519

Pielgrzymi Smoleńscy w orszaku Pierwszej Damy Przekazanie akt agenta „REFERANT“, ZAI/14-01/76 i agenta instruktora „DOZENT“, ZAI/15-01/84, - ocenę lat 1987-2004 ( efektywność i skuteczność w ocenie zadań wynikających z Ustawy R: Nr 61, poz.161, z 14.09.1992 ). Jako termin wykonania 19.05.2006 r. (Autor niniejszego artykułu zastrzegł sobie tymczasową poufność.) Widziane z Wiednia „obrazki“ wyznaczające cel przygotowywanej pielgrzymki, skłaniają także do wejścia na drogę rozważań przy okazji i w nawiązaniu do publikacji umieszczonej na stronie internetowej Pana Prof. dr hab. Mirosława Dakowskiego treści artykułu, za ukazującym się w Monachium magazynie FOCUS, z dnia 19.04.2010 r., autorstwa J. Hufelschulte. Obiektem dziennikarskiego zainteresowania, któremu nadano tytuł „Die machen mich fertig” stał się Heiner Wegesin, obywatel RFN, Szef Wydziału ds. Międzynarodowego Terroryzmu i Zorganizowanej Przestępczości, Federalnej Służby Wywiadu (BND), wcześniej jedna z czołowych postaci w Federalnym Urzędzie ds. Ochrony Konstytucji, Szef Wydziału Ochrony w Urzędzie Kanclerza RFN, reprezentujący Federalne Organy Bezpieczesństwa w kontaktach z podobnymi urzędami na całym świecie i przede wszystkim z organami bezpieczeństwa USA i NATO. Konfrontowani z informacjami wychodzącymi, jak się przypuszcza pod koniec 2005 r. z kancelarii Szefa WSI/ ZAI/13-01/78, M. Dukaczewskiego a od początku 2006 br. z kancelarii Wiceministra Obrony Narodowej RP, Antoniego Macierewicza, kancelarii Ministra Koordynatora ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermanna, Szefa Agencji Wywiadu / Służby Wywiadu Wojskowego W. Marczuka, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, J. Kaczyńskiego i w końcu z Biura Komisji Likwidacyjnej WSI kierowanej przez A. Macierewicza, Prokurator Generalny RFN i odpowiedzialni za bezpieczeństwo państwa szefowie BND, BKA, BfV i Urząd Kanclerza Federalnego, zmuszeni zostali do zajęcia niezwłocznie i to w sposób procesowy, stanowiska wobec „nieprawdopodobnego“ zarzutu istnienie, co najmniej od 1978 r., w kierowniczych strukturach bezpieczeństwa państwa siatki szpiegowskiej i działalności agenturalnej jednego z najbardziej prominentnych przedstawicieli tych struktur, na rzecz GRU/WSW/WSI, a, w miedzy czasie, także dla STASI. Stopień wysokości „nieprawdopodobieństwa“ pojawiającego się zarzutu, graniczącego z definicją absurdu, powiększały jednak fakty wskazujące, że dokumenty mające świadczyć o konieczności zajęcia się problemem zaoferowano szefom BND i BKA, a następnie Prokuratorowi Generalnemu RFN z kilku źródeł, z których jedno wskazywało na grupę współpracowników WSI, zagrożonych, po rozpoczęciu prac przez Komisję Likwidacyjną ds. WSI, zwolnieniem ze służby, a drugie prowadziło do b. funkcjonariusza STASI, którego przeszłość, prawie w całości, została przedstawiona w powołanym na wstępie artykule tygodnika FOCUS. Niemal natychmiast, po tym jak do „rąk niemieckich“ zaczęły docierać informacje o wyjątkowym znaczeniu oferowanych dokumentów, pojawiło się także pytanie, dlaczego ze strony przedstawicieli państwa – członka struktur obronnych NATO, będącego, na kilku poziomach współpracy operacyjnej w zwalczaniu międzynarodowego retoryzmu i przestępczości zorganizowanej, nie tylko sojusznikiem Republiki Federalnej Niemiec, ale przede wszystkim partnerem we wspólnie podejmowanych operacjach, nie doszło do odpowiedniej wymiany informacji i propozycji podjęcia wspólnie działań weryfikacyjnych, podporządkowanych wyłącznie obowiązkowi uzyskaniu niezwykle prostej w podobnych sytuacjach odpowiedzi. Prawdopodobnie odpowiedź na to pytanie zawiera się w dokumentach, które dotarły w kopii także do Redakcji Magazynu FOCUS. Prokuratorowi Generalnemu w Karlsruhe, po blisko dwóch latach śledztwa, nie pozostało nic innego, po tym jak sprawa, uznana za niezwykle tajemniczą, stała się przedmiotem zainteresowania dziennikarzy, jak zapowiedzieć umorzenie śledztwa wobec braku dostatecznych i wiarygodnych dowodów na zaistnienie czynu, oraz nagłej śmierci jednego z głównych świadków, którego wiarygodność wcześniej poddano instytucjonalnie w wątpliwość. Nie bez znaczenia stał się również fakt, że w toku prowadzonego pod sygn. akt: ST 24.1-05019/07 śledztwa nie wskazano wyraźnie podmiotu pokrzywdzonego. W procesie pozbawiania świadka wiarygodności posłużono się wątpliwymi informacjami, wskazując, że nie mówił on prawdy, kiedy miał się on powoływać na treść rozmów telefonicznych z b. funkcjonariuszami GRU, WSI i STASI. Ten fragment uzasadnienia postanowienia o umorzeniu śledztwa wydaje się jednak być jednym z najsłabszych argumentów. Świadek E. Nickol, który w dniu 06.04.2008 r. zmarł nagle „na skutek wystąpienia szoku cukrzycowego“, był majorem STASI, współpracownikiem GRU, specjalistą w zakresie wywiadu, dezinformacji, podsłuchu, pozyskiwania agentów i z pewnością znał się na technikach operacyjnych stosowanych przy podsłuchach rozmów telefonicznych przez inne służby. Z całą pewnością, po tym jak nawiązał współpracę z BND i BKA, w sprawach mających znaczenie, nie prowadził on rozmów telefonicznych za pośrednictwem powszechnie znanego numeru. To samo można było z całą pewnością odnieść do jego „partnerów“.

Dlaczego więc skonstruowano pro publico bono tak kruche podstawy umorzenia? Odpowiedzi szukać prawdopodobnie należy w określeniu sprawy, jako „brisant“ i to dla wielu zainteresowanych, względnie wtajemniczonych stron. Redakcji Magazynu FOCUS zaprezentowano niemieckie tłumaczenia polskich dokumentów sprawy obiektowej „NYMPHE“. Ich treść ujawnia nieładny, ale też i groźny obraz postępowania instytucji państwa polskiego odpowiedzialnych od 2002 r. za współpracę z podobnymi instytucjami państw sojuszniczych i państw zaprzyjaźnionych. Na stronach dokumentu oznaczonego, jako protokół przekazania, noszącego datę 21.01.2006 r., nr 172 i miejsce sporządzenia Warszawa – Ministerstwo Obrony Narodowej – Szefostwo Wojskowych Służb Specjalnych – gen. bryg. Jan Żukowski, zawarto następujący tekst skierowany do Wiceministra Obrony Narodowej, Pana Antoniego Macierewicza.

Agent: „NYMPHE“

Nazwisko: Wegesin Heiner

Zawód: nie wykonuje

Na polecenie Wiceministra Obrony Narodowej, Pana Antoniego Macierewicza przekazuje akta agenta „NYMPHE“, ZAI/13-01/78 grupie kontrolerów MON, Pana Marka Wachniek. W załączeniu:

1.Akta personalne 120 stron

2.Akta informacji 960 stron

3. Akta przekazanych dokumentów 740 stron

4. Akta analizy bezpieczeństwa (sprawdzenie i kontrola telefonów) 105 stron

Akta finansowe – dowody wypłat, zostały przekazane z pismem gen. bryg. Janusza Bojarskiego z 27.12.2005 r. wraz z listą agentów z Niemiec i Austrii. Podpisany: gen. bryg. Jan Żukowski

W dniu 13.03.2006 r., pismem o nr 14, sporządzonym w imieniu MON, przez Wiceministra MON, Antoniego Macierewicza i skierowanym do gen. bryg. Jana Żukowskiego, MON, Szefostwo Wojskowych Służb Informacyjnych, sformułowano następującej treści polecenie. Jako pełnomocnik Prezesa Rady Ministrów, Pana Jarosława Kaczyńskiego nakazuje:

1. Agent „NYMPHE“ - opracowanie dokładnej analizy, co do stopnia zgodności z prawdą uzyskanych informacji, oceny informacji, dalsze ich wykorzystanie w celach operacyjnych dla MON, sporządzenie analizy bezpieczeństwa.

- przekazanie akt agenta „REFERANT“, ZAI/14-01/76 i agenta instruktora „DOZENT“, ZAI/15-01/84,

- ocenę lat 1987-2004 ( efektywność i skuteczność w ocenie zadań wynikających z Ustawy R: Nr 61, poz.161, z 14.09.1992). Jako termin wykonania 19.05.2006 r. Analiza ta została wykonana przez oficera prowadzącego agenta Pana płk. Krzysztofa Brodę i pełnomocnika likwidacji WSI. Obszar, mgr. mjr. Grzegorz Damiński. Ten raport podlega przekazaniu mojemu pełnomocnikowi Panu Markowi Wachniek. Wiceminister Obrony Antoni Macierewicz.

W jak niebezpiecznym terenie zaczęli się poruszać przedstawiciele władzy po nowym „rozdaniu wyborczym“ z września i z listopada 2005 r., niech świadczy inny dokument powstały w dniu 05.10.2006 r. w Warszawie noszący podpis Szefa Służby Wywiadu Wojskowego, Witolda Marczuka. Na dwóch stronach pisma określonego, jako „tajne“ i skierowanego do Ministra Koordynatora ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermanna, pod tytułem „Protokół Przekazania“, określono zasady współpracy i podziału właściwości pomiędzy Służbą Wywiadu Wojskowego a Służbą Kontrwywiadu Wojskowego. W tłumaczeniu na język niemiecki dokument ten przybrał następującą postać.

Minister Koordynator ds. Służb Specjalnych Pan Zbigniew Wassermann Protokół przekazania

Ustawa z 2006 r., Dz. U. Nr. 182, poz. 1338, str. 2, reguluje zadania nowo powołanych służb specjalnych SKW i SWW.

Ustawa z 9 czerwca 2006 r. określa zadania Służby Wywiadu Wojskowego.

Zostało ustalone, że Agencji Wywiadu (AW) zostaną przekazani dotychczasowi agenci WSI:

„NYMPHE“ Heiner Wegesin

„NEISE“ (nazwisko zaczernione) funkcjonariusz Urzędu Ochrony Konstytucji

„BAAL“ (nazwisko zaczernione) doradca ukraińskiego prezydenta

Jednocześnie zostaną przekazani także instruktorzy agentów.

Raporty z 19.05.2006 r. dotyczące agentów zostały przekazane Agencji Wywiadu w załączeniu.

W aktach trzech wymienionych wyżej agentów nie występują informacje o ich podwójnej działalności agenturalnej.

Agenci:

„HERMES“

„APOLLO“

będą dalej prowadzeni

Agent „Braun“, Gerd …., nazwisko zaczernione ( pierwsza litera W lub V), kapitan Wojskowej Służby Wywiadu (MAD), Wydział (nazwa zaczerniona), będzie w przyszłości dalej prowadzony przez Służbę Wywiadu Wojskowego (SWW).

Austriaccy agenci:

„Franz Liszt“, nazwisko zaczernione,

„Hans Mozer“, nazwisko zaczernione,

„Wienerl“, nazwisko zaczernione,

oficerowie sił zbrojnych Austrii będą prowadzeni dalej.

„Joachim Strauß“ zostanie przekazany do AW.

Agent „Prater“, ze względów bezpieczeństwa zostanie przekazany do archiwum.

Agent „Uri“ członek szwajcarskich sił zbrojnych, był fikcyjnie prowadzony przez pułkownika Sigmunda Marotz, w zamiarze wzbogacenia się dewizami. W tym przypadku zostanie on postawiony w stan oskarżenia przed Sądem Wojskowym w Warszawie. Wszyscy agenci muszą się z tym liczyć, że mogą zostać zdradzeni przez byłych oficerów WSI.

Do dzisiejszego dnia nie są jednak znane takie przypadki. Zostało postanowione, że wyżej wymienieni agenci zawieszą swoją działalność do 2008 r. Zostało zabezpieczone, że po tym czasie będzie mógł zostać podjęty kontakt z tymi agentami. Szef SWW Witold Marczuk

W świetle zapisów „polecenia przekazania“ uznać należało, że ich autor zupełnie słusznie dopuścił założenie, iż wobec rozpoczęcia „procesu likwidacji WSI“ pojawić się mogą przypadki „zdrady tajemnicy służbowej“ ze strony b. funkcjonariuszy WSI, lub osób mających dostęp do materiałów operacyjnych gromadzonych przez WSI, a wcześniej przez WSW i służby państw zaprzyjaźnionych. O motywach nie wspominano, ale oczywistym musiało się wydawać, że zarówno „niskie pobudki natury materialnej“ jak i wyższe, w celu utrzymania się przy władzy, lub jej ponowne odzyskanie, stać się mogły bardzo poważnym zagrożeniem dla dalszego funkcjonowania państwa i losów jego obywateli. Przyglądając się bliżej uwagom autora „polecenia przekazania“ W. Marczuka i uzgadniającego z nim treść tego dokumentu Ministra Koordynatora ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermanna, trzeba jednak zauważyć, że obaj ci „wysocy“ funkcjonariusze państwowi przeoczyli fakt, odnotowany w korespondencji z czerwca i września 2006 r. pomiędzy Biurem Wiceministra Obrony Narodowej reprezentowanym przez mgr. mjr. Grzegorza Dymińskiego, Szefem Służby Wywiadu Wojskowego, W. Marczukiem i Ministerstwem Obrony Narodowej - Szefostwem WSI, reprezentowanym przez gen. bryg. Janem Żukowskim w sprawie dotyczącej bezpośrednio „agenta NYMPHE“. Z treści pojawiającej się „wymiany notatek“ wynikało, bowiem, że w grze, do której się przyłączyli i nad którą chcieli zapanować, partyturę musieli trzymać dalej funkcjonariusze GRU, obecny cały czas w Warszawie i urzędujący w Moskwie. Rozpoczynając, zatem operacje „likwidacji WSI“ osoby skupione wokół obu braci Kaczyńskich musiały sobie zdawać sprawę z tego, że ostrze tej „operacji“ musiałoby zostać skierowane w pierwszym rzędzie przeciwko „rezydenturze GRU“ w Polsce i sieci agentów, podporządkowanych przede wszystkim Moskwie. Dopiero w rzędzie drugim i następnych było miejsce dla WSW/WSI/STASI, itd. itp. Osoby te powinny były także „świadomie wiedzieć“, że wyznaczone już w kampanii wyborczej 2005 r. zadanie, musiałoby doprowadzić do zderzenia z interesami całkiem licznej grupy b. funkcjonariuszy WSW i STASI, wywodzących się z Operativgruppe Warschau, pewnej szczególnej formacji operacyjnej, której celem było zabezpieczenie po 1980 r. „wspólnych“ interesów GRU, WSW i STASI w Polsce i poza jej granicami, w odpowiedzi na rodzący się opór społeczeństwa polskiego, co jak powszechnie wiadomo, doprowadziło do powstania „ruchu solidarności“. Już mniej powszechnie znany jest jednak fakt, iż w operacji zniszczenia „solidarności“ i zastąpienia jej „transformacją ustrojową“, jedną z czołowych ról odegrała właśnie OPERATIVGRUPPE Warschau. Po tym jak zamiar likwidacji WSI po wygranych w 2005 r. przez obu braci Kaczyńskich wyborach parlamentarnych i prezydenckich zaczynał przybierać kontury, Wiceminister Obrony Narodowej, A. Macierewicz, Minister Koordynator ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermann, Szef Agencji Wywiadu i Szef Wywiadu Wojskowego, W. Marczuk, a następnie obejmujący po małym intermezzo funkcję Prezesa Rady Ministrów, J. Kaczyński, oraz pośrednio Prezydent RP. L. Kaczyński, zapoznani zostali z dokumentami ujawniającymi zadania Operativgruppe Warschau w Polsce, powstałymi w okresie od 1980 r. do 1990 r. Wśród dokumentów, które w kopii i w oryginałach mogli wymienieni wyżej funkcjonariusze analizować, znalazły się m.in.:

- tekst porozumienia pomiędzy Ministrem ds. Bezpieczeństwa Państwa (DDR) a Ministrem Spraw Wewnętrznych (PRL) o powołaniu w Warszawie Operativgruppe des MfS i wyznaczeniu pierwotnie siedziby na terenie Botschaft der DDR w Warszawie;

- tekst meldunku operacyjnego z dnia 14.03.1986 r. odnoszący się do współpracy organów bezpieczeństwa PRL i DDR i narady dotyczącej operatywnej współpracy organów bezpieczeństwa obu państw „na linii USA“. Ze strony polskiej uczestniczyli w niej, ppłk. Andrzej Kapkowski i mjr. Andrzej Głowacki. STASI było reprezentowane przez gen. Wilkes i gen. Dahm;

- tekst meldunku, noszącego oznaczenie 1099/87, sporządzonego w języku rosyjskim na polecenie Ministra Spraw Wewnętrznych PRL i przesłanego w dwóch egzemplarzach, po jednym dla GRU i STASI, w którym zawiadamiano, że: „dla poprawy współpracy z organami bezpieczeństwa krajów socjalistycznych, został powołany przy Gabinecie Ministra Spraw Wewnętrznych PRL Wydział ds. Stosunków Międzynarodowych. Na stanowisko Kierownika Wydziału został powołany towarzysz mjr. Zbigniew Chwaliński, Współpracownik aparatu centralnego Ministerstwa“. To tylko trzy dokumenty z liczby kilkuset innych, z którymi Z. Wassermann, A. Macierewicz, W. Marczuk i pozostali powinni byli się zapoznać, zanim przystąpili do „likwidacji WSI“.

Czy się „świadomie zapoznali“? Jeżeli agenci, których oznaczenia występują na stronach, co najmniej kilkuset dokumentów sporządzanych pierwotnie przez WSW, a później przez WSI, rzeczywiście istnieli, względnie dalej istnieją, a nie stali się wytworem instrumentalnej fantazji jakiegoś tam płk. Sigmunda Marotza, to powołana przez Ministra Obrony Narodowej „Komisja Likwidacyjna WSI“ powinna była ten fakt uwzględnić w swoich pracach. Tym bardziej, że z akt, które Wiceminister Obrony Narodowej, A. Maciarewicz, a zanim Minister Koordynator ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermann, zażądali od gen. bryg. J. Żukowskiego na temat „agenta NYMPHE“, na przykładzie wyraźnie zindywidualizowanej sprawy obiektowej ujawniał się obraz zupełnego podporządkowania WSW/WSI kierownictwu GRU i strukturom, prawie przestępczym, powstającym po likwidacji STASI. Likwidacja ta przybrała zresztą groteskowe formy, na co zwrócili wielokrotnie uwagę dziennikarze znanych i poważanych tygodników niemieckich, podkreślając, że co najmniej kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy b. STASI, pomimo wyraźnego zakazu ustawowego, znalazło po 1991 r. zatrudnienie w organach policji, Federalnego Urzędu Kryminalnego, Urzędu ds. Ochrony Konstytucji, Federalnej Służby Wywiadu i Służby Ochrony Państwa (Staatsschutz). Konstatacja powyższego zjawiska, powinna skłaniać do bardziej poważnego podejścia do wysiłków różnych politycznych środowisk w Polsce, które poparły „program likwidacji WSI“, po piętnastu latach bezradności na tym polu państwa polskiego i bierności społeczeństwa. Publikacja „raportu o działaniach WSI“, wieńcząca prace Komisji Likwidacyjnej WSI nie stała się jednak przełomem. Wbrew oczekiwaniom i na przekór kalkulacjom projektowanym w najbliższym otoczeniu obu braci Kaczyńskich, determinacja zespołu kierowanego przez A. Macierewicza, stała się początkiem operacji, której najbardziej dramatyczny okres przypadł na miesiące poprzedzające „katastrofę smoleńską“. Widziane z pewnej perspektywy zdarzenia, których źródeł można doszukiwać się w otoczeniu osób występujących oficjalnie w imieniu WSI i „WSI w likwidacji“, w korespondencji wymienianej z Wiceministrem Obrony Narodowej, A. Macierewiczem, Ministrem Koordynatorem ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermannem i Szefem Służby Wywiadu Wojskowego, W. Marczukiem, pozwalają na wysnucie tezy, że bezpośrednio po „rozpędzeniu“ we wrześniu 2007 r., w wyniku sztucznie wywołanego kryzysu parlamentarnego, Rządu Premiera J. Kaczyńskiego, podjęta została decyzja o pozbawianiu L. Kaczyńskiego Urzędu Prezydenta i likwidacji, także fizycznej, tzw. ośrodka prezydenckiego. W jednym z dokumentów, z którym mogli się zapoznać w kopii dziennikarze magazynu FOCUS i z pewnością przedstawiciele Bundesanwaltschaft in Karlsruhe, znalazło się zdanie, mówiące o wyznaczeniu terminu końcowego operacji, po którym „cała władza powinna wrócić w ręce rad“. Z treści informacji zawartych w innych, dostępnych w kopiach, dokumentów wynika, że autor przesłania, wywodzącego się z okresu „wczesnego Lenina“, miał na myśli „rządy obu braci Kaczyńskich“, rozumiane, jako dalsze istnienie instytucji publicznych, na których czele postawieni zostali po 2005 r. „ludzie PiS“. Trzeba przyznać, że obaj bracia Kaczyńscy znacznie się przysłużyli powstaniu planu, który miał doprowadzić do ich „politycznego i fizycznego końca“. Po jednej stronie, ogromnym ułatwieniem stała się dramatycznie błędna polityka personalna, uprawiana przez nich już w 1992 r., a później powtarzana w 2000 r. i po 2005 r., zarówno na poziomie rządowym i administrowania gospodarką jak i w organach władzy państwowej podporządkowanych Prezydentowi RP. Wielokrotnie ujawniany krańcowy brak profesjonalizmu i nade wszystko demonstrowana arogancja w symbiozie z oportunizmem i to w odniesieniu do osób o nieposzlakowanej opinii, prowadziły do rozpowszechniania się nawyków, którym przyzwoici ludzie nie mogli i nie chciały sprostać. W powodzi zachowań stawiających nie jeden raz na „ promocję prywaty i miernoty” inicjowanych od środka, pomniejszać się musiał krąg ludzi zaufanych i przekonanych do politycznych pomysłów obu braci Kaczyńskich. Postępowała izolacja i „wystawienie“ celu będącej w toku realizacji operacji specjalnej. Po drugiej stronie jednak, i zjawisko to było z największym „przerażeniem“ obserwowane przez przeciwników dalszej obecności na politycznej scenie obu braci Kaczyńskich, których aktywność odbierano nie tyle „w światłach tego co robili, czasami nie wiele robili, ale w obawie przed możliwą explozją strumieni niezliczonej ilości świateł, wywołanych przez Prezydenta RP i podległe mu jeszcze instytucje państwowe, rzuconych na najnowszą historię Polski i ciążąca coraz bardziej rzeczywistość“, zdawano sobie sprawę, że w „drodze“ znajduje się publikacja dokumentu, którego treść będzie „wypowiedzeniem wojny“ dominium służb specjalnych, „new policy and ekonomy made from PRL”. Dla inaczej myślących, koniecznym jest przypomnienie, że w historii Polski były już takie „publikacje”, które zdecydowały o jej losach. W Konstytucji 3Maja znalazły się postanowienia, których caryca Katarzyna i jej „pruski wspólnik“, informowani przez „służby“, nie mogli przetrawić. Pozostaje poza terenem dywagacji fakt, że po przegranych we wrześniu 2007 r. wyborach parlamentarnych, przegranych „na własne zamówienie“, w Urzędzie Prezydenta RP doszło do kilkunastu narad w tzw. najbliższym kręgu osób zaufanych. Lista obecności jest znana. Pokrywa się ona niestety, z wyjątkiem czterech nazwisk, z listą ofiar „tragedii smoleńskiej“. Znane są także tematy narad u Prezydenta RP. O czym zatem mogą i powinni sobie przypomnieć ostatni żyjący współpracownicy sp. Prezydenta RP L. Kaczyńskiego? Być może, o istnieniu dokumentacji powstałej na polecenie sp. Prezesa NBP, J. Skrzypka, której ujawnienie kilka razy odkładane, zostało zaplanowane na pierwsze tygodnie zbliżającej się kampanii prezydenckiej. Zawarte tam informacje wskazywały na podporządkowanie polskiego systemu bankowego i ubezpieczeń społecznych kontroli GRU i WSI. W konsekwencji, najbardziej znane banki i instytucje ubezpieczeniowe w Polsce poddane zostały kontroli , lub, w bardzo udokumentowanych przypadkach, powstały jako emanacja i produkt operacji finansowych GRU/WSW/WSI/STASI prowadzonych w Polsce już od 1987 r. W aktach Operativgruppe Warschau, będących w posiadaniu niemieckich organów bezpieczeństwa, można znaleźć nazwiska wszystkich bez wyjątku b. funkcjonariuszy SB i WSW, typowanych do zadań specjalnych i zatwierdzanych jako „osoby zaufania“ w centrali STASI w Berlinie i GRU w Moskwie. Można przypomnieć i z przerażeniem poznać treść korespondencji w tym zakresie pomiędzy Ministrem Bezpieczeństwa Państwa DDR, E.Mielke, a jego odpowiednikiem w PRL, ministrem w kilku rolach, C. Kiszczakiem. Co, nie mniej ważne odnotowania, korespondencja ta była prowadzona primar w języku rosyjskim, dla wielu uczestników tych wydarzeń, w języku ojczystym. Rodowód polskich „znanych banków“ to chronologia operacji przestępczych, w których wyznaczone przez GRU/WSW/WSI/STASI role odegrali i odgrywają osoby publicznie znane, lub osoby, których identyfikacja, prowadząca w tym samym kierunku, mogłaby zostać bez trudu przeprowadzona. Historia najnowszej polskiej bankowości, o czym miały zaświadczyć dokumenty gromadzone przez sp. Prezesa NBP, J. Skrzypka, to pasmo gigantycznych fikcyjnych operacji, zwanych kreatywnym lub pustym przepływem środków finansowych, w wyniku, czego „zadaniowo“ wykreowano „puste instytuty finansowe“, które, zanim upadną, lub znajdą kolejnego właściciela, Państwo Polskie będzie musiało dokapitalizować dziesiątkami miliardów EURO. To trwający proces realizacji operacji „zarządzania długami, lub poprzez długi“. Nowej doktryny politycznej prowadzącej do przejmowania kontroli nad całymi państwami przez nowo powstające ośrodki władzy, których centra lokowane są poza granicami państwa polskiego i poza zasięgiem woli obywateli tego państwa. Przykłady są już znane i można je opisywać, jako „model hiszpański“, lub „model grecki“. Punktem wyjścia jest gwałtowne zadłużanie państwa kosztem biednych i najbiedniejszych, do których mają dołączyć średnio zamożni. Sukcesem ma być nowy typ społeczeństwa, w którym dominować będą bogaci i biedni. A więc podział na ciągle się bogacących i coraz więcej bezradnych. Nie wolno mylić. Bogaci, kształtujący władze będą coraz bardziej bogaci. Ich liczba nie będzie się zwiększać. Zostaną zahamowane drogi awansu majątkowego, zawodowego i społecznego „klasy średniej“, zawsze najbardziej rewolucyjnej, której przedstawiciele, w pierwszym rzędzie „wolne zawody“ i inteligencja, spychane będą i już dawno są, w dół, w szeregi „Fußvolk“. Najnowsze wydarzenia właśnie z teatrów hiszpańskiego, greckiego i belgijskiego powinny przypomnieć, że „lud pieszy“ sam, niezależnie od liczebności, nie jest żadnym zagrożeniem dla władzy będącej bezpośrednią emanacją pieniądza, własności i stale obecnych służb specjalnych. Niepokój na „dole“ to kilka punktów procentowych więcej w oprocentowaniu ciągle pogłębianej zależności kredytowej. To dodatkowy zysk mających władzę i rosnący paraliż środków publicznych. W ostatnich dwudziestu latach istnienia „Polski Transformowanej“ wytworzył się nowy zabójczy typ moralności, odrzucający w całości cały dorobek pokoleń wychowywanych mniej lub bardziej świadomie na twórczości i postawach Józefa Mackiewicza, Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i kilkudziesięciu innych wielkich Polaków, skazanych z przyzwolenia „ludu pieszego“ na zapomnienie i exmisje z polskiej pamięci. Ich miejsce zajęli osobnicy, których akta można poczytać w instytucji kierowanej przez Bundesbeauftragte für die Unterlagen des Staatssicherheitsdienst des ehemaligen Deutschen Demokratischen Republik, mieszczącej się przy ul. Karl-Liebknecht-Str.31-33, 10178 Berlin. To archiwum, którego jeszcze istnienie denerwuje i „mocno szkodzi“. Można tam wyczytać jak powstawały „polskie duże banki“, którzy oficerowie z WSW i SB i STASI prowadzili przyszłych „wybitnych polskich bankierów i ekonomistów“- w jednym z ciekawszych przypadków oficerem prowadzącym „wybitnego“ polskiego bankowca i ekonomistę, ba polityka, o powszechnie akcentowanym i kojarzonym nazwisku, który po 10.04.2010 r. został przypomniany, był zwykły major WSW. Zresztą „prowadził“ on także małżonkę tego „bankiera“ i żeby było do kompletu także jego brata. Cała trójka wyprowadzona została na poziomy, gdzie „lud pieszy“ i byle, jaka opozycja nie mają wiele do powiedzenia. Po 10.04.2010 r. zupełnie nic. A przecież wystarczyłoby jedno dobrze przygotowane wystąpienie b. Prezesa Narodowego Banku Polskiego sp. S. Skrzypka. To mogło być wspólne wystąpienie ze sp. J. Kurtyką, b. Prezesem Instytutu Pamięci Narodowej i sp. A. Szczygło, b. Ministrem Obrony Narodowej i b. Szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego. W oparciu o posiadane dokumenty, zebrane w ilości kilku tysięcy kart, m. in. w toku prac „Komisji Likwidacyjnej WSI“ i wykonując postanowienia ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, obaj nieżyjący już funkcjonariusze państwowi posiedli ogromną wiedzę o istotnych wadach funkcjonowania Państwa i antypaństwowej roli służb specjalnych po 1990 r. Punktem wyjścia dla kilku zdań komentarza powinno być jednak ujawnienie treści dokumentu znanego przed 10.04.2010 r. obu wyżej wymienionym funkcjonariuszom państwowym. Z dniem 27.12.2005 r. gen. bryg. Marek Dukaczewski, występujący w imieniu Ministerstwa Obrony Narodowej, Szefostwa Wojskowych Służb Informacyjnych, skierował do Z-cy Szefa Obrony Narodowej, Pana Antoniego Macierewicza następujące pismo, zatytułowane, jako „notatka“. Notatka z prywatnej rozmowy pomiędzy gen. bryg. Markiem Dukaczewskim a gen. bryg. Januszem Bojarskim z 27.12.2005 r. Rozmowa była potrzebna na wzgląd poprzedników obcokrajowców:

„Neptun“ (płk. Jan Erik Andersen, Wojskowy Kontrwywiad,Dania).

„Nymphe“ (Heiner Wegesin, Niemcy, obecnie bezrobotny).

„Neise“ ( nazwisko zaczernione, pracownik Landesamt für Verfassungschutz Brandenburg).

„Apollo“ (nazwisko zaczernione).

„Hermes“ (były pracownik Bundesinnenministerium Deutschland)

„Baal“ (nazwisko zaczernione, doradca ukraińskiego prezydenta).

„Jochan Strauss“ (Gernot Rumpold, pracownik u Jörg Heider).

„Franz Liszt“ (nazwisko zaczernione).

„Hans Moser“ (nazwisko zaczernione).

„Prater“ (nazwisko zaczernione).

„Wienerl“ (nazwisko zaczernione).

Pomimo nadchodzącego rozwiązania WSI musi być zagwarantowane bezpieczeństwo źródła. Dlatego też następujące postanowienia Pana Macierewicza. Przeniesienie poprzedników razem z kierownikiem zdarzenia do oddziału specjalnego. Ująć wszystkie źródła i oficerów z czasowego punktu reklamy i pisemnego projektu Pana Macierewicza. Przekazanie wszystkich akt łącznie z materiałem z archiwum WSI. Przekazanie wszystkich dokumentów oddziału Studiów i Analiz jak także WSW i WSI. Prawne wojskowe pouczenie wszystkich żyjących WSW i WSI oficerów o konsekwencjach prawnych w przypadku przekazania dalej informacji. Wraz z zakończeniem notatki nastąpi przekazanie źródła. Gen. bryg. Marek Dukaczewski Gen. bryg. Janusz Bojarski

W tym samym czasie, kiedy miało dojść do „prywatnej rozmowy“ obu generałów i przekazania Wiceministrowi Obrony Narodowej, A. Macierewiczowi dokumentacji WSW i WSI, przedmiotem innych uzgodnień było określenie terminu pozbycia się „obu braci Kaczyńskich i powoływanych przez nich funkcjonariuszy“ z obszaru działalności publicznej i politycznej. Przekazywane do biura Wiceministra Obrony Narodowej, A. Macierewicza, informacje poddane zostały, o czym świadczą inne dokumenty, analizie pod kątem ich wiarygodności i porównane z dokumentami gromadzonymi przez IPN, a z chwilą objęcia funkcji Prezesa Instytutu Pamięci przez sp. J. Kurtykę z zasobami przekazanymi zgodnie z ustawą do „działu zastrzeżonego“ IPN, gromadzącego materiały obejmujące „operacje bieżące“, lub będące w toku, względnie tylko zawieszone. Na ich podstawie osoby z najbliższego kręgu współpracowników obu braci Kaczyńskich, których nazwiska z dwoma wyjątkami znalazły się później na „liście smoleńskiej“, podjęły trud „oszacowania“ stopnia infiltracji i instrumentalizacji najważniejszych organów państwa, w tym organów bezpieczeństwa, zapewniających prawidłowość funkcjonowania podstawowych i strategicznych sektorów gospodarczych, ze strony WSI, rezydentury GRU i struktur przestępczych powstałych po rozwiązaniu STASI. Po powołaniu uchwała sejmowa Komisji Likwidacyjnej WSI, prace zespołu gromadzącego się w siedzibie Prezydenta RP zostały rozszerzone o analizę materiałów napływających do Komisji i wnioski formułowane w toku prac przygotowujących „Raport o Likwidacji WSI“. W krótkim czasie musiano się zorientować, że zakres prac Komisji określony treścią uchwały, nie mógł być zachowany. Z napływających materiałów archiwalnych i z akt prowadzonych śledztw, oraz postępowań prowadzonych przez NIK, KGP CBŚ, CBA, SWW i SKW, wyłaniał się obraz istnienia w Polsce „mega władzy“ podporządkowanej międzynarodowym grupom przestępczym wywodzącym się ze służb specjalnych państw b. obozu komunistycznego, w rozumieniu definicji nadanej temu zjawisku przez Prokuratora Generalnego Palermo i Szefa Urzędu Prokuratury ds. Walki z Mafią, prok. Roberto Scarpinato. Polska, o czym alarmują m.in. przedstawiciele Parlamentu Europejskiego i jednego z urzędów Komisji Europejskiej do Walki z Mafią i Korupcją, znalazła się w rękach organizacji przestępczej grupującej byłych, oraz nadal czynnych funkcjonariuszy wojskowych służb specjalnych, funkcjonariuszy publicznych zajmujących wysokie stanowiska rządowe, parlamentarne i polityczne, przedstawicieli znanych wolnych zawodów, funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości i prokuratury, przedstawicieli banków i instytucji ubezpieczeniowych i „zwykłych“ morderców, gotowych podjąć się każdego zlecenia. Już w trakcie pisania Raportu o Likwidacji WSI podjęto decyzje o przygotowaniu dla Prezydenta RP, w formie „aneksu“ bardziej poszerzonej i dokładnie udokumentowanej analizy źródeł pogłębiającej się zapaści gospodarczej i politycznej państwa. Z docierających do Komisji i Prezydenta RP materiałów wyłaniał się obraz instrumentalnie pogłębianej izolacji państwa polskiego na arenie międzynarodowej i wzrastającej zależności obywateli od międzynarodowych instytucji finansowych i politycznych.

W rozwoju było „drugie państwo“, którego filary wyłaniały się z „państwa staniu wojennego“

W dokładnie dokumentowanych przypadkach należało przyjmować do wiadomości i stawiać pytanie, czy ujawniać i jak, że państwowe i publiczne instytucje administracyjne, gospodarcze i polityczne Państwa Polskiego, podejmowały działania na szkodę Komisji Europejskiej, międzynarodowych umów w zakresie bezpieczeństwa państw Unii i ich naczelnych organów, wyznaczających wspólne cele w zwalczaniu obcej agentury i mafii. Nie tylko podejmowały, ale kontynuowały one operacje „specjalne“ skierowane np. przeciwko Republice Federalnej Niemiec, Austrii, Danii i USA, rozpoczęte w 1978 r. Wypracowane w okresie stanu wojennego i przeniesione w czasie dochodzenia do tzw. transformacji ustrojowej, albo, jak kto woli do „okrągłego stołu“ metody „pracy operacyjnej“ przybrały postać „nowego otwarcia“ w stosunkach z krajami Państw Unii i NATO. U części funkcjonariuszy, szczególnie tych, mogących się czuć zagrożonymi wynikami ustaleń rozpoczynającej działalność Komisji Weryfikacyjnej WSI, dla których, jak w przeszłości „tajemnice służbowe“ były na sprzedaż, pojawić się musiał pomysł operacji handlowej, której sprawne przeprowadzenie miało przynieść milionowe zyski. Natomiast koszty „własne“ przedsięwzięcia miały obciążyć przeciwników politycznych, realnych, lub wystawionych. W planach operacji, której przedmiotem była oferta sprzedaży sieci agentów działających jak się wydaje, m.in., od co najmniej 1978 r. w otoczeniu Kanclerza RFN, w kierownictwach Urzędu Ochrony Konstytucji, Federalnej Służby Wywiadu, Federalnego Urzędu Kryminalnego, itd. nie uwzględniono jednak dwóch istotnych elementów. Po pierwsze, że „materiał”, którym zamierzono się posłużyć nie był własnością polskich służb specjalnych. Jego dysponentem nie mogły być WSW/WSI, o czym świadczy stała obecność GRU i STASI, lub ich następców w Warszawie. Po drugie, osoby zainteresowane komercyjną częścią operacji, nie uwzględniły w swoich planach faktu, iż pod koniec 2005 r. w kierownictwie zagrożonych likwidacją WSI rozpoczęto realizacje operacji odzyskiwania, traconej po 23.09.2005 r. władzy. Na istnienie właśnie tak opracowanego scenariusza wskazują informacje zawarte w kopiach dokumentów, których treść, bliżej nieznani dysponenci ujawnili w kilku miejscach i w kilku instytucjach, znajdujących się poza granicami Polski. Zastanawiać powinien przy tym jednak fakt, że o istnieniu takiego scenariusza, mógł wiedzieć Witold Marczuk, nowo i na krótko powołany Szef Agencji Wywiadu i Szef SWW. Wydaje się, że on sam mógłby najlepiej zinterpretować znaczenie informacji zawartych w tekstach kopii kilku dokumentów sporządzanych przez niego lub w jego imieniu. W jednym punkcie, osoby, zajęte poszukiwaniem nabywcy na „Brisantmaterial“, nie zdając sobie sprawy z charakteru i znaczenia decyzji podejmowanych przez osoby kojarzone z ścisłym kierownictwem WSI, przyjęły zupełnie błędne założenie. Pomyliły się w ocenie siły determinacji i stopnia woli zreformowania „III Rzeczypospolitej“, u przedstawicieli obozu zwanego niepodległościowym. Można poddać byłoby dyskusji tezę, że zbyt bardzo i dosłownie zawierzyły przedwyborczym deklaracjom i powyborczym zapowiedziom. A priori, przypisały konstruowanej po wrześniu 2005 r. „na skróty“ koalicji profesjonalizm tam, gdzie go nie było.

Obawiały się zagrożenia witalnych interesów formacji rodem z okresu Informacji Wojskowej.

W istocie rzeczy pomyliły się w ocenie własnej siły. Być może, zwyczajnie i po prostu, przeszły do porządku dziennego nad wymową faktów z niedalekiej przeszłości, które tutaj należałoby zinterpretować w następującym stylu. W okresie finalizowania „umowy stulecia“ lub „drugiego przejęcia władzy“ w lutym 1989 r. połączone siły służb specjalnych w Polsce liczyły ponad 1 mln. Funkcjonariuszy i tajnych współpracowników. W tym czasie w DDR, w Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwa ( MfS), w podobnych rolach występowało 178 tys. funkcjonariuszy i 94 tys. tajnych współpracowników. W pozostałych ministerstwach, w tym w Ministerstwie Obrony Narodowej i w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, które nie było tożsame z MfS, zajęcie znalazło łącznie ponad 200 tys. funkcjonariuszy bezpieczeństwa, nadzorujących nieznaną bliżej do dzisiaj liczbę osób występujących, jako tajni informatorzy i pracownicy operacyjni. W tej grupie znajdowali się bez wyjątku prokuratorzy, sędziowie i pracownicy administracyjni. Według innych danych, dostępnych nadal nie wiadomo, po co i dla kogo, w państwie, DDR dla „aparatu bezpieczeństwa“ pracowało 10% społeczeństwa! Czy to dużo? Z punktu widzenia oceny celów „aparatu“ po 1989 r., którego nie dotknęło w zasadzie żadne rozliczenie, to ważne, dla zrozumienia źródeł sytuacji, w której znalazła się po 1989 r. „ponownie niepodległa Rzeczypospolita“, To był ten kamień węgielny nie tylko pod nowe zjednoczone Niemcy, ale też i nowy układ sił w Europie u schyłku wieku. Powołujący się, w wirze ustaleń okrągłostołowych na „bohaterską przeszłość opozycyjną“ działacze, nawet nie spróbowali zmierzyć się z „aparatem ucisku“ i jednym z jego produktów „stanem wojennym“.

W Polsce nie są znane, dostępne, ale w Berlinie, dokumenty świadczące o prekursorskiej roli Informacji Wojskowej/WSW/WSI w realizacji, wyznaczanych przez inne zaprzyjaźnione służby, nowych „narzędzi ucisku i ubezwłasnowolnienia, czyt. „zmuzułmanienia“, całego społeczeństwa“. „Stan wojenny“, „ośrodki internowania“, „zamrożenie kont“, „otwarcie gospodarcze na zachód”, FOZZ, etc. były częścią experymentu, zakończonego sukcesem, o którego częściach składowych rozważano już w 1953 r. Analizowano różne warianty. Zawsze jednak w aspektach utrzymania stałej kontroli nad gospodarką, w dążeniu do maxymalizacji zysków, nadając operacjom, których zastosowanie rozważano, międzynarodowy charakter. Zasadnicze uchwały i następujące po nich rozkazy kończyły się najczęściej pozdrowieniem przesyłanym w imieniu zawsze podziwianego „Feliksa Edmuntowicza“. W dniu 4 czerwca 1989 r. społeczeństwo polskie nie stało się „wolne i niezawisłe“. Bardziej uważni i odważni jego przedstawiciele, znaleźli się w sytuacji wywołanego konfliktu z organizacją „przestępczą“ liczącą, co najmniej 2 mln. gotowych do popełnienia każdego draństwa „żołnierzy“, określenie zapożyczone ze skarbnicy języka mafii, ukształtowanych np. w Oranienburgu, czy też w Legionowie, w kulcie do spuścizny „ Feliksa Edmuntowicza“. Nie przezwyciężono i, broń boże, nie pokonano żadnej „komuny“. Czerwiec 1989 r. to początek kolejnej operacji służb specjalnych, której obrazu nie przesłonią nieudolne, lub bardzo nieudolne, chaotyczne próby włączenia się w nurt wydarzeń politycznych, podejmowane od stycznia 1992 r., po listopadzie 1997 r., w 2000 r. i w 2005 r., środowisk określających się, jako „niepodległościowe“, zakończone całkowitą klęską polityczną we wrześniu 2007 r. i eliminującą do końca, tego środowiska „Tragedią Smoleńską“, z 10.04.2010 r. Można o tym różnie pisać i jeszcze więcej myśleć. Znaczna część społeczeństwa - to za mało powiedziane – większość społeczeństwa, zarówno w pisaniu jak i w myśleniu „przeszła“ już na stronę wyznaczoną mu w dniach poprzedzających „okrągły stół“. Znaleźli w odległych rzędach „sali kinowej“, wywoływani czasami do przodu w chwilach, kiedy „władza“ potrzebowała statystów. Niektórym całkiem na poważnie wydało się, że są VIP – mi. Jak tragicznie się pomylili, o tym właśnie przyszło porozmyślać po 10.04.2010 r. Licząc się w końcu z zupełną kompromitacją w nadchodzących wyborach prezydenckich, po zupełnie niepotrzebnie wywołanych wyborach parlamentarnych we wrześniu 2007 r. środowisko określające się, jako niepodległościowe i naturalnie patriotyczne, zawęziło swoje szeregi do „pałacu prezydenckiego“ i resztek instytucji publicznych będących jeszcze w zasięgu wpływów Prezydenta. Bez wątpienia determinacja w poszukiwaniu odpowiedzi na zbliżające się „Okopy Św. Trójcy“ musiała przybierać dramatyczne cechy, jeżeli bez należytego przygotowania i całkowicie nieprofesjonalnie zdecydowano o wywołaniu tzw. afery hazardowej. Jej finał to lekcja z najnowszej historii absurdu i głupoty politycznej. Stronę przegraną wypełnili obaj bracia Kaczyńscy i najwierniejsi z wiernych, pozbawiani z dnia na dzień nie tylko stanowisk, ale też kolejno wystawiani dowolnie prowadzonym postępowaniom karnym, cywilnym i środkom przymusu stosowanym przez różnego rodzaju służby specjalne. Nie bez ironii przypomnieć należy losy CBA i ostatnie chwile jego kierownictwa. W odwołaniu M. Kamińskiego i jego zastępców z pełnionych w CBA funkcji, a następnie posłaniu ich do zajęcia miejsc na „ławie oskarżonych“, jedną z czołowych ról odegrali prokuratorzy obdarzeni wcześniej zaufaniem przez b. Ministra Sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego, Z. Ziobro i b. Ministra Koordynatora ds. Służb Specjalnych, Z. Wassermanna. Po „nowym rozdaniu władzy“, od października 2007 r., kariery tych prokuratorów nabrały nowej, jakości i niespotykanej dynamiki. Ich nazwiska pojawiają się wszędzie tam gdzie nowej władzy zależy na określonych wynikach wszczynanych śledztw lub podtrzymaniu wyników postępowań karnych i cywilnych kończonych przed 23 września 2007 r. Po zupełnym crash-u z wyborami parlamentarnymi w 2007 r., w atmosferze konwulsyjnych zachowań medialnych towarzyszących kolejnym nietrafionym pomysłom na utrzymanie stanu posiadania, atrybutów władzy otrzymanych po wrześniu i listopadzie 2005 r., w środowisku politycznym skupionym wokół obu braci Kaczyńskich musiała zapaść decyzja o rzuceniu do walki politycznej „ostatnich trzystu spartan“, czyli materiałów źródłowych zgromadzonych w toku powstawania „Aneksu do Raportu o Likwidacji WSI“. Decyzja ta nie mogła zostać przyjęta przez „aklamacje“. Nie wszyscy i znający materiał dowodowy gromadzony przez Komisję Likwidacyjną WSI mogli się uważać za prawych i sprawiedliwych. Nie bez powodu Prezydent RP zapowiadając pierwotnie i niezwłocznie publikacje Aneksu, zachował się najpierw zupełnie inaczej. Ujawnienie treści kilku tysięcy dokumentów i wywołanie „ogólnonarodowej“ dyskusji na temat kolejnych tysięcy tajnych dokumentów z najnowszej historii III i prawie IV Rzeczypospolitej mogło doprowadzić do powstania „efektu bumeranga“, lub „efektu kuli śnieżnej“. W obu przypadkach należało się liczyć z poważnym zamieszaniem na tzw. polskiej scenie politycznej i ciężkimi „obrażeniami ciała“ zarówno u koalicji jak i w szeregach opozycji. Do września 2009 r. obowiązywało porozumienie wynegocjonowane na gruzach efektów publikacji „Raportu o Likwidacji WSI“. Powody były początkowo różne. Na końcu jednak przebiła się obawa, że raz rozpoczęty proces ujawniana prawdy o WSI, doprowadzi do rozszerzenia procedur badawczych o role obcych służb specjalnych w kształtowaniu obecnego krajobrazu politycznego i kondycji ekonomicznej „ponownie niepodległej Rzeczypospolitej“. To tak jak we Włoszech wczesnych lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Obie wielkie, ale lekko skonfliktowane partie rządzące, opowiedziały się najpierw za kontynuowaniem śledztwa przez prokuratorów „Związku Antymafijnego“ kierowanego przez prokuratorów Falcone i Borselino, by następnie z zadowoleniem, wynikającym być może z bezpośredniego udziału w zbrodni, przyjąć wiadomość o zamordowaniu obu prokuratorów i kilku funkcjonariuszy policji uczestniczących w śledztwach nadzorowanych przez obu prawników. Samym partiom to już nie wiele pomogło. Ich szeregi i misternie, ponad podziałami, ukrywana współpraca, nie mogły przetrwać w zderzeniu z wymową publikowanych ustaleń dowodowych, nawiązujących bezpośrednio do wyników śledztw zapoczątkowanych przez G.Falcone i P.Borselino. Poza olbrzymią korupcją i gigantycznym klientyzmem, śledczym, skupionym w „Związku Przeciwko Mafii“ ,w każdym z ważniejszych wątków prowadzonych postępowań karnych i karno skarbowych „wychodziły“ ponad wszystko wszędzie obecne służby specjalne. Jak to ujął jeden prokuratorów, którego wypowiedzi można jeszcze śledzić na stronach internetu, starający się o powołanie przy Komisji UE specjalnej organizacji do walki z „mafią w białych kołnierzykach“, a więc z sędziami, policjantami, prokuratorami, lekarzami, bankowcami, menedżerami, itd., którzy to, bez wyjątku, zorganizowanej przestępczości zawdzięczają swój status zawodowy, mafia w obecnej postaci to rodzaj zmutowanego pasożyta, który „pożera“ całe narody i państwa, kontrolując zupełnie zarówno procesy stanowienia prawa, jak i dostęp do niego. Wbrew zgrabnie przeprowadzonej na użytek polskiego czytelnika tzw. publikacji niszowych analizie, to nie w Polsce, ale we Włoszech zauważono, że co prawda „politycy reprezentują naród“, ale rozliczają się przed służbami specjalnymi. Inaczej mówiąc i w tym kierunku chciał pójść autor bardzo zgrabnego tekstu, za jakość państwa odpowiadać mają przedstawiciele narodu wybrani w demokratycznie przeprowadzonych wyborach, ale już, o jakości tych przedstawicieli decydują, bez potrzeby powoływania się na „demokracje“, służby specjalne. W lutym 1989 r. służby specjalne w Polsce rozpoczęły operacje przejmowania władzy. Już nie „manifest lipcowy”, ale „umowa społeczna“, u której podstaw znalazł się „stan wojenny“ i doświadczenia z innych nienaturalnych stanów, które pozwoliły na dobór wspólników kolejnego oszustwa. Historia dekady zapoczątkowanej w sierpniu 1980 r. i zakończonej w czerwcu, dla niektórych w grudniu, 1989 r. to pasmo zdarzeń, do tej pory, z przyzwolenia „narodu“, nieznanych. To archiwa WSW/WSI, STASI i GRU, niedostępne w imię ważnych interesów państwa, nad którymi unosi się zakaz „streng verboten“ und „lebensgefahr“. Jakiego „państwa“ i jakich „interesów“? Na początku 1990 r. funkcjonariusze WSW/WSI rozpoczęli umieszczanie, w strukturach modyfikowanych centralnych organów administracji państwowej, organizacji, której nadano postać „bezpiecznej służby“. Ciąg dalszy jest znany, ale nieprawdziwy. Otóż pomysł tego przedsięwzięcia zrodził się w Wiedniu, w kręgu funkcjonariuszy różnych służb specjalnych, i nawiązywał do istniejącej w strukturach austriackiej policji i prokuratury organizacji przestępczej o nazwie „Freunde der Polizei“. Przez przypadek, a właściwie niechlujstwo osób obarczonych zadaniem, nie doszło, co prawda do „prostego“ przeniesienia na grunt polski celów określanych przez „przyjaciół policji“, ale krótko po tym, w podobnym celu i w tych samych instytucjach, doszło do zadomowienia się grupy przestępczej, zrzeszającej funkcjonariuszy policji, prokuratury, wymiaru sprawiedliwości i b. funkcjonariuszy SB, WSW/WSI, określających się, jako „spółdzielnia“. Wydaje się, w oparciu o akta znajdujące się np. w Berlinie, że do „spółdzielni“ należy – trzeba pisać w czasie teraźniejszym, dwóch komendantów głównych policji, kilkudziesięciu funkcyjnych prokuratorów – w obecnym składzie Prokuratury Generalnej pojawiły się nazwiska sześciu prokuratorów i m.in. kilkudziesięciu funkcyjnych sędziów, m.in. sędziów SN. Nic szczególnego. Typowa reprezentacja „lepiej urodzonych“, odpowiadająca wiedeńskim zasadom doboru kadr praktykowanym przez mafię. Z tą różnicą, że tam kilku wyżej postawionych funkcjonariuszy, przyjaciół „Freunde der Polizei“, doczekało się już wyroków skazujących. Inni zostali ustawieni w kolejce. W Polsce „trzeci komendant główny policji“, który chciał ujawnić fakt istnienia „spółdzielni“ stracił życie. „Spółdzielnia“ zadbała już o to, żeby śledztwo w tej sprawie przyjęło najbardziej absurdalny kierunek, gwarantujący drogę donikąd. Również na pierwsze miesiące 1990 r. trzeba określić rozpoczęcie przez „służby specjalne“ operacji „Grafit“, przejęcie przez WSW/WSI z powrotem całkowitej kontroli nad przemysłem paliwowym i energetycznym w Polsce. Proces ten doczekał się nawet kilku odsłon, ale stał się przedmiotem drobiazgowo przeprowadzonej dezinformacji. W sytuacjach, w których już ona nie wystarczała, osoby wiedzące za dużo, lub chcące coś wyjaśnić były mordowane. „Spółdzielnia“ dbała o to, żeby do opinii publicznej nie „przeciekło“ słowo „Grafit, a wszczynane śledztwa i postępowania karno-skarbowe, kończyły się na osobach podstawionych lub wytypowanych z grona pokrzywdzonych. W ciągu dwudziestu lat istnienia „republiki okrągłostołowej“, lub jak kto woli „porządku lutowego“ w interesie operacji „Grafit“ dokonano kilkunastu zmian w prawie karnym, co praktycznie na stałe zabezpieczyło dalszą działalność tego „związku przestępczego. Przedmiotem zainteresowania osób wywodzących się z WSW/WSI i powiązanych organizacyjnie z GRU i b. funkcjonariuszami STASI stały się wszystkie rafinerie, sieć dystrybucji paliw, wszystkie większe zakłady przemysłowe i centra energetyczne oparte na paliwach płynnych i produktach naftowych, jak również specjalnie modyfikowany dla celów przestępczych system bankowy. Nie było to szczególnie trudne zadanie, albowiem w aktach Operativgruppe Warschau znajdują się nazwiska funkcjonariuszy służb specjalnych oddelegowanych przed 1989 r. do tzw. zadań specjalnych. Są tam dzisiejsi luminarze polskiej gospodarki, bankowości i chyba nazwiska wszystkich szefów służb specjalnych „reformowanych“ po lutym 1989 r. W operacjach przeprowadzanych między sobą, albowiem po obu stronach realizowanych kontraktów zasiadali funkcjonariusze tych samych formacji, dochodziło do „generowania“ gigantycznych zysków kosztem państwa. Powiedzenie, że kosztem społeczeństwa było by zbyt trywialne. Szczególnie upodobano sobie korzystanie z tzw. sektora państwowego. W warunkach, o czym wyżej, dochodziło do zadłużania na ogromne kwoty, zakładów energetycznych, hut, kopalń, stoczni, kombinatów chemicznych, etc., których dyrekcje potwierdzały zakupy na kredyt z coraz bardziej przedłużanymi terminami płatności, ogromnych ilości fałszowanego paliwa i nie mniej fałszowanych innych produktów naftowych. W ciągu kolejnych miesięcy, a nawet lat, od chwili „zakupu na kredyt“, naliczane odsetki i wkalkulowywane oprocentowanie kredytów, przewyższały kilkakrotnie, a nawet kilkuset krotnie cenę towaru wpisywaną do faktur. W ten sposób, nieznane, a często nawet nieistniejące firmy, stawały się wierzycielami gigantycznych należności płatniczych, których naliczona wielkość przekraczała wartość udzielonych zabezpieczeń i wartość całych zakładów przemysłowych. Stąd już tylko mały krok do windykacji długów, rozliczeń ze skarbem państwa, i przejmowania przez grupę „Grafit“, czyt. WSI/GRU całych kompleksów przemysłowych. W tym celu za zgodą Ministra Skarbu zaniżano wycenę wartości przejmowanych za długi obiektów. Nazywa się to kumulacja zysku wtórnego poprzez redukcje wartości pierwotnej majątku dłużnika. Należy jeszcze raz powtórzyć. Dłużnikiem był za każdym razem Minister Skarbu Państwa. O szczegółach takich operacji mogłaby opowiedzieć tragicznie zmarła b. minister i posłanka B. Blida. Bardzo podobnym działaniom poddany został „system opieki zdrowotnej“ i majątek służby zdrowia, znajdujący się we władaniu Ministra Zdrowia i Opieki Społecznej. W tym wypadku posłużono się doświadczeniami mafii włoskiej, z którą nawiązano operacyjną współpracę. Z dokumentów dostępnych poza granicami "rzeczypospolitej lutowej“ ujawnia się obraz intensywnych kontaktów funkcjonariuszy WSW/WSI z „mafią kalabryjską“ i z grupami przestępczymi z Sycylii, określanymi nazwa „cosa nostra“. Według opinii Generalnego Prokuratora Palermo, prok. R. Scarpinato, mafia opanowała „system opieki zdrowotnej“, instrumentalnie wykazując jego niezdolność do funkcjonowania bez pomocy państwa i konieczność stałego angażowania w kolejne“ reformy“ gigantycznych publicznych pieniędzy. Cel i motyw przewodni są te same, jak w przykładzie opisanym wyżej. Na końcu pozostają jeszcze większe długi Skarbu Państwa i przejmowanie wybranych placówek medycznych przez mafię. Proceder ten jest finansowany z publicznych pieniędzy i to w warunkach zupełnej utraty przez państwo kontroli ich wykorzystania. Zarówno, co do celów jak i wielkości. Społeczeństwo jest przyzwyczajane do istnienia permanentnego kryzysu służby zdrowia i staje się, nie rozumiejąc problemu, narzędziem nacisku na kolejne rządy, w rękach grup przestępczych wywodzących się z WSW/WSI. Niedowiarków należy odesłać do treści wywiadu prok. Roberto Scarpinato udzielonego przed dwoma miesiącami ARTE TV. W Polsce, od „dwudziestu lat demokratycznej“, wypowiedzi urzędnika państwowego, który w przybliżeniu odważyłby się nawiązać do tonu i stanowiska reprezentowanego publicznie przez Generalnego Prokuratora Palermo i kilkudziesięciu jego współpracowników, prowadzących m.in. śledztwa przeciwko byłemu i obecnemu Premierowi Włoch, wobec pojawienia się uzasadnionych zarzutów o związkach obu znanych polityków z międzynarodową mafią, nie mogą liczyć na „świadome zrozumienie“. Kto miałby być ich adresatem? Czy jest ktoś poważnie zainteresowany ujawnieniem przyczyn „Tragedii Smoleńskiej“? Pominąć należy naturalnie niewielką grupkę krewnych ofiar i kilka osób je wspomagających. Nie mają wyboru. Powinni. Ale czy będą mieli wystarczająco dużo siły? W dniu 23 stycznia 2008 r. w „katastrofie lotniczej pod Mirosławcem“ stracili życie m.in. szefowie jednostek i baz lotniczych, wchodzących w skład Polskich Sił Lotniczych. Wersja oficjalna narzucona przez przedstawicieli rządu i prokuratury jest znana. Można powiedzieć, że nadaje się do powtórzenia przy formułowaniu za kilka, lub za kilkanaście miesięcy, treści „raportu końcowego w sprawie przyczyn zaistnienia katastrofy lotniczej w Smoleńsku“. Podobne wnioski, w formie postanowień prokuratury, znajdą się z pewnością w uzasadnieniu treści zarzutów, których postawienie różnym dowolnie wybranym osobom, Prokurator Generalny, A. Seremet, już zapowiedział. A czy nie było inaczej i dlaczego prok. A. Seremet, a przed nim, lub nawet zamiast niego prokuratorzy Naczelnej Prokuratury Wojskowej tak się śpieszą. W Mirosławcu stracili życie szefowie wszystkich baz lotniczych wykorzystywanych przez „służby specjalne“ do transportu drogą lotniczą organów ludzkich, oferowanych m.in. w Wiedniu międzynarodowym grupom przestępczym, kontrolującym w skali Europy i poza nią „rynek zamówień“ na organiczne części zamienne, pochodzenia ludzkiego. Krajowym centrum logistycznym stał się na początku lat 90-tych i tym razem Wrocław, Przyczyny były lapidarnie oczywiste. We Wrocławiu do 1993 r. mieściły się dowództwa wszystkich służb specjalnych działających na terenie tzw. Europy Środkowowschodniej, podporządkowanych centrali GRU w Moskwie. W samym Wrocławiu i w Legnicy umieszczone zostały „rezydentury“ GRU, STASI, WSW/WSI-ZWOP i innych zaprzyjaźnionych służb specjalnych z równie zaprzyjaźnionych państw. We Wrocławiu przygotowywano napaść na Czechosłowację w 1968 i tutaj kilka lat później rozważano podobne scenariusze na wypadek utraty kontroli służb nad rozszerzającym się „niezadowoleniem społeczeństwa polskiego i projektowanym pojawieniem się ośrodków buntu“, nad którymi „towarzysze polscy mogli tracić panowanie“. Niezwykle dużą ilość materiałów źródłowych na ten temat, których streszczenie tutaj musiałoby zając kilkadziesiąt stron, zawierają „Archiv der Außenstelle Breslau, Dresden und Cottbus“. MfS – Außenstelle Breslau mieściło się we Wrocławiu, przy ul. Sołtysowickiej, w pobliżu dzisiejszej siedziby Oddziału IPN we Wrocławiu. Z dokumentów zabezpieczonych po 1991 r. przez Pełnomocnika Rządu RFN ds. Służby Bezpieczeństwa Państwa byłej Niemieckiej Republiki Demokratycznej, można odczytać, że w niektórych grupach zawodowych na terenie Dolnego Śląska, co najmniej 70% personelu kierowniczego było „tajnymi współpracownikami lub informatorami”, co najmniej jednej ze służb specjalnych, działających we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku. Natomiast wszyscy funkcjonariusze prokuratury, wymiaru sprawiedliwości, MO, administracji państwowej, służby zdrowia, prasy, teatru i telewizji, lokalnych reprezentacji robotników, dyrektorzy i kierownicy zakładów pracy, do kierownictw szkół, a nawet przedszkoli włącznie, musieli pozytywnie przejść weryfikację prowadzoną przez WSW i Zwiad Wojsk Ochrony Pogranicza. Wyniki weryfikacji były przekazywane GRU i STASI. W wielu przypadkach, obie te służby wykorzystywały je do prowadzenia własnej działalności agenturalnej. Wszyscy bez wyjątku prokuratorzy, sędziowie i milicjanci pełniący funkcje kierownicze w instytucjach znajdujących się na terenach dzisiejszych województw zachodnich i południowo- zachodnich byli do 1990 r. tajnymi współpracownikami WSW-ZWOP i bardzo często także GRU i STASI.Obecny przedstawiciel Prezydenta RP. p. B. Komorowskiego, w „Krajowej Radzie Prokuratury“, prok. E.Zalewski, był do 1990 r. współpracownikiem WSW-ZWOP i jednocześnie GRU i STASI. Od stwierdzenia tego faktu należy zacząć „rozumienie“ najnowszej uchwały SN, zamykającej IPN drogę do postawienia E.Zalewskiemu zarzutu „kłamstwa lustracyjnego“ i ujawnienia jego akt osobowych. No, ale co z aktami, które znajdują sie poza obszarem pacyfikowanym kolejnymi uchwałami SN? Uważny obserwator życia społecznego powinien sobie przypomnieć treść innego aktu prawnego, w którym zakazano ujawniania materiałów operacyjnych służb specjalnych osób prowadzących nadal działalność agenturalną i ujętych w wykazie czynnych współpracowników służb specjalnych. Jak więc zaznacza, nie przypadkowo „centrum logistyczne pozyskiwania i obrotu nielegalnie pobieranych pod zamówienie, narządów ludzkich od typowanych przez lekarzy wojskowych pacjentów/obiektów“, umieszczone zostało we Wrocławiu. Można dodać jeszcze, że na terenie wojskowym, którego jeden z obiektów przypisany został później „samoistnie“ i przez prasę, współpracownikowi WSW/WSI, J. Barańskiemu. Chyba należy, zatem pójść dalej i podkreślić, że w czasie tutaj opisywanym, polecenia WSW/WSI wykonywał R. Szmajdziński, brat tragicznie zmarłego w dniu 10.04.2010 r. J. Szmajdzińskiego, prokurator Okręgowej Prokuratury Wojskowej we Wrocławiu, a obecnie prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jego też chroni wspomniana uchwała SN. Odnieść można jej skuteczność do kilkudziesięciu innych prokuratorów i sędziów z Dolnego Śląska, nieprzypadkowo pojawiających się w dokumentach operacji GRAFIT, którą zasłonięto, w wyniku innej prowadzonej przez służby specjalne operacji dezinformacyjnej, „afera paliwowa“. Wyłudzenia setek milionów złotych, łącznie 11 miliardów zł. i założenie kilku tysięcy fikcyjnych firm oraz prowadzenie z ogromnym powodzeniem firm, nieposiadających żadnego majątku, przypisano osobom podstawionym, bez żadnej znajomości branży, często bez elementarnego wykształcenia, zwyczajnie prymitywnym, których bardzo często jedynymi referencjami były akta obiektowe WSW/WSI i rejestr skazanych. Mogło się to udać tylko, dlatego, że w odpowiednich miejscach zawsze pojawiali się tacy prokuratorzy jak E. Zalewski i R. Szmajdziński. Ci dwaj mogą być uzupełnieni o prokuratorów z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze, Zielonej Górze, Bielsku Białej, Wałbrzychu, Wrocławiu i w Szczecinie. A więc wszędzie tam, gdzie niepodzielnie panowały WSW/WSI/ZWOP i GRU, uzupełniani przez b. funkcjonariuszy STASI. Ale o tym to już bliżej na stronach Tygodnika „Der Spiegel“. Trzy dni przed dramatem w Mirosławcu, gen. A. Andrzejewski w czasie spotkania w gronie znajomych i przyjaciół na terenie bazy lotniczej w Mirosławcu, zapowiedział chęć udzielenia wywiadu, lub odwołania się do opinii publicznej, w sprawie wykorzystania przez służby specjalne, obiektów lotniczych i jednostek wojskowych do działalności przestępczej, prowadzonej przez osoby związane z WSI. Opisując wstępnie znane mu przypadki wykorzystania lotnisk wojskowych do transportu samolotami wojskowymi narządów ludzkich, pobieranych wbrew prawu i w wyniku działań przestępczych przedstawicieli wojskowej służby zdrowia - mówił o lekarzach podejmujących decyzje o pozbawieniu narządów wobec żyjących jeszcze, lub nie do końca zdiagnozowanych pacjentów, wspomniał okoliczności towarzyszące próbie pozbawienia go życia w 2002 r. podczas manewrów wojskowych odbywanych w okolicach Słupska. Pilotowany przez niego samolot, został „omyłkowo“ zestrzelony w pobliżu wybrzeży duńskich. W Dowództwie Wojsk Lotniczych stwierdzono natychmiast śmierć pilota i brak możliwości podjęcia skutecznej akcji ratowniczej. Dopiero po tym jak przedstawiciele wywiadu lotniczego NATO i wojsk lotniczych Danii zażądali od strony polskiej podjęcia akcji ratowniczej, podając, że pilot przeżył upadek samolotu i znajduje się pod opieką duńskiej służby ratowniczej, gen A. Andrzejewski mógł wrócić do kraju. Prowadząc własne śledztwo – prokuratura wojskowa nie dopatrzyła się przestępstwa, gen A. Andrzejewski ustalił, że samolot, który pilotował został bezpośrednio przed startem celowo uszkodzony. Uszkodzono system automatycznej nawigacji i urządzenie rozpoznające w systemie „wróg-swój“. Po zdarzeniu z 2002 r. gen. A. Andrzejewski, członkowie jego rodziny i przyjaciele poddani zostali bardzo intensywnej inwigilacji ze strony WSI. O tym wszystkim gen. A. Andrzejewski chciał opowiedzieć po powrocie w dniu 23.01.2008 r. z Krakowa. Gdyby powrócił! O czym „opowiedziałby“ śp. Prezydent RP, Lech Kaczyński, gdyby wrócił ze Smoleńska. Otóż wykonałby on konstytucyjną decyzje, podjętą na początku sierpnia 2009 r. w najbliższym gronie zaufanych współpracowników, o publikacji „Aneksu do Raportu o Likwidacji WSI“, zapowiadając jednocześnie konieczność podjęcia dalszych prac w tym kierunku i w celu doprowadzenia do zapoznania opinii publicznej z tysiącami dokumentów, będących w posiadaniu BBN i IPN, oraz NBP, a także kilkunastu innych osób i instytucji, świadczących o nieprzerwanej od 20 lat władzy służb specjalnych, pasożyta, jak to zdefiniował Prokurator Generalny Palermo, Roberto Scarpinato, niszczącej od środka społeczeństwo polskie. Pasożyta na usługach innych służb i podejmującego nadal, jak w latach 80-tych działania przeciwko państwom i władzom państw zaprzyjaźnionych i w miedzy czasie stowarzyszonym. Czytelnik tych dokumentów dowiedziałby się „rzeczy szokujących“. Między innymi o tym, jak to wynikać może z dokumentu pochodzącego kiedyś z gabinetu gen. M. Dukaczewskiego, że już po wystąpieniu z wnioskami o przyjęcie do struktur NATO, WSI kierowana w tym czasie przez Szefa WSI, gen. bryg. Tadeusza Rusaka prowadziła intensywne działania przeciwko państwom NATO, wykorzystując do tego celu agentów „pozyskanych“ w 1978 r. i występujących pod pseudonimami, o których była już tutaj mowa. Jak już znaczono, w ślad za publikacją „Aneksu“ doszłoby do ujawnienia prawie dwóch tysięcy stron dokumentów agenta o pseudonimie NYMPHE. Mogłoby to oznaczać dekonspirację jednego z najważniejszych być może, po 1974 r. agentów GRU w Republice Federalnej Niemiec. To z kolei mogłoby się bardzo niedobrze skończyć dla b. szefów WSW/WSI, których dwuznaczne zachowanie w ocenie GRU – brak zabezpieczenia sojuszniczych interesów i wyraźna próba „sprzedania agenta“, mogłoby się spotkać z bardzo radykalną reakcją. Sam gen. M. Dukaczewski mówił coś o tym już w październiku 2004 r. A w 2005 roku przypominał paradoksalnie o konsekwencjach niezachowania tajemnicy. Bezpośrednio przed rozpoczęciem przez urzędującego w tym czasie Prezydenta RP, Lecha Kaczyńskiego, prezydenckiej kampanii wyborczej, z powodów, o których wcześniej, doszłoby do ujawnienia dalszych dokumentów z działalności WSI, z których uważny czytelnik mógłby zrozumieć, dlaczego nie doszło do budowy Autostrady A-3 i oddania w ręce niemieckie inicjatywy w rozbudowie portu w Rostocku, w decyzji lokalizacji w pobliżu Berlina największego na terenie środkowo- wschodniej Europy portu lotniczego i dokończenia połączenia autostradowego „północ-południe“. Jakie przyczyny zdecydowały o odstąpieniu przez kolejne rządy polskie od budowy terminali dla transportu kołowego i kolejowego w Terespolu i Frankfurcie nad Odrą i wstrzymaniu modernizacji połączenia kolejowego E-20. Wspierany przez Komisję Europejską i Rząd RFN projekt zapewniłby „przeniesienie rosyjskich, białoruskich i ukraińskich tirów“ na tory kolejowe, uwalniając wnętrze kraju od ich stałej i niszczącej obecności. Można kontynuować listę. W 1993 r. funkcjonariusze WSI nie dopuścili do podpisania przez przedstawicieli Mieleckich Zakładów Lotniczych i Politechniki Rzeszowskiej umowy o współpracy i podjęciu wspólnej produkcji z DEUTSCHE AIRBUS Industrie. O co najmniej piętnaście lat opóźnili realizację zintegrowanego programu budowy autostrad w Polsce, by w końcu zapewnić kontrolę nad jego przebiegiem rosyjskim służbom specjalnym i grupie kierowanej przez Olega Deripaskę. We wszystkich „dużych prywatyzacjach”, które najczęściej zgodnie z planem musiały kończyć się upadłością i likwidacją prywatyzowanych obiektów, występują WSI i „różne pozostałości“ po WSW i STASI. W ramach operacji GRAFIT funkcjonariusze WSW/WSI pojawili się, najczęściej, jako „członkowie rad nadzorczych i prokurenci, lub konsultanci i analitycy“, we wszystkich mających znaczenie dla powodzenia operacji strukturach organizacyjnych ponad trzech tysięcy tzw. podmiotów gospodarczych. I są tam nadal. Nie przypadkowo odwołałem się wcześniej do treści dokumentu z 26.08.1998 r. pochodzącego z MON – Szefostwa Wojskowych Służb Informacyjnych. Ponieważ występuje w nim nazwisko gen. bryg. Tadeusza Rusaka. Jest to same nazwisko, które pojawia się, za nazwiskiem B. Blida, w aktach operacji GRAFIT, w odniesieniu do jej medialnej postaci określanej, jako „mafia węglowa“. Tak. Te fakty powinny były dotrzeć do społeczeństwa. Nie ma się, co oszukiwać, do części społeczeństwa. Innym jest to wygodnie obojętne, a całkiem licznej grupie takie informacje wydają się zbyt szokujące, żeby o nich pomyśleć. No cóż, kiedy nie można domagać się prawdy, to pozostają pielgrzymki i orszak. „wiedeńczyk“

http://www.wyszkowski.com.pl/index.php?option=com_k2&view=item&id=1832%3Apielgrzymi-smole%C5%84scy-w-orszaku-pierwszej-damy&Itemid=105

Krzysztof Wyszkowski

Strata zaufania do Waszyngtonu – giełda w konwulsjach a zbliżające się wybory Przykładem straty zaufania do Waszyngtonu i giełdy w konwulsjach jest fakt, że w poniedziałek 8 sierpnia 2011, nowojorski indeks papierów wartościowych korporacji przemysłowych, czyli „Dow Jones (DJIA)” wynosił 10809.85 punktów. Dwa dni później, w środę 10 sierpnia 2011, po dziennym burzliwym przetargu, indeks ten wynosił 11239.77, czyli wzrósł o około 4% wartości wszystkich korporacji ujętych w tym indeksie. Po chaotycznej sesji, przy ponurych ocenach stanu gospodarki USA przez dyrektora banku centralnego, w ciągu minut wartość DNIA spadła o ponad 200 punktów, do chwili nowej wypowiedzi prezesa banku centralnego USA. W ostatniej godzinie przetargów nastąpił skok wartości o 500 punktów. Był spowodowany chwilowym spadkiem pesymizmu inwestorów po zapewnieniu przez dyrektora banku centralnego USA, Federal Reserve, że prawdopodobnie podstawowe oprocentowanie pożyczek między-bankowych, przez następne dwa lata będzie utrzymane w wartości bliskiej zera, czyli że pozostanie bez zmiany. Tolerowanie przez rząd USA chciwość „banksterów” jest dobrze opisane w książce Jaffa Madrick’a pod tytułem „Era Chciwości: Tryumf Finansistów („Banksterów”) i Stopniowy Upadek Ameryki, od 1970 do Chwili Obecnej”. („Age of Greed: The Triumph of Finance and The Decline of America, 1970 to the Present”) Sam tytuł opisuje stan rzeczy, który doprowadził do wyżej opisanych konwulsji na giełdzie w Nowym Jorku. Tradycyjnie kryzys taki, jaki ma miejsce obecnie, był rozwiązywany w USA za pomocą wielkich inwestycji na infrastrukturę, finansowanych na kredyt. Taka polityka miałaby sens zwłaszcza w chwili obecnej, kiedy gospodarka USA, która w 70% opiera się na zakupach konsumentów, cierpi w miarę jak zakupy konsumentów spadają z powodu bezrobocia. Natomiast zaciąganie kredytów jest atakowane w kongresie w Waszyngtonie przez reprezentantów tak zwanej „Tea Party” mimo tego, że obecnie masowo zaniedbane mosty i drogi w Stanach Zjednoczonych wymagają konserwacji. Wiele mostów grozi zawaleniem się. Takie katastrofy już miały miejsce na przestrzeni ostatnich lat. Sytuację w USA komplikuje kampania wyborcza, w której prezydent Obama, będzie walczył o drugą kadencję. Jego przeciwnicy przeciwstawiają się zaciąganiu kredytów zagranicznych na konserwację infrastruktury potrzebnej do zatrudniania bezrobotnych. Prawdopodobnie Obama będzie zarzucał swoim oponentom, że cynicznie walczą o władzę za pomocą osłabiania gospodarki USA i że za cenę osłabienia gospodarczego chcą dojść do władzy oraz że chcą utrzymać przywileje milionerów i korporacji tak daleko idące, że na przykład korporacja General Electric, dzięki inwestycjom za pomocą lobby w kongresie, zupełnie legalnie zapłaciła zero dolarów podatku dochodowego za rok 2010, mimo jednoczesnych zarobków w wysokości kilku miliardów dolarów. Nic dziwnego, że rzecznicy opozycji, tacy jak Charles Krauthammer, spodziewają się „bardzo brudnej kampanii” przez prezydenta Obamę, którą to kampanię może on wygrać. Dodatkowym argumentem przeciwko opozycji jest sprawa wyrównania dochodów skarbowych, straconych przez ulgi podatkowe dla korporacji i miliarderów, za pomocą zmniejszenia zapomóg starczych, inwalidzkich i wydatków na weteranów a zwłaszcza na licznych kalekich weteranów z wojny w Iraku i w Afganistanie. Ciekawe czy egzekucja bez sadu Osamy Bin Ladena po wzięciu go do niewoli na rozkaz prezydenta Obamy zyska mu poważną ilość głosów w nadchodzących wyborach mimo krytyki kościoła katolickiego i innych. Jest bardzo możliwe, że zdarzenie to pomoże w wyborach prezydentowi Obamie. Natomiast ciekawe jest, w jakim stopniu prezydent Obama straci głosy murzynów i Latynosów, których głównym dorobkiem życiowym w USA był zakup na raty domu w którym mieszkają. Ludzie ci zniechęceni mogą ogóle nie wziąć udziały w wyborach i nie głosować. Po katastrofalnym „szwindlu na trylion dolarów” dotyczącym nieściągalnych długów hipotecznych wielu Amerykanów ma większy dług hipoteczny niż wartość rynkowa ich domu. Ludzie ci mogą ogóle nie chcieć brać udziału w zbliżających się wyborach na prezydenta USA, zwłaszcza na tle straty zaufania do Waszyngtonu i giełdy w konwulsjach oraz kiedy 50 milionów Amerykanów w potrzebie dostaje kartki na darmową żywność. Strata zaufania do Waszyngtonu i giełda w konwulsjach będą mieć wpływ negatywny na zbliżające się wybory prezydenckie w USA.

Izba Poselska najwyższą władzą w Polsce od 1501 do 1791 roku W dniu 3 maja, 1505 roku w Radomiu uchwalono konstytucję wieczystą zwaną „Nihil Novi” na mocy której, Izba Poselska była najwyższą władzą w Polsce prawie przez trzysta lat, to znaczy do uchwalenia w Warszawie w 1791 roku Konstytucji 3 maja, która formalnie zakończyła istnienie Rzeczypospolitej Szlacheckiej czyli Pierwszej Rzeczypospolitej Polskiej. Ustrój Pierwszej Rzeczypospolitej Polskiej opierał się na ustawach uchwalanych jednomyślnie w czasie regularnych sesji sejmowych. W chwili, kiedy nie było jednomyślności sejm mógł skonfederować się i na skonfederowanych sesjach sejmowych ustawy uchwalano na podstawie większości głosów. Król, który kontrolował władzę wykonawczą w Pierwszej Rzeczypospolitej Polskiej, miał prawo veta, które egzekwował za pomocą ogłoszenia skonfederowanej sesji sejmowej „rokoszem,” czyli „buntem.” W czasie sesji regularnych, każdy poseł na Sejm miał prawo veta, które nie było stosowane jak długo stosowano się do zasady, że „Polska stoi nie rządem ale cnotą obywateli.” Łacińskie wyrażenie „liberum veto” czyli „Nie pozwalam” było używane w parlamencie Rzeczypospolitej Polski i Litwy. Nawet obecnie „veto” jest często używane przez Stany Zjednoczone w Radzie Bezpieczeństwa Narodów Zjednoczonych. W Polsce „liberum veto” pozwalało posłom w Izbie Poselskiej zatrzymać bieżącą sesję i skreślić ustawy zatwierdzone w tej sesji okrzykiem „Nie pozwalam!” Warto wspomnieć, że zasada jednomyślności była używana we wczesnych słowiańskich plemiennych demokracjach wojskowych, które osiągnęły największe podboje w ówczesnej Europie od wyspy Krety do Morza Północnego w 740 A.D. W praktyce zasada jednomyślności była stosowana na regularnych sesjach Izby Poselskiej Sejmu polskiego od połowy 16go wieku do 1795 roku, kiedy działo się to za pomocą protestu jednego posła, który wołał: liberum veto! Zasada ta odegrała ważną rolę pod koniec 300sto letniego okresu ewolucji polskiego konstytucjonalizmu od Konstytucji Nihil Novi wprowadzonej 3go maja, 1505 roku co czasu wprowadzenia przez skonfederowany Sejm Wielki Konstytucji Trzeciego Maja, 1791 roku. Ograniczanie władzy króla, który miał władzę wykonawczą, doprowadziło do tworzenie w Polsce „państwa prawa, tolerancji religijnej i rządu działającego w ramach konstytucji” w czasach, kiedy reszta Europy była niszczona wojnami religijnymi i despotyzmem władców. Związkowy charakter Rzeczypospolitej, jako federacji ziem spowodował uznanie lokalnych sejmików za reprezentanta jednego z okręgów reprezentowanych przez posła do Izby Poselskiej odpowiedzialnego za wszystkie decyzje Sejmu z punktu widzenia jego okręgu, w którym został on wybrany. W imię zasady równości ustrojowej każda decyzja sejmowa wymagała jednomyślności. Ponieważ w Rzeczpospolitej nie istniał aparat egzekucji prawa i szlachta, jako obywatele, prawo sama egzekwowała, wiec jednomyślność zapewniała zgodę, ale nie gwarantowała opieki prawnej, którą każdy obywatel musiał sobie zapewniać na wielkich obszarach państwa Polski i Litwy, w której językiem oficjalnym był język białoruski. Język ten wówczas przeżywał okres rozkwitu. Ludność Wielkiego Księstwa Litewskiego składał się z Litwinów i znacznie większej ilości Białorusinów oraz Ruśinów (obecnie Ukraińców od polskiej nazwy „Ukraina” czyli kresy). Zasada „liberum veto” była też wyrazem przekonania szlachty, że nawet gdyby prawie wszyscy posłowie szlacheccy zostali przekupieni przez króla dążącego do objęcia władzy absolutnej, to zawsze była szansa, że będzie chociażby jeden „nie przekupiony,” który sprzeciwi się przyjęciu szkodliwej ustawy. Jej istnienie związane było z trwającym od dziesięcioleci konfliktem pomiędzy władzą króla i wolnością szlachecką. Tak więc poseł mógł sprzeciwiać się jednej uchwale i zgłosić przerwę do czasu osiągnięcia kompromisu jednomyślnie akceptowalnego przez wszystkich bez unieważniania powziętych ustaw przez zastosowanie zasady “liberum veto.” Dl;atego w 1646 i w 1647 roku posłowie Szczucki i Stanisław Jabłonowski proponowali uchwalenie regulaminu Sejmu. Po raz pierwszy zerwał Sejm w 1652 roku używając liberum veto poseł trocki Władysław Siciński (człowiek działający według poleceń hetmana wielkiego litewskiego Janusza Radziwiłła. Siciński zarejestrował w kancelarii sejmowej nie zgodzę na kontynuowanie obrad sejmu poza prawnie przewidziany czas 6 tygodni poczym wyjechał żeby uniknąć reakcji innych posłów. Andrzej Maksymilian Fredro marszałek zerwanego przez Sicińskiego w 1652 roku sejmu i autor publikacji o „zaletach anarchii” bronił zasady „liberum veto” i argumentował, że jakoby daje ona jednostkom wybitnym możliwość działania na rzecz dobra publicznego w momencie, gdy inni dbają tylko o własne interesy i mogą być zwodzeni przez króla, zwolennika władzy absolutnej. Według tradycji Sejm nie dyskutował wniosków pod nieobecność wnioskodawcy. Tak, więc marszałek Fredro miał prawo nie przyjąć wniosku pod nieobecność Sicińskiego. W 1659 roku Sejm jednomyślnie postanowił przeprowadzić reformę i wyznaczył komisję do opracowania odpowiedniego projektu. Projekt ten pozostał w radzie królewskiej 10 lat do 1669 roku, w którym, w Krakowie, zerwania obrad dokonał poseł kijowski Adam Olizar a w 1688 roku zerwano Sejm jeszcze przed formalnym ukonstytuowaniem się Sejmu i obraniem ,marszałka, W sumie wielki sejm zerwano w XVII-XVIII wieku aż 73 razy. Król miał prawo sprzeciwu przeciwko zawiązywaniu konfederacji i mógł je uznać za rokosz. Nie czynił tego król Stanisław August Poniatowski i dlatego po roku 1764 liberum veto wyszło z użycia i zasada jednomyślności nie dotyczyła sejmów, w których posłowie zawiązywali konfederacje na początku obrad i tym samym zapobiegali ich zerwaniu jako sesji skonfederowanych takich jak na przykład Sejm Wielki. Konstytucja 3 Maja 1791 roku wprowadziła na stałe zasadę większościową. Liberum veto zostało zniesione. Natomiast faktem jest, że polska demokracja szlachecka była najbardziej demokratycznym ustrojem ówczesnej Europy i Polska była pierwszą demokracją w nowożytnej Europie. Obawa przed absolutyzmem spełniła ważną rolę w kształtowaniu się społeczeństwa, które na początku XVII wieku miało milion wolnych obywateli po raz pierwszy na świecie w historii rządów reprezentatywnych. Jan Jakub Rousseau, francuski filozof uważał, że: “Liberum veto w Polsce nie jest uprawnieniem wadliwym, ale może stać się najniebezpieczniejszym narzędziem nadużyć; kiedyś było rękojmią wolności publicznej, ale w jego czasach stało się tylko narzędziem przemocy” magnatów i obcych rządów, które mogły legalnie popierać i finansować kampanię wyborcze cudzoziemców jako kandydatów w wyborach na tron Polski. Zrywanie sejmu nie miało decydującego znaczenia dla rządzenia państwem, a liberum veto nie było przyczyną anarchii i upadku Rzeczypospolitej. Polskiej. Trzeba pamiętać, że polska demokracja szlachecka była pierwszym i najbardziej demokratycznym ustrojem w nowożytnej Europie. Warto wspomnieć, że na przykład w 1773 roku, Sejm uchwalił Komisję Edukacji Narodowej, która była pierwszym na świecie ministerstwem oświaty. Samorodny polski rozwój instytucji państwowych w Złotym Wieku Rzeczypospolitej jest spuścizną narodu polskiego powinna być rzeczowo przedstawiana w programach gimnazjalnych w Polsce. Trzeba budować na własnych fundamentach tak jak to czynią Anglicy i nie pozwalać na kontynuowanie w szkołach polskich wersji historii Polski propagowane przez zaborców i wrogów. Iwo Cyprian Pogonowski

POPULIZM PODATKOWY DLA TYCH, CO ICH HAKER Z MOJEJ STRONY PRZEKIEROWUJE GDZIE INDZIEJ

Dla wszystkich zainteresowanych, którzy przy próbie przeczytania ostatniego mojego wpisu są automatycznie przekierowywani na stronę niejakiego pawla j. postanowiłem zrobić powtórkę tego, co napisałem. Zmienić tego co zrobił niejaki paweł j. sam nie potrafię, a informatyyk na długim weekendzie. Zresztą jakyby nawet był, to i tak bym zostawił to co zrobił pawel j. do wtorku - bo dziś prokuratorzy też na długim weekendzie a postanowiłem ich niejakim pawłem j. i jego działalnością zainteresować. Nie tylko zresztą w stosunku do mojej skromnej osoby. A wpis POPULIZM PODATKOWY brzmiał tak:

„PiS się chwalił, że to właśnie za rządów Jarosława Kaczyńskiego obniżono najniższą stawkę podatku PIT. To są właśnie te głębsze kieszenie, kieszenie ludzi, którzy lepiej zarabiają. Ja jestem ciekaw, czy Kaczyński chce podwyższyć stawki PIT, niech to powie otwarcie, jeśli chce - powiedział na antenie TVN 24 w „Rozmowie bardzo politycznej” Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie.

http://wiadomosci.onet.pl/kraj/to-partia-ktora-lubi-zyc-na-koszt-podatnikow,1,4819324,wiadomosc.html

Skoro pojechał po PiS i Kaczyńskim, to powinien jeszcze po SLD, a zwłaszcza po Millerze. Bo jego rząd też obniżył podatki w 2004 roku. I to w dodatku nie tylko „menagerom” o 8 pp (z, 40 na 32%), ale w dodatku jeszcze „prywaciarzom” prowadzącym działalność gospodarczą!!! I to ponad o połowę – o 21 pp (z 40 na 19%)!!! Gwoli wyjaśnienia przypomnę, że to nie rząd tylko ustawodawca – przynajmniej z formalno-prawnego punktu widzenia – decyduje o wysokości podatków. Co prawda w 2004 roku PO jeszcze nie było, ale jej dzisiejsi posłowie głosowali wówczas za podatkiem liniowym dla „prywaciarzy” – jak SLD. W 2007 roku PO już była. I też głosowała za pozostawieniem więcej „w kieszeniach ludzi, którzy lepiej zarabiają” – jak PiS, LPR i Samoobrona. Jak rozumiem było to oszustwo wyborcze, bo PO bała się przyznać, że gdyby to od niej samej zależało – nigdy by tego nie zrobiła. Gwiazdowski

13 sierpnia 2011 "Hańba! Pieczętujecie rozbiór Polski!" - wykrzyknął jeden z obecnych na sali Trybunału Konstytucyjnego, oburzony orzeczeniem tego ciała politycznego, stanowiącego IV izbę parlamentu, niewybieralnego w demokratycznych wyborach - skoro mamy demokrację(????) - którego orzeczenia są ostateczne. Warto prześledzić historię Trybunału Konstytucyjnego, który do życia politycznego powołał apolityczny gen. Jaruzelski i to już w 1982 roku(!!!!). To znaczy, że tzw. przemiany były przygotowywane wcześniej. Przez kogo??? Kto powoływał do życia instytucje europejskie, takie jak na przykład urząd Rzecznika Praw Obywatelskich(???). Instytucja prawo człowiecza, jaką jest urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, powstał 1 stycznia 1988 roku, na mocy ustawy o Rzeczniku Praw Obywatelskich z 15 lipca 1987 roku, a więc w tzw. komunie. Pierwszą szefową tego biurokratycznego gremium była pani Ewa Łętowska.. Jest to jeszcze jedna instytucja sankcjonująca gęstość prawa w demokratycznym państwie prawnym, bo zamiast prawo upraszczać i uwalniać człowieka od jego zagęszczenia i nadmiaru, pomaga wyciągać się z sieci prawnej zarzuconej na „obywatela” przez państwo, zamiast prostego i jasnego prawa, a ściślej przez Sejm i Senat we współpracy z rządem i Trybunałem Konstytucyjnym, którego niepodważalne istnienie wpisane jest do Konstytucji. Tak jak instytucja Rzecznika Praw Obywatelskich, który” stoi na straży wolności i praw człowieka i obywatela określonych w Konstytucji oraz innych aktach normatywnych”( Art.208.pkt.1). Prawie każda ustawa uchwalana przez demokratyczny Sejm i przyklepywała przez demokratyczny Senat- to zamach na naszą wolność, a przecież Rzecznik Praw Obywatelskich ma stać na straży naszej wolności.(???) To na straży, czego - tak naprawdę – stoi- Rzecznik Praw Obywatelskich? To chyba tak dla jaj - te atrapy są powoływane, żeby było jeszcze większe zamieszanie - i jest! Nie wystarczy proste i sprawiedliwe prawo, sprawne sądy, tylko potrzebne są uzupełniacze prawne sankcjonujące chaos prawny.. Żeby jak najwięcej się można było odwoływać, od tego, co się odwoływało poprzednio i od tego, od czego się będzie odwoływało w przyszłości.. Bo kto panuje nad chaosem przeszłości poprzez chaos teraźniejszości - ten panuje nad chaosem w przyszłości. Rzecznik Praw Obywatelskich jest instrumentem politycznym, co zapisano w Art. 209 Konstytucji w punkcie 1, a który brzmi: „Rzecznik Praw Obywatelskich jest powoływany przez Sejm za zgodą Senatu na 5 lat”(!!!!). Sejm jest polityczny demokratycznie, i Senat też jest polityczny demokratycznie.. Mamy, więc wypadkową demokracji, jaką jest Rzecznik Praw Obywatelskich.. Państwo demokratyczne poprzez liczny Sejm i Senat (im więcej posłów i senatorów tym dla demokracji lepiej, ale niekoniecznie dla nas- ludzi ,nie” obywateli”!) powołuje do życia prawa, a rzecznik państwowy praw obywatelskich stoi na ich straży.. Ale nie na straży naszej wolności.. Powinien się raczej nazywać Rzecznikiem Obywatelskim Praw Naszej Niewoli, tak jak te cztery partie – PO. PiS. SLD i PSL- na demokratycznej scenie politycznej i prawnej, połączone do kupy powinny się nazywać Polska Zjednoczona Partia Obywatelska.. Rzecznik Praw Obywatelskich ingeruje, gdy następuje naruszenie „zasad współżycia i sprawiedliwości społecznej”(????) A jak następuje naruszenie zasad sprawiedliwości - to ingeruje? Czy tylko w przypadku naruszenia zasad” sprawiedliwości społecznej”? Bo czym innym jest sprawiedliwość, a zupełnie, czym innym „sprawiedliwość społeczna”. To chyba jasne.!. Na określenie sytuacji sprawiedliwości służy słowo „sprawiedliwość”, a na określenie, czego służy zbitka „sprawiedliwość społeczna”?? Chyba niesprawiedliwości, no, bo czego? Nie posługiwano by się przymiotnikiem „społeczna” gdyby nie istniał jakiś ukryty cel propagandowego ustawodawcy.. Jeśli jednemu” obywatelowi” zabierze się pieniądze, żeby je dać innemu” obywatelowi” i robi to państwo sprawiedliwe, ale społecznie- to jest to zwykłe złodziejstwo.. I dlatego nazywa się to „ sprawiedliwością społeczną”, czyli – tak naprawdę- kradzieżą.. Bo słowa w socjalizmie demokratycznym, biurokratycznym i prawnym społecznie, służą do ukrycia prawdziwych myśli i intencji, prawników- społeczników, oprócz tych, którzy popełniają samobójstwa, w tym także Dyrektora Kancelarii pana premiera Donalda Tuska, pana Grzegorza Michniewicza, który też popełnił samobójstwo. A wiedział bardzo wiele i może, dlatego nie wytrzymał psychicznie, ”samobójcy” tak mają, szczególnie w III Rzeczpospolitej demokratycznej i prawnej.. No i sprawiedliwej społecznie.. Tak jak zmarł w maju 2011 roku dr Ryszard Kuciński, i u którego w kancelarii różne papiery przechowywał pan Andrzej Lepper, bo mu ufał, czy Wiesław Podgórski, doradca pana Andrzeja Leppera ds. Kultury, który popełnił samobójstwo w czerwcu 2011 roku. Czy pani Róża Żarska, która umarła w Moskwie w lipcu 2011 roku- też była prawniczka pana Andrzeja Leppera. Jakoś media nie podały tej informacji, albo przesłyszałem... Jeszcze został pan mecenas Henryk Dzido, Maksymiuk, Filipek, pani Beger, pani Hojarska.. Czy kogoś pominąłem? Czy ktoś postanowił wybić całą Samoobronę? Partię lewicową, ale narodową.. W sprawie śmierci szefa NIK-u, popełniło samobójstwa lub zmarło siedem osób(????). Pan Sekuła strzelił sobie samobójstwo trzy razy w brzuch, i jeszcze raz- zanim doczołgał się do drzwi.. W sumie cztery razy.. Tak umierają nieśmiertelni.. Ilu się powiesiło w celach więziennych pod okiem kamery? Wieszają się strażnicy więzienni. Polska krajem samobójców stoi. Zginęli: Piotr Jaroszewicz, gen. Fonkowicz, Andrzej Stuglik, Jacek Dębski, Tadeusz Kowalczyk - inicjator powołania Komisji Rokity, wyjaśniającej tajemnicze śmierci.. Adam Kapica - powieszony w październiku 2007 roku. Co się w Polsce dzieje? Gdzie jest policja śledcza? Czy jest to już kraj mordów politycznych, zupełnie bezkarnych? Tak jak przed II Wojna Światową, w II Rzeczpospolitej grasowała Grupa Tasiemka i co rusz ginął jakiś wyższy oficer wojskowy, i tak się składało, że był to przeciwnik Józefa Piłsudskiego. Był to człowiek z sekcjo bojowej dawnej PPS... Ponad pięćdziesiąt parę osób, w tym gen Zagórski i gen. Rozwadowski.. Ale powracając jeszcze na moment do Rzecznika Praw Obywatelskich.. Urząd ten corocznie wręcza nagrodę imienia- uwaga!- Pawła Włodkowica, herbu Dołęga.(???) Był to wybitny monarchista, obrońca Polski przed Krzyżakami, będący pod wpływem Ockhama, Mateusza z Krakowa i Stanisława ze Skarbimierza.. Był uczestnikiem Soboru w Konstancji ( 1414-1418), na którym to Soborze na pewno nie rozmawiano o zabobonie praw człowieka i demokracji.. I o jakiś urzędach, nawet o dobrze brzmiącej nazwie, jak urząd Rzecznika Praw Obywatelskich.. W Polsce panowała wtedy monarchia i nie było takiego burdelu jak dziś.. I nie było 19 zespołów w Biurze Rzecznika praw Obywatelskich, bo nie było Rzecznika Praw Obywatelskich.. Demokraci zawłaszczają, co się da.. Żeby uwiarygodnić demokrację, czyli wielki chaos i burdel... Skoro decyzje zapadają w Trybunale Konstytucyjnym, a człowiekowi puściły nerwy i wykrzyknął: „Hańba! Pieczętujecie rozbiór Polski!” - zaraz potem został wyprowadzony z sali i rozstrzelany, pardon- jedynie wyprowadzony, to, po co reszta tych demokratycznych atrap? Wystarczyłby Trybunał Konstytucyjny, badający teoretycznie zgodność ustaw z Konstytucją.. Trybunał Konstytucyjny w dniu 24.11. 2010 roku,, ustami przewodniczącego pana sędziego Bogdana Zdziennickiego stwierdził, że Traktat Lizboński podpisany przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego w dniu 10.10 2009 roku, a który wszedł w życie w dniu 1 grudnia 2009 roku -jest zgodny z Konstytucją Rzeczpospolitej Polskiej(????) To bardzo ciekawe, tym bardziej, że wśród prawników konstytucjonalistów nie było specjalnie zastrzeżeń, co do orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego.. Czyżby prawnicy - konstytucjonaliści nie zauważyli słonia w przysłowiowej menażerii? Wystarczy przeczytać skrót Traktatu, gdzie powypisywano wiele uogólnień i bajek, ale wspomniano o ustanowieniu Unii Europejskiej, o jej nowych przedstawicielach, o statusie międzynarodowym nowej organizacji, której jesteśmy „obywatelami..” Tak naprawdę powstało nowe państwo o statusie międzynarodowym i nazwie Unia Europejska! Hańba! WJR

O kryzysie i oddychaniu Coś zmienia się w dotychczasowym - ukształtowanym po 1989 roku - układzie sił w świecie. Kończy się epoka dominacji jednego hipermocarstwa - USA. Chiny zbudowały pierwszy lotniskowiec, a w stoczniach trwa intensywna budowa dwóch kolejnych. W ten sposób Państwo Środka chce umocnić swoją pozycję nie tylko wobec sąsiadów, ale na globalnej szachownicy. Indie notują bardzo dynamiczny rozwój ekonomiczny. Rosja kończy testy najnowszej rakiety o zasięgu międzykontynentalnym do przenoszenia głowic nuklearnych. Moskwa poprzez politykę energetyczną konsekwentnie dąży do skonsolidowania swoich wpływów w Europie oraz odbudowania swojego statusu atomowego supermocarstwa. Tymczasem świat zachodni zanurza się w chaosie. W Norwegii dokonano straszliwego masowego morderstwa na tle politycznym. Wielką Brytanią wstrząsnęła afera podsłuchowa, a zamieszki chuligańskie wykazały bezradność władz. Hiszpania pogrąża się w kryzysie oraz gigantycznym bezrobociu, co zmusiło socjalistyczny rząd Zapatero do rozpisania przedterminowych wyborów. We Francji plotka o rzekomym zmniejszeniu ratingu, czyli o zmniejszeniu ekonomicznej wiarygodności tego kraju, spowodowała popłoch i ogromne spadki na giełdach. W Niemczech największe firmy energetyczne notują coraz większe straty. Przyszłość europejskiej waluty jest niepewna. Pojawiają się informacje o gigantycznym zadłużeniu państw Zachodu. Z tego powodu po raz pierwszy w historii obniżono rating USA. Coraz więcej ekspertów twierdzi, że nadciąga jeszcze większy kryzys niż w 2008 roku i nieuniknione będą bankructwa niektórych państw. Na światowych giełdach panika i spadki. Nastąpił za to bezprecedensowy wzrost wartości franka szwajcarskiego, który przez inwestorów został najwyraźniej uznany za najpewniejszą walutę na czas zamętu. Paradoksem jest, że postoświeceniowy racjonalizm i scjentyzm, które zdawały się dawać współczesnemu człowiekowi przekonanie, że panuje nad rzeczywistością, okazały się złudą. Są zastępowane przez gusła, emocje, lęki. Wystarczyła plotka o rzekomym obniżeniu ratingu Francji, której potwierdzeniem miało być skrócenie urlopu prezydenta Sarkozy´ego, aby 10 sierpnia na światowych giełdach nastąpiły 5-procentowe spadki. Lecz w tym szaleństwie jest metoda. Na tych spadkach tracą miliony zwykłych ludzi, którzy tracą nie tylko oszczędności, ale często również pracę. Tracą przyszli emeryci, których emerytury spadają na wartości jak śnieg na wiosnę. Ale ktoś jednak zyskuje. Ciekawego spostrzeżenia dokonał już Ojciec Święty Pius XI, który w encyklice "Quadragesimo anno" - ogłoszonej w 1931 roku, czyli w czasach Wielkiego Kryzysu - zauważył: "Przede wszystkim uderzającym w naszych czasach zjawiskiem jest skupianie się nie tylko samych bogactw, ale także ogromnej potęgi i despotycznej władzy gospodarczej w rękach niewielu, którzy w dodatku często nawet nie są właścicielami, lecz tylko stróżami i zarządcami kapitału, a którzy mimo to kierują nim w sposób samowolny. To ujarzmienie życia gospodarczego najgorszą przybiera postać w działalności tych ludzi, którzy jako stróże i kierownicy kapitału finansowego władają kredytem i rozdzielają go według swej woli. W ten sposób regulują oni niejako obieg krwi w organizmie gospodarczym i sam żywioł życia gospodarczego trzymają w swych rękach, że nikt nie może wbrew ich woli oddychać". Jan Maria Jackowski

Niemieccy przyjaciele Putina Bliskie kontakty szpiega Stasi oraz byłego kanclerza Niemiec z Kremlem przynoszą dziś obu stronom duże korzyści Major enerdowskiej służby bezpieczeństwa Stasi - Matthias Warnig szpiegował przez lata w Republice Federalnej. W zjednoczonych Niemczech został ze swej przeszłości rozgrzeszony, ponieważ jego stare agenturalne kontakty okazały się nadzwyczaj pożyteczne w budowaniu więzi z Rosją Borysa Jelcyna, a później Władimira Putina i Dmitrija Miedwiediewa. Kto, jeśli nie ludzie komunistycznych służb, może utorować drogę niemieckiemu kapitałowi na Kremlu? Zwłaszcza tacy jak Warnig - znajomy pułkownika KGB Putina z sowieckich czasów, a zarazem protegowany byłego kanclerza RFN Gerharda Schrödera, który teraz jest szefem rady nadzorczej konsorcjum Nord Stream, operatora Gazociągu Północnego. W sierpniu 2008 roku, kiedy prezydent Lech Kaczyński bronił na wiecu w Tbilisi gruzińskiej niepodległości wraz z prezydentami Ukrainy, Litwy oraz Estonii i premierem Łotwy, Schröder złożył deklarację lojalności wobec Moskwy: w wywiadzie dla tygodnika "Der Spiegel" obwinił prezydenta Gruzji Micheila Saakaszwilego o rozpoczęcie konfliktu i nazwał go hazardzistą. "Wydarzenia na Kaukazie jeszcze bardziej odsunęły w czasie szanse Tbilisi na przyjęcie do NATO" - oświadczył.

Szpieg Stasi stanie na czele Rosnieftu Wiosną tego roku pojawiła się informacja, że Matthias Warnig zasiądzie z początkiem września w radzie dyrektorów największego koncernu paliwowego Rosji - państwowego Rosnieftu. Pierwszy skandal wokół jego szpiegowskiej przeszłości wybuchł w lutym 2005 roku po publikacjach na łamach "Wall Street Journal". Amerykański dziennik podał informację, że kierujący wówczas moskiewskim oddziałem Dresdner Banku Warnig jest przyjacielem Putina i temu właśnie faktowi zawdzięcza poważne zlecenie od rosyjskiego koncernu paliwowego Jukos. Przypomniano również, że już w 2003 roku największe amerykańskie banki inwestycyjne zareagowały nerwowo na wieść, że nie one, lecz "nieliczący się na światowym rynku" Dresdner Bank wszedł w interesy z Gazpromem, udzielając mu pożyczki w wysokości 1,75 miliarda dolarów na dalszy rozwój. Także wówczas pojawił się argument, że niemiecki bank zawdzięcza swoje wpływy w Rosji Warnigowi i jego znajomości z Putinem. Skąd Amerykanie czerpali wiedzę na temat Warniga - wiedzę dziś oficjalnie potwierdzoną przez Urząd Pełnomocnika ds. Akt Stasi? Zapewne z dokumentów, które szef wywiadu Stasi Markus Wolf zdążył przekazać z początkiem 1990 roku sowieckim agentom, ci zaś odsprzedali je agentom CIA w nieznanych do dziś okolicznościach. Przecież przy enerdowskim okrągłym stole na przełomie 1989 i 1990 roku przedstawiciele komunistów i opozycji dali Wolfowi pół roku na "zamknięcie spraw", czyli zniszczenie dokumentów wywiadu - niewygodnych również dla strony zachodnioniemieckiej, bo kompromitujących urzędników państwowych i polityków, którzy z różnych względów utrzymywali kontakty z komunistycznym Berlinem.

Rezydent numer jeden Co zatem wiadomo dziś o przyszłym "niezależnym" dyrektorze Rosnieftu? Matthias Warnig zaczął pracę we wschodnioniemieckim wywiadzie w 1974 roku jako specjalista ekonomii - przede wszystkim w dziedzinie energetyki. Znany w najwyższych kręgach Stasi pod pseudonimami "...konom" i "Arthur", pracował przez ostatnie dwa lata istnienia NRD na terytorium RFN jako OibE - w szpiegowskiej nomenklaturze skrót ten znaczy dosłownie "oficer w misji specjalnej". W kwietniu 1987 roku dostarczył z terytorium Republiki Federalnej kompletne plany badawcze ośrodka jądrowego w Jźlich, programy rządu RFN w dziedzinie biotechnologii, a także dokumentację technologii uzyskiwania energii na drodze procesu chemicznego zwanego pirolizą. Władze NRD dostały od niego w tym samym roku materiały z poufnego seminarium dla najwyżej postawionych ludzi zachodnioniemieckiej gospodarki na zamku Gracht pod Erfstadt. Od 1988 roku prowadził w Dźsseldorfie placówkę agenturalną opatrzoną kryptonimem "Rezydentura 1. RFN" - podlegającą bezpośredniemu nadzorowi Ericha Mielkego, szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwa. Do 1989 roku "Arthur" przekazywał na Wschód dokumentacje tajnych technologii stosowanych w elektrowniach atomowych, które później wykorzystywano w enerdowskiej elektrowni Bruno Leuschner pod Greifswaldem. Od samego Mielkego dostał za osiągnięcia i "osobiste zaangażowanie" specjalną pochwałę. W październiku 1989 roku doceniono jego wierną służbę, przyznając mu złoty medal Armii Ludowej NRD. Po zjednoczeniu obu państw niemieckich 3 października 1990 roku Urząd Ochrony Konstytucji zajął się szczegółowo analizą byłych struktur wywiadowczych NRD. Wtedy właśnie okazało się, że Warnig szpiegował w latach osiemdziesiątych także w sektorze bankowym. Interesował się Deutsche Bankiem AG, Commerzbankiem, a także Dresdner Bankiem - tym właśnie, którego interesy z wielkim powodzeniem prowadził później w Rosji. Już w marcu 1987 roku zdobył poufne informacje o rozmowach Dresdner Banku z różnymi kontrahentami. Urząd Ochrony Konstytucji nie podjął przeciwko niemu żadnych kroków, zamykając sprawę w 1991 roku i nie wyjaśniając powodów swojej decyzji. Polityczne uzasadnienie dla faktycznej amnestii, która objęła agenturę enerdowską, pojawiło się w 1995 roku, kiedy Trybunał Konstytucyjny zwolnił byłe kierownictwo Stasi z odpowiedzialności karnej za nadzorowanie działalności szpiegowskiej przeciwko Zachodowi.

W 1989 roku, na krótko przed upadkiem enerdowskiego reżimu, kierownictwo Stasi ściągnęło go do Drezna i skierowało do współpracy z KGB. Kazano mu nawiązać bliskie kontakty z "człowiekiem z Moskwy" - oficerem operacyjnym KGB, niejakim Putinem, pułkownikiem KGB, który w latach 1985-1990 werbował w NRD agenturę i inwigilował wschodnioniemieckie środowiska naukowe.

Dobry kolega z KGB Warnig i Putin przypadli sobie do gustu, a ich znajomość przeniosła się z czasem do Sankt Petersburga, gdzie Warnig był od marca 1991 roku przedstawicielem Dresdner Banku, a Putin od czerwca tego samego roku zastępcą nieżyjącego już mera Anatolija Sobczaka. Za czasów Warniga Dresdner Bank stał się najsilniejszym bankiem inwestycyjnym w Rosji. Kiedy w 2005 roku przeszłością Warniga zajął się "Wall Street Journal", dyrektor Dresdner Banku Bernhard Walter wyjaśnił na łamach "Manager Magazin", że nic nie wiedział o szpiegowskiej przeszłości Warniga, którego poznał w roli referenta Ministerstwa Gospodarki NRD. Dopiero "po latach" Warnig miał mu wspomnieć, że miał "jakieś kontakty ze Stasi". "Zamknięcie dochodzenia przez Urząd Ochrony Konstytucji zamknęło także sprawę przeszłości Warniga" - powiedział Walter. Warnig zapytywany przez dziennikarzy "Wirtschaftswoche" w marcu 2008 roku, dlaczego właśnie jemu Dresdner Bank zaproponował tę posadę, odpowiedział: "Za rządów Hansa Modrowa, ostatniego premiera NRD, rządzącego do kwietnia 1990 roku, brałem udział w rozmowach z RFN o planach unii walutowej i gospodarczej obu państw niemieckich". Mowa tu o negocjacjach z lutego 1990 roku między rządami obu państw niemieckich nad warunkami unii walutowej, która weszła w życie latem tego samego roku, poprzedzając ostateczne zjednoczenie 3 października 1990 roku. "Na marginesie lutowych rozmów ówczesny przedstawiciel Dresdner Banku w NRD zapytał mnie pewnego wieczoru, czy mam jakieś plany zawodowe w związku z nadchodzącymi zmianami - mówił dalej Warnig. - Nie umiałem odpowiedzieć. Niebawem, jeszcze w 1990 roku, zostałem zaproszony na rozmowę do Frankfurtu i dostałem propozycję pracy w Dresdner Banku". Po dziesięciu latach spędzonych w Sankt Petersburgu Warnig mówił świetnie po rosyjsku i dorobił się dużego domu pod miastem, gdzie często gościł rodzinę Putinów. Służył też pomocą żonie Putina, wysyłając ją na leczenie do Niemiec po ciężkim wypadku samochodowym w 1985 roku. Za wszystko płacił, rzecz jasna, Dresdner Bank. Dziś major Stasi Warnig wypiera się współpracy z Putinem w czasach NRD. Obaj utrzymują, że spotkali się dopiero w 1991 roku.

Niemiecko-rosyjski kanclerz Po Sankt Petersburgu przyszła kolej na Moskwę, dokąd niemieccy szefowie wysłali go w 2002 roku, by poprowadził tamtejszy oddział Dresdner Banku. Cztery lata później został dyrektorem wykonawczym Nord Streamu odpowiedzialnego za budowę rosyjsko-niemieckiego gazociągu. 51 procent udziałów w spółce Nord Stream należy do Gazpromu. Koncern już trzy razy próbował wprowadzić Warniga do swojej rady nadzorczej, ale akcjonariusze odrzucali jego kandydaturę. Mimo to major Stasi miał się w Rosji coraz lepiej: zasiadł w radzie drugiego największego banku państwowego VTB oraz banku Rossija. Obecnie znajduje się na liście kandydatów skarbu państwa do rady dyrektorów państwowego giganta paliwowego Rosnieft. Wartość rynkowa rosyjskiej spółki akcyjnej wyceniana była z końcem 2006 roku na 83 miliardy dolarów. Za 6,8 mld USD Rosnieft kupił na aukcji wielkie złoża ropy naftowej i rafinerie po upadłym koncernie Jukos. Po tym zakupie spółka została największym koncernem paliwowym w Rosji. Teraz nominacja Niemca na "niezależnego" dyrektora jest w zasadzie formalnością, bo ponad 75 procent Rosnieftu należy do państwa. Swoją rosyjską karierę Warnig zawdzięcza w znacznej mierze socjaldemokratycznemu kanclerzowi Niemiec Gerhardowi Schröderowi, który jest w Rosji wielce wpływową osobistością. Na szczególne względy Schröder zasłużył jeszcze w kanclerskich czasach (1998-2005), kiedy był wielkim entuzjastą Putina, "demokraty bez skazy" - jak zwykł mówić o ówczesnym rosyjskim prezydencie. W 2004 roku Putin był honorowym gościem na 60. urodzinach ówczesnego kanclerza w Hanowerze - razem z całym kozackim chórem, zaś kanclerz zaadoptował dziewczynkę z sierocińca w rodzinnym mieście Putina, Petersburgu. Często daje wyraz ciepłym uczuciom, jakie żywi dla Władimira Władimirowicza. Z końcem 2005 roku, w ostatnich tygodniach swego urzędowania, Schröder podpisał z Rosją umowę o budowie Gazociągu Północnoeuropejskiego na dnie Bałtyku, a po porażce w wyborach parlamentarnych jesienią tego samego roku stanął na czele spółki Nord Stream, operatora Gazociągu Północnego. Ta nieskrywana troska o własne interesy wywołała krytykę, lecz Schröder nie przejął się nią, ponieważ właśnie otwierał się przed nim nowy rozdział życia - kariera biznesmena u boku rosyjskich wspólników.

Świetny facet na Kremlu Dziś Schröder zupełnie otwarcie reprezentuje interesy Kremla. Swoje poglądy na rolę Rosji wyłożył w 2006 roku w książce "Rozstrzygnięcia. Moje życie w polityce". Rzecz doczekała się błyskawicznie rosyjskiej edycji, której prezentację urządzono w 2007 roku w moskiewskim Hotelu President, będącym własnością kancelarii prezydenta. Autorem przedmowy do rosyjskiego wydania był sam Miedwiediew, wówczas przewodniczący rady dyrektorów koncernu gazowego Gazprom i wicepremier, uchodzący za następcę Putina na Kremlu. Jak były kanclerz wyobraża sobie wspomniane "partnerstwo"? Z jego wywodów jasno wynika, że decydującym czynnikiem ma być fakt, że Putin jest "świetnym facetem" - gościnnym, przyjacielskim i wysportowanym. A do tego dalekowzrocznym politykiem. Dlatego Schröder niepokoi się, że "niemiecko-rosyjskie stosunki mogłyby ponownie ulec ideologizacji, a odsunięte na bok antyrosyjskie uprzedzenia, związane z komunistyczną przeszłością Rosji, ponownie odżyć. Uprzedzenia wzniecane przez interesy amerykańskiej polityki zagranicznej za kadencji George´a Busha oraz na skutek wynikającej z historii awersji Polski do rosyjskiego sąsiada". "To byłaby straszna perspektywa" - pisze. I przekonuje, że celem Putina jest odbudowa Rosji jako mocarstwa światowego, które będzie równorzędnym partnerem USA. "Putin wie, że aby osiągnąć ten cel, musi rozbudowywać strategiczne, coraz bliższe, stosunki z Europą. Rosyjski prezydent jest zdecydowany wejść na tę drogę i uczynić ją, o ile będzie to możliwe, nieodwołalną. Liczy przy tym na pomoc Niemiec" - czytamy. Schrödera niepokoi wszystko, co mogłoby zagrozić rosyjskiej ekspansji: "Uzyskana właśnie wolność i niezależność w niemieckiej polityce zagranicznej mogą zostać zaprzepaszczone przez to, że znów będziemy się czepiać amerykańskiej spódnicy" - pisze. Kilka miesięcy później uznał amerykańską tarczę antyrakietową za "instrument służący umocnieniu amerykańskiej dominacji" i ostrzegł, że wywoła ona kolejny wyścig zbrojeń. By tego uniknąć, "Unia powinna wykorzystać transatlantyckie kontakty do skłonienia Amerykanów do wycofania się z tych niedorzecznych planów".

Odrzucić polskie interesy We wrześniu tego samego roku ekskanclerz i szef rady nadzorczej rosyjsko-niemieckiej spółki budującej Gazociąg Północny pozwolił sobie zrugać rząd Jarosława Kaczyńskiego. Podczas wystąpienia w Moskwie zarzucił Unii Europejskiej, że "staje się ona zakładnikiem nacjonalistycznych, antyrosyjskich interesów pojedynczych krajów UE", i dodał, by nie pozostawić żadnych wątpliwości, że chodzi mu o "władze Polski i przywódców kilku innych państw UE". Nie zostawił suchej nitki na planach rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej USA w Europie Środkowej: "Unia Europejska powinna odrzucić te prymitywne interesy nacjonalistyczne, gdyż przeszkadzają one integracji europejskiej i rozwojowi stosunków UE z Rosją". Skrytykował też plany rozmieszczenia elementów tarczy antyrakietowej USA w Europie Środkowej. "Przedstawia się je tak, jakby to było problemem tylko Polski, Czech i USA, a nie problemem całej Unii Europejskiej" - powiedział. Za to "mówienie, że problem dostaw polskiego mięsa do Rosji jest konfliktem na szczeblu europejskim", jest wykorzystywaniem Unii Europejskiej do rozwiązywania własnych problemów. "Jest to szkodliwe dla integracji europejskiej. Dla dobra Europy należy niekiedy zapominać o interesach poszczególnych krajów" - pouczał.

"Niesterowalna" Warszawa W Rosji wyczytano z jego wywodów to, co Moskwie było na rękę: "Były kanclerz przestrzega przed niebezpieczeństwem wynikającym z "obserwowanego w Polsce zwrotu w prawo, ku nacjonalizmowi, który jest niesterowalny, wskutek czego mogą ucierpieć relacje niemiecko-rosyjskie", a to dla Europy byłoby zgubne. I dlatego - cytowały Schrödera media rosyjskie - trzeba pracować nad tym, aby wyciszyć emocje w krajach bałtyckich i Polsce". W domyśle: rozniecane przez ówczesnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i jego brata, premiera rządu RP.

Do kwestii tarczy antyrakietowej powrócił jeszcze raz z końcem września 2007 roku podczas zorganizowanej przez lewicowy dziennik "Die Zeit" dyskusji w rosyjskiej ambasadzie w Berlinie, apelując o "umacnianie strategicznego partnerstwa z Rosją". Przy innej okazji uznał za stosowne wypowiedzieć się na temat toczącej się jesienią 2007 roku w Polsce kampanii wyborczej, "która prowadzona jest przy użyciu wyraźnych antyniemieckich i antyrosyjskich akcentów. Żaden rozsądny człowiek nie może tego kwestionować - powiedział. - A jeśli tak jest, to chyba wolno, a nawet trzeba o tym mówić". Zarzuty te kierował, naturalnie, pod adresem PiS. Zaledwie dwa tygodnie wcześniej wygłosił w Kolonii bulwersującą opinię, że "sprzeciw Polaków wobec Gazociągu Północnego nie opiera się na merytorycznych przesłankach, lecz podyktowany jest bardzo egoistycznymi motywami", a "rząd w Warszawie traktuje Unię Europejską jak zakładnika swojej nacjonalistycznej i antyrosyjskiej polityki". Moskwa dba o swoich niemieckich przyjaciół. 28 maja 2008 roku Schröder został wybrany na członka-korespondenta Rosyjskiej Akademii Nauk "w uznaniu jego zasług dla ruchu socjaldemokratycznego". Jakże niewinna wydaje się dziś Ostpolitik Republiki Federalnej w latach 70. ubiegłego wieku, kontakty kanclerza Willy´ego Brandta z szefem KGB Jurijem Andropowem, tajnym "kanałem Kieworkowa", nazywanym tak przez obie strony od nazwiska ówczesnego rezydenta KGB w RFN Wiaczesława Kieworkowa, czy ratowanie rządu Brandta w 1972 r. łapówkami dostarczonymi z Moskwy. Do uchwalenia wotum nieufności zabrakło wtedy tylko dwóch głosów przekupionych chadeckich posłów. Jeden z nich, Julius Steiner, zadowolił się kwotą 50 tysięcy marek. Bliskie kontakty szpiega Stasi oraz byłego kanclerza Niemiec z Kremlem przynoszą dziś stukrotnie większe korzyści. Anna Zechenter

Postawmy pomnik "Samobójcom Patriotom III RP" To, że polskie państwo działa za rządów Tuska jak szwajcarski zegarek wiemy dzięki wiodącym mediom i samym rządzącym, już od dawna. Wszystkich tych sukcesów nie dałoby się spisać nawet na „wołkowej” skórze, że poprzestanę na razie na tym jednym wybitnym dziennikarzu. Wiemy również, że zdaje ono na szóstkę z plusem kolejne trudne egzaminy, na co dowodem były profesjonalnie i perfekcyjnie zorganizowane po tragedii smoleńskiej pogrzeby. Państwo, jako sprawne i prężne przedsiębiorstwo pogrzebowe to jednak trochę za mało, nawet jak trup ścieli się gęsto. Jednak większości obywateli oraz mediom umknął pewien znaczący fakt, który może świadczyć, że coś w tym precyzyjnym mechanizmie zaczyna się zacinać. Jeżeli przypomnimy sobie dzień 10 kwietnia 2010 roku to okaże się, że przyczyna katastrofy została ustalona niemal natychmiast po jej zaistnieniu, a o samobójczej szarży niewyszkolonego pilota i załogi powiadomił Jarosława Kaczyńskiego szef MSZ, Radosław Sikorski już po kwadransie od zdarzenia. Teraz mamy do czynienia z kolejną tragedią, czyli śmiercią szefa „Samoobrony”, Andrzeja Leppera. Tu już nie wystarczyło piętnaście minut byśmy mogli się dowiedzieć „całej prawdy” o przyczynach śmierci polskiego polityka. Trzeba był aż czterdziestu minut by przybyły przed policją lekarz, stwierdził zgon i wyręczył prokuratora wpisując, jako przyczynę śmierci „powieszenie samobójcze”, a nie jak nakazywałaby logika samo „powieszenie”. Więcej jeszcze czasu, bo całej długiej godziny od dotarcia na miejsce stołecznej policji, potrzebował jej, rzecznik Mariusz Sokołowski by poinformować na antenie TVN24 o godzinie 18: 05, że:

- Wszystko wskazuje na to, że popełnił samobójstwo przez powieszenie. Najpewniej nie mamy tu do czynienia z udziałem osób trzecich. Później podano do wiadomości, że oględziny miejsca zdarzenia trwały od 22:00 w piątek do 3:00 w sobotę. Rzecznik jednak wiedział już prawie wszystko o 18:05.

Nieco później wystąpiła przed kamerami Niezależna Prokuratura-Ślepokura, twierdząc, jeszcze przed przesłuchaniami wielu świadków, że przyczyną targnięcia się na własne życie polityka, były jego kłopoty finansowe. Szkoda, że w XXI wieku, w III RP, Prokuratura-Ślepokura po stwierdzeniu, że na ciele zmarłego nie ma żadnych podejrzanych śladów, nie zarządziła sekcji zwłok natychmiast. W poniedziałek lub wtorek w ciele denata nikt nie stwierdzi obecności nawet czegoś tak w dzisiejszych czasach prozaicznego jak pigułka gwałtu. Nie ma to jak zamachnąć się na własne życie w piątek, tuż przez weekendem lub tak jak dyrektor kancelarii Tuska, Grzegorz Michniewicz, dzień przed Wigilią Bożego Narodzenia. No cóż trzeba sobie jakoś radzić samemu i wydorośleć. Wystarczy tego prowadzenia nas, jak dziecko za rączkę przez towarzyszy z KGB przez kilkadziesiąt lat. Trzeba czasami myśleć samemu. Nie zawsze ruscy nas wyręczą i zaplombują trumny na amen. Wynika z tego, że podobnie jak w wypadku katastrofy smoleńskiej wszystko jasne było, w jednym przypadku jeszcze przed zbadaniem wraku, czarnych skrzynek, zakończeniem prac komisji i prokuratur, a w przypadku śmierci Andrzeja Leppera, jeszcze przed oględzinami miejsca tragedii, przesłuchaniami i przed sekcją zwłok. Podobnie ma się sytuacja z atmosferą w mediach. Od razu do grona oszołomów zapędza się wszystkich tych, którzy tego działania osób trzecich z automatu nie odrzucają, tak jak i zgodnie ze zdrowym rozsądkiem nie wyrzucili od razu do kosza hipotezy o zamachu w Smoleńsku. Nie jestem specjalistą by rozpatrywać psychologiczny typ osobowości Andrzeja Leppera i na tej podstawie odrzucać wersję o samobójstwie. Mam jednak pewne wątpliwości, czy aby w III RP samobójcy nie idą na rękę kaście rządzącej Polską i nie zastępują tych, którzy w PRL nazywani byli „nieznanymi sprawcami”? We wspaniałym i demokratycznym państwie prawa „nieznani sprawcy” jakoś źle komponowaliby się na tle tego pięknego obrazu Polski, jaki serwują nam media. Dodam, że obrazu zakłócanego jedynie przez pisiorów, moherów i prymitywny fanatyczny tłum spod Jasnej Góry. Posunę się do odważnej tezy i powiem, że trzecia RP dorobiła się nowej kategorii „śmierci” i w przyszłości przybyły na miejsce podobnej tragedii lekarz lub prokurator powinien zamiast „powieszenie samobójcze” stwierdzać „powieszenie patriotyczne”. Byłoby to takie mrugnięcie okiem do opinii publicznej. Wszyscy wiedzieliby, o co chodzi, a jednocześnie piękny obraz Polski nie doznałby żadnego uszczerbku. Należałoby teraz opracować definicję „powieszenia patriotycznego”. Otóż jest to taki typ samobójstwa, w którym ofiara targa się na własne życie niejako wyprzedzając przewidywany ruch „nieznanych sprawców” i tym samym ratuje reputację swojej ojczyzny na arenie międzynarodowej. Powstaje jeden poważny problem. Jak odróżnić samobójstwo tradycyjne od patriotycznego? I tu z pomocą może przyjść nam nauka. Nie będzie to oczywiście dowód stuprocentowy, ale na pewno poważna poszlaka, która pomoże tubylczej ludności odróżnić zwykłych samobójców od „samobójców patriotów”. Spora część samobójców pozostawia listy pożegnalne. Statystyki na całym świecie są pod tym względem bardzo podobne. Czasami jest to kilka słów, coś na kształt pocztówki z nad morza z przeprosinami czy podaniem motywów. Innym razem tych słów bywa nawet kilkaset i zawierają one niekiedy szczegółowe instrukcje na przyszłość dla najbliższych. Zdarzały się też przypadki, że w trosce o zdrowie i bezpieczeństwo innych, samobójca zanim włożył głowę do piekarnika, w drzwi wejściowe wtykał karteczkę z napisem „Uwaga. Nie dzwonić-gaz!!!” Jeżeli już samobójcy nie pozostawiają listów to z reguły są to ludzie bardzo młodzi, działający pod wpływem nagłego impulsu lub osoby zupełnie samotne. Najgłośniejsze samobójstwa w III RP wyłamują się z tych statystyk. Politycy, pracownicy służb specjalnych, państwowi urzędnicy, płatni zabójcy, piloci kamikadze, czy w końcu skazani, przebywający w monitorowanych 24 godziny na dobę więziennych celach, odchodzą w patriotycznym, pełnym uniesienia milczeniu, nie pozostawiając pożegnalnych listów. U niektórych miłość do ojczyzny i troska o jej dobre imię poszły tak daleko, że potrafili strzelać sobie nawet trzy razy we własny brzuch, w tym raz chybiając. Znany jest też przypadek, gdzie miłości do ojczyzny nie zabił nawet pobyt w celi austriackiego więzienia. Nawet tam, na obczyźnie, polski, zasłużony dla III RP obywatel potrafił spełnić swój patriotyczny obowiązek nie pozostawiając oczywiście pożegnalnego listu. Pewien zaś szyfrant uratował honor polskiego munduru dokonując „patriotycznego powieszenia”, kiedy już nieprzychylne siły trąbiły o jego zdradzie i pracy dla obcego wywiadu. Jego ciało w całkowitym rozkładzie pozwolił zidentyfikować świetnie zachowany „list pożegnalny” w postaci wyciągu bankowego. Jak widzimy polscy „samobójcy patrioci” wymykają się wszelkim stereotypom, statystykom i tym samym ułatwiają rządzącym dowolną interpretację, zgodną oczywiście z racją stanu grupy trzymającej władzę. Myślę, że my obywatele III RP powinniśmy wyjść z inicjatywą i zorganizować zbiórkę podpisów pod apelem do Prezydenta, Premiera i Parlamentu RP, o ustanowienie orderu „Samobójcy Patrioty III RP” oraz o budowę pomnika o tej samej nazwie, który stanąłby na Krakowskim Przedmieściu w miejscu, w którym moherowe hultajstwo chciało czcić prezydenta kaczora. Kto miałby stanąć, jako symbol na cokole uważam za sprawę otwartą i do rozstrzygnięcia w specjalnym konkursie lub głosowaniu. Ja nieśmiało proponuję Jeremiasza Barańskiego ps „Baranina”. Jednak z pokorą przyjmę inne rozstrzygnięcie, zwłaszcza, że za rządów Donalda Tuska przybyło mu wielu mocnych konkurentów. kokos26

Lewica chce zawładnąć umysłami Z prof. Ewą Thompson, specjalistką w zakresie literatury porównawczej i slawistyki z Rice University w Houston (USA), publicystką i redaktorem kwartalnika "Sarmatian Review", rozmawia Mariusz Bober "Gdzieś pod Warszawą znajduje się nie centrum polskiego rządu burżuazyjnego i republiki kapitału, ale centrum całego współczesnego systemu imperialistycznego". W ten sposób we wrześniu 1920 r. sowiecki dyktator Lenin tłumaczył cele wojny z Polską. Na ile i na jak długo polskie zwycięstwo w Bitwie Warszawskiej odsunęło stworzenie nowych odcinków frontu "czerwonej zarazy" w Europie i na świecie? - Lenin miał rację. Kontrola nad Polską była zasadniczym elementem kontroli nad Europą, a więc i światem. Polska wygrała wojnę, ale przegrała pokój w Rydze, zdradzając jednocześnie Ukraińców. Koncepcja federalizmu Piłsudskiego została wtedy na zawsze pogrzebana. Piłsudski był wielkim wodzem, ale fatalnym dyplomatą. Polscy negocjatorzy w Rydze okazali się dziecięco naiwni. Marzyła im się polonizacja Ukrainy i Białorusi, na którą było już wtedy za późno. Lew Trocki napisał gdzieś, że negocjacje ryskie były tak łatwe, iż zdążył w tym czasie napisać książkę, która nie miała z nimi nic wspólnego. Tragedią Polski od czasów wojny polsko-bolszewickiej jest między innymi to, że nie wydała ani jednego wielkiego dyplomaty, który potrafiłby przewidzieć konsekwencje dzisiejszych decyzji dla przyszłych pokoleń. Z drugiej strony, sowieckie słownictwo już dawno wypadło z języka tych, którzy chcieliby kontrolować świat. Pojęcia, którymi posługiwali się sowieccy teoretycy marksizmu, takie jak leninizm czy komunizm, są dziś bezużyteczne. W niepiśmiennym Trzecim Świecie można jeszcze coś taką terminologią ugrać, ale tam, gdzie toczy się walka o realną władzę, jest inaczej. Marksizm przeniósł się na obszar dyskursu akademickiego, sprzymierzając się z psychoanalizą i postmodernistyczną epistemologią. Apeluje raczej do próżności i miłości własnej niż do poczucia sprawiedliwości.

Jakie były, Pani zdaniem, główne czynniki, które przesądzały o tym, że to właśnie komunizm "uwodził" ludzi w innych krajach świata, zwłaszcza intelektualistów? - W 1950 roku została wydana w Ameryce książka pt. "Autorytarna osobowość" (The Authoritarian Personality) autorstwa grupy filozofów-uciekinierów z hitlerowskich Niemiec, którzy po przyjeździe do USA podjęli pracę na czołowych amerykańskich uniwersytetach. Książka ta jest chyba najbardziej wpływowym dziełem tzw. szkoły frankfurckiej, która wiedzie prym we współczesnej odmianie marksizmu. "Autorytarna osobowość" to mariaż marksizmu i psychoanalizy. Książka przedstawia tezy, których nie sposób udowodnić. Jest czymś w rodzaju bajeczek braci Grimm. Podaje do wierzenia, że typ osobowości, o której mowa w tytule, jest odwrotnością ludzi odważnych i nastawionych na rozwój. Autorytarna osobowość chce raczej słuchać rozkazów, niż być niezależna, chce raczej bezpieczeństwa niż odkrywczości, jest tchórzliwa i skłonna do wiary we wszelkiego rodzaju przesądy. Takie osobowości są świetną pożywką dla faszyzmu: chcą wodza, który będzie nimi kierował i któremu będą posłuszni. Nienawidzą wszelkiego rodzaju mniejszości, które posądzają o niecne poczynania. Karmią się resentymentem, są antyintelektualne, sympatyzują z faszyzmem. Są to więc osobowości neurotyczne, chore, które nie potrafią się normalnie rozwijać. Książkę tę świetnie skrytykował późniejszy redaktor "National Review" William F. Buckley, ale mimo wykazania absurdalności jej tez lewica w dalszym ciągu je powiela.

Na ile przystają one do dzisiejszej rzeczywistości? - To stamtąd pochodzi pomysł, że nie należy dyskutować ze swoimi politycznymi przeciwnikami. Zamiast tego należy ich ośmieszać i sugerować, że są chorzy psychicznie. Autorzy książki doskonale rozumieli związek między władzą i upokorzeniem. Najefektowniejszym sposobem umocnienia swojej władzy jest upokorzenie przeciwnika i ośmieszenie go. Współcześni marksiści nie nawołują więc do rewolucji, lecz do zmiany świadomości. Jak zauważył włoski marksista Antonio Gramsci, rewolucja zbrojna tak naprawdę nie zmienia społeczeństwa, natomiast rewolucja w myśleniu - owszem. Należy więc zmienić sposób myślenia przeciętnego człowieka, a wtedy władzę można będzie objąć bez rewolucji. Stąd wysiłki lewicy, by opanować nie tylko środki masowego przekazu, ale również uniwersytety, wydawnictwa oraz życie intelektualno-artystyczne.

Niektórzy uważają, że komunizm tak bardzo przyciągał społeczeństwa, bo kraje Zachodu nie przeciwstawiły mu silnej alternatywy. Uczestnik Bitwy Warszawskiej gen. Kazimierz Sosnkowski po zakończeniu II wojny światowej ostrzegał Zachód, że przegra rywalizację ideologiczną z komunizmem, jeśli nie powróci do chrześcijańskich zasad. Podziela Pani ten pogląd? - Od czasu rozpadu Związku Sowieckiego lewica już nie szermuje hasłami równości i sprawiedliwości. Rdzeniem marksizmu bowiem nie są sprawy ekonomiczne, lecz ideologia. Można być marksistą i jednocześnie zwolennikiem tzw. wolnego rynku. Dzisiaj elektorat lewicy składa się z jednej strony głównie z mięsa armatniego oraz pożytecznych idiotów, a z drugiej - z ludzi żądnych władzy, którzy doskonale rozumieją, że jedynie kraje wdrażające lewicowe postulaty dają pewnym jednostkom szansę na pełnię władzy. W przeciwieństwie do tego zasadą konserwatyzmu jest nieoddawanie władzy organom państwowym i pozostawianie jej w kręgach lokalnych.

Generał Sosnkowski mówił, że de facto komunizmowi przysługuje się każdy polityk, który głosząc hasła "sprawiedliwości i wolności, kupczy cudzymi ziemiami, wolnością jednostek i wolnością narodów, zdradą płaci za wierność, który wierzy, że w czasach dzisiejszych da się, wbrew prądom nurtującym ludzkość, niewolą połowy świata okupić wolność dla drugiej jego połowy". To trafna diagnoza przyczyn słabości Zachodu? - Trzeba pamiętać, że marksistowska lewica nigdy nie głosiła zasady wolności narodów. Zamiast tego używa terminu "demokracja". Marksizm bardzo wrogo odnosi się do pojęcia narodu. Ze współczesnych nam ideologii lewicowych to pojęcie zostało całkowicie wyeliminowane. Niedawno w Polsce głośno było o antypolskości Róży Luksemburg. Urodzona na ziemiach polskich Luksemburg była gorącą przeciwniczką odbudowy państwa polskiego. W przeciwieństwie do niej Piłsudski jechał pociągiem socjalizmu tylko do przystanku "Polska niepodległa" i tam wysiadł.

Późniejsze rozprzestrzenianie się komunistycznej ideologii w krajach Azji, Ameryki Łacińskiej, Afryki, a także Europy wynikało jedynie z aktywności komunistycznej agentury czy także ze słabości cywilizacji Zachodu? - Mogę tu odpowiedzieć cytatem z wiersza Williama Butlera Yeatsa "Drugie przyjście": "Najlepsi tracą wszelką wiarę, w najgorszych kipi żarliwa i porywcza moc". W jaki sposób powinniśmy działać, aby sprawy przekierować na lepsze tory? Zdajemy sobie sprawę, że Zachód popełniał i popełnia wielkie błędy, a nawet zbrodnie, i że częściowo dlatego narracje lewicowe "chwyciły" wśród społeczeństw Trzeciego Świata, jak również wśród rozczarowanych Europejczyków i Amerykanów. W cywilizacji zachodniej teoria zbyt często nie zgadzała się z praktyką - np. wojny narkotykowe w Chinach, gdy rzekomo wysoce cywilizowane imperium brytyjskie starało się zaszczepić nałóg używania opium wśród Chińczyków i dobrze na tym zarobić. Do tego trzeba dodać indywidualne wady moralne, chciwość i nienawiść, zawiść i żądzę zemsty, które razem składały się i składają na bardzo niedoskonałe społeczeństwa. Tomista amerykański Alasdair MacIntyre zakończył jedną ze swoich książek uwagą, że prawdziwie odkrywczy myśliciele nie mają obecnie dostępu do "centralnych forów naszego porządku kulturalnego i społecznego". Naszym więc zadaniem jest "ciągle starać się wynajdywać nowe sposoby na to, aby tych myślicieli społeczeństwa mogły usłyszeć". Nic dodać, nic ująć.

Oficjalnie komunizm zbankrutował i został "pogrzebany" wraz z upadkiem Związku Sowieckiego jako system polityczny i jako ideologia. Ale jego mutacje są dziś obecne w wielu krajach świata. To lewicowa reaktywacja? - W powieści Jamesa Joyce´a "Portret artysty jako młodego człowieka" jeden z bohaterów, pytany, dlaczego odrzucił katolicyzm, odpowiada "Non serviam" - "nie będę służył". W ten sposób powiedział, że nie zgadza się na bycie częścią bardzo niedoskonałego świata, w którym nas Bóg umieścił. Myślę, że często, zdając sobie sprawę z głębi tej niedoskonałości, jesteśmy kuszeni do jej odrzucenia, czyli do odrzucenia świata. To jest motywacja nie tylko bohaterów Joyce´a, ale i Iwana Karamazowa oraz wielu innych postaci nowoczesnej literatury. Jest to pozornie szlachetna motywacja i na pewno pewien procent tych, którzy prezentują opcję lewicową, dałby takie właśnie wytłumaczenie swojego wyboru. Ale bardzo duży procent lewicowców po prostu stadnie idzie za większością (bo dziś lewica nadaje ton publicznemu dyskursowi nie tylko w Polsce, lecz w całej Europie) albo czyni to z wyrachowania (kariera, władza, chęć pokazania, że nam się w życiu udało).

Dziś coraz bardziej widoczne są problemy związane z zadłużeniem praktycznie wszystkich państw świata. To jeden ze współczesnych symptomów lewicowej choroby - chęć życia ponad stan i na koszt innych ludzi? - Lekkomyślność jest pospolitą wadą, więc nie zrzucałbym tu winy jedynie na lewicę. Jedną z przyczyn tego zjawiska była i jest tendencja polityków do ślepej wiary w "odkrycia" ekonomistów i innych ekspertów. Mam tu na myśli teorie Johna Maynarda Keynesa, który zachęcał rządy do drukowania pieniędzy bez pokrycia i wsławił się powiedzeniem, że nie warto troszczyć się o przyszłość, bo "na dłuższą metę wszyscy pomrzemy".

A czy współczesne tworzenie wielkich ponadnarodowych instytucji skupiających coraz większą władzę, np. Unii Europejskiej, strefy euro, Międzynarodowego Funduszu Walutowego itd., nie jest również przejawem lewicowego myślenia - tworzenia scentralizowanych instytucji narzucających swoją wolę państwom narodowym? - Używając angielskiego wyrażenia, tu chyba pomieszane są jabłka i pomarańcze. Unia Europejska była pomysłem chrześcijańskich polityków rodem z Francji, Niemiec, Luksemburga i Belgii, przede wszystkim Roberta Schumana i Konrada Adenauera. Obaj byli katolikami. Pierwotny projekt UE był nawiązaniem do średniowiecznej jedności Europy. To prawda, że projekt ten został przechwycony przez polityków lewicowych, ale jego założenia są z gruntu słuszne i powrót do nich jest możliwy. Natomiast MFW miał na celu utrzymywanie wypłacalności państw i banków, bez uwzględnienia tego, jak się to może odbić na sytuacji materialnej ludności. Na przykład jednemu z państw afrykańskich, a konkretnie Malawi, MFW zalecił, aby rząd nie subsydiował zakupu nasion przez rolników, bo tego rodzaju subsydia przeczą zasadzie wolnego rynku. Rząd zastosował się do tego zalecenia i skutkiem tego był głód w tym kraju. Wówczas rząd zignorował zalecenia MFW i powrócił do subsydiowania nasion. W efekcie w ciągu kilku lat Malawi nie tylko stało się samowystarczalne żywnościowo, ale i zaczęło eksportować nadwyżki. Straciły na tym międzynarodowe banki, bo rząd przestał wypłacać procent od pożyczek, które w nich zaciągał i które zresztą nie miały szansy być spłacone (rząd zaciągnął je, aby być wypłacalnym, ale ich "ceną" była obietnica rządowa, że nie będzie subsydiował zakupu nasion przez rolników oraz zastosuje się do innych zaleceń MFW). Bankom opłacało się pobierać procenty, bo ich wartość po latach przekraczała wartość udzielonej pożyczki (a pakiety pożyczkowe można było sprzedać i na tym również zarobić). A więc można uznać MFW za typowo lewicowe przedsięwzięcie, bo rezultatem jego działalności jest zwiększenie kontroli nad państwami narodowymi, nie zaś polepszenie bytu materialnego mas. Dziękuję za rozmowę.

Tusk nie chce obniżek cen paliw

1. Donald Tusk w kampanii wyborczej 2007 roku straszył Polaków, że jeżeli Jarosław Kaczyński dalej będzie rządził w Polsce, to za benzynę będziemy musieli płacić 5 zł za litr. Okazało się jednak, że to właśnie w ostatnim roku jego rządów ceny benzyny E95 przekroczyły 5 zł za litr , ostatnio zbliżyły się już do 5,5 zł i według ekspertów rynku paliw za parę tygodni przekroczą 6 zł za litr. Powoduje to coraz większe obciążenie dla korzystających z samochodów osobowych, podwyższa koszty transportu wszystkich towarów i usług, a także podwyższa koszty transportu zbiorowego, stąd na jesieni większość samorządów znacząco podwyższa ceny biletów komunikacji miejskiej. W związku z tym nasila się w kraju dyskusja o konieczności choćby przejściowego obniżenia poziomu akcyzy na paliwa. Do takiej odważnej decyzji namawiał ostatnio na konferencji prasowej Donalda Tuska, Prezes PiS Jarosław Kaczyński. Od paru dni mówi o tym publicznie także Waldemar Pawlak, Wicepremier i Minister Gospodarki w rządzie Tuska.

2. Na ceny paliw w Polsce maja wpływ ceny ropy na giełdzie w Londynie, (choć kupujemy ją w Rosji), kurs złotego do amerykańskiego dolara, no i krajowe obciążenia podatkowe, a także marże rafinerii i stacji paliw. Ostatnio ceny ropy rosną i przekroczyły 100 USD za baryłkę, dewaluuje się również złoty wobec walut zagranicznych, w tym także wobec amerykańskiego dolara, (choć to właśnie Stanom Zjednoczonym obniżono rating). Tym właśnie rafinerie uzasadniają wzrost hurtowych cen paliw. Ale ponad połowę ceny detalicznej benzyny E95 stanowią podatki i marże. Kilka miesięcy temu, kiedy E95 kosztowała na stacjach 4,15 za litr, na tę cenę składały się cena w rafinerii 2,40 zł, akcyza 1,56 zł, opłata paliwowa 0,09 zł, podatek VAT 0,85 zł i marża stacji paliw (3,5-5%) - 0,25 zł.

Z kolei, kiedy cena oleju napędowego wynosiła 5,05 zł jej składniki wyglądały następująco: koszt w rafinerii 2,80 zł, akcyza 1,04 zł, opłata paliwowa 0,10 zł, VAT-0,81 zł, marżą stacji 0,25 zł.

3. Premier Tusk bezradnie rozkłada ręce i mówi, że w sprawie cen paliw nie może nic zrobić, choć doskonale wie, ze ustawa o akcyzie daje ministrowi finansów delegację do przejściowego obniżania obciążenia akcyzowego. Przejściowa obniżka poziomu akcyzy, która jest określona kwotowo na 1000 l paliwa jest, więc możliwa (szczególnie w odniesieniu do benzyn gdzie akcyza jest wyższa niż minimum unijne) i jej wprowadzenie pozwoliłoby na obniżenie ceny na stacjach benzynowych o tyle groszy o ile zostałaby obniżona akcyza w odniesieniu do jednego litra. Premier tłumaczy swoją wstrzemięźliwość, przewidywanym obniżeniem dochodów budżetowych z akcyzy, ale wpływy z obciążeń podatkowych paliw i tak będą wyższe od planowanych, bo planowano je przy cenie ropy około 80 USD za baryłkę, a od dłuższego czasu cena ta przekracza 100USD.

4. Problem jest coraz poważniejszy, ponieważ wzrost cen paliw powoduje nie tylko gwałtowny wzrost wydatków w budżetach domowych na ten cel, ale także wzrost cen wszystkich towarów i usług, bo koszty transportu szczególnie po wprowadzeniu e-myta stanowią przynajmniej 10% kosztów ich wytworzenia i dowiezienia do sieci i punktów handlowych. Rosną także koszty transportu zbiorowego, o czym dowiemy się już tej jesieni. Większość miast wprowadza podwyżki cen biletów komunikacji miejskiej (np. w Warszawie w ciągu najbliższych 3 lat ceny te mają wzrosnąć aż o 100%). Premier Tusk znalazł się w sprawie obniżki akcyzy na paliwa w swoistym potrzasku. O taką decyzję apeluje, bowiem nie tylko lider opozycji, ale także wicepremier jego rządu i co więcej robi to publicznie. Zbigniew Kuźmiuk

TGV - czyli: Tyle Go Widziano Polskie Koleje Państwowe wystrzeliły z projektem budowy sieci kolei jeżdżących ok. 300 km/h. Czyli z Warszawy do Krakowa jechałoby się godzinę. Jest to wspaniała nowina – w czasach, gdy godzinę jedzie się w godzinach szczytu z Nowej Huty na Kazimierz. Koleje należy zlikwidować. To znaczy: należałoby je sprywatyzować, – ale nikt tego XVIII-wiecznego żelastwa nie kupi. Na razie jednak są państwowe, państwo rządzone jest d***kratycznie – a więc o budowie „naszych TGV” decydować będzie babcia spod Mławy, burmistrz Pikutkowa i dwóch meneli spod budki z piwem. Szykuje się ciekawa dyskusja. Zauważmy, że projekt TGV (będę używał tego francuskiego skrótu) zmierza właśnie do likwidacji kolei. Jest mi obojętne, czy ten XVIII-wieczny złom zostanie zastąpiony przez autokary, samochody, samoloty, rakiety czy TGV – ważne, by został zlikwidowany. Bo jest po prostu nieopłacalny. Po części, dlatego, że przez prawie sto lat jest w łapskach państwowych, – ale głównie, dlatego, że ludzie dziś wolą jechać samochodem niż pociągiem. W samochodzie są, bowiem panami swojego losu: mogą wyjechać godzinę później, w każdej chwili zatrzymać się na obiad, sfotografować stado saren, zawrócić, bo zapomnieli podlać paprotkę... W wagonie są więźniami; dobrowolnymi wprawdzie, – ale więźniami. Ja wolę jeździć pociągami, – więc likwidację kolei powitałbym z takim samym żalem jak wielbiciel koni powitał likwidację dyliżansów, – ale nie mam serca zmuszać babci spod Mławy do dopłacenia w podatkach do mojego hobby. I mieszkańców np. Krakowa do dopłacania w naturze. Codziennie Krakowiacy tracą miliony dutków wskutek tego, że tory kolei tarasują przejazd. A proszę zobaczyć, jak wzrosłaby wartość gruntów koło torów – gdyby ten syf zlikwidować! TGV warto by wybudować, – ale puszczając je pod ziemią, co bardzo ucieszyłoby miłośników przyrody. Skąd pieniądze? Oh, wystarczy przestać płacić zasiłki bezrobotnym, dać im do rąk łopaty i kilofy – to z głodu zrobiliby wreszcie coś pożytecznego... Miłośników przyrody uspokajam jednak: prędzej Polak wyląduje na Marsie, niż PKP wybuduje TGV. To, po co PKP robią ten projekt? Bo przecież rozważają go:

„Analizujemy zasadność budowy. Przygotowywane studium ma odpowiedzieć na cztery najważniejsze pytania: Czy istnieją techniczne możliwości budowy nowej linii; Jakie jest uzasadnienie ekonomiczne inwestycji; Czy jest społeczne zapotrzebowanie na taką trasę; Jakie są uwarunkowania środowiskowe, wynikające m.in. z występowania obszarów chronionych, bądź posiadających wartość historyczną, krajobrazową?”. Po co? Projekt (sam projekt!!!!) ma kosztować 49 mln zł. Chodzi o to, by Krewni-I-Znajomi PT Dyrekcji PKP mogli skonsumować te pieniądze. I tylko o to. JKM

Spory i swary. W d***kracji - oraz w normalnym ustroju. Przeczytałem sobie wynurzenia p. Marka Jurka o negocjacjach z PiS:

http://blog.marekjurek.pl/index.php/2011/08/10/o-samodzielnosci-i-odrzuconej-wspolpracy/

- i ni w ząb nie rozumiem, o co w nich chodziło. Jedno tylko zrozumiałem: spory nie dotyczyły idei - a jedynie, jakich-ś spraw prestiżowo-taktycznych. Mogę tylko współczuć p. Jurkowi. Przeczytałem też w WIADOMOSCIACH na tym portalu:

Do akcji zbierania podpisów pod deklaracją sprzeciwu wobec unijnego pakietu energetyczno-klimatycznego przyłączyli się górnicy z Katowickiego Holdingu Węglowego - informuje Radio Katowice. W deklaracji zamieszczonej w serwisie nettg.pl i przed urnami do głosowania dla górników napisano, że wprowadzenie unijnego pakietu klimatycznego spowoduje w najbliższych latach utratę ponad 200 tys. miejsc pracy w Polsce oraz 30% wzrost cen prądu. Akcję popierają m.in. Kompania Węglowa, Jastrzębska Spółka Węglowa, Górnicza "Solidarność", Związek Zawodowy Górników w Polsce, Porozumienie Związków Zawodowych "Kadra", Górnicza Izba Przemysłowo-Handlowa, Bractwo Gwarków Związku Górnośląskiego, Związek Zawodowy Ratowników Górniczych w Polsce. Czy należy się cieszyć, że górnicy poparli wreszcie naszą akcję? Odpowiedź brzmi: NIE! Nie - bo to jest poparcie osób ZAINTERESOWANYCH. Nemo iudex in causa sua.W d***kracji, istotnie: polityka to gra grup interesów. W normalnym ustroju decyduje RACJA. A mądrą opinię potrafią wypowiedzieć na ogół tylko ludzie niezainteresowani sprawą osobiście. To jest właśnie różnica między d***kracją, a normalnym ustrojem. JKM

PiS: Gaz łupkowy - zysk dla Polski, bo to wielka szansa dla kraju. Kaczyński: "Staje przed nami sprawa o wymiarze narodowym" Państwo musi zabezpieczyć sobie dochód i możliwość kontroli nad wydobyciem w Polsce gazu łupkowego - mówili w sobotę politycy PiS, którzy zaprezentowali poświęcony temu projekt ustawy. Chcą go wnieść do Sejmu przyszłej kadencji. Jak powiedział na konferencji prezes PiS Jarosław Kaczyński, już niedługo PGNiG rozpocznie próbne wydobycie gazu łupkowego. Staje przed nami sprawa o wymiarze narodowym. Jak zorganizować wydobycie gazu w Polsce, tak, żeby to służyło Polsce i Polakom. Mamy propozycję odnoszącą się do tej sprawy - zaznaczył. Były wiceminister gospodarki i b. szef UOP Piotr Naimski wyjaśnił, że chodzi o stworzenie mechanizmu, który zapewni państwu polskiemu dochód z wydobycia gazu łupkowego, a zarazem obejmie wszystkie spółki, które będą w Polsce poszukiwać zasoby tego gazu i prowadzić wydobycie. Państwu chcemy zapewnić sprawiedliwy dochód, a firmom - przejrzyste reguły i godziwe zyski - zapewnił. W myśl projektu ustawy, pod patronatem Sejmu powstałby "Fundusz dla przyszłych pokoleń", gdzie trafiłby dochód z wydobycia gazu łupkowego i to Sejm większością dwóch trzecich głosów decydowałby o przeznaczeniu tych środków. PiS chce, żeby dochody Skarbu Państwa z wydobycia gazu z nowych złóż nie mogły być wykorzystywane przez ministra finansów i rząd do doraźnego łatania dziur w budżecie państwa. Jak wskazywał, firmom, które będą wydobywały gaz, projekt gwarantuje jasne zasady przyznawania koncesji i stabilny, odporny na korupcję system opłat za użytkowanie złóż i uczciwy zysk. Obecnie firma wydobywająca w Polsce gaz płaci Skarbowi Państwa 2,7 zł za wydobyte 1 tys. metrów sześciennych. Miałaby też powstać - na wzór norweski - specjalna spółka Skarbu Państwa uczestnicząca w przedsięwzięciach poszukiwawczo-wydobywczych, co dałoby państwu możliwość kontroli tego wydobycia na każdym etapie. Ta spółka będzie udziałowcem spółek celowych, które będą tworzone pomiędzy firmami, które angażują się w ten przemysł. Będzie miała tam mniejszościowe udziały, ale będzie miała możliwość kontroli tego, co się wokół wydobycia dzieje - wyjaśnił Naimski. Firmy chcące wydobywać gaz musiałyby stawać do przetargów, a spółka - która przegrałaby przetarg, ale wcześniej poniosła koszty na poszukiwanie złóż - mogłaby liczyć na zwrot tych kosztów. Miałyby się też zmienić zasady dostępu do informacji geologicznej - mówił Naimski. Dodał, że projekt reguluje też wysokość opłat za użytkowanie górnicze, które będzie musiała wnosić firma, która dostaje koncesje i gaz wydobywa. To jest opłata, która, jak przewidujemy w projekcie, będzie na minimalnym poziomie wartości sprzedaży 40 proc. gazu., który jest do wydobycia w złożu - zaznaczył. Naimski był pytany także o to, jak zabezpieczyć Polskę przed tym, żeby w eksploatację gazu łupkowego w Polsce nie zaangażował się rosyjski koncern Gazprom. Gazprom usiłował kupić jedną z największych spółek dystrybuujących energię w Wielkiej Brytanii (...) i okazało się, że rząd brytyjski dysponował narzędziami, które doprowadziły do tego, że Gazprom odstąpił od tego zamiaru. W Polsce też będziemy mieli takie narzędzia - zaznaczył. Dodał, że te narzędzia zawarte są w projekcie, "a częściowo będzie to związane z ogólnym ustawodawstwem dotyczącym podejmowania decyzji w kwestiach dotyczących bezpieczeństwa państwa". W kwietniu amerykańska Agencja ds. Energii (EIA) podała, że Polska ma 5,3 bln m sześc. możliwego do eksploatacji gazu łupkowego. Byłyby to największe złoża w Europie. Mają się one znajdować w pasie od wybrzeża Bałtyku, w kierunku południowo-wschodnim, do Lubelszczyzny. W pozyskiwaniu gazu ze złóż niekonwencjonalnych przodują Stany Zjednoczone, gdzie ok. 10 proc. wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż. Amerykanie zakładają zwiększanie wydobycia, bo udokumentowane zasoby gazu z takich złóż są znacznie większe od złóż konwencjonalnych. Gaz łupkowy wydobywa się metodą tzw. szczelinowania hydraulicznego, czyli pod bardzo dużym ciśnieniem pompuje się wodę zmieszaną z substancjami chemicznymi, by rozsadzić podziemne skały i uwolnić gaz. Poniżej komunikat PiS w tej sprawie:

„Powodzenie strategicznego projektu uruchomienia eksploatacji gazu łupkowego z korzyścią dla polskiego państwa wymaga zrozumienia i współpracy ze strony wszystkich środowisk politycznych w kraju i, może przede wszystkim, poparcia ze strony większości Polaków. Tak było wtedy, gdy staraliśmy się o wejście do NATO i podobnej mobilizacji potrzebujemy teraz /.../Tak jak kolejne rządy w Polsce popierały nasze przystąpienie do NATO tak i kolejne rządy powinny poprzeć inwestycje firm amerykańskich w Polsce. PiS będzie te inwestycje wspierał i tłumaczył ich korzyści. Wspierając ten proces musimy stale pamiętać o trwałym zabezpieczeniu interesów polskiego państwa w tym przedsięwzięciu.” /z Programu PiS, Bezpieczeństwo Energetyczne, www.pis.org/

PiS PRZYGOTOWAŁ USTAWĘ REGULUJĄCĄ ZASADY WYDOBYCIA GAZU W POLSCE

1/ Państwu Polskiemu, które jest właścicielem złóż Ustawa zagwarantuje sprawiedliwy udział w dochodach z wydobycia gazu łupkowego. Ustawa przewiduje utworzenie specjalnego Funduszu, który będzie gromadził dochody z wydobycia gazu. O jego wykorzystaniu będzie decydował Sejm większością 2/3 głosów. Dochody Skarbu Państwa z wydobycia gazu z nowych złóż nie będą mogły być wykorzystywane przez Ministra Finansów i Rząd do doraźnego łatania dziur w budżecie państwa.

2/ Firmom, które będą wydobywały gaz Ustawa zagwarantuje jasne zasady przyznawania koncesji i stabilny, odporny na korupcję system opłat za użytkowanie złóż i uczciwy zysk. Obecnie firma wydobywająca gaz w Polsce płaci Skargowi Państwa 2,7 zł za wydobyte 1000 m sześć.

3/ Państwu Polskiemu Ustawa da możliwość udziału i kontroli na każdym etapie prac od rozpoznania złoża przez fazę eksploatacji aż do rekultywacji terenów objętych działaniami spółek wydobywczych. Uregulowania w ustawie oparte są na doświadczeniach krajów europejskich takich jak Norwegia i Dania, które od kilku dziesięcioleci są producentami gazu ziemnego. W szczególności ustawa przewiduje:

1/ utworzenie specjalnej Spółki Skarbu Państwa, która będzie udziałowcem każdej spółki celowej otrzymującej koncesję wydobywczą;

2/ obowiązkowe przetargi na uzyskanie koncesji wydobywczych;

3/ zwrot poniesionych nakładów spółce, która była właścicielem koncesji poszukiwawczej, jeśli nie uzyska ona koncesji wydobywczej;

4/ dostęp do informacji geologicznej dla spółek stających do przetargu na koncesje wydobywcze;

5/ opłatę za użytkowanie górnicze w wysokości wartości sprzedaży minimum 40% gazu ze złoża wnoszoną do specjalnie utworzonego Funduszu kontrolowanego przez Sejm. wu-ka, PAP, PiS

Dlaczego Polacy powinni się bać podatku katastralnego Podatek katastralny pobierany jest od wartości gruntów i nieruchomości. Obowiązuje on w wielu krajach świata, być może w niektórych z nich ma on sens ekonomiczny i społeczny, jednak Polacy wciąż pozostają społeczeństwem biednym. Nasze średnie zarobki są wielokrotnie niższe niż w krajach tzw. starej Unii. Jednocześnie jednak wielu relatywnie dość ubogich Pola­ków posiada duże, ładnie utrzymane domy. Wynika to zazwyczaj z ich nadzwyczajnej pracowitości.

Rodak na budowie Przeciętny Francuz lub Niemiec, który chce mieć własny dom, kupuje go lub buduje, za­ciągając ogromny kredyt, który spłaca nierzad­ko do końca życia. Natomiast wielu Polaków na cele budowlane brało pożyczki niewielkie lub nie brało ich wcale. Francuzowi bowiem nie przyjdzie do głowy, że może zakasać ręka­wy i popołudniami oraz w soboty i podczas urlopów wylewać podłogi lub montować okna. Tymczasem setki. tysięcy domów w Polsce po­wstało właśnie w ten sposób – budowanych samodzielnie, co najwyżej z pomocą szwagra, teścia, brata. Domy te posiadają dzisiaj zazwyczaj ogromną wartość, co częściowo wynika także ze wzrostu cen terenów budowlanych na których stoją. W okolicach Warszawy wiele nieruchomości mieszkalnych może być war­tych nawet milion lub więcej. Za rządów Millera i Kołodki snuto projekty podatku katastralnego, który po okresie przej­ściowym wynosiłby l proc. wartości nierucho­mości. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to niedużo. Ale policzmy. Załóżmy, że ów dom pod Warszawą jest wart wraz z gruntem wła­śnie ok. 1 mln zł. Roczny wymiar katastru wy­nosi więc 10 tys. zł. Miesięcznie stanowi to 833 zł. Często zdarza się, że w domach stanowiących dla wielu osób dorobek całego życia, mieszkają emeryci, których miesięczne wypła­ty wynoszą tyle, co średnia krajowa emerytura, czyli mniej niż 1500 zł netto. W przypadku ta­kiego emeryta wymiar katastru wielokrotnie przekroczy więc wysokość płaconego przez nie­go podatku dochodowego. Tymczasem naj­świeższe pogłoski mówią o katastrze w wysokości 1,8-2,4 proc. Te najwyższe stawki miałyby dotyczyć budynków przemysłowych. W jaki sposób powiększy to koszty wytwarzania czegokolwiek i zmniejszy konkurencyjność polskiego przemysłu, możemy sobie łatwo uzmysłowić. Podatek katastralny obejmie także miesz­kania. W wielu przypadkach będzie to ozna­czało podwojenie miesięcznych czynszów. W najtragiczniejszej sytuacji znajdą się mieszkańcy centrów dużych miast, zakopiań­skich Krupówek czy gdańskiego Długiego Tar­gu. Tam podatek od najmniejszego i najbar­dziej zniszczonego mieszkania będzie wręcz nieludzki. Podatek katastralny może okazać się także rujnujący dla rolników i w ogóle dla mieszkańców wsi.

Grupy katastralnego reagowania Kataster uderza w ludzką przedsiębior­czość i zaradność. Łatwo sobie wyobrazić sytuację, w której nabywca zrujnowanego do­mu sporym nakładem pracy i środków dopro­wadza go do kwitnącego stanu. O swoich przedsięwzięciach musi jednak zawiadomić urzędników. Specjalnie przeszkolony specjalista przybędzie, więc do nieruchomości i po dokonaniu oględzin oznajmi: “Gratuluję panie Kowalski. Dzięki pana wysiłkom wartość nieruchomości wzrosła dwukrotnie. Od dzisiaj zamiast 5 tys. zł rocznie płaci pan 10 tys. zł podatku katastralnego!” “Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niegodziwości, której nie popełniłby skąd­inąd łagodny i liberalny rząd, kiedy zabraknie mu pieniędzy” - napisał Alexis de Tocqu­eville. A rząd Donalda Tuska nie jest ani łagodny, ani liberalny (cokolwiek by to słowo znaczyło) i nieustannie ostrzy sobie zęby na ten nowy kąsek. Kataster to przecież kilkunastokrotne podwyższenie podatku od nieruchomości i ogromna ilość pieniędzy, które można wydać na ratowanie budżetu, ale też np. na zatrudnienie nowych rzeszy urzędników na wszelkich możliwych szcze­blach. Pracę nad podatkiem katastralnym to­czą się obecnie w ramach Głównego Urzędu Geodezji i Kartografii. Istnieje tam Zespół do Spraw Rządowego Programu Rozwoju Zintegrowanego Systemu Informacji o Nieruchomościach. Zajmuje się on systemem ksiąg wieczystych, systemem ewidencji grun­tów i budynków oraz systemem podatkowym. Dnia 19 stycznia 2010 r. w obrębie Zespołu powołano podzespoły. Jeden z nich zajmuje się sprawą opodatkowania nieruchomości. Wśród jego szczegółowych celów znajduje się przygotowanie propozycji zmian przepisów systemu podatkowego w odniesieniu do nieruchomości. Podobno Unia Europejska oczekuje wpro­wadzenia podatku katastralnego w Polsce już w 2012 r., chociaż wygląda na to, że stopień zaawansowania prac Zespołu raczej to wy­klucza. Miejmy nadzieję, że Polacy kartkami wyborczymi powstrzymują w ogóle to nadcią­gające tsunami. Trzeba podkreślić, że Prawo i Sprawiedliwość jest przeciwne podatkowi katastralnemu. Jeszcze w 2007 r. Jarosław Kaczyński, jako premier oświadczył, że w Pol­sce społeczeństwo jest zbyt biedne na wpro­wadzenie tego podatku, który uderzałby zwłaszcza we właścicieli ‘małych domów. Za­uważył też, że jego rezultatem byłoby także zmuszanie ubogich ludzi do wyzbywania się mieszkań, co nazwał “społeczną zbrodnią”.

Jeśli burza nadciągnie A jeśli tsunami nie zostanie powstrzyma­ne? Przepraszam, że snuję czarne scenariu­sze, ale warto chyba wiedzieć, jakie będą skut­ki podatku katastralnego poza bezlitosnym drenażem kieszeni, Przede wszystkim część Polaków, nie mogąc podołać straszliwym ob­ciążeniom finansowym, będzie zmuszona sprzedać swoje nieruchomości. Wobec ogromnej podaży gruntów i budynków ich ce­na spadnie. Trudno powiedzieć, czy obniży to stawki katastru (to zależy od przyjętych me­chanizmów), umożliwi jednak spekulantom (także z Europy Zachodniej, a przede wszyst­kim z Niemiec) masowy wykup nieruchomo­ści za pół darmo. Żadne wprowadzane po 1989 r. w Polsce projekty powszechnego uwłaszczenia nie zostały zrealizowane lub za­mieniły się w parodię (np. NFI). Zamiast te­go funduje się nam program powszechnego wywłaszczenia obywateli. Obrońcy podatku katastralnego twier­dzą, że jest on sprawiedliwy, gdyż właści­ciele bogatych nieruchomości będą płacili dużo, a biednych – mniej. Wyjaśnić trzeba, że to swoista sprawiedliwość, gdyż wszyscy będą płacili wielokrotnie więcej niż wynosi obecny podatek od nieruchomości. Poza tym, ceny nawet małych i zdewastowanych domów w atrakcyjnych miejscach mogą być tak wysokie, że podatek katastralny wy­właszczy ich właścicieli lub użytkowników. Wprawdzie eksperci mówią “o istniejącej w niektórych ustawodawstwach możliwo­ści otrzymania pozwolenia na tymczasowe odroczenie płatności bez nakładania kar, a dla osób starszych w określonych wypad­kach nawet na czas nieokreślony” (wypo­wiedź Tomasza Kurka dla “Rzeczpospoli­tej” z 20 czerwca 2011 r.), ale poleganie na takim “miłosierdziu gminy” może się okazać ryzykowne i zawodne. Myślę, że po­trzebny jest w Polsce masowy ruch (można by go nazwać Ligą Antykatastralną), który będzie wszelkimi legalnymi środkami zwal­czał ten podatek. Głównym celem owego ruchu byłoby umieszczenie w Konstytucji RP zapisu o zakazie stosowania podatku ka­tastralnego. Wojciech Polak

Upadł kolejny „dowód” na globalne ocieplenie Arktyczny lód morski będzie wolniej topniał, a może nawet jego ilość zwiększy się w ciągu następnych dekad – wynika z badań amerykańskiego Narodowego Centrum Badań Atmosferycznych. Naukowcy z NCAR posłużyli się modelami komputerowymi, aby dowieść, że topnienie arktycznego lodu morskiego w ostatnich dekadach nie może być tłumaczone tylko i wyłącznie czynnikami naturalnymi. Ich zdaniem, lód w końcu zniknie w okresie letnim, jeśli klimat nadal będzie się zmieniał. Potwierdzili tym samym wyniki poprzednich badań na ten temat podaje serwis EurekAlert. Dość nieoczekiwanym wnioskiem analiz NCAR było to, że ilość lodu arktycznego w obecnych warunkach klimatycznych może nawet wzrosnąć. – Zaskoczyło nas, że wiele symulacji komputerowych wskazało na czasowe zatrzymanie topnienia lodu – powiedziała prowadząca badanie Jennifer Kay. – Możemy spodziewać się 10-letniego okresu stabilizacji, a nawet przyrostu pokrywy lodowej. Mimo że ubytek lodu uległ przyspieszeniu w ostatniej dekadzie, los pokrywy lodowej nie zależy tylko i wyłącznie od działalności człowieka, ale i od zmienności klimatu, której nie można przewidzieć. Kay wyjaśniła, że zmienne warunki, jak np. układ wiatrów, mogą czasowo wstrzymać topnienie morskiej pokrywy lodowej. Jednak wciąż przyszłość lodu w coraz cieplejszym klimacie nie jest jasna – W długim terminie – w ciągu najbliższych 50 czy 60 lat – nie ma ucieczki od topnienia lodu w lecie – dodała Kay. Dokładna obserwacja pokrywy lodowej za pomocą satelity stała się możliwa w 1979 roku. Od tego czasu ilość arktycznego lodu morskiego występująca latem zmniejszyła się o jedną trzecią. Każdej zimy pokrywa lodowa znów się pojawia, ale we wrześniu 2007 roku jej poziom był rekordowo niski, a w tym roku może być podobnie. Naukowcy już kilka lat temu ostrzegali, że Arktyka może stracić swoją letnią pokrywę lodową przed końcem wieku, a niektórzy twierdzą, że latem będzie ona zupełnie pozbawiona lodu przez kilka następnych dekad. Wyniki badania opublikowano w magazynie “Geophysical Research Letters”. Badacze zastrzegają jednak, że dla zrozumienia wpływu zmian klimatu i zmienności pogody na lód morski konieczne są dalsze długoterminowe obserwacje. Ich zdaniem, trudno jest oddzielić zmienne czynniki klimatyczne od wpływu emitowanych przez człowieka gazów cieplarnianych.

Za: niezalezna.pl (2011-08-13 )

14 sierpnia 2011 "Osuszyć bagno, a nie wybijać pijawki" - twierdzi pan Janusz Korwin- Mikke i jak zwykle ma rację. Bo co nam z tego jak koryto, pardon - bajoro jest, a pijawek przybywa ,bo bajoro, pardon - koryto się rozrasta i jest coraz bardziej pełne.. Wystarczy zobaczyć jak zwiększa się budżet państwa, to bajoro - pardon- koryto, które tak przyciąga wszystkich chętnych do pożycia sobie na cudzy koszt.. Te pijawki, pardon - świnie będą kręcić się przy bajorze, pardon - korycie, do końca świata i o jeden dzień dłużej.. Do tego jeszcze komary: tną i kąsają.. Cała armia komarów atakuje nas codziennie.. W tym nieosuszonym bagnie razem z korytem… Malaria pewna! Co na to Sanepid? Nie ma czasu. Bo zajęty jest kontrolami prywatnej własności, bo co, jak co, ale prywatna własność w demokratycznym państwie prawnym jest bardzo szanowana - bo ciągle potrzebne są pieniądze do budżetu. Żeby było większe bajoro, pardon - koryto.. Żeby biurokracja miała, za co żyć i taplała się w korytkowym błocie.. A że u nas Produkt Krajowy Brutto wynika z korupcji nakręcanej kredytami - to kontrole muszą być - co oczywiste – jak najczęstsze.. „Więcej pieniędzy do budżetu - a mniej w kieszeniach „obywateli”, którzy służą, jako bydło kolczykowane dowodami, paszportami, peselami, nipami i innymi narzędziami kontroli.. Takie hasło przyświeca wszystkim socjalnym ekipom rządzącym Polską od dwudziestu dwóch lat.. W czasach prawdziwej demokracji, nie tak jak w poprzedniej komunie, gdy demokracji nie było, choć wybory były systematycznie Nawet harcerze przychodzili wieczorem do domów i przypominali o głosowaniu.. Też im zależało, żeby spełnić swój” obywatelski” obowiązek. Jak zawsze „obywatel” ma prawa? Teraz wiele można mówić, w tym głosować, najlepiej na tych samych, których podsuwają media rozniecając emocje tuszujące myślenie, ale niewiele można zrobić. Za to demokratyczna władza robi z nami, co jej się podoba.. Tarmosi w pierzu i w smole, oszukuje, mataczy, przemilcza, ośmiesza.. Takie ilości głupstw, jakie wygaduje codziennie, starczy na całą naszą przyszłość. Bez wątpienia! Właśnie pani minister Ewa Kopacz z Platformy jak najbardziej Obywatelskiej ogłosiła przed wyborami parlamentarnymi, bo przez cztery lata nie znalazła czasu, żeby tę rewelacje ogłosić, że ilość pieniędzy do budżetu na nasze leczenie wzrośnie o 20 miliardów złotych, aż do 61 miliardów (???). No nareszcie ten komunistyczny system służby zdrowia się ocknie i zacznie lepiej, sprawniej i życzliwiej leczyć.. Wystarczy wpompować w niego kolejne miliardy i już będzie dobrze.. A ja już pisałem: nawet jak pani Ewa ukradnie nam kolejnych 100 miliardów złotych i wtłoczy w ten komunistyczny system, nic to nie da, bo potrzebne są mechanizmy, które spowodują oszczędność, dobre leczenie, zlikwidują idiotyczne numerki, kolejki, zlikwidują opieszałość w leczeniu i wymuszą postępowanie racjonalne.. Cała tzw. służba zdrowia musi być prywatna i działać w systemie wolnego rynku usług medycznych.. Innego wyjścia nie ma.. Choć pani Ewa Kopacz twierdzi, że „pacjenci nie będą musieli płacić” (????). Niemożliwe? Za darmo będą się leczyć? A te kolejne miliardy- to skąd? Z „darmowych” obietnic? Żeby dorosła osoba i do tego minister opowiadała androny o „darmowości” leczenia, okłamywała ludzi i jednocześnie „obywateli”, tylko dlatego, że spauperyzowani ludzie, między innymi za sprawą rządzenia Platformy Obywatelskiej, są wystraszeni, że będą musieli za usługi medyczne płacić i to dodatkowo, bo już w podatkach za te usługi zapłacili w postaci abonamentu z góry, który obejmuje wszystkie usługi medyczne, które człowiekowi i obywatelowi demokratycznego państwa prawnego, w jego życiu – mogą być potrzebne, choć niekoniecznie.. Ale za wszystkie z góry musi zapłacić, czy tego chce- czy też nie chce.. Takie to jest demokratyczne państwo bezprawne, które wymusza abonamentowy haracz na swoich” obywatelach”, głównie po to, żeby napełnić wiecznie głodne brzuchy biurokracji medycznej.. Bo nikomu o zdrowych zmysłach nie przeszłoby do głowy, żeby chory człowiek płacił tylko za te usługi medyczne, które mu są w danej chwili potrzebne, a nie płacił za te, które nie są mu potrzebne, i być może nigdy mu potrzebne nie będą.. Ale oczywiście mogą być i dlatego demokratyczne państwo prawne i biurokratyczne pobiera z góry od każdego potencjalnego pacjenta pieniądze z góry.. Chodzi o to, żeby kasa chorych, obecnie Narodowy Fundusz Zdrowia mógł wyciągać pieniądze nie tylko z chorych, ale i ze zdrowych.. Bo zawsze mogą być chorymi- to zawsze może się zdarzyć, o ze zdrowiem różnie bywa - raz jest, a czasami go nie ma... Szlachetne zdrowie.. Jak się popsuje - dopiero człowiek posmakuje? To jest podobnie jak z mandatami: nie zdarzyło się nic, ale mogło się zdarzyć, i dlatego płacić mandat należy.. Podobnie jest z Turcją, która za wszystkie spełniane życzenia Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej zawsze spełnia, w ramach NATO, ale pieniądze pobiera z góry.. Nie tak jak my: pan prezydent Aleksander Kwaśniewski posłał nasze wojska do Iraku nie pytając o zdanie parlamentu, choć powinien, nikt do tej pory nie postawił go przed Trybunałem Stanu i nie wziął za to złamanego grosza, wprost przeciwnie udupił tam z 10 miliardów naszych złotych. Chciał zostać sekretarzem NATO, ale Amerykanie pomyśleli tak - jak twierdzi pan Stanisław Michalkiewicz.. Raz Polaków wykołował - to wykołuje i nas.. I nie dali mu stanowiska sekretarza. Teraz zwalcza ksenofobię, rasizm i nietolerancję w europejskiej organizacji zajmującej się tego typu działalnością w ramach politycznej poprawności.. No i krzewi demokrację na Ukrainie przy pomocy tamtejszego oligarchy.. Były prezydent Polski! Dobrze, że nie czyści nikomu butów.. Podobnie były premier Kazimierz Marcinkiewicz pracuje dla banku Goldman Sachs.. Były premier Polski (????).

I co on tam robi? Ano pobiera jakieś wielkie pieniądze, w wysokości - 700 000 złotych miesięcznie, tak donosiła brukowa prasa.. Co niekoniecznie musi być prawdą. Ale niech pobiera nawet 100 000… Musi odwalać kawał dobrej roboty.. Przecież nie za darmo dostaje takie pieniądze.. Za dobrą pracę - rzecz jasna! Tak jak za dobrą pracę przy „prywatyzacji” w latach 1991-94 plus czwarty kwartał 1990 roku, firmy doradcze otrzymały od Polski, czyli od nas podatników, za doradztwo - uwaga! -7,5 miliarda dolarów(????) Boże miłosierny! Na ile oni nas jeszcze okradną? Kto wtedy rządził? Ano Unia Wolności, pani Hanna Suchocka była premierem, do 1993 roku: przed nią był pan Waldemar Pawlak, a po niej- też Waldemar Pawlak… Był pan Lewandowski, obecnie komisarz ds. budżetu Unii Europejskiej.. I pan Jerzy Kropiwnicki szef Centralnego Urzędu Planowania (????). Cały czas był taki urząd zamieniony potem tylko nazwą na Rządowe Centrum Studiów Strategicznych.... „Przed demokracją nie ma gdzie zwiać”- twierdził w swojej piosence, „Strach się bać” pan Janusz Panasiewicz z Lady Pank.. I ma rację! Naprawdę nie ma gdzie zwiać.. Wszędzie demokracja i wielkie złodziejstwo pod różnymi szyldami. Szkoda, że za doradztwo nie wzięli ze 100 miliardów dolarów..- też by dobrze doradzili… Może nawet lepiej! A nie można było bez doradztwa posprzedawać z licytacji to, co było do sprzedania i pieniądze powypłacać na Fundusz Emerytalny, żeby dzisiejsi emeryci mieli, z czego pobierać emerytury.. I żeby dzisiaj nie dobijać prywatnego sektora podatkiem ZUS, który spowodował zamknięcie wielu małych i drobnych przedsiębiorstw.. I jak najszybciej osuszyć, bajoro, a nie udawać, że walczy się pijawkami, coraz więcej pijawek przyczepiając do budżetu. Oczywiście prawdziwa pijawka jest pożyteczna: wysysa złą krew.. Dobrą pozostawiając. Współczesne pijawki biurokratyczne wysysają całą krew, a w najlepszym wypadku- tę dobrą.. Energię ludzką! WJR

CVR Już chyba uległ zapomnieniu intrygujący materiał (opublikowany przez „Fakt” w pierwszej połowie maja 2010 r.) dotyczący pierwszych odczytów zapisów rejestratorów rozmów w kokpicie. Redakcja gazety, powołując się na anonimowego, ruskiego prokuratora, ujawniała, rzecz jasna nieoficjalnie, rozmaite treści pojawiające się w zapisie CVR:

„– To bardzo dziwnie wygląda. Ostatnie 30 minut nagrania z rejestratora lotu w większości nie wskazuje na to, aby coś złego działo się z samolotem – zaczyna swoją relację. – Przez większość czasu piloci zachowują się spokojnie. Nie mają sygnałów o tym, aby coś się psuło, było nie tak, aby musieli interweniować. Po prostu rozmawiają, mówią sobie, jak to zwykle bywa w kabinie, o prywatnych rzeczach – opowiada prokurator. Zapamiętał, że w pewnej chwili, jakieś kilkanaście minut przed katastrofą, piloci zaczęli żartować czy nawet się śmiać. – Mówią o jakimś spotkaniu. Pytają: „Czy przyjdziecie”, czy będzie czyjaś żona. Pamiętam, że jeden z nich zapytał: „Czy przyjdziecie z rodziną?”.” Oczywiście, dla każdego, kto już dobrze zna „stenogramy” http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100617&typ=po&id=po11.txt

opublikowane dawno już temu, a mające stanowić rezultat laboratoryjnych „odczytywań” CVR, jasne jest, że treści te NIE występują w „stenogramach”. Nie ma tam żadnej rozmowy o spotkaniu ani o przyjściu czyjejś żony i rodziny. No i nie ma też tych fragmentów zasłyszanych przez ruskiego prokuratora:

„W pewnej chwili piloci przerywają pogawędkę i zaczynają przekazywać sobie komendy. – Było słychać, jak mówią miedzy sobą o parametrach lotu, o ustawieniu samolotu, o jego kierunku i wysokości. Wszystko jest w porządku – relacjonuje nasz rozmówca. Nie pamięta dokładnie, jakie to były komendy, ale jest przekonany, że była to rutynowa rozmowa dotycząca przygotowania do podchodzenia do lądowania. Trwa wymiana komunikatów z wieżą, padają klasyczne komunikaty i normalne odpowiedzi. I z pewnością, jak dodaje, nic z tej rozmowy nie wskazywało, że załoga ma jakiś problem, czy choćby jest czymś zaniepokojona. I nagle sytuacja się całkowicie zmienia. – Daj drugi, drugi... W drugą!– słuchać podniesiony głos w kabinie. Rosyjski prokurator nie jest pewny, co to znaczy. Przypuszcza, że może to być polecenie wykonania jakiegoś manewru na podstawie poprzedniej, pierwszej komendy, np. ze smoleńskiej wieży kontrolnej. Polscy specjaliści, którym opisaliśmy tę wypowiedź, nie wykluczają też, że to może być wykrzyczane polecenie przestawienia jakiegoś przełącznika. To będzie można ustalić dopiero po nałożeniu zapisu z rozmów w kabinie z zapisem parametrów lotu, czyli dokładnego czasu uruchomienia każdego urządzenia w kokpicie. – Zawracaj! – kolejny okrzyk. Tu specjaliści sądzą, że rosyjski prokurator coś źle zrozumiał. Mało prawdopodobne, by chodziło po prostu o zawrócenie samolotu. – Ustawienie? – pada pytanie. – Wysokość? – za chwilę kolejne. Ale te słowa są już wykrzyczane. Mieszają się z odpowiedziami, ktoś krzyczy jakieś liczby, słuchać szum, dużo niezrozumiałych słów...

Nasz rosyjski rozmówca opowiada, że zamieszanie sięgnęło zenitu. – Trudno było cokolwiek zrozumieć, słychać było tylko krzyki – opowiada. – I wtedy usłyszałem wyraźne, przerażające okrzyki: „Jezu, Jezu!”. I było po wszystkim. I koniec, tyle. Tylko tyle... – mówi smutno prokurator.” Smutny prokurator w tej relacji jednak, a przecież ma ponoć opowiadać o całości zapisu, nie wspomina o takich rzeczach jak zastanawianie się nad wyborem lotniska zapasowego w związku z „mgłą na Siewiernym”, a przecież nazwy: „Witebsk, Mińsk” padają także w trakcie dialogu z wieżą szympansów. Nie mówi ów smutny prokurator nic o komunikacji między jakiem-40 a załogą tupolewa, a powinien był ją słyszeć, nawet gdyby części słów nie rozumiał. Zwróćmy uwagę jeszcze raz na ten fragment:

„Wszystko jest w porządku – relacjonuje nasz rozmówca. Nie pamięta dokładnie, jakie to były komendy, ale jest przekonany, że była to rutynowa rozmowa dotycząca przygotowania do podchodzenia do lądowania. Trwa wymiana komunikatów z wieżą, padają klasyczne komunikaty i normalne odpowiedzi. I z pewnością, jak dodaje, nic z tej rozmowy nie wskazywało, że załoga ma jakiś problem, czy choćby jest czymś zaniepokojona” - a przecież w „stenogramach” problemów jest przynajmniej kilka i to właśnie dyskutowanych przez załogę. Po pierwsze: wspomniany już problem mgły i słabej widoczności, o których załoga ma być informowana już o 10:14 rus. czasu („nieciekawie, wyszła mgła, nie wiadomo, czy wylądujemy”; „Ale 10-ta i mgła?”). Jako ciekawostkę, ale i zagadkę, warto w tym miejscu odnotować fakt, że o dużym zamgleniu i kiepskiej widoczności w Smoleńsku ma informować polską załogę wyłącznie wieża w Mińsku – wieża moskiewska w ogóle nie mówi nic na ten temat, choć wydawałoby się, że to właśnie Moskwa, skoro „kierowała polskim samolotem” (jak miało z kolei wynikać ze „stenogramów” z szympansiej wieży http://centralaantykomunizmu.blogspot.com/2011/06/stenogramy-z-wiezy.html

powinna była otwarcie, tj. w jasny i wyraźny sposób, informować załogę, że nie ma żadnych warunków do lądowania i należy natychmiast skierować się na zapasowe lotnisko na międzylądowanie (i Moskwa powinna w takiej sytuacji wskazać lub uzgodnić z załogą takie lotnisko) lub należy przeczekiwać mgłę bez podchodzenia. Co tymczasem wedle „stenogramów” mówi wieża moskiewska o 10:22?: „E... PLF 1-0-1, Moscow-Control, good morning, descent to 3600 meters and then contact... Korsaż frequency 124,0.” Nie za krótka to wymiana zdań z załogą „prezydenckiego tupolewa” jak na powagę sytuacji? Po drugie: wieża szympansów powiada (wedle załganych „stenogramów”, przypominam), że nie tylko jest mgła i słaba widoczność, ale i (10:24), że „warunków do lądowania nie ma”. To akurat mówione jest po rusku, więc smutny ruski prokurator musiałby to usłyszeć i odnotować, jako jednak jakiś istotny „problem”, występujący podczas „podchodzenia do lądowania”, wszak polski pilot ma mówić wtedy (tj. w odpowiedzi na informację o braku warunków do przyjęcia samolotu), że zrobione zostanie próbne podejście w celu sprawdzenia pogody i ewentualnie odejścia na drugi krąg. Po trzecie: problem paliwa. Wieża szympansów przecież dopytuje o to, czy załodze wystarczy paliwa, by odlecieć na zapasowe lotnisko. Jakich zatem taśm słuchał smutny ruski prokurator? W „Fakcie” był wtedy komentarz jakiegoś anonimowego pilota, któremu przekazano relację smutnego ruskiego prokuratora: „– Zwykle tak jest, że jak lot jest spokojny, to się rozmawia o prywatnych sprawach. Bo jeśliby coś padło, jakieś urządzenie, to byłyby inne zapisy. Pilot krzyczałby: „cholera jasna, coś padło, co jest?”, albo „nie wiem, co się dzieje”. A czasem to nawet niecenzuralnym słowem określiłby część, która się zepsuła, albo winnych za to, że czegoś nie widzi– tłumaczy nam jeden z pilotów, który latał na tupolewie. – Skoro o tym nie mówili, skoro wszystko było ok aż do końca, to, dlaczego znaleźli się tam, gdzie nie powinni – pyta pilot.” Pamiętamy doskonale końcówkę „stenogramów”.

http://www.fakt.pl/Piloci-krzyczeli-Jezu-Jezu-,artykuly,71784,1.html

FYM

Przywrócono zaufanie na rynkach – będzie gorzej Kluczem zwiększenie wydatków budżetowych na inwestycje i optymalizacja budżetu polegająca na obniżeniu podatków rodzinom, oraz przedsiębiorstwom zwiększających zatrudnienie, a podwyższenie ich bogatym i firmom redukującym inwestycje. Żyjemy w ciekawych czasach, kiedy to wiedza finansowa sączona w postaci PRowej papki w mediach rozlatuje się w kawałkach. A ci, którzy mówili o konieczności powrotu „zaufania” na rynkach w celu obniżenia ryzyka powinni być usatysfakcjonowani gdyż jak powiedział Joseph Stiglitz: „nowa pewność się pojawiła: zaufanie, że sytuacja się pogorszy”. Mimo miliardowych interwencji EBC skupującego obligacje włoskie i hiszpańskie inwestorzy nie zapomnieli, że również Francja nie należy do optymalnego obszaru walutowego euromarki. A Niemcy posiadające nadwyżkę bilansu płatniczego nie uwolnią się od problemu jak jednocześnie uratować koniunkturę w kraju i wartość aktywów zagranicznych, a apel do Hiszpanii, aby sprzedała posiadane zapasy złota, a Grecja swoje wyspy obieg euromarki nie udrożni. A odpowiedzią na walkę z kryzysem może okazać się niezrealizowany program gospodarczy PiS z 2005 r.: „Rozwój przez zatrudnienie” poprzez „wykorzystanie pieniędzy, do inwestycji o wysokim zwrocie.” Tak przynajmniej uważa... profesor Stiglitz w swoim ostatnim środowym artykule zamieszczonym w Financial Times’ie: ”How to make the best of the long malaise”podkreślając, że: „Pozwoli to zarówno na wsparcie wzrostu gospodarczego i zwiększenia przychodów podatkowych, obniżenie zadłużenia do produktu krajowego brutto wskaźników w średnim okresie oraz możliwości zwiększenie zadłużenia publicznego. Nawet przy tej samej sytuacji budżetowej, wydatki na restrukturyzację i podatków na rzecz wzrostu - poprzez obniżenie podatków od wynagrodzeń, a zwiększenie podatków od bogatych, a także obniżenia podatków dla firm, które inwestują i podniesienie ich tym, które tego nie robią - może poprawić zdolność kredytową.” Wypisz wymaluj program z 2005 r. w połączeniu z rekomendacjami dotyczącymi optymalizacji wydatków budżetowych, które proponujemy na portalu NE.

W tym samym czasie Chińska agencja ratingowa Dagong (Dagong Global Credit Rating Co.) właśnie ogłosiła obniżenie ratingu Polski ze stabilnego na negatywny. Mało, kto jednak doczytał że w ocenie perspektyw długoterminowych wystąpiły argumenty które trudno znaleźć w ocenach zachodnich agencji ratingowych, a które lansujemy na NE. Gdyż już w drugim punkcie opinii Chińczycy napisali, że fakt „kontrolowania głównych branż gospodarki narodowej przez zagraniczne fundusze[sic!] i starzenie się społeczeństwa[!] nie sprzyja zrównoważonemu rozwojowi gospodarczemu” w Polsce. Zagrożenia związane z wyzwaniami, które nas czekają zmusza do powrotu do pryncypiów. Gdyż wyzwanie demograficzne weszło w studium krytyczne i brak reakcji spowoduje, że nie odwracalne. Gdyż o ile przeciętna europejska rodzina w wieku dziewiętnastym miała piątkę dzieci, w wysoka dzietność Polaków doprowadziła do odrodzenia państwowości, o tyle obecna dzietność jest zaledwie frakcją poprzedniej i doprowadzi, do że populacja Europy a zwłaszcza Polski już w ciągu najbliższych stu lat będzie stanowiła ułamek obecnej. I jak pisze Walter Laqueur w „The Last Days of Europe.Epitaph for an Old Continent” „w ciągu lat dwustu niektóre kraje mogą przestać istnieć”, a biorąc pod uwagę tragiczną dzietność w naszym kraju my ze swoją tysiącletnią tradycją do nich będziemy należeć. A jak znaczne to będą ubytki to możemy sobie wyobrazić biorąc pod uwagę przewidywania, co do krajów które mają znacznie wyższą dzietność i prowadzą politykę prorodzinną. Kraje o tysiącletniej tradycji takie jak Niemcy, Włochy, Hiszpania i Grecja doświadczają po raz pierwszy w historii sytuacji, kiedy żyje u nich więcej osób po sześćdziesiątce niż poniżej dwudziestki. Więc nic dziwnego, że nawet w takiej Francji do końca wieku ma ubyć 20 mln mieszkańców, a w Wlk. Brytanii 15 mln i to mimo znacznego zredukowania udziału rdzennych Francuzów i Anglików w całości populacji. Gdyby nie liczyć imigracji to zgodnie z szacunkami Laqueur’a ludność Włoch by się skurczyła do ¼, Hiszpanii do 1/3, a Niemiec spadłaby o 60% już do końca obecnego wieku. A przecież Polska nie tylko, że ma mniejszą dzietność od tych krajów, ale na dodatek eksportuje emigrantów, oraz nie kreuje miejsc pracy, które przyciągnęłyby potencjalnych imigrantów. Gdy uwzględnimy rozważania długoterminowe to zgodnie z prognozami ONZ dla roku 2300 przy obecnych trendach populacja Europy zmalałaby do 59 mln, a co poniektórych państw do 5%, a tych najmniej dzietnych do poniżej 1% obecnej wielkości. Wprawdzie jest to rozważanie bardzo futurystyczne okresu, w którym może nie być osób, które mówiłyby dialektem Polskim, lecz nie bardzo wiadomo jak można zatrzymać nieuchronność tych samobójczych procesów przy jednoczesnym ignorowaniu roli rodziny. W przeszłości doszło do upadku starożytnej Grecji, która niemalże wymarła na terenie Azji Mniejszej, jak i implozji Imperium Rzymskiego, do którego poza czynnikami etycznymi doprowadził jego dekadentyczny charakter. Który Edward Gibbon w „Zmierzchu i upadku Cesarstwa Rzymskiego” już w XVIII wieku opisał, jako sytuację, kiedy elity ogarnięte błogim dobrobytem tracą zapał. Wprawdzie ten czynnik może mieć charakter cykliczny i pokoleniowy jednak w sytuacji Polski brak reakcji w ciągu najbliższych 5 lat doprowadzi do sytuacji, kiedy zabraknie całego pokolenia, które mogłoby wydać na świat dzieci. Gdy nie nastąpi otrzeźwienie to z niemal matematyczną dokładnością będzie można powiedzieć, że spadek będzie trwał do połowy wieku. I aczkolwiek możemy rozważać najróżniejsze czekające nas scenariusze, to jednak z całą siłą należy podkreślić, że nawet najbardziej optymistyczne z nich dają negatywny efekt końcowy. Konsekwencją wzrostu średniej wieku, która rośnie w tempie jednego roku, co dwa lata będą olbrzymie koszty społeczno-ekonomiczne. Przy czym o ile średnia wieku w Ameryce będzie się utrzymywała na tym samym poziomie to podobnie do Polski w Europie wzrośnie ona z poniżej 40 lat do 53 w połowie wieku. Zmiany średniego wieku muszą doprowadzić do wyhamowania wzrostu gospodarczego, obcięcia świadczeń socjalnych, zdrowotnych jak i wypłat z systemu ubezpieczeń społecznych przy jednoczesnym zaostrzeniu i przesunięciu w czasie okresów, po których się je nabywa. A jeżeli za pięćdziesiąt lat wojsko będzie nadal potrzebne to pytaniem pozostanie jak zostanie ono sformowane i czy znajdą się ochotnicy, nawet za pieniądze, do obrony kraju w sytuacji realnego zagrożenia. I z tego punktu widzenia analogie z upadkiem Cesarstwa stają się jak najbardziej uprawnione. Podobnie w artykule Financial Times’a „New world brings demographic challenges” z 20 czerwca Edwin Heathcote dochodzi do podobnych konkluzji. Oskarża: „W momencie, kiedy wyż demograficzny osiągnie wiek emerytalny, pokolenia oskarżone o przetrwonienie złotej ery dobrobytu i nie pozostawienie niczego dla swoich wnuków i siebie, samo stanie się ofiarą mniejszych emerytur i konieczności dłuższej i cięższej pracy.” Pyta:, „Co się stanie z osobami starszymi? Z tymi pozostawionymi na wsi i tymi, którzy zestarzeli się w mieście? Spadek liczby urodzeń na zachodzie doprowadził do ​​starzenia się społeczeństwa, bez tradycyjnej infrastruktury powiązań w rodzinnych i przyjacielskich”. Dopytuje dalej:, „Kto w takim razie będzie pracował? Zwykle odpowiedź brzmi: imigranci. Przyszłość leży w ekonomicznych imigrantach, lecz rzadko, który z mieszkańców Zachodu jest gotów polecać.” Z jednej strony przytacza społeczny opór ze strony dawniej ultra-liberalny północnych państw europejskich, w Szwecji, Danii i Holandii, dodajmy po ostatnich wydarzeniach Norwegii, jako echo dyskomfortu z coraz z coraz większej liczby imigrantów, których „nie udało się zintegrować.” Przy czym „źródłem poważnych napięć” stało się zderzenie liberalnej tradycji autochtonów z imigrantami o bardziej konserwatywnych przekonaniach, których materialne konsekwencje widzimy podczas aktualnych fal zamieszek w Anglii. W USA imigracja radykalnie zmieniła dotychczasowy model demograficzny, poprzez wymiana dotychczasowych potomków dziewiętnastowiecznych europejskich imigrantów napływem obywateli krajów latynoskich w znacznym stopniu oswojonych z kulturą amerykańską w swoich własnych krajach. O ile Laqueur wskazuje, że w państwach demokratycznych „polityka pronatalistyczna” nie była zbyt skuteczna, o tyle podkreśla, że w krajach w których osiągnęła względny sukces zostały przyjęte „strategie mogące potencjalnie zmniejszyć obciążenia finansowe[!] związane z posiadaniem dzieci.” A wśród nich „urlop wychowawczy na wiele miesięcy przed i po urodzeniu dziecka (oraz gwarancję stałego zatrudnienia), obniżenie podatków, świadczenia gotówkowe oraz różne inne rozwiązania motywujące, w tym możliwość pracy w niepełnym wymiarze”, a więc to wszystko, co musimy wprowadzić w Polsce, aby nie zniknąć, jako Naród. Cezary Mech

Raport do raportu Pozwalam sobie zadać parę pytań. Zadaję te pytania publicznie, nie sam na sam, nie za zamkniętymi drzwiami. Odpowiedzi na te pytania oczekuje Stowarzyszenie Rodzin, które ja m.in. reprezentuję, i jak sądzę polskie społeczeństwo, tzn. ta część społeczeństwa, dla której państwo polskie od pewnego czasu obijające się jak w lustrze w tragedii smoleńskiej, jest ważne. Niniejszym przedstawiam swój raport z prośbą do ministra Milera, jako przewodniczącego Komisji o odpowiedzi na zawarte w nim pytania.

1. Na jakiej podstawie komisja stwierdziła, że samolot jest sprawny? Wojskowi prokuratorzy powiedzieli we wtorek /26 07 2011/ na konferencji prasowej: czarne skrzynki nie rejestrują czy system automatycznego odejścia jest sprawny. Skąd komisja wiedziała, że naciśnięcie przycisku „uchod” rozpoczęło prawidłowe uruchomienie programu komputerowego, który kontroluje dalsze działanie samolotu? Czyli: - co zarejestrowało wciśnięcie przycisku „uchod” -jakie urządzenie? - w jaki sposób zostało ustalone, ze program komputerowy działał w prawidłowo w momencie krytycznym? Ustalenie tych faktów jest ogromnie ważne, bo - jeśli nie można tego sprawdzić to nie można wykluczyć awarii lub sabotażu.

2. Dlaczego brakuje wyjaśnienia błędnego naprowadzania samolotu przez kontrolerów lotniska w Smoleńsku? Załoga dostała złe informacje dotyczące:

- odległości od lotniska,

- dotyczące wysokości,

- położenia w osi lotniska,

- komenda „horyzont” została wydana 29 sek. za późno.

Gdyby nie te informacje to nawet awaria przycisku 'uchod” spowodowałaby, co najwyżej tzw. „twarde lądowanie”. Nie zginęliby wszyscy. Jakie są prawne podstawy obecności i dowodzenia płk. Krasnokutskiego w wieży kontroli lotów?

3. Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie nie potrafi odczytać stenogramów z CVR /Cocpit Voice recoder/ od czerwca 2010r. i stąd dalsze pytanie:, na jakim wiarygodnym odczycie oparła swe wnioski Komisja min. Milera skoro IES nie był w stanie tego dokonać?4. Dlaczego komisja min. Milera tak jak i Mak nie podaje pełnych danych z wysokościomierza ciśnieniowego? Raporty bazują tylko na trajektorii wyznaczonej przez Radio-wysokościomierz. Na jakiej podstawie Komisja stwierdza, że załoga tylko nim się posługiwała podczas podejścia do lądowania? Dlaczego ukrywa się tak istotny czynnik techniczny jak porównanie przedstawionej trajektorii wg RW/radiowysokościomierz/ z trajektorią wg BW / wysokościomierz baryczny/?

5. Dlaczego komisja min. Milera nie odniosła się w żaden sposób do danych medycznych? Dopóki nie otrzymamy odpowiedzi od Komisji min. Millera na powyższe pytania, jej raport nie będzie miał żadnej wartości odnoście wyjaśnienia bezpośrednich powodów naszej tragedii. Zuzanna Kurtyka – blog

Co ukrywa Janusz Maksymiuk? Janusz Maksymiuk był zaufanym człowiekiem Leppera. Taką prawą ręką od wszystkiego, co decyduje, kto ma do szefa dostęp i jakie informacje mają prawo dotrzeć. Zapewne też wiedział o wszelkich rozterkach i słabych punktach pryncypała. Można odnieść wrażenie, że doholował Leppera do samego końca. Nawet ostatni telefon, jaki wykonał feralnego dnia czekając razem z reporterką TVNu wygląda na rodzaj sprawdzenia, czy wszytko przebiegło zgodnie z planem. Szef Samoobrony był słabym ogniwem i zagrożeniem ze względu na posiadaną wiedzę. Ale taką samą wiedzę posiada jego zaufany powiernik, pytanie tylko czy jest on rozgrywanym, czy mocnym rozgrywającym? Z ciekawości zacząłem przyglądać się sylwetce Janusza Maksymiuka: http://pl.wikipedia.org/wiki/Janusz_Maksymiuk

którego wcześniej większość kojarzyła co najwyżej z głośnego romansu z o połowę młodszą od niego posłanką Sandrą Lewandowską. Im więcej materiałów, tym większe przekonanie, że to raczej Maksymiuk powinien być szefem w tym tandemie. Wieloletnie członkostwo w PZPR to banał, od kilku dekad fundacje, rady nadzorcze, w roku 1980 był już dyrektorem PGR, uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu, poseł na Sejm od 1991 roku. Pełnił również funkcję prezesa rady nadzorczej Rolniczego Towarzystwa Gospodarczego "Polkar", które nieźle obłowiło się na "obronie chłopów". O to, żeby chłopom było lepiej, walczy kilka partii i związków rolniczych. Przy okazji czołowi przedstawiciele ludu załatwiają własne interesy. Czasem jednak działacze się pokłócą i zaczynają mówić. Właśnie trwa licytacja, kto ma więcej za uszami: były prezes Krajowego Związku Rolników, Kółek i Organizacji Rolniczych (KZRKiOR), a teraz szef sztabu wyborczego Andrzeja Leppera z Samoobrony, Janusz Maksymiuk czy też obecny prezes kółek – Władysław Serafin, kandydujący do Sejmu z listy PSL. Działaczka Koła Gospodyń Wiejskich pisze: „boję się, że Serafin, który rządzi związkiem jak własnym folwarkiem, będzie gwoździem do trumny kółek, a przecież kółka to nie Serafin. (...) Jak dojdą do publicznej wiadomości wszystkie przekręty, w których elita związku brała i bierze udział, to PSL będzie łyso”.

http://archiwum.polityka.pl/art/swinski-interes,370410.html

W latach 1994–1995 zasiadał w radzie Fundacji Pro Civili. Fundacja Pro Civili, założona w 1994 roku przez dwóch obywateli austriackich, była faktycznie przykrywką do nielegalnych operacji finansowych WSI. Według tygodnika, fundacja Pro Civili, założona w 1994 roku przez dwóch obywateli austriackich, była faktycznie przykrywką do nielegalnych operacji finansowych WSI. Jedną z takich transakcji było zaangażowanie fundacji w handel dyskietką z programem Axis. W rzeczywistości program nigdy nie istniał, a operacje finansowe służyły do uwiarygodnienia zdolności kredytowej firm - krzaków - także założonych przez WSI - z którymi fundacja prowadziła interesy.

http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Fundacja-Maksymiuka-w-raporcie-o-...

We wrześniu 2006 odegrał podstawową rolę w tzw. aferze taśmowej. Z jego inicjatywy dziennikarze Teraz my! Skontaktowali się posłanką Renatą Beger, która wzięła udział w prowokacji przy użyciu ukrytej kamery. Robił też interesy, o których inni mogą tylko pomarzyć. Kupił 600 hektarowe gospodarstwo rolne od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa za ok. 2,5 mln zł w 1995 r. jednak poza zaliczką - 250 tys. zł - nie wpłacił nic z własnej kieszeni. Ciąg przestępstw, o jakie oskarżony jest były poseł i wiceszef Samoobrony, jeden z najbliższych współpracowników Andrzeja Leppera, dotyczy blisko 600-hektarowego gospodarstwa rolnego w Nowoszycach pod Oleśnicą (Dolnośląskie). Janusz M. kupił je od Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa za ok. 2,5 mln zł w 1995 r. jednak poza zaliczką - 250 tys. zł - nie wpłacił nic z własnej kieszeni. Najpierw przez cztery lata uzyskiwał prolongatę spłat, potem zawarł umowę z dolnośląskim biznesmenem Witoldem D. jednym z najbogatszych Polaków, działającym w branży rolnej, nazywanym "Królem Kukurydzy". Umowa, skonstruowana na zasadzie leasingu, przewidywała, że Witold D. spłaci raty za Janusza M. a do końca 2004 roku obaj panowie podpiszą umowę przekazania gruntów. M. chciał w ten sposób uniknąć konieczności jednorazowej spłaty zadłużenia wobec AWRSP.

http://www.rp.pl/artykul/2,221284_Wspolpracownikowi_Leppera_grozi_piec_l...

W końcu okazał się kłamcą lustracyjnym, ale najciekawsze, że jego teczki "zniknęły". Janusz Maksymiuk jest kłamcą lustracyjnym - orzekł w piątek wrocławski sąd (26.06.2009). Według IPN jeden z liderów Samoobrony był tajnym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie Roman. Lustrowany zapowiedział już apelację. W archiwach Instytutu nie zachowały się jednak teczki Maksymiuka. Jest tylko informacja o zarejestrowaniu z 1983 roku i wyrejestrowaniu sześć lat później. Były poseł tłumaczył przed sądem, że co prawda czterokrotnie był namawiany do współpracy z SB, ale nigdy nie uległ. Namawiać Maksymiuka, a nawet przynieść gotowe do podpisania zobowiązanie do współpracy miał jego kolega z wojska, esbek Czesław G.

http://www.tvn24.pl/-1,1607012,0,1,maksymiuk-klamca-lustracyjnym,wiadomo...

Z ciekawszych epizodów, w listopadzie 1997 prezydent Aleksander Kwaśniewski odznaczył go Złotym Krzyżem Zasługi. W 2007 został doktorem honoris causa Międzyregionalnej Akademii Zarządzania Personelem w Kijowie. W ostatnim czasie mieliśmy nagłe zakończenie "komisji naciskowej" z sensacyjnym rozstrzygnięciem. Mentor Leppera Piotr Tymochowicz stwierdził, że szef Samoobrony był przybity werdyktem Czumy, ale być może pod tym stwierdzeniem należy szukać innych przyczyn owego "przybicia". Pamiętamy dziwne posunięcia komisji i zdecydowaną obronę przez Platformę i SLD "głównego płatnika" przed przesłuchaniem. Zdecydowany apel Ziobry o przesłuchanie Krauzego, który jest głównym świadkiem i posiada gruntowną wiedzę na temat dociekań komisji spowodowało gwałtowne zakończenie jej działalności i werdykt, który być może miał być rodzajem przynęty, na której to należy skupić uwagę. I być może to właśnie tej siły "głównych świadków" tak bardzo przestraszył się Andrzej Lepper​? Najbliższe ruchy Maksymiuka powinny pokazać, jaka była jego rola i jego "zagubionych" akt w tej grze.

Źródło: http://blogmedia24.pl/node/50992

Internaut

czerwonykiel.blogspot.com/2011/08/co-ukrywa-janusz-maksymiuk.html

leslaw ma leszka

Niekompetencja minister Kopacz, czy uwikłanie lobbystyczne? Od 2 lutego br. do wytwarzania lekarstw należy używać wyłącznie wody destylowanej, którą sprzedają koncerny farmaceutyczne. A destylatory? Na śmietnik. Na początku tego roku ogłoszono nowe przepisy dotyczące leków wytwarzanych w aptekach, czyli recepturowych. Jednym z podstawowych składników większości lekarstw produkowanych przez apteki jest woda. Nie kranowa, lecz woda destylowana. Na potrzeby własnej produkcji apteki posiadają destylatory. Swoim rozporządzeniem Ministerstwo Zdrowia zabroniło aptekom używania przedestylowanej przez siebie wody. Zapisano w nim, bowiem, że do wytworzenia leku można użyć tylko tych substancji, które są surowcami farmaceutycznymi. Surowce farmaceutyczne to produkty zgłoszone przez ich wytwórców do Ministerstwa Zdrowia i dopuszczone przez ministerstwo do obrotu. Rozporządzenie jest nie tylko gniotem legislacyjnym, niebezpiecznym dla pacjentów, zmuszającym do popełniania przestępstw i wykroczeń, generującym chaos oraz bałagan. Jest złe również, dlatego, że służy interesom wielkich koncernów, a utrudnia działalność małym (często rodzinnym) firmom farmaceutycznym. Od 2 lutego br. do wytwarzania lekarstw należy używać wyłącznie wody destylowanej, którą sprzedają koncerny farmaceutyczne. A destylatory? Na śmietnik. Czy mamy do czynienia z głupotą i niekompetencją minister Kopacz, czy z uwikłaniem lobbystycznym? Biorąc pod uwagę rynek farmaceutyczny w Polsce, możemy z zaniepokojeniem podejrzewać to drugie. Obrót polskiej statystycznej apteki w marcu 2010 wyniósł 176 tys. zł (w cenach detalicznych brutto). Cały rynek w 2010 roku w stosunku do 2009 wzrósł o 91 mln zł. Leki refundowane w marcu zanotowały wzrost o 5,3% (o 54 mln zł), sprzedaż odręczna o również o 5,3% (41 mln zł). Leki pełnopłatne w marcu 2010 roku wykazały sprzedaż mniejszą o 1% (4 mln zł) niż w marcu 2009 roku. Średnia marża apteczna dla wszystkich leków wyniosła 26,2% i była wyższa o 3,3% niż w marcu 2009 roku (25,3%). Obecnie w Polsce jest 13 272 aptek (według stanu na marzec 2010 roku). Najwięcej aptek na polskim rynku było w kwietniu 2009 roku. Liczba ta wynosiła 13 650. Wartość rynku w pierwszych 3 miesiącach bieżącego roku osiągnęła 6,52 mld zł. Udział produktów farmaceutycznych związanych z wodą destylowaną stanowi w tej gigantycznej kwocie kilka punktów procentowych, czyli jest o co walczyć.

*Źródło:

-medicalnet.pl,

-"Dopalacz marki Kopacz" - M.Cieślak,

-"Pharma Expert: spadła liczba aptek w Polsce".

Walterowicz

BOGACTWO I UBÓSTWO „Według politologa Rafała Chwedoruka ubóstwu najbardziej przysłużył się ideologiczny dogmat. W zasadzie wszystkie rządy dekady, nawet te lewicowe, były gospodarczo liberalne, przekonane, że wszystkie problemy społeczne załatwi wolny rynek - zauważa Chwedoruk. I okazało się, że to założenie się nie sprawdziło” - napisał Pan Adam Leszczyński na portalu Gazety Wyborczej. Jego zdaniem „przekonanie, że jeśli będzie wzrost gospodarczy, to wszystkim się poprawi - przeniesione do nas żywcem z Ameryki czasów Reagana - jest niesłychanie wygodne dla rządzących, bo zwalnia ich z prowadzenia aktywnej polityki społecznej. Wystarczy dbać o dobre wyniki wzrostu PKB. Czas już ten mit wysłać do archiwum szkodliwych ideologii, zamknąć je na kluczyk i wrzucić go do Wisły! Mitologia wprawdzie umiera powoli, ale i tu robimy postępy: dziś w społeczne zalety liberalnej polityki gospodarczej wierzy u nas już chyba tylko Centrum im. Adama Smitha.”

http://wyborcza.pl/1,75968,10046983,Polska_Chrystusem_Narodow_jest_i_basta.html#ixzz1TzvLxtR8

Po pierwsze myli się głęboko Pan Chwedoruk. Żaden rząd ostatnich dwóch dekad nie był gospodarczo liberalny! Po drugie, myli się Pan Leszczyński. Poziom PKB określa, bowiem wysokość wydatków! A liberałowie uważają, że bogactwo bierze się z pracy i oszczędności, a nie z wydawania. Bogactwo narodów i jednostek nie bierze się ze wzrostu PKB (mierzonego między innymi wydatkami rządu) tylko NA ODWRÓT!!!!! Wzrost PKB jest konsekwencją zwiększającego się bogactwa jednostek i narodów. Jednostki i narody bogaci praca a nie wydatki rządowe i transfery socjalne. Już nawet Timothy Geithner – Sekretarz Skarbu USA – zaczyna mówić ludzkim głosem. „Nasz kraj jest dużo silniejszy niż Waszyngton. Mamy bardzo odporną gospodarkę. Jesteśmy bardzo silnym krajem. Mam ogromną wiarę w zdolność amerykańskiej gospodarki i narodu amerykańskiego do regeneracji”. To już nie „Waszyngton” tworzy bogactwo Amerykanów! Ciekawe, czy Timothy uzgodnił to, co powiedział z Barackiem, albo przynajmniej z Paulem (Krugmanem). Pierwszy od czasów swojej kampanii prezydenckiej bredzi, że właśnie on i jego rząd jest odpowiedzialny za dobrobyt narodu. A drugi ciągle powiada, że bogactwo wymaga po prostu więcej pieniędzy. Z mennicy oczywiście. Ale skoro Pan Redaktor Leszczyński przywołał wiarę w zalety liberalnej polityki gospodarczej Centrum Adama Smitha, pozwolę sobie zauważyć, że nie jest to kwestia wiary tylko weryfikowalnych faktów. Z lubością powtarzam obliczenia Friedmana, że pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy przyjmowano, że granicę ubóstwa dla czteroosobowej rodziny żyjącej w mieście stanowi roczny dochód w wysokości siedmiu tysięcy dolarów, poniżej tej granicy znajdowało się około dwudziestu pięciu milionów osób. Mimo że łączne wydatki państwa na pomoc społeczną kształtowały się na poziomie prawie dziewięćdziesięciu miliardów dolarów rocznie. Teoretycznie oznaczało to trzy i pół tysiąca dolarów na każdego Amerykanina żyjącego poniżej progu ubóstwa, a więc czternaście tysięcy dolarów na czteroosobową rodzinę, czyli dwukrotnie więcej od poziomu ubóstwa. Dlaczego zatem zjawisko to nie zostało całkowicie wyeliminowane? „Gdyby wszystkie te środki szły do biednych, biednych by już nie było” – twierdził Friedman. Według U.S, Census Bureau już ponad 30 mln Amerykanów żyje w „ubóstwie”, – czyli 5 mln więcej niż w czasach, które analizował Friedman. Jak jednak wynika z raportu Roberta Rectora i Rachel Sheffield z Heritage Foundation, przytłaczająca większość „ubogich” Amerykanów posiada w domach klimatyzację, telewizję kablową, odtwarzacz DVD, kuchenkę mikrofalową? W latach 1990-2005 odsetek gospodarstw klasyfikowanych, jako ubogie, ale posiadające komputer osobisty wzrósł z 5 do 39% „Niektórzy biedni Amerykanie doświadczają poważnych trudności życiowych, takich jak okresowe braki żywności, lub złe warunki mieszkaniowe, jednak te przypadki stanowią mniejszość w całkowitej populacji ubogich” – piszą autorzy raportu.

http://www.heritage.org/research/reports/2011/07/what-is-poverty

Zza Oceanu powróćmy do Polski. Tylko w latach 2005-2010 wydatki sektora finansów publicznych według stosowanej przez Eurostat metodologie ESA 95 wyniosły 3.179.000.000.000 zł!!! Na głowę obywatela: 83.467 zł. W roku 2005 wyniosły 427 mld zł. a w roku 2010 647 mld zł!!! Wydatki na samą „ochronę socjalną” w 2005 roku wyniosły 167 mld zł. W 2009 roku – 221 mld zł. To mało? A przecież wydatki na służbę zdrowia i edukację też są w dużej mierze wydatkami „socjalnymi” – najbogatsi nie leczą się w publicznych „placówkach służby zdrowia” i nie posyłają dzieci do publicznych szkół. A poziom biedy się nie zmienił?! To, co się stało z tymi pieniędzmi??? Może za mało wydano??? To ile jeszcze rząd miałby wydać i przede wszystkim skąd miałby wziąć na te wydatki? Aby bieda malał, ludzie muszą mieć bodziec do pracy i warunki do tego żeby pracować. Najlepszy bodziec żeby się ruszyć z jaskiń czy lepianek to zawsze był głód. Biedni, którzy są zdolni do pracy nie wyjdą z pułapki bezczynności dopóki będą otrzymywali zasiłki nie wiele niższe id najniższego wynagrodzenia. Bo im się bardziej opłaci od czasu do czasu złapać jakąś fuchę i żyć z „socjalu”. (Oczywiście chodzi o rynkowe najniższe wynagrodzenie, – bo administracyjne podwyższanie przez rząd jego poziomu nic nie daje). Ale jak już ludzie szli polować, łowić czy zbierać, to nie musieli mieć licencji myśliwskiej, karty wędkarskiej czy pozwolenia na zbieranie grzybów. I nikt im nie zabierał prawie połowy tego, co upolowali, złowili, czy zebrali – a dziś łączna kwota opodatkowania oscyluje statystycznie wokół tej wysokości. Gwiazdowski

Panie Premierze, jak żyć?

1. Miesiąc temu na terenach kilku powiatów województw mazowieckiego i łódzkiego ogromnych zniszczeń dokonała trąba powietrzna. Tereny dotknięte klęską żywiołową (największy w Polsce region uprawy papryki pod osłonami), odwiedził wtedy Premier Tusk, który a jakże w obecności mediów, naobiecywał poszkodowanym zgodnie ze swoją zasadą „nikt ci tyle nie da ile ja ci obiecam”. Padały sumy 6 tysięcy złotych zasiłku socjalnego, 20 tys. zł na remont zniszczonego budynku mieszkalnego, a nawet 100 tys. zł, jeżeli zniszczenia są poważne, 5 tys. zł za zniszczone zbiory, kredyty preferencyjne do 100 tys. zł na gospodarstwo, no i nawet do 300 tys. zł na gospodarstwo, na odtworzenie zniszczonej produkcji. W mediach wypadło to świetnie. Przyjechał Premier Tusk, skromnie ubrany, z zatroskaną miną wysłuchał żalów poszkodowanych, nawet przytulił jakąś starszą Panią i obiecał natychmiastową pomoc w takiej wysokości, że mogło to spowodować zawrót głowy od tych dziesiątek i setek tysięcy złotych, które mają być wypłacane poszkodowanym.

2. Teraz miało być podobnie. Wczoraj z Tuskiem do miejscowości Sady Kolonia w gminie Klwów w województwie mazowieckim, zjechały wszystkie telewizje informacyjne, żeby na żywo transmitować spotkanie Premiera z rolnikami. Niestety nie było już świątecznie. Rozsierdzeni rolnicy wołali, że otrzymana pomoc to ledwie po kilkaset złotych na gospodarstwo, a pozostałe deklaracje Premiera utknęły w biurokratycznym gąszczu. Krzyczeli „Jak żyć Panie Premierze”. Dopiero teraz Premier Tusk zorientował się, że naobiecywał stanowczo za dużo, a spora część obietnic jest zwyczajnie bez pokrycia. Jeden z rolników wytłumaczył Tuskowi, że żeby skorzystać z programu na odtworzenie zniszczonej produkcji to trzeba nie tylko stworzyć stosy dokumentów, które będą rozpatrywane w ARiMR w październiku (bez gwarancji pozytywnego załatwienia), ale także wziąć kredyt i przy pomocy pożyczonych pieniędzy zrealizować inwestycje, a później czekać na refundację wydatków za agencji. Tylko, który bank pożyczy rolnikowi pieniądze w sytuacji, kiedy jego tegoroczna produkcja jest zniszczona i nie ma widoków na przyszłoroczną.

3. Premier wśród rolników wyglądał na wyraźnie zagubionego, nie pomagały interwencje wojewody mazowieckiego ani wójta gminy, żeby Premiera jak najszybciej zabrać z tego miejsca. Rolnicy jednak nie ustępowali, domagając się szybkiej i skutecznej pomocy. Zostali jednak teraz bez żadnych zapewnień bo Premier zorientował się, że na nic jego deklaracje o kolejnych dziesiątkach tysięcy złotych pomocy, skoro z obiecanek sprzed miesiąca wyszła jeden wielki skandal. Rolnicy mieli rację, bo do tej pory 244 poszkodowane rodziny w województwie mazowieckim otrzymały zaledwie 534 tysiące złotych pomocy socjalnej, co oznacza średnią pomoc na gospodarstwo niewiele przekraczającą 2 tysiące złotych. A wszyscy opierając się na zapowiedziach Tuska sprzed miesiąca sądzili, że ta pomoc wyniesie po 6 tysięcy na gospodarstwo domowe. Na odbudowę i remont domów pomoc otrzymało 8 rodzin (słownie osiem) w wysokości 35 tysięcy, a więc po niecałe 5 tysięcy na gospodarstwo, a za takie pieniądze nie da się wyremontować a zwłaszcza odbudować zniszczonego domu.

4. Ostatecznie Premier Tusk po interwencji wojewody mazowieckiego został wręcz ewakuowany z poirytowanego tłumu rolników z tłumaczeniem, że ma jeszcze kilka ważnych spotkań na tym terenie. Ale żadnych innych spotkań już nie było, bo Tusk miał już dosyć tego jednego. Ponieważ trwa już kampania wyborcza, a tego rodzaju obrazki, że do Premiera Tuska podchodzą ludzie z pretensjami, szkodzą kampanii Platformy, to teraz zapewne dokładniej będą dobierane i wizyty w terenie i rozmówcy szefa rządu. Taka będzie konkluzja PR-owców z tego spotkania. Biada wam rolnicy z Mazowsza, żadnej pomocy już nie będzie, jak można tak atakować ulubieńca mediów, który przyjechał do was z gospodarską wizytą. Już urzędnicy wojewody tego przypilnują, aby żadna pomoc do was więcej nie dotarła.

Jednak pytanie zadane przez jednego z rolników „Panie Premierze jak żyć? ,a ja dodam po 4 latach Pana rządów, może być przebojem tej kampanii wyborczej. Zbigniew Kuźmiuk

Strata zaufania do Waszyngtonu - giełda w konwulsjach a zbliżające się wybory Przykładem straty zaufania do Waszyngtonu i giełdy w konwulsjach jest fakt, że w poniedziałek 8 sierpnia 2011, nowojorski indeks papierów wartościowych korporacji przemysłowych, czyli „Dow Jones (DJIA) wynosił 10809.85 punktów. Dwa dni później, w środę 10 sierpnia 2011, po dziennym burzliwym przetargu, indeks ten wynosił 11239.77, czyli wzrósł o około 4% wartości wszystkich korporacji ujętych w tym indeksie. Po chaotycznej sesji, przy ponurych ocenach stanu gospodarki USA przez dyrektora banku centralnego, w ciągu minut wartość DNIA spadła o ponad 200 punktów, do chwili nowej wypowiedzi prezesa banku centralnego USA. W ostatniej godzinie przetargów nastąpił skok wartości o 500 punktów. Był spowodowany chwilowym spadkiem pesymizmu inwestorów po zapewnieniu przez dyrektora banku centralnego USA, Federal Reserve, że prawdopodobnie podstawowe oprocentowanie pożyczek między-bankowych, przez następne dwa lata będzie utrzymane w wartości bliskiej zera, czyli że pozostanie bez zmiany. Tolerowanie przez rząd USA chciwość „banksterów” jest dobrze opisane w książce Jaffa Madrick’a pod tytułem „Era Chciwości: Tryumf Finansistów („Banksterów”) i Stopniowy Upadek Ameryki, od 1970 do Chwili Obecnej”. („Age of Greed: The Triumph of Finance and The Decline of America, 1970 to the Present”) Sam tytuł opisuje stan rzeczy, który doprowadził do wyżej opisanych konwulsji na giełdzie w Nowym Jorku. Tradycyjnie kryzys taki, jaki ma miejsce obecnie, był rozwiązywany w USA za pomocą wielkich inwestycji na infrastrukturę, finansowanych na kredyt. Taka polityka miałaby sens zwłaszcza w chwili obecnej, kiedy gospodarka USA, która w 70% opiera się na zakupach konsumentów, cierpi w miarę jak zakupy konsumentów spadają z powodu bezrobocia. Natomiast zaciąganie kredytów jest atakowane w kongresie w Waszyngtonie przez reprezentantów tak zwanej „Tea Party” mimo tego, że obecnie masowo zaniedbane mosty i drogi w Stanach Zjednoczonych wymagają konserwacji. Wiele mostów grozi zawaleniem się. Takie katastrofy już miały miejsce na przestrzeni ostatnich lat. Sytuację w USA komplikuje kampania wyborcza, w której prezydent Obama, będzie walczył o drugą kadencję. Jego przeciwnicy przeciwstawiają się zaciąganiu kredytów zagranicznych na konserwację infrastruktury potrzebnej do zatrudniania bezrobotnych. Prawdopodobnie Obama będzie zarzucał swoim oponentom, że cynicznie walczą o władzę za pomocą osłabiania gospodarki USA i że za cenę osłabienia gospodarczego chcą dojść do władzy oraz że chcą utrzymać przywileje milionerów i korporacji tak daleko idące, że na przykład korporacja General Electric, dzięki inwestycjom za pomocą lobby w kongresie, zupełnie legalnie zapłaciła zero dolarów podatku dochodowego za rok 2010, mimo jednoczesnych zarobków w wysokości kilku miliardów dolarów. Nic dziwnego, że rzecznicy opozycji, tacy jak Charles Krauthammer, spodziewają się „bardzo brudnej kampanii” przez prezydenta Obamę, którą to kampanię może on wygrać. Dodatkowym argumentem przeciwko opozycji jest sprawa wyrównania dochodów skarbowych, straconych przez ulgi podatkowe dla korporacji i miliarderów, za pomocą zmniejszenia zapomóg starczych, inwalidzkich i wydatków na weteranów a zwłaszcza na licznych kalekich weteranów z wojny w Iraku i w Afganistanie. Ciekawe czy egzekucja bez sadu Osamy Bin Ladena po wzięciu go do niewoli na rozkaz prezydenta Obamy zyska mu poważną ilość głosów w nadchodzących wyborach mimo krytyki kościoła katolickiego i innych. Jest bardzo możliwe, że zdarzenie to pomoże w wyborach prezydentowi Obamie. Natomiast ciekawe jest, w jakim stopniu prezydent Obama straci głosy murzynów i Latynosów, których głównym dorobkiem życiowym w USA był zakup na raty domu, w którym mieszkają. Ludzie ci zniechęceni mogą ogóle nie wziąć udziały w wyborach i nie głosować. Po katastrofalnym „szwindlu na trylion dolarów” dotyczącym nieściągalnych długów hipotecznych wielu Amerykanów ma większy dług hipoteczny niż wartość rynkowa ich domu. Ludzie ci mogą ogóle nie chcieć brać udziału w zbliżających się wyborach na prezydenta USA, zwłaszcza na tle straty zaufania do Waszyngtonu i giełdy w konwulsjach oraz kiedy 50 milionów Amerykanów w potrzebie dostaje kartki na darmową żywność. Strata zaufania do Waszyngtonu i giełda w konwulsjach będą mieć wpływ negatywny na zbliżające się wybory prezydenckie w USA. Iwo Cyprian Pogonowski

BUDOWANIE PRZEZ LIKWIDACJĘ Do miodu można dodać pieprzu. Można posolić bitą śmietanę. Czy oblać lody octem. Lecz jakowejś specjalnej satysfakcji kulinarnej po konsumpcji takich wynalazków nie odczujemy. Za to kłopoty gastryczne mamy zapewnione. Brzuchy rozbolą nas niechybnie także wtedy, gdy zaczniemy z bliska przyglądać się dokonaniom obozu rządzącego. Analizować projekty czy weryfikować obietnice. Niestrawność, powiadam, i stracony czas. Wiadomo, czemu służy obietnica w poruszających się ustach platformersa. Gdyby mówił prawdę, nazwano by go „oszołomem”. Ewentualnie „faszystą z PiS-u”. I kto wtedy chciałby na niego głosować?

JAKA PIĘKNA KATASTROFA Na Donalda Tuska zagłosowało wielu i teraz wielu ma ten sam problem: jak radzić sobie z dysonansem poznawczym. Lekko nie jest, gdyż od przekazu atakującego zdezorientowane umysły via media, obserwowana naocznie rzeczywistość odstaje dalej niż Księżyc od Ziemi. Co więcej, platformerskiej gawiedzi z owego dysonansu nie pomaga wydobyć się Bronisław Komorowski, na europejskich salonach radosny niczym harcerka, składająca raport druhowi oboźnemu, w którym podkochuje się skrycie. Przeciwnie, kolejne kompromitujące wpadki prezydenta wymagają od jego zaplecza zaiste cyrkowych sztuczek pijarowskich, by zatuszować grubiaństwo pryncypała. Czy też, ujmując fakty innymi słowami, ukryć słomę, wystającą z butów noszonych przez idola tuskoidów i głowę Rzeczypospolitej jednocześnie. Niedawno, zapytany, czy ufa prezydentowi Federacji Rosyjskiej, Komorowski odparł, że Miedwiediew „wypełnia obietnice”. Szkoda, że w otoczeniu prezydenta nie było nikogo, kto krzyknąłby radośnie: „jaka piękna katastrofa!”. Swoją drogą, Donald Tusk po którymś spotkaniu z prokuratorem Andrzejem Seremetem palnął coś równie idiotycznego, rzekłszy: „Strona rosyjska wypełniła dokładnie to, czego polska strona oczekiwała”. Bronisław Komorowski jest prezydentem. Donald Tusk premierem. Czy wiedzą, co mówią? Moim zdaniem, powinni wiedzieć.

TAŃCE KOROWODOWE Państwo polskie de facto gnije, ale póki wiarygodność kredytową naszych elit zagraniczni właściciele banków ulokowanych nad Wisłą oceniają in plus, wesoła muzyczka rżnie. Co prawda ten i ów zaczyna dostrzegać, że „zielona wyspa” wygląda niczym cmentarna brama w późny jesienny wieczór, za którą czyhają polityczne wampiry i inne gospodarcze zombie, ale kogo to w Deutsche Bank (symbolicznie, symbolicznie) obchodzi? Zatem między ujściem Świny a szczytem Rozsypańca funeralny bal umarlaków rozkręca się w najlepsze. Przy czym na najbardziej rozochoconych wyglądają niewątpliwie emeryci i renciści. Czyli wyborcy zakochani w Ewie Kopacz. Czy raczej nie zakochani tylko zapatrzeni. Zapatrzeni w minister Ewę Kopacz, można powiedzieć, na śmierć. Ci „idą w tan” najwcześniej, zwykle około 6.00 czy 7.00 rano, formując zgrabną kolejkę przed drzwiami rejonowej przychodni. Gdzie niekwestionowanym przebojem stają się tak zwane tańce korowodowe: kroczony, stąpany i chodzony. To, rzecz jasna, latem. Zimą laur przewodzenia ze względów oczywistych przejmuje pląs zwany powszechnie tupanym. A już bez gorzkiej ironii, bo serce krwawi: kobieta, u której rozpoznano wstępnie guza mózgu, musiała czekać na rezonans magnetyczny trzy miesiące. Następnie, ponieważ badanie potwierdziło diagnozę, wpisano ją na trzymiesięczną listę oczekujących na zabieg chirurgiczny. Relacjonujące ów przypadek media nie podały, w jaki sposób na zdrowie kobiety wpłynęło półroczne oczekiwanie na pomoc i czy kobieta ta w ogóle doczekała operacji ratującej życie.

CZEKAJĄC NA ŚMIERĆ Człowiek, który nie może doczekać badań, w obawie o zdrowie przestaje liczyć się z kimkolwiek i czymkolwiek. Aby badania wykonać, szuka znajomości, zapożycza się, wreszcie usiłuje załatwić problem za pomocą koperty. Realia są dziś takie, że pacjenci mają utrudniony dostęp do około dwustu badań i zabiegów, znajdujących się na liście „świadczeń gwarantowanych” (Narodowy Fundusz Zdrowia płaci za nie środkami pochodzącymi ze składek zdrowotnych Polaków), na czele z badaniami diagnostycznymi, pozwalającymi rozstrzygnąć, czy mamy do czynienia z nowotworem. Przedstawiciel jednej z fundacji pozarządowych opisał sytuacje, w jakich na podstawowe badanie diagnostyczne przy podejrzeniu raka sutka (tzw. biopsja cienkoigłowa) trzeba było czekać kilka tygodni. I tak dalej, i tak dalej. W tych okolicznościach powiedzieć, że rząd Donalda Tuska destabilizuje kraj, to jak dramat Fukushimy ująć eufemizmem „chwilowej przerwy w dostawie prądu”. Elity Platformy Obywatelskiej ewidentnie wchodzą w buty Krzysztofa Kononowicza, realizując słynne przesłanie pt. „niech nie będzie niczego”. Innymi słowy, przeistaczają Polskę w barłóg. Tuskowe „budowanie Polski” wygląda wprost na budowanie przez likwidację. Prościej, choć też metaforycznie: w państwie cukrzyków rząd Donalda Tuska zamyka ostatnie fabryki insuliny, a tuskoidalne media mają zrozpaczonych chorych w… no, powiedzmy, że poniżej pleców. 24 godziny na dobę analizując „mowę nienawiści” Jarosława Kaczyńskiego. Ewentualnie jego „złowrogie milczenie”. Zresztą, jak powszechnie wiadomo, Jarosław Kaczyński, nawet milcząc, „uprawia polityczne kibolstwo”. A kiedy śpi, „podpala Polskę”. Ja natomiast uważam, że Polską rządzi horda amoralnych łachmytów. widnokregi.blog.pl

Błąd pilota przerywa kolejny lot? Jaka szkoda, że Polska nie jest krajem muzułmańskim! To znaczy – wcale nie szkoda, jeszcze by tego brakowało, żebyśmy musieli się bisurmanić, – ale powiedzmy sobie szczerze – nie wszystkie muzułmańskie obyczaje są takie głupie – zwłaszcza z punktu widzenia niezależnej prokuratury. Weźmy takiego Osamę bin Ladena, czy jak tam naprawdę nazywał się nieszczęśnik zastrzelony przez amerykańskich komandosów; jeszcze nie zdążył dobrze ostygnąć, a już przez pietyzm dla islamu urządzono mu pogrzeb morski w falach Oceanu Indyjskiego, skąd już żądni dociekliwcy go nie wydobędą, żeby zadośćuczynić swoim teoriom spiskowym. Okazuje się, że islam jest dobry na wszystko, podobnie zresztą, jak konfucjanizm. Opowiadał mi Guy Sorman, jak to po wojnie koreańskiej do Korei Południowej udała się delegacja amerykańskich ekspertów, żeby zobaczyć, czy ta cała Korea do czegoś się jeszcze nada. Raport był bardzo pesymistyczny, przede wszystkim, dlatego, że w Korei panuje konfucjanizm, no a konfucjanizm, to poddanie się losowi – i tak dalej. Aliści po paru latach zastosowanie właściwych recept przez “mordercę koreańskich dzieci” Li Syng Mana, Korea zaczęła się rozwijać w imponującym tempie. Tedy delegacja tych samych ekspertów pojechała tam jeszcze raz, sprawdzić, co się tam dzieje. Po powrocie zaraportowali, że naturalnie, jakżeby inaczej! Przecież w Korei panuje konfucjanizm, no a konfucjanizm – wiadomo: to dyscyplina, hierarchia, porządek, dobrobyt, no i w ogóle. Pomijając już drobiazg, że eksperci zawsze napiszą to, co trzeba, warto zauważyć, że islam na razie nie ma tak dobrej reputacji jak konfucjanizm, ale przecież też nie jest pozbawiony zalet. Gdyby, dajmy na to, Polska była krajem islamskim, albo gdyby muzułmaninem był, chociaż pan Lepper, to niezależna prokuratura albo nie zdążyłaby przeprowadzić sekcji z uwagi na konieczność natychmiastowego pogrzebania nieboszczyka, albo przeciwnie – przeprowadziłaby sekcję natychmiast po odcięciu denata od sznura, a nie czekałaby trzy dni, aż wszystkie miazmaty wyparują. Dzięki temu jednak już 5 sierpnia, kiedy ciało pana Leppera znaleziono w łazience apartamenciku mieszkalnego warszawskiego biura Samoobrony ze sznurem od treningowego worka bokserskiego na szyi, rzecznik prokuratury pan Dariusz Ślepokura mógł stanowczo wykluczyć udział “osób trzecich”. Najwyraźniej nie dopuszczał możliwości, że przy panu Andrzeju mogły gmerać również osoby drugie, bo zupełnie je pominął. Tymczasem osoby drugie mogą nawywijać wcale nie gorzej od sławnych “osób trzecich”. W tej sytuacji równie dobry jak każdy inny jest pogląd, że przyczyną nagłej śmierci przewodniczącego Samoobrony – jak zresztą wszystkiego, co dzieje się w naszym nieszczęśliwym kraju – był błąd pilota. Ach, te dygresje, przed którymi nie potrafię się powstrzymać! Kiedy socjaliści francuscy popadli w bigoterię laicyzmu, na zebraniu swego sanhedrynu poddali krytyce towarzysza, który wbrew zaleceniom partii wziął udział w jakimś nabożeństwie. Krytykowany tłumaczył się, że do udziału w nabożeństwie zmusiła go żona. – Ja bym udusił taką żonę! – wyrwał się najzagorzalszy delator. – O, tak, tak towarzyszu! – wpadł mu w słowo Arystydes Briand. – A potem moglibyście urządzić jej pogrzeb cywilny! Tymczasem pan Andrzej Lepper miał pogrzeb państwowy, to znaczy – i cywilny, i kościelny zarazem, bo z uwagi na licznych duchownych, co to “bez swojej wiedzy i zgody”, nie bardzo wiadomo, gdzie właściwie przebiega u nas linia rozdzielająca Kościół od państwa. Można to było zaobserwować w przypadku księdza Piotra Natanka, kiedy to po suspendującym go dekrecie J. Em. Stanisława kardynała Dziwisza, księdzem zainteresowały się organy nadzoru budowlanego, sanepidu, straż pożarna, no i oczywiście – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego – i każdy natychmiast wykrył rozmaite niepokojące nieprawidłowości. Z uwagi na przyjętą przez prokuraturę oficjalną wersję przyczyny śmierci pana Leppera, Kościół był reprezentowany na szczeblu podstawowym, podczas gdy państwo wystawiło reprezentację Sejmu, Senatu, Kancelarii Premiera i Kancelarii Prezydenta. Pogrzeb przypadł jednak na moment, kiedy ktoś starszy i mądrzejszy nałożył już surdynę na zachwyty nad przewodniczącym Samoobrony – już to z uwagi na okres przedwyborczy, kiedy to – gdyby pan Andrzej został zaliczony w poczet męczenników obok pani Barbary Blidy – lud pracujący miast i wsi mógłby jeszcze w to nie daj Boże uwierzyć i zagłosować na kandydatów tej epigońskiej przecież partii – już to ze względu na niechęć naszych Umiłowanych Przywódców do dostrajania się do Aleksandra Łukaszenki, który pana Andrzeja Leppera wychwala, jako ludowego trybuna, który jako jeden jedyny dbał o biednych i “wykluczonych”, a co gorsza – domaga się “międzynarodowego śledztwa” – no i wreszcie ze względu na różne wersje na temat tego, co też pan przewodniczący Lepper szykował sobie w charakterze dopalacza, pozwalającego mu na ponowne wskoczenie jednym susem do samego centrum politycznej sceny. Jedna z nich głosi, że miały to być rewelacje na temat tajnych więzień CIA w Polsce, – o których mógł się dowiedzieć zarówno własnymi kanałami, jak i od złowrogiego Łukaszenki, a może nawet Putina, a które mogłyby, jeśli nie wysadzić w powietrze, to w każdym razie napytać biedy Aleksandrowi Kwaśniewskiemu i Leszkowi Millerowi, a przede wszystkim – razwiedce, zwłaszcza w jej proamerykańskiej części. To by nawet wyjaśniało przyczynę zwierzeń, jakie pan Andrzej poczynił panu red. Sakiewiczowi. W niepozbawionym racji przekonaniu, że pan Sakiewicz uchodzi za porte-parole Jarosława Kaczyńskiego, pan przewodniczący zwierzył mu się, iż przed prowokatorami, którzy w ramach “afery gruntowej” mieli dostarczyć mu do gabinetu teczkę z pieniędzmi i gdyby tylko jej dotknął – aresztować – ostrzegł go niejaki “K”. Skoro ostrzegł, to najpierw sam musiał wiedzieć, to chyba oczywiste. A niewiele “K” takie rzeczy wiedziało, bo operacja była “ściśle tajna”. Wśród “K” dopuszczonych podówczas do ściślejszej konfidencji był minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek, teraz procesujący się z Jarosławem Kaczyńskim, który w związku z tym miał nawet zostać przebadany psychiatrycznie. Takie zeznanie pana Andrzeja mogłoby “K” pogrążyć nawet w oczach najbardziej życzliwego niezawisłego sądu, – więc prezent na zadatek przyszłej życzliwej neutralności, a może nawet sojuszu z Jarosławem Kaczyńskim był niewątpliwie cenny, zwłaszcza, że ewentualne rewelacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce uderzałyby w razwiedkę, dla której Jarosław Kaczyński na pewno nie żywi uczuć przyjaznych. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, – więc jeśli rzeczywiście taki foedus zaczął się rysować na horyzoncie, to w tej sytuacji samobójcza śmierć pana Andrzeja Leppera mogła być nie tylko dobrym, ale nawet jedynie słusznym wyjściem z sytuacji. Jak tam było, tak tam było; zawsze jakoś było, bo jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było – twierdził dobry wojak Szwejk, – ale niezależnie od tego, jak było, nie da się ukryć, że nasz nieszczęśliwy kraj na skutek antagonizmów nurtujących rządzący nim tajniaczy dyrektoriat, znalazł się w tak zwanym okresie przejściowym. Okres przejściowy charakteryzuje się tym, że nie wie lewica, co czyni prawica i odwrotnie. Czyż trzeba lepszej ilustracji tego stanu rzeczy niż ujawnienie przez polską prokuraturę kont białoruskich opozycjonistów w polskich bankach, podgarniając ich w ten sposób prezydentowi Łukaszence na kupkę? Od razu widać, że prokuratura podlega jakiejś innej watasze, niż, dajmy na to – Ministerstwo Spraw Zagranicznych, które tych wszystkich płomiennych opozycjonistów musiało przecież futrować, niechby tylko, jako pośrednik. No, bo teraz minister Sikorski, którego dopiero, co generał Sławomir Petelicki awansował na “męża stanu”, w oczach nie tylko tych wszystkich płomiennych bojowników o wolność i demokrację, ale i każdego obserwatora życia politycznego, wychodzi na kompletnego wała, który nawet nie wie, kto mu we własnym kraju robi koło pióra, a Polska – na państwo absolutnie niewiarygodne, wręcz niepoważne. Ponieważ identyczny casus pascudeus przytrafił się również Litwie, wygląda na to, że do przepychanek tajniaczych watah tworzących rządzący naszym nieszczęśliwym krajem dyrektoriat, ostentacyjnie włączyły się razwiedki państw ościennych. Czyż może z tego wyniknąć cokolwiek dobrego – zwłaszcza, że i Andrzej Lepper – uchodzący przynajmniej w oczach Aleksandra Łukaszenki za obrońcę uciśnionych – umarł i pogrzebion? SM


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
518 519
519
519
519
519
519
519
519
519 Jaguar
04 srodowisko uzytkownikaid 519 Nieznany (2)
519
518 519
ustawa o rencie socjalnej 519 0
519
519
519 instr serw 02[1] 2009
Vzduchovka Stella 519

więcej podobnych podstron