09 października 2009 "Własność ma chrakter społeczny"... Tak twierdzą socjaliści, porzucając konserwatywną zasadę, że „ własność jest świętością”, bo wynika z nagromadzonej w niej pracy. Czy pierwsza była własność, czy praca.?. Pierwsza była praca, która spowodowała nagromadzenie własności; w przeciwieństwie do dylematu, czy pierwsza była kura, czy jajko. W tym przypadku pierwszym był kogut. Ktoś powinien za to dostać Nobla. A czy napiwek jest czyjąś własnością? No jest, skoro ktoś poczynił darowiznę i mu go podarował. Tak jak każdy dochód człowieka jest jego własnością. Z dochodu już dawno socjaliści zrobili pośmiewisko; biorą sobie z niego od „ obywateli” ile tylko chcą, ile im potrzeba, ile dusza socjalisty zapragnie, jeśli oczywiście socjaliści mają dusze- co jest bardzo wątpliwe. Niektórzy nawet zasłaniają się – dla niepoznaki- krzyżem chrześcijańskim. A przecież siódme- nie kradnij! Bo socjalizm to naprawdę wspaniałe odkrycie. Sprawia, że nawet bardzo prości ludzie, czują się w nim bardzo dowartościowani. W końcu w jakim ustroju usłyszą w nieskończoność, że państwo im da, państwo im zorganizuje, państwo im pomoże, państwo się nimi zaopiekuje? Tylko nie usłyszą skąd pochodzą pieniądze na te wszystkie dobrodziejstwa, na tę mannę z nieba, na te wyimaginowane utopie, na opiekunów i rozdzielaczy, na urzędniczą hałastrę, która pleni się jak króliki żyjąc z cudzej pracy. Pieniądze pochodzą z ich kieszeni! I nieprawdą jest jak pisał Samuel Beckett, że „ wszyscy rodzimy się szaleńcami, a niektórzy nimi pozostają na całe życie”(????). Wszyscy się rodzimy, ale szaleńcami zostają tylko niektórzy. I swoim szaleństwem gnębią nas na co dzień, budując najszczęśliwszy ustrój świata. No cóż.. obyczaje coraz lżejsze, a życie coraz cięższe.. Właśnie otwiera się kolejna karta dotycząca własności, która rzekomo ma charakter społeczny. Nowy rozdział kontynuacji rabunku podejmuje odważnie pan „ profesor” Jacek Vincent Rostowski, z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapaszcie utrzymywanego przez pana Sorosa, znanego , światowego dobroczyńcę ludzkości , konstruktora tzw. społeczeństw otwartych- desygnowany na stanowisko Naczelnego Rabusia Rzeczpospolitej, przez Platformę- a jakże Obywatelską, bo po obywatelsku i zgodnie z prawami człowieka oraz obywatela. Jaki kolejny genialny pomysł ma pan Rostowski ,minister finansów? Ano pragnie ewidencjonowania…. napiwków(???). Nie, nie bójcie się państwo! Kasyna są w Polsce licencjonowane, tak jak przystało na dobrą gospodarkę wolnorynkową, wolnorynkowo licencjonowaną przez biurokracje tubylczą a niewielu z nas ma kasyno, więc nie ma strachu. Nas podatkiem od napiwków nie będą obkładać- na razie, bo w miarę postępu, mogą nas w przyszłości przydybać w kawiarni i wyciągać z nas zeznania, czy daliśmy przed chwilą kelnerce napiwek, czy też nie.. A czy ona wpisała go do swojego zeszytu skarbowego?- to problem urzędów skarbowych, ale wystarczy, że potwierdzimy zdarzenie lub nie. Bo w socjalizmie, im więcej donosicielstwa, tym oczywiście lepiej- dla socjalistycznej władzy. Władza więcej o „ obywatelu” wie, i może przedsięwziąć odpowiednie kroki, na przykład w celu ratowania budżetu, który wyłącznie jej jest potrzebny, bo przecież w 90% nie nam.. Nam jest potrzebne sprawne wojsko, sprawna policja i sprawne sądy… A biurokratycznej władzy wszystko pozostałe.. Podmioty urządzające gry w kasynach będą miały obowiązek prowadzenia ewidencji napiwków i otrzymają specjalnie plombowany zeszyt z liczbą stron i podpisem(????) Może się z darzyć , że z podpisem urzędnika, który właśnie wziął „ napiwek”. Bo łapówek na razie pan minister „profesor” Rostowski ewidencjonował nie będzie, nie dlatego, że nie ma łapówek, ale dlatego, że nie starczyłoby zeszytów i plomb! Zresztą mogłoby się okazać , że ludzie z najbliższego politycznego otoczenia musieliby wszyscy pozakładać sobie zeszyty prawdy, a taki zeszyt prawdy, to gorzej niż zbrodnia przeciw władzy publicznej. To błąd kardynalny! A stworzony przez urzędników i posłów wszystkich kadencji od dwudziestu lat- niemoralny system wszechogarniającej korupcji, sprzyja rozwojowi zeszytów, pardon korupcji. Koncesje, przepisy, wymogi, dyrektywy.. Ten cały arsenał argumentów biurokratycznych – to potencjalna korupcja! Ale akcent nacisku pan minister Rostowski przeniósł na napiwki.. Bo biurokracja ma w nosie napiwki, woli łapówki. Żeby dostać napiwek, trzeba komuś służyć i coś pożytecznego zrobić; żeby dostać łapówkę, wystarczy być urzędnikiem pomiędzy przepisem, a potrzebami rynku.. No i mieć kolegów, którzy taki system stworzą.. A przy okazji potrzeba biurokracji- pieniędzy , głównie na marnotrawstwo, które na stałe wpisane jest w rządy demokratycznej biurokracji. Im więcej rozkradną i zmarnują – tym lepiej! Oczywiście dla biurokracji… Tym gorzej dla nas, poddanych biurokracji.. Bo poddani króla nie byli świadkami takiego złodziejstwa. Dworzan liczono w tysiące, a urzędników w demokracji są miliony. I wszyscy chcieliby naszych pieniędzy, a niektórzy dorobić sobie łapówkami, nie nazywanymi napiwkami. Obecna ekipa kontynuuje na przykład, poroniony pomysł Prawa i Sprawiedliwości i pana Zbigniewa Ziobry o dozorze elektronicznym więźniów , który będzie kosztował kolejne krocie. Już wydano za ostatni miesiąc 23 miliony złotych, a obroże założono dwóm skazanym(???) Będą chodzić na wolności i będą – na nasz rachunek- monitorowani.. A co z karą więzienia? To jest zaostrzenia kar, panie ministrze Ziobro.???. Niech pan ich wszystkich wypuści od razu, a do więzień powsadza chłopów pańszczyźnianych socjalizmu jeżdżących na rowerach, bo na nic innego ich nie stać. I poodbiera im rowery i obłoży tych biednych ludzi karami! Tylko dlatego, że na rowerze jechali po piwie i nikomu nic złego nie zrobili. W przeciwieństwie do pana! No i według dziennika „ Rzeczpospolita” posłowie Platformy Obywatelskiej szykują się do złagodzenia przepisów antykorupcyjnych: w oświadczeniach majątkowych chcieliby utajnić informacje, od kogo poseł wziął prywatną pożyczkę(????). No dobrze, nie powinno to być w kręgu niczyjego zainteresowania.. Ale na nas nakładają obowiązek ujawniania, skąd pożyczyliśmy pieniądze, a jeśli pożyczyliśmy powyżej 5000 złotych, musimy ten fakt zgłosić i zapłacić podatek.. Sobie utajniają, a nam ujawniają.. Bo prawo musi być równe dla wszystkich, to znaczy równiejsze dla posłów, którzy demokratycznie stanowią prawo- dla nas!
Jak giną miliony to żaden problem, jak podatnik zawieruszy złotówkę- to wielkie halo! W tym czasie, dla niepoznaki i dla zamaskowania nowych decyzji, pani minister Pitera wypociła projekt ustawy o zaostrzeniu przepisów antykorupcyjnych, który to projekt już od pięciu miesięcy leży u premiera i czeka(???). Na co? Jak większość działań pozorowanych, na niezrealizowanie.. Zresztą wszelkie te projekty – to jeden wielki pic! Przyczyny korupcji trzeba zlikwidować, a nie walczyć z wiatrakami, pardon skutkami.. A przyczyną są przepisy i biurokracja uczepiona do nich ,i z nich żyjąca.. Mało przepisów- mało biurokracji i tym samym mało korupcji.. No i przestać okradać cudzą własność. Przywrócić poszanowanie siódmego przykazania. Bo własność nie ma charakteru społecznego ma charakter prywatny. Może służyć społeczeństwu poprzez egoizm. Bo egoizm jest cnotą! Z egoizmu wynika naturalny sposób służenia ludziom, nie „ obywatelom”, bo ten – w socjalizmie – jest własnością państwa. Więc państwo robi z nim co chce! To jest logiczna konsekwencja pojęcia „ obywatel”. W tamtej komunie człowieka pogardliwie określano słowem „obywatel”. To był taki człowiek , który próbował obejść się bez państwa.. Nie chciał mieć z nim nic wspólnego, bo ono narzucało mu co ma robić i jak ma żyć. Jak tu będąc człowiekiem, przerobionym na obywatela, przez socjalistyczne państwo, na powrót stać się człowiekiem? I to w społeczeństwie jak najbardziej obywatelskim, gdzie człowiek nie jest już istotą ludzką i dzieckiem Bożym, ale „obywatelem” uzależnionym od państwa i wyciskanym jak cytryna z pieniędzy. Nawet napiwku nie będzie mógł sobie wziąć bez udziału w nim państwa… Bo kto by dobrowolnie państwu dał napiwek?
To państwo weźmie sobie samo.. Demokratycznie i po obywatelsku! Z poszanowaniem praw człowieka i obywatela- ma się rozumieć!
WJR
Coś o jednej notatce Jak powszechnie wiadomo, informacji o stanie kraju nie czerpię z artykułów w „Rzeczpospolitej”, z „Rocznika Statystycznego”, ani z oświadczeń MSWiA. Podawane tam dane są zapewne prawdziwe – jednak niewiele mówią o stanie społeczeństwa. Wyobraźmy sobie dwa państwa: Rurytanię i Poronię. W roku 2009 są zupełnie identyczne – z jednym wyjątkiem: panny w Poronii spędzały młode lata na szlajaniu się z chłopakami – a panny z Rurytanii w tym czasie uczyły się kroju, szycia i podobnych umiejętności; nawet nie na studiach: od matek i sąsiadek. We wszystkich „Rocznikach Statystycznych” kraje te będą identyczne – a w rzeczywistości po paru latach Rurytania będzie od Poronii o 30% zamożniejsza. Żaden rocznik statystyczny nie wykaże też, że w Rurytanii ojcowie leją synów za to, że ci chcą sobie przywłaszczyć cudze mienie – a w Poronii zachęcają, by brali, bo „Bóg dał ręce, żeby brać”. Tu różnica będzie po paru latach bodaj jeszcze większa – a przecież w 2009 nie zobaczymy tego w żadnej statystyce. Wiadomości o kraju czerpie się z małych notatek umieszczanych na siódmej stronie gazety u dołu. Tam – nie we wstępniakach – jest zawarta prawda o Życiu. Więc przeczytajmy – w całości – taką notatkę z podkarpackich „Nowin” podpisaną (ebnis): Zostawiła synka i poszła pić! 7–latek błąkał się po osiedlu przy ul Popiełuszki. Jego matka wyszła w czwartek rano, a wróciła wieczorem kompletnie pijana. Chłopiec był głodny i zaczął prosić przypadkowo napotkane osoby o pieniądze. Jedna z zaczepionych kobiet zaprowadziła go do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Jego pracownicy powiadomili nas. Chłopiec powiedział policjantom, że mama wyszła z domu i powiedziała, że idzie na chwilę na piwo – mówi Andrzej Walczyna, rzecznik stalowowolskiej policji. Chłopca zabrano do komendy. Dostał jedzenie i picie. Policja powiadomiła wydział rodziny i nieletnich w stalowowolskim Sądzie Rejonowym. Ustalono, ze dziecko zostanie umieszczone w placówce opiekuńczej w naszym mieście – wyjaśnia Walczyna. 43–letnia matka pojawiła się w domu przed 21 – kompletnie pijana (2,77 promila). Ustaliliśmy, że chłopiec od początku tygodnia nie chodził do szkoły. Podobno był przeziębiony. O jego losie zdecyduje sąd. I wyciągnijmy wnioski. Stalowa Wola mieści się w dziwnym kraju. Przede wszystkim: dzieci nie mają w nim ojców. Jak matki nie ma, to dziećmi nie ma się kto zająć. Dzieci nie mają też ciotek, wujków i innych krewnych. Mieszkają z samotnymi matkami w jakichś blokach. Po drugie: to jakiś dziwny kraj, w którym kobiety chleją alkohol. Wszędzie na świecie czynią to, i owszem, mężczyźni – Polska jest pod tym względem dokładnie na średniej. Ale kobiety? Ludzie nie mają tam również sąsiadów. W normalnym kraju ludzie się znają: zna się ludzi z sąsiedniego domku – i sąsiadów z klatki schodowej. W kraju, w którym miesi się Stalowa Wola, dziecko, które opuściła matka, nie puka do zaprzyjaźnionej sąsiadki tylko wałęsa się po ulicach i prosi o pomoc obcych. W tym dziwnym kraju ludzie nie odprowadzają takiego dziecka do sąsiadów, ewentualnie do krewnych – lecz prowadza je do jakiejś Instytucji. Ta zaś…. powiadamia policję. Bo w tym dziwnym kraju policja nie zajmuje się łapanie przestępców – gdyż ma ważniejsze sprawy na głowie. Proszę zauważyć, że po to, by dziecko dostało jeść i pić trzeba było je zabrać z MOPS–u i zaprowadzić na… komendę policji!!!!
Następnie dziecka nie oddaje się najbliższemu krewnemu, lecz umieszcza w domu dziecka, a o jego losie ma decydować sąd – jakby było ono jakimś przestępcą. Rodzina – w latach 50–tych zwana „przeżytkiem burżuazyjnej mentalności” – dziś już w tym kraju po prostu nie istnieje!!! W tej notatce tego nie ma, ale na podstawie innych, podobnych notatek można być pewnym, że prokuratura już szykuje przeciwko matce sprawę o „zagrożenie życia dziecka poprzez pozostawienie go bez opieki”. Po czym postara się, by zamiast porzucać dziecko raz na tydzień, porzuciła je na dwa lata. W tym kraju państwowe instytucje tak długo wyręczały obywateli w sprawach, które w normalnym kraju załatwiają społeczności lokalne same – że ludzie zatracili normalne ludzkie odruchy. Jest to najlepszy dowód mojej tezy: socjalizm – to nieludzki system, który niszczy naturalne więzy społeczne.JKM
Jeremiady w Kioto - i nagonka na JE Wacława Klausa P.prof.Jeremiasz Freedman oświadczył w Kioto (gdzie odbywa się VI Międzynarodowe Forum "Nauka i technologie we współczesnym społeczeństwie"), że „Współczesna nauka i technologie mogą pomóc w rozwiązaniu takich czy innych poszczególnych problemów, ale nie uratują całej sytuacji. To może dziś uczynić tylko wspólna polityczna wola, zgoda absolutnie wszystkich krajów, bez wyjątku i bez powoływania się na konieczność utrzymania rozwoju gospodarczego”. P.prof.Daniel Golden dopowiedział: „Emisje dwutlenku węgla zwiększają się w znacznie większej skali, niż prognozowano to w najbardziej pesymistycznych scenariuszach. W następstwie tego nawet radykalne zmniejszenie emisji w przyszłości nie wpłynie już na to, co zrobiono do tej pory, i średnia temperatura na Ziemi nieuchronnie podniesie się o ok. 2ºC do końca stulecia". To może ja to, nie negując faktów, ujmę to inaczej: „Emisje dwutlenku węgla zwiększają się w znacznie większej skali, niż prognozowano to w najbardziej optymistycznych scenariuszach. W następstwie tego nawet radykalne zmniejszenie emisji w przyszłości (w wyniku działań tych cwaniaków i rabusiów wspieranych przez idiotów) nie wpłynie już na to, co zrobiono do tej pory, i średnia temperatura na Ziemi nieuchronnie podniesie się o ok. 2ºC do końca stulecia. Czyli, konkretnie: średnia temperatura roczna w moim Józefowie podniesie się z 7,8ºC do 9,8ºC – czyli do takiej, jaką obecnie cieszy się Wiedeń. I ja się bardzo cieszę, że moim prawnukom będzie cieplej!” Jednak ci cwaniacy i rabusie opanowali już Wspólnotę Europejską – i jeśli JE Lech Kaczyński podpisze Traktat Lizboński, to Unia Europejska zmusi nas do płacenia na „walkę z GLOBCIEm” choćby wszystkie kraje UE były przeciwko! W 1938 roku II Rzeczpospolita pozostawiła Czechów na łasce III Rzeszy – i nie jest to dziś uznawane za akt dalekowzroczności i mądrości politycznej. Dziś walczy się nie zbrojnie, lecz za pomocą pieniądza. Jeśli JE Lech Kaczyński nie poprze JE Wacława Klausa i zostawi Go samego w obliczu brutalnego (proszę porównać wypowiedzi Adolfa Hitlera z 1938 roku w sprawie stanowiska Edwarda Benesza - z wypowiedziami przedstawicieli Parlamentu Europejskiego i Komisji Europejskiej w stosunku do JE Wacława Klausa!!!) nacisku z Brukseli - to niedługo za tę uległość ciężko zapłacimy.
Nie tylko pieniędzmi na walkę z GLOBCIem... JKM
Tak, oczywiście: chodziło o Andrzeja Czumę jak słusznie zauważył {marg} - dodając: ." Ale mówił też Pan potem, iż jak nie zrobił co zamierzał przez 60 dni bodajże to raczej już niewiele zrobi.... Ale na pewno w tych dniach Pana zaskoczył na potęgę. Tak to My Polacy, bywa że dla samych siebie jesteśmy nieprzewidywalni. Pzdr". Hmmm: na ten temat napisałem dwa dni temu w "Dzienniku Polskim" tak:: Niezależny mógłby brykać P. Rafał A. Ziemkiewicz na swoim blogu już pięć dni temu przeprosił za to, że popierał Andrzeja Czumę jako ministra. Natychmiast uczyniłem to samo - a czuję się znacznie bardziej winny, bo popierałem Go entuzjastycznie, i nawet osobiście poszedłem do pałacu prezydenckiego na uroczystość nominacji. Stąd kilka nauk. Nie popierać - tylko na podstawie legendy i osobistej znajomości. A druga taka, że nie wolno wybierać na senatora, posła, ministra - ludzi nie mających samodzielnego majątku - takiego, że przeżyją na znośnym poziomie dwa lata bez pracy. A już nigdy takiego, kto ma kłopoty finansowe. Andrzej "poświadczając niewinność" WCzc.Zbigniewa Chlebowskiego, zniszczył swoją legendę. Poparł swojego Parteigenosse - bo chciał się podlizać tym, którzy dali Mu posadę. Obrzydliwość. Trzecia nauka: ONI zawsze dają na posady tych, co mają kłopoty - lub tych, na których są haki. Uczciwy i niezależny mógłby brykać. A taki zawsze gorliwie poprze. Tfu! {q-bazz} spytał: "Prosiłbym o wytłumaczenie, jak to się stało, że jeszcze niedawno zwany przez Pana bodajże "uczciwy" człowiek, tak się zmienił. Władza deprawuje aż do tego stopnia czy po prostu się Pan pomylił?" Odpowiedź brzmi: i jedno - i drugie. Pomyliłem się - bo chciałem wierzyć, że jest to człowiek prawy. Czasem chce się mieć złudzenia. Natomiast... Jednak bardzo się zmienił. Już parę dni przed tą aferą miałem sygnał (w innej sprawie), że "On musi jednak postępować tak, jak postępuje, bo jest mianowany przez PO"... Tak, że ta afera mnie nie zaskoczyła. I jeszcze jedna wypowiedź: " Ja bym chciał żeby Czuma był nadal ministrem. Bardzo bym chciał żeby wrócił nawet jeśli się trochę zmienił. Teraz może przyjść ktoś podobny do ćwokalskiego. Czuma był dla wielu ludzi o,których nawet nie wiemy nadzieją. Nawet jeśli nowy minister (co jest mało prawdopodobne) byłby kimś przyzwoitym to i tak nie będzie miał u ludzi zaufania. Czuma był symbolem, ja nie mówię o ludziach z wielkiej polityki, tylko o poważnych sprawach,które dotyczą anonimowych ludzi. Czuma z pewnością zrobiłby wiele dobrego - a nie wiemy ilu ludziom pomógł przez ten czas kiedy był ministrem" Niestety: minister nie jest po to, by robić ludziom dobrze - tylko od tego, by rządzić. I nic w tym zakresie nie dało się zauważyć... JKM
Precz z CBA! Nasz drogi premier ma rację*. Z tym CBA trzeba wreszcie raz na zawsze skończyć. Nie można tolerować instytucji, która bez przerwy destabilizuje polskie życie publiczne, stale tropi jakieś skandale, nadużycia, łapówki, kogoś się czepia, kogoś podsłuchuje. Do licha, mamy w Polsce dziewięć, a niektórzy liczą nawet, że jedenaście służb specjalnych, które mają prawo podsłuchiwać, rewidować, prowokować i tak dalej. I jakoś o żadnej z nich nie słychać, żeby się kogoś czepiała. Czy to ABW, czy CBŚ, czy policja skarbowa, czy inne - spoko, luzik, zajęte są sobą i atmosfery nie psują. A CBA bez przerwy. Pan Graś pilnował willi Niemcowi od lat, no i co? Wiedziała o tym prokuratura, nie dostrzegła problemu, wiedziały inne służby, też nie dostrzegły. Przyplątała się CBA i od razu narobiła afery, że niby gdzieś tam powinien był zgłosić "korzyść majątkową", a nie zgłosił. Wielkie mi co. Z tymi podsłuchami - tak samo. Co to niby, jeden "Miro" czy "Drzewko" załatwiał to czy tamto? Czego się ich czepiać? Że rozmawiają o sprawach językiem mało eleganckim? Takie elity, jaki naród. Czego chcieć? Dochodzi do tego, że nikt nie może spokojnie wziąć łapówki ani dać łapówki, nie będąc pewnym, czy kontrahent nie okaże się podstawionym agentem CBA. Lekarze nie mogą spokojnie leczyć ani wystawiać zwolnień gnębionym przez wymiar sprawiedliwości, celebryci - załatwiać ludziom spraw ani kupić sobie licencji pilota. Inkwizytorskie obsesje Mariusza Kamińskiego naruszają społeczny spokój, niszczą kapitał wzajemnego zaufania, tkankę przyjacielskich i rodzinnych powiązań, budującą obywatelskie poczucie bezpieczeństwa, że w razie czego, wszystko się da załatwić. Ten kapitał jest zaś bezcenny. Zwłaszcza w naszym kraju, który, ku podziwowi świata, całą swą niełatwą transformację ustrojową oparł na fundamencie porozumienia. Nie konfrontacji, nie podejrzliwości, represji, ścigania, ale właśnie - pełnego porozumienia. My wam władzę, wy nam kasabubu. Ręka rękę myje. Do wójta nie pójdziemy. Podrap mnie w plecy, to i ja cię podrapię. Jak się da, to się załatwi. Nie dzielimy obywateli na lepszych i gorszych, na uczciwych i złodziei, czy takie tam, nie patrzymy, kto skąd przychodził, byle przychodził z pieniędzmi i umiał się nimi z kim trzeba podzielić. I o to chodzi. Mariusz Kamiński musi zrozumieć, że Polacy nie chcą tonąć w brudnej pianie podejrzeń i nieufności. Polacy chcą żyć i pozwalać żyć innym, chcą dawać i brać. By nasz kraj rósł i bogacił się, jak Sycylia, Kalabria, jak Juarez. By dzieci śmiały się wesoło, a polska Gomorra rosła w siłę. Jeśli różni Kamińscy nie potrafią tego zrozumieć, to muszą odejść i już. RAZ
Wojna o względy razwiedki Znowu spotykamy się na antenie po trzymiesięcznej przerwie letniej, podczas której zaszły spore zmiany nie tylko w sytuacji międzynarodowej wokół Polski, ale również na wewnętrznej scenie politycznej. Zacznijmy od spraw międzynarodowych. 17 września dowiedzieliśmy się oficjalnie z ust amerykańskiego prezydenta Obamy, że Stany Zjednoczone wycofują się z projektu instalacji tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Mniejsza o tarczę, bo od kiedy amerykański Kongres przeznaczył na nią jakieś zupełnie symboliczne fundusze, wiadomo było, że to tylko takie makagigi. Znacznie ważniejsze było to, iż deklaracja prezydenta Obamy oznaczała, ze tak naprawdę Stany Zjednoczone wycofują się z aktywnej polityki w Europie. Ta aktywna polityka polegała między innymi na wzniecaniu zarzewia konfliktu między Rosją i Niemcami za pośrednictwem dywersantów w postaci Gruzji, Ukrainy oraz Polski, dla której była to okazja wyrwania się ze stalowych objęć strategicznych partnerów. Rezygnacja Stanów Zjednoczonych z tej polityki oznacza zgodę na to, by odtąd sytuację w Europie, a zwłaszcza w jej części środkowej, kształtowali według swego uznania strategiczni partnerzy, to znaczy – Rosja i Niemcy. Ich zamiary można było wydedukować z przemówienia rosyjskiego premiera Putina, wygłoszonego 1 września na Westerplatte. Powiedział on m.in. że przyczyną II wojny światowej był traktat wersalski, który upokorzył wielki naród niemiecki. Ale traktat wersalski ustanawiał porządek polityczny, w ramach którego, między Niemcami a Rosją, na obszarze Europy Środkowej, istniały niepodległe państwa – między innymi Polska. Skoro zatem traktat wersalski i przyjęte na jego podstawie rozwiązania polityczne były przyczyną II wojny, to jest oczywiste, że takich rozwiązań trzeba unikać w interesie europejskiego pokoju. Krótko mówiąc, ten fragment przemówienia Putina stanowił pełzającą rehabilitację porozumienia niemiecko-rosyjskiego z 23 sierpnia 1939 roku, znanego jako „pakt Ribbentrop-Mołotow”, do którego nawiązuje dzisiaj strategiczne partnerstwo rosyjsko-niemieckie.
Tym rosyjsko-niemieckim oczekiwaniom wychodzi naprzeciw traktat lizboński. Traktat lizboński, proklamując powstanie nowego europejskiego imperium w postaci Unii Europejskiej, której niekwestionowanym kierownikiem politycznym są Niemcy, zapoczątkowuje proces likwidacji niepodległych państw, zwłaszcza w Europie Środkowej. Ratyfikacja traktatu lizbońskiego przez Irlandię i narastające naciski na Czechy i Polskę nie pozostawiają wątpliwości co do intencji inicjatorów tego procesu. 27 września odbyły się wybory parlamentarne w Niemczech. Kanclerzem ponownie została pani Aniela Merkel. Wszystko zatem już się wyjaśniło, więc i w Polsce uznano, że nadszedł czas na przebudowę sceny politycznej. Wyrazem tego przedsięwzięcia jest wybuch tzw. afery hazardowej. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że w Polsce punkt ciężkości władzy spoczywa poza konstytucyjnymi organami państwa, że – mówiąc krótko – prawdziwą władzę sprawują tu tajne służby, których najtwardszym jądrem pozostaje od ponad 20 lat wywiad wojskowy z peerelowskim rodowodem. Kontroluje on niezmiennie najważniejsze segmenty gospodarki, z sektorem finansowym na czele oraz inne segmenty życia publicznego, między innymi – media i partie polityczne. Przyznał to nie tak dawno generał Gromosław Czempiński, któremu się przypomniało, ile to rozmów i bliskich spotkań III stopnia musiał odbyć, żeby powstała Platforma Obywatelska. Ostatnio zaś potwierdził to dr Andrzej Olechowski mówiąc, iż reprezentuje formację, której przedstawiciele są „we wszystkich plemionach”, czyli – partiach politycznych. Wprawdzie Platformie Obywatelskiej razwiedka wyznaczyła zadanie powstrzymania Prawa i Sprawiedliwości, którego przywódca Jarosław Kaczyński odgrażał się, że wysadzi w powietrze „grupę trzymającą władzę” – ale Donald Tusk na wiosnę ubiegłego roku podjął próbę , jeśli nawet nie odzyskania samodzielności, to w każdym razie – zwiększenia marginesu swobody. Taka próbą było aresztowanie wiosną ub. roku szwajcarskiego finansisty Petera Vogla, który naprawdę nazywa się Filipczyński i był w Polsce skazany na 25 lat więzienia za zamordowanie w 1971 roku starszej pani. Mimo to jednak w roku 1983 wyjechał do Szwajcarii, gdzie zaraz został bankierem i „kasjerem lewicy” w Polsce. W ostatnich dniach prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego został przezeń ułaskawiony. Wydawało się zatem, że jest bezpiecznie, ale jednak, pod jakimś błahym pretekstem, został wiosna ub. roku zatrzymany, a niezawisły sąd kazał wtrącić go do aresztu. Warto przypomnieć, ze zapomniany już dziś trochę minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski wiele sobie po opowieściach Petera Vogla obiecywał, podobnie jak minister spraw wewnętrznych w rządzie premiera Tuska – Grzegorz Schetyna, który odgrażał się, że trzeba będzie wyjaśnić również zagadkowe okoliczności wyjazdu Petera Vogla do Szwajcarii oraz jego ułaskawienia. Więc kiedy niedawno do mediów przedostały się niedyskrecje Vogla, że ze szwajcarskiego konta generała Gromosława Czempińskiego jakiś Turek ukradł 2 miliony dolarów, starsi i mądrzejsi musieli dojść do wniosku, że pora kończyć zabawę z tą całą Platformą . A ponieważ dla potrzeb przejęcia państwowej telewizji z rąk „byłego neonazisty” Jarosław Kaczyński porzucił myśl o wojnie z „układem” i porozumiał się z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, zaś po wyborach parlamentarnych 27 września również w Niemczech sytuacja się wyjaśniła – bomba pod fotelem premiera Tuska została, ku jego niepojętemu w tych okolicznościach zaskoczeniu, zdetonowana. Mamy tedy „aferę hazardową”, której towarzyszy zwijanie istniejącego dotychczas medialnego parasola ochronnego nad Platformą. Donald Tusk próbuje się bronić, wyrzucając z rządowej łodzi jednego murzyńskiego chłopca po drugim, a nawet pojawiły się pogłoski, że ma zamiar dokonać rekonstrukcji swego rządu, powołując na ministra sprawiedliwości i generalnego prokuratora Włodzimierza Cimoszewicza. Jest to dość desperacka próba przeciągnięcia na swoja stronę nie tylko SLD, ale przede wszystkim – rozbudowanego zaplecza politycznego tej partii. W istocie bowiem „afera hazardowa” jest wojną między Platformą Obywatelską i PiS-em o względy razwiedki. Komu się uda je pozyskać, ten będzie uczestnikiem nowej koalicji rządowej, obejmującej zwycięzcę, SLD i PSL. Obawiam się jednak, że zgodnie z zasadą: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta, „afera hazardowa” może utorować drogę do władzy Sojuszowi Lewicy Demokratycznej, który dla razwiedki jest znacznie bliższy od Platformy, a poza tym, prawdopodobna ratyfikacja traktatu lizbońskiego uruchomi procesy, które tajniacy, działający z upoważnienia Naszej Pani Anieli, woleliby nadzorować samodzielnie , to znaczy – za pośrednictwem posłusznego im rządu i prezydenta. SM
Rusza serial dla kucharek „En allant chercher de la biere, je suis tombe, je suis tombe le cul par terre. Un garcon m’a ramasse, m’a couvert trente-six baisses” (Idąc po piwo, upadłam tyłkiem na ziemię. Podniósł mnie jakiś chłopak, pokrywając trzydziestoma sześcioma pocałunkami). Tak mniej więcej zeznawała przez niezawisłym sądem pani Beata Sawicka, była przedstawicielka Narodu Polskiego z rekomendacji Platformy Obywatelskiej w Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej. Na wspomnienie tych gorących pocałunków znów rozpłakała się ze wzruszenia. Wzruszyli się nawet adwokaci, chociaż poeta twierdzi, że „ci nigdy nie oszaleją. Świat się będzie już walił, wąż ognia równik oplecie i kontynenty zapali, a oni, ironiści, mędrkowie wykrętów chytrych, wyciągną z teczki paragraf i rozprostują na wytrych. I jak klaun na arenie otworzą drzwi tekturowe, przejdą na drugą stronę i dumnie podniosą głowę: voila!” - aż niemniej wzruszony niezawisły sędzia z tego wzruszenia odroczył rozprawę. I słuszna jego racja, bo przyjemności trzeba dozować i ta sentymentalno-kryminalna opowieść dla kucharek powinna przekształcić się w serial. Miejmy nadzieję, że starczy go aż do końca kadencji parlamentu, kiedy to odbędą się kolejne wybory i Nasza Pani Aniela, za pośrednictwem przewerbowanych do BND funkcjonariuszy razwiedki, poustawia nam polityczną scenę jak się należy. CBA pewnie znajdzie jeszcze przystojniejszych żigolaków do urządzania policyjnych prowokacji nie tylko kuchtom płci żeńskiej, ale również sodomitom, więc tylko patrzeć, jak przed niezawisłym sądem ktoś wyśpiewa nie tylko początek, ale i końcówkę tej frywolnej francuskiej piosenki: „le chaleur de mes nichons enrougit son saussison” – czego trochę wstydzę się tłumaczyć, podobnie jak bym się trochę wstydził tłumaczenia piosenki „un dimanche matin avec ma putain sur ma mobilette…” - chociaż feministki mogłyby być z niej dumne. SM
Bandar-Log się przekomarza „Nie może być tak, żeby tajne służby pisały scenariusze polityczne” – powiedział marszałek Sejmu Bronisław Komorowski po wyjściu z Belwederu, gdzie wraz z premierem na zaproszenie prezydenta, uczestniczył w spotkaniu poświęconemu „aferze hazardowej”. Co tu ukrywać – jakiś taki mało spostrzegawczy jest ten cały pan marszałek – albo tylko z ostrożności takiego matoła udaje. Bolesław Piasecki, prasłowiański władyka, który – jak pisał Leopold Tyrmand – ze swego gabinetu uzgadniał z semickimi czekistami z Koszykowej, komu dziś zrywamy paznokcie, a komu nie – otóż Bolesław Piasecki mawiał, że jeśli coś istnieje, to znaczy, że jest możliwe. Tymczasem marszałek Komorowski jakby do tej pory nie zauważył, iż tajne służby nie tylko napisały i odegrały spektakl sławnej transformacji ustrojowej, w którym również i on statystował, nie tylko, za pośrednictwem swoich kolaborantów, próbowały zablokować ujawnienie agentury w strukturach państwa w roku 1992, a gdy to się nie udało, obaliły rząd i ze swoich figurantów skleciły prowizorkę z premierem Waldemarem Pawlakiem, który „wyczyścił sobie (?) UOP” i obsprawił w skarpetki, męskie getry i różne inne galanterie, po czym został zastąpiony przez „Hanię Naszą Kochaną”, której szefował Jan Maria Rokita – też przecież – jak mówi Pismo Święte – „postawiony pod władzą”, która kazała mu inwigilować opozycję przy użyciu płk SB Jana Lesiaka. Nie tylko sprywatyzowały sobie państwo w latach 1993-1997 do tego stopnia, że AWS i Unia Wolności musiały powprawiać mnóstwo nowych klamek na których mogłoby uwiesić się ich polityczne zaplecze, a które przybrały postać czterech wiekopomnych reform charyzmatycznego premiera Jerzego Buzka, zarejestrowanego przez SB aż po dwoma pseudonimami… Wreszcie – że tajne służby, najwyraźniej biorąc za dobrą monetę pogróżki Jarosława Kaczyńskiego, że wysadzi w powietrze „grupę trzymającą władzę” i zajmie jej miejsce - w okolicznościach wskazujących na koordynację z tajniakami zagranicznymi, wykorzystując agenturę w mediach i innych środowiskach opiniotwórczych, oraz mobilizację tajnych współpracowników i szmalu, umożliwiły Platformie Obywatelskiej uchwycenie w 2007 roku zewnętrznych znamion władzy. Jakby nie zauważa, że w związku z tym prawdziwym programem PO i rządu premiera Tuska jest odwdzięczenie się tajnych służbom, tubylczym i zagranicznym za powierzenie tychże zewnętrznych znamion i że to służby decydują, w jakiej formie ta wdzięczność ma być okazana. Inna sprawa, że co właściwie ma zrobić? Jakby się przyznał, że doskonale zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, to miałby dwie możliwości: albo strzelić sobie w łeb, albo zostać pustelnikiem. Ale łba szkoda, a pustelnikiem? W tym wieku? Kiedy zdążył już odzwyczaić się od ascezy? W takiej sytuacji sam instynkt samozachowawczy domaga się, by niczego nie zauważać. Nie bez kozery Rosjanie mają przysłowie, że „kto nie wie, ten śpi w poduchach, a kto wie, tego wiodą w łańcuchach”. Toteż po co marszałkowi Sejmu wiedzieć, że poseł Chlebowski meldował posłusznie o postępach w lobbowaniu swemu prawdziwemu zwierzchnikowi, podobnie zresztą, jak piastujący godność ministra spraw wewnętrznych w rządzie Jarosława Kaczyńskiego Janusz Kaczmarek – swojemu i to nawet o północy? Nie ma złej drogi do swej niebogi – a i pory zbyt późnej – też. Afera hazardowa, podobnie jak afera z Rywinem („Powiedz Lwie, no powiedz Lwie, kto do "Agory" wysłał cię?”) pozwala wprawdzie tylko na mgnienie oka zerknąć za kulisy, ale nawet to wystarcza do zweryfikowania poszlak, wskazujących, że skonstruowany przy „okrągłym stole” model „kapitalizmu kompradorskiego”, gdzie system prawny stoi na straży przywileju sitwy, której najtwardszym jądrem jest komunistyczna razwiedka wojskowa w otoczce późniejszych kolaborantów, stanowi temat tabu. Żadna partia establishmentu nigdy nie ośmieliła się podjąć próby zmiany tego stanu rzeczy, bo nawet Jarosław Kaczyński u szczytu swej potęgi, zanim, jak zwykle, potknął się o własne nogi, kapitalizmu kompradorskiego likwidować wcale nie chciał – tylko zająć miejsce dotychczasowych beneficjentów. W zamian za to razwiedka wspiera inicjatywy służące oligarchizacji sceny politycznej, bo jużci – demokracja powinna być w miarę możliwości jak najbardziej „przewidywalna”. W tej dziedzinie zbliżamy się już niemal do doskonałości, bo nietrudno przewidzieć nie tylko co zrobi, ale nawet co powie, dajmy na to, nie tylko Stefan Niesiołowski, ale i sam premier Tusk. No i właśnie powiedział – że to wszystko, to „gra polityczna”. Tylko patrzeć, jak doczekamy sytuacji, kiedy złapany na gorącym uczynku włamywacz też powie, że powadzą przeciwko niemu polityczną nagonkę. Przy okazji potwierdziło się, że wszyscy jesteśmy podglądani i podsłuchiwani, bo skoro nawet potężny poseł Chlebowski, to cóż mamy myśleć my, skromni obywatele? Ano, nie wolno nam zapominać, że razwiedka interesuje się również skromnymi, zwłaszcza w sytuacji, gdy 7 oficjalnie działających w Polsce tajnych służb coś przecież musi robić – bo „rozwiązane” Wojskowe Służby Informacyjne wiadomo – z ramienia Naszej Pani Anieli, która właśnie wygrała wybory, już bez niepotrzebnej ostentacji sprawują w Polsce rzeczywistą władzę, kontrolując nie tylko polityczny Bandar-Log, ale przede wszystkim – dzięki kapitalizmowi kompradorskiemu – gospodarkę. Dlatego właśnie musimy „walczyć z korupcją”, a w tej walce – jak to w walce – padają ofiary. Okazało się, że przed niezawisły sąd może zostać zaciągnięty nawet Szef CBA Mariusz Kamiński. Ujawnił to minister sprawiedliwości Andrzej Czuma, który („policmajster powinność swej służby zrozumiał”) wprawdzie w Zbigniewie Chlebowskim żadnej winy nie znalazł, ale za to ujawnił, że Mariusz Kamiński „chciał aresztować” samą Jolantę Kwaśniewską. Chciał aresztować! Nooo, nie, tego już za wiele! To niesłychane rzeczy! Co za bezczelny i niebezpieczny konspirator! To świętokradztwo gorsze jest nawet od samobójstwa Barbary Blidy, chociaż, jak wiadomo, jest ona, a w każdym razie na pewno będzie santo subito - a jeśli w ogóle można porównać je z czymkolwiek, to chyba tylko z aresztowaniem w Szwajcarii Romana Polańskiego. Ale, jak wiadomo, ponieważ jest rozkaz, żeby nasza demokracja była przewidywalna, a poza tym, nawet i bez tego u nas nic nie dzieje się naprawdę, to postulat powołania sejmowej komisji śledczej traktuje jako ofertę rozpoczęcia pojednawczych rokowań, które – ku zadowoleniu Naszej Pani Anieli – zgodnie z zasadą: my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych - zakończą się zapewne wesołym oberkiem – bo przecież chyba wzajemnie się nie wyaresztują. Inna rzecz, że to świetny pomysł na „finis Poloniae”, ale to chyba zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Starsi i mądrzejsi czuwają, czego najlepszą ilustracją jest straszliwy konflikt o rządy nad telewizją. Najpierw niezawisły sąd najwyraźniej nie wiedział, jaki jest rozkaz, bo pozostawił dwóch prezesów, a kiedy następnego dnia ktoś starszy i mądrzejszy sytuację wyjaśnił - wykreślił „byłego neonazistę” i wszystko już jest w jak najlepszym porządku. Oczywiście do następnego przecieku – ale przecież one tylko dla naszego dobra, bo i nam też coś się od tego życia politycznego należy. SM
„Ach, bierzcie wozy…!” Dymisjonując sześciu ministrów, w tym czterech (Grzegorz Schetyna, Andrzej Czuma, Mirosław Drzewiecki i Adam Szejnfeld) z rządu, premier Donald Tusk najwyraźniej próbuje poszerzyć sobie swobodę manewru przy ewentualnej rekonstrukcji rządu, która obejmowałaby również poszerzenie jego podstawy politycznej poprzez włączenie do rządowej koalicji albo polityków Sojuszu Lewicy Demokratycznej, albo tzw. „bezpartyjnych fachowców”, których podsunie mu razwiedka. Zaskoczony dynamiką „afery hazardowej” najwyraźniej – po pierwsze – nie ma przygotowanych na te stanowiska następców, zaś – po drugie - odkładając do przyszłego tygodnia uzupełnienie powstałych wakatów, próbuje zyskać czas na odzyskanie jeśli nie utraconego, to w każdym razie zachwianego zaufania razwiedki. Ale bo też nie robi się bezkarnie takich rzeczy, jak przecieki z prokuratury do gazet opowieści Petera Vogla, jak to generałowi Gromosławowi Czempińskiemu jakiś Turek ukradł ze szwajcarskiego konta 2 miliony dolarów – czemu nie potrafił zapobiec minister i prokurator generalny Andrzej Czuma. Te szwajcarskie konta, to przecież najważniejsze sanktuarium razwiedki, przed którego penetracją surowo przestrzegał jeszcze w początkach 1996 roku prezydent Kwaśniewski, grożąc „lustracją totalną”. Tymczasem pakując do „aresztu wydobywczego” (swoją drogą – jaki to piękny wynalazek Zbigniewa Ziobry!) Petera Vogla, Donald Tusk akurat w tej sprawie objawił niezdrową ciekawość, która, jak wiadomo, jest pierwszym stopniem do piekła. No to teraz ma zgryzoty, a poza tym – jeśli nawet uratuje się poszerzeniem politycznej podstawy rządu, to już nigdy nie odzyska dawnej pozycji i będzie musiał poddać się ręcznemu sterowaniu. Nie ma co go żałować, ale że nawet on, niby taki posłuszny, a też się doigrał? SM
"Projekt"Kolega Parakalein uświadomił mi, że rynek gier hazardowych wcale nie jest jednorodny i są w nim sprzeczne interesy, widoczne zwłaszcza między widoloteriami a jednorękimi bandytami. Ta informacja uruchomiła u mnie ciąg skojarzeń, których jeszcze nie jestem pewna więc przedstawię je jak leci, mam wrażenie, że będzie okazja do tego wrócić jeśli egzekucja Kamińskiego będzie niewystarczająco spektakularna i dziennikarzom zostanie trochę czasu na ciągnięcie wątku "afery hazardowej".
Marzec 2007 Puls Biznesu: Totalizator: wideoloterie wstrząsną rynkiem. Przez 5 lat Totalizator chce uruchomić 50 tys. automatów do wideoloterii. (...) Udało nam się dotrzeć do opracowanego w TS wideoloteryjnego biznes planu na lata 2008-2012. Przez pięć lat na sam sprzęt państwowy gigant chce wyłożyć aż 1,93 mld zł! Z tego 1,8 mld zł pójdzie na kupno automatów (wideoloterie to nic innego, jak działające już na rynku automaty, tyle że bardziej zaawansowane i połączone w sieć). Co roku Totalizator chce kupować po 10 tys. maszyn, by na koniec 2012 r. mieć ich aż 50 tys. Tymczasem kilkadziesiąt prywatnych operatorów automatów o niskich wygranych (AoNW), rozwijających się bardzo dynamicznie od kilku lat (wideoloterie będą dla nich bezpośrednią konkurencją), ma łącznie niewiele ponad 20 tys. maszyn. (...) W większości obecnych kolektur TS automatów nie da się wstawić. Wideoloterie trzeba połączyć z inną rozrywką i alkoholem. Dobre lokalizacje to puby czy bary przy stacjach benzynowych. Tyle że te są już w dużym stopniu zajęte przez operatorów AoNW. I oni będą bronić tych miejsc, choćby utrudniając właścicielom lokali wypowiadanie umów - mówi jeden z naszych rozmówców. Szykuje się więc prawdziwa hazardowa wojna.
Kwiecień 2008 Uzasadnienie nowelizacji ustawy: Dążąc do dostosowania przepisów ustawy do wyodrębniono z katalogu gier objętych monopolem Państwa grę liczbową keno z uwagi na różnice w zasadach urządzania, pomiędzy klasycznymi grami liczbowymi, a tą grą. Tak więc po nowelizacji zmieniony katalog gier objętych monopolem Państwa obejmować będzie swym zakresem: gry liczbowe, w tym grę liczbową keno, /popularny obecnie Multilotek/, loterie pieniężne, wideoloterie oraz grę telebingo. (...) W ramach proponowanych zmian ustawy przewiduje się znaczące poszerzenie katalogu gier objętych obowiązkiem uiszczania dopłat. (...) Obecnie dopłaty do stawek obowiązują w grach objętych monopolem Państwa, takich jak gry liczbowe, loterie pieniężne, telebingo, wideoloterie. (...) Rozszerzenie katalogu gier objętych obowiązkiem uiszczania dopłat wprowadza - w większym aniżeli w aktualnym stanie prawnym - zasadę równości podmiotów gospodarczych na rynku gier. Wprowadzenie przedmiotowej zmiany spowoduje, iż obowiązkiem dopłat zostaną objęte gry nie tylko objęte monopolem Państwa, tak jak to ma miejsce aktualnie.
Lipiec 2008 Wiceminister Gospodarki Adam Szejnfeld: Projekt zawiera zmiany w art. 47a ustawy, polegające na znaczącym rozszerzeniu katalogu gier objętych obowiązkiem uiszczania dopłat. Obecnie dopłaty do stawek obowiązują w grach objętych monopolem Państwa, takich jak gry liczbowe, loterie pieniężne, telebingo, wideoloterie. (...) Wprowadzenie 10-procentowych dopłat w zakresie, m.in. salonów gier, automatów o niskich wygranych czy kasyn gier może w znaczący sposób pogorszyć warunki ekonomiczne tej działalności. Działalność hazardowa - szczególnie prywatna - charakteryzuje się bowiem niską rentownością, wobec tego wprowadzenie dodatkowych dopłat mogłoby pogorszyć warunki funkcjonowania tej branży.
Maj 2009 Wiceminister Gospodarki Adam Szejnfeld: W art. 2 dokonuje się zmiany definicji gry liczbowej poprzez objęcie tym pojęciem również gry Keno. Zmiana ta skutkuje poszerzeniem monopolu Państwa. (...) Można tej propozycji skutecznie postawić zarzut ograniczania swobody działalności goospodarczej oraz ograniczania konkurencji. Należałoby również wnikliwie rozważyć skutki społeczne zmian dotyczących wideoloterii, w szczególności te opinie, które wskazują, że zalegalizowanie przez państwo tysięcy automatów oraz urządzeń do wideoloterii i usytuowanie ich praktycznie w dowolnym miejscu spowoduje u grających gwałtowny wzrost liczby osób uzależnionych od hazardu.
Czerwiec 2009 Marcin Rosół, szef gabinetu politycznego Mirosława Drzewieckiego wysyła CV Magdy Sobiesiak do Adama Leszkiewicza, wiceministra skarbu, odpowiedzialnego za Totalizatora Sportowego. "Adamie, podsyłam ci CV dziewczyny, o której rozmawialiśmy". Według Dziennika na prośbę ojca Magdalenę do rozmowy kwalifikacyjnej przygotowują eksperci z branży gier. W dniach 14 - 16 sierpnia Sobiesiak dzwoni do Marcina Rosoła. Dopytuje czy jego córka ma składać papiery w konkursie.
20 - 24 sierpnia 2009 Według Dziennika Marcin Rosół wielokrotnie dzwoni do Adama Leszkiewicza. "Chciałem wycofać Magdalenę Sobiesiak".
25 sierpnia 2009 Marcin Rosół idzie do Adama Leszkiewicza i w siedmiominutowej rozmowie informuje go "Magdalena Sobiesiak wycofuje się z konkursu".
24 - 28 sierpnia 2009 Ryszard Sobiesiak do Sławomira Sykuckiego:Zmieniła się koncepcja (...) Magda rezygnuje. Ryszard Sobiesiak do Ryszarda Badryja: Z tym rozmawiałem telefonicznie [Chlebowskim] (...) Magda wycofała się z projektu po wczorajszym spotkaniu (...) Lepiej mieć teraz spokój niż później (...) Jak przyjadę, to ci powiem. Ryszard Sobiesiak do Jana Koska: Wycofałem Magdę, bo tam KGB, CBA... – jak się spotkamy, to ci powiem – donosów było tyle, że k... wiesz... ze względu na mnie oczywiście. Ryszard Sobiesiak do Ryszarda Prescha: Wycofałem Magdę, ale jak się spotkamy to powiem dlaczego. Tam się już jaja zaczęły dziać. Już donosy, ale ten...nie na telefon rozmowa. Jak się spotkamy, to pogadamy. Dwie rzeczy mnie zastanawiają. Stanowisko wiceministra gospodarki. Adam Szejnfeld momentami zachowuje się jak lobbysta prywatnego biznesu hazardowego, oprotestowując zapisy, których istotą jest - według uzasadnienia ministerstwa finansów - zrównanie obciążeń podatkowych państwowych i prywatnych podmiotów, tak aby te prywatne nie miały uprzywilejowanej pozycji wobec gier państwowych objętych dopłatami. To chyba sprawiedliwe rozwiązanie, tymczasem minister gospodarki martwi się, że prywatni hazardziarze stracą podatkowe przywileje i mniej zarobią, co jest tym bardziej dziwne dziwne, że związki prywatnego biznesu hazardowego z mafią są powszechnie znane a on sam o wiele trudniejszy do kontrolowania niż państwowy. I dużo pewniejszy jako płatnik podatków, prywatna branża hazardowa jest bowiem - jeśli wierzyć narzekaniom jej rzeczników - tak nierentowna, że właściwie jest działalnością charytatywną. Co zresztą jest jakimś ewenementem, bo zazwyczaj to prywatne lepiej sobie radzą niż państwowe, zwłaszcza jeśli mają przywileje podatkowe. Ale widać taki urok tego biznesu. Determinacja Sobiesiaka w załatwianiu pracy dla córki, godna podziwu. I bardzo dziwna. Jeśli córka Sobiesiaka ma takie świetne wykształcenie i papiery, to nie powinna mieć problemu ze znalezieniem pracy w prywatnej firmie, po co jej iść na państwowe? A jeśli już musi iść na państwowe, to przecież "Miro" z pewnością mógłby jej załatwić coś atrakcyjniejszego u siebie w resorcie, coś związanego z EURO lub olimpiadą. Praca bardziej prestiżowa, po świecie pojeździć można, a i załatwić ją byłoby łatwiej niż tę fuchę w Totalizatorze, gdzie trzeba prosić o pomoc kolegę z innego resortu. A tu trzeba niebo i ziemię poruszyć, żeby Sobiesiakówna wiceprezesem w byle Totalizatorze została. I Sobiesiak niebo i ziemię porusza, a szef gabinetu politycznego ministra sportu i skarbnika Platformy osobiście CV przesyła, obdzwania, wprowadza, wycofuje. A jak sprawa nie wypaliła, tata Sobiesiak tak się przejął, że po kolei czterech kolegów z branży hazardowej informuje, że córkę z konkursu wycofał. Dziwny temat jak na biznesowe rozmowy. "Magda wycofała się z projektu". Nie chodzi tu o posadę dla córki, chodzi o tę posadę. Wiceprezes Totalizatora Sportowego nie tylko zna wszystkie tajemnice firmy ale także bierze udział w podejmowaniu decyzji. W kontekście pierwszego cytatu nie wygląda to na koleżeńską przysługę w znalezieniu pracy córce kumpla, która - jak to powiedział Drzewiecki - "się marnuje". Kamiński się powinien cieszyć, i tak łagodnie się z nim obeszli. za to jakie bagno odsłonił. To naprawdę Rywin i Starachowice w jednym. Kataryna
Sto złotych od łebkaRząd premiera Tuska rozsypuje się w oczach i jak tak dalej pójdzie, to nie zostanie z niego nic - oczywiście z wyjątkiem koalicjanta w postaci Polskiego Stronnictwa Ludowego, które, wykorzystując swoją znaną koalicyjną wszechstronność, nie będzie miało innego wyjścia, jak tylko sformować nowy rząd z udziałem Sojuszu Lewicy Demokratycznej oraz Prawa i Sprawiedliwości.
W tej sytuacji premier Tusk, który w międzyczasie premierem może już nie być, będzie musiał porzucić marzenia o prezydenturze ("żegnajcie mi na zawsze chłopcy i dziewczęta, żegnajcie druhowie i ty, miłości ma!"), bo do wyborów prezydenckich, obok drobniejszego płazu, stanie obecny prezydent Lech Kaczyński, albo dr Andrzej Olechowski, albo Włodzimierz Cimoszewicz - kogo tam razwiedka uzna za najbardziej obiecującego, a przede wszystkim - któremu inwestytury udzieli Nasza Pani Aniela. Jeśli zaś pan prezydent Kaczyński spełni swą obietnicę i traktat lizboński ratyfikuje, to w tej sytuacji prezydentem zostanie jakieś drugie wydanie Aleksandra Kwaśniewskiego, i to być może nawet na dwie kadencje - bo tyle może potrwać ostateczne rozwiązanie kwestii polskiej w Zjednoczonej Europie. Skoro tedy świetlana przyszłość zaczyna się nam już mniej więcej rysować, spróbujmy nacieszyć się trochę sukcesem, jaki ostatnio odniósł rząd pana premiera Tuska. Przystoi nam to uczynić tym bardziej, że z powodu zgryzot, jakie spadły na rząd i Platformę Obywatelską na skutek wybuchu afery hazardowej, wszyscy jakby o tym sukcesie zapomnieli. Tymczasem - jak mówi poeta - "nie jest światło, by pod korcem stało", a cnota nie powinna pozostać bez nagrody, powróćmy - jak powiadają wymowni Francuzi - do naszych baranów, i przypomnijmy ugodę zawartą ze sławnym konsorcjum Eureko i BIG Banku Gdańskiego, któremu w 1999 roku minister Emil Wąsacz sprzedał 30 proc. akcji PZU. Sprawa ta badana była przez specjalną sejmową komisję śledczą, która uznała, że umowa prywatyzacyjna była od samego początku nieważna, bo zawarta z naruszeniem prawa. Chociaż wiadomo było, kto to prawo naruszył, wszystko, jak to zwykle u nas, zakończy się na pewno wesołym oberkiem. Nikomu włos z głowy nie spadnie, a zwłaszcza ministrowi Emilowi Wąsaczowi, który na wzór Tadeusza Mazowieckiego jest niezmiennie z siebie zadowolony, czemu skądinąd trudno się dziwić. Kto by nie był z siebie zadowolony, gdyby jego niewinność miał wkrótce - a może nie wkrótce, tylko po jak najdłuższym życiu - potwierdzić Trybunał Stanu, a na razie - spokojnie budowałby sobie autostrady? Można powiedzieć, że cnota już została obficie nagrodzona, bo wiadomo - my nie ruszamy waszych, wy nie ruszacie naszych, zgoda buduje, niezgoda rujnuje, zatem "lepsza zgoda od niezgody, zaplątaj dobrze węzeł, końce wsadź do wody" - poucza poeta. Nic zatem dziwnego, że i Eureko nic sobie nie robiło z żadnych tubylczych komisji śledczych ani tubylczych polskich rządów i twardo domagało się ponad 30 miliardów złotych odszkodowania za nienależyte wykonanie tejże umowy przez Polskę. Rząd premiera Tuska podjął rokowania i niedawno mówiło się, że zapłaci Eureko coś około 4,5 miliarda złotych - na otarcie łez po tych wszystkich krzywdach, jakich ta holenderska firma od Polski doznała. Nawet niedrogo, bo na jednego tubylczego łebka wypada zaledwie niewiele ponad 100 złotych, a co to jest 100 złotych? 100 złotych, to tyle, co nic, a tymczasem, gdy tak 38 milionów suwerennych obywateli zrzuci się po 100 złotych, to robi się z tego tak poważna suma, że nie tylko Eureko, ale i całkiem spore grono jego polskich pomocników może dzięki temu żyć aż do śmierci. Powinniśmy zatem być wdzięczni zarówno rządowi premiera Tuska, jak i jego sławnym poprzednikom, zwłaszcza byłemu charyzmatycznemu premierowi Buzkowi, że w sumie tak niewielkim kosztem pozwolili nam uczynić tyle dobrego. Ile dobrego - możemy się zorientować dzięki informacji, że Eureko nie tylko otrzyma od Polski co najmniej 4,5 miliarda złotych w gotówce, ale zachowa sobie również 33 procent minus jedną akcję PZU SA. Polska nie tylko sprzedała mu udziały w PZU, ale jeszcze do tego dopłaciła. Czegóż chcieć więcej? Czyż nie za to właśnie Europa, ba - cały świat, tak nas podziwia? SM
Ignorancja i ucisk Już ponad 5 lat Polska jest członkiem Unii Europejskiej. Decyzje Brukseli w sprawie polskich stoczni oraz wprowadzony pod pretekstem walki z globalnym ociepleniem zakaz stosowania zwykłych żarówek uświadamiają opinii publicznej coraz bardziej totalistyczną i zcentralizowaną twarz "projektu europejskiego". Pojawia się wrażenie - znane w Polsce z czasów minionych - że im więcej mówi się o wolności, demokracji i prawach człowieka, tym bardziej są one traktowane instrumentalnie i reglamentowane. W czasach PRL byliśmy członkami Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Wówczas obowiązywała socjalistyczna doktryna gospodarki scentralizowanej i planowej, a państwo handlowało nawet pietruszką. W przestrzeni publicznej na skalę masową uprawiano propagandę przy pomocy frazesów o demokracji socjalistycznej, wyzwoleniu ludu pracującego miast i wsi. Całokształt życia społecznego, politycznego i gospodarczego był przepojony wszechobecną ideologią marksizmu-leninizmu. Z ZSRS, "światową ojczyzną proletariatu", łączyły nas "braterskie stosunki", które miały osłodzić istotę sprawy, czyli zwasalizowanie Polski. Istotę ówczesnych realiów ekonomicznych dobrze oddaje kawał z tamtych czasów: "Jakie czerpiemy korzyści z przynależności do RWPG? Ogromne, bo na przykład Polska wytwarza gliniane kogutki, które potem wymienia z Czechosłowacją na małe kurczaki. Z kurczaków wyrastają dorosłe kury, które wyjeżdżają do NRD. W zamian za to Polska dostaje malutkie świnki. Ze świnek wyrastają dorodne wieprze, a potem wywozi się je do Związku Radzieckiego. Wtedy zaś w zamian za te wieprze do Polski nadchodzi transport pierwszej jakości radzieckiej gliny, potrzebnej do wyrabiania kogutków...".
Paradoksy i sprzeczności Paradoksem jest, że dzisiejsza Unia Europejska, choć odwołuje się do haseł gospodarki rynkowej, jest również rynkiem regulowanym, zcentralizowanym i odgórnie planowanym. Komisja Europejska również narzuca krajom członkowskim obowiązujące rozwiązania w obszarze społeczno-gospodarczym. Blisko 80 proc. prawa gospodarczego obowiązującego w Unii Europejskiej to prawo wspólnotowe. Przeciętnie co druga ustawa uchwalana przez parlamenty narodowe bierze swój początek w Brukseli, która decyduje o przepisach, normach, koncesjach, procedurach, regulacjach, ograniczeniach. Wewnątrz UE obowiązuje ponad 100 tys. różnego rodzaju przepisów, uregulowań, norm i standardów. Nie dziwi zatem, że dla coraz większej rzeszy Europejczyków Unia Europejska jest synonimem antydemokratycznej i antyrynkowej struktury opartej na quasi-socjalistycznych założeniach. W przeciwieństwie do RWPG informatyzacja, rozwój technologiczny i wyrafinowane techniki zarządzania spowodowały, że Unia Europejska ma znakomite instrumenty kontroli, łącznie z satelitarną kontrolą obsianych powierzchni rolniczych. Dlatego brukselska pętla zaciska się wyjątkowo bezwzględnie i skutecznie. Różnica polega na tym, że w realiach księżycowej gospodarki w krajach RWPG notoryczny brak towarów i usług stwarzał państwowym przedsiębiorstwom znakomite warunki do trwania. To, co wyprodukowały, znajdowało zbyt bez względu na jakość. W RWPG obowiązywała specjalizacja z gwarantowaną sprzedażą na eksport. Odgórnie ustalano, że np. polskie firmy będą się specjalizowały w inwestycjach energetycznych czy drogowych i dzięki temu nasze przedsiębiorstwa przebiły się na rynkach międzynarodowych, głównie w krajach rozwijających się i tzw. Trzeciego Świata. W UE filozofia jest odmienna, ale efekt w pewnym sensie podobny, bo również tworzą się monopole. Problem nadprodukcji towarów i usług zamiast rozwiązania poprzez zasadę konkurencji, co jest cechą wolnej gospodarki, skłania kraje członkowskie i silne firmy do lobbowania limitów, kwot produkcyjnych, koncesji, wyśrubowanych norm, a także kontrolowania kanałów dystrybucyjnych. Wprowadzone 1 września br. rozwiązanie odnośnie do oświetlenia jest wręcz modelowym tego przykładem. Zakaz sprzedaży tradycyjnego oświetlenia i zastępowania go drogimi świetlówkami z zawartością stanowiącej zagrożenie rtęci ewidentnie sprzyja firmom Philips i Osram, które obecnie kontrolują 60 proc. rynku w Unii Europejskiej. Sprawa żarówek poruszyła Janusza Kochanowskiego, rzecznika praw obywatelskich, który skierował do ministra Mikołaja Dowgielewicza, sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej, specjalne pismo. Uznał odgórnie wprowadzony przez Brukselę zakaz sprzedaży zwykłych żarówek za decyzję, której skutki uderzają po kieszeni konsumenta. A to jest z kolei sprzeczne z dyrektywą UE nr 2005/32/WE, w której w art. 15 ust. 5 lit. c zapisano, że środki wykonawcze (zrealizowania ekoprojektu, czyli wprowadzenia tzw. energooszczędnego oświetlenia) nie mogą mieć znacznego negatywnego wpływu na konsumentów, a w szczególności co do dostępności cenowej i kosztu zużycia produktu. Jak wiadomo, szkodliwe dla oczu i wcale nie takie energooszczędne żarówki są wielokrotnie droższe niż żarówki tradycyjne. Rzecznik, który o piśmie do ministra Dowgielewicza poinformował na swoim blogu, napisał: "wysłałem do Pana Ministra Mikołaja Dowgielewicza, sekretarza Komitetu Integracji Europejskiej, uprzejmą prośbę o rozwianie lub potwierdzenie moich wątpliwości. Być może jednak po analizie tej sprawy, która wydaje mi się precedensowa - przyjdzie czas na pytania znacznie poważniejsze. Na dyskusję o relacji między prawem krajowym i unijnym, o orzeczeniu niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego w sprawie Traktatu Lizbońskiego, czyli o tym, czy musimy w Polsce wdrażać każdy unijny przepis, nawet jeśli wydaje się sprzeczny z interesem narodowym, z prawami obywatelskimi lub po prostu ze zdrowym rozsądkiem - gdy Niemcy uznali, że nie muszą".
Wyższe podatki Chodzi nie tylko o żarówki, których zakaz używania jest motywowany walką z globalnym ociepleniem i emisją CO2 do atmosfery. Pod tym pretekstem narzucane są administracyjnie różne kosztowne i niekorzystne dla ludzi rozwiązania, które niekoniecznie są przyjazne środowisku, jednak przynoszą krociowe zyski koncernom i dystrybutorom konkretnych towarów i usług. Wprowadzane są również specjalne obciążenia podatkowe w postaci tzw. podatków ekologicznych. Szwecja, obecnie sprawująca prezydencję w Unii Europejskiej, lansuje swój pomysł, aby wszystkie kraje członkowskie UE wprowadziły podatek od CO2. Chodzi zatem nie tylko o system handlu prawami do emisji przez przemysł, co zostało ustalone na szczycie Unii Europejskiej w 2008 roku, ale o obciążenie każdego obywatela specjalnym podatkiem ekologicznym, którego stawka byłaby uzależniona od zużycia energii. Na marginesie warto zauważyć, że Polska jest jednym z krajów, które poniosą najwyższe koszty pakietu klimatycznego. Polacy zapłacą nawet 2,5 mld euro rocznie za niekorzystne regulacje dotyczące kwot emisji CO2, których jedynym efektem okażą się wyższe rachunki i niższy standard życia. W końcu września kilkanaście firm dystrybucji energii elektrycznej zapowiedziało podwyżkę cen prądu o 20 proc. w roku 2010, a to dopiero początek, bo w perspektywie najbliższych lat czeka nas dwukrotny wzrost cen. Wiadomo powszechnie, że droższa energia oznacza podwyżki wszystkiego. Podatek ekologiczny wprowadza już od 2010 roku Francja. W praktyce będzie on oznaczał wzrost cen paliwa na stacjach benzynowych, co - rzecz jasna - uderzy Francuzów po kieszeni i dlatego dwie trzecie obywateli tego kraju jest temu przeciwnych. W Polsce rząd Tuska podjął w kwietniu próbę wprowadzenia podatku "ekologicznego" od starych aut. Według mediów, w przypadku nowych aut jego wysokość będzie uzależniona od poziomu emisji spalin, opłata za samochód używany będzie zależała także od pojemności silnika - im wyższa, tym wyższy podatek. Najwięcej mieliby do zapłacenia kierowcy jeżdżący starszymi pojazdami: 3 tys. zł za auto sprzed 1992 roku. Właściciele pojazdów, których wiek nie przekracza 9 lat, zapłacą około 500 złotych. Podatek miałby być płacony co roku w urzędzie skarbowym lub magistrackim wydziale komunikacyjnym. Na razie prace nad tym podatkiem, który szczególnie uderzyłby w ludzi gorzej sytuowanych, zostały wstrzymane. Bruksela zapowiedziała już, że od 2012 r. wszystkie sprzedawane w Unii Europejskiej samochody będą mogły emitować co najwyżej 120 g CO2 na każdy przejechany kilometr. Przekroczenie limitu będzie kosztowało 35 euro za każdy gram od każdego pojazdu. W 2015 r. będzie to już 95 euro. Eksperci oceniają, że nowe przepisy dotyczące CO2 przyczynią się do znacznego zwiększenia cen samochodów, średnio nawet o 1000-1500 euro (ok. 3600-5400 zł). To wszystko jest jedynie uwerturą do innych działań rozpisanych na najbliższe lata, które spowodują drastyczny wzrost kosztów życia i ograniczą ludzką wolność.
Koniec czajników elektrycznych Już niedługo zostanie wydane szczegółowe rozporządzenie do dyrektywy, której celem jest "poprawa wydajności urządzeń elektrycznych", takich jak: pralki, lodówki, laptopy czy suszarki, i wyeliminowanie z rynku tych najbardziej wodo- czy energochłonnych. Jest to ta sama dyrektywa, na mocy której w trybie rozporządzenia zakazano produkcji tradycyjnych żarówek. Według urzędników z Komisji Europejskiej, urządzenia elektryczne używane w gospodarstwach domowych zużywają około 30 proc. energii i emitują do środowiska ponad 40 proc. emisji CO2. Na początek KE na celownik bierze telewizory i chce, by zużycie przez nie energii ograniczyć o mniej więcej 20 procent. Z rynku zostaną wycofane telewizory kineskopowe, a ich produkcja ma być zakazana. Jednak stare odbiorniki, na co zwracają uwagę specjaliści, są w rzeczywistości bardziej energooszczędne niż nowe modele. Znacznie więcej energii zużywają np. telewizory plazmowe. Wymiana starych telewizorów na nowe, co dodatkowo jest związane z tym, że w Polsce od 31 lipca 2013 roku sygnał analogowy będzie zastąpiony przez telewizję cyfrową, oznacza olbrzymie zyski dla producentów nowego sprzętu. W dalszej kolejności KE chce się zająć tanimi i energochłonnymi lodówkami, zamrażarkami, zmywarkami, a także czajnikami elektrycznymi. Na indeksie będą też pralki bez opcji prania z użyciem zimnej wody - Unia wymaga bowiem, aby wszystkie pralki miały opcję prania w temperaturze poniżej 30 stopni. Brukselscy eksperci twierdzą, że dzięki coraz lepszym (i droższym!) detergentom możliwe jest pranie ubrań na zimno. Na listę towarów zakazanych mają również trafić czajniki, ekspresy do kawy, miksery i odkurzacze badane pod kątem możliwości zwiększenia ich wydajności i zmniejszenia ich energochłonności. Dokładny indeks artykułów zakazanych będzie znany w 2010 roku. Nie da się wyprodukować bardziej energooszczędnego czajnika elektrycznego, więc unijne rozporządzenie oznaczać będzie w praktyce zakaz jego produkowania i sprzedawania. Zgodnie z obecnymi standardami unijnymi urządzenia gospodarstwa domowego oceniane są w skali opatrzonej symbolami od A++ do G w zależności od ich wydajności energetycznej. Od lipca 2010 roku Komisja Europejska zakaże producentom wprowadzania na rynek towarów o klasie niższej niż A. Brytyjscy eksperci cytowani w mediach już jednak wyliczyli, że skutkiem nowych regulacji będzie wzrost kosztów produkcji lodówek, telewizorów, pralek czy zmywarek nawet o 100 funtów od sztuki (ok. 500 zł) i więcej. To oznacza, że najtańszy sprzęt tego typu w sklepach będzie o wiele droższy niż dzisiaj.
Ekosegregacja ludzi To jednak nie koniec szaleństwa. Tu i ówdzie pojawiają się już pomysły, by limitować naszą populację, bo przecież to ludzie emitują sporo CO2 do atmosfery. Radykalni ekolodzy przesiąknięci totalitarną mentalnością próbują coraz wyraźniej wpływać metodami przymusu na sposób życia, model rodziny i indywidualne decyzje rodziców dotyczące prokreacji. Dwa lata temu pojawiła się informacja o szokującym pomyśle australijskich lekarzy. Według nich, rodzice, którzy posiadają więcej niż dwoje dzieci, powinni do końca życia płacić specjalny podatek za dodatkową emisję CO2. Autorzy pomysłu domagają się nałożenia na takich rodziców 5000 dolarów australijskich opłaty za każde "dodatkowe" dziecko, a oprócz tego - zwiększenia ich rocznego opodatkowania o 800 dolarów australijskich. Natomiast pary, w których jedna osoba poddała się sterylizacji, mogłyby otrzymywać specjalne wynagrodzenie. Kilka tygodni temu w prasie brytyjskiej przedstawiono raport opracowany przez naukowców z London School of Economics, z którego wynika, że sterylizacja, antykoncepcja i aborcja jest prawie pięć razy tańsza, jako środek zapobiegający zmianom klimatu, niż konwencjonalne tzw. zielone technologie. "Najlepszym sposobem na zwalczanie globalnego ocieplenia jest zredukowanie nadmiernej liczby populacji ludzkiej poprzez stosowanie antykoncepcji i aborcji - napisano w raporcie naukowców z grupy Optimum Population Trust działającej przy prestiżowej London School of Economics and Political Science (LSE). Czterdziestodwustronicowy raport nosi tytuł: "Mniej emitujących, mniej emisji, niższe koszty". Wynika z niego, że ograniczenie "niechcianych ciąż" doprowadzi do zmniejszenia się emisji CO2. Cytowany przez "Frondę" bioetyk ks. dr Andrzej Muszala, sprawę komentuje krótko: "To tak, jakby chcieć uporać się z chorobą poprzez uśmiercenie pacjenta". Jakimi metodami naukowcy chcą zmniejszać liczbę "emitujących"? Jak czytamy w raporcie, rekomendowane jest "planowanie rodziny, aborcja, sterylizacja i masowa dystrybucja antykoncepcji", które powinny być postrzegane jako priorytetowe metody na obniżenie emisji CO2. Twórcy raportu odwołują się do znanych z nastawienia neomaltuzjańskiego organizacji międzynarodowych, takich jak UNICEF oraz oenzetowski Światowy Fundusz Ludnościowy (UNFPA). Ideologia bezpieczeństwa demograficznego stanowi osnowę "kultury" śmierci. Jest wyrazem koncepcji, w której człowiek czyni siebie samego sankcją orzekającą o istnieniu drugiego człowieka, słabszego, chorego lub arbitralnie uznanego za niepożądanego. Ekosegregatorom można zadedykować wnioski naukowców z Uniwersytetu Michigan w USA, którzy badali negatywny wpływ rozwodu na środowisko. Skutkiem rozwodu jest bowiem zazwyczaj założenie nowego gospodarstwa domowego, a co się z tym wiąże - zwiększenie powierzchni mieszkalnej, wyposażenia i użytkowanego sprzętu. Zdaniem badaczy, wysoki wskaźnik rozwodów pociąga za sobą marnotrawstwo energetyczne oraz zwiększenie produkcji odpadków, które zatruwają środowisko. Gospodarstwa amerykańskich rozwodników zużywają o 56 proc. więcej elektryczności i wody na osobę niż gospodarstwa par małżeńskich. Autorzy badań wyliczyli, że gdyby nie było rozwodów, tylko w USA można byłoby zaoszczędzić ponad 73 mld kilowatogodzin elektryczności i 2373 mld litrów wody. Jednak zatroskani o środowisko ekolodzy są niekonsekwentni, bo nie słychać głosów, co zrobić, by ograniczyć ewidentnie szkodliwą społecznie plagę rozwodów.
Wielki szwindel Nasza pogrążona w zimie demograficznej cywilizacja, pełna paradoksów i sprzeczności, znajduje się na rozdrożu. Fanatycy walki z "globalnym ociepleniem" lansują swoje niedorzeczne teorie, wykorzystując manipulacje badaniami naukowymi i histerię współczesnych społeczeństw wokół rzekomego zagrożenia. Pod niewątpliwie pozytywnymi hasłami chronienia naturalnego środowiska człowieka kryje się ideologia o posmaku antyludzkim, w świetle której największym zagrożeniem dla środowiska naturalnego jest nadmiar ludzi. Jest już nawet organizacja Voluntary Human Extinction Movement (Ruch na rzecz Wyginięcia Rodzaju Ludzkiego), której działacze twierdzą, że alternatywą dla wymarcia milionów gatunków roślin i zwierząt na Ziemi jest dobrowolne wyginięcie jednego tylko gatunku: Homo sapiens. Cała emisja CO2 do atmosfery rocznie w skali globu wynosi 184 mld ton, w tym emisja naturalna (oceany, lądy i wulkany) 175 mld, a niecałe 9 mld pochodzi od ludzi (7,6 mld - przemysł, samochody - 0,57, a oddychanie - 0,65). Tak więc twierdzenie, że ograniczenie emisji przez człowieka o jakiś ułamek procenta ma wpływ na klimat, nie znajduje potwierdzenia. Blokowane jest jednak podawanie rzetelnych informacji o tzw. globalnym ociepleniu. W ogłoszonym w 1992 roku Apelu Heidelberskim podpisanym przez kilka tysięcy naukowców, w tym 72 noblistów, który nie może się szerzej przebić do opinii publicznej, napisano: "Na progu XXI w. jesteśmy zaniepokojeni pojawieniem się irracjonalnej ideologii, która sprzeciwia się postępowi naukowemu i technicznemu oraz hamuje rozwój ekonomiczny i społeczny. Jesteśmy zdania, że nie istnieje stan naturalny, tak idealizowany przez organizacje ekologiczne zwracające się ku przeszłości, i prawdopodobnie nie istniał od momentu pojawienia się człowieka w biosferze. (...) Największymi zagrożeniami ludzkości są ignorancja i ucisk, a nie nauka, technologia i przemysł (...)". Istnieją dowody naukowe na to, że ilość CO2 w powietrzu jest uzależniona od wysokości temperatury, jaka panuje na Ziemi, a nie na odwrót. Oznacza to, że najpierw rośnie temperatura, a dopiero potem zwiększa się ilość CO2. Trzydzieści jeden tysięcy pracowników nauki podpisało Petycję Oregońską, w której stwierdzili, iż brak jest przekonujących dowodów na to, że gazy cieplarniane spowodują katastroficzne zmiany klimatyczne w dającej się przewidzieć przyszłości. Inicjator petycji prof. Frederic Seitz (1911-2008), były prezydent amerykańskiej National Academy of Sciences, dosadnie określił raporty, które służą ideologii globalnego ocieplenia opracowane przez IPCC (International Panel on Climat Change - Międzyrządowy Zespół do spraw Zmian Klimatu założony w 1988 roku przez agendy ONZ), jako "największy korupcyjny wybór danych złożonych do druku". IPCC i jej zwolennicy konsekwentnie od 20 lat straszą światową opinię publiczną apokaliptycznymi obrazami zagłady świata przez topniejące lodowce, a wszystko to w celu, by sięgnąć do kieszeni podatników po hojne sfinansowanie badań przez przestraszone rządy. Walka z globalnym ociepleniem będzie kosztowała nawet 210 bln 34 mld USD! W 2007 roku został wyemitowany przez brytyjską telewizję Chanel 4 film dokumentalny "The Great Global Warming Swindle" ("Globalne ocieplenie - wielkie oszustwo") w reżyserii Martina Durkina. Film obala mity budowane bez solidnych podstaw naukowych. W filmie wypowiadają się m.in. Patrick Moore - założyciel ruchu Greenpeace, Richard Lindzen - profesor meteorologii w Massachusetts Institute of Technology, Patrick Michaelsem - profesor nauk o otoczeniu w University of Virginia, Nigel Carderm - były edytor czasopisma "New Scientist", John Christy - profesor i dyrektor Earth System Science Center na Uniwersytecie w Alabamie, Paul Reiter z Instytutu Pasteura, Carl Wunsch - profesor oceanografii w Massachusetts Institute of Technology. Profesor Zbigniew Jaworowski, członek Rady Naukowej Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej, który zorganizował dziewięć wypraw na lodowce obu półkul w celu zbadania globalnych skutków przemysłowego zapylenia atmosfery, uważa, że przeznaczanie milionów dolarów na badania ludzkiego wpływu na "globalne ocieplenie" jest "zbrodniczym marnotrawstwem". W obszernym raporcie opublikowanym na stronach internetowych "Polityki" napisał: "To, co się teraz dzieje, czyli handel emisjami CO2 i całe zamieszanie związane z redukcją emisji dwutlenku węgla, przypomina średniowieczne polowanie na czarownice. Rządy państw zachodnich oczywiście popierają takie inicjatywy, ponieważ to się im po prostu opłaca. Redukcja CO2 ma zbawić klimat, a w rzeczywistości nie ma na niego żadnego wpływu". Niecały rok temu w "Przekroju" został opublikowany wywiad z prof. Bjornem Lomborgiem z Danii, który według tygodnika "Time" jest jednym ze stu najważniejszych myślicieli na świecie. W 2001 roku zasłynął książką "Sceptyczny ekolog", w której argumentuje, że wszelkie wyliczenia dotyczące skali przeludnienia Ziemi, jej zasobów naturalnych i zanieczyszczenia są oparte na nierzetelnie prowadzonych badaniach. Lomborg, zresztą człowiek lewicy i - jak o sobie sam mówi - sceptyczny ekolog, gorzko zauważył, że w micie globalnego ocieplenia jest hipokryzja. Na czym ona polega, ukazuje na przykładzie malarii. Mówi: "Wiele osób, także Al Gore, twierdzi, iż niepowstrzymane globalne ocieplenie sprawi, że malaria zacznie się szybko rozprzestrzeniać. Prawdopodobnie są na to nawet dowody. Prognozy pokazują, że do końca wieku będziemy mieć trzy procent więcej przypadków malarii. Jednak rozwiązanie tego problemu poprzez realizację protokołu z Kioto ograniczy wzrost przypadków malarii zaledwie o około 0,2 procent - i to za jakie pieniądze... Możemy jednak znacznie ograniczyć liczbę przypadków malarii już dziś za pomocą bardzo nudnej i niemedialnej dystrybucji leków i siatek przeciwko komarom. To znacznie skuteczniejsze i o wiele tańsze. Za pieniądze wydane na uratowanie jednego człowieka od śmierci na malarię dzięki realizacji protokołu z Kioto moglibyśmy ocalić 36 tysięcy osób, dając im leki i moskitiery. To jest może mniej efektowne i nie wygląda tak dobrze w telewizji, lecz jest 36 tysięcy razy skuteczniejsze". Jan Maria Jackowski
Orkowski w roli szczekającego kundelka Naczelny, perfidnie i z rozmysłem zredagowawszy negatywnie mój kolejny komentarz na temat "afery hazardowej" w newsach, odezwał się do mnie w te słowa: "napisałbyś gdzieś, że cała ta afera hazardowa jest jakimś absurdem. Bo dymisjonuje się ministrów za to, że chcieli obniżyć podatki". Może ma rację? Oto okazuje się, że my - wolnościowcy, domagający się obniżania podatków, gdzie się tylko da i kiedy tylko się da, wieszamy psy na Bogu ducha winnych ministrach, którzy właśnie chcieli zrobić to, czego tak intensywnie żądamy. Hugo zauważył też, że jeśli już mielibyśmy domagać się dymisji kogokolwiek z rządu, to zamiast tych od obniżania podatków od hazardu, już raczej tych, którzy podnoszą opłatę paliwową, wykonując potulnie zobowiązania wobec Brukseli. Ma rację, ale mój idealizm mimo wszystko ograniczony jest przez pewną dozę pragmatyzmu, a mój liberalizm bije się w duszy ze sporą dawką konserwatyzmu. I nie chodzi mi o to, żebym popierał podnoszenie opłaty paliwowej, czy ganił obniżanie opłat o które chodzi w "aferze hazardowej". Chodzi mi o to, że urzędnicy "od paliwa" robią to, co robią jawnie, a ich działanie nie przyniesie zysków biznesmenowi A lub lobbyście B (z którymi akurat się znają i rozmawiają przez telefon o tym, jakby tu zrobić im dobrze), wszystkim pozostałym obywatelom utrudniając bogacenie się w ten sam sposób. Wręcz przeciwnie, urzędnicy ci, wykonując nałożone na nich obowiązki, chcą obedrzeć wszystkich Polaków mniej więcej po równo. Nie pochwalam tego, ale uważam jednocześnie, że nie ma najmniejszej szansy, by zdymisjonować tych, którzy potulnie wykonują rozkazy mieszczące się w granicach prawa i jeszcze przy okazji lud święcie wierzy, że robią to dla dobra sypiącego się budżetu. Szansa taka pojawi się dopiero wówczas, kiedy polecą ci, którzy im rozkazy wydają lub zobowiązali się wobec swoich protektorów do ich wydania, zdając sobie sprawę, że dla dobra swoich "poddanych" powinni zrobić inaczej. Natomiast w przypadku "afery hazardowej" pojawia się szansa rozwalenia całego tego układu, który nazywając siebie "liberalnym", w gruncie rzeczy opiera się na socjalizmie europejskim. Im krócej ludzie będą utożsamiać liberalizm z socjalizmem, tym lepiej. Nawet mimo tego, że zapewne po PO przyszłoby PiS, które będzie "walić" w liberalizm jak w tarczę strzelniczą. Przynajmniej będzie jak tego liberalizmu bronić. A dziś, kiedy powinien on bronić się sam przez swoje czyny, nadal musimy bronić go my, pokazując błędy i wypaczenia realizowane przez "liberalny" rząd. To nigdy nie będzie skuteczne, jeśli nie przekonamy ludzi, że "liberalizm" Tuska jest socjalizmem, a nie przekonamy ich, bo nie mamy mocy płynącej ze szklanego ekranu i zalewających Polaków tumanem relatywizmu i pomieszania pojęć. Im szybciej ludzie zapomną o "liberalizmie" a la Donald Tusk, tym dla liberalizmu i dla naszej sprawy lepiej. Kiedy przyjdzie PiS, ludzie, jak to mają w zwyczaju, skupią się na krytykowaniu władzy i pomału, bo pomału, ale może znów zatęsknią za liberalizmem. Może już wówczas za tym prawdziwym? Afera hazardowa ma w zasadzie jedną wadę i jedną zaletę. Wada jest taka, że w ogóle wyszła na jaw, a zaleta - że obnażyła przyczyny, jakie skłaniają polityków do gmerania przy prawie i gospodarce. Gdyby bowiem nie wyszła na jaw, pewnie nawet nie zauważylibyśmy, że rząd nie podniósł podatków, a zatem postąpił liberalnie (biorąc jako punkt odniesienia to, co pierwotnie chciał zrobić, a wiec podnieść podatki). Nie znając szczegółów i zakulisowych rozgrywek uznalibyśmy, że wyszłoby to gospodarce na dobre. Gdyby jednak afera nie obnażyła całej sieci powiązań polityczno-biznesowych, nacisków z jednej strony, a uległości (choćby nawet pozorowanej) z drugiej, nie mielibyśmy tak jaskrawego dowodu, że u steru państwa stoją ludzie, którym wcale nie zależy na dobru publicznym, lecz na tym, na czym zależy ich znajomym. Moglibyśmy domniemywać - jak dotąd, ale nie mielibyśmy tak mocnego dowodu. A skoro teraz mamy dowód, że zależy im tylko na tym, by dobrze żyć ze swoimi kolesiami, to możemy sądzić, że w innym wypadku, przy innej ustawie, postąpią podobnie. Tyle tylko, że wówczas może to wcale nie oznaczać łaskawego pozostawienia podatków na tym samym poziomie, ale obdarcia ze skóry jednych, by inni mogli się nachapać. Obydwie "grupy trzymające władzę" nie są z mojej bajki i najchętniej wysłałbym ich na zasiłek i kazał robić coś pożytecznego zamiast mieszać w gospodarce, ale tego z oczywistych powodów zrobić nie mogę. Wobec tego, kiedy nadarza się okazja, żeby wspomóc wysyłanie na zieloną trawkę choć jednej z nich, będę to robił. Co zaś się tyczy tych od podatku paliwowego, nadal będę wcielał się w rolę "szczekającego kundelka", bo wierzę, że i na nich kiedyś przyjdzie czas. Andrzej Orkowski
Nagroda Nobla Norweski Komitet tzw. „Pokojowych Nagród Nobla” przyznał ją JE Benedyktowi Husseinowi Obamie. Nikt nie ma wątpliwości, że obydwa komitety – i szwedzki od literatury, i norweski od „pokoju” to kupa lewaków – działających zgodnie z Prawem O'Sullivana: „Każda instytucja nie zaplanowana starannie jako prawicowa, z biegiem czasu staje się lewicowa”. Nic mnie więc tu nie dziwi. Paradoks polega tylko na tym, że Czcigodny Laureat właśnie podjął był decyzję o zwiększeniu liczby wojsk USA w Afganistanie. To trochę tak, jakby w 1937 przyznano nagrodę śp.Beniowi Mussoliniemu po decyzji zwiększenia liczby wojsk w Abisynii...Teraz pro domo nostra. Na swoim V-BLOGu wyraziłem opinię, że bardzo dobrze, gdy p.Premier wyrzuca ministrów postępujących co najmniej nie-etycznie; natomiast niedobrze, że nie usuwa tych, co w najważniejszych resortach (edukacja, zdrowie – łącznie prawie połowa budżetu!!) nie robią nic – lub też, jak JE Katarzyna Hallowa, robią jeszcze bałagan (doszło do tego, że 6-latki uczą się czytać i pisać na.. nielegalnych zajęciach – natomiast pierwsze klasy nie mają programu, więc... przerabiają programy zerówki!!!) Ja, oczywiście, uważam, że są to półśrodki – równie dobrze w 1988 roku można by zastanawiać się, jak usprawnić reżymowy handel. Sprywatyzować, znieść kontrolę państwa – a wszystko się w ciągu trzech miesięcy samo ułoży. Ile czasu zajęła weterynarzom prywatyzacja ich działalności? Bodaj dwa miesiące. Bez żadnej pomocy państwa. Gdyby minister przedłożył a Senat i Sejm klepnęły rozsądną ustawę – zaczęłoby się w czerwcu – a we wrześniu dzieci mogłyby chodzić do normalnych szkól. I nie ma z tym najmniejszego problemu. Poza przezwyciężeniem brudnych XX-wiecznych przesądów. I jestem przekonany, że gdyby nawet jakimś cudem Senat i Sejm uchwaliły likwidację reżymowej „edukacji” - to zawetuje to Główny Strażnik, pilnując by Polska nie odeszła od socjalizmu (co w PiS-żargonie nazywa się „Polska solidarna”). JE Lecha Kaczyńskiego tolerowaliśmy, a nawet podtrzymywaliśmy na stanowisku Prezydenta III RP, w nadziei, że jednak nie podpisze Traktatu. Cóż: powód zniknął, a Pana Prezydenta wraz z p.Aleksandrem Kwaśniewskim, w wolnej Polsce postawimy przed sądem. JKM
Prawie wszystkie wpadki, zagadki i tajemnice CBA Czy w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym był kret? Czy biuro ma swoją komórkę propagandową? Czy przetrwa zapowiedziane przez szefa rządu odwołanie jego szefa Mariusza Kamińskiego? Odpowiedzi na te pytania szuka Jerzy Jachowicz, dziennikarz śledczy, komentator „Polski”, od początku obserwujący tę tajemniczą instytucję. Nie wiemy jeszcze, jak szybko i czy w ogóle premierowi Donaldowi Tuskowi uda się zmienić szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Pewne jest jednak, że skrót CBA długo będzie obecny w mediach i debatach publicznych. Bo mało jest instytucji, nawet w świecie służb specjalnych, które byłyby dla publiczności jednocześnie tak ciekawe i tak zagadkowe. Przyszłość Biura też zresztą kryje się za gęstą mgłą. Jedno jest pewne. Już nigdy nie będzie takie samo jak pod kierownictwem jego pierwszego szefa – Mariusza Kamińskiego. Źródłem niechęci, w wielu przypadkach chorobliwej, do CBA jest jego akt założycielski. Ojcem chrzestnym Biura jest bowiem PiS. Można też powiedzieć nieco żartobliwie, choć dla większości to akurat nie jest powód do żartów, a nawet przeciwnie – raczej do rozdzierania szat, z łona tej partii wyłoniony został szef Biura. I cóż z tego, że blisko dwa lata temu udało się odsunąć od władzy PiS, jeśli pozostał jego twór – CBA i stojący na jego czele Mariusz Kamiński. Podsuwając premierowi Tuskowi informacje o korupcji wokół ustawy hazardowej, wywołał trzęsienie ziemi w rządzie. Tusk w ciągu dwóch dni musiał się pozbyć ośmiu bliskich współpracowników, w tym człowieka numer dwa w Platformie – Grzegorza Schetyny. Z funkcji wicepremiera i ministra MSWiA został on przesunięty na szefa klubu parlamentarnego PO, na miejsce wyrzuconego Zbigniewa Chlebowskiego. Biuro zostało wymyślone przez partię Jarosława Kaczyńskiego jako superspecjalna służba do walki z korupcją. Wiadomo, że korupcja pleni się w Polsce w różnych instytucjach na różnych szczeblach. Ale CBA utworzone zostało, aby zwalczać przekupstwo na szczytach administracji państwa wśród najwyższych gremiów władzy politycznej, jak i w środowisku polskiego biznesu mającego strategiczne znaczenie dla polskiej gospodarki. Od początku CBA miało też swoich przeciwników. Argumentowali oni, że w Polsce jest już wystarczająca liczba służb policyjnych przeciwstawiających się korupcji. Choćby specjalny pion do walki z korupcją w Centralnym Biurze Śledczym czy policja skarbowa. Obydwie te firmy mają również uprawnienia do działań specjalnych. Tłumaczyli też, że świetnie rozwijają się wydziały antykorupcyjne przy komendach wojewódzkich, ale także Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ma własnych specjalistów do wykrywania korupcji. Jaki jest zatem sens tworzenia nowej placówki o niemal identycznych celach. Raczej powinno się zadbać o to, aby dotychczasowe służby wykonywały skuteczniej swoje zadania. Zwolennicy CBA z kolei przekonywali, że wymienione służby walkę z korupcją mają jedynie jako jeden z wielu celów. Najważniejsze jednak jest to, że gdy musieli zająć się podejrzaną działalnością znanego polityka, ministra lub innego wysokiego urzędnika, funkcjonariusze często byli sparaliżowani. Takie opory miały być nieznane ludziom CBA. No i walka z korupcją była jedynym celem Biura. Te ostatnie argumenty przeważyły na korzyść powstania CBA podczas sejmowej debaty. Co ciekawe, nieświadomi zagrożeń, których sprawcą w przyszłości dla Platformy stało się CBA, za jego powstaniem w lipcu 2006 r. w Sejmie głosowali również posłowie PO.W tym czasie, kiedy odbywały się głosowania w Sejmie, zaplanowane już były pierwsze spotkania kandydatów do pracy w CBA. Jednym z założeń było to, by Biuro stało się pierwszą w wolnej Polsce służbą specjalną zbudowaną całkowicie od podstaw bez pępowiny łączącej ją z dawnym systemem. Dokładna selekcja miała gwarantować, że w Biurze nie znajdą się ludzie, którzy mogliby tę instytucję skompromitować lub rzucić cień na jej funkcjonowanie. Przez to gęste i zdawałoby się skuteczne sito – i to właśnie stanowi jedną z pierwszych tajemnic – prześlizgnęła się czarna owca. W dodatku do najbardziej newralgicznego miejsca. Na stanowisko doradcy samego szefa CBA. Może miał pełnić rolę kreta? Nie zdążył nawet rozwinąć skrzydeł przed zdemaskowaniem. Był nim, jak ujawniła prasa, były funkcjonariusz milicji z Krakowa, który w latach 80. wyróżniał się brutalnością działań wobec podziemnej Solidarności. Po upublicznieniu kompromitującej go przeszłości Tomasz Wawrynkiewicz – bo tak nazywał się ten funkcjonariusz – został natychmiast zwolniony. Niemniej jednak sygnał tego, że w Biurze nie wszystko jest doskonałe, poszedł w świat. Przez pierwsze miesiące o Biurze było cicho. Debiut CBA nastąpił blisko pół roku od momentu jego utworzenia, tj. na początku grudnia 2006 roku. W Opolu zatrzymano prezesa spółki Kama Foods – Wiesława B. oraz znanego przed laty rajdowca – Roberta M. Pierwszy miał zdefraudować około 40 mln zł, a dawny rajdowiec około 100 mln zł. Dokonane przez nich przywłaszczenie doprowadziło do upadku spółki. Ta pierwsza, ale i wszystkie późniejsze akcje zatrzymania były zwykle filmowane i przekazywano je szybko do mediów. Kryminalne historie są, jak wiadomo, zawsze atrakcyjnym kąskiem.
Na materiałach przekazywanych przez Biuro najczęściej można było zobaczyć zatrzymanych skutych kajdankami, pochylonych, próbujących zasłaniać twarze. A za nimi plecy funkcjonariuszy, na których mundurach żółty, ogromny napis – CBA. Po pierwszej operacji Mariusz Kamiński triumfował. Z podnieceniem ujawniał mediom szczegóły operacji. Był najwyraźniej dumny z sukcesów podlegającej mu służby. Niektórzy obserwatorzy z ówczesnej opozycji hamowali swoje niepokoje, że CBA stanie się narzędziem realizującym interesy rządu. Nie zwrócono też uwagi na to, że zadaniem Biura miało być ściganie ludzi z najwyższych szczytów władzy, a nie biznesmenów ze szczebla wojewódzkiego. Wtedy też sądzono, że filmy kręcone przez CBA mają pokazać sprawność Biura, jednakże nie rządu. Wkrótce przekonano się, że było inaczej. CBA wdarło się na jedną z głównych scen politycznych rządu. Stało się to możliwe dzięki filmom z kolejnych operacji Biura. Następną tajemnicą jest powstanie przy Biurze profesjonalnego działu filmowego. Ktoś, kto miał do czynienia z przygotowywaniem materiałów filmowych do błyskawicznej emisji, wie, jak trzeba być sprawnym przy stole montażowym, aby w ciągu kilkunastu minut znaleźć i przysposobić liczony w sekundach zwarty i atrakcyjny materiał. Nie są to wprawdzie jeszcze filmy na miarę Hollywood, ale potrafią zelektryzować oglądających je widzów. Jednym z największych sukcesów CBA był film pokazujący zatrzymanie słynnego kardiochirurga Mirosława Garlickiego. Widzieliśmy na nim nie tylko skorumpowanego lekarza pakowanego do auta, które miało go przewieźć na pierwsze przesłuchanie, ale również zatrute owoce jego chciwości – zegarki, drogie pióra i najwyższej marki alkohole. Na innym fragmencie filmu oglądaliśmy osobę bliską jakiegoś pacjenta, który zostawił kopertę na biurku doktora Garlickiego, a ten schował ją do szuflady. Z zatrzymaniem Garlickiego ukazanego w filmie jako potwora wiąże się jedna z najpoważniejszych wpadek CBA. Zorganizowano konferencję prasową, na której minister Ziobro wypowiedział słowa mające obrazować triumf Biura: – „Ten pan życia nikogo już nie pozbawi”. Zdanie to w gruncie rzeczy było oskarżeniem lekarza o zbrodnię. Wkrótce miało się okazać, że tak niefrasobliwie wypowiedziane słowa nie miały żadnych realnych podstaw. Musimy zdać sobie sprawę, że minister Ziobro nie mógł sam wymyślić takiego zarzutu. Oparł go na informacji CBA. A to niewątpliwie było nadużyciem. Zbudowano je na oświadczeniach rodziny zmarłego podczas operacji. Wiadomo powszechnie, że takie oświadczenia bliskich rzadko są wiarygodne. Równie skandalicznym wątkiem sprawy doktora Garlickiego jest nadanie operacji kryptonimu „Mengele”. Jedną z tajemnic pozostaje to, kto wymyślił nazwę tej operacji. Podobnie zresztą jak pytanie, jak to się mogło stać, że do sądu przekazano teczkę z nazwiskiem hitlerowskiego zbrodniarza. A przede wszystkim świadczy o tym, że w CBA nie działa właściwy nadzór nad oficerami, którzy mogą popełniać kompromitujące głupoty. Niewypałem ze strony CBA była również konferencja prasowa poświęcona zatrzymaniu posłanki PO Beaty Sawickiej. Ponieważ zorganizowano ją podczas gorących dni kampanii wyborczej do parlamentu, powszechnie uznano, że Biuro staje się politycznym narzędziem walki przedwyborczej PiS. W czasie trwającego w tych dniach procesu Beaty Sawickiej jej obrońcy, zarówno ci na sali sądowej, jak i obserwatorzy z nią sympatyzujący, podkreślają, że CBA dopuściło się nielegalnej prowokacji. Agent CBA udający gorącego zalotnika wciągnął Sawicką w korupcyjny proceder. CBA tym samym dopuściło się działania na granicy prawa. Nie wiemy też, jak dalece rozwinęły się związki między spełniającym misję Romea z CBA a posłanką PO. Największą jak do tej pory tajemnicą związaną z działalnością CBA jest sprawa przecieku w tzw. aferze gruntowej. Jak dziś wiadomo, operacja wciągnięcia Andrzeja Leppera w korupcyjną matnię stała się podstawą zarzutów, jakie na początku tego tygodnia wysunęła prokuratura rzeszowska wobec Mariusza Kamińskiego. Wszyscy spodziewali się, że Donald Tusk wykorzysta zarzuty prokuratury jako pretekst do pozbycia się Kamińskiego. Tymczasem podstawą okazały się jednak kolejne kroki Kamińskiego związane z podejrzeniami o korupcję przy okazji ustawy o grach hazardowych. Zdaniem premiera Tuska stracił on do szefa CBA zaufanie. Dziś jest przekonany, że Kamiński podstępnie atakuje Platformę, stając się walczącym, niebezpiecznym narzędziem PiS. Proces dymisji może trwać nawet kilka miesięcy, bo już dziś Kamiński zapowiada, że nie podda się bez walki. Murem będzie za nim stał prezydent, którego opinii musi zasięgnąć premier. Odejście dotychczasowego szefa CBA pociągnie za sobą rezygnację wielu funkcjonariuszy Biura. Nie tylko tych na najwyższych stanowiskach, najbardziej zaufanych, ale także tzw. szary personel, gdyż Kamiński cieszył się zaufaniem i niemal wszyscy uważali się za żołnierzy jego armii. I to jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego mimo wszystko o CBA wiemy tak mało.
CBA to pierwsza wolna służba Jeśli premier nie ufał Mariuszowi Kamińskiemu, mógł uruchomić procedury realnej kontroli nad służbami – mówi prof. Andrzej Zybertowicz, doradca prezydenta RP i ekspert od służb specjalnych, w rozmowie z Piotrem Zarembą
Czy Donald Tusk został wciągnięty w pułapkę przez szefa CBA Mariusza Kamińskiego? Tomasz Sakiewicz zauważył, że Zbigniew Chlebowski i Mirosław Drzewiecki nie byli gospodarzami procesu ustawodawczego dotyczącego gier hazardowych. Wystarczyło, aby premier skontaktował się z wiceministrem Markiem Kapicą i sprawdził, czy zagrożony jest interes państwa. Tyle że wiceminister Kapica był pod silną presją. Żeby realnie wpłynąć na bezpieczeństwo procesu ustawodawczego, trzeba było wezwać na dywanik Chlebowskiego i Drzewieckiego. I zaryzykować przeciek. Gdyby premier postępował profesjonalnie, nie byłoby mowy o pułapce: wystarczyłby dyskretny kontakt z go-spodarzem procesu ustawodawczego. W tym czasie CBA mogłoby spokojnie kontynuować sprawę. Dodałbym coś jeszcze. W lutym 2008 roku Tusk w wywiadzie dla „Polityki” mówi, że mógłby napisać książkę o klanach rządzących służbami specjalnymi. Miał więc świadomość poważnych patologii w służbach. Czy podjął jakieś kroki, by im zapobiec? Czy na przykład mianował koordynatora służb z silnymi uprawnieniami kontrolnymi? Jeśli dziś mówi, że jakieś służby wymykają się kontroli, to miał dwa lata, by coś zrobić.
Czy te wszystkie spekulacje nie wynikały z grzechu pierworodnego: Mariusz Kamiński to były polityk PiS. Zgodzę się dyskutować na ten temat, gdy z tym samym na-ciskiem rozważymy kwestię postawienia na czele ABW Krzysztofa Bondaryka. Człowieka, który nie tylko był politykiem, ale pozostaje w rażącym konflikcie interesów. Tyle że najpierw Kamiński został szefem CBA z woli poprzedniej koalicji. Bondaryka można uznać za odpowiedź.
To w czym PO jest lepsza od PiS-u? Postawienie na czele służby byłego polityka to pewien problem. Premier mógł jednak uruchomić proces realnej kontroli – CBA, ABW i służb w ogóle. Nie ma problemu Kamińskiego jako polityka? Przed wyborami 2007 roku ogłosił przy okazji sprawy posłanki Sa-wickiej, że Polacy mają możliwość przekonania się, na kogo nie powinni głosować.
Można interpretować to zachowanie w sposób państwowotwórczy: szef służby mówi obywatelom, bierzcie pod rozwagę, z kim związani są ci, którzy mają projekty korupcyjnego uwłaszczenia się na służbie zdrowia. Ale spojrzenie na to zdarzenie pod kątem politycznego zaangażowania Kamińskiego także ma pewne podstawy. Tyle że odpowiedzią na te obawy mógł być efektywny nadzór premiera nad służbami. Ale czy premier Kaczyński nie powinien mianować kogoś innego? Zamiast posła PiS, policjanta czy prokuratora o czystych rękach. Abstrakcyjnie rzecz biorąc – tak. To problem krótkich kadrowych ławek partii politycznych. Prezydent Lech Kaczyński zauważył, że w 2005 r. PiS nie miał zasobu kadrowego, żeby samodzielnie kierować państwem. Miał zasób na pół państwa, spodziewano się przecież rządów PO-PiS. Taka koalicja wciągnęłaby do reformowania państwa ludzi spoza polityki. Jak uniknąć zarzutu: CBA grzebie w jednym środowisku, w innym nie? Kamiński jest atakowany, bo jego służba ma dwie cechy, które niepokoją grupy mętnych interesów. CBA nie może zatrudnić dawnych funkcjonariuszy i współpracowników służb peerelowskich. A takie osoby są często wykorzystywane w lewych dojściach. No i w CBA udało się stworzyć etos służby propaństwowej. Zatrudniono tam sporo osób o postawie niepodległościowej. To instytucja w dużej mierze nieprzenikalna. Postawa niepodległościowa to też konkretne sympatie.Tak, wiara w swój kraj to konkretna „sympatia”. Ale widzę i zagrożenia. Dlaczego jednak inne instytucje nie zwalczały patologii skutecznie? Bo ich szefowie bywali powiązani z ciemnymi grupami interesów. To nie tylko polska specyfika. Były szef francuskich służb mawiał: są takie powiązania interesów, których nikt nie waży się tknąć.
Mariusz Kamiński ma zarzuty prokuratorskie. Może być dalej szefem CBA? W zapisach ustawowych nie ma automatyzmu.
Obóz antykorupcyjny walczył o wyższe standardy. Zróbmy więc racjonalną analizę zarzutów wobec Kamińskiego. Gdyby je postawiono kilka miesięcy po wyborach, można by je uznać za następstwo normalnej pracy prokuratury. Dziś wiarygodność zarzutów jest bardzo niska. Ale ciężko bronić sytuacji, gdy instytucją walczącą z korupcją miałby kierować człowiek z zarzutami prokuratorskimi. Każdy polityk dostający zarzuty broni się: padłem ofiarą polityki. Ale my mamy prawo badać faktyczne tło zarzutów. Analiza tego przypadku wykazuje, że prawdopodobieństwo działania prokuratury na polityczne zamówienie jest niepokojąco duże.
CBA przetrącono kręgosłup? To pierwsza tajna służba stworzona w wolnej Polsce od zera. Teraz próbuje się to zmarnować.
Wyobraża Pan sobie po odwołaniu Kamińskiego jakiś nie najgorszy scenariusz? W teorii tak. Gdyby Tusk mianował na szefa CBA jednego z zastępców Kamińskiego lub spróbował znaleźć kogoś, na kogo zgodziłyby się główne siły polityczne.
Poza kontrolą Z profesorem Janem Widackim rozmawia Wiktor Świetlik
Był Pan ostrym krytykiem CBA. Wszczęcie procedury odwołania Mariusza Kamińskiego to dla Pana triumf praworządności i demokracji?
Sposób działania CBA i konstrukcja tej służby od samego początku przekraczały granice dopuszczane przez prawo w cywilizowanym świecie. Jeszcze jako klub LiD przygotowaliśmy projekt nowelizacji ustawy, która wymuszała na premierze odwołanie dotychczasowego szefa CBA i zmianę sposobu funkcjonowania tej instytucji. Koledzy z Platformy nie byli wówczas zainteresowani.
Zarzucali wam, że chcecie nowelizować ustawę tylko po to, by utrącić szefa CBA. Ależ skąd, jeśli pan Kamiński jako szef CBA tak bardzo się premierowi podobał, to mógł go wówczas powołać na nowo. A jeśli mu się nie podobał, to rzeczywiście miałby okazję, żeby go kimś zastąpić. Ale oprócz tego chcieliśmy przede wszystkim zwiększyć kontrolę nad CBA.
Mariusz Kamiński przekroczył swoje kompetencje? Wszystko wskazuje na to, że CBA przekroczyło granice prowokacji policyjnej. Można ją stosować w sytuacji choćby takiej, kiedy dana służba ma informacje, że podejrzany przyjmuje łapówki, ale brakuje na to dowodów. A tu mieliśmy do czynienia z kreowaniem takich sytuacji, wielo-tygodniowym kuszeniem. Tyle że CBA musiało mieć zgodę sądów na swoje działania, działać w porozumieniu z prokuraturą. Właśnie na tym wyjątkowość tej instytucji polegała, że nie na wszystko musiała mieć zgodę. Z kolei na niektóre działania operacyjne musiał wyrazić zgodę prokurator generalny, a za rządów PiS był nim Zbigniew Ziobro.
Lepiej, żebyśmy nigdy nie dowiedzieli się, jak prominentny polityk PO chciał układać się z biznesem? Dlaczego mielibyśmy się nie dowiedzieć? Mamy w Polsce aż nadto służb, a i tak 90 procent przypadków korupcji wykrywa policja.
Ale nie na szczytach władzy, prawda? Za to CBA w dość szczególny sposób pojmuje te szczyty władzy, którymi rzekomo powinno się zajmować. Co wspólnego ze szczytami władzy mają żona znanego aktora czy kardiochirurg? Zresztą, o tej instytucji świadczy też styl tych zatrzymań: w asyście kamer, obliczony pod telewizyjne show i łamiący obowiązującą regułę, że powinno się to odbywać w sposób jak najmniej naruszający godność osobistą podejrzanego. Telewizyjne aresztowania to tradycja starsza niż CBA. Nagminnie stosowały je i ABW, i CBŚ. Zgoda, że tak było też wcześniej, tak samo jak wcześniej były choćby tak zwane areszty wydobywcze.
Teraz też są. Nie budzą Pana wątpliwości? Budzą. Nie twierdzę, że tylko PiS nadużywało prokuratury czy służb. Ale im się to wyjątkowo podobało, było wpisane w projekt polityczny rządów PiS, doprowadzono to do perfekcji, czego zresztą smutnym przykładem była obecność kamer pod domem Barbary Blidy.
Naprawdę sądzi Pan, że ABW z Krzysztofem Bondarykiem na czele śledziłoby Zbigniewa Chlebowskiego powołującego się na wpływy Grzegorza Schetyny, czyli politycznego szefa Bondaryka? Jestem innego zdania niż premier Tusk, który niegdyś powiedział, że „PiS ma CBA, a PO ma ABW” i mam nadzieję, że ta ostatnia umiałaby się zachować uczciwie.
A prokuratura w Rzeszowie też zachowuje się uczciwie akurat teraz wysuwając zarzuty przeciwko Kamińskiemu? To zbieg okoliczności, który budzi podejrzenia, bo równocześnie w tym tygodniu prokuratura w Płocku umorzyła śledztwo w sprawie domniemanych nacisków na prokuratorów dokonywanych przez Zbigniewa Ziobro. Wyglądało to trochę tak, jakby Ziobrze odpuszczono, żeby oczyścić się z zarzutów o stronniczość, bo równocześnie wzięto się za Kamińskiego. Tusk przekonuje, że prokuratura miała przygotowane zarzuty już w maju. Więc tym bardziej budzi wątpliwości, dlaczego w maju nie przedstawiono mu zarzutów, a dopiero teraz.
Czyli prawdopodobnie egzekucja polityczna? Być może data postawienia zarzutów była w jakiś sposób zasugerowana z góry. Ale to nie zmienia faktu, że Kamiński przed sądem stanąć powinien.
Pedofile w Bieszczady! Gdy rok temu JE Donald Castro ogłaszał, że chce kastracji pedofilów, uznałem, że to tylko taki chwyt pod publiczkę, by przypodobać się żądnemu krwi (krwi?) motłochowi. Tymczasem widzę, że to tendencja trwała i co więcej – taki projekt ustawy przeszedł już przez Sejm! Prawda jest taka – o czym już pisałem – że gdy ludzie zobaczyli, że PO to nie żadni liberałowie, tylko tacy sami faszyści jak większość obecnych polityków, uspokoili się. Im bardziej publicyści – ze mną na czele – wrzeszczą, że PO nie realizuje swojego programu, a nawet idzie w drugą stronę – tym bardziej zadowolona jest tzw. Większość. Więc p. Tusk, były liberał, poszedł, widać, za ciosem. Pedofile to na ogół mężczyźni. Kobieta potrzebuje starszego, silniejszego od niej partnera – by zapewnił opiekę jej i dzieciom; gdyby wybierały 14-latków, to dzieci by ginęły… Natomiast wśród mężczyzn młode partnerki cieszą się powodzeniem, bo z nich rodzą się lepsze dzieci; jak któryś np. gustował w paniach po 35-ce, to często rodziły im się dzieci niepełnosprawne. Selekcja naturalna spowodowała więc, że w prawie każdym mężczyźnie jest coś z pedofila. Tyle że każdy tłamsił to w sobie, uważając (i słusznie), że robienie czegoś takiego jest niedopuszczalne. Gdy jednak telewizja zaczęła pokazywać, że jest to rzecz właściwie normalna – bo tych pedofilów są setki albo i tysiące – no to niektórzy zaczęli dawać upust tym, modnym obecnie, skłonnościom. Przypadki pedofilii trzeba oczywiście tępić – natomiast nie wolno o tym mówić. No, chyba że chcemy szerzyć pedofilię. Telewizje chcą – bo wtedy mają co pokazywać. Dlatego dziennikarze pomagają w rozprzestrzenianiu się pedofilii. Mają w tym interes. A jak walczyć z pedofilią? Karać! Nie „zapobiegać”, lecz surowo karać. W przypadkach skrajnych nawet dożywociem. Niekoniecznie w więzieniu. Warto wydzielić kawałek Polski – np. w Bieszczadach – jako Wolny Obszar, gdzie osobnicy nieprzystosowani będą robić, co chcą. Byle nie z nami. Jednak ważniejsze jest przyjęcie zasady, że to ojciec, bracia, stryjowie, wujowie itd. mogą sflekować faceta, który molestuje im dzieciaka – i sądy mają ich uniewinniać. Jest to znacznie skuteczniejsze niż ściganie pedofilów przez policję. Rodzina wie najlepiej, co właściwie zaszło, nie narusza się publicznie intymności dziecka i nie fatyguje policji, sądów, prokuratur… Państwo potrzebne jest tylko w skrajnych przypadkach. Ludzie do tej pory załatwiali ten problem sami – bez urzędników i bez telewizji… Właśnie czytam, że w Chojnicach 37-letni p. Jan K. „wykorzystywał” swoją 17-letnią siostrzenicę, dotykając ją w intymnych miejscach. Facet jest zresztą kompletnym frajerem, bo mógł powiedzieć, że to ona namawiała go do różnych zdrożnych rzeczy, a gdy odmówił, powiedziała: „To ja Cię tak urządzę, że popamiętasz!” – a on naiwnie przyznał, że „tylko ją łaskotał”… Więc ma przechlapane. Jednak ważne jest, że matka doniosła na swojego brata na policję – zamiast dać mu po buzi i zapowiedzieć, że w razie powtórzenia się czegoś takiego wydrapie mu oczy, powie reszcie rodziny – w tym jego żonie… To dowodzi, że rodzina w Polsce już nie istnieje. Ponadto państwo powinno wycofać się z określenia wieku dojrzałości. Laura (ta od Petrarki) miała 12 lat, królowa Jadwiga również… Potem było Globalne Oziębienie i wiek dojrzewania się podniósł – ale teraz podobno robi się (chwała Bogu!) cieplej… Jak by nie było, trzeba przyjąć generalną zasadę, że dziewczyna jest dojrzała… wtedy, gdy jest dojrzała. Podobnie chłopiec – gdy przeszedł mutację. Trzymajmy się Praw Natury – a nie ustalajmy sztywnych dat. Bo u nas jak się dobrać do dziewczyny o jeden dzień przed 15. urodzinami, to grozi prokurator; dzień później można robić, co się chce. A tymczasem jedne dojrzewają wcześniej – inne później… Reakcja rodziny jest znacznie bardziej naturalna i elastyczna. A pomysł „chemicznej kastracji” jest bez sensu: pedofile to na ogół impotenci, więc kastracja nie przeszkodzi im w obmacywaniu dzieci. Że co – że czasem gwałcą? Ależ za gwałt są osobne, bardzo surowe paragrafy! Nie mieszajmy pedofilii z gwałtem!! Ten pomysł jest również niebezpieczny. Jeśli przyjmiemy, że Władzuchnie wolno ludzi „leczyć” z rozmaitych upodobań, to skończymy na sowieckich psychuszkach – np. leczeniu ludzi z upodobań do bycia w opozycji. Być może ten projekt to właśnie wstęp do dalszych twórczych poczynań na tym polu – i p. Tusk dostał placet od Brukseli, by wypróbować to na Polakach. Ktoś musi przetrzeć szlaki… Miejmy nadzieję, że P. T. Senatorowie – Izba Refleksji w końcu – utrącą ten projekt. Na JE Lecha Kaczyńskiego nie liczę – ale Trybunał Konstytucyjny niemal na pewno to obali. Jeśli podobno nie można stosować nawet kary chłosty, to jak można stosować kastrację???!!! Choć być może IM zależy na wykastrowaniu wszystkich mężczyzn i oddaniu władzy tak posłusznym istotom jak kobiety, homosie i kastraci. Ale mam też dobrą wiadomość. Znajomi psychiatrzy twierdzą, że p. Tuska da się wyleczyć z chęci wprowadzenia „chemicznej kastracji” – przy pomocy odpowiednio silnych dawek haloperidolu i perfenazyny… JKM
Jak uregulować hazard? Najlepiej oczywiście nie regulować w ogóle. Bo pisząc krótko: hazard zorganizowany polega na tym, że ktoś ma nadzieję na ogranie kogoś drugiego, a tak naprawdę ten pierwszy i ten drugi są oczyszczani z gotówki przez trzeciego – organizatora hazardu. W sumie więc jest to działalność z jednej strony dla ludzi niezbyt mądrych (tych, którzy grają), a z drugiej dla, nazwijmy to umownie, bezwzględnych (tych, którzy organizują) – ale przecież głupoty nikomu zabraniać nie można. Jednak państwo, wchodząc w takie sprawy, tylko naraża na szwank swój autorytet i stawia się na poziomie właścicieli kasyn i ich klientów. A często wygłaszany przy takich okazjach argument, który, gdyby go obrać z frazeologii, brzmi mniej więcej tak: „lepiej niech głupków doi urzędas niż prywaciarz” – jest, przyznają Państwo, żenujący. Jednak tam, gdzie brzęczy moneta – zaraz pojawia się biurokrata, by sprawę uregulować. Obecne regulacje polegają głównie na tym, że oprócz tego trzeciego pojawia się jeszcze ktoś czwarty w kolejności dziobania – a mianowicie urzędnik. I to on chce przejąć największą część hazardowej gotówki. Spór, w który tak mocno zaangażowani byli minister Miro Drzewiecki z posłem Zbysiem Chlebowskim, polegał właśnie na tym, jak to dziobanie ustrukturyzować. Zdziwienie Mira i Zbysia, gdy im sprawę wyciągnięto, jest więc uzasadnione, bo przecież czy w ustawie znalazłaby się wersja promowana przez ich znajomego, czy ta, której zwolennikami są tajemniczy pracownicy Ministerstwa Finansów, nie zmieniłoby to jednego: hazardujący się obywatel byłby dojony w tym samym mniej więcej stopniu. Tak więc hazardu najlepiej po prostu w ogóle nie regulować i państwa do niego nie mieszać. Rozumiem jednak, że naszą wszechogarniającą biurokrację i w tej sprawie rączki świerzbią i nie jest ona w stanie pozostawić tej dziedziny życia samej sobie. Jeśli tak jest – a raczej nie ma co do tego wątpliwości – to rzeczywiście można by wprowadzić przepisy, które hazard by nieco ucywilizowały. Chodzi mi konkretnie o zobowiązanie organizatorów hazardu do jasnego określenia w każdym przypadku, jaka część pieniędzy klientów idzie bezpośrednio do ich kieszeni. By ludzie mieli nieco większą świadomość, o co tak naprawdę grają i ile ich ta gra kosztuje. Oczywiście ani Miro, ani Zbysio, ani nawet Ministerstwo Finansów w takie sprawy nie wchodzą. Bo ich obchodzi tylko dziobanie. A frajer bardziej świadomy, jak się go doi, może być przecież mniej rozrzutny.
Współczesne igrzyska Rzymianie mówili, że L*d chce dwóch rzeczy: chleba i igrzysk. Dziś z chlebem nie ma problemu: dzięki śp. Normanowi E. Borlaugowi (zmarł 12 IX br. – na pogrzebie było parę tysięcy razy mniej ludzi niż na pogrzebie np. Stalina czy Kennedy’ego – Czerwonych Potworów, którzy, jak wszyscy niemal politycy, starali się, by chleba dla ludzi było jak najmniej) mamy nadwyżki żywnościowe, żadna gazeta ani żadne darmowe radio nie podaje recept, jak za 2 złote zapewnić mężowi 2000 kalorii w smacznym zestawie: wszystkie pełne są przepisów „jak schudnąć”. Więc trzeba zapewnić ludziom igrzyska. Rzymianie w tym celu wysyłali na areny gladiatorów lub woźniców w rydwanach. Z czasem rzucano lwom na pożarcie rozmaitych ludzi – i wtedy dopiero L*d miał ubaw po pachy! Obecnie ONI zaczynają się panicznie bać: bo sytuacja z funduszem emerytalnym jest tragiczna – więc trzeba zrobić jakieś igrzyska, by L*d zajął się czymś niepoważnym. Ostatnio moda jest na rzucanie na pożarcie pedofilów… W rzeczywistości chodzi o karanie nie „pedofilów” (którzy mogą być – albo mogą nie być szkodliwi), tylko gwałcicieli nieletnich – i to jest oczywiście słuszne. Z tym, że za gwałt są bardzo wysokie kary – i nie potrzeba tu żadnych igrzysk. A cała wrzawa w’okół „pedofilów” – to właśnie igrzyska – by odwrócić Państwa uwagę od tego, jak ONI kradną (przypominam: 3 lata temu Stadion Narodowy w Warszawie miał być wybudowany za 300 mln zł – dziś wiadomo już, że kosztować ma ponad 2 miliardy (!!) – i pewne jest, że w roku 2013 powstanie sejmowa Komisja ds. Afery „EURO 2012” – i pewne też jest, że nikt nie zostanie skazany, bo kruk krukowi oka nie wykole… Nasz „Chemiczny Donek” (czy, jak kto woli: „Donald Castro”…) doskonale wie, że pomysł kastrowania gwałcicieli nieletnich (bo to o nich, a nie o „pedofilach”, ustawa) zostanie obalony już w Senacie lub przez Trybunał Konstytucyjny – tu chodzi tylko o igrzyska. No, bo jak: szczeniaka, który zanadto zajmuje się maleńką siostrzyczką, nie można sprać – natomiast dorosłego człowieka można by wykastrować? To co: kastracja jest łagodniejsza od chłosty, której wprowadzenia od 30 lat się domagam??!? Oczywiście, że to nie przejdzie – ale dla NICH ważne jest, że ludzie czymś się zajmują – zamiast patrzeć IM do kieszeni i na ICH złodziejskie łapska. W odróżnieniu od Niewidzialnej Ręki Rynku całkiem widzialne (na ICH nieszczęście). Najważniejsze dla NICH zadanie to odwrócić uwagę od nieuniknionego bankructwa systemu emerytalnego – przynajmniej przed wyborami. Potem – choćby i potop. Więc ONI znów „zwiększą deficyt budżetowy” (by kosztem naszych dzieci i wnuków przekupić wyborców). Ale jeszcze taniej przekupuje się ludzi obietnicami „walki z narkomanią”, „walki z pedofilią” itd. ONI jak za „komuny” usiłują wszystko zwalić na prywaciarzy. Podobno kilku przedsiębiorczych facetów umożliwia właścicielom prywatnych firm płacić składki emerytalne w Anglii – a działać tutaj. Władzuchna grzmi, że „położy kres uszczupleniu budżetu”. Tymczasem jest to legalne: chcieliście wejść do WE – to macie… Co ważniejsze zaś: dotyczy paru tysięcy ludzi – a to gdy 3 miliony Polaków wyjeżdżało na Wyspy Brytyjskie, by płacić składki emerytalne tam – a nie tu, gdzie „polscy” politycy je rozkradają – to politycy Platformy Obywatelskiej cieszyli się jak dzieci, że „rozwiąże to problem bezrobocia w Polsce”. Tymczasem gdyby w Polsce zostało tylko tysiąc ludzi, to przy tych podatkach i składkach emerytalnych byłoby tysiąc bezrobotnych, żyjących z przesyłek od Krewnych-i-Znajomych zza granicy. Bo jak długo można pracować na durniów i złodziei? JKM
10 października 2009 Cud przypadku pełnego znaczenia.. - No i co… I po Katarze -powiedział lekarz do stoczniowca. No właśnie… Dzisiaj pan prezydent Kaczyński ma podpisać Traktat Lizboński, tak jak obiecał, uzależniając swój podpis od referendum w Irlandii. Mniejsza już z tym, że pan prezydent uzależnia sprawę Polski od spraw innych. „Jestem Polakiem i mam obowiązki polskie”- pisał pan Roman Dmowski, wielki mąż stanu w „ Myślach nowoczesnego Polaka”. Ale pan prezydent Kaczyński- tak sobie myślę- w myślach ma co innego i nawet nie wiadomo, czy czytał pana Romana Dmowskiego, bo przecież jest profesorem od socjalistycznego „ prawa pracy”. Mam księgę w domu, więc wiem , jakie to opasłe tomisko. I ile w nim głupstw przeciw pracodawcy; a przecież nie powinno się kąsać ręki , która daje pracę, prawda? A tam kąsają i targają. Zosia stoi przed lustrem z zamkniętymi oczami. - Co robisz? – pyta mama. - Sprawdzam , czy ładnie wyglądam we śnie. Ale pan prezydent nie przykłada swojej ręki do likwidacji suwerenności Polski będąc we śnie. On robi to świadomie i z pełną premedytacją przekazuje władzę stąd ,do Brukseli, czerwonym komisarzom, który zalewają nas stosami idiotyzmów wymyślonych w zaciszach komisarycznych gabinetów, nakładają na nas coraz nowsze i kolejne podatki( akcyza na paliwa od 1 stycznia znowu o 20 groszy do góry!) , pętają tysiącami bezsensownych przepisów i tarmoszą rządami nowej biurokracji, która powstaje i powstaje. Ostatnia była posada Rzecznika Praw Pacjenta, która powstała kilka dni temu, a którą zajęła pani Krystyna Kozłowska i zapowiedziała, że potrzeba jej jest na początek- uwaga!- stu pracowników(????), którzy będą walczyć bohatersko z przeszkodami nieznanymi w innych ustrojach, jak mówił Stefan Kisielewski, założyciel Unii Polityki Realnej. Ile ten niepotrzebny rzecznik będzie nas, podatników kosztował???? Nawet władza publiczna tego nie podaje, bo i po co? I tak zapłacimy – ona wie lepiej- jaką kolejną biurokrację musimy na swoim grzbiecie utrzymywać. Po roku funkcjonowania i robienia zamieszania stertami papierów, monitów, odwołań, liczba urzędników w urzędzie Rzecznika Praw Pacjenta z pewnością wzrośnie, bo gdyby nie wzrosła, nie działałoby Prawo Parkinsona. Bo równie dobrze można powołać Rzecznika Praw Korzystających z Prywatnej Weterynarii, ale rynek, jeszcze tam szczątkowo istniejący- – rozwiązuje ten problem. Jak komuś nie pasuje korzystanie z tego weterynarza, idzie do innego. Szkoda tylko, że jest tak mało weterynarzy.. Powinno być zdecydowanie więcej, żeby była większa konkurencja zbijająca ceny i zmuszająca weterynarza do lepszej i uczciwszej obsługi właścicieli zwierząt. I jeszcze pani Krystyna Kozłowska chce utworzyć fundację, a jakże z państwowych pieniędzy, czyli znacjonalizowanych pieniędzy naszych, które odebrano nam przemocą w poprzez podatki. Ojjj, będzie się działo, będzie się działo.. Będzie robione kawał niepotrzebnej nikomu roboty! Bo rynek, w państwowej służbie zdrowia, nie wchodzi w rachubę.. Tam ma rządzić biurokracja centralnie- i już! I marnować morze naszych pieniędzy, zarówno tych, którzy wystają w kolejkach państwowej służby zdrowia, jak i tych, którzy z niej nie korzystają. To jest między innymi sprawiedliwość społeczna, zinstytucjonalizowana w postaci nowej biurokracji pod nazwą Kancelaria Sprawiedliwości Społecznej. Socjalizm został wymyślony po to, żeby zmuszać ludzi do postępowania przeciwko zdrowemu rozsądkowi, ale w interesach biurokracji, która jest ze swej natury pasożytnicza i uwłaczająca majestatowi ciężko pracujących ludzi. Pozbawia owoców ich pracy, ubezwłasnowalnia i obrabowuje z pieniędzy. Świat zaczarowuje biurokratycznie, zaczadza mentalnie, zniewala i paraliżuje. Bo honorem biurokracji jest wierność zasadom biurokratycznym.. Ale powróćmy do Traktatu… Jakiś idiota powiedział, że” Traktat wzmacnia Polskę”(???).No naprawdę, likwidacja przemysłu ciężkiego, likwidacja kompetencji państwa, utworzenie stanowiska prezydenta Unii, komisarza d.s polityki zagranicznej, utworzenie jednego państwa i zepchnięcie Polski do roli prowincji, obłożonej podatkami, dotacjami, składką 1 mld złotych miesięcznie, wymogami, dyrektywami, głupotami, głupotami i jeszcze raz głupotami.- wzmacnia Polskę(????). Doprowadza ją do ruiny, a jej mieszkańców do coraz większego dziadostwa! A to dopiero początek! Jak przyjmiemy ostatnią dyrektywę- będzie koniec! Pozostanie tylko biurokracja i dotowane firmy i tysiące pasożytniczych instytucji, pomagających, konsultujących, europeizujących i dojących pieniądze z budżetu… Ale jakiego? Kto będzie wytwarzał jakiekolwiek PKB? Jak wszystko będzie dotowane- bo takie plany ma Unia? Uzależnić i dopłacać, do każdej głupoty.. Synek pyta ojca: - A w telewizji powiedzieli, że wódka podrożała. To znaczy tatusiu, że będziesz teraz mniej pił? - Nie, teraz ty będziesz mniej jadł.. Pan prezydent szanuje Konstytucję i stoi na straży, ale na straży czego? Bo artykuł 126 Konstytucji w punkcie 2 mówi:” Prezydent Rzeczpospolitej czuwa nad przestrzeganiem Konstytucji, stoi na straży suwerenności i bezpieczeństwa państwa oraz nienaruszalności i niepodzielności jego terytorium”. No właśnie. Co będzie z suwerennością? Czy ona już pana prezydenta Polski nie interesuje? Jak będzie prezydent Unii, to oczywiste, że nie potrzebny jest prezydent w kraju prowincjonalnym. Najwyżej gubernator wykonujący polecenia prezydenta Unii. Tak będzie również z polityką zagraniczną Unii.. Pan Radosław Sikorski już wcześniej zaczął likwidację naszych placówek, mówiąc, że to w związku z oszczędnościami . Może to i prawda, ale oszczędności na ekspresach do kawy, krzesłach i biurkach , tu na miejscu w Warszawie- nie robi., Widocznie atrapa siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych pozostanie.. Będą krzesła, ekspresy do kawy i nowe meble. Będą mogli sobie posiedzieć i pogadać, bo politykę zagraniczną Unii będą prowadziły Niemcy z Francją, może z Wielka Brytanią, jak oczywiście nie dojdzie do referendum w Wielkiej Brytanii. „Poruszamy się w odległych utopiach, podczas gdy teraźniejszość przemija””- pisał Ernst Junger. I będzie przemijała, bo taka jest cecha teraźniejszości; najpierw istnieje jako przyszłość, potem przyszłość staje się teraźniejszością, a teraźniejszość- przeszłością. I dlatego, kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością... W nadchodzącej Unii, będziemy Obywatelami Unii, i to na zawsze, bo jak powiedział w wywiadzie dla Najwyższego Czasu,( Nr 27-28, z 5-12 lipca, 2008 roku) konstytucjonalista, pan profesor Piotr Winczorek:” Nie można się zrzec obywatelstwa Unii Europejskiej, jest się nim poprzez sam fakt bycia obywatelem Polski”(???). No tak, ale obywatelstwa Polski można było się zrzec, jak tylko się chciało.. To znaczy , że mieliśmy więcej wolności, niż będziemy jej mieli, po przyłączeniu nas do Unii Europejskiej.. I co jeszcze powiedział pan profesor Piotr Winczorek, w tamtym wywiadzie? „Rzeczpospolita Polska będzie w jakimś sensie suwerenna”(????) A można być w jakimś sensie w ciąży-?- panie profesorze Piotrze Winczorek. Tzw. elity- oddają Polskę innym w zarządzanie. Widocznie samodzielność dla nich nie ma żadnego znaczenia, mimo gardłowania o Polsce, patriotyzmie, o polskiej racji stanu.. Teraz ją sprzedają! Ale jest jeszcze Vaclaw Klaus? W nim pokładamy nadzieję.. Może on jedyny okaże się jedynym sprawiedliwym wśród prezydentów narodów europejskich? Klaus na prezydenta! Polski- rzecz jasna! WJR
Aby nie była to wojna na cmentarzu polskiej demokracji Z prof. Andrzejem Zybertowiczem, socjologiem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, doradcą prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego ds. bezpieczeństwa, badaczem zakulisowych wymiarów życia społecznego, rozmawia Mariusz Bober
Jak Pan ocenia środowe decyzje premiera Donalda Tuska o zdymisjonowaniu najpierw szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego, a następnie swoich najbliższych współpracowników?- Decyzje Donalda Tuska wpisują się w metodę działania, która okazała się skuteczna od chwili jego debaty publicznej z premierem Jarosławem Kaczyńskim przed wyborami w 2007 roku. Jest to metoda stwarzania złudzenia, że premier kontroluje bieg spraw państwowych - w sytuacji, gdy tak naprawdę panuje jedynie nad kreowaniem swojego wizerunku albo społecznych wyobrażeń o biegu spraw państwowych. Ta metoda była dotąd skuteczna, ponieważ premierowi pomagała przeważająca część mediów. Z punktu widzenia interesów państwa niepokoić musi to, że sam premier zdaje się wierzyć w złudzenie, które próbuje przekazać wyborcom.
Nie wydaje się Panu, że premier przekazał jednak wewnętrznie sprzeczny obraz sytuacji, dymisjonując aż 8 swoich najbliższych współpracowników, a jednocześnie zapewniając, że im ufa, i odpowiedzialnością za rozpętanie afery obarczając szefa CBA oraz PiS, które chce "zaatakować" PO?- To jest klasyczna sztuczka udawania sprawiedliwego, który jakoby równo rozdaje razy. Przypomina to sytuację, w której policjant, widząc bandytę szamoczącego się ze staruszką, aresztuje obie osoby - bo musi być "jakaś sprawiedliwość".
Myśli Pan, że społeczeństwo nabierze się na tę bajkę?- Część ludzi nie ma czasu na śledzenie całej sprawy, a inni nie są w stanie zrozumieć szczegółów związanych z zawiłościami procesu legislacyjnego. Dla nich sytuacja, w której premier rozdziela razy na obie strony, jest intuicyjnie zadowalająca. W ten sposób Tusk przedstawia się jako "sprawiedliwy car", który zmaga się ze złymi bojarami. Natomiast ewentualna skuteczność uderzenia w szefa CBA ma jeszcze inne tło. Część mediów, z "Gazetą Wyborczą" na czele, zanim jeszcze powstało Centralne Biuro Antykorupcyjne, tworzyła jego czarny PR. Spowodowało to wytworzenie pewnych automatyzmów myślowych u sporej części opinii publicznej, która uwierzyła, że CBA to służba czysto polityczna na pasku PiS, a jej szef Mariusz Kamiński to fanatyk. Te wytworzone automatyzmy myślowe tłumaczą to, że - jak wynika z jednego z badań - aż 55 proc. ankietowanych popiera decyzję o odwołaniu Mariusza Kamińskiego. Innymi słowy, premier w tym punkcie znów dobrze rozpoznał społeczne nastroje. Gdyby zwolnił tylko Kamińskiego, a nie wyciągnął konsekwencji wobec swojego zaplecza, opinia publiczna byłaby zaniepokojona. W sytuacji, gdy premer sprawia wrażenie, że równo wymierza ciosy, może liczyć na pewien poziom przyzwolenia.
Z tego wynika, że dla rządu żadnego znaczenia nie mają zasady przejrzystości i wysokich standardów oraz uczciwość, o których w trakcie kampanii wyborczej tak chętnie opowiadali politycy PO. Liczy się więc tylko ratowanie wizerunku PO, a zwłaszcza jej lidera?- To za daleko posunięte oskarżenia, bo w świetle dostępnej wiedzy zachowanie wiceministra finansów Jacka Kapicy pokazuje, że także w administracji Donalda Tuska są ludzie, którzy mają instynkt państwowy i są profesjonalistami działającymi według uczciwych zasad. Zwracam jednak uwagę, że w działaniu premiera Tuska i jego najbliższego otoczenia priorytetem jest nie jakość rządzenia, ale sposób komunikowania się z elektoratem.
I właśnie dla niej zostali poświęceni m.in. ci najbliżsi współpracownicy premiera, którzy dbali o ten sposób komunikacji. Donald Tusk zrobił z nich kozły ofiarne? - Nie sądzę, że odwołanie jego najbliższych współpracowników jest dla nich karą. Donald Tusk zdaje sobie sprawę, że jakość działania szeregowych członków partii jest słaba, bo zbudował partię wodzowską. W sytuacji, gdy trudno byłoby zapobiec powołaniu komisji śledczej, prawdopodobnie skierował swoich najbliższych współpracowników do Sejmu, aby bronili go w tej komisji lub w jej zapleczu. Zapewne to właśnie ci ludzie będą go przesłuchiwali. Tusk wysłał ich do wzięcia udziału w pracach komisji po prostu po to, by pomogli mu wybronić się z tej afery. Jeśli im się to uda, zaszczyty państwowe będą na nich czekały.
Więc będą próbowali zakryć lub zakrzyczeć rzeczywistość? Cytaty z podsłuchanych rozmów Zbigniewa Chlebowskiego nie pozostawiają przecież wątpliwości przynajmniej co do jego udziału w aferze ("Ja ci powiem szczerze Rysiu [chodzi o Ryszarda Sobiesiaka, właściciela firmy hazardowej Golden Play - red.] ...przecież wiesz, biegam z tym sam... blokuję tę sprawę dopłat od roku... to wyłącznie moja zasługa"). - Wydaje się, że niektórzy politycy PO uwierzyli w swoją propagandę, a przynajmniej w tę jej część, dzięki której Platforma wygrała wybory parlamentarne 2 lata temu. Uwierzyli, że PiS stanowi zagrożenie dla demokracji, choć przez te 2 lata swoich rządów nie potrafili pokazać opinii publicznej żadnych posunięć PiS, które stanowiłyby takie zagrożenie. Tak bardzo w to uwierzyli, że czuli się rozgrzeszeni ze stronniczości w swoim postępowaniu. Myślę, że broniąc Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego, minister sprawiedliwości Andrzej Czuma w tle miał wizję "strasznych braci Kaczyńskich", którzy "zrujnują Polskę", gdy tylko odzyskają wpływy. Dlatego czuł się usprawiedliwiony, że swoimi wypowiedziami przedstawia mentalność partyjno-plemienną, i to w sposób bezczelny, ponieważ w polityce taka mentalność jest prezentowana najczęściej w zamkniętym gronie. Tymczasem Czuma zachował się tak, jakby uważał, że opinia publiczna to "kupi". Być może niektórzy politycy PO sami ulegli propagandzie, którą część usłużnych dziennikarzy tworzyła w ostatnich 4 latach o PiS jako wielkiej katastrofie dla Polski. Jeśli bowiem ktoś widzi poważne zagrożenie dla kraju, to czuje się "rozgrzeszony" z działań moralnie wątpliwych, które miałyby przed tym zagrożeniem chronić.
A może jednak chodzi tu o coś więcej? Bo przecież Donald Tusk zapowiedział totalną wojnę z PiS o wizerunek swojej partii i swój, a już dzień później "żołnierze PO" w Sejmie przypuścili frontalny szturm, chcąc wykazać, że także poprzednie rządy, przede wszystkim PiS, uległy wpływom lobby hazardowego.- Nie wykluczam, że przy hazardowych regulacjach prawnych miały miejsce jakieś nieprawidłowości także w poprzednim rządzie. Ale gdyby PO miała czyste sumienie, zwróciłaby na to uwagę już dawno. Tymczasem przez 2 lata Sebastian Karpiniuk nie zająknął się na temat możliwych nadużyć przy pracach nad tą ustawą w okresie rządów PiS. Przywołanie takiego argumentu dopiero teraz wskazuje, że PO nie ma czystych rąk. Więc prawdopodobnie nie jest to problem wyłącznie osób, których nazwiska już poznaliśmy z ostatnich dymisji.
Jakie konsekwencje dla państwa i polskiej sceny politycznej będzie miała zapowiedziana przez PO wojna, zwłaszcza w perspektywie przyszłorocznych wyborów prezydenckich? Czy - jak to robią niektórzy - można obecny skandal porównać z aferą Rywina?- Będzie to zależało od dwóch czynników. Po pierwsze, od roztropności, z jaką PiS będzie zachowywało się w tej sytuacji, od tego, czy poprawi sprawność komunikowania się z elektoratem. Po drugie, skutki obecnej afery będą zależały od stopnia cynizmu osób władających wielkimi mediami. Jeśli uznają oni, że w interesie koncernów medialnych jest dalsze zakłamywanie rzeczywistości o mechanizmach stanowienia prawa i uprawiania polityki w Polsce, Donald Tusk zachowa szansę na wygranie wyścigu o fotel prezydenta, a jego polityka złudzeń nadal będzie odnosić sukcesy. Jeśli zaś część dziennikarzy, którzy chcieliby być po prostu profesjonalistami, znajdzie odwagę, by przeciwstawić się naciskom swoich mocodawców, jest szansa, że pewne procesy w polskiej polityce zostaną wyprostowane. Warto też, by debatę o aferze hazardowej rozciągnięto także na pewną, pomijaną dotąd sferę. PO jest formacją, która wypowiada się przeciwko finansowaniu partii politycznych z budżetu państwa. Pozostałe formacje uważały, że taki stan rzeczy zmniejsza zagrożenia korupcyjne. Tymczasem tak się jakoś złożyło, że w nielegalny lobbing (którego skutkiem mogło być skierowanie sporych środków w stronę biznesu, którego społeczna użyteczność jest, moim zdaniem, wątpliwa) jest zamieszany skarbnik [Mirosław Drzewiecki - red.] partii, która nie chce dopłat z budżetu. Rodzi się pytanie, czy zarzut, że środków z budżetu nie chce partia, która ma najlepsze kontakty z biznesem, nie powinien zostać na nowo przeanalizowany? Żeby nie okazało się, że te kontakty PO z biznesem to są kontakty na cmentarzu polskiej demokracji...
A czy takim cmentarzem nie jest już sytuacja, że - jak Pan powiedział - od mediów i częściowo od opozycji zależy to, czy materiał dowodowy zgromadzony przez służby specjalne demokratycznego państwa w sprawie afery korupcyjnej i sama afera zostaną należycie wyjaśnione i rozliczone?- Rzeczywiście, ta sytuacja po raz kolejny pokazuje, jak wątła jest demokratyczna tkanka instytucjonalna III RP. W jednym z ostatnich numerów "GW" padły słowa, że PO jest w pułapce, ponieważ w Polsce nie ma żadnej niezależnej instytucji, która mogłaby obiektywnie, w sposób niebudzący wątpliwości rozwiać niejasności wokół tej sprawy. Autor tego stwierdzenia chyba nie zdawał sobie sprawy, jak surową ocenę wystawił III RP. Przyznał bowiem, że po 20 latach budowania nowych instytucji demokratycznych nadal brakuje kluczowych ogniw, które umożliwiają rzeczowe i bezstronne rozstrzyganie konfliktów politycznych. Dlatego mogę sobie wyobrazić sytuację, że jeśli zbierze się kilku magnatów medialnych z Polski i ustali między sobą, jaka będzie linia medialnego ustawiania całej sprawy, wówczas od tego kolektywu będą zależeć losy polskiej demokracji. To właśnie pokazuje jej słabość. Instytucje obywatelskie są wątłe, opozycja parlamentarna ma problemy z uzyskaniem należytej dynamiki. Zaś służby dzielą się - jak to mówił kilka miesięcy temu Donald Tusk - na "nasze" i "wasze" (ABW jest bardziej związana z PO, a CBA - z PiS). Mimo to rząd nie uruchamia żadnych mechanizmów kontroli nad specsłużbami. Główna nauka więc, jaką należy wyciągnąć z tej sytuacji, jest taka, że trzeba zastanowić się nad całą strukturą instytucjonalną ładu społeczno-politycznego w Polsce.
...a kluczowi gracze polityczni idą na "totalną wojnę"...- To jest właśnie ciekawe, co PO ma jeszcze do ukrycia, że musiała ogłosić tę wojnę.
Czym w takim razie ta wojna się zakończy?- Deklaracja wojny nie była komunikatem do polityków PO, którzy wiedzą, jak bronić swoich pozycji. To był komunikat dla mediów. Należy go tłumaczyć następująco: "Nie zdajecie sobie sprawy, jak poważne są sytuacja i zagrożenie interesów tych środowisk, które chronimy". Rafał Matyja w opublikowanym niedawno przenikliwym tekście napisał, że rolą PO, ale także innych partii politycznych poza PiS jest to, by status quo (czyli, jak rozumiem, interesy establishmentu, czyli najważniejszych aktorów gry gospodarczej) nie zostało naruszone. To jest główna funkcja Platformy Obywatelskiej. Przekaz tej partii dla tego zaplecza jest taki: "Jeśli w tej wojnie nie staniecie po naszej stronie, i wy możecie ucierpieć". Dziękuję za rozmowę.
Nie zrozumcie mnie źle... ...Panowie Dziennikarze, ale uważam, że to jest Wasza sprawa i do Was należy teraz decydujący ruch. Odpowiadam w ten sposób na apel red. I. Jankego i na to, co napisał K. Leski. Macie Panowie niebywałą wprost okazję do tego, by stać się autentycznymi symbolami przemian i wraz z innymi dziennikarzami, którzy zaangażują się w demaskowanie patologii, jakie zafundowała Polsce i Polakom obecna, ciemna i niebezpieczna władza, przywrócić dziennikarstwu w naszym kraju przyzwoite oblicze.
Możecie nawet dowieść, że ethos dziennikarski nie został pogrzebany wraz z nastaniem Ministerstwa Prawdy w 1989 r., które narzuciło standardy dezinformacji olbrzymiej większości mediów, te zaś, które nie dostosowywały się do wzorca propagowanego przez owoż MP, były klasyfikowane jako „niszowe pisemka prawicowe” czy media szerzące „mowę nienawiści”. Doceniam zarówno apele R. Krawczyka i Jankego, jak i (z pewną nieśmiałością) opowiedzenie się w obronie CBA przez Leskiego. Salon24 wchodzi w nowy etap działania w sferze publicznej i może się stać prawdziwą platformą dostarczającą odbiorcom przekazu, którego nie znajdą oni nigdzie indziej, nie tylko przez wzgląd na znakomitość tego, co pisze kataryna czy Aleksander Ścios (wszak mnóstwo ludzi wartościowych i spostrzegawczych przewija się przez to forum), ale przez to, że s24 będzie „pierwszy” (w świecie mediów zawsze ma to znaczenie), że będzie wyjątkowy i że będzie zarazem obliczem „zbiorowej inteligencji”, gdyż spora ilość osób zaangażowanych tu na s24 w debatę wokół afery szulerskiej i aferałów konfrontuje między sobą różne spojrzenia, różne wersje wydarzeń i wspólnie dochodzi do określonych wniosków - następnie zaś poddaje je krytyce. W ten sposób s24 staje się narzędziem, jakiego inne środki przekazu nie posiadają, zresztą to, co na s24 zostaje analitycznie przetrawione z opóźnieniem pojawia się w innych mediach, wielu bowiem publicystów nie wstaje z kurami i za komentarze zabiera się już wtedy, gdy na s24 ze sto razy dany problem został omówiony :) Jeśli weźmie się pod uwagę to jeszcze, że tylu jest tu ludzi wolnych zawodów, prawników, naukowców etc., to produkt, jakiego może wnet dostarczyć s24 będzie pierwsza klasa i tej jakości i – wspomnianej wyżej - palmy pierwszeństwa nikt Wam nie odbierze. Grunt, żeby cały ten potencjał mądrze wykorzystać. Ja się bardzo cieszę, iż Janke chce skrzyknąć zespół ochotników do badania afery szulerskiej. Nawiasem mówiąc, chciałem kiedyś (już w czasach III RP) zostać dziennikarzem, łudząc się, iż to praca, jak w amerykańskich filmach o ludziach mediów demaskujących złodziei w białych kołnierzykach i hipokryzję polityków („those bodyguards of lies” jak śpiewał D. Coverdale na płycie z J. Pagem) :), ale jak wszedłem w „okres próbny” i poznałem od środka to środowisko, to złapałem się za głowę, stwierdziwszy, iż przykładanie ręki do tego wszystkiego i pisanie o bzdurach właśnie po to, by uniknąć poważnych tematów, to ostatnia rzecz, którą powinienem robić. Do dziś zresztą podziwiam uczciwych dziennikarzy, którzy jakoś są w stanie na tych polach bagiennych i wrzosowiskach sobie radzić i nie zatonąć :), a takich można znaleźć jeszcze nie tylko w Warszawie, lecz i w wielu innych miastach, choć może nie stanowią oni głosu decydującego w polskich środkach przekazu. Janke jednak nie bierze pod uwagę tego, że to, co on proponuje blogerom-ochotnikom, to właściwie robota dla dziennikarzy właśnie. To dziennikarze mają dostęp do dokumentów, do polityków, do informatorów, do służb – do wszystkich tych miejsc, które można uznać za cenne źródła – w trakcie badania działań aferałów. Żaden bloger takich możliwości nie ma. Nie ma zatem większego sensu powoływanie zespołu analitycznego w sytuacji, gdy jego prace polegałyby na obróbce wtórnych materiałów, tj. tego, co spadłoby ze stołu dziennikarzy :), pomijam już kwestię dosyć delikatną, lecz oczywistą, tzn. to, iż sukcesy takiego grona przypisane zostałyby pomysłodawcy oraz że blogerzy pracowaliby bez honorarium, a to przecież katorżnicza i wymagająca poważnego zagłębienia się w przeróżne dokumenty i doniesienia, praca. Ja ze swej strony może nawet wziąłbym się za coś takiego, gdyby nie ogrom mojej własnej pracy zawodowej, niepozwalający mi wygospodarować dodatkowego czasu na dokładną analizę rządowych, prasowych i in. tekstów, a tylko w ten sposób (drogą bardzo skrupulatnej analizy) można wyłowić rozmaite nieścisłości, przeinaczenia, antydatowanie etc. w pracach gabinetu ciemniaków. Poza tym kataryna i Ścios naprawdę wykonują jubilerską robotę, więc wystarczy ich posty dostatecznie długo eksponować, by nikomu interesującemu się całą sprawą nie umknęły. Można przy okazji usprawnić pracę salonu, tworząc blog dotyczący afery szulerskiej, gdzie będą w jednym miejscu zgromadzone linki do najważniejszych postów na ten temat, ale też skany dokumentów czy zapisy rozmów z politykami. Mam inną propozycję, taką właśnie, by sami Panowie Dziennikarze (wraz z innymi kolegami z Panów środowiska) wzięli byka za rogi i zaczęli publikować jak najwięcej na ten temat, myszkując po rozmaitych instytucjach, przystawiając mikrofon pod nos przeróżnym personom, które chcą się w cieniu ukryć (choćby na chwilę, byleby sprawa przycichła) i dzielić się tymi materiałami właśnie na tym forum. W ten sposób badania nad aferałami będą szersze i łatwiejsze do przeprowadzenia, choćby dlatego, że w mediach mainstreamowych publikowane są po gruntownej selekcji wyłącznie te doniesienia, które „mają/mogą być opublikowane”. Jeśliby więc udało się Panom uczynić s24 nie tylko medium opiniotwórczym, lecz informacyjnym, to s24 ma szansę zmienić się nie tylko w wyjątkowo atrakcyjne forum debaty publicznej o współczesnej Polsce, lecz i w codzienną gazetę on-line, taką choćby, jak The Huffington Post, który ponoć stanowił dla Jankego wzorzec s24 – czego redakcji s24 szczerze życzę, zwłaszcza w obliczu tego, co wyrabiają media prorządowe w sprawie największej afery III RP, czyli jak bardzo chcą winą za korupcję w polskiej polityce obarczyć CBA. A jeśli chodzi o dział opinii, to na początek proponuję zaprosić do s24 (tzn. zaproponować mu dyskusję z blogerami lub odpowiadanie na ich pytania) prof. A. Zybertowicza, który jest znakomitym wprost znawcą nieformalnych powiązań polityków, służb i szemranego biznesu oraz A. Macierewicza, za głowę którego niejeden aferał i bezpieczniak zapłaciłby fortunę. Do roboty, Panowie :) (i Panie Dziennikarki też, rzecz jasna). My, blogerzy, ze swej strony też nie będziemy próżnować i służymy pomocą. Przywróćcie blask polskiemu dziennikarstwu – nie zostanie to Wam zapomniane, gdy obywatele zabiorą się za sprzątanie po III RP i rozliczanie wielu środowisk. W tym największym politycznym przesileniu od 20 lat stańcie po dobrej stronie.
Jak to z tym podpisem było...Relacje sprzedajnej prasy są mniej-więcej takie: „Na ten podpis Europa długo czekała”. Ponieważ jednak w żadnym chyba kraju nie ma zdecydowane większości za wejściem w życie Traktatu, to należałoby przynajmniej powiedzieć, opierając się na wyniku w Irlandii; „Na ten podpis czekało 67% Europy”. Za krótko, oczywiście. Tymczasem JE Wacław Klaus zachowuje olimpijski spokój. Na razie nawet gdyby chciał, to nie może podpisać, bo wisi orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego – ale nawet jeśli będzie ono dla Czech i Moraw niekorzystne, to On, Wacław Klaus, Traktatu nie podpisze – bo „Karta Praw Podstawowych” narusza interes Jego krajów!! Skoro Irlandczycy w zamian za ratyfikację wytargowali to i owo – to i On domaga się, by pozwolono Czechom i Morawom nie przyjąć tej KPP – w dodatku dającej możliwość zgłaszania roszczeń przez wypędzonych Niemców. (pełny tekst oświadczenia p.Prezydenta Klausa na moim portalu). Ma silną pozycj: przerażeni federaści zapewne zgodzą się na wszystko – byle podpisał... jeśli bowiem rozpoczną się negocjacje – i będą trwały długo – to brytyjscy konserwatyści zdążą z'organizować referendum w sprawie wyjścia Zjednoczonego Królestwa z WE...Powstaje pytanie: dlaczego JE Lech Kaczyński przynajmniej czegoś od Brukseli nie wytargował. Mógł bardzo dużo...Pewno w dzieciństwie nie grał w pokera... JKM
11 października 2009 Wielcy Budowniczowie... To dzieje się w Polsce to – polityczny horror. I to nie jest czarnowidztwo, które zrzucił mi jeden z czytelników. To nie są emocje, choć tych trudno się wyzbyć wobec likwidacji suwerenności państwa polskiego. Ten mój podniesiony ton, to reakcja na coś przełomowego, co dzieje się na naszych oczach..Nawet prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu pióro nie chciało podpisać Traktatu.. Pan Bóg dawał mu znak, ale prezydent udawał, że nie widzi.. Gdyby go zablokował i próbował cokolwiek wytargować, nie mówiąc już o przejściu do historii jako ten, którzy uniemożliwił socjalistom tworzenie jednego państwa. Tak jak to robi pan prezydent Klaus. Może chce wytargować coś dobrego dla swojego państwa, tak jak to zrobili Niemcy i Brytyjczycy, a może liczy na referendum w Wielkiej Brytanii.?. Pożyjemy , zobaczymy. W każdym razie jest to wielkiej klasy polityk, porównywalny w naszym Romanem Dmowskim, jako przedstawicielem delegacji polskiej na Konferencję w Wersalu w 1919 roku. On naprawdę myśli o swoim państwie, a nie prowadzi zakulisowych gier, żeby swoich oszukać. I nie uprawia piaru, dorzucając do całości państwo- gratis.. Tak jak w tej reklamie:” Przy zakupie 100 pigułek gwałtu- adwokat gratis”(!!!!). Wczoraj byłem pod Pałacem Namiestnikowskim, zwanym Pałacem Prezydenckim, bo już wkrótce trzeba będzie wrócić do jego pierwotnej nazwy. Pan prezydent, wybieralny demokratycznie, będzie namiestnikiem polskiej prowincji i na pewno nie będzie nim pan Lech Kaczyński. W każdym razie nie sądzę.. Kto będzie… „Razwietka” , jak pisze pan Stanisław Michalkiewicz dokonuje przemeblowania polskiej sceny politycznej. Może poprą pana Cimoszewicza, który był na liście Macierewicza, o kryptonimie” Carex” a może pana Olechowskiego, agenta wywiadu gospodarczego, o kryptonimie „Must”- do czego się przyznał. W każdym razie musi być nasz, pardon - ich! Pałac Namiestnikowski- to dobra nazwa, rzeczywista. Na tle pomnika marszałka Francji, księcia Józefa Poniatowskiego zebrała się niewielka grupa ludzi; starszych, z transparentami, przeciw podpisaniu Traktatu. Młodzi ludzie się tym nie interesują.. Przechodząc obok, nawet nie chcą wziąć do ręki ulotki.. Brzydzą się! Sam widziałem; młodzi ludzie wiedzą lepiej.Marszałek Francji poszedł z Napoleonem na Rosję, biorąc ze sobą stutysięczna armię, teraz siedzi na koniu przed Pałacem Namiestnikowskim i spogląda przed siebie. Legenda mówi, że utopił się w rzece, podczas wycofywania rozstrzelanej armii spod Moskwy. Służył masonerii francuskiej, tak jak jego pryncypał- Napoleon. Obaj wrogowie chrześcijaństwa. Ten drugi dwukrotnie aresztował papieża; i Piusa VI i Piusa VII. Nawrócił się na łożu śmierci.. Po stronie cara walczyło 20 000 Polaków. Bóg ich miał w swojej opiece! A Mickiewicz później pisał: „Cesarz idzie do Moskwy! Daleka to droga, Jeśli Cesarz Jegomość wybrał się bez Boga”!” Propaganda wmówiła młodym ludziom, że Unia Europejska to, to samo co Schengen, więc gdyby nie Unia, to nie mogliby jeździć po Europie(???). Shengen- to Szengen, możliwość przemieszczania towarów, pieniędzy i siebie, a Unia Europejska to co innego, to jedno , opresyjne państwo! Jeszcze jak pan prezydent powiedział, że” suwerenność zachowamy”(???). Kto by nie uwierzył panu prezydentowi, głowie państwa? Jak możemy zachować, jak rządził będzie kto inny, a prawo veta- obowiązujące jeszcze obecnie- będzie oczywiście zniesione. Zasada powszechnej zgody nie zostanie zachowana. Tak jak „ serce ryby znajduje się w prawym górnym rogu”, tak suwerenność Polski znajduje się rogu europejskiej, socjalistycznej obfitości.. A przecież z obfitości usta mówią? Mówią o Polsce, o suwerenności , o pożytkach płynących z Unii, o wzmocnieniu państwa polskiego.. (????) „Oto na prawo widać liczne szlachty grono Pewni ich przed sejmikiem na ucztę sproszono Czeka nakryty stolik; nikt gości nie sadza Stoją kupkami, każda kupka się naradza”.. Tylko pióro które miało być wieczne, a wiecznym się nie okazało, odmówiło podpisania Traktatu….Kto zrobił tę dywersję? Komu przyszło do głowy? Kto zaniedbał i zaprószył , zasiał wątpliwość? Czy to wielki znak symbolu zdrady narodu i państwa? „Prawda, że się wywodzim wszyscy od Adama Alem słyszał, że chłopi pochodzą od Chama Żydowie od Jafeta, my szlachta od Sema A więc panujem jako starsi nad obiema”.. „Potem na wieczór na karty tyle złota straci Że za nie dałbyś ucztę na stu szlachty braci”.. I jeszcze czytelnik zarzucił mi, że jestem za tym, żeby dopłacać do upadających stoczni.. Tak jak w PRL-u. Otóż nie jestem, bo uważam, że wolny rynek jest lepszy i zawsze był lepszy, niż dotacje i centralne planowanie. Ale zastanówmy się chwilę nad rzeczywistością.. Obok siebie mamy Niemcy i Rosję.. Dogadują się ponad naszymi głowami, co widać gołym okiem. W Rosji całość przemysłu ciężkiego, pracującego na potrzeby wojenne trzyma za twarz KGB.. W Niemczech rząd niemiecki dopłaca, kosztem podatnika do stoczni i innych gałęzi przemysłu ciężkiego, w tym do przemysłu motoryzacyjnego. Niemcy wychodzą z izolacji i spod kurateli amerykańskiej i będą urządzać Europę po swojemu. Mają już na to przyzwolenie Amerykanów. Stosunki Niemiecko Rosyjskie są dobre, nie wiemy, czy nie podpisano jakiegoś nowego Rapallo. Oni mają rządy narodowe, a my; proniemieckie, proamerykańskie, prorosyjskie, proizraelskie, byle nie polskie..Tak jak w osiemnastym wieku mieliśmy demokrację, co prawda tylko szlachecką, ( strach pomyśleć co by wtedy było, gdyby chłopi głosowali!), a państwa ościenne- silne monarchie! Kto kogo zwyciężył? Ilu agentów obcych dworów było w polskim Sejmie? Wiadrami nosili złote monety, które dostali od Imperatorowej Katarzyny.. Ościenni utrzymywali u nas anarchię demokracji, co prawda tylko szlacheckiej ( zaczyn przyszłej biurokracji) a sami tworzyli silne państwa. Po podpisaniu III rozbioru, przez operetkowego „Króla Stasia”, nie pochowano go na Wawelu pośród królów, tylko w Rykach..(???). W jego posiadłości. Bo nie zasługiwał, likwidując Królestwo Polskie na taki zaszczyt.. Zmarł w Petersburgu, tak jak Wanda Wasilewska w Moskwie, jako obywatelka ZSRR. Teraz – o ile pamiętam- spoczywa w katedrze Św. Jana. Polskę oddał za długi po I rozbiorze i po III.. Po prostu za długi, bo głównie umiał wydawać, wydawać i wydawać.. To potrafi każdy! Szaleństwo wydawania pieniędzy pozostało do dzisiaj. Gdy w 1756 roku został posłem saskim w Petersburgu wdał się w romans z księżną von Anhalt- Herbst, późniejszą Katarzyną II, z którą miał dziecko, Annę Piotrowną. Do masonerii „Ścisła obserwa” wstąpił w 1777 roku, choć już wcześniej miał z nią związki. Królem został w wyniku zamachu stanu, przy pomocy wojsk rosyjskich. Na portrecie namalowanym z okazji jego abdykacji w 1797 roku widać na jego piersi emblematy masońskie(???). Był herbu Ciołek, mason wysokiego stopnia wtajemniczenia i jego prochy w katolickiej katedrze. .Nic z tego nie rozumiem? Jak coś ktoś wie- niech podzieli się ze mną spostrzeżeniami.. Ale odnoście dotacji.. Jeśli miałbym wybór, żeby dopłacać z budżetu państwa do: 50 000 stowarzyszeń i wszelkiego rodzaju fundacji, często wrogich Polsce i Polakom, do narkomanów i pijaków, do setek tysięcy urzędników zalegających wszystkie pokłady naszego życia, do wymierających gatunków roślin i zwierząt, do rolnictwa, sadownictwa, do więźniów leżących cały dzień na pryczach, do państwowego tzw. szkodnictwa, pardon – szkolnictwa, do marnotrawnego lecznictwa, do budowy ochronek dla jeży, do owiec i kóz, do państwowych filmów propagujących propagandę i pornografię,, do państwowego radia emitującego muzykę i audycje, których nikt nie słucha, do niepełnosprawnych i przejść dla nich, do państwowych teatrów i festiwali opartych głównie na propagandzie poprawności politycznej, do państwowych stadionów, które zarosną trawą, a które kosztują krocie, bo kosztorysy zmienią się co miesiąc i to w górę( ostatni na 2,2 mld złotych), do wyprawek dla dzieci, do stypendiów dla najbiedniejszych, do marszów żółtej czy innej wstążki, do straży miejskich i obywatelskich, do demokracji parlamentarnej,( 100 milionów złotych każde wybory!), do ekspresów do kawy po 8000 złotych, do śpiewaków operowych, do przejść bezkolizyjnych dla żab, do leczenia kasztanów, do biurokratycznego Narodowego Funduszu Zdrowia( a ze 4 miliardy), do powiatów( było 10 mld!), do przedszkoli i żłobków, do gabinetów politycznych przy ministerstwach głupoty, do radarów ulicznych, do muzeów propagandy socjalistyczno- komunistycznej, do długów zaciągniętych przez wszystkie ekipy od 20 lat( 33 mld rocznie odsetek!), do pomocy małym i drobnym przedsiębiorstwom( od 19 000 do 40 000!), do hektara, do wszelkiego rodzaju rzeczników- popleczników, do krzeseł i dywanów pana ministra Sikorskiego( 4 mln!), do ludzi nieodpowiedzialnych pod przymusem, do Sanepidu utrudniającego życie przedsiębiorcom, do policjantów drogówki, do radia szkalującego Białoruś, do wojen w Iraku i Afganistanie- nie w naszym interesie, do składki 12mld rocznie do Unii Europejskiej, do składki Rady Europy( 25 mln), do niebotycznych wynagrodzeń demokratycznych posłów nurzających się w nadmiarze głupoty i wielkich finansów, do bezpieki socjalnej, do bibliotek, których nie ma książek prawdy, nadal są dzieła Lenina, do organizacji tzw. pozarządowych, a mających jak najbardziej rządowe pieniądze, czyli nasze, do sprzątania świata, całej tej oszukańczej ekologii będącej instrumentem politycznym i finansowym rządzących, do globalnego ocieplenia, do globalnego oziębienia, do dopłacania rolnikom za straty wynikłe z państwowej ochrony wilków, do 55 000 samochodów służbowych, jakie ma biurokracja polska na stanie i na naszym utrzymaniu, do dróg, które są budowane za trzykrotną wartość jak w innych krajach Europy, do insuliny, do In vitro, do eutanazji i aborcji, do praw homoseksualistów, do matek samotnie wychowujących dzieci, do inkubatorów przedsiębiorczości, do funduszy alimentacyjnych, do przymusowego Zakładu Upokorzeń Społecznych, do chorych na autyzm, do benzyny niektórym, do niesprawiedliwości w sądach, który wymierzają sprawiedliwość według zaleceń, do służb specjalnych, które zamiast stać na straży bezpieczeństwa państwa, rządzą nim, do gazet i czasopism, do parków krajobrazowych i do lasów, do sadzenia lasów, do olbrzymiego marnotrawstwa z powodu siedlisk żab( vide Rospuda!), do służby celnej uniemożliwiającej swobodny handel i przepływ towarów, do instytucji tzw. praw człowieka, do instytucji propagujących nienormalność( Główny Seksuolog Kraju), do…. CZY TO NIE WYSTARCZY ???? I do tego dopłacają, a na wojsko, policję, ale do ścigania prawdziwych przestępców , a nie chłopów na rowerach- pieniędzy nie ma! I gdybym miał wybór, żeby te wszystkie dopłaty polikwidować, a dopłacić do wojska, nowoczesnego uzbrojenia, do zakładów zbrojeniowych i stoczni, byłoby to 1/1000 tego co trwoni władza na co dzień. To wybrałbym to drugie..Bo nie jest przypadkiem, że przemysł ciężki się likwiduje poprzez podnoszenie mu kosztów, żebyśmy nie mogli w przyszłości zrobić ani jednego pistoletu, o czołgu nie wspominając, a dopłaca się do tysiąca rzeczy, które nie są nikomu potrzebne, oprócz żyjącej z tych dopłat- biurokracji. Oczywiście dopłacać do niczego się nie powinno.. Ale takiego wyboru nie mamy! Ale skoro jestem wolnorynkowcem, to nie znaczy, że mam być idiotą.. I nie widzieć co się w Polsce dzieje.? I to nie jest przypadek. Oba państwa ościenne działają ręka w rękę.. Już taki głupi - to nie jestem! Gdy zewsząd znikną dotacje, to na końcu zlikwidować dotacje dla zakładów zbrojeniowych, stoczni, kopalni, hut… Zresztą przy niskich podatkach były one minimalne.. Polecam to rozwadze moich czytelników.. WJR
Razwiedka sędziuje Nie bez kozery już starożytni Persowie (ci sami, co to wymyślili przysłowie, że dobry kogut w jajku pieje) powiadali, że konia temu, kto mówi prawdę. Żeby powiedział i uciekł. Przekonał się o tym szef CBA Mariusz Kamiński, któremu rzeszowska prokuratura postawiła zarzuty, zaś premier Tusk „wszczął procedurę” jego odwołania. Jeśli chodzi o zarzuty, to przynajmniej jeden z nich wydaje się prawdopodobny. Chodzi oczywiście o fałszowanie dokumentów w tzw. aferze gruntowej, czyli zastawianiu pułapki na wicepremiera Leppera. Rzecz w tym, że wprawdzie ustawa daje agentom CBA prawo posługiwania się fałszywymi dokumentami, ale tylko takimi, które uniemożliwiają ich identyfikację, jako agentów – a więc dowodami tożsamości, prawami jazdy itp. Oraz – które uniemożliwiają identyfikacje narzędzi, jakimi się posługują, np. dowody rejestracyjne samochodów, pozwolenia na broń itp. Nie wolno im natomiast preparować fałszywych dokumentów w sprawach administracyjnych, czy cywilnych, na podstawie których obywatele nabywają prawa, a więc np. decyzji administracyjnych, wyroków sądowych, czy ksiąg wieczystych. Tymczasem w „aferze gruntowej” takie spreparowane dokumenty były w użyciu. Ale tak to już jest, kiedy państwo przyzna sobie prawo posługiwania się metodami łajdackimi i przestępczymi. To wszystko ma oczywiście być na niby, ale jak tajniacy przyzwyczają się do przestępstw na niby, to tylko patrzeć, jak zaczną popełniać je naprawdę. Ale mniejsza o to, bo premier Tusk „wszczął procedurę” nie dlatego, by prowokacja policyjna napełniała go nieprzezwyciężonym wstrętem, obejmującym również osoby prowokatorów. Przeciwnie – Platforma Obywatelska ustawę o prowokacji policyjnej popierała, więc jeśli premieru Tusku nie podoba się dzisiaj Mariusz Kamiński, to tylko dlatego, iż nabrał straszliwych podejrzeń, że sprowokował policyjnie jego samego. Nas, polityków, prądem!? Bo Mariusz Kamiński doniósł mu, że wokół ustawy o grach hazardowych jest jakaś brzydka sprawa. Tak się złożyło, że po pewnym czasie znajomi „Zbycha”, „Grzesia” i „Mira” dowiedzieli się skądciś, że CBA przy tym węszy. Gdyby śledztwo niezawisłej prokuratury wykazało, że śmierdzące dmuchy wyszły z Kancelarii Premiera, to dopiero byłaby brzydka sprawa, więc pewnie tego nie wykaże, przynajmniej do czasu zmiany rządu. A zmiana rządu już jest poniekąd faktem, bo premier Tusk nie zadowolił się dymisją Zbigniewa Chlebowskiego ze stanowiska szefa Klubu Parlamentarnego PO i Mirosława Drzewieckiego ze stanowiska ministra sportu. Ze swoimi stanowiskami pożegnać musiał się wicepremier i minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna, minister sprawiedliwości Andrzej Czuma i wiceminister gospodarki Adam Szejnfeld. Murzyńscy chłopcy zostali wyrzuceni również z Kancelarii Premiera: posadę rzecznika rządu stracił minister Graś i szef Kancelarii pan Nowak oraz pan Rybicki. Premier Tusk nie przedstawił kandydatów na te wakaty, odkładając to do przyszłego tygodnia. Nietrudno się domyślić, że – po pierwsze – bieg wydarzeń, a zwłaszcza ich dynamika, trochę go zaskoczyła i na taki napór nie był przygotowany, a po drugie – że poszerza sobie swobodę manewru przed – jak przypuszczam - intensywnymi rozmowami o poszerzeniu podstawy politycznej rządu. Takie przypuszczenie opieram na zdementowanych pogłoskach o kandydaturze Włodzimierza Cimoszewicza na stanowisko ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego – co by oznaczało wywieszenie przez PO białej flagi w konflikcie z razwiedką, zapoczątkowanym aresztowaniem wiosną ub. roku szwajcarskiego finansisty Petera Vogla vel Filipczyńskiego. Wprawdzie Włodzimierz Cimoszewicz jest dziś autorytetem moralnym i w ogóle – dżentelmenem w każdym calu, ale na liście Macierewicza z 4 czerwca 1992 roku figurował jako „Carex”. Kto raz był królem, ten zawsze zachowa majestat – mówią wymowni Francuzi, więc powierzenie akurat w tym momencie stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Włodzimierzowi Cimoszewiczowi byłoby ze strony Donalda Tuska „znakiem pokoju” wobec razwiedki. Samo aresztowanie Vogla razwiedka mogła początkowo zbagatelizować, ale kiedy całkiem niedawno, za ministerium Andrzeja Czumy doszło do przecieków do mediów niedyskrecji Vogla ze śledztwa, że ze szwajcarskiego konta generała Gromosława Czempińskiego jakiś Turek ukradł 2 miliony dolarów, starsi i mądrzejsi mogli dojść do wniosku, że żarty posunęły się za daleko, zwłaszcza, że i wcześniej minister Grzegorz Schetyna odgrażał się, iż trzeba będzie „do końca” wyjaśnić nie tylko okoliczności zagadkowego wyjazdu p. Filipczyńskiego w 1983 roku do Szwajcarii, chociaż, zgodnie z surowym wyrokiem niezawisłego sądu, miał on właśnie odsiadywać karę 25 lat więzienia za zabicie starszej pani – ale również okoliczności jego ułaskawienia przez prezydenta Kwaśniewskiego. No to kiedy okazało się – a któż takie rzeczy może lepiej wiedzieć, niż razwiedka? – że „Zbycho”, „Grześ” i „Miro” kręcą z hazardnikami lody, a premier Tusk właśnie się o tym dowiedział – i nic – to nagle dziennikarze „Rzeczpospolitej” jak to się teraz w Polsce mówi – „dotarli” do stenogramów podsłuchów telefonicznych ministrów z biznesmenami, no i się zaczęło. A jak wiemy z poprzednich doświadczeń, nic by się nie zaczęło, gdyby niezależni dziennikarze z popularnych stacji telewizyjnych nie dostali rozkazu, żeby dmuchać. Bo gdyby dostali rozkaz, żeby nie dmuchać, to na stenogramy w „Rzeczpospolitej” nikt by nie zwrócił uwagi, może z wyjątkiem Jarosława Kaczyńskiego, ale szybko zostałoby to uznane za „oszołomstwo”, albo nawet - „język nienawiści” i żadnych konsekwencji by to za sobą nie pociągnęło. Tym razem było jednak inaczej, co oznacza, przeciwko premieru Tusku uruchomione zostały Moce. Ale bo też sytuacja trochę się zmieniła, odkąd wiosną prezes Jarosław Kaczyński ogłosił zakończenie wojny z „układem”, którego – jak się okazało – wcale nie było i porozumiał się z SLD w sprawie odzyskania państwowej telewizji ze szponów „byłego neonazisty”, którego z jakiejś niepojętej przekory broniła Platforma Obywatelska. Ta desperacka obrona zdezorientowała nawet niezawisły sąd, który tak został skołowany tymi politycznymi łamigłówkami, że na wszelki wypadek wydał wyrok salomonowy, pozostawiając początkowo w TVP dwóch prezesów jednocześnie, aż ktoś starszy i mądrzejszy wyjaśnił niezawisłemu sądu, że prezesem ma być pan Szwedo – owoc kompromisu PiS i SLD. Wirtuoz intrygi Jarosław Kaczyński pokazał w ten sposób, że on też może skutecznie zagrać w jednej drużynie z razwiedką, tymczasem Donald Tusk najwyraźniej myślał, że to niemożliwe, że razwiedka tylko jego uważa i tylko jemu ufa. Więc aferą hazardową przypomniano mu, że i on i ta cała jego Platforma, zostali zaangażowani jako mniejsze zło – ale dopóty, dopóki PiS Jarosława Kaczyńskiego był złem większym. A skoro teraz już nie jest, to wszystko wraca do punktu wyjścia, zgodnie z zasadą rebus sic stantibus. Przewidział to już prawie 300 lat temu ksiądz biskup Krasicki pisząc: „póki gonił zające, póki kaczki znosił, Kasztan co chciał u pana swojego wyprosił. Przyszedł czas – a z dawnego pańskiego pieścidła, psisko stare, niezdatne oddano do bydła”. „Być, albo nie być – oto jest pytanie”. Do takiego wniosku musiał wreszcie, odzyskując poczucie rzeczywistości, dojść Donald Tusk i wypowiedział PiS-owi wojnę. To znaczy – parlamentarne boksy na pyskówki i pozaparlamentarne licytacje – kto da więcej. W tym boksowaniu rolą sędziego przypadła razwiedce i w przypadku nokautu przyzna ona zwycięzcy nagrodę. Jeśli wygra Donald Tusk, to nastąpi powrót do stanu poprzedniego – oczywiście już bez Vogla w areszcie, albo jakoś tak, a jeśli Jarosław Kaczyński – to można liczyć się z rekonstrukcją rządu - że zamiast koalicji PO-PSL, rządy obejmie koalicja PiS-SLD-PSL (227 posłów wobec 207 posłów Platformy), które – jak wiadomo, może z każdym. W tym celu jednak Jarosław Kaczyński musiałby zapukać do serduszka razwiedki. Przed podobnym wyzwaniem stanął kiedyś król Stanisław August, który – gdy wpadła mu w oko ładna aktoreczka z bawiącego akurat w Warszawie francuskiego teatru – napisał do niej bilecik z pytaniem, czy może zapukać do jej serduszka. – Tak Najjaśniejszy Panie – odpowiedziała aktorka – ale to będzie drogo kosztowało! Więc dementując fałszywe pogłoski rozsiewane przez prezydenckiego ministra Aleksandra Szczygłę, że pan prezydent Kaczyński podpisze traktat lizboński w niedzielę, oznajmiono, że pan prezydent podpisze traktat lizboński w sobotę. Wprawdzie pan prezydent jest bezpartyjny, ale jeśli iustitia w tej wojnie nie polegnie, razwiedka powinna zaliczyć tu punkt dla PiS. No i Nasza Pani Aniela chyba też. W takim razie wyrzucenie trzech ministrów z rządu i trzech – z Kancelarii Premiera, może w tej sytuacji premieru Tusku nie wystarczyć. SM
Tekst Oświadczenia JE Wacława Klausa, Prezydenta Republiki Czeskiej Dotyczące ratyfikacji Traktatu Lizbońskiego Na wstępie chciałbym powiedzieć, że spodziewałem się konferencji prasowej na ten temat nieco później, z pewnością nie już dziś po południu.
Po wczorajszej rozmowie telefonicznej z premierem Szwecji Reinfeldtem, a ściślej po pewnej jego niedyskrecji ws. treści naszej rozmowy, o której uzgodniliśmy, że będzie poufna, powstało wiele spekulacji, które chcę powstrzymać. Także dzisiejsze spotkanie z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego J. Buzkiem prowadzi mnie do wniosku, że muszę już publicznie coś bardziej konkretnego powiedzieć o swoim stanowisko w tej sprawie. Nie chciałem tej ważnej rzeczy niepotrzebnie przyspieszać, ponieważ kwestią kompleksowej oceny Traktatu Lizbońskiego zajmuje się obecnie nasz Trybunał Konstytucyjny. To, co teraz chcę Wam oznajmić, nie ma z postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego żadnego bezpośredniego związku. Wielu sobie nawet tego nie uświadamia, jak zasadniczą zmianę oznacza Traktat Lizboński dla Czech. Ten traktat – jak wiecie – uważałem zawsze za złą ewolucję Unii Europejskiej. Pogłębia obecne problemy UE, zwiększa jej deficyt demokratyczny, pogarsza pozycję naszego kraju i naraża go na nowe zagrożenia. Między innymi także dlatego, że doprowadzi do zagrożenia prawnych zabezpieczeń obywateli i stabilności stosunków własnościowych w naszym kraju. Integralną częścią Traktatu Lizbońskiego jest Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Na jej podstawie luksemburski Trybunał Sprawiedliwości UE będzie osądzał, czy ustawodawstwo, zwyczaje i procedury stosowane w państwach członkowskich są zgodne z tą Kartą. To umożliwi obchodzenie sądów czeskich i składanie np. roszczeń majątkowych przez osoby wysiedlone po II wojnie światowej bezpośrednio do Trybunału Sprawiedliwości UE. Karta pozwala nawet na badanie już prawomocnych postanowień sądów czeskich. Poprzedni rząd czeski tej – dla Republiki Czeskiej niezwykle doniosłej – kwestii nie poświęcił dostatecznej uwagi i nie wynegocjował dla Republiki Czeskiej takiego wyjątku, jaki dla siebie wynegocjowała Polska i Wielka Brytania. W zakresie praw określonych w Karcie będzie w tych dwóch krajach nadal obowiązywało ich własne prawo i będą o nich np. w Polsce w dalszym ciągu decydowały sądy polskie. Przed ratyfikacją Republika Czeska musi przynajmniej dodatkowo wynegocjować podobną klauzulę. To da nam gwarancję, że Traktat Lizboński nie umożliwi złamania tzw. dekretów Benesza. Myślę, że tę klauzulę da się szybko wypracować. Podpisane: Wacław Klaus, Zamek Praski, 9 październik 2009
Afery ze stoczniami ciąg dalszy Rozeźlony na JE Donalda Tuska p.Mariusz Kamiński wyciągnął kolejnego Króla (na Asy przyjdzie czas przed wyborami...) z rękawa – ujawnił niektóre aspekty rzekomej „sprzedaży” stoczni w Gdyni i w Szczecinie. Przypominam, że o tym pisałem już parę tygodni temu. Teraz kilka cytatów: „Katarczycy w ogóle nie byli ani przez moment inwestorem – i nie zamierzali kupić tych stoczni! Właściwym nabywcą, na rzecz którego działał katarski QInvest była „fundacja” (??) „Stichting Particulier Fonds Greenrights” (???) działająca w imieniu „United International Trust N.V” zarejestrowanej na... Antylach Holenderskich, najprawdopodobniej spółki komandytowej z panami o nazwiskach: Eliasz Reifman, Ron Al Dor, Guy Bernstein, Jakób Elinav, Gad Goldstein, Hadas Gazit Kaiser, Uzi Netanel, Naamit Salomon, Ido Schechter. UIT miała tylko podobno gwarancje Islamskiego Banku Kataru". Jest zdumiewające, że o tym w ogóle się nie pisze. Chociaż... nie tak znów zdumiewające, jeśli weźmie się pod uwagę, że ci panowie są podobno byłymi oficerami Mossadu i innych SS Państwa Izrael”. „WPROST” ujawniło zapisy podsłuchu rozmów urzędników Ministerstwa Skarbu i ARP.
JKM
12 października 2009 Świnie między sobą podkładają sobie świnie... Ktoś słusznie zauważył, chyba Ernst Junger, że;” Deszcz pada tak samo na uczciwych i na złodziei, ale na uczciwych bardziej, bo złodzieje ukradli im parasol”(???). Bo parasol kojarzy mi się również, z bankami, które są takim miejscami, gdzie dają ci parasol, gdy jest ładna pogoda i proszą o jego zwrot, gdy zaczyna padać deszcz.. No właśnie.. Trwa dalszy ciąg odwracania uwagi od Traktatu, haniebnego Traktatu, który podpisał prezydent Lech Kaczyński w sobotę o godzinie dwunastej. To tak, jak rozmawia dwóch sąsiadów: - Ja przepraszam, że moje kury wydziobały panu kukurydzę! - Nie- to ja przepraszam, bo widzi pan…. mój pies zagryzł panu te kury. - A tak, ale ja przejechałem panu tego psa. - Wiem, wiem, już poprzebijałem panu opony… Znowu stenogramy Centralnego Biura Antykorupcyjnego… Znowu Alek do Jacaka, a Jacek do Alka. Bo Alek rozmawiał z Jackiem, a ten z kimś z Kataru. Ale tamten coś zawalił i stenogramy się popaplały. Katarczycy nie zdążyli z rejestracją, ale Agencja Rozwoju Przemysłu maczała w tym palce. Prezes coś wie, ale na taśmach jest co innego, a pan Kamiński „ to już trup polityczny”, twierdzi pan Niesiołowski, który bawił gościnnie na liście Macierewicza. Podobno wysadzał swojego czasu pomnik Lenina w Poroninie. Lenin też był na liście, ale wywiadu niemieckiego i nie należał do Platformy Obywatelskiej. Był socjaldemokratą, ale demokracja mu się nie podobała, więc zrobił z nią porządek. Przy okazji zrobił porządek z dwunastoma milionami przeciwników leninizmu.. ale niekoniecznie przeciwników demokracji. Nienawidził też monarchii, kazał zastrzelić Mikołaja II wraz z rodziną. Teraz mamy Aferę Stoczniową, przedtem mieliśmy Aferę Hazardową, wkrótce będziemy mieli Aferę Osoczową. Nieważne jaką, byleby afera goniła aferę, bo o to chodzi. Żeby zająć ogłupiony lud -sensacją. Cały ten urzędniczy ustrój jest aferalny, bez jego zmiany nie ma mowy o zakończeniu afer. Z afer można uruchomić odrębny program telewizyjny od rana do wieczora, tak jak program o pogodzie, i nadawać cały dzień. „Nie można się doczekać lata i pić mleko prosto od babci”- chciałoby się powiedzieć. Te afery to dlatego, że mamy zbyt młodą demokrację, bo w starych dekoracjach, pardon demokracjach, na takie afery nie ma miejsca. Są na to zbyt stare! Stare demokracje - ustalone afery, młode demokracje- afery młode. Ale kiedyś będą stare.. Jak tak dalej pójdzie to panu premierowi Tuskowi zabraknie kolegów do rządzenia. Bo tempo rekonstrukcji rządu jest dość ostre, a pan Mariusz Kamiński, z Ligi Republikańskiej – bardzo dynamiczny. Dynamikę widać w jego oczach i bardzo pomaga panu Tuskowi w rekonstrukcji rządu. A czy w ogóle rząd ma czas rządzić?
Może to i dobrze, że nie ma, bo tempo wprowadzanych głupot spada odrobinę, ale niewiele. Teraz będą pracować nad przyspieszonymi emeryturami dla rybaków(???). Bo rybacy nie łowią, bo zezłomowali kutry. Unia kazała, więc lojalnie zazłomowali. Część wzięła odszkodowania, a reszta pójdzie na wcześniejsze emerytury. „Czy rybakom należą się pieniądze - zadecyduje Komisja Europejska” (????). To jest oryginalne stwierdzenie z mediów. W ramach naszej suwerenności - ma się rozumieć. Zadecyduje , obca nam Komisja Europejska, w naszej sprawie, naszych rybaków i naszego morza. Już oczywiści abstrahując, czy emerytury rybakom się należą- z budżetu państwa - czy też nie. Jakby mało spraw było na budżecie i na długu publicznym.? Bo jeszcze do załatwienia pozostanie wypłacenie Eureko 4,5 mld złotych celem zadośćuczynienia za poniesione przez tę firmę straty. Miało być 36 mld, ale stanęło, że zapłacimy- jako podatnicy - tylko 4, 5 miliarda. Jak jest dobry gospodarz w kraju, to zapłacimy mało, jak byłby kiepski- to zapłacilibyśmy 36 mld. Przy tej sprawie- o ile pamiętam – przewijały się nazwiska pana Emila Wąsacza, pani profesor Kameli Sowińskiej i pani Alicji Kornasiewicz. Trzeba byłoby poszukać winnego i niech zapłaci. Ale to przerasta siły demokratycznego państwa prawa, urzeczywistniającego zasady społecznej sprawiedliwości.. Jeśli proces reorganizacji rządu zajdzie za daleko, może się okazać, że jedynym koalicjantem pozostanie Polskie Stronnictwo Ludowe , samo ze sobą w koalicji. Mogłoby wziąć do koalicji PSL- „Piast”, jeśli oczywiście jeszcze jest.. Może wziąć też Sojusz Lewicy Demokratycznej i Prawo i, że tak powiem Sprawiedliwość. Prawo i Sprawiedliwość jest już w sojuszu z Sojuszem Lewicy Demokratycznej, w telewizji państwowej. Wystarczy sojusz udoskonalić, i demokracja znowu zostanie uratowana. „ To trzeba zrobić wyważenie” bez „ linczu politycznego”. Naturalnie , według zasad demokratycznych, według standardów. „Nie tylko każde światło ma swój cień, lecz każdy cień ma swoje światło”(!!!) Jak to w życiu, gdzie można byłoby wykrzyknąć” Więcej światła!”. A mniej cienia, bo jakoś większość ważnych spraw, załatwiania jest w cieniu, ale hałas i wrzawę na zewnątrz robi się z byle powodu, żeby właśnie sprawy ważne załatwić w ciszy. No i wyjaśnić na jakich cmentarzach spotykał się z kontrahentami pan przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, pan Zbigniew Chlebowski i czy nie zakłócał ciszy cmentarnej leżącym tam nieboszczykom i czy poszanował standardy cmentarne, o których to standardach tak często mówił w swoich wypowiedziach. Na razie zniknął, żeby sprawa przyschła, a jak przyschnie – to się znowu gdzieś pojawi. Już jako człowiek oczyszczony, nie tak spocony jak ostatnio przed kamerą, i nie tak utytrany – jak do tej pory. Będzie jak nowo narodzony. No i demokracja znowu zostanie uratowana. Prawa człowieka, standardy, wszystko o cośmy walczyli przez ostatnich dwadzieścia lat. To znaczy o co walczyli przy-wódcy naszego państwa. Przy wódce w ciszy cmentarnej? Trudno mi sobie to wyobrazić, ostatnio widziałem przy wódce na cmentarzu robotników kopiących grób, o którym to ‘ grobie” wspominał pan profesor Niesiołowski. To znaczy nie wiem dokładnie, czy o tym, ale o „ grobie”, że niby pan Mariusz Kamiński już tam jest.. To znaczy w grobie politycznym(????). Tak jak z tą odpowiedzialnością polityczną, która tym różni się od odpowiedzialności karnej i cywilnej, że przesuwają delikwenta z jednego stanowiska na inne, być może początkowo ze stratą dla wyżej wspomnianego, ale potem- w miarę upływu czasu – tę stratę mu wyrównują. Odpowiedzialność polityczna oznacza- brak odpowiedzialności. „Matka ze znachorką wsadziły Rozalkę do pieca, a ona, zamiast im pomóc, umarła”- i zostałaby pochowana w grobie politycznym. Jeśli już to w grobie normalnym , na cmentarzu. No i na jakiej stacji benzynowej spotykał się pan przewodniczący Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, pan Zbigniew Za Tydzień Ustawa Chlebowski??? Ze swoimi kontrahentami, i dlaczego nie spotykał się w Sejmie? Byłby chroniony przez Straż Marszałkowską i nic mu by się nie stało.. A tak afera na całą Polskę??? No i jest jeszcze sprawa burmistrzowania pana Zbigniewa w jego rodzinnym mieście? Pan Janusz Korwin- Mikke często wcześniej wspominał o świniach przy korycie i żeby im to koryto zabrać.. żeby się nie zmieniały. Bo koryto właśnie dlatego zostaje, za każdym razem, przy zmianie , zachodzącej przy korycie. O świniach opowiadał też Orwell w swojej książeczce pt” Folwark zwierzęcy”, ale to dopiero po tym, jak udało mu się uciec, jako republikański demokrata, przed monarchistami generała Franco z płonącej Hiszpanii roku 1938.Republikańscy demokraci dokonali tam niesłychanej rzezi w imię demokracji i komunizmu, na początku księży, biskupów i zakonnic, a potem jak leci.. Spalili też 20 000 kościołów katolickich, bo im przeszkadzały w budowie , nowego wspaniałego świata.. Generał uratował Hiszpanię przed barbarzyństwem, a Orwell częściowo zmienił zdanie na temat komunizmu i socjalizmu demokratycznego, pisząc dwie wspaniałe książki” Rok 1984” i | Folwark zwierzęcy”.. Dobrze, że dobry Bóg pozwolił mu ujść z tej pożogi.. „-Towarzysze- zaczął- ufam, że każdy z was, w pełni docenia poświęcenie, które wziął na barki towarzysz Napoleon podejmując ten dodatkowy obowiązek. Niech nikomu się nie wydaje, towarzysze, że pełnienie funkcji przywódcy jest przyjemnością! Wprost przeciwnie: stanowisko to oznacza przyjęcie głębokiej i rozległej odpowiedzialności. Nikt nie jest gorętszym niż towarzysz Napoleon orędownikiem zasady, wedle której wszystkie zwierzęta są równe. Zapewniam, że byłby najszczęśliwszą świnią pod słońcem, gdybyście mogli podejmować decyzję sami. Jednak niekiedy mogłoby zdarzyć się wam niewłaściwa decyzja, towarzysze- i co wtedy? Przypuśćmy na przykład, że postanowiliście poprzeć Snowballa i jego mrzonki o wiatrakach; Snowballa, który, jak obecnie wiadomo, okazał się niewiele lepszy od zwykłego kryminalisty. - Ale walczył dzielnie w Bitwie pod Oborą - zauważył ktoś. - Odwaga to jeszcze nie wszystko- odparł Squealer- Daleko ważniejsze są lojalność i posłuszeństwo” (!!!!!!) ( George Orwell” Folwark Zwierzęcy” str. 54). W demokracji chodziłoby o to, żeby nie podkładać sobie świń.. Wtedy demokracja będzie najwyższą wartością, nie tylko dla świń - choć w każdej sprawie - ustawia ludzi po przeciwnych stronach barykady. I wcześniej czy później musi dojść do krwawego rozstrzygnięcia.. Demokracja antagonizuje i przeciwstawia, przegłosowując zdrowy rozsądek i prawdę. Nie wspominając o permanentnej rewolucji, którą już obmyślił lew Trocki. Człowiek nie może żyć w permanentnej rewolucji demokratycznej, nieprawdaż? Potrzebuje chociaż odrobinę spokoju.. WJR
Kryzys państwa Przeczytałem wszystkie materiały, dotyczące przetargu na stocznie, które opublikowało „Wprost” na swojej stronie. Powtarzanie tutaj ustaleń CBA nie ma sensu. Nie ma też chyba sensu pisanie tego, co widać gołym okiem: że uwalenie Mariusza Kamińskiego nie jest spowodowane jakimiś formalnymi uchybieniami w działaniach w sprawie afery gruntowej. Chodzi wyłącznie o pozbycie się niewygodnej osoby. Rafał Ziemkiewicz pokazał zresztą we wczorajszym „Antysalonie”, jak w ciągu dni zmieniało się zdanie Donalda Tuska w tej sprawie – od umiarkowanie krytycznego aż po ciskane na szefa CBA gromy. Choć przecież od momentu ujawnienia sprawy nic się w postępowaniu i działaniu Kamińskiego nie zmieniło. Powstaje zatem dodatkowe wobec innych pytanie: co sprawiło, że premier bez żadnej wyraźnej przyczyny tak mocno zmodyfikował swoje początkowe stanowisko? Informacja na stronie Dziennika.pl dodatkowo niweczy idiotyczną tezę polityków PO o pułapce, którą rzekomo miał szef biura zastawiać na premiera i Platformę. Było dla mnie zresztą od początku jasne, że przedstawienie szefowi rządu materiałów, dotyczących sprawy, sięgającej najwyższych urzędników, nawet jeśli nie są one jeszcze opracowane tak, aby można je było przekazać do prokuratury, to rzecz naturalna i pożądana. Teraz okazuje się, że taka właśnie miała być procedura, i to na życzenie samej Kancelarii Premiera. Stanisław Janecki napisał w swoim komentarzu do sprawy stoczni, że mamy do czynienia z największą aferą III RP. Nie wiem, czy faktycznie jest to największa afera, ale na pewno jest poważniejsza i bardziej skomplikowana niż afera hazardowa – a ta też przecież jest, by tak rzec, z najwyższej półki. Nie wgłębiając się w nieprzyjemne meandry, zahaczające wyraźnie o klimaty bardzo mroczne, związane z międzynarodowym handlem bronią, a więc zapewne także ze służbami specjalnymi, tymi istniejącymi i tymi rozwiązanymi, trzeba zadać dwa podstawowe pytania. Po pierwsze – qui bono? Jaką motywację mieli opiekunowie przetargu na stocznie, żeby tak bardzo starać się zapewnić w nim zwycięstwo konkretnemu inwestorowi? Tłumaczenia ministra geodety Grada, jakie przedstawia w „Polsce” – że tylko ten inwestor chciał przejąć majątek w całości i budować tam statki – kupy się nie trzyma, gdy wiemy już, jacy byli inni potencjalni inwestorzy, a przede wszystkim, gdy znamy rozmowę Dąbrowskiego z Gawlikiem, z której jasno wynika, że już po rozstrzygnięciu przetargu urzędnicy starali się gorączkowo ustalić, z kim właściwie mają do czynienia, bo tego nie wiedzieli. W tej sytuacji nie dziwią wykręty ministra Grada, który upierał się, że o katarskim inwestorze nie może nic powiedzieć, bo to tajemnica handlowa. Powtarzam więc pytanie: jaki urzędnicy mieli interes w promowaniu firmy z Antyli Holenderskich, dla której rzekomy katarski inwestor był jedynie przykrywką? Czy chodziło o wynagrodzenie niespłaconych prowizji dla el-Assira za jego pośrednictwo w transakcjach Bumaru? Czy o zagwarantowanie – jak sugeruje „Wprost” – wygodnych miejsc dla dotychczas zarządzających stoczniami? Czy może o coś jeszcze? Oczywiście całkowicie można odrzucić zabawne sugestie, że chodziło o jakiś dil w sprawie katarskiego gazu. Musiałby to bowiem być raczej gaz z Antyli, a tam, o ile mi wiadomo, jego złóż nie odkryto. Po drugie – i to jest pytanie jeszcze ważniejsze, w kontekście wiedzy, jaką posiedliśmy w ciągu ostatnich kilkunastu dni absolutnie kluczowe: czy premier i lider rządzącej partii ma jeszcze kontrolę nad swoimi ludźmi i aparatem administracyjnym oraz politycznym czy może już ją stracił? A może, co gorsza, miał ją cały czas? Tomasz Machała apeluje na swoim blogu: „Tylko spokojnie”. Nie zaliczam się raczej do panikarzy, ale mam wrażenie, że przy takim natężeniu afer (eufemizm „sytuacji budzących wątpliwości” jest tu już niestosowny), sięgających tak wysoko i mających taką skalę można mówić o kryzysie państwa. Gdyby traktować poważnie frazesy, jakimi oplata się obowiązujący w Rzeczpospolitej system polityczny, trzeba by powiedzieć, że istnieje wystarczająco wiele przesłanek, aby ogłosić przyspieszone wybory. Po prostu rząd, który ma na koncie takie sprawy, powinien poddać się ocenie wyborców. Ale to oczywiście tylko takie pięknoduchowskie rozważania. Przy tym wszystkim nie mogę nie porównywać, w jaki sposób traktowany był przez media i niektóre opiniotwórcze środowiska gabinet Jarosława Kaczyńskiego. Po aferze gruntowej i wyrzuceniu z rządu Janusza Kaczmarka niektórzy publicyści stawiali skądinąd słuszny zarzut, że lider PiS nie potrafi właściwie dobierać sobie współpracowników, skoro dopuścił do władzy człowieka, którego następnie musiał zdymisjonować w atmosferze skandalu. Jakoś nie słyszę podobnych głosów ze strony tych samych osób teraz, choć skala dymisji już dokonanych i prawdopodobnie nadchodzących (bo pozostanie Grada na stanowisku byłoby w obecnej sytuacji megaskandalem) jest w rządzie Tuska wielokrotnie większa i nie odbywają się one w związku z rozpadem koalicji. Łukasz Warzecha
Zaopatrzeniówka We wszystkich większych firmach za PRLu istniał etat – lub kilka etatów – zaopatrzeniowców. W tej chwili zapewne też – bo jeśli we firmie coś trzeba kupić, to posyła się specjalistę od zakupów – a nie odrywa od pracy specjalisty od księgowości, od frezowania czy od stosunków z publiką. I nikt jakoś zasadności tego nie kwestionuje. Z tajemniczych powodów jest to kwestionowane na poziomie rodziny. A przecież kobieta zazwyczaj kupuje znacznie większą gamę rozmaitych przedmiotów niż zaopatrzeniowiec! Ile rozmaitych rzeczy taki zaopatrzeniowiec kupuje? 100? 200? To proszę sobie policzyć, ile rozmaitych towarów kupuje kobieta zaopatrująca dom! Ona musi mieć w głowie to, gdzie są tanie sery gouda, gdzie są smaczne sery brie, od kogo na bazarze kupić śmietanę, ile kosztują dywany... Na moje oko kobieta musi być specjalistką od zakupu co najmniej pięciuset rozmaitych towarów – z najróżnorodniejszych branż. Poza tym kobieta pełni w domu funkcję sprzątaczki, kucharki, opiekunki do dziecka i wychowawczyni do dziecka. A także organizatorki czasu rodziny, przyjęć towarzyskich... Jaka firma i gdzie znalazłaby eksperta w tylu dziedzinach? Najprawdopodobniej jeszcze przepisy wymagałyby, by taki ekspert miał certyfikat znawcy serów brie, dyplom sprzątacza, dwuletni kurs organizowania przyjęć... Tak na jakieś 200 lat kształcenia się... Tymczasem kobiety od zarania dziejów wszystkie te funkcje spełniały – i spełniają. A gdy mężczyźni wynaleźli kobietom zlew dwukomorowy, zmywarkę, kuchenkę na gaz, pralkę, lodówkę, maszynę do szycia itd. itp. - to od razu zażądali, by kobiety za to poszły dodatkowo tyrać w biurach i fabrykach na swoich Panów i Władców. Bo w domu, to kobieta była Panią. W pracy zawodowej - wg feministek - praca kobiety warta jest tylko 49% pracy mężczyzny – no, chyba, że jest akurat molestowana. Była Panią Domu - tu jest „panią Zosią”. W wystawianej w latach 20.tych w Rosji sztuce śp.Michała Bulhakowa dwóch śmieciarzy rozmawia, jak to dobrze będzie w komuniźmie: wszyscy będą chodzić na studia, być lotnikami... I wtedy jeden spytał: No, dobrze: a kto będzie wynosił śmieci? No, i okazało się, że ktoś musi gotować, nosić chore dziecko na rekach, robić zakupy – i wyszło na to, że musi to robić wyzwolona właśnie od pracy domowej – kobieta. „Równouprawnienie”, „emancypacja” itp. - to dobre dla kobiet, które są na męskim poziomie: podnoszą ciężary takie jak mężczyzna, obliczają całki jak mężczyzna... jest ich może 2%. Może 3%. Dla pozostałych – to tylko męczarnia. A przecież kobieta w roli zaopatrzeniowca to główny motor gospodarki! To ona – mozolnie wyszukując dobre i tanie towary – wymusza na producentach, by robili dobrze i tanio. Może chodziło właśnie o to, by się jej z tej roli – pozbyć? By kupowała byle co, byle szybko? JKM
CBA: Katarczycy nie istnieli Z materiałów CBA, do których dotarł „Wprost” wynika, że „katarski inwestor” nie tylko nie miał pieniędzy na zakup stoczni, ale mógł w ogóle nie istnieć. Według analizy Biura, jedną z głównych postaci w całej sprawie był za to libański handlarz bronią Rahman Abdul El-Assir, który domagał się od Ministerstwa Skarbu zwrotu prowizji za sprzedaż polskiej broni wyprodukowanej przez Bumar S.A. Oto fragment dokumentu CBA: „Najbardziej zaskakujące wydaje się jednak ustalenie źródła pochodzenia kwoty ponad 26 mln zł wpłaconej jako wadium. Otóż, jak się okazuje, wpłaty tej dokonał z własnych pieniędzy Abdul El-Assir, który w przeszłości pośredniczył w sprzedaży broni produkowanej przez Bumar S.A. na całym świecie, i z tego tytułu wysuwa wobec tej spółki roszczenia z tytułu prowizji(…). Okoliczność wpłacenia kwoty wadium przez tą a nie inną osobę nie pozostawała bez wpływu na przebieg negocjacji prowadzonych przez wyłonionego w przetargu inwestora z przedstawicielami ARP. Jak się okazuje, warunkiem wstępnym przystąpienia do rozmów mających na celu sfinalizowanie sprzedaży majątku stoczni, jest zagwarantowanie przez stronę polską, że w wypadku ich niepowodzenia , wadium zostanie zwrócone. Oznaczałoby to nie tylko pogwałcenie warunków przetargu, ale także ustawienie się w skrajnie niekorzystnej sytuacji negocjacyjnej, jednak nawet tego typu okoliczność nie powoduje u Dąbrowskiego i Gościńskiego zmiany przekonania o konieczności zawarcia umowy podmiotem reprezentowanym przez „Stichting Particulier Fonds Greenrights". Po drugie, udział w sprawie Abdula Rahmana El-Assira powoduje, że kolejnym polem negocjacyjnym staje się zaspokojenie jego roszczeń wobec Bumaru. W związku tym szefowie ARP rozważali nawet zawarcie z nim ugody przewidującej wypłatę należności w ratach, z zastosowaniem zabezpieczenia na akcjach Bumar S.A. Ponadto Abdul Rahman El-Assir dążył jedynie do zniwelowania zagrożenia własnych interesów majątkowych, domagając się gwarancji zwrotu wadium, podczas gdy sam nie był w stanie przedstawić zapewnienia o gotowości zakupu majątku przez poważnych inwestorów. Rozmowa z dnia 19 czrwca 2009 r. pomiędzy Jackiem Goszczyńskim a Wojciechem Dąbrowskim: JG: Słuchaj przed chwilą rozmawiałem z szefem, alternatywa dla objęcia akcji dla nich w Bumarze jest zagwarantowanie przez nas tych 20 milionów WD: ha JG: aaaa bagsów! WD: no ale to jaki tytuł JG: zabezpieczenie, znaczy tytuł, znaczy no my zabezpieczamy się oczywiście na akcjach Bumaru, znaczy, nie? (…) normalnie filozofia jest tego typu, znaczy że oni podpisują ugodę z której wynika że spłacają 20 czy 18 ganz egal przez 10 lat, nie? WD: dobra możemy myśleć ale Bumar musi nam dać jakieś mocne aktywa na ten, na zabezpieczenie tego poręczenia (…) Rozmowa z dnia 19 czerwca 2009 roku. Pomiędzy ministrem Aleksandrem Gradem a Wojciechem Dąbrowskim: (…) AG: ja już rozmawiałem z Jackiem przed chwilą i to jest dobry kierunek, natomiast trzeba zadbać o to, też ten tak zwany bezpiecznik, prawda, że oczywiście to jest mało, nierealne, ja im oczywiście ufam ale żeby nie było tak że oni załatwią problem Bumaru i później będą mieli problemy w projekcie stoczniowym, tak WD: no tu jest jeden problem, że mu nie mamy, chyba że byśmy ten element wprowadzili, jakieś zobowiązania produkcyjne czy biznesowe, prawda, bo, bo na dzisiaj to mamy zobowiązanie do kupna majątku naprawdę
AG: które, które zobowiązania WD: stoczniowe, prawda, bo nawet jeżeli wszystko poukładamy
AG: nie, chodzi mi o to, żeby to wszystko jakby wchodziło w życie z chwilą jak oni już tam to dopną w przyszłym tygodniu , tak, zgody, umowy popłacą, a wy dopiero wtedy macie tę czy równoczesną opcję, że im wypłacicie to ich tą za Bumar tą ugodą, tak (…) WD: (…) ale i tak będziemy w trudnej sytuacji dlatego że tak naprawdę wszystko podpiszemy jednocześnie a oni ciągle będą mieć tylko, tak naprawdę zapłacą i kupią tylko majątek , prawda tej części…
AG: a nie to, mówię to już jest problem polityczny na poziomie, po wymianach już tych listów premierów myślę, że tego nie zrobią, tak
WD: no tak, też mi się tak wydaje
AG: tylko mi chodzi o to, że tutaj bo tam wiadomo chodzi, żeby znowu coś nie kombinowali, że teraz mają załatwiony problem Bumaru, to też nie wiem, zaczynają nam tam coś tam kombinować, więc tutaj tylko o to zadbajcie, żeby nie było takiej sytuacji, że oni dostają Bumar załatwiony i wszystko, że tak powiem jest wymóg, a tam to jeszcze nie ma wymogu bowiem wiemy jakie brzmienie jest gwarancji itd., itd., tak WD: tak jest, dobra no to uzależnimy wszystko
AG: (niezrozumiałe) także to tutaj z nimi rozmawiaj znaczy to nie tak żeby to był element braku zaufania tylko mówię wy się troszczcie o swoje bezpieczeństwo, w tych kategoriach z nimi rozmawiajcie, że pan Jacek biorąc to wszystko na siebie musicie mieć pełne bezpieczeństwo, dlatego to robiliście bo chcieliście już do końca, żeby tamten projekt był dopięty, muszą one być ze sobą jakoś związane, żeby nie było tak że się później nie daj Boże coś stanie, tak Preferowanie "inwestora katarskiego", który nie wywiązał się z zobowiązań, doprowadziło w efekcie do powstania konieczności głoszenia nowych przetargów, w których cena wywoławcza jest niższa od poprzedniej, co oznacza wymierną stratę dla Skarbu Państwa. (.) Tym samym celowe działanie urzędników, którzy zdawali sobie sprawę z tego, że "inwestorzy katarscy", którzy mieli rzekomo kupić majątek stoczni, nie tylko nie dysponowali potrzebnymi środkami finansowymi, ale w praktyce wręcz nie istnieli, naraziło Rzeczpospolitą Polską nie tylko na groźbę kompromitacji na arenie Unii Europejskiej, ale spowodowało uszczerbek dla budżetu państwa w wielkich rozmiarach". Michał Krzymowski, Katarzyna Kozłowska
Kaczyński uratuje Tuska (a potem wszyscy zgnijemy) Premier ma naprawdę poważne kłopoty, z każdym dniem jego sytuacja wygląda coraz gorzej. Ale w tej trudnej sytuacji pojawiła się nadzieja, że wyjdzie z tego wszystkiego mniej więcej cało, może poobijany, ale żywy. Nikt by nie zgadł - kto w najgorszym momencie wyciąga do Tuska rękę? Kto go ratuje, wyciąga dosłownie z przepaści? Sam Jarosław Kaczyński! Proszę zwrócić uwagę - krótko po ujawnieniu afery hazardowej i zamiaru zdymisjonowania ostatniej służby, która okazała się zdolna do wykrywania nadużyć rządzącej kamaryli, PiS wyciszyło pierwsze pełne furii komentarze i od tej chwili główny atak na Platformę prowadzili działacze SLD. Z dziką schadenfreude brali na PO zemstę za upokorzenia z czasów Rywina, Jagiełły i Pęczaka. Powtarzali frazę o "największej aferze dwudziestolecia" (choć kudy tam hazardowej do FOZZ, rublowej czy spirytusowej), kpili na potęgę z "antykorupcyjnego Donka" i jego "wysokich standardów". I choć wyraźnie było widać, że sami nie wiedzą, czy bardziej nienawidzą Tuska, czy Kamińskiego, to potrzeby taktyczne kazały im przede wszystkim walić w tego pierwszego. Na dłuższą metę byłaby to sytuacja dla PO mordercza. Cała propaganda tej partii i jej medialnych ekspozytur od lat wyćwiczona była w dyskredytowaniu i ośmieszaniu "kartofli". Od tamtej strony jest opancerzona jak królewski tygrys i chroniona szykiem obrońców wszelkiego autoramentu i kalibru, od Moniki Olejnik z Jackiem Żakowskim, po Szymona Majewskiego z Kubą Wojewódzkim. Ale gdy oskarżenia i ataki wobec władzy formułować zaczęły brutalnie osoby, takie jak pani Szymanek-Deresz, której tylko z drugiej linii sekundowali pomniejsi, a więc mniej znienawidzeni działacze PiS, to wchodziły one jak w masło. Nic więc dziwnego, że Tusk i jego ekipa od pierwszej chwili robili wszystko, aby wojnę "upisowić". Przy każdej możliwej okazji podkreślali, że to PiS, a nie jakakolwiek inna opozycja, jest przeciwną stroną sporu - gdy raz i drugi wymknęło się Tuskowi "opozycja", to zaraz dodawał "pisowska". To zrozumiałe, wojna z PiS jest jedynym, co Platformie dobrze wychodzi, a jedyny argument, jaki może ją uratować, brzmi - no dobrze, my też kradniemy, kombinujemy i w ogóle Stefan Niesiołowski miał rację, mówiąc (gdy jeszcze ubiegał się o miejsce w PiS), że "Platforma Obywatelska to zbieranina gorsza od Samoobrony", wszystko prawda, no, ale czy wolicie od nas Kaczyńskich?! I, jako się rzekło, Kaczyński Tuska nie zawiódł. Zamiast dalej siedzieć cicho i niczym przysłowiowy rolnik patrzeć, jak mu samo rośnie, nie wytrzymał. Wyskoczył na pierwszą linię i podjął wspólne z Tuskiem starania, aby wszystko sprowadzić do kolejnej odsłony wiecznej szarpaniny między platformerskimi Hutu i pisowskimi Tutsi (albo odwrotnie). I jeszcze zrobił to w swoim typowym, niereformowalnym stylu, opierdzielając publicznie dziennikarzy, że nie wstają przy zadawaniu pytań, bo "w Polsce obowiązują pewne normy grzeczności". Zarazem swym pojawieniem się na czele ataku uprawdopodobnił Kaczyński główną tezę tuskowej propagandy, że demaskacja CBA, i w ogóle samo CBA, ma charakter "partyjny" i "pisowski". Pozostaje osobną kwestią, dlaczego Kaczyński postanowił uratować wroga, i czy może nie zdawać sobie sprawy, że im go mocniej atakuje, tym bardziej mu pomaga. Osobiście sądzę, że w ten sposób rozpaczliwie - i przeciwskutecznie - usiłuje zapobiec temu, co teraz musi nastąpić. Sytuacji, w której PO będzie tracić, ale PiS nie będzie zyskiwać, i prawdziwymi zwycięzcami okażą się SLD i PSL, które wychodzą z roli "przystawek". Tym bardziej, że równocześnie z osłabieniem dotychczasowego hegemona przyszło przełamanie ostatnich już uprzedzeń co do tego, kto z kim może być w aliansach - skoro komuch nie brzydzi się dziś brać w TVP z "ludźmi, którzy na rękach mają krew Blidy", a PiS w ramach tego samego dilu kreować na szefa anteny człowieka, który wymyślił, zamówił i wyemitował sławetny "Dramat w trzech aktach", to każdy numer przejdzie na każdym poziomie. Kaczyński miał szansę coś zmienić, ale ugrzązł, atakując bezładnie jednocześnie wszystkie możliwe sitwy i tym samym jednocząc wszystkich przeciwko sobie. Tusk miał znacznie większą szansę coś zmienić, ale - niczym dyżurny Ptyś ze starej bajeczki dla dzieci - zapowiadał tylko, czego to nie zrobi, jak zostanie prezydentem i jak PO będzie wreszcie miała w ręku absolutnie wszystko. Wydaje się, że był już ostatnim, który miał taką szansę. Teraz, nawet gdyby ktoś jeszcze chciał, to raczej nie będzie miał takiej możliwości. Teraz Polska będzie przez dłuższy czas gniła - z jakimś słabym rządem, w typie gabinetu Belki, paraliżowanym dogadywaniem się na zapleczu kilku partii i nieustannie zagrożonym możliwą w każdej chwili zmianą sojuszy. Partii, dodajmy, w większości, jeśli nie wyłącznie, spenetrowanych przez sitwy i od nich uzależnionych. A świat będzie nabierał przekonania, że - jak przez cały wiek XIX głosili nasi rozbiorcy - Polakom ktoś musi narzucić organizację i cywilizację, bo oni sami po prostu są niezdolni udźwignąć suwerenność. Rafał A. Ziemkiewicz
Czesi jeszcze walczą... ale, jak napisałem w "Dzienniku Polskim": U nas koniec JE Lech Kaczyński podpisał. Nie miałem wielkich złudzeń, że pan prezydent nagle zacznie bronić interesów Polski albo suwerenności Rzeczypospolitej (przysięgał cztery lata temu - dodając "Tak mi dopomóż Bóg" - ale kto dziś zwraca uwagę na jakieś obietnice i przysięgi?) - więc zawału nie dostałem. JE Donald Tusk otwarcie przyznał, że nie czytał traktatu lizbońskiego przed jego podpisaniem. To samo dotyczy, jak sądzę, ponad 80% senatorów i 90% posłów. Ci, co go przeczytali i zrozumieli, głosowali przeciwko - zgodnie z dowcipem śp. Ronalda Reagana: "Kto to jest marksista? Ten, kto przeczytał "Kapitał". A kto to jest antymarksista? Ten, kto "Kapitał" przeczytał - i go zrozumiał". A pan prezydent? Ale mam pytanie dalej idące. Ilu posłów przeczytało traktaty rozbiorowe? Zwłaszcza te najbardziej drastyczne, przyjęte na Sejmie Grodzieńskim przed II rozbiorem? Podejrzewam, że jeszcze mniej - choćby z uwagi na to, że wtedy nie było komputerów i kserokopiarek. Właśnie: takie są skutki d***kracji. Każdy, kto próbował coś załatwić, np. w banku, często przekonywał się, że najważniejsze klauzule zapisywane są maczkiem u dołu. To samo dotyczy traktatów - zwłaszcza "europejskich", celowo i świadomie gmatwanych przez spiskowcówfederastów. Tymczasem w d***kracji nikt ich nie czyta. Gdyby kupował dla siebie rower - a, to inna sprawa... Państwa europejskie są już martwe. 27 trupów też nie tworzy żywego organizmu. Co powstanie na ich miejscu? Inne państwa.. Ale o tym już wiele razy pisałem.
JKM
Definitywny koniec Kaczyńskiego. Wacław Klaus liderem Europy! Kto wierzył, że JE Lech Kaczyński nie podpisze traktatu „lizbońskiego”, ten się zawiódł. Miał oczywiście prawo wierzyć: śp. Emeryk Nagy – agent NKWD, który za rządów bolszewii wydawał swoich kolegów na śmierć – stanął na czele antysowieckiego ruchu na Węgrzech (i przypłacił to śmiercią). Śp. Ludwik Svoboda, dopieszczany przez Sowietów generał, wsparł reformistyczne kierownictwo KPCzS w 1968 roku – i nawet to przeżył. Więc i Panu Prezydentowi mogło się zacząć wydawać, że jest Wielkim Człowiekiem i coś może. Być może ostatnie sondaże – pokazujące, że najprawdopodobniej nie wejdzie nawet do drugiej tury wyborów prezydenckich – przekonały Go, że nie ma co się wysilać i ten niewdzięczny naród trzeba poddać tresurze federastów. Wystarczy kilka lat rządów brukselczyków, a nastroje w kraju zrobią się patriotyczne… Tylko że grając na taką szansę, powinien był traktatu nie podpisywać. W tej chwili ma i tak „przechlapane” u „europejczyków”, a stracił poparcie uniosceptyków. Za rok zejdzie z areny jako powszechnie pogardzany i wyśmiewany malutki człowieczek. Natomiast na giganta wyrasta JE Wacław Klaus. Śp. Edward Beneš i śp. Emil Hácha załamali się w obliczu nacisków Adolfa Hitlera – a p.Klaus zachowuje zimną krew. Ostatnio (9 października) wydał znamienne oświadczenie: Na wstępie chciałbym powiedzieć, że spodziewałem się konferencji prasowej na ten temat nieco później, z pewnością nie już dziś po południu. Po wczorajszej rozmowie telefonicznej z premierem Szwecji Reinfeldtem, a ściślej po pewnej jego niedyskrecji ws. treści naszej rozmowy, o której uzgodniliśmy, że będzie poufna, powstało wiele spekulacji, które chcę powstrzymać. Także dzisiejsze spotkanie z przewodniczącym Parlamentu Europejskiego J. Buzkiem prowadzi mnie do wniosku, że muszę już publicznie coś bardziej konkretnego powiedzieć o swoim stanowisku w tej sprawie. Nie chciałem tej ważnej rzeczy niepotrzebnie przyspieszać, ponieważ kwestią kompleksowej oceny Traktatu Lizbońskiego zajmuje się obecnie nasz Trybunał Konstytucyjny. To, co teraz chcę Wam oznajmić, nie ma z postanowieniem Trybunału Konstytucyjnego żadnego bezpośredniego związku. Wielu sobie nawet tego nie uświadamia, jak zasadniczą zmianę oznacza Traktat Lizboński dla Czech. Ten traktat – jak wiecie – uważałem zawsze za złą ewolucję Unii Europejskiej. Pogłębia obecne problemy UE, zwiększa defi cyt demokracji, pogarsza pozycję naszego kraju i naraża go na nowe zagrożenia. Między innymi także dlatego, że doprowadzi do zagrożenia prawnych zabezpieczeń obywateli i stabilności stosunków własnościowych w naszym kraju. Integralną częścią Traktatu Lizbońskiego jest Karta Praw Podstawowych Unii Europejskiej. Na jej podstawie luksemburski Trybunał Sprawiedliwości UE będzie osądzał, czy ustawodawstwo, zwyczaje i procedury stosowane w państwach członkowskich są zgodne z tą Kartą. To umożliwi obchodzenie sądów czeskich i składanie np. roszczeń majątkowych przez osoby wysiedlone po II wojnie światowej bezpośrednio do Trybunału Sprawiedliwości UE. Karta pozwala nawet na badanie już prawomocnych postanowień sądów czeskich. Poprzedni rząd czeski tej – dla Republiki Czeskiej niezwykle doniosłej – kwestii nie poświęcił dostatecznej uwagi i nie wynegocjował dla Republiki Czeskiej takiego wyjątku, jaki dla siebie wynegocjowała Polska i Wielka Brytania. W zakresie praw określonych w Karcie będzie w tych dwóch krajach nadal obowiązywało ich własne prawo i będą o nich np. w Polsce w dalszym ciągu decydowały sądy polskie. Przed ratyfikacją Republika Czeska musi przynajmniej dodatkowo wynegocjować podobną klauzulę. To da nam gwarancję, że Traktat Lizboński nie umożliwi złamania tzw. dekretów Beneša. Myślę, że tę klauzulę da się szybko wypracować. Wacław Klaus, Zamek Praski Jak z tego oświadczenia widać, p. Klaus nie liczy na korzystny dla Czech, Moraw i całej Europy werdykt Trybunału Konstytucyjnego. Gdyby był niekorzystny, to p.Klaus i tak traktatu nie podpisze – bo „Karta Praw Postawowych” jest dla Jego krajów niekorzystna – i koniec. W istocie KPP jest nie tyle „niekorzystna”, co rujnująca – o czym wiele razy pisałem. P. Klaus nie odwołuje się jednak do gwarantowanych przez nią „praw socjalnych” (które większości Czechów i Morawian zapewne się podobają), tylko uderza w nutkę państwowo-narodową: KPP umożliwiłaby wysiedleńcom rewindykacje wyrokami sądów w Strasburgu i Luksemburgu – a nie sądów w Pradze. Jeśli więc federaści koniecznie chcą, by p. Klaus podpisał traktat – to niech zaoferują Pradze dodatkowe gwarancje. Podobnie, jak zagwarantowali to i owo Irlandczykom. P. Klaus oczywiście świetnie wie, że ONI obiecają nawet Złote Góry, byle podpisał, a gdy już powstanie Unia Europejska jako państwo, to większością głosów (starcza średnio 62%) odbierze się te specjalne przywileje po kolei i Czechom, i Irlandczykom, i Polakom – a na końcu Brytyjczykom. Jednak czynnikiem jest czas. W Wielkiej Brytanii nastroje są bardzo antyunijne, konserwatyści zapewne (choć sam p.Dawid Cameron należy do spisku) zorganizują referendum – i wtedy różne rzeczy mogą się zdarzyć. Być może tylko Wielka Brytania wycofa się z UE (i jak w 1942 roku Zjednoczone Królestwo i Szwajcaria będą jedynymi niepodległymi państwami w Europie) – a być może, zapoczątkuje to procesy odśrodkowe. Więc trzeba czekać. I trwać. W najgorszym razie wytarguje dla Czechów i Morawian te gwarancje – co też może się przydać na jakiś czas. JE Wacław Klaus jest teraz niekwestionowanym liderem Europy – Europy Ojczyzn, a nie Europy Totalnej. A o JE Lechu Kaczyńskim za kilkanaście miesięcy nikt w Europie nie będzie pamiętał. I słusznie. JKM
Jak zareagować na Traktat Lizboński? Gdy przed tygodniem pisałem tekst wyrażający nadzieję, że prezydent Kaczyński zechce jednak pozostać prezydentem, zamiast przechodzić na pozycję gubernatora, zajrzałem do konstytucji i przyznam, że przeżyłem lekki szok. Otóż w rozdziale III tego dokumentu, opisującym źródła prawa, ponad połowa – a dokładnie 12 z 21 zapisów – zajmuje się tym, w jaki sposób zależymy od „umowy międzynarodowej”, która wraz z wejściem traktatu lizbońskiego stanie się po prostu Unią Europejską. Innymi słowy: polska konstytucja od samego swojego niechlubnego początku – przypomnijmy, że w referendum głosowało za nią jedynie niecałe 53 proc. z niecałych 43 proc. uprawnionych, czyli zaledwie nieco ponad 22 proc. osób – była zainfekowana wirusem utraty niepodległości. Trzeba było tylko to obce RNA, określające charakter polskiego państwa, odczytać i właśnie tego dokonał prezydent Kaczyński. Uświadamiając sobie takie fakty, aż chce się głośno zapytać: jakim cudem autorzy polskiej konstytucji wiedzieli tak dobrze, jak ją napisać, by nie trzeba było jej zmieniać w przypadku przedłożenia do ratyfikacji np. traktatu lizbońskiego ? Czyżby byli jakimiś większymi albo przynajmniej mniejszymi prorokami? Tego oczywiście nie rozstrzygniemy. Warto jednak zastanowić się nad tym, jak przedstawiciele prawicy wolnościowej powinni zareagować na ten akt skierowany przeciwko niepodległości państwa polskiego. Gdy tworzyły się Stany Zjednoczone Ameryki, starli się przedstawiciele dwóch nurtów intelektualnych – zwolennicy federacji zawarli swoją ideologię w słynnych „Federalist Papers”, jej przeciwnicy w mniej znanych „Anti-Federalist Papers”. Wydaje się, że trzeba przede wszystkim jak najszybciej przygotować realistyczny plan wyjścia z Unii Europejskiej. A doraźnie – wygwizdać prezydenta Kaczyńskiego, gdy w dniu 11 listopada będzie udawał, że nic się nie stało, składając wieniec pod Grobem Nieznanego Żołnierza i wypowiadając kłamstwa, jak bardzo jest za wolnością i niepodległością, której ostateczne już chyba rozwodnienie właśnie zaakceptował. W podpisywaniu aktu zaprzaństwa dzielnie asystowali prezydentowi premier Tusk i przewodniczący Buzek. Proponuję, by w uroczystościach z okazji 11 listopada asystowali swojemu nowemu gubernatorowi zwykli Polacy. Tomasz Sommer
13 października 2009 Bogate złoża socjalizmu leżą w Polsce... A na przykład na Kubie, nie wolno wozić prywatnym samochodem nikogo, oprócz najbliżej rodziny(?????) Bo zabiorą samochód! U nas wolno wozić prywatnym samochodem, kogo się chce, ale też zabierają samochody, tylko pod innym pretekstem. Tam zabierają komuś prywatna własność, i tu zabierają, choć taki samochód to rzecz martwa i o niczym nie decyduje. O wszystkim decyduje człowiek! Nie wiem tylko, jak daleko posunął się kubański demokratyczny ustawodawca, decydując o używaniu własności, chodzi mi o koligacje rodzinne? Czy dziadek to już za daleka rodzina, a szwagier zbyt bliska? Konfiskatę samochodów wymyślił i wprowadził do ustawodawstwa znany „prawicowy” bolszewik, pan Zbigniew Ziobro, obecnie europarlamentarzysta, członek partii o nazwie Prawo i Sprawiedliwość. Szczególnie sprawiedliwość.. Akurat upatrzył sobie samochody, a nie domy, działki, zawartość kont. Mógłby przecież konfiskować alkomamaty..Przy okazji ustawy kompetencyjnej, pardon sprawiedliwej, poturbował setki chłopów jeżdżących na starych rowerach, bo na nowe ich nie było nie stać. Wsadził sprawiedliwie do więzień i siedzą z wyrokami rocznymi. A nic nikomu nie zrobili. Nie ma w ich sprawach pokrzywdzonych!!!! A ludziska siedzą! Bo mają wyroki! Nie ma pokrzywdzonych , a są wyroki??? Czy to nie kuriozalny bolszewizm? To była ta ziobrowska „walka ze zorganizowaną przestępczością”, zorganizowana w rowery i kufle piwa. Polski budżet państwowy ciągle jest pełen głodu ze względu na kosmiczne marnotrawstwo i rządy skorumpowanej biurokracji.. Na Kubie nie wolno prywatnym samochodem odwozić do domu znajomych po kolacji; w Polsce- mimo wszystko wolno! Jest jakiś luz.. Przyznacie państwo… Jest pewien kłopot w porównaniu Kuby do Polski.. Tam oficjalnie mówią, że” socialismo o muerte”, a u nas w propagandzie nie używają wcale słowa ”socjalizm”, na określenie stosunków nadbudowy z bazą, tylko słowo „demokracja”. Jest jakieś takie ,budzące większe zaufanie.. Chyba, że rzecz dotyczy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Wtedy propaganda mówi, że to był sojalismo, ale bez śmierci. Tak jakby obecna Rzeczpospolita nie była ludowa i spec- tajna? A jaka- królewska? Nawet w tej ludowej, biurokratycznej i socjalistycznej- orzełek ma koronę…(????) To jest dopiero!… Temu demokratycznemu burdelowi założyć królewską koronę? Nie obrażając rzecz jasna burdeli, bo tam panuje jako taki porządek. Czy to nie jest profanacja? Mimo wszystko cenię Kubańczyków przynajmniej za to, że nazywają rzecz po imieniu… Jak mają socjalizm wymieszany z komunizmem- to nazywają go socjalizmem. U nas jest socjalizm biurokratyczny nabudowany na upokarzaną własność prywatną ,obłożoną podatkami i wymogami- i ten model nazywają” społeczną gospodarką rynkową”(???). Jak może być socjalizm rynkowy- tego doprawdy nie wiem? Tak jak nie może być żonaty kawaler.. Czy kwadratowe koło… Chociaż socjalizmie wszystko jest możliwe, przynajmniej teoretycznie.. Dopóty, dopóki nie skończą się pieniądze.. A wygląda na to, że pomalutku się kończą.. Wszystko dookoła zaczyna tonąć w długach – nie wyimaginowanych przez biurokracje socjalistyczną, ale zrobionych naprawdę! Mamy taki problem, podobny do problemu faceta, który stoi przed swoim garażem i myśli: „Nie wiem co mam zrobić; klucze od garażu są w domu, te od mieszkania w aucie, a auto jest w garażu”(!!!!). Co na to Krajowe Centrum Kompetencji???? Jest coś takiego.. Może by w końcu ustalić jak jest naprawdę i co do kogo należy? Na razie zajęte jest organizowaniem „ kampanii społecznej” pt” Kocham nie biję”(???). W tym celu obklejają całą Polskę bilbordami, które przecież nie są za „darmo”, ale kosztują i jeszcze na ten nonsens agitują, żeby im oddawać 1% z naszego dochodu przymusowo pobieranego od nas przez państwo… Ja agituję, żeby na to marnotrawstwo nie dawać! Stoi człowiek na przejściu dla pieszych, w jego kierunku jedzie samochód. Pieszy myśli: „ Nie tramwaj, objedzie”. Kierowca myśli:” Nie słup, zlezie”. A propos darmochy: od 2014 roku, każdy nowo budowany Dom , będzie musiał być budowany obowiązkowo z internetem (????). Na razie nie wiadomo, czy ta „ rozsądna” decyzja dotyczyć będzie domków jednorodzinnych., czy też nie..? Będzie dotyczyć tzw. bloków. Do tej pory bloki są budowane obowiązkowo z: kranami ciepłej i zimniej wody, z łazienkami, kuchniami, z kanalizacją, z sufitami podłogami, z przedpokojami i oknami.. Teraz dojdzie obowiązkowo Internet. Jeden z „pożytecznych idiotów’, których na usługach propagandy jest multum powiedział, że:” chodzi o to, żeby lokatorzy nie płacili za Internet, bo będzie on za darmo”.(???). Internet jest wytworem pracy ludzkiej i siłą rzeczy nie może być „ za darmo” , bo zostały poniesione przy jego wytworzeniu koszty, tym bardziej, że nie jest wpisany „ za darmo” do Konstytucji III Rzeczpospolitej, tak jak dajmy na to- oświata, która w Konstytucji jest ‘ za darmo, ale w rzeczywistości za nią się płaci – i to podwójnie. Konstytucja sobie, a życie sobie, jak to w socjalizmie konstytucyjnym i demokratycznym. Raz w podatkach, a raz bezpośrednio w szkołach. Najlepiej to widać na przykładzie szkół prywatnych.. Rodzice posyłający tam dzieci, raz płacą innym rodzicom za ich dzieci posyłane do państwowych szkół, a drugi raz za swoje dzieci posyłane do szkół prywatnych. To się nazywa sprawiedliwość społeczna będąca czymś innym, niż sprawiedliwość, i jeszcze czymś innym niż- Prawo i Sprawiedliwość. Socjalizm jest ustrojem pozorowanym i naumyślnym; skonstruowany na utopii, obietnicach, fałszu, obłudzie Tym wszystkim zarządza biurokracja!. Internet potrzebuje energii, problem energii istnieje w propagandzie na co dzień, straszą nas nieustannie, że kończą się zasoby, trzeba oszczędzać i tak dalej.. Na pewno te problemy rozwiąże nowy pomysł, który lęgnie się w głowach decydentów z Platformy Obywatelskiej. Będziemy mieli nowego pełnomocnika, tym razem od wykorzystania ekoenergii(????) Nie wiem jeszcze, czy będzie miał pomocnika w gabinecie politycznym, jeśli będzie gabinet polityczny, a myślę, że jest potrzebny, tak jak w innych urzędach apolitycznych. Bez pełnomocnika ds. wykorzystania ekoenergii nie da się żyć, tak jak bez powietrza. Nie da się żyć bez całej tej biurokracji, bo nie da się, żyć – jak twierdzą niektórzy śmiechoterapeuci- bez śmiechu. Dlatego, czego jak czego, ale śmiechu rządzący nam nie oszczędzają. Na śmiechu nie oszczędzają. I nie ma żadnej organizacji” pozarządowej”, która by ze śmiechem walczyła.. No cóż…” Basia jak wyszła ze szpitala, przyszła do zdrowia”- powiedziała jedna pani drugiej pani… A u nas na szczęście, szczególnie na południu spadł śnieg.. Przysypał tymczasowo afery polityczne… Ale na pozostałych obszarach Polski śnieg nie spadł..
Jak sobie tam radzą mieszkańcy? WJR
Dorn pyta o 30 lipca 2009 Ludwik Dorn: Wystąpienie pana ministra Boniego postawiło niesłychanie poważny znak zapytania nad wiarygodnością pana premiera Tuska w tej sprawie (...) Z wystąpienia pana ministra Boniego dowiadujemy się nagle po raz pierwszy, że 30 lipca odbyło się spotkanie, w którym uczestniczyli pan premier Donald Tusk, pan minister Boni, i pani minister Suchocka-Roguska, na którym to spotkaniu pan premier polecił sporządzenie nowych założeń do ustawy o grach losowych. Ta 3-tygodniowa różnica dat ma tutaj zasadnicze znaczenie, bo nagle dowiadujemy się, że pan premier zatroskał się o tę ustawę i proces legislacyjny jeszcze przed powiadomieniem go o nieprawidłowościach przez szefa CBA. Pojawia się pytanie. Skoro pan premier 30 lipca, jak dowiadujemy się od pana ministra Boniego, polecił przygotowanie nowych założeń do wzmiankowanej ustawy, to dlaczego 26 sierpnia polecił przygotowanie nowych założeń do tej ustawy panu ministrowi Kapicy? (...) Komisja śledcza powinna się także zająć zbadaniem okresu między 30 lipca a 26 sierpnia i twardych dysków, bo twardego dysku się nie okłamie, aby wiedzieć, jakie dokumenty i z jaką datą zostały wytworzone. Jeśli dowiemy się, że żadnych dokumentów dotyczących przygotowania założeń do nowej ustawy między 30 lipca a 26 sierpnia nie było, to do dymisji musi się podać albo pan premier, albo pan minister Boni, i tyle. Wczorajszy komentarz pisałam tylko na podstawie lektury wyjaśnień Boniego, pytanie Dorna i odpowiedź Tuska doczytałam później i jestem już pewna, że Boni się nie pomylił podając datę 30 lipca. Natomiast genialna uwaga Dorna o konieczności zbadania twardych dysków pozwoli zweryfikować dwie wersje zdarzeń. Wersja pierwsza - 30 lipca Tusk zlecił pisanie nowej ustawy, a przebieg spotkania był mniej więcej taki jak to przedstawili Tusk i Boni. Za tą wersją przemawia wyłącznie to, że padła. Przeciwko niej - wszystko. Kalendarium Cichockiego, notatka Kapicy ze spotkania 26 sierpnia, relacja Kamińskiego ze spotkania z Tuskiem, a także dotychczasowe wypowiedzi, w których nikt nigdy nie wspomniał o lipcowym spotkaniu i jego postanowieniach. Gdyby 30 lipca Tusk kazał pisać nowe założenia do ustawy, to by o tym powiedział Kamińskiemu 14 sierpnia. Tymczasem Kamiński chyba nic nie wiedział, i nie dowiedział się przez kolejne dwa miesiące skoro jeszcze pod koniec września zaalarmował najwyższych urzędników w państwie o nieprawidłowościach przy ustawie. Ustawie, która - według Tuska i Boniego - już od dwóch miesięcy była w koszu a Kapica pisał nowe założenia. Tylko najwyraźniej zapomniał o tym powiadomić swoje szefostwo skoro gdy 30 września CBA rozesłało swoje pisma rzecznik Ministerstwa Finansów Witold Lisicki mówił Rzepie: Witold Lisicki: Nie wiem o co chodzi. Projekt ustawy jest znany od wiosny 2008 r. i wszystko pod względem legislacyjnym jest klarowne i czytelne. Ani słowa o tym, że tamta ustawa to historia bo od dwóch miesięcy (według Boniego) lub przynajmniej od miesiąca (według Cichockeigo) w ministerstwie trwają intensywne nad założeniami nowej ustawy. Wersja przedstawiona posłom w czwartek o tym, że już 30 lipca premier zlecił pisanie nowych założeń nie trzyma się kupy, przeczy jej wszystko co się zdarzyło i co powiedziano w tej sprawie, a także oficjalne dokumenty przedstawione wcześniej opinii publicznej. Zostaje nam więc: Wersja druga - 30 lipca Tusk nie zlecił pisania nowej ustawy, szczerze mówiąc zaczynam nawet wątpić, że zlecił to 26 sierpnia. Bo przecież jedyna wzmianka o wydanym Kapicy poleceniu pojawia się w kalendarium Cichockiego, w szczegółowej notatce samego Kapicy ze spotkania nic na ten temat nie ma, trudno uwierzyć, że Kapica pominął w notatce informację, że premier mu kazał zacząć pisać wszystko od nowa. Notatka powstała 14 września, kiedy Kapica już od półtora miesiąca (według Boniego) lub od dwóch tygodni (według Cichockiego) pisał nowe założenia. Ludwik Dorn mówi o konieczności ustalenia tego co się działo w okresie 30 lipca - 26 sierpnia i zbadania twardych dysków. Ale chyba przydałoby się zbadać także okres późniejszy, aż do 30 września kiedy CBA rozesłało swoje pismo. Bo podobnie jak jedynym dowodem na polecenie wydane 30 lipca są słowa Boniego, tak jedynym dowodem na polecenie wydane 26 sierpnia są słowa Cichockiego. Zakładam, że jeśli Tusk polecił przygotować nowe założenia do ustawy to pozostał po tym jakiś ślad. Zbadanie twardych dysków pozwoli ustalić datę utworzenia tego śladu. Dopóki nie pojawi się nic co uwiarygodni wersję o poleceniu z 30 lipca lub 26 sierpnia nie mam powodu w żadną z nich wierzyć bo wszystko przemawia przeciwko nim. Fakty i wypowiedzi świadczą raczej o tym, że w pracach nad ustawą nic się nie działo a ostatnimi ruchami w niej były blokujące pisma Szejnfelda i Drzewieckiego. Nie było też żadnej interwencji Tuska po wizycie Kamińskiego, o czym świadczy fakt, że 30 września Kamiński uznał, że musi zrobić rzecz bezprecedensową czyli wszcząć alarm. "Afera hazardowa" się rozrasta i nie wiem czy nie okaże się największą aferą III RP, a to dlatego, że o wyraźniej niż afera Rywina pokazuje degrengoladę naszego życia publicznego. Nie wierzę, że tych obrażających inteligencję krętactw nie widzą politycy PO i prorządowi dziennikarze, że nie zadają sobie pytań o to dlaczego Platforma uznała, że jej się to bardziej opłaca niż wyrzucenie z partii jedynych dwóch winnych (a i to winnych tylko trochę). Jeśli wciąga się kolejne osoby w preparowanie alibi dla premiera, jeśli rozprawę z CBA przeprowadza się nawet bez udawania, że chodzi o coś więcej niż zemstę, jeśli otwarcie wzywa się do wojny z opozycją, to przecież nie dlatego, że Chlebowski nieelegancko rozmawiał, a Drzewiecki ma niefajnego kolegę. Sądząc po zastosowanym przez Tuska uderzeniu wyprzedzającym, cios jakiego się sam spodziewa musi być przepotężny. Kataryna
U progu nowego etapu Nie jest dobrze. Nie tylko pogoda nam się psuje, ale, co gorsza, również sprawy publiczne zaczynają się układać według słynnego wierszyka Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Pisał on tam, że „gdy się człowiek robi starszy, wszystko w nim po trochu parszy-wieje” aż wreszcie dochodzi do tego, że „łzami skrapia własne kale-sony”. Skoro taki koniec czeka każdego człowieka, to cóż dopiero mówić o rządzie, który starzeje się znacznie szybciej nawet od kota ze znanego przysłowia: „płot – trzy lata, kot – trzy płoty, człek – trzy konie, koń – trzy koty”. Rząd, niczym płot, dłużej niż trzy lata w zasadzie nie wytrzymuje, więc nic dziwnego, że chociaż nie minęły nawet dwa lata, rząd premiera Tuska zaczyna wykazywać galopujące symptomy sparszywienia. Już nawet nie wiadomo od czego zacząć, bo parch na parchu siedzi i parchem pogania. Jeszcze minister Radosław Sikorski nie przyszedł do siebie po nieudanej interwencji dyplomatycznej u Hilarii Clintonowej w sprawie Rajmunda Lieblinga – bo podobno tak naprawdę nazywa się słynny reżyser Roman Polański - a tu już mamy aferę hazardową. Jak pamiętamy, pani Hilaria schroniła się za mury ludowej praworządności – że to niby w Ameryce o takich sprawach jak przyszłość Romana Polańskiego, decydują niezawisłe sądy. To zupełnie tak samo, jak u nas, więc teoretycznie nic przecież nie stoi na przeszkodzie, żeby wydać im rozkaz wypuszczenia Romana Polańskiego na wolność, w dodatku z jakimś sutym odszkodowaniem. Jeśli tedy pani Hilaria chroni się za murami ludowej praworządności, to znaczy, że wie, iż starsi i mądrzejsi musieli wydać inny rozkaz. Jeden z Czytelników w liście zwraca mi uwagę, że Roman Polański nakręcił „Pianistę” a Lew Rywin film ten sfinansował. Niby wszystko ładnie-pięknie, ale niektórzy żydowscy recenzenci wytknęli filmowi „nadmiar realizmu”, zarówno w przedstawieniu żydowskiej policji, jak i wyeksponowaniu pomocy, jakiej tytułowemu pianiście udzielali Polacy. Tymczasem na tym etapie polityki historycznej jest rozkaz, że żadnej żydowskiej policji przecież nie było, tylko Tewje Bielski w braterstwie broni z płk Stauffenbergiem bohatersko walczył z polskimi nazistami. Dlatego właśnie – konkluduje podejrzliwy Czytelnik - Polański siedzi w szwajcarskim, a Lew Rywin – w polskim areszcie. Wszystko to być może, zwłaszcza, że niezależnie od tego, mściwi Szwajcarzy mogli sobie wykalkulować, że jak odstawią Polańskiego w kajdanach do Ameryki, to tamtejsi Żydzi podniosą klangor pod same uszy Najwyższego, wszczynając coś w rodzaju Drugiej Hollywoodzkiej Wojny Secesyjnej. Taka to ci zemsta za amerykańskie naciski sprzed lat, na skutek których oszczędni Szwajcarzy zostali wyszlamowani z pieniędzy na rzecz holokaustników. Jakby tego było mało, to „Washington Post”, gdzie pisuje pani Anna Applebaum, czyli pani ministrowa Sikorska, ostro sobie z Polańskiego pokpiwa. Ale to jeszcze nic w porównaniu z tym, że „New York Times” wyśmiewa się również z obrońców Polańskiego a więc – ministra Sikorskiego! Co za obciach, co za wstyd! Wygląda na to, że albo amerykańskie koneksje ministra Sikorskiego były jeszcze jedną uroczą blagą, albo starsi i mądrzejsi tak szybko i radykalnie zmienili etap, że minister Sikorski nie mógł za nimi nadążyć i gwoli odzyskania równowagi, uciekł aż do Afryki, gdzie telewizja pokazała go podczas zwiedzania polskich misji katolickich. Jak trwoga, to do Boga? Żeby tylko z tego wszystkiego nie wypisał się z PO i nie wstąpił nam jeszcze do zakonu! Tymczasem w kraju, po ujawnieniu afery hazardowej, premier Tusk co i rusz musi z rządowej pirogi wyrzucać jakiegoś murzyńskiego chłopca. Na nic gwarancje ministra Czumy, na nic jazgotanie wicemarszałka Niesiołowskiego! Na razie za burtę wyleciał poseł Chlebowski i minister Drzewiecki, ale poseł Palikot odgraża się, że na tym nie koniec, że za burtą powinno znaleźć się jeszcze kilku murzyńskich chłopców. Doprawdy trudno byłoby to zrozumieć, gdyby nie oświadczenie pana doktora Andrzeja Olechowskiego. Powiedział on między innymi, że nie będzie już wstępował do żadnej partii, bo „jest człowiekiem pewnej opcji, a ludzie o tym nastawieniu znajdują się we wszystkich plemionach”. O, to, to! Zawsze mówiłem, że razwiedka penetruje wszystkie partie establishmentu, Platformy Obywatelskiej, ma się rozumieć, nie wyłączając. Ale skoro i pan doktor Olechowski mówi o tym otwartym tekstem, to czyż to nie znaczy, że nie tylko on ma poważne zamiary, ale również razwiedka przeszła do akcji bezpośredniej? Nie można tego wykluczyć, jako że zakończyły się wybory w Niemczech i pani Aniela już wie, co przystoi jej uczynić w naszych sprawach. Warto przypomnieć, że to właśnie pan dr Olechowski podczas słynnego „Forum Dialogu” w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina powiedział, że w Unii Europejskiej będziemy o naszych sprawach „współdecydować”. Z kim „współdecydować”? A z kimże, jeśli nie z Naszą Panią Anielą? Więc skoro posłu Palikotu dziennikarze śledczy nagle przestali wytykać studentów, emerytów i nieboszczyków, to nic dziwnego, że to właśnie on prorokuje skonfundowanemu premieru Tusku, ilu murzyńskich chłopców jeszcze będzie musiał z pirogi wyrzucić, zanim sam z niej wyskoczy. Bo wypada zwrócić uwagę, że i to nie jest wykluczone, ponieważ – jak podają niezależne media - „Polacy” właśnie przestali premieru Tusku wierzyć. Jeszcze do niedawna „wierzyli” i „ufali”, żeby tam nie wiem co, a teraz – patrzcie Państwo! – przestali. Więc jakże tu się dziwić, że była posłanka PO Beata Sawicka, na samo wspomnienie agenta CBA, który nie dość, że nadział ją na prowokację policyjną, ale w dodatku podstępnie rozkochał, stojąc przed niezawisłym sądem tonie we łzach nie tylko z nieutulonego żalu za utraconymi złudzeniami, ale i z obawy przed niepewną przyszłością, bo skąd może w tej sytuacji wiedzieć, czy niezawisły sąd nie dostał przypadkiem już nowych rozkazów? SM
To będzie afera! Przed tygodniem tłumaczyłem, że afera z grami hazardowymi byłaby w gruncie rzeczy dla nas korzystna. Podobnie zresztą jest ze złodziejem. Jeśli złodziej ukradnie ze Skarbu Państwa 100.000, to to jest korzystne - bo ludzie prywatni, nawet złodzieje, na ogół wydają pieniądze rozsądniej niż państwo. Czy dlatego powinniśmy POpierać złodziejstwo? Albo nie karać ludzi od "afery hazardowej"??? Oczywiście, że nie. Jeśli jakiś p. Smith powie tak: "Panie Kowalski! Ukradnij Pan p. Nowakowi 100 złotych i jakoś rozsądnie je wydaj - a ja wtedy dopłacę Panu 20 dolarów" - i Kowalski to zrobi - to Polska na tym zarobi: będziemy bogatsi o 20 dolarów. Ale p. Kowalski powinien pójść do kryminału...Podobnie z "aferzystami hazardowymi". POwinni sobie POsiedzieć. Tymczasem zostali, jak za "komuny", POprzesuwani z jednej POsady na drugą - i nazwani "najcenniejszymi ludźmi" p. Donalda Tuska. Cóż: na tle takich szmaciarzy, jak p. Michał Boni, to może oni są jak te lelije czyste... Powtarzam: zachowanie p. Drzewieckiego & Cons. jest skandaliczne a korupcja POwinna być karana. Tymczasem ukarany ma być ten, kto wykrył aferę - czyli p. Mariusz Kamiński. P. Kamiński ma istotnie bzika na punkcie wykrywania "przestępstw komunistycznych" - ale tu akurat postąpił, jak był powinien. Jeśli dopuścił się przecieku - to dlatego, że był przekonany, że w przeciwnym wypadku chłopaki z PO zamiotą sprawę pod dywan. Bo, jak to ładnie ujął WCzc. Eugeniusz Kłopotek (PSL, Bydgoszcz), p. Chlebowski postradał zmysły. Zamiast jak Europejczyk umawiać się w luksusowej restauracji, z aparacikiem przeciwpodsłuchowym w kieszeni - umawiał się na cmentarzu. Takiego człowieka nie przyjmą na salonach w Brukseli. Tam się kradnie ZNACZNIE większe pieniądze - ale po europejsku, a nie jak burak z Pipidówy! A skoro mowa o większych pieniądzach, to warto zapamiętać słowa WCzc. Janusza Palikota (PO, Lublin): "Chlebowski i Drzewiecki źle się zachowali, ale nie ukradli niczego i nie dopuścili się korupcji; za wybuch afery odpowiada szef CBA. - Mariusz Kamiński powinien być aresztowany za nadużycie władzy" - Jak to - nie dopuścili się korupcji??? Nie zdążyli, bo sprawa wyszła na jaw? P. POseł wyjaśnia: "To była niefrasobliwa, dupowata wypowiedź Chlebowskiego, który się popisuje bez żadnego realnego działania. Znam Chlebowskiego, to czysty człowiek. Szpanował, co wynikało ze słabości" - z czego by wynikało, że ten "czysty człowiek" oszukiwał "Rysia", że ma wpływy - by brać odeń pieniądze!!! Wreszcie: "Nie rozumiem Drzewieckiego. Dzięki projektom związanym z Euro 2012 mógł być legendą tego rządu, a dał się uwikłać w taką sprawę". I tu jest pies pogrzebany! Na samym "Stadionie Narodowym" jest do przekręcenia ze 2,5 mld zł - od czego zapewne ok. 10 proc. to łapówki. A inne stadiony? A autostrady? To znaczy: autostrad nie będzie, ale wydatki będą... Pretensja p. Palikota jest taka: "Mamy do ukradzenia tyle setek milionów, może i miliard - a ten idiota wziął łapówki za jakieś 50.000!!! Przez tę głupotę możemy stracić władzę - a wtedy do tych konfitur dorwie się ktoś inny". Prawdziwy problem w tym, że w aferze "hazardowej" Polska w sumie nie traciła - natomiast w aferze "Euro 2012" chodzi o sumy dużo, dużo wyższe - i tam strata będzie realna. Będą - już są - wykonywane zupełnie zbędne prace - tylko po to, by wziąć te 10 proc. łapówki. A jeśli wykonamy niepotrzebną robotę za miliard, by wziąć 100 mln łapówki - to strata Polski jako takiej wyniesie nie 100 milionów, a 900 mln. I mnie ich cholernie szkoda! JKM
Kamiński na posadzie – hucpiarz Grad do dymisji. NATYCHMIAST! JE Donald Tusk po raz kolejny nie dotrzymał słowa. Najpierw obiecał zdymisjonować JE Aleksandra Grada, jeśli nie sprzeda On tych stoczni – i nie zdymisjonował. Najprawdopodobniej pomógł szantaż ze strony ludzi WSI – poprzez groźbę wystawienia w wyborach prezydenckich p. Andrzeja Olechowskiego. Gdy p. Grad pozostał na miejscu – presja p. Olechowskiego i pseudo-SD jakby zmalała. Zniknęli w każdym razie z ekranów nawet TVN. Natomiast p. Mariusza Kamińskiego p. Tusk nie miał prawa zdymisjonować. Co prawda istnieje precedens: p. Lech Wałęsa zdymisjonował był p. Marka Markiewicza z posady szefa TVP – i choć Trybunał Konstytucyjny orzekł, że było to bezprawne, p. Markiewicz na posadę nie wrócił (!!). No, ale wtedy za p. Wałęsą murem stała cała bezpieka – a dziś trzeba uważać... W takim razie p. Tusk nie powinien był tego zapowiadać – bo wychodzi na słabeusza. Na temat p. Kamińskiego napisałem w „Dzienniku Polskim” tak: Boży szaleńcy. Niektórzy sądzą, że szefem od zwalczania korupcji powinien być człowiek spokojny, odpowiedzialny, zrównoważony i niefaworyzujący nikogo. Jest to złudzenie - i to dość niebezpieczne. Takich ludzi jest bardzo mało - a w dodatku grozi to przyjęciem pozycji nieświętej pamięci Andrzeja Wyszyńskiego, sowieckiego prokuratora, który głosił, że "Adwokat, sędzia i prokurator powinni zgodnie działać dla obiektywnego ustalenia stopnia winy oskarżonego". My wierzymy w wyższość systemu kontradyktoryjnego, gdzie adwokat i prokurator nie powinni być zgodni... Konsekwentnie i tu należałoby powołać CBA, CBB, CBC, CBD i ew. CBE. Na czele pierwszego postawić człowieka, który fanatycznie nienawidzi PO, na czele drugiego osobę nienawidzącą PiS, trzeciego - przeciwnika PSL, a czwartego - zawziętego wroga postkomunistów... Wielkich czynów nie dokonują ludzie zrównoważeni - lecz Szaleńcy Boży. A i skąd dziś, gdy wszystko jest przeżarte polityką, znaleźć człowieka nie zatrutego propagandą? I tyle. Co zaś do JE Aleksandra Grada, to ten człowiek pobił wszelkie rekordy hucpiarstwa. Facet, który parę miesięcy temu publicznie przysięgał, że „nabywca stoczni jest absolutnie wiarygodny” - dziś twierdzi, że „"Aferę stoczniową wymyśliły CBA i media" !!!!!!! (- Chuchaliśmy i dmuchaliśmy na inwestora. Ale do naruszenia prawa nie doszło. Afery stoczniowej nie ma. Została wymyślona, nie tylko przez CBA, ale również przez niektóre media, gdzie już na starcie postawiono fałszywą tezę, jakoby przetarg na najważniejsze części majątku stoczni został ustawiony - mówi na łamach "Rzeczpospolitej" minister skarbu Aleksander Grad. - Na serce każdej ze stoczni, tereny, gdzie budowano statki, była tylko jedna oferta. Dlatego dowodzenie, że coś mogło być ustawione pod jednego oferenta, jest niepoważne - mówił "Rz" Grad. Grad powiedział, że "30 kwietnia inwestor poinformował, że może nie zdążyć wpłacić wadium w terminie i prosi o przedłużenie go do 8 maja". - Przedłużyliśmy, informując o tym. W tym terminie jeszcze inny chętny wpłacił wadium - EcoTransport. Przecież przesunięcie terminu dotyczyło wszystkich - dodał minister. Według tygodnika "Wprost", który powołuje się na raport CBA, urzędnicy Agencji Rozwoju Przemysłu, podległej ministerstwu Aleksandra Grada "czynili wszystko co w ich mocy, aby zapewnić zwycięstwo w przetargach na majątek stoczni gdyńskiej i szczecińskiej wybranemu przez siebie katarskiemu inwestorowi Stiching Particulier Fonds Greenrights". Wojciech Dąbrowski zapewniał, że wszystkie działania agencji miały na celu znalezienie inwestora, który gwarantowałby utrzymanie produkcji w stoczniach w Gdyni i Szczecinie. Prezes ARP zaznaczył też, że przetarg przebiegał zgodnie z wszelkimi procedurami prawnymi. Według "Wprost", minister Aleksander Grad chciał przerwania przetargu na majątek zakładów, kiedy inwestor postanowił wycofać się z transakcji. Prezes ARP powiedział, że minister skarbu nie rozmawiał z nim o przerwaniu przetargu, ale pytał go, czy istnieje prawna możliwość takiego posunięcia. Dąbrowski oświadczył natomiast, że ustawa kompensacyjna nie określała terminu wpłaty wadium. Zdementował w ten sposób doniesienie "Wprost", który napisał, że inwestorzy zainteresowani przystąpieniem do przetargu, mieli do 30 kwietnia złożyć oświadczenie rejestracyjne i wpłacić wadium). Według ministra skarbu 13 maja, gdy minął termin wpłaty wadium przez potencjalnych inwestorów "okazało się, że zainteresowany kluczowymi aktywami jest tylko jeden inwestor". P. Grad robi wrażenie, jakby do dziś nie wiedział, kto jest tym „wiarygodnym inwestorem” tym razem wymienił nawet nazwę „Stichting Particulier Fonds Greenrights” - tyle, że firma ta nie ma nic wspólnego z Katarem!!! Jak napisałem w obszernym artykule w „Najwyższym CZAS!”ie: „Najdowcipniejsze w tym wszystkim jest to, że katarczycy w ogóle nie byli ani przez moment inwestorem – i nie zamierzali kupić tych stoczni! Właściwym nabywcą, na rzecz którego działał katarski QInvest była „fundacja” (??) „Stichting Particulier Fonds Greenrights” (???) działająca w imieniu „United International Trust N.V” zarejestrowanej na... Antylach Holenderskich, najprawdopodobniej spółki komandytowej z panami o nazwiskach: Eliasz Reifman, Ron Al Dor, Guy Bernstein, Jakób Elinav, Gad Goldstein, Hadas Gazit Kaiser, Uzi Netanel, Naamit Salomon, Ido Schechter”. UIT miała tylko podobno gwarancje Islamskiego Banku Kataru. Jest zdumiewające, że o tym w ogóle się nie pisze. Chociaż... nie tak znów zdumiewające, jeśli weźmie się pod uwagę, że ci panowie są podobno byłymi oficerami Mossadu i innych SS Państwa Izrael.
Nie jest wykluczone, że naszym służbom specjalnym zepsuto jakąś koronkową „operację specjalną”: mieli załatwić dla III RP coś tam, w zamian za to, że ktoś załatwi coś tam itd. SS wcale nie muszą działać na niekorzyść Polski czy III RP. Pamiętacie Państwo aferę „Iran-Contras”. P. płk. Oliver North, nie mogąc przepychać przez Kongres pomocy dla antykomunistycznych „Contras” załatwił pomoc dla walczącego właśnie z Irakiem Iranu – w zamian za to, że Iran dał pieniądze na walkę z komunizmem w Nikaragui. Potem zrobił się z tego wielki huk – i p. North wyleciał. Coś takiego być może miało miejsce i tu. Co by tłumaczyło zdumiewające zachowanie się p. Grada. Niezależnie jednak od tego, co Nim powodowało – za coś takiego minister z posady wylecieć MUSI. I niech JE Donald Tusk wreszcie to zrobi! JKM
Niemczyk: Z CBA może być problem - Premier ma pełne prawo, by odwołać Mariusza Kamińskiego - z Piotrem Niemczykiem, byłym ekspertem sejmowej Komisji ds. służb specjalnych rozmawia Dorota Kowalska. Premier Tusk ma odwołać Mariusza Kamińskiego z funkcji szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Pana zdaniem ma takie prawo? Absolutnie tak. Premier ma wszystkie potrzebne mu do tej decyzji opinie, brakuje tej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, ale 80 proc. Polaków, którzy oglądają telewizję, tą opinię zna. A co do pana Kamińskiego? Nawet jeśli ktoś uważał, że charakteryzuje się etyczną postawą, to chyba zmienił zdanie po tym, jak wyciągnął aferę stoczniową. Nieprzypadkowo zrobił to w chwili, kiedy było wiadomo, że uruchomiona zostaje procedura jego odwołania. Afera stoczniowa nie jest żadną aferą, jest jedynie pokazaniem, że Mariusz Kamiński to człowiek niezbędny Polsce, stojący na straży praworządności.
Ale afera hazardowa, to nie wymysł Mariusza Kamińskiego. Są w nią zamieszani najważniejsi politycy PO, lobbujący za rozwiązaniami korzystnymi dla biznesu hazardowego. Zgadza się. Nie znamy szczegółów tej sprawy, ale rzeczywiście, kilku polityków zachowywało się, najdelikatniej mówiąc, dość niefrasobliwie. Ale proszę zwrócić uwagę, zmiany oczekiwane przez biznesmenów nigdy nie zostały do ustawy wprowadzone.
Opozycja, a zwłaszcza PiS sugeruje, że odwołanie Kamińskiego jest niezgodne z prawem, a premier powinien stanąć przed Trybunałem Stanu. Śmieszą mnie takie sugestie. Nie widzę absolutnie żadnych podstaw, aby stwierdzić, że procedura odwołania wszczęta przez premiera Tuska jest nielegalna. To, czy Kamiński działał nieetycznie nie jest warunkowane wyrokami sądowymi. Sprawa nieetycznego działania jest bardzo uznaniowa, wymaga głębszej analizy, ale osobiście jestem bliższy interpretacji premiera Tuska niż ministra Aleksandra Szczygło. A nawet jeśli premier miałby w przyszłości stanąć przed Trybunałem Stanu, to trudno, niech stanie. Nie wiem tylko, na jakiej podstawie Trybunał Stanu stwierdzi, że premier Tusk złamał prawo. To wymagałoby znowu odpowiedzi na pytanie, czy pan Kamiński działał etycznie czy nie. Moim zdaniem już samo wykorzystaywanie spraw prowadzonych przez CBA do obrony swojej pozycji jest nieetyczne.
Kto w takim razie, po Mariuszu Kamińskim, powinien stanąć na czele CBA? Myślę, że to powinien być ktoś, kto rozumie gospodarkę. Korupcja jest przestępstwem, które dotyczy głównie gospodarki. Tylko człowiek mający pojęcie o procesach gospodarczych, jest w stanie określić, czy dany proces jest zagrożony jakimś przestępstwem korupcyjnym czy nie. To nie musi być osoba o jakiejś szerokiej wiedzy operacyjnej, tą wiedzę powinni posiadać jego zastępcy czy szefowie poszczególnych pionów.
Więc co: ekonomista na czele CBA? Bo chyba biznesmeni nie wchodzą w grę? Dlaczego? Właśnie że najlepszy byłby biznesmen. Pytanie, czy jakikolwiek miałby interes, aby przyjść do takiej instytucji. Ale co ważne, czy my Polacy, z natury podejrzliwi, znaleźlibyśmy człowieka poza wszelkimi podejrzeniami. Boję się, że nie.
Nawet gdybyśmy znaleźli, nie wiadomo, czy będzie miał czym kierować. Niektórzy mówią, że CBA, to Mariusz Kamiński i bez niego ta instytucja przestanie istnieć. Moim zdaniem nie jest takie ważne, co się dzieje z kierownictwem. Dużo ważniejsze: co się dzieje z 280 sprawami prowadzonymi w CBA w zeszłym roku, które mają być kontynuowane. Pytanie, czy ludzie, którzy je prowadzą też odejdą z Kamińskim. Jeśli tak, to rzeczywiście niepokojące. Druga sprawa: jeśli odejdą, to jak? Czy w sposób etyczny, lojalny wobec państwa? Czy profesjonalnie przekażą następcom prowadzone sprawy? Jeśli szeregowi pracownicy tak się zachowają, nie widzę żadnego zagrożenia. Jeśli jednak obrażą się na państwo, to będziemy mieć problem.
To by oznaczało koniec CBA? Gdyby w tej chwili funkcjonariusze, którzy realizują konkretne sprawy, nie ze ścisłego kierownictwa CBA, ale średniego i szeregowego szczebla, porzucili pracę, to byłyby koniec CBA. Jednak jeżeli ci ludzie są funkcjonariuszami Mariusza Kamińskiego, a nie państwa, to moim zdaniem, nie ma czego żałować.
Jak, pana zdaniem, powinno zatem funkcjonować Centralne Biuro Antykorupcyjne? Zacznijmy od tego, czy taka służba w ogóle powinna istnieć. Struktury nie rozwiązują problemów, rozwiązują je ludzie. Jeśli przyjrzymy się wydziałom antykorupcyjnym działającym w komendach wojewódzkich policji, to może się okazać, że pracują lepiej i sprawniej niż CBA. Ale to już zupełnie inne pytanie, pytanie o to, czy do jednej grupy przestępstwa powinno się tworzyć oddzielny pion jego zwalczania. Wprawdzie mówi się, że korupcja to bardzo dotkliwy rodzaj przestępczości, ale czy przestępczość narkotykowa nie jest dotkliwa?
CBA powstało po to, aby tropić korupcję w strukturach władzy, która, jakby na to nie patrzeć sprzyja korupcyjnym zachowaniom. Policja nigdy jakoś nie zajmowała się politykami. A CBA zajmowało?
Żeby wymienić tylko kilka nazwisk: Zbigniew Chlebowski, Mirosław Drzewiecki, Tomasz Lipiec. Oni stracili stanowiska właśnie dzięki działaniom CBA. Zgoda. Ale popatrzmy na najważniejsze sprawy prowadzone przez CBA albo statystyki przestępczości. W 2008 roku policja prowadziła 5 900 postępowań przygotowawczych spraw korupcyjnych, CBA 280. Oczywiście, że policja nie prowadziła postępowań, w których przewijali się posłowie czy ministrowie, prowadziła sprawy normalnych ludzi. Tyle tylko, że CBA też zajmowało się takimi sprawami żeby wspomnieć chociażby historię kardiochirurga Mirosława G. Gdyby najważniejsze sprawy korupcyjne w kraju prowadziło CBA, takie rozgraniczenie miałoby sens, ale nie do końca tak było.
Dobrze, ale mamy CBA i powinniśmy zadać sobie pytanie, co robić, aby jak najlepiej funkcjonowało. Żeby nie było oskarżane o działanie na polityczne zamówienie takiej czy innej opcji politycznej? Te oskarżenia dotyczą wszystkich służb w Polsce: można przecież powiedzieć, że prokuratura czy Centralne Biuro Śledcze też działa na zlecenie polityczne. Jest tylko jeden sposób, aby temu zaradzić: trzeba dopracować procedury tak, aby każde działania miało uzasadnienie merytoryczne. A nie takie, że jeden polityk pokaże palcem na innego i powie: "O, na Mietka mi teraz haki zbierajcie". Każde działanie musi być uzasadnione konkretnym zdarzeniem. Nie może być tak, że podsłuchujemy polityków, bo nam się wydaje, że biorą łapówki. Jeżeli mamy poważne przesłanki mówiące nam, że rzeczywiście je biorą i są konkretni ludzi, którzy chcą je wręcza, wtedy należy uruchomić całą procedurę podsłuchiwania. I tylko wtedy. Jest jeszcze jedna okoliczność. Weźmy np. proces prywatyzacji stoczni podczas którego została uruchomiona procedura tzw. tarczy antykorupcyjnej. W tym przypadku nie było podejrzeń, że do korupcji dojdzie, ale waga, ranga sprawy był tak wielka, że trzeba było działać niejako prewencyjnie. I w tym wypadku, nawet jeśli służby nie miały podstaw podsłuchiwać ministra Aleksandra Grada, to mogły go kontrolować, bo sam się na to zgodził. Żeby nie było żadnych podejrzeń.
Te same prawidła dotyczą prowokacji, o której za sprawą afery gruntowej i sprawy posłanki Beaty Sawickiej znowu zrobiło się głośno. Gdzie jest granica, za którą prowokacja staje się podżeganiem do popełnienia przestępstwa? Prowokacja jest uprawiona tylko wtedy, jeśli poprzedza ją wiedza operacyjna, że konkretna osoba może zdecydować się na popełnienie konkretnego przestępstwa. Ale jeśli mamy tylko ogóle informacje, że ktoś tam jest podatny na korupcję, nie wiadomo nawet w jakiej sprawie, to nie ma najmniejszych podstaw aby przeprowadzać prowokację. Wtedy prowokacja przestaje być prowokacją, a staje się podżeganiem. I nie jest żadnym usprawiedliwieniem, że czyni je funkcjonariusz. Zadaniem służb nie jest przecież badanie odporności obywateli na korupcyjne propozycje. A agent nie powinien wchodzić w kompetencje sądu ostatecznego, ale pozostawać funkcjonariuszem prawa. Dorota Kowalska
LISTA ZARZUTÓW WOBEC TUSKA Skandale z udziałem najwyższych funkcjonariuszy państwa, w tym afera hazardowa i stoczniowa, pokazały prawdziwą „jakość” Platformy Obywatelskiej. Tymczasem rząd energicznie zajmuje się usuwaniem zagrożenia, jakim jest dla niego szef CBA oraz tropieniem „przecieków” stenogramów z afer do mediów.
1. Afera stoczniowa Premier jako szef Rady Ministrów odpowiada za decyzje podejmowane w sprawie sprzedaży stoczni. Odpowiada za działania kierownictwa resortu skarbu i urzędników Agencji Rozwoju Przemysłu, którzy – jak wynika ze stenogramów rozmów między urzędnikami ARP, ministrem Aleksandrem Gradem i wiceministrem Zdzisławem Gawlikiem nagranych przez CBA – ustawiali stoczniowy przetarg pod określonego inwestora. Nazywali go „nasz”. Jak wynika z zarejestrowanych rozmów, „nasz” to firma SPF Greenrights, za którą stał libański handlarz bronią. Na prośbę premiera szef ARP Wojciech Dąbrowski miał przygotować analizę dotyczącą możliwości zawieszenia procedury przetargowej, gdyby libański inwestor nie zdążył się zarejestrować. Tego typu działania podlegają przepisom kk o przestępstwie manipulacji w przetargu publicznym, zagrożonego karą pozbawienia wolności. – Państwo polskie nie miało prawa preferować jednego podmiotu tylko dlatego, że deklarował, iż chce prowadzić działalność stoczniową – stwierdził w rozmowie z „Wprost” mec. Krzysztof Feluch, partner kancelarii Wierzbowski Eversheds, specjalizującej się w prawie gospodarczym. Jego zadaniem, urzędnicy nie mieli prawa informować telefonicznie „Katarczyków” o tym, jak licytują inni oferenci. – Jeżeli pozostali uczestnicy tej aukcji nie mieli takich samych możliwości uzyskania informacji od urzędników, to nie da się tego inaczej nazwać niż dyskryminacją. Jeżeli więc miało to miejsce, to jest to złamanie reguł narzuconych przez Komisję Europejską dla tego postępowania – twierdzi mec. Feluch. Premier narażał bezpieczeństwo państwa poprzez próbę sprzedaży strategicznych zakładów, jakimi są stocznie, handlarzowi bronią powiązanemu z terrorystami. W dodatku transakcja miała być sposobem na uregulowanie długów Bumaru wobec handlarza.
2. Odwołanie szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego Mariusza Kamińskiego Jeśli premier Donald Tusk odwoła szefa CBA Mariusza Kamińskiego nie czekając na opinię prezydenta Lecha Kaczyńskiego, grozi mu Trybunał Stanu i odpowiedzialność karna – wynika z analizy Kancelarii Civitas Et Ius. Zdaniem Kancelarii Civitas Et Ius, podjęcie decyzji bez opinii prezydenta będzie stanowiło rażące naruszenie ustawy o CBA. „Czyn taki stanowić będzie bowiem delikt, za który prezes Rady Ministrów może zostać postawiony w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu na mocy art. 198 ust. 1 konstytucji” – uważa Piotr Brzozowski z Kancelarii Civitas et Ius. Jego zdaniem premierowi mogłaby też grozić odpowiedzialność karna. „Omawiany czyn będzie można także rozpatrywać w ramach kwalifikacji prawnej, o jakiej mowa w art. 231 par. 1 kk (nadużycie funkcji). Taki sam zarzut postawiono szefowi CBA. Paradoksalnie więc może się okazać, że jeśli premier wyda decyzję bez opinii prezydenta, to może się spodziewać, że także jemu organy procesowe mogą postawić zarzut nadużycia funkcji – przekroczenie uprawnień”. Premier Tusk ponosi odpowiedzialność za działania ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego. Podległa mu prokuratura postawiła szefowi CBA zarzuty w aferze gruntowej: przekroczenia uprawnień, niezgodnego z prawem kierowania działaniami funkcjonariuszy CBA, kierowania podrobieniem dokumentów oraz wyłudzeniem poświadczenia nieprawdy w oparciu o te dokumenty. Tymczasem wszystkie te operacyjne działania wcześniej uzyskały zgodę ministra, ponadto zostały uznane za legalne przez sąd.
3. Afera hazardowa Szef Centralnego Biura Antykorupcyjnego już w pierwszej połowie sierpnia br. informował premiera Tuska o aferze, prosząc o zachowanie „najwyższej ostrożności przy udostępnianiu załączonych materiałów osobom trzecim”. Dwa tygodnie później biznesmeni zamieszani w sprawę wiedzieli o działaniach CBA i przestali się kontaktować. Zbigniew Wassermann (PiS), b. minister-koordynator ds. służb specjalnych, uważa, że doszło do ujawnienia tajemnicy państwowej oraz do próby udaremnienia postępowania.
4. Odebranie certyfikatu bezpieczeństwa Antoniemu Macierewiczowi Premier Donald Tusk złamał prawo, odbierając certyfikat bezpieczeństwa Antoniemu Macierewiczowi. We wrześniu br. Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie stwierdził nieważność decyzji szefa Służby Kontrwywiadu Wojskowego i premiera Tuska o odebraniu posłowi PiS certyfikatu bezpieczeństwa. Donald Tusk podjął taką decyzję po tym, jak PiS zgłosiło Antoniego Macierewicza do sejmowej komisji śledczej mającej wyjaśnić okoliczności porwania i śmierci Krzysztofa Olewnika.
5. Powołanie Krzysztofa Bondaryka na szefa ABW W styczniu 2008 r. premier Tusk powołał na stanowisko szefa ABW Krzysztofa Bondaryka bez wymaganej prawem opinii prezydenta RP – według ustawy o Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i Agencji Wywiadu z 24 mają 2002 r. (Dz. U. z 14 czerwca 2002 r.) w rozdziale 3 w art. 14 czytamy: „1. Szefa ABW i AW powołuje i odwołuje Prezes Rady Ministrów, po zasięgnięciu opinii Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Kolegium oraz Sejmowej Komisji do Spraw Służb Specjalnych.
1a. Prezes Rady Ministrów zwracając się do Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej o wyrażenie opinii, o której mowa w ust. 1, załącza opinię Kolegium do Spraw Służb Specjalnych”. Dorota Kania
GRACZE – 2 W sprawie, którą przedstawiłem w poprzedniej części cyklu, istotne wydaje się zachowanie Ministerstwa Finansów wobec informacji o nieprawidłowościach w spółce Fortuna. Gdyby nawet przyjąć, że sygnały na ten temat pochodziły od konkurencji lub osób nieprzychylnych spółce, trudno wytłumaczyć bezczynność ministerialnych urzędników. Gdy reporterzy programu TVN wysłali w tej sprawie pytania do rzecznika MF – Witolda Lisickiego, uzyskali jedynie odpowiedź, że osoba uprawniona do zebrania informacji przebywa na urlopie. W kwietniu tego roku dziennikarze zadali wreszcie rzecznikowi pytania o spółkę, jednak Lisicki nie potrafił udzielić żadnej, sensownej odpowiedzi, zasłaniając się nieznajomością sprawy. Nieprawidłowości w przepływie kapitału i zarzuty o pranie pieniędzy nie przeszkodziły Fortunie poszerzać działalności na rynku hazardowym. Nic również nie wiadomo, by prowadzone było śledztwo w sprawie ewentualnego przecieku informacji o marcowej akcji CBŚ – o której firma informowała smsami swoich operatorów na dzień przed planowaną akcją. Tymczasem, na początku sierpnia br. pojawiła się informacja, że automaty Fortuny będą instalowane w województwie łódzkim, a spółka otrzymała właśnie zgodę Dyrektora Izby Skarbowej w Łodzi na okres sześciu lat. O dobrej kondycji firmy świadczy również fakt, że 9 września 2009 r. otworzyła uroczyście w centrum stolicy nową restaurację połączoną z dyskoteką. Na inaugurację zaproszono wielu gości, w tym polityków. W otwarciu uczestniczyli m.in. poseł SLD Ryszard Kalisz i eurodeputowany tej partii Wojciech Olejniczak. Być może, wyjaśnień tego rodzaju osobliwych zachowań ministerstwa w stosunku do niektórych graczy rynku hazardowego należy upatrywać w krętych ścieżkach karier urzędników ministerialnych. Nie prześledzimy wszystkich przypadków, ale chcę wskazać na jeden, szczególnie charakterystyczny. W czerwcu 2006 roku, ze stanowiska dyrektora Departamentu Gier Losowych i Zakładów Wzajemnych został zwolniony Marek Oleszczuk – piastujący tę funkcję od 1995 roku. Sam departament został zlikwidowany, a jego kompetencje scedowano na Departament Służby Celnej i Departament Kontroli Celno-Akcyzowej i Kontroli Gier. „Puls Biznesu” złowieszczo (i całkiem nietrafnie) przepowiadał – „Z odejścia dyrektora od hazardu ktoś się cieszy - właściciele jednorękich bandytów”.
Decyzja ta zapadła pod wpływem raportu Najwyższej Izby Kontroli, dotyczący sprawowania nadzoru i kontroli przez MF nad dwoma państwowymi spółkami hazardowymi: Totalizatorem Sportowym i Polskim Monopolem Loteryjnym. Zarzuty NIK to m.in. niewłaściwy przepływ informacji między komórkami MF i brak współpracy resortu finansów z Ministerstwem Skarbu Państwa (mającego uprawnienia właściciela PML i TS). Kontrolerzy izby wskazali, że już w 1999 r. ministerstwa skarbu i finansów chciały połączyć PML i TS. Planów do dzisiaj nie zrealizowano. Tymczasem po 1999 r. będący trwale w kiepskiej kondycji PML ratował się od bankructwa, podpisując niekorzystne - zdaniem NIK - umowy o współpracy z tajemniczą amerykańską spółką PGS, a potem z greckim Intralotem (w którym udziały ma niewiadomego pochodzenia kapitał rosyjski). Zdaniem NIK, gdyby do połączenia PML i TS doszło, dzisiaj nie byłoby ryzyka wystąpienia z roszczeniami ze strony partnerów PML. NIK największe zastrzeżenia miał właśnie do umowy z Intralotem. Zdaniem izby, władze PML naruszyły w ten sposób ustawę o grach, bo scedowały monopol zastrzeżony dla państwa na nieuprawnioną do tego grecką spółkę (Intralot przygotowywał nawet regulaminy poszczególnych loterii, a PML jedynie miał przedstawiać je w MF do zatwierdzenia).
Według NIK odpowiedzialność za ten stan ponosił Marek Oleszczuk, który grudniu 2002 r. wydał opinię, że umowa nie narusza ustawy o grach. Zdaniem izby, opinia ta była nierzetelna, a przed jej wydaniem Oleszczuk powinien skonsultować się z Departamentem Prawnym MF. Wkrótce, bo już w kwietniu 2007 roku pan Oleszczuk stał się krytykiem zmian w ustawie o grach i zakładach wzajemnych, planowanych przez Zytę Gilowską. Chodziło wówczas o wprowadzenie 10% dopłat do zakładów hazardowych, dzięki czemu budżet miał zyskać ok.250 ml zł rocznie. 80% tej kwoty miało trafić na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, z którego miano finansować budowę Narodowego Centrum Sportu, a 20% kwoty miało być przeznaczone na Fundusz Promocji Kultury. Ten sam projekt, ściągnięty od rządu PiS chciał wprowadzić rząd Donalda Tuska. Wówczas, w 2007 roku prasa cytowała krytyczne głosy dwóch oponentów - Marka Oleszczuka, który twierdził, że „Realizacja tego pomysłu po prostu zarżnie branżę hazardową. I w efekcie wpływy do budżetu i na cele społeczne, takie jak NCS, zamiast wzrosnąć, spadną” oraz wtórującego mu dzielnie Jana Koska - wiceprezesa Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne – jednego z bohaterów afery hazardowej. Niewykluczone, że z powodu zasług na rzecz ochrony interesów skarbu państwa, pan Marek Oleszczuk był w styczniu 2008 roku jednym z kandydatów Ministra Skarbu na członka Rady Nadzorczej spółki Totalizator Sportowy. Wraz z Oleszczukiem minister Grad zgłosił wówczas Jerzego Kubarę – kandydata do Sejmu z listy PO, właściciela firmy ABAKUK, w której pracowała asystentka sejmowa Zbigniewa Chlebowskiego. Na portalu hazardowym E-Play, w artykule – przedruku z „Trybuny”, zatytułowanym „Desperados Skarbu Państwa” niezwykle sugestywnie opisano konkurs na prezesa i członków zarządu Totalizatora Sportowego z 2008 roku. Czytamy tam m.in.: „Z pozoru sprawa konkursu w Totalizatorze nadaje się na żart. Wiadomo, po co jest organizowany i jakie kryteria trzeba spełnić (najlepiej być znajomym ministra Schetyny albo Leszka Balcerowicza), by zasiąść we władzach firmy i cieszyć się przyzwoitymi zarobkami.[...] Dziś resort skarbu wykazuje nadzwyczajny brak zainteresowania tym, co dzieje się w Totalizatorze. Przyznaje na piśmie, że nawet nie jest w stanie ustalić tożsamości osób zasiadających w kierownictwie spółki! I w ogóle zachowuje się jak mocno pijany nocny stróż. Czy jest to przypadek, czy też efekt świadomej strategii? Jakiś czas temu na łamach „TRYBUNY” postawiliśmy tezę, że realny wpływ na to, co dzieje się w Totalizatorze ma nie minister Aleksander Grad, a minister spraw wewnętrznych Grzegorz Schetyna. Dziś możemy powiedzieć, że to obowiązujący w środowisku ekspertów branży hazardowej pogląd”. Ponownie pana Oleszczuka można było dostrzec, gdy 22 maja 2009 r, w Villa Foksal w Warszawie odbył się panel dyskusyjny pt. „Perspektywy polskiego hazardu”, zorganizowany przez portal E-Play. Na spotkanie zaproszeni zostali przedstawiciele urzędów, organizacji gospodarczych oraz firm reprezentujących poszczególne sektory rynku hazardowego.
O czym mówił niedawny kandydat do RN państwowego Totalizatora? „Ministerstwo Finansów ma wszelkie narzędzia do tego, aby przygotować w sposób profesjonalny model funkcjonowania tego rynku, w oparciu o badania i analizy. Tymczasem nie widać przemyślanej strategii, która obecnie wydaje się być efektem doraźnych działań fiskalnych” - dowodził Oleszczuk i zaproponował „stworzenie ogólnopolskiej platformy skupiającej organizacje branżowe, która sformułowałaby jednolite stanowisko, podejmując działania w kierunku stworzenia wyrazistego wizerunku branży”. Można się zastanawiać – czyje interesy reprezentują tacy ludzie i w czyim imieniu Marek Oleszczuk miałby występować w RN Totalizatora Sportowego? Myślę, że równie interesujące byłoby prześledzenie kariery Sławomira Sykuckiego, byłego wicedyrektora Departamentu Gier Losowych i Zakładów Wzajemnych w Ministerstwie Finasów, w latach 1998-2000 prezesa Totalizatora Sportowego, którego nazwisko znajdziemy na taśmach ujawnionych przez CBA - jako tego, który w maju br. usłużnie informował Ryszarda Sobiesiaka , że ustawa trafiła do uzgodnień międzyresortowych, a dopłaty wchodzą w życie od 1 stycznia 2010 r. Gdyby ktoś dociekał co łączy te postaci – należałoby wskazać na klub Śląsk Wrocław i czasy, gdy zarządzał nim Grzegorz Schetyna. Pod konie lat 90-tych Schetyna zaprosił do rady nadzorczej klubu polityków z różnych opcji. Znaleźli się tam Jerzy Szmajdziński z SLD czy Piotr Żak, wówczas z AWS. Dzięki politykom łatwiej było pozyskać pieniądze ze spółek skarbu państwa, m.in. KGHM-u i Totalizatora Sportowego. I zdobywać je bez względu na to, czy rządziła prawica, czy lewica. Pieniądze z Totalizatora, w czasie gdy zarządzał nim Sykucki otrzymywały niemal wszystkie kluby Wrocławia. Obecność wśród ludzi branży hazardowej byłych prominentów z ministerstwa finansów, związanych z Totalizatorem Sportowym, może wydawać się rzeczą szczególnie zaskakującą - jeśli pamięta się, że te środowiska są od lat oficjalnie największymi konkurentami, a plany Totalizatora wprowadzenia do Polski tzw. wideoloteri, mają być śmiertelnym zagrożeniem dla firm prywatnych. Na przykładzie obecnej afery warto byłoby sprawdzić, gdzie naprawdę przebiegają różnice interesów – o ile w ogóle istnieją. Warto też zwrócić uwagę, że Izba Gospodarcza Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych – jedna z trzech organizacji zrzeszających ludzi branży hazardowej, od dawna prowadzi ożywioną działalność lobbingową. Ze sprawozdania finansowego Izby za rok 2008 wynika, że tylko na koszty usług doradczych przeznaczono niebagatelną kwotę 440.226 zł,
W październiku 2008 r. Izba dokonała zgłoszenia osób uprawnionych do reprezentowania interesów tego środowiska w pracach nad nowelizacją ustawy o służbie celnej. Prócz Stanisława Matuszewskiego - prezesa i Zenona Przybylskiego – wiceprezesa zarządu Izby, zgłoszono również Krzysztofa Budnika – adwokata z wrocławskiej kancelarii prawnej Budnik, Posnow i Partnerzy, która reprezentuje przedsiębiorców zrzeszonych w Izbie. Krzysztof Budnik to polityk dawnej Unii Demokratycznej i Unii Wolności. W latach 1993-1997 zasiadał w Sejmie II kadencji z listy Unii Demokratycznej. Od 1997 do 1999 r był podsekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, gdzie nadzorował pracę policji, a w latach 1999-2000 doradcą ds. prawnych ministra finansów. W roku 2004, bez powodzenia kandydował z listy UW do Parlamentu Europejskiego. Od trzech lat praktykuje jako adwokat, ale jego nazwisko – jako reprezentanta firm hazardowych znajdziemy już w roku 2000. W opinii z dn.29 lipca 2009 r, sporządzonej dla Izby Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych, Krzysztof Budnik wymienia sukcesy pełnomocników Izby, w związku z nowelizacją ustawy o Służbie Celnej. A są to sukcesy imponujące: „Należy zauważyć, że w wyniku m.in. starań pełnomocników Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych i ich udziału w pracach legislacyjnych w komisjach sejmowych, w ramach legalnego lobbingu, udało się zmienić początkowe projekty bardzo niekorzystnych i „niebezpiecznych” rozwiązań w projekcie rządowym ustawy o Służbie Celnej. Chodzi propozycję zmiany art. 52 ustawy o grach i zakładach wzajemnych, który według projektu miał być wystarczającą podstawę do obligatoryjnego cofnięcia zezwolenia w części lub nawet w całości także w przypadku najlżejszego naruszenia przez operatora ustawy, rozporządzenia czy choćby regulaminu. Udało się wprowadzić poprawkę, według której tylko rażące przypadki będą podlegały tej sankcji, a nadto zasadą będzie to, że organ kontroli wcześniej musi wskazać dane uchybienie i wezwać operatora do jego usunięcia w odpowiednim terminie. Uwzględniono także postulat Izby Gospodarczej Producentów i Operatorów Urządzeń Rozrywkowych korekty w projekcie rządowym ustawy o Służbie Celnej propozycji zmiany art. 52c ustawy o grach i zakładach wzajemnych, poprzez pozbawienie organów kontroli żądania od operatorów nieograniczonych niczym dokumentów i informacji (jakichkolwiek) dotyczących jakichkolwiek aspektów jego funkcjonowania. Po poprawce Izby organ kontroli będzie mógł żądać od operatorów dokumentów i informacji tylko wtedy, gdy będą one dotyczyły zakresu urządzania i prowadzenia gier losowych”.Nietrudno dostrzec, że osiągnięcia lobbingowe Krzysztofa Budnika są zdecydowanie większe, niż działania panów Sobiesiaka i Koska. Na stronie internetowej Izby znajduje się wiele pism, kierowanych do Ministerstwa Finansów – jak np. z dn.11 września 2009 r, skierowane do Jacka Kapicy, w którym Izba domaga się zmiany lub wykreślenia z ustawy o grach hazardowych (projektu z marca br.) kilku regulacji. Na uwagę zasługują niektóre z argumentów przedstawianych przez Izbę, jak np. ten, iż „Zaproponowane przez urzędników Ministerstwa Finansów poprawki do ustawy hazardowej, mają w omawianym zakresie charakter tak absurdalny, że mogłyby znaleźć się w scenariuszu występów kabaretowych. [..] Bardzo prosimy o chwilę refleksji i zachowanie logiki w projektowaniu nowelizacji przepisów ustawy hazardowej. Nawet w okresie PRL państwowi urzędnicy zezwalali społeczeństwu na pewne formy rozrywki i zabawy, traktując je również politycznie jako wentyl dla ujścia niepokojących nastrojów społecznych w trudnych czasach...”. Stanowisko Izby wobec projektu nowelizacji otrzymali również Michał Boni i Adam Szejnfeld. Niestety, z przeglądu korespondencji zamieszczonej na stronie internetowej Izby nie sposób odtworzyć całego procesu lobbingowego i dociec, w jaki sposób i jakimi argumentami posługiwali się przedsiębiorcy hazardowi, by uzyskać korzystne rozstrzygnięcia w projektach nowelizacji ustawy. Można natomiast zauważyć, że wbrew opinii – stanowisku Izby z dn.15.01.2009 roku, skierowanego do Ministra Finansów Jana Rostowskiego, w którym stawia się zarzut braku konsultacji projektu z przedstawicielami Izby i naruszenia jej praw do opiniowania ustawy – postulat zawarty w tym stanowisku (zmiany art.52) został uwzględniony w projekcie nowelizacji. Członkowie Izby podejmowali również inne działania. Spotkanie zarządu w dniu 27 lutego 2009 r. zostało zwołane, gdyż najwyraźniej obawiano się, że nowelizacji ustawy o grach i zakładach wzajemnych, może być przyjęta już za miesiąc. Jak głosi komunikat - „Przyszłość branży automatów o niskich wygranych wydaje się być zagrożona gdyż mogą wkroczyć videloterie i sytuacja na rynku ulegnie zmianom”. Postanowiono zatem podjąć konkretne działania. W komunikacie czytamy: „Branża automatów o niskich wygranych podejmie działania aby zmienić wizerunek tego sektora który zapewne jest niekorzystny. Składki członkowskie dla operatorów i producentów zostaną zwiększone aż dwukrotnie. Dla jej zadań będzie należeć budowa lepszego wizerunku branży, a także działania przekonujące Polaków, iż hazard ma swoje 200-letnie tradycje. Pojawiły się także informacje o akceptacji działań charytatywnych przez firmy hazardowe”. Wiemy też, że na spotkaniu Izby w dniu 3 września br. z zadowoleniem i nadzieją przyjęto informację o rezygnacji ministra Drzewieckiego z 10% dopłat. W sprawozdaniu z tego posiedzenia czytamy : „Pierwszym z poruszonych tematów był list ministra sportu Drzewieckiego do Szefa Służby Celnej Kapicy, w którym zrzeka się on pieniędzy, które miały do resortu trafić po wprowadzeniu 10% dopłat do gier. List ten więcej spowodował zamieszania niż skutków prawnych, niemniej przed branżę jest przyjmowany optymistycznie. W każdym razie prace nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach jakby przystopowały”.Jeśli ktoś poszukuje trafniejszego argumentu – czemu naprawdę służył „pomyłkowy” list Drzewieckiego - znajdzie go w reakcji przedstawicieli branży hazardowej. Na uwagę zasługuje również pismo ministra Jacka Kapicy z 05.01.2009 r., skierowane do prezesa Izby, w którym minister w sposób zdecydowany odmawia uwzględnienia postulatów przedstawicieli Izby, zwracając m.in. uwagę na niekonsekwencje w propozycjach Izby, dotyczące przepisu regulującego lokalizacje wideoloterii i salonów gier na automatach. Warto przypomnieć, że ze stenogramów rozmów ujawnionych przez CBA wynika, iż od marca 2009 roku Ryszard Sobiesiak i Jan Kosek planują działania zmierzające do usunięcia ze stanowiska Jacka Kapicy, m.in. poprzez rozpowszechnianie pomówień, że “ skur... bierze łapówki” i “nie chce dobrze dla państwa”. Ten skrótowy przegląd okoliczności, towarzyszących uchwalaniu nowelizacji ustawy oraz przybliżenie niektórych postaci działających w branży hazardowej, może wskazywać, że prawdziwe kulisy tzw. afery hazardowej przekraczają ramy tego, co dowiedzieliśmy się z ujawnionych dotąd materiałów. Wokół hazardu, znajdziemy czynnych lub minionych polityków, urzędników ministerialnych, trefnych biznesmenów. Magnesem są ogromne pieniądze – te legalne, płynące do budżetu państwa i jeszcze większe – nielegalne, pochodzące z procederu omijania przepisów prawa. Partia, która zapewni sobie przychylność tego środowiska, może liczyć na wymierne wsparcie finansowe. W opinii wielu mediów, za biznesem hazardowym stoją doskonale zorganizowane grupy przestępcze, o międzynarodowych powiązaniach. Szef Pruszkowa Andrzej K., znany jako Pershing miał podobno miesięcznie 50 dolarów od każdego jednorękiego bandyty w Polsce. Kto przejął po nim automatową schedę i czerpie zyski z hazardu? Można się zastanawiać – w jakim stopniu „ucywilizowanie” tego obszaru, przy pomocy nowelizacji ustawy z 2003 roku miało doprowadzić do legalnego przejęcia zysków Pershinga i w czyje ręce trafiają dziś te pieniądze? Opinię o przestępczych powiązaniach hazardu zdaje się podzielać większość Polaków. Sprzeczne natomiast z tym odczuciem są reakcje organów, zobowiązanych do ścigania takich procederów. W grudniu ubiegłego roku w artykule „Las Vegas po polsku” „Newsweek” informował, że od kilku miesięcy lokalne media w wielu dużych miastach Polski zwracały uwagę na wysyp automatów do gry, a zaniepokojeni czytelnicy pisali do redakcji, sugerując, że za "bandyckim" interesem stoją zorganizowane grupy przestępcze. W odpowiedzi na te obawy przytoczono opinię Sebastiana Michalkiewicza, naczelnika stołecznego Centralnego Biura Śledczego, który skwitował sprawę w następujący sposób: „To wygląda po prostu na dobry interes. Procedura koncesyjna jest bardzo restrykcyjna, nie mamy żadnej informacji, żeby w ten biznes wchodziły grupy przestępcze. Nie mamy też żadnych informacji, żeby np. opłaty za automaty wstawiane w różne miejsca były zakamuflowanym haraczem.” Być może ta odpowiedź - udzielona przez „stróża prawa” pozwala lepiej zrozumieć, dlaczego „afera hazardowa” będzie jeszcze długo stałym dramatem polskiej rzeczywistości. Aleksander Ścios
14 października 2009 Urzędnik wydał mu resztę z łapówki... Myślicie państwo, że tylko w Polsce króluje socjalizm? Przepraszam oczywiście wszystkich demokratów za słowo „króluje”. A przy okazji: czy dworzanie zniknęli odkąd lud został królem? Dworzan w demokracji jest miliony, w królestwie były tysiące.. Właśnie nowy rząd w Japonii planuje podniesienie o 40% płacy minimalnej(????). i wprowadzenie zakazu zatrudniania pracowników na czas określony..(???) Do tego pragnę przypomnieć, że w demokratycznej Japonii, już nie cesarskiej, obowiązuje nieformalny zakaz wykorzystywania wszystkich dni urlopu na raz.. Wykorzystanie całego urlopu budzi zgorszenie(???) Oblicza się , że po podniesieniu płacy minimalnej przez rząd japoński, poprzez demokratyczny parlament, pracę w całej Japonii straci około 650 000 Japończyków(????). Socjaliści oczywiście – jak zwykle zresztą- nie widzą związku pomiędzy stosunkiem płciowym, a urodzeniem dziecka. Wszyscy socjaliści tak mają, a niektórzy jeszcze gorzej.. Bo co stoi na przeszkodzie podnieść płacę minimalną, to tak dobrze brzmi dla ucha, o 100%?? A może i o tysiąc? Nie mieszając do tego pani Alicji Tysiąc, a tak naprawdę Pani Alicji Trzydzieści Tysięcy.. W Polsce też co jakiś czas socjaliści wszystkich opcji politycznych podnoszą płacę minimalną, w wyniku której to operacji pracę traci ileś tam osób, ale funduje im się zasiłki albo inne dofinansowanie, żeby tymczasem zakryć skutki tej decyzji.
A może w tym czasie skądś przyjdzie jakiś ratunek?- jak mniemał Nikodem Dyzma. Zatrudnianie pracowników na czas określony jest jak najbardziej rynkowe, bo nigdy nie wiadomo co czeka pracodawcę, tuż za rogiem nowych decyzji rządowych.. A nóż podniosą płacę minimalną o taką wartość, że pracodawca nie będzie mógł jej zapłacić, i wtedy chciałby pozbyć się pracownika jak najszybciej, żeby nie zbankrutować? Wszyscy w Japonii będą zatrudniani na czas nieokreślony? Te socjalistyczne regulacje w wykonaniu socjalistycznego rządu Japonii będą kosztowały gospodarkę- jak się wylicza- około 37 mld dolarów(!!!). W Japonii prawie 70% pracowników pracuje w małych firmach.. Marny ich los! Żeby tylko w Polsce nie wpadli na pomysł ustalenia płacy minimalnej na poziome średniej krajowej, to znaczy gdzieś w okolicach 3500 złotych? Obowiązkowy podatek ZUS wyniósłby coś około 1700 złotych, podatek od dochodu by wzrósł, więcej – jak to mówią socjaliści- wpłynęłoby do budżetu państwa i wszystko byłoby O,K, prawda? Tylko, czy pozostałaby na rynku choć jedna mała firma? A czy to socjalistów interesuje? Przecież rząd się sam wyżywi.. A koce zawsze można , zamiast wysłać do Nowego Yorku bezdomnym, pozostawić w kraju dla bezdomnych krajowych. Gdzie socjalistyczne drzewa rąbią, wióry muszą lecieć.. Ofiary sprawdzonych , socjalistycznych eksperymentów muszą być. Zawsze były, są i będą. Tylko dziwi mnie jedna sprawa..???? Socjaliści wcale nie uczą się na błędach; ani swoich, ani błędach innych socjalistów, tych co byli przed nimi.. A może tak ma być zawsze?
Zwiększy się tzw. szara strefa, a tak naprawdę strefa wolności gospodarczej, ale uprawnianej w konspiracji przed własnym państwem.. Wolność w konspiracji? Dobre i to, czasami tylko trzeba będzie podzielić się łapówką z kontrolującym poziom wolności, czy aby nie jest za duży.. A jak urzędnik jest uczciwy to i wyda resztę z łapówki.. A jak się nie uda, zawsze można popełnić samobójstwo, wyskakując z wieżowca na ulicę, byleby nie być niezamężną kobietą i nie brać ze sobą spadochronu, i nie popełniać samobójstwa ze spadochronem w niedzielę na Florydzie, bo tam taki wariat, pardon wariant – jest zakazany. W niedzielę , ze spadochronem, na Florydzie, jak się jest niezamężną kobietą… Za to można pójść do pierdla! I to jest USA- kiedyś wolny kraj! U nas poziom wolności się też oczywiście obniża jak to w socjalizmie, ustroju wrogim wolności ze swej natury.. Właśnie socjalistyczny Sejm uchwalił nowelizację ustawy o Najwyższej Izbie Kontroli. Co przewiduje nowela? Przewiduje między innymi zewnętrzny audyt Izby(???). Co najmniej raz na trzy lata w NIK, organie konstytucyjnym, będzie „ urzędować” firma audytorska( może zagraniczna?), która będzie szperać i badać co tam w tym NIK-u mają za informacje na temat obronności, energetyce, o państwie. Nowelę nie zgłosił Sejm, któremu podlega NIK, ale – rząd., który jest przez NIK kontrolowany.(??). Ciekawe to i interesujące, zważywszy, że wielkimi krokami zbliża się wyprzedaż kolejnych spółek, najlepiej bez przetargów, tak jak budowa Stadionu Narodowego, którego kosztorys bez przetargów zaczął się od 150 milionów złotych za czasów rządów Prawa i Sprawiedliwości, a obecnie osiągnął niebotyczną sumę 2, 2 mld złotych, i to bez budowy części zabudowań(???). Im gorzej gotuje kucharz, tym bardziej uprzejmi powinni być kelnerzy.. A tu coraz bardziej agresywnie Platforma Obywatelska stara się zamiatać pod dywan. I żeby nikt się im nie wtrącał w sprzedaż kolejnych firm! Oni je tak sprzedadzą, jak budują Stadion Narodowy! Resztki pieniędzy ze sprzedaży pójdą do budżetu, zamiast na Fundusz Emerytalny dla emerytów, a wkrótce okaże się, że król, przepraszam, demokracja- jest goła jak święty turecki. Przepraszam wszystkich muzułmanów, którzy mogliby poczuć się dotknięci moją nietolerancją. Do sprzedaży okazyjnej w tym jeszcze roku są: ENEA i tzw. Grupa Chemiczna, Giełda Papierów Wartościowych, Telekomunikacja Polska, Modni Packaging Świecie, Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Legnicy, Elektrociepłownia Zabrze, Nadwiślańska Spółka Energetyczna, Fabryka „ Sklejka-Pisz”, Kopex, Gliwicka Agencja Turystyczna, Grupa Kęty, Zespół Elektrociepłowni Bytom, Ceresanit, Elektrobudowa,, grupa spółek z programu NFI, Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Usług Turystycznych i inne mniejszego płazu. Jestem oczywiście za prywatyzacją, tą prawdziwą przeprowadzona z przetargu, z licytacji publicznej.. Ale tak nie będzie , pieniądze wsiąkną, NIK zostanie spacyfikowany, a i Funduszu Emerytalnego nie będzie. Ale co zwróciło moją uwagę?? Prywatyzują NFI, a przecież pan Lewandowski, eurodeputowany Platformy Obywatelskiej Program NFI nazywał prywatyzacją.. To znaczy, że jeszcze raz prywatyzują????? I druga sprawa.. Prywatyzują Gliwicką Agencję Turystyczną i Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Usług Turystycznych.. Ale czy zlikwidują , przeforsowaną w 1997 roku przez Polskie Stronnictwo Ludowe ustawę, która mówi, że pilot wycieczek turystycznych musi przejść obowiązkowo specjalny kurs oraz zdać urzędowy egzamin, jakby urzędnicy się znali na turystyce(???). Ale nawet w polskim socjalizmie nie to jest ciekawe.. Najciekawszy jest „Kodeks dobrej praktyki zarządzania w usługach turystycznych”, który to Kadyks, pardon kodeks, bo Kadyks to najstarsze miasto Hiszpanii o bogatej historii, a kodeks zaakceptowało Ministerstwo Sportu i Turystyki. I tam są zawarte cechy osobowe przewodnika turystycznego. A jakie one powinny być? Powinien to być człowiek o” pogodnym charakterze, sympatyczny, wyrozumiały, inteligentny, z szeroką wiedzą i horyzontem intelektualnym, punktualny, uprzejmy kulturalny, chętny do udzielania odpowiedzi na pytania uczestników, mówiący żywo , umiejący przekazać uczestnikom wycieczki swój entuzjazm do krajobrazu, przyrody, zabytków”. Jak to wszystko sprawdzić na egzaminie państwowym??? Ale wiecie państwo do kogo, moim skromnym zdaniem, najbardziej pasują cechy osobowe przewodnika turystycznego? Do pana premiera Donalda Tuska najbardziej, a do pozostałych uczestników Okrągłego Stołu, pardon życia politycznego w Polsce w następnej kolejności.. To są najlepsi nasi przewodnicy; i intelektualni, i punktualni, i wyrozumiali, i bardzo sympatyczni, o pogodnym charakterze, z szeroką wiedzą i horyzontem intelektualnym, mający entuzjazm do krajobrazów przyrody i do zabytków, mówiący żywo i chętni do udzielania odpowiedzi na pytania uczestników dekoracyjnej demokracji.. No powiedzmy sobie szczerze, nie na wszystkie pytania.. I jeszcze co powiem państwu… Krakowski poseł z ramienia Platformy Obywatelskiej, pan Bogusław Sonik w interpelacji H-1031/07 zgłosił na forum Parlamentu Europejskiego pomysł, żeby w Unii Europejskiej przyjęto regulacje w zakresie przewodnictwa turystycznego, takie same jak obowiązują w Polsce(????). Przecież ONI tam mają ponad 100 000 regulacji, ale okazuje się , że jeszcze nie wszystko wyregulowali i tę przypadłość odkrył pan poseł Bogusław Sonik! Gratulacje dla posła” wolnorynkowej „ Platformy Obywatelskiej… A może by poszperać w biografii posła Sonika, może udałoby się znaleźć jego związki z przewodnikami turystycznymi i ich cechami osobowymi..? Szkoda, że w cechach osobowych przewodnika turystycznego nie ma cechy humoru „wolnorynkowca”… Co to jest wiatr? - Podczas wiatru mamy do czynienia z ogromnymi masami powietrza wprawianymi w ruch przez wiatr…(???). WJR