, że nie przyjdą albo spóźnią się. Nie wiem jak jeszcze opisać niepunktualność loretańczyków, ale uwierzcie mi, trzeba z tym żyć i nie denerwować się, bo inaczej nie wytrzymasz tutaj długo. Generalnie reszta kolacji przebiegała pięknie i świątecznie. Śpiewaliśmy kolędy, wspominaliśmy miniony rok oglądając prezentację multimedialne, jedliśmy kurczaka, wymieniliśmy się prezentami. Również kolacja z Radą Parafialną była pełna kolęd.
30 grudnia o godzinie 8.30 wieczorem miałem zaplanowany ślub. Odwołałem Mszę o 7 wieczór, bo w czasie wakacyjnym nie ma dużo ludzi w kościele. Państwo młodzi obiecali mi, że nie spóźnią się. Jednak były to tylko obietnice. Jest wyznaczona godzina, państwa młodych nie ma. W kościele tylko 5 zaproszonych gości, chór i siostry zakonne. Trochę mogę poczekać, ale nie za długo, bo pora już późna. Po 10 minutach czekania zacząłem Mszę św. Jak się pojawią to ich przywitamy – wyjaśniłem obecnym w kościele. Gdy rozpoczęłem Eucharystię, niektórzy z gości zaczeli dzwnonić z komórek. Zapewne informując innych, że ksiądz już zaczął. Po 5 minutach pojawił się pan młody, ale drugiej połowy wciąż brak. Przed Ewangelią zapytałem, czy panna młoda już jest. Odpowiedź: jest w drodzę. Opuściłem kazanie i modlitwę wiernych, i zacząłem przygotowywać dary. Panna młoda pojawiła się, była za pięć dziewiąta wieczór. Małe spóźnienie, jedyne 25 minut!!! Po pieśni na dary, odegrano marsz na wejście panny młodej. Przywitałem jeszcze raz wszystkich gości a szczególnie obecnych już państwa młodych. Wygłosiłem kazanie, pobłogosławiłem ich związek i kontynuowałem Mszę św. Rozpoczynając Mszę ślubną bez młodych czułem się dość niezręcznie i nieswoją. Nie wiedziałem ile potrwa ich spóźnienie, w którym momencie pojawią się. Z drugiej strony czekając z Mszą na przyjazd młodych mógłbym czekać jeszcze dłużej. A tak jak rozpocząłem Eucharystię poszły w ruch telefony, że młodzi muszą się pośpieszyć bo ksiądz nie będzie na nich czekał w nieskończoność. Na zakończenie złożyłem nowożeńcom życzenia, byli uśmiechnięci i zadowoleni, i nie mieli nic za złe, że zacząłem bez nich. Następnym razem przed ślubem karze młodym zapłacić dodatkowe 200 soli. Jeżeli przyjadą punktualnie na ślub zwrócę im pieniądze, jeżeli spóźnią się zatrzymam je.