„Bogowie ulicy” zmyli słodycz z policjantów oraz Los Angeles i pokazali prawdę
David Ayer wyreżyserował niewiele filmów. Pozycje wyrobił sobie bardzo dobrymi obrazami: „Ciężkie czasy” i „Królowie ulicy”. Jednak ostatni film pochodzi z 2005 roku i teraz, po siedmiu latach przerwy David Ayer znów głośno dobija się do hollywoodzkiej sceny napisanym przez siebie dziełem „Bogowie ulicy”.
„Bogowie ulicy” zadebiutowali w kinach światowych 8 września 2012 roku (w Polsce 14 grudnia) i do 6 stycznia 2013 zarobili ponad 40 milionów dolarów. Przy siedmio milionowym budżecie jest to dobre osiągnięcie. Sami amerykanie znudzeni katastrofami ( podczas, których zawsze rodzi się bohater) oraz opowieściami o słodkich i grzecznych policjantach tłumnie ruszyli na nowy film. Jak widać po ocenie na IMDb - 7,7 –Bogowie naprawdę się podobali . Wywołali oni aplauz, którego nie wszyscy się spodziewali, gdyż obraz Ayera porusza wiele delikatnych kwestii; jest również miejscami bardzo brutalny.
Film opowiada historię dwójki policjantów z Los Angeles - Briana Taylora (Jake Gyllenhaal) i Zavali (Michael Pena), którzy podczas jednego z rutynowych patroli natykają się na poważną sprawę kryminalną, w którą zamieszani są Meksykanie, czarnoskórzy mieszkańcy LA i kartele narkotykowe. Fabuła jest zarysowana w bardzo dobry sposób. Nie ma dziur w akcji, a widz czuje się jakby sam towarzyszył policjantom w ich pracy. Duża w tym zasługa Michaela Peni i Jaka Gyllenhaala, którzy świetnie wykreowali swoje postacie. Policjanci z dużym poczuciem humoru i dystansem do świata nie stronią od brutalności i krnąbrności. Mają się za bogów na swoim terytorium, ale jednocześnie najważniejsze jest dla nich prawo oraz rodzina. Wiele zabawnych tekstów, co rusz rozluźniają atmosferę. Miejscami przypomina to komedię, ale granica śmieszności nigdy nie jest przekroczona. Żarty i dramaturgia są dokładnie wyważone i w każdym miejscu maja sens.
Na uwagę zasługują ciekawe ujęcia kamery. Często obraz filmowy jest pokazywany z kamery wmontowanej w mundur jednego z policjantów, oraz urządzenia, które nosi ze sobą Brian. Główny bohater robi to wszystko by pokazać, jak wygląda prawdziwa praca w policji. W ten sposób David Ayer złożył hołd policjantom, pracującym w Los Angeles, ale i całych Stanach. Pokazał trud ich pracy, rozterki, ale i wielki heroizm.
Świetnego dzieła dopełnia bardzo dobrze skomponowana ścieżka dźwiękowa, która przez cały film nadąża nad akcją. Dobrym pomysłem było również użycie prostego języka, który tylko uwiarygodnił całą historię.
Thriller kryminalny Ayera dotyka problemu narkotyków w Mieście Aniołów; mówi o wojnie gangów, o konflikcie między czarnoskórymi obywatelami USA, a Meksykanami. I w końcu jest to prawdziwy obraz; brutalny, bezwzględny, ale szczery do bólu. Tak niestety wygląda w wielu miejscach Ameryka. Wbrew wciąż panującej opinii, coraz mniej jest to kraj mlekiem i miodem płynący. Zaś coraz częściej jest to państwo pełnym antagonizmów, nierówności i brutalności, gdzie racje ma ten, kto ma broń i nie waha pociągnąć się za spust.
Jedyne do czego w tym filmie można się przyczepić to standardowe amerykański brak realizmu, w niektórych scenach. Dla przykładu: jak można przeżyć serie z kilku Ak-47 i innej broni palnej, gdy jest się samemu na nieosłonięty terenie? Podobnie jest z dramatycznym i pełnym ckliwości finale. Jednak całościowo zupełnie on nie razi, a oglądając często amerykańskie filmy trzeba się do takich rozwiązań po prostu przyzwyczaić.
„Bogowie ulicy” są bardzo dobrą produkcją, jedną z lepszych, która porusza daną tematykę. Jej prawdziwość naprawdę uderza. Mam nadzieję, że film zostanie dostrzeżony i nagrodzony. Jest to jedno z niewielu dzieł filmowych, które nie boi się politycznej poprawności i prawdy; daje nowe światło, które warto by przyświecało Hollywoodowi przez następne lata.
„End of Watch” obejrzeć warto, by przekonać się, że mimo całego otaczającego zła, przyjaźń i zaufanie są jednymi z najważniejszych wartości w życiu.