Paweł Ludwik Bernard Drach: Uczony Żyd i pobożny chrześcijanin W październiku 2010 roku na łamach miesięcznika Zawsze wierni ukazał się odcinek cyklu “Sławni konwertyci”, w którym pisałem o Dawidzie Drachu, paryskim rabinie, który konwertował na katolicyzm przyjmując imiona chrzcielne Paweł Ludwik Bernard i służył Kościołowi jako bibliotekarz Kongregacji Propagandy Wiary. Zamieszczony został tam także fragment książki Dracha zatytułowanej Lettre d’un rabbin converti, aux Israélites ses fréres, sur le motifs de sa conversion. Przypominam dziś ten odcinek cyklu.- Jacques Blutoir Na początku XIX wieku w liczącej około ośmiu tysięcy dusz paryskiej społeczności żydowskiej miały miejsce liczone w dziesiątkach przypadki porzucenia judaizmu. Część byłych członków gminy popadła w ateizm, lecz większość rozpoznała Mesjasza w Jezusie, a w katolicyzmie — poza nielicznymi przypadkami odejść do zborów protestanckich — prawdziwy Kościół Chrystusowy. Sytuacja w paryskiej gminie wzbudzała poruszenie nie tylko wśród Izraelitów zamieszkujących stolicę Francji, ale — ze względu na jej znaczenie — także w wielu innych społecznościach żydowskich na całym kontynencie. Jedną z osób, której nawrócenie szczególnie zelektryzowało zachodnioeuropejską diasporę, był rabin Dawid Drach. Autorzy Encyklopedii katolickiej [1] napiszą później, że „konwersja tego uczonego żydowskiego neofity była niewątpliwie jednym z najważniejszych nawróceń dokonanych dzięki łasce Bożej we Francji XIX stulecia, stając się przyczyną zbawienia wielu jego współwyznawców”. Dawid urodził się 6 marca 1791 r. jako syn Mojżesza i Feyelé, mieszkańców Bischheim — wsi będącej wówczas największym skupiskiem Żydów w Alzacji. Niebawem rodzina przeniosła się do nieodległego Strasburga. Dane spisowe z 1808 r. mówią, że mieszkali wówczas przy rue de Chandelles i mieli piątkę dzieci (Dawid był trzecim z kolei). Mojżesz nosił już w tym czasie nazwisko Drach, pochodzące najpewniej od hebrajskiego drasza (‘głosić, kazać’) i nawiązujące do tego, że pełnił urząd kantora w jednej z miejscowych synagog [2]. Dawid Drach, jak większość pochodzących ze skromnego i pobożnego środowiska żydowskich chłopców, otrzymał solidne, tradycyjne wychowanie i wykształcenie religijne. Do dwunastego roku życia pobierał nauki u ojca, ale później, w roku 1803, po zasięgnięciu opinii rabinów został wysłany na naukę do jesziwy [3] w Ettendorfie. Okazał się uczniem niezwykle zdolnym i pod kierownictwem cieszącego się sławą rabina Dawida Sintzheima, przyszłego przewodniczącego Wielkiego Sanhedrynu [4] i wielkiego rabina Francji, program trzyletniego kursu opanował w ciągu jednego roku. Następnie pobierał nauki u rabbich Izaaka Luntteschuza w Westhoffen i Barucha Gougenheima w Phalsbourgu, uzyskując uprawnienia nauczyciela Talmudu [5]. Za radą Sintzheima planował nawet podróż do Lublina na dalsze nauki, do czego jednak nie doszło ze względu na burzliwe czasy wojen napoleońskich. Drach ukończył więc studia pod kierunkiem rabinów alzackich i zaczął uczyć religii w Ribeauville, znajdując zatrudnienie w domu kupca Meyera Sée. Dał w tym czasie wyraz swym proemancypacyjnym poglądom, układając Ode hébraïque en l’honneur de l’Empereur et de la paix de Tilsitt (‘Odę hebrajską na cześć Cesarza i pokoju w Tylży’), którą opublikowano w piśmie „Le Messager du Haut Rhin”. W roku 1809, w wieku zaledwie 18 lat, Drach złożył z sukcesem egzaminy przed wielkim rabinem Łazarzem Hirschem, uzyskując dyplom rabinacki i tytuł uczonego w Prawie. Wówczas, z polecenia Meyera Sée, zyskał zatrudnienie w Colmar, gdzie przez dwa lata pracował jako nauczyciel w rodzinie zamożnego i wpływowego kupca Abrahama Javala. Praca guwernera w kolejnych bogatych domach na prowincji nie była jednak tym, o czym marzył młody, zdolny rabin o reformatorskich poglądach — coraz częściej rozmyślał o opuszczeniu Alzacji i zamieszkaniu w stolicy Cesarstwa. Okazja nadarzyła się w roku 1811, gdy komisja wojskowa nie zakwalifikowała go do poboru ze względu na słaby wzrok. Wolny od zobowiązań opuścił rodzinną Alzację i nie bacząc na sprzeciw ojca przeniósł się do Paryża, gdzie osiedliło się wielu jego współwyznawców, szukających swobody, której nie odnajdywali w tradycyjnych wspólnotach żydowskich na prowincji. Także Dawid Drach nie chciał spędzić reszty życia jako rabin niewielkiej gminy — aspirował wyżej, widząc możliwość zrobienia kariery w powołanym przez Napoleona żydowskim Centralnym Konsystorzu6. Jako uczeń Sintzheima, ciesząc się protekcją wpływowej rodziny Javalów i będąc pewnym własnych kompetencji, miał wszelkie widoki na to, by przyłączyć się do grona reformatorów skupionych wokół konsystorza i odegrać znaczącą rolę w procesie emancypacji francuskich Żydów. Po latach wyjawił też nieco bardziej przyziemne powody swej „ucieczki”, bardzo surowo oceniając alzackich współbraci — w swej książce De l’harmonie entre l’Eglise et la synagogue [7] napisał: „[Paryscy Żydzi] byli tak różni od naszych alzackich Żydów, ignorantów, prymitywnych, pazernych na pieniądze…”. W 1812 r. zamieszkał w paryskiej dzielnicy Beaubourg, gdzie skupiała się większość społeczności żydowskiej. Jego tytuły naukowe sprawiły, że bez trudu znalazł posadę. Rabin Sintzheim wprowadził go do urzędów związanych z konsystorzem, a w domu przemysłowca Barucha Weila [8] polecił jako nauczyciela i wychowawcę. Oprócz tego Drach często głosił kazania w synagodze przy Rue de Geoffroy-Langevin, prześcigając sławą wielkich rabinów Abrahama de Colonę i Emanuela Deutza, którzy z racji swego pochodzenia (odpowiednio z Mantui i Koblencji) w kontaktach z paryską gminą borykali się z problemami językowymi. Ponad aktywność natury religijnej Drach przedkładał jednak zaangażowanie w studia świeckie, w tym nad greką i łaciną. W 1818 roku uzyskał świecki tytuł bakałarza i dyplom l’Ecole Normale de Paris, uprawniający do pracy w szkolnictwie. Opublikował też pracę zatytułowaną Haggada ou Cérémoniel des deux premières soirées de Pâque (‘Hagada albo Uroczystość dwóch pierwszych nocy Paschy’), we wstępie do której dał wyraz swym reformatorskim poglądom. Pisał, że książka stanowi odpowiedź na „wyrażane przez lata przez francuską synagogę pragnienie dostępu do publikacji w języku pospolitym”.Drach był pierwszym francuskim rabinem mogącym poszczycić się tak różnymi tytułami i dyplomami naukowymi, a jego wiedza przyniosła mu uznanie reformatorów, w tym znanego francuskiego matematyka Olry’ego Terquema, ale także rabina Deutza, który oddał mu rękę swej córki Sary, wprowadzając go tym samym do żydowskiej elity Francji. Małżeństwo to w krótkim czasie zostało pobłogosławione trojgiem dzieci: w 1818 r. urodziła się Klarysa, rok później Różyczka (Rosina), a w 1821 r. syn August (żadne nie nosiło tradycyjnie żydowskiego imienia!). W 1819 r. rabbiemu Drachowi powierzono kierowanie szkołą żydowską w Paryżu, gdzie — zgodnie z nakazem jej władz — miał dążyć do „ułatwienia młodzieży zdobywania wykształcenia religijnego, moralnego i obywatelskiego, tak, by poznała i wypełniała swoje obowiązki wobec Boga, Władzy i Ojczyzny, zgodnie z decyzjami doktrynalnymi Wielkiego Sanhedrynu”. Dodatkową sławę młody rabin zyskał jako autor ód z okazji narodzin księcia Bordeaux [9] czy otwarcia synagogi Notre-Dame de Nazareth [10]. W ciągu kilku lat Dawid Drach zaspokoił swoje ambicje: był absolwentem studiów licencjackich i posiadaczem dyplomu akademickiego, rabinem i dyrektorem szkoły, pisarzem i ojcem rodziny. Wydawało się, że jego kariera przebiega gładko i bezproblemowo. W 1821 r. rozpoczął jednak pracę naukową nad projektem, który miał odmienić całe jego życie. Rabin Drach postanowił zrekonstruować hebrajski tekst Tory na podstawie Septuaginty, dochodząc do przekonania, że greckie tłumaczenie jest bardziej autentyczne niż oryginał hebrajski, który — jak głosił — uległ w ciągu wieków znacznym zniekształceniom. Przez dwa lata studiował to zagadnienie, konfrontując Torę z Biblią chrześcijańską, mając w ten sposób również codzienny kontakt z księgami Nowego Testamentu. Nie krył rezultatów swych budzących kontrowersje badań i w końcu rabin de Colona zabronił mu dalszych prac, grożąc usunięciem z gminy. Coraz większe napięcia pojawiły się także w stosunkach z teściem, rabbim Deutzem, i innymi członkami gminy. Lektura Nowego Testamentu i brak zrozumienia pośród żydowskich współbraci krok po kroku oddalały go od wiary rabinicznej. W wydanym już po konwersji pierwszym Lettre d’un Rabbin converti aux Israélites ses frères (‘List nawróconego rabina do jego żydowskich braci’) napisał: „idąc w tym kierunku, zostawiłem za sobą synagogę i dotknąłem progu Kościoła”. Przyznał też, że skłonność, choć niejasna, ku religii Chrystusa objawiała się w nim na długo przed przyjazdem do Paryża; że przemyśliwał o niej zawsze, gdy miał okazję nauczać gojów i obserwować wpływ, jaki wywierały na ich życie „chrześcijańska miłość i miłosierdzie”. Wszystko to skłaniało go ku refleksji nad własnym zbawieniem i z czasem pociąg ku chrześcijaństwu stał się, jak pisał, „tak silny, tak pełen mocy, że już niemożliwy do odparcia”. W styczniu 1823 r. pozostający na marginesie swojej wspólnoty Dawid Drach rozpoczął, mimo sprzeciwu żony, poznawanie nauki katolickiej pod kierunkiem ks. Jana Marii Burniera-Fontanela, dziekana paryskiego wydziału teologicznego, a 29 marca tego samego roku wysłał do konsystorza list z rezygnacją. Potwierdził, że w Wielki Czwartek tego roku wyrzekł się judaizmu, a w Wielką Sobotę w katedrze Notre Dame wraz ze swymi córkami przyjął chrzest z rąk arcybiskupa Hiacynta Ludwika de Quelena, ordynariusza Paryża. August, jego półtoraroczny syn, został ochrzczony kilka dni wcześniej w kościele St-Jean-François. Tak oto rabin Dawid Drach stał się Pawłem Ludwikiem Bernardem Drachem, przyjmując pierwsze imię na cześć Apostoła Narodów. Katolicka gazeta „L’Ami de la Religion” określiła przyjęcie Dracha na łono Kościoła katolickiego „podbojem doniosłym i chwalebnym”.
Konwersja przyniosła Pawłowi Drachowi spokój sumienia, ale zachwiała życiem zawodowym i rodzinnym. Stracił wszystkie dotąd zajmowane stanowiska, zadowalając się pracą bibliotekarza w różnych stołecznych instytucjach. Stracił także dach nad głową, znajdując schronienie na plebanii u zaprzyjaźnionego katolickiego kapłana. Odwrócili się od niego przyjaciele, na dodatek stracił żonę, a o mały włos również dzieci. Sara Drach, córka rabina Deutza, nie mogąc się pogodzić z decyzjami męża, wykorzystała koneksje ojca i z pomocą barona Jakuba Mayera de Rothschilda wywiozła córki i syna do Londynu. Zrozpaczony Paweł Drach rozpoczął poszukiwania, jeżdżąc do Metzu, Moguncji i Frankfurtu. Dopiero po roku udało mu się ustalić, że żona i dzieci przebywają w Anglii. Dzięki znajomości z księciem Juliuszem de Polignakiem [11], posiadającym rozległe kontakty za Kanałem, podjął starania o powrót rodziny do Francji. Brytyjczycy wydalili Sarę Drach w listopadzie 1824 r., ale ta odmówiła powrotu do męża, nawet kosztem rozdzielenia z dziećmi. Rabin-konwertyta postanowił opuścić Francję i wyjechać z dziećmi do Rzymu. Jego córki rozpoczęły edukację w szkole sióstr Sacré Coeur, a syn w niższym seminarium Kongregacji Propagandy Wiary. On sam kontynuował studia teologiczne i pracował nad tekstami, których lektura stanowiła dla wielu Żydów inspirację do porzucenia dotychczasowej religii [12]. Paweł Drach z czasem zaczął się jawić jako jeden z ważniejszych świadków Chrystusa wobec Synagogi, tym więcej, że jego przepowiadanie było wolne od źle pojętej neofickiej gorliwości, która wielu mu podobnym nakazywała lżenie dawnych współwyznawców [13]. Dzięki temu stał się dla Żydów przykładem, pociągając m.in. braci Liebermannów, których znał jeszcze z czasów młodości spędzonej w Alzacji. Z siedmiu synów rabina Saverne aż pięciu konwertowało na katolicyzm, a wśród nich Jakub Liebermann, który przyjął na chrzcie imię Franciszek i stał się fundatorem Zgromadzenia Najświętszego Serca Maryi [14], a po śmierci, na mocy dekretu św. Piusa X, jest znany w Kościele jako czcigodny Sługa Boży. Ostatnie lata swego życia Paweł Ludwik Bernard Drach, uznany uczony-orientalista, spędził w Rzymie, pracując jako bibliotekarz Kongregacji Propagandy Wiary. Z perspektywy Wiecznego Miasta oglądał owoce swej konwersji — jednym z nich była osoba księdza Pawła Augustyna Dracha, jego syna, któremu francuska biblistyka katolicka zawdzięcza obszerne komentarze do Listów Apostolskich i Apokalipsy św. Jana (La Sainte Bible, Paris, 1869). Zmarł w Rzymie w ostatnim dniu stycznia 1865 roku.
“Rozważajcie tę świętą księgę!”
List nawróconego rabina do jego żydowskich braci o motywach tegoż nawrócenia. Gdy Pan, poprzez dar swej łaski, raczył mnie natchnąć postanowieniem o porzuceniu faryzejskiego kultu obecnej synagogi, bym wstąpił do świętej i prawdziwej religii Izraela, którą może być tylko religia katolicka, rzymska i apostolska, powziąłem zamiar wyłożenia Wam motywów tego kroku, który wywołał wśród Was tak wielkie poruszenie. Miałem nadzieję, że być może z woli Boga me pismo posłuży Wam jako środek ku zbawieniu, ale ciężkie próby, którym za sprawą Boskiej Opatrzności zostałem poddany wkrótce po moim chrzcie — a części z nich dopiero co położyła kres — zamiar ów kazały mi porzucić. Tak, moi drodzy Bracia, powtarzam wam, religia katolicka apostolska i rzymska jest religią naszych przodków, religią, która ostatecznie została objawiona wraz z nadejściem naszego Pana Jezusa Chrystusa, tego Mesjasza tyleż razy obiecywanego naszemu narodowi. Boski Zbawiciel sam to oznajmił wobec zgromadzenia naszych ojców: „Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązywać Zakon albo proroków. Nie przyszedłem rozwiązywać, ale wypełnić — Nolite putare quoniam, veni solvere legem aut prophetas, non veni solvere, sed adimplere” (Mt 5, 17). A w przypowieści o złym bogaczu, którą wygłosił faryzeuszom, gdy ów potępiony prosi naszego ojca Abrahama o posłanie Łazarza, by ten jego pięciu braci pouczył — patriarcha jedynie odpowiada: „Mają Mojżesza i proroków, niechże ich słuchają — Habent Moisen et prophetas, audiant illos” (Łk 16, 29). Istotnie, święta księga, której strażnikami Bóg was uczynił dla dobra swego Kościoła, zawiera wszystkie prawdy chrześcijaństwa. Ach! Niech będzie Wam dane czytać ją bez tej zgubnej zasłony, która utrzymuje Was w stanie niepojętego zaślepienia, jakby nie zostało to przepowiedziane przez proroków jako kara za Wasze nieposłuszeństwo! Skoro uznajecie autentyczność tej księgi, która „droższa jest nad wszystkie bogactwa, a nic z tego, co zwykło się pożądać, nie może być z nią porównane” (Prz 3, 15), pozostaje mi już tylko zachęcić Was do jej otwarcia. Poczynając od obietnicy złożonej naszemu ojcu Abrahamowi, że to z niego wyjdzie Odkupiciel, oznajmionej mu jako pierwszemu człowiekowi, aż po Malachiasza, w grobie którego został zamknięty dany naszemu narodowi przywilej wybraństwa i przepowiadania przyszłych wydarzeń, zobaczycie cały ciąg proroctw zapowiadających poprzez epoki — z ogromnym wyprzedzeniem i z olbrzymiego od wydarzenia dystansu — najdrobniejsze detale dzieła odkupienia, które dokonało się na krzyżu. Niektóre rozdziały psalmów i Izajasza są prawdziwymi ewangeliami N[aszego] P[ana] Jezusa Chrystusa. Inne fragmenty Starego Testamentu pozostaną dla Was, pomimo bystrości rabinów, pismami niedostępnymi i chaosem mnożących się trudności, dopóki Waszym nieszczęściem będzie odrzucanie tych tak prostych i oczywistych wyjaśnień z Ewangelii płynących, i odtrącanie nauki, która jest ich nieuniknioną konsekwencją. Wasz niezrozumiały upór wciąż ściąga na Was karę przez Mojżesza, naszego nauczyciela, zapowiadaną, gdy w pełnym słońcu błądzicie po omacku, gdy światło Ewangelii na Waszych oczach jaśnieje pełnią swego blasku: czytajcie wreszcie, zaklinam Was, rozważajcie tę świętą księgę. Ach! Jaka radość rozpiera serce szczerego Izraelity przy tej lekturze i jakim zachwytem przepełnia prawdziwy sens owych wzniosłych przepowiedni strzeżonych przez proroków w świętym skarbcu historii naszego narodu! Jaki naród był kiedykolwiek bliżej zrozumienia wielkiej prawdy odkupienia Izraela i pogan aniżeli ten, który przez długie wieki był strażnikiem obietnicy Boga i powiernikiem Jego zamysłów wobec wszystkich narodów na ziemi? To właśnie pośród naszego narodu raczył wcielić się Syn Boży, ów Mesjasz wywodzący się — według ciała — z rodu Dawida, tak u nas czczonego i szanowanego. Mesjasz hańby i chwały jednocześnie, przyzywany przez sprawiedliwych spośród nas z pewnym zniecierpliwieniem. Do tego stopnia, że prorok Izajasz, mówiąc o wydarzeniu oddalonym w czasie o ponad 200 lat, które miało o prawie cztery wieki wyprzedzić prawdziwe nadejście Sprawiedliwego, woła w świętym uniesieniu, jakby bieg czasu chciał przyspieszyć: „Spuśćcie rosę, niebiosa, z wierzchu, a obłoki niech zleją z deszczem sprawiedliwego; niech się otworzy ziemia i zrodzi zbawiciela, a sprawiedliwość niech wzejdzie zarazem” (Iz 45, 8). Tak samo nasz ojciec Jakub, zebrawszy swe dzieci, zapowiada, co nastąpi u kresu dni i po oznaczeniu takiego właśnie czasu wcielenia N[aszego] P[ana] Jezusa Chrystusa, do którego przystąpią wszystkie ludy ziemi, przerywa nagłym wołaniem: „Wybawienia Twego czekam, o Panie!”. Jednakże wyznawcy dawnego prawa, jedyni prawdziwi Izraelici, nie przypisywali — jak naucza obecna synagoga, zwłaszcza w swych 13 aktach wiary [15] — wyczekiwanemu Mesjaszowi misji sprowadzenia na Ziemię Świętą wygnanych Żydów, lecz tę [misję], przez którą miałoby — jak to sprawił N[asz] P[an] Jezus Chrystus — dokonać się nasze zbawienie. Niezaprzeczalny tego dowód przetrwał do dnia dzisiejszego w modlitwie zwanej Osiemnastoma błogosławieństwami, którą trzy razy dziennie odmawiacie. Jej formuła została sporządzona wiele wieków przed narodzinami Zbawiciela przez wielką synagogę, w której pod przewodnictwem skryby Ezdrasza zasiadało 120 uczonych, w tym wielu proroków. Błogosławieństwo na nadejście Mesjasza przybrało taką formę: „Spraw, by zakwitła gałąź dawidowa, i roztocz jej panowanie mocą swego zbawienia, albowiem co dzień Twego zbawienia czekamy. Bądź błogosławiony, o Panie, który sprawiasz, że rozkwita moc zbawienia”. W błogosławieństwie, w którym uczeni pozostawili wiernym modlitwę o powrót ich wciąż rozproszonych w świecie braci, dziesięciu plemion w szczególności, żadnej wzmianki o Mesjaszu nie znajdujemy. Oto ona w całości. Dziesiąte błogosławieństwo: „Na wielkiej trąbie zagraj, by naszą wolność obwieścić. Sztandar rozwiń, aby połączyć naszych rozrzuconych braci. Zbierz nas z czterech stron świata. Bądź błogosławiony, o Panie, który łączysz wygnańców ludu Twego, Izraela”. Z tych samych powodów nasz naród był pierwszym, któremu Pan zechciał obwieścić nadejście królestwa niebieskiego, najpierw przez Jana, swego poprzednika, a potem własnymi słowy. Tak, to przecież jako „Król Izraela” pojawił się na ziemi (J 1, 49; 12, 13) i cierpiał jako „Zbawca i Odkupiciel Izraela” (Dz 13; Łk 25, 21). To wobec naszego narodu dokonał swych, jakże prawdziwych cudów, by umocnić nas w dobrej nowinie, którą przynosił (Mt 4, 20; Mk 1, 23; Łk 4, 33; J 4, 46, Dz 2, 22 i 10, 37–39) To spośród nas wybrał swych uczniów i Apostołów; to tu, na naszej ziemi, ustanowiony został nie tylko pierwszy Kościół, ale i centrum religii chrześcijańskiej (Dz 15); i wreszcie to wśród naszego ludu tryumfował ten pierwszy, jeden z naszych braci (Dz 6–7), swą krwią pieczętujący prawdę, której był świadkiem. Wówczas otwiera się ta chwalebna droga męczeństwa — nadziemska wręcz — przekazywana najpierw przez Apostołów jako świadectwo tego, co sami widzieli i słyszeli (Dz 4, 20; 1 Kor 9, 1; 1 J 1, 1), a następnie przez tysiące wyznawców Jezusa Chrystusa. I wreszcie, zgodnie ze słowami sprawiedliwego Symeona, światło, które oświeci narody przynosząc chwałę „ludowi Twemu, Izraelowi — Lumen ad revelationem gentium, et gloriam plebis tuae, Israel” ( Łk 2, 31).
Tekst za: P. L. B. Drach, Lettre d’un rabbin converti, aux Israélites ses fréres, sur le motifs de sa conversion, Paryż 1825. Jakub Pytel
Przypisy:
[1] Mowa o bodaj najpopularniejszej na świecie Encyklopedii katolickiej wydawanej od 1907 r. przez nowojorskie wydawnictwo Robert Appleton & Co.
[2] We Francji, podobnie jak w wielu innych krajach europejskich, przyjmowanie przez Żydów nazwisk wiązało się z likwidacją przywilejów stanowych i uchwalaniem praw emancypacyjnych nadających starozakonnym takie same prawa jak innym obywatelom.
[3] Jesziwa — szkoła talmudyczna, do której posyłano na nauki chłopców, którzy ukończyli 13. rok życia.
[4] Napoleon ogłosił powołanie Sanhedrynu, który miał stworzyć nową organizację wszystkich synagog w Europie. W jego zamiarach miało to dopomóc w podbiciu i zjednoczeniu pod francuską hegemonią całego kontynentu. Do uprawnień Sanhedrynu miała należeć interpretacja ustaw judaizmu zgodnie z wymogami czasu. Sanhedryn liczył 71 członków — rabinów i świeckich. Na jego siedzibę wybrano Paryż. W 1807 r. francuski minister spraw wewnętrznych wyznaczył Sintzheima przewodniczącym Sanhedrynu, Joszuę Benzoina Segre’a pierwszym, a Abrahama de Cologne — drugim asesorem. W praktyce Wielki Sanhedryn okazał się organizacją fasadową.
[5] Talmud jest komentarzem do biblijnego Pięcioksięgu (Tory), wyjaśniającym, jak przestrzegać prawa mojżeszowego w warunkach diaspory.
[6] Centralny Konsystorz Francji został powołany 15 marca 1808 r. przez Napoleona I jako instytucja reprezentująca francuskich Żydów i zarządzająca sprawami tej mniejszości religijnej i narodowej. Tym samym dekretem cesarz Francuzów powołał także siedem konsystorzy departamentalnych.
[7] ‘O harmonii [czy też zgodności] między Kościołem a synagogą’. Tytuł może być nieco mylący, w rzeczywistości praca podnosi kwestię uznania przez Żydów Pana Jezusa za Mesjasza, ukazując Kościół jako prawdziwą kontynuację religii narodu wybranego.
[8] B. Weil był pradziadkiem (ze strony matki) francuskiego pisarza M. Prousta.
[9] Henryk, hrabia Chambord, był wnukiem Karola X. Nigdy jednak nie objął tronu Francji , który został przejęty przez liberalnego Ludwika Filipa z linii orleańskiej Burbonów. Chambord był jednak uważany przez część monarchistów za prawowitego króla Francji.
[10] Decyzją Konsystorza paryskie synagogi przyjmowały nazwy od ulic, przy których stały (np. synagoga Zwycięstwa stoi przy ulicy o tej nazwie — rue de la Victorie). W ten sposób jedna z bożnic, chcąc nie chcąc, nosi imię Najświętszej Maryi Panny z Nazaretu. Ze względu na chrześcijańską nazwę ulicy Żydzi nazywają ją po prostu „Synagogą Nazaretu”.
[11] W tym samym roku J. de Polignac został ambasadorem Francji w Londynie, co znacznie przyśpieszyło pomyślne dla P. Dracha rozwiązanie problemu.
[12] W 1825 r. P. Drach opublikował swój pierwszy List rabina konwertyty…, a w latach 1826 i 1833 dwa kolejne, w których wzywał Żydów do porzucenia niewierności i wiecznego potępienia jako jej konsekwencji. Jego najważniejsze dwutomowe dzieło, De l’harmonie entre l’Eglise et la Synagogue (1844), jest znakomitym świadectwem przepajającego autora ducha apostolskiego.
[13] Takich neofitów P. Drach napominał, mówiąc o samym sobie, iż „nie może stać się jego intencją znieważanie narodu, do którego zawsze będzie należał przez wzgląd na własne urodzenie”.
[14] W 1848 r. do zgromadzenia dołączyli nieliczni pozostali po rewolucyjnych zawieruchach członkowie Seminarium Ducha Świętego; przyjęto wówczas wspólną nazwę Zgromadzenie Ducha Świętego pod Opieką Niepokalanego Serca Maryi (Congregatio Sancti Spiritus sub tutela Immaculati Cordis Mariae).
[15] Sformułowane w XII w. przez słynnego rabina Mojżesza Majmonidesa w ramach jednej z wielu podejmowanych wówczas prób zestawienia podstawowych zasad wiary żydowskiej. Początkowo krytykowane, 13 aktów wiary jest obecnie akceptowane przez większość wyznawców judaizmu.
Obrona Przeciw agresji zydowskiej
Ofiara agresji prezydent USA Kennedy ( 1917-1963)
Kiedy uznamy stojące przed nami zagrożenie ze strony "żydowskiej agresji," będziemy mieli problem z pozbyciem się tego zagrożenia. Żydzi zajmują pozycje kontrolne w każdej dziedzinie naszego życia, od załamania finansowego na Wall Street, do załamania się naszej waluty przez Federalne Rezerwy, załamanie się amerykańskiej armii z powodu żydowskich wojen w Iraku i Afganistanie, de facto żydowska wojna z Pakistanem i grożąca wojna z Iranem. Biliony dolarów wrzucone do kieszeni żydowskich bankierów i spekulantów. Media zawsze były i nadal będą w rękach Żydów. Te fabryki kłamstw, dzięki Internetowi, lecą na łeb na szyję i zasłużenie. Gdyby media były uczciwe, bylibyśmy informowani i ostrzegani o zbrodniczym spisku, byśmy mogli poradzić sobie z nim w sposób legalny. Ale ani nie byliśmy informowani, ani ostrzegani. To nie było w interesie żydowskim, gdyż wyjaśnili to w żydowskich protokołach 100 lat temu. Dlatego by się uratować musimy wziąć prawo w swoje ręce, gdzie w końcu być powinno. Do takiego stanu doprowadził nas brak wiedzy. Żydzi są mistrzami niszczenia. Teraz przyznają się, że posiadają kilkaset sztuk broni nuklearnej, nielegalnej względem porozumień międzynarodowych, ale bardzo logicznie, gdyż to szaleni naukowcy żydowscy zaprojektowali i wyprodukowali broń nuklearną i nadzorowali użycie dwóch z nich na bezradnych japońskich cywilach. To czy żydowskie 'nuki' faktycznie zadziałają okaże się, gdyż dużo z tego co robi żydowskie wojsko kończy się niepowodzeniem, co zobaczyliśmy w przypadku z myśliwcem Lavi i czołgiem Merkava i podczas ich fatalnej inwazji na Liban w 2006 roku, zakończonej porażką. Izraelski atak na USS Liberty był katastrofalną klęską, która zniszczyła skomplikowaną amerykańsko-izraelską operację zatopienia okrętu i obwiniania za to Egipcjan, co 'zmusiłoby' amerykańskie siły powietrzne do sojuszu z Izraelem i okupacji krajów arabskich. Obecnie ogólnie uznaje się, że Izrael zorganizował szokujące i groźne ataki 11 IX, przy współpracy amerykańskich sił powietrznych i agencji wywiadu. Atak odniósł sukces w tym, że wplątał Stany w wojnę z islamem. Izraelska strategia militarna jest całkowicie uzależniona od amerykańskiego wsparcia wojskowego. Fakt, że Izrael teraz chytrze przechwala się swoimi nielegalnymi nukleariami i nawet grozi spaleniem nimi europejskich miast, wskazuje na to, że rzeczywiście mogą one nie zadziałać, że blefują. Raporty o amerykańskich bazach rakietowych tajemniczo zniszczonych sugerują, że duża część światowego arsenału nuklearnego jest kaput. Ale tak jak Żydzi tacy jak Einstein, Oppenheimer i Teller, którzy stali za zrzuceniem ładunków nuklearnych na ludność w przeszłości, i Żydzi tacy jak Netanjahu i Liebermann chcą zrzucić ją na ludność teraz. Proponuję byśmy zneutralizowali żydowskie zagrożenie zanim oni użyją ich ponownie. Źródłem żydowskiej agresji jest ich kontrola nad naszym systemem finansowym. Jeśli im się ją odbierze, i tylko jeśli im się ją odbierze, możemy odzyskać nasze narodowe zdrowie, i reszta świata może również to zrobić. Dokonanie tego jest bardzo proste. Zrobiliśmy to w przeszłości. Dwóch prezydentów, którzy to zrobili, dostali strzał w głowy krótko po tym, więc istnieje pewne ryzyko. Austriacki przywódca Niemiec również robił to z pewnym sukcesem do czasu kiedy go powstrzymały połączone siły żydowskich sojuszników (Ameryka, Anglia I Związek Sowiecki) kilka lat później. Żydom udało się zatrzymać tych mężczyzn głównie dlatego, że ludzie nie rozumieli charakteru pieniądza i długu, który Żydzi nazywają 'kredytem'. Kiedy zrozumiemy to, że władza żydowska zależy od ich kontroli naszego systemu finansowego, będziemy mogli wymyślić jak ich pokonać. Wydarzenia pokazały, że nie ma żadnego rozwiązania politycznego tzn. przez wybieranych polityków. Politycy nie mogą nas ocalić nawet gdyby chcieli, czego nie chcą. Policja i FBI kontrolowane są przez agencje żydowskie takie jak ADL i SPLC. ostatnio mówi się o przewrocie militarnym przeciwko Żydom, ale mówiąc szczerze jest to mało prawdopodobne, gdyż w uczelniach wojskowych nie ma programu uczącego armię, marynarkę i lotnictwo o żydowskiej subwersji. Żydzi zapewnili to, by był tylko jeden program o zagrożeniu, ze strony muzułmanów, oraz zagrożenie ze strony amerykańskich patriotów. Sposób w jaki Żydzi kontrolują nasz pieniądz i nasze życie powinien być ogólnie zrozumiały. Dokonano tego przez prywatyzację jedynej funkcji federalnego rządu, produkcję naszego pieniądza. Autor tego artykułu nie jest zachwycony amerykańską konstytucją z powodów wyjaśnionych już w innych artykułach, ale jej art. 1 p. 8 mówi, że kongres będzie miał prawo do drukowania pieniądza i regulacji jego wartości. Niemniej jednak, Alexander Hamilton przekonał prezydenta Waszyngtona i Kongres, aby pozwoliły na to, by prywatny Bank of New York stał się pierwszym Bank Stanów Zjednoczonych w 1791 roku, w pozycji trwającej 20 lat, aż do 1811 roku. Na karaibskiej wyspie Nevus, miejscu urodzenia Hamiltona, jest znane i otwarcie odnotowane, że ojciec Hamiltona nazywał się Levy. Hamilton był agentem Rotszylda. Bank of New York, znany jako Bank Stanów Zjednoczonych, był prywatną przynoszącą zysk firmą, należącą głównie (w co najmniej 72%) do londyńskiego banku centralnego, Banku Anglii. Dlatego od początku tego kraju, system finansowy jest własnością i pod kontrolą Żydów i ich lokalnych agentów. Mimo krwawej wojny o niepodległość spod władzy Anglii, nasze pieniądze i kredyty do dnia dzisiejszego prowadzone są przez Bank Anglii. Dywidendy dla inwestorów w dalszym ciągu są praktycznie nieprzerwanie przez 219 lat! Bank of New York jest dzisiaj znany jako New York Federal Reserve Bank, rzeczywista siedziba Systemu Rezerwy Federalnej. Każdy jeszcze na tyle głupi, żeby płacić żydowski podatek dochodowy, powinien zbadać tył swojego anulowanego czeku dla IRS (urząd podatkowy). Jest tam napisane:'płatne na zlecenie Federal Reserve Bank of New York.' Dlaczego uważacie, nie wyznaczy do tego IRS czy Departamentu Skarbu? Dlaczego pieniądze z podatku idą do prywatnej, otrzymującej zysk angielskiej korporacji należącej do Żydów? (Pierwszy) Bank Stanów Zjednoczonych stracił przywilej w 1811 roku. Ze względu na naszą drugą wojnę z Anglią w 36 latach wojny w 1812 roku, nie udało się ustanowić drugiego Banku Stanów Zjednoczonych, należącego do Banku Anglii! - do 1819 roku, gdy przyznano następny 20-letni czarter. W 1833 roku prezydent Jackson odciął jego fundusze, i ta prywatna firma brytyjsko-żydowska nazywająca się Bank Stanów Zjednoczonych, zmarła po 6 latach przed wygaśnięciem jej czarteru. W XIX w. ludzie byli dużo mądrzejsi i bardziej wykształceni, i nie pozwolili Kongresowi utworzyć kolejny prywatny, zagraniczny bank centralny, który otrzymywał by zysk pożyczając nam na procent własną walutę. Ale w 1913 roku, uporczywość Żydów w końcu opłaciła się, kiedy Paul Warburg z Niemiec przekupił i zmanipulował amerykańskich polityków by uchwalili Federal Reserve Act, który dał nam trzeci i aktualny prywatny bank centralny. Maks, brat Paula Warburga, był głównym doradcą finansowym cesarza, jak również szefem niemieckiej siatki szpiegowskiej podczas II wojny światowej, a Paul był w zarządzie Federal Reserve, kiedy Niemcy i Ameryka toczyły ze sobą wojnę! Tylko Żydom mogła się udać taka dzika zbrodniczość. Nasz skorumpowany rząd udaje, że sprzedaje obligacje skarbowe na Wall Street, które są zamieniane przez Rezerwę Federalną w banknoty Rezerwy Federalnej, za które płacimy Fed by używać naszej własnej waluty! Innymi słowy, nasz rząd może drukować i sprzedawać obligacje, ale nie może drukować i rozpowszechniać waluty. Ona musi być dostarczona nam przez prywatną, brytyjską / żydowską firmę (drukowana w Biurze Grafiki Departamentu Skarbu!) z wielkim zyskiem dla siebie. Amerykański rząd ma teraz biliony dolarów długu wobec tej sztucznej firmy mieniącej się imponującą nazwą Federal Reserve System. To oszustwo musiało rozdrażnić Johna F. Kennedy'ego, ponieważ starał się położyć temu kres, jakby na sposób Andrew Jacksona, nakazując wydawanie banknotów serii 1963 Stanów Zjednoczonych o wartości $4,3 mld. To był dopiero początek jego ruchu, aby zniszczyć Fed. Powiązał banknot USA ze srebrem, a to oznaczało koniec banknotu Rezerwy Federalnej, bo kto chciałby mieć coś opartego tylko na fantazji? Ale pięć miesięcy później JFK zginął, a banknoty USA wycofano z obiegu. Mam jeden z nich. Ale to co zrobił Jack Kennedy można zrobić ponownie i należy zrobić ponownie. Banknot Rezerwy Federalnej należy zastąpić banknotem Stanów Zjednoczonych emitowanym bez oprocentowania przez Kongres To jest dokładnie sposób w jaki dokonano cudu gospodarczego w Niemczech począwszy od 1933 roku, kiedy Niemcy nadal głodowały z powodu naszego drapieżnego i sadystycznego programu reparacji wypłacanych zwycięzcom I wojny światowej. Hitler i Schacht waluty emitowali nie oprocentowaną walutę związaną tylko z wydajnością niemieckiego pracownika, ponieważ ukradliśmy całe niemieckie złoto 10 lat wcześniej. W roku 1935, kiedy amerykańscy farmerzy głodowali i ruszali do Kalifornii, by zarobić na innych ludziach lub zaharować się na śmierć przy budowie tam, 6 mln wcześniej bezrobotnych robotników niemieckich spędzało płatne urlopy na statkach wycieczkowych i kupowało swoje pierwsze samochody. Niemcy znowu produkowały i eksportowały towary, podczas gdy reszta świata pogrążona była w Wielkiej Depresji, zaprojektowanej przez posiadane przez Żydów banki centralne - Bank Anglii i Rezerwę Federalną. Dla żydowskiego bankiera, niemiecki sukces był zniewagą, musiał być kontrolowany lub zniszczony, więc staliśmy się militarnymi partnerami Związku Radzieckiego na trzy i pół roku, było to coś czego Ameryka nie może naprawić. Razem, my, żydowscy sojusznicy, zniszczone Niemcy i miliony Niemców za zbrodnię sukcesu. Aby osiągnąć sukces, należy odsunąć Żydów od władzy. To jest to co zrobili Niemcy, lub próbowali to zrobić. I za to musieli umrzeć. Za to kazano nam ich zabijać, co zrobiliśmy w milionach. Dzisiaj mamy do czynienia z nowoczesną wersją Wielkiej Depresji. Faktyczne bezrobocie w 1933 r. wynosiło 25%. Dziś jest 22% i wzrasta. Autor tego artykułu został zwolniony z bardzo dobrej pracy, a następnie przez 21 miesięcy był bezdomnych i miał szczęście, że odzyskał poprzednią pracę, ale na jak długo? Te 21 miesięcy były najbardziej okropne, przerażające i poniżające w jego życiu, kiedy on i jego żona stracili dom i auta i konie, oraz praktycznie wszystkie swoje rzeczy. Miliony Amerykanów przeżywają teraz ten terror, a 43 mln z nas żyją z kartek żywnościowych! Wszystko to nieszczęście zostało spowodowane przez żydowskich bankierów i żydowskich spekulantów na Wall Street. George W Bush nabrał nas na dwie agresywne wojny przynoszące korzyści Izraelowi i żydowskim spekulantom wojennym na Wall Street i w bankach. To my jesteśmy ofiarami żydowskiej agresji. Wiele stron zapisałem nt. naszego systemu pieniężnego, ponieważ jest on sercem naszego życia. Nie ma pieniędzy, nie ma życia. Musimy usunąć Żydów z naszego systemu pieniężnego lub umrzemy, i to szybko. Teraz, oczywiście, Żydzi nie mogą uwolnić naszych żył, tętnic i rachunków bankowych. Byłoby to wbrew ich religii, rządzą całością pieniędzy. Musimy ich zwolnić. Nie ma drogi prawnej by to zrobić, bo Żydzi to prawo. Żydzi są Boży i oni są prawem. Dlatego sprowadzić ich pod kontrolę oznacza zignorowanie żydowskiego prawa i stworzenie naszego własnego. Jakie to prawo? Prawo przetrwania. Problem żydowski jest znacznie bardziej okrutny, niż sobie wyobrażamy. Żydowskie metody nasyciły nasze życie śmiercią i brudem, i nasze umysły chaosem i niezdolnością do obrony. Jeżeli zastanawiasz się jak to się stało, przeczytaj kilka z 24 żydowskich protokołów. Zobaczysz obraz bardzo szybko. Niewielu potrafi przeczytać wszystkie 24, są zbyt odrażające. Obrona przeciwko agresji żydowskiej wymaga, by Żydom odebrać koncesję na zajmowanie każdej pozycji władzy i wpływów na ważne aspekty naszego życia. Począwszy od rządu, oczywiście. Medycyna, prawa, bankowość, finanse, media, wydawnictwa, rozrywka muszą być wolne od Żydów i żydowskiego wpływu. Nasze działania powinny rozpocząć się od potężnych żydowskich organizacji dywersji, takich jak ADL, AIPAC, wyłącznie dla Żydów loży masońskiej nazywanej przez nich B'nai B'rith i Rady Stosunków Międzynarodowych, które są w ok. 70% żydowskie. Istnieją setki i setki organizacji żydowskich, takich jak Amerykański Komitet Żydowski, organizacja syjonistyczna. Po prostu, te organizacje wywrotowe muszą zostać zniszczone. Żydzi muszą być powiadomieni o tym, że kończą się ich zamarzone dni władzy. Wszystko musi się skończyć i żydowska władza jest jedną z nich. Oczywiście, Żydzi będą ostro walczyć, by zapobiec utracie ich niezasłużonej władzy nad nami. Oznacza to, że będą wynajmować tak wielu z nas jak będą mogli, by z nami walczyć. Żydzi nie potrafią walczyć. Mogą zabijać, mordować, dokonywać zamachów i po prostu robić wszystko oszustwem, ale nie umieją walczyć. Kiedy Żyda skonfrontuje się z żydowskością, rozpada się.
Reżyser John Carpenter zrobił wspaniały film w celu wyszkolenia nas w tej walce. 'They Live' [Oni żyją]. Wśród nas żyją wrodzy obcy. Ale większość z nas nie może powiedzieć, kto jest kim, czy nie zdaje sobie sprawy jak oni kontrolują nasze życie. Niewielka grupa bojowników ma specjalne okulary, które ujawniają ohydne twarze obcych, którzy przejęli organy władzy. Obcy są tak źli, że nie można okazać im żadnej litości. Kiedy zobaczysz tę straszną twarz, strzelaj, bo oni chcą zniewolić nas wszystkich, a niektórych zabić. Jedynym sposobem by się uratować jest zabicie ich, i zabijaj ich dotąd, aż wyłączysz źródło ich władzy na zawsze. Obcy Carpentera to Żydzi. Większość z nich rzeczywiście wyglądać jak my. Specjalne okulary Carpentera reprezentują żydowskie protokoły. Kiedy przeczytasz kilka z nich, zobaczysz od razu, kto jest naszym przeciwnikiem. To dlatego Żydzi zawsze dostają szału, gdy wspomnisz protokoły. Jest to prawdopodobnie najważniejsza lektura jaką kiedykolwiek przeczytasz, nawet jeśli uda ci się przeczytać tylko kilka z nich. Victor Marsden z londyńskiej 'Morning Post' przetłumaczył je w specjalnym pomieszczeniu w British Museum, ale udawało mu się przetłumaczyć tylko jedną stronę dziennie, gdyż były tak wrogie i niepokojące. Zmarł wkrótce po zakończeniu tej pracy. Wystarczy spojrzeć na Palestynę! Czy chcesz żyć tak jak żyją ci ludzie, pokazując dokumenty jakiemuś odrażającemu uzbrojonemu Żydowi w punkcie kontrolnym dwa razy dziennie, obawiając się, że dzisiaj może ci odmówić pozwolenia na przejście? W ten sposób wygląda życie pod żydowską władzą. Ale co tam Palestyna, teraz doświadczamy zasłużoną dawkę żydowskiej władzy na naszych lotniskach. W przypadku jeśli nie pomyślałeś o tym, jedynym powodem 'bezpieczeństwa na lotniskach' jest fałszywa obawa, że wściekli, szaleni muzułmanie starają się dostać na pokład z bombami i bronią, których TSA nie wydaje się znaleźć w najlepszym przypadku. I dlaczego ci muzułmanie są podobno wściekli i szaleni? Z powodu Izraela, prawda? Czy w bezpieczeństwie lotniska nie chodzi o tych muzułmanów, że są źli na Izrael? Mogło być kilku fałszywych muzułmanów z fałszywym materiałem wybuchowym w spodniach czy butach, ale prawdziwi Palestyńczycy? Daj nazwisko jednego. Nie wspominając, że większość bezpieczeństwa na lotniskach jest prowadzone przez izraelskie firmy. Skrót TSA teraz oznacza The Sex Aggressors [Agresor Seksualny]. Ci kretyni mają teraz pozwolenie na wyciskanie z twoich intymnych części broni i granatów. Małe dzieci również! W czerwcu przyjaciółkę mojej żony przeszukiwano nagą, kiedy pozytywnie przeszła przez wykrywacz metalu, ponieważ kretyn myślał, że ona nie wygląda dobrze. 'Bezpieczeństwo lotniska' jest wynikiem tego, co Izrael robi wobec Arabów. Kiedy ściśnie ci krocze, jeśli nie masz jeszcze mózgu, by przestać latać, pomyśl o Defence Against Jewish Addression [DAJA - Obrona Przeciwko Żydowskiej Agresji].
DAJA. Krok pierwszy: Rozpoznaj problem żydowski. Skąd pochodzi Problem? No cóż, prawdopodobnie z synagog, z hebrajskiej szkoły, ze wszystkich programów prania mózgu, jakie Żydzi mają dla swoich dzieci. Te dzieci są urodzone i wychowywane by nas nienawidzić, nic nie czuć kiedy oszukują, okradają i zabijają. To wszystko wyłożone jest w księgach Kapłańskiej i Powtórzonego Prawa, i oczywiście w Talmudzie. Problem jest z rabinami. Napisałem to wcześniej, ale Obrona Przed Żydowską Agresją oznacza, że cała klasa rabiniczna musi być zniszczona. Oznacza to, że wszyscy rabini żydowscy, którzy głoszą żydowską nienawiść i wszyscy Żydzi, którzy ją akceptują. Rabini to komisarze polityczni, którzy trzymają członków partii zgodnie z jej linią, podobnie jak komisarze żydowscy pod rządami Stalina, który strzelał do żołnierzy rosyjskich z tyłu, aby sterroryzować resztę do ataku na Niemców. Założę się, że wielu Żydów chcących zasymilować się z nami pomogłoby nawet pozbyć się niektórych rabinów siejących nienawiść. Do głowy przychodzi mi Teodor Herzl. Rzekomy projektant syjonizmu, faktycznie nienawidził żydowskiej klasy rządzącej i wszystkich tradycji typowo żydowskich. Chciał mieszania się z Gojami, których podziwiał. Odrzucono go, gdyż wtedy trudno było ufać Żydowi, bez względu na to jak bardzo chciał być Gojem, czy chrześcijaninem. Smutna historia. Plan B polegał na tym, by wypędzić Żydów z Europy, z uprzejmego społeczeństwa, na ziemie tylko dla Żydów. Herzl wiedział, że większość Żydów nie mogła zachowywać się poprawnie, więc ludzką rzeczą było, by wsadzić ich gdzieś, gdzie nie mogliby nikogo skrzywdzić. Wtedy nie pomyślał o pojawieniu się rosyjskich Żydów, prawdziwych syjonistów, o których nigdy nie słyszał przed swoim Kongresem Syjonistycznym w Bazylei w roku 1897. Pokazali się tam nieokrzesani i twardzi z Pale [żydowski region w Rosji wyznaczony do zamieszkania przez Żydów - przyp. tłum.], z żądaniami wyjazdu do Palestyny. Nie do Ugandy, nie na Madagaskar, nie do Ameryki, nie do Ameryki płd., ale do Palestyny. Byli to fałszywi Żydzi, pozoranci, chazarscy konwertyci na judaizm, konwertyci mający najgroźniejszy zapał w dziejach świata. Oni chcieli zabić wszystkich Palestyńczyków i przejąć 'ziemię świętą.' I co? Mój nieżyjący już przyjaciel, Heinz Weichardt, był kolejnym z nich. Jego matka była Żydówką, znaną śpiewaczką operową w Berlinie, ojciec znanym dziennikarzem dużych dzienników niemieckich. Heinz był przez całe życie zwolennikiem Hitlera i narodowego socjalizmu. Polecam jego wspomnienia, 'Under Two Flags' [Pod dwiema flagami], na stronie Gnostic Liberation Front. Żydzi tacy jak Aaron Russo i David Cole zrobili więcej by zaszkodzić żydowskim sprawom niż ktokolwiek z nas. Więc nie wolno nam być nie dyskryminacyjnymi w naszej Obronie Przed Żydowską Agresją. Operacje anty-żydowskie należy opracowywać ostrożnie. Najpierw trzeba usunąć duże organizacje. Armia amerykańska nigdy nie okryła się chwałą. Właściwie, to w sumie przynosi wstyd Ameryce. Wojsko wykonało za Żydów brudną robotę, i mam na myśli brudną, od czasu wojny secesyjnej i wojen z Indianami. A I i II wojna światowa? Wyobraź sobie, Amerykanie mają walczyć z Niemcami w Europie! Większość Amerykanów w tych dniach była pochodzenia niemieckiego. Korea, Wietnam, całkowita hańba. Pustynna Burza? Grzebanie żywcem, z podniesionymi rękami, tysięcy Irakijczyków. Abu Ghraib, Guantanamo, Bagram, Jessica Lynch, Pat Tillman, Faludża, drapieżne drony, Jezu, jakim prysznicem gówna byli zawsze amerykańscy wojskowi, łącznie z dniami chwały przeciwko faszystom. (Czytaj 'Other Losses' [Inne straty], 'Crimes and Mercies' [Zbrodnie i miłosierdzia], 'Operation Keelhaul', jeśli pragniesz chwały amerykańskiego wojska). A dla was, żołnierzyki, mam wiadomość. Żydzi uważają was za faszystów. To po to jest wojsko, aby wchłaniać 'faszystowski element' społeczeństwa (męscy mężczyźni) do dającej się kontrolować organizacji, bo przerażacie Żydów. Oni obawiają się dnia, kiedy obrócicie się przeciwko nim, przestańcie zabijać swoich wrogów tak głupich jak wy, i wycelujcie w nich. Obejrzyjcie THEY LIVE. Jak myślisz, w jaki sposób strażnicy w więzieniu Abu Ghraib mogli stać się takimi sadystami tak wcześnie podczas naszej inwazji i okupacji Iraku? Oni byli uwarunkowani przez Żydów do żydowskiej nienawiści, zanim jeszcze wyjechali z USA.Opowiem wam dobrą historię o marines. Mój kumpel, Mike Hanson, był na lotnisku w zach. Bejrucie w 1983 roku, w pobliżu miejsca gdzie zaszył się Arafat ze swoimi ludźmi. Żeby ich wybić przybyło 6 izraelskich czołgów. Marines po prostu spojrzał na nich, ale kapitan pilnujący lotniska wspiął się na pierwszy czołg i przystawił swój 45 do głowy żydowskiego dowódcy: "Jeśli ten czołg zbiornik przejedzie następny metr, twój mózg będzie na całym tym czołgu." Żydowski dowódca rozkazał swoim odwrót. Jest to jedyny język, jaki Żydzi rozumieją. W wyniku tego, po niedługim czasie, bomba w ciężarówce zabiła w pobliżu ponad 240 marines. Wiktor Ostrawski, oficer Mosadu, ujawnił, że Mosad wiedział o spisku, ale umyślnie nie przekazał tej wiadomości. Tłumaczenie: bomba w barakach marines była operacją Mosadu, prawdopodobnie w odwecie za bohaterstwo kapitana marines. Mike spał na zewnątrz i udało mu się uciec przed wybuchem w barakach. Wyniósł wiele ciał. Ale ten kapitan był wyjątkiem potwierdzającym regułę: amerykański wojskowy jest zawsze posłuszny żydowskim rozkazom. Dlatego jedynym sposobem dla amerykańskiej armii na zdobycie honoru, jest przyłączenie się do tego programu obrony DAJA. Jest to jedyny sposobem na zdobycie honoru. Nie możesz odzyskać czegoś czego nigdy nie miałeś. Dołączyłeś do walki, prawda? Przeciwko wszystkim wrogom, krajowym i zagranicznym? Jedyni wrogowie jakich mamy są w Izraelu. Nie musisz się nimi przejmować. Prawdziwy wróg jest wewnętrzny, Żyd, który wysyła was do Iraku, Afganistanu, Pakistanu, Iranu, do zabijania ludzi, którzy nigdy nam nie zagrażali, ale których nienawidzą Żydzi. Musimy uporządkować ten kraj unicestwiając organizacją żydowską. Kiedy zniszczymy organizację, będzie można zniszczyć Rezerwę Federalną i jej śmierdzące banknoty, i zastąpić je przez wolne od długu banknoty amerykańskie. I w ten sposób posprzątamy ten żydowski bałagan.
Konstytucja oligarchii To już 15 lat, odkąd obowiązuje konstytucja III RP. Konstytucja – co warto przypomnieć – uchwalona głosami SLD, PSL, Unii Wolności i Unii Pracy, przy sprzeciwie prawicy. A także zaakceptowana w referendum większością zaledwie 52,7 proc. przy frekwencji 42,8 proc. W praktyce więc nową ustawę zasadniczą poparło niespełna 6,4 mln obywateli. A jednak konstytucji z 1997 r. (poza drobnymi poprawkami) nie zmieniono do dziś. Bo nawet jeśli wybory wygrywały środowiska oceniające ją negatywnie – jak AWS czy PiS – to nigdy nie miały wystarczającej większości, by konstytucję zmienić. Do wprowadzenia zmian potrzeba bowiem co najmniej 2/3 posłów i bezwzględnej większości senatorów. Trudno sobie wyobrazić, by jedna partia, a nawet koalicja rządowa była w stanie zebrać tyle głosów. Przynajmniej dopóki obowiązuje proporcjonalna ordynacja do Sejmu – a ta została zapisana… właśnie w konstytucji. Poważna ocena ustawy zasadniczej sprawia niemały problem. Formalnie zawiera ona dużą ilość pięknie brzmiących słów: od wolności słowa i równości wobec prawa, po prawo do ochrony zdrowia i wykształcenia. W rzeczywistości jednak zapisy te pozostają puste, z czego autorzy konstytucji od początku musieli sobie zdawać sprawę. Cała ta ornamentyka miała na celu pozyskanie poparcia obywateli w referendum, a docelowo – przykrycie prawdziwego oblicza nowego ustroju, narzuconego Polakom po roku 1989. Ale gdy “odcedzić” konstytucję z tych pięknych słów, pozostanie nam “instrukcja obsługi” systemu sprawowania władzy, której od 15 lat używają kolejni zwycięzcy wyborów. System ten przede wszystkim gwarantuje silną pozycję premiera wyłonionego przez większość sejmową. Wybór takiego modelu wynikał niewątpliwie z dwóch przyczyn: reakcji na próby zainstalowania systemu prezydenckiego przez Lecha Wałęsę oraz wzorowania się na kanclerskim ustroju RFN, skąd znaczna część naszych elit czerpie nie tylko ideowe, lecz i finansowe inspiracje. Polski premier zajmuje więc naczelną pozycję w systemie władzy, także dlatego, że bardzo trudno go odwołać. Konstytucja wprowadziła bowiem tzw. konstruktywne wotum nieufności, którego dotąd nikomu nie udało się przeprowadzić. Premier może więc stracić większość w Sejmie, ale jeśli nie znajdzie się inna, spójna większość, może on rządzić do końca kadencji – jak swego czasu Jerzy Buzek. Szef rządu nie jest jednak samowładcą. Ograniczają go dwie ważne instytucje: prezydent i Trybunał Konstytucyjny. Pozycję prezydenta dobrze ujął Donald Tusk: “prestiż, zaszczyt, żyrandol, pałac i weto”. Przy czym z tego zestawu najistotniejsze jest weto, do którego odrzucenia potrzeba aż 3/5 posłów. Jeżeli prezydent jest politycznym przeciwnikiem premiera, może on poważnie pokrzyżować plany rządu. Natomiast Trybunał Konstytucyjny uzyskał w ustawie zasadniczej z 1997 r. przywilej ostateczności swoich rozstrzygnięć (wcześniej jego wyroki mógł uchylać Sejm). Dzięki temu Trybunał stał się de facto trzecią izbą parlamentu, nawet ważniejszą od Senatu, za to nie mniej polityczną, gdyż sędziów TK powołuje większość sejmowa na 9-letnie kadencje. Ta “instrukcja obsługi” – łącznie z proporcjonalną ordynacją wyborczą – w rzeczywistości ma jeden cel: dominację kilku partyjnych oligarchii, które dodatkowo wzmocniły swoją władzę finansowaniem z budżetu. Dlatego nie jest przypadkiem, że po każdych wyborach, które odbywały się pod rządami obecnej konstytucji, zasadniczy trzon sceny politycznej pozostawał niezmienny: PO, PiS, SLD, PSL. Zmieniała się tylko kolejność, a wszystkie inne ugrupowania okazywały się efemerydami, o których szybko zapominaliśmy.
Paweł Siergiejczyk
Nie wart, by wymieniać jego nazwisko Kiedy różni lewacy, szczególnie ci z Ruchu Palikota, mają kompletną pustkę w głowie, a chcieliby o sobie przypomnieć, pokazać jacy to oni są aktywni, jakie mają wspaniałe, pełne życzliwości serca, uznają, że najlepszą demonstracją takiej postawy, uratowania siebie od zapomnienia, jest atak na Kościół katolicki. Przy jednej z wcześniejszych okazji wspominałem, że nawyk ten wzmacniany jest przekonaniem, iż atak na polski kler otworzył zbieraninie Palikota drogę do Sejmu. Teraz jeden z tej zbieraniny, przestraszony podobnie jak pozostali tym, że od wielu miesięcy w sondażach są poniżej progu wyborczego, a więc, według tych prognoz, w następnej kadencji znajdą się poza parlamentem, przypuścił przedziwny atak na Kościół. Nie wymieniam nawet jego nazwiska z premedytacją, bo doprawdy nie jest wart tego, żeby upowszechniać je w świadomości opinii publicznej. Wzbogacę tylko jego wątpliwej jakości biografię polityczną przypomnieniem, że któregoś razu z trybuny sejmowej postawił zarzut Jarosławowi Kaczyńskiemu i PiS-owi, że pozostają na usługach tajnych służb Rosji. To było jednak dawno i wszyscy o nim i jego absurdalnym oskarżeniu zapomnieli. Można by powiedzieć, że oskarżenie owo żyło tak długo, jak on mówił. To, o który dziś chcę powiedzieć, będzie prawdopodobnie miało niewiele dłuższy żywot. Zwracam na nie uwagę, bo cynizm i bezczelność tego ataku, przypomina najgorsze czasy PRL, kiedy funkcjonował Urząd do Spraw Wyznań. Patrząc na dzisiejsze zapędy owego członka Klubu Poselskiego RP, oraz zamiłowanie do tajnych służb, byłby świetnym kandydatem na szefa Urzędu do Spraw Wyznań, przynajmniej na szczeblu wojewódzkim. Inne czasy, inne są możliwości owego wroga Kościoła. Na szczęście niedostępne są dziś dla niego administracyjne metody oddziaływania na Kościół. Zaapelował więc do przewodniczącego Episkopatu arcybiskupa Józefa Michalika oraz prymasa Polski abpa Józefa Kowalczyka, żeby zlicytowali jakąś kościelną nieruchomość, a zdobyte w ten sposób fundusze przekazali jednej z placówek opiekuńczo-leczniczych dla dzieci. Palikociarz ten rzucił, że to dla Kościoła byłby drobiazg, bo „majątek kleru w Polsce to są biliony złotych”. Aby to wyzwanie rzucone Kościołowi było odpowiednio słyszalne i nagłośnione, swój apel wygłosił podczas specjalnej konferencji prasowej w Sejmie. Nie zaniedbał niczego ze swoich partyjnych powinności. We właściwej chwili podkreślił, że Kościół katolicki nie tylko dotknęła demoralizacja, ale że jest zdemoralizowany maksymalnie. Trochę może dziwić, że od kogoś, kto jest maksymalnie zdemoralizowany poseł domaga się pieniędzy na szlachetny cel. Może chodzi mu o odkupienie w ten sposób grzechów. Czy on sam też ma co odkupować? Jak wyjaśnił od lat prowadzi działalność charytatywną i wspiera wiele fundacji. Nie wymienił jednak jakie fundacje wspiera, a dociekliwi dziennikarze nie dopytali go o tę ważną kwestię. Wezwanie posła z RP dotarło do niektórych dostojników Kościoła. – Cudzym bardzo chętnie wszyscy się dzielą – skwitował przytomnie apel biskup Tadeusz Pieronek. Przypomniał, że Janusz Palikot, nie jest człowiekiem klepiącym biedę, jeśli miał prywatny samolot. Jeśli dobrze zrozumiałem biskupa Pieronka, w jego stwierdzeniu zawarta jest pewna sugestia. Troszkę dosadniej, niech sami czytelnicy rozstrzygną czy trafniej, akcję posła RP ocenił prof. Tadeusz Bartoś z Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. – To arogancka postawa - powiedział prof. Bartoś.
- Rozporządzanie czyimiś pieniędzmi i tłumaczenie komuś, jak ma uprawiać miłosierdzie, jest niestosowne - dorzucił.
Najbardziej podoba mi się odpowiedź abp Leszka Głódzia, który uciął, że na tego typu apele nie będzie w ogóle odpowiadał. Natychmiast skorzystałem z tej rady i przestałem dalej pisać o apelu owego posła od Palikota.
Jerzy Jachowicz
Gmyz: Byliśmy okłamywani O wraku tupolewa, nowych szczątkach maszyny znalezionych w Smoleńsku oraz działaniu polskiej prokuratury portal Stefczyk.info rozmawia z Cezarym Gmyzem. Stefczyk.info: Pisze pan w "Rzeczpospolitej", że na miejscu katastrofy smoleńskiej znaleziono nowe szczątki tupolewa, który rozbił się w Smoleńsku. Informuje pan również, że negocjacje dotyczące wraku polskiego samolotu zostały wstrzymane. Jak Pan komentuje te sprawy? Cezary Gmyz: Ocena tych wydarzeń jest jednoznaczna. W kwietniu przyszłego roku będziemy obchodzić trzecią rocznicę katastrofy smoleńskiej. Tymczasem wrak polskiego samolotu wciąż przebywa w Rosji, w Smoleńsku. A szans na jego powrót nie widać. To jest jeden z elementów szerszej układanki. Wiadomo, że w kwietniu 2013 roku nie stanie również pomnik na miejscu katastrofy. Tam należy przeprowadzić kolejne badania. Tymczasem przedstawiciele władzy mówili, że nie dopuszczą, by pomnik w Smoleńsku staną przed wykonaniem wszelkich potrzebnych badań.
One wciąż są potrzebne? Ten teren trzeba zbadać, skoro wciąż znajdowane są tam szczątki. Niektórzy mówią, że są to wielkogabarytowe szczątki naszego samolotu. Mamy kolejną kompromitację Ewy Kopacz, która zapewniała, że doszło do przesiania ziemi na metr w głąb ziemi. Rodzi się pytanie o rzetelność prowadzonego do tej pory śledztwa. Mam nadzieję, że prokuratorzy po serii blamaży wezmą się poważnie do pracy. Nie wierzę jednak w zapowiedzi prokuratora Andrzeja Seremeta, który mówił, że do trzeciej rocznicy Smoleńska będzie można zamknąć śledztwo. Nie da się śledztwa zamknąć bez przebadania wraku polskiej maszyny. Obecnie już wiadomo, że wrak jest niekompletny. Mamy do czynienia z brakiem woli politycznej. Prokuratura jest formalnie niezależna, ale widać ewidentnie, że rząd nie robi nic, brak mu woli do działania. Brak działań związanych ze zwrotem wraku uważam za skandal.
Obecnie negocjacje zostały przerwane. Co to oznacza? Wrak trafi do nas w ogóle? Wrak zgodnie z prawem jest własnością Polski. On wcześniej czy później musi zostać nam przekazany. To, że Rosjanie nie chcą go oddać świadczy o tym, że zapewne mają coś bardzo ważnego do ukrycia. W tym kontekście warto wspomnieć o konferencji naukowców, jaka miała miejsce w Warszawie. Specjaliści wskazywali, że na pokładzie tupolewa musiało dojść do eksplozji. Również to musi być wyjaśnione.
Jak pan ocenia procedurę identyfikacji zwłok śp. Ryszarda Kaczorowskiego? Pisze pan, że dokonano tego metodą eliminacji... To, czego dopuszczono się podczas identyfikacji ciała prezydenta Kaczorowskiego, pokazuje jak rzetelny był proces identyfikacji. Ciało Ryszarda Kaczorowskiego został przypisane Prezydentowi RP bez badań DNA. Uznano, że skoro wszystkie ciała zostały przypisane do ofiar, a jedno nie, to znaczy, że to ciało Prezydenta Kaczorowskiego. Badań DNA nie przeprowadzono, ponieważ nie było od kogo pobrać próbek. To znaczy, że byliśmy okłamywani przez wiele miesięcy. Słyszeliśmy o polskich specjalistach, którzy dokonywali sekcji zwłok. To wszystko było kłamstwo. Rozmawiał TK
To była dobrze przygotowana eksplozjaI konferencja naukowa w sprawie Smoleńska Do katastrofy smoleńskiej doszło najprawdopodobniej w wyniku eksplozji, a upadek na ziemię nastąpił po wcześniejszym rozpadzie samolotu w powietrzu – powiedział prof. Piotr Witakowski z Akademii Górniczo-Hutniczej. Podobną tezę przedstawiła większość naukowców, którzy wzięli udział w konferencji naukowej poświęconej tragedii z 10 kwietnia 2010 r. Prof. Piotr Witakowski, autor wielu publikacji naukowych i patentów, to przewodniczący komitetu organizacyjnego i członek prezydium komitetu naukowego konferencji smoleńskiej– spotkania uczonych poświęconego badaniom katastrofy smoleńskiej metodami nauk ścisłych. W swoim wystąpieniu prof. Witakowski zanalizował udokumentowane katastrofy lotnicze, dzieląc je na cztery kategorie – w zależności od tego, czy wypadkowi towarzyszyła eksplozja, i czy upadek na ziemię nastąpił w całości, czy we fragmentach. Naukowiec zestawił w referacie tak różne przypadki jak katastrofa lotnicza w Lesie Kabackim (1987 r.), katastrofa lotnicza na Okęciu w 1980 r., katastrofa Tu-204 na lotnisku Domodiedowo (2010 r.) czy zamach nad Lockerbie (1988 r.). Zanalizował rozrzut szczątków, charakter zniszczeń i okoliczności każdego zdarzenia (niemal identycznego zestawienia dokonała już w maju 2010 r. „Gazeta Polska”); pokazał też zdjęcia z katastrof samolotów, które upadły na ziemię częścią dachową i wcale nie uległy fragmentacji, charakteryzującej stan wraku polskiego Tu-154. Przekonująca prezentacja prof. Witakowskiego zakończyła się mocną konkluzją: charakter zniszczeń tupolewa nr 101 i wygląd miejsca katastrofy pod Smoleńskiem wskazują, że tragedię tę należałoby zaliczyć do kategorii katastrof, którym towarzyszyła eksplozja, a rozpad samolotu nastąpił jeszcze przed upadkiem na ziemię.
– Kształt deformacji kadłuba wskazuje, że jego zniszczenie musiało nastąpić wskutek działania sił odśrodkowych, a więc kadłub został rozerwany, a nie zgnieciony – stwierdził uczony. Z podstawowym wnioskiem z jego prelekcji – całkowicie podważającym tezy raportów MAK i komisji Jerzego Millera – zgodziło się wielu innych naukowców, którzy zaprezentowali swoje ustalenia na konferencji smoleńskiej.
Wygląd wraku świadczy o wybuchu Analizą miejsca, w którym 10 kwietnia 2010 r. rozbił się Tu-154, zajęli się na konferencji – oprócz prof. Witakowskiego – dwaj naukowcy z zagranicy. Pierwszy z nich, inż. Chris Cieszewski, profesor i wykładowca w Warnell School of Forestry and Natural Resources University of Georgia w USA, przedstawił wstępną analizę porównawczą wysokorozdzielczych zdjęć satelitarnych terenu katastrofy. Zdaniem Cieszewskiego, rozrzut szczątków samolotu i ich ułożenie świadczą o tym, że katastrofa smoleńska nie była wynikiem zderzenia maszyny z ziemią, lecz raczej rezultatem eksplozji, która poprzedziła kolizję. Do jeszcze dalej idących wniosków doszedł dr inż. Grzegorz Szuladziński z australijskiej firmy Pty Ltd, ekspert zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej. Z jego badań jednoznacznie wynika, że zniszczenia widoczne po rozbiciu się Tu-154 mogły zostać spowodowane jedynie wybuchami, jakie nastąpiły wewnątrz samolotu. Naukowiec zaprezentował, jak wyglądają wybuchy w walcowych naczyniach ciśnieniowych. Okazało się, że identyczne skutki spowodowały siły, które rozsadziły kadłub tupolewa. – Kadłub jest taką dużą rurą walcową, zamkniętą z obu stron. Gdy podda się ją wysokiemu ciśnieniu wewnętrznemu, pęka wzdłuż. To podstawowe zasady mechaniki – powiedział dr Szuladziński „Gazecie Polskiej”. Według Szuladzińskiego, do uszkodzenia kadłuba potrzebna jest stosunkowo niewielka ilość materiału wybuchowego, a o rodzaju zniszczeń decyduje rozlokowanie ładunków. Ekspert odniósł się też do rzekomego uderzenia Tu-154 w brzozę – jego zdaniem to wybuch w lewym skrzydle, a nie kolizja z drzewem, doprowadził do zniszczenia tej części samolotu. „Nie ma nic, co by potwierdzało rozwój wydarzeń przedstawiony w raportach państwowych komisji” – stwierdził dr Szuladziński.
Dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja Z wnioskami Cieszewskiego i Szuladzińskiego współgrał referat dr. inż. Wacława Berczyńskiego, konstruktora Działu Wojskowo-Kosmicznego Boeinga. Berczyński przeprowadził analizę naprężeń w elementach struktury Tu-154 po jego rozpadzie. „Struktura samolotu, części jego powłoki podległy ciśnieniom, które nie były przewidziane w konstrukcji. Musiała być jakaś duża siła, a raczej – nazywajmy rzecz po imieniu – eksplozja, która spowodowała wyrwanie nitów, a następnie rozerwanie poszycia” – powiedział dr Berczyński.
Jego zdaniem, siła zderzenia spadającego samolotu nie mogła spowodować zniszczeń w obserwowanej skali, podobnie jak zderzenie z drzewem nie było w stanie doprowadzić do takiej destrukcji lewego skrzydła, m.in. oderwania górnego i dolnego poszycia od żeber i dźwigarów. „To wynik ogromnego ciśnienia wewnętrznego” – wyjaśnił. Wielkie zainteresowanie wzbudziło wystąpienie prof. Jana Obrębskiego z Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki Warszawskiej (Zakład Wytrzymałości Materiałów, Teorii Sprężystości i Plastyczności). Dokonując opisu sposobu zniszczenia małego fragmentu Tu-154M nr 101, stwierdził on, że przyczyną katastrofy musiał być wielopunktowy wybuch. Prof. Obrębski dowiódł tego poprzez dokładne, bezpośrednie oględziny fragmentu samolotu, zdeformowanego w sposób niepozostawiający wiele wątpliwości: badana część była porozrywana, niektóre ze znajdujących się w niej nitów zostały wyrwane, a krawędzi blach wywinięte. Wskazuje to na rozerwanie od wewnątrz, a nie na zgniecenie po upadku z wysokości. „Zniszczenia pochodzą według mnie od eksplozji. Im dłużej to oglądam, tym jestem bardziej pewny. Można podejrzewać, że była to dobrze przygotowana, wielopunktowa eksplozja, która np. odcięła skrzydło” – podsumował.
Trajektoria lotu potwierdza hipotezę wybuchu Referaty związane z trajektorią lotu i modelowaniem numerycznym tylko potwierdziły to, co powiedziano podczas prezentacji dotyczących miejsca katastrofy i aspektów wytrzymałościowych. Prof. Kazimierz Nowaczyk, stojący na czele grupy ekspertów zespołu parlamentarnego ds. katastrofy smoleńskiej, przedstawił analizę zapisów urządzeń TAWS i FMS, zainstalowanych w rządowym tupolewie. Wynika z niej, że samolot nie zderzył się z brzozą, lecz przeleciał nad nią, znajdując się na wysokości 20 m nad ziemią; nie mógł więc utracić w wyniku kolizji sporego fragmentu skrzydła. Co się stało potem? Przez dwie sekundy Tu-154 leciał zgodnie z kursem i wznosił się, osiągając w miejscu, w którym zarejestrowano ostatni komunikat systemu TAWS (urządzenie ostrzegające przed zbliżaniem się do ziemi), wysokość ok. 35 m nad ziemią. Za tym punktem (144 m za brzozą) maszyna wykonała gwałtowny skręt w lewo, niezgodny z jej aerodynamiką. To zatem inne zdarzenie, a nie rzekome zderzenie z brzozą, było przyczyną zmiany kierunku lotu – wbrew temu, co twierdzi komisja Millera. Prof. Wiesław Binienda z University of Akron – inny ekspert zespołu parlamentarnego – przedstawił z kolei symulacje zachowania się skrzydła i kadłuba Tu-154 wykonane za pomocą specjalistycznych programów komputerowych. Podkreślił, że brak zniszczenia krawędzi przedniej w miejscu urwania skrzydła, jego zniszczenia wewnętrzne, wyrwane nity oraz położenie złamanej brzozy w kierunku prostopadłym do lotu samolotu świadczą o tym, iż to eksplozja może być przyczyną urwania fragmentu skrzydła. Naukowiec zaprezentował również ciekawą symulację opracowaną przez amerykańskich specjalistów z Sandia National Lab z 2008 r., która obrazuje możliwość otwarcia kadłuba przed uderzeniem w ziemię wskutek eksplozji wewnętrznej – wizualizacja ta potwierdza tezy o wybuchu dr. Szuladzińskiego. Wnioski przedstawione przez prof. Biniendę obalają wersję MAK i komisji Millera. Jak udowodnił uczony: lewe skrzydło nie mogło urwać się w wyniku uderzenia w brzozę; o rozpadzie samolotu w powietrzu świadczą brak krateru i duży rozrzut szczątków; za wybuchem w kadłubie przemawia otwarcie jego ścian na zewnątrz. Gdyby nie było wybuchu, tylna część kadłuba oraz prawe skrzydło powinno być w całości, a większość pasażerów (w środkowej i tylnej części samolotu) powinna przeżyć – stwierdził prof. Binienda.
„Ślubowaliśmy prawdzie” Na konferencji smoleńskiej wygłoszono także inne niezwykle interesujące referaty. Dr Jacek Gieras z Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy przedstawił analizę układu paliwowego oraz możliwości wybuchu mieszanki paliwowo-powietrznej w Tu-154. Marek Dąbrowski, współpracownik zespołu Antoniego Macierewicza, uzupełnił wyniki badań prof. Nowaczyka rekonstrukcją położenia samolotu dokonaną na podstawie wykresów z radiowysokościomierza; wykazał, że podane w raporcie Millera liczby dotyczące wysokości radiowej zostały zaniżone i nie zgadzają się z fotografiami przedstawiającymi ślady przycięcia drzew wokół miejsca katastrofy smoleńskiej. Dr inż. Jan Błaszczyk, emerytowany pracownik Wojskowej Akademii Technicznej, zaproponował model obliczeniowy struktury skrzydła w przekroju kontaktu z brzozą. Prof. Jan S. Jaworski zaprezentował analizę składu chemicznego szczątków samolotu, o której w ostatnim numerze pisała „Gazeta Polska”. Prof. Andrzej Flaga z Politechniki Krakowskiej wskazał zaś na konieczność przeprowadzenia badań modelowych w tunelu aerodynamicznym, co pozwoliłoby potwierdzić hipotezę zniszczenia Tu-154 poprzez eksplozję w powietrzu. Konferencję smoleńską oglądali przedstawiciele środowiska naukowego, bliscy ofiar katastrofy smoleńskiej (m.in. Ewa Kochanowska, Lucyna Gągor, Andrzej Melak, Beata Gosiewska, Jadwiga Gosiewska, Dariusz Fedorowicz) i eksperci lotniczy (m.in. Krzysztof Zalewski z magazynu „Lotnictwo”). Nie zabrakło też Antoniego Macierewicza, przewodniczącego parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Prof. Piotr Witakowski, szef komitetu organizacyjnego konferencji smoleńskiej, zapowiedział, że to dopiero początek cyklu spotkań naukowych odbywających się pod tym szyldem; za jakiś czas odbędą się być może podobne konferencje o tematyce prawnej, medycznej i socjologicznej. Przypomniał też zebranym, że pracownicy naukowi w Polsce ślubują, że będą dociekać prawdy, nawet jeśli jest ona niewygodna. Niestety, nie usłyszeli tego członkowie komisji Jerzego Millera, którzy mimo wystosowanych zaproszeń nie wzięli udziału w konferencji.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Pytania o Smoleńsk (i kurzą ślepotę)
Konferencja Smoleńska faktem. Wypada zatem zadać kilka pytań jej uczestnikom:
PYTANIA
1/ Czy wiadomo że oficjalna mapa satelitarna przedstawiająca rozkład szczątków samolotowych z raportu MAK która jest zgodna z filmem S. Wiśniewskiego i "Trzecim nieznanym filmie z miejsca katastrofy" na kt. widać filmującego Wiśniewskiego - pokazuje tylko jedną ściankę z oknami z części pasażerskiej i nie jest to ścianka z fragmentem napisu "Republic of Poland", który spoczywa na płycie lotniska wraz z innymi fragmentami ?
(Skoro była tylko jedna wypatroszona ścianka z przedziału pasażerskiego o długości około 5-6m, to jakim sposobem znalazła się tam większość ciał, które ponoć aż przez dwa dni wyciągano (za Seremetem, i artykułem z Gazety Polskiej)?
2/ Czy znane jest np. Komisji Parlamentarnej, (dziennikarzom śledczym) położenie innych ścianek z oknami (rozpoznanie po ilości okienek i stanie wizualnym) które zostały ujęte na różnych zdjęciach i filmach m.in na filmie Anity Gargas, a których nie ma na mapie satelitarnej z raportu MAK i na wymienionych filmach, a także na mapach Google? Dotyczy to np. ścianki w której wybijano okna (film Mgła, jest na płycie lotniska rzucona na górę), oraz dwóch innych ścianek, które znajdują się na płycie lotniska w miejscu gdzie złożono wrak, a których brak na mapie MAK i brakowało na filmie Wiśniewskiego?
3/ Dlaczego na filmie Wiśniewskiego nie ma ścianki w której wybijano okna (na mapie MAK też nie ma), a istnieją zdjęcia tej ścianki leżącej rzekomo koło statecznika samolotu (patrz fałszowane zdjęcia i zmontowany film podczas wypowiedzi Millera w TV)) i dotąd w żadnej publikacji nie podjęto tego wątku?
4/ Jeśli były dwa wybuchy w powietrzu i 60% kadłuba, w tym część pasażerska zostało na tysiące kawałków rozbita, to skąd wzięły się ścianki z oknami i gdzie leżały, skoro nie było ich na polanie smoleńskiej w „pierwszych chwilach” .a ich brak widoczny jest na mapach satelitarnych szczątków. (mapy w jakiejkolwiek wersji z 10, 11, 12 kwietnia 2010)).
5/ Dlaczego tych zasadniczych kwestii nikt z Komisji, czy też dziennikarzy dotąd nie podniósł i nawet nie wspomniał (może nie zauważył, nie przyszło do głowy?) w jakiejkolwiek publikacji, artykule, np. w Gazecie Polskiej czy Naszym Dzienniku?
6/ Istnieje wiele bliźniaczych zdjęć tych samych części samolotu w różnych sceneriach, miejscach np. na terenie pełnym błota, kawałków złomu, „konfetti” (film Wiśniewskiego) lub na czystej suchej trawie, bez złomu lotniczego, ciał (liczne zdjęcia, m.in. TV lokalna REN).
Dlaczego dotąd nikt z ludzi upoważnionych do badania tragedii smoleńskiej nie sprawdził lokalizacji tych elementów np. statecznika, jego skrzydła, końcówki ogona, silnika/ów, „obciętego” skrzydła itd.?
7/ Jak to możliwe przy tak silnych wybuchach, że duraluminium zostało rozerwane a część ciał, nie?
8/ Co z poszlakami przemawiającymi za tym, że był wylot JAK'a o 5:00? Czy osobny lot mógłby tłumaczyć dwa rodzaje śmierci i tym samym dwa rodzaje zniszczenia ciał (nieuszkodzone i rozerwane)?
9/ Dlaczego przestawiano kamień pamiątkowy mający uwiecznić znalezienie ciała Pana Prezydenta w różne miejsca co można zaobserwować na zdjęciach i lokalizacji (patrz np. zdjęcia na stronie internetowej Drużyny Harcerskiej „Stalowa Trzynastka” i inne zdjęcia)?
http://cudwcielonegoducha.nowyekran.pl/post/77549,pytania-o-smolensk
Yurko
Katastrofa „Smolenskcrash” - i wnioski Transmisji „Konferencji Smoleńskiej” 22 X 2012, słuchałem w internecie, z małymi przerwami, uważnie. Kilku referentów opisywało „podobne przypadki” katastrof, w których samoloty np. „wykosiły” kawał lasu a nikt, czy mało ludzi przy tym zginęło. Takich opisów, oczywiście bez konkluzji (bo i skąd?) mieliśmy wśród analityków Zbrodni przez ostatnie 30 miesięcy sporo. Ale niektórzy referenci pewnie sądzą, że w wiadomości „z konferencji” więcej ludzi uwierzy. Któryś z referentów, elektryk, opisywał nam trzy obwody zasilania elektrycznego płatowca Tu 154. Jeden ma 48 V, drugi... Ich moce, częstotliwości (400 Hz), napięcia, AC, DC. Brak w Tu propelerka, który w nowszych od Tu samolotach napędza turbiny, gdy układy standardowe zawiodą. Mówił o generatorze o wzbudzeniu elektro-magnetycznym. Prezentował wykresy prądów zwarcia. Uwaga główna Autora, że najbardziej awaryjne są przewody. Treści referatu tak się widocznie spodobały Komitetowi Naukowemu, że dali tego referentowi jeszcze drugi referat, po przerwie. Ktoś opisywał ... analizę RTG składu pierwiastkowego duralu jakiegoś „dostarczonego elementu”. „Jakaś owiewka, jakiegoś wspornika, który podtrzymywał jakiś element samolotu”. Cytuję ze słuchu. I tu wstrząs: pokazywał nam zdjęcia tego elementu jako: „fragmentu z samolotu Tu 154 M, boczny 101” ! Widać, że Autor miał zajęte ostatnie trzydzieści miesięcy ogromnym nawałem ważniejszych spraw, bo nie orientuje się, iż:
1) Nie wiadomo, czy taki element - to z samolotu, czy może np. z traktora Władimiriec.
2) Jeśli z samolotu (bo dural - i chyba owiewka), to czy to Tu, czy inny typ, oraz – czy to Tu-154?
3) Jeśli to Tu-154, to czy to polski, czy może ruski?
4) Jeśli to polski, to czy to „101”, czy jego bliźniak?
Pamiętajmy, że przecież ekipy Polaków mogły prowadzić na tym złomowisku koło Siewiernego głównie „badania bezdotykowe”. A wnioski Autora – zapisałem takie: „Analiza wstępna, bardzo wyrywkowa, która może wskazywać..” :Żadnych dalej idących wniosków co do katastrofy nie można wyciągnąć..”. „Si, O, Al – to główne składniki zanieczyszczeń”. Nic dziwnego, bo to piasek, glina.. . I co z tego wynika dla śledztwa smoleńskiego? Słyszę też wnioski: (na podstawie zdjęć w NDz !) „Wg mnie coś jest nie tak!”. Na wykresie ( w objaśnieniach: „breaked” , pewnie chodzi o „broken”? ). W dawnych czasach, gdy jeszcze poziom studiów nauk ścisłych był wysoki, uczyliśmy studentów, chyba na III roku, przedwstępnej umiejętności wyrażania swych poglądów. Były to pro-seminaria. Przykro mi, ale paru referentów z tej konferencji musiałoby powtórnie takie pro-seminarium zaliczać. Referent, Polak z Ameryki, tak zapomniał języka ojczystego (w sprawach technicznych), że aż mówił po amerykańsku, zdaje się z tłumaczeniem. Drugi jego referat, chyba z dendrologii czy technologii drewna (o drewnie brzozowym) był już pełniej tłumaczony. Referaty w dużej części przyczynkarskie. Te znajdujące się bliżej sedna sprawy (np.: „jak widoczne na zdjęciach elementy mogły się w tamtym miejscu znaleźć?”) zakładały natomiast nie zafałszowanie (lub umiejętność ich oczyszczenia z fałszów) danych dostarczonych elektronicznie przez firmę MAK, a użytych do analiz. Co za rozbrajająca naiwność. Całości wystąpień na Konferencji nie mogłem wysłuchać, bo jesienna, coraz bardziej mglista pogoda zmusiła mnie do wyjścia do ogródka, by piłować karpy i zwozić do piwnicy. Karpy to pnie i pieńki, wyciągnięte mechanicznie z ziemi po zrębie drewna w lesie, które leśnicy oddają za darmo, a którymi ja – po ich umyciu i wysezonowaniu – ogrzewam dom. A pozatem – w naszych laskach opieńki obrodziły. Trzeba się śpieszyć. Nie usłyszałem więc paru referatów. Przepraszam, Marku, może przy innej okazji. Są przecież w internecie.
- Prywatnemu, nie posłowi...
Stąd taka luźna forma wrażeń.
Mój tytuł – oczywiście przesadzony, dla zwiększenia poczytności. W rzeczywistości sądzę, że może ta Konferencja obudzi (po 30 miesiącach snu) naukowców i pokaże im, że już można TYM się zajmować. Choć „tycio”. Widać jednak, że konieczne są swobodne, nie cenzurowane Warsztaty, na których analitycy Zbrodni Smoleńskiej, ci, co mają już w tej pracy jakieś osiągnięcia, mogliby wspólnie uzgodnić i podsumować to, czego przez trzydzieści (na razie) miesięcy bezdotykowej analizy dowiedzieliśmy się o Zbrodni. Fakty i najbardziej prawdopodobne hipotezy. I te mniej prawdopodobne też brać pod uwagę! Przecież, po odrzuceniu kłamstw i fałszerstw firmy MAK i inż. Millera, pozostały trzy najbardziej prawdopodobne hipotezy Zbrodni:
- Porwanie i ew. morderstwa w Warszawie (podziemne tunele). Cierpisz pisze „Zbrodnia Warszawska”.
- Wybuchy (wewnętrzne i zewnętrzne) koło Siewiernego
- Lądowanie polskich samolotów (raczej więcej, niż jeden Tu) gdzie indziej i później, niż oficjalne opowieści. I eliminacja niewygodnych osób. Czy wszystkich? Zakładnicy bardzo by się w tej grze przydali.
Wszystkie te scenariusze maja swe słaby i silne strony. Nie wolno nam wybierać jednego, a inne odrzucać- „bo tak”, bo „wyliczenia polityczne”... Lub – bo „ludzie Prawdy nie zniosą”. Więc: Tydzień w oderwaniu od świata. Debata będzie podzielona według tematów, nie Autorów. Konieczne jest jednak znalezienie zamożnego Polaka, czy Polaków, którzy zechcą takie przedsięwzięcie sfinansować. Poszukajmy ich! Wrócę do tej sprawy niedługo.
Mirosław Dakowski
„Zapisy” a rejestratory
Awaria silnika nr 1 ...raport firmy ATM. Chociaż dostarcza on wielu cennych informacji, jednocześnie wyraźnie nagina wnioski, tak by nie kolidował z konkluzjami raportu komisji Millera
[Kolor – oraz wiele bold - moje. Por. też: Katastrofa ‑"Smolenskcrash" - i wnioski MD]
Rosjanie wyjątkowo dokładnie oczyścili teren w okolicach punktu TAWS nr 38. Nie ma żadnych śladów tego, nad czym przelatywał 10 kwietnia 2010 r. rządowy tupolew.
"Przeoczeniom" komisji Jerzego Millera poświęcone było wystąpienie dr. Kazimierza Nowaczyka z USA na konferencji smoleńskiej. W oparciu o badania zapisów komputerów pokładowych FMS i TAWS pokazał on błędne interpretacje i przekłamania raportu komisji Millera.
[„Zapisów”... czyli nie miał dostępu do oryginalnych rejestratorów. MD]
Nowaczyk podjął współpracę z prof. Braunem z Akron. To jeden ze współpracowników znanego prof. Wiesława Biniendy, który także prowadzi symulacje komputerowe, ale dotyczące zjawisk aerodynamicznych. Z jego analizy wynika, że do opisanej przez KBWLLP beczki autorotacyjnej nie doszło. Wyniki Brauna są inne - gdyby nawet utrata części skrzydła spowodowała wystąpienie warunków wejścia do figury beczki, to pojawiłoby się znaczne przyspieszenie skierowane w dół, które doprowadziłoby wkrótce do uderzenia w ziemię. Komisja Millera uważa przeciwnie - według niej samolot zaczął się unosić. Nie potwierdzają tego jednak bardziej wnikliwe badania. Komisja jedynie powołuje się na odczyt zapisów rejestratorów. Wyniki Brauna potwierdza też sam MAK, który badał katastrofę Boeinga 737 w Permie 14 września 2008 roku.
[Ależ w obu wypadkach – nie było miejsca nad ziemią, by takie figury „kręcić” MD]
Wówczas maszyna Aerofłotu z powodu błędu załogi rzeczywiście weszła w beczkę autorotacyjną, która spowodowała jego "przygniecenie" do ziemi.
TAWS 38
Nowaczyk wspominał o punkcie TAWS nr 38, którego jest swoistym odkrywcą. Zauważył, że Rosjanie wyjątkowo dokładnie oczyścili teren właśnie w okolicach tego punktu. Nie ma więc żadnych śladów tego, nad czym samolot wtedy przelatywał. Punkt ten według samego TAWS odnotował lądowanie samolotu. Oczywiście tupolew nie wylądował, ale doszło do silnego wstrząsu powodującego, że czujnik na goleni podwozia zachował się jak podczas dotknięcia ziemi. To właśnie ten wstrząs jest łączony z możliwością eksplozji rozrywającej kadłub. Wcześniej musiało dojść do oderwania części skrzydła (chociaż Nowaczyk jest przekonany, że nie na brzozie). Naukowiec zauważa jednak, że nie mogło to spowodować poważnej katastrofy. Przytacza dane producentów oprogramowania do pilotów automatycznych. W ich ocenie, utrata do 30 proc. końcówki skrzydła jest usterką niewielką i łatwą do skorygowania przy pomocy pilotażu, a nawet automatycznie za pomocą automatu. Uczony z Baltimore poddał krytyce raport firmy ATM. Chociaż dostarcza on wielu cennych informacji, jednocześnie wyraźnie nagina wnioski, tak by nie kolidował z konkluzjami raportu komisji Millera, która była zleceniodawcą opracowania. Raporty ATM i KBWLLP zawierają szereg błędów, które łatwo stwierdzić po bardziej wnikliwej analizie danych. Istnieją więc rozbieżności dotyczące czasu zamrożenia pamięci systemu FMS. Gdzie indziej jest stwierdzenie, że końcówka skrzydła oderwała się od samolotu aż półtorej sekundy po zderzeniu z brzozą.
Niesprawny generator Nową informacją pozyskaną dzięki udostępnionemu także Nowaczykowi dokumentowi ATM jest zarejestrowana awaria jednego z generatorów prądu oraz awaria zasilającego ten generator silnika nr 1 (lewego).
Zarejestrowany wzrost jego temperatury nastąpił w sposób wyraźnie nieprawidłowy. Na razie nie ma możliwości ustalenia bliższych przyczyn zaistniałych usterek. Wiele danych byłoby dostępnych, gdyby zwróciły się o nie czynniki oficjalne, takie jak prokuratura lub jakaś państwowa komisja. Wówczas Universal Avionics podałby dokładność ustalania pozycji geograficznej przez TAWS i FMS oraz rozszyfrowałby zakodowane informacje o 11 dodatkowych usterkach.
Nowaczyk zwraca uwagę na dwa systemy zainstalowane w Tu-154M, mianowicie ACARS i SATCOM. Służą one do wymiany informacji (nawigacyjnych i meteorologicznych). Pierwszy używa łączności radiowej, a drugi satelitarnej.
Podczas pracy łączą się one z satelitami i systemami naziemnymi, przekazując pewne informacje na temat samego samolotu. Warto byłoby dotrzeć do zapisów tej komunikacji. Referat Marka Dąbrowskiego kontynuował analizę trajektorii lotu zaproponowanej przez komisję Millera. Pokazywał konsekwencje podanych przez nią wyliczeń. Okazuje się, że przelot zgodny z danymi oficjalnymi jest niemożliwy bez uderzenia w przeszkody terenowe i zatrzymania samolotu znacznie wcześniej niż do tego doszło. Własne obliczenia trajektorii pionowej samolotu zaprezentował Michał Jaworski, zaś Andrzej Flaga omówił możliwości wykorzystania tunelu aerodynamicznego Politechniki Krakowskiej do symulacji katastrofy. Drugie wystąpienie prof. Jacka Gierasa dotyczyło możliwości rozerwania skrzydła i odpadnięcia jego części w wyniku wybuchu paliwa w zbiorniku znajdującym się w skrzydle.
- Komisja Millera stwierdza, że oderwanie skrzydła spowodowało rozerwanie zbiornika z paliwem. Otóż ja jestem bliższy hipotezy, że było na odwrót - oświadczył.
Wykład prof. Wiesława Biniendy uzupełnia znane już jego symulacje uderzenia skrzydła samolotu w brzozę. Tym razem inżynier uwzględnił dodatkowe parametry, w tym wilgotność drzewa. Nowe, dokładniejsze symulacje nie zmieniają dotychczasowych wniosków - brzoza nie mogła spowodować oderwania fragmentu skrzydła. Binienda rozpoczyna też badania na nowych polach. Wraz z kolegą z Akron, prof. Robertem Liangiem zaczyna symulować uderzenie kadłuba samolotu w ziemię.
Cyfrowy model Były rektor WAT prof. Aleksander Olejnik w swoim referacie wzywał do przygotowania dobrego modelu cyfrowego ostatniej fazy lotu. - Wszystko kosztuje, ale chyba 38-milionowy naród na to stać - stwierdził. Olejnik omówił historię polskich badań symulacyjnych samolotów wojskowych, które rozpoczęto, gdy Polska po 1989 r. przestała korzystać z sowieckiej dokumentacji technicznej. Apelował o dokładność odtworzenia wszystkich parametrów i budowy wszelkich części uwzględnianych w symulacjach komputerowych. Autorem projektu stworzenia modelu cyfrowego lotu tupolewa jest prof. Marek Czachor z Gdańska. Jednak jego referat dotyczył testów uderzeń skrzydeł w słupy drewniane sprzed ponad 50 lat. Uważa, że dla dobrego zbadania tragicznego lotu Polska powinna nabyć jakiś wysłużony Tu-154 (podobno niedrogo) i wykonać eksperyment polegający na zniszczeniu go w warunkach zbliżonych do sytuacji z lotu 10 kwietnia 2010 roku. O wstępnych badaniach prowadzonych przez zespół prof. Tadeusza Niezgody mówił dr inż. Andrzej Morka. Omówił różne modele matematyczno-komputerowe związane z brzozą. Pokazał kilka przykładów, jak dobór modelu może wpłynąć na wyniki końcowe symulacji. Prace na WAT są kontynuowane, chociaż wstrzymują je braki finansowe i ograniczony dostęp do danych. Piotr Falkowski
Prof. Leszek Dziawgo: Politycy zastąpili ekonomistów i zajmują się paraekonomicznym uzasadnianiem decyzji politycznych - Powinniśmy podziękować Grekom za osłabienie euro – mówił na konferencji „Banki i Rynki Finansowe” prof. Leszek Dziawgo. – Dzięki temu europejscy producenci pozostali konkurencyjni na globalnych rynkach. Należy docenić ich rolę, są XXI-wiecznymi Spartanami. Nie było to jedyne kontrowersyjne stwierdzenie w wykładzie otwierającym konferencję zorganizowana przez Wyższą Szkołę Bankową w Gdańsku. Prof. Leszek Dziawgo mówił o negatywnym wpływie ryzyka politycznego na rynki finansowe. Zwrócił uwagę, że nadmierny wpływ polityków na ekonomię spowodował, że łamane są podstawowe zasady, którymi zarządzający finansami kierowali się od dziesięcioleci.
- Mamy do czynienia z dominacją polityki nad ekonomią – mówił profesor. – Politycy zastąpili ekonomistów i zajmują się paraekonomicznym uzasadnianiem decyzji politycznych hołdując zasadzie, że albo ma się prawdziwy pieniądz, albo ma się politykę monetarną. Przejawem tego było tolerowanie przez wiele lat nadużyć w finansach publicznych Hiszpanii, Portugalii, Grecji i innych krajów strefy euro. Przejawem tego jest też zupełnie odwrócenie dotychczasowych wektorów celów polityki ekonomicznej – np. polityka monetarna skoncentrowała się obecnie na osłabianiu własnych walut. Kilka lat temu powszechnie uznawane byłoby to za działanie na niekorzyść własnego kraju. Prof. Leszek Dziawgo zwrócił uwagę, że wraz z odejściem od podstawowych zasad ekonomii nastąpiło odejście także od zasad etyki. Jako przykład podał tzw. Killer Banking, czyli prowadzenie bankowości w sposób prowadzący do jej samounicestwienia
- Można tu przypomnieć słynne wyodrębnienie przez pracowników Commerzbank grupy klientów nazywanych „Alt und Doof” (starzy i głupi), którym proponowano usługi nie odpowiadające ich potrzebom – mówił prelegent. Jako przykłady negatywnego wpływu polityki na polską gospodarkę profesor podał bardzo szybkie narastanie długu publicznego, zdewastowanie OFE, wprowadzenie ekstra podatku dotyczącego w praktyce tylko KGHM oraz interwencje walutowe NBP i BGK.
- Pozostaje tylko postawić pytanie czy prawa ekonomii w Polsce jeszcze działają – podsumował Leszek Dziawgo.
MG
Sądzą nas dzieci sędziów - sąd genetycznie zmodyfikowany Krajowa Rada Sadownictwa nominuje na stanowiska sędziowskie niedoświadczonych asystentów, a odrzuca doświadczonych prokuratorów.
1. O urząd sędziego jednego z sądów rejonowych ubiegała się pani prokurator, z siedmioletnim stażem prokuratorskim, wcześniej z siedmioletnim stażem jako oskarżyciel urzędu skarbowego w sprawach karno-skarbowych, z nienagannymi opiniami służbowymi i wzorowymi opiniami zawodowymi. W konkurencji do niej stanęła młoda pani prawniczka, z trzyletnim stażem zawodowym na stanowisku asystentki sędziego. Jak państwo sądzą – kto wygrał? Doświadczona zawodowo i życiowo pani prokurator, czy nieopierzona asystentka? Zgadli państwo – w Krajowej Radzie Sadownictwa stosunkiem głosów szesnaście do zera wyścig do urzędu sędziego wygrała asystentka, a pani prokurator otrzymała uprzejme zawiadomienie, że jej kandydatura nie uzyskała poparcia. I jeszcze taki jeden, pewnie nieistotny szczegół – rodzice pani asystentki są sędziami. To już trzecia toga sędziowska w rodzinie i niekoniecznie ostatnia. Nie, nie... ja niczego nie sugeruję! Krajowa Rada Sadownictwa z pewnością więzami rodzinnymi asystentki się nie kierowała...
2. Trochę mnie ostatnio rozbawił przewodniczący Krajowej Rady Sadownictwa pan sędzia Antoni Górski, gdy na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka mówił, że zawód sędziego powinie być ukoronowaniem zawodów prawniczych, ale doświadczeni prawnicy nie chcą nosić tej korony i się nie zgłaszają. Proszę bardzo - podałem pierwszy lepszy, znany mi przykład – doświadczona pani prokurator zgłasza się i przegrywa z asystentką, rodzinnie powiązaną ze środowiskiem sędziowskim. Zaglądam do przedstawionej w Sejmie informacji Krajowej Rady Sadownictwa i czytam, że w 2011 roku, do konkursów o stanowiska sędziowskie przystąpiło 77 prokuratorów. Nominacje dostało pięciu z nich, 72 odpadło. W tym samym 2011 roku na stanowiska sędziowskie mianowano 89 asystentów sądowych. Pytanie za sześć punktów do Krajowej Rady Sądownictwa – w czym tych 89 przyjętych asystentów było lepszych od tych 72 odrzuconych prokuratorów? Co przeważyło o wyborze asystentów? Czy przypadkiem nie predyspozycje genetyczne?
3. Słyszymy coraz częściej wstrząsające historie o tym, jak źle się nas sądzi, tym bardziej więc przyjrzyjmy się, kto nas sądzi. Otóż coraz częściej sądzą nas dzieci. Zamiast doświadczonych, sprawdzonych w innych zawodach prawników, sądzą nas dzieci, bywa że dzieci sędziowskie. Młodość jest atutem wszędzie, ale w sądzie niekoniecznie. Wiem coś o tym, bo sam byłem sędzią bardzo młodym, za młodym, choć znającym życie, bo tak się korzystnie dla mnie złożyło, że nie byłem wychuchanym maminsynkiem i od dzieciństwa musiałem harować w gospodarstwie. Nie zmienia to faktu, że aby sądzić innych ludzi, żeby oceniać ich uczynki, trzeba mieć nie tylko głowę nabitą paragrafami, ale trzeba mieć zwyczajne ludzkie życiowe doświadczenie, którego młody człowiek zazwyczaj mieć nie może, zwłaszcza jeśli to jest młody człowiek wychuchany w ciepełku tak zwanych dobrych domów. Co on rozumie, co to są trudy życia, co to jest bieda, co to jest nieszczęście, co to jest ból po stracie kogoś bliskiego. Taki człowiek bez mrugnięcia powieka powie wtedy zrozpaczonej matce, której syn wczoraj umarł na rękach po wypadku – jeszcze dziecko pani nie ostygło, a pani po zaświadczenie przychodzi?
4. Młodemu sędziemu z dobrego domu wydaje się, że świat jest piękny, on sam jest piękny i wszyscy powinni być tacy piękni jak on. Sądzi ludzi, wydaje nieomylne wyroki, a nie zna życia, o którym się wypowiada. I potem taki sędzia radzi żonie siedzącego w więzieniu rolnika za wypadek rolnika, żonie mającej na głowie dwoje dzieci, starych rodziców, 30 hektarów, 50 krów i 100 świń – że skoro jej ciężko z finansami, to niech sobie idzie do dorywczej pracy... Bo co taki maminsynek wie o wsi, o pracy, o życiu, o świecie? O tęsknocie dzieci za zabranym do więzienia ojcem? Nic nie wie. A sądzi...
5. Nie, panie Przewodniczący Krajowej Rady Sadownictwa – tak wcale być nie musi. Już z samych sprawozdań Rady wynika, że zgłaszają się do zawodu sędziowskiego doświadczeni kandydaci, są doświadczeni prokuratorzy, są doświadczenie radcowie prawni i adwokaci, ale nie chcecie ich przyjmować. W 23011 roku chciało na przykład zostać sędziami 63 adwokatów – przez sito przeszło siedmiu. Przegrali w konkurencji z asystentami sędziego...
6. Rozmawiałem niedawno z doświadczonym adwokatem. Pięćdziesiąt kilka lat, doświadczenie zawodowe prokuratorskie, potem adwokackie. Wie Pan – mówi – ja teraz czuję, ze mógłbym być naprawdę dobrym sędzią. Znam prace prawniczą od podszewki, przez dziesiątki lat stawałem z obu stron sędziowskiego stołu, a i sam w życiu niemało już przeżyłem. I powiem Panu - mówi dalej ów adwokat – ja chciałbym zostać sędzią, ale nie wystartuje w tej upokarzającej konkurencji, bo przegram z jakąś dwudziestoparolatką, która poprzez rodziców jest do zawodu sędziowskiego genetycznie predystynowana. Nie wiem, jakie to sprawiają argumenty, ale ze statystyki widać, że Krajowa Rada Sądownictwa woli powierzać stanowiska sędziowskie młodym niedoświadczonym prawnikom, ale pupilom korporacji.
Zamiast sędziów w koronie woli sędziów z programu „pierwsza praca”... Jakby to powiedział klasyk – nie idźcie tą drogą....
7. Kiedyś, w paskudnym PRL-u, związki rodzinne między sędziami, prokuratorami adwokatami były wykluczone. Nie mogło być w ogóle małżeństw sędziowsko-adwokackich, dalsza rodzina nie mogła wykonywać pozostających w kolizji zawodów prawniczych w tym samym okręgu. Dziś w tym samym mieście powiatowym mąż prokurator rejonowy kieruje akty oskarżenia do sądu rejonowego, gdzie sędzią w sprawach karnych jest jego czcigodna małżonka i nikomu to nie przeszkadza. Nikt nie podejrzewa, że pan prokurator może na przykład nie składać apelacji, żeby małżonce nie przysporzyć pracy i nie opóźnić przez to rodzinnego obiadu...Trochę nam się sądownictwo genetycznie zmodyfikowało... Janusz Wojciechowski
Socjaliści wyrzucili studenta z ASP w imię humanizmu Gilewicz nie chciał podpisać ideologicznej lojalki to go fanatycy politycznej poprawności wyrzucili. Zdrojewski Zgodnie z ustawą podstawowym zadaniem uczelni jest nie tylko kształcenie studentów ....ale także "wychowanie studentów Gilewicz nie chciał podpisać ideologicznej lojalki to go fanatycy politycznej poprawności wyrzucili. „Gilewicz zdał w tym roku egzaminy wstępne na kierunek grafika projektowa. Zdobył czwartą lokatę. 21 września w komplecie dokumentów do podpisania otrzymał treść ślubowania. Uczelnia zgodnie ze statutem od jego złożenia uzależnia wpisanie w poczet studentów. Obok deklaracji m.in. służenia ludziom i ojczyźnie, nauczycielom i kolegom student musi przyrzec „...wierność ideałom sztuki, humanizmu i demokracji „....(źródło)
„Gdańska ASP miała prawo skreślić osobę, która nie zgodziła się na ślubowanie – przekonuje resort kultury. „...”Na pomoc urzędników Bogdana Zdrojewskiego niedoszły student nie może jednak liczyć. „....”Zgodnie z ustawą podstawowym zadaniem uczelni jest nie tylko kształcenie studentów w celu zdobywania i uzupełniania wiedzy oraz umiejętności, ale także "wychowanie studentów w poczuciu odpowiedzialności za państwo polskie, za umacnianie zasad demokracjii poszanowanie praw człowieka" .(źródło)
Pierwsze na użycia szkoły do prania mózgu ludziom wpadły Prusy w na początku XIX. w swoim totalitarnym zacięciu Wprowadziły przymusowe państwowe szkolnictwo .Aby uszczelnić system w pierwszej fazie zlikwidowały całkowici szkolnictwo prywatne. Przywróciły go bo elity z całkowici wypranymi mózgami byłyby kiepska podporą tronu. System totalitarnego szkolnictwa służącego totalitaryzmowi ideologicznemu obywateli twórczo rozwinęli niemiecki socjalista Hitler i rosyjski socjalista Stalin. Te „humanistyczne” tradycje przejęli ich spadkobiercy, socjaliści politycznej poprawności Jeśli ktoś ma złudzenia ,że pranie mózgu , ani nauka czy przekazanie wiedzy, przestało być naczelnym celem reżimowego szkolnictwa to powinien się tych złudzeń pozbyć . Expressis verbis potwierdził to przedstawiciel II Komuny „podstawowym zadaniem uczelni jest nie tylko kształcenie studentów w celu zdobywania i uzupełniania wiedzy oraz umiejętności, ale także "wychowanie studentów” Termin „wychowanie studentów „ w socjalistycznej nowomowie oznacza akt , proces upodlenia ideologicznego studentów . Służy złamaniu ich fundamentów światopoglądowych . Odmowa przyjęcia, a faktycznie wyrzucenie zdolnego studenta z uczelni , bo nie chciał podpisać ideologicznej ,światopoglądowej lojalki pokazuje jak daleko sięgają łapy fanatyków socjalistycznej poprawności. Swobody obywatelskie to prawo do wolności przekonań , prawo do różnorodności światopoglądowej Przytoczę tutaj jako ilustrację słowa „Arne Duncana „Amerykańska tradycja wolności pytań, tematów i swobody badań jest samo w sobie zwycięska reklamą amerykańskich instytucji wysokiej edukacji , i narzędziem do rozprzestrzeniania demokracji . Jak Tony Wagner , profesor edukacji , spuentował w The Global Achievement Gap , zachodzi tutaj szczęśliwa zbieżność pomiędzyzdolnościami ,talentami najbardziej poszukiwanymi w globalnej ekonomi wiedzy i tymi najbardziej potrzebnymi do utrzymani naszej demokracji bezpiecznej i kwitnącej .”....(więcej )
Tutaj dodam że słowa Duncan przestają być aktualne . Socjaliści niszczą wolnościowe fundamenty nauki , które Duncan tak opisał „Amerykańska tradycja wolności pytań, tematów i swobody badań” Socjalizacja Ameryki i załamanie demokracji , jej degeneracja w kierunku demokracji fasadowej , ale co najgorsze wzrastająca fala przemocy ideologicznej religii politycznej , politycznej poprawności i dążenie fanatyków tej totalitarnej ideologi do przekształcenia jej w religie państwowa już załamują przewagę intelektualną Stanów Zjednoczonych „Gilewicz uznał, że podpisanie takiego ślubowania byłoby sprzeczne z jego światopoglądem. – Jestem zwolennikiem ustroju monarchii konstytucyjnej, filozoficznie zaś nie jestem w stanie zaakceptować w humanizmie m.in. sceptycyzmu naukowego oraz podejścia do dobra i zła. Nie mogę złożyć przysięgi, której sumienie nie pozwoliłoby mi dotrzymać – mówi „Rz" Gilewicz. Powołując się na zapisy konstytucji, m.in. art. 53 mówiący, że „każdemu zapewnia się wolność sumienia i wyznania", poprosił władze uczelni o możliwość podpisania treści ślubowania bez ustępu mówiącego o wierności ideałom humanizmu. Jednak w odpowiedzi otrzymał pismo, w którym poinformowano go, że jeśli nie podpisze ślubowania w pełnej treści, nie zostanie przyjęty na uczelnię. „....(źródło) Marek Mojsiewicz
Dekadenckie paroksyzmy
*Blotki na stół, figury do rękawa! * Pawlak uspokojony - Tusk dał gwarancje?
*300 miliardów Wincentego * Nobel dla UE, czyli komu, komu bo idę do domu...
Rząd Tuska uzyskał w Sejmie votum zaufania, co Tusk nazwał „wyłożeniem kart na stół”. Nie da się ukryć: każdy mógł zobaczyć na własne oczy, jak 233 posłów zagłosowało „za”, 219 – „przeciw”. Atoli czy wszystkie karty zostały położone na stole? Blotki, owszem, ale figury raczej nie... Głosowanie nad votum zaufania poprzedziła seria spotkań wicepremiera Pawlaka z figurami ugrupowań opozycyjnych, za wyjątkiem SLD, co zrozumiałe, i z czego wyprowadzić można wniosek, że SLD nie interesuje na razie rola „trzeciego” w koalicji, a nadal całkowita podmianka „ludowców” przez „wrażliwą społecznie lewicę”. O czym te figury ze sobą rozmawiały, tego nam nie powiedzą, lecz nie w tym rzecz. „Nocne rozmowy” wicepremiera Pawlaka z figurami ugrupowań opozycyjnych musiały najwyraźniej bardzo zaniepokoić premiera Tuska, który też spotkał się na koniec podczas „bardzo porannej” rozmowy z wicepremierem Pawlakiem. Co tam wicepremier Pawlak wymógł na premierze Tusku – tego, oczywiście, nie dowiemy się, przynajmniej nie prędko, ale domyślamy się, że żadnych tam „taśm Serafina” już nie będzie, ani dociekań względem PSL-owskiego nepotyzmu po urzędach, ani redukcji administracji rządowej, a odpowiednie tajne służby dostaną polecenie „ręce precz od PSL”. Jakąś cenę za przetrwanie Tusk musi w końcu zapłacić PSL-owi, który jest w tej szczęśliwej sytuacji, że ma 100-procentowa zdolność koalicyjną, czyli „może z każdym”, podczas gdy PO nie może z PiS-em, a nawet jest wątpliwe, czy może z ruchem Hegla z Biłgoraja. Toteż umocniony w przekonaniu o incydentalności ataku na PSL („To zrobili ci od Millera, nie my! – zaklinał się pewnie premier Tusk, całkiem jak pewien rosyjski generał „ochrany” , Gierasimow, który tak usprawiedliwiał się z zamachu na willę premiera Stołypina: „Tego nie zrobili moi ludzie, socjal-rewolucjoniści, to dzieło eserów-maksymalistów od generała Trusiewicza ...”), wicepremier Pawlak zażądał z pewnością od premiera Tuska gwarancji na przyszłość (wkrótce zapewne dowiemy się pośrednio, jakie to gwarancje), a otrzymawszy je - nie dopuścił do obalenia obecnej koalicji, co musiałoby się skończyć wcześniejszymi wyborami. PSL, jak to PSL – znów „mógłby z każdym”, ale PO?... Nie tyle zatem „wszystkie karty położone zostały na stół” w postaci sejmowego głosowania, co na stole pokazały się blotki, sprawiając wrażenie, że demokracja jest spontaniczna, a głosami posłów przemawia głos ludowej większości. Tak naprawdę zadecydowały figury. Ale sprawa nie jest skończona: w kryzysie wszystkie chwyty są dozwolone, o czym przekonuje niedawne oskarżenie samego Strauss-Kahna o gwałt na pokojówce, który właśnie przed francuskim sądem został ostatecznie uniewinniony, ale – pyrrusowe zwycięstwo - szefem MFW jednak nie został... Jeśli „numer” z taśmami Serafina tyle namieszał w koalicji, to znaczy, że metoda jest skuteczna, tyle, że wykonanie zbyt słabe. Tylko patrzeć, jak zaufani ludzie SLD (którego generała?) obecni w „ochranie” uderzą powtórnie i mocniej – o ile zaufani ludzie PSL (którego generała?) lub PO (którego generała?) nie uprzedzą ataku. Psiakrew, oby tylko obyło się bez trupów, bo dość ich już padło pod rządami naszej młodej demokracji III Rzeczpospolitej! Ale zapowiada się gorąca zima... wiosna...lato... Obyś żył w ciekawych czasach, brr! Mimo uzyskania votum zaufania od klienteli PO i PSL premier Tusk czuje przecież, że akurat zaufanie obywateli maleje niepokojąco, toteż wykładając blotki na stół nie omieszkał zalicytować wysoko. To chyba minister Rostowski podpowiedział mu tę licytację va banque.. Tedy znalazło się w exposee premiera Tuska prawie 300 miliardów złotych, „na inwestycje”, w ciągu najbliższych trzech lat, a pieniądze te mają pochodzić z tajemniczego źródła, które Tusk określił jako „absorbcję aktywów spółek Skarbu Państwa”. Wiec - absorpcja aktywów spółek skarby państwa! Cóż to za zwierzę? Może to oznaczać, że Skarb Państwa rękami Tuska i Rostowskiego pozbawi spółki Skarbu Państwa dywidendy na kwotę rzeczonych 300 miliardów złotych w ciągu trzech lat, co świadczyłoby, że rząd przeszedł na ręczne sterowanie tymi spółkami, więc przywraca nieco nadwątlony wobec nich dzisiaj pełny socjalizm. Ale może też oznaczać, że rząd zastawi te spółki międzynarodowym lichwiarzom pod pożyczkę 300 miliardów złotych, jaką zaciągnie. Z czego spłaci te pożyczki, zwłaszcza w kryzysie – ani się dowiesz. Możliwe, że nie spłaci i w ten sposób te spółki skarbu państwa zostaną na końcu „sprywatyzowane” przez wierzycieli rządu. Ale to już będzie problem innego rządu, co jest wielkim urokiem demokracji dla wszelkiego rodzaju hazardzistów i nieodpowiedzialnych elementów. Jest i trzecia możliwość, jak się zdaje, najbardziej realna: że te „300 miliardów na inwestycje” to takie propagandowe hocki-klocki wymyślone na użytek trudnej chwili, podpowiedziane Tuskowi przez ministra-magistra Rostowskiego. Przy okazji - niektórzy dziennikarze mówią: Jana Wincenta Rostowskiego. Ale w języku polskim nie ma żadnego „Wincenta”, jest „Wincenty” (z łac. vincens, zwycięski, najbliższe imieniny 27 października); być może w odniesieniu do taki „wielgiego internacjonała”, jak minister Rostowski, ten Wincenty brzmi dla nich nazbyt prowincjonalnie, stąd „Wincent”. Ale jeśli już – to raczej Vincent, z francuską wymową. Jak się zwał, tak się zwał, byleby te forsę miał. Niestety, bliższe wyjaśnienia, jakie składa minister Wincenty poddawany tubylczym przesłuchaniom przez oficerów frontu ideologicznego mainstreamowych mediów raczej utwierdzają w mniemaniu, że „coś tu nie gra”. – U was, w Sejmie, coś tam, k...nie gra” – strofował kiedyś wieczny premier Józef Cyrankiewicz wiecznego marszałka Sejmu, Czesława Wycecha. Po czym Wycech wstawił do Sejmu fortepian i posadził przy nim panienkę lekkich obyczajów. Tak przynajmniej głosi anegdota. Jeśli już w Sejmie idą „wszystkie karty na stół” – niby takie pokerowe sprawdzam – to może niech Wincenty weźmie ze Skarbu Państwa chociaż parę miliardów dolarów i nimi zagra, niekoniecznie w pokera, ale na giełdzie. Zobaczymy, czy dobry niego gracz. Czary goryczy, goryczy „bidy z nędzą co nas przepedzą” ,dopełniają w dodatku zadłużone samorządy, co to przejadły już swe pożyczki i teraz skarżą się, że „będą musiały wyprzedawać swój majątek”. A niech wyprzedają, szkoda tylko, że od tego nie zaczęły: może nie musiałyby zaciągać tych pożyczek? Zostaną teraz i bez majątku, i z oprocentowanymi długami... Tylko patrzeć, jak obok podatku od deszczu odprowadzanego z dachów do ścieków przybędzie nowy podatek” - od słońca wypalającego asfalt, chodniki, nadto wywołującego bezczelnie efekt cieplarniany, bo przecież wiadomo, że powietrze nagrzewa się od dołu, od ziemi, nie od góry. Czy zatem żadnej pociechy, żadnej nadziei? A skądże! Właśnie Komitet Noblowski uhonorował swą nagrodą pokojową „Unię Europejską”. Tak trzymać: już rzymski Senat zaliczał cesarzy w poczet bogów, inna to rzecz, że na ogół po śmierci. Również inna to rzecz, że o tamtych czasach pisał prawie współczesny im historyk: „Epoka owa była tak zatruta i pochlebstwem skażona, że nie tylko pierwsi w państwie mężowie, lecz wszyscy byli konsulowie, większa cześć byłych pretorów a nawet wielu senatorów na wyścigi powstawało i głosowało za wnioskami wstrętnymi i przesadnymi”. Niektórzy twierdzą, że bardziej od UE zasługuje na pokojowego Nobla Międzynarodowy Fundusz Walutowy, inni znów, że raczej Europejski Bank Centralny, albo grupa Bilderberg, czy wręcz londyńska Giełda. Spoko, przyjdzie i na to czas, będzie i na to pora...
Marian Miszalski
NOBEL A IN VITRO No i zdaje się, że mamy pierwszego kandydata dla Banku Gospodarstwa Krajowego na „Polską Inwestycję”. Będzie to inwestycja w „zapłodnienie pozaustrojowe”. Wszyscy zajęli się kwestiami światopoglądowymi – bo przecież na tym wszyscy się znają – ale jakoś nikt nie dyskutuje o… finansach publicznych. A ja będę namolny bo już o tym wspominałem cztery lata temu (!!!) jak Pan Premier Tusk robił poprzednią „przykrywkę” i obiecywał refundację in vitro zaraz po strzelaninie w Gruzji i słynnym raporcie ABW na jej temat.
www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=514
Otóż istnieją trzy kategorie dóbr: publiczne, społeczne i prywatne. Dobra publiczne służą całemu społeczeństwu – jak powietrze. Dobra społeczne to dobra, z uwagi na swój charakter, prywatne, ale na skutek prowadzonej przez państwo polityki mają być dostępne dla ogółu i dlatego są finansowane ze środków publicznych – jak oświata, czy usługi medyczne. Kryterium rozstrzygającym o publicznym, bądź nie charakterze danego dobra jest użyteczność i odpłatność. Do publicznych zalicza się te, o które nie istnieje rywalizacja między obywatelami – i znowu najlepszym przykładem jest powietrze. Innym jest woda pitna, ale jej zasoby są bardziej ograniczone, więc łatwiej wyobrazić sobie rywalizację o nią, albo nawet nie trzeba uruchamiać wyobraźni – wystarczy pamięć historyczną. I dlatego łatwo nam przyjdzie się zgodzić, żeby wodę pitną uznać za dobro jeśli nie publiczne, to przynajmniej społeczne. Z dóbr prywatnych, których ilość jest z natury ograniczona bardziej niż wody, korzyści uzyskują pojedynczy obywatele. Zarówno dobra publiczne jak i społeczne są finansowane przez podatników, aczkolwiek o dobra społeczne istnieje konkurencja między obywatelami z uwagi na ich prywatny de facto charakter. Użyteczność dóbr publicznych i społecznych dla poszczególnych obywateli jest zmienna. Użyteczność dóbr publicznych jest neutralna wobec dochodów indywidualnych. Każdy oddycha w ten sam sposób. W przypadku dóbr społecznych zależność jest zmienna. Dla osób o wysokich dochodach użyteczność społecznej służby zdrowia jest znikoma – i tak korzystają z prywatnych usług medycznych. Wraz ze spadkiem dochodów użyteczność dóbr społecznych wzrasta. Przy najniższych dochodach jest ona najwyższa, gdyż dla osób najbiedniejszych jedyną możliwość korzystania z niektórych dóbr daje finansowanie ich ze środków publicznych. W efekcie powstaje złudzenie ich „bezpłatności”, choć w sensie ekonomicznym są one opłacane zbiorowo. Wchodzą one w konflikt z dobrami prywatnymi, gdyż ich konsumpcja automatycznie ogranicza konsumpcję dóbr prywatnych, na skutek zmniejszenia dochodów prywatnych w drodze opodatkowania na finansowanie dóbr społecznych. Rodzi to wyraźną sprzeczność interesów pomiędzy jednostką a zbiorowością. Widać to na przykładzie bezdzietnego małżeństwa płacącego podatki, z których finansowane są szkoły publiczne, a jeszcze wyraźniej na przykładzie małżeństwa, dzieci którego posyłane są do szkoły prywatnej, co nie zwalnia ich z podatkowego obowiązku finansowania szkolnictwa publicznego. Teraz będzie to widać na przykładzie małżeństw mających dzieci, podatki których będą miały służyć finansowaniu prób „zapłodnienia pozaustrojowego”. Bo albo będziemy musieli zapłacić wyższe podatki na sfinansowanie in vitro i mieć mniej na utrzymanie własnych dzieci, albo rząd będzie musiał zdecydować, na jakie inne dobra społeczne przeznaczyć mniej, żeby mieć na in vitro. Trzeciej możliwości nie ma – bo jak pisał Milton Friedman nie ma czegoś takiego jak „darmowy lunch”. Oczywiście „wszystkie dzieci są nasze” bo nawet jak nie są „nasze” to w przyszłości będą pracowały na „nasze” emerytur. Ale czy naprawdę musimy je zaliczać do kategorii „dóbr społecznych”? Tegoroczną Nagrodę Nobla z ekonomii otrzymali badacze zajmujący się optymalizacją wyborów - Lloyd Shapley i Alvin Roth. Z Shapleyem badania prowadził David Gale, ale nie dożył przyznania nagrody. Obaj badacze analizowali wybory partnerów. Wyobraźmy sobie społeczność złożoną z 10 kobiet i 10 mężczyzn. Każde z nich tworzy własną listę preferencji potencjalnych partnerów. Mężczyźni oświadczają się tej kobiecie, która jest najwyżej w ich skali preferencji. Wszystkie kobiety mogą otrzymać małżeńską propozycję, albo jedna z nich może otrzyma ich aż 10, albo niektóre otrzymają kilka propozycji, a niektóre żadnej. Te, które propozycje matrymonialne otrzymują mają je zaakceptować lub odrzucić. Mężczyźni, których propozycja została przyjęta nie mają potrzeby szukać dalej następnej pani, bo mają zarezerwowaną najlepszą – na razie – opcję z dostępnych. Ci, którzy „dostali kosza” w następnej rundzie wybierają opcję drugą z możliwych. I znowu część z nich zostaje zaakceptowana, a część nie. Niektóre panie, które już wcześniej przyjęły oświadczyny, mogą otrzymać propozycję lepszą. Wtedy rezygnują ze swojego poprzedniego wybranka, a ten może w następnej rundzie złożyć propozycję pani, która jest na niższym miejscu jego listy. I tak do skutku osiągnięcia pewnej „równowagi”. Takie „wolnorynkowe” działania zmierzają do osiągnięcia stabilnej równowagi - powstają takie małżeństwa, w których nie ma silnego bodźca do ich rozpadu. Każdy mężczyzna ma bowiem możliwie najlepszą z dostępnych kobiet. Oczywiście niektórzy z nich woleliby być z inną, ale ta inna nie wolałaby być z nimi i preferuje innego partnera – tego, którego ofertę zaakceptowała. Sytuacja jest „stabilna” bo nie istnieje hipotetyczna para, którą woleliby stworzyć jakiś mężczyzna i jakaś kobieta. Jak dokonywać takiego dopasowania w praktyce pokazali tegoroczni Nobliści. Gdyby jednak trzymać się „staroświeckiej” zasady, że wybór jest jeden raz na zawsze efekt końcowy byłby zupełnie inny. Niektóre kobiety akceptowałyby pierwszą propozycję w obawie, że w ogóle pozostaną bez partnera, a mężczyźni mogliby wybierać nie najbardziej pożądane panie w obawie, że w wypadku przegrania rywalizacji o najlepszą, wolne pozostałyby kobiety w ich oczach jeszcze mniej atrakcyjne. Ten sielski obraz zaburzają jednak sytuacje nietypowe. Bo przecież niektórzy panowie mogą dzisiaj woleć… innych panów. Z paniami bywa zresztą podobnie. No i z dopasowania według algorytmu Shapley’a-Gale’a nici. Algorytm ten faworyzuje zresztą stronę aktywną – mężczyźni będąc stroną wybierającą trafiają najlepszą z preferowanych przez siebie opcji. A w dzisiejszej praktyce coraz bardziej aktywne zaczynają być panie. I znowu algorytm przestaje być użyteczny. Życie przerasta teorie. Na nasze decyzje wpływa to, co robimy, a nie jakaś mapa psychologicznych preferencji. Bo w praktyce wiemy, że „ona” ma nadzieję, że „on” się po ślubie zmieni. A „on” ma nadzieję, że „ona” się nie zmieni. I jak wiemy najczęściej oboje się mylą. Nagrodę Nobla kilka lat temu otrzymał też Gary Becker za wkład do ekonomicznej teorii zachowań ludzkich – miedzy innymi małżeństw i rozrodczości. Wyszedł z następującego założenia:
Małżeństwo jest zawsze „chciane” – można do niego zastosować teorię preferencji. Osoby zawierające małżeństwo liczą, że dzięki niemu osiągną wyższy poziom użyteczności, niż gdyby pozostały w stanie wolnym;
Mężczyźni na pewno, a podobno także kobiety konkurują między sobą w poszukiwaniu partnera/ki – istnienie więc rynek matrymonialny;
Do małżeństwa dochodzi gdy zwiększa ono użyteczność obojga partnerów;
Użyteczność zależy od dóbr wytwarzanych przez gospodarstwo domowe. Są to dobra wytwarzane za pomocą towarów rynkowych lub za pomocą czasu członków danego gospodarstwa domowego (np. jakość posiłków, jakość i liczba potomstwa, prestiż, wypoczynek, towarzystwo, miłość, stan zdrowia) co oddaje algorytm:
Z = f(x1... xm ; t1 … tk ; E) gdzie: xi - rynkowe towary,
tj - nakłady czasu poszczególnych członków gospodarstwa,
E - zmienne środowiskowe.
Becker rozpatruje przypadek wielu M i F, którzy muszą podjąć decyzje (i) zawrzeć małżeństwo, czy pozostać w stanie wolnym i (ii) kogo poślubić. Przypadek dwóch mężczyzn i dwóch kobiet można przedstawić na schemacie wyboru z uwzględnieniem użyteczności partnerów:
F1 F2
M1 8 4
M2 9 7
W takim rozkładzie największy dochód przynosi związek M2 z F1 (9), jednak optymalny ze „społecznego” punktu widzenia byłby dobór M1 z F1 (8) oraz F2 z M2 (7) co dałoby łączną wartość 15, podczas gdy związek M1 z F2 daje jedynie 4, co po zsumowaniu z wartością 9 dla M2 i F1 daje razem 13. Gdyby jednak przyjąć, że m11 wynosi 3, a f11 wynosi 5, m22 – 5, a f22 – 2 to M2 i F1 nie mają żadnych bodźców do zawarcia małżeństwa gdyż m22 + f11 = 10 > 9 Rynek małżeński powoduje więc wybór nie maksymalnego zysku w każdym z małżeństw, ale maksymalny zysk we wszystkich małżeństwach. Podobnie konkurencyjny rynek towarów maksymalizuje sumę produkcji osiąganą we wszystkich przedsiębiorstwach. Każde małżeństwo można bowiem traktować jak dwuosobowe przedsiębiorstwo, w którym każdy członek zatrudnia partnera za pensję k i otrzymuje zyski Z – k. Dodatnia korelacja między wartościami cech męża i żony jest na ogół optymalna (inteligencja, poziom wykształcenia, wzrost, atrakcyjny wygląd, kolor skóry, pochodzenie etniczne). Becker twierdzi, że istotnym wyjątkiem jest dobór ze względu na zdolność zarobkową – występuje tu korelacja ujemna (!!!) Wartością dla małżeństwa są dzieci. Jak twierdzi Becker:
- każda rodzina ma pełną kontrolę zarówno nad liczbą urodzeń, jak i nad ich rozkładem w czasie(antykoncepcja);
- dziecko początkowo jest dobrem konsumpcyjnym;
- dziecko dostarczające dochodu pieniężnego jest dobrem produkcyjnym;
- rodzina decyduje nie tylko o liczbie potomstwa, ale i o tym ile na nie wydaje;
- z dodatkowego wydatku na dziecko rodzice mogą osiągnąć dodatkową użyteczność w przyszłości;
- dzieci bardziej użyteczne są dziećmi wyższej jakości dla rodziny.
Przy wyższych poziomach dochodu rodziny kupują zarówno więcej dóbr konsumpcyjnych w ogóle (pod względem ich jednostek), jak i więcej jednostek dóbr wyższej jakości. Elastyczność dochodu względem ilości jest niewielka w porównaniu z elastycznością dochodową względem jakości. Z dziećmi jest podobnie. Koszt netto dziecka to wartość oczekiwanych wydatków + wartość usług świadczonych przez rodziców – wartość oczekiwanego przychodu pieniężnego w przyszłości wygenerowanego przez dzieci. Jeśli koszty netto są dodatnie, to dzieci okazują się trwałym dobrem konsumpcyjnym. Jeśli koszty są ujemne – produkcyjnym. Rodzice nie mogą przewidzieć płci, inteligencji, wzrostu, czy urody dzieci. Konieczne jest zatem rozróżnienie pomiędzy użytecznością faktyczną potomstwa a oczekiwaną. Oczekiwana użyteczność dodatkowego dziecka wynosi: (Um + Uf )/2. Dostępną liczbę dzieci dla danej rodziny wyznacza nie tylko jej dochód oraz ceny, ale także jej „zdolność” do produkowania dzieci. Jedna rodzina może chcieć trojga dzieci, ale nie może wyprodukować więcej niż dwoje. Druga może pragnąć trojga i okazać się niezdolna do wyprodukowania liczby mniejszej niż pięcioro. Przeciętna rodzina ma częściej „za dużo” niż „za mało” dzieci. Choć są takie, które by chciały mieć choć jedno, a nie mogą mieć w ogóle. Każda rodzina próbuje zbliżyć się do pożądanej przez siebie liczby potomstwa. Jeśli chce trojga a ma tylko dwoje, to na tę dwójkę rozłoży koszty przeznaczone na dzieci. Rodziny z „nadmierną” liczbą potomstwa będą na każde dziecko wydawać mniej. No dobrze, a co z miłością? Przecież nie można być tak nieludzkim, żeby sugerować, że jak para nie może mieć dzieci, to ktoś z tej pary powinien znaleźć innego partnera. Dodatnia korelacja między wartościami cech męża i żony jest na ogół optymalna (inteligencja, poziom wykształcenia, wzrost, wygląd, kolor skóry, pochodzenie etniczne). Istotnym wyjątkiem jest dobór ze względu na zdolność zarobkową – występuje tu korelacja ujemna (!) Jeśli grupa mężczyzn i kobiet różni się tylko poziomem płac a każde potencjalne małżeństwo charakteryzuje się pełną wzajemną troskliwością (którą można nazwać miłością) optymalna jest dodatnia korelacja między płacami, choć bez miłości korelacja ta jest ujemna (!) Dowody empiryczne dostrzeżone przez Beckera świadczące o ujemnej korelacji płac, nasuwają przypuszczenie, że miłość nie przesądza w sposób jednoznaczny o wyborze partnerów w małżeństwie. Więc czy na pewno wszyscy podatnicy muszą zrobić zrzutkę, żeby zapewnić „szczęście” parom, które nie mogą mieć dzieci? Zwłaszcza, że będzie to tylko próba bo efekt wcale nie jest pewny. Nie tylko dlatego, że nie wiadomo, czy metoda pozaustrojowa będzie skuteczniejsza od tradycyjnej, ale i dlatego, że nawet jak się uda, to miłość i tak może uciec. Gwiazdowski
Kij i marchewka Rządząca naszym nieszczęśliwym krajem łobuzeria coraz dotkliwiej musi odczuwać brak pieniędzy („Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce! Ale czy forsę ma? Niestety, nie!”), toteż w ramach gonitwy myśli, jaka od pewnego czasu wypiera u niej rozsądne myślenie, gorączkowo poszukuje źródeł dochodów. Jest oczywiste, że może ich poszukiwać tylko u obywateli, a i to nie u wszystkich, tylko u tych, którzy mogą mieć pieniądze. Najbardziej podejrzane są pod tym względem dwie kategorie: przedsiębiorcy - oczywiście nie wszyscy, a tylko ci, którzy nie są funkcjonariuszami bezpieki, ani jej konfidentami, no i oczywiście - kierowcy. Skoro taki, jeden z drugim, ma na samochód, to ma i na benzynę, a skoro ma i na benzynę, to niech się podzieli! Wystraszony spadkiem sondażowych notowań premier Donald Tusk sam nie ośmieliłby się przyznać do takiego chamskiego zdzierstwa, więc gwoli utrwalenia w oczach „młodych, wykształconych, z wielkich miast” wizerunku dobrego cara, próbuje stworzyć wrażenie, że pragnienie zdzierstwa objawiają jego czynownicy. I pewnie dlatego przykazał policji ojczystej, by wystąpiła z pomysłem nie tylko drastycznego podniesienia mandatów za przekroczenie prędkości nawet do tysiąca i więcej złotych, ale również - z pomysłem odbierania pod tym pretekstem prawa jazdy. Nawiasem mówiąc, chyba nie musiał policji ojczystej długo do tego namawiać, zwłaszcza w sytuacji, gdyby policjanci mieli jakiś procent od wystawionych mandatów. Wtedy na każdym kilometrze drogi mielibyśmy co najmniej kilka radiowozowych pułapek, a skoro coś takiego może się stać, to zgodnie z zasadą Murphy’ego, prędzej czy później na pewno się stanie. Z bezpieczeństwem, również na drogach, jak wiadomo, nie ma żartów. Podejrzana jest zwłaszcza inicjatywa odbierania prawa jazdy. Wiadomo, że za jego odzyskanie nie tylko trzeba zapłacić, ale jeszcze - poddać się egzaminowi w jakiejś szkółce. Kto prowadzi większość tych szkółek? A któż by, jeśli nie osoby cieszące się szczególnym zaufaniem policji? Taki zaufany z pewnością podzieli się dochodem z osobą obdarzającą go zaufaniem - ale w związku z tym trzeba mu napędzić klientów. Nie ma takich ofiar, jakich nie można by ponieść dla służby bezpieczeństwa. Ale nie samym kijem rząd operuje. Rząd operuje również marchewką. Oczywiście nie dla wszystkich, co to, to nie; dla wszystkich nie tylko słodkich pierniczków, ale i marchewki by nie starczyło, więc premier Tusk zaoferował marchewkę Salonowi. W Salonie - jak to w Salonie - kwitnie snobizm nie do opisania, który ostatnio manifestuje się w postaci upodobania do zapładniania w szklance. Salonowe lwice za nic sobie mają zwyczajne, tradycyjne zapładnianie, preferując zapładnianie w szklance, bo wtedy swój snobizm mogą wznieść na naprawdę przepastne wyżyny. „Mój syn urodził się z plemnika Rodryga Podkowy z drugiej wyprawy krzyżowej - a twój?” - takie licytacje można będzie już niedługo usłyszeć w Salonie, trzeba tylko rozstrzygnąć sprawę kosztów. Rzecz w tym, że salonowe lwice niechętnie wydają zarobione („koraliki, co mam w uchu, zarobiłam na swym brzuchu”) pieniądze; wolą je tezauryzować na czarną godzinę, kiedy już nikt nie da się nabrać na „czar zwiędłych kras” - więc oczekują od rządu, że im to zapładnianie w szklance sfinansuje. Zresztą nie tylko o snobizm tu chodzi; jeszcze ważniejszą przyczyną forsowania zapładniania w szklance są kwestie ideologiczne. Rzecz w tym, że przy takim zapładnianiu, część embrionów trzeba zamrażać (szacuje się, że w naszym nieszczęśliwym kraju zamrożono już około 70 tysięcy embrionów), a że przytrzymywanie ich w tym stanie trochę kosztuje, najlepiej byłoby od razu spuszczać te nadprogramowe embriony z wodą. Tymczasem przeciwko temu protestuje Kościół, który w ogóle nie akceptuje mordowania dzieci przed urodzeniem. Zatem pod pretekstem pomocy bezpłodnym parom próbuje się przy jednym ogniu upiec dwie pieczenie: postawić Kościół przed koniecznością zaakceptowania nieuniknionych „strat” embrionów przy zapładnianiu w szklance, a więc - dokonać wyłomu w nieugiętym dotąd stanowisku, a jednocześnie udelektować snobistyczne salonowe lwice. Pragnąc tedy podlizać się postępakom i Salonowi premier Tusk ogłosił załatwienie sprawy zapładniania w szklance łącznie z rządowym finansowaniem przy pomocy rozporządzenia. No dobrze - a skąd pieniądze? Ano właśnie - od przedsiębiorców i kierowców, na których rządząca naszym nieszczęśliwym krajem łobuzeria napuściła policję. SM
Naród dyskutuje nad tezami Jeszcze nie przebrzmiały echa drugiego expose premiera Tuska, a już przez nieszczęśliwy kraj przetacza się ogólnonarodowa dyskusja, niczym za komuny nad tezami, a właściwie nie nad żadnym „tezami”, tylko - nad uchwałami kolejnego zjazdu PZPR Naszej Partii. Jak pamiętamy, zjazdy podejmowały solenne uchwały, że - dajmy na to - w najbliższej pieciolatce partia wyprodukuje tyle to a tyle fajerek i tyleż pogrzebaczy. Dopóki ta uchwała nie zapadła, dopóki były to tylko „tezy”, dopóty trwała ogólnonarodowa dyskusja, w której brali udział nie tylko partyjni, ale i bezpartyjni, nie tylko wierzący, ale i niewierzący (nawiasem mówiąc, ci „niewierzący” też wierzyli, tyle tylko, że w marksismus-leninismus, a w każdym razie - udawali że wierzą na przykład w to, że Boga nie ma. Jasne, „nie ma”, jakże by inaczej, podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych, czy izraelskiej broni jądrowej), żywi i uma... - no, mniejsza z tym. W tej dyskusji ścierały się argumenty, czy dajmy na to, lepiej wyprodukować więcej fajerek, a mniej pogrzebaczy - czy odwrotnie. Wypowiadali się poważni ekonomiści, co to doktoryzowali się i habilitowali z wyższości świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy - ale że zdania były podzielone w zależności od tego, czy taki ekonomista był podwiązany pod sekretarza z komitetu produkującego fajerki, czy też pod sekretarza z komitetu produkującego pogrzebacze - „tezy” w niezmienionej postaci trafiały pod obrady zjazdu, a tam delegaci je „uchwalali” i odtąd nie były już one „tezami”, a stawały się „uchwałami”, nad którymi już dyskutowało się inaczej - to znaczy - jak najlepiej przekuwać je w czyn. Tak właśnie kończył swoje pozjazdowe przemówienia i Władysław Gomułka i Edward Gierek: „A teraz do pracy i do walki, towarzysze! Do przekuwania w czyn uchwał zjazdu naszej partii!” - po czym delegaci się rozjeżdżali, każdy z pakunkiem kiełbasy ze specjalnej, „zjazdowej puli mięsnej”, żeby nabrać sił do kierowania dyskusją na temat „przekuwania w czyn”. Z rzeczywistością nie miało to oczywiście nic wspólnego, bo w międzyczasie towarzysze radzieccy kazali produkować coś zupełnie innego, na przykład - młynki do mielenia pożywnej soli - ale co się naród nadyskutował, to się nadyskutował! Oczywiście przodowały w tym media, podobnie zresztą, jak i teraz - a symbolem tej chwalebnej ciągłości była obecność premiera Donalda Tuska u znanego z żarliwego obiektywizmu pana red. Lisa Tomasza z państwowej telewizji, która prowadzi prawdziwą hodowlę Lisów. Pan red. Lis już nie wiedział, jak się premieru Tusku podlizać - oczywiście stwarzając wrażenie żarliwego obiektywizmu, a nawet - krytycyzmu w stylu znanym z bajki pozbawionego złudzeń księdza biskupa Ignacego Krasickiego. Bajka opowiada, jak to pewnego dnia Lew zażądał, by zwierzęta go skrytykowały. Więc Lis (ciekawe, czy to nie jakiś krewny pana red. Lisa?) skrytykował Lwa, że jest „zbyt hojny, zbyt łaskaw, zbytnio dobroczynny” - i tak dalej. Lwu ta krytyka bardzo przypadła do przekonania i nagrodził Lisa tak samo hojnie, jak prezes Braun w państwowej telewizji pana redaktora Tomasza Lisa i jego małżonkę Hannę Lisową (co mu szkodzi, nie daje ze swego!), podczas gdy Owcę, która krzyknęła: „okrutnyś żarłok, tyran!” - rozszarpał na miejscu, jakby była jakimś Staruchowiczem. Funkcjonariusze poprzebierani za dziennikarzy niezależnych mediów drobniejszego płazu onanizują się natomiast programem demograficznego ożywienia, zaprezentowanym przez premiera Tuska. W szczególności - rocznymi urlopami macierzyńskimi i tacierzyńskimi - od których mnóstwo dzieci ma się poczynać, żeby potem dziwnie osobliwa trzódka posła Palikota miała co abortować. Dzieci, które nie zostaną wyabortowane, pozostaną natomiast pod opieką matki albo tatki, którzy będą mogli ubiegać się o roczny urlop. Ciekawe, czy w tej sytuacji znajdzie się jeszcze jakiś pracodawca, który odważy się zatrudnić kobietę, a nawet mężczyznę; oczyma duszy już widzę walkę o wprowadzenie szalenie radykalnych parytetów, w następstwie której przedsiębiorcy albo przejdą na zasiłek dla bezrobotnych, schronią się w szarej strefie, albo opuszczą nasz nieszczęśliwy kraj, realizując w ten sposób program „Mitteleuropa”, jaki Niemcy obmyśliły dla Europy Środkowej jeszcze w roku 1915. Wydawać by się mogło, że pan premier jest już dużym chłopczykiem i powinien wiedzieć różne rzeczy, np., że jeśli pracownika nie było przez cały rok, a firma się nie zawaliła, to znaczy, że taki pracownik nie jest jej potrzebny - ale może on takich rzeczy już nie wie, bo przecież nigdy normalnie nie pracował, poza epizodem wysokościowym - ale to było tak dano, że rzeczywiście: można było zapomnieć. W ogóle wszyscy dyskutujący nad tezami sprawiają wrażenie, jakby zwariowali; bredzą o „żłobkach” i „przedszkolach”, które rząd ma postroić ogromnym nakładem środków - a żaden nawet się nie zająknie o potrzebie przywrócenia rodziny wielopokoleniowej, w której i dzieci były zadbane i rodzice nie potrzebowali żadnych rocznych urlopów. Z drugiej strony wiadomo, że w takiej dyskusji nie chodzi wcale o żadną konkluzję, tylko o wywołanie wrażenia, że pan premier i szajka zwana „rządem” dobrze chce i jest kompetentna. Tymczasem całe expose to był tylko las zasadzony przez premiera Tuska po to, by ukryć w nim liść w postaci spółki „Inwestycje Polskie” z budżetem 40 mld zł, będącej darem przebłagalnym dla bezpieczniaków, żeby za tę łapówkę pozostawili go na posadzie premiera przynajmniej do roku 2015. W tej sytuacji nie wypada nawet pytać, skąd właściwie rząd weźmie 800 miliardów złotych na państwowe inwestycje - bo wiadomo, że co najmniej na taką kwotę będzie próbował obrabować nas - chociaż jedną ważną informację można z expose wydestylować - tę mianowicie, iż szajka nazywająca się rządem uważa obywateli naszego nieszczęśliwego kraju za idiotów - bo pyta, czy pomożemy. Więc jak? Pomożemy? SM
Prokuratura Wojskowa ujawnia, co podnieca mecenasa Hamburę Naczelna Prokuratura Wojskowa zamieściła na swojej stronie internetowej szczegółowe sprawozdanie z autopsji ciała śp. Anny Walentynowicz. Zapewne jest to odpowiedź na medialne wystąpienia zarówna syna Pani Anny jak i Jej wnuka, którzy byli sfrustrowani brakiem należytej powagi niektórych uczestników czynności autopsyjnych. Prokuratura skrupulatnie wyliczyła okresy nieobecności pełnomocników podczas obydwu sekcji: śp. Teresy Przyjałkowskiej wyjętej z grobu na gdańskim Srebrzysku i śp. Anny Walentynowicz, która spoczęła w 2010 roku na Powązkach w grobie z tabliczką Przyjałkowska. Nie wiem co chcieli nam prokuratorzy przez to zestawienie nieobecności pełnomocników przekazać. Było ich trzech, w dodatku po niebywałym maratonie udręki spowodowanej stresem w Gdańsku z powodu opóźnienia czynności o ponad dwie godziny, jazdą do Bydgoszczy, potem Warszawy i w końcu do Wrocławia. Ekshumacja w Gdańsku miała rozpocząć się o 3 w nocy i zarówno mecenas Hambura jak i Janusz oraz Piotr Walentynowiczowie byli na miejscu już o godzinie 2.30. Kolejny dzień rozpoczęli po 4 rano na Powązkach. Następnie dwie sekcje we Wrocławiu, dzień po dniu. Wielogodzinne. I stanowiące niesłychany stres z powodu konieczności uczestnictwa w czynnościach, do których nie byli przecież przygotowywani. W dodatku na najbliższej im osobie: Matki i Babci. Prokuratura wyrzuca w pewnym momencie konieczność przywoływania pełnomocników z korytarza ( sekcja śp. Teresy Przyjałkowskiej –Walewskiej) na podpisanie „odbioru” jakiejś czynności. cyt.”,(..) gdyż oddalali się oni z miejsca czynności bez powiadamiania prowadzącego czynność prokuratora, co uniemożliwiało dokonywanie stosownych wzmianek w protokole. Jeśli zamiarem prokuratury było podważanie wiarygodności wypowiedzi panów Walentynowiczów – to trafili kulą w płot. Jednak to nie chwilowa absencja pełnomocników w tych dwóch dniach stanowi sensację oraz budzi grozę. Z raportu prokuratury jasno wynika że z ciała śp. Teresy Przyjałkowskiej Walewskiej wyjęto (cyt.) „ WPO w Warszawie stwierdza, że w toku badania zwłok zabezpieczono m.in. jako ślady: 4 twarde elementy o wymiarach od 0, 2 do 1, 2 cm. W trakcie opisywania jednego z nich przez technika kryminalistyki z ŻW, bezpośrednio po wyjęciu z ciała przez lekarza, ppłk Robert Pyra powiedział do tegoż funkcjonariusza, że jest to prawdopodobnie nit z poszycia samolotu. Wywołało to nagłe zainteresowanie stojącego obok adw. Stefana Hambury, który podnieconym głosem powiedział, „to się jeszcze okaże, każdy metal jest ciekawy". Ppłk Robert Pyra polecił opisać ślad w protokole i nadać mu numer.” Niewątpliwie sensacją było wyjęcie z wnętrza ciała metalowych kawałków, z których jeden został rozpoznany przez prokuratora jako nit z samolotu. Nie tylko mecenas Hambura powinien być w tym momencie podniecony – powinni być wszyscy uczestniczący w tej sekcji osoby która podobno zmarła od obrażeń wielonarządowych w zwykłej katastrofie lotniczej. Skąd zatem we wnętrzu ciała kawałki metalu w tym nit? W świetle ustaleń naukowców przedstawionych podczas konferencji na temat przyczyn katastrofy w Smoleńsku wiele wskazuje na torze samolot został rozerwany od środka! Przy rozerwaniu samolotu szczątki metalu w tym nity mogły znaleźć się bez problemu w ciałach ofiar. W drugim przypadku prokuratura nie opisuje reakcji pełnomocników podczas innego znaleziska: (cyt.) (..) Jeden wniosek(mec Hambury -przyp. mój) dotyczył zabezpieczenia rękawa marynarki wyjętego, wraz z innymi kawałkami materiału oraz gumową rękawiczką, z otworu w głowie. Zgodnie z dyspozycją art. 169 § 1 kpk, kpt. Andrzej Wicherski wezwał pełnomocnika do oznaczenia okoliczności, które mają być udowodnione. Poprosił także pełnomocnika o podanie uzasadnienia wniosku do protokołu, po podaniu którego wniosek ten został uwzględniony, a ślad zabezpieczony do badań fizykochemicznych. Prokuratura wniosek kazała uzasadnić jakby sama nie mogła zrobić tego z urzędu! Mając bezpośredni dowód na bezczeszczenie zwłok śp. Anny Walentynowicz…. Reakcję pełnomocników Pani Anny można sobie wyobrazić. Przecież to był koszmar.
Raport potwierdza także zmiany na skórze zmarłej: „Drugi zgłoszony przez pełnomocnika wniosek (również uwzględniony) dotyczył zabezpieczenia wycinków skóry. Pełnomocnik nie był w stanie dokładnie wskazać jakim badaniom miałyby zostać poddane pobierane wycinki i dopiero z opisu podanego przez pełnomocnika, że znajdujące sie na wycinkach ślady mają dowodzić wybuchu (eksplozji) zostało ustalone, iż wycinki zostaną przekazane do badań fizykochemicznych.”, Będziemy czekać na wyniki badań. Teraz mamy dowód na to, że obecność eksperta klasy prof. Badena byłaby nie tylko pomocą ale także gwarancją rzetelności i badań i wniosków jakie z nich będą wyciągane. Bo trudno zapomnieć, że to z tego Zakładu Medycyny Sądowej wyszła opinia co do przyczyn śmierci Pyjasa.
P.S. Wymowa harmonogramu nieobecności pełnomocników śp.Anny Walentynowicz jest smutna: prokuratura kolejny raz atakuje tych, których powinna wspierać. To z winy zaniedba rządu i prokuratury doszło do zamiany ciał i zmusiło kompletnie nieprzygotowanych do tego typu procedur spędzenia kilkunastu godzin w prosektorium. Z dodatkowym stresem :na ich oczach z winy państwa po 2.5 roku oglądali ciało swojej Mamy i Babci. Jestem w stanie zrozumieć, ze podczas przykrych czynności ekipy wykonujące sekcję odreagowują czasem żartem. To jednak nie powinno mieć miejsca we Wrocławiu z uwagi na szacunek do bólu obecnych tam rodzin.
http://www.npw.gov.pl/491-Prezentacjanewsa-40802-p_1.htm
Oświadczenie Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie W związku z pojawiającymi się w ostatnim czasie w mediach informacjami na temat sposobu i przebiegu sekcji zwłok dokonanych po ekshumacjach przeprowadzonych w dniach 17 i 18 września 2012 roku oraz zachowania prokuratorów wojskowych w ich trakcie Wojskowa Prokuratura Okręgowa oświadcza co następuje:
W dniu 19 września 2012 r., w prosektorium Katedry Medycyny Sądowej - Zakładu Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, działając na podstawie art. 209 kpk, ppłk Robert Pyra – prokurator Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Warszawie, z udziałem drugiego prokuratora, dokonał oględzin zwłok wyjętych z grobu Anny Walentynowicz w dniu 17 września 2012 r., a następnie zespół biegłych powołanych postanowieniem z dnia 12 sierpnia 2012 r., dokonał otwarcia tych zwłok i ich badania. Czynności te trwały od godziny 9. 18 do godziny 20. 28, z przerwą na wypoczynek w godzinach 14.15 - 15. 50. W czynnościach uczestniczyli: zespół 7 biegłych, 3 techników sekcyjnych, 2 funkcjonariuszy z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, 3 techników kryminalistyki z Żandarmerii Wojskowej, 1 oficer pionu dochodzeniowo - śledczego z Żandarmerii Wojskowej, 2 pokrzywdzonych oraz ich pełnomocnik - adw. Stefan Hambura. Z ich przebiegu sporządzono protokół oraz dokumentację fotograficzną i filmową. W toku czynności otwarcia zwłok ppłk Robert Pyra obserwował ich przebieg, (bezpośrednio przebywając przy stole sekcyjnym na którym umiejscowiono zwłoki, przy stole na którym gromadzono pozyskiwane z ciała ślady, oraz przy protokołującym przebieg czynności oficerze ŻW, dyktując mu treść zapisów do protokołu sporządzanego przy biurku znajdującym się na wyznaczonym do tego miejscu, ok. 5 metrów od stołu sekcyjnego), konsultował z biegłymi (w szczególności z prof. dr. hab. Karolem Śliwką, dr. Tomaszem Jurkiem i mgr Agatą Thannhauser) poszczególne ich etapy oraz celowość zabezpieczania śladów. W czasie czynności ppłk Robert Pyra miał na twarzy maskę ochronną. Wymieniony nie opuszczał prosektorium, natomiast nie mniej niż trzy razy skierował się w kierunku jego wyjścia, celem wezwania pokrzywdzonych lub ich pełnomocnika do powrotu na jego teren, gdyż oddalali się oni z miejsca czynności bez powiadamiania prowadzącego czynność prokuratora, co uniemożliwiało dokonywanie stosownych wzmianek w protokole. Na podstawie zapisów protokołu stwierdzono, że nieobecność adw. Stefana Hambury w prosektorium, w trakcie czynności, trwała łącznie 1 godz. 31 min., a obu pokrzywdzonych łącznie: 2 godziny 05 min.
W czasie trwania oględzin oraz badania zwłok, do dalszych badań zabezpieczono:
24 ślady do badań kryminalistycznych,
27 śladów do badań fizykochemicznych.
22 ślady badań histopatologicznych
10 śladów badań toksykologicznych
9 śladów do badań DNA
Żaden ze śladów nie został zabezpieczony na wniosek adw. Stefana Hambury, lub któregoś z pokrzywdzonych. Jakkolwiek wymieniony adwokat w dniu 13 września 2012 r. złożył wniosek o zabezpieczenie w toku sekcji materiału do badań posekcyjnych, to wezwany pisemnie do jego uzupełnienia, do chwili rozpoczęcia badania ciała w dniu 19 września 2012 r., takiego uzupełnienia nie przedłożył zarówno pisemnie, ani też ustnie do sporządzanego protokołu oględzin i otwarcia zwłok. Co do kwestii rzekomego zabezpieczenia na wniosek pełnomocnika pokrzywdzonych domniemanego „nitu", WPO w Warszawie stwierdza że w toku badania zwłok zabezpieczono m.in. jako ślady: 4 twarde elementy o wymiarach od 0,2 do 1,2 cm. W trakcie opisywania jednego z nich przez technika kryminalistyki z ŻW, bezpośrednio po wyjęciu z ciała przez lekarza, ppłk Robert Pyra powiedział do tegoż funkcjonariusza, że jest to prawdopodobnie nit z poszycia samolotu. Wywołało to nagłe zainteresowanie stojącego obok adw. Stefana Hambury, który podnieconym głosem powiedział, „to się jeszcze okaże, każdy metal jest ciekawy". Ppłk Robert Pyra polecił opisać ślad w protokole i nadać mu numer. Ppłk Robert Pyra nie jest w stanie ocenić jaka była atmosfera wśród biegłych, na pewno nie słyszał ich śmiechów. Koncentrował się na przebiegu czynności i właściwym jej odzwierciedleniu w treści sporządzanego protokołu, który w pełni dokumentuje jej przebieg. Jednakże gdyby stwierdził, że atmosfera w prosektorium jest „zbyt swobodna", na pewno podjąłby stosowną interwencję, tak aby zapewnić powagę realizowanych czynności. Adw. Stefan Hambura i pokrzywdzeni podpisali sporządzony z czynności protokół (czyniąc odręczną wzmiankę o jego przeczytaniu), nie kwestionując jego zapisów i nie zgłaszając żadnych uwag co do przebiegu czynności. W dniu 20 września 2012 r., w prosektorium Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, o godz. 9.48 rozpoczęła się, zaplanowana i przygotowana wcześniej, prowadzona przez kpt. Andrzeja Wicherskiego czynność procesowa oględzin i otwarcia zwłok wyjętych z grobu położonego na Cmentarzu Powązkowskim.
Z przeprowadzanej czynności został sporządzony protokół. Czynność była prowadzona przy udziale drugiego prokuratora wojskowego, protokolanta - funkcjonariusza Żandarmerii Wojskowej (ŻW) oraz przy udziale trzech techników kryminalistycznych z ŻW, dwóch z Laboratorium Kryminalistycznego Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu, trzech techników sekcyjnych, siedmiu biegłych, w obecności dwóch pokrzywdzonych oraz ich pełnomocnika. W sumie podczas ww. czynności było obecnych 21 osób. Przebieg czynności został utrwalony na zdjęciach oraz na nagraniach video. Czynność trwała ponad 9 godzin, wliczając w ten czas przerwę trwającą l godz. 14 min. W czasie prowadzenia czynności kpt Andrzej Wicherski cały czas przebywał na sali sekcyjnej, gdzie obserwował czynności dokonywane przez biegłych, kontrolował zabezpieczanie śladów, spisywanie protokołu oraz konsultował przebieg czynności z biegłymi.
W toku czynności zostały pobrane i zabezpieczone ślady i próbki do badań: kryminalistycznych (22), fizykochemicznych (33), toksykologicznych (11), histopatologicznych (27), DNA (11) - w sumie 104 próbki i ślady. W czasie trwania czynności pełnomocnik pokrzywdzonych adw. Stefan Hambura zgłosił dwa wnioski dotyczące zabezpieczenia próbek.
Jeden wniosek dotyczył zabezpieczenia rękawa marynarki wyjętego, wraz z innymi kawałkami materiału oraz gumową rękawiczką, z otworu w głowie. Zgodnie z dyspozycją art. 169 § 1 kpk, kpt. Andrzej Wicherski wezwał pełnomocnika do oznaczenia okoliczności, które mają być udowodnione. Poprosił także pełnomocnika o podanie uzasadnienia wniosku do protokołu, po podaniu którego wniosek ten został uwzględniony, a ślad zabezpieczony do badań fizykochemicznych. Drugi zgłoszony przez pełnomocnika wniosek (również uwzględniony) dotyczył zabezpieczenia wycinków skóry. Pełnomocnik nie był w stanie dokładnie wskazać jakim badaniom miałyby zostać poddane pobierane wycinki i dopiero z opisu podanego przez pełnomocnika, że znajdujące sie na wycinkach ślady mają dowodzić wybuchu (eksplozji) zostało ustalone, iż wycinki zostaną przekazane do badań fizykochemicznych. Ponadto adw. Stefan Hambura został poproszony o doprecyzowanie - poprzez wskazanie których próbek ma badanie dotyczyć - pkt. 3 złożonego w dniu 14 września 2012 r. wniosku dowodowego, który brzmiał:
„Proszą o wykonanie badań molekularnych DNA pozwalających ocenić stopień oddziaływania temperatury (w szczególności wysokiej temperatury) na podstawie badań stopnia uszkodzenia DNA jądrowego oraz mitochondrialnego we wszystkich pobranych próbkach ". Wyjaśnienia kpt. Andrzeja Wicherskiego oraz biegłego prof. Karola Śliwki wskazujące, że poddawanie ok. 100 próbek zabezpieczanych podczas czynności do badań badaniom DNA jest niecelowe głównie z powodu tego, że wyniki badań nie dadzą odpowiedzi na pytania dotyczące przyczyny uszkodzeń (degradacji) DNA (oczywiście tam gdzie ono występuje), spowodowały ostatecznie, iż pełnomocnik wycofał się ze swego uprzednio złożonego wniosku. W toku czynności nie został zgłoszony żaden wniosek dowodowy, który nie zostałby uwzględniony. Oba wnioski zgłaszono ustnie do protokołu, pełnomocnik nie był wzywany do napisania uzasadnienia któregokolwiek wniosku. Na podkreślenie zasługują częste wyjścia z sali sekcyjnej pokrzywdzonych oraz ich pełnomocnika. W toku całej czynności, nie licząc - zapowiedzianej przed rozpoczęciem czynności - przerwy na odpoczynek, w oparciu o treść protokołu, można stwierdzić nieobecność pokrzywdzonych i pełnomocnika:
- Jednego z Pokrzywdzonych - 110 min.,
- Drugiego z Pokrzywdzonych - 52 min.,
- Pełnomocnika - 71 min.
Podczas prowadzonej czynności kpt. Andrzej Wicherski koncentrował się na prowadzonych pracach, właściwym zabezpieczaniu śladów i próbek, a także sporządzaniu protokołu, który jest kompletny i oddaje przebieg czynności. Wskazany prokurator nie zarejestrował, aby podczas czynności panowała „radosna" atmosfera, jak również nie było zdarzeń uwłaczających charakterowi prowadzonej czynności. Ponadto sporządzony protokół został przez wszystkie obecne osoby, w tym przez pokrzywdzonych Janusza i Piotra Walentynowiczów oraz ich pełnomocnika adw. Stefana Hamburę osobiście przeczytany, a następnie podpisany. Nikt z obecnych nie zgłaszał żadnych uwag bądź zastrzeżeń zarówno, co do przebiegu czynności oględzin i otwarcia zwłok, jak i treści sporządzonego z jej przebiegu protokołu.
Małgorzata Puternicka
Eksplozja odcięła skrzydło jak potrzeba Podczas porażającej swoimi wnioskami konferencji smoleńskiej jedna prezentacja przykuwała uwagę szczególnie. Opisywała uszkodzenia fragmentu wraku, który został przemycony z miejsca katastrofy do Polski. Rozerwanie krawędzi, wyrwanie i skręcenie nitów. A także... dykta wepchnięta pomiędzy znitowane blachy. Autor prezentacji prof. Jan Obrębski ocenił:
– Można podejrzewać, że była to dobrze przygotowana wielopunktowa eksplozja, która odcięła skrzydło jak potrzeba.
- Mówię twardo: wybuch. Inaczej nie da rady tego wytłumaczyć – stwierdził prof. Jan Obrębski (Politechnika Warszawska), otwierając swoją analizę opisującą sposób zniszczenia małego fragmentu wraku tupolewa, który szczęśliwie trafił do Polski.
Cenny obiekt ukryty w trawie Historia prezentacji prof. Jana Obrębskiego ma swoją sensacyjną dramaturgię. Do profesora trafiło najpierw siedem zdjęć przedstawiających jeden niewielki fragment rozbitego samolotu znaleziony na miejscu katastrofy. Naukowiec poddał go analizie. To badawcze zacięcie wzbudziło zaufanie osób przechowujących tajemniczy element. W sierpniu tego roku Jan Obrębski mógł osobiście przeprowadzić oględziny elementu i zrobić mu serię nowych, profesjonalnych zdjęć. Jak się okazało, po tym, jak go znaleziono, fragment tupolewa został ukryty w trawie z obawy przed rosyjskimi funkcjonariuszami, którzy z pewnością odebraliby go znalazcom. Jednak następnego dnia rano okazało się, że w międzyczasie przeprowadzano w tym miejscu akcję wypalania traw. Na szczęście wysoka temperatura towarzysząca wypalaniu oszczędziła ukryty element – świadczą o tym zachowane na nim listki i resztki traw, które nie zostały nawet opalone. Opisywany fragment ma wymiary 40 cm na 20 cm na 20 cm, przy grubości blach poszycia wynoszącej 1,22 mm. Jest mocno poszarpany i porozginany. Krawędzie są wyraźnie rozerwane – co można porównywać ze stanem typowym dla rozrywania stali w maszynie wytrzymałościowej. Jak dowodził prof. Obrębski, badany element jest owiewką jakiegoś wspornika. – Z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że chodzi o profilowany fragment czołowej części osłony aerodynamicznej mocowanej do poszycia samolotu, np. skrzydła lub kadłuba – mówił. Podtrzymywane urządzenie to np. silniki (kadłub), lotki, klapy trymery i zbiorniki paliwa (na skrzydłach). Element został z niego wyrwany. Na powiększeniu prezentowanych zdjęć widać, że nity nie tylko zostały porozrywane, ale poza wyrwaniem dodatkowo zostały skręcone – twierdził. Kolejna seria zdjęć pokazała zbliżenia rozerwanych otworów po wyrwanych nitach oraz krawędzie blach urwanych w wyniku działania sił rozciągających. – W jednym miejscu jest widoczna rozgięta szczelina, którą mogło utworzyć wysokie ciśnienie gazów. Ciśnienie gazu rozchyliło blachy – wyjaśniał profesor. Widoczne jest także osmalenie owiewki i wnętrza elementu. Na zewnątrz zachowany element jest srebrny, wewnątrz pokryty sadzą.
– Ten element został odstrzelony od konstrukcji. W wyniku sił rozciągających popękała zewnętrzna powłoka – tłumaczył profesor.
Tekturowe przekładki w prezydenckim samolocie Najciekawsze i najbardziej zagadkowe spostrzeżenie Jan Obrębski pozostawił na koniec prezentacji.
– Zastanawia obecność podłożonej i przynitowanej blachy wewnątrz elementu – mówił.
– Badany element nosi ślady remontu: likwidowania skutków pęknięcia blachy poszycia i założonej niestarannie wykonanej blachy jako podkładki wzmacniającej. Widoczne szczeliny i wywinięcia krawędzi łączonych blach są nienaturalne dla zwykłej praktyki w konstrukcjach, i to nie tylko samolotów. Co więcej, zdjęcia zaprezentowane przez profesora dowodzą, że pod złączem z licznymi nitami i śrubami widoczne są... przekładki tekturowe! Tekturę włożoną pomiędzy znitowanymi blachami widać było pod różnym kątem.
– Czy obecność przekładek przypominających zwykły karton, dość miękkich, w kolorze brązowym, jest normalną praktyką w samolotach o konstrukcji metalowej? – pytał retorycznie Obrębski.
– Główny wniosek jest następujący: badany element został wyrwany w wyniku eksplozji – stwierdził profesor.
– Bez wątpienia wyrwanie tak silnie zniszczonego fragmentu konstrukcji było dziełem wybuchu wewnątrz sąsiadującej z nim większej części samolotu. Z tego samego powodu należy przypuszczać, że przebarwienia termiczne i zniszczenia powłoki malarskiej lub zabezpieczającej na zewnątrz poszycie pochodzą raczej z eksplozji. Im dłużej analizuję zdjęcia tego fragmentu, tym jestem tego bardziej pewien. Nie można wykluczyć, że jedno ze źródeł eksplozji mogło też znajdować się wewnątrz zamkniętej przestrzeni opisywanego elementu, ograniczone profilowaną owiewką, żebrem oraz zasadniczą konstrukcją, do której był mocowany. Obrębski porównał wykonane przez siebie zdjęcia z fotografiami przedstawionymi przez prof. Wacława Berczyńskiego, które ukazują podobny element tupolewa z identycznymi odkształceniami i wyrwanymi nitami. – Doszedłem na tej podstawie do wniosku, że jest to ten sam charakter zniszczenia. Stąd też moja końcowa konkluzja: można podejrzewać, że była to dobrze przygotowana wielopunktowa eksplozja, która odcięła skrzydło jak potrzeba. Jeszcze nie zakończyła się konferencja naukowa, a już prof. Jan Obrębski otrzymał sygnały, że końcowy wniosek jego wystąpienia wywołał burzę. – Mam na to dowody w ostatnich godzinach – poinformował uczestników konferencji. Anita Gargas
Polski kryzys zamiast Inwestycji Polskich Hamowanie gospodarki całkowicie wymknęło się spod kontroli. Przekaz dnia Platformy Obywatelskiej jest dziś odwrotnością propagandy sukcesu ostatnich lat: to, co najgorsze w sytuacji ekonomicznej kraju, dopiero przed nami. W 2013 r. czeka nas recesja i depresja, gwałtowny wzrost bezrobocia w okolicach 18 proc. i – co najgorsze z punktu widzenia Ministerstwa Finansów – załamanie dochodów podatkowych, co musi spowodować ogromne problemy budżetu państwa. Już pod koniec bieżącego roku dochody z podatku VAT mogą być mniejsze od zaplanowanych przez naszego „Sztukmistrza z Londynu” aż o 12 mld zł. Co gorsza, coraz słabiej spływają podatki od przedsiębiorstw – wpływy z podatku CIT będą mniejsze aż o 16 proc. Zaplanowany na przyszły rok w budżecie wzrost wpływów z tego podatku na poziomie kilkunastu procent to czysta abstrakcja. A to przełoży się również na załamanie wpływów podatkowych samorządów. Właśnie podano, że zadłużenie 12 największych polskich miast przekroczyło 10 mld zł. Lawinowo wręcz spada produkcja przemysłowa. Wrześniowe 5,2 proc. w dół to dopiero przedsmak tego, co czeka nas w zimie i na wiosnę przyszłego roku. Totalnie załamuje się np. produkcja budowlano-montażowa, jej potężny wrześniowy spadek o blisko 18 proc. to cisza przed burzą. Ceny mieszkań będą wreszcie pikowały.
Wskaźniki szaleją Rośnie nadal liczba upadłości firm już nie tylko budowlanych, meblarskich, przetwórczych czy mięsnych, ale również aptek, firm reklamowych oraz transportowych. Spadek produkcji we wrześniu odnotowano aż w 27 z 34 branż. Drób najprawdopodobniej podrożeje w przyszłym roku o ok. 20 proc. Spadnie spożycie wieprzowiny i ryb, bo są już zbyt drogie. Będziemy więc jedli mniej i gorzej. Polski produkt krajowy będzie miał nadal tendencję malejącą. Pod koniec bieżącego roku wzrost może się znaleźć w okolicy zaledwie 1 proc., a w I kw. 2013 r. już na poziomie zera. Zbliżamy się zatem do poziomów jeszcze gorszych od tych z kryzysu lat 2008–2009. Z jedną bardzo znaczącą różnicą. Wówczas polski złoty był bardzo słaby – 4,8 za euro – co pomagało zamortyzować straty, ponieważ wspomagał polski eksport, a w rezultacie koniunkturę gospodarczą i bilans obrotów płatniczych. Dziś nasza waluta jest bardzo mocna – 4,1 za euro – co pomaga spłacającym kredyty, natomiast przy bardzo wysokich stopach procentowych może tylko dobić polski eksport, bilans płatniczy i PKB. Będzie to powodowało tym groźniejsze konsekwencje, że już spadają i jeszcze spadną zamówienia zagraniczne, bo nawet niemiecka gospodarka zaczyna się dławić. Spadek produkcji samochodów w fabrykach zagranicznych koncernów w Polsce, w tym roku już o 25 proc., to tylko zapowiedź tego, co czeka nas w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy.
Brak recepty Jak w tym kontekście oceniać zdumiewające zapowiedzi rządu Platformy, zawarte w tzw. drugim exposé? Premier mówi o sobie, że co prawda nie jest geniuszem, ale w swoim mniemaniu jest dobrym premierem. Parafrazując, możemy powiedzieć o ministrze finansów, że nie jest co prawda precyzyjnie liczącym księgowym, ale jest geniuszem kreatywnej księgowości i fantastycznym magikiem wyciągającym z kapelusza jak na zawołanie inwestycje za 700 czy nawet 800 mld zł. Tylko czy są to wystarczające recepty na kryzys? Wiadomo przecież, że w rzeczywistości nie tylko nie będzie Inwestycji Polskich na setki miliardów złotych, ale w latach 2013–2014 staniemy przed koniecznością ratowania się przed zapaścią gospodarczą, bankructwem i załamaniem się do reszty wpływów podatkowych. Tym bardziej że Agencja Moody’s podtrzymywała swoją decyzję z ub.r. co do zagranicznych banków w Polsce, nadając im negatywną perspektywę. Pogarsza się wciąż jakość posiadanych przez zagraniczne banki w Polsce aktywów. Rośnie jednocześnie suma kredytów zagrożonych i utraconych, które aktualnie doszły już do poziomu 37 mld zł. Stąd bierze się zresztą tak bezpardonowa walka z polskimi SKOK-ami i stosowane wobec nich bezprawie legislacyjne. Poluzowanie polityki kredytowej poprzez złagodzenie tzw. rekomendacji T przez Komisję Nadzoru Finansowego w obecnej sytuacji nic już nie da. Polacy nie pobiegną przecież ochoczo po nowe telewizory i pralki na kredyt, kiedy drżą o pracę i coraz trudniej realizują swoje stare zobowiązania.
Początek równi pochyłej Spadają zatrudnienie i realne wynagrodzenia, ubywa co miesiąc ok. 10 tys. miejsc pracy, bezrobocie jeszcze w tym roku przekroczy 13 proc., w przyszłym może sięgnąć nawet 18 proc. Co prawda według premiera Polska potrzebuje przede wszystkim spawaczy, a nie ludzi po studiach, ale nie zanosi się na to, żeby byli oni potrzebni do przekładania rury z gazem na dnie Bałtyku, która blokuje tor wodny dla dużych statków chcących wpłynąć do Świnoujścia. Zaczynają się strajki. Na Śląsku strajkują już kolejarze Przewozów Regionalnych i górnicy w JSW. Stają budowy, słabnie konsumpcja, spada sprzedaż detaliczna, rosną natomiast koszty utrzymania. W tym zwłaszcza koszty utrzymania mieszkania – dla czteroosobowej rodziny to już minimum ok. 900 zł miesięcznie. Z pewnością minister Jacek Rostowski nie poprzestanie na radosnej twórczości, której świetnym przykładem są wprowadzone niedawno podatki od deszczu czy auta służbowego w weekendy. Tego typu pomysły nie rozwiążą jednak problemów gospodarczych kraju. Co prawda urzędnicy premiera Donalda Tuska, jak donoszą media, otrzymali 60 mln premii, ale to też nie poprawi konsumpcji i koniunktury gospodarczej w skali makro. Zadziwiające również jest, że w exposé premiera nie pojawił się w ogóle problem polskich długów, których wielkość zbliża się już do 900 mld zł w wypadku długu publicznego i dodatkowych 264 mld euro długu zagranicznego. Miś Barei wędrujący po kraju wraz z Tuskobusem niestety nie odpowie na najbardziej nurtujące Polaków pytania. Co z gospodarką, panie premierze, co z pracą? Idą naprawdę ciężkie czasy. Zielona wyspa zamienia się na naszych oczach w ruchome piaski. Lepiej by było, żeby ci, którzy zepsuli nam gospodarczy zegar, nie zabierali się do jego naprawienia. Janusz Szewczak
Ponowny proces dyplomaty Sąd Apelacyjny w Warszawie zwrócił do ponownego rozpoznania sprawę dotyczącą Jarosława Spyry, byłego ambasadora Polski w Peru, Ekwadorze i Boliwii z siedzibą w Limie. Wniosek do sądu o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec ambasadora Jarosława Spyry złożył Instytut Pamięci Narodowej. Sąd pierwszej instancji uznał, że Spyra jest kłamcą lustracyjnym. Dyplomata złożył odwołanie do sądu apelacyjnego. Sąd Apelacyjny Warszawie w składzie: Anna Prokopiuk, przewodnicząca, Rafał Kaniok i Małgorzata Janicz, uchylili wyrok pierwszej instancji i skierowali sprawę do ponownego rozpoznania – poinformowała „Gazetę Polską Codziennie” Barbara Trębska, rzecznik SA w Warszawie. – Proces jest od początku utajniony. Ani ustne, ani pisemne uzasadnienia wyroku nie zostaną ujawnione publicznie – powiedziała nam sędzia Trębska. W 2010 r. po objęciu przez dyplomatę funkcji ambasadora w Limie okazało się, że ambasador RP w Peru zataił w oświadczeniu lustracyjnym, iż pracował w Służbie Bezpieczeństwa. Spyra w 1989 r. po ukończeniu studiów na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych zgłosił się do pracy w Służbie Bezpieczeństwa. Przygotowywano go do pracy wywiadowczej. Po zmianie systemu politycznego w Polsce i zlikwidowaniu SB Spyra nie przeszedł do pracy w Urzędzie Ochrony Państwa, postanowił zostać dyplomatą. Wysłano go na placówkę w Peru w roli II sekretarza ambasady. Później awansował na I sekretarza ambasady w Brazylii. W 2002 r. otrzymał funkcję ambasadora w Chile, którą przejął po Danielu Passencie. W 2009 r. minister Radosław Sikorski rekomendował Spyrę na ambasadora RP w Peru. Prezydent Lech Kaczyński nie podpisał jednak tej nominacji. Zasadność kierowania go na prestiżowe stanowisko podważały nie tylko związki z SB samego kandydata na ambasadora, ale i jego rodziny. Jego ojciec Eugeniusz Spyra był uznanym agentem wywiadu komunistycznego. Specjalizował się w problematyce krajów Ameryki Południowej. Funkcjonował pod przykryciem dyplomatycznym. Był oficerem prowadzącym m.in. dziennikarza-reportażysty Ryszarda Kapuścińskiego. Nominację ambasadorską wstrzymaną przez prezydenta Kaczyńskiego, już w czerwcu 2010 r. podpisał marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, pełniący wówczas obowiązki prezydenta. W sierpniu 2011 r. po wniosku Instytutu Pamięci Narodowej o wszczęcie postępowania lustracyjnego wobec Jarosława Spyry podał się on do dymisji. Wówczas Ministerstwo Spraw Zagranicznych poinformowało, że dymisja ma związek z zarzutem o zatajenie przez dyplomatę informacji w oświadczeniu lustracyjnym.
Decyzja sądu apelacyjnego jest kolejną, gdy uchylany jest wyrok, w którym osoby publiczne zostały uznane za kłamców lustracyjnych. Wcześniej uchylono wyrok uznający, że dziennikarka Irena Dziedzic była tajnym i świadomym współpracownikiem SB, oraz wyrok, na którego mocy Tomasz Turowski, polski dyplomata pracujący w ambasadzie w Moskwie, został uznany za kłamcę lustracyjnego. Maciej Marosz
Rosjanie zbezcześcili ciało Anny Walentynowicz Sekcja zwłok Anny Walentynowicz (†81 l.) ukazała, jak nieludzko Rosjanie obchodzili się w Moskwie z ciałami ofiar smoleńskiej katastrofy. Podczas przeprowadzonej przez polskich ekspertów sekcji okazało się, że w głowie Anny Walentynowicz był rękaw marynarki, gumowe rękawice i kawałki innych materiałów. Te szokujące szczegóły ujawniła prowadząca śledztwo prokuratura wojskowa. Tego, jak Rosjanie traktowali ciała ofiar smoleńskiej tragedii nie można nazwać inaczej, jak zbezczeszczeniem. Wojskowa prokuratura ujawniła szczegóły przeprowadzanego w prosektorium Katedry Medycyny Sądowej Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu badania sekcyjnego ciała legendy „Solidarności”. Jak wyszło na jaw, w głowie Anny Walentynowicz znaleziono rękaw marynarki, kawałki materiałów i gumowe rękawice. Materiały te przekazane zostały do badań fizykochemicznych. „Jeden wniosek dotyczył zabezpieczenia rękawa marynarki wyjętego, wraz z innymi kawałkami materiału oraz gumową rękawiczką, z otworu w głowie” – podała w oświadczeniu prokuratura wojskowa. Ale to nie wszystko. W ciele legendarnej działaczki „Solidarności” nasi medycy i prokuratorzy znaleźli także nity pochodzące z poszycia rozbitego tupolewa. „W toku badania zwłok zabezpieczono m.in. jako ślady: 4 twarde elementy o wymiarach od 0,2 do 1,2 cm. jest to prawdopodobnie nit z poszycia samolotu” – podali śledczy. Skandalicznie postępowanie Rosjan z ciałami ofiar tragedii wyszło na jaw także podczas sekcji poprzednio ekshumowanych osób. Ciała ofiar znajdowały się w czarnych workach wraz ze śmieciami i ziemią. Podczas sekcji w ciałach odnajdowano brudne bandaże, gumowe rękawice, a nawet niedopałki papierosów. Fakt 24 października 2012
Łupkowy wróg tkwi w nas samych Tani polski gaz spowodowałby, że nasze przedsiębiorstwa stałyby się znacznie bardziej konkurencyjne od niemieckich czy francuskich – twierdzi publicysta „Rzeczpospolitej" Jak rzadko kiedy, oczy Europy zwrócone są dziś na Polskę. Choć politycy oficjalnie o tym nie mówią, wcale nie jest to stwierdzenie na wyrost. Od tego, co się stanie w naszym kraju, będzie zależała nie tylko przyszłość firm polskich, ale też niemieckich, francuskich czy włoskich. Dziedziną, której wszyscy bacznie się przyglądają, są poszukiwania gazu łupkowego. Prezentacja przez Ministerstwo Środowiska założeń do ustawy o zasadach wydobywania węglowodorów, czyli gazu i ropy, ma być początkiem drogi, na którą kilka lat temu wkroczyły Stany Zjednoczone. W ciągu zaledwie sześciu lat kraj ten z wielkiego importera gazu zamienił się najpierw w państwo pod tym względem samowystarczalne, a wkrótce – po wybudowaniu terminali skraplających gaz – zacznie się jego światowa ekspansja. Możemy więc być pewni, że nawet jeżeli „łupkowa rewolucja" nie wybuchnie w Polsce, to dotrze do nas z USA poprzez wielkie gazowce, które przypłyną do nas z tanim gazem. Tak czy inaczej era drogiego rosyjskiego gazu ma się ku końcowi.
Opłacalna inwestycja Polska ściga się więc dziś głównie z czasem i ceną. Zakładając, że za trzy lata – gdy uruchomiony zostanie gazoport w Świnoujściu (miał ruszyć w roku 2014, ale są poważne opóźnienia) – do Polski będzie docierał amerykański gaz, jego cena nie powinna przekroczyć 300 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Obecnie w USA sprzedawany jest za około 100 dolarów, ale jeśli założymy, że trochę podrożeje, oraz doliczymy koszty skraplania i transportu, cena powinna kształtować się mniej więcej na poziomie 300 dolarów. To właśnie ta kwota będzie miernikiem opłacalności inwestycji w Polsce, a nie wygórowane, by nie powiedzieć lichwiarskie 550 dolarów za 1000 metrów sześciennych, jakie dziś płacimy Gazpromowi. Gdy więc obecnie patrzymy na propozycje resortu środowiska, powinniśmy je analizować pod kątem ceny, w jakiej sprzedawany będzie gaz skroplony. Do tej ceny będą musieli się dostosować zresztą także Rosjanie, którzy również budują terminale gazowe. Za kilka lat drogie paliwo tłoczone obłędnie kosztownymi rurociągami będzie synonimem politycznego, a nie ekonomicznego, podejścia do handlu surowcami. Tani gaz skroplony będzie zaś oznaczał pojawienie się rzeczywistej konkurencji na tym rynku. Dlatego wysokość opodatkowania węglowodorów zaproponowana przez ministra środowiska Marcina Korolca, a dokładniej jego zastępcę Piotra Woźniaka, budzi nadzieję na to, że zagraniczne koncerny wydobywcze dostrzegą tu szansę na zrobienie interesu. Bo jeśli nawet koszt pozyskania gazu z łupków będzie w Polsce dwa razy wyższy niż w USA, to i tak pozostaje spore pole manewru, by na przedsięwzięciu zarobić. Aby jednak „rewolucja łupkowa" wybuchła w Polsce, inwestorzy powinni dostać jasny sygnał, że warunki fiskalne nie zmienią się przez najbliższe kilkanaście lat. Jeśli więc ustawa w listopadzie ma trafić pod obrady rządu, a do końca roku do Sejmu, to już dziś jej kształt powinien być konsultowany z opozycją. Konsensus najważniejszych ugrupowań będzie najlepszą zachętą do inwestycji. W tej batalii w Europie nie mamy w zasadzie sojuszników. Rozwój sektora gazowego w oczywisty sposób uderzy w interesy Rosji, głównego dostawcy gazu do UE. Niechętnie patrzą na rozwój branży także Niemcy, bo tani gaz z łupków postawi pod znakiem zapytania sens ich potężnej inwestycji w gazociąg północny. Także dla odległej Francji wiercenia są nie w smak – jeśli okażą się skuteczne, koncerny energetyczne zaczną domagać się zniesienia zakazu odwiertów, jaki wprowadzono nad Sekwaną. Z takiego samego powodu krzywo patrzą na nas Czesi czy Bułgarzy.
Krajowe przeszkody Mimo tak niesprzyjających okoliczności międzynarodowych to nie za granicą znajduje się główny hamulec eksploatacji złóż łupkowych. On jest u nas w kraju. Mamy więc Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, które wszelkimi metodami będzie opóźniać rozwój branży. Im dłużej w Polsce będzie trwał obecny stan, gdy PGNiG kupuje drogi gaz z Rosji i po wymieszaniu go z nieopodatkowanym w zasadzie polskim paliwem sprzedaje obywatelom, tym dłużej firma będzie żyła w błogostanie monopolisty. Elementem opóźniania jest na przykład tworzenie polskiego konsorcjum firm, które mają wydobywać gaz łupkowy. Bez doświadczenia i pieniędzy przedsięwzięcie jest skazane na porażkę. Kolejną przeszkodą są rosnące w siłę organizacje ekologiczne. Do wzrostu ich znaczenia przyczynił się w znacznej mierze rząd, który od czterech lat nie jest w stanie przyjąć dobrego prawa i przeprowadzić solidnej kampanii informacyjnej. A gdy rozum śpi, budzą się ekoterroryści, którzy próbują straszyć zatruciem wody rakotwórczymi chemikaliami wtłaczanymi pod ziemię w czasie procesu szczelinowania skał (dzięki niemu z łupków uwalnia się gaz) czy trzęsieniami ziemi, mającymi wywoływać mikrowybuchy cztery kilometry pod ziemią. W rzeczywistości środki chemiczne używane podczas szczelinowania to często te same, które ekolodzy kupują swoim dzieciom w postaci żelków, a dokładne badania udowodniły, że większe wstrząsy od tych przy szczelinowaniu powoduje pędząca autostradą ciężarówka. Nigdzie na świecie nie zostały zatrute wody gruntowe – a odwierty można liczyć w setkach tysięcy. Oczywiście do ekologów, dla których biblią jest film „Gasland", te argumenty nigdy nie trafią. Ale to nie ich powinien przekonywać rząd. Rzetelna informacja dostarczona lokalnym społecznościom powoduje, że ekolodzy nie mają czego szukać wśród ludzi, którzy będą mieszkać w sąsiedztwie kopalń gazu łupkowego. Wszędzie, gdzie takie kampanie przeprowadziły firmy wydobywcze, skutek został osiągnięty.
Potrzebni nowi sojusznicy Jest jeszcze trzeci hamulec – polityczny. Wybierając drogę „łupkowej rewolucji", musimy szukać nowych przyjaciół. Interesy Warszawy będą przecież jawnie sprzeczne z interesami Berlina, Paryża, Moskwy czy Pragi. Tani polski gaz spowodowałby, że nasze przedsiębiorstwa stałyby się znacznie bardziej konkurencyjne od niemieckich czy francuskich. To z kolei mobilizowałoby firmy do przenoszenia do nas swojej produkcji, a odpływ miejsc pracy oznacza kłopoty każdego rządu na świecie. Takie decyzje wymagają odwagi i konsekwencji, a to cechy w naszej dyplomacji rzadko spotykane. Jeśli nam się jednak uda, spowodujemy, że ceny energii będą musiały zacząć spadać w całej Europie. W tym sensie polskie łupki mogą być jednym z elementów ratujących europejską gospodarkę.
Mariusz Staniszewski
25 października 2012 Demokracja uber alles No i idziemy coraz szybciej do totalitaryzmu, jakim jest demokracja, czyli rządy hien nad osłami- jak twierdził Arystoteles. Albo , że jest to „opium dla ludu”- jak twierdził Erik von Kuehnelt- Leddihn. Albo Cyceron: „Argumentów nie należy liczyć tylko ważyć”. Albo jak G.W.Leibniz:” Kto szuka prawdy, nie powinien liczyć głosów”. Albo jak J.L.Borges” Demokracja- kuriozalne nadużycie statystyki”. Albo:” W demokracji liberalnej występuje sprzeczność między wolnością, a równością, które wykluczają się wzajemnie, bowiem możemy być albo wolni, albo równi”-( Leddihn).Albo:” Prawodawcy i rewolucjoniści, którzy wolność i równość wymieniają jednym tchem, są fantastami i szarlatanami”(Goethe). Albo” W dyktaturach trzeba wyć razem z wilkami, w demokracjach beczeć razem z owcami”(H.Funke). Albo jak proponował Likurg:” Jeśli chcesz demokracji wprowadź ją wpierw we własnej rodzinie”. Albo:” Demokracja to arystokratyzacja miernoty”( P.J.Prudhon). A w Biblii:” Serce mędrca zwraca się ku prawej stronie, a serce głupca ku lewej”(Eklezjastes 10:2) Dlaczego napisałem, że idziemy coraz szybciej do totalitaryzmu, budowanego przy pomocy demokracji większościowej opartej o większość i emocje tłumu, który poddany demagogii i kłamstwu- ulega tym naciskom, wybierając swoich nadzorców i oprawców, którzy go potem okradają i pętają wymyślonymi narzędziami tortur, jakim są przepisy uchwalane demokratycznie w demokratycznym Sejmie- Świątyni Rozumu, w której rozumu nie ma za grosz. Bo Rozum przegłosowują.. Uważają, że mając Większość- mają Rację.. Nie można mieć Racji mając Większość.. Chyba, że na zasadzie przypadku.. No i mamy skutki tego wariactwa po dwudziestu latach przegłosowywania jak leci wszystkiego co się nawinie, żeby tylko pozbyć się do reszty resztek cywilizacji łacińskiej, na której nasi ojcowie budowali prawdę i sprawiedliwość i potęgę królestwa- tak jak za Jagiellonów.. Królestwo jeszcze wtedy było z tego świata.. Nie było demokracji- był zdrowy rozsądek.. Proszę zbudować samolot- oparty o większość parlamentarną. Samolot buduje się w oparciu o prawa, ale nie o prawa człowieka. Bo w oparciu o prawa człowieka można zbudować chaos, w którym trudno się połapać.. Tak jak obecnie. I wprowadzić w życie masę przepisów, od których coraz bardziej chore jest państwo.. I coraz więcej praw- dzięki czemu mamy coraz mniej sprawiedliwości.. Mimo istnienia ministra sprawiedliwości w państwie chaosu, w którym sprawiedliwość istnieć nie może, bo nie ma prostego, jasnego . zrozumiałego dla ludu prawa, stałego i sztywnego, bez ulg i widełek prawnych.. Jest wielki nieporządek, który zawsze towarzyszy demokracji, jako „ ustrojowi”. Czy taki chaos w ogóle można nazwać ustrojem? Ale propaganda wbija na co dzień masom, że demokracja jest synonimem wolności człowieka.. Jest dokładnie zaprzeczeniem wolności człowieka.. Jeszcze można sobie ględzić do woli.. Ale idziemy w kierunku kneblowania ust.. Powoli, acz systematycznie.. Przy pomocy narzędzia politycznej- poprawności; łatek w postaci antysemityzmu, ksenofobi, rasizmu czy homofonii.. Przekonał się o tym pan Grzegorz Gilewicz, o mało co student gdańskiej Akademii Sztuk pięknych, tak jak pan Aleksander Kwaśniewski- OMCM- O Mało Co Magister.. Mówił, że jest- ale magistrem nie był i nie jest- do tej pory.. Po prostu kłamał! I lud go wybrał, nawet dwa razy demokratycznie, bo lud lubi być okłamywany i oszukiwany.. Wystarczy, że zatańczył, trochę schudł, pogadał pieszczotliwie do tłumu- i przy poparciu sił wyższych i specjalnych- został prezydentem.. I stało się: student gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych, który odmówił złożenia ślubowania” ….wierności ideałom sztuki, humanizmu i demokracji”(????!!!!!)- uwaga!- NIE ZOSTAŁ WPISANY NA LISTĘ STUDENTÓW(!!!!) Oczywiście każda uczelnia ma prawo w statucie wpisać co chce, bo to jest jej prawo.. Jest to uczelnia państwowa, więc właścicielem i zarządcą jest państwo, czyli biurokracja państwowa i demokratyczna. Wpisali więc” ideały sztuki, humanizm i demokrację”. Dobrze, że sklepy w Polsce nie są już państwowe, bo mogli by, przy obsłudze klientów wpisać, że obsługują tylko tych, którzy podpiszą deklarację praw człowieka i obywatela, że nie są monarchistami, chrześcijanami i szanują tylko sklepy wielkopowierzchniowe.. Przypominam, że deklaracja praw człowieka i obywatela, jest przeciwna ideałom chrześcijańskim opartym na wierze w Boga, a nie w boga- państwo. Prawa Człowieka- to co innego niż Prawa Boże.. To ich przeciwieństwo. To zaprzeczenie Praw Bożych, to uwiązanie – wolnego kiedyś człowieka- do państwa.. Zresztą już wszystkie dziesięć przykazań zostało przegłosowanych i nie funkcjonują w naszym systemie prawnym, opartym kiedyś o prawa naturalne i dziesięć przykazań..” Monarchistów i chrześcijan”- nie obsługujemy- będzie kiedyś napisane na zagranicznych sklepach, po likwidacji polskich, dzięki systemowi przemyślnych ulg danych obcym, a permanentnym podatkom- nadanym polskiej własności.. Więcej podatków nakładanych na Polaków- żadnych podatków na obcych.. Co to za filozofia? Chodzi o wykończenie polskiej własności.. Można na każdej uczelni, w firmach, w szkołach, przedszkolach, żłobkach, szpitalach, sklepach, urzędach publicznych- powprowadzać różnego rodzaju deklaracje, których prawdziwym celem będzie eliminowanie monarchistów i chrześcijan z życia. Nawet jak będzie chciał zostać taksówkarzem,( i pokona korporacje!) będzie musiał podpisać lojalkę, że kocha demokrację, humanizm i wszystkich ludzi, którzy są braćmi…. fartuszkowymi.. Bo to wszystko pomysły masonerii, która od 1717 roku walczy w Europie z Chrześcijaństwem, i ma wielkie postępy w tej dziedzinie.. Cały świat jest religijny- tylko zdychająca ekonomicznie Europa- nie.! Bez religii nie istnieje życie na Ziemi.. Religia nie jest ”opium dla ludu”. Religia jest człowiekowi potrzebna jak oddychanie.. Religia to zasady.. Amerykanie są najbardziej religijnym narodem na świecie.. Cała Azja, Afryka, Ameryka Południowa.. Teraz- po najeździe bolszewików- znowu Rosja.. Tylko nie Europa, kiedyś najbardziej religijna.. W Polsce bolszewicy dochodzą powoli do władzy.. Tylko patrzeć jak zaczną palić Kościoły.. Zacznie Ruch Janusza Palikota.. Powiązany z międzynarodową Komisją Trójstronną, poprzez swojego szefa.. Pan Grzegorz Gilewicz zdał w tym roku egzaminy wstępne na kierunek grafika projektowa w gdańskiej Akademii Sztuk Pięknych. Uczelnia od złożonego ślubowania na”… wierność ideałom sztuki, humanizmu i demokracji” uzależnia przyjęcie na studia. Student deklaruje się jako monarchista konstytucyjny, przy egzaminach wstępnych zdobył czwartą lokatę.. I nie będzie studentem, bo zagrały sprawy polityczne.. Trzeba być demokratą, wyznawać ideały humanizmu i być wiernym ideałom sztuki.. Dobrze, że uczelnia nie uzależnia przyjęcia na studia od wzrostu, rozmiaru butów, pochodzenia rodziców i ich poglądów, od zadłużenia w bankach- żeby było.. Przyszły student miał też zastrzeżenia do „koncepcji humanizmu”.. Nie wiadomo co myślał o aborcji i eutanazji? Jeśli był „ za” powinien zostać przyjęty.. Jeśli „przeciw”- precz z uczelni.! Niech nie zajmuje miejsca innym, demokratom, aborcjonalistom, wiernym sztuce i humanistom.. Humanizm to prąd, stawiający na miejscu Boga- Człowieka. To prąd antychrześcijański.. Demokracja- wiadomo.. Antyciało w cywilizacji kiedyś chrześcijańskiej.. A co to są” ideały sztuki”? Bohomazy i „ szuka współczesna” nie mające ze sztuką nic wspólnego- tak naprawdę.? W deklaracji studenckiej jest zapisane również służenie ludziom, ojczyźnie , nauczycielom, kolegom..(????) A państwu socjalistycznemu? I wszystkim ludziom, którzy są braćmi …fartuszkowymi. I całemu ,światu!. To jest ta wolność demokratyczna, że można być wolnym,, ale trzeba być’ za”.. I trzeba sobie uświadomić niewolę, żeby być wolnym.. Bo niewola to wolność- twierdził Orwell. A co na to biuro Rzecznika Praw Obywatelskich, które to biuro jest emanacją demokracji i praw człowieka, z pominięciem praw naturalnych? Tylko prawa, które państwo nadało zniewolonemu człowiekowi przez państwo, a nie prawa naturalne, które nadał człowiekowi Bóg przy urodzeniu? . A potem niech łazi po rzecznikach urzędowych , żeby domagać się swoich praw nadanych mu przez państwo niewolnicze, które go przywiązało do siebie.. Niewolnik negocjujący zasady swojej niewoli.. Tak wygląda państwo Prawoczłowiecze oparte na zabobonie.. I na niewolnictwie biurokratycznym.. Nie ma wolności i wolnej woli.. Są Prawa Człowieka, czyli zasady państwowe dotyczące praw i obowiązków niewolników państwa demokratycznego i prawnego.. Prawa Boże- to obowiązki, a nie prawa.. „Złożenie ślubowania powinno być uroczystym aktem wiążącym się z udziałem w korporacji studenckiej. Jeżeli jednak wiąże się ono z działaniami ograniczającymi prawo do nauki, to trzeba odpowiedzieć na pytanie, czy nie narusza to Konstytucji”- powiedział pan Mirosław Wróblewski z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich. Ach! Nie chodzi o swobodę w poglądach politycznych, w tym przypadku monarchistycznych,, ale o naruszenie Konstytucji, która jest tworem człowieka, jest więc niedoskonała.. A czy czasami sama Konstytucja nie narusza praw człowieka? Na przykład zapisano w niej, pan prezydent Kwaśniewski z panem Kaliszem- że każdy człowiek ma prawo do bezpłatnej nauki? I czy nie narusza to praw innych ludzi, którzy muszą pod przymusem na” bezpłatną” naukę łożyć pod przymusem ustawowym? To jest właśnie labirynt demokracji.. Demokracja- mać! WJR
Huppert: Lobbing firm promujących GMO jest w Polsce ogromny Czego o GMO nie wie polski rząd? Dlaczego nie przyjmuje oczywistych faktów szkodliwości modyfikowanych upraw? Nie wie, bo lobbing koncernów produkujących GMO jest w naszym kraju tak ogromny, że zamyka oczy, uszy i usta. Nie wie, bo wiedzieć zwyczajnie nie chce. Gdy patrzę na to, co dzieje się w państwie polskim, nasuwa mi się poważne podejrzenie graniczące z pewnością, że w kraju, jak i poza jego granicami rozgrywa się wiele ważnych spraw, o których rząd RP nie wie lub udaje, że nie wie, bo czasem lepiej jest po prostu nie wiedzieć. Trudno mi zatem ostatecznie rozwikłać tę zagadkę w tym jakże znamiennym, pełnym znaków zapytania, choć od lat dyskutowanym przypadku, kto czego nie wie i dlaczego. W mediach na nowo rozgorzała dyskusja na temat organizmów genetycznie modyfikowanych i ich zastosowania w rolnictwie po tym, jak opublikowano kontrowersyjne wyniki badań francuskich naukowców na szczurach, które karmione przez 2 lata ziarnem GMO i pojone wodą z dopuszczalną w UE zawartością Roundupu (silnie toksyczny herbicyd powszechnie stosowany w rolnictwie) znacznie częściej niż próba kontrolna zapadały na ciężkie nowotwory, jeśli w ogóle udało im się ten eksperyment przeżyć. Powrócił też, niczym bumerang, temat ustawy o nasiennictwie, o paszach i o GMO. Usta rządu ponownie wypełniły frazesy i obietnice, a także zapewnienia o najlepszych intencjach w sprawie zakazu upraw genetycznie modyfikowanych w naszym kraju. W tym miejscu jednak, jak już zwyczajowo przy takich rozważaniach, podawane są opinii publicznej te same, ograne argumenty, jakoby Polska, nasz kraj, a ściślej my, podatnicy, zapłacić miała gigantyczne kary za wprowadzenie takiego zakazu. Dziś już chyba każde dziecko w szkole wie, że obecny stan prawny w UE faktycznie nie dopuszcza takiego ogólnego zakazu z powodu konieczności zachowania zasady konkurencji. To przykra prawda, lecz Unia Europejska wraz z instytucją odpowiedzialną za dopuszczanie na rynek i kontrolę żywności (EFSA) nie zawsze jest tak kryształowa, jakbyśmy mogli sobie tego życzyć. Gdyby była, z pewnością dawno już obowiązywałby na terenie UE całkowity zakaz upraw GMO oraz sprowadzania genetycznie zmodyfikowanych komponentów paszowych z Ameryki. Jak donoszą badania niezależnych instytutów naukowych, a nie tych sponsorowanych przez koncerny (m.in. Centrum Nauki Kopernik) żywność GMO ewidentnie nie służy ani człowiekowi, ani hodowlanym zwierzętom. Nauka opłacana przez koncerny po prostu niektóre wyniki swoich badań utajnia, a generalnie prowadzi doświadczenia na tyle krótko, by niekorzystne dla niej fakty nie zdążyły wyjść na światło dzienne. Potwierdziły to najnowsze badania francuskie na szczurach prowadzane przez prof. Seraliniego i ostatecznie rozwiały wszelkie mrzonki na temat GMO. Z przykrością to piszę, choć nie bez sympatii dla tych zawłaszczonych przez naukę, inteligentnych istot, że człowiekowi do szczura wcale nie tak daleko, i to zarówno w kontekście medyczno-farmakologicznym, jak i moralnym, jeżeli szczur faktycznie jest tak interesownym i amoralnym stworzeniem, jak sugerują to obiegowe opinie. Gdyby zatem rzeczywiście UE dbała o interesy swoich obywateli, najpóźniej teraz zakazałaby na swoim obszarze żywności GMO. Francja, jak wynika z doniesień prasowych na Zachodzie, a także Austria z Bawarią po tegorocznym Sympozjum Soja Dunajska będą się z naciskiem tego domagać. Całkiem inna kwestia, nie mniej bulwersująca, to sprawa gospodarki, sektora rolnego i polityki, czytaj: suwerenności żywieniowej Polski i Europy. W Polsce ponad 80 procent centrali nasiennych i znaczna część paszarni jest już w rękach obcej korporacji. Wykupuje je Cargill będący firmą-córką cieszącego się złą sławą koncernu Monsanto. Oznacza to, że na polskim rynku mamy już tylko niespełna 20 procent rodzimych nasion. Nic więc dziwnego, że w ostatnim roku wymarzło 30 proc. rzepaku, który w naszym kraju został już całkowicie przejęty przez w/w koncern. Są to działania strategiczne korporacji, które mają na celu odcięcie Polski/ Europy od własnych źródeł białka paszowego (bo jak wiadomo śruta rzepakowa może w wielu przypadkach zastąpić śrutę sojową) i konieczność sprowadzania go z Ameryki. Mądre, dbające o swoich obywateli kraje UE, nie chcąc zrujnować rodzimego rolnictwa, lecz także w ochronie zdrowia społeczeństwa (choćby ze względu na horrendalne koszty leczenia) zakazały u siebie uprawy kukurydzy MON 810 i ziemniaka Amfora, tj. dwóch odmian dopuszczonych na terenie UE zawierających genetyczne modyfikacje. A są to, nie bagatela, Austria, Francja, Niemcy, Szwajcaria, Luksemburg, Włochy i kilka innych państw. Rząd RP nadal nie wie, co z tym fantem zrobić, a przynajmniej tak wynika z jego nieskutecznych działań. Nie wie, choć od lat dostaje od organizacji pozarządowych i niezależnej nauki szczegółowe informacje i wyjaśnienia, żeby nie powiedzieć instrukcje, jak należy postąpić w tej sytuacji. Nie pomagają też rozmowy z kolejnymi Ministrami Rolnictwa i Środowiska ani z Prezydentem czy też przykłady innych krajów Unii – rząd tego wciąż na nowo po prostu nie wie. Rząd nie wie też o „Deklaracji Soja Dunajska”, która została podpisana 6 września br. w Wiedniu przez członków rządu Austrii i Bawarii. Rząd RP z całą pewnością nie wie również o istnieniu projektu Soja Dunajska, wykreowanego przez Austrię i zmierzającego do suwerenności białkowej Europy, czyli innymi słowy do uniezależnienia Europy od genetycznie zmodyfikowanego białka paszowego z Ameryki. Projekt ten obejmuje wszystkie kraje leżące w szeroko pojętym obszarze naddunajskim, w tym również południowy pas Polski. Na tych naddunajskich ziemiach ma być uprawiana soja wolna od genetycznych modyfikacji, a następnie spławiana drogami rzecznymi do krajów, które są tym zainteresowane. Jedyną przedstawicielką Polski na Sympozjum Soja Dunajska, które odbyło się 5-6 września br. w Wiedniu, byłam ja, całkowicie nie związana z Rządem RP, ani nawet z nauką, nikomu nieznana działaczka społeczna, prezeska równie mało znanej Fundacji Wspierania Rozwoju Kultury i Społeczeństwa Obywatelskiego Qlt, koordynatorka Koalicji Polska Wolna od GMO, choć fakt, że z wykształceniem kierunkowym, bo po SGGW, uczelni, która za moich studenckich czasów nie była jeszcze pro GMO. Rząd naszego kraju nic o tym oczywiście nie wie i w tym przypadku jestem niemal całkowicie przekonana, że tak właśnie wygląda smutna prawda i że tutaj akurat nic nie jest kwestią przemilczenia niewygodnych spraw. Nie wie, bo się tym nie interesuje. Nie wie, bo lobbing koncernów produkujących GMO jest w naszym kraju tak ogromny, że zamyka oczy, uszy i usta. Nie wie, bo wiedzieć zwyczajnie nie chce. Dlatego proponuję, choć droga może jest nieco nietypowa – inne jednak zostały już do szczętu wyczerpane – by nasz zlobbowany rząd zechciał się poważnie zainteresować tym, co dzieje się wokół w kwestii GMO, tj. poza granicami Polski. Jeśli już nie w trosce o własny kraj i naród, to przynajmniej po to, żeby potem znowu się nie okazało, że wybieramy dawno już niechciane rozwiązania, które się w świecie nie sprawdziły, i tym samym jesteśmy sto lat za Murzynami, nie obrażając Murzynów. Lena Huppert
Reduta narodowa a kopanie Gazpromu Nie szczędząc sił Rzepa tropi łupkowego wroga (Wróg łupkowy znajduje się w nas samych). Z odpowiednią fanfaronadą i typowym w tym temacie zadęciem („Jak rzadko kiedy, oczy Europy zwrócone są dziś na Polskę”, „polskie łupki mogą być jednym z elementów ratujących europejską gospodarkę”) red. Staniszewski kreśli obraz trwającej w heroicznym boju osamotnionej reduty, otoczonej zewsząd euro wrogami. Przyszłość polskich łupków, o ile dobrze czytamy, ma się zasadzać na budowanym w Świnoujściu terminalu LNG którym „do Polski będzie docierał amerykański gaz, jego cena nie powinna przekroczyć 300 dolarów za 1000 metrów sześciennych. Obecnie w USA sprzedawany jest za około 100 dolarów, ale jeśli założymy, że trochę podrożeje, oraz doliczymy koszty skraplania i transportu, cena powinna kształtować się mniej więcej na poziomie 300 dolarów. To właśnie ta kwota będzie miernikiem opłacalności inwestycji w Polsce, a nie wygórowane, by nie powiedzieć lichwiarskie 550 dolarów za 1000 metrów sześciennych, jakie dziś płacimy Gazpromowi”. No, cóż, zaryzykujemy tezę że bardziej niż gaz łupkowy oczy Europy zwrócił ostatnio potop narodowy na stadionie pod tym samym wezwaniem… To nie łupki miały być transmitowane na całą Europę i nie na łupki miliony czekały przed telewizorami gryząc popcorn. Na szczęście ministra Mucha już szuka winnych i sytuację wyjaśnia… Dzięki redaktorowi Staniszewskiemu wyjaśniła się też sytuacja z gazem: jeśli dobrze rozumiemy gazoport będzie służył do dokopania Gazpromowi przez import gazu amerykańskiego. Jest to szczere postawienie sprawy. Jesteśmy od dawna za: i za dokopaniem Gazpromowi i za terminalem LNG w Świnoujściu. Tylko do czego w końcu miały być te łupki? Potrzebne są zapewne jako straszak. Gazprom nas żyłuje cenami ale tylko do czasu bo amerykańscy dobrodzieje dostarczą nam wkrótce taniego gazu od siebie. A jak nie dostarczą to zagrozimy że zaczniemy wydobywać własny. Bez wyjaśnienia jest tylko źródło tej amerykańskiej bezinteresowności. Każdy bez fobii anty ruskiej wie że Amerykanie nie mieli nigdy żadnych skrupułów w wyśrubowaniu cen tak wysoko jak tylko można. I jak im Gazprom oraz reszta rynku na to pozwoli… Z liczb przytoczonych przez red. Staniszewskiego część się z grubsza zgadza. Tym bardziej jednak myląca jest całość jego wywodu. Zgadza się na przykład że gaz ziemny w Ameryce w ostatnich latach był tani jak barszcz. Trzeba jednak dodać od razu że wyłącznie w Ameryce i że cena produkcji gazu z łupków jest przynajmniej 2x wyższa niż obecna cena spot gazu ziemnego w Henry Hub. Można też śmiało założyć dalej że jest to anomalia którą powstający globalny rynek skroplonego gazu ziemnego po pewnym czasie usunie. Tym niemniej obecny hype wokół gazu łupkowego w Ameryce i gdzie indziej wydaje się być w znacznej mierze gorącą parą zasilaną głównie hedgami z czasów kiedy gaz był po $10 oraz eksplodującą spekulacją gruntami, a nie realiami na gruncie. Wiele wskazuje na to że cena gazu w Ameryce musiałaby się, lekko licząc, podwoić zanim gaz z łupków stanie się opłacalny. Nie jest to bynajmniej wykluczone; sądzimy że wyższe ceny gazu w pewnej perspektywie są istotnie w kartach. Opłacalność eksportu poprzez tworzący się globalny rynek LNG zależeć będzie od wielu czynników. Pierwszoplanowymi są cena wydobycia w źródła, cena skraplania i transportu. Cena $300 za 1000 m3 (około $10/mBTU) w Świnoujściu, którą zdaje się sugerować red.Staniszewski, wygląda nam na zbyt optymistyczną. O ile cena gazu spot w USA jest obecnie rzędu $3/mBTU to u odbiorców azjatyckich jest już wielokrotnie wyższa: w Chinach powyżej $20 a w Japonii około $17. Europa jest gdzieś pośrodku. Jeśli teraz Amerykanie zaczęliby eksportować swój LNG to obecne globalne rozpiętości cenowe prawdopodobnie zanikną w kierunku jednej „ceny światowej” na wzór ropy. Będzie to jednak cena dużo wyższa niż obecnie w USA. Postawi to pod presją dotychczasowych eksporterów, jak Australia, Katar czy w Europie Norwegia i Rosja. Ale droga do Europy amerykańskiego gazu skroplonego jest daleka bo Amerykanom bardziej będzie opłacało się go sprzedać odbiorcom azjatyckim. Rynek to duży, chłonny i przede wszystkim bardzo szybko rosnący. Jeśli więc Amerykanie „dokopią” Gazpromowi to nie przez tani gaz do Polski ale raczej pośrednio – nowy gracz globalny wzmocni ogólną presję na niższe ceny. Jeśli teraz założymy za red. Staniszewskim że koszty wydobycia polskiego gazu z łupków byłyby 2x wyższe niż rzeczywiste koszty w USA, co jest całkiem możliwe, to cena gazu z polskich łupków może okazać się bliższa obecnej ceny gazu Gazpromu niż wspomniane $300 za 1000m3 i porównywalna, o ile nie wyższa, od importów przez gazoport. Owszem, gaz łupkowy – o ile go znajdą w wystarczających ilościach – uniezależnić nas może zarówno od Gazpromu jak i od bezinteresowności dostawców amerykańskich. Jest to niewątpliwy plus wydobycia krajowego. Argument to jednak bardziej polityczny i w dodatku obosieczny bo jeśli rzeczywiście mamy gaz łupkowy to wydobycie krajowe na szerszą skalę podkopie sens gazoportu w Świnoujściu. Niepotrzebny byłby on dłużej do importu a perspektywy eksportowe własnego gazu poprzez LNG wyglądają nierealistycznie. Mając nadmiar gazu w środku Europy narzucającym się imperatywem wydaje się przede wszystkim jego eksport rurociągami do najbliższych sąsiadów, tańszy i poręczniejszy niż poprzez skraplanie i gazowce. Wątpliwe jest czy na globalnym rynku LNG za jakiś czas, zdominowanym przez Katar, USA i paru tanich megaproducentów, droższy gaz z polskich łupków dostarczany do bardziej odległych portów przeznaczenia byłby konkurencyjny cenowo. Zamiast gazowego wodogłowia i planów drugiej Arabii Saudyjskiej, bo już i to widzieliśmy, przykład co z własnym gazem można zrobić wziąć można z Holandii. W latach 60-tych odkryto w tym pozbawionym gazu kraju bogate złoża, coś jak obecnie w Polsce. Mając nagle pod ręką masę własnego gazu co zrobili z tym Holendrzy? Otóż zrobili rzecz właściwą – przekształcili się w potęgę szklarniową opartą na własnym tanim gazie. Zabójcze koszty ogrzewanego zimą hektara pod szkłem? Wszędzie owszem, ale nie w Holandii! Jest to tajnik niezliczonych szklarni w tym kraju i prawdopodobnie jedna z najbardziej efektywnych metod zagospodarowania i zalewarowania znalezionego gazowego bogactwa w narodowym interesie. Zużywając 2/3 swojego bogactwa sama Holandia eksportuje resztę będąc 5 wielkością eksporterem tego surowca na świecie. Na znalezieniu gazu podobieństwa z Polską pewnie jednak się skończą. Holendrzy nie rozdawali obcym koncesji wiertniczych gratis i swój gaz eksploatują sami. Uznali też że w ich narodowym interesie nie leży dokopywanie Gazpromowi. Z tych też powodów Holendrzy osłaniając tyły zainwestowali dla pewności także w gazociąg północny… Na wsiakij pażarnyj słuczaj… DwaGrosze
Dlaczego ludzie nic z tym nie zrobią? Pytanie tytułowe - dlaczego ludzie nic z tym nie zrobią? – usłyszałam dzisiaj po raz kolejny, z ust osoby, po której najmniej bym się spodziewała takiej reakcji. Jeszcze niedawno ta osoba namawiała mnie do cierpliwości, pokory i modlitwy. Pytanie to słyszę coraz częściej od dobrych kilku tygodni, słyszę je w sklepie od pani zza lady, słyszę na uczelni od całkiem młodych ludzi, w przychodni czy na przyjęciu bardzo uroczystym. I zawsze przy takim pytaniu ja zupełnie spokojnie i z uśmiechem udzielam ważnej informacji – brzmi ona mniej więcej tak:
Pan/pani, ty – to też "ludź"! I nikt panu/pani/tobie nie broni zacząć czegoś organizować, np. jakiegoś marszu gwiaździstego. Bo może trzeba rozpocząć taki marsz z całego kraju – z taczkami albo co. I nie trzeba się martwić na zapas, bo ja gwarantuję, że zanim ten marsz dotrze do Warszawy, to ONI już uciekną! Po takim dictum słuchający zazwyczaj się przestrasza i patrzy na mnie dziwnie. Dlatego postanowiłam o tym napisać, żeby już w kółko nie powtarzać tego samego > Pan/Pani/Ty to właśnie ten "ludź", o którego pytasz! Dlaczego nic z "tym" nie robisz?
Czy to rasizm czy neo-sowietyzm? Napisałam wczoraj notkę >
http://eska.salon24.pl/457424,dlaczego-ludzie-nic-z-tym-nie-zrobia
taką sobie - głównie zainspirowaną przez Zebego, który twierdził, że na S24 straszne nudy, bo wszyscy w kółko o tym samym. No to postanowiłam troszkę rozruszać dyskusję, niestety, raczej mi się nie udało. Ale zdarzyła się przy okazji rzecz niezmiernie interesująca i o tym dzisiejszy wpis. Otóż pod wczorajszą notką pojawił się taki komentarz:
"Mnie to nie dziwi, że kiedy mówi Pani ludziom, że mają ruszyć na stolicę w marszu gwiaździstym, to patrzą jakoś dziwnie? Nikt jeszcze nie zadzwonił po policję, albo (co gorsza) po karetkę? Ludzie dobrze wiedzą, gdzie mają iść, jak chcą zmian. Normalni ludzie idą głosować.Chyba, że nie ma ugrupowania, na które można oddać swój głos, ale to już inna para kaloszy. Zawsze też można zmienić kraj na inny. A nuż tam są rządzący, którzy nie patrzą swojego koryta, tylko troszczą się o Naród?......” HIGHWAY.STAR
Sądząc po języku wpisu, autor jest człowiekiem dość wykształconym, bo polszczyzną posługuje się na dobrym poziomie. I oto taka, wykształcona osoba, uważa, że za przekonywanie o konieczności pokojowych protestów obywatelskich jako metodzie na odsunięcie od władzy nieudolnego rządu - należy zamykać do więzienia albo do psychiatryka!
Konstytucja RP, art.54.pkt 1 mówi >Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji. Sformułowanie jest chyba jasne? Otóż wg cytowanego komentarza może i jest ono jasne w stosunku do obywateli, natomiast w stosunku do ludzi takich jak ja – nie! Bo ja, jako człowiek protestujący przeciwko polityce rządu - przestaję być obywatelem, ja należę do "watahy" dzikusów. A dzikusy, jak wiadomo, nie mogą mieć tych samych praw, bowiem nie są zdolne do podejmowania racjonalnych decyzji. I ja się pytam, czy tego typu myślenie, pracowicie zaszczepiane w wielu mózgach – to neo-sowietyzm czy już rasizm? I skłonna jestem skonstatować, iż jednak rasizm. Sowiety odmawiały prawa do bycia równorzędnym obywatelem państwa na podstawie podziału na klasy, czyli kryterium majątkowego. Natomiast podział na elity obywatelskie i dzicz – to jednak podział rasowy, skoro tej dziczy odmawia się praw obywatelskich na podstawie konstatacji o ich niedojrzałości umysłowej. Zupełnie jak niegdyś Murzynom w USA. Cóż, mogę tylko "pogratulować" kierunku myślenia..... ESKA
Premier Kwaśniewski nie jest rozwiązaniem
Chcą nas wciągnąć w radykalną awanturę, by zanegować nasze działania. Chcą też wzbudzić strach, który powstrzyma część obywateli przed opuszczeniem Tuska. Gra ze zdjęciami obliczona jest na konkretny cel. Liczą, że my nie wytrzymamy, ruszymy z atakiem i stracimy tę część obywateli, która w ostatnim czasie zaczęła popierać PiS – mówi Jarosław Kaczyński, prezes Prawa i Sprawiedliwości, w rozmowie z Tomaszem Sakiewiczem i Samuelem Pereirą.
Dlaczego sondaże nie są już przychylne Tuskowi? Jedną z przyczyn odwracania się wyborców od Platformy Obywatelskiej są kolejne fakty i wydarzenia, które ten rząd kompromitują. Ogromną rolę odegrała afera Amber Gold, prowokacja z sędzią Ryszardem Milewskim, ujawniona przez „Gazetę Polską Codziennie”, później zdjęcia Milewskiego z Tuskiem na trybunach stadionowych. Była też straszliwa kompromitacja przy okazji ekshumacji ofiar smoleńskich. Jednak trudno mi jednoznacznie przesądzić, dlaczego kolejne kompromitacje rządu, których przecież od początku nie brakuje, stają się teraz głównymi wydarzeniami. Wcześniej je przecież bagatelizowano i wyciszano. Nie wiem też, dlaczego nasza ofensywa jesienna została potraktowana przez media, poza paroma złośliwościami, z uwagą, bez tradycyjnego wyśmiewania się. Zmiana zachowania mediów musiała mieć wpływ na sondaże i nastroje społeczne.
Marsz „Obudź się, Polsko” też miał udział z tej zmianie? Zdecydowanie. Wyliczenia, jeśli chodzi o liczbę osób, są różne, bez wątpienia była to jednak największa demonstracja w Warszawie w ciągu ostatnich dziesięcioleci, licząc również okres komunizmu. Pod względem liczby uczestników możemy porównywać ją jedynie do roku 1956. Tylko że wtedy był to wiec poparcia dla władzy, a teraz ewidentnie przeciwko niej. Taka demonstracja daje do myślenia. Dziennikarze, nawet jeżeli znajdowali się pod silną kontrolą swoich wydawców, musieli mieć chwilę refleksji. Oprócz tych czynników, które wymieniłem, wiele dzieje się „pod dywanem”. Trudno ocenić, co konkretnie, bo interpretacji jest mnóstwo, a mamy wciąż za mało danych, by stwierdzić, która z nich jest najbardziej prawdopodobna.
Jakie to są interpretacje? Od tych, które początek wszystkiego widzą w walce wewnątrz obozu władzy, do sięgających sytuacji geopolitycznej Polski, Rosji, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych. Po drodze są interpretacje poza ścisłym światem politycznym, czyli mówiące o walkach oligarchów, służbach i ich starciach z Tuskiem. Mam jednak za mało danych, by opowiedzieć się całkowicie za jedną z tych wersji.
Afera Amber Gold pokazała, że układ gdański to nie teoria spiskowa, lecz realna rzeczywistość. Czy fakt, że ostatnie wydarzenia potwierdziły Pańską diagnozę, mógł spowodować sondażową zmianę? Pewnie tak, ale jest to sytuacja wieloczynnikowa. Wcześniej też prowadziliśmy różne ofensywy, przedstawialiśmy pełny program, a jednak zmianę dostrzegamy dopiero teraz. Myślę, że tajemnica tkwi w tzw. timingu. Proszę zwrócić uwagę, że obecny program Tuska jest kopią naszego tzw. programu klarysewskiego z 2008 r. Tamten program jednak nie uwzględniał tak głębokiego kryzysu, jaki jest obecnie.
Donald Tusk kojarzony jest z ośrodkiem berlińskim, Bronisław Komorowski z moskiewskim. Czy może Pan stwierdzić, że stało się coś w ostatnich miesiącach, co każe tym ośrodkom ze sobą konkurować?
Niedługo mają zapaść decyzje dotyczące miejsca Polski w tworzącej się dwuczłonowej Unii – twardy trzon i reszta UE. Jeżeli Tusk wepchnąłby Polskę do tego trzonu poprzez przyjęcie euro – co jest decyzją ryzykowną gospodarczo i politycznie – to z punktu widzenia rosyjskiego nie byłoby to interesujące rozwiązanie. Tusk chce Polski ściśle związanej z Niemcami. Tylko Berlin, i to wbrew Paryżowi, może nas do tego trzonu wprowadzić.
Czyli Francja traktuje nas jako „aktywa” niemieckie? Rząd Donalda Tuska od początku nie zrobił nic, by dać wyraźny sygnał, że jesteśmy autonomiczni i by nie traktowano nas jako „aktywa” niemieckie czy rosyjskie. Donald Tusk z Radosławem Sikorskim działają w odwrotnym kierunku. Podmiotowość wymaga energicznej polityki i szukania dodatkowych powiązań. Kierunek wschodni (np. Ukraina, Gruzja) również na skutek błędów tego rządu został zablokowany, ale pozostaje południe. Budowanie pozycji Polski na tych obszarach wchodziłoby jednak w konflikt z niemieckim interesem, a Tusk takiej polityki prowadzić nie chce.
Konsulat na Ukrainie prowadzi „bogatą” działalność, o czym pisaliśmy w „Gazecie Polskiej”, jednocześnie MSZ odwraca się od Polaków na Wschodzie. Polityka całkowitego wycofywania się ze Wschodu, w tym porzucenie naszych rodaków przez ministra Sikorskiego, jest konsekwentnie realizowana. To przynosi ogromne szkody. Im mocniejsza Polska na Wschodzie, tym silniejsza na Zachodzie. Sikorski otwarcie to zanegował. Rząd z udziałem PiS otwierał się nie tylko na wschodnich sąsiadów, ale też na południe, graliśmy jeszcze dalej na Bałkanach. To służyło nie tylko nam, ale także tym państwom. Twierdzenie, że lepiej nigdzie nie mieć mocnej pozycji i wtedy na Zachodzie, na zasadzie błagalnej, coś uzyskamy, jest śmiechu warte. Nie uzyskaliśmy niczego. Wszyscy nas lekceważą.
Uda się Polsce uzyskać z Unii obiecane 300 mld zł? Z tym jest wielki problem, ale nie chcę o tym mówić, bo od razu będą komentarze, że to przeze mnie Polska nie dostała tych miliardów.
Najnowsze sondaże pokazują pogorszenie się nastrojów społecznych, mimo spodziewanej poprawy po Euro 2012. Prawie 70 proc. Polaków negatywnie ocenia polską rzeczywistość, jedynie 20 proc. pozytywnie. Patrząc na sytuację gospodarczą, możemy się spodziewać, że temu rządowi, niebywale wręcz nieporadnemu i nieefektywnemu, będzie coraz ciężej. Dlatego proponujemy alternatywę. Pokazaliśmy też, że możliwe jest przebicie tak zwanego szklanego sufitu, który w sondażach wynosił ok. 30 proc. Jesteśmy w stanie to zrobić i udowodniliśmy, że nie tylko możemy dojść do 40 proc., ale też walczyć o samodzielną większość. Obóz rządowy przystąpił do kontrofensywy. Proszę zwrócić uwagę, że prof. Piotra Glińskiego po krótkim okresie zainteresowania zablokowano w mediach. Jego merytoryczna krytyka rządu już się nie przebija. Donald Tusk wymyślił wotum zaufania, mimo że koalicja wciąż ma większość. Wystraszył się misji prof. Glińskiego. Pokazał przez to, że nasza inicjatywa była niezwykle skuteczna. Jedyne, co Tusk jest w stanie zaproponować w odpowiedzi na propozycje zmiany sposobu rządzenia, to wyścigi w bieganiu.
Rząd wyśmiewa kandydaturę prof. Glińskiego ze strachu? Tusk za pomocą wotum nie tylko chciał zdyscyplinować posłów, dając sygnał: kto nie ze mną, ten wylatuje, ale także zmniejszyć dynamikę naszego projektu. Ludzie z Platformy zdają sobie sprawę, że to nowy front, gdzie nie można wykorzystać ataków na mnie, by ogłupić wyborców. Pojawiła się nowa osoba, która ma wiele zalet. W dodatku są to zalety, których brakuje szefowi rządu. Trudno nie zauważyć wzrostu poparcia dla PiS wśród kobiet. Prof. Gliński był kiedyś w Unii Wolności, więc nie można go zaszufladkować jako ukrytego pisowca. Moją uwagę zwrócił zresztą swoim wywiadem dla „GPC” rok temu.
Ile czasu daje Pan prof. Glińskiemu na realizację jego misji? Planowaliśmy złożenie wniosku tuż po 11 listopada, a więc rozpatrywany byłby albo 21–23 listopada, albo dwa tygodnie później. Teraz zastanawiamy się, czy wniosek nie mógłby być pretekstem do kampanii „PiS szkodzi walce o 300 mld”. Oczywiście, że nie szkodzi, lecz zmusza Tuska do większego zdecydowania w działaniu. Ale być może lepiej będzie zaczekać. Daj Boże, aby było te 300 mld, nie daj Boże, aby rząd Tuska miał je wydawać.
A jeśli prof. Gliński nie przejdzie? W dalszym ciągu będziemy go promować, chyba że profesor sam się wycofa. Przedstawienie realnej alternatywy to nie tylko nasz obowiązek moralny, ale i potrzeba wynikająca z sytuacji gospodarczej Polski. Te rządy od początku są fatalne, ale w czasie kryzysu stanowią jeszcze większe niebezpieczeństwo dla państwa. Nasz kandydat jest osobą środka, otwartą na różne środowiska, dlatego daje obywatelom przekonanie, że nie jesteśmy skazani na Donalda Tuska. Nie wykluczam, że jeżeli teraz nie przejdzie zmiana premiera, to naszą propozycję ponowimy za jakiś czas.
Jaki jest plan PiS w sytuacji, gdyby udało się znaleźć poparcie dla kandydatury prof. Glińskiego? Zostaje premierem, powstaje rząd pozaparlamentarny i na pewno pojawi się pytanie, które wszystkie partie muszą sobie postawić: czy skrócić kadencję sejmu, czy ją kontynuować.
Jak Pan ocenia pomysł lewej strony, kandydaturę na premiera Aleksandra Kwaśniewskiego? Nie sądzę, żeby wyjście filipińskie było dobre dla Polski. Potrzebna jest zmiana realna, a nie tylko wizerunkowa. Rzeczywiście pod względem propagandowym Tusk i Kwaśniewski są podobnie utalentowani. Przewaga obecnego premiera jest taka, że przynajmniej nie ma dolegliwości goleni prawej. Kwaśniewski nigdy nie kierował instytucją realnie sprawującą władzę. Jako były prezydent nie ma za sobą ani tej drogi co ja, ani tej co mój śp. brat, który zanim został prezydentem Polski, był prezydentem Warszawy. Wcześniej był ministrem sprawiedliwości, szefem Najwyższej Izby Kontroli i wiceszefem Solidarności. Kwaśniewski był działaczem, działaczem i jeszcze raz działaczem. Szczytem jego funkcji kierowniczych było prowadzenie partii, a jego specjalnością jest jedynie manipulowanie opinią publiczną. Jest człowiekiem z samego środka establishmentu, konserwowałby obecny system.
Kandydatowi PiS na premiera rządu technicznego też można zarzucić, że nie sprawował funkcji kierowniczych. Jako wykładowca może zobaczyć Polskę z perspektywy zwykłego obywatela, często jeździ do Białegostoku i z powrotem, tam zarabia na życie. Zadaniem prof. Glińskiego nie byłoby budowanie IV RP, lecz wyciąganie Polski z kryzysu. Ratowanie tego, co się jeszcze da uratować.
Tuskobus ma znowu jeździć po Polsce. Wybory możliwe w przyszłym roku? Wszystko jest możliwe, mamy dziś taką sytuację, że w dużej mierze trudno przewidzieć, co będzie dalej. Na pewno nie będzie różowo, wskaźniki gospodarcze są coraz gorsze. Rzeczpospolita grillująca będzie musiała się zwijać. Już dziś wielu mieszkańców apartamentowców biega na zakupy do tańszych sklepów. Zaczynają wracać do swoich miejsc zamieszkania z młodości, nie dając sobie rady w mieście. Coraz więcej grup społecznych odczuwa skutki rządzenia Platformy. Nie chodzi tylko o tych najbiedniejszych, ale też o nieco zamożniejszych, których wielu popierało PO. Jeśli chodzi o Tuskobus, to trudno traktować poważnie inicjatywy, które mają mieć miejsce na wiosnę. Do tego czasu wszystko może się zdarzyć. Jest tu ogromna rola środowiska „Gazety Polskiej”. Wokół waszych mediów powstał już ruch społeczny, jest też ruch wokół Radia Maryja. Jeśli społeczność pragnąca zmiany będzie się powiększać, to rzeczywiście obóz władzy może zacząć się rozsypywać. Wtedy wybory będą możliwe.
Rosjanie wypuścili drastyczne zdjęcia ofiar katastrofy smoleńskiej. Jak ustaliliśmy, Donald Tusk wiedział o tym już od września. Nie mam wątpliwości, że w tej sprawie nie ma zbiegu okoliczności. Pojawiają się opinie, że celem tego działania jest kompromitacja Tuska, według mnie jest to próba wpłynięcia na debatę publiczną w Polsce. Część społeczeństwa boi się Smoleńska jak ognia i nie jest jeszcze gotowa do zweryfikowania swoich poglądów, mimo że ustalenia rządowych komisji zostały skutecznie podważone. Donald Tusk nie tak dawno w czasie debaty w sejmie powtórzył teorię o naciskach na pilotów. Wie, że część elektoratu nie chce weryfikować faktów, więc mu uwierzą. Chcą nas wciągnąć w radykalną awanturę, by zanegować nasze działania. Chcą też wzbudzić strach, który powstrzyma część obywateli przed opuszczeniem Tuska. Gra ze zdjęciami obliczona jest na konkretny cel. Liczą, że my nie wytrzymamy, ruszymy z atakiem i stracimy tę część obywateli, która w ostatnim czasie zaczęła popierać PiS.
Każdy zarzut w sprawie Smoleńska strona rządowa i politycy Platformy sprowadzają do emocji. Ewa Kopacz wszystko tłumaczy tym, jak strasznie było w Moskwie. Obecna marszałek sejmu była w Moskwie jako konstytucyjny minister. Sprawowała swój urząd zarówno przy identyfikacji ofiar, jak i na oficjalnym spotkaniu z premierem Putinem, a także przy rozmowach z rosyjskimi ministrami. Dziś Tusk tłumaczy się z jej działań, mówiąc, że była w Moskwie bardziej jako lekarz czy psycholog. Premier wie, że kluczowe zaniedbania nastąpiły w pierwszych dniach.
Które były szczególnie istotne? W pierwszej kolejności powinniśmy się domagać eksterytorialności miejsca katastrofy. Rosjanie być może na to by się nie zgodzili, ale wzięliby wtedy odpowiedzialność za wszystkie nieprawidłowości.
Jak Pan ocenia dzisiejszy stan wiedzy o przyczynach katastrofy? W nauce jest taka zasada, że jeśli dana koncepcja tłumaczy wszystkie fakty, to jest ona prawdziwa. Taką koncepcją jest teoria zamachu. Do dzisiaj nie przedstawiono innej spójnej koncepcji. GazetaPolska
Serafin kuriozalny i przerażający. Dlaczego nagrał Łukasika? Z litości. "Wszyscy go lekceważyli. Każdy go odsuwał. On został skrzywdzony" Autor słynnych i wstrząsających "taśm Serafina" czyli sam Władysław Serafin, działacz PSL i szef kółek rolniczych, przemówił po dłuższym okresie milczenia. W wywiadzie udzielonym tygodnikowi "Najwyższy Czas" w dość zabawny sposób usiłuje wytłumaczyć po co naprawdę nagrał kolegę z PSL Władysława Łukasika, w latach 2008-2011 prezesa Agencji Rynku Rolnego i jak doszło do upublicznienia taśm. Czy tłumaczy skutecznie? W sprawie upublicznienia nagrań stwierdza, że gdyby dzisiaj wydarzyła się ta sytuacja, powiedziałby "dlaczego, co i jaka przyczyna". A więc jaka? Jeszcze nie mogę tego powiedzieć, ze względu na prowadzone postępowania dowodowe w tej sprawie, gdyż tu chodzi o pewnego rodzaju działania sprzeczne z zasadami. To był materiał wyłącznie mój prywatny, został wykradziony. Został rozpowszechniony. Ktoś nad nim miesiącami pracował, wykorzystano to jako narzędzie. Miałem głęboką wiedzę, że dokument już nie istnieje, bo został skasowany przy mnie przez technika. Natomiast jego kopia jednak została zachowana i sprzedana. - przekonuje Serafin de facto na pytanie nie odpowiadając. Zabawny jest jeszcze jeden argument:
Przecież w tym materiale nie padło nic nowego. To politycy wszyscy już wiedzieli i dziennikarze, zatem wykorzystano to jako twardy dysk i zagrywkę przeciw PSL - stwierdza. Nasuwa się pytanie - o ilu jeszcze takich "oczywistościach" wiedzą politycy czy dziennikarze? I skoro to jest wiedza powszechna w kręgach władzy, to czego dotyczą tajemnice prawdziwe? Prowadzący wywiad red. Krzysztof Galimski dopytuje - ale przecież to sam Serafin nagrał tę rozmowę? Po co? Odpowiedź także nie do końca poważna: Chciałem zarejestrować słowa prezesa Łukasika, dlatego, że nikt go nie chciał słuchać. Wszyscy go lekceważyli. Każdy go odsuwał. On został skrzywdzony, a ma porażającą wiedzę. Ta sprawa dotyczyła majątku publicznego. Wynika z tego, że pan Serafin nagrania dokonał z litości. I że chciał jednak by pana Łukasika usłyszano. To wątpliwe, nagrania były raczej, jak to w państwach quasi-kolonialnych, elementem wyłącznie wewnętrznej rozgrywki. W tym systemie zwykłe złodziejstwo nikogo nie oburza. Co innego gdyby chciano okraść kolegów z partii. Na to szanowni państwo, zgody nie było i nie będzie! Ale tak? Temat szybko posprzątano. Cel - wymiana ministra rolnictwa został osiągnięty. Kto by tam teraz ścigał złodziejstwo. Przypomnijmy, afera taśm Serafina wybuchła w lipcu, a rozmowa, nagrana ukrytą kamerą, odbyła się zapewne w styczniu tego roku. Publikujemy kilka cytatów z Władysława Łukasika:
Widzę, że ty tu masz zegar fajny i rzeźbę. Poczekaj, wziąłem ci jakąś butelkę, żebyś po prostu, przy okazji, wziąłem taką większą, żeby się szybko nie skończyła.
O ministrze rolnictwa Marku Sawickim:
Nie, słuchaj w Białymstoku to ja mu kryję, kurde dupę po prostu. Ja tam pół milimetra nie zawiniłem.
O Andrzeju Śmietance, dyrektorze generalnym w spółce Elewarr, b. wiceprezesie ARR:
Oni są tam zaprzyjaźnieni towarzysko, myślę, że biznesowo i w każdym innym obszarze. Także razem imprezują i w różny sposób to raz. On traktuje ten Elewarr jako swoją spółkę.
O Bronisławie Tomaszewskim, prawniku, prezesie Elewarru:
Mecenas to jest słup. Był taki artykuł, to ci mogę przynieść, a może go mam z sobą. Także mecenas to jest słup. Ja nie chciałem się na to zgodzić, wymusili to na mnie z ministrem, że on ustępuje z prezesa. Bo ja wolę, żeby on był prezesem, a nie słup. A w ten sposób to słup wszystko mu firmuje. A to, co Andrzejek lubi, za nic on sam nie odpowiada. Wiesz, on sobie może wnioskować… On zawnioskował o wynagrodzenie 50 tysięcy złotych miesięcznie. Ja mu tego nie mogłem podpisać, ale ten słup mu podpisał. Miesięcznie... (…) Jak ja się dowiedziałem to spowodowałem, że do 30 mu tam obniżył. Ale wiesz, ale wiesz, ale to było już wiesz... kontrola NIK-u. Wszystko wiesz kurde jest jakaś odpowiedzialność. Ale nie tylko to sobie wpisał. On sobie wpisał, na przykład, że nie 1 proc. udziału w zysku, tylko 3 proc. będzie miał. Albo teraz to on uważa, że 10 proc. powinien mieć. W ogóle, że te pieniądze — tam jest 90 milionów na koncie — że to w ogóle wszystko jest jego. I on to, powiedzmy, w sposób bardzo taki różny to eksploatuje. Ale ja już tam całkowicie na przeszkodzie nie stałem tego. Tylko po prostu, jak chciałem na przykład jesienią… Oni mają różne… i tutaj na Mołdawię też go chcieli wziąć. Czyli rozumiesz wytransferować tam i potem, rozumiesz, wnoszą dalej i potem już możemy, możemy się bujać. To ci przykładowo podaję jakie pomysły były, co i mnie średnio pasowały, ale jak nigdy nie mówiłem… on jak przyszedł to uzgodnienie z ministrem, ten, tylko mówię tylko, żeby tak były zrobione dokumenty, żebym nie musiał chodzić, tłumaczyć się, jak za ten pieprzony Białystok, bo ja tam pół milimetra nie zawiniłem. To, kurde, żebyś wiedział, to pociotek tego, pociotek ministra tam był, nie mój… Już, tylko dopowiem ci jedno. Plus, czyli Śmietanko ma w tym udział jeden, drugi… bo on uważa, że cały, że cała ta spółka... On chce się tam okopać i uwłaszczyć. Tam w tej chwili jest około 80 milionów na koncie. Spółka jest warta, nie wiem, około 150-160 milionów, spółka ta Elewarr, nie... (…)
On de facto tak to chce prywatyzować, żeby to było jego, żeby to było nieodwołalne i wiecznie jego. Czyli każda ich koncepcja jest dobra, w którym to się staje jego. ...i ten fundusz Sikorę użył jako słupa. Sikora jako federacja składa na sześć milionów z funduszy promocji pod hasłem: „Na kuchnię polską w czasie Euro”. Ja nie chciałem się na to zgodzić, wymusili to na mnie z ministrem, że on ustępuje z prezesa. Bo ja wolę, żeby on był prezesem, a nie słup. A w ten sposób to słup wszystko mu firmuje.
Pełny zapis rozmowy i wideo na stronie Pulsu Biznesu
Pierwszym efektem publikacji będzie kontrola w ARR. Ministerstwo rolnictwa w komunikacie pisze:
Minister Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Marek Sawicki polecił przeprowadzić w trybie pilnym kontrolę w zakresie prawidłowości sprawowania nadzoru właścicielskiego nad podległymi spółkami przez Agencję Rynku Rolnego. Kontrola ma za zadanie zweryfikować niektóre twierdzenia byłego prezesa tej instytucji, ujawnione 16 lipca br. przez jedno z czasopism. Została przy tym zlecona analiza prawna, ukierunkowana na ustalenie i wyegzekwowanie odpowiedzialności prawnej rozmówców z tytułu zniesławienia i naruszenia dóbr osobistych ministra. Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi podkreśla w tym kontekście, iż dysponuje raportem Najwyższej Izby Kontroli, w którym pozytywnie ocenia się działalność Elewarr sp. z o.o. w latach 2008 – 2010. Najwyższy Czas!
Żakowski w szambie po uszy. Czyli jak się przejechać w maksymalnie brukowym stylu po nielubianym ministrze Kiedy tygodnik opinii - "Wprost" - poświęca cały tekst plotkom na temat życia prywatnego ministra, zastanawiam się nad granicami powagi. To prawda: plotki o tym, że Jarosław Gowin ma nieślubne dziecko, czy że kiedyś miał romans z klubową koleżanką, i mnie zdarzyło się słyszeć - od innych polityków, i to z jego partii Można więc uznać, że tematem dla "Wprost" nie jest grzebanie w życiu ministra, a przypatrywanie się plotce jako narzędziu walki politycznej. Sam kiedyś, przed wielu laty popełniłem, wraz z Michałem Karnowskim, podobny tekst o innym znanym polityku, który zdawał się być "na celowniku". Stało się jednak dopiero w momencie, gdy owe plotki stały się przedmiotem aluzyjnych wypowiedzi publicznych. Do końca miałem też wątpliwości, czy dobrze robię. Bo coś, co opisujemy jako plotkę, łatwo staje się tematem samoistnym. Bo wielu czytelników przeoczy cudzysłowy i przyjmie cytaty za prawdę objawioną. Kiedy tabloid idzie tym samym tropem, mam poczucie, że moje intuicje się sprawdziły. Dwa dni z rzędu "Fakt" relacjonuje plotki już bez cienia innej intencji, poza wzbudzeniem sensacji. Mikołaj Wójcik robi wywiad z człowiekiem "podejrzewanym" o to, że jest synem ministra. człowiek stanowczo zaprzecza. Nie poznajemy żadnych choćby poszlak na rzecz tej tezy. A jednak nawet po tym zaprzeczeniu dla "Faktu" to nadal rzecz do ustalenia. Tak jest, albo tak nie jest. Wiele razy pisałem, że są sytuacje, kiedy tabloidy spełniają rolę kontrolera życia publicznego. Ale są też takie, gdy po prostu grzebią się w nieczystościach. Na świecie są różne modele podejścia do życia prywatnego polityków; francuski, ścisłej dyskrecji (ostatnio coraz mniej ścisłej), i amerykański (prześwietlania do bólu). W każdym jednakże oczekiwałbym choć luźnego związku rewelacji z rzeczywistością. jeśli go nie ma, pozostaje znęcanie się nad nielubianymi postaciami. "Fakt" jest jednak w pewien sposób poza konkurencją, cała jego poetyka to szukanie na siłę skandalu. Czy jednak poza konkurencją jest także Jacek Żakowski? Poważny ponoć lewicowy publicysta i zresztą wielokrotny pogromca tabloidów, w przeglądzie prasy w radiu Tok FM uznał "informacje" dotyczące rozlicznych romansów Gowina za potwierdzone. I dworował sobie z prawicy, która żyje nie tak jak głosi. Padały inne przykłady: biskup Jarecki chociażby. Tym samym Żakowski zaczerpnął powietrza i zanurzył się po czubek głowy w szambie. Najwyraźniej lubi, ma takie potrzeby. Zwłaszcza wobec polityka, którego nazwał kiedyś w studio TVN 24 z właściwą sobie kulturą dyskusji "kołtunem". I tak oto plotka stała się prawdą dzięki najzagorzalszym krytykom plotkarstwa i oponentom spiskowych teorii. Trudno nie doznać wrażenia, że wobec Gowina, polityka rządzącej i mainstreamowej partii, ale uwikłanego w szereg konfliktów z mainstreamem nie stosuje się zwykłych standardów. Bo nie on jeden jest tematem takich plotek. Innych, dotyczących jakże szacownych postaci, nikt ani na siłę nie "rozbraja", ani tym bardziej nie ciągnie. Są zbyt potężni. Ani nie prowadzi dziennikarskich śledztw, ani nie używa jako tworzywa dla głupawych żartów. Przypadek? Raczej nie. Salon bywa wyjątkowo niesalonowy, gdy trzeba załatwiać porachunki. Piotr Zaremba
Siła strachu Ujawnienie przez Rosjan drastycznych zdjęć ofiar katastrofy smoleńskiej ma zastraszyć polskie elity polityczne. Drastyczne zdjęcia wykonane po katastrofie smoleńskiej są dostępne w internecie na rosyjskich serwerach – poinformowały we wtorek 16 października polskie media. Fotografie przedstawiały ciała ofiar, w tym prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a także zdjęcia z jego sekcji zwłok. Szybko okazało się, że zdjęcia umieszczono w sieci już 28 września, a rosyjska blogerka, która tego dokonała ma oczywiste związki z tamtejszymi służbami. Całość wygląda na świadomą grę Rosjan obliczoną na publiczne upokarzanie polskich władz, które do tej pory udawały, że ws. katastrofy smoleńskiej nic się nie stało.
Odpowiedź na ekshumacje ofiar? Nawet jeżeli Rosjanie nie dokonali zamachu na samolot z polskim prezydentem, to ich działania po katastrofie miały upokorzyć Polskę i wzbudzić strach w naszych elitach politycznych. Przypomnijmy. Rosjanie zbezcześcili zwłoki ofiar katastrofy. Nie przeprowadzili rzetelnych sekcji zwłok. Pomylili zwłoki ofiar. Nie zabezpieczyli miejsca katastrofy, skutkiem czego wiele tygodni po niej na miejscu znajdowano resztki samolotu, a także ludzie szczątki. Później celowo niszczyli wrak polskiego samolotu. Wreszcie manipulowali dowodami, a także je fałszowali, po to, aby odpowiedzialność za katastrofę zrzucić na polską stronę. Rząd Donalda Tuska nie dość, że nie reagował, to próbował tłumaczyć i usprawiedliwiać rosyjskie działania. Dowodem tego był skandaliczny raport tzw. komisji Jerzego Millera, który praktycznie w znacznej większości poparł rosyjską wersję katastrofy. Ostatnie tygodnie w Polsce upłynęły jednak pod znakiem zmiany nastawienia do katastrofy smoleńskiej. Powodem były ekshumacja ciała z grobu Anny Walentynowicz, do której doszło 17 września. Ujawniła ona, że doszło do zamiany ciał, z inną ofiarą katastrofy smoleńskiej Teresą Walewską-Przyjałkowską. Trudno nie powiązać tych faktów, że z publikacją 11 dni później drastycznych zdjęć. Wygląda tak jakby Rosjanie chcieli przekazać polskiej stronie ostrzeżenie, aby w śledztwie nie posuwała się za daleko.
Blogerzy specjalnego przeznaczenia Stronę, na której opublikowano zdjęcia prowadzi niejaki Anton Sizycha z Barnaułu, w Kraju Ałtajskim na Syberii, specjalista od głoszenia teorii spiskowych w internecie. Ciekawsza jest jednak osoba autora tekstu, który dostarczył zdjęcia. Według Sizycha jest nim 57-letnia Tatiana Karacuba. Z jej stron internetowych można dowiedzieć się, że jest doktorem psychologii i dziennikarką: absolwentką Wydziału Dziennikarstwa Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego (MGU) im. Michaiła Łomonosowa i Wydziału Bezpieczeństwa Narodowego Akademii Służby Państwowej przy prezydencie Federacji Rosyjskiej. Jej kariera niedwuznacznie sugeruje związki z rosyjskimi tajnymi służbami. Pracowała między innymi w ONZ w Nowym Jorku i Genewie. „Wszystko, co wiemy o Tatianie Karacubie, to wyłącznie jej słowa i dlatego należy traktować to ostrożnie” - mówił dziennikarzowi RMF FM Andriej Sołdatow, szef portalu Agentura.ru. Ona zaś pisze o sobie rzeczy dające do myślenia. Nie muszą one być prawdą, ale trudno sobie wyobrazić, aby Rosji tolerowano osobę, która powołuje się na określone instytucje, a nie ma do tego prawa. Zasiadała m.in. w we władzach zamkniętej 5 lat temu Akademii Bezpieczeństwa. Została ona zlikwidowana, bo nadawała fałszywe ordery, tytuły i...stopnie Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Podobno, aby wyjść z odpowiednim potwierdzeniem stopnia wystarczyło przyjść i zapłacić. Karacuba była również wydawcą niskonakładowego pisma „Prezydent, parlament, rząd”. Najbardziej szokujące są tezy, które Sizych stawia na podstawie zdjęć ujawnionych na blogu. Otóż jego zdaniem 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem doszło do zaplanowanego mordu o rytualnym charakterze. Podobne tezy stawia on także w wypadku innych katastrof. M.in. rosyjskiego samolotu pasażerskiego Suchoj SuperJet w Indonezji w maju br., a także wielu innych.
Ostra gra Oprócz zastraszanie elit rządzących Polską (walimy was w pysk i co nam zrobicie?!) Rosjanie mogli także inne cele. Od są oni specjalistami od dezinformacji i prowokacji politycznych. Wypuszczenie zdjęć – jeżeli było świadomym działaniem Rosjan, a wszystko na to wskazuje, miało kilka celów. Jednym z nich mogło być wywołanie dyskusji w Polsce na temat smoleńska. Analiza faktów, które wydarzyły się w ostatnich tygodniach dowodzi, że brak katastrofy smoleńskiej jako tematu wiodącego w rozgrywce o władzę w Polsce osłabił notowania rządu Donalda Tuska, a wzmocnił opozycję. PiS schował Antoniego Macierewicza, który - w świadomości większości Polaków jest oszołomem, a zajął się gospodarką i punktowaniem podwyżek podatków. Korzyść z powrotu tematu smoleńskiego wydaje się dla rządzących oczywista. Dlatego pojawiły się spekulacje o tym, że za publikacją zdjęć w Rosji mogą kryć się polskie rozgrywki polityczne. Jest to jednak małoprawdopodobne. Wymagałoby bowiem porozumienia przynajmniej jednego rozgrywającego z rządu z szefem, którejś z tajnych służb. Ryzyko takiej operacji i brak pewności odniesienia korzyści w razie sukcesu, są wystarczającym powodem, aby jej zaniechać. Na dodatek wewnątrz PO jest ogromny kryzys zaufania do kolegów partyjnych, co utrudnia skomplikowane prowokacje. Tezę o odpowiedzialności Rosjan potwierdza najostrzejsza w historii reakcja rządu ws. katastrofy smoleńskiej. Szef MSZ Radosław Sikorski wezwał do siebie ambasadora Rosji i przekazał mu notę protestacyjną. Co więcej, wręczał mu ją nie minister, a podsekretarz stanu Jerzy Pomianowski. Ostro wypowiedział się także Donald Tusk, który przez ostatnie 5 lat zdawał się nie dostrzegać rosyjskich prowokacji. - Trudno wykluczać prowokację, chociaż nie chciałbym tutaj snuć publicznych domysłów, komu mogłoby zależeć na tym, aby emocje dotyczące Smoleńska - i to w tak drastyczny sposób wzbudzane na nowo - znowu w Polsce wybuchły. Może w przyszłości będziemy mieli okazję dowiedzieć się całej prawdy, także o tym przedsięwzięciu - mówił Tusk.
Know how made in Russia Dr Leszek Pietrzak, były pracownik Biura Bezpieczeństwa Narodowego wyliczył, że w po 1989 r. było kilkadziesiąt rosyjskich prowokacji wymierzonych w Polskę, z czego kilkanaście było wyjątkowo głośnych. – To firmowy znak rosyjskiej polityki, którą prowadzi ona wobec krajów, które uważa za część swojej strefy wpływów – tłumaczy Pietrzak. Cele rosyjskich prowokacji zawsze są te same. Osłabić Polskę na arenie międzynarodowej i ułatwić możliwość montowania antypolskich koalicji w Unii Europejskiej. Last but not least Kreml stara się utrzymać swoich obywateli w przeświadczeniu, że Polska i Polacy, to główni wrogowie Rosji. Niewdzięcznicy, którzy nie potrafią docenić swoich „wyzwolicieli” od faszyzmu, zdrajcy słowiańszczyzny, którzy sprzymierzyli się z Zachodem. Głośna była sprawa, gdy w maju 2011 r. w Strzałkowie nieznani sprawcy umieszcili tablicę poświęconą czerwonoarmistom zamęczonym w polskich obozach śmierci. O tablicy program zrobiły rosyjskie media zanim dostrzegły je polskie. Była to odpowiedź na tablicę poświęconą ofiarom katastrofy smoleńskiej, w której rocznicę, na którą lecieli oficjele nazwano „ludobójstwem katyńskim”. Rosjanie są bardzo czuli na punkcie zachowani „równowagi ciosów”. Gdy w 2005 r. chuligani pobili dzieci rosyjskich dyplomatów w Polsce, to natychmiast w Moskwie „nieznani sprawcy” dokonali pobicia odpowiedniej liczby Polaków związanych z ambasadą. Wszystko wskazuje na brutalną rosyjską grę, która ma uświadomić obecnie rządzącym polską, aby nie próbowali grać rosyjską kartą. Może to też być ostrzeżenie, aby nie ujawniać nowych faktów o katastrofie smoleńskiej. Polski rząd od dwóch lat jest w posiadaniu zdjęć satelitarnych dotyczących katastrofy, które utajnił. Niezależnie od stosunkowo ostrej reakcji rządu wobec Rosji na publikację zdjęć, Tuskowi będzie bardzo trudno prowadzić normalną politykę. Oznaczałoby to dla niego, że jego deklaracje o pojednaniu i ociepleniu polsko-rosyjskich stosunków były pobożnym życzeniem. Przyznanie się publicznie do błędu i porażki byłoby dla niego bardzo trudne i groziłoby utratą wiarygodności. Jan Piński
IV RZESZA PODBIJA EUROPE! Unia Europejska jest totalitarnym państwem rządzonym przez Żydów, tak samo jak USA, Kanada, Australia i inne mniejsze kraje Zachodu. By państwo można było uznać za totalitarne, musi spełniać pięć warunków (według Zbigniewa Brzezińskeigo i Carla Friedricha):
Oficjalna ideologia;
Masowa partia pozostająca pod kontrolą oligarchii;
Monopol rządu na broń;
Rządowy monopol dysponowania środkami masowego przekazu;
Terrorystyczny system policyjny.
Oficjalną ideologią Unii Europejskiej jest tolerancja, wielokulturowość, różnorodność, anty-rasizm, anty-faszyzm, poszanowanie tzw. praw człowieka, poprawność polityczna i demokracja. Te wszystkie piękne hasła wcale nie oznaczają tego, co się wydaje na pierwszy rzut oka. Wielokulturowość to kolonizacja historycznych białych, europejskich państw; to czystka etniczna dokonywana na Europejczykach; to zmuszanie rodowitych Europejczyków do integracji, asymilacji z ludnością z trzeciego świata; to forma ludobójstwa. Zabroniona jest dyskusja nad tym zagadnieniem, zwłaszcza zabroniona jest krytyka. Jeśli ktoś się sprzeciwi tej formie ludobójstwa, nazywany jest "rasistą". Wielokulturowość jest zdecydowanie niekorzystna dla Europejczyków jako grupy etniczno-rasowej, gdyż oznacza oddawanie kontroli nad własnymi państwami innym grupom. Istnieje prawdopodobieństwo, że kiedy Europejczycy staną się mniejszością we własnych krajach (a obserwując współczynniki rozrodczości białych i kolorowych można stwierdzić, że nastąpi to w niedalekiej przyszłości), inne grupy będą mogły się zjednoczyć i dokonać eksterminacji rodowitych mieszkańców Europy. Niektórzy sugerują, że jest to zemsta Żydów za Holokaust i wieki prześladowań, i właśnie wymordowanie Europejczyków jest celem ideologii wielokulturowości. Dowodem na to, że świetnie zorganizowane stowarzyszenia żydowskie wprowadzają wielokulturowość w Europie jest chociażby wystąpienie Żydówki Barbary Spectre, która stwierdza, iż "Żydzi są siłą przewodnią we wprowadzaniu wielokulturowości w Europie".Tolerancja również jest elementem tej ideologii. Tolerancja dla gejów, lesbijek, transseksualistów, wszystkich możliwych narodowości, kultur, ras i religii. Każdy, kto zacznie rozważać nad sensem akceptowania wszystkich tych grup społecznych, jest piętnowany jako homofob albo islamofob itd. Wielu ludzi zostało już tak zmanipulowanych przez media i system edukacji (całkowicie kontrolowane przez Żydów), że nie zdaje sobie sprawy, że są ofiarą czystki etnicznej i terroru psychicznego. Słynne są manifestacje gejów i lesbijek, puszczalskich szmat (!), zwolenników aborcji i eutanazji. Media całkowicie promują te parady, natomiast chrześcijanom zabrania się pochodów z okazji świąt Wielkiejnocy czy Bożego Nardodzenia. Nie ma w Europie pochodów zwolenników czystości przedmałżeńskiej, zwolenników skromności, promocji chrześcijaństwa. Takie parady byłyby natychmiast krytykowane jako faszystowskie i nazistowskie. Elita europejska (Żydzi) promuje to wszystko, gdyż czuje się bezpieczniej w zróżnicowanym etnicznie, rasowo środowisku, gdzie nie ma silnych grup narodowych. Dodatkowo dochodzi tu element nienawiści Żydów do Europejczyków i chrześcijaństwa. Jeśli chodzi o prawa człowieka, to warto wspomnieć, że organizacje typu Amnesty International walczą o prawa przestępców do opuszczania więzień, o prawa do aborcji, o prawa kryminalistów z trzeciego świata do przebywania na terenie Wielkiej Brytanii. Nie walczą natomiast o prawa chrześcijan w Pakistanie. O prawa białego Europejczyka żadna organizacja nie zabiega. W każdym europejskim kraju istnieje wiele partii politycznych, więc na pozór wydaje się, że ludzie mają wybór przy urnie. Jednakże większość tych organizacji ma praktycznie taki sam program polityczny. Członkostwo w UE jest dobre, wielokulturowość jest dobra i wzbogacająca, socjalizm jest pożądany, trzeba wspierać mniejszości, bezrobotnych i pokrzywdzonych, podatki są potrzebne i dobre. Trzeba wspierać Izrael, który jest naszym najlepszym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie. Partie, które są przeciwne członkostwu w UE, nieustannie się opluwa w mediach. Nazywa się je oszołomskimi, faszystowskimi, nazistowskimi. Do głosu dopuszcza się tylko wybrane autorytety, w żadnych mediach nie ma rzetelnej, uczciwej dyskusji pozbawionej poprawności politycznej. W USA zarówno republikanie jak i demokraci są finansowani w więcej niż 50% przez organizacje żydowskie. Inne partie nawet nie zasiadają w kongresie. W Wielkiej Brytanii o interesy Żydów dbają zarówno Labourzyści, Konserwatyści jak i Liberałowie. Jedyną partią antysystemową jest tam British National Party, która nieustannie jest poniżana, a z reguły ignorowana w mediach, jej członkowie są zwalniani z pracy za poglądy. BNP jest nieustannie pozywana do sądu za szerzenie nietolerancji, co ma na celu doprowadzenie jej do bankructwa. W Polsce partie narodowe typu PiS są również atakowane przez żydowskie, komunistyczne media typu TVN czy "Gazeta Wyborcza". Tak więc mimo pozoru wielopartyjności tak naprawdę w świecie zachodnim istnieje tylko jedna opcja polityczna - jedna partia "o kilku głowach". Kolejnym punktem świadczącym o totalizmie UE jest fakt, że w większości krajów członkowskich zakazane jest posiadanie broni, a jeśli już jest to w jakimś stopniu dozwolone, państwo monitoruje, kto i jaką broń posiada. Nie ma możliwości zakupu broni bez podania danych osobowych. Za to wojsko i policja są zbrojone na potęgę, siły te są używane przeciwko rodowitej ludności w przypadku zamieszek, jak to było na przykład w Grecji podczas kryzysu. Obserwator może zauważyć, że elita europejska nie reprezentuje interesów miejscowej ludności, ale toczy z nimi wojnę. Jak powiedział Adam Michnik (redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" pochodzenia żydowskiego) - państwo powinno użyć siły przeciwko własnej ludności w przypadku zamieszek. Po części jest to też uzasadnieniem, ze w UE panuje terrorystyczny system policyjny. Są głosy, że za atakami terrorystycznymi w USA, UE, o które obwinia się muzułmanów, stoi Mossad. Jedynie Żydzi mają korzyści z istnienia terroryzmu, jest to uzasadnienie dla przeprowadzania wojen w obronie Izraela, a także dla likwidowania swobód obywatelskich mieszkańców Zachodu. Terror policyjny również polega na istnieniu specjalnych rodzajach przestępstw - zaprzeczanie Holokaustu, mowa nienawiści i przestępstwo nienawiści. W Austrii są osoby skazane za niepoprawne myślenie. Wystarczy teraz podjąć temat różnic rasowych czy wpływu Żydów na sytuację Zachodu, a można trawić do więzienia za "mowę nienawiści". Kto posiada i kontroluje media decyduje nie o tym, co ludzie myślą, ale to, o czym myślą. Choć często to pierwsze jest również prawdą w przypadku ludzi o niskiej inteligencji. Właśnie dzięki ludziom o niskim poziomie mądrości ten system cały czas trwa. Są oni tak zmanipulowani, że nie wiedzą, jaką rolę odgrywają Żydzi w ich życiu, jaki system panuje, do czego to wszystko zmierza. Media nieustannie promują wszystko to, co jest dla Europejczyków, chrześcijan złe - mianowicie promiskuityzm (puszczalstwo), pogardę dla europejskiej tradycji, wynarodawianie, pogardę dla kościoła katolickiego, pornografię, wielokulturowość, wielorasowość, mieszanie ras, antykoncepcję, eutanazję, aborcję. Media niszczą rodzinę europejską, promuje się związki przelotne, współżycie przed ślubem, wolny, szybki seks. To się przyczynia do tego, że ludzie wstrzymują się z zakładaniem rodzin, posiadaniem dzieci. Wolą przyjemność płynącą z łatwego seksu niż budowanie szczęśliwej rodziny wielodzietnej. W mediach nieustannie przeprowadza się akcie pro-aborcyjne, ludzi sprzeciwiających się temu nazywa się oszołomami, faszystami, nazistami. Obecnie nie ma mediów, które zrównoważyłyby ten negatywny wpływ. Media stosują rozmaite techniki manipulacji, zwłaszcza NLP, które sprawiają, ze ludzie automatycznie reagują na pewne hasła w jeden określony sposób, na przykład Kaczyński - > ciemnogród -> moherowe berety -> ośmieszanie Polski -> wstyd głosować. W szkole nie uczy się o technikach manipulacji, więc większość społeczeństwa nie wie, jak działa ludzka psychika. Wie o tym natomiast władza, która poprzez wojnę psychologiczną osiąga swoje cele. Władza doszła do wniosku, ze jedyny sposób, by skończyć z nacjonalizmem i poczuciem przynależności etnicznej przeciętnego człowieka jest sprawienie, by ta osoba chciała przestać identyfikować się jako członek wspólnoty narodu. W mediach więc nieustannie pojawiają się skojarzenia nacjonalizm -> ludzie o niskim IQ -> zaściankowość -> głupota -> Hitler -> wojna -> zbrodnie albo wielokultrowość -> sexy -> inteligencja -> popularność -> najpiękniejsze modelki -> najpopularniejsi muzycy. Inne poglądy i skojarzenia się nie upublicznia, co też świadczy o istnieniu cenzury. Tak więc Unia Europejska jest totalitarnym państwem rządzonym przez Żydów, w którym trwa eksterminacja rodowitej ludności europejskiej. Jedynym sposobem, by temu zapobiec, jest sprawienie, by młodzi Europejczycy przestali myśleć jedynie o doraźnych przyjemnościach typu imprezowanie, alkohol, narkotyki przygodny seks, a zaczęli się interesować kwestią żydowską, nauką, psychologią, systemem panującym w ich krajach. Nie zanosi się na to w najbliższej przyszłości niestety.
Konf. Smoleńsk: Badacie Państwo szczątki nie tego samolotu!
List otwarty do naukowców konferencji smoleńskiej! Szanowni Państwo, Dziękuję za Waszą odwagę, determinację i siłę charakteru – co zaowocowało wydarzeniem jakim jest I naukowa konferencja smoleńska. To wydarzenie bez precedensu – żeby publicznie i za własne środki grono prawych ludzi postanowiło UDOWODNIĆ kłamstwa przedstawicieli państwa polskiego i rosyjskiego w tak śmiertelnie poważnej sprawie. Zaryzykowaliście bardzo wiele – i należy Wam się wszystkim najwyższe uznanie.Chciałbym podzielić się z Państwem jedną refleksją pod Waszą rozwagę: .
Udowodniliście Państwo, że szczątki samolotu, które znalazły się na polanie pod smoleńskim lotniskiem 10.04.2010 roku NIE ZNALAZŁY SIĘ TAM w wyniku nieudanej próby lądowania zakończonej rozbiciem samolotu o ziemię.
“Każdy kto choć trochę zna się na mechanice, wie że ten samolot nie uderzył w ziemię, a został zniszczony przez siły działające wewnątrz kadłuba. Ustalenia komisji MAK i Millera są niewiarygodne” -powiedział podczas pierwszej, naukowej konferencji nt katastrofy smoleńskiej jeden z koordynatorów przedsięwzięcia prof. Piotr Witakowski (AGH)Ale mam wrażenie, że ten dowód prowadzi wzystkich Państwa do jednego tylko wniosku: że wybuchy musiały nastąpić w powietrzu. Innymi słowy ograniczyliście Państwo swoje badania i wnioskowanie (może się mylę) do odpowiedzi na pytanie:
W jaki sposób samolot prezydencki z polską delegacją mógł się znaleźć na smoleńskiej polanie w takim stanie?
A jeśli to nie ten samolot?
A jeśli szczątki na smoleńskiej polanie – to NIE SĄ szczątki samolotu, którym podróżowała polska delegacja prezydencka?
A jeśli badacie Państwo szczątki nie tego samolotu, którym leciał prezydent Lech Kaczyński wraz z polską delegacją 10.04.2012 roku?
Czy wtedy znaki zapytania, które z pewnością Państwo napotkaliście – nie znikają? Istnieje przecież możliwość, że to co badacie to są szczątki jakiegoś innego samolotu, który został zniszczony wcześniej niż 10 kwietnia poprzez kontrolowaną eksplozję (tak jak wyburza się budynki) – lub innymi siłami wewnątrz kadłuba – co w rzeczy samej udowodniliście. Zniszczony a następnie porozkładany na polanie pod smoleńskim lotniskiem. Tymczasem los samolotu z prezydencką delegacją jest tak naprawdę nieznany – a jedyne co wiemy, to że cała delegacja nie żyje i jedyne co „dostaliśmy” z powrotem z tamtego samolotu – to ciała w zalutowanych trumnach.
Czy braliście/bierzecie Państwo taką możliwość pod uwagę?
Mówiąc wprost, czy rozważaliście możliwość, że zbadaliście i odkryliście prawdę, jak został zniszczony samolot znajdujący się 10.04.2010 roku na polanie pod smoleńskim lotniskiem – ale jednocześnie, że to nie jest ten samolot, którym leciała polska delegacja? Zwracam Państwa uwagę na fakt, że hipoteza wybuchów wewnątrz samolotu znalezionego na smoleńskiej polanie – oraz hipoteza inscenizacji sfingowanej „katastrofy” pod Smoleńskiem – nie są ze sobą sprzeczne, nie wykluczają się – tylko są KOMPLEMENTARNE, pasują do siebie jak 2 klocki tej samej układanki. Bo to, że żadnego „wypadku” SPREPAROWANEGO i przedstawionego w raportach MAK i komisji Millera NIE BYŁO – również Państwo udowodniliście podczas konferencji! A odpowiedzi na pytania:
1) dlaczego dwa sąsiadujące państwa wspólnie KŁAMIĄ w sprawie sfingowanej katastrofy lotniczej, której nie było,
2) i dlaczego to oczywiste kłamstwo stręczą nam wszystkie główne media
– są przerażające, niezależnie od tego jak naprawdę zginęło 96 Polaków lecących do Katynia 10.04.2010
Bo na pewno nie zginęli w wyniku zderzenia z brzozą przy próbie lądowania – co wszystkimi siłami ktoś próbuje nam zaszczepić i zakodować w głowach od ponad 2 lat… Jeszcze raz Państwu dziękuję za wszystko co robicie w celu poznania prawdy o 10.04.2010. Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece…
PS. proszę Czytających te słowa o przekazanie tego listu osobom zangażowanym w Konferenckę Smoleńską i dochodzenie do prawdy o 10.04.2010 – jeśli ktoś ma taką możliwość. Dziękuję. Freedom
Rybiński: Syberyjskie mrozy w gospodarce W minionych tygodniach mieliśmy wysyp niepokojących danych na temat sytuacji gospodarczej w Polsce. Powiało syberyjskim mrozem, który zapowiada recesję. Zatrudnienie od początku roku spada, podobnie jak płace realne. Wrześniowa koniunktura w przemyśle jest najgorsza od 10 lat, w budownictwie od 12 lat, a w handlu detalicznym od 7 lat. Produkcja przemysłowa spada, a budowlano- montażowa wręcz leci na złamanie karku. Indeks PMI dla Polski, który podsumowuje opinie menedżerów odpowiadających za zakupy w firmach, wskazuje na silne pogorszenie nastrojów. Oddzielne badania koniunktury prowadzone przez NBP wskazują na coraz gorsze przewidywania firm na najbliższe miesiące. Budżet ma poważne problemy, bo załamały się dochody podatkowe, podobne problemy ma NFZ. W tym tygodniu GUS opublikował Biuletyn Statystyczny, a w nim garść kolejnych danych. Sprzedaż detaliczna w ujęciu realnym (po uwzględnieniu inflacji) spadła we wrześniu wprawdzie symbolicznie, ale dane o płacach i zatrudnieniu zapowiadają głębsze spadki. Tym bardziej że w październiku znowu pogorszyły się i tak już podłe nastoje konsumentów, szczególnie niepokoi silny strach przed bezrobociem, niespotykany od czasu spowolnienia w latach 2001 – 2002. We wrześniu doszło do gwałtownego załamania sprzedaży hurtowej. Silnie spadła też liczba pozwoleń na budowę. Rok temu w miesiącach letnich liczba mieszkań w budowie wzrosła o kilkanaście tysięcy, teraz spadła o ponad tysiąc. Widać, że problemy czekają nie tylko firmy, które budowały stadiony i autostrady, lecz także deweloperów. Ciekawe jest to, że rok temu w trzecim kwartale przybyło tylko około sześć tysięcy osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą, a w tym roku w tym samym okresie prawie 20 tysięcy.
Ponieważ produkcja i sprzedaż spadają, a firm przybywa, można przypuszczać, że jednym z motywów tworzenia nowych firm jest chęć optymalizacji podatkowej. Takich osób fizycznych prowadzących działalność gospodarczą jest prawie trzy miliony. Nic dziwnego, że ministrowi finansów znikają wpływy podatkowe. Maleją też przewozy ładunków, głównie koleją, przy minimalnym wzroście przewozów samochodowych. Polska jest liderem przewozów drogowych w Europie, widać, że teraz lider też łapie zadyszkę. Opublikowane dane o koniunkturze w firmach w październiku potwierdzają odczyty wrześniowe, koniunktura dalej się pogarsza we wszystkich sektorach i jest najgorsza od dekady dla października dla przemysłu, od 12 lat w budownictwie i od 7 lat w handlu. Pogarsza się sytuacja we wszystkich grupach usług, nawet w finansach i ubezpieczeniach, które do tej pory miały się dobrze. W danych szczegółowych można na przykład wyczytać, że następuje prawdziwa rzeź wśród restauracji i hoteli, w tym sektorze też szykują się liczne bankructwa i zwolnienia. Taki jest obraz polskiej gospodarki na przełomie trzeciego i czwartego kwartału, a przecież wszyscy oczekują, że najgorsze dopiero przed nami. Wzrost gospodarczy w USA przed wyborami sztucznie pompowany przez administrację Obamy w przyszłym roku gwałtownie siądzie, bo skończą się antykryzysowe ulgi podatkowe, czyli pojawi się tzw. klif podatkowy. Izrael, który już przebiera nogami, żeby zaatakować Iran, na pewno to zrobi, wysyłając ceny ropy w stratosferę. Kryzys w strefie euro się pogłębia. Nawet chińska lokomotywa dostała zadyszki. W takim otoczeniu gospodarczym, przy jednoczesnym wygaszaniu inwestycji infrastrukturalnych finansowanych środkami unijnymi, w warunkach oszczędności garbowanych na skórze samorządów przez ministra Rostowskiego i przy coraz podlejszych nastrojach, czeka nas naprawdę ciężki rok. Rok recesji. Gdy rok temu prognozowałem taki rozwój sytuacji, inni przewidywali ożywienie, zarażeni urzędowym optymizmem ministra Rostowskiego. Teraz minister pozostał w swoim utopijnym optymizmie sam. Jak golas trzęsący się z zimna na syberyjskim mrozie coraz gorszych danych z gospodarki. Już wiemy, że będzie bardzo źle. Wiemy też, co planuje rząd – kontynuację inwestycji publicznych za pomocą inżynierii finansowej, by wydatków nie księgować jako wydatki i żeby nowy dług nie był długiem. Jednak zorganizowanie takich projektów wymaga czasu i nie wpłyną one znacząco na sytuację gospodarczą w 2013 r. To tak jakby zapalić zapałkę w nieogrzewanym domu na 40-stopniowym mrozie. Przez kilka sekund będzie się wydawało, że jest cieplej. Krzysztof Rybiński
Kabaret w sprawie ścieków Posłowie Platformy proponują podatek od deszczu, zależny od wielkości dachu Chcą nam dodać podatek od deszczu. Drżyjcie właściciele wszelkich nieruchomości. Wszyscy mamy zapłacić za to, że w ogóle w Polsce pada, bez względu, czy mieszkamy w domku jednorodzinnym, czy w bloku. To nie wymysł, ale prawda. Pomysłodawcami „podatku od deszczu” są posłowie Platformy Obywatelskiej. Wymyślili, że potrzebna jest ustawa „o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę oraz zbiorowym odprowadzaniu ścieków” i naliczaniu daniny z tego tytułu „od powierzchni zanieczyszczonych o trwałej nawierzchni”.
Ryczałt, bo tak łatwiej Jak zazwyczaj bywa, niewiele z tego można zrozumieć, co posłom PO kiełkuje. Niestety, to, do czego się przymierzają, do śmiechu nie jest, jeśli sobie uświadomimy, że tacy ludzie tworzą prawo. Smutny kabaret. Dla prywatnych osób pomysł PO może znaczyć, że zapłacą oni podatek od deszczu czy topniejącego, skapującego śniegu, w zależności od powierzchni dachu. Litrów opadu nie zaproponowali pomysłodawcy nowej daniny mierzyć, godząc się na uproszczenie płatności i po wymierzeniu dachu określenie wysokości opłaty ryczałtowej, niezależnie od tego, ile wody z dachu spłynie do kanalizacji.
Gmina zarobi Wymyślili, że podatek od wód opadowych kierowanych do kanalizacji będzie ratował gminne budżety i samorządy będą miały w końcu pieniądze, bo, jak wiadomo, rząd nałożył na nie mnóstwo zadań, nie zapewniając na ich realizację środków. W samorządach dobrze wiedzą, co to jest wiązanie końca z końcem, aż nerwy trzeszczą. Ciśnie się pytanie, jaką wysokość opłaty miałyby wnosić do gmin osoby dotknięte (odpukać!) klęską powodzi, bo wstępnie ktoś już oszacował, że mieszkaniec bloku posiadający mieszkanie pięćdziesięciometrowe zapłaci za to, że w Polsce w ogóle pada deszcz ponad 10 zł rocznie.
Wiceminister Gawłowski się chwali Czy czasem nie dojdzie do tego, że powodzianin pozbawiony przez żywioł wszystkiego miałby wysokość tego podatku zwielokrotnioną 100, a może nawet 1000 razy? Jednak nie czas na żarty. Nam PO chce dosolić idiotyczny podatek, a rząd Platformy powinien po prostu spłynąć natychmiast, gdyby dotknęły (odpukać!) nasz kraj długotrwające ulewy. Niczego prawie nie zrobił, żeby groźbie powodzi przeciwdziałać. Wiceminister środowiska Stanisław Gawłowski odpowiadający od pięciu lat za ochronę ludności przed powodziami nie dotyka niemal tego tematu, krąży wokół niego i się chwali osiągnięciami.
A zbiornika w Raciborzu nie ma Z raportu Najwyższej Izby Kontroli wynika, że gdyby znów (odpukać!) nastąpił kataklizm podobny do tego, który przeżywaliśmy w lipcu 1997 r., domy w pobliżu Odry ponownie zostałyby i mielibyśmy nie mniejszą, niż wtedy tragedię. Budowa zbiornika w Raciborzu Dolnym (inwestycja Programu dla Odry 2006) jednego z kluczowych elementów systemu ochrony przeciw powodziowej miała zostać zakończona w 2011 r. Nawet tej inwestycji nie rozpoczęto! Ma to być zbiornik suchy, polder, o wielkości 26 km kw., na którego tereny mogłaby wpłynąć fala powodziowa. Polderu nie ma, co na to wiceminister Gawłowski? Ano nic, być może myśli, że nadal będzie susza, wyschnie nie tylko Wisła, ale i Odra.
Rząd odda 300 mln zł unijnej dotacji Sprawa jest tak samo jest irytująca, jak z opłatami za spływ deszczówki. Na zbiornik w Raciborzu przyznane zostały kredyty kilku instytucji finansowych wysokości setek milionów euro. Jeżeli prace przy inwestycji nie zakończą się do 2015 r. trzeba będzie zwrócić blisko 300 mln zł unijnej dotacji. Co takiego się stało, że tak się z nią władze ociągają? Cóż, pracować im się nie chce. Trudno uwierzyć, ale tak ważna sprawa utknęła w papierach. Inwestorem zbiornika jest Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Gliwicach. Śląski Urząd Wojewódzki otrzymał niepełną dokumentację, brakuje map, nie ma decyzji wodnej, wojewoda, więc zgody na budowę zbiornika w Raciborzu nie wydaje. NIK alarmuje, że kilkadziesiąt budowli hydrotechnicznych piętrzących wodę znajduje się w stanie fatalnym - mogą zagrażać bezpieczeństwu, głównie dlatego, że nie są remontowane.
Z mostów też ścieka... Posłowie PO, jak widać są wyjątkowo uczuleni na sprawy wodne, mogliby więc zająć się kondycją mostów, sypią się przecież, jak Polska długa i szeroka. Nie tylko chodzi o taki most, jakim jest most w Tczewie, który został zamknięty, bo się może zawalić i rozkradają go złomiarze (uznany został za międzynarodowy zabytek inżynierii budowlanej; znajduje się na tej samej liście, co wieża Eiffla), ale m.in. nadający się do rozbiórki most Uniwersytecki w Poznaniu czy wiadukt poznański łączący miasto z Jeżycami, wymagający przebudowy. Czy nie byłoby pięknie, gdyby ludzie z Platformy pochylili się i coś zaradzili koszmarnemu stanowi technicznemu mostów i kładek w Lublinie albo zżeranemu rdzą mostowi w Puławach, zamkniętemu z powodu złego stanu technicznego, podobnie zresztą stało się z mostem Podgórskim w Krakowie, itp., itd. Zwracamy uwagę, że z każdego mostu woda opadowa też ścieka. Kto zapłaci? Wiesława Mazur
Kontrola lekarska na GPW Po podskokach prezesa Giełdy Papierów Wartościowych (GPW), minister Mikołaj Budzanowski ogłosił że chce kontroli na GPW. Mamy nadzieje, że minister zleci też kontrolę lekarską prezesa. I że wirus Viagry, który opętał prezesa nie jest zaraźliwy. Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie jest instytucją nomenklaturową. Jej pierwszym prezesem był Wiesław Rozłucki, człowiek Balcerowicza, który wprowadził pierwszą spółkę na giełdę wraz z ITI Wejcherta i Waltera. W 1991 roku PRL-owski “Exbud”, który zarabiał kasę na kontraktach min z Kadafim, wszedł na giełdę z ITI jako mniejszościowym udziałowcem “strategicznym”. ITI zarobił na tej transakcji 7,5 miliona $, fortunę jak na wczesne lata 90-te. Dzisiaj Rozłucki jest członkiem rady nadzorczej TVN, prawdopodobnie w nagrodę za zasługi:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/13683,bielecki-i-balcerowicz-w-cieniu-fozz
Rozłuckiego zastąpił w 2006 roku Ludwik Sobolewski, były urzędnik w Urzędzie Rady Ministrów, którego jak to się mówi, zauważono. W ciągu ostatnich lat prezes Sobolewski nabrał chyba pewności ze w III RP Tuska jest on nietykalny, tak jak czołowi notable reżimu i oligarchowie. Ale upojenie trwało krótko. Kilka dni temu “Puls Biznesu” ujawnił, że współpracownik Ludwika Sobolewskiego wspierał produkcję filmu, w który zaangażowana jest partnerka prezesa Sobolewskiego. Maile z propozycją finansowania filmu dostały min. spółki z NewConnect i autoryzowani doradcy:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/77328,sponsor
Nie był to pierwszy podskok prezesa Sobolwerskiego. Niestety, władza jest często łączona z seksem, nie tylko w Samoobronie:
http://monsieurb.nowyekran.pl/post/77493,gieldowe-spolkowanie
Minister Mikołaj Budzanowski szybko zareagował na doniesienia prasowe (cytat):
“Ta sprawa wymaga wyjaśnienia. Zleciliśmy radzie giełdy audyt, czekamy na jego wyniki i tej podstawie będzie można podejmować jakiekolwiek decyzje. Szczegółowy audyt oraz sprawdzenie maili wysyłanych od pracowników GPW do autoryzowanych doradców i spółek z NewConnect jest potrzebne. W spółkach skarbu państwa nie ma miejsca na szantaż czy korupcję. Nie może też być ulgowej taryfy dla osób, które doprowadzają do żenujących sytuacji. Nie oznacza to jednak, że można formułować oskarżenia, bez konkretnych dowodów, dlatego konieczne jest wyjaśnienie tej sprawy”:
http://www.pb.pl/2825077,46943,minister-chce-kontroli-na-gpw
Gratulujemy odwagi i zdecydowania ministrowi Budzanowskiemu. Sugerujemy także kontrolę lekarską prezesa. Pomyślmy tylko co może się stać jeżeli wirus Viagry prezesa jest zaraźliwy i przechodzi na innych poprzez np. uścisk ręki? Może prezesowi Sobolewskiemu pomyliły się "blue chips"? Balcerac
Bezpieczeństwo energetyczne Polski według ekipy Donalda Tuska Tak wygląda budowanie niezależności energetycznej Polski przez rząd premiera Tuska.
1. Klubowi parlamentarnemu Prawa i Sprawiedliwości udało się przepchnąć do porządku obrad Sejmu w ramach tzw. informacji bieżącej, informację rządu w sprawie bezpieczeństwa energetycznego Polski w kontekście niekorzystnych decyzji i planów rządu Donalda Tuska. Ta informacja była omawiana wczoraj z udziałem ministra skarbu Mikołaja Budzanowskiego i jego urzędników. Brałem udział w tej debacie, zadając kilka pytań dotyczących między innymi realizacji tzw. mostu energetycznego na Litwę, a także wycofania się Polski z udziału w budowie elektrowni atomowej w Wisaginias na Litwie. Bezpośrednią przyczyną domagania się tej informacji rządu, była rezygnacja przez gdański koncern energetyczny Energa (będący spółką Skarbu Państwa ) z budowy w Ostrołęce węglowego bloku energetycznego o mocy 1000 MW w ramach istniejącej elektrowni w tym mieście.
2. Rzeczywiście budowa tego bloku energetycznego była przygotowana od strony wszystkich pozwoleń, ba minister gospodarki uzyskał od Unii Europejskiej dla tego nowego bloku energetycznego, darmowe pozwolenia na emisję CO2. Energa podpisała ponadto porozumienie z władzami miasta Ostrołęka na budowę instalacji produkującej ciepło dla ogrzania miasta, które miało być efektem ubocznym produkcji energii elektrycznej w nowym bloku węglowym. Przygotowania do budowy nowego bloku energetycznego były tak zaawansowane,że wyrąbano około 100 hektarów lasu po tę inwestycję, a w Ostrołęce zaczęła się budowa infrastruktury między innymi hoteli, w których mieli mieszkać zarówno inżynierowie związani z tą wielką inwestycją jak i pracownicy firm biorących udział w jej realizacji. Parę tygodni temu Energa ogłosiła, że wycofuje się z tej inwestycji, ponieważ nie jest ona efektywna ekonomicznie, a także wystąpiły poważne problemy z przygotowaniem pełnego jej finansowania.
3. Ta decyzja jest co najmniej zastanawiająca z kilku powodów. Istniejąca elektrownia Ostrołęka jest jedynym przedsiębiorstwem wytwarzającym energię elektryczną na trenie Polski północno - wschodniej, jej poważna rozbudowa, powinna być elementem strategii energetycznej naszego kraju. Polska realizuje budowę tzw. mostu energetycznego na Litwę za blisko 2 mld zł (z czego 750 mln zł to pieniądze z budżetu UE z priorytetu Infrastruktura i Środowisko), przy pomocy którego będzie można transportować energię o mocy około 500 MW w jedną bądź drugą stronę. Od roku 2015, będzie realizowana kolejna faza tego projektu, która powiększy możliwości przesyłowe o kolejne 500 MW. Budowa tego mostu ma sens z punktu widzenia polskich interesów, tylko wtedy kiedy będziemy mieli w północno - wschodniej części Polski, znaczące źródło wytwarzające energię elektryczną. Wreszcie niestety inny polski koncern energetyczny PGE S.A, wycofał się z projektu budowy elektrowni atomowej na Litwie w miejscowości Visaginas, co oznacza, że Litwa będzie miała poważne kłopoty z jej ostateczną realizacją (zresztą ostatnio razem z wyborami na Litwie przeprowadzono referendum w sprawie tej budowy i aż 60% głosujących Litwinów wypowiedziało się przeciw realizacji tej inwestycji).
4. W tej sytuacji budowa mostu energetycznego na Litwę sugeruje, że Polska będzie gotowa importować przy jego pomocy energię elektryczną z obwodu kaliningradzkiego, gdzie od stycznia tego roku rozpoczęła się budowa pierwszego bloku elektrowni atomowej o mocy 1200 MW, który będzie gotowy już w 2016 roku. Drugi blok tej elektrowni o podobnej mocy będzie oddany do użytku już w 2018 roku. Obwód ten nie potrzebuje dodatkowych mocy energetycznych, ponieważ jego popyt na energię elektryczną zaspakaja niedawno oddana do użytku elektrownia gazowa. W tej sytuacji cała dodatkowa energia wyprodukowana w tym obwodzie będzie przeznaczona do sprzedaży za granicą, najprawdopodobniej w państwach nadbałtyckich i w Polsce. Inwestor, rosyjski koncern Rosatom zresztą się specjalnie z tym nie kryje, że buduje w tym miejscu elektrownię atomową aby sprzedawać znacznie tańszą niż tradycyjna, energię elektryczną do tych krajów. W tej sytuacji wszystko wskazuje na to, że rezygnacja z budowy elektrowni węglowej w Ostrołęce, jest niestety związana z koncepcją kupowania energii elektrycznej już za 3-4 lata w obwodzie kaliningradzkim. Być może takie decyzje mają na celu zacieśnienie więzów gospodarczych z Rosją, co od kilku lat na początek nieśmiało, a teraz coraz mocniej, forsuje rząd premiera Tuska. Tak wygląda budowanie niezależności energetycznej Polski przez rząd premiera Tuska. Kuźmiuk
MOSKIEWSKI PRZETARG NA POLSKIE WIZY Rosyjsko-niemiecki projekt reaktywacji Prus Wschodnich wymagał wyważenia „drzwi do Europy” i otwarcia granicy polsko-rosyjskiej. Ponieważ należał do priorytetów polityki Moskwy i Berlina i był aktywnie wspierany przez związek „wypędzonych” z Prus Wschodnich, stał się również najważniejszym zadaniem polskiej dyplomacji, usilnie forsowanym przez grupę rządzącą. Po dwóch latach starań i zabiegów na forum UE, 11 maja br. przyjęto ustawę o zasadach małego ruchu granicznego z Rosją, pozwalającą na przekraczanie granicy polsko-rosyjskiej przez mieszkańców tzw. strefy przygranicznej. Pod pretekstem dokonania „ożywienia społecznego, kulturalnego oraz gospodarczego, głównie w branży handlowej i usługowej” zrealizowano plan zmierzający do uczynienia z obwodu kaliningradzkiego rosyjskich „drzwi do Europy”, przez które Rosjanie wejdą w obszar polityki gospodarczej UE, a kierowani przez specsłużby biznesmeni uzyskają unijne fundusze. 25 maja ustawę federalną o ratyfikacji umowy między rządami Rosji i Polski przyjęła rosyjska Duma, a 14 czerwca podpisał ją Putin. Umowa weszła w życie 27 lipca br. Kilka dni wcześniej, Siergiej Ławrow przeprowadził w tej sprawie konsultacje telefoniczne z ministrem Sikorskim. Natychmiast, bo już 15 maja strona polska przystąpiła do tworzenia „centrów wizowych”. Pierwsze z nich otwarto oficjalnie w Moskwie przy prospekcie marszałka Żukowa, zapowiadając, że w czasie najbliższych 6 miesięcy powstanie w Rosji 38 punktów wydających obywatelom FR zezwolenia na wjazd do Polski. Ambasada RP w Moskwie w styczniu br. ogłosiła przetarg nieograniczony na usługi przyjmowania wniosków wizowych. Przetarg rozstrzygnięto w błyskawicznym tempie i już 9 marca powiadomiono o wyborze oferty. Za najkorzystniejszą została uznana oferta Spółki Akcyjnej Freight Link, z siedzibą w Moskwie, działającej pod nazwą Pony Express. W przetargu wystartowały trzy moskiewskie firmy: OOO Visa Management Service, VF Services LLC Office oraz Pony Express. Pierwsza została wykluczona z postępowania z powodu braków w dokumentacji przetargowej, m.in. zaświadczenia o niekaralności i wykazu wykonanych usług. Z dwóch pozostałych wybrano Pony Express – choć zaproponowała cenę usługi nieznacznie różniącą się od ceny konkurencji i nie mogła udokumentować doświadczenia w wykonywaniu usług na rzecz konsulatów państw będących członkami Strefy Schengen. Firma działa od 1992 roku, ale rosyjski certyfikat agenta celnego umożliwiający start w przetargu, uzyskała zaledwie przed rokiem. Nie ma wątpliwości, że wyboru oferty Pony Express dokonano wbrew kryteriom oceny ofert przewidzianych w Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia (SIWZ) z dnia 25 stycznia 2012 roku. W wydanym przez Ambasadę RP w Moskwie SIWZ za najważniejsze kryterium przetargu uznano bowiem cenę oferty oraz „udokumentowane doświadczenie w realizowaniu usług przyjmowania wniosków wizowych stosownie do dyspozycji art. 43 Wspólnotowego Kodeksu Wizowego lub wcześniej obowiązujących w tym zakresie przepisów acquis Schengen”, co oznacza, że współpraca z państwami strefy Schengen była istotnym warunkiem uzyskania zlecenia. Wbrew tym zapisom, przetarg wygrała firma, której podstawowy atut dotyczył liczby miejscowości, w których można otworzyć punkty wizowe. VF Services zaproponował 11 takich dodatkowych miejsc, Pony Express – 31. To kryterium zostało jednak wymienione w SIWZ dopiero jako czwarte, a zatem nie powinno decydować o wyniku przetargu. Gdyby pracownicy ambasady zechcieli uzyskać informacje na temat zwycięzcy, musieliby się dowiedzieć, że firma kurierska Pony Express ma w Rosji fatalną opinię, znana jest z nieterminowych i nierzetelnych usług, a jej personel, z arogancji i braku profesjonalizmu. Liczne wypowiedzi klientów zamieszczone np. na forum edost.ru mówią o zagubieniu przesyłek, opóźnianiu dostaw czy zawyżaniu opłat. Pony Express znajduje się też na rosyjskiej „czarnej liście pracodawców”. Na temat warunków istniejących w firmie można przeczytać m.in. na portalu orabote.net. W jednej z opinii napisano – „Ludzie nie chodźcie do pracy w tej firmie!! Traktuje pracowników obrzydliwe, nie płaci wynagrodzenia i zwalnia w czasie zwolnienia lekarskiego. Jednym słowem, dranie!” W innej wypowiedzi, były pracownik firmy zwraca uwagę, że stanowiska kierownicze w Pony Express zajmują głównie byli wojskowi, oficerowie Armii Czerwonej. Jego zdaniem, stosunki panujące w firmie, ze względu na „mentalność i poziom kultury” przypominają realia koszarowe. Jest to istotna informacja, bowiem w zarządzie spółki Pony Express można znaleźć absolwentów Akademii Wojsk Rakietowych ZSRR oraz byłych pracowników sowieckiej Agencji "Rospechat", zajmującej się od 90 lat dystrybucją prasy i wydawnictw. „Rospechat” zatrudniania wielu wojskowych oraz „weteranów II wojny światowej”, którzy co roku, w dniu 9 maja otrzymują od Agencji „tradycyjne prezenty i pozdrowienia z okazji rocznicy Wielkiego Zwycięstwa nad faszyzmem”. Obecność takich postaci może wskazywać, że Pony Express jest firmą „specjalnego znaczenia”, posiadająca doskonałe stosunki z władzami Federacji Rosyjskiej oraz ludźmi służb specjalnych. Powierzenie jej przyjmowania wniosków na wyjazd do Polski, należałoby wówczas oceniać w perspektywie zagrożeń, jakie mogą wynikać z takiej współpracy. Dotyczy to np. wniosków od osób, które z różnych przyczyn nie powinny znaleźć się na terytorium Polski i UE, choćby w obawie, iż mogą wykonywać zadania na rzecz wywiadu FR. Odnosi się to także do wielu „biznesmenów” i firm związanych z rosyjską mafią, którym otwarta granica ułatwia ekspansję przestępczych interesów. Pony Express ma prowadzić pośrednictwo wizowe w zgodzie z przepisami prawa Rzeczypospolitej Polskiej, oraz naszym interesem publicznym. Ponadto umowa z polską ambasadą zobowiązuje wykonawcę do zachowania w tajemnicy danych osobowych, stosowania szczególnej ochrony podczas przekazywania wniosków polskim placówkom dyplomatycznym, w tym należytego zabezpieczenia elektronicznego danych oraz nakłada na wykonawcę obowiązek usuwania danych natychmiast po ich przekazaniu. Personel Pony Express ma być niekarany i fachowy, ma odnosić się do klientów „w sposób uprzejmy, szanować godność i nietykalność wnioskodawców”., zaś firma powinna zapewnić „odpowiednie środki antykorupcyjne”. Czytając internetowe opinie Rosjan na temat Pony Express, trudno przypuszczać, by te warunki mogły zostać spełnione. Pośpiech, z jakim rozstrzygnięto przetarg wynika niewątpliwie z gwałtownego wzrostu ilości wniosków wizowych składanych przez Rosjan. Już przed dwoma miesiącami informowano, że polskie placówki dyplomatyczne nie radzą sobie z przyjmowaniem wniosków. Konsulat w Kaliningradzie, tylko w ramach umowy o małym ruchu granicznym przyjmuje ich ponad 200 dziennie. W stosunku do roku 2011 ruch na granicy z Polską wzrósł o 100 procent, a jak wynika z informacji warmińsko-mazurskiej straży granicznej, jednego dnia polsko-rosyjską granicę przekracza nawet 5000 Rosjan. Te dane pokazują, że „drzwi do Europy” zostały skutecznie wyważone, a otwarcie granicy z obwodem kaliningradzkim (w praktyce z całym obszarem Rosji) spowoduje napływy do Polski wielu poważnych zagrożeń i patologii. Powierzenie zadania przyjmowania wniosków wizowych firmie „specjalnego znaczenia”, z pewnością tych zagrożeń nie umniejszy. Aleksander Ścios
Nie walnęło i nie urwało tylko wybuchło i rozerwało Co zrobią z tymi naukowcami? Też orzekną, że oszołomy?
Do tej pory klub wyznawców pancernej brzozy miał do bicia Macierewicza, że oszołom oraz profesorów Biniendę, Nowaczyka i Szuladzińskiego, że hochsztaplerzy. Co to za eksperci, z Australii, z Ameryki, z jakiegoś tam NASA... Ale teraz dołączyli do nich niezależni polscy profesorowie, profesor Obrębski i inne poważne nazwiska z Politechniki Warszawskiej, z AGH w Krakowie, z Akademii Technologicznej w Bydgoszczy, którzy mówią wprost – tam był jakiś wybuch! I suchej nitki nie zostawiają na dotychczasowym sposobie badania katastrofy. Co zrobią z tymi naukowcami? Też orzekną, że oszołomy? Coraz mizerniej naprzeciw coraz dłuższej listy naukowców wygląda klub wyznawców pancernej brzozy, ze swoimi świętymi księgami Millera i Anodiny. którego naukowa podbudowa sprowadza się do krótkiej ekspertyzy pułkownika Klicha – jak walnęło, to się urwało... Coraz więcej wskazuje, że nie walnęło i nie urwało tylko wybuchło i rozerwało. Janusz Wojciechowski
Giertych diagnozuje Tuska jako lewicowca , liberała obyczajowego Giertych ”społeczeństwo przesuwa się w stronę bardziej konserwatywną". - Tusk tego nie widzi, kierując PO w stronę lewicowo-liberalną „.Kaczyński lepiej wyjdzie na tym, niż na zmianie nastrojów społecznych W dzisiejszym głosowaniu Sejm odrzucił projekt ustawy zaostrzającej prawo aborcyjne autorstwa Solidarnej Polski. Za odrzuceniem głosowało 245 posłów, przeciw - 184, 10 wstrzymało się od głosu. Giertych „Teraz trwa walka o Kościół. Tusk robi tu błąd. „....„- Chciałbym, żeby nie łamano posłom sumień, żeby ich nie zmuszono do głosowania wbrew przekonaniom „.....”Teraz próbuje odejść od obietnicy, którą złożył w czasie kampanii, że osoby o prawicowych poglądach nie będą marginalizowane „....”Według niego, może to wpłynąć na wyniki nastepnych wyborów. Jak wskazał, duża część konserwatywnego elektoratu "głosowało na PO nie chcąc PiS". „....”społeczeństwo przesuwa się w stronę bardziej konserwatywną". - Tusk tego nie widzi, kierując PO w stronę lewicowoliberalną„....”Jarosław Kaczyński, który "lepiej niż Donald Tusk odczytuje zmiany nastrojów społecznych".- To głosowanie jest przykladem, że Donald Tusk błędnie rozpoznaje nastroje „...”W tej chwili trwa "love story" pomiędzy Radiem Maryja i PiS. Kaczyński lepiej wyjdzie na tym, niż na zmianie nastrojów społecznych„....”....."skręcenie w lewo" premiera może skutkować straceniem elektoratu w czasie kolejnych wyborów. „....(źródło)
Giertych stara się być Machavellim II Komuny. Proszę zwrócić uwagę na jego cynizm i instrumentalizm .Kaczyński dał kiedyś szansę życia Giertychowi tworząc z nim koalicję i powierzając mu funkcje wice premiera oraz ministra Edukacji Narodowej . Giertych , co trzeba mu przyznać był najlepszym ministrem tego resortu w III RP . Kaczyński nie wiedział ,że Giertych n ma już złamany kręgosłup, ze ściśle wypełnia polecenia Tuska ,że Tusk zaplanował , Giertych jako jego konfident wejdzie do koalicje z Kaczyńskim, że ma się łasić, wkraść w łaski Kaczyńskiego , aby z ukrycia wbić nóż w plecy . Giertych w swoim słynnym wywiadzie politycznego ekshibicjonisty przechwalał się , że to on obalił rząd Kaczyńskiego. Coś istotnego musiało mu złamać kręgosłup polityczny, etyczny , gdyż Giertych zgodził się być marionetką Tuska , a poza tym panicznie się bał się ,że Kaczyński wsadzi go do więzienia. Nienawiść Giertycha do Kaczyńskiego ma charakter paranoiczny . Giertych przeszedł na poniżającą pozycje klakiera II Komuny . Publicznie zgłosił gotowość wzięcia udziału w budowie nowej fasadowej partii, która miałaby odebrać głosy Kaczyńskiemu , a następnie jak się wyraził dopiąć układ rządowy, umożliwić nomenklaturze II Komuny , Platformie dalsze okupowanie Polski . Najlepiej to ilustruje jego żądanie aby zamkną Polakom „mordy „ w internecie i wprowadzić cenzurę Giertych ma rację co do Tuska ,. Jest to lewicowiec , anty konserwatysta, zwolennik liberalizmu obyczajowego . Tusk to faktycznie janczar politycznej poprawności , który dąży do uczynienia z niej religii panującej II Komuny . Pierwszy uwagę na lewicowość Platformy zwrócił Krasnodębski „bo PO jest w gruncie rzeczy również partią lewicową „....”W ten sposób ludzie dawnej opozycji pod płaszczykiem swoich zasług tworzą nową oligarchię w państwie? „...., w późniejszym wieku staje się zachowawcze, ciasne, lubujące się w sprawowaniu władzy i w jakimś sensie niemoralne, wręcz reakcyjne „...(więcej)
Giertych „Zarejestrowani wydawcy gazet powinni odpowiadać za wpisy na ich forach internetowych – uważa mecenas Roman Giertych i zapowiada złożenie skargi do Trybunału Konstytucyjnego. „....”Sąd Apelacyjny oddalił jego apelację przeciwko Ringier Axel Springer dotyczącą wpisów na forach internetowych pod jego adresem. „....(więcej )
Giertych ” Część Polaków zawsze tęskniła za silną władzą. Raz mniej, raz bardziej. Takim momentem był 2006 r., stąd wzięła się moja bliska współpraca z PO, z Donaldem Tuskiem. Myśmy wtedy obalili próbę konstytucyjnego zamachu stanu, który robił Lech z Jarosławem Kaczyńskim.”.....”Akurat. Wróćmy do tego konstytucyjnego zamach stanu, co to było? - Próba doprowadzenia do zmiany władzy przy wykorzystaniu konstytucyjnych instrumentów, ale wbrew duchowi prawa. PiS próbował na początku 2006 r. doprowadzić do przyspieszonych wyborów, grając terminami ustawy budżetowej. Nawiasem mówiąc, orędownikiem tej próby był mój przyjaciel Michał Kamiński. Pięć klubów się temu sprzeciwiało: PO, SLD, Samoobrona, PSL i my. Myśmy wtedy okupowali salę posiedzeń w Sejmie, dyżury mieliśmy, bo baliśmy się, że zamkną ją na klucz. Myśmy mieli już dogadanego nowego marszałka, Bronisława Komorowskiego, miał być przegłosowany przez 300 posłów, ale trochę wbrew procedurze..”.....”Wszystko w panice przed wyborami.- Tak, nie ukrywam. PiS miał wtedy w sondażach pod 50 proc. Myśmy wszyscy wiedzieli, że po wyborach mieliby większość w Senacie i w Sejmie. Przy prezydencie Lechu Kaczyńskim oznaczało to władzę totalną.”......” Kiedy się panu tak przestawiło, że PiS to wróg?- Nigdy nie byłem sojusznikiem PiS. To ja doprowadziłem jego rząd do upadku.Był pan jego koalicjantem. - W 2005 r. byłem pewien, że będzie PO-PiS, a my będziemy budować opozycję i czekać na swój czas. Gdy Donald, pamiętam ten Konwent Seniorów, przyszedł i powiedział, że nie wchodzi do rządu i będą tylko pozorować koalicyjne rozmowy, to mi się świat zachwiał. Miałem pomysł, że przerobię partię na bardziej konserwatywno-liberalną, będziemy atakować od strony opozycji. Jak mi to Donald powiedział, powstało pytanie - co dalej z Ligą. Wszyscy pchali nas do rządu. Miałem rozłam wewnętrzny, który doprowadził do wyjścia sześciu posłów i groził dalszym odchodzeniem. Wtedy zrozumiałem, że Liga to trup. Byłem przed dylematem: albo wejdę w koalicję i będę czekał, albo mnie załatwią. Moja cała strategia od wejścia do rządu sprowadzała się do tego, żeby być pupilem Kaczyńskiego, żeby zapomniał wszystko to, co było, te walki. A to dlatego, że uważałem, że Kaczyński będzie chciał nas zabić, a miał prokuraturę, Ziobrę, miał wszystko. I moja jedyna nadzieja była w tym, że dojdzie do kryzysu, zanim mnie rozwali. Rozwali?- To znaczy aresztuje. „...”Rzeczywiście, czasem wchodził pan w konflikt z PiS, np. z Kluzik-Rostkowską. - Ale wszystko z prawej strony, żeby przekonać Jarosława, że moje porozumienie z PO jest niemożliwe. Bez przerwy mi zarzucał, że ja mam kontakty z Tuskiem...I słusznie zarzucał. - Nie dało się ukryć. Wyszło, że Tusk był u mnie w domu. A to od razu lądowało na biurku u Jarka. I w związku z tym ja musiałem obchodzić go od prawej strony, żeby miał pewność, że niemożliwe jest porozumienie z PO Zostawmy to. Mówię o strategii partii. Żeby zejść z linii strzału. W czerwcu 2007 r. wszystko się ważyło. Miałem w PiS człowieka, któremu do dziś jestem wdzięczny, w komitecie politycznym, wiedziałem, co oni myślą, nie byłem głuchy, dokładnie wiedziałem, co rozważa Kaczyński. Słynny kret? On nadal tam jest? Nie powiem kto, ale nie był to ani Michał Kamiński, ani Adam Bielan, a raczej ktoś, kto ich w tym czasie bardzo zwalczał. I dokładnie wiedziałem, gdzie będą uderzać. Więc w czerwcu 2007 r. już prawie była decyzja, że to my idziemy pod nóż, był przeciek, że będą zatrzymywać Wierzejskiego. Ale pogadałem z Ziobrą i zasugerowałem mu, że są ciekawsze tematy. Krótko mówiąc, Ziobro się przekonał, że lepiej Jarka przekonać do drugiego frontu, czyli ataku na Samoobronę.Jak pan przekonał Ziobrę? - To moja tajemnica. I gdy Jarosław rzucił się na Leppera, dla mnie to był po prostu moment, w którym powiedziałem: "Teraz albo nigdy". Albo go załatwię, albo mnie wsadzi do więzienia, taka była alternatywa. Ja już wiedziałem, że prokuraturę mają całkowicie podporządkowaną, na telefon. Pamiętam, jak byłem przesłuchiwany w aferze gruntowej i pani prokurator okręgowa, która mnie wezwała jeszcze jako posła pod groźbą doprowadzenia, przesłuchując mnie, co chwila dzwoniła: - Tak, panie ministrze, tak, panie ministrze. Totalnie mieli podporządkowane też służby.” …..(więcej)
Definicja nomenklatury „stanowiska publiczne, których obsadzenie jest uzależnione od decyzji politycznych (dawniej: partii komunistycznej, dziś: grup i partii sprawujących władzę): „....”osoby, które objęły wysokie, intratne stanowiska z polecenia rządzącej partii (albo innej siły politycznej) lub piastują te stanowiska z racji przynależności do ugrupowań rządzących, przy czym ich kwalifikacje zawodowe do pełnienia określonych funkcji schodzą na dalszy plan: Wciąż rządzi nami stara komunistyczna nomenklatura, wspierana przez nomenklaturę nową solidarnościową. „.....(źródło) Marek Mojsiewicz