938

Królowie nart czyli SS Wiking 5 Dywizja Pancerna SS "Wiking" - jednostka Waffen-SS sformowana w drugiej połowie 1940 roku jako dywizja grenadierów z resztek rozbitego pułku SS-Standarte Germania. Jej żołnierzami byli Niemcy, do których dodano ochotników z NORWEGII, Szwecji, Danii, Belgii, Holandii, Finlandii i Estonii. Tym samym dywizja ta była jedną z najbardziej "międzynarodowych" dywizji Waffen-SS. Była też najlepszą "obcą" dywizją SS, dorównując doborowym liniowym dywizjom Wehrmachtu.

Historia W listopadzie 1942 roku, podczas walk na Kaukazie, została przekształcona w dywizję grenadierów pancernych. W październiku 1943 roku stała się dywizją pancerną, cały czas walcząc na froncie wschodnim. W maju 1944 brała udział w operacji "Maigewitter" na terenie Lubelszczyzny - w Bitwie pod Rąblowem (14 maja 1944). Następnie została wycofana do Niemiec w celu przezbrojenia. Z Niemiec rzucono ją pod Warszawę, gdzie zatrzymała radzieckie natarcie. Niektóre pododdziały dywizji uczestniczyły w tłumieniu powstania warszawskiego. Potem została wysłana na Węgry. Walczyła do końca wojny w okolicach Grazu i Wiednia (Austria). Tyle historia

Ale mnie nie o to chodzi.... Zauważyłem bowiem ostatnio za każdą informacją dotyczącą sukcesów Justyny Kowalczyk lezą ( proszę wybaczyć ale nie widzę w tej sytuacji innego określenia ) jacyś dziwni osobnicy nazywający się często "ex-polak' itp. Którzy wyśmiewają nie tylko naszą sportsmenkę ale i Polskę jako całość. Ilość jadu i nienawiści jaka się z ich komentarzy wylewa jest nieprawdopodobna.

Koczują na Onecie Jako rasowi neofici wychwalają swój nowy kraj, Norwegię a ziemię na której się urodzili i za którą bez wątpienia wielu ich przodków krew przelewało obrzygują taką ilością kalumnii że smród czuć na kilometry całe.

Chcę im przypomnieć że to właśnie Norwegowie mordowali powstańców , ludność cywilną

Chcę im przypomnieć że to legalny Norweski rząd gorliwie współpracował z Hitlerem

Chcę również napisać że to Norweski system wychowywania zrodził Breivka

Ten sam system który dotąd uważany był za idealny

Idealny bo laicki, bez wiary, szacunku dla starszych ludzi, ingerujący genetycznie w płeć nienarodzonych.

Neofityzm uważam zdecydowanie gorszy od fanatyzmu, ponieważ jest ślepy, głupi w swym zachwycie żeby nie napisać kretyński. Proszę mi wybaczyć za nie najlepszy styl dzisiejszego wpisu Ale jest on pisany na gorąco pod wpływem emocji. Jeśli czegoś tu brakuje to proszę dodać coś od siebie Jaroxon

KALKULACJE RAFAŁA ZIEMKIEWICZA Nie będę tu pisał o tym, z czym się w „Czasie wrzeszczących staruszków” Rafała Ziemkiewicza zgadzam, a jego książka zawiera mnóstwo tez słusznych i jest odważną analizą III RP, a zwłaszcza kolaboranckiej postsowieckiej inteligencji, ale zanalizuję twierdzenia, które uważam za dyskusyjne lub błędne, co oczywiście nie przekreśla wartości całego dzieła. Dyskusja na prawicy jest bowiem o wiele ciekawsza niż obrzucanie się obelgami z elitą Ubekistanu. Żeby zrozumieć dlaczego powstali „wrzeszczący staruszkowie” trzeba znaleźć odpowiedź na kilka pytań: Kim są jej bohaterowie pozytywni i negatywni? Dlaczego książka zawiera liczne sprzeczności wewnętrzne? Jaką kwestię Autor zapewne nieprzypadkowo pominął?

Bohaterowie Bohaterowie pozytywni to parada „skrzywdzonych” przez Jarosława Kaczyńskiego. Andrzej Anusz - „wykończony ideowiec”, zapewne zasłużył się na pozytywną ocenę dokonaniem rozłamu w RdR. Rokita to największa strata dla Polski, najlepiej przygotowany do sprawowania funkcji premiera (s. 186). To przygotowanie i kwalifikacje polegały na tym, że za rządów Suchockiej uznał on opozycję prawicową za antypaństwową, czyli przeznaczoną do likwidacji przy pomocy służb (s. 236). Kolejny „prześladowany” to Wiesław Walendziak, wiceprezes Prokom Investment i członek rady nadzorczej Biotonu (od 2005). O Biotonie najlepiej świadczy fakt spadku jego akcji na giełdzie na wiadomość o rozwiązaniu WSI i nikt mi nie wmówi, że tak inteligentny i świetnie poinformowany Autor tego nie wie skora ja, nigdzie nie bywający człowiek marginesu towarzysko-informacyjnego stolicy, wiem. I wreszcie największa gwiazda – Kazimierz Marcinkiewicz – wykończony przez Kaczora jako potencjalny konkurent. Tymczasem Marcinkiewicz musiał odejść, ponieważ nie realizował programu Kaczyńskiego, a to dlatego, że otoczenie Marcinkiewicza składało się z ludzi Walendziaka. Oczywiście przez czysty przypadek przedstawicielem Biotonu Krauzego w Moskwie jest pułkownik WSI Tadeusz Rzepecki, prawa ręka generała Zenona Poznańskiego, doradcy ds. bezpieczeństwa Oleksego, Cimoszewicza i Millera, byłego szefa sekretariatu Komitetu Obrony Kraju (do 1990 i 1993-1997), absolwenta Woroszyłowki. Razem z Rzepeckim, Iwińskim, Millerem i Huszczą Poznański założył polsko-rosyjską fundację „Współpraca-Nauka-Kultura” (1991). Bez żadnego związku z czymkolwiek członkami Rady Nadzorczej Biotonu S.A. zostali: generał Sławomir Petelicki, były rezydent I Departamentu w Szwecji i Wojciech Raduchowski-Brochwicz (do kwietnia 2008), komandatariusz kancelarii Smoktunowicz-Falandysz. Wiemy przecież, że w Polsce nic z niczego nie wynika i o niczym nie świadczy. A zatem dlaczego ta mistyfikacja? Bo jest potrzebna do krytycznego przedstawienia Jarosława Kaczyńskiego. Tylko czy nie było już innych bohaterów pozytywnych? Czy Ziemkiewicz stawia na Marcinkiewicza, premiera telewizyjnego i nieszkodliwego dla pajęczyny służb, sprawującej rzeczywistą władzę w Polsce?

Fałszywa symetria PO – PIS Między PO i PiS nie ma zasadniczych różnic (305), gdyż „oba dania oba niesmaczne”. Gdy analizuje się język sprzed wyborów, różnicy nie ma, ale to nie język określa partię tylko decyzje, a zwłaszcza polityka kadrowa. Język służył jedynie zwycięstwu wyborczemu i zdobyciu głosów, które w innym wypadku zostałby oddane na prawdziwych przeciwników Ubekistanu. Przypomnijmy, że Wałęsa w 1990 r. głosił hasła dekomunizacyjne, gdyż były popularne, po to właśnie by dekomunizację uniemożliwić i ochronić bezpiekę i agenturę. Teraz wiemy dlaczego „Bolek” musiał tak postępować. Oczywiście fakt, iż gen. Janusz Bojarski, były szef WSI (2005-2006), który ustawiał kadry dla Platformy, został kadrowym MON, nie świadczy o tym, że za PO stoi wojskówka. Podobnie, mianowanie przez Komorowskiego Jarosława Szczepańskiego, współpracownika WSI (Raport o WSI), redaktora Tygodnika „Solidarność (1981-1990), wicedyrektor Biura Prasowego w rządzie Mazowieckiego, wiceszefa TAI (2000-2002), który typował dziennikarzy do werbunku przez WSI, rzecznika TVP (2004-2006), szefem Centrum Prasowego Sejmu, nie świadczy o powiązaniach marszałka tylko o wyborze fachowców. Ziemkiewicz doskonale wie, że za PO stoi WSI i I Departament, gdyż partia Tuska jest jedyną skuteczną obroną Ubekistanu przed PiS-em, nie mówiąc już o wspólnych interesach biznesowych. PO daje ochronę bezpiece i odbudowuje jej wpływ na kraj, w zamian za poparcie wyborcze i medialne, natomiast PiS bez względu na błędy, zwłaszcza kadrowe, byłego premiera, stanowi jedyną realną siłę mogącą uwolnić nas od kontroli służb i zapewnić bezpieczeństwo przed zagrożeniem rosyjskim. To nie różnica lecz przepaść dzieli obie partie. Dlaczego więc Autor udaje, że tego nie widzi? Czy dlatego, że gdyby dostrzegł ów konflikt, nie mógłby twierdzić, iż stare diagnozy z lat 1990-tych są już od dawna nieaktualne? Niestety, są aktualniejsze niż kiedykolwiek.

Krzesło Kuronia W rozdziale „Krzesło Kuronia” Autor stara się udowodnić, iż podjęcie walki przez Jarosława Kaczyńskiego z sektą Michnika-Kuronia-Geremka-Mazowieckiego zostało spowodowane odrzuceniem przez nią Kaczyńskiego, tym boleśniejsze, iż to on miał rację we wszystkich diagnozach politycznych stawianych na przełomie lat 1980-tych i 1990-tych. Nie ma bardziej błędnego mniemania, ponieważ jedyną rzeczą jakiej pragnie Jarosław Kaczyński jest rzeczywista władza, którą mógłby wykorzystać nie dla osobistych korzyści ale dla stworzenia Polski trwale niepodległej. Gdyby został dopuszczony do sekty, nigdy nie zdołałby uzyskać prawdziwej władzy, ponieważ ta była zastrzeżona dla elity postkominternowskiej z pierwszego rzędu. Kaczyński, nawet dopuszczony do konfidencji, zawsze musiałby zadowolić się trzecim lub co najwyżej drugim szeregiem. A zatem jedyną szansą na odgrywanie samodzielnej roli i prawdziwą władzę było wystąpienie przeciwko sekcie. Polityk nie wybiera partii zgodnie ze swymi poglądami, tylko poglądy w zależności od stronnictwa, które gwarantuje mu wejście na szczyt. Takie zachowanie jest klasycznym przykładem słuszności teorii politycznej Maxa Webera i nie wierzę, że Ziemkiewicz jej nie zna. Dlaczego zatem tworzy sztuczną konstrukcję? Potrzebuje jej do przedstawienia Jarosława Kaczyńskiego jako polityka sfrustrowanego i skończonego, co jest podstawowym celem Autora.

Ideologia czy interes Ziemkiewicz zakłada, iż propaganda „Wybiórczej” wynika z tego, co jej środowisko rzeczywiście myśli i przyjmuje jego język za autentyczny, bawiąc się w psychologizowanie tam, gdzie chodzi o obronę własnej pozycji i interesów. Michnikowcy nie przyjęli za pewnik, że wszelkie ożywienie uczuć narodowych i religijnych doprowadzi do budowy państwa wyznaniowego, wieszania komunistów i liberałów, że eliminacja komunistów groziła dojściem do władzy elementu nacjonalistycznego i endeckiego, że jeśli nie będą kontrolować inteligencji, to Polskę czeka populizm i faszyzm, nie traktowali też poważnie twierdzenia, że PiS likwiduje demokracje, tylko tak głosili. Mowa oczywiście o kierowniczej grupie elity postkominternowskiej, jedynie ich wymóżdżeni zwolennicy mogli brać te brednie na serio. Takiego języka używano ze wzglądów propagandowych, by kompromitować Polaków za granicą, spychać przeciwnika do defensywy i wyznaczać wygodne dla siebie pole konfrontacji. Ponadto był to też język wewnętrzny sekty, potrzebny do samoidentyfikacji i komunikowania zwolennikom kto danego dnia jest dobry, a kto zły. Misją „Wybiórczej” nie jest wydobycie Polaków z ciemnoty, choć tak głoszą jej szefowie, tylko pozbawienie nas tożsamości narodowej celem uniemożliwienia wykreowania przez nas własnej elity i zapewnienie już wnukom elity stworzonej przez NKWD i Stalina dziedziczenia pozycji rodziców i dziadków. Michnik chce tylko bronić pozycji elity postkominternowskiej i stanowiących ich zaplecze gnid z czasów PRL, zagrożonych wyeliminowaniem przez elitę autentyczną gdyby w Polsce zapanowała demokracja i przywrócono poczucie wspólnoty narodowej oparte na naszej historycznej tożsamości. Stąd stałe opluwanie tradycji i narodowych świętości oraz wyśmiewanie się z patriotyzmu. O pojęciu jakie Michnik ma o demokracji najlepiej świadczą jego słowa skierowane do Tekelego: Zniszczę cię, już cię nie ma, jesteś skończony oraz do Piotra Skórzyńskiego: Nigdy nie zaistniejesz. Lęk, który kierował poczynaniami salonu w 2005 r., nie okazał się bezpodstawny tylko niezwykle uzasadniony, bo zagroziła im właśnie wymiana elit i utrata pozycji czego najbardziej się obawiali. ITI i Agora nie broniła przed zagrożeniami, których nie było tj. faszyzmem lecz walczyły o zachowanie pozycji, o utrzymanie kontroli służb i ich agentur nad III RP. Komuniści wybrali postkominternowską elitę, gdyż wyobcowana ze społeczeństwa gwarantowała posłuszeństwo wobec nich i obronę ich interesów przed narodem. Dwie wyobcowane grupy połączyły się by bronić się przed Polakami. Dlatego, jak słusznie zauważa Ziemkiewicz, bezpieczniacy i aparatczycy byli jedyną grupą społeczną, której nowy rząd (Mazowieckiego) był zdeterminowany w żaden sposób nie narazić. Bał się bowiem patriotycznych nastrojów i zerwania układu przez komunistów. W praktyce ochraniano więc interesy nomenklatury i jej powiązania. Autor dostrzega, że antylustratorom „chodziło o uratowanie własnej dupy”, dziwi się jednak dlaczego uzyskali oni poparcie swoich środowisk. Odpowiedź jest prosta; te środowiska są zależne od nich i umoczenie na olbrzymią skalą. Po roku 1989 antykomuniści żadnej kariery zrobić nie mogli, awansowali tylko bezpieczniacy, agenci i ich dzieci (np. córka Waldemara Kedaja, I Dep. 1974-1980) oraz obrońcy ich uprzywilejowanej pozycji (np. Kolenda-Zaleska) – stąd Polska stała się rajem agentury – Ubekistanem. Rządy PiS po raz pierwszy dały szansę, prawda że skromną, ludziom autentycznej Polski. Elity nie mogły się pogodzić z rolą PiS jako głównej siły rządzącej nie ze względu na jakąś ideologie, kompleksy czy poczucie wyższości tylko interes podstawowy. Władza PiSu oznaczała koniec uprzywilejowanej pozycji bezpieczniackiej i postkominternowskiej elity i ich wymianę. Walka z PiSem była zatem bojem o życie. A przecież Autor sam pisze, że polityką rządzą interesy. Dlaczego tym razem nie wyciągnął wniosków z własnej tezy?

Układ Ziemkiewicz stanął przed trudnym zadaniem; jak opisać układ, jednocześnie wyśmiewając użycie tego słowa, by wykazać anachroniczność polityki Jarosława Kaczyńskiego. Wyjście znalazł w definicji. Jego zdaniem, Układ oznacza coś w miarę jednolitego, jakąś strukturę powiązań mającą swoje centra decyzyjne. Próbowali zbudować go komuniści ale im się nie udało. Zamiast tego wyszła wielka improwizacja, która jednak w znacznym stopniu się powiodła ale zamiast zwartej struktury dała narośl przenikającą jednocześnie struktury władzy i mafijnego podziemia. III RP to pozaprawny mechanizm sterowania państwem o demokratycznej jedynie fasadzie – Kaczyński ma rację – ale to nie zwarta, zdyscyplinowana organizacja, mająca określoną strukturą i cele na miarę państwa, danej mafii chodzi tylko o wyrwanie z budżetu jak najwięcej dla siebie. W konsekwencji widzimy „wszędzie splątane sitwy i koterie”, państwo jest strukturą opanowaną przez wyobcowaną ze społeczeństwa kastę, a elity to gangi zajęte kręceniem lodów. Jednocześnie jednak Ziemkiewicz określa III RP jako „oligarchię kilkudziesięciu kolesiów, którzy w prywatnych kontaktach ustalają między sobą zasadnicze sprawy, jak będzie brzmieć dany przepis, kto dostanie koncesję, kto wygra przetarg i co dostanie w zamian” (s. 358). Przykładowo, celem ustawy o zwolnieniach podatkowych bez obowiązku informowania o nich była ochrona wszelkiego rodzaju aferzystów, cwaniaczków, kapusiów i innego najbardziej szemranego elementu przed gniewem opinii publicznej. Układ nie musi mieć jednego centrum decyzyjnego, to układ stosunków między ośrodkami prawdziwej władzy, czyli różnymi służbami, który nie dopuszcza nikogo spoza niego do odgrywania samodzielnej roli i awansu społecznego. Układ – to służby, biznes, politycy i media, z Rosją na swoim zapleczu, której roli Ziemkiewicz z uporem nie dostrzega. Ta diagnoza nadal jest trafna, tylko teraz nie chroni go już parawan SLD-UW ale PO. Zdaniem Ziemkiewicza „nie Układ jest problemem Polski tylko jej modernizacja, konflikt między tym co jej służy i ją hamuje”. Jest to przeciwstawienie sztuczne, bowiem warunkiem modernizacji jest właśnie rozmontowanie układu opierającego się na wpływach bezpieki, która likwidowała komunizm i dokonała transformacji na swoich warunkach z poparciem kolaborantów. Bez względu na to jak definiujemy Układ, to on sprawia, że kto nie należał do rodzin bezpieki i jej agentur, ewentualnie do otaczających je usprawiedliwiaczy, nie miał żadnych szans by po roku 1989 zrobić w sposób uczciwy karierę, zajmować się biznesem (np. Kluska), osiągnąć sukces w polityce czy mediach lub wygrać jakiś proces sądowy. W system postkomunistyczny wmontowano nieprzypadkowo takie bezpieczniki jak urzędy skarbowe, wymiar sprawiedliwości, Trybunał Konstytucyjny, media zależne od agentury itp., by nikt spoza Układu właśnie nie mógł czuć się bezpiecznie i w starciu z nim zawsze przegrał. Dlatego walka z Układem służy właśnie modernizacji. Modernizacja to nie abstrakcja tylko usunięcie kontroli służb i związanych z nimi sitw nad gospodarką, mediami, wymiarem sprawiedliwości, finansami i sceną polityczną. Autor przemilcza rolę służb, zarówno komunistycznego środowiska bezpieczniackiego jak też staro-nowych służb III RP. Jedynie raz pisze o „ochronie przed penetracją postsowieckich służb” (s. 103), a bez tego czynnika nie sposób analizować III RP.

Dlaczego PiS przegrało Rozbrat z PO nie był końcem marzeń o IV RP, jak głosi Ziemkiewicz, gdyż sojusz ten stanowił gwarancję dalszego trwania III RP legitymizowanej przez PiS. Jednocześnie Autor rozumie, że kością niezgody między obu partiami była władza nad aparatem przymusu ze względu na strach przed walką z korupcją, w którą uwikłane jest środowisko PO, a mimo to nie dostrzega sprzeczności z pierwszym twierdzeniem. PO nie odziedziczyło kompleksu wyższości po UW tylko musiałoby dominować w ewentualnej koalicji z PiS, jeśli miało wykonać swoje zadanie ochrony służb i Układu przed PiSem, który musiał być kontrolowany i dawać listek figowy jak AWS Unii Wolności za Buzka. Zdaniem Ziemkiewicza, PiS zostało obalone nie dlatego, że naruszyło zbyt wiele potężnych interesów, tylko spieprzyło sprawę, nie dokonało reform systemowych. Przykładowo, Lech Kaczyński „spieszył kompletnie lustrację”, dobrą ustawę „spieprzyli senatorzy i prezydent”. Prawda jest jednak inna. Ustawę popsuł senator Zbigniew Romaszewski i Bogdan Borusewicz, który przekonał prezydenta do jej znowelizowania. To są koszty owej różnorodności w PiS, zachwalanej przez Ziemkiewicza. Nawet jednak gdyby przyjęto pierwotną wersję ustawy i tak zniszczyłby ją pod jakimkolwiek pretekstem Trybunał Konstytucyjny, który utworzono tak by chronił interesy elit Ubekistanu. Należało więc wymienić skład Trybunału, a to na drodze demokratycznej nie było możliwe. Ziemkiewicz uważa, że selekcja negatywna opierająca się na zaufaniu prezesa, a nie na drogach awansu, zaszkodziła partii bardziej niż medialna nagonka. PiS przestało rokować jako partia, kiedy zablokowano drogi awansu dla ludzi z dołów, a taki system awansów i selekcji próbował wprowadzić Marcinkiewicz i za to został usunięty, bo promował ludzi nie znanych Kaczyńskiemu. Jakich ludzi promował Kazio, już pisałem. Prawdą jest, że „los narodów zależy od szans jakie dają złym i dobrym”, ale to właśnie za PiSu zaczęli awansować po raz pierwszy ludzie spoza Układu. Przegrywa wybory nie ten kto ma media publiczne, tylko ten kto ma przeciwko sobie zjednoczone służby, które m.in. dysponują mediami. To one wydały polecenie mediom wykonania zmasowanego ataku propagandowego na braci Kaczyńskich i PiS. Kaczyńscy nie docenili siły służb i nie potrafili skorzystać z różnicy interesów między WSI a III Departamentem. Ziemkiewicz ma rację opisując fatalny dobór ludzi dokonywany przez Kaczyńskiego. Autor uważa, że były premier kierował się zasadą, iż trzeba się opierać na przewerbowanych sukinsynach; pierwszego przewerbowania miała dokonać UD, drugiego Wałęsa, a trzeciego właśnie PiS. Był to ten sam błąd popełniony po raz trzeci. Rzecz jednak w tym, że w pierwszych dwu wypadkach po prostu agentura i bezpieka korzystały z parasola ochronnego w zamian za poparcie, a w trzecim do żadnego przewerbowania nie doszło, bo służby zjednoczyły się przeciwko PiSowi. Ziemkiewicz zwraca uwagę na ważny problem. Uleczyć z patologii mogą ci, którzy z nich korzystają, ponieważ najpierw muszą zdobyć władzę ale wówczas w ich interesie leży pogłębienie owych patologii. Jak rozwiązać ową kwadraturę koła? Zmiany rodzącego patologie systemu mogą dokonać tylko ludzie, którzy najpierw zdobędą w nim władzę, a tą mogą uzyskać tylko dzięki korzystaniu z owych patologii, gdyż działając w sposób uczciwy i nierewolucyjny nie mają żadnych szans by wyjść poza polityczny margines, ponieważ ich przeciwnicy posługujący się patologiami będą mieli zawsze nad nimi przewagę. Chcący zmienić system w swojej większości muszą więc być na tyle moralni by z chwilą zdobycia władzy zrezygnować z patologii, teraz grających na ich korzyść. Dlatego wymiana kadr jest warunkiem wprowadzenia zmian systemowych. Nie będzie ich bez nowych ludzi. Gadanie przez Ziemkiewicza o zmianach systemowych bez zdefiniowania ich podstawowego warunku nie ma sensu.

Koniec Kaczyńskiego? Cały pierwszy rozdział Autor poświęcił udowadnianiu, że polityka jest grą interesów, a nie walką dobra ze złem. Dlatego liczy się nie kryterium moralne tylko to czy dany polityk zbliża nas do Polski jakiej chcemy, czy jest bardziej pożyteczny dla Polski, ale w pozostałej części książki krytykuje stale braci Kaczyńskich właśnie z pozycji moralisty. Lech wbił Buzkowi nóż w plecy, Jarosław wykończył wszystkich i awansował same podejrzane typy, itp., itd. Co więc zrobił pożytecznego dla Polski Jarosław Kaczyński? Doprowadził do likwidacji WSI, założył CBA i zdjął parasol ochronny z polityków, rozpoczął samodzielną politykę w obronie naszych interesów w Unii, zmienił pozycję pełzającą przed Rosją na wyprostowaną i dostrzegł zagrożenie płynące ze strony Kremla oraz postawił na sojusz z USA i byłymi koloniami sowieckimi celem wzmocnienia naszej pozycji w Unii. Ale o tym nie przeczytamy u Ziemkiewicza, a za to mamy peany na cześć Kazia i innych „ideowców”. Polsce potrzebny jest menadżer, nie rewolucjonista, pisze Ziemkiewicz. Czy menadżer upora się ze służbami i rosyjską penetracją? Wątpliwe, co najwyżej będzie lepiej zarządzał zwasalizowanym Priwislanskim Krajem – szarą strefą w Unii. W 7 miesięcy po wyborach Ziemkiewicz doszedł do wniosku, iż kariera Jarosława Kaczyńskiego dobiegła końca. Uzasadnieniu tej tezy służy m.in. fałszywa symetria Michnik – Kaczyński. Jak powiedziałby jednak Mark Twain, wiadomość o śmierci politycznej Jarosława Kaczyńskiego jest nieco przesadzona. Michnik schodzi ze sceny, przede wszystkim dlatego, że utracił kontrolę nad mediami, a więc jest już bezużyteczny dla bezpieki, agentury i ich rosyjskich partnerów. „Wybiórcza” będzie istniała dalej jako szkodliwa i demoralizująca inteligencję sekta, ale nie będzie w stanie kontrolować opinii publicznej. Teraz funkcję tę sprawują komercyjne media elektroniczne i to one są instrumentem w rękach środowiska WSI/I Departamentu, powiązanych interesami z Rosją. Sam Autor przyznaje przecież, że słabnie pozycja Agory na rzecz mediów elektronicznych, a Michnik nie wyznacza kierunku ataku tylko dopisuje się do kampanii zdecydowanych przez kogoś innego. Dlaczego więc Autor nie wyciąga wniosków z własnych tez?Ziemkiewicz napisał „Staruszków” by przekonać, że Jarosław Kaczyński jest politykiem skończonym; nie wiążcie się z nim bo was wykończy, a jeśli tego nie zrobi, to i tak nie będziecie mieli żadnej przyszłości. Trzeba podkreślić, że Autor nie widzi też przyszłości przed PO i Tuskiem. Książka Ziemkiewicza stanowi zatem przygotowanie do nowego rozdania, do czegoś co ma wyrosnąć na gruzach PiS i PO i nie dostrzegać zagrożenia ze strony prawdziwej władzy – środowiska postkomunistycznych służb. Jest to jednak błędna kalkulacja.

Sprzeczności wskazują, że książka mogła być napisana na zamówienie, które jednak zostało złożone już po powstaniu jej znacznej części i Autorowi nie chciało się przerabiać początku, albo Ziemkiewicz chciał jednocześnie podporządkować wszystko z góry przyjętej tezie o politycznym końcu Jarosława Kaczyńskiego, ale temperament polemiczny nie pozwalał na zbyt duże przemilczenia.Józef Darski

Bezpieka wojskowa - znowu górą? Dymisja szefa ABW, przyjęta przez premiera Tuska w sposób zdyscyplinowany i bez ociągania się (nawet bez zasięgnięcia opinii sejmowej komisji ds.służb specjalnych) wzbudziła zrozumiałe zainteresowanie opinii publicznej. W państwie, w którym zamordowano b.premiera Jaroszewicza, b.ministra Dębskiego, b.komendanta głównego policji gen.Papałę, a wszystkie służby jawne i tajne na kupę okazały się bezsilne w wykryciu sprawców – obywatele mają prawo mniemać, że albo te służby są g... warte, albo maczały paluszki w tych tajemniczych zabójstwach. A gdy rozbierzemy sobie jeszcze z uwagą takie fakty, jak „samobójstwa bez udziału osób trzecich” szefa kancelarii premiera Tuska, Grzegorza Michniewicza, b.wicepremiera Ireneusza Sekuły (co to aż trzy razy strzelał do siebie „dla pewności”), b.wicepremiera Andrzeja Leppera i b. dowódcy „Gromu”, gen.Sławomira Petelickiego – dojść możemy do wniosku, że im kto wyżej w Polsce zaszedł i więcej wie, tym większe ma skłonności samobójcze... Jakiż destrukcyjny przykład dla ambitnej młodzieży!...Jak tu nie podzielić opinii oberżysty Palivca z „Przygód dobrego wojaka Szwejka”, który mawiał: „Wszystko, to panie, gówno warte”. Jak wszystko, to wszystko, razem ze służbami. A kto by jeszcze miał wątpliwości – „samobójstwa” koronnych świadków w pilnie strzeżonych celach więziennych muszą je rozwiać do reszty. Weźmy przykład słynnego Jeremiesza Barańskiego, ksywa „Baranina”, który powiesił się w pilnie strzeżonej celi austriackiego więzienia po zabójstwie ministra Dębskiego, które rzekomo zlecił. Podobno gdyby przeżył „jego zeznania „mogłyby wysadzić w powietrze” cały spodstolny establishment! Minister Dębski odchodząc z Komitetu ds.Młodzieży i Turystyki – którym wcześniej zawiadywał Aleksander Kwaśniewski – skarżył się, że odchodzi dlatego, iż kazano mu szukać „kwitów” na Kwaśniewskiego z tamtego okresu, kiedy to Komitet ów pompował publiczne pieniądze do prywatnych kieszeni rozmaitych spółek. Jeśli Dębski znalazł takie kwity i zachował je dla siebie, jako polisę ubezpieczeniową na ciężkie czasy – to niewykluczone, że „Baranina”, przyjaciel Dębskiego, o ile nie wspólnik, sprzedał Dębskiego wraz z jego kwitami tym, którzy kwitów tych obawiali się najbardziej. Ba! Zachęcony dymisją p.Bondaryka pozwalam sobie nawet spekulować tak bezczelnie, że nawet powątpiewam, czy „Baranina” naprawdę powiesił się w celi austriackiego więzienia, czy aby nie dożywa spokojnej starości gdzieś w ciepłych krajach...Bo dlaczego to „służby austriackie” (mówimy „austriackie” - myślimy niemieckie?) miałyby mordować tak cenne źródło informacji o naszym spodstolnym „establishmencie”? Historia służb specjalnych zna takie przypadki „życia po życiu”. Na przykład słynny bezpieczniak Józef Światło (Fleischfarb lub Lichtstein, „różnie różni plotą, chadzają wieści pomiędzy prostotą, lecz któż z nich prawdę odgadnie” ), który w 1954 roku uciekł na Zachód i „opowiedział wszystko” Wolnej Europie. Chociaż jego wyznania nie mogły „wysadzić w powietrze” ówczesnego PRL-owskiego układu władzy, a mimo to starannie go chroniono, tak starannie, że pod koniec lat 60-ych prasa światowa informowała o jego śmierci w „wypadku samochodowym”, w latach siedemdziesiątych – o jego „samobójczej śmierci w pokoju hotelowym w Berlinie Zachodnim”, w latach 80-ych – o jego „zgonie na zawał serca w Ameryce”, a dopiero w roku 1994 Światło zmarł w Ameryce naprawdę. Kto tam wie, gdzie i z kim żyje dzisiaj „Baranina”... Może z „Inką” na Hawajach?... Ale dość tych inspirujących intelektualnie wspomnień, revenons a nos moutons, czyli „wróćmy do naszych baranów”. W związku z dymisją Krzysztofa Bondaryka poszło już w obieg kilka plotkarskich wersji: że planował utworzenie z ABW czegoś na kształt FBI (ale ABW swymi kompetencjami już przypomina FBI...), że nie zgadzał się z projektowanym ograniczeniem kompetencji AWB, że „od dawna był w konflikcie z premierem Tuskiem” na tym właśnie tle, wreszcie – że ABW wpadło na trop afery większej niż Amber Gold z aferą hazardową włącznie, w która zamieszani są politycy PO... Wszystko to być może, ale nie wyklucza innej przyczyny. W miarę „budownictwa socjalizmu zaostrza się walka klasowa”, co zauważył już tow.Stalin, a czymże jest obecny „kryzys”, jeśli nie skutkiem budownictwa eurosocjalizmu w UE i clintonowsko-obamowskiego socjalizmu w Ameryce? Jako że nie ma już „klas”, a jednak walka się zaostrza – wypada zapytać, czy na polskim odcinku strojki eurosocu ta zaostrzająca się „walka klasowa” nie przybiera postaci walki bezpieki wojskowej (WSI rozwiązano formalnie dopiero w 2006 roku...) z bezpieką cywilną, osłabioną rozmaitymi „weryfikacjami”? Pod koniec lat 80-ych bezpieka wojskowa stała się jedynym hegemonem polskiej sceny politycznej i najtłuściej obłowiła się na kiszczkowsko-balcerowiczowskiej „transformacji”, Między obydwiema bezpiekami rozpoczęły się walki podjazdowe, słane gęsto trupem, aż wreszcie ustaliła się pewna równowaga, ale chwiejna. Po objęciu prezydentury przez hrabiego Bronisława Bul-Komorowskiego bezpieka wojskowa doznała wdzięcznego wzmocnienia. Prezydent hrabia („co psy obrabia”?) zaraz obiecał wojsku 10 miliardów złotych na „własną tarczę”: wiele z tego szmalu zasili bezpiekę wojskową, to, oczywiście, słodka tajemnica państwowa, ale nawet skromne, zwyczajowe 15 procent od 10 miliardów to kąsek nie do pogardzenia w warunkach kryzysu. Mało tego, bo w dziwnie tajemniczych okolicznościach LOT (przedsiębiorstwo tradycyjnie obsadzane kadrowo „z klucza” bezpieki wojskowej) - który zamiast wykazać zapowiadane wcześniej 200 milionowe zyski wykazał ostatecznie ponad 400 milionowe straty... - w iście ekspresowym tempie dostał dofinansowanie z budżetu państwa i, co jeszcze dziwniejsze, Unia Europejska jeszcze szybciej zaakceptowała tę pomoc państwa dla LOT! Wcześniej stoczniom i hutom takiego prezentu poskąpiono... Można w końcu zadać sobie i takie pytanie: czy ludzie b.WSI nie pomagali aby wyprowadzać forsę z Amber Gold za granicę? Któż jak nie oni, po doświadczeniach FOZZ, „spółek polonijnych”, zakładaniu banków w Luksemburgu i gdzie indziej – mają większe doświadczenie w takich transferach?...Krótko mówiąc, kluczem do dymisji p.Bondaryka wydaje mi się pytanie: czy bezpieka wojskowa (po przejściowych, traumatycznych „przejściach” związanych z likwidacją WSI) umocniona teraz prezydenturą hrabiego Bula-Komorowskiego, nie odzyskała kontroli nad bezpieką cywilną, czego jej szef.p.Bondaryk, znieść nie mógł, i słusznie: czemu miałby świecić oczami za służbę, która de facto kontroluje kto inny? I, szczerze powiedziawszy, diabli wiedzą w c z y i m i n t e r e s i e, gdy tak krok po kroku tracimy suwerenność? Moje wyjaśnienie dymisji p.Bondaryka może wydawać się „spiskowe”, ale co ja poradzę, że spiski składają się na politykę? Nadto fakt, że w tzw. mediach czyli mainstreamowych mediach takiej hipotezy nikt nie wysuwa – przekonuje mnie, że nie jest gorsza od innych... Marian Miszalski

Święto niepoprawne politycznie Święto Trzech Króli za swój monarchistyczny charakter w szczególny sposób znienawidzone było przez rozmaitych rewolucjonistów pod różnymi szerokościami geograficznymi. Podczas rewolucji francuskiej za uroczyste jego obchodzenie można było trafić na gilotynę. Również w Polsce komuniści wypowiedzieli wojnę Trzem Królom, znosząc w 1960 roku ich święto jako dzień wolny od pracy i utrudniając w ten sposób katolikom świętowanie. Zniesienie przez władze PRL Święta Trzech Króli jako dnia wolnego od pracy było zwiastunem szerszej, antykatolickiej ofensywy: wyrzucenia religii ze szkół (1961), akcji dekrucyfikacyjnej, wreszcie próby „przykrycia” w 1966 roku uroczystości milenijnych programem „tysiąclecia państwa polskiego” (albo jak głosili niektórzy nadgorliwi partyjni działacze w terenie: „tysiąclecia Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej” !). Gomułka nie był jednak pierwszy. Święto Trzech Króli po raz pierwszy stało się politycznie podejrzane w okresie rewolucji francuskiej. Jak wiadomo, najważniejszym elementem programu budowy „nowej Francji” przez rewolucjonistów była próba dechrystianizacji „pierworodnej córy Kościoła”. W tym także zerwania z chrześcijańskim sposobem mierzenia czasu. Kalendarz chrześcijański został zastąpiony przez kalendarz republikański; lata miano liczyć nie od narodzin Chrystusa, ale od ustanowienia republiki, zniknął siedmiodniowy tydzień, zastąpiony przez dekady. Wszystko po to, by „nauczyć” Francuzów innego rytmu czasowego, w którym nie byłoby niedzieli – pierwszego dnia tygodnia, zastąpionej teraz przez „święto dekadowe” (dawna niedziela znalazła się w ten sposób w środku rewolucyjnej „dekady”). Szybko się jednak okazało, że Francuzi – zwłaszcza lud, nie tylko w Wandei – uparcie trwali w „oparach ciemnoty i zabobonu”, powstrzymując się od pracy w niedzielę i pamiętając o innych świętach kościelnych. I tym razem więc trzeba było wielu obywateli odpowiednio nagiąć do „cnoty republikańskiej”. Zwłaszcza jeśli w katalogu zakazanych świąt chrześcijańskich było to jedno, wyjątkowo „nierepublikańskie” Święto Trzech Króli. Nie po to przecież republika ścięła jednego króla (Ludwika XVI), zamęczyła drugiego w więzieniu (Ludwik XVII, w momencie śmierci w 1795 roku dziesięcioletnie dziecko), by teraz zezwalać na kult aż trzech króli jednocześnie. W 1794 roku rewolucyjny trybunał skazał na karę śmierci księdza Francois Beagues z Saint-Christophe-sur-Loire za to, że w swojej parafii uroczyście obchodził Święto Trzech Króli i namawiał swoich parafian do oddawania czci Trzem Monarchom. Rewolucyjna czujność dostrzegał w tym „szerzenie monarchistycznej propagandy” i rzeczonemu księdzu nie pomógł fakt, że należał do grona tzw. zaprzysiężonych księży (uznających „cywilną konstytucję kleru”). Został zgilotynowany. Przy innej okazji padły słynne słowa: „republika nie potrzebuje uczonych!”. Nie potrzebowała również Mędrców, zwłaszcza w koronach na głowie. Grzegorz Kucharczyk

"Polskie tygrysy" - gdzie najbardziej opłaca się robić interesy w naszym kraju Tradycyjny podział na Polskę A i B już nie istnieje. O powodzeniu poszczególnych regionów kraju decyduje sposób zarządzania, a nie uwarunkowania geograficzne. "Czy ściana wschodnia jest skazana na wleczenie się w ogonie Polski? Nie, Rzeszów i Lublin pokazują, że można zacząć błyszczeć po latach marginalizacji i powoli awansować nawet z końca stawki" - poinformowała "Gazeta Wyborcza". Dziennik podsumował osiągnięcia miast i regionów Polski w latach 2000-2010. Analiza wzrostu PKB oraz wysokości PKB na głowę mieszkańca dostarcza bardzo ciekawych danych. Okazuje się, że szacowana przez ekspertów atrakcyjność inwestycyjna regionów Polski nie zawsze pokrywa się z realnymi sukcesami poszczególnych miast, powiatów, a nawet całych województw. Które rejony Polski są najbardziej perspektywiczne w świetle doświadczeń ostatnich 10 lat? Jak się wydaje, przedsiębiorcy powinni wybierać albo spośród sprawdzonych metropolii, albo spośród "polskich tygrysów" - mniejszych miejscowości, które wykorzystały swoją gospodarczą szansę.

Wschód przegania Zachód Według analiz inwestycyjnych, bardzo atrakcyjnym rejonem Polski jest ściana zachodnia – od Szczecina, poprzez Gorzów i Zieloną Górę, po Wałbrzych. Tymczasem regiony te, a zwłaszcza obecne województwo lubuskie oraz dawne województwo wałbrzyskie, radzą sobie kiepsko. Dynamika PKB wyniosła tam pomiędzy 30 a 40 procent, czyli podobnie, jak w uważanych za najsłabiej sobie radzących powiatach województwa lubelskiego oraz podlaskiego. Słabo radzi sobie również Pomorze Zachodnie oraz województwo kujawsko-pomorskie (niegdyś zaliczane do bogatszej części Polski). W Szczecinie wzrost PKB wyniósł w latach 2000-2010 jedynie 14,3 proc., co stanowi niechlubny rekord. To miasto, posiadające wszelkie atrybuty niezbędne do osiągnięcia sukcesu, poniosło całkowitą klęskę. Inwestorzy oraz sami mieszkańcy zdają sobie z tego sprawę, co pogłębia atmosferę marazmu. Szczecin jest miastem, gdzie trudno liczyć na udany biznes. Podobnie kryzysowa sytuacja panuje na przeciwległym końcu Polski. Przy ukraińskiej granicy, w regionie Przemyśla, wzrost PKB wyniósł jedynie 23,8 proc., a obecne PKB na mieszkańca to tylko 19,7 tys. złotych. Jednakże w innych częściach ściany wschodniej sytuacja ekonomiczna znacznie się poprawiła.

Szczególnym blaskiem błyszczy Rzeszów wraz z okolicznymi powiatami. Tam dynamika PKB wyniosła 56,6 proc. - jest to jeden z lepszych wyników w kraju. Ekonomicznymi tygrysami stają się także Tarnów, Lublin oraz Białystok. W tych miastach stawia się na edukację, rozwój nowych technologii oraz dobrze korzysta z unijnych funduszy. Przedsiębiorcy mogą liczyć na pomoc ze strony samorządów oraz dostęp do wykwalifikowanych pracowników.

Najlepiej pod wielkim miastem Wschodnia Polska przedstawia się coraz atrakcyjniej, ale analiza dynamiki PKB wyraźnie wskazuje, które regiony kraju rozwijają się najszybciej. W latach 2000-2010 największe wzrosty zanotowały powiaty położone wokół dużych i szybko rozwijających się miast. Wokół Łodzi dynamika PKB wyniosła 57 proc., Warszawy 60-68 proc., wokół Poznania 67 proc., wokół Krakowa 80 proc., a wokół Wrocławia aż 83 proc. Przykład Wrocławia jest szczególnie znaczący. W samym mieście PKB wzrosło "tylko" o 48,4 proc.. Jednakże wokół stolicy Dolnego Śląska powstała sieć stref biznsowo-przemysłowych, m.in. w Kobierzycach, Bielanach, Jelczu-Laskowicach. Podmiejskie fabryki korzystają z miejskiej infrastruktury oraz pracy wrocławian, którzy przeprowadzają się pod miasto i dodatkowo napędzają rozwój podwrocławskich gmin. Dzięki temu wokół lokalnej metropolii powstaje strefa wzrastającego dobrobytu, która stopniowo rozszerza się na kolejne gminy. Proces ten jest najlepiej widoczny na Mazowszu. Pod koniec lat 90. obecne województwo mazowieckie było morzem biedy wokół bogatej Warszawy. Po roku 2000, a zwłaszcza po wejściu do UE, region zaczął się gwałtownie rozwijać, korzystając właśnie z sąsiedztwa stolicy. Mazowsze stało się częścią Polski z największą dynamiką PKB.

Górny Śląsk mniej atrakcyjny Eksperci wskazują, że w ostatnich latach swoją szansę marnuje województwo śląskie. Reklamowało się ono jako region nowych technologii, ale tak naprawdę pozostaje przywiązane do tradycyjnego ciężkiego przemysłu i wydobycia. A te branże pogrążają się w coraz większym kryzysie. Większość górnośląskich miast zanotowała wzrost PKB nie większy, niż 35 procent. W regionie brakuje odważnych decyzji (np. dotyczących zjednoczenia śląskich miast w jeden organizm), za to inwestorzy zaczynają się wycofywać (likwidacja części produkcji Fiata w Tychach). Brak wizji wśród lokalnych władz przekłada się na rosnące kłopoty ekonomiczne. A przecież Górny Śląsk jest świetnie położony i ma najlepszą infrastrukturę w Polsce. Na słabości Górnego Śląska korzysta dolnośląskie Zagłębie Miedziowe (Lubin, Polkowice, Legnica, Głogów). Tam dynamika PKB była największa w Polsce – 101,6 proc., zaś PKB per capita wyniosło w 2010 roku aż 67 tys. zł. Władze samorządowe współpracują z przemysłowym gigantem KGHM, a ich wspólne działania stwarzają pozytywny klimat dla lokalnej przedsiębiorczości. Przykład Górnego Śląska i Zagłębia Miedziowego ukazuje, że jedną z głównych zalet polskiej gospodarki jest różnorodność regionów. Dzięki temu poszczególne ośrodki mogą na zmianę przejmować rolę ekonomicznych lokomotyw. Niestety są też regiony przegrane, gdzie szans na rozwój nie widać. Paweł Rybicki

Łaniewska: "Są sprawy ważniejsze niż praca i pieniądze" O tym dlaczego nie zagrałaby w "Pokłosiu" Pasikowskiego, ale za to jest dumna z roli w "Smoleńsku" Krauzego, o tym, jak na jej karierę i znajomości w branży wpłynęło określenie i jawne mówienie o poglądach politycznych, o tym jaki wpływ na jej działalność opozycyjna miał ks. Jerzy Popiełuszko - opowiada w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" Katarzyna Łaniewska - Błaszczak – aktorka, była przewodnicząca oddziału warszawskiego Związku Artystów Scen Polskich, działaczka opozycji komunistycznej. "Długo pracowałam w telewizji i wiem, co inni pracujący tam aktorzy i dziennikarze mówili o prezydencie Lechu Kaczyńskim, nie tylko przed kamerą. Obrażali go i szkalowali, używali ohydnych słów. Za to po 10 kwietnia nagle włożyli czarne krawaty i ze smutną miną zaczęli opowiadać różne wzniosłe rzeczy o prezydencie. (…) Jestem aktorką i wiem, kiedy ktoś jest szczery, a kiedy gra. Oni grali. Udawali, bo tak wypadało. Chwilę później wrócili do poprzednich ról, znowu zaczęli szydzić i obrażać. Poczułam po prostu potrzebę, by publicznie zaznaczyć, że mnie to mierzi, że ci ludzie to są chorągiewki – mówią tak, jak wypada" - opowiada Łaniewska. Aktora przypomina, że zadarła ze sporą częścią środowiska artystycznego mówiąc, co sądzi o Andrzeju Wajdzie. "Na pewno zostało to mi zapamiętane, ale dziś coraz więcej ludzi dostrzega, że z panem Wajdą to ja miałam rację, mówiąc, że za PRL był tylko dyspozycyjnym wentylem. Dziś widać, że wciąż jest dyspozycyjny. (…) nie muszę się już bać, że będę spalona w środowisku i nie dostanę żadnej roli, tak jak boją się inni. Ja już jestem spalona. Niedawno były dwa pochody w obronie Trwam, też na nich artystycznie wystąpiłam. To jest dziś taki drugi obieg, co prawda gazety są oficjalnie w kiosku, ale ma pan rację, że nie traktuje się tego poważnie. Nie mogę zrozumieć kolegów, choć wydawało mi się, że myślą samodzielnie, dlaczego nie dostrzegają, co się dookoła nich dzieje, jak władza nimi manipuluje" - mówi aktorka. Właśnie dlatego Łaniewska utrzymuje coraz rzadsze kontakty z kolegami ze środowiska. "Wcześniej byliśmy bardzo blisko, a dziś przestali mnie do siebie zapraszać, bo oni chcą dalej istnieć w telewizji, chcą dalej dostawać pieniądze na swoje projekty od władzy, od samorządu. Oni szczerze się boją mieć ze mną kontakt, bo ja jestem jakby trędowata. Znajomość ze mną byłaby dla nich bardzo ryzykowna. W takim kraju żyjemy, czy to jest normalne?" - dziwi się aktorka, która twierdzi, że są filmy, w których by nie zagrała:

"Niektórzy mówią, że aktor jest od grania, więc ma nie wybrzydzać, bo to jest jego praca. Tylko że my przecież jesteśmy Polakami, a są sprawy ważniejsze niż praca i pieniądze. Na pewno nie zagrałabym w „Pokłosiu". Ten film miał być kręcony na wsi, w której mieszkam, i nasz ksiądz dostał scenariusz do przeczytania, a że jesteśmy zaprzyjaźnieni, to pokazał mi go, pytając, co o tym myślę. Przeczytałam go bardzo uważnie i powiedziałam tylko: „to jest straszne" - relacjonuje Łaniewska. W wywiadzie czytamy także o tym, że aktorka działała w ZMP. potem jednak stała się aktywistką opozycji. "Do Kościoła zbliżył mnie ksiądz Jerzy Popiełuszko, który zaczął nas, aktorów, zapraszać na msze i namawiać do patriotycznych występów. Jeździliśmy po całej Polsce z mszami za ojczyznę. Sami sobie opracowywaliśmy scenariusze przedstawień artystycznych. Kanwą były oczywiście Bóg, honor i ojczyzna" - mówi z duma Katarzyna Łaniewska - Błaszczak. Rp.pl/run

Schwarzcharakter narodowy Polaków W końcu minionego roku w jednej księgarni trafiłem na książkę pt. „Charakter narodowy Polaków i innych” autorstwa socjologa Edmunda Lewandowskiego, wykładowcy etnologii i religioznawstwa na Uniwersytecie Łódzkim. Na okładce wydawca informował, że mam w ręku „wydanie trzecie uzupełnione” natomiast Autor w pierwszym zdaniu ogłosił: „Cel mojej książki jest bardo ambitny i chyba atrakcyjny dla wielu czytelników”. Czytelnik miał z książki poznać charakter narodowy Polaków po ustaleniu przez Autora „jakie elementy procesu historycznego oraz które cechy osobowościowe są charakterystyczne głównie dla narodu polskiego”. Po zapoznaniu się z wstępem metodologicznym pojawiają się pierwsze wątpliwości. Wydało mi się dziwnym, że ktoś posiadający prawie czterdzieści lat stopień doktora opiera cały swój wywód naukowy na dowolnie wybranych fragmentach dzieł literackich i opiniach wyrażanych przez różne osoby na temat Polski i Polaków, czyli zajmując się problematyką historyczną minimalizuje w rozważaniach dorobek nauk historycznych i ustalone przez historyków fakty. Wg Lewandowskiego jakiś anonimowy „współczesny historyk” miał stwierdzić, że „w dziełach literackich znajdują się niekiedy trafniejsze oceny historyczne aniżeli w monografiach historycznych” i stąd on wybrał „wybitne autorytety kulturalne”, aby w ich dziełach znaleźć materiał do swych dociekań. Zdziwiło mnie, że nie sięgnął też do właściwych dla socjologii metod badawczych otwarcie informując czytelników: „Nie badałem ... reprezentatywnej próby narodu, lecz jedynie jego reprezentantów, czyli zbiór osób najbardziej znaczących społecznie i kulturalnie.” Przy czym nie ujawnia jaką metodą badawczą wyłonił owych „reprezentantów” i według jakich kryteriów określał kto jest „najbardziej znaczący” dla ustalenia charakteru narodowego Polaków. Z treści książki można wnosić, że jedynym kryterium było widzi mi się Autora.

Autor zakończył rozdział na wesoło: „Według popularnego dowcipu Anglików zmusza do aktów heroicznych tradycja, Francuzów – moda, Niemców – rozkaz, a Polaków chęć popisania się.” Idąc śladem tego dowcipu Autor najpierw prezentuje własną ocenę kilku narodów i już natychmiast okazuje się, że na tle Polaków inni wypadają bardzo korzystnie.

Porządni Niemcy Dąb symbol Niemiec - krzyż żelazny z liścmi debowymi Z rozdziału „Niemiecki porządek” możemy dowiedzieć się jak Niemcy górują na Polakami z ich polnische Wirtschaft. Autor wspomina, że co prawda przez sześćset lat Niemcy podzielone na kilkaset organizmów państwowych, były „pośmiewiskiem Europy”; obrazem „monstrualnego rozbicia”, bałaganu i anarchii oraz despotyzmu i gwałtu, ale - podkreśla, zdołano nad tym zapanować i w XIX w. stworzono nowoczesne sprawne państwo. Toteż „na tle innych narodów Niemcy mają poczucie własnej wartości”. Autor cytuje następnie obszernie opinię Prusaka, „który całe życie spędził w Toruniu” i uważał, że „Niemca można by nazwać najdoskonalszym egzemplarzem rodzaju ludzkiego”. Nawet ich zbrodnie – mówi Lewandowski - wynikają z tego, że Niemcy „w dążeniu do doskonałości przekraczają miarę, a skrajności się stykają, zalety stają się wadami”. Ale „dobrze rozumieją własne winy Cechą rdzennie niemiecką jest skłonność do autorefleksji i samokrytyki. Inaczej niż Polacy Niemcy potrafią uderzyć się we własne, a nie cudze piersi, mówi Lewandowski i z aprobatą cytuje słowa niemieckiej dziennikarki: „Już tacy jesteśmy, że kiedy niszczymy ludzi, robimy to totalnie. A kiedy się z tego rozliczamy, to również totalnie”. Autor książki zapatrzony w Niemców nie dostrzega jak bardzo inne narody muszą się namęczyć, aby zmusić Niemców do tego chwalebnego „rozliczenia”. Po pierwszej wojnie światowej w Rzeszy nie myślano o rozliczeniu, ale o „totalnym” odwecie za przegraną wojnę.

Ekspansywni Rosjanie Symbolem Rosji niedźwiedź Tak jak Niemcy - w przeciwieństwie do Polaków - cenią porządek, tak „Rosjanie pod wieloma względami są wielkim narodem’ (rozdział „Rosyjski ekspansjonizm”) skoro zbudowali imperium - „większe udało się stworzyć tylko Anglikom”. Autor fascynuje się, że Rosjanie dzięki prawosławiu, które inaczej niż katolicyzm uczyło „pokory i szacunku wobec władzy politycznej” mogli tego dokonać, a ich dążność do podbijania i niewolenia innych jest cechą pozytywną skoro nawet Jan Paweł II „podziękował im za rozszerzenie dziedzictwa chrześcijańskiego do Oceanu Spokojnego, aż po krańce świata”. Tego oczywiście nie doceniają Polacy, „którzy mają skłonność by zauważać u Rosjan głównie wady”. Autor podkreśla jak pozytywną rolę w dziejach Rosji odegrali Niemcy, nie tylko zasiadając na tronie carów (Niemka ze Szczecina caryca Katarzyna), ale także zajmując kluczowe stanowiska w państwie rosyjskim, np. w drugiej połowie XIX w. 40 proc. stanowisk w wyższym dowództwie armii rosyjskiej i 57 proc. w rosyjskiej dyplomacji zajmowali Niemcy. Иностранцыna stanowiskach państwowych nie byli tylko bolszewickim wynalazkiem.Lewandowski opisując Rosję i Rosjan posługuje się głównie cytatami z prac literatów i publicystów niechętnych Polakom, a nawet wrogów Polski, zwłaszcza z Dostojewskiego, który znienawidził Polaków na zesłaniu syberyjskim dlatego, że obnosili się ze swoją niewinnością. Skwapliwie cytowanym przez Lewandowskiego jest Oswald Spengler głoszący przy końcu XIX w. o zawojowaniu świata przez Prusy i wielkiej pozytywnej roli Rosji w światowej polityce. Spengler podkreślał nieustannie konieczność bliskiej współpracy Niemców z Rosjanami i także dlatego nie można się dziwić, że „Niemiec stawał się niezbędnym atrybutem rosyjskiej rzeczywistości w pozytywnym tego słowa znaczeniu”. Autor z respektem odnosi się do Rosji, która niczym „mityczny Sfinks zadaje światu zagadkę” - niestety nie dowiadujemy się jaka to zagadka.

Mądrzy Żydzi Drzewo figowe symbol Żydów Z innych powodów, ale także pozytywnie wypada ocena Żydów (rozdzialik „Żydowska mądrość”) będących „narodem niezwykłym”. Nie tylko dlatego, że posługują się „ideologią narodu wybranego przez Boga”, ale ponieważ będąc narodem „najbardziej prześladowanym w dziejach świata” potrafili swoje klęski, podobnie jak Niemcy, przekształcać w sukcesy. Okazuje się, że polska pamięć o poniesionych ofiarach jest wadą, a w przypadku Żydów i Niemców to zaleta. Opisując liczne cnoty żydowskiego charakteru Autor podkreśla pozytywne skutki związków niemiecko żydowskich. Ani słowem nie wspomina o zbrodniach niemieckich popełnionych na Żydach w latach drugiej wojny światowej natomiast podnosi, że ogromna większość wybitnych postaci pochodzenia żydowskiego było niemieckojęzyczna i: „Tylko to powiązanie wytworzyło geniuszy”. Ciekawie też tłumaczy udział ludzi pochodzenia żydowskiego w tworzeniu systemu komunistycznego i popełnianych przez komunistów zbrodniach. Miało to wynikać z naturalnej dla Żydów „troski o całą ludzkość”, doświadczanej dyskryminacji, a ponadto: „Wrażliwą młodzież żydowską pociągały idee lewicowe”. Jednak wyrażanie „troski o ludzkość” poprzez tworzenia łagrów i ubeckich katowni stanowi co najmniej dyskusyjną formę wrażliwości. Autor popada w przesadę i śmieszność, gdy stosując kryteria rasowe (narodowość matki) stara się zaliczyć do narodu żydowskiego wybitnych Polaków, m.in. Mickiewicza, Słowackiego, Chopina, Kiepurę, Staffa, Baczyńskiego, Lema... ?

Eleganccy Francuzi Symbol francuskiej rewolucji Ostatnim narodem konfrontowanym z Polkami są Francuzi („Francuska elegancja”). Lewandowski z uznaniem wspomina dokonania „wielkiej” rewolucji francuskiej 1789 r. stwierdzając, że naród francuski jest jej dziełem, ale nie mówi jaką rolę narodotwórczą odegrało narzędzie rewolucjonistów gilotyna. Szczęśliwie mimo tak wielkiego wpływu rewolucji na Francuzów nie pozbawiła ona ich przynależnej naturalnej elegancji. Oto jak Autor widzi Francuza: „Jest to racjonalista i indywidualista, z temperamentu ruchliwy i wytworny, w uczuciach patetyczny, do świata odnosi się z dużą dozą sceptycyzmu. Szanuje państwo i porządek prawny, lecz okresowo się buntuje. Jest elegancki, dowcipny, wesoły, dość często lekkomyślny i beztroski.” Polak oczywiście taki nie jest, wprawdzie bywa jak Francuz lekkomyślny, ale jest pozbawiony jego racjonalizmu i na pewno nie można go zaliczyć do natur eleganckich.

Byle jacy Polacy Hetman Stanisław Żółkiewski, zdobywca Moskwy. Po takim przygotowaniu intelektualnym Autor zajął się Polakami. Ustalając „specyfikę polskiego procesu historycznego” stwierdza, że fatalny wpływ mają dwa fakty: miejsce zamieszkania Polaków na wschód od Łaby i przynależność do Kościoła katolickiego. Wg Lewandowskiego tereny znajdujące się na zachód stawały się miejscem formowania „cywilizacji przemysłowo kapitalistycznej”, gdy na wschód od Łaby umacniało się zacofanie i „feudalizm”. Kapitalizm zaś powstawał na Zachodzie dlatego, że zapanował tam protestantyzm. „Zamiast zalecanej w Kościele katolickim bierności i pokory religia protestancka wymagała inicjatywy i odwagi w działalności gospodarczej.” Autor boleje, że w Polsce protestantyzm przegrał i wraz z tym Polska straciła szanse awansu cywilizacyjnego. Wytyka, że po zacieśnieniu związków z Litwą Polska oparła się naciskowi niemieckiemu (Grunwald 1410), gdy właśnie podporządkowanie się Niemcom „byłoby dla Polaków korzystniejsze”.Jak wiadomo Słowianie połabscy zajmujący w VI w. ziemie między Bałtykiem, Łabą i Odrą z oporami, ale „podporządkowali się Niemcom”. Nie można powiedzieć, aby dobrze na tym wyszli. Pomijając też uproszczony i nieprawdziwy opis roli i znaczenia katolicyzmu w rozwoju gospodarczym Europy można zapytać, dlaczego pożytków mieszkania na zachód od Łaby nie doświadczyli Hiszpanie, czy Portugalczycy, a znajdujący się na wschód od Łaby katoliccy Austriacy zdołali zbudować w XIX w. mocarstwo? Kolejnym problemem w książce jest „polski syndrom historyczny”. Termin syndrom został zapożyczony z medycyny, gdzie oznacza obraz choroby, zespół charakterystycznych dla niej objawów i symptomów. Czytamy: „W różnych opiniach, własnych i cudzych, Polacy uchodzą za infantylny naród błędnych rycerzy, który abstrahuje od prozy życia, wiecznie buja w obłokach, bardziej kieruje się emocjami i złudnymi nadziejami niż rozsądnymi kalkulacjami”. Wg Lewandowskiego Polacy cenili walkę, zabawę i modlitwę, a mieli w pogardzie pracę i dyscyplinę. Widać więc, że słowo „syndrom” ma w przypadku Polaków zastosowanie, gdyż występują wśród nich objawy jakieś „polskiej choroby”.

Rzeczpospolita Obojga Narodów – dowód polskiego lenistwa Pierwszym objawem ma być „przynależność do etnosu słowiańskiego”. Słowianie niestety „są nieprzewidywalni, mają awersję do racjonalizmu i prawa, wykazują skłonności anarchiczne, nie znają umiaru i powściągliwości, chcą tworzyć za pomocą słów, liczą na cuda i podarki; wolą cierpienie od wysiłku, szybciej działają niż myślą, biorą pragnienia za rzeczywistość, nadużywają alkoholu, przywiązują wagę do imponderabiliów, lubią popisywać się odwagą, wystawnością, łatwo ulegają paroli grupowej, tolerują bylejakość”. Kolejny objaw - słabość „rodzimego” mieszczaństwa, bo Polacy „nie chcieli bądź nie potrafili” żyć w miastach i zasiedlili je obcy, Niemcy, a następnie głównie Żydzi. Autor ma też za złe, że w Polsce nie było absolutyzmu; rzesze szlacheckie miały praw bez liku i nawet chan tatarski dziwił się, że polski król ma tak mało władzy. Z tym związany był kolejny objaw chorobowy – bardzo liczna szlachta dysponująca przywilejami i pozbawione praw wyzyskiwane chłopstwo. Car w Moskwie miał zwyczaj rzucać swoich możnowładców na pożarcie psom żywcem, gdy król polski musiał przysięgać, że będzie przestrzegał praw ustanowionych przez sejmy. Zastanawia też, że mimo kiepskiego położenia ludu wiejskiego to do Polski uciekali chłopi z sąsiednich krajów, a na odwrót jakoś nie. Kolejnym objawem chorobowym okazał się wpływ Kościoła katolickiego, który hamował postęp. Podstępni jezuici wmówili Polakom, że mają w państwie idealny ustrój, a jednocześnie chłopom nakazywali posłuszeństwo wobec panów, czego dowodem jest cytat z jakiegoś kazania z 1849 r., czyli z okresu, gdy państwa polskiego dawno nie było. Jako źródło cytatu Autor wskazuje tyg. „Polityka”, który sądząc z bibliografii jest jednym z głównych źródeł jego wiedzy. „Akcja spiskowo-niepodległościowa” też zmieściła się w „syndromie”. Dowiadujemy się, że Watykan potępiał polskie powstania, ale szlachta, kierując się „naiwną religijnością i konserwatyzmem politycznym”, wolała spiskować i wojować, zamiast podjąć codzienną mówczą pracy, co... odpowiadało Kościołowi, chociaż papież to potępiał Zapewne dlatego. że z pracy mógłby narodzić się postęp, czemu Kościół był przeciwny. Nienormalnym okazało się też pojawienie się w miejsce zanikającej szlachty polskiej inteligencji w sytuacji, gdy w innych krajach formowała się burżuazja, warstwa przemysłowców umożliwiająca społeczeństwom rozwój. Autor nie rozumie, że prowadzenie działalności gospodarczej na wielką skalę coraz bardziej w. uzależniało się od państwa. Władze państwowe z coraz większym zaangażowaniem prowadziły politykę zapewniania surowców i rynków zbytu dla własnego przemysłu. Polski przedsiębiorca musiał więc przegrywać w konfrontacji z niemieckim, czy rosyjskim. Kwestia niepodległości miała więc kluczowe znaczenia nie tylko dla „romantycznych spiskowców” także, a nawet przed wszystkim, dla polskiej gospodarki. Autor ma za złe Polakom, że nie wywołali żadnej „rewolucji burżuazyjne” i kończy wyliczanie składowych polskiego syndromu uwagami na temat „ustroju socjalistycznego”, czyli okresu komunistycznych rządów w Polsce.

Przywódca z dobrymi intencjami Mimo wyraźnej sympatii do reżimu, którego „przywódcy mieli dobre intencje, pragnęli stworzyć system sprawiedliwości społecznej i równości społecznej” ubolewa, że w społeczeństwie wzięły górę niezniszczalne, jak się okazało, wady i przywary szlacheckie i komunistom też nie udało się podźwignąc Polski. Na początku książkiLewandowski umieścił popularną anegdotką o żółwiu, który uległ prośbie skorpiona przewiezienia go przez rzekę. Początkowo nie chciał tego zrobić bojąc się użądlenia, ale skorpion zapewniał, że nie może tego zrobić bo uśmiercając dobroczyńcę sam także by utonął. Jednak mimo to żółwia uśmiercił, gdyż „charakter jest silniejszy od rozumu”. Autor zda się mówić, że polski robotnik (skorpion) płynął bezpiecznie na grzbiecie PRL (żółwia) by na środku rzeki „Solidarnością” ten PRL użądlić i wraz z nim zatonąć w falach kapitalizmu. Czyli górę nad rozsądkiem wziął pozbawiony rozumu polski charakter..

Czarny polski charakter Orzeł bielik to jednak czarny charakter Tak przedstawiony „zespół objawowy” pozwolił doktorowi na diagnozę – przedstawienie czym jest ów polski charakter narodowy. Autor twierdzi, że tworzy go siedem wzajemnie powiązanych ze sobą cech. Pierwszą jest polska „labilność i słaba wola” a do tego „...w XIX w. mówiono, że naród polski jest wręcz niepoczytalny”. Autor nie podaje kto tak mówił. Kolejną cechą jest „przywiązanie do równości i wolności”. Lewandowski twierdzi, że jest to „największy paradoks kultury szlacheckiej” bowiem „połączono dwie wzajemnie wykluczające się wartości – wolność i równość i razem uznano to za najwyższe w hierarchii”. I w tym miejscu Autor posiłkując się Heglem rezonuje: „Z reguły przecież wolność rodzi nierówności społeczne, a równość wymaga despotyzmu politycznego”. To sformułowanie nie tylko dowodzi, że Autor nie dostrzega iż konstytucje państw demokratycznych, w tym współczesna Polski, zapewniają obywatelom wolność i równość, a co nasi przodkowie jako pierwsi wprowadzili do porządku prawnego państwa, ale uzmysławia, że Lewandowski jest pogrobowcem bolszewickiej urawnilowki. Kolejną „najbardziej kojarzącą się z polskością” przywarą jest „skłonność do sejmikowania”. Byliśmy dumni z tego, że Polacy mają długą tradycję parlamentarną i stworzyli w Rzeczypospolitej szeroko rozbudowany samorząd, a okazuje się niesłusznie bowiem „podczas sejmów i sejmików na porządku dziennym były pijaństwo, burdy, korupcja i zabójstwa”. Lewandowski oburza się, że król nie mógł bez zgody sejmu podejmować istotnych decyzji, a do tego obywatele od XV w. na wolnej elekcji mogli sobie wybierać władcę w sytuacji, gdy inne narody europejskie uzyskały takie uprawnienia dopiero w końcu XIX w. Autor z przyganą odnosi się do słów hetmana i kanclerza Jana Zamoyskiego: „Wybieramy królów viritim, bo nikt z nas nie uznałby władzy królewskiej u kogokolwiek, jeśliby mu wpierw na elekcji sam nad sobą tej władzy nie nadał”. Obywatele uznają nad sobą tylko taką władzę, którą wybiorą - cóż za objaw zdziczenia! Lewandowski wielokroć i bardzo krytycznie pisze o przywilejach szlacheckich nie rozumiejąc, że w dawnej Polsce tak nazywano PRAWA OBYWATELSKIE. Takich nieporozumień semantycznych jest zresztą więcej. Otóż kolejną wyróżnioną przez Autora fatalną cechą jest rzekomy „prymat walki i zabawy nad pracą”. Niestety z tym prymatem walki nie było tak dobrze, skoro sejm uchwalił, że podatki mogą iść tylko na wojny obronne toczone w granicach Rzeczypospolitej, a działania zbrojne poza granicami musza być finansowana z osobistej kasy króla, lub z majętności prywatnych. Natomiast co do „zabawy”, to Autor udaje że nie wie, iż tak nazywano dawniej w Polsce wszelkie zajęcia, czyli pracę i wykonywanie obowiązków. Inne znaczenie używanych dziś słów odnosi się do wielu przypadków, np. słowo „zboże” oznaczało dobytek, mienie, bogactwo, pomyślność; „dowcip” to bystrość, inteligencja, zdolność, talent. Kogoś „obmawiać” oznaczało go usprawiedliwiać, a „darmobit” nie oznaczał bezpłatnego dostępu do Internetu, ale nieuka. Słowo „kobieta” było obelżywe, oznaczało obrzydliwego babsztyla. Ciekawe co by napisał doktor Lewandowski, gdyby natrafił na sformułowanie, że szlachta miała upodobanie w chędożeniu? „Chędożyć” oznaczało zdobić, upiększać, czyścić, porządkować. Jako jeden z przykładów polskiego lenistwa Autor cytuje opinie pewnego Niemca: „Polecono nam Hotel de Pologne, jest to bowiem jedyny hotel pierwszej kategorii. Zasługuje na tę nazwę, zwłaszcza jeśli przysłowiowe powiedzonko „polska gospodarka” powiążemy z pojęciem niedbalstwa tak właściwego tym ludziom, którzy wszystko stracili...’. Tymczasem mimo swej nazwy wspomniany hotel nie był własnością Polaka, ale przybyłego do polskiego miasta francuskiego oficera Ludwika Woelffla. Budynek zaprojektowany przez architekta Sylwestra Szpilowskiego rzeczywiście okazał się budowlanym bublem, ale nie był to przykład polnische Wirtschaft. W postępowaniu sadowym okazało się, że odpowiedzialni za budowę wykonawcy pracowali pijani i samowolnie zmienili projekt. Nazywali się Rutsch i Baumert, byli Niemcami. W 1856 r. hotel trafił w polskie ręce i w „Kurierze Warszawskim” można było przeczytać: „Przejeżdżając przez miasto Kalisz, stanąłem w hotelu Polskim, dawniej pod firmą Woelffla, ... Teraz zadziwiłem się, iż z wszelkiemi wygodami hotel ten na nowo jest urządzony w zupełnym porządku, a nadewszystko ceny umiarkowane. Mogę więc z wszelkiem zapewnieniem hotel ten rekomendować, który w niczem nie ustępuje pierwszym w kraju naszym.” Kolejnymi cechami polskiego charakteru as „wielkopańska duma i zawiść” oraz „kompleks niespełnionych możliwości”. Trudno je uznać za powód do dumy. Także ostatnia cecha polskiego charakteru „światopogląd tolerancji i nadziei” jest beznadziejna. Z opisu w książce wynika, że tolerancja była efektem słabej wiary i dlatego polscy katolicy nie mieli o co walczyć z wyznawcami innych religii, czyli byli tolerancyjni z lenistwa. Ale tak naprawdę trzeba było dopiero interwencji zbrojnej carycy Katarzyny, aby w Rzeczpospolitej rzeczywiście zapanowała tolerancja.

Polskość Hasło w "Encyklopedii powszechnej" Orgelbranda (tom 20, Warszawa 1865): "Patryjotyzm, uczucie miłości ojczyzny, objawiające się godnie w światłem pojmowaniu jej zalet, zarazem też niedostatków, w gorącej obronie pierwszych, a usilnem dążeniu usunięcia drugich." Polacy, tak jak każdy naród mają rozliczne wady, ale mają też górujące nad nimi zalety. Trzeba ujawniać i wykorzeniać wady, ale trzeba też propagować wszystko co jest w Polakach pozytywne. Głęboko prawdziwie brzmią słowa Jana Lechonia o Polsce:

Wiem, że nie ucisk i chciwe podboje,

Lecz wolność ludów szła pod Twoim znakiem.

Ze nie ma dziejów piękniejszych niż Twoje.

I większej chwały, niźli być Polakiem.

Takich słów nie znajdziemy w książce doktora Lewandowskiego. Autor przytaczając różne opinie i zdania czyni to stronniczo, wybierając te, które mogą polskość pokazać w czarnym kolorze. Swoją wiedzę czerpie z prac publikowanych głównie w PRL, zwłaszcza w okresie stanu wojennego, gdy propaganda robiła wszystko, aby wybić Polakom z głowy pragnienie niepodległości. Stronniczość Autora ujawnia się także wtedy, gdy uzmysłowimy kogo on cytuje, a jakie nazwiska i czyje opinie pominął. Nie znajdziemy myśli Pawła Włodkowica, Andrzeja Frycza Modrzewskiego, Piotra Skargi i nie ma jednego z największych poetów europejskich epoki baroku jezuity Macieja Kazimierza Sarbiewskiego, laureata najwyższej ówczesnej nagrody literackiej Poeta laureatus o prestiżu porównywanym z nagrodą Nobla w dziedzinie literatury. Nie ma wielkiego uczonego Feliksa Konecznego, znawcy Rosji Jana Kucharzewskiego i wybitnych filozofów Józefa Marii Bocheńskiego i Mieczysława Krąpca. Nie ma z współczesnych choćby profesorów Andrzeja Nowaka, czy Ryszarda Legutko. Autor manipulując cytatami bez ładu i składu nie uwzględnia czasu historycznego, gdy one powstały, ani kto i dlaczego je formułował. Dotyczyło to zwłaszcza okresu po rozbiorach, gdy zaborcy czynili wiele, aby przekonać Europę, że Polacy nie zasługują na własne państwo i likwidacja Rzeczypospolitej nie była zbrodnią, ale nieomal jakimś dobrodziejstwem także dla samych Polaków. Cytowanie niemądrej opinii Tomasza Łubieńskego, że nie powinniśmy mieć pretensji do zaborców, czy Stalina, bo działali zgodnie z własnym interesem wskazuje, że mamy zrezygnować z ocen moralnych w polityce. Ciekawe, czy zwolennicy takich poglądów tak samo zrozumieliby złodzieja, który okradł im mieszkanie, a więc działał jak najbardziej we własnym interesie? W końcowej części Autor opracowania natrząsa się z godła Polski: orzeł bielik „symbolizujący wzniosłość, wyższość, heroizm i pychę” to „tchórz, padlinożerca i prześladowca mniejszych od siebie istot”. Bielik nie przypadł do gustu zwolennikowi lewicy być może dlatego, że ptaki te łączą się w pary na cale życie, są sobie wierne. Korzystają z tego samego gniazda, które corocznie powiększają, są konserwatywne. Lewandowski wskazuje, że obok orła Polacy za symbol obrali też lipę, „która w języku potocznym oznacza jednak, niestety, bylejakość...” Tak brzmi ostatnie zdanie książki dr Lewandowskiego. Polacy wypadają marnie przy Niemcach, którzy za symbol obrali sobie dąb (twarde drzewo) i Rosjanach, którzy mają niedźwiedzia, symbolizującego potęgę, wzbudzającego podziw i strach. Natomiast drzewem Rosjan jest brzoza.Lewandowski cytuje Bobińską autorkę opowiadań dla dzieci o Stalinie: „brzozę wpuścić do lasu – to jak wilka do owczarni. Wszystkie drzewa wydusi. To straszny rozbójnik ta biała i niewinna brzoza”. Jedna z takich brzóz był pod Smoleńskiem w kwietniu 2010 r. Stalinówka wiedziała co mówi Moje uwagi zakończę słowami prof. Nowaka:"Nie widzący w ojczyźnie żadnych zalet, bezpardonowi krytycy polskiej tradycji, zatruci głupią wobec niej pogardą czy lekceważeniem, tracą przez to i zdolność i prawo do wskazywania jej niedostatków, do ich usuwania. Bo niszczą wszystko." Szeremietiew

Kubeł na śmieci, a w nim Edward Gierek Czy zdrajcom, mordercom i kryminalistom należą się nazwy ulic i placów? Ktoś powie, że to idiotyczne pytanie. No bo jak czcić renegatów, zboczeńców i zwyrodnialców? Gdyby w dzisiejszych, powszechnie krytykowanych, Niemczech były place imienia Adolfa Hitlera, ulice Hessa, Goeringa i Goebbelsa, komentatorzy pękaliby w oburzenia, a pewnie i rozgrzane trybunały miałyby trochę do zrobienia. Tymczasem w dzisiejszej Polsce można bezkarnie reklamować produkty używając wizerunku komunistycznego zbrodniarza – niejakiego Włodzimierza Uljanowa Lenina i nikogo nie porusza fakt, że najbardziej obrzydliwe – dla historii Polski niepodległej – postaci ciągle honorowane są, w różnych miejscach, swoimi ulicami i placami, a pomniki wdzięczności armii radzieckiej (nie poprawiać, małe litery oddają różnicę jaka dzieli bolszewicką dzicz od normalnych instytucji) w wielu miejscach stoją w bezpośrednim sąsiedztwie postumentów ku czci Jana Pawła II. Nikt nie potrafi wyjaśnić tajemnicy wiecznego trwania tych reliktów bolszewizmu z Polsce, trwałość owa ma jednak głęboki sens. Sprawia bowiem, że taki Leszek Miller – komunista, a obecnie udawany demokrata – ma czelność wystąpić z inicjatywą, aby rok 201 został poświęcony.. Edwardowi Gierkowi. Tak, tak – rozbezczelniona komuna usiłuje wpierać teraz całemu narodowi, że PRL była takim sobie normalnym państwem, a jej dyktatorzy, używający zwyczajowego tytułu – Pierwszy Sekretarz PZPR (znaczący tyle co Capo di tutti capi), to tacy sami przywódcy państwa jak demokratycznie wybierani premierzy, prezydenci i kanclerze. No, w tym ostatnim przypadku analogia wobec Adolfa Hitlera nasuwa się samoistnie. Tak więc zastanawiam się dlaczego w Republice Federalnej, nikt dotąd nie wystąpił z inicjatywą, aby nad Renem rok 2013 ogłosić rokiem Adolfa Hitlera – wszak nikt tak skutecznie nie rozruszał tam produkcji przemysłowej i inwestycji w infrastrukturę. Hitler – było nie było – był też chyba większym miłośnikiem narodu niemieckiego niż Gierek polskiego. Fakt, że takie miłości zawsze mają krwawy finał, to już temat na zupełnie odrębną rozprawkę. Gierek co prawda wpisał do konstytucji kierowniczą rolę partii bolszewickiej, urządzał robotnikom z Radomia ścieżki zdrowia, szczególnie zwalczał Kościół Katolicki i rozbudowywał wydział IV w SB, to jednak przecież dobrym paniskiem był, dbał o państwo, był „swój” - choć przybłąkał się z piątej – komunistycznej – kolumny francuskiej. Czepiam się? Tak, no to spójrzcie choćby na sławne z solidarnościowych strajków i tzw „porozumień z władzą” Jastrzębie. Nieprzerwanie, od czasów komuny, funkcjonują tam ulice takich zbrodniarzy jak: Świerczewski, Finder, Sawicka i Wieczorek, odnaleźć tam można – wyprodukowane już przez odnowiony samorząd – tabliczki z nazwą” „ Ulica Komuny Paryskiej”. Prezydent Jastrzębia mieszka na najdłuższej w mieście ulicy – imienia generała Świerczewskiego. Miasto obchodzi w tym roku jubileusz pięćdziesięciolecia, włada nim koalicja, w której znaczący udział ma Prawo i Sprawiedliwość i co?! Nic. Miejscowy PiS potulnie akceptuje skomunizowanie Jastrzębia po wieki wieków amen. Polska od góry do dołu upstrzona jest komunistycznymi pozostałościami i z roku na rok coraz trudniej je usuwać, coraz trudniej Polskę deratyzować, bo coraz większy i coraz bezczelniejszy staje się opór postubeckiej „elity”. Oni przecież też chcą mieć gdzie składać kwiaty i do czego się przyznawać, a taki Daszyński ciągle internacjonalistycznych towarzyszy kłuje w ząbki. Warto jednak zdać sobie sprawę z faktu, że walka z komunistyczna symboliką, to także walka o pamięć, o wychowanie nowych pokoleń. Pamiętam jak krakowska rada miasta hamletyzowała w sprawie żeliwnej tablicy ku czci Gwardii Ludowej, która paskudziła ulicę Bracką w Krakowie. Wziąłem tedy szlifierkę kątową i w biały dzień wyrżnąłem to badziewie z zabytkowego muru, zniszczyłem tak, aby nikomu nie przyszło do głowy tego odtworzyć. Wtedy komuchy siedziały cicho jak mysz pod miotłą – był jednak rok 1990. Teraz pewnie stanąłbym przed sądem, za zniszczenie zabytku, miejsca pamięci lub tez mienia wielkiej wartości. Warto jednak było rozwalić tą tablicę, bo do dziś nikomu nie przyszło do głowy, aby ją na Brackiej na powrót umieścić. Szkoda, że w Jastrzębiu nikomu nie przyszło wtedy do głowy, aby to raz na zawsze skończyć i wyrzucić Finderów, Świerczewskich i Sawickie na śmietnik, tam gdzie w uczciwym kraju jest ich naturalne miejsce – w kuble z odchodami komuny, obok pamięci po Edwardzie Gierku. Witold Gadowski

Tuleya, Heyah, na każdy dzień tygodnia coś Prawnik, do tego z doświadczeniem, wie na pewno, jak kończyły się procesy stalinowskie, jak strzelano po nich w tył głowy, jak skazywano na śmierć, a nie na rok czy dwa w zawieszeniu, na podstawie fałszywych oskarżeń, jak podtapiano „podejrzanych”, wyrywano im paznokcie, by wymusić przyznanie się do winy. Na duchu trzeba podtrzymywać, jest to działanie ze wszech miar słuszne, ale oczywiście nie może zastąpić samej walki z systemem. To prosty i skuteczny PR, który jest nam naprawdę potrzebny, bo druga strona robi dosłownie wszystko, by nas pognębić, złamać, zniechęcić do jakichkolwiek działań. Zajmij się sobą! – tak mówią codziennie media i politycy do milionów Polaków. Buduj dalej zgniliznę! – tego już nie mówią, ale przecież hasło to w sposób ukryty trafia do milionów ludzi w Polsce, którzy widzą, że państwo przestało działać, że korupcja i układy to zwyczaj, standardy życia codziennego, a nie coś budzącego sprzeciw. Cwaniacy i konformiści korzystają do woli z dobrodziejstw III RP, która nagradza właśnie taki typ ludzi. Kiedy przyjdzie nowy Pan, oddadzą mu pokłony, byle dalej można było grabić, kombinować, załatwić posadę dla swoich dzieci i mieć święty spokój, Jeśli ktoś jest mało zaradny – nie tak jak Kulczyk - może jeszcze zapłacić swojemu (to słowo w tym przypadku jest zasadne) państwu podatki, wtedy od razu jest patriotą. Rozkład Polski jest już tak bardzo widoczny, że bywa nawet bolesny chwilami dla funkcjonariuszy systemu. No to się nie powinno zdarzyć – słyszmy czasami. Premier jest czymś zdziwiony, minister zaskoczony, jak to możliwie. Zgnilizna nie oszczędza żadnej instytucji, w tym sądów. Sędzia Igor Tuleya pokazał jedynie, jak daleko to zaszło. Prawnik, do tego z doświadczeniem, wie na pewno, jak kończyły się procesy stalinowskie, jak strzelano po nich w tył głowy, jak skazywano na śmierć, a nie na rok czy dwa w zawieszeniu, na podstawie fałszywych oskarżeń, jak podtapiano „podejrzanych”, wyrywano im paznokcie, by wymusić przyznanie się do winy. Trzeba postawić pytanie, czy to jest „tylko” zgnilizna III RP, czy też coś znacznie groźniejszego. Jeśli sędzia ten sam z siebie, na oczach kamer i pewnie setek tysięcy widzów odważył się mówić takie brednie, to albo jest idiotą, albo z premedytacją chciał wywołać właśnie taki efekt: skandal. Bo jest to niebywały skandal, porównywać działania CBA w sprawie doktora G., skazanego przecież za łapówkarstwo, do zbrodni stalinowskich, do morderców polskiej elity wojskowej. Ale przeszło to jakoś, więcej poszło sobie spokojnie. Trochę cytatów oburzonej opozycji i profesor Andrzej Zoll na deser, że on rozumie sędziego Tuleyę, rozumie, że tak się zachował. To już jest koniec. Jak to w ogóle opisać normalnym językiem? System III RP, który korzysta wprost z neostalinowskiej filozofii - z tego bałwochwalstwa, poddaństwa, służalstwa, spontanicznego uwielbienia dla przywódców systemu, powszechnej inwigilacji - a nade wszystko, który szerzy pogardę do innych ludzi i sieje strach wśród ludzi, ten System ustami swojego sędziego mówi o tym, że stalinizm to CBA. Co więcej, sami neostaliniści mówią nam, że oni są Polską. No i, zauważmy, mają posłuch. Maja poparcie społeczne. Właśnie w zamian za to przyzwolenie, na rozbiór dobra wspólnego, na nie wtrącanie się sprawy rządu, rządzenia. Stąd milionom Polaków nadal wystarcza papka z „Faktów”, w których sto orszaków, jakie przeszły dziś ulicami polskich miast w Święto Trzech Króli, to temat na koniec serwisu (g. 19.17), przed tak zwanym „michałem”, podany w formie 0,40` i ograniczający się głównie do słów „przeszły kozy, osły, dzieci się poprzebierały”, czyli takie niedzielne jaja ciemnogrodu. Jak się potem oskarża takiego dziennikarza czy publicystę, że jest antypolski czy antynarodowy, to on się oburza i straszy sądami, a w tych sądach nawet wygrywa. Tymczasem, widać, że to są już mózgi wyprane z polskości. To jest pełna zgnilizna moralna i umysłowa. W tym sensie, media III RP są dużo bardziej niebezpieczne i zdegenerowane, niż te z epoki lat 70 –tych. Nawet TVP stanu wojennego to tylko marna, prymitywna machina propagandowa, na tle dokonań takich tuzów dziennikarstwa jak Kuźniar, Lis czy Gugała, no a dziś błysnęła jeszcze inteligencją Hołdysa jakaś polsatowska redaktor. Na duchu trzeba podnosić, to prawda, ale trzeba pamiętać o tym, że czekanie na wstrząs, przełom, skończy się w końcu tym, że zgnilizna tego systemu w końcu i nas dopadnie. Ona przede wszystkim zabija wolność. GrzechG

Pracuj dłużej, umieraj szybciej – nowe przesłanie Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy

Wywiad dla „Dziennika Gazeta Prawna’ jakiego udzielił Jerzy Owsiak niesie w sobie właśnie dokładnie takie przesłanie „Pracuj dłużej, umieraj szybciej”:

Jestem za wydłużeniem wieku emerytalnego. Osobiście dopuszczam taki sposób pomocy, bo ja to tak rozumiem - eutanazja to dla mnie pomoc starszym w cierpieniach. Jurek Owsiak wypowiedział te słowa nie jako osoba prywatna, jak teraz próbuje się tłumaczyć, nie nawet jako celebryta znany z tego, że jest znany, tylko jako szef najbardziej wspieranej medialnie fundacji, która swój sukces zawdzięcza tylko i wyłącznie temu, że na samym początku swojego istnienia dostała w telewizji publicznej czas antenowy na jaki nie stać by było żadnej innej organizacji tego typu. Na to należy zwrócić uwagę. Bo pomijając społeczny charakter tego przedsięwzięcia, było to przedsięwzięcie wspierana przez „elity” III RP w których władaniu była telewizja publiczna. Wypowiedzi Jurka Owsiaka choćby z tego tylko powodu mają wręcz charakter jak najbardziej polityczny. Mówienie o eutanazji czy o wieku emerytalnym przez osobę publiczną, tak powszechnie rozpoznawalną i która według sondaży ma ogromne zaufanie społeczne, nie jest obojętne dla funkcjonowania społeczeństwa.  Wypowiedzi Owsiaka mają ogromy wpływ na kształtowanie światopoglądu obywateli, zaryzykowałbym, że jest to wpływ jak najbardziej wymierny. Nie byłoby to możliwe bez tego ogromnego wsparcia jakiego udzieliły Owsiakowi „elity” III RP za co zresztą Owsiak tym „elitom” się odwdzięcza poprzez ocieplanie wizerunku przedstawicieli tych „elit”, choćby poprzez zapraszanie polityków na spotkania w ramach tzw. Akademii Sztuk Przepięknych jaka odbywa się na „Przystanku Woodstock” finansowanym zresztą ze środków Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na „Przystanku Woodstock”, której szef cały czas wiele mówi o niesieniu pomocy najmłodszym, nie ma miejsca dla wystaw antyaborcyjnych. Te są wręcz przez Owsiaka przeganiane. Albo za pomocą własnych służb ochroniarskich, albo za pomocą nasłanej policji, tak jak miało to miejsce w roku 2012, kiedy to policja dokonała aresztowania wystawy. Słowa więc o niesieniu ulgi cierpiącym przy pomocy eutanazji nie dziwią. Kilkaset dzieci rocznie mordowanych, bo tak zezwala nasze prawo nie jest dla Owsiaka jakimś problemem. Ten który mówi o ratowaniu wcześniaków przegania wystawę na której są pokazane dzieci, które nie miały szansy stać się wcześniakami, bo ktoś je porozrywał na strzępy. Owsiak zapewnia:

moje prywatne opinie i tak jak na początku napisałem – dylematy, rozterki i wątpliwości – nie mają żadnego, absolutnie żadnego przełożenia na credo działań Fundacji Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która o każdą minutę życia ludzkiego pragnie walczyć do samego końca. Jak się ma ta wypowiedź wobec wspomnianego faktu o gonieniu przez WOŚP wystaw antyaborcyjnych? Jest to wypowiedź typowo polityczna: Mówimy jedno, robimy drugie. „Jestem motorem, marką” – mówił Jurek Owsiak w wywiadzie dla Zbigniewa Hołdysa zapytany kim jest dla WOŚP. Motor i marka ciągnie więc WOŚP tam gdzie chce i WOŚP stał się jednym z wielu użytecznych narzędzi do wywierania wpływu na społeczeństwo. Z tego samego wywiadu dla Hołdysa:

- Jesteś wierzący? - Wielowarstwowo. Wielobożny jestem. Jak jestem nad Orinoko, to bym się pomodlił jak Indianin, który z nami płynie, gdybym tylko wiedział jak. Bo to jego anioły czuwają nad tym czółnem, żeby się nie wypierdoliło, bo on tu jest od tysięcy lat. Jestem w Indiach, to też przyglądam się wszystkiemu, gdzie, jak wiesz, jest 888 bogów w jednym województwie.
- Ale modlisz się czasem? - Jak lecę samolotem, to zawsze mówię pacierz.
- „Ojcze nasz"? - Tak. Potrafię też zaśpiewać „Hare Kriszna".
- Boisz się lecieć samolotem? - To nie jest strach, tylko mówię: „Oby opatrzność była nad nami". Ale nie kojarzę Boga z brodą ani tego rodzaju sytuacji. Chciałbym, żebyśmy doprowadzili do takiego momentu w Polsce, kiedy pytanie: „Czy pan jest Żydem?", nie będzie brzmiało podtekstowo. Tak jak powiedzenie: „Czy pan jest Polakiem?” w sklepie w Niemczech, bo ono zamykało nam usta i kupowaliśmy na niemo. Tak, że wielobożność – tak.

Co to jest? Bełkot. Mącenie ludziom w głowach po to, aby ustawić ich na „właściwe” politycznie tory. Bo im ktoś ma bardziej namącone, im bardziej nie wie do jakich wartości powinien się odwoływać tym łatwiej nim manipulować poprzez „autorytety” lub poprzez medialną sieczkę w której daje się gotowe odpowiedzi i wskazówki. I tak, w ramach uprawiania tego bełkotu, „zbuntowany”, słuchający ostrej muzyki Owsiak z jednej strony narzeka na wysokość swojej… emerytury! Sam mam tak nikczemną emeryturę, że ręka się zaciska w pięść. Buahahahahaha! Co takiego? Już samo to, że taki rockandrollowy luzak gada coś o emeryturze brzmi śmiesznie, ale jest znacznie gorzej. Pachnie to po prostu jedną Wielką Ściemą Świątecznej Pomocy. Bo z jednej strony „Ręka się zaciska w pięść” ale z drugiej związku z tym należy pracować dłużej? W ramach zaciskanej pięści nie należy się domagać tego co się słusznie należy, tylko trzeba się pogodzić ze swoim losem i iść do roboty, i harować aż człowiek zdechnie lub mu dadzą łagodzący ból egzystencji zastrzyk, który pozwoli człowiekowi zasnąć na wieki? Przecież to dokładnie powiedział Owsiak w wywiadzie dla „Dziennik Gazeta Prawna”. Owsiak całkiem dobrze zdaje sobie sprawę, że obecny system nie działa. Ale nie obwinia o to nikogo. Nie wskazuje winnych:

19 lat temu kupiliśmy kilkaset inkubatorów, które pracują po dzień dzisiejszy. A wiele z nich powinno być wymienionych. Kiedy przyszła na to pora, nikt się tym nie zajął. Okazuje się, że po raz kolejny to my je musimy kupić. A tak nie powinno być.(…) Kiedy pochyliliśmy się nad geriatrią, nawet nie przypuszczaliśmy, że jest tak źle. Półtora miliona ludzi w podeszłym wieku, dla których przygotowano 750 łóżek na oddziałach geriatrycznych. Tutaj już nie działa system, a bardziej jakaś loteria. Nad czym płacze ten, który od lat bije głośno brawo „elitom” III RP, które za ten stan rzeczy są odpowiedzialne? Ten który w pas się tym „elitom” kłania? Czy mówi o potrzebie obywatelskiego buntu, który odsunie z życia publicznego tych, którzy za katastrofalny stan w służbie zdrowia są odpowiedzialne?  Czy mówi o tym, że społeczeństwo powinno rozliczyć „elity” III RP? Nie on mówi, jest źle, ale to wy ludzie musicie ponieść za to odpowiedzialność. Więc do roboty i do zbieranie kasy na WOŚP, bo inaczej nie będzie kolejnego „Przystanku Woodstock” na którym Owsiak będzie mógł ocieplać wizerunek kolejnym przedstawicielom „elit” III RP. Jerzy Wasiukiewicz

Po nocy, o świcie – przed zmierzchem Tusk już dawno temu dał wyraz swojej „kompetencji” i lojalność dla starych służb. Wtedy był jeszcze młokosem, a mimo to był już dobrze przygotowany do swojej roli. Znajomość tabliczki mnożenia sprawia, że bez większego trudu potrafimy rachować. Znajomość zasad pisowni i orografii pozwala nam poprawnie pisać – ułatwia czytanie, czy ze zrozumieniem, to już inna sprawa. Znajomość historii własnego państwa, z losami jego narodu, pozwala rozumie/samodzielnie wyciągać wnioski z kolejnych lekcji Ojczyzny. Polska, kraj określany mianem <<demokratyczny>>, została wyzwolona spod komunistycznej dyktatury w roku 1989, a status status państwa demokratycznego uzyskała w 1991 roku. Mamy sprzeczne informacje co do tego, kto pierwszy w „grach wojennych” postanowił o zmianach w tej części Europy. Dziś dokładnie nie wiadomo, czy zamysł „wyzwolenia” spod radzieckiego dyktatu powstał w USA, czy był dziełem polskich „rewolucjonistów”, czy może agentów komunistycznych służb SB i GURU. Wiele znaków na niebie i ziemi, i wiele niezbitych dowodów, wskazuje na to, że tamte działania, które miały przynieść wyzwolenie spod komunistycznej dyktatury były zamysłem zupełnie kogo innego... Jest takie powiedzenie, że czas jest najlepszym lekarzem, a pośpiech złym doradcą. Od przemian w Polsce, przemian, którzy polityczni hochsztaplerzy nazywają <<transformacją>> minęły ponad dwie dekady. Dwadzieścia kilka lat to nic w porównaniu do wieku naszej planety. Niewiele w odniesieniu do istnienia państwa polskiego. Dużo jeśli chodzi o życie człowieka. I właśnie z tej perspektywy – życia ludzkiego upływ dwóch dekad pokazuje, że ten czas został zmarnowany. Sukcesy, na które powołują się kolejne ekipy rządzących, w istocie rzeczy są niczym innym niż zwykłym kłamstwem. Wolność, którą dla Polski miał wywalczyć ruch społeczny „Solidarność” jest mniej niż połowiczna. Tę wolność, opakowaną w miękką okładkę z nadrukiem <<demokracja>>, otrzymaliśmy wraz z pakietem rozmaitych bonusów i gratisów. Skoro otrzymaliśmy, to oznacza, że nikt naprawdę jej nie wywalczył! Skoro nam ją dano, to warto zadać sobie trud i dociec kim był darczyńca. Aby znaleźć właściwą odpowiedzieć na to podstawowe pytanie: „Kim był darczyńca polskiej wolności w miękkiej okładce?” Należy zadać sobie trudu i postawić kolejne pytanie. Pytanie, które przybliży nas do prawdy, jaka została ukryta za parawanem przemian ustrojowych, brzmi: Komu w tym kraju, w Polsce, żyje się najlepiej? Trzeba pamiętać, że to drugie pytanie tak naprawdę stanowi preludiom do kolejnych pytań – jest swoistym otwarciem, jak w pokerze, za minimalną stawkę. Polski poker został rozegrany w „kasynie” możnych tego świata. I choć minęło sporo czasu, to wydaje się, że ta partia pokera toczy się dalej. A wracając do pytania drugiego odpowiedź jest prosta. W Polsce dostatnie, wygodnie i bezpiecznie żyje się wszelkiej maści agenturze, jej współpracownikom i donosicielom – pospolitym kapusiom. Co prawda, nie każdy z nich został prezydentem (TW „Bolek”), ale żadnemu włos z głowy nie spadł i żaden z nich nawet przez minutę nie stał w kolejce w urzędzie pracy, nie poszedł po zasiłek do opieki społecznej. Ci starsi, których bozia jeszcze nie przygarnęła do siebie, otrzymują wysokie emerytury. Młodsi – ostatnie roczniki z SB i innych służb PRL – głównie zajmują się wypalaniem cygar na spotkaniach rad nadzorczych firm i spółek z udziałem skarbu państwa. Ich potomstwo najczęściej „dziedziczy” i kontynuuje kariery swoich rodziców. Zatem mamy już podstawowy zarys tego, co daje nam przypuszczenie graniczące z pewnością, dla kogo wywalczono tę wolność. I jeśli nałożymy na to obraz polskiej gospodarki i odpowiemy sobie w czyich rękach znajduje się duży biznes, to całość nabierze właściwego kolorytu. Zatem trzeba sobie jasno postawić kolejne pytanie. – Jaką wartość może mieć wolność i jaką wartość może mieć demokracja firmowana przez tajnych współpracowników i agentów tajnych komunistycznych służ? Jaka jest to demokracja, w czyich rękach się znajduje i komu naprawdę służy? Tutaj posłużę się pierwszym lepszym przykładem z brzegu. Nie tak dawno opinię społeczną zbulwersowała wiadomość o tym, że jesteśmy oszukiwani i regularnie podtruwani odpadem produkcji chloru – sól wypadowa sprzedawana ponad dwanaście lat na rynek jako sól kuchenna. Badania laboratoryjne wykazały, że tysiące ton „soli” głównie sprzedawanej do piekarni, zakładów rybnych i mięsnych zawierały rakotwórcze azotany. Pod szyldem 'wolności gospodarczej' ulokowali się hieny, które kosztem zdrowia i życia innych dorabiali się majątków. Ta afera, podobnie jak inne, została zamieciona pod dywan. Nie poznaliśmy (Czechy również, choć oficjalnie wystąpiły o ujawnienie listy produktów) listy produktów, do których ten rakotwórczy odpad był używany jako pełnowartościowa sól. Jaka/jakie siły mają tak wielką moc sprawczą, aby ukryć dane sprawców i pośredników przed opinią społeczną? Ktoś mógłby się pokusić o pytanie. – A co na to prokuratura, co sądy? Odpowiedź jest prosta. Skoro jedni (prokuratura) i drudzy (sądy) milczą, to znaczy, że krąg się zamyka. To znaczy, że wolność i demokracja jest ich, im służy i jest ręcznie sterowana. A co na to służby specjalne quasi demokratycznego państwa, w którym jego obywatele są li tylko pariasami?

Nic, bo to co w tych służbach było w miarę zdrowe zostało wycięte w pień. Na kilka sposobów pozbyto się ambitnych i uczciwych ludzi, dla których przestrzeganie prawa było celem nadrzędnym. Jedni zostali przeniesieni, inni zwolnieni, a tych najbardziej „niebezpiecznych” dotknął syndrom „seryjnego samobójcy”. Premier rządu, jednego z większych państw w Europie, który osobiście zabiera się do porządkowania służb – przykład ABW – jest albo szaleńcem, albo zdrajcą? Tusk już dawno temu dał wyraz swojej „kompetencji” i lojalność dla starych służb. Wtedy był jeszcze młokosem, a mimo to był już dobrze przygotowany do swojej roli. W „Nocnej zmianie” aktywność Tuska w zamachu na pierwszy demokratyczny rząd Olszewskiego stała się prawdziwym sprawdzianem. Wszyscy uczestnicy „Nocnej zmiany” kolejno 'sprawdzali' się w betonowaniu peerelowskiego establishmentu. To może rola mediów: prasy, radia i telewizji? Może powinnością mediów jest dążenie do ujawnienia prawdy, nawet gdyby była niewygodna dla rządzących? Może tak jest gdzie indziej, ale w naszej postpeerelowskiej szerokości politycznej jest zupełnie inaczej. Media domykają krąg.

Bartosz Węglarczyk – wnuk jednego z największych zbrodniarzy komunistycznych raczy nas gościć w programie „Dzień dobry TVN”.

Hanna Lis – córka kanalii z okresu stanu wojennego prowadzi „Panoramę” w TVP 2.

Piotr Kraśko w TVP 1 prowadzi „Wiadomości”. Jest wnukiem jednego z czołowych cenzorów PRL i synem peerelowskiego ministra ds. wyznań.

Monika Olejnik – córka funkcjonariusza SB, sama była konfidentem służb PRL – pseudonim „Stokrotka”. Prowadzi „Kropkę nad I” w TVN 24.

Magda Gessler – córka peerelowskiego dziennikarza i agenta SB. Prowadzi w TVN „Kuchenne rewolucje”.

Grzegorz Miecugow – syn stalinowskiego dziennikarza znanego z podpisania się po „Apelem krakowskim”. Prowadzi „Szkło kontaktowe” TVN 24.

Kuba Wojewódzki – syn funkcjonariusza SB i peerelowskiego prokuratora. W TVN prowadzi „Kuba Wojewódzki Show”.

Jak twierdzą znawcy – specjaliści od zapraw, klejów i wszelakich spoin, ten telewizyjny beton, podobnie jak ten wymieniony w pierwszej części felietonu, trzyma się lepiej od tego na pasach startowych i autostradach. Ja swój dzisiejszy felieton pozwolę sobie domknąć obrazem z „Demotywatorów”. Ten obraz, w zestawieniu z wiekiem emerytalnym (67), ukazuje naszą rzeczywistość, która nas czeka, jeśli my będziemy tylko czekać. Wiktor Smol

Żerowiska zostały rozgraniczone? „Niech ryczy z bólu ranny łoś, zwierz zdrów przebiega knieje. Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś, to są zwyczajne dzieje” - twierdzi poeta. I słusznie - bo na przykład na fasadzie agencji detektywistycznej Allana Pinkertona napis głosił: „my nigdy nie śpimy!” Warto to zapamiętać, bo kiedy jeszcze za głębokiej komuny Janusz Głowacki ogłosił ludowy konkurs czytelniczy, w ramach którego czytelnicy mieli wskazać, która odpowiedź na pytanie jest jedynie słuszna, która - tylko słuszna, która - niesłuszna i która głęboko niesłuszna - większość uczestników wyłożyła się na odpowiedzi głoszącej, że „wróg śpi, bo ma mieszkanie” - uznając ją za jedynie słuszną lub słuszną. Tymczasem był to błąd, bo niezależnie od takiej czy innej sytuacji mieszkaniowej wiadomo przecież, że wróg w ogóle nie śpi! A skoro wróg nie śpi, to symetrycznie zachowywać musi się również żołnierz - bo w przeciwnym razie powstałby niesłychany dysonans poznawczy. Przewidział to poeta, oczywiście nie ten sam, tylko inny, informując w popularnej piosence „raz dwa lewa” , że żołnierz musi „czuwać” - by nie przeszkodził wróg. Dlatego właśnie, kiedy cały nasz mniej wartościowy naród tubylczy jak gdyby nigdy nic, świętował sobie Boże Narodzenie , puszczał sylwestrowe fajerwerki i w ogóle - pod dywanem ani na chwilę nie ustawała walka buldogów. W rezultacie już pierwszego dnia po Nowym Roku okazało się, że do dymisji podał się pan generał Krzysztof Bondaryk, szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Już od dawna krążyły między ludem głuche wieści o tajnych pracach nad reformą służb specjalnych. Jest to oczywiście tylko pewien skrót myślowy, bo nie tyle o jakąś reformę tu chodzi, co o ustalenie nowych zasad okupacji naszego nieszczęśliwego kraju przez poszczególne bezpieczniackie watahy, ustanowienie i rozgraniczenie żerowisk, a przede wszystkim - kolejności dziobania. Przez gęstą zasłonę tajemnicy przedostawały się strzępy informacji, jak to Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma zostać pozbawiona kompetencji prowadzenia śledztw w sprawach gospodarczych, chociaż nadal miała nadzorować spółki z udziałem Skarbu Państwa. Czy wszystkie, czy tylko niektóre - tego jeszcze pewnie nikt nie wie, bo rozgraniczenie żerowisk jest sprawą poważną, zwłaszcza w obliczu nadchodzącego kryzysu. Weźmy na przykład takie Polskie Linie Lotnicze „LOT”, uchodzące w powszechnej opinii za żerowisko bezpieki wojskowej - właśnie poprosiły aż o miliard złotych pomocy publicznej. Ministerstwo Skarbu Państwa, ma się rozumieć, w podskokach wniosek poparło - ale to pokazuje, że sytuacja jest poważna i słodkich pierniczków dla wszystkich zaczyna brakować. Zatem rozgraniczenie żerowisk i przede wszystkim - ustalenie kolejności dziobania, staje się dla naszej młodej demokracji sprawą zasadniczą, od której zależą jej losy. W jakim kierunku może ukształtować się hierarchia - na to wskazuje nie tylko zatrzymanie w listopadzie 2011 roku generała Gromosława Czempińskiego, który, mówiąc nawiasem, wyraził „zaniepokojenie” dymisją generała Bondaryka - ale również utracenie życia „bez udziału osób trzecich” przez generała Sławomira Petelickiego, który po katastrofie smoleńskiej chyba coś tam musiał wiedzieć, skoro w bardzo mocarstwowym tonie kierował listy otwarte do premiera Tuska w sprawie zrobienia porządku w wojsku. Najwyraźniej jednak „znalazły się w partii siły, co kres tej orgii położyły” i razwiedka odzyskała nie tylko kontenans, ale przede wszystkim - inicjatywę. Oczywiście wróg, jak wiadomo, nie śpi i stąd naszym nieszczęśliwym krajem wstrząsnęła afera Amber Gold, a potem trotylowa - ale wygląda na to, że generalnie sytuacja znowu jest pod kontrolą i najtwardszym jądrem naszej młodej demokracji nadal pozostaje razwiedka wojskowa, zgodnie z ustanowieniem generała Kiszczaka w porozumieniu z towarzyszami radzieckimi. W tej sytuacji dymisja generała Bondaryka stanowi jedynie kropkę nad „i”. Oznaczałoby to, że z Nowym Rokiem wchodzimy w okres spokojnego słońca, kiedy zarówno żerowiska, jak i kolejność dziobania zostały ponownie ustalone i tylko patrzeć, jak osiągnięty między bezpieczniackimi watahy kompromis zostanie przedstawiony premieru Tusku do podpisania. Wskazywałoby na to również uruchomienie zapowiadanej już w wiekopomnym expose premiera Tuska spółki „Inwestycje Polskie”, na którą będą musiały składać się wszystkie spółki z udziałem Skarbu Państwa. Jest to nie tylko dodatkowy instrument kontrolowania kluczowych segmentów gospodarki, ale i wskazówka, kto stoi na samym szczycie hierarchii. Czy ten kompromis obejmuje również reorganizację politycznej sceny - tego wkrótce się dowiemy - bo dotychczasowe pogłoski, jakoby naszą duszeńką miał zostać minister Sikorski z Romanem Giertychem i Michałem Kamińskim, czy pogróżki nowego prezesa PSL Janusza Piechocińskiego, że razem z Polską, co to Jest Najważniejsza i Polską Solidarną Zbigniewa Ziobry, PSL będzie budował „polityczne centrum”, wydają się tylko odgłosami fermentacji w głowach Umiłowanych Przywódców, spowodowanej wspomnianą walką pełnomocnych buldogów pod dywanem. Jedno wydaje się prawdopodobne - że po uporządkowaniu sytuacji w gronie bezpieczniackich watah, razwiedka przystąpi również do porządkowania politycznej sceny, a w szczególności - do zdecydowania o przyszłości ruchu politycznego, który objawił się podczas Marszu Niepodległości 11 listopada. Wydaje się, że możliwości są dwie; albo razwiedka utnie temu ruchowi głowę w ramach walki z „faszymem” i „językiem nienawiści”, albo przy pomocy chirurgicznej gry operacyjnej dotychczasową głowę amputuje i przyprawi swoją, zawczasu przygotowaną. Wygląda na to, że tego rodzaju operacja spotka się z cichym poparciem wszystkich ugrupowań parlamentarnych, które nie życzą sobie żadnych nowych politycznych inicjatyw, zakłócających spokojne eksploatowanie przetrenowanego emploi i dziobanie według kolejności.

Dodatkowej pikanterii sytuacji dodają zawirowania wokół Nagrody im. Adama Włodka, której pierwotnie patronować miał Państwowy Instytut Książki i Fundacja Wisławy Szymborskiej. Okazało się że Adam Włodek, będący pierwszym mężem późniejszej noblistki i jej literackim impresario, był konfidentem Urzędu Bezpieczeństwa i podobno „wydał więcej kolegów, niż tomików poetyckich”. Jak tam było, tak tam było, dość, że rozległy się protesty, na skutek których prezes Instytutu Książki Grzegorz Gauden wycofał się z inicjatywy, którą Fundacja Wisławy Szymborskiej nadal podtrzymuje. I słusznie - bo któż w nadchodzących latach lepiej nada się na patrona poetyckich debiutów, niż Adam Włodek? Literatura nie może w zbyt drastyczny sposób odstawać od polityki, a skoro u progu Nowego Roku sytuacja powoli się wyjaśnia, to nic dziwnego, że znajduje to przełożenie na życie kulturalne. SM

Jeszcze o Gierku No to już wiemy, że rok 2013 będzie rokiem Edwarda Gierka. Bo nie ma znaczenia, czy oficjalnie taki rok ogłosi Sejm, albo prezydent, albo prymas, albo i nie ogłosi, liczy się to co ludzie czują, a nie to co władza dekretuje. A co czują mogliśmy przekonać się w ostatnich dniach, kiedy przez media przetoczyła się fala publikacji i komentarzy dotyczących Gierka i dekady jego rządów. Nie ukrywam, czytałem je z zainteresowaniem. Przez lata całe dekadę Gierka media przedstawiały jako czas zadłużania się, pocałunków z Breżniewem, pałowania robotników w Radomiu, fatalnej gospodarki i wreszcie bankructwa. I oto na naszych oczach to wszystko się rozleciało jak domek z kart. Te wszystkie homilie o złym Gierku okazały się niewiele warte. Potwierdzają to zresztą sondaże. W jednych Gierek wygrywa jako najlepszy przywódca Polski po II wojnie światowej, w innych 45 % ankietowanych odpowiada, że czasy Gierka były dobre dla Polski, a jedynie 25%, że złe. I wcale bym się nie zdziwił, że gdyby dziś zapytać Polaków, komu wybudować pomnik - Gierkowi, Lechowi Kaczyńskiemu, czy Lechowi Wałęsie, to Gierek taki plebiscyt by wygrał...

Władza swoje, a lud swoje!

Jak to wytłumaczyć? Że lata czarnej propagandy przyniosły tak niewielkie efekty?

Myślę, że w dwojaki sposób.

Po pierwsze, propaganda żeby być skuteczna nie może być oderwana od rzeczywistości.

A propaganda anty-PRL-owska taka była (i jest). Zajadła i prymitywna. Ona przypominała mi podręczniki z pierwszych lat Polski Ludowej, w których przedstawiano II Rzeczpospolitą w KPP-owskim stylu. Że w roku 1923 wojsko rozpędzało robotników w Krakowie, strzelało do nich i cięło szablami, i zginęło ponad 30 osób. Ze w roku 1937 policja granatowa rozpędzała strajki chłopskie. Że zastrzeliła wtedy 44 strajkujących, a 5 tys. chłopów trafiło za kratki. Że była Bereza, Kostek Biernacki i generał Zagórski, który tajemniczo zniknął. I tak dalej. Że sanacja to czarna dziura i nieszczęście. Polska Ludowa upadła, przyszła po-solidarnościowa III RP, szeroka, od "Wyborczej" po "Gazetę Polską" przez "Rzeczpospolitą", i weszła w te same propagandowe buty. To się nie mogło udać. Bo ludzie swoje widzieli i swoje zapamiętali. Fabryki, które w czasach Gierka budowano (a powstało w jego dekadzie 557 fabryk, hut, elektrowni...). Miejsca pracy, które w tych zakładach były. Szpitale, które budowano - z Centrum Zdrowia Dziecka i Centrum Zdrowia Matki-Polki na czele. Mieszkania, które stawiano, i które przydzielano za symboliczne sumy (według różnych danych w dekadzie Gierka oddano między 2,2 mln a 2,5 mln mieszkań, jest gdzie mieszkać). W społecznej pamięci epoka Gierka zapisała się też jako czas bezpieczny, z bezpłatnymi szkołami, bezpłatnymi studiami, wczasami FWP, przedszkolami. Jako czasy wielkiego awansu cywilizacyjnego. Pamięć tego wszystkiego jest jak szczepionka. Tym silniejsza, że dzisiejsza Polska nie przynosi zbyt wiele dowodów na to, że jest dużo lepsza od tamtej. I to jest druga przyczyna, tłumacząca renesans dobrych wspomnień o Gierku - porównanie z Polską Tuska, która nie jest tak kolorowa jak w telewizji TVN, ani tak udana, jak opisują ją dziennikarze. Owszem, tamta była uzależniona od ZSRR, co nie było dla nas ani dobre, ani sympatyczne. Ale przecież ani Gierek, ani nikt z Polaków nie miał na to wpływu. To uzależnienie to był efekt Jałty, i warto pamiętać, że Zachód z podziałem Europy godził się do roku 1988. A co do Gierka - punkt dla niego, że w tak niekorzystnych warunkach tyle zdziałał. Zdziałał, ale za pożyczone pieniądze - przypominają krytycy tamtej dekady. To najmocniejszy ich argument - 23 mld dol. długów, które zostawił. Tylko że owe wypominki dość blado wyglądają w zderzeniu z realiami 2013 roku. Z długami Tuska. Te 23 mld dolarów to było, w tamtych realiach, około 10 proc. PKB. Wystarczyło więc sprzedać parę zakładów - i znalazłyby się pieniądze na obsługę długu. Ale w tamtych czasach było to niemożliwe. Za to sprzedawano gierkowskie fabryki w III RP, bardzo się więc przydały. Około roku 2006 prywatyzacja przyniosła 40 mld dolarów. A jeszcze sporo zostało do ewentualnego przehandlowania. I pewnie to będzie handlowane, bo dzisiejsza Polska zadłuża się z zapałem. To zadłużenie osiągnęło 54 % PKB (według polskiej, zaniżonej metodologii). A szacowane jest... No właśnie, za bardzo nie wiadomo na ile, bo dług został ładnie rozprowadzony między zobowiązania skarbu państwa i samorządów (128 mld dol.) , banków i przedsiębiorstw. Razem to wszystko wynosi około 320 mld dolarów. A kiedy zostanie spłacone? Coraz więcej też osób pyta na co idą te długi, i te pieniądze z Unii, ponad 200 mld zł, które już otrzymaliśmy? Czy nie przejadamy tego wszystkiego szybciej niż w latach 70? Innym argumentem przeciwko czasom Gierka jest Radom, Ursus, i ścieżki zdrowia. Ale to także w dzisiejszych czasach nie brzmi za mocno. W Radomiu tych zakładów, których robotnicy wyszli w roku 1976 na ulice - już nie ma. Radom jeździ pracować do Warszawy. Nie ma zakładów Ursus, nie ma stoczni szczecińskiej, Stocznia Gdańska to muzeum.Nie ma już tamtej klasy robotniczej, jest za to 14-procentowe bezrobocie. I nikt się nie przejmuje, że wzrośnie cena szynki, i z tego powodu ktoś wyjdzie na ulicę. Tak to już po prostu jest, że ludzi mniej rusza nieprzestrzeganie praw człowieka, kiedy nieprzestrzegany jest kodeks pracy. I bardziej złości, że w kolejce do lekarza-specjalisty musi dziś czekać pół roku, niż to, że 35 lat temu po meblościankę czekał niewiele krócej... Jeżeli więc dekada Gierka nam pięknieje, to mniejsza to zasługa samego Gierka, a większa - dzisiejszych czasów. Tak to czytam - ten sentyment nie jest wołaniem za PRL-em, bo każdy wie, że te czasy już nigdy nie wrócą. Jest raczej reakcją na kłamstwa mediów, przedstawiających Polskę Ludową jako stalinowski łagier. A przede wszystkim to żółta kartka dla dzisiejszej Polski, która jest - owszem - fajnym krajem, ale dla zarabiających od 5 tysięcy w górę. Dla pozostałych jest mało przyjazna. Smutna i bez perspektyw. Z rosnąca armią bezrobotnych. Ten szum, który powstał wokół idei Roku Gierka, te emocje, które zostały wywołane, świadczą, że całe zjawisko jest więc czymś więcej niż kokietowaniem PRL-owskiego elektoratu, sześćdziesięciolatków czy też ludzi starszych. To trafia głębiej - w przekonania Polaków, i tych starych i tych młodych, że jest jakiś ład społeczny, który uległ zaburzeniu. I że państwo ma obowiązki. I że, do cholery, mogłoby zacząć z nich się wywiązywać! INTERIA

Rosja - największa grabież XX wieku Jak Rosja straciła 500 miliardów dolarów Niektórzy ekonomiści oceniają, że w czasie zmiany ustroju, skutkiem gospodarczej terapii szokowej, nasz naród stracił co najmniej 85 miliardów dolarów. Jest to dwa razy więcej niż zagraniczny dług Polski w 1989 roku. Skutkiem tego jest rosnące bezrobocie, śmieciowe umowy o pracę i masowa ucieczka kapitału oraz młodych ludzi z Polski. Na samym początku wyborów prezydenckich w 1990 roku, spotkałem się w kawiarni hotelu Marriott w Warszawie, z sekretarzem politycznym ambasady Stanów Zjednoczonych Danielem Friedem. Na jego własna prośbę. Był to Amerykanin etnicznie żydowski. Kiedy usiedliśmy na kawę przy stoliku, zapytałem czy sprawdził moje referencje w Kanadzie. Odpowiedział, że sprawdził też moje referencje w Peru i zapytał, co chciałbym zrobić jako prezydent RP. Powiedziałem mu o dwóch najważniejszych rzeczach - „chcę tę samą konstytucję jaką ma USA i wolny dostęp do rynków międzynarodowych”. Po moich słowach zapadło milczenie i wyczułem, że moja odpowiedź nie była po jego myśli. Nie wiedziałem wtedy, jakie miał on niecne plany wobec Polski. Kilka lat później D. Fried został ambasadorem USA w Polsce, a jeszcze potem podsekretarzem stanu przy Condoleezzie Rice, odpowiedzialnym za politykę amerykańskiego imperium w całej Europie Środkowo-Wschodniej i Rosji. Reforma ustrojowa zwana „planem Balcerowicza” w rzeczywistości była planem rządu USA i urodzonego na Węgrzech żydowskiego spekulanta finansowego (Georgy Schwartz), znanego jako George Soros. G. Soros, przy pomocy ekonomisty Stanisława Gomułki, przekonał prezydenta PRL generała Wojciecha Jaruzelskiego, do swego planu gospodarczego. Przekonał W. Jaruzelskiego, że jego plan, który wymagał „terapii szokowej” i szybkiej prywatyzacji przedsiębiorstw państwowych, był najbardziej optymalnym planem reformy gospodarczej Polski. Był to jedyny plan akceptowany przez ambasadora USA, Bank Światowy oraz Międzynarodowy Fundusz Walutowy. Pod taką presją zatwardziały komunista generał Wojciech Jaruzelski się ugiął. I oddał Polskę w brudne ręce bezwzględnych kapitalistów. A Polska miała być dla Rosji przykładem wzbogacenia się komunistycznej nomenklatury. G. Soros zatrudnił sobie do pomocy ekonomicznego „cudaka” – młodego profesora ekonomii z Uniwersytetu Harvarda w USA, Jeffrey'a Sachsa. J. Sachs wyróżnił się wcześniej prywatyzacją w Boliwii, która wbrew opinii lansowanej przez media zakończyła się fiaskiem i po serii zamieszek społecznych, spowodowała przejęcie władzy przez lewicowego prezydenta Evo Moralesa. J. Sachs, etnicznie białoruski Żyd, jeszcze przed 1990 rokiem przyjechał do Polski kilkadziesiąt razy, aby rozeznać się w sytuacji, ocenić stan polskiej gospodarki i przygotować ją do prywatyzacji. Dopuszczenie reprezentanta G. Sorosa, który za złodziejskie spekulanctwo był z wielu krajów wyrzucany, do takich tajnych informacji rządowych , to tak jakby wpuścić lisa do kurnika. Po tych wizytach J. Sachs dobrze wiedział, które części gospodarki są najbardziej rentowne. Był on dopuszczony do niejawnych informacji na temat gospodarczego stanu państwa, a w dzisiejszych czasach taka wewnętrzna, niejawna informacja pozwala zarobić olbrzymie pieniądze. Dlatego wszelki handel wewnętrzny taka uprzywilejowaną i niejawną informacją jest w krajach rozwiniętych ostro karany przez prawo. Taki konflikt interesów nie jest bowiem tolerowany. A gdzie J. Sachs, tam i G. Soros ze swoim spekulacyjnym kapitałem finansowym. Dowiedziałem się o działaniach J. Sachsa już na początku prezydenckiej kampanii wyborczej w 1990 roku i byłem tym porażony. Zderzyłem się z nim ostro w programie „na żywo” Nightline transmitowanym z Polski, przy oglądalności ponad 10 milionów Amerykanów. Podważyłem wtedy jego metody uzdrowienia gospodarki Polski. Zareagował na to nader krzykliwie i nawet powtórzył kłamstwo za „Gazetą Wyborczą”, że bywałem w Libii i z tego powodu nie można było mnie traktować na serio. Dlatego, kiedy pod koniec pierwszej tury wyborów prezydenckich udało mi się otrzymać tajne dyrektywy rządu Tadeusza Mazowieckiego, mające na celu sprywatyzowanie za bezcen pierwszych czterech przedsiębiorstw państwowych, na czele z ówczesną hutą "Warszawa", użyłem tego do ostrego ataku na niego i jego rząd. Publicznie nazwałem premiera T. Mazowieckiego zdrajcą narodu. Myślałem wtedy, że przez moją ostrą i nieustanną krytykę tzw. planu Balcerowicza i obalenie rządu T. Mazowieckiego, w którym Leszek Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów, L. Balcerowicz także odejdzie w niebyt z jego perfidnym planem grabieży majątku narodowego Polski. Przecież to głównie dzięki skutkom jego okrutnej reformy wprowadzone w styczniu 1990 roku, udało się obalić rząd premiera T. Mazowieckiego w wyniku jego przegranej w I turze wyborów prezydenckich. Niestety stało się inaczej. Byłem ogromnie zdumiony, kiedy zaraz po wyborach Lech Wałęsa zapowiedział, że L. Balcerowicz i jego plan muszą zostać. Jak to niedawno ujawnił bliski współpracownik L. Wałęsy, było to wynikiem żądań ambasady USA. L. Wałęsa szybko powołał nowy rząd premiera Jana Krzysztofa Bieleckiego, znowu z L. Balcerowiczem jako ministrem finansów. A premierem polskiego rządu został człowiek, który powiedział publicznie, że pierwszy milion trzeba ukraść. J. K. Bielecki błyskawicznie i po cichu rozprzedał za bezcen 1256 przedsiębiorstw państwowych , z których wiele było na wysokim poziomie rentowności i miało bogate inwentarze surowcowe. Do dzisiaj nie wiemy w czyje ręce te przedsiębiorstwa były oddane. Nie byłem nawet zaskoczony, kiedy się dowiedziałem dwa lata później w 1992 roku, że ten „cudowny” ekonomista J. Sachs wraz ze swoimi kolegami z Uniwersytetu Harvarda, jako faktyczni najemnicy George Sorosa, zmontowali amerykańsko - żydowski zespół doradczy dla prezydenta Rosji Borysa Jelcyna. A B. Jelcyn ich kolejny plan " terapii szokowej ", wprowadził w życie dekretami prezydenckimi. I wbrew protestom rosyjskiego parlamentu. Dodam, że opór rosyjskiej Rady Najwyższej wobec "terapii szokowej", skończył się w 1993 roku jej rozwiązaniem przez B. Jelcyna. Doszło do krwawej rozprawy wojska z protestującymi deputowanymi, w której zginęło oficjalnie 156 osób, a nieoficjalnie 700 do 800. Po raz pierwszy w historii i Rosji, i Europy, parlament ostrzeliwały czołgi. Tym razem J. Sachs był bardzo ostrożny. Sam pozostał w cieniu jako profesor Uniwersytetu Harvarda. A do brudnej roboty ekonomicznej w Rosji, znalazł „słupa” - młodego amerykańskiego ekonomistę Jonathana Hay'a, który nauczył się języka rosyjskiego w instytucie lingwistycznym w Petersburgu. Młody J. Hay szybko został osobistym doradcą premiera Rosji Jegora Gajdara i ministra prywatyzacji Anatolija Czubajsa. Dzięki tajnym informacjom na temat prywatyzacji dziewczyna J. Hay,a, Beth Herbert, założyła pierwszy w Rosji licencjonowany fundusz akcji giełdowych. Kilka lat później oboje wzięli ślub, a ich fundusz Pallada Assets, sprzedali z dużym zyskiem. Plan znany jako „500 dni”, był taki sam jak w Polsce – najpierw terapia szokowa dla Rosjan, dla ich całkowitej dezorientacji, a potem pośpieszna prywatyzacja w celu maksymalnej grabieży majątku narodowego. Ten plan miał finansowe wsparcie amerykańskiej agencji rządowej USAID na sumę ponad 350 milionów dolarów. Cieszył się ten plan także najwyższą rekomendacją Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Wiceprezydent USA Al Gore osobiście nadzorował, aby ten plan był wykonany w całości. Kiedy Rosjanie obudzili się kilka lat później i pozbyli się G. Sorosa i ludzi J. Sachsa, z ich kraju wyciekło już ponad 500 miliardów dolarów gotówki, która została „wyprana” głównie w bankach Nowego Yorku. Całkowicie został zniszczony rynek finansowy i Rosja przestała spłacać zagraniczne pożyczki, ponieważ nagle stała się bankrutem. 66% majątku narodowego znalazło się w rękach sześciu rosyjskich oligarchów, z których pięciu jest pochodzenia żydowskiego. Ponad 15 milionów Rosjan z powodu nagłej biedy i chorób straciło życie. Można powiedzieć, że spustoszenia były porównywalne do zrzucenia kilkunastu bomb atomowych na Rosję. Spekulant G. Soros w jednym ze swoich wywiadów prasowych powiedział, że byłe Imperium Sowieckie stało sie Imperium Sorosa. Wykupił on po cichu za bezcen perły rosyjskiej gospodarki. Kraj, który przeżył krwawą rewolucję bolszewicką i kosztem ogromnych ofiar ludzkich faktycznie wygrał z Hitlerem II-gą Wojnę Światową, został zdradziecko uderzony nożem w plecy i wił się w konwulsjach. Do czasu kiedy Władimir Putin został premierem Rosji i zatrzymał krwotok nielegalnie wywożonych pieniędzy. Wielu komentatorów tej niewyobrażalnej afery uważa, że cała akcja bezprzykładnego zubożenia Rosji była zaplanowana, aby raz na zawsze zniszczyć jej potęgę wojskową. Nie bardzo zresztą to się udało, ponieważ zaraz potem ceny ropy i gazu poszły nagle do góry i Rosja tym sposobem zbilansowała swój budżet i uniknęła pułapki zadłużenia zagranicznego, która byłaby wymuszona pożyczkami z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Polska natomiast gazu i ropy nie miała. Cały mechanizm tej potwornej grabieży majątku narodowego Rosji szczegółowo opisała amerykańska dziennikarka Anne McMillan w swojej książce „Plaga – jak Ameryka zdradziła Rosję”. Tej książki nigdy nie chciał wydrukować żaden wydawca w USA, a sama A. McMillan od roku 2008 tajemniczo zniknęła z publicznego pola widzenia. Jej arcyciekawa książka, a czyta sie ją jak najlepszy kryminał, zawiera ostrą krytykę niemoralnej polityki zagranicznej USA. Udało mi się dostać jej rozdziały poświęcone szczegółom tej manipulacji. Moi znajomi Rosjanie mówią dzisiaj, że wtedy wierzyli w piękne słowa o reformach i dali się oszukać szalbierczym spekulantom. Ale w końcu Rosjanie skorzystali z okazji, gdyż koledzy J. Sachsa z Harvardu na boku kręcili sobie lody z pieniędzy amerykańskiego rządu, czyli amerykańskich podatników. Między innymi inwestowali oni rządowe pieniądze USA w rosyjskie firmy, które pomagali potem prywatyzować z zyskiem dla siebie rzędu 500%. Rosjanie to nagłośnili i na podstawie dowodów licznych przestępstw finansowych grupa "cudownych" ekonomistów z Harvardu została zlikwidowana Cała afera znalazła się w amerykańskim sądzie, ale za tą grabież stulecia nikt nie poszedł do więzienia. Prestiżowy Uniwersytet Harvarda zgodził sie wypłacić ponad 26,5 milionów dolarów kary. Ale kariery zaś zawodowe „cudownych” ekonomistów miały się lepiej niż kiedykolwiek. Bill i Hilary Clinton ukręcili całej sprawie łeb i nie dopuścili do senackich przesłuchań, jak to proponowali niektórzy republikańscy senatorowie. Tylko Larry Summers, prezydent Uniwersytetu Harvarda, a politycznie zaciekły promotor Izraela, został zmuszony do dymisji. A więc Polacy nie są jedynym umęczonym narodem, który został bezlitośnie ograbiony. Ci sami ludzi i w taki sam sposób, a stosując te same metody, ograbili wielką Rosję, podobnie jak i Polskę i wiele innych krajów. Chiny, Malezja czy też sąsiednia Białoruś, w ogóle nie wpuściły ludzi Sorosa. I tym samym miały o wiele więcej kapitału na swój rozwój i na potrzeby społeczne swoich obywateli. Propaganda demokracji i neoliberalizmu okazała się być tylko przygotowaniem kraju do terapii szokowej i grabieży. I wpędzeniem kraju w zależność od zagranicznych pożyczek bankowych. Tzw. "plan Balcerowicza" w Polsce i tzw. "plan Czubajsa" w Rosji niezmiernie wzbogaciły Sorosa i małą grupę oligarchów oraz komunistycznej nomenklatury przez brutalne pogwałcenie dwóch podstawowych warunków do rozwoju: poszanowania własności, tak prywatnej, jak państwowej oraz tępienia wszelkiego rodzaju grabieży. Przed zmianą ustroju gospodarki Polski i Rosji były samowystarczalne – brakowało tylko bananów i kawy. Można było wybrać inne plany. Takie na przykład, jak wybrały Brazylia czy Chiny, które mogą być dzisiaj dumne ze swoich gospodarczych osiągnięć. Morał jest taki, że nigdy nie można ufać zagranicznym doradcom. Polsce i Rosji w czasie zmiany ustroju doradzali ludzie, którzy nigdy nie zbudowali żadnego zakładu pracy, tylko potrafili je niszczyć. W odpowiedzi na pytanie, jak się w przyszłości uchronić przed taką grabieżą powiem tylko, że do obrony i rozwoju kraju potrzebny jest rząd patriotów, a nie zdrajców i matołów. Tylko państwo narodowe może uchronić swoich obywateli od zewnętrznych manipulacji i zapewnić wzrost gospodarki kraju, a co tym idzie zwiększyć ilość miejsc pracy i stale tworzyć lepsze możliwości rozwoju dla swoich obywateli. Aby nasza Ojczyzna była matką, a nie okrutną macochą. Dodam jeszcze, że lepszy domek ciasny, ale własny. Amen. Stanisław Tymiński

Paweł Lisicki i sędzia Tuleya W loży prasowej Paweł Lisicki właśnie skomentował, że słowa sędziego o "stalinowskich metodach" stosowanych przez CBA w sprawie doktora G. świadczą o tym, że Igor Tuleya wychodzi z roli sędziego i angażuje się politykę. Jestem zażenowana poziomem wiedzy byłego redaktora naczelnego dziennika "Rzeczpospolita", od którego, choćby z powodu pełnionej funkcji, należy wymagać minimum orientacji w temacie o którym z tak poważną miną i wielką pewnością w głosie się wypowiada. Zgodnie z prawem OBOWIĄZKIEM każdego polskiego sędziego jest MERYTORYCZNA OCENA prowadzonego śledztwa, a w razie stwierdzenia nieprawidłowości, doniesienie o nich do prokuratury. Sędzia Tuleya musiał więc ocenić pracę CBA i widząc nieprawidłowości zaregować - inaczej złamałby prawo. OBOWIĄZKIEM sędziego jest także uzasadnienie wystawionej (wtym wypadku bardzo złej oceny) pracy organów ścigania. I tu dochodzimy do sformułowania "metody stalinowskie", które w przypadku CBA jest po prostu stwierdzeniem faktu, a nie jak próbuje nam wmówić skrajnie niekompetentny Lisicki "wchodzeniem sędzego w rolę polityka czy publicysty". Jeśli Paweł Lisicki nie wie, w jakich czasach do akceptowanych metod policyjnych należało przesłuchiwanie staruszek o północy i mówienie "my i tak już wszystko wiemy, wieć proszę się przyznać, bo jeśli nie - schorowany mąż zostanie bez opieki" - to niech się dokształci, a nie występuje w Loży Prasowej i korzystając z uprzywilejowanej funkcji lidera opinii publicznej opowiada jawne bzdury. Naprawdę, apeluję do prowadzących programy publicystyczne o wymaganie od gości minimum kompetencji i prostowanie oczywistej skrajnej niewiedzy.

Eliza Michalik współczucie dla sędziego... Sypią się gromy na sędziego sądzącego „doktora G.”, a ja pytam – co on mógł zrobić nieszczęsny? Zgubić siebie i rodzinę? Postawcie się na jego miejscu. Jesteście stosunkowo młodym sędzią, który chce się utrzymać w zawodzie, a przy tym zdaje sobie sprawę na jakim świecie żyje. Spada na was sprawa, od prowadzenia której wymigali się pewnie wszyscy, którzy mogli się wymigać. Wiecie oczywiście, że nie jest to zwykła sprawa – oskarżonego wzięły na sztandary różne potęgi. Rozumiecie czego te potęgi od was oczekują, ale – z drugiej strony – jest materiał dowodowy, którego nie da się zlekceważyć, już choćby dlatego, że oskarżony ma też wrogów, którzy co prawda nie są tak potężni jak jego przyjaciele, niemniej jakiś tam potencjał mają... Jest to tzw. „kwadratura koła”, z której dobrego wyjścia brak, pozostaje więc operowanie w ramach „mniejszego zła”. Rozważmy ewentualności... Wydajecie wyrok nie dając nic sojusznikom oskarżonego. Sojusznicy są mściwi... Ich predatorzy przekopują się przez wszystkie sprawy, które dotąd prowadziliście, a najmniejsze uchybienie (lub coś, co da się tak przedstawić) komentują w dużych mediach sławni profesorowie zaprzyjaźnieni z przyjaciółmi oskarżonego. To nie wszystko – wasza rodzina i znajomi zostają sprawdzeni do czwartego pokolenia wstecz, a wyniki tych poszukiwań też ekscytują „duże media”. A coś zawsze się znajdzie - może dziadek kuzynki był volksdeutchem, albo może stryj teściowej koleguje się z kimś z PiS... Chcielibyście czytać o tym na łamach „GW”? Nie chcielibyście oczywiście. Więc może oskarżonego – po prostu – uniewinnić? To znów byłby numer za gruby -służby, jak na złość nazbierały taką masę dowodów, że samych nagrań starczyłoby na wieloodcinkowy serial... Wrogowie oskarżonego (czy raczej wrogowie jego sojuszników) zaraz to wyciągną, a choć ich media nie są tak duże, jak media sojuszników oskarżonego, to jednak mają pewną siłę rażenia... Cóż więc robić? Manewrować! Wyrok, owszem dajemy, ale niski (wyrok niski jest łatwiejszy do obrony, niż brak wyroku), a w mowie końcowej bijemy nie tylko we właśnie skazywanego, ale też w tych, którzy go przed sąd przyprowadzili... Oczywiście, że w ten sposób robimy ukłon, ku jednej ze stron, czego strona druga nam nie daruje, ale też dlatego kłaniamy się ku stronie silniejszej (a więc wyrok jest naprawdę mały, a słowa potępienia dla „prześladowców” oskarżonego naprawdę mocne...). W ten sposób robimy wszystko, by ograniczyć straty i pozostaje tylko czekać, co z tego wyniknie...

PS Okazało się jednak, że to wszystko za mało... Biednemu sędziemu nie pozostało więc nic innego, jak silniej przylgnąć do strony, którą wybrał na sojusznika. Tak chyba należy interpretować doniesienie: „Przekroczenie uprawnień CBA i fałszywe zeznania w sprawie dr. G.? Sędzia zawiadomi śledczych”. Tad9

Prawdziwy cel narodowy Powinniśmy nadrabiać historyczne opóźnienie, zacofanie gospodarcze wobec Zachodu, które narastało przez ostatnich 300 lat. Pozostało nam trochę mniej niż 50 proc. do zrobienia – mówi były wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz

Czy Polsce jest potrzebna rządowa generalna wizja, strategia rozwoju gospodarki? Wizja może nie, ale potrzebny jest konkretny program przeciwdziałania długofalowym zagrożeniom. Niepokoi mnie, że w debatach między politykami nie ma w ogóle mowy o najważniejszych problemach. A uważam że najważniejsza jest groźba stopniowego wytracania przez polską gospodarkę szybkości. I nie mówię o tym, co jest nieuchronne, to znaczy spowolnieniu w tym roku, ale o tym co nam grozi w dłuższej perspektywie. Coraz wolniejszy rozwój w następnych kilkunastu czy więcej latach, wynika z tendencji, które są widoczne gołym okiem. Po pierwsze, starzenie się polskiego społeczeństwa. Jeżeli się nie podejmie środków zaradczych, doprowadzi to do zmniejszenia się liczby osób pracujących, a zwiększenie się liczby niepracujących. Po drugie, niewielka skala inwestycji prywatnych, które nie mogą być dobrze zastąpione przez inwestycje publiczne. Po trzecie spadające tempo wzrostu efektywności. Wyraźna poprawa ogólnej efektywności wykorzystania pracy i kapitału to przez 20 lat, do niedawna była największa siła naszego rozwoju. Ale tempo tej poprawy spada. Jeżeli te trzy rzeczy się złoży razem to wtedy dochodzi się do bardzo wyraźnego niebezpieczeństwa, do tego że Polska może ugrzęznąć gdzieś w pół drogi. Mamy trochę więcej niż połowę dochodu na jednego mieszkańca Niemiec i chyba nas to nie zadowala. Powinniśmy nadrabiać historyczne opóźnienie, zacofanie gospodarcze wobec Zachodu, które narastało przez ostatnie 300 lat. Ostatnie 20 lat dały duży postęp, ale oczywiście nie były w stanie zredukować całej luki. Pozostało nam trochę mniej niż 50 proc. do zrobienia. I uważam, że to jest prawdziwy cel narodowy.

Czy rząd podejmuje bieżące działania, które mogłyby troszeczkę pomóc walczyć z tymi zagrożeniami?

Staram się być obiektywny i zacznę od plusa. Czyli od wydłużenia wieku emerytalnego. Kraje robią to w dwóch okolicznościach, albo robią to żeby nie było kryzysu, albo robią to już w kryzysie, tak jak Grecja czy Włochy. My zrobiliśmy to starając się zapobiegać piętrzącym się problemom. Wprawdzie dochodzenie przez silniejszą płeć czyli kobiety przez 30 lat do wieku 67 lat to jest to długi okres, ale mimo wszystko to jest pozytywny ruch. I opozycja, która niemal w całości, za wyjątkiem Ruchu Palikota, to starała się blokować, krytykować, była po prostu na niesłusznym polu. Ale podniesienie wieku emerytalnego to jedyny ruch rządu, który ma kompensować spadek zatrudnienia związany ze starzeniem się społeczeństwa. To jest nie wystarczające. Wiemy, że mamy niskie zatrudnienie wśród ludzi młodych, które wynika z różnych barier. Trzeba je określić i usunąć. Mamy niskie, w porównaniu z krajami Europy Zachodniej zatrudnienie wśród ludzi starszych, więc mamy „rezerwę", którą się mobilizuje przez usuwanie przeszkód. I tego brak.

Przeszkody, które można usunąć od ręki... Od wyborów minęło ponad rok. Wiemy, że zwykle dobrze jest, jak najwięcej dobrych dla rozwoju zmian, napotykających na opory rozmaitych grup robić jak najwcześniej. A ja nie dostrzegam wielkiego postępu jeżeli chodzi o drugą część, czyli o podwyższenie na dłuższą metę stopy inwestycji prywatnych. Tu też trzeba zacząć od diagnozy, co przeszkadza w inwestowaniu przez ludzi, jakie bariery, jakie przepisy, jakie lokalne monopole publiczne. Nadto inwestycje zależą od tego, ile się w kraju oszczędza czyli o stopę oszczędności. Co ogranicza oszczędzanie przez Polaków? Nie mogę tu nie przypomnieć ograniczenia składek płaconych do OFE. To była kumulacja oszczędności prywatnych. I wreszcie brak jest, w moim przekonaniu, jakiegoś bardziej całościowego programu, który by przeciwdziałał niepokojącej tendencji spadku tempa poprawy ogólnej efektywności w Polsce. Dlaczego mamy tak słabe więzi pomiędzy uczelniami, szczególnie publicznymi a tzw. praktyką gospodarczą? Bez głębszej reformy uczelni, zwłaszcza publicznych, nie będzie tu postępu. A u nas w tej dziedzinie mamy ustawę o reformach, ale nie mamy reform. Nie sądzę, żeby ustawa o szkolnictwie wyższym uchwalona w ub. r. przy różnych fajerwerkach politycznych była rzeczywistą reformą uczelni publicznych. W niektórych dziedzinach gospodarki brak jest konkurencji, co sprawia, że mamy za mało innowacji, za mały wzrost efektywności. Są też rozmaite bariery przepływu ludzi od zajęć mniej do bardziej produktywnych.

To rząd nie robi niczego dobrego? Tutaj chciałbym odnotować jako rzecz pozytywną, i oby była ona jak najszerzej zrealizowana - inicjatywę o deregulacji ministra Gowina. Osobiście uważam go, za człowieka, któremu rzeczywiście się chce coś więcej niż być tylko w polityce. Ale z czego się bierze w ogóle potrzeba deregulacji czyli usuwania szkodliwych dla gospodarki przepisów. Z tego, że te przepisy najpierw uchwalono. Dlaczego mamy zalew złego prawa? Prawdziwa reforma polegałaby na tym, że określi się jakie są przyczyny notorycznego uchwalania złego prawa i się je usunie. To jest coś, co powinno być podstawowym, jak sądzę, zadaniem dla premiera, dla rządu, dla parlamentu, dla prezydenta.

Wszystkie działania, o których pan wspomniał powinny być, moim zdaniem, prowadzone zawsze bez względu na pojawienie siw niebezpieczeństwa kryzysu Nie. Chodzi, o to żeby takich działań nie trzeba było zawsze prowadzić. Żeby raz a dobrze usunąć źródła uchwalania złego prawa. Trzeba oczywiście pilnować systemu politycznego, żeby nie było złych inicjatyw. Zwykle reformy przełomowe robi się albo szybko, albo wcale.

Czy w sytuacji obecnego spowolnienia gospodarczego powinny być podjęte jakieś ekstra działania? Czy powinien powstać plan antykryzysowy, czy nadzwyczajne ustawy? Moim zdaniem sensowne działania antykryzysowe to są takie, które trwale usuwają bariery rozwoju gospodarki.

A nie żadne epizodyczne ustawy działające przez jakiś czas? Środki doraźne jednorazowe, które mają „nakręcać popyt" są zwykle lekarstwem gorszym od choroby. Natomiast, to co się sprawdza, na pewno na nieco dłuższą metę to jest właśnie poprawianie warunków dla uczciwej pracy i przedsiębiorczości, a tu jest mnóstwo do zrobienia.

To, co ostatnio wprowadzono pod hasłem „pakiet antykryzysowy" i to co rozluźniło rynek pracy od samego początku powinno być uchwalone na stałe. Nie powinno być potrzeby sięgania do tego po raz drugi. Elastyczny rynek pracy jest jednym z największych zabezpieczeń przed wybuchem bezrobocia wtedy, kiedy sytuacja gospodarcza się pogarsza. Elastyczny rynek pracy daje możliwości wyboru, czy będziemy zwalniać pracowników czy będziemy obniżać ich płace. Z punktu widzenia zatrudnionych przy niedobrych okolicznościach zewnętrznych zawsze jest lepiej obniżyć płace, ograniczyć premie itd.

Czy w związku z kryzysem nie powinno się przyśpieszyć jakiś dzialań uzdrawiajacych gospodarkę? Oczywiście. Na przykład to, że mamy tak duże obciążenia kosztów pracy w Polsce, to przecież zmniejsza zdolność i skłonność przedsiębiorstw do utrzymywania lub zwiększania zatrudnienia. I tu trzeba odnotować, że jednym z nielicznych, pozytywnych ruchów, który się wiązał z działaniem wicepremier Gilowskiej było obniżenie składki rentowej. Dobrze byłoby, gdyby wtedy obniżono również wzrost wydatków, ale tego nie zrobiono. Niedobrze jest, że teraz w części przywrócono te obciążenia. W sytuacji, kiedy spada skłonność przedsiębiorstw do utrzymywania zatrudnienia, podwyższa się obciążenia kosztów pracy. A były przecież inne ruchy.

Pazerność fiskusa... To nawet nie to. To chyba jest obawa przed narażeniem się pewnym grupom nacisku. Zamiast podwyższać wcześniej, słusznie obniżoną składkę rentowną, czyli obciążenia kosztów pracy, to można było obniżyć określone wydatki. Jakie jest uzasadnienie do utrzymywania 100-procentowych zasiłków chorobowych dla pewnych uprzywilejowanych grup? Żadne społeczne. I nie sądzę, żeby był wielki opór polityczny większości ludzi w Polsce, gdyby te przywileje usunięto. To tylko przykład.

A pomysł powołania spółki Inwestycje Polskie, która za państwowe pieniądze mialaby rozruszać inwestycje publiczne? Powinniśmy nadrabiać historyczne opóźnienie, zacofanie gospodarcze wobec Zachodu, które narastało przez ostatnich 300 lat. Pozostało nam trochę mniej niż 50 proc. do zrobienia – mówi były wicepremier i minister finansów Leszek Balcerowicz Są ludzie, którzy wierzą w socjalizm. To była totalna dominacja polityki w gospodarce. I są ludzie, którzy wierzą w częściowy socjalizm - i to się nazywa interwencjonizmem. Ja uważam, że nawet mniejsza dawka socjalizmu, czyli upolitycznienia gospodarki się nie sprawdza. I nie mówi przeze mnie ideologia, bo staram się wyciągać wnioski z wielu doświadczeń. Inwestycje publiczne często prowadzone są pod publiczkę z tego prostego powodu, że ostatecznymi decydentami w sprawach inwestycji publicznych są politycy. Tu nie chodzi mi o to, że politycy są gorsi niż przeciętni ludzie. Politycy nie są pewnie ani gorsi, ani lepsi, ale oni podlegają bodźcom politycznym. Co to znaczy? Starają się dbać o popularność. W związku z tym np. zdarza się, nie tylko zresztą w Polsce, że zabiegając o popularność będą zabiegali o to, żeby wybudować jakiś obiekt publiczny w swoim okręgu wyborczym, a nie tam gdzie jest potrzebny. Albo wybudować coś widowiskowego, nie bacząc na koszty. Z tych zabiegów o popularność wynika zwykle również niechęć do podejmowania na czas kroków zaradczych po to, żeby przedsiębiorstwo nie zmierzało do bankructwa. Ostatnim przykładem jest LOT. Co pewien czas dokłada się setki milionów złotych, uzasadniając to sloganami o narodowym przewoźniku.

Czy Inwestycje Polskie w czymkolwiek na krótką metę mogą pomóc? Jest szansa, że nie zadziałają na czas, tzn. nie będzie wielkiego ryzyka, że na łapu capu czy pod wpływem bodźców politycznych będzie się podejmować decyzje w sprawie wątpliwych projektów. Chciałbym zwrócić uwagę na to, że w Stanach Zjednoczonych w pierwszej kadencji prezydenta Obamy również zapowiedziano przyspieszanie inwestycji publicznych, ogłaszając, że to zmniejszy ryzyko recesji. Okazało się, że nawet w Stanach Zjednoczonych czyli kraju, gdzie jest lepsza administracja niż w Polsce, nie było długiej listy dobrych projektów publicznych. Niektóre projekty, które wybrano okazały się skandalami politycznymi. Okazało się, że dotacje inwestycyjne dotarły do przedsiębiorców, którzy byli sponsorami Partii Demokratycznej. Nie mówię o tym, żeby powiedzieć, że w Stanach Zjednoczonych jest szczególnie źle, bo nie jest. Mówię o tym, że są pewne ogólne prawidłowości, których nie warto lekceważyć i nie wiązać jakichś wielkich nadziei z tym, że oto władza państwowa czyli polityczna zastąpi prywatnych przedsiębiorców. Zwykle bywa tak, że jeżeli prywatny przedsiębiorca nie chce inwestować, to znaczy, że warunki, jakie tworzy państwo sprawiają, że mu się nie opłaca. Wtedy trzeba spojrzeć, dlaczego mu się nie opłaca, co ogranicza jego zyski. Dlaczego np. przedsiębiorcy w Polsce nie inwestują w mieszkania na wynajem? Bo nadal obowiązuje absurdalna socjalistyczna ustawa o ochronie lokatora, która sprawia, że żaden sensowny przedsiębiorca nie zaangażuje kapitału w budowę bardzo potrzebnych mieszkań na wynajem, bo nie usunie lokatora, nawet jeśli ten mu zniszczy mieszkanie. Dobrym środkiem antykryzysowym byłoby wreszcie usunięcie tego absurdu. Mnóstwo ludzi w Polsce dojeżdża do pracy z dużych odległości przez długi czas. To są ciężko pracujący ludzie. Im przydałyby się tańsze mieszkania na wynajem, ale socjalistyczna ustawa pozostaje w mocy.

A kwestia przedziwnego rozdźwięku między deklaracjami o naszym potencjale i zaangażowaniem w gaz łupkowy, który ma być kołem zamachowym polskiej gospodarki? Skąd ta jakaś nieudolna praca polskiego rządu nad przygotowaniem infrastruktury prawnej do tego, żeby dać szansę wydobycia? Jak pan to tłumaczy? Nie mam wiedzy tajemnej na temat kręgów rządowych, więc nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Mam jednak nadzieję, że w Polsce odkryje się spore zasoby gazu łupkowego, ale nie tak duże żebyśmy stali się Kuwejtem. Nadmiar zasobów naturalnych szkodzi. Dobrze by było żebyśmy mogli się uniezależnić od importu tego surowca. Dziwią mnie jednak działania na pokaz prowadzone w tej sprawie. Ja to ironicznie określam jako polski łupek. Jaki sens merytoryczny ma szumnie ogłaszana wspólna wielka akcja dwojga ministrów — pani minister Kudryckiej i pana ministra Budzanowskiego, że oto przeznaczy się pół miliarda złotych na finansowanie opracowania metod wydobywania gazu łupkowego dlatego, że mają być polskie? W sytuacji, w której, jak rozumiem, metody już wynaleziono, jaki ma to sens merytoryczny? Ja nie znalazłem żadnego wyjaśnienia tej inicjatywy. Mam nadzieję, że po tej rozmowie się doczekam i zostanę wyprowadzony z błędu. Jak na razie mam wrażenie, to jest typowe działanie pod publiczkę. Oto pokazujemy, że polskie państwo, my politycy, przeznaczamy pół miliarda złotych, być może na wynajdowanie polskiej dymarki czy nowego polskiego poloneza. Być może jest tam jakiś sens merytoryczny, ale on jest tak głęboko ukryty, że do tej pory go nie znalazłem. I to jest jedna część "polskiego łupku". A druga to działanie, którym szczyci się, jak zauważyłem, minister Budzanowski, twierdzi on, że zachęcił, a ten kto zna istotę własności publicznej to raczej zmusił, podległe mu spółki skarbu państwa do zbiorowej inicjatywy poszukiwania polskiego gazu łupkowego. Jaki to ma sens merytoryczny? Nie przedstawiono go opinii publicznej. Proponuję, żebyśmy się domagali od ministrów przedstawienia merytorycznego uzasadnienia zaangażowania środków publicznych w te i inne inicjatywy. Inaczej inicjatywy publiczne bedą wybierane na zasadzie politycznego PR. To dotyczy również władzy lokalnej.

Czy państwo w takich czasach, w jakich jest obecne spowolnienie, powinno w pewien sposób, nadzwyczajnie, jednorazowo działać, wspierać prywatne firmy poprzez fundusze gwarancyjne, dotacje? Jeśli w ogóle, to takie działania kierowałbym do drobnych przedsiębiorstw, które ze względu na swoją krótką historię, mają kłopoty z wypełnieniem wymagań banków. Nie widzę uzasadnienia dla „wspierania" dużych przedsiębiorstw. Przede wszystkim jednak trzeba usuwać bariery tworzenia prywatnych funduszy typu venture capital —  kapitału ryzyka. To jest jedna z najbardziej kapitalistycznych instytucji jaką można sobie wyobrazić. Trzeba połączyć wiedzę finansową, wiedzę technologiczną oraz silne bodźce. Gdy słyszę, że ministerstwo nauki czy jakieś inne ma stworzyć polski państwowy kapitał ryzyka, to tak jakbym słyszał zapowiedź, że będą się starać z żółwia zrobić rączego rumaka.

Spowolnienie gospodarcze w Polsce należy do silniejszych w Europie w stosunku do wielu krajów, które poprzednio miały cięższą sytuację. Czy uważa Pan, że ta sytuacja to jest efekt zaniechań czy to jest normalny cykl koniunkturalny? W dużej mierze jest to wywołane czynnikami przejściowymi. Skutki zaniechań w reformowaniu gospodarki będą stopniowo dochodzić do głosu na dłuższą metę, tzn. Polska będzie wytracać szybkość w doganianiu bogatszego Zachodu. Jakie są natomiast przejściowe przyczyny? Po pierwsze, wybudowaliśmy ileś stadionów na Euro, to nam podbijało inwestycje publiczne. Ale na szczęście już nie budujemy kolejnych nowych stadionów. Po drugie, Polska ma rzeczywiste sukcesy jeżeli chodzi o ilościową absorbcję środków inwestycyjnych z Unii. Ale skoro tyle wykorzystaliśmy to mniej zostało do wykorzystania. To, że mamy ilościowe sukcesy, to o tym się przekonałem, gdy byłem niedawno w Rumunii. Kolejną przyczyną spowolnienienia, na którą nie mamy wpływu, to sytuacja w Niemczech, które są naszym głównym partnerem gospodarczym. Ich gospodarka zwalnia. W konsekwencji my też spowalniamy. Nie widzę żadnego skutecznego sposobu, żeby bez kosztów na dłuższą metę zapobiegać temu spowolnieniu. Nie uważam, że to jest tragedia. W gospodarce rynkowej to się zdarza. Dramatem byłoby, gdyby spowolnienie byłoby długofalowe, ze względu na brak dostatecznego zasięgu reform.

Czy Polska sensownie wykorzystuje środki europejskie? Czy polskie państwo jest dostatecznie aktywne, żeby te pieniądze, szły na jakieś rozsądne cele? To jest bardzo ważne pytanie o efektywność. Zobaczyłbym chętnie badania, które by pokazywały, gdzie były chybione inwestycje, a gdzie były właściwe inwestycje i co trzeba poprawić w procesie decyzyjnym. Wiemy z doświadczenia, że łatwe pieniądze stępiają czujność. Moim zdaniem waga środków unijnych jako czynnika napędzającego wzrost gospodarczy jest przesadzona. Każdy w polityce będzie mówił, że trzeba ich więcej. Nie chcę przez to powiedzieć, że mamy się ich wyrzec, oczywiście nie. Z Unią są jednak związane inne mocniejsze mechanizmy wzrostu krajów członkowskich. To jest przede wszystkim jednolity rynek na dużym obszarze. Tutaj by się przydały nie tylko polskie inicjatywy, ale unijne, aby dokończyć jego budowę.

Czego brakuje? Przede wszystkim ostatecznej liberalizacji w dziedzinie usług niefinansowych. Tu nam się kłania przysłowiowy „polski hydraulik". Komisja Europejska, parę lat temu zaproponowała liberalizację w dziedzinie usług niefinansowych, która została ograniczona w Parlamencie Europejskim wskutek nacisków dużych krajów, przede wszystkim Niemiec i Francji. Dla samej Unii, jeżeli tylko tam myśli się o wzroście długofalowym, to właśnie dokończenie budowy jednolitego rynku byłoby bardzo ważne. Mario Monti, zanim został premierem Włoch, przedstawił propozycję dokończenia tej budowy. I to na pewno należy włączyć do pakietu potrzebnych reform na szczeblu Unii Europejskiej.

Która Unia może nam dać większe szanse rozwoju? Czy ta, która opiera się na starych mechanizmach, czy ta która kształtuje się dzisiaj w postaci eurozony z innymi instrumentami? Pewne stare mechanizmy są bardzo ważne, choć nie są dokończone. Bezsprzecznie, najważniejsze dla rozwoju gospodarczego i Polski i innych krajów Unii Europejskiej jest jednolity rynek, co już powiedziałem. Co do strefy euro, to są rozmaite tendencje. Nie widzę wielkich powodów do alarmu, który słyszę zwłaszcza w dyskusjach "specjalistów od wszystkiego". Oni zwykle odwołują się do pewnych schematów. Typowy schemat to jest taki — matecznik albo centrum się oddala. A my nie powinniśmy być peryferium. To nie jest żadna merytoryczna dyskusja. To są tylko pewne metafory.

Jest inicjatywa, żeby stworzyć w Unii, to co się nazywa unią bankową. Czy to ma sens? Diabeł tkwi w szczegółach. Po pierwsze, nie jest dla mnie całkowicie jasne, że jednolity nadzór bankowy na szczeblu Unii Europejskiej na pewno będzie lepszy niż nadzór krajowy w każdym kraju. W niektórych krajach, w tym Polsce, nadzory są solidne. Trzeba uważnie patrzeć, jakie miały być kompetencje nadzoru europejskiego. Moim zdaniem w żadnym przypadku nadzór europejski nie powinien uniemożliwiać większej ostrożności po stronie nadzoru krajowego.

Czyli ten nowy nadzór europejski miałby ustanawiać minimalne standardy? Minimalne standardy, ale nie zastępowanie nadzoru krajowego. Nadzór krajowy ma więcej informacji. Pamiętam, że gdy byłem prezesem NBP, to ze swoimi kolegami z nadzoru dostrzegaliśmy ryzyko, że w Polsce się rozpędzi boom kredytowy na kredyty zagraniczne i wprowadzaliśmy w życie pewne kroki ograniczające. Gdyby był nadzór europejski, to on by pewnie tego nie dostrzegł. Jeżeli miałby powstać nadzór europejski, który by podejmował szczegółowe decyzje, to odpowiedzialność za jego decyzje musiałaby być też na szczeblu europejskim. Nie może być tak, że ktoś podejmie błędną decyzję na szczeblu europejskim, a kraj ma płacić.

A inne proponowane rozwiązania dla nowej eurozony? W ramach, moim zdaniem, teatru politycznego, prezydent Hollande zaproponował, aby stworzyć wspólny budżet dla strefy euro. Ja nie widzę tutaj wielkiego sensu. Nie widzę też wielkich możliwości, aby nagle powstał duży wspólny budżet w ramach strefy euro. Jak duży budżet byłby potrzebny, żeby ratować np. Francję? Przecież budżet niemiecki by nie wystarczył! Jednak wielu specjalistów od wszystkiego w Polsce od razu traktuje to jako dobrą monetę. Gdyby szło w tym kierunku, to by trwało długie lata. Nie byłoby to też skuteczne w stosunku do dużych krajów. Duże kraje potrzebowałyby dużej pomocy. A kto by ją dał?

Jak mówimy o budżecie dla eurolandu i całej UE, to warto przyjrzeć się doświadczeniom Belgii. Dlaczego Belgia praktycznie składa się z dwóch państw? Bo Flamandowie, którzy są bogaci, po pewnym czasie powiedzieli dość i nie chcą przekazywać swoich pieniędzy biedniejszym — Walonom. A przecież w Belgii istniała jakaś tożsamość belgijska, podczas gdy w Unii Europejskiej nie ma silnej tożsamości europejskiej. Niezależnie od tego, jak mocno ktoś pragnąłby, żeby Unia Europejska upodobniła się do Stanów Zjednoczonych, to tego procesu nie przyspieszy. Co więcej, jeżeli ktoś jest niebezpieczny dla Unii Europejskiej, to szczególnie euroentuzjaści. Bo oni próbują narzucić rozwiązania, z którymi większość społeczeństw się nie zgadza. Co się stało z projektem konstytucji europejskiej? To właśnie euroentuzjaści wymyślili coś i próbowali narzucić krajom członkowskim. A kto powiedział nie? Francja i Holandia. A potem do pewnego stopnia chyłkiem wprowadzono część tych rozwiązań unikając referendum. Trzeba zachować umiar, niezależnie od tego, jak ktoś by pragnął, żeby w Europie powstało jedno państwo federalne. Uważam, że to jest w dostrzegalnej perspektywie nierealne i dla naszego rozwoju gospodarczego niepotrzebne. O wiele więcej zależy od tego, co my zrobimy w Polsce.

Jak Pan ocenia politykę europejską naszego rządu? Może z przekonania, może pod wpływem presji politycznych rząd ogłosił jako swój priorytet jak najwięcej pieniędzy dla Polski w ramach funduszy unijnych. Ja się temu nie dziwię, nie krytykuję. Gdyby nie głosił tego priorytetu, co by zrobiła opozycja?

Ale trudno to nazwać strategią. Nie chcę poddawać w wątpliwość znaczenia funduszy europejskich, ale podtrzymuję to co powiedziałem, to nie jest jedyny czynnik rozwoju Polski. To nie jest najważniejsze. Może przydałby się silniejszy głos ze strony Polski dotyczący właśnie takich reform w Unii Europejskiej, które przydadzą się dla wzrostu gospodarczego każdego kraju. Wracam do jednolitego rynku. I tu mamy podstawy merytoryczne, i w jakimś sensie podstawy moralne, dlatego, że to dotyczy tych usług, w których akurat Polska i inne kraje naszego regionu się specjalizują. We własnym interesie zdecydowaliśmy się na liberalizację usług finansowych. Dopuściliśmy we własnym interesie zachodnie banki. Czas na większą wzajemność. Powstaje też problem, który staje się coraz głośniejszy, a mianowicie, patent europejski. Warto o tym, moim zdaniem, dyskutować dlatego, że z jednej strony są korzyści, z drugiej strony są koszty.

Czy Polska na proponowanych zmianach traci czy zyskuje? Dość późno udostępniono opinii publicznej zamówiony przez Ministerstwo Gospodarki raport Deloitte, z którego by wynikało, że kraj taki jak Polska, mogą na proponowanych zmianach więcej stracić niż skorzystać. Dobrze byłoby, żeby przed ostateczną decyzją odbyła się rzeczowa publiczna debata na ten temat

A co z przyjęciem euro? Prezydent Komorowski mówi, a powtarzają to jego eksperci, że datą gotowości powinien być 1 stycznia 2016 roku. Ja uważam, że większość dyskusji na temat euro to jest dyskusja między specjalistami od wszystkiego czyli pseudodyskusja. Ta pseudodyskusja została nagle nasilona właściwie na podstawie jednej wypowiedzi premiera. Nagle pojawiły się głosy, że "pociąg odjeżdża" itp. Mamy metafory, które nie zastępują analiz. Moim zdaniem dyskusja merytoryczna rozpoczyna się od prostej obserwacji. W euro ukształtowały się dwie różne grupy. Jedne kraje są w miarę w dobrej sytuacji i skorzystały na euro, czyli na sztywnym kursie. To są Niemcy, Finlandia, pewnie Austria, Holandia. Z drugiej strony są kraje, które po okresie „bonanzy" wpadły w kryzys. To jest przede wszystkim Grecja, do pewnego stopnia Portugalia. Z innych powodów Włochy, jeszcze z innych powodów Hiszpania i Irlandia. Pytanie do jakiej grupy chcemy dołączyć. I to zależy nie od tego, co będzie w strefie euro, tylko od tego, co będzie w Polsce. Czyli dyskusja o euro to jest dyskusja o naszych reformach. Musimy skupić się na tym, co trzeba zrobić u nas samych, żeby umocnić stabilność i wzrost gospodarczy Polski. To daje nam opcję dobrego przystąpienia do strefy euro, i jest paląco potrzebne niezależnie od euro.

A może to na tym właśnie polega, że rząd nie precyzuje daty, agendy dochodzenia do euro, ponieważ ma świadomość tego, że nie jest w stanie podjąć na czas stosownych reform. Może dobrze, że nie ma sprecyzowanej daty, bo chyba niedobrze byłoby gdybyśmy mieli powtórkę z sytuacją, gdy zapowiedziano konkretną datę. Program ewentualnego dochodzenia do dobrego wejścia do euro to jest program reform w Polsce. I każdy kto neguje ten związek dyskutuje niemerytorycznie.

Czyli najpierw trzeba zrobić reformę a potem rozmawiać o euro? Równolegle. Tylko ważne jest, żeby wiedzieć, że dobre dochodzenie do euro to jest głębsze reformowanie polskiej gospodarki. Co to znaczy w praktyce? Po pierwsze, że powinniśmy mieć trwale uzdrowione finanse publiczne. Mamy ciągle za duży dług publiczny. Jesteśmy pod tym względem na drugim miejscu w krajach naszego regionu, za Węgrami. Bułgaria ma mniej niż 20 proc. Czyli reformy państwa i finansów publicznych, które by ograniczały dług publiczny w relacji do PKB są bardzo ważne, żeby dojść dobrze do euro. Te reformy można robić różnie. Można robić tak, że to jest szkodliwe dla gospodarki lub pożyteczne. Szkodliwe, jeśli się podwyższa podatki. Uzdrowienie finansów publicznych przez podwyższanie podatków, które i tak są już wysokie, szkodzi wzrostowi gospodarczemu, a na dłuższą metę podważa uzdrawianie finansów publicznych. Lepsze jest ograniczanie wydatków. I tu oczywiście trzeba się narazić rozmaitym grupom. Trzeba mieć dobre przywództwo. Trzeba móc wyjaśnić ludziom, dlaczego te wydatki powinniśmy ograniczyć i w imię czego. To się da zrobić.

Jakie jeszcze reformy są potrzebne by przyjąć euro? Wiemy, że samobójstwem jest wejście ze sztywnym rynkiem pracy do systemu, gdzie jest sztywny kurs, czyli wykluczona dewaluacja. Co się wtedy dzieje, jeżeli płace rosną szybciej niż wydajność? Potem ich nie można obniżyć, wybucha bezrobocie. Czyli trwałe reformy rynku pracy, większa elastyczność zarobków. To jest elementarny warunek dobrego funkcjonowania polskiej gospodarki zarówno poza euro, ale szczególnie w strefie euro. Poza tym by być krajem znaczącym w strefie euro trzeba rosnąć gospodarczo.

Dobrze byłoby, żeby wreszcie przestać prowadzić tę pseudodyskusję: przystępować czy nie przystępować. Skupić się na tym, co jest niezbędne i dla naszego rozwoju i do dobrego przystąpienia do strefy euro, czyli na programie reform.

Zdementował pan plotki jakoby zakładał pan partię polityczną. A w Polsce przydałaby się partia z liberalnym programem gospodarczym Dobrze byłoby, żeby w polskim systemie politycznym pojawiły się dużo silniejsze nurty reformatorskie, wolnorynkowe. To może być w ramach istniejących partii. Tak jest w Stanach Zjednoczonych. Gdyby ktoś młodszy założył partię o charakterze wolnościowym, to też byłoby dobrze. Ja osobiście większość swojego czasu i energii poświęcam na wzmocnienie obywatelskiej przeciwwagi dla grup roszczeniowych w ramach społeczeństwa obywatelskiego. Ona jest bardzo potrzebna w każdym kraju. Każde państwo podlega naciskom roszczeniowym, aby utrzymać przywileje, zwiększyć wydatki budżetu itp. Każda niemal grupa krzyczy, że ma za mało pieniędzy bo dużo marnuje. Prawie każdy chce ochrony, czyli ograniczenia konkurencji. Jeżeli w społeczeństwie nie ma przeciwwagi dla tych żądań, to każdy rząd i parlament się ugnie. Nie sposób przecenić skutków wolnościowej mobilizacji obywatelskiej. I tym się głównie zajmuję.

Ileś dzialań pan zaproponował. Wszystkich zrobić się na raz się nie da. Gdyby pan wszedł w tej chwili do rządu, to od czego by pan zaczął? Łatwiej najczęściej robi się reformy całościowe niż cząstkowe.

Gdybyśmy mieli wprowadzić nowy „plan Balcerowicza", najważniejsze punkty... Przede wszystkim potrzebna jest dobra ekipa, jak ta z którą miałem okazję pracować. Nie robi się całościowych reform przy słabej merytorycznie ekipie. Nawet genialny człowiek (a tacy się zdarzają rzadko) nie jest w stanie pojąć szczegółów wszystkich niezbędnych rozwiązań. Musi więc mieć znakomitych współpracowników i podejmować decyzje w dużej mierze na zasadzie zaufania do nich. Jesli ma słabą ekipę, to albo będzie się nadziewał na miny, albo nic nie zrobi w obawie, że się nadzieje na minę. Gdy mówimy o merytorycznych specjalistach to proszę popatrzeć, czym się zajmują instytuty, które mają poszczególne partie polityczne. Idą na to duże pieniądze podatników. Za te pieniądze mozna by zatrudnić dobrych fachowców, tak aby były na czas rozwiązania. A jacy ludzie stoją na czele tych instytutów i czym te instytuty się zajmują? PR wszystkiego nie zastąpi. Co więcej, jest ryzykowny na dłuższą metę. Im więcej PR, przy nienajlepszej polityce, tym gorsze rezultaty polityczne na dłuższą metę.

Czy przy obecnej świadomości społecznej jest możliwy program bolesnych dużych reform? Dlaczego od razu bolesnych? Czy usuwanie przywilejów, polegających na tym, że pewne grupy zawodowe mają 100 proc. zasiłku chorobowego to jest bolesne społecznie? Nie dajmy sobie wmówić, że jak reformy, to zawsze się kojarzą ze słowem bolesne. Koszty społeczne. Zawsze mówiono o nich wyłacznie w powiązaniu z reformami. A nieleczenie choroby to jest ok? W wielu przypadkach niereformowanie jest bolesne politycznie dla tych, którzy nie reformują. Jeżeli się ma idealną sytuację gospodarczą na początku kadencji, i ona się nie pogarsza, to można nic nie robić. A ile jest takich krajów, w których można nic nie robić bez ryzyka politycznego? Ja nie znam żadnego. Nawet w Stanach Zjednoczonych trzeba to robić. A w Polsce jest dużo do zrobienia. Ten, który na czas nie będzie działać, też będzie rozliczany przez opinię publiczną. A ewentualne pogarszanie się sytuacji z braku reform stworzy idealne pole do ataku demagogicznej opozycji. Odkładanie reform w wielu sytuacjach jest bardzo złą strategią polityczną, nie mówiąc już o gospodarce.

Mam wrażenie, że odkładanie właśnie reform przyniosło po raz pierwszy reelekcję. Gdyby nie było Jarosława Kaczyńskiego na czele PiS, sytuacja polityczna byłaby inna. Uważam, że Kaczyński powinien zostać honorowym członkiem Platformy Obywatelskiej. Bogusław Chrabota

Rusza sprawa Colloseum Pierwszą rozprawę w procesie odwoławczym w sprawie Colloseum zaplanował Sąd Apelacyjny w Katowicach. Chodzi o oszustwa na kwotę ok. 430 mln zł. Na pierwszym z sześciu wyznaczonych terminów, sąd zamierza przesłuchać w charakterze świadka byłego wiceprezesa konsorcjum Piotra W. Został on zatrzymany w lutym ubiegłego roku po prawie 10 latach ukrywania się. Za zarzucane mu przestępstwa odpowie w oddzielnym procesie. Sprawa Colloseum należy do największych i najbardziej skomplikowanych w historii wymiaru sprawiedliwości na Śląsku. Jej akta liczą blisko 250 tomów. To też jedna z największych spraw w Polsce, jeśli chodzi wysokość wyrządzonej szkody. Przed katowickim sądem okręgowym proces toczył się ponad pięć lat; odbyło się 177 rozpraw. Wyrok w I instancji zapadł w maju 2011 r.Były właściciel konsorcjum Józef Jędruch (sąd zgodził się na podawanie pełnego nazwiska) został skazany na osiem lat więzienia. Sąd wymierzył mu też grzywnę w wysokości 720 tys. zł, zakazał pełnienia stanowisk w spółkach prawa handlowego na 10 lat i zobowiązał do częściowego naprawienia szkody - w wysokości 55 mln zł. Jędruch miałby też pokryć koszty sądowe, które w jego przypadku wyniosły 144 tys. zł. Poza Jędruchem - oskarżonym m.in. o wyłudzenie 385 mln zł - przed sądem okręgowym odpowiadało 12 osób. Oskarżone były przede wszystkim o oszustwa bądź niegospodarność, a także utrudnianie kontroli skarbowej i śledztwa oraz uszczuplenia podatkowe. Dwie z nich zostały uniewinnione, postępowanie wobec dwóch innych sąd umorzył. Pozostałym oskarżonym sąd wymierzył kary więzienia - części z nich w zawieszeniu - i grzywny. Niektórzy oskarżeni, podobnie jak Jędruch, zostali zobowiązani do naprawienia części szkody, ale w wielokrotnie niższych kwotach. Z ustaleń śledztwa wynika, że większość z 430 mln zł została wyłudzona w obrocie wierzytelnościami, a głównymi oszukanymi były należące do Skarbu Państwa firmy: Będziński Zakład Elektroenergetyczny (BZE) i Polskie Sieci Elektroenergetyczne (PSE). Dzięki bezprawnym cesjom wierzytelności do Colloseum trafiały wielomilionowe kwoty, jakie BZE był winien PSE. PAP

7 Styczeń 2013 „Wszystko jest lekarstwem, wszystko jest trucizną” - twierdził Paracelsus. Ale chyba się pomylił- przynajmniej w jednej sprawie: w sprawie tzw. sztuki nowoczesnej, którą lansuje lewica gdzie się tylko da. Sztuka nowoczesna to musi być coś innego niż sztuka zwyczajna. Tak jak sprawiedliwość jest czymś innym- niż sprawiedliwość społeczna.. Wiadomo już, że sprawiedliwość społeczna to niesprawiedliwość, skoro ze sprawiedliwością zwyczajną nie ma nic wspólnego.. A sztuka zwykła w odróżnieniu od sztuki współczesnej.? To tak jak lekarstwo i trucizna.. Sztuka współczesna to wielka trucizna.. Służy Lewicy do walki ideologicznej.. W ramach tego komunistycznego” marszu przez instytucje”.. I wielkiego wpływu na świadomość mas.. Od 16 listopada 2012 roku do 24 lutego 2013 roku, w dwóch salach w Zamku Ujazdowskim w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej, wystawiane są prace pana Maurizio Cattelana, włoskiego „ artysty”.. Dobrze, że tylko w dwóch. . W pierwszej sali wystawienniczej znajdują się dwa wypchane psy( słownie- dwa) i jeden ( słownie: jeden!)- wypchany kurczak. . To jest pierwsza sala wypchana sztuką współczesną, której to sali wypchanej sztuką współczesną pilnuje jedna( słownie : jedna) strażniczka. A dlaczego jedna jak są wypchane dwa psy i jeden kurczak ?Powinno być przynajmniej trzy strażniczki, bo „ dzieła „ są zbyt cenne. Skoro nawet zorganizowano im wystawę.. To kiedyś były żywe zwierzęta, a teraz są martwe i do tego wypchane.. Gdzie są obrońcy praw zwierząt? Żeby bezkarnie można było wypychać psy i kurczaki.?. Jak ktoś chce psa zjeść- to zaraz wielki krzyk- kurczaki można na razie jeść spokojnie.. Obrońcy praw kurczaków na razie nie robią hałasu.. Chyba, że wśród obrońców praw zwierząt przewagę zdobędzie frakcja wegetarian., niechby i wegan. Wtedy się zrobi hałas wokół kurczaków, że nie wolno, że nie po ludzku , i nie humanitarnie.. No właśnie! Nie wiadomo, czy zwierzęta zostały zabite humanitarnie czy rytualnie.? Powinna to wyjaśnić specjalna komisja powołana na tę okoliczność.. Nawet sejmowa- jak innej nie ma pod ręką.. Znowu mielibyśmy sejmowy serial wyjaśniający przyczyny i decyzje wypchanych psów i kurczaka.. Każda demokratyczna partia sejmowa wydelegowałaby swoich przedstawicieli do Komisji ds. Wyjaśnienia Wypchanych Psów i Kurczaków w Pracach Maurizio Cattelana. Jeśli chodzi o ostateczny raport w tej sprawie- to oczywiście , każdy delegowany poseł miałby swój raport, ale ten właściwy byłby ten, który zostałby zaakceptowany większością komisyjnych głosów.. Tak jak poprzednie raporty sejmowe. Fakty nie miałby tu nic do rzeczy.. Liczyłaby się większość! W drugiej sali znajdują się trzy instalacje, nie licząc wypchanych gołębi i jednego zdjęcia. Pal licho zdjęcie! Ale wypchany gołąb? Chyba na „ wystawę nie wpuszcza się małych dzieci, żeby patrzyły na coś tak okropnego jak wypchany gołąb- symbol pokoju? Tu już całości instalacji pilnuje kilku strażników.. Nie ma tak jak w sali pierwszej, że tylko jedna strażniczka.. Jest łóżko z dwoma manekinami- chodzi o dwoistość natury ludzkiej i dlatego dwa manekiny. Jeśli „ artysta’ doszedłby do wniosku, że natura ludzka jest trójnista- to byłyby trzy manekiny, ale są dwa.. Znaczy się jest dwuista.. Dwa manekiny dotyczą też dwoistości ludzkich uczynków, zdolności ludzi do bycia potworami, te dwa manekiny symbolizują również samotność. Gdybym ja pisał ten materiał propagandowy to dopisałbym jeszcze, że te dwa manekiny symbolizują niesprawiedliwość społeczną, krzywdę ludzką i przemijanie ludzkiego życia, które jest krótsze niż mgnienie wiosny.. Innym eksponatem jest manekin kobiety ukrzyżowanej w skrzyni, który ma skłaniać widzów do refleksji nad sensem cierpienia, gwałceniem kobiet i przemocą domową. Widać, że” artysta” jest na bieżąco z trendami wymyślanymi przez lewicę światową i stara się je widzom przybliżyć. Tym bardziej, że pan prezydent Bronisław Komorowski podpisał niedawno ustawę o przemocy wobec kobiet.. W tym wobec kobiet ukrzyżowanych w skrzyni.. Bo na całym świecie stosowana jest przemoc wobec kobiet, bo wobec mężczyzn żadnej przemocy nie ma.. Zresztą świat oparty jest na wielkiej przemocy i chodzi o to, żeby tę przemoc wyeksponować.. Nie ważne, kto tę przemoc powoduje ..I w jakim celu? Na przykład w celu zaprowadzenia w upatrzonym kraju demokracji.. Najciekawszym eksponatem jest eksponat trzeci.. Jest to zarżnięty koń, wypchany i przebity tablicą z akronimem INRI- Jezus Nazarejczyk Król Żydowski.. Podobno koń to substytut krzyża, który się zdezaktualizował w naszej kulturze- według „artysty”. Cierpiący koń lepiej wzbudza emocje niż cierpiący na krzyżu Chrystus.. A dlaczego koń? Nie mogłaby być na przykład żyrafa? Albo słoń? Albo hipopotam? Oczywiście , że mogłyby być, ale to w następnej instalacji zainstalowanej w Zamku Ujazdowskim pod honorowym patronatem ambasady Włoch, burmistrza Śródmieścia z Platformy Obywatelskiej. No i współorganizatorów wystawy.. Włoskiego Instytutu Kultury,. Kultury Liberalnej i Ministerstwa „polskiej „Kultury, pod rządami pana Bogdana Zdrojewskiego z Platformy Obywatelskiej.. Na wystawie jest jeszcze plakat z modlącym się Adolfem Hitlerem(???) I to nie jest przypadkiem pochwała narodowego- socjalizmu, zwanego przez propagandę” faszyzmem”..? Ma to prowokować dyskusję o zbrodniarzach i o wybaczaniu. A może lepszy byłyby plakat , jak Adolf Hitler planuje porwanie papieża? I całość propagandy organizuje dr Joseph Goebbels.. Sprowokowałoby to jeszcze bardziej dyskusję.. I wybaczanie! Dobry byłby plakat z Leninem i Trockim- zbrodniarzami, których świat nie widział.. I z tymi, którzy za nimi stali.. To byłby hit! I tak kopią to Chrześcijaństwo za nasze- chrześcijan pieniądze.. Uczepili się tego Krzyża, jak rzep psiego ogona. Niech robią instalacje na Menorze, albo na Półksiężycu.. Nich robią na czym chcą- ale dlaczego ciągle ten Krzyż Chrześcijański im przeszkadza? I poniewierają Chrystusem mieszając go z koniem? „Wszystko jest lekarstwem,. wszystko jest trucizną” ..Zaczyna być wszystko trucizną, którą sączą poprzez bałamutne instalacje, pośród tekstów takich lewicowych ludzi jak: Zygmunt Barman, Leszek Kołakowski czy Elfriede Jelinek.. I tak drążą, jak kropla skałę, w nadziei, że ta skała Św. Piotra w końcu nie wytrzyma.. I jak skała nie wytrzyma- to całe chrześcijaństwo runie jak domek z kart… Ooooo. Niedoczekanie! Już wielu próbowało.. I jak do tej pory- się nie udało.. Były nawet wojny domowe. Wszczynane przeciw Chrześcijaństwu.. Zresztą codziennie Chrześcijanie giną w wojnach. Wystarczy posłuchać Radia Watykańskiego.. Tysiące Chrześcijan jest mordowanych w ciągu każdego roku.. I jakoś świat nie reaguje? Konie, gołębie, psy , kurczaki-, Adolf Hitler- wymieszane to wszystko z symbolami chrześcijaństwa.. I to wszystko mało! Może jakaś kupa w rogu sali wystawowej? I niech odrębny strażnik jej pilnuje.. Byłoby jeszcze bardziej emocjonalnie.. A ile byłoby smrodu? Chociaż jest go wystarczająco dużo przy tym co jest. WJR

Raport mniejszości A.D. 2013. W świecie, w którym pozornie dba się o nawet najbardziej absurdalną mniejszość, nie respektuje się prawa ludzi, którzy nie chcą być inwigilowani

To zdjęcie obiegło świat, wszystkie media i wszystkich wzruszyło. Rzeczywiście jest kapitalne. Rodząca się dziewczynka podczas cesarskiego cięcia chwyciła za palec lekarza. Szczęśliwy tata wykazał się błyskawicznym refleksem. Zrobił zdjęcie i umieścił w portalu społecznościowym. Muszę przyznać, że fotografia ta miała również ogromny wpływ na mnie. Podwójnie mnie ucieszyła. Przekonała mnie, po pierwsze, do tego, że słusznie robię, nie posiadając konta na Facebooku. Po drugie, bardzo się ucieszyłem, że w latach siedemdziesiątych nie było portali społecznościowych, dzięki czemu brzuch mamy mogłem opuścić w intymności.

Być może dziewczynka, która kilka dni temu została wydobyta na świat będzie z tego powodu, że stało się to publicznie, dumna, a może będzie wściekła. Raczej oczywiście będzie dumna, bo jest symbolem naszych czasów, w które jeszcze bardziej pchnie nas rok 2013. W tym roku choćby firma Fujitsu ma wdrożyć nowe, wspaniałe urządzenie, które pozwalać będzie na bieżąco inwigilować już nie tylko ludzi, ale i psy oraz koty. Dzięki zawieszonemu na szyi gadżetowi na bieżąco będziemy informowani o ich funkcjach życiowych, temperaturze ciała, ciśnieniu, diecie, przemieszczaniu się. Nie wystarczy nam już bieżące opowiadanie na Facebooku, czy już jesteśmy u fryzjera, czy jeszcze w warzywniaku i musimy również zapewnić to szczęście Azorkowi, żeby mógł pochwalić się, czy teraz bawi się sztuczną kością, czy je sztuczne mięso z puszki.

Będziemy mogli pochwalić się także tym, co na co dzień robimy, zacnym służbom bezpieczeństwa. My za to będziemy jeszcze bezpieczniejsi. W Nowym Jorku prorok Gates do spółki z policją zamontował tysiące kamer, które podłączone są do systemu zapamiętującego (z czasem ma też on rozpoznawać twarze), gdzie kto kiedy był w przeszłości. W Unii Europejskiej budowany jest jeszcze lepszy projekt, formalnie „dbający o bezpieczeństwo, w nagłych sytuacjach, w środowisku miejskim”, który będzie łączył monitoring i pamięć monitoringu, z informacjami ściąganymi z Internetu, w tym portali społecznościowych. Projekt nie będzie naruszał prywatności, pomimo, że może naruszać, bo tak zapewnili urzędnicy z Brukseli. Dlatego w przyszłości zapewne będzie można go podłączyć pod także tworzone dziś, coraz bardziej zintegrowane, bazy danych medycznych, a także bazy bankowe. Do tego czasu już niebawem będzie można zapoznać się z jego namiastką - która śledzić będzie w całym kraju nasze samochody.

Nie martwmy się, że jakaś współczesna e-esbecja wykorzysta to wszystko w niecnych celach. Że będzie używać tego na przykład w interesach niektórych koncernów przekazując informacje dotyczące ich konkurencji. Albo, że będzie szantażować kogoś kto ma raka lub padaczkę. Albo robić wrzutki do gazet kto z kim sypia, albo gdzie pije, żeby wykończyć swoich lub swoich mocodawców przeciwników. Albo dostarczać mafiom informacje o długach ich potencjalnych ofiar. Nie obawiajcie się tego. Chyba nie wątpicie w to, że w kraju, w którym sam premier miał bać się, że go własne służby podsłuchują, zwykły obywatel może czuć się w pełni bezpiecznie? Ktoś powie, o ty hipokryto! Bronisz żądnych mamony tabloidów, a czepiasz się monitoringu prowadzonego w imię naszego bezpieczeństwa? Właśnie tak. Bo paparazzi chodzą za osobami publicznymi, przede wszystkimi związanymi z władzą. Medialna brutalność i często nadmierne naruszanie prywatności osób publicznych to koszt wolności słowa, która pozwala obywatelom kontrolować władzę poprzez media. Zupełnie inaczej jest kiedy władza, ludzie, którzy ją współtworzą, czasem dobrzy, a czasem źli, skorumpowani i zdeprawowani, mają instrumenty by łatwo kontrolować, śledzić, a i zniszczyć każdego obywatela.

Rozumiem, że wielu osobom, może większości, to nie przeszkadza. Żyjemy w czasach ekshibicjonizmu. Kiedyś jak ktoś był homoseksualistą, to był i tyle. Załatwiał swoje kwestie seksualne gdzieś w domowym zaciszu. Dziś musi paradować ulicą, robić z tego emblemat i na co dzień przynależeć do gejowskiego festynu. Jak ktoś chciał zapalić nielegalnie opium, to znajdował odpowiednie nielegalne miejsce, i sobie palił. Dziś miłośnik marihuany musi z niej zrobić swoje hasło polityczne i łazić w koszulce z liściem. A jak ktoś lubi pobiegać to musi należeć do joggingowej kultury i obwieszać się typowymi dla niej gadżetami.

A ja lubię biegać sam po nocach. I nie chcę wcale się chwalić, szczególnie przed dżentelmenami ze służb, ale też producentami aplikacji medialnych i bankami, z kim rozmawiam przez telefon, z kim jadam, sypiam, gdzie kupuję bułki i w jakim stanie jest moja wątroba. Nie jestem bandytą, aferzystą, nikt mnie o nic nie podejrzewa, nie jestem wysokim urzędnikiem ani dyplomatą, więc nie życzę sobie „retencji” moich danych, czytania bilingów i śledzenia mojego samochodu. Niestety w tym przypadku nie mam żadnego wyboru.

W świecie, w którym pozornie dba się o każdą, nawet najbardziej absurdalną mniejszość, nie respektuje się prawa nader istotnej grupy - ludzi, którzy nie chcą być inwigilowani, uważają, że mają prawo do intymności i prywatności. Co ciekawe, ostatnio - zdaje się - premier Tusk zaliczył siebie do tej mniejszości. Tak interpretowane są często zmiany personalne w ABW. I tu - na koniec - optymistyczny akcent. Bo może takich cudownych nawróceń będzie więcej. W końcu kamery można obracać w dwie strony. Inaczej trzeba będzie, jak dwieście lat temu luddyści - wziąć młotki i po prostu zacząć tłuc to ustrojstwo. Wiktor Świetlik

Jadwiga Staniszkis: ostatni paradoks Wisławy Szymborskiej A może - jej ostatni złośliwy żart. Chodzi o zapis w testamencie ustanawiający stypendium dla młodych pisarzy imienia Adama Włodka. To szczególne kuszenie, bo przyjęcie stypendium odbierze beneficjentowi prawo do osądzania Włodka (i innych), którzy kolaborowali z reżimem w czasach stalinizmu. A takie narzucone sobie milczenie nieuchronnie zniszczy wewnętrzną zdolność rozróżniania między dobrem a złem. Poszukiwane racjonalizacji i usprawiedliwień (na przykład Joanna Szczęsna mówiąca: „był młody”) w sposób niezamierzony uczyni z beneficjenta stypendium – wspólnika. Tak właśnie działał komunizm, który nawet ofiary próbował czynić współwinnymi. Owe - słynne z czasów komunizmu samokrytyki - z „sam sobie wyznacz karę”(co przekształcało osobę niewinną we współpracownika oskarżenia), owe (powtórzone niedawno przez Michnika w "Gazecie Wyborczej") argumenty, że liczą się intencje, a nie – skutki , w sposób pełzający niszczyły w ludziach podmiotowość moralną. Niektórzy mówią, że w tamtej erze zniewolenia nie było miejsca na moralność. Nieprawda. Moralność to wybór i gotowość na jego konsekwencje. Wybór zaś oznacza wolność. I w tym sensie - jak pokazał choćby ojciec Kolbe w Oświęcimiu - to, czy jesteśmy wolni, zależy głównie od nas samych. W czasach pauperyzacji młodych pisarzy stypendium Szymborskiej tworzy niebezpieczną sytuację gry z własną wewnętrzną wolnością. Komunizm demoralizował ideologią. Ale i - przekupując. Szymborska zza grobu tylko kusi. Zapewne rozumiała że w puli jest także niemożność osądzania jej samej. Komunizm straszył. Ale w obu wypadkach zamach na wewnętrzną wolność jest podobny. Ta surrealistyczna ciągłość (czy raczej próby jej przywrócenia) występuje także w innym wymiarze. Dowiadujemy się, że Kwaśniewski otrzymuje wysoką pensję za doradzanie w firmie Kulczyka. Trudno powstrzymać się tu od pytań. Czy w Polsce było tak jak w Rosji, że majątki oligarchów zaczynały się nie tylko od indywidualnego talentu i zasobów ale były również prowizjami od zarządzania zawłaszczonym majątkiem partii komunistycznej? W Rosji, ci, którzy o tym zapomnieli i przestali płacić działkę na coraz bardziej prywatyzowany fundusz partyjny (Chodorowski, Bierezowski), stawali się wrogami publicznymi. Zapewne Miller (ale też Huszcza, ostatni skarbnik PZPR) wiedzą, czy w Polsce również funkcjonuje taka, niejawna, siec zobowiązań? Nie mam dostatecznej wiedzy, aby odpowiedzieć na te pytania. Ale - podobnie jak w wypadku stypendium im. Włodka - mam wrażenie, że chodzi tu o pułapkę w stylu Catch 22 Hellera. Kto nie wie, o co chodzi, niech przeczyta. Jadwiga Staniszkis

Czy afera większa niż Amber Gold, którą zajmowała się ABW, stanowi przyczynę nagłego konfliktu Tuska z Krzysztofem Bondarykiem?Politycy i media przez cały czas analizują co tak naprawdę spowodowało nagły wakat na stanowisku szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Niemal nikt, poza oczywiście działaczami partii rządzącej, nie ma wątpliwości, że powody odejścia szefa ABW - Krzysztofa Bondaryka, nie są takie, jakie podał Donald Tusk, czyli „inna wizja reformy służb specjalnych” - pisze „Rzeczpospolita”. Pojawiły się głosy, że przyczyną odsunięcia Bondaryka jest Afera Amber Gold. Tusk ma pretensje do niego, że nie ostrzegł go, iż jego syn pracuje dla firmy, która jest w kręgu zainteresowania organów ścigania. Jednak zdaniem Adama Hofmana z PiS wkrótce Polską wstrząśnie inna afera, o większych skutkach niż Amber Gold. Wśród polityków mówi się, że Bondaryk odszedł ze względu na aferę Amber Gold, ale także ze względu na inną aferę, w którą są zamieszani ważni politycy PO – powiedział dziennikowi działacz PiS.

„Rzeczpospolita” częściowo potwierdza pogłoski. Według jej informacji zdobytych z kręgów funkcjonariuszy ABW wkrótce światło dzienne ujrzy sprawa nieprawidłowości przy przetargu na Informatyczny System Obsługi Klientów i przy instalacji inteligentnych liczników prądu firmy Enea. W aferę, badaną przez poznańską prokuraturę i tamtejszą delegaturę ABW mają być zamieszani politycy zarówno PO jak i PSL.

Politycy PO oczywiście zaprzeczają, że sprawa Enei jest tłem dla konfliktu na linii Tusk-Bondaryk. Według nich nie ma mowy o żadnym konflikcie, a co dopiero o jakiś aferalnych powodach odejścia szefa ABW ze stanowiska. To honorowe rozwiązanie, jest nakreślona wizja zmiany sposobu funkcjonowania służb i skoro szef Agencji z tą wizją się nie zgadza, to odchodzi – mówi dla "Rz" Paweł Olszewski, nazywając pogłoski o inny powodach - „bzdurą”.

Slaw/ Rzeczpospolita

Pięciu sędziów, którzy wywołali największe polityczne burze Prawnicy są od lat jednymi z najlepszych aktorow na scenie politycznej. Nieżyjący już adwokaci: Edward Wende i Leszek Piotrowski. Mecenas- poseł OKP- Maciej Bednarkiewicz, radca-profesor Jerzy Stępień, profesorowie: Tadeusz Zieliński i Ewa Łętowska. W przypadku sędziego, znalezienie się w centrum wydarzeń politycznych nie zdarza się często i bardzo rzadko z dobrym skutkiem. Jedyny wyjątek to sędzia Teresa Romer- niepokorna żelazna dama polskiego sądownictwa, która w 1995 stwierdziła, że nie może uznać wyboru Aleksandra Kwaśniewskiego na prezydenta RP za zgodny z prawem. Sędzia Teresa Romer to najgłośniejszy przypadek sędziego, który aż w takim stopniu znalazł się w świetle jupiterów. Było to - jak pisała po latach w tygodniku Polityka Janina Paradowska: “9 grudnia 1995 r., w sobotę, pod siedzibę Sądu Najwyższego przy ul. Ogrodowej ściągnęły tłumy. Modlitwy, święte obrazki w rękach kobiet, zdenerwowani starsi mężczyźni wykrzykiwali, że komunista nigdy nie będzie prezydentem. Kordony policji. Do Sądu Najwyższego wpłynęło ponad 600 tys. protestów wyborczych, przeważnie pisanych na jednobrzmiących formularzach, że Aleksander Kwaśniewski oszukał w kwestii swojego wykształcenia, co miało wpływ na wynik wyborów. Tego samego dnia Izba Administracyjna, Pracy i Ubezpieczeń Społecznych SN w pełnym składzie orzekała o ważności wyborów. Wielogodzinne obrady na żywo transmitowała telewizja. Jednak ten, kto nie był tego dnia na Ogrodowej, nie czuł być może tej potwornej presji, pod jaką znalazł się sąd, tej niepewności, gdy ogłoszenie werdyktu przesuwano aż na popołudnie. My, którzy tam byliśmy, mieliśmy poczucie, że dzieje się coś wielkiego, coś, co może grozić młodej demokracji.” Sędzia Teresa Romer była jednym z dwóch sędziów, którzy zgłosili zdanie odrębne do uchwały Sądu Najwyższego, uznającej wybór Kwaśniewskiego za ważny. W motywach swojego stanowiska stwierdziła między innymi, że “gdyby o ważności wyboru decydować miał tylko niepodważony sprawdzalnie wynik wyboru, to orzekanie o ważności byłoby w istocie zbędne.”. Tak po latach, w wywiadzie dla Kwartalnika Sądowego "Na wokandzie" mówiła o swojej decyzji: “Byłam przekonana o słuszności mego stanowiska, a postępując wbrew sobie i własnym racjom wykazałabym brak odwagi. Kilka lat później otrzymałam z rąk prezydenta Kwaśniewskiego Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski.” Dziś, w stanie spoczynku sędzia SN Teresa Romer pozostaje jednym z największych żyjących autorytetów etycznych w polskim sądownictwie. Jest jednym z twórców uznanego stowarzyszenia sędziów Iustitia i wyjątkiem od reguły na tej liście, bo jako jedyna ze swojej “medialnej chwili” wyszła zwyciesko. Sędzia Barbara Piwnik. Prowadziła m.in. sprawy członków tzw. gangu pruszkowskiego oraz oskarżonych o zabójstwo studenta Wojciecha Króla, a także afery FOZZ (odeszła ze składu po wejściu w skład rządu, w związku z czym proces karny musiał zostać prowadzony od początku). Zdobyła niezwykłą medialną popularność prowadząc sprawę Rympałka, strofując jego pełnomocników przy światłach kamer. Tygodnik Przegląd pisal o niej: „zamykała drzwi sali rozpraw przed spóźnialskimi, przerywała proces, gdy komuś włączył się telefon komórkowy. - To nie piknik! - podnosiła głos. - Jeżeli nad stołem sędziowskim wisi godło, ja wyrokuję w imieniu RP, żądam powagi. Sama zawsze perfekcyjna - nawet jeśli akta liczyły kilkadziesiąt tomów, z pamięci cytowała numery ważniejszych kart. Nie miała pobłażania dla adwokatów zdradzających nieprzygotowanie. - Mecenasie, niech pan siada - potrafiła przerwać dukającemu pełnomocnikowi. Za incydent na rozprawie mafiosa "Rympałka" do dziś ma wśród adwokatów wrogów.” W 2001 roku, Piwnik, została ministrem sprawiedliwości w rządzie Leszka Millera. Lider zwycięskiego SLD chciał, by ogromna popularność Piwnik spłynęła na jego gabinet. Stało się inaczej. Piwnik była źle ocenianym ministrem. Mianowanie prokuratora Kaucza na prokuratora krajowego wzbudziło protesty dawnych opozycjonistów, głównie ówczesnej minister prezydenckiej Aleksandra Kwaśniewskiego- Barbary Labudy. Po niespełna 8 miesiącach urzędowania, Leszek Miller zdymisjonował ją przy pierwszej rekonstrukcji swojego gabinetu. Sędzia Andrzej Kryże. Znalazł się w świetle jupiterów doprowadzając do skazania twórcy mafii pruszkowskiej ps. "Pershing" na 4 lata więzienia. Kryże zasiadał też w składzie sądu, który skazał prawomocnie stalinowskiego oprawcę Adama Humera na 7,5 roku więzienia. W 2006 roku został przez Zbigniewa Ziobro powołany na stanowicko podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, wzbudzając protest ówczesnego wicemarszałka Sejmu i polityka PO Bronisława Komorowskiego. W 1980 r. Kryże skazał Wojciecha Ziembińskiego, Jana Józefa Janowskiego oraz Bronisława Komorowskiego i Andrzeja Czumę na od miesiąca do trzech miesięcy więzienia za zorganizowanie manifestacji pod Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie 11 listopada. Sędzia Agnieszka Matlak. Na cztery dni przed pierwszą turą wyborow prezydenckich w 2010 sędzia Matlak ogłosiła wyrok według którego sztab Jarosława Kaczyńskiego musi sprostować informację o tym, że Bronisław Komorowski opowiadał się za prywatyzacją służby zdrowia. “Sędzia jeszcze jest rozgrzany, załatwimy tę sprawę szybko” – tymi słowami Bronisław Komorowski, przebywający na Krajowym Zjeździe Leśników w Jabłonnie zwrócił się do swoich wyborców, aby zawiadomili go, gdy tylko usłyszą, że ktoś zarzuca mu plany prywatyzacji służby zdrowia. Prawicowi blogerzy ruszyli do analizowania wcześniejszych wyroków “rozgrzanej sędzi”, by udowodnić jej określoną linię polityczną w orzecznictwie. Na jednym z blogów salonu24 przedstawiono listę spraw jakie prowadziła sędzia Matlak, w tym: sprawę spadkobiercy przedwojennego właściciela willi na Mokotowie, w której mieszka teraz generał Jaruzelski (wyrok na rzecz Jaruzelskiego), spór marka Króla z Tygodnikiem NIE (wygrał Urban), Stanisław Remuszko vs Gazeta Wyborcza (wyrok na rzecz GW). Sędzia Piotr Tuleya jest ostatnim głośnym przypadkiem, kiedy sędzia znajduje się w centrum polityki. W sentencji piątkowego wyroku na doktora G. mówił o “stalinowskich metodach przesłuchań w CBA” wywołując polityczną burzę w weekend. “Sędzia przekroczył wszystkie miary i naruszył zaufanie do godności pełnionego urzędu” - mówił w weekend Ziobro. Zarzucił też sędziemu "stronniczość". Z kolei Janusz Palikot w dzisiejszym Gościu Radia Zet nazwał postępowanie Tulei “nowoczesnym patriotyzmem”. W dzisiejszym Fakcie, prof. Piotr Kruszyński mówi o nadużyciu ze strony sędziego, Mariusz Kamiński zapowiada w TVN24 wniosek o wszczęcie wobec sędziego postępowania dyscyplinarnego. “Mocny głos sędziego Tulei to dla mnie pocieszający znak, że jednak w polskim wymiarze sprawiedliwości są przeciwciała walczące z chorobą nieodpowiedzialności. Tym bardziej że towarzyszy temu zapowiedź złożenia przez sąd do prokuratury doniesienia o przestępstwie”- pisała z kolei w dzisiejszej gazecie Wyborczej Ewa Siedlecka. Lukasz Mezyk

Zdzisław Morawski: Polityka gospodarcza III Rzeszy W czasie, kiedy w Europie toczyła się walka bloku szterlingowego z blokiem złotym, a w Ameryce Roosevelt dokonał swej głośnej próby, Niemcy uciekły się do realizowania wielkiego eksperymentu, który wydawał się laikowi splotem łamańców matematycznych z własną walutą. Pierwotnym celem polityki gospodarczej reżimu, który doszedł tam do władzy w r. 1933, było zatrudnienie bezrobotnych (I Plan Czteroletni). Postulat ten został zrealizowany w tempie gwałtownym: w okresie od 15 IX 1933 do 15 IX 1935 ilość bezrobotnych stopniała z 4 na 1½ miliona. Tego rodzaju szybkie redukowanie bezrobocia musiało jednak siłą rzeczy pociągnąć za sobą pewne ujemne skutki, którym należało jak najszybciej przeciwdziałać. Likwidacja bezrobocia ożywiła oczywista produkcję, a to z kolei pociągnęło za sobą silne wzmożenie się importu i jego przewyżkę nad wywozem. Niemiecki zapas złota zaczął zatem ulegać szybkiemu wyczerpywaniu się, przy czym dotychczasowe ograniczenia dewizowe okazały się niedostateczne. Społeczeństwo niemieckie w obawie przed wyczerpaniem się zapasu złota i załamaniem się w rezultacie całego handlu zagranicznego, zaczęło w szybszym tempie zaopatrywać się za granicą, zwłaszcza w niezbędne dla przemysłu niemieckiego surowce. W ten sposób wzmagał się dalej import. Poza tym handel hurtowy i detaliczny pod wpływem wytworzonej (przez masowe zatrudnienie istot ludzkich) koniunktury, zaczął tworzyć z uzyskanych nadwyżek finansowych zapasy. Koniunktura ta, której punkt kulminacyjny przypadł na lato 1934 r., miała jednak charakter niezdrowy i mogła zakończyć się depresją. Z drugiej strony, przerost obrotów handlu zagranicznego spowodował nowe zadłużenie się Rzeszy. Kredyty, jakie zaciągnięto w pierwszych miesiącach reżimu hitlerowskiego, nie miały jednak charakteru bankowego, ale krótkoterminowy, kupiecki. Kupcy czekać nie mogą: w przypadku kredytów kupieckich punktualna wypłacalność jest niezbędna. Niewypłacalność mogła pociągnąć za sobą pewien rodzaj „kupieckiej blokady” (jeżeli się tak można wyrazić) wobec gospodarstwa niemieckiego. Ten splot okoliczności wywołał konieczność scentralizowania kierownictwa życia gospodarczego Niemiec. Spoczęło ono latem 1934 r. w wypróbowanych rękach dra Schachta. On to wykuł słynny „Nowy Plan”, który sprostał zadaniom chwili i zadziwił cały świat. Niemcy musiały ograniczyć zbędny import, a za to wyzyskać wszelkie światowe możliwości surowcowe. Potrzebowały surowców dla podtrzymania produkcji przemysłowej, dla zatrudnienia ludzi i przede wszystkim dla zbrojeń. W chwili, kiedy przystępowały one do realizacji „Nowego Planu”, na rynkach światowych panował okres niskich cen surowców oraz ułatwień w dziedzinie ich zakupu. Był to jednocześnie okres wzmożonego eksportu ZSRR, forsowanego przez Rosję w celu sfinansowania I „piatiletki”. Później ceny surowców na rynkach międzynarodowych poszły w górę, a o surowce było coraz trudniej i dostawcy żądali za nie złota lub mocnych dewiz. W celu sfinansowania importu i uregulowania niebezpiecznej sprawy zadłużenia zewnętrznego, Schacht stworzył szereg specjalnych „marek”, jak „Verrechnungsmarka”, „Spermarka”, „Registermarka”. Ułatwiały one obroty z zagranicą, ponieważ płatności przy ich pomocy były czysto bezgotówkowe i polegały po prostu na przepisaniu i wyrównaniu pretensji. Pieniądz nie wychodził z kraju. „Marki” te, w dodatku, zachęcały zagranicę do przywozu towarów z Niemiec, względnie pobudzały ruch turystyczny. Stały się one z czasem tańsze od zwykłej dewizy niemieckiej, stwarzając przez to samo premie dla eksportu z Niemiec, względnie turystyki do Niemiec. Taka „Registermarka” miała np. około 50% disagia. Pamiętają ją wszyscy ci, którzy przed wojną 1939 roku podróżowali do Wiednia, Berlina czy Hamburga. Wozili oni ze sobą książeczkę czekową, zakupioną w Warszawie za złote, a realizowaną przez banki niemieckie w markach. Marek w papierze czy monecie brzęczącej, poza drobną sumą w srebrze, wwozić w granice Niemiec nie było wolno. System wielorakich „marek” zagranicznych, tańszych od oficjalnej dewizy, był w praktyce rodzajem ukrytej i zamaskowanej deprecjacji wartości zewnętrznej pieniądza niemieckiego, co nie było bez korzyści dla gospodarstwa, branego jako całość. Anglia zdeprecjonowała funta także dlatego, aby przez obniżenie cen w złocie w stosunku do zagranicy stworzyć możliwości konkurowania dla swojego eksportu, deprecjacja dolara dała Stanom Zjednoczonym identyczną broń, system schachtowski zaś – Niemcom. Kupiec, mający zamrożone należności w Berlinie lub Kassel, wolał oczywiście otrzymać pieniądze od towaru, ale gdy nie mógł upłynnić należnej mu gotówki, musiał się zadawalać tanimi produktami przemysłowymi Rzeszy. Dumping na większą skalę i dłuższą metę Niemcy stosować się obawiały. W każdym razie udało się Schachtowi stworzyć w pewnej mierze korzystne warunki dla handlu zagranicznego Niemiec ze światem. Dla stosunków z krajami nie akceptującymi systemu wymiany „clearingowej” wprowadzone były transakcje kompensacyjne, czyli wymiana towar za towar, jak w zamierzchłych czasach. Pewną formą kompensaty był system tzw. „ASKI”[i], bardzo ciekawy. Na czym polegał? Australijskiemu eksporterowi wełny, Mr. Plumpuddingowi, należy się 5.000 m[are]k za towar wysłany do Niemiec dla importera imieniem Franz. Ten, za zgodą Australijczyka, wpłacał powyższą sumę na specjalne konto w Banku Rzeszy. Pozostawała ona w bezruchu aż do czasu, gdy podjął ją zawodowy kolega Franza, Hans, wysyłający do Australii zamówione tam części maszyn. System ten miał także strony ujemne: był możliwy tylko wtedy, kiedy Hans posiadał dobrą pozycję bankową. Stworzenie premii pozwalało mu jednak wynagrodzić sobie trudności, na jakie napotykał przy użyciu systemu „ASKI”. Zostały one więc zdeprecjonowane o 20%. Mr. Plumpudding znów, używając „ASKI”, podbijał ceny przynamniej o 25%, aby pokryć sobie w ten sposób deprecjację waloru. „ASKI” hossowały wobec tego ceny zagranicznych surowców na rynku niemieckim i to stało się z czasem przyczyną zarzucenia ich. Problem surowcowy nie został w pełni rozwiązany przez Schachta i dlatego rząd był zmuszony ogłosić „2. Plan Czteroletni”. W roku 1934 groziła „nadprodukcja”, ponieważ zwiększono wytwórczość, płace zaś pozostawiono ustabilizowane, a w dodatku postawiono zasadę akordu. Niektórym zdawało się, że wystarczy popuścić cugli konsumpcji przez podniesienie płac. Rząd odrzucił jednak tę starą receptę marksistów. Dobra konsumpcyjne przestały być centralnym punktem życia gospodarczego. Mimo grożącej „nadprodukcji”, zaczęto dalej powiększać wytwórczość, ale środków produkcji czy też artykułów zbrojeniowych. To był sens „drugiego planu czteroletniego”. Zaczęły powstawać zakłady, produkujące drożej od poziomu światowych kosztów produkcji. Do nich zaliczyć należy głośną wytwórnię sztucznej benzyny w Leuna. „Plan czteroletni” skoncentrował się cały na produkcji rodzimych surowców, względnie ich namiastek. Jak sfinansowano te gigantyczne plany, w których gospodarka niemiecka pracowała już właściwie na stopie wojennej, zanim zagrały karabiny? Zagranica obawiała się niebywałego wydrenowania niemieckiego rynku pieniężnego z jego szkodliwymi dla gospodarstwa społecznego skutkami oraz inflacji z nieodzowną a znaczną zwyżką cen. Czy miliardowe zlecenia udzielane przez państwo przedsiębiorcom, czy przelewy miliardowych sum kapitału do rąk tych ostatnich mogły się obyć bez deprecjacji, ba! nawet więcej, bez krachu waluty?! Prezydent niemieckiego Instytutu Koniunktur, Wagemann, odnalazł prekursora „parytetu pracy” w Johnie Lawie […]. „Ojciec inflacji” miał na celu „aktywizację sił gospodarczych”. Temu celowi służyć miało powiększenie obiegu pieniężnego i kredytu. „Aktywizacja” Lawa, zdaniem nauki niemieckiej, zawiodła nie dlatego, że była w zasadzie niebezpieczna, ale że opierała się na zupełnie fikcyjnych bogactwach Luizjany. Fala ożywienia wywołała wtedy gospodarkę pieniądzem papierowym w najgorszym stylu, a akcje „Towarzystwa Missisipi” osiągnęły fantastyczne kursy. „Rynek efektów” pochłonął znaczną ilość emitowanych not, a rynek ten opierał się na niezdrowej spekulacji. Finansowanie nie znalazło odpowiednika w gospodarce towarowej. Eksperyment Lawa opierał się bowiem po prostu na fikcyjnym „szwindlu” kolonialnym. Tymczasem rzetelnie postawiona zasada „dynamicznego wyrównania” w finansowaniu ma mieć odpowiedni odzew praktyczny w trzech dziedzinach: kapitału pieniężnego (rynek efektów), dochodu pieniężnego (oszczędności) i gospodarki towarowej. W sferze dochodu pieniężnego występuje kontakt z gospodarką konsumpcyjną. W dziedzinie kapitału pieniężnego rynki kredytowe spełniają funkcje łącznika z gospodarką dobrami produkcyjnymi. A teraz przejdźmy od tych ciekawych rozważań teoretycznych do praktyki: system niemiecki miał wyzyskać w pełni wszystkie dotychczas unieruchomione czynniki produkcji: zaoszczędzony kapitał, nie wyzyskane rezerwy świata pracy i jakiekolwiek bądź możliwości surowcowe. Celem pchnięcia naprzód gospodarki niemieckiej trzeba było uruchomić pewną ilość środków płatniczych. Miały one opłacić się w przyszłości i miały charakter kredytowy. Musiano tego dokonać w kraju, który przeżył przed 10 laty „okropności inflacji”, w którym swojego czasu „marka zapadła się w przepaść kosmiczną”, wedle określenia reportera amerykańskiego, Knickerbrockera. „Narodowy socjalizm” musiał się zatem ze względów psychicznych odżegnywać oficjalnie od „cudownych możliwości” inflacyjnych. Sekretarz stanu, Fritz Reinhardt, oświadczał butnie:

– Inflacja jest wykluczona w państwie narodowo-socjalistycznym.

Dlaczego? – zapyta czytelnik. – Bo wzrosły wpływy z dochodów zwyczajnych, nastąpiła lepsza organizacja rynku kapitałowego i pieniężnego, zdyscyplinowano społeczeństwo, a przede wszystkim postawiono hamulec tendencji ku zwyżce ze strony cen i płac. Zanim przejdziemy do tego kapitalnego zagadnienia, zlustrujmy opinię zagranicy. Dopatrywała się ona w Niemczech stanu bezwzględnej inflacji, przewyższającej ogólnoświatową inflację z roku 1920. Zwracano uwagę na „disagio”, „Verrechnungs” i – „Registermarkę”. Kraj może obstawać oficjalnie przy stałym parytecie – pisał polski ekonomista Studentowicz[ii] – a mimo to uprawiać inflację kredytową. Klasycznym przykładem tego są (obecnie) Niemcy. Nie obserwujemy wprawdzie w Niemczech silnego wzrostu cen oraz kosztów utrzymania, ale jedynie dzięki temu, że objawy te pokrywa spadek jakości wytworów oraz silny spadek stopy życiowej ludności, co wychodzi na zupełnie jedno i to samo.” Niemcy powiększyły w latach 1933-39 obieg banknotów, ale nie była to najbardziej istotna cecha zagadnienia. Do procesu finansowania gospodarki zostały wciągnięte nie tylko kapitały bankowe, ale i kapitał ciułaczy, które w wolnych ustrojach gospodarczych stroniły od angażowania się w ryzykowne przedsięwzięcia inwestycyjne. Rynek pieniężny był drenowany do ostatecznych granic wolnego tchu. Kapitalista, podobnie jak przedsiębiorca i robotnik, stawał się żołnierzem, zmobilizowanym do pracy na rzecz państwa. nie było w nowym ustroju miejsca na typową dla kapitalizmu pieniężnego inflację kredytu bankowego. Wszystką treść finansowania gospodarki wypełniał, poza rosnącymi stale podatkami, papier państwowy: po „Arbeitsbeschaffungswechslach”, których celem było opanowanie bezrobocia, przyszła kolej na „Rüstungwechsle”, zwane także „Mefowechsle”. I jedne, i drugie były naśladownictwem weksli skarbowych z roku 1914. W roku 1938 zostały wydane nowe „Sonderwechseln”. Krótkoterminowe „Lieferschatzanweisungen” dla regulowania należności dostawców państwowych, nie były w przeciwieństwie do „Sonderwechseln” redyskontowane, ale bombardowane w Banku Rzeszy. Zwiększenie emisji pożyczek państwowych w roku 1938 wywołało na rynku kapitałowym objawy wyczerpania. Fiskus, dążący do zwiększenia podatków, zaczął tracić grunt pod nogami. W celu odblokowania rynku kapitałowego skonwertowano „Lieferschatzanweisungen” na „Steuergutscheine”, zaopatrzone w przywileje podatkowe i w „agio”. Papiery te oddano „fiskusowi” do dyspozycji na spłatę świadczeń rzeczowych. Jesienią 1939 r. nastąpił nawrót do starej formy weksla skarbowego. Wzrost dochodu pieniężnego, szybszy, aniżeli wzrost podaży towarów i usług, mógł wywołać niebezpieczne dla waluty klasyczne objawy inflacji. Dlatego musiano uciec się do specjalnych zarządzeń. Są dwa rodzaje regulatorów stabilizacji walutowej, podobnie jak sama waluta posiada dwojaką wartość. Wartość wewnątrz kraju, którą mierzy się podług poziomu cen i płac, oraz wartość zewnętrzną, kształtującą się w stosunku do kursów walut innych krajów. Jak zatem zewnętrznym regulatorem waluty (Aussenregulator) staje się w państwie gospodarki reglamentowanej – kontrola dewizowa, którą Niemcy wprowadziły istotnie w formie bardzo rygorystycznej, tak jej wewnętrznym regulatorem (Innenregulator) ma być – „polityka płac i cen”. W końcu roku 1936 ukazało się rozporządzenie w sprawie hamowania zwyżki cen, wydano walkę nadzwyczajnym zyskom przedsiębiorców, wydano zarządzenie o ogólnym hamowaniu wzrostu płac (październik 1939). Kontrola nad cenami została w kwietniu 1940 roku zaostrzona. „Oglądana od strony dochodu polityka cen oznacza kontrolę nad zyskiem przedsiębiorcy. Równie ważne jest trzymanie w szachu ruchów dochodu z płac.” Do szachowania zwyżkowego ruchu cen i płac propaganda naukowa przywiązywała olbrzymie znaczenie. Stanowiły one wentyl bezpieczeństwa przeciwko ujemnym skutkom inflacji, tej ostatniej nadano wszelkie cechy „inflacji kontrolowanej”. Wydawało się, że został zadany potężny cios klasycznym ujęciom „teorii kwantytatywnej”. Miał więc być realizowany „nowoczesny system finansowania”, polegający na współzależności stron: towarowej i pieniężnej życia gospodarczego. W dziedzinie administracji finansowej zrealizowano obniżkę kosztów administracyjnych prawie o połowę. Pognębienie bezrobocia, ożywienie gospodarcze, wzrost ilości przedsiębiorców, robotników i urzędników, powstawanie nowych zakładów, koncentracja w przemyśle – wszystkie te czynniki wpływały na większą wydajność źródeł podatkowych. Wzrastał bowiem jednocześnie zasięg zadań państwa: udzielało ono pożyczek małżeńskich i zasiłków na dzieci. Wzrost terytorialny (na skutek przyłączenia Austrii, Sudetów, Kłajpedy, Gdańska, a potem w wyniku wojny większości krajów kontynentu europejskiego) powiększył zapotrzebowanie administracji na pieniądz. Zbrojenia pochłonęły ogromne sumy. Podatki wzrosły według danych Reinharda – z 6,6 miliardów R[eichs]M[arek] w roku 1932 na 17,7 w roku 1938, 23,5 w roku 1939, 32,3 w roku 1941. Gdyby jednak system niemiecki opierał się w większości na źródłach podatkowych, przy jednoczesnej tendencji do obniżania cen i płac, byłby właściwie tylko uciążliwą deflacją. Tak nie było! E. Wagemann odrzucał deflację, jako stan taki, w którym zmniejsza się ilość pieniędzy bez jednoczesnego zmniejszenia się podaży towarów. Inflacja jest nadmiernym zaopatrzeniem, deflacja – niedostatecznym zaopatrzeniem w pieniądz. Oba czynniki (którym, kiedy występują w formie umiarkowanej, autor niemiecki nadawał określenia „ekspansji” i „kontrakcji”) trzeba zmusić do wyrównania. W systemie hitlerowskim zarówno czynniki inflacyjne (zwiększona emisja kredytowych środków płatniczych bez klasycznych reguł pokrycia), jak i deflacyjne (hamowanie cen, płac, kosztów) działały pod kątem widzenia nie potrzeb jednostki, ale państwa. System ten nazwano „parytetem pracy”. Praca i produkcja miała dominować nad pieniądzem, w przeciwieństwie do „parytetu złota”, gdzie sztywne reguły pokrycia hamowały emisję banknotów, a inne kredytowe środki płatnicze opierały się na wkładach pieniężnych. Czynnik pracy: dnia 12 X 1939 Niemcy powiedziały płacom „stop”! Nikt w czasie wojny nie może zarabiać więcej, niż w czasie pokoju… pomimo, że od robotnika nie zmobilizowanego wymagano coraz większej wydajności (np. wprowadzając w życie zasadę płac akordowych)… Robotnik cywilny stawał się rzadki, odkąd wzrastało zapotrzebowanie na żołnierza. Zniesiono w czasie wojny ograniczenia czasu pracy, dodatki za godziny nadliczbowe. „Wojnę można wygrać pracą, pracą, pracą!” – parafrazował jeden z ekonomistów powiedzenie gen. Montecucculi o pieniądzu. Ustrojom totalnym miały przyświecać nowe pojęcia pracy, traktowanej nie jako towar rzucony na flukta gry, ale jako służba społeczna. Niechętnych do pracy zmuszano siłą. Moralna mobilizacja pracy zamieniła się z czasem po podbojach i akwizycjach terytorialnych zarówno jak wewnątrz w miarę przedłużania się wojny, częściowo w nowoczesne niewolnictwo. Pieniądz miał służyć pracy i produkcji. Spadał do roli znaku obiegowego, szmatki umownej. Istotnym bogactwem były natomiast surowce, artykuły pochodzenia rolniczego i fabrykaty przemysłowe. Przypominamy, że system ten realizowano nie pod kątem potrzeb jednostki, ale potrzeb państwa. Przepisy banku emisyjnego o pokryciu pieniądza i rezerwach kruszcowych uległy zmianie. Za wzorem Anglosasów, Bank Rzeszy zaczął już od roku 1933 stosować „Offenmarktpolitik”, polegającą na upłynnianiu rynku kredytowego przez operacje skupu papierów wartościowych (rzucanie gotówki na rynek), na jego usztywnianiu przez operacje sprzedaży papierów (podejmowanie z rynku wolnego pieniądza). Jest to chyba przedstawione w sposób dostatecznie zrozumiały. W ten sposób dążono do obniżenia stopy procentowej.Dnia 15 czerwca 1939 r., kiedy na horyzoncie politycznym czerwieniły się już krwawe zorze grożącej wojny, następca dra Schachta, Funk, przeprowadził ostateczny rozbrat ze złotem, ściślej mówiąc z „gold-exchange-standard”. Od tej chwili pokrycie waluty miały stanowić weksle i czeki, weksle skarbowe Rzeszy określone ustawowo, oprocentowane papiery wartościowe, „Schatzanweisungen”, zapadające codziennie pretensje na podstawie pożyczek lombardowych. Papiery te, w głównej mierze państwowe, były usymbolizowaniem mglistego „parytetu pracy”. Nauka niemiecka oceniła „prawo o niemieckim Banku Rzeszy” z 15 VI 1939 jako „wydarzenie epokowe”, „historyczne”, „kodyfikujące nowy system tworzenia pieniądza”. Zerwano ze sztywnym 40% pokryciem w złocie, „sztucznie obniżającym krew gospodarczą”. Angielskie „Financial Times” pisały na marginesie gigantycznego eksperymentu:

„Przemysłowiec niemiecki, jakkolwiek korzysta z opieki państwa przed strajkami oraz z zamówień państwowych, przestaje być w szybkim tempie panem we własnej fabryce. Ceny jego są w coraz większym stopniu ustalane przez władze. Podobnie jak detalista, i rolnik wpada w tryby biurokratycznej maszyny państwowej. Uprzednie bardzo poważne korzyści, jakie reżim przyniósł społeczeństwu rolniczemu (podniesienie cen płodów rolnych – przyp. autora), znikają powoli na skutek wzrastającego opodatkowania, ścisłej kontroli cen, państwowej sprzedaży większości płodów rolnych oraz niewystarczającej paszy zagranicznej.” Dzięki pełnemu zatrudnieniu bezrobotnych, pomimo deflacji płac i cen, „stopa wyżywienia najniższych warstw nawet się poprawiła”. Z dochodu społecznego przemysłu, handlu i bankowości wypompowano natomiast w krótkim okresie około 20 miliardów R[eichs]M[arek] na cele zatrudnienia i zbrojeń 1933-36. Zbrojenia przez 5 lat wchłonęły 90 miliardów R[eichs]M[arek] tj. według oficjalnego parytetu przeszło 200 miliardów zł. Włochy w ciągu 15 lat wydały na zbrojenia tylko około 66 miliardów zł. Anglia przewidywała w r. 1937 – 5-letni budżet zbrojeniowy w kwocie około 30 miliardów zł. Już jednak na sam rok 1940 musiała asygnować – 60 miliardów. Według [Jerzego] Zdziechowskiego, stopa wyżywienia całego narodu niemieckiego spadła w czasie wykonywania wielkiego programu o 1/5. Dotknięte nim zostały głównie warstwy wyższe. Od samego początku istnienia reżimu produkcja została bowiem przestawiona w kierunku potrzeb państwa. Prywatna konsumpcja musiała się do tego dostosować. Przez cały świat popłynęło ożywienie na taśmie produkcji zbrojeniowej. Nowe „lata tłuste” migotały krwawym zygzakiem. Państwa udoskonaliły na ogół swój aparat finansowania wojen w porównaniu z doświadczeniami sprzed lat 20. Przez ograniczanie konsumpcji (system kartkowy) starano się zapobiec podwójnej „penurii” (niedostatkowi) towaru i pieniądza. Silne potrzeby państwowo-wojenne zapobiegały znów niebezpiecznym objawom „pletorii” (nadmiarowi) naszego bohatera [tj. pieniądza – przyp. red.]. W miejsce kryzysowego hasła „więcej wydawać” rozbrzmiewało teraz hasło „więcej oszczędzać”. Kiedy wybuchła wojna, relacja pomiędzy ilością pieniądza a rozmiarami konsumpcji prywatnej uległa jeszcze większej rozpiętości. Nadprodukcja pieniądza w Niemczech wychodziła na korzyść państwu, nigdy jednostce!

Źródło: Zdzisław Morawski, Parytet pracy, [w:] tenże, Pieniądz. Romantyczne przygody waluty, Warszawa-Kraków 1947, s. 130-140. (Większość przypisów odautorskich pominięto. Tytuł na początku i opuszczenie pochodzą od Redakcji Xportalu.).

Zdzisław Dzierżykray-Morawski (1912-1944) – dziennikarz „Gazety Handlowej”, następnie dziennikarz działu gospodarczego konserwatywnego dziennika „Czas”. Berliński korespondent „Kuriera Warszawskiego” (1938-1939). Ochotnik w wojnie obronnej 1939 r.; uczestniczył w obronie Warszawy. W okresie okupacji niemieckiej pracownik Rady Głównej Opiekuńczej. Podczas powstania warszawskiego wywieziony z Warszawy na przymusowe roboty do Niemiec, skąd nie powrócił żywy. Autor wydanego pośmiertnie dzieła Pieniądz. Romantyczne przygody waluty (1947). Syn działacza polskiego ruchu monarchistycznego i badacza dziejów wolnomularstwa, prof. Kazimierza Mariana Morawskiego (1884-1944).

[i] Ausländische Sonderkonten für Inlandszahlungen (przypis autora) [niem. zagraniczne konta specjalne dla rozliczeń krajowych – przyp. red.].

[ii] Kazimierz Studentowicz (1903-1992) – polski myśliciel polityczny i ekonomiczny. Doktor habilitowany nauk ekonomicznych. Publicysta dwutygodnika „Bunt Młodych”/„Polityka”, autor ekonomicznej części manifestu młodych konserwatystów-mocarstwowców Polska idea imperialna (1938). Podczas II wojny światowej w Kraju; od 1940 r. działał w podziemnej katolickiej organizacji polityczno-wojskowej Unia, a od 1943 r. w konspiracyjnym Stronnictwie Pracy. W okresie powojennym działacz jawnego Stronnictwa Pracy, publicysta katolickiego „Tygodnika Warszawskiego”, następnie więzień polityczny (1948-1956). Docent Uniwersytetu Warszawskiego (1965-1969). Od 1956 r. działał w Klubie Inteligencji Katolickiej, od 1981 r. w Zjednoczeniu Patriotycznym „Grunwald”, a od 1989 r. w Chrześcijańsko-Demokratycznym Stronnictwie Pracy. Autor m.in. prac ekonomicznychDewaluacja a kryzys gospodarczy (1937) i Polityka gospodarcza państwa (1937), a także prac koncepcyjnych Unii Zagadnienia społeczno-gospodarcze (1942) oraz Ustrój pracy i współwłasności (1943); swoją myśl geopolityczną, oscylującą wokół idei polskiego imperium, wyłożył w pozostawionej w maszynopisie pracy Polityka zagraniczna Polski (1941). Zdzisław Morawski

Nieoficjalne motywy odejścia Bondaryka Nie milkną spekulacje o powodach odejścia szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Czy stała za tym sprawa na miarę afery Amber Gold? Oficjalnie mówi się, że Krzysztof Bondaryk odszedł ze stanowiska szefa ABW z powodu innej niż rządowa wizji reformy Agencji. Premier Donald Tusk zapewniał, że sprawował swoją funkcję „wzorowo". Nieoficjalnie politycy (także koalicji rządzącej) przyznają, że nie do końca wierzą w oficjalną wersję. Sprawa nadal budzi wiele emocji i pytań. Wczoraj Adam Hofman, rzecznik PiS, rzucił nowe światło na sprawę, sugerując, że Bondaryk musiał odejść z powodu afery na miarę Amber Gold, która niebawem ujrzy światło dzienne. Powiedział to rano w Radiu Zet, a chwilę później powtórzył w TVN 24. 


– Wśród polityków mówi się, że Bondaryk odszedł ze względu na aferę Amber Gold, ale także ze względu na inną aferę, w którą są zamieszani ważni politycy PO – mówi „Rz" Hofman, zastrzegając, że na razie więcej zdradzić nie może. Nie tylko wśród polityków mówi się, że odwołanie Bondaryka ma głębsze podłoże. Podobne informacje można usłyszeć również w kręgach funkcjonariuszy ABW. Według naszych informatorów może chodzić o dwie sprawy, w których pojawiają się nazwiska ludzi władzy (zwłaszcza osób związanych z PSL), którymi zainteresowała się ABW. W tym kontekście wymienia się m.in sprawę Enei. Chodzi o podejrzenie nieprawidłowości przy przetargu na budowę Informatycznego Systemu Obsługi Klientów i przy instalacji inteligentnych liczników prądu firmy Enea. Sprawę prowadzi poznańska prokuratura okręgowa i ABW.

– Spekuluje się o jeszcze jednej grubej sprawie, w którą są zamieszane osoby z Platformy, a której ponoć ABW nie chciała ukręcić głowy – dodaje nasz informator. Paweł Olszewski z PO uważa te informacje za absurdalne. Jego zdaniem w dymisji Bondaryka nie ma nic zaskakującego.

– To honorowe rozwiązanie, jest nakreślona wizja zmiany sposobu funkcjonowania służb i skoro szef Agencji z tą wizją się nie zgadza, to odchodzi – mówi. W oficjalną wersję przyczyn odejścia Bondaryka mało kto jednak wierzy. – Powody jego odejścia wciąż są zagadką. Kiedy go o nie zapytałem, powiedział, że poza tym, iż chodzi o kształt ABW, nie ma nic do dodania. Tyle że nawet zarysu nowego kształtu ABW jeszcze nie ma – mówi „Rz" poseł Marek Opioła (PiS), wiceprzewodniczący sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych. Najczęściej wymienianą przez polityków nieoficjalną przyczyną jest zemsta Tuska za aferę Amber Gold. – To nie kwestie związane z reformą służb specjalnych, ale sprawa Amber Gold przeważyła. Na pewno wpływ miało to, że ABW nie uprzedziła premiera w porę o udziale jego syna w tej aferze – uważa poseł Tomasz Kaczmarek (PiS).

– Wskazuje na to również zachowanie premiera, który chce, by służba nie ścigała już osób łamiących prawo, ale informowała rządzących. W domyśle – informowała, czy są w orbicie zainteresowania – dodaje. Opozycja, zwraca też uwagę, że Bondaryk choć uważany był za pupila Tuska, stopniowo tracił jego zaufanie. Przejawiało się to m.in. w zmniejszaniu budżetu na działania ABW, a zwiększaniu np. na BOR. PiS domaga się wyjaśnienia powodów odejścia Bondaryka, choć nie ukrywa, że byłego szefa ABW ocenia jednoznacznie negatywnie. – Możemy go oceniać wyłącznie bardzo krytycznie. ABW pod rządami Bondaryka obciąża wiele wpadek – wytyka poseł Opioła. Do dziś wiele wątpliwości budzą kulisy samobójczej śmierci funkcjonariuszki ABW z Poznania – Barbary P. Za czasów rządów PiS zajmowała się w ABW najważniejszymi śledztwami; po zmianie władzy i wejściu Bondaryka została od nich odsunięta. Jej koledzy mówili, że czuła się szykanowana. – Teraz pojawiły się informacje, że zajmowała się m.in. sprawą Enei – mówi nasz informator. Rzeczpospolita

Oświadczenie W związku z artykułem pt. „Miliony na loty Kopacz, a miała latać rejsowymi”, który ukazał się w dzisiejszym wydaniu „Faktu” publikujemy pytania skierowane przez gazetę do Kancelarii Sejmu oraz treść udzielonej odpowiedzi. Pytanie dziennikarza gazety Fakt:

Zwracam się z uprzejmą prośbą o odpowiedź na następujące pytania:

1. Jaki był łączny koszt służbowych lotów Marszałek Sejmu Ewy Kopacz od momentu objęcia przez nią tej funkcji do chwilki obecnej? Ile z tych pieniędzy wydano na loty rejsowe a ile na podróże rządowym embraerem?

2. Jaką kwotę w budżecie zarezerwowano na przeloty Marszałek Ewy Kopacz samolotami rejsowymi a jaką na loty embraerem?

Bartłomiej Łęczek Fakt

Odpowiedź udzielona przez Kancelarię Sejmu:

Szanowny Panie Redaktorze, w odpowiedzi na Pana pytania informujemy, że w okresie od 8 listopada 2011 r. do 13 grudnia 2012 r. marszałek Sejmu Ewa Kopacz korzystała z samolotu rejsowego 1 raz - oficjalna wizyta MS w Stockholmie - koszt tego lotu wyniósł 3.515,99 zł. Jeśli chodzi o Pana pytanie dotyczące samolotu Embraer - jest on do dyspozycji czterech Kancelarii : Prezydenta, Premiera, Sejmu i Senatu. Osobą decydującą o wykorzystaniu Embraera ze strony Kancelarii Sejmu jest Marszałek Sejmu, natomiast samolot ten jest do dyspozycji posłów i Prezydium Sejmu.

Kancelaria Sejmu wg ustawy budżetowej na 2012 r., zaplanowała w budżecie na wszystkie loty Embraerem kwotę 1.176 tys. zł (z tego na podróże krajowe 224 tys. zł, na podróże zagraniczne 952 tys. zł.). Biuro finansowe Kancelarii Sejmu - w związku z wykorzystywaniem samolotu przez wiele podmiotów - posiada wyłącznie informacje o ogólnych kosztach przelotów Embraerem. W 2012 r. (do 13 grudnia br.) ogólnie, czyli łącznie dla posłów i członków prezydium, w Kancelarii Sejmu wydano na loty Embraerem - 761 tys. zł, z tego na podróże krajowe 109 tys. zł, na podróże zagraniczne 652 tys. zł. Marszałek Sejmu korzystała z Embraera wyłącznie podczas oficjalnych wizyt zagranicznych.

Z poważaniem, Biuro Prasowe Kancelarii Sejmu

http://sejm.gov.pl/Sejm7.nsf/komunikat.xsp?documentId=B5794BEBC8DBBB5FC1257AEA005195CC

Szczyt bezczelności - w roku Cegielskiego rząd sprzedaje jego firmę. Beztroska rządu Tuska w podejściu do losów stoczni, powoduje skutki dla innych zakładów W poprzednim tygodniu na stronie internetowej ministerstwa Skarbu Państwa, znalazło się zaproszenie do negocjacji w sprawie sprzedaży 90,58% akcji spółki H. Cegielski - Poznań S.A. Termin odpowiedzi na to zaproszenie, resort ustalił na 4 lutego 2013, a więc chodzi o to aby transakcja została dokonana możliwie jak najszybciej. Nie było by w tym ogłoszeniu nic specjalnie interesującego, wszak rząd Tuska wyprzedaje na wyścigi majątek narodowy (przez 5 lat rządzenia sprzedał go już za 50 mld zł) ale ukazało się ono w roku, który miesiąc wcześniej Sejm RP, ogłosił uchwałą, rokiem Hipolita Cegielskiego, legendarnego założyciela i właściciela tego zakładu. Właśnie wczoraj w Poznaniu w ramach inauguracji tego roku, odbyła się w Archikatedrze msza święta, podczas której metropolita poznański abp Stanisław Gądecki w homilii podkreślał, że swoje sukcesy w gospodarce Cegielski, zawdzięczał ideałom pracy organicznej. Arcybiskup powiedział między innymi:

Cegielski wiedział od czego zależy byt narodu i dlatego powtarzał, dzisiaj te słowa są jeszcze bardziej znamienne, że podstawą bytu narodu, jest ziemia, przemysł i handel - kto ziemię, przemysł, handel oddaje w obce ręce, sprzedaje swoją narodowość, zdradza swój naród. I dalej:

jego fabryka stała się najważniejszym polskim zakładem przemysłowym w Poznaniu, a on sam najwybitniejszym polskim przemysłowcem w zaborze pruskim. Praprzyczyną kłopotów spółki H. Cegielski za rządów premiera Tuska, stała się likwidacja w praktyce polskiego przemysłu stoczniowego, dla którego ten zakład produkował silniki okrętowe. Przypomnijmy tylko, że w sierpniu 2009 roku, tuż po wygraniu przez Platformę wyborów do Parlamentu Europejskiego, ówczesny minister skarbu Aleksander Grad, poinformował stoczniowców ze stoczni w Gdyni i w Szczecinie, że ostatecznie nie udało się wyłonić inwestora dla tych stoczni i w związku z tym zostaną one zlikwidowane. Stało się to dokładnie w 29 rocznicę podpisania wywalczonych właśnie przez stoczniowców porozumień sierpniowych, które, jak się powszechnie uważa, stanowią podwaliny obecnej wolnej i demokratycznej Polski. Wcześniej przy nacisku Komisji Europejskiej (choć ta sama Komisja była bardzo wyrozumiała dla pomocy publicznej Niemców i Francuzów dla ich przemysłu samochodowego i stoczniowego), zdecydowano się na tzw. specustawę, która pozwoliła na pozbycie się z obydwu stoczni 8 tysięcy pracowników (wprawdzie po wypłaceniu im odszkodowań), a następnie na podzielenie majątku i jego sprzedaż w trybie przetargowym. Zresztą sprawa stoczni w Gdyni i Szczecinie wydawała się przesądzona już w momencie kiedy Komisja Europejska zażądała zwrotu wcześniej udzielonej im pomocy publicznej, i nie było sprzeciwu rządu wobec tej decyzji, czego wyrazem mogłoby być choćby jej zaskarżenie do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Donald Tusk mimo tego, że swoją karierę polityczną zawdzięcza w jakimś sensie stoczniowcom z Gdańska i Szczecina, wtedy kiedy pojawiły się kłopoty z przyjęciem przez KE programów restrukturyzacyjnych stoczni, w gronie swoich najbliższych współpracowników stwierdził „niech szlag trafi te stocznie”. Później kiedy zaczął się już proces ich ostatecznej likwidacji w jednym z wywiadów radiowych, pytany o sukcesy swojego rządu powiedział, że jednym z nich jest to, że nie dopłacamy już do stoczni. Tak to beztroska rządu Tuska w podejściu do losów przemysłu stoczniowego, ciągle powoduje teraz skutki dla innych zakładów w Polsce. Przez ostatnie kilka lat z zakładów H. Cegielskiego, zwolniono już setki pracowników.

Teraz w spółce - matce pozostało niewielu ponad 500, zamówień krajowych jest coraz mniej, i minister Budzanowski, rozpaczliwie poszukuje inwestora, najchętniej pewnie zagranicznego, który sprowadziłby te zamówienia z zagranicy.

W każdym razie, sprzedaż przedsiębiorstwa stworzonego ponad 150 lat temu przez H. Cegielskiego, człowieka który podkreślał na każdym kroku wagę własności ziemi, przemysłu i handlu dla bytu narodu, po ogłoszeniu przez Sejm roku tego wielkiego Polaka, jest ze strony ekipy Tuska, szczytem bezczelności. Zbigniew Kuźmiuk

Układ „PO-PiS” - Republika Okrągłego Stołu Trzydzieści lat temu, zapytano Premiera Deng Xiaoping-a -(twórcę obecnej potęgi Chin)- o wpływ Rewolucji Francuskiej na historię współczesnego Świata. Po krótkim namyśle Deng odpowiedział: „To stanowczo zbyt wcześnie, na właściwą ocenę”. Obecnie, historia toczy się z prędkością światła.

W rozwiniętych krajach cywilizacji łacińskiej, wykreowano wiele ideologii i teorii, wszystko w celu przejęcia kontroli nad narodami - w ramachNowego Porządku świata „New World Order” (NWO). Ostatnie 150 lat to niekończąca się „światowa wojna finansowa o wszystko”: pieniądz/banki, handel, produkcję, surowce, rynek – czyli o wpływy i kontrolę nad ludzkością. Stworzono w tym celu cyrk propagandowy wspólnoty globalizacji oraz globalne ocieplenie, emisja CO2. W krajach „wyzwolonych”, walczących o dobro-byt i wolność, manipuluje się ludźmi pokazując upudrowany „miraż demokracji”(rodem z Hollywood), wstawiając swoich „ekspertów” do elit politycznych - aby przy pomocy ideologii pieniądza –kontrolować byty Państwowe. A liczy się tylko kasa i zysk. Inne wartości są już bez znaczenia. Człowiek (i ludzie w swojej masie), to jedynie narzędzia obrotu pieniądza, maksymalizacji ZYSKÓW dla globalnej finansjery, grupy interesów ponadnarodowych. Największym zagrożeniem dla twórców („ojców chrzestnych”), ideologów i protagonistów NWO - są Narody. Szczególnie takie, które łączy historia, religia, wartości oraz poczucie wspólnoty - będącej rezultatem wielowiekowej walki o wolność. Takie właśnie jak Polska, Iran, Irak, Turcja. (Chiny i Indie to inny problem). Głównym celem i zadaniem NWO jest zniszczyć (zneutralizować) właśnie siły Narodowe, ich wartości i poczucie wspólnoty. Zniewolić je kajdanami pieniądza. Pieniądza dłużnego, kreowanego z niczego. Wtedy nic i nikt nie będzie w stanie zagrozić NWO. Polska jest najlepszym przykładem międzynarodowej hucpy finansowej ostatnich lat. W ramach - tzw. „transformacji ustrojowej” - wyprzedano majątek Narodowy. Pod kontrolę obcego kapitału przekazano Banki, handel i całą gospodarkę. Eliminuje się historię, wartości i tradycje Narodowe. Polaków oddano w niewolę zadłużenia. Mają pracować; mogą płakać - ale muszą spłacać długi! Polską od 23 lat, rządzi narzucony przez międzynarodówkę finansową - UKŁAD, który stworzył „Republikę Okrągłego Stołu”. Kolejne Polskie Rządy dokonywały zdrady interesów Narodowych. Wszystkie Partie UKŁADU finansowane z budżetu Państwa ponoszą taką samą odpowiedzialność. W Polsce NIC się nie zmieni, jeśli UKŁAD PO-PiS - będzie miał i utrzymywał monopol władzy. Proces likwidacji Polski (poprzez bankructwo) - w imię integracji UE, dobiega końca. Wystarczyło zaledwie 25 lat. Ostatnim gwoździem do „trumny Polskiej” będzie Euro. Złotówka jest naszą ostatnią Barykadą, Redutą wolności. Przyszedł już rozkaz Brukseli i MFW - natychmiastowej akceptacji EURO. I nie mamy się chyba co łudzić. Akceptacja Euro będzie wspólną, zgodną akcją „UKŁADU PO-PiS”.(Z poparciem PSL, SLD i RPP – całego sejmu i oczywiście Prezydenta RP). Będzie to ostatni akt UKŁADU PO-PiS - Akt zdrady Narodowej – Ostatni rozbiór Polski, a w rezultacie całkowita utrata Niepodległości Naszego Kraju. Tym razem na ZAWSZE.Całkowitą kontrolę nad RP przejmie UE Niemiec, ze stolicą w Brukseli. Nam Polakom, założą kaganiec i pęta pieniądza. Układ „PO-PiS” – to przyczółek, część składowa i ambasada międzynarodówki finansowej, Układu NWO - w Polsce.Układ, ma do wykonania określone zadania i konsekwentnie je realizuje od 23 lat. Takie są realia Naszego Kraju - Republiki Okrągłego Stołu. Powstanie Nowego Ekranu, (jak i jego obecna rola) - nie są przypadkowe. To przeznaczenie. Moje i społeczności NE, w ramach służby dla Polski i Narodu - aby mówić prawdę. Założyliśmy NE razem z grupą podobnie myślących Polaków, aby pokazywać kłamstwa i manipulacje SYSTEMU, starając się jednocześnie zidentyfikować na jakim rzeczywistym UKŁADZIE jest on oparty. Od samego początku rozpoczął się atak na mnie i NE. Wszystko po to, aby NAS Polaków - jako Naród zdyskredytować, zmarginalizować. Znamy to z historii ostatnich 250lat. Polskę niszczy się właśnie manipulując opinią publiczną. Polaków należy ze sobą skłócić - Naród obrzucić gnojem. Bezkarnie. NAM trudno się bronić. Sądy są ich – Układu PO-PiS - NAM nie pomogą. Smród i wątpliwości zawsze (choć częściowo) pozostaną. Z handicapem podziałów i braku akceptacji społecznej, nawet najlepsi reprezentanci Narodu, są bezwolni, nie mają szans i możliwości spełnienia, najważniejszej misji - odrodzenia suwerenności Kraju. Naród skłócony jest bezwolny i skazany na śmierć. Nasz i Mój (NE) - główny problem - Nigdy nie byliśmy, nie będziemy - częścią Żadnego UKŁADU. UKŁAD PO-PiS, jako agentura NWO - działa i robi wszystko aby Naród (całkowicie bezwolny i zmanipulowany) - nie dowiedział się nigdy, (albo po czasie), o co tak naprawdę toczy się gra. Jeżeli MY Polacy, nie zmienimy, nie rozwalimy UKŁADU PO-PiS - MY Naród będziemy zmuszeni do kroczenia dalej w karawanie pogrzebu Polski - jako Republiki Okrągłego Stołu. Jedyną szansą ratunku dla Polski - jest NARÓD – zjednoczony w ramach masowego Społecznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. To misja Nowego Ekranu i moja Misja - w służbie dla Narodu. Musimy, jak najszybciej rozpocząć wspólne działania.!!!

PS. Marsze Niepodległości w 2011 i 2012 (to co się w związku i wokół nich stało) był wielkim sukcesem Polskich sił Narodowych i patriotycznych. Były to także akty przebudzenia i oczyszczenia. Były sukcesem Prawdy i Wiary. Pokazały drogę, którą zaczynają rozumieć, której szukają Polacy. Dla mnie był to też czas refleksji. Czas w którym zrozumiałem naszą życiową misję. I wykonamy ją. Szukamy ciągle rozwiązań było już kilka propozycji. W RP i wśród Polonii istnieje wiele grup, partii, organizacji, stowarzyszeń. Wszystkie walczą o te same cele – przynajmniej w założeniach: uratowanie Polskiej Suwerenności i odbudowę Wielkiej Polski. Ich wspólny mianownik słabości – to działanie w pojedynkę, małą grupą i w małym zakresie, często bez pieniędzy, mediów. Proponujemy założyć tzw. Stowarzyszenie Zwykłe, które można zarejestrować w Urzędzie Miasta, bez żadnych problemów, wystarczy poświadczenie wpisu. Stowarzyszenie byłoby nieformalnym i bez zobowiązań ugrupowaniem, łączącym Polskie, Patriotyczne siły Narodowe i Chrześcijańskie. Jeden wspólny mianownik – wspólne wartości i Wolna Niepodległa Polska. Każde ugrupowanie zachowuje swoją autonomię – (do czasu kiedy sprawdzimy się we wspólnych działaniach). Proponowana nazwa: Ruch Społeczny – Porozumienie Narodowe. (RS-PN).Mamy już wstępną akceptację kilku ugrupowań. Stowarzyszenie Zwykłe: Ruch Społeczny - Porozumienie Narodowe, będzie rejestrowane w styczniu 2013. Ryszard Opara

Amerykanie wzywają Polaków, by nie przyjmowali euro: Just say "nie" "Kaczyński to rozumie, Szczerski to rozumie, Balcerowicz to rozumie (...), choć tylko częściowo" - pisze redaktor konserwatywnego amerykańskiego magazynu "National Review" nawołując do tego, by Polska nie przyjmowała euro i paktu fiskalnego. To nie pierwszy tego typu głos z USA skierowany do Polaków. Andrew Stuttaford z "National Review" nazywa euro "wampiryczną walutą". Fakt, że rząd nie ma pewności, iż zdobyłby większość potrzebną do przeforsowania paktu fiskalnego i wprowadzenia euro w Polsce (te dwie kwestie, jak wiadomo, ściśle się ze sobą łączą), amerykański autor uznał za "oznakę życia" polskiej demokracji po okresie "dołującego spektaklu eurofilii polskich elit politycznych". Głosowanie nad przyjęciem przez Polskę paktu fiskalnego w polskim Sejmie zostało odłożone.

"Członkostwo w Unii Europejskiej rzeczywiście pomogło zakotwiczyć ten umęczony kraj na "Zachodzie", hojne dotacje UE też są miłe, ale to nie oznacza, że trzeba odrzucać pozostałości z takim trudem zdobytej suwerenności, w tym wypadku, poprzeć szaleństwo, którym jest strefa euro" - czytamy w artykule. Autor przywołuje opinie z debaty, jaka w ostatnich dniach przetoczyła się przez Polskę. Premiera Donalda Tuska, który przekonywał, że lepiej być "w środku" niż pozostać marginalnym krajem z własną walutą, replikę prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego, który mówił, że jeśli dom płonie, nikt nie spieszy się, by do niego wejść. Przytoczone są, również za "Die Welt", słowa posła PiS Krzysztofa Szczerskiego, że w 2003 roku Polacy głosowali za wejściem do Unii suwerennych państw, a nie prawie całkowitą utratą ekonomicznej suwerenności. Zacytowane są też słowa Leszka Balcerowicza przedstawianego jako symbol polskiego cudu gospodarczego i silnego złotego (tak odbierana jest polska waluta przez autora tekstu). Balcerowicz mówi, że Polska powinna przyjąć euro dopiero w momencie, gdy polska gospodarka będzie gotowa, by konkurować z zachodnioeuropejskimi gospodarkami. Zdaniem Stuttaforda to za mało, Polska w ogóle powinna odrzucić euro i dziwi się, że "tylko" 56 proc. Polaków jest przeciwko euro. "Co jest nie tak z pozostałymi 44 procentami?" - pyta retorycznie wzywając Polaków: "Just say "nie"" (Po prostu powiedzicie "nie" - to ostatnie słowo napisane jest po polsku). To nie pierwszy podobny głos w sprawie euro skierowany do Polaków, a płynący zza oceanu. Gdy jesienią był w Polsce finansista George Soros (należy podkreślić: politycznie zwolennik demokratów i prezydenta Obamy, na antypodach wobec "National Review"), to podczas dyskusji w Pałacu Prezydenckim krytykował obecną sytuację w strefie euro, politykę EBC i przywódców unijnych z kanclerz Niemiec Angelą Merkel na czele i radził polskim gospodarzom, by Polska nie wchodziła, przynajmniej na razie, do strefy euro. Jak więc z tego wszystkiego wniosek? Otóż amerykańskie elity, niezależnie od poglądów politycznych, nie są zadowolone z tego, w jakim kierunku zmierza strefa euro (wskazują na to wypowiedzi innych ekspertów i polityków związanych zarówno z obozem prezydenckim w USA, jak i z obozem republikańskiej opozycji), do tego dochodzi fakt, że euro to rywal amerykańskiego dolara na globalnym rynku walutowym. Polska jest zaś, jak wiadomo, jednym z ostatnich krajów Unii Europejskiej, który nie przyjął jeszcze euro i naturalnie to na nasz kraj w tym kontekście kieruje się uwaga. Z polskiej waluty są też zadowoleni inwestorzy na rynkach walutowych - złoty i forint zostały przez "Financial Times" za najlepszą walutę do inwestowania w 2012 roku, do tego polityka polskiego banku centralnego jest wyjątkowa na tle niemal całego świata. Inna sprawa, że choćby nawet rząd bardzo tego chciał, szanse na przyjęcie euro przez Polskę, czy choćby na wejście do ERM 2, czyli tzw. korytarza walutowego prowadzącego do dostosowania polskich finansów i gospodarki do wymogów strefy euro są bardzo małe, jeżeli nie czysto teoretyczne. Przy obecnym stanie polskich finansów publicznych i przy obecnym stanie polskiej waluty (której oprocentowanie jest bardzo wysokie, mimo ostatnich obniżek stóp procentowych) wymagałoby to wręcz szoku reformatorskiego, który trudno sobie wyobrazić. Oprac. Mad

O baranach i ACTA - czyli jak Lis robi z siebie osła Tomasz Lis na portalu natemat.pl pokusił się o skonstruowanie medialnego rankingu zeszłorocznych wydarzeń. Niby nic odkrywczego - przecież wszyscy wiemy o czym trajkotały media przez cały rok i doskonale znamy ich marny poziom. Tak więc w rankingu znajdziemy sprawę mamy Madzi, aferę Amber Gold, zamieszanie wokół Euro 2012, itd. Wydarzenia w nim zawarte zostały w większości uproszczone bądź po prostu przefarbowane. Jednak wszelkie wskaźniki poziomu głupoty i idiotyzmów czytanych na sekundę, skoczyły na maksymalny poziom przy punkcie opisującym protesty przeciw ACTA. W swoim rocznym podsumowaniu, wspinając się na wyżyny intelektualnych możliwości, Tomasz Lis wpadł na pomysł, że masowość protestów przeciw ACTA w Polsce była uwarunkowana naszą niechlubną, narodową tradycją. Jaką? - przeczytajcie sami:

"Poważne protesty wzbudził projekt ograniczenia kradzieży w Internecie. Zrozumiałe jest, że w Polsce, gdzie tradycja złodziejstwa jest naprawdę mocna, protesty były większe niż w jakimkolwiek innym kraju." - T. Lis Zgodzę się z Pawłem Lisickim, który na swoim facebookowym profilu napisał, że powyższe stwierdzenie jest "wysoce odrażającą sugestią". Co więcej, wynika ona z braku elementarnej wiedzy na temat postanowień umowy, oraz idących za nią rozwiązań, które odpowiednio stosowane mogły uderzać bezpośrednio w użytkowników Internetu. Dlatego łączenie protestów przeciw ACTA, z oporem wobec bezkarnej możliwości kradzieży z Internetu plików muzycznych czy filmowych, jest po prostu wyrazem bezczelności ale i głupoty. Dlaczego głupoty? - napiszę to wielkimi literami, może ktoś zacny, przekaże wówczas nowinę Tomaszowi Lisowi, otóż - ŚCIĄGANIE NIE JEST NIELEGALNE I NIE JEST TO KRADZIEŻ! Jeśli się mylę, proszę o przedstawienie podstaw prawnych, które mówią, że jest inaczej. Jako jednemu z organizatorów protestów przeciw ACTA w Polsce, jest mi niezmiernie przykro, że jeden z najbardziej rozpoznawalnych dziennikarzy w kraju, nie jest w stanie choć na chwilę pochylić się nad tym fenomenem, którym niewątpliwie były ubiegłoroczne protesty. Spłycanie przez media postulatów "ACTAwistów" towarzyszyło nam jednak od samego początku. Na ten przykład - stacje telewizyjne miały ogromny problem aby przyporządkować nas do jakiejkolwiek kategorii czy grupy społecznej. Na pytanie dziennikarzy pod moim adresem : "skąd pan jest, kogo pan reprezentuje, jaką organizację" - odpowiadałem, że jestem stąd (w ślad za pą prezydą :)) i tak jak inni, reprezentuję siebie samego, czyli wkurzonego internautę ale także młodego człowieka, studenta, który wkurzył się brakiem perspektyw i betonowego sufitu, który coraz grubszy stawia mu władza. Problem okazał się na tyle duży, że w TVNowskich Faktach, protestujących przedstawiono jako kiboli, tym samym zrzucając nas na margines chuligaństwa. Po mniej więcej dwudniowym "wywąchaniu" lotnego tematu, media przestawiły się na kompletnie inną narrację. Te same media z których dziś w swoich wpisach kpi Tomasz Lis. Te same, które w jego ocenie powinny celowo zaniżać poziom, aby trafić w target... Jednak różnica między telewizją a Internetem polega na tym, że sfrustrowany poziomem kretynizmu widz, będąc z drugiej strony szkiełka, nie jest w stanie bezpośrednio zareagować nawet na najbardziej widoczną i obrzydliwą obłudę bądź manipulację - natomiast w Internecie, nie ma z tym problemu.

"Nie możemy mówić poważnie bo poważnie to znaczy nudno a nudno to te barany wezmą pilota i przełączą" - T. Lis

"Ludzie nie są tacy głupi jak nam się wydaje, są dużo głupsi" - T. Lis

Proszę sobie wyobrazić, że mam manię kupowania i kolekcjonowania płyt CD, regularnie chodzę do kina, co więcej - książek szukam w księgarniach a nie na chomiku! Burzy stereotyp? Wydumany brak możliwości ściągania muzyki i filmów z Internetu był swego rodzaju stwierdzeniem, który miał na celu zmniejszenie rangi zeszłorocznych wydarzeń. Niestety wielu na to się nabrało. Proszę jednak uwierzyć, że poziom wiedzy o międzynarodowej umowie ACTA, przeciętnego protestującego był kilka razy większy niż wspomnianego już dziennikarza. Co więcej - ACTA nie była jedynym powodem dla którego młodzi ludzie wyszli na ulice. W obliczu braku jakichkolwiek przejawów dociekliwości dziennikarskiej ze strony pana Lisa - śpieszę z pomocą (choć jeszcze nie lekarską). Otóż tak się składa, że faktycznie (my Polacy) mamy tradycję - nie złodziejską (do tej pory nie rozumiem skąd ten pomysł), lecz jakiegoś bliżej nieokreślonego nieposłuszeństwa wobec władzy - złej władzy. Młodzi ludzie są o wiele mocniej wyczuleni na kłamstwo i obłudę. Nie muszę chyba przypominać, że właśnie w atmosferze tajemnic, kłamstw, niezrozumiałych utajnień były prowadzone negocjacje w sprawie ACTA. To właśnie tu w Polsce, romantyczne podejście do wolności i patriotyzmu było silniejsze niż gdziekolwiek indziej w Europie. Stąd niestety nieudane ale liczne powstania i zrywy narodowe. Choć może się to wydawać dla niektórych nadużyciem - wydaje mi się, że ten romantyzm miał duży wpływ na przebieg a nawet same zaistnienie manifestacji. Protestowaliśmy bo ACTA wprowadzała rozwiązania nieproporcjonalne do dóbr, które miała chronić, jednocześnie naruszając podstawowe prawa człowieka! Wbrew woli ludzi, wielki biznes chciał przepchnąć kolanem uregulowania prawne uderzające (tak jak pisałem wcześniej) w podstawowe prawa jednostki. I nareszcie - wiele osób protestowało nie dlatego że obawiało się problemów związanych z dostępem do Internetu, walką z wolnością w sieci i piractwem, tylko w proteście przeciw rządowi! Jako jednemu z naczelnych piewców i propagandzistów sukcesu - protestowaliśmy także przeciwko Panu... Jacek Słoma

PO nie chce rządowej komisji ws. Smoleńska Maciej Lasek chce, by nowa komisja ws. katastrofy smoleńskiej powstała w ramach rządowej Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Platforma jednak nie zgadza się na tę inicjatywę.

- Nie widzę potrzeby powoływania jakiejkolwiek komisji - mówi Adam Szejnfeld. Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych (PKBWL) Maciej Lasek, który był również członkiem tzw. komisji Millera, zapowiedział powstanie nowego, rządowego zespołu ekspertów, który miałby się zająć okolicznościami katastrofy smoleńskiej. Prace miałyby się toczyć w ramach PKBWL. W skład zespołu weszliby głównie eksperci tzw. komisji Millera.

- Ten pomysł pojawił się jako odpowiedź na nasze zaproszenie członków PKBWL do debaty z ekspertami na neutralnym gruncie jednego z uniwersytetów, która ma się odbyć na przełomie stycznia i lutego - mówi Antoni Macierewicz, przewodniczący parlamentarnego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej. Polityk zauważa również, że praca takiej komisji sprowadzałaby się jedynie do potwierdzenia tego, co znalazło się już w raporcie Millera.

- Przecież to będą praktycznie te same osoby - zauważa. Politycy Platformy Obywatelskiej także nie widzą powodu powołania nowego tworu, ale z innych przyczyn. Poseł PO Adam Szejnfeld jest zdania, że rozpatrywanie takiego pomysłu może być ewentualnie zasadne dopiero po zakończeniu śledztw prokuratur polskiej i rosyjskiej.

- Jestem przekonany, że wyniki prac jakiejkolwiek komisji, bez względu na jej status prawny oraz skład członkowski, nie zostaną uznane przez środowiska przywiązane do teorii spisku i zamachu, jeżeli takie tezy nie zostaną potwierdzone - mówi „Codziennej” Szejnfeld.

- Sprawę badała komisja Millera i znamy wyniki jej prac. Raport opracowali eksperci, którzy pracowali wiele miesięcy, mieli dostęp do dowodów, m.in. wraku czy zapisów czarnych skrzynek, i na obecnym etapie nie widzę powodu powielania tych działań - dodaje poseł. Tymczasem członkowie komisji Millera nie mieli możliwości pełnego zbadania wraku samolotu. Nie analizowali m.in. lewego skrzydła, którego złamanie przez brzozę ich zdaniem było przyczyną katastrofy tupolewa. Jednocześnie ten wniosek był główną tezą końcowego raportu z ich prac. Co ważne, przyznali to zarówno sam Maciej Lasek, jak i członkowie komisji Millera. W podpisanym przez nich piśmie z 2 lutego 2011 r. do ówczesnego ministra infrastruktury Cezarego Grabarczyka i szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów Tomasza Arabskiego czytamy: „Akredytowany przy MAK-u Edmund Klich, posiadając wszelkie plenipotencje od najwyższych urzędników państwa polskiego, nie tylko nie zapewnił w tym badaniu (oblocie lotniska Smoleńsk Północny - przyp. red.) udziału stronie polskiej (…). Polski akredytowany nie zapewnił także polskim ekspertom badającym wrak rozbitego samolotu Tu-154M możliwości dokończenia prac przed zniszczeniem i wywiezieniem jego szczątków przez przedstawicieli Federacji Rosyjskiej (…). Stanowiło to działanie na szkodę Rzeczpospolitej Polskiej poprzez utracenie możliwości przeprowadzenia powyższych badań, z których każde może mieć kluczowe znaczenie dla wyjaśnienia przyczyn katastrofy Tu-154M. (…) Nagły i nieuzgodniony wyjazd Pana Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac grupy polskich specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej dokończenie tych prac, w tym badania wraku samolotu Tu-154M (…) ”. Z kolei Edmund Klich w swojej książce „Moja czarna skrzynka” stwierdził, że eksperci nie badali ani wraku, ani skrzydła, za co jednak obarcza ich odpowiedzialnością. To jednak - jak zapowiada Maciej Lasek - nie jest przyczyną pomysłu powołania nowej komisji. Zespół miałby jedynie oceniać „nowe, pojawiające się teorie na temat przyczyn katastrofy” i  ustosunkowywać się do nich. Szef PKBWL chce także, aby powstała strona internetowa, na której „w przystępny sposób” wyjaśnione będą zagadnienia związane z katastrofą. Katarzyna Pawlak

Po Pakcie Wycofanie się przez rząd Tuska z szybkiej ścieżki ratyfikacji Paktu Fiskalnego może mieć znacznie poważniejsze konsekwencje niż się to obecnie wydaje. Nawet jeśli ruch ten, zarządzony w ostatniej chwili przez obóz władzy, Tusk traktuje jako taktyczny jedynie odwrót i zapowiada powrót do tematu za jakiś czas, to sam ten fakt skłania do kilku refleksji. Rodzą się one przede wszystkim w kontekście zewnętrznych reakcji na to wydarzenie, zauważone i skomentowane zarówno w mediach niemieckich czy amerykańskich, jak i np. przez brytyjskich zwolenników referendum o dalszym członkostwie tego kraju w Unii. Szczególnie symptomatyczny jest tytuł komentarza w "National Review": Demokracja w Polsce: oznaki życia. Otóż nie ulega wątpliwości, że Donald Tusk i jego obóz polityczny przyjął strategię wytworzenia nowego podziału politycznego w Polsce - podziału na "Europejczyków" i "niedzisiejszych". Ci pierwsi są fajni i chcą pogłębionej federalnej Unii oraz wejścia Polski do strefy euro, a ci drudzy tylko w tym przeszkadzają. Ten podział, wraz z powoli, ale systematycznie rozkręcającą się machiną propagandy rządowej, ma być napędem mobilizacyjnym partii władzy aż do wyborów parlamentarnych w 2015 roku (wtedy hasłem będzie walka o większość konstytucyjną w Sejmie, niezbędną do zmiany ustawy zasadniczej, co będzie wskazywane jako ostatnie już zadanie do wykonania przed przyjęciem euro). Ratyfikacja Paktu Fiskalnego miała być w tym planie politycznym drobną uwerturą, kaprysem, symbolicznym początkiem drogi. Stąd też stosunek do tej sprawy był połączeniem buty, niefrasobliwości i arogancji. Rząd był pewien, że Prawo i Sprawiedliwość nie zdoła się zmobilizować i podjąć debaty, a ratyfikacja przejdzie przez Sejm bez problemu jeszcze przed końcem okresu świąteczno-noworocznego. Potem użyje się jej jak rach odpalonej na początek ofensywy europejskiej. Tymczasem PiS przygotował się merytorycznie do debaty, a poruszone sprawą wolne media zdołały także wywołać zainteresowanie części opinii publicznej i wyrażenie przez Polaków swojego zdania - najnowszy, tegoroczny już, sondaż wskazuje, że stabilna większość z nas nie chce likwidacji polskiego złotego. I w ten sposób zmusilliśmy rząd do odwrotu wywołując ów cytowany komentarz o tym, że jeszcze w Polsce demokracja nie umarła, choć ma się źle pod naporem obozu władzy.

Jaka stąd lekcja? Jeśli uda się nam prowadzić sprawy europejskie konsekwentnie, mieć jasny przekaz i mobilizować Polaków, to możemy utrzymywać inicjatywę nawet na tym na polu gry, które miało być łatwym terenem operacyjnym dla rządu.Jestem przekonany, że to jedno z najważniejszych zadań komunikacji publicznej Prawa i Sprawiedliwości w najbliższych miesiącach. Jestem przekonany, że przy odrobinie wysiłku jesteśmy zdolni je wypełnić i utrzymać spójność, ofensywę i przewagę merytoryczną w tej sprawie. Tym bardziej, że fakty są po naszej stronie. Polska nie wypełnia dziś żadnego z trzech warunków formalnych wejścia do strefy euro: nie wypełniamy kryteriów gospodarczych, Konstytucja RP nie pozwala na to, a większość Polaków tego nie chce. Wejście do strefy euro byłoby dziś zatem i niemożliwe i niekonstytucyjne i niedemokratyczne. Jeśli premier Tusk chce politycznie dzielić Polaków i rozpocząć ofensywę propagandową to musi się spotkać z naszą zdecydowaną reakcją. Naszą: ruchów obywatelskich, partii politycznej i wolnych mediów. Zmuszenie rządu do rezygnacji z szybkiej ratyfikacji Paktu pokazuje, że działanie takie ma sens i na dodatek wzbudza szacunek u zewnętrznych obserwatorów. Krzysztof Szczerski

Gra na spadki? Nie opłacało się. Fundusz Rybińskiego stracił 34 proc. To był fatalny rok dla inwestorów, którzy postanowili zarobić na kryzysie gospodarczym i zaryzykowali grę na spadki indeksów giełdowych. Wszystkie polskie fundusze inwestycyjne, które zyskują w czasie giełdowej bessy, poleciały mocno w dół. Najwięcej stracił Eurogeddon zarządzany przez ekonomistę Krzysztofa Rybińskiego Od kilku lat Polacy mogą inwestować w specjalne fundusze inwestycyjne nastawione na spadki giełd. Trzy lata temu powstał Alior Short Equity oraz Quercus Short. W 2012 roku jednostki pierwszego z nich potaniały o blisko 21 proc., a drugiego o ponad 19 proc. Największe straty przyniósł jednak założony w lutym minionego roku przez Krzysztofa Rybińskiego Eurogeddon. Do końca grudnia 2012 roku jednostki uczestnictwa funduszu potaniały aż o 34 proc.

Armagedon w portfelu Krzysztof Rybiński przekonany o nadchodzącym armagedonie gospodarczym postanowił na tym zarobić. Stworzył we współpracy z Opera TFI fundusz inwestycyjny Eurogeddon nastawiony na głęboki kryzys w strefie euro. O ile zarządzający Aliora i Quercusa Short nie zabierają głosu na temat tego, czy rynki będą w przyszłości spadać albo rosnąć, o tyle Rybiński miał jasną strategię. - Sam inwestuję w spadki na giełdzie, dlatego też postanowiłem polecać produkt, w który sam zainwestuję, innym osobom - mówił w wywiadzie dla Wyborcza.biz pod koniec lutego. Skąd pomysł na zyski z gry na spadki giełd i wzrost ceny złota? Krzysztof Rybiński w swoich prognozach na 2012 rok zapowiadał m.in., że negocjacje w sprawie oddłużenia Grecji się załamią i pod koniec roku będzie już wiadomo, że Grecja musi opuścić strefę euro. Problemy gospodarcze miały pogrążyć też Włochy. "Recesja we Włoszech będzie bardzo głęboka, pakiet Montiego jeszcze ją pogłębi, dług publiczny w relacji do PKB zacznie szybko rosnąć. Oprocentowanie obligacji Włoch przekroczy 10 proc., Włochy poproszą MFW o wsparcie, ten odmówi z braku środków. Na rynkach zapanuje panika" - pisał na swoim blogu Rybiński w grudniu 2011 roku. Kolejne nieszczęście - bankructwo - miało spotkać Węgry. - W Europie wystąpi efekt domina, w wielu krajach będzie hurtowy, a w niektórych detaliczny run na banki. Wiele banków zostanie znacjonalizowanych z obawy przez bankructwem - wieszczył Kszysztof Rybiński. Gospodarcze załamanie miało przełożyć się na giełdowy krach: "Giełdy spadną, zostaną przebite dołki z marca 2009 roku. Znacznie. Złoty osłabnie do walut obcych, dolar i euro będą kosztowały ponad 5 złotych, frank ponad 4 złote" - pisał ekonomista. Jednak żadna z tych prognoz się nie sprawdziła, a na giełdach zamiast krachu zrobiło się zielono. W ciągu roku indeks WIG zyskał 26 proc., dolar potaniał do 3,16 zł, euro do 4,11 zł, a złoto w przeliczeniu na polską walutę straciło 4,5 proc. Dlatego fundusz Eurogeddon, który miał zarabiać na spadkach giełd i wzroście cen kruszcu, stracił na koniec grudnia aż 34 proc. Czy fundusz Rybińskiego może wstać z kolan? Początek roku przyniósł lekkie pogorszenie nastrojów na rynkach finansowych. Jednak aby posiadacze jednostek takich funduszy jak Eurogeddon wyszli na swoje, musi dojść do silnego pogłębienia kryzysu gospodarczego. Na tę chwilę sytuacja grających na spadki nie wygląda kolorowo. Wojciech Matusiak

Sędzia Tuleya osądził IV RP Rok nie wyrok. Z wielkiej chmury mały deszcz. Na rok w zawiasach to i mnie by się pewnie grzechów uzbierało. Dr Garlicki uratował życie setkom ludzi, od czego trzeba odliczyć parę kopert i koniaków. Eh, chciałbym mieć taki bilans chwały i hańby. Można by sobie pożartować z całej tej hucpy, gdyby nie to, że z jej powodu nie odbyła się bliżej nieokreślona liczba przeszczepów serca i innych organów. Propagandowa pokazówka Ziobry i Kamińskiego, z błogosławieństwem Kaczyńskiego, mająca udowodnić, że niby to dzielni bojownicy IV Rzeszy Polskiej walczą z korupcją, kosztowała życie pacjentów, którzy mogli być operowani, lecz nie byli, bo atak policji politycznej na Klinikę Kardiochirurgii MSWiA na trzy lata sparaliżował jej działalność. Niestety, paraliż transplantologii wyszedł daleko poza tę placówkę. Liczba ofiar ordynarnej bolszewickiej hecy trudna jest do ustalenia. Ci pacjenci mieli imiona i nazwiska. Należy ich zidentyfikować i policzyć. Mają prawo, by przemówić zza grobu. Oskarżam Ziobrę i Kamińskiego o śmierć tych ludzi, konkretnych, z krwi i kości, choć nieznanych z nazwiska. Nawet jeśli nie popełniliście przestępstwa, to ponosicie moralną odpowiedzialność za każdą nieprzeprowadzoną z powodu waszych działań operację. Niszcząc chirurga – zniszczyliście wielu jego pacjentów. I proszę was wytoczyć mi za te słowa proces – stworzyłoby to znakomitą okazję do policzenia waszych ofiar. Zdeptanych waszymi brudnymi policyjnymi buciorami, w których mieliście czelność naruszyć mir tego domu, gdzie ludzie ludziom zwracają uchodzące z nich życie. Nie stać was było na uszanowanie tego miejsca. W swojej knajackiej pysze zapędziliście się, hałastro, na białe pokoje. Niestety zabrakło kamerdynera, który wziąłby was za kołnierze i wywalił stamtąd na zbity pysk. Od sędziego Tulei dowiedzieliśmy się o waszych żałosnych szczeniackich gierkach – nagrywaniu lewych filmików i manipulowaniu materiałem dowodowym. Ale dowiedzieliśmy się również o tym, że mieliście czelność posłać agenta, by uwiódł pielęgniarkę dla zdobycia informacji. Moralna obrzydliwość tego czynu przyprawia mnie o mdłości. Nawet gdyby Garlicki każdemu pacjentowi kazał „wyprowadzać krowę” i za łapówki zbudował sobie pałac, jeszcze nie zbliżyłby się do tego stanu anomii moralnej i degrengolady, który sprawia, że wasza policja polityczna potrafiła poniżać i kaleczyć psychicznie kobiety tylko po to, by zdobyć materiały do prostackich pokazówek. Tak naprawdę to nie Garlicki przegrał sprawę. Wielu lekarzy, niestety, bierze. Udowodnienie, że brał coś i on nie jest żadną sensacją i nie ma żadnego znaczenia z punktu widzenia społecznego. Za to ogromne znaczenie społeczne i polityczne ma to, że sprawa Garlickiego stała się sprawą Ziobry, Kamińskiego i całego poronnego reżimku IV RP – sprawą przegraną z kretesem. Usłyszawszy od sędziego, że stosowali w śledztwie metody stalinowskie, zamiast ze wstydu zapaść się pod ziemię, mieli jeszcze czelność szczerzyć się przed kamerą i mówić, że racja jest po ich stronie, bo przecież zapadł wyrok skazujący. Ten wyrok, owszem, jest skazujący. Was on skazuje! Po raz pierwszy polski sąd wypowiedział się w sprawie patologii władzy w okresie pisowskiej smuty. Usłyszeliście od sędziego, że wasze metody są przerażające. I kto was osądzi? Nikt, tylko ludzie. Przez państwem i prawem jesteście zapewne bezkarni. A i dość macie wokół siebie pochlebców, którzy zadbają, by zadowolenie z siebie was nie opuściło a wyrzuty sumienia znalazły się tam, gdzie prezerwatywy waszych agentów. Ale pycha moralna, wasze przekonanie o etycznej słuszności waszego postępowania, w którym cel – zdobycie i utrzymanie władzy – usprawiedliwia wszelkie środki, to tylko korekta do rysu dominującego – głupoty. Bo trzeba być idiotą usiłując skompromitować w oczach Polaków kardiochirurga z powodu łapówek. Kardiochirurg przeszczepiający serca to bohater zbiorowej wyobraźni. Nawet stu Ziobrów nie dałoby mu rady. Zapamiętajcie sobie: z lekarzami, jak z samą śmiercią, nikt jeszcze nie wygrał. Przypomnicie sobie, kozaczki, moje słowa, gdy legniecie kiedyś na szpitalnym łóżku. Czego wam zresztą nie życzę, bo mój gniew innej jest natury niż ten, co i wam jest znany. To jest gniew etyczny. Taki, co się nikogo, nawet CBA, nie boi, bo dobro ma na uwadze.

PS. Warto poczytać:

http://www.zw.com.pl/artykul/536930.html

http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/remanenty-ostatnich-tygodni

http://drugieserce.jaw.pl/aktualnosci/?statystyki-transplantacje-przeszczepu,38

http://www.nil.org.pl/aktualnosci/kryzys-w-zakresie-aktywnosci-donacyjnej.-apel-o-pomoc.

http://www.tvn24.pl/czekanie-na-przeszczep,244187,s.html

http://www.wprost.pl/ar/106184/Doktor-G-w-piatek-wyjdzie-z-aresztu/

http://drugieserce.jaw.pl/aktualnosci/?statystyki-transplantacje-przeszczepu,38

http://pl.wikipedia.org/wiki/Sprawa_Miros%C5%82awa_G.#cite_note-8

Jan Hartman

Doktor G. czyli widzenie rzeczywistości Sprawa zatrzymania, procesu i skazania znanego lekarza to nie tylko sprawa o łapówkarstwo i korupcję w służbie zdrowia. To zwierciadło w którym jak na dłoni widać wszystkie polityczne i społeczne podziały polskiego społeczeństwa przebiegające nie na linii szukania i rozwiązywania najbardziej bolących nas problemów lecz sprowadzające się do usprawiedliwień czy to postępowania organów ścigania za czasów PiS’u czy to wyroków sądu za czasów PO. Jeden z najtrudniejszych problemów będących w dużej mierze spuścizną po PRL’owskich czasach, sprowadzony do rutynowej i ciągle powracającej się przepychanki pomiędzy fanami tych dwóch partii. Pan G. brał łapówki i przyjmował „dowody wdzięczności”. Został po 5 latach skazany. Można dyskutować czy wyrok roku więzienia w zawieszeniu to dużo czy mało ale faktem jest iż jego kariera zawodowa w Polsce została definitywnie zakończona. Popełnił błąd i nie ma na to usprawiedliwienia. W gabinetach lekarskich będzie się ciągle „dawało” lecz to na niego spadł miecz Temidy i to On pozostanie wrednym przykładem. Tysiące innych kopert będzie kładzionych na lekarskie biurka i jeden sądowy wyrok na 5 lat tego nie zmieni. Gdy brakuje podstawowych dóbr takich jak usługi lekarskie pacjenci będą dawali. Ci, których na to stać. Jak to zmienić? Podstawowe pytanie nikogo nie zajmujące gdyż odpowiedzi są oczywiste. Więcej lekarzy, lepsze zarobki, więcej sprzętu medycznego, lepsza organizacja w służbie zdrowia, mniej niepotrzebnych wizyt i poprawienie często idiotycznych przepisów. Proste. Czy można do tego szeregu rozwiązań dołączyć zatrudnienie dziesiątków jeśli nie setek funkcjonariuszy CBA czy policji do tropienia łapówkarzy w gabinetach lekarskich? Można oczywiście ale czy to naprawdę ma sens? Czy jest to jakiekolwiek rozwiązanie problemu? I dochodzimy tutaj de sedna sprawy. Do tego czemu miała służyć rozpętana na taka skalę w 2007 roku medialna akcja zakucia lekarza w kajdany. Jaki był jej prawdziwy cel, co miała zademonstrować i jakie uczucia wyzwolić. Jedni powiedzą iż demonstracja „siły” organów ścigania wywołuje oczywisty skutek przestrzegania przepisów, drudzy iż wywoływanie uczucia strachu w społeczeństwie nigdy nie jest skuteczną metodą dla poszanowania oczywistych reguł moralno-etycznych. Karanie powinno być przecież tylko drobną częścią systemu przepisów, reguł zawodowych, norm moralnych w tak szczytnej posłudze jakim jest przecież zawód lekarski. Wsadzanie do więzienia nie rozwiązuje przecież problemu, tym bardziej jeżeli jest tylko sporadyczne a nie odbywające się na co dzień. Nikt nie próbował nawet rozpocząć dyskusji o tak elementarnych sprawach jak etyka lekarska. Środowisko składające przysięgę Hipokratesa nie zdołało wyartykułować wyrazów potępienia zjawiska korupcji w swoich szeregach. Nie było zdolne do podania stanowiska w tej sprawie. A obrona doktora G. przez licznych kolegów sprowadzała się do wymieniania oczywistych przypadków „przegięcia pały” przez CBA oraz udzielających się w mediach politykach PiS’u. Zarzutach słusznych zresztą ale wynikających z samej istoty rozpętania akcji przeciwko jednemu lekarzowi mającej pokazać całemu społeczeństwu jak bardzo Prawo i Sprawiedliwość zwalcza korupcję. Czy podobnym podejściem zmniejszono skalę tego zjawiska? Takie pytania nie są istotne gdyż odpowiedzi nie są zbyt pozytywne. Podziały polityczne są tak „zapiekłe” w polskim społeczeństwie, że uniemożliwiają jakąkolwiek merytoryczną dyskusję. Mało kto zwraca uwagę na argumenty a stanowisko w dyskusjach ustala się na podstawie oceny KTO je głosi. To jest decydujące gdyż mamy już wyrobiony pogląd o autorze a więc to co powie może a priori liczyć na naszą sympatie lub zmieszanie z błotem. Sprawa dyskusji schodzi na drugi plan a potwierdzenie swojego politycznego wyboru przykrywa wszelkie fachowe argumenty. Coraz bardziej kompleksowa rzeczywistość zostaje sprowadzona do prostych wyborów. Jesteś za albo przeciw a jeśli to drugie to „wypieprzaj” z mojego bloga. „Jestem za ale…” znika powoli z naszego myślenia. Staje się zbyt trudne do nastawionych na papkę medialną umysłów posługujących się znanymi schematami myślowymi. Przystosowujemy się. I głupiejemy. Po Prostu Lchlip

Po szefie ABW kolej na CBŚ. Odchodzi szef Biura Generał Adam Maruszczak kierujący Centralnym Biurem Śledczym odchodzi. To kolejne po Krzysztofie Bondaryku odejście szefa jednostki odpowiedzialnej za bezpieczeństwo państwa. Z ustaleń „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, że gen. Adama Maruszczaka zastąpi Rafał Łysakowski. Dotychczasowy szef CBŚ przygotował reformę biura. Zgodnie z planami Komendy Głównej Policji, już niedługo struktury Centralnego Biura Śledczego mogą ulec zmianom. KGP chce już w połowie roku wydzielić ze swoich struktur CBŚ i przekształcić je w jednostkę funkcjonujących na takich zasadach jak komendy wojewódzkie. Projekt zmian już trafił do MSW. Komendant główny policji Marek Działoszyński powołał pełnomocników ds. wprowadzenia zmian organizacyjnych w KGP; za wyłączenie CBŚ ze struktur KGP odpowiada insp. Rafał Łysakowski - poinformował rzecznik KGP Mariusz Sokołowski. "Powołanie pełnomocnika nie oznacza automatycznie mianowania go na stanowisko dyrektora. Nie potwierdzam tego, że odchodzi szef CBŚ generał Adam Maruszczak" - dodał Sokołowski. Generał Maruszczak otrzymał już propozycję objęcia garnizonu dolnośląskiego, jednak funkcjonariusze policji, z którymi rozmawiali dziennikarze „Dziennika Gazety Prawnej” określają całą sytuację mianem „trzęsienia ziemi”. Na internetowej stronie Komendy Głównej Policji opublikowano informację dotyczącą reorganizacji CBŚ Zmniejszenie liczby biur z 18 do 11, wyłączenie CBŚ ze struktur KGP, wzmocnienie etatowe CBŚ oraz pionu do walki z przestępczością gospodarczą – to główne cele rozpoczynającej się w Komendzie Głównej Policji reorganizacji. Rozpoczęty w Komendzie Głównej Policji proces reorganizacji będzie przede wszystkim polegał na wyłączeniu z jej struktur Centralnego Biura Śledczego, zmniejszeniu liczby biur, a także liczby etatów w KGP i przeniesieniu ich do CBŚ. Dzisiaj Komendant Główny Policji przedstawił założenia reorganizacji KGP, która będąc urzędem centralnym ma spełniać funkcje organizacyjne, koordynacyjne, kontrolno-nadzorcze, analityczne i badawcze. Obecnie Komenda Główna Policji posiada 4381 stanowisk, z czego 3242 to stanowiska policyjne. Pracownicy zatrudnieni byli do tej pory w 18 biurach i 2 zespołach. Celem organizacji będzie wyodrębnienie ze struktur KGP Centralnego Biura Śledczego, któremu jako jednostce organizacyjnej przyjdzie działać na zasadach podobnych do komend wojewódzkich. Zmiany w Centralnym Biurze Śledczym mają usprawnić zarządzanie czynnościami operacyjno-poznawczymi i poprawić jego funkcjonowanie. Jednocześnie nastąpi zmiana statusu CBŚ z komórki organizacyjnej KGP w jednostkę organizacyjną Centralne Biuro Śledcze Policji (CBŚP). CBŚP, posiadając strukturę o zasięgu ogólnokrajowym i wykonując nierzadko zadania o charakterze międzynarodowym, będzie nadal działać w strukturach Policji i nadal będzie podlegać KGP. Jednocześnie nie będzie samodzielnym dysponentem środków budżetowych. Zmiany sprawią, że system zarządzania będzie mniej zbiurokratyzowany. Wyłączenie Centralnego Biura Śledczego ze struktur Komendy Głównej Policji ma także zapewnić wzmocnienie pionu do walki z przestępczością gospodarczą, a tym samym lepsze i bardziej efektywne działanie tej komórki. W ramach reorganizacji w KGP, na bazie dotychczasowych biur: Kryminalnego, Wywiadu Kryminalnego i Krajowego Centrum Informacji Kryminalnych, utworzone zostanie Biuro Służby Kryminalnej. Planowane jest także utworzenie Biura Prewencji i Ruchu Drogowego przez połączenie Biura Prewencji, Biura Ruchu Drogowego, Wydziału Postępowań Administracyjnych Biura Prawnego KGP oraz Zespołu Promocji Bezpieczeństwa Publicznego Gabinetu KGP. Zmodyfikowana zostanie również struktura Biura Operacji Antyterrorystycznych umożliwiająca realizację zadań szkoleniowych, zabezpieczenia medycznego oraz zadań wynikających z zagrożeń związanych z chemią, biologią, radiacją i promieniowaniem jonizującym. W służbie wspomagającej działalność Policji w zakresie organizacyjnym, przewidywane jest skoncentrowanie w jednej komórce zadań związanych z bezpośrednią obsługą Komendanta Głównego Policji. Skutkować to będzie rozszerzeniem działań Gabinetu KGP poprzez włączenie do niego Biura Kadr i Szkolenia, Biura Prawnego oraz Biura Ochrony Informacji Niejawnych. Proponowane jest także przekazanie obecnych zadań z zakresu organizacji szkolenia i doskonalenia zawodowego wraz z etatami do Wyższej Szkoły Policji w Szczytnie. W służbie wspomagającej działalność Policji w zakresie logistycznym i technicznym podjęte zostaną działania racjonalizujące rozmieszczenie zadań w poszczególnych komórkach organizacyjnych oraz optymalizację wykorzystania zasobów ludzkich w celu przekazania określonych stanowisk do realizacji zadań w CBŚ. Autor: pł

Komunikat dot. wyroku SR w sprawie Mirosława G. Prokuratura Okręgowa w Warszawie z należytym szacunkiem i uwagą przyjęła wyrok Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa wydany 4 stycznia 2013 roku, w sprawie oskarżonego o przyjęcie szeregu korzyści majątkowych byłego Kierownika Kliniki Kardiochirurgii CSK MSWiA Mirosława G. Respektując obowiązujący w państwie polskim podział władzy, uwzględniający aspekt niezawisłości sędziowskiej , dobrego zwyczaju i kultury prawnej Prokuratura Okręgowa w Warszawie powstrzymuje się od komentarza w sprawie samego wyroku, jak i jego ustnego uzasadnienia. Jedyną możliwą i przyjętą w państwie prawa- w Rzeczpospolitej Polskiej formą dyskusji z orzeczeniem niezawisłego sądu jest skorzystanie z drogi kontroli instancyjnej. Tym samym zdumienie wywołuje aktywność medialna w kolejnych dniach sędziego orzekającego, w trakcie której on sam nawiązując do wydanego orzeczenia zdaje się świadomie łamać powszechnie obowiązujące w tym zakresie reguły i zwyczaj.

Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie podejmuje publicznej polemiki z wypowiedziami występującego w roli rzecznika prasowego sądu Igora Tuleya, oczekując na wyniki postępowania związanego z zapowiadanymi przez sędziego zawiadomieniami o przestępstwie. Niepokój wywołuje jednak okoliczność, iż zachowanie, które do tej pory było domeną osób przejawiających aktywność polityczną, czy niezadowolonych stron postępowania zostało przyjęte jako właściwe przez osobę piastującą urząd sędziego. Urząd, który z racji powagi i władzy powinien kierować się umiarem, obiektywizmem, powściągliwością i odpowiedzialnością i to niezależnie od oczekiwań wiodących mediów. Nie sposób przy tym nie podnieść refleksji płynącej z aktywności medialnej Rzecznika Prasowego Sądu Okręgowego. Medialny przekaz wypowiedzi niezawisłego sędziego, który koncentrując się na porównywaniu czynności procesowych wszystkich funkcjonariuszy publicznych, a więc także prokuratorów prowadzących postępowanie przygotowawcze do działań stalinowskich, wydaje się jednak na obecnym etapie dowolnie i przedwcześnie burzyć w niniejszej sprawie zaufanie do organu ochrony prawnej jakim jest Prokuratura. Jedynym skutkiem tych medialnych wystąpień, prezentowanych w znacznej części mediów jest przekaz koncentrujący się na skrzywdzeniu oskarżonego i przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych. Poza horyzontem zainteresowania głównych mediów pozostaje kwestia potępienia łapownictwa i uznania oskarżonego przez sąd I instancji nieprawomocnym wyrokiem, za winnego przyjęcia przez okres niewiele dłuższy od dwóch miesięcy korzyści majątkowej w kwocie przekraczającej 17 tysięcy złotych.

Rzecznik Prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie prok. Dariusz Ślepokura

Jak długo opisywanie wyludniania się Polski będzie nazywane „szkalowaniem” kraju? Obecnie obłudnie stwierdzamy, że nie mamy pieniędzy na ulżenie doli rodzin wielodzietnych. Za chwilę jednak usłyszymy że tragedia bezdzietności Narodu jest tak duża, że należy przeznaczać olbrzymie kwoty na wsparcie imigracji, zabiegi in vitro, oraz uznać eutanazję bezproduktywnych staruszków jako działanie przywracające im godność. Okazuje się, że zapaścią demograficzną w Polsce zaczyna coraz szerzej interesować się nawet zagranica. Tylko czekać aż kolejne firmy będą informowały o wycofywaniu się z Polski ze względu na brak perspektyw biznesowych, w sytuacji, kiedy dyskontując przyszłe zyski zauważą, że brak rozwoju rynku je ograniczy, a ryzyka które ten proces niesie spowodują że inwestycje w naszym kraju nie będą miały pozytywnego NPV. O wyludnianiu Polski pisze wprost popularny na wyspach The Sun. Przedstawiając Łódź jako miasto beznadziei, z którego młodzież wyjechała za granicę za pracą i gdzie główna ulica, w trzecim co do wielkości mieście w Polsce, przedstawia wstrząsający widok opuszczonego miasta. Ukazuje sceny, których nie było od czasu zakończenia II wojny światowej, takie jak zawalające się, opuszczone budynki, oraz obrazy biednych i starszych ludzi stojących w kolejce, aby kupić chleb. Na pytanie, dlaczego to historyczne miasto, które przetrwały liczne wojny, jest pozbawione życia pada odpowiedź, że dziewięć lat po wejściu do Unii Europejskiej Polska stoi w obliczu narodowego kryzysu wyludnienia. Wg tabloidu ten proces widać na prawie każdym rogu ulicy dumnego miasta Łodzi, które przetrwało Hitlera, a obecnie stoi w obliczu bardziej destrukcyjnego zagrożenia. Nawet dla Anglików silnie to kontrastuje z obrazem Łodzi, która tak ciężko pracowała, aby odbudować się po II wojnie światowej. Kiedy to Łódź stała się kwitnącym miastem przemysłowym, którego nawet zagranica nazywała „polskim Manchesterem”. Niestety, ale w dobie transformacji zamknięto fabryki, a bezrobocie rozładowano wypychając obywateli za granicę. Pielęgniarki wysłano do Niemiec, podczas gdy pracowników technicznych do Anglii. W artykule Łodzianki się skarżą, że w ich mieście nawet trudno znaleźć męża. Nie dziwmy się zatem, że wyjeżdżają za granicę i aż 1/3 dzieci w Anglii mają z obcokrajowcami. Statystyki brytyjskie z 2011 r. ukazały ponadto, że Polacy są drugą zagraniczną społecznością w Wielkiej Brytanii. Stanowią oni znaczną część osób Anglii i Walii, którzy urodzili się poza granicami Wielkiej Brytanii – przy czym więcej niż połowa liczby przybyła w ciągu ostatnich dziesięciu lat. O ile oficjalne dane mówią o 600 tyś. Polaków mieszkających w Wielkiej Brytanii to wszystko wskazuje na to, że jest to ilość niedoszacowana. The Sun cytuje statystyki europejskie, wg których do 2060 r. ludność Polski zmniejszy się o 20 procent, a na jednego pracownika będzie przypadało dwóch emerytów. Łódź jest jednym z najszybciej wyludniających się miast w kraju i ma stracić prawie jedną czwartą ludności do 2035 r. kiedy to blisko połowa ludzi to będą osoby w okresie nieproduktywnym. Cytowany dyrektor Biura Strategii Łodzi Tomasz Jakubiec przyznaje, że starzenie się ludności i emigracja stwarzają problemy, a ksiądz Jan Kaczmarczyk ukazuje ogrom tragedii rodziny: „Z mojego doświadczenia wynika, że jeśli mąż wyjeżdża na krótki czas, to małżeństwo to przetrzymuje. Jeśli wyjeżdża na długi czas, prawie zawsze kończy się źle.” Jaka jest reakcja na ten obraz wymierającej Polski – uznanie jego jako „szkalowanie” Łodzi, zamiast opamiętanie i wprowadzenia koniecznych działań prorodzinnych, oraz tworzących miejsca pracy w Polsce. W następnym kroku politycznego samobójstwa należy się spodziewać propagowania „drogi brytyjskiej” sprowadzenia do Polski imigrantów, aby „na nas pracowali”. Gdyż już 15 sierpnia weszła w życie nowa ustawa o obywatelstwie polskim, zgodnie z którą każdy cudzoziemiec będzie mógł otrzymać obywatelstwo, jeśli zdecyduje tak prezydent. Nowa ustawa o polskim obywatelstwie daje szerokie uprawnienia prezydentowi w zakresie jego nadawania tak, że obecnie każdy cudzoziemiec będzie mógł złożyć podanie i jeśli zostanie ono pozytywnie rozpatrzone, to zostanie mu wręczony polski paszport. Poprzednia ustawa przewidywała bardziej restrykcyjne przepisy, gdyż obywatelstwo mogła otrzymać osoba, która zamieszkiwała 5 lat na terytorium Polski, lub co najmniej od 3 lat była w związku małżeńskim z polskim obywatelem, a prezydent mógł nadać obywatelstwo w specjalnym trybie, ale tylko w wyjątkowych sytuacjach. Obecnie obłudnie stwierdzamy, że nie mamy pieniędzy na ulżenie doli rodzin wielodzietnych. Za chwilę jednak usłyszymy, że tragedia bezdzietności narodu jest tak duża, że należy przeznaczać olbrzymie kwoty na moralnie wątpliwe zabiegi in vitro, oraz dopuścić proces eutanazji, aby pozbawić się konsekwencji utrzymywania nieproduktywnych staruszków. Ponadto po zestarzeniu się pokolenia wyżu solidarnościowego, wszyscy się obudzą wylewając hektolitry krokodylich łez, a media zaczną nagłaśniać nie konieczność sprowadzenia z powrotem polskich imigrantów, lecz wsparcia napływu na ziemie polskie milionów imigrantów, co zresztą i tak się w Polsce dzieje na masową skalę. Z tego punktu widzenia polityka wypychania nielicznych roczników młodzieży za granicę, liczenie na to, że w przyszłości ubytek dzieci zrekompensuje nam napływ imigrantów, w sytuacji gdy nie tworzymy miejsc pracy nawet dla własnych obywateli jest trudno wyobrażalną krótkowzrocznością. Za którą przyjdzie nam zapłacić cenę nie mniejszą niż naszym przodkom w czasach saskiego rozpasania. Cezary Mech

Walentynowicz: Czas na poważne podejście do Smoleńska Rozmowa z Piotrem Walentynowiczem, wnukiem śp. Anny Walentynowicz, która zginęła w Smoleńsku. Stefczyk.info: Prokuratura wojskowa przyznała m.in. Pana rodzinie status pokrzywdzonych w śledztwie, prowadzonym w Poznaniu. Prowadzony tam wątek dotyczy zaniedbań i niedopełnienia obowiązków przez prokuraturę zaraz po katastrofie smoleńskiej, również sprawy braku polskich badań i sekcji zwłok. Jakie Pan ma oczekiwania wobec tego śledztwa? Piotr Walentynowicz: O konkretnych działaniach i planach należy rozmawiać z naszymi pełnomocnikami. Moje oczekiwania po tym śledztwie są jasne: spodziewam się, że ktoś wreszcie się na poważnie zajmie sprawą śledztwa smoleńskiego. Może jak ktoś zostanie za coś ukarany, jeśli wyciągnie się odpowiedzialność za zaniedbania, to ktoś inny weźmie się wreszcie do prawdziwej i rzetelnej pracy. Zakładam, że nie wszyscy w tej sprawie mają złą wolę. Gdzieś tam w prokuraturze muszą być jacyś uczciwi ludzie. To jest niemożliwe, żeby tam byli tylko nieuczciwi.
Z jakiego powodu śledztwo ws. zaniedbań jest dla Pana ważne? Zaniedbania rzucają cień na całokształt działań prokuratury w tej sprawie. Jeśli były jakieś zaniedbania w jakiejkolwiek kwestii, to jest podstawa, by twierdzić, że są zaniedbania w całym śledztwie, w innych wątkach i działaniach. Ja uważam, że śledztwo jest prowadzone stronniczo, służalczo wobec Rosji. To w ogóle nie jest śledztwo, ale farsa. Być może wyciągnięcie odpowiedzialności, takie działania jak w poznańskiej prokuraturze, wyeliminuje nierzetelnych i nieuczciwych ludzi z tego śledztwa i uda się zmienić podejście do tego śledztwa. Dziś wygląda to fatalnie, wystarczy spojrzeć, że brzozę badano trzy lata po katastrofie i dopiero ostatnio szukano materiałów wybuchowych na wraku. Trzeba powołać jakąś komisję międzynarodową, która się zajmie tym śledztwem.
Wierzy Pan, że prokuratura może zacząć lepiej działać sama z siebie? Osobiście uważam, że niestety nasza prokuratura w ogóle sobie z tym nie radzi. Nie chcę spekulować, dlaczego tak się dzieje. Jednak nie widzę tu zbyt wielu kompetentnych ludzi. Rosyjskiej prokuraturze nie ufam z założenia. O rzetelności polskiej prokuratury nie mam dobrego zdania, ponieważ mam doświadczenia z ekshumacji mojej babci. Widziałem, jak oni są rzetelni... Nie mam więc powodu, by ufać polskiej prokuraturze. Niestety również nie mam zaufania do prokuratora generalnego.
Przejęcie sprawy przez prokuraturę powszechną, co postuluje coraz więcej osób, nic nie zmieni? W moim pojęciu to niczego nie zmienia. To jednak jest jedynie moja ocena. Być może ona nie jest zgodna ze stanem faktycznym.
Widzi Pan szanse na powstanie międzynarodowej komisji ds. katastrofy smoleńskiej? Uczestniczyłem w posiedzeniach zespołu parlamentarnego i wiem, że nie ma żadnych problemów prawnych z powołaniem takiej komisji. Wiem, że jest taka możliwość, ale rząd robi wszystko, by to uniemożliwić. Robi się wszystko, żeby taka komisja nie powstała. Blokuje się możliwości prawne. Mamy zabawę w kotka i myszkę. Robi się wszystko, by o katastrofie smoleńskiej mówiło się dużo, ale nie robi się nic, by dojść do prawdy o tragedii. Rozmawiał TK

Rozwiązać nadzór budowlany Facet z Opolszyczyny ma w sądzie sprawę, bo usypał sobie drogę do domu. Sprawę wniósł do sądu nadzór budowlany. Jaki z tego wniosek? Należy zlikwidować nadzór budowlany jako instytucję zbędną. A prawo budowlane skrócić i uprościć. W dziale "Wiadomości" przeczytałem właśnie informację o człowieku z Opolszczyzny, który trafił przed sąd po tym, jak usypał drogę, aby nie być muszonym brnąć do domu w błocie po kolana. Do drogi przyczepił się lokalny nadzór budowlany, który uznał ją za nielegalną i kazał rozebrać. Bogu ducha winny człowiek, z powodu kretyńskiego prawa, będzie tracił czas na chodzenie po sądach i tłumaczenie się z głupot. Cały problem jest oczywiście sztuczny i stworzony przez złe prawo i niepotrzebną biurokrację. Problem zresztą miałem kiedyś okazję poznać sam. Lat temu pięć chciałem kupić działkę budowlaną pod Warszawą, aby w przyszłości w jakimś uroczym miejscu postawić dom dla siebie i rodziny. Pamiętam jedną piękną działkę w pobliżu Jaktorowa. Była wyjątkowo tania, a właściciel nie mógł jej sprzedać. Zapytałem w czym problem i dowiedziałem się, że przeszkodą jest plan zagospodarowania przestrzennego. Gminni urzędnicy określili linię zabudowy na 8 metrów od drogi i dla wspomnianej działki wyznaczyli bardzo małą powierzchnię zabudowy. Możliwość jej zagospodarowania była więc bardzo ograniczona, przez co nikt nie chciał jej kupić. Gdyby nie te bzdurne przepisy, właściciel sprzedałby działkę "na pniu" za duże pieniądze. Tak nie mógł jej sprzedać w ogóle (ostatnio przejeżdżałem obok i zauważyłem, że nadal jest wystawiona "na sprzedaż"). Właściciel nie zarobił, działka lezy odłogiem, a ktoś inny nie zbuduje domu dla siebie i swojej rodziny.

Zbudować dom też nie jest łatwo. Trzeba najpierw uzyskać warunki zabudowy, a jeśli już zostały wydane, to trzeba dopasować projekt do tych warunków. I tu nonsens za nonsensem: warunki zabudowy bowiem obejmują takie pierdoły jak głębokość piwnic, możliwość zrobienia garażu, odległość domu od płota itp. Marzenia o pięknym domu trzeba więc zweryfikować w przepisach budowlanych. Potem sam proces budowy też obwarowany licznymi przepisami, potem odbiór - to też sztuka nie lada, bo przepisy mówią np. o konieczności posiadania w łazience gniazdka "z klapką", regulują też wiele innych rzeczy niepotrzebnych. Mam znajomych, którzy do domu wprowadzali się na dwie raty. Najpierw urządzili gniazdka, instalacje elektryczne i inne drobiazgi tak, aby przyszedł urzędnik i podbił papier, a potem zmienili wszystko, aby mieć po swojemu. Czyli tracili czas na omijanie idiotycznych przepisów. Mam też znajomego, który - nie mogąc uzyskać zgody na zbudowanie piwnicy - znalazł inne rozwiązanie. Kazał piwnicę zrobić "na lewo", a potem zamurował wejście do niej, by powiatowy inspektor budowlany nie zauważył piwnicy. Gdy urzędnik podpisał się na dokumencie i dał mu papier, znajomy kazał z powrotem wyrąbać drzwi do piwnicy. Piwnica była mu potrzebna, ale pech chciał, że widzimisię urzędników planujących zagospodarowanie przestrzenne, tego nie uwzględniło. Człowiek nie miał więc wyjścia. W normalnym kraju, mając działkę, wybieramy projekt, zlecamy budowę firmie budowlanej, a po zakończeniu prac wprowadzamy się i mieszkamy. W Polsce niestety, koszta budowy powiększone są o koszty wynikające z przepisów i działań biurokracji. Trzeba opłacić geodetę, kierownika budowy, tablicę informacyjną, wszelkie procedury prawne też kosztują. W 2008 roku wziąłem do ręki kalkulator i policzyłem te koszty. Okazało się, że koszty wynikające z bzdurnych przepisów pozwoliłyby urządzić w wysokim standardzie dwa pokoje mieszkalne. Ale co to obchodzi biurokrację. Prawo budowlane jest w Polsce bardzo złe i powinno być jak najszybciej zmienione. W zasadzie w zakresie dotyczącym budownictwa mieszkaniowego, prawo budowlane powinno odgórnie regulować wysokość domu (np. 11 m.) i zakazywać prowadzenia uciążliwej działalności gospodarczej na terenie osiedla (tak, aby w sąsiedztwie domów jednorodzinnych nie funkcjonowała np. rzeźnia). Natomiast wszelkie inne obostrzenia dotyczące głębokości piwnic, ilośc garaży, odległości od drogi, maksymalnej powierzchni zabudowy i wszelkie inne - powinny być zniesione. Jeśli działka jest moja to moja sprawa czy chcę mieć garaż czy nie, czy chcę mieszkać bliżej czy dalej od drogi, czy chcę mieć piwnicę czy nie. To również moja sprawa czy chcę mieć gniazdka z klapką czy bez klapki, podgrzewaną podłogę, ogrzewanie gazowe itp. Wara administracji państwowej wkraczać z buciorami w moją prywatność. Równie szkodliwy i zbędny jak prawo budowlane jest urząd, który je egzekwuje czyli Nadzór Budowlany mający aż trzy instancje (powiatowy, wojewódzki i główny). To ileś tysięcy urzędników (opłacanych z pieniędzy podatnika), którzy zajmują się egzekwowaniem niepotrzebnych przepisów a więc utrudnianiem ludziom życia. Efekty ich działalności są wyłącznie szkodliwe, bo nie dość, że kosztują miliony publicznych pieniędzy to jeszcze angażują nasz czas i naszą energię na przestrzeganie lub omijanie idiotycznych przepisów. Wszystkich tych urzędników należy zwolnić jednego dnia, a prawo budowlane zliberalizować i uprościć tak, aby właściciel decydował sobie o tym jak ma wyglądać jego dom. Przy okazji zniknie też problem korupcji wśród urzędników nadzoru budowlanego. Ale zniknie też element kontroli eurosocjalistycznego państwa nad obywatelem. Zniknie możliwość "dowalenia" niepokornemu obywatelowi. Teraz wszak, chcąc zgnoić obywatela, wystarczy na niego nasłać jeden z kilkunastu niepotrzenych urzędów. Ot choćby właście nadzór budowlany. Za "komuny" (to ona wymyśliła nadzór budowlany) zgodnie z przepisami budowano bloki z wielkiej płyty, któe dziś zaczynają się sypać. Wawel i kamienice przy rynku w Krakowie budowano setki lat temu bez zezwoleń, pozwoleń i urzędników od nadzoru budowlanego. I Wawel stoi, kamienice pięknieją, a bloki z wielkiej płyty powoli odchodzą do lamusa.Czyli złe prawo i biurokracja hamuje rozwój budownictwa mieszkalnego, a nie je przyspiesza.

Szymowski

Szczyt bezczelności- w roku Cegielskiego, rząd sprzedaje jego firmę

1. W poprzednim tygodniu na stronie internetowej ministerstwa Skarbu Państwa, znalazło się zaproszenie do negocjacji w sprawie sprzedaży 90,58% akcji spółki H. Cegielski – Poznań S.A. Termin odpowiedzi na to zaproszenie, resort ustalił na 4 lutego 2013, a więc chodzi o to aby transakcja została dokonana możliwie jak najszybciej. Nie było by w tym ogłoszeniu nic specjalnie interesującego, wszak rząd Tuska wyprzedaje na wyścigi majątek narodowy (przez 5 lat rządzenia sprzedał go już za 50 mld zł) ale ukazało się ono w roku, który miesiąc wcześniej Sejm RP, ogłosił uchwałą, rokiem Hipolita Cegielskiego, legendarnego założyciela i właściciela tego zakładu.

2. Właśnie wczoraj w Poznaniu w ramach inauguracji tego roku, odbyła się w Archikatedrze msza święta, podczas której metropolita poznański abp Stanisław Gądecki w homilii podkreślał, że swoje sukcesy w gospodarce Cegielski, zawdzięczał ideałom pracy organicznej. Arcybiskup powiedział między innymi „Cegielski wiedział od czego zależy byt narodu i dlatego powtarzał, dzisiaj te słowa są jeszcze bardziej znamienne, że podstawą bytu narodu, jest ziemia, przemysł i handel – kto ziemię, przemysł, handel oddaje w obce ręce, sprzedaje swoją narodowość, zdradza swój naród”. I dalej „jego fabryka stała się najważniejszym polskim zakładem przemysłowym w Poznaniu, a on sam najwybitniejszym polskim przemysłowcem w zaborze pruskim”.

3. Praprzyczyną kłopotów spółki H. Cegielski za rządów premiera Tuska, stała się likwidacja w praktyce polskiego przemysłu stoczniowego, dla którego ten zakład produkował silniki okrętowe. Przypomnijmy tylko, że w sierpniu 2009 roku, tuż po wygraniu przez Platformę wyborów do Parlamentu Europejskiego, ówczesny minister skarbu Aleksander Grad, poinformował stoczniowców ze stoczni w Gdyni i w Szczecinie, że ostatecznie nie udało się wyłonić inwestora dla tych stoczni i w związku z tym zostaną one zlikwidowane.Stało się to dokładnie w 29 rocznicę podpisania wywalczonych właśnie przez stoczniowców porozumień sierpniowych,które jak się powszechnie uważa stanowią podwaliny obecnej wolnej i demokratycznej Polski. Wcześniej przy nacisku Komisji Europejskiej (choć ta sama Komisja była bardzo wyrozumiała dla pomocy publicznej Niemców i Francuzów dla ich przemysłu samochodowego i stoczniowego), zdecydowano się na tzw. specustawę, która pozwoliła na pozbycie się z obydwu stoczni 8 tysięcy pracowników (wprawdzie po wypłaceniu im odszkodowań), a następnie na podzielenie majątku i jego sprzedaż w trybie przetargowym.

4. Zresztą sprawa stoczni w Gdyni i Szczecinie wydawała się przesądzona już w momencie kiedy Komisja Europejska zażądała zwrotu wcześniej udzielonej im pomocy publicznej, i nie było sprzeciwu rządu wobec tej decyzji, czego wyrazem mogłoby być choćby jej zaskarżenie do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. Donald Tusk mimo tego, że swoją karierę polityczną zawdzięcza w jakimś sensie stoczniowcom z Gdańska i Szczecina, wtedy kiedy pojawiły się kłopoty z przyjęciem przez KE programów restrukturyzacyjnych stoczni, w gronie swoich najbliższych współpracowników stwierdził „niech szlag trafi te stocznie”. Później kiedy zaczął się już proces ich ostatecznej likwidacji w jednym z wywiadów radiowych, pytany o sukcesy swojego rządu powiedział, że jednym z nich jest to, że nie dopłacamy już do stoczni.

5. Tak to beztroska rządu Tuska w podejściu do losów przemysłu stoczniowego, ciągle powoduje teraz skutki dla innych zakładów w Polsce. Przez ostatnie kilka lat z zakładów H. Cegielskiego, zwolniono już setki pracowników. Teraz w spółce – matce pozostało niewielu ponad 500, zamówień krajowych jest coraz mniej i minister Budzanowski, rozpaczliwie poszukuje inwestora, najchętniej pewnie zagranicznego, który sprowadziłby te zamówienia z zagranic W każdym razie, sprzedaż przedsiębiorstwa stworzonego ponad 150 lat temu przez H. Cegielskiego, człowieka który podkreślał na każdym kroku wagę własności ziemi, przemysłu i handlu dla bytu narodu, po ogłoszeniu przez Sejm roku tego wielkiego Polaka, jest ze strony ekipy Tuska, szczytem bezczelności. Kuźmiuk

Owsiak ikoną lewackiej propagandy Jak grupa wyrzutków, zmieniła USA i stworzyła fundament pod rozwój kontrkultury.„Najważniejszą jest wielka przemiana purytańskiej Ameryki w kraj obyczajowej wolności i rewolucji seksualnej, co później eksplodowało hippisowskim „latem miłości"Mariusz Cieślik „Najważniejszą jest wielka przemiana purytańskiej Ameryki w kraj obyczajowej wolności i rewolucji seksualnej, co później eksplodowało hippisowskim „latem miłości" i kontrkulturą. „...”Kerouac zresztą kpił, że przez kilka lat (do ukazania się w „New York Timesie" entuzjastycznej recenzji „W drodze", co uczyniło go gwiazdą) „....”Kiedy na początku lat 60. przestają do siebie pisać, są  idolami młodzieży. „....”Ginsberg zaś jest po publikacji „Skowytu" i „Kadyszu", swoich najważniejszych dzieł oraz po głośnym procesie (o którym nota bene w ogóle w tych listach nie wspomina) o obrazę moralności, co uczyniło go symbolem walki o wolność słowa i artystą zapraszanym na wykłady przez najlepsze uniwersytety. „....”Listy Jacka Kerouaca do Allena Ginsberga pokazują jak grupa wyrzutków, zmieniła USA i stworzyła fundament pod rozwój kontrkultury. „.....” Przyszły autor „W drodze" wylądował tam za pomoc w zacieraniu śladów zabójstwa, którego dokonał ich wspólny przyjaciel Lucien Carr. „....”Czyż w takim kontekście może dziwić, że brał wszystkie narkotyki, jakie tylko były w owym czasie dostępne? Że sypiał z mężczyznami i kobietami(bo choć w historii amerykańskiej kultury zapisał się jako jeden z pierwszych gejów, nie ukrywających swojej orientacji, w istocie był biseksualny), „.....”A Kerouac? Nie odstaje od Ginsberga. On też ma problemy psychiatryczne „....”Trzy razy się żeni, chwyta najróżniejszych dorywczych zajęć, żyje w najróżniejszych erotycznych trójkątach i czworokątach, wciąż się przeprowadza, pielgrzymuje do meksykańskiego azylu wspólnego przyjaciela Williama Burroughsa, autora słynnego „Nagiego lunchu", „Ćpuna" i „Pedała", mentora twórców Beat Generation, który pokazał im świat niebezpiecznych eksperymentów. Przede wszystkim narkotyków (sam był nawet dilerem i prawdopodobnie dlatego uciekł z USA), biseksualizmu i przestępstw, bo zamroczony używkami zabił swoją partnerkę, strzelając, niczym Wilhelm Tell, do ustawionej na jej głowie szklanki dżinu. „....

(źródło)

Owsiak „Boję się zniedołężnienia. A najbardziej dysfunkcji, o których człowiek nie wie, jak demencja, alzheimer. Te choroby dotykają nie tylko seniora, ale wszystkie osoby, które żyją w jego otoczeniu, często wręcz degradują całe rodziny. W takich momentach pojawia się ostrożnie podejmowany u nas temateutanazji. Ja bym się nie bał rozpocząć dyskusji na ten temat. Osobiście dopuszczam taki sposób pomocy, bo ja to tak rozumiem -eutanazjato dla mnie pomoc starszym w cierpieniach. „...(źródło)

Rokita „Te marionetki nazywane są politykami, posłami, publicystami, redaktorami naczelnymi. Wszystkie one wyrzekły się używania rozumu i rzetelnego oceniania świata „....(więcej)

Filip Memches „Świat według gadzinówkiNiemcy już w czasie wojny doskonale zdawali sobie sprawę z opiniotwórczej roli mediów „....”Kiedy przeglądamy się w nich jak w lustrze, one nad nami panują. Mogą nasze poczucie wartości czy godności zarówno zawyżać, jak i zaniżać. Mogą nasze potrzeby czy nasze kompleksy rozgrywać. Mogą to robić dziś, jak mogły ponad pół wieku temu.”.....”Tymczasem nie możemy zapominać, że skuteczny podbój to nie tylko brutalna przemoc, lecz i miękkie, wręcz przeciwbólowe, środki perswazji. Od zniewolenia fizycznego groźniejsze pozostaje zniewolenie duchowe „.....(więcej )

Aby zrozumieć zjawisko Owsiaka przytoczyłem na początku opis kilku degeneratów , którzy stali się awangardą kontrkultury. Ale to nie oni dokonali puczu intelektualnego i obyczajowego. Ci socjopaci byli jedynie marionetkami . Dopiero kiedy oligarchia , nomenklatura politycznej poprawności rozpoczęła wdrażanie planu przekształcenia normalnego społeczeństwa w socjalistyczne zostali użyci . „ Kerouac zresztą kpił, że przez kilka lat (do ukazania się w „New York Timesie" entuzjastycznej recenzji „W drodze", co uczyniło go gwiazdą)” To oligarchia kontrolująca media użyła swoich psychopatów . Bez decyzji właścicieli mediów byliby dalej zwykłymi żuliami Dokładnie taki sam schemat manipulowania ludźmi , kreowania liderów opinii , autorytetów , wzorców do naśladowania jak w USA istnieje w Polsce . I świetnie to widać an przykładzie Owsiaka. Aborcja, eutanazja , aborcja po urodzeniu , eutanazja na narządy , uznanie że zdrowe dziecko małpy jest bardziej wartościowe od chorego dziecka ludzkiego to elementy koncepcji „ jakości życia „ , jednego z filarów socjalistycznej ideologii politycznej poprawności . Czołowym propagatorem dehumanizacji kultury , etyki , relacji ludzkich jest Singer Problemem dla Polaków nie jest Owsiak, bo to tylko narzędzie o niskim poziomie intelektualnym . Problemem jest kontrola nad przepływem informacji . Problemem jest istnienie aparatu terroru ideologicznego , terroru propagandowego Krasnodębski „ Do tego trzeba byłobyzasadniczych reform strukturalnych.Na przykład w dziedzinie mediów, i to przede wszystkim prywatnych. Rynek medialny, w tym prasowy, powinien być odpowiednio uregulowany, także po względem właścicielskim, by zapewnić różnorodność stanowisk i idei „ ...(więcej)

Tutaj raczej chodziłoby o uwolnienie rynku medialnego , likwidacja praw tworzących monopole medialne , rozbudowa infrastruktury internetowej , ochrona wolności słowa przed pieniaczami sądowymi Bez rozwiązania problemu istnienia w Polsce kontrolowanego przez socjalistów politycznej poprawności monopolu medialnego Polacy będą ulegali ich terrorowi propagandowemu. I musieli drżeć ze strachu przed opiniami takich niezbyt rozgarniętych w gruncie rzeczy lewaków jak Owsiak. Pod spodem video Winnicki z Młodzieży Wszechpolskiej o Brunonie K , aborcji , eutanazji Krasnodębski „ Druga część należydo zagranicznych właścicieli, zwłaszcza niemieckich. To, że80 proc. prasy należy do właścicieli z kraju sąsiedniego, którego interesy z natury rzeczy bywają rozbieżne z polskimi, należy ocenić jako realne zagrożenie dla polskiej demokracji i suwerenności. Fakt, że w Polsce o czymś tak zupełnie oczywistym nie można w ogóle dyskutować, świadczy, żeproces ograniczenia suwerenności, przynajmniej intelektualnej, postąpił już daleko. Rzeczywistość sprawi, że sprawy wizerunku zejdą siłą rzeczy na plan dalszy i wróci polityka. A wówczas powinniśmy także podjąć trud takiej prawnej regulacji struktury mediów, w tym między innymi ograniczenia roli korporacji zagranicznych, aby podobny upadek standardów, który zagraża naszej wolności politycznej, się znowu nie powtórzył. Albowiem to media powinny służyć polskiej demokracji, a nie polska demokracja mediom.” „..że także media prywatne i ich przekaz stanowią co najmniej równie poważny problem dla polskiej demokracji. Tym poważniejszy, że ciągle jeszcze nie wyartykułowany. Pojawia się pytanie – które w rozwiniętych demokracjach stawiane jest od dawna – czy konieczne są granice dla wolności mediów, bez których stają się one zagrożeniem dla wolności politycznej i równych praw obywateli.”.....(więcej)

Krasnodębski „Oczywiście te trzy drobne przedsięwzięcia nie uzdrowiłyby Rzeczypospolitej. Do tego trzeba byłobyzasadniczych reform strukturalnych.Na przykład w dziedzinie mediów, i to przede wszystkim prywatnych. Rynek medialny, w tym prasowy, powinien być odpowiednio uregulowany, także po względem właścicielskim, by zapewnić różnorodność stanowisk i idei.Natomiast o pamięć Lecha Kaczyńskiego, rzekomo obecnie niszczoną przez tych, którzy jej bronią, proszę się nie martwić. W sprawie Smoleńska i prezydentury Lecha Kaczyńskiego historia już wydała wyrok. Wystarczy posłuchać takich pieśni jak ta śpiewana przez Marię Gabler pt. "Prezydent idzie na Wawel" (że nie wspomnę o wspaniałym wierszu Jarosława Marka Rymkiewicza, o wierszu Marcina Wolskiego i wielu innych).Idę o zakład, że nikt nigdy nie zaśpiewa patriotycznych pieśni ani o Jaruzelskim, ani o Wałęsie, ani o Kwaśniewskim, ani o Komorowskim, ani o Tusku. I wszyscy wiemy dlaczego. Wszyscy wiemy. „....(więcej)

Lekarze powinni mieć prawo do zabijania noworodka- takie szokujące stanowisko opublikowało dwoje naukowców ze znanych na świecie uczelni. Według nich pozbawić dziecka życia można nie tylko wtedy, gdy urodzi się ono np. niepełnosprawne. Również wtedy, gdy rodzice nie są w stanie zapewnić dziecku opieki lub prostu go nie chcą. Nazwali to aborcją po urodzeniu„ …”Alberto Giubilini i Francesca Minerva, włoscy naukowcy związani z uniwersytetami w Oksfordzie, Mediolanie i Melbourne, uważają, że noworodki nie mają jeszcze, podobnie do płodu, osobowości, a jedynie "potencjalną osobowość". Jako takie nie posiadają "moralnego prawa do życia". "Noworodek nie jest osobą, ponieważ nie ma świadomości własnej egzystencji. Nie ma, podobnie jak dziecko jeszcze nienarodzone, wykształconego poczucia nadziei, marzeń i celów życiowych  „.....(więcej)

„Tygodnik Forum „Ponad rok temu Carine dostała udaru mózgu , od tego czasu była niepełnosprawna . Z czasem porzuciła nadzieję , że jej stan się poprawi . Postanowiła umrzeć” ….” Przypadek Carine był jednak szczególny .Postanowiła umrzeć  i jednocześnie oddać organy . Dlatego ostatnie godziny życia miała spędzić nie w domu  , lecz w budynku kliniki ,  a śmiertelny zastrzyk miała otrzymać na stole w sali operacyjnej „...” Jej nerki , wątrobą , oraz trzustka trafiły osób czekających na przeszczep „...”Czy jednak można pozbawić kogoś , kto nie radzi sobie  z niepełnosprawnością ?. Belgijska ustawa o eutanazji  nie wyklucza takiej możliwości .. W 2002 roku Belgia jako drugi kraj po Holandii kraj na świecie uznała uśmiercanie pacjentów na ich życzenie  za akt prawnie dozwolony , choć oczywiście pod pewnymi warunkami „... (więcej)

Marek Mojsiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
(2) zagadnienia dwuf (2)id 938 Nieznany
938
938
938
938 939
BD 938
938
938
foxtrot 938
Banks Leanne Gorący Romans 938 Największa wygrana
marche 938
938 941 f motorsaege oleo mac
938
waltze 938
938 939
IMSLP03296 Bach BGA BWV 933 938
Polar PDT 938

więcej podobnych podstron