610

KOMPROMITUJĄCA SAMOKRYTYKA STANISZKIS

Oświadczenie Usprawiedliwianie się dobrymi intencjami i nieświadomością niektórych okoliczności działania jest banalne. Jest to jednak prawdziwe w moim przypadku. Nie starałam się wybielać w toku śledztwa, unikałam jednak oceniania innych osób objętych dochodzeniem - ponieważ nie potrafię przyznać sobie prawa do osądzania ich zachowań i postaw, jeżeli sama nie mogę mieć zaufania do własnego rozsądku i odpowiedzialności politycznej i intelektualnej. Tym bardziej, że wielu z nich to ludzie młodsi ode mnie, ja osobiście nie popychałam ich do działań, które stały się przedmiotem śledztwa - ale też w tym wąskim zakresie w jakim byłam o tych działaniach poinformowana, nie zrobiłam nic, żeby im zapobiec, (chodzi mi tutaj szczególnie o spotkanie u Karpińskiego w dniu 4 marca 1968 r.). Odcinanie się tutaj - robienie dla obrony własnej osoby, kiedy na wolności nie zrobiło się tego w dostatecznym zakresie - uważam za niewłaściwe. Nie oznacza to, iż nie zdaję sobie obecnie sprawy z niewłaściwości i szkodliwości wielu zjawisk. O wielu aspektach sprawy dowiedziałam się dopiero w śledztwie. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że intencje nie są czynnikami łagodzącymi - bo ważne są przede wszystkim obiektywne skutki społeczne działań, a nie motywy, które do nich skłoniły. Obrona spraw, które wydają się mieć wartość autonomiczną - może być wykorzystana instrumentalnie dla celów obcych działającemu. Jeżeli tak było w moim wypadku - a przesłanki do takiego stwierdzenia są podobno w materiach śledztwa, lub zostały ujawnione po wydarzeniach marcowych, świadczyłoby to o mojej krótkowzroczności w dostrzeganiu łańcucha przyczyn i skutków. Przesłanki i informacje, jakimi ja dysponowałam w momencie działania - nie pozwoliły mi w pełni dostrzec, iż to co robię może być wysoce szkodliwe społecznie i sprzeczne z wartościami, którym hołduje. Do tych wartości należy socjalizm - jako ustrój sprawiedliwości i równości społecznej, pozwalający na racjonalne i efektywne funkcjonowanie systemu i pełnym rozwój jednostki ludzkiej. Mój kontakt z osobami objętymi dochodzeniem i udział w wydarzeniach, które stały się przedmiotem śledztwa - można rozpatrywać w kilku aspektach, a mianowicie (chronologicznie):

1) udział w spotkaniach o charakterze dyskusyjnym w gronie kolegów - asystentów,

2) podpisanie petycji do Rektora UW w sprawie zawieszenia w prawach studenta A. Michnika i regulaminu komisji dyscyplinarnej (styczeń 1967 r.)

3) udział w trzech spotkaniach dyskusyjnych w szerszym gronie (październik, listopad, grudzień 1968 r.)

4) udział w wiecu i delegacji do Rektora (8.III.68)

5) udział w przygotowaniu "Deklaracji ruchu studenckiego" (27.III.1968 r.)

Każdy z tych aspektów mojej działalności podyktowany jest innymi motywami - stąd konieczność rozdzielenia.

Ad. 1. Udział w dyskusjach w gronie asystentów z innych specjalności wydawał mi się kształcący ze względu na możliwość zastosowania do interesującej mnie problematyki społecznej - odmiennych perspektyw poznawczych. Nie wiedziałam, że spotkania takie można określić jako nielegalne.

Ad. 2. Petycja wskazywała na niekorzystne konsekwencje pedagogiczne zawieszenia studenta za udział w dyskusji. Nie chodziło tu tylko o Michnika, ile o generalną zasadę. Michnika wtedy jeszcze nie znałam bliżej - spotkałam się z nim przedtem tylko dwa lub trzy razy. Zwróciłam uwagę na pewne nieprzyjemne aspekty w trakcie zbierania podpisów, rozmawiałam o tym także z Michnikiem. Prawo do robienia takich uwag dawał mi fakt podpisania petycji. Tak, więc nawet próby oddziaływania wychowawczego - a wydawało mi się, że wart i trzeba je podejmować - musiały mieć legitymację w postaci pewnego ryzyka, jakie wzięłam na siebie podpisując petycję.

Ad. 3. Udział w spotkaniu w październiku 1967, w moim domu. W dniu spotkania poznałam dopiero Kuronia i Modzelewskiego. Godząc się na spotkanie u siebie nie wiedziałam, jaki obrót ono przybiera. Nie spotkałam się wcześniej z taką formą dyskusji w szerszym kręgu. Udział w urodzinach K. Modzelewskiego (listopad 1967). Moje wystąpienie sprowadzało się do krytyki wybranych aspektów "Listu otwartego". Wydawało mi się to potrzebne - także ze względu na osoby słuchaczy. Niektóre osoby znałam z prowadzonych przez siebie zajęć dydaktycznych na UW. Czułam się w pewnym sensie odpowiedzialna za tą młodzież. Kiedy próbuje się wykluczyć nieoczywistość tego, co w pewnym środowisku przyjmowane jest za oczywiste i chce się być wysłuchanym - nie można stać całkiem na zewnątrz. Zrezygnowanie z tej próby na pewno byłoby z dzisiejszej perspektywy bardziej korzystne dla mnie osobiście, ale wydawało mi się, że jeżeli mam coś na ten temat do powiedzenia i chociaż kilka osób przekonam - to warto. To, że w krytyce ograniczyłam się do pewnych teoretycznych aspektów "Listu" nie oznacza, iż zgadzam się z wytoczonymi przez autorów kierunkiem działalności politycznej. O tych zagadnieniach nie było mowy w trakcie dyskusji.

Ad. 4. Mój udział w przygotowaniu wiecu w dn. 8 marca br. było marginesowy z punktu widzenia wiecu. Jednak nie zrobiłam nic, żeby przekonać o niewłaściwości tego posunięcia - kiedy się o nim dowiedziałam. Osobiście nie znałam wtedy przyczyn relegacji Michnika i Szlajfera. Przypuszczałam, że była ona wynikiem ich działalności w Studenckim Ośrodku Dyskusyjnym na UW i udziału w demonstracji w zw. ze zdjęciem ze sceny "Dziadów" Mickiewicza. Nie wiedziałam o ich kontaktach z dziennikarzami zagranicznymi. Prorektor Rybicki na pytanie o przyczyny relegacji udzielił w dniu 6.III. Odpowiedzi, iż w stosunku do Michnika i Szlajfera wyczerpano wszystkie środki wychowawcze. Stwierdzenie takie mówi mi tylko o winie, ale i o zakresie środków wychowawczych, jakimi dysponuje uczelnia. Szlajfer na moje pytanie o przyczyny relegacji zadane mu w dniu 4.III- odpowiedział, że ich nie zna. Powinnam była jednak sprawdzić te rzeczy dokładniej - zanim się zaangażowałam w obronie relegowanych. Równocześnie na UW działy się sprawy, które głęboko niepokoiły mnie ze względu na możliwe reperkusje w świadomość młodzieży. Należy tutaj przede wszystkim wymienić ulotki antysemickie. Uważam, że (nieczytelne) antysemityzmu, jako zjawiska społecznego. Faktem jest jednak, że w lutym 1968 r. na UW ukazały się ulotki o obelżywej, antysemickiej treści. Nie wiem kto jest ich autorem. Pogłoski na ten temat są różne - mówi się między innymi, że to studenci - Żydzi dla wyolbrzymienia zjawiska. Trudno jest mi w to uwierzyć. Gdyby jednak okazało się, że robił to nawet mój najlepszy przyjaciel - nie podałabym mu więcej ręki. Obserwowałam w tym okresie redakcji niektórych studentów - Żydów na tle ulotki. Widziałam jak starali się nie dopuścić do siebie poczucia obcości lub wygłosić wobec nas, świadomie lub nieświadomie obawiając się kosztów psychicznych, jakie ponieśliby poddając się temu uczuciu. Musieliby wtedy odrzucić tak dużo z własnej pamięci i tradycji, którą uważali za swoją, że zbyt wiele z ich własnej i rodzinnej biografii straciłoby sens. Nawet wyrazy sympatii przyjmowali z czujnością - czy nie są podyktowane przez mój wstyd, że coś takiego mogło się zdarzyć, sprzeciw wobec treści ulotek, chęć zachowania prawa do spokoju sumienia - a więc przez wyniki, także w rezultacie podkreślając ich obcość. Trzeba pamiętać, że jest to młodzież wychowana już w PRL, mająca po 20-22 lata. Sprawa ulotek nie została przez władze uczelni postawiona jasno i jednoznacznie potępiona. Ja w każdym razie nie spotkałam się z tym. Poruszenie tej sprawy w czasie rozmowy z Prorektorem Rybickim w dniu 8.III uważałam za swój obowiązek. Ponadto uważałam, że formy pracy organizacji młodzieżowych na UW nie były w stanie w pełni skandalizować zainteresowań i niepokojów ideologicznych młodzieży. Być może moje spojrzenie na tę sprawę było jednostronne. Właściwą reakcją byłoby samej zaangażować się w pracę tych organizacji i spróbować pomóc, jeżeli mi nie podobało się coś w ich działalności. Okres przed wiecem 8 marca na UW charakteryzowało duże napięcie emocji. Być może było to częściowe sterowane rozpowszechnianiem pogłosek, które nie były w pełni prawdziwe. Nie miałem możliwości ich sprawdzenia, ale też nie czyniłam w tym kierunku specjalnych wysiłków. Żałuję tego obecnie. Wszystkie omówione wyżej sprawy skłoniły mnie do udziału w wiecu w dniu 8 marca i do dołączenia się do delegacji studentów do Rektora. Z nikim swojego udziału w delegacji nie uzgadniałam. Nie wiedziałam nic o tym, że ulotki o wiecu zostały rozpowszechnione także poza terenem Uniwersytetu; traktowałam sprawę wiecu, jako wewnętrzny problem uczelni. Nie znałam przed wiecem treści rezolucji - nie wiedziałam, że solidaryzuje się ona z Walnym Zebraniem Literatów. Niektóre głosy na tym zebraniu oburzyły mnie swoją formą i skrajnością argumentacji. Uważam, że sprawy polityki kulturalnej i oświatowej w naszym kraju na pewno nie są najbardziej dolegliwymi społecznie problemami. W tym zakresie, bowiem, biorąc generalnie - osiągnięcia są zupełnie bezsporne.

Ad.5

Sprawą, która obciąża mnie bezpośrednio, jest udział w przygotowaniu "Deklaracji ruchu studenckiego". Nie mogę tutaj zasłaniać się nieświadomością bądź kredytem zaufania, jaki okazałem osobom objętym dochodzeniem. Motywy, które mną kierowały i ocenę swojego udziału w tym przedsięwzięciu omówiłam w oświadczeniu z dnia 20.IX br. Pragnę w tym miejscu dodać, że ocena wydarzeń marcowych przedstawiana w tym dokumencie wydaje mi się dziś niewłaściwa. Kończąc swoje oświadczenie chcę stwierdzić, że nie wykorzystałam w pełni oddziaływania, jakie dawało mi posiadanie pewnego autorytetu w tym środowisku. Wynikało to częściowo z mojej nieumiejętności dostrzeżenia możliwych skutków niektórych poczynań i brak informacji o innych - co wypływało ze sporadycznych kontaktów. Wiem, że jakkolwiek skończy się moja sprawa zostanę prawdopodobnie na zawsze pozbawiana możliwości pracy z młodzieżą. Straciłam też zaufanie do własnego rozsądku i poczucia odpowiedzialności. Jest mi bardzo z tym ciężko.

Jadwiga Staniszkis - Lewicka

KONIEC MISJII KORWINA? Według wielu uczciwych wolnościowców i patriotów, którzy gorliwie angażowali się w przeszłości w działalność Unii Polityki Realnej, Korwin-Mikke tylko pozoruje działalność polityczną, a tak naprawdę robi wiele, by pozostawać na jej obrzeżach. Oczywiście nie sam, ale w gronie kilku tysięcy młodych ludzi, których sukcesywnie zniechęca do polityki, marnując przy okazji parę procent prawicowych głosów. Coś jednak poszło nie tak i Korwin wreszcie przegrał rywalizację o przywództwo w UPR. To niestety nie uratowało UPR – okazało się, że głupota, prywata i agentura zapuściły tam głębokie korzenie. Jednakże i Korwin-Mikke nie był już dłużej w stanie kontynuować na poprzednią skalę szkodliwego dla Polski dzieła. Do tego doszły zmiany pokoleniowe – jego staroświecki styl nie był już tak nośny wśród młodzieży, więc trzeba było wykreować nowego błazna, który będzie skutecznie łączył postulaty słuszne z absurdalnymi i jawił się jako jedyny przeciwnik „systemu”. Kto będzie następcą JKM, przewidziałem trafnie we wrześniu ubiegłego roku:

„Pewności w tym względzie nabrałem po lekturze tekstu JKM "Niszczenie Kaczyńskiego" zamieszczonego na portalu interia.pl. Pozwolę sobie przybliżyć tylko kilka głównych tez Korwina, by tożsamość jego następcy stała się jasna. Powiedzmy jasno: Lecha Kaczyńskiego nie lubiłem, nie szanowałem, nie znosiłem Jego poglądów - a w ogóle uważałem Go nie tyle za "złego" polityka, co za ZERO. (...) Bronisław Komorowski jest od Niego znacznie lepszy. Jeśli Jarosław Kaczyński zdobędzie teraz władzę, to będziecie Państwo gorzko - naprawdę: gorzko – żałować (...). Radziłem głosować na Jarosława Kaczyńskiego. Po klęsce radziłem Mu, by na miesiąc wyjechał i ochłonął. Cóż: teraz, niestety, tego wybitnego polityka trzeba będzie zniszczyć. Stał się niebezpieczny. Naprawdę. Młodzi ludzie zmienili się na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat. Dziś pojawiło się pokolenie, które z pojęcia liberalizm rozumie już tylko jego aspekt konsumpcyjny, bez żadnego związku z konserwatyzmem. Stąd nowy guru młodych wilków musi być bardziej libertyński niż Korwin i musi dawać większe nadzieje na załapanie się do koryta. Co ciekawe, podczas zeszłorocznej wizyty w Biłgoraju JKM otwarcie chwalił się osobistymi kontaktami ze swoim następcą...”

„NASTĘPCA KORWINA”, iPP nr 74 Dziś potwierdza to zarówno środowisko wolnorynkowe (oto tytuł jednego z newsów portalu kapitalizm.org: „Palikot przejmuje młody elektorat UPR, Nowej Prawicy i ... SLD”), jak i dawny promotor Korwina tow. Jerzy Urban. Tak opisuje początki kariery JKM w swoim „Alfabecie”:

„Zadzwoniłem do MSW i poprosiłem ich o opinię na temat roli Korwin-Mikkego. Nasze władze, bowiem - mówiłem - leją nas za drukowanie ludzi z opozycyjnego podziemia, a skąd my niby mamy znać grzechy różnych autorów, wiedzieć, gdzie są zapisani i w jaki sposób ryją pod naszym ustrojem? Odpowiednia komórka MSW odparła, że możemy spokojnie go drukować. Pisze różne manifesty, ale rozkleja je tylko na swojej klatce schodowej, a resort nie jest drobiazgowy ani małostkowy. Kiedy zostałem szefem telewizji, Korwin-Mikke skarżył mi się, że go nie pokazują na ekranie. Poleciłem dawać go na ekran, ile tylko wlezie, bo to polityk prawdziwie niezależny.” Obecnie tow. Urban porzuca SLD i lansuje Palikota. Korwin-Mikke tymczasem nie zebrał podpisów w Warszawie, gdzie miał osobiście startować z pierwszego miejsca, (co dziwi niezmiernie ze względu na większą łatwość zbierania podpisów w dużych miastach). Gdy jednak zestawimy to z faktem kandydowania z warszawskiej „jedynki” Palikota, zdziwienie mija. Dodatkowo Korwin zaanonsował swoim wyznawcom Biłgorajczyka, jako rozsądnego liberała (tylko trochę bardziej lewicowego), spotykając się z nim na specjalnie zaaranżowanej debacie. To mógłby być koniec kariery Korwina, ale chyba „historia” ma dla niego jeszcze jedno, może ostatnie, zadanie. 14 września na swoim blogu na portalu niezalezna.pl pisałem o możliwości unieważnienia wyborów po ewentualnym zwycięstwie PiS-u i wywołania zamieszek:

„Biorąc pod uwagę, że Nowy Ekran rozpoczął akcję „robienia międzynarodowego szumu” wokół swojej walki z PKW, a do jego działań przyłączyli się zgodnie zarówno UPR, jak i skonfliktowany z nią Korwin-Mikke, nabieram podejrzeń, że ten kierunek (unieważnienie wyborów) będzie na poważnie rozgrywany. Oczywiście, gdy uczciwie (bądź uczciwie inaczej) wygra układ rządzący, wszelkie skargi rozejdą się po kościach. Ale co by się stało, gdyby PiS przełamało wszelkie tradycyjne „przeszkody” i wygrało wybory? Wtedy z pewnością zatroskane autorytety i instytucje (zarówno krajowe, jak i internacjonalistyczne) pochylą się z troską nad niekonstytucyjnością „PiS-owskiej elekcji”. Co wtedy zrobią Polacy? Tu można rozegrać przynajmniej dwa scenariusze. Gdy naród będzie siedział cicho wobec takich szczerych prób ratowania demokracji, powtórzy się wybory – tym razem rejestrując kilka komitetów prawicowych i skutecznie pacyfikując PiS medialnie, a może i fizycznie. Gdyby jednak naród wyszedł na ulice, (co zapewne skupiłoby się głównie w Warszawie), władza już zawczasu jest na to przygotowana – m.in. ustawą o nowych uprawnieniach policji, o wprowadzeniu stanu wyjątkowego oraz „drobnostką” w postaci rozmieszczenia w Warszawie specjalnych urządzeń akustycznych do rozpraszania demonstracji…”, „Po co fałszować wybory? Można…” Korwin-Mikke jasno przedstawia ten scenariusz:

„Podkreślił, że konsekwencją nieuznania racji komitetu Nowej Prawicy będzie złożenie protestu wyborczego do Sądu Najwyższego o nieuznanie wyborów. - Co byłoby z kolei tragiczne, bo proszę sobie wyobrazić, że PiS wygrywa wybory i zostaną one unieważnione, to przecież byłaby rewolucja na ulicach.” „Nowa Prawica unieważni wybory? To byłoby tragiczne", onet.pl Paweł Chojecki

JEST CAŁY FRONT OBRONY AGENTÓW Jest Pani autorką m.in. dwóch głośnych książek: "Obława" i "Kryptonim Liryka" o pisarzach współpracujących z SB, a także o ich ofiarach. Jakie są losy obydwu stron po 1989 roku, w tzw. Wolnej Polsce? - To ciągle jest temat tabu. Na ogół, jeśli chodzi o ofiary, trup się często słał gęsto. Tak się sytuacja przedstawiała. Mówi się, że to nie szkodzi itd. To nieprawda, donosy szkodziły, powodowały różne akcje, pomagały niszczyć konkretnych pisarzy. Stąd wiele przykładów, chociażby wygnanie Tyrmanda, który nie mógł tu pisać, tworzyć, żyć. Czy nawet ofiary sensu stricto, jak Jasienica, do którego przedwczesnego odejścia przyczyniła się w znacznym stopniu akcja Służby Bezpieczeństwa. Przede wszystkim na ogół ofiar dawno nie ma, bo nie żyją albo wyjechały, znikły. Spełnił się czarny scenariusz, nie ma ich. Mieliśmy o nich nie wiedzieć. Problem został zepchnięty, a ci, którzy to robili, mają się świetnie. A nawet jest to sytuacja groteskowa – ci, którzy to robili, są we władzach! Chociażby całe władze ZLP to są ci, którzy niszczyli kolegów.

To prawda, że Wacław Sadkowski (TW "Olcha") jest zastępcą prezesa? - Naturalnie. To jest krzyczący przykład, do czego doszły elity. Były ponowne wybory, oni są nadal wybierani - reszcie to nie szkodzi. To jest szokujące. Właściwie cały zarząd... Marek Wawrzkiewicz był konsultantem, można powiedzieć - tylko konsultantem, natomiast Andrzej Zaniewski był przecież bardzo gorliwym agentem, który działał wiele lat. Witold Orłowski, który jest skarbnikiem. Leszek Żuliński. Z ciekawości zajrzałam na jego blog - prowadzi szkołę pisania. Rzadko się zdarza, że ktoś się dowie o współpracy Żulińskiego z SB i odwoła z nim spotkanie. Oni świetnie egzystują i nikomu to nie szkodzi. Wydaje mi się, że jest to rozkład moralny. Wielu karier to nie zburzyło, oni dostają nagrody, tworzą związki, są w zarządach, żadnego cienia zażenowania, słowa "przepraszam" itd.

No właśnie, czy nikt się nie przyznał? - Przyznało się kilku, np. Zaniewski. Rozmawiano z nim w "Gazecie Polskiej". W zarządzie ZLP były jakieś frondy młodych, by odeszli ci skompromitowani. Zaniewski uważa, że skoro się przyznał, już odkupił swoje winy. To jest niebywale smutne. Przecież literatura to coś więcej niż produkcja. Niektórzy mówią, że donoszenie nie miało wpływu na tworzenie. Ale wiemy, że ten człowiek, by wydać, musiał kogoś zniszczyć. A poza tym ja już nawet do jego utworów inaczej podchodzę, kiedy znam biografię. Wydaje mi się lekko cuchnący. To w jakiś sposób rzutuje.

I powinno rzutować. Uważa Pani, że należy oddzielić utwory od biografii autora? - Mnie się wydaje, że można oddzielić. Ale wtedy szukam jakichś tropów, wątków, wyrzutów sumienia. Jest problem ucieczki od pamięci. Herbert mówił o zapaści semantycznej – słowa przestają coś znaczyć. Nikomu to nie przeszkadza... To jest coś strasznego. Zawsze jednak zawód pisarza był u nas wysoko sytuowany. To się wiązało z pewnym wzorem postępowania, z przekonaniem, że za słowem się coś kryje, a nie jest to tylko zimna gra. A okazuje się, że można brać pieniądze za wydawanie kolegów, a potem przewodzić Związkowi Literatów Polskich, który zakładał sam Żeromski.

Czy środowisko artystyczno-literackie zareagowało w jakiś sposób na informację o Agnieszce Osieckiej, że ona, by wyjechać na Zachód, pisała peany na cześć systemu? - Agnieszka Osiecka napisała taką lojalkę, tzn. ona musiała się wyprzeć związków z kulturą paryską. Nie była bohaterką, ale ona nigdy raczej nie udawała bohaterki. To jest przykład takiego ciśnienia, żeby podróżować itd. Osiecka dla mnie nie jest strasznym przykładem.

Ale czy środowisko zareagowało? - To nie jest moim zdaniem dramatyczna historia. Problemem jest, według mnie, że środowisko literatów zbagatelizowało współpracę innych artystów na szerszą skalę. W ogóle to jest wiedza ciągle niepotrzebna, spychana, a nawet wstydliwa. Uważa się, że to jest jakieś babranie się, że ludzie tak musieli. Chociażby Kapuściński – "No, musiał". Jak to musiał? Mógł pisać inne książki, nie musiał wcale, być może powstałyby lepsze. On ciągle opowiadał o książce o tym swoim Polesiu. Być może byłaby ciekawsza niż książki o Afrykach. Nie musiał. Usprawiedliwia się współpracę, że takie były czasy, ciśnienie itd. A nawet, co tu ukrywać, jest cały front obrony agentów. Nikt nie chce słuchać o współpracy, ani wydawnictwa, ani pisma. "Zajmujesz się tym? Jesteś oszołomem. Grzebiesz w szambie". Ostracyzm... Winien jest ten, który to wynajduje. To tobie grożą procesy, to ty musisz uważać, a nie oni. Oni się tylko spotykali, rozmawiali. Przecież teraz wychodzi sprawa z "Tygodnikiem Powszechnym". Czytałam te donosy - Bortnowska była jak najbardziej agentką.

Jaka była reakcja "Gazety Wyborczej" po wydaniu Pani książek? - O dziwo, milczenie po prostu. To jest jeszcze gorsze niż atak, bo nie ma sprawy, nie ma problemu.

Czy jest potrzeba napisania nowej historii polskiej literatury po 45 roku? - Naturalnie, przecież ona była strasznie zakłamana. Kto był katem, kto ofiarą? Kto pociągał za sznurki? Nie wyliczyliśmy przecież wszystkich ofiar, staram się to robić.

Na przykładzie Jerzego Krzysztonia, czy w takim podręczniku nie powinna znaleźć się informacja o literaturze, która nie powstała? - W tej chwili interesuje mnie biografistyka i właśnie kulisy PRL-owskiej literatury. Lista strat, a jednocześnie - jak mówi Zbigniew Herbert: "historia nie jest dziełem duchów" – to robili konkretni ludzie. To powinno być powiedziane, choć jest niepopularne, przysparza wrogów, ale wbrew pozorom jest potrzebne. Chociażby po to, aby zrobić przyjemność cieniom, żeby przypomnieć pewnych ludzi, przywrócić jakąś sprawiedliwość. Przecież taki Krzysztoń... Nie ma go właściwie, kto go wydaje? On jest malowanym ptakiem, prawdziwym dzieckiem cierpiącym, a nie nagłaśniany Jerzy Kosiński. Czasy są ciężkie dla tego typu spraw, ale mam ochotę się tym zająć. Tylko kto mi to wyda? To jest problem... Joanna Siedlecka w rozmowie z Anną Kopeć i Marzeną Chojecką

Samobójcza droga Unii Europejskiej (cz. I) ...przy wielkości światowego PKB ... 32,3 bln dolarów i transakcjach walutowych obsługujących międzynarodowy handel towarów i usług w wysokości 8 bln dolarów, transakcje handlu walutami w świecie miały wartość 384,4 bln dolarów, zaś transakcje handlu derywatami 699 bln dolarów

dr Wojciech Blasiak http://www.prawica.net/opinie/27762

Unia Europejska wkracza na drogę prowadzącą do samobójstwa gospodarczego i politycznego. Rozpoczęła, bowiem ratowanie na coraz większa skalę spekulacyjnych kapitałów prywatnych oligarchii finansowej Europy na publiczny koszt własnych społeczeństw i własnych gospodarek. Rozpoczęła ratowanie zasadniczo wyspekulowanych, a gospodarczo pasożytniczych finansowych kapitałów prywatnych 0,00001 procenta swej ludności, czyli kilku tysięcy osób, kosztem poziomu życia i możliwości pracy i tworzenia kapitału produkcyjnego pozostałych 99,99999 procent swych społeczeństw.

Przyczyny II Wielkiej Depresji Bankructwo amerykańskiego banku inwestycyjnego Lehman Brothers we wrześniu 2008 roku rozpoczęło największy od lat 30. XX w światowy kryzys finansowy, który stał się początkiem II Wielkiej Depresji światowej gospodarki. Jest ona skutkiem strukturalnych przemian gospodarki światowej w ciągu ostatnich trzech dekad, gdy przekształciła się ona w globalne kasyno ekonomiczne. Odejście od wymienialności dolara na złoto, stopniowe odchodzenie od stałych kursów walutowych i ich wzrastająca elastyczność, wzrost znaczenia w transakcjach międzynarodowych walut innych poza USA krajów wysoko rozwiniętych, otworzyło pole dalszych zmian w postaci deregulacji krajowych rynków finansowych dzięki likwidacji kontroli udzielania kredytów, deregulacji stopy procentowej, ograniczeniu barier w dostępie do sektora usług finansowych, zmniejszaniu zakresu regulacji nad sektorem finansowym. Równolegle z globalizacją geograficzną zachodziła globalizacja funkcjonalna polegająca na ścisłym powiązaniu i integracji rynków walutowych, pieniężnych i kapitałowych w jeden globalny rynek finansowy. Z początkiem lat 90 rozpoczęła się era globalnej spekulacji finansowej, których kluczowym instrumentem stał się nowy historycznie rodzaj papierów wartościowych zwany instrumentami pochodnymi lub derywatami. Ta „broń masowego rażenia finansowego” w postaci głównie tzw. opcji i futures wprowadzona zarówno na giełdy, jak i na rynki nieformalne, wywołała w latach 90 gwałtowny skok ilości i wartości transakcji handlu tymi pochodnymi papierami wartościowymi i służyła prawie wyłącznie spekulacji. Największym handlarzem derywatów na świecie był właśnie bank inwestycyjny Lehman Brothers, którego bankructwo we wrześniu 2008 roku uruchomiło lawinę kryzysu finansowego świata. Dolarowo-złoty system monetarny Bretton Woods z 1944 roku zastąpiono z końcem lat 80. po cichu tzw. Konsensusem Waszyngtońskim, będącym nieoficjalnym porozumieniem prowadzącego amerykańską politykę gospodarczą za granicą Departamentem Skarbu USA, Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego. Zakładał on realizację neoliberalnej doktryny ekonomicznej w postaci deregulacji i otwarcia rynków, w tym finansowych, prywatyzację majątku państwowego i walkę z inflacją, jako główny cel gospodarczy. W tym systemie dolar oparty ongiś na standardzie złota zastąpiono dolarem opartym na obligacjach skarbowych rządu USA, czyli na długach amerykańskiego rządu. To, bowiem skarbowe papiery dłużne rządu USA są paradoksalnym gwarantem dolara, jako waluty rezerwowej świata. Po raz pierwszy zauważył to amerykański ekonomista Michael Hudson nazywając to „standardem weksla skarbowego”, poprzez który Stany Zjednoczone mogą wysysać zasoby ekonomiczne reszty świata bez wzajemności i to z pozycji dłużnika, a nie kredytodawcy. I realizację tego Konsensusu wymuszono na większości krajów świata, w tym Polski w ramach tzw. „planu Balcerowicza”, wprowadzając te zasady w skali globalnej w latach 90. Otwieranie rynków finansowych krajów rozwijających się i średnio rozwiniętych, było przy tym niczym innym jak celowym rozszerzaniem możliwości globalnej spekulacji finansowej spekulacyjnych kapitałów z krajów wysoko rozwiniętych. Wszystko to stworzyło to olbrzymie możliwości globalnej spekulacji finansowej, w którą włączono globalne zasoby kapitałowe i zinstytucjonalizowane oszczędności. Głównymi spekulantami globalnymi, stały się nie tylko wielkie banki, fundusze emerytalne i powiernicze oraz fundusze hedgingowe, ale również wielkie przemysłowe korporacje transnarodowe. Globalna spekulacja finansowa była tworzeniem gigantycznej masy spekulacyjnego pieniądza niemającego odpowiadającej mu wielkości w świecie realnych wartości ekonomicznych towarów, usług, inwestycji czy skomercjalizowanych zasobów rzeczowych. Masę tworzonego w ten sposób pieniądza obrazują syntetyczne dane z pracy François Morin’a (Le nouvea mur de l’argent, Seuil, 2006), z których wynika, że w 2002 roku, przy wielkości światowego PKB mierzonego transakcjami sprzedaży dóbr i usług o wysokości 32,3 bln dolarów i transakcjach walutowych obsługujących międzynarodowy handel towarów i usług w wysokości 8 bln dolarów, transakcje handlu walutami w świecie miały wartość 384,4 bln dolarów, zaś transakcje handlu derywatami 699 bln dolarów. I to masa tworzonego tak pieniądza stworzyła globalne balony spekulacyjne rozdętych aktywów kapitałowych; od ceny nieruchomości, po wartości akcji i wszelkich innych aktywów, aż po ceny ropy naftowej oraz surowców i żywności, na których też spekulowano. A wywołane kryzysem na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych w 2007 roku pęknięcie okazało się we wrześniu 2008 niemożliwe już do zasadniczego opanowania. To z powodu globalnej spekulacji załamał się, a dokładniej mówiąc implodował zapadając się do wnętrza, system instytucji finansowych z największymi bankami światowymi, które po prostu robiły gigantyczne zyski na globalnej spekulacji. Ten trzydziestoletni okres doprowadził do finansjeryzacji gospodarki światowej, w której to sektor finansów, ubezpieczeń i nieruchomości (z angielska - FIRE) zdominował realną gospodarkę produkcji i konsumpcji. Finansjeryzacji gospodarki globalnej w postaci nieustannego zwiększania wielkości kapitału niesłużącego produkcji, okazała się być swej ekonomicznej istocie efektem globalnej spekulacji finansowej. Ostatecznie, bowiem tzw. „globalizacja” odnoszona do okresu ostatnich około 30 lat, była celowym tworzeniem globalnych warunków dla światowej spekulacji finansowej, dzięki deregulacji ekonomicznej w ogóle, a deregulacji finansowych rynków narodowych w szczególności. Po to, aby spekulacyjny kapitał finansowy mógł swobodnie operować w ramach poszczególnych narodowych aktywów gospodarczych. Finansjeryzacja gospodarki światowej dotyczy wszakże globalnego procesu akumulacji kapitałów. Jest niczym innym jak nowym strukturalnie zjawiskiem w skali systemu światowego w postaci „finansjeryzacji procesu akumulacji kapitału”, jak dowodzili tego już w 1988 roku amerykańscy ekonomiści Harry Magdoff i Paul Sweezy. Ogólny ruch kapitału ujęty przez Karola Marksa w formule P (pieniądz) – T (towar) – P’ (nowy pieniądz), został zastąpiony spekulacyjną formułą ruchu kapitału P – P’. Pieniądze robiły jeszcze większe pieniądze już bez pośrednictwa realnej gospodarki. W formule P – T – P’, towarem, dzięki któremu tworzy się większa wartość kapitału pieniężnego P’, był dla K. Marksa specyficzny towar, jakim są ludzkie zdolności do pracy zwana ongiś siłą roboczą, potem zasobami pracy, a obecnie kapitałem ludzkim. Była to błyskotliwa synteza najważniejszego odkrycia ekonomicznego klasycznej ekonomii angielskiej Adama Smitha i Davida Ricardo, iż źródłem bogactwa narodów jest praca, a źródłem wszelkie nowej wartości ekonomicznej jest wyłącznie praca produkcyjna. Odnosząc to do obecnej sytuacji kryzysu zadłużeniowego Grecji, można powiedzieć, iż żadne ruchy kapitałów pieniężnych z Unii Europejskiej nie zmienią na dłuższą metę greckiej sytuacji finansowej, jeżeli średnioroczny jej wzrost gospodarczy nie przekroczy, co najmniej 3,5 do 4 proc. PKB, a na co z pewnością nie pozwoli jej obecny brak własnej waluty, którą mogłaby zdewaluować. W formule spekulacyjnej ruchu kapitału pieniężnego P – P’ źródłem przyrostu zysku w P’ jest czyjaś strata w P. Ktoś zyskuje tylko, dlatego, że ktoś inny traci. Spekulacja nie tworzy, bowiem nowych wartości ekonomicznych i jest grą o sumie zero (minus koszty transakcji, jak to skrupulatnie dodawał amerykański ekonomista i laureat Nobla Joseph Stiglitz). Jest ona możliwa, bowiem pieniądz jest tylko znakiem wartości ekonomicznej, a nie samą wartością. Znakiem, a więc wyobrażonym na ekranie komputera czy na banknotach znaczeniem tej wartości. I trzydziestoletnia spekulacja globalna wytworzyła bilionowe fortuny kapitałów pieniężnych bez pokrycia w realnych wartościach ekonomicznych. Stąd obecny kryzys instytucji finansowych, groźba masowych bankructw banków, załamanie na giełdach, krach na rynkach nieruchomości, itd. Finansjeryzacja procesu globalnej akumulacji kapitału w formule P – P’ miała swe przyczyny tkwiące w strukturze globalnej gospodarki kapitalistycznej. Jak dowodził tego jeszcze w latach 80. P. Sweezy, była ona efektem stagnacji ekonomicznej w skali światowej poczynając od pierwszych lat 70. To wtedy wygasły w skali światowej źródła efektywnego powojennego popytu gospodarczego. Pogrzebana w latach 70. przez neoliberalną ekonomię genialna teza angielskiego ekonomisty Johna Maynarda Keynesa, a niezależnie od niego sformułowana również przez polskiego ekonomistę Michała Kaleckiego, o nieustannym braku efektywnego popytu, jako najważniejszym problemie gospodarki kapitalistycznej, ukazała się ponownie z całą ostrością. I jak dowodzili tego H. Magdoff i P. Swezzy już w 1988 roku, to stagnacja sektora produktywnego pchała kapitał do finansjeryzacji jego akumulacji. To globalny brak efektywnego popytu na zyskowną produkcję i usługi w skali światowej pchał kapitał w sferę niezwykle zyskownej spekulacji finansowej. I dostarczał mu olbrzymich zysków. Ta niemożność uzyskiwania wysokich zysków w sferze produktywnej, jak dowodził tego twórca teorii systemu światowego, amerykański socjolog Immanuel Wallerstein, pchnęła kapitały w obszar finansowej spekulacji, co ostatecznie podważyło od 2008 roku podstawy przyszłej akumulacji kapitału w skali globalnej. I tak doszło do II Wielkiej Depresji.

Cdn Wojciech Blasiak

Donosy do prokuratur

Zgodnie z obietnicą podaję teksty złożonych donosów:

Do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście-Północ D O N I E S I E N I E o możliwości popełnienia przestępstwa

Zwracam uwagę na działalność osób skupionych wokół pisma „Krytyka Polityczna”, która udzielała pomocy grupie faszystów przybyłych z Niemiec (być może również rodzimych) by rozbijać legalny Marsz Niepodległości – co skutkowało znanymi, godnymi pożałowania, zajściami. Proszę o sprawdzenie billingów z rozmów ludzi KP z trzech tygodni poprzedzających Marsz – na okoliczność planowanego tam pobytu niemieckich brunatnych zadymiarzy. Przypominam, że „Krytyka Polityczna” jest subwencjonowana przez „Rząd” III Rzeczypospolitej z pieniędzy podatników. Z lokalu, który wykorzystuje dla przestępczej działalności, jaką jest niszczenie Państwa Prawa na rzecz lewicowego nieporządku, korzysta na specjalnych, uprzywilejowanych warunkach. Domagam się sprawdzenia, dlaczego ta wywrotowa grupa cieszy się specjalnymi względami niektórych – i których – polskich polityków. Janusz Korwin-Mikke

Do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście-Południe D O N I E S I E N I E o możliwości popełnienia przestępstwa

Domagam się wszczęcia śledztwa w sprawie działań Policji Państwowej w dniu 11-XI-2011 roku – na pl.Konstytucji 1952 roku. Donoszę, że w tym dniu, co widziałem na własne oczy po wejściu grupy Nowej Prawicy na Plac, policja zamiast odciąć grupkę zamaskowanych prowokatorów rzucających kamieniami, zepchnęła ich w stronę legalnej manifestacji – tym samym ułatwiając im zmieszanie się z tłumem i ucieczkę oraz dalszą rozbijacką działalność. To można traktować, jako błąd w sztuce. Jak jednak wytłumaczyć, że szpaler policjantów zablokował wylot z Placu na ul.Ludwika Waryńskiego nie dopuszczając do połączenia się odciętej na placu części grupy Nowej Prawicy z kolumna marszową?? Nie było to przypadkiem, bo gdy przebijałem się siłą ( i skutecznie) przez ten szpaler, dyrygujący policjantami aspirant (twarz na konfrontacji rozpoznam) krzyknął do mnie niegrzecznie: „Na żaden marsz nie pójdziesz!”.

Podobne działania Policji były zamierzoną prowokacją. Podaje, że tam, gdzie Policji nie było – czyli praktycznie na całej trasie, która prowadziła przecież obok Belwederu, ambasady Federacji Rosyjskiej oraz Urzędu Rady Ministrów – żadnych zamieszek nie było. Twierdzę z całym przekonaniem, że przynajmniej część Policji świadomie i celowo podtrzymywała i prowokowała zamieszki. Trzeba zbadać, kto za tym stał. Janusz Korwin-Mikke

Jako ciekawostkę podaję, że wywrotowa działalność „Krytyki Politycznej” odbywa się na północ od al.Jerozolimskich, a zatem podlega kompetencji Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście Północ, która mieści się na południu Warszawy – natomiast inkryminowana działalność policji miała miejsce na pl.Konstytucji 1952 roku, na południe od Alej, a więc podlega kompetencji Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście Południe, która mieści się w centrum Warszawy. W budynku, w którym mieści się PR W-wa Śr. Pn. znajduje się osobna Prokuratura Warszawa Śródmieście.

Nie dociekałem, czym się zajmuje. Od miłej dziennikarki podczas konferencji prasowej (proszę o donos, jakie były echa?) dowiedziałem się, że Policja w Warszawie odżegnuje się od tego zamieszania – twierdząc, że odebrano jej kompetencje i Marsz w centrum Warszawy był zabezpieczany przez policjantów z Bydgoszczy i z Płocka!! Ciekawe: kto wydał takie polecenie – i z jakich powodów? Jakie instrukcje dostali policjanci z tych dwóch miast, których nie można było wydać policji warszawskiej? Może Prokuratora to wyjaśni, Choć wątpię. Aczkolwiek od roku jest niezależna, już zdążyła dać dowody, że wiernie służy reżymowi, a nie Prawdzie i Sprawiedliwości. JKM

Po co przyspieszać Wigilię? Ludwik Dorn wezwał Polskę do jak najszybszego poparcia planowanego przez Izrael uderzenia na Iran. Taki atak ze strony Izraela byłby oczywiście wojną napastniczą, więc deklaracja Ludwika Dorna wypełnia znamiona przestępstwa z art. 117 paragraf 3 kodeksu karnego, („Kto publicznie nawołuje do wszczęcia wojny napastniczej lub publicznie pochwala wszczęcie lub prowadzenie takiej wojny, podlega karze...” etc.) Ludwik Dorn jednak do żadnej odpowiedzialności z tego powodu pociągnięty być nie może, bo korzysta z immunitetu parlamentarnego, jako że został wybrany do Sejmu w ostatnich wyborach, a poza tym - był posłem na Sejm w upływającej właśnie kadencji, a zgodnie z art. 7 ustawy o prawach i obowiązkach posłów i senatorów, immunitet przysługuje posłowi-elektowi od dnia ogłoszenia wyników wyborów do dnia wygaśnięcia mandatu. Kadencja Sejmu zaś trwa do dnia poprzedzającego dzień zebrania się Sejmu następnej kadencji. Na wszelki jednak wypadek politycy - również ci objęci immunitetami, unikają słowa „wojna” - postępując w duchu odpowiedzi udzielonej w swoim czasie słuchaczowi przez Radio Erewań. Słuchacz zapytał, czy będzie wojna, na co Radio Erewań odpowiedziało, że żadnej wojny, ma się rozumieć, nie będzie, natomiast rozgorzeje taka walka o pokój, że nie zostanie nawet kamień na kamieniu. Więc i politycy unikają słowa „wojna”, zastępując je określeniami w rodzaju: „operacja pokojowa”, „misja stabilizacyjna”, albo w ostateczności - jak w przypadku Libii - „kinetyczna operacja militarna” - ale to nie są żadne wojny, Boże uchowaj, więc i niezawisłe sądy mają zadanie ułatwione. Również i Ludwik Dorn nie nawołuje do żadnej „wojny” tylko twierdzi, że „prewencyjne uderzenie” Izraela na Iran „w interesie Polski” nastąpiło „raczej szybciej, niż później”. Izrael, bowiem „musi dokonać uderzenia prewencyjnego” gdyby potwierdziły się pogłoski o „zaawansowaniu irańskiego programu”. Skoro Izrael „musi”, to nie ulega najmniejszej wątpliwości, że te pogłoski na pewno się potwierdzą, przynajmniej w taki sam sposób, w jaki potwierdziły się pogłoski o wyprodukowaniu broni masowej zagłady przez Saddama Husajna. Pogłoski, bowiem - niczym policmajster z „Pana Tadeusza” - „powinność swej służby rozumieją” - podobnie jak „niezależne media”, które te pogłoski będą kolportowały. To mniej więcej wiemy, natomiast osobną kwestią jest „słoń a sprawa Polska”, to znaczy - przyczyny, dla których „prewencyjne uderzenie” Izraela na Iran i to „raczej szybciej, niż później”, leżeć ma w polskim interesie. Ludwik Dorn kreśli dość zawiły, nawet jak na jego sposób wyrażania myśli, obraz braku możliwości chronienia przez Polskę swego obszaru powietrznego. Tymczasem - jak wywodzi Ludwik Dorn - w razie „prewencyjnego uderzenia” na Iran, konieczne będzie zapewnienie przynajmniej neutralności Rosji w sytuacji, gdy USA wraz z miłującym pokój Izraelem będą dorzynali Iran. Za tę powściągliwość Amerykanie będą musieli ruskim szachistom jakoś zapłacić - i zdaniem członka Komisji Obrony Narodowej naszego, pożal się Boże, parlamentu, zapłacą im przyzwoleniem na zwasalizowanie Gruzji i Ukrainy, a kto wie, czy nie i Polski. To oczywiście jest bardzo prawdopodobne i pokazuje, że również Ludwik Dorn nie ma złudzeń, co do tego, iż obecna administracja USA traktuje Polskę już tylko, jako skarbonkę, z której Izrael i grandziarze z żydowskich organizacji przemysłu holokaustu będą sobie wyciągali pieniądze, kiedy tylko poczują taką potrzebę - ale dlaczego w polskim interesie ma leżeć, by owo „prewencyjne uderzenie” Izraela na Iran nastąpiło „raczej szybciej, niż później”? Wywody Ludwika Dorna, jakoby Rosja jeszcze nie była gotowa do ewentualnego naruszenia przestrzeni powietrznej Polski, spokojnie wkładam między bajki. Na taką operację Rosji zawsze wystarczy gotowości, zwłaszcza, gdyby Nasza Złota Pani Aniela delikatnie dała do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko temu - byle Rosja nie naruszała przestrzeni powietrznej na zachód od granicy niemiecko-polskiej z roku 1937. Być może Ludwik Dorn próbuje w ten dość nieudolny sposób ukryć wybuch solidarności z Izraelem i odruchowej sympatii do tego państwa - chociaż my wcale nie musimy tych, zrozumiałych skądinąd, uczuć podzielać. Skoro jednak rozmawiamy tak szczerze, to warto zwrócić uwagę, że o polskich korzyściach w przypadku szybkiego uderzenia prewencyjnego Izraela na Iran można mówić tylko w tym znaczeniu, że przy zniszczeniu irańskiego potencjału w dziedzinie nuklearnej i równoległej pacyfikacji Syrii, być może nie musielibyśmy liczyć się z koniecznością instalowania Żydolandu na „polskim terytorium etnicznym” - chociaż to wcale nie jest takie oczywiste. Oddalenie groźby Żydolandu, jako elementu scenariusza rozbiorowego byłoby nawet bardziej prawdopodobne w przypadku maksymalnego opóźnienia tego prewencyjnego uderzenia, co pozwoliłoby Iranowi na zbudowanie arsenału nuklearnego, przy pomocy, którego usiłowałby on zniszczyć Izrael, a przynajmniej - doprowadził do wymianu atomowych ciosów między obydwoma państwami - i w ten sposób wyłączył kwestie Bliskiego i Środkowego Wschodu z polityki światowej na kilkaset lat. Ale to oczywiście tylko takie teoretyczne możliwości, zbyt piękne, by były prawdziwe - bo warto przypomnieć, iż przygotowania dyplomatyczne do rozgrywki, o której wspomina Ludwik Dorn, już się odbyły w roku 2009, w postaci sierpniowej wizyty Szymona Peresa w Soczi, kiedy obiecał był on prezydentowi Miedwiediewowi, iż Izrael nie uderzy na Iran, a dodatkowo załatwi z prezydentem Obamą wycofanie z Polski elementów tarczy antyrakietowej - co prezydent Obama w podskokach uczynił 17 września 2009 roku. Jakie zapewnienia, jakie obietnice uzyskał Izrael w zamian za te obietnice i te przysługi - tego nie wiemy - ale może właśnie rosyjską zgodę na Żydoland na terenie „polskiego terytorium etnograficznego” w ramach scenariusza rozbiorowego? W tej sytuacji wyrażane przez Ludwika Dorna pragnienie, by izraelskie prewencyjne uderzenie nastąpiło jak najszybciej, ma wszelkie znamiona próby przyspieszenia przez karpie Wigilii Bożego Narodzenia. SM

Komu podnieść podatki – Jeśli rząd będzie obniżać deficyt, uczyni to kosztem sektora publicznego, a ten już i tak jest niedofinansowany. To nieprawda, że jest gdzie ciąć. Wyższe podatki powinni płacić ci, którzy mają nadwyżki – najbogatsi oraz firmy uciekające z zyskami z kraju – mówi prof. ekonomii i nowy poseł PiS Jerzy Żyżyński w rozmowie z Krzysztofem Świątkiem. – Polscy politycy mówią, że czeka nas druga fala kryzysu ekonomicznego, która mocniej dotknie nasz kraj. Czego możemy się spodziewać? – O tyle mamy powody do obaw, że jesteśmy uzależnieni, podobnie jak Grecja, od zagranicy, szczególnie zagranicznego kredytu. Polska gospodarka jest słaba – mało wytwarzamy, ludzie mało zarabiają i niewiele oszczędzają. Ci, co oszczędzają, stanowią wąską grupę i część z nich gromadzi kapitał nie w polskich bankach. Siła gospodarki bierze się z własnego przemysłu, który wytwarza wysoką wartość dodaną. Znaczna część polskiego przemysłu została stracona. To, co zostało, jest w dużej mierze własnością podmiotów zagranicznych, które spijają śmietankę, czyli zyski, a nie płacą podatków, korzystając ze specjalnych przywilejów. Słaba polska gospodarka to i słaby budżet, niedofinansowany sektor publiczny i brak dostatecznych własnych środków na finansowanie deficytu. W efekcie państwo musi się finansować za granicą. W ten sposób uzależnia się od kursu walutowego. A ci, którzy pożyczają Polsce pieniądze, czyli kupują obligacje, życzą sobie wysokiego oprocentowania, bo powiadają tak: za wysokie ryzyko trzeba płacić więcej. Wysokie oprocentowanie oznacza wysoki koszt obsługi długu publicznego. Ale jeśli rząd będzie obniżać deficyt, uczyni to kosztem sektora publicznego, a ten już i tak pozostaje niedofinansowany. To nieprawda, że jest gdzie ciąć. Wydatków budżetowych nie ma gdzie ciąć. Przeciwnie – niektóre powinny wzrosnąć. To co – zwiększyć dochody budżetu? Jestem za, choć nikt w kampanii tego nie chciał mówić.
– Tylko komu podnieść podatki? – Na pewno nie powinien rosnąć VAT czy akcyza, bo to podwyższa koszty utrzymania i uderza w koniunkturę. Wyższe podatki powinni płacić ci, którzy mają nadwyżki – najbogatsi oraz firmy uciekające z zyskami z kraju.
– Poseł Ożóg z sejmowej komisji budżetowej ocenia, że kondycja finansów publicznych Polski tak naprawdę nie różni się od Grecji, tylko dług jest bardziej zakamuflowany. – Podzielam tę opinię, nasz dług został rozprzestrzeniony. I nawet rozumiem ministra Rostowskiego, pewnie robiłbym tak samo. Tylko, że to nie rozwiązuje żadnego problemu, można tak robić na krótką metę.
– Spodziewa się Pan, że rząd może podnieść wiek emerytalny albo ciąć wydatki socjalne? – Podwyższanie wieku emerytalnego to standardowa recepta, ale niczego nie rozwiązuje.
– Gwarantuje wyższe wpływy ze składek od tych, którzy będą dłużej pracować. – Ale nie mamy miejsc pracy, szczególnie dla osób młodych i tych po pięćdziesiątce. To rozwiązanie byłoby świetne, gdyby bezrobocie wynosiło 5 proc. Dziś wieku emerytalnego nie należy podnosić, by młodym uwalniać miejsca pracy. Wśród młodych jest 40-proc. bezrobocie.
– Minister Rostowski podkreśla, że polska gospodarka znajduje się w dobrej kondycji. Popiera dalszą prywatyzację: „sprzedajemy mały krzew kwitnący w doniczce wytrawnemu ogrodnikowi, któremu uda się wyhodować duże drzewo”– mówi. Tylko, kto będzie zrywał owoce z tego drzewa? – A no właśnie. Ja wolę, by te spółki pozostały w rękach państwa, a dywidendy zasilały nasz budżet. Przy słabym kursie walutowym prywatyzacja to sprzedaż za niewielkie pieniądze. Jak jest mocny złoty, ze sprzedaży uzyskujemy więcej. Teraz złoty jest słaby, prywatyzacja przez sprzedaż zagranicznym inwestorom da niski przychód. A poza tym, minister Rostowski słabo zna realia, skoro wierzy w tego „ogrodnika, który wyhoduje duże drzewo”. Mamy wiele przykładów na to, że zachodni ogrodnicy po prostu ścinali te drzewa, by sprowadzać owoce od siebie. Znam oceny, wedle, których tak wykoszono połowę albo nawet 2/3 naszej gospodarki. To efekt naiwnej wiary w tzw. inwestora strategicznego. Jeśli był nim zachodni konkurent polskiego przedsiębiorstwa, (bo przecież chodziło o inwestora branżowego), to po prostu pozbywał się konkurencji, likwidując ją.
– Na to minister Rostowski powie – skądś muszą się brać wpływy do budżetu. – Odpowiadam: niestety, trzeba opodatkować tych, którzy są najlepiej sytuowani, zwiększyć skalę progresji podatkowej. Nie chodzi o to, żeby wracać do poprzedniej skali 19, 30 i 40 proc., bo to uderzyłoby w i tak biedną klasę średnią (pamiętajmy, że stawka 32 proc. wchodzi w dochody nieco ponad 7 tys. miesięcznie), ale opodatkować stawką 50 proc. dochody powyżej np. 50 tys. zł miesięcznie. Wyższy podatek dotyczyłby części dochodów – właśnie tych ponad 50 tys. zł miesięcznie. Mógłby być pośredni próg 40 proc. między dochodami obciążonymi obecną stawką 32 proc. (na przykład dla 20 tys. miesięcznie). Z tego można by uzyskać do budżetu znaczące wpływy. A byłoby to przecież zgodne z europejskimi standardami. Ale zawsze podkreślam, wyższe podatki muszą iść w parze z ulgami na inwestycje dające pracę innym.
– Na czym polega aktualny kryzys ekonomiczny? – Źródłem choroby współczesnej gospodarki światowej jest tzw. nowa ekonomia, czyli neoliberalizm, który doprowadził do powstania nadmiernie rozbudowanego systemu finansowego żyjącego z samego siebie. Normalnie system finansowy powinien być pośrednikiem między tymi, którzy mają nadwyżki, deponują pieniądze, inaczej mówiąc – oszczędzają, a tymi, którzy potrzebują kredytowania i powiększenia kapitału, np. na inwestycje. I to przez lata w miarę dobrze funkcjonowało. Ale od lat 80 nastąpił nadmierny rozrost systemu finansowego i wtórnych instrumentów finansowych. Nadwyżki, zamiast iść do gospodarki, by tworzyć poprzez kredyty nowy majątek, pompowały bańki spekulacyjne. Natomiast w sferze realnej mieliśmy nawet w niektórych okresach do czynienia ze stagnacją, rosły też nierówności społeczne. Przed latami 80. istniał racjonalny system podatkowy z dość wysokim stopniem progresji. Istota progresji polega na tym, że mało opodatkowuje się biednych i klasę średnią, a ściąga więcej od osób osiągających bardzo wysokie dochody. Jeżeli pewien znany reżyser dysponuje 3 mld dolarów majątku, to przecież z powodzeniem wystarczyłby mu 1 miliard. Po co komukolwiek 3 mld dolarów? On powinien dziś dysponować 1 mld w wyniku płacenia wyższych podatków. W nowej ekonomii zaczęto ciąć najwyższe stopy podatkowe i od tego zaczęła się choroba, która dziś nas dotyka. Wmówiono ludziom, że państwo, które zabiera, jest złym państwem. Oczywistym jest, że państwo zabiera, by finansować cele publiczne, czyli wspólne, i zapewnić zdrowszą dla gospodarki redystrybucję. Tak jak tworzą się wielkie cieki wodne, podobnie idą wielkie strumienie pieniędzy, które gromadzą się w niewielkiej liczbie zbiorników i musi być mechanizm rozprowadzający wodę, czyli pieniądze, po gospodarce. Temu służył klasyczny, progresywny system podatkowy. Hamowało to proces tworzenia się piramid dochodowych, na szczycie, których – z gigantycznymi zarobkami – znajduje się wąska grupa ludzi. Firmom nie opłacało się płacić wysokich pensji menedżerom, bo i tak zabierałyby to podatki, więc płaciło się więcej pracownikom. Jak zaczęto obcinać wysokie stopy podatkowe, menedżerowie zaczęli gromadzić kolosalne majątki, a jednocześnie pracownikom uszczuplano wynagrodzenia, bo przecież oni „są kosztem”, a koszty trzeba ciąć. Ułatwiał to rozwój gospodarki w Chinach i Azji, gdzie kosztem słabo opłacanych własnych obywateli forsowano nadwyżki eksportowe, sprzedając tanio towary, a to umożliwiło na zachodzie podtrzymanie poziomu życia pracowników, których dochody były w stagnacji. Nadmiar środków w rękach najbogatszych też trzeba było gdzieś lokować, stąd rozwój tanich kredytów hipotecznych. Cztery lata temu wszystko się zawaliło.
–Teraz próbuje się leczyć pacjenta. – Terapia zastosowana w Europie i USA to typowe leczenie objawowe. Nie sięga się do przyczyn choroby. A przyczyny leżą w złych mechanizmach podziału dochodów narodowych. Trzeba sprawić, by ludzie więcej zarabiali i byli zmotywowani do oszczędzania. Dziś oszczędności gromadzą jedynie najbogatsi i największe instytucje. Zwykły człowiek, biorąc kredyt na budowę domu, powinien móc jeszcze oszczędzać. Ale by tak się stało, pracownicy muszą więcej zarabiać. Nie wydając, przekazuję poprzez system finansowy moje środki tym, którzy inwestują i tworzą majątek narodowy. Tak rośnie gospodarka.
– Zyski banków za pierwsze 8 miesięcy tego roku wyniosły 10,5 mld zł. To o 40 proc. więcej niż rok wcześniej. Banki na pewno nie są pogrążone w kryzysie. – Banki to spółki akcyjne. Ale dobrym rozwiązaniem jest, gdy akcjonariuszami banków są ich klienci, podobnie jak w przypadku kas spółdzielczych. Zagraniczne banki wyprowadzają z Polski gigantyczne zyski, a źródłem ich zysków są drogi kredyt i niskie oprocentowanie depozytów. Gdyby własność banków była w polskich rękach, te znaczące zyski pozostałyby w polskiej gospodarce. Nawet gdyby bogaty polski właściciel instytucji finansowej budował sobie gigantyczny dom to brałby polskich pracowników i kupował polskie materiały. Żart – jak to Polak rano wstaje, włącza japońskie radio, wkłada amerykańskie spodnie, potem wsiada do niemieckiego samochodu i jedzie do francuskiego hipermarketu – nie jest daleki od rzeczywistości i kryje głęboką prawdę ekonomiczną. My dajemy jeszcze pracę polskim pracownikom, kupując zagraniczne produkty, ale gdy kupujemy krajowe, to zyski i tak są wyprowadzane.
– Odbija nam się czkawką masowa prywatyzacja. – Ujemne saldo dochodów w bilansie płatniczym wynosi 50 mld zł. Bilans płatniczy składa się z kilku pozycji. To m.in. relacja, czyli saldo eksport–import towarów i usług. Jest też saldo dochodów, mogą je tworzyć wpływy z zagranicy – np. mamy Możejki za granicą i zyski wypracowane przez Możejki zapisalibyśmy Polsce na plus. Ale nasze saldo wynosi minus 50 mld zł.
– Co oznacza, że polska gospodarka jest drenowana, kapitał wypływa? – Tak. Jak nie ma za dużo polskiej własności, to nowy właściciel na tym zarabia i zyski transferuje do siebie. Trzeba było o tym myśleć, zanim decydowano się na prywatyzację przez pozyskiwanie tzw. inwestorów strategicznych z zachodu. Jak przed tym przestrzegałem, to Janusz Lewandowski wyzwał mnie od marksistów. Tacy to byli fachowcy. Pan Lewandowski ma teraz za to suto płatną posadę w Komisji Europejskiej.
– W co tak naprawdę grają Niemcy i Francja? Czy walczą po prostu o spłatę zadłużenia zaciągniętego przez Grecję w niemieckich i francuskich bankach? – W dużej mierze tak. Na pewno w grę wchodzą względy ambicjonalne. Jak wprowadzano euro, to powiedziano, że to instrument cementujący UE. Choć wielu ekonomistów ostrzegało, że kraje są zbyt zróżnicowane, by tworzyć unię monetarną. Takich profesorów, nawet w Niemczech i innych krajach zachodnich, szykanowano, a w Polsce nazywano oszołomami. Dziś okazuje się, że ten pomysł nie sprawdził się w przypadku niektórych krajów. Własna waluta działa jak amortyzator w samochodzie, stabilizuje gospodarkę. Na czym polega zróżnicowanie krajów? Niemcy mają mocną gospodarkę opartą na silnym przemyśle ciężkim, maszynowym, elektronicznym, samochodowym. Inna jest specyfika gospodarki greckiej w znacznej mierze opartej na turystyce i usługach. Do Grecji przyjeżdżali turyści, bo była tanim krajem. Dlaczego? Bo wewnętrzne relacje cen zachowano, ale relacje do cen zewnętrznych były kształtowane przez zmiany kursu walutowego. Jak Grecy dewaluowali walutę to przez lata byli tanim, atrakcyjnym turystycznie krajem. Kiedy przyszedł kryzys, spadły dochody z turystyki, mając wspólną walutę nie mogli już uatrakcyjnić kraju, osłabiając jej kurs. Jak zabrakło tego mechanizmu, okazało się, że Grecja jest drogim krajem. I jedynym sposobem „uatrakcyjnienia” było obniżenie płac. Ale temu sprzeciwili się obywatele. Z drugiej strony w Grecji całe grupy nie płaciły podatków, rozkręcano kampanie, że podatek to ograbianie obywatela. Państwo ratowało się, pożyczając pieniądze głównie we Francji i w Niemczech.
– Niektórzy mówią: po co ratować banki? Niech zbankrutują. – Pamiętajmy, że banki odpowiadają za pieniądze deponentów. Grecji udziela się teraz pomocy po to, by kiedyś spłaciła swoje długi. Ale nie lepiej skorzystać z prostszej drogi? Przychylam się do tych, którzy uważają, że trzeba za Grecję spłacić długi. Niech to zrobi Europejski Bank Centralny, przejmując jej obligacje.
– Czyli dług Grecji powinny spłacić bogatsze państwa? – Tak. Program ratunkowy dla Grecji zakładający masową prywatyzację tego, co jeszcze jest tam w rękach państwa, nie rozwiąże problemu. Wykup przez zagranicznych inwestorów oznacza, że zyski będą transferowane, a ludziom będzie się coraz mniej płacić. W efekcie nastąpi wzrost napięć społecznych.
– W jaką stronę powinna pójść strefa euro? – Są dwa wyjścia. Pierwsze – niektórym krajom należy pozwolić na wyjście ze strefy euro, ale tak, by nie zawalić ich gospodarek. To oczywiście byłoby przyznaniem się do wielkiego błędu. Drugie wyjście to utworzenie federacji, czyli Stanów Zjednoczonych Europy. Każdy kraj ma podatek stanowy, a równocześnie obowiązuje podatek federalny, który jest progresywny. W efekcie więcej płacą bogatsi, mniej – biedniejsi. Zarobki pracowników sfery usług publicznych są mniej więcej takie same w całej federacji. W USA dokonuje się transferów z budżetu federalnego od stanów bogatszych do biedniejszych (u nas ukuto określenie „janosikowe” – efekt wyjątkowej nieodpowiedzialności – takie przepływy od bogatszych regionów do biedniejszych to istota funkcjonowania we wspólnocie, która nazywa się państwem – ale z pewnością ten mechanizm powinien u nas inaczej, lepiej funkcjonować). Tylko, że nie widać chętnych w UE, którzy by zdecydowali się na takie federacyjne rozwiązanie. Najbogatsze kraje nie chcą płacić na rzecz budowy tego typu federacji, wolą na nas zarabiać. To krótkowzroczne myślenie prowadzące do napięć i być może rozpadu całej wspólnoty. TygodnikSolidarnosc

WYŁANIA SIĘ PEWIEN OBRAZ Z gąszczu kłamstw, matactw i fałszerstw, jakie nam zaaplikowano pewnego kwietniowego ranka, zaczyna pomału wyłaniać się spójny, jednolity obraz wydarzeń z 10 kwietnia 2010 roku. Tak jak w porozrzucanej układance mamy dziesiątki drobnych elementów, które same w sobie nie stanowią wartości, nie przesadzają o ostatecznym kształcie, jednak po ułożeniu większej części, okazują się być ważnym fragmentem całości. I tak przez ostatnie kilkanaście miesięcy zaczytywaliśmy się w niezliczonej ilości podrzucanych nam informacji, czy sensacyjnych ustaleń. Spora liczba osób dokonywała często żmudnych i czasochłonnych analiz, by w wielu przypadkach utknąć w martwym punkcie, dojść do przysłowiowej ściany. Jednak wydaje się, ze dzięki działaniom naukowców współpracujących z Zespołem Parlamentarnym zbliżamy się wielkimi krokami do prawdy o wydarzeniach tamtego tragicznego poranka.Można rzec, iż z setek pojedynczych puzzli zaczyna się wyłaniać pewien obraz tego, co spotkało naszą delegację lecącą do Katynia. Jak ostatnio ujawnił Antoni Macierewicz, dekonstrukcja samolotu rozpoczęła się od śródpłacia, gdzie najprawdopodobniej nastąpił wybuch, który stał się przyczyną rozpadu całego kadłuba. Ogromna siła spowodowała rozerwanie lewej części kesonu bakowego centropłata, który został, mówiąc kolokwialnie, otwarty niczym puszka od wewnątrz (patrz: zdjęcie). Czy zatem mieliśmy do czynienia z ładunkiem wybuchowym umieszczonym w najbardziej newralgicznym punkcie samolotu? W miejscu, gdzie umiejscowione są zbiorniki paliwa(patrz: zdjęcie)? Co mogło być następstwem wybuchu hipotetycznej bomby właśnie w tym miejscu? Przede wszystkim stać się przyczyną drugiego, znacznie większego wybuchu, który mógł powstać w wyniku gwałtownego wzrostu ciśnienia i eksplozji pozostałych 11 ton paliwa.Nastąpił po prostu samozapłon, jak w silniku diesla. Ten proces z kolei mógł spowodować rozerwanie zbiorników z paliwem i „wtłoczenie” ich zawartości do kadłuba. Tak zainicjowany proces zwyczajnie „wydmuchnął” wnętrze kadłuba, a sama konstrukcja, tak poważnie naruszona uległa rozerwaniu od wewnątrz.

Za takim scenariuszem przemawia kilka przesłanek. Przede wszystkim fakt, iż ciała ofiar, odzież, mundury pilotów przesiąknięte były paliwem, co w przypadku zwykłego rozbicia samolotu zdaje się mało prawdopodobne, gdyż zbiorniki są umiejscowiono w zupełnie innej części, odległej od kabiny pilotów. O zjawisku „wydmuchania” wnętrza kadłuba mówił Macierewicz podczas niedawnej prezentacji dotychczasowych prac

http://www.youtube.com/watch?v=25bNkLc3Tgg&feature=player_embedded

Również fakt istnienia tak zwanego punktu zero, gdzie skumulowane miały być ciała ofiar, fotele i elementy wnętrza samolotu, może przemawiać za gwałtownym, niezwykle silnym wybuchem. W zwykłych katastrofach lotniczych, jak choćby tej w lasku kabackim, ciała i rzeczy ofiar były dosłownie rozsiane po całym miejscu zdarzenia. Fotele i szczątki znajdowały się również na okolicznych drzewach. W Smoleńsku nic takiego nie miało miejsca, co wzbudzało podejrzenia u wielu osób. Być może nagły i potężny wybuch sprawił, iż wszyscy znaleźli się w jednym miejscu, razem z całym wyposażeniem samolotu? Przypuszczenie o wybuchu ładunku pod kadłubem, w okolicach zbiorników z paliwem, zdają się potwierdzać też relacje świadków, którzy mieli usłyszeć dwa wybuchy, następujące po sobie w przeciągi kilku zaledwie sekund. Mówił o tym Sławomir Wiśniewski przed Zespołem Parlamentarnym:

„[…]usłyszałem taki łomot (…) łup, takie lekkie nawet było, ciut, drżenie ziemi i za chwilę była, był słup ognia. Taki typowy jak, powiedzmy sobie, można to na filmach oglądać, eksplozji samolotu. Dla mnie się wydało to dziwne, że słup ognia, tego dymu, jest stosunkowo niewielki”. Podobne odczucia miał inny świadek smoleński, Aleksiej Żujew:

„Po tym, jak samolot wyłonił się na chwilę z mgły, to był to moment, kiedy zaryczały silniki, powstał silny oślepiający błysk. Po tym błysku obserwowałem samolot przez 1–2 sekundy, próbował nabrać wysokości”. Również A. Wosztyl, pilot Jaka 40 usłyszał dziwne dźwięki, przypominające huki i trzaski

http://www.youtube.com/watch?v=Z7J4uhTr9_k

Te relacje znajdują potwierdzenie w badaniach przeprowadzonych przez profesora Nowaczyka, który analizował ostatnie sekundy lotu Tupolewa, o czym informował przewodniczący Zespołu Parlamentarnego w lipcu br.:

„Tak nie było, samolot nie zmienił tego kursu, nie ma co do tego cienia wątpliwości. To stało się dużo dalej, po minięciu punktu wyznaczonego przez aparaturę TAWS, a między punktem zamrożenia wszystkich funkcji, zamrożenia pamięci centralnego komputera. Wtedy, kiedy doszło – na skutek dwóch wielkich wstrząsów – do awarii systemu zasilania, systemu elektrycznego”. Jest jeszcze coś, co chyba najbardziej poraża i mrozi krew w żyłach. Mimowolnie staje się jednym z ważniejszych dowodów w sprawie, przemawiających za wersją tragedii przedstawioną powyżej: telefon posła Deptuły do żony. Sprawa tego połączenia została przemilczana, wręcz ośmieszona w mediach, choć de facto nikt nie udowodnił kłamstwa wdowie po pośle, a zadowolono się jedynie uwłaczającym dla pani Deptuły twierdzeniem, że pomyliła głos męża z głosem…kolegi(!!!). Rzecznik PW stwierdził , że wdowie się zdawało, bo była w emocjach, choć ona twierdzi z pełnym przekonaniem coś zupełnie innego, przypomnijmy:

„Między godziną 9 a 9.30 na mój telefon przyszła poczta głosowa, na której było zarejestrowane nagranie głosu mojego męża, który krzyczał: "Asia, Asia". W tle słychać było trzaski, a właściwie to głos mojego męża był w tle. Słychać było też głosy ludzi, jakby głos tłumu. Nie rozpoznałam słów, był to krzyk ludzi. Nagranie trwało 2-3 sekundy. Trzaski były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik plus dźwięk przypominający hałas wiatru w słuchawce telefonu”. Czy czasem ta dramatyczna relacja posła Deptuły, nie jest, aby relacją osoby, która znajdowała się w samolocie, gdzie właśnie zdetonowano ładunek w centropłacie, by po 2-3 sekundach rozpoczęła się ta zasadnicza, śmiercionośna destrukcja kadłuba, pod wpływem zainicjowanej przez bombę eksplozji paliwa? Trzaski, ostre dźwięki, przypominające łamanie plastiku, wafla? I ten szum wiatru w słuchawce – czyżby już wtedy następował rozpad kadłuba? Skąd szum wiatru w samolocie? Wszystkie te fakty, zebrane razem i odpowiednio poskładane przez specjalistów z różnych dziedzin, układają się w jeden, przerażający obraz, będący dziełem szaleńca.

http://www.wprost.pl/ar/215848/Asia-Asia-Ostatnie-slowa-z-pokladu-Tu-154

http://smolensk-2010.pl/2011-07-29-wedlug-analizy-pracujacego-w-usa-eksperta-przyczyna-katastrofy-smolenskiej-byly-dwa-wielkie-wstrzasy-a-nie-uderzenie-o-brzoze.html

http://www.youtube.com/watch?v=j9xCgNdZPKk&feature=player_embedded#!

Martynka

Wykłady z patriotyzmu Z prof. Jerzym Robertem Nowakiem, historykiem i publicystą, wykładowcą w WSKSiM, rozmawia Paweł Pasionek Żyjemy w czasach, w których próbuje się podważać znaczenie postawy patriotyzmu i troski o interes narodowy. Procesy globalizacyjne dążą do osłabienia roli suwerennych państw narodowych na rzecz wspólnego państwa europejskiego. Jakie perspektywy rysują się dla narodu, w którym patriotyzm zanika? - Te niebezpieczne procesy szczególnie dotyczą Polski. Na arenie międzynarodowej możemy zaobserwować funkcjonowanie swoistego sojuszu antypolskiego, który poprzez media będące w Polsce w przeważającej części w obcych rękach systematycznie osłabia nasz patriotyzm. Notabene w Niemczech widzimy tendencje odwrotne, gdyż wzrasta tam poczucie narodowej dumy, a jednocześnie zanika poczucie winy za zbrodnie z okresu II wojny światowej. Próbuje się wręcz z kata zrobić ofiarę, a z ofiary kata poprzez zatarcie faktów o wydarzeniach z okresu wojny. Powielane kłamstwa mają wpędzić nas w kompleksy i stworzyć dogodny klimat dla zupełnie bezprawnych roszczeń wobec Polski.

Pielęgnowanie miłości do Ojczyzny to długofalowe zadanie dla rodziny, Kościoła, szkoły, ale i mediów. Co w tym zakresie powinniśmy czynić? - Potrzeba nam naśladować Prymasa Tysiąclecia ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, który był wspaniałym rzecznikiem polskiego patriotyzmu, wielkim duchownym i wedle mojej oceny największym polskim mężem stanu po II wojnie światowej. Odważnie bronił prawdy o naszej historii, dbając jednocześnie o dobre relacje z innymi narodami, w tym z narodem niemieckim. Oprócz Kościoła niebagatelną rolę w rozwoju patriotyzmu pełni też rodzina, a szczególną rolę mogą odegrać tu dziadkowie. Sam wiele zawdzięczam mojemu dziadkowi, dzięki któremu dowiedziałem się o działalności Armii Krajowej i zbrodni w Katyniu. Dzisiaj ten przekaz bezpośredni jest bardzo istotny, gdyż media w większości przypadków wyraźnie niedomagają, przemilczając bądź też marginalizując przekaz historyczny, a programy nauczania w szkołach są bardzo okrojone.

Jaką rolę w umacnianiu patriotyzmu odgrywają święta narodowe? - Muszę stwierdzić, że mamy w tym zakresie wiele do nadrobienia. Rocznice narodowe, bowiem często są marginalizowane. Przez lata PRL walczono z pamięcią o istotnych wydarzeniach w naszych dziejach, a dziś niestety mamy kontynuację tych praktyk. Dostrzegam też w wielu środowiskach zanik wrażliwości na symbole narodowe. Niezmiernie boleję nad tym, że tak mało osób, chociażby z okazji Święta Niepodległości, wywiesza flagi narodowe. Mam nadzieję, że sytuacja ta się zmieni i weźmiemy przykład ze Stanów Zjednoczonych, gdzie niemal na każdym miejscu manifestuje się dumę narodową i przywiązanie do barw narodowych.

Historię Polski tworzyli konkretni ludzie. Wśród nich nie brakuje bohaterów, którzy wciąż pociągają i inspirują zwłaszcza młodych ludzi… - Wielu z tych bohaterów jest dla nas niezastąpionymi wzorcami wytrwałej, kompetentnej działalności na rzecz Ojczyzny, i to w sytuacji bardzo często grożącej poważnymi konsekwencjami. Iluż to, bowiem Polaków musiało położyć na szali własną karierę zawodową, a nawet życie. Jednym z moich ulubionych bohaterów jest Romuald Traugutt. Jego postawę patriotyczną wzmacniała wiara, która pozwoliła mu bez strachu objąć dowództwo nad Powstaniem Styczniowym. Staram się też zarówno na wykładach, jak i w moich książkach ukazywać cichych bohaterów naszej historii, jak chociażby Stanisława Krzemińskiego, który odegrał niebagatelną rolę podczas Powstania Styczniowego. A potem wiele lat bez rozgłosu pracował na rzecz niepodległości. Na szczęście współcześnie żyjący nie są narażeni na tak poważne zagrożenia jak bohaterowie czasu zaborów, I oraz II wojny światowej czy mrocznych czasów komunizmu. A jednak wydaje się, że brak nam wielu cech, które oni mieli. Gdzie, bowiem nasza wytrwałość i poświęcenie, którymi oni się charakteryzowali?

By Naród mógł trwać i właściwie się rozwijać, potrzebuje prawdziwych elit, a nie środowisk, które są tylko ich karykaturą. - Niestety, należy powiedzieć, że polskie elity patriotyczne zostały zmasakrowane zarówno przez Niemców, jak i Sowietów, a potem, w dobie reżimu generała Wojciecha Jaruzelskiego, opuściły Polskę na fali potężnej emigracji. Jakże potrzeba nam współcześnie elit, które by pomogły przy budowie IV Rzeczypospolitej. Dzisiaj niestety obserwuję, że w dużej części mamy do czynienia z lumpenelitami, które nie wiedzą, czym jest wiara, patriotyzm. Niejednokrotnie obce są im jakiekolwiek wartości duchowe, gdyż liczy się dla nich wyłącznie pieniądz. Trudno oczekiwać, zatem, by tacy ludzie, którzy, o zgrozo, dostali się do parlamentu czy sprawują dziś nawet najważniejsze funkcje w państwie, zadbali o dobro wspólne, jakim jest Ojczyzna.

W Polsce istnieje, więc pilna potrzeba ukształtowania na nowo elit patriotycznych. - Muszę powiedzieć, że widzę wielki potencjał w studentach Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej. Jestem bardzo zbudowany postawą młodzieży, która tutaj studiuje. Dostrzegam, bowiem w nich nie tylko chęć zdobycia wiedzy, ale i zacięcie patriotyczne w dyskusjach, które inicjują ze mną. Wiem, że los Polski bardzo leży im na sercu, gdyż pytają o konkretne rozwiązania, które mają pomóc naszej Ojczyźnie w pokonaniu trudności. Bardzo się cieszę, że są dociekliwi, że krytycznie oceniają publikacje w mediach, wychwytując sprawy, na które czasem nie zwróciłem uwagi, a przecież ze względu na moje zainteresowania naukowe staram się uważnie śledzić przekazy dziennikarskie. Przyznaję, zatem, że i ja czasem uczę się od moich studentów.

Wykłady Pana Profesora cieszą się dużym zainteresowaniem. Proszę, zatem uchylić rąbka tajemnicy, jak należy przekazywać młodym wiedzę historyczną? - Młodzież jest bardzo spragniona wiedzy, ale trzeba umieć do niej trafić, co nie jest sprawą łatwą, także dla profesorów. Dlatego staram się, by moje zajęcia były barwne, żywe. W mówieniu młodzieży o historii wcale nie potrzeba patosu, czasem wręcz przydaje się dowcip. Te cechy potrzebne są też artykułom i książkom, które mają za zadanie popularyzować historię. Nie ukrywam, że zainteresowaniu sprzyja też nutka kontrowersji, która pobudza w człowieku naturalną ciekawość świata.

Studenci WSKSiM poznają historię Polski oraz historię powszechną zarówno poprzez uczestnictwo w wykładach, jak i wyjazdy studyjne. Odwiedzają m.in. Warszawę, Wilno czy Rzym… - Podróżując, uświadamiamy sobie, jak wielki jest wkład Polaków w rozwój nie tylko Europy, ale i świata. Szczególnie cieszy mnie, że młodzież z WSKSiM odwiedza Kresy Wschodnie Rzeczypospolitej. Jest, bowiem bardzo istotne, byśmy pamiętali o Polakach, którzy żyją we Lwowie czy na Wileńszczyźnie. Jako że oni Polski nie opuścili, ale niekorzystne decyzje wielkich mocarstw po II wojnie światowej, które należy nazwać zdradą tak ofiarnie walczącego na wielu frontach Narodu, spowodowały, że żyją poza granicami Ojczyzny. Ślady polskości spotykamy niemal na wszystkich kontynentach, chociażby nad wodospadem Niagara upamiętniono na jedynej tablicy, jaka tam się znajduje, naszego rodaka inż. Kazimierza Gzowskiego. O znaczeniu Polaków w świecie świadczą też znajdujące się w różnych państwach polskie muzea.

Nasi studenci odbywają praktyki zawodowe m.in. w Muzeum Polskim w Rapperswilu w Szwajcarii czy Muzeum Powstania Warszawskiego. Jaką rolę pełnią tego typu instytucje? - Muzea odgrywają bardzo istotną rolę w kształceniu patriotycznym, pozwalają nam poczuć dumę z przynależności do własnego Narodu. Osobiście uważam, że największą zasługą tragicznie poległego w katastrofie samolotowej prezydenta Lecha Kaczyńskiego było powołanie Muzeum Powstania Warszawskiego. Przemawiają w nim do nas zarówno zgromadzone tam eksponaty, jak i bardzo dobrze zgrane ze sobą światło i dźwięk. Odwiedzając to muzeum, niewątpliwie wchodzi się w atmosferę tamtych czasów. Marzę, by w podobnej formie powstało muzeum powstań narodowych. Potrzeba nam bowiem miejsc opromienionych wielkimi czynami polskich patriotów, które dla współczesnych będą inspiracją do troski o Ojczyznę.

Dużą rolę w krzewieniu historii odgrywają dzisiaj media. Czy zatem da się połączyć powołanie historyka z misją dziennikarza? - Tak się składa, że jestem równocześnie historykiem i publicystą. Oba te zawody bardzo lubię i opowiadam się za ich łączeniem. Prowadząc zajęcia w WSKSiM, niejednokrotnie zazdroszczę studentom warunków i możliwości, jakie stwarza im uczelnia. Mogą realizować w ramach ćwiczeń własne programy w radiu oraz telewizji, pisać artykuły do gazet. Zapał, jaki im towarzyszy, pozwala mieć nadzieję, że dzięki nim w przyszłości będą realizowane w mediach dobre programy historyczne. Dlatego bardzo się cieszę, gdy zapraszają mnie do studenckiego radia SiM, gdzie na antenie toczą ze mną ożywione dyskusje.

Studia to okres intensywnej pracy nad sobą. Jakie cechy studenci powinni w sobie wypracować, by potem przez swoją pracę zawodową dobrze służyć Ojczyźnie? - W uczelni założonej przez o. dr. Tadeusza Rydzyka studenci mogą kształtować w sobie odwagę cywilną. Mają też możliwość, pomimo szerzącej się wokół poprawności politycznej, wykazać się nonkonformizmem wobec dyktatu liberalizmu. Uczą się też dostrzegać manipulacje medialne, aby bronić przed nimi nie tylko siebie, ale i innych. Należy także przypominać, i to nie tylko młodym, że do tego, by osiągnąć zamierzony cel, niezbędna jest pracowitość. Sam talent nie wystarczy, gdyż bez systematycznej, wytrwałej pracy człowiek nawet wybitnie uzdolniony zaprzepaści dane mu szanse.

Dziękuję za rozmowę Paweł Pasionek

16 listopada 2011 Demokratyczny Kraj Piątej Klepki W demokracji prawdopodobieństwo wpadnięcia ślusarza do biblioteki, jest większe niż wpadnięcia do odkrytej studzienki kanalizacyjnej. Zupełnie inaczej niż w ustroju normalnym, w którym nie pokonuje się bohatersko przeszkód nieznanych w innych ustrojach- jak mawiał nieodżałowany Stefan Kisielewski, jeden ze współzałożycieli Unii Polityki Realnej. Bo w demokracji wszystko lub prawie wszystko stoi na głowie. Gdyby człowiek stanął na nogach- od razu wszystko wydałoby mu się normalne.. Ale jak tu stanąć na nogach jak codzienna porcja propagandy taranuje świadomość? Wygląda, więc na to, że jajka kurze w Polsce zdrożeją, bo zmniejszy się ich podaż, ze względu na nowy pomysł dyrektywny Komisji Europejskiej, naszego nowego rządu, żeby poprawić socjalny-byt kurom nioskom w nowych klatkach. O co chodzi? Ano jak zwykle chodzi o głupotę, którą wtłaczają w nasze życie socjaliści, specjaliści od rujnowania gospodarki europejskiej podatkami, przepisami i nowymi kosztownymi pomysłami oraz „innym przedmiotami” jak mówiło komunistyczne Radio Tirana Do tej pory kury-nioski miały w klatkach mieszkania M-1, teraz będą miały M-2, a może- jak dobrze pójdzie- M-3(????) W zależności jak daleko pójdzie dyrektywna głupota w stwarzaniu wygód dla kur- niosek, tyle będziemy mieli jajek.. Jak wygody dla kur będą większe-, co oznacza większe koszty, tym- mniej jajek będzie na polskim rynku jajecznym; jak wygody dla kur- niosek będą mniejsze- tym ilość jajek na polskim rynku jajecznym będzie większa?. To tak jak z mieszkaniami dla ludzi.. Gdyby w Polsce dostępne były tylko mieszkania po 10 000 metrów kwadratowych, to nie byłoby gdzie mieszkać. Ludzie mieszkaliby pod gołym niebem, albo w namiotach, jeśli uzyskaliby zgodę na ich rozstawienie. Tak jak zwierzęta w jednej z piosenek Andrzeja Rosiewicza, próbowały zdobyć pozwolenie na budowę szałasu w lesie.. Jeśli każda kura – nioska miałaby klatkę o powierzchni 1000 metrów kwadratowych z prysznicem, sypialnią osobną łazienką i samodzielną kuchnią- to nie byłoby miejsca na znoszenie jajek.. Zresztą czy znoszenie jajek nie jest przypadkiem czynnością upokarzającą kury? Trzeba byłoby zapytać Rzecznika Praw Zwierząt lub Krajowego Duszpasterstwa Zwierząt, którego jeszcze na razie nie ma, ale jak socjalizm ekologiczny będzie się rozwijał w takim tempie jak obecnie, to na pewno będzie obok Rzecznika Praw Ucznia, Pacjenta, Obywatela-, bo Rzecznika Zdrowego Rozsądku nigdy nie będzie, tak jak Rzecznika Praw Głupich.. W socjalizmie demokratycznym nie ma miejsca na prawdę i rozsądek ze swej natury rzeczy. Po prostu każdą mądrość przegłosują! Bo w demokracji o prawdzie decyduje większość.. Ciekawym jest, jak ekolodzy z socjalistami rozwiążą problem nieznoszenia jajek przez koguty, co jest wielkim błędem przyrody, czyli jak my chrześcijanie uważamy- Pana Boga? Pan Bóg stworzył świat doskonały, ze swoimi prawami przyczynowo- skutkowymi, ale człowiek je systematycznie zakłóca, bo wie lepiej jak on powinien funkcjonować.. Lepiej wie od Pana Boga.. I tym socjaliści różnią się od normalnego człowieka, który odkrywa Prawa Boże i się do nich stosuje, a nie je zmienia- tak jak socjaliści dysfunkcjonalni. I dlatego dobrymi chęciami wybrukowują piekło.. No i przy okazji będzie można rozstrzygnąć odwieczny spór, czy jajko było pierwsze, czy kura-nioska.. Ja osobiście uważam, że pierwszy był kogut, no, bo skąd wzięłaby się kura, a potem kolejne jajko? W Polsce polowa hodowców drobiu musi pozamieniać małe klepki, pardon- klatki dla kur, na apartamenty kurze, co może oznaczać bankructwo jakiejś części hodowców drobiu ze względu na koszty, co odbije się natychmiast na cenach jajek, chyba, że szybciutko ”spekulanci” zaczną sprowadzać jaja z Chin, żeby nie robić jaj braku podaży jaj w Polsce.. Ale cena polskich jaj na pewno pójdzie do góry, ku zadowoleniu rządu demokratycznego i prawnego, bo będzie miał większy podatek VAT, co pozwoli uchronić nas przed” kryzysem”, czyli rezultatem rządów kolejnych rządów.. I siebie samego! I znowu nie wiadomo, czy „ kryzys” był pierwszy, czy” rządy” były pierwsze. Na pewno człowiek był pierwszy przed państwem. Bo najpierw Pan Bóg stworzył świat, a potem dopiero człowieka, ale nie wspomniał nic o demokracji, bo sam był Monarchą Już na samym początku świata skłóciłby Adama z Ewą. Zresztą byłby jeden głos” za” i jeden” przeciw”. I jak tu podjąć jakąkolwiek decyzję? Potem dopiero było państwo.. Ale najpierwsza była głupota, szczególnie, gdy na świecie pojawiło się coś tak wariackiego jak demokracja- wymyślona przez złego człowieka przeciw Panu Bogu, która kultywuje pogański kult Liczby określającej Rację.. Im większa Liczba głosujących” za”, i mniejsza głosujących” przeciw”- nie licząc tych, co w głupocie wstrzymują się od głosu- tym ma się rozumieć słuszniejsza Racja.. I taka wersja racji obowiązuje jak znaczna jest większość.. I że jest to zwykła głupota, to głosując w zapamiętaniu i zacietrzewieniu, demokratyczni posłowie zapominają o prawdzie.. Bo prawda w obrządku demokratycznym nie obowiązuje. Podstawą jest większość.. W każdym razie kury –nioski po wprowadzeniu większego metrażu dla ich osobowościowego samorozwoju rozleniwią się dostatecznie na tyle, że przestaną jajka nieść, i będzie socjalistyczny rząd musiał coś wymyślić, żeby, choć na Wielkanoc jajek nie zabrakło. Chociaż wielkie Święto Wielkiej Nocy pomału jest wykreślane – tak jak to zrobiono w Katechizmie dla dzieci idących do bierzmowania, a wydrukowanego przez Diecezję Sandomierską kilka lat temu. Bierzmowanie, jako sakrament umacniania wiary oraz jej obrony pozostał- na razie-, ale Wielkiej Nocy już nie ma.. Może jaja rząd będzie znosił sam? Do tej pory stara się podrzucać je nam, jako jaja kukułcze, często zbuki z tym charakterystycznym odorem siarkowodorowym.. Okropieństwo!Tak jak okropieństwem wydała się panu byłemu posłowi Krzysztofowi Bosakowi, byłemu z Ligi Rodzin Polskich, wypowiedź posła- zawodowego geja z Ruchu Palikota, pana Roberta Biedronia, który wyznał Super Expressowi, że kiedyś….Podkochiwał się w pośle Bosaku(????) Niemożliwe? No i co? Strasznie jestem ciekawy… I jak to się skończyło? „Bredni nie komentuję!”- skwitował całość pan Krzysztof Bosak. I słuszna jego racja, bo co tu komentować polityczne wygłupy posła Biedronia, rodem z Krosna.. Ja mam żonę z Krosna - więc wiem! Nie wiem, czy w Krośnie jest jeszcze ktoś biedroniopodobny seksualnie.. Jeśli jest- to się nie przyznaje! A jaki to powód do chwały? Obecnie poseł Biedroń ma kilku poselskich przystojniaków na oku.. Jak będzie trzeba odwrócić uwagę, na przykład od napadu Polski na Teheran w Iranie - na pewno to zrobi. Jest do usług! Także „ od pasa w dół”.. Nawet premier się roześmiał, ale jak poseł Węgrzyn wspomniał coś o lesbijkach- to natychmiast stracił łaski pana premiera.. Pan premier nie lubi lesbijek? Co na to Rzecznik Praw Mniejszości? Ach! Jeszcze nie ma takiej instytucji państwowej…? No to powinna być. Jak najszybciej. W tym Rzecznik Praw Mniejszości Seksualnej.. Szefem mógłby zostać na dobry początek pan Robert Biedroń oderwany od bieżącej pracy parlamentarnej, trochę ze stratą dla tej pracy, ale trudno.. Nie na każdym odcinku pracy politycznej i wychowawczej pan Robert Biedroń może być.. A może najpierw powołać Rzecznika Piątej Klepki? Konwent Seniorów powinien się nad tym zastanowić.. WJR

Finansowe imperium kontratakuje Niezrażona postępującą zapaścią zachodnich gospodarek, oligarchia finansowa kontynuuje wdrażanie kolejnych etapów swego planu zmierzającego do całkowitego podporządkowania świata swemu dyktatowi. Dziś pod osłoną nocy policja nowojorska zlikwidowała miasteczko namiotowe Occupy Wall Street, podobny los spotkał protestujących w Oakland w Kalifornii. Mając już ugruntowaną kontrolę rządu Stanów Zjednoczonych, oligarchowie rozpoczęli zabiegi zmierzające do stopniowego zastępowania skompromitowanych „polityków” Unii Europejskiej swymi bezpośrednimi agentami zwanymi dla niepoznaki „technokratami”. Nowym prezesem ECB (Europejskiego Banku Centralnego) został niedawno Włoch Mario Draghi; były dyrektor Goldman Sachs, członek Rady Nadzorczej BIS (Bank for International Settlements), członek takich instytucji jak Institute of Politics at the John F. Kennedy School of Government at Harvard, czy Brookings Institution. Na premiera Grecji wyznaczono Lucasa Papademosa byłego wiceprezesa ECB i „starszego ekonomistę” w amerykańskim Federal Reserve. Jest on od 1998 roku członkiem tzw. Komisji Trójstronnej (Trilateral Commission), czyli jednego z zalążków rządu światowego. Jeszcze bardziej imponujące cv posiada nowy premier Włoch Mario Monti. Oficjel ten obok piastowania wysokich stanowisk w Komisji Europejskiej (rządzie UE) jest doradcą Goldman Sachs, europejskim prezesem Komisji Trójstronnej i członkiem Grupy Bilderberga (innego zalążka rządu światowego). Stopniowe obsadzenie tego rodzaju osobnikami kluczowych pozycji w krajach unijnych zapewni oligarchom totalną polityczną kontrolę nad kontynentem. Funkcja „zbrojnego ramienia” nowego światowego porządku (NWO) na tym terenie przypadnie miłującym porządek i aspirującym do rangi mocarstwa Niemcom. Ponieważ gospodarcza kontrola już od dawna znajduje się całkowicie w rękach „finansistów”, dwa poprzednio wymienione elementy władzy powinny zamknąć konstrukcje nowego porządku w Europie. Czy jednak uda im się bez przeszkód doprowadzić do tak „szczęśliwego” końca? Przeprowadzone dotychczas „programy pilotażowe” sugerują pełny sukces. Pierwszym była Polska, którą przed dwoma dekadami poddano „transformacji ustrojowej” oraz szeregowi innych eksperymentów politycznych, kulturowych i socjologicznych. Ponieważ pisałem o tym wielokrotnie w szczegółach tu:

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/336901

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/335667

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/334580

http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/359441

http://drnowopolskiblog.nowyekran.pl/post/37451

Nie będę się szerzej na ten temat rozpisywał. Konkludując należy jedynie stwierdzić, że dwadzieścia lat eksperymentów pozwoliło na całkowite złamanie kręgosłupa Narodu, zamieniając Go w bezwolne stado; umożliwiło zrabowanie lub zniszczenie większości majątku narodowego, oraz pozbawiło III RP suwerenności. Towarzyszące temu „miękkie ludobójstwo” pozwoliło na wydatne zmniejszenie populacji, a nieliczne nowe pokolenie zamieniło w eurozmywaki (mężczyzn) i europrostytutki (kobiety). Kolejnym elementem niezbędnym do wprowadzenia NWO jest „konwersja” długu publicznego poszczególnych państw w bezpośrednie „niewolnictwo finansowe” ich obywateli. Pilotaż w tej dziedzinie przeprowadzono na Islandii. Jak ogólnie wiadomo, na skutek rozpasania finansowego, kraj ten, jako pierwszy w Europie wpadł w przepaść finansową. Zdecydowana postawa jego społeczeństwa spowodowała zmianę władz na ekipę obiecującą obronę interesów ludności w stosunku do zagranicznych wierzycieli. Przeprowadzone na wyspie referendum odrzuciło możliwość przejmowania przez państwo (podatnika) długów prywatnych banków, a same banki zlikwidowano, powołując na ich miejsce nowe kontrolowane przez państwo. Prywatni wierzyciele pozbyli się islandzkich długów sprzedając je po kilka centów za dolara długu tak zwanym vulture funds, czyli organizacjom zajmującym się skupywaniem nieściągalnych długów, takim swoistym finansowym hienom. Vulture funds zobowiązały się początkowo wobec rządu w Rejkiawiku do znacznego zdyskontowania długów obywateli ciążących na ich nieruchomościach (hipotekach). Po jakimś czasie zarzucono jednak tą obietnicę, co więcej rząd wprowadził tzw. indeksację, czyli stopniowe zwiększanie zadłużenia proporcjonalnie do raptownego spadku wartości lokalnej waluty. W rezultacie tego całkowity dług na islandzkich nieruchomościach jest dziś trzykrotnie wyższy od ich dzisiejszej rynkowej wartości. Oznacza to w praktyce, że tysiące właścicieli nieruchomości stało się zakładnikami (niewolnikami finansowymi) zagranicznych wierzycieli (VF). Szczegółowe omówienie metod zastosowanych w tym „pilotażu” można znaleźć w następującym anglojęzycznym artykule:

http://www.counterpunch.org/2011/11/14/vulture-funds-gorge-on-stricken-economies/ .

Tak, więc i ten „pilotaż” zakończył się pełnym sukcesem. Stąd też przeświadczenie „finansistów” o ostatecznym sukcesie wdrażanych „reform”. Kilka miesięcy temu zastanawiałem się nad tym zagadnieniem w artykule zatytułowanym „Czy globalizacja zakończy się rewolucją?”. Dynamika wydarzeń w tak krótkim przedziale czasowym daje na to wysoce prawdopodobną odpowiedz. Jest prawie pewne, że finansowa oligarchia nie zboczy z obranej drogi, równie pewnym jest to, że w przeciwieństwie do Polaków, inne społeczeństwa nie pozwolą bez aktu protestu zamienić się w bezwolne stado baranów. Dowodem tego są rozprzestrzeniające się ruchy protestacyjne. Do tej pory tłumione są one przez policję za pomocą metod administracyjnych. Wcześniej czy później dojdzie jednak do konfrontacji siłowych. Władza zastosuje zapewne prowokacje w celu zdyskredytowania protestujących i usprawiedliwienia brutalnej przemocy. Historia uczy jednak, że wszelkie wysiłki agenturalnej manipulacji masowymi ruchami społecznymi kończą się rewolucją. Klasycznym tego przykładem jest Rosja carska, w które doszło do tak orwellowskiego przenikania rewolucjonistów i agentów, że sami oni często nie wiedzieli czy tak na prawdę są „towarzyszami” infiltrującymi carską tajną policje Ochranę, czy też agentami Ochrany w strukturach organizacji wywrotowych. Jaki był koniec tej „gry” wszyscy dobrze wiemy. Najnowszym przykładem tej prawidłowości jest ruch Solidarność, na którego czele stał agent TW Bolek. Nie uchroniło to władzy komunistycznej od klęski. Co prawda potrafiła ona sprytnie prze-werbować się na zachód w III RP, ale formalnie 1989 był rokiem upadku polskiego komunizmu. Tak, więc na postawione powyżej pytanie można chyba odpowiedzieć twierdząco. Globalizacja zakończy się rewolucją i to niestety rewolucją krwawą. Każda ze stron nie będzie miała, bowiem wyboru. Dla ludzi klęska oznaczać będzie koniec Ludzkości w klasycznym tego słowa rozumieniu, natomiast dla oligarchów i ich sługusów stryczek. Ignacy Nowopolski Blog

Nowicką powinien zająć się prokurator Z mec. Piotrem Kwietniem, obrońcą Joanny Najfeld w procesie z Wandą Nowicką, rozmawia Maciej Walaszczyk. Co oznacza, że Wanda Nowicka jest na liście płac przemysłu aborcyjnego? - Cała sytuacja zaczęła się w 2009 roku. Kanwą całej sprawy była procedura kontrolna uruchomiona przez głównego inspektora nadzoru farmaceutycznego, który wszczął postępowanie celem wyjaśnienia, czy Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, na czele, której stoi Wanda Nowicka, nie dopuściła się nielegalnej reklamy środków wczesnoporonnych produkowanych przez Gedeon Richter Polska. Bo o tę firmę farmaceutyczną chodzi. Na stronie GINF jeszcze pół roku temu zamieszczone były dokumenty z tego postępowania.

Co się z nimi stało? - Z nieznanych mi powodów dokumenty te zostały zdjęte ze strony internetowej Głównego Inspektowa Nadzoru Farmaceutycznego. Były jawne zgodnie z przepisami ułatwiającymi dostęp do informacji publicznej.

Jakie informacje zawierały? - Nie znam akt kontroli przeprowadzonej przez nadzór farmaceutyczny ani w firmie Gedeon Richter, ani w Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Natomiast jest faktem, że GINF wymierzy organizacji kierowanej przez panią Nowicką karę z tytułu nielegalnej reklamy. Z tego, co wiemy, Federacja odwołała się od tej kary, ale sąd administracji uchylił ją ze względów proceduralnych. To, co powiedziała Joanna Najfeld pod adresem Wandy Nowickiej, odnosiło się m.in do tej informacji, do której jako dziennikarka miała dostęp. Jak się jednak okazuje, tego rodzaju wiedza to zaledwie wierzchołek góry lodowej. I jest to chyba najistotniejszy wniosek, jaki możemy wyciągnąć z tej sprawy.

Co ma Pan na myśli? Koncerny farmaceutyczne produkujące środki antykoncepcyjne, wczesnoporonne, sprzęt medyczny do wykonywania aborcji lobbują w Polsce na wielką skalę? Że organizacja kierowana przez Nowicką nie jest jedyna? - W skrócie można to tak ująć. Wanda Nowicka szefuje swojej organizacji mniej więcej od 10 lat. Warto zadać pytanie, jaką działalność prowadzi Federacja, która skupia w sobie kilka innych podmiotów. One również pozyskują, niezależnie od siebie, pieniądze od firm, których interesy są zbieżne z celami ideologicznymi tych organizacji. Mamy, więc do czynienia z ośmiornicą, a dotykając tej sprawy, zobaczyliśmy tylko część większej całości, która swoimi mackami oplata społeczeństwo. Otóż przez cały czas swojego istnienia Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny przez różnego rodzaju organizacje, działania społeczne, naukowe, jak również działania typowo polityczne wpływa na ustawodawcę oraz na rząd, aby liberalizować przepisy dotyczące antykoncepcji i dostępu do aborcji.

W jaki sposób to robi? - Federacja, którą kieruje Wanda Nowicka, postuluje i dąży do takiej zmiany prawa, by nastąpiła refundacja środków antykoncepcyjnych z Narodowego Funduszu Zdrowia, a więc ze środków publicznych. Jest to, zatem działanie podjęte ściśle w interesie majątkowym producentów środków antykoncepcyjnych. Jeżeli Wanda Nowicka nie ujawnia tej informacji, to istnieje podejrzenie, że prowadzi lobbing i dopuszcza się płatnej protekcji. Polega to na tym, że protegujący przyjmuje korzyści w zamian za to, że obiecuje załatwić na różnych szczeblach władzy różnego rodzaju kwestie. Jeżeli Nowicka brała środki finansowe od producentów, np. instrumentów do przeprowadzania aborcji czy środków antykoncepcyjnych, a jednocześnie lobbowała za zmianą prawa w tej mierze, to jak można nazwać prowadzoną przez nią działalność? To, co najmniej nielegalny lobbing lub płatna protekcja.

Co trzeba zrobić, by udowodnić jej prowadzenie nielegalnego lobbingu? - Należy przede wszystkim sprawdzić dokumentację firmy Gedeon Richter Polska oraz dokumentację posiadaną przez Federację na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny w celu ustalenia, czy dochodziło do takiej współpracy. Należy ustalić zakres tej współpracy między obydwoma podmiotami, a także, jaki był przedmiot współpracy między IPAS, amerykańską organizacją aborcyjną, produkującą sprzęt do jej przeprowadzania, a Federacją. Należy odpowiedzieć na pytanie, jaki był rozmiar i cel tej współpracy, a także, czy w tym przypadku także nie dochodziło do płatnej protekcji. Należy również sprawdzić relacje innych firm, jeśli takie zostaną ujawnione, między podmiotami wchodzącymi w skład Federacji kierowanej przez Wandę Nowicką a działaniami Federacji w kierunku zmian prawodawczych.

W jaki sposób można zobowiązać koncerny do ujawniania listy osób, organizacji, podmiotów, które sponsorują w celu lobbowania zmian w prawie? - Prokurator generalny powinien zarządzić karne postępowanie wyjaśniające, a następnie prokuratura powinna wydać nakaz przeszukania pomieszczeń firmy Gedeon Richter Polska, jak również pomieszczeń należących do Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny. Zająć ich dokumentację, komputery i przejrzeć je, tak jak sprawdza się materiał dowodowy w postępowaniu karnym w celu ustalenia, czy nie doszło do płatnej protekcji. Proszę pamiętać, że celem działalności lobbingowej jest oddziaływanie na rzecz zmian prawa. Wanda Nowicka nigdy nie ukrywała, że jest zwolenniczką liberalizacji przepisów o dostępie do aborcji, refundacji środków antykoncepcyjnych z funduszy publicznych. Postulowała też rozszerzenie edukacji seksualnej wśród dzieci i młodzieży.

No właśnie, taka działalność jest postrzegana przez pryzmat demoralizacji młodych ludzi, a może to też forma lobbingu? - Jeżeli ktoś bierze pieniądze od firmy farmaceutycznej, która produkuje środki antykoncepcyjne, i jednocześnie postuluje się wprowadzenie szerokiej edukacji seksualnej w szkołach, której przedmiotem ma być wiedza, jak korzystać z farmakologicznych środków antykoncepcyjnych, wczesnoporonnych, to oczywiste jest, że taka organizacja działa w celu poszerzenia grupy konsumentów tych środków. A dokładnie działa się wtedy na rzecz interesu tego podmiotu, bo zwiększenie grupy konsumenckiej to zwiększenie obrotów i zysków. Bismarck podobno mówił, że lepiej nie wiedzieć, jak robi się politykę i kiełbasę. Ja przy tej sprawie dotknąłem tego, w jaki sposób Wanda Nowicka produkuje kiełbasę i uprawia politykę. Dramat polega na tym, że ta kiełbasa jest zrobiona z ciał pomordowanych dzieci. Dziękuję za rozmowę.

Mógł Polskę zmienić, a tylko rozmienił na drobne. Skromny fragment książki Henryka Pająka pt: „Dwa pogrzeby jeden wstyd”. Wydawnictwo Retro, ISBN: 83-87510-72-6, przypisy w oryginale. Od czasu „Okrągłego Żłobu”, aż do wyborów parlamentarnych, w których zwyciężyło Prawo i Sprawiedliwość, nie było szans na roz­liczenie i odcięcie się od agentury żydosowieckiej. Sytuacja zmieniła się na korzyść Polski ponownie zniewolonej z chwilą uzyskania absolutnej większości parlamentarnej przez PiS w sojuszu z Samoobroną i LPR. Jarosław Kaczyński wprawdzie za­powiedział w słynnym już odczycie w „Fundacji Batorego”, że trzeba gruntownie zdekomunizować /„zlustrować”/ struktury sowietyzmu zagnieżdżone w życiu politycznym i administracyjnym kraju, ale skończyło się, jak zwykle w całym PRL-bis na słowach. Należało, mając absolutną większość w Kne-Sejmie, zdecydowa­nie rozliczać poprzednich oligarchów władzy i pieniądza. Zatrzymać złodziejską, przestępczą „prywatyzację”, która ostatecznie zamieniła Polskę w masę upadłościową i spauperyzowała naród, pozbawiając go podstaw egzystencji w następnych pokoleniach. Większość Polaków uwierzyła, że Kaczyńscy naprawdę chcą rozliczyć ponurą przeszłość. Istniały ku temu warunki. Dwie komi­sje sejmowe jeszcze z poprzedniej kadencji do spraw PZU i „Orlenu”, dostarczyły wystarczającą ilość dowodów na przestępczą grabież majątku narodowego przez dotychczasowych oligarchów PRL-bis. Komisja sejmowa do spraw PZU wnioskowała w swoim sprawozda­niu o postawienie w stan oskarżenia całego tabunu prominentów żydostanu z „Kwaśniewskim” na czele. Z kolei Roman Giertych, jako członek komisji do i spraw „Orlenu” wielokrotnie apelował do Jarosława Kaczyńskiego o reaktywowanie tej komisji w nowej ka­dencji, dla dokończenia przesłuchań, sporządzenia zarzutów kolej­nym prominentnym lewakom z nazwy, a kryminalistom z pocho­dzenia i braku zasad. Tylko takie działania wykorzystujące zgromadzony już dorobek tych dochodzeń, dawały szanse na odcięcie tej przestępczej fauny pierwszej PRL od pępowiny drugiej PRL czyli PRL-bis. Dawało to również szansę przerwania ekonomicznego i finansowego kryzysu, powstrzymania przestępczej „prywatyzacji”, a zwłaszcza szansę na wyprowadzenie Polski z permanentnego kryzysu politycznego. Jarosław Kaczyński mając pełnię możliwości takich uzdrowieńczych działań, mając za plecami brata – prezydenta, kategorycznie odmówił zastosowania takiego skalpelu, zastępując go aksamitną miotełką frazesów. Dlaczego? – zadawali sobie to pytanie nawet tubylcy „oblatani” w arkanach polskiej rzeczywistości. Obiektywny, czyli nie ślizgający się po powierzchni półprawd Adam Kurzaj, pisał w „Gońcu” nr 45/2007:

Kilkakrotnie już o tym pisałem, ale tym razem w odpowiedzi na to pytanie chciałbym zacytować fragment artykułu Lecha Wałęsy. Wprawdzie autor jest w moich oczach niewiarygodny i nie warto na niego zwracać uwagi, to jednak w swym agre­sywnym ataku na Jarosława Kaczyńskiego puściły mu nerwy i powiedział całą prawdę o „Okrągłym Stole”, której przez 17 lat nie mógł wykrztusić:

Mówisz o salonach, o antypolskiej propagandzie uprawia­nej przez środowisko dawnego KOR-u, Geremka, Michnika śp. Kuronia. Tymczasem tyś ich uczniem, to u nich zaczynałeś karierę… Z nimi siedziałeś przy „Okrągłym Stole”, a twój brat w Magdalence. Jeśli Polska został sprzedana przy „Okrągłym Stole” i targu dobito w Magdalence, jesteś człowieku znikąd, jednym z kramarzy… Tak właśnie „Bolek” Wałęsa dokopał swoim byłym przybocz­nym przy „Okrągłym Żłobie”. Nieopatrznie przyznał, że sam był czołowym kramarzem w procederze tego frymarczenia Polską, ale pogrążył także braci Kaczyńskich. Wystarczyło wiedzieć i pamiętać, że Kaczyńscy są na zawsze związani z okrągłostołową zmową, zdradą, spiskiem, aby ani na chwilę nie wierzyć w potrząsanie przez Kaczyńskich antyko­munistyczną szabelką. Ich działania musiały być i były pozoro­wane, obliczone na populistyczne efekty… Wyborcy to „kupili”. Czy byli naiwni? Na ich choćby częściowe usprawiedliwienie należy przypomnieć wszechwładzę medialnych tub żydokomuny ówczesnej i dzisiejszej, które na dany znak potrafią wykreować z tchórza bohatera, ze zdrajcy zbawcę narodu godnego sarkofagu na Wawelu. Do takich „mendiaków” usytuowanych pomiędzy prawdą i kłamstwem, między polskością i antypolskością; do takich harcowników półprawd należy znany publicysta żydomediów Rafał „Ziem­kiewicz”. Spójrzmy, jak zręcznie opluł Romana Giertycha, zwalając winę za pasywność Kaczyńskich, za nieudaną dekomunizację, „lu­strację” etc., właśnie na Romana Giertycha i jego LPR, brutalnie wy­walonych z Kne-Sejmu po dyrektywie ADL – B’nai B’rith:

Giertych natomiast ginie niejako na własną prośbę. Mógł w krytycznym monecie upokorzyć się przed Kaczyńskim i ze wspólnej listy, pobłogosławionej przez ojca Dyrektora, wejść do Sejmu z przygarścią najwierniejszych wszechpolaków. Oczy­wiście byłaby to wasalizacja, ale dająca jakieś szanse na przy­szłość. Giertych wolał jednak iść z Kaczyńskim na wojnę… Adam Kurzaj na to:

Ja uważam, że Giertych nie miał wyboru, bo wasaliza­cja zmiotłaby go raz na zawsze ze sceny politycznej, a o to właśnie Kaczyńskiemu od samego początku chodziło. Teraz wprawdzie nie ma LPR-u w Sejmie, ale partia istnieje i jeszcze się odbuduje. Nurt narodowy w Polsce zawsze będzie potrzeb­ny. Jeszcze Polacy za nim zatęsknią. Klęskę wyborczą Prawa i Sprawiedliwości, a tym samym Ligi Polskich Rodzin po rozpędzeniu Kne-Sejmu na rozkaz B’nai B’rith, profesor Maciej Giertych, ojciec Romana, ocenił jako „wpisaną w cel tych wyborów” i była to trafna ocena:

Z wyników cieszą się przywódcy UE, cieszą się ważni hie­rarchowie polskiego Episkopatu, cieszą się media zagranicz­ne i krajowe, w tym od „Naszego Dziennika” po „Trybunę”. Ataki na nas szły ze wszystkich stron, od Radia Maryja po postkomunistów. Ataki najczęściej bez sensu, ale skuteczne. Określenia typu „przystawki”, „partia na katafalku”, „margi­nes”, itp. utrwalały nasz obraz w świadomości społecznej. Za­mówione sondaże okazały się samospełniające. Było zamówie­nie na naszą eliminację i to osiągnięto / …/. My nie pasujemy do obecnej poprawności politycznej. Wmówiono polskiemu elektoratowi, że tylko cztery partie się liczą. Myślę, że na przy­szłość będzie tendencja, by zredukować je do dwóch tylko, i to nie do PO i PiS, ale do PO i LiD. Takie jest zamówienie zewnętrzne, a obecny wyborca jest proeuropejski i podatny na podszepty z zewnątrz. PiS zapowiada, że odzyska władzę za cztery lata [pisane w 2007 roku [25]], w moim przekonaniu, jest to raczej mało prawdopodobne. Lewica i liberałowie, którzy tak się bali dekomunizacji i lustracji, mając obecnie władzę, nigdy do tego drugi raz nie dopuszczą. Wiedzą, ile by na tym stracili. Ponadto PO wspierane jest i będzie przez Unię Euro­pejską, media krajowe i zagraniczne, przychylne komentarze słychać nawet w Rosji. Te słowa seniora-Profesora po kilku latach ponuro „wstają z martwych” w dosłownym brzmieniu przed ponownymi wyborami z jesieni 2011 roku.[26] Sprawdzą się najpewniej w tym samym brzmie­niu. Po traumatycznym doładowaniu Kaczyńskich i PiS-u na skutek „katastrofy” smoleńskiej, przed wyborami z jesieni 2011 zapewne niewiele już pozostanie z tego ludzkiego współczucia, z tego emocjo­nalnego kapitału. Polacy zmuszeni do zaciskania pasa po wejściu do raju „jewropejskiego” zaczynają wreszcie rozumieć, w co ich wpakowali Ka­czyńscy piórem Lecha podpisującego tzw. „traktat reformujący”, czy­li de facto Konstytucję Europejską. Podpisali bez uzgodnienia tego ze „społeczeństwem”, czyli z ich ówczesnymi i wkrótce przyszłymi wyborcami. Drożyzna i podatki to najbardziej sprawiedliwie głosu­jący obywatele „tego kraju”, którzy skutecznie zastąpią przysłowio­we „moherowe berety”. Każdy mieszkaniec Warszawy już wie, pa­trząc na uliczną tzw. „tablicę Balcerowicza”, że Polska każdego dnia z tytułu samych odsetek zadłuża się o 270 milionów złotych! Każde­go dnia! Nie trzeba bujnej wyobraźni, aby ogarnąć grozę sytuacji. [27] Kaczyńscy podpisali ten piąty rozbiór Polski, a PO-wcy realizują to zgodnie z dyktatem zdalnych, niewidzialnych okupantów. „Tuskinowcy” i ferajna prywatyzują na potęgę nasze ostatnie „srebra rodo­we”, ale to krople w morzu zbiorczej dziury trzech bilionów złotych długu, poszerzającej się każdego dnia o te 270 milionów złotych z ty­tułu samych odsetek. Zimą 201o roku „tuskinowcy” sięgnęli po fundusze OFE, ale tu obruszyli się nawet towarzysze z SLD, nie mówiąc o PiS-owcach, bo oni wszyscy, niezależnie od dzisiejszej przynależności lożowej, kiedyś będą emerytami! Na głowę każdego z nas, poczynając od 90-letniego W. „Bartoszewskiego” po noworodka, już dziś przypada po ponad 20 tysięcy złotych tego długu, wobec 12,2 tysięcy złotych w 2005 roku i 7,3 tysiąca złotych w roku 2000. Ale to wszystko już nie interesuje prezydenta Lecha Kaczyńskie­go spoczywającego w chłodzie marmurów wawelskich. Niech się te­raz martwią ci na górze. Każdego roku około 10 kwietnia jego sarkofag i wawelski „cza- kram” będą wykazywać podwyższoną radiację polityczną i tak pozo­stanie na długie lata, do końca istnienia resztówki zwanej „Polską”.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com/

Wokół Marszu Niepodległości – wywiad z o. Krzysztofem Gołębiewskim, orionistą

Wywiad został autoryzowany przez o. Gołębiowskiego. – admin.

Czy mógłby ksiądz opisać swe wrażenia z Marszu Niepodległości? - Na samym Marszu nie byłem, natomiast brałem udział w tym, co miało miejsce na początku, przed Marszem. Byłem na spotkaniu w plebanii kościoła Św. Barbary w Warszawie z księdzem kanonikiem dr-em Maciejem Szymańskim, proboszczem, i uczestniczyłem w pięknej Mszy Świętej, którą celebrował. Zostałem też zaproszony do poprowadzenia roty przysięgi w obronie Krzyża, takiej, jaka miała miejsce swego czasu w parafii w Malborku, w której podówczas proboszczowałem. O samym Marszu mam informacje z pierwszej ręki od ludzi, których rzetelności i wiarygodności ufam.

Dlaczego zezwolono na obecność dwu antagonistycznych demonstracji w jednym miejscu? - Przez media, zarówno polskojęzyczne, jak i publiczne, z najwyższym trudem przebija się informacja, że warszawski Ratusz już cztery dni wcześniej podjął decyzję, która w założeniu była próbą sprowokowania konfrontacji. Wydając zgodę na zorganizowanie w tym samym miejscu zarówno demonstracji patriotycznej, jak i – nazwanej tak jawnie od samego początku – kontrmanifestacji, pani prezydent była świadoma, iż do konfrontacji dojść musi i celowo do niej dopuściła.

Co ksiądz sądzi o pracy policji? - Jako syn oficera Wojska Polskiego rozumiem policjantów. Są w służbach mundurowych i otrzymali polecenie, które najprawdopodobniej brzmiało: spacyfikować narodowców, bronić tych… nie wiadomo, jak ich określić, bo na usta cisną się słowa, jakie księdzu nie przystoi wypowiadać. Z pierwszej ręki, od oficera policji wiem, że w zaproszonych do Polski (przez „antyfaszystów”) bojówkach lewackich znajdowali się dobrze wyszkoleni młodzi ludzie, ci sami, którzy rozbijali kordony policji w Hiszpanii, Niemczech czy we Włoszech. Następcy osławionych „Czerwonych Brygad”, trenowani specjalnie do walk ulicznych z policją. Ludzie ci nie rozumieją, w co się wdają, nie rozumieją słowa „faszyzm” – i nie muszą rozumieć. Są nakręcani przez innych i wystarczy, by wykonywali swoje zadania.

Czy to prawda, że uczestnicy pochodu dążyli do konfrontacji z „antyfaszystami”? - Gdyby młodzi Polacy, których media niejednokrotnie obelżywie traktują, jako „kiboli”, chcieli naprawdę zrobić zadymę, gdyby naprawdę dążyli do konfrontacji – to i z policjantów, i z zaproszonych „antyfaszystowskich” mętów doprawdy niewiele by zostało.

Media nie wspomniały nic o tym, że przed manifestacją blisko 4000 osób zgromadziło się w kościele Św. Barbary na Mszy Świętej za Polskę. Byli to ludzie młodzi, były tam rodziny z dziećmi, motocykliści z Rajdów Katyńskich, kibice Legii – nie żadni „kibole”, ale ludzie, których znam osobiście. Sam, jako młody chłopak przez wiele lat chodziłem na mecze Legii, zasiadając na żylecie i nie czułem się nigdy deprecjonowany, nawet przez ówczesną milicję. Dziś tych młodych ludzi się szufladkuje. [Dla niezorientowanych: "Żyleta" to potoczna nazwa wschodniej trybuny stadionu Legii Warszawa, gdzie zasiadają najzagorzalsi kibice klubu - admin].
Ksiądz proboszcz Św. Barbary wygłosił piękne kazanie, choć z oczywistych względów (wyższe władze w hierarchii Kościoła) musiało ono być dość łagodne. Atmosfera Mszy była podniosła, a zachowanie wiernych – wspaniałe. Nie było żadnych „bojówkarzy”, tylko ludzie, którzy przyszli podziękować Bogu za wolną Polskę. Inna sprawa, że V Rozbiór Polski jest już za pasem, ale to oddzielny temat. Znienawidzeni narodowcy, nacjonaliści, oenerowcy, „faszyści” – zaczęli swój dzień od Mszy Świętej… nie od bijatyk, nie od rozrób, nie od zadym – ale od Mszy Świętej. O tym media jednak, jakby się zmówiły, milczą. Nie szukali zwady ani konfrontacji, zostali wyraźnie sprowokowani, przy czynnym współudziale władz.

Czy Msza Swięta przebiegła spokojnie? - Sama Msza Święta nie była zakłócana, być może dlatego, iż decyzja o jej odprawieniu zapadła dwa dni wcześniej i tałatajstwo nie miało czasu by się zorganizować, nastawieni bowiem byli na zadymy na Marszałkowskiej i Placu Konstytucji.

Jakie znaczenie dla wojny z Kościołem i z krzyżem ma obecność Janusza Palikota w Sejmie? - Każdy myślący człowiek wie, że znajdujemy się dziś w stanie ciągłego zagrożenia. Wyprowadzanie krzyża z przestrzeni społecznej narodu odbywa się już na drodze legislacyjnej. Premier Tusk będzie korzystał z usług Janusza Palikota, grającego rolę bicza na ludowców. Jeśli ludowcy staną w jakikolwiek sposób na drodze jego zamiarów, Tusk skorzysta z usług dawnego kolegi partyjnego. Ruch Palikota nie jest niczym innym, jak dodatkiem do Platformy Obywatelskiej. Wojna o usunięcie krzyża, której przewodzi Palikot, ma dodatkowy aspekt. Krzyż w Sejmie został darowany przez matkę ks. Jerzego Popiełuszki, którego nie da się już wymazać z pamięci narodowej. Ma on, oprócz znaczenia religijnego, wyraźne znaczenie historyczne i narodowe. Czas pokaże, co dla chłopów z PSL będzie milsze: czy trwanie przy Kościele, jak nakazuje tradycja, czy stołki w salonach władzy.

Jakie znaczenie dla Polaków może mieć przysięga na wierność Krzyżowi? Samą przysięgę na wierność krzyżowi wypada porównać z analogiczną przysięgą składaną uprzednio w Malborku. Istnieją różnice: uroczystość w Malborku miała charakter głęboko religijny. Uroczystość w Warszawie, w kościele Św. Barbary, która odbyła się w dniu święta narodowego dużej rangi (wyrastającego zresztą również z korzeni chrześcijańskich), miała charakter bardziej narodowo-patriotyczny. Wydaje mi się, że przysięga w obronie Krzyża, może zapoczątkować coś dobrego, jakieś przemiany w mentalności Polaków. Z tego małego coś może wyrosnąć dobro. Ludzie potraktowali ją bardzo na poważnie – z pełną świadomością, w czym uczestniczą i dlaczego to czynią.

Wróćmy jeszcze do samej demonstracji, decyzji Ratusza, pracy policji… - Nad Warszawą w jej historii powiewały różne sztandary – carskie, niemieckie, bolszewickie. Dziś karbowi Warszawy chcą znów zmienić barwy jej sztandarów: z polskich, biało-czerwonych, na „kolorowe” sztandary tego całego tałatajstwa. Zaistniała paradoksalna sytuacja, że nasza, polska policja, staje w bronie niepolskiego sztandaru. Tłumaczenia Ratusza, że zgodnie z prawem „nie mogli odmówić” pojawienia się dwu manifestacji w tym samym czasie i miejscu, są dziecinne. Ratusz nie musi wyrażać zgody, gdyż jest ona domniemana – natomiast zawsze może wyrazić niezgodę i skutecznie ją wyegzekwować przy pomocy straży miejskiej i policji, a nawet ochroniarzy z prywatnych firm, (co zgodne z prawem nie jest, ale stosowane przecież bywa, o czym mogą zaświadczyć kupcy z Placu. Defilad). Na wyraźne życzenie Ratusza pochód zmienił trasę, omijając zarówno kordony policji, jak i skupiska lewackich szumowin i pajaców. Pani oddelegowana przez Ratusz do kontaktów z mediami wyraźnie stwierdziła (TVP 3, 12 listopada, między godziną 12-13), iż współpraca między organizatorami marszu a władzami miasta była na tyle dobra, że nie zaistniały żadne powody do rozwiązania manifestacji (jej wypowiedż została później starannie usunięta z mediów). Z 210 zatrzymanych osób ponad 90 osób to Niemcy. O czym my w ogóle mówimy?! Uczestnikom marszu, a także policji, należy się wielkie uznanie, że nie doszło do rozlewu krwi, o co było nietrudno. [W świetle powyższego, nawoływania "zatroskanych" o nieużywanie przemocy przez ugrupowania narodowe, bije w oczy swą obłudą - admin]. Nikt nie zginął, nie było przelewu krwi, choć sporo osób poturbowano. Czy nie widać w tym przypadkiem skutków modlitwy i ofiary złożonej przed Marszem przez jego uczestników podczas Mszy Świętej? Czy to nie ręka Opatrzności sprawiła, że wśród tłumów ludzi, znajdujących się w centrum strasznie wyglądających zadym, nie było ofiar?

Referendum jest najwyższym przejawem demokracji – decyzję podejmują nie władze, lecz naród, ludzie, którzy te władze wybrali, (dlatego może jest tak znienawidzone przez zarządców Unii Europejskiej). Otóż taka przysięga, jaką złożono najpierw w Malborku, a ostatnio u Św. Barbary, jest niczym innym, niż swoistym referendum: czy opowiadasz się za obecnością krzyża w przestrzeni publicznej?

Podczas tej rozmowy ks. Gołębiowski poruszył kilka innych zagadnień, które również prezentujemy.

- Hańbą jest, że aborcjonistka Wanda Nowicka została wicemarszałkiem Sejmu – ale bodaj czy nie większą hańbą jest pojawienie się Sejmie w roli posła osobnika nie będącego ani chłopem, ani babą, którego jedyną zasługą jest „zmiana płci” oraz nienawiść do Kościoła. Osobnika, który własnemu synowi każe się zwracać do siebie per „mamo” (sic!). Jeśli nie jest to choroba psychiczna, to, co nią jest?

- Ciekawe wydarzenie dotyczące pani profesor Magdaleny Środy, etyczki, wojującej antychrześcijanki, bojowniczki o „prawa kobiet” i anty-Polki. Otóż niedawno prof. Środa pochowała swego ojca, również lewaka, toczącego wojnę z Kościołem [Profesor Edward Ciupak - ojciec Magdaleny Środy. Zarejestrowany przez wywiad PRL jako kontakt informacyjny „Gabriel". Wieloletni współpracownik Urzędu ds. Wyznań. Ateista, przez niemal całe życie zawodowe zajmował się Kościołem katolickim. Zmarł 21 pażdziernika w wieku 81 lat, pochowany 27 października 2011 - admin]. Tuż przed śmiercią zawołał księdza… i pani Magdalena Środa osobiście, własnymi rękami, podała umierającemu ojcu krzyż, aby odszedł pojednany z Bogiem. Skąd wziął się w takim domu krzyż? Został zdjęty ze ściany. Druga żona prof. Ciupaka, katoliczka, nie pozwoliła go nigdy usunąć. Warto było by spytać o ten fakt panią Środę. Informacja pochodzi od księdza, który spowiadał prof. Ciupaka. Skądinąd sam Karol Marks umierając poprosił pastora do siebie, o czym oficjalna historia milczy. Również Piotr Jaroszewicz, po odejściu z polityki, wyspowiadał się u księdza Kalisiaka w Aninie. Tak samo wielu komunistycznych generałów. Więcej informacji na ten temat podać nie mogę, gdyż obowiązuje tajemnica spowiedzi. - Dziś Palikot wściekle walczy z krzyżem, a nawet w czasach komunizmu nie pozwalano zdejmować krzyży w szpitalach; co więcej, w latach 80-tych powstało sporo kaplic szpitalnych, np. w lecznicy rządowej w Aninie, gdzie rządził przecież starszy brat w wierze, prof. Sadowski („Ja się zajmuję sercem, a pan ksiądz niech się zajmuje, czym drugim”). W kaplicach pojawiali się regularnie tzw. „komuniści”… to były po prostu ich kaplice! - Ubiegłoroczna awantura o krzyż na Krakowskim Przedmieściu była wydarzeniem gorszącym; gdybym był proboszczem Św. Anny, po prostu przyszedł bym z procesją, zabrał krzyż do kościoła – i tyle. Uniknięto by przy okazji wykorzystywania katastrofy smoleńskiej i samego krzyża do najrozmaitszych celów politycznych, a także obecności szumowin wszelkiego autoramentu, plugawiących samą swą obecnością każde miejsce, w którym się znajdują.

Bardzo dziękuję za wywiad i za poświęcony mi czas.

Gajowy Marucha

Mogą to zrobić. I pewnie zrobią. Ale zmiana prawa o zgromadzeniach będzie złą wiadomością dla demokracji Marsz Niepodległości. Zdjęcie otrzymane od naszego czytelnika Pana Jędrzeja. Dziękujemy! Trudno się zgodzić z Ewą Siedlecką, kiedy twierdzi w Wyborczej: Wprowadzanie zmiany prawa pod wpływem chwili zawsze jest złem – najczęściej niekoniecznym. To typowy dogmatyzm lewicowej ekspertki od prawa. Opatrzony na dokładkę sakramentalnym przykładem Norwegii, która nie chciała zaostrzyć prawa pod wpływem zbrodni Andersa Breivika. Można nawet znaleźć konkretne przykłady z najnowszej historii Polski, kiedy reguła Siedleckiej się nie sprawdzała. Przypomnijmy sobie połowę lat 90, kiedy Warszawę nawiedziła plaga gangsterskich zamachów na restauracje. Było oczywiste, że prawo dziedziczone po PRL nie przystaje do nowych warunków, nowego typu przestępstw. Wprowadzenie do polskiego systemu prawnego policyjnej prowokacji czy świadka koronnego posunęło polski wymiar sprawiedliwości o lata świetlne. Więc nie ma żadnego „zawsze jest złem”. Nie zawsze. Ale krytykując pomysł zaostrzenia prawa o zgromadzenia po ulicznych starciach 11 Listopada, publicystka Wyborczej ma zasadniczo rację. Są one albo niepotrzebne (gmina może już teraz odmówić dwóch demonstracji w tym samym miejscu), albo niebezpieczne. Wizja obciążania kosztami demonstracji organizatora to tak naprawdę, zwłaszcza w polskich warunkach, kres realnej wolności zgromadzeń. Można by w takim przypadku zrobić wszystko, łącznie z wpuszczeniem w tłum prowokatorów. Trybunał Konstytucyjny już się zresztą na ten temat wypowiadał – uznając, że to przepis zbyt restrykcyjny. Czy jednak prawo o zgromadzeniach nie zostanie zmienione? Mamy na ten temat dość stanowcze, choć zmienne zapowiedzi prezydenta. I bardziej miękkie premiera. Ale Donald Tusk zawsze jest w takich sytuacjach miękki: czyż nie wypowiadał się przeciw karaniu kibiców za antyrządowe okrzyki? A jednak kary były nakładane. Kontrowersyjne przepisy sprzeczne z wolnościami obywatelskimi bywały już przez tę ekipę wrzucane niejako z boku. Kluczową poprawkę ograniczającą prawo obywatela do informacji zaproponował w ostatniej chwili przed końcem kadencji senator PO Marek Rocki. Tym razem może to równie dobrze zrobić grupa posłów, senatorów jak i kancelaria prezydenta. A premier z pewnym zdziwieniem przychyli się. Naturalnie nie do wszystkich propozycji naraz: wystarczy jedna, dwie: na przykład odpowiedzialność finansową organizatorów i ograniczenia prawa do manifestacji wobec tych, którzy raz zostali uznanych za winnych. Będzie jak znalazł w obliczu nadciągających społecznych niepokojów. A one nadchodzą, wynika to z nieoficjalnych wypowiedzi nawet ministrów z Platformy. Wspomniana już poprawka Rockiego to dobry test – pomimo dość powszechnej krytyki i to ze strony środowisk będących zapleczem PO, nic jej to nie zaszkodziło w wyborach. To ważna nauka dla Tuska – warto ryzykować. Wtedy też Ewa Siedlecka pisała słuszne komentarze, ale Wyborcza poparcia temu rządowi ostatecznie nie odmówiła. Wtedy problemem była społeczna obojętność. Teraz można się wręcz powoływać na emocje, nastroje przychylne zmianom. Sprzymierzeńcami będą inni dziennikarze reagujący na każdy kłopot żądaniem zmiany prawa. Znajdą się nawet przyjaźni prawnicy: były prezes Trybunału Konstytucyjnego Jerzy Stepień już poparł ideę. Wizja ratowania Polski przed faszyzmem zamknie usta międzynarodowej opinii, a w każdym razie bardzo ją przytłumi. Wszystko to można przedstawić, jako skutek jednego wielkiego zbiegu okoliczności. Rzecz w tym, że w tym akurat przypadku trudno w taki zbiór przypadków uwierzyć, nawet biorąc poprawkę na zamęt związany z formowaniem staro-nowego rządu. Naturalnie takie regulacje będą nadal zagrożone, choćby negatywnym werdyktem Trybunału. Ale Tusk niczego nie ryzykuje. A wprowadzenie takich przepisów choćby na rok, dwa to czysty zysk dla władzy, która już dziś jest kompletnie teflonowa. Piotr Zaremba

„Unia to Boży zamysł” Fragment książki Henryka Pająka pt: „Dwa pogrzeby jeden wstyd”, Wydawnictwo Retro. Przypisy w oryginale.

Tak nauczał kard. J. Glemp, toteż L. Kaczyński podpisując akt zniewolenia Polski przez Euro-Łagier, czuł na sobie „błogosławień­stwo” dygnitarzy neo-Kościoła w Polsce i Watykanie. Kard. J. Glemp oznajmił już w lutym 2003 roku:

Wierzę, że taka jest wola Boża, że Bóg chce, abyśmy weszli do wspólnej Europy. Byłoby źle, gdyby tak się nie stało. Wie­rzę, że to jest Boży zamysł…[28] Po siedmiu latach widać, że Bóg kardynała Glempa, ale tak­że Bóg śp. abp „Życińskiego” i Jana Pawła II, wspierał „wejście” Unii Europejskiej do Polski w celu deprawacji, relatywizacji zasad wiary, ekumenizacji, itp. wymysłów anty-Kościoła, co opisałem w dwutomowej pracy „Lękajcie się”. To zaś odbiera przeciętnemu katolikowi prawo do wybrzydzania na Lecha Kaczyńskiego, który pysznił się na zdjęciach z podpisanym przez siebie traktatem rozbiorowym w dłoni, za sobą mając Tuska, Buzka i Barroso – razem czterech jeźdźców nowej Apokalipsy. Kaczyńscy powtarzali mantrę:

„Najważniejsza jest Polska… Polska silna i suwerenna, o którą walczyły miliony Polaków po­przednich pokoleń”. Pakt żydostwa polskojęzycznego z żydostwem europejskim był naszą kapitulacją bez jednego wystrzału, na grobach i prochach owych „milionów Polaków poprzednich pokoleń”. Czy musimy być tacy naiwni, aby uznać, iż L. Kaczyński, jego brat Jarosław i cała loża pod nazwą PiS nie wiedzieli, co o członko­stwie Polski w UE mówili politycy niemieccy? To przypomnijmy: Nie drażnijcie ofiary, która sama pcha się w nasze ręce. Za­wierzcie mej metodzie, ja wam dostarczę wschodnie landy w ten sposób, że ich dzisiejsi administratorzy, czyli Polacy, będą nam jeszcze wdzięczni, że zostali wreszcie Europejczy­kami. Tak powiedział kanclerz Schroeder na zjeździe tzw. „wypędzo­nych” w Berlinie już w 2001 roku. Jak się mają slogany o Unii, jako o „Bożym zamyśle” kard. Glem­pa w zderzeniu z patetycznymi frazami prezydenta Kaczyńskiego, wypisanymi /poniżej/ na odwrocie jego fotografii z małżonką Marią? Oto one:

Tylko Polska sprawiedliwa, uczciwa i solidarna może się rozwijać, tylko w takiej Polsce możemy wykorzystać wszystko, co własnym wysiłkiem zdobyliśmy, co jest naszym sukcesem, niezaprzeczalnym dorobkiem żyjących pokoleń /31 grudnia 2005 r./. Co znaczy fraza: „tylko w takiej Polsce mażemy wykorzystać wszystko, co własnym wysiłkiem zdobyliśmy”? Kto zdobył? Polacy czy może pewna nacja pasożytująca na „takiej Polsce”? I druga złota myśl prezydenta Kaczyńskiego na tejże laurkowej fotografii:

Musimy pielęgnować swoją kulturę, musimy pamiętać swojej historii, musimy pamiętać o swojej tożsamości. Tożsamości ciekawej, niepowtarzalnej, na którą złożyły się nasze skomplikowane dzieje /II września 1997 roku/. „Nasze, swoje skomplikowane dzieje” – Czyje dzieje? Ich dzie­je, czy dzieje Polaków? O czyich to /„naszych”/ dziejach mówił pre­zydent Kaczyński? Dlaczego nigdzie tu nie padło słowo: „polskie”; „polskie dzieje”, itp. A może w obydwu wypowiedziach miał na myśli i mówił o dziejach jakiejś innej nacji, grupy, którą uznał za ko­nieczne nazywać „naszą”, „niepowtarzalną”, inną pośród „tutejszej”? Czy Kaczyńscy byli wtedy tak ślepi i naiwni, że ich dworzanie nie podsunęli im przed oczy wypowiedzi żydowskiego neohitlerowca Henry Kissingera? Trzecia Mitteleuropa ma na celu nową kompozycję Euro­py Środkowo-Wschodniej po wycofaniu się Sowietów. Zada­niem 80-milionowych Niemiec jest zająć ten obszar. Wszyst­kie środki są temu celowi poświęcone. Henry Kissinger to były sekretarz stanu USA, obecnie /2011/ doradca polityczny Benedykta XVI. Lech Kaczyński musiał chyba nie znać tej wypowiedzi, bo jego ojciec, podobno powstaniec warszaw­ski – Rajmund Kaczyński musiałby się przewracać w grobie, gdy jego syn podpisywał akt kapitulacji przed neohitlerowskimi Niemcami! Polacy będą żyli z pracy, a nie z własności, bo własność przeznaczona jest dla kogoś innego. Zadekretował to Żyd Janusz Lewandowski /Aaron Langman/, syn Żyda uratowanego przez polską rodzinę Lewandowskich w okolicach Lublina. To były minister zniekształceń własnościowych w PRL bis z ramienia żydowskiego kahału pod mylącą nazwą „Unii Wolności”. Dużo pieniędzy i cierpliwości będzie potrzeba, by Niem­cy /…/ mogli pewnego dnia odzyskać duże części wschodnich obszarów, które utracone zostały w wojnie Hitlera. Wkrótce, bowiem Polska zostanie członkiem Unii Europejskiej. Tak pisał Dirk Koch w neohitlerowskim „Der Spiegel”. W art. 116 aktualnej Konstytucji Niemiec zapisano, że granicą wschodnią Niemiec jest granica Trzeciej Rzeczy Hitlerowskiej z 1937 r. Lech Kaczyński już spoczywa w sarkofagu, toteż można już przypominać złote myśli jego „ojca duchowego”, szefa polskich masonów – Jana Józefa „Lipskiego”: sentencje o wierze katolickiej, Ko­ściele, patriotyzmie. W książce „Powiedzieć sobie wszystko. Eseje o sąsiedztwie polsko-niemieckim” /W-wa 1996/ „Lipski” tak podsu­mował polskość:

„Miłość do wszystkiego, co polskie” – to często formuła narodowej „patriotycznej” głupoty. Bo były przecież i ONR, i pogromy we Lwowie, Przytyku i Kielcach, getto ławkowe, pacyfikacja wsi ukraińskich, i Brześć, Bereza i obóz w Jabłonnie w 1920 roku. Po takiej przejażdżce po polskim „antysemityzmie” z pogroma­mi na czele, „Lipski” ostrzegał:

Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową ofen­sywę patriotyzmu. Jarosław Kaczyński był ostrożniejszy w słowach, bo i czasy nieco się zmieniły, ale nie zmieniły się żydomasońskie preferencje. Zamiast na odczycie w „Fundacji Batorego” mówić o „antysemity­zmie”, wrednym nacjonalizmie Polaków, Jarosław posługiwał się sło­wem „radykałowie”, ale ta zakamuflowana obelga oznaczała każde­go, kto myśli propolsko, czyli „nacjonalistycznie”. Znów „Lipski”: Czy naprawdę nigdy nie słyszeliśmy podczas okupacji zda­nia: „Po wojnie Hitlerowi” postawi się pomnik”? Nawet bezkompromisowy felietonista, kryptożyd „Kisiel” nazywał swego pobratymca „Lipskiego” świętym osłem. W hagiograficznej książce o J.J. „Lipskim”, niejaka M. Puchalska cytowała żydowskiego lewaka Aleksandra „Małachowskiego”, któ­ry z oburzeniem pisał, że kiedy J.J. „Lipski” startował na stanowisko senatora z Radomia, sprzeciwić się temu miał miejscowy biskup, co „Małachowski” skwitował następująco:

Ta sama tępa nienawiść niewykształconego kleru nic nierozumiejącego z tego, czym jest współczesny socjalizm. Żydomasońska pępowina Kaczyńskich stale utrzymywała ich na pierwszej linii wojny o rząd nad polskimi gojami. Wymagało to jego bezwzględnego posłuszeństwa wobec strategii amerykańsko-izraelskiej krucjaty na kraje „demoludów”. Nigdy ich nie zawiódł. O tym, jak Żydzi potrafią promować „swoich” w polityce i na­uce, świadczy kariera naukowa obydwu Kaczyńskich. Tak jak żydo-mason Jan Józef „Lipski” prowadził ich „od kolebki” na salony karie­ry politycznej, tak ich promotorem w „nauce” był profesor Stanisław Ehrlich. Prześledźmy jego karierę, która przy okazji świetnie wpisuje się w mit o prześladowaniu i „wypędzeniu” Żydów z Polski w 1968. Ehrlich wypromował całe zastępy żydowskich doktorów i profeso­rów prawa, w tym Jarosława Kaczyńskiego, który nazywał prof. S. Ehrlicha „niekwestionowanym autorytetem w dziedzinie prawa”. S. Ehrlich urodził się w 1907 roku w Przemyślu, zmarł w 1997 roku. Studia w Wyższej Szkole Nauk Politycznych ukończył w Kra­kowie w 1929 roku. Zaledwie rok później uzyskał stopień doktora prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1951 roku – szczytowym okresie żydobolszewickiego terroru w Polsce, kiedy nie było dnia, aby nie wykonywano wyroków śmierci na ostatnich patriotach przedwojennego pokolenia, Ehrlich został mianowany na stanowisko profesora nadzwyczajnego Uniwersytetu Warszawskiego. W 1958 roku uzyskał stopień profesora zwyczajnego tego uniwersytetu. W latach 1932-39 Ehrlich był pracownikiem Prokuratorii Gene­ralnej w tej wściekle „antysemickiej” przedwojennej „endeckiej” Pol­sce. W latach wojennego terroru chazarskiego żydostwa spod znaku żydobolszewii, kiedy Polacy byli setkami tysięcy wywożeni na Sybir lub kończyli życie po strzałach w tył głowy w katowniach NKWD, S. Ehrlich zrejterował do Lwowa pozostającego do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej pod okupacją sowietów. W styczniu 1940 roku otrzymał od swoich pobratymców z NKWD stanowisko docenta w Katedrze Prawa Cywilnego, następnie w Katedrze Prawa Cywil­nego Procesowego Wydziału Prawa Uniwersytetu Lwowskiego. Po napaści Niemców na ich żydobolszewickich sprzymierzeńców, Ehr­lich wycofał się wraz z tysiącami jego pobratymców dalej na wschód. Po 1945 roku, czytamy w jego hagiograficznych biografiach, „włą­czył się czynnie w odbudowę nauki w powojennej Polsce”, dodajmy w Polsce okupowanej przez Żydobolszewię, okrojonej o połowę jej przedwojennej powierzchni. Początkowo pracował na Uniwersyte­cie Łódzkim /1946-47/, później w Warszawie. Był założycielem i re­daktorem naczelnym miesięcznika „Państwo i Prawo”. Od 1948 roku trudził się pracą naukowo-dydaktyczną na Uniwersytecie Warszaw­skim. W 1968 roku w wyniku „represji” utracił stanowisko redaktora naczelnego „Państwa i Prawa” i kierownika katedry na UW. Prześledźmy, zatem „prześladowania” tego Żyda w „antysemic­kiej” Polsce po 1968 roku, kiedy Polacy już nie byli mordowani strza­łami w tył głowy z rozkazu UB dawno już przechrzczonego na „Służ­bę Bezpieczeństwa”, ale „za granicę” mogli wyjeżdżać tylko nad Ba­laton lub do socjalistycznej Jugosławii. Na zachód – tylko po podpi­saniu lojalek o współpracy z SB lub zgody na inwigilowanie Polonii. Z tych czasów „prześladowań” datuje się stanowisko prof. Ehrlicha jako redaktora naczelnego /1966-1970/ „The Polish Round Ta­ble” – „Polskiego Okrągłego Stołu”, czyli polskojęzycznej żydomasońskiej agentury, prekursora „Okrągłego Żłobu” z 1989 roku.

W 1960 roku wyjechał do USA jako stypendysta Fundacji Forda. W latach 1965-66 wykładał jako tzw. „vising profesor” na pa­ryskiej Sorbonie, a to przecież na tej Sorbonie wykluwały się zręby tzw. „rewolucji kulturalnej” we Francji i w USA. Takim „vising pro­fesorem” był w Katolickim /!/ Uniwersytecie Louvain w 1927 roku; takimże latającym „vising profesorem” był na Uniwersytecie w To­ronto /1973-74; Fundacji Nauk Politycznych w Paryżu /1978/ i na uniwersytetach w Bazylei, Hamburgu, Berkeley, Belgradzie, Bordeau, Dijon, Florencji, Genewie, Heidelbergu, Moskwie, Perugii, Rzymie, Tybindze i Zagrzebiu. W 1974 roku prof. S. Ehrlich był stypendystą Fundacji Rockefel­lera w USA. Ma się rozumieć, wydał wiele prac naukowych i podręczniko­wych. Oto niektóre: „Zagadnienia praworządności” – 1945, oczy­wiście praworządności żydobolszewickiej, bo innej nie było; „Pra­worządność i Sejm” – 1956; „Studia z teorii prawa” /1966/; „Wła­dza i interesy: studium struktury politycznej kapitalizmu” /1967/; „Wstęp do nauki o państwie i prawie” /1970/; „Oblicza pluralizmu” /1980/; „Dynamika norm” /1988/; „Wiążące wzory zachowania: rzecz o wielości systemów norm” /1995/; „Norma, grupa, reorgani­zacja” /1997/.

Ten okrutnie prześladowany w antysemickiej Polsce profesor Ehrlich był:

- członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich;

- prezesem Polskiego /?/ Towarzystwa Nauk Politycznych /1964-65/;

- przewodniczącym Sądu Koleżeńskiego ZAIKS /1976-77/;

- wiceprezesem International Political Science Association /1964-67/;

- przewodniczącym Research Committee on Socio-Political Plu­ralism;

- prezesem International Association of Social Sceince Documen­tation /1966/;

- członkiem Jury Europejskiego dla Stypendystów American Co­uncil of Learned Sociétés /1972/.

Za swoje zasługi dla antysemickiej Polski /PRL/ został odzna­czony m.in. nagrodą resortową II stopnia /1973/ oraz Krzyżem Ofi­cerskim Orderu Odrodzenia Polski w 1971 roku. Wraz z syjonistycznym, żydobolszewickim agentem Oskarem Lange i takim samym agentem syjonizmu Adamem Schaffem – już na początku lat pięćdziesiątych /apogeum terroru żydobolszewickiego w okupowanej resztówce przedwojennej Polski/ założył Towarzy­stwo Nauk Politycznych – kuźnię kadr syjonistycznego doktryner­stwa w naukach politycznych. Działał także w powstałym w 1957 roku Polskim /?/ Towarzy­stwie Nauk Politycznych. Podsumujmy: Mając takich preceptorów i opiekunów, jak żydo- mason Jan Józef „Lipski”, jak Ehrlich i Schaff, Kaczyńscy robili bły­skotliwe kariery naukowe i polityczne, a w stanie wojennym byli nie­tykalni nawet dla wszechwładnej Bezpieki, bez reszty zdominowanej przez „naszych”. Ta nadopiekuńczość gigantów polskojęzycznego syjonizmu to­warzyszyła Lechowi Kaczyńskiemu aż po grób. NA WAWELU.

http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Jest doniesienie na Nowicką Fundacja PRO – Prawo do Życia złożyła zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa nielegalnego lobbingu i płatnej protekcji przez Wandę Nowicką, wicemarszałek Sejmu. Organizacja apeluje do Nowickiej, by zrzekła się swojej funkcji w Sejmie. Ich zdaniem, wpływu na proces stanowienia prawa w Polsce nie powinna mieć osoba wcześniej zaangażowana w działania zmierzające do zmian legislacyjnych w interesie obcych koncernów farmaceutycznych, w tym usługodawców aborcyjnych. W złożonym do Prokuratury Generalnej doniesieniu wskazuje się, że „kierowana przez Wandę Nowicką Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny pozostawała na usługach producenta [środków] antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych GEDEON RICHTER Polska oraz na usługach producenta sprzętu medycznego niezbędnego dla wykonywania zabiegów aborcji organizacji IPAS”. Miało się to dokonywać m.in. poprzez promowanie produktów tych przedsiębiorstw „za pomocą ulotek firmowanych przez Federację i podmioty z nią związane”. Według Fundacji PRO, wicemarszałek Sejmu mogła „dopuścić się popełnienia przestępstwa z art. 129 bądź 129a Prawa farmaceutycznego, gdyż Federacja nie jest podmiotem uprawnionych do reklamowania środków farmaceutycznych, a nadto treść broszury bądź broszur „informujących” o produktach GEDEON RICHTER Polska nie zawierała obiektywnych informacji na ich temat, przez co owe „broszury informacyjne” narażały potencjalne klientki tych środków i ich dzieci na utratę zdrowia i życia”. W złożonym do prokuratury doniesieniu wskazuje się także, że w okresie ostatnich 10 lat Nowicka oraz podmioty wchodzące w skład kierowanej przez nią Federacji podejmowały liczne – publiczne oraz poufne – działania adresowane do Ministerstwa Zdrowia, Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Sejmu RP w celu dokonania zmian legislacyjnych zgodnych z interesami majątkowymi takich podmiotów jak GEDEON RICHTER Polska czy IPAS. „W tej sytuacji zachodzi uzasadnione przypuszczenie, iż Wanda Nowicka nie tylko wykonywała funkcję nierejestrowanego lobbysty tych organizacji, ale mogła się dopuścić na ich rzecz przestępstwa płatnej protekcji z art. 230 KK ¤ 1 KK” – napisali członkowie Fundacji PRO. - Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że pani Nowicka dopuściła się nielegalnego lobbingu oraz poprzez fakt pozostawania na liście płac providerów [usługodawców - przyp. red.] aborcji i antykoncepcji przyczyniała się do promowania zabijania dzieci w naszym kraju – oświadczyła wczoraj Aleksandra Michalczyk z Fundacji PRO. Z kolei Mariusz Dzierżawski, członek rady tej organizacji, zwrócił uwagę na szerszy kontekst tej sprawy. – Pani Nowicka działa na rzecz interesów koncernów produkujących morderczy sprzęt aborcyjny i koncernów farmaceutycznych produkujących m.in. środki wczesnoporonne – powiedział Dzierżawski. Stąd musi budzić niepokój fakt, że taka osoba piastuje funkcję wicemarszałka Sejmu. – Jeżeli ta sytuacja by się utrzymała, będzie to bardzo niedobre, ponieważ osoba, która przez wiele lat realizowała interesy koncernów, ma w tej chwili bardzo duży wpływ na proces legislacyjny. Mam nadzieję, że to się zmieni i pani Nowicka zrozumie, iż jest to sytuacja niedopuszczalna, więc złoży dymisję, a gdyby do tego nie doszło – Sejm odwoła ją z tej funkcji – zaapelował Dzierżawski. Jacek Dytkowski

PZPN sprzedał polskiego orła W przeddzień Święta Niepodległości działacze Polskiego Związku Piłki Nożnej ogłosili, że sprzedali polskiego orła, a dokładniej godło narodowe Polaków, które dotychczas znajdowało się na koszulkach zawodników reprezentacji Polski. PZPN postawił opinię publiczną przed faktem dokonanym, ponieważ już 11 listopada we Wrocławiu odbył się mecz Polska – Włochy, w którym polscy piłkarze po raz pierwszy w historii polskiego sportu wystąpili w koszulkach bez polskiego orła! 40 tysięcy kibiców wygwizdało swoją reprezentację nie za to, że przegrała 0:2 z Włochami, ale za to, że żaden z piłkarzy nie zdobył się na odwagę i nie zaprotestował przeciwko antypolskiej decyzji działaczy PZPN z osławionym Grzegorzem Latą na czele. Przez 90 minut polscy piłkarze nie mogli liczyć na doping trybun. Przed meczem wystosowali apel. Poprosili fanów, by pokazali, że są najlepsi na świecie. PZPN wystawił piłkarzy na pierwszy ogień pytań o brak godła. Zawodnicy poprosili jednak, by nie pytać ich o decyzje „o charakterze marketingowym i biznesowym podejmowane przez PZPN”. We Wrocławiu na stadionie było tak cicho, że można było ze sobą rozmawiać szeptem. Od czasu do czasu kibice przypominali sobie o nowych koszulkach, pytając głośno: „Gdzie jest orzeł?”. PZPN nawet nie ukrywa, że prezes Lato oraz inni działacze otrzymali duże i potrzebne pieniądze za to, aby na koszulkach nie było polskiego godła narodowego. Nie jest przypadkiem, że zrobiono to akurat teraz, pod rządami tego premiera i rządu PO – PSL, ale żeby oficjalnie ogłosić sprzedaż polskiego orła akurat w Święto Niepodległości – to haniebne i niesłychane! Jednak, jeżeli przypominamy sobie życiorys piłkarza, jakim był Grzegorz Lato w czasach PRL, a także życiorysy większości jego towarzyszy działaczy PZPN (i PZPR), to właściwie nie można się dziwić. Sprzedawanie meczów, sprzedawanie zawodników, sprzedawanie klubów, handlowanie wynikami ligowymi stało się regułą w polskiej piłce nożnej. Korupcja jest wszechobecna. A teraz sprzedali polskiego orła! Oburzeni są polscy kibice, a także czołowi, najwybitniejsi polscy piłkarze w historii, m.in.: Włodzimierz Lubański, Zbigniew Boniek i legendarny bramkarz Jan Tomaszewski. Przez ostatnie 20 lat przyzwyczajono nas, że bezkarnie można sprzedać „pod stołem” polski majątek narodowy, złodziejsko sprywatyzować banki, stocznie, kopalnie, fabryki. Ale sprzedać polskiego orła – godło Rzeczypospolitej, a także polskiej reprezentacji narodowej? Polski orzeł był zwalczany i zakazany przez zaborców i okupantów, był ośmieszany i deprecjonowany przez komunistów, odzyskaliśmy go razem z niepodległością. Za tego orła walczyli, ginęli, byli więzieni i zsyłani przez wrogów wolnej Polski najlepsi Polacy. Za tego orła i z tym orłem na koszulkach zawsze walczyli też polscy sportowcy. Józef Piłsudski nieprzypadkowo już 90 lat temu przestrzegał przed postawami niektórych Polaków: „Mamy Orła Białego, szumiącego nad głowami, mamy tysiące powodów, którymi serce nasze cieszyć możemy. Lecz uderzmy się w piersi! Czy mamy dość wewnętrznej siły?”. Zbliżające się Euro 2012 miało być najważniejszym wydarzeniem, nie tylko sportowym, w Polsce. Byłoby haniebnym skandalem, kompromitacją dla Narodu, dla społeczeństwa, dla kibiców, dla wszystkich Polaków, gdyby plany PZPN zostały zrealizowane i polska reprezentacja narodowa wybiegła na boisko Stadionu Narodowego w Warszawie w koszulkach bez orła w koronie. Dlatego prezesa Latę i cały zarząd PZPN należy odsunąć od polskiego sportu jak najszybciej i jak najdalej. Natychmiast – tym panom już dziękujemy! Józef Szaniawski

http://naszdziennik.pl

Prof. Józef Szaniawski najwyraźniej nie jest w formie. Zapomniał napisać, że za likwidację polskiego orła na koszulkach reprezentacji piłkarskiej (jak również za złodziejską prywatyzację) odpowiadają oczywiście Rosjanie oraz ich wszechobecna agentura – co niczym mantrę powtarza w niemal każdym swym felietonie. No, bo któż by podejrzewał istnienie jakichś nacisków ze strony Unii Europejskiej? Chyba tylko skończony oszołom i faszysta. Admin.

Bankowy zamach stanu: Goldman Sachs przejmuje Europę Papadimos i Monti zostali powołani, jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że "nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną", zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii... Dokładnie jak ostrzegaliśmy przez lata, ci sami finansowi terroryści odpowiedzialni za kryzys gospodarczy teraz wykorzystują go, aby pozować na wybawicieli i nadzorować bankowy zamach stanu, w którym obecnie Goldman Sachs przejmuje Włochy i Europejski Bank Centralny. Celem zamachu jest wykorzystanie kryzysu zadłużenia euro, jako narzędzia, dzięki któremu zostanie stworzone europejskie federalne superpaństwo, które przeniesie wszystkie pozostałe formy kontroli nad sprawami państw do Brukseli. Globaliści już rozpoczęli ten proces, wybierając dwie marionetkowe postacie, które mają zastąpić demokratycznie wybranych premierów w Grecji i we Włoszech. Silvio Berlusconi był pułkownikiem Kadafim Europy. Pomimo jego parszywego charakteru, Berlusconi okazał się być przeszkodą w bankowym zamachu stanu. Został on szybko zwolniony, jednakże nie z woli ludzi, ale jak wyjaśnia Stephen Faris z Timesa, przez działanie grup, które kontrolują rynki: "W poniedziałek, inwestorzy wydawało się, że podjęli wspólną decyzję, że nie mogą już mu dłużej ufać, jako osobie na czele trzeciej, co do wielkości gospodarki europy, windując koszty kredytów dla Włoch do kryzysowego poziomu. Pod koniec tygodnia, nie tylko Berlusconi zakończył swój polityczny żywot, ale również idea demokratycznych wyborów nowej głowy państwa. Rynki przemówiły, i nie podoba mi się pomysł zwrócenia się do wyborców.” "Kraj potrzebuje reform, a nie wyborów", powiedział Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej podczas piątkowej wizyty w Rzymie. Osoba, która zastąpi Berlusconiegojest ostateczną marionetką globalistów, jest nim były komisarz Uni Europejskiej Mario Monti, który również był międzynarodowym doradcą Goldman Sachs, przewodniczącym Europejskiej odnogi Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera jak również wiodącym członkiem Grupy Bilderberg. Monti jest zaufanym człowiekiem globalistów, gotowym na następny etap bankowego zamachu stanu, kiedy to kryzys euro jeszcze bardziej się zaostrzy i pozwoli na skoncentrowanie władzy w rękach ludzi, którzy spowodowali kryzys w pierwszej kolejności. "To jest banda kryminalistów, która przyniosła nam katastrofę finansową. To jest jak wzywanie podpalaczy do ugaszenia pożaru ", powiedział Alessandro Sallusti, redaktor Il Giornale, gazety z Milanu, która jest własnością rodziny Berlusconiego. Podobnie, gdy premier Grecji George Papandreu odważył się zasugerować, żeby obywatele Grecji mogli się wypowiedzieć w referendum, w ciągu kilku dni był zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez Lucasa Papadimosa, byłego vice-prezesa Europejskiego Banku Centralnego, profesora Harvardu i starszego ekonomisty Bostońskiej Rezerwy Federalnej. Papadimos i Monti zostali powołani, jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że "nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną", zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii Europejskiej. W piątek, również podkreślana z naporem retoryka sądnych dni i upadku strefy euro może być tylko kolejnym fortelem koncentrującym jeszcze więcej władzy w rękach Unii Europejskiej w jej dążeniu do stworzenia scentralizowanego europejskiego rządu gospodarczego, który mogłyby dyktować decyzje finansowe wszystkim państwom członkowskim. I w takim kontekście jest teraz promowany, Europejski Bank Centralny jakopodmiot "ratujący strefę euro" poprzez ratowanie Włoch, Francji i Hiszpanii. A kto obecnie został powołany na prezesa Europejskiego Banku Centralnego i promowany jest, jako "zbawca Europy"? Nikt inny jak Mario Draghi -były wiceprezes Goldman Sachs International. Czy zaczynacie Państwo dostrzegać trend? Oczywiście, zobowiązania zawarte w tym dofinansowaniu dokonają dokładnie to, czego przez cały czas chcą eurokraci, to jest powiązanej "unii politycznej" jak to kanclerz Niemiec Angela Merkel ujęła, stworzenie federalnego superpaństwa, które wyrwie ostatnie formy niezależności i suwerenności państw europejskich oddając je w ręce Brukseli. Cały kryzys zadłużenia UE jest nie mniej ni więcej tylko rażącym zamachem stanu przeprowadzonym przez bankierów w celu wzmocnienia ich pozycji, mimo że są oni w pełni odpowiedzialni za początkowe załamanie się rynku w 2008 r., podczas którego nagle wycofali ogromne ilości kredytów z rynku. Oszuści, którzy stworzyli bańkę w pierwszej kolejności teraz uważają się za bohaterów, którzy przychodzą na ratunek, aby zapobiec światowemu kryzysowi - kosztem europejskich państw narodowych oddając kontrolę nad ich gospodarkami niewybranym dyktatorom Unii Europejskiej, takim jak Herman Van Rompuy i José Manuel Barroso. WojtekCy.

Głos żołnierza Znajoma przysłała na mojego e-maila list, a w nim wypowiedź żołnierza skierowaną do policjantów.

Oto ta wypowiedź z forum policyjnego napisana przez żołnierza, który był na Marszu Niepodległości:

„”Witam wszystkich, Do zabrania głosu w tej dyskusji skłoniły mnie trzy kwestie:

a) też jestem na garnuszku budżetówki, tylko mój jest napełniany przez „MONar”

b) byłem na Marszu

c) prześledziłem zapisy wideo dostępne w Sieci.

Pierwsze pytanie. Panowie, do jasnej cholery, kto Was uczy „pracy z tłumem”? Jak można sobie pozwolić na tak nieprofesjonalne „wejście z buciorami” w spokojny tłum (pomnik Dmowskiego – tam byłem pod koniec Marszu)? Ludzie wokół mnie byli zupełnie neutralni, ale po „wejściu” Policji poleciały mocne wiązanki. W mojej pracy często mieliśmy do czynienia z tłumem, z którego strony butelki, kamienie i wyzwiska to najmniejsze zło, jakie mogło się nam przytrafić. Gdybyśmy się zachowali wobec niego tak, jak Policja blokująca wejście na Plac Konstytucji (potem też wyjścia), to pożylibyśmy może z godzinę.

Drugie pytanie. O jakim sukcesie Wy mówicie? To była totalna klęska. Banda, może ze 200 gówniarzy, puszcza Wam z dymem ileś tam radiowozów. Gazujecie się sami nawzajem, jak ostatnie niedojdy! Na filmach widać zagubionych, płaczących od gazu gliniarzy. Gdyby moi ludzie tak się załatwili na jakiejkolwiek akcji, to nie wystawiliby nosa za bramę bazy do końca zmiany! Przecież, gdyby przeciwko Wam ruszyło nie te kilku wyrostków tylko 5% tego tłumu, to by Was po prostu roznieśli na strzępy!

Trzecie pytanie. Żalicie się, że Wam zabronili lać z gładkiej lufy w taki tłum? Czy Wyście do reszty oszaleli? Widzieliście kiedyś, co się dzieje z kilkutysięcznym tłumem, który usłyszy strzały z broni palnej? Nie wiem, czy starczyłoby w Warszawie karetek, żeby wywieźć stamtąd wszystkich stratowanych. A jakby ruszyli np. w Waszą stronę, to wątpię żeby ktoś „brał jeńców”.

Podsumowując. Dopiero na końcu winię szeregowych policjantów. Ktoś ich przecież powinien wyszkolić i wyposażyć. Nie wystarczy ubrać młodych chłopaków w ograniczającego ruchy żółwia i dać do ręki pałkę. Za burdel, jaki widziałem winiłbym tych, którzy zajmowali się dowodzeniem od szczebla drużyny i wyżej. Dlaczego? Dlatego:

1. Brak jest JAKIEGOKOLWIEK pomysłu na PREWNCYJNE zachowania.

2. PROWOKUJECIE tłum, co jest taktycznie po prostu niedopuszczalne!

3. Dajecie się zaszachować GARSTCE gówniarzy, co z kolei jest wręcz żałosne.

4. Potem, „przy kamerach”, lejecie, kogo popadnie i jak popadnie dając popis braku opanowania i pożywkę dla mediów. A po takich akcjach wielkie zdziwienie, że 92% społeczeństwa uważa, że Policja „źle wykonuje swoje obowiązki”.

Gdzie byli dowódcy? Kto tak fatalnie zaplanował ten burdel i kto poniesie za to odpowiedzialność? Na koniec pytanie najważniejsze. Co się stanie, jeżeli kiedyś przeciwko Wam ruszy nie 200 gówniarzy, jak było w Warszawie, tylko 2000 równie zdesperowanych gości? Przecież Was zadepczą! Niemożliwe? To zobaczcie na relacje z greckich ulic i przypomnijcie sobie o nich, kiedy za kilka miesięcy zadłużenie przekroczy magiczne 55% i Tuski podniosą VAT do 25%, a zaraz za tym pójdą cięcia socjalne. To Wy staniecie w pierwszym szeregu przeciwko wkurzonemu tłumowi. Zajścia z Marszu będą przy tym tylko lekką zaprawą! Warszawa dała dowód, że w razie buntu wewnętrznego na miarę Grecji, Policja nie ma żadnego przygotowania i pomysłu, jak bez rozlewu krwi spacyfikować ulice. Co gorsza, w Polsce jest „potencjał w narodzie”. Można piętnować „kiboli” i podobne środowiska, ale należy się liczyć z tym, że w razie poważnej rozróby, w takiej Warszawie może stawić się nawet 100 tysięcy i więcej luda. I co wtedy zrobią? Wyślą nas żeby Was wspierać? Proszę bardzo – ale ja strzelać do rodaków nie będę!” Szeremietiew

IPN: poseł Kotliński zarejestrowany, jako TW Z dokumentów SB wynika, że Roman Kotliński był najpierw zarejestrowany jako kandydat na tajnego współpracownika, a potem przerejestrowany na TW „Janusz”. Instytut Pamięci Narodowej ujawnił zapisy ewidencyjne Służby Bezpieczeństwa dotyczące m.in. posła Ruchu Palikota. Potwierdzają one informacje na temat jego rejestracji przez SB ujawnione przez „Rz” 15 października. Kotliński niedawno im zaprzeczał. W opublikowanym w poniedziałek oświadczeniu podpisanym również przez pracowników jego spółki napisał: „Cezary Gmyz, kilka tygodni temu zniesławił redaktora naczelnego „FiM” Romana Kotlińskiego, nazywając go TW – tajnym współpracownikiem SB – o pseudonimie „Janusz”. Okazało się, że to ewidentne kłamstwo i pomówienie, ponieważ Roman Kotliński był zaledwie KTW – kandydatem na tajnego współpracownika”. Tymczasem z informacji opublikowanych przez IPN wynika, że „Rz” napisała prawdę. W rejestrze SB dotyczącym Kotlińskiego zapisano: „Dnia 24.04.1989 zarejestrowany w Sekcji „C” Wydziału Zabezpieczenia Operacyjnego WUSW Włocławek przez Wydz. IV WUSW Włocławek pod numerem 8969 w kategorii kandydat na TW. W dniu 27.04.1989 pozyskany i 28.04.1989 przerejestrowany na TW pseud. „Janusz” do Sprawy Obiektowej krypt. „Uczelnia”". Oznacza to, że SB zastosowała rutynową procedurę. Najpierw zarejestrowała Kotlińskiego, jako kandydata, a dopiero po tzw. rozmowie pozyskaniowej nadała mu kategorię tajnego współpracownika. W katalogach IPN umieszczono również zapisy ewidencyjne, z których wynika, że poseł PiS Jan Tomaszewski był zarejestrowany, jako konsultant SB. Cezary Gmyz

Czy da się owinąć w „Wełnę” prowokację z 11.11.11? Dzięki blogerom, dziennikarstwu obywatelskiemu i niezależnym portalom internetowym na jaw wychodzą kulisy wielkiej prowokacji, jakiej przeciwko własnym obywatelom dopuściło się państwo. Coraz bardziej uprawdopodabnia się scenariusz, według którego obóz rządzący próbował wywołać w stolicy zamieszki na wielką skalę, narażając zdrowie i życie własnych obywateli. Zanosi się na skandal o skali światowej, a przyczyną zdemaskowania prowokacji była ilość uczestników Marszu Niepodległości, która przerosła wyobrażenia prowokatorów oraz postawa obywatelska rodaków rejestrujących wydarzenia i demaskujących na amatorskich nagraniach całą serię wyreżyserowanych konfliktów. Policja podpalająca własny radiowóz, dziwny oddział policji z niebędącymi na wyposażeniu i zakazanymi pałkami teleskopowymi, w którym to oddziale znalazł się sfilmowany bandyta maltretujący bezbronnego przechodnia oraz zdemaskowani prowokatorzy wmieszani w marsz dopełniają obrazu. Kto tak sfuszerował robotę, że wszystko wychodzi na jaw? Czy planistami były PRL-owskie esbeckie stare trepy, które nie przewidziały, że kilkadziesiąt tysięcy zgromadzonych patriotów to kilkadziesiąt tysięcy kamer? Nagle po latach przypomniano sobie o naciskach Kaczyńskiego, a na s24 zabrała głos połowa duetu stanowiąca spółkę z nieograniczoną nieodpowiedzialnością, Śmiłowicz@Stankiewicz. To ta sama spółka przykrywała Jankiem Tomaszewskim, rzekomym „konsultantem SB”, skandal z zastępcą szefa BBN, Kozieja, Zdzisławem Lachowskim, agentem komunistycznych służb i pseudonimie „Zelwer”. Zastanawiam się, jak teraz polskie wiodące media będą relacjonować nieuniknione akcie białoruskiej milicji i piętnować prowokacje tamtejszych służb specjalnych? Będzie trudno, ale dadzą radę. „Tumanowiczów” ci u nas dostatek. kokos26

Jak zbierano haki: tajne protokoły z zeznań Marka Wełny i Wojciecha Miłoszewskiego Nowy Ekran dotarł do protokołów z zeznań krakowskich prokuratorów, którzy 3 listopada zeznawali na sprawie cywilnej, którą prezes PiS Jarosław Kaczyński wytoczył Romanowi Giertychowi. Poszło o wypowiedź, w której Giertych zarzucił Kaczyńskiemu, że kazał zbierać haki na przeciwników politycznych. Prokurator Marek Wełna obciążył ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę, jego zastępcę Janusza Kaczmarka i prokuratora (późniejszego szefa ABW) Bogdana Święczkowskiego. "Każda z 3 wymienionych osób oczekiwała ode mnie przedstawienia materiałów, które mogłyby kompromitować polityków, w szczególności Sojuszu Lewicy Demokratycznej chodziło im o takie osoby jak: Leszek Miller, Jacek Piechota, Józef i Maria Oleksy, Aleksander i Jolanta Kwaśniewscy, innych nazwisk nie pamiętam " - czytamy w protokole. "Pan Święczkowski, Ziobro, Kaczmarek wydając mi takie polecenia i sugestie mówili mi, wprost, że takie są oczekiwania pana Jarosława Kaczyńskiego - mówił Wełna. Zdaniem prokuratora po objęciu władzy przez PiS liczono, że zostanie im udzielona pomoc. "Po pierwszych kontaktach z osobami sprawującymi nadzór w Ministerstwie Sprawiedliwości, moje oczekiwania zostały zniweczone." Jego zdaniem decydenci (Ziobro, Kaczmarek, Święczkowski) "nie byli zainteresowani rzetelnym prowadzeniem śledztwa. Chodziło im tylko o pokazanie spektakularnych akcji przeciwko ich przeciwnikom politycznym. Śledztwo to, po objęciu władzy przez PiS stanęło w miejscu. Moi przełożeni, ci bezpośredni i ci z Warszawy, wymagali przede wszystkim analiz materiału dowodowego pod kątem ciekawych osób, które mówią o jeszcze ciekawszych osobach." Kolejny ciekawy fragment dotyczy przecieków. "Dokumenty były przekazywane do dyrektora Święczkowskiego, do Janusza Kaczmarka. Obaj informowali mnie, żebym kupił sobie czasopismo prawicowe, w którym za dwa tygodnie miała się ukazać publikacja dotycząca wyników mojego śledztwa, nie pamiętam teraz nazwy tego czasopisma, ale redaktorem był Sakiewicz. Mówili mi, że ukarzą się publikacje upokarzające SLD, po zapoznaniu się z tymi publikacjami, dochodziłem do wniosku, że były one oparte na przekazywanych wcześniej przeze mnie informacjach do Warszawy." Z kolei prokurator Wojciech Miłoszewski zeznał, że służby specjalne torpedowały śledztwo w sprawie mafii paliwowej. Ujawnił również, że został odsunięty przez swojego szefa od przesłuchania ważnego świadka Zbigniewa Siemiątkowskiego, byłego szefa Urzędu Ochrony Państwa i Agencji Wywiadu, polityka SLD. Miało to się stać na polecenie "kierownictwa Ministerstwa Sprawiedliwości". Zwrócił też uwagę na jak to określił "bezprecedensowe" polecenie zwierzchników, aby informować o każdej czynności w śledztwie. Jego zdaniem naruszało to niezależność prokuratury.

Tajne spotkania prezydenta z byłym szefem FSB 8 lipca prezydent Bronisław Komorowski spotkał się nieoficjalnie z byłym szefem rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa Nikołajem Patruszewem - dowiedział się Nowy Ekran, ze źródeł zbliżonych do Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Nie wiadomo, czego dotyczyło spotkanie, bo od ponad miesiąca Biuro Prasowe Kancelarii prezydenta ignoruje nasze pytanie o lipcowe spotkanie prezydenta z Patruszewem. Biuro Prasowe prezydenta poinformowało nas tylko, że oficjalne spotkanie Komorowskiego z Patruszewem miało miejsce 31 stycznia 2011 r. i odbyło się w ramach konferencji zorganizowanej z okazji XX-lecia Biura Bezpieczeństwa Narodowego. „Kurtuazyjna rozmowa Pana Prezydenta z sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej dotyczyła m.in. współpracy w sferze bezpieczeństwa między strukturami prezydenckimi obu stron, której podstawą stał się podpisany „Plan Współpracy na lata 2011-2012 między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa FR”. Biuro Bezpieczeństwa Narodowego poinformowało Prezydenta RP o stanowisku, jakie zajmuje Nikołaj Patruszew oraz jakie zadania realizuje kierowana przez niego Rada Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej” - napisało nam Biuro Prasowe Kancelarii Prezydenta. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Służba Kontrwywiadu Wojskowego, które ustawowo powinny zabezpieczać takie spotkanie i powinny zostać o nim powiadomione, odmówiły komentarza w sprawie, zasłaniając się tajemnicą państwową. Informacje o prywatnej wizycie Patruszewa w Polsce i dziwnej koincydencji z wizytą prezydenta Komorowskiego, a także odwiedzającej nasz kraj w tym czasie Angeli Merkel, podał w lipcu br. jako pierwszy portal niezalezna.pl

http://niezalezna.pl/13083-merkel-rozmawia-prywatnie-z-komorowskim

Patruszew, to były oficer KGB, a później szef Federalnej Służby Bezpieczeństwa (następca KGB), który piastował swoją funkcję w latach 1998-2008. Przypomnijmy, że w tym czasie rosyjskie służby były oskarżane o szereg aktów terroru. Do najgłośniejszych należy zarzut celowego wysadzenia budynków mieszkalnych w Rosji, i zwalenie winy na czeczeńskich terrorystów, co stało się pretekstem do wywołania drugiej wojny z tą zbuntowaną republiką. Na fali społecznego oburzenia wybrano na prezydenta Władimira Putina. Były oficer FSB, Aleksander Litwinienko, który ujawnił te rewelacje w zakazanej w Rosji książce „Wysadzić Rosję” został zamordowany w 2006 r. w Londynie. Rosja odmówiła wydania Wielkiej Brytanii byłego oficera FSB podejrzanego o dokonanie egzekucji. Leszek Szymowski

Oto co pisze Wikipedia o Patruszewie. W 1974 roku ukończył Leningradzki Instytut Budowy Okrętów, inżynier – mechanik. Ukończył Wyższe Kursy KGB, doktor nauk prawnych. Pracownik Zarządu KGB w Leningradzie i obwodzie Leningradzkim. W latach 1992 – 1994 szef Zarządu Federalnej Służby Kontrwywiadu (poprzedniczka FSB) w Republice Karelii. Od 1994 do 1998 naczelnik Zarządu Organizacyjno – Inspekcyjnego Departamentu Kadrowo – Organizacyjnego Federalnej Służby Bezpieczeństwa. W 1998 roku naczelnik Głównego Zarządu Kontroli Prezydenta Rosji. W tym samym roku powrócił do FSB na stanowisko zastępcy dyrektora i szefa departamentu zajmującego się bezpieczeństwem ekonomicznym. Od 1999 pierwszy zastępca dyrektora FSB a następnie dyrektor. Od 12 maja 2008 Sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji.Oto pytanie Nowego Ekranu, na które nie chciał odpowiedzieć prezydent Bronisław Komorowski. Ostatni raz ponawialiśmy pytanie 2 listopada r.: Czy prawdą jest, iż w dniu 8 lipca spotkał się Pan z Nikołajem Patruszewem - byłym szefem Federalnej Służby Bezpieczeństwa? Jeśli tak, czy poinformował Pan o tym spotkaniu SKW i ABW?

Były szef ABW pozwie prokuratora Wełnę - Pozywam do sądu Marka Wełnę - mówi w rozmowie z portalem Nowy Ekran Bogdan Święczkowski, były szef ABW. To jego reakcja na ujawnione przez nas protokoły przesłuchania krakowskiego prokuratora Marka Wełny. Chodzi o ujawnione wczoraj (15.11.11) przez Nowy Ekran protokoły przesłuchań dwóch krakowskich prokuratorów: Wojciecha Miłoszewskiego i Marka Wełny. 3 listopada, zeznając w procesie Kaczyński - Giertych, opowiedzieli oni o naciskach na nich w czasach rządów PiS. Jako osoby naciskające wymienili ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę i ówczesnego szefa ABW Bogdana Święczkowskiego - W tych zeznaniach nie ma ani jednego słowa prawdy, Marek Wełna odpowie za te kłamstwa przed sądem - mówi Bogdan Święczkowski, szef ABW w latach 2006-2007. Przypomina, że w sprawie rzekomych "nacisków" na krakowskich prokuratorów prowadzone było śledztwo. Prokuratura Okręgowa w Płocku sprawę umorzyła uznając, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. - Żadnych nacisków nigdy nie było - twierdzi Święczkowski. Według byłego szefa ABW, powrót do sprawy rzekomych nacisków ma podłoże polityczne. Tylko w Nowym Ekranie

ZŁOTY DONEK Od jakiegoś czasu słyszymy o ogromnym zadłużeniu Polski. Dług na koniec rządów PiS-u wynosił 527mld zł, teraz to ponad 819,7 mld zł. Prosty rachunek pokazuje, że Donek zadłużył nasz kraj na 292,7 mld zł! Jako że jest to niewyobrażalna kwota, postanowiłem ją przybliżyć. Przeliczyłem ją na kilometry autostrad, na tony złota, na nowoczesne czołgi i samoloty. Wynik jest dość przerażający. Za długi Donka moglibyśmy wybudować ok. 8000 km autostrad (licząc po bardzo wysokiej cenie 37 mln zł/km - jest to średnia europejska, ale trzeba pamiętać, że u nas autostrady nie wiodą przez góry, jak to się dzieje w wielu europejskich krajach i nie trzeba robić tuneli czy estakad). Obecnie mamy 900 km autostrad... Moglibyśmy również za te pieniądze kupić 1452 tony złota (36 TIR-ów wypełnionych kruszcem)! Obecnie mamy ok. 100 ton rezerw w złocie... Moglibyśmy także kupić 1218 nowych myśliwców F-16 (obecnie posiadamy 48) lub 4110 nowoczesnych czołgów Leopard 2 (których nabyliśmy w ostatnich latach 120 i to mocno zużytych), lub 1542 amerykańskich śmigłowców AH-64 Apache (nie mamy żadnego). Warto tutaj zaznaczyć, że pod uwagę brałem najwyższe ceny, jakie znalazłem, dotyczące nowego sprzętu. Trzeba też nadmienić, że roczny koszt obsługi całości naszego długu (odsetki) pochłania tyle, co koszt 800 km autostrad, 148 ton złota, 124 F-16, 421 Leopardów czy 158 Apachów. Warto zadać sobie pytanie, co Donek za te pieniądze zrobił? Myślę, myślę i przychodzą mi na myśl tylko stadiony, które pewnie niedługo zamknie (a propos wykorzystania naszych nowych stadionów, okazało się, że jeden z najbliższych meczów naszej kadry - z Białorusią - zostanie rozegrany w… Niemczech). W tym miejscu wypada zaśpiewać wraz z kibicami: "Każdy Polak wie, kto populistą jest, zamknął stadiony już, nie wybudował dróg, to premier Donald Tusk ". Do tego trzeba by dodać, że zaciągnął setki miliardów długu...

TYMOTEUSZ CHOJECKI

Zadymiarski "happening" Wyborczy sukces Ruchu Palikota jest bardzo na rękę Donaldowi Tuskowi, ale nie tylko. Także całemu szemranemu polskiemu lewactwu, sierotom po Róży Luksemburg z ulicy Czerskiej, małym lobbies homoseksualnym, środowisku "Krytyki Politycznej" itp. "Tarasowa" barbaria spod krzyża na Krakowskim Przedmieściu zyskała reprezentację parlamentarną, więcej - ta reprezentacja mogła zaistnieć głównie dzięki wyczynom "Tarasowców", jest ich najczystszą (może jednak- brudną? MD) emanacją. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że będą się nawzajem wspierać. I nie ma najmniejszych wątpliwości, że ich największym wrogiem będzie obudzony po 10 kwietnia 2010 r. patriotyzm i katolicyzm polski. I że zrobią wszystko, aby go poniżyć, ośmieszyć, i gdyby się udało - unicestwić.

To, co się rozegrało w Warszawie w dniu Święta Niepodległości, jest doskonałą, acz bolesną ilustracją metod tego towarzystwa. Sam szatan nie wymyśliłby lepszego scenariusza. A że ktoś go wymyślił, może nie do końca - tego można być pewnym. I niejedna głowa nad tym pracowała. Na kilkanaście dni przed świętem rozpoczął się zmasowany "ostrzał" medialny: w "Gazecie Wyborczej", na internetowych forach Porozumienia 11 Listopada, nawet na portalu kanału telewizyjnego TVP Kultura. "GW" przekonywała z właściwą sobie troską, że Obóz Narodowo-Radykalny to Dmowski!, Dmowski to antysemita, ergo - Marsz Niepodległości, którego współorganizatorem był ONR - to będzie manifestacja "faszyzmu". Porozumienie 11 Listopada drukowało na swoich stronach po niemiecku (!) zaproszenia do niemieckich lewaków, na swoim portalu kanał telewizyjny Kultura drukował stosowne plakaciki, po protestach zdjęte. 10 listopada, w przywróconym, a nowym programie Jana Pospieszalskiego - profesor Jan Hartman z UJ (błysnął skądinąd niebywałą ignorancją historyczną, wyłapaną przez profesora Jana Żaryna) ukuł rewolucyjną zgoła definicję faszyzmu. Otóż faszyzm to wedle jagiellońskiego mędrca - ustrój policyjny, autorytarny, narodowo-katolicki! Definicja tyleż nikczemna i kłamliwa, co idealnie skrojona na potrzeby lewactwa, szykującego się do blokady Marszu Niepodległości. Taka była ekspozycja. W akcie pierwszym nieoceniona prezydent Warszawy wydaje zgodę na kontrmarsz, doskonale wiedząc, co się święci. Nawet jeśli internetu nie używa. Zdobyła doświadczenie, wydając zgodę na "happening" "Tarasowców" pod krzyżem, którą to chamską prowokację sam wielki Donald Tusk ochrzcił właśnie mianem "happeningu". W akcie drugim na scenę wkraczają - Marsz Niepodległości, blokujący go "Tęczowi" i policja. Policja, która stara się nie dopuścić do Warszawy zmierzających na marsz autokarów z Polski, zatrzymując je i przewlekle kontrolując, beztrosko wpuszcza młodych Niemców, uzbrojonych, jak się okazało, w pałki czy baseballowe kije [no i KASTETY, miła Pani! MD] . Ci mili "goście" już o godz. 12.00 spuszczają łomot przechodniowi na Nowym Świecie, jako że "faszysta" niósł biało-czerwoną flagę, opluwają mundur z czasów napoleońskich jednemu z członków grupy rekonstrukcyjnej. Interwencja policji dziwnie słaba, agresorzy chronią się w bezpiecznym azylu - kawiarni Nowy Wspaniały Świat, klubie lewackiej "Krytyki Politycznej". Przypadek? Zapewne też przypadkiem na 200 zatrzymanych po zajściach aż 92 to pogrobowcy Ulriki Meinhoff i Andreasa Baadera. Widownią następnych scen jest plac Konstytucji, gdzie o godz. 15.00 miał się rozpocząć Marsz Niepodległości. Blokujący zajmują całą szerokość Marszałkowskiej, nie pozostawiając miejsca uczestnikom legalnej manifestacji. Policja blokuje nie płotkami wzdłuż ulicy, ale ustawia się w poprzek, oddzielając od siebie strony. Na placu pozostają garstki zakapturzonych postaci. Może kibice, może pospolita chuliganeria. Rozpoczyna się walka z policją przy użyciu kamieni, koszy na śmieci. W ruch idą armatki wodne i gazy łzawiące. Tymczasem zablokowany główny nurt marszu alternatywną drogą zmierza na plac Na Rozdrożu, pod pomnik Romana Dmowskiego. Bez żadnej eskorty i ubezpieczenia policji - wedle różnych szacunków od 10 do 20 tysięcy ludzi z całej Polski maszeruje okrężną drogą na miejsce. Starzy i młodzi, rodziny z dziećmi, nawet niepełnosprawni. Jedzie kilku motocyklistów z Międzynarodowego Rajdu Katyńskiego, z komandorem Wiktorem Węgrzynem. Pochód ze sztandarami narodowymi, z hasłami typu: "Panie Michnik - patriotyzm to nie faszyzm", widać nawet obraz Chrystusa Miłosiernego. Widać? Na pewno nie na ekranach telewizji. Bo ta jako kolejny aktor, a właściwie spóźniony reżyser dramatu, wkracza na scenę ze swoją "narracją". To, co tu opisałam, wiem dzięki relacjom, także zdjęciowym uczestników. Wyjątkowo haniebną rolę telewizyjnego narratora, jak za najlepszych komunistycznych czasów i np. pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski, odgrywa telewizja publiczna na kanale TVP Info. Pani Rudnik, przy współpracy różnych "ekspertów", wedle jej własnych słów - "z uporem maniaka" serwuje widzom wciąż ten sam obraz - bójki na pl. Konstytucji, przez cały czas też usilnie zabiega u policji o zdelegalizowanie Marszu Niepodległości. Ani jednej kamery nie ma na właściwej trasie marszu! Tak się kreuje rzeczywistość dla odbiorców przed telewizorami. W pewnym momencie na tzw. pasku pojawia się policyjny (?) czy telewizyjny (?) komunikat o delegalizacji marszu, szybko zdementowany. Ale komunikat idzie w eter. Widz przecież musi odnieść wrażenie, że co najmniej pół Warszawy płonie. Główna "narracja" skończona - w niektórych głowach rodzi się myśl, że jednak racja była po stronie "Gazety Wyborczej", a patriotyzm godzien jest pogardy. Seweryn Blumsztajn, współautor tej bandyckiej dintojry na polskości, świętującej swoją niepodległość - skomentuje z satysfakcją: udało się, obroniliśmy (sic!) Marszałkowską. No cóż, macie Polskę spreparowaną ad usum Delphini - wyborcy PO i Ruchu Palikota. Akt ostatni odbywa się jeszcze tego samego wieczoru w gabinetach władzy. Prezydent Komorowski myśli z troską o zakazie noszenia kominiarek maskujących na manifestacjach. Premier Tusk w towarzystwie prezydent miasta Warszawy, szefa policji idzie dalej - mówi o ewentualności zmiany Konstytucji w punkcie dotyczącym manifestacji i zgromadzeń publicznych. Nie na darmo przecież dostał od stołecznego ratusza, od policji i szczególnie od telewizji publicznej tak cenny prezent z okazji Święta Niepodległości, ten "happening", jak lubi mówić - dany był właśnie po to. To polisa ubezpieczeniowa na może niedaleką przyszłość, kiedy manifestacje mogą stać się niebezpieczne dla rządów, kiedy lud, pognębiony rosnącą biedą, będzie chciał wyjść na ulice. I na koniec, w epilogu, wkracza na scenę poseł Palikot. Jak gończy spuszczony ze smyczy oznajmia 13 listopada, że "Jarosław Kaczyński dąży do rozlewu krwi"! Wyborcom Palikota szczególne w tym miejscu gratulacje - i wierszyk, zmutowany, Gałczyńskiego: "Chcieliście Palikota? No to go macie, skumbrie w tomacie, pstrąg". A mówiąc poważnie: po generalnych próbach pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu ten bezbłędnie zrealizowany scenariusz w dniu Święta Niepodległości - to przedsmak tego, co nas może czekać w niedalekiej przyszłości, w coraz wyraźniej przybierającej totalitarne barwy Polsce Tuska i Palikota. Polsce, która na pewno nie jest Polską "Solidarności", ani Polską z wizji bł. Jana Pawła II. Która nie jest też moją Polską. I jeszcze krakowskie post scriptum: u nas marsz z Wawelu pod Grób Nieznanego Żołnierza przebiegł uroczyście. Z jednym wyjątkiem: policjanci w cywilu poturbowali wybitnego fotografika, autora muzyki hymnu "Solidarności", Stanisława Markowskiego, kiedy niosąc na drzewcu portret prezydenckiej pary, Marii i Lecha Kaczyńskich, próbował złożyć kwiaty na Grobie Nieznanego Żołnierza. Artysta stwierdził, że ostatni raz potraktowano go tak, gdy fotografował miejsce samospalenia się Wiesława Badylaka na Rynku w roku 1980.

Elżbieta Morawiec

Obniżka ratingu, zaklęcia nie wystarczą

1. Jedna z trzech największych agencji ratingowych Moody's obniżyła perspektywę systemu bankowego w Polsce ze stabilnej do negatywnej. Perspektywa wyraża oczekiwania agencji, co do warunków udzielania kredytów przez sektor bankowy w Polsce w ciągu najbliższych 12-18 miesięcy. Moody's ocenia, że na skutek obniżenia poziomu wzrostu w polskiej gospodarce dojdzie do pogorszenia, jakości aktywów, (co oznacza trudności kredytobiorców ze spłatą wcześniej zaciągniętych kredytów), a także do zwiększenia konkurencji o środki na rynku międzybankowym, a to ograniczy akcję kredytową banków i znacząco pogorszy ich wyniki finansowe. Obniżka ratingu systemu bankowego w Polsce w świetle zaklęć o bardzo dobrej kondycji banków w naszym kraju, jakie jeszcze do niedawna powtarzali Premier Tusk, Minister Finansów Jacek Rostowski, a nawet Prezes NBP Marek Belka i szef KNF Andrzej Jakubiak, rzeczywiście może szokować. Wygląda na to, że albo rządzący w Polsce razem z bankowcami wprowadzali regularnie w błąd opinię publiczną albo agencje ratingowe mają zdecydowanie większą wiedzę o kondycji systemu bankowego w naszym kraju niż my sami.

2. Do tej pory prowadzenie bankowych spółek-córek w Polsce było dla ich zagranicznych właścicieli niezwykle zyskowne, więc przez ostatnie kilka lat zadowalali się oni transferem z naszego kraju wysokich dywidend. Zasługuje to na podkreślenie także, dlatego, że w latach 90-tych za nieduże pieniądze jak na zachodnie warunki, inwestorzy z Europy Zachodniej, wykupili największe banki w Polsce, tak, że w rękach państwa pozostał tylko bank PKO BP S.A. Bank Ochrony Środowiska i Bank Pocztowy i Bank Gospodarstwa Krajowego (ten ostatni nie prowadzi jednak działalności detalicznej), które stanowią niewiele ponad 20% sektora bankowego. Banki osiągają wysokie zyski nawet w nie najlepszym obecnym roku. Zysk netto sektora bankowego wyniesie wg. szacunków, co najmniej14-15 mld zł i będzie aż o 40% wyższy niż w roku 2010.

3. W ostatnich miesiącach, narodowe nadzory bankowe w krajach Europy Zachodniej, a także unijny nadzór bankowy, nakazały bankom podniesienie wskaźników kapitałowych, na co potrzebne są dziesiątki miliardów euro, a te nie mając innego wyjścia, będą pozbywały się swoich aktywów za granicą. Takie decyzje podjęli już Irlandczycy sprzedając w Polsce BZ WBK (nabył go hiszpański Santander), Belgowie chcą sprzedać Kredyt Bank, Portugalczycy bank Millenium a Niemcy BRE Banki związane z nim Multibank i mbank. Wydaje się jednak, że oprócz przyśpieszania procesu sprzedaży spółek -córek w Polsce przez ich zagraniczne spółki -matki mamy także do czynienia z drenażem środków finansowych z systemu bankowego w Polsce. Przyznał to nawet Prezes NBP Marek Belka, który stwierdził, że ponad połowa finansowania krótkoterminowego banków w Polsce pochodząca z banków-matek zapada w roku 2012 i w związku z sytuacją na rynku bankowym w wielu krajach Europy Zachodniej, trudno sobie wyobrazić, że to finansowanie zostanie utrzymane.

4. W tym kontekście szczególnie niepokojąca jest sytuacja włoskiego banku Unicredit, który właśnie ogłosił, że tylko w III kwartale tego roku poniósł straty wynoszące 10,6 mld euro i cały ten rok zakończy poważnymi stratami. Straty te związane są związane z wcześniejszymi inwestycjami banku na Ukrainie i w Kazachstanie i w związku z tym potrzebna jest rekapitalizacja tego banku kwotą aż 7,5 mld euro, co stanowi połowę jego obecnej wartości rynkowej (od kwietnia 2007 roku akcje tego banku straciły aż 87% wartości). Bank ten ma także ponad 50 mld euro obligacji Włoch i nawet trudno sobie wyobrazić, jakie skutki dal jego finansów miałaby tylko częściowa niewypłacalność tego kraju. Unicredit jest właścicielem drugiego, co do wielkości banku w Polsce, banku Pekao S.A. i jego kłopoty we Włoszech automatycznie przekładają się na sytuację spółki -córki w Polsce. Ale w ramach tego banku w relacji spółka-matka we Włoszech, spółka-córka w Polsce były realizowane także projekty przynoszące straty podmiotowi w naszym kraju, oznaczające nielegalny transfer pieniędzy (np. projekt Chopin).

5. Agencja Moody's obniżając perspektywę systemu bankowego w Polsce ze stabilnej do negatywnej, zapewne brała pod uwagę tego rodzaju powiązania pomiędzy bankami w Europie Zachodniej i ich spółkami -córkami w Polsce. Nie wystarczą, więc zaklęcia rządzących ani bankowców w Polsce, potrzebne jest rzeczywisty i solidny nadzór KNF nad bankami w Polsce, bo już niedługo może się okazać, że te, których właścicielami są zagraniczne banki, są swoistymi wydmuszkami. Zbigniew Kuźmiuk

Liczby rozstrzygają! Pod okupacją "bandyty spod Bezdan” i jego towarzyszy "do końca swojego istnienia II RP nie zdołała osiągnąć poziomu gospodarczego z r. 1913”. Jestem zawziętym wrogiem II (i III, i projektowanej przez PiS IV...) Rzeczypospolitej. Dla PiS II RP to coś wspaniałego. Cóż: jak to powiedział śp. prof. Jan Fryderyk Benzenberg: "Zahlen entscheiden!”. P. Krzysztof Pilawski przypomina w "Przeglądzie”, że II RP pod okupacją "bandyty spod Bezdan” i jego towarzyszy "do końca swojego istnienia nie zdołała osiągnąć poziomu gospodarczego z r. 1913”. (Cóż: w Związku Sowieckim było jeszcze więcej socjalizmu, więc poziom z 1913 r. osiągnął w 1964 r.)."Zbigniew Landau i Jerzy Tomaszewski wyliczyli, że w porównaniu z 1913 r. spadek produkcji przemysłowej na mieszkańca w 1938 r. – w roku najlepszej koniunktury – wynosił 18 proc.” – dowodzi autor. Red. Pilawski myli się tylko pisząc: "mimo sukcesów – budowy Gdyni i Centralnego Okręgu Przemysłowego...”. Nie: Polska się nie rozwijała właśnie, dlatego, że II RP niszczyła podatkami prywatny przemysł i rolnictwo – a zrabowane pieniądze wwalała m.in. w te absurdalne Wielkie Budowle Socjalizmu.

Mój komentarz do oburzonych wpisem pana Korwina, którego nie mam zamiaru popierać, jednak w tym konkretnym przypadku muszę się z panem Januszem Korwinem - Mikke zgodzić. W odpowiedzi na felieton pana JKM, na temat Marszu Niepodległości oraz moja odpowiedź na komentarze blogerów NE zamieszone pod artykułem pana Janusza, które można przeczytać tutaj:

http://jkm.nowyekran.pl/post/37757,liczby-rozstrzygaja#comment_281969

Jednak w tym konkretnym przypadku muszę się z panem Januszem Korwinem - Mikke zgodzić. Mam na myśli felieton pana Janusza zamieszczony na jego blogu na portalu Nowy Ekran, który można przeczytac tutaj. Odnośnik zamieszczam poniżej.

http://jkm.nowyekran.pl/post/37757,liczby-rozstrzygaja#comment_281969">jkm.nowyekran.pl/post/37757,liczby-rozstrzygaja#comment_281969

Wczoraj oglądałem w TVN-e trzygodzinną relację z marszu, jedna wielka manipulacja i nagle z tego chaosu wyłania się konkretna relacja. Ale do rzeczy, pod koniec tej tzw. relacji pokazują uformowany marsz Gazety Polskiej z jej transparentem i cofające się przed nią samochody policyjne oraz formacje policji interwencyjnej w pełnym rynsztunku. Przecież o tej godzinie Marsz Niepodległości został już przez organizatorów marszu rozformowany, ponieważ policja poinformowała uczestników marszu, że marsz został zdelegalizowany, oczywiście zrobiono to bezprawnie, ale fakt jest faktem i nagle nie wiadomo skąd pojawia się Gazeta Polska i sobie jakby nigdy nic maszeruje spod pomnika Dmowskiego (Plac na Rozdrożu) w kierunku Belwederu pod pomnik Piłsudskiego. Czyżby kolejna ustawka i prowokacja, która ma na celu wypromować kolejną tzw. koncesjonowaną opozycję? Przecież PiS nie poparł tego marszu oficjalnie, ze znanych polityków PiS-u widziałem tylko pana Górskiego i chwała mu za to, no i jaczejki PiS-wskie w postaci Gazety Polskiej i tzw. protestu spod namiotu, pod którym wielu ludzi chce się wypromować politycznie... Z narodowym pozdrowieniem, niestety organizacje narodowe są zwalczane przez PiS... Nie dajcie się wykorzystać politycznie pisowskiej pisobolszewi, która tak naprawdę nic nie robi... Zobaczymy, czy nowi parlamentarzyści z PiS-u, którzy są po raz pierwszy w polskim sejmie zaczną bronić Polskę i Polaków, tutaj najważniejsze są czyny, a nie puste słowa bez pokrycia... Jestem ciekaw, czy PiS poprze bojkot tych ludzi, którzy w mediach zapraszali do udziału w uczestniczeniu w blokadzie na Marszałkowskiej i czy ich w jakiś sposób napiętnują, za to, co wygadywali w swoich filmikach, na przykład, że w Polsce odradza się nazizm albo faszyzm i, że ONR to naziści i faszyści...

P.s. To jest moja prywatna ocena tego marszu, oczywiście w wielkim skrócie... Marsz Niepodległości był wielkim sukcesem ONR-u, Młodzieży Wszechpolskiej i tych organizacji oraz polskich polityków, którzy wsparli bezpośrednio tą wielką czysto polską NARODOWĄ manifestację, która odbyła się 11 listopada 2011 roku w Warszawie. Teraz czas wstąpić do ONR-u lub do Młodzieży Wszechpolskiej i zacząć działać na rzecz Polski i tylko Polski! Paweł Tonderski

Wobec recydywy żydokomuny Po chwilowej konsternacji spowodowanej zaproszeniem Niemców, którzy zaatakowali uczestników rekonstrukcji historycznych, sadząc zapewne, że tak właśnie wyglądają polscy „naziści”, środowiska lewackie triumfują - że to niby własną piersią uratowały Warszawę od zdewastowania przez uczestników Marszu Niepodległości. Jest to oczywista blaga, z którą mieliśmy do czynienia za komuny, kiedy to za pośrednictwem mediów partia podawała do wierzenia, że Polska jest dziesiątą potęgą gospodarczą na świecie - i niektórzy wierzą w to do dnia dzisiejszego. Podobnie charakterystyczne dla lewicy było i jest nazywanie agresorami ofiar własnej przemocy. Nie lekceważyłbym tych objawów komunistycznej recydywy tym bardziej, że obecnie - podobnie jak było za Stalina - trzecią generacją komuny znowu wspierają środowiska żydowskie, zwłaszcza skupione wokół „Gazety Wyborczej”. Pokazuje to, że okres nieporozumień między komunistami i Żydami na tle stosunku obozu socjalistycznego do Izraela należy już do przeszłości i obecnie obydwa środowiska przygotowują się do znowelizowania umowy „okrągłego stołu” - będącej podstawą podziału władzy NAD narodem polskim. Doskonale rozumieją to polityczni dysponenci policji, której zachowanie w dniu 11 listopada dostarcza wielu poszlak wskazujących, że pod pozorem bezstronności, wzięła udział w prowokacji mającej na celu przekonanie opinii publicznej do planowanego w związku z kryzysem gospodarczym ograniczenia praw obywatelskich. Przy okazji warto zwrócić uwagę na konfidentów, zarówno tych policyjnych, jak i tych, którzy wysługują się tajnym służbom. Sprawa zabójstwa Krzysztofa Olewnika, podobnie jak wiele innych przypadków, a zwłaszcza takie spektakularne incydenty, jak słynna manifestacja przeciwników krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie - gdzie policja ostentacyjnie nie dostrzegała ewidentnych przypadków naruszeń prawa - a także zamieszanie wokół Marszu Niepodległości, gdzie według zgodnych relacji wielu naocznych świadków policja również ostentacyjnie nie zauważała najbardziej agresywnych demonstrantów - wszystko to skłania do podejrzeń, że - po pierwsze - konfidenci są wykorzystywani nie tylko do przestępstw o charakterze rabunkowym, ale również - politycznych prowokacji, otrzymując za to wynagrodzenie w postaci bezkarności - gdy już na własną rękę popełniają przestępstwa kryminalne. To by przynajmniej częściowo wyjaśniało przyczyny wysokiej popularności Platformy Obywatelskiej w więzieniach, a także - pojawienie się w Sejmie politycznej reprezentacji kryminalistów. SM

De publicis i privatissime Ładny interes! Patrioci organizują Marsz Niepodległości, inspirowani przez Seweryna Blumsztajna folksdojcze zapraszają Niemców, żeby im pomogli zablokować Marsz Niepodległości, niemieccy najemnicy nie bardzo potrafią odróżnić „faszystów” od uczestników historycznych rekonstrukcji - i pomni instrukcji generała Gerharda von Scharnorsta, po staremu atakują każdego, kto występuje w mundurze napoleońskim - a folksdojcze ze swojej kwatery głównej w Nowym Wspaniałym Świecie na rogu Nowego Światu i ulicy Świętokrzyskiej w Warszawie, nie potrafiąc powstrzymać zauważonego jeszcze przez Rzymian teutońskiego furroru, na widok zamieszania, z odwiecznym „aj waj!” łapią się za głowy, policja, której Siły Wyższe nie zdążyły wydać instrukcji żeby bratnich niemieckich najemników nie zauważała, tak jak ma nie zauważać demonstrantów w jednakowych, białych kominiarkach, zakupionych hurtowo, (bo oszczędności) przez Biuro „B”, gdzie tyle pracy operacyjnej włożył kpt Olejnik - więc zdezorientowana policja niemieckich najemników aresztuje i dopiero, kiedy pozostali barykadują się w Nowym Wspaniałym Świecie, zaczyna kumać, o co tutaj biega, zapatrzeni we własne genitalia „młodzi, wykształceni z wielkich miast” gromadzą się na Marszałkowskiej i chłonąc zorganizowaną im naprędce namiastkę uczestnictwa w tworzeniu historii, z opadniętymi koparami wpatrują się w „stwór podeszły wiekiem, co mężczyzną być już przestał” i teraz robi karierę ich Umiłowanej Przywódczyni z metryką wystawioną na nazwisko Anna Grodzka, zwarte oddziały policji pod pozorem ochrony „kontrrmanifestacji antyfaszystów” kierują Marsz Niepodległości zupełnie inną trasą, dzięki czemu szczerszy od innych, cwańszych filutów red. Blumsztajn oświadcza, że „dzięki policji” folksdojcze „obronili Marszałkowską” - co niestety podważa wiarygodność oświadczeń rzecznika policji o jej „bezstronności” („ten się błaźni, kto policjanta zaufa przyjaźni” - przestrzega przysłowie) - zaś nad wszystkim czuwają Siły Wyższe, którym ta cała niepodległość zwisa kalafiorem i które patrzą tylko, jakby ten cały nieszczęśliwy kraj do spółki z Żydami jak najszybciej rozkraść i tylko żeby Nasza Złota Pani Aniela zagwarantowała im zachowanie tego, co sobie teraz nakradną i dzięki temu pozakładają stare rodziny - ale w tym celu muszą dostarczyć Umiłowanym Przywódcom pretekstu do ograniczenia praw obywatelskich - żeby tak, jak podczas stanu wojennego, w obliczu ustanowionych przez Szmaciaków „surowych praw” nikt nie ośmielił się pisnąć - czemu pokazanie przez durczoków i komentowanie przez żakowskich w kontrolowanych przez bezpiekę telewizjach „burd” znakomicie sprzyja - no, więc dostarczają - w związku, z czym Jego Eminencja Józef kardynał Glemp myśli, że do Warszawy „przedarł się szatan”, podczas gdy on był tutaj zawsze, a w każdym razie - od roku 1945, kiedy to Józef Stalin zainstalował „władzę ludową” z jej najtwardszym jądrem w postaci bezpieki, która zorganizowała wszystkie „październiki”, „marce” i „grudnie” oraz - co najważniejsze - w porozumieniu z michnikami - transformacje ustrojowe - a tymczasem okazuje się, że nad naszą biedną Ojczyzną zawisło straszliwe niebezpieczeństwo. Ujawnił je w założonej z udziałem wojskowej razwiedki i z wykorzystaniem jej tajnej kasy stacji telewizyjnej TVN poseł Janusz Palikot, ostrzegając, że „z powodu homofobii możemy mieć gigantyczne problemy w Unii”. Konkretnie chodziło mu o to, że nasze Umiłowane Przywódczynie oraz Umiłowani Przywódcy wybuchnęli śmiechem po wygłoszonym z trybuny sejmowej przez posła Roberta Biedronia zarzucie, że blokując wybór Wandy Nowickiej na stolec wicemarszalicy tubylczego Sejmu stosują „chwyty poniżej pasa”. Trudno doprawdy zrozumieć, dlaczego ten zdrowy śmiech skojarzył się posłu Palikotu z „homofobią”. Jaka tam „fobia” - przecież śmiech świadczył raczej o dobrodusznej wyrozumiałości wobec posła Biedronia, który powyżej pasa przecież nie ma specjalnie niczego do zaoferowania - o czym cała Polska mogła się przekonać, kiedy okazało się, że ten absolwent politologii nigdy nie słyszał o Konwencie Seniorów w Sejmie, do którego dzięki poparciu takich jak on sam „młodych wykształconych”, czyli - disons franchement - aroganckich niedouków-matołów, właśnie się dostał. Ale mniejsza już o to, co się posłu Palikotu kojarzy - bo wszyscy znamy przysłowie, że kiedy głowa siwieje, to - jak mówiło się w czasach sarmackich - „pani stara” szaleje (Jan Andrzej Morsztyn napisał kiedyś satyrę kąsającą Jana Sobieskiego i jego, rozpędzany właśnie z powodu zafascynowania Marią d’Arquien - Sobiepanową Zamoyską, zamojski harem: „Zośka z Zamościa, Baśka z Turobina, Jewka z Zwierzyńca, z Krzeszowa Maryna - te cztery k... z jedną panią starą pod dobrą idą na wędrówkę wiarą”) - a że Zamość leży przecież niedaleko Biłgoraja, to wszystko - jak powiadają gitowcy - „gra i koliduje”. Nawiasem mówiąc, kiedy po śmierci zżartego syfilisem Sobiepana, wdowa Maria Zamoyska, późniejsza królowa Polski Marysieńka Sobieska zjawiła się po odbiór schedy, zastała bramy miasta zamknięte, a na murach tłuszczę wrzeszczącą: „a nazad Sobkowa!” Zatem - co się posłu Palikotu kojarzy - to jedno, a „gigantyczne problemy w Unii” - to drugie. Poseł Palikot niestety nie chciał nam powiedzieć, jakie to „gigantyczne problemy” Unia Europejska przysporzy naszej biednej Ojczyźnie z powodu „homofobii”. No, trudno - widocznie od swoich mocodawców, którzy wystrugali go z banana, na razie ma zakazane ujawnianie szczegółów. Nic na to oczywiście poradzić nie można; wszyscy jesteśmy w cęgach reżymu i poseł Palikot nie jest tu żadnym wyjątkiem. Przyjmując tedy do wiadomości, że od Unii Europejskiej grożą Polsce straszliwe niebezpieczeństwa (nawet nie słysząc jeszcze o Robercie Biedroniu zawsze tego się obawiałem) pozwolę sobie zwrócić uwagę, że od Umiłowanego Przywódcy, którym na nasze nieszczęście poseł Palikot został, spodziewamy się nie tylko ostrzeżeń przed niebezpieczeństwami, ale też, a właściwie przede wszystkim - działań zmierzających do ich odwrócenia. I nie chodzi tu oczywiście o to, by się złowrogiej Unii Europejskiej poddać - bo do tego żadnego posła Palikota przecież nie potrzebujemy - tylko żeby się złowrogiej Unii Europejskiej skutecznie przeciwstawić - nawet podstępem. Dlatego apeluję do posła Palikota: Pośle Palikocie! Chamie! (odkąd niezawisły sąd prawomocnie uznał, że użycie tej inwokacji nawet wobec Prezydenta Rzeczypospolitej nie jest naganne, śmiało można uznać ją za zwrot zaszczytny - skoro w ten właśnie sposób można, a nawet należy zwracać się do prezydenta). Albo starosta - albo kapucyn! Czekamy, kiedy wykonasz akt poświęcenia dla Polski. Żeby przekonać Unię Europejską, iż w Polsce nie panoszy się homofobia i w ten sposób odwrócić od naszej biednej Ojczyzny niebezpieczeństwa, jakie Unia Europejska mogłaby na nią zwalić, nie ma innej rady, jak ta, byś na oczach całej Polski pozwolił się przelecieć posłu Robertu Biedroniu. Wprawdzie dopuszczam myśl, że musiałbyś w tym celu przezwyciężyć rozmaite opory, ale nie ma rady; miłość żąda ofiary, zwłaszcza miłość Ojczyzny i czas od słów przejść do czynów. Poświęcenie niekiedy bywa korzystne i tak właśnie może być w tym przypadku, bo taki akt poświecenia dla Polski może przyczynić się do integracji klubu parlamentarnego Ruch Palikota, a zatem byłby korzystny również privatissime. SM

Antidotum na Budapeszt Tylko bezskuteczność pierwszego potopu sprawiła, że Pan Bóg nie zsyła już następnych. Komitet Polityczny PiS wyrzucił z partii wszystkich członków Klubu Parlamentarnego Solidarna Polska, utworzonego przez tych parlamentarzystów PiS, którzy poparli Zbigniewa Ziobrę, Jacka Kurskiego i Tadeusza Cymańskiego. Szef Klubu Solidarna Polska oświadczył, że w tej sytuacji „nie pozostaje nam nic innego, jak budowanie nowoczesnej formacji centroprawicowej”. To już piąta taka próba. Pierwszą było Porozumienie Centrum, powstałe w maju 1990 roku w celu wypromowania Lecha Wałęsy na prezydenta, by w ten sposób przełamać próbę zablokowania sceny politycznej przez „lewicę laicką”, która forsowała kandydaturę Tadeusza Mazowieckiego. Wprawdzie Lech Wałęsa prezydentem został, ale wachowszczyzna wkrótce pozbawiła PC wpływu politycznego. Następną próbę podjął Jan Olszewski w postaci Ruchu Odbudowy Polski - ale została ona storpedowana przez Solidarność, której działacze słusznie obawiali się, że spowoduje ona uwiąd ruchu związkowego, zamykając Solidarność w fabrycznym getcie, blokując możliwość przechodzenia ze związku do polityki i zniechęcając ambicjonerów do wiązania się ze związkiem, który w ten sposób byłby skazany na uwiąd starczy. Zatem kolejną próbą była Akcja Wyborcza Solidarność, która w 1997 utworzyła koalicję z UW, wprowadzając cztery wiekopomne reformy charyzmatycznego premiera Buzka. Ich efektem było stworzenie wielkiej liczby synekur w sektorze publicznym dla kandydatów na utrzymanków Rzeczypospolitej, skokowy wzrost deficytu budżetowego i przyspieszenie przyrostu długu publicznego. W 2001 roku AWS nie przekroczyła już 8-procentowego progu dla koalicji i przestała istnieć, a z pozostałości po tym rozpadzie Jarosław Kaczyński utworzył Prawo i Sprawiedliwość. Obecnie Solidarna Polska podejmuje kolejną próbę utworzenia ”nowoczesnej formacji centroprawicowej”, co stawia pod znakiem zapytania „strategię budapesztańską” Jarosława Kaczyńskiego. Ufundowana jest ona na nadziei, iż rząd Tuska zrobi gigantyczną klapę, a wtedy naród powierzy władzę Jarosławowi Kaczyńskiemu. Abstrahując w tej chwili od oceny tej strategii trzeba podkreślić, iż jej warunkiem sine qua non jest brak politycznej alternatywy dla PiS. Zapowiedź tworzenia „nowoczesnej formacji centroprawicowej” obok PiS tę sytuację całkowicie zmienia. I to zapewne jest przyczyna, dla której rokosz Zbigniewa Ziobry jest życzliwie pilotowany przez pozostające na usługach Sił Wyższych media tzw. głównego nurtu. SM

PRL –bis Przypominają się miłe czasy PRL-u. Wtedy były sobie takie różne państwowe uroczystości, ze sto tysięcy poważnych obywateli szło w pochodach, a obok jakieś niepoważne grupki warchołów robiły niepoważne manifestacje. Telewizja ich nie pokazywała - a jeśli, to pokazywała szamotaninę jakichś podejrzanych chuliganów z Milicją Obywatelską. Potem chuligani dorwali się do władzy, obrośli w piórka, nakradli się - i mają do dyspozycji służby nazywane teraz już nie Milicja Obywatelska tylko Policja Państwowa. I znów obok poważnych reżymowych uroczystości odbywają się niepoważne manifestacje, a telewizje pokazują grupki chuliganów. Tyle, że historia powtarza się, jako farsa. Wtedy człowiek szedł w razie, czego na kilka tygodni do paki - i tak dobrze, bo w Związku Sowieckim na rok czy dwa na Sybir - obecnie zazwyczaj wypuszczają po 24 godzinach. Pałkami leją słabiej - a istnieje niezależna prasa oraz Internet, więc nie wszystko da się ukryć. Więc nie da się ukryć, że Marsz Niepodległości był największą polityczną manifestacją w III Rzeczypospolitej. Organizatorzy optymistycznie oczekiwali 11 tysięcy na 11-XI - a w samym pochodzie szło ponad 13 tysięcy. Policji udało się nie dopuścić części manifestantów - sam musiałem siłą przebijać się przez kordon policyjny - ale przebili się oni potem różnymi drogami i na placu Na Rozdrożu było 28 tysięcy ludzi! Marszowi, który odbywał się dostojnie i poważnie, towarzyszyły ekscesy. Około 200 bojówkarzy z rozmaitych lewackich organizacyj – w tym połowa (według policji: 94) to faszystowscy terroryści z Niemiec, przekornie nazywający się AntiFa – starało się marsz zakłócić. Marszowi z kolei towarzyszyło około 500 chętnych do bójki – na ogół kibiców. O dziwo: kibole nie tłukli się między sobą, tylko zgodnie napadali na lewaków i policjantów. Najbardziej żałosna rola przypadła reżymowym aktorom i innym takim. Kazano im wzywać młodzież do „przeciwstawienia się faszyzmowi”. Efekt był dość żałosny – bo zebrały się grupki (w sumie 1000 – 1500) licealistów, którzy przyszli, bo wzywała do tego „Gazeta Wyborcza” i „znani aktorzy”. Niestety: ja nie oglądam telewizji, więc żadnego z tych celebrytów nie widziałem i nawet ich nazwisk nie znam – ale są to ludzie, jak przeczytałem w zestawie, nagradzani przez reżym występami w prawie każdym filmie czy serialu. Dokładnie tak samo jak za PRL-u: popierasz reżym – to istniejesz w mediach. No, więc poparli.

Policja pokazywała bójki kiboli z „antyfaszystami” - a marsz sobie szedł i szedł. Nie jest łatwo przeprowadzić przez Warszawę 13 000 ludzi – gdy policja na każdym kroku przeszkadza. Tam, gdzie policji nie było – marsz szedł spokojnie wznosząc państwowotwórcze okrzyki, jako to: „Bóg – Honor – Ojczyzna”. „Wolność – Własność – Sprawiedliwość”, „Banda Czworga – do Więzienia!” czy „A na drzewach zamiast liści będą wisieć komuniści”. Tu był poważny rozdźwięk wśród prawicowców. Konserwatyści wrzeszczeli o więzieniach, – bo są za karą śmierci, ale tylko za morderstwa, a nie za przestępstwa gospodarcze. Natomiast narodowcy domagają się powywieszania tych bandytów, – czemu zresztą trudno się dziwić: jak ktoś wydaje 200 miliardów euro na walkę z nieistniejącym „powodowanym przez człowieka Globalnym Ociepleniem” (po to, by ukraść z tego te 10 - 20 miliardów) – to, co z takimi zrobić? Aż się prosi, by wykorzystać najbliższą latarnię. Więc rozumiem kolegów-narodowców. Ale pozostaję przy swoim: do więzienia łajdaków - federastów. No, niech będzie: do kamieniołomów. Tyle, że nas z Nowej Prawicy było 2 000 – a narodowców 26 000...

Policja uniemożliwiła nam odbycie wiecu na Placu Konstytucji 1952 roku. Gdy zebraliśmy się na Placu Na Rozdrożu i wzięliśmy do rąk mikrofony – natychmiast ogłosili zgromadzenie za nielegalne i rozwiązali wiec. Nic IM to nie pomoże – za rok o tej porze będą już w więzieniach. Jak IM się poszczęści? JKM

Ostatnie dni legalnych konopi Gdyby konopia była legalnie uprawiana, przy użyciu technoligi XX wieku, byłby to najprawdopodobniej największy plon uprawiany na świecie! (Popular Mechanics February 1938) Rewolucja przemysłowa XIX wieku zepchneła odrobinę uprawę konopi na boczny tor, a to ze względu na brak mechanizacji zbioru, oraz technologii potrzebnej do masowej produkcji. Jednakże konopia była zbyt cenną rośliną, by na długo zabawić na „śmietniku historii”. W 1916 roku, USDA Bulletin 404 przewidział wynalezienie dekortykatora i mechanizacji zbiorów w niedalekiej przyszłości, oraz że konopia znów stanie się największym amerykańskim przemysłem rolnym. W 1938 roku, czasopisma takie jak, Popular Mechanicsi Mechanical Engineering przedstawiły nową generację, w pełni operacyjnych maszyn dekortykacyjnych oraz do mechanicznego zbioru. Wynazlezienie tych maszyn oznaczało, że wkrótce konopia znów stanie się plonem numer jeden w Ameryce.

Przełom w wytwarzaniu papieru Gdyby konopia była legalnie uprawiana, przy użyciu technologi XX wieku, byłby to najprawdopodobniej największy plon uprawiany na świecie! (Popular Mechanics February 1938; Mechanical Engineering, February 1938; U.S. Department of Agriculture Reports 1903, 1910, 1913.) W rzeczy samej, gdy artykuły te powstawały na początku 1937 roku, konopia wciąż była legalna. I te przewidziane dwa miliardy dolarów w nowym przemyśle konopnym, nie brały pod uwagę przychodów z przemysłu farmaceutycznego, przemysłu energetycznego oraz sporzywczego, dodałoby to kolejne kilka miliardów lub więcej dolarów rocznie pochodzących z „naturalnej” ekonomii (a nie z syntetycznej i środowiskowo problemowej). Relaksacyjne palenie dodałoby tylko relatywnie małą sumę do powyższych liczb. Najważniejszym powodem, którymu publikacje z 1938 roku przewidywały miliardowe zyski, była uprawa konopi na potrzeby przemysłu papierniczego. Ta stosunkowo nowa technologia przerobu konopi na potrzeby przemysłu papierniczego została wynaleziona w 1916 roku przez pracowników Departamentu Rolnictwa USA: botanika Lyster'a Dewey' oraz chemika Jason'a Merill'a. Technologia ta, w połaczeniu z maszyną dekrtykacyjną, opatentowaną przez G.W.Schlichten'a w 1917 roku, robiła z konopi wartościowe źródło do produkcji papieru. Za mniej niż połowe kosztów produkcji papieru z drewna. Nowa maszyna do zbiorów, plus dekortyfikator Schlichten'a, sprowadzały proces przerobu konopi z 200, 300 roboczogodzin na akr, do zaledwie kilku godzin. Dwadzieścia lat później zaawansowana technologia oraz budowanie nowych dróg dojazdowych czyniły konopię nawet jeszcze bardziej wartościową. Jendakże do tego czasu, opozycyjne siły nabrały mocy. Działały szybko i zdecydowanie by zastopować uprawę konopi.

Plan ratowania naszych lasów Niektóre odmiany konopi regularnie osiągają wysokość około 6 metrów lub więcej w jednym cyklu wzrostu. Nowy proces wytwarzania papieru używał paździeży, (które stanowią około 77% rośliny), które do tego czasu były odpadowym produktem przy oddzielaniu włókna. W 1916 roku, USDA Bulletin No. 404 donosił, iż w corocznej rotacji przez okres 20-tu lat, jeden akr konopi, dostarczyłby tyle masy do produkcji papieru, co 4.1 akra drzew przez ten sam czas. Proces przerobu zużywałby mniej kwasu siarkowego (od 1/7 do ¼ ), do rozbijania wiązań ligninowych (bądź też nawet wcale gdyby użyć zasady sodowej). Wiązania ligninowe muszą zostać rozbite, aby powstała „papka”. Lignina w konopi to tylko 4 - 10 %, podczas gdy w drzewach stanowi od 18 do 30%. Problem zanieczyszczeń dioksynami rzek, w przypadku procesu przetwarzania konopi, nie występuje. Nie ma potrzeby używania chlorowych wybielaczy, proces przetwarzania drewna na papier tego wymaga. Czyli konopia dostarcza czterokrotnie więcej materiału do produkcji papieru, przy tym redukując zanieczyszczenia kilkukrotnie. Jak próbowałem powyżej przybliżyć, te możliwości zależały od potencjalnych wynalazków i inżynierii nowych maszyn do rozdzielania włókna. To obniżyłoby również zapotrzebowanie na materiały budowlane, co zredukowałoby koszty budowy nowych domów i jednocześnie pomagłoby natlenić naszą planetę. Poza tym papier wytworzony z konopi jest mocniejszy, bardziej elastyczny niż ten wytworzony z drewna. ((Dewey & Merrill, Bulletin #404, USDA, 1916; New Scientist, 1980;Kimberly Clark production from its giant French hemp-fiber paper subsidiary De Mauduit, 1937 through 1984.) Najważniejszą środowiskową przewagą zbioru konopii w cyklach rocznych, jest to iż drzewa zostają w ziemi! Nie ma potrzeby wycinania lasów.

Jak zdelegalizowano konopie (cz. 1) Konspiracja mająca na celu usunięcie „naturalnych” przeciwników W połowie lat 30'tych, gdy zostały wynalezione maszyny do przetwarzania i zbioru konopi, a maszyny przerabiajace paździeże na „papkę” do produkcji papieru, stały się ogólno dostępne. Firmy, takie jak Hearst Paper Manufacturing Division (który posiadał olbrzymie połacie lasów) i praktycznie wszystkie firmy które opierały swoją produkcję na przemysle drzewnym stanęły przed możliwością utraty miliardowych zysków a być może również i bankructwem. Przypadkowo w 1937 roku, DuPont właśnie opatentował proces wytwarzania plastiku z ropy i węgla, jak również nowy proces wytwarzania papieru z „papki” drzewnej. Według danych z firmy DuPont oraz dziennikarskich rozmów Jack'a Herrer'a z przedstawicielami firmy DuPont, te dwa procesy stanowiły 80% działalności firmy przez ponad 60 następnych lat. Więc gdyby konopia nie została zdelegalizowana, 80% przychodów firmy DuPont nigdyby się nie zmaterializowało, a zanieczyszczenia, które zatruły nasze powietrze i wody, nigdy by nie wystąpiły. Na otwartym rynku, konopia pomogłaby przetrwać większości amerykańskich rodzinnych farm i najprawdopodobniej pomogłaby nawet zwiększyć ich liczbę, pomimo wielkiej recesji w latach 30'tych. Ale konkurowanie przeciwko środowiskowo przyjaznemu papierowi z konopi i naturalnemu plastikowi, naraziłoby lukratywne projekty finansowe Hearst'a, DuPont'a i bankiera DuPont'a Andrew Mellon'a. Odbywał się szereg ściśle tajnych spotkań. W 1931,Mellon piastujący stanowisko w Departamence Skarbu za czasów Hoover'a, polecił Harry'ego J. Aslinger'a (swojego przyszłego zięcia) na stanowisko szefa Federal Bureau of Narcotics and Dangerous Drugs (FBNDD). Które to stanowisko sprawował przez następne 31 lat. Ci baronowie przemysłowi i finansowi wiedzieli, że maszyny do cięcia, balowania, dekortykacji i przerobu konopi na papier, stanął się dostępne w połowie lat 30'tych. Konopia musiała zniknąć. Gazeta Hearst i jej histeryczne kłamstwa. Obawy, co do efektów palenia konopi, zaowocowały już dwoma poważnymi rządowymi badaniami nad tym zagadnieniem. Brytyjski rząd w Indiach opublikował raport Indian Hemp Drugs Commission 1893-1894, na temat notorycznych palaczy haszyszu na subkontynencie. W 1930 rząd USA zalecił badania nad efektami palenia konopi przez amerykańskich pracowników rządowych w Panamie. Obydwa raporty stwierdzały, iż marihuana nie stanowiła żadnego problemu i zalecały nie stosowania żadnych kar w związku z tym. Na początku 1937 roku asystent U.S. Surgeon General, Walter Treadway powiedział przed podkomisją Ligi Narodów Zjednoczonych (Cannabis Advisory Subcommittee): „Może być zażywana (marihuana- przyp. aut.) przez długi czas bez socjalnego czy też emocjonalnego załamania. Marihuana wykształaca raczej przyzwyczajenie.. w tym samym sensie jak... cukier lub kawa”. Jednakże inne siły pracowały ciężko. Wojenna furia, która doprowadziła do Hiszpańsko Amerykańskiej Wojny w 1898 roku, została rozpalona przez William'a R. Hearst'a poprzez sieć jego gazet. Zapoczątkował on tzw.:"yellow journalism" (co oznaczało używanie taniej sensacji, nieskrupulatnych metod dziennikarskich w gazetach i innych mediach w celu przyciągnięcia lub wywarcia wpływu na czytelnika), jako siłę w amerykańskiej polityce. W latach 1920'tych i 30'tych, gazety Hearst'a celowo produkowały nowe zagrożenie dla Ameryki i rozpoczęły nową kampanię „yellow journalism”, aby wprowadzić prohibicję na konopie. Np. historia o wypadku samochodowym, w którym znaleziono „papieros marihuany”, zdominowała czołówki gazet na tygodnie, podczas gdy wypadki samochodowe powodowane pod wpływem alko ( które tak na marginesie przewyższały wypadki pod wpływem marihuany, według statystyk ponad 10 000 do 1), znajdowały się tylko na ostatnich stronach. Ten sam temat: „marihuana prowadzi do wypadków samochodowych,” został wypalony w świadomości społecznej poprzez bezustanne eksponowanie kłamstwa w nagłówkach gazet i filmach takich jak „Reefer Madness” i „Marijuana – Assassin of Youth”. Zajęcie przez palącą marijuanę armię Pancho Villi 800 tys. akrów pierwotnych lasów meksykańskich, które należały do Hearst'a, tylko zintensyfikowało nagonkę. Przez następne 30 lat, Hearst malował obraz leniwych, palących zielsko Meksykan, który to obraz pokutuje aż do dziś. W latach 1910 – 1920 gazety Hearst'a uprzejmie donosiły, iż gwałty murzynów na białych kobietach, są bezpośrednio związane z kokaina. Po dziesięciu latach Hearst postanowił zmienić zdanie, od tego momentu takie same wypadki były już bezpośrednio związane z marihuaną. Hearst i inne sensacyjne tabloidy zamieszczały histeryczne nagłówki i artykuły, przedstawiające murzynów i Meksykanów, jako oszalałe bestie, które pod wpływem marihuany grały anty- białą, voodoo – sataniczną muzykę (jazz). Inne z podobnych wystepków wynikajace z zażywania tego wywołującego „falę zbrodni” narkotyku, było: wchodzenie w drogę białemu człowiekowi, bezpośrednie patrzenie białemu człowiekowi w oczy dłużej niż trzy sekundy, dwukrotne spoglądanie na białą kobietę, wyśmiewanie się z białego człowieka itd., itp. Za takie „zbrodnie”, setki tysiecy Meksykan i murzynów, spedziło wiele lat w więzieniach i aresztach, należy pamiętać, że prawa segregacyjne były w użyciu aż do lat 60'tych. Hearst, poprzez ciągłe powtarzanie slangowego meksykańskiego słowa „marijuana” wprowadził je do użycia w języku angielskim (i nie tylko). W tym samym czasie słowa konopia i „cannabis” (naukowy termin), były ignorowane i pogrzebane. Właściwa hiszpańska nazwa konopi to „canamo”, ale użycie meksykańskiego kolokwializmu - marijuana, gwarantowało, iż niewiele osób zorientuje się, że chodzi tak naprawdę o konopię.

Podatek zakazujący marijauny W tajnych spotkaniach prowadzonych w Departamencie Skarbu w latach 1935-37, prawa zakazujące konopie zostały naszkicowane oraz przyjęto strategie. „Marijuana” nie została zakazana bezpośrednio, wprowadzono nowe prawo: „dodadkowy podatek akcyzowy dla dealerów i podatek transferowy przy hadlu marihuaną”. Importerzy, wytwórcy i dystrybutorzy mieli obowiązek zarejestrowania w Departamencie Skarbu i zapłacenia dodatkowego podatku. Wprowadzono podatek w wysokości 1$ za uncję, lub 100$ za uncję, jeśli dealer był niezarejestrowany. Nowy podatek od razu podwoił cenę legalnego surowca konopi (na potrzeby przemysłu farmaceutycznego), który w tym czasie kosztował 1$ za uncję. Był rok 1937. Stan Nowy York miał tylko jednego oficera do spraw narkotyków. Obecnie w tym samym stanie jest siatka tysięcy oficerów ds. narkotyków, agentów, szpiegów i płatnych informatorów. Ilość miejsc w więzieniach wzrosła dwudziesto- krotnie, podczas gdy ludność stanu wzrosła zaledwie dwu- krotnie od 1937 roku. Po decyzji Sądu Najwyższego z 29 Marca 1937roku, podtrzymującego prohibicje na karabiny maszynowe poprzez podatek, Herman Oliphant (główny radca w Departamencie Skarbu) wykonał swój ruch. 14 kwietnia przedstawił projekt ustawy bezpośrednio do House Ways and Means Committee, zamiast do odpowiednich komisji takich jak: żywności i lekarstw, rolnictwa, tekstylnej itd. Powodem, dla którego przedstawił on swój projekt bezpośrednio do komisji „Ways and Means", był taki, iż jest to jedyna komisja, która może wprowadzić ustawę do głosowania, bez debaty z innymi komisjami. Członek komisji „Ways and Means" Robert L. Doughton, kluczowy sprzymierzeniec DuPont'a, szybciutko podstęplował tajny plan podatkowy i wysłał go żeglującego poprzez kongres do prezydenta.

Czy ktoś się konsultował z AMA ( American Medical Association)? Jednakże, pomimo kontrolowanego słuchania projektu w komisjach, wielu ekspertów zeznawało przeciwko temu niezwykłemu prawu podatkowemu. Np. dr William G. Woodward, który był jednocześnie fizjologiem jak i prawnikiem w AMA, zeznawał w jej imieniu. Powiedział on: „w rzeczywistości wszystkie federalne oświadczenia są tabloidalnymi sensacjami. Te prawo, przepchnięte w atmosferze ignorancji, mogłoby odmówić światu potencjalnego lekarstwa, zwłaszcza teraz, kiedy medyczny świat zaczyna odkrywać, które składniki w konopi są aktywne”. Woodward powiedział komisji, że jedynym powodem, dla którego AMA nie wystąpiła przeciwko temu prawu wcześniej, był taki, iż marihuan była opisywana w prasie przez ostatnie niemal 20 lat, jako: „diabelskie ziele z Meksyku”. Doktorzy z AMA zdali sobie sprawę dwa dni przed wiosennym słuchaniem w komisji, że Kongress zamierza obłożyć prohibicją roślinę, która w medycynie występowała pod nazwą „cannabis”, łagodną substancję używaną w USA bezpiecznie na szereg różnego rodzaju chorób i schorzeń od ponad stu lat. „Nie możemy zrozumieć”, protestował Wooward, „dlaczego ten akt prawny był przygotowywany przez dwa lata w ścisłym sekrecie, bez jakiegokolwiek poinformowania profesji, dla których był przygotowywany”. On i AMA został szybko oskarżony przez Aslinger'a oraz całą komisję kongresu i brutalnie usunięty z sali. Kiedy „Marijuana Tax Act” trafił pod końcową dyskusję i głosowanie, na posiedzeniu Kongresu, z sali padło tylko jedno pytanie: „czy ktokolwiek konsultował się z AMA i zasięgał ich opinii?”. Na co przedstawiciel komisji Ways and Means, odpowiedział: „ Tak, kontaktowaliśmy się. Dr Wharton (nawet nazwisko pomylili i (AMA) zgadzają się całkowicie!”. Z tym pamiętnym kłamstwem, ustawa przeszła i w grudniu 1937 weszła w życie. Zostały utworzone federalne i stanowe siły policyjne, które uwięziły setki tysięcy amerykanów, dodając milion straconych lat w aresztach i więzieniach, – które często i gęsto prowadziły do ich śmierci- wszystko w imię trującego, zanieczyszczającego przemysłu.Tak jak dr Woodward stwierdził, rządowe oświadczenie przed Kongresem w 1937 roku w całości oparte było na sensacyjnych i rasistowskich artykułach prasowych Hearst'a a odczytywał je głośno Harry J. Anslinger, dyrektor Federalnego Biura Narkotykowego (FDN). Przed 1931 rokiem, Anslinger był asystentem w komisji USA od spraw prohibicji. Należy pamiętać, iż Anslinger został własnoręcznie wybrany przez swojego teścia, Andrew Mellon'a. Andrew Mellon był także właścicielem i największym udziałowcem sześciu największych banków w USA. Mellon Bank z Pittsburgh'a jest jednym z dwóch banków, z którymi współpracuje DuPont od 1928 roku do chwili obecnej. W 1937 roku Anslinger zeznawał przed kongersem: „Spośród wszystich narkotyków znanych historii ludzkości, marihuana jest tym, który najmocniej wywołuje agresję”. W rzeczywistości statystyki FBI, których Anslinger nawet nie kłopotał się sprawdzić, ukazywały, iż 65 – 75% wszystkich morderstw w USA było – i wciąż jest- popełnianych pod wpływem alkoholu. W rzeczywistości w ameryce nikt inny poza kilkoma bogatymi przedsiębiorcami i ich wynajętymi gliniarzami, nie wiedział, że pod nazwą marihuana jest wyrzucana poza nawias prawa – konopia. Ich (przedsiębiorców) najwiekszy potencjalny rywal. Marihuana była tylko pretekstem do wprowadzenia prohibicji na konopie i zduszeniu w zarodku jej ekonomicznego potencjału. Shoovar44

Przypomnieć “Laborem exercens” Przez świat zachodni przechodzi kolejna fala społecznych protestów, związanych z nasilającymi się negatywnymi skutkami kryzysu gospodarczego. Są nimi między innymi zubożenie nie tylko najmniej zarabiających, ale także klasy średniej oraz brak pracy zwłaszcza dla ludzi młodych. Wynikające stąd niezadowolenie społeczne próbują wykorzystać różne prądy ideologiczne. Niektóre z nich wmawiają ludziom, że przyczyną ich problemów jest Kościół i księża. Jest to na rękę kręgom wielkiego kapitału, gdyż odwraca uwagę od rzeczywistych przyczyn kryzysu. Konieczna jest odpowiedź na te działania ze strony środowisk katolickich. Trzeba przypomnieć naukę społeczną Kościoła, a zwłaszcza encyklikę Jana Pawła II „Laborem exercens”.

Brak pracy i zubożenie Kolejna odsłona globalnego kryzysu finansowego negatywnie oddziałuje na realną gospodarkę. Problemy mają USA i UE. W niektórych krajach na nowo pojawiło się widmo recesji, a we wszystkich spowolnienie rozwoju. Zamieszanie na rynkach finansowych powoduje spadek konsumpcji i inwestycji. Konieczność cięć wydatków publicznych powoduje, że zmniejszają się także zamówienia państwowe, które dotąd podtrzymywały gospodarkę. Te negatywne zjawiska skutkują dla zwykłych obywateli brakiem pracy i drożyzną. Mechanizm ten dotyczy także Polski. Ostatnie dane GUS o poziomie bezrobocia mówią o nasilaniu się zjawiska. W sierpniu było zarejestrowanych 1,855 mln osób bez pracy. Było to o ponad 55 tys. więcej niż rok temu. Aż 44 proc. tegorocznych absolwentów nie znalazło zatrudnienia. Jeśli do tego dodamy ok. 2,5 mln Polaków, którzy w poszukiwaniu pracy wyjechało za granicę, to zobaczymy skalę zjawiska. Jest to ponad 4, 35 mln, czyli co piąty zdolny do pracy . Skutki społeczne i gospodarcze są przeogromne. Problemy te dotyczą nie tylko najsłabiej wykształconych i mało zaradnych. Negatywne zjawiska dopadły także młodych, z kwalifikacjami i przedsiębiorczych. Drożyzna podnosi koszty utrzymania. Rosną wysokości rat kredytów hipotecznych. Dekoniunktura uderza w stabilność małych i średnich przedsiębiorstw. Widmo bankructwa zagraża wielu z nich. Potęguje to antykryzysowa polityka państwa oparta głównie o zwiększony fiskalizm.

Odwracanie uwagi W takiej sytuacji narastanie frustracji i niepokojów społecznych jest naturalne. Doświadczenie historyczne mówi, że jest to siła, która może doprowadzić do zmian. Ale też odpowiednio zmanipulowana może znaleźć ujście nie naruszając istniejącego stanu rzeczy. I oto rozpoczęła się walka. Obserwujemy sojusz przedstawicieli lewackich ideologii z główną częścią liberalnych środowisk politycznych i gospodarczych zainteresowanych utrzymaniem status quo. Starają się one wmówić społeczeństwu, że winę za ich problemy ponosi Kościół i księża, którzy są nieczuli na niedolę zwykłych ludzi. Ta z gruntu fałszywa i na pierwszy rzut oka karkołomna teza w ostatnich wyborach parlamentarnych odniosła swój skutek. Odpowiednio pokazana w mediach i przy zastosowaniu różnych technik z zakresu inżynierii społecznej zyskała poparcie ponad miliona wyborców, głównie młodych. A przecież można wskazać konkretne instytucje finansowe i ich szefów, którzy w imię chciwości i pogoni za coraz większym zyskiem złamali wszelkie zasady doprowadzając do światowych perturbacji. Można też wskazać konkretnych szefów rządów, którzy zamiast troszczyć się o miejsca pracy i warunki życia zwykłych obywateli, podjęli decyzje o wpompowaniu gigantycznych pieniędzy z podatków do chorego systemu bankowego bez naruszenia przywilejów ludzi nim władających. Dla nich i powiązanych z nimi kręgów polityczno-gospodarczych rozpętanie wojny o krzyż jest jak najbardziej na rękę. Bo para społecznego protestu idzie w gwizdek.

Pierwszeństwo pracy przed kapitałem Katolicy obecni w życiu publicznym nie mogą godzić się na ustawianie Kościoła w roli chłopca do bicia. Przede wszystkim ze względów moralnych – fałsz nie może zwyciężać nad prawdą. Ale także społecznych i gospodarczych. Kryzys, który jest efektem stosowania wadliwych rozwiązań i prowadzenia błędnej polityki, powinien być wykorzystany do naprawy istniejącego stanu rzeczy. Dlatego nie możemy się ograniczać tylko do obrony krzyża w przestrzeni publicznej. Trzeba przejść do kontrofensywy i z całą mocą przypomnieć nauczanie społeczne Kościoła. Na szczególną uwagę zasługuje encyklika „Laborem exercens”, wydana przez Jana Pawła II w 1981 r. Jej tematem jest praca ludzka. Ojciec św. jednoznacznie stwierdza, że praca musi mieć pierwszeństwo przed kapitałem. Słowa „Pisma Świętego” o uczynieniu sobie ziemi poddaną oznaczają, że człowiek winien panować nad materią i nigdy nie może stać się narzędziem produkcji. Nasz wielki rodak podkreślił, że godność pracy polega na tym, że człowiek nie tylko przekształca przyrodę, uszlachetnia ją, ale „urzeczywistnia samego siebie” i „poniekąd bardziej staje się człowiekiem”. Dlatego praca ludzka powinna stanowić podstawę kształtowania życia rodzinnego, państwowego i międzynarodowego. Postuluje, aby ład światowy był oparty o „ład pracy”. Jakże współczesny świat jest daleki od tej wizji. Pozbawienie setek milionów ludzi możliwości wykonywania pracy uderza w ich człowieczeństwo. Kult zysku doprowadził do dalszych wynaturzeń i stał się przyczyną niewydolności całego systemu gospodarczego. Tak, więc Kościół nie tylko nie ponosi żadnej odpowiedzialności za negatywne zjawiska, ale wręcz przeciwnie, odejście od jego nauczania do nich doprowadziło! Na tym stwierdzeniu nie można poprzestać. Siłą myśli Jana Pawła II jest to, że jest ciągle aktualna i stanowi gotową wskazówkę, co należy robić, aby wyjść z zapaści gospodarczej. Ojciec św. napisał w encyklice, że kapitał bez pracy nie jest twórczy. Jest on wytworem pracy i powinien być jej narzędziem. Państwa powinny, więc narzucić bankom takie zasady gospodarowania kapitałem, które będą prowadziły do tworzenia nowych miejsc pracy, nawet kosztem maksymalizacji zysku i od tego uzależnić ewentualną pomoc. W tym tkwi szansa zarówno dla Grecji, jak i dla Polski. Bogusław Kowalski

Z (po|mi)licyjnych raportów „Rano denat pojechał do pracy w Hucie. Po pracy wrócił pijany, pobił żonę taboretem i zaraz poszedł spać. Nazajutrz żona denata zgłosiła na posterunku, że denat nie żyje (…)”

„Elzbieta T. powiedziała mi ustnie, że mąż często ją bije, lecz gdyby nawet ją zabił, to i tak nie pójdzie na niego ze skargą na policję” Z opinii sołtysa wsi, wystawionej notorycznemu chuliganowi: „W miejscu swego zamieszkania Kazimierz C. cieszy się bardzo dobrą opinią. Wprawdzie czasami upija się do nieprzytomności, ale leży wtedy spokojnie na drodze i nikogo nie zaczepia. Dlatego chuliganem w naszej wsi nie jest i cieszy się u nas dobrą opinią (…)”.

„Wyżej wymieniony Obywatel był wyraźnie pod wpływem alkoholu, gdyż zataczał się na nogach. Ponadto dowodem jego nietrzeźwości był fakt, że idąc aleją przytrzymywał po kolei każde drzewo”. Fragment notatki służbowej z 1967 roku: „W dniu dzisiejszym wymierzyłem mandat karny w wysokości 100 (słownie sto złotych) Obywatelowi Janowi R. za to, że wjechał do miasta koniem osranym jak krowa”.

„(…) Nadto wyrażam uzasadnioną obawę, że ściąganie dalszych rat alimentacyjnych z osoby Wacława D. może natrafić na pewne trudności, ponieważ do naszego Posterunku MO nadeszła wiadomość ze Stargardu Szczecińskiego, że Wacław D. aktualnie się powiesił (…)”.

Fragment notatki urzędowej: „Podczas służbowej interwencji w restauracji Glorietta będący w stanie nietrzeźwości Łukasz H. powiedział do mnie i sierżanta Marka H., że obaj jesteśmy głupsi, niż ustawa przewiduje. Ponieważ wymieniony nie potrafił dokładnie wskazać o jaką ustawę mu się rozchodzi, dlatego byliśmy zmuszeni użyć w stosunku do Łukasza H. pałki służbowej (…)”.

„Władysław B. będąc w stanie głębokiego upojenia alkoholowego dostał ataku białej gorączki, gdyż pociął się po rękach nożem rzeźnickim i wygrażał nim wszystkim domownikom. Poza tym nie był agresywny (…)”.

„Rozalia W. żona znanego bimbrownika Tadeusza W. zeznała, że jej mąż, zanim umarł, powiedział 20 lat temu, że natychmiast przestanie pić, gdy tylko dostanie pijackiej czkawki, ponieważ nigdy jej nie dostał, więc pił całe życie (…)”.

Z notatki służbowej posterunkowego kaprala Franciszka S.: „Edward J. powiedział mi, iż doszedł do wniosku, że produkowana obecnie wódka czysta skażona jest szkodliwymi dla zdrowia trującymi środkami chemicznymi, które powodują ślepotę, dlatego z dniem dzisiejszym przerzucił się na wodę brzozową i denaturat, jako znacznie zdrowsze”.

„Regimiusz P. zapytany przeze mnie, z jakich przyczyn jechał dziś dużym fiatem torami kolejowymi zamiast drogą publiczną, narażając się na ewentualne spotkanie z pociągiem towarowym odpowiedział mi, że żaden pociąg mu nie straszny, a ponadto do miejscowości, gdzie zdążał wraz z pewną panią, nie ma dobrej drogi, tylko same wertepy, dlatego wybrał jazdę torami kolejowymi (…)”.

Z notatki służbowej z 1971 roku: „Zapytany przeze mnie Maciej K. dlaczego wraca dziś do domu rowem melioracyjnym, a nie drogą publiczną, jak normalni ludzie, ten odpowiedział mi, że robi tak zawsze, gdy nieco wypije. Szanuje bowiem przepisy kodeksu drogowego i nie chciałby komplikować ruchu pojazdów na drodze publicznej. (…) Wydaje mi się, że Maciej K. postępuje słusznie, bo gdyby wszyscy pijani tak robili, nie byłoby tylu pieszych rozjechanych przez samochody (…)”. Ze skargi obywatela Marka W. skierowanej do komendanta MO w H.: „Mam pretensje do st. sierż. Bolesława W. za to, że wypałował mnie wczoraj, kiedy wracałem nocą z dyskoteki w H., a biała pałka, którą mnie wypałował była brudna (…)”.

Fragment protokołu przesłuchania Seweryna M., podejrzanego o zgwałcenie Wioletty K.: „(…) Zeznaje, że nigdy w życiu nie miałem zamiaru zgwałcić Wioletty K., lecz ta kurwa dobrowolnie mi się podłożyła, więc sama sobie zawiniła. Wyjaśniam również, że ta cała afera ze zgwałceniem to wredna robota jej matki – Karoliny K.(również stara kurwa), która od pewnego czasu usilnie i osobiście chce się ze mną przespać, lecz ja nie tknąłbym tej maszkary bez zębów bez wypicia przynajmniej jednego litra wódki (…)”.

„W dniu 17 kwietnia 1980 roku z polecenia oficera dyżurnego udałem się na ulicę Partyzantów, gdzie nietrzeźwy Jarosław R. oddawał prywatnie mocz i inne ekstramenty fizjologiczne, co czynił w biały dzień publicznie pod oknami budynku Kominetu Miejskiego PZPR. Wezwałem go, by natychmiast zaprzestał tych czynności, lecz na moje wezwanie Jarosław R. zareagował negatywnie (…)”.

Z notatki urzędowej posterunkowego plut. Michała B.: „Z Dorotą F., młodocianą prostytutką rejestrowaną przez Wydział Kryminalny KWMO w K., przeprowadziłem dziś rozmowę profiklaktyczno – ostrzegawczą, aby już więcej nie łajdaczyła się ze skinami w parku na ławce, gdyż rozprasza to uwagę osób spacerujących. Pouczałem ją, że może sobie czynić nierząd w burdelu albo w swoim domu, jak czynią to wszyscy porządni ludzie (…)”.

„W dniu 29 maja 1979 r. podczas nocnej służby spotkałem na ul. Franciszkańskiej znanego złodzieja Zygmunta P., który o godzinie 1.20 bez określonego celu wałęsał się po mieście. Po dokładnym potwierdzeniu jego danych personalnych poleciłem mu natychmiast się rozejść (…)”.

Fragment zeznań 21-letniej Beaty R., pokrzywdzonej w sprawie o zgwałcenie w czasie przyjęcia weselnego: „Prawdą jest, że Robert W. zgwałcił mnie kilkakrotnie podczas tego wesela, lecz nie był zbyt złośliwy w stosunku do mojej osoby, gdyż nie wyczyniał żadnych innych ekscesów, co mogłoby urazić moją godność oraz honor (…)”.

„W dniu 15 lipca żona do domu sprowadziła osobnika o imieniu Józef, który tej nocy spał z moją żoną. Co się tyczy mnie to ja zawsze pracuję na noc. Wtedy po przyjściu do domu zauważyłem osobnika i zapytałem się jej co to za człowiek. Żona powiedziała, że to nasz krewny. Od tej pory Józef zamieszkał z nami na stałe.”

Obywatel miał ranę głowy w okolicy za lewym uchem, głęboką, mocno krwawiącą, przypuszczalnie zadaną tępym narzędziem. Zapytałem, co się stało, gdzie jest sprawca? „Nic się nie stało, wyjebałem się” – odpowiedział. Oświadczyłem, że jestem z policji, choć to było widać po mundurze, ale ofiara kazała spierdalać.

W trakcie rutynowej kontroli zatrzymałem Opla Ascone, prowadzonego przez obywatela Łotwy – mokrego, zmęczonego, bez butów. Zabraliśmy go na komendę. Po wysuszeniu i ogrzaniu za pomocą tłumacza Łotysz wyjaśnił, że bezustannie jechał w kierunku Łotwy bez właściwego odżywiania się. Stres zagubienia oraz brak właściwego odżywiania się spowodował, że nieświadomie wpadł do rzeki. Artysta oświadczył, że przez okno wyskoczył sam. Otóż będąc w swojej pracowni usłyszał kroki na korytarzu. Zapytał, kto tam chodzi? Odpowiedziano: „krasnoludki”. Malarz będąc w strachu, nie namyślając się długo wyskoczył z położonego na pierwszym piętrze balkonu i doznał obrażeń ciała. W toku czynności sprawdzających ustalono, że podejrzany nie posiada psów, które mogłyby zagryźć sto trzy kury poszkodowanego, a gdyby takowe posiadał, to trudno przyjąć za wiarygodne, żeby były zmuszone przez niego do zagryzienia ptaków. Biorąc pod uwagę, że na kurach są ślady zębów, należy wyłączyć z kręgu podejrzanych ludzi, którzy nie jedzą surowych kur, a skoro tak, czyn nie ma podstawowych znamion przestępstwa. W tym momencie poszkodowany Stanisław K. zażądał, aby w protokole umieścić wpis, że został zabity, a niepobity przez syna Edwarda. Mimo tego oświadczenia nie może być mowy o przestępstwie morderstwa, bo Stanisław K. dalej siedział w tym czasie na krześle. Piotr M. wielokrotnie wzywał policje, bo jest straszony przez ludzi, którzy posiadają skrzydła i łatają nad jego domem. Zaprzecza, jakoby to byli sąsiedzi. Policja nie stwierdziła obecności nieznanych istot, sąsiedzi też nie widzieli żadnych latawic oprócz ptaków i samolotów. Regina K. twierdzi, że została zgwałcona przez Wiesława Z. W świetle zebranego materiału dowodowego należy przyjąć, że stosunek odbył się za jej przyzwoleniem. On kazał jej zdjąć majtki, a ona wykonała polecenie – wprawdzie tylko do kolan. Kobieta miała obawy o swoje życie i zdrowie. Mogły zrodzić się w jej umyśle na skutek przeciążenia umysłowego. Pośrednio o takiej przyczynie zachowania świadczy duża ilość książek w mieszkaniu rozmówczyni. Są to pozycje z zakresu historii i filozofii, gatunkowo ciężkie, zwłaszcza filozofia Platona. Bez udziału osób trzecich mężczyzna tracił wielokrotnie równowagę i upadał. Przypadkowi przechodnie próbowali pomóc w podniesieniu z ziemi, ale nie dawało to oczekiwanych efektów, gdyż wspomniany mężczyzna nie angażował się do osiągnięcia tego celu. Dalszy przebieg zdarzeń z jego udziałem jest nieznany aż do momentu znalezienia go w stanie nieprzytomności w pozycji horyzontalnej na pograniczu chodnika i jezdni. Uszkodzenia ciała miał w okolicach potylicznych głowy, powstały na skutek działania tępego, twardego narzędzia. Mogły powstać w wyniku upadku z wysokości własnego wzrostu. Podczas oględzin drogi asfaltowej ujawniono ślady gwałtownego hamowania kopyt końskich i zmiany toru biegu z prawej strony jezdni na lewa. W wyniku ostrego zahamowania konia denat wyrywając garść włosia z grzywy uderzył głową o podłoże asfaltowe, w wyniku czego doznał złamania podstawy czaszki i rozerwania mózgu. Mimo starannie prowadzonego dochodzenia nie stwierdzono przestępczego działania osób trzecich. http://www.teksty.jeja.pl/


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Outline 610 Shell Programming
oscyloskop Voltcraft 610 2
610 SKiTI LAB 06i07
msr 5p 610 budowlany
610 3 13, 11 na stron 352 internetow 271 sieci elektroenergetyczne i dystrybucyjne) ws1080113
610
610
sciaga 610
610
610
ref 610, Studia - Politechnika Opolska, Semestr 7, Systemy Pomiarowe
610
610
Prochaska, Norcross Systemy psychoterapeutyczne s 525 558, 599 610
6 Science 323 610 613 2009 id 4 Nieznany (2)
M Audio ProFire 610 Nowa Odsłona
610
610
610 611

więcej podobnych podstron