994

Co można z Polską? Obraz jest silniejszy od słowa. Niemcy wiedzieli to już w czasach okupacji, dlatego karmili podbitą ludność świetnie nakręconymi kronikami filmowymi, pokazującymi triumf i potęgę narodowo-socjalistycznej III Rzeszy. Nie dało się iść do kina bez wystawienia się na tę propagandę, a chodzenie do kina było w tamtych ponurych latach jedyną rozrywką. Ówcześni „pisowcy” − bo zawsze w naszej historii znajdowali się nadęci ponuracy, którym w chorych głowach wciąż roi się o powstaniach i innych krwawych awanturach − starali się jak mogli ówczesnym fajnopolakom tę rozrywkę popsuć. Pisali na murach „tylko świnie siedzą w kinie”, wrzucali do kin śmierdzące kopcie i sztynkbomby. Wbrew tromtadrackim legendom nie dali rady. Poza elitami, w masach, instynkt ludyczny wygrywał z patriotycznym, przynajmniej dopóki Niemcy zachowywali się znośnie a kartki na żywność miały pokrycie. Historia się powtarza, tyle że „polskie świnie” z kin przeniosły się przed telewizory. Niemiecki serial propagandowy to solidna, skuteczna robota, w stylu peerelowskich „Czterech Pancernych” czy „Stawki większej niż życie”. Fakty umiejętnie nagięte do granic, ale bez ich łamania. Niemcy są sympatyczni i uwikłani w tragizm historii. Polacy za to odrażający i w sumie co najmniej nic od Niemców nie lepsi. Jasno widać, że gdyby się tragizm wikłał inaczej, to nazi matki i ojców mógłby uwikłać w role ofiar, a ofiary w oprawców, więc, doprawdy, można odkreślić już tę przeszłość grubą kreską, przynajmniej w odniesieniu do Niemców, którzy już swoje winy dawno rozliczyli i opłacili − tym, którzy o to się upomnieli − brzęczącą monetą. Niech się teraz rozliczają ci, którzy tego dotąd nie zrobili − Polacy. Pytanie, dlaczego Niemcy taki podły w treści, profesjonalny w formie film wyprodukowali i rozpowszechnili, jak gdzieś czytałem, w 60 krajach? Odpowiedź jest prosta: bo mogli. Proszę sobie wyobrazić, tak dla przykładu, że scenarzysta „nazi-matek-i-ojców” dla wycieniowania tragizmu uwikłania Niemców w godne pożałowania wypadki użyłby postaci Żyda. Że stworzyłby w serialu takiego, dajmy na to, lichwiarza, Shylocka, który swą chciwością doprowadza do tragedii poczciwą niemiecką rodzinę, a potem idzie przez komin. Mieści się w paśmie prawdy historycznej? Jak najbardziej, nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że wśród milionów ofiar shoah byli sami święci. Mogło się coś takiego w tym filmie znaleźć? Wiadomo, że nie, i wiadomo dlaczego. Z tych samych względów, dla których nie ukazują się w niemieckich gazetach karykatury proroka Mahometa. Albo wyobraźmy sobie, że do wciągnięcia widza na grunt zdroworozsądkowego porozumienia co do tego, że „historia nie była czarno-biała” użyłby scenarzysta Rosjan. Pokazałby wyzwolicieli jako pijaną, brudną dzicz, która gwałci na prawo i lewo, kradnie zegarki, rowery i wszystko co może ukraść, a czego nie może, to przynajmniej na to nasra. Jak by się to miało do prawdy historycznej, to najstarsi Polacy mogą jeszcze zaświadczyć. Czy można było takich Rosjan pokazać? Nie. W czasach zimnej wojny, w ekranizacji „Blaszanego bębenka”, a i wtedy bardzo delikatnie – owszem. Dzisiaj nie. Z tej samej przyczyny, dla której nie ma w dzisiejszych Niemczech żadnego ziomkostwa i żadnego powiernictwa, które by się próbowało upominać o zabrane Niemcom majątki w obwodzie kaliningradzkim czy inne dobra, które prawem „trofiejnego” znalazły się po wojnie w obrębie dzisiejszego państwa rosyjskiego. A o Polakach taki właśnie film zrobić można. Bo to nie tylko nie spotka się z żadną mocną reakcją, ale przeciwnie, tu, w Polsce, zawsze mogą Niemcy uruchomić budowaną latami agenturę wpływu, wykarmioną grantami, stypendiami, wykładami. Literatów, szczęśliwych, że im dali w niemieckiej gazecie felietonik za parę euro, że sfinansowali przekład i druk, zaprosili na tournee, płacąc za spotkania i organizując publiczność, czy nawet wyróżnili wielką nagrodą literacką miasta Flockenschwanz. Profesorów, zaszczyconych wykładami na niemieckich uczelniach, redaktorów… Słowem, liczne grono autorytetów, które na głosy i unisono udowadniać będą, że „warto się przejrzeć, choćby w krzywym zwierciadle”, w ramach generalnego trendu, że mieć dziadka w Wehrmachcie to jednak coś imponującego, a w AK – po prostu obciach. Nie lubię, zaznaczałem wielokrotnie, dwuznaczności słowa „elity”. Jakkolwiek by się zastrzegać, zawsze gdzieś w podświadomości pobrzmiewa skojarzenie „ci lepsi”, a przecież o elitach III RP mówić można tylko w takim sensie, w jakim elitą PRL była PZPR-owska nomenklatura. Niemniej, trzeba o tym mówić, bo wszystkie problemy Polski wynikają właśnie z tego, że jej elitą wciąż jest, z grubsza biorąc, ta sama nomenklatura. To dlatego mamy typowe „predatory state”, które nie radzi sobie z niczym, poza zapewnianiem elicie możliwości „dojenia” reszty obywateli, to dlatego każda próba modernizacji kończy się „jak zwykle” − jak pas w Modlinie, jak Koleje Śląskie, Stadion i autostrady, wciąż wedle wzorca gierkowskiego. Wśród licznych dowodów nieprzydatności dla Polski tej elity jest także i ten, że przez dwadzieścia parę lat zrobiła ona z Polski szmatę, którą każdy na świecie może jak chce wycierać nogi. Tak źle jak teraz nie było pod tym względem nigdy, w PRL, nawet jak kręcili „Barwy Walki”, to przynajmniej nie „Pokłosie” na wymianę z niemiecką telewizją za nazi-matki-i-ojców. Parę słów o uplątaniach Jarosława Kaczyńskiego w salon III RP i obecność na kongresie Ruchu Narodowego wzbudziła furię, z jaką ruszyli na mnie z jednej strony pretorianie prezesa, z drugiej − co da się zauważyć w najbliższym numerze tygodnika − samotny wilk Waldemar. Jednym i drugim mogę krótko odpowiedzieć: doświadczenie lat 2005-2007, a zwłaszcza dojmujący brak w partii opozycyjnej i bliskich jej mediach jakiejkolwiek refleksji nad przyczynami ówczesnej klęski, poza zaklęciem „bo media nas opluwały”, odebrały mi naiwną wiarę, że jak PiS dojdzie do władzy, to wszystko naprawi. Będzie oczywiście dużo słusznego gadania, co też jest coś warte, ale metodą wymieniania sędzi Piwnik na sędziego Kryże, komendanta jakiegoś tam na komendanta Kornatowskiego czy prezesa jakiegoś tam na prezesa Netzla, i przydawania nomenklaturze ludzi klasy Brudzińskiego czy Karskiego na ministerialnych nadzorców nijak się Polski nie naprawi. Taka naprawa wymaga wymiany elit. Wymiany! A wymiana wymaga kogoś, kto tym obecnym towarzyszom Szmaciakom i „wielkim, tłustym, białym gnidom” (odsyłam do tegoż samego poematu) powie wyraźnie: „wesele skończone, wszyscy wypierdalać”! I tego w moim przekonaniu PiS nie zrobi, bo jest za cienki. A narodowcom może do tego jeszcze daleko, ale oni to zrobić mogą. Ale to temat na inny tekst. To, zakończę koncyliacyjnie, że ja ze sprawy „nazi-matek-i-ojców” wyciągam taki akurat wniosek nie znaczy, że jeśli ktoś wyciągnie inny, to nie będzie także on słuszny. RAZ

Niemcy o ludzkiej twarzy 17 czerwca minęła 60 rocznica powstania w Berlinie - oczywiście Berlinie Wschodnim, do którego pretekstem stało się podwyższenie norm pracy. Zostało ono stłumione przez stacjonujące w NRD wojska sowieckie i NRD-owską bezpiekę, przy czym, według relacji, sowieciarze w porównaniu z bezpieką NRD-owską, zachowywali się powściągliwie - oczywiście jak na garbatego. Wspominam o tym również dlatego, że akurat tego dnia państwowa Telewizja Polska nadała pierwszy odcinek niemieckiego serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, traktującego o pokoleniu II wojny światowej. Pomysł emisji tego obrazu w polskiej telewizji wzbudził protesty między innymi z tego powodu, że zawiera on sugestie na temat polskiego antysemityzmu, który panował również w Armii Krajowej. Ale zgodnie z zasadą, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, może to i dobrze, że ten serial będą mogli obejrzeć również polscy widzowie. Niech zobaczą, jak są operowani. Jak pamiętamy, w jednym ze swoich pierwszych przemówień po objęciu urzędu kanclerskiego Gerhard Schroeder powiedział, że okres niemieckiej pokuty dobiegł końca. Wprawdzie dotyczyło to przede wszystkim odszkodowań, jakie RFN wypłacała Izraelowi i żydowskim organizacjom „przemysłu holokaustu” w gotówce, okrętach podwodnych i innym sprzęcie wojskowym - ale również polityki historycznej. Niemiecka polityka historyczna zmierza do stopniowego zdejmowania z Niemiec i Niemców odpowiedzialności za II wojnę światową. W tej sytuacji do niemieckiej polityki historycznej musiała dostroić się polityka historyczna żydowska, która skierowała się na stopniowym przerzucaniu tej odpowiedzialności na winowajcę zastępczego, na którego została wyznaczona Polska. Ważnym instrumentem tej polityki historycznej będzie, a właściwie staje się Muzeum Historii Żydów Polskich, którego zadaniem będzie przedstawienie mniej wartościowemu narodowi tubylczemu „prawdziwej” wersji narodowej historii. Ta „prawdziwa” wersja musi być kompatybilna z wymaganiami aktualnej niemieckiej polityki historycznej, której wizytówką jest m.in. serial „Nasze matki, nasi ojcowie”. Jak wiadomo, pierwszą ofiarą każdej wojny jest prawda - a już specjalnie dotyczy to II wojny światowej, która miała, a właściwie ma nadal - bo wojny trwają znacznie dłużej, niż działania wojenne - silnie zaznaczone aspekty ideologiczne. Z tego względu, o ile w ramach powojennej „denazyfikacji” starano się nadawać wizerunkowi Niemców wszelkie możliwe cechy demoniczne, o tyle współczesna, niemiecka polityka historyczna skierowana jest na tworzenie wizerunku „ludzkiej twarzy” niemieckiego pokolenia II wojny światowej. Serial „Nasze matki, nasi ojcowie” jest na tej drodze ważnym, jeśli nie milowym krokiem. I nie ma co się na to oburzać, skoro nie oburzamy się, przeciwnie - milcząco, a niekiedy nawet skwapliwie przyjmujemy produkcje, pracowicie budujące wizerunek „ludzkiej twarzy” komunizmu. Wprawdzie komunizm nie został zmuszony do bezwarunkowej kapitulacji, tylko swoją metamorfozę wynegocjował, ale z punktu widzenia oceny moralnej nie ma to przecież najmniejszego znaczenia. Skoro wolno rehabilitować Józefa Stalina, to tylko patrzeć, kiedy i Adolf Hitler doczeka się swoich obrońców - bo czyż nie był on socjalistą, wprawdzie narodowym, niemniej jednak? W liście skierowanym do uczestników Kongresu Lewicy kandydat na naszą duszeńkę Aleksander Kwaśniewski naucza, że „na lewicy nie ma wroga”. Ano, jak „nie ma”, to nie ma! Parodiując Adolfa Nowaczyńskiego pisał Julian Tuwim: „Gdy Czech żelazem pracuje i stalą, to u nas kwitną złotych śnień ogrójce. Płodzą się poezjanci i przemysłobójce, Judejczykowie falą na nas walą”. Już mniejsza o „Czecha”, bo widać, że Umiłowani Przywódcy i u nich i u nas starają się ze swoich krajów wydoić co się tylko da - ale „Judejczyków” widać przecież gołym okiem. I podczas gdy w ramach cierpliwego i metodycznego realizowania tamtejszej polityki historycznej w Niemczech powstają seriale w rodzaju „Nasze matki, nasi ojcowie”, to u nas - „Pokłosie” pana Pasikowskiego, wychodzące naprzeciw obydwu skoordynowanym politykom historycznym: niemieckiej i żydowskiej. Ale bo też i państwa dzielą się na poważne i pozostałe. SM

"Ten rząd traktuje ludzi jak śmieci". Więcej samopodpaleń niż przez cały PRL W trakcie rządów premiera Donalda Tuska doszło do co najmniej sześciu przypadków samopodpaleń, które miały być formą protestu przeciwko sytuacji w kraju. Mimo że historia każdej z tych pięciu osób jest inna, łączy je poczucie bezsilności i dramatyczne wołanie o pomoc, które pozostaje bez odpowiedzi Środa. W Warszawie słoneczny poranek. Andrzej Filipiak przechadza się przed Kancelarią Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska, pod którą odbywa się protest związkowców. Zdaniem świadków i policji nic nie zapowiadało, że za chwilę dojdzie do dramatu. Filipiak siada na murku Ogrodu Botanicznego, polewa się łatwopalną substancją i podpala.

Na pomoc ruszają przechodnie i funkcjonariusze policji. Na miejscu pojawia się karetka, która przewozi poszkodowanego do szpitala przy ulicy Szaserów. Kilka dni później mężczyzna umrze. Lekarzom nie udało się go uratować. 20 czerwca 2013 przed budynkiem Przewozów Regionalnych w Krakowie protestowali kolejowi związkowcy. Jeden z konduktorów w desperackim akcie oblał się łatwopalną substancją i podpalił. Dramat wydarzył się ok. godz. 13. Jego powodem był protest przeciw zwolnieniom na kolei i polityce resortu transportu. 42-letni konduktor z ciężkimi oparzeniami dróg oddechowych został przewieziony do szpitala. Obecnie przebywa w śpiączce i walczy o życie.

Bieda przyczyną dramatu

– Chcemy się dowiedzieć, co jest przyczyną tak dramatycznego kroku. Mając informacje na temat problemów tej osoby, będziemy mogli w jakiś sposób pomóc – mówi „Gazecie Polskiej” Mariusz Mrozek, rzecznik Komendy Stołecznej Policji. Odpowiedzi na pytanie, dlaczego Andrzej Filipiak zdecydował się na taki krok, udziela jego żona. – Mąż był załamany i zrozpaczony naszą sytuacją. Nie miał pracy, a MOPR odmawia nam większej pomocy, nie mamy z czego żyć – mówi „Faktowi” Wiesława Filipiak.

– Mąż mówił, że wszystko, co złego dzieje się w naszej rodzinie, to wina polskiego rządu, który rządzi tak, że ludzie nie mają pracy i środków do życia – zaznacza. Jak dowiedzieliśmy się w Miejskim Ośrodku Pomocy Rodzinie w Kielcach, rodzina pana Andrzeja Filipiaka żyła z zasiłku w wysokości 520 zł miesięcznie. Urzędnicy wiedzą, że za takie pieniądze nie da się żyć, ale mają związane ręce ustawą o pomocy społecznej, która narzuca wielkość świadczeń.

– Pomoc była udzielana zgodnie z przepisami – mówi nam Anna Gromska, wicedyrektor MOPR w Kielcach. Pracownicy socjalni nie mają wątpliwości, co należy zrobić, aby takie przypadki się nie zdarzały. – Ludziom należy zapewnić pracę. To najlepszy sposób, bo daje człowiekowi zajęcie i przywraca poczucie godności. Niestety, o pracę coraz trudniej, zwłaszcza w mniejszych miejscowościach – mówi Gromska.

Protest przeciwko służbie zdrowia i układom 4 września 2010 r. na warszawskim pl. Piłsudskiego, w miejscu, gdzie stoi krzyż upamiętniający wizytę papieża Jana Pawła II, podpaliła się 72-letnia Barbara M. Mieszkająca w podwarszawskim Piastowie kobieta chciała w ten sposób zaprotestować przeciwko bezduszności polskiej służby zdrowia. Jej zdaniem lekarze zniszczyli życie jej córce, która po doznanym wypadku była leczona psychiatrycznie. Barbara M. po podpaleniu nie chciała przyjąć pomocy lekarzy, była w stosunku do nich agresywna. Dopiero po kilku godzinach dała się namówić na podjęcie leczenia. Mimo przewiezienia do specjalistycznej kliniki leczącej oparzenia w Łęcznej kobieta zmarła. Tragiczny finał miała również sprawa Antoniego P., przedsiębiorcy z Kielc, który spłonął we własnym samochodzie. Tam oprócz wątków kryminalnych i mafijnych wchodziła również w grę wersja samopodpalenia. „Źle się dzieje w tym naszym ukochanym kraju. Ostatnio tylko polityka i wybory. Jednym słowem wyścig szczurów (…). Nikogo nie obchodzi, że jest coraz większe bezrobocie, a naród nie ma z czego żyć” – pisał kilka dni przed śmiercią na portalu Facebook Antoni P., którego biznes znalazł się w poważnych tarapatach. Według świadków Antoni P. popadł w konflikt z lokalnymi politykami, co odbiło się na jego interesach. „Nie mam sposobu na wyjście z sytuacji, w jakiej się znalazłem (…)” – napisał cztery dni przed śmiercią Antoni P. Przeciwko układom zaprotestował również, podpalając się, Andrzej „Żurom” Żuromski. Prześladowany przez sądy raper postanowił podpalić się w studiu Polsatu. – Zrobiłem to, żeby zwrócić uwagę na problem pomówień. Wszystko wcześniej przygotowałem – mówił, tłumacząc formę protestu. Od kilku lat raper walczy w sądach z pomówieniami dotyczącymi jego osoby.

Żydek: ten kraj traktuje ludzi jak śmieci Najgłośniejszy przypadek samopodpalenia wydarzył się 23 września 2011 r. Andrzej Żydek postanowił podpalić się, by zwrócić uwagę na nieprawidłowości, do których dochodziło w Urzędzie Skarbowym Warszawa-Praga. Były policjant wykrył błędy i postanowił zgłosić je do odpowiednich organów ścigania, które jednak nie podjęły sprawy. Jedynym efektem uczciwości urzędnika było wyrzucenie go z pracy. Po samopodpaleniu premier Donald Tusk obiecał, że wyjaśni sprawę.

– Wszystkie moje zarzuty się potwierdziły, jednak nikt nie poniósł odpowiedzialności. Mój protest nic nie dał. Żyję tak jak żyłem. Nadal spłacam stare długi – mówi „Gazecie Polskiej” Andrzej Żydek i zgadza się, że samopodpalenie to wynik bezsilności.

– Takich przypadków może być więcej. Ludzie mają dość. Nie mają zaufania do struktur państwa i rządu, który traktuje ich jak śmieci – mówi nam Andrzej Żydek. Do końca miał nadzieję, że Andrzej Filipiak dzięki pomocy lekarzy wróci do zdrowia. Niestety. To, że w kraju dzieje się coraz gorzej, widzą psychiatrzy i psycholodzy. Gabinety terapeutyczne i lekarskie pękają w szwach. – Zwiększa się bezrobocie i widać wyraźnie, że ma to wpływ na zwiększającą się liczbę osób, które popadają w depresję z powodu braku pracy. Pogarsza się też zdrowie posiadających pracę, którzy aby utrzymać się na rynku, harują ponad siły – mówi nam pragnący zachować anonimowość psychiatra. Pogłębiającą się biedę widać w statystykach Głównego Urzędu Statystycznego, według których 7 proc. mieszkańców Polski żyje w ubóstwie. Zatrważająco rośnie również liczba samobójstw. Według danych policji tylko w trzech pierwszych kwartałach zeszłego roku odnotowano 4184 zamachy samobójcze (ponad 3000 skończyło się zgonem), podczas gdy w całym 2011 było ich 3839. Jacek Liziniewicz

Sommer: Holohienizm. Czyli jak dziennikarze walczą z wolnością słowa używając ofiar Holocaustu Coraz częściej w walkę z wolnością słowa angażują się w Polsce… dziennikarze. Dobrym papierkiem lakmusowym jest tu awantura, jaka rozpętała się wokół wypowiedzi prof. Krzysztofa Jasiewicza, który złamał obowiązujące w polskim dyskursie dogmaty judeofilii. Donos do prokuratury złożyło na niego, za wypowiedź, „Towarzystwo Dziennikarskie”, którego zarząd tworzą znany z noszenia koszulki „pier**** nie rodzę” dziennikarz „Gazety Wyborczej” Seweryn Blumsztajn oraz dziennikarze telewizyjni Jan Ordyński i Dorota Warakomska. Co ciekawe, Towarzystwo w swoim statucie deklaruje, że chce walczyć o wolność słowa.

Z kolei na akcję zbierania podpisów w obronie wolności badań naukowych zareagował na swoim portalu natemat.pl Tomasz Lis, który uznał ją za dowód tego, że, jak zatytułował swój tekst: „Antysemityzm i głupota [są – dopisek Redakcji] wiecznie żywe”. Tekst ów w wymowny sposób wykazuje głupkowatość i nieumiejętność myślenia tego znanego dziennikarskiego propagandzisty. Ale przede wszystkim jest wyrazem najbardziej chyba przykrej, a niestety w Polsce bardzo popularnej formy antysemityzmu, jaką jest hienowate granie ofiarami Holokaustu, by uzyskać pozorną moralną wyższość nad swoimi domniemanymi wrogami. Celebryta w ten sposób przeobraził się w praktyka holohienizmu, czyli osobę używającą żydowskich ofiar eksterminacji dokonanej przez Niemców w czasie II wojny światowej do młotkowania 70 lat później swoich przeciwników. Lis pisze (niezbyt zresztą gramatycznie):

„Zdawać by się mogło, że antysemityzm mają u nas wyłącznie gębę ulicznego głupka, anonimowego internetowego trolla i mętnych postaci z absolutnego politycznego marginesu. Okazuje się jednak, że antysemityzm i głupota mają czasem tytuły, także profesorskie. Właśnie przeczytałem, że grupa »naukowców« napisała do szefa PAN list w obronie historyka, profesora Jasiewicza, wyrzuconego w PAN ze stanowiska kierownika”. Lis najwyraźniej sądzi, że gdy ktoś broni wolności badań naukowych, to znaczy, że odnosi się do konkretnych tez lub badań. Radzimy więc Lisowi, by wrócił do szkoły podstawowej, aby zgłębić podstawy logiki. A jeśli uważa, że zaliczenie podstawówki to strata czasu, powinien udać się do jakiegoś adwokata, który mu wytłumaczy, że obrona kogoś przed kimś lub przed czymś nie ma żadnego związku z innymi pozytywnymi czy negatywnymi zachowaniami tego kogoś. Wiemy, że to tłumaczenie na pomyślunek Lisa zbyt abstrakcyjne, więc wytłumaczymy mu prościej: jeśli na przykład jedna córka Lisa chce uderzyć drugą – za to, że ta druga strzeliła jej wcześniej z gumki w czoło – to jeśli Lis tę narażoną na uderzenie córkę obroni przed przemocą, to wcale nie znaczy, że popiera strzelanie gumkami. Powtórzmy: obrona przed przemocą nie stanie się w żadnym razie wyrazem poparcia dla strzelania gumkami.

Być może Lis to doskonale rozumie. W takim razie nie wzbrania się przez uznaniem za antysemitów tych, którzy bronią wolności badań naukowych także dla osoby uznanej, zresztą bezzasadnie, za antysemitę. Używa więc młotka w postaci ofiar Holokaustu, by wyrażać swoje fałszywe moralne oburzenie i wątpliwą moralną przewagę, oskarżając osoby broniące wolności badań naukowych o popieranie tezy, za którą ktoś w swojej wolności badań został administracyjnie ograniczony. Nie rozumie jednak, że wykorzystując w ten sposób żydowskie ofiary do swoich wątpliwych rozumowań, tak naprawdę poniża je i instrumentalizuje. Natomiast poniżanie i instrumentalizowanie żydowskich ofiar to chyba najgorsza forma antysemityzmu! Pewnych rzeczy po prostu robić nie wypada. Holohienizm to podła przypadłość. Oprócz zupełnie idiotycznego argumentu uzasadnianego w antysemicki sposób, Lis pisze słowo „naukowców” w cudzysłowie. Chce w ten sposób najwyraźniej poniżyć uznanych naukowców. Wykazać wobec nich pogardę i nienawiść. Ale czytajmy dalej:

„Ów Jasiewicz wypowiedział niedawno na łamach magazynu »Focus Historia« najbardziej niedorzeczną, podłą i głupią myśl ostatniej dekady. Powiedział mianowicie, że na Holocaust zapracowały przez stulecia pokolenia Żydów”. Lis, wypowiadając takie rzeczy, pokazuje tylko swój brak wiedzy. Teza wygłoszona przez prof. Jasiewicza w formie publicystycznej od lat funkcjonuje choćby w najnowszej judaistycznej teodycei. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech sobie poczyta wyznania rabina Owadii Josefa, niegdyś naczelnego rabina Żydów sefardyjskich, który przekonuje, że Holokaust był zapłatą za reinkarnację żydowskich grzeszników z minionych wieków. Nie wnikając w zasadność tej tezy, trzeba jednak przyznać, że skoro była regularnie powtarzana w Izraelu co najmniej od roku 2000, to w żadnym razie jej powtórzenie w Polsce nie może być „najbardziej niedorzeczną, podłą i głupią myśl(ą) ostatniej dekady”. To jednak dopiero początek rozważań Lisa. A im dalej w las, tym ciemniej:

„Powiedzieć coś takiego w kraju, w którym wymordowano ponad trzy miliony Żydów, w kraju, którego stolica jest wielkim, także żydowskim cmentarzyskiem, w kraju, w którym zrealizowano zbrodniczy, chyba najbardziej zbrodniczy plan w historii ludzkości, trzeba być po prostu niespełna rozumu. Trzeba nie mieć ani głowy, ani serca”. Lis najwyraźniej kombinuje w taki sposób, że w Paryżu pewne rzeczy powiedzieć można i są one tam prawdą, ale już w Londynie niekoniecznie, a w Moskwie to już na pewno te rzeczy prawdą nie są. W dodatku, jego zdaniem, uczucia mają wielkie znaczenie przy ustalaniu faktów naukowych! Wypada tylko wyrazić radość, że Lis nie został naukowcem. I załamać ręce, że został dziennikarzem, bo ten zawód też przede wszystkim wymaga obiektywizmu. I już tylko przy okazji warto dodać, że Lis zapomniał chyba, że warszawscy Żydzi w zdecydowanej większości zostali zamordowani poza Warszawą. Jedźmy dalej:

„Sygnatariusze listu, w tym znowu ludzie z profesorskimi tytułami i doktoratami, bronią jednak Jasiewicza i potępiają PAN. Ich zdaniem, Jasiewicza prześladuje się, a wolność badań naukowych się ogranicza. Brawo. Jeśli wolność badań naukowych zakłada możliwość wypowiedzenia każdej, nawet najbardziej odrażającej bredni, to w istocie Polska Akademia Nauk wolność tę ograniczyła”. Wreszcie Lis przyznaje więc, że wolność badań naukowych została ograniczona. Przeciwko temu właśnie protestują sygnatariusze listu. Zaraz jednak dodaje:

„Należą się jej za to wyłącznie pochwały i słowa szacunku. Jeśli jakaś wolność badań jest tu rzeczywiście potrzebna, to wolność badań psychiatrycznych nad intelektualną atrofią, moralną deformacją, umysłowym skrzywieniem antysemity”. Czyli wyraża zachwyt, że tak się stało. A osobę, której poglądy mu się nie podobają, kieruje, jakżeby inaczej, do psychiatry. Dziennikarz praktykujący holohienizm podpiera się więc sowieckimi nawykami.

Dalej publicysta Lis sypie określeniami, które w jego przekonaniu są zapewne wyzwiskami, czyli znów objawia swą nienawiść i pogardę:

„Pod listem podpisało się jednak wiele osób. Niektóre z nich znamy. To profesor Bender, rydzykowy naukowiec i były senator PiS, to profesor Wolniewicz, rydzykowy ekspert od komentowania rzeczywistości i dr habilitowany Cenckiewicz, specjalista od lustrowania, ze szczególnym uwzględnieniem opluwania Lecha Wałęsy”. Potem natykamy się na prawdziwy cymesik. Lis decyduje, z czym można polemizować, a z czym nie. Innymi słowy: znów odrzuca zasadę wolności badań naukowych, która polega przecież na falsyfikowaniu najbardziej nawet nieprawdopodobnych hipotez, bo i one przecież, o ile rzeczywistość im nie zaprzeczy, mogą okazać się prawdą. Ale Lis z góry wie, co jest prawdą, a co nie:

„Z tezami Jasiewicza oczywiście nikt przytomny nie może polemizować. To tak, jakby polemizować z teorią, że pokolenia Murzynów pracowały na niewolnictwo, pokolenia kobiet na prześladowania kobiet, a pokolenia Polaków na mordowanie Polaków w czasie wojny. Ale oczywiście w ramach wolności badań naukowych Bender, Wolniewicz, Cenckiewicz i inni także w tych tematach badania mogą podjąć”. Tak nawiasem mówiąc, niestety rzeczywiście jest tak, że w pewnym sensie całe pokolenia Polaków pracowały na to, by Polska najpierw została poddana rozbiorom, a potem ich rodacy byli mordowani podczas wojny. Po części negatywnej następuje u Lisa część pozytywna:

„Mamy w Polsce oczywiste prawo twardego polemizowania z idiotyczną tezą, że jesteśmy narodem antysemitów. Ale korzystanie z tego świętego prawa musi się łączyć z obowiązkiem – obowiązkiem potępiania wszelkich aktów głupiego, ordynarnego, a czasem bydlęcego antysemityzmu, nawet, a może tym bardziej, gdy podłość i głupota chowają się pod profesorskimi gronostajami i naukowymi tytułami”. Lis najwyraźniej nie rozumie, że teza w sensie naukowym nie może być idiotyczna, tylko prawdziwa albo nie. Nie można w ogóle mówić o prawie do polemizowania z jakąś tezą, tylko należy rozstrzygać, używając poprawnej argumentacji, czy jest ona prawdziwa, czy nie. Jeśli zaś nie ma prawa, to nie może się z nim wiązać jakikolwiek obowiązek. Dalej Lis brnie apologetycznie, choć zupełnie bez związku z meritum:

„Państwo polskie po 1989 roku ma tu dobrą tradycję. Mądrze i przyzwoicie zachowywali się polscy prezydenci od Wałęsy przez Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego po Komorowskiego, odpowiedzialnie zachowywali się polscy premierzy od Mazowieckiego, przez Kaczyńskiego, na Tusku kończąc. Tradycję trzeba podtrzymywać. Także tradycję, której wyrazem jest twarde stanowisko PAN w sprawie Jasiewicza”. Warto może dodać, że niestety ci politycy (z wyjątkiem Wałęsy) tolerowali istnienie skandalicznego prawa o „kłamstwie oświęcimskim”, które z góry wyklucza pewnego rodzaju rozważania naukowe i jest jaskrawym zaprzeczeniem wolności słowa – co przyznawała w okresie jego wprowadzania nawet „Gazeta Wyborcza”. I wreszcie Lis przechodzi do konkluzji, o której myślał od samego początku – czyli apeluje, by sygnatariuszy listu, których znów po drodze obraża za to, że ujęli się za prześladowanym kolegą… ukarać:

„Panowie Bender, Wolniewicz i Cenckiewicz gdzieś pracują, jakieś instytucje oni i inni sygnatariusze listu reprezentują. Jeśli instytucje te nie chcą, by hańba, którą okrywają się pseudonaukowcy, spłynęła także na nie, powinny twardo, stanowczo i bezkompromisowo zareagować”. I jeszcze na koniec tylko udowadnia, że wcale nie jest zwolennikiem tolerancji i „róbta, co chceta”, którymi zwykle zachwyca się w obecności Jurka Owsiaka. O, nie żadne tam „róbta, co chceta”:

„Jeśli tego nie uczynią, uzasadniony będzie pogląd, że głupota i antysemityzm są w Polsce często tolerowane i to dokładnie tam, gdzie nie powinny być tolerowane nigdy i pod żadnym pozorem”. Głupota jest na pewno tolerowana, czego przykładem jest radosna twórczość Lisa, stanowiąca w tym przypadku idealne objaśnienie terminu „holohienizm”. Podsumujmy więc, jaka postać wyłania się z tekstu podpisanego nazwiskiem Tomasz Lis. Otóż jest to człowiek przepełniony nienawiścią i pogardą do swoich prawdziwych i domniemanych przeciwników, który nie waha się użyć ofiar Holokaustu do młotkowania swoich domniemanych wrogów, co – delikatnie pisząc – zalatuje antysemityzmem. Jest przeciwnikiem wolności badań naukowych i sam wyznacza, z którymi tezami można polemizować. Jest też mściwy – wszystkich, którzy mu się nie podobają, od razu by karał. Oprócz mściwości cechuje go też nietolerancja – nie toleruje żadnych ludzi i poglądów, które kłócą się z jego bardzo płytkim, pozbawionym zaplecza faktograficznego i logicznego światopoglądem. I tego to właśnie człowieka zausznik Lecha Kaczyńskiego, Andrzej Urbański, obdarzył najtrwalszym chyba w ostatnich latach programem publicystycznym w państwowej telewizji… Sommer

Kubiak: Libertarianizm solą w oku narodowca W swoim artykule pt. „Ruch Narodowy w oparach kolektywizmu” („NCz!” z 27 kwietnia – 4 maja 2013) broniłem liberalizmu przed atakami ze strony narodowców. Choć sam się liberałem nie czuję, uznałem, że przyzwoitość wymaga reakcji na tego typu ataki, których celem była ideologia wolności. O ile jednak możemy uznać, że liberalizm ma złą prasę u narodowców, to co dopiero możemy powiedzieć o stosunku narodowców do libertarianizmu! Pan Jeż… – pardon: pan Piasecki, czyli autor feralnego tekstu „Poza liberalizmem też jest wolność” , który krytykowałem w swoim artykule, postanowił przystąpić do kontrataku. W jego artykule pt. „W obronie republikanizmu”(„NCz!” z 25 maja – 1 czerwca) możemy przeczytać wiele „ciekawych” rzeczy; dowiadujemy się np., że tzw. solidaryzm narodowy (dla niewtajemniczonych – to taka narodowa odmiana sprawiedliwości społecznej) jest uniwersalnym panaceum na wszelkie bolączki w naszych zepsutych czasach. Nie o tym chcę jednak pisać, bowiem w obronie liberalizmu już raz wystąpiłem, a nowe rewelacje p.Piaseckiego bardzo rzeczowo skrytykował p.Tomasz Sommer.

Chciałbym w tym miejscu zająć się obroną libertarianizmu, który przez p.Piaseckiego jest przedstawiany w niezbyt przychylnym świetle, co – jak podejrzewam – wynika z małej wiedzy na jego temat. Szanowny p.Piasecki pisze: „Warto zauważyć że słowa autora [chodzi tu o fragment mojego artykułu pt. „Ruch narodowy w oparach kolektywizmu”] »anarchokapitalizm postuluje zniesienie państwa, ale nie zniesienie prawa« są wewnętrznie sprzeczne, bowiem anarchizm definiuje państwo jako aparat przymusu (czy wręcz ucisku), zaś differentia specifica prawa jest właśnie istnienie przymusu (bez sankcji egzekucyjnej istnieją jedynie normy moralne i zwyczajowe), które państwo ma gwarantować”. Z przytoczonego powyżej fragmentu wywodu p.Piaseckiego wynika, iż otrzymał on bardzo staranne wykształcenie w państwowej szkole wyższej. Toteż nie mam do niego pretensji, że nie wie, czym jest anarchokapitalizm, bowiem ucząc się w państwowej szkole wyższej, z pewnością dowiedzieć się tego nie sposób. Autor błędnie utożsamia anarchokapitalizm, który jest jednym z dwóch podstawowych nurtów libertarianizmu, z mainstreamowym anarchizmem. W słowach „anarchokapitalizm postuluje zniesienie państwa, ale nie zniesienie prawa” nie ma jakiejkolwiek sprzeczności. Nie możemy bowiem stawiać znaku równości pomiędzy państwem a prawem. Prawo bowiem najczęściej opiera się na zwyczajach danej grupy jednostek, a nie na gwarancji państwa. Pan Piasecki ma również błędne mniemanie o anarchokapitalistycznym prawie, które jego zdaniem nie będzie miało sankcji egzekucyjnej. Wnioskuję, że autor nie zapoznał się z jakąkolwiek pracą czołowych anarchokapitalistów, takich jak Rothbard czy Hoppe, bowiem nie zdaje on sobie sprawy z tego, iż w libertariańskim społeczeństwie istniałyby firmy ubezpieczeniowe egzekwujące prawo. Libertarianie-anarchokapitaliści – w przeciwieństwie do klasycznych liberałów – nie wierzą w to, iż państwo może zrobić cokolwiek lepiej niż rynek. Dlatego też uważają, że sądownictwo również należy państwu wyrwać. Przeciwnicy prywatyzacji sądów twierdzą, że owszem, rynek może zajmować się produkcją chleba czy butów, ale sądownictwo jest zbyt ważne, aby powierzyć je wolnemu rynkowi. Anarchokapitaliści twierdzą natomiast, że sądownictwo jest zbyt ważne, żeby pozostawiać je w rękach partaczy nie potrafiących wyprodukować chleba czy butów! Odpowiedzmy sobie bowiem na pytanie: dlaczego chleba i butów mamy pod dostatkiem? Jest tak dlatego, że zajmuje się tym rynek, a nie nasze „ukochane” państwo. Bowiem gdyby państwo miało monopol na produkcję chleba (tak jak ma obecnie monopol na sądownictwo), to gwarantuję, iż musielibyśmy przymierać głodem. Procesy rynkowe mają to do siebie, że są uniwersalne – sprawdzają się zarówno w przypadku produkcji chleba, jak i w przypadku produkcji prawa. Dlatego też nasze sądy, wojsko, policja, państwowa służba zdrowia czy państwowa edukacja są i będą w opłakanym stanie. Jedynym sposobem poprawienia jakości usług wymienionych powyżej instytucji jest ich urynkowienie. Jak możemy mieć dobre sądy w sytuacji, w której nie mają one konkurencji, a sędziowie nie odpowiadają za swoją pracę przed klientami?

Teraz przytoczę inną wypowiedź, którą autor artykułu „W obronie republikanizmu” atakuje libertarianizm: „W polemice zabrakło odniesienia się do mego zarzutu wobec liberalnej (a zwłaszcza libertariańskiej) koncepcji wolności, która w swej teorii nie wyklucza dopuszczalności takich obrzydliwych zachowań jak np. pedofilia i pedofilska prostytucja, kazirodztwo, nekrofilia czy zoofilia”. W swoim pierwszym artykule nie zajmowałem się powyżej opisanym problemem z uwagi na jego marginalizm. Ale widocznie p.Piaseckiego to martwi, toteż postaram się problem objaśnić. Wyobrażenia niektórych ludzi na temat libertarianizmu mnie przerażają, a co jeszcze gorsze, oni się swoimi wyobrażeniami dzielą z innymi! Tak więc libertariański świat – w owych wyobrażeniach – to świat niekończących się seksualnych stosunków wszystkich z wszystkimi. Ale na poważnie i do rzeczy.

Po pierwsze: „obrzydliwe zachowania” są sformułowaniem czysto subiektywnym i nie za bardzo wiem, dlaczego niby prawo miałoby zakazywać rzeczy, które p.Piaseckiemu wydają się obrzydliwe. Dlaczego mamy ograniczać wolności innych tylko dlatego, że panu Piaseckiemu nie podobają się ich zachowania?

Po drugie: cała filozofia libertariańska opiera się na prostym aksjomacie o nieagresji, który przewiduje dopuszczalność wszystkich czynów nie naruszających praw własności innych ludzi. Aksjomat o nieagresji przewiduje naprawdę bardzo proste i przejrzyste zasady współżycia obywateli. Nie można nikogo zabić, zgwałcić, pobić, okraść czy w inny sposób naruszyć jego prawa własności. Wyżej wymienione czyny są w libertariańskim świecie surowo zakazane. Natomiast wszystkie zachowania, do których ludzie przystępują dobrowolnie, są dozwolone.

Po trzecie: pan Piasecki używa takich zwrotów jak „pedofilia”, „pedofilska prostytucja”, nie wyjaśniając przy tym, co przez nie rozumie. W powszechnym rozumieniu „pedofilia” to stosunek seksualny dorosłego z dzieckiem. Tylko zadajmy tu sobie pytanie podstawowe: kim jest „dziecko”? Czy dzieckiem przestaje się być po ukończeniu 18 lat? Wcześniej? A może później? Pan Piasecki powinien sprecyzować swoje zarzuty, zamiast szafować szokującymi sformułowaniami w celu zdyskredytowania libertarianizmu. Pedofilia rozumiana jako stosunek dorosłego człowieka z nieświadomym dzieckiem jest oczywiście naruszeniem aksjomatu o nieagresji i byłaby karana w libertariańskim społeczeństwie. Natomiast dobrowolny i świadomy stosunek seksualny czternastoletniej dziewczyny z dwudziestoletnim mężczyzną nie byłby penalizowany. Nie wiem też, co p.Piasecki rozumie przez słowo „kazirodztwo”. Czy chciałby zakazać wszelkich stosunków seksualnych w ramach szeroko pojętej „rodziny”? A jeżeli tak, to dlaczego? Dlatego że mu się to nie podoba? Stosunek seksualny między osobą x a osobą y należącymi do rodziny to sprawa osób x i y, a nie sprawa p.Piaseckiego. Zresztą wszelkie mity na temat kazirodztwa niszczy w swojej książce John Stossel („Mity, kłamstwa i zwykła głupota”).

Po czwarte: problem zoofilii i nekrofilii jest tak marginalny, że pisanie o nim jest mało poważne, ale jeśli pana Piaseckiego to interesuje, to trudno. Obecnie zoofilia i nekrofilia są prawnie zakazane w wielu krajach, ale jest to zakaz martwy z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze – jest to przestępstwo popełniane bardzo rzadko, a po drugie – jeszcze rzadziej wykrywalne. Z tak prozaicznej przyczyny, że zwierzętom jest dość trudno złożyć zeznania.

Podsumowując: aksjomat o nieagresji nie wyklucza występowania takich czynów jak zoofilia czy nekrofilia, co nie oznacza wcale, że takie czyny będą występować. Jeżeli np. właściciel danego miasta stwierdzi, że nie życzy sobie na terenie swojej własności nekrofilii, zoofilii czy nawet prostytucji, to przebywający w granicach jego miasta będą musieli przestrzegać tego prawa, bowiem w przeciwnym razie będą ich czekały dotkliwe sankcje. Nie podejrzewam, aby nekrofilia czy zoofilia były gdziekolwiek tolerowane. No, chyba że p.Piasecki chciałby mieć za sąsiada osobnika trudniącego się opisanym powyżej procederem. Jeżeli taka osoba mimo braku akceptacji p.Piaseckiego jednak by zamieszkała w okolicy, to można by się jej stamtąd pozbyć pokojowymi metodami, np. metodą bojkotu takiego osobnika przez miejscowych sprzedawców i przedsiębiorców. Demonizowania libertarian i libertarianizmu przez szeroko pojęty Ruch Narodowy nie należy łączyć tylko z szanownym p.Piaseckim. Otóż p. Jerzy Wasiukiewicz od dłuższego czasu sili się w promowaniu tzw. otwartości Ruchu Narodowego na wolnościowców. Z tej okazji zdążył napisać już dwa artykuły o niezwykle wymownych tytułach: „Ruch Narodowy otwarty na wolnościowców” oraz „Wolnościowcy bliżej Ruchu Narodowego niż im się wydaje. Oni już w nim są”. Pan Wasiukiewicz w jednym z nich przedstawia, jak mu się wydaje, koronny argument na poparcie swojej tezy o rzekomej „otwartości”. Cytuje bowiem samego Kierownika Głównego ONR, Przemysława Holochera, który pisze, co następuje:

„Anarcho-kapitalizmowi, wolności z całkowitym pominięciem państwa i narodu, wolności dla samej wolności, bez podłoża chrześcijańskiego, mówię zdecydowanie – nie. Jest możliwy sojusz Narodowców z Wolnościowcami, ale pod warunkiem, że owa wolność nie wzięła pod pantofel konserwatyzmu, pod warunkiem, że owy konserwatyzm w ogóle istnieje. Na szczęście jest wiele grup i osób, które kierują się w swoim życiu i postrzeganiu rzeczywistości rozsądkiem, nie zaś ślepo doktryną, czy książkami i teoriami, które nie sprawdzą się w praktyce” (pisownia oryginalna). Tak więc Kierownik Główny ONR, podobnie jak cytowany powyżej szanowny p.Piasecki, ma straszliwe wyobrażenia na temat anarchokapitalistów. Nie będę w tej chwili rozbijał wypowiedzi pana Holochera na czynniki pierwsze, chcę jednak pewne rzeczy zasygnalizować. Po pierwsze: nie wiem, skąd Kierownikowi Głównemu ONR przyszło do głowy, że anarchokapitalizm to „wolność dla samej wolności, bez podłoża chrześcijańskiego”. Dlaczego niby anarchokapitalizm nie ma podłoża chrześcijańskiego? Czy dlatego, że sprzeciwia się istnieniu państwa, które rabuje i morduje własnych obywateli? Wychodzi tu po raz kolejny głęboka niewiedza przeciwników libertarianizmu, którzy dumnie głoszą kłamstwa na jego temat. Libertarianizm nie jest żadną religią czy też sektą, której wyznawcy czczą na ołtarzu wolność. Libertarianizm jest jedynie sposobem na organizację ziemskiego życia w taki sposób, aby było ono jak najmniej dla ludzi uciążliwe. Jak widzimy, z tą „otwartością” Ruchu Narodowego na wolnościowców nie jest tak różowo, jak to niektórzy starają się nam przedstawiać. Ruch Narodowy nie chce w swoich szeregach libertarian-anarchokapitalistów, którzy widocznie, zdaniem przedstawicieli RN, do wolnościowców się nie zaliczają. Maciej Pilichowski

Pogarsza się koniunktura w Polsce. Spadają wszystkie jej wskaźniki w firmach, w ujęciu rok do roku i w większości też miesiąc do miesiąca Po chwilowej poprawie powrócił trend spadkowy w koniunkturze w Polsce. Według GUS koniunktura konsumencka w czerwcu jest taka sama jak w maju, ale wskaźnik wyprzedzający koniunktury się obniżył. Spadają wszystkie wskaźniki koniunktury w firmach, w ujęciu rok do roku i w większości też miesiąc do miesiąca. Ożywienie widać już na horyzoncie, twierdzą niektórzy ekonomiści. Zgadzam się pod warunkiem że przyjmie się definicję horyzontu jak ze znanego w słusznie minionym ustroju kawału: jest to linia która oddala się w miarę zbliżania. W kawale towarzysz widział dobrobyt na horyzoncie. Ogólny klimat koniunktury w  przetwórstwie przemysłowym w czerwcu oceniany jest bardziej pesymistycznie  niż w maju i gorzej niż w analogicznym miesiącu ostatnich trzech lat. Bieżący portfel zamówień jest ograniczany w nieco większym stopniu niż w maju. Zmniejszana jest bieżąca produkcja. Odpowiednie prognozy są korzystne, choć ostrożniejsze od formułowanych w poprzednim miesiącu. Sytuacja finansowa oceniana jest negatywnie, podobnie jak w maju, w najbliższych miesiącach można oczekiwać jej niewielkiego pogorszenia. Ceny  wyrobów przemysłowych mogą spadać. Ogólny klimat koniunktury w  budownictwie oceniany jest w czerwcu pesymistycznie, podobnie jak w maju i gorzej niż w analogicznym miesiącu ostatnich trzynastu lat. Utrzymują się negatywne oceny bieżącego portfela zamówień. Bieżąca produkcja budowlano – montażowa oraz sytuacja finansowa oceniane są nieznacznie mniej  niekorzystnie niż w maju. Odpowiednie przewidywania są pesymistyczne i nieco gorsze od prognoz formułowanych w ubiegłym miesiącu. Przedsiębiorcy przewidują spadek cen robót budowlano – montażowych zbliżony do  zapowiadanego w maju. W czerwcu ogólny klimat koniunktury w  handlu hurtowym  utrzymuje się na dotychczasowym poziomie, lecz  oceny te są gorsze niż w analogicznym miesiącu poprzednich dwóch lat. Przedsiębiorcy odnotowują nieznaczne zwiększenie sprzedaży. Odpowiednie prognozy są korzystne, choć gorsze od formułowanych w maju. Oceny sytuacji finansowej są negatywne, zbliżone do sygnalizowanych miesiąc wcześniej. Przewidywania wskazują, że w najbliższych trzech miesiącach sytuacja finansowa może się nieco pogorszyć. Badane przedsiębiorstwa zapowiadają, iż ceny towarów mogą rosnąć w tempie zbliżonym do oczekiwanego przed miesiącem. Ogólny klimat koniunktury w  handlu detalicznym  oceniany jest nieco bardziej pesymistycznie niż w maju i gorzej niż w analogicznym miesiącu poprzednich ośmiu lat. Bieżąca sprzedaż oraz sytuacja finansowa oceniane  są niekorzystnie, podobnie jak w maju. Odpowiednie przewidywania są negatywne i gorsze od prognoz sprzed  miesiąca. Dyrektorzy przedsiębiorstw zapowiadają, iż ceny towarów w najbliższych trzech miesiącach mogą  rosnąć w tempie zbliżonym do oczekiwanego w maju. Z kolei dla "Rzeczpospolitej" prof. Rybiński tak podsumował aktualną ekonomiczną sytuację w kraju:

Tak trzymać. Młodzi się spakują i wyjadą do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Norwegii, tam ich przyjmą z otwartymi rękami, bo pracowici. Starzy, schorowani, w kilkuletnich kolejkach do lekarza z braku pieniędzy w NFZ szybciej umrą. 
A kierowców powsadza się do więzień za niezapłacone mandaty.

Władza ludowa, niech żyje! "Orzeł może" - akcja zaczęła się szybko i z hukiem, a skończyła w ciszy. Tymczasem wiemy coraz więcej o finansowaniu akcji Akcja "Orzeł może" organizowana i finansowana była przez Fundację Polska Obywatelska i Narodowe Centrum Kultury, będące jednostką podległą Ministerstwu Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Właśnie ten organ sponsorował, z pieniędzy z budżetu, większość kosztów akcji. Jak informuje portal prawo.vagla.pl, którego twórca uzyskał dostęp do umowy, na podstawie możliwości dostępu do informacji publicznej, pomiędzy Fundacją Polska Obywatelska i NCK, umowa została zawarta z datą 3 czerwca, czyli już po rozpoczęciu, a wręcz pod koniec akcji "Orzeł może". Z umowy można przeczytać, że Fundacja Polska Obywatelska, będąca zleceniobiorcą akcji, na realizację zadania przeznaczy 20400 zł, podczas gdy NCK 45000 zł, które są pieniędzmi z budżetu. Jednak bardziej zastanawia fakt, czemu umowa została zawarta dopiero 3 czerwca, a do NCK wpłynęła jeszcze dwa tygodnie później, czyli z datą 17 czerwca? Tym bardziej, że w umowie pojawia się stwierdzenie, że "wielokanałowa kampania promocyjna" potrwa od 2 maja do 4 czerwca br. A co się kryje pod wyrażeniem "wielokanałowa kampania promocyjna"? Tego niestety nie wiemy. W umowie pojawia się także zapis dotyczący korzystania z logo NCK:

Logotypy powinny być zamieszczone zgodnie z księgą znaku NCK udostępnioną przez NCK po podpisaniu umowy i zaakceptowane przez Dział Komunikacji NCK. Umowa została zawarta z datą 3 czerwca, a do NCK trafiła 17 czerwca, podczas gdy kampania rozpoczęła się 2 maja - wniosek z tego jest taki, że przez około miesiąc logo NCK byłoby używane niezgodnie z umową. A czy było używane? To trzeba by sprawdzić na ulotkach, które nadal zaśmiecają Krakowskie Przedmieście... W umowie pojawia się też informacja dotycząca uczestnictwa Polskiego Radia w akcji "Orzeł może":

Polskie Radio promować będzie akcję zarówno za pośrednictwem swojego portalu internetowego, jak i przede wszystkim w codziennych audycjach i prezentowanych spotach (przewidywanych min. 18 emisji); Jednak to nie jedyne formalne zaangażowanie Polskieo Radia w akcję. Jak wynika z umowy, środki finansowe przeznaczone z NCK i Fundacji miały iść głównie na promocję wydarzenia za pośrednictwem stron internetowych i specjalnych aplikacji. W tym celu została zresztą założona domena orzełmoze.pl, której właściciel zapewne otrzyma wynagrodzenie za jej prowadzenie. Jak ujawnia portal prawo.vagla.pl - właścicielem domeny jest... Polskie Radio. Na tym etapie może to być trochę mylące - promowanie loga czy domeny Polskiego Radia chyba raczej nie jest swoistą "lekcją patriotyzmu" na Dzień Flagi. Jednak zagadek z Polskim Radiem w tle to nie koniec. Zleceniobiorca jest zobowiązany do prowadzenia wyodrębnionej dokumentacji finansowo-księgowej środków finansowych Narodowego Centrum Kultury otrzymanych na realizację Zadania, którego zakres określa niniejsza umowa, opatrywania klauzulą "płatne ze środków finansowych narodowego Centrum Kultury" oraz numerem umowy dokumentów stanowiących podstawę rozliczenia finansowego oraz przechowywania ich przez okres 5 lat po zakończeniu roku kalendarzowego, w którym zrealizowane było Zadanie

- mówi jeden z paragrafów umowy. Tymczasem strona Polskiego Radia, zajmująca się prowadzeniem kampanii akcji "Orzeł może" powstała wcześniej, przed powstaniem umowy. W takim razie jakim sposobem będzie można kontrolować jej finansowanie, jeżeli nie będzie podstawy odpowiedniego dokumentu? Z tego wszystkiego płynie tylko jedno podstawowe pytanie: kto tak naprawdę wziął z budżetu pieniądze na akcję "Orzeł może"? prawo.vagla.pl

Moc sprawcza Rzeczypospolitej. Elbląga dostęp do morza W 1920 r. podjęto decyzję o budowie portu w Gdyni. W 1923 r. zawinął doń pierwszy statek oceaniczny, a w 1934 r. stała się ona największym i najnowocześniejszym portem przeładunkowym na Bałtyku. II RP zbudowała podstawę materialną realizacji swych interesów uznając, że gwarancje traktatowe jej praw w Gdańsku nie są dostatecznym instrumentem ich zabezpieczenia. Państwo polskie miało wolę czynu i moc sprawczą. Nie prowadziło polityki upraszania sąsiadów o pozwolenie na swe normalne funkcjonowanie i nadziei, że dotrzymają oni swych obietnic. Gdynię zbudował kraj po 123 latach niewoli, siedmiu latach wojny i bez dotacji z UE. Z problemem pewności dostępu Elbląga do morza III RP boryka się zaś już 23 lata.
Elbląga „kresowa stanica” Liczący 124 tys. mieszkańców Elbląg leży nad rzeką o tej samej nazwie, na której znajduje się należący do miasta port. Ma on połączenie z Bałtykiem przez płytką rzekę Szkarpawę, dostępną tylko dla bardzo małych jednostek, albo przez tor wodny wiodący przez Zalew Wiślany i kontrolowaną przez Rosję Cieśninę Piławską, u której wrót leży główny port wojenny rosyjskiej Floty Bałtyckiej – Bałtijsk. To ta droga rozstrzyga o być albo nie być Elbląga jako portu morskiego.
Potencjał Elbląga W 10 portach i pięciu przystaniach polskiej części Zalewu Wiślanego odprawia się do 121 tys. pasażerów rocznie, w tym w Elblągu blisko 40 tys. W rekordowym dla turystyki 1993 r. w Elblągu zaokrętowało się 85 tys. pasażerów, a w szczytowym dla przeładunku 1997 r. przewieziono przez jego port 641 tys. ton towarów. Zdolność przeładunkowa elbląskiego portu wynosi jednak 1 mln ton. W sąsiedztwie Zalewu Wiślanego znajdują się atrakcyjne turystycznie krainy jezior mazurskich, warmińskich i chełmińskich. Z akwenem tym łączy je Elbląski Węzeł Wodny obejmujący rzeki: Elbląg, Tinę, Dzierzgoń, Balewkę, Fiszewkę, Kowalewkę, Wąską oraz Jezioro Druzno i Kanał Jagielloński, wiodący do Nogatu. Turyści z Niemiec czy ze Skandynawii, a w przyszłości także z bogacących się państw bałtyckich, dysponujący prywatnymi jachtami i chcący wypocząć na polskich pojezierzach czy też zwiedzić związany z Mikołajem Kopernikiem Frombork, lub dostać się tędy do Malborka, byliby cennym źródłem dochodów i tworzyli miejsca pracy w regionie. Byliby, gdyby nie fakt, że Rosjanie nie przepuszczają ich przez kontrolowaną przez siebie część Zalewu Wiślanego.
Dyktat suwerena W polsko-sowieckiej umowie granicznej z 1945 r. zapisano: W czasie pokoju przejście przez Cieśninę Piławską otwarte będzie dla statków handlowych pod polską banderą zdążających do portu Elbląg i z powrotem. (…) W wypadku wzięcia przez ZSRR udziału w wojnie w Europie, działanie niniejszego Protokołu ustaje. Zapis ten nakładał na połączenia Polski z Bałtykiem przez Zalew Wiślany ograniczenia podmiotowe (prawo żeglugi przyznano tylko statkom polskim), celowe (jedynie tym, zmierzającym do Elbląga – a zatem już nie np. do Fromborka, czy innych portów) i czasowe (czas pokoju). ZSRS nie respektował jednak nawet tych ustaleń i szlak pozostawał zamknięty aż do 1990 r. PRL nie protestowała.
Misia II 22 czerwca 1990 r. poseł na sejm RP Edmund Krasowski na jachcie Misia II dokonał śmiałego rejsu, egzekwującego prawa Rzeczypospolitej opisane w umowie z 1945 r. i przepłynął trasę Elbląg-Zalew Wiślany-Cieśnina Piławska-Gdynia. Zaskoczeni sowieci nie zareagowali. Tak rozpoczął się spór niepodległej już Polski z Moskwą o dostęp Elbląga do morza.
Rosyjskie „widzimisię” Międzypaństwowe rozmowy na temat drożności szlaku Elbląg-Bałtyk toczyły się w zmiennym rytmie w latach 1991-1996 i po 2002 r. Wejście Polski do UE, przygotowania do wejścia do Schengen, wojna w Iraku i wsparcie udzielone rewolucji na Ukrainie w 2004 r. przyniosły ochłodzenie stosunków polsko-rosyjskich. Skutkowało to trzykrotnym zamykaniem przez Moskwę szlaku wodnego przez Zalew Wiślany i Cieśninę Piławską. Przy pierwszej blokadzie w 2003 r. Rosjanie zażądali wykupywania przez pasażerów statków wycieczkowych rosyjskich wiz, nawet gdy podróżujący nie schodzili na ląd. Po raz drugi szlak został zamknięty w 2004 r. pod pretekstem „wygaśnięcia umowy z 1945 r.” 7 maja 2006 r. Rosja rozpoczęła trzecią i najdłuższą - trzyletnią blokadę. Żądała podpisania nowej umowy, gdyż stara zawarta była z „bratnim krajem socjalistycznym, którym Polska być przestała”.
Przekopać Mierzeję W tej sytuacji w 2007 roku na zlecenie Urzędu Morskiego w Gdyni rozpoczęto prace nad Studium Wykonalności Budowy Kanału Żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną. Spośród czterech potencjalnych lokalizacje kanału: Skowronki i Nowy Świat w gminie Sztutowo oraz Przebrno i Piaski w gminie Krynica Morska, wybrano Skowronki. Ta wersja była najtańsza i w porównaniu ze szlakiem przez Cieśninę Piławską najmocniej (o 94 km) skracała drogę Elbląg-Trójmiasto. Inwestycja, silnie promowana przez rząd PiS, miała być realizowana w latach 2008-2013.
Widzimisię umocowane traktatowo Pod wrażeniem tych planów Rosjanie podjęli kontrakcję dyplomatyczną. Najpierw w rozporządzeniu rządu Federacji Rosyjskiej z 15 lipca 2009 r. określili warunki żeglugi statków państw trzecich płynących przez Cieśninę Piławską do i z polskich portów nad Zalewem Wiślanym. Drogę tę udostępniono wówczas statkom pod banderą państw UE (spora ich część zarejestrowana jest jednak pod tzw. tanimi banderami egzotycznych krajów, a ich rejs musi być anonsowany na 15 dni przed terminem. W praktyce eliminuje to żeglugę nieregularną, czyli jednostki państw trzecich). Potem - od 1 września 2009 r., na mocy umowy polsko-rosyjskiej podpisanej w Sopocie przy okazji obchodów 70 rocznicy wybuchu II wojny światowej, trasa ta została otwarta także dla jednostek polskich. W umowie swobodę żeglugi po Zalewie Wiślanym nadano tylko statkom polskim i rosyjskim zarejestrowanym pod swymi narodowymi banderami. Wprowadzono jednak zakaz ruchu statków o charakterze niehandlowym. Statki mające zgodę na rejs, muszą przy tym zmierzać do portów posiadających status portów międzynarodowych, co eliminuje ruch jachtów ku mniejszym przystaniom. Osobna klauzula głosi, iż:  Każda Strona w razie konieczności (…) może wprowadzić ograniczenia dotyczące liczby oraz wielkości statków drugiej Strony  (…) lub wstrzymać przekraczanie przez nie polsko-rosyjskiej granicy państwowej, jak również wykonywanie przez nie żeglugi, jeśli wymagają tego względy obrony, zapewnienia bezpieczeństwa Państwa, bezpieczeństwa żeglugi bądź zachowania równowagi ekologicznej  w Zalewie. Ogólnikowość tych zapisów pozwala na zamknięcie szlaku pod byle pretekstem, podczas gdy w myśl umowy z 1945 r. jedynym powodem ku temu mogła być wojna! Umowę zawarto jedynie na pięć lat z możliwością jej automatycznego przedłużenia, gdyby żadna ze stron jej nie wypowiedziała.
Słowo honoru czekisty 16 dni po zawarciu umowy, która wchodziła w życie z chwilą podpisania, polski statek „Aquarella”, płynący z Helu do Elbląga, został zatrzymany w Bałtyjsku. Jako przyczynę Rosjanie podali fakt, że umowa nie została jeszcze ratyfikowana przez parlamenty Polski i Rosji. Incydent wyjaśniono, ale stanowi on ważne memento. Potwierdza bowiem, że cechą rosyjskiej strategii w kwestii żeglugi na Zalewie Wiślanym pozostaje unikanie ostatecznego rozwiązania problemu, po to, by móc uczynić zeń w razie potrzeby narzędzie nacisków politycznych na Polskę. Zmiana rządu w Polsce w 2007 r. i umowa z Rosją z 2009 r. wyhamowały plany przekopania Mierzei. Na mocy decyzji Ministerstwa Infrastruktury inwestycję odłożono do 2017 r., co należy uznać za sukces Rosji. Polska zamiast stworzyć materialne gwarancje niezależności żeglugi do swych portów na Zalewie Wiślanym, zadowoliła się łatwo podważalnymi gwarancjami prawnymi. Manewr Kremla wstrzymał realizację rozwiązania infrastrukturalnego, zniechęcił potencjalnych inwestorów i wytworzył sytuację sprzyjającą rozproszeniu zebranych dotąd na ten cel środków.
Przemysław Żurawski vel Grajewski

22/06/2013 Łatwiej naśmiecić niż posprzątać Elbląg! To teraz stolica polskiej demokracji, Jutro będzie „ dzień demokracji” w Elblągu. Będą kolejne wybory „ samorządowe”, ale dlaczego zjeżdża się do Elbląga cała ta ferajna z Warszawy? I zaczadzają spokojną atmosferę konania Elbląga, tak jak innych miast, miasteczek i wsi. Skoro samorządowe- to samorządowe.. Na co tam te wszystkie obiecacze i kłamczuchy? Znowu zalewają mieszkańcom, czego to dla nich nie narobią.. Że ludzie nie wezmą karabinów i granatów, żeby ich pogonić.. Za to co z Polską zrobili przez ostatnich dwadzieścia kilka lat.?. Precz z Okrągłostołową komuną. Platforma Obywatelska zadłużyła Elbląg na kilkaset milionów złotych- to mniej niż pani Gronkieiwcz Waltz- Warszawę. Wysokie podatki powodują w Elblągu, tak jak w całym kraju- bezrobocie. Czy ktoś jeszcze w Elblągu wierzy w te wszystkie banialuki tych wszystkich kłamców i oszustów? ”Oszust”- miał napisane na transparencie facet z Ruchu Palikota.. I rzecz nie dotyczyła jego samego, dotyczyła pana Donalda Tuska, który gościnnie przyjechał do Elbląga.. Ale z mieszkańcami na ulicach się nie spotykał.. Otoczył się ochroniarzami, żeby go pilnowali. Narobił krzywdy ludowi, a teraz nie chce mu spojrzeć w oczy.. To jest dopiero rasowy demokrata. Ale chce przeforsować kolejnego swojego kandydata… Żeby zatopił Elbląg do reszty.. Przy pomocy podatków można zniszczyć każdą wieś, miasteczko czy miasto.. Każdego człowieka. Nie licząc bombardowania dywanowego. Jak podatki będą rosły- kolejne setki tysięcy Polaków opuszczą ten piękny kraj.. A będą rosły , bo jesteśmy częścią Unii Europejskiej, której ideologią są wysokie podatki potrzebne na budowanie omipotentnego państwa opresyjnego opartego o potworną biurokracją i centralne rozdawnictwo pieniędzy przez biurokrację. No i o ideologię Rewolucji Francuskiej wrogiej naszej europejskiej tradycji. Na kolejne lata demokraci uchwalili- a jakże demokratycznie- prawie 1000 miliardów euro do podziału(????) Łupią Europejczyków co się zowie.. Europa umiera, oni ciągle myślą jak powiększyć wydatki. Im gorzej- tym mają być większe podatki.. To jest dopiero rozumowanie idioty.. Umierać , ale powoli..„Obywatele” mają już powoli dość tego fatałajstwa, tych głupich dyskusji pomijających sedno sprawy, tych aranżowanych wystąpień i pozorowanych kłótni o sprawy nieistotne i drugorzędne.. Tych czekowych obietnic bez pokrycia, tego tumanienia i oszukiwania w nieskończoność, tej niekończącej się opowieści o pomyślności i zbliżającym się dobrobycie.. Podczas gdy państwo polskie tonie.. A rządzący, którzy do tonięcia doprowadzili, brzydko się chwytają.. Jak to zwykle tonący. I brzytwa nie ma tu nic do rzeczy. Raczej brzydota.. I kolejny Fundusz utworzony za nasze pieniądze.. Utworzony wcześniej- musiałem jego utworzenie przegapić. Przepraszam Państwa, którzy czytają moje felietony.. Jak to się stało, że przegapiłem? Nadmiar informacji- być może. Fundusz się nazywa ”Fundusz Powrotu Emigrantów”(???) I jest częścią Europejskiego Funduszu Powrotu Emigrantów. Socjaliści żadnej okazji nie przegapią, żeby znowu zachachmęcić jakieś pieniądze.. Niczego nie tworzą, niczego nie potrafią, niczego pozytywnego nie stworzą- tylko destrukcja socjalistyczna. I wielkie marnotrawstwo. Można też utworzyć Fundusz Wyjazdu na Emigrację, żeby równoważył Fundusz Powrotu Emigrantów.. I dać mu odpowiednie fundusze niech realizuje zadania.. Są posady, jest prezes, jest sekretarka. Polska część Funduszu Obsługi Zadłużenia, pardon- Funduszu Powrotu Emigrantów na lata 2007- 2013 wynosiła- 18 084 375,67 euro(????), Czyli jakieś siedemdziesiąt parę milionów złotych.. Dobra oczywiście psu i mucha.. Zawsze mnie zastanawiało jak socjaliści europejscy wyliczają co do grosza to wielkie marnotrawstwo, które uprawiają.. O,67 euro..(!!!!). Tak jak na tablicach ogłoszeniowych ustawionych przy wybudowanych drogach.. Z Funduszu jakiegoś tam 6 234 123, 35 złotych(!!!) Jak można wyliczyć to wielkie marnotrawstwo z dokładnością do setnej części po przecinku.. Znowu jakaś ściema.. Wszędzie propaganda, jacy to są skrupulatni w oszczędzaniu.. „Oszczędzanie” po polsku- i „oszczędzanie”- po europejsku. Musi jedno drugie uzupełniać.. Ale skąd w takim razie- powstaje wielkie marnotrawstwo? Chyba z tej biurokratycznej oszczędności.. Biurokracja to potrafi oszczędzać! Prawda? Używanie słów „polskie ”,”polski”- jest też częścią uprawiania propagandy. Na przykład mój ulubiony redaktor ”polskiego” radia- zwanego publicznym, dla niepoznaki, a jest to typowe radio propagandowe propagujące” europejskość”, pan Roman Czejarek, wobec fok używa słów” polskie foki”(???) Nawet jakiś facet od fok zwrócił mu uwagę w studiu „ polskiego” radia., że trudno nazywać foki „polskimi’.. Co innego ślimaki- to są oczywiście ryby zgodnie z europejskimi wymogami standaryzacji.. Foki mogą być ptakami ssącymi, albo ślimakami pełzającymi. W zależności od większości w parlamencie Europejskim.. Na pewno są zwierzętami, ale niekoniecznie” polskimi ”. Chyba, że pan redaktor Czejarek załatwi im obywatelstwo polskie.. Foki powinny mieć paszporty polskie.. Tak jak inne zwierzęta podróżujące po socjalistycznej Europie w wagonach bydlęcych.. Właśnie! Dlaczego podróżują w wagonach bydlęcych, a nie sypialnych razem z ludźmi? Najwyższy czas coś w tej sprawie zmienić.. Prawa zwierząt się kłaniają! Prawa dla wszystkich zwierząt.. I dla” polskich” bocianów- jak je nazywa pan redaktor Roman Czejarek.. Czy bociany są „polskie”, czy po prostu- bezprawnie przelatują granice, bez paszportów i bez zgody Komisji Europejskiej.?. Bociany nie mają narodowości., panie redaktorze Czejarek. Ptaki mogą sobie fruwać jak uważają, a my- jeszcze ludzie- musimy nieć dowód osobisty i paszport, w zależności gdzie jedziemy. Po państwie Unia Europejska- wystarczy dowód, gdzieś dalej- paszport.. I ptaki nie płacą podatków, nie mają demokracji, nie wybierają się wzajemnie do samorządów i organów państwowych. Chociaż do Elbląga zaglądają, ale nikogo nie agitują.. I nie mają problemów z ciągłym wyborem władz- jak to w demokracji. Po prostu nie zwracają uwagi na ustroje- żyją jak Pan Bóg przykazał.. Zgodnie z zasadami obowiązującymi w przyrodzie.. Jak zimno- to wylatują do ciepłych krajów, nikogo nie pytając o zgodę.. One to mają wolność.. I nawet za zakładane gniazda nic nie płacą, ani grosza podatku.. I nie muszą błądzić po urzędach za zgodą na budowę gniazda. Nie muszą szukać dojścia do znajomego urzędnika. Nic nie wiedzą o podatku VAT.. O rozliczaniu PIT i CIT, nie znają profesora Modzelewskiego ani profesora Balcerowicza ,nie wiedzą kto jest premierem Polski, mimo, że są „polskie” i nie wiedzą, że „polski” premier udał się do Elbląga po prośbie.. Żeby ogłupiony lud znowu głosował na jego ludzi.. Nie wiedzą o co chodzi w tym głosowaniu, jednak żyją i ciągle powracają czując wiosnę.. I trzymają rytm przyrody. I żadna Narodowa Rada Powrotu Bocianów z Emigracji i Fundusz Wspomagający Powrót Bocianów -nie jest im do niczego potrzebny.. Po prostu przylatują do nas bez zaproszeń.. Czy to nie piękne ,czynione bez udziału złego człowieka? Bo zły człowiek jest zły dla dobrego człowieka.. Zło triumfuje przy obojętności ludzi dobrych. I tworzy zły , „ człowieczy los”, tak jak fałszująca w Opolu „Los człowieczy”- Joanna Moro. Może dlatego, że wcześniej zaśpiewała dla samego Aleksandra Kwaśniewskiego. Pan Bóg takich rzeczy nie wybacza.. Śpiewać dla złego człowieka,…(????)Chyba z nadzieją, że się poprawi.. Może poprawi się Doda, podczas tournee z ‘;polskim radiem w” Lecie z Radiem.”. pani Dorota Rabczewska zwana przez redaktora Czejarka” Dorotą”. „Dorota’ to, „ Dorota”- tamto. .Jakby nic się nie stało po zapadłym wyroku sądowym wobec niej.. Musiała się napruć jakiś ziół.. Ciekawe, że” polskie” radio zaprasza do współpracy damskiego Belzebuba, tak jak wcześniej” polska” telewizja zaprosiła do współpracy męskiego Belzebuba- pana Darskiego, zwanego z obca- Nergalem. Polskiemu radiu przewodniczy pan Siezieniewski( nie wiem czy dobrze napisałem nazwisko!) człowiek Lewicy od zawsze, a państwowej telewizji-Juliusz Braun- Unia, że tak powiem- Wolności, obecnie – Platforma Obywatelska. Czy nie należałoby powołać- Fundusz Powrotu Belzebubów? Z aktywami- powiedzmy 50 milionów na miesiąc..(!!!!) Ale by tych Belzebubów nawracało.. I ilu by się pojawiło nowych w kraju! Przy takich pieniądzach.. WJR

Kukiz u Wiplera Połączymy siły i rozpirzymy ich w dym „Wśród priorytetów programowych stowarzyszenia, przedstawionych na sobotniej konwencji, są: likwidacja PIT, ZUS i OFE, wprowadzenie emerytury obywatelskiej, zmniejszenie regulacji, uproszczenie systemu podatkowego, obniżenie kosztów pracy. Republikanie proponują prorodzinne ulgi podatkowe w podatku dochodowym; dwuletni urlop wychowawczy dla obojga rodziców i bon wychowawczy. „....”Zmniejszenie liczby przepisów i biurokracji, reforma podatków, jednomandatowe okręgi wyborcze są wśród propozycji przedstawionych przez uczestników konwencji stowarzyszenia Republikanie. Złamiemy kartel partii politycznych - deklarował Przemysław Wipler „...”organizacji współpracujących z "Republikanami". Wśród nich są m.in. Fundacja Republikańska, stowarzyszenie KoLiber, Związek Przedsiębiorców i Pracodawców, Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy, Federacja Małych i Średnich Przedsiębiorstw, Ruch na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych.Szef Republikanów Przemysław Wipler przekonywał, że Polska jest w trudnym momencie; 2,5 mln Polaków wyjechało z kraju, kolejni zastanawiają się nad wyjazdem, a dzieci stały się "towarem luksusowym".....”Polskie życie gospodarcze, polityczne, to życie kartelowe. Rządzi nami kartel partii politycznych, które żywią się z naszych pieniędzy. Nam się uda. Złamiemy ten kartel, żeby pomóc odblokować polską gospodarkę, przedsiębiorczość, system emerytalny - zapewniał. „.....”- Polska się budzi. Budzi się czynnik obywatelski. Musimy połączyć siły. Każdy z nas ma zupełnie innych ludzi. Do innych ludzi docieram ja, do innych Przemek (Wipler), Jarosław Gowin i inne podmioty. Działajmy równolegle dla dobra naszej ojczyzny, dzieci i wnuków. Przyjdzie taki moment, że połączymy siły i rozpirzymy ich w dym - mówił Kukiz. „.....”Prezes Związków Przedsiębiorców i Pracodawców Prywatnych Cezary Kaźmierczak przypomnia, że w Polsce jest 4 800 dużych firm, a małych i średnich przedsiębiorstw - dwa miliony. "To małe i średnie przedsiębiorstwa tworzą trzy czwarte miejsc pracy i sześćdziesiąt siedem procent PKB, a mimo to dla rządzących nie istnieją" - podkreślił. „....(źródło )
Punkty programowe Kongresu Nowej Prawicy Korwina Mikke Wzorem p.Wiktora Orbána na Węgrzech: chcemy zmienić obecną, skorumpowaną i niesprawiedliwą, III Rzeczpospolitą na Państwo Polskie. „....”Wolny rynek. Zlikwidujemy wszelką ingerencję rządu we gospodarkę. Po zmianie systemu nowe ustawy będą wchodziły w życie w 6 lat od chwili uchwalenia. „.....”Radykalnie uprościmy i obniżymy podatki; zniesiemy PIT, CIT oraz podatki od darowizn i kupna-sprzedaży – w celu radykalnego obniżenia kosztów i uproszczenia funkcjonowania przedsiębiorstw,
2. Obniżymy akcyzy do granic dopuszczanych przez UE. Być może będziemy za to musieli podnieść VAT.
3. Uwolnimy energię obywateli – zniesiemy bariery biurokratyczne, powrócimy do założeń ustawy Wilczka. W normalnej gospodarce jest miejsce dla wszystkich.
3. Skończymy z dyskryminowaniem małych i średnich przedsiębiorców, państwo polskie musi w końcu docenić drzemiący w tej grupie potencjał.
4. Nie dopuścimy do faworyzowania obcych przedsiębiorców pod jakimkolwiek pretekstem.
5. Radykalnie zredukujemy biurokrację – w celu obniżenia kosztów działalności państwa oraz ułatwienia życia obywatelom; urzędy są dla ludzi, a nie na dla urzędników,
6. Zlikwidujemy wszelkie agencje celowe.
7. Pozwolimy firmom działać bez wymaganych w obecnej sytuacji pozwoleń, licencji, koncesji, etc.
8. Zrównoważymy budżet – zaprzestaniemy zadłużania państwa (budżety bez deficytów), nie dopuścimy do życia na koszt przyszłych pokoleń; naszym dzieciom i wnukom chcemy zostawić sprawne państwo zamiast ogromnych długów. „....”Prezydentura. KNP opowiada się za silnym prezydentem. Godzimy się zarówno na model francuski, jak i amerykański.
„....”Uzdrowimy system wymiaru sprawiedliwości upraszczając prawo - i usuniemy skorumpowanych sędziów. „.....”Zasadniczo zreformujemy prokuraturę - uwalniając ja od wpływów politycznych; prokuratorzy rejonowi będą wybieralni. „....”Uznajemy rodzinę za podstawę życia społecznego.a) Będziemy chronić rodzinę, nie pozwolimy na ingerencję urzędników w jej życie”....”Nie dopuścimy, by zrównano małżeństwa z innymi związkami seksualnym,i i semi-seksualnymi. Ten status prawny przyznawany może być wyłącznie związkom mogącym płodzić dzieci. „....”Każdy będzie miał wybór ubezpieczyć się – w dowolnej firmie – lub nie. „....”Każdy ma prawo się urodzić i umrzeć naturalną śmiercią - z wyjątkiem morderców, którzy to prawo utracą. Państwo nie może angażować się w ułatwianie ludziom popełniania samobójstwa ani dopuszczać, by czynili to lekarze. „....”Oddamy ludziom pieniądze płacone na oświatę (na początek w formie „bonu oświatowego”) i umożliwimy każdemu tym samym dostęp do dobrej prywatnej oświaty. „....” za niedopuszczalne uważamy cenzurowanie pod różnymi pretekstami mediów, szczególnie internetu; swoboda krytyki władz jest jednym z fundamentów wolnego państwa. „....(więcej )
JF Libicki „Przemysław Wipler ma ambicje. To naturalne. Wolno mu. Pytanie tylko czy dziś – mając je – jest w stanie się „posunąć”? Czy rozumie, że dla tego – wypowiedzianego bardziej z zapałem młodzieńca niż polityka programu - musi szukać sojuszników. Sojuszników – cóż za paradoks, gdy widzi się jego antyrządową retorykę – których najwięcej znajdzie paradoksalnie właśnie po stronie szeroko rozumianego obozu rządowego. „.....(źródło)
Jak widzimy program gospodarczy Korwina Mikke jest programem , który skoczyłby epokę państwa opartego o pańszczyźniany model ekonomiczny . Program Korwina Mikkego jest bardziej „ludzki „ przywraca Polakom więcej godności i wolności niż program Wiplera Więc o co chodzi , dlaczego Wipler nie przyłączył się do Kongresu Nowej Prawicy . Bo Kongres Nowej Prawicy i Korwin Mikke nie dadzą Wiplerowi władzy, pozycji wodza Jednomandatowe okręgi są Polsce i Polakom potrzebne , i ideowa , ciężka praca Kukiza jest nie do przecenienia ale jak pokazuje przykład Wielkiej Brytanii jow nie zablokowały drogi do jej homoseksualizacji

http://naszeblogi.pl/38885-kukiz-nie-zapobiegl-homoseksualizacji-wielkiej-brytanii
Nawet dodanie do jow systemu prezydenckiego jak to ma miejsce w USA nic nie pomogło . Lewactwo niczym buldog wgryzło się w krtań Ameryki i dusi ją na śmierć.

http://mojsiewicz.salon24.pl/387953,hans-bader-polityczna-poprawnosc-likwiduje-demokracje-w-usa
Proszę zwrócić uwagę w programie Korwina Mikke na postulat wyboru prokuratorów okręgowych przez Polaków . Ze względów doktrynalnych Korwin Mikke nie wprowadził postulatu wyboru sędziów. Tamę lewactwu może postawić jedynie ustrój oddający obywatelom cała władzę nad krajem , czyli jow plus system prezydencki , plus silna instytucja referendum plus kontrola nad sądami , czyli wybór sędziów i prokuratorów przez obywateli . To wszystko musi być bronione przy użyciu broni przed zakusami władzy , czyli prawie do jej posiadania przez obywateli Postulaty ekonomiczne i gospodarcze Korwina Mikke i Wiplera jak również Tuska sprzed 7 lat ( 3x15 ) , są jak najbardziej słuszne. Każdy z nich , a najbardziej Korwin Mikke przywracały godność Polakom i rozszerzały ich wolność Dlaczego w takim razie Wipler kombinuje ze zgniłym konserwatysta Gowinem , który jest zwykłym listkiem figowym lewackiego rządu .

http://naszeblogi.pl/37044-pawel-kowal-tusk-jest-lewackim-ekstremista
Bo ma szansę na grę w kolonialnym systemie wodzowsko oligarchicznym jaki zafundowali Polakom Niemcy i Rosjanie.. Śpiewak „ Taki model polityki oligarchiczno-wodzowski wytworzył się w Polsce. Tak jak za komunizmu polityka jest robiona przez bardzo wąskie grupy przywódcze, reszta może korzystać z tego, że ich ugrupowanie jest przy władzy, ale de facto nie ma większego wpływu na strategię władzy. Innymi słowy oznacza to, że parlament jest całkowicie partyjny.” Wipler che wejść w ten układ polityczny. Istotą jego działania nie jest „publico bono” ale polityczna prywata . Dokładnie taka sama jak Tusk . Stworzenie partii wodzowskiej i otoczenie się kliką W odróżnieniu od radykalnych organizacji takich jak Ruch Narodowy , czy KNP , których programy raczej nie są nastawione na kompromis program Wiplera już jest „miękki „ , nastawiony na grę wyborcza w protektoracie . Grę wyborcza , której reguły nałożyły Polce kaganiec , a jej przebieg z obywatelskiego obowiązku i zaangażowania przeistoczył się w igrzyska dla motłochu System oligarchiczno wodzowski miał; być jak w czasach upadku Rzeczpospolitej Jagiellonów gwarantem ,że Polska nie wybije się na realną niepodległość . Wodzowie, kacykowie , baronowie stawali na czele partii i partyjek , które powstawały i upadały razem z nimi Ale nawet tak podły i prymitywny system jaki zgotowano w konstytucji II Komuny okazało się że miał lukę . W systemach takich istnieje groźba ,że pojawi się przywódca , który ten system wykorzysta . Przykładem jest Orban , niekwestionowany przywódca Węgrów. W Polsce pojawienie się silnego przywódcy próbowano rozwiązać przy pomocy Zamachu Smoleńskiego. Skutki tego są jednak odwrotne Jedynie silny ośrodka władzy może przeprowadzić zmiany konstytucyjne i zacząć budować nie kolonialny system polityczny . Dlatego powstanie takiego silnego ośrodka władzy jest warunkiem sine qua non wprowadzenia jakichkolwiek zmian . Jedynym realnym przywódcą , wodzem , który może wykorzystać słabość systemu i zbudować niczym Orban silny ośrodek polityczny jest Kaczyński. Co więcej Kaczyński znalazł młot na lewactwo, który pozwoli mu przeprowadzić reformy nawet wbrew swojemu otoczeniu . Kaczyński swoim orężem chce uczynić referendum. Instytucja silnego referendum jest równie ważna dla demokracji jak system jednomandatowy. A wy wypadku przeprowadzania reform i zablokowania pochodu lewactwa jest jeszcze ważniejsza Kazimierz Ujazdowski „ Deficyt demokracji to jedna z głównych wad systemu politycznego w Polsce. Nie chodzi tylko o to, żebrak warunków autentycznej konkurencji politycznej a pluralizm mediów jest fikcją. W Polsce demokracja bezpośrednia jest martwa. „...”W reakcji na to PIS chce ożywić demokrację bezpośrednią widząc waktywnej opinii publicznej sprzymierzeńca dobrej polityki. Zgłoszony do laski marszałkowskiej projekt zmian w Konstytucji zakłada urealnienie referendum iwięcej praw dla obywateli występujących z projektami ustaw.W tym pierwszym wypadkureferendum będzie obligatoryjne po zebraniu 1 miliona podpisów (z wyłączeniem zmiany Konstytucji i dziedzin dotyczących bezpieczeństwa państwa).W przypadku ludowej inicjatywy ustawodawczej wprowadzamy zakaz jej odrzucenia w I czytaniu (a więc konieczność prac merytorycznych) i równe prawa w postępowaniu legislacyjnym.Chcemy również, żeby obywatele mieli prawo do inicjowania zmian w Konstytucji. „...(więcej )
Wipler staje się „pożytecznym idiotą „ lewactwa , które wykorzystuje go przeciw swojemu śmiertelnemu wrogowi , przeciwko Kaczyńskiemu. Przykład Korwina Mikke pokazuje ,że lewactwo skutecznie kontroluje i wykorzystuje swoich „ pożytecznych idiotów „ dla swoich celów Uwierzę że Wipler ma na celu jedynie dobro Polski jeśli wprowadzi system prawyborów na kandydatów do Parlamentu Europejskiego, Sejmu i do samorządów. Jeśli wybory w partii na główne stanowiska będą powszechne, bezpośrednie w regule jednoturowej jow Ale tak nie będzie. Powstaje następna kanapa z kacykiem na czele , która obietnice zmian rzuci motłochowi niczym kość psu. Wipler bardziej był potrzebny w PiS , aby tam wzmocnić wolnorynkowe skrzydło , niż jako marionetka lewackiego reżimu I tutaj Kukiz ma rację „ Połączymy siły i rozpirzymy ich w dym „ . Pozostaje pytanie do kogo Wipler się przyłącza i kogo chce rozpirzyć w dym . Bo jak na razie jak sugeruje Libicki Wipler połączy siły z obozem reżimu przeciw Kaczyńskiemu Libicki „ Czy rozumie, że dla tego – wypowiedzianego bardziej z zapałem młodzieńca niż polityka programu - musi szukać sojuszników. Sojuszników – cóż za paradoks, gdy widzi się jego antyrządową retorykę – których najwięcej znajdzie paradoksalnie właśnie po stronie szeroko rozumianego obozu rządowego” Śpiewak „ Od lat następuje proces oligarchizacji polityki. Trudno wyobrazić sobie PiS bez Kaczyńskiego, Samoobronę bez Leppera czy LPR bez Giertycha. SLD nie istnieje, bo nie ma swojego Kaczyńskiego czy Tuska. Taki model polityki oligarchiczno-wodzowski wytworzył się w Polsce. Tak jak za komunizmu polityka jest robiona przez bardzo wąskie grupy przywódcze, reszta może korzystać z tego, że ich ugrupowanie jest przy władzy, ale de facto nie ma większego wpływu na strategię władzy. Innymi słowy oznacza to, że parlament jest całkowicie partyjny.”…” Cała funkcja parlamentu deliberowania, zastanawiania się nad pomysłami i dochodzenia do konkretnych rozwiązań została sprowadzona do jałowych politycznych pyskówek. Rola parlamentu zostaje zmarginalizowana, a władza przenosi się do jakiegoś ośrodka przyrządowego. Nie do rządu? Nie do Rady Ministrów. To raczej krąg osób skupionych wokół premiera, który podejmuje główne decyzje strategiczne, a ministrowie je wykonują.”… Uważam, że istotą konstytucji jest zasada równowagi władz, bo władze muszą się kontrolować, musi być jakiś mechanizm, który nie pozwoli, że władza się wyrodzi i stanie się niebezpieczna. W wypadku tych propozycji istnieje duże prawdopodobieństwo, że tak może się stać. Zakładają one, że partia większościowa ma wszystko: prezydenta, rząd i parlament. I nie ma żadnej instytucji, która może ją kontrolować i hamować. Paradoksalnie wcale nie jest tak, że jak ktoś ma więcej władzy, to lepiej rządzi. Nie ma żadnego dowodu na to, że tak silna władza jest efektywna. „....(więcej Mojsiewicz

Krzysztof Bosak: polskie elity w kółko przepraszają Polskie elity w kółko przepraszają; do tego stopnia, że zapomina się już o roli Niemców. Nagle okazuje się, że Jedwabne to wyłącznie polska zbrodnia. Później trzeba przepraszać za kolejne rzeczy, a na końcu Gross w swojej książce obwinia nas za Holocaust - przekonuje w rozmowie z Onetem Krzysztof Bosak, były poseł Ligi Polskich Rodzin, a obecnie jeden z liderów Ruchu Narodowego.

Z Krzysztofem Bosakiem, byłym posłem Ligi Polskich Rodzin, a dziś jednym z liderów Ruchu Narodowego, rozmawia Janusz Schwertner.

Ruch Narodowy zademonstrował siłę. Groźba nazizmu czy lepsza Polska? Czytaj reportaż w Onecie!

Janusz Schwertner: Coś Pana zaskoczyło, gdy słuchał Pan komentarzy po ostatnim Kongresie Ruchu Narodowego? Krzysztof Bosak: Zainteresowanie przerosło nasze oczekiwania. Nie zabrakło oczywiście negatywnych opinii. Nagle prawicowi publicyści chwycili za pióra i zaczęli krytykować nasze – przewidywane przez nich – wady i słabości. Nieoczekiwanie zmienił się za to sposób patrzenia na nas przez lewicę, która tymczasowo porzuciła etykietowanie nas faszyzmem i zaczęła poważnie rozważać to, co się wydarzyło.

Jakieś przykłady? Młody Pacewicz (syn Piotra Pacewicza, dziennikarza "Gazety Wyborczej" – przyp.red.) napisał, że można uczyć się od nas, jak w praktyce mobilizować szeroką koalicję ludzi wokół własnej krytycznej oceny sytuacji w Polsce. Z kolei Kolmasiak z Zielonych, który wcześniej organizował akcję blokowania naszych debat, chwalił nas m.in. za nowoczesną transmisję całego kongresu online czy umiejętność przyciągania ludzi poprzez serwisy społecznościowe. Lewica zmieniła ton. Zauważyła w nas środowisko warte bardziej szczegółowej analizy, co było zauważalne również w starannie zniuansowanym tekście Stokfiszewskiego na Krytyce Politycznej.

"Jeśli ktoś zdradził nasz naród, to czy nie powinien ponieść najsurowszej kary?" Czytaj wywiad z Robertem Winnickim!

Skąd społeczny strach przed Ruchem Marodowym? Ile w tym winy mediów, a ile w was samych? Rozpatrywanie pewnych procesów społecznych w kategoriach winy nie ma sensu. Je trzeba po prostu przyjąć, tak jak np. te wykazane przez ostatnie badania Pew Research Center, które wykazują, że w Polsce w ostatnich latach o 3 punkty procentowe spadła społeczna akceptacja dla homoseksualizmu. Wskazywanie winnych jest w takich przypadkach bezprzedmiotowe. Narodowe myślenie o polityce, już od czasów Dmowskiego, polega na tym, by rozpatrywać nie tyle winy, nie moralizować o polityce, lecz myśleć nad interesami. Możemy więc zastanawiać się: w czyim interesie leży to, by nas stygmatyzować? Odpowiedź wydaje się prosta: interes ma w tym obecny establishment polityczny i medialny. Choć bardziej chyba ten polityczno-intelektualny.

Czemu intelektualiści mieliby się bać narodowców? Bo gdyby dopuścić nasze myślenie jako równoprawne, część profesorów musiałaby zaprzeczyć swoim życiorysom. Ogromna większość z nich tworzyła przecież swój dorobek naukowy, dokonując wykładni marksizmu i leninizmu. Teraz się przemianowali na liberalizm czy postmodernizm, ale głęboka struktura ich myślenia pozostała bez zmian. Kiedyś byli bardziej ukierunkowani na Moskwę, dziś zerkają w kierunku Berlina, Paryża czy Brukseli. My to kontestujemy.

Czemu boi się establishment polityczny? Politycy podporządkowali państwo strukturom europejskim. Zaakceptowanie nas oznaczałoby podważenie wszystkiego, co oni głoszą. Gdzie więc rzeczywiście leży wina? W Jałcie. W momencie, gdy trafiliśmy do bloku wschodniego, nasze elity zostały zastąpione przez te, narzucone nam przez Sowietów. Myślenie w kategoriach chrześcijańsko-narodowych zostało trwale wypchnięte na margines. My chcemy ten proces odwrócić.

"Zgadzam się z Ruchem Narodowym. Polska nie jest niepodległym państwem". Przeczytaj wywiad z prezesem Organizacji Monarchistów Polskich!

Strach bierze się też z czegoś znacznie prostszego. Postronni obserwatorzy starć między ruchami lewicowymi i prawicowymi boją się jakichkolwiek przejawów agresji: słownej czy fizycznej. Może warto jednoznacznie odciąć się od ludzi, którzy mając na ustach hasła narodowe, uciekają się do przemocy? Czy rzeczywiście mamy do czynienia z niepokojącymi zdarzeniami, które wymagałyby naszej interwencji? Moim zdaniem nie. Nie widzę, by ludzie inspirowani ruchem narodowym dokonywali jakichś złych czynów na ulicach. A jeśli już się zdarzy najdrobniejszy incydent, jak ten niedawny na Uniwersytecie Warszawskim (grupa narodowców zakłóciła wykład prof. Magdaleny Środy – przyp. red.), to lewica podnosi to do rangi terroru, choć nikomu włos z głowy nie spadł. Jeśli zaś doszłoby do rzeczywistych aktów przemocy, to nikomu w Ruchu raczej nie przyszłoby do głowy, by to pochwalać.

Mimo wszystko jednoznaczny głos płynący od liderów Ruchu Narodowego mógłby dać jasny przekaz: z jakimikolwiek przejawami agresji nie chcemy mieć nic wspólnego. Powtórzę jeszcze raz, że to przypisywanie nam przemocy jest głęboko przesadzone. Do przemocy większą obecnie skłonność ma często skrajna lewica. Ale istotny jest jeszcze jeden aspekt: gdybyśmy wykonali jakikolwiek tego typu gest, to od razu byłby on rozgrywany przez naszych przeciwników. Nie chcemy wszczynać dyskusji o naszych domniemanych winach, bo to mogłoby się nigdy nie skończyć. Byłoby jak z Jedwabnem. Polskie elity w kółko przepraszają; do tego stopnia, że zapomina się już o roli Niemców. Nagle okazuje się, że to wyłącznie polska zbrodnia. Później trzeba przepraszać za kolejne rzeczy, a na końcu Gross w swojej książce obwinia nas za Holocaust.

Początek formularza

Czy uważasz, że Ruch Narodowy stanie się znaczącą siłą polityczną?

Dół formularza

Gdy prof. Tomasz Nałęcz przyrównał Jarosława Kaczyńskiego do prezydenta Rzeszy Paula von Hindenburga, który nie dostrzega rodzącego się na prawo od niego zagrożenia – jakim mieliby być polscy nacjonaliści – liderzy Ruchu Narodowego odpowiadali raczej atakami ad personam. Ja poproszę o polemikę z prof. Nałęczem. Czemu – waszym zdaniem –  profesor nie ma racji? Bo mamy 2013 rok i jesteśmy Polakami. Wszystkie tego typu analogie są nieprawdziwe. Zasadzają się na podstawowym fałszu lewicowym: każdy nacjonalizm każdego narodu ma ten sam charakter – musi on z czasem stać się nazizmem i wypełnić się dokonując Holocaustu. To jest klisza ich myślenia. Lewicowcy mają umysły pełne ideologii. Nie potrafią rozpatrywać rzeczywistości taką, jaka ona naprawdę jest. Nie oceniają trzeźwo, dokonują jedynie projekcji własnych obaw. Tymczasem nacjonalizm narodu wyrasta z jego tradycji i historii. Jeżeli polski naród jest chrześcijański, a kultura polityczna raczej pokojowa, to absolutnie nic złego nam nie grozi. Polski nacjonalizm prowadzi do zupełnie innych postaw.

Początek formularza

Czy uważasz, że Ruch Narodowy stanie się znaczącą siłą polityczną?

Dół formularza

Nazizm nie ma prawa jeszcze raz się wydarzyć? Gdy rodził się w Niemczech, panowały tam zupełnie inne warunki polityczno-ekonomiczne niż obecnie. Dziś kontekst historyczny jest inny. Tamte procesy już się nie powtórzą. Zagrożenie dla pokoju i wolności dostrzegam zupełnie gdzie indziej niż tzw. "antyfaszyści": w rozwijającej się tyranii międzynarodowej finansjery, która zaczyna mieć większą władzę niż pojedyncze państwa. Rządzą nami struktury ponadnarodowe i nie odpowiadające przed nikim – nie tylko UE, ale także Trybunał w Strasburgu, organizacje handlowe i szereg innych międzynarodowych ciał. Mamy do czynienia z bezprecedensową w historii inflacją prawa międzynarodowego. W tym tkwi prawdziwe zagrożenie. Część nowej lewicy zdaje się to dostrzegać, ale jest wobec tych procesów zupełnie bezradna bo jednocześnie odrzuca państwo narodowe. Natomiast lewica mainstreamowa woli powtarzać utarte slogany, które nas nie interesują i nie dotyczą.

Minister Bartłomiej Sienkiewicz stwierdził niedawno w "Gazecie Wyborczej", że "środowiska narodowe zawsze rodzą przemoc, która uderza w najsłabszych".To jakieś brednie. Minister chyba nie zapoznał się jeszcze z dokumentami własnego resortu. Gdyby przejrzał je dokładnie, to mógłby się przekonać, że w raportach nie odnotowano żadnego zagrożenia płynącego z naszej strony. Ono idzie z innego kierunku: ze środowisk lewicowych i anarchistycznych. Minister powinien przyjrzeć się problemom, jakie mają jego zachodni koledzy. Niemiecki urząd ochrony konstytucji wskazuje, że główne niebezpieczeństwo pochodzi ze skrajnych grup lewicowych. To one dokonują w Berlinie dziesiątek podpaleń drogich samochodów w ramach tzw. walki z kapitalizmem. Może minister Sienkiewicz jeszcze nie do końca wdrożył się w swój urząd.

"Jaruzelski to komuch. Nie dopuścimy do tego wydarzenia". Czytaj wywiad z Arturem Zawiszą!

Mógł mieć na myśli demonstracje, w trakcie których padają mocno obraźliwe hasła. Pan je ocenia pozytywnie? Jak najbardziej! Słowa, które wartościują jakieś zjawiska negatywnie, są potrzebne. Jeśli z nich zrezygnujemy, to popadniemy w tyranię poprawności politycznej. Na tym polega debata: jedne wydarzenia oceniamy dobrze, inne źle i dzielimy się swoją oceną. Jednych może to przyciągać, innych odstraszać.

Zawsze pozostaje pytanie, czy walka z poprawnością polityczną nie myli się nam z brakiem kultury słowa. Pan w swoich wystąpieniach używa języka radykalnie innego, od tego, jaki słyszymy w czasie różnych demonstracji. Inaczej rozmawia się w mediach, inaczej na ulicy. Zresztą nie przesadzajmy. Niech pan zobaczy, jak wyglądały ostatnie protesty we Francji przeciwko małżeństwom homoseksualnym. Były bardzo ostre, w Polsce nigdy do takich nie doszło. Wiele zależy też od indywidualnego temperamentu. Ja dyskutuję spokojnie, ale są tacy, którym brakuje takiej cierpliwości i wyrażają poglądy w sposób bardziej zdecydowany i  bezkompromisowy. Mają do tego prawo.

Obecnie w ostrych słowach krytykujecie pomysł SLD dotyczący celebrowania urodzin gen. Wojciecha Jaruzelskiego w Sejmie. Ta postać nie powinna być honorowana w polskim parlamencie, który jest – a przynajmniej powinien być – symbolem praworządności. Tymczasem Jaruzelski to symbol pogwałcenia praw obywatelskich, zamordystycznych rządów i spacyfikowania opozycji antykomunistycznej. Musimy wyrażać swój sprzeciw. Będziemy chcieli pokojowo nie dopuścić do tego wydarzenia. Nawiasem mówiąc, sam niedawno miałem urodziny i jako były poseł nie zażądałem jednak, by świętować je w Sejmie RP. Na to, by celebrować urodziny Jaruzelskiego w parlamencie, mogli wpaść tylko niegdysiejsi komunistyczni aparatczycy. Postaramy się temu zapobiec.

Ekstrapolacja transformacji, czyli transformacja ekstrapolacji. Kilka słów o Białej Księdze Bezpieczeństwa Narodowego Mamy „Białą Księgę Bezpieczeństwa Narodowego Rzeczypospolitej Polskiej” – liczący 260 stron efekt kilkuletnich wysiłków dwustuosobowego zespołu powołanego w listopadzie 2010 roku przez Komorowskiego do opracowania Strategicznego Przeglądu Bezpieczeństwa Narodowego. Pod kierownictwem szefa BBN min. Kozieja opracowano tajny raport, a „Księga” jest jego jawną wersją. Wspólne dla obu dokonań są „rekomendacje”, czyli co trzeba zrobić w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego, przedstawione niewtajemniczonej gawiedzi ogólnie, a tajnie i zapewne szczegółowo w raporcie. Trudno jednak sądzić, że wersja tajna merytorycznie różni się od jawnej. Jeden z komentatorów ma forum internetowym zauważył trochę złośliwie: „takie opracowanie mógł zrobić średnio rozgarnięty przedszkolak. Ale zapewne wszyscy pisali, żeby Komorowski zrozumiał”. Opracowanie otwiera podobizna krzywo uśmiechającego się bezwąsego promotora publikacji zapewniającego w słowie wstępnym, że oto mamy „nowatorskie przedsięwzięcie analityczno-organizacyjne” bowiem: Wiele spraw zostało podjętych po raz pierwszy w takim wymiarze.

Mamy poznać diagnozę i prognozę „środowiska bezpieczeństwa” oraz koncepcję działań strategicznych i „strategii preoperacyjnej”, czyli przygotowującej system bezpieczeństwa narodowego do działania. Bo też zdaniem autorów opracowania ten system to największy kłopot. „Obecnie jest to w istocie suma odrębnych, różnie ze sobą powiązanych podsystemów operacyjnych i podsystemów wsparcia, z wewnętrznie mało spójnym podsystemem kierowania bezpieczeństwem narodowym. Utrudnia to synergię. (współdziałanie – RSz) Kompetencje poszczególnych podmiotów są rozproszone lub powielone, istnieje zbyt dużo organów planistycznych, a koordynacja jest ograniczona. Brakuje też spójnego prawa, szczególnie w odniesieniu do podsystemu kierowania bezpieczeństwem narodowym. Sytuacja taka stwarza z jednej strony ryzyko powstawania luk kompetencyjnych, a z drugiej powoduje zbędne dublowanie wysiłków, co prowadzi do marnowania części posiadanych sił i środków, a zatem przesądza o nieekonomiczności i nieefektywności systemu.” Skoro nie ma „spójnego prawa” regulującego podsystemu kierowania bezpieczeństwem narodowym, to wygląda, że systemu bezpieczeństwa narodowego nie ma!

Komuniści posługiwali się materializmem dialektycznym, gdzie procesy społeczne i polityczne ujmowano jako ścieranie się występujących przeciwieństw. Zdaje się, że ten klimat rozumowania przyjęli autorzy „Księgi Bezpieczeństwa” stwierdzając w diagnozie stanu bezpieczeństwa narodowego i w kluczowej kwestii interesu narodowego, że decydują wyznaczniki materialne będące podstawą działań w triadzie możliwości, gdzie mamy tezę, przeciwną jej antytezę, a przyjmuje się do wykonania wynik ścierania się – syntezę. W prognozie „możliwego kształtowania się strategicznych warunków bezpieczeństwa” mamy więc „trzy scenariusze”: „integracyjny” (teza),  „dezintegracyjny” (antyteza) i „ewolucyjny” (synteza). I wniosek: „Za najbardziej prawdopodobny uznaje się scenariusz ewolucyjny”. W przyjmowanej koncepcji działań strategicznych, określanych jako „strategia operacyjna” też  są „trzy opcje strategii operacyjnej Polski”. Jako teza występuje „opcja maksymalnego umiędzynarodowienia bezpieczeństwa Polski”. Antytezą jest „opcja autarkii strategicznej (samodzielności i samowystarczalności)”. Natomiast syntezą -  „opcja zrównoważonego umiędzynarodowienia i usamodzielnienia bezpieczeństwa Polski”. Jako wniosek: „Rekomendowaną jest opcja trzecia”. W części poświęconej koncepcji przygotowania systemu bezpieczeństwa narodowego mamy znowu „trzy opcje” strategii preparacyjnej: „umiędzynarodowienia systemu bezpieczeństwa narodowego”, „usamodzielnienia systemu bezpieczeństwa narodowego” i  „zrównoważonego integrowania bezpieczeństwa narodowego” I znowu podobny wniosek: „Za najbardziej zasadną uznaje się opcję ostatnią, tj. zrównoważonego integrowania systemu bezpieczeństwa narodowego”.

Trzy warianty ruchu Za każdym razem wybierano wariant trzeci wspominając przy tym zachowawczo, że „gdyby pojawiła się taka możliwość lub konieczność” to. być może. trzeba będzie podjąć inne opcje. Zwłaszcza, że w polskim przypadku: „Szczególną specjalnością strategiczną powinny być zdolności przeciwzaskoczeniowe. (!!?) Bowiem: „Jest to opcja ekstrapolacji rozpoczętych już obecnie procesów transformacji systemu bezpieczeństwa.” Nie wiadomo dlaczego tej opcji nie zaprezentowano w omawianych kierunkach działania więc tym bardziej nie wiadomo na czym ma polegać „ekstrapolacja transformacji”. Trudno dociec na jakiej podstawie wybierane przez autorów „Księgi” opcje „trzecie” za każdym razem są reklamowane jako najbardziej prawdopodobne. Nie na tym jednak tylko polega błąd. W planowaniu obronnym, przewidując zmiany, rozpoznając wyzwania i zagrożenia nie wolno posługiwać się scenariuszami „prawdopodobnymi”. W tej dziedzinie za podstawy trzeba brać scenariusze przewidujące niekorzystny bieg zdarzeń, czego autorzy „Księgi” na wszelkie sposoby unikają. To prawda, że jeśli pesymistyczne przewidywania nie sprawdzą się, to poczynione zabezpieczenia okażą się zbędne. Jeśli jednak przyjmiemy scenariusze nie przewidujące niekorzystnych zmian, a one nadejdą, to państwo czeka katastrofa. A może się zdarzyć – czego eksperci Komorowskiego nie wykluczają, że niekorzystne zjawiska wystąpią nagle. Co się stanie jeśli na „zmianę opcji” nie będzie czasu? I skąd w razie zagrożenia wojną wezmą się przeszkolone rezerwy, jak będzie wyglądała mobilizacji armii?

Wiek XX powinien pozostawić wiedzę utwierdzającą w przeświadczeniu, że bezpieczeństwo narodu, niepodległe i suwerenne państwo są dobrem o które trzeba dbać i je umacniać, zwłaszcza wtedy, gdy sądzi się, iż mamy stan zadowalający. Historia uczy, że należy „dmuchać na zimne”, bowiem kiedy zagrożenie staje się widoczne bywa zwykle za późno, aby mu skutecznie zapobiec. Karol Marks w jednym z listów do Engelsa pisał: „Oczywiście, mogłem się skompromitować. Ale zawsze z pomocą przyjdzie odrobina dialektyki. Rzecz jasna sformułowałem swoje prognozy w taki sposób, by były poprawne także jeśli zdarzy się rzecz dokładnie przeciwna.”  Być może eksperci Komorowskiego z tego samego powodu użyli „odrobiny dialektyki”.

Interes mniej ambitny W „Księdze” czytamy:

Punktem wyjścia każdego kompleksowego studium bezpieczeństwa państwa jest diagnoza jego potencjału strategicznego jako podmiotu bezpieczeństwa. To podstawowy krok pozwalający na sformułowanie interesów narodowych i wynikających z nich celów strategicznych w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego. Wynikałoby z tego, że formułowanie interesu narodowego jest uzależnione od wielkości posiadanego potencjału. Dlatego interes narodowy, wg autorów „Księgi”, może być mniej lub bardziej ambitny. W okresie zaborów państwo polskie nie istniało. Ukształtowany wielowiekową tradycją naród polski i jego terytorium zostały rozdzielone na trzy części włączone do państw zaborczych. Najżywotniejszym i bardzo „ambitnym” interesem Polaków było wówczas odzyskanie niepodległości i odbudowa państwa polskiego. Interesem każdego z państw zaborczych było zaś niedopuszczenie do tego. Państwa zaborcze dysponowały potencjałem pozwalającym na poskromienie Polaków. Polacy potencjału dla zrealizowania interesu narodowego nie mieli. Polska nie odzyskałaby niepodległość w 1918 roku, gdyby Józef Piłsudski rozumował tak, jak autorzy  „Białej Księgi” Komorowskiego.

Współczesne pojęcie interesu narodowego oznacza dążenie do stworzenia silnego i sprawnego państwa. Naród jako suweren za pomocą państwa zabezpiecza się przed agresją, zachowuje i umacnia narodową tożsamość, podnosi standard życia (dobrobyt), zapewnia ład i porządek w kraju. Tak właśnie został sformułowany polski interes narodowy w Konstytucji RP: „Rzeczpospolita Polska strzeże niepodległości i nienaruszalności swojego terytorium, zapewnia wolności i prawa człowieka i obywatela oraz bezpieczeństwo obywateli, strzeże dziedzictwa narodowego oraz zapewnia ochronę środowiska, kierując się zasadą zrównoważonego rozwoju.” (art. 5.) Władze Rzeczypospolitej mają obowiązek realizowania tak zapisanego interesu narodowego. Zaś autorzy „Księgi” zdają się sugerują, że gdyby pojawiły się zagrożenia wobec których  potencjał państwa będzie niewystarczający, to trzeba będzie skorygować interes narodowy na mniej „ambitny.

Co widzą żaby? Autorzy „Księgi” zapowiadają, że w swoim opracowaniu zaprezentują „całościowe podejście do bezpieczeństwa”. Przedstawiają równoprawne „dziedziny bezpieczeństwa”: obronną, ochronną, społeczną i gospodarczą i podobnie usytuowane podporządkowane im „sektory”. Najwięcej tych sektorów mieści się w części społecznej i gospodarczej. Stosownie do tego w treści „Księgi” znajdziemy najwięcej informacji z tych poza-obronnych dziedzin bezpieczeństwa. Zostaniemy zalani potokami wiadomości na temat klimatu, służby zdrowia, demografii, więziennictwa, wymiaru sprawiedliwości, itp. Stosunkowo najmniej znajdziemy na temat sił zbrojnych. Spotkamy jednak optymistyczne zapewnienie: „Dotychczasowe doświadczenia procesu transformacji potwierdziły, że profesjonalne siły zbrojne – dyspozycyjne, mobilne, ale także odpowiednio uzbrojone i wyszkolone – są skuteczniejsze i sprawniejsze, a w konsekwencji mają większą wartość operacyjną i lepiej gwarantują bezpieczeństwo państwa i jego obywateli niż armia z poboru.” Nie wiadomo jednak jaką armię profesjonalną oglądali eksperci Komorowskiego, pewne jednak, że to nie mogła być armia polska. Fakty nie potwierdzają profesjonalizmu, wysokiej jakości wyszkolenia i uzbrojenia armii stworzonej przez PO. Dziwacznie zdefiniowano w „Księdze” dziedzinę obronną. Potencjał obronny tworzą: służba zagraniczna (dyplomacja) pracująca na rzecz bezpieczeństwa, Siły Zbrojne RP, wojskowe służby specjalne oraz przemysł obronny. Nie wiadomo czemu do obrony włączono dyplomację, a np. cywilne służby specjalne nie. Być może dlatego, że obecny szef MSZ był rywalem Komorowskiego w staraniach o kandydowanie na prezydenta i teraz Komorowski jak zwierzchnik „od obrony” chciałby w odwecie podowodzić resortem Sikorskiego? Dziwi też nadzwyczajne wyróżnienie wojskowych służb jako równoważnego sektora z siłami zbrojnymi i przemysłem obronnym w sytuacji, gdy w innej części opracowania pada postulat, aby te służby włączyć w skład Sił Zbrojnych RP. Generalnie mamy nie tyle „całościowe podejście” do problematyki bezpieczeństwa narodowego, co chaotyczne i w kolejnych rozdziałach powtarzające się opisy i dywagację na temat każdego przejawu działalności państwowej, który można jakoś skojarzyć z bezpieczeństwem. W dowcipie Jasiowi z ostatniej ławki wszystko kojarzyło się z częścią ciała na cztery litery. Autorom „Księgi” wszystko kojarzy się z bezpieczeństwem. Zespół opracowujący Strategiczny Przegląd Bezpieczeństwa Narodowego nie dostrzegł, że w całokształcie badanej problematyki są zagadnienia o różnym ciężarze gatunkowym. Inne znaczenie dla bezpieczeństwa narodowego ma przecież kulejąca służba zdrowia, przestępczość nawet zorganizowana, czy zagraniczny terroryzm, a inne nacisk militarny ze strony silniejszego państwa. Największym i najgroźniejszym niebezpieczeństwem jest przecież wojna!

Poważnych zagrożeń nie widzę Istnieje hierarchia zagrożeń, różne poziomy kryzysu i w związku z tym inne co do znaczenia segmenty w systemie bezpieczeństwa narodowego. Spoglądając od tej strony za najważniejsze należy uznać siły zbrojne i wszystkie elementy struktury państwowej przeznaczone do wspierania wysiłku zbrojnego. Dlatego zresztą mamy Ministerstwo Obrony Narodowej, a nie resort spraw wojskowych i z tego względu minister obrony powinien koordynować całokształt zadań obronnych w państwie. Natomiast zadaniem najważniejszym winno być stworzenie Narodowego Systemu Obrony Państwa gwarantującego trwałość bezpieczeństwa narodowego Na sprawy bezpieczeństwa narodowego należy więc spoglądać niejako z lotu ptaka, może nawet orła,  a nie z perspektywy żaby.

Wzajemność skorpiona Położenie Polski, jej wielkość i potencjał, w tym obronny, każą z największą uwagą obserwować zmiany zachodzące w obecnym ładzie międzynarodowym. Odchodzi w przeszłość układ z dominującą pozycją USA. Powstaje nowy, ład wielobiegunowy. Autorzy „Białej Księgi” stwierdzają, że obecność USA w Europie i strategiczna współpraca amerykańsko-polska mają ogromne znaczenie i zauważają, iż: „Szereg niewiadomych rodzi się w związku z coraz bardziej widoczną reorientacją strategiczną USA w kierunku Azji i Pacyfiku.” Widzą potrzebę umiejscowienia NATO „wokół podstawowej funkcji gwarantowania bezpośredniego bezpieczeństwa swoich członków”. Chcieliby wzmocnienia Unii Europejskiej postulując odnowienie Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony oraz aktualizacji przyjętej jeszcze w 2003 roku Europejskiej Strategii Bezpieczeństwa. Ale nie dostrzegają, że Polska jest zbyt małym potencjałem, aby skłonić USA lub główne mocarstwa UE do przyjmowania jej postulatów. W tekście opracowania pojawiają się nieśmiałe propozycje, co należałoby robić w razie negatywnych zmian. Mówi się aby szukać ratunku w podtrzymywaniu „współpracy i dobrych stosunków z partnerami z Trójkąta Weimarskiego i Grupy Wyszehradzkiej oraz z państwami bałtyckimi i skandynawskimi”. Powstaje pytanie, dlaczego autorzy „Księgi” chcą tylko kontynuować obecną współpracę zamiast starać się by nabrała ona konkretnych i ścisłych wymiarów, zwłaszcza w dziedzinie wojskowej. Tego przecież wymaga chociażby stan stosunków z Rosją. W tekście „Księgi” wspomina się, że Rosja od 2007 roku zawiesiła wykonywanie Traktatu o konwencjonalnych siłach w Europie (np. nie zaprasza przedstawicieli obcych armii na ćwiczenia wojskowe), a od 2008 roku intensywnie zbroi się. Jednak zdaniem ekspertów Komorowskiego Kreml „obecnie nie ma możliwości odbudowy pozycji z czasów ZSRR, ani w Europie, ani w skali globalnej.” A ponadto: „Oddziaływanie Rosji na obszarze poradzieckim relatywnie osłabło”. Nie wiadomo w jaki sposób ustalono osłabienie rosyjskich wpływów w byłych republikach sowieckich, wiadomo jednak, że nawet bez mocarstwowej pozycji Rosja ma dość sił, aby Polsce zagrozić militarnie.

Zasada wzajemności Na stronach „Białej Księgi” słusznie zauważa się, że Polska może doświadczyć presji militarnej w formie „skokowej rozbudowy potencjału militarnego, naruszającej istniejący stosunek sił”; „demonstracji siły w postaci ćwiczeń wojskowych”; „szantażu groźbą konfliktu zbrojnego”. W razie niekorzystnego rozwoju zdarzeń taka presja może przekształcić się w realny konflikt zbrojny – zauważają autorzy „Księgi”. Największy na świecie wzrost wydatków na cele wojskowe w 2012 r. zanotowała Rosja – ogłosił Sztokholmski Międzynarodowy Instytut Badań nad Pokojem. Kreml deklaruje zresztą wydanie w najbliższych latach na zbrojenia setki milirdów dolarów. Zdaniem premiera Miedwiediewa skala modernizacji rosyjskiej armii może być porównywana tylko z tą, jaka miała miejsce w trakcie II wojny światowej. Powstaje pytanie, czy to nie jest „skokowa rozbudowa potencjału militarnego”? Polska strona udaje, że nie dostrzega rosyjskich zbrojeń, a „Gazeta Wyborcza” nawet pisała, że polska armia pokonałaby rosyjską. W pobliżu granic Polski mają być przeprowadzone kolejny raz wielkie manewry. Z oszczędnej wypowiedzi ministra obrony Rosji można wnosić, że przewiduje się obronę terytorium Białorusi w odpowiedzi na rozmieszczenie w “krajach sąsiednich” elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Jak donoszą media w scenariuszu manewrów przewiduje się prewencyjne bombardowanie Warszawy z użyciem ładunków jądrowych. Retoryczne więc będzie pytanie, czy takie manewry są demonstracją siły? Jednak min. Koziej spytany o komentarz do manewrów „Zapad 2013” powiedział: „Rosjanie ćwiczą, nie można się oburzać, że ćwiczą, bo inaczej byśmy się oburzali, że w ogóle mają wojsko. My powinniśmy również ćwiczyć” – dodał na szczęście. Wreszcie szantaż groźbą konfliktu zbrojnego. Przypomnijmy jak przywódcy rosyjscy grozili wymierzeniem rakiet w głowicami nuklearnymi, gdyby na terytorium Polski pojawiły się elementy amerykańskiej tarczy antyrakietowej. Szef rosyjskiego Sztabu Generalnego wyjaśniał: „decyzje o prewencyjnym użyciu naszych środków rażenia będą podejmowane w okresie zaostrzenia sytuacji”. Jaki charakter mają takie pogróżki?  Czy miały one wpływ na postawę administracji prezydenta Obamy w sprawie tarczy antyrakietowej?

Autorzy „Księgi” pytają: „Czy Rosja będzie utrzymywać swój kurs na budowę mocarstwowości, nie licząc się z innymi, zwłaszcza sąsiadami, a nawet ich kosztem? Czy też nastąpi zmiana tego kursu na rzecz współpracy w budowaniu wspólnego bezpieczeństwa?” I odpowiadają: „Na dzisiaj bardziej prawdopodobny wydaje się niestety scenariusz kontynuacyjny, niekorzystny dla Polski.” A jakie wyciągają wnioski? Twierdzą, że potrzebny jest „rozwój współpracy z Rosją, oparty na zasadzie wzajemności.” To trochę tak jakby proponować komuś wzajemność w relacjach ze skorpionem.

Będzie KBW W opracowaniu ekspertów Komorowskiego jest wiele zadziwiających opinii, propozycji i postulatów. Czytając „Księgę” potykamy się o pokraczne zdania: „Siły Zbrojne RP powinny być gotowe do prowadzenia operacji przeciwzaskoczeniowych oraz do jak najskuteczniejszego, samodzielnego operowania w sytuacjach trudnokonsensusowych…” i teksty jakby żywcem przepisane z Wikipedii, jak wiadomo ulubionego źródła wiedzy Komorowskiego. Możemy chociażby dowiedzieć się, że: „Służba Więzienna prowadzi działania penitencjarne, ochronne i resocjalizacyjne wobec osób skazanych na karę pozbawienia wolności.”; natomiast: „Przeciwdziałanie przestępczości obejmuje zapobieganie wszelkim czynom zabronionym przez ustawę, które zostały określone jako przestępstwa popełniane przez pojedyncze osoby lub zorganizowane grupy.”

KBW obroni twój dom Największą ciekawostkę można jednak znaleźć przy końcu dzieła. Czytamy: „Koncepcja Narodowych Sił Rezerwowych powinna uwzględniać budowanie oddzielnych całościowych jednostek wyspecjalizowanych głównie do działań wsparcia publicznego („wojsko wojewodów”). Hm, wojsko wojewodów, wsparcie publiczne, czyli sprawy wewnętrzne – będzie znowu KBW, czy tylko Jednostki Nadwiślańskie?

Romuald Szeremietiew

Janusz Szewczak: Poker oszustów pomału ma się ku końcowi. Miniony tydzień to prawdziwe danse macabre na polskim rynku kapitałowym i pieniężnym Ministrowi finansów rynki odebrały w ostatnich dniach bezceremonialnie finansowego Red Bulla. Jest po balu, w ciągu tygodnia warszawska GPW straciła blisko 10 proc., a niektóre wielkie spółki SP poleciały na łeb, na szyję. Dotychczasowa złota kura - KGHM, co do której ostrzegałem kilka tygodni temu, właśnie zbliża się do bardzo groźnego urwiska. Spadek notowań KGHM w tydzień o 20 proc. to może nie być koniec złej passy. Wielki transfer środków za granicę (blisko 10 mld zł), znacząca wypłata dywidendy i potrzeba wielkich pieniędzy 4-5 mld zł na inwestycje w Chile i Kanadzie będzie skutkować koniecznością większego zadłużenia spółki.

Miniony tydzień to prawdziwe dans macabre na polskim rynku kapitałowym i pieniężnym. Polskie obligacje, o których do wczoraj minister J.V.Rostowski wspólnie z premierem D.Tuskiem tak piali z zachwytu, że sprzedają się jak ciepłe bułeczki, w przeciągu kilkunastu dni nagle poszybowały z poziomu około 3,4 proc. do blisko 4,4 proc. i już wkrótce mogą zamienić się w trudno zjadliwy zakalec. Panika na GPW na polskim złotym i polskich papierach wartościowych, czyli polskim długu w ostatnich dniach minionego tygodnia gwałtownie się pogłębiła. Zobaczymy, co przyniosą najbliższe dni, tym bardziej, że łaska inwestorów i spekulantów "na pstrym koniu jeździ".

Winę oczywiście polskie media zwaliły wyłącznie na FED, Chiny, zamieszki w Brazylii i Turcji. Okazuje się jednak, że polski rynek kapitałowy i walutowy może być ryzykowny, a tzw. rynki nie mają żadnych sentymentów. Do tej pory ze strony rządu i większości mediów w Polsce słyszeliśmy tylko i wyłącznie o bezpieczeństwie, stabilności, atrakcyjności i rychłym ożywieniu gospodarczym w naszym kraju - zapowiadanym praktycznie codziennie przez TVN-CNBC. Polski złoty okazał się również niezwykle kruchy i podatny na ataki spekulacyjne, które zmusiły nawet NBP do interwencji walutowej. Nagle 700tys. kredytobiorców kredytów hipotecznych we franku szwajcarskim ku swemu przerażeniu zobaczyło poziomy 3,54zł za FCH, zobaczyliśmy euro za 4,35 i dolara za 3,31. Niewątpliwie w ostatnim tygodniu ogromne straty poniosły również OFE, choć tak naprawdę ponownie oskubano polskich emerytów.

Wszystko to pokazuje niezwykle dobitnie jak Polska dziś jest totalnie i bardzo niebezpiecznie uzależniona od napływu i odpływu kapitału zagranicznego. Jak bardzo stała się zakładnikiem rynków i spekulantów walutowych uzależnionym od tej kroplówki. To niestety efekt działań kolejnych ministrów finansów ze szczególnym wkładem naszego Sztukmistrza z Londynu. Powierzyliśmy podmiotom zagranicznym aż 220 mld zł w samych tylko obligacjach Skarbu Państwa, blisko połowa polskiego długu jest w rękach zagranicy, a 700 tys. Polaków ma kredyty w walutach obcych na kwotę blisko 170 mld zł. I ten proceder nadal niestety trwa w najlepsze. Jesteśmy jak finansowy narkoman, który zrobi wszystko by zdobyć kolejną dawkę. Tego typu dopalacze w finansach publicznych w każdej chwili mogą przewrócić nasz gospodarczy i finansowy domek z kart.

W związku z obawami o kontynuowanie ataków spekulacyjnych na polskiego złotego i jego gwałtownym osłabianiem się, w minionym tygodniu interweniował NBP. Chwilowo zatrzymano lot koszący polskiej waluty, ale to najprawdopodobniej dopiero początek tego pokera oszustów. Przed nami kolejne ataki spekulacyjne, które będą musiały skutkować wyprzedażą walut z naszych rezerw walutowych poprzez bank centralny. Nie każda interwencja NBP musi być udana, tak jak ta ostatnia. Komuś, ale najprawdopodobniej to jednak nam, może zabraknąć żetonów na stole. Kiedyś robił to również Bank Gospodarstwa Krajowego, tyle że dziś musi on wspierać i ratować polski budżet będący w dramatycznych opałach. Interwencje walutowe to nie jest gra komputerowa i nie jest ona za darmo.

To bardzo kosztowne operacje, które mogą skutecznie wydrenować Polskę z zagranicznej kasy i rezerw walutowych. A niestety nie mamy tych walutowych rezerw zbyt wiele, bo zaledwie około  euro. Te pieniądze na czarną godzinę będą nam już wkrótce bardzo, ale to bardzo potrzebne, bo kryzys przyspiesza, a władza i media zajmują się głównie garniturami i rytualnym ubojem zwierząt. Tym bardziej, że sytuacja w strefie euro i groźba recesji rośnie. Przez ostatnie lata stworzyliśmy kapitałowi zagranicznemu i spekulacyjnemu tu nad Wisłą prawdziwe Eldorado.

Tak naprawdę, jako stosunkowo duży europejski kraj jesteśmy praktycznie bezbronni, gdy idzie o zmasowany atak spekulacyjny przeciwko polskiej walucie. Jesteśmy jak kawałek sukna, z którego światowi, finansowi krawcy utną sobie tyle, ile będą chcieli. Nie można wykluczyć, że rozpoczynający się nowy tydzień spowoduje kolejne poważne turbulencje na polskiej giełdzie, na rentownościach polskich obligacji oraz coraz większą chwiejność polskiego złotego. Poker oszustów na "zielonej wyspie" najwyraźniej ma się ku końcowi. Niektórzy jak widać zaczęli już realizację zysków. Janusz Szewczak

Doskonałe samopoczucie czołowych polityków Platformy

1. Niestety wygląda na to, że czołowi politycy Platformy, uwierzyli we własną propagandę do tego stopnia, że nie przyjmują wręcz do wiadomości rzeczywistych zdarzeń, które jej zaprzeczają. Pisałem już niedawno o tym, że przy okazji sejmowej debaty o biedzie w naszym kraju na podstawie raportu GUS „Ubóstwo w Polsce w 2012 roku”. Zabierałem głos w tej debacie i zwróciłem uwagę posłów na bulwersujące zjawisko wykazywane w tym raporcie wzrostu biedy skrajnej w latach 2011-2012 (bieda skrajna to taki poziom dochodów na głowę w rodzinie, poniżej którego następuje biologiczne wyniszczenie człowieka). Otóż według tego dokumentu zjawisko biedy skrajnej od 2005 roku systematycznie malało z 12,3% do 5,6% w roku 2008 (w liczbach bezwzględnych z 5,6 mln osób do 2,2 mln osób), przez kilka kolejnych lat utrzymywało się na tym samym poziomie, by wyraźnie wzrosnąć w latach 2011 i 2012 do odpowiednio 6,5 % i 6,7%, a więc o blisko 400 tysięcy osób. Ta dramatyczna sytuacja gwałtownego przyrostu skrajnej biedy w Polsce nastąpiła w sytuacji kiedy skumulowany wzrost gospodarczy w latach 2008 -2012 wyniósł aż 18% PKB i na ten poziom wzrostu bardzo często powołują się w wypowiedziach publicznych zarówno premier Tusk jak i odpowiedzialny za budżet państwa minister Rostowski. Z kolei zabierające głos w tej debacie czołowe posłanki Platformy, powoływały się natomiast na kolejny raport prof. Czapińskiego „Diagnoza społeczna 2012”, z którego ponoć wynika powszechna szczęśliwość Polaków (blisko 80% badanych określało się w tych badaniach , że są szczęśliwi). Tego rodzaju wypowiedzi potwierdzają tylko tezę, że posłowie partii rządzącej, są coraz bardziej oderwani od rzeczywistości.

2. Nie dalej jak wczoraj odbyło się w Gdańsku posiedzenie rady regionu pomorskiego Platformy z udziałem premiera Donalda Tuska, ministra transportu Sławomira Nowaka, marszałka senatu Bogdana Borusewicza i czołowych samorządowców wywodzących się z tej partii w regionie. Premier Tusk oczywiście mówił o tak znakomitym wykorzystaniu pieniędzy unijnych z budżetu na lata 2007-2013 zarówno w ramach inwestycji prowadzonych przez samorządy jak i rząd, że dzisiaj jak to ujął „ścigamy się z podniesionym czołem z najbardziej rozwiniętymi miastami, regionami i państwami w Europie”. Szef rządu w tym momencie chyba zapomniał jak wyglądają rządowe inwestycje w koleje (z dużym prawdopodobieństwem będziemy musieli zwrócić dużą część z 4 mld euro przyznanych nam na modernizację kolei), czy inwestycje drogowe gdzie wiele inwestycji jest nie dokończonych, GDDKiA grożą procesy odszkodowawcze na miliardy złotych, a duża część przedsiębiorstw budowlanych w Polsce zaangażowana w te inwestycje jest w stanie upadłości. Premier Tusk mówiąc te słowa musiał chyba zapomnieć, że jedną z przyczyn wniosku o referendum w sprawie odwołania prezydent Hanny Gronkiewicz Waltz w Warszawie są rozgrzebane inwestycje drogowe czy związane z budową drugiej linii metra. Musiał także nie pamiętać, że jednym z głównych powodów odwołania rady miasta Elbląga i prezydenta tego miasta z Platformy było rozkopanie na wiele miesięcy całego centrum miasta w związku z inwestycjami w linie tramwajowe.

3. Na tym posiedzeniu wystąpił także minister Nowak, który z kolei mówił „zaczynamy właśnie drugą falę modernizacji, to złoty czas w historii naszego kraju i Pomorza”, choć wiele poważnych wpadek z pierwszej fali modernizacji szczególnie tej dotyczącej infrastruktury, właśnie jego bezpośrednio obciąża. Mimo wyraźnego spadku notowań Platformy w badaniach opinii publicznej, mimo coraz silniejszych protestów związków zawodowych, mimo coraz liczniejszych referendów w których od władzy w samorządach odsuwani są działacze tej partii, czołowi politycy jak widać nie tracą doskonałego samopoczucia. Kuźmiuk

Przygotowania się przeciągają Ponieważ otrzymałem właśnie wzruszający list (ss@org.gov.pl) od zbiorowego samobójcy, który z prawdziwym smutkiem zawiadamia mnie, że „z polecenia Starszych i Mądrzejszych” złoży mi wizytę - oczywiście w piątek, żeby niezależna prokuratura mogła zwyczajowo wszcząć energiczne czynności w poniedziałek - wypada zacząć od nawiązania do mojej ulubionej teorii spiskowej. Wspomniany list dowodzi na przykład, że zbiorowy samobójca istnieje, a ponadto - że uczucia ludzkie nie są mu obce, podobnie, jak bohaterom serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”, jaki rządowa telewizja puściła w dniach ostatnich. Serial w całej rozciągłości potwierdził opinię przedstawioną przez Jego Świątobliwość Benedykta XVI w Brzezince, to znaczy pardon - w jakiej tam znowu „Brzezince”; nie w żadnej „Brzezince”, tylko oczywiście w Birkenau, co to leży tuż obok Auschwitz - że mianowicie Niemcy były pierwszym krajem okupowanym przez złych „nazistów”. Nawiasem mówiąc, kiedy my świadczymy Niemcom uprzejmości w postaci podawania nazw polskich miejscowości w niemieckim brzmieniu, to i Niemcy się nam uprzejmie rewanżują, informując widzów wspomnianego serialu, że bodajże w styczniu 1945 roku akcja filmu dzieje się w „Kłodzku w Polsce”. Skoro takie rzeczy, tzn, że „Kłodzko” jest „w Polsce”, można było przewidzieć już w styczniu 1945 roku, a więc na cały miesiąc przed konferencją w Jałcie i na pół roku przed konferencją w Poczdamie, to czyż możemy się dziwić, że komisarz Unii Europejskiej od sprawiedliwości, pani Vivian Reding uczestnikom Klubu Bilderberg miała obiecać, iż nieubłaganym palcem zdemaskuje fałszerstwa PRZYSZŁOROCZNYCH wyborów na Węgrzech? Tak w każdym razie twierdzi węgierska prasa, a chociaż pani Reding tych rewelacji nie dementuje (co w myśl reguły ks. Gorczakowa byłoby ich potwierdzeniem), to i tak jest się nad czym zadumać.

Klasycy, a konkretnie - jeden klasyk w osobie Józefa Stalina objawił wszak spiżową regułę, że w demokracji nie jest ważne, kto głosuje, a ważne - kto liczy głosy. Swoim zwyczajem nie objawił nam najważniejszego - bo najważniejsze, to znaczy - jeszcze ważniejsze od tego, kto liczy głosy, jest to, kto przygotowuje dla wyborców polityczną alternatywę. Prawidłowo przygotowaną alternatywę można poznać po tym, że niezależnie od tego, kto tam wybory wygra, będą one wygrane. Najwyraźniej członkowie Klubu Bilderberg nie są pewni, czy alternatywa polityczna na Węgrzech będzie prawidłowa, tedy na wszelki wypadek już teraz wyznaczyli panią Viviannę do zdemaskowania fałszerstw. Nie mamy chyba najmniejszych wątpliwości, że pani Vivianna z obstalunku wywiąże się wzorowo. Za alimenty, jakimi przez tyle lat ją futrowano, staranność z jej strony należy się, jak psu buda.

Dopiero na tym tle możemy docenić wagę przygotowań do przegrupowania sceny politycznej w naszym nieszczęśliwym kraju, co do którego pan minister Rostowski musiał w Klubie Bilderberg złożyć zapewnienie, że alternatywa dla wyborców na rok 2015 zostanie przygotowana prawidłowo, skoro pani Vivianna żadnych wątpliwości co do ich wyników nie zgłosiła. Dlatego też zaraz po powrocie pana ministra Rostowskiego ze wspomnianego klubowego spotkania, pan premier Tusk oznajmił swoją suwerenną decyzję, z której wynikało, że kandydowanie na stanowisko przewodniczącego Komisji Europejskiej ma jednak zakazane, podobnie jak miał zakazane kandydowanie w wyborach prezydenckich w roku 2010. Jak pamiętamy, prawybory w PO przegrał wtedy nawet pan minister Sikorski, któremu razwiedka w swoim czasie przypisała kryptonim „Szpak” - że to niby szpakami karmiony - i w ten sposób doszło do pojedynku między marszałkiem Komorowskim, a prezesem Kaczyńskim. Jak pamiętamy, prezesu Kaczyńskiemu kampanię organizowała pani Kluzik-Rostkowska oraz spin-doktor Kamiński, którzy najpierw doradzili mu rehabilitację SLD i wychwalanie Edwarda Gierka, a zaraz potem, to znaczy - po katastrofie - czmychnęli do konkurencji, podobnie jak wcześniej upatrzony w charakterze bicza bożego na „układ” minister spraw wewnętrznych Janusz Kaczmarek. Natomiast generał Marek Dukaczewski z Wojskowych Służb Informacyjnych, których jak wiadomo, „nie ma” zapowiedział, że jak tylko wybory prezydenckie wygra Bronisław Komorowski to on z wielkiej radości otworzy sobie szampana. Taka deklaracja to prawie komenda dla konfidentów: „W lewo zwrot! Do marszałka Komorowskiego marsz!” - więc zwycięstwo pana marszałka Komorowskiego wskazuje pośrednio również na liczebność agentury w naszym nieszczęśliwym kraju. Właśnie z tego powodu przygotowania do przegrupowania na tubylczej scenie politycznej natrafiają na nieprzewidziane trudności. Niedawny Kongres SLD nie przyniósł przełomu. Nie tylko nie przybyli zaproszeni byli prezydenci - a warto przypomnieć, że każdy z nich jest podejrzewany o tajną współpracę z bezpieką, więc już choćby z tego względu coś tam muszą wiedzieć - ale przede wszystkim nadal nie wiadomo, kto będzie wyznaczony na Umiłowanego Przywódcę zjednoczonej lewicy: czy Miller z Oleksym, czy Kwaśniewski z Palikotem. Wbrew pozorom jest to ważna kwestia nie tylko dlatego, że „kadry decydują o wszystkim” - jak zauważył Józef Stalin - ale przede wszystkim ze względu na zadania, jakie dla przyszłej zjednoczonej lewicy wyznaczyli strategiczni partnerzy: pojednanie z Rosją, recepcja rewolucyjnych brukselskich wynalazków, które nie tylko nasz nieszczęśliwy kraj, ale i nasz mniej wartościowy naród tubylczy doprowadzą do stanu całkowitej bezbronności, po to by wreszcie mogła rozpocząć się realizacja scenariusza rozbiorowego, z uwzględnieniem interesów Starszych i Mądrzejszych. Najwyraźniej pilnują oni interesu, co wyraziło się nie tylko w pominiętej całkowitym milczeniem przez tubylcze niezależne media głównego nurtu wiosennej wizyty pana Roberta Browna, dyrektora zespołu HEART, co to ma „odzyskać mienie żydowskie w Europie Środkowej” i w tym celu aż z sześcioma ministrami i „przedstawicielami opozycji” przeprowadził rozmowy, podczas których zauważył „przełom”, nie tylko w niedawnej wizycie premiera Beniamina Netanjahu w Warszawie, ale również - w telewizyjnej debacie, jaka odbyła się po emisji trzeciego odcinka serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Tajny współpracownik informuje, że wśród zaproszonych do studia uczestników tej dyskusji było co najmniej dwóch Żydów: pan dr Szewach Weiss i pan prof. Tomasz Szarota, bo pan dr Thomas Weber mógł być tylko szabesgojem, podobnie jak pan prof. Juliusz Schoeps, dyrektor Centrum Studiów Europejsko-Żydowskich im. Mojżesza Mendelssohna na Uniwersytecie w Poczdamie. Czyż nie jest to poszlaka potwierdzająca koordynację niemieckiej i żydowskiej polityki historycznej, których efektem będzie pozór moralnego uzasadnienia do scenariusza rozbiorowego - podobnie jak w wieku XVIII? Jak widzimy, w obliczu tak poważnych zadań, sprawa odpowiedniego zaaranżowania tubylczej sceny politycznej jest bardzo ważna - również z punktu widzenia strategicznych partnerów i Partnera Jeszcze Bardziej Strategicznego. Nic zatem dziwnego, że przygotowania się przeciągają, bo i tajniakom trudno osiągnąć w tej sprawie zadowalający kompromis. Wprawdzie wiadomo, że prezydent Putin 20 maja nakazał FSB nawiązanie ścisłej współpracy ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, ale czyż Służba Kontrwywiadu Wojskowego, wzorując się na wojskach łączności ze słynnego przemówienia marszałka Piłsudskiego nie może dawać d..., to znaczy pardon - oczywiście pracować na obydwie strony, to znaczy - również ściśle współpracować z niemiecką BND, a nawet - w ramach współpracy trójstronnej - również z izraelskim Mosadem? W takiej sytuacji polityka kadrowa na tubylczej scenie politycznej nie jest sprawą łatwą, bo trzeba uwzględnić nie tylko parytety wszystkich stron zainteresowanych, ale również - ciężar gatunkowy każdego Umiłowanego Przywódcy, zaufanego jednej, drugiej i trzeciej strony. O staranności, z jaką wszyscy zainteresowani podchodzą do tej sprawy niech świadczy fakt urastający do rangi symbolu: jak tylko premier Tusk podczas zwyczajowego „haratania w gałę” doznał kontuzji nogi, która wszak - według zapewnień pana ministra Grasia - nie przeszkodzi mu w pełnieniu obowiązków - zaraz nogę skręcił również pan prezydent Komorowski, któremu, mówiąc nawiasem, ta dolegliwość też w niczym nie przeszkadza, bo wiadomo, że Umiłowani Przywódcy pracują głównie głową, a nie nogami. To jedna strona - a po drugiej uwija się pan prezes Jarosław Kaczyński, któremu udało się politycznie zdominować Ogólnopolski Kongres Katolików na Jasnej Górze, dzięki czemu każdy, kto nie będzie wierzył w Prawo i Sprawiedliwość i podawane przezeń zbawienne prawdy, może zostać uznany za wroga Chrystusa Pana i Kościoła. Czegóż chcieć więcej? SM

Stanisław Michalkiewicz: urynkowienie funkcji państwa to niebezpieczna utopia

Maciej Dudek: Zdarza się Panu, szczególnie przy okazji kolejnych wyborów, wypowiadać o demokracji bez przepisowego entuzjazmu. Janusz Korwin-Mikke wprost demokrację odrzuca i prezentuje sentymenty monarchistyczne. Znaczna część libertarian idzie w przeciwnym kierunku i proponuje urynkowienie funkcji monopolizowanych przez państwo. Jak na tym tle wyglądają Pańskie poglądy? Stanisław Michalkiewicz: Urynkowienie funkcji monopolizowanych przez państwo uważam za utopię i to w dodatku – niebezpieczną. Zacznijmy od tego, czym jest państwo. Otóż jest to monopol na przemoc. Do istoty przemocy należy to, że nie uznaje innego argumentu, poza argumentem siły. Po cóż przemoc miałaby się z kimś (kim?) układać na zasadach rynkowych, jeżeli to, co ten ewentualny partner mógłby jej zaoferować, może mu w każdej chwili odebrać bez żadnych ze swojej strony zobowiązań? Inaczej mówiąc – po co przemoc miałaby zachowywać się sportowo , skoro może niesportowo? Odnoszę wrażenie, że libertarianie tego nie rozumieją – być może dlatego, że tak naprawdę nigdy nie doświadczyli przemocy i rozumują trochę tak, jak ci Anglicy, którzy uważali, ze nawet gdyby Niemcy opanowali Wyspy Brytyjskie, to i tak nic by nie wskórali, bo nikt by im niczego nie sprzedał. Na szczęście Churchill myślał inaczej. Uważam, że państwo, jako monopol na przemoc, jest rodzajem zła koniecznego, bo – po pierwsze – w interesie swego monopolu zwalcza przemoc konkurencyjną, co jest wygodne dla obywateli, bo jużci – łatwiej im ułożyć się z jednym gangsterem, niż nieustannie opędzać się przed setką. Ale nie można zapominać, że chociaż konieczne – to jednak zło – i dlatego trzeba państwu bardzo uważnie patrzeć na ręce. To znaczy – traktować władzę publiczną, jako grupę ludzi wynajętych do zarządzania sektorem publicznym, który powinien być jak najmniejszy, zaś ludzie wynajęci do zarządzania tym sektorem powinni mieć tylko tyle uprawnień, ile jest do tego bezwzględnie konieczne. Jako rodzaj gwarancji przez próbami rozszerzenia kompetencji państwa, obywatele powinni mieć zagwarantowane prawo posiadania broni. To oczywiście takie wskazówki modelowe, bo dzisiejsze państwa skutecznie takie zabezpieczenia obchodzą, korzystając z możliwości oferowanych przez współczesną technikę. Gdyby ludzie przekonali się, jakie są współczesne narzędzia inwigilacji, jakie są ich możliwości i jak skwapliwie rządy z tych możliwości korzystają, to zwątpiliby w autentyczność demokracji politycznej. Tej wiedzy im się nie przekazuje, jak sądzę, ze względów humanitarnych.

Żeby nie wkraczać na grunt filozofii i rozważań o istocie państwa spróbujmy podejść do rzeczy od strony praktycznej. Załóżmy, że na skutek splotu różnych okoliczności powstało słabe państwo, które nadało właścicielom ziemskim prawo do swobodnej secesji. Czy nie zmienia to poddanego w klienta a państwo w zleceniobiorcę?“Słabe państwo” nadało prawo do secesji? A właściciele bez takiego nadania by się nie secesjonowali? Czy Pan, jako taki właściciel przejmowałby sie tym, na co Panu pozwala, a na co nie pozwala “słabe państwo”? Muszę tu wrócić do definicji “słabego państwa” z punktu widzenia owego właściciela. Z punktu widzenia właściciela państwo jest wtedy “słabe” jeśli on może je puścić w trąbę i nie odebrać kary. Bo jeśli ono może go skarcić, to znaczy, że jest silne, a w każdym razie – silniejsze od niego. Musimy wrócić zatem do istoty państwa, jaką jest monopol na przemoc. Wszystko inne, to takie interpretacyjne, talmudystyczne makagigi.

Bywały związki terytorialne dobrowolne, których części składowe nie secesjonowały mając na uwadze własne korzyści. Wyjdźmy jednak z tego punktu, o którym Pan pisze: państwo ma monopol na przemoc na swoim terytorium. Czy to jest stan, który jest nieunikniony i niemożliwy do zmiany? A może jest możliwy do zmiany, ale konserwatywni liberałowie chcą go zachować, skoro jest dla obywateli “wygodny”?Ano, były “dobrowolne”, na takiej samej zasadzie, jak Król mieszkający na planecie, którą odwiedził Mały Książę zarządził mu na jego prośbę zachód słońca. Jako władca absolutny i nie znoszący sprzeciwu, najpierw zajrzał do kalendarza, a potem wydał rozkaz: “zarządzam zachód słońca na godzinę 19.15 – i zobaczysz, jaki mam posłuch!” Chętnie uwierzę w dobrowolne akcesje, ale nie wcześniej, aż poznam alternatywę w przypadku braku zgody na taka dobrowolną akcesję. Poczucie własnej korzyści bywa niekiedy bardzo względne i oscyluje między – będziesz sobie żył dostatnio i bezpiecznie – oraz – za tydzień już cię nie będzie. Państwowy monopol na przemoc jest nieunikniony; on należy do istoty państwa. Jeśli monopol znika, znika też państwo i zaczyna się anarchia, którą ktoś kończy, przywracając monopol na przemoc. Liberałowie, ani zresztą nikt inny, nie mają tu nic do gadania.

To, że w walce zwycięża lepszy/silniejszy to jest truizm. Libertariański aksjomat nieagresji nie jest pacyfistyczny. Przeciwnie, stanowi normatywną podstawę do stosowania przemocy względem agresora. Z moich obserwacji wynika, że postawa libertarian wobec agresora to nie tyle jest “nie sprzedać bułek” co “odj..ać wraz z potomstwem” (że użyję tego celowo przerysowanego memu). Jeśli upierać się przy “monopolistycznej” terminologii to anarchokapitalizm też jest monopolistyczny, ponieważ nie dopuszcza rozwiązań ideologicznych sprzecznych z własnym aksjomatem (socjalizmu, demokracji, monarchii) i zastrzega sobie przemoc wyłącznie do własnego użytku. Czy przypadkiem nie jest tak, że odnosi się Pan nie tyle do libertarianizmu, co do pacyfizmu?Anarchia monopolistyczna? O tym nie słyszałem i przyznam, ze nie rozumiem.

Ja z kolei nie rozumiem jaki stan uważa Pan za monopol. Skoro państwo to monopol na przemoc a konserwatywni liberałowie uważają go za ustrojową Nemezis, przed którą nie ma ucieczki, to jaki sens jest mówić o dostępie obywateli do broni? Czy broń w rękach obywateli nie narusza monopolu państwa? Jak to jest w końcu z tym monopolem – da się go przełamywać czy nie da?

Monopol oznacza, ze jego posiadacz ma wyłaczność na zajmowanie sie jakąś dziedziną. Państwo zastrzega sobie wyłączność na stosowanie przemocy i dlatego zwalcza bandytów. Ale na pewne formy przemocy udziela obywatelom koncesji; na przykład – na samopomoc legalną (jeśli schwyta Pan złodzieja i odbierze siłą ukradziony Panu przed chwil a portfel), na obronę konieczną, na dziłanie w stanie wyższej konieczności – i tzw. ius corrigendi, czyli prawo karcenia dzieci – obecnie normą konstytucyjną rodzicom odebrane. Te koncesje mogą być szersze albo węższe; np. w Arizonie obywatel może nosić broń bez pozwolenia – ale tak, żeby była widoczna. W innych stanach – Ameryki – nie. Mimo że w USA obywatelom wolno posiadać broń, Stany Zjednoczone nie przestają być panstwem.

Obywatele mają zbrojnie bronić się przed państwem w ramach państwowej koncesji? A co jak zostanie ona cofnięta? Czy nie jest tak, że jeśli traktujemy prawo oporu na poważnie, to tym samym uznajemy monopol państwa za możliwy do usunięcia? Czy nie jest tak, że twierdzenie o absolutnej nieuchronności tego monopolu zamiast zgodne z prawdą jest po prostu dla konserwatywnego etatyzmu wygodne?Obawiam się, że Pan nie rozumie, co ja do Pana mówię. Państwo to JEST monopol na przemoc – i to monopol NIEUSUWALNY. Obywatele mogą w ramach oporu się zbuntować, pozabijać dotychczasowych dzierżycieli monopolu, czyli rząd i utworzyć nowy – ale to oznacza tylko tyle, ze kto inny tym monopolem zarządza. Koncesja może byc cofnięta, ba – wielokrotnie bywała. Np. za Stalina WSZELKI opór wobec władzy był BEZWZGLĘDNIE zakazany. Obywatel nie miał ŻADNYCH praw i np. funkcjonariusz NKWD stawał przed kasą kolejową, pytając gdzie to obywatele chcą jechać. Na to niektórzy od razu pospiesznie wracali do domu, a inni, śmielsi, pytali funkcjonariusza, czy to już nie można jeździć. Na to on, że oczywiście mozna – ale po co? Po takim pytaniu już nie było odważnych i przed kasą robiło sie pusto. Ale takich rzeczy nie może zrozumieć ktoś, kto np. nie zna przypadku opisanego przez Sołżenicyna w “Archipelagu GUŁ-ag” – człowieka z wyrokiem 25 lat łagru bez prawa korespondencji, w którego teczce była tylko jedna kartka zawierająca zdanie: “zatrzymany podczas obchodu dworca”. W tym samym czasie w wielu państwach obowiązywało domniemanie niewinności, prawo do obrony i tak dalej. Jak Pan zatem widzi, zakres monopolu bywa albo bardzo rozległy, albo węższy – i to właśnie nazywamy ustrojem.

Czyli chodzi o taki monopol, który możemy sobie zmienić na inny i ustalić mu inny zakres działania, np. zakazać ustanawiania podatków bez zgody podatkowanego – jak to dawno temu w Polsce było, a nawet dokonać rozbicia dzielnicowego, w którym secesję można zrobić sprzedając kawałek terytorium – jak to w Polsce było jeszcze dawniej? Jak zwał, tak zwał – jeśli obywatele mogą sobie swobodnie zmieniać monopolistę i kształtować zakres jego działania, to może to jest właśnie ten “monopol”, którego chcą libertarianie?Państwa mają różne ustroje – jeśli o to Panu chodzi. Natomiast obawiam się, ze nie docenia Pan naturalnych przyczyn zjawiska nazywanego władzą. Ono się bierze z naturalnej potrzeby dominacji – spotykanej również wśród zwierząt żyjących w stadach hierarchicznych. Tam chodzi głównie o możliwość kopulowania z samicami i tzw. kolejność dziobania – ale również – i to jest własnie najciekawsze – o kwestie prestiżowe, związane z pozycją w stadzie. Szerzej na ten temat: Konrad Lorenz – “Tak zwane zło”. Skoro tak, to stany anarchii MUSZĄ mieć charakter przemijający.

Wiele pola w rozmowie zajmuje semantyka, bo w zasadzie nie do końca jest ustalone jak ma się sformułowany przez Rothbarda anarchokapitalizm do takich pojęć jak anarchia czy państwo. Kontynuując jednak wątek, którym poszła rozmowa, chciałbym jeszcze na zakończenie dopytać o mechanizm owej nieuchronności przemocowego monopolu. Dlaczego mechanizm ten nie działa pomiędzy podmiotami prawa międzynarodowego? Skoro gracze na dowolnej arenie w sposób naturalny poddają się monopolizacji przemocy, dlaczego funkcjonuje kontraktowe prawo międzynarodowe publiczne a nie monopol jakiegoś nad-państwa? Czy w sposób naturalny nie powinien powstać monopol na skalę globalną? Skąd w historii suwerenne państwa?Suwerenność jest konsekwencją obawy przed konfrontacją własnej siły z siłą cudzą. Kiedy ta obawa słabnie, mamy konfrontację, w konsekwencji której albo suwerenność zostaje obroniona, albo znika. Clausewitz twierdził, że sprawcą wojny nie jest napastnik, tylko napadnięty, który swoją słabością zachęcił napastnika.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Niemieckie media atakują ekipę Tuska

1. W niektórych niemieckich mediach (dziennik Frankfurter Allgemeine Zeitung, portal Deutsche Welle), pojawiły się bardzo krytyczne teksty dotyczące rządu Donalda Tuska i jego odpowiedzialności za kłopoty finansowe wielu zagranicznych firm budowlanych zaangażowanych w realizację kontraktów infrastrukturalnych w Polsce. Gdy czyta się te artykuły przypomina się natychmiast znane polskie przysłowie ludowe „na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą”. Wygląda na to, że pozycja Tuska słabnie nie tylko w Polsce ale także u niemieckich przyjaciół. Ta zmiana sytuacji może co najmniej zastanawiać, bo przecież do tej pory gdzie jak gdzie ale w Niemczech premier Tusk cieszył się nie tylko względami samej kanclerz Angeli Merkel i różnych środowisk opiniotwórczych (liczne nagrody i wyróżnienia) ale także przychylnością głównych mediów.

2.Wydawało się, że w związku z budową w Polsce autostrad i dróg ekspresowych w ostatnich 6 latach, wszystko już było. Mimo wydania w tym okresie ponad 100 mld zł na ten cel nie ma i długo jeszcze nie będzie pełnego ciągu drogowego o tych parametrach z Zachodu na Wschód (A-2, A-4) ani z Północy na Południe (A-1). Były za to liczne upadłości zarówno generalnych wykonawców rządowych kontraktów drogowych jak i masowe zjawisko niepłacenia podwykonawcom, co z kolei skutkuje ich upadłościami trwającymi do chwili obecnej. W związku z tym część z nich prowadziła blokady dróg przy pomocy maszyn budowlanych, aby choć częściowo odzyskać swoje należności. Były dokonane przez ABW podsłuchy rozmów prowadzonych przez szefów spółek startujących w przetargach drogowych w wyniku których prowadzone są do tej pory postępowania prokuratorskie, a Komisja Europejska zablokowała przekazywanie do naszego kraju środków z budżetu UE przeznaczonych na realizację tych inwestycji. Były i ciągle trwają liczne procesy sądowe, w których z jednej strony pozywana jest GDDKiA przez wykonawców kontraktów drogowych, z drugiej to właśnie ona pozywa ponoć niesolidnych przedsiębiorców.

3. Teraz pojawiły się poważne protesty międzynarodowe i na to zwracają uwagę niemieckie media. Otóż obecni w Polsce ambasadorowie Niemiec, Francji, Austrii, Holandii, Irlandii oraz Portugalii, napisali list do wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego z protestem w sprawie realizacji kontraktów infrastrukturalnych (drogowych, stadionowych) przez firmy pochodzące z ich krajów.Ich zdaniem między innymi „GDDKiA wadliwie przygotowała procesy inwestycyjne związane z budową dróg i konsekwentnie przerzuca odpowiedzialność za problemy z ich realizacją na firmy wykonawcze”. List podobnej treści został także wystosowany do europejskich organizacji branżowych, które z kolei przekazały go do Komisji Europejskiej. W listach tych ambasadorowie zwracają uwagę, że w sądach w Polsce zagraniczni wykonawcy rządowych zleceń infrastrukturalnych (drogi, stadiony) procesują się już z GDDKiA, a także Skarbem Państwa o kwotę przynajmniej 1 mld zł, natomiast całość ich roszczeń w stosunku do polskiego państwa, opiewa na kwotę około 2,3 mld euro (około 10 mld zł).

4. Premier Tusk do tej pory twierdził, że to opozycja krytykując jego posunięcia na forum UE, psuje naszemu krajowi opinię za granicą. Teraz po blisko 6 latach jego rządzenia okazuje się, że brak kompetencji jego najbliższych współpracowników (ministra transportu Sławomira Nowaka i minister sportu Joanny Muchy), a także podległych im wysokich urzędników państwowych, doprowadził do sporów o tak wielkie pieniądze, że zachodnie przedsiębiorstwa używają coraz „cięższej artylerii”, aby odzyskać ich zdaniem należne im środki. Jeżeli do tego doprowadzą, kilkaset kilometrów nowych dróg w Polsce nie zostanie wybudowane, ponieważ trzeba będzie regulować stare rachunki. No i ta coraz gorsza opinia o premierze Tusku w Niemczech, to dopiero dla niego dramat. Kuźmiuk

Giertych PiS obejmie stanowiska i premiera i prezydenta Roman Giertych „Po tym sondażu widać, że prezydent Komorowski nie może być pewny reelekcji. A to – wracając do początku naszej rozmowy – pokazuje, że PiS ma realną szansę na przejęcie całej władzy wykonawczej, czyli stanowisk premiera i prezydenta. „...”Dotychczas uważałem, że rządy PO są lepsze dla Polski niż rządy PiS. Dziś uważam, że obie te partie są groźne dla Polski. Partia, której lider oświadcza, że chce tworzyć rząd z postkomunistami, chce nauczania wychowania seksualnego dla kilkuletnich dzieci, opowiada się za związkami partnerskimi, forsuje dla urzędników prawo decydowania o wysokości podatków, finansuje z budżetu państwa in vitro, zmusza rodziców do posyłania sześciolatków do szkół wbrew woli rodziców, jest tak samo groźna jak partia, która ma tak socjalistyczny program jak PiS i chce rządzić za pomocą prokuratury i tajnych służb. „....”Przemysława Wiplera. „...”A... to ten młody poseł z Prawa i Sprawiedliwości? Nie poprę. Tym bardziej że zapowiedział, iż bo wyborach będzie chciał zawrzeć koalicję z PiS. O wielu rozłamach słyszałem i w polskiej polityce, i w europejskiej, ale ogłoszenie, że wychodzi się z partii, aby zawrzeć z nią sojusz, jest ciekawym eksperymentem.”.....”Powiedział pan, że wróci do polityki, gdy będzie groźba, iż Jarosław Kaczyński wróci do władzy. To kiedy pan wraca? „....”Nie wykluczam, że jak dalej tak będzie, to PiS będzie miało większość bezwzględną po kolejnych wyborach. Więc już dziś zapowiadam, że każda inicjatywa, która powstanie między PiS a PO, może liczyć na moje poparcie i wsparcie finansowe „.....”Mam nadzieję, że gdy powstanie ta nowa formacja, to Jarosław Kaczyński pozostanie w opozycji ….(źródło)
Agnieszka Niemojewska „Największym zagrożeniem dla struktury politycznej jest samodzielne myślenie. Myśl sama w sobie nie ma formy, materializuje się w słowie. By spacyfikować wolną myśl, trzeba jej dać gotowy język ideologii. Orwell mistrzowsko identyfikuje ten mechanizm. Stąd jego imponujące słowotwórstwo i leksykon neologizmów, które przeniknęły do języka oficjalnego i potocznego tak głęboko, że skłonni jesteśmy uważać je za naturalne. Wielki Brat, nowomowa, dwójmyślenie, myślozbrodnia, równi i równiejsi to Orwellowska spuścizna, ale i on był jedynie kopistą. Uważnym słuchaczem prawdziwych geniuszy, odpowiedzialnych za rewolucję, która zawsze była Wielka, wyższość rasy aryjskiej, błędy i wypaczenia, przestrzeń życiową, postępowość – i można tak wymieniać bez końca. „....(źródło )
Dopóki PiS i Kaczyński osobiście nie zagroził pochodowi lewactwa to dal Giertycha wszystko było na tyle w porządku ,że nie widział powodu , aby zając się polityką. Nie były dla niego takim powodem seksualizacja dzieci w szkołach , związki partnerskie , życie w nędzy pod ekonomicznym , podatkowym uciskiem Obozu Pruskiego milionów Polaków . Dopiero kiedy Kaczyński mógł zagrozić lewakom Giertych się obudził Giertych bełkocze coś o konserwatywnym liberalizmie . Kiedy przychodzi do konkretów to jego hasła VATu na poziomie 18 procnet świadczą ,że jest w tyle za Tuskiem z 2007 roku , który proponował 15 procent . Najlepiej liberalizm Giertycha ilustruje niechęć do Wiplera , który postuluje likwidację większości podatków . Prawicowy kacyk polityczny Giertych już rzuca się na innego prawicowego kacyka Wiplera , co wpisuje si e w moje prognozy ,co do łatwości z jaką lewactwo będzie sterować prawicową antypisowską wydmuszką. Giertych zresztą za swoje poparcie reżimu dostanie prawdopodobnie ochłap w postaci koryta w Brukseli . Lewacy potrzebują takich obłąkanych z nienawiści do Kaczyńskiego ludzi . Zoologiczna nienawiść Giertycha do Kaczyńskiego bierze się z jego strachu przed więzieniem

http://naszeblogi.pl/32381-giertych-byl-konfidentem-tuska-w-rzadzie-kaczynskiego
Rządy lewactwa w Polsce udowodniły ,że Ron Paul ma rację . Miliony będą żyć w nędzy . I w strachu . A obywatele i ich dzieci staną się obiektem przemocy lewicowego państwa Ron PaulAutorytaryzm vs. Wolność”....”Jeśli autorytaryzm prowadzi do nędzy, wojny oraz ograniczenia wolności jednostek, jeżeli jest kontrolowany przez bogate grupy interesu, ludzie powinni błagać o nastanie wolności. Z pewnością znacznie więcej sentymentu do wolności  przejawiali w czasach powstawania naszego kraju ludzie, którzy pragnęli walczyć w rewolucji skierowanej przeciwko potężnemu rządowi brytyjskiemu. „....”Potrzebujemy intelektualnego przebudzenia”....”Bez intelektualnego przebudzenia zwrot zostanie wywołany przez prawa ekonomii. Kryzys dolara sprowadzi obecny, niekontrolowany system na kolana. Jeżeli ludzie nie zaakceptują tego, że obecny kryzys wywołały: wielki rząd, pusty pieniądz, ignorowanie wolności, centralne planowanie gospodarcze, socjalizm i militaryzm, będziemy kontynuować groźny marsz ku korporatyzmowi, a nawet faszyzmowi, oraz dalszej utracie naszych wolności. Dobrobyt stanie się abstrakcyjnym marzeniem dla szeroko rozumianej klasy średniej. „....”Wszyscy głoszą swoje poparcie dla wolności. Jednak zbyt często jest to poparcie dla ich wolności, a nie dla wolności innych. Zbyt wielu ludzi wierzy, że potrzebne są granice dla wolności. Argumentują, że wolność musi być kierowana i zarządzana, w celu osiągnięcia sprawiedliwości i równości, w ten sposób zyskują akceptację dla redukcji pewnych wolności przy użyciu siły.Niektórzy decydują, jak i które wolności należy ograniczyć. Są to politycy, których celem życiowym jest władza. Ich powodzenie zależy od zdobycia poparcia wśród grup interesu.”...””Ten brak zainteresowania wolnością zapoczątkował epokę redystrybucji bogactwa przez rząd podlizujący się każdej grupie interesu, poza tymi, którzy chcieli być pozostawieni w spokoju. Oto, dlaczego współcześnie kwoty przeznaczane na politykę znacząco wyprzedzają kwoty przeznaczane na badania i rozwój oraz na efektywne działania przedsiębiorcze.”.....(źródło )
Leszek Pietrzak ' Jak Żydzi kolaborowali z Niemcami „....„Entuzjazm dla okupantów „...”W okupowanej przez Niemców Polsce Żydzi kolaborowali znacznie częściej niż Polacy. Robili to nawet wtedy, gdy rozpoczął się Holokaust. Dziś to Polacy nazywani są kolaborantami i wspólnikami Niemców w żydowskiej Zagładzie „....”Już we wrześniu 1939 r., gdy w Polsce toczyła się jeszcze kampania wojenna, żydowscy mieszkańcy wielu polskich miast i miasteczek witali uroczyście wkraczające oddziały Wehrmachtu. Tak było m.in. w Łodzi i Pabianicach, gdzie z inicjatywy miejscowych Żydów zbudowano nawet ukwiecone triumfalne bramy, a delegacje witały niemieckich żołnierzy chlebem i solą. Taka postawa nie była niczym zaskakującym. Gdy zaczynała się wojna, spora część Żydów była przekonana, że by odnaleźć się w nowej rzeczywistości, wystarczy jedynie respektować niemiecki porządek. Przyjęcie takiego punktu widzenia w oczywisty sposób nakazywało potępienie tego, co było wcześniej – przedwojennego polskiego państwa, które w ich ocenie nie było nawet w stanie się obronić. Wyrazy tego potępienia widać było jeszcze mocniej na Kresach Wschodnich, 17 września 1939 r. zajętych przez Sowietów. W wielu kresowych miasteczkach równie triumfalnie Żydzi witali okupantów sowieckich. W ich zachowaniu była niejednokrotnie nie tylko radość z upadku polskiego państwa, ale i drwina z samych Polaków. Według relacji świadków mówili: „Już się wasza zasrana Polska skończyła" albo „chcieliście Polskę bez Żydów, a macie Żydów bez Polski" „.....(źródło ) Mojsiewicz

Co martwi: safandulstwo służb specjalnych! W „Do Rzeczy” całkiem od rzeczy pisze Szewach Weiss, b.ambasador Izraela w Polsce, b.agent izraelskich służb specjalnych ( z tych służb nigdy się nie wychodzi...), a obecnie, jak sądzę, izraelski agent wpływów. Jego tekst „Dlaczego Żydzi nie wracają do Polski” to klasyczny niemal przykład ciężkiej i niewdzięcznej pracy agenta wpływów. Już sam tytuł jest mylący. Żydowski gminy wyznaniowe, które w Polsce można dzisiaj policzyć na palcach obydwu rąk, dostały już od państwa polskiego ok.5 tysięcy nieruchomości, co świadczy o wielkich apetytach: najwidoczniej Żydzi jednak wracają do Polski. Słyszałem, że jest sporo wniosków Żydów o przyznanie obywatelstwa polskiego. Te wnioski uwzględniane są nawet w ekstra-nadzwyczajnym trybie... „Na ziemiach polskich zamordowano ponad 4 miliony Żydów. Dla narodu żydowskiego Polska stała się ziemią przeklętą. Ten psychiczny uraz jest wbudowany w zbiorową świadomość Żydów i ma ogromny wpływ na postrzeganie narodu polskiego” – pisze Weiss. Wcześniej Weiss pisze jednak, że „W Izraelu nikt nie ma wątpliwości, że Zagłady dokonali Niemcy”. Czemu więc wymordowanie 4 milionów Żydów przez Niemców, co do czego podobno według Weisa „nikt nie ma w Izraelu wątpliwości”, stanowi „ogromny uraz” wobec Polaków, „wbudowany w zbiorową świadomość Żydów”?... Kto ten uraz wbudowuje w tę świadomość i dlaczego? Czy aby nie czyni tego sam Weiss? Bo dalej pisze: „Smutna prawda jest taka, że niemal wszystkie XX-wieczne fale migracyjne z Polski do Palestyny i Izraela były tak naprawdę ucieczkami”. Mamy więc sedno tego tekstu: Żydzi w całym XX wieku uciekali przed Polakami!... Czytajmy dalej: „Kilkadziesiąt tysięcy Żydów wyjechało z Polski po wprowadzeniu wymierzonych w nich reform premiera Grabskiego w 1924 roku”. W roku 1924 żydowska mniejszość narodowa miała w Sejmie 38 posłów, co dawało jej prawie 8 procent mandatów. Za premierostwa Grabskiego wprowadzono regulację prawną dotyczącą szkolnictwa żydowskiego w Polsce, regulowanego odrębnie niż szkolnictwo ukraińskiej i białoruskiej mniejszości narodowej. Trudno doszukać się w tej regulacji jakichkolwiek elementów dyskryminacyjnych, a już zwłaszcza, gdy porównać je z rozwiązaniami obowiązującymi wówczas w innych krajach europejskich! Bracia Grabscy (Stanisław, autor reformy szkolnictwa, i Władysław, premier) związani byli z Narodową Demokracją – rozumiem, że Weiss jako politruk żydowskiego nacjonalizmu ma za zadanie zwalczania narodowego ruchu polskiego, także w przeszłości... Z ekspektatywą na teraźniejszość, gdy właśnie konsoliduje się polski ruch narodowy. Michnik z Weissem, Weiss z Michnikiem: „wespół w zespół, wespół w zespół by żądz moc móc wzmóc”?... Dalej Weiss pisze: „Po śmierci marszałka Piłsudskiego do Palestyny znów uciekło („uciekło” – sic!) 150 tysięcy polskich Żydów, którzy nie mogli znieść zagęszczającej się endeckiej atmosfery w kraju” („i znów: „endecka atmosfera”...). Tymczasem zarówno przed jak po śmierci marszałka Piłsudskiego trwała cały czas emigracja Żydów do Palestyny, bynajmniej nie z powodu „endeckiej atmosfery”, ale z powodu ożywionej agitacji Żabotyńskiego, Sterna i innych przywódców syjonistycznych organizacji ( o programach „faszystowskich”, z aprobatą terroryzmu włącznie), którzy postawili sobie jako cel stworzenie na terenie Palestyny państwa żydowskiego. Władze polskie bardzo popierały tę emigrację, nie tylko finansowo, ale i organizując szkolenia militarne dla przyszłych terrorystów żydowskich w Palestynie (m.in. obozy szkoleniowe dla Irgunu czy Hagany w Rembertowie i Kolumnie). Dlatego między innymi środowiska żydowskie tak lubiły marszałka Piłsudskiego, a działalność Frakcji Rewolucyjnej PPS była wzorcem dla terrorystycznej działalności organizacji żydowskich wyrastających z ideologii Żabotyńskiego. Weiss dalej: „W 1946 roku po pogromie w Kielcach, z Polski znów wyniosło się ponad 100 tys. Żydów”. Dzisiaj wiemy już, kto i dlaczego zorganizował pogrom w Kielcach. Nie mógł on dokonać się bez wiedzy Jakuba Bermana, stalinowskiego nadzorcy samego Bieruta. Posłużył usprawiedliwieniu okupacji Polski przez Sowiety jako „narodu antysemickiego”, wymagającego politycznej kurateli, ale zarazem właśnie umożliwiał legalny wyjazd części Żydów z okupowanej przez Sowiety Polski. W ten sposób i komunizm – i żydowski faszyzm, dwa totalizmy, („wespół w zespół”) zostały zaspokojone. W 1946 roku Polacy nie mieli żadnej legalnej możliwości wyjazdu na Zachód... Dalej Weiss: „Następna fala wyjazdów to lata 1956-57 i reformy Gomułki, gdy do Palestyny wyjechało 30 tys. Żydów, nie tylko komunistów”. Zabawne jest to „nie tylko”. W latach 1956-57 niektórzy Żydzi rzeczywiście u c i e k a l i ( w tym przypadku słowo właściwe), i to w popłochu, z Polski: stalinowcy z krwią na rękach, ze strachu przed możliwą odpowiedzialnością karną, łącznie z rodzinami, krewnymi i tymi, którzy zwyczajnie skorzystali z okazji, by wyrwać się z sowieckiego łagru. Wtedy m.in. uciekli podejrzewani o rytualne zamordowanie dziecka, 16-letniego Bohdana, syna Bolesława Piaseckiego. Dalej Weiss: „Większość z tych, którzy jeszcze w Polsce zostali, wyrzucono z niej w 1968 roku”. Mniejsza już o tę bezosobowa formę: „wyrzucono”. Ale czy aby naprawdę – wyrzucono? Sam mam przyjaciół pochodzenia żydowskiego, których rodziców jakoś nie wyrzucano. Wykonywali tzw. wolne zawody. Owszem, PZPR-owska frakcja „Natolin” usuwała frakcjonistów „Puław” z posad, ale z posad w partii, bezpiece, propagandzie i aparacie państwowym – w ramach wewnątrzpartyjnej dintojry. Aby nie bruździli dalej „Natolinowi” - chętnie pozwolono im wyjeżdżać. No ale kto się z kim zadaje...Kto z chłopem pije, ten z nim pod płotem leży... Jaki pan, taki kram...Czego właściwie ci żydowscy komuniści spodziewali się po swych partyjnych towarzyszach? Honorowego potraktowania? Honor to mieli ci „straszni endecy”, co to w ramach „Żegoty” ratowali Żydów przed Niemcami... Oczywiście, i w przypadku tej emigracji, z roku 1968, na okazję wyrwania się do wolności z sowieckiego łagru załapali się i nie umoczeni w komunizm polscy Żydzi, i ja się im nie dziwię, że skorzystali z okazji. Wielu Polaków uciekłoby od „realnego socjalizmu”, gdyby tylko mieli taką okazję. Z tamtych czasów datuje się owa anegdota o Aronku, którego dyrektor szkoły zastał na szkolnym dziedzińcu. –Czemu nie jesteś na lekcjach w klasie? – pyta dyrektor. – Z braku logiki, panie dyrektorze – odpowiada Aronek. – Jak to, co to znaczy? – pyta dyrektor. – Bo – powiada Aronek – ja się zesmrodziłem, i pan nauczyciel wyrzucił mnie z klasy. I teraz ja chodzę sobie swobodnie po świeżym powietrzu, a oni tam siedzą w moim smrodzie... I gdzie tu logika? Dalej Weiss przytacza liczby: wielu to Żydów żyje dziś w Rosji (200 tysięcy), na Ukrainie (70 tysięcy), na Węgrzech (50 tysięcy), we Francji (pół miliona), w Niemczech (120 tysięcy). Nie wiem, skąd czerpie te dane, bo przecież chyba nie ze spisów powszechnych, toteż nie przywiązuje do nich specjalnej wagi. Z tekstu przebija jednak wyraźny żal i sugestia, że w Polsce Żydów żyje za mało, że przydałoby się, gdyby tu się posprowadzali... Ale ilu Żydów żyje w Polsce? Wedle jednego z szacunkowych raportów wywiadu AK dla gen.Grota-Roweckiego – Polacy w czasie wojny przechowywali ok.400 tysięcy Żydów. Raport ten opierał się tylko na danych wywiadu Armii Krajowej, szacunki te mogły być więc raczej zaniżone, niż zawyżone, bo przecież nikt nie chwalił się przechowywaniem Żydów, za co groziła kara śmierci dla całej rodziny przechowującej. Jeśli prawdziwe są dane Weissa o 100 tysięcznej emigracji Żydów z Polski w 1946 roku, 30-tysięcznej w latach 1956-57, i - szacowanej na ok. 20 tysięcy emigracji z roku 1968 (Weiss nie podajemy wielkości, ale pisze „większość z tych, którzy jeszcze w Polsce pozostali) – wychodziłoby, że spośród ponad 400 tysięcy Żydów, którzy Polacy ocalili ryzykując życie swoje i swoich rodzin – wyjechało do roku 1968 (włącznie) – 150 tysięcy. Pozostało zatem w Polsce plus minus 250 tysięcy. Zatem w 1968 roku wcale nie wyjechała z Polski „większość z tych, którzy pozostali”, ale mniejszość z tych, którzy pozostali. Pisze to wszystko nie tytułem polemiki z Weissem, bo polemiki z agentami wpływu to kopanie się z koniem. Piszę to dla odnotowania, że w polskim czasopiśmie „Do Rzeczy” izraelski agent wpływów może prezentować Polakom żydowski punkt widzenia na stosunki polsko-żydowskie jako „obiektywny” – podczas gdy nie ma w Izraelu pisma, w którym polski agent wpływów mógłby prezentować Żydom polski punkt widzenia jako „obiektywny”. Czyż nie świadczy to o safandulstwie polskich służb specjalnych? To mnie martwi, a nie propaganda Weissa. Marian Miszalski

24/06/2013 „Gdy czas odbierze mowę ptakom” - śpiewa pani Natasza Urbańska – Józefowicz w przepięknej piosence” Śpiewka 1920”, pochodzącej z filmu „Rok 1920. Bitwa Warszawska” .Film jest agitką sanacyjną, scenariusz pisali panowie piłsudczycy” Cisek i Hoffman. Ale pani Natasza Urbańska- Józefowicz odegrała rolę tancerki wzorowo. Film psują również panowie Szyc i Olbrychski, który nie wie kiedy ze sceny ma zejść. Gra w prawie każdym nowo nakręconym filmie. Swoje role zagrali dobrze panowie: Adam Ferency i Bogusław Linda. No i sceny batalistyczne w 3 D.. Interesujące…. Musical POLITA- w roli głównej z Nataszą Urbańską _Józefowicz- też jest w technice 3D.. Bardzo interesujący. .POLITA w Bitwie Warszawskiej. w 3D- to też mogłoby być interesujące.. Dlaczego wspominam o Bitwie Warszawskiej, która – dzięki generałowi Rozwadowskiemu – została przez nas wygrana.? No i wysiłkowi wszystkich którzy w Bitwę się zaangażowali? Dowódców i żołnierzy- premiera Witosa. I wszystkich patriotów, dla których ważne były losy ojczyzny- po świeżo odzyskanej wolności. Nie dali się bolszewikom, którzy już stali pod Warszawą.. Olbrzymi wysiłek został nagrodzony, ale losy bohaterów układały się potem różnie.. Witos na emigrację, Rozwadowski prawdopodobnie otruty, Sikorski w niełasce. .Piłsudczycy budowali mitologię swojego wodza.. Chłopi pluli na polskich żołnierzy, bo przez nich nie było co jeść.. Tak uważali. Wtedy czas odebrał mowę ptakom.. I znowu mamy Bitwę Warszawską. Pani Hanna Gronkiewicz – Waltz i cała Platforma Obywatelska- zagrożona. Będzie referendum odwoławcze- podpisy zebrane. Czy Państwo potrafią sobie wyobrazić trwogę wszystkich 50 000 działaczy Platformy Obywatelskiej obsiadającej państwo? Jaki to musi być strach w przypadku porażki w Bitwie Warszawskiej. Co przeżywa pani prezydent Warszawy, która rozesłała- na rachunek warszawiaków- 100 000 listów, w których prosi o wybaczenie za swoje rządy..? Ale trzeba przyznać, że Pan Bóg ją zupełnie opuścił… Jeszcze z nią był- jak była w zjednoczeniu Chrześcijańsko- Narodowym i nawiedzał ją Duch Święty. Otworzyła tunel wzdłuż Wisły raniuteńko- a po południu znowu była nawała i tunel wzdłuż Wisły- zalało.. Każdego- w takiej sytuacji- by krew zalała.. Gdyby tunel był pod Wisłą…. Chociaż….- lepiej jak jest obok Wisły, bo gdyby był pod Wisłą, to mogłyby ją zalewać wody Wisły.. A tak tylko wody deszczowe. Pan prezydent Piskorski miał głowę, żeby zbudować tunel wzdłuż Wisły.. 100 000 wysłanych listów do mieszkańców Warszawy – to będzie ze 100 000 złotych z budżetu warszawskiego Ratusza. Referendum ma kosztować 7 milionów złotych. Ale się będzie chyba opłacało? Ile pompek robi Chuck Norris?-Odpowiedź: „ wszystkie!” Na razie czas odbiera mowę ludziom.. Pan premier jakoś dziwnie milczy. Coś tam bąknął o osiągnięciach pani prezydent Gronkiewicz- WAltz, ale wielkiego zaangażowania w jej obronę nie widać. Pani Julia Pitera za to bardzo broni swojej koleżanki partyjnej. W końcu obie były na wspólnym bilbordzie podczas ostatnich bachanaliów wyborczych. Są jak dwie siostry- zresztą chyba jakoś podobne do siebie. Mam na myśli lanie wody. Lały , lały- no i jak to się skończyło? Zalało tunel obok Wisły. Wcześniej Trasę Toruńską.. A Warszawiaków już krew zalewa.. A ptaki nadal śpiewają.. Odebrało też mowę panu Sierakowskiemu z lewackiej’ Krytyki Politycznej”.. Dostał od władz Warszawy siedzibę na rogu Nowego Światu i Świętokrzyskiej, w bardzo dobrym punkcie Warszawy, dostał dotację z Ministerstwa Kultury zarządzanego przez Platformę Obywatelską- to teraz… No właśnie co robić teraz? Obcinać teraz rękę, która przyniosła dary? Bezpośrednio od burmistrza Bartelskiego kiedyś związanego z prawicą i Kolibrem.. Może trzeba będzie oddać lokal, a nie daj Boże pieniądze pobrane z Ministerstwa Kultury na propagowanie –Nowego Wspaniałego Świata.- w wersji skrajnie lewicowej. I to za nasze pieniądze przepompowane- przepraszam za słowo, bo strażacy znowu wypompowywali wodę z tunelu- z Ministerstwa Kultury, wcześniej tam wpompowane- znowu przepraszam za słowo strażaków- z Ministerstwa Finansów „Krytyka Polityczna’ – to przybudówka frakcji Puławian w PZPR, której już nie ma, ale ludzie z PZPR- jeszcze są.. I frakcje nadal są.. Tylko trochę odmłodzone.. Bolszewicy i Mienszewicy.. Młode kadry decydują lepiej od starych. .”Krytyka Polityczna”- to tacy młodzi bolszewicy. Przeszedł czas, że Bolszewicy wymordowali Mienszewików.. To jeszcze za czasów bolszewika Lenina.. Potem bolszewików wymordował Człowiek ze Stali.. A potem mordował jak popadło.. I tak kilkadziesiąt milionów..(!!!!) Pan Sławomir Sierakowski nie będzie brał udziału w referendum odwoławczym.. No pewnie, że nie.. Ale Mienszewicy z SLD popierają.. A Bolszewicy- nie! Znowu podział na Lewicy.. A Europa Plus? Której tak naprawdę nie ma, ale w studiach radiowych i telewizyjnych- jest- jak najbardziej. Jest fatamorgana.. Ale tymczasowo zniknął pan poseł Ryszard Kalisz, bolszewik jak się patrzy.. Przyszedł czas, że odebrało mu mowę. .Ale na ostatniej Paradzie Miłości chyba był.. Dobrze, że nie mieszka w Federacji Rosyjskiej, bo wkrótce będzie zakaz propagowania zła na ulicach.. Trzeba będzie zapłacić grzywnę i odsiedzieć swoje. To samo będzie dotyczyć obcokrajowców… Nareszcie ktoś z jajami wziął się za zakaz propagowania zła i podnoszenia go do rangi cioty- pardon- cnoty.. Blady strach wylał się na lewaków europejskich, jakoś dziwnie milczą. W czasie gdy czas odbiera mowę ptakom.. Bo nawet ptaki nie mogą już patrzeć na to co się dzieje w Polsce, gdzie bolszewicy wywracają wszystko do góry nogami.. Bo bolszewicy to nie tylko „Krytyka Polityczna”, Europa Plus, ale także Platforma Obywatelska, oprócz kilku posłów ratujących w Platformie resztkę zdrowego rozsądku.. Podziwiam pana Johna Godsona.. Popatrzcie Państwo.. Mądry Murzyn ratuje honor Platformy Obywatelskiej. Nie zgodzi się na związki partnerskie jako homoseksualne- i już. Niech go pan Donald Tusk wyrzuci z Platformy Obywatelskiej, ale on zdania nie zmieni- jako był pastor chrześcijański. Powinien wypełnić deklarację członkowską do Kongresu Nowej Prawicy.. Liczy się mądrość, a nie kolor skóry. .Byłby się nam przydał, bo lewactwo nie mogłoby go atakować. Zawsze moglibyśmy powiedzieć, że są rasistami, tak jak oni wyzywają nas od” faszystów”.. A tymczasem na granicy z Obwodem Kaliningradzkim zmiany. Wolno przekraczać granicę tylko raz w tygodniu(????) Bo tamtejsi tubylcy jeżdżą gremialnie po paliwo w cenie 3 złote za jeden litr, podczas gdy w Polsce takie samo paliwo , i też jeden litr- kosztuje 5,5o złotych. No to nie wolno i już. Co z tym małym ruchem granicznym, o którym Platforma Obywatelska kłamała jak najęta..? Że będzie wymiana obopólna- ale nie mówiła, że tylko raz w tygodniu. Dobrze, że nie raz w miesiącu.. Albo raz w roku. Mieszkańcy przygraniczni powinni się zorganizować przeciwko władzy jak tylko potrafią.. Kupić trochę starych samochodów na chodzie i przekraczać granicę codziennie- codziennie kto inny za kierownicą innym samochodem. Żeby tylko się nie dać złapać w wyprawie po benzynę.. Jak po złote runo. W demokratycznym państwie prawnym. I przydałoby się zwiększyć pojemność baków.. Wygląda na to, że przy granicy z Federacją Rosyjską władza III Rzeczpospolitej odbiera mowę ptakom- a ludziom możliwość zarobku i swobodnego przemieszczania się. „Śpiewka 1920’- to naprawdę przepiękna piosenka patriotyczna. I dlatego nigdy- w demokratycznym państwie prawnym nie będzie przebojem. Dopóki rządzą demokratycznym państwem prawnym jego wrogowie.. Pani Gronkiewicz –Waltz mówiła, że pan „Donald Tusk przeszedł przez kryzys suchą nogą”(???). Tylko zalało tunel.. a ptaki się temu wszystkiemu przyglądają ze zdziwieniem i z otwartymi dziobami.. Przecież nie można latać jak orzeł mając skrzydła wróbla.. WJR

Teraz rząd Tuska będzie walczył z faszyzmem

1. Im bardziej „skrzeczy rzeczywistość”, im więcej problemów życiowych w Polsce mają zwykli ludzie, tym większe zapotrzebowanie rządzącej ekipy Tuska na tematy zastępcze, które przy pomocy zaprzyjaźnionych mediów można uczynić głównymi w toczącej się debacie publicznej. Pierwsze ostrzeżenie w sprawie odradzania się faszyzmu w Polsce sformułowała oczywiście Gazeta Wyborcza po Marszu Niepodległości w listopadzie poprzedniego roku. Wywołane między innymi przez „zamaskowanych policjantów” zamieszki podczas tego marszu, były pretekstem do opublikowania w tej gazecie kilkudziesięciu tekstów o odradzającym się w Polsce faszyzmie. Później od tematu odstąpiono ale wiosną znowu powrócił on ze zdwojoną siłą, po protestach grup młodzieży na wykładach Magdaleny Środy na Uniwersytecie Warszawskim czy Adama Michnika w Wyższej Szkole Handlowej w Radomiu. Media próbowały nadać takie podteksty również godnemu pożałowania incydentowi jaki miał miejsce w maju tego roku w Białymstoku, gdzie doszło do podpalenia drzwi mieszkania, w którym przebywało małżeństwo polsko-hinduskie. Wtedy do Białegostoku udał się nawet nowy minister spraw wewnętrznych Bartłomiej Sienkiewicz, który na zwołanej na miejscu konferencji prasowej wołał groźnie „idziemy po was”.

2. Wygląda jednak na to, że wszystko to co działo się w tych sprawach do tej pory, to zaledwie przedbiegi. Po zakłóceniu w ostatnią sobotę przez kilkudziesięciu narodowców mającego się rozpocząć wykładu prof. Zygmunta Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim hasłami „precz z komuną”, Norymberga dla komuny” i „raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, władze uczelni zdecydowały się wprowadzić policyjnych antyterrorystów na jej teren, którzy siłą wyprowadzili protestujących. Za zaistniałą sytuację natychmiast przepraszał zebranych i wykładowcę prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz, a później w jednej z 24-godzinnych telewizji, mówił o młodych mieszkańcach swojego miasta w sposób następujący: „nie będę tolerował nacjonalistycznej hołoty we Wrocławiu”. Wczoraj minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbara Kudrycka w specjalnym liście do Baumana napisała „w imieniu całego środowiska akademickiego wyrażam głębokie ubolewanie z powodu zajść jakie miały miejsce na Uniwersytecie Wrocławskim” i dalej „ jest mi szczególnie przykro, że dotknęło to właśnie Pana Profesora, jednego z najbardziej cenionych współczesnych uczonych”. Wczoraj także premier Tusk rozmawiał na ten temat z ministrem Sienkiewiczem, a na konferencji prasowej w Elblągu o głównych ustaleniach tej rozmowy mówił tak: „będziemy się starali razem z MSW, a także innymi instytucjami państwa, twardo egzekwować prawo szczególnie wobec tak zorganizowanych grup, bo dzisiaj one mogą się wydawać jeszcze mało groźne, choć ja uważam, że jest to wstęp do poważnego nieszczęścia”.

3. We wczorajszych programach publicystycznych we wszystkich prorządowych telewizjach, zaroiło się od różnej maści ekspertów, którzy na wyścigi mówili o coraz poważniejszym zagrożeniu faszyzmem w Polsce. Widać, że to będzie dominująca narracja w nadchodzących tygodniach przy jakichkolwiek zdarzeniu, które uda się tylko podciągnąć pod tego rodzaju zachowania. Sam nie jestem zwolennikiem zakłócania wykładów na uczelniach ale mówiąc szczerze, sobotnie protesty młodych ludzi na wykładzie Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim, specjalnie mnie nie bulwersują. Fetowanie człowieka z taką przeszłością, który nigdy się od niej nie odciął i nigdy nie przeprosił tych, których tak gorliwie prześladował w latach 40-tych i 50-tych poprzedniego stulecia, u każdego przyzwoitego człowieka, powinno powodować odruch oburzenia i dobrze, że młodzi ludzie głośno takie oburzenie wyrazili. Kuźmiuk

Memches „ Polacy powinni stać się Niemcami "Czy Polacy byli nadludźmi?" – brzmi tytuł jednego z rozdziałów najnowszej książki Jarosława Marka Rymkiewicza "Reytan. Upadek Polski". „...”Jak można się domyślać, nasz wielki współczesny wieszcz odpowiada na to stawiane przez siebie pytanie twierdząco. Krasnodębski „Coraz wyraźniejsze jest też podporządkowanie kulturowe i polityczne. Podejmowane w Polsce przez niemieckie instytucje działania mogą uchodzić za przykład „hegemonialnej socjalizacji”, w której elicie państwa podporządkowanego wpaja się normy kulturowe państwa hegemonicznego. Elita kraju podporządkowanego przyswaja je sobie i dzięki temu uprawia politykę zgodną z wyobrażeniami hegemona o porządku politycznym „....(więcej)
Ziemkiewicz „W największym skrócie − takich samych, jakich używają Niemcy. Przecież niemiecki podatnik łoży co roku ogromne sumy na działalność lobbystyczną swego kraju nad Wisła. Prawie wszystkie nadwiślańskie think-tanki utrzymują się z niemieckich grantów. Elity akademickie, czy raczej ta ich część, która zasługuje na nagrodę za dobre zachowanie, żyją z zaproszeń na niemieckie uniwersytety, pisarze z tłumaczeń i stypendiów fundowanych przez rozmaite niemieckie instytucje państwowe i samorządowe, podobnie atrakcyjne oferty dotyczą innych liderów opinii. Powszechność tego zjawiska sprawiła, że Polacy właściwie go już nie zauważają − nie budzi zdziwienia ani tym bardziej sprzeciwu, jeśli w funkcji niezależnych ekspertów objaśniających nam, co powinniśmy robić dla dobra wspólnej Europy występują pracownicy niezależnych instytucji finansowanych w całości z budżetu państwa ościennego. „....(więcej )
Filip Memches „ Polacy powinni stać się Niemcami”.....”Przestańmy się bać zjednoczenia Europy na warunkach niemieckich. A niechby nawet Berlin stał się faktyczną stolicą Starego Kontynentu. No i co z tego? Przecież Niemcy, którzy na przestrzeni dziejów w Polakach wywoływali popłoch, są w zaniku (kto wie, może ekscesy Eriki Steinbach to ich ostatnie podrygi). Za Odrą kształtuje się nowe wielonarodowościowe i wielokulturowe społeczeństwo, zawdzięczające swoją dzietność w dużym stopniu imigrantom. W XIX stuleciu premierem rządu austriackiego mógł zostać Polak, o czym świadczy przykład Kazimierza Badeniego. Dlaczego zatem w wieku XXI Polak nie mógłby objąć urzędu kanclerza zjednoczonej, niemieckiej Europy i tym samym zainicjować jej duchowej odnowy? To wyzwanie godne zdolnych przezwyciężać swoje sarmackie fantasmagorie, polskich nadludzi, a nie politycznie małych polakopodobnych istot.”.....(źródło )
Krzysztof Kłopotowski „.....”Geniusz Niemców „....”Nasz sąsiad to najbardziej twórczy naród w Europie, o najgłębszej kulturze, najlepszej technologii i najzdrowszej gospodarce. „....”I jakiż to mamy wybór związku między Niemcami a Rosją, jeśli rozpadnie się Unia Europejska?”....”Nasz sąsiad to najbardziej twórczy naród w Europie. Po strasznej klęsce w II wojnie światowej odbudował potęgę i zamierza znów urządzać kontynent po swojemu. Można niemiecką wizję świata odrzucić, ale najpierw trzeba poznać i zrozumieć odsuwając na bok bolesne uprzedzenia. „....” Odradzanie się historycznie prorosyjskiej ideologii endeckiej może popchnąć Polaków w stronę Moskwy z pomocą agentury Kremla. Tymczasem obraz Niemiec w ujęciu Watsona robi duże wrażenie. Musimy poprawić skrzywiony obraz mocarstwa, którego wpływy na Polskę będą rosły. „....”Tak, mamy czego się bać w kontaktach z Niemcami; naszej słabości i braków rozumu państwowego. Ale możemy też oczekiwać wielkich korzyści, ucząc się od nich, jak w ciągu historii, poczynając od miast zakładanych na prawie magdeburskim w średniowieczu. Dają lepszy wzór, niż barbarzyńskie imperium KGB. Cieszmy się z członkostwa Unii Europejskiej dopóki Unia istnieje. To dla nas dobre miejsce. Ale gdy trzeba będzie wybrać związek z Niemcami lub Rosją, wybierzmy wyższą kulturę, cywilizację i porządek. Nie tyle składając „hołd berliński", ile twardo negocjując warunki współistnienia obu naszych narodów. „....(więcej )
Cichocki „„Europa nie pogrąży się w ciemności, ale z kryzysu Unii, prawdopodobnie na bazie unii walutowej, może nie całej, wyłoni się jej nowy polityczny i gospodarczy kształt. „....”Z jednej strony mamy tych, którzy coraz głośniej twierdzą, że za fasadą kolejnych programów ratunkowych oraz walki z kryzysem powstaje jakiś rodzaj oświeconej, absolutystycznej władzy z siedzibą w Pałacu Elizejskim oraz berlińskim Kancleramcie – le Groupe de Francfort (Grupa Frankfurcka). Używając UE i MFW, obala on oporne demokratyczne rządy, narzuca drakońskie programy reform, buduje plany nowych europejskich rozwiązań, nie pytając nikogo o zdanie. Jego działania w istocie relatywizują lub całkiem podważają demokratyczną wolność suwerennych państw oraz narodów. „....”jest nią nowa kultura stabilizacji i bezpieczeństwa, o której tak często i tak chętnie w ostatnim czasie mówi Angela Merkel „....”I czy dzisiaj nie da się stwierdzić, że narodowe polityki gospodarcze oraz społeczne, dyktowane przez demokratyczne wyroki obywateli, może i są wyrazem suwerennej wolności, ale w efekcie na południu Europy przyniosły przede wszystkim korupcję, życie ponad stan, bezrobocie, zadłużenie państwa, a dalej stały się śmiertelnym zagrożeniem dla ekonomicznej i społecznej stabilności całej Europy? „.....”Na fundamencie euro, albo na jego gruzach, powinien powstać zarządzany w nowy sposób, bardziej autorytatywnie, obszar bezpieczeństwa, wzrostu oraz rozwoju. Niektórzy nazwą go europejskim państwem rozwojowym, inni przypomną sobie w tym kontekście o starym niemieckim pojęciu Leistungsraum. „....”Chodzi tak czy inaczej o nowy sposób rządzenia, który przywróci wewnętrzną stabilność oraz globalną konkurencyjność. Autorytatywność tego nowego sposobu rządzenia nie musi wcale – i nie będzie – oznaczać łamania prawa. Współcześni filozofowie polityki z różnych stron, Habermas, Gray czy Rawls, już dawno odkryli, że możliwa jest autorytatywna władza zachowująca praworządność. Dotąd jednak widzieli ją jako fenomen możliwy tylko poza Europą. Dlaczego jednak w stanie wyższej konieczności, jakim jest kryzys, nie miałaby zawitać także do nas? „ „....(więcej )
Sikorski „„Z Niemcami łączy nas wspólnota interesów i demokratycznych wartości. Kraj ten ugruntował swoją kluczową pozycję na Kontynencie. W naszym interesie jest, aby Niemcy oddziaływały na Europę w ramach mechanizmu konsultacji, na które państwa członkowskie - a więc także my - mają spory wpływ. Alternatywa, czyli przywództwo Niemiec „metodami tradycyjnymi”, jak to ujął pewien polityk CDU, byłaby gorsza. „...( więcej )
Eli Barbur „Obserwuję ostatnio z rosnącym obrzydzeniem – rozmydlanie historycznej i moralnej odpowiedzialności, jaką ohydna dla MNIE nacja niemiecka ponosi za hitleryzm i związane z tym ludobójstwo oraz potworne zbrodnie wojenneTen niemiecki proceder obserwowany jest też w Polsce - wiadomo, o co chodzi.”....”Niemcy rozpętali dwie straszliwe wojny światowe + Holokaust. Napisałem wczoraj w necie, że należało ich rozproszyć po świecie i wynarodowić po II wojnie, zaś ich ziemie podzielić między sąsiadami. Gdyby istniała jakaś elementarna sprawiedliwość na świecie - dokładnie tak należało postąpić. „....”Warto uświadomić sobie mało znany fakt, że za Wilhelma II - pierwszym obozem zagłady na świecie stała się niemiecka „Rekinia Wyspa” w Namibii. Zamordowali tam 80 tysięcy Afrykanów i zaczęli „badania nad wyższością rasy nordyckiej „...(źródło )
Chciałbym zwrócić tutaj uwagę na pojęcie „hegemonialna socjalizacja „ jakiej w odniesieniu do mentalności polityków i intelektualistów stronnictwa pruskiego użył Krasnodębski. Projekt polityczny , gospodarczy i religijny ( profesor D” Alemo takie systemy ideologiczne jak hitleryzm , czy polityczna poprawność nazwał „ religiami politycznymi ) jakim jest budowa IV Rzeszy pruje się w szwach Na Węgrzech powstał antyniemiecki rząd Orbana i Niemcy nie mogąc go złamać pokazały , że nie radzą sobie w Europie ,że nie potrafią zaprowadzić „ porządku „ na Węgrzech . Cała potęga gospodarcza Niemiec faktycznie opiera się na eksporcie zaawansowanych produktów do Chin . W The Economist pojawiała się teza ,że z chwila , gdy Chiny same rozpoczną ich produkcję gospodarka Niemiec się załamie . Tym bardziej ,że Niemcy sam staja się coraz bardziej zacofane technologicznie .Nie liczą się takich przemysłach przyszłości jak przemysł robotów , drukarki 3d , energetyka jądrowa , przemysł samochodów elektrycznych . Że nie wspomnę produkcji smartfonów , komputerów. Niemcy cała swoja potęgę gospodarczą opierają na starym pruskim sojuszu koncernów i państwa niemieckiego . Problem w tym ,że państwo Niemieckie nie poradziło sobie z nimi . Stare niemieckie koncerny stały się tak potężne ,że zablokowały rozwój technologiczny kraju. ( polecam video „Dr Rath - Polityczne perspektywy UE „ w którym świetnie jest omówiona historia wpływów politycznych niemieckich koncernów na Niemcy i na projekt budowy Unii Europejskiej ) Chiny , które zdają sobie sprawę na przykładzie Japonii i właśnie Niemiec jakie zagrożenie dla rozwoju kraju stanowią koncerny już teraz planuje nie dopuścić do ich ekspansji politycznej poprzez plan przymusowej dywidendy . Warto obserwować jak Chińczycy będą sobie z tym problemem radzili . Ich doświadczenia będą pomocne dla Orbana , który planuje wesprzeć budowę 10- 15 węgierskich, międzynarodowych koncernów , jak i dla Kaczyńskiego, który w poszukiwaniu modelu rozwoju dla Polski spogląda na Daleki Wschód

http://naszeblogi.pl/38389-kaczynski-po-przejeciu-wladzy-zbuduje-polskie-czebole Rozpad Unii stawia w większości sprzedajne elity przed dylematem , który tak ujął Adam Wielomski 'Prawda zaś była brutalna: byliśmy średnim i zacofanym krajem rolniczym, leżącym pomiędzy Niemcami a Sowietami. Byliśmy skazani albo na wasalizację wobec Berlina lub Moskwy, albo na zagładę (co stało się we wrześniu 1939 roku). Błąd oceny był niestety bardzo powszechny „....”„Wielka Polska! Wielka Polska! Wielka Polska!”. Tak też myślał (i wrzeszczał) Bolesław Piasecki – założyciel Falangi – który dopiero wpadłszy w ręce UB i NKWD, a szczególnie w łapy gen. Sierowa, zrozumiał, że Polska nie jest żadnym imperium, iż to romantyczna chimera! Piasecki zrozumiał w celi więziennej, że Polska jest małym krajem pomiędzy Niemcami a Rosją, której przeznaczone nie jest imperium, ale wasalizacja wobec dominującego sąsiada. „.....(źródło )
Problemem hołoty politycznej zwanej szumnie klasą polityczna jest jakiemu panu służyć . I stąd rozpoczęcie debaty politycznej pod tytułem . Lepiej ,żeby Polacy stali się Niemcami a Polska nowym landem niemieckim niż żeby Polscy stali się Rosjanami , a Polska rosyjskim Krajem Priwislinskim Tak jakby nie było żadnego innego wyjścia Krasnodębski „Pod koniec dekady Polacy uznali, że status peryferyjnego kraju Zachodu zupełnie ich zadowala, a warstwa rządząca – politycznie, gospodarczo i kulturowo – pojęła, że tylko jego utrzymanie gwarantuje jej dominację w kraju i lukratywne posady za granicą oferowane przez państwa europejskiego centrum. W 2010 roku okazało się, że pozostanie peryferiami Zachodu oznacza także zgodę na to, by Wschód znowu pojawił się nad Wisłą, a w roku 2011 będzie go jeszcze więcej – w Polsce i w nas samych. „..”Oczywiście politycznej stagnacji będzie towarzyszyć formowanie się ruchu protestu świadomych politycznie Polaków. Obóz rządzący będzie próbował ograniczyć jego wpływy mniej lub bardziej cywilnymi metodami. W najmłodszym pokoleniu obudzi się może poczucie narodowej godności i honoru. Kiedyś stworzy ono nową "Solidarność". Podobieństwo do lat 70. staje się coraz bardziej widoczne „...(więcej )
Krasnodębski  „Ostatnia faza kryzysu finansowego spowodowała,  że do świadomości Polaków, a także innych Europejczyków  dotarło, jak bardzo dominującym państwem  na Starym Kontynencie jest nasz zachodni sąsiad „ Stało się coś, czego się kiedyś obawiano. Jak wiadomo, Wielka Brytania i Francja zgodziły się bardzo niechętnie na zjednoczenie Niemiec, bojąc się zakłócenia równowagi w Europie ....”„W liberalnym ładzie hegemonicznym reguły są negocjowane, podporządkowanie się jest oparte na zgodzie. (…) Słabsze i drugorzędne państwa mają możliwość głosu, a ich zgoda, by operować w ramach ładu jest oparta na gotowości państwa dominującego, by się powściągać i sprawować swoją władzę oraz przywództwo, kierując się dobrem ogólnym. W swej najbardziej rozwiniętej formie liberalnej ład hegemoniczny jest oparty na regułach prawa” ....”  Obecnie, gdy trudna faza jednoczenia Niemiec została zakończona, ich siła wzrosła niepomiernie. Czy Niemcy staną się hegemonem Europy? A jeśli tak, to czy będą hegemonem liberalnym w wyżej zdefiniowanym sensie? Może Europa przekształci się w imperium z dominującym, niemieckim rdzeniem? „...”Trzeba jednak pamiętać, że są drugim na świecie eksporterem broni, a ostatnio eksport ten również szybko rośnie „....”Nie można jednak wykluczyć, że zwyciężą tendencje mocarstwowe, coraz mocniejsze wśród niemieckich elit. Tony Corn, doradca amerykańskiego Departamentu Stanu, twierdzi, że „dzisiaj niemieckie elity (…) próbują uczynić z 27 członków Unii Europejskiej nowoczesny odpowiednik 27 landów Cesarstwa Niemieckiego”….”o taką formę ładu politycznego i współpracy, w której Polska zachowałaby suwerenność, przyjazne stosunki z sąsiadami i możliwości rozwojowe, a jednocześnie, która nie pozwalałaby na dominację Niemiec. Rozumiał to Lech Kaczyński, podkreślając, że „nasza rozgrywka w Unii to w pewnym sensie gra o suwerenność wobec polityki niemieckiej” ….”Coraz wyraźniejsze jest też podporządkowanie kulturowe i polityczne. Podejmowane w Polsce przez niemieckie instytucje działania mogą uchodzić za przykład „hegemonialnej socjalizacji”, w której elicie państwa podporządkowanego wpaja się normy kulturowe państwa hegemonicznego.Elita kraju podporządkowanego przyswaja je sobie i dzięki temu uprawia politykę zgodną z wyobrażeniami hegemona o porządku politycznym „.....”Prezydent Lech Kaczyński zwracał uwagę na chęć uzyskania przez Niemcy wpływu na polską politykę: „Nie chodzi o to, że chcą nas zaatakować, wymordować czy nie pozwolić nam w miarę dobrze żyć. Chodzi o to, aby nie pozwolić Polsce stanąć na drodze Niemiec do statusu mocarstwa w skali globalnej„.....”W cytowanej książce Ikenberry przeciwstawia liberalnej hegemonii relacje kolonialne, w których dominacja jest zupełna.Istnieją jednak także formy pośrednie, na przykład relacje neokolonialne. Zakładają [one] bardziej pośrednie rządzenie, w którym lokalne elity sprawują rządy w swoim systemie politycznym, ale pozostają bezpośrednio związane z krajem dominującym i są zależne od niego. Lokalne elity są kooptowane do odgrywania pomocniczej roli w szerszym hierarchicznym porządku polityczno-gospodarczym i są nagradzane ekonomicznymi korzyściami i gwarancją bezpieczeństwa. Zarówno w przypadku kolonialnych, jak i neokolonialnych relacji w tle istnieje groźba zastosowania przemocy w celu wymuszenia władzy dominującego państwa, ograniczającej suwerenność i wyznaczającej granice wyborów politycznych w państwie podporządko-wanym„ „....(więcej ) Marek Mojsiewicz

Półbeczka z półprawdy Jest odpowiedź parlamentarnego zespołu smoleńskiego na ostatnią konferencję rządowego tzw. zespołu Macieja Laska. Gdyby uznać za wiarygodne dane prezentowane przez członków komisji, to samolot w pewnym momencie musiałby lecieć z połową skrzydła w ziemi.

Tak wynika z tabeli wysokości prezentowanej ostatnio przez zespół Laska na dwóch konferencjach jako odczyt z rejestratora polskiej firmy ATM.

Według niego, ok. 700 metrów przed początkiem pasa samolot miał się znajdować na wysokości 8 metrów nad poziomem tegoż pasa, co oznacza położenie 6-8 nad ziemią. Jednak raporty MAK i komisji Jerzego Millera zgodnie podają, że w tym momencie maszyna była przechylona w lewo ponad 60 stopni. Ale odległość od osi maszyny do końcówki skrzydła wynosi prawie 19 metrów. Jeśli odejmie się od tego urwane (w niejasnych okolicznościach – oficjalne komisje twierdzą, że podczas uderzenia w brzozę) 6 metrów, i tak zostaje 13 metrów konstrukcji obrócone pod kątem ponad 60 st. względem poziomu, które nie mieszczą się nad ziemią. Z prostych obliczeń wynika, że oś samolotu musiałaby znajdować się przynajmniej 12 metrów nad ziemią, by skrzydło (częściowo obcięte) nie zahaczyło o grunt. Okazuje się jednak, że podana wysokość nie pochodzi tak naprawdę ani z rejestratora ATM, ani nie była podstawą obliczeń samej komisji Millera. Załącznik nr 4 do raportu („Geometria zderzenia”) podaje w tym miejscu wysokość 19 metrów nad ziemią. Komisja dość dowolnie traktuje dane. Wysokości i przechylenia w ostatniej fazie lotu zostały odtworzone nie tyle w oparciu o zapis rejestratora, ile o kąty odczytane z amatorskich zdjęć mieszkańca Smoleńska Siergieja Amielina. Rosjanin wykonał też fotografie ścięć drzew w okolicy bliższej radiolatarni, ulicy Kutuzowa i miejsca katastrofy ze wszystkimi znajdującymi się między nimi zaroślami. Jednak trudno traktować te obrazy jako wiarygodny dowód. Amielin nie zapisał, skąd wykonał jaką fotografię ani pod jakim kątem był jego aparat, ani jakie zastosował parametry fotograficzne. Tym niemniej jego pierwsze hipotezy dotyczące przebiegu katastrofy w zasadzie w całości potwierdza raport MAK, a potem Millera.

Czyżby więc ATM miał fałszywe dane? Też nie jest to takie proste. Tabele pokazywane przez zespół Laska w ostatnich pozycjach nie mają już bowiem danych polskiej czarnej skrzynki, gdyż ta – ze względu na sposób zapisu danych – już ich nie zarejestrowała. Brakujące sekundy uzupełniono innymi danymi. A jedyne dostępne pochodziły z katastroficznego rosyjskiego rejestratora parametrów lotu (FDR) MŁP-14-5. Co więcej, dla potrzeb badań komisji usunięto też ostatnie 0,5 sekundy zapisu ATM i także wprowadzono w tym miejscu parametry z MŁP-14-5.

– MAK podaje w swoim raporcie, że zapisy wszystkich rosyjskich skrzynek kończą się w tym samym momencie. Okazuje się, że to nieprawda – uważa dr Kazimierz Nowaczyk. W znacznie lepszym stanie była taśma rejestratora eksploatacyjnego KBN-1-1 i to jego zawartość MAK uznał za bardziej wiarygodną niż zawierający masę przekłamań MŁP-14-5. Jednak zapis KBN-1-1 urywa się stosunkowo wcześnie i do uzupełnienia brakujących lub pominiętych danych ATM można użyć tylko tego najmniej wiarygodnego materiału z MŁP-14-5. Nowaczyk wskazuje na związek tych faktów z domniemanymi manipulacjami obu komisji. Zauważa, że utracone pół sekundy w zapisie ATM przypada w pobliżu punktu TAWS nr 38, czyli w miejscu, które zespół parlamentarny uważa za początek destrukcji samolotu w powietrzu. Z przyjęcia przez oficjalne komisje takich, a nie innych danych bazowych wynikają dość absurdalne zachowania parametrów wysokości i przechylenia samolotu. Nowaczyk wskazuje np., że przechylenie maszyny zwiększa się (wykonuje ona półbeczkę), ale w pewnym momencie zatrzymuje się, po czym znowu zaczyna się obracać. To – w ocenie Nowaczyka – powód, dla którego warto przyjrzeć się dokładniej danym amerykańskich urządzeń TAWS i FMS. Te ostatnie zapisały w okolicach krytycznego punktu TAWS wysokość ok. 38 metrów i wznoszenie z prędkością 2 m/s, dopiero potem następuje nagła zmiana kursu i samolot zaczyna spadać. Zespół Laska podkreśla, że TAWS i FMS zapisały zbyt mało danych, by wiarygodnie odtworzyć trajektorię i pozycje maszyny, do tego są to dane niezbyt dokładne (oparte na pomiarach satelitarnych). Nowaczyk ma inne zdanie. Uważa, że obraz przebiegu lotu utrwalony przez amerykańskie komputery jest w przeciwieństwie do prezentowanego przez komisję Millera spójny; poza tym FMS utrwala w porównaniu z innymi urządzeniami najpóźniejszą fazę lotu. Pytania pod adresem ekspertów zespołu parlamentarnego sformułował w piątek Michał Setlak z czasopisma „Przegląd Lotniczy”. Zajmuje się opisem katastrof lotniczych i ich badania, blisko współpracuje z Państwową Komisją Badania Wypadków Lotniczych, której obecnym przewodniczącym jest Maciej Lasek.

W swoich artykułach twardo broni raportu komisji Millera i krytykuje zespół Antoniego Macierewicza. Setlak wypadł jednak dość blado, jego uwagi były ogólnikowe, a po wysłuchaniu godzinnej prezentacji Nowaczyka, pełnej map, tabel i wykresów, zapytał o dowody twierdzeń zespołu.

– To bezczelne i złośliwe – skomentował Macierewicz, ale – jak powiedział po zakończeniu posiedzenia – obecność redaktora Setlaka trzeba docenić, gdyż jest to jakaś – wprawdzie tylko pośrednia – forma dialogu z zespołem Macieja Laska. Piotr Falkowski

Dysputy uczonych na temat tragedii smoleńskiej przebiegają zgodnie z nakreślonym scenariuszem. We wczorajszym artykule "Półbeczka z półprawdy" zamieszczonym w "Naszym Dzienniku" czytamy, że Zespół Parlamentarny odpowiedział konferencją na wcześniejszą konferencję tzw. zespołu Laska. Odpowiedział danymi z jednych rejestratorów na dane z innych, których "zawartość MAK uznał za bardziej wiarygodną niż zawierający masę przekłamań MŁP-14-5". I tak dalej. I tak dalej... Pisze dziennikarz:

"Nowaczyk wskazuje np., że przechylenie maszyny zwiększa się (wykonuje ona półbeczkę), ale w pewnym momencie zatrzymuje się, po czym znowu zaczyna się obracać". - Pełna kompetencja uczonego. Nie zaszkodzi mu na pewno jedna notka Fotoamatora, który nie tak dawno znalazł 'dowody' na zamianę skrzynek ("To wielkie odkrycie" - powiedział A. Macierewicz). Zdawałoby się, że "to wielkie odkrycie" Fotoamatora przekreśli dotychczasowe wyliczenia, trajektorie i inne bzdury, jednak blogerka @gini twierdzi inaczej, a w takim wypadku nie odważy się skromny bloger z prowincjonalnego miasta na dokonanie (krytycznej) oceny. Tak więc wysłuchano na konferencji "godzinnej prezentacji Nowaczyka, pełnej map, tabel i wykresów". - No, w końcu uczony. Nie tylko manipulatorzy z moskiewskiego MAK mają pojęcie o potędze wizualizacji. O artystach z grupy Millera pisze redaktor: "Komisja dość dowolnie traktuje dane. Wysokość i przechylenia w ostatniej fazie lotu zostały odtworzone nie tyle w oparciu o zapis rejestratora, ile o kąty odczytane z amatorskich zdjęć mieszkańca Smoleńska Siergieja Amielina". - Nie wiem, dlaczego dziennikarz - a jest to sam Piotr Falkowski - nie podaje, choćby mimochodem, że Amielin jest człowiekiem służb rosyjskich, co udokumentowali już blogerzy współpracujący z Free Your Mind. Jak długo będzie trwać ta 'zabawa'? Jak długo będą manipulatorzy deliberować nad 'ilością diabłów na końcu szpilki'? - Zdaje się, że długo jeszcze.

Zygmunt Białas

25/06/2013 Dla ”nacjonalistycznej chołoty” - nie będzie żadnej tolerancji, powiedział prezydent Wrocławia, pan Rafał Dutkiewicz w sprawie incydentu na Uniwersytecie Wrocławskim młodych ludzi z Narodowego Odrodzenia Polski, którzy „ zakłócili” wykład pana profesora Zygmunta Baumana- znanego stalinowca, filozofa i socjologa. O” międzynarodowej sławie”..(????). Najbardziej promowani są w Polsce ludzie o” międzynarodowej sławie”. Najgorsi są ci o sławie krajowej.. Najgorsi są patrioci różnego autoramentu.. Co innego patrioci promoskiewscy, tacy jak pan profesor Zygmunt Bauman, czy obecni patrioci- probrukselscy, których mamy zatrzęsienie.. Ci co oddają Polskę w pacht innym- to są dopiero patrioci.. Sam uważam się za patriotę, ale od narodowców dzieli mnie inne pojmowanie gospodarki.. Określam się mianem konserwatywnego- liberała. Gdzieś wyczytałem, że w kręgach narodowców krąży powiedzenie, że” zamiast liści będą na drzewach wisieć korwiniści”. Już nie „ komuniści”, ale korwiniści.. Komuniści nie wisieli i dogadali się z tymi zza Okrągłego Stołu i ich działalność wobec Polski została odkreślona Grubą Kreską, przez pana Tadeusza Mazowieckiego i jego kolegów z Unii Demokratycznej- w tym, pana Rafała Dutkiewicza. Bo pan Rafał Dutkiewicz wywodzi się z tak zwanego” Salonu”- jak tę grupę wzajemnej adoracji – trafnie określił pan Waldemar Łysiak To ten „ Salon” doprowadził Polskę na skraj przepaści gospodarczej.. A prezydent Wrocławia topi Wrocław w długach.. Tak jak pani Gronkiewcz-Waltz- Warszawę. A ich kumple – całą Polskę. Międzynarodówka finansowa zaciera ręce.. Pan prezydent Rafał Dutkiewicz użył określenia” w moim mieście”(???) To” Salon” ma już swoje miasta? Przyznam się Państwu, że nie wiedziałem, że grabarze polskich nadziei mają już swoje miasta.. A my- patrioci.. Gdzie mamy się podziać? Oczywiście młodzież ma swoją młodość i jeszcze nie wie co ją czeka. Niech popyta starszych dzisiaj ludzi, kiedy tamci byli młodzi, i wyrywano im paznokcie, bito po stopach, i karmiono śledziami bez popijania wodą. A w ostateczności strzałem w tył głowy zamykano życie niepokornych .Młodzi jeszcze o tym nie wiedzą, co komuna puławian robiła z Polakami w latach czterdziestych i pięćdziesiątych. i myślą, że odda im władzę bez ofiar. Owszem mogą się pozamieniać miejscami- Platforma Obywatelska z Prawem i Sprawiedliwością- zgodnie z porozumieniami Okrągłego Stołu.. Ale władzy raz zdobytej nigdy nie oddadzą.. Przynajmniej taki jest plan! Ale zamieniać w nieskończoność: PO na PiS, z dobudówkami PSL czy PSL- jak najbardziej. No i Ruch Palikota- odprysk z PO.. Bo międzynarodówka- to nie „hołota”.. Tylko patrioci krajowi.. Oczywiście można było kulturalniej opowiedzieć życiorys pana profesora Baumana- niekoniecznie wrzeszczeć.. Ale nikt nie został pobity- wezwano antyterrorystów(????) Antyterrorystów na Uniwersytet? Walka pomiędzy patriotami krajowymi, a patriotami międzynarodowymi – się zaostrza.. A prymas Stefan Wyszyński mówił:” Każdy Naród pracuje przede wszystkim dla siebie, a nieszczęściem jest zajmowanie się całym światem kosztem własnej Ojczyzny”. I to jest święta racja. A w Polsce zagościł muzyczny lewak, jeden z dawnych Beatlesów- chrabąszczy- towarzysz Paul MacCartney – ze swoim koncertem na Stadionie Narodowym. Ratujmy Stadion Narodowy. Ma już 71 lat a nadal propaguje wartości lewicowe.. Czy można uwierzyć, że jako wegetarianin- wróg jedzenia” naszych braci” zwierząt, skompletował ekipę złożoną z 480 osób, którzy też nie jedzą „ naszych braci zwierząt”(!!!) To jest naprawdę sztuka, żeby skompletować 480 wegetarian w jednym miejscu.. Chyba, że członkowie ekipy jedzą posiłki wegetariańskie, bo mają zapis w kontraktach, że inaczej – won – z ekipy. A bezrobocie za drzwiami.. Więc jedzą schabowe z fasoli.. Tym sposobem można wszystkich do wszystkiego przymusić.. Nawet wszystkich można przymusić do opowiedzenia się po stronie homoseksualizmu- jako sposobu wyróżnienia mężczyzny spośród innych mężczyzn.. Bo gdy do Polski na koncert na Stadionie Narodowym przyjedzie kolejny raz pan Elton John z mężem, to właściwym byłoby zgodnie z narzucaną nam polityczną poprawnością- żeby jego 480 osobowa ekipa była w całości homoseksulana.. Dodatkowo mogła by być wegateriańska i nie jeść „ naszych braci” zwierząt.. Tylko befsztyki z fasoli.. Albo wątróbkę z cebulką- ale z liści brzozy. Może być posypana igiełkami z sosny.. Każdemu powinno być wolno jeść co chce, ale jak zaczną wprowadzać zakazy jedzenia zwierząt..(???) Na razie po dobroci propagują, przekonują, namawiają, że to niby przypadkiem, ot tak sobie- skompletował ekipę samych wegan, pardon- wegateraian. Albo ktoś samych homoseksualistów.. Inny znowu samych wrogów Kościoła Powszechnego.. Inny- samych Donaldów Tusków, a jeszcze inny- samych Kaczyńskich.. Każdemu wolno, żeby tylko nie narzucał pod przymusem- innym., tego co jemu wydaje się dobre.. Towarzysz Paul MacCartney, skądinąd utalentowany muzyk walczy jeszcze z zabijaniem fok(???) Jego zespołowy kolega, towarzysz John Lennon, popierając Międzynarodówkę Trockistowską- IV- walczył z normalnością, przyczyniając się do budowania ze świata jednego wielkiego biura- zginął zastrzelony przez faceta, którego wkurzało, że wyśpiewywał w swoich piosenkach komunizm, a sam posiadał kilka domów.. Na przykład w piosence” Image”, gdzie marzy mu się świat bez prywatnej własności- i wtedy ludzie byliby naprawdę szczęśliwi- ale sam miał kilka domów i służbę. .Wolał żyć przy pomocy prywatnej własności.. Szczególnie jak się jest bogatym.. I przy pomocy bogactwa finansował tych, którzy z własnością walczą ideowo.. To jest dopiero rozdwojenie ideologicznej jaźni.. Akurat foki.. Ludzie polują na foki od setek lat, tak jak na słonie czy kaczki. Jak postęp będzie tak postępował tak jak postępuje , to będzie na świcie całkowity zakaz polowania na zwierzęta, ale na ludzi- będzie można. Szczególnie na patriotów – nacjonalistów, zwanych przez lewicę wszelaką” faszystami”. Chociaż faszystami to są właśnie ludzie lewicy.. To oni pragną omnipotentnego państwa, które się zajmuje” obywatelem” od kołyski aż po grób.. To jest właśnie faszyzm., ocierający się o socjalizm.. Bo faszyzm wynika z socjalizmu, a narodowy socjalizm – to socjalizm Hitlera- ogólnie z socjalizmu Narodowo Socjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec, zwanej przez Lewicę” prawicą”.. Hitler z Goringiem bardzo kochali zwierzęta, tworzyli ustawy dla zwierząt, a ludzi spośród ludzi wykluczali- na przykład- Żydów, poprzez Ustawy Norymberskie. Ta cała współczesna lewica też bardziej kocha zwierzęta niż ludzi.. Ona ludzi nienawidzi!

Chyba przeciw niej zaśpiewała w Opolu piosenkę Czesława Niemena pani Natalia Niemen- córka wielkiego piosenkarza. I wplotła w nią wątki ideologiczne.. Żeby odrzucić nienawiść.. To bardzo chwalebne, ale czy rzeczywiste? Czy da się odrzucić nienawiść, która w sposób naturalny istnieje obok miłości. Bardzo trudno jest kochać swoich oprawców, którzy na co dzień odbierają nam wolność.. Nawet gdyby człowiek- chrześcijanin chciał.. Jak mnie pędzą do bydlęcego wagonu- trudno strażników kochać.. Żeby wywieźć mnie nie na białe niedźwiedzie, ale do krainy Nowego Wspaniałego Świata – Haxleya i Orwella- razem wziętych. Ja nie chcę do Nowego Wspaniałego Świata.. Ja chcę pozostać w Starym Wielkim Świecie. Bo ten sobie ukochałem.. WJR

Nawalanka Platformy z NBP

1. W ostatni czwartek na posiedzeniu sejmowej komisji finansów, byłem świadkiem arcyciekawego wydarzenia czyli poważnego sporu pomiędzy ważnymi politykami Platformy zasiadającymi w tej komisji, a członkami zarządu NBP. Spór ten jest co najmniej zastanawiający, bo przecież zarząd NBP został ukształtowany wiosną 2010 roku na postawie strategicznego porozumienia Donalda Tuska z ówczesnym nieformalnym przywódcą szeroko rozumianej lewicy Aleksandrem Kwaśniewskim, a wcześniej do 9 osobowej Rady Polityki Pieniężnej Platforma, delegowała aż 5 członków wywodzących się z jej środowiska.

Na posiedzeniu komisji, omawiane były dwa ważne dokumenty przygotowane przez NBP: „Sprawozdanie z działalności NBP w 2012 roku”, oraz „Sprawozdanie z wykonania polityki pieniężnej na rok 2012”.

Zarząd NBP reprezentowali wiceprezes Piotr Wiesiołek i członek Andrzej Raczko (wiceminister i minister finansów w rządach Leszka Millera i Marka Belki), z RPP nie przybył nikt (zdaje się spodziewając się ataków posłów Platformy), a rząd reprezentował wiceminister finansów Wojciech Kowalczyk.

2. Zaczęło się standardowo, obydwaj członkowie zarządu NBP, zaprezentowali w skrócie obydwa wyżej wymienione dokumenty, podkreślając bezprecedensową ich zdaniem politykę luzowania polityki pieniężnej w Polsce. Dobitnym wyrazem tego luzowania było aż 5-krotne obniżanie stóp procentowych banku centralnego pomiędzy listopadem 2012 roku, a czerwcem 2013 roku aż o 200 punktów bazowych.

W ten sposób stopa referencyjna NBP, została obniżona do poziomu najniższego w historii i wynosi od czerwca tego 2,75%. Obydwaj przedstawiciele zarządu NBP podkreślali, że bank centralny prowadzi konwencjonalną politykę pieniężną, która ich zdaniem polega na tym aby oddziałując na cenę i dostępność pieniądza zapewniać stabilność gospodarki. Dla załagodzenia napiętej atmosfery jakby od niechcenia, wiceprezes Wiesiołek poinformował członków komisji, że zysk NBP za rok 2012 wyniósł około 5,5 mld zł i zgodnie z obowiązującą ustawą w najbliższym czasie bank odprowadzi do budżetu państwa 95% tej kwoty.

3. Mimo tej przecież bardzo korzystnej informacji dla rządzących (wpłata zysku NBP nie jest planowanym dochodem budżetowym, a więc minister Rostowski dostanie ekstra bardzo duże pieniądze), zasiadający w komisji członkowie Platformy przypuścili atak na zarząd NBP i Radę Polityki Pieniężnej. Rozpoczął wiceprzewodniczący komisji finansów publicznych (do niedawna wieloletni wiceminister zdrowia w rządzie Donalda Tuska Jakub Szulc), podkreślając brak wsparcia ze strony banku centralnego dla wzrostu gospodarczego w Polsce. W sposób szczególny zaatakowana została podwyżka stóp banku centralnego w maju 2012 o 25 punktów bazowych w wyniku, której stopa referencyjna NBP wyniosła 4,75%. Zdaniem posła podwyżka stóp NBP w maju w sytuacji kiedy jasne już było po I kwartale 2012 roku, że polska gospodarka wyraźnie spowalnia, a inflacja już nie rośnie była poważnym błędem Rady, z którego ta powinna się przed Sejmem wytłumaczyć. Ni mniej ni więcej tylko w ten sposób RPP, została obciążona odpowiedzialnością za spowolnienie gospodarcze, którego rezultatem jest wynoszący zaledwie 0,1% wzrost PKB w I kwartale 2013 roku w porównaniu do IV kwartału 2012 roku. Podobne argumenty wobec NBP, podniósł także przewodniczący komisji finansów publicznych Dariusz Rosati, przy czym zrobił to w znacznie spokojniejszym tonie niż jego przedmówca. W tej sytuacji niezwykle interesująco zapowiada się debata poświęcona tej problematyce na plenarnym posiedzeniu Sejmu w lipcu tego roku już z udziałem prezesa NBP Marka Belki. Kuźmiuk

Warzecha Tylko Kaczyński może zreformować Polskę Warzecha „Polska potrzebuje zmiany władzy 
jak kania dżdżu, a głównym motorem 
takiej zmiany może być obecnie tylko PiS „...”Pamiętać trzeba oczywiście, że przedwyborcza retoryka i praktyka rządzenia mogą od siebie odstawać. To PiS faktycznie obniżył podatki, wprowadzając dwie stawki PIT, oraz zmniejszył składkę rentową na ZUS. Formalnie liberalna Platforma tymczasem podwyższyła obciążenia obywateli zapewne bardziej niż jakakolwiek inna partia w czasie swoich rządów. Nie można zatem wykluczyć, że podobnie byłoby po ponownym objęciu rządów przez PiS. „.....”Jeśli chodzi o przyszłe zamiary PiS, wiemy o jednej ważnej planowanej zmianie instytucjonalnej: ponownym podporządkowaniu prokuratury Ministerstwu Sprawiedliwości. „....”Tymczasem widać kilka dziedzin, w których można by sobie życzyć daleko posuniętych i śmiałych zmian systemowych. Wymiar sprawiedliwości, a dokładnie – korporacja sędziowska; system akademicki, gdzie coraz więcej pracowników naukowych gotuje się z frustracji związanej choćby ze sposobem przyznawania stopni naukowych; policja będąca coraz bardziej chorym organizmem; aparat skarbowy, którego apetyt na informacje o obywatelach rośnie nieustająco, a który robi się coraz bardziej drapieżny; system podatkowy; media publiczne i inne dziedziny, gdzie wstawienie swojego zaufanego człowieka nie rozwiąże żadnego problemu, a jeśli nawet, to na krótko. „.....( źródło )
Polska jest państwem i społeczeństwem na glinianych nogach . Jeszcze kilka lat rządów pruskiego lewactwa , a może samo się zapaść , jak domek z kart . Warzecha trafnie zauważył ,że tylko Kaczyński i PiS są szansą dla Polski na zmiany . Z jednej strony obóz statu quo , obóz pruski , który stoi na straży kolonialnego porządku społecznego i ustrojowego II Komuny ,z drugiej jedyna realna siła , która może ten niemiecko rosyjski ład zburzyć jest Obóz Patriotyczny . Warzecha martwi się o system podatkowy , polskie uczelnie , bandytyzm skarbówki , system wymiaru sprawiedliwości . I chyba Władcy Marionetek , którzy czuwają nad tym aby Polska „ nierządem stała „ chcieliby, aby Kaczyński tylko tym się zajął , a kiedy straci władzę lewactwo znowu spuści bandytów ze skarbówki na Polaków , znowu podniesie podatki , od nowa homoseksulizacje Polski i seksualizację dzieci w szkołach. Aby wygrać z cofającym Polskę cywilizacyjnie lewactwem musi się zniszczyć socjalistyczny ustrój konstytucyjny . I tym się musi zając Kaczyński . Co z tego że pozamyka kilku niszczących Polaków bandytów ze skarbówki, że wsadzi do więzienia kilku skorumpowanych sędziów , prokuratorów . Że rozprawi się z poświęconą przez Merkel na ofiarę kliką Tuska . Jeśli Orban nie daj Boże przegra wybory lewactwo natychmiast od nowa zacznie gnębić i wyniszczać Węgrów. Zdaje sobie z tego sprawę Orban , gdyż rozważa nawet likwidacje demokracji, aby obronić Węgrów przed Niemcami i służącymi im socjalistami . Orban „„- Mamy nadzieję, że, z Bożą pomocą,nie będziemy musieli w miejsce demokracji wymyślać innych politycznych systemów, które należy wprowadzić, aby nasza gospodarka przeżyła „....”Zgromadzenie narodowe to nie jest kwestia woli, tylko siły. (...) To, co być może funkcjonuje w państwach skandynawskich, jednomyślność,u nas, w narodzie na pół azjatyckim, dokonuje się siłą.To nie wyklucza konsultacji, debaty czy demokracji, ale centralna siła jest konieczna - „..... (więcej )
To pokazuje skalę problemów przed jakimi stanie Kaczyński po wygranych wyborach . Jak sobie poradzi z pruska V kolumną w Sejmie , która wzorem Targowicy będzie zwalczać wszelkie próby wprowadzenia zmian do ustroju Polski . A w szczególności będzie zwalczać jej demokratyzacje. Kluczem dla Kaczyńskiego do zwycięstwa nad pruskim lewactwem jest referendum . I na szczęście doskonale sobie z tego zdaje sprawę Bez obalenia postkomunistycznej ,kolonialnej konstytucji, która ubezwłasnowolnia naród , oddaje Polaków na pastwę lichwiarstwu i lewactwu nic się nie zmieni. Najwyżej Polacy będą wspominać czasy rządów Kaczyńskiego jako okres odwilży w epoce nekolonialnego podatkowego ucisku i ideologicznego terroru Wyłomem w w murze konstytucyjnego lewackiego łagru będzie wprowadzenie systemu prezydenckiego i silnego referendum , które będzie batem na służące prusakom lewactwo . Kaczyński w projekcie PiS stworzył furtkę dającą Polakom możliwość walki o zmianę konstytucji kondominium .Suski „ 3 W art. 125 po pkt 5 dodaje się pkt 6 w brzmieniu:
„6. Nie można przeprowadzać referendum ogólnokrajowego w sprawie zmian w Konstytucji, budżetu państwa, udziału w operacjach militarnych i obronności państwa oraz  amnestii.”; 4) W art. 235 ust. 1 otrzymuje brzmienie: „ 1. Projekt ustawy o zmianie Konstytucji może przedłożyć co najmniej 1/5 ustawowej liczby posłów, Senat, grupa co najmniej 1.000.000 obywateli mających prawo wybierania do Sejmu.”;...(więcej ) Mojsiewicz
PAŃSTWO BAUMANA
Rozgrywana od kilku dni prowokacja z udziałem byłego funkcjonariusza PPR/PZPR Z. Baumana, pozwala sformułować oceny dotyczące III RP i znakomicie ułatwia dostrzeżenie głębokich więzów historycznych i aksjologicznych, spajających obecny reżim z komunizmem.

Po pierwsze, należy rzecz postawić „na nogi” i uświadomić sobie, że zdarzenie rozegrane na Uniwersytecie Wrocławskim ma cechy ewidentnej prowokacji, wymierzonej w Polaków.

To bowiem, że agenci obcego mocarstwa, zwani „polskimi komunistami” obdarzyli kiedyś majora Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego mianem „naukowca” i nadali mu tytuł profesorski – jest problemem tychże komunistów i w żaden sposób nie wiąże nas obowiązkiem uznania „dorobku naukowego” tego człowieka. Dla porządku przypomnę, że historia totalitaryzmu pełna jest postaci „literaturoznawców”, „filozofów” lub doktorów prawa, dokonujących najgorszych zbrodni. Dla Polaków, doświadczonych półwieczem sowieckiej okupacji, której gwarantami byli tzw. „polscy komuniści” – najważniejszym kryterium winna być antypolska działalność Zygmunta Baumana w sowieckich organach represji. Począwszy od pracy w sowieckiej milicji, poprzez funkcję oficera KBW, po rolę agenta zbrodniczej Informacji Wojskowej i szefa Zarządu Politycznego Propagandy i Agitacji LWP. Ta działalność jest dostateczną i moralnie usprawiedliwioną przesłanką dla sformułowania negatywnej oceny Baumana. Na tej podstawie, mamy pełne prawo decydować o naszym stosunku do tak jednoznacznie odrażającej postaci. Z polskiego punku widzenia jest niezwykle istotne, że Bauman nigdy nie został rozliczony z działalności w przestępczych organach represji, nie zadośćuczynił za swoje czyny, nie poddał się moralnym i prawnym sankcjom. Jest zatem oczywiste, że zapraszanie człowieka o takiej przeszłości do instytucji zwanej „polskim uniwersytetem” i prezentowanie go polskiej młodzieży, jako „wybitnego socjologa i naukowca”, należy odbierać jako groźną prowokację – tym groźniejszą, że wymierzoną w ludzi młodych i obliczoną na zanegowanie polskiej historii i polskich tradycji intelektualnych. Nikt nie ma prawa wymagać, by ludziom pokroju Baumana przysługiwało uznanie i szacunek, wzgląd na „dorobek naukowy”, pozycję społeczną czy wiek. Fakt, iż rządzący III RP establishment nigdy nie odważył się nazwać ani rozliczyć zbrodni komunizmu, a samozwańcze „autorytety” tego państwa obdarzyły bandytów mianem „ludzi honoru” - w niczym nie umniejsza naszego prawa do dokonywania samodzielnych ocen, zgodnych z zasadami elementarnej etyki, logiki i prawdy historycznej. Tego prawa nie odbierze Polakom fałszywy bełkot funkcjonariuszy medialnych czy sofistyczne brednie głoszone przez premiera i wrocławskich urzędników. Nie ma i nie może być żadnego dyktatu w okazywaniu szacunku ludziom takim jak Bauman. Nie tylko nie zasługuje on na miano „polskiego naukowca”, ale nie może stanowić wzoru i autorytetu dla polskiej młodzieży. Mamy prawo wymagać, by była ona szczególnie chroniona od takich wzorców i nie poddawana obcej indoktrynacji. Ludzie o przeszłości Baumana winni znaleźć się na marginesie życia publicznego, zasłużyć na całkowity ostracyzm i wykluczenie ze społeczności, zaś w państwie prawa i sprawiedliwości musieliby ponieść surowe konsekwencje swoich czynów. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że żadne akcje policyjne, sądowe represje i wrzaski medialnych wyrobników, nie mogą stłumić prawa do wyrażania przez Polaków negatywnej oceny takich osób jak Zygmunt Bauman.

Po wtóre – wszyscy powinniśmy czuć się dłużnikami tej grupy młodych ludzi, którzy w obliczu fałszowania prawdy historycznej i niszczenia elementarnych zasad moralnych, mieli odwagę wyrazić swój sprzeciw wobec obecności Baumana na Uniwersytecie Wrocławskim. Nazwanie ich przez jakiegoś urzędnika „nacjonalistyczną hołotą”, ujawnia nie tylko nienawiść i strach wobec polskości, ale jest policzkiem wymierzonym tym wszystkim, których oburza promowanie podobnych postaci i nie zgadzają się na kreowanie majora KBW na „autorytet naukowy”. Owemu urzędnikowi trzeba uświadomić, że tylko komuniści kojarzyli polskość z nacjonalizmem i w każdym przejawie patriotyzmu upatrywali szowinizm i „narodową megalomanię”. Polakom obce są takie skojarzenia.

Tym młodym ludziom winniśmy wdzięczność również dlatego, że ich interwencja na UW – jak żadne inne wydarzenie - obnażyła prawdziwe oblicze III RP. Wrzask ośrodków propagandy, histeryczne reakcje przedstawicieli reżimu, zapowiedź represji i „twardego egzekwowania prawa” - nie wynikają przecież z wierności zasadom demokracji, czy – jakże chętnie deklarowanego – „liberalizmu” i „tolerancji”.

Po prowokacji wrocławskiej padły ze strony reżimu ostre słowa: „nie ma zgody na obrażanie polskich uczonych”, „to rodzaj bandytyzmu, który trzeba zwalczać”. Nie mogą dziwić, bo nie po raz pierwszy ta władza wykorzystuje sprowokowane przez siebie wydarzenia do zaostrzania prawa, udzielania dodatkowych uprawnień służbom i przygotowań do rozprawy z ludźmi o odmiennych poglądach. Cytowane słowa brzmią tym bardziej obłudnie, że obecny reżim ma w głębokim poważaniu polską naukę, a jeszcze głębiej-walkę z bandytyzmem. W tym przypadku, chodzi jednak o coś więcej. Tak gwałtowna reakcja na normalne w cywilizowanych państwach zachowania młodych ludzi, wyrażających sprzeciw wobec obecności na uczelni agenta Informacji Wojskowej, ma – z punktu widzenia reżimu, racjonalne i uzasadnione podstawy. Stając w obronie Baumana, obecna władza broni w istocie historycznych i aksjologicznych fundamentów, na których opiera się dzisiejsza III RP. Znajdują one źródło w komunistycznym zafałszowaniu i życiorysach takich postaci jak funkcjonariusz sowieckich organów represji. Jeśli u podstaw III RP leży sojusz z komunistami, to jednym z najważniejszych jego elementów jest ochrona roztaczana przez państwo nad ludźmi pokroju Baumana. Widzimy ją na przykładzie Jaruzelskiego, Kiszczaka czy Kociołka, w kontekście esbeków obdarzanych mianem „specjalistów od bezpieczeństwa” czy oficerów „ludowego” wojska noszących dziś generalskie lampasy. Dzięki temu sojuszowi, Polacy nie tylko zostali zmuszeni do uznania PRL-u za jakiś „element polskości” ale do rezygnacji z podstawowej dychotomii My-Oni, dającej świadomości, że komunizm jest tworem obcym, wrogim i zawsze antypolskim. Wprawdzie III RP zbudowano na fundamencie PRL-u, wespół z tysiącami donosicieli, zdrajców i bandytów, wprawdzie zachowano ciągłość personalną i nie rozliczono zbrodni komunizmu, wprawdzie w życiu publicznym brylują esbecy, kapusie i ludzie kompartii, wprawdzie mediami rządzą esbeckie klany, a gospodarką agenturalne układy, wprawdzie niszczy się pamięć o ofiarach komunizmu, walczy z polską kulturą i patriotyzmem – to w powszechnym przekonaniu jest ona państwem polskim, w pełni suwerennym i niepodległym, a rządzące nią mechanizmy definiuje się pojęciami prawa i demokracji. Casus z majorem Baumanem powinien nam uświadomić, jak fałszywa jest to wizja. Fakt, że w obronę Baumana włącza się premier, ministrowie i ośrodki propagandy, nie dowodzi bynajmniej, że mamy do czynienia z jakąś aberracją czy nadgorliwością urzędników. Podobnie- honorowanie Jaruzelskiego, jednanie z moskiewskimi kagebistami czy propagowanie antypolskich filmów, to nie dowód na "kryzys wartości" bądź "zaburzenia demokracji". To państwo działa konsekwentnie i racjonalnie, a to czego jesteśmy świadkami wypływa z najgłębszych fundamentów obecnej państwowości i jest oznaką wierności zasadom wypracowanym przy okrągłym stole. Okres rządów PO-PSL to nie jakiś fatalny "powrót do PRL-u" ale logiczne ukoronowanie długiego okresu hodowania komunistycznej hybrydy i zarządzających nią bękartów. Jest dowodem skuteczności dwóch dekad indoktrynacji i niszczenia polskości. Prowokacja z Baumanem musi prowadzić do wniosku, że nie ma żadnej innej - zdrowej i normalnej III RP. Pora skończyć z tą zabójczą mitologią, która czyni z Polaków stado niewolników. To państwo ma właśnie twarz Zygmunta Baumana i nigdy nie będzie inne. Zostało zbudowane po to, by chronić podobnych mu „polskich komunistów”. Wobec zalewu pustosłowia i wrzasku towarzyszącego obecnej prowokacji, trzeba przyjąć postawę, jaką proponował Polakom Jarosław Marek Rymkiewicz - „Nawet nazywać ich nie warto – w ogóle nie warto się nimi zajmować, najlepiej jest uznać, że ich nie ma. Trzeba wychodzić, kiedy wchodzą, odwracać się, kiedy do nas podchodzą. Polska należy do nas, a oni niech sobie gadają w swoich postkolonialnych telewizjach, co chcą, niech sobie piszą w swoich postkolonialnych gazetach, co im się podoba. Nas to nie dotyczy.” Aleksander Ścios

Macierewicz - ostatnia nadzieja libertarian Nie jestem prorokiem i niestety nie wiem, jak wyglądałaby Polska po objęciu władzy przez Antoniego Macierewicza. Jestem jednak przekonany, że jego rządy są prawdopodobnie jedyną realną szansą na ziszczenie marzeń wielu libertarian i wprowadzenie takich zmian, które radykalnie zmniejszą wpływ państwa na obywateli i wszelkie sprawy mające miejsce w obrębie polskich granic. Verloc – bohater słynnej książki Józefa Conrada pt. The Secret Agent – jest typowym przykładem błędnego rewolucjonisty, który zagubiony w sieci intryg, spisków i podwójnej gry szpiegowskiej doprowadza nieumyślnie do śmierci swego przybranego syna w zamachu terrorystycznym. Sam Verloc kończy swój żywot marnie, a ciekawych tego jak potoczył się jego los odsyłam do wyżej wspomnianej książki. Takich błędnych rewolucjonistów było w literaturze o wiele więcej; przypomnieć można chociażby zięcia Jean Valjeana – bohatera Le Miserables – który zostaje wciągnięty w udział w antypaństwowej wolcie. Niewątpliwie jednak etos Błędnego Rewolucjonisty – człowieka, który za wszelką cenę dąży do zmiany status quo, niejednokrotnie podejmując się działań skrajnie pozbawionych sensu lub stricte samobójczych – nie jest tylko i wyłącznie tworem literatury. XVIII i XIX-wieczni pisarze czerpali inspirację z życia społecznego i politycznego. Nie zamierzam jednak badać historii wszelkiej maści ruchów rewolucyjnych, choć zapewne w szeregach chociażby dekabrystów znalazł się niejeden błędny rewolucjonista opętany wizją obalenia Mikołaja I. Śmiem twierdzić, iż nie należy sięgać daleko, aby znaleźć postać, która dobrze wkomponowuje się w koncepcję niezłomnego rewolucjonisty. W polskich warunkach politycznych jest tylko jedna taka osoba i jest nią nie kto inny jak Antoni Macierewicz.

Na pierwszy rzut oka pan Antoni nie wyróżnia się niczym szczególnym na tle innych postaci związanych z szeroko pojętą polską prawicą: ot wysoki, lekko szpakowaty dżentelmen w nienagannie wyprasowanym garniturze. Zdradza go jednak spojrzenie – przenikliwe, gorejące szczerym blaskiem, mocno wyeksponowane gałki oczne wydają się hipnotyzować każdą postać, która się do niego zbliży. Ściskając mikrofon w swej dłoni stwierdza: "wiemy wystarczająco dużo, by wskazać na eksplozję jako przyczynę tragedii, choć wiele pytań czeka nadal na odpowiedź". Pan Macierewicz gardzi słowem "teoria" bądź "hipoteza". Jako wieszcz jedynej, słusznej prawdy jednego dnia jest w stanie krzepić serca Polonii w Chicago, tłumacząc gorliwym słuchaczom techniczne zawiłości raportu pana prof. Biniendy, a kilka godzin później wsiada w samolot i rusza spowrotem do Polski, by tam, w sali ojca Pio w Krośnie ciskać gromy w stronę zbrodniczego rządu Donalda Tuska, który boi się prawdy, boi się raportu Biniendy i boi się także jego – Błędnego Rycerza Rewolucji. Strach rządu jest uzasadniony. W przeciwieństwie do wielu internetowych anarchistów, którzy ograniczają się do wypisywania uszczypliwych komentarzy na portalach typu wykop, pan Antoni zapewne nie ma nawet pojęcia czym są portale internetowe. Jego mottem jest działanie, a synonimem prawdziwego działania jest burzenie, likwidacja. Ugodowe szukanie kompromisu to pojęcie dla niego nieznane. Gdy likwidował WSI nie baczył na to, że jego lista znajdzie się w rękach wszystkich agencji wywiadowczych świata, a polscy szpiedzy znajdą się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Był gotów dokonać poświęceń, idea zlikwidowania zbrodniczego organu, jakim było WSI stanęła na pierwszym miejscu. Likwidacja i niszczenie państwowych instytucji jest dla pana Macierewicza niczym nieustanny marsz ku paruzji, eschatologicznemu końcowi, zwieńczeniu czasu i materii. Ostateczność nastąpi po całkowitym rozbiciu wszelkich struktur i formalnych konstrukcji, które w jego oczach są szkodliwe. On sam na potrzeby swej deterministycznej ideologii przybiera szatę wykolejeńca, pariasa, który w psychodelicznym amoku jest w stanie jedynie burzyć i rozbijać. Który człowiek gotów jest w ekstatycznym uniesieniu latać samolotem z jednej strony świata na drugą i głosić nieustannie te same prawdy (podkreślam, nie teorie, prawdy) o eksplodujących samolotach i spisku rządowych elit? W pewnym sensie pan Antoni jest neoplatonikiem; podąża tą samą drogą co św. Augustyn uznając, że wszystko co istnieje jest dobre i tylko dobro tworzy i buduje. Dlatego w swych politycznych działaniach odrzuca miałki, demokratyczny bełkot i próby żmudnego budowania kompromisów. Jego celem jest likwidowanie zła, które i tak nie istnieje, walczenie z metafizyczną strzygą, reprezentującą wszystko co najgorsze i najparszywsze. "Lemingi" nie pojmą jego walki – to walka z niewidocznym przeciwnikiem, który stosując okrutną demagogię sprawuje rząd dusz nad uciśnionymi Polakami. Tym wrogiem nie jest krytykowany wielokrotnie przez ludzi z jego otoczenia Donald Tusk, bynajmniej, premier jest tylko ucieleśnieniem nieistniejącego, prawie wirtualnego, acz fundamentalnego i arcygroźnego zła, które będąc w swej teorii jedynie brakiem dobra, pozostaje skryte głęboko w szczelinach różnych przyziemnych instytucji, począwszy od Wojskowych Służb Informacyjnych, przez Zakład Ubezpieczeń Społecznych, a skończywszy na samym sejmie i senacie. Jako poseł PiS i ulubieniec telewizji Trwam i Radia Maryja, poseł Macierewicz jest postacią, której ideologia jest najeżona antynomiami. Z jednej strony jest mężem, ojcem, reprezentantem konserwatywnej partii, z drugiej niezmordowanym Don Kichotem, uwikłanym w szaleńcza walkę z wiatrakami, którą on sam uznaje za dążenie do naświetlenia objawionej prawdy o wielu rządowych spiskach, uknutych w celu zniszczenia... no właśnie, czego? On sam nie wie, on sam nie ma pojęcia i chyba go to nawet niezbyt interesuje. Czy uczciwe byłoby ordynarne wrzucenie posła Macierewicza do worka z etykietą "pisowiec", a następnie pozostawienie owego wora w piwnicznej komórce opisanej jako "radykalna prawica"? Wszak nawet jeśli sam pan Macierewicz przedstawi się jako "prawicowiec, konserwatysta", to jego unikatowe podejście do prowadzenia polityki, oparte na zasadzie "dziel i niszcz", ma się nijak do utrzymania organicznego ładu, legalizmu i wspierania instytucji państwowej. W takim razie może najłatwiej zakwalifikować go jako rewolucjonistę i anarchistę? Zwracając uwagę na casus likwidacji WSI warto przypomnieć, że w pewnym sensie czystka jakiej dokonał pan Macierewicz była równie "racjonalna" i "logiczna", co kastrowanie kadry oficerskiej wojska sowieckiego przez Stalina w latach 30. Pojawia się jednak pewien dysonans, gdyż sam pan Antoni za nic w świecie publicznie nie pochwaliłby dokonań Koby. Poza tym warto przypomnieć, iż pan Macierewicz był współzałożycielem KOR-u i do ostatniej kropli chałupniczego atramentu w piwnicznym offsecie walczył z PRL. Już w tamtych czasach w jego jaźni ewidentnie wykluwała się idea "dzielenia i niszczenia" – karkołomnego galopu ku zgładzeniu efemerycznego zła. Kim więc jest ów enigmatyczny Błędny Rycerz Rewolucji? Jakie miejsce ma obrać na barykadzie politycznej gry? Jaka ideologia mu przyświeca? Długo zastanawiałem się nad odpowiedzią, ale obecnie przychodzi mi niezmiernie łatwo wysunąć następującą hipotezę: poseł Antoni Macierewicz jest libertarianinem! Czyżby na twarzach czytelnika malował się grymas zdziwienia? Czyżby bardziej wrażliwi użytkownicy różnych forów o tematyce kons-liberalno-libertariańskiej, noszący na swych tęgich głowach charakterystycznie ułożone długie włosy mieli ochotę w tej właśnie chwili z oburzeniem odrzucić teorię jakoby Błędny Rycerz Rewolucji reprezentował ich ukochany nurt polityczny? Proszę jeszcze chwilę poczekać, postaram się uzasadnić. Jak wspomniałem wcześniej, dla posła Macierewicza wiele politycznych mrzonek nie ma żadnego znaczenia. Wyobraźmy sobie hipotetyczną rozmowę premiera Macierewicza z jego sekretarzem. Do prosto umeblowanego gabinetu wkracza młody stażysta w garniturze i oznajmia:

– Czcigodny premierze, bezrobocie w kraju szaleje, co należy uczynić?

– Proszę pana, należy je zlikwidować! – odpowiada autorytatywnie premier Macierewicz

– Ale jak? Ekonomiści dwoją się i troją, z ich uszu wydobywa się para siarczysta i niczym gęsta mgła nad libertariańskim Singapurem roztacza się w ich pracowniach.

– Proszę pana, oni myślą za dużo, bezrobocie należy po prostu zlikwidować.

Sekretarz pochyla się lekko, po czym udaje się na naradę z reprezentantami organu wykonawczego, który wdraża rady premiera w życie. Po pewnym czasie bezrobocie znika... zostaje po prostu kompletnie wyrugowane z życia, potępione, zlikwidowane. Nie jest to jednak koniec problemu. Sekretarz jest zmuszony po raz kolejny zanudzać premiera Macierewicza swymi nieustającymi pytaniami:

– Czcigodny premierze, pojawia się kolejny problem: wiele osób narzeka na to, że w kraju w dalszym ciągu występuje korupcja w urzędach i w policji.

Premier Macierewicz odchyla się nieznacznie na swym skórzanym fotelu, zadziera lekko swój pokryty siwizną podbródek, po czym pochyla się gwałtownie do przodu i zerkając prosto w oczy swego sekretarza, odpowiada:

– Rozwiązanie jest dziecinne proste. Proszę pana, policję i urzędy należy po prostu zlikwidować! Zapewne w szeregach policjantów i urzędników znajdują się sabotażyści, którzy nadużywają swoich kompetencji. Likwidacja załatwi ten problem.

– Ale cóż wtedy, czcigodny premierze, jeśli mogę oczywiście zapytać, będzie ze wszystkimi sprawami, które załatwiają urzędy i policja? Co z kradzieżami, napadami, co z rozliczeniem podatków, dokumentów, akt własności i tak dalej? – pyta lekko skonfundowany sekretarz.

– Proszę pana, to bardzo proste. Po likwidacji policji należy krótko po, albo nawet symultanicznie zlikwidować przestępczość. Podobną strategię należy obrać w przypadku urzędów. Wraz z ich likwidacją proszę zlikwidować wszelkie sprawy, które załatwiają. Po raz kolejny sekretarz opuszcza gabinet premiera i kieruje jego rady do organów wykonawczych, które likwidują wszystko, co powinno według jego wizji zostać zlikwidowane. Wielokrotnie reprezentanci ideologii z pogranicza konserwatywnego liberalizmu i libertarianizmu są pewni tego, że najprostszym panaceum na wiele bolączek naszego ziemskiego padołu łez jest po prostu likwidacja. Podatki działają nieefektywnie? Zlikwidować podatki; publiczna służba zdrowia działa źle? Zlikwidować publiczną służbę zdrowia; powszechna edukacja nie funkcjonuje najlepiej? Zlikwidować powszechną edukację. Wymieniać można bez końca. Czym więc się to różni od mistycznej walki posła Macierewicza z wirtualnym złem, które staje w opozycji do kreatywnego i budującego dobra? Kluczowym elementem jest jednak stosunek Błędnego Rycerza Rewolucji (wydaje mi się, że jako pierwszy tego trafnego terminu użył Paweł Chlewicki) do instytucji państwa. Niezależnie, czy krajem władali działacze PZPR, czy członkowie demokratycznego rządu PO jedynym lekarstwem na ich błędy, wypaczenia, korupcję i nieudolność jest likwidacja całego urzędu administrowania krajem. Niezależnie od tego, jakie plany i koncepcje mogą kotłować się w głowach mędrykujących doradców gospodarczych i społecznych, nie wyobrażam sobie, aby ktoś taki jak Antoni Macierewicz, doszedłszy do władzy, zwracał choćby najmniejszą uwagę na ich parszywe rady i próbował okazać litość wobec różnych instytucji i organów, które każdego dnia są źródłem tylu problemów i niepowodzeń. Nie jestem prorokiem i niestety nie wiem, jak wyglądałaby Polska po objęciu władzy przez Antoniego Macierewicza. Jestem jednak przekonany, że jego rządy są prawdopodobnie jedyną realną szansą na ziszczenie marzeń wielu libertarian i wprowadzenie takich zmian, które radykalnie zmniejszą wpływ państwa na obywateli i wszelkie sprawy mające miejsce w obrębie polskich granic. Pan Macierewicz zapewne nigdy nie przyzna się do bycia libertarianinem, ale właśnie to jest dowodem na jego libertariańskie podejście do kwestii sprawowania władzy nad krajem. Po cóż czytać Ludwika von Misesa, Friedricha Augusta von Hayeka czy innego reprezentanta szkoły austriackiej, skoro fundamentem całego nurtu jest ograniczenie wpływu państwa? Wszak kluczem do zmiany status quo nie jest ideologiczne i teoretyczne zadufanie, a podjęcie działań, które będą miały realny wpływ na rozpowszechnienie i ostateczne zaadaptowanie na gruncie polskim idei libertarianizmu. Skończcie się łudzić, że twory polityczne pokroju Kongres Nowej Prawicy dojdą do władzy, bo nawet 5,5% w sondażu jest pyrrusowym zwycięstwem, zaś Janusz Korwin-Mikke, po kolejnej spektakularnej porażce, tym razem w Rybniku, jest ewidentnie człowiekiem nastawionym raczej na kompletne wyśmianie obecnego systemu, aniżeli jego przemianę. Dlatego moja rada dla libertarian jest prosta: Głosujcie na posła Macierewicza, a nie będziecie zawiedzeni, tylko on jest w stanie ostatecznie zgładzić znienawidzone przez was państwo! Adam Czeladnik

Fałszywe alarmy. Fałszywi zamachowcy? Wczorajsze – z 25 czerwca 2013 roku - fałszywe alarmy bombowe mają, niestety, posmak aktów terrorystycznych. Nawet jeśli zostały dokonane przez ludzi tylko nie odpowiedzialnych, chcących się zabawić, szukających podniety w przestępczych, pozornie niewinnych działaniach. Elementy terroryzmu, choćby sprawcy nie uświadamiali sobie tego do końca, pojawiają się w sytuacjach, kiedy w wyniku fałszywych alarmów dochodzi do ewakuacji obłożnie chorych znajdujących się w szpitalach lub tych, którzy ze względu na zagrożenie śmiercią, wymagają natychmiastowej pomocy w warunkach szpitalnych, a nie mogą być do niego przyjęci. Drugim, już bardziej widocznym motywem o charakterze terrorystycznym, jest skala w jakiej te fałszywe alarmy zostały wywołane i ich koordynacja. Dziś nie można jeszcze powiedzieć, na ile tylko sprawna, a na ile perfekcyjna, choć pierwsze sygnały wskazują, że ten istotny fragment operacji został przygotowany i przeprowadzony nadzwyczaj skutecznie, biorąc od uwagę, że zagrożeniem wybuchu objęto 21 różnych instytucji, w tym szpitalu i prokuratur w całym kraju. Właśnie skala tego przestępstwa, praktycznie przesądza, że zarówno w jej planowaniu , przygotowaniu i realizacji musiało brać udział kilka osób. Potwierdzeniem tego są informacje przekazane przez MSW, że maile o rzekomo podłożonych bombach oprócz pojawienia się na polskich serwerach były przekazywane też za pośrednictwem serwerów z USA, Niemiec i Francji. Kilka godzin po powrocie do normalnego funkcjonowania zagrożonych alarmami instytucji, policja zatrzymała na Śląsku mężczyznę podejrzanego o wysyłanie informacji o fałszywych bombach. Jeśli by się to potwierdziło, trzeba by jego wykrycie uznać za duży sukces naszych policyjnych wywiadowców. Jest dość zrozumiałe, że jego zatrzymanie stwarza zarazem ogromne szanse na doprowadzenie organów ścigania do pozostałych członków grupy, biorących udział w tej operacji. Patrząc chłodnym okiem na obecną sytuację w kraju, zakładam, że ze sprawą fałszywych alarmów lada chwila zostanie sprzęgnięta polityka. Albo całej sprawie od początku przyświeca i za nią się kryje – to druga możliwość.

Pierwszy wariant, nazwijmy go lightowy, sprowadza się do tego, że bez wglądu na dalszy rozwój sprawy, w interpretacji strony rządowej uderzy ona w PiS. Albo poprzez jakieś związki personalne co najmniej jednego z członków grupy „zamachowców”, albo poprzez relacje środowiskowe. Na przykład oddychanie w atmosferze nienawiści do obecnej władzy. To wystarczy, aby sprzyjające Platformie Obywatelskiej media, mogły zbudować wersję, w której rządząca partia jest ofiarą ,podnoszącej coraz wyżej głowę hydry faszyzmu. Nie wykluczałbym drugiego wariantu w wersji hardcorowej. Cała operacja mogła być albo inspirowana, albo przy najmniej życzliwie obserwowana z ukrycia przez nasze służby specjalne. Po to, aby pokazać do jakiego rozchwiania i zakłócenia funkcjonowania ważnych instytucji państwa mogą doprowadzić środowiska skrywające się pod innymi parasolami ideowymi niż Platforma i ugrupowania lewicowe. O tym, jak łatwo można preparować wersje, obciążające przeciwników politycznych, świadczy wykorzystanie podobnej operacji jak wczorajsza z lipca 2005 roku. Nieznany mężczyzna zadzwonił na pogotowie ratunkowe i poinformował dyspozytora, że w warszawskim metrze została podłożona bomba, która zostanie zdetonowana za 15 minut. Po kilku godzinach przerwy w ruchu kolejki podziemnej i dokładnym sprawdzeniu wagonów, okazało się, że był to fałszywy alarm. Jego sprawcę złapano po kilku dniach. Okazał się nim 40-letni były policjant. Przez długi czas eksploatowano wersję, według której operację zorganizowali ludzie związani z ówczesnym prezydentem Warszawy Lechem Kaczyńskim. Sprawne działanie władz administracyjnych stolicy i jej policji miało wzmacniać pozycję Lecha Kaczyńskiego w zbliżających się wyborach na prezydenta Polski – sugerowały mało mu sprzyjające media.

Jerzy Jachowicz

BOMBOWE MAILE, CZYLI O CO TAK NAPRAWDĘ CHODZI? Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo ciężki dla wielu polskich prokuratorów, policjantów, a także zwykłych pacjentów szpitali, których przymusowo ewakuowano z powodu tajemniczych maili z informacją o podłożeniu bomby, rozesłanych podobno przy wykorzystaniu niepolskich serwerów (ciekawe zatem serwery którego z krajów „ugościły” sprawców całego zamieszania?). Według medialnych doniesień treść owych wiadomości nie pozostawiała złudzeń, co do intencji autorów: wywołać panikę, strach i pogrozić paluchem na przyszłość, bo tak należy odczytać słowa „zrobimy z wami porządek”. Kogo autorzy mieli na myśli? Nie wydaje się, że chodziło o chore dzieci, czy niedołężne osoby, wywożone w pośpiechu z gmachów szpitali, ale najprawdopodobniej sprawcy makabrycznej akcji chcieli pogrozić prokuratorom. Cała sprawa jest bardzo dziwna i skłania do głębszej refleksji. Nie wygląda to na żart jakiegoś pryszczatego małolata, ale skoordynowaną, dobrze przygotowaną akcję mającą jakiś bardzo konkretny cel: kogoś przestraszyć, odwieść od pewnych działań lub zwyczajnie wywołać chaos i panikę. Najbardziej zastanawia fakt, że rzecz dotyczyła wielu, bardzo pilnie strzeżonych urzędów, a nie galerii handlowych, do których mógł wejść każdy i wnieść cokolwiek. Na teren prokuratury, bądź komendy policji mają wstęp sprawdzone uprzednio osoby, pod kątem posiadania nie tylko niebezpiecznych materiałów, ale też narzędzi, wylegitymowane i wcześniej zaanonsowane. Czyżby więc poziom zaufania urzędników państwowych do służb mających dbać o bezpieczeństwo dawno przekroczył poziom zero i ciągle spada, co trzeba przyznać, po Smoleńsku specjalnie nie dziwi? Wszyscy zadają sobie pytanie o cel dzisiejszej akcji mailowo-bombowej. Kto i co chciał przez to osiągnąć? W mojej ocenie możliwości jest kilka. Oczywiście może to być akcja jakiegoś desperata, który siedząc za biurkiem, najprawdopodobniej poza granicami Polski, urządził sobie niezłą zabawę kosztem tysięcy ludzi. Istnieje też prawdopodobieństwo, iż ktoś sprawdza mobilność i sprawność polskich służb w tego typu ekstremalnych sytuacjach, co dla obcych służb oraz różnej maści terrorystów, jest wiedzą bezcenną. Może to też być preludium do 'zaostrzenia" kursu ze strony rządzących, w sytuacji, gdy z dnia na dzień pojawiają się coraz to nowe, coraz bardziej irytujące problemy oraz groźba utraty władzy ze wszystkim tego konsekwencjami. Mogło też być i tak, że całe dzisiejsze zamieszanie i chaos zostały sztucznie wywołane, by na przykład w trakcie ewakuacji prokuratury całkiem przypadkowo ktoś nie dopełnił procedur bezpieczeństwa, nie zamknął szafy pancernej lub nie zakręcił kranu, a w panice, jak wiadomo, o to nietrudno. W ten oto sposób mogłyby zniknąć jakieś niewygodne papiery, które komuś mogły spędzać sen z powiek. Mam więc nadzieję, że państwo prokuratorzy doliczą się wszystkich materiałów, które pozostawili na biurkach i w szafach, w chwili, gdy opuszczali swoje stanowiska pracy. Jest też i czwarty możliwy powód dzisiejszego ataku na polskie prokuratury: nacisk na NPW, by ta zaniechała ogłoszenia wyników badań próbek z wraku TU 154 M. Otóż jak wiadomo, na dniach, a konkretnie do końca czerwca, prokuratura wojskowa miała ogłosić wyniki badań laboratoryjnych próbek pobranych z wraku polskiego TU 154 M. Miała ogłosić, ale przynajmniej na razie nie ogłosi, o czym poinformował dzisiaj nowy rzecznik NPW ppłk Wójcik. Jak się okazuje dopiero dzisiaj dotarła do prokuratury opinia biegłych, z którą prokuratorzy musza się zapoznać, przeanalizować i dopiero wtedy zdecydują się, czy ogłosić światu, co znaleziono w Smoleńsku. Rzecznik NPW podzielił się dzisiaj informacją, iż:

„Sprawozdanie sporządzone przez Centralne Laboratorium Kryminalistyczne jest przedmiotem analizy, o jej zakończeniu zostanie poinformowana opinia publiczna w momencie powiadomienia o terminie konferencji prasowej”. Po czym dodał, że nie można dziś podać dokładnego terminu konferencji, gdyż prokuratorzy referenci muszą dokładnie zapoznać się z materiałem. Jeśli będą mieli wątpliwości, spotkają się z przedstawicielami CLK, by je rozwiać. W jakim celu akurat dzisiaj poszedł taki komunikat z NPW? Czyżby panowie z NPW tak osobiście i dosłownie odebrali słowa o zrobieniu porządku ze strony fałszywego bombera lub tego, kto się pod niego podszywa? Nie rozumiem, po co ogłaszać na specjalnej konferencji, że się jednak nie ogłosi w najbliższym czasie wyników badań, na które czeka cała Polska? Jednocześnie prokurator Wójcik dał do zrozumienia, że termin ogłoszenia wyników badań CLK może być odległy, gdyż prokuratorzy mogą mieć wątpliwości i będą zmuszeni je rozwiewać. A to jak wiemy, może trwać całymi miesiącami. Kiedy i czy w ogóle poznamy wyniki badań próbek pobranych ze szczątków tupolewa? Czy za każdym razem, kiedy zaistnieje taka możliwość jakieś „tajemne siły” uruchomią kolejną, medialną akcję, podobną do tej dzisiejszej? A jeżeli moje przypuszczenia, co do motywów sprawców są słuszne, to czy nie nabierają szczególnego znaczenia słowa śp. Lecha Kaczyńskiego o mafii działającej w Polsce, która jest zdolna do wszystkiego? Czy takie państwo, które ugina się po naporem zdegenerowanych jednostek, ma szanse trwać? Czy obywatele tak funkcjonującego państwa mogą czuć się bezpiecznie?

http://www.rp.pl/artykul/182403,1023350-Prokuratura-ma-juz-wyniki-badan-wraku-Tu-154M.html

Martynka

Jednak doczekaliśmy się! Służby dyplomatyczne RP podjęły skuteczną interwencję przeciw szkalującemu Polskę niemieckiemu filmowi A jednak doczekaliśmy się! Służby dyplomatyczne RP podjęły skuteczną interwencję przeciw szkalującemu Polskę niemieckiemu filmowi, który bił rekordy popularności u zachodnich sąsiadów. Na skutek interwencji naszych dyplomatów twórcy paszkwilu usunęli z niego szczególnie antypolskie sceny. To wiadomość dobra. A teraz wiadomość zła. Było to dawno, ponad osiemdziesiąt lat temu – w 1927 roku, zaś dyplomaci polscy, o których mowa byli nieskorymi do składania „berlińskich hołdów” dyplomatami II Rzeczypospolitej; państwa rozumiejącego bardzo dobrze, jakie fatalne skutki może mieć systematycznie prowadzona, szkalująca Polskę i nasz naród propaganda. Przypomnijmy, rzecz dotyczy bynajmniej nie czasów hitlerowskiej III Rzeszy, ale demokratycznej Republiki Weimarskiej (1919 – 1933). Elity polityczne i kulturowe nowych, demokratycznych Niemiec, powstałych na gruzach wilhelmińskiej Rzeszy różniły się między sobą w wielu sprawach, ale w jednej panowała między nimi pełna zgoda: nienawiść wobec Polaków i odbudowanego państwa polskiego. Od konserwatywno-narodowej prawicy poprzez liberałów do socjaldemokratów panowała jednolita opinia, że Polska to twór nienaturalny, „państwo sezonowe”, które wyrosło na „niemieckiej krzywdzie” (tutaj szczególnie mocno eksploatowano temat „pomorskiego korytarza” jak nazywano polskie Pomorze) i dlatego granica polsko-niemiecka jest „żywą raną” w ciele niemieckiego narodu, „płonącą granicą”. Należy zauważyć, że tę retorykę podzielały również dwie najpoważniejsze siły polityczne, „anty-establishmentowe”, jawnie kontestujące fakt istnienia Republiki Weimarskiej: komuniści i narodowi socjaliści. Pod względem pogardy wobec polskości panował w demokratycznych Niemczech wyjątkowy, ponadpartyjny konsensus. Jak już wspomniałem, jednym z tematów szczególnie często eksploatowanych przez propagandę była „płonąca” granica polsko-niemiecka. W tym kontekście chodziło o wytworzenie kilku naraz asocjacji. Po pierwsze, tymczasowości tej granicy (ciągle żarzący się konflikt). Po drugie, utrwalenie obrazu Polaków jako wichrzycieli, bandytów – przedstawianych najczęściej jako brudasów i lumpów. Tutaj odzywała się dawna, sięgająca czasów oświecenia, potem skwapliwie przejęta i rozwijana przez Prusaków w dobie zaborów, antypolska propaganda o tzw. polnische Wirtschaft jako synonimie bałaganu, niechlujstwa i brudu. Te wątki były akcentowane w wysokonakładowej prasie niemieckiej, niemieckim radio i kinie już w pierwszych latach istnienia Republiki Weimarskiej, gdy trwał spór z Polską o Górny Śląsk (1919 – 1921). Lata dwudzieste XX wieku to złota dekada kina niemieckiego. O Berlinie mówi się jako o „europejskim Hollywood”. Należy jednak pamiętać, że nie był to tylko czas eksperymentowania z nowymi technikami filmowymi, ale również eksploatowania dobrze znanych tematów o „krzywdzie wersalskiej” i „polskiej nienawiści do wszystkiego, co niemieckie”. W takiej właśnie poetyce utrzymana była cała seria filmów o tzw. Niemieckim Wschodzie, przede wszystkim o Górnym Śląsku, boleśnie dotkniętego przez „polską okupację” i o Prusach Wschodnich – permanentnie zagrożonych „polską agresją”. W 1927 roku do niemieckich kin trafiły dwa filmy o takiej tematyce: „Brenennede Grenze” (Płonąca granica) oraz „Land unterm Kreuz” (Kraj pod krzyżem). Ten pierwszy opowiadał o napadzie bandytów ubranych w czapki z białymi orzełkami na niemiecki majątek położony w pobliżu granicy polsko-niemieckiej. Zanim napastnicy zostali przegonieni przez bohaterski niemiecki Grenzschutz, urządzili sobie alkoholową libację nurzając się w kupie nawozu. W tle zaś słychać było melodię „Mazurka Dąbrowskiego”. To jeszcze była epoka kina niemego, więc efekt muzyczny miał tu podwójne znaczenie. Podobnie jak fakt, że ta agitka puszczana była zazwyczaj przy akompaniamencie różnych zespołów muzycznych grających polskie melodie. Film „Płonąca granica” został natychmiast objęty zakazem dystrybucji na terenie Polski, a Poselstwo RP w Berlinie złożyło formalny protest z powodu jego wyświetlania w Niemczech. Tamtejsze MSZ próbowało wykrętów (że fabuła filmu nie dotyczy żadnej konkretnej nacji), ale polscy dyplomaci byli stanowczy. I przyniosło to skutek. Aussenministerium nakazało usunąć z filmu scenę z „Mazurkiem Dąbrowskiego”, a prywatny producent filmu (firma Eiko-Film AG) zmieniła tytuł na „Heimaterde” (Ziemia ojczysta), zapewniając polskich dyplomatów, że fabuła dotyczyła Ukrainy w 1918 roku. Również w 1927 roku na ekrany niemieckich kin weszła kolejna antypolska agitka pod znamiennym tytułem „Kraj pod krzyżem”. Podtytuł – „Film o najcięższym okresie Górnego Śląska” – nie pozostawiał wątpliwości, że twórcom filmu nie tylko chodziło o zaznaczenie chrześcijańskiego oblicza regionu, ale i straszliwej sytuacji, w jakiej się on znalazł wskutek działań „band Korfantego” (tak nazywano powstańców śląskich) i „dyktatu Ententy”. Chodzi o decyzję aliantów z 1921 roku o podziale Górnego Śląska, który znalazł się w granicach Polski. A tam – pracowitych, spokojnych i bogobojnych niemieckich mieszkańców czekała prawdziwa droga krzyżowa: ciągłe napady ze strony „band Korfantego”, rabunki, gwałty wreszcie wypędzenie z Heimatu. Aby nie było żadnych wątpliwości te sceny niemego filmu były wzmacniane pojawiającymi się na ekranie stosownymi napisami: „piekło polskiego zagrożenia”, „czarny ptak krąży nad wymarłymi zakładami pracy”, „stracone!”. Utracona została prawdziwa, niemiecka Kultura, a jej miejsce zajęło „polskie gospodarowanie” (polnische Wirtschaft). Ostatnia scena pokazuje Górny Śląsk pod polskimi rządami: płonące hałdy węgla i zabiedzeni ludzie pracujący w naprędce wykopanych biedaszybach. Film stał się wielkim wydarzeniem w Niemczech. Na berlińskiej premierze był obecny niemiecki kanclerz Wilhelm Marx w towarzystwie paru ministrów swojego rządu. Specjalne pokazy urządzano dla szkół, organizacji społecznych i partii politycznych. Frekwencja w kinach biła rekordy. Także tym razem polska dyplomacja nie milczała. Poselstwo RP w Berlinie domagało się od władz niemieckich, by „Kraj pod krzyżem” został objęty całkowitym zakazem wyświetlania, jak to się już stało w Polsce. Tym razem interwencja polskich dyplomatów nie przyniosła pożądanego skutku. Niemieckie MSZ odmówiło interwencji, powołując się na fakt, że produkcja filmu była finansowana ze środków prywatnych, a poza tym film „ukazuje spowodowane przez podział  Śląska katastrofalne położenie tego regionu, przede wszystkim w zakresie gospodarczym i zdrowotnym”. Godne podkreślenia jest to, że polska dyplomacja nie zrażała się takim stanowiskiem strony niemieckiej i za każdym razem, gdy w kinach pojawiały się filmy szkalujące Polskę – interweniowała. Na początku lat trzydziestych interwencje te dotyczyły na przykład filmów obrażających Józefa Piłsudskiego. Polskie przewrażliwienie? Kompleksy i potrząsania szabelką, miast dostrzegania, że przecież w inkryminowanych filmach pojawiają się również źli Niemcy? Nic z tych rzeczy. „Tylko” trzeźwy osąd sytuacji i pamiętanie o tym, że naprawdę są rzeczy w życiu ludzi, narodów i państw, które są bezcenne. Polscy dyplomaci obserwowali antypolskie nastawienie opinii publicznej demokratycznych Niemiec; inklinację, która łatwo przeradzała się w histerię. Doskonale znamy historię radiowego słuchowiska opartego na „Wojnie światów” H. G. Wellsa, wyemitowanego w 1938 roku. Wzbudziło ono panikę u milionów Amerykanów przekonanych, że właśnie doszło do inwazji kosmitów na USA. Parę lat wcześniej w Niemczech w roli kosmitów wystąpili Polacy. W 1932 roku ukazała się książka pt. „Uwaga! Tu Radio Marchii Wschodniej! Polskie oddziały przekroczyły dziś w nocy granicę wschodniopruską” autorstwa H. Nitrama (jak się później okazało był to pseudonim, za którym ukrywał się oficer Reichswehry Hans Leo Martin). Książka ukazywała się w częściach w różnych tytułach prasy niemieckiej, które w celu przyciągnięcia czytelników zaopatrywały każdy nowy odcinek w alarmistyczne nagłówki typu: „Polskie czołgi zajmują Ostródę”. Efekt był piorunujący. Tysiące Niemców w panice opuszczały swoje domy w Prusach Wschodnich uciekając przed „polskimi agresorami”, którzy – jak o tym wiedziano z innych filmów propagandowych – zabijali, gwałcili, palili i pili w takt swojego hymnu narodowego. W demokratycznej Republice Weimarskiej Polakami pogardzano, ale również bano się nas. Teraz tylko została pogarda. Grzegorz Kucharczyk

27/06/2013 „Palikot! Nikt Cię tu nie chce.” - skandowali młodzi chłopcy z Kielc podczas wizyty członka międzynarodowej Komisji Trójstronnej, pana Janusza Palikota. Panu posłowi coraz częściej puszczają nerwy.. Wygląda na to, że „ projekt” Europy Plus się nie udał.. Frontalny atak na naszą tradycję- również.. Mam nadzieję, że już w ogóle do Sejmu nie wejdzie- a jego misja międzynarodowa się nie powiedzie. Co prawda ostatnio- gdy pan minister Jacek Vincent Rostowski był na posiedzeniu Klubu Bilderberg- pan Palikot był w kraju. Bywalcy Komisji Trójstronnej i Klubu Bilderberg- się przenikają. Zaraz po powrocie z sesji wyjazdowej Klubu Bilderberg w Londynie, pan Jacek Vincent Rostowski, polski minister spraw finansowych, nie niepokojony przez nikogo, w tym przez polskie służby czuwające nad naszym bezpieczeństwem- bezpiecznie powrócił i dawaj brać się za nasze finanse.. Chce je upaństwowić i mieć nad nimi nieograniczoną pieczę.. Jak to człowiek międzynarodówki finansowej- międzynarodowych lichwiarzy.. Panu ministrowi chodzi o to, żeby urzędy skarbowe miały całkowitą kontrolę nad naszymi kontami bankowymi, operacjami finansowymi i przekazami pocztowymi.(???) To oczywiście słusznie i jak najbardziej potrzebne- bo potrzeba pieniędzy na spłatę odsetek od zaciągniętych słusznie długów.. Socjalistyczne państwo musi się wywiązać, ale przecież nie ma żadnych pieniędzy- oprócz tych, które odbierze swoim poddanym, czyli „ obywatelom”.. Najlepiej te wszystkie prywatne konta upaństwowić jak najszybciej, a rząd powinien mieć demokratyczne prawo brać sobie z nich ile mu potrzeba- tak jak na socjalistycznym Cyprze, gdzie też panuje coś tak obrzydliwego- jak demokracja. W ciągu ostatniego roku w Polsce liczba przeciwników demokracji wzrosła z 3 % do 6. Najwięcej przeciwników demokracji jest w Wałbrzychu – jak wykazały jakieś badania socjologiczne, które robił pan profesor Janusz Czapiński z Uniwersytetu Warszawskiego autor teorii cebulowej szczęścia., a jednocześnie- dyżurny socjolog kraju. Trochę to niepokoi profesora, bo jak można nie lubić demokracji- ustroju wolności i szczęścia- cebulowego. Najbardziej zabawny ustrój na świecie- to oczywiście demokracja większościowa, gdzie prawdę ustala się w drodze głosowania opartego o większość. Na przykład w Radomiu , Rada Miejska zdominowana przez Prawo i Sprawiedliwość, przegłosowała, że opłata za śmieci będzie uzależniona od metrażu mieszkania.(???). IM większy metraż- tym większa kara za śmieci. Jak ktoś ma 70 m kwadratowych i mieszka sam ,i wyrzuca co kilka dni wiaderko śmieci płaci zdecydowanie więcej niż ktoś, kto ma 34 metry kwadratowe i mieszka w tej powierzchni 3 albo 4 osoby.. To jest sprawiedliwość społeczna.. Znaczy się ten co ma większe mieszkanie, jest bogatszy – musi płacić więcej.. Opłata za śmieci powinna być uzależniona od ilości i rodzaju śmieci, a nie od wieku mieszkającego.., albo od jego poglądów politycznych. Według pana Jacka Vincenta Rostowskiego wszystko miałoby się odbywać na takiej zasadzie, że banki, fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe czy domy maklerskie będą mogły całkiem za darmo przekazywać informacje o finansach” obywateli”. Kto odmówi współpracy donosicielstwa zapłaci karę(???) NO pewnie jak to w demokratycznym państwie totalitarnym władza musi o „ obywatelu” wiedzieć wszystko, w końcu w demokratycznym państwie prawnym i totalitarnym,” obywatel” jest własnością państwa., a właściciel powinien móc doglądać swojej własności pod każdym względem. Do czego musiało dojść pomiędzy koniem a Przewalskim, że koń dostał to nazwisko? W każdym razie władza obmyślała co by tu jeszcze zrobić, żeby tanio zarobić. Wszystko co służy ściąganiu pieniędzy z „ obywateli” jest dobre, to co nie służy- trzeba zorganizować tak, żeby służyło. I napełnić państwowy ZUS pieniędzmi, bo się dawno skończyły.. Trzeba zrobić kolejną reformę. W roku 1999 pan profesor Jerzy BUzek z Akcji Wyborczej” Solidarność” wyprowadził z ZUS-u 100 miliardów złotych, żeby utworzyć drugi ZUS- tyle, że prywatny, a obecnie rząd przemyśliwuje, żeby ten drugi ZUS włączyć ponownie do ZUS-u właściwego- czyli do tego, który jeszcze Bierut utworzył w roku 1948. Ten drugi filar, czyli drugi ZUS – został utworzony, żeby firmy opiekujące się pieniędzmi” obywateli” mogły sobie co nieco zarobić za te opiekę. W końcu dobry opiekun powinien być dobrze opłacany.. Mo i zarobili- różnie mówią media. A to 17 miliardów złotych, a to ponad 20, nawet gdzieś czytałem, że 30 miliardów. .Ale na pewno kilka lat temu podczas gry na giełdzie OFE straciły 28 miliardów złotych (!!!!) Bo spadły akcje.. Ale to przecież nie ich pieniądze.. To pieniądze przyszłych emerytów… Teraz wygląda na to, że wszyscy z OFE zostaną przeniesieni do ZUS-u i wygląda na to, że państwo- czyli my- będzie płaciło im emerytury, bo z OFE- nie mają szans nic dostać. Okradzeni z pieniędzy , powrócą jak synowie marnotrawni- do państwowego ZUS-u gdzie pieniądze są zbierane pod przymusem… Ale firmy zarządzające drugim filarem, które na tym przekręcie zarobiły- pieniędzy nie oddadzą nigdy. ZUS zostanie prawdopodobnie dofinansowany naszymi pieniędzmi.. I wszystko zakończy się wesoło, tym, bardziej, ze raport pana profesora Janusza Czapińskiego, związanego ze środowiskiem Gazety Wyborczej- stwierdza, że uwaga!- 79% Polaków jest zadowolonych (!!!!). Popatrzecie Państwo tylko 79%, a dlaczego nie 99.99999(????) Tyle są warte badania” naukowe” dyżurnego satyryka kraju, pardon- oczywiście wybitnego socjologa, który uprawia propagandę socjologiczną… A jednocześnie tylko 36% „ obywateli” chce pójść do demokratycznych wyborów.. Może dlatego, że są zbyt zadowoleni i uważają, że nie ma sensu chodzić do wyborów, bo musza korzystać ze szczęścia jakiego doświadczają pod rządami Okrągłostołowców.? Cebulowego szczęścia- według teorii pana profesora Janusza Czapińskiego. Ciekawe ile wziął za te „ badania” propagandowe? Ale martwią się w RPA, bo tamtejszy, wybitny człowiek komunistyczny, pan Nelson Mandela ma zapalenie płuc.. O czym informują nas prawie w każdych wiadomościach państwowe media.. Czy Polaków obchodzi los czarnego komunisty? Widocznie ma obchodzić skoro państwowe media do oporu o tym informują.. ”Pierwszy czarnoskóry prezydent RPA”- informują. Ale zwalczają rasizm.. To dlaczego po linii koloru skóry konstruują informacje? Gdyby był homoseksualistą, to podkreślałyby , że jest homoseksualny.. Wtedy najważniejszy by był jego stosunek do sposobu zaspokajania popędu seksualnego.. Pierwszy czarny i homoseksualany prezydent RPA. A co się dzieje w RPA? O tym nie informują, że kraj ten się stacza – szczególnie pod rządami czarnego komunisty.. Komunizm- okazuje się- ma nie tylko koloru czerwony.. Może mieć i czarny, i biały , i żółty.. Komunizm- jeśli chodzi o kolory- jest ponadnarodowy! Komunizm! Nikt cię tu nie chce. A jednak coraz bardziej się zakorzenia.. Trochę przepoczwarzony.. Ale wszędzie ta sama twarz.. Zabiera ludziom ich wolność pod każdym pretekstem- szczególnie pod pretekstem bezpieczeństwa.. .i podążamy do niewoli pod sztandarem Praw Człowieka i Demokracji.. Ale już 6% Polaków nie ma szacunku do demokracji. Szczególnie w Wałbrzychu! Co tam jest w tym Wałbrzychu, że nie podoba im się demokracja? Więcej demokracji dla Wałbrzycha.. Może by odwołać prezydenta i całą radę miejską? Mieszkańcy mieliby trochę zajęcia i emocji.. Ale gdzie tu przed demokracją zwiać? Może na Białoruś..? Bo tam- jak twierdzi propaganda- demokracji nie ma.. No to kto wybiera prezydenta, czy nie przypadkiem demokratyczny lud? Jak decyduje lud- to demokracja jest! Jak Pan Bóg- to rzeczywiście nie ma..

Króla nie powinno się wybierać- szczególnie w powszechnych wyborach.. Króla królów też nikt nie wybierał. To on nas wybrał! WJR

Rostowski chce wziąć garścią z OFE

1. Wczoraj na konferencji prasowej ministrowie finansów Jacek Rostowski i pracy Władysław Kosiniak-Kamysz zaprezentowali szczegóły z Raportu o OFE przygotowanego przez obydwa resorty. Rząd zdecydował się przygotować ten raport w kwietniu tego roku, po tym jak pojawiła się publicznie propozycja Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych (skupiająca większość Funduszy w Polsce), aby OFE wypłacały tzw. świadczenia programowane zaledwie przez 10 lat po przejściu ubezpieczonego na emeryturę. Jego publikację przesuwano kilkakrotnie, na ostatnim posiedzeniu Rady Ministrów raport i związane z nim rekomendacje także nie zostały ostatecznie przyjęte ale wszystko wskazuje na to, że do konsultacji społecznych zostaną przedstawione 3 warianty zmian w polskim systemie emerytalnym. Już ich pobieżna analiza wskazuje jednak na to, że wszystkie one zawierają rozwiązania, których ostatecznym rezultatem będzie „sięgnięcie garścią” przez ministra Rostowskiego po dużą część aktywów zgromadzonych w OFE i nie jest to wcale podyktowane troską o przyszłych emerytów ale dramatyczną sytuacją polskich finansów publicznych.

2. Dla porządku należy przypomnieć, że w raporcie wyeksponowano sporo informacji, które są bardzo niekorzystne dla Funduszy. Między innymi z raportu wynika, że gdyby nie było OFE, dług publiczny naszego kraju na koniec 2012 roku, wyniósłby według metodologii unijnej około 38% PKB czyli byłby o ponad 18% PKB niższy od tego który wystąpił w rzeczywistości (w wartościach bezwzględnych byłoby to o około 190 mld zł długu mniej). Według raportu także koszty obsługi tego długu, byłyby o około 71 mld zł niższe, co daje kolejne 4,4% PKB oszczędności, a w konsekwencji dług publiczny na koniec roku 2012 wynosiłby tylko 33,6% PKB. Wreszcie w raporcie pojawiają się również informacje o przychodach PTE z tytułu opłat od składki, opłat za zarządzanie i tak zwanego rachunku premiowego, które łącznie w latach 1999-2012 wyniosły 17,4 mld zł. Co więcej w raporcie zwraca się uwagę, że opłaty te były najwyższe w latach 2007-2010, kiedy Fundusze miały najniższe stopy zwrotu z zainwestowanego kapitału.

3. Wspomniane 3 rekomendacje będące konkluzjami raportu oznaczają większe lub mniejsze sięgnięcie po aktywa funduszy ,dodatkowo w dwóch pierwszych wariantach środki finansowe zgromadzone w OFE były przekazywane do ZUS na 10 lat przez przejściem ubezpieczonego na emeryturę (w równych rocznych ratach). Tylko w trzecim pozostawałyby w OFE do momentu przejścia ubezpieczonego na emeryturę. Pierwszy proponowany przez rząd wariant to umorzenie obligacji skarbowych będących w zasobach OFE. Ich wartość w zasobach OFE na koniec roku 2012 wynosiła około 120 mld zł (ok.8 % PKB). O taką wartość zmniejszyła się by wielkość długu publicznego, a tym samym zmniejszyłyby się koszty jego obsługi. Drugi to tzw. dobrowolność polegająca jednak na tym ,że ci którzy chcą zrezygnować z OFE i przystąpić do ZUS musieliby to zadeklarować na piśmie, co oznacza przy bardzo słabym zainteresowaniu ubezpieczonych swoimi przyszłymi emeryturami, że zdecydowana większość z nich zostałaby w OFE. Wreszcie trzeci wariant to tzw. dobrowolność plus oznaczałaby, że ci którzy pozostają w OFE obligatoryjnie odprowadzają do ZUS 17,52% swojej składki, do OFE przekazywane jest pozostałe 2% składki, a kolejne 2% muszą dołożyć dodatkowo do Funduszu ze swojego wynagrodzenia. Wszystko to potwierdza tylko wcześniejsze publikacje wielu ekspertów, że sytuacja finansów publicznych w Polsce musi być doprawdy dramatyczna skoro rząd Donalda Tuska tak bezceremonialnie próbuje sięgnąć po część aktywów OFE, starając się przy tym, żeby jednocześnie nie ugodzić w interesy PTE- właścicieli Funduszy. A przyszli emeryci będą musieli sobie jakoś poradzić. Kuźmiuk

Szokujący projekt ustawy. ZUS przejmie aktywa Polaków z OFE Rząd chce, aby przynależność do otwartych funduszy emerytalnych nie była obowiązkowa - informuje "Nasz Dziennik". Propozycje zmian w systemie emerytalnym zaprezentowane wczoraj przez ministrów pracy i polityki społecznej oraz finansów zakładają, że ci, którzy chcą z całością składki emerytalnej powrócić do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, nie będą dopełniać żadnych formalności. Deklaracje o pozostaniu w OFE będą musiały złożyć osoby chcące pozostać członkami funduszy emerytalnych. Na zmniejszenie długu publicznego aż o 11 proc. produktu krajowego brutto ma pozwolić samo projektowane przez rząd przeniesienie państwowych obligacji z otwartych funduszy emerytalnych do ZUS. Zadłużający Polskę na potęgę rząd Donalda Tuska planuje zmniejszyć wskaźniki zadłużenia kraju, umożliwiając przejęcie przez ZUS aktywów z otwartych funduszy emerytalnych. Minister finansów, wicepremier Jacek Rostowski i minister pracy i polityki społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz zarekomendowali wczoraj trzy podstawowe zmiany w systemie emerytalnym, które mają zostać przyjęte po 30-dniowych konsultacjach społecznych. Przynależność do otwartych funduszy emerytalnych ma być dobrowolna. Niezadowoleni z wyników inwestycyjnych członkowie OFE będą mogli powrócić z całością wpłacanej składki do ZUS i nawet nie będą musieli w tej sprawie dopełniać żadnych formalności. Każdy członek OFE, w ciągu trzech miesięcy od wejścia w życie przepisów, musiałby natomiast zdecydować, czy nadal chce być członkiem funduszu emerytalnego. I tylko w przypadku chęci pozostania w OFE – złożyć w tej sprawie deklarację. Jej brak oznaczać będzie automatyczne przeniesienie do ZUS. Przejście do ZUS byłoby nieodwołalne.

Ci natomiast, którzy zdecydowaliby się pozostać w OFE, mogliby w późniejszym terminie zmienić swoją decyzję i wystąpić z funduszu emerytalnego. Aktywa osób, które zdecydują się opuścić fundusz emerytalny, zostaną przejęte przez ZUS. Osoby dopiero wchodzące na rynek pracy nadal mogłyby wybierać fundusz emerytalny. Jeśli jednak wyboru nie dokonają, ich składki w całości będą przekazywane do ZUS. Rządowe propozycje przewidują również – dla osób chcących pozostać w OFE – możliwość przekazywania do funduszu emerytalnego dodatkowej składki. W takim przypadku do ZUS trafiałoby 17,52 proc. wynagrodzenia brutto, a do OFE – 2 proc. oraz kolejne 2 proc. składki dodatkowej.

Zakazy dla OFE Rząd proponuje również, aby po przejściu na emeryturę emeryt mógł zdecydować, czy zgromadzone w OFE środki wypłacić jednorazowo, czy otrzymywać je w formie dożywotniej emerytury. Proponowana jest także zmiana polityki inwestycyjnej otwartych funduszy emerytalnych. Wprowadzony byłby zakaz kupowania przez OFE obligacji skarbowych, a obligacje państwowe znajdujące się w posiadaniu funduszy emerytalnych zostałyby przeniesione do ZUS.

– To znaczy, że ta część środków, których OFE nie mają prawa inwestować w akcje, byłaby przeniesiona z OFE na subkonta w ZUS. Jej równowartość byłaby zaksięgowana na subkontach przyszłych i obecnych emerytów i byłaby waloryzowana na tych samych zasadach, na jakich obecnie są waloryzowane środki w ZUS – tłumaczył wicepremier Jacek Rostowski. Jednocześnie zlikwidowany zostałby limit inwestycji funduszy emerytalnych w akcje. Obecnie mogą one inwestować w ten sposób najwyżej 47,5 proc. aktywów. Oprócz inwestycji w akcje fundusze emerytalne mogłyby lokować środki np. w obligacjach emitowanych przez przedsiębiorstwa. Rząd zarekomendował również, aby to Zakład Ubezpieczeń Społecznych wypłacał emerytury pochodzące także z otwartych funduszy emerytalnych. Środki przyszłego emeryta miałyby stopniowo być przekazywane z OFE do ZUS na 10 lat przed osiągnięciem wieku emerytalnego.

Ratowanie budżetu Zmiany, które zaproponował rząd, mają pomóc poprawić wskaźniki zadłużenia kraju.

– Po umorzeniu tych środków, które będą przekazane do ZUS – czy to obligacji, czy środków na kontach bankowych, progi ostrożnościowe długu publicznego powinny być w tym wariancie obniżone o wartość przeniesionych środków – mówił Rostowski. Ale już jeżeli chodzi o zwrot z kapitału gromadzony przez przyszłych emerytów, to po przeprowadzeniu zmian w systemie emerytalnym ma być tylko „nie gorzej niż do tej pory”.

– Po pierwsze, chcemy, by stopa zwrotu była nie niższa niż przy obecnych rozwiązaniach. Po drugie, zmienność kapitału emerytalnego, jego wahania mają być niższe niż obecnie – dodał minister finansów.

Z dokonanego przez rząd przeglądu funkcjonowania funduszy emerytalnych wynika, iż od startu reformy emerytalnej członkowie OFE zapłacili instytucjom zarządzającym OFE 17 mld złotych.

Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych (IGTE) poinformowała wczoraj, że w tym czasie OFE zarobiły dla swoich członków ponad 84 miliardy złotych netto. Do zakończenia uczestnictwa w OFE miałyby przekonywać podane przez rząd informacje o wynikach inwestycyjnych OFE. Podano, że w latach 1999-2012, po uwzględnieniu wszystkich pobranych opłat, fundusze zarobiły średnio 6,6 procent. Podczas gdy w tym czasie średnioroczna wysokość waloryzacji konta w ZUS wyniosła 6,8 proc., a subkonta w ZUS – 8,5 proc., natomiast średnioroczna stopa zwrotu zarządzanego przez ZUS Funduszu Rezerwy Demograficznej wyniosła 7,2 procent. W latach 1999-2012 Warszawski Indeks Giełdowy WIG zyskał 7,7 proc. średniorocznie, na 5-letnich obligacjach skarbowych można było zarobić średnio 6,9 proc., a na 10-letnich – 6,7 procent. W wydanym wczoraj komunikacie IGTE stwierdza, że OFE pomnażają „prawdziwe pieniądze”, a w ZUS są „zapisy księgowe”, gdyż Zakład działa w ramach systemu międzypokoleniowego – wpłacane składki zaraz wypłaca obecnym emerytom. „Wskutek niekorzystnych zmian demograficznych rośnie liczba emerytów w stosunku do pracujących i płacących składki. W ślad za tym powiększa się luka w finansach ZUS, która musi być uzupełniana z podatków i poprzez zwiększanie długu publicznego” – zaznaczyła Izba. Jedna z wątpliwości zgłoszonych przez reprezentantów towarzystw emerytalnych dotyczy koncepcji przenoszenia pieniędzy z OFE do ZUS na 10 lat przed emeryturą. „W obu przypadkach środki przesuwane z OFE do ZUS wydane zostałyby natychmiast na wypłatę świadczeń dla obecnych emerytów. Oznacza to, że pieniędzy zgromadzonych przez członków OFE zabraknie dla nich samych w chwili, gdy będą chcieli z nich skorzystać. Co więcej, ich składki przez 10 lat nie będą inwestowane, co oznacza, że zgromadzą mniej oszczędności na swoje emerytury” – stwierdziła IGTE w oświadczeniu. Szymowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
994
994
994
994
994
994
994
994
LPG 530 03 994 Punto Evo PL 1ed 09 2009
Pompa wtryskowa tds 2,5 0 460 406 994
isbn 978 83 7251 994 8 ksiazki klastry

więcej podobnych podstron