Grzegorz Wąsowski: o faszystach z Armii Krajowej na żołdzie hilterowców, czyli okiem Zygmunta Berlinga spojrzenie na historię O FASZYSTACH Z ARMII KRAJOWEJ NA ŻOŁDZIE HITLEROWCÓW, CZYLI OKIEM ZYGMUNTA BERLINGA SPOJRZENIE NA HISTORIĘ.
Niniejszy tekst dedykuję stołecznym radnym Platformy Obywatelskiej
Za niespełna dwa miesiące przypada kolejna rocznica Powstania Warszawskiego. Znów punktualnie o godzinie 17 w stolicy zawyją syreny, a niemała część warszawskich przechodniów zatrzyma się, aby okazać w ten sposób swój szacunek dla walecznych przegranych z 1944 roku. Jak co roku tysiące warszawian odwiedzą Cmentarz Wojskowy na Powązkach. Tam też, przy pomniku Gloria Victis, odbędą się główne uroczystości rocznicowe z udziałem najwyższych władz państwowych, parlamentarzystów, przedstawicieli samorządu stolicy i kombatantów. Gazeta Wyborcza - ta sama, która w 1994 roku, tuż przed pięćdziesiątą rocznicą wybuchu Powstania Warszawskiego, zasłynęła dużym tekstem, autorstwa red. Michała Cichego, z którego miało wynikać, że powstańcy warszawscy wytłukli mnóstwo żydowskich niedobitków z getta –zapewne wyrazi słuszne zaniepokojenie i troskę o godny, czyli wolny od przejawów niechęci wobec dostojników państwowych przebieg ceremonii na Powązkach. Migawki z uroczystości trafią jeszcze tego samego dnia do głównych serwisów informacyjnych. Cała Polska dowie się, że Warszawa oddała hołd powstańcom.
Ponieważ nie wszyscy znają podstawową faktografię dotyczącą Powstania Warszawskiego, a niedawno nawet jeden z parlamentarnych przedstawicieli naszego narodu, wybrany do Sejm u Rzeczypospolitej Polskiej z list Sojuszu Lewicy Demokratycznej, raczył dramatyczny ten zryw wolnościowy uplasować w końcu lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, przypomnę, że powstanie wybuchło 1 sierpnia 1944 r. Upadło 2 października 1944 roku. Warto te daty upowszechniać. Zrozumiałem to w ostatnią niedzielę, gdy z córką zwiedzaliśmy Muzeum Powstania Warszawskiego. Chcieliśmy odnaleźć w jego zbiorach fotokopię pewnej odezwy, której treść kilka lat wcześniej, podczas naszej poprzedniej bytności w tym muzeum, zwróciła moją uwagę. Udało się, o czym o za chwilę. Po wejściu na teren ekspozycji towarzyszyliśmy przez moment około dwudziestoosobowej grupie polskiej młodzieży w wieku licealnym, którą oprowadzał po muzeum pracownik a może wolontariusz tej placówki. Od razu skojarzyłem, że to mój daleki znajomy z czasów demonstracji organizowanych gdzieś w połowie lat 90-tych. Mając na uwadze aktualne starania ekipy Pani Hanny Gronkiewicz- Waltz o przejęcie pełnej kontroli nad Muzeum Powstania Warszawskiego i wysoce prawdopodobny w bliskiej przyszłości przegląd kadr tej instytucji, powstrzymam się od rozwijania tego wątku. Niech ten przewodnik z muzeum jak najdłużej oprowadza wycieczki chcące poznać historię powstania, bo robi to z dużą pasją i fachowością. O mojej z nim znajomości wspomniałem wyłącznie po to, aby uwiarygodnić opisywany epizod. Rzecz działa się przy pierwszych eksponatach, ukazujących realia jeszcze przedpowstaniowej Warszawy. Otóż ów przewodnik zapytał swoich chwilowych podopiecznych o datę wybuchu Powstania Warszawskiego. Odpowiedzią była głucha cisza. Kolejne pytanie, które im zadał, miało charakter koła ratunkowego. Ograniczało się do roku, w którym powstańcy warszawscy chwycili za broń. Tym razem licealiści wykazali się większą znajomością rzeczy. Kilka ich głosów ułożyło się w jednobrzmiącą odpowiedź: w tysiąc dziewięćset czterdziestym eeeee. Co ciekawe, przewodnik nie wyglądał na szczególnie zaskoczonego poziomem wiedzy czy raczej niewiedzy stojącej przed nim grupy młodzieży. Żałuję, że nie zapytałem go czy to już norma czy jednak jeszcze nie jest aż tak źle. W każdym razie kilkakrotnie dobitnym głosem wypowiedział wtedy datę wybuchu Powstania Warszawskiego i energicznie oświadczył młodym ludziom, że bierze sobie za cel, aby datę tę dobrze zapamiętali. Pomyślałem sobie wtedy, że to dobry przykład myślenia realistycznego, świadczącego o właściwym rozpoznaniu sytuacji, w której przyszło mojemu dalekiemu znajomemu działać; myślenia pozostającego w bezbrzeżnym kontraście z arcybohaterską historią, o której chwilę później z dużym znawstwem zaczął opowiadać. Wracając do podstawowego wątku niniejszego tekstu, główne uroczystości rocznicowe odbędą się w stolicy na lewym brzegu Wisły. Z prawego, praskiego, brzegu królowej polskich rzek będzie przypatrywał się im przez lornetkę generał Ludowego Wojska Polskiego Zygmunt Berling. Oczywiście z tym przypatrywaniem się to mało udana metafora, mająca służyć ożywieniu, na potrzeby tego tekstu, pomnikowej cielesności pana generała, czyli bryły kamienia, zbliżonej kształtem do prostopadłościanu, stojącej na wysokim na kilka metrów cokole usytuowanym w pobliżu wiaduktu Trasy Łazienkowskiej przy Wale Miedzeszyńskim. Oj, gdyby pan generał cudownie ożył i dowiedział się, co ma dziać się w Warszawie w ten pierwszosierpniowy dzień, a na dodatek usłyszałby, że taka jest tradycja ostatnich dwudziestu kilku lat, nie byłby zadowolony. Gorzej, pewnie byłby wściekły. I nie można się temu dziwić. Przecież był pan generał Zygmunt Berling wrogiem faszystów. A nikt inny tylko faszyści Powstanie Warszawskie wywołali. Trudno, zatem, aby teraz pan generał akceptował dobrą o nich pamięć. Tak, tak, sprawa nie jest błaha - o pielęgnowanie pamięci o faszystach rzecz się rozchodzi. Bo powinniście, szanowni czytelnicy, wiedzieć, że kadry dowódcze Armii Krajowej, a zatem również architektów i przywódców Powstania Warszawskiego miał pan generał LWP Zygmunt Berling za faszystów, i to pozostających na żołdzie hitlerowców. Kto nie wierzy, zapraszam do Muzeum Powstania Warszawskiego. Tam, przy kartkach z kalendarza datowanych na 8 i 9 września 1944 r., można zapoznać się z odezwą pana generała, pochodzącą zapewne z drugiej połowy lipca 1944 r. (dokument bez daty), wydrukowaną przez Drukarnię Państwową w Wilnie. To właśnie fotokopii tej odezwy szukałem. Oszczędzę wam, szanowni czytelnicy, bólu lektury całego jej tekstu. Najważniejsze przemyślenia pana generała w niej zawarte są następujące:
Elementy faszystowskie wszelkiego autoramentu będą zgniecione.(…) Wielkopańscy działacze Armii Krajowej muszą ustąpić. Uważajcie na nich. Ich krecia robota na żołdzie hitlerowców skończyła się. Śmierć faszystom! Chyba nie pozostaje nic innego jak tylko przyjąć, że taka ocena kadry dowódczej Armii Krajowej, jaka była udziałem Zygmunta Berlinga, jest uprawniona i godna obecności w przestrzeni publicznej. Przecież gdyby było odwrotnie, gdyby ocena tego rodzaju zasługiwała na potępienie, to władze samorządowe Warszawy nie tolerowałyby, tak sądzę, wspomnianego pomnika pana generała. Dlatego ilekroć pomyślę o dość częstych w Warszawie przejawach szacunku do tych faszystów na żołdzie hitlerowców, o pomniku Armii Krajowej stojącym obok gmachu Sejmu RP, o tych wszystkich uroczystościach rocznicowych związanych z Armią Krajową, czuję się bardzo nieswojo i dyskomfortowo. Ostatnią deską ratunku wydają się być uzbrojeni w kije bejsbolowe i inne rzeczowe argumenty antyfaszyści z Niemiec. Nie tylko 11 listopada, ale też każdego 1 sierpnia powinni oduczać mieszkańców Warszawy zachowań, które chyba słusznie, o czym powyżej, należy kwalifikować, jako profaszystowskie. A może 11 listopada tego roku przeciwko faszystom spod znaku biało-czerwonej staną połączone siły antyfaszystów z Niemiec i wiernych symbolice sierpa i młota kibiców z jakże przyjaznej nam Rosji. I faszyści, za sprawą wysiłków takiej koalicji, tym razem nie przejdą? Ech, jaki ogromny potencjał symboliki kryje się w takim scenariuszu. Ale docenić go mogą tylko ci nieliczni, którzy trochę znają historię najnowszą.
Czy jednak nie powinno być inaczej? Może człowiek, który był współpracownikiem NKWD, który zdezerterował z szeregów Wojska Polskiego podczas ewakuacji z terenów ZSRR do Iranu, który wydanym w dniu 20 kwietnia 1943 r. rozkazem personalnym nr 36 generała Władysława Andersa został zdegradowany i wydalony z wojska, który wyrokiem Sądu Polowego Wojska Polskiego zapadłym w dniu 26 lipca 1943 r. został zaocznie skazany na karę śmierci oraz utratę praw publicznych na zawsze, który wreszcie w lipcu 1944 r. określał dowództwo Armii Krajowej mianem faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców, czyli generał LWP Zygmunt Berling, bo o nim cały czas mowa, nie powinien mieć pomnika w stolicy naszego kraju? Osoby uznające lub przychylające się do opinii, że taka persona na pomnik w stolicy Polski jednak nie zasługuje, proszę, aby zanim zaczną złorzeczyć na aktualne władze samorządowe Warszawy, z Prezydent Hanną Gronkiewicz- Waltz na czele, wzięły pod uwagę, że stolicą naszego kraju rządziły w ostatniej dekadzie różne ekipy polityczne, w tym kierowana przez Lecha Kaczyńskiego. Przez cały ten czas pomnik pana generała LWP Zygmunta Berlinga dumnie i niewzruszenie stał w miejscu, w którym do dzisiaj stoi. Zatem w tej sprawie nie ma politycznych świętych, wszystkie partie aktywne na warszawskiej scenie samorządowej są współwinne tolerowania stanu rzeczy, w którym królowa polskich rzek dzieli ujęty w symboliczną, pomnikową formę sens ważnych ludzkich wyborów i czynów z lat minionych (uważam taki opis za uzasadniony, skoro okazały pomnik Armii Krajowej i obelisk z podobizną generała Wojska Polskiego Władysława Andersa znajdują się na terenie lewobrzeżnej Warszawy, zaś pomnik generała Ludowego Wojska Polskiego Zygmunta Berlinga ozdabia prawobrzeżną Warszawę). Stan, w którym Powstanie Warszawskie, będące chyba najbardziej wyrazistą i dramatyczną emanacją etosu Armii Krajowej, jest słusznie uznawane przez władze państwowe i władze samorządowe stolicy za na tyle ważne dla naszej tożsamości wspólnotowej, że podejmują one wysiłki dla godnego jego upamiętniania, a jednocześnie te same władze samorządowe akceptują na terenie Warszawy pomnik Zygmunta Berlinga, którego zasługi pozwoliłem sobie w telegraficznym skrócie przypomnieć w niniejszym tekście, nie zasługuje na miano porządku. Jest jak bezładne wysypisko wartości, na którym wierność i zdrada przestają być pojęciami przeciwstawnymi, a stają się względem siebie synonimiczne. Żaden dobry, a nawet przeciętny tylko gospodarz nie toleruje nieładu na terenie, na którym przyszło mu odpowiadać za porządek. Jedynie cieć ostatni będzie bezczynnie przyglądał się bałaganowi. Dlatego aktualni decydenci we władzach samorządowych Warszawy powinni, dla poprawy porządku w obszarze symboliki historycznej w przestrzeni publicznej miasta, niezwłocznie przeprowadzić i wdrożyć w życie procedurę usunięcia pomnika pana generała Zygmunta Berlinga z terenu stolicy. Takie działanie może i powinno być wyłączone z obszaru polityki. W tej dyscyplinie naszego życia publicznego, której sens postrzegam w przekonywaniu wyborców do programu poprawy funkcjonowania organizmu państwowego, a następnie, w razie zbudowania większości, realizowaniu głoszonego programu, stara mądrość, że idealne jest wrogiem dobrego została z dużym hukiem wykopana daleko na aut już prawie siedem lat temu. Zapewne w najbliższym czasie nie pojawi się w obszarze zainteresowania kapitanów drużyn mających wówczas szanse na zbudowanie większości mogącej pokusić się o przeprowadzenie realnej naprawy państwa. Gdyby zatem usunięcie pomnika generała LWP Berlinga z przestrzeni publicznej stolicy było sprawą z dziedziny polityki, uznawałbym ją za kompletnie beznadziejną. Ale to jest rzecz z obszaru fundamentów wspólnotowych. Jej istotą jest bowiem ważny krok w kierunku przywrócenia podstawowego porządku rzeczy w przestrzeni symboliki historycznej, wyrażającego się oddzielaniem w obszarze tej przestrzeni postaw godnych szacunku i dobrej pamięci, od postaw nikczemnych, zasługujących w najlepszym wypadku na łaskę zapomnienia. Co ważne, na przeszkodzie do usunięcia pomnika pana generała LWP Zygmunta Berlinga z przestrzeni publicznej Warszawy nie stoi żadna umowa międzynarodowa ani słuszny gniew tych jej mieszkańców, którzy jak niepodległości bronią dowodów osobistych z adresami przy al. Armii Ludowej itd. Jeżeli coś stoi na przeszkodzie do uwolnienia stolicy Polski od tego pomnika, to chyba tylko niepełna wiedza osób rządzących dzisiaj warszawskim samorządem na temat zasług pana generała. Nie można przecież posądzać Pani Hanny Gronkiewicz- Waltz i jej ekipy o brak elementarnego szacunku dla dowódców Armii Krajowej, których pan generał LWP Zygmunta Berling miał za faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców. I dlatego tli się we mnie nadzieja, że w stołecznym samorządzie znajdzie się większość rozumiejąca, że pomnik Berlinga przynosi wstyd władzom miasta i że najwyższy czas to zmienić.
Dla pełnego obrazu sprawy wypada dodać, że jedną z osób, które aktywnie zabiegają o uwolnienie przestrzeni symbolicznej Warszawy od pomnika pana generała LWP Zygmunta Berlinga jest Maciej Wąsik, szef klubu radnych PiS w Radzie Warszawy. Zakładam, że sam tylko fakt, że inicjatywa taka wychodzi od radnego PiS jest dla warszawskich samorządowców z PO wystarczającym powodem, żeby ją zdyskwalifikować. Takie czasy. Józef Mackiewicz, mój ulubiony pisarz, napisał kiedyś, że jest nieprzejednanym wrogiem komunistów, ale jeżeli któryś z nich, wskazując na krzesło, powie, że to jest krzesło, to on przyzna mu rację, bo taki jest stan rzeczy. Stąd mój skromny apel do stołecznych samorządowców z PO. Nie zgadzajcie się z Maciejem Wąsikiem, macie do tego pełne prawo. Pozostańcie jednak w zgodzie z faktami. Osoba, która dowódców Armii Krajowej określała mianem faszystów pozostających na żołdzie hitlerowców nie powinna mieć pomnika w Warszawie. To chyba oczywiste.
Kto i w jaki sposób tworzył rynek mediów elektroniczych w Polsce? "Wnioski koncesyjne są fikcją, decyzje podejmują w swoim gronie" Poniżej przedstawiamy wystąpienie red. Wojciecha Reszczyńskiego w czasie wtorkowego wysłuchania publicznego w Brukseli w sprawie dyskryminacji telewizji Trwam w Polsce. Tezy przedstawione przez mówcę doskonale pokazują, bowiem patologie na całym rynku medialnym:
Wojciech Reszczyński: Prywatne media elektroniczne zakładali w Polsce po 1989 roku głównie ludzie historycznie i kapitałowo powiązani z byłym komunistycznym aparatem władzy oraz tajnymi służbami specjalnymi. Byli tez nadawcy mniejsi, głównie radiowi, w tym ja się w tym środowisku znajdowałem, ale z biegiem lat to środowisko było eliminowane, zastępowane przez duże, prywatne sieci. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji powstała w 1993 roku. To konstytucyjny organ, w którym swoich kandydatów wyłaniają wyłaniany przez Sejm i Senat oraz prezydenta. W ustawie określono, że Krajowa Rada ma "stać na straży wolności słowa w mediach, samodzielności nadawców i interesów odbiorców". Jak było w rzeczywistości? Krajowa Rada przyznawała koncesje radiowe i telewizyjne tym nadawcom, którzy dzięki przychylności władzy o przewadze nomenklaturowego kapitału rozpoczęli, jako pierwsi nadawanie swoich programów i zdobywanie rynku mediów. To wówczas, w wyniku dyskryminacyjnych decyzji Krajowej Rady jedyne ogólnopolskie radio katolickie nie mogło stworzyć ogólnopolskiej sieci nadawczej. Większość, bowiem częstotliwości dużych mocy przydzielono dwóm ogólnopolskim prywatnym spółkom radiowym. Katolickie radio zostało zmuszone budować latami swoją sieć za pomocą nadajników małej mocy i nadal, Ojciec dyrektor Tadeusz Rydzyk może to potwierdzić, nie ma takiej sieci jak liberalne stacje radiowe. Dziś sytuacja się powtarza. Wprowadzenie technologii naziemnego cyfrowego nadawania programów telewizyjnych otworzyło przed katolicką telewizją Trwam, a wiec Fundacją Lux Veritatis o dziewięcioletnim sprawdzonym dorobku, szanse powiększenia swojego audytorium, korzystającego dotychczas z płatnych usług sieci kablowych i sygnału satelitarnego. Decyzją Krajowej rady na pierwszym, najważniejszym multipleksie znalazły się trzy programy telewizji publicznej, dwa programy dotychczasowych prywatnych nadawców oraz dwa programy świeżo powstałych spółek zwanych w Polsce "wydmuszkami", powiązanych kapitałowo i programowo z dużymi prywatnymi nadawcami. Eliminując jedynego katolickiego nadawcę, telewizję Trwam, z powszechnego odbioru, Krajowa Rada podtrzymała oligopol prywatnych stacji ogólnopolskich, budowanych we wczesnych latach 90 dzięki politycznemu wsparciu elit, które tak jak dawniej i dziś wywierają decydujący wpływ na kształt systemu medialnego w Polsce. Przypomnę, że główne media w Polsce to spółki o postkomunistycznym rodowodzie, prezentujące tę samą, lewicową, liberalną wizję świata. W katolickim kraju odmówiono koncesji jedynej katolickiej telewizji.
Krajowa Rada naruszyła kilka kardynalnych zasad demokratycznego państwa:
1. Równości podmiotów w procesie koncesyjnym. Widzimy, że są podmioty uprzywilejowane, lepsze, nomenklaturowe, oparte na związkach z postkomunistycznym biznesem, zasiedziałe w interesie reklamowym, i te gorsze, reprezentujące instytucje niezwiązane z grupami kapitałowymi, które decydują o rynku medialno-reklamowym w Polsce.
2. Obiektywizmu i rzetelności w ocenie wniosków koncesyjnych. Przekonaliśmy się, że wnioski koncesyjne w procesie koncesyjnym w Polsce są nie tylko formalnością, są po prostu fikcją. Nie mają żadnego wpływu na decyzje koncesyjne, gdyż te są podejmowane przez środowiska biznesowo-medialne i polityczne również, według własnego, uzgodnionego w swoim gronie klucza.
3. Pluralizmu światopoglądowego w mediach. Jak wytłumaczyć fakt, że w Polsce, kraju katolickim nie ma ogólnopolskiej katolickiej stacji telewizyjnej? To fakt dość oburzający, ale charakterystyczny dla współczesnych tendencji w Europie, narastającej fali laicyzacyjnej. I obiecałem sobie i wielu ludziom, którzy jechali do Brukseli, że wyraźnie powiem, że jeśli się będzie nadal marginalizować chrześcijaństwo, cywilizację łacińsko-chrześcijańską, będziemy mieli cywilizację islamską.
4. Prymatu interesu odbiorców nad interesem nadawców. Chyba tej zasady nie trzeba tłumaczyć, bo to ewidentne naruszenie przepisów zawartych w ustawie.
5. Różnorodność oferty programowej. No jak może być różnorodna oferta programowa skoro na mutipleksie nie znalazła się jedyna, pretendująca do wejścia na niego, telewizja katolicka? W związku z tym nie ma tez różnorodności oferty programowej. Powiem tylko, czego nie ma w telewizji Trwam:
- nie ma przemocy
- nie ma przewrotności
- nie ma pornografii
- nie ma satanizmu
- nie ma politycznej poprawności, czyli tej neocenzury
- nie ma propagandy
- nie ma kłamstwa
- i nie ma komercji
Reasumując, jeżeli nie ma równości podmiotów w procesie koncesyjnym, obiektywizmu i rzetelności w ocenie wniosków koncesyjnych, pluralizmu światopoglądowego w mediach, prymatu interesu odbiorców nad interesem nadawców i różnorodności oferty programowej to nie ma wolności słowa w Polsce, nie ma więc i demokracji.
Amerykańska dziennikarka oskarża Polaków o mordowanie Żydów Amerykańska dziennikarka Debbie Schlussel napisała na swoim blogu, że Polacy wymordowali miliony Żydów i ochoczo pomagali niemieckiemu SS. Debbie Schlussel jest konserwatywną dziennikarką występującą kanale FOX News, a także w czołowych gazetach Stanów Zjednoczonych takich jak „Washington Post”, „Wall Street Journal” czy „New York Post”. We wpisie na swoim blogu nazywa Polaków ignorantami, którzy chcą zmazać ciemną kartkę ze swojej historii, jaką był udział w zagładzie Żydów i budowie obozów zagłady. Schlussel twierdzi, że Polacy wymordowali miliony Żydów, wyliczając przy tym swoich krewnych, mających mieć problemy ze strony Polaków. Republikańska dziennikarka przytacza też listę obozów zagłady, które miały znajdować się w Polsce z powodu ochoczej współpracy naszego narodu z oddziałami SS. Wpis zilustrowany jest zestawieniem godła Polski i symbolu swastyki.
Źródło: Radio ZET / Blog Debbie Schlussel MM
http://narodowcy.net/amerykanska-dziennikarka-oskarza-polakow-o-mordowanie-zydow/2012/06/05/
Na wojnie jak na wojnie
*Murzyn zrobić cudze* Dobrze skalkulowana prowokacja
*Dlaczego Rotfeld?
*Zgodny klangor agentury wpływów * Igrzyska sportowe i policyjne
Murzyn z Białego Domu zrobił swoje „na odcinku polskim”: w wypowiedzianej Polsce przez żydowskich szowinistów wojnie psychologicznej (w 1996 roku, ustami Israela Singera za Światowego Kongresu Żydów) przystąpił właśnie do szeregu żydowskich polakożerców. Jeśli Polska nie zaspokoi roszczeń żydowskich – powiedział wtedy przewodniczący amerykańskiego Światowego Kongresu Żydów – będzie upokarzana na arenie międzynarodowej...Zatem Obama nie tyle „zrobił swoje”, co „zrobił cudze”: czy za użyte publicznie sformułowanie „polski obóz śmierci”, (które poszło w świat) Obama wziął pod stołem szmal od żydowskich polakożerców na swą przyszłą kampanię wyborczą, czy też zadowolił się samym aktem pochlebstwa? Juźci kupić sobie takie sformułowanie – „polski obóz śmierci” – w oficjalnym, transmitowanym na cały świat przemówieniu Murzyna- prezydenta Ameryki - to dla żydowskich szowinistów zabiegających o niemiecką inwestyturę w Polsce dobry interes i pewnie za niewielkie pieniądze. O świadomym użyciu tych słów przez Murzyna świadczy natychmiastowe zacieranie śladów: w urzędowym stenogramie wystąpienia Baraka określenie „polski obóz śmierci” zastąpiono wyrażeniem „nazistowski obóz śmierci”! Stenogram, jak wiadomo, to zapis tego, co ktoś powiedział, a nie tego, czego nie powiedział... Dokonano, zatem, za wiedzą i pod okiem Obamy, jawnego sfałszowaniu dokumentu. No, ale wilk syty, i owca cała: w świat poszedł „polski obóz śmierci”, a na papierku, (kto tam czyta takie stenogramy...) został „obóz nazistowski”...Chytrze pomyślane. Jak na b.dyplomatę – mało przytomnie zachował się p.Rotfeld, który od razu powinien oddać Medal Wolności Murzynowi z uprzejmą prośbą o natychmiastowe sprostowanie użytych słów. Czy p.Rotfeld ma spóźniony refleks, l’esprit d’escalier, jak mawiają Francuzi – czy też specjalnie to on właśnie wybrany został do odbioru Medalu, żeby przypadkiem nie zaprotestował wobec takiego pohańbienia misji Jana Karskiego? – to ciekawe pytanie. Ceremonia ta, bowiem wyglądała, jakby nie patrzeć, na wielką prowokacje. Już sam fakt, że do odbioru Medalu strona amerykańska i polskie MSZ wybrały akurat p. Rotfelda – który obecnie nie pełni żadnej funkcji w dyplomacji – a nie przedstawiciela podziemnej Polski Walczącej lub rządu londyńskiego, którzy delegowali p.Karskiego do jego misji – jak najgorzej świadczy o intencjach tych, którzy przygotowali tę prowokację. Rotfeld miał podczas wojny kilka lat i uratowany został od śmierci przez greckokatolickich zakonników, ryzykujących życiem jego przechowanie. W tej uroczystości powinien, więc wziąć udział przede wszystkim reprezentant władz Polski Podziemnej i rządu londyńskiego, a jeśli już p.Rotfeld, jako Żyd uratowany z holocaustu, to także i reprezentant tych grekokatolickich zakonników lub grekokatolickiej cerkwi! Tymczasem obecność p.Rotfelda „przykryła” rolę Polski Podziemnej i duchowieństwa katolickiego w ratowaniu Żydów, a Murzyn na smyczy „zrobił cudze”: cudzą propagandę kłamstwa. Dlaczego polski MSZ z Sikorskim na czele zgodził się na taki właśnie, śmierdzący obłudą i kłamstwem scenariusz uroczystości i skład delegacji polskiej? Odpowiedzialności za tę prowokację nie może, więc wyprzeć się minister Sikorski, no, ale „jaki pan, taki kram”. Zresztą, powiedzmy szczerze: czego spodziewać się po ministrze rządu, który odbywa wyjazdowe posiedzenia w Izraelu?... Czy i tam brano coś pod stołem? Ile i za co?...Summa summarum: skandal w Waszyngtonie wygląda na starannie przygotowaną prowokację w ramach wypowiedzianej Polsce w 1996 roku przez Israela Singera – i trwającej nadal, jak widać - wojny psychologicznej. No cóż – a la guerre comme a la guerre, na wojnie jak na wojnie: warto przedsięwziąć odpowiednie środki obronne pamiętając o starej zasadzie wojny, także wojny psychologicznej, że najlepszą obroną jest atak... Tymczasem w kraju odezwał się klangor, pudło rezonansowe agentury wpływów Izraela, „światowych organizacji żydowskich” i ich najmitów. Jedni doradzali, więc rządowi Tuska „całkowite milczenie”, jako najlepszą reakcję(sic!), inni sugerowali „zwykłe przejęzyczenie” Murzyna, (chociaż, jak na okoliczności, było ono zgoła „niezwykłe”), jeszcze inni, jak ten pederasta z Ruchu Palikota, kompletne zbagatelizowanie sprawy...Jeśli istnieją jeszcze jakieś polskie tajne służby, dbające o polskie sprawy, to mają jak na dłoni wszystkich tych bojowników wojny psychologicznej wypowiedzianej państwu i Narodowi polskiemu przez żydowskich wrogów... Rząd Tuska i Komorowski zareagowali słabiutko: a przecież paradoksalnie nasunęła się świetna okazja, żeby mocno zaatakować prowokatorów i łgarzy. Ale znów: kto miałby atakować? Rząd, który sesje wyjazdowe odbywa w Izraelu?... Tymczasem Obama wysłał Komorowskiemu prywatny list, ale przecież nie ten list pójdzie w świat, bo poszły już „polskie obozy śmierci”. Komorowski nie tyle, więc „podał rękę” Murzynowi, by ułatwić mu wyjście z sytuacji, ile pomógł mu w dalszym „zacieraniu śladów”. A tu jeszcze niby przypadkiem, („lecz czy w ogóle są przypadki?...) dzień przed żydowską prowokacją w Waszyngtonie z udziałem Murzyna na smyczy – BBC ostrzegło świat przed rasizmem i antysemityzmem. Pierwsi naiwni zaczęli zaraz dziwić się: jakże taka „obiektywna” BBC może tak nas traktować?...Ale przecież pamiętamy jeszcze pewien wyjątkowo obłudny film BBC, politagitkę zachwalającą rząd Mazowieckiego i te „autorytety moralne”, powycinane z żydowskiej gazety dla Polaków... Obiektywne to jest Radio Maryja i Telewizja Trwam, BBC – niekoniecznie... Rząd Tuska podjął, zatem „jedynie słuszną” decyzję: rozpoczął aresztowania pośród kibiców (niewykluczone, że pośród aresztowanych są i agenci tajnych służb, wcześniej delegowani tam do wszczynania potrzebnych wówczas rozrób, wariant ćwiczony w 1981 roku na „Solidarności”...); domyślamy się, że na trybuny delegowani zostaną masowo funkcjonariusze i konfidenci wszystkich siedmiu tajnych służb, a kibice autentyczni stanowić będą resztówkę. Telewidzom proponuję zabawę: rozpoznajemy agentów na trybunach! Te policyjne przygotowania do „zabezpieczenia igrzysk” – czy to aby nie wstęp do trwałej „prowizorki”, już po igrzyskach? Bo „ceny rosną szybciej, niż płace”, „coraz więcej Polaków żyje w nędzy” – alarmują media. Słowem: zarabiamy jak w Polsce, płacimy jak w Brukseli. Ba! Że tak się skończy – wiadomo było jeszcze przed akcesem do UE, gdy o kryzysie nikt jeszcze nie słyszał... Marian Miszalski
Łysiak o lewactwie bolszewickim i nazistowskim. O Michniku Alain Besancon, nazwał Michnika człowiekiem gorszym od zdrajców Targowicy , typem przypominającym kolaborantów Vichy , i stwierdził ,że gardłowanie Michnika „ budzi niesmak , usuwa w cień wszelką sprawiedliwość „Łysiak „ Nim to sobie wyobrazicie , muszę uprawomocnić porównanie: lewactwo bolszewickie i lewactwo nazistowskie ( oba używały w tytulaturach terminu: „socjalistyczna„ były reżimami identycznie opresyjnymi (totalitarnymi), mającymi na kontach dziesiątki milionów trupów , stosującymi tortury jako zwyczajową formę traktowania myślących inaczej ,mnożącymi zadrutowane obozy jako hospicja „...(źródło)
Przemoc ideologiczna i wojna propagandowa, to dwie cechy systemów totalitarnych. Oba socjalizmy totalitarne, niemiecki i rosyjski były jak je określa D'Alemo religiami politycznymi. O fanatyzmie religijnym tych systemów najlepiej świadczy fakt, że z taka zaciekłością, nienawiścią zwalczały chrześcijaństwo, jego etykę i wartości. Upadek Zachodu rozpoczął się w chwili osiągnięcia szczytów intelektualnych Europy. Brytyjsko amerykański historyk Niall Ferguson w swojej książce „Civilization „ zauważył, że wszystkie współczesne ideologie i, systemy polityczne i gospodarcze funkcjonujące na całym świcie to wytwór białego człowieka. Kapitalizm, liberalizm, demokracja, komunizm, faszyzm, socjalizm. Europa w fazie swojego największego wyrafinowania intelektualnego i i cywilizacyjnego załamała się, poddała się panowaniu dwóch prymitywnych, antyhumanitarnych systemów ideologicznych. Socjalizmom niemieckiemu i rosyjskiemu.Jak to mogło się stać w XX wieku? Przytaczam tutaj opinie Łysiaka traktującą oba socjalizmy, jako systemy lewackie, totalitarne, gdyż bardzo istotną rzeczą w walce z lewakami jest prawidłowy ich opis. Co więcej diagnoza Łysiaka pozwala nam uświadomić sobie, że te dwa zbrodnicze, totalitarne socjalizmy nie zostały zniszczone? Nie znalazły się wcale na śmietniku historii. Rymkiewicz trafnie zauważył, że sowiecki socjalizm nie umarł w Polsce, a jednie się przepoczwarzył. Socjalizm niemiecki, nazim, socjalizm rosyjski, komunizm przepoczwarzyły się w nową bestie, która zagraża człowiekowi. Przekształciły się w nowy totalitarny socjalizm, w polityczną poprawność. I tutaj wrócę do felietonu Łysiaka „Pierworodny Grzech „ opisującego dzień, w którym esbecka „koalicja strachu obaliła rząd Jana Olszewskiego. Chodzi mi tutaj o fragment, w którym Łysiak przedstawia opinie Alaina Besancon dotycząca jednego z fanatycznych kapłanów politycznej poprawności, Adama Michnika Łysiak „ Nóż mi się wtedy otworzył w kieszeni, więc publicznie przezwałem Michnika „kandydatem na króla Ubu („lepszy 1990) inicjując walkę kontrmichnikowską.Tego samego roku francuski polonofil, konserwatywny myśliciel Alain Besancon, nazwał Michnika człowiekiem gorszym od zdrajców Targowicy, typem przypominającym kolaborantów Vichy, i stwierdził, że gardłowanie Michnika „budzi niesmak, usuwa w cień wszelką sprawiedliwość „....(źródło)
Na koniec dodam, że ten sam Ferguson uważa, że Europa okres największej świetności ma za sobą i stacza sie do roli zaścianka cywilizacyjnego. I pomyśleć jak dużo w tym upadku zawdzięcza ludziom o tak prymitywnych i ciasnych, fanatycznych horyzontach jak Michnik. Marek Mojsiewicz
Tak ogromne wydatki z kasy państwa i w konsekwencji upadłości zatrudniających tysiące pracowników wielkich firm budowlanych realizujących inwestycje za pieniądze budżetowe. To potrafi tylko rząd Donalda Tuska.
1. W ostatnich miesiącach w Polsce mamy do czynienia z trudno wytłumaczalnym zjawiskiem ekonomicznym, upadłościami znaczących firm budowlanych uczestniczących w wielkich inwestycjach infrastrukturalnych (budowie dróg, stadionów), na które w ciągu ostatnich kilku lat państwo polskie wydało przynajmniej 130 mld zł. Tak ogromna kwota wydatków na infrastrukturę (w sytuacji, kiedy kilka lat temu wydawaliśmy na ten cel rocznie 2-3 mld zł), wynika z jednej strony ze zbliżania się do końca unijnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013 z drugiej strony z finalizacji wielu inwestycji związanych z Euro 2012. Mimo tego, że w ostatnich miesiącach rozliczane są inwestycje drogowe, budowy stadionów i wypłacane ostatnie transze należności dla głównych wykonawców, przez Polskę przetacza się fala bankructw firm budowlanych w tym dużych spółek giełdowych.
2. Zaczęło się od upadłości giełdowej firmy DSS realizującej tzw. odcinek C autostrady A-2 ze Strykowa do Warszawy. Pociągnęła ona za sobą dwie kopalnie surowców skalnych, które niedawno nabyła od Skarbu Państwa. Pozostawiła wielomilionowe zobowiązania i rozsierdzonych podwykonawców, którzy do niedawna blokując drogi dochodzili swoich należności w GDDKiA, bo u syndyka nie mieli szans, ponieważ wartość majątku upadłej firmy jest kilkakrotnie niższa od jej zobowiązań. Na razie rząd obiecał im specjalną ustawę za 2 miesiące na mocy, której mają im być wypłacane potwierdzone przez sąd należności z kwot gwarancji, których nie wypłacono generalnym wykonawcom. Z wnioskiem o upadłość układową zwróciła się do sądu firma POLDIM budująca autostradę A-4. Samym bankom jest ona winna ponad 100 mln zł, ma również jeszcze nieoszacowane ostatecznie zobowiązania wobec aż 6 tysięcy firm z nią współpracujących w tym kilkuset podwykonawców przy realizacji tej inwestycji.
3. W ostatni poniedziałek warszawską giełdą wstrząsnęły wnioski o upadłość złożone przez dwie wielkie firmy giełdowe PBG i Hydrobudowa. Z podobnym wnioskiem zwróciła się także powiązana z nimi spółka Aprivia. Wspomniane dwie firm giełdowe to potentaci na rynku budowlanym. W ostatnich latach uczestniczyły w realizacji większości inwestycji na Euro 2012 takich jak autostrady A-1, A-4, a także Stadionu Narodowego w Warszawie, stadionu PGE Arena Gdańsk i stadionu miejskiego w Poznaniu. Sama spółka PBG miała zawarte kontrakty na inwestycje związane z Euro 2012, na kwotę około 5 mld zł netto, co pokazuje skalę potencjału wykonawczego tej firmy. Zatrudnia ona blisko 7 tysięcy pracowników i wniosek o upadłość oznacza zagrożenie istnienia takiej ilości miejsc pracy. Z obydwoma firmami są związane setki podwykonawców i ewentualne ogłoszenie przez sąd upadłości układowej, daje im szansę na przynajmniej częściowe odzyskanie należności za roboty wykonane przy realizacji wyżej wymienionych inwestycji.
4. Spektakularne upadłości wielkich giełdowych firm budowlanych realizujących inwestycje związane z Euro 2012, pokazują poważne błędy systemowe, jakie zostały popełnione przez administrację rządową, która przygotowała przetargi na realizację tych inwestycji, a także je rozstrzygała i nadzorowała ich wykonanie. Nie przewidziano w kontraktach mechanizmów waloryzacji kosztów realizacji inwestycji w sytuacji, kiedy ceny większości surowców i materiałów niezbędnych do ich realizacji wzrosły w ostatnich latach od kilkudziesięciu do kilkuset procent. Nie przewidziano możliwości zgłaszania protokołów dodatkowych robót niemożliwych do przewidzenia przed rozpoczęciem inwestycji, nie przewidziano również możliwości zgłaszania dodatkowych kosztów wywołanych chociażby czynnikami klimatycznymi.
Widać wyraźnie kompletny brak nadzoru finansowego, co spowodowało, że generalni wykonawcy powszechnie i przez wiele miesięcy nie płacili podwykonawcom, co z kolei skutkuje upadłościami małych i średnich firm związanych z tymi wielkimi kontraktami. Tak ogromne wydatki z kasy państwa i w konsekwencji upadłości zatrudniających tysiące pracowników wielkich firm budowlanych realizujących inwestycje za pieniądze budżetowe. To potrafi tylko rząd Donalda Tuska. Kuźmiuk
Wszystko na ostatnią chwilę Niezatwierdzony dotąd przez rząd projekt rozporządzenia w sprawie zwolnienia z opłat za przejazdy autostradą pojazdów poruszających się na odcinkach aglomeracyjnych wciąż leży w szufladzie. Wyłamywanie szlabanów, zmiana systemu naliczania opłat za przejazd tuż przed jego wprowadzeniem – tak właśnie jawi się autostradowa rzeczywistość na A4. Choć zasady wjazdu służb ratowniczych na płatny odcinek autostrady A4 Gliwice – Wrocław od piątku miały być dla wszystkich oczywiste, rzeczywistość okazała się zgoła odmienna. System przetestowały w nocy z soboty na niedzielę dwie karetki ratownictwa medycznego Falck z Brzegu, transportujące dwie poważnie ranne osoby z wypadku na drodze wojewódzkiej nr 401. Po dojechaniu na sygnale do zamkniętych szlabanów i braku reakcji obsługi jeden z kierowców zdecydował się na wyłamanie szlabanu. Zgodnie z ustaleniami kierowca mógł pobrać bezpłatny bilet, a w razie korków skorzystać z pasa serwisowego dla pojazdów ponadgabarytowych, gdzie szlaban jest otwierany zdalnie przez operatora. Kierowca wybrał – wedle swej oceny – metodę najszybszą. Incydent pokazał jednak, że system na A4 nie działa poprawnie. Sytuację ma zmienić wyposażenie pojazdów ratowników we wszystkich trzech województwach leżących wzdłuż autostrady A4 w nadajniki do systemu viaToll. Dzieje się to jednak po zamknięciu szlabanów.
- Dla mnie niezrozumiała jest sytuacja, w której przed wprowadzeniem poboru opłat nie zrealizowano tak oczywistych z praktycznego punktu widzenia spraw, jak wyposażenie samochodów ratownictwa medycznego, straży pożarnej, policji, operujących na odcinku autostrady A4 między Wrocławiem a Gliwicami w urządzenia viaToll. Przecież jest kwestią oczywistą, że służby ratunkowe, na mocy obowiązujących przepisów, mają możliwość wjazdu na płatne odcinki autostrad, nie ponosząc z tego tytułu kosztów. Zatem to można było już wcześniej załatwić – ocenił Jerzy Polaczek, poseł PiS. Zwłaszcza, że samo wprowadzenie poboru opłat na śląskim odcinku A4 nie było decyzją nagłą, bo pierwsze przymiarki mówiły o uruchomieniu systemu jeszcze w 2009 roku. Pobór ruszył kilka dni temu. – Widać, że był czas, by dopiąć wszelkie kwestie bez niepotrzebnych napięć – dodał poseł. To nie jedyny absurd na A4, bo w przeddzień uruchomienia sytemu poboru opłat rząd zdecydował o zmianie rozporządzenia, na mocy, którego możliwe było zwolnienie kierowców samochodów osobowych i motocykli z opłat przejazdowych na odcinku tzw. obwodnicy autostradowej Gliwic w ruchu lokalnym. Dość wspomnieć, że o takie rozwiązanie lokalna społeczność występowała od kilkunastu lat, a stosowne rozporządzenie rozwiązujące problem w sposób kompleksowy w całym kraju leży w szufladzie.
- Wciąż na swój czas czeka niezatwierdzony dotąd przez Radę Ministrów projekt rozporządzenia w sprawie zwolnienia z opłat za przejazdy autostradą pojazdów poruszających się na odcinkach aglomeracyjnych, który nie dotyczy tylko województwa śląskiego, ale całego kraju. Wszystko jednak zostawiane jest na ostatnią chwilę i naprawiane jest w momencie tragicznego zderzenia z rzeczywistością. Właśnie w ten sposób rodzą się problemy np. z ustaleniem zasad wjazdu służb ratowniczych na płatną autostradę. Przecież policja, straż pożarna, medyczne służby ratownicze to część tego samego państwa, a nie system autonomicznych wysp rządzących się własnymi prawami. A wszystko to pozostaje w gestii jednego rządu, który przecież nie pojawił się wczoraj – dodał parlamentarzysta.
Opłaty do likwidacji KP Solidarna Polska idzie o krok dalej i zauważa, że tego rodzaju problemy z autostradami można rozwiązać, całkowicie rezygnując z poboru opłat. Wczoraj projekt takiej ustawy KP SP złożył u marszałka Sejmu RP. – Autostrady w Polsce budowane są z pieniędzy podatników, ich utrzymanie finansowane jest z puli podatków ogólnych, a koszty korzystania z dróg zawarte są w opłacie paliwowej. Teraz kierowcy muszą jeszcze dodatkowo dopłacać za przejazd. To jest niesprawiedliwe – zauważył Patryk Jaki, rzecznik prasowy KP SP. Jak dodał, przykład kilkunastu krajów Europy dobitnie pokazuje, że autostrady mogą być bezpłatne. Szczególnie, że szlabany na autostradach generują liczne problemy.
- Szacuje się, że gdy wprowadza się odcinki płatne, to automatycznie 30 proc. ruchu tranzytowego kieruje się na drogi alternatywne, czyli na drogi gminne, powiatowe i tak już słabo przejezdne, powodując ich dodatkowe zniszczenie – dodał poseł. A szybsze remonty dróg oznaczają dla gminnych kas dodatkowe wydatki z i tak coraz bardziej zacieśnianych budżetów. To także wspomniane już problemy na linii operator – służby ratownicze. Tyle że w ocenie posła Jakiego, dla państwa pobór 10 groszy za każdy przejechany kilometr nie może być ważniejszy od życia obywateli.
Marcin Austyn
http://naszdziennik.pl/index.php?dat=20120606&typ=po&id=po29.txt
“Dla państwa pobór 10 groszy za każdy przejechany kilometr nie może być ważniejszy od życia obywateli.”.
Jakich znowu obywateli? Gojskiego bydła i tyle. Dopóki bydło przynosi dochody gospodarzowi, dostanie siano i oborę. A potem – na rzeź. – admin.
Obłęd czy prowokacja? W przeddzień rozpoczęcia serii meczów piłkarskich pod tytułem “Euro 2012″ atmosfera podgrzewania wrogości wobec Rosjan dosięga zenitu. Były już informacje o planowanym przebiciu ściany do Pałacu Namiestnikowskiego i przejęciu władzy przez desant FSB. Teraz poczytajmy, co donosi Onet na stronie:
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/polski-prezydent-zamordowany-w-rosji-solidarni-got,1,5152397,wiadomosc.html
“Polski prezydent zamordowany w Rosji”. Solidarni gotowi na Euro. Stowarzyszenie Solidarni 2010 opublikowało na swojej stronie internetowej materiały “do ściągnięcia, wydrukowania i rozdania” podczas nadchodzących Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Pod hasłem “Powiedzmy prawdę Europie” przygotowano m.in. plakaty, ulotki, transparenty, wlepki i znaki. Na większości z nich widnieją hasła dotyczące katastrofy smoleńskiej. Można przeczytać m.in. “Polski prezydent zamordowany w Rosji”, “Czy wierzysz Putinowi – Agentowi KGB?” i inne. Zabrakło jeszcze odniesienia do prześladowanego opozycjonisty Chodorkowskiego. Solidarni 2010, jak sami informują, są ponadpartyjnym ruchem społecznym, który “w ramach prawa, poprzez powoływanie społecznych inicjatyw, organizowanie protestów, zbieranie podpisów, prowadzenie akcji informacyjnych, ulotkowych, a kiedy trzeba pikiet i demonstracji, wywierać społeczny nacisk na instytucje państwa i media”. Na swojej stronie internetowej wzywają do współtworzenia ruchu, który ma pomagać w społecznej kontroli władzy. Prezesem stowarzyszenie jest dokumentalistka Ewa Stankiewicz, która wyreżyserowała film pt. Solidarni 2010. To on był początkiem ruchu, który przez kilka tygodni po katastrofie protestował przed Pałacem Prezydenckim i co miesiąc, każdego 10. dnia miesiąca, aktywnie włącza się w obchody upamiętniające katastrofę smoleńską. Członkowie Solidarnych 2010 do tej pory często podkreślają, że za katastrofą mógł stać zamach. Z okazji Euro 2012 stowarzyszenie przygotowało kilkanaście materiałów, głównie w języku angielskim, podnoszących kwestie katastrofy smoleńskiej i działań Rosji. Na jednej z ulotek ze zdjęciem wraku prezydenckiego Tu-154M można przeczytać m.in.: “Dlaczego Rosjanie niszczyli wrak samolotu – najważniejszy dowód w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej? Polski prezydent zamordowany w Rosji?”. Na kolejnej, ze zdjęciem Władimira Putina z bronią w ręku, widnieje: “Czy wierzysz Putinowi – Agentowi KGB? Polacy domagają się międzynarodowego śledztwa w sprawie przyczyn katastrofy smoleńskiej. Pomóż nam!”. Na obu z nich znajduje się też dopisek: “Bez prawdy o Smoleńsku – nie ma zabawy na Euro 2012″. Oprócz ulotek stowarzyszenie przygotowało również serię banerów, z czerwonymi napisami na białym tle. W różnych językach zapisano na nich m.in. żądania zwrotu wraku i międzynarodowego śledztwa, a także słowa o tym, że polski prezydent został zamordowany w Rosji 10 kwietnia 2010 roku. Osobna seria ulotek i wlepek dotyczy prezydenta Rosji Władimira Putina i “krytyki imperialnej polityki Rosji. Na wielu z tych materiałów można zobaczyć wizerunek Putina kopiącego państwa wschodniej Europy. Jako pierwszy o sprawie poinformował serwis gazeta.pl.
Tych ludzi nie przekonają żadne fakty i żadne argumenty. Gnojeni na każdym kroku przez Unię, wskazują wciąż na Rosję, jako przyczynę owego gnojenia. Doszukują się spisków nie tam, gdzie powinni. A gdzieś na drugim planie – sami zdumieni, że manipulować masami jest dużo łatwiej, niż mogłoby się wydawać – zacierają ręce ci, których istnienia patridyoci nawet nie podejrzewają. – admin.
Dobrze, że opublikowaliście to zdjęcie Dzisiaj tygodnik „Gazeta Polska" publikuje zdjęcie zrobione 10 kwietnia 2010 r. przez Wojciecha Seweryna – jednego z poległych pasażerów Tu-154M lecącego do Smoleńska. Na zdjęciu widać, jak śp. Lech Kaczyński stoi między fotelami. Wbrew temu, co pisały media, na fotografii widać zaledwie kilku pasażerów. Sprawę w rozmowie z „Gazetą Polską Codziennie" komentuje Marta Kaczyńska. „Newsweek" Tomasza Lisa pisze o zdjęciu zrobionym na pokładzie samolotu 10 kwietnia 2010 r. Przy wsparciu anonimowego źródła z prokuratury wojskowej opisuje je tak, aby zdyskredytować badania prof. Wiesława Biniendy. Jak Pani ocenia takie działania dwa lata po katastrofie? Dobrze, że opublikowaliście to zdjęcie. Dzięki temu każdy może zobaczyć, że mamy do czynienia z pewną grą. Media takie jak „Newsweek" z pamiątki rodzin, która mogłaby wiele osób wzruszyć, czyni narzędzie do walki z badaniami naukowców. Zdjęcia będącego pamiątką używają, by wszystkich tych, którzy negują wersję rządową, uznać za kłamców.
Jak ocenia Pani reakcję prokuratury na wizytę w Polsce i prezentację wyników swoich badań przez prof. Wiesława Biniendę? Wiedziałam o samej propozycji spotkania prof. Biniendy z prokuraturą znacznie wcześniej i moim zdaniem atmosfera wokół tego spotkania była dziwna od początku. W pierwszym momencie uważałam nawet, że warto się spotkać, że prokuratorzy to młodzi ludzie, którzy dążą do ustalenia faktów. Jak się jednak okazało, skończyło się na czekaniu profesora w Sejmie, gdzie prokuratorzy nie chcieli się pojawić. Nie bardzo było wiadomo, czemu miało służyć spotkanie, skoro na początku prokuratura wskazywała na dowolne miejsce, a później zmieniła zdanie. Upieranie się, że spotkanie musi się odbyć w prokuraturze, słusznie powodowało podejrzenie, że wiedza i wyniki badań prof. Biniendy zostaną po takim spotkaniu przed opinią publiczną utajnione. Gdy profesor wyraził wolę spotkania w budynku Sejmu RP, w obecności członków komisji, prokuratura się wystraszyła.
Samuel Pereira
Ostatnie zdjęcie Prezydenta Lecha Kaczyńskiego Zdjęcie zostało zrobione w Tu-154M w drodze do Katynia 10 kwietnia 2010 r. przez Wojciecha Seweryna, artystę plastyka, twórcę pomnika w Chicago poświęconego sowieckiemu ludobójstwu. Autor fotografii zginął razem z Prezydentem w Smoleńsku Jedna z fotografii przedstawia Lecha Kaczyńskiego, na kolejnych, zrobionych na płycie lotniska tuż przed wylotem Tu-154M do Smoleńska, widać osoby wsiadające do samolotu. Wszystkie zrobione zostały w dniu katastrofy smoleńskiej. Otrzymaliśmy je z klubu „Gazety Polskiej” w Chicago.
Co naprawdę widać na zdjęciach Od kilku dni w mediach pojawiają się kolejne wrzutki mające na celu zdyskredytowanie wyników badań ekspertów parlamentarnego zespołu ds. wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej, którym kieruje Antoni Macierewicz (PiS). Ostatnio „Newsweek” napisał, że Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadząca śledztwo w sprawie smoleńskiej katastrofy odzyskała kilka zdjęć z pokładu rządowego Tu-154M z feralnego lotu 10 kwietnia 2010 r. Widać na nich rozmieszczenie pasażerów, co może, zdaniem dziennikarza „Newsweeka”, być dowodem ws. możliwości wybuchu na pokładzie. Tygodnik potwierdził informację o zdjęciach u płk. Zbigniewa Rzepy, rzecznika Naczelnej Prokuratury Wojskowej, który mówi o „kilku” fotografiach. Jak pisze „Newsweek”, na jednej z nich widać prezydenta Lecha Kaczyńskiego, który spaceruje między fotelami.
„Fotografie pomagają rozstrzygnąć, czy na pokładzie samolotu doszło do wybuchu, czy nie. Wiedząc, kto gdzie siedział i znając obrażenia pasażerów, można ustalić, z jakiego kierunku nadeszło uderzenie. Z dotychczasowych analiz nie wynika, by na pokładzie mogło dojść do jakiegokolwiek wybuchu” – cytuje „Newsweek” anonimowe źródło „zaangażowane w sprawę”.
„Gazeta Polska” dotarła do zdjęć, którymi dysponuje Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Widać na nich prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale w kadrze znalazło się zaledwie kilka foteli, na których siedzą pasażerowie. Zdaniem rozmawiających z „Gazetą Polską” ekspertów z zakresu badania wypadków lotniczych, którzy widzieli zdjęcia, trudno na ich podstawie wysnuć jakiekolwiek wnioski dotyczące przyczyn katastrofy.– Te zdjęcia w żaden sposób o niczym nie rozstrzygają. Nie ma pełnego obrazu całego wnętrza samolotu, nie wiadomo, kto, na jakim fotelu siedzi, ponieważ widać jedynie kilku pasażerów, i to od tyłu, co praktycznie uniemożliwia ich rozpoznanie – twierdzą nasi rozmówcy.
Rosyjska ingerencja Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie dysponuje ekspertyzą Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego na temat nośników elektronicznych, które były własnością ofiar katastrofy smoleńskiej, m.in. aparatów fotograficznych i kamer. Dorota Kania
Europa już wie o krzywdzie Sprawa dyskryminacji Telewizji Trwam trafi do unijnego rzecznika praw obywatelskich. W wypełnionej po brzegi sali Parlamentu Europejskiego deputowani wysłuchali wczoraj poruszającej historii katolickiej stacji. Przykład Telewizji Trwam wskazuje, jak w sercu Europy władza łamie fundamenty demokracji: wolność słowa i prawo do informacji Kilkadziesiąt pudeł z ponad 2,2 milionami podpisów przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam wwieziono na salę w Parlamencie Europejskim, w której odbywało się wysłuchanie publiczne w tej sprawie. To, obok setek tysięcy ludzi uczestniczących w marszach w obronie katolickiej stacji, przykład aktywności społecznej Polaków - podkreślali uczestnicy debaty w PE. Ten gest miał pokazać europejskim politykom, że nieprawdziwe były słowa przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jana Dworaka, iż do Rady wpłynęło tylko kilka tysięcy protestów. To zarazem dowód na to, jak ważna dla Polaków jest sprawa umieszczenia Telewizji Trwam na pierwszym w Polsce cyfrowym multipleksie. Zainteresowanie wysłuchaniem było ogromne, a sala Parlamentu Europejskiego wypełniona po brzegi. W spotkaniu uczestniczyli eurodeputowani ze wszystkich grup parlamentarnych, także z rządzącej PO, w tym wiceszef PE Jacek Protasiewicz, oraz posłowie z polskiego Sejmu, eksperci od rynku medialnego. Tezy podniesione podczas wysłuchania mają deputowanym dostarczyć argumentów w czasie debat dotyczących rynku medialnego w Unii Europejskiej, jakie będą się odbywać na forum PE lub w jego komisjach. Sprawa ma także trafić do unijnego rzecznika praw obywatelskich. Jeden z jego doradców był uczestnikiem wysłuchania. Zostanie o niej poinformowana też Komisja Europejska, która pilnie śledzi proces cyfryzacji w krajach członkowskich UE. Jest to w tej chwili jeden z priorytetów Brukseli, która przywiązuje ogromną wagę do budowania "społeczeństwa informacyjnego", a to akurat w Polsce kuleje. Jednak fundamentalnym problemem jest to, że przykład Telewizji Trwam dowodzi, iż Polski nie można niestety uznać za kraj w pełni demokratyczny. Eurodeputowany Zbigniew Ziobro (Europa Wolności i Demokracji), otwierając publiczne wysłuchanie, podkreślił, że dotyczy ono kwestii wolności w Polsce. - Dziś sprawa Telewizji Trwam urosła do symbolu wolności mediów w Polsce - stwierdził. Wyjaśnił, że sprawę tę postanowiono poruszyć w Parlamencie Europejskim, ponieważ dyskryminacja katolickiej stacji jest jawnym łamaniem zasad kierujących UE, których jednym z fundamentów jest troska o standardy wolności słowa i informacji.
- Wolelibyśmy, aby ta dyskusja tu się nie toczyła. Niestety, dzisiejsza władza w Polsce spowodowała, że powstał bardzo poważny konflikt, w który są zaangażowane miliony Polaków - mówił w Brukseli Zbigniew Ziobro. I podkreślał, że sprawa Telewizji Trwam powinna być symbolem dla tych wszystkich, którzy przywołują wartości demokracji, wolności słowa. - Bronimy Telewizji Trwam niezależnie od poglądów. Łączy nas przekonanie, że potrzebna jest wolność mediów - wskazywał deputowany. Profesor Mirosław Piotrowski (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) przypomniał, że od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce wielotysięczne manifestacje w obronie Telewizji Trwam. To pochodna decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która odmówiła katolickiej stacji miejsca na multipleksie cyfrowym.
- To nie jest tylko problem Polski, dotyka on podstawowych wartości Unii Europejskiej - wskazywał Piotrowski. Podkreślił, że członków KRRiT desygnuje prezydent wywodzący się z PO oraz Sejm i Senat, gdzie dominuje koalicja rządowa. Możliwa jest, więc decyzja, aby z mocy prawa wyłączyć z rynku cyfrowego stację, którą ekipa rządząca uzna za niewygodną.
- To niezgodne z duchem prawodawstwa UE - powiedział Piotrowski, argumentując, że kwestie wolności słowa, myśli, sumienia, pluralizmu mediów są obecne w traktacie lizbońskim czy Karcie Praw Podstawowych, które tak często przywołuje obecny rząd.
Podmiot niekomercyjny Socjolog prof. Andrzej Zybertowicz (UMK Toruń) mówił o kłopotach z pluralizmem, demokracją w Polsce. Jak zauważył, Krajowa Rada, zgodnie z Konstytucją i ustawami, "ma stać na straży wolności słowa w radiu i telewizji, ma zapewnić pluralistyczny charakter radiofonii i telewizji". Szkopuł w tym, że podejmując decyzję w sprawie cyfryzacji, uchybiła tym wartościom. Profesor argumentował, że odmówiono koncesji podmiotowi społecznemu, niekomercyjnemu. Naukowiec nie jest zaskoczony skalą protestów. - Ludzie protestują, bo obcując z innymi mediami, publicznymi i komercyjnymi, mają odczucie deficytu prawdy - ocenił socjolog. I podkreślił, że odmowa przyznania koncesji Telewizji Trwam jest odbierana, jako zawężenie wolności słowa i obszaru pluralizmu życia publicznego. - Pluralizm jest formą ochrony jedności społecznej. Skoro pluralizm to taka dobra rzecz, wzywam Krajową Radę o poparcie wniosku Telewizji Trwam o koncesję - wskazał Zybertowicz. Eksperci od rynku mediów uczestniczący w wysłuchaniu podzielali obserwacje prof. Zybertowicza. Zgadzali się, że w Polsce mamy do czynienia z nierównowagą sceny medialnej. Doszło, bowiem do wzmocnienia oligopolu, tworzonego przez TVP, Polsat, TVN; koncesje dostały nie tylko te stacje, ale i nadawcy z nimi powiązani. Wszystkie te podmioty są przychylne władzy politycznej, z której nadania działa także KRRiT. Dlatego też sprawy Trwam bronią nie tylko jej widzowie, bo spór wokół traktowania tej stacji przez Radę dotyczy przestrzegania pluralizmu w Polsce. W Brukseli podnoszono także kwestie ułomności polskiego rynku medialnego, m.in. sekowanie niezależnych mediów kontrolujących władzę. Odbywa się to choćby poprzez dystrybucję reklam. Próbuje się też uciszać niepokornych dziennikarzy. W ten sposób opinia publiczna straciła narzędzia kontroli władzy, bo większość mediów nie wykonuje swojej podstawowej powinności.
Kto pilnuje ładu medialnego Elżbieta Kruk, była szefowa KRRiT, negatywnie oceniła przebieg procesu cyfryzacji? Jednym z najważniejszych czynników świadczących o trafności takiej oceny jest właśnie złamanie przez Radę zasad troski o pluralizm i wolność słowa. - Nie ma wolności słowa bez wolnych i pluralistycznych mediów - wskazała Kruk. A tego pluralizmu Krajowa Rada nie zachowała, skoro zabrakło w bezpłatnym pakiecie cyfrowym miejsca dla stacji katolickiej, czego oczekują miliony widzów. Wojciech Reszczyński, publicysta, przypomniał, że ład medialny po 1989 r. budowali ludzie związani z aparatem komunistycznym i służbami PRL-owskimi. Dlatego też Radio Maryja nie może do tej pory stworzyć takiej ogólnopolskiej sieci, jak komercyjne, liberalne stacje radiowe. Teraz sytuacja się powtarza, bo próbuje się uniemożliwić Telewizji Trwam powiększenie jej audytorium. Te same grupy cały czas kształtują rynek medialny, a dwie największe stacje są powiązane z postkomunistycznymi elitami. Reszczyński wyliczył sześć zasad prowadzenia postępowania koncesyjnego, które złamała Rada: równość podmiotów (lepsze są podmioty nomenklaturowe, zasiedziałe, związane z biznesem postkomunistycznym); obiektywność i rzetelność w ocenie wniosków koncesyjnych (była to ocena fikcyjna, niemająca wpływu na decyzje koncesyjne); pluralizm światopoglądowy w mediach; prymat interesu odbiorców nad interesem nadawców; różnorodność oferty programowej. - Nie ma wolności słowa, jak nie ma tych wcześniejszych warunków. Nie ma demokracji, jest ona w Polsce ułomna, powiedziałbym nawet - problematyczna - stwierdził Reszczyński.
Jak Krajowa Rada traktowała Fundację Radca prawny Benedykt Fiutowski, który reprezentuje Fundację Lux Veritatis w postępowaniach administracyjnych i sądowych, przypomniał przebieg procesu koncesyjnego i wady prawne, jakie mu towarzyszyły? Podkreślał, że wnioskodawcy nie byli traktowani w sposób równy. Fundacji zarzucano duże zadłużenie długoterminowe, ale tego nie brano pod uwagę w przypadku innych firm. Krajowa Rada nie badała tak samo wnikliwie sytuacji finansowej innych firm jak Fundacji. Radca liczy, że argumenty Fundacji podnoszone w wojewódzkim sądzie administracyjnym, których ten nie uwzględnił, (choć jeden z sędziów zgłosił zdanie odrębne), znajdą uznanie w apelacji do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Lidia Kochanowicz, dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis, udowadniała, że sytuacja ekonomiczna Fundacji w porównaniu z podmiotami, które dostały koncesję, była nieporównywalnie lepsza. Do takich wniosków uprawnia analiza kilku tysięcy stron dokumentów finansowych przedstawionych przez uczestników postępowania koncesyjnego. Dotyczyły one takich wskaźników jak majątek trwały, aktywa obrotowe, suma bilansowa, kapitały własne, zyski. We wszystkich parametrach Fundacja Lux Veritatis przebijała konkurentów. Kochanowicz mówiła w PE, że Krajowa Rada nie powiedziała, co dla niej oznacza wiarygodność finansowa, nie wskazała też, jak będzie badać sytuację ekonomiczną wnioskodawców. I przypomniała, że parametry finansowe stosowano wybiórczo. Pominięto też fakt, że to Telewizja Trwam ma najdłuższe doświadczenie, jako nadawca, posiada kadry, program. A trzy podmioty, które są już na multipleksie, nie mają nawet pracowników. Dlaczego KRRiT posuwała się do takich manipulacji?
- Nikt w Krajowej Radzie nie przypuszczał, że podejmiemy ten trud i pokażemy te dane - powiedziała Lidia Kochanowicz.
Ty masz rację, ja mam władzę Ojciec Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, podziękował inicjatorom za zorganizowanie wysłuchania publicznego w Brukseli. Apelował do wszystkich sił politycznych o podjęcie dialogu. Przypomniał, że to właśnie dzięki niemu udało się Radiu Maryja zdobyć koncesję ogólnopolską, choć ówczesna KRRiT była mocno zróżnicowana politycznie. - Potrzebny jest dialog na argumenty. Boli mnie, że nie ma dialogu, jest obrażanie, dzielenie, judzenie - powiedział o. Tadeusz Rydzyk. I niestety, w taki schemat wpisują się media.
- Media mają być środkami społecznego komunikowania, a nie manipulowania - wskazywał dyrektor Radia Maryja. Ojciec Tadeusz Rydzyk podkreślał, że do dialogu potrzebna jest wolność. I przywoływał słowa bł. Jana Pawła II: "wolności nie wystarczy raz zdobyć, trzeba ją ciągle zdobywać".
- Jak patrzę na to, co dzieje się z Telewizją Trwam, i chrystianofobię, dochodzę do wniosku, że tu nie ma dobrej woli, jest żelbeton: ty masz rację, ja mam władzę - podsumował dyrektor Radia Maryja. Przypomniał, że do tej pory zebrano ponad 2 mln 221 tys. podpisów, a setki tysięcy ludzi demonstrowało na ulicach, także wczoraj przed PE.
- Ci ludzie budują społeczeństwo obywatelskie - wskazywał o. Tadeusz Rydzyk. Tę wartość podkreślali także eksperci obecni na wysłuchaniu. Solidarność z Telewizją Trwam wyraził niemiecki dziennikarz Stefan Meetschen.
- Polska to kraj solidarności, cieszę się, że mogę wyrazić solidarność z Telewizją Trwam - stwierdził Meetschen. Podkreślił, że bez chrześcijaństwa nie mielibyśmy wolności słowa, z której jesteśmy dumni.
- Telewizja Trwam jest ważna nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, przekazuje wartości chrześcijańskie, a w dzisiejszym świecie jest to wartość nie do przecenienia - mówił. Meetschen docenił to, że katolicka stacja ma bardzo zróżnicowany program: są audycje dla dzieci, młodzieży, osób starszych.
- Telewizja Trwam jest niezależna, jako niemiecki gość w Polsce opowiadam się za Telewizją Trwam, to wkład na rzecz społeczeństwa obywatelskiego, pogłębienia dialogu na rzecz różnorodności w jedności - podsumował Meetschen. Krzysztof Losz
Sposób na zachowanie złotówki Jeśli Polska nie ratyfikuje traktatu o europejskim mechanizmie stabilności (EMS), uniknie obowiązku wejścia do strefy euro - przyznaje Ministerstwo Spraw Zagranicznych
- Jest sposób na to, aby Polska nie musiała przyjmować wspólnej waluty. Wystarczy nie ratyfikować traktatu o EMS - twierdzi senator Grzegorz Bierecki, szef Kasy Krajowej SKOK. Zagadnienie to zostało poruszone podczas debaty w Senacie nad ratyfikacją zmiany w traktacie UE wprowadzającej do europejskiego prawa europejski mechanizm stabilności. Było ono przedmiotem pytania ze strony senatora Biereckiego oraz odpowiedzi wiceministra spraw zagranicznych Macieja Szpunara.
- Chodzi tu oczywiście o sprawę skomplikowaną - przyznał wiceminister Szpunar. - Polska oczywiście zobowiązała się do przystąpienia do strefy euro w traktacie akcesyjnym, ale - tak przynajmniej wynika z analiz, jakie przeprowadziliśmy w MSZ - nigdzie nie zobowiązaliśmy się do ratyfikacji traktatu o europejskim mechanizmie stabilności. Jeżeli będzie takie połączenie, iunctim, że nie będzie można być członkiem strefy euro, nie będąc stroną traktatu o europejskim mechanizmie stabilności, to nie staniemy się członkiem tej strefy, a to z tego powodu, że nie ratyfikujemy - wyjaśnił przedstawiciel MSZ.
- To będzie nasza suwerenna decyzja, czy ratyfikujemy europejski mechanizm stabilności, czy nie. Tak to wygląda, że nie staniemy się członkiem strefy euro bez ratyfikacji traktatu, a do tego nigdzie wcześniej się nie zobowiązywaliśmy - powtórzył Maciej Szpunar.
Topnieje aplauz dla euroW ocenie 58 proc. Polaków, wejście Polski do strefy euro byłoby dla nas niekorzystne - wynika z najnowszego badania TNS Polska. Odsetek przeciwników euro w porównaniu z ostatnim sondażem wzrósł o kolejne 3 proc., na co niewątpliwie wpływa permanentny kryzys toczący tę strefę. Zaledwie 12 proc. respondentów uznało przyjęcie europejskiej waluty za pozytywny scenariusz, co oznacza spadek o 1 procent. Pozostali (22 proc.) uznali, że nie będzie to ani korzystne, ani niekorzystne. Aż 71 proc. Polaków obawia się, że przyjęcie euro pogorszy sytuację finansową ich gospodarstw domowych. Tylko 9 proc. wyraziło odmienną opinię, kolejne 10 proc. uznało, że pozostanie to bez wpływu na ich gospodarstwa domowe, zaś 10 proc. nie miało w tej sprawie zdania. TNS zbadał także, jak Polacy oceniają skutki przyjęcia euro przez Polskę dla polskiej gospodarki. Tu również 58 proc. respondentów oceniło, że wprowadzenie euro odbije się negatywnie na naszej gospodarce, przy czym wzrost poziomu negatywnych ocen wyniósł w tym wypadku 5 proc., co może świadczyć, iż coraz większa część opinii publicznej rozumie związki zachodzące na linii gospodarka - waluta, która tę gospodarkę obsługuje. Przeciwnego zdania było 18 proc. badanych, kolejne 7 proc. uznało, że zmiana waluty nie wpłynie na gospodarkę, zaś 17 proc. nie miało zdania w tej sprawie. Większa polaryzacja opinii wystąpiła, gdy TNS Polska zapytał o termin przystąpienia do eurostrefy (Polska, ratyfikując traktat akcesyjny, zobowiązała się do przyjęcia euro, ale w nieokreślonym terminie): w tej sprawie 28 proc. respondentów stwierdziło stanowczo, że Polska nie powinna nigdy przejść ze złotówki na euro, dalsze 38 proc. odpowiedziało, że może to zrobić "najwcześniej w 2015 r." (luźny termin podawany ostatnio przez przedstawicieli rządu), tylko 13 proc. badanych opowiedziało się za wejściem Polski do strefy euro już w 2014 roku. Polacy, przyjmując w 2003 r. w referendum traktat akcesyjny, zobowiązali się (nieświadomie, bo podczas kampanii nie było o tym mowy) do przyjęcia wspólnej europejskiej waluty. Termin wejścia naszego kraju do eurostrefy nie został jednak określony. Mamy to uczynić, gdy spełnione zostaną określone warunki finansowe - deficyt nieprzekraczający 3 proc. PKB, dług na poziomie poniżej 60 proc., stabilny kurs walutowy oraz poziom inflacji zbliżony do średniej w strefie euro.
Małgorzata Goss
Czas antypolskich prowokacji Mamy wysyp antypolskich prowokacji. Najpierw akcja popularyzacji "polskich obozów śmierci", potem rosyjska próba zorganizowania marszu ku czci komunizmu w Warszawie. Chodzi o to, aby rozgłos związany z mistrzostwami Europy zaszkodził Polsce. Wpółczesną politykę, zarówno krajową jak i zagraniczną prowadzi się manipulując mediami. Klasycznym przykładem prowokacji medialnej było "pobicie" Rosjan przez polską policję 22 października 1994 r. na Dworcu Wschodnim. Rosyjskie służby specjalne zaaranżowały incydent, którego celem było pokazanie Polski w światowych mediach, jako rusofobicznego kraju, gdzie policja bije pokojowo nastawioych turystów. Miało to zaszkodzić polskim staraniom o wejście do Unii Europejskiej i NATO.
Faktycznie polska policja odblokowała pociąg, któremu Rosjanie nie pozwalali odjechać domagając się interwencji polskich władz w sprawie okradzenia ich przez inną grupę rosyjskojęzyczną. Ktoś faktycznie Rosjan okradł i ktoś im podpowiedział, że najlepiej załatwić swoją sprawę przy pomocy blokady pociągu. I ktoś później nagłośnił "pobicie" Rosjan w zachodnich mediach. Podobny cel miała prowokacja z użyciem przez Baracka Obamę słów "polskie obozy śmierci". Użycie tego terminu miało na celu spopularyzowanie tego pojęcia. Po wczorajszej wypowiedzi dziennikarki amerykańskiej, że Polacy zamordowali miliony Żydów widać dokładnie mechanizm prowokacji. Przeciętny "konsument" światowych mediów nie jest w stanie zweryfikować, kto ma rację. Oskarżający Polaków o mordy na Żydach, czy ci, którzy nazywają to kłamstwem. W momencie wahania się przyjmuje dowód z autorytetu, a takim jest wypowiedź amerykańskiego prezydenta. Co więcej działa tutaj stara gebelsowska zasada, że należy kłamać tak długo, aż się coś przylepi. Budowanie wizerunku Polaków, jako antysemitów jest robione z pełną świadomością przez lobby żydowskie, które domaga się przekazania mu mienia Polaków żydowskiego pochodzenia zamordowanych przez Niemców w holokauście. Dzieje się to na wielu frontach i płaszczynach. Ostatnio w superpopularnym amerykańskim sitkomie "The Big Bang Theory" (w Polsce "Teoria Wielkiego Podrywu") Amerykanka polskiego pochodzenia ma narzeczonego Żyda. "Wiesz, jak fajnie?! Howord odkrył, że nasze rodziny były w Polsce sąsiadami." "Niefajnie - odpowiada koleżanka. Wytłumaczę Ci potem". Delikatna aluzja wszczepia, co lepiej wyedukowanym widzom, że Żydzi nie mieli łatwego życia z polskimi sąsiadami. Tego typu akcje mają na celu systematyczne dyskredytowanie wizerunku Polski. Korzyści dla agresorów są duże i wielowymiarowe. W wypadku np. konfliktu wojennego od sympatii opinii publicznej zależy czy i z jaką pomocą NATO przyjdzie Polsce. Gdy w 1990 r. Saddam Husajn zajął Kuwejt Amerykanie stanęli przed problemem, jak w ciągu kilku dni zmienić wizerunek dykatatora, którego sami lansowali na gwaranta stabilności na Bliskim Wschodzie, niemal męża stanu. Postanowiono zagrać na emocjach. Spreparowano zdjęcia norodków zamordowanych przez irackich żołnierzy w szpitalu w Kuwejcie. Zadziałało. Opinia publiczna nie tylko nie pytała o celowość wyzwalania Kuwejtu, ale wręcz domagał się interwencji. Specami od tego typu akcji są Rosjanie. Na przykład w 1946 r. sowiecka bezpieka zorganizowała pogrom w Kielcach, aby "przykryć" sfałszowanie przeprowadzonego 30 czerwca 1946 r. referendum, w którym komuniści ponieśli druzgocącą porażkę. Pogrom zorganizowano 4 dni po referendum. Mechanizm tej prowokacji opisał w książce "Zgwałcenie Polski" ("The rape of Poland") polityk PSL (premier na uchodźctwie i wicepremier wówczas w kraju) Stanisław Mikołajczyk. Świat nie miał powodu, aby upominać się o prawo do demokracji barbarzyńskich morderców. Beneficjentem tej akcji był wówczas także powstający Izrael, którego rodzące się służby specjalne otrzymały zadanie werbowania i przekonywania do wyjazdu do ziemii obiecanej jak największej liczby Żydów. Piński
Upadek dwóch wielkich firm - DSS i PBG - pokazuje rozmiar klęski. Oszukaliście czy jesteście tak gigantycznymi partaczami? Miał być skok cywilizacyjny, mieliśmy dogonić Europę, mieliśmy cieszyć się dumni i radośnie świętować piłkarskie rozgrywki. Tak miało być. Ale nie wyszło. Zamiast skoku mamy nadchodzącą klęskę gospodarczą, zamiast doganiania Europy bijemy rekordy zadłużania się i osiągamy szczyty łamania standardów przyzwoitości przez władze. Zamiast radosnego święta mamy agresję i przemoc sztucznej euforii piłkarskich emocji. Emocji, które podgrzewane przez media, mają przykryć coraz powszechniejsze przekonanie, że euro cieszące tak polityków doprowadziło do dramatów wielu ludzi. Długi wobec podwykonawców, ich problemy, plajty wielkich firm budowlanych ciągną na dno tysiące pracowników. Wiele wskazuje, że pociągną całą polską gospodarkę. Upadek dwóch wielkich firm - DSS i PBG - pokazuje rozmiary zagrożeń. Władza jednak zdaje się nie przejmować. Radośnie uśmiecha się, otwiera niegotowe jeszcze drogi, przyjmuje gratulacje. Cieszy się i apeluje do „wichrzycieli” o spokój i nie psucie Euro narodowi. Polacy znów mają w milczeniu patrzeć, jak władza bawi się ich kosztem. Mają patrzeć, milczeć i płacić rachunki. A że przez tę właśnie władzę coraz więcej osób płacić nie ma, z czego, to rządu obchodzić nie musi. Dziś trzeba postawić twardo pytanie. Premierze! Prezydencie! Platformo! Znów nas okłamaliście, czy jesteście tak gigantycznymi partaczami? A może jedno i drugie? Gdzie zapowiadane sukcesy, inwestycje i skok cywilizacyjny? Z czego wypływa Wasze poczucie radości? Wy będziecie uśmiechać się w towarzystwie Putina i Merkel. Czy Wam to wystarczy? Jaki los w imię tego zgotowaliście rodakom? Nie wstyd Wam? To pytania retoryczne, ani odpowiedzi nie ma się, co spodziewać, ani pytać nie ma de facto, po co. Przecież wszyscy widzą. Szósty rok Platforma kłamie i partaczy kolejne inwestycje. PO wiele razy udowadniała, że umie dobrze łączyć jedno z drugim. Na razie uchodzi jej to płazem. Widząc rynek medialny w Polsce nawet nie ma się, czemu specjalnie dziwić. Dziwić się można jedynie jednemu. W 2006 roku na Węgrzech doszło do kryzysu rządowego. Wszystko przez taśmy, na których premier przyznaje się do kłamstwa.
Węgry są spisane na straty. Przez cztery lata nie zrobiliśmy nic. Absolutnie nic. Ostatnie półtora roku czy dwa lata były jednym wielkim kłamstwem. Sp.......śmy sprawę i to strasznie. Żaden z europejskich krajów nie zrobił tylu głupstw co my - to usłyszeli Węgrzy z ust premiera. Chwila szczerości wystarczyła, by rząd wpadł w ogromne kłopoty. Oburzenie wyprowadziło na ulicę tłumy Węgrów, ale Gyurcsány wtedy władzy nie oddał. Słowa węgierskiego premiera z 2006 roku pasują jak ulał również do polskich realiów. Donald Tusk wielokrotnie mógłby wypowiedzieć te same zdania. I to właśnie w tej sprawie można dziś się dziwić. Przykładów kłamstwa Platformy jest wiele, ale ani jedna taśma z przyznaniem się premiera do oszustwa nie wyciekła do opinii publicznej. O co chodzi? Czy Tusk z Bondarykiem mają haki na każdego członka władz Platformy i rządu? A może są oni tak zepsuci i sztuczni, że nawet w swoim gronie nie są w stanie powiedzieć prawdy? To rodziłoby jednak kolejne podejrzenia. Podejrzenia, że realizują interesy kogoś, kto ich wszystkich trzyma za twarz, kto ma na nich haki. Jest pewien kraj, który te haki może mieć... Blog Stanisława Żaryna
O Smoleńsku cicho sza! Schetyna: kibice rosyjscy mają wiedzę odnośnie przyczyn katastrofy smoleńskiej
Siedźmy cicho, to nasza sprawa, nie zawracajmy nią głowy ludziom zza granicy – mówi Grzegorz Schetyna o katastrofie smoleńskiej. Przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych zapytany w Radiu Zet o ulotki Solidarnych 2010, które mają być rozdawane kibicom w czasie Euro odpowiedział: Nie jestem zwolennikiem właśnie takich adresów i apeli na zewnątrz, bo to są nasze, bolesne, trudne, ale nasze polskie sprawy i musimy je wyjaśnić tutaj, na miejscu. Dzielenie się swoim nieszczęściem i narodową traumą jest, nie rozumiem tego.
To nowa narracja w sprawie 10/04. Dotychczas wydawało się, że to nie tylko nasza sprawa, ale też strony rosyjskiej, która – nawet według raportu komisji Millera – przyłożyła rękę do polskiej tragedii narodowej (choćby zachowaniem kontrolerów i skandalicznym stanem lotniska). Według Schetyny, nie ma sensu walczyć z kłamstwem, bo przyniesie to szkody dla wizerunku Polski:
Monika Olejnik: No to jest po to żeby zagranica się dowiedziała o tym, co się wydarzyło w Rosji, żeby poinformować opinię publiczną, międzynarodową, tak twierdzą organizatorzy.
Grzegorz Schetyna: No tak, ale to porównywałbym to do demonstracji w Brukseli odnośnie Telewizji Trwam, skuteczności żadnej, oprócz strat i szkód dla wizerunku Polski. Ale wydaje mi się, że to jest celem, którzy robią takie, organizują takie manifestacje.
Monika Olejnik: A może „Solidarni” chcą żeby właśnie kibice rosyjscy dowiedzieli się, że polski prezydent został zamordowany w Rosji.
Grzegorz Schetyna: No, ale kibice rosyjscy mają wiedzę tak jak cała opinia publiczna odnośnie przyczyn katastrofy i przyjeżdżają tutaj kibicować swojej drużynie, a nie analizować przyczyny katastrofy smoleńskiej. A skąd niby kibice rosyjscy mają wiedzę o przyczynach katastrofy? Z raportu MAK? Od pułkownika Putina? Rosyjskich ekspertów bredzących coś o szympansach na Siewiernym? Czy z rosyjskich niezależnych mediów?
Któremu z tych źródeł Grzegorz Schetyna ufa najbardziej? Marek Pyza
I wszystko jasne? Kolejne stenogramy z podsłuchów Sawickiej dowodzą, że „pierwszą macherką” była Ewa Kopacz Dotychczas były podejrzenia graniczące z pewnością, kto miał być „pierwszą macherką”. Teraz zagadka wydaje się ostatecznie rozwiązana. „Fakt” publikuje treść wypowiedzi Beaty Sawickiej – skazanej za korupcję na 3 lata więzienia za korupcję – którą do tej pory znaliśmy w wersji okrojonej. Chodzi o plan „kręcenia lodów” na służbie zdrowia przy prywatyzacji szpitali. Do tego pierwszy macher, partnerka z mojej grupy, dzisiaj sama przewodnicząca komisji zdrowia – mówiła Sawicka podającym się za biznesmenów agentom CBA sugerując, że dzięki Ewie Kopacz może wiele załatwić. Czy prokuratura badała ten wątek? I co jeszcze mówiła o swoich wiele mogących politycznych przyjaciołach Sawicka? Tego nie wiemy, bo większość materiałów jest tajna i można liczyć tylko na takie jak ten przecieki. Znp, e-fakt.pl
PRL-owscy generałowie Siwicki, Ciastoń i Sasin unikną kary? Wojskowy sąd zwrócił sprawę do IPN represji wobec działaczy „S” w stanie wojennym Sąd zwrócił pionowi śledczemu IPN sprawę trzech peerelowskich generałów – dwóch z MSW i jednego z MON, oskarżonych o bezprawne powołanie w stanie wojennym działaczy NSZZ "Solidarność" na ćwiczenia wojskowe. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uwzględnił wniosek obrony i zwrócił IPN do uzupełnienia sprawę b. szefa Sztabu Generalnego WP gen. Floriana Siwickiego, b. wiceszefa MSW gen. Władysława Ciastonia i b. dyrektora z MSW gen. Józefa Sasina. Prokurator IPN i dawni powołani na ćwiczenia (dziś oskarżyciele posiłkowi) byli przeciwni zwrotowi sprawy. Od decyzji WSO mogą się jeszcze odwołać do Sądu Najwyższego. WSO uznał, że śledztwo IPN w ich sprawie miało "istotne braki", których sąd nie mógłby naprawić. W ustnym uzasadnieniu postanowienia sędzia Tomasz Krajewski podkreślił, że każdy oskarżony ma prawo oczekiwać, iż jego sprawa będzie wszechstronnie wyjaśniona przed zamknięciem śledztwa. Nie może być aprobaty dla poglądu, że można kierować akt oskarżenia, nie bacząc na istotne braki śledztwa - dodał sędzia. Według WSO IPN uniemożliwił całej trójce złożenie wyjaśnień, choć mieli oni taki zamiar oraz pozbawił Ciastonia możliwości złożenia wniosku o zapoznanie się z aktami sprawy. Teraz śledczy mają naprawić ten brak. Za najważniejszy brak śledztwa sąd uznał niepowołanie przez IPN biegłych lekarzy, aby ustalili, czy skarżący się na złe zdrowie 87-letni Siwicki w ogóle może być sądzony. Był on jednym z oskarżonych przez IPN w sprawie wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 r., ale jego sprawę wyłączono z tamtego procesu w 2009 r. - gdy przeszedł zawał i śmierć kliniczną - do odrębnego postępowania (jego sprawa jest zawieszona). Zdaniem WSO dokumentacja medyczna Siwickiego z tamtego procesu (stwierdzająca, że nie może być on sądzony, bo nie ma rokowań na poprawę jego zdrowia) wręcz obligowała IPN do powołania biegłych lekarzy. Sędzia podkreślił, że gdyby orzekli oni, że Siwicki nie może być sądzony, IPN musiałby zawiesić śledztwo wobec niego. IPN uznał, że rzekome ćwiczenia były tylko pretekstem do odizolowania działaczy opozycji, co łączyło się z ich szczególnym udręczeniem. Na przełomie 1982-83 spędzili oni trzy zimowe miesiące na poligonie w Chełmnie. Według IPN warunki były tam surowsze od tych, w jakich trzymano internowanych. 88-letni Ciastoń (b. wiceszef MSW) został w latach 90 oskarżony o "sprawstwo kierownicze" zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki przez oficerów SB w 1984 r. Z braku wystarczających dowodów winy był dwa razy uniewinniany przez warszawski sąd - w 1994 i 2002 r. 78-letni Sasin był m.in. szefem departamentu MSW, który zajmował się "ochroną gospodarki". W śledztwie żaden z oskarżonych nie przyznał się do winy. Grozi im do 10 lat więzienia. PAP, znp
Świat urojony W artykułach czołowych publicystów tego nurtu, w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, czy też intelektualistów w rodzaju prof. Andrzeja Nowaka, roi się od figur pojawiających się w polskiej propagandzie politycznej od wieków. Czytając teksty współczesnych protagonistów tzw. „obozu niepodległościowego” nieprzyzwyczajony do ich specyficznej frazeologii polski czytelnik zadać sobie musi pytanie, czy aby oni naprawdę żyją w tym samym kraju? Jak to, co oni piszą ma się do rzeczywistych problemów Polski? W artykułach czołowych publicystów tego nurtu, w rodzaju Rafała Ziemkiewicza, czy też intelektualistów w rodzaju prof. Andrzeja Nowaka, roi się od figur pojawiających się w polskiej propagandzie politycznej od wieków. Postacie te ujmowane są w kategoriach pewnej tradycyjnej, charakterystycznej dla mitologii tegoż „obozu niepodległościowego” dychotomii, w ramach, której po jednej stronie pojawiają się „patrioci”, po drugiej zaś stronie „renegaci” i „zaprzańcy”. Oczywiście na pierwszy rzut oka klimaty te jawią nam się, jako anachroniczne. Celowość przywoływania tych figur z przeszłości tkwi zapewne w odwołaniu się do silnie zakorzenionych w zbiorowej świadomości narodu archetypów, co gwarantuje sukces propagandowy i czytelniczy, ale ta archaiczna wizja świata brzmi tak fałszywie, tak bardzo odstaje ona od realnych wyzwań, przed którymi stoi państwo polskie, iż dla każdego, kto funkcjonuje we współczesnym świecie, każdego kto styka się z empirycznym wymiarem rzeczywistości, teatralność i sztuczność tych narracji wywoływać musi tylko wrażenie karykatury, groteski i pastiszu historii. Wrażenie to pogłębia się tym bardziej, że „niepodległościowcy”, aby pozostać konsekwentni w swojej wizji świata, nie mogą poprzestać na przywołaniu starych bohaterów „narodowego przedstawienia”. Muszą oni zarazem odkurzyć całą starą dekorację. Czytając ich teksty odnosimy wrażenie, jakbyśmy żyli w okresie zaborów lub okupacji, w najlepszym zaś razie w zwasalizowanej względem Rosji XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej. Kiedy Rafał Ziemkiewicz stwierdza, iż patrioci muszą stawać się powstańcami, zaś realiści muszą stać się renegatami, kiedy Wojciech Wencel wzywa do tworzenia podziemnych struktur „wolnych Polaków”, którzy sięgać mają po metody działania znane z czasów okupacji hitlerowskiej, kiedy Andrzejowi Nowakowi wszelkie kontakty polskich władz z Rosją kojarzą się z hołdami składanymi carom, stajemy wobec świata, już nie tyle nawet anachronicznego, co zupełnie urojonego. Na stronach „Arcanów”, „Uważam Rze” czy też tabloidów w rodzaju „Gazety Polskiej” publicyści ci wykreowali swój własny świat mający się nijak do świata empirycznego. Tymczasem dysonans pomiędzy rzeczywistością empiryczną a anachronicznym teatrzykiem „niepodległościowców” staje się coraz bardziej rażący.
Praca dla państwa zamiast histerii Mniejsza z tym, czy rozpowszechnianie tej urojonej wizji świata wyrasta z rzeczywistych przekonań czy też ma charakter wyłącznie cyniczny. Najważniejsze jest to, iż udziela się ona dużej części społeczeństwa, na skutek zaś różnych okoliczności dotyka to szczególnie dotkliwie kręgów wyraziście katolickich. Ten na nowo odgrzewany insurekcyjno-emocjonalny kotlet oparty jest na tym paradygmacie myśli politycznej, (jeśli z myślą i z polityką ma to cokolwiek wspólnego), który stanowił główny przedmiot historycznej krytyki najpierw ze strony środowisk konserwatywnych, później zaś endeckich. Niestety wszelkie podejmowane w historii próby wyrwania się prawicy z objęć archaicznego romantycznego insurekcjonizmu kończyły się nawrotem tego emocjonalnego zaczadzenia. Nie powiodły się one na dłuższą metę ani Romanowi Dmowskiemu ani kard. Wyszyńskiemu. Zawsze na końcu przychodzili ci, którzy postanawiali „unowocześniać” narodową lub konserwatywną myśl za pomocą anachronicznej, odwołującej się do uczuć, insurekcyjno-prometejskiej trucizny. Dzisiaj ponownie emocjonalne okrzyki delegitymizujące oficjalne państwo, wrzaskliwe szermowanie hipermoralistycznymi oskarżeniami wobec rządzącej demoliberalnej partii, rosyjska (bądź rzadziej niemiecka) demonologia zamiast realistycznej analizy itd. sprawiają, iż szeroko rozumiana prawica pozostaje intelektualnie zupełnie bezbronna i niezdolna do ogrywania poważnej roli politycznej oraz wygenerowania realnego i racjonalnego programu zmian systemowych. Zamiast programu konsekwentnej i systematycznej pracy na rzecz państwa i narodu mamy upajanie się własnym patriotyzmem. W istocie, bowiem Polska stoi w obliczu bezwzględnej rywalizacji państw na arenie międzynarodowej, które to państwa z całą konsekwencją realizują swoje interesy, i co za tym idzie, wyzwania stojące przed naszym krajem są olbrzymie, tyle, że nic one wspólnego z „niepodległościowym teatrzykiem absurdu” nie mają. Współczesna rywalizacja geopolityczna oparta jest głównie na rywalizacji ekonomicznej. Mocarstwa rywalizują dziś o swoje strefy wpływów nie za pomocą czołgów, lecz za pomocą instrumentów budujących wpływy gospodarcze. Doskonale widać to w Europie choćby na przykładzie Ukrainy, której przyszłość polityczna jawi się, jako pochodna wyboru wektorów współpracy ekonomicznej. To wymiar gospodarczy decyduje we współczesnym świecie o realnej sile państwa i skali jego międzynarodowych wpływów.
Oczywiście nie znaczy to wcale, iż wielkość potencjału militarnego straciła swoje znaczenie. Także jednak na tym polu rywalizacji między państwami, nigdy jeszcze siła militarna nie była tak wprost proporcjonalnie zależna od siły gospodarczej i zdolności państw do pozyskiwania nowoczesnych technologii wojskowych. Wszelkie inne czynniki, takie jak liczba oraz morale żołnierzy, straciły większe znaczenie wojenne. Nawet zdolności dowódcze odgrywają coraz mniejszą rolę, dowódcy stają się, bowiem swego rodzaju „inżynierami pola walki”. Biorąc, zatem pod uwagę charakter wyzwań stojących przed współczesnymi państwami, tym bardziej konieczne staje się wypracowanie na prawicy nowoczesnej formuły „nacjonalizmu gospodarczego”, umożliwiającego Polsce skuteczną rywalizację międzynarodową. Nacjonalizm ten oczywiście nie ma nic wspólnego z anachronicznym protekcjonizmem. Powinien on się, bowiem opierać na takich filarach, jak: optymalizacja wykorzystania własnych zasobów w celu maksymalizacji dynamiki wzrostu gospodarczego, (jako zarazem warunek sine qua non zwiększania potencjału militarnego), dostęp do jak najtańszych surowców, internacjonalizacja skali działania małych i średnich przedsiębiorstw połączona z rozwojem lokalnych systemów relacji sieciowych stymulujących w drodze skoncentrowanych interakcji innowacyjność firm, stworzenie efektywnych kanałów transmisji technologii, walka o zwiększenie udziału podmiotów krajowych w strukturze generowanej w łańcuchach kooperacyjnych wartości dodanej, wreszcie skonstruowanie odpowiadającej potrzebom gospodarki krajowej oraz polskim interesom polityczno-ekonomicznym właściwej architektury kapitałowej, przez co rozumieć należy stymulowanie wzrostu rodzimych korporacji o zlokalizowanych kraju centrach decyzyjnych (z Potencjalnym wykorzystaniem do tego w ramach swoistej gry funduszy private equity), z drugiej zaś strony efektywne udrożnienie kanałów transferu kapitału wypełniającego krajową lukę pomiędzy zapotrzebowaniem na kapitał a wielkością rodzimych oszczędności. Równie ważny dla obozu katolicko-konserwatywnego pozostaje udział w globalnej wojnie kulturowej toczącej się pomiędzy pozostałościami świata tradycyjnego oraz wyziewami antycywilizacji demoliberalnej. Jako paralelny z programem ekonomicznym stworzony, zatem musi zostać program obrony polskiej suwerenności kulturowej. Priorytetem dla polskiej prawicy musi pozostać obrona chrześcijańskiego wymiaru społeczeństwa i walka o odzwierciedlenie tego w systemie prawnym w celu stworzenia zintegrowanego sytemu ładu publicznego, dla którego oparciem byłaby doktryna katolicka. Jako równie istotna jawi się tu również obrona, przed agresją kosmopolitycznego multikulturalizmu, tożsamości kulturowej opartej na wielowiekowym duchowym dziedzictwu polskości, będącej integralną częścią cywilizacji łacińskiej.
Testament polskich mężów stanu Wypracowanie konserwatywno-narodowego programu koniecznych dla kraju działań wydaje się szczególnie potrzebne w sytuacji, w jakiej znalazła się dzisiaj Polska. Demoliberalny rząd premiera Tuska niezdolny jest do walki o interes narodowy. To rząd oportunistyczny, pozbawiony wizji i szerszych horyzontów, nieposiadający woli realizacji reform, nastawiony tylko na konsumpcję władzy i oczekiwanie na to, co spłynie z Brukseli i z łupków. Realizujący na polu cywilizacyjnym linię pełzającego demoliberalizmu – powolnej, acz systematycznej destrukcji, za pomocą instrumentów prawnych oraz polityki edukacyjnej, moralno-kulturowej tkanki Polski. Niestety jedyną słyszalną dzisiaj alternatywę stworzyli w debacie publicznej różni „niepodległościowi” hochsztaplerzy. Jak łatwo zauważyć, zarysowana powyżej przestrzeń koncepcyjna konserwatywno-narodowego programu, choć odpowiadająca na wyzwania współczesności, odwołuje się do tych samych paradygmatów myślenia, na których budowali swoje koncepcje Roman Dmowski czy kard. Wyszyński. To wciąż ta sama walka o substancję narodową, substancję o charakterze kulturowym, biologicznym i materialnym, walka realizowana na płaszczyźnie cywilizacyjnej i ekonomicznej, walka o stworzenie skutecznego państwa opartego na silnych moralnych fundamentach chrześcijańskich. Państwa skutecznego nie, dlatego, że jego politycy głośno krzyczą i wykonują rejtanowskie gesty, ale dlatego, że potrafi ono skutecznie pozycjonować się w globalnej walce geoekonomicznej. Na tym, bowiem właśnie polega dziś istota polityki realnej.
Priorytetem dla państw słabych jest szukanie swoich nisz w celu maksymalizacji swojego potencjału gospodarczego. Niemcy musiały po II wojnie światowej przez kilkadziesiąt lat odgrywać rolę „politycznego karła”, aby stać się gospodarczym mocarstwem i móc w końcu sięgnąć po dominującą pozycję w skali europejskiej. Nie ma innej drogi na skróty do realnej niepodległości, ugruntowanej w odpowiednim systemie sojuszniczym i umożliwiającej odgrywanie roli regionalnego lidera, jak poprzez efektywne pomnażanie własnych zasobów przy okresowym (często bardzo długim) wyciszeniu własnych aspiracji politycznych. Absurdalna jest, bowiem koncepcja polityki zagranicznej, głoszona przez dzisiejszych „niepodległościowców”, zalecająca prowadzenie polityki takiej, jaką dzisiaj prowadzą państwa silne, pomimo braku znaczącego potencjału gospodarczego i militarnego. Polska musi prowadzić taką politykę, jaką dzisiejsze mocarstwa prowadziły wtedy, kiedy były słabymi państwami. Bez zrozumienia tych podstawowych zasad polityki będziemy na centroprawicy zdani jedynie na irracjonalne recepty tych wszystkich publicystów, intelektualistów i polityków, którzy z historii niczego nie zrozumieli i niczego się nie nauczyli. Tadeusz Matuszkiewicz
Czy obiecano nam medal na Euro2012? O ile od dawna znana jest maksyma „chleba i igrzysk”, to obecnie przybrała ona nową wersję” „opium dla ludu”. Czy należy budować infrastrukturę kosmiczną nie posiadając rakiet? W Polsce napięcie związane z rozpoczęciem mistrzostw Europy w piłce nożnej sięga zenitu. Jest ono sztucznie nadmuchiwane do niebotycznych rozmiarów, zarówno przez władze kraju jak i sprzyjające im media. O ile od dawna znana jest maksyma „chleba i igrzysk”, to obecnie przybrała ona nową wersję” „opium dla ludu”. Wszystkie poważne antyklerykalne i antynarodowe, jak i pozbawiające ludzi ich praw do emerytur, działania polityczne wzbudzające masowy opór społeczny są „przykrywane” przez „podbijające bębenek” informacje związane z przygotowaniami do Euro2012. Niezależnie od szkodliwości tego typu polityki pozostaje pytanie czy dzisiejszy sport jest tak skorumpowany, że Cesarz pytając się lud na trybunach będzie w stanie dostarczyć oczekiwany medal kibicującym tłumom. Gdyż o ile rzeczywiście polscy piłkarze-emigranci prezentują się lepiej niż dawniej, to jednak dla władz jest niezmiernie ryzykownym stawiać wszystko na jedną kartę dyscypliny, która jest od kilkudziesięciu lat w niesamowitym dołku moralno-organizacyjnym. Wprawdzie sędziowie w dzisiejszym świecie stanowią wyjątkowo nieprofesjonalny obraz, to jednak w targanej kryzysem Europie trudno uwierzyć, aby to właśnie nasze władze miały wystarczającą siłę wpływu na ich decyzję. Chyba, że strategia jest bardzo prosta i już wypróbowana podczas negocjacji Traktatu Lizbońskiego, nawet ostatnie miejsce zostanie ogłoszone, jako niebywały sukces i każdy medialny rozmówca będzie nas w tym utwierdzał. A na dodatek w tylko lokalnych mediach wszyscy zostaniemy pochwaleni, jako gospodarze, łącznie z „paniami lekkich obyczajów”. Zrealizowany zostanie wirtualny świat opinii, każdy dostanie jak w reklamie wszystko, co potrzebuje – przecież słowa nie kosztują. Milton Keynes mawiał, że w czasie dekoniunktury nawet kopanie dołów po to żeby je zaraz zasypać może być korzystne, bo generuje popyt. Jednak w polskich działaniach antykryzysowych sprawą kluczową powinna być budowa takiej infrastruktury, która zaowocuje w przyszłości wzrostem potencjału, wiedzy i dochodów, a nie stawianie pomników, które pochłoną pieniądze i będą generować koszty. A tak będzie w przypadku stadionów: po mistrzostwach będziemy musieli ponosić niemałe wydatki na ich utrzymanie, oświetlenie, monitorowanie. Okazuje się że nasi sąsiedzi zarówno na Wschodzie jak i na Zachodzie potrafili zadbać, aby te inwestycje miały ekonomiczny sens, a my nie. Decydując się na jakiekolwiek inwestycje infrastrukturalne należy brać pod uwagę etap rozwoju kraju. Gdyż jak ukazuje historia nawet przedwojenne Niemcy dokonywały inwestycji drogowych w Prusach Wschodnich, które nigdy nie mogły się zwrócić. W efekcie była to prowincja, w której przypadało najwięcej km dróg bitych na 1 samochód. Podczas gdy inwestycje w rozrywkę mają ekonomiczny sens w krajach wysoko rozwiniętych, gdzie ludzie dysponują nadwyżką w portfelach, a rynek rozrywki jest duży. Inaczej należy rzecz oceniać w kraju, który nie ma ani rynku, ani środków na rozrywkę. Można przecież wydawać pieniądze na infrastrukturę kosmiczną, tylko, po co. Ponadto na budowę stadionów mogą sobie pozwolić kraje, które mają popularne kluby piłkarskie, gdzie masowo rozprowadzane są karnety, a publiczność tłumnie ściąga na mecze. Wtedy nakłady się zwracają. My, mimo zapotrzebowania na sukces, piłkarski takich drużyn nie mamy. Tymczasem w Warszawie nie mamy żadnego znaczącego klubu piłkarskiego, a wsparto budowę aż dwóch stadionów ze środków publicznych (Legii i Narodowego). Nie zastanawiano się, jak je potem utrzymać, nie mówiąc już o zwrocie kosztów, które nota bene znacznie przekroczyły pierwotne kosztorysy. Różnicę w podejściu do inwestycji publicznych między naszymi władzami oraz decydentami innych krajów doskonale ilustruje budowa Allianz Areny w Monachium. Arena jest jednym z najpiękniejszych stadionów na świecie, a kosztowała tylko 340 mln. euro, czyli o ponad €100 mln mniej niż warszawski Stadion Narodowy. Przy czym o ile całkowita pojemność stadionu wynosi 69 901 miejsc, a więc podobnie do Stadionu Narodowego, to koszt budowy u nas był o ok. 50% wyższy. A i tak na koniec budowy wybuchła afera korupcyjna, która skutkowała wyrokiem więzienia dla prezesa Karl-Heinz Wildmoser Juniora. Dwa kluby, poza reprezentacją narodową, grywają na Allianz Arenie regularnie, przy czym jeden z nich - Bayern Monachium- to klub na miarę europejską, a drugi - TCV 1860 – jest klubem lokalnym. Projektując inwestycję dokładnie dopasowano ilość miejsc do szacowanej ilości widzów. O stopniu niemieckiej oszczędności świadczy fakt, że aby powiększyć o 3 tysiące liczbę miejsc na meczach ligi krajowej, zastosowano specjalną konstrukcję, która pozwala zlikwidować siedzenia na rogach i uzyskać w to miejsce dodatkowe miejsca stojące (przepisy ligi krajowej pozwalają, aby część publiczności stała). Zdecydowano się nawet oddać na 30 lat w dzierżawę nazwę stadionu niemieckiej firmie Allianz, byle tylko Arena generowała maksimum dochodów. W efekcie uzyskują najwyższą, jakość po najniższych kosztach. Również na Ukrainie stadion w Doniecku kosztował €80 mln, a w Charkowie €50 mln, w Warszawie 1,9 mld zł w sumie, a w przeliczeniu koszt 1 skromnie wyposażonego miejsca jest trzeci w całej Europie! Inne kraje, jak widać, sensownie wydają publiczne pieniądze - planują, dwa razy oglądają każdy grosz, szukają oszczędności, za każde marnotrawstwo wyciągają prawne konsekwencje; za to, że decydenci zgodzili się na inflacyjny wzrost cen dla austriackiej firmy Alpine, która wiedząc o tym wygrała kontrakt. W Polsce aneksowanie umów jest chlebem powszechnym i jak widać jedynie Niemcy podchodzą do sprawy na serio. Miało kosztować €286 mln i nie obchodzi ich, że w Polsce nawet €340 mln to byłoby bardzo tanio. I stąd w dniu 13 maja 2005 roku Karl-Heinz Wildmoser Jr został uznany winnym i skazany przez sąd w Monachium na cztery i pół roku więzienia. Został zwolniony za kaucją do czasu jego odwołania, ale Federalny Trybunał Sprawiedliwości odrzucił apelację w sierpniu 2006 roku. Nie tylko płacimy więcej przy znacznie niższych kosztach pracowników. Nasze firmy tych budowli nie sponsorują, bo zostały wyprzedane zagranicy; robią to względem lokalnych drużyn. I tak nie będzie, komu na te areny chodzić, gdyż klasowych drużyn u nas brak. No cóż, u nas wszystko dzieje od tyłu i nic dziwnego, że z takim efektem jak zwykle. Polska przede wszystkim powinna budować infrastrukturę rozwoju – w tym drogi, połączenia i stadiony – i to pod istniejące instytucje, a więc przedsiębiorstwa, uczelnie, kluby sportowe, tak, aby wspierać ich rozwój, generować wyższe dochody podatkowe i w ten sposób uzyskiwać zwrot kosztów inwestycji publicznych. My tymczasem eliminujemy własne instytucje, a jeśli już budujemy infrastrukturę to pod nic. Najpierw musimy wiedzieć, dokąd chcemy dojechać, a wtedy możliwe, jak mówił Seneka, że przyjazne wiatry nas tam doprowadzą. Jeśli tego nie wiemy, nie mamy strategii, wizji naszego miejsca w Europie, to nawet najbardziej sprzyjające wiatry nas tam nie doprowadzą. Powinniśmy dbać o własne instytucje gospodarcze, nie sprzedawać ich obcym koncernom, bo wkomponują się w światowy konglomerat i cała związana z nimi wiedza, wartość dodana i wyższe płace wyemigrują za właścicielem do centrali, nie mówiąc już o tym, że wraz z nimi sprzedajemy rynek. Powinniśmy także dbać o inwestycje w wiedzę i o to, aby przynosiły wartość dodaną. My tymczasem wypychamy naszych wykształconych pracowników za granicę, marnotrawiąc poniesione społecznie nakłady edukacyjne, ale i indywidulny wysiłek, jeśli polscy magistrzy lądują na „zmywaku”. Wzrost poziomu dochodów w ostatnim XX-leciu zawdzięczamy temu, że oszczędzamy na dzieciach, że wyprzedaliśmy majątek i zaciągnęliśmy długi. Ale dalej ani rusz. Przy obecnej strategii utknęliśmy w narożniku średnich dochodów w świecie. Nie wykorzystaliśmy nawet tej szansy, jaką stanowią niskie wynagrodzenia pracowników w Polsce. Od lat eliminujemy tę przewagę, podbijając wartość złotego i zadłużając się za granicą. Chiny znajdują się w tym samym „narożniku średnich dochodów”, ale oni prowadzą całkiem inną politykę. Niskie wynagrodzenia przełożyli na wysokie zyski chińskich przedsiębiorstw (m.in. dzięki niskiemu kursowi waluty), które następnie reinwestowali w dalszy rozwój coraz bardziej zaawansowanej produkcji. Są dziś w sytuacji podobnej do naszej. U nich także nastąpił wzrost wynagrodzenia do średniego poziomu, ale dysponują jednocześnie olbrzymimi rezerwami walutowymi i opcją w postaci olbrzymich sfinalizowanych inwestycji infrastrukturalnych, podczas gdy nam po tych latach zostały długi i emigrujący obywatele. Dla ponad 320 tys. Chińczyków, którzy wyjeżdżają, co roku do czołowych uniwersytetów na świecie, uczelnie zagraniczne są tzw. drugim wyborem, ponieważ mają na miejscu znakomite chińskie uniwersytety. Podczas gdy w Polsce ja osobiście byłem świadkiem, jak w latach 90 tych dwie renomowane światowe szkoły biznesu - IESE i Harvard - proponowały utworzenie w Polsce analogicznej uczelni i przysyłanie do nich swoich profesorów. W Polsce nie było zainteresowania ofertą, ale w Chinach było. W ciągu zaledwie 15 lat od powstania w Kraju Środka wyższej szkoły biznesu pod auspicjami IESE znalazła się one w pierwszej dziesiątce najlepszych uczelni na świecie. A to my mogliśmy ją mieć w Polsce. Powinniśmy korzystać z doświadczeń historii. Rozbiory były efektem słabości państwa w tamtym czasie. Znane są dzisiaj listy ambasadorów Prus i Rosji do króla niemieckiego i do Petersburga. Wynika z nich, że państwa ościenne pilnowały w owym czasie, aby w Polsce nie budowano manufaktur, nie rozwijano infrastruktury, popierały przyznanie praw innowiercom, widząc w nich swoich potencjalnych stronników, uzgadniały między sobą interesy wiązane z Polską. Lata utraty niepodległości czegoś nas jednak nauczyły, bo po jej odzyskaniu, w XX - leciu międzywojennym, potrafiliśmy prowadzić i wygrać wojnę celną z Niemcami. Doradcy rządu niemieckiego meldowali swoim mocodawcom, że Polacy nie dadzą sobie „wciskać kitu”, dążą do modelu suwerennego rozwoju i nie zrezygnują z własnej produkcji na rzecz importu z Niemiec. Historia jest najlepszą lekcją teraźniejszości, ale i ostrzeżeniem przed powtórką, która właśnie nam zagraża. Cezary Mech
Sobór Watykański II, tryumf katolickiego liberalizmu
Rozdział XXX książki “Oni Jego zdetronizowali” autorstwa abp-a Marcela Lefebvre.
Nie sądzę, bym naraził się na okarżenia o przesadę, gdy mówię, że Sobór był triumfem liberalnych idei. Poprzednie tematy w dostatecznym stopniu uwypukliły fakty: tendencje liberalne, taktykę i sukcesy liberałów podczas Soboru, a wreszcie ich pakt z wrogami Kościoła. Poza wszystkim, sami liberałowie, liberalni katolicy, głoszą, że Sobór Watykański II był ich zwycięstwem. W rozmowie z Wiktorem Messorim kardynał Ratzinger, były periti liberalnego nurtu na Soborze, wyjaśnia, jak Sobór sformułował i rozwiązał problem asymilacji liberalnych zasad przez Kościół katolicki. Kardynał nie twierdzi, że zaowocowało to spektakularnym sukcesem, ale utrzymuje, iż owa asymilacja miała miejsce, że została dokonana: Problemem lat 1960 było przyswojenie najlepiej wyrażonych wartości dwóch stuleci „liberalnej” kultury. Są to w gruncie rzeczy wartości, które, nawet, jeśli narodziły się poza Kościołem, mogą – oczyszczone i skorygowane – znaleźć swoje miejsce w jego wizji świata. I to się dokonało [333]. Gdzie się to dokonało? Niewątpliwie na Soborze, który ratyfikował liberalne zasady w Gaudium et spes i w Dignitatis humanae. W jaki sposób? Przy pomocy skazanej na niepowodzenie próby rozwiązania kwadratury koła: pożenienia Kościoła z zasadami Rewolucji. I taki właśnie jest cel, złudzenie liberalnych katolików. Kardynał Ratzinger niespecjalnie chwali się tym przedsięwzięciem; on nawet ocenia jego wyniki dość surowo: W chwili obecnej klimat uległ zmianie. Prawdę mówiąc na gorsze, w porównaniu z tym, który usprawiedliwiał ówczesny, bez watpienia naiwny, optymizm. Teraz musimy poszukiwać nowego rodzaju równowagi [334]. Zatem do tej pory, w dwadzieścia lat później, równowaga nie została odnaleziona! Poszukiwania nadal jeszcze trwają: to jest faktycznie niezmienna liberalna iluzja! Pozostali liberalni katolicy, w przeciwieństwie do kardynała, nie są tak pesymistyczni. Otwarcie świętują zwycięstwo: Sobór jest naszym zwycięstwem. Wystarczy na przykład przeczytać pracę pana Marcela Prélota, senatora z Doubs, o historii liberalnego katolicyzmu [335]. Autor zaczyna od kontrastowego zestawienia dwóch cytatów, pierwszego z wypowiedzi Pawła VI, drugiego z Lamennais’ego, których porównanie jest bardzo znaczące. Oto co mówi Paweł VI w swym soborowym orędziu z 8 grudnia 1965 r., przeznaczonym dla rządzących (wypowiedź tę, jak sądzę, już cytowałem):
O co prosi was ten Kościół, po niemal dwóch tysiącach wszelkiego rodzaju zmienności w stosunkach z wami, ziemską władzą? O co was dziś prosi? Zostało to wam przekazane w jednym z zasadniczych tekstów tego Soboru: prosi was jedynie o wolność. A oto co napisał Lammenais w prospekcie mającym na celu zwiększenie popularność jego gazety „L’Avenir”:
Wszyscy przyjaciele religii powinni zrozumieć, że potrzebuje ona tylko jednej rzeczy: wolności. Tak, więc, jak widzicie, zarówno u Lamennais’ego, jak i na Soborze Watykańskim II, jest ta sama liberalna zasada „samej wolności”: żadnych przywilejów dla prawdy, dla naszego Pana Jezusa Chrystusa, dla Katolickiego Kościoła. Nie! Taka sama wolność dla wszystkich: dla błędu i prawdy, dla Mahometa i Jezusa Chrystusa. Czyż nie jest to wyznawanie najczystszego liberalizmu (zwanego katolickim)? Marcel Prélot przypomina następnie historię tego liberalizmu, aż po chwilę jego tryumfu na Soborze Watykańskim II: Katolicki liberalizm… zna swoje zwycięstwa; kiełkuje wraz z listem otwartym Ecksteina z 1814 r., błyska z rozwojem „l’Avenir” jesienią 1830 r. Ma swoje chwile tryumfu przeplatane kryzysami, aż do momentu, gdy soborowe orędzie do rządzących naznacza jego cel: jego podstawowe żądania, sprawdzone i objaśnione, zostały zaakceptowane przez sam Sobór. Dlatego można dziś rozważać liberalny katolicyzm, taki jaki on ostatecznie jest, po zmianach jakie zaszły w ciągu wieków. Unika on zamieszania, które stało mu na przeszkodzie, i w pewnych momentach niemal położyło mu kres. Tak, więc wydaje się, że w rzeczywistości nie był on ciągiem pobożnych iluzji, wyznawanych przez przejrzyste, podobne do duchów cienie, ale w ciągu stu pięćdziesięciu lat, jak potężna myśl, owładnął umysłami i prawami, by wreszcie uzyskać ostateczne zaproszenie od tego Kościoła, któremu tak dobrze służył, a przez który jakże często był niedoceniany. Potwierdza to nasze wcześniejsze stwierdzenie: Sobór Watykański II jest soborem tryumfu liberalizmu. Takie samo potwierdzenie uzyskujemy czytając książkę pana Yves’a Marsaudon, Ecumenism Viewed by a Traditional Freemason [336], napisaną podczas Soboru. Marsaudon wie, co mówi: Chrześcijanom nie wolno jednak zapominać, że każda ścieżka prowadzi do Boga… i winni podążać za tą śmiałą ideą wolności myślenia, która – ktoś może teraz mówić o rewolucji, wywodzącej się z naszych masońskich lóż – rozprzestrzeniła się chwalebnie ponad bazyliką Świętego Piotra. On tryumfuje. Co do nas, opłakujemy! I wreszcie dodaje te straszliwe, lecz przecież zgodne z prawdą zdania:
Kiedy Pius XII zdecydował, że będzie osobiście zarządzał bardzo ważnym Ministerstwem Spraw Zagranicznych, sekretarz stanu, msgr Montini, został wyniesiony na niezwykle uciążliwe stanowisko arcybiskupa największej włoskiej diecezji, Mediolanu; ale nie otrzymał purpury? Nie było niemożliwym, z kanonicznego punktu widzenia, ale trudnym ze względu na tradycję, aby po śmierci Piusa XII, w tym stanie rzeczy, objął on tron papieski. Ale z tego właśnie powodu zjawił się człowiek, który, jak Poprzednik, nazwany został Janem; i wszystko zaczęło się zmieniać. Człowiek ten, mason, a co za tym idzie, liberał, powiedział prawdę: wszystkie idee, o które walczyli przez sto pięćdziesiąt lat, zostały zatwierdzone przez Sobór. Te wolności – myśli, sumienia, wyznania – zostały zapisane w dokumentach soborowych, z wolnością religijną w Dignitatis humanae i ze sprzeciwem sumienia w Gaudium et spes. Nie stało się to przypadkiem, ale za sprawą ludzi zarażonych liberalizmem, którzy wstąpili na Stolicę Piotrową i wykorzystali swą władzę, aby narzucić te błędy Kościołowi. Tak, prawdziwie, Sobór Watykański II jest ratyfikacją liberalnego katolicyzmu. A gdy się wspomni, że osiemdziesiąt pięć lat wcześniej papież Pius IX powiedział i powtórzył tym, którzy odwiedzili go w Rzymie: „Bądźcie ostrożni! Nie ma gorszych wrogów Kościoła, niż liberalni katolicy!”, można ogarnąć rozmiar katastrofy, jaką tacy liberalni Papieże i taki Sobór zgotowali dla Kościoła i dla panowania Naszego Pana Jezusa Chrystusa!
Przypisy:
[333] Miesięcznik Jesus, listopad 1984, s. 72.
[334] Tamże.
[335] Wyd. Armand Colin.
[336] Ekumenizm z punktu widzenia tradycyjnego masona.
Podatek katastralny – kolejna rozpaczliwa próba naprawiania publicznych finansów. Tym razem ofiarami padną właściciele nieruchomości Rząd przymierza się do wprowadzenia podatku katastralnego. Dla wielu właścicieli domów i mieszkań ta nowa danina na rzecz państwa oznaczać będzie życiową katastrofę. W skrajnych wypadkach stracą swoje nieruchomości, albo zostaną zmuszeni do wyprowadzki. Podatek katastralny najbardziej uderzy w mieszkańców dużych aglomeracji, gdzie obowiązują najwyższe ceny działek budowlanych, domów i mieszkań.
Katastralny – uderzenie w mieszkańców miast Od mniej więcej dwóch tygodni na stronie internetowej Ministerstwa Rozwoju Regionalnego można zapoznać się z „Założeniami krajowej polityki miejskiej”. Do uważnej lektury tego dokumentu szczególnie zachęcam właścicieli nieruchomości. Jest tam mowa o pieniądzach, które chce im zabrać rząd, pod pretekstem nowej daniny na rzecz państwa. O możliwości wprowadzenia w Polsce podatku katastralnego mówi się od kilkunastu lat. Ale po raz pierwszy ten pomysł stał się elementem oficjalnej rządowej strategii. Dodajmy – zabójczej strategii, która może zrujnować życiowy dorobek wielu Polaków. Wysokość podatku katastralnego zależy od rynkowej wartości nieruchomości. [Życiowy dorobek Polaków zagrabi, ale za to życiowy dorobek starszych i mądrzejszych - powiększy. Nie będziemy opisywali jak, bo i po co? - admin]
O swoje kieszenie powinni się więc bać właściciele domów położonych w dużych aglomeracjach i atrakcyjnych miejscowościach turystycznych. Tam nieruchomości osiągają najwyższe ceny. Nie wiemy jeszcze, o jakim obciążeniu fiskalnym myśli rząd. W krajach, gdzie obowiązuje podatek katastralny, jego maksymalna stawka, w niektórych sytuacjach wynosi nawet dwa procent wartości nieruchomości. Załóżmy, że polski rząd, przynajmniej na samym początku nie zdecyduje się na tak drastyczny drenaż kieszeni podatnika. Ale nawet połowa tej stawki, czyli jeden procent, przekroczy możliwości finansowe wielu właścicieli nieruchomości. Małe mieszkanie na warszawskiej Starówce kosztuje około 500 tys. złotych. Jeden procent podatku daje kwotę 5 tys. zł rocznie, to jest ponad 400 zł miesięcznie. Co ma zrobić, po wprowadzeniu podatku katastralnego, starszy warszawiak, żyjący z tysiąca złotych emerytury albo renty? Weźmy inny przykład. Blisko centrum Katowic leży tzw. „ptasie osiedle”. Jego ozdobę stanowią okazałe wille, zbudowane przez przedstawicieli ówczesnych elit profesorskich stolicy Górnego Śląska. Obecni mieszkańcy często kontynuują inteligenckie tradycje pierwszych właścicieli, co niekoniecznie idzie w parze z zamożnością. Czy stać ich będzie na zapłacenie tysiąca złotych podatku miesięcznie, jeżeli ich nieruchomość zostanie wyceniona na 1,2 mln zł? Dla wielu mieszkańców „ptasiego osiedla” to pytanie jest retoryczne. Część z nich zostanie zmuszona do sprzedaży domów i przeprowadzki do biedniejszych dzielnic. Czy można nie płacić podatku katastralnego? Lepiej nie ryzykować. Narastający „dług” obciąży hipotekę nieruchomości. Po śmierci właściciela, jeżeli spadkobiercy nie będzie stać na spłacenie zaległego podatku, dom albo mieszkanie przejdzie na własność gminy. Problem nie dotyczy tylko spadkobierców. Podatek katastralny zachwieje także budżetami rodzin, które kupiły domy lub mieszkania na kredyt. Weźmy przykład z życia wzięty. Moi znajomi z Mikołowa, gdzie mam biuro poselskie, zaciągnęli 400 tys. złotych bankowej pożyczki na budowę domu. Miesięcznie spłacają 2,2 tys. zł raty i ledwo wiążą koniec z końcem. Wartość rynkowa ich domu wynosi 700 tys. zł. Jeżeli wejdzie w życie podatek katastralny, nie stać ich będzie na kolejne obciążenie finansowe. Wzrośnie ono do ok 3 tys. zł miesięcznie. Podatek katastralny jest kolejną, rozpaczliwą próbą naprawiania publicznych finansów. Rząd, nie mając żadnych, skutecznych planów naprawczych, chce uzupełnić braki w państwowej kasie sięgając do kieszeni podatników. Tym razem ofiarą takiej polityki, a raczej jej braku, mają paść właściciele nieruchomości.
[To nie tylko próba naprawiania publicznych finansów, ale wyraźny krok w kierunku spełnienia zapowiedzi "Wasze ulice, nasze kamienice" - admin] Schemat funkcjonowania podatku katastralnego został wyjątkowo sprytnie przygotowany. Dochody z jego tytułu nie wpłyną bezpośrednio do budżetu państwa, ale zasilą kasy samorządów. Dzięki temu manewrowi poprawi się stan gminnych finansów, a rząd znajdzie pretekst, aby obniżyć wysokość subwencji dla samorządów. Państwo zyska na tym interesie, a część podatników sporo straci. Sęk w tym, że społeczny gniew nie zostanie skierowany przeciwko inicjatorom podatku katastralnego, ale przeleje się na wójtów, burmistrzów i prezydentów miast, bo to oni będą wystawiać faktury do zapłacenia. Izabela Kloc
„Nasz człowiek” z mediów reklamuje wino Jednym z objawów głębokiej degeneracji państwa jest sytuacja, kiedy ludzie wykonujący zawody, które mają szczególne znaczenie dla funkcjonowania społeczeństwa, sprzeniewierzają się swojej profesji, naruszają prawo lub łamią reguły etyczne w nich obowiązujące. Do nich możemy zaliczyć m.in. zawód policjanta, lekarza, sędziego, nauczyciela, dziennikarza. Są to, bowiem zawody zaufania społecznego i dlatego obowiązują w nich szczególnie ostre kryteria etyczne. Każde naruszenie tych norm winno pociągać za sobą eliminację z tych zawodów. Rzeczywistość, niestety, jest tego przeciwieństwem.
Z pośród wymienionych tu zawodów niewątpliwie największy regres dotknął środowisko dziennikarskie. Przypadek, o którym chcę powiedzieć, jest o tyle bolesny, że dotyczy człowieka, zajmującego wyjątkowo wysoką pozycję w mediach publicznych. A te, jak wiadomo, winny wyznaczać standardy obiektywizmu w przekazywaniu wiedzy o świecie, jak również standardy postępowania. Ludzie piastujący w nich kierownicze funkcje, winni być wzorem do naśladowania dla podległych im dziennikarzy. Dlatego tak przykra jest historia dyrektora programu pierwszego radia publicznego Kamila Dąbrowy. Zdaniem Rady Etyki Mediów, ważnej opiniotwórczej komórki środowiska dziennikarzy, Kamil Dąbrowa naruszył podstawy etyki zawodowej. W jaki sposób, to mu się biednemu przytrafiło? Otóż, nie bacząc na swoją funkcję, kilka tygodni temu poprowadził on festiwal wina w jednym z poznańskich supermarketów, reklamując firmę zajmującą się handlem alkoholem. Wszyscy obecni na owym festiwalu wina dowiedzieli się z rozdawanych ulotek, że reklamę prowadzi dyrektor i redaktor naczelny Programu I Polskiego Radia, choć impreza odbywała się pod patronatem konkurującego z „jedynką” radia PIN. Zdumiewające, że sam bohater nie widzi w tym nic nagannego. Twierdzi, że zrobił to, nie biorąc ani grosza. A na prowadzenie zgodził się, dlatego, że organizatorem festiwalu wina był jego przyjaciel. Kiedy zastanawiałem się, jak to możliwe, że Kamil Dąbrowa czuje się tak pewnie, że pozwala sobie na podejmowanie się roli, która łatwo mogłaby by się skończyć wyrzuceniem go z dyrektorskiej funkcji, przypomniało mi się, co może być powodem poczucia siły jego obecnej pozycji. Jest on po prostu jednym ze stałych współuczestników znanego programu TVN „Szkło kontaktowe”, wykpiwającego na wszelkie sposoby Prawo i Sprawiedliwość, ale np. także Kościół Katolicki. W ramach tej telewizyjnej działalności, Kamil Dąbrowa dorobił się nawet kompromitującego tytułu „Hieny miesiąca lutego 2012 r.”, przyznawanego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. Patologia naszego państwa polega właśnie na tym, że dla obecnej władzy ten tytuł jest honorowym wyróżnieniem, mówiącym, że „to nasz człowiek”. Jerzy Jachowicz
ZAiKS do Pawła Kukiza – obywatelu wasza – wersja jest niepoprawna politycznie, masz inną? Paweł Kukiz – W „Wiadomościach” z 4 czerwca 2012 roku pokazano jak Pan Prezydent zachwyca się wolnością słowa w naszej Ojczyźnie. „Na początku było słowo. Było wolne słowo” – powiedział. Kiedyś może i było. Teraz w sumie też jest pod warunkiem, że SŁUSZNE. Jako przykład niech posłuży moja opowieść o tym jak to – parę dni temu – Stowarzyszenie Autorów ZAIKS zwróciło się do mnie z prośbą o odpowiedź na 12 pytań, którą zamierzało umieścić w wewnętrznym organie prasowym „Wiadomości ZAIKS-u”.
Prośbę spełniłem, przesłałem mailem i otrzymałem odpowiedź-pytanie czy nie mam jakiejś innej wersji… Okazało się, że ta, którą wysłałem nie jest dobra, bo kilkadziesiąt egzemplarzy „Wiadomości” ma pójść do Kancelarii Premiera, do Pana Prezydenta, Ministerstwa Kultury itd… No i moja wypowiedź mogłaby kogoś obrazić. Wydaje mi się, że niczego obraźliwego nie napisałem, ale mniejsza z tym. Przerażające jednak jest to, że skreślenie ustawy o cenzurze skutkuje autocenzurą najpierw wydawcy a potem autora, (który -jeśli żyje z opublikowanych tekstów- prędzej czy później zaczyna pisać tak jak chce wydawca, choćby po to żeby mieć, za co kupić tusz). Tamta komuna mogła sobie tylko pomarzyć o podobnej uległości i stąd pewnie wówczas ustawa o cenzurze. Ta dzisiejsza komuna ustawy nie potrzebuje. Poprawność jest już tak zakorzeniona – m.in. dzięki pozaciąganym kredytom – wśród wydawców i ich żołnierzy od pióra, że piszą, co trzeba i jak trzeba, o kim i kiedy trzeba. Żal tylko iż widzę, że te moje gonitwy po wrocławskich ulicach z ZOMOwcami 30 lat temu, malowanie murów, strajki studenckie, przesłuchania przez MO itp. mogę sobie potraktować – w kontekście dzisiejszej wolności słowa- jako młodzieńczą przygodę nie mającą żadnego innego, poza gimnastyką, znaczenia. Bo Ruskie sobie, co prawda, poszły, ale co z tego skoro dziewczyna w wieku mojej najstarszej córki decyduje o słuszności bądź niesłuszności mojej wypowiedzi. Jeśli do tego dodać raz jeszcze, podkreślić, że wypowiedź miała mieć miejsce w piśmie STOWARZYSZENIA TWÓRCÓW a więc grupy, która powinna mieć szczególne prawa, co do słowa to… pióra opadają . Okazuje się, że w Polsce wolność twórcza to możliwość sypiania z 13-latką albo ćpania koksu w spódniczce w towarzystwie prostytutek. Wolność wypowiedzi -niekoniecznie.
Poniżej treści – wg „Wiadomości ZAIKS-u” – NIESŁUSZNE.
„Tuzin pytań do…”
1. Największym autorytetem dla mnie jest… Paweł Kukiz: Pan Premier. Bo zawsze dotrzymuje słowa. Bo jest ufny (oddał śledztwo), asertywny i odporny na wszelką krytykę dekonstruktywnej opozycji. No i zawsze uśmiechnięty. Nawet wtedy, gdy każdy inny załamałby się i rozpłakał. Jest uwielbiany przez kobiety i potrafi im za te wielbienie odpłacić choćby poprzez danie możliwości nauki na najwyższych szczeblach administracji państwowej. Jest też szarmancki wobec kobiet i trudno mu im czegokolwiek odmówić (np. Angeli Merkel). Wspólnie z Panem Prezydentem buduje zgodę. I drogi. Szanuje ludzi pracy, bo nie chcąc przeszkadzać im w robotach przygotowawczych na Euro, 2012 co tydzień wraca z pracy do domu samolotem. Dba również o przyrost nowych miejsc pracy -za jego rządów zatrudnienie znalazło ponad 100 tysięcy urzędników. Jest oszczędny – przetargi rządowe na roboty publiczne wygrywają oferenci, którzy zobowiązują się budować poniżej kosztów budowy. Dba o bezpieczeństwo państwa bardziej niż wojskowy, bo np. w stanie wojennym w Komendzie Głównej MO zatrudnionych było tylko 500 funkcjonariuszy a dziś jest ich blisko 5 tysięcy. Przypuszczam, ze Pan Premier lubi naszą polską muzykę rockową z lat osiemdziesiątych, bo Polacy mają do dyspozycji- w znacznej mierze dzięki niemu- swoją Zieloną Wyspę, piękną Irlandię, którą kochał już Kobra z „Kobranocki”. Pan Premier jest dla mnie autorytetem także, dlatego, że jest wielkim wrogiem systemu autorytarnego.
2. Jak to się stało, że zostałem twórcą? - Zmuszany przez Matkę-sopranistkę do nauki gry na fortepianie w szkole muzycznej szukałem ucieczki od skomplikowanej klasyki mozartowskiej w prostocie buntowniczych, hard rockowych rytmów Black Sabbath, których moja własna interpretacja przychodziła mi zadziwiająco łatwo, naturalnie. Prawdopodobnie okolicznością, która uwiarygodniała szczerość i potęgowała mój bunt-rzecz naturalną zresztą w okresie dojrzewania- był obowiązek przebierania się na zajęcia rytmiki w rajstopki opinające ciało tak, że przechodziłem traumę paradując w nichpośród koleżanek i kolegów. Porzuciłem, więc rajstopki na rzecz spodni - poszerzanek (tzw. „dzwony) i skupiłem nad własną twórczością. Z tego, co mi wiadomo część moich kolegów z tamtych lat nadal paraduje.
3. Czego nie wybaczam, a co wybaczam zbyt łatwo? - Zbyt łatwo wybaczam sobie, że wszystko wybaczam.
4. Największy sukces w życiu… - Nie odpowiem, bo jeszcze chcę trochę pożyć.
5. Największa wpadka, twórcza katastrofa… - j.w.
6. Najtrudniejsze w procesie twórczym jest… - Dokończenie dzieła po uświadomieniu sobie jego ewidentnej niekomercyjności w chwili nadejścia rachunków i ponagleń wzywających do spłat rat kredytu.
7. Czy zostałem kiedyś okradziony, jako twórca? - Ależ skąd! Żyjemy przecież w państwie prawa gdzie kradzież ścigana jest z całą stanowczością przez organy powołane do realizacji prawa. Skoro zaś prokuratura w przypadku ściągania z internetu plików muzycznych czy kopiowania płyt nie wszczyna postępowania argumentując to znikomą szkodliwością czynu to znaczy, że to nie kradzież.
8. Jak skutecznie chronić twórczość? - Zakopać Dzieło w miejscu sobie tylko wiadomym i zaginąć.
9. Co mnie irytuje we współczesnej kulturze, a co mi się w niej podoba? - Wszystko mi się bardzo podoba, bardzo się cieszę, że tu jestem i że wszyscy się cieszą się cieszę. Nic mnie nie irytuje, jest dobrze. Dobrze mi tak.
10. Najgłupsze pytanie, jakie mi zadano…? …
11. Jak widzisz świat twórców za 50 lat? - Twórcy hodowani będą w probówkach w proporcjach 99% afirmujących System i 1% nonkonformistów („wentyli bezpieczeństwa”). „Wentyle” zostaną umieszczone w domach dziecka (a po osiągnięciu pełnoletności w ośrodkach odwykowych) zaś reszta zostanie skierowana do adopcji. Adopcja ich (oczywiście przez pary homoseksualne, bo heteroseksualizm uznany zostanie za zboczenie) obwarowana będzie szczegółowymi przepisami. Prawo m.in. da pierwszeństwo przysposobienia twórców szefom muzycznym rozgłośni radiowych i stacji telewizyjnych („lub czasopisma”). Dzięki temu nie będzie wówczas mowy o działaniach korupcyjnych i „układowych”, bowiem rodzice prezentować będą dzieła swych dzieci ze świadomością, iż po pierwsze- należne z tytułu praw autorskich tantiemy pozostaną w rodzinie a po drugie, że twórczość ich dzieci jest zgodna z zasadniczą linią polityki kulturalnej naszego państwa (o ile Państwo Polskie nie zostanie za 50 lat uznane za ksenofobiczny wymysł prymitywnego wieśniaka). Po śmierci swoich rodziców twórcy będą posiadali pierwszeństwo w adopcji przyszłych szefów rozgłośni i stacji telewizyjnych („lub czasopisma”) również hodowanych w probówkach w ilościach odpowiadających liczbie wakatów.
12. Gdybym nie był twórcą, byłbym… (i dlaczego?) Panem Premierem. Autor Paweł Kukiz
Pompowani pesymizmem Zbliża się EURO, przyjechały juz główne drużyny. Pakują się kibice. Będzie w Polsce święto. W kilku naszych miastach szczególnie. To tam, gdzie wybudowano nowe stadiony. To nowoczesne obiekty z zauważalną architekturą. Ważne, że wybudowano na czas, choć nie bez kłopotów. Były w tej sprawie pojękiwania niektórych dziennikarzy i polityków. Ale trudno, „karawana idzie dalej”. Dziwiłbym się, gdyby nie było tych jęków. To nasza umiejętność, jęczenie i narzekanie. Budowniczowie stadionów odrobili zadane lekcje. Ni stąd ni zowąd w Polsce zbudowano cztery nowe stadiony. Jednak bezszmerowo. Zbudowano także infrastrukturę towarzyszącą.
Jęczący podnoszą problem, że dużo kosztowały, że nie będzie, co w nich pokazywać i, że nie zarobią na swoje utrzymanie. Czy tak się stanie? Nie wiadomo, a może okażą się bardzo dochodowe, a my już narzekamy. Ja uważam, że inwestycję tę należy traktować, jako wędkę. Ile złowimy złotych rybek, to już sprawa naszej pomysłowości i umiejętności. Szansa na zarobek jednak jest. Autostrady także przyniosły wiele głosów krytycznych. Ale jednak są, część być może będzie opóźniona, ale widać juz zakończenie ich budowy. To dla nas wielka sprawa, przyśpieszanie komunikowania się, to droga do bogacenia się kraju. Gdyby nie EURO, brakłoby entuzjazmu. Jest jeszcze wiele innych budowlanych i renowacyjnych projektów. Czekamy na ich zakończenie z radością. Mój entuzjazm demonstrowany w tym tekście, chciałbym przeciwstawić narodowemu pesymizmowi. W sytuacji ekonomicznej Polski, przy nadchodzącym globalnym kryzysie konieczna jest pozytywna mobilizacja całego społeczeństwa. Mamy wiele powodów do narzekań, to prawda, ale spać powinniśmy kłaść się wyłącznie pewni przyszłych dobrych rezultatów. To pomaga żyć i pracować.
Rzecz jasna, byłoby dobrze, gdyby udało się nauczyć optymizmu naszych polityków, to ułatwi im tworzenie pozytywnego programu logistycznego dla rozwoju kraju. Jeżeli to jednak będzie syzyfową pracą, to przejmijmy inicjatywę dla działalności, która nas ożywi. Rozwińmy inicjatywy obywatelskie. Narodową cechą Polaków jest umiejętność jednoczenia się w sytuacjach dla Polski kryzysowych. Coś mi się wydaje, że taka chwila nadchodzi. To kryzys globalny, światowego zasięgu. To zło musimy wykorzystać dla mobilizacji Polaków. Dwa i pół roku temu przewidywałem taką sytuację, niestety wydaje się, że miałem wówczas rację. Jak pomniejszyć niekorzystne wpływy światowej ekonomicznej agresji? Tylko przez ucieczkę do przodu, przez konsolidację Polski dla ochrony swoich spraw, do wyzbycia się egoizmu, do pracy, do pozbycia się cwaniactwa i do powiększenia optymizmu. W Unii Europejskiej odbywa się swoisty konkurs dobrego zarządzania. Na drodze do przegranej jest Grecja i Hiszpania. To może okazać się kulą śniegową. Rośnie zniecierpliwienie u obywateli Francji, a zwłaszcza Niemiec. Przyjaźń Rosji i Niemiec także ma dla nas duże znaczenie. Ameryka bardzo realnie spoziera w kierunku Rosji. To dla nas trudna sytuacja, zważywszy na historyczne niechęci nas do Niemiec i Rosji. Nie umiemy podawać ręki. Nie wierzymy w normalizację stosunków, to znowu ów pesymizm. Jest stara zasada, że sąsiadów trzeba polubić i szanować, albo przyłączyć ich do siebie. Taką lekcję już przerabialiśmy. Doświadczyliśmy okupacji niemieckiej i rosyjskiej, bo to nas przyłączono. Nie powtarzajmy tej złej historii.
Naszą buńczuczność zamieńmy na tolerancję. Ze starego góralskiego dowcipu wynika istotny morał.
Górala odpiłowującego gałąź, na której siedzi, jakiś przechodzeń zadziwiony sytuacją uprzedza: „góralu, źle siedzisz, upadniesz z gałęzią na ziemię”. Kiedy tak się stało, góral spojrzał zdziwiony w niebo i powiada: „prorok, czy co?”
W polityce zagranicznej i społecznej warto jest o tym pamiętać. Nie podcina się własnych gałęzi. Mamy duże dobre i złe doświadczenia z naszego rodzinnego kapitalizmu. Cieszmy się szansą, którą dała nam historia, bądźmy pozytywni w pracy i w życiu. Skoro juz jesteśmy w Unii Europejskiej, to traktujmy tę sytuację jak szansę na wartościowe i pożyteczne życie naszej ojczyzny. Aleksander Gudzowaty
Jestem zawiedziony takim stylem myśleniaPo człowieku doświadczonym można by się, bowiem spodziewać czegoś więcej niż narracji o pompowaniu. Otóż, drogi Panie, Polacy zostali podzieleni na dwa (lub więcej) wrogie plemiona. Jeśli odejdziemy od retoryki partyjnej, to plemiona te dzielą się na te, które ulegają pompowaniu pesymizmem oraz te, które nadymają się propagandowym entuzjazmem reżimowych mediów i ośrodków wpływu. I jedni i drudzy to głupcy, którymi łatwo sterować z zewnątrz. Podatni na manipulacje i niezdolni do samodzielnego - krytycznego i racjonalnego myślenia, empatii i solidarności, działania nie tylko dla własnych korzyści (przy żłobie to łatwiejsze w kraju tak nieudolnie rządzonym), lecz również dla dobra wspólnego. Przykro mi to stwierdzić, ale ten felieton napisał Pan jakby naczytał się pdręczników rozmaitych guru od inżynierii szczęścia i zapomniał, że jest coś takiego jak uczestnicząca obserwacja świata i krytyczny rozum. Ech... do kogo adresuje Pan przesłanie o potrzebie pozytywnego myślenia? Do tych okradanych i lżonych przez marionetkową władzę III RP? Do tych wykluczonych z dyskursu publicznego przez własne państwo moherów? Do tych "rozstrzelanych" za życia przez skorumpowany wymiar sprawiedliwości z przyległościami zwykłych obywateli, którzy zawinili tylko tym, że nie załapali się do mafii? (...) Do kogo? Ech... nie chce mi się więcej pisać, gdyż nic w tym tekście kupy się nie trzyma. Proszę sobie przypomnieć zasadę realizmu ontologicznego epistemologicznego. Tylko ta opinia przejdzie przez sito faktów, która raczy je dostrzegać. Nie, bardziej od pozytywnego myślenia, czy tym bardziej pomponikowego entuzjazmu, potrzebujemy dziś w Polsce demokratycznego państwa prawa i odzyskania przez suwerena zagrabionego przez kastę polityków prawa do samostanowienia. Gdzie nie spojrzeć - potrzebna jest naprawa Rzeczypospolitej. Klakierzy rudego dłonie mają tak nabrzmiałe od entuzjastycznego oklaskiwania polskich sukcesów, że palcem nie kiwną, żeby powrócić na ścieżkę realistycznego myślenia o ogromie pracy i wyzwań, która przed nami. Piotr F. Świder
Szukanie - nieudane - odrobiny sensu. Tygodnik „Uważam Rze” nadal kontynuuje szukanie winnych Katastrofy. Zamieszczam w całości typowy tekst. Część pierwsza (kursywą) to opis działań p. Włodzimierza Żyrynowskiego. A wnioski Autorki... Żyrinowski obwinia władze Rosji KATASTROFA W SMOLEŃSKU Lider populistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji po raz kolejny obarczył Kreml winą za katastrofę polskiego Tu-154 pod Smoleńskiem.
Podczas wystąpienia w Dumie 11 kwietnia 2012 r. Władimir Żyrinowski oświadczył, że władze w Moskwie powinny skuteczniej rozwiązywać problemy z wypadkami lotniczymi. - Powinny zabronić startu lub lądowania samolotów przy złej pogodzie. Nie doszłoby wówczas do awarii w Smoleńsku czy Tiumeniu. Wystarczyłyby elementarne instrukcje ministrów lub odpowiednich służb - przekonywał Żyrinowski. Dokładnie dwa lata temu, także w Dumie, skrytykował on władze za to, że pozwoliły na lądowanie samolotu z Lechem Kaczyńskim i "całą elitą polityczną obcego państwa" na pokładzie w gęstej mgle. "W złych warunkach pogodowych powinniśmy bezwzględnie zamykać lotniska dla każdych samolotów. nieważne,kto w nich leci: grupa bezdomnych udająca się nałowienie ryb czy prezydent" - grzmiał lider LDPR
Kolejne wystąpienie Żyrinowskiego podważa tezy raportu MAK, który stwierdza, że "dowódca lotu międzynarodowego podejmuje samodzielną decyzję o lądowaniu bądź opuszczeniu lotniska". Żyrinowski, w obecności Władimira Putina przysłuchującego się obradom, dał do zrozumienia, że do tego, by zapobiec katastrofie smoleńskiej, wystarczyłyby wola polityczna i instrukcja ministra, np. transportu.
- Fakt, że to zostało wypowiedziane w obecności Putina, świadczy, iż w elitach rosyjskich musi być przypuszczenie, że raport MAK zawiera liczne błędy, że np. nie mówi o winie rosyjskich kontrolerów. Przecież wystąpienie Żyrinowskiego nie zostało zakwestionowane - mówi "URz" eurodeputowany Michał Kamiński. - Od początku zresztą wiedziałem, że w Rosji panował wówczas bałagan. A teraz myślimy:
W czym wystąpienie p.WŻ podważa tezy raportu MAK, który stwierdza, że "dowódca lotu międzynarodowego podejmuje samodzielną decyzję o lądowaniu bądź opuszczeniu lotniska"??!? Przeciwnie – potwierdza je; domaga się tylko by to zmienić, by jakieś ministerstwo wydało instrukcję zabraniającą kapitanom samolotów podejmowania takich decyzyj. Co ma z tym wspólnego obecność na sali obrad JE Włodzimierza Putina?? Skąd wniosek, że w elitach rosyjskich panuje jakiekolwiek "przekonanie"?? Dlaczego wystąpienie p.WŻ miałoby zostać „zakwestionowane”? P.WŻ zgłasza postulat - moim zdaniem niesłuszny, ale całkowicie w normie – i co tu jest do „kwestionowania”? Nie ma też tam NIC o bałaganie! Nic. To, że ten bałagan tam panował, jest zapewne prawdą – ale NIC w słowach p.WŻ tego nie potwierdza. NIC! W sumie: śp.Józef Goebbels mógłby uczyć się od p.Tacjany Serwetnyk i p.Michała Kamińskiego jak wykręcać kota ogonem do przodu. I dwie uwagi na koniec:
1) P.Żyrynowski jest w Dumie (i w Rosji) uważany za politycznego wariata – proponował np. umieścić na granicy z Litwą olbrzymie wentylatory i rozpylać na Litwę radioaktywny pył - więc z Nim się rzadko dyskutuje.
2) Publikowanie tekstu wykazującego niedociągnięcia obsługi lotniska podważa główną tezę smoleńszczyków – tę o bombie w samolocie. Bo jeśli była tam bomba – to jaki jest sens zajmowania się tym, jak działali kontrolerzy lotu???!!?? JKM
Na razie – przed EURO Zbliżają się mecze EURO 2012 – więc polityka ulegnie niejakiemu zawieszeniu. Kto się na tym EURO nakradł, ten się nakradł – a teraz i aferzyści, i okradzeni, będą w zgodzie oglądali mecze naszej reprezentacji. Oby, co najmniej sześć... Oczywiście ONI albo „za darmo”, (czyli na nasz koszt) albo na znacznie lepszych trybunach – bo ICH stać. Najlepszą trybunę zajmie p. Roman Abramowicz – i bardzo słusznie. Płaci ze swoich – a nas nie okradł przecież. W odróżnieniu od „naszych”. Trudno: poczekamy. A natychmiast po Euro zbierze się komisja śledcza w/s EURO właśnie. Musi zbadać, dlaczego „Stadion Narodowy” kosztował trzy razy tyle, ile powinien. Dlaczego kilometr autostrady kosztuje w Ameryce 10 milionów złotych, w Niemczech 25 milionów, a w Polsce 43 miliony? I gdzie są te pieniądze? A może nikt ich nie ukradł? To byłoby jeszcze gorzej! To by znaczyło, że te potworne pieniądze się zmarnowały. Jak ktoś ukradnie – to postawi sobie willę – a zwolni jakieś mieszkanie, które komuś się przyda. Jak mu się udowodni złodziejstwo – to willę można odebrać... a jak zmarnują – to koniec! Wsiąkło w ziemię – i nikt z tego nie ma pożytku! Tu wszyscy o Euro – a ja sobie czytam prasę angielską. I wychodzi mi, że na Wyspach, z okazji Olimpiady nakradli się jeszcze bardziej. Sam stadion... Ech – budowany w systemie „partnerstwa publiczno-prywatnego”. To taki patent, by łatwiej wyciągać pieniądze od państwa. Piękny wynalazek. Toteż ludziska korzystają, jak umieją... Taki system. Jak fabryka jest państwowa – to jest niczyja. Np. fabryka cukierków. Ani ja, ani nikt, nie sprawdzi, czy nas nie okradają. Mało kto się na tym zna. A nawet, gdyby się znał, to nie on decyduje. Musiałby przekonać innych. Ale jak? Jak ten człowiek ma dotrzeć do innych? A takich fabryk i fabryczek są dziesiątki tysięcy. Jak nawet ktoś wykryje szwindel i podniesie raban, jak nawet prokuratura się tym zajmie i faceta wsadzą za kratki. A w międzyczasie sto tysięcy innych facetów kradnie gdzie indziej. Dyrektor państwowej firmy zleca coś firmie swojej kochanki – i boży się, że to musi tyle kosztować. No, musi – i już! On zamawia tego tygodniowo setki – jak mu to sprawdzimy? On się zna – a my nie... Związki zawodowe zażądają, byśmy płacili tamtejszym robotnikom o połowę więcej, niż można by. A skąd mamy wiedzieć, że można by mniej? A poza tym: nas jest 30 milionów, jak zapłacimy tym robotnikom o 200 złotych za dużo – to na każdego Polaka wypadnie 10 groszy. To niech już sobie zarobią – dla nich te 200 złotych to dużo. I machamy ręką... Ale tych fabryczek jest 20.000. Na każdej 10 groszy – i już jesteśmy miesięcznie biedniejsi o dwa patole! Jakbym miał kierować fabryka, na której się nie znam – to natychmiast bym sprzedał. Ale, uwaga: sprzedawać trzeba Z LICYTACJI! Bo inaczej – znów powiedzą, że to trzeba sprzedać taniej, bo za więcej się nie da. I znów nas oszukają. A czy kto słyszał, by w Polsce cokolwiek większego sprywatyzowano z licytacji? No, właśnie... Oby co najmniej sześć... Oczywiście ONI albo „za darmo” (czyli na nasz koszt) albo na znacznie lepszych trybunach – bo ICH stać. Najlepszą trybunę zajmie p. Roman Abramowicz – i bardzo słusznie. Płaci ze swoich – a nas nie okradł przecież.W odróżnieniu od „naszych”.Trudno: poczekamy. A natychmiast po Euro zbierze się komisja śledcza w/s EURO właśnie. Musi zbadać, dlaczego „Stadion Narodowy” kosztował trzy razy tyle, ile powinien. Dlaczego kilometr autostrady kosztuje w Ameryce 10 milionów złotych, w Niemczech 25 milionów, a w Polsce 43 miliony? I gdzie są te pieniądze? A może nikt ich nie ukradł? To byłoby jeszcze gorzej! To by znaczyło, że te potworne pieniądze się zmarnowały. Jak ktoś ukradnie – to postawi sobie willę – a zwolni jakieś mieszkanie, które komuś się przyda. Jak mu się udowodni złodziejstwo – to willę można odebrać... ...a jak zmarnują – to koniec! Wsiąkło w ziemię – i nikt z tego nie ma pożytku! Tu wszyscy o Euro – a ja sobie czytam prasę angielską. I wychodzi mi, że na Wyspach, z okazji Olimpiady nakradli się jeszcze bardziej. Sam stadion... Ech – budowany w systemie „partnerstwa publiczno-prywatnego”. To taki patent, by łatwiej wyciągać pieniądze od państwa. Piękny wynalazek. Toteż ludziska korzystają, jak umieją... Taki system.Jak fabryka jest państwowa – to jest niczyja. Np. fabryka cukierków. Ani ja, ani nikt, nie sprawdzi, czy nas nie okradają. Mało kto się na tym zna. A nawet, gdyby się znał, to nie on decyduje. Musiałby przekonać innych. Ale jak? Jak ten człowiek ma dotrzeć do innych?A takich fabryk i fabryczek są dziesiątki tysięcy. Jak nawet ktoś wykryje szwindel i podniesie raban, jak nawet prokuratura się tym zajmie i faceta wsadzą za kratki. A w międzyczasie sto tysięcy innych facetów kradnie gdzie indziej. Dyrektor państwowej firmy zleca coś firmie swojej kochanki – i boży się, że to musi tyle kosztować. No, musi – i już! On zamawia tego tygodniowo setki – jak mu to sprawdzimy? On się zna – a my nie...Związki zawodowe zażądają, byśmy płacili tamtejszym robotnikom o połowę więcej, niż można by. A skąd mamy wiedzieć, że można by mniej? A poza tym: nas jest 30 milionów, jak zapłacimy tym robotnikom o 200 złotych za dużo – to na każdego Polaka wypadnie 10 groszy. To niech już sobie zarobią – dla nich te 200 złotych to dużo. I machamy ręką...Ale tych fabryczek jest 20.000. Na każdej 10 groszy – i już jesteśmy miesięcznie biedniejsi o dwa patole! Jakbym miał kierować fabryka, na której się nie znam – to natychmiast bym sprzedał. Ale, uwaga: sprzedawać trzeba Z LICYTACJI! Bo inaczej – znów powiedzą, że to trzeba sprzedać taniej, bo za więcej się nie da. I znów nas oszukają. A czy kto słyszał, by w Polsce cokolwiek większego sprywatyzowano z licytacji?No, właśnie... JKM
Tak - zacnych niedołęgów... Co właściwie zrobił "rząd Olszewskiego". Czy przeprowadził reprywatyzację? Nie, hamował ją, jak mógł – a mógł. Przez sześć miesięcy nie napisał nawet ustawy lustracyjnej!
{ARMAGEDON} napisał niby polemikę z moim poprzednim wpisem - powtarzam ją tu, dla wygody. Mój tekst na czarno - Jego na niebiesko:
[Nieoczekiwanie wszystkie telewizje oszalały na punkcie 4 czerwca: 20 lat od obalenia „rządu Olszewskiego”.]
Byłem w szoku, kiedy zaczęli o tym mówić, zwłaszcza, że wcześniej przewidywałem "przykrycie" nocnej zmiany innym czwartym czerwca, tym z 1989 roku. Teraz uważam, że był to manewr uprzedzający wobec PIC-u, którego poparcie relatywnie wzrosło w porównaniu z POtworkiem. Obawiali się, że PIC będzie próbował zdyskontować okrągłą rocznicę w celu rozhuśtania nastrojów pogrążonego w apatii społeczeństwa.
[Tymczasem obalenie tego rządu było kompletnie bez znaczenia.]
- Sam Pan napisał, że agenci zobaczyli ilu ich jest i poznali swoją siłę, bo w demokracji ilość to siłą, n'est-ce pas?
- Oznaczało to również odcięcie pępowiny od ciała okrągło-stołowego bękarta, który rozpoczął w pełni samodzielny żywot bez potrzeby oglądania się na jakieś ustalenia z kimkolwiek, szczególnie zaś polskim społeczeństwem, którego durnota objawia się wysokim stopniem autoagresji towarzyszącym uległości wobec obcych, o ile tylko nie uciekają się do użycia przemocy explicite.
- Konsekwencje w sferze kształtowaniu ustroju, którego Pan nienawidzi są takie, że on okrzepł. Szalunki rozebrano, a przed nami stoi twardy mur, wysoki na tyle pięter, na ile naiwność tego głupio-mądrego narodu pozwoli go postawić.
- Idee liberalizmu gospodarczego zostały zawłaszczone przez żywioł platformerski, mimo iż jest to taka sama banda ekonomicznych komuchów jak PIS czy SLD.
- Kwestia lustracji stała się narzędziem groteskowych afer, przy pomocy, których wycinano NIEWYGODNE W DANEJ CHWILI osoby, np. Tomaszewski, Gilowska, Wolszczan (A komu do diaska ten astronom przeszkadzał?) itd. W sumie zamiast działa, które kruszy mury twierdzy agentury, ostał się nam jeno pistolecik, który gdy go, komu przystawić do głowy i nacisnąć cyngiel, wypuszcza kolorową tasiemkę, albo puszcza strumień wody. Postraszony tym sposobem osobnik schodzi z politycznej sceny wśród śmiechów i gwizdów, a zidiociałe społeczeństwo konsumuje przekaz, że oto nastąpiło zdemaskowanie straszliwego agenta. Tymczasem wokół okrągłego stołu wszystko kończy się "wesołym oberkiem" (copyrights by S. Michalkiewicz)…
Piszę chaotycznie, bo czasu niewiele, za mało by poskładać zgrabny elaborat. Dodam jeszcze TW Bolka, jako symbol. Nawet, jeżeli merytorycznie jest to nikt, to jak utrzymują jego apologeci, stanowi wielki symbol. O tak. Pamiętam przerażoną, pełną nienawiści twarz owego symbolu przed głosowaniem, a później rozluźnioną, cyniczną i pogardliwą, gdy było już po wszystkim.
[Ten rząd zresztą nie robił NIC. Był to rząd zacnych, kompletnych nieudaczników.]
NIC to w wykonaniu naszych rządów dużo. Nie robić nic to znaczy nic nie szkodzić. Niestety obawiam się, że coś jednak robił. Zaczął przywracać socjalistyczne regulacje w gospodarce. W kwestii "nieudacznictwa" litości! Pawlak, Suchocka, Buzek to dopiero lwy na niwie naprawy państwa! Wybór SLD do władzy świadczy o tym do jakiej rozpaczy doprowadzili ludzi.
[Jaka by ta Uchwała nie była – to Antoni Macierewicz i tak jej nie wykonał. Miał ujawnić agentów UB i SB. Zaczął od Senatorów i Posłów – ale ujawnił tylko tych agentów, których bezpieka się już pozbyła. Ujawnił raptem może 1/5 agentury – i to tę martwą.]
Cóż teraz począć. A i tak jego ograniczone działanie wywołało największą burzę w postkomunistycznej historii naszego kraju.
[Ciekawe: kto jest wśród tych naprawdę ważnych, w spec-zbiorze..]
Mam nadzieję, że sprawdzenie powyższego stanowi ISTOTNY postulat w programie wyborczym KNP.
[A potem Trybunał Konstytucyjny – absolutnie i bezsprzecznie bezprawnie – ogłosił, że Uchwala jest sprzeczna z Konstytucją.]
mam nadzieję, że takie numery nie ulegają przedawnieniu... Czas nagli, źle się pisze jak diabli. Krótko powiem. Czy po całym dniu bez picia na pustyni, docierając do oazy, zastanawiam się, nad jakością wody w jeziorku, czy piję pełnymi haustami? Jaka by ta lustracja nie była, musiała by uczynić wyłom w murach zakłamanej twierdzy okrągłostołowego państwa. A ten wyłom był szansą dla prawicy, która jak przy tym kanciastokrągłym meblu ustalono miała się nigdy nie odrodzić. Więc? Otóż prof.Wolszczan nikomu nie szkodził. Jak stwierdziłem w PolSat NEWS
nie chodziło o szkodzenie komukolwiek - nasza Uchwała (w odróżnieniu od PiSowskiej Ustawy Lustracyjnej) nie przewidywała jakichkolwiek sankcyj w'obec ujawnionych agentów. Nawet nie kazano im się przyznawać!). Celem było to, by nikt nie mógł ich szantazować. Zarówno nasze tajne służby – jak i służby np. rosyjskie. Tak, więc, jeśli rząd nic nie robi, to jest na ogół dobrze. W normalnym kraju. W sytuacji, gdzie większość stosunków jest PRLowskich, rząd powinien coś robić. Tymczasem hamował. I – co chyba najgorsze – stale mówił, że będzie coś robił. To, oczywiście, paralizowało przedsiębiorców, niewiedzących, co jutro nastapi. W sumie: gdyby nie 3 głosy UPR p.Mecenas w ogóle nie otrymałby inwestytury. Gdy utworzył rząd – i wygłosil exposé – odpowiedziałem, że „program Rządu jest niejasny – a to, co0 w nim jasne, jest socjalistyczne”” i UPR przeszła do opozycji. Rząd nie tylko z tego powodu nie miał większości – i trwał tylko, dlatego, ze nie umiano sklecić alternatywy. Przypominam, że natychmiast po wyborach napisałem, że wynik jest taki, że żadnej sensownej większości nie da się w nim zbudować. Sam p.Mecenas i chyba wszyscy Jego ministrowie – to naprawdę zacni ludzie. Wybitni czasem teoretycy. Natomiast, jako ministrowi – kompletni nieudacznicy. Mam nadzieję, że to wystarczająco uzasadniłem? JKM
"On jest manipulatorem. To człowiek złej woli, oszust intelektualny." Spisane będą słowa i czyny...
"niektórzy komentatorzy jako powód swojego sprzeciwu podają argumentum ad misericordiam, stwarzając wrażenie, że pozbawieni świadczeń dawni ubecy, a obecnie w większości staruszkowie nagle pozostaną bez środków do utrzymania. (...) podnoszenie w tym kontekście znaczenia ubeckich praw nabytych jest deklamowaniem poezji Norwida na pijackiej melinie. Nie to miejsce, nie ci ludzie i nie ten przypadek."...tak właśnie w 2007 roku na łamach NCzasu Krzysztof Mazur piętnował pewną manipulację - ten dość w sumie prymitywny chwyt erystyczny - polegający na określaniu planowanego obniżenia wyśrubowanych ubeckich przywilejów emerytalnych terminem: "odbieranie emerytur".
4 maja 2007r:
- "Obiecuję solennie, że jeśli nastąpi próba odebrania emerytur b.ubekom, to dołożę wszelkich starań"
- "Jednak nawet, gdybyśmy kogoś karali, i to całkiem słusznie, nie wolno temu komuś odbierać emerytury!!"
- "Jest hańbą, że partia nazywana "konserwatywną" i partia nazywana "liberalną" zgodnie popierają komunistyczny projekt odebrania ubolom emerytur."
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Obiecuje-solennie,2,ID205684711,n
7 maja 2007r:
- "w papierach odkrywam, że jeden fornal na mnie brzydko donosił - to nie mam prawa mu tej emerytury odebrać."
- "w odpowiedzi tym, co twierdzą, że jestem dziwnie łagodny dla b.ubeków. NB. propozycje, by oprócz kary odbierać emerytury"
- "Po 1956 roku PRL stała się normalnym państwem (...) Czy z tego powodu objąwszy władzę w USA odbierałbym im emerytury??!?)"
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Ubek-emerytury-Sprawiedliwosc,2,ID207018265,n
8 maja 2007r:
- "Jak ktoś pokaże SB-ka czy agenta ABW (co z tymi żandarmami wojskowymi, ktorzy wczoraj weszli do redakcji i całkowicie bezprawnie skasowali dziennikarzowi pliki? Nie wypłacimy im emerytur?"
- "od emerytur się, Kochani, odczepcie. Bo jak raz Władzuchna dostrzeże, że emerytury mozna komuś odebrać..."
- "to nie będziemy go odbierać, nieprawda-ż? No, to nie będziemy odbierać i emerytur ubekom."
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Panstwo-Prawa-i-Nigeria,2,ID207319675,n
9 maja 2007r:
- "nie ma to nic wspólnego z tym, że ten esbek (nie piszę o ubekach) „szkodził Polsce”. Dzisiaj każdy kolejarz szkodzi Polsce, bo wyrabia deficyt – czy z tego powodu ma nie dostać emerytury?!?"
- "PRL (po 1956 roku) to nie było żadne zbrodnicze państwo." [dygresja: ile ludzi po '56r przypłaciło życiem to: "żadne zbrodnicze państwo"?]
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Dlaczego-nienawidze-socjalizmu,2,ID207619536,n
10 maja 2007r:
- "by przekonać (chyba samych siebie), że można innym poodbierać ich pieniądze tylko dlatego"
- "Żołnierz idący w bój ma wierzyć, że tylko jego sprawa jest słuszna, a wroga trzeba pobić i poćwiartować (tak właśnie rozumują pragnący poodbierać emerytury ubekom!)."
- "Mnie nie interesuje, czy chce się odebrać emerytury ubekom, kobietom czy kalekom – mnie interesuje, by nikomu nie było wolno nikomu emerytury odebrać!"
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Upadek-Sprawiedliwosci-a-rzady,2,ID207919355,n
15 maja 2007r:
- "Moje male przemyslenie : niewyplacanie tych emerytur SB-kom i UB-kom"
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Pamietajcie-o-zasadach,2,ID209533157,n
20 maja 2007r:
- "byłem przekonany, że teza, iż NIKOMU NIE WOLNO ODBIERAĆ EMERYTURY"
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Lasciate-ogni-speranza,2,ID211085692,n
ArGumENTum ad misericordiam.
(Są jeszcze jakieś złudzenia...?) Lecz teraz litościwie spuśćmy zasłonę milczenia na tę rozpaczliwą manipulację, na którą powyżej uczulał Krzysztof Mazur... I zauważmy, czym ukąszona przez Mikke młodzież uzasadniała - i nadal, nawet tutaj na NE uzasadnia - tyrady Mikke w obronie wyśrubowanych, ubeckich przywilejów emerytalnych. Otóż podobnie-ż doszło do nich, dlatego, by rozzuchwalona udanym atakiem władza - nie odważyła się sięgnąć po emerytury wszystkich Polaków...
"zasada brzmi: jeśli raz złamiemy zasadę, że ludziom trzeba wypłacać należne im pieniądze - to na tym się nie skończy. W miarę jak w budżecie ZUS-u pojawiać się będą dalsze dziury, przestaniemy płacić: kobietom po 60.tce, członkom PZPR, mężczyznom po 65.ce ale przed 70.tką"
http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Obiecuje-solennie,2,ID205684711,n
Czyli klasyczna zasada: Cel uświęca środki.
OK.
Celem: obrona emerytur wszystkich Polaków, a środkiem: obrona wyśrubowanych przywilejów emerytalnych UBeków. Można by rzec: prewencja.
(drobna dygresja: "Natomiast to, ze nienawidzę intensywnej prewencji nie oznacza, że nienawidzę ludzi! Czy {Jarek OgareK” po wycięciu migdałków, (czego nienawidził) znienawidził chirurga?" http://korwin-mikke.blog.onet.pl/Dwie-globalizacje-i-jedna-racj,2,ID208256371,n )
Niech i tak będzie. Wstępnie przyjmiemy i ten wykręt za dobrą monetę... Minęło parę lat... Jak wiemy - kilka dni temu klamka pod żyrandolem zapadła. Obecna władza rychło przestanie płacić: kobietom po 60tce i mężczyznom po 65ce - ale przed 67tką.
WIĘC GDZIE JEST TEN HURAGANOWY ATAK OBŁUDNIKA MIKKE NA OBECNĄ WŁADZĘ?!
GDZIE SĄ TE TYGODNIAMI CIĄGNĄCE SIĘ TYRADY W OBRONIE TYM RAZEM NIE UBEKÓW - ALE ZWYKŁEGO, SZAREGO POLAKA? (wszak to obrona właśnie jego emerytury - wg rozsiewanych publicznie zaklęć - to miał być ten mityczny cel, któremu rzekomo tylko podporządkowany był ten niezbyt miły powonieniu środek, jakim była tyleż zaciekła, co żałosna - obrona ubeckich interesów. Obrona, której nie powstydziliby się obrońcy Częstochowy!)
GDZIE, DO K***Y WĘDROWNICZKI, ONE SĄ?! (grzecznie "się zapytowuję")
SYPAĆ LINKAMI, SEKCIARZE. Ale już!
Brzytwa Ockhama
Scheiss spływa do Żywej Cerkwi Pragnąc skupić uwagę gawiedzi wokół swojej osoby, biłgorajski sowizdrzał wymyśla coraz to nowe widowiska; a to wystawi do wyborów osobę legitymującą się dokumentami wystawionymi na nazwisko Anna Grodzka i nawet z nią tańcuje, a to zajara skręta, świadom, że nikt mu za to nic nie zrobi, bo po pierwsze - ma immunitet parlamentarzysty, a po drugie - i nieporównanie ważniejsze - że Siły Wyższe najwyraźniej roztoczyły nad nim parasol ochronny i nie tylko niezależna prokuratura, ale również niezawisłe sądy wiedzą, że włos mu z głowy spaść nie może, nawet gdyby kogoś zarżnął przed telewizyjnymi kamerami. Najwyżej niezawisły sąd z miedzianym czołem orzeknie, że jako biłgorajski filozof, ma taki właśnie filozoficzny stosunek do cudzego życia. Wśród filozofów takie rzeczy zresztą zdarzają się naprawdę. Jest na przykład kierunek zwany solipsyzmem, według którego świat w ogóle nie istnieje, będąc jedynie zbiorowiskiem fantomów. Fantomem jest premier Tusk, a nawet - prezydent Komorowski! Gdyby tedy biłgorajski sowizdrzał w stanie pomoroczności jasnej zamordował, dajmy na to, samego premiera Tuska, to jestem pewien, że błyskawicznie nawróciłby się na skrajny solipsyzm, a niezawisły sąd w podskokach by go uniewinnił argumentując, że nie może przecież nikogo skazywać w majestacie prawa za unicestwienie fantomu. Co prawda solipsyści nic nie mówią o razwiedce - czy ona istnieje, czy nie - ale ładnie byśmy wyglądali, gdyby istnienie razwiedki zależało od solipsystów! Razwiedka istnieje obiektywnie - na podobieństwo materii z materializmu dialektycznego. Za panowania materializmu sądy były skrępowane, bo - jak zauważył w swojej „Historii filozofii” prof. Władysław Tatarkiewicz - „marksizm w Związku Radzieckim został przyjęty powszechnie i bez zastrzeżeń” - podobnie jak i w naszym nieszczęśliwym kraju. Dlatego wtedy niezawisłe sądy mogły uniewinniać zbrodniarzy pod pretekstem nienawiści klasowej - a dzisiaj, w dobie pluralizmu filozoficznego, mają pod tym względem znacznie większe możliwości, dzięki temu mogą nie tylko spełnić każde żądanie razwiedki, ale również - uzasadnić je filozoficznie. Ale mniejsza już o te wszystkie filozoficzne kierunki; Rosjanie powiadają, że każdy durak po swojemu s uma schodit - i coś w tym musi być, bo filozofia jest dyscypliną akademicką, gdzie plagiaty są surowo karane, w związku z tym każdy ambicjoner musi wymyślać nową filozofię, filozofię, jakiej świat nie widział i w ten sposób królestwo nauki niepostrzeżenie przechodzi w dziedzinę psychiatrii. Ostatnio biłgorajski sowizdrzał ogłosił akt apostazji - że to niby występuje z Kościoła katolickiego. Widocznie spodziewał się, że w ten sposób przyciągnie do siebie jeszcze trochę gawiedzi, którą zawsze pociągają różne osobliwości - chociaż z punktu widzenia Kościoła apostazja posła Janusza Palikota jest niewątpliwie wydarzeniem radosnym. Osobiście obecnością posła Janusza Palikota w Kościele zawsze czułem się trochę zażenowany - a myślę, że nie byłem w tym odosobniony - i wreszcie to niemiłe uczucie minęło. Bogu niech będą dzięki! Ale przecież nie o nasze prywatne uczucia tu chodzi - nawet gdyby przybrały charakter masowy. Ponieważ jestem przekonany, iż razwiedka roztoczyła parasol ochronny nad biłgorajskim sowizdrzałem w zamian za jakieś nikczemne usługi z jego strony na jej rzecz, warto spojrzeć na tę całą apostazję pod tym kątem - o co w tym wszystkim chodzi i do czego to zmierza. Żeby lepiej to zrozumieć, musimy cofnąć się w czasie do początków naszej sławnej transformacji ustrojowej, kiedy to marksizmus-leninismus przestał być obowiązujący i razwiedka dopuściła filozoficzny pluralizm nawet wśród konfidentów. Z jakim masowym zjawiskiem mieliśmy wtedy do czynienia? Z masowymi nawróceniami. Im czarniejsze podniebienie miał do niedawna taki jeden z drugim komuch, tym gorliwiej nawracał się na wiarę Chrystusową i od razu, ku konsternacji normalnych katolików, zaczynał rozpierać się w pierwszych rzędach. Wychodziła temu naprzeciw pycha niektórych księży, którym się wydawało, że te nawrócenia są skutkiem ich siły perswazyjnej, a nie wykonywaniem polecenia służbowego. Tymczasem Francuzi mają przysłowie, że kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat - a stosuje się to również, a może nawet zwłaszcza - do moskiewskich psiaków i konfidentów. Ja w każdym razie w żadne takie masowe nawrócenia nie wierzę i raczej tłumaczę je sobie w ten sposób, iż konfidenci wykonali rozkaz nawrócenia tak samo, jak kiedyś wykonali rozkaz zapisania się do partii. No dobrze - a po co taki rozkaz? A po cóż by, jeśli nie w celu uwiarygodnienia konfidentów, którzy - kiedy tylko zmieni się etap - przystąpią do rozbijania Kościoła katolickiego w celu zastąpienia go Żywą Cerkwią, atrapą Kościoła ręcznie sterowaną przez razwiedkę? I właśnie ten etap nadszedł - o czym przekonuje mnie promowanie apostazji akurat przez żydowską gazetę dla Polaków pod redakcją pana redaktora Adama Michnika. Na poprzednim etapie pan redaktor uprosił księdza prałata Jankowskiego o chrzest syna, a teraz proszę - już mu się Kościół katolicki przejadł i w „GW” propaguje apostazję. Jaki interes ma żydowskie lobby w Polsce w propagowaniu apostazji z Kościoła katolickiego? Taki sam, dla którego utworzyło w naszym nieszczęśliwym kraju lożę B’nai B’rith, gdzie jako gwiazda pierwszej wielkości bryluje „Syn Przymierza”, pan prof. Jan Woleński, który naprawdę nazywa się Hetrich - „teoretyk prawdy”, co to na poprzednim etapie brylował w stowarzyszeniu ateistów - a dziś proszę - „Syn Przymierza” - ale drugą nóżką u „racjonalistów”. Słowem - wierzy we wszystko, w co trzeba. W Żywej Cerkwi właśnie takich potrzebują - a widocznie brukselski sanhedryn zdecydował, że również w naszym nieszczęśliwym kraju trzeba trochę przyspieszyć proces laicyzacji republiki, w związku z czym konfidenci, którzy na poprzednim etapie dostali rozkaz nawrócenia, teraz otrzymują polecenia dokonania apostazji. No i dobrze, no i na zdrowie! Człowiek wprawdzie strzela, ale to Pan Bóg kule nosi i najwyraźniej posłużył się razwiedką, jej konfidentami, żydowskim lobby i brukselskim sanhedrynem, żeby w Kościele katolickim w Polsce przeprowadzić kurację przeczyszczającą. W ten sposób cały Scheiss spłynie do Żywej Cerkwi. Czegóż chcieć więcej? SM
Koniec p.Paula – w tych pra-wyborach Prawybory w Kalifornii odbyły się w dziwacznych okolicznościach: stan wysyłający najwięcej delegatów na Konwencję nie miał nic do powiedzenia, bo... p.Willard „Mitt” Romney już przedtem uzyskał niezbędną do wyboru większość. Wydawało się, że w tej sytuacji nieoczekiwany tryumf może odnieść p.Ronald Paul: w Kalifornii mieszkają ludzie raczej „postępowi”, raczej przeciwni wojnie, pragnący wolności palenia „trawki” i w ogóle. Niestety: najwyraźniej tak nastawieni ludzie wszyscy zagłosowali na Demokratów. Oczekiwałem jednak wielkiej mobilizacji ronpaulistów – podobnie jak w poprzednich wyborach. Niestety: okazało się, że w New Hampshire mogą oni dominować – ale Kalifornia to za duży stan. I – mimo, że większość zwolenników p.Romneya nie pojawiła się przy urnach („Po co głosować, skoro i tak już wygrał?”) co powinno silnie działać na Jego niekorzyść - wygrał On z p.Paulem 80:10; 10% uzyskali pp.Ryszard Santorum, Newton Gingrich i Buddy Roemer (choć wycofali się wcześniej!) i p.Fryderyk Karger - na których zagłosowało łącznie tyle samo wyborców, co na p.Paula). Trzeba jednak zauważyć, że na niekorzyść p.Paula działało z kolei to, że Kalifornia jest stanem, w którym zwycięzca bierze wszystko*. Mogło to mocno ostudzić zapał Jego zwolenników – bo dzięki umiejętnie zastosowanym trickom można przeżyć kopanie się z koniem, ale nie można liczyć, że uda się konia skopać na śmierć! A typowe dla ronpaulistów manipulacje były mocno utrudnione, bo w Kalifornii prawyborcy muszą być pół roku wcześniej zarejestrowani. W efekcie Amerykanie znów będą mieli wybór między kandydatami, którzy bardzo niewiele różnią się od siebie. Proszę sobie przypomnieć film z 1964 roku „Ten najlepszy” („The Best Man”)... Manipulacje aparatu Republikanów (proszę to obejrzeć:
http://www.policymic.com/mobile/article/id/9163
to jedna sprawa – ale prawda jest taka: p.Paul, podobnie jak ja, ma wielu, bardzo wielu, świadomych, gorących zwolenników – jednak nawet w Ameryce (gdzie przecież pokazują Go w telewizjach, gdzie uzbierał kilkadziesiąt milionów dolarów na kampanię) przyciąga tylko 10% Republikanów. Co to ja mówiłem zawsze: że mamy szanse najwyżej na 15%. Dla reszty tzw. elektoratu nasz program jest niezrozumiały, trudny i ryzykowny. By wygrać, musimy poza traktatami o gospodarce, gadać o (tfu!) „gejach”, o głupocie UE, o feministkach i o złodziejach w „Rządzie”. Jak d***kracja, to d***kracja!
* By być ścisłym: 53 okręgi wybierają po 3 delegatów, którzy są z'obowiązani glosować na tego kandydata, który w ich okręgu uzyskał najwięcej głosów; 10 delegatów musi głosować na tego kandydata, który uzyskał najwięcej głosów w całym stanie, a prezes oraz dwoje (tak: obowiązkowo mężczyzna i kobieta!) członków prezydium jedzie na Konwencję i tam mogą głosować, na kogo chcą. P.Paul nie wygrał w Kalifornii w żadnym okręgu (najwyższy wynik miał w hrabstwie Santa Cruz: 23%). P.Romney uzyskał więc 169 delegatów, a w praktyce 172. JKM
EMERYTURY I RENTY - Oczywiste, że władzy zależy na tego typu oszczędnościach. Najłatwiej zawsze zabierać tym, którzy nie potrafią się bronić. Rozłożenie planowanej podwyżki na najbliższe 4 lata w sumie opłaci się rządowi - choć w tym roku nie zyska on zbyt wiele, to o d przyszłego oszczędności sięgną kilkudziesięciu miliardów
E M E R Y T U R Y I R E N TY 1 marca 1986 r. zgodnie z art. 74 ustawy o zaopatrzeniu Emerytalnym pracowników i ich rodzin powinna zacząć się waloryzacja emerytur i rent. Artykuł ten przewiduje podwyżkę świadczeń proporcjonalną do wzrostu płac w roku poprzednim. A więc w 1986 emerytury i renty miałyby wzrosnąć - z pewnymi ograniczeniami - o 19%, bo o tyle prawdopodobnie zwiększyły się płace w 1985 (wstępny komunikat GUS podaje ponad 18%). Waloryzacja emerytur i rent jest najcenniejszym punktem ustawy emerytalnej. Zapobiega, bowiem powstawaniu tzw. starego portfela, czyli Aktualizuje systematycznie wysokość emerytur i rent tak. by nie zależały one od roku zaprzestania pracy. ' Do likwidacji "starego portfela" i wprowadzenia mechanizmu zapobiegającego tworzeniu się nowych "starych portfeli" zobowiązywał władze jeden z, punktów Porozumień Sierpniowych. Walka o sprawiedliwą ustawę emerytalną toczyła się przez cały 1981 r. i choć uchwalono ją dopiero w grudniu 1982, to w najważniejszych punktach jest ona zgodna z postulatami: "S". Niemal w przededniu rozpoczęcia waloryzacji rząd wystąpił z Nowym projektem. Przewiduje on obniżenie wskaźnika waloryzacji do 15%, zamiast przewidywanych 19%. Zaoszczędzone w ten sposób pieniądze mają być przeznaczone na dodatkową podwyżkę dla "najbardziej potrzebujących", głównie dla emerytów sprzed 31 X I I1981 (z pewnymi preferencjami dla inwalidów i osób powyżej 75 lat). Podwyżka ta ma być rozłożona na 4 roczne raty, a początek jej płatności przypadałby we wrześniu 1986. Wprowadzenie zmian uzasadnia się koniecznością "ochrony najsłabszych". Prześledźmy tę ochronę na konkretnym przykładzie. Emeryt sprzed 31 X I I 8 1, który otrzymuje najniższą obecnie emeryturę 7020 z ł, obliczoną od podstawy 10 300 z ł, zgodnie z pierwotnymi zasadami waloryzacji dostawałby od marca o 1333 zł miesięcznie więcej. Natomiast wg nowego projektu podwyżka wyniesie 1052 z ł od marca do sierpnia plus 282 z ł od września (pierwsza z czterech rocznych rat). Oznacza to, że najuboższy emeryt ma dostać o 1165 z ł więcej niż w roku 1985, czyli straci 168 z ł , w porównaniu z tym co zapewnia mu ustawa. Proponowana ochrona najuboższych polega, więc na odebraniu stu kilkudziesięciu zł miesięcznie w roku bieżącym, osłodzonym obietnicą nieznacznej poprawy w następnych latach. Wszyscy pozostali stracą więcej. O co więc chodzi? Chyba nie tylko o doraźne "wygospodarowanie" gotówki, bo uzyskane oszczędności nie będą zbyt duże. Wydaje się raczej, że idzie o podważenie samej ustawy, o wycofanie się z waloryzacji. Minister pracy, płac i spraw socjalnych zapowiedział już przedstawienie do końca 1 półrocza zupełnie nowego projektu. Rozłożenie planowanej podwyżki na najbliższe 4 lata w sumie opłaci się rządowi - choć w tym roku nie zyska on zbyt wiele, to o d przyszłego oszczędności sięgną kilkudziesięciu miliardów. Oczywiste, że władzy zależy na tego typu oszczędnościach. Najłatwiej zawsze zabierać tym, którzy nie potrafią się bronić. Ale kto jeszcze forsował zmiany? W. Lubański, wiceprzewodniczący OPZZ poinformował ('Związkowiec " nr 3/1986), że rząd chciał zachować dotychczasowy zapis o waloryzacji, ale związki zawodowe domagały się zmiany w interesie najbiedniejszych. One też żądają zmiany całej ustawy, by nareszcie była "sprawiedliwa". Szczególny to wyraz troski o ludzi pracy. W tych dniach rządowy projekt zmian waloryzacji rozpatrzy sejm. Póki, co przy jednym głosie wstrzymującym, zaakceptowała go Sejmowa Komisja d.s. Polityki Społecznej. (E)tyg. Mazowsze nr. 156 Alfred Rosłoń
„Europa już wie o krzywdzie”- Pod takim tytułem Nasz Dziennik z dn.6-7.06.2012, na swojej tytułowej stronie zamieścił tekst o wysłuchaniu przedstawicieli TV-trwam informujących parlament UE o dyskryminacji katolickiej telewizji. Europa i Europejczycy dowiedzieli się, więc o krzywdzie, jaką Żydowi wyrządza Żyd. Bo czyż inaczej można zinterpretować konflikt medialny między propagandowymi opcjami, proanglosaską i proeuropejską? Powyższą tezę mam zamiar udowodnić. Już słyszę, jak zawodowi katolicy, ale także i ci poczciwi, politycznie nieświadomi zżymają się mówiąc, co za brednie ten Kosiur wypisuje? Ten wróg KK atakuje naszą telewizję i naszego wspaniałego twórcę bożych dzieł, dzieł medialnych (politycznych, propagandowych), o.Rydzyka. Kojarzenie polityczne faktów, ich interpretacja, polityczne myślenie to tylko pozornie łatwe zajęcie, a przecież jest jeszcze utrudniane i zagłuszane medialną pałą powszechnych mediów. Stąd niewielu pamięta, jakim zaufaniem obdarzało L.Wałęsę, który dodawał sobie wiarygodności obrazkiem Matki Boskiej w klapie i spotkaniami – audiencjami – u JPII. Dzisiaj wielu go opluwa, dlaczego? Ilu z nas potrafi dzisiaj powiązać pewne symboliczne już fakty, jak choćby trzy krzyże przed bramą Stoczni Gdańskiej i portret JPII na jej bramie w czasie strajku w 1980r. z faktem, że tej stoczni dzisiaj już nie ma?
Oczywiście to nie instytucja KK i nie JPII zniszczyli stocznię – i całą polska gospodarkę. KK i JPII umożliwili tylko wniknięcie do Polski zachodniej demokracji – tej zarazie syjonistycznej demokracji, syjonistycznej ekonomii, zjudaizowanego prawa. Cały czas od 1989r., a nawet od 1978r., odkąd bp K.Wojtyła zasiadł na stolcu Piotrowym, według słów samego JPII, KK wspierał wejście Polski do UE, a dokładniej wejście judeo-masońskiej UE i anty-Kościoła do Polski. A właśnie, jak poczciwy katolik, obrońca mediów o.Rydzyka, godzi we własnym sumieniu fakt, że jego katolickie media wyrażają wobec UE bardzo negatywny stosunek, a przecież uwielbiany przez nich JPII wspierał wejście Polski do UE z całej swojej papieskiej mocy? Może pamięć już nie ta i zawodzi? Czyż nie jest to zdumiewające zjawisko, że jeden KK, jedna religia i dwa różne, przeciwstawne politycznie poglądy wyrażane są przez mających posłuch pasterzy, JPII i o.Rydzyka? Poważny, postępujący w zgodzie z Dekalogiem i uczciwy wobec siebie samego, katolik winien sam sprawdzić wiarygodność medialnych źródeł, które dostarczają mu informacji politycznych. Zadanie to, wbrew pozorom, nie jest trudne, choć wymaga pewnego wysiłku. Trzeba sprawdzić, analizując publikacje, stosunek mediów proeuropejskich (tzw. michników) oraz mediów o.Rydzyka (a czy to także żydo-media okaże się już za chwilę) do najważniejszych zagadnień polityki zagranicznej. A więc, należy zanalizować stosunek do Rosji, do Białorusi, do Ukrainy, do polityki na Bliskim Wschodzie (Irak, Libia, Egipt, Iran, Syria) i w Afryce, do agresji na Afganistan. Okazuje się, że wymienione wyżej kwestie polityczne oceniane są przez badane media identycznie – czy nikogo to nie dziwi? Pewna różnica pojawia się dopiero w stosunku tych mediów do UE, ale…(?) Media o.Rydzyka, które w przeciwieństwie do pozostałych mediów (tzw. michników) negatywnie odnoszą się do UE, wyrażają wprost uwielbienie dla prezydenta L.Kaczyńskiego, który negocjował, podpisał i ratyfikował traktat lizboński (dopuścił się tym samym zdrady Państwa i Konstytucji RP, o narodzie nie wsponę), a wcześniej opowiadał się za akcesją do UE. Czy poczciwy katolik nie popadnie tu w konsternację? Czy poradzi sobie z tym – wydawałoby się – politycznym absurdem? Otóż, media o.Rydzyka, tak samo jak pozostałe media (tzw. michniki) realizują wytyczne Z.Brzezińskiego[1] dla polskiej polityki, z tym, że nieco inaczej rozkładają akcenty. Na pierwszym miejscu (zgodnie z wytycznymi Z.Brzezińskiego) stawiają na współpracę z USA, a UE zajmuje drugą pozycję. Pozostałe media (tzw. michniki) odwrotnie, UE dominuje na pierwszym planie, USA są na drugim i ich znaczenie dla UE winno maleć. A zatem, zarówno w przypadku mediów o.Rydzyka i pozostałych (tzw.michników) mamy do czynienia z mediami, które realizują interesy wyłącznie swoich politycznych mocodawców. Z Polską, z polskimi interesami, z autentycznym dobrem polskiego narodu media te nie mają nic wspólnego. Mamy, więc nie tylko prawo, ale i obowiązek, jako Polacy, stwierdzić, że przestrzeń medialna w Polsce jest całkowicie opanowana przez wrogie Polsce i Polakom żydo-media od Michnika do Ryzyka.
C.b.d.o. – co było do okazania, czyli do udowodnienia.
Parlamentarzyści UE wysłuchali, więc o krzywdach, jakie Żydowi wyrządza Żyd. Czy to powinno zajmować Polaków?
A teraz, polscy katolicy, przemyślmy przez chwilę i spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy zetknęliśmy się w Polsce po 1990r. z polskimi narodowymi mediami, które mogłyby pochwalić się choć 1% zasięgu, jakim dysponuje o.Rydzyk, o żydo-mediach (michnikach) nawet nie wspomnę?
Dariusz Kosiur
[1] Z.Brzeziński, amerykański politolog, propagator globalizacji i NWO. Jego tezy dla Polski:
1. ścisły sojusz polityczny i współpraca RP z USA
2. zaangażowanie RP działaniach militarnych działaniach w NATO
3. zaangażowanie RP w strukturach UE
Sprawa TRWAM w Parlamencie UE
Europa już wie o krzywdzie Sprawa dyskryminacji Telewizji Trwam trafi do unijnego rzecznika praw obywatelskich. W wypełnionej po brzegi sali Parlamentu Europejskiego deputowani wysłuchali wczoraj poruszającej historii katolickiej stacji. Przykład Telewizji Trwam wskazuje, jak w sercu Europy władza łamie fundamenty demokracji: wolność słowa i prawo do informacji Kilkadziesiąt pudeł z ponad 2,2 milionami podpisów przeciwko dyskryminacji Telewizji Trwam wwieziono na salę w Parlamencie Europejskim, w której odbywało się wysłuchanie publiczne w tej sprawie. To, obok setek tysięcy ludzi uczestniczących w marszach w obronie katolickiej stacji, przykład aktywności społecznej Polaków - podkreślali uczestnicy debaty w PE. Ten gest miał pokazać europejskim politykom, że nieprawdziwe były słowa przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Jana Dworaka, iż do Rady wpłynęło tylko kilka tysięcy protestów. To zarazem dowód na to, jak ważna dla Polaków jest sprawa umieszczenia Telewizji Trwam na pierwszym w Polsce cyfrowym multipleksie. Zainteresowanie wysłuchaniem było ogromne, a sala Parlamentu Europejskiego wypełniona po brzegi. W spotkaniu uczestniczyli eurodeputowani ze wszystkich grup parlamentarnych, także z rządzącej PO, w tym wiceszef PE Jacek Protasiewicz, oraz posłowie z polskiego Sejmu, eksperci od rynku medialnego. Tezy podniesione podczas wysłuchania mają deputowanym dostarczyć argumentów w czasie debat dotyczących rynku medialnego w Unii Europejskiej, jakie będą się odbywać na forum PE lub w jego komisjach. Sprawa ma także trafić do unijnego rzecznika praw obywatelskich. Jeden z jego doradców był uczestnikiem wysłuchania. Zostanie o niej poinformowana też Komisja Europejska, która pilnie śledzi proces cyfryzacji w krajach członkowskich UE. Jest to w tej chwili jeden z priorytetów Brukseli, która przywiązuje ogromną wagę do budowania "społeczeństwa informacyjnego", a to akurat w Polsce kuleje. Jednak fundamentalnym problemem jest to, że przykład Telewizji Trwam dowodzi, iż Polski nie można niestety uznać za kraj w pełni demokratyczny. Eurodeputowany Zbigniew Ziobro (Europa Wolności i Demokracji), otwierając publiczne wysłuchanie, podkreślił, że dotyczy ono kwestii wolności w Polsce. - Dziś sprawa Telewizji Trwam urosła do symbolu wolności mediów w Polsce - stwierdził. Wyjaśnił, że sprawę tę postanowiono poruszyć w Parlamencie Europejskim, ponieważ dyskryminacja katolickiej stacji jest jawnym łamaniem zasad kierujących UE, których jednym z fundamentów jest troska o standardy wolności słowa i informacji.
- Wolelibyśmy, aby ta dyskusja tu się nie toczyła. Niestety, dzisiejsza władza w Polsce spowodowała, że powstał bardzo poważny konflikt, w który są zaangażowane miliony Polaków - mówił w Brukseli Zbigniew Ziobro. I podkreślał, że sprawa Telewizji Trwam powinna być symbolem dla tych wszystkich, którzy przywołują wartości demokracji, wolności słowa. - Bronimy Telewizji Trwam niezależnie od poglądów. Łączy nas przekonanie, że potrzebna jest wolność mediów - wskazywał deputowany.
Profesor Mirosław Piotrowski (Europejscy Konserwatyści i Reformatorzy) przypomniał, że od dłuższego czasu obserwujemy w Polsce wielotysięczne manifestacje w obronie Telewizji Trwam. To pochodna decyzji Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która odmówiła katolickiej stacji miejsca na multipleksie cyfrowym. - To nie jest tylko problem Polski, dotyka on podstawowych wartości Unii Europejskiej - wskazywał Piotrowski. Podkreślił, że członków KRRiT desygnuje prezydent wywodzący się z PO oraz Sejm i Senat, gdzie dominuje koalicja rządowa. Możliwa jest, więc decyzja, aby z mocy prawa wyłączyć z rynku cyfrowego stację, którą ekipa rządząca uzna za niewygodną.
- To niezgodne z duchem prawodawstwa UE - powiedział Piotrowski, argumentując, że kwestie wolności słowa, myśli, sumienia, pluralizmu mediów są obecne w traktacie lizbońskim czy Karcie Praw Podstawowych, które tak często przywołuje obecny rząd.
Podmiot niekomercyjny Socjolog prof. Andrzej Zybertowicz (UMK Toruń) mówił o kłopotach z pluralizmem, demokracją w Polsce. Jak zauważył, Krajowa Rada, zgodnie z Konstytucją i ustawami, "ma stać na straży wolności słowa w radiu i telewizji, ma zapewnić pluralistyczny charakter radiofonii i telewizji". Szkopuł w tym, że podejmując decyzję w sprawie cyfryzacji, uchybiła tym wartościom. Profesor argumentował, że odmówiono koncesji podmiotowi społecznemu, niekomercyjnemu. Naukowiec nie jest zaskoczony skalą protestów. - Ludzie protestują, bo obcując z innymi mediami, publicznymi i komercyjnymi, mają odczucie deficytu prawdy - ocenił socjolog. I podkreślił, że odmowa przyznania koncesji Telewizji Trwam jest odbierana, jako zawężenie wolności słowa i obszaru pluralizmu życia publicznego. - Pluralizm jest formą ochrony jedności społecznej. Skoro pluralizm to taka dobra rzecz, wzywam Krajową Radę o poparcie wniosku Telewizji Trwam o koncesję - wskazał Zybertowicz. Eksperci od rynku mediów uczestniczący w wysłuchaniu podzielali obserwacje prof. Zybertowicza. Zgadzali się, że w Polsce mamy do czynienia z nierównowagą sceny medialnej. Doszło, bowiem do wzmocnienia oligopolu, tworzonego przez TVP, Polsat, TVN; koncesje dostały nie tylko te stacje, ale i nadawcy z nimi powiązani. Wszystkie te podmioty są przychylne władzy politycznej, z której nadania działa także KRRiT. Dlatego też sprawy Trwam bronią nie tylko jej widzowie, bo spór wokół traktowania tej stacji przez Radę dotyczy przestrzegania pluralizmu w Polsce. W Brukseli podnoszono także kwestie ułomności polskiego rynku medialnego, m.in. sekowanie niezależnych mediów kontrolujących władzę. Odbywa się to choćby poprzez dystrybucję reklam. Próbuje się też uciszać niepokornych dziennikarzy. W ten sposób opinia publiczna straciła narzędzia kontroli władzy, bo większość mediów nie wykonuje swojej podstawowej powinności.
Kto pilnuje ładu medialnego Elżbieta Kruk, była szefowa KRRiT, negatywnie oceniła przebieg procesu cyfryzacji. Jednym z najważniejszych czynników świadczących o trafności takiej oceny jest właśnie złamanie przez Radę zasad troski o pluralizm i wolność słowa.
- Nie ma wolności słowa bez wolnych i pluralistycznych mediów - wskazała Kruk. A tego pluralizmu Krajowa Rada nie zachowała, skoro zabrakło w bezpłatnym pakiecie cyfrowym miejsca dla stacji katolickiej, czego oczekują miliony widzów. Wojciech Reszczyński, publicysta, przypomniał, że ład medialny po 1989 r. budowali ludzie związani z aparatem komunistycznym i służbami PRL-owskimi. Dlatego też Radio Maryja nie może do tej pory stworzyć takiej ogólnopolskiej sieci, jak komercyjne, liberalne stacje radiowe. Teraz sytuacja się powtarza, bo próbuje się uniemożliwić Telewizji Trwam powiększenie jej audytorium. Te same grupy cały czas kształtują rynek medialny, a dwie największe stacje są powiązane z postkomunistycznymi elitami. Reszczyński wyliczył sześć zasad prowadzenia postępowania koncesyjnego, które złamała Rada: równość podmiotów (lepsze są podmioty nomenklaturowe, zasiedziałe, związane z biznesem postkomunistycznym); obiektywność i rzetelność w ocenie wniosków koncesyjnych (była to ocena fikcyjna, niemająca wpływu na decyzje koncesyjne); pluralizm światopoglądowy w mediach; prymat interesu odbiorców nad interesem nadawców; różnorodność oferty programowej. - Nie ma wolności słowa, jak nie ma tych wcześniejszych warunków. Nie ma demokracji, jest ona w Polsce ułomna, powiedziałbym nawet - problematyczna - stwierdził Reszczyński.
Jak Krajowa Rada traktowała Fundację Radca prawny Benedykt Fiutowski, który reprezentuje Fundację Lux Veritatis w postępowaniach administracyjnych i sądowych, przypomniał przebieg procesu koncesyjnego i wady prawne, jakie mu towarzyszyły. Podkreślał, że wnioskodawcy nie byli traktowani w sposób równy. Fundacji zarzucano duże zadłużenie długoterminowe, ale tego nie brano pod uwagę w przypadku innych firm. Krajowa Rada nie badała tak samo wnikliwie sytuacji finansowej innych firm jak Fundacji. Radca liczy, że argumenty Fundacji podnoszone w wojewódzkim sądzie administracyjnym, których ten nie uwzględnił, (choć jeden z sędziów zgłosił zdanie odrębne), znajdą uznanie w apelacji do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Lidia Kochanowicz, dyrektor finansowy Fundacji Lux Veritatis, udowadniała, że sytuacja ekonomiczna Fundacji w porównaniu z podmiotami, które dostały koncesję, była nieporównywalnie lepsza. Do takich wniosków uprawnia analiza kilku tysięcy stron dokumentów finansowych przedstawionych przez uczestników postępowania koncesyjnego. Dotyczyły one takich wskaźników jak majątek trwały, aktywa obrotowe, suma bilansowa, kapitały własne, zyski. We wszystkich parametrach Fundacja Lux Veritatis przebijała konkurentów. Kochanowicz mówiła w PE, że Krajowa Rada nie powiedziała, co dla niej oznacza wiarygodność finansowa, nie wskazała też, jak będzie badać sytuację ekonomiczną wnioskodawców. I przypomniała, że parametry finansowe stosowano wybiórczo. Pominięto też fakt, że to Telewizja Trwam ma najdłuższe doświadczenie, jako nadawca, posiada kadry, program. A trzy podmioty, które są już na multipleksie, nie mają nawet pracowników. Dlaczego KRRiT posuwała się do takich manipulacji? - Nikt w Krajowej Radzie nie przypuszczał, że podejmiemy ten trud i pokażemy te dane - powiedziała Lidia Kochanowicz.
Ty masz rację, ja mam władzę Ojciec Tadeusz Rydzyk, dyrektor Radia Maryja, podziękował inicjatorom za zorganizowanie wysłuchania publicznego w Brukseli. Apelował do wszystkich sił politycznych o podjęcie dialogu. Przypomniał, że to właśnie dzięki niemu udało się Radiu Maryja zdobyć koncesję ogólnopolską, choć ówczesna KRRiT była mocno zróżnicowana politycznie.
- Potrzebny jest dialog na argumenty. Boli mnie, że nie ma dialogu, jest obrażanie, dzielenie, judzenie - powiedział o. Tadeusz Rydzyk. I niestety, w taki schemat wpisują się media.
- Media mają być środkami społecznego komunikowania, a nie manipulowania - wskazywał dyrektor Radia Maryja. Ojciec Tadeusz Rydzyk podkreślał, że do dialogu potrzebna jest wolność. I przywoływał słowa bł. Jana Pawła II: "wolności nie wystarczy raz zdobyć, trzeba ją ciągle zdobywać".
- Jak patrzę na to, co dzieje się z Telewizją Trwam, i chrystianofobię, dochodzę do wniosku, że tu nie ma dobrej woli, jest żelbeton: ty masz rację, ja mam władzę - podsumował dyrektor Radia Maryja. Przypomniał, że do tej pory zebrano ponad 2 mln 221 tys. podpisów, a setki tysięcy ludzi demonstrowało na ulicach, także wczoraj przed PE.
- Ci ludzie budują społeczeństwo obywatelskie - wskazywał o. Tadeusz Rydzyk. Tę wartość podkreślali także eksperci obecni na wysłuchaniu. Solidarność z Telewizją Trwam wyraził niemiecki dziennikarz Stefan Meetschen. - Polska to kraj solidarności, cieszę się, że mogę wyrazić solidarność z Telewizją Trwam - stwierdził Meetschen. Podkreślił, że bez chrześcijaństwa nie mielibyśmy wolności słowa, z której jesteśmy dumni.
- Telewizja Trwam jest ważna nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie, przekazuje wartości chrześcijańskie, a w dzisiejszym świecie jest to wartość nie do przecenienia - mówił. Meetschen docenił to, że katolicka stacja ma bardzo zróżnicowany program: są audycje dla dzieci, młodzieży, osób starszych.
- Telewizja Trwam jest niezależna, jako niemiecki gość w Polsce opowiadam się za Telewizją Trwam, to wkład na rzecz społeczeństwa obywatelskiego, pogłębienia dialogu na rzecz różnorodności w jedności - podsumował Meetschen. Krzysztof Losz
Demokracja po polsku: Ty się zanadto nie wychylasz, my właściwie dajemy ci święty spokój, w końcu żyjemy w cywilizowanym kraju, nie na jakiejś Białorusi. Ale nie przesadzaj z aktywnością i protestami – toż to niepotrzebne jątrzenie i czysty populizm. Uszanuj spokój i dobre samopoczucie starszych panów, co o taką Polskę dla ciebie walczyli… Nie rezonuj, obywatelu, jeśli nie siedziałeś za komuny i nie męczyłeś wątroby, w imię pluralizmu oczywiście, konsumpcją wódeczności z Urbanem INFONURT2
07 czerwca 2012 To już 60 dni po Wielkiej Nocy.. Chciałoby się powiedzieć: „jak ten czas leci”. W dzień Uroczystości Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, święta ruchomego, dziękczynnego i radosnego. A czas płynie bezustannie i systematycznie.. I w płynącym czasie nie ma żadnych przerw. Tak jak w historii.. Toczy się systematycznie, zazębia, wynika z wydarzeń, a te- jedno z drugiego. I nie jest tak jak ogłosił swojego czasu pan Francis Fukuyama - pracownik amerykańskiego Departamentu Stanu, a więc powiązany z amerykańskim wywiadem i służbami”- Koniec historii”.. Oczywiście może być koniec historii świata, ale wtedy tylko jak sam Pan Bóg o tym fakcie postanowi, a nie pracownik Departamentu Stanu- nawet najważniejszy.. W wolnym czasie- w czasie wolnym od formułowania utopijnych tez- pan Francis Fukuyama zajmuje się fotografowaniem i starymi meblami z czasów wczesnoamerykańskich.. Może tym właśnie powinien się zająć wyłącznie.. No, bo jak potraktować jego tezę zamieszoną w eseju, a potem w książce” The End of History and the Last Man”, w którym to eseju twierdzi, że proces historyczny w pewnym sensie się zakończył wraz z upadkiem komunizmu i przyjęciem systemu liberalnej demokracji(????). Liberalna demokracja oraz rynkowy porządek rzeczy mają być - według profesora Fukuyamy - najdoskonalszym do urzeczywistnienia systemem politycznym(???!!!!) Taaaak? Niemożliwe? I dalej-bo współczesna demokracja liberalna jest zbiorem politycznych instytucji powołanych do obrony „uniwersalnych praw”, zawartych w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Gdyby koń umiał się śmiać, z pewnością by się uśmiał.. I nawet mógłby pęknąć ze śmiechu. Tezy pana profesora mogą być, co najwyżej utopijnymi mrzonkami wymyślonymi w Departamencie Stanu na potrzeby propagandy amerykańskiej.. No, bo innego uzasadnienia na te polityczne bajki nie ma.. Jakie to są „uniwersalne prawa”, prawa wymyślone przez człowieka i przeciw człowiekowi..? Bo tak naprawdę tzw. prawa człowieka są przeciw człowiekowi, a na pewno- przeciw Panu Bogu. Bo wystarczy szanować Prawa Boże, naturalne prawa człowieka do wolności, jego własności i jego życia - tak jak naturalne prawo do oddychania- i nie potrzeba kodyfikować wymyślonych przez innego człowieka praw, które stają się obowiązkami dla innego człowieka, żeby te prawa zrealizował. Prawa człowieka dla jednego człowieka są tyranią nad innym człowiekiem. Państwo - tak naprawdę - powinno stać na straży poszanowania naturalnych praw człowieka.. Prawa do wolności, prawa do indywidualności, prawa do własności i prawa do życia. Prawa do realizacji swojego własnego szczęścia na swój własny sposób.. Przy maksimum wolności człowieka ograniczonej jedynie wolnością innego człowieka.. Czy komunizm naprawdę upadł? Moim zdaniem- tak naprawdę- się przepoczwarzył, i pełza w kierunku totalitaryzmu, który jest nowoczesną formą komunizmu zinformatyzowanego, który w przyszłości ma panować nad człowiekiem i pętać go przepisami i kontrolami najwyższej, jakości technicznej. Demokracja liberalna - jako narzędzie globalizacji temu służy. Dlatego Amerykanie, ściślej neokonserwtyści, dawni trockiści - którzy trzęsą Ameryką – wszędzie - przy pomocy olbrzymich pieniędzy i środków - wprowadzają demokrację, jako narzędzie totalnego zniewolenia człowieka. Bo przegłosowując- można wszystko. A przegłosowujących można kupić, tak jak u nas przed I Rozbiorem.. Nawet zasady Pana Boga można przegłosować, a może przede wszystkim zasady Pana Boga.. A Pan Bóg przekazał nam obowiązki, a nie prawa.. Bo prawa dla jednych oznaczają obowiązki dla innych.. Przed pierwszym rozbiorem Polski, przed rokiem 1772 król - Stanisław August Poniatowski, zdrajca i likwidator Królestwa Polskiego- dostał od zaborców pieniądze na łapówki dla parlamentarzystów, żeby proces przechodził szybko i sprawnie (????). I je rozdał, po czym demokratycznie przegłosowano I Rozbiór, przy sprzeciwie tylko trzech posłów, którzy nie dali się kupić.. W tym Tadeusza Rejtana.. Który kupić się nie dał! Czy sytuacja nie wygląda podobnie dzisiaj? Kwestia tylko, kto, od kogo bierze- i w jaki sposób..W czasach szalejącej demokracji, wtedy demokracja dotyczyła tylko określonej grupy ludzi.. Dzisiaj rwący potok demokracji wciągnął wszystkich.. I mądrych i głupich, których jest oczywiście większość, i łatwo takimi manipulować... Wystarczy wziąć kamień i rzucić w tłum.. Platforma Obywatelska chce jeszcze obniżenia wieku wyborczego do 16 lat.. Żeby dzieci wrzucały głosy do urn.(???) A dziećmi się jeszcze bardziej manipuluje I o to - w demokracji - chodzi.. Władza zdobywana na fundamencie manipulacji.. Król Stanisław August Poniatowski był królem elekcyjnym.. Wolałbym dynastycznego- byłaby większa gwarancja istnienia królestwa.. A tak różne siły polityczne wciskają swoich.. Tego wcisnęła Katarzyna II Zobaczcie Państwo jak Brytyjczycy kochają swoją królową.. Chociaż królowa nie rządzi, ale jedynie panuje.. Bo ludowi potrzebny jest autorytet, którego w demokraci na ogół nie ma.. Chociaż rzadko się zdarza.. Jestem pewien, że w przyszłości w Wielkiej Brytanii powróci monarchia, jak zupełną klęskę poniesie demokracja, ustrój chaosu i zalegalizowanego demokratycznie prawnego nieporządku.. Wielkiego bałaganu, a normalnemu człowiekowi potrzebny spokój do pracy i spokój pracy do życia.. Wiecie Państwo, co jeszcze twierdzi profesor Fukuyama? Wieści kres” tradycyjnie rozumianego człowieka”, którego zastąpi” osobnik genetycznie zmodyfikowany”..(???) To nie są wieści.. To są pragnienia inżynierów świata, którym umyśliło się zamienić normalność i naturalność, na nienormalność i nienaturalność.. I panować nad tym wszystkim w sposób genetyczny.. I hodować nowego człowieka w Nowym Wspaniałym Świecie.. Świecie skonstruowanym przez człowieka, a nie przez Boga.. Przy poszanowaniu indywidualności.. Wielu będzie jednakowych- genetycznie skonstruowanych.. To wszystko w artykule” Koniec człowieka”, Bo w artykule” Kobiety i erudycja światowej polityki”, przekonuje, że ”męskie” zasady polityki znacznie lepiej są realizowane przez kobiety(???). To jest dopiero feminista z tego profesora Fukuyamy.. I to wszystko, co wypisuje, jest zgodne z aktualnym trendem feministycznym.. Mówiąc wprost: to, co reprezentuje nie jest żadną nauką- jest lewicową propagandą. Jego ulubiony prezydent- to Barak Hussain Obama.. I wszystko jasne! Zapraszam, więc na procesję.. Początek – obecnej tradycji Bożego Ciała w Kościele Powszechnym - to rok 1246. Biskup Robert, cud eucharystyczny – rok 1263, a potem rok 1264 decyzja papieża Urbana IV, która nie weszła w życie - dopiero rok 1317.. Papież Jan XXII umieścił bullę Transiturus w Klementynach. W Polsce od roku 1320. Święto wprowadził w diecezji krakowskiej biskup Nankier.. Mam nadzieję, że ubecy nie będą podrzucać podczas procesji, prezerwatyw i „świerszczyków”’ tak jak, podczas pielgrzymek na Jasną Górę w czasach komunizmu, który” upadł”.. A się nie przepoczwarzył.. Chyba, że dostaną inny rozkaz.. A oficerowie są od wykonywania rozkazów! Ale ktoś ten rozkaz musi wydać.. Okazuje się, że strzał z Aurory jeszcze nie padł.. Komunizm wchodzi w nową fazę.. WJR
"Kto to jest przedsiębiorca?" - prof. Winiecki o durnotach ekonomicznych Wszyscy pójdziecie kiedyś, wreszcie, do więzienia powiedziała memu znajomemu przedsiębiorcy pewna pracownica urzędu skarbowego, gdy ten zakwestionował kolejną błędną, niezgodną z przepisami, interpretację. Łatwo zdefiniować, kim w jej oczach jest przedsiębiorca. To, po prostu, przestępca, (jeśli nie dzisiejszy, to jutrzejszy). Chwała Gazecie Wyborczej, że chociaż na czas jakiś oderwała się od swoich fascynacji lewactwem na świecie i w Polsce. I zapoczątkowała akcję: Przedsiębiorca nie przestępca, opowieść w odcinkach o takich przedsiębiorcach, którzy się nie załamali, mimo iż zrujnowano im karierę biznesową, odsiedzieli za niewinność wiele miesięcy, ale wytoczyli później państwu polskiemu liczne sprawy i znaczną większość z nich wygrali. Dobrze, że o tym pisze się i mówi. Ale to niewiele, niestety, zmieni. Popularne bzdurne opinie trzymają się mocniej niż Chińczyki z Wesela Wyspiańskiego. Pamiętam taksówkarza, który oburzał się, że prywatyzują, rozkradają polski majątek, sprzedają za bezcen, itp., itd. i kukuryku. Takich ludzi jest w Polsce wielu, (choć wśród taksówkarzy, którzy są przedsiębiorcami, jest on raczej rzadkością!). Najzabawniejszy był c z a s rozmowy, bo rok 2006. A więc rządy PiS, który nie sprywatyzował nic, a wręcz odwrotnie: upaństwowił m.in. wcześniej sprzedany Szwedom Bank Ochrony Środowiska. Wiedza nie ma tu, jak widać, nic do rzeczy. Decyduje wiara w jakieś durnoty: obojętnie czy w sprzedaż za bezcen państwowych firm, czy w smoleńskie fantazmaty nadmuchiwane helem. Autor felietonu jest profesorem i kierownikiem katedry międzynarodowych stosunków gospodarczych w Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie oraz wykładowcą w Wyższej Szkole Europejskiej im. Józefa Tischnera. Przez cztery kadencje był przewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Może łatwiej trafimy do ludzi, jeśli przypomnimy pierwszą definicję przedsiębiorcy, jaką sformułował Richard Cantillon w początkach XVIII w. (a więc jeszcze przed Adamem Smithem!). Otóż Cantillon stwierdził, że przedsiębiorca, to ktoś, kto kupuje po cenie pewnej, a sprzedaje w przyszłości po cenie niepewnej. Trudno znaleźć lepszą definicję, zwłaszcza dla celów edukacji – przede wszystkim urzędników i funkcjonariuszy państwowych, bo to oni szkodzą najwięcej. Przedsiębiorca to człowiek, który znacznie obniża poziom niepewności innym. Tym, których zatrudnia, tym, od których kupuje surowce, materiały, itd. Bowiem wypłaca pracownikom ich pobory, mimo iż sam jeszcze nie dostał ani grosza za to, co aktualnie produkują Płaci za zakupione materiały, choć produkty z nich wytworzone zostaną sprzedane dopiero w przyszłości - i nie wiadomo za jaką cenę. Bo przyszłość jest obarczona niepewnością. Być może, np., zacznie się dekoniunktura i będzie musiał sprzedać z mniejszym zyskiem, albo ze stratą. Ryzyko i niepewność towarzyszą mu przez cały czas w jego działalności! A potem przychodzi jakiś ekonomiczny analfabeta, obojętne: z prokuratury, NIK czy innego państwowego urzędu i oskarża go o przestępstwa gospodarcze. Ostatnio modne jest oskarżanie, że szef firmy działa na szkodę spółki. Nie myśli taki jeden z drugim, że od tego są jej właściciele. Jeśli naprawdę tak jest, to wystąpią z pozwem cywilnym w tej sprawie lub zwrócą się do prokuratury. Ale prokuratury potrafią wszcząć sprawę nawet, jeśli właściciele nie widzą nic szkodliwego w działaniach prezesa ich firmy! Zły klimat narasta, wystarczy wspomnieć durnoty ekonomiczne, jakie wygadywano już w początkach transformacji np. w programach telewizyjnych red. Jaworowicz! W Polsce podejrzliwości i skłonności do posądzania innych zawsze było dużo, a podkręciły ten zły klimat rządy formacji, której główną formą rządzenia były publiczne pomówienia, telewizyjne zatrzymania i wnioski składane do prokuratora. Poziom paranoi w ogóle, a antyprzedsiębiorczej w szczególności, jest niestety wyższy niż była na starcie naszych przemian. Edukacja może pomóc, ale to zadanie - niestety - na lata. Prof. Jan Winiecki
JKM, jako twórca Unii Europejskiej i Obozu Socjalizmu Najzabawniejsza książka o "Smoleńsku" P. Leszek Szymowski jest autorem książki "Zamach w Smoleńsku. Niepublikowane dowody zbrodni", którą nawet Antoni Macierewicz nazwał delikatnie „niechlujną”. Otrzymałem ją od Autora z własnoręczną dedykacją – i nawet przejrzałem; w 10 minut – bo cienka. Jej treść została w Sieci streszczona tak:
„Tupolew wylądował awaryjnie w błocie, a o 8.39 rozerwał go wybuch bomby próżniowej, która zabiła część pasażerów. Ci, którzy przeżyli, zostali zamordowani strzałami z broni palnej. Wszystko zarejestrowały amerykańskie satelity”.
Krótko pisząc – jest to rekordowa wręcz bzdura. Autor uznał jednak, że nie tylko o Smoleńsku można pisać bzdury. Jeśli chcą Państwo się pośmiać, to zapraszam na Jego blog:
http://szymowski.nowyekran.pl/post/64602,dwie-twarze-korwin-mikkego
W najwiekszym skrócie: jestem głównym umacniaczem socjalizmu – konkretnie: euro-socjalizmu, ulubieńcem telewizji, w której jestem nieustannie pokazywany – i to od czasów p. Jerzego Urbana, którego jestem pupilkiem (!!) Teza Autora jest taka: „Katastrofa smoleńska zaczęła jednoczyć antyrządowy elektorat, pojawiła się szansa na uformowanie obozu antyPOwskiego, jednak wskutek podstępnych działań JKM została zaprzepaszczona”. Istotnie: tworzenie obozu anty-POwskiego na fundamencie wiary, że „Tupolewa” ściągnął w dół Wielki Magnes - bo taka wtedy była oficjalna wykładnia „obozu antyPOwskiego”... Boki zrywać. Obawiam się, że ani p. Szymowski – ani, niestety, sam Jarosław Kaczyński – nie zdają sobie sprawy, że już nastąpiło to, przed czym ostrzegałem dwa lata temu: powiedzenie słówa „Smoleńsk” powoduje natychmiast albo wybuch śmiechu
http://wpolityce.pl/artykuly/29758-marta-kaczynska-o-zenujacym-kabarecie-tyma-dawno-nie-poczulam-sie-tak-rozczarowana-i-zasmucona-jak-mozna-drwic-sobie-ze-smierci-tak-wielu-osob
albo pełne znudzenie. Na ostatnim spotkaniu ze mną, gdzie na sali było ze 300 osób, gdy ktoś spytał mnie o „Smoleńsk” rozległ się jeden wielki okrzyk: „Nie, dajmy już temu spokój!”. Doczytałem jeszcze do zdania, że to ja jestem współwinien temu, że "Przy Okrągłym Stole zawarto pakt, że żadna prawica nie dojdzie w Polsce do władzy" i dalej ze śmiechu nie byłem już w stanie czytać. Ale proszę zaryzykować. Możliwe, że po tym zdaniu następują jeszcze lepsze dowcipy. JKM
Rżnięcie głupa Po Januszu Korwin-Mikkem spodziewałem się trochę bardziej rzeczowej repliki na moje zarzuty, iż utrwala socjalizm, a nie walczy z nim. Argumentów merytorycznych brak. Jest za to krytyka "ad personam". Zresztą mało poważna. Był sobie we wsi młynarz, który zaliczał wszystkie dziewczyny. W końcu zaliczył też córkę sołtysa. Rozgniewany sołtys wzywa radę wiejską, by zastanowić się, co tu z młynarzem zrobić. Wstaje kowal i pyta: a czy nie można mu po prostu wpier... spuścić? - Nie - odpowiada sołtys. - Młynarz jest jeden, jak mu spuścimy wpier... to przestanie robić mąkę, nie będzie chleba i umrzemy z głodu. - Zapadła cisza, po czym ten sam kowal mówi: to spuśćmy wpier... stolarzowi. On ma zmiennika. Dokładnie według tej samej logiki postąpił wczoraj niezwykle przeze mnie ceniony Janusz Korwin-Mikke, który mój wpis "dwie twarze Korwin-Mikkego" skwitował drwinami na temat mojej książki, (której - nawiasem mówiąc - nie przeczytał). Drwinami tym dziwniejszymi, że pełnymi konfabulacji, z których dotychczas kol. Korwin-Mikkego nie znałem. Po pierwsze: nigdy nie dałem kol. Korwin-Mikkemu książki "Zamach w Smoleńsku" z odręczną dedykacją. Dałem Mu z dedykacją książkę "Imperium marntrawstwa" o tym gdzie znikają nasze pieniądze (płacone w podatkach). Książkę można zamówić na www.penelopa.pl, polecam. Ale to szczegół. Kolega Korwin-Mikke książki o Smoleńsku nie przeczytał (a szkoda!) co wnioskuję stąd, że pisząc o niej wczoraj, posłużył się zmienionym fragmentem z Internetu, a nie oryginałem. Fragment, o który chodziło panu JKM brzmi: "Jeżeli zdjęcie, które otrzymałem od mojego rozmówcy jest prawdziwe, oznacza to, że tupolew (...) wylądował, a następnie rozerwała go bomba". Kolega Korwin-Mikke, "cytując", usunął słowo "jeżeli", aby cios wymierzony we mnie był silniejszy, aby zmienić jedną z hipotez książki w tezę mojego autorstwa. Druga konfabulacja kol. Korwin-Mikkego polega na przypisaniu Antoniemu Macierewiczowi wypowiedzi, która nigdzie nie padła. Jak wiadomo, dla kol. Korwin-Mikkego od długiego czasu A. Macierewicz żadnym autorytetem nie jest, (czemu dawał wyraz w różnych swoich wypowiedziach), ale jeśli można wykorzystać jego słowa, aby "przyłożyć" oponentowi to, dlaczego nie? Trzecia konfabulacja polega na tym, że Korwin-Mikke stwierdził, że nazwałem go twórcą Unii Europejskiej, co w moim felietonie nie zostało napisane.
Sedno problemu tkwi gdzie indziej: Korwin-Mikke w swojej polemice ograniczył się do drwin i aluzji "ad personam", zamiast przedstawić jakiekolwiek argumenty merytoryczne. A rzecz była niemałej wagi. W swoim wczorajszym wpisie stwierdziłem, bowiem, że Korwin-Mikke - deklarując walkę z socjalizmem - de facto ów socjalizm wspiera. A to, dlatego, że głosząc bardzo słuszne hasła gospodarcze, wypowiada się na inne tematy, zupełnie niepotrzebne, w taki sposób, że zraża do siebie i do swojego otoczenia ludzi, którzy w efekcie głosują na PiS, PO czy RP - partie eurosocjalistyczne. Jest to, więc działanie de facto prosocjalistyczne. Zresztą nie jedyne. Kolega Korwin-Mikke od dłuższego czasu wyśmiewa tezy o tym, że w Smoleńsku doszło do zamachu, nie przedstawiając żadnych argumentów. Niemal miesiąc temu ekspert zespołu Macierewicza - doktor Wiesław Binienda - publicznie zwrócił się do wszystkich, którzy kwestionują jego raport, o merytoryczną polemikę. Nie zgłosił się nikt. Ale nie zgłosił się też Korwin-Mikke. JKM - z wykształcenia cybernetyk/matematyk - mógł podjąć naukową, merytoryczną polemikę z naukowcem z USA. Miałby gratisowo zapewnioną rzecz, na której najbardziej mu zależy: uwagę wszystkich mediów. Jednak z szansy tej nie skorzystał. A przecież, jako "człowiek zasad" powinien był swoich tez bronić. Zamiast tego, woli wszystkich zwolenników tezy o zamachu (kilka milionów ludzi w całej Polsce) wyzywać od "sekty smoleńskiej" i ośmieszać ich, nie przedstawiając żadnych argumentów. To nie tylko działanie w interesie ekipy Donalda Tuska, (czyli eurosocjalistów) - także działanie w interesie Rosji. Podczas swojej kadencji parlamentarnej, Korwin-Mikke użył określenia "rząd rżnie głupa", komentując działania rządu, który udawał, że nie widzi konskekwencji fatalnych decyzji gospodarczych. To samo robi teraz JKM. "Rżnie głupa" udając, że nie widzi skutków swoich ekscesów i wybryków. Janusz Korwin-Mikke jest niewątpliwie człowiekiem wielkim i wybitnym. Jego ogromną zasługą jest wprowadzenie do powszechnej świadomości iei konserwatywno-liberalnych. Jego ogromną zasługą jest też uświadamianie Polakom, że istnieje inny ustrój poza eurosocjalizmem. Te zasługi historia z pewnością doceni. Jednak jest też druga strona medalu: przez swoje wybryki, ekscesy, wygłupy i wypowiedzi zrażające ludzi, Janusz Korwin-Mikke doprowadził do tego, że mało, kto chce na niego głosować. Zrobił wszystko, co mógł, aby swoich pomysłów nigdy nie wcielić w życie. I to jest błąd niewybaczalny, błąd na miarę odpowiedzialności przed historią. Gdyby Korwin - Mikke zdał sobie z tego sprawę 20 lat wcześniej, być może przeszedłby do historii, jako polityk, którego czasy były najlepszym okresem w historii Polski. Przejdzie zaś do historii, jako człowiek, który swoje szczytne idee sam pogrzebał. Z pożytkiem dla socjalizmu Szymowski
Faszystowskie pomysły Ziobry i Mularczyka My też powinniśmy dać organom państwa możliwość ścigania z urzędu za wprowadzanie opinii publicznej w błąd w kwestiach prawdy historycznej Kaczyńskiemu zawdzięczamy powstanie nowej socjalistycznej partii. Solidarnej Polski Ziobry. Kaczyński przy okazji przeprowadzania sukcesji oczyścił PiS z frakcji twardych socjalistów. W zasadzie wyjdzie to Polsce na dobre, bo Solidarna Polska to socjaliści, ale parafrazując Roosevelta „to socjaliści, ale nasi socjaliści „ Solidarna Polska jest partia chrześcijańskich socjalistów, konserwatywnych społecznie. Kaczyński zaliczył ich do Obozu Patriotycznego. Socjaliści spod znaku Ziobry są naturalna konkurencją dla lewicy rosyjskiej, naszpikowanej agenturą rosyjska, czy dla lewicy homoseksualnej Palikota, niemieckiej, stanowiącej forpocztę socjalizmu totalitarnego, politycznej poprawności. Miejmy nadzieję, że w ramach Obozu Patriotycznego Kaczyński będzie trzymał swoich socjalistów na smyczy, bo inaczej dokonają w Polsce poważnych lewicowych spustoszeń. Socjalista Ziobro wzorem innych socjalistów typu Hitler, Lenin, czy Stalin zabrał się za łamanie praw człowieka w Polsce. Gardłuje niemniej ni więcej jak za odbieraniem Polakom prawa dowolności słowa, wolności badań naukowych i praw do ich publikacji. Pozwolę sobie faszystowski pomysł Solidarnej Polski zaprezentować za Rzeczpospolitą z artykułu pod tytułem „Do więzienia za kłamstwo historyczne” „Po wpadce Baracka Obamy rusza dyskusja o tym, czy Polska dobrze walczy o swoją prawdę historycznąSłowa Baracka Obamy o "polskich obozach koncentracyjnych" wywołały już pierwszy skutek w naszym kraju.Jak dowiedziała się "Rz”, politycy Solidarnej Polski mają dziś złożyć projekt ustawy, który przewiduje kary więzienia zakwestionowanie lub negowanie zbrodni ludobójstwa?”.....”Dziś kodeks karny przewiduje karę za publiczne nawoływanie lub pochwalanie aktów eksterminacji ludności. Jest też ustawa o IPN, która wprowadza kary za zaprzeczanie zbrodniom popełnionym w latach 1939-1990.Zdaniem posłów SP takie rozwiązania są jednak niewystarczające, bo zostały obwarowane skomplikowaną procedurą, ograniczeniami czasowymi oraz dotyczy tych zbrodni, których badaniem zajmuje się IPN.- Chcemy, aby publiczne negowanie było ścigane z urzędu i dotyczyło nie tylko zbrodni z lat 1939-1990. A także, by miało to zastosowanie nie tylko w stosunku do Polaków, ale wszystkich -argumentuje Arkadiusz Mularczyk, szef Klubu Solidarnej Polski.- Wiele państw stosuje taką politykę, choćby Izrael, Francja czy Rosja.My też powinniśmy dać organom państwa możliwość ścigania z urzędu za wprowadzanie opinii publicznej w błąd w kwestiach prawdy historycznej- dodaje. „.....Według polityków SP szczególnym przejawem negowania ludobójstwa sąkłamstwa: oświęcimskie i katyńskie.Skutki tego ostatniego są zaś widoczne do dziś zarówno w świadomości Polaków, jak i innych narodów.Podobnie z: polskimi obozami koncentracyjnymi "sformułowaniem", które wciąż jest używane przez zachodnich polityków i dziennikarzy... A tolerowanie zakłamywania faktów, dotyczących odpowiedzialności III Rzeszy za obozy śmierci, jak tłumaczą posłowie SP, może prowadzić do błędnego utożsamiania ze sprawcami zbrodni w obozach koncentracyjnych. „....”Z kolei prof. Antoni Dudek, historyk, członek rady IPN, jest przeciwny penalizacji kłamstw historycznych. Uważa, że to nieskuteczne. - Zagraża wolności słowa i badaniom historycznym, a do tego sprawia, że karani za takie kłamstwa pozują potem na męczenników jak David Irving. Państwo powinno edukować i piętnować, ale bez ingerencji prokuratury - podkreśla. „.....(źródło)
Cieszy mnie opinia profesora Dudka sprzeciwiającego się cenzurze i łamaniu wolności badań naukowych. Wolność słowa jest fundamentem istnienia wolnego społeczeństwa. Obrzydliwy kult Bolka budowany przez nomenklaturę i wiodącą partie II Komuny , Platformę opierał się właśnie na łamaniu praw człowieka , łamani praw Polaków do wolności słowa i badań naukowych. Najlepszym tego przykładem był zdemoralizowany atak Tusk an Uniwersytet Jagielloński. Na studenta Zyzaka. Premier dużego kraju osobiście chce zniszczyć najstarszą polską uczelnie, bo mu się nie spodobała praca magisterska jednego ze studentów. Fakt, że niezbyt rozgarnięty intelektualnie aparatyczyk II Komuny, jakim jest Tusk bezkarnie zaatakował UJ pokazuje jak słabym, jak zacofanym politycznie społeczeństwem jesteśmy. Jak rachityczna jest u nas kultura wolności osobistej? Symboliczną cezura wychodzenia z oparów socjalistycznego absurdu, orwellowskiego zniewolenia intelektualnego i poniżania ludzi będzie likwidacja kuriozum cywilizacyjnego, jakim jest penalizacja poglądów, tak zwane kłamstwo oświęcimskie. Przypomnę, że Kurtyka pojęcie kłamstwa oświęcimskiego interpretował rozszerzająco i włączył do niego pojęcie „polskie obozy śmierci” Przykład Obamy, który pod presją opinii publicznej szybko przyznał, że nie było „polskich obozów śmierci „ najlepiej pokazuje, że nie trzeba wcale socjalistycznego zamordyzmu, aby bronić dobrego imienia. I zyskać szacunek. To, co proponuje Ziobro tylko poniży Polskę. Już widzę jak prokuratura ściga pijaczków i różnego rodzaju lumpów politycznych, którzy szepczą sobie do ucha o „polskich obozach”. Faszystowskie pomysły Ziobry ograniczające wolność słowa i badan naukowych tylko wzmacniają Targowice, legitymizują totalitarne praktyki II Komuny. Dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Piekło roku 1984 Orwella z jego Ministerstwem Prawdy Marek Mojsiewicz
Jak UEFA „ograła” polskiego fiskusa Organizacja Euro 2012 to grube miliony nie tylko, jeśli chodzi o wydatki, ale także zyski? Całkowity przychód z tej imprezy, zarówno po stronie polskiej jak i ukraińskiej, szacuje się na 2,5 mld euro. Pieniądze te zasilą konta UEFA, co więcej polski fiskus może się obejść smakiem. Jak się, bowiem okazuje w trakcie negocjacji federacja zażyczyła sobie zwolnienia z wszelkiego rodzaju podatków na rzecz naszego państwa? Pierwsze gwarancje zostały udzielone jeszcze za rządów PiS w 2006 roku. W lutym 2011 zwolniono UEFA z podatku PIT i CIT. Fiskus jednak nie mógł tak po prostu patrzeć, jak wpływy do budżetu przechodzą mu koło nosa, więc ostatecznie wywalczył, że VAT, cła i akcyzę federacja będzie musiała zapłacić. Jednak przychody sędziów, piłkarzy, trenerów (za wyjątkiem polskiej kadry) nie zostaną opodatkowane. Podobnie zwolnienia dotyczyć będą zysków, jakie UEFA będzie miała ze sprzedaży praw marketingowych, medialnych i handlowych, (czyli to, co chyba poza wpływami z biletów, przyniesie federacji największe pieniądze). Wszystkie spółki zarejestrowane w Szwajcarii (oczywiście za wyjątkiem polskiej spółki Euro 2012) również z fiskusem się nie podzielą. Co ciekawe, podczas mistrzostw Europy w Szwajcarii i Austrii UEFA musiała zapłacić skarbówce wszystkie podatki? Ustępstw na rzecz Europejskiej Unii Federacji Piłkarskich jest więcej. Organizacja ta, bowiem chce mieć wpływ na każdy szczegół przygotowań. Zażyczyła sobie np. aby murawa miała dokładnie 23 mm wysokości. O ewentualnych reklamach na stadionach, w ich otoczeniu i w strefach kibica, firmy niebędące oficjalnymi sponsorami mistrzostw mogą zapomnieć. (Aż strach pomyśleć, co się działo, kiedy firmy starały się o patronat nad imprezą. Zapewne również wówczas najbardziej przekonującym argumentem dla władz federacji był czynnik finansowy). Na czas mistrzostw osobistości ze sfer piłkarskich na trasie Okęcie – Stadion Narodowy będą się poruszać osobnym pasem, przeznaczonym tylko dla nich. Zakres przywilejów dla organizacji jest tak duży, że pojawiają się nawet opinie, że UEFA zachowuje się u nas jak państwo w państwie. Polski fiskus nie może zapewne odżałować, że wpływy do budżetu nie będą tak duże, jak mogłyby być gdyby niepoczynione na rzecz UEFA ustępstwa. Niezależnie od tego jest to duża szansa dla polskich przedsiębiorców, którzy z kolei mogą sporo zarobić. Niestety oni z pewnością nie będą mogli liczyć na pobłażliwość skarbówki i żadne zwolnienia z podatków ich nie obejmą. Iwona Sztąberek
Sommer: Czy na Euro 2012 można było zarobić? Odpowiedź na to pytanie jest prosta: oczywiście tak. Dowiodły tego Austria i Szwajcaria, które organizując Euro 2008, na imprezie zarobiły. Władze tych krajów przyjęły jednak zupełnie inne reguły niż rządząca w Polsce Platforma Obywatelska. Najważniejsza z nich – jak zdradził mi wtedy śp. Jörg Haider, przywódca austriackich wolnościowców, a także gubernator Karyntii, austriackiego kraju związkowego, w którym grała polska reprezentacja (rozmawiałem z nim wtedy pierwszy i ostatni raz w życiu – kilka miesięcy po Euro 2008 zginął w niewyjaśnionym do dziś wypadku samochodowym) – brzmiała: Euro to interes jak każdy inny i nie wolno do niego dołożyć ani grosza z kieszeni podatnika. W rezultacie największym wydatkiem poprzednich Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej była modernizacja stadionu w Wiedniu – która zresztą i tak była planowana od lat, więc w zasadzie nie powinno się jej wpisywać w ogólny bilans imprezy. Efekt takiego podejścia był łatwy do przewidzenia: impreza zakończyła się nad kreską, choć UEFA narzekała podobno, że była skromna i niezbyt spektakularna. Niestety polsko-ukraińskie Euro 2012 z góry skazane jest na gigantyczny deficyt. I to wcale nie, dlatego, że nie można było na nim zarobić, tylko, dlatego, że z góry założono, iż wydatki rozbucha się do nieprawdopodobnego poziomu, by z niego odpowiednie sumy urwać tu i tam. I plan ten został zrealizowany w stu procentach. W efekcie deficyt będzie zupełnie wstrząsający – z prognozy Instytutu Globalizacji, którą prezentowaliśmy kilka tygodni temu, wynika, że za imprezę zapłacimy sto razy więcej, niż z niej wyciągniemy – ale to na razie szacunki i zapewne dopiero na jesieni będzie można przedstawić ostateczny bilans zysków i strat. Co jednak najbardziej szokujące, to fakt, że nikt oprócz „NCz!” z tej zdumiewającej sytuacji nie robi problemu – tak jakby powszechna była zgoda na to, że Euro 2012 trzeba przeprowadzić, choćby ludzie mieli umrzeć z głodu! Tak źle oczywiście nie będzie, choć trzeba mieć świadomość, że z ponad 300-miliardowego długu, który zapewnił nam Donald Tusk, wydatki na Euro 2012 to prawie jedna czwarta. Do imprezy tak czy inaczej, więc dopłacimy. Pozostaje, zatem mieć nadzieję, że nasi piłkarze staną na wysokości zadania i przynajmniej wyjdą z grupy. Jeśli bowiem i oni dadzą ciała, to Euro 2012 będzie klapą nie tylko finansową, ale także nastrojową. Chociaż z drugiej strony może ludzie wyjdą wtedy wreszcie z zaoferowanego im przez władze „piątego stadionu” i przegonią je w końcu na cztery wiatry. Tomasz Sommer
Gwiazdowski: Ruscy idą! W Parkiecie opublikowałem artykuł na temat wezwania, jakie rosyjski Acron ogłosił na Akcje Azotów Tarnów. Pierwszą strategię rozwoju Tarnowa pisałem w roku 2004. Następną – w 2006, doradzając przeprowadzenie IPO, do którego doszło w 2008. Potem przy przejęciu Kędzierzyna w 2010 i Polic w 2011. Więc się poczułem „w prawie” coś na ten temat napisać. Zwłaszcza, że publicznie pukałem się palcem w czoło, jak tak zwane „rynki finansowe” zrobiły na początku 2009 roku rejteradę i kurs akcji ATT spadł do 6 zł. Od lat wiadomo było, że borykająca się z cyklicznymi problemami polska chemia potrzebuje konsolidacji i strategicznego inwestora. Właśnie w takiej kolejności. Bo na poszczególne nasze zakłady chemiczne (albo raczej zakładziki) żaden z inwestorów jakoś pokwapić się nie chciał. I od lat wiadomo było, że najbardziej naturalny, choć najmniej pożądany inwestor pochodził będzie zza naszej wschodniej granicy. I to nie bardzo dalekiej. Konsolidacja taka się dokonała. Po IPO i akwizycjach Kędzierzyna i Polic, Tarnów, do którego z Krakowa jeszcze nie tak dawno jechało się 75 kilometrów przez trzy i pół godziny, z „zapyziałej” spółki, której groziła upadłość, stał się krajowym potentatem. Więc pojawił się inwestor. Wszyscy teoretycznie powinni się cieszyć. Przecież akcje spółek chemicznych oficjalnie przeznaczone są przez rząd do sprzedaży. 14 maja podczas Europejskiego Kongresu Ekonomicznego w Katowicach Ministerstwo Skarbu Państwa, ustami Ministra Rafała Baniaka podtrzymywało zapowiedź Ministra Pawła Tamborskiego z końca kwietnia, że „sonduje rynek pod kątem potencjalnych nabywców strategicznych dla spółek sektora chemicznego”, „ma sygnały, że tacy chętni mogą się pojawić” i „do końca wakacji czeka na ogłoszenie wezwania”. Ale jak się wezwanie pojawiło, wszystkich zmroziło. „Ruscy idą”! Może, więc po prostu to nie „ten” inwestor? Jak są inni inwestorzy, to powinno nas czekać interesujące kontrwezwanie? Po wyższej, ma się rozumieć, cenie. No chyba, że ich jednak nie ma. Albo może są, ale bynajmniej nie po wyższej cenie? Skarb Państwa, zarządzający funduszami i analitycy zgodnie twierdzą, że cena jest za niska. Może jest. Rzadko się zdarza, że w wezwaniu inwestor oferuje maksymalną cenę, jaką jest gotów zapłacić. Ale czy w tym przypadku chodzi tylko o cenę? I jakie możliwe są dalsze scenariusze? 16 maja, gdy GPW się „zwaliła”, akcje ATT poszybowały w górę z 32,10 na 36,10, zatrzymując się na poziomie ogłoszonego właśnie w tym dniu wezwania – 36 zł. Cena oferty jest o 18,3% wyższa od średniego kursu akcji Azotów przez ostatnie pół roku i o 12,1% od kursu zamknięcia w dniu poprzedzającym wezwanie. Notowania ATT od dnia wezwania wyraźnie pokazują, że jest to dziś dla rynku pewna „kotwica”. Nikt nie spekuluje na podwyższenie ceny. Czy gdyby wzywającym był, kto inny, a na rynku dominowała informacja, że cena jest za niska, nie byłoby chętnych, żeby kupować choćby po 36,50 – 37,00 w nadziei, że cena dojdzie do 38? Jeśli nikt nie obstawia takiego scenariusza, to znaczy, że rynek nie wierzy, że do podwyższenia ceny dojdzie. A dlaczego, skoro podobno jest ona za niska? Czyżby rynek nie wierzył w determinację inwestora? Albo w jego zdolność do podwyższenia ceny? Czy może raczej nie wierzy w to, że naprawdę chodzi o cenę i w związku z tym nie wierzy, że transakcja może dojść do skutku? Jeśli Skarb Państwa na wezwanie nie odpowie, to będzie musiał zmienić strategię, zakładającą sprzedaż akcji Tarnowa. Tylko, co na to Minister Finansów? Minister Rafał Baniak, mówił, że jak się inwestor strategiczny do końca wakacji nie pojawi, to w trzecim kwartale MSP „rozważy pomysł sprzedaży akcji spółek chemicznych przez giełdę”. Czy fundusze, które dziś nie kwapią się za bardzo do kupowania akcji Tarnowa po 37, w nadziei, że je szybko odsprzedadzą po 38, będą chciały zapłacić za nie MSP 38 lub więcej? Sprzedając inwestorowi strategicznemu kontrolny pakiet akcji MSP może liczyć na premię. Sprzedając akcje na giełdzie będzie musiało zaoferować dyskont. Jakie są, zatem możliwe scenariusze?
1. Skarb Państwa odpowiada na wezwanie – wybucha polityczna awantura, bo choć publicznie nikt się na ten temat nie zająknie, to wszyscy o niej szepczą. Przecież Ruscy rozpylili mgłę… i robią inne straszne rzeczy…
2. Nikt nie odpowiada na wezwanie – nie dochodzi ono do skutku i Acron rezygnuje ze swoich planów. My zaś, a szczególnie zarządzający funduszami, obserwujemy jak się będzie zachowywał kurs akcji Tarnowa. Wzrośnie? Powinien, skoro cena w wezwaniu była za niska! Tak się przecież stało w przypadku Bogdanki. A jak jednak nie wrośnie? Będzie dowód, że nie chodziło o cenę, tylko o inwestora.
3. Skarb Państwa nie odpowiada na wezwanie, część akcjonariuszy odpowiada – Acron pod byle pretekstem rezygnuje z wezwania nie mogąc kupić akcji Skarbu Państwa, który jest uprzywilejowany w statucie w ten sposób, że dopóki ma akcje nikt inny nie może wykonywać prawa głosu z więcej niż 20% akcji w kapitale zakładowym.
4. Skarb Państwa nie odpowiada na wezwanie, ale część akcjonariuszy odpowiada, zwłaszcza OFE, które oszczędzają przecież za nas na nasze emerytury – Acron kupuje tyle akcji, ile zostało zaoferowanych i się spokojnie przygląda, co będzie robił Skarb Państwa.
5. Skarb Państwa nie odpowiada na wezwanie, część akcjonariuszy odpowiada – Acron nie kupuje akcji, aby nie wyznaczać sobie bariery cenowej wyznaczanej ceną, po jakiej ostatnio kupował i… po kilku miesiącach ogłasza nowe wezwanie. Po jakiej cenie? A jak wybory w Grecji wygra SYRIZA to europejskie indeksy giełdowe będą rosły, czy raczej spadały? I jak wówczas pojawi się wezwanie na akcje Tarnowa po 30 zł, to fundusze nadal będą kręcić nosem? Skarb Państwa w takiej sytuacji nie sprzeda swoich akcji na pewno. A fundusze, które odnotują straty na większości pozycji, czy nie będą chciały zamknąć tej jednej z jakimś zyskiem? Dojdzie, więc do realizacji scenariusza numer 4 tylko z pewnym opóźnieniem i za mniejsze pieniądze. Ale wówczas coś się będzie musiało zdarzyć. Skarb Państwa pewnie będzie musiał się zdecydować w końcu na sprzedaż również i swoich akcji. I wtedy zrealizuje się scenariusz numer 1 tylko z pewnym opóźnieniem. W tym wypadku chyba nie za mniejsze pieniądze, bo jak się zdecyduje w końcu sprzedać to pewnie wynegocjuje cenę z pierwszego wezwania, gdyż Rosjanie chyba rozumieją, że inaczej się nie da.
6. Ostatni scenariusz jest taki, że naprawdę chodzi tylko o pieniądze, więc cena wezwania zostanie podwyższona i Skarb Państwa na nie odpowie. Bo przecież ani Premier, ani minister nie mogą powiedzieć, że mgła, itp… Który scenariusz jest najbardziej prawdopodobny? Czy może zapomniałem o jakimś? W 2006 roku pisałem, że Nord Stream na pewno zostanie wybudowany. Dziś pozwolę sobie napisać, że najmniej prawdopodobny jest scenariusz drugi. Dokładna analiza pozostałych pięciu – jeśli oczywiście zostanie przeprowadzona – powinna skłonić Skarb Państwa do realizacji scenariusza numer 6. Być może dużo zależy od… piłkarzy Borussi Dortmund. Jak dokopiemy „Ruskim” na Euro, łatwiej będzie sprzedać im akcje Tarnowa. Jak oni dokopią nam i to jeszcze w przypadającą w tym roku cztery setną rocznicę kapitulacji polskiej załogi stacjonującej na Kremlu i dojdzie do awantur polskich kibiców, (którzy zwołuj a się na internetowych forach, żeby przyjść na stadion w strojach husarii) z rosyjskimi, to z transakcji mogą być nici. Ciekawe, komu w takiej sytuacji będzie kibicować Zarząd Tarnowa, a komu panowie Kantorowie (główni akcjonariusze Acronu)? Żeby nie zdawać się na piłkarzy, może MSP już w pierwszym dniu zapisów powinno ogłosić, że odpowie na wezwanie, o ile cena zostanie podniesiona do „X”. Bo skoro 36 zł to za mało, to ciekawe ile byłoby dobrze?
P.S. Artykuł w Parkiecie się parę dni „przeleżał”. W tym, czasie cena akcji ATT podskoczyła powyżej 39 zł. Zaraz po tym, jak Wladimir Kantor powiedział, że nigdy nie wykluczał jej podwyższenia, a Reuters opublikował „przeciek”, że MSP „szuka” inwestora, który zrobiłby kontr-wezwanie. Co prawda proces „szukania” inwestora przez MSP dla spółek chemicznych trwa już od dobrych 20 lat, a szczególnie przyspieszył w ciągu ostatnich czterech, kiedy to realizowana była „strategia” prywatyzacji dwóch grup chemicznych, z której, jak ze wszystkich wcześniejszych, nic nie wyszło, ale tym razem „ruski straszak” ma zadziałać dopingująco? Zwłaszcza na tych „inwestorów”, w których skład Rad Nadzorczych (a tym samym i Zarządów) ustala MSP. Konsolidacja chemii przez Anwil, (czyli Orlen) albo PGNiG (przecież chemia przerabia głównie gaz) miała sens. Ale do niej nie doszło, wówczas, gdy dojść mogło. A jak wiedzieli już Starożytni „nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki”. Dziś PGNiG nie jest w stanie inwestować w gaz z łupków, elektrownie gazowe i chemię jednocześnie. Podobnie jak Orlen, który przyjął strategię, co prawda głupią, ale oficjalnie obowiązującą, wyjścia z segmentu petrochemicznego i w tym samym czasie zafundował sobie Możejki. I też szuka gazu w łupkach. Może, więc MSP znajdzie jakiegoś inwestora w… Katarze. Nie udało się ze stoczniami, ale przecież mają tam tani gaz… Robert Gwiazdowski
Rybiński: Co powie wielki BeBe (Ben Szalom Bernanke) Tak jak zapowiadałem kilka dni temu, teraz nadszedł czas słuchania i patrzenia. Przekrwione od gapienia się w ekrany ślepia, skóra na twarzy popękana od stresu, krwiaki odbytu od nerwowego ściskania zwieracza, wypalone nozdrza od wdychania cukru pudru Piesiewicza, rozwarte gęby wydychające wyziewy z przeżartej dymem cygar gardzieli i przeżarte kwaśnym posmakiem drogiego Szardona . To bankierzy, zamarli w bezruchu, w bezdechu, w bezmyślu, w bezsiku, czekają, co powie wielki BeBe. BeBe wyszedł na mównicę, ruszył lewą nogą to dobry znak, będzie drukował, zatem kupujemy, tysiące rąk w kajdankach z Rolexa klika myszą, klik, klik, kupują, kupują, klik, klik, kupują, kupują, rozbrzmiewa rechot żab w kolorze studolarówki. Ale zaraz, wielki BeBe przymrużył prawe oko, nie jednak nie będzie drukował, klik, klik, sprzedawać, sprzedawać, klik, klik, sprzedawać, sprzedawać, żaby rechoczą ze śmiechu. BeBe powie TAK, pojawią się pierdyliony dolarów wydrukowanego majątku w rosnących cenach akcji. BeBe powie NIE, pierdyliony wyparują, a piramida finansowego absurdu legnie w gruzach i pogrzebie marzenia o wielomilionowych bonusach. Napięcie rośnie, w odbytnicach bankierów formują się kolejne żylaki, dentyści już zacierają ręce, bo znowu trzeba będzie poprawić pogięte implanty w zaciśniętych szczękach bankierów. Co powie BeBe? Dzisiaj nie ma ważniejszego pytania na świecie. To pytanie jest najważniejsze. Od odpowiedzi na to pytanie zależy przyszłość świata i rasy ludzkiej. A tymczasem jakieś 6,999,990,000 ludzi nie wie, że BeBe będzie mówił. Pracują w fabrykach, dostarczają pizzę, uczą w szkołach, prowadzą samochody, pociągi i samoloty, gotują w restauracjach, drukują książki, budują drogi i robią wiele bardzo pożytecznych rzeczy. Dla nich to, co powie BeBe nie ma żadnego znaczenia, dla nich BeBe nie istnieje. Jak to możliwe, że 10,000 ludzi wpatrzonych, wsłuchanych, wmyślonych w wielkiego BeBe może zdecydować o losach świata w zależności od tego co powie albo czego nie powie. Czy to jest normalne, że 10,000 bankierów może zadecydować, jaki los spotka pozostałe prawie 7 miliardów ludzi. I czy to jest normalne, że to wszystko zależy od słów wielkiego BeBe. A co będzie jak BeBe dostanie czkawki, albo chrypki? Powoli zbliżamy się do końcowego rozdania. Napięcie rośnie, stawka jest najwyższa z możliwych. W puli pierdyliony dolarów. Rynki mówią sprawdzam i BeBe musi pokazać karty. Co pokaże? Kto zgarnie pulę?
Już niedługo mamusia demokracja zakończy tą dziecinną zabawę łobuzujących wyrostków grających w pokera papierowymi wydrukowanymi pieniędzmi. Niegrzeczni chłopcy dostaną parę klapsów i pójdą odrabiać lekcje. I w końcu będzie normalnie. Krzysztof Rybiński
Kim jest Rosjanin, który grozi marszem
Wszechrosyjski Związek Kibiców (WOB) potwierdził, że zwróci się do władz Warszawy o zgodę na przejście rosyjskich fanów 12 czerwca ulicami polskiej stolicy w zorganizowanej grupie na Stadion Narodowy na mecz Polska-Rosja. Poinformował o tym prezes WOB Aleksandr Szprygin podczas pożegnania kolejnej grupy kibiców z Rosji, udającej się do Polski na piłkarskie mistrzostwa Europy. Szprygin zapowiedział, że WOB jeszcze dziś prześle do Warszawy stosowny wniosek, a jutro przedstawi stołecznym władzom wszystkie wymagane dokumenty. Jak informowała „Gazeta Polska Codziennie”, lider Wszechrosyjskiego Związku Kibiców Aleksander Szprygin to członek nacjonalistycznej i populistycznej partii Władimira Żyrinowskiego. Mężczyzna przesiedział rok w areszcie śledczym za udział w bójce.
- Polacy muszą zrozumieć, że dla kibiców rosyjskich symbolika sowiecka nie równa się faszystowskiej – oświadczył w zeszłym tygodniu w wypowiedzi dla związanego ze służbami rosyjskimi portalu „Life News” Szprygin. Obiecał, że jeśli strona polska nie zrezygnuje z zakazu używania „sierpa i młota” podczas EURO2012, to 50 tys. rosyjskich fanów może wyjść na ulice Warszawy w czerwonych koszulkach z tymi właśnie symbolami. Jak wynika z ogólnodostępnych źródeł, przez większą część życia Szprygin był związany ze sportowym klubem „Dinamo”. Inicjatorami stworzenia klubu w latach 20-ch XX wieku byli funkcjonariusze sowieckiej bezpieki. Wśród nich był m.in. twórca i szef pierwszych sowieckich organów bezpieczeństwa Feliks Dzierżyński. W 1998 r. 19-letni Szprygin został członkiem nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR), gdzie pełni funkcję doradcy ds. sportu lidera ugrupowania Władimira Żyrinowskiego. W 2003 r. jego karierę polityczną przerwała bójka w mieszkaniu jego przyjaciela, lidera zespołu heavymetalowego „Korozja Metalu”, uwielbianego przez skinów i zwolenników ideologii faszystowskiej. Szprygin spędził prawie rok w areszcie śledczym. Sprawa zostaje ostatecznie umorzona w 2008 r. – rok po zajęciu przez Szprygina stanowiska szefa Wszechrosyjskiego Związku Kibiców. Gazeta Polska Codziennie
Polscy internauci mszczą się na publicystce Debbie Schlussel, znana amerykańska publicystka, nazwała Polaków oburzonych niedawną wpadką Baracka Obamy „ignorantami w lumpenkonserwatyzmie". „Gorliwi polscy kaci zajęli ważne miejsce wśród gorliwych katów Hitlera" – napisała. Błyskawicznie zareagowali na to polscy internauci…. Posiadająca żydowskie korzenie Debbie Schlussel, publicystka najpoczytniejszych amerykańskich gazet, m.in. New York Post, The Wall Street Journal, czy The Washington Times, publicznie wyraziła swoje niezadowolenie z powodu reakcji polskich władz na pomyłkę Baracka Obamy, który użył sformułowania „polskie obozy śmierci". Oburzonych tym faktem nazywa „ignorantami w lumpenkonserwatyzmie", którzy angażują się w „rewizję historii" i zwraca się do nich słowami:
"Polacy wymordowali miliony Żydów, utrzymywali kilka obozów śmierci i wyeliminowali prawie całą moją rodzinę z obu stron, tak samo jak setki tysięcy innych żydowskich rodzin. To nie byli tylko naziści. To były dziesiątki tysięcy gorliwych Polaków. Obama nie popełnił gafy. Gorliwi polscy kaci zajęli ważne miejsce wśród gorliwych katów Hitlera."
Na polskich forach internetowych zawrzało. W reakcji na słowa publicystki, w jednym z najpopularniejszych polskich serwisów rozrywkowych internauci apelują o to, by dać publicystce nauczkę za te słowa. „Jeżeli sami nie zadbamy o dobre imię naszego kraju, to nie zadba nikt" – czytamy pod rysunkiem, przedstawiającym krok po kroku, jak zgłosić na Facebooku to, że na swoim profilu dziennikarka propaguje nienawiść. Wielkiego zainteresowania polskich internautów akcją "odwetową" na amerykańskiej publicystce dowodzą m.in. słowa samej Schlussel, która na swoim profilu na Facebooku napisała wczoraj:
"Jakaś Polska strona, co godzinę nasyła na mnie 4 tysiące osób nienawidzących Żydów, by zablokowali moją stronę. Dla mnie oznacza to wielki ruch na stronie i tony antysemickich komentarzy i wiadomości (przez większość dnia moja skrzynka była przez to zablokowana), ale powiedziano mi, że ktoś pracuje nad tym, by przywrócić moją stronę. Wkrótce znów będzie dostępna. Dziękuję Wam za cierpliwość". Kolejny wpis, który ukazał się tej nocy na profilu Schlussel, głosi:
"Wszyscy Polacy, którzy nienawidzicie Żydów - zmiatajcie z mojego fanpage'a. Wiem, że lubicie zaprzeczać temu, że pomagaliście Nazistom wymordować 3 miliony polskich Żydów, po tym, jak przez wieki urządzaliście przeciwko nim pogromy. Ale kłamcie o tym gdzie indziej. Wykasowuję was. Jeśli nie możecie komentować tematyki moich wiadomości i nie możecie powstrzymać się od antysemickich, pełnych przemocy, obraźliwych komentarzy, NIE JESTEŚCIE TU MILE WIDZIANI. To nie Aushwitz... ani nie Warszawskie Getto. Odejdźcie." Pod obiema wiadomościami polscy użytkownicy Facebooka zostawili setki komentarzy. Nawołują w nich, by publicystka "najpierw zapoznała się z historią, a potem opowiadała głupoty", część z nich apeluje, by "przestała kłamać" - "wtedy my przestaniemy atakować Twoją stronę" - piszą. Piński
Rosyjski desant wyląduje w Warszawie Po Niemcach z Antify także Rosjanie będą maszerować ulicami Warszawy. 12 czerwca, informują FAKTY. Nie ustają prowokacje pod adresem Polaków. W TVN24 Ewa Gawor, nomen omen dyrektor stołecznego biura bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego powiedziała, że „jeżeli (Rosjanie) spełnią wymogi formalne, to nie widzę przeszkód - stwierdziła na antenie TVN 24 pani Ewa Gawor przypominając mimochodem, że ”na 10 czerwca* jest już zgłoszony wniosek na przemarsz związany z kolejną miesięcznicą katastrofy prezydenckiego* Tu-154M pod Smoleńskiem”. Ja myślałem, że Polska nie jest członkiem WNP, lecz UE i prawa obywatelskie polska w końcu konstytucja zapewnia obywatelom polskim, a nie organizacjom państw obcych. Dopiero pani Gawor uświadomiła mi, że Polacy nie mają w Polsce więcej praw od cudzoziemców. Rosyjski MSZ ostrzegł Polskę przed stosowaniem siły wobec rosyjskich „kibiców”. Rzecznik warszawskiego MSZ Marcin Bosacki śpiesznie uspokoił Moskwę, że „polska ambasada w Moskwie poinformowała stronę rosyjską, że zgodnie z polskimi przepisami symbolika komunistyczna nie jest karalna*”. Słowa Bosackiego to zaproszenie do włożenie koszulek z sierpem i młotem.
http://wiadomosci.onet.pl/kraj/kibice-z-rosji-chca-marszu-na-ulicach-warszawy,1,5154075,wiadomosc.html
Ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r. Kodeks karny (Dz. U. z 1997 r. Nr 88, poz. 553, z późn. zm.):
Art. 256. § 1. Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.
§ 2. Tej samej karze podlega, kto w celu rozpowszechniania produkuje, utrwala lub sprowadza, nabywa, przechowuje, posiada, prezentuje, przewozi lub przesyła druk, nagranie lub inny przedmiot, zawierające treść określoną w § 1 albo będące nośnikiem symboliki faszystowskiej, komunistycznej lub innej totalitarnej.
http://www.youtube.com/watch?v=SYkqXNFdksU
Post scriptum: nie wiem, ilu przyjedzie z Rosji kibiców, a ilu funkcjonariuszy FSB. W każdym razie zadziwia poparcie, jakiego władze Rosji udzielają swym kibicom (jakże różne od stanowiska rządu p. Tuska wobec polskich kibiców). Wydaje mi się, że Kreml zmierza w Polsce do wyraźnej prowokacji za przyzwoleniem (lub zgoła w porozumieniu, jak w przypadku tragicznego lotu do Smoleńska) z rządem Platformy. A może rosyjscy komandosi wcale nie rozgrzewają się do walki u boku Assada?
http://www.sfora.pl/Rosyjscy-komandosi-szykuja-sie-do-wojny-Maja-interweniowac-w-Syrii-a44236
Pan Bosacki wszedł na śliski teren. Należałoby się zapytać, czy jego wykładnia art. 256 odnosi się także do symboliki narodowo-socjalistycznej. Można by sobie, bowiem wyobrazić demonstrację weteranów SS w rocznicę kapitulacji Powstania Warszawskiego. O ile taka demonstracja zapewne nie wzruszyłaby sumieniami Platformy i Salonu, to wydaje się, że demonstracja w rocznicę upadku powstania w Getcie mogłaby wywołać przykrą dyskusję. Jan Bogatko
Nowicka dopuściła się płatnej protekcji? Sprawa wraca do sądu Czy wicemarszałek Sejmu odpowie za nielegalny lobbing i płatną protekcję? Sąd przyjął zażalenie obrońców życia i ponownie zajmie się wysoce podejrzanymi działaniami Wandy Nowickiej. W listopadzie 2011 roku Fundacja Pro – prawo do życia zawiadomiła prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa nielegalnego lobbingu, płatnej protekcji i nielegalnej reklamy środków antykoncepcyjnych i wczesnoporonnych przez Wandę Nowicką.
- Nasze podejrzenia bazują przede wszystkim na aktach sprawy, którą Wanda Nowicka wytoczyła wcześniej Joannie Najfeld, a w toku, której ujawniono powiązania Wandy Nowickiej z koncernem Gedeon Richter, produkującym środki wczesnoporonne oraz koncernem IPAS, produkującym "wysysarki do dzieci" mówi w rozmowie z PCh24 Aleksandra Michalczyk, prawnik z Fundacji Pro – prawo do życia. Federacja na Rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, którą kierowała Wanda Nowicka, otrzymała dotacje od podmiotów zajmujących się produkcją środków antykoncepcyjnych, promocją antykoncepcji oraz produkcją i dystrybucją przyrządów służących do przerywania ciąży. Przykładem może być to, iż z wpłat dokonanych przez Gedeon Richter sfinansowano m.in. druk materiałów edukacyjnych dla grup młodzieżowych Ponton zajmujących się m.in. edukacją seksualną w szkołach. Wśród wydrukowanych broszur znajdowała się broszura pt. "antykoncepcja po stosunku" zawierająca opis działania środka antykoncepcyjnego, którego producentem jest firma Gedeon Richter. Nazwa środka była wielokrotnie przywoływana w broszurze. Niestety, odmówiono rozpoczęcia śledztwa w tej sprawie bez żadnego merytorycznego uzasadnienia.
- Prokurator bardzo szybko odmówił wszczęcia śledztwa, mówiąc lakonicznie, iż przestępstwa na pewno nie miały miejsca. Nie odniósł się do naszych zarzutów, nie przedstawił merytorycznego uzasadnienia, tylko – mówiąc kolokwialnie - stwierdził, że wie lepiej – tłumaczy Michalczyk. Zachowanie prokuratora było tym bardziej skandaliczne, że o jego postanowieniu członkowie Fundacji dowiedzieli się... z mediów. Polska Agencja Prasowa otrzymała komunikat wcześniej niż osoby zawiadamiające o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Rzecznik prasowy prokuratury Monika Lewandowska kłamała również w wypowiedziach prasowych, iż decyzja jest prawomocna. Obrońcy życia nie zaniechali jednak działań w tej sprawie. Złożono zażalenie do Sądu, który przyznał racje członkom Fundacji. W postanowieniu z dnia 22 maja 2012 roku Sąd stwierdził, że "Oskarżyciel Publiczny zaniechał (...) przeprowadzenia dowodów, które pozwoliłyby na pełne odtworzenie stanu faktycznego sprawy, a następnie kompleksową i prawidłową ocenę, czy doszło do zrealizowania czynów zabronionych (...)", dlatego "decyzja Prokuratora o odmowie wszczęcia śledztwa była, co najmniej przedwczesna". Sprawa została przekazana Prokuraturze Rejonowej Warszawa Śródmieście do ponownego rozpatrzenia. Sąd dodatkowo przygotował dla Prokuratury 4-stronnicowe uzasadnienie, w którym mówi o zaniechaniach i przedwczesnej decyzji Prokuratora, jak również daje mu wskazówki, by zbadać sprawę pod kątem przestępstwa płatnej protekcji i złamania przepisów prawa farmaceutycznego – tłumaczy Aleksandra Michalczyk. Fundacja Pro – prawo do życia wystosowała również list do Prokuratora Generalnego, w którym prosi o czuwanie nad przebiegiem postępowania. Marcin Musiał
Nie róbmy polityki, haratajmy w gałę! Niedoinformowany Arystoteles twierdził, że polityka to (podkreślam, bo ynteligą muszą wszystko mieć dużymi literami) SZTUKA rządzenia państwem, której celem jest (podkreślam znów) DOBRO WSPÓLNE. Niedoinformowany Arystoteles twierdził, że polityka to (podkreślam, bo ynteligą muszą wszystko mieć dużymi literami) SZTUKA rządzenia państwem, której celem jest (podkreślam znów) DOBRO WSPÓLNE. Ze swego greckiego źródłosłowu polityka niesie w sobie jeszcze: poly – mnogość i polis – miasto, państwo. Jeśli tak rozumiemy istotę zajęcia, które dziś w Polsce uprawiają ludzie mieniący się być politykami, szczególnie ci mieniący się być politykami partii rządzącej, to przyznam, że chyba nie bywaliśmy na tych samych zajęciach – szczególnie etyki, logiki i historii. Kiedy przyglądam się otoczeniu pana Donalda Tuska, to znajduję tam szczególną zbieraninę ludzi. Celowo nie używam słów takich jak: partia, konfederacja, koalicja czy nawet gang, bowiem każde z nich zawiera domysł, ze mamy do czynienia z ludźmi świadomymi tego, co robią, co więcej – planującymi i kalkulującymi, przynajmniej tak jak w cymbergaju, jeden ruch naprzód. Tymczasem wokół pana Tuska, jego samego nie wyłączywszy, zgromadziła się kupa (w znaczeniu sienkiewiczowskim ad hoc skrzyknięta hałastra) cwaniaczków, tchórzy, kłamczuchów, defamatorów i trzęsiportków. Wspólnie uznali, że na swojej łajbie jakoś przeżeglują przez trudniejszy czas, a potem sobie gdzieś znikną, zwieją... A poza tym, ktoby przejmował się jakimś „potem” skoro żyje się raz i na dodatek teraz. Tak, więc kupa trzęsie się, gdy kto mocniejszy pogrozi jej paluszkiem (pan Putin przykładowo lub pani Aniela Merkelowa – z Krakowa jestem to mi wolno, a Tuskowi Merkele nie straszne, wszak z Jackiem już nie raz sobie radził). Członkowie kupy uprawiają wszystkie najstarsze zawody świata jeden jednak wyłączywszy – nie uprawiają polityki. Polityka zakłada, bowiem także, że przynajmniej jeden z grupie (gangu, mafii, partii, dywizji) wie o co chodzi. A tu tym, który sprawia wrażenie jakby przed chwilą wrócił z wczasów w Berdyczowie, jest właśnie naczelny kupy – jego ekscelencja Tusk Donald. Jedyną strategią, jaka pozostała kupie, gdy powoli opadają ostatnie maski, jest metoda przetrwania do mistrzostwa opanowana przez muchy gnojarki – trzymajmy się kupy, kupy nikt nie ruszy. Umościwszy swoje zady we wszelkich możliwych urzędach, chapiąc wszelkie możliwe frukta, kupa zrozumiała, że na tym wyczerpał się jej cały program działania, cała „polityka”, cała strategia. Co gorsza pojęła także, że „głupi naród” wcale nie uwierzył w koniec polityki, w postbełkot idiotów, naród mimo wszystko nadal spodziewa się czegoś sensownego. Kupa robi, więc różne mądre miny, śmieszy, tumani, przestrasza, stwarza pozory, że jako jedyna posiadła patent na racjonalność, buduje pozory siły – wyciągając różne opatrzone gęby, aby robiły wrażenie, udowadniały, że po stronie kupy jest siła, większość i racja. Przekupione doraźnymi interesami media i „autorytety” dzielnie sekundują kupie w jej coraz trudniejszej egzystencji. Bo też, w co trudno jeszcze dziś uwierzyć, tylko mozolne trwanie, podtrzymywana doraźnie egzystencja, jest w istocie planem kupy, planem politycznym, ratunkowym i egzystencjalnym ostatecznide. Kupa nie ma ambicji kształtowania, sama zresztą jest amorficzna, gąbczasta i pozbawiona brzegów, kupa nie ma też ambicji zapisania się w pamięci, czy też zapisania się w ogóle. Jak wiadomo scripta manent – a kupa wolałaby w przyszłości, bo w końcu ona kiedyś nastąpi, uniknąć spisanych świadectw i świadków oralnych, nie pozostawić zbyt wielu śladów. Kupa posiada dziś przymioty pudrowanego syfilisu, jest gnilnym wykwitem wielu słabości polskiego ludu z początku XXI stulecia i jako taki ma spore zdolności trwania, nigdy jednak nie zmieni swojej struktury, nie nabędzie bardziej dalekosiężnych celów – kupa, bowiem, to tylko kupa i jak mawiał mój krewki, wąsaty wuj: z gówna bicza nie ukręcisz! Wybaczcie, że ja dziś tak kloacznie metaforze i stylem operuje niewysokim, ale jeśli coś jest blisko sedesu, to trudno wylewać na to flakony perfum Chanel nr.5 i z lubością napełniać tym nozdrza. Kupa postawiła, więc na zdarzenia doraźne i na wykrzywianie ich optyki za pomocą władania toaletowymi lustrami (mowa o TVN i im podobnych). Teraz kupa całkiem sprytnie wykoncypowała, to akurat było łatwe, bo leżało w zasięgu przymiotów umysłowych jej członków, że należy lud zając grą dwudziestu dwóch niezbyt rozgarniętych facetów kopiących piłkę. Gra jest na tyle populistyczna, mało rycerska i odpowiadająca zdolnościom percepcyjnym bekających piwem głąbów, że posiada ogromne zdolności odwracania uwagi od rzeczywistości. Nie mam przyjemności bycia uwrażliwionym na haratanie gały. Nudzi mnie to i odstręcza – kiedy patrzę na te wyjące po stadionach hałastry i słucham ludzi, których te hałastry czczą, mam odruch wymiotny. Idole bekających piwem oglądaczy znają po kilkadziesiąt słów, wykształciły własną kategorię dziennikarzy i jak się okazuje własną kategorię „polityków”. Premier harata w gałę, ministrowie chcąc nie chcą, truchtają za nim – ot taki obyczaj kupy, coś w końcu, poza płytkim cwaniactwem, musi ich łączyć. Pewnie gdyby Pan Premier na plakatach napisał: nie róbmy - polityki, haratajmy w gałę! - miałby jeszcze wyższe słupki poparcia i nie byłby takim hipokrytą, jakim jest obecnie. Przecież ten Piotruś Pan ma oczka tak rozbiegane jakby tylko czekał, kiedy poleci z kumplami haratać i dadzą mu spokój z tymi innymi nudziarstwami Opozycja szermuje wielkimi hasłami o zdradzie, zaprzedaniu, szkodliwości polityki uprawianej przez Donaldystów, a ja widzę tu tylko podstarzałego chłopczynę mającego w głowie jedynie haratanie w gałę i otaczającą go, coraz bardziej lepką, kupę. Przepraszam, jeśli popsułem Szanownemu Państwu apetyt przed kolacją. Aha – niech ta hałastra pana Smudy wreszcie przestanie się puszyć i pokaże, jaką drużynę wyhodował sobie naczelny Haratacz. Podejrzewam, bowiem, ze i to potrafił spartaczyć. Tak, więc trzy przegrane mecze i finito – już mnie skręca z rechotu jak wyobrażam sobie ton propagandy Donaldowej kupy, po sromotnej wtopie kopaczego manschaftu na Mistrzostwach Europy w harataniu. Szloch będzie ogólnonarodowy i sponsorowany przez piwo Warka – tylko zamiast piwnego wykonania hymnu, jak kraj długi i szeroki niosło się będzie narodowe, piwne bekanie. Ciekawe czy za to beknie także Donaldowa kupa? Witold Gadowski
Zostaną nam banki wydmuszki Rozpoczął się zapowiadany przez KE etap drenażu banków zagranicznych obecnych w Polsce z naszych kapitałów przez ich obecnych właścicieli zagraniczne centrale. Mówi się nawet o odpływie do Paryża, Berlina, Rzymu, Amsterdamu czy Madrytu – w ostatnich tygodniach i miesiącach nawet 15 – 20 mld zł. i ten proceder trwa w najlepsze dalej i jego skala będzie rosła.
Również ostatnie osłabienie polskiego złotego mogło być tym spowodowane. Zamieniano złotego na waluty. Czy wyfrunie w ten sposób cała nasza kasa? Zabierają nam nawet logo Pekao SA sympatycznego żubra – króla Puszczy Białowieskiej. Włoski Unicredit zaserwował nam nie pytając swych klientów o zdanie obrzydliwą czerwoną jedynkę. Nie chcą naszego żubra, to może nie chcą i naszych oszczędności? Albo, więc zostawią nam choćby namiastkę naszej tradycji i polskości, albo trzeba będzie się lepiej rozejrzeć dookoła. Bank Transfer Day, czyli Dzień Pożegnania z Bankiem możliwy jest nie tylko w USA. Tym bardziej, że straty zagranicznych banków komercyjnych spowodowane groźbą bankructwa całego sektora budowlanego w Polsce będą dla banków wielomiliardowe. Odpisy i rezerwy będą ogromne. Są w Polsce pojedyncze banki, które pożyczyły budowlance i deweloperom nawet 15 mld zł. Z banków zagranicznych w Polsce odpłynęło już blisko 25 proc. depozytów i lokat ulokowanych w polskich spółkach córkach do zagranicznych banków – matek. To bardzo groźne i niebezpieczne w skutkach zjawisko, przed którym wielokrotnie ostrzegaliśmy. A mają, co wycofać z krajów Europy Środkowo – Wschodniej w tym z Polski, zagraniczne centrale banków. Zagraniczne banki w Polsce są zadłużone m.in. w swych centralach zagranicznych na gigantyczną kwotę 55 mld euro – czyli blisko 250 mld zł. Austriackie banki zainwestowały w Europie Środkowo – Wschodniej Europie aż 266 mld euro, a mając obniżane ratingi będą ściągać kasę do siebie. Podobne, a nawet jeszcze większe kwoty zainwestowali Włosi, Niemcy, Holendrzy i Hiszpanie. Teraz zabierają swoje zabawki, bo zyski z ostatnich 20 lat już dawno tam są. Polaku jedź do Hiszpanii, Portugalii czy Włoch, bo twoje pieniądze już tam są lub wkrótce będą. To hasło może nabrać za chwilę prawdziwego dramatyzmu. Banki zagraniczne w Polsce nie posłuchają się polskiego nadzoru – KNF, odbiorą swoje dywidendy i wyślą je z Polski zagranicę m.in. do tonącego hiszpańskiego sektora bankowego, który natychmiast potrzebuje 150 – 200 mld euro. Panika na rynku bankowym jest coraz większa, kolejki przed bankami w Hiszpanii, Grecji, Portugalii, Włoszech, a nawet Francji rosną. Tylko Polacy zanoszą swoje niewielkie przecież oszczędności do kas zagranicznych banków obecnych nad Wisłą to już blisko 690 mld zł. Paradoks, absurd, niewiedza czy cisza przed burzą. W ramach nadchodzącej Unii Bankowej polscy emeryci i podatnicy będą ratować swoimi pieniędzmi upadające zagraniczne banki. Wszyscy do kas bierzemy kasę i własny los w swoje ręce. Janusz Szewczak
Katastrofa autostradowa dopiero nas czeka Mechanizm wyprowadzania pieniędzy z wielkich kontraktów realizowanych za publiczne pieniądze, jest wzorowany na tym, co robiła włoska mafia w latach 80-tych poprzedniego stulecia
1. Wczoraj opublikowałem tekst o wielkich wydatkach na budowę infrastruktury drogowej i stadionowej sięgających 130 mld zł i jednoczesnej fali bankructw dużych firm realizujących te inwestycje. Wzbudził on spore zainteresowanie i związaną w tym dyskusję między innymi na Salonie 24. Na szczególną uwagę zasługuje jeden z komentarzy zawierający list do premiera Tuska podpisany przez Kazimierza Turalińskiego specjalistę od spraw bezpieczeństwa gospodarczego oraz przestępczości, autora kilku książek poświęconej tej problematyce. List został wysłany premierowi jakiś czas temu i dokładnie opisuje nie tylko mechanizm wyprowadzania pieniędzy z wielkich kontraktów autostradowych, ale także przestrzega przed niską, jakością wykonywanych robót, która już niedługo zagrozi paraliżem komunikacyjnym na większości nowo wybudowanych dróg.
2. Mechanizm wyprowadzania pieniędzy z wielkich kontraktów realizowanych za publiczne pieniądze opisany w tym liście, zdaniem jego autora, jest wzorowany na tym, co robiła włoska mafia w latach 80-tych poprzedniego stulecia, także wyprowadzając pieniądze z publicznych kontraktów drogowych. Tak realizowany kontrakt ma aż 4 poziomy wykonawców, tworzących swoisty „łańcuch” podmiotów gospodarczych. Ten pierwszy jest renomowanym podmiotem, którego podstawowym zadaniem jest uzyskanie zamówienia publicznego na wielką inwestycję, której realizacja jest związana z wydatkowaniem setek milionów publicznych pieniędzy. Następnie jest tworzony kolejny podmiot niepowiązany ani kapitałowo ani osobowo z tym pierwszym, który ma przejąć od niego bezpośrednie wykonywanie prac związanych z inwestycją. Pomiędzy nimi jest zwierana z reguły bardzo rygorystyczna umowa, obwarowana wysokimi karami umownymi nawet w przypadku minimalnych opóźnień w realizacji harmonogramu prac. Ten drugi podmiot korzysta również z licznych powoływanych na realizację tylko tego kontraktu podmiotów „pośredników”, którzy z kolei faktycznie cedują wykonywanie bezpośrednich prac na zewnętrzne „obce” podmioty. Przy czym, żeby wyeliminować możliwość dochodzenia przez nie zapłaty bezpośrednio od pierwotnego wykonawcy, zakres przekazywanych najniżej robót, polega na ich rozbiciu na takie „czynniki pierwsze”, aby nie spełniały definicji robót budowlanych (np. na fakturach u bezpośrednich wykonawców inwestycji umieszcza się wynajem sprzętu budowlanego, dostawy surowców lub wypożyczenie pracowników).
3. Charakterystyczną cechą całego systemu są wielomiesięczne opóźnienia w wypłacaniu należności faktycznym wykonawcom robót. W momencie zbliżania się do końca realizacji inwestycji spółka, która wygrała przetarg popada w konflikt ze spółką na drugim poziomie, egzekwuje od niej kary i zrywa kontrakt, spółka ta ma już podstawy do zgłoszenia wniosku o upadłość. Podobnie spółki na trzecim poziomie po otrzymaniu faktur od bezpośrednich wykonawców mają tak wysokie zobowiązania, że zgłaszają wnioski o upadłość. Spółka, która wygrała przetarg inkasuje przez cały czas pieniądze od podmiotu publicznego, ale nie trafiają one do ostatecznych wykonawców, bo tych, którzy zlecili im prace faktycznie nie ma. Tak zapewne działo się w tych wszystkich kontraktach autostradowych, gdzie obecnie do GDDKiA zgłaszają się faktyczni wykonawcy inwestycji (firmy z czwartego poziomu), do których nie dotarły pieniądze, bo zainkasowały je podmioty, których już w obrocie gospodarczym nie ma. Ale we wspomnianym liście do premiera Tuska jego autor zwraca także uwagę na niską, jakość wykonywanych robót drogowych (pisze między innymi, że jeden z odcinków autostrady powstał na gruncie zawierającym blisko 25% pyłów ilastych), co będzie powodowało „rozpływanie” się tego odcinka autostrady. Ale tego rodzaju zamiana surowca, z którego wykonywana jest podbudowa autostradowa, obniża jej koszty, o 50%, co oznacza „zaoszczędzenie” dziesiątków milionów złotych, które powędrowały do kieszeni nieuczciwych przedsiębiorców.
4. Niestety mimo upływu wielu tygodni żadnej reakcji premiera Tuska na to wystąpienie nie było, więc wygląda na to, że te ostrzeżenia jak i wiele innych zostały zamiecione pod dywan, bo rządzących interesowała tylko i wyłącznie przejezdność autostrad na Euro2012. Przejezdność jednej z nich A2 właśnie osiągnięto, tylko, jakim kosztem. Faktycznym wykonawcom trzeba będzie dodatkowo wypłacać z publicznych pieniędzy ich należności, setki milionów złotych, (jeżeli parlament przyjmie stosowną ustawę), a już niedługo te nowe autostrady będą masowo remontowane w ramach kolejnych kontraktów drogowych. Kuźmiuk
Niemieckie czy nazistowskie? Czy zamiast o „nazistowskich zbrodniach" mówić o „niemieckich"? Tak chce kilkadziesiąt razy więcej ludzi według sondy portalu wPolityce.pl. Patrioci, a igrają z ogniem. Pojęcie „nazistowskie" nie tylko zdejmuje z Niemców winę za zbrodnie III Rzeszy. Ma je też otorbić, jako ciało obce niemieckiej tradycji i stłumić we współczesnym narodzie niemieckim chęć mordu. Hitler był wyrazicielem mrocznej strony niemieckiej duszy. Żyje w niej nadal, choć wyparty ze świadomości. Jeśli zbrodnie III Rzeszy będą znowu „niemieckie", to Niemcy uznają brutalność za zachowanie dopuszczalne w kryzysie. Nie poleje się, co prawda tyle krwi, co kiedyś, ale ujrzymy dyktat wywodzący się z poczucia swojej krzywdy i wyższości, jak wtedy. Niemcy wyrosły na ostoję porządku w Europie. Finansują głupich południowców i ledwo kryją pogardę do nich. Czy sięgną po twarde środki dla przywrócenia ładu, to zależy od rozmiarów chaosu po bankructwie Grecji, Hiszpanii, Włoch, rozruchów i może rewolucji. Jeśli Unia stanie się powtórką Republiki Weimarskiej na pół kontynentu, usłyszymy także wołanie o Wodza. Lepiej zbrodnie trzymać w „nazistowskiej" torbieli, niż uznać za „niemiecką" metodę reformy Europy.
PS. Powyższy drobiazg opublikowałem w Gazecie Polskiej Codziennie w ramach podnoszenia kultury debaty publicznej. Sądząc po komentarzach, nie bardzo się podniosła, ale kropla drąży skałę. Krzysztof Kłopotowski
Krótka historia ewolucji od nazisty do Polaka. "Naziści – naziści w Polsce – polskie obozy śmierci – Polacy wymordowali Żydów..." Naziści – naziści w Polsce – polskie obozy śmierci – Polacy wymordowali Żydów... tak z grubsza biorąc wyglądała ewolucja nazistów w Polaków.
1. Ciekawą tezę postawił Krzysztof Kłopotowski. Lepiej mówić „naziści” niż „Niemcy”, lepiej wypreparować i „otorbić” ten nazizm, żeby Niemcy nie czuli z nim wspólnoty. Bo jak poczują, to powiedzą sobie – a sześć to pal, i tak mamy zaszarganą opinię – podbijamy Europę. Krótko mówiąc – nie tykać Niemców, bo znów zaatakują...
2. To by się nawet zgadzało z obserwacjami nieodżałowanego Samuela Dombrowskiego, który jako Żyd poznał Niemców najpierw, jako ich niewolnik, przeznaczony do zabicia, a potem, jako ich szanowany współobywatel. Samuel sugerował, żeby uważać na Niemców, bo oni na zewnątrz a jakże, wielcy demokraci, obrońcy pokoju, od 8 maja roku pamiętnego, ale jak się z nimi przy piwie spotykał, to pod stołem się kopali, żeby przy Żydzie miło Hitlera nie wspominać. I choć Samuel akurat odwrotnie niż Kłopotowski – opowiadał się za mówieniem, że mordowali Niemcy, nie naziści, to można wysnuć i taki wniosek – nie tykajmy Niemców tym nazizmem, lepiej niech on będzie dla nich obcy, niż swój.
3. Powiem tak – wcale mi nie sprawia przyjemności wytykanie Niemcom zbrodni dziadków. Tak jak i Rosjanom. Wolałbym widzieć w nich zwykłych ludzi, zwyczajny naród, nieobciążony garbem przeszłości. Łatwiej wtedy żyć i współpracować, a nawet się przyjaźnić. Tylko, że, cholera jasna, z tych nazistów bardzo szybko zrobili się Polacy! Naziści – naziści w Polsce – polskie obozy śmierci – Polacy wymordowali miliony Żydów, jak oznajmiła ostatnio amerykańska dziennikarka! Tak to z grubsza biorąc ewoluowało.
4. Nie psujmy Niemcom samopoczucia, zgoda. Ale co z naszym polskim samopoczuciem? Przyjeżdża do Polski młodzież z Izraela i na naszą młodzież wilkiem patrzy, że to wnuki ludobójców, morderców ich babek i dziadków. Oni tak myślą, bo z nazistów niepostrzeżenie zrobili się Polacy. Jeszcze gorzej się czuję, gdy BBC czy inne media straszą świat Polakami, ze tam dzicz i swołocz neonazistowska, która Żydów wysyła do pieca, a w czarnoskórych piłkarzy rzuca bananami, zaś w wolnych chwilach trudni się mordowaniem cudzoziemców, więc jeśli chcesz jechać do Polski, to od razu trumnę kup... Taki wizerunek Polski to jest właśnie efekt tych „nazistów”, co to w drodze ewolucji w Polaków się przekształcili.
5. Ponieważ źle się czuję z gębą potomka ludobójców, będę jednak mówił „niemieckie obozy” , nie nazistowskie. I mam nadzieję, że nie przyśpieszę tym niemieckiego ataku. Co prawda żaden wieczysty pokój nie okazał się wieczny, ale czasy na tyle się zmieniły, że – jak powiedział kanclerz Kohl – nikt nie będzie teraz podbijał Europy wojskowym buciorem?.. Janusz Wojciechowski
O sprawie "Starucha" słów kilka: nie mogę napisać: nie mam w tej sprawie wątpliwości. Bo mam wątpliwości Sojusz prawicy z kibicami piłkarskimi - który próbowało budować przed ostatnimi wyborami środowisko "Gazety Polskiej" - to sprawa wyjątkowo złożona. Z jednej strony - to naprawdę są środowiska, które oddolnie pielęgnują tradycje patriotyczne - choćby upamiętniając powstańców warszawskich czy żołnierzy wyklętych. Sądzą, że właśnie ten rys patriotyczny jest główną przyczyną histerycznych ataków "GW" na kibiców. Z drugiej strony - sojusz z kibicami to dla prawicy - zawsze akcentującej sprawy bezpieczeństwa i porządku - jednak obciążenie. Prawica staje po stronie środowisk, których przedstawicielom zdarza się wchodzić w konflikt z prawem, choćby w czasie stadionowych zadym. Niestety, zdarzają się w tych środowiskach sprawy poważniejsze. Niewykluczone, że to bandyci używają wygodnego kamuflażu kibicowskiego, a nie kibice są przestępcami, ale jednak są miejsca, w których te dwa światy na siebie się nakładają. Polityczny sojusz "Gazety Polskiej" z kibicami był, więc politycznym błędem; błędem, przed którym nasz portal kilkakrotnie przestrzegał. Kilka dni temu media doniosły:
42 osoby, w tym nieformalny lider pseudokibiców Legii Warszawa Piotr S., pseud. Staruch, zostały aresztowane ws. przemytu i handlu narkotykami na dużą skalę. CBŚ zatrzymało 45 osób - m.in. szalikowców z grupy "Teddy Boys 95" i członków tzw. gangu Szkatuły. Z wstępnych ustaleń prokuratury i CBŚ wynika, że zatrzymani w latach 2008-2011 brali udział w przemycie narkotyków na terenie państw Unii Europejskiej, w tym Polski, i wprowadzaniu ich do obrotu. W sumie chodzi o 3,7 tony marihuany, ponad 500 kg amfetaminy, 300 kg kokainy i blisko 250 kg heroiny - poinformował w środę podczas briefingu rzecznik warszawskiej prokuratury apelacyjnej Zbigniew Jaskólski. Później dowiedzieliśmy się także:
(...) rzecznik prokuratury Zbigniew Jaskólski powiedział, że dziwi go zainteresowanie „Staruchem”, gdyż jest on w śledztwie osobą mało znaczącą. Ostatecznie postawiono mu zarzut wprowadzenia do obrotu kilograma amfetaminy oraz przygotowań do wprowadzenia kolejnych 5 kg. Obciążyły go zeznania świadka koronnego, wypuszczonego niedawno z aresztu. Rozpoznać miał on Staruchowicza na zdjęciu. Piotr Staruchowicz to lider znacznej części kibiców warszawskiej Legii. Jesienią ub. roku zasłynął kampanią antyrządową pod znanym hasłem "Donald matole, twój rząd obalą kibole". Nie obalili. Siła polityczna środowisk kibicowskich okazała się w sumie niewielka. Nie zmienia to jednak faktu, że władza - w tym premier - mogli odebrać akcję bardzo boleśnie. "Staruch" bezpośrednio rzucił władzy wyzwanie - i niewykluczone, że władza to wyzwanie przyjęła. Zarzut handlu narkotykami jest zarzutem niezwykle ciężkim, społecznie uśmiercającym - i słusznie. To zarzut tego typu, że w obronie oskarżonego mało, kto stanie. Każdy, kto podniesie wątpliwości, z pewnością usłyszy: "nie broń dilera narkotyków"! Obrońcy dilera stają się w społecznej świadomości jego wspólnikami, równie odrażającymi jak sam diler. I jeżeli zarzut się potwierdzi, "Staruch" powinien zostać najsurowiej jak to tylko możliwe ukarany. Także, dlatego, że jednak wszedł na scenę publiczną. A na tej scenie pod tym względem powinny obowiązywać jeszcze surowsze reguły gry. A jednak nie mogę napisać: nie mam w tej sprawie wątpliwości. Bo mam wątpliwości. Doniesienia medialne wskazują, że "Staruch" od narkotyków stronił, że zawsze potępiał każdy związek z tymi śmiertelnie niebezpiecznymi używkami. Handlowanie amfetaminą do tego człowieka na pierwszy rzut oka nie pasuje. Możemy się mylić, dowody mogą nas przekonać, ale na dziś - nie pasuje. "Starucha" zatrzymano w sprawie obejmującej kilkadziesiąt osób. To zwiększa niepokój. Gdy oskarżonych jest kilkudziesięciu - łatwo kogoś dodać. Mocne dowody na innych sprawiają, że niewinny ma mniejsze szanse w takiej sytuacji.
Cała sytuacja może sprawiać wrażenie zemsty władzy - niepodlegającej faktycznej kontroli medialnej - na człowieku, który jest z innego świata niż ja, który ma na koncie zachowania bardzo wątpliwe, ale który ma również prawa obywatelskie. Być może wrażenie zemsty to tylko wrażenie, ale nie mogę udawać, że tego wrażenia nie mam. Jeżeli to zemsta, to bardzo dobrze i precyzyjnie mierzona. To "bomba atomowa". Któż, bowiem będzie bronił dilera śmierci? Powtarzam: dam się przekonać dowodom. Biorąc jednak pod uwagę kontekst całej sprawy, jest obowiązkiem władzy, prokuratury i policji jak najszybsze przedstawienie szczegółów sprawy, zapewnienie przejrzystości postępowania. Jest obowiązkiem organizacji broniących praw człowieka przyglądanie się tej sprawie. Jest obowiązkiem mediów stawianie pytań. Jest obowiązkiem, bo przecież nie chcemy Polski, w której opozycyjność wobec władzy zwiększa znacząco prawdopodobieństwo zostania przestępcą - i to przestępcą z gatunku tych, którym się nie przebacza.
Jacek Karnowski