Keratynowe prostowanie włosów - tak czy nie?
wtorek 14 lipiec 2015
Jest zabieg, którego spróbowanie rozważa niemal każda kobieta o kręconych włosach, gdy tylko o nim usłyszy. Zabieg, który prostuje i wygładza zniszczone lub kędzierzawe loki, znacznie redukując ich puszyste swawole. Keratynowe prostowanie włosów szturmem wkroczyło do salonów na całym świecie – od Brazylii (skąd jego anglojęzyczna nazwa: brazilian blowout), po rodzime gabinety, a nawet domowe łazienki. Coraz częściej wspomina się jednak o niebezpieczeństwie z nim związanym. Do tego stopnia, że w Kanadzie i kilku innych krajach znalazło się ono na liście zabiegów zakazanych.
Keratynowe prostowanie włosów polega na uzupełnianiu ubytków włókna włosa. Preparat zostaje naniesiony na włosy, które następnie są podsuszane i wygładzane prostownicą. Zabieg trwa od jednej do trzech godzin, a efekt utrzymuje się przez kilka miesięcy. Bezpośrednio po zabiegu włosy muszą jednak pozostać niemal nietknięte, do 72 godzin. Nawet założenie ich za uszy może zniekształcić efekt. Następnie zmywa się je specjalnym szamponem – w domu, lub salonie. Nic prostszego.
Szybko jednak zaczęły pojawiać się komentarze sugerujące, że zabieg bywa nieprzyjemny, że opary podgrzewanych preparatów powodują mdłości, podrażnienia skóry i spojówek, a nawet, że doprowadził do wypadania włosów. Dopiero wtedy sprawą zainteresowały się odpowiednie instytucje, jak amerykańska OSHA (Occupational Safety and Health Administration, odpowiednik naszej Państwowej Inspekcji Pracy). Okazało się, że kilka produktów używanych do zabiegu wydziela po podgrzaniu spore ilości aldehydu mrówkowego, silnego irytanta i trucizny. By uzmysłowić jego toksyczność wystarczy wspomnieć, że 35-40% roztwór aldehydu to znana nam formalina.
Formalinę znamy wszyscy ze szkolnych eksponatów. Ścina ona białka, przez co praktycznie zatrzymuje rozkład. Wdychana, ma działanie rakotwórcze, prowadząc do uszkodzeń komórek. Stężenie używane w konserwacji anatomicznych preparatów zwierzęcych to jednak jedynie 5-procentowy jej roztwór. Tymczasem zawartość aldehydu w niektórych produktach do prostowania włosów sięgała aż 8,4-12 procent!
Największym problemem jest jednak to, że aldehyd mrówkowy często nie jest wymieniany w listach składników. Oznacza to, że na jego opary narażeni są tak styliści, jak klienci salonów. Bez odpowiedniej wentylacji, o podtrucie bardzo łatwo. Wydzielany jest intensywnie w temperaturze pokojowej, w której jest gazem. Po podgrzaniu, wydzielanie to jest dużo bardziej intensywne. Jedynym pocieszeniem może być fakt, że związek ma bardzo silny zapach, jest więc łatwo wykrywalny.
A co z preparatami, w których opisie nie widzimy aldehydu mrówkowego (formaldehyde)? Sprawdźmy, czy na liście składników nie ma substancji o nazwie methylene glycol. To związek zawierający aldehyd mrówkowy i – choć w mniejszym stopniu – również go uwalniający. W każdym przypadku należy upewnić się, że miejsce, w którym zabieg jest przeprowadzany ma odpowiednią wentylację, że preparat nie ma styczności ze skórą i zachowane są wszelkie standardy bezpieczeństwa.
A jeśli nasza przestroga skutecznie zniechęci Was do poddania się zabiegowi (wierzcie lub nie, ale nie było to naszym zamiarem), pamiętajmy, że naturalne loki zawsze znajdą swoich amatorów.
Na podst. BeautyMagOnline, oprac. M.D