Chłopi

Tom I

Jesień

I

Agata opuszcza Lipce, wyruszając na żebry. Ksiądz spaceruje po polach, na których trwają wykopki. Kobiety rozmawiają przy pracy o „urokach” rzuconych na ludzi przez Dominikową. Na pole przybiega Józka po Hankę.

Była już jesień, ludzie na polach kopali ziemniaki. Ksiądz rozglądał się dookoła, idąc polną drogą. Po chwili spotkał starą Agatę, o której rozmawiali pracujący w polu. Mieszkała dotąd u krewnych Kłąbów, lecz nie ma już u nich pracy, ponieważ nadchodzi zima. By nie być ciężarem, sama odeszła. Ucałowawszy księdza w rękę i wziąwszy darowaną złotówkę, poszła przed siebie, trzymając w ręku „kijaszek”. Skierowała się w kierunku lasów „do ludzi po proszonym”. Kapłan co jakiś czas krzyczał na pasącego jego konie Walka podziwiającego uroki jesieni. Spostrzegł na drodze pod lasem dziewczynę ciągnącą na postronku krowę. Za nią podążał Żyd Moszka – szmaciarz, który pchał taczki, a na pytanie księdza „Co słychać?” odrzekł, że kartofle, kapusta i żyto obrodziły, po czym pocałował kapłana w rękę i poszedł dalej. Ksiądz nakazał Walkowi ponowne przegonienie koni, a sam poszedł w kierunku kapliczki. Co chwila podbiegali do niego wiejscy chłopcy i, tak jak Agata i Żyd, całowali po rękach, a on ich gładził po głowach. Przystanąwszy przy „kopaczach” zbierających kartofle, zapytał o właściciela pola. Usłyszał, iż należało ono do Boryny. Hanna Borynowa również go ucałowała, a kapłan zapytał o zdrowie jej dziecka, które niedawno ochrzcił, po czym pobłogosławił oboje. Poszedł dalej, w dłoń zbierając dojrzałe ziarno. Dotarł do cmentarza ogrodzonego kamiennym murem. Wśród mogił podążał w kierunku kaplicy stojącej wśród pożółkłych brzóz i czerwonych klonów. Tymczasem na polu Hanka zbierała kartofle z ludźmi, co chwilę popędzając ich do szybszej pracy, ponieważ nieuchronnie zbliżał się wieczór. Słychać było uderzanie motyk o ziemię, czasem ktoś stęknął, prostując grzbiet. Wśród kopaczy przeważały stare kobiety i komornicy. W płachtach leżały dzieci, cichutko popłakując. Kobiety rozmawiały o Agacie, o której Jagustynka mówiła, iż poszła na żebry, a przedtem zrobiła porządki u krewniaków, pracując u nich przez lato. Wypędzili ją na samą zimę. Jagustynka twierdziła, że Agata wróci na wiosnę („naznosi” cukru, herbaty, trochę grosza, który wyżebrze), zapewne rodzina ją wówczas przyjmie, ponieważ: „… jesienią to już la niej miejsca nie ma w sieni ani we chliwie. Scierwy, psie krewniaki i zapowietrzone”. Na polu pracowali również synowie Paczesiowej, uważani za starych kawalerów. Mówiono, że matka nie chce ich puścić z domu, ponieważ straciłaby pracowników. Kobiety rozprawiały jeszcze o Jagnie Paczesiównie, która nie kwapiła się do pracy, spędzając dnie na przeglądaniu się w lustrze i zaplataniu warkoczy. Dziewczyna „... patrzy ino, kogo by puścić pod pierzynę, któren aby mocny!”. Mówiły, że jest bardzo ładna: „wypasiona kiej jałowica, biała na gębie, a ślepie to ma rychtyk jak te lnowe kwiatki... a mocna, że i niejeden chłop jej nie uradzi...” i cieszy się dużym powodzeniem: „a to jak za suką, tak chłopaki za nią ganiają” – krytykowały oburzone. Rozmowę przerwało pojawienie się Józki, która przybiegła na pole po Hankę Borynową krzycząc, by wracała do domu, bo jednej krowie coś się złego stało (upadła na oborę i leży). Słysząc to, Hanka wyjęła dziecko z płachty, owinęła je zapaską i podążyła w stronę domu. Ludzie stwierdzili, że szkoda Borynowej krowy. Przyczynę zdarzenia upatrywali w braku kobiecej ręki w gospodarstwie najbogatszego mieszkańca wsi: „Boryna jeszcze krzepki, może się ożenić, a głupi by był, żeby dzieciom zapisywał”. Mimo że pochował już dwie żony, powinien się ożenić (miał dopiero około sześćdziesiątki: „każda młódka pójdzie za niego, niechby tylko rzekł”). Podkreślali, iż Hanka przebywa tam jedynie ze względu na swego męża (syna Boryny), bowiem gospodyni z niej żadna. Kopacze pozbierali motyki i koszyki z pola. Zapadała noc Nadszedł czas powrotu do domu.

II

Okazuje się, że wskutek działań borowego padła Borynowa krowa, przez co Maciej Boryna postanawia złożyć skargę do sądu na dziedzica za poniesioną stratę. Wójt namawia najbogatszego gospodarza we wsi na ponowne małżeństwo, a po tej rozmowie Maciej Boryna rozmyśla o majątku Dominikowej, korzyściach ze ślubu i swej pozycji we wsi.

Zagroda Boryny z trzech stron otoczona była budynkami gospodarskimi, z czwartej znajdował się sad odgradzający wszystko od drogi. Gdy Hanka z Józką przybiegły z pola, nad krową stało już kilka kobiet radzących nad sposobami pomocy zwierzęciu. Synowa starego Boryny wysłała Józkę po Jambrożego, który znał się na chorobach. Bała się powrotu teścia: „… jak ociec nadjadą, będzie to pomstowanie, będzie. - A przeciech my niczego niewinowate! - narzekała płaczliwie”. Jambroży po dokładnym obejrzeniu krowy powiedział, że zwierzę „zdycha”. Chwilę potem wszyscy zebrani usłyszeli wóz, którym wracał Boryna z synem Antkiem. Naprzeciw nim wybiegła płacząca Józka, opowiadając z daleka przebieg tragedii. Starszy z mężczyzn był zły na Witka (młodego parobka), którego oskarżył o nieupilnowanie krowy, na co usłyszał, że to borowy przegnał zwierzę z gajów, gdzie parobek ją wypasał. Gdy później uciekali, krowa się pokładała i stękała. Maciej ocenił wartość sztuki bydła na trzysta złotych, które właśnie tracił. Krzyczał, że pod jego nieobecność w domu zawsze są jakieś straty: „Trzysta złotych jak w błoto! Do miski to ścierwów aż gęsto, a przypilnować nie ma kto. Taka krowa, taka krowa! A to człowiek ruszyć się z domu nie może, bo zaraz szkoda i upadek...”. Groził podaniem dworu do sądu. Kiedy Hanka wyszeptała, że była przy kopaniu, teść nie wziął tego pod uwagę. Nakazał przynieść kosę, po czym samodzielnie zarżnął zwierzę, aby się już nie męczyło. Potem wszedł do swej chałupy, krzycząc do synowej, by dała mu coś zjeść. Po chwili wszyscy mieszkańcy izby jedli na dworze jajecznicę z chlebem. Mężczyzna ciągle pytał o Witka, który gdzieś się schował ze strachu i po licznych rozporządzeniach poszedł do izby na drzemkę. Gdy Hanka z Józką wykonywały domowe prace, pojawił się Witek pytając, czy gospodarz jest bardzo zły, na co Józia powiedziała, że „tatulo” go spierze. Chłopiec zaczął płakać, co spowodowało, że obiecała wstawić się za nim. W podziękowaniu wyjął zza pazuchy drewnianego, własnoręcznie wykonanego nakręcanego boćka i podarował dziewczynie. Boryna wybrał się w odwiedziny do wójta. Droga upłynęła mu na rozmyślaniach, ile ma jeszcze pracy: zwózka drewna, kapusta w polu, siew nieskończony, a jeszcze na domiar złego musi jechać do sądu. Szedł wolno, bolały go kości, nie miał się z kim podzielić swymi troskami. Czuł w powietrzu zapach gotowanych ziemniaków i żuru ze skwarkami, który wydostawał się z wiejskich chałup. Myślał o swej żonie, kobiecie gospodarnej, która zmarła na wiosnę: „Przyszedł z roboty, spracowany - to i jeść tłusto dała, i często gęsto kiełbasy podtykała kryjomo przed dzieciskami... A jak się wszystko darzyło!... i cielaki, i gąski, i prosiaki... że co jarmarek było z czem jeździć do miasta, i grosz był zawsze gotowy, na zakład z samego przychówku... A już co kapusty z grochem, to już jensza zgoła tak nie potrafi...”. Wtedy dobrze im się wiodło…A teraz Antek robił wszystko po swojemu, Hanka nie sprawdzała się jako gospodyni, a Józka była jeszcze dzieckiem. Wspominał, jak podczas ostatnich żniw zdechł im wieprzek, wrony udusiły gąski, a teraz padła krowa. Same straty… Tak rozmyślając, doszedł do domu wójta, któremu oznajmił, że jedzie jutro do sądu w sprawie Jewki (oskarżyła go o ojcostwo swego dziecka). Narzekał, że nic mu się nie udaje, na co wójt z małżonką poradzili, by najbogatszy gospodarz we wsi znowu się ożenił: „A we wsi tyle jest dziewuch, że jak się idzie między chałupami, to bucha kiej z pieca”. Jako kandydatkę wymienili Jagnę – córkę Dominikowej, lecz Boryna nic nie powiedział, a po chwili milczenia zaczął się żegnać usprawiedliwiając, że jest już późno, a nazajutrz musi stawić się w sądzie na dziewiątą rano. Powrotna droga upłynęła mu na rozmyślaniach nad słowami, które usłyszał od wójtostwa. Planując kolejny ożenek, Jagnę brał już wcześniej pod uwagę, ponieważ była mocną i ładną dziewką. Sam nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego poszedł pod dom Jagny. Dzięki świecącej się tam lampce zobaczył ją przez otwarte okno. Siedziała w samej koszuli i podskubywała gęsi. Popatrzywszy chwilę z ukrycia, udał się w stronę swego domu myśląc: „Piękna kobieta”. Przypomniał sobie, że Dominikowa miała piętnaście morgów ziemi, po czym szybko policzył, że na każde z jej dzieci (dwóch synów i córka) przypadało po pięć morgów. Rachował, jakie korzyści przyniósłby mu ożenek. Jej pole graniczyło z jego polem. Po ślubie połączyłby wszystko (miałby aż trzydzieści pięć morgów ziemi – przewyższałby go jedynie młynarz), a Jagna w wianie wniosłaby spłatę za opuszczaną chałupę i pozostawiony braciom inwentarz. Posiałby na Jagninych morgach pszenicę, dokupiłby konie, a krowę żona wniosłaby w posagu. Gdy zasypiał, snuł rozmyślania o Jagnie. Zdawał sobie sprawę z tego, co mówili o niej mieszkańcy wsi, dlatego zastanawiał się, jak zareagowałyby dzieci na wieść o ponownym ożenku starego ojca. W końcu stwierdził, że nie musi przejmować się ich reakcją, ponieważ wszystko należało do niego. Jeżeli nie zgodzą się z jego decyzją, będą musieli opuścić chałupę.

III

Po rozdzieleniu pracy domownikom Boryna wyjeżdża do miasta na proces sądowy dotyczący rzekomego ojcostwa dziecka dawnej służącej. Wraca potem do wsi w towarzystwie Dominikowej, która namawia go do małżeństwa.

Kuba, starszy parobek Boryny, wstał skoro świt. Sypiał w stajni razem z Witkiem. Wyjrzawszy na dwór, dostrzegł szron i poczuł przejmujący chłód. Kuśtykając (kiedyś postrzelono go w kolano) podszedł do studni, umył się, przygładził włosy. Potem klęknął na progu stajni i odmówił pacierz. U Borynów w chałupie jeszcze spali. Kuba wyprowadził wóz ze stodoły, napoił konie, podsypał im słomy. Cały czas do nich mówił. Potem nakarmił psa Łapę i poszedł obudzić młodego pastucha Witka. Przebudzony chłopak wstał, wyciągnął z jaskółczych gniazd małe ptaszki, usiadł pod chałupą i wypuścił je z rąk. Zza budynku znienacka wyszedł Boryna – chwycił Witka za kark i bił go rzemiennym pasem krzycząc, że to przez niego stracił krowę: „- Takiś to pastuch, co? Tak to pilnujesz, co? Najlepsza krowa się zmarnowała, co?... Ty znajdku, ty pokrako warsiaska! Ty! - I bił zapamiętale, gdzie popadło, aż rzemień świszczał, a chłopak wił się kiej piskorz i wrzeszczał: - Nie bijta! Loboga! Zabije mię! Gospodarzu!... O Jezu ratujta...”. Gospodarz w gniewie wypomniał, że wziął go jako znajdę nie po to, by zabijał mu bydło. Witek krzyczał i płakał, a gdy przestały padać na niego mocne razy – uciekł. Po powrocie do izby Boryna ubierał się w milczeniu, zdenerwowany brakiem poszanowania ze strony domowników: „- Widzi mi się, co bez kijaszka z nimi obyć się nie obędzie, bez twardego! Dawno się im to należało, zaraz po śmierci nieboszczki, kiej kłyźnić się zaczęły o gronta, ale się jeszcze wagował, żeby zgorszenia we wsi nie czy nić. Gospodarz był przeciech nie leda jaki, na trzydziestu morgach, i z rodu nie bele chto - Boryna, wiadomo. Ale dobrością z nimi się nie skończy, nie!...”. Przyszedł mu na myśl kowal (zięć), który podjudzał całą wieś przeciw teściowi za to, że nie odpisał mu sześciu morgów ziemi i morgi lasu. Józka wróciła z obory i zrobiła śniadanie. Otrzymała również polecenie, by zajęła się sprzedażą mięsa z krowy, ponieważ ludzie już wiedzą o śmierci bydlęcia i będą przychodzić. Miała zawołać Jamrożego, który zasoli i przyprawi resztę mięsa, po czym zanieść kawałek Magdzie (żona kowala). Na koniec obiecał córce, iż przywiezie jej z miasta bułeczkę: „- Hale, córuchno, hale! Pilnuj tutaj, a już ci bułeczkę przywiezę abo i co”. Wsiadł na wóz i ruszył, a: „We wsi poczynał się już zwykły ruch: poranek był jasny i chłodny, a że zaś przymrozek orzeźwił powietrze, to i raźniej się poruszali, i zgiełkliwiej; wychodzili gromadnie na pola, którzy do kopania szli z motyczkami a koszykami na ręku, dojadając śniadań; którzy z pługiem ciągnęli na ścierniska; którzy. na wozach brony wieźli a worki pełne ziarna siewnego; którzy znów zasię wykręcali ku lasom z grabiami na ramionach, ściółkę grabić - że ino dudniło po obu stronach stawu i krzyk się wzmagał, bo drogi były zatłoczone bydłem ciągnącym na paszę, szczekaniem psów, pokrzykami, co wybuchały raz w raz z niskiej, ciężkiej kurzawy, jaka się była wznosiła z orosiałych dróg”. Do Tymowa dojechał po ósmej. Zaraz obstąpili jego wóz Żydzi myśląc, że przywiózł coś na sprzedaż, szybko ich jednak odpędził. Na środku placu stało już kilka wozów z wyprzęgniętymi końmi. Boryna zatrzymał konia i poszedł pod budynek sądu. Gmach był jeszcze zamknięty, lecz nie przeszkadzało to zebranemu tłumowi, który cierpliwie czekał na otwarcie. W tłumie dostrzegł Jewkę z dzieckiem na ręku oraz Dominikową (matkę Jagny). Gdy „sądy się rozpoczęły”, zaczęły się pojedyncze sprawy: o nieporządek na podwórzu, pobicie chłopaka za wypasanie koni kończyną. „I tak szła sprawa za sprawą, kieby skiba za skibą, równo i dość spokojnie, czasem tylko podnosiły się skargi abo chlipanie, abo i przekleństwo (…)”. Po przerwie swój czas otrzymała sprawa Boryny. Jewka posądzała go o ojcostwo twierdząc, że była kiedyś w jego domu służącą. Wszystkie zarzuty mieli potwierdzić jej świadkowie. Boryna wszystkiemu zaprzeczył i sprawa nie została rozwiązana. Po opuszczeniu budynku gospodarz w towarzystwie Dominikowej i Szymka (jej syn) udał się do karczmy na posiłek. Dominikowa wyznała, że oskarżycielkę Boryny do wszystkiego podjudzili kowal (zięć Boryny) i młynarz, u którego obecnie służyła. To oni namawiali się na lipieckiego gospodarza: „- Tyla, żeby was pokłyźnić a podać na pośmiewisko i umartwienie. Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej uciechy pasy by darł”. Kobieta poszła jeszcze pomodlić się do klasztoru, a Boryna kupił córce bułeczki Cała trójka wspólnie wracała do Lipiec. Jazda upływała im na niezobowiązujących rozmowach, aż w końcu Dominikowa powiedziała, że z niego jest jeszcze majętny i silny chłop, który powinien się ożenić. Prorokowała, że kandydatek na pewno nie zabraknie, każda „dziewucha” zgodzi się zostać jego żoną: „- Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią...”.

IV

Kuba odwiedza proboszcza i zanosi mu upolowane kuropatwy. Po niedzielnej mszy Borynowie jedzą wspólny obiad, po którym Antek i Hanka spacerują po ojcowych polach. Jankiel i Kuba zawierają umowę w sprawie upolowania przez parobka sarny.

„Była niedziela - cichy, opajęczony i przesłoneczniony dzień wrześniowy”. Na ściernisku za stodołą pasł się cały inwentarz Boryny pod okiem Kuby i Witka, uczącego się pacierza. Pilny uczeń zobaczył, że ludzie idą już na mszę niedzielną do kościoła. Dzwony biły, gdy Kuba nakazał Witkowi spędzić bydło do obór i iść do kaplicy, a sam wziął parę kuropatw za koszulę (upolował je w założonych sidłach) i udał się do księdza, któremu nieśmiało wręczył ptaki. Został zaproszony na plebanię, gdzie kapłan wręczył mu w podziękowaniu złotówkę. Kuba był mu za to bardzo wdzięczny (kilka razy już zanosił kapłanowi ptactwo, zające, grzybki, lecz nigdy dotąd nie dostał zapłaty). Ze szczęścia aż się popłakał. Potem poszedł na mszę, po niej uczestniczył w procesji. Kroczył tuż przy księdzu, nad którym najznamienitsi mieszkańcy wsi (Boryna, kowal, wójt i Tomek Kłąb) nieśli czerwony baldachim. Z wrażenia, że idzie tak blisko księdza, wchodził ludziom pod nogi, czym sprowadzał na siebie przezwiska niedojda, kulas, jednak udawał, że te słowa nie jego dotyczą. Po nabożeństwie, jak każdej niedzieli, ludzie poszli na cmentarz przy kościele. Dominikowa szła z Jagusią, a czas upływał im na rozmowie z licznymi krewnymi (w Lipcach prawie wszyscy byli spokrewnieni, a rozmowa po mszy była zwyczajem). Kobiety z zazdrością spoglądały na Jagnę: „(…) abych nasycić oczy tym jej wełniakiem pasiastym i sutym, co jak tęczą mazurską mienił się na niej, to na jej czarne trzewiki wysokie, zasznurowane aż po białą pończochę czerwonymi sznurowadłami, to na gorset z zielonego aksamitu, tak wyszyty złotem, że aż się w oczach mieniło, to na sznury bursztynów i korali, co otaczały jej, białą, pełną szyję - pęk różnobarwnych wstążek zwieszał się od nich na plecach i gdy szła, wił się za nią niby tęcza”. Kuba też był zauroczony Jagusią, lecz musiał wracać do domu na obiad i do dalszej pracy. W niedzielę u Borynów obiad był syty, przyrządzany przez Józię: „(…) bo mięso było, była i kapusta z grochem, był i rosół z ziemniakami, a na amen postawili niezgorszą miseczkę kaszy jęczmiennej, uprażonej ze słoniną”. Po posiłku każdy wrócił do swych zajęć, oddając się najpierw krótkiej chwili odpoczynku. Kuba położył się pod brogiem (stóg siana), a Hanka z dziećmi i Antkiem poszli między pola na spacer, rozmawiając po drodze o swej przyszłości. Stwierdzili, iż gdyby mieli trzy krowy i jednego konia, poszliby wówczas na gospodarstwo Hanki, która w wianie dostała trzy morgi (niestety, była to nędzna ziemia). Młody Boryna rzekł, iż po matce należy mu się od ojca osiem morgów pola. Marzył o chwili, gdy spłaci rodzinę (kowala, Grzelę – brata przebywającego akurat w wojsku oraz Józkę) i pozostaje na ojcowiźnie. Małżonkowie ubolewali, że mimo ciężkiej pracy nie mają nic swojego. Żalili się do siebie na starego Borynę, który posyłał Grzeli do wojska pieniądze, a ubrania po matce przechowywał w skrzyni, nie chcąc dać nic nikomu. Po tej rozmowie Antek udał się samotnie do wsi, nie pozwalając żonie pójść na pogaduszki do sąsiadek, więc wróciła na podwórko. Zastanawiała się nad powodami częstych zmian nastroju męża, który raz był na nią zły, a innym razem niezwykle sympatyczny. Chciała usiąść przy Kubie, lecz on wstał i udał się karczmy. Zamówił u Jankiela wódkę. Złotówkę od księdza szybko wydał na kolejne trunki, by w końcu zamawiać na kredyt. W trakcie rozmowy z Jankielem, proponującym parobkowi nieuczciwe postępowanie względem pracodawcy, okazało się, iż Kuba jest bardzo lojalny. Mężczyźni w końcu pokłócili się i parobek zasnął w kącie. Do karczmy przychodzili kolejni mieszkańcy wsi. Zapalili światło i w dźwiękach muzyki oddali się tańcom, pogawędkom, piciu. Było tak jak w każdą niedzielę. Wśród gości wyliczyć można Franka młynarczyka, rozrabiakę i hulakę, którego ksiądz bezskutecznie z ambony namawiał do ożenku z ciężarną Magdą – służącą organistów (Franek wymawiał się tym, iż na jesieni miał iść do wojska, dlatego też żona nie była mu do niczego potrzebna). Podpita Jagustyna namawiała ludzi do zabawy, a potem poszła do alkierza, gdzie zastała kowala, Antka i kilku młodszych gospodarzy. Zaczęła wtrącać się do rozmowy, w wyniku czego kowal wyrzucił ją do dużej izby. Zapadała już późna noc Ludzie pomału opuszczali karczmę. Niedziela dobiegła końca.

V

Nadeszła jesień, a wraz z nią pluchy, deszcze, szarugi. Wszyscy mieszkańcy Lipiec przygotowywali się do jarmarku w Tymowie, na który w końcu wyruszyli. Opis jarmarku.

Nadchodziła jesień. Pod wieczór często podały zimne deszcze. Bociek z przetrąconym skrzydłem, który nie odleciał do ciepłych krajów, chodził po łąkach. Pojawiał się czasem na podwórzu Borynów, gdzie Witek rzucał mu jedzenie. Coraz więcej „dziadów” żebrzących chodziło po wsi od domu do domu. Niektórzy opowiadali, że przychodzą ze świętych miejsc – z Częstochowy i Kalwarii, chwaląc się tym, co widzieli i co przeżyli. We wsi nie słychać już było przyśpiewów, a ludzie siedzieli w izbach. Mieszkańcy Lipiec wybierali się za parę dni na coroczny jarmark na świętą Kordulę, bojąc się o stan dróg (wskutek deszczów mogły rozmięknąć). Na długo przed tym świętem planowali, co by tu sprzedać z inwentarza, z ziarna czy przychówku, by w zamian kupić na straganach przyodziewek i sprzęty gospodarskie. Gorące przygotowania również były udziałem Borynów. Maciej z Kubą kończyli młócenie pszenicy, Hanka z Józką podkarmiały maciorę i gąski (by drożej je sprzedać), a Antek z Witkiem jeździli do boru po susz na ogień i ściółkę do obory i na ogacenie ścian chałupy. Następnego dnia wraz ze świtem ludzie podążali do Tymowa na oczekiwany jarmark. Topolową drogą poruszał się wolno sznur wozów. Nie wszyscy jednak mieli możliwość jazdy, ponieważ na wozach umieszczono inwentarz na sprzedaż. Gospodarze i komornicy szli piechotą. Co biedniejsi ciągnęli za sobą uwiązane na sznurkach świnie, barany, krowy. Również parobcy podążali na jarmark, który był także miejscem załatwienia nowej pracy, znalezienia ciekawej oferty. Lipce nagle opustoszały, zdawało się, iż nikt ich nie zamieszkuje… Maciej Boryna pozostawił w domu Kubę płaczącego z powodu uniemożliwienia mu podróżny na jarmark, Witka i Jagustynkę, która otrzymała polecenia przygotowania posiłku i wydojenia krów. Gospodarz szedł piechotą, mając nadzieję, iż uda mu się dosiąść do któregoś z sąsiadów (rodzina pojechała wcześniej wozem). Nie pomylił się – do swej bryczki zaprosił go organista. Była tam już organiścina wraz z synem Jasiem, który specjalnie przyjechał ze szkoły na święto. W przyszłości miał zostać księdzem. W trakcie jazdy minęli Dominikową, Jagnę i Szymka, którzy również jechali wozem (wraz z inwentarzem). Po wzajemnym pozdrowieniu młody organista zdawał się być niezwykle zachwycony urodą Jagusi. Kiedy dojechali do miasteczka, Maciej podziękował za podwiezienie, po czym poszedł szukać swej rodziny. Przeciskał się przez tłum, zatłoczone ulice, mijał place, zaułki, pełne wozów i przeróżnych towarów. Na poklasztornym rynku stały kramy obwieszone paciorkami, lusterkami, wstążkami. Dalej sprzedawano święte obrazy. Kupił Józce chustkę na głowę (obiecał ją córce już na wiosnę), potem przepychał się do targowiska za klasztorem, mijając po drodze wysokie drewniane kozły, na których wisiały szeregi butów. Widział rymarzy, kołodziejów, garbarzy, krawców. Mijał stoły zapchane kiełbasami, boczkami, szynkami. Piekarze prosto z wozów sprzedawali placki, chleb i bułki. Ustawiono też kramy z książkami i zabawkami. Pośrodku rynku, dookoła drzew rozłożyli się ze swymi towarami bednarze, blacharze i garncarze, za nimi stali stolarze z pięknie wykonanymi meblami. Wszyscy zachwalali towary wystawione na sprzedaż. Na wozach kobiety sprzedawały cebulę, jajka, masło. Można było nawet kupić gorącą kiełbasę i herbatę. Dobrą atmosferę psuł widok ślepych, kulawych, niemych „dziadów” żebrzących pod murami katedry. Boryna w końcu odnalazł Józkę i Hankę, którym nie udało się jeszcze sprzedać maciory – ludzie ciągle targowali cenę. W tłumie dostrzegł Jagnę stojącą wśród wozów, lecz gdy w końcu udało mu się dotrzeć w to miejsce – już jej nie było. Odnalazł za to Antka siedzącego na workach pszenicy, o którą targowali się kupcy. Gdy syn poprosił Macieja o złotówkę (chciał się napić i coś zjeść), zaczął mu wypominać, że patrzy jedynie na jego pieniądze, lecz w końcu zgodził się. W Tymowie Boryna udał się do alkierza zajmowanego przez pisarza z prośbą o sporządzenie skargi sądowej na dziedzica. Oskarżał go o to, iż borowy pobił Witka i przepędził jego krowę, wskutek czego zdechła. Maciej nie zamierzał darować dziedzicowi swej krzywdy. Domagał się pokrycia wszelkich poniesionych strat. Potem spotkał Jagnę mierzącą na jednym ze stoisk czapkę, którą chciała kupić bratu. Zaczął szeptać czułe, niewinne słówka, patrząc jej namiętnie w oczy. Gdy odeszła od kramu, torował jej przejście w tłumie. Przy jednym ze stoisk Jagna zachwyciła się chustkami i wstążkami, co spowodowało, że Boryna gotów był zapłacić za wszystko, co tylko dziewczyna wybierze. Nie przyjąwszy propozycji, córka Dominikowej poszła dalej. Nie przeszkodziło to skąpemu zazwyczaj Maciejowi w zakupie prezentu i dogonieniu panny. Stanęli przy kramie z koralami i paciorkami, które Jagusia zaczęła mierzyć. Wówczas usłyszała od adoratora, że po nieboszczce żonie ma on w skrzyni aż osiem par korali. Gdy usiedli, Maciej patrzył zachwycony na jej urodę, zdrowie i młodość. Spytał, czy wybrała już któregoś z licznych adoratorów, na co odparła, że nikogo jeszcze nie przyjęła. Wtedy ofiarował jej chustkę i wstążkę, co spowodowało rumieniec zaskoczenia i szczęścia na twarzy dziewczyny. Zakochany Boryna nie zauważył jej jaśniejących oczu, gdy na pożegnanie wspomniał o Antku. Jagna udała się na poszukiwanie matki. Przy klasztornym murze dostrzegła żebrzącą Agatę siedzącą na slomie. Staruszka zapytała Jagnę o Lipce i rodzinę Kłąbów, czym wywołała zdziwienie rozmówczyni (przecież Kłębowie wygnali Agatę, a ta o nich pytała!). Tymczasem Boryna po rozstaniu z Jagną spotkał swego zięcia kowala domagającego się ponownie przepisania większej liczby morgów na rzecz żony. Czekał na to cztery lata. Mimo że straszył sądem, Maciej po raz kolejny odmówił. Jeszcze nie umiera i nie musi nic przepisywać. Kowal zdał sobie sprawę, że złością nic nie wskóra, więc zmienił taktykę. Zaczął prosić, by teść postawił mu wódkę, na co ten przystał. Przy alkoholu zięć ponownie zapytał o przepisanie i spłaty. Mężczyźni rozeszli się. Boryna powrócił do Antka. Jarmark dobiegał końca. Zaczął padać deszcz. W tak uciążliwej aurze ludzie zwijali kramy i odjeżdżali do domów. Miasteczko pustoszało i milkło. Jedynie bezdomnym żebrakom. nigdzie się nie spieszyło.Borynowie wracali do Lipiec pustym wozem, ponieważ udało im się sprzedać cały inwentarz. Kupili wiele rzeczy niezbędnych do prowadzenia gospodarstwa. Zapadał zimny wieczór. Antek popędzał konie. Gdy dojeżdżali do lasu: „Ciemno było, że choć oko wykol; deszcz padał coraz grubszy i gdzieniegdzie po drodze rozlegały się turkoty wozów i ochrypłe śpiewy pijaków, albo i ktosik człapał się wolno po błocie. A środkiem topolowej drogi, co ino szumiała głucho i pojękiwała jakby z zimna”. Minęli na drodze pijanego Jambrożego, który śpiewał najgłośniej jak tylko mógł. „Plucha szła taka i ciemność, że koniom ogonów nie rozeznał, a i światła wsi widziały się ledwie jako to wilczych ślepiów migotanie”.

VI

Ludzie zbierają kapustę z pola i zwożą ją do domów. Józka zaprasza Jagnę na szatkowanie kapusty w domu Macieja.

Cały czas padały deszcze. Nadchodziła jesienna szaruga. Dni stawały się coraz krótsze. Skłębione chmury, pociemniałe pola, wszędzie błoto. Z drzew opadały ostatnie liście. „Przerażająca cichość ogarnęła ziemię. Umilkły pola, przycichły wsie, ogłuchły bory. Wsie poczerniały i jakby silniej przywarły do ziemi, do płotów, do tych sadów nagich, poskręcanych i jęczących z cicha”. Nadszedł czas zbierania i zwożenia kapusty z pól. Przed chałupami przygotowywano beczki do jej kiszenia. Wyciętą kapustę wrzucano na stojące na polu wozy, na które przenoszono ją na specjalnych płachtach. Pracowała cała wieś. Pole Dominikowej sąsiadowało z polem Borynów. Józka z Hanką, Kubą i Jagustynkę również zbierali kapustę. Wóz Paczesiów był już pełen kapusty, więc jego właściciele pożegnali się z sąsiadami i ruszyli do domu. Konia prowadził Szymek, a Jagna, zmęczona i przemoczona do suchej nitki, cieszyła się z końca pracy. Zapadał mrok. Pod ogromnym ciężarem ich wóz utknął w błocie. Z mgły wyłonił się na szczęście Antek, który pomógł przepchać wóz i odprowadził do młyna. Szedł obok Jagny za wozem i ta chwila samotności spowodowała, ze zaprosił dziewczynę do Kłąbów na niedzielne tańce, na które załatwił skrzypka. Panna obiecała, że zjawi się, jeżeli tylko otrzyma pozwolenie matki. Gdy odszedł, Jagna nadal miała przed oczami pożądliwy wzrok przystojnego mężczyzny. Zalewała ją fala gorąca. Była pewna, że drugiego takiego Antka nie ma na świecie. Ilekroć go widziała, nie wiedziała, co się działo z jej ciałem. Po powrocie do chałupy i po kolacji Jagna z matką zasiadły do kądzieli, a synowie Dominikowej zajęli się sprzątaniem (matka tak ich wychowała, że zajmowali się wszystkimi domowymi obowiązkami). Jambroży (uczestnik wieczerzy) oznajmił, że ktoś chce starać się o rękę Jagusi i pragnął przysłać swata z wódką, lecz ponieważ jest bardzo strachliwy, boi się odmowy matki dziewczyny. W końcu starzec uchylił rąbka tajemnicy, zdradzając, że tym kimś jest bogaty gospodarz, wdowiec. Dominikowa oznajmiła, że nie odda córki do „cudzej chałupy” i „cudzych dzieci”, podkreślając, że zaopatrzyła Jagnę we własne morgi. Domyśliła się, że chodziło o starego Borynę. Choć Jambroży zapewniał, że dziewczyna miałaby dobre i dostatnie życie, dopiero wzmianka o zapisie ziemi poskutkowała – Dominikowa oczyma wyobraźni widziała już swoje pole powiększone o sąsiednie gospodarstwo Boryny. Zapytana o zdanie córka odpowiedziała, że wypełni jej wolę. Kobieta zezwoliła Jambrożemu na przekazanie wieści Borynie, który mógł przysłać swata. Po wyjściu gościa Jagna zapatrzyła się w okno i zamyśliła nad swym losem, nad wygodnym życiem pod opieką matki. Dotąd robiła, co chciała, nienarażona na przykre słowa czy uwagi, z dala od morgów i majątków. Choć mogła być żoną każdego kawalera ze wsi, zamierzała posłuchać rady matki. W chwilę potem przyszła Józka z zaproszeniem na jutrzejszy dzień, na wspólne obieranie kapusty w domu Borynów. Miało się tam zebrać dużo wiejskich dziewczyn i chłopaków. Jagna się chętnie zgodziła. Dominikowa zaczęła śpiewać pieśni, w czym wtórowały jej dzieci.

VII

Do wsi powraca cieśla Mateusz i odwiedza Jagnę (dawną ukochaną). Córka Dominikowej idzie do Borynów na wieczorne obieranie kapusty. Tam Rocho opowiada historię o psie Pana Jezusa. Potem ma miejsce potajemna schadzka Jagny i Antka.

Nazajutrz aura nie sprzyjała zabawom i rozmowom. Z powodu padającego deszczu ludzie siedzieli w swych chałupach. Jagna nie mogła doczekać się wieczoru, kiedy miała iść do Borynów. Nikt nie przeszkadzał jej w planowaniu rozmaitych wariantów spotkania, ponieważ Dominikowa została wezwana do rodzącej kobiety, a bracia pracowali. Do Jagny przyszedł parobek Mateusz – przystojny, silny trzydziestoletni kawaler. Wzbudził zmieszanie w zachwyconej wizytą Jagusi, która zapytała, gdzie przebywał przez ostatnie pół roku. Odpowiedziawszy, że pracował u ludzi „w świecie”, zaczął gwałtownie całować zaskoczoną dziewczynę. Zawstydziło go dopiero wejście do izby Jędrzycha (brata Jagusi). Po jakimś czasie wróciła również Dominikowa, która zakomunikowała, by nie przychodził więcej do jej córki i dał jej spokój, po czym wygnała go ze swej chałupy. Zaczęła też krzyczeć na Jagnę, wypominając ostro jej wcześniejsze „latanie” z Mateuszem „po sadach”. Ostrzegła jednocześnie, że ludzie ponownie mogą zacząć o niej plotkować. Wskutek tego zajścia dziewczyna wybuchła płaczem, co spowodowało, że matka, by ją uspokoić, pozwoliła córce zostać u Borynów aż do północy. Pięknie wystrojona, szybko udała się do sąsiedniego gospodarstwa, w którym zastała już dużo pracujących osób. Pojawił się tam dobrze znany w Lipcach wędrowiec Roch, który zabawiał towarzystwo barwnymi opowieściami. Szczególną uwagę wzbudziła legenda o Jezusie i jego psu, który bardziej kochał Pana i troszczył się o Niego niż wyznawcy. Gdy w nocy Jagusia wracała samotnie do domu, pojawił się przed nią ukryty w krzakach… Antek. Objął ją mocno, a gdy nie poczuł żadnego oporu, razem skryli się w bujnych zaroślach.

VIII

Całe Lipce wiedzą już o zmówinach Macieja Boryny i Jagny. Młoda para ustala warunki wesela, ślubu i zapisu morgów dla Jagusi.

Nazajutrz Lipce obiegła wieść o Borynowych zmówinach z Jagną. Rozpowiedziała to żona wójta. Jedynie dzieci Macieja nic nie wiedziały o planach ojca. Stary Boryna od rana chodził zły i zdenerwowany. Skrzyczał Witka, że nie podrzucił słomy krowom, jak zwykle pokłócił się z Antkiem. Jagustynka wyznała gospodarzowi, że popiera jego pomysł ożenku. Radziła, by nie przejmował się dziećmi, bo one i tak odpłacą mu złym, tak samo jak jej. Nie chcąc dłużej wysłuchiwać tych żalów, gospodarz udał się do wójta. Wraz z nim i ze swym kumem - sołtysem Szymonem poszli do karczmy, gdzie wypili po kieliszku. Maciej dał im butelkę gorzałki i nakazał pójść do Dominikowej mówiąc, iż poczeka na ich powrót. Mężczyźni, po dotarciu do chałupy Paczesiów, weszli do czystej i ciepłej izby. Stara kobieta przywitała ich grzecznie, udając zdziwienie. Dowiedziała się, w czyim imieniu przychodzą. Stwierdziła, że jej córka ma dopiero dziewiętnaście lat, a Boryna jest już stary i ma dzieci. Zapewniała, iż nie odda córki do cudzej chałupy „na poniewierkę”. Dopiero gdy wójt poczęstował ją alkoholem, stronom udało się ustalić szczegóły małżeństwa. Dominikowa z synami i Jagną poszli w towarzystwie wójta i sołtysa na zmówiny do karczmy, w której czekał Boryna. Nie mógł się nadziwić pięknu narzeczonej. Jankiel zaczął wystawiać jedzenie i napoje, grała muzyka. Za wszystko oczywiście płacił Boryna, który szeptał Jagnie do ucha czułe słówka, obiecując, że nie zabraknie jej „ptasiego mleka”. Jagna była smutna. Siedziała w milczeniu, słuchając słów trzy razy starszego od niej narzeczonego. Dominikowa ponownie rozpoczęła targi z przyszłym zięciem. Po długich namowach Boryna zgodził się na jej warunki. Ustalono, że w sobotę para da na zapowiedzi, a Maciej pojedzie do miasta i zrobi zapis na Jagusię. Ta podziękowała mu, wypełniając wolę matki. W karczmie było coraz więcej ludzi: wszyscy jedli, pili, a płacił…Maciej Boryna. Był tak oczarowany swoją narzeczoną, że mimo wrodzonej oszczędności teraz nie liczył się z groszem. Dominikowa, pożegnawszy się z przyszłym zięciem, zabrała córkę i pijanych synów odmawiających powrotu, lecz obawiających się gniewu matki. Gdy opuścili pomieszczenie, do karczmy wszedł młynarz z nowiną, że dziedzic sprzedał porębę na Wilczych Dołach. Wówczas Maciej z chłopami odgrażali się dworowi. Przyrzekli, iż nie oddadzą lasu.

IX

Boryna przepisuje ukochanej sześć morgów, co jest powodem wrogiej atmosfery w domu. Nadchodzi Dzień Zaduszny („wypominki” za duszę zmarłych), podczas których Kuba opowiada Witkowi swoją historię.

Upłynęło parę dni od zmówin Jagny i Macieja. Deszcze w końcu ustały i przyszedł Dzień Zaduszny. W Lipcach od rana bezustannie biły kościelne dzwony. Ich dźwięk unosił się nad polami, lasami i przyległymi wioskami. Do wsi przylatywało ptactwo - znak nadchodzącej srogiej zimy. Obsiadało przykościelne lipy, cmentarne drzewa. Starsi ludzie zapewniali, iż nigdy nie widzieli o tej porze roku aż tyle ptactwa. W ostatnią niedzielę mieszkańcy Lipiec usłyszeli w kościele pierwsze zapowiedzi o ślubie. Narzeczeństwo w sobotę pojechało do urzędująego w mieście rejenta, gdzie Boryna zapisał ukochanej obiecane sześć morgów pola. Teraz całe dnie przesiadywał u Jagusi. Zawsze ubrany w odświętnie, nie przejmował się gospodarstwem; do domu przychodził jedynie na noc, często pod wpływem alkoholu. W domu u Borynów panowała cisza. Józka całe dnie snuła się po izbie, Antek przestał jeść i spać, zatykał usta, by nie krzyczeć. Serce mu pękało, a dusza bolała. Drzwi od obór i chlewów stały otworem, inwentarz chodził po sadzie, lecz starego Borynę to zupełnie nie obchodziło. Po śniadaniu Kuba i Witek udali się do kościoła. Chłopak szedł boso (nie miał butów) i głośno dzielił się swymi planami z rozmówcą. Gdy dorośnie, zamierza jechać do Warszawy, nająć się jako parobek do pracy przy koniach i kupić sobie buty. Zbliżywszy się do kościoła, po obu stronach drogi zobaczyli głośno modlących się żebraków. Weszli w końcu do zakrystii i z trudem dostali się do otoczonego grupką ludzi organisty, który przyjmował pieniądze na „wypominki” za dusze zmarłych, brał za to po sześć groszy, a imię nieboszczyka zapisywał w specjalnym zeszycie. Gdy Kuba podał imiona bliskich i zapłacił, czekał na Witka: „Witek ostał nieco w tyle, że go to po bosych nogach srodze deptali, ale się pchał, jak mógł, choć ta i niejeden burknął, że to się to pod łokcie ciśnie a starszym zastąpia, pieniądze w garści ściskał - dopiero kiej go dopchnęli do stołu, wprost organisty, zapomniał języka w gębie... (…)A on co?... Wie to, kto jego mać? Kto ojciec?... Wie?... Ma to dać za kogo?... Jezu mój! Jezusiczku... to ino gębę szeroko otworzył i te oczy modre i stojał nieruchawy jako ten głupi i serce mu się skurczyło z bolenia, że ledwie zipał, ledwie mógł złapać tego dechu... i tak mu się ckno zrobiło w dołku, jakby już miał ostatnią parę puścić... (…)i tak się trząsł w sobie, tak dygotał każdą kosteczką, że ani zębów zewrzeć nie mógł, ani ustoić prosto; przysiadł w kącie na podłodze, od oczów ludzkich, i płakał rzewnymi, sierocymi łzami..: - Matulu! Matulu! - skamlało w nim cosik i oździerało mu duszę do dna. A pomiarkować nie mógł ni rozeznać, czemu to wszyscy ojców mają, matki mają, a on jeden sierota, on jeden tylko, on jeden...”. W końcu podał pierwsze imiona, które przyszły mu do głowy, zapłacił zarobionymi od Boryny pieniędzmi i odszedł. Wraz z Kubą udał się za kościół, gdzie ksiądz wyczytywał imiona zmarłych dusz, za które wszyscy zebrani się modlili. Po południu w Dzień Zaduszny co roku w cmentarnej kaplicy odprawiano nieszpory. Borynowie również się tam udali. Na cmentarzu przy wejściu stały beczki. Jedna należała do księdza, druga do organisty, trzecia do Jambrożego, a reszta do żebraków. Każdy z przychodzących musiał coś do każdej wrzucić, na przykład chleb, kiełbasę, słoninę, masło, grzyby, a nawet motki przędzy (co najlepsze, dostawało się księdzu, co najgorsze – żebrakom). Ludzie, szepcząc i płacząc, chodzili wśród mogił. Opuszczali cmentarz, popędzani nadchodzącą nocą. Żebracze śpiewy umilkły, a wycie psów rozbrzmiewało w całych Lipcach. Drogi opustoszały, karczmę zamknięto. Mieszkańcy wsi oddawali się zadumie w zaciszu swych domów. U Antka w izbie siedzieli Roch, Jambroży, Jagustynka, Kłąb, Kuba z Witkiem – zabrakło jedynie Boryny, spędzającego czas w chacie Jagusi. Wszyscy zajmowali ławy przed kominem, a każdy z nich na swój sposób myślał o mijającym Dniu Zadusznym.

X

Antek szuka rady u księdza i kowala w sprawie przyszłego ślubu ojca. Hankę odwiedza jej biedny ojciec – Bylica. W końcu między Borynami dochodzi do bójki o majątek, wskutek czego Maciej wygania syna i synową z domu.

Antek poszedł do księdza po radę w sprawie decyzji ojca, który zapisał ziemię Jagnie. Nie był jednak zadowolony z wizyty - usłyszał, że ma słuchać ojca, bo sprzeciw to grzech śmiertelny. Doszli do karczmy. Ksiądz zapytał, czemu siedzi tam tak dużo „pijasów” (pijanych chłopów), na co usłyszał, że zebrali się w sprawie planowanej sprzedaży lasów przez dziedzica. Boryna zarzekał się, że jeśli trzeba będzie, pójdzie po sprawiedliwość do sądu, a nawet weźmie siekierę i sam obroni bór przed wycinką. Pozostawiwszy księdza, Antek zaszedł do kowala, któremu poskarżył się na radę duchownego. Odgrażał się, że jeżeli trzeba będzie, pójdzie do sądu po sprawiedliwość. Usłyszał, by nie straszył, bo w przeciwnym razie ojciec wygoni go z chałupy. Do mężczyzn dołączył wójt, on również bronił starego Boryny. Antek w szale gniewu wykrzyczał, że wójt przepija gromadzkie pieniądze, a z dziedzicem na pewno zawarł jakiś układ w sprawie sprzedaży lasu. Młody Boryna zamierzył się nawet na zaskoczonego urzednika, lecz w jego obronie stanął kowal. Wściekły Antek opuścił towarzystwo myśląc, że wszyscy są przeciwko niemu. Następnego dnia rano odwiedził kowala z przeprosinami za wczorajszy wieczór i dowiedział się, że po południu starego Borynę odwiedzi kowalowa. Może uda się jej w dobrej atmosferze rozmówić z Maciejem w sprawie zapisu poczynionego Jagnie. Antek po powrocie od szwagra, którego nie lubił (nazywał go judaszem i skąpcem), zajrzał do izby Boryny, w której zastał około dwadzieścioro wiejskich dzieci uczonych przez Rocha. W swej części domu spotkał ojca Hanki. Stary, schorowany Bylica po obfitym posiłku zaczął użalać się na swą drugą córkę Weronkę, z którą mieszkał (nie dawała ojcu jeść, zabrała pierzynę, nie chciała dawać drzewa na opał, stale wysyłała go na żebry). Hanka była skłócona z siostrą za to, że po śmierci zagarnęła wszystkie matczyne pamiątki, nie wywiązując się przy tym z opieki nad ojcem. Gdy zaczęła oskarżać Weronkę, w obronie córki stanął Bylica, usprawiedliwiając złe postępowanie kłopotami z wieloma dziećmi i problemami finansowymi (jaj mąż zarabiał czterdzieści groszy dziennie u organisty przy młóceniu). Po południu przyszła kowalowa wraz z dziećmi, gotowa czekać na powrót ojca nawet do wieczora. W tym czasie z wiejskimi nowinami przybiegła Jagustyna, informując, iż Maciej na wesele zaprosił organistów, księdza, młynarza – zapowiadało się najbogatsze wesele w Lipcach. Po powrocie stary Boryna usłyszał od swoich starszych dzieci - Antka i Magdy „radę” - by zmienił zapis ziemi, ponieważ w przeciwnym razie spotkają się w sądzie. Zaczęła się kłótnia. Hanka i Antek szkalowali wybrankę Macieja. Syn wyznał: „- I ja przywtórzę, że lakudra jest, włók, ja! A spał z nią, kto chciał, ja!... - wołał nieprzytomnie i gadał, co mu ślina na język przyniosła”. To spowodowało, iż gospodarz, w którym krew wrzała złością i gniewem – uderzył go w twarz, rozpoczynając tym samym bójkę. Kobiety krzyczały, a walczących rozdzielili dopiero zaalarmowani sąsiedzi. Zakrwawionego Antka zanieśli do jego izby. Borynie nie stało się nic – wygonił sąsiadów, zamknął drzwi, usiadł przed kominem i analizował słowa, które wykrzykiwał jego syn o Jagusi. Po chwili wyszedł z domu. Następnego ranka Boryna nakazał Antkowi odejść z domu. Syn z synową spakowali skromny dobytek i opuścili gospodarstwo. Przenieśli się do Bylicy, z którym zamieszkali w małej izbie na końcu wsi, aż za karczmą. Pies Łapa również poszedł za nimi, powodując wybuch płaczu przywiązanej do niego Józki (ojciec uspokajał ją, że pies wkrótce wróci, ponieważ u Antków nie będzie miał co jeść). Izbę po synu Boryna kazał córce posprzątać i dać Rochowi. Cała wieś szybko dowiedziała się o bójce i wypędzeniu Antka. Plotkom nie było końca.

XI

Huczne trzydniowe wesele Jagny i Macieja Borynów.

Nadszedł dzień ślubu Jagny. Przygotowania do wesela wymagały jeszcze sporo pracy. Wcześniej wybielono wapnem cały dom (na zewnątrz i w środku), ustrojono gałęziami świerczyny jego zewnętrzne ściany, opłotki udekorowano jedliną – pachniało jak w lesie. Jagna w tak szczególnym dniu była smutna. Myślała o Antku, nie mogąc uwierzyć, że podczas bójki z ojcem powiedział o niej tak niesprawiedliwe słowa, które donieśli jej ludzie. Pomału zaczęli się schodzić pierwsi goście, zaproszeni nawet z okolicznych wiosek. Przychodziły kumy, krewniaczki i dawnym obyczajem znosiły kury, chleby, placki, mąkę, a nawet i srebrnego rubla. Wszystko to w podzięce za zaproszenie, by wynagrodzić gospodyni poniesione straty. Kobiety „przepijały” z gospodynią po kieliszku gorzałki. Muzykanci wyszli w tym czasie z chałupy wójta na drogę. Instrumenty przystroili wstążkami, prowadząc sześciu drużbów Boryny. Potem wrócili po pana młodego, który pojawił się wygolony, weselnie przystrojony i dał się poprowadzić do domu narzeczonej. Wszyscy śpiewali, a wieś się przyglądała i podziwiała. Dominikowa z synami witała gości na progu. Sień i podwórko były pełne ludzi. Młynarzowa z organiściną wyprowadziły Jagnę z izby, w chwilę później obstąpiły ją druhny. Ubrana w białe aksamity panna młoda wyglądała pięknie, czym wzbudzała zachwyt gości. Boryna chwycił ją za rękę i wspólnie uklękli przed błogosławiąca ich matką dziewczyny. Jaguś padła do jej nóg z płaczem, żegnając się ze wszystkimi. Goście wyszli przed domu i ustawili się w szeregu, prowadzonym przez muzykantów: „A potem Jagnę wiedli drużbowie - szła bujno, uśmiechnięta przez łzy, co jej jeszcze u rzęs wisiały, weselna niby ten kierz kwietny i kiej słońce ciągnąca wszystkich oczy; włosy miała zaplecione nad czołem, w nich koronę wysoką, ze złotych szychów, z pawich oczek i gałązek rozmarynu, a od niej na plecy spływały długie wstążki we wszystkich kolorach i leciały za nią, i furkotały kieby ta tęcza; spódnica biała rzęsisto zebrana w pasie, gorset z błękitnego jak niebo aksamitu wyszyty srebrem, koszula o bufiastych rękawach, a pod szyją bujne krezy obdziergane modrą nicią, a na szyi całe sznury korali i bursztynów aż do pół piersi opadały. Za nią druhny prowadziły Macieja. Jako ten dąb rozrosły w boru po śmigłej sośnie, tak on następował po Jagusi, w biedrach się ino kołysał, a po bokach drogi rozglądał, bo mu się zdało, że Antka w ciżbie uwidział. A za nimi dopiero szła Dominikowa ze swatami, kowalowie, Józia, młynarzowie, organiścina i co przedniejsi. Na ostatek zaś całą drogą waliła wieś cała”. Ślub odbył się szybko, ponieważ ksiądz spieszył się do chorego. Po ceremonii organista grał na organach, żegnając weselny orszak, podziwiany przez całą wieś. Po powrocie Dominikowa zapraszała gości do stołu. Na najważniejszym miejscu usiedli państwo młodzi, a obok goście „pierwsi po uważaniu” (po majątku, starszeństwie, aż do druhen i dzieci). Drużbowie Boryny wraz z muzykantami zabawiali gości. Organista głośno odmówił modlitwę, po której goście jedli, pili i gawędzili, a kucharki donosiły jedzenie, pilnując, by na stole niczego nie zabrakło. Maciej bezskutecznie podtykał żonie jedzenie, obiecując, że będzie jej z nim dobrze, ponieważ wynajmie dziewczynę do pomocy, by się nie przepracowywała. Wśród tematów dyskusji najważniejszym była sprzedaż lasu. Gdy zjedzono pierwsze dania i wypito trochę alkoholu, z izby uprzątnięto stoły, by zrobić miejsce na tańce i zabawy. Wszyscy bawili się wesoło - i młodsi, i starsi. Po zakończeniu obrządków oczepinowych kobiety w czepiec zbierały pieniądze od gości dla młodych. Jagusia „przepijała” z zebranymi po kieliszku, lecz w oczach miała łzy. Boryna wpatrzony był w młodą żonę jak w obraz. Zabawie nie było końca: „I tańcowali! ...Owe krakowiaki, drygliwe, baraszkujące, ucinaną, brzękliwą nutą i skokliwymi przyśpiewkami sadzone, jako te pasy nabijane, a pełne śmiechów i swawoli; pełne weselnej gędźby i bujnej, mocnej, zuchowatej młodości i wraz pełne figlów uciesznych, przegonów i waru krwi młodej kochania pragnącej. Hej! (...)”. Tak oto chłopski naród bawił się na najbogatszym weselu. O świcie jeszcze tańczono, pito. Kto się zmęczył – odpoczywał, a potem ponownie wracał do zabawy.

XII

Umiera Kuba Socha, postrzelony przez borowego w nogę.

Nad ranem Jagustynka wygnała z wesela Witka, by poszedł zobaczyć, co dzieje się z chorym Kubą. Na dworze panował mocny przymrozek, a w Borynowej chałupie Roch czytał nabożne książki. Po wejściu do obory Witek został powitały przez psa Łapę, który wrócił od Antka i Hanki. Chłopak nakarmił go weselną kiełbasą, po czym przyniósł choremu Kubie wiadro wody i zasnął. Stary parobek przeczuwał, że umiera. Majaczył w gorączce tak, że przebudził śpiącego. Prosił, by przyprowadzić z przyjęcia Jagustynkę lub Jambrożego znających się na chorobach. Oboje byli pijani i nie chcieli odwiedzić chorego. Pod wieczór przyszedł do Kuby Jambroży. Chcąc zobaczyć chorą nogę, odwinął zakrwawione szmaty, odsłaniając spuchniętą i zropiałą łydkę. Parobek przyznał, że parę dni temu był na polu, gdzie strzelił do niego borowy za to, że wcześniej zabił zająca. Od tej pory Kuba leżał w stajni. Jambroży opatrzył nogę i obiecał, że pójdzie do wójta po wóz, którym pojadą do szpitala, lecz chory nie zgodził się. Nie przekonało go zapewnienie Jambrożego, że gdyby uciąć nogę w kolanie, wyzdrowienie byłoby pewne. Weselnik wrócił na przyjęcie, zostawiając wyjącego z bólu, majaczącego i mdlejącego parobka, który nie czuł już zdrętwiałej nogi. U Dominikowej nadal trwało wesele. Szykowano się do przenosin młodej panny do mieszkania męża. Najpierw goście przeprowadzili krowę, potem przenieśli skrzynię, pierzynę i inne rzeczy otrzymane w wianie. Muzykanci szli przodem, prowadząc Jagusię z matką, braćmi i weselnikami. Boryna czekał na nich na ganku swej chałupy wraz z kowalami i Józką. „Dominikowa wniosła przodem w węzełku skibkę chleba, soli szczyptę, węgiel, wosk z gromnicy i pęk kłosów poświęconych na Zielną, a gdy i Jaguś próg przestąpiła, kumy ciskały za nią nitki wyprute i paździerze, by zły nie miał przystępu i wiodło się jej wszystko”. Młodzi przyjmowali życzenia szczęścia i pomyślności. Ponownie rozpoczęto weselną ucztę. Dominikowa z naganą obserwowała Szymka tańczącego z Nastką Gołębianką. Do towarzystwa dołączyli wójt i Jambroży, zaczęto pić i jeść. Jagna podtykała gościom potrawy, a Boryna chodził za nią krok w krok, co chwila całując młodą żonę. Witek wywołał z przyjęcia Jambrożego, na którego czekał Roch. Poszli do stajni. Zobaczyli leżącego we krwi parobka i brudną siekierę Kuba leżał przewieszony przez próg z odciętą nogą. Otworzywszy oczy, powiedział, że „dziobnął” dwa razy i teraz nic go nie boli. Roch postanowił jechać po księdza, więc poprosił towarzysza, by doglądał umierającego (Jambroży jednak powrócił zaraz na wesele). W czasie, gdy postanowiono, że następnego wieczoru w karczmie odbędą się poprawiny, Kuba żegnał się ze światem, składając duszę Panu Jezusowi.

Tom II

Zima

I

Losy Hanki i Antka mieszkających w rozwalającej się chałupie Bylicy.

„Nadchodziła zima(...)” Hanka próbowała rozpalić ogień w kominie, lecz mokre drzewo uniemożliwiało jej szybkie zakończenie pracy. W izbie panowały przejmujące zimno i wilgoć. Po drugiej stronie sieni, z izby zajmowanej przez Hankę z rodziną każdego ranka dochodziły kłótnie i krzyki. Od trzech tygodni, odkąd małżeństwo zamieszkało u Bylicy, Antek nawet nie rozmawiał z Hanką, przesiadując całymi dniami w karczmie. Nie martwił się, że nie mają pieniędzy i jedzenia (prócz gotowanych ziemniaków z solą), nie chciał nawet chodzić po opał do lasu. Bardzo się zmienił. Cały czas nękały go myśli o Jagusi, niczym opętanie, z którym nie mógł sobie poradzić. Choć wcześniej nie brał pod uwagę opuszczenia Lipiec, teraz pomysł wydał mu się sensowny, dlatego oznajmił żonie, że „idzie w świat”. Stanąwszy na drodze, rozglądał się po polach, a w chwilę potem usłyszał dzwoneczki sań i zobaczył pasażerów tego pojazdu… Borynę z Jagną! Za nimi jechały kolejne sanie. Ujrzawszy ukochaną, stanął jak skamieniały, po czym poszedł do karczmy z pytaniem, dokąd jechał ojciec. Usłyszał od Jankiela, że Maciej podążał do sądu, ponieważ prawuje się o stratę krowy. W karczmie siedzieli nabywcy poręby lasu na Wilczych Dołach. Ich widok jeszcze bardziej rozwścieczył mężczyznę. Zaczął zamawiać kolejne kwaterki gorzałki. Dopiero gdy był już kompletnie pijany, a Żyd żądał zapłaty za alkohol, wybiegł z karczmy i krzyczał, że zabije każdego, kto stanie mu na drodze (nawet Jankiela).

II

Żona Antka znajduje sobie i mężowi posadę. Młynarz zatrudnia go w tartaku.

Hanka siedziała w izbie, a dzieci bawiły się na łóżku pod pierzyną. Rozglądała się po biednym pomieszczeniu, wspominając wybielone ściany, podłogę z desek, ciepłą i czystą izbę u Borynów. Była zła, ponieważ pokłóciła się przed chwilą z siostrą, a powoli, z dnia na dzień, wszystkie obowiązki należące do Antka spadały na jej wątłe barki. Z żalem przypominała sobie słowa szwagra o tym, że Jagustynka wszystkie domowe obowiązki wykonywała za Jagnę, która wylegiwała się w łóżku do południa, popijając herbatę, gdy tymczasem Maciej stale się do niej przymilał i kupował, co tylko chciała. Żona Antka wzięła pieniądze za sprzedaną Żydom krowę i poszła do karczmy oddać dług Jankielowi, od którego brali podstawowe artykuły spożywcze na kredyt. Chodziła też po wsi z nadzieją, że znajdzie u kogoś pracę dla męża. Zawitała do organistów, u których rozpłakała się, pierwszy raz mówiąc o panującej w domu biedzie, o utracie sił i chęci do życia. Organistowie wysłuchali zapłakanej Borynowej, a gospodyni dała jej pracę (uprzędzenie wełny), za którą obiecała mąkę i kaszę. Worki z wełną mieli przynieść Hance parobcy. Po wyjściu na drogę Antkowa nie wiedziała, gdzie iść w poszukiwaniu zajęcia dla męża. Zobaczywszy Nastkę, idącą do młyna z kolacją dla pracującego tam Mateusza, dowiedziała się o dobrze płatnej „robocie”. Z nowymi siłami poszła prosić młynarza o jakieś zajęcie dla Antka. Młody Boryna został przyjęty do pracy przy obróbce drewna, lecz przedtem Hanka usłyszała, że cała wieś plotkowała o jej mężu – uganiającym się za Jagną i migającym się od obowiązków. Podziękowała i opuściwszy młyn, cały czas myślała o usłyszanych słowach. Gdy wróciła do domu, zastała tam już trzy worki wełny przyniesione przez parobków. W jednym z nich znalazła bochen chleba, kawał słoniny i pół garnka kaszy. Zrobił sytą kolację, a po położeniu dzieci spać przędła wełnę prawie do świtu. Ciągle myślała o Antku i Jagnie, wskutek czego ogarnął ją żal. Nadal tak bardzo przecież kochała męża, a on ją tak boleśnie odtrącał. Przez cały następny dzień była spokojniejsza. Jej mąż wrócił dopiero wieczorem, zmęczony i zmarnowany. W nocy Antek obiecał żonie, że nie „pójdzie w świat”, na co usłyszał o propozycji pracy u młynarza w tartaku (Hanka nie przyznała się, że to ona prosiła w imieniu męża o posadę – za bardzo się go bała). Nie zapewnił, że zacznie pracę, miał się zastanowić. Kobieta przytuliła się do niego, lecz on mógł myśleć jedynie o Jagnie.

III

Antek pracuje całymi dniami, unikając kontaktu z otoczeniem, a w końcu wdaje się w bójkę z Mateuszem (rozpowiadającym o swym przeszłym związku z Jagną) i pokonuje go.

Nazajutrz Antek podjął pracę u młynarza, który nakazał mu posłuszeństwo wobec Mateusza, jego prawej ręki w tartaku. W porze obiadowej, gdy wszyscy poszli jeść do młynicy, Antek pozostał na mrozie, nie chcąc słyszeć śmiechu i być ofiarą poniżania wywołanego nagłą biedą. Zjadł suchy chleb, który popił wodą z rzeki. Zmęczony i przemarznięty skończył pracę o zmroku. Zaraz potem dotarł do domu, nie mając już sił na nic, tylko na sen. Ostatnio odzwyczaił się od ciężkiej roboty. Położywszy się pod pierzynę, od razu zasnął. Żona chodziła boso po izbie, by nie zbudzić go stukającymi trepami. I tak mijały Antkowi i Hance kolejne dni: „I czy mróz choćby i największą skrzytwą prażył, czy zawierucha dęła i biła wichurą i śniegiem, że oczów nie było można ozewrzeć, czy odwilż przychodziła, że trzeba było stać dnie całe w rozmiękłym śniegu, a przykry, wilgotny ziąb w kości właził, czy śniegi sypały, że topora własnego mało co widział - trzeba było zrywać się do dnia, bieżyć i dnie długie pracować, aż gnaty trzeszczały i każda żyła z osobna pruła się z utrudzenia, a śpieszyć się do tego, bo cztery piły tak zeżerały drzewo, że ledwie mogli nastarczyć i Mateusz poganiał”. Boryna nie znosił Mateusza rozpowiadającego swoich o miłostkach z Jagną. Obserwował go - sprawnego i silnego, w imieniu młynarza doglądającego pracy (w zamian za dodatkowe pieniądze). Ludzie czekali chwili, kiedy między nimi dojdzie do bójki. Z dnia na dzień w rywalach rosła nienawiść, w dodatku obaj mieli się za najsilniejszych chłopów we wsi. W gruncie rzeczy Mateusz nie był złym człowiekiem, miał jednak świadomość swej siły i oddziaływania na kobiety. W przeciwieństwie do Antka, który krył się z uczuciem do Jagny, rozpowiadał o tym wszem i wobec. W porze obiadowej kobiety pojawiły się z dwojakami. Choć wszyscy poszli do młynicy, Antek z Hanką weszli do izby młynarczyka (znajomego Boryny), ponieważ mężczyzna stronił od ludzi. Zastali tam paru chłopów z przyległych wiosek czekających na zmielenie zboża. Antek zjadł przyniesiony posiłek: kapustę z grochem i kluski ziemniaczane z mlekiem. W tym czasie żona czule wpatrywała się w niego. Mimo iż „zmizerniał” od pracy na mrozie, dla niej cały czas był tak samo przystojny. Rozmawiali o domu. Po wyjściu żony Antek przysłuchiwał się słowom, które padały z ust chłopów. Mówili, że dwa tygodnie temu powrócił z dalekich krajów brat dziedzica. Nie chcąc mieszkać we dworze, przeniósł się do borowego do lasu, gdzie sam sobie gotuje, gra na skrzypkach, a co najdziwniejsze – wypytuje mieszkańców Lipiec o niejakiego Kubę, który wyniósł go rannego z pola bitwy na swych plecach. Słysząc to Boryna powiedział, że u nich pracował niegdyś Kuba, były parobek dziedzica, lecz teraz nie żyje. Do pogorszenia stosunków miedzy Mateuszem i Antkiem przyczynił się młynarz, który dał temu drugiemu podwyżkę za dobrą pracę. Borynie jednak było wszystko jedno. Nie ucieszył go nawet gest młynarza. Całe dnie spędzał w pracy, do domu wracając jedynie na wieczorny sen. Zrobił się jeszcze bardziej milczący. Pieniądze oddawał Hance. W niedzielę odmawiał pójścia na mszę, bojąc się przypadkowego spotkania z Jagną. Nie obchodziły go sprawy wsi, smutki czy radości sąsiadów, żył poza nimi, jakby obcy. Niedawno, gdy przypadkowo spotkał kowala, który tłumaczył się z uczestnictwa w weselu, groźnie kazał mu zejść z drogi, czym wprawił szwagra w osłupienie. Pewnego dnia Mateusz opowiadał chłopom o Jagusi, za którą rzekomo uganiał się po polach. Śmiał się ze wszystkich mężczyzn Borynów, którzy skamleli pod jej drzwiami (tak podobno mówiła do niego Jagna). Antek przypadkowo to usłyszał. Otworzył drzwi, skoczył na Mateusza i chwyciwszy go za gardło i za pas, wyniósł na dwór, przerzucił przez płot graniczący z potokiem i wrzucił do wody. W jednej chwili zgromadziła się duża liczba ludzi, którzy wyciągnęli zakrwawionego Mateusza. Chcieli posyłać po księdza. Tymczasem Antek usiadł spokojnie przed kominem i grzał sobie ręce. Gdy ludzie wrócili z dworu, zagroził: „Kto ino będzie mnie szargał i nastawał na mnie, każdemu tak zrobię albo jeszcze lepiej!”. Wszyscy milczeli, patrząc jedynie z podziwem na Antka, który pierwszy dał radę Mateuszowi. Następnego dnia Boryna nie poszedł do pracy myśląc, że jest już zwolniony. Zmienił zdanie dopiero, gdy po śniadaniu przyszedł po niego młynarz mówiąc, by wracał i zajął miejsce Mateusza, dopóki ten nie wyzdrowieje. Wpierw jednak wynegocjował taką stawkę, jaką otrzymywał poprzednik. Hanka nie zdawała sobie sprawy z wydarzeń poprzedniego dnia.

IV

We wsi trwają przygotowania do świąt Bożego Narodzenia, podczas których Jagna zakochuje się w Jasiu – synu organistów. Po wigilijnej kolacji wszyscy idą razem na pasterkę; po niej Antek potajemnie umawia się z macochą na spotkanie.

Po paru dniach mgieł i wilgoci znowu przyszedł mróz i śnieg przywalił pola. W każdej chałupie robiono porządki: posypywano sienie i podłogi świeżym igliwiem, pieczono chleby i świąteczne strucle. Zbliżały się Gody Pańskiego Dzieciątka – święto cudu i zmiłowania Jezusowego nad światem. Trwały przygotowania do świąt. Boryna wraz z Pietrkiem (parobkiem przyjętym na miejsce Kuby) wybrał się do miasta po zakupy. W izbie Jagna przy pomocy matki zagniatała ciasto. Kobiety piekły chleby, a Józka ozdobiła ściany kolorowymi wycinankami. Roch poszedł z Jambrożym do kościoła przystrajać ołtarz, a do Borynów zawitali kolędnicy: Jaś (syn organistów) z młodszym bratem przynieśli opłatek. Gospodyni położyła go na talerzyku przed pasyjką, dając za nią Jasiowi garnek siemienia lnianego i sześć jajek. Mimo że rozmawiała z Jasiem wesoło i życzliwie, ten cały czas się czerwienił. Opowiedziała mu o śmierci Kuby, co spowodowało, że młodzieniec się rozpłakał, zmartwiony o duszę zmarłego (skonał przed przybyciem księdza). Syn organisty opowiadał o wizycie u Antka, u którego panowała ogromna i wyniszczająca bieda. Po tej rozmowie Jaś opuścił towarzystwo, a gdy został sam, wciąż przed oczami miał piękną Jagnę. Choć słyszał już o jej wpływie na okolicznych mężczyzn, nie zdawał sobie sprawy, że będzie kolejną ofiarą. Tymczasem Jagna również rozmyślała, zaskoczona urodą dziecka organistów. Wspominała również Antka, przywołanego przez Jasia. Przez trzy miesiące widziała go jedynie raz, a nadal była pod jego urokiem, nadal nosiła go w sercu. Coraz bardziej denerwowały ją zaloty męża, o względy którego nie zabiegała zupełnie, była tylko bardziej rozdrażniona. Po wyjściu młodego organisty posprzątała izbę i oporządziła krowy, co nie zdarzało się jej zbyt często, by potem długo płakać, co stało się powodem domysłów o jej błogosławionym stanie. Dominikowa po cichu przeliczała grunty, które Jagna miała zyskać dla dziecka, a Boryna się cieszył…Jagna po chwili wyprowadziła wszystkich z błędu. W dzień Wigilii, podczas suto przygotowanej wieczerzy, wyczekiwano pierwszej gwiazdki. W każdej chałupie od wschodu stawiano snop zboża i pod obrus wkładano siano. Także w Borynowej izbie pielęgnowano tradycję. Gospodarz podzielił opłatek miedzy wszystkich. Z powodu całodniowego postu byli bardzo głodni: „Najpierw był buraczany kwas, gotowany na grzybach z ziemniakami całymi, a potem przyszły śledzie w mące obtaczane i smażone w oleju konopnym, później zaś pszenne kluski z nnakiem, a potem szła kapusta z grzybami, olejem również omaszczona, a na ostatek podała Jagusia przysmak prawdziwy, bo racuszki z gryczanej mąki z miodem zatarte i w makowym oleju uprużone, a przegryzali to wszystko prostym chlebem, bo placka ni strucli, że z mlekiem i masłem były, nie godziło się jeść dnia tego”. Do wieczerzy dołączyła Jagustynka, bezskutecznie czekająca pod chałupą dzieci z nadzieją, że zaproszą ją na poczęstunek. Po posiłku Jagna częstowała kawą z cukrem, Roch czytał nabożną książkę. Dominikowa zaprowadziła wszystkich do obory, do krów. Jagna za radą matki obdzieliła inwentarz opłatkiem, po czym wrócili do izby. W niedługich czasie do Borynów przyszli kowalowie z dziećmi, z którymi wybierali się na pasterkę. Zięć poinformował, że wójt wzywa Dominikową do rodzącej żony, wskutek czego towarzystwo się zmniejszyło. Gdy domownicy usłyszeli sygnaturkę kościelną wzywającą na pasterkę, ubrali się i wyszli, w domu zostawiając jedynie Jagustynkę. Ludzie ze wszystkich stron zmierzali do kościoła, który wypełnił się po brzegi. Antek wśród zebranych ujrzał ojca z rodziną i Jagnę; ku której udało mu się przepchać. Ona również go ujrzała: „Siedziała sztywno jak i drugie kobiety, w książkę patrzała, ale ani jednej litery nie rozeznała, ni kart nawet, nic, bo te jego oczy smutne, oczy żałosne, oczy parzące blaskami stały przed nią, jaśniały jak gwiazdy, świat cały przysłoniły, że zatraciła się całkiem, przepadła zgoła - a on wciąż klęczał, słyszała jego krótki i gorący oddech i czuła tę moc słodką, tę moc straszną, jaka biła od niego, szła jej prosto do serca, krępowała niby powrozami i przejmowała strachem a słodkością, dreszczem, od którego rozum odchodził, miłowania krzykiem tak potężnym, że trzęsła się w niej każda kosteczka, a serce tłukło się jako ten ptak, gdy mu dla swawoli skrzydła przybiją do ściany!...”. Antek szeptał, by któregoś dnia wyszła na spotkanie pod „bróg” (stóg siana). Od żaru jego słów prawie zemdlała. Potem radosny stał na mrozie. Nabierał w ręce śnieg, który połykał łapczywie, by w końcu pobiec w pole…

V

Lipeccy chłopi przychodzą do Boryny radzić się w sprawie lasu. Maciej odmawia uczestnictwa w kolejnej naradzie, wykręcając się jutrzejszym wyjazdem do rodziny w ważnej sprawie (obawia się dziedzica, ponieważ liczy na odszkodowania za krowę).

Borynowie wrócili z pasterki dopiero nad ranem. Jagna do południa leżała w łóżku, nie mogąc zasnąć, ponieważ cały czas myślała o Antku. Gdy w końcu wstała, poszła do matki, której jednak nie spotkała (była u rodzącej wójtowej). Dom Borynów odwiedziła Nastka, którą Jagustynka zapytała o zdrowie Mateusza. Dopiero teraz domownicy dowiedzieli się o bójce Antka z bratem dziewczyny. Jagna po cichu zapytała o powód walki, a poznawszy go – przekonała się, iż Antek miłuje ją tak samo, jak ona jego. W głowie huczały jej słowa kochanka, by wyszła wieczorem pod bróg. Dopiero teraz dostrzegła starość męża, poczuła rodzące się do niego obrzydzenie. Samotnie poszła na wieczorne nieszpory, licząc na spotkanie Antka, lecz w kościele zobaczyła jedynie wychudzoną Hankę. Do Macieja jako do pierwszego gospodarza we wsi przyszedł Kłąb z sąsiadami z propozycją, by przystąpił do ich grupy. Chłopi dowiedzieli się, że sprzedany przez dziedzica las lada dzień wytną rębacze. Krzyczeli, że nie mogą na to pozwolić. Boryna zaproponował napisanie skargi na dziedzica do komisarza, lecz chłopi nie chcieli tak długo czekać na odpowiedź. Choć zaprosili Macieja na jutrzejszą naradę, odmówił tłumacząc, iż musi jechać do Woli, do krewniaków kłócących się miedzy sobą o gospodarkę (tak naprawdę podróż była wymówką, ponieważ nie chciał wszczynać kolejnej walki z dworem, cały czas mając nadzieję na odszkodowanie w sprawie krowy). Nazajutrz Boryna ubrał się odświętnie i skierował wóz w stronę Woli (musiał tam jechać, by chłopi nie domyślili się niczego), co niewymownie ucieszyło Jagnę (nieświadomą podstępu). Zamierzała wyjść na spotkanie: „Rwała się już jej dusza do wylotu, śmiały się oczy, wyciągały ręce, prężyła pierś i ognie błyskawicami upalnymi chodziły po niej i słodką męka oblewały... Ale z nagła, niespodziewanie chwycił ją dziwny lęk i ścisnął za serce, że zmilkła, przycichła w sobie (…)”. Zmieniła zdanie. Szybko poprosiła męża, by zabrał ją ze sobą - i w kilka minut później już jechali razem.

VI

Borynom składa wizytę nieznajomy (pan Jacek, poszukujący informacji o zmarłym Kubie). Maciej nie jest pewien wierności małżonki (najpierw podejrzewa Mateusza), a gdy znajduje zapaskę Jagny i rzuca jej pod nogi – w jego głowie pojawiają się pierwsze przypuszczenia co do romansu żony z Antkiem.

Witek poinformował Borynę o przyjeździe dziedzica, który udał się do młynarza. Maciej wiedział, że odbywała się tam narada w sprawie lasów z udziałem wójta, sołtysa, kowala i młynarza, na którą nikt go nie zawołał, mimo że był pierwszym gospodarzem we wsi. Założywszy kożuch i czapkę, wyszedł z domu. Do Jagny i Witka przyszedł jakiś nieznajomy człowiek pytając, czy to dom Borynów i czy może się ogrzać. Uzyskawszy przyzwolenie, usiadł, stając się obiektem bacznej obserwacji młodej gospodyni. Gość był stary i przygarbiony, ubrany w pański ubiór. Siedział zamyślony. W chwilę później przyszły również sąsiadki, chcąc nasycić swoje plotkarskie oczy widokiem obcego. Wraz z nadejściem wieczoru sąsiadki zrezygnowały z przyglądania się i poszły, a wówczas nieznajomy zapytał Jagnę, czy służył u nich Jakub Socha, którego szukał od powrotu po wszystkich wsiach. Wtedy okazało się, że obcy to brat dziedzica, którym Kuba bardzo się niegdyś opiekował. Tak oto wyjaśnił się powód dziwnej wizyty. Gość dowiedział się, że niestety, Kuba umarł jesienią. Witek opowiedział mu o dobrym sercu Sochy i naukach, jakie dzięki niemu poznał, obiecując pokazanie grobu zmarłego. Przy pożegnaniu brat dziedzica zapowiedział kolejne odwiedziny i prosił Jagnę, by przekazała mężowi jego dane – Jacek z Woli. Wieczorem w końcu doszło do potajemnego spotkania zakochanych. Jagna usłyszała słowa o tęsknocie, miłości, pożądaniu. Zaczęli się z Antkiem przytulać i całować namiętnie pod znajomym brogiem. Czułą schadzkę przerwało wołanie Boryny. Antek uciekł w stronę ogrodu, a jego ukochana pobiegła w kierunku podwórka, nieświadomie gubiąc po drodze zapaskę (chustkę) w przejściu. Rozgorączkowaną twarz potarła śniegiem, nazbierała drzewa i weszła do izby. W chwilę potem usłyszała wyrzuty męża, który szukał jej w oborze. Skłamała, że poszła po drzewo do szopy, lecz Maciej jej nie uwierzył, podejrzewając ponowne schadzki z Mateuszem. Po przyjściu Nastki gospodarz zaczął pytać o niego, lecz podejrzenia rozwiał fakt, że brat dziewczyny leżał bardzo chory. Widząc nieufność męża i chcąc zmienić temat, Jagna zaczęła opowiadać o wizycie Jacka z Woli. Podczas kolacji dołączył do nich Roch z pytaniem, czy prawdą jest, że dziedzic nie zatrudni lipieckich chłopów przy rąbaniu lasu. Zdziwiony Boryna odparł, że nie jest wtajemniczony w te plany, ponieważ chłopi nie zawołali go na naradę, za co do tej pory czuł do nich ogromny żal. Zapowiedział, że póki dziedzic nie porozumie się z ludźmi, nie pozwolą mu wyciąć ani jednego drzewa. Po kolacji gospodarz poszedł sprawdzić obejście. Wrócił po chwili z ośnieżoną zapaską Jagny w ręku. Rzucił chustkę pod nogi żony, mówiąc, że znalazł ją przy przełazie (wąskim przejściu między sadem a szopą nakrytym dachem z rosnących gałęzi drzew, wówczas pokrytych śniegiem). Przerażona Jagna szybko znalazła wymówkę- to pies wynosi wszystko z domu. Boryna nic nie odpowiedział. Nie uwierzył w te tłumaczenia…

VII

Na wieczorze tanecznym w karczmie Antek porywa do tańca Jagnę, czym rozpoczyna awanturę z ojcem. Po groźbach Maciej, nie umiejąc poradzić sobie z narastającym gniewem, mówi żonie przykre słowa.

Po adwencie i Godach ludzie zbierali się w karczmie, gdzie planowano tańce. Dowiedzieli się tam o propozycji dziedzica, który dawał pieniężne zadatki gotowym pracować przy wyrębie lasu, najczęściej mieszkańcom okolicznych wsi. Powszechnie odczuwano to jako niesprawiedliwość, ponieważ lipczanom nie starczało na jedzenie. Zima była sroga, w chałupach panowała bieda, a wszyscy odliczali dni do wiosny, łudząc się wizjami nieokreślonego zarobku. Postępowanie dziedzica sprawiło, że czuli się oszukani. Wybrali się po radę do Kłąba i księdza, lecz niestety, nie otrzymali tam pomocy. W karczmie zebrała się prawie cala wieś, grzejąc się przy cieple kominka. W jednym kącie siedzieli muzykanci, a pod ścianami przy stołach popijający gorzałkę. Pojawił się nawet Mateusz, wprawdzie jeszcze nie całkiem zdrowy po pobiciu, lecz już zdolny do samodzielnego poruszania się. Zdziwił Antka przeprosinami za złe słowa o Jagnie przyznając, że kłamał i obiecując nieprzeszkadzanie w szczęściu zakochanym. Zaczęli wspólnie pić i gawędzić, jakby żadna awantura nie miała miejsca. Antek żalił się, że nie może spać ani jeść, ponieważ stale myśli o ukochanej, dla której zrobiłby wszystko. Temat miłości skończył się, gdy dosiedli się inni mężczyźni. Zaczęto się zastanawiać, czy nie zawrzeć z dziedzicem ugody, jednak przeciwni temu byli gospodarze, bowiem zwykli chłopi (bezrolni) nie mieliby możliwości zarobku przy wyrębie. W karczmie przebywał także brat dziedzica – Jacek. Prawdą okazały się wszelkie krążące na temat jego dobrego serca historie: pomagał mieszkańcom wiosek, dziewczęta uczył przyśpiewek i pieśni. W pewnym momencie grono gości powiększyli Boryna, Jagna, Józka i Nastka. Maciej przywitał się z nielicznymi gospodarzami - bogatsi chłopi bawili się na chrzcinach dziecka wójta. Mimo że Macieja proszono na ojca chrzestnego, urażony postępowaniem gospodarzy w sprawie niedawnej narady – odmówił. Kiedy Antek ujrzał Jagnę,: „(…)zaś już nie spuszczał oczów z Jagusi, stała właśnie przy szynkwasie, chłopaki się do niej sypnęli zapraszać do tańca, odmawiała pogadując wesoło, a ukradkiem przebierając oczami wskróś ludzi - taka urodna widziała się dzisiaj, że choć naród już był napity, a spoglądali na nią z podziwem. Ponad wszystkie piękniejsza (…) żadna ani się równała z Jagną, żadna. Przenosiła wszystkie urodą, strojem, postawą i tymi modrymi, jarzącymi ślepiami, jako róża przenosi one nasturcje a malwy, a georginie, a maki, że zgoła podlejsze się przy niej widzą, tak ci ona przenosiła wszystkie i nad wszystkie panowała. Przystroiła się też dzisiaj kiej na jakie wesele; wełniak wdziała gorącożółty w zielone a białe pasy, stanik zaś z modrego aksamitu, dziergany złotą nitką i głęboko, do pół piersi wycięty, a na koszuli cieniuśkiej, która bieluchną fryzką burzyła się suto koło szyi i przy dłoniach, zawiesiła rzędy korali, bursztynów i onych pereł, na włosach miała chusteczkę jedwabną, modrawą, w różowy rzucik farbowaną, a końce od niej puściła na plecy”. Jankiel zaprowadził starego Borynę do alkierza, gdzie przebywał już kowal, który opuścił chrzciny najwcześniej. Tymczasem Antek podszedł do Jagny, objął ją wpół i porwał to tańca. Podczas pląsów nie zwracali uwagi na bacznie obserwujących ich i szepczących ludzi: „Ale Antkowi już było wszystko jedno dzisiaj, skoro jeno poczuł ją przy sobie, skoro przycisnął do się, że aż się prężyła i przywierała te lube modre oczy, to się już był całkiem zapamiętał! Radość w nim grała i takie wesele, jak kieby się ten zwiesnowy dzień w nim zrobił. Zapomniał o ludziach i świecie całym, krew w nim zawrzała i moc wstała taka harda, nieustępliwa, aż mu piersi rozpierało! A Jaguś też była całkiem jakby utopiona w lubości i w zapamiętaniu! Unosił ją jak ten smok, nie opierała się temu, bo jakże, mogłaby to, kiej kręcił nią, ponosił, przyciskał, że chwilami mroczało w niej i traciła z pamięci świat wszystek, a grało w niej takim weselem, młodością, uciechą, że już nic nie widziała, ino te jego brwie czarne, te oczy przepaściste, a te wargi czerwone, ciągnące!”.Tańczyli już z godzinę, a zostali sami na parkiecie. Inni nie mogli dotrzymać szybkiego tempa, za to otoczyli ich kołem. Antek cały czas rzucał pieniądze muzykantom, by w chwilach przerwy fundować wszystkim gorzałkę. Gdy po jakimś czasie pojawił się Boryna, zaalarmowany przez obecne kobiety, zbliżył się do tańczącej pary i głośno powiedział żonie: „- Do domu! – (…) gdy nadlecieli, i chciał ją chycić za rękę, ale w ten mig Antek zakręcił w miejscu i poniósł dalej, że próżno chciała się wyrwać. Podskoczył wtedy Boryna, rozwalił koło, wyrwał ją z Antkowych ramion, nie popuścił i nie spojrzawszy nawet na syna wiódł z karczmy”. Antek wybiegł. Dogoniwszy ojca z macochą przy stawie, usłyszał, by nie zaczepiał ludzi i odszedł (Jagna w tym czasie uciekła do domu). Nieprzytomny ze złości, pijany doleciał do ojca z krzykiem, by puścił do niego Jagnę, i z pięściami, gotów do bicia. Gdy Boryna ponownie poradził, by odszedł, bo w przeciwnym razie „zakatrupi go jak psa”, Antek otrzeźwiał, słysząc słowa ojca i widząc jego oczy. Zszedł z drogi. Maciej poszedł do domu. Młody zalotnik dopiero w karczmie zdał sobie sprawę z tego, co zrobił. Ktoś posłał po Hankę. Ludzie rozchodzili się do domów, a Jankiel zamykał lokal. Żona prosiła, by Antek wrócił z nią do domu, na co usłyszała: „- Idź sama, nie pójdę z tobą! Mówię ci, odejdź! - krzyknął groźnie, a potem nagle, nie wiada laczego, nachylił się do niej i w samą twarz powiedział: - Żeby mnie w kajdany skuli, w lochu zamknęli, wolniejszym bym był niźli przy tobie, słyszysz, wolniejszym!”. Wyszła z płaczem. Po chwili także i on opuścił karczmę. Chodził bez celu dookoła stawu, a ze względu na dokuczliwe zimno w końcu całkowicie wytrzeźwiał. W głowie huczały mu słowa ojca, którego się bał, a serce ściskała mu rozpaczliwa miłość do Jagny. Mijając kościół, zobaczył jakąś postać leżącą krzyżem na śniegu pod figurką i płaczącą z prośbą o miłosierdzie Boże. Podszedł, myśląc, iż to jakiś wędrowiec. Była to Hanka, wyglądająca i zachowująca się dziwnie. Podniósł ją ze śniegu i chwyciwszy jej ciężarne ciało pod boki, powiedział, że pójdą razem do domu. Kobieta nie opierała się. Całą drogę szli w milczeniu przerywanym jedynie płaczem Hanki.

VIII

Po potańcówce w domu Borynów panuje zła atmosfera. Zawstydzony Maciej usprawiedliwia przez ludźmi postępowanie żony, która nadal spotyka się z pasierbem.

W domu u Borynów po zajściu w karczmie było cicho i smutno. Schorowany Maciej leżał w łóżku, wszystko ściskając w sobie. Nie powiedział żonie ani jednego złego słowa. Nie skarżył się nawet Dominikowej, która codziennie smarowała mu bolące boki gorącym olejem, tłumacząc córkę przez Boryną. Całą winą obarczyła jego, ponieważ poszedł pić do alkierza, zostawiając młodą i potrzebującą zabawy Jagnę wśród tańczących par. Mówiła: „- Nic to innego, tylko wątroba się wama zapiekła albo macica opadła! - rzekła Dominikowa, smarując mu boki gorącym olejem”. Jagna od kilku dni była blada, odmawiała jedzenia, cierpiała na bezsenność. Nie mogła nawet pracować, cały czas czuła na sobie wzrok leżącego męża. Nie miała też z kim porozmawiać, ponieważ matki często nie było w domu. Parę razy po kryjomu, choć z wielki strachem sprawdzała, czy pod brogiem nie czekał Antek, zawsze bezskutecznie. Po paru dniach Maciej wstał z łóżka i chodził z sąsiedzkimi wizytami, pierwszy zaczynając rozmowę o potańcówce w karczmie. Wszystko obracał w żart, chcąc zapewnić sąsiadów, że nic się nie stało. Nikt jednak nie wierzył jego słowom, ponieważ wiedziano, iż był najpoważniejszym gospodarzem we wsi, człowiekiem dumnym, czasem nieprzyjemnym. Plotkowano, że tłumaczy całe zajście w obawie, że wezmą go „na języki”. Jedynie sołtys Szymon powiedział, co myśli naprawdę: „- Baj baju, chłop śliwy rwie, a ino ich dwie! Ludzkie gadanie jest jak ten ogień, nie przygasicie pazurami, sam się musi wypalić! A to wam jeno przypomnę, com był rzekł przed ślubem: jak stary bierze młodą, złego nie odegna i święconą wodą!”, czym ogromnie rozzłościł Borynę. Odtąd wiele się zmieniło…Maciej znowu wszystkiego pilnował i wszystko trzymał w garści jak dawniej. Nie opuszczał obejścia na krok, przebywał w izbie nawet wieczorami, stale pilnując Jagusi, której świąteczne ubrania zamknął w skrzyni, a klucz nosił przy sobie. Domowe obowiązki zlecił Józce, odbierając tym samym żonie rolę gospodyni. Ponieważ Jagna stale żaliła się matce na takie traktowanie, Dominikowa próbowała ponownie rozmawiać z zięciem, ale usłyszała, że jej córka była panią do tej pory, robiła, co chciała, ale nie uszanowała przywilejów, dlatego nadszedł czas na zmiany. Boryna kategorycznie oznajmił również, że nie życzy sobie powrotu do tego tematu. Choć niejednokrotnie słyszał w nocy płacz żony, wiedział, że tylko cierpliwością i wytrwałością wywoła jakieś zmiany. Pewnego wieczoru Jagustynka poradziła Jagnie, by nie dopuszczała do siebie męża, co było według niej doskonałym sposobem na wychowanie każdego mężczyzny. Po długich namysłach wieczorem dziewczyna w obecności kowala, Nastki, Rocha powiedziała do męża, by dał jej klucze do skrzyni, ponieważ chce przewietrzyć ubrania. Zawstydzony Boryna spełnił jej prośbę, a gdy potem wyciągnął rękę, by oddała klucze, usłyszał harde słowa Jagny, że w skrzyni są jej ubrania i sama będzie ich pilnować. Od tego wieczoru u Borynów rozpoczęła się prawdziwa wojna. Kłótniom, które słyszała cała wieś, nie było końca. Małżonkowie prześcigali się we wzajemnych złośliwościach. Jagna wieczorami przenosiła się do izby po drugiej stronie sieni, a w niedzielę, odświętnie ubrana, podążała samotnie do kościoła. Dumny i bogaty, lecz jednocześnie i zmęczony gospodarz coraz częściej, by uchronić się przed nowymi plotkami, ustępował żonie. Podczas kolędy ksiądz powiedział Borynie, że zna przebieg zajścia w karczmie. Kazał wybaczyć niewinnej Jagnie, oskarżając o wszystko Antka. Zobaczywszy oswojonego boćka, którym opiekował się Witek, zachwycił się nim. Boryna obiecał, że Witek zaniesie ptaka na plebanię. Mimo całodziennego płaczu wieczorem chłopak oddał boćka. Ulegając namowom księdza, Maciej próbował zmienić postępowanie względem żony, lecz spokój i radość nie zawitały już do ich domu. Jagna znienawidziła męża, coraz częściej wychodząc pod bróg do Antka. W schadzkach pomagali jej Witek i Jagustynka. Chłopak wywoływał Jagnę z domu, mszcząc się w ten sposób na Borynie za oddanie boćka. Przywiązał się do Jagny, która nie krzyczała na niego i podsuwała lepsze jedzenie. Rola Jagustynki, nielubiącej bogaczy za ciężkie i nędzne życie, polegała zaś na tym, że kryła dziewczynę mówiąc, iż jest u matki lub w obejściu. Gdy tylko Antek wracał z pracy, stara kobieta przekazywała mu wieści od ukochanej, przynosząc z kolei dziewczynie plotki na jej temat, krążące po wsi. Nie była jednak uczciwa - pewnego dnia powiedziała Maciejowi, że Antek chodzi po wsi grożąc, że spali ojca. Odtąd Boryna ze strachu obchodził budynki gospodarcze nawet w nocy, stale pilnując obejścia. Stał się bardzo milczący i zamknięty. Tak mijały zimowe dni. Pewnego dnia wójt przyniósł Borynie wezwanie na rozprawę sądową wyznaczoną na następny dzień. Namawiał go przy tym, nie pierwszy raz zresztą, by przyłączył się do niego, młynarza i kowala. Oni już podpisali umowę ze dworem, dotyczącą pozwolenia na zwożenie drzewa do tartaku (potem przerabiali je na deski i sprzedawali w mieście), na czym Maciej mógłby zarobić nawet sto rubli. Usłyszawszy to, Boryna wypomniał, że ludzie mają do nich żal za podpisanie z dziedzicem ugody uniemożliwiającej prostym chłopom zarobek. Wójtowi, obruszonemu i zniesmaczonemu oskarżeniami, udało się w końcu namówić Borynę do spółki. Umówili się na spotkanie następnego dnia (po powrocie Boryny z sądu) u młynarza, by ustalić szczegóły umowy. Po wyjściu wójta Maciej udał się na podwórze, poszukując Jagny, którą zobaczył powracającą od strony przełazu. Na pytanie, gdzie była, odburknęła jakieś słowo, po czym poszła do chałupy. Później, gdy rodzina szykowała się do spania, Boryna zgodził się, by żona z Józką poszły nazajutrz do Kłąbów z kądzielą, choć wcześniej im zabraniał. Był zdecydowanie w dużo lepszym humorze.

IX

Hanka, mimo zamieci i zaawansowanej ciąży, udaje się ze swym ojcem do lasu po drewno na opał. W drodze powrotnej spotyka powracającego z sądu Macieja. Godzą się. We wsi wybucha pożar.

Chociaż od rana panowała zamieć, Hanka wybrała się z ojcem i wiejskimi komornicami po susz do lasu. W chałupie było przeraźliwie zimno, nie było czym rozpalić ognia – to zmusiło do wędrówki największych biedaków ze wsi. Mimo że Hanka była w ciąży, nie żaliła się nikomu na swój los, znosząc głód i zimno. Tymczasem jej mąż siedział w ciepłej karczmie, gdzie przepijał pieniądze. Słów, które niegdyś tam od niego usłyszała, nie wybaczyła nigdy. Ostatnie miesiące pozostawiły ślad na jej ciele – schudła, zapadła się. Doszli do lasu: „Bór był stary, ogromny, wyniosły; sosna stała przy sośnie nieprzeliczoną ciżbą, gęstwą nieprzebraną, a tak śmigłą, prostą i mocarną, że widziały się kiej te wielgachne słupy z opleśniałej miedzi, majaczące w mroku szarozielonych sklepień nieprzejrzanymi rzędami - posępne, lodowe brzaski biły z dołu od śniegów, zaś w górze, przez strzępiaste konary, niby wskroś zdziurawionych strzech, świtało niebo białawe i mętne. Wichura przewalała się górą, że czasami cichość się czyniła jakby w kościele, kiedy to z nagła organy zmilkną i śpiewy ustaną, a jeno szemrzą wzdychy ostatnie, tupoty, pogasłe brzmienia pacierzów i te przytajone, konające nuty - bór stawał wtedy nieruchomy, oniemiały, jakby wsłuchany w grzmotliwą wrzawę, w ten dziki krzyk pól tratowanych, co rwał się gdziesik ze świata i niósł wysoko, daleko, że tylko jękliwym świegotem drgał po lesie”. Hanka nazbierała w płachtę tyle drewna, ile mogła udźwignąć na plecach. Tymczasem ojciec przewiązał sznurkiem pęk suszu i wlókł go za sobą. Wracali do wioski, pozostawiwszy zbierające chrust kobiety w lesie. Droga nie była łatwa – zapadali się w śnieg po kolana, wiatr dmuchał tak, iż nie wiedzieli, w którą stronę iść. Dotarli w końcu do drogi, robiąc postój pod świętym krzyżem Chrystusowym, by po chwili ruszyć znowu: „(…)ciężar ją przygniatał, sęki wpijały się w plecy i chociaż przez zapaskę i kaftan, a wgniatały się w żywe mięso, ramiona ją strasznie bolały, a zaś ten węzeł płachty, zakręcony w kij, wrzynał się w gardziel i dusił, szła coraz wolniej i ciężej”. Hanka prosiła Boga, by dodał jej sił i bezpiecznie zaprowadził do domu. Płakała i traciła nadzieję, coraz głębiej zapadając w zaspy, przewracając się i podnosząc z wielkim ciężarem na plecach. Już nie miała sił wygrzebywać się ze śniegu, gdy nagle usłyszała dzwoneczki u sań, którymi jechał Boryna w towarzystwie Witka i Jambrożego (wracali z sądu). Gdy mijali kobietę, Maciej zatrzymał się i zaproponował synowej podwiezienie, ponieważ w błogosławionym stanie nie powinna się przemęczać. Poinformował, że Bylicę, który siedział pod drzewem i płakał z wyczerpania, drugimi saniami zabrał Bartek. Boryna z litością patrzył na skuloną synową, dziwiąc się jej spokojowi i zmianie, która w niej zaszła od momentu ostatniego spotkania. Gdy przyznał się do spostrzeżeń, Hanka odpowiedziała, że zawdzięcza wszystko biedzie. Po przywiezieniu do chałupy Boryna szepnął synowej, by go odwiedziła, za co ucałowała teścia w rękę. Za chwilę pojawił się również Bylica na drugich saniach. Hanka natychmiast rozpaliła ogień, nakarmiła dzieci, a ojciec zachwalał postępowanie Boryny, prosząc, by córka pogodziła się z Maciejem. Gdy Bylica zasnął, wyglądała nadejścia męża. Postanowiła, że choćby Antek zabronił jej pójść do Boryny – nie posłucha. Usłyszany wrzask sprawił, że wybiegła przez izbę i zobaczyła ogień pośrodku wsi. Z naprzeciwka biegł zakrwawiony Antek, bez czapki, z osmoloną twarzą i dzikim spojrzeniem w oczach. Wciągnął ją do izby, mimo że chciała sprawdzić, czy to nie jest ogień z pola jego ojca…

X

Na wieczorze kądzieli u Kłębów Roch opowiada o jastrzębiu, koniu i innych zwierzętach. Potem następuje kolejna schadzka kochanków.

Tego samego dnia, kiedy Boryna pojechał saniami do sądu, Jagna z Józką i Nastką poszły wieczorem do Kłąbów na „pszęślicową wieczornicę”, w której uczestniczyło wiele osób. Panowała radosna atmosfera, słychać było furkoczące wrzeciona. Po przyjściu Mateusza i Rocha (teraz mieszkał i uczył u Kłąbów) wszyscy czekali na wizytę przebranych dzieci ze wsi (był to kolejny tradycyjny zwyczaj). Roch, wysłuchawszy próśb dziewcząt, opowiadał zebranym historie o królach, wojnach, górach, leniwym koniu. Ta ostatnia szczególnie przypadła wszystkim do gustu, ponieważ traktowała o odkupieniu winy i przebaczeniu. W trakcie tych opowieści pojawił się Antek, lecz Jagna udawała, że go nie widzi. Potem zebrani zaczęli śpiewać religijne pieśni, którym na fleciku wtórował Mateusz. Było już bardzo późno. Gdy nikt nie patrzył, kochankowie wymknęli się niepostrzeżenie. Antek w sieni chwycił Jagnę za rękę i poprowadził daleko za stodoły.

XI

W czasie upojnych chwil w brogu zakochani zostają wyśledzeni i podsłuchani przez Borynę, który zastawia i podpala wyjście ze stogu siana, czekając na zewnątrz z widłami. Jagnie i Antkowi udaje się uciec

Dobiegli do zasp, leżących daleko od wsi. Upadli zmęczeni i sczęśliwi, aż zaparło im dech w piersiach. Przytuleni: „Byli spowici jeszcze w czarodziejską tęczę cudów i marzeń, że płynęli jakby z korowodem tych dziwów, wywołanych przed chwilą, przez baśniowe kraje szli, na wskróś tych scen nadludzkich, wszystkich stawań, wszystkich cudów, przez najgłębsze kręgi zdumień i oczarowań. Jawy kołysały się w cieniach, po niebie błądziły, wyrastały z każdym spojrzeniem oczu, przez serca płynęły, aż chwilami przytajali oddechy, zamierali z trwogi i przywarci do siebie, oniemieli, zalękli, wpatrywali się w bezdenną, skłębioną głąb marzenia, aż rozkwitały im dusze w kwiat zdumień, w prześwięty kwiat wiary i modlitewnych uniesień, że padali na samo dno podziwu i niepamięci”. Momentami powracali do przytomności, a Jagna mówiła wtedy, ze pójdzie za ukochanym na koniec świata, ponieważ opętał ją miłością. Antek mówił to samo… Ogarnął ich szał namiętności. Noc była mroźna i ciemna, ale nie dla nich. „I porwani miłosną wichurą, oślepli na wszystko, oszaleli, wyzbyci z pamięci stopieni z, sobą jako dwie żagwie płonące, nieśli się w tę noc nieprzejrzaną, w pustkę i głuchą samotność, by oddawać się sobie na śmierć, do dna dusz, pożeranych wieczystym głodem trwania... Nie mogli już mówić, tylko nieprzytomne krzyki rwały się im gdziesik aż z samych trzewiów, tylko szepty zduszone, porwane a strzeliste jak wytryski ognia, słowa błędne i opite szałem, spojrzenia żrące do szpiku, spojrzenia struchlałe obłąkaniem, spojrzenia huraganów walących na siebie, aż przejął ich taki straszny dygot żądzy że zwarli się z dzikim skowytem i padli... nieprzytomni zgoła. . . Świat się wszystek zakołował i runął wraz z nimi w ogniste przepaście...”. Gdy śnieg, na którym leżeli, zmiękł, Antek: „Ogarnął ją sobą i rozgrzewał takimi całunkami, aż oboje wnet zabaczyli o całym świecie, objęli się krzepko w pas i poszli jakąś dróżką, która się im sama nawinęła pod nogi; szli kołysząc się ciężko ruchem drzew, pokrytych nadmiarem kwiatów i kolebiących się cicho w pszczelnym brzęku...”. Wracali przytuleni i nieprzytomni za szczęścia. Za Borynową stodołą przycupnęli, Antek tulił ukochaną płaczącą ze szczęścia. Schowali się jednak do brogu (weszli w stóg siana przez otwór tuż nad ziemią), słysząc jakieś głosy. „Cień jakiś oderwał się od ścian i przygarbiony posuwał się po śniegach, był coraz bliżej, wyrastał, zatrzymywał się co mghienie i znowu szedł... skręcił za bróg od pola, przyczołgał się prawie pod otwór i nasłuchiwał długo... Potem przesunął się do przełazu i zniknął pod drzewami... Nie wyszło i Zdrowaś, kiej się znowu pokazał wlekąc za sobą wielgachną wiązkę słomy, przystanął na mgnienie, posłuchał i skoczył do brogu, przytkał wiązką dziurę...trzasnęła zapałka i ogień w mig rozbłysnął po słomie, zatrzepał się, tysiącem jęzorów błysnął i po chwili buchnął krwawą płachtą, ogarniając całą ścianę brogu... Boryna zaś przygięty, straszny kiej trup, czatował z widłami w ręku”. W jednej chwili poczuli, że pali się bróg - dym wdzierał się do środka stogu. Antek w ciemności nie mógł znaleźć wyjścia, bo było zastawione. Udało mu się je otworzyć, do czego użył całej swej siły. Gdy wydostał się na zewnątrz, natknął się na czekającego ojca trzymającego w ręku widły. Maciej chciał go uderzyć, lecz nie trafił dokładnie, a syn uciekł. Wtedy Boryna rzucił się do brogu, lecz żony już tam także nie było – uciekła. Oszalały zaczął krzyczeć: „-Gore! Gore!”, czym szybko sprowadził ludzi na ratunek.

XII

Ludzie oglądają spalone zgliszcza, szepcząc imię podpalacza (Antka). Boryna wygania Jagnę z domu, a Hanka dowiaduje się o schadzce męża w spalonym brogu. Gdy powraca od teścia z zapasami jedzenia, pierwszy raz przeciwstawia się Antkowi.

Takiego wydarzenia jak minionej nocy w Lipcach jeszcze nie było. Bróg był doszczętnie spalony, a ogień jeszcze nie zgasł, cały czas się tlił. Ktoś z pogorzeliska wyjął kawałek szmaty, w której ludzie rozpoznali zapaskę Jagusi. Plotkowali, że sprawcą pożaru był Antek, stale odgrażający się po wsi, że spali ojca. O wszystko obwiniali parę kochanków. Boryna nie brał udziału w oględzinach resztek brogu. Już rozniosła się wieś o tym, że pobił żonę i wygnał do matki. Przyjechał pisarz ze strażnikiem i zajęli się badaniem przyczyny pożaru. Do siebie zaprosił ich Maciej, a zdziwieni ludzie pytali, czemu nie aresztowano Antka. Nadszedł marcowy dzień ostatków. W karczmie grali muzykanci, gospodynie smażyły pączki… W jednym z domów jednak nie pielęgnowano zwyczaju. Od nocy pożaru, gdy Hanka dowiedziała się od Weronki o wszystkich jego szczegółach, przestała się odzywać. Nie spała, przestała jeść, straciła chęć do życia. Nie wiedziała, co się działo wokół, popadła w apatię. Opiekę nad dziećmi przejęła jej siostra, ponieważ Antek całymi dniami była nieobecny. Kobieta: „Dopiero trzeciego dnia jakoś przebudziła się; przecknęła jakby ze snu strasznego, ale tak zmieniona, że kieby zgoła inna podniesła się z tej martwicy, twarz miała szarą, popielną zgoła, porytą zmarszczkami, postarzałą o lata, a tak przystygłą, że jakoby ją kto z drzewa wyrzezał, jeno oczy gorzały bystro a sucho i usta zacinały się mocno, opadła przy tym do cna z ciała, że szmaty wisiały na niej kiej na kołku. Powstała znowu do życia, ale i na wnątrzu przemieniona, bo choć dawną duszę miała jakby zetloną na proch, to w sercu poczuła jakąś dziwną, nie odczuwaną dawniej moc, nieustępliwą siłę życia i walki, hardą pewność, że przemoże i weźmie górę nad wszystkim”. Podziękowała za pomoc Weronce, którą zdziwiła nagłą zmianą zachowania. Przestała narzekać na męża, na los, co było jej dotychczasowym zwyczajem. W środę popielcową Hanka poszła z obiecanymi odwiedzinami do teścia, któremu padła do nóg. Bardzo długo rozmawiali, a na koniec wizyty Boryna kazał Józce przyszykować synowej i wnukom jedzenie (trzeba było zawieźć je na sankach, tak hojny się okazał). Dał też trochę pieniędzy i poprosił, by przychodziła częściej. Po powrocie Hanka zastała w domu ponurego męża, który zagroził, że jeśli nie odda ojcu otrzymanych rzeczy, wyrzuci wszystko za drzwi. W momencie, gdy doskoczył z zamiarem uderzenia, wstąpiła w nią taka siła, że chwyciła za maglownicę, gotowa się bronić. Usłyszała: „- Tanio cię kupił, glonkiem chleba jak tego psa - mruknął ponuro”, na co odparła hardo: „- Jeszcześ taniej nas i siebie przedał, bo za Jagniną kieckę! - wykrzyknęła bez namysłu, że zwinął się jakby nożem pehnięty, ale Hanka jakby się naraz wściekła, zalały ją wspomnienia krzywd, że buchnęła nagłym, wezbranym potokiem wypominków i żalów wiecznie tajonych, nie darowała mu już nic, nie przepomniała ani jednej przewiny, ani jednego zła, a jeno biła w niego zapamiętałością kieby tymi cepami, żebych mogła - zabiłaby na śmierć w tej minucie!...”. Te słowa spowodowały, że Antek przestraszył się odmienionej żony; nie widział jej jeszcze w takim stanie. Od czasu pożaru pił nieustannie, tracąc pracę. Miał za kompanów najgorszych awanturników ze wsi. Wspólnie wszczynali awantury, dlatego ludzie skarżyli się księdzu i wójtowi. Aby zapłacić rachunki w karczmie, Antek sprzedał nawet ostatnią jałówkę. Nie przestał jednak schadzek z Jagną. Odbywały się teraz w stodole u Dominikowej. Pewnego dnia, gdy dowiedział się, że ukochana wróciła do męża, był zdruzgotany. Nie został o tym uprzedzony, mimo że poprzedniego wieczoru spotkali się tak jak zawsze. Choć chodził stale nieopodal podwórza ojca, nie widział Jagny już od paru dni. Mając jeszcze nadzieję na spotkanie na nieszporach, poszedł nawet do kościoła, lecz i tam jej nie ujrzał. Usłyszał za to kazanie traktujące o wyrodnych synach, podpalających rodziców. Ksiądz patrzył wprost na niego… Nakazał wiernym, by przepędzali „zbója”, ponieważ w przeciwnym razie popełnią grzech. Po opuszczeniu kościoła zrozumiał swój grzech i winę. Wszędzie, dokąd wchodził, ludzie wychodzili lub odwracali od niego głowę, a Gołębowa – matka Mateusza – otwarcie wypędziła Antka z chałupy i wyklęła go. Wszyscy potępili Antka. Rozumiał powody, lecz nie potrafił pohamować rosnącej złości na ojca, któremu poprzysiągł zemstę.

XIII

Choć Boryna przyjmuje żonę z powrotem do domu, traktuje ją oschle (jak dziewkę do pracy). Kochankowie zrywają romans, a chłopi ruszają na bitwę w obronie lasu przed wyrębem. W czasie ostrej walki miedzy lipczanami a ludźmi dziedzica Antek staje w obronie pobitego przez borowego ojca i zabija pracownika dziedzica.

W Lipcach panowała bieda. Ludziom skończyły się zapasy jedzenia, a Jankiel również nie chciał dawać więcej na kredyt – sam był coraz biedniejszy…Dziedzic dotrzymał słowa i do pracy przy wyrębie lasu nie zatrudnił żadnego chłopa z wioski. Wraz z odwilżą pojawiły się choroby. Ospa zabrała dwoje dzieci wójta, żniwa zbierały także tyfus i gorączka.Odkąd Boryna z powrotem przyjął Jagnę, zmienił się nie do poznania. Przestał ją pilnować, mimo że wiedział o kolejnych schadzkach z Antkiem (którego nadal kochała). Nie awanturował się, nie wypominał niczego, za to traktował ją jak prostą dziewkę do pracy. Mimo ciągłych umizgów żony i propozycji zgody po przyłapaniu na zdradzie coś w nim pękło. Jagna, nie czując ciężaru popełnionego grzechu, zmęczona sytuacją w domu, nieraz chciała wrócić do matki, lecz ta nakazała jej żyć przy mężu grożąc, że nigdy córki nie przyjmie. Plotkowano, że Boryna zmienił zapis sporządzony przed ślubem, lecz były to jedynie domysły. Codziennie odwiedzała go Hanka, którą bardzo polubił. Pozwalał, by wnuki, które tak naprawdę pokochał dopiero teraz, zostawały na noc. Jagna nadal kochała Antka, lecz uczucie umierało. Po pamiętnej nocy pożaru spotykała się z nim już nie z miłości, lecz przymusu, żalu i rozpaczy. Czuła się zawiedzona, myślała, że jest inny, a okazał się jedynie zawziętym i grzesznym człowiekiem (sama nie czuła się winna współudziału w nieprzyzwoitym postępowaniu). W dniu, w którym doszło do kłótni między kochankami, spotkali się za stodołą. Antek całował ukochaną i przytulał, a gdy powiedziała, że musi wracać, poczuł niepokój. Domyślił się, że już nie chciała z nim być, odtrącając tak, jak wszyscy. Wyrzucił z siebie: „- A to ci jeszcze powiem, bo swoją głupią głową nie miarkujesz, że jeślim na takie psy zeszedł, to i bez ciebie, bez to, żem cię miłował, rozumiesz, bez to! Za cóż to mnie ksiądz wypomniał i wygnał z kościoła kiej zbója, za ciebie! Za cóż to wieś cała mnie odstąpiła kiej parszywego, za ciebie! Wycierzpiałem wszyćko, przeniosłem, nawet i na to nie pomstowałem, że ci stary mojego rodzonego grontu zapisał tylachna... A tobie się już mierzi że mną, wywijasz się kiej ten piskorz, cyganisz, uciekasz, bojasz się mnie i patrzysz na mnie jak wszystkie, kiej na tego mordownika i najgorszego! Innego ci już potrza, innego! rada byś, bych parobki za tobą ganiały kiej te psy na zwiesnę, ty!... - krzyczał zapamiętale i te wszystkie krzywdy, złoście, jakimi się karmił od dawna, jakimi jeno żył, zwalał na jej głowę, ją winił o wszystko, ją przeklinał za to, co przecierpiał, aż w końcu brakło mu już głosu i taka go złość porwała, że rzucił się do niej z pięściami, ale opamiętał się w ostatniej chwili, pchnął ją tylko na ścianę i spiesznie poszedł”. Choć biegła, rzucając się mu na szyję – nie chciał już z nią rozmawiać. Jagna czuła, że spotkała ją krzywda i niesprawiedliwość. Wieczorem wieś obiegła wiadomość o rozpoczęciu wyrębu chłopskiego lasu. Ludzie zebrali się w karczmie, pomstując na dziedzica, który wyciął im już pół boru. Antek z Mateuszem poszli do Kłąba, u którego trwała akurat narada gospodarzy. Aż do następnego dnia nikt jednak nie znał wyników spotkania. Nazajutrz Antek bił w dzwony na dzwonnicy, czym wywołał ogólny popłoch. Mateusz z Kobusem wzywali wszystkich, by wspólnie szli bronić lasu. Drogi wypełniły się ludźmi niosącymi kosy, cepy, siekiery. Wszyscy kierowali się do karczmy, gdzie czekali gospodarze. Kowal z młynarzem, którzy mieli w tym własny interes, odradzali mieszkańcom Lipiec obronę lasu i uczestnictwo w proteście. Podobnie twierdzili Roch z księdzem. Gdy w końcu przemówił Boryna (niegdysiejszy sołtys), ludzie usłyszeli: „- Narodzie chrześcijański, Polaki sprawiedliwe, gospodarze a komorniki! Krzywda się nam wszystkim stała, krzywda równa, jakiej ni ścierpieć, ni podarować! Dwór las nasz tnie, dwór nikomu z naszych roboty nie dawał, dwór cięgiem na nas nastaje i do zaguby wiedzie!... Bo i nie spamiętać mi tych krzywd, tych fantowań, tych szkód, a utrapień, jakie cały naród ponosi! Podawalim do sądu - co mu kto zrobi! Jeździlim ze skargą - na darmo. Ale miarka się przebrała, tnie nasz bór! Pozwolim to, na to, co?”. Mężczyźni, kobiety i starsze dzieci ustawili się w rzędy i ruszyli za prowadzącym pochód. Boryną. Na Wilczych Dołach tego dnia pracowało około czterdziestu chłopów z okolicznych wiosek. Rębacze zobaczyli na dróżce sanie z jadącym Maciejem, a za nim ogromny tłum. Po chwili stał już przed nimi rosły Boryna prosząc, by odeszli z nie swojego lasu. Pracownicy, zebrawszy sprzęt, odgrażając się odeszli. Boryna zadecydował, że w kilku pójdą na rozmowę do dziedzica. Mieli mu powiedzieć, by z wycinką poczekał aż do wyroku sądu (nie wiadomo było, jaka część boru należy do chłopów). Nagle od strony dworu wyłonili się powiadomieni przez parobka o zajściu jego mieszkańcy. Za nimi powracali rębacze. Gdy dworscy dojeżdżali konno do reprezentacji Lipiec, rządca zaczął bić kobiety batem po głowach. Ludzie już chcieli uciekać, lecz nie Boryna – on pierwszy ruszył do walki, a za nim towarzysze, ramię przy ramieniu. Zaczęła się zawzięta bitwa. Macieja wypatrzył borowy, który po chwili doskoczył do niego, po drodze powalając Mateusza i innych. Siłowali się niczym dwa niedźwiedzie. Świadkiem tego był ukryty za drzewem Antek, który wyciągnął fuzję… celując w ojca! Nie mógł jednak strzelić. Nagle usłyszał krzyk Macieja z prośbą o ratunek. To borowy uderzył go z całej siły w głowę. Antek rzucił natychmiast fuzję i podbiegł do ojca, który: „(…) jeno charczał, krew zalewała mu twarz, głowę miał prawie na pół rozłupaną, żyw był jeszcze, ale już oczy zachodziły mu mgłą i kopał nogami”. Syn przytulił ranną głowę ojca do piersi i zaczął krzyczeć wniebogłosy, czym sprowadził zaniepokojonych ludzi. Borynę położono na gałęziach. Tymczasem Antek sprawiał wrażenie chorego umysłowo: „Naraz ucichł, przypomniał sobie z nagła wszystko i rzucił się do borowego z krzykiem przerażającym i z takim szaleństwem w oczach, że borowy się zląkł i zaczął uciekać, ale czując, że go tamten dogania, odwrócił się raptem i strzelił mu prawie prosto w piersi, nie trafił go jedak jakimś cudem, tyle jeno, że twarz osmalił, a Antek zwalił się na niego jak piorun. Próżno się bronił, próżno wymykał, próżno przywiedziony rozpaczą i strachem śmiertelnym o zmiłowanie prosił - Antek porwał go w pazury kiej ten wilk wściekły, zdusił za gardziel; aż grdyka zachrzęściała, uniósł do góry i tłukł nim o drzewa potąd, póki ostatniej pary nie puścił. A potem jakby się zapamiętał, że już nie wiedział, co robił; rzucił się w bitkę, a tam, kędy się zjawił, serca truchlały, ludzie uciekali ze strachem, bo straszny był, umazany ojcową krwią i swoją, bez czapki, z pozlepianym włosem, siny kiej trup, okropny jakiś a tak nadludzko mocny, że prawie sam jeden zmordował i pobił tę resztę dających opór, aż musieli go w końcu uspokajać i odrywać, boby zabijał na śmierć...”. Bójka się skończyła. Kobiety opatrywały rannych, nieprzytomnego Borynę ułożono na saniach. Antek szedł obok i przytrzymywał głowę ojcu, tak, że gdy ten otworzył oczy, patrzył na syna: „(…) jakby sobie nie wierząc, aż głęboka, cicha radość rozświeciła mu twarz, poruszył ustami parę razy i z największym wysiłkiem szepnął: - Tyżeś to, synu?... Tyżeś?... I omdlał znowu”.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
chlopiec czy dziewczynka XUDHZZKC4E64BAD26DODKYBJNXI7KLO44H2SDUI
Chlopiec czy dziewczynka
Chlopiec czy dziewczynka(1)
Polski chłopi
chlopiec czy dziewczynka
chlopiec czy dziewczynka 2 id 1 Nieznany
Chlopiec czy dziewczynka
chłopi i wieś, Matura, Język polski, Motywy literackie
Chłopi wobec powstań narodowo – wyzwoleńczych, XIX wiek Polska
Anaruk chłopiec z
Chłopiec z drewna – wystukiwanie rytmów 3l
Emocje chłopiec

więcej podobnych podstron