Był taki smutny gdy to powiedział.
- Tom Mark jest raczej w twoim wieku więc jest o 2 lata młodszy. Jest dla mnie dzieckiem. Nie martw się…- Nic nie zrobiłam. Nawet nie byłam miła a on już się zauroczył.
Postanowiłam zaczekać w domu na Brithney i że nie nigdy nie będę sam na sam z Markiem. Tak będzie lepiej dla mnie i niego zwłaszcza dla niego. Pewnie tak jak każdy chłopak który uważał mnie za idealną minie mu po kilku tygodniach lub dniach. Po kilku minutach Brithney dołączyła do mnie i udałyśmy się z Markiem do Doliny Ważek.
Całą drogę szliśmy pod górę. Dokoła rosło mnóstwo drzew iglastych. Mark prowadził. Za nim szłam ja i Brithney. Brithney szybko się męczyła i zostawała w tyle a ja nie zwracając uwagi szłam dalej. Po dłuższej chwili zauważyłam że ide sama z Markiem, a on cały czas spogląda. Natychmiast zrobiłam wrogą minę i dołączyłam do przyjaciółki. Nie wiedziałam dlaczego posłuchałam Toma i uwierzyłam w jego twierdzenie o Marku. Możliwe że on tak naprawde jest miły w stosunku do kobiet. Po prawie godzinej wędrówce znaleźliśmy się na łące pełnej kwiatów letnich. Okazało się że łąka znajduje się na szczycie góry a w dolinie był wodospad oraz błękitna rzeka. Usiadłyśmy pod dębem patrząc jak woda rozpryskuje się na milion drobnych kropel orzeźwiając nasze gorące policzki. Mark poszedł do domu a ja z Brithney gawędziłyśmy.
- Brithney pięknie tu jest.-pełna zachwytu zamknęłam oczy i westchnęłam.
- Myślałam że już tego nie powiesz. Chyba warto było znieść towarzystwo Marka aby teraz rozkoszować się tym widokiem.-otworzyłam jedno oko spoglądając na nią.
Po kilku minutach odpowiedziałam. -Warto naprawdę watro… -zaśmiała się.
- Miło mi że podoba ci się ta okolica-otworzyłam oczy. Przedemną stał oczywiście Mark. Jego ciemne oczy sunęły po moim ciele. Czułam jak zmierza ku mojej twarzy. W pewnym momencie jego oczy zawiesiły się na moich ustach. Po kilku sekundach ruszyły i zatrzymały się na moich oczach. Jeszcze nigdy żaden chłopak nie sprawił abym czuła się tak zrelaksowana pod wpływem jego spojrzenia na moim ciele. W tej chwili mogłam się przyjrzeć jego oczom. Miały przepiękny kolor granatowy. Były matowe nie odbijało się żadne światło od jego oczu. Widziałam siebie w jego źrenicach tylko to odbicie świadczyło o tym że są prawdziwe.-Może chcesz abym cię oprowadził po okolicy-jego propozycja była bardzo miła. Jednak nie z moją zasadą i obietnicą. Jednak może kilku minutowy spacer z nim nie zrobi wielkich szkód a poznałabym okolice. Byłoby mi łatwiej spędzić tu miesiąc z świadomością że w każdej chwili będę mogła tu przyjść i się nie zgubie.
- To milczenie mówi że się zgadza. - westchnęła Brithney.
Brithney już mnie wkopała. Znała mnie na wylot. Wiedziała że jak długo się zastanawiam to nie jestem pewna podjęcia decyzji wiec mi pomogła.
- Brithney może pójdziesz z nami większą grupą zawsze jest weselej.- nie chciałam dać jej satysfakcji że zmusiła mnie do tego. Zawsze można jeszcze zrobić rewanż i miałam zamiar go wygrać.
Uśmiechnęła się- Przykro mi ale muszę do toalety.
Co ona sobie myśli ze ja się nie domyśle że na tym pustkowiu nie ma toalet. Wygraną mam już w ręku.
- Mi również przykro- wygięłam usta w podkowę -ale tu nie ma toalet.
Ona również wygięła usta w podkowę i zatrzepotała rzęsami.
- Publicznych nie ma ale prywatne są. Mark pozwolisz że skorzystam z toalety w twoim domu.
- Jasne, droga wolna. Tylko się nie przestrasz mamy remont więc nasz dom wygląda jak złomowisko.- uśmiechnął się.
Czyli będę musiała spędzić najbliższe 10 minut z Markiem sam na sam. Brithney nie wiedziała o tym zauroczeniu. Mimo wszystko jest bardzo spostrzegawcza więc może to zauważyła. Chyba że…. Tom mnie okłamał i w ogóle Markowi się nie podobam.
Mark wyciągnął w moją stronę rękę. Rozglądnęłam się. Brithney już nie było. Wstałam i ruszyłam s stronę drzew. Mark stał nadal w tym samym miejscu z wyciągniętą ręką do przodu jak przed chwilą.
- Coś się stało? Skurcz cię złapał?- uśmiechnął się. Przyciągnął rękę do siebie i ruszył w stronę drzew. Podążyłam za nim. Większość drogi przebyliśmy w ciszy. Co jakiś czas jak była jakaś przeszkoda wysuwał rękę żebym mogła bezpiecznie przejść lecz nie korzystałam z pomocy. Tłumaczył mi jak dany rejon się nazywa. Pokazywał znaki szczególne drogi do Doliny Ważek. W pewnym momencie zboczył z trasy i zniknął za krzakami. Nie byłam pewna dlaczego to zrobił. Czy mam zostać tu do czasu jak przyjdzie czy iść za nim.
- Mark…-krzyknęłam - Mark…-nikt nie odpowiadał. Ruszyłam w stronę krzaków. Gdy przeszłam przez nie obdzierając sobie ręce i twarz zauważyłam że Mark siedzi na kłodzie przy malej rzece.
Kucnęłam naprzeciw niego.
-Cos zrobiłam nie tak?
Zmarszczył brwi-A ja?
- Nie. Jesteś w stosunku do mnie bardzo miły jak dżentelmen -uśmiechnęłam się. Spojrzał na moje rozpalone policzki od słońca.
- Ciepło ci?- uśmiechnął się a później spojrzał mi w oczy.
- Mark nie widać?- wskazałam rozpalone policzki.
- Widać lecz myślałem że się zawstydziłaś.
- Czym miałam się zawstydzić.-spytałam z niedowierzaniem. Odwróciłam się.
- Raczej Kim…
Odwróciłam spowrotem głowę aby spojrzeć na niego. Gdy to zrobiłam zdałam sobie sprawę że Mark siedzi blisko mnie a jego twarz jest oddalona od mojej o 10cm. Czułam jak jego ciepły oddech otula moją twarz i powoduje że policzki są jeszcze cieplejsze. Odsunęłam się.
- Mark mnie raczej osoby nie zawstydzają.
Ponownie usiadł jak kilka minut temu na kłodzie.
- Nigdy?
- Raczej tak…jednak czynny tych osób mogą mnie zawstydzać ale potrafię to ukryć.-pokręcił głową z niedowierzania
- Pewnie dużo osób ci to mówi ale jesteś niezastąpiona. Najprawdopodobniej dużo mężczyzn się tobą interesuje.
- Nie tak dużo jak myślisz… a dlaczego sądzisz że mają się mną interesować?
- Idealna może i nie jesteś ale jesteś przynajmniej moją wymarzoną dziewczyną.-zarumienił się
On jedyny uważa mnie za wymarzoną a nie idealną dziewczynę. Akceptuje mnie z wadami a nie próbuje je usunąć.
- Dzięki za szczerość. Podnosi mnie na duchu.
- Masz depresje z tego powodu…
- Może nie depresje ale kompleksy.-fakt że uważam się za mniej atrakcyjną jak dla mnie jest to kompleks.
Pomiędzy brwiami pojawiła się u niego mała zmarszczka wskazują na to że nad czymś myśli.
- Chodzi o to że gdy chłopak mówi ze jestem idealna nie widzi moich wad a to tylko dlatego ze mnie nie zna. Wtedy ja czuje się brzydsza. Moje kompleksy rozrastają się pod wpływem tego że on o nich nie wie.
- Ja widzę tylko jedną wadę. Nie dopuszczasz do siebie ludzi. Trzymasz ich na pewien dystans.
- Jak myślisz nie najgorsza ta wada? -uśmiechnęłam się.
- Oczywiście że nie. Mimo to, cierpisz przez nią.
Doskonale wiem o co mu chodzi. Nie dopuszczam innych do siebie więc nie pozwalam im poznać mnie. Dlatego wszyscy uważają mnie za idealną.
- Jest to mój wybór.
Spojrzał mi w oczy. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Wiem i szanuje to. Mam pytanie…
- Po tym pytaniu idziemy do Brithney.- za dużo czasu spędziłam z nim.
- Dlaczego nie poszłaś sama do Brithney jak zniknąłem ci z oczu?
- Chciałam ale nie mogłam cię zostawić. Nie wiedziałam co się stało. Poszedłeś tak bez słowa. Zastanawiałam się czy mam iść za tobą czy wrócić.
- Mimo że mogłaś się pokaleczyć poszłaś.-to było stwierdzenie.
- Tak. Poszłam i się pokaleczyłam.- przejechał palem po zadrapaniu na dłoni.
- Przepraszam. Nie pomyślałem że pójdziesz za mną.
- To był mój wybór. Uszanuj go.- uśmiechnął się
- Lubisz owoce?
- Tak…-dlaczego chciał to wiedzieć?-…bardzo.
Przeszliśmy kilka kroków dalej. Było tam potężne drzewo z jabłkami. Zaczął wspinać się.
- Nie musisz wychodzić tak wysoko. Niżej też są i to ładne.
- Może i są ładne ale nie tak słodkie jak te wyżej.- był już ponad 2 metry.- Lepiej nie stój pod drzewem.
- Już schodzisz.
- Ale mimo wszystko…-konar ułamał się. Mark upadł na mnie.-lepiej nie stać.- w reku trzymał czerwone jabłko.
- Ups…- za krzaków wyjrzała Brithney. Mark nadal leżał na mnie. Sunęłam go z siebie jednym ruchem. Bluzkę miałam poszarpaną przez konary które spadły razem z Markiem.
- Brithney to nie tak jak myślisz.-tłumaczył się Mark.
- Skąd ty wiesz co ja myślę?- uśmiechnęła się z irytacja.
- Wiem jak to wygląda. Maria ma poszarpaną bluzkę a ja leżałem na niej.
Leżałam na ziemi. Nie mogłam się ruszyć ponieważ miałam zwichniętą kostkę. Przysłuchiwałam się ich rozmowie. Mark był bardzo przejęty myślami Brithney. A ona ja zawsze była bardzo wyrozumiała i nie myślała że ja i Mark…
- Przecież mam oczy i wszystko widziałam. Może i tak to wyglądało, ale ja wiem że wyy…-zwolinłą tempo mówienia i wzięła głęboki oddech-…wyy na pewno nie chcieliście…no wiecie o co mi chodzi…
- Nie- krzyknęliśmy równo.
Mark odwiózł nas do domu. Stwierdził ,,Nie wiem co bym sobie zrobił gdyby znów coś się wam stało, zwłaszcza Mari. Tyle już wycierpiała przezemnie”