Pozwólmy odejść niesolidnemu pieniądzowi Oświadczenie Josepha T. Salerno przedstawione Podkomisji Wewnętrznej Polityki Pieniężnej i Technologii należącej do Komisji Usług Finansowych Kongresu USA.
Poprawiona wersja pisemnego oświadczenia przedstawionego 28 czerwca 2012 r. Podkomisji Wewnętrznej Polityki Pieniężnej i Technologii należącej do Komisji Usług Finansowych Kongresu USA (Subcommittee on Domestic Monetary Policy and Technology of the Committee on Financial Services) zatytułowanego „System rezerw cząstkowych i bankowość centralna jako źródła niestabilności gospodarczej: alternatywny system solidnego pieniądza”.
Panie Przewodniczący Paul i Szanowni Członkowie Podkomisji, jestem bardzo zaszczycony tym, że mogę stanąć przed Wami, aby mówić na temat systemu rezerw cząstkowych. Dziękuję za Wasze zaproszenie i uwagę. W krótkim czasie będącym do mojej dyspozycji chciałbym zwięźle opisać system rezerw cząstkowych, przedstawić problemy związane z jego funkcjonowaniem w obecnych warunkach ustrojowych i zaproponować ich możliwe rozwiązanie. Bank to po prostu przedsiębiorstwo, które emituje tytuły do pewnej ustalonej sumy pieniędzy złożonych w depozyt. Te roszczenia są realizowane na żądanie i bez żadnych dodatkowych kosztów dla deponenta. We współczesnym świecie takie roszczenia mogą przybrać formę np. depozytów czekowych — zwanych tak, gdyż mogą być przekazane osobie trzeciej poprzez wypisanie czeku osobie wymienionej na nim. Mogą także przybrać formę depozytów „oszczędnościowych” z ograniczonymi lub bez operacji czekowych, których wypłata odbywa się osobiście w oddziale banku lub w bankomacie. W USA waluta, w której te roszczenia są realizowane, to banknoty Rezerwy Federalnej, czyli „banknoty dolarowe”, z którymi wszyscy jesteśmy zaznajomieni. O systemie rezerw cząstkowych mówimy wtedy, gdy bank pożycza lub inwestuje część pieniędzy swoich deponentów, zatrzymując tylko część depozytów w gotówce. Ta gotówka to rezerwa banku — stąd nazwa „system rezerw cząstkowych”. Obecnie wszystkie banki komercyjne oraz instytucje finansowe w USA działają w tym systemie. Pozwólcie, że pokażę na prostym przykładzie, jak działa ten mechanizm. Przyjmijmy, że bank posiadający 1 milion USD w depozytach wydaje 900 tysięcy USD na pożyczki i inwestycje. Jeśli dla uproszczenia pominiemy kapitał wpłacony przez właścicieli banku, będzie on utrzymywał rezerwę gotówkową w wysokości 10 procent swoich zobowiązań pieniężnych związanych z depozytami. Bank na mocy umowy jest bowiem zobowiązany do wypłacenia tych zobowiązań na żądanie. Aktywami banku są jego rezerwy, udzielone pożyczki i inwestycje. Rezerwy składają się z banknotów dolarowych w jego sejfach i bankomatach oraz depozytów banku w Rezerwie Federalnej (Fed), wypłacanych na żądanie w banknotach drukowanych przez Bureau of Engraving and Printing na polecenie banku centralnego. Pożyczki i papiery wartościowe stanowią niepieniężne aktywa banku, które są tytułami do sum pieniężnych płatnych tylko w gotówce, w bliskiej lub dalszej przyszłości. Aktywa te obejmują krótkoterminowe pożyczki biznesowe, zobowiązania posiadaczy kart kredytowych, pożyczki pod hipotekę oraz papiery wartościowe emitowane przez Departament Skarbu USA oraz instytucje finansowe innych rządów. Kluczem do zrozumienia natury systemu rezerw cząstkowych i problemów, jakie powoduje jest zauważenie, że depozyt bankowy nie jest równoważny z pieniądzem. Jest raczej substytutem pieniądza, to jest roszczeniem do prawdziwych pieniędzy — banknotów dolarowych — powszechnie uważanych za całkowicie bezpieczne.
Depozyty bankowe przelewane za pomocą czeków lub kart debetowych będą rutynowo opłacane i przyjmowane zamiast pieniędzy tylko tak długo, jak długo ludzie nie będą mieli najmniejszej wątpliwości, że bank, który tworzy te depozyty, będzie w stanie wypłacić je bez żadnego opóźnienia i dodatkowych kosztów.
W takich okolicznościach depozyty są chętnie utrzymywane przez przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe jako tożsame z pieniędzmi w postaci gotówki. Dlatego też są zaliczane do podaży pieniądza, to jest całkowitej podaży dolarów w gospodarce. Już sama natura systemu rezerw cząstkowych sprawia, że od razu trafiamy na pierwszy problem. Z jednej strony pasywa banku w postaci depozytów mają natychmiastową zapadalność, ponieważ bank obiecał realizować je na żądanie. Z drugiej strony w danym momencie tylko mała część aktywów jest dostępna, aby pokryć owe zobowiązania. Dla przykładu, amerykańskie banki posiadają zazwyczaj znacznie mniej niż 10 proc. wartości swoich depozytów w rezerwie gotówkowej. Reszta pasywów banku będzie płatna dopiero po kilku miesiącach, latach ― a w przypadku hipotek ― dekadach. W żargonie ekonomicznym bankowość oparta o system rezerw cząstkowych zawsze zawiera w sobie „ryzyko niedopasowania aktywów i pasywów”, które wynika z różnych terminów zapadalności pasywów i aktywów banku. W języku laików banki pożyczają od kogoś na krótko, jednocześnie udzielając pożyczek na długo. Problem wychodzi na jaw, gdy żądania wypłaty depozytów przekroczą istniejące rezerwy gotówkowe banku. Bank jest tym samym zmuszony do pośpiesznego sprzedania części swoich długoterminowych aktywów, z których wiele nie jest łatwo zbywalnych, co naraża bank na duże straty. Cały ten proces powoduje panikę u reszty deponentów banku, którzy rzucą się, aby wypłacić swoje depozyty zanim stracą one całą swoją wartość. Rozpoczyna się wtedy klasyczna panika bankowa. W tym momencie wartość pozostałych aktywów banku będzie niewystarczająca, aby spłacić wszystkie zobowiązania depozytowe o ustalonej wartości pieniężnej, w związku z czym bank upadnie. Dlatego też bank z cząstkową rezerwą może pozostać wypłacalny jedynie tak długo, jak długo istnieje społeczne przekonanie, że depozyty rzeczywiście są pozbawionymi ryzyka roszczeniami do gotówki. Jeśli z jakiegokolwiek powodu ― prawdziwego lub wymyślonego ― wśród klientów banku powstanie choćby najmniejsza wątpliwość co do możliwości wypłaty depozytów na żądanie, reputacja takiego banku jako emitenta substytutów pieniądza natychmiast znika. Marka substytutów pieniądza produkowana przez te bank traci na wartości, a klienci pędem śpieszą, aby wypłacić gotówkę ze swoich depozytów ― której żaden bank z rezerwą cząstkową nie jest w stanie dostarczyć na żądanie w wystarczającej ilości. Dlatego też ryzyko utraty marki oraz niewypłacalności zawsze wisi nad bankami działającymi w systemie rezerwy cząstkowej. W związku z tym, aby stworzyć klientelę traktującą swoje depozyty jako substytuty pieniądza, bank z rezerwą cząstkową musi wytworzyć to, co Ludwig von Mises nazwał „wyjątkowym rodzajem dobrej woli”. Na wolnym rynku tego typu dobra reputacja jest bardzo trudna i kosztowna nie tylko do uzyskania, ale i do utrzymania. Niemniej, to właśnie ona jest tym, co skłania klientów banku do powstrzymania się od błyskawicznego spieniężenia swych depozytów, a tym samym doprowadzenia banku do natychmiastowej niewypłacalności. Oczywiście, aby pozostać rentownym, bank musi także zbudować typową reputację biznesową, która zależy od korzystnej lokalizacji, znakomitej obsługi klienta, ładnych placówek, reputacji kadry zarządzającej itd. Ale w odróżnieniu od powszechnej formy reputacji — kluczowej w funkcjonowaniu każdego biznesowego przedsięwzięcia — jest ona warunkiem sine qua non do funkcjonowania depozytów danego banku jako substytutów pieniądza. W niemal wszystkich pozostałych gałęziach gospodarki zaufanie klienta może podlegać wahaniom i zazwyczaj nie zanika naraz w całości, niszcząc markę produktu i wpędzając przedsiębiorstwo w natychmiastową niewypłacalność. Ludwig von Mises opisał utratę zaufania w wypłacalność banku i związane z tym zjawisko zaniku marki tymi słowami:
Zaufanie wobec banku jest nieodłączne od zaufania wobec wyemitowanych przez niego substytutów pieniądza. Albo ufają bankowi wszyscy jego klienci albo żaden. Jeżeli utraci zaufanie część klientów, to utracą je także pozostali. (…) Nie można zapominać, że każdy bank emitujący fiducjarne środki płatnicze jest w dość ryzykownej sytuacji. Reputacja to najcenniejsza rzecz, jaką posiada. Z chwilą gdy pojawią się wątpliwości co do jego niekwestionowanej wiarygodności i wypłacalności, musi zbankrutować[1].
W związku z tym emisja depozytów niezabezpieczonych w całości gotówką jest na wolnym rynku zawsze niepewnym przedsięwzięciem. Najmniejsza nawet obawa dotycząca wypłacalności banku wśród części jego klientów natychmiast zniszczy rolę depozytów jako substytutów pieniądza. Co więcej, utrata zaufania, która powoduje zanik marki, jest także przyczyną — a nie skutkiem — paniki bankowej i nie może być ograniczona poprzez wysoki współczynnik rezerw do depozytów, ponieważ w systemie rezerw cząstkowych rezerwy z definicji są zawsze niewystarczalne do spłacenia wszystkich zobowiązań pieniężnych płatnych na żądanie, które zaciągnął bank. Właściwie poziom rezerw pieniężnych nie ma bezpośredniego wpływu na stabilność banku. To po prostu jeden z kilku czynników, które biorą pod uwagę klienci, gdy formułują swoją własną opinię dotyczącą tego, czy depozyty oraz papiery emitowane przez bank są substytutami pieniądza, czy nie. Dla przykładu w XIX w. stosunek rezerw złota do banknotów i depozytów Banku Anglii wynosił tylko 3%, co nie zmieniało faktu, że był on uważany za jedną najbardziej stabilnych instytucji finansowych na świecie. Szczególne i nadrzędne znaczenie zaufania społecznego dla utrzymania bankowości w systemie rezerwy cząstkowej zostało podkreślone zwłaszcza przez Murraya N. Rothbarda:
W jakim sensie bank może być „pewny”, gdy jeden szept na temat jego zguby lub załamanie zaufania społecznego może szybko doprowadzić go do upadku? W jakiej innej gałęzi gospodarki zwykła plotka lub cień wątpliwości może pogrążyć pozornie solidną firmę? Co takiego jest w bankowości, co sprawa, że społeczne zaufanie odgrywa w niej tak niezwykle ważną i kluczową rolę? Odpowiedź leży w naturze naszego systemu bankowego ― zarówno banki komercyjne, jak i kasy oszczędnościowe działają na zasadzie rezerwy cząstkowej: to znaczy kwota posiadana przez nie w gotówce jest dużo niższa niż suma roszczeń o wypłatę gotówki na żądanie ich klientów[2].
Argument Rothbarda na temat skrajnie wysokiej wrażliwości zaufania publicznego do emitentów częściowo pokrytych substytutów pieniędzy dobrze ilustruje szokujący upadekWashington Mutual (WaMu) z sierpnia 2008 r. Była to największa katastrofa pojedynczego banku w historii USA. WaMu istniał od 119 lat i był szóstym pod względem wielkości bankiem w kraju z majątkiem rzędu 307 mld USD. Miał swoje oddziały w całym kraju i mienił się Walmartem bankowości. Był także jedną z lepiej radzących sobie na Wall Street firm ― aż do czasu na krótko przed swoim upadkiem. To jasne, że deponenci WaMu mieli wielkie zaufanie do jego wypłacalności ― tym bardziej, że jego depozyty były ubezpieczone przez rząd federalny oraz politykę „zbyt duży, by upaść” prowadzoną przez Fed. Pomimo to, niemalże z dnia na dzień ta szczególna forma dobrej woli, która nadała depozytom WaMu status substytutu pieniądza, zniknęła, gdy ogarnięci paniką klienci pośpiesznie usiłowali wypłacić swoje fundusze. Nieoczekiwanym wydarzeniem, które zapoczątkowało nagły spadek zaufania i następujący po nim zanik marki, był kryzys Lehman Brothers, zasłużonego banku inwestycyjnego. W tydzień po jego upadku WaMu było już historią. Szeroko opisywane w prasie bankructwo Lehman Brothers wstrząsnęło zaufaniem społecznym nie tylko do wypłacalności WaMu, ale w stosunku do całego systemu bankowego. Gdyby nie agresywne działania Fedu i Departamentu Skarbu jesienią 2008 r. w celu dokonania bailoutunajwiększych banków, bezsprzecznie cały system padłby w krótkim czasie. Rzeczywiście, w grudniu tego samego roku łączna wysokość kryzysowych pożyczek Fedu i Departamentu Skarbu sięgnęła 1,2 biliona USD. Wśród odbiorców tych funduszy były jedne z najbardziej zaufanych i cenionych marek w bankowości: Citibank, Bank of America, Morgan Stanley oraz takie europejskie banki jak Royal Bank of Scotland czy UBS AG. Bez tej bezprecedensowej dotacji zdyskredytowane marki trafiłyby na śmietnik historii. Nieustannie obecne ryzyko niewypłacalności to jednak względnie mały problem bankowości z systemem rezerw cząstkowych. Jego efekty są ograniczone do udziałowców, wierzycieli i deponentów banku, którzy dobrowolnie akceptują szczególne ryzyko związane z tym przedsięwzięciem.
Głównym problemem związanym z rezerwą cząstkową są jej szkodliwe skutki dla gospodarki, spowodowane przez powiązane zjawiska inflacji i cyklów koniunkturalnych. Po pierwsze, system rezerwy cząstkowej z natury wspiera inflację. Bank, pożyczając depozyty swoich klientów, nieuchronnie zwiększa podaż pieniądza. Gdy ludzie deponują w banku 100 000 USD w gotówce, jego zobowiązania zwiększają się o 100 000 USD, jednocześnie jednak powiększają się również jego aktywa w postaci gotówki w swoich sejfach o 100 000 USD. Całkowita podaż pieniądza, zawierająca zarówno banknoty będące w obiegu, jak i depozyty bankowe, nie zmieniła się. Deponenci zmniejszyli ilość gotówki w obiegu o 100 000 USD, które są teraz zdeponowane w sejfie banku, ale też zwiększyli o tę samą ilość sumę, którą mogą wypłacić za pomocą czeków i kart kredytowych. Przypuśćmy teraz, że pracownicy banku pożyczają konsumentom i przedsiębiorstwom 90 000 USD z tej zdeponowanej gotówki, zatrzymując pozostałe 10 000 USD jako rezerwę. Pożyczki zwiększają podaż pieniądza o 90 000 USD, ponieważ pierwotni deponenci wciąż mają prawo do 100 000 USD na swoich kontach, zaś pożyczkobiorcy otrzymują dodatkowe 90 000 USD gotówki, której nie mieli wcześniej. Zwiększenie podaży pieniądza nie zatrzymuje się jednak w tym miejscu. Gdy pożyczkobiorcy wydają pożyczoną gotówkę, aby nabyć towary lub by wypłacić pensje, odbiorcy gotówki ponownie deponują część lub całość tej gotówki w swoich bankach, które z kolei pożyczają pewną część nowych depozytów. W wyniku tego procesu tworzy się i pomnaża bankowo-depozytowe dolary w ilościach dużo większych niż sumy pierwotnych depozytów gotówkowych (biorąc pod uwagę obecny stan prawny w USA, każdy dolar w gotówce zdeponowany w banku może zwiększyć podaż pieniądza w kraju maksymalnie o 10 USD). Gdy dodatkowe dolary pochodzące z depozytów są wydawane, ceny w gospodarce stopniowo rosną, czego nieuniknionym efektem jest inflacja z wszystkimi związanymi z nią negatywnymi skutkami.
System rezerwy cząstkowej generuje jeszcze jedną istotną szkodę gospodarce. Aby zachęcić przedsiębiorstwa i konsumentów do pożyczania dodatkowo stworzonych dolarów, banki muszą obniżyć stopy procentowe poniżej poziomu równowagi rynkowej, określonego przez ilość dobrowolnych oszczędności. Przedsiębiorstwa są zwodzone przez sztucznie zaniżone stopy i zachęcane do brania pożyczek na rozbudowę infrastruktury lub prowadzenia różnego rodzaju nowych długoterminowych inwestycji. Przyszła rentowność tych przedsięwzięć zależy jednak od nadziei na to, że kredyt bankowy pozostanie tani mniej więcej w nieskończoność. Także konsumenci są zmyleni przez niższe stopy procentowe kredytów i pośpiesznie nabywają większe posiadłości lub domki wypoczynkowe. Biorą także kolejne hipoteki na swoje domy, żeby kupować luksusowe towary. Rozpoczyna się fałszywy boom gospodarczy, który skazany jest na przekształcenie w kryzys, gdy tylko stopy procentowe zaczną ponownie rosnąć. W trakcie inflacyjnej koniunktury wraz ze wzrostem cen rośnie zapotrzebowanie na kredyt, a ponadto coraz większe sumy gotówki są wypłacane z depozytów bankowych, aby pokryć koszty codziennych zakupów. Banki reagują na taki rozwój wypadków ostro podwyższając stopy procentowe i ograniczając liczbę kredytów i depozytów, powodując spadek podaży pieniądza. Może się ona załamać równie mocno jak we wczesnych latach 30. XX wieku, ponieważ społeczeństwo traci zaufanie do banków i domaga się z powrotem swoich depozytów w gotówce. W tym wypadku następuje seria panik bankowych, wpędzająca wiele banków o rezerwie cząstkowej w niewypłacalność, która natychmiast niszczy ich substytuty pieniędzy, które wcześniej krążyły w obiegu, będąc częścią podaży pieniądza. W wyniku tych wydarzeń następuje recesja oraz deflacja. Jaskrawo widoczny staje się szał błędnych inwestycji oraz nadmiernej konsumpcji przejawiający się w porzuconych budowach, opuszczonych budynkach biurowych czy przejętych przez wierzycieli domostwach zaśmiecających gospodarczy krajobraz. W końcu okazuje się, że w wyniku ekspansji kredytowej w systemie rezerw cząstkowych prawie wszystkie gospodarstwa domowe i przedsiębiorstwa biednieją ― nawet te, które początkowo zyskały na inflacji.
Inflacja oraz cykle koniunkturalne powodowane przez bankowość w systemie rezerwy cząstkowej są mocno intensyfikowane przez ingerencje Rezerwy Federalnej oraz rządu USA w sektor bankowy. Te ingerencje są usprawiedliwiane przez ekonomistów i polityków właśnie przez niestabilność systemu rezerw cząstkowych. Najgroźniejszymi formami interwencji rządowych są uprawnienia Fedu do tworzenia rezerw bankowych z powietrza poprzez operacje otwartego rynku, używanie przez Fed fałszywych rezerw do wykupywania upadających banków i odgrywanie roli pożyczkodawcy ostatniej szansy oraz federalne zabezpieczenie depozytów bankowych. W wyniku istnienia takich regulacji depozyty wszystkich banków są przez społeczeństwo postrzegane i obdarzane zaufaniem jako homogeniczny rodzaj substytutu pieniądza, w pełni gwarantowany przez rząd federalny i zabezpieczony uprawnieniami Fedu do swobodnego dodrukowywania rezerw bankowych oraz ratowania niewypłacalnych banków. W obecnym systemie monetarnym nie ma więc żadnych ograniczeń naturalnej skłonności banków o rezerwie cząstkowej do niedopasowywania struktury płatności swoich aktywów i pasywów, do zwiększania ilości kredytów i depozytów i do sztucznego obniżania stóp procentowych. Bez zasadniczych zmian w amerykańskim systemie monetarnym rozwój baniek spekulacyjnych w różnych sektorach gospodarki oraz będące tego następstwem kryzysy gospodarcze są nieuniknione. Rozwiązaniem tych problemów jest traktowanie sektora bankowego jak każdego innego i pozwolenie mu na operowanie na wolnym rynku ― rynku całkowicie wolnego od rządowych gwarancji dla depozytów bankowych i możliwości bailoutów dokonywanych przez Fed. Aby to osiągnąć, trzeba stopniowo wycofać rządowe gwarancje dla depozytów, a Fed musi być legalnie i na stałe pozbawiony prerogatyw do tworzenia rezerw bankowych z niczego. Najlepszą drogą do tego celu byłoby ustanowienie prawdziwego standardu złota, w którym złote monety znajdowałyby się w obiegu oraz tworzyłyby rezerwy bankowe. Jednocześnie Fed musiałby być pozbawiony swych uprawnień do emisji banknotów i przeprowadzania operacji otwartego rynku. Ponadto banki musiałyby znów posiadać prawo do emisji własnych banknotów, tak jak miało to miejsce w XIX i na początku XX wieku. Gdy nastąpi takie drastyczne ograniczenie rządowych ingerencji w sektorze bankowym, każdy bank o rezerwie cząstkowej będzie ściśle ograniczony zaufaniem społecznym w kwestii emisji substytutów pieniądza. Jeden fałszywy krok banku ― jedna podejrzana pożyczka lub jedna nieroztropna emisja niezabezpieczonych banknotów lub tworzenie niepokrytych depozytów ― mógłby spowodować natychmiastowy zanik marki jego substytutów pieniądza, panikę bankową i niewypłacalność. Na rynku bankowym, jaki opisałem, przewiduję nieustanne zagrożenie niewypłacalnością, które zmusiłoby banki do powstrzymania się od dalszego pożyczania swych depozytów wypłacanych na żądanie. Oznacza to, że gdyby bank chciał zaoferować pożyczki o krótszym lub dłuższym okresie płatności, robiłby to emitując instrumenty kredytowe, których okres realizacji pasowałby do analogicznego okresu pożyczek. Dlatego też dla krótkoterminowych pożyczek biznesowych emitowałby certyfikaty depozytowe o okresie płatności od trzech do sześciu miesięcy. Dla sfinansowania pożyczek na samochód mógłby emitować trzy- lub czteroletnie obligacje. Pożyczki pod hipotekę byłyby pokrywane z obligacji pięcio- lub dziesięcioletnich. Bez takich instytucji państwowych jak Fannie Mae czy Freddie Mac ― popartych uprawnieniami Fedu do tworzenia pieniędzy ― bezwarunkowo gwarantujących hipoteki, pożyczki pod hipotekę prawdopodobnie zostałyby przekształcone w krótsze, pięcio- lub dziesięcioletniekredyty balonowe, tak jak to było aż do lat 30. XX wieku. Bank mógłby zachować możliwość refinansowania kredytu hipotecznego, gdy nadejdzie czas jego spłaty w przypadku ponownej oceny sytuacji finansowej oraz zdolności kredytowej posiadacza hipoteki, a także ogólnej sytuacji gospodarczej. W skrócie, na wolnym rynku system rezerwy cząstkowej wraz ze wszystkimi właściwymi sobie problemami powoli zaniknąłby.
[1] Ludwig von Mises, Ludzkie działanie. Traktat o ekonomii, tłum. Witold Falkowski, Warszawa2007, s. 373-374, 380.
[1] Murray N. Rothbard, Making Economic Sense, Auburn 2006, s. 326.
Joseph T. Salerno Tłumacz: Marcin Moroń
Rzucę szablę jak Zagłoba i zawołam - zdrajcy! Polski rząd sprzedał polskich rolników.Chce im zmniejszyć unijne dopłaty!
1. Polska nie zawetuje budżetu UE, nawet gdyby zmniejszone zostały dopłaty bezpośrednie dla rolników. - powiedziała minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". Przeczytałem to i poczułem w plecach zimny nóż....
2. Od ponad 4 lat w Parlamencie Europejskim lideruję walce o wyrównanie dopłat bezpośrednich dla polskich rolników., bo dostają obecnie niespełna 200 euro na hektar, podczas gdy średnia unijna wynosi 265 euro. Udało się przekonać Komisję Europejską i Europarlament, że obecna nierówność to niesprawiedliwa dyskryminacja. Jesteśmy na najlepszej drodze, żeby uzyskać w Parlamencie zwiększenie przysługującej Polsce kwoty dopłat o ponad miliard Euro, czyli o ponad cztery miliardy złotych, choć nie rezygnujemy z walki o jeszcze więcej, a konkretnie o dalsze sześć miliardów. Euro.
3. I w tym kluczowym momencie walki o miliardy dla Polski (bo rolnicy w Polsce te pieniądze wydadzą, nie na Karaibach), w chwili, gdy już jesteśmy w ogródku i prawie witamy się z gąską - minister Bieńkowska ogłasza urbi et orbi , że polski rząd nie tylko nie walczy o zwiększenie dopłat, ale jeszcze zaakceptuje ich zmniejszenie. Zamiast miliarda Euro więcej, będzie może z pięć miliardów mniej...
4. Czary goryczy dopełniła wiadomość z sobotniego "The Economist", gdzie napisali, że ekipa Tuska położyła na stole negocjacyjnym subsydia rolnicze, bo są mniej ważne niż fundusze strukturalne. Jeden nóż w plecach tkwi, a drugi w kieszeni się otwiera...
5. Dziś na posiedzeniu posłów sprawozdawców do raportu o dopłatach wygłosiłem chyba ostatnia juz tyradę w sprawie bezprawnej dyskryminacji. Capulos Santos jeszcze raz zapewnił, ze Parlament zwiększy polska pule o dodatkowy miliard Euro (a dokładnie 1.015 mld), ale co z tego, skoro polski rząd już rolników sprzedał.Ktoś powinien za to stanąć przed Trybunałem Stanu...
6. Jedyna nadzieja, że Niemcy i Francuzi nie pozwola dopłat tknąć, dzięki czemu polskiemu rządowi nie uda sie skrzywdzic polskich rolników aż tak bardzo, jakby chciał...
7. Właśnie czytam w GW wypowiedź Sawickiego, z której wynika, że PSL też sie zgadza, żeby dopłaty rolnicze ciąć. Cholera jasna, a ja w obronie polskich rolników macham w Brukseli i macham tą szablą, aż ją w koncu rzucę, jak Zagłoba na przyjeciu u Radziwiłła i zawołam - zdrajcy, zdrajcy, po trzykroć zdrajcy! Janusz Wojciechowski
Dojenie spółek Skarbu Państwa pod potrzeby budżetu
Niby nic nowego od 5 lat, kolejne deklaracje bez pokrycia, składane przez premiera Tuska , tyle tylko, że ta ekspansja inwestycyjna miała uratować nasz wzrost gospodarczy w ciągu najbliższych 3 lat.
1. W wygłoszonym w połowie października II expose, premier Tusk zadeklarował utworzenie swoistego wehikułu inwestycyjnego, który w najbliższych latach miałby wesprzeć nakłady inwestycyjne w naszym kraju.
Wehikuł ten to wyposażenie Banku Gospodarstwa Krajowego w aktywa pochodzące z majątku spółek Skarbu Państwa wartości około 10 mld zł. Ten właśnie bank w oparciu o część aktywów tych spółek (w postaci akcji ale także środków z ich sprzedaży), miałby wykreować do końca roku 2015 około 40 mld zł na inwestycje, które mają podtrzymać procesy inwestycyjne w kraju, gdy nie będzie na ten cel środków europejskich.
Oprócz tego premier Tusk zapowiedział powołanie spółki „Inwestycje polskie”, której aktywami znowu miałby być akcje spółek Skarbu Państwa lub środki finansowe pochodzące z ich sprzedaży. Ta spółka miałaby pożyczać pod ten majątek pieniądze na rynku komercyjnym i wspierać przy ich użyciu wybrane w konkursach, projekty inwestycyjne.
2.Wygląda jednak, że ten pomysł musiał się pojawić dopiero w nocy z przysłowiowego czwartku na piątek, skoro mimo wielotygodniowych przygotowań premierowskiego expose, okazało się, że ta koncepcja zostanie zaprezentowana w szczegółach dopiero za jakiś czas.
Ten pomysł wydaje się już na tym etapie kompletnie nierealistyczny, zwłaszcza,że przez ostatnie kilka lat dokonywano wręcz drenażu spółek Skarbu Państwa z dywidendy, zabierając im od 6 do 8 mld zł rocznie i to już po opodatkowaniu go podatkiem dochodowym od osób prawnych.
Teraz spółki Skarbu Państwa, same mając problemy z pożyczeniem środków finansowych na rozwój, zostały wskazane przez premiera Tuska jako podstawa swoistej dźwigni finansowej stworzonej przez BGK i spółkę „Inwestycje polskie”.
3. Także projekt budżetu na 2013 rok potwierdza, że pomysły inwestycyjne premiera powstały w ostatniej chwili. W budżecie tym nie ma bowiem nawet śladu ekspansji inwestycyjnej zapowiedzianej przez premiera Tuska w II expose.
Ba zaplanowanie 5 mld zł przychodów z prywatyzacji, które posłużą do zmniejszenia deficytu budżetowego, a także aż 6 mld zł z dywidendy od spółek Skarbu Państwa, oznacza tak naprawdę dalszą wyprzedaż majątku narodowego i dalszy drenaż tych spółek.
A przecież to właśnie aktywa spółek Skarbu Państwa miały być podstawą wspomnianego wehikułu inwestycyjnego zarówno w BGK jak i nowej spółce „Inwestycje polskie”.
Skoro wyraźnie zmniejszamy rozmiary tych aktywów poprzez wyprzedaż majątku, a także osłabiamy potencjał spółek Skarbu Państwa, poprzez wręcz grabież ich zysków w postaci dywidendy, to uczynienie z tego majątku podstawy do przyszłych inwestycji, jest zwykłą mrzonką.
4. Okazuje się także, że minister skarbu Mikołaj Budzanowski, chcąc zapewnić realność wpływów z dywidendy w wysokości wspomnianych 6 mld zł w 2013 roku, już we wrześniu rozesłał pismo do zarządów spółek skarbu państwa i swoich przedstawicieli w ich radach nadzorczych, w którym domaga się oszczędności w wydatkach bieżących spółek ale przede wszystkim redukcji ich wydatków inwestycyjnych. Wszystkie te działania rządu wyglądają więc na wewnętrznie sprzeczne. Nie można przecież jednocześnie próbować zgarniać do budżetu po kilkanaście miliardów złotych rocznie z majątku spółek (z prywatyzacji i z dywidendy, o podatku dochodowym od osób prawnych nie wspomnę bo płacą go przecież wszystkie podmioty gospodarcze) i jednocześnie budować strategię ekspansji inwestycyjnej w oparciu o ten sam majątek. Przypomnę tylko dla porządku, że w ostatnich 5latach, rząd Tuska zdecydował się na wyprzedaż majątku narodowego za około 50 mld zł i jednocześnie corocznie wysysa ze spółek Skarbu Państwa od 6 do 8 mld zł w postaci dywidendy. Dojenie spółek Skarbu Państwa wynikające zarówno z projektu budżetu na rok 2013 jak i z wezwania przez ministra Budzanowskiego na piśmie ich zarządów i rad nadzorczych do daleko idących oszczędności w tym inwestycyjnych, stawia pod poważnym znakiem zapytania realność deklaracji premiera Tuska w zakresie zwiększenia publicznych nakładów inwestycyjnych nie tylko w 2013 roku ale także w latach następnych. Niby nic nowego od 5 lat, kolejne deklaracje bez pokrycia, składane przez premiera Tuska , tyle tylko, że ta ekspansja inwestycyjna miała uratować nasz wzrost gospodarczy w ciągu najbliższych 3 lat. A jeżeli tego wzrostu nie będzie to aż strach myśleć jak będą wyglądały w tym okresie dochody budżetowe i sytuacja na rynku pracy. Kuźmiuk
Ewa Błasik: Służby specjalne zastraszają mnie, rozłączają moje rozmowy telefoniczne. To są ich metody zastraszania wdów po poległych pilotach To jest nieludzkie, co zrobiono z moim mężem, z naszymi z lotnikami. Skompromitowano na oczach całego świata, na arenie międzynarodowej, polskiego prezydenta i polskie lotnictwo
– mówiła Ewa Błasik podczas posiedzenia komisji parlamentarnej ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Słowa wdowy po generale Andrzeju Błasiku to gorzki akt oskarżenia wobec wszystkich, którzy mataczyli i mataczą w sprawie katastrofy smoleńskiej. Oto co powiedziała Ewa Błasik. Chciałam przede wszystkim serdecznie podziękować panu ministrowi Macierewiczowi, wszystkim państwu, że nie uwierzyliście w te kłamstwa i nie zaufaliście tzw. członkom komisji pana Millera. Od 25 lat nie wiedziałam jak pomóc mężowi żeby pokazał całemu światu jak tego rodzaju komisje w Układzie Warszawskim po II wojnie światowej funkcjonowały. Zasada jest niepisania, ale jedna – winni są ci, co nie żyją.
W moich odczuciach można to nazwać mafią, a nie żadną komisją.Wszystko mówi nam SMS rozsyłany zaraz po katastrofie, że winni są piloci, bo zeszli we mgle poniżej 100 metrów, a do ustalenia pozostaje kto ich do tego skłonił. Skoro się nie dało „ustalić” w Moskwie, że to polski prezydent, śp. Lech Kaczyński, zmusił załogę do lądowania, to wymyślono, iż jedynym pilotem na pokładzie tego samolotu był mój mąż.
Cynicznie, perfidnie przez tyle miesięcy wmawiano nam, że był w kokpicie. Pułkownik Wiesław Kędzierski rozpoznał głos, którego nie było. Teraz nie ma odwagi przyznać się przed prokuraturą do tego czynu. Ten pułkownik miał czelność przez adiutanta mojego męża wydawać mi polecenia, abym nie wypowiadała się w mediach. Żebym mówiła, że nie znam się na lotnictwie i nie udzielała żadnych wywiadów dziennikarzom.
Służby specjalne od katastrofy cały czas zastraszają mnie, rozłączają moje rozmowy telefoniczne. To są ich metody działania, zastraszania wdów po poległych pilotach. To jest nieludzkie, co zrobiono z moim mężem, z naszymi z lotnikami. Skompromitowano na oczach całego świata, na arenie międzynarodowej, polskiego prezydenta i polskie lotnictwo. I próbuje nam się wmawiać inną „prawdę”.
Ogromnie się cieszę, że w końcu możemy mówić prawdziwie, co się mogło stać i dochodzić prawdy. Ja tę prawdę od początku czułam. Dodam tylko, że mąż do końca swojego życia nie wierzył w raport po katastrofie CASY pod Mirosławcem, gdzie zginęli jego uczniowie. Ale nie miał żadnego wsparcia. Minister obrony narodowej był zainteresowany zdjęciem ze stanowiska mojego męża, a nie dojściem do prawdziwych przyczyn katastrofy. Z całego serca dziękuję wszystkim ludziom, którzy myślą - bo tu trzeba logicznie myśleć, a nie kłamać i manipulować opinią publiczną. Dziękuję prawdziwym polskim dziennikarzom, że pomogli nam wszystkim tutaj ujawniać tę prawdę. Że nie ugięli się, narażając niekiedy nawet swoje życie. Bo w tym kraju chyba nikt nie czuje się bezpiecznie. Ja również i pan porucznik Wosztyl. Dziękuję naukowcom za ich konferencję. Za to, że mają odwagę.
Tak na prawdę nie wiemy co się ponad nami rozgrywa i o co tu chodzi. Ojczyznę mamy jedną i ja jako żona oficera Wojska Polskiego proszę wszystkich państwa, abyśmy dalej wspólnymi siłami dochodzili do prawdy. Bo być może tu chodzi o niepodległość Polski. Po Ewie Błasik głos zabrała Ewa Kochanowska. Wdowa po rzeczniku praw obywatelskich, Januszu Kochanowskim, zwróciła się do części dziennikarzy obecnych na posiedzeniu komisji ds. wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Powiedziała dobitnie:
Widzę dzisiaj ogromne zainteresowanie prasy, które normalnie naszym posiedzeniom nie towarzyszyło. Właściwie jestem bardzo wściekła ponieważ każdy z państwa od dnia katastrofy miał to przed oczyma – mieliście przed oczyma ten samolot, który zleciał z wysokości kilkunastu metrów i ośmielaliście się nam wmawiać, że to jest normalna katastrofa lotnicza, że to brzoza złamała skrzydło. To oburzające, haniebne. Powinniście się wstydzić. JKUB
Powstanie styczniowe vs. czciciele basenu narodowego19-letni Leon Frankowski i 18-letni Adam Chmielowski, uczniowie Instytutu Rolniczo-Leśnego w Puławach, zebrali oddział rówieśników, który zdobył rosyjską furgonetkę z pieniędzmi. Niemała kwota poszła na powstanie. Pierwszego z chłopców Rosjanie powiesili, drugi stracił nogę. W 150 lat później posłowie PO i Ruch Palikota uznali, że pamięć o ich bohaterstwie szkodzi. Roku Powstania Styczniowego ma nie być. Sejmowa Komisja Kultury odrzuciła w środę projekt uchwały ustanawiającej rok 2013 Rokiem Powstania Styczniowego – w 150. rocznicę jego wybuchu. Przeciw byli posłowie PO i Ruchu Palikota. Kazimierz Michał Ujazdowski, były minister kultury w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, powiedział, że jest absolutnie przekonany, iż to efekt prorosyjskiego zwrotu w polskiej polityce.
Powstanie styczniowe to nienormalność Rozumowanie jest jasne. Po co denerwować Rosję? Może jak o powstaniu styczniowym zapomnimy, Władimir Putin i jego towarzysze z KGB wzruszą się tym gestem przyjaźni? Przecież już sporo dla nich zrobiliśmy, rugując historię ze szkół. Może jak zrobimy jeszcze ten mały krok, to ze wzruszenia przestaną wrzucać zdjęcia nagich ofiar katastrofy smoleńskiej do internetu? Oni są w głębi duszy wrażliwi i dobrzy, tylko my ich niepotrzebnie denerwujemy.Ale przyjaźń z „bratnim narodem” (cytat, niestety, z listu biskupów) to z punktu widzenia PO argument niejedyny. Po co w ogóle pamiętać mamy o jakimś Frankowskim czy Chmielowskim? 18-latkowi Chmielowskiemu rosyjski granat urwał przecież nogę na jego własne życzenie. Po co szarżował konno przed linią rosyjskiego ostrzału? Żeby ratować kolegów, odzyskując łączność z dowódcą? Nie mógł, jak lansowana dziś w mediach celebrytka oświadczyć, że jak będzie wojna, to spieprza pierwszy? Tacy jak on to właśnie ci, przez których zatroskany Donald Tusk doszedł do wniosku, że „polskość to nienormalność”. A Janusz Palikot ogłosił, że powinniśmy się polskości wyrzec.
A może uczcić brata Alberta razem z Wieszatielem?W walce rządu PO z powstaniem styczniowym tkwi pewna niedogodność. Pechowo dla niej wspomniany 18-latek z urwaną przez Rosjan nogą wyszedł na ludzi. Adam Chmielowski został wybitnym malarzem, a później bratem Albertem, świętym kanonizowanym przez Jana Pawła II. Ten przypominał często jego powstańcze zasługi. Mówił: „Postać brata Alberta musi być stale przypominana, rozumiana od nowa, stale zgłębiana, nosi w sobie bowiem takie bogactwo, któremu trzeba ciągle stwarzać nowe warunki promieniowania”. Palikotowi w to graj. Ale dla PO walka ze świętym może być mniej wygodna. Z jej punktu widzenia zapewne najlepsze byłoby uczczenie brata Alberta, ale w duchu pojednania, razem z jakimś rosyjskim bohaterem tamtych walk. Może z Michałem Murawiowem, zwanym Wieszatielem? Byłby wilk syty i owca cała. A Palikot miałby okazję ponarzekać na klerykalizm PO i wyjaśnić, że jego partia jest tylko za Wieszatielem.
Traugutt – nie, Basen Narodowy – tak Czy przesadzam, przypisując podobne motywy przeciwnikom Roku Powstania Styczniowego? Oficjalnie posłowie PO uzasadniali swą decyzję tym, że Senat uchwalił już coś na ten sam temat. Ale przy okazji dyskusji w senacie Kazimierz Kutz (kiedyś w PO, dziś wspierający Ruch Palikota) powiedział bez wykrętów w wywiadzie dla portalu Tomasza Lisa: „Po Euro mieliśmy eksplozję pozytywnego patriotyzmu. Wszyscy cieszyli się z mistrzostw, doceniali sukcesy Polski. W ten sposób PiS się przedawniło, dlatego tak zażarcie walczą o powrót ich wersji patriotyzmu”.I wszystko jasne: patriotyzm Traugutta, Piłsudskiego, Dmowskiego, Pileckiego, Jana Pawła II zastąpić mamy patriotyzmem czcicieli basenu narodowego. Dalej Kutz wyznawał: „Mnie najbardziej denerwuje uzasadnienie tej uchwały, mówiące o konieczności ustanowienia Roku Powstania Styczniowego i hołdzie składanym powstańcom. To uzasadnienie jest okropne, nie da się słuchać takiego pieprzenia (...). Nie można przenosić sztucznie odległych zdarzeń do współczesnego świata”. Ostatnie zdanie mówi wszystko. Przenoszenie „odległych zdarzeń do współczesnego świata” to istota patriotycznej tradycji. To było główne przesłanie homilii Jana Pawła II o polskiej historii. Cytowany przez Ojca Świętego poeta Artur Oppman, czyli Or-Ot, tak pisał o tej ciągłości: „To, co przeżyło jedno pokolenie, / Drugie przerabia w sercu i pamięci: / I tak pochodem idą cienie… cienie… / Aż się następne znów na krew poświęci! / Wspomnienie dziadów pieśnią jest dla synów”. Poeta Młodej Polski Zdzisław Dębicki, pisząc o znaczeniu poezji Or-Ota, stwierdzał: „»rząd dusz« w ręku bohaterów, mających prawo obywatelstwa w pamięci pokoleń – to droga do niepodległości”.W dziesiątkach wspomnień legionistów Piłsudskiego pojawia się ten sam motyw: kalecy starcy ranni w powstaniu styczniowym – jak brat Albert – będący dla nastolatków żywą legendą. To nie przypadek, że obecnej władzy nie wystarczy już szydzenie z ofiar Smoleńska. Ani nawet podważanie chwały powstańców warszawskich. Zła jest cała polska patriotyczna tradycja. Stracony przez Rosjan dyktator powstania styczniowego Romuald Traugutt też jest winny. Niósł zarazę, z której wyrośli jego następcy.
Tisze jediesz, dalsze budiesz Zapewne lemingi będą zatykały uszy, słysząc te słowa. Ale podpowiem im, że jest wielki naród bardziej od polskiego przez nich ceniony, który do symboli w polityce przywiązuje olbrzymie znaczenia. To Rosja. Legenda punk rocka, zespół Dezerter, śpiewał w latach 80. o Pałacu Kultury: „Wielki gmach / Kamienny pomnik / Strzela w niebo swoją szpicą / Środek Europy przygnieciony pięścią komunizmu”. Pod zaborami odpowiednikiem Pałacu Kultury był potężny sobór Aleksandra Newskiego na obecnym pl. Piłsudskiego. Dlatego niepodległa II RP zburzyła ten symbol rusyfikacji. Za rządów PO bez rozgłosu Rosjanie budują podstawy pod trwałą symboliczną obecność nad Wisłą. Nigdy nie brakuje im na to pieniędzy. Znakomitym tego przykładem jest sprawa Festiwalu Piosenki Rosyjskiej w Zielonej Górze. Gdyby ktoś rzucił hasło jego odrodzenia w latach 90., zostałby wyśmiany. Gdy w 2008 r. festiwal wrócił, potraktowany został jako ciekawostka. W 2012 r. dzięki władzom TVP był już transmitowany przez Dwójkę jako ważne muzyczne wydarzenie. Obecność festiwalu nawiązującego do sowieckiego totalitaryzmu w oczach części Polaków stała cię czymś normalnym.Gdy Polacy się śmieją, Rosjanie wiedzą, że w długoterminowej perspektywie się opłaci. Tak jak rosyjskojęzyczne napisy w polskich pociągach (na drugim miejscu, po polskich), które pojawiły się za rządów PO. Drobiazg? Może nawet przydatny, bo Rosjanie dowiadują się, że mają nie zanieczyszczać toalety? Naklejki będą przez lata oglądane dziesiątki milionów razy i będą utrwalały w podświadomości, że Polska to strefa wpływów Rosji. List patriarchy Cyryla w polskich kościołach, pomnik w Ossowie, cerkiew na Polu Mokotowskim, Lenin na bramie Stoczni Gdańskiej – wszystko to wprowadza TRWAŁE zmiany w naszym krajobrazie.
Przodownicy walki z nienormalnością Niszczenie pamięci o polskich bohaterach, promocja telewizyjnego chłamu i konsekwentna rehabilitacja moskiewskiego zamordyzmu – oto piękny obraz walki o przezwyciężenie polskiej nienormalności. Mamy już prawdziwych przodowników w tym procesie. Zamiast Frankowskiego i Chmielowskiego na wzór nada się – też młody – poseł Dariusz Joński, co myślał, że powstanie warszawskie było w 1988 r. To piękny przykład wyzwolonego, światłego, nowoczesnego, europejskiego Polaka, który ogląda „Taniec z gwiazdami” i czyta Pudelka, zamiast grzebać się w przeszłości. Piotr Lisiewicz
Jarosław Kaczyński: "Żądamy dymisji rządu Donalda Tuska. Stracił wszelkie, najmniejsze nawet moralne podstawy do tego, żeby sprawować władzę" W związku z ujawnionymi dziś przez "Rzeczpospolitą" informacjami o wykryciu we wraku Tu-154M śladów materiałów wybuchowych Jarosław Kaczyński zażądał zwołania nadzwyczajnego posiedzenia Sejmu oraz dymisji rządu Donalda Tuska. Po pierwsze powinno być zwołane już jutro nadzwyczajne posiedzenie Sejmu, w trakcie którego prokurator Seremet przedstawi wszystkie informacje odnoszące się do tej informacji - chodzi o wykrycie materiałów wybuchowych we wraku samolotu Tu-154, a także innych okoliczności z tym związanych. Po drugie żądamy dymisji rządu Donalda Tuska - nie może być tak, żeby w Polsce rządzili ludzie, którzy w sprawie - tak to można już dziś określić - straszliwej zbrodni mataczyli przez przeszło 30 miesięcy. Prezes Prawa i Sprawiedliwości wyjaśnił, dlaczego mówienie o zbrodni a nie katastrofie smoleńskiej jest w pełni uzasadnione.Nasze przeświadczenie, że doszło do zbrodni wynika nie tylko z tego ujawnionego właśnie faktu, który jest już dzisiaj, na różne sposby, często zupełnie zabawne podważany. Chodzi o to, że najpierw było rozdzielenie wizyt - zupełnie nieuzasadnione z punktu widzenia okoliczności - 70-lecia Katynia, później było w istocie zdjęcie ochrony z prezydenta, później było to wszystko, co wiązało się z naprowadzaniem samolotu, później była katastrofa, później była natychmiast akcja dezinformacyjna, o czterech podejściach itd., itd. - tak szybko ona następowała, że trudno sobie wyobrazić, że była nieprzygotowana. Ja otrzymałem od ministra Sikorskiego informację, że to błąd pilotów, niewiele po godzinie 9-tej - skąd mógł to wiedzieć? A jeszcze raz stwierdzam, że otrzymałem. Później było zrzeczenie się w gruncie rzeczy przez Polskę wszystkich praw odnoszących się do śledztwa, no i później było to jedno, wielkie mataczenie. I dodawał:
W żadnym kraju demokratycznym, pół- czy ćwierć-demokratycznym, w żadnym kraju, który nie jest taką brutalną dyktaturą i to dyktaturą w istocie zewnętrzną, taki rząd nie może trwać - stracił wszelkie, najmniejsze nawet moralne podstawy do tego, żeby sprawować władzę, już nie mówiąc on tym, że w momencie kiedy on sprawuje władzę, dojście do prawdy, takiej prawdy procesowej jest oczywiście radykalnie utrudnione. I stąd to nasze żądanie. Kaczyński poinformował, że jeszcze dzisiaj o godzinie 15.30 spotka się z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem. Not., kim
Tylko bez emocji. "Całkiem niedawno w gruzach legł mit o zdającym egzamin państwie" Wkrótce po 10 kwietnia 2010 roku napisałem na tym blogu tekst pod tytułem „Zamach – słowo tabu”. Wskazywałem w nim, że w przypadku takiej katastrofy jak tamta postawą rozsądną jest niewykluczanie również takiej możliwości. Od tamtego czasu temat katastrofy przeszedł ewolucję – raczej nie w kierunku, jaki planowali rządzący spod znaku Platformy. Sypały się kolejne wyssane z palca opowieści – o kłótni generała Błasika z majorem Protasiukiem, o tym, że generał był w kokpicie, o dokładnym przebadaniu wraku. Przelatywały kolejne terminy zwrotu szczątków maszyny. Okazało się (pamiętna konferencja NPW), że dziwne zachowanie rosyjskich kontrolerów lotu nie ulega kwestii. Potem niezależni naukowcy zaczęli prowadzić własne dociekania, prowadzące do interesujących wniosków – odmiennych od oficjalnych. A całkiem niedawno w gruzach legł mit o zdającym egzamin państwie, gdy dowiedzieliśmy się, że pomylono ciała ofiar. Wobec najnowszych informacji o śladach składników materiałów wybuchowych wiarygodność oficjalnej wersji legła w pyle, z którego nie sposób już niczego skleić. Pojękiwania członków prawdziwej sekty smoleńskiej (Kublik, Hypki, Osiecki, Czuchnowski itd.) brzmią dzisiaj szczególnie żałośnie. Dzisiaj staram się pohamować emocje. Słuchając asekuracyjnego oświadczenia płk. Szeląga, rozumiem z niego, że na wraku znaleziono jakieś ślady, które mogą być składnikiem materiałów wybuchowych, ale nie muszą. Za wcześnie wyciągać wnioski. I tyle. Nie jest to równoznaczne ze stwierdzeniem, że na wraku nie znaleziono niczego. Ale nie oznacza też, że na pewno chodzi o materiały wybuchowe, a te z kolei były częścią bomby i w związku z tym mamy do czynienia z zamachem. Dwóch moich kolegów – Piotr Skwieciński i Wojciech Wybranowski – przyznało ostatnio, że nie mieli racji, wykluczając możliwość zamachu. Ja takiej deklaracji nie składam, ponieważ zamachu nigdy nie wykluczałem. Zawsze zwalczałem argument, jakoby nie miało to przynieść Rosji żadnych zysków, bo Lech Kaczyński nie miał szans na reelekcję (kto ciekaw, niech poszuka, nie będę tu powtarzał swojego wywodu). Z drugiej jednak strony nie wykluczałem nigdy możliwości wypadku, być może sprowokowanego przez stronę rosyjską. Wartościowe wydaje mi się też rozumowanie RAZ-a, który stwierdził, iż nawet jeżeli katastrofa faktycznie była wypadkiem, a nie zamachem, to Moskwa ma interes w tym, żeby – przy, rzecz jasna, oficjalnych zaprzeczeniach – po cichu podtrzymywać przekonanie, iż to ona stoi za śmiercią 96 Polaków. Postawa rozsądnego sceptycyzmu nadal wydaje mi się jedyną zasadną.Pamiętam o tym, że Rosjanie mają oczywisty interes w podkręcaniu atmosfery konfliktu w Polsce, zaś wrak od początku znajduje się w ich dyspozycji. Ślady trotylu i nitrogliceryny mogą być autentyczne, ale mogą też być spreparowane. Jaki interes polityczny miałaby w tym Rosja, poza podkręceniem atmosfery w Polsce? Ano, choćby taki, żeby doprowadzić do wymiany coraz wyraźniej zużytego i walczącego rozpaczliwie o przetrwanie Donalda Tuska na kogoś znacznie mniej zużytego, kto skuteczniej pilnowałby rosyjskich interesów. Bo sprawa śladów – jeżeli się potwierdzi (przypominam: sens słów prokuratorów jest taki, że w żaden sposób nie zaprzeczają oni, iż ślady na wraku mogą być śladami materiałów wybuchowych) – podkopuje szefa rządu bardzo mocno. Czekam też na wypowiedzi niezależnych ekspertów od materiałów wybuchowych, którzy spróbują zinterpretować ustalenia NPW. Ja jestem laikiem. Nie wiem, co konkretnie te ślady mogą oznaczać, czy za pomocą takich materiałów można dokonać zamachu, czy używają ich terroryści i tak dalej. A to są ważne pytania. Jedno jest jasne: fakt, że eksperci znaleźli ślady na wraku dopiero teraz, podważa wiele wcześniejszych ustaleń. Trzeba bowiem pamiętać, że wcześniej dowiadywaliśmy się, iż na wraku nie ma żadnych śladów materiałów wybuchowych. Takie też były ustalenia tak zwanych rosyjskich ekspertów, na których oparła się komisja Millera. Ile były warte – widać dzisiaj. I ten wniosek jest całkiem niezależny od tego, w jaki sposób ślady składników być może materiałów wybuchowych. Jeżeli nawet zostałyby podrzucone, potwierdzałoby to również, że jesteśmy obiektem rosyjskiej manipulacji. Widzę na razie rozpaczliwe próby sekty smoleńskiej, aby znaleźć jakieś wytłumaczenie dla ustaleń prokuratorów. Próby są rozpaczliwe, bo trudno sobie wyobrazić, żeby wokół lotniska w Smoleńsku prawie 70 lat po wojnie rozciągały się obfite pokłady niewybuchów. Podobnie jak nie sposób wytłumaczyć, w jaki sposób ślady materiałów wybuchowych, jeżeli pochodziły z mundurów podróżujących wcześniej samolotem żołnierzy, miały znaleźć się na zewnątrz kadłuba. Być może zresztą po konferencji NPW okaże się, że jednak żadnych niewybuchów wokół lotniska nie było.
PiS stoi przed poważną próbą nerwów. Niestety, już wydaje się ją oblewać. Jarosław Kaczyński całkiem otwarcie mówi o „straszliwej zbrodni”, jakby chciał ratować notowania premiera. W dodatku używa tego określenia przed konferencją NPW.Raz, że takie konkluzje – nawet jeśli prawdopodobne – są wciąż jeszcze zbyt daleko idące. Dwa, że używanie takich sformułowań to popychanie ponownie bardziej umiarkowanych wyborców w ramiona Donalda Tuska.Łukasz Warzecha
SZEŚĆ PYTAŃ do Witolda Waszczykowskiego. "Jeśli mamy dowody, że pasażerów tupolewa zabito, musimy przede wszystkim ustalić sprawców" wPolityce.pl: "Rzeczpospolita" pisze, że polscy śledczy i biegli odkryli ślady materiałów wybuchowych na pokładzie tupolewa. Jak Pan ocenia te doniesienia? Witold Waszczykowski: Ta informacja, w świetle dotychczasowej narracji, jest zaskakująca. Przecież przez niemal trzy lata wmawiano nam, że katastrofa smoleńska była spowodowana przez ciąg nieszczęśliwych zdarzeń. Przyznawano wprawdzie, że niektóre z tych zdarzeń wynikają z błędów ludzkich czy zaniedbań. Od wielu miesięcy natomiast wiemy, że coraz więcej naukowców mówi, że dane ujawnione w raportach MAK i Millera przeczą oficjalnej wersji wydarzeń. Oni wykorzystali te dane do obliczeń fizycznych oraz matematycznych, a także symulacji komputerowych. Z nich wynika, że katastrofa smoleńska nie mogła mieć takiego przebiegu, jak mówią oficjalne dokumenty. Część naukowców wskazywała, że na podkładzie tupolewa mogło dojść do wybuchów. Jednak nie mieli na to dowodów. Nie mieli dostępu np. do wraku.
Teraz się to zmienia.Wydaje się, że obecnie jest dowód na eksplozje. Badania prokuratury pokazują, że w tupolewie, we wnętrzu, na siedzeniach, odkryto ślady materiałów wybuchowych. Te badania mogą potwierdzać hipotezę, o której wiele osób mówiło, że ta katastrofa miała swoją przyczynę w ingerencji zewnętrznej.
Czego to dowodzi? To stawia rząd polski w kompromitującym świetle. To ten rząd próbował zatuszować prawdę o katastrofie smoleńskiej. To ministrowie rządu Tuska w pierwszych minutach po katastrofie ferowali wyroki. Minister Sikorski mówił, że przyczyna była prozaiczna, że błąd pilotów, słabe lotnisko, zła pogoda. To ten rząd próbował jak najszybciej doprowadzić do pochówku ciał, obarczając pośpiechem rodziny ofiar. Na rękę temu rządowi było, że Rosjanie prowadzili śledztwo w tej sprawie. Rząd był zajęty przejmowaniem stanowisk po osobach, które zginęły w Smoleńsku. Temu rządowi zależało, by jak najszybciej rozpocząć kampanię prezydencką. Rząd musi się obecnie tłumaczyć, dlaczego podejmował takie działania. Osobną kwestią jest wyjaśnienie, dlaczego doszło do rozdzielenia wizyt. Dlaczego grano przeciwko interesom państwa, przeciwko Prezydentowi RP? Na to wskazujemy od dawna.
W jakiej sytuacji geopolitycznej te badania stawiają Polskę?Pisałem wielokrotnie, że ustalenie, że w Smoleńsku doszło do wybuchów nie oznacza, że mamy z kimś toczyć wojnę. O tym słyszeliśmy wielokrotnie. Jeśli mamy dowody na to, że pasażerów rządowego tupolewa zabito, musimy przede wszystkim ustalić sprawców. Tu wszystko jest możliwe. Ślady zarówno mogą prowadzić za granicę, jak również do Polski. Zanim będziemy rozmawiać o geopolityce, czy krokach zewnętrznych musimy dokończyć śledztwo i jasno wskazać winnych.
Czy dowód, że na pokładzie tupolewa doszło do wybuchów, może spowodować jakąś reakcję NATO. Czy Sojusz może włączyć się w śledztwo smoleńskie? NATO powinno zostać włączone w to śledztwo od razu, zaraz po katastrofie. Jednak rząd nie wnosił o to. Powinniśmy się o pomoc zwrócić kilka godzin po tragedii. Strona polska była jednak nieprzygotowana to tego. Polski rząd powinien zwrócić się natychmiast z prośbą o pomoc do naszych sojuszników oraz międzynarodowych ekspertów. Oni mogli chociaż prowadzić audyt tego, co robią Rosjanie. Tak wzmocnieni powinniśmy przystąpić do śledztwa smoleńskiego. Jednak rząd się zdystansował od tego śledztwa. A przecież na pokładzie rządowego tupolewa zginął Zwierzchnik Sił Zbrojnych państwa NATO, zginęli generałowie państwa członkowskiego. Nic to jednak nie dało, nie było natychmiastowego wniosku do NATO o pomoc.
Taka pomoc dziś jest możliwa?Powrót do tego po trzech latach będzie niezmiernie trudno. Jednak o jakąś pomoc i radę zalecałbym sięgać zawsze. Rozmawiał KL
NASZ WYWIAD. Macierewicz: przeprowadziliśmy własne badania za granicą. Ich wyniki są tożsame z opisanymi przez „Rzeczpospolitą” Z Antonim Macierewiczem, przewodniczącym parlamentarnego zespołu badającego katastrofę smoleńską rozmawialiśmy o doniesieniach „Rzeczpospolitej”, która poinformowała, że polscy prokuratorzy i biegli znaleźli na wraku TU-154M w Smoleńsku wiele śladów materiałów wybuchowych, m.in. trotylu.Jak pan odniesie się do publikacji „Rzeczpospolitej”? Prawda jest dużo dalej idąca. Tych śladów jest niepomiernie więcej. Znaleziono nie tylko trotyl, ale też nitroglicerynę i inne środki. To w pełni potwierdza badania zespołu parlamentarnego. Przypomnijmy, że rok temu opublikowaliśmy raport pana dr. inż. Szuladzińskiego, który pierwszy udowodnił, ze mamy do czynienia z eksplozjami jako przyczyną tej tragedii, a następne prace pana prof. Biniendy, Nowaczyka, Berczyńskiego, inż. Dąbrowskiego stworzyły pełen materiał naukowy. Jesteśmy też w dyspozycji bardzo wnikliwych badań naszego zespołu, który rekonstruował samolot według zdjęć, który zidentyfikował miejsca w samolocie, w których doszło do eksplozji i drogę fali wybuchowej.
Jak teraz powinny zachować się władze? Oczekujemy natychmiastowego, pełnego raportu pana Prokuratora Generalnego na posiedzeniu Sejmu. Oczekujemy, że będziemy mieli do czynienia w mediach wreszcie z prawdą, a nie kontynuowaniem krętactw i kłamstw smoleńskich, jak w przypadku tezy o materiale wybuchowym z okresu II Wojny Światowej. To nawet nie jest śmieszne, ale przypomina tezę pana Edmunda Klicha będącą główną wytyczną metodologiczną dla pana Jerzego Millera, „że jak walnęło, to się urwało”. Tak tłumaczono urwanie się skrzydła po uderzeniu w brzozę, w którą skrzydło przecież nie uderzyło. Krótko mówiąc, oczekujemy, że głos będą zabierali ludzie, którzy chcą mówić prawdę, a nie ci, którzy chcą nadal mataczyć. A śledztwo i działanie administracji będzie kierowane przez ludzi, którzy gwarantują, że ta największa zbrodnia, jaka dotknęła naród polski w okresie niepodległości naprawdę zostanie wyjaśniona, że odejdą ci, którzy kłamali rano, kłamali w południe i kłamali w nocy.
Czy zespół zlecał własne badania pirotechniczne, chemiczne?Tak, zamawialiśmy takie badania. Dysponujemy wynikami. Niedługo zostaną one przedstawione opinii publicznej.
Czy potwierdzają one ustalenia przedstawione przez „Rzeczpospolitą”? Tak, ich wynik jest tożsamy z dzisiejszą publikacją, choć oczywiście materiał badawczy był nieporównanie skromniejszy.
Gdzie przeprowadzono te badania?Poza granicami Polski.
Co teraz? Już mamy narrację w części mediów czy w ustach niektórych smoleńskich ekspertów, którzy się reaktywowali, że – z jednej strony – doniesienia „Rzeczpospolitej” nie są żadnym przełomem. Przypominane są tezy raportów MAK i Millera. Chciałbym przypomnieć słowa pana Donalda Tuska, który zdecydował i do końca podtrzymywał kłamliwy raport pana Millera. Chcę przypomnieć, że my udowodniliśmy fałszerstwo tego dokumentu państwowego, a mimo to prokuratura nie chciała zanalizować tej sprawy. A słowa ze stycznia 2011 roku brzmiały tak: "lepiej znać prawdę i nie mieć wojny niż mieć wojnę i nie znać prawdy". Pan Donald Tusk unikając poznania prawdy sprawił, że Polska stała się obiektem ataku dezinformacyjnego ze strony rosyjskiej. Ta miała w ręku wszystkie dowody i stanowisko pana Donalda Tuska, który oddał całe śledztwo w ręce Rosjan, on oddał dowody, on nie chciał tego badać, on tworzył atmosferę ataku, ścigania i szantażu wobec wszystkich, którzy badań się domagali. Więcej było takich osób, jak pan Nałęcz, który jeszcze przedwczoraj brutalnie zaatakował i chciał represjonować Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego, za zorganizowanie konferencji wraz z zespołem parlamentarnym. Co za zbrodnia – uniwersytet robi otwartą konferencję wraz z zespołem! Takie zachowanie jest niedopuszczalne i powinno eliminować tych ludzi raz na zawsze z działalności publicznej. Tacy ludzie nie mogą dalej nadawać tonu polskiej polityce państwowej. To jest dla mnie zupełnie oczywiste. Not. znp
Długi Gierka spłacone – kiedy zostaną spłacone długi Tuska? Nareszcie spłaciliśmy długi zaciągnięte za czasów Edwarda Gierka czyli prawie czterdzieści lat temu. Można się domyślać, że nasi rządzący uznają to za swój sukces, wszak owe długi były niechcianą spuścizną z poprzedniego ustroju, symbolem sztucznie kreowanego prosperity naszego ubogiego socjalistycznego kraju. Niestety raczej nie ma się z czego cieszyć, długi Gierka to niewielka kwota w porównaniu z długami zaciągniętymi za czasów ekipy Tuska. Kredyty zostały zaciągnięte przez ekipę Edwarda Gierka od połowy lat 70-tych do początku lat 80-tych. Pieniądze przeznaczone były na inwestycje w przemyśle. Dzięki modernizacji miały wzrosnąć wpływy z eksportu, co miało wystarczyć na spłatę zobowiązań, co więcej nasi zachodni wierzyciele również dali się takiej argumentacji przekonać. Wcześniej polskie zadłużenie zagraniczne było bardzo niewielkie, wynosiło zaledwie 1 mld dol. W 1980 roku wzrosło do 25,5 mld. Potem zaczęła się tzw. pułapka zadłużenia, gdyż brakowało dewiz na jego spłatę. Została więc zawieszona do 1994 roku. Nie zaciągano już nowych długów, ale zadłużenie rosło razem z odsetkami. W latach 90-tych sprawę spłaty uznano za kluczową, gdyż od tego zależała wiarygodność Polski na arenie międzynarodowej. Rozpoczęły się więc rozmowy na temat restrukturyzacji i redukcji zadłużenia. Początkowo udało się osiągnąć zamierzenia tylko z tzw. Klubem Paryskim, skupiającym wierzycieli rządowych. Było to w 1991 roku. Klub Londyński (wierzyciele prywatni) nie chciał się zgodzić na takie warunki, zrobił to dopiero 3 lata później. Dzięki tym umowom zadłużenie zostało zredukowane o blisko połowę z uwzględnieniem odsetek. Resztę spłaty rozłożono w czasie. Ostatnią ratę spłacono w ostatnich dniach i wyniosła ona nieco ponad 297 mln dol. Jeden dług mamy z głowy, niestety ciąży na nas znacznie większy dług zaciągnięty przez panów Jacka Rostowskiego i jego przełożonego Donalda Tuska. Obecny rząd działa w myśl zasady „zastaw się a postaw się” i tym właściwie przypomina Gierka. Nie ma znaczenia czy inwestycje się opłacają. Tak jest np. z nieszczęsnym Stadionem Narodowym, na którym nie będą nawet rozgrywane mecze ligowe, tylko, jak to ujęła ostatnio minister Joanna Mucha, „pomniejsze imprezy”, które nie będą w stanie utrzymać obiektu. Podobnie jest zresztą z innymi stadionami, mającymi problem z frekwencją nawet podczas meczów ligowych. Trzeba będzie do nich dopłacać. Kolejny przykład to drogi budowane za ogromne pieniądze, za które i tak przy wjeździe trzeba nierzadko płacić, nie mówiąc już o ciągłych remontach nawet świeżo oddanych do użytku odcinków. Ile tak naprawdę wynosi dług Polski nie wiadomo. Oficjalnie za rządów Platformy Obywatelskiej wzrósł o 400 mld. zł. Już ta liczba pokazuje, że dług Gierka to przy nim pikuś. Skoro kilkadziesiąt miliardów spłacano blisko 40 lat to tylko te 400 mld. będzie spłacane ze 300 lat, wszak odsetki cały czas rosną.
Iwona Sztąberek
Aresztować członków komisji Millera za mataczenie? Po odkryciu śladów materiałów wybuchowych na wraku tupolewa. Graś Być może głos zabierze Tusk jest możliwość, wznowienia prac komisji badania wypadków lotniczych, która kierował Jerzy Miller.Komisja Millera to prawdopodobnie grupa przestępcza w świetle ostatnich „odkryć” naukowców ,w tym szczególnie obecności trotylu we wraku. Celem grupy Millera było łamanie prawa poprzez mataczenie , pozorowanie śledztwa, fałszowanie dokumentów , oraz potwierdzanie nieprawdy . Pomysł wznowienia prac tej komisji jest groteskowy . Jedynym celem „reaktywacji „ będzie tuszowanie wcześniejszej prawdopodobnej przestępczej działalności mającej na celu ukrycie prawdy o Zamachu Smoleńskim Wymiar sprawiedliwości powinien doprowadzić do natychmiastowego aresztować wszystkich członków komisji Millera, aby wyjaśnić charakter tej grupy , w czyim interesie działali i na czyje polecenia wykonywali Oczywiście następnym problemem jest pociągnięcie do odpowiedzialności prokuratury , co ze ze względu na bezhołowie prokuratury , która jest państwem w państwie będzie wymagało zmian ustrojowych państwa , obalenia postkomunistycznej konstytucji państwa kolonialnego. Konstytucja ta oparta na zasadzie „ Polska nierządem stoi „ ułatwi agenturze kontrolę rozproszonej władzy. Co Co faktycznie oznacza rozbicie , rozproszenie struktur władzy . Policentryczność , której fanatykiem jest Tusk . (więcej)
Oczywiście na początek komisja Milera , bo co powinno się zrobić dalej najlepiej ujął Kurski „To jest dla mnie oczywiste, że za sprawę smoleńską kiedyś będą wyroki karne. „....”dla mnie jest oczywiste, że sprawa katastrofy smoleńskiej skończy się wieloletnimi wyrokami więzienia dla osób odpowiedzialnych nawet za to, co się stało po katastrofie smoleńskiej, za zaniechania po, ale również i za pewne wejście w grę z Putinem przed tą katastrofą „....( więcej)
Wdowa po generale Błasiku nazwała komisję Milera mafią Rok temu napisałem ,że „Rosjanie byliby idiotami nie wykorzystując okazji w Smoleńsku”. Udałoby się zatuszować zbrodnię , gdyby tak jak było w planie pojechał do Smoleńska również Jarosław Kaczyński i tak jak brat zginał w Zamachu Smoleńskim. Ujawnienie trotylu , ujawnienie zamachu pokazuje coś bardzo istotnego. Upadek Rosji jako imperium dysponującą świetnymi imperialnymi służbami specjalnymi . O ile Zamach Smoleński był przedsięwzięciem udanym , o tyle jego tuszowanie to fiasko tych służb. Prawdopodobnie nastąpił również upadek centralnego ośrodka władzy i mamy do czynienia z początkiem rozpadu politycznego Rosji . Bo do tego sprawdza się partactwo Rosji w tuszowaniu swojego przestępstwa. „Analitycy amerykańscy , do których również zalicza się George Friedman uważają że w ciągu wcale nie odległego czasu Rosji grozi zapaść demograficzna i rozpad terytorialny . Również w Rosji Bukowski przewiduje taki scenariusz . Rozpad Rosji „....(więcej)
Informacja "Rzeczpospolitej"Graś zbulwersowany . Być może głos zabierze Tusk„....”Przede wszystkim musimy poznać ustalenia prokuratury i ich interpretację; jakie jest źródło ewentualnego pochodzenia tych substancji, które - według doniesień gazety - zostały znalezione. o znalezieniu przez biegłych śladów trotylu na wraku TU-154M w Smoleńsku jest bulwersująca - powiedział rzecznik rządu Paweł Graś „.....”Przypomniał, że zgodnie z procedurami jest możliwość, w sytuacji gdyby pojawiły się nowe istotne wątki, wznowienia prac komisji badania wypadków lotniczych, która kierował Jerzy Miller. „.....”Zapewnił też, że nie ma wiedzy, czy prokurator generalny Andrzej Seremet przekazał premierowi Donaldowi Tuskowi - jak podała "Rz" - informację o odkryciu śladów materiałów wybuchowych na wraku tupolewa."Nie wiem, czy dzisiejsze doniesienia były przedmiotem rozmów między panem prokuratorem a panem premierem" – przyznał .Zwrócił jednak uwagę, że szef rządu i prokurator generalny spotykają się często w cztery oczy.”.....(źródło)
Rzeczpospolita„ Polacy, którzy badali wrak samolotu, odkryli na nim ślady materiałów wybuchowychBadania przeprowadzali przez miesiąc w Smoleńsku polscy prokuratorzy i biegli – ustaliła „Rzeczpospolita". Wrócili dwa tygodnie temu.Informację o tym, że prokuratura od kilkunastu dni zna wyniki ekspertyz, potwierdziliśmy w rozmowie z prokuratorem generalnym Andrzejem Seremetem.Polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Dostarczona przez Rosjan analiza nie spełniała wymogów proceduralnych. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu bez dokładnego przebadania wraku. Domagali się ponownego wyjazdu do Smoleńska. Twierdzili, że polscy eksperci, którzy prowadzili wcześniejsze badanie, mieli do dyspozycji zbyt małą liczbę próbek, by wykluczyć obecność materiałów wybuchowych.” .... ”Urządzenia wykazały m.in., że aż na 30 fotelach lotniczych znajdują się ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje te znaleziono również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Było ich tyle, że jedno z urządzeń wyczerpało skalę. Podobne wyniki dało badanie miejsca katastrofy, gdzie odkryto wielkogabarytowe szczątki rozbitego samolotu. „....”Ślady materiałów wybuchowych nosiły również nowo znalezione elementy samolotu, ujawnione podczas tej właśnie wyprawy do Smoleńska.Wiadomość o odkryciu osadu z materiałów wybuchowych natychmiast przekazano do Warszawy na ręce prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta oraz naczelnego prokuratora wojskowego płk. Jerzego Artymiaka. Prokurator generalny osobiście przekazał informacje premierowi Donaldowi Tuskowi. Od powrotu ze Smoleńska trwają intensywne konsultacje, co dalej robić z tym odkryciem.”......(źródło)
„W przedostatnim numerze Foreign Affairs Walter Laqueur , dyrektor Wiener Library Institute of Contemporary History ,oraz Chair of the international Research Council at the Center for Strategic and International Studies opublikował esej pod tytułem „ Moscow’s modernizaton dilemma „ Modernizacyjny dylemat Moskwy „Laqueur„ W jakim kierunku zmierza Rosja ? Jaka będzie za 20 lat ? Spekulacje o przyszłości narodów leża zarówno na rzeczach prawie pewnych i na niemierzalnych , których nie można oszacować ani samych przewidzieć .Rosyjska demografia dostarcza rzeczy prawie pewne. W ciągu ponad dwóch ostatnich dekad ponad 20 tysięcy wiosek i małych miasteczek zostało wymazanych , imigracja robotników z Azji Centralnej i chińskich handlarzy trwa , a rosyjska stopa urodzin na poziomie 1.5 dziecka na kobietę daleka jest od stopy zastąpienia na poziomie 2.1 dziecka na kobietę . Radykalne odwrócenie tej demograficznej tendencji wydaje się praktycznie niemożliwe . Będzie tam na pewno mniej etnicznych Rosjan w Rosji w przyszłości .Wcale nie jest pewne , czy w ogóle Moskwa będzie w stanie utrzymać Rosyjski Daleki Wschód , i wszystkie rosyjskie terytoria za Uralem „...(więcej)
„Rosjanie byliby idiotami nie wykorzystując okazji w Smoleńsku „....”Likwidacja dużej części polskiej antyrosyjskiej elity to gra o gigantyczną stawkę . Geopolityczną ekonomiczną . Pamiętajmy , że miał lecieć również Jarosław Kaczyński .W ostatniej chwili zrezygnował . Śmierć obu braci oznaczałaby walkę wewnątrz PiS o polityczna schedę po nich i rozpad . Próba rozbicia PiS przez Michała Kamińskiego zakończyłaby się bez wątpienia powodzeniem .. Likwidacja tejże elity to dla Rosjan możliwość skonfigurowania przez nich polskiej sceny politycznej . PiS i Kaczyńscy byli jedyną realną siłą polityczną , która stanowi zagrożenie dla sterowanego z zewnątrz procesu gnicia struktur politycznych i państwowych Polski. „....(więcej) Marek Mojsiewicz
Katastrofa smoleńska: Trotyl na wraku tupolewa Potwierdza to dwie sprawy:
1) Że dotychczasowi "śledczy" i prokuratury ukrywały ten fakt , co jest karalne,
2) że tam leżą, czy leżały kawałki złomu, który poddano wcześniej wybuchowi. Ale pozostaje do zbadania, z jakiej maszyny to był złom. Kto, gdzie i kiedy go zdetonował. Prawda?
Prokuratura wojskowa odkryła na wraku ślady trotylu i nitrogliceryny Półtora miesiąca temu do Smoleńska została wysłana 11-osobowa ekipa prokuratorów i biegłych, w tym specjalistów do spraw pirotechnicznych z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego. Na czele ekipy stali dwaj referenci postępowania smoleńskiego podpułkownicy Jarosław Sej i Karol Kopczyk. Wyposażono ich w najnowocześniejszy sprzęt pozwalający na wykrycie najdrobniejszych śladów materiałów wybuchowych. Badano przede wszystkim wrak tupolewa. Bardzo szybko ustalono, że na poszyciach około 30 foteli lotniczych oraz w części skrzydła zwanej śródpłaciem znajdują się liczne ślady trotylu oraz nitrogliceryny stanowiących podstawowe materiały do konstruowania środków wybuchowych. Było ich tak dużo, że jedno z urządzeń uległo zepsuciu. Inne jednak potwierdziły obecność podejrzanych substancji. Biegli i prokuratorzy na obecnym etapie postępowania nie są w stanie określić jednoznacznie, skąd na wraku wzięły się materiały wybuchowe. Sprawdzana jest m.in. hipoteza, czy środki te nie są pozostałościami z II wojny światowej, które były już wcześniej na miejscu katastrofy. [sic!! MD] Pod uwagę brana jest również hipoteza, że ślady materiałów wybuchowych pojawiły się na wraku już po jego przetransportowaniu na miejsce obecnego przechowywania na lotnisku smoleńskim. Ślady materiałów wybuchowych znaleziono jednak zarówno na obudowie, jak i wewnątrz samolotu. Obecne były też na nieznanych dotąd szczątkach wykopanych przez Polaków na miejscu katastrofy, podczas ostatniej ekspedycji we wrześniu. Ich odkrycie potwierdził nam w ubiegłym tygodniu rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Zbigniew Rzepa. Od powrotu ekipy ze Smoleńska trwały intensywne konsultacje między wojskowymi prokuratorami a Prokuraturą Generalną. Sprawę objęto ścisłą tajemnicą, jednak kilka dni temu pojawiły się pierwsze sygnały o sensacyjnym odkryciu dokonanym w Smoleńsku. „Rz" zweryfikowała je w kilku źródłach. [Komu potrzebny był ten „przeciek”? Zobaczymy niedługo. MD]
Jak do tego doszło, że wcześniej nie odkryto śladów materiałów wybuchowych? Jeszcze w kwietniu br. szef prokuratury Andrzej Seremet powoływał się na ustalenia rosyjskie. – Rosjanie badali wrak i wybuch wykluczyli. (...) Śledztwo może się zakończyć, zanim Rosjanie nam te przedmioty (wrak i czarne skrzynki) oddadzą. Oczywiście usłyszę chór krytyków. Ale czy trafniejsze byłoby przeciąganie śledztwa i patrzenie na Rosję, gdy już będziemy mieli rezultaty badań obu tych dowodów rzeczowych? – mówił Seremet „Gazecie Wyborczej". Jednak pewne dowody badali też polscy biegli. Chodzi o ekspertyzę przeprowadzoną przez biegłych Wojskowego Instytutu Higieny i Epidemiologii w Warszawie oraz Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii. Pobrali oni próbki z odzieży, jaką przywieziono z miejsca katastrofy. Jak ustaliła „Rz", ekspertyza ta jednak budzi wątpliwości, bo przebadano tylko niewielką część odzieży. Większą część zwrócono rodzinom bez poddawania badaniom.
Najczęściej wykorzystywane materiały wybuchowe Eksperci wojska, policji i służb specjalnych od materiałów wybuchowych nie mają wątpliwości, że po eksplozji można stwierdzić, jaki materiał wybuchowy został użyty. Środki różnią się siłą eksplozji oraz sposobem używania. Każdy jednak pozostawia niepowtarzalne ślady. – W czasie wybuchu materiał wybuchowy ulega rozpadowi na inne związki chemiczne, ale na podstawie analizy śladów powybuchowych można stwierdzić, co zostało użyte – mówi policyjny pirotechnik. To, jak długo pozostają ślady po wybuchu, zależy od rodzaju użytego materiału i warunków klimatycznych. Czasem ślady mogą zostać kilka miesięcy, a nawet lat, innym razem np. po kilku dniach mogą zostać zmyte przez deszcz. [podkr. moje MD] Jak tłumaczą pytani przez „Rz" eksperci, służby specjalne, wojsko i policja używają mieszanin wybuchowych „produkowanych fabrycznie". Oto najczęściej używane.
- Trotyl (TNT, trinitrotoluen) jest najczęściej spotykanym materiałem. Trotyl używany jest w minach, pociskach artyleryjskich. Najczęściej dostępny jest w postaci sprasowanych kostek. Można go podgrzać nawet do temperatury 80 st. C i przelać do formy. Aby go odpalić, trzeba użyć silnego detonatora. Trotyl ulega rozkładowi w temperaturze 295 st. C. Używają go zarówno profesjonaliści, jak pirotechnicy amatorzy. Jest on pozyskiwany przez grupy przestępcze np. z niewybuchów, które przez wiele lat znajdowały się w ziemi – mówi pirotechnik.
- Pentryl (PETN) – ten najczęściej używany przez służby i wojsko materiał jest organicznym związkiem chemicznym z grupy nitroestrów. – To białe, bezwonne kryształki, które nie rozpuszczają się w wodzie – mówi pytany przez „Rz" policyjny pirotechnik. Materiał ten wykorzystywany jest do wyrobu plastycznych mieszanin wybuchowych (np. plastycznego materiału wybuchowego typu semteks). – Wchodzi w skład prasowanych detonatorów, czyli tzw. pasków, niewielkich ładunków kumulacyjnych, oraz do produkcji lontów detonacyjnych – dodaje wojskowy saper.
- Heksogen (C4, cyklotrimetylenotrinitroamina, cyklonit) to drugi z popularnych środków stosowanych przez służby. – To także biały proszek, wykorzystywany do wyrobu plastycznych materiałów wybuchowych – mówi saper. Po dodaniu do niego innych substancji chemicznych powstaje materiał wybuchowy C4. Rzadziej stosowany jest tetryl (tertrylit). Używany jest on do produkcji detonatorów, wchodzi w skład pocisków, bomb lotniczych i innej amunicji. – Był wykorzystywany w mieszance ze związkiem rtęci w lontach detonujących – dodaje wojskowy saper.
- Nitroest petryl wykorzystywany jest w detonatorach w postaci flegmatyzowanej, czyli w konsystencji żelu, np. w materiałach plastycznych z nitrogliceryną. Stosują go m.in. policja i wojsko.
- Tentryl – organiczny związek chemiczny. Wykorzystywany jako wojskowy materiał wybuchowy. Jest wrażliwy na uderzenia. Wykorzystywany jest do produkcji detonatorów. Łączony jest w stopach z trotylem i heksogenem.
Ktoś poćciwy skomentował:
"TROTYL na wraku tupolewa - a więc ZAMACH potwierdzony" A ja na to:
Potwierdza to dwie sprawy:
1) Że dotychczasowi "śledczy" i prokuratury ukrywały ten fakt , co jest karalne,
2) że tam leżą, czy leżały kawałki złomu, który poddano wcześniej wybuchowi. Ale pozostaje do zbadania, z jakiej maszyny to był złom. Kto, gdzie i kiedy go zdetonował. Prawda?
Cezary Gmyz
Trotylem y nitrogliceryną Chciałem skromnie i w bardzo wyważony sposób odnieść się do dzisiejszej kołomyi elementarnej właśnie wywołanej znalezieniem materiałów wybuchowych na elementach kadłuba tupolewa, więc proszę na mnie nie krzyczeć, nie łajać, i nie wyzywać od agentów (wszystkie strony proszę), ale zrobić sobie kawę/herbatę, wykonać dziesięć przysiadów i przeczytać. Sprawa już od samego początku skłania do zachowania dystansu, bo wybiło „mediami głównego nurtu”. Nie twierdzę, że media głównego nurtu nie mogą chcieć się „przewerbować” na nowe rozdanie polityczne; zapisując tę myśl na skrzydle tablicy po środku jednak podkreślmy, że główny nurt medialny w Polsce od dwudziestu lat służył i służy jednemu (temu realnemu) ośrodkowi władzy, i jeśli nawet w mediach głównego nurtu pisze się prawdę, to nie po to, żeby z tej prawdy miał wyniknąć jakiś dobry (dla nas) skutek. Zacznijmy od odtworzenia istoty przekazu, nie dzieląc go na temat główny i towarzyszące wrzuty, (bo przekaz składa się z całości, tej docierającej do odbiorcy):
1. był trotyl
2. była nitrogliceryna
3. stwierdzono nie tylko ich obecność, ale określono również ilość
4. w jednym z badanych przypadków ilość śladów była tak duża, że nie starczyło skali (sic!)
Spróbujmy teraz przeanalizować na zimno ten przekaz zadając pytania:
1. Jakim cudem Rosjanie dopuścili polskich prokuratorów do badania wraku, skoro wcześniej nie dopuszczali i było cacy, nikt nie płakał?
2. Jakim cudem Rosjanie nie usunęli wykrywalnych w prosty sposób śladów materiałów wybuchowych przez ponad dwa lata od zamachu, kiedy to „zacierali ślady”? Umyli wrak, a tego nie zmyli? Mamy kompletnych debili na wschodzie? Małpka z arsenałem atomowym?
3. Jak pogodzić jednoczesną obecność i trotylu i nitrogliceryny? Jak skonstruowany był zamach z pirotechnicznego punktu widzenia?
4. Trotyl, podobnie jak nitrogliceryna, to dosyć szacowne dziś materiały wybuchowe, wynalezione jeszcze w XIX wieku. Nie wdając się w szczegóły techniczne warto zauważyć, że trotyl słabo nadaje się na przeprowadzanie nim zamachów terrorystycznych; on może stanowić składnik pewnych nowocześniejszych rozwiązań, dlatego warto by zapytać prokuratorów, czy wykonując badania szukali również śladów: heksogenu, aluminium, wosku, glinu, oktogenu? Czy też to jakiś zdesperowany górnik się zamachnął?
5. Nitrogliceryna jest równie szacowna jak trotyl. Zastosowanie nitrogliceryny (w postaci czystej) do zamachu terrorystycznego jest ideałem, bo nie dochodzi do żadnego zamachu i kończy się śmiercią zamachowca. Nitrogliceryna jest uznawana za przestarzały i niebezpieczny składnik produkcji materiałów wybuchowych i została zastąpiona przez TNT, RDX, HNX.
Wnioski:
1. Nie ulegajmy wytwarzanej przez media psychozie.
2. Nie rzucajmy się dopasowując XIX-wieczne materiały wybuchowe do wybuchów z 10 kwietnia 2010, a szczególnie, jeśli miałyby być dokonane w powietrzu, i miały być następstwem zamachu.
3. Przyjmijmy do wiadomości, że ten przekaz jest w 100% zaakceptowany przez Rosjan, bo nie da się pogodzić tez o zacieraniu, niszczeniu, ukrywaniu, niedopuszczaniu, z nagłym ujawnieniem tak kluczowego dowodu, chyba, że chcecie mnie Państwo przekonać, że nasze „lisy” z prokuratury „znów” przechytrzyły Putina i jego służby. Jeśli tak, to najpierw im się przyjrzyjcie...
4. Przyjąłbym do wiadomości fakt zewnętrznego sterowania sprawami w Polsce (sterowania nierosyjskiego), ale w sytuacja, w której dowody pochodzą z Rosji to wyklucza, więc „bodziec” jest rosyjski.
Moje hipotezy (moja hipoteza to jest taka myśl o obserwowanej rzeczywistości, która jest niezależna od myśli innych ludzi, i mam do niej prawo nadane Adamowi i Ewie przez samego Stwórcę w akcie tworzenia (dlatego jedli nie te owoce co trzeba), a potem przekazywane z pokolenia na pokolenie od Adama i Ewy, aż do mnie doszło, więc proszę się nie oburzać, gdy korzystam)
1. 96 pasażerów Tu-154 nie zeszło z tego świata w wyniku wypadku lotniczego, cały świat o tym wie. Jak zeszło nie wiem, ale nie wyniku działania trotylu i nitrogliceryny na pokładzie lecącego samolotu (temperatura trotylu podczas wybuchu 3300º, ewentualny wybuch paliwa pozostawiłby ślady na ciałach ofiar).
2. „Cudowne odnalezienie trotylu i nitrogliceryny” nie jest elementem odsłaniania prawdy, ale elementem rosyjskiej gry.
3. Od kilkunastu miesięcy sprawnie początkowo działający sojusz Rosji z polskimi gangsterami się rozpadł; od tej pory jedna strona chce wysadzić w kosmos drugą używając Smoleńska, jako ładunku wybuchowego.
4. Do tych działań dołączają się inni światowi gracze.
5. Nie pozwólmy tworząc hipotezy pozwolić sobie „skakać” z ładunków wolumetrycznych (jedyne sensowne rozwiązanie hipotezy wybuchu) na elementy technologii górniczych bądź inżynierii rozbiórek obiektów (budynki, wraki, etc...), bo de-konstruujemy sobie całą hipotezę.
6. Jedyne sensowne wytłumaczenie obecności trotylu i nitrogliceryny na miejscu zdarzenia jest takie, że te materiały znajdowały się w miejscu, gdzie samolot ewentualnie spadł, i zostały zdetonowane po tym zdarzeniu, ale to rodzi kolejne, poważne wątpliwości.
Odpowiedź na pytanie: po co ta wrzutka jest? Wydaje się, że wrzutka służy przygotowaniu odpowiedniej atmosfery przed 11 listopada i ma doprowadzić do gwałtownych wydarzeń w efekcie których nielojalny (dzisiaj) wobec Rosji ośrodek rządowy (jak ja go nazywam: Hazardzista) ma zostać zastąpiony przez lojalny – prezydencki (Gracz), a opozycja (Ofiara) ma znowu wystąpić w tej roli, to znaczy ofiary. Przecież światu chodzi o to, żeby spokój znów zapanował w Warszawie, a przeprowadzone ostatnio testy amerykańskiej tarczy antyrakietowej wykazały dobitnie, że tarcza działa, ale nie na „odcinku polskim”, gdzie nie zadziałała. Pozostaję oczywiście otwarty na rzeczową polemikę i argumenty. Rolex - blog
Wybuchy - czego, kiedy, jakie, gdzie? Wbrew obiegowej opinii, „siewiernieńskiej hipotezy dwuwybuchowej” nie sformułowali jako pierwsi (najdoskonalsi, ma się rozumieć) eksperci Macierewicza, lecz red. L. Szymowski w książce Zamach w Smoleńsku (Warszawa 2011; niegdysiejszy krótki wywiad Newsweeka z nim: http://polska.newsweek.pl/w-tu-154-wybuchla-bomba-prozniowa--leszek-szymowski-dla--newsweeka-,75616,1,1.html), w której, powołując się na anonimowych przedstawicieli naszych rodzimych służb specjalnych, twierdził, że PLF 101 awaryjnie wylądował w lasku koło XUBS (śp. mjr A. Protasiuk miał w tym celu wyłączyć wcześniej silniki), następnie zaś tupolew został wysadzony, a związane z tym dwa wybuchy zostały zarejestrowane, o czym Szymowskiego miał poinformować jeden z oficerów SKW:
W sobotę 10 kwietnia 2010 roku między godziną 8.39.30 a 8.39.40 nasze radary zarejestrowały dwa, następujące po sobie w krótkim odstępie czasu wybuchy w okolicach lotniska Smoleńsk -Siewierny
(Por. też moje krytyczne omówienie tej publikacji:
http://freeyourmind.salon24.pl/304267,zamach-tak-ale-czy-na-siewiernym, por. też http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/03/bilokacja-o-838.html).
Co dociekliwsi obserwatorzy śledztw smoleńskich mogą pamiętać, że jeszcze w grudniu 2010 nie kto inny, a sam A. Macierewicz twierdził publicznie, iż zdjęcia satelitarne z 12 kwietnia 2010 potwierdzają fakt lądowania PLF 101, gdyż widnieją na tych fotografiach ślady na pobojowisku
Na specjalnej konferencji prasowej przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej zjawił się z dwoma zdjęciami satelitarnymi – z 5 i 12 kwietnia 2010 roku i zupełnie nowa teorią przebiegu wypadków. Chodzi o to, że zdaniem Antoniego Macierewicza prezydencki tupolew wcale nie przewrócił się „na plecy” po zderzeniu z brzozą. Zdjęcia satelitarne pokazujące teren lotniska przed i po katastrofie mają to potwierdzać. Na fotografiach z 12 kwietnia widać podobno dwie wyraźne bruzdy, które – zdaniem Macierewicza – zostawiło podwozie maszyny.
- Te zdjęcia przesądzają o nieprawdziwości tezy, jaką przedstawiła komisja pani Anodiny o tym, że samolot się odwrócił i uderzył plecami, odwrotną stroną. Tak nie było" – grzmiał poseł PiS - co zresztą przypominałem w Aneksie-1 do Czerwonej strony Księżyca
http://fymreport.polis2008.pl/wp-content/uploads/2012/02/FYM-Aneks-11.pdf
Potem wprawdzie, tj. po opublikowaniu raportu MAK (styczeń 2011), wersja wydarzeń z punktu widzenia „komisji Macierewicza” uległa dość istotnej zmianie, lecz to już problem wyznawców „przewodniczącego”. Skoro o tym ostatnim mowa, to proszę zwrócić jeszcze uwagę na reakcje Macierewicza (niestety nie wszystkie zmieściły się w kadrze, gdyż operator przytomnie skierował kamerę na telebim) na wypowiedź prof. J. Wojewody skierowaną pod koniec smoleńskiej konferencji do prof. W. Biniendy (plik wideo „Konferencja Smoleńska” z nr. 96449242, od 1h03'36''):
(...) Pozwolę sobie zadać pytanie takie, czy byłby pan w stanie przeprowadzić symulację rozkładu szczątków, bo jak się to okazuje – czy ten samolot spada i z jakiej wysokości – jest to dosyć istotne; ale jakby wyglądała taka symulacja, gdyby ten kadłub leżał nieruchomo na ziemi? Czy pański program byłby w stanie dać sobie z tym radę?
Wypowiedź Wojewody bowiem implicite dotyczy możliwości wysadzenia wraku/kadłuba już usadowionego, umiejscowionego na siewiernieńskiej polanie. Niestety, nie widać na materiale wideo reakcji „przewodniczącego ZP” w kadrze, lecz z opowieści Wojewody wiem, że Macierewicz aż podskoczył, wyrzucając z siebie frazy w stylu: co to za niedorzeczność? Najwyraźniej więc już sam „przewodniczący” nie pamięta, co głosił w grudniu 2010. Odpowiedzi Biniendy, dość wymijającej (wspiera go potem usprawiedliwiająco prof. J. Rońda; por. też wywiad z nim tu: http://wpolityce.pl/wydarzenia/30183-prof-jacek-ronda-podmokly-grunt-nie-jest-katapulta-ktora-wystrzeliwuje-szczatki-obiektu-rozrzuca-je-na-obszarze-hektara
zaś można posłuchać na w/w materiale wideo. Czy bowiem nie było wybuchów na XUBS? Ależ owszem, były i nawet byli ich naoczni świadkowie. Jednym z takich najgłośniejszych świadków, a nawet, o dziwo, przesłuchiwanych przez „komisję Macierewicza”, był legendarny polski montażysta S. Wiśniewski, który porównywał widziany przez siebie wybuch do... eksplozji na planie filmowym, twierdząc też, że widział wóz pirotechników na XUBS (gdy Wiśniewskiego zatrzymało już FSO/FSB). [zdjęcie w oryginale md] Samych pirotechników z kolei można zobaczyć w takich brązowawych uniformach, jak między drzewami wracają z pobojowiska, na króciutkim filmiku R. Sępa, którego emisja w TVP Info poprzedziła premierowe upublicznienie księżycowego materiału Wiśniewskiego. [zdjęcie w oryginale md]
Piszę to wszystko oczywiście w kontekście dzisiejszych rewelacji „Rzeczpospolitej” http://www.rp.pl/artykul/613504,947282-Trotyl-na-wraku-tupolewa.html
które nie tylko obudziły ze smoleńskiej śpiączki, ale i postawiły na równe nogi naszą dobrze bawiącą się klasę polityczną. Tymczasem jeszcze dwa lata temu polscy biegli nie mogli znaleźć śladów po środkach wybuchowych; nie znaleziono ich także (przynajmniej wedle oficjalnych danych, które docierały do opinii publicznej) na ciałach ekshumowanych ofiar. Badań pośmiertnych dokonano jak dotąd niewiele (znów: wg oficjalnych danych) i zapewne dotychczasowych nie można potraktować jako w pełni reprezentatywne, ale, jak pamiętamy z relacji różnych osób – spora część ofiar „wyglądała jakby spała” – co (pomijając już problem braku eksplozji ponad 10 ton paliwa PLF 101 – jeśli użyto by trotylu i nitrogliceryny) dodatkowo komplikuje sprawę wyjaśnienia kwestii bombowego zamachu. Na razie jednak chyba mało kto się tym przejmuje, czeka nas wszak teraz ruch ze strony prokuratury generalnej, która albo sprawę zbagatelizuje, albo przekaże do dalszej decyzji premierowi. Ten ostatni albo zaproponuje wznowienie prac przez „komisję Millera”, albo powoła nową komisję. Międzynarodową? Pytanie tylko, czy naprawdę szef rządu (ani inne wysokie osobistości) nie wiedzą, co się stało 10 Kwietnia, czy też wiedzą, tylko na razie nie powiedzą? I czy nie wiedział też A. Seremet, gdy kilka miesięcy temu, nomen omen w kwietniu 2012, marzył o rychłym zakończeniu śledztwa http://wyborcza.pl/1,75478,11576169,Tu_154__Wybuchu_nie_bylo.html
FYM
TTV czyli kanał Emeryt Oleksy w sweterku to twarz kanału TTV, który bez problemu uzyskał miejsce na multipleksie cyfrowym. Za TTV stoi zadłużona TVN. Ponieważ brakuje kasy i pomysłów, kanał TTV będzie emitował tanie barachło. KRRiT postawiła, jak wiemy, na jakość. Towarzysze z KRRiT dostali rozkaz niedopuszczenia TV Trwam do cyfrowego multipleksu i rozkaz skrupulatnie wykonali. Miejsce na multipleksie dostała za to bez problemu stacja TTV, kontrolowana przez TVN. TVN nie ma kasy, ma za to już wiele innych kanałów tematycznych. W jakim sensie stacja TTV wzbogaca ofertę telewizji oferowanej w III RP? O KRRiT, TVN i TTV pisaliśmy już wcześniej:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/53420,ttv-zamiast-tv-trwam
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/26014,krrit-ma-swoja-parafie
TVN przejęło 50,55 % kapitału TTV za dwa miliony PLN i stwierdziło (cytat) “Skupiamy się na rozwoju TTV, przy czym nie chcemy na razie przesądzać, czy zwiększyłyby nasz udział w tej stacji”. Owo “skupianie się na rozwoju stacji” polega w praktyce na tym, że zwalniani są już pierwsi pracownicy TTV oraz że stacja będzie ambitnie emitować filmy dokumentalne oraz …. powtórki programow Kuby Wojewódzkiego (?!) Czy ktoś przypadkiem nie kpi sobie z nas? Cytujemy portal www.wirtualnemedia.pl:“Należący do Grupy TVN, kanał TTV zdecydował o zdjęciu z anteny jednego z dwóch emitowanych wydań emitowanego w weekendy programu „Studio TTV”. W związku z tym ze stacją rozstaje się kilkoma osobami z jego zespołu (…..) w listopadzie do ramówki naziemnego kanału TTV trafi kilka nowych zagranicznych seriali dokumentalnych. Ostatnio na antenie stacji pojawiło się też więcej powtórek z głównej anteny TVN, w tym „Superwizjer” i talk-show Kuby Wojewódzkiego”. Według Nielsen Audience Management średnia widownia TTV to około 35 tysięcy osób. Zapewne to wielbiciele Józefa Oleksego. Balcerac
Katastrofa smoleńska jest zwieńczeniem III RP. Na tę tragedię Polska pracowała latami. Była to tragedia na miarę patologii III RP Obecnie wydaje się niemal pewne, że na pokładzie rządowego tupolewa, który uległ katastrofie w Smoleńsku, doszło do wybuchów. Mówią o tym niezależni eksperci i naukowcy, pokazują to analizy i symulacje komputerowe, świadczą o tym zeznania świadków, świadczą o tym ostatnie doniesienia „Rzeczpospolitej” oraz ekspertów, którzy na zlecenie jednej z rodzin przeprowadzili badania materiałów pochodzących z samolotu. Coraz więcej wskazuje, że w 2010 roku mieliśmy do czynienia z zimnym i krwawym aktem, działaniem zbrodniczym wymierzonym w Polskę i polską elitę. Dziś wielu otwiera oczy ze zdumienia. Każdy, kto na bieżąco śledzi sprawę smoleńskiej tragedii, niemal każdego dnia dziwić się może skali nieprawidłowości, niekompetencji oraz braku wyobraźni funkcjonariuszy polskiego państwa. Każdy dzień pokazuje, w jak dramatyczny sposób działa państwo w sprawie smoleńskiej. Ważni świadkowie katastrofy smoleńskiej giną w dziwnych okolicznościach, prokuratura z miejsca oznajmia, że to zwykłe samobójstwo, ale sekcje na wszelki wypadek przeprowadza się kilka dni po zajściu, władza publikuje dane innego ważnego świadka, władze mówią, że nie ma żadnego powodu, by go chronić, ale decyzje oddają w gestii tych, co się znają (to ci sami, którzy chronili śp. Lecha Kaczyńskiego). Media oraz ludzie dobrej woli odkrywają kolejne zaniedbania oraz fakty przeczące oficjalnej wersji wydarzeń, ale władza uznaje, że sprawa pracy tzw. komisji Millera jest zakończona. Fakt, że w dokumencie są kłamstwa, że naukowcy uznali, że w tupolewie musiało dojść do wybuchów, że media donoszą o materiałach wybuchowych, nic nie zmienia. Władza mówi publicznie, że sprawa jest zamknięta, a obecnie działa „niezależna prokuratura”, która bada sprawę. Skoro raport Millera jest dla rządu wiarygodny dla dziś, mamy do czynienia z jawnym naciskiem na śledczych, by poza jego ustalenia nie wychodzić. Śledczy zapewne też tak czytają kolejne wypowiedzi rządzących. Rządzący nie mają sobie nic do zarzucenia do dziś. Są w świetnych nastrojach. Prezydent RP na Uchodźstwie leżał w innym grobie niż powinien? No trudno, ktoś tam powie przepraszam i tyle. W ciałach ofiar zaszywano śmieci? Trudno, przecież skala tragedii wszystkich przerosła, Rosjanie jacy są każdy wie, a poza tym to rodziny same wszystkich pospieszały i miały za złe, więc ich wina. Władza jest zadowolona i ma jedynie jedno przesłanie: Państwo zdało egzamin! Skala nieprawidłowości oraz skandalicznych faktów dotyczących Smoleńska jest jednak porażająca. Co ciekawe, każda afera związana z zaniedbaniami władzy i Rosjan, każde odrywanie niewygodnych dla władzy faktów będące wynikiem działań osób walczących o prawdę na temat katastrofy smoleńskiej spotyka się z podobną reakcją. Media zbijają argumenty atakami personalnymi, powtarzają bzdury z raportów MAK i Millera. Eksperci pokroju Hypkiego czy innych podobnych osobliwości powtarzają w studiach: bzdury, bzdury, bzdury, tak być nie mogło. Politycy Platformy atakują PiS i wszystkich, którzy nie chcą już odpuścić sprawy tragedii smoleńskiej, rząd pewien siebie przyznaje, że nie ma żadnych nowych okoliczności, które nakazują wznowienie pracy komisji Millera, wojskowa prokuratura wydaje oświadczenie mówiące tyle co nic i powiększające chaos oraz dezinformację w danej sprawie. Do tego miksu często dołączają Rosjanie, którzy raz na jakiś czas zaskoczą Polskę i Polaków jakimiś nowymi materiałami, czy stwierdzeniami. Ten sposób działania i reagowania na kolejne układanki prawdy o Smoleńsku powtarza się niezwykle często. Zbyt często, by można mówić o przypadku. Kto zatem dysponuje przyciskiem uruchamiającym lawinę reakcji umacniających kłamstwo smoleńskie? Kto uruchamia kolejne elementy chaosu informacyjnego? Czy mamy do czynienia z mechanizmem spontanicznym (w co można wątpić z racji powtarzalności) czy raczej z inspirowanym działaniem? A jeśli tak, czy występują w tym przypadku relacje typowo plemienne, z hersztem na czele, czy raczej sieciowe, typowe dla Al-Kaidy? To niezmiernie ważne pytania w kontekście szukania prawdy o katastrofie smoleńskiej. Ujawnienie mechanizmów fałszowania rzeczywistych przyczyn katastrofy smoleńskiej stworzy mapę katów smoleńskiej prawdy i pokaże, jakie interesy za nimi stoją. Niestety wydaje się, że może ona być znacznie bardziej przerażająca niż można sądzić.
Czy prawdę o Smoleńsku można byłoby ukrywać tak skutecznie, gdyby nad przemysłem kłamstwa czuwał jeden ośrodek władzy? Czy możliwe byłoby wtedy skutecznie zarządzanie rozmywaniem prawdy o tragedii? Czy możliwe byłoby skuteczne trzymanie w szachu wszystkich ogniw, które muszą kłamać w Polsce i Rosji? Czy możliwe byłoby tworzenie alternatywnej wizji ostatnich lat? Skala matactwa oraz zbrodni zaszła zbyt daleko, by całym przemysłem smoleńskiego zakłamania sterował jeden ośrodek lojalności. Wydaje się, że można się skłaniać ku stwierdzeniu, że mamy do czynienia z wieloma układami, które znając prawdę o tragedii z różnych przyczyn biorą udział w tuskowo-putinowskim tańcu. Kto może być sygnatariuszem smoleńskiego porozumienia? Rządy polski i rosyjski? Środowiska służb postsowieckich? Środowiska biznesowe powiązane z Rosją? Domysły można mnożyć. Twardych faktów zapewne nie poznamy na razie.Jedno jednak jest pewne. Z obecnej perspektywy wydaje się, że katastrofa smoleńska jest swoistym zwieńczeniem III RP. Od początku widać w niej tendencje, które przyczyniły się do tragedii z 10 kwietnia. Niszczenie konkretnych grup politycznych oraz społecznych, walka z politykami, którzy działają wbrew establishmentowi i próbują odciąć Polskę od powiązań rodem z PRL, lekceważące podejście do państwa, wszechogarniające kłamstwo i niegodziwość w walce politycznej i przestrzeni publicznej, działanie osłabiające polskie interesy narodowe, otwarcie się na rosyjską penetrację oraz obce interesy, lekceważenie prawa i przyzwoitości przez polityków, władze, media oraz urzędników. To wszystko miało swoje znaczenie przy doprowadzeniu do śmierci 96 Polaków w Smoleńsku. Niestety można mieć wrażenie, że na tę masakrę III RP pracowała latami. Kraj oparty na zbrodniczym systemie, rozrywany przez antypolskie czynniki i mechanizmy musiał prędzej czy później doprowadzić do kolejnej tragedii. I była to tragedia na miarę patologii III RP. To współdziałanie całego aparatu polityczno-medialnego III RP oraz Rosji, którego zwieńczeniem była tragedia smoleńska, wyjaśnia dlaczego kłamstwo smoleńskie jest wciąż tak silne i daje się utrzymywać. Dlaczego kolejne fakty nie wywołują żadnej reakcji? Jeśli przyjmiemy, że katastrofa smoleńska jest skutkiem działań III RP i jej zwieńczeniem, wydaje się, że gwarancji kłamstwu smoleńskiemu udzieliło wielu. Przełamanie ich sojuszu jest oczywiście możliwe, ale może kosztować znacznie więcej pracy niż się nam zdaje... Blog Stanisława Żaryna
NASZ WYWIAD. Mjr Terela: trotyl jest wykorzystywany przez wojska inżynieryjne m.in. do niszczenia konstrukcji wPolityce.pl: Nitrogliceryna i trotyl – jak donosi „Rzeczpospolita” te substancje miały się znaleźć w próbkach, które polscy biegli oraz prokuratorzy pobrali z wraku tupolewa w Smoleńsku. Czy mógłby pan pokrótce opisać te substancje?Mjr Robert Terela, pirotechnik, b. oficer BOR: Nitrogliceryna to związek chemiczny, ester kwasu azotowego oraz glicerolu. Sam ten związek nie występuje, on stanowi składnik materiałów wybuchowych. Wchodzi w skład górniczych materiałów wybuchowych, jest używany jako element prochów bezdymnych, czy składnik żelatyny wybuchowej. Nitrogliceryna ma również zastosowanie w medycynie, w chorobach układu krążenia. To najważniejsze informacje książkowe.
Co z trotylem? Trotyl to z kolei kruszący materiał wybuchowy. Ma ujemny bilans tlenowy. Produkuje się go przez potrójne nitrowanie toluenu. To jest nitrozwiązek. Co warto zaznaczyć, specyficzną cechą trotylu jest to, że w temperaturze 85 stopni Celsjusza przybiera postać płynną. Można z niego nawet odlać figurkę. Podpalony pali się, jak świeca. Stanowi podstawowy materiał wybuchowy. Jest trwały i mało podatny na czynniki zewnętrzne. Jest bezpiecznym materiałem wybuchowym. Do jego odpalenia potrzebny jest silny detonator. Trotyl występuje również w różnych formach, płynnej, sproszkowanej itd. On jest bardzo często używany przez wojska inżynieryjne.
Co będzie oznaczało, jeśli rzeczywiście potwierdzone zostaną ślady tych materiałów na tupolewie? Na razie trzeba poczekać na szczegóły tej sprawy. Wiele zależy bowiem od tego, co zostało de facto znalezione. Czy znaleziono ślady powybuchowe, czy znaleziono ślady trotylu. Warto zapoznać się również ze szczegółami rozpoznania trotylu. Trzeba poczekać na więcej szczegółów. Czy rozpoznano na podstawie spektrometru czy używano urządzenia do analizy próbek i ono zarejestrowało „piki” typowe dla trotylu i nitrogliceryny? Tego nie wiadomo, a spekulacje wydają mi się zaciemniać sprawę.
Trotyl jest środkiem specyficznym, czy łatwo go pomylić z czymś innym? Pomyłki nie zdarzają się często w tym przypadku. Jednak czasem urządzeniom do wykrywania materiałów brakuje odpowiedniej bazy danych. W czasie swojej pracy spotykałem się z sytuacją, że wykrywacz materiałów wybuchowych wskazywał, że w danym miejscu znajdują się grupy nitrowe. Urządzenie ich nie klasyfikowało, ponieważ nie miało odpowiedniej bazy danych i nie mogło przypisać związku do danego materiału. Jednak po uzupełnieniu bazy danych udawało się prawidłowo przypisać próbkę do danego materiału. Te urządzenia są raczej pewne. Ważne jest więc, jakiego sprzętu używano w Smoleńsku oraz jaką miał on bazę danych.
Media informują, że próbki trotylu znalazły się na kilkudziesięciu fotelach. To daje do myślenia. Jednak nadal nie wiem, jakiego sprzętu użyto do tych badań. Jak ja robiłem podobne badania i sprzęt wykazał, że badana próbka zawiera trotyl to niemal zawsze się potwierdzało. Gdy odczyty były nieczytelne czy mało wiarygodne, to badania były powtarzane. Jak robiliśmy jakieś badania na trotylu, to sprzęt zawsze rozpoznawał nam trotyl. Nie przypominam sobie pomyłek przy tym materiale wybuchowym.
Trotyl jest materiałem dobrym do punktowych zniszczeń, takich jak np. przy wyburzaniu budynków?
Do wyburzania budynków wykorzystuje się raczej inne substancje, klasyczne materiały wybuchowe. Tak się dzieje m.in. dlatego, że trotyl jest mniej elastyczny. Inne materiały łatwiej dopasować np. do otworów w konstrukcji itd. Trotyl nie ma takiej właściwości. On występuje głównie w kostkach, 200 gram. Do prac minerskich nie ma wielkiego zastosowania. Jest raczej wykorzystywany przez wojska inżynieryjne do niszczenia przeszkód, powalania drzew, niszczenia konstrukcji.
Jakie dalsze kroki należałoby podjąć w sprawie materiałów wybuchowych w tupolewie? Po pierwsze, musimy mieć potwierdzenie, że coś zostało znalezione, jaką metodą i w jakiej ilości. Potem należy się zastanowić, skąd ten materiał się znalazł na pokładzie samolotu. Pytanie również, jak wykonane zostało zabezpieczenie pirotechniczne, które zgodnie z wymogami powinno zostać wykonane przez BOR przed odlotem. Każdy pasażer, każdy bagaż powinien zostać sprawdzony. Zgodnie z przepisami żadnego trotylu na pokładzie Tu-154M być nie powinno. Dopiero po oficjalnym potwierdzeniu wiadomości „Rzeczpospolitej” można się zastanawiać, skąd ten materiał się mógł wziąć w samolocie. Wiadomo, że trotyl nie opadł na wrak już po katastrofie i nie pokrył go niczym chmura dymu. Trotyl nie jest pyłem. Rozmawiał KL
Prokuratura zaprzeczała też ws. zamiany ciał - słusznie przypomina na łamach portalu Niezależna.pl red. Dorota Kania. Cytaty dwa
TAK BYŁO: Oświadczenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie 25.10.2012
Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie stanowczo odżegnuje się od medialnych doniesień, jakoby ustalono, że doszło do nieprawidłowego pochówku śp. Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie Pana Ryszarda Kaczorowskiego. Jak już informowaliśmy, na wynik badań genetycznych (DNA) jednoznacznie weryfikujących tę kwestię należy oczekiwać około siedmiu dni. Do czasu pozyskania ekspertyz prokuratorzy WPO w Warszawie nie udzielają na ten temat żadnych informacji. Oczywiście jako pierwsi o wynikach badań zostaną powiadomieni członkowie rodziny ofiar katastrofy smoleńskiej. Do czasu wydania przez biegłych opinii z badań genetycznych wszelkie informacje na ten temat należy traktować jedynie jako nieuprawnione spekulacje, które ponadto godzą w dobra osobiste ofiar tego tragicznego wydarzenia, potęgując ból i cierpienie rodzin.
Płk Zbigniew Rzepa Rzecznik prasowy NPW
TAK JEST: Depesza PAP, 31 października 2012
Badania DNA potwierdziły, że na skutek błędnej identyfikacji dwie osoby, w tym Ryszard Kaczorowski, zostały pochowane w niewłaściwych grobach - jedna w Świątyni Opatrzności Bożej, a druga na Starych Powązkach - potwierdził Wojskowy Prokurator Okręgowy w Warszawie. Płk Ireneusz Szeląg poinformował, że w poniedziałek wieczorem do WPO dotarła ostatnia ekspertyza genetyczna, wykonana po zeszłotygodniowych dwóch ekshumacjach ofiar katastrofy smoleńskiej, jednej w Świątyni Opatrzności Bożej (osoba związana z rodziną zmarłego potwierdziła, że chodzi o ciało Kaczorowskiego, ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie), drugiej na Starych Powązkach (na wniosek rodziny nie ujawniono, o kogo chodzi - jedynie podano, że rodziny zostały powiadomione o wynikach badań). Ekspertyzy przygotowywały katedry medycyny sądowej we Wrocławiu i Bydgoszczy. "Analiza DNA w sposób nie budzący wątpliwości potwierdziła, że na skutek błędnej identyfikacji ciał, zostały one pochowane w niewłaściwych grobach" - poinformował Szeląg. Jak podkreślił, nie należy używać pojęcia "zamiana ciał", bo mogłoby ono wprowadzać mylny pogląd, że ktoś je intencjonalnie zamienił - tutaj zaś doszło do błędnej identyfikacji ciał dwóch osób, co doprowadziło do pochowania ich w niewłaściwych grobach. Potwierdził on medialne doniesienia, że pod protokołem identyfikacji ciała prezydenta Kaczorowskiego podpisany jest wiceszef MSZ Jacek Najder. "Przesłuchany w toku postępowania jako świadek zeznał, że na sto procent rozpoznał prezydenta Kaczorowskiego. Ja nie miałem zaszczytu osobiście poznać pana prezydenta - znałem go jedynie ze zdjęć. Powiem państwu, że zapoznając się z dokumentacją fotograficzną przed zamknięciem trumny, że ja się też pomyliłem" - dodał Szeląg. Z wcześniejszych informacji prokuratury wynika, że do końca roku - oprócz czterech już dokonanych ekshumacji - zostaną przeprowadzone jeszcze dwie kolejne. Zastanawia stanowczy ton dementi sprzed tygodnia, który zderzony z faktami wskazuje na mało oszczędne gospodarowanie prawdą. Gim, WPO, PAP
NASZ WYWIAD. Artur Wosztyl o zakazie robienia zdjęć na miejscu katastrofy i służbowym zakazie mówienia o katastrofie W czasie posiedzenia zespołu parlamentarnego badającego katastrofę smoleńską por. Artur Wosztyl, pilot Jaka-40, który lądował 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku zaznaczył, że będąc żołnierzem zawodowym otrzymał zakaz wypowiadania się o zdarzeniach z dnia katastrofy. Dodał, że gdyby złamał zakaz – czego żołnierzowi nie wolno robić – być może przekaz dotyczący m.in. współpracy smoleńskiej wieży z załogami nadlatujących samolotów byłby inny. O atakach na pilotów powiedział: Jak słyszałem wypowiedzi różnych ekspertów, którzy wypowiadali się w tej materii: skoro moi koledzy od dwunastu lat latali na tym sprzęcie, ile trzeba latać, by mieć doświadczenie? W kwestii zeznań śp. Remigiusza Musia powiedział:
Potwierdzam je, choć nie wszystko słyszałem. Nie przypominam sobie, byśmy my lecąc tam, dostali taką komendę, być może mi umknęła. Nie słyszałem korespondencji z Iłem-76, którą słyszał śp. Remek Muś, ponieważ akurat był w kokpicie w tym czasie. Natomiast jestem w stanie potwierdzić element jego wypowiedzi z przesłuchania, który dotyczył podejścia tupolewa do wysokości decyzji na lotnisku w Smoleńsku. Wszystko, co zostało powiedziane, potwierdzam. Stwierdziłem rozbieżności pomiędzy tym stanem, który usłyszałem – i nie jestem raczej człowiekiem, który by pomylił 50 metrów ze 100 metrami. Dlatego też zdziwiło mnie, ze pewnego elementu nie było w stenogramie. Nie wiem, z jakiej przyczyny, nie chcę dywagować na ten temat. Tłumacząc, skąd Remigiusz Muś mógł tak szczegółowo opowiadać o pewnych wątkach zdarzeń z tego tragicznego sobotniego poranka, powiedział:
Po lądowaniu w Warszawie, kiedy wróciliśmy po katastrofie ze Smoleńska, on był jedynym z naszej załogi, który jeszcze raz przesłuchał taśmy na miejscu. Dlatego być może pewne rzeczy wyłapał. Chodzi o potwierdzaną przez chorążego Musia w wywiadach komendę o zejściu do 50 metrów, jaką smoleńska wieża wydała załodze iła.
Dopytywany, czy słyszał komendę wieży skierowaną do tupolewa, by schodzili do wysokości 50 metrów, raz jeszcze powiedział:
Tak, słyszałem taką komendę i wielokrotnie to powtarzałem podczas przesłuchań w prokuraturze czy nawet jeżeli chodziło o pytania ze strony rosyjskiej o pomoc prawną. Wielokrotnie się na ten temat wypowiadałem, podtrzymuję to. Natomiast nie jestem w stanie wyjaśnić, skąd się biorą te rozbieżności.
Miał tu na myśli brak tej komendy na nagraniach z czarnej skrzynki TU-154M. Po tych słowach Antoni Macierewicz oświadczył, że zespół występuje do prokuratora generalnego oraz do ministra spraw wewnętrznych o objęcie ochroną BOR porucznikowi Wosztylowi. Myślę, że to jest tak oczywiste, że będziemy traktowali wszelkie opóźnienia w tej sprawie i wszelkie próby kręcenia w tej sprawie, jako świadome narażanie życia pana porucznika. Ta sprawa nie może być przedmiotem jakichś wykrętów czy pseudopolitycznych gier. Naprawdę dostatecznie dużo ludzi zginęło w tej sprawie. Prosimy o gwarancję bezpieczeństwa dla pana porucznika Wosztyla. Stanisław Zagrodzki, kuzyn śp. Ewy Bąkowskiej, ujawnił w Sejmie, że w niedzielę w internecie zamieszczono pełne treści zeznań Artura Wosztyla, wraz z danymi osobowymi – adresem, numerem dowodu osobistego i z innymi danymi umożliwiającymi odnalezienie go. Jest to rzecz o tyle niebywała, że dotychczas wszystkie służby pracowały, by takie rzeczy się nie ujawniły. Dziwny jest też bieg okoliczności, że taka wrzutka pojawia się w niedzielę, dzień po tragicznej śmierci chor. Remigiusza Musia. W związku z tym ja jako członek rodziny zwracam się do wszystkich parlamentarzystów i również do dziennikarzy, by wywierali maksymalny nacisk, aby zapewnić Arturowi maksymalne bezpieczeństwo w naszym państwie. To nie jest już normalne. To samo dotyczy drugiego pilota jaka, ponieważ jego dane osobowe również zostały zamieszczone, co wydaje się w świecie w miarę cywilizowanym za niebywałe.
Po posiedzeniu zespołu rozmawialiśmy z porucznikiem Arturem Wosztylem:
Jak wyglądał zakaz mówienia o zdarzeniach z 10 kwietnia ze strony pana przełożonych? Kto go nałożył? Przekazał nam go dowódca pułku na odprawie. Z wypowiedzi pana pułkownika – zastrzegam, że nie widziałem pisma – wynikało, że został on wydany przez gen. Lecha Majewskiego, następcę gen. Błasika na stanowisku Dowódcy Sił Powietrznych.
Traktowaliście to, jako rozkaz? Zakaz to zakaz. To jest rodzaj rozkazu. Będąc żołnierzem zawodowym musiałem wykonywać polecenia swoich przełożonych.
Może pan opowiedzieć o tym momencie, gdy razem z chorążym Musiem poszliście na miejsce katastrofy? Jak wyglądało to przenoszenie części wraku przez służby rosyjskie? Trudno mi się do tego odnieść. Gdy tam byliśmy, nie widziałem, żeby ktoś kręcił się już po miejscu katastrofy. Teren był odgrodzony taśmami, zauważyliśmy wyrwane płyty w betonowym ogrodzeniu, a stojąca w pewnych odstępach ochrona zakazywała zbliżać się za taśmę, a tym bardziej robić zdjęcia.
Jak brzmiały te wybuchy, które pan słyszał? Nie jestem w stanie tego opisać. Słyszałem coś takiego pierwszy raz w życiu i mam nadzieję, że ostatni. To były jakieś detonacje, jakieś dudnięcia, niszczenie roślinności. Nie jestem w stanie tego lepiej opisać. Było to coś przerażającego.
Muszę zapytać o pana poczucie bezpieczeństwa, zwłaszcza w kontekście tych informacji o opublikowaniu w internecie protokołów z pana przesłuchań, z danymi adresowymi. Nie możemy popaść w jakąś paranoję. Nie będę przecież ciągle obracać się za siebie. Trzeba iść do przodu. Nie poczułem się w jakiś szczególny sposób zagrożony. W zasadzie wszystko, co miałem do powiedzenia, już powiedziałem.
Jak został pan potraktowany przez zwierzchników po rozwiązaniu pułku? Odetchnęli z ulgą, że odszedłem do cywila. Marek Pyza
Fedorowicz na Stefczyk.info: istnieją środki, którymi można skutecznie człowieka obezwładnić. Potem można robić z nim co się chce Dariusz Fedorowicz, brat śp. Aleksandra Fedorowicza, który zginął w Smoleńsku na portalu Stefczyk.info komentuje wiadomość dot. tragicznej śmierci Remigiusza Musia. Fedorowicz, który jest lekarzem wojskowym, pytany był, jak ocenia fakt, że prokuratura przeprowadziła sekcje zwłok chorążego dopiero po kilku dniach, a wcześniej publicznie wykluczyła udział osób trzecich. Publikujemy fragment wywiadu z portalu Stefczyk.info:
Nie można zapominać o śmierci chorążego Remigiusza Musia, ważnego świadka ws. śledztwa smoleńskiego. Został on znaleziony w piwnicy. Prokuratura z miejsca niemal uznała, że to samobójstwo, a sekcja zwłok została przeprowadzona dopiero po dwóch dniach. Jak Pan, jako lekarz, to ocenia? DF: Wydaje mi się, że utartym już scenariuszem w przypadku tzw. samobójstw jest, że sekcje zwłok są przeprowadzane po dwóch lub trzech dniach. To są działania zupełnie niewystarczające. Warto jednak podkreślić niezmiernie ważny fakt. Sądzę, że każdy medyk sądowy czy psychiatra powinien to potwierdzić. Samobójcy w większości przypadków pozostawiają listy pożegnalne. Decyzja o samobójstwie jest niezwykle dramatyczna i długotrwała. Pierwszą przesłanką do podejrzenia, że śmierć nastąpiła w wyniku działań osób trzecich jest stwierdzenie, że zmarły nie zostawił listu pożegnalnego. Oczywiście ważny jest sam sposób śmierci człowieka, czy nastąpiło uduszenie, czy zadzierzgnięcie, czy przerwanie rdzenia itd. Jednak najistotniejsze nie jest wcale, czy dana osoba posiada obrażenia czy ślady walki na ciele. Wiadomo, że istnieją środki, którymi można skutecznie człowieka obezwładnić. Potem można już robić z nim co się chce. Ja oficjalnych wiadomości i wyjaśnień w tej sprawie nie przyjmuje. Zaznaczanie, że w przypadku Remigiusza Musia na pewno nie doszło do zabójstwa, jest przedwczesne. Ta sprawa wymaga bardzo wielu kolejnych badań i ekspertyz. Wypowiedzi w tej sprawie mają charakter polityczny. KL
Próbki z wraku samolotu TU-154M pozostaną pod kontrolą Rosjan Wojciech Wybranowski, dziennikarz śledczy „Rzeczpospolitej” w rozmowie z portalem wpolityce.pl nie ma wątpliwości, że Cezary Gmyz przy zbieraniu informacji do artykułu „Trotyl we wraku tupolewa” wykazał się rzetelnością i starannością. Czarek bardzo sumiennie podszedł do swojej pracy. Do tekstu zbierał materiały przez kilka tygodni. Informacje do których dotarł, potwierdził w czterech niezależnych źródłach - wyjaśnia red. Wybranowski. Sam Gmyz późnym wieczorem opublikował na stronie internetowej „Rz” artykuł pt. „Prawda za pół roku”, w którym napisał, że próbki z wraku po kątem znalezienia śladów po materiałach wybuchowych zostaną w Moskwie. Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk powiedział „Rzeczpospolitej”, że próbki, które wskazali biegli, są w Rosji:
Zostały one wytypowane przez polskich biegłych na podstawie wskazań urządzeń, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych. Źródła ich pochodzenia mogą być przeróżne. Próbki te – według Martyniuka - mają być sprowadzone do kraju w ramach pomocy prawnej. Dziennik przypomina przy tej okazji, że wrak też miał już dawno być w Polsce, ale Rosjanie nie kwapią się z jego zwrotem. Slaw/Rzeczpospolita
Potworne rebusy prok. Szeląga zamiast jasnych stwierdzeń i solidnych analiz. "Nie mówię, że nie było, mówię, że nie stwierdzono" Trzydzieści miesięcy po tragedii smoleńskiej prokuratura nie jest w stanie jednoznacznie stwierdzić czy na miejscu katastrofy są ślady materiałów wybuchowych. Pan prokurator Ireneusz Szeląg bawi się z opinią publiczną w potworne rebusy typu:
Nie mówię, że nie było, mówię, że nie stwierdzono. I denerwuje się, że dziennikarze i Polacy nie rozumieją. Potem kolejne zagadki: są związki chemiczne, które mogły być w materiale wybuchowym, ale to nie znaczy, że były to materiały wybuchowe. Urządzenia kontrolne wariowały, ale to nie znaczy, że coś wykryto. Badania są prowadzone ale nie ma żadnych potwierdzonych wyników. Ponad dwa i pół roku po katastrofie! Prokuratorzy pojechali na miejsce bo była taka możliwość a mieli wątpliwości, ale co do czego - już nie wiadomo. Kolejny raz opinia publiczna zobaczyła jak niepoważne jest oficjalne dochodzenie. Jak można po 30 miesiącach od 10 kwietnia 2010 roku nie mieć wiarygodnej, po trzykroć sprawdzonej, odpowiedzi na kluczowe pytania? Ekspertyz, analiz, badań. Jak można nie mieć opisanego i przeanalizowanego nagrania z Jak-a 40, który lądował tam wcześniej. I setek innych rzeczy. No nie mają, jakby to zdarzyło się wczoraj. Każą się po rękach całować jeśli kiwną palcem. Zazwyczaj nie kiwają. A świadków ubywa.
Dzisiejsza konferencja prokuratora Szeląga udowodniła po raz kolejny, że na oficjalne organa nie możemy liczyć. I potwierdziła: prokuratorzy znaleźli w Smoleńsku i we wraku ślady, które mogły być z dużym prawdopodobieństwem śladami materiałów wybuchowych. To, niezależnie od zamulania, przełom. Na resztę musimy poczekać.
TRZY PYTANIA do Tomasza Wróblewskiego, red. nacz. "Rz": "trotylu nie znaleziono, ale znaleziono materiały, które mogły wchodzić w skład trotylu" Nie udało się ostatecznie wykluczyć, że było to zamach i, że były tam materiały wybuchowe - mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Tomasz Wróblewski, redaktor naczelny "Rzeczpospolitej". Po publikacji "Rz" - CZYTAJ TUTAJ - wybuchła burza, kiedy dziennikarze ujawnili, że polscy śledczy znaleźli we wraku tupolewa ślady materiałów wybuchowych.
wPolityce.pl: Jak, według pana można zrozumieć tłumaczenie prokuratora Szeląga, który na konferencji prasowej zwołanej, jak rozumiem, z powodu publikacji w "Rzeczpospolitej" stwierdził, że "nie mówi, że nie było w tupolewie materiałów wybuchowych, tylko, że ich tam nie stwierdzono"? Tomasz Wróblewski: To oznacza nic innego, jak to, że nie można jednak wykluczyć obecności materiałów wybuchowych na pokładzie tupolewa. No, bo rozumiem, że wszystkie te substancje aktywne, o których mówił prokurator mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych. To wszystko zostawia w nas w dalszym ciągu jakąś niepewność. No i okazuje się, że pół roku musimy czekać na wyjaśnienie tego, to jednak trochę długo. Co jest dla nas niezrozumiałe, to, że prokurator Szeląg nie wspomniał o tym, że do Polski przywieziono tylko odczyty tych próbek wraku, natomiast same próbki w dalszym ciągu pozostają w Moskwie. Pojawia się pytanie, dlaczego kolejne próbki znów będą badane w Moskwie - pewnie dlatego tak długo to ma trwać - dlaczego, skoro te próbki były badane przez rosyjskich ekspertów, znów będą badane przez tych samych ekspertów. To są dla nas takie sprawy, które nie uspokajają tej sytuacji. Wiemy na pewno, że na pokładzie samolotu były materiały, które bardzo zaniepokoiły prokuratorów, dlatego podaliśmy, może nieco pochopnie, informację o tym, że był tam trotyl i nitrogliceryna. Prokuratura nie ma na to dowodów, ale też nie może tego wykluczyć. Te materiały, które znaleziono w tupolewie mogły wchodzić w skład trotylu. Ale niezależnie od takich twardych ustaleń prokuratury, pozostaje w tej sprawie sporo niepokoju.
Prokurator Szeląg używał bardzo skomplikowanych zdań do wyjaśniania tego, że nie zgadza się z waszą publikacją. Czego nie udało mu się, mimo zapewne chęci, wyjaśnić i na jakie pytania odpowiedzieć? Podczas konferencji padło kilka pytań, na które nie udało się uzyskać odpowiedzi. Nie udało się wyjaśnić, po co polscy prokuratorzy jeszcze raz pojechali do Rosji, skoro były te badania obowiązujące. Ja bym poszedł dalej, skoro tamte badania prowadzili Rosjanie i one budziły jakieś wątpliwości, to dlaczego znów Rosjanie mają ten wrak badać? To są, rzeczywiście takie sprawy, których nie udało się wyjaśnić.
Prokuratura zarzuca "Rzeczpospolitej" podanie nieprawdy, jak się do tego ustosunkujecie? Nieprawdą, jak rozumiem nazywają podanie informacji, że w tupolewie znaleziono trotyl i nitroglicerynę. I tego, rzeczywiście nie da się potwierdzić. Natomiast przesłaniem tego tekstu, według mnie bardzo wyważonego, było stwierdzenie, że znaleziono coś, co może wskazywać na materiały wybuchowe. Nie udało się ostatecznie wykluczyć, że było to zamach i, że były tam materiały wybuchowe. Rozmawiał Marcin Wikło
Córka Kaczorowskiego: nie mogę tego pojąć Byliśmy gotowi lecieć do Rosji, ale nie proszono nas o pomoc w identyfikacji ojca; zapewniono, że został rozpoznany - powiedziała w środę Alicja Jankowska, córka ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego. Jak powiedziała Jankowska, po katastrofie pod Smoleńskiem rodzina Kaczorowskiego otrzymała zapewnienie, że są osoby, które rozpoznają ciało prezydenta. "Nie wiadomo było, czy lecieć do Smoleńska, do Moskwy, czy do Warszawy. Byliśmy gotowi lecieć tam, gdzie potrzeba. W niedzielę (11 kwietnia 2010 r.) doszła do nas wiadomość, że tatusia ciało zostało zidentyfikowane, i to bardzo łatwo" - podkreśliła. "Przylecieliśmy do Warszawy; mówiono nam, że tatuś był mało uszkodzony, że go od razu rozpoznano i że nie było żadnej wątpliwości, że to on. Dowiadujemy się teraz, że ta osoba, która podobno poznała tatusia (ówczesny wiceszef MSZ Jacek Najder), nie znała go osobiście. Ten pan tylko widział go na uroczystościach, w gazetach i w telewizji" - powiedziała Jankowska. "Nie mogę zrozumieć, dlaczego pozwolono na to, aby ciężar identyfikacji i odpowiedzialność za tę czynność spadł na tę jedną osobę" - dodała. Córka Kaczorowskiego podkreśliła, że rodzina i bliscy byli gotowi polecieć do Rosji i pomóc w identyfikacji. Nie proszono nas o żadne informacje, nie pytano, w co był ubrany, czy miał znaki szczególne, nie proszono o próbki DNA - mówiła. "Trudno przyjąć nam, że w chwili, gdy taka tragedia się wydarzyła, nie było procedur, które by nie pozwoliły, by takie horrendalne błędy zostały popełnione" - dodała Jankowska. Podkreśliła, że nie przyjmuje, że zła identyfikacja to wina jednej osoby. "Ważne, by zrozumieć, jak to się stało i dołożyć starań, by podobne błędy się już nie zdarzyły" - powiedziała.
Marek Nowicki
NIE TAK "HYPKO" PANOWIE Od rana śledzę z zainteresowaniem sprawę związaną z ujawnieniem przez Cezarego Gmyza informacji o zidentyfikowaniu przez biegłych na wraku TU 154 M materiałów wybuchowych w postaci trotylu i nitrogliceryny. Z pewnym rozbawieniem obserwowałam przedpołudniowe słowne wygibasy ekspertów i polityków PO, którzy przyparci do muru trotylem zaczęli głosić wszem i wobec, że samolot zapewne spadł w miejscu, gdzie pełno było trotylu, będącego pozostałości ą po II wojnie światowej. Żałosne to było i żenujące. Ale cóż, większość tych ludzi nie grzeszy szczególnie rozwiniętą inteligencją, a co najwyżej nabytym cwaniactwem. Prokuratura Wojskowa, jako dysponent informacji mających być źródłem dla dziennikarza „Rz” , dopiero po kilku godzinach od ujawnienia sensacyjnego newsa zorganizowała konferencję prasową, podczas której prokurator Ireneusz Szeląg we właściwy sobie sposób nie powiedział prawdy, jednocześnie nie kłamiąc. To szczególne zjawisko zyskało już specjalną nazwę „lewitacja Szeląga”.
Co powiedział pan prokurator? Otóż zapewnił poruszoną newsem Gmyza opinię publiczną, iż nie jest prawdą jakoby stwierdzono materiały wybuchowe na wraku TU 154 M, dodając jednocześnie, iż fakt nie stwierdzenia ich występowania nie oznacza, że ich tam nie było. Tłumacząc wprost zawiłości procesu myślowo - językowego prokuratora Szeląga: były materiały do złudzenia przypominające cząstki wysokoenergetyczne, do których należy między innymi trotyl, ale nie ma jeszcze oficjalnych ekspertyz, które by to potwierdzały mocą pieczęci, stąd też nie stwierdzono, ale i nie wykluczono ich obecności na/we wraku Tupolewa. Oczywiście przekaz dnia poszedł taki, jakiego oczekiwał premier Tusk wraz z wiernym Grasiem i cała masa spoconych ze strachu przed carem: nie było materiałów wybuchowych na wraku TU 154 M, Gmyz kłamał, Kaczyński jest niezrównoważony, a Macierewicz bredzi. A jednak taka informacja, o tak dużym ciężarze gatunkowym, nie pojawiła się li tylko jako wynik dziennikarskich fantazji, czy też źle poinformowanych informatorów, zwłaszcza w takiej gazecie, jak Rzeczpospolita. Wieczorem Cezary Gmyz podał do wiadomości publicznej, iż nie wycofuje się ze swoich tez zawartych w porannym artykule, co więcej potwierdza wiarygodność swoich informatorów oraz zapewnia, iż zweryfikował informacje w kilku, niezależnych źródłach, między innymi w NPW. Mamy więc wydawałoby się sytuację słowo przeciwko słowu, czyli trudno rozstrzygać, trzeba czekać. Tymczasem po południu Stanisław Zagrodzki, kuzyn zmarłej 10 kwietnia 2010 roku Ewy Bąkowskiej oświadczył:
„Po ekspertyzie dr. Szuladzińskiego z początku tego roku postanowiłem poszukać kontaktu z naukowcami amerykańskimi. Po uzyskaniu zapewnienia, że byliby zainteresowani przeprowadzeniem badań rzeczy po Ewie, które przywiozłem z Moskwy, postanowiłem przekazać im materiał do badań. Ustaliliśmy, że przekażę materiał do badań w czasie wiosennej konferencji w Parlamencie Europejskim w Brukseli. Tak też się stało. 16 czerwca otrzymałem informację od jednego z naukowców, że znane są już wyniki badań dwóch próbek, wielkości kilku centymetrów kwadratowych każda. Jedna pochodziła z fragmentu garsonki, druga – z pasa biodrowego od fotela lotniczego, który był z tą garsonką, można powiedzieć, zespolony. Okazało się, że w tej drugiej próbce znaleziono ślady trójnitrotoluenu, czyli trotylu. Informację tę potwierdził mi później inny naukowiec w obecności posła Antoniego Macierewicza, kilku rodzin i adwokata”. Każdy rozsądnie myślący człowiek, dysponujący choćby skromnym aparatem analitycznym, po tej informacji musi uznać, choćby lakonicznie, iż „coś jest na rzeczy z tym trotylem”. Trudno bowiem nie stwierdzić, że ta zaskakująca zbieżność relacji kilku źródeł Cezarego Gmyza oraz wynik badań laboratoryjnym przeprowadzonych w USA na wniosek jednej z rodzin, są snem wariata. Nie ma takiej możliwości, aby wyniki badań polskich biegłych, które póki co wprawdzie nie mają oficjalnej pieczęci, jak i wyniki analiz zagranicznego ośrodka, mogły się tak bardzo pomylić we wskazaniu materiału wybuchowego, którego miało nie być na/we wraku, a jednocześnie z dużą precyzją wskazać na trotyl. Oczywiście można opowiadać bzdury, pocąc się obficie ze strachu przed carem, że obecność trotylu, czy nitrogliceryny nie musi oznaczać wybuchu, że to też są składniki toreb foliowych ( made by Dziewulski w TVP Info), ale to nawet nie w trotylu jest problem. Trotyl jest taką, można by rzec kropką nad „i”, gdyż wszystkie dotychczasowe badania ekspertów Zespołu Parlamentarnego, jak i naukowców przedstawiających swoje referaty na konferencji smoleńskiej, jednoznacznie wskazują, iż zarówno sposób rozkładu szczątków, specyficzne zniszczenia (rozerwania, wywinięcia krawędzi blach, wyrwane nity, nity w ciałach ofiar), a także zapisy TAWS, FMS sugerują, wręcz krzyczą, iż doszło do eksplozji nad ziemią. Doktor Szuladziński nawet wskazał dokładne miejsce wybuchu: wnętrze skrzydła i śródpłacie. To właśnie w tych miejscach, według informatorów Gmyza, stwierdzono najwyższe stężenie materiałów wybuchowych.
Czyżby ta zbieżność miała być znowu tylko snem wariata? Kto chce ten uwierzy w oficjalne krętactwa, co jest zrozumiałe w wielu przypadkach, gdyż, jak widać po dzisiejszym dniu, co poniektórym jest to potrzebne, jak tlen, by choć na chwilę oszukać sumienie i móc jeszcze te kilka miesięcy – do czasu wydania ostatecznych ekspertyz przez NPW - spać w nocy. Niestety dzisjsze słowa Antoniego Macierewicza zapewne zburzyły ten misternie budowany, pozorny spokój u wielu. Szef ZP powiedział w programie dla niezalezna.pl, że zespół dysponuje pewną, sprawdzoną informacją, iż prokuratura wojskowa odnalazła ślady materiałów wybuchowych na wraku Tupolewa. Kwestia, że samolot uległ katastrofie w wyniku eksplozji, nie ulega już wątpliwości, jest to fakt. Biegli stwierdzili obecność materiałów wybuchowych na 60 częściach foteli, a także w śródpłaciu i na skrzydle. Jak powiedział poseł, ta dokumentacja spoczywa w NPW i dlatego słowa prokuratora Szeląga uznał za „bezczelne kłamstwo” , które daje czas na zacieranie śladów przez sprawców, przygotowywanie linii obrony oraz rodzi zagrożenia dla świadków, a przecież giną ludzie. Dzisiejsza gra słów ze strony prokuratora Szeląga była żałosną próbą obrony obowiązującej wersji katastrofy, w której głównymi winnymi są polscy piloci i generał Błasik. To niegodne polskiego oficera, dlatego dobrze się stało, że panowie prokuratorzy wykonali to wątpliwe moralnie zadanie w cywilnych ubraniach, mundury na szczęście zostały w szafach.
Martynka
Katastrofa w Smoleńsku: sprawdzić tę hipotezę! (Uzup.) „Rzeczpospolita” podała, że „Na wraku prezydenckiego Tu-154M w Smoleńsku prokuratura znalazła ślady trotylu i nitrogliceryny”.
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/katastrofa-smolenska/w-tu-154m-odkryto-slady-materialow-wybuchowych,1,5291329,wiadomosc.html
Ta informacja wymaga sprecyzowania. Jak wiadomo w wodzie morskiej, powietrzu i w ziemi są ślady złota – i w ogóle wszystkiego. Jeśli czytam: „Półtora miesiąca temu na miejsce katastrofy pojechała specjalna grupa d/s pirotechnicznych wyposażona w najnowocześniejszy sprzęt pozwalający na wykrycie najdrobniejszych śladów materiałów wybuchowych” - no, to „najdrobniejsze” ślady są i w mojej kieszeni i na moim nosie. Potrzebna jest informacja rzeczowa, a nie dziennikarska. Najprawdopodobniej jest to kolejne działanie w celu skierowania uwagi ludzi na "Smoleńsk" a nie na afery PO i gospodarkę. Niepokojąca jest tylko ta informacja:
„Grupa specjalistów badała przede wszystkim wrak samolotu, na którego fotelach oraz w części skrzydła znaleziono liczne ślady trotylu i nitrogliceryny”. Oczywiście: koło lotniska wojskowego jest pełno „najdrobniejszych śladów” trotylu z czasów II wojny – a ślady nitrogliceryny na fotelach pochodzić mogą od typowego lekarstwa przeciwdziałającego zawałom serca. Jeśli jednak te ślady będą umiejscowione w skrzydle, to trzeba będzie wrócić do hipotezy, którą przedstawiłem bezpośrednio po katastrofie – i poważnie ją rozpatrzyć. Hipoteza była taka:
Jedynymi ludźmi mającymi interes w pozbyciu się śp.Lecha (a i Jarosława...) Kaczyńskiego byli ludzie z b.WSI, szantażowani przez b-ci Kaczyńskich groźbą ujawnienia ANEXU do Raportu w/s WSI. Oni mieli również możliwość zamontowania drobnego ładunku w skrzydle samolotu. I uruchomienia go zdalnie przez swojego człowieka przebywającego na lotnisku w Smoleńsku.
http://www.youtube.com/watch?v=Uoar8txlzsY&hd=1
W myśl tej hipotezy wrzask podnoszony przez Antoniego Macierewicza (wedle tej hipotezy: „kreta” WSI), oskarżanie „Ruskich”, podsuwanie hipotez o helu, bombie próżniowej, magnesie, sztucznej mgle itd. o fatalnym działaniu kontrolerów i spisku, którego nici prowadzą na Kreml - były działaniami pozornymi, mającymi odwrócić uwagę od prawdziwych sprawców – i w razie, czego posłużyć do zbagatelizowania doniesień o prawdziwych przyczynach katastrofy. Należy też wspomnieć o prostej zasadzie: "Is fecit cui prodest"; jedynym, który skorzystał na katastrofie, jest PiS, którego notowania bardzo wyraźnie wzrosły, a Antoni Macierewicz stał się jednym z najczęściej widywanych w telewizji polityków. Przypomnijmy, że „bezpieka” wyraziła w swoim czasie zgodę na objęcie przez Antoniego Macierewicza stanowiska ministra SW. Antoni Macierewicz na tym stanowisku NIE wykonał uchwały lustracyjnej (jawnił tylko niegroźnych agentów, tych zwolnionych - natomiast nie ujawnił ANI JEDNEGO agenta SB pracującego nadal dla UOP – a potem ABW) – co więcej: twierdził, że ją wykonał. Warto przypomnieć, że natychmiast po katastrofie na polecenie Marszałka Sejmu, NCzc.Bronisława Komorowskiego, z Kancelarii Prezydenta zabrano wszelkie tajne dokumenty; przypominam, że kursowała informacja, iż wcześniej Bronisław Komorowski chciał kupić w/w ANEX za 200.000 zł. Warto by też sprawdzić – to byłoby BARDZO SILNE potwierdzenie tej hipotezy – czy polscy profesorowie zza granicy potwierdzający te bzdurne hipotezy o mgle, helu i bombie próżniowej itp. – nie są czasem agentami WSI. Przypominam, że WSI umieszczała licznych swoich ludzi za granicą jako szpiegów przemysłowych. Domagam się sprawdzenia tej hipotezy! Nie zajęcie się tą hipotezą byłoby silnym argumentem za jej słusznością. JKM
Kochani: myślenie naprawdę nie boli! Czytam Państwa komentarze – i oczom nie wierzę: zupełny brak elastyczności myślenia. Ja hipotezie zamachu przypisywałem 0 (praktycznie zero) szans. Po tej informacji podniosłem szansę zamachu na jakieś 2%. Mało – ale sprawa tak ważna, że trzeba to koniecznie sprawdzić. Gdyby moja hipoteza o ludziach b.WSI okazała się być prawdziwa – to rozwalilibyśmy cały ten ubecki układ rządzący Polską. Tymczasem Państwo a priori zakładają, że to na pewno był zamach – i to prawie na pewno zrobiony przez Rosjan. Ta hipoteza ma zerowe szanse – bo, jak słusznie zauważa Stanisław Michalkiewicz, na Kremlu siedzą „ruscy szachiści”, którzy doskonale wiedzieli, że śp.Lech Kaczyński nie ma żadnych szans w wyborach – miał 15%-20% poparcia – a po zamachu sympatia dla PiS gigantycznie wzrośnie. Już pomijam skutki tego, co by się stało po wykryciu takiego czynu... Powtarzam: kto podejrzewa o to Rosjan – nie jest politykiem. NB. WCzc.Jarosław Kaczyński na pewno Rosjan nie podejrzewa – ale mówi to, co mówi, by się podlizać tym, którzy w to wierzą. Jak widać po komentarzach – wierzą ślepo. W porządku: ludzie lubią spiskowe teorie – a niektóre spiskowe teorie są prawdziwe. Mówicie Państwo o tym, że bezpieka trzyma wszystko w szachu i wszystkim rządzi... Że masoneria ma wszędzie swoich ludzi. Tak uważacie? No, to dlaczego a limine odrzucacie hipotezę o Antonim Macierewiczu jako bezpieczniaku? Przecież bezpieka musiała wyrazić zgodę na to, by objął On urząd ministra SW. Ukręcić łeb kandydaturze na to stanowisko jest bardzo łatwo. A tego bezpieka nie zrobiła. I Macierewicz agentury nie ujawnił. Stanisław Michalkiewicz ma rację: byłoby to ujawnieniem tajemnicy państwowej. Ale ja powiedziałem, co ja bym zrobił na miejscu Macierewicza: ujawniłbym agentów - i zgłosił się na prokuraturę, że dokonałem przestępstwa; jako usprawiedliwienie podając, że na rozkaz Sejmu... Zresztą ujawnienie tych, których ujawnił - czyli byłych agentów SB - też jest ujawnieniem tajemnicy państwowej. Dlaczego Macierewicza za to nie wsadzono za kratki? Ciekawe - nieprawda-ż? Tak: p.Lech Wałęsa też był już wtedy byłym TW SB. Natomiast najprawdopodobniej od kilku lat był przejęty przez WSI, o czym Macierewicz nie mógł wiedzieć, bo do akt WSI nie miał dostępu. WSI zazdrośnie strzegła swojej wyższości. A kto stał na czele tego rządu? Zacny człowiek, p.mec.Jan Olszewski. Bardzo Go lubię – ale, jak wszyscy wiedzą: mason. Więc dlaczego większość PT Komentatorów nawet słyszeć nie chce o hipotezie, że za tym stoją jacyś bezpieczniacy? To kwestia wiary: po prostu wierzą PiSowi. A wiara jest ślepa na argumenty. Jeszcze jedna ważna sprawa: jeśli to był zamach (proszę pamiętać: przypisuję temu 2% szans) to na pewno nie zrobiony przez zawodowców z obecnych służb. Kto dziś do zamachów używa trotylu??!!? Już nie wspominam o nitroglicerynie, której ślady na fotelu pochodzą zapewne z tabletek którejś z ofiar zamachu. To musiałby być były bezpieczniak, odcięty od normalnych źródeł materiałów wybuchowych. Nitroglicerynę co prawda może wyprodukować każdy (proste, ale niebezpieczne) I trotyl też:
http://biol-chem.zmc.prv.pl/warto_wiedziec.htm
Acz prościej kupić od górników Semtex produkują bracia Czesi – ale dziś i semtex jest przestarzały. Jednak, powtarzam: nadal 98% szans przypisuję hipotezie, że to ONI po raz kolejny chcą skłonić Polaków by dzielili scenę polityczną na smoleńszczyków i anty-smoleńszczyków. PiS i PO. I podgrzewać atmosferę, podgrzewać – by broń Boże nie dyskutowano o gospodarce. I o aferach. JKM
Ślady trotylu na TU 154. Kaczyński razem z Tuskiem będą katami polskiego narodu? Wykryto ślady trotylu (TNT) na TU 154. Krótki komentarz polityczny do tej informacji:
- o mieszance rakietowej TNT pisał szef Nowego Ekranu dokładnie rok temu, z przełomu października / listopada 2011. Skąd teraz w Rzeczpospolitej taki artykuł?
- zachowanie Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza wygląda mi na typowe szczucie Polaków na wojnę z Rosją. Oni tak robią od wieków: najpierw szczują jedną stronę na drugą, potem jest jakaś reakcja – np tego typu zamach, i patrzą, jak obie strony się wyżynają. Jest to strategia: “Problem, reakcja, rozwiązanie”. Czyli sztuczna kreacja problemu, reakcja na niego, np wojna, i rozwiązanie – często “ostateczne rozwiązanie”.
- jak chcą wojaczki z Ruskimi, niech wyślą swoje dzieci – np Martę Kaczyńską, syna Donalda Tuska itp.
- najpierw wykreowano wojnę w narodzie polskim – przyłożyły do tego rękę obie strony. Rządzenie np państwem w rzeczywistości dwubiegunowej jest bardzo proste – wystarczy kontrolować obie strony. Np kontrolować takiego Tuska (marionetka Niemiec i Rosji) i takiego Kaczyńskiego (marionetka USA i Izraela. Proszę pamiętać, że jeden z ambasadorów Izraela potwierdził, że Prawo i Sprawiedliwość jest najbardziej prożydowską partią jaka kiedykolwiek w Polsce istniała. To chichot dziejów. PiS, który ma najbardziej szowinistycznych (antysemickich) wyborców, którzy każdego Żyda by spalili w piecu, jednocześnie jest najbardziej proizraelską partią w Polsce. Zaiste!
- takie typy jak Jarosław Kaczyński, Macierewicz – ale także – Tusk, Palikot, Seremet – to są kliniczni psychopaci. David Icke, badacz działań międzynarodowej mafii bankierskiej, nazywa takich ludzi “reptilianami” (reptilian humanoid) – są to osoby cyt. “genetycznie pozbawione zdolności empatii i współodczuwania”.
- nie ulega wątpliwości, że kibuce: PO, RPP, SLD, PSL – mają orientację Niemiecką i Rosyjską. PiS, SP i inne klony zaś – chcą podporządkowania Polski reżimom z USA i Izraela. W rzekomo “polskim” sejmie nie ma ani jednej niepodległościowej i polskiej partii!
- oczywiście, wydarzenia z dnia 10 kwietnia 2010 wskazują na zamach terrorystyczny. Tak podpowiada zdrowy rozsądek i logika. Jednak czy na pewno przeprowadzili go Rosjanie, jak twierdzi psychopata Macierewicz razem ze swoją komisją paranoików? Nie. Za to odpowiadają takie służby jak Mossad i polskie ABW. Rosja nie miała żadnego motywu, by taki zamach przeprowadzić. Gruzja? To była mała zemsta Ruskich za Kosowo. Tyle i tylko tyle! Lech Kaczyński? To papierowy prezydent, który nic nie znaczył. Nie miał żadnych szans na wygranie wyborów, a do Katynia zmierzał tylko po to, by na trupach naszych Bohaterów rozpocząć kampanię wyborczą… którą i tak by przegrał. Jeśli mam mówić szczerze, to wolę prezydenta Bronisława Komorowskiego vel “bul”, niż nieobliczalnego syjonistę, żydofila i psychopatę Kaczyńskiego. Komorowski to jedyny z tej bandy, który nie wykazuje psychopatycznych cech.
- Czemu Mossad miałby likwidować najbardziej proizraelskiego prezydenta, Lecha Kaczyńskiego? Cóż, musicie wiedzieć, że polityk jest tylko narzędziem, marionetką w rękach kogoś znacznie potężniejszego. “Ci, którzy są wybierani, nie rządzą, a ci, którzy rządzą, nie są wybierani w wyborach”. Ci, którzy rządzą światem, są skłonni niszczyć “narzędzia”, które przestały spełniać swoją rolę, ew które wiedzą zbyt wiele. Międzynarodowa mafia bankierska, której PiS jest reprezentantem na Polskę, zdecydowała poświęcić te 96 osób z dalekiego kraju ze wschodu Europy, by osiągnąć swoje cele.
- celem jest wywołanie wojny z Rosją, i doprowadzenie do kolejnej już rzezi Słowian. W czasie I i II Wojny Światowej, Hołodomoru, stalinowskich czystek, ginęli głównie Słowianie – kilkadziesiąt milionów (od Polski po Sybir). Syjoniści zamieszkujący nasze słowiańskie ziemie mieli się dobrze i np mordowali Polaków w Katyniu. Jednym z najbardziej iskrzących pytań politycznych jest: “kto mordował Polaków w Katyniu – no jakie nazwiska mieli ci ludzie? “. Gdyby nie obie wojny, dziś Polskę zamieszkiwałoby 80 – 90 milionów ludzi.
- Kaczyński od rana jest oczywiście w swoim żywiole. Mota, skłóca, szczuje. Tak samo zachowuje się niby “konkurencyjny” obóz polityczny, czyli PO. PeOwcy odgrzali nawet starego kotleta z 2007 roku o nazwie ” IV RP “. Czy oni mają społeczeństwo za idiotów?
- w szczuciu na Rosję biorą udział media, i to bardzo ochoczo. W weekend media głównego nurtu poinformowały, że “samobójstwo” popełnił jeden z ważnych świadków zamachu w Smoleńsku. Teraz na tapecie, cały dzień jest wałkowany trotyl. Zadajcie sobie racjonalne pytanie: czy tego typu przecieki są dziełem przypadku czy zimną, bezlitosną grą służb specjalnych? Jarek Kefir
31 Październik 2012 „Tak, żeby Pan wiedział skoczę w ogień”- powiedziała w wywiadzie dla Rzeczpospolitej w dodatku ”Plus Minus”, pani Róża Maria Grafin von Thun und Hohenstein, matka czworga dzieci- europosłanka Platformy Obywatelskiej. Chodzi o skoczenie w ogień za Panem Adamem Michnikiem, współtwórcą III Rzeczpospolitej, razem z panem generałem Kiszczakiem i tymi wszystkim, których Państwo oglądacie i słuchacie na co dzień w telewizji.. Pani Róża Maria Grafin von Thun und Hohenstein wyprana jest z jakiegokolwiek patriotyzmu, To uczucie jest jej obce. Unia Europejska ponad wszystko. Poszłaby za nią w ogień zapewne.. Albo ktoś służy Polsce- albo Unii Europejskiej., To są dwa wykluczające się państwa.. Jedno jest częścią drugiego.. Szkoda, że Unia Europejska nie jest częścią Polski.. A jest odwrotnie. Wtedy bylibyśmy mocarstwem, a tak są nim- Niemcy, którym pani Róża Maria Grafin von Thun und Hohenstein służy jak może.. Magisterium napisała z Oskara Wilde’a, już wtedy popierała homoseksualizm jako cnotę, współpracowała z KOR-em, przed którym przestrzegał Prymas Tysiąclecia, w latach 1981-91 przebywała w Niemczech, by potem- w latach 1992-2005 być szefem „Polskiej” Fundacji im Roberta Schumana. Ona jest taka „polska” jak ja jestem Chińczykiem. W międzyczasie Unia Wolności , Unia Demokratyczna.. Córka pana Jacka Woźniakowakiego, nawet prezydenta miasta królewskiego Krakowa.. I nawet prawnuczka endeckiego działacza Jana Gwalberta Pawlikowskiego.. Zobaczcie Pastwo- na przykładzie pani Róży Marii Grafin von Thun und Hohenstein- jak daleko pada jabłko od jabłoni.. Nieraz bardzo daleko.. Że nie widać jabłoni! Tak daleko…. Ciekawe co robiła w Niemczech w latach 1981-1991.. Z kim się kontaktowała, w jakim środowisku się obracała, z kim się związała, żeby potem zostać szefową niemieckiej Fundacji Batorego, pardon- oczywiście Fundacji Roberta Schumana.? Pole do popisu dla polskich służb.. Żeby powiedzieć nam Polakom, kim Ona jest i dlaczego jej kariera przebiega tak pomyślnie? W interesie Unii Europejskiej, a nie Polski.. Była nawet wtyczką, pardon- ambasadorem Unii Europejskiej w Polsce(????) Musi to być bardzo ważna osoba Unii Europejskiej.. Skoczyłaby za Unię w ogień, tak jak za panem Adamem Michnikiem.. A pan Adam też wskoczyłby w ogień za Unię Europejską. Nie wiem, czy wskoczyłby w ogień za panią Różę Marię Grafin von Thun und Hohenstein.. Żonę pana Franza Grafa von Thun und Hohenstein.. Niech oni by powskakiwali za siebie w ogień. Przez ogień przyroda się oczyszcza.. I niezależnie co pan Adam powie, napisze czy zrobi- pani Róża wskoczyłaby za nim w ogień.. Jest wierna ideowo- praktycznie Unii Europejskiej, która umożliwiła jej karierę i wielkie pieniądze.. Tym samym opowiedziała się przeciwko Polsce.. Właśnie, ta ukochana przez panią Różę Marię Grafin von Thun und Hohenstein- Komisja Europejska pozywa land zwany Polską za niewdrożenie dyrektywy w sprawie interoperacyjności systemu kolei, to jest zdolności do zapewnienia bezpiecznego i nieprzerwanego przejazdu pociągów.(????) W „niezależnym i suwerennym” państwie polskim ktoś z zewnątrz nam coś nakazuje.. Wymaga, żeby robić to co on chce, a nie to co- my chcemy.. Suwerennym jest taki kraj, w którym władza nie jest zależna od osób trzecich, czwartych , czy piątych.. Samodzielnie podejmuje decyzje nie oglądając się na władze zewnętrzne.. Bo władza suwerenna nie toleruje władzy obcej na terytorium własnego kraju.. Skoro toleruje- a toleruje- to nie jest suwerenna.. To jasne! Nie wiem o co chodzi z tą”interoperacyjnością”, żeby był proces „ nieprzerwanego przejazdu pociągów”(????) To znaczy, żeby pociągi cały czas jechały, w ogóle się nie zatrzymywały- czy może o coś innego.?. Gdyby cały czas jechały, to niepotrzebne byłyby przejazdy kolejowe, bo i tak nie można byłoby przejechać samochodem na drugą stronę torów.. Oczywiście można byłoby pobudować estakady nad torami zamiast przejazdów i estakady dla zwierząt i żab, żeby mogły swobodnie przechodzić na drugą stronę torów.. Można państwo-, czyli nas, zadłużyć na kolejne miliardy złotych, i powołać do życia kolejną biurokratyczną spółkę ”polską”, nie tylko „Inwestycje Polskie” za 40 miliardów złotych, ale „Inwestycje Kolejowe Nieprzerwanego Przejazdu Pociągów” za – powiedzmy- 100 miliardów złotych, i to na początek. Bo przecież daleki marsz marnotrawstwa należ zacząć od najmniejszego kroku marnotrawstwa.. Nie wiem ile kary za to zapłacimy, że pociągi nie jeżdżące w sposób nieprzerwany, ale wiem ile zapłacimy, za niewdrożenie dyrektywy dotyczącej opłat lotniskowych- 75 000 euro dziennie, plus podatek VAT- być może…(????) Będzie to liczone od dnia wyroku.. Polska skazywana i poniewierana finansowo; i dojona do granic nieprzyzwoitości.. Nawet jak państwa nie będzie stać na te idiotyczne dyrektywy, to karę musi zapłacić.. Tak jak za niewdrożenie dyrektywy dotyczącej energii elektrycznej- 84 000 euro dziennie(???) A dlaczego nie 1 milion euro dziennie, panie komisarzu od Budżetu- Januszu Lewnadowski. Jak komisarze finansowi to wyliczają, w tym główny komisarz od spraw budżetu państwa Unia Europejska , pan Janusz Lewandowski, który już dawno nie służy Polsce.. Służy Unii Europejskiej jak może najlepiej.. Jak zapłacimy kary za nie wdrożone dyrektywy- dostanie prawdopodobnie premię.. I tak przerzuca tysiące euro za służbę socjalistycznej Unii Europejskiej, a kiedyś „ robił” za liberała gospodarczego.. Gdańskiego „liberała” gospodarczego.. Bo dzisiaj socjalizm- czyli rządy biurokracji- nazywane są liberalizmem.. Pieniądze zmieniają człowieka, a co dopiero jego poglądy.. Co tam poglądy- ważne są pieniądze.. Mleko zawiera tłuszcz, żeby nie skrzypiało przy dojeniu, a pieniądze zawierają niespożytą siłę, która potrafią zmienić wszystko w człowieku. Mogą go zniewolić, przekupić, uwięzić w innych ideach, niż te, które propagował wcześniej, jak nie został komisarzem.. Przeszedł na drugą stronę mocy i buduje socjalizm dyrektywny, oparty o decyzje biurokracji przeciw wolnemu rynkowi.. Człowiek się zaprzedał przeciw własnemu krajowi- za wielkie pieniądze i pracuje przeciw nam.. Dobrze opłacany.. Komisarzem nie zostaje się ot tak- z przypadku. Musiał to być od zawsze bardzo zaufany człowiek Unii Europejskiej.. Od kiedy? Znowu polskie służby powinny się tym zająć.. A zajęte są walką pod dywanem.. Pomiędzy sobą o wpływy.. „Co z ta Polską”- panie Tomaszu Lis.. Czy jeszcze się utrzyma czy już zbliża się koniec? Bo pani Róza Maria Grifin von Thun und Hohenhein – jak zawsze- pełna śmiechu i serdeczności.. Bardzo pogodna osoba.. Wszystkiego nienajlepszego.. To ode mnie! WJR
MY NAME IS KACZMAREK. TOMASZ KACZMAREK Jak zapowiadałem na swoim blogu, w piątek, 26 października 2012, w siedzibie Ogniska Polskiego w Londynie przy 55 Exhibition Road, odbyło się spotkanie z posłem PiS-u Tomaszem Kaczmarkiem, które miałem przyjemność prowadzić. Winien jestem Państwu relację z tego spotkania zawierającą jak sądzę wyczerpujące odpowiedzi na pytania, które za pośrednictwem mojego bloga Państwo postawiliście. Rzecz jasna, moja relacja z natury rzeczy będzie subiektywna; być może w sieci pojawią się inne relacje uczestników spotkania, które naświetlą je od nieco innej strony. Zanim o spotkaniu jednak, kilka słów o miejscu, w którym się odbyło, bo jest to miejsce szczególne. Nazwa „Ognisko Polskie” może wielu osobom, nawet tym mieszkającym w Londynie, niewiele mówić; wśród nowej fali emigracji o wiele większą popularnością cieszy się POSK (Polski Ośrodek Spłeczno Kulturalny) na Hammersmith, ale to jednak Ognisko jest miejscem reprezentacyjnym. Exhibition Road to niegdysiejszy tak zwany „Polski Korytarz”, na którym swój ślad odcisnęli oficerowie Wojska Polskiego przybyli do Wielkiej Brytanii po kapitulacji Francji. Położony naprzeciw Imperial College, po sąsiedzku z Muzeum Historii Naturalnej, Royal Albert Hall, Muzeum Wiktorii i Alberta, Instytutu Goethego, Institut francais, Royal College of Art, Royal College of Music, Muzeum Techniki, Christie’s South Kensington, i wielu innych ważnych miejsc na mapie Londynu, nasz klub (a tym w istocie Ognisko jest – klubem towarzyskim w starym, dobrym rozumieniu tego słowa) wpisuje się w „Kulturalne Serce Londynu”, jak ten fragment South Kensington bywa nazywany. I właśnie w tym miejscu, otworzonym w 1940 roku przez brata króla Jerzego V, księcia Kentu, w asyście generała Sikorskiego i prezydenta Władysława Raczkiewicza, mieszkający w Londynie Polacy mają możliwość uczestniczenia w spotkaniach z ciekawymi gośćmi, korzystając z życzliwości Pani Prezes Barbary Kaczmarowskiej – Hamilton, i przy pomocy studentów Uniwersytetu Jagielońskiego, który od niedawna znalazł w Ognisku również i swoją siedzibę. Publiczność tradycyjnie już nie zawiodła i Sala Hemarowska wypełniona była do ostatniego krzesełka. Wejście Gościa poprzedziło wysłuchanie i nagrodzenie oklaskami jednego z ostatnich zarejestrowanych utworów Barda Solidarności śp. Przemysława Gintrowskiego. Jako prowadzący miałem przywilej powitania Pana posła i spędzenia czasu na rozmowie w restauracyjnym barze, gdzie o tej porze (piątek) zaczynają zbierać się na drinka „lokalsi”, a więc brytyjscy członkowie i sympatycy klubu. Muszę przyznać, że Pan poseł robi bardzo dobre wrażenie jako człowiek; bardzo otwarty, chętny do dyskusji i do udzielania wszelkich wyjaśnień w zakresie spraw, w ramach których czuje się kompetentny (a jak sobie Państwo mogą wyobrazić zakres kompetencji Pana posła jest wyjątkowy – jest jedynym kilku znanych światu [poza ujawnionymi przez Gazetę Wyborczą oficerami kontrywiadu w Afganistanie i dwoma innymi agentami CBA] oficerów służb specjalnych pracujących pod przykryciem [zwanych „przykrywkowcami”], których twarze, a później dane osobowe, zostały ujawnione publicznie, a to wszystko [w przypadku Pana posła] w związku z prowadzoną przez Centralne Biuro Antykorupcyjne sprawą procederu ukrywania majątku pochodzącego z nielegalnych źródeł przez najwyższych urzędników państwowych, chociaż w tle, obok tej spektakularnej sprawy, kładła się cieniem, kto wie, czy sprawa nie poważniejsza, a więc sprawa korupcji w polskim wymiarze sprawiedliwości). Niechciana, publiczna „kariera” posła Tomasz Kaczmarka rozpoczęła się w momencie, kiedy podążając za swoimi profesjonalnymi źródłami jego tożsamość ujawniła Gazeta Wyborcza w niesławnym tekście Harłukowicza „Jak we Wrocławiu hartował się agent Tomek”. Tekst był klasyczną metodą spalenia „niebezpiecznego” dla złodziejskiego establishmentu post-peerelu oficera polskich służb specjalnych przy użyciu paszkwilu, nie liczącego się (podobnie jak to było ze „spaleniem” widocznie groźnych dla interesów panów w brązowych butach oficerów polskiego kontrwywiadu w Afganistanie) z ewidentnym stworzeniem zagrożenia życia oficera (a również i jego najbliższej rodziny), który ponad osiem lat swojej służby spędził „pod przykryciem”, infiltrując najpierw środowiska najgroźniejszych polskich gangsterów – handlarzy narkotykami i ludźmi, a później tych jeszcze groźniejszych, bo tworzących sprzyjające warunki prawne dla gangsterów zajmujących się handlem narkotykami i ludźmi. Jak można się domyślać członkowie mafii kryminalnej artykuły dotyczące człowieka, który zniszczył im interes, a wielu wysłał tam, gdzie ich miejsce, czyli za kraty, przeczytali z zainteresowaniem, a być może nawet wykupili całoroczną prenumeratę w ramach wyrazów wdzięczności. W tym właśnie momencie zakończyła się faktycznie służba Tomasz Kaczmarka, a pieniądze Centralnego Biura Śledczego i Centralnego Biura Antykorupcyjnego zainwestowane w człowieka po to, by uzyskał najwyższe możliwe policyjne kwalifikacje zostały wyrzucone, jak to często w Polsce bywa, w błoto. Kryminaliści, których środowiska w czasie, kiedy doszło do „dekonspiracji”, oficer CBA Tomasz Kaczmarek infiltrował zostali ostrzeżeni i unikneli kary. Przy tej okazji pozwolę sobie przytoczyć anegdotę, którą Pan poseł uraczył publiczność. Otóż w czasie jednej z ostatnich akcji mającej na celu zapobieżenie jednej z kolejnych, złodziejskich prywatyzacji, grający rolę biznesmena Tomasz Kaczmarek został poinstruowany przez członka biznesowo-urzędniczego gangu, jak wystrzegać się CBA i „Agenta Tomka”. Jak przyznał Pan poseł przyjął rady z wdzięczności i zadowoleniem – był to wszak jeden z najwspanialszych komplementów, które można z ust przedstawiciela świata przestępczego usłyszeć. Tomasz Kaczmarek, oficer CBA, został opieczętowany stygmatem: „Agent Tomek”. Celowo, bo w Polsce słowo agent ma w związku z komunistyczną przeszłością konotacje pejoratywne... to znaczy, to zależy, bo jeśli było się ubekiem lub esbekiem, ewentualnie tajnym szpiclem komunistycznej policji, to nie ma, natomiast jeśli służyło się polskiemu, a nie sowieckiemu państwu, to ma. To całkowicie zrozumiała psychologiczna prawidłowość związana z rodzinnymi traumami, to znaczy z faktem, że rody, z których wywodzą się dzisiejsi luminarze medialni zazwyczaj siedziały w pudle bądź były skazywane przez sądy Najjaśniejszej Rzeczpospolitej, a sądziły same i dobrze się miały skazując Polaków w czasach sowieckiego terroru i okupacji. Zgromadzona w Sali Hemarowskiej publiczność nie mogła oczywiście nie zapytać się o najbardziej znaną medialnie publicznie sprawę posłanki PO Beaty S., którą - jak labiedziły sprzyjające korupcji i idei republiki bananowej media – podstępny agent „uwiódł”. Decyzją organizatorów spotkania obejrzeliśmy fragmenty wcześniej publikowanych przez media materiałów operacyjnych CBA, z pierwszoplanową postacią posłanki Betaty S. przyjmującej „sałatę” i słynnym monologiem wygłoszonym narzeczem młodej, polskiej demokracji o „mykach”. Oglądając materiał uświadomiłem sobie z całą oczywistością, że z powodów naturalnych Tomasz Kaczmarek Beaty S. nie uwiódł, bo nie ma na świecie aż tak hardcorowo wyszkolonych agentów służb specjalnych... Pytany o dalsze losy byłej posłanki Platformy, Beaty S., Pan Tomasz Kaczmarek zapewnił, że ze względu na zebrany materiał operacyjny nie znalazł się póki co sąd, który odważyłby S. nie skazać, a sama Beata oczekuje polskim zwyczajem na odwlekaną decyzję w sprawie apelacji, którą złożyła od wyroku sądu pierwszej instancji. Oczekuje, rzecz jasna pod panowaniem premiera Tuska, na wolności. Pan poseł odniósł się również do sprawy innej, znanej celebrytki Weroniki Marczuk (najlepszej prawniczki wśród aktorek i aktorki wśród prawniczek w jednym) prostując nieprawdziwe doniesienia mediów i samej przywołanej, jakoby prokuratura umorzyła postępowanie w tej sprawie ze względu na brak obciążających dowodów. Otóż, według Pana posła, nie ze względu na brak, bo materiał dowodowy był wyjątkowo mocny, ale z powodu uwzględnienia zastrzeżeń podejrzanej, że obciążająca ją część tego materiału została pozyskana z przekroczeniem uprawnień służbowych funkcjonariuszy CBA. A w tej właśnie sprawie, jak zrozumiałem z inicjatywy bądź samego Pana posła, bądź Biura, toczy się odrębne postępowanie prokuratorskie, które – według znajomości przepisów i regulaminów służby znanych Panu posłowi – powinno zakończyć się uznaniem, że agenci służb specjalnych nie złamali uprawnień zbierając materiał dowodowy, a to z kolei otwiera drogę do podjęcia na nowo umorzonego postępowania. Także, wszystko przed nami, celebrysiami. Komentując swoją pracę parlamentarną Pan poseł wyjawił, że jego szczególnym zainteresowaniem cieszą się sprawy policji i służb specjalnych. Tutaj nie mogę odejść na moment od relacji i nie pochwalić się własną inicjatywą w ramach przepytywania Pana posła; otóż szczególnie zainteresowało mnie psychologiczne tło sytuacji, w której wyszkolone oko byłego super-gliny penetrując sejmowe korytarze nakazuje reszcie jestestwa Pana posła natychmiast obezwładnić, zakuć i odwieźć na komisariat rozpoznanego przestępcę. Pan poseł zapewnił, że kontroluje tego typu naturalne odruchy, niemniej przywołał historię składania swojego przysięgi poselskiej, kiedy to część posłów Platformy Obywatelskiej zdecydowała się w trakcie jej skaładania buczeć, a on wiedział dokładnie, kto i dlaczego buczy. Według Tomasza Kaczmarka buczenie było usprawiedliwione okolicznościami, a więc strachem buczącego przed dobrą pamięcią Pana posła. Słuchając Pana posła odniosłem wrażenie, że wśród parlamentarzystów polskiego sejmu jest wielu takich, którzy wykupili prenumeratę wiodącego polskiego dziennika, chociaż to tylko moja interpretacja. Życie posła Rzeczpospolitej, który stara się wykonywać swoje obowiązki, nie jest łatwe, o czym Pan poseł przekonał się chcąc powziąć informację na temat tego, kiedy to pan urzędujący premier dowiedział, że jego własny syn pracuje w strukturze biznesowej o charakterze niewątpliwie przestępczym. Pan poseł udał się w związku z przysługującymi mu prerogatywami do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i zażądał okazania dokumentacji dotyczącej tej sprawy w jej części jawnej, co spotkało się z oporem urzędniczym, który złamany został przybyciem wezwanych funkcjonariuszy policji. Funkcjonariusze policji pouczyli urzędników w zakresie obowiązującego w Polsce prawa, co należy zapisać po stronie korzyści, jako, że jeśli nie oni, to kto pouczy? A w samej sprawie Golden Boy, przepraszam Amber Gold, Pan poseł zwrócił uwagę, że kluczowa dla zrozumienia istoty sprawy związku premiera Tuska z przywołaną organizacją jest nie data sporządzenia jednej z kolejnych notatek, ale data podjęcia pierwszych czynności operacyjnych w związku z docierającymi do ABW sygnałami o poważnych nieprawidłowościach. Pan poseł przypomniał, że to nie kto inny ale pan premier we własnej osobie uczynił się głównym zwierzchnikiem wszystkich służb specjalnych rezygnując z obsadzenia funkcji ich koordynatora, tak więc nie ma możliwości, by do jakichkolwiek informacji z zakresu działania tych służb dostępu nie miał, i to już od samego początku. Warte odnotowania było zgłoszone z sali żądanie kolegi Witka, który starał się zobowiązać Pana posła, że ewentualne, przyszłe negocjacje z czołowymi postaciami Platformy Obywatelskiej będą dotyczyły wyłącznie terminarza spacerów pana premiera Tuska. Pan poseł uchylił się od odpowiedzi, ja jednak po przemyśleniu doszedłem do wniosku, że kolega Witek przesadził z nadmiarem miłosierdzia; regulamin to regulamin, i jeśli akurat zdarzyło się komuś przebywać w pomieszczeniu zamkniętym ze stu dwudziesto kilowym sodomitą, to na spacer też powinno się chodzić razem (może być za rękę) zgodnie z obowiązującymi wszystkich wypoczywających procedurami. Na koniec nie mogę nie podkreślić kilku deklaracji politycznych Pana posła, bo padły – Pan poseł jest wszak również politykiem. Otóż bez poseł Tomasz Kaczmarek bez wahania wskazał na prezesa Jarosława Kaczyńskiego jako premiera przyszłego rządu, zapewnił (w odpowiedzi na pytanie z sali), że Prawo i Sprawiedliwość jest przygotowane i na przejęcie rządów i na związaną z tym przejęciem nieuniknioną walką z patologiami nękającymi naszą Ojczyznę, oraz wyraził przekonanie, że powrót Jarosława Kaczyńskiego na fotel premiera Rzeczpospolitej jest kwestią czasu. Sala biła brawo, jak widać wizja przyszłych kłopotów ludzi, którzy są bezpośrednio odpowiedzialni za największą masową europejską emigrację XXI wieku trafiła do większości serc i umysłów zgromadzonych. A na koniec sensacja. Otóż część zgromadzonych dopuściła się po spotkaniu prowokacji wobec Pana posła według starych sprawdzonych, policyjnych metod, i udała się z Panem posłem na Southbank, gdzie odbyła się część degustacyjna i gościnna, a samemu Panu posłowi (obok posiłku) zostało zaproponowane piwo o objętości 0,33, które (mamy Cię!) spożył, czego byłem zdegustowanym świadkiem, bo jako żywo, jak można pić piwo w takich objętościach? Sam z miejsca zamówiłem trzy, żeby był pinta i pół, a więc ilość zacna. Tym ostatnim elementem poseł mnie osobiście nieco zawiódł, ale jak widać nie ma ludzi idealnych. Po Londynie, Pan poseł gościł w Cambridge i Dublinie, ale o tym muszą państwu opowiedzieć Ci, którzy tam byli. Powyższa relacja jest moim subiektywnym odbiorem wizyty londyńskiej Pana posła Tomasza Kaczmarka; relacjonując ją Państwu dokonałem skrótów, ocen własnych, oraz komentarzy, mam nadzieję, że łatwych do oddzielenia od relacji w tekście. Język, stosowane opisy, określenia sytuacji i osób są wyłącznie mojego autorstwa. Jeśli udało się dokonać zapisu video (a nie wiem, czy się udało), poinformuję o miejscu i czasie jego publikacji. ROLEX
Donald Tusk podpisał traktat fiskalny w bardzo dziwnych okolicznościach
1. Piszę w dziwnych okolicznościach, bo decyzja Rady Ministrów na to podpisanie, została uzyskana po konsultacjach telefonicznych premiera z poszczególnymi ministrami (tak to przynajmniej premier tłumaczył na konferencji prasowej Brukseli). Teraz po 9 miesiącach rząd chce ratyfikować ten traktat w Parlamencie i taki punkt znalazł się w propozycji porządku obrad Sejmu w następnym tygodniu, niestety na podstawie art. 89 Konstytucji RP czyli zwykłą większością głosów. Widać więc wyraźnie, że w sprawach oddawania kolejnych kompetencji państwa narodowego do Brukseli, premier Tusk konsekwentnie łamie Konstytucję RP. Zwykłą większością bowiem w Sejmie i Senacie została przeprowadzona zarówno ratyfikacja Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (EMS), zaskarżona zresztą przez klub Prawa i Sprawiedliwości do Trybunału Konstytucyjnego i ratyfikacja członkostwa Chorwacji w Unii Europejskiej (w tej sprawie nie zdecydowaliśmy się na skargę do TK ze względu na popieranie przez wszystkie siły polityczne w Polsce procesu członkostwa tego kraju w UE).
2. Przypomnijmy tylko w skrócie do czego się zobowiązujemy jeżeli traktat fiskalny zacznie obowiązywać w naszym kraju?. Do rzeczy, które śmiem twierdzić, państwu na dorobku takiemu jak Polska, nie pozwolą na dogonienie w zakresie poziomu rozwoju infrastruktury technicznej i społecznej, krajów „starej” Unii Europejskiej. Wynika to z konieczności zrównoważenia budżetu państwa, a jeżeli już pojawi się deficyt to najwyżej do poziomu 0,5% PKB. Chodzi o tzw. deficyty strukturalny a więc sytuację w całym sektorze finansów publicznych (budżet państwa, budżety samorządów, budżety systemu ubezpieczeń społecznych), kiedy wydatki przekraczają dochody ale bez uwzględnienia zarówno dochodów jaki wydatków o charakterze nadzwyczajnym, bądź jednorazowym. Teraz zgodnie z paktem Stabilności i Wzrostu, deficyt sektora finansów publicznych nie powinien przekraczać 3% PKB, a niedotrzymanie tego poziomu oznacza wszczęcie procedury nadmiernego deficytu wobec kraju członkowskiego. Wobec Polski taka procedura została wszczęta już w 2009 roku i przynajmniej na papierze minister Rostowski zmniejsza ten deficyt z 7,9% PKB w 2010 roku, poprzez 5,6% PKB na koniec 2011 roku, ponoć do 3,3% PKB na koniec 2012 roku. Jeżeli więc będziemy chcieli inwestować w rozwój infrastruktury technicznej i społecznej to albo dokonamy głębokich cięć w wydatkach budżetowych o charakterze społecznym i wtedy jest jakaś szansa na wykorzystanie środków z następnej perspektywy finansowej UE na lata 2014-2020, albo nie będziemy budować infrastruktury w ogóle.
3. Ale to nie wszystko. W traktacie znajdują się zapisy o mechanizmie korygującym przygotowywanym przez Komisję Europejską w odniesieniu do krajów, w których deficyt przekracza wyznaczony poziom deficytu strukturalnego, programach partnerstwa budżetowego i gospodarczego dla krajów objętych procedurą nadmiernego deficytu zatwierdzanych przez Radę UE i Komisję Europejską. Są także zapisy o koordynacji polityki gospodarczej krajów paktu, a także konieczność przedstawiania Radzie i KE ex ante reform polityki gospodarczej, które planuje się realizować w tych krajach. Mamy więc do czynienia ze zgodą na głęboką ingerencję instytucji europejskich Rady i KE zarówno w politykę budżetową jak i politykę gospodarczą krajów, które paktem zostaną objęte.
4. Nie powinno więc w tej sytuacji dla nikogo, ulegać wątpliwości, że ratyfikacja traktatu fiskalnego w Polsce może odbyć się tylko na podstawie art. 90 Konstytucji RP, bo to właśnie ten artykuł mówi o konieczności ratyfikacji umów, które przekazują „organizacji międzynarodowej lub organowi międzynarodowemu, kompetencje organów władzy państwowej, w niektórych sprawach”. A więc ratyfikacja traktatu fiskalnego wymaga większości 2/3 w Sejmie i Senacie, a takiej większości koalicja PO-PSL nie ma nawet przy poparciu SLD i Ruchu Palikota. Rządząca koalicja, przedstawia opinie usłużnych ekspertów, którzy twierdzą, że żadnego przekazywania kompetencji nie ma, więc wystarczy ratyfikacja traktatu w Parlamencie zwykłą większością. Pozostaje więc klubowi Prawa i Sprawiedliwości zapewne, skarżenie takiej ratyfikacji do Trybunału Konstytucyjnego, z nadzieją, że znajdą się jeszcze sędziowie w Warszawie.
Zbigniew Kuźmiuk
Lasek bez wstydu broni skompromitowanego raportu komisji Millera: "to jedyny, wyczerpujący materiał, opisujący, w jaki sposób doszło do katastrofy" Członek Komisji ds. Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek uważa, że komisja Millera nie popełniła żadnych błędów i jej ustalenia wciąż są obowiązujące. Poniżej przytaczamy obszerne fragmenty rozmowy Macieja Laska z Moniką Olejnik we wtorkowej „Kopce nad i”, żebyście sami mogli sobie Państwo wyrobić zdanie na temat ustaleń komisji Jerzego Millera. Maciej Lasek: Każde badanie wypadku lotniczego może zostać wznowione, kiedy pojawią się fakty, mogące mieć wpływ na zmianę przyczyny. Do tej pory, do dnia dzisiejszego, takie fakty nie zaistniały, nie ma więc potrzeby wznawiać naszej pracy. Jak do tej pory raport naszej komisji jest jedynym, wyczerpującym materiałem, opisującym w jaki sposób doszło do tej katastrofy i jakie należy przedsięwziąć zalecenia profilaktyczne, aby taka katastrofa nie zaistniała.
Monika Olejnik: Czy członkowie komisji byli na miejscu w Smoleńsku? Czy osobiście badali wrak, czy sprawdzali go pod kątem pirotechnicznym? Maciej Lasek: Część członków komisji, komisja liczyła 34 osoby, była na miejscu w Smoleńsku, pracowali wspólnie z kolegami z MAK, pracowali wspólnie z akredytowanym. Zostały zebrane próbki, które posłużyły później Wojskowemu Instytutowi Chemii i Radiometrii do wydania opinii na temat wykluczenia wystąpienia śladów środków bojowych i tu nie mówię tylko o środkach wybuchowych, ale też gazach bojowych i ich pochodnych, jak również o promieniowaniu.
MO: To były próbki pobrane przez Polaków, a nie przez Rosjan i później przesłane Polakom do badania? ML: To były próbki pobrane przez Polaków. Równolegle, takie samo badanie zrobiła strona rosyjska, a wyniki uzyskane przez stronę rosyjską i polską są zbieżne. Te ekspertyzy nie potwierdziły wystąpienia w pobranych próbkach środków bojowych czy środków wybuchowych. Chciałem podkreślić, że tego typu eksperyment jest tylko jednym z elementów, które mogą posłużyć do potwierdzenia lub wykluczenia hipotezy o wybuchu.
MO: Jak pan wie, na UKSW odbyła się konferencja naukowców. Wielu naukowców twierdzi, że na pokładzie samolotu doszło do wybuchu. Profesor Witkowski mówi tak: „kształt deformacji kadłuba wskazuje, że jego zniszczenie musiało nastąpić w wyniku działania sił odśrodkowych, a więc kadłub został rozerwany, a nie zgnieciony”. ML: Pan profesor Witkowski, w przeciwieństwie do członków naszej komisji, nie był na miejscu katastrofy. Mógł się zapoznać, co najwyżej, z ograniczonym materiałem zdjęciowym. Osobiście kilka miesięcy temu rozmawiałem z profesorem Witkowskim w grupie naukowców, przedstawialiśmy mu dowody zebrane na miejscu zdarzenia, m.in. zdjęcie słynnej brzozy z wyraźnie wbitymi w to drzewo elementami konstrukcji. Przykro jest mi słyszeć, że pan profesor Witkowski odrzuca pewne fakty, koncentrując się tylko na tych, które potwierdzają przyjętą tezę.
MO: Z kolei inżynier Ciszewski stwierdził, że rozrzut szczątków samolotu i ich ułożenie świadczą o tym, że katastrofa smoleńska nie była wynikiem zderzenia maszyny z ziemią, a raczej rezultatem eksplozji, która poprzedziła kolizję. ML: Eksplozja, jak sama nazwa wskazuje, rozchodzi się we wszystkie strony. Gdybyśmy mieli do czynienia z efektem wybuchu, szczątki powinny się ułożyć w zupełnie inny sposób. Tutaj po zderzeniu z brzozą, doszło do obrócenia się samolotu w pozycję plecową i w tej pozycji, jeszcze ciągle z dużą prędkością, zderzył się z ziemią. Zdjęcia satelitarne, które zostały zrobione po katastrofie, zdjęcia, do których miała dostęp również komisja, dowody, które zostały zebrane poprzez oględziny miejsca zdarzenia poprzez członków naszej komisji wskazują wyraźnie na typowy przebieg zderzenia samolotu z ziemią i proces jego niszczenia.
MO: A jak wyglądałyby szczątki gdyby na pokładzie był wybuch? ML: Wybuch jest zawsze związany z zaistnieniem kilku zjawisk. Pierwsze, to fala ciśnieniowa lub fala uderzeniowa, czyli nagły wzrost ciśnienia. Taki wzrost ciśnienia powinien pozostawić ślady na konstrukcji samolotu, poprzez odpowiednie wygięcie blach ale również powinien zostać zarejestrowany przez choćby pomiar nadciśnienia w kadłubie samolotu. W samolotach pasażerskich, mierzony jest z dużą częstotliwością taki parametr jak nadciśnienie. Służy on do monitorowania możliwości wystąpienia dehermetyzacji kadłuba w czasie lotu na dużej wysokości. Ten parametr został przez nas prześledzony do samego zderzenia z ziemią. Nie wykazuje on żadnych odchyleń, nie został zarejestrowany skok ciśnienia. Druga sprawa to fala termiczna, czyli wysoka temperatura. Należałoby się spodziewać, że w miejscu zadziałania środków bojowych, wybuchowych, następuje skok temperatury i nadtopienie fragmentów konstrukcji. To może być jeden z dowodów, wskazujących na zadziałanie takich środków. Zebrane przez członków komisji materiały w żaden sposób nie wskazały na znalezienie takiego miejsca. I trzecia sprawa, to pochodne materiałów wybuchowych, choćby z powodu nie całkowita sprawdzenia, czyli sprawdzenie czy na szczątkach pobranych z samolotu nie znajdują się materiały wybuchowe. I to jest ta trzecia ekspertyza, która została wykonana w Polsce. Te wszystkie trzy elementy są warunkami koniecznymi do tego, by można było powiedzieć, że doszło do wybuchu.
MO: Wszystkich tych badań dokonała komisja Jerzego Millera, np. badano ślady na ubraniach? ML: Ślady zostały zabezpieczone przez wyspecjalizowany do tego personel i przekazane w Polsce przez ten personel, który tam był, specjalistom z Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii.
MO: Według profesora Biniendy o rozpadzie samolotu w powietrzu świadczy brak krateru i duży rozrzut szczątków. Za wybuchem w kadłubie przemawia otwarcie jego ścian na zewnątrz. Gdyby nie było wybuchu tylna część kadłuba oraz prawe skrzydło powinno być w całości, a większość pasażerów w środkowej i w tylnej części samolotu powinna przeżyć. ML: Gdyby samolot przyziemił, tak jak ostatnio mieliśmy okazję obejrzeć w programie Discovery, czyli przyziemiłby w locie symetrycznym, bez zderzenia się z żadną przeszkód, to niewykluczone, że część pasażerów miałaby szansę przeżyć. (…) Tu mieliśmy do czynienia z zupełnie inną konfiguracją zderzenia z ziemią. Nie było to uderzenie pod bardzo dużym kątem, więc nie było miejsca na krater, tylko było to bardziej uderzenie styczne do ziemi. Dodatkowo teren na którym doszło do zderzenia był terenem podmokłym, miękkim, który częściowo amortyzuje i zmienia charakter zderzenia.
MO: Z kolei profesor Nowaczyk, mówi: „wynika z naszych ekspertyz, że samolot nie zderzył się z brzozą, lecz przeleciał nad nią, znajdując się na wysokości 20 metrów nad ziemią, nie mógł więc utracić w wyniku kolizji sporego fragmentu skrzydła.” ML: To znowu jest pomijanie pewnych faktów. Ewidentnym faktem jest zebrany materiał zdjęciowy przez członków naszej komisji. Zdjęcia, choćby tej brzozy, oraz innych drzew uszkodzonych, które znajdowały się przed tą brzozą, zostały wykonane przez członków naszej komisji już następnego dnia po wypadku, czyli w niedzielę i kolejne zdjęcia w poniedziałek. Jeśli profesor Nowaczyk nie ma dostępu do pełnych danych, nie ma dostępu do rejestratorów, więc łatwo mu popełnić błąd, który zauważyliśmy już dosyć dawno w tego typu hipotezach, jak opieranie swoich hipotez na np. mitycznym punkcie TAWS 38. To znaczy ten punkt jest, tylko występuje już po zderzeniu z brzozą. Nie mając informacji, w jaki sposób synchronizuje się zapisy różnych systemów samolotu, przypomnę mieliśmy tu rejestrator parametrów lotu, cockpit voice recorder i system TAWS. Każde z tych urządzeń ma własną podstawę czasu, trzeba znać algorytm, trzeba wiedzieć jak to się robi, żeby móc te trzy zapisy uzgodnić. Nam, dostępowi do danych, udało się to zrobić, i wszystkie parametry, które zostały zapisane w każdym z tych urządzeniach potwierdzają opisany przez nas przebieg zdarzenia. (…)
MO: Naukowcy mówią, że szybciej zostałaby zniszczona brzoza niż złamane skrzydło samolotu. ML: Ależ brzoza została złamana, jest to udokumentowane zdjęciowo.
MO: Ale mówią, że brzoza nie mogła zniszczyć skrzydła, bo skrzydło jest tak mocne… ML: Skrzydło jest konstrukcją zaprojektowaną do przenoszenia zupełnie innych obciążeń niż zderzenia z punktową przeszkodą, jak drzewo, maszt telegraficzny, latarnia. W momencie, w którym następuje punktowe uderzenie w konstrukcję skrzydła, następuje zmiana charakteru jego pracy. Musimy pamiętać, że na skrzydło samolotu działają w tym samym czasie siły aerodynamiczne. Współczynnik bezpieczeństwa w samolocie wynosi półtora, czyli naprawdę niedużo. Jeżeli zaczynamy niszczyć konstrukcję skrzydła, to siły aerodynamiczne nie znikają, tylko zaczynają pomagać niszczyć to skrzydło, bo nie ma co pomagać przenosić obciążeń. W związku z tym efekt, który mieliśmy w Smoleńsku, to wspólne działanie zderzenia z przeszkodą oraz sił aerodynamicznych, które w trakcie zderzenia nie znikają nagle.
I wszystko jasne?TVN/KLOS
Płk. Szeląg jak nie mówić prawdy nie kłamiąc. Nie jest przypadkowe, że wypuszczono płk. Szeląga do zdementowania informacji o znalezieniu materiałów wybuchowych, które poszły już w świat. Płk. Szeląg zwany jest ze specjalnych umiejętności zwanych przez niektórych 'lewitowaniem'
http://www.youtube.com/watch?v=YPx0VIniom0
Ja dostrzegłem umiejętności płk. Szeląga do 'nie mówienia prawdy tak aby nie kłamać' wiele razy ale najdobitniej do mnie przemawia konferencja na której starał się przekonywać, że na pokładzie Tu-154m nie doszło do awarii ani wybuchu pomimo tego, że dopiero na koniec, gdzieś między wierszami dodał, że wyklucza awarię lub zamach na podstawie danych, które ma prokuratura (nie miała ich dużo) i ze świadomością, ze sprawnośc lub niesprawność niektórych urządzeń nie jest rejestrowana przez czarne skrzynki. 26 lipca 2011 roku a więc kilka dni przed opublikowaniem raportu byłego szefa MSWiA Jerzego Millera, polska prokuratura stwierdziła, że na podstawie kopii czarnych skrzynek będących w posiadaniu polskiej strony nie można w żaden sposób stwierdzić czy system automatycznego odejścia był sprawny. (…) Płk Szeląg powiedział, że prokuratura nie jest w stanie odpowiedzieć, czy załoga samolotu nacisnęła bezpośrednio przed katastrofą przycisk odejścia od ziemi. "System nie zarejestrował działania systemu to znaczy jego funkcjonowania. Należy rozróżnić wciśnięcie włącznika, a instalację całego systemu, uruchomienie programu komputerowego, który koordynuje dalsze działania samolotu" - wyjaśnił pułkownik. Szeląg zapewnił, że dane z Rejestratora Szybkiego Dostępu (z angielskiego QAR) polskiej firmy ATM są w pełni wiarygodne i umożliwiają ekspertyzę. Wojskowi prokuratorzy powiedzieli też, że "czarne skrzynki" nie rejestrują, czy system automatycznego odejścia był sprawny. (…)
Czarne skrzynki samolotu nie rejestrują więc sprawności lub niesprawności wszystkich urządzeń i systemów samolotu. Niektóre urządzenia i systemy jak np. tzw. system odejścia na „drugi krąg” nie są monitorowane pod względem sprawności lub niesprawności. Bez pełnego dostępu do warku nie można więc wykluczyć awarii w wyniku usterki lub działania osób trzecich. Wiedział o tym płk. Szeląg ale pomimo tego zaczął konfernecję od zaprzeczenia możliwości awarii lub działani osób trzecich.
Październik 2012 Kilka godzin temu płk. Szeląg zaprzeczył jakoby biegli stwierdzili, że znaleziono materiały wybuchowe. Jednal nauczony umiejętnościami płk. Szelągą, który 'nie mówi prawdy nie kłamiąc" doczytałem, że:
Biegli pracujący w Smoleńsku nie stwierdzili na wraku TU-154M trotylu, ani żadnego innego materiału wybuchowego - powiedział płk Ireneusz Szeląg w czasie konferencji wojskowej prokuratury. Dodał, że urządzenia, którymi posługiwali się prokuratorzy pokazały możliwość wystąpienia związków chemicznych. To mogą być materiały wybuchowe, ale nie muszą. - Ostateczną odpowiedź dadzą badania laboratoryjne - dodał. Oznacza to, że dopiero wyniki badań labarotoryjnych mogą potwierdzić lub zaprzeczyć temu, że wykryto materiały wybuchowe. Płk. Szeląg nie kłamał mówiąc, że biegli nie stwierdzili materiałów wybuchowych bo nie ma jeszcze oficjalnych wyników badań jednak nie mówił prawdy bo stwierdzono występowania materiałów wybuchowych ale są one jeszcze badane więc nic oficjalnie nie można stwierdzić. W taki sposób trzeba odczytywać wypowiedzi płk. Szeląga, który 'nie kłamie ale także nie mówi prawdy'.
Zresztą widać już, że Rosjanie się zabezpieczają gdyż w swojej prasie twierdzą, że to terroryści (pewnie z Kaukazu) mogli podłożyć materiały wybuchowe.
poniżej popis umiejętności uczenia płk. Szeląga, prok. A. Seremeta.
http://naszeblogi.pl/27148-skandaliczne-slowa-prokuratora-seremeta
Ndb2010
Trotyl na tupolewie, czyli o zgubnych skutkach używania kosmetyków Do tej pory, mimo wysiłku wielu osób temat naszej narodowej tragedii był nieobecny w świecie. Narrację zdominowała rosyjska wersja raportu MAK przy absolutnej bierności naszych władz. Teraz, po jednym tylko tekście, przedostała się do serwisów Reuter’sa. Takie przypadki są tylko w gramatyce. Wiadomo, że jedną z osi konfliktu kandydatów w wyścigu o fotel prezydenta USA jest stosunek do Rosji. Być może jest tak, że ktoś postanowił pokazać do czego zdolna jest tak głaskana przez Obamę Rosja Konferencja prasowa Naczelnej Prokuratury Wojskowej po publikacjach „Rzeczpospolitej” niczego nie wyjaśniła, a powiedzenie „zły Szeląg”nabrało nowego znaczenia. Zaprzeczenia ubranego po cywilnemu przedstawiciela NPW mogły przekonać tylko przekonanych i dostarczyć amunicji funkcjonariuszom mediów oraz posłom PO. Tłumaczenie pana prokuratora przejdą do annałów erystyki . Zwroty „nie powiedziałem, że nie było trotylu" powiedziałem, że "nie stwierdzono trotylu", myślałem że moja wypowiedź jest jasna” są klasą samą w sobie dla osób nieoswojonych z prawami logiki. Jednocześnie NPW stwierdzając, że nie znaleziono trotylu i nitrogliceryny, nie stwierdziła , czy nie wykryto śladów pochodnych tych substancji. Pokrętna argumentacja, mętne tłumaczenia, niewyraźna mowa ciała, nie pozostawiły chyba wątpliwości, że konferencja to PR-owskie narzędzie do pałowania opozycji. I niewygodnych mediów.
Autor tekstu Cezary Gmyz jest jednym z lepszych i bardziej doświadczonych dziennikarzy śledczych. Jego szef, obecny redaktor naczelny „Rzeczpospolitej” ma swoje wady, ale nie można mu zarzucić, by zgodził się na tak mocną publikację bez 200 procentowych dowodów i zaryzykował karierę własną oraz pozycję gazety. Prędzej można uwierzyć, że „inni szatani byli tutaj czynni”, a sposób potraktowania publikacji przez światowe agencje wskazuje, że sprawa smoleńska może być przedmiotem rozgrywki w kończącej się kampanii wyborczej w USA. Do tej pory, mimo wysiłku wielu osób temat naszej narodowej tragedii był nieobecny w świecie. Narrację zdominowała rosyjska wersja raportu MAK przy absolutnej bierności naszych władz. Teraz, po jednym tylko tekście, przedostała się do serwisów Reuter’sa. Takie przypadki są tylko w gramatyce. Wiadomo, że jedną z osi konfliktu kandydatów w wyścigu o fotel prezydenta USA jest stosunek do Rosji. Być może jest tak, że ktoś postanowił pokazać do czego zdolna jest tak głaskana przez Obamę Rosja? To oczywiście tylko spekulacje. Ich prawdopodobieństwo można będzie wkrótce zweryfikować.Na tej podstawie twierdzę, że rewelacje „Rzeczpospolitej” są prawdziwe, tłumaczenia płk. Szeląga nieprzekonujące, a konferencja premiera Tuska przewidywalna. Jedno jest pewne, Polska jest tylko małym trybikiem w światowej polityce, a skompromitowaną ekipę rzucą nam na pożarcie, bez żalu ci, którzy nad naszą głową rozgrywają swoje wiekie interesy.
Irena Szafrańska
Instrukcja obsługi kryzysu smoleńskiego W krytycznej sytuacji, niezależnie od tego, czy chodzi o katastrofę lotniczą, zamach czy zagrożenie interesów państwa premier każdego kraju, a już na pewno 38-milionowego powinien bardzo precyzyjnie wiedzieć, jak się zachować i co robić. Nie chodzi nawet o konkretną osobę, tylko o premiera jako odpowiedzialnego za państwo. Przede wszystkim w wypadku takiego zdarzenia jak smoleńska katastrofa (ale także np. rozbicia się Casy z całym dowództwem wojsk lotniczych na pokładzie) premier uruchamia cały możliwy aparat zarządzania kryzysowego. Po to, żeby absolutnie niczego nie zaniedbać, aby ani na jotę nie zmniejszyć możliwości kontrolowania sytuacji przez państwo, żeby zachować suwerenność decyzji, aby zminimalizować dezinformację i wszelkie próby grania interesami tego państwa. A także po to, aby nie dopuścić do ingerowania w polskie interesy, do zastraszania władz i obywateli albo manipulowania nimi. W wypadku śmierci prezydenta państwa, dowódców wszystkich rodzajów sił zbrojnych oraz urzędników państwowych i parlamentarzystów, a wreszcie po prostu polskich obywateli, oczywiste powinno być natychmiastowe prewencyjne, odstraszające i ewentualnie represyjne działanie państwa. Nikt nie oczekuje wypowiadania komukolwiek wojny, ale uzasadnione jest oczekiwanie takich działań, które przynajmniej przeciwdziałają pogłębianiu kryzysu i odstręczają od działań w tym kierunku. A w dłuższej perspektywie powinny pozwolić zademonstrować, że nikt i nic nie może bezkarnie naruszać polskiej suwerenności czy choćby zagrażać życiu polskich obywateli, gdyby oczywiście do tego doszło. Jeśli państwo takich rutynowych działań nie prowadzi bądź nie jest w stanie tego robić, pokazuje ogromną słabość, co można łatwo wykorzystać. To wszystko powinno być zrobione niezależnie od tego, czy doszło do zamachu, czy do wypadku, czy jakiejś innej sytuacji kryzysowej zagrażającej państwu. Po prostu suwerenne i szanujące się państwo tak właśnie powinno reagować. Przede wszystkim państwo powinno starć się narzucić własne rozwiązania prawne, umieścić w kluczowych miejscach swoich przedstawicieli, żeby mieć pełną kontrolę nad wszelkimi czynnościami wyjaśniającymi, dokumentacyjnymi czy śledczymi. I państwo powinno wszelkimi sposobami dążyć do przejęcia kontroli nad dowodami. Ale to dopiero początek. Niejawnie natychmiast powinny zacząć działa tajne służby. I powinny uruchomić wszystkich swoich zagranicznych partnerów. Tajne służby najpierw muszą się zorientować, czy nie mamy do czynienia z mistyfikacją, inscenizacją czy dezinformacją. Potem zabezpieczają dowody, których nie można zdobyć w sposób jawny, operacyjnie docierają do świadków, urzędników i funkcjonariuszy mających stosowną wiedzę. Działają wszelkimi dostępnymi dla tajnych służb metodami, żeby zyskać przewagę. Tak właśnie działają najsprawniejsze tajne służby, czyli np. izraelskie, brytyjskie, amerykańskie czy rosyjskie. Kiedy już służby jawne i tajne dają państwu i jego premierowi stosowną wiedzę, dowody i świadków, też oczywiście nie wypowiada się wojny, nawet gdyby doszło do ataku na obywateli czy do jakiejś formy agresji obcego państwa. Tajne służby mają zapewnić państwu narzędzia do adekwatnego zachowania, z odwetowym włącznie, choć niekoniecznie jawnym. Tych narzędzi można zresztą używać na różne sposoby, uzyskując optymalne cele - w wielu dziedzinach, od gospodarki przez handel czy stosunki międzynarodowe po działania w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa. Na samym końcu są ewentualne działania odwetowe. W ten sposób bardzo skutecznie i energicznie działają takie państwa jak USA, Wielka Brytania, Izrael, Francja, Niemcy czy Rosja. A jak faktycznie zachowało się państwo polskie po katastrofie smoleńskiej? Kłopoty zaczęły się już 10 kwietnia 2010 r. , kiedy to premier Donald Tusk poleciał do Smoleńska bez znajomości procedur i rozwiązań prawnych, jakie powinno się stosować. Te powinni mu dostarczyć urzędnicy jego kancelarii i znalezieni przez nich eksperci. Przede wszystkim nie zadziałało Rządowe Centrum Bezpieczeństwa, funkcjonujące od sierpnia 2008 r. i podlegające bezpośrednio premierowi. RCB wymienia 14 krajowych instytucji współpracujących z nim w zakresie zarządzania antykryzysowego oraz kilkadziesiąt organizacji międzynarodowych, które zajmują się tym w skali ponadnarodowej. Tylko kompletnie nic z tego nie wynika i nie wynikło 10 kwietnia 2010 r. Atrapą okazał się też Rządowy Zespół Zarządzania Kryzysowego, gdzie jest premier, szefowie resortów obrony i spraw zagranicznych, koordynator tajnych służb (w rządzie Tuska funkcjonuje tylko pełnomocnik premiera), gdzie są ministrowie kierujący poszczególnymi działami administracji rządowej, komendanci główni policji, straży granicznej i pożarnej oraz szefowie centralnych urzędów. Dwie specjalne instytucje do spraw zarządzania kryzysowego oraz kancelaria premiera nie przygotowały szefowi rządu rozwiązań prawnych oraz rekomendacji i instrukcji postępowania, a także analizy spodziewanej strategii Rosjan oraz instrukcji, jak nie dać się zmanipulować. To, czego nie zrobiono po polskiej stronie, oczywiście zrobili Rosjanie. Ówczesny premier Władimir Putin już w pierwszej godzinie po katastrofie miał gotowe rozwiązania, które uwzględniały interes Rosji i były dla Moskwy najmniej dolegliwe w bardzo kłopotliwej dla władz tego państwa sytuacji. To dowodzi, że Rosjanie mają doskonale rozpracowane kwestie organizacji zarządzania kryzysowego w Polsce. Trafnie przewidywali, że nie ma u nas gotowych wzorów postępowania ani przygotowanych z góry scenariuszy działania i stosownych rozwiązań prawnych, więc podsunęli „gotowca”, który został bezkrytycznie przyjęty. To też dowodzi, że Rosjanie dysponują precyzyjnymi charakterystykami (także charakterologicznymi) ważnych osób w polskim państwie i wiedzą, w jakie tony uderzyć i do kogo się zwracać. Takie rzeczy zapewniają rządzącym w Rosji ich tajne służby, natomiast polskie nic takiego nie były w stanie zrobić. Nie ma też mowy o tajnych działaniach operacyjnych polskich służb, szczególnie na terenie Rosji, co oznacza, że w sytuacjach kryzysowych są one bezużyteczne. Wszystko to, co zostało opisane wyżej nie oznacza żadnego wojennego scenariusza. Jest to tylko opis „normalnego” zachowania kryzysowego dużego państwa, a Polska takim jest. To są narzędzia obrony suwerenności i zabezpieczenia się przed skutkami nagłych zdarzeń o istotnych konsekwencjach. I to niezależnie od tego, czy mamy do czynienia ze „zwykłą” katastrofą czy z celowym działaniem. Stanisław Janecki
Był trotyl? Czy nie było? Warto drążyć temat?.... Coś znaleziono , coś się dowiemy za jakieś 6 mscy . Ciekawe ilu pirotechników, laborantów , specjalistów dosięgnie seryjny samobójca ? A ile nielogicznych przepisów , rozporządzeń i podatków narzucą nam politykierzy w cieniu badań nad tym czy był trotyl czy nie było ... Doszło dzisiaj do rzeczy dziwniej i jednocześnie przerażającej . Otóz poszła w świat informacja ,że na we wraku Tupolewa znaleziono ślady trotylu i nitrogliceryny . Doszło do tego ,że Jarosław Kaczyński poprosił o spotkanie z Andrzejem Seremetem. To ,że doszło do tego ,że włączyłem telewizor pierwszy raz od 4 miesięcy mało kogo obchodzi Zaczęło się od tego ,że Rzepa na swojej jedynce wrzuciła informacje ,że polscy pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego i Centralnego Biura Śledczego przez miesiąc czasu badali poszycie i wnętrze samolotu . Miesięczne badania spowodowane były wątpliwościami ekspertyzy rosyjskiej. Ślady znaleziono również na nowo znalezionych szczątkach samolotu. Informacja została przekazana Andrzejowi Seremetowi [prokuratura generalna] Januszowi Artymiukowi [prokuratura wojskowa]. Poinformowany został również miłościwie wciąż panujący premier RP. w artykule znajduje się wzmianka ,że trwają konsultacje co z materiałami zrobić [ nie da się ich umyć???] Czyli informacje zostały przekazane nie dzisiaj czy też wczoraj , pojawiła się wzmianka o "tygodniu". Zastanawiajacą tym bardziej jest "seryjno-samobójcza' śmierć Remigiusza Musia. I dalej poszło ... Wzmiankę puścił Reuter's , na Faceboook'u posypały się wpisy i demoty , zrobiło się zamieszanie ,Pojawiły się w necie komentarze o zamachu , zbliżającej się wojnie [ sprawdziłem czy mam zapałki spirytus i cukier w domu ].
o 11.33 Jarosław Kaczyński raczył ocenić ,że wysoce prawdopodobna jest hipoteza o zabójstwie Remigiusza Musia , coś tam jeszcze o dymisji rządu i zamachu , a chwile później Antoni Macierewicz zapowiedział wystąpienie o gwarancje bezpieczeństwa dla por. Wosztyla [ zeznawał podobnie jak Muś], i słusznie przyznaje rację przez chwilę pomyślałem ,że powiesili na tygrysie tego Marcina P. z Amber Goldu , podpisali ACTA , czy też podnieśli vat na 25% Na 15.30 spotkanie Jarosława i A.Seremeta .
godzina 13.30 konferencja prasowa prokuratury wojskowej - szef prokuratury - Ireneusz Szeląg [ dla niewtajemniczonych - Szeląg to nazwa monety która się polski historykom i ekonomistom baaardzo źle kojarzy .] Na wraku nie znaleziono śladów materiałów wybuchowych , biegli nie wydali jeszcze ekspertyz ,Nie znaleziono żadnych śladów , żadnych materiałów . No tak same bzdury w Rzepie dopadła ich "Wścieklizna Smoleńska" ? Co im się stało ,że nagle tak poważny nośnik medialny rozpoczyna kolejna bitwę w tej wojnie POlsko-Polskiej stosując mowę nienawiści ? Pan Szeląg wyjaśnia (...) używano urządzenia spektrometry ruchliwości jonów - przeznaczone do przesiewowego badania pod katem związków chemicznych mogących stanowić materiały wysoce energetyczne w tym materiały wybuchowe .
Dopiero ekspertyzy laboratoryjne dadzą ostateczną odpowiedź ws. materiałów wybuchowych - podkreślił szef prokuratury. Jego zdaniem tylko laik może obecnie wyciągać wnioski, że w samolocie znajdował się trotyl. Ale to nie wszystko:
(...) Urządzenie może w taki sam sposób sygnalizować obecność materiału wybuchowego jak i niektórych pestycydów ,rozpuszczalników związków wchodzących w skład niektórych tworzyw sztucznych ,czy też nawet produkowanych obecnie kosmetyków .- ,Mam jedno pytanie ...czym oni [ rosjanie ] QRFA umyli ten wrak ???- Więc spekrtometry tylko selekcjonują które skąd pobrać próbki do dalszych badań .Achaaaaa. wojny nie będzie Fałszywie pozytywne alarmy często wystąpują w tego rodzaju działaniach. Ale na ich podstawie nie można stwierdzić o istnieniu bądź nie materiałów wybuchowych - oświadczył Szeląg. 13.51 - Do dziś pozostaje aktualna konkluzja, że nie było zamachu - zapewnia prokuratura
13.52 Szeląg zaznacza jednak, że prokuratura nie mówi, że na wraku TU-154 nie ma trotylu, ale że w przebadanych próbkach nie stwierdzono jego obecności. Według Pana Szeląga na miejscu katastrofy występuje prawie cała tablica Mendelejewa .Biegli opracowują kompleksową opinię dotyczącą obecności materiałów wybuchowych. Co ciekawe Jarosław po wystąpieniu Szeląga stwierdził: "Wygląda to po prostu na wielki oszustwo. Mamy do tego pewne dodatkowe podstawy, będziemy o tym rozmawiali także z prokuratorem Seremetem" - Nie rozumiem !!! Był trotyl czy nie było ? Rzeczpospolita prostuje - ,że aby otrzymać potwierdzenie potrzeba 6 mscy badań laboratoryjnych , za to wiemy ,że we wraku odkryto coś co może być śladem materiałów wybuchowych . Rozpoczęło się spotkanie Kaczyński - Seremet a o 16.00 przemówi premier . Robi się coraz ciekawiej prawda ? Czy to 11.XI tak działa? rozpoczęły się przepychanki kto wyjdzie na większego patriotę ? Czy chodzi o zmobilizowanie potencjalnych elektoratów ? A może był zamach? Był wybuch ? A może okaże się ,że to członek polskiej delegacji zabrał bombę na pokład samolotu ,żeby skasować rosyjskiego cara ? A może to od niewypałów, których tyle skrywa rosyjska ziemia?A może jakiś pijany albo skacowany idiota włączył system obrony przeciwpowietrznej lotniska w wyniku zaniedbania i polski tupolew oberwał striełą? Coś znaleziono , coś sie dowiemy za jakies 6 mscy . Ciekawe ilu pirotechników, laborantów , specjalistów dosięgnie seryjny samobójca ? A ile nielogicznych przepisów , rozporządzeń ipodatków narzucą nam politykierzy w cieniu badań nad tym czy był trotyl czy nie było ...
A o 16-tej ryży chochoł wyskoczył z pudełka i przyladował J.K , że nie może byc mowy o zyciu publicznym gdy lider [phii] opozycji formułuje tezy o zbrodni rządu polskiego i najbliższego sąsiada. Usłyszeliśmy jasne stwierdzenia o zbrodni, oszustwie i udziale rządu polskiego w co najmniej mataczeniu - podkreślił szef rządu.Że nie sposób ułożyć sobie życie w jednym państwie z osobami takimi jak Jarosław Kaczyński. Osobiście mam w dupie ,życie publiczne obu wodzów , wolalbym ,żeby zajeli się gospodarką .A jak nie to zapakowałbym obu na inny samolot czy helikopter i wiooo do Holandi sobie układac zycie hmmm publiczne . Szanowny Obóz Władzy i Rządzy zdaje sobie sprawę ,że 11.XI to nie tylko potencjalny dzień sznura pod znakiem Pisu , to ONR, OWP ,Fundacja Republikańska i dziesiatki innych [szczegóły w sieci - ja znalazłem na wszechpolacy.pl- komitet - tylko proszę nie dorabiac mi mordy ] , a czasy są takie ,że "Prawica razem ale nie tym razem może nie wypalić" . Mogą co gorsza dla obozu się dogadać pomimo różnic i znaleźć płaszczyznę porozumienia ... Pieprzonyliberal
Szeląg niczemu nie zaprzeczył! Huragan o którym pisałam w poprzedniej notce nie ucichł. Znaleźliśmy się jedynie w oku cyklonu, w którym zwyczajowo panuje chwilowa cisza. Rzepa i red. Gmyz ujawnili wyniki badań z detektorów użytych w Smoleńsku przez ekipę polskich prokuratorów i biegłych. Stwierdzili, że detektory miały w swoim spectrum badań reakcję na trotyl i nitroglicerynę. I zadziałały co kierowało red. Gmyzem przy formułowaniu wniosków o odnalezieniu w określonych miejscach śladów trotylu i nitrogliceryny. Prokurator Szeląg podczas konferencji prasowej zaprzeczył identyfikacji trotylu i nitrogliceryny równocześnie nie zaprzeczając poziomowi reakcji detektorów na substancje chemiczne, co musiało być powodem do pobrania z określonych miejsc kilkuset próbek do badań laboratoryjnych. W świetle obowiązujących standardów prokuratura zatem miała prawo zaprzeczyć odnalezieniu obu substancji w miejscu badań, ponieważ musi mieć 100 % pewność zarówno co do nazwy odnalezionej substancji jaki i jej składu oraz ilości a to będzie możliwe dopiero po wykonaniu badań laboratoryjnych Stąd Szeląg w odpowiedzi na pytanie jednego z dziennikarzy na pytanie czy pierwotne zaprzeczenie oznacza, prokuratura, że wyklucza odnalezienie w badaniach laboratoryjnych trotylu bądź nitrogliceryny odpowiedział przecząco! Gdyby prokuratura mogła wykluczyć jednoznacznie rewelacje Gmyza nie potrzebowałaby wielu godzin na równie jednoznaczne dementi. Wybrano wersję w której uzgodnienie treści oświadczenia miało być z pozoru mocne, ale nie wykluczać możliwości zmiany zdania kiedy pojawią się nowe okoliczności.. To metoda doskonale znana prokuraturze już od momentu współtwórstwa uwag do raportu MAK! Potem podtrzymana w raporcie z sekcji w którym podkreśla się zasługi wojskowego prokuratora w rozpoznaniu nitu i innych metalowych części w ciele śp. Teresy Przyjałkowskiej.W myśl zasady: bronimy oficjalnej wersji wygodnej władzy, ale jak coś się zmieni mamy podkładki na swoją obronę. W wyjaśnieniach Szeląga pojawiły się jednak inne ciekawe tropy. Pierwszy to potwierdzenie, że Komisja Millera nie przekazała żądnych dokumentów z badań wykluczających (Szeląg mówił o piśmie z PW do Komisji o przekazanie wszystkich dokumentów!). Druga to fakt, ze dopiero po ponad dwóch latach wysłano ekipę ze sprzętem do badań na obecność materiałów wybuchowych co oznacza, że dano czas na dezaktywizację cząsteczek na miejscu samej katastrofy oraz na umycie wraku. Trzeci element, że podobno zabrany przez polską ekipę biegłych sprzęt miał być najnowocześniejszy, a jednak wyniki pomiarów zrobionych na miejscu nie są dla prokuratury wiarygodne na tyle, ab nie mogła wprost powiedzieć, że były wskazania do poważnych podejrzeń co do obecności śladów materiałów wybuchowych. Wystarczy poszperać w Internecie, żeby dowiedzieć się o skuteczności współczesnych detektorów, w których poziom fałszywych alarmów jest na poziomie 1 %.* Tu mogłabym jeszcze być litościwa dla prokuratury która musi mieć 100 % pewność przy ogłaszaniu wyników. W przeciwieństwie do dziennikarza śledczego dla którego tak wysokie prawdopodobieństwo wskazań jest wystarczające do wyciągania wniosków. Mnie uderzyła kolejna ciekawostka ujawniona przez Szeląga. Otóż badania laboratoryjne- badania chemiczne, które mogłyby potwierdzić lub wykluczyć obecność nitrogliceryny lub trotylu to badania niemal „od ręki”. Nawet prosty zestaw PIR 1 może dać wynik na tak lub nie. Tymczasem Szeląg określił czas na podanie wyników na okres pół roku. I tu musimy się zatrzymać. Po co prokuraturze aż pół roku na proste badania? Może dlatego, że nie mają tych próbek w Polsce? Może podobnie jak w przypadku próbek pobranych przez polskich archeologów są one w Rosji ponieważ zostały pozyskane w ramach pomocy prawnej?16 października 2012 „ Wyjazd polskich prokuratorów wojskowych oraz biegłych i ekspertów do Moskwy i Smoleńska był konsekwencją skierowania przez WPO do Federacji Rosyjskiej uzupełniających wniosków o udzielenie pomocy prawnej.”O procedurze pobierania próbek mówił mecenas Piotr Przyczółkowski ** A raporty z prac przeprowadzonych pod okiem Rosjan przez polskich archeologów dotarły do prokuratury po upływie prawie roku.*** Szkoda, że podczas konferencji nie padło pytanie od dziennikarzy gdzie są te próbki oraz kto i gdzie je będzie badał. Bo może okazać się, że jedyne własne badania to właśnie wskazania detektorów na miejscu w Smoleńsku. Reszta może mieć wartość dokumentacji z identyfikacji i sekcji zwłok ofiar katastrofy. Bo jeśli prokuratorzy nie przywieźli ich ze sobą, to nawet badania w Polsce mogą nie przynieść wiarygodnych rezultatów.! Od dzisiaj wiemy oficjalnie o wynikach badań pasa i ubrania śp. Ewy Bąkowskiej wykonanych na zlecenie członka rodziny w USA. Wynik jest zbieżny z tezą red. Gmyza. Stwierdzono obecność trotylu. Za kilka dni będą wyniki badań krzyżowych wykonanych w drugim laboratorium. Jeśli będzie potrzeba zapewne znajda się jeszcze inne materiały do badan. Materiały których wcześniej nie będą mieć w rękach rosyjscy prze-biegli! Ekipa Tuska nie miała dzisiaj wyjścia- musiała znowu zacząć grać swoją starą kartą o rzekomej grze J. Kaczyńskiego tragedią smoleńską. Dziwnym trafem Tusk nie odniósł się do podobnych zarzutów –równie ostrych kierowanych przez swego dawnego kumpla Palikota, ani Leszka Millera. Przemilczał także gorzkie słowa, które padły podczas posiedzenia ZP ze strony rodzin ofiar.
Wersja połączenia tego dementi(które okazało się de facto zaciemnianiem prawdy) prokuratury wojskowej ( z równoczesnym i cwanym ujawnieniem skandalicznej „pomyłki” co do ciała prezydenta Kaczorowskiego) z twardym atakiem Tuska to gra va bank. Od dociekliwości dziennikarzy zależy jak długo jeszcze będzie mogła trwać ta gra w ciuciubabkę ze społeczeństwem. Rzeczpospolita wycofała ze swojego pierwotnego oświadczenia przez usunięcie akapitu o „pomyłce”**** w ujawnieniu obecności trotylu i nitrogliceryny podczas badań biegłych w Smoleńsku. Sytuacja wróciła więc do porannej wersji informacji, która zbulwersowała wielu z nas.
*http://www.spy-shop.pl/przenosny-detektor-materialow-wybuchowych-ped8800-pro-p-683.html
** http://pressmix.eu/index.php/2012/10/29/mec-piotr-pszczolkowski-jakimi-kanalami-wyplywaja-materialy-z-smolenskiego-sledztwa/
***Wcześniej do Polski wysłane zostały z Rosji m.in. zeznania świadków, protokoły i dokumentacja fotograficzna z oględzin miejsca katastrofy, protokoły badania miejsca katastrofy dokonanego w październiku ubiegłego roku przez grupę polskich archeologów i geofizyków, opis przedmiotów osobistych znalezionych na miejscu katastrofy oraz protokoły z ekspertyz genetycznych szczątków ofiar.
http://wyborcza.p/1,76842,10815943,Polska_dostala_od_Rosji_kolejne_dokumenty_sledztwa.html "Rzeczpospolita" dziś po południu zamieściła oświadczenie, w którym odniosła się do reakcji prokuratury na jej tekst ws. katastrofy smoleńskiej. Po kilku godzinach zniknęło z niego ważne zdanie: "Pomyliliśmy się pisząc dziś o trotylu i nitroglicerynie".
http://wiadomosci.onet.pl/katastrofa-smolenska,5292219,temat.html
1MAUD
Nic nie wskazywało na samobójstwo Z byłym żołnierzem 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, kolegą zmarłego w dziwnych okolicznościach chorążego Remigiusza Musia, świadka katastrofy smoleńskiej rozmawia Robert Wit Wyrostkiewicz. Ma Pan na sobie mundur. Rozmawia Pan bardzo otwarcie. Na pewno nie zdecyduje się Pan na ujawnienie swoich personaliów? Byłem żołnierzem rozformowanego po katastrofie smoleńskiej 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Wielu z nas, jak śp. Remigiusz Muś, było atakowanych i szykanowanych. Wielu odeszło na emeryturę. Ja jestem dalej w służbie czynnej. Wywiad z podaniem imienia, nazwiska, stopnia wymagałby zgody dowództwa, a nie wiem czy dowództwo chciałoby, aby na ten temat rozmawiać z prasą... Jeśli Pan potrzebuje oficjalnej informacji, proszę pytać rzecznika prasowego MON.
Wolę rozmawiać z Panem anonimowo... Proszę pytać.
Znał Pan śp. Remigiusza Musia? Chorążego Musia znałem z pracy w 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego. Nie była to jakaś bliska znajomość, ale spotykaliśmy się niemalże codziennie na płycie lotniska rządowego przy pracy, czyli obsłudze Jaków 40 i przy wylotach. To były kontakty czysto zawodowe, ale życzliwe, jak to pomiędzy kolegami z pułku, którzy pracują razem na płycie.
Jak przyjął Pan wieść o samobójczej śmierci kolegi? Nie wiem czy była to samobójcza śmierć. Remigiusz Muś był jednym z głównych świadków w śledztwie dotyczącym przyczyn katastrofy smoleńskiej. Jego zeznania burzyły ustalenia MAK i Komisji Jerzego Millera. To co mówił o zejściu do 50 metrów wskazywało na sfałszowanie zapisów z czarnych skrzynek. Muś mówił też o wybuchach w Tu-154. Ale czy to było powodem jego śmierci? Skąd mam wiedzieć? To wszystko jest jednak bardzo dziwne i to nie tylko moje zdanie, ale także kolegów z byłego specpułku.
Zapytam więc o coś innego. Czy w zachowaniu śp. chorążego Remigiusza Musia dało zaobserwować się coś niepokojącego? Coś co mogłoby w dniu dzisiejszym pasować Panu do depresji, załamania, jakiegoś "przybicia", smutku? Pamiętam dobrze chorążego. Zresztą, po wiadomości o jego śmierci cały dzień w pracy upłynał nam z kolegami na wspominaniu i zastanawianiu się nad przyczyną śmierci naszego kolegi. Wielu z żołnierzy znało go dużo lepiej niż ja. Wszyscy zapamiętaliśmy go jako wesołego i niemalże zawsze uśmiechniętego człowieka. Nigdy nie okazywał jakiś słabości, zniechęcenia czy cech człowieka ze słabą psychiką. Chcę to bardzo wyraźnie podkreślić. Cały dzień o tym rozmawialiśmy i wszyscy Remka tak właśnie zapamiętali. Taki po prostu był. Nic nie wskazywało na samobójstwo.
Nic nie przyszło Wam do głowy, że może problemy rodzinne, towarzyskie, finansowe? Znaliście go. Remek miał wszystko. Niedawno kupił nowe mieszkanie. Miał dwie śliczne córeczki. Posiadał też coś co uskrzydla ludzi - miał mnóstwo pasji. Fascynował się przede wszystkim lotnictwem. Pamiętam jak Remigiusz kiedyś stwierdził: "nieważne ile zarabiam jako żołnierz, bo kasę to ja mam, po prostu kocham samoloty". Miał też bzika na punkcie nowinek technicznych, internetu i komputerów. Jeśli miałeś problem z komputerem lub komórką, on to zawsze naprawił lub znalazł rozwiązanie problemu. Słyszałem, że po odejściu na emeryturę zainteresował się żeglarstwem. Stąd podobno ta lina na której się powiesił czy też go powieszono.
Powiesił się czy go powieszono? - Panie Redaktorze, skąd ja mogę to wiedzieć? Nie utrzymywałem z nim kontaktów po jego odejściu na emeryturę. Mogę jedynie powiedzieć, że zapamiętałem go jako świetnego i pogodnego faceta. Moi koledzy, którzy znali go lepiej i utrzymywali kontakty później, również nie widzieli w nim w żadnym przypadku potencjalnego samobójcy. Ale tylko tyle mogę powiedzieć. Pewnie, że jak weźmie się pod uwagę ilość tych niby samobójstw; to że wciąż w dziwnych okolicznościach giną ludzie mający wiedzę o katastrofie smoleńskiej; że po dwóch latach i pół roku robi się dopiero testy na obecność materiałów wybuchowych w tupolewie... to można się zastanawiać czy to wszystko nie składa się w jedną całość. Żołnierze na pewno takie pytania sobie stawiają. O tym mogę Pana zapewnić. Zwłaszcza żołnierze z upokorzonego 36 Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, bo to na nas próbowano zwalić winę za katastrofę. Oby to była ostatnia śmierć... Dziękuję za rozmowę.
Wszystko zaczyna się układać w całość O ostatnich doniesieniach prasowych dot. śledztwa smoleńskiego oraz działaniu polskiego rządu portal Stefczyk.info rozmawia z socjologiem prof. Zdzisławem Krasnodębskim. Stefczyk.info: "Rzeczpospolita" informuje, że na wraku tupolewa znaleziono ślady materiałów wybuchowych. Jak pan ocenia te doniesienia? Prof. Zdzisław Krasnodębski: Obserwuję reakcję na te wiadomości. To nie są dane, które można zlekceważyć, czy wyśmiać. Tak próbowano zrobić z konferencją naukowców. W tym znaczeniu te wiadomości są niezwykle ważne. W najbliższym czasie trzeba patrzeć na reakcję w tej sprawie. Warto przypomnieć, jak sprawa śmierci Remigiusza Musia została przekazana. Informacja o śmierci wywołała wstrząs, ale potem szybko nastąpiło przejęcie narracji i dyskursu. Szybko znaleziono jakieś wytłumaczenie. Sądzę, że i teraz cały sztab ludzi pracuje nad tym, w jaki sposób powinno się reagować na tę sprawę. Już pracuje się nad tym, by Polakom jakieś wytłumaczenie zaproponować.
O czym to świadczy? To jest niebywały skandal. Nikt chyba już nie ma wątpliwości, że śledztwo w tej sprawie było prowadzone wbrew wszelkim standardom. Zaniechano wielu czynności, m.in. nie wykonano potrzebnych badań. Obecnie słyszymy, że być może materiały wybuchowe znalazły się na miejscu tragedii już po katastrofie. To najlepiej świadczy o tym, dlaczego wrak samolotu nie został zabezpieczony. Słychać również, że być może samolot wpadł na minę itd. Tworzą się piramidalnie absurdalne tłumaczenia. Jednak widać, że po woli fragmenty układanki zaczynają się układać w całość.
W jaką? Badania naukowców, zeznania świadków sprawiają, że hipoteza dot. zamachu staje się coraz bardziej prawdopodobna. Ona wciąż jest hipotezą, ale kolejne wydarzenia ją zdają się potwierdzać. Dla każdego, kto nie był zaślepiony, ta hipoteza była możliwa. Było jasne, że to nie był zwykły wypadek lotniczy, co również sugerowało zachowanie czynników oficjalnych. Jednak mimo tego stanowiska władz, mimo ogromnej presji medialnej udało się wiele ustalić m.in. dzięki zespołowi smoleńskiemu, czy naciskowi społecznemu i niezależnym mediom oraz uczciwym ludziom w instytucjach publicznych. To jest pocieszające.
Czego się pan spodziewa obecnie? Wydaje się czymś oczywistym, że za ostatnie lata odpowiada rząd Donalda Tuska. To rząd ponosi odpowiedzialność za kłamstwa, za zaniedbania. Dla mnie od dawna jest oczywiste, że ta władza musi odejść. To było dla mnie oczywiste już dawno.
Polaków straszy się od dawna wojną z Rosją. Co się stanie jeśli prokuratura przyzna, że w tupolewie doszło do eksplozji? Mówienie o wojnie z Rosją to jakieś idiotyczne straszenie Polaków. To niestety świadczyło o tym, że jesteśmy półkolonią albo wręcz kolonią. Mamy milczeć o śmierci swojej elity politycznej, Prezydenta i Pierwszej Damy, żeby się nie narażać. Ci, którzy mówią, że mamy milczeć, by nie toczyć wojny z Rosją uznają, że nie jesteśmy krajem suwerennym. Od samego początku jest oczywiste, że istnieją różne środki dyplomatyczne, które pozwoliłyby nam działać. Jesteśmy członkiem NATO, UE, mamy prawo weta w różnych sprawach i gremiach itd. Możemy wykorzystywać różne działania i fora międzynarodowe, by domagać się prawdy, możemy zawiesić stosunki dyplomatyczne czy wydalić ambasadora. Od samego początku mamy wiele różnych instrumentów, by naciskać na stronę rosyjską. Warto również zaznaczyć, że nie wiadomo, kto tego zamachu dokonał. Uznanie, że doszło do wybuchu, to pierwszy krok.
Rosji powinno zależeć na prawdzie o Smoleńsku? Rosji jako państwu oraz narodowi rosyjskiemu na pewno powinno zależeć na wyjaśnieniu tej sprawy. Tak samo, jak było na korzyść Rosji wyjaśnienie sprawy zbrodni katyńskiej. Znalezienie śladów materiałów wybuchowych nie oznacza wojny. Jest cała gama możliwości, którą można było stosować w tej sprawie. Jednak rząd tego nie robił. Władze od razu przyczepiły się do fałszywych teorii o czterech podejściach do lądowania, rząd oddał śledztwo stronie rosyjskiej. Pocieszające jest, że się im nie udało. Liczono na obojętność Polaków w tej sprawie i prowadzono politykę zagraniczną, która oznaczała całkowitą uległość wobec Rosji. Wątpliwe jest, by ten rząd był w stanie prowadzić działania inaczej. Wydaje się, że kluczem jest w tej sprawie nacisk społeczny. Tylko on może wymusić coś na władzach. Rozmawiał TK
Ilu jest agentów wśród dziennikarzy? PolandLeaks rozmawia z emerytowanym oficerem SB i UOP. W książce W. Łysiaka "Alfabet szulerów" cytowany anonimowo oficer MSW mówi, iż najwięcej agentów zwerbowano właśnie spośród literatów i dziennikarzy. Czy tak było rzeczywiście? Nikt nie prowadził takich statystyk, ale to może być prawda. Dziennikarze nie tylko oddziałują na opinię publiczną, ale także mają dostęp do informacji. Na przełomie lat 80. i 90. doszło do "prywatyzacji" agentury. Część oficerów SB wynosiła materiały dot. "swoich" TW i prowadziła ich prywatnie. W jednym z miast były kapitan SB prowadził w ten sposób 4 osoby, z których jedna była członkiem rządu RP, a inna prezydentem miasta. Podobnie było z dziennikarzami.
Ilu dziennikarzy pracowało dla służb specjalnych PRL? Trudno określić dokładną liczbę, bo przecież część dziennikarzy była werbowana, część kończyła współpracę lub ją przerywała. Natomiast w czasach PRL każda redakcja miała założoną sprawę obiektową. W ramach takiej sprawy obiektowej gromadzono informację o "obiekcie", ale także o wszystkich zatrudnionych tam osobach. Wynikało to ze szczególnej wrażliwości prasy. Prasa była w PRL-u odpowiedzialna za szerzenie ideologii i za informowanie o sukcesach władzy. Władze nie życzyły sobie, aby w mediach, zwłaszcza na stanowiskach kierowniczych, pracowały osoby, których lojalności nie mogła być pewna. Gdy zwalniało się jakieś stanowisko w redakcji i na jego objęcie było kilku czy kilkunastu kandydatów, należało wziąć właśnie teczkę obiektową i poczytać informacje o każdym z nich. Wówczas wiadomo było kto jest lojalny, kto nie, kto należy do "Solidarności", a kto chwali reżim. Nieprawomyślnych kandydatów nie zatwierdzano na kierownicze stanowiska.
Czy zmiany polityczne po 1989 roku zmieniły tą sytuację? W jakimś stopniu na pewno tak. Sam fakt, iż zlikwidowano cenzurę i zakazano koncesjonowania prasy, spowodował, że powstało wiele tytułów, które przed 1989 rokiem nie miałyby prawa ukazywać się. Natomiast wszyscy informatorzy służb, którzy nie zaprzestali współpracy po 1989 roku, zostali przejęci przez nowe służby. Tak samo było z dziennikarzami. Urząd Ochrony Państwa, który powstał w 1990 roku w miejsce rozwiązanej Służby Bezpieczeństwa przejął około 12 tysięcy tajnych współpracowników SB, w tym ogromną część dziennikarzy.
Po co służby wykorzystują dziennikarzy? Taki inteligentny człowiek jak Pan sam się powinien domyślać. Dziennikarze i służby zajmują się tym samym - zbieraniem informacji. Oczywiście różnią się co do metod i sposobów. Dziennikarze pracują jawnie, służby tajnie. Dziennikarze bazują na źródłach osobowych, my stosujemy też technikę operacyjną m.in. podsłuchy czy obserwację. Natomiast bardzo wielu ludzi, którzy nie mają zaufania do państwa i jego organów, zaufają dziennikarzom. Często dziennikarze uzyskują ważne informacje jako pierwsi. Dziennikarze współpracujący ze służbami mogą więc te informacje przekazywać. W ten sposób służby wchodzą w posiadanie informacji, które inaczej trudno byłoby im uzyskać. Druga sprawa to tzw. źródła manewrowe czyli osoby, którym można zlecić wejście do określonych środowisk i nawiązanie kontaktu z konkretnymi osobami. Wiadomo, że dziennikarze bywają w różnych miejscach i obracają się w różnych środowiskach, więc ich obecność nigdy nie budzi wątpliwości. Sprawa trzecia: dziennikarze używani są do kontrolowanych przecieków, niekoniecznie polegających na publikacji.
Ilu dziennikarzy pracuje dziś dla służb? Sądzę, że jest to skala porównywalna do tego, co było za PRLu. Rzecz nie jest w tym ilu ludzi mediów pracuje dla służb. Rzecz w tym, co ci ludzie robią. Jeżeli dziennikarz przekazuje ważne informacje z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa to jest to pożądane. Znany mi jest przykład współpracy jednego znanego dziś dziennikarza z kontrwywiadem UOP. Był on wykorzystany do rozpracowania środowiska działającego w Polsce na zlecenie obcego wywiadu. Ten dziennikarz zachował się tak, jak powinien zachować się obywatel demokratycznego państwa. Niestety, takie przypadki to rzadkość. Dziś większość dziennikarzy wykorzystywana jest do penetracji własnego środowiska zawodowego, czyli inaczej mówiąc do donoszenia na kolegów. Służby również wykorzystują dziennikarzy do swoich gier, do odwracania uwagi od afer z ludźmi służb w tle. A to nie ma już nic wspólnego z działalnością propaństwową.
Czy dziennikarze są inwigilowani? Bardzo często. Myślę, że to jedna z najbardziej aktywnie inwigilowanych grup zawodowych. Oficerowie udają, że nie wiedzą, iż telefon należy do dziennikarza i non-stop podsłuchują w trybie 5 dniowym. Oprócz tego służby korzystają z hakerów (zwłaszcza nastolatków) złapanych na przestępstwach. Włamują się do komputerów osób, którymi zainteresowana jest służba. A jeden telefon dziennikarza, objęty podsłuchem, daje ogromnie dużo informacji. Tym bardziej, że większość dziennikarzy to gaduły i plotkarze.
Czy relacje służby - media są uregulowane prawnie w innych krajach? Jak to wygląda np. w USA? Stan prawny jest podobny jak w Polsce. Jest jednak większa nazwijmy to "kultura" służb. Wynika to po części z faktu większej kontroli. W naszych służbach jest za mało państwowców, a za dużo polityków. W Polsce również kontrola nad służbami jest mniejsza.
Jak dziennikarz może bronić się przed inwigilacją? Nie chodzić z telefonem komórkowym. Nie pracować na komputerze ze stałym dostępem do internetu. Nie korzystać z kart płatniczych (płacić gotówką i przelewami z poczty). Nie rozmawiać przez swoją komórkę z najważniejszymi informatorami. Generalnie wybór jest prosty: albo technika, albo prywatność. Poland Leaks
Smoleńsk: wybuch - tak, trotyl – nie Badanie wraku tupolewa istotnie wykazało ślady materiałów wybuchowych, ale wskazujących na użycie bomby termobarycznej inaczej nazywanej bombą próżniową lub bombą paliwowo - powietrzną - ustalił portal PolandLeaks w dobrze poinformowanych źródłach znających ustalenia polskich biegłych w Smoleńsku.
- Badanie wraku rzeczywiście wykazało obecność materiałów wybuchowych, ale nie trotylu i na pewno nie nitrogliceryny - mówi nasz rozmówca. Zdaniem naszego rozmówcy, zabezpieczone próbki materiałów wskazują, że poszycie kadłuba zostało rozerwane przez wybuch bomby paliwowo - powietrznej. Bomba próżniowa ma największą siłę działania, kilka lub kilkanaście razy większą od innych bomb o tej samej masie. Dla porównania: bomba próżniowa o masie 100 kilogramów ma moc zbliżoną do ładunku trotylu o wadze 1200 kilogramów. Jej działanie polega na rozpyleniu w powietrzu materiału wybuchowego przy pomocy małego ładunku, a potem zainicjowanie jego eksplozji. Bomba zawiera ładunek cieczy lotnej lub innego materiału wybuchowego. Pierwszy zapalnik rozrywa skorupę bomby i powoduje rozpylenie ładunku wybuchowego w powietrzu. Drugi zapalnik powoduje eksplozję tak powstalej chmury. Istotą działania bomby próżniowej są więc dwa wybuchy. Niezależną od badań ekspertów przesłanką potwierdzającą obecność bomby paliwowo - powietrznej i jej wybuch w typolewie, są zeznania świadków w tym pilotów JAK-a i sanitariuszy. Zeznali oni, że słyszeli dwa wybuchy na miejscu katastrofy. Wskazywałoby to właśnie na bombę paliwowo - powietrzną. Informacje wczorajszej "Rzeczpospolitej" były więc prawdziwe w zakresie znalezienia materiałów wybuchowych, ale nieprawdziwe w zakresie trotylu i nitrogliceryny. Poland Leaks
Prokuraturę poznaliśmy jak zły Szeląg Trudno oprzeć się wrażeniu, że nasza ciągle jeszcze świeżo uniezależniona prokuratura po tym wybiciu się na niepodległość od rządu, stała się jakaś zastrachana. Dzisiejsze jej oświadczenie - mętne, niejednoznacznei i w zasadzie niczego nie wykluczające jest dowodem, że działa dorywczo, okazjonalnie, oportunistycznie. Największą nauczką z dzisiejszego dnia jest niezbity fakt, że nikt nie wierzy prokuraturze. Dosłownie nikt, chociaż formalnie rzecz biorąc obrońcy nieskalanej poczciwości MAK i komisji Millera opierają się na wypowiedzi nieszczęsnego prokuratora Szeląga. Fałsz tego formalnego umocowania argumentu jest widoczny, gdy popatrzeć na meritum całej sprawy. Smoleńscy zwolennicy wersji kagiebisty i jego polskich poputczyków czerpali wczoraj radość wyłącznie z rzekomej wpadki Jarosława Kaczyńskiego – miał go zdyskwalifikować fakt, że wypowiedział się przed oświadczeniem prokuratury. Jeśli bowiem chodzi o Kaczyńskiego, to według swoich adwersarzy (delikatnie mówiąc) powinien on być niczym skała z litego granitu, a każde ludzkie uczucie go dyskwalifikuje. I tu był jaskrawy przykład: wrzawa podniesiona przez wiebicieli partii aferałów w ogóle nie dotyczyła kwestii wiarygodności prokuratorskiego dementi, lecz faktu, że tuż przed nim wypowiedział się Kaczyński. Jakby to miało coś do rzeczy w sensie merytorycznym. Prokuratura po dwóch i pół roku wpadła na pomysł, żeby zrobić jakieś badania wraku i jakoś to mało obeszło klientów Czerskiej, Wiertniczej, Pluszaka czy Tej Drugiej Telewizji. Natomiast satysfakcję czerpali obficie z wypowiedzi Kaczyńskiego. Już to świadczy o kompletnej obojętności i braku chęci poznania prawdy o katastrofie – największej powojennej tragedii narodowej. Ja w pierwszej chwili skrzywiłem się na słowa Kaczyńskiego. Z prostego powodu – wiedziałem, że staną się motywem zastępczym dla michnikowszczyzny. Jednak Kaczyński ma rację, on nie może stać się drugim Tuskiem i jak niewolnik uwiązanym przy słupku sondażowym kręcić się bezradnie wokół niego. Patrząc bowiem z perspektywy dłuższego czasu, perspektywy dwu i pół letniej, to obecna dominacja PiS-u nad PO jest rezultatem tego, że nie wyrzekł się swojego poglądu , nie poszedł na piarowską łatwiznę w sprawie tragedii smoleńskiej. I odwrotnie – obecny dół PO jest w największej mierze wypadkową i sumą rezultatem zakłamania Tuska w tej sprawie. Generalnie dobrze się stało, że Kaczyński to powiedział, przeszedł kolejną próbę ognia, kolejny i chwała mu za to.
Druga historia świadcząca o tym, że prokuraturę wszyscy traktują niczym zły szeląg, jest także związana bezpośrednio z Kaczyńskim. Co bowiem uznano w środowisku okołogazetowowyborczym za koronny dowód, że wreszcie przyłapali szefa PiS na wymarzonej od wielu miesięcy wpadce? Otóż na pewno nie wypowiedź Szeląga, która była tak mętna, że potwierdzenie swoich oczekiwań i sekretnych pragnień mógł znaleźć nie tylko zakuty leming, ale także ciemnogrodzki moher i putinowski pachołek. Jednym słowem każdy, kto jest emocjonalnie przywiązany do swojej jedynie słusznej wersji. Tymczasem za decydujące uznano i to powszechnie, oświadczenie Rzepy - „pomyliliśmy się”. Te słowa były cytowane jako dowód niegodziwości, niepoprawności Kaczyńskiego i źródło satysfakcji z jego rzekomej wpadki, a nie ezopowe wynurzenia prokuratora Szeląga. Zabawne, że kiedy Rzepa wycofała po kilku godzinach tę frazę z tekstu, nikt z tryumfujących „durnostojów” PO nie ważył się tego skomentować. Redaktor Cezary Gmyz twardo stoi przy swoim – do tego stopnia pewny siebie, że nie ukrywa, iż to jego postawa wymusiła na redakcji usunięcie słów o pomyłce. Ciąg dalszy na pewno nastąpi. To dowodzi, że wrzaskliwa radocha poputczyków Putina jest przedwczesna i przyjdzie za nią odpokutować znamiennym milczeniem, jak to już nieraz miało miejsce w przypadku śledztwa smoleńskiego.
Jak wspomniałem, najgorzej na tym wszystkim wyszła prokuratura – niewiarygodna, mętna, tchórzliwa. W gruncie rzeczy bowiem ani nie zaprzeczyła doniesieniom Rzepy, ani ich nie potwierdziła, ani nie zajęła własnego stanowiska. Uciekła przed dziennikarzami. Wkrótce się dowiemy o co szło, a niektórzy już wiedzą. A prokurator prowadzący konferencję jest znany jak zły szeląg. Seaman
Polska gnije. A skala absurdów, zaniechań i deprawacji władzy narasta z każdym dniem Powoli przekraczamy progi absurdu i deprawacji władzy, jako państwo coraz dalej odbiegamy od normalności. Poziom spustoszenia i paranoi, nie tylko ekonomicznej i prawnej, zidiocenia, pogardy władzy i jej instytucji dla zwykłego obywatela osiąga już rozmiary katastrofy społecznej. Polskie państwo i jego instytucje w tym zwłaszcza policja, wymiar sprawiedliwości, ZUS, urzędy skarbowe, służba zdrowia, ministerstwa, PKP dopuszczają się takich wyczynów i wynaturzeń, że co nieco jeszcze myślącym jeżą się włosy na głowie i cierpnie skóra. "Obywatelu, bój się" - ostrzega coraz wyraźniej władza. Nasza temida i najsłynniejszy już w Polsce gdański wymiar sprawiedliwości nie chce oddać pieniędzy przedsiębiorcy, którego po pół roku aresztu i 6-ciu latach procesu wreszcie uniewinniono. Pieniądze trafiły do depozytu sądowego i stamtąd je ukradziono. Czyli zgodnie z Barejowskim Misiem – „nie oddamy panu palta i co pan nam zrobi”. Ale na in-vitro kasa się znajdzie, na podarowanie 25 mld zł. MFW też. Prokuratura zaś, dopiero po 2 miesiącach śledztwa orientuje się, że warto by jednak przesłuchać żonę – wspólniczkę „geniusza" od Amber Gold – oczywiście bez aresztu i z wolnej stopy. W tym samym czasie sąd uniewinnia większość założycieli gangu pruszkowskiego, ale wkracza nocną porą tuż przed 22-gą do samotnej matki wychowującej dwoje dzieci, by ją zatrzymać na polecenie Urzędu Skarbowego i sądu za niezapłacenie 2 tys. zł. z tytułu błędnej faktury. Czyżby więzienie za długi wkraczało do Polski pełną parą? Tyle że takich potencjalnych klientów penitencjarnych jest już 2,2 miliona. Tu Polskie Państwo okazało się być niezwykle bezwzględne, brutalne, a wobec dzieci nawet okrutne, podobnie jak pani prokurator z Sopotu w sprawie Marty Kaczyńskiej. Tak wygląda właśnie polityka prorodzinna rządu w pełnej krasie i polityka miłości zastosowana w praktyce.
„Donaldyzacja” prawa zaczyna przeradzać się w legislacyjne bezprawie, a egzekucja prawa w prymitywny zamordyzm. Sądy uznają, że palenie biblii, bezczeszczenie zwłok, opluwanie krzyża, nawoływanie do pogardy wobec katolików to mały problem i nikłe zagrożenie. Za to, od „niebezpiecznego i groźnego” społecznie, europosła R. Legutko, mówiącego o rozwydrzonych smarkaczach, wymaga ostrej reakcji – grzywny 5 tys.zł. i przeprosin z jego strony. Absolutnym światowym kuriozum jest fakt, że nie tylko, już były, związany z PIS szef CBA M.Kamiński, ale nawet obecny, mianowany przez koalicję szef CBA P. Wojtunik, piszą sążniste listy do Prokuratora Generalnego, by jednak nie umarzać sprawy dotyczącej korupcji sędziów w Sądzie Najwyższym. To już prawdziwy dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości - Himalaje absurdu. Polska gnije, a władza już cuchnie, nawet przy budowie gmachu sądu w Gdańsku mieliśmy najwyraźniej przekręt i teraz CBA bada jak to możliwe, żeby zbudować gmach Gdańskiego Sądu bez ustawy o zamówieniach publicznych. Ciekawe co będzie jak CBA zbada i ustali jak to było możliwe, by z wolnej ręki, praktycznie bez przetargu zbudować niektóre odcinki autostrad np. A-2? Premier szasta obietnicami niczym zawodowy blagier, raz to jest minimum 300 miliardów od Unii, która się właśnie wali, raz 150 milionów na in-vitro, których MF nie zapisał w budżecie na 2013r. Na dokończenie Stadionu Narodowego trzeba będzie jeszcze wydać dodatkowo 34 mln zł., wykonawcy żądają zaległych wynagrodzeń za wykonane prace w kwotach idących nawet w setki milionów złotych, a na dodatek wybudowano go na prywatnych gruntach. Właściciele gruntów słusznie domagają się odszkodowania w wysokości setek milionów złotych, niektórzy mówią nawet o kwocie 1 mld zł. Stadion Narodowy miał kosztować 1,2 mld zł., już wydano ok. 2 mld zł. A może ostatecznie kosztować, jak tak dalej pójdzie, ok. 2,5-3 mld zł. Nie możemy zmodernizować torów i linii kolejowych za unijne pieniądze (np. trasy Kraków-Katowice) za blisko 20 mld zł. ( 4,8 mld euro), więc postanowiliśmy za nie, decyzją niezawodnego S. Nowaka, nabyć nowoczesne pociągi w tym włoskie Pendolino. Tyle, że na razie nie ma dla nich nawet odpowiednich hangarów na zimę. Wszak Polska jest w budowie, a śnieg pada nawet w październiku. Czasami nie brakuje już nawet do zakończenia całości inwestycji drogowej, kilometrów autostrady, choć wiele odcinków porzucono, a jedynie 30 metrów, a i to stanowi gigantyczny problem do przezwyciężenia. Jest jeszcze drobny przekręt przy ekranach na autostradach na setki mln zł. Jeszcze 2-3 miesiące temu władza poinformowała radośnie mocno skołowanych obywateli, że będziemy budować elektrownię atomową za ok. 50 mld zł. Powołano specjalną spółkę PGE – Energia Jądrowa z fantastycznie płatną 100 tys zł. posadą dla tak zasłużonego w sprawie ugody z Eureko i wyprzedaży PZU, byłego Ministra Skarbu A. Grada. Jednak dziś, po kilku miesiącach od zapowiedzi ogłasza się, że inwestycji atomowej nie będzie, bo idziemy w łupki. Trudno porównywać tę kompromitację z olśnieniem i ocknięciem się lobby bio-paliwowego w Polsce. Bo oto UE uznała, że 14 mld euro zainwestowane w tę branżę w Europie i miliardy złotych w Polsce, można wyrzucić w błoto, gdyż biurokraci unijni postanowili mniej ją teraz wspierać i finansować. Dla nas z pewnością oznaczać to będzie jeszcze droższe paliwa z Orlenu czy Lotosu i kłopoty wielu spółek. Wszystkich jednak na głowę bije niestrudzony magik - iluzjonista, nasz „Sztukmistrz z Londynu” minister finansów, J. V. Rostowski. Znalazł on bowiem w budżecie na 2013r. dodatkowe 9 mld zł. z tytułu sprzedaży praw do emisji CO2 i opłaty za częstotliwości telekomunikacyjne. Problem w tym, że w przypadku części tych nowych – cudownie wygenerowanych dochodów – brakuje przepisów określających szczegółowo zasady ich pobierania. Jeśli MF liczy np. na setki milionów złotych wydarte Radiu Maryja, to może się mocno przeliczyć. Prędzej doczeka się już nie pół-milionowego marszu „obudzonych”, ale milionowego oblężenia twierdzy fiskusa na Świętokrzyskiej. Dodatkowo przy takim, jak ostatnio głosowaniu posłów PO w Parlamencie Europejskim, większość kasy ze sprzedaży praw do emisji CO2, pójdzie na politykę klimatyczną, a nie do budżetu. Ponieważ jak widać z wartościowego majątku sprzedaliśmy już prawie wszystko, teraz będziemy sprzedawać prawa do tego, co w ziemi, powietrzu i na falach eteru. Brakuje nam w budżecie milionów czy miliardów, policzy się najwyżej gdzieś podwójnie. Zafundowaliśmy sobie za miliardy złotych elektroniczny system poboru opłat via Toll, za płatne odcinki dróg, by usprawnić naliczanie pienięzy. No cóż, teraz niektórym błędnie podwójnie nalicza on opłaty. Naliczy się olbrzymi podatek za podziemny garaż wielopoziomowy, wprowadzi podatek od deszczu i śniegu. Władza się wyżywi.
W budownictwie jest najgorzej, od 12-tu lat zbankrutowało już ok. 170 firm, tylko z tej branży. Do końca roku padnie łącznie ok. 1 tysiąca firm, a MF ciągle planuje wzrost dochodów z CIT w przyszłorocznym budżecie. Już tegoroczne wpływy z VAT-u będą niższe o ok. 12 mld zł. Przyszłoroczne wpływy podatkowe mogą być mniejsze aż o 20 mld zł. Tym bardziej, że MF obiecał przedsiębiorcom nawet kredyty pod zastaw zwrotu VAT-u, a to corocznie kwota 70 mld zł. Można się więc spodziewać całkowitego załamania wpływów podatkowych budżetu w 2013r. i jego murowaną nowelizację. Wzrost PKB będzie raczej zerowy, nie można absolutnie wykluczyć ani recesji, ani depresji gospodarczej w przyszłym roku. Jest źle będzie gorzej, najgorsze nie tylko w polskiej gospodarce dopiero przed nami. A skala absurdów, zaniechań i deprawacji władzy narasta jak widać z każdym dniem. Janusz Szewczak
To jednak był trotyl Stanisław Zagrodzki, kuzyn ofiary katastrofy smoleńskiej, ujawnia, że prywatnie zlecił amerykańskim ekspertom badania m.in. samolotowego pasa bezpieczeństwa z miejsca tragedii. Badania ujawniły obecność trotylu. Jak ustaliła „Codzienna”, próbki badane przez polską prokuraturę na obecność materiałów wybuchowych wciąż są w Rosji. Stanisław Zagrodzki przywiózł ze Smoleńska do Polski fragmenty ubrań swojej kuzynki Ewy Bąkowskiej. Wśród części garderoby znajdował się także pas bezpieczeństwa, którym kobieta była przypięta podczas tragicznego lotu 10 kwietnia 2010 r. – Pytałem prokuratorów, czy chcą ode mnie te materiały, ale to zignorowali – mówi „Codziennej” Zagrodzki. Jak wyjaśnia, zlecił badania fragmentu z Tu-154M jednemu z ośrodków naukowych w USA. – Badania odczynnikowe wykazały obecność trotylu. Zostały przesłane do kolejnych, szczegółowych analiz – mówi.
Ustalenia niezależnego amerykańskiego instytutu są niezwykle istotne w związku z badaniem próbek pobranych przez polskich specjalistów w Smoleńsku. Aktualnie są one badane przez prokuraturę. Wiadomo, że urządzenia, którymi się posługiwali biegli, wykazały na miejscu katastrofy bardzo silne stężenie substancji wschodzących w skład materiałów wybuchowych, m.in. właśnie trotylu. Ujawniła to wtorkowa „Rzeczpospolita” powołując się na cztery niezależne źródła. Poza trotylem wymieniono także ślady nitrogliceryny. Materiały miały się znajdować m.in. na kilkudziesięciu fotelach lotniczych. Podczas zwołanej na skutek publikacji konferencji prokuratury wojskowej prokurator Ireneusz Szeląg oświadczył, że zamówiona opinia ekspertów z policji dotyczy jakichkolwiek śladów materiałów wybuchowych na wraku samolotu Tu-154M. – Biegli nie stwierdzili obecności na badanych elementach jakichkolwiek materiałów wybuchowych. Dopiero badania laboratoryjne będą mogły być podstawą do twierdzenia o istnieniu bądź nieistnieniu śladów materiałów wybuchowych – oświadczył. Jak ustaliliśmy, były dwa rodzaje urządzeń, którymi badano wrak tupolewa w Smoleńsku. Jedno było wykalibrowane na wykrywanie jakichkolwiek substancji mogących być wybuchowymi, a drugie, bardzo czułe, zostało nastawione już ściśle na obecność materiałów wybuchowych. Obydwa gwałtownie zareagowały i wykazały obecność substancji wybuchowych.
– Jest bardzo charakterystyczne, że prokurator Szeląg najpierw stwierdził bardzo mocno, że nie było żadnego materiału wybuchowego, a później zaczął wywód o tym, że jednak coś tam było, że urządzenia nieprecyzyjne, że tak naprawdę dopiero trzeba będzie zbadać próbki – skomentował Jarosław Kaczyński, prezes PiS-u. Po południu głos zabrał także premier Donald Tusk. Na pytanie, czy nie uważa, że niezbędna jest nowa komisja rządowa do zbadania katastrofy oraz skorzystanie z pomocy międzynarodowych ekspertów, oznajmił, że wystarczy praca prokuratury. Małgorzata Wassermann, córka śp. Zbigniewa Wassermanna, jest zdania, że nie ma sensu, by powoływać komisję pod przewodnictwem Jerzego Millera, ponieważ ta oparła swoje ekspertyzy jedynie na analizie czarnych skrzynek, a nie dokonała badań na miejscu tragedii. Sam Jerzy Miller odmówił jak zwykle komentarza dziennikarzom, wyjaśniając, że jego komisja zakończyła już pracę. Ewa Kochanowska, wdowa po Januszu Kochanowskim, rzeczniku praw obywatelskich, powiedziała wczoraj do dziennikarzy, którzy przybyli na posiedzenie zespołu ds. wyjaśniania przyczyn katastrofy smoleńskiej: – Jestem bardzo wściekła. Mieliście przed oczyma ten samolot, który zleciał z wysokości kilkunastu metrów i ośmielaliście się nam wmawiać, że to jest normalna katastrofa lotnicza, że to brzoza złamała skrzydło. To oburzające, to haniebne, powinniście się wstydzić – mówiła. Katarzyna Pawlak
Zagadkowy zanik prądu Z prof. dr. hab. inż. Jackiem Gierasem, wykładowcą z Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy i pracownikiem UTC Aerospace Systems, rozmawia Piotr Falkowski Dlaczego zajął się Pan naukowo katastrofą smoleńską, choć do niedawna nikt nie wspominał, że mogła ona mieć coś wspólnego z układami elektrycznymi w samolocie? - Jestem Polakiem, na bieżąco śledzę sprawy polskie i interesuję się nimi, czytam regularnie prasę internetową. Gdy wydarzyła się katastrofa, przebywałem na wschodnim wybrzeżu USA, w stanie Connecticut. Więc tę straszną wiadomość otrzymałem z pewnym opóźnieniem, dopiero gdy w USA zaczął się dzień. Był to dla mnie głęboki wstrząs. Intensywnie śledziłem wszystko, co się dzieje. Na pierwszy rzut oka, obserwując zdjęcia satelitarne wykonane kilka dni po katastrofie i dostępne w internecie, rozrzut szczątków dawał mi dużo do myślenia. Ale głośno nie chciałem wysuwać zbyt daleko idących wniosków. Czekałem cierpliwie, co powiedzą na ten temat specjaliści. Dużo by można mówić o nieprawdziwych informacjach mainstreamowych mediów, o tym całym szumie i dezinformacji. Zostawmy to jednak. Zacząłem zbierać informacje. Ściągałem pracowicie, głównie ze stron rosyjskich, bo jako tako znam język, wszystkie informacje o konstrukcji samolotu Tu-154M. Dużo rzeczy można znaleźć. Było na przykład opracowanie na temat systemu elektroenergetycznego zasilania samolotu. Ponieważ na tym właśnie się znam i zajmuję zawodowo, to zacząłem się temu bliżej przyglądać. W szczególności budowie generatorów zasilania. Zastanawiałem się, czy dałoby się na podstawie istniejących danych odtworzyć ten generator, przynajmniej w postaci modelu komputerowego. Chodziło mi o to, żeby poznać wymiary gabarytowe konstrukcji i charakterystyki techniczne.
I udało się? - Tak. Byłem w dość dobrej sytuacji, gdyż miałem do dyspozycji stare generatory do samolotów DC-9 i MD-80. Zaprojektowano je jeszcze w latach 50. XX wieku, prawie takie same są w Tu-154M. Jest to generator o mocy 40 kW, napięciu 115/220 V i częstotliwości 400 Hz. Jest napędzany przez silnik turbowentylatorowy z prędkością 6000 obr./min. Jego parametry są niemal takie same jak generatora zamontowanego w tupolewie. Znalazłem w internecie rysunek przedstawiający jego przekrój podłużny. Byłem więc na dobrym tropie. Mając wcześniej opracowane programy do projektowania generatorów, metodą prób i błędów mogłem wstrzelić się we właściwe parametry. W literaturze znalazłem pewne dane materiałowe. Odtworzyłem wszystkie wymiary i parametry uzwojeń. Metodą elementów skończonych prowadziłem obliczenia symulujące stany elektromagnetyczne tego generatora i doszedłem do dokładnej charakterystyki działania generatora w różnych stanach.
Do czego to jest potrzebne? - Mając dokładny model tego generatora w komputerze, mogę symulować jego zachowanie w przypadku różnych awarii. Szczególnie interesujące są w takich przypadkach charakterystyki dynamiczne w stanie zwarcia, ponieważ jeżeli zdarzy się jakakolwiek awaria układu elektroenergetycznego, zwykle następuje zwarcie. Prądy zwarciowe przekraczające kilkunastokrotnie prądy znamionowe są bardzo groźne i mogą wywołać pożar.
Tak się stało 1 stycznia ubiegłego roku w Surgucie. - No właśnie. Surgut leży w Chanty-Mansyjskim Okręgu Autonomicznym nad rzeką Ob. Tupolew Tu-154B podchodził do startu w kierunku Moskwy. Kolejno włączano poszczególne linie energetyczne, czyli silnik pierwszy, generator pierwszy, silnik drugi, generator drugi, silnik trzeci, generator trzeci. Niestety stycznik w generatorze nr 3 na skutek braku konserwacji był wadliwy. Zamiast załączyć generator na sieć, powstało równoległe połączenie generatora nr 2 i nr 3. Popłynęły wysokie prądy zwarciowe i silnik nr 3 zapalił się. Zapłonął łatwopalny olej do chłodzenia. Od silnika nr 3 zapaliły się pozostałe elementy samolotu. Cała maszyna spłonęła. Na pokładzie były 124 osoby. Większość udało się ewakuować, ale pożar był tak duży, że trzy osoby zginęły.
To nie jedyny przypadek z ostatniego czasu, gdy awaria elektryczna spowodowała katastrofę. - Owszem. W miejscowości Iżma w republice Komi doszło 7 września 2010 roku do lądowania awaryjnego dokładnie takiego samego tupolewa jak nasz. Wystartował z miejscowości Udacznyj na Dalekim Wschodzie w kierunku Moskwy. Nie wiadomo dlaczego, ale cała instalacja elektryczna wysiadła. Nie było w ogóle prądu. Pilot zszedł poniżej chmur i zaczął rozpaczliwie szukać jakiegoś miejsca do lądowania. Znalazł porzucony pas startowy w pobliżu miejscowości Iżma. Pas był za krótki dla tupolewa, poza tym samolot stracił częściowo sterowność. Pilot nie mógł poruszać klapami, które wprawdzie są sterowane hydraulicznie, ale wyłączniki są elektryczne. Dlatego też podchodził ze zbyt dużą prędkością, ale udało mu się trafić w pas, przez który przejechał i zupełnie wyhamował na sosnowym zagajniku. Warto przy okazji zauważyć, że po ścięciu kilkudziesięciu drzew skrzydła były zaledwie lekko wgniecione. Na szczęście nie było ofiar.
Dlaczego w tym samolocie doszło do zupełnego zaniku prądu? - Tego nie wiadomo i jest to bardzo dziwne. Instalacja elektryczna prądu przemiennego 115/220 V jest zdublowana instalacją prądu przemiennego 36 V, istnieje jeszcze instalacja 27 V prądu stałego, poza tym jest awaryjna instalacja prądu przemiennego 36 V, która zasila najważniejsze urządzenia. Jednak w tym locie wszystkie przestały działać.
Sądzi Pan, że także w katastrofie smoleńskiej instalacja elektryczna mogła odegrać jakąś rolę? - Jestem elektrykiem i poszukuję zawsze czegoś w instalacji elektrycznej. Myślę, że w tym przypadku, gdy mamy tak minimalne dowody rzeczowe, nie można niczego pominąć.
Komisja Millera nie zajmowała się instalacją elektryczną, chociaż raport ATM, jak to niedawno ujawniono, zawierał informację o awarii generatora nr 1. - W załączniku nr 4 jest wzmianka, że oglądano wiązki przewodów, zrobiono zdjęcia skrzynek rozdzielczych, skrzynek sterowania i baterii akumulatorów. Na zdjęciach silników są też uwidocznione generatory. Śmiem twierdzić, że nikt ich nie badał, gdyż nie ma o tym żadnej wzmianki. Trzeba byłoby zmierzyć opór uzwojeń, ich indukcyjność, oporność izolacji od zacisków do obudowy, rozebrać generator oraz zobaczyć, czy są zarysowania na wewnętrznej części stojana. Jeżeli przed upadkiem samolotu silnik pracował i jego wirnik kręcił się, generator był napędzany i kręcił się, to w chwili uderzenia w ziemię uległby skrzywieniu wał wirnika generatora. To zostawia charakterystyczne rysy. Na tej podstawie można określić, czy silnik napędowy samolotu w chwili zderzenia z ziemią pracował, czy nie. To się jeszcze da zrobić, trzeba tylko dysponować wrakiem. Dużo da się odczytać z przewodów. Ich stan świadczy o tym, czy zniszczenie samolotu było mechaniczne, czy jakieś inne: na skutek reakcji chemicznej, zjawisk termicznych czy bardzo wysokich prądów. Zbadałbym też wszelkiego rodzaju aparaturę stykową, o ile jeszcze istnieje. A komisja Millera tylko w kilku punktach napisała, że instalacja elektryczna działała poprawnie, że generatory załączono w poprawnej kolejności, że jednostka zasilania awaryjnego nie była włączana i nie były włączane układy odmrażania oraz usuwania oblodzenia. To wszystko. Ale to, po pierwsze, za mało. A po drugie, z przedstawionych przez dr. Nowaczyka informacji wynika, że nastąpiła awaria silnika nr 1 i awaria generatora nr 1. Komisja założyła sobie tezę, iż samolot był sprawny i nic nie mogło tego podawać w wątpliwość.
Analizował Pan także instalację paliwową Tu-154M, zresztą bardzo powiązaną z elektryczną. Do jakich wniosków Pan doszedł? - Chodziło mi o zbadanie możliwości wybuchu oparów paliwa. Najlepiej byłoby zbadać wrak. Bez niego pozostają tylko spekulacje. Mogło być tak, że zbiornik nr 3 w lewym skrzydle został rozerwany. Komisja Millera mówi, że z powodu uderzenia w brzozę. Zastanawiałem się nad tym, jakie są inne możliwości. I jedną z nich jest wybuch paliwa. Takie rzeczy zdarzały się. Bardzo podobny samolot, Boeing 727, na lotnisku w Bangalore 4 maja 2006 roku uległ zniszczeniu z tego powodu. Doszło do zwarcia w elektrycznej pompie paliwowej. Przewody doprowadzające prąd do pomp prowadzone są w rurkach aluminiowych. W takim przewodzie doszło do zwarcia, zaiskrzenia, wybuchu mieszanki paliwa i powietrza właśnie w lewym skrzydle. W rezultacie struktura skrzydła została zniszczona. W przypadku katastrofy smoleńskiej raczej nie podejrzewam zwarcia. Bardziej prawdopodobne jest gromadzenie się ładunków statycznych. Jest to zjawisko znane w przemyśle chemicznym, petrochemicznym i w produkcji transformatorów. Gdy płyn o bardzo niskiej przewodności - prawie izolator - przepływa przez rurki i kanały, to na ściankach tych rurek gromadzą się ładunki elektryczne. Jeżeli nagromadzi się odpowiednio dużo tego ładunku, może nastąpić wyładowanie elektryczne od powierzchni paliwa do ścianek zbiornika. Sprzyjające do tego warunki to sytuacja, gdy w zbiorniku jest mało paliwa. Według moich obliczeń w lewym zbiorniku o numerze 3 tupolewa poziom paliwa wynosił od 14 do 16 mm. Wtedy mieszanka powietrza i oparów paliwa nad powierzchnią paliwa jest bardzo łatwopalna. Są na ten temat prowadzone badania i potwierdzają one, że do takich zapłonów może dojść łatwo. Dlatego stosuje się obowiązkowo środki zapobiegawcze, mianowicie przepisy lotnicze nakazują dodawanie do paliwa środków zmniejszających konduktywność elektryczną paliwa, aby nie dopuścić do zapłonu na skutek gromadzenia się ładunków statycznych. Charakterystyczne wybrzuszenie górnej powłoki skrzydła świadczy o tym, że eksplozja jednak musiała być. Wszystkie teoretycznie możliwe przypadki należy w tej sytuacji zbadać. Instalacja paliwowa Tu-154M jak i każdego samolotu pasażerskiego jest skomplikowana. Wystarczy powiedzieć, że pomp paliwowych napędzanych silnikami elektrycznymi jest w niej aż 18.
Gdyby wreszcie oddano Polsce wrak i można byłoby go zbadać, czy Pan profesor mógłby podjąć się wykonania badań instalacji elektrycznej, generatorów czy zasilania pomp paliwowych? - Jak najbardziej jestem tym zainteresowany i mogę to zrobić całkowicie bezinteresownie. Zachęcam też innych uczonych do podejmowania badań różnych aspektów katastrofy. Bardzo pozytywnie oceniam wyniki konferencji smoleńskiej 22 października. Ale zaprezentowane tam badania można uznać jedynie za wstęp. Dobrze, że w planach są kolejne sesje naukowe na ten temat. Dziękuję za rozmowę. Piotr Falkowski
Jest wiele zamienionych ciał w trumnach Śledzwo Nowego Ekranu przeprowadzone przez kilka ostatnich dni potwierdza, że teza blogera Demostenesa, iż "rzadko które ciało było włożone do właściwej trumny" może być prawdziwa. W dniu 26.10 Demostenes opublikował szokujący artykuł pod tytułem "Rosjanie umieszczali ciała w trumnach w sposób przypadkowy".
http://demostenes.nowyekran.pl/post/77932,rosjanie-umieszczali-ciala-w-trumnach-w-sposob-przypadkowy
Powołując się w nim na oficera rosyjskich służb specjalnych bloger-dziennikarz śledczy (jak sam siebie określa) postawił nastepującą tezę sformułowaną cytatem z wypowiedzi swojego informatora: gdy już wszyscy wiedzieli, że w Polsce trumny nie będą otwierane to umieszczaliśmy na nich tabliczki w sposób przypadkowy. Było przekazane po 2, 4, 6 tabliczek na trumny, w zależności od pomieszczenia w którym stały i nikt sie nie przejmował, że nie ma wiedzy, która tabliczka do której trumny. A najmniej wasi urzędnicy, którzy przy tym byli. Jeśli sobie zrobicie ekshumację to się przekonacie, że rzadko które ciało było włożone do właściwej trumny. Ta informacja, jeżeli zostałaby potwierdzona, jest wielkiej wagi.
Po pierwsze dlatego, że oznacza ona, iż zamiana ciał nie była incydentalna lecz masowa i mamy do czynienia z sytuacją, że większość rodzin ofiar smoleńskich w dniu 1 listopada będzie odwiedzać mogiły, w których nie leżą ich bliscy. Tłumaczyłaby także jak to się stało, że w stwierdzonych przypadkach mamy do czynienia z zamianą 4 ciał pomiędzy dwoma trumnami - chociaż, w przypadku Prezydenta Kaczorowskiego, to nie jest takie pewne, gdyż Prokuratura nie udzieliła informacji szczegółowej, czy to, iż jakaś osoba leżała w grobowcu Prezydenta to oznacza, że Prezydent leżał w grobie właśnie tej osoby. Byc może jest tak, że był pochowany w grobie jeszcze kogoś innego - na co wskazuje zapowiedź kolejnych ekshumacji. Z artykułu Demostenesa wynika bowiem, że zamiana następowała albo pomiędzy dwoma trumnami, albo w grupie czterech trumien, albo sześciu - w zależności od pomieszczenia w którym się trumny znajdowały.
Po drugie oznaczałaby ona, że oddelegowani do Moskwy urzędnicy polscy niedopełnili obowiązków, gdyż albo nie sprawowali żadnego nadzoru nad procesem umieszczania ciał w trumnach, pieczętowania, lutowania i oznakowywania trumien tabliczkami z imieniem i nazwiskiem ofiary, albo podeszli do swoich czynności z lekceważeniem uczuć rodzin i fundamentalnych zasad obowiązujących w cywilizowanych krajach wiedząc, że zapadła decyzja, iż przed pochówkiem trumny w Polsce nie będą już otwierane. Obydwa zachowania narażające rodziny ofiar na koszmar, a Państwo Polskie na koszty ekshumacji oraz dramatyczną utratę zaufania u własnych obywateli wyczerpywałyby także przesłanki przestępstwa urzędniczego i bezczeszczenia zwłok.
Po trzecie, enuncjacja Demostenesa otwiera na nowo pytanie - ważne chociażby wczorajszych informacji na temat śladów materiałów wybuchowych we wnętrzu wraku Tupolewa i na ciałach ekshumowanych ofiar - jakaż to ważna przyczyna kryje się za decyzją Ministra Tomasza Arabskiego i Prokuratury Wojskowej prowadzącej śledzwo smoleńskie, zakazująca otwieranie trumien w Polsce przed pochówkiem oraz o rezygnacji ze zbadania ciał i ubrań ofiar w trybie, z jakim mamy do czynienia standardowo, gdy następuje śmierć tragiczna człowieka. Tutaj było 96 ludzi, w tym Prezydent RP, były Przezydent RP na uchodźctwie i najwyżsi dowódcy Polskich Sił Zbrojnych.
I w końcu po czwarte, prawdziwość śledztwa Demostenesa ujawniałaby poziom najwyższej pogardy w stosunku do Polski i obywateli polskich, zademonstrowany przez Rosję, oraz absolutne lekceważenie prawa międzynarodowego oraz procedur związanych z katastrofą. Jeżeli niemal losowo opisywano trumny przed ich ekspedycją do Polski nie przejmując się w istocie tym czyje ciało gdzie leży naprawdę, to możemy założyć, że wszelka dokumentacja śledcza, od dokumentów sekcyjnych, poprzez zeznania świadków, aż do stenogramów z czarnych skrzynek w równym stopniu nie ma nic wspólnego z prawdą. Kontrowersyjny tekst Demostenesa wywołał burzę wśród dyskutantów, gdyż trudno było nam wszystkim odnieść się do jego wiarygodności. A przecież poruszał sprawy fundamentalne dla Rodzin, Śledztwa Smoleńskiego i Państwa Polskiego. Dlatego w imieniu Redakcji Nowego Ekranu zobowiązałem się, że sprawdzimy rzeczy podstawowe, które mogłyby wykluczyć prawdziwość postawionej tezy, albo ją uprawdopodobnić. Kwestią, która wydała się możliwa do sprawdzenia było ustalenie, czy faktycznie tablice i trumny wyleciały z Polski do Moskwy osobno, czy też były przyśrubowywane jeszcze w Polsce przez firmę funeralną wybraną do obsługi pochówku ofiar. To kluczowe zagadnienie, gdyż jeśliby wyleciały do Moskwy już przyśrubowane do trumien to oznaczałoby, iż system przygotowywania w Moskwie ofiar do pochówku był diametralnie inny, niż opisał go Demostenes, czy też cytowany przez niego oficer, co zakładając działanie blogera w dobrej wierze, ujawniłoby kłamstwo i prowokację ze strony cytowanego oficera rosyjskiego. Po tak negatywnej weryfikacji nie tylko rodziny ofiar mogłyby spać spokojniej, mając nadzieję, że ujawnione przypadki zamiany ciał są incydentalne, ale też urzędnicy polscy będący tam na miejscu, zostaliby pokazani w innym, lepszym, świetle. Tak więc kwestia czy tablice do Moskwy leciały przyśrubowane do trumien czy osobno, wydała nam sie kluczowa. Jeżeli jednak osobno, to Demostenes może pisać prawdę. By jednak ostatecznie uwiarygodnić jego tezę należało się dowiedzieć, czy tablice trumienne po przylocie do Moskwy były faktycznie w gestii Rosjan (przypominam, że według informatora Demostenesa Rosjanie je dostarczali do przytwierdzenia w partiach po 2, po 4, po 6 już po zapieczentowaniu i zalutowaniu trumien) i jaki był faktyczny tryb umieszczania tablic na trumnach. Wciąż była szansa, że sie okaże, iż tablice na trumnach były umieszczane jeszcze przed ich zamknięciem, albo przed włożeniem do nich ciał, co rzecz jasna ograniczyłoby możliwości pomyłki, w końcu ciała do trumien wkładali polscy żołnierze w asyście polskich urzędników MSZ. Ważne też wydalo się nam ustalenie, kiedy zapadła decyzja o zakazie otwierania trumien w Polsce i czy Rosjanie oraz polscy urzędnicy o niej wiedzieli przygotowując w Moskwie ciała do pochówku. Ustalanie faktów zaczęliśmy od tej ostatniej kwestii, bo wystarczyło pogrzebać w Internecie i juz mieliśmy jasność. Zakaz otwierania trumien został przekazany przez rodzinom i urzędnikom jeszcze podczas identyfikacji ciał w Moskwie, 11 kwietnia (a więc dzień po tragedii) na dużym spotkaniu w hotelu. Zakaz taki przekazała Ewa Kopacz i Tomasz Arabski. Urzędnicy pilnujący polskich spraw w momencie zamykania i pieczętowania trumien (co działo się sukcesywnie od 13 kwietnia) z pewnością wiedzieli, że nie będą one otwierane. Skontaktowalismy sie też z dziennikarzami TVN, którzy dla Superwizjera robili film śledczy "Kto zarobił na pogrzebach smoleńskich" celem ustalenia jak to naprawdę było z tymi tablicami i trumnami. Piotr Litka, jeden z twórców filmu powiedział nam, że sprawa jest doskonale rozpoznana ponieważ zasady zakupu, przygotowania tablic i ich ekspedycji, a także montażu na trumnach wynikają z faktur i kontraktów pomiędzy Inspektoratem Wsparcia Sił Zbrojnych a SOS Agencją Funeralną, będącą własnością TW Wielokropek, której zlecono kompleksową obsługę pogrzebową ofiar Smoleńska. Z dokumentów tych jak i zeznań świadków wynika, że S.O.S osobno zamówiło trumny (we włoskiej firmie Ferrari) a osobno tablice. Zakupione trumny zostały za darmo przywiezione przez Ferrari z Włoch (co ciekawe ten darmowy transport S.O.S umieścił na fakturze jako bynajmniej niedarmowy) prosto na lotnisko i tam wprost z TIRa przetransportowane do samolotu. Osobno na lotnisko zostały dostarczone tablice, zapakowane w odrębnej przesyłce. W Moskwie trumny trafiły osobno do pomieszczeń, gdzie miały być włozone ciała. Umieszczaniem ciał w trumnach mieli zajmować się polscy żołnierze, natomist lutowaniem wkładów metalowych i przytwierdzaniem tablic mieli zajmować się przedstawiciele firmy funeralnej SOS. Przy jednych i drugich czynnościach byli czasem obecni urzędnicy MSZ. Co ciekawe, dziennikarzom śledczym TVN nie udało sie potwierdzić obecności przedstawicieli firmy SOS w Moskwie, pomimo, że za czynności związane z przygotowaniem pochówku wzieła pieniądze. Z dalszych ustaleń Nowego Ekranu wynika, że trumienne tablice de facto trafiły do rąk rosyjskich, gdzie miały potem być wydane razem z dokumentami ekspedycyjnymi komuś kto miał je umieścić na już zamkniętych (SIC!) i zalutowanych trumnach. Obydwie czynności czyli umieszczanie tablic i lutowanie wkładów metalowych wykonywała jakaś firma rosyjska na zlecenie SOS Agencja Funeralna. Nie wiadomo, czy przy tych czynnościach w ogóle uczestniczyli polscy urzędnicy i żołnierze. Dowiedzieliśmy sie tylko tyle, że trumny miały być podobno oznakowywane (przez kogo?) jakimiś karteczkami po rosyjsku, przyklejonymi na taśmę klejacą, które notorycznie sie odlepiały. Ale to nie jest pewne. Uzyskaliśmy za to potwierdzone informacje, że tablice w istocie przytwierdzone zostały przez Rosjan do trumien po partacku, bo w czasie transportu kilka z nich się oderwało. Ostateczna konkluzja jest taka: doniesienia Demostenesa znalazły potwierdzenie, zarówno Rosjanie jak i urzędnicy polscy absolutnie nie przejmowali sie faktem, czy właściwa tablica trafi na właściwą trumnę. Urzędnicy Rosyjscy pilnowali tylko by wydane tablice pokrywały się z dokumentami ekspedycyjnymi, nie interesowali sie szczególnie jak osoby zajmujace się ich przytwierdzaniem będą rozpoznawać, która gdzie przytwierdzić. Mogło to byc wydawane w partiach po 2, 4 czy 6 tak jak napisal Demostenes, w zależności po ile trumien stało w pomieszczeniu. Potem przymocowywaniem tablic zajmowali sie jacyś Rosjanie wynajeci przez SOS, a tej czynności albo nikt nie nadzorował ze strony polskiej albo obecni żołnierze czy tez urzędnicy MSZ nie mieli żadnych szans stwierdzić na pewno, że dana tablica przytwierdzana jest na właściwej trumnie. Może być wiec tak, że urzędnicy, którzy wiedzieli, że trumny w Polsce nie będą otwierane przed pochówkiem w ogóle się sprawą właściwego oznakowania trumien nie przejmowali. Nie przejmowali sie z pewnością Rosjanie. W ogóle, wygląda tak, jakby nikt sie nie przejmował tym czy pochowana zostanie właściwa osoba. Niestety Demostenes może mieć rację, że rzadko, która trumna zawierała ciało osoby, której dotyczyła. Co po prostu jest potwornym skandalem i informacją tragiczną. Łażący Łazarz
AUTORYTETY Z KOZICH BOBKÓW Muszę się lekko cofnąć w czasie - do soboty 1.03.2008, Wtedy to w TVP2 ukazał się program - wywiad Alicji Resich-Modlińskiej z panią profesor Jadwigą Staniszkis. W sobotę normalny człowiek wypoczywa lub sprząta dom. Nienormalny - jak ja, która odważyłam się "prowadzić własną działalność gospodarczą" - pracuje. I tak pracując w domu, miałam włączony podgląd na to co nadaje telewizja. Wywiad poświęcony był jak się później zorientowałam najnowszej książce pani prof., która opowiada o swoim życiu. Red. ARM zahaczyła o wątek pożycia z Ireneuszem Iredyńskim, że to nie była idylla. Pani prof. opowiedziała, że często chodziła obolała i musiała ukrywać siniaki. Tu ze zdziwieniem oderwałam oczy od komputera i przerzuciłam na telewizor, bo to niesamowite zjawisko - kobieta, mądra niby, a pozwala się latami katować mężczyźnie? Coś mi tu nie gra. Słucham dalej z większą uwagą, a tu pytanie: "Czy to prawda że pani profesor paliła kozie bobki?" Tu każdemu opada szczęka ze zdziwienia, czy dobrze słyszy, i czy to co słyszy to nie halucynacje. Ja też jak to opowiadam muszę powtórzyć, bo nie każdemu mieści się w głowie, że takie problemy można poruszać w publicznej telewizji w sobotnie popołudnie w rozmowie dystyngowanej pani redaktor z dystyngowaną panią profesor.
Odpowiedź - "Ależ tak! To było gdzieś na studiach, kiedy nie było tytoniu do fajki i ktoś z kolegów wpadł na taki pomysł. To były takie suche bobki. - A dawały jakieś efekty halucynogenne? – Nie, tylko inaczej śmierdziały".
Zaczęłam sobie przypominać swoje cielęce lata. I wiem na pewno, że nikt z moich znajomych nie wpadłby na taki pomysł - nawet, żeby tego typu substancje organiczne dotykać, a co dopiero "używać". "G" to "g" i nadaje sie tylko do nawożenia ziemi. Co dla mojego otoczenia było oczywiste, dla otoczenia pani profesor już nie - bo kozie bobki są po prostu koszerne! To już moje tłumaczenie zjawiska, po obejrzeniu reportażu z kibucu. Pewnie w książce są nazwiska kolegów pani prof.. To jest poziom publicznej TVP po przejęciu władzy przez Platformę Obywatelską, bo red. Alicja R-M pojawiła się w TVP wraz z PO. Nazajutrz po emisji wywiadu, media doniosły o śmierci ojca Jadwigi Staniszkis. Czy widział wywiad? Jest wśród wciskiwanych nam przez media autorytetów jeden szczególny, o fizjonomii wielkiego koziego bobka. To człowiek znacznie młodszy od pani prof. To człowiek, który w każdym niemal programie "Kawa na ławę" z wielką estymą perorował o prawie, swojej wyższości wynikającej ze znajomości prawa nad innymi uczestnikami "gadającego stołu". To człowiek, który tworzył i uczestniczył w tworzeniu bezprawnego "prawa" Jestem jedną z ofiar prawa pana profesora Ryszarda Kalisza (PZPR, SLD, LiD ,?, zausznik pez. Ala Kwaśniewskiego). To za jego czasów wprowadzono przepis, że można przeprowadzić rozprawę sadową nie powiadamiając strony pozwanej w postępowaniu gospodarczym, czyli gdy powodem jest firma. Że jest to sprzeczne z prawami człowieka, prawem rzymskim i konstytucją - prof. Kozi Bobek chyba nie zauważył. Do tego sądzi asesor bez mózgu i mam na piśmie wyrok sprzeczny z prawem. Moje odwołanie do sądu apelacyjnego okazało sie pisaniem na Berdyczów. Ostatnio poseł Kalisz został postawiony na czele komisji sejmowej d/s śmierci Barbary Blidy, posłanki SLD, która popełniła samobójstwo gdy CBA chciało ją aresztować w sprawie mafii węglowej. Śledzenie tego na żywo nie zawsze jest możliwe a późniejszych relacji nie radzę oglądać, bo to klasyczne odwracanie kota ogonem. Lepiej już czytać stenogram. Prof. Kalisz robi wszystko, żeby udowodnić, że to było morderstwo nie samobójstwo. W tym tygodniu media już podały, że nie ma odcisków palców na broni, z której zginęła BB, tzn są niewyraźne. Trzeba wiedzieć, że samobójstwo miało miejsce w łazience, samobójczyni mogła mieć mokre ręce, ale to nikogo nie obchodzi. Ani to że odciski to ślad tłuszczowy, jeśli ręce są odtłuszczone, to mogą nie zostawiać śladu. Za tonę ekspertyz w tej sprawie będę musiała płacić korcie! Tylko dlatego, że jakaś pani robiła sobie kuku z własnej broni we własnym domu z własnej woli, bo nie chciała usłyszeć zarzutów w sprawie udziału w mafii węglowej. Dziś mieszkańcy Siemianowic Śląskich odkryli tablicę pamiątkową poświęconą "wielkiej Ślązaczce". Czy mamy do czynienia z dwoma światami? Kto zadymia, czy ktoś znowu pali kozie bobki, a nam wmawia, że to amphora? Prof. Kalisz brał w tym tygodniu udział w sejmowej komisji d.s praworządności. Gośćmi obrad byli członkowie najbliższej rodziny Krzysztofa Olewnika, młodego chłopaka, który został porwany w X 2002 roku i pomimo wielkiego okupu, zamordowany. Ojciec Krzysztofa, przedsiębiorca z Drobina k. Płocka, dotychczasowy wielki zwolennik i dobroczyńca SLD, przejrzał wreszcie na oczy i zobaczył w SLD to co inni widzą od dawna - wielką bezwzględną mafię, wielki cynizm, oszustwo, kłamstwo doskonale zorganizowane w policji i mediach.
Wystąpił przeciw Kaliszowi powstrzymując się w ostatniej chwili od wypowiedzenia słów, które ściągnęłyby na niego jeszcze większe kłopoty. Zarzucił Kaliszowi bezczynność, gdy osobiście prosił go jako ministra spraw wewnętrznych o pomoc, tj sprawdzeniu postępowania prokuratury. Siostra wykrzyczała, że nie wierzy już w państwo Polskie (pokładała wiarę w państwo Polskie urządzone i rządzone przez zdrajców Polski, stąd rozczarowanie). Bardzo ciekawe było wystąpienie posła PiS, który w podobny sposób stracił córkę. Media przytaczały 1-2 zdania z jego długiego i ważnego wystąpienia. Nikt nie odtworzył zasadniczej części, poświęconej pomocy prawnej. Poseł stwierdził bez ogródek, że prawo w obecnej formie to fikcja. A prawnicy, adwokaci, detektywi czerpią z nieszczęścia rodziny wielkie osobiste korzyści dopóty, dopóki nie doprowadzą jej do bankructwa. Ofiary pozostawione są same sobie, nikt się nimi nie przejmuje. Trzeba wiedzieć, że bandyci odebrali okup 300 000 euro. Czas - po wyborach, w których wygrał SLD, a które pewnie dużo kosztowały. Obaj porywacze ujęci za rządów PiS, popełnili dziwne samobójstwa w więzieniu. Jeden w lecie zeszłego roku - drugi - niedawno, pod nosem nowego ministra Ćwiąkalskiego. Na wszelki wypadek nikt nie przeprowadza sondy na wybranej reprezentacyjnej próbce obywateli, czy ci obywatele uważają, że bandyci sami się powiesili, w monitorowanych celach, w czasie, gdy z monitoringiem były problemy techniczne. Czy kozie bobki długo jeszcze będą nam wciskać smród? SLD czyli ostatnio LiD się rozsypało. Dziś widziałam konferencję prasową Wojciecha Olejniczaka na tle całkiem innej tablicy - "Lewica". Bobku jeden napisz prawdę: jesteście "Lewizna"!
I to już bez skompromitowanych demokratów Geremka, bez bobkowej socjaldemokracji Borowskiego. Czy w tym interesie jest jeszcze Al Kwaśniewski z żoną, w sytuacji gdy główny kasjer lewizny Peter Vogel nic zrobić (teoretycznie) nie może bo siedzi? Czy może dlatego siedzi, że na koncie "lewizny" już nic nie ma? Alina
Staniszkis . III RP jest państwem mafijnym „A w tle - negocjowanie (Tusk z kim? Czy także ze stroną rosyjską?) tego, co będzie przedstawione jako „prawda”;...zastraszanie świadków (także o los rodziny), bezczelne krętactwa służalczych dziennikarzy. Staniszkis „A w tle - negocjowanie (Tusk z kim? Czy także ze stroną rosyjską?) tego, co będzie przedstawione jako „prawda”; z Grasiem mówiącym o trwającym od rana spotkaniu w kancelarii premiera, zastraszanie świadków (także o los rodziny), bezczelne krętactwa służalczych dziennikarzy. „....”-...”Porucznik bał się, a jednak potwierdził zeznania tamtego wskazujące, że stenogram z czarnych skrzynek Tu-154M sporządzony przez MAK, był sfałszowany. „.....”Milczenie Tuska. Szczególnie w sytuacji gdy prokuratura wojskowa przyznaje dziś, że pierwsze – jej własne – badania pirotechniczne zostały wykonane dopiero we wrześniu 2012. I że nie wykluczają one (choć – wbrew „Rz” – nie potwierdzają jednoznacznie, bo to wymaga dalszych badań) materiału wybuchowego w Tu-154M; „...”Młodzi ludzie, którym komunizm kojarzy się z absurdami i surrealizmem „Misia” Barei,dziś mogą poczuć coś z tamtej rzeczywistości. Strach, odwagę i cenę jaką się za nią często płaci. .(źródło)
II Komuna, dla niepoznaki zwana III RP co najlepiej widać w internecie swoim surrealizmem przyćmiewa I Komunę , PRL Wyobraźmy sobie , że prokurator po wstępnych badaniach znalezionego na miejscu zbrodni pistoletu odkrywa ślady linii papilarnych . Po czym aby mieć pewność ,że są to linie papilarne podejrzanego zleca opiekę nad pistoletem ….podejrzanemu . Dokładnie tak postąpili prokuratorzy II Komuny , którzy po zbadaniu elementów wraku nabrali podejrzeń ,że być może mamy do czynienia z trotylem , wszystkie próbki mogące to potwierdzić zostawili podejrzanym o Zamach Smoleński ...Rosjanom . Szkoda ,że II Komuna jest systemem bardziej ortodoksyjnym i represyjnym w stosunku do kina , bo II Komuna już dawno miałaby swojego Bareję Wróćmy do Staniszkis i jej tezy, że II Komuna to państwo mafijne , państwo kontrolowane przez mafię . Państwo mafijne , to państwo którym rządzą struktury przypominające mafię ,ze swoimi cynglami, szwadronami , komandami śmierci. Klasyczną cechą mafii , tej prymitywnej która rabuje restauratorów haraczami , i tej wyspecjalizowanej, która kontrolując państwo okrada i rabuje cały naród bandyckimi podatkami jest jej całkowite zdemoralizowanie, brak jakiejkolwiek etyki i zasad . Symptomatyczne ,że prymitywna mafia prymitywnych bandytów ofiary swoich haraczy nazywa ...podatnikami . Mafia kontrolująca państwo ofiary wyludniającej Polskę przemocy podatkowej również nazywa ...podatnikami Inna istotą cecha państwa mafijnego, państwa kontrolowanego przez polityczne struktury przestępcze jest istnienie pozaformalnych ośrodków realnej władzy. Pisał o tym Michalkiewicz Michalkiewicz „Ale III Rzeczpospolita, założona przez generała Kiszczaka do spółki z gronem osób zaufanych, żadnym normalnym państwem nie jest. III Rzeczpospolita jest kolejną okupacyjną formą państwowości polskiej, „....(więcej)
Michalkiewicz „Państwa demokratyczne przyswoiły sobie mechanizmy totalitarne, tyle, że sprytnie je zakamuflowały, powierzając organizowanie ładu medialnego, podobnie jak przemysłu rozrywkowego, swoim tajnym służbom, które aranżują tam pozorny pluralizm. Pozorny – bo w sprawach istotnych z punktu widzenia władzy, której punkt ciężkości spoczywa poza oficjalnymi, tj. konstytucyjnymi organami państwa „....(więcej)
Istotną cechą mafijnego państwa jakim jest II Komuna jest o którym powiedziała Staniszkis jest przestępczy system kreowania prawa , dzięki któremu splot przestępczych grup politycznych i gospodarczych może transferować , a konkretniej rozkradać zrabowane Polakom podatkami gigantyczne bogactwa Staniszkis „ widoczne dziś podziały w klasie politycznej, np. atak Olechowskiego na Tuska właśnie w sprawie ustawy o przetargach. Czy dzielono się z urzędnikami? To musi wyjaśnić prokuratura. Ale ta właśnie jest zastraszana. I tak zamyka się krąg mafijnego państwa”...(źródło)
Gmyz „Rzecznik Prokuratury Generalnej Mateusz Martyniuk przyznał „Rz”, że próbki, które wskazali biegli, są w Rosji. – Zostały one wytypowane przez polskich biegłych na podstawie wskazań urządzeń, które wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych. Źródła ich pochodzenia mogą być przeróżne – mówi Martyniuk.
Dodaje, że próbki te zostaną dopiero do Polski sprowadzone w ramach pomocy prawnej. Nie ma więc żadnej pewności, że materiał ten trafi do Polski w najbliższych tygodniach. Pamiętamy, że strona rosyjska wielokrotnie dawała nam do zrozumienia, że wrak zostanie wkrótce zwrócony. Rosyjska prokuratura zwlekała i przeciągała każdą przesyłkę materiałów ze śledztwa do Polski. Na przykład na protokoły z sekcji zwłok ofiar czekaliśmy przez półtora roku. Pułkownik Szeląg nie wyjaśnił też, dlaczego prokuratorzy i biegli zdecydowali się ponownie badać wrak pod kątem obecności materiałów wybuchowych. Ustalenia komisji Jerzego Millera wykluczały ich obecność. Szef Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie przyznał jedynie, że pojawiły się możliwości badania tego wraku.To oznacza, że przez 30 miesięcy od katastrofy nasi prokuratorzy nie byli w stanie przeprowadzić rzetelnych badań wraku.”...(źródło)
Staniszkis „Już przed rewelacjami „Rzeczpospolitej” chciałam pisać o mafijności państwa – choć w innym tego aspekcie. „....”Całe życie pod komunizmem, pamiętam to z własnej biografii, było strachem i wysiłkiem jego przezwyciężania. Upokorzeniem gdy milczało się, zamiast dawać świadectwo prawdzie. Bohaterstwem było nie dokonywanie rzeczy wielkich, ale codzienne zwyciężanie z własnym strachem. „....”Obserwowałam na ekranie twarz porucznika Wosztyla w czasie wypowiedzi na posiedzeniu zespołu do spraw katastrofy smoleńskiej. Dzień wcześniej tragicznie zmarł jego kolega, kluczowy świadek w sprawie. Porucznik bał się, a jednak potwierdził zeznania tamtego wskazujące, że stenogram z czarnych skrzynek Tu-154M sporządzony przez MAK, był sfałszowany. „...”Gdy minister Nowak mówił, że tylko „czas i cena (najniższa)” będą brane pod uwagę w nowych przetargach (mimo że eksperci nawołują do zmiany ustawy przetargowej), przypomniała mi się informacja o mechanizmie przekrętu w wielkich inwestycjach drogowych. Podobno wygrywający (firmy pośrednicy – często o genealogii kapitalizmu politycznego) zaniżały ceny, wygrywały i – ubezpieczały się wysoko od wzrostu kosztów czy – zerwania umowy lub bankructwa. Wielomilionowa wypłata z ubezpieczenia i niepłacenie wykonawcom: to właśnie był – pewny jak w banku – zysk. Cierpiał kapitał finansowy. Stąd widoczne dziś podziały w klasie politycznej, np. atak Olechowskiego na Tuska właśnie w sprawie ustawy o przetargach. Czy dzielono się z urzędnikami? To musi wyjaśnić prokuratura. Ale ta właśnie jest zastraszana. I tak zamyka się krąg mafijnego państwa. „....(źródło) Marek Mojsiewicz