Posiołek na stepie Od maja do września 1936 r. z Podola i Wołynia deportowano do Kazachstanu od 50 do 60 tys. Polaków Pierwsi Polacy znaleźli się w Kazachstanie ponad dwieście lat temu. Byli to zesłani tam konfederaci barscy i uczestnicy Powstania Kościuszkowskiego. Później w bezkresne stepy trafiali uczestnicy zrywów narodowych z XIX wieku. Tym ostatnim Kazachstan zawdzięcza pierwsze na świecie opisy jego mieszkańców i ich kultury. W tym roku mija 76 lat od masowej deportacji do Kazachstanu Polaków z Ukrainy – z Podola i Wołynia. Przez kilkadziesiąt lat byli pozbawieni kontaktów z Polską, dyskryminowani ze względu na narodowość, słuchali antypolskiej propagandy, byli wynaradawiani i musieli ukrywać życie religijne. Polska Ludowa nie interesowała się nimi, zostali zapomniani. Zachowali jednak świadomość swojego pochodzenia, a starsze pokolenie żywą wiarę i głębokie przywiązanie do Kościoła. Ci, którzy urodzili już w Kazachstanie, czują się związani z Polską i mają nadzieję, że Macierz o nich pamięta.
“Element kontrrewolucyjny” O deportacji Polaków zadecydowało kilka powodów. Niepowodzenie, jakim zakończył się plan ich sowietyzacji i przygotowania z nich kadr bolszewickich działających przeciwko Polsce; zdecydowane trzymanie się przez nich Kościoła i wiary; najsilniejszy w porównaniu z innymi grupami ludności opór przeciwko kołchozom w latach 1929-1930 oraz plan przygotowania terenów graniczących z Polską do planowanej z nią wojny. Polacy, uznani za “element kontrrewolucyjny”, ściągnęli na siebie wściekłość Stalina i szczególnie krwawe represje pod koniec lat 30. Liczba rozstrzelanych wówczas Polaków była wszędzie, ale szczególnie na Ukrainie, procentowo o wiele większa niż wśród innych narodowości. W kwietniu 1936 r. zarządzono ich deportację z zachodnich, sąsiadujących z Polską obwodów: żytomierskiego, winnickiego i kamieniecko-podolskiego do Kazachstanu. Od maja do września wywiezionych zostało od 50 do 60 tys. Polaków. Informację o wywózce podawano tydzień lub kilka dni wcześniej. Wolno było zabrać przedmioty domowe i krowę, jeśli ją ktoś posiadał. W towarowych wagonach umieszczano po 5-6 rodzin. Wśród czekających na dworcach płaczących ludzi krążyli komendanci NKWD, zapewniając ich, że jadą do ciepłego kraju i na żyzne ziemie, gdzie niczego nikomu nie brakuje. Wywożono wszystkie kategorie ludzi. Bogatszych i biednych, tzw. kułaków (do tej kategorii byli zaliczani także ludzie bardziej religijni) i “aktyw kościelny”, to znaczy chodzących do kościoła. Przede wszystkim jednak wysiedleniu podlegali ludzie o widocznej, polskiej świadomości narodowej i religijnej. Nie wywożono ludności żydowskiej i księży. Ci ostatni zostali już wcześniej aresztowani i skazani. Podróż trwała 2-3 tygodnie. Dla wyrwanych brutalnie ze swoich rodzinnych stron ludzi, wyrzuconych na odległy o kilka tysięcy kilometrów pusty step, był to dramat trudny do opisania.
Przywieźli w czyste pole Warunki życia, na jakie zostali skazani wygnańcy, lepiej ukazują wspomnienia ludzi wywiezionych do Kazachstanu (można je spotkać tylko wyjątkowo) niż prace naukowe (ukazują je wspomnienia Marii Kuberskiej pt. “To było życie…”. Wspomnienia z Kazachstanu 1936-1996, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 2006. Z nich pochodzą niektóre tytuły w tekście i cytaty). Do końcowych stacji kolejowych podjeżdżały ciężarówki i zabierały przybyszów. Jechały w step. Zatrzymywały się w miejscach, gdzie tkwiły ponumerowane paliki z napisami: “Toczka 1″, “Toczka 2″ (Punkt 1, Punkt 2) itd., odległe od sobie kilka kilometrów. Przy nich stały duże namioty, niedaleko była studnia. Każda “toczka” oznaczała miejsce na powstanie “posiołka” (osiedla, wioski). W namiotach, w niesłychanym tłoku, bez światła i bez jakichkolwiek mebli, mieściło się po kilkanaście rodzin. Nie było drzew. Zagotowanie wody wymagało zbierania suchych chwastów na stepie i wyschniętego nawozu krowiego (tzw. kiziaku) jako paliwa. Przez kilka dni po przyjeździe ludzie nie mogli pogodzić się z sytuacją, w jakiej się znaleźli. Głośno narzekali, czasem żądali odwiezienia ich z powrotem. Tak było w jednej z grup przywiezionej spod Żytomierza. Gdy jednak aresztowano kilku mężczyzn, którzy już nie wrócili, narzekania ustały. Już w pierwszych dniach nakazano ludziom budować domy, by mogli przeżyć zimę. Wznoszono je z pewnego rodzaju dużych cegieł z wydeptanej gliny i słomy, wysuszonych na słońcu, które każda rodzina musiała sobie sama zrobić. Nazywały się “saman”. Chaty były do połowy wkopane w ziemię. Na dach kładziono rodzaj strzechy ze słomy i przysypywano ją ziemią. Poszycie przeciekało w czasie deszczu i woda zalewała mieszkanie. Niekiedy w jednym małym pomieszczeniu składającym się na chatę mieściły się dwie rodziny. Panował ścisk i trudno było mówić o higienie, zwłaszcza zimą, gdy brakowało wody. “Jezu kochany, jakie te chaty były”, wspomina jedna z Polek. Pierwsze umierały małe dzieci, ponieważ nie było dla nich żadnego pokarmu, oraz ludzie starsi. Zimą, nawet po wyjściu do studni po wodę w czasie buranu (burza śnieżna), ludzie błądzili i zamarzali w śniegu. Znajdowano ich martwych po kilku dniach. Z zasypanych śniegiem chat nie można było wyjść. Powstającym osiedlom ich mieszkańcy nie nadawali nazw znanych im z Ukrainy. Obawiali się, że nie powrócą w rodzinne strony… Powstawały, więc nazwy Stiepnoje, Oziernoje itp.
“I zrobili nas niewolnikami” Deportowanych skierowano do pracy w kołchozach, gdzie byli darmową siłą roboczą. By przeżyć, należało kraść dostępne na polach płody rolne. Groziły za to surowe kary w postaci kilku lat więzienia i wielu je poniosło. Ratowała ludzi wzajemna pomoc w nielegalnym zdobywaniu żywności. Niektórym rodzinom udało się uciec do odległych sowchozów (państwowe gospodarstwa rolne), w których, w przeciwieństwie do kołchozów (spółdzielnie rolne), za pracę płacono pieniędzmi. W czasie wojny mężczyzn zabierano do “trudarmii”, to znaczy do batalionów roboczych. Wielu ich nie przeżyło ze względu na panujący w nich głód i choroby. Gdy po wojnie niektórzy zaczęli uciekać z Kazachstanu, by wrócić w rodzinne strony, władze w 1949 r. wprowadziły tzw. komendanturę. Nikt nie miał prawa opuścić swojej wioski, za to wszyscy od 16. roku życia musieli, co tydzień lub dwa meldować się na posterunku milicji obecnym w każdym osiedlu. Na udanie się do innego posiołka konieczne było pisemne pozwolenie komendanta, obowiązywało natychmiastowe zameldowanie się u niego po powrocie. Kto tego nie dopełnił, szedł na 15 dni do aresztu albo otrzymywał karę 100 rubli. Funkcje komendantów pełnili Rosjanie i Ukraińcy, wcześniej zamieszkali w Kazachstanie. Dopiero w 1956 r. “komendantura” została zniesiona. Wcześniej kołchoźnicy otrzymali niewielkie działki pola do własnego użytku. Sadzili ziemniaki i warzywa, dzięki czemu polepszyły się warunki ich życia. Przy chatach powstały niewielkie pomieszczenia dla zwierząt domowych. Niektórzy mieli prymitywne żarna do mielenia pszenicy, zrobione ze znalezionych kamieni przez osoby bardziej zaradne. Ludzie zaczęli budować normalne domy mieszkalne. We wspomnieniach powtarza się zdanie: “O polskości nie było mowy”. Dzieci chodziły do rosyjskiej szkoły, w której wyszydzane były wiara i religia.
“Strasznie nas tu za wiarę cisnęli” Deportowani zabierali ze sobą książeczki do nabożeństwa, śpiewniki i krucyfiksy. Okazało się, że w Kazachstanie władze nie tolerują praktyk religijnych i stosują terror, by je zniszczyć. Ukazuje to następujące wydarzenie. W 1941 r. zmarł w osiedlu Stiepnoj w obwodzie kokczetawskim starszy człowiek wywieziony spod Kamieńca Podolskiego. Obecna na pogrzebie jego znajoma Genowefa Bielecka wspomina, że sąsiadka zmarłego Leonida Ilnicka, matka trojga małych dzieci, w dniu pogrzebu do zebranych w chacie ludzi powiedziała: “Tak pobożny był człowiek i wynieść go z domu bez modlitwy?”. Rozpoczęła odmawianą na pogrzebach w Polsce modlitwę “Anioł Pański”. Odmówili ją wszyscy zebrani. W nocy zajechał przed jej chatę “czornyj woron” (czarny kruk), zamknięta i pomalowana na czarno złowroga ciężarówka używana przez NKWD do przewożenia aresztowanych i więźniów. Zabrana kobieta już nie wróciła do domu. Wiara w Boga była jedynym oparciem moralnym deportowanych, prześladowania jej nie zniszczyły. Ludzie ci przywieźli w sobie z rodzinnych stron bogatą kulturę religijną i ona pomagała im żyć nią w podziemiu. Były to tradycyjne nabożeństwa paraliturgiczne, takie jak Różaniec, Godzinki do NMP, Droga Krzyżowa, nabożeństwa majowe i październikowe oraz tzw. pominki, czyli wspólne modlitwy za zmarłych w 9. i 30. dzień po śmierci oraz w jej rocznice. Przywiązywano do nich dużą wagę. Polacy znali na pamięć wiele dawnych pieśni religijnych. Konspiracyjnie obchodzone były niedziele i święta kościelne, pomimo gróźb, że za tajne zebranie na modlitwę pół posiołka pójdzie do więzienia. Modlono się przy szczelnie zasłoniętych oknach. Ukryte modlitwy były z reguły bardzo długie i trwały od dwóch do czterech godzin. Mizerne chaty były pierwszymi kościołami i one tworzyły najważniejszą więź społeczną, niszczoną przez system inwigilacji i zastraszenia. Starsi zastanawiali się nad tym, w jaki sposób, chociaż częściowo uratować wiarę. Ich dzieci już w przedszkolach i w szkole słyszały, bowiem, że człowiek, który się modli, jest ciemny i zacofany. To było główne zagrożenie. Bo chociaż starali się przekazać wiarę swoim dzieciom i wnukom, to słowa nauczyciela, że Boga nie ma, szyderstwo, kpina i ośmieszanie ludzi wierzących były skuteczną formą walki z religią. Trwała ona ponad 50 lat i nie pozostała bez wpływu. Dziś znaczna część dawnego, młodszego pokolenia zesłańców nie ma nic przeciwko wierze w Boga, ale do kościoła nie chodzi. Do kościołów idą ich dzieci i wnuki. W pierwszym okresie w utrzymaniu życia religijnego ważną rolę odegrały cmentarze i stawiane na nich krzyże. Powstały bardzo szybko i były jedynym miejscem modlitwy tolerowanym z okazji pogrzebu. To dzięki tej pierwszej przestrzeni sakralnej ziemia kazachska stała się ludziom bliższa. Nie można pominąć charakterystycznych wzmianek, spotykanych we wspomnieniach deportowanych, dotyczących Kazachów. Mówią one o tym, że w najgorszych czasach nigdy Polakom nie szkodzili, a tam, gdzie Kazach był naczelnikiem gminy, “w sprawach religii znacznie lżej było”.
To byli prawdziwi Polacy W połowie lat 50. Nikita Chruszczow zwolnił z łagrów więźniów politycznych, w tym księży katolickich. Kilku z nich zostało skierowanych na zesłanie do Kazachstanu. Po zorientowaniu się, że istnieją tu liczne skupiska katolików, Polaków i Niemców, podjęli wśród nich konspiracyjną i półlegalną pracę duszpasterską. Na szczególne wyróżnienie zasługują księża: Władysław Bukowiński, Józef Kuczyński i Bronisław Drzepecki, wszyscy trzej z diecezji łuckiej. Bardzo ważną rolę w ukrytym duszpasterstwie odegrał także w latach 60. wędrowny konspiracyjny duszpasterz Polaków, kapucyn ze Lwowa, o. Alojzy Kaszuba. Wiadomości o księżach obecnych w Kazachstanie rozchodziły się błyskawicznie wśród Polaków i Niemców. Nie widziano tam kapłanów od 20 lat i dlatego budzili najwyższe zainteresowanie. Duszpasterstwo rozpoczęło się od nabożeństw i udzielania sakramentów ludziom gromadzącym się potajemnie w chatach i mieszkaniach prywatnych. Później w wykupionych domach powstały prowizoryczne kaplice. Były nieustannie przepełnione wiernymi. Ksiądz Bukowiński pracował w Karagandzie, gdzie było duże skupisko Niemców, lecz podejmował konspiracyjne wyprawy misyjne do odległych skupisk Polaków w różnych częściach Kazachstanu i gdzie indziej. Ksiądz Drzepecki zbudował kaplicę w Zielonym Gaju w północnym Kazachstanie, gdzie miał bliską rodzinę deportowaną z Podola, i był duszpasterzem kołchoźników. W północnym Kazachstanie, w miejscowości Taincza, znalazł się także ks. Kuczyński. W okolicy żyło ok. 20 tys. Polaków. Byli też Niemcy. Maria Kuberska z Tainczy pisała o nim, że “był pierwszym objawieniem Bożym w Kazachstanie” i jemu zawdzięcza nawrócenie. Przybycie księży do tych ostatnich miejscowości było wynikiem listów i próśb miejscowych ludzi. Ze względu na nich wspomniani trzej księża przyjęli obywatelstwo sowieckie i zrezygnowali z powrotu do Polski. Wielki napływ wiernych do miejsc kultu spowodowany obecnością księży i ich pracą zaskoczył i zaniepokoił władze. Pod koniec 1958 r., po z górą dwóch latach ich niezwykłej pracy, zostali aresztowani i skazani na kilka lat łagrów. Ksiądz Kuczyński dostał wyrok 10 lat. Oskarżony został o posiadanie radiostacji i rozmowy z Ameryką i z Watykanem. Z tego wyroku odbył siedem lat jako górnik kopalni węgla w Workucie. Władze miały powód do niepokoju. W maju 1957 r. ks. Kuczyński pisał do kolegi w Polsce: “Ochrzciłem już pięć tysięcy”, i dodawał, że ma pracę najowocniejszą, jaką miał kiedykolwiek w życiu. Gdy delegacja wiernych z Tainczy prosiła naczelnika obwodowego Urzędu ds. Kultów Religijnych w Kokczetawie o jego zwolnienie, usłyszała w odpowiedzi, że jest niemożliwe:
“Co on zdziałał za dwa lata, my za dwadzieścia lat nie odrobimy”. Można się zadumać nad planami Opatrzności. Jeszcze dwadzieścia lat trwała walka z religią i pełne poświęcenia starania o rejestrację kaplicy lub przyjazd księdza. Biorąca w nich udział bardzo zasłużona dla życia religijnego Anna Rudnicka z Krasnoarmiejska w północnym Kazachstanie wspominała, że pod koniec lat 60. aż 70 razy do obwodowego Urzędu ds. Kultów Religijnych w Kokczetawie jeździły delegacje z tej miejscowości z podaniami o rejestrację kaplicy. Na jej zakupienie dał środki o. Kaszuba, któremu ludzie za jego ofiarną pracę dawali tyle pieniędzy, że miał ich w nadmiarze. Zmarł we Lwowie z wyczerpania w 1968 roku. Gdzie indziej analogiczne starania wyglądały podobnie. Dziś we wspomnianych i innych miejscowościach w Kazachstanie, w których z niezwykłym poświęceniem pracowali wspomniani księża, stoją kościoły. Pracuje w nich kilkudziesięciu księży, w tym ok. 30 z Polski, i ponad 50 zakonnic. W 1995 r. powołane zostało do życia w Karagandzie seminarium duchowne. Kilkuosobowa grupa alumnów studiuje w różnych seminariach duchownych, także w Polsce. To wszystko by nie zaistniało bez życia religijnego w rodzinach polskich i niemieckich pomimo trwających kilkadziesiąt lat prześladowań i odważnej walki o prawo do swobód religijnych w systemie sowieckim. Wymagała ona wielu poświęceń zarówno kapłanów, jak i wiernych. “To byli prawdziwi Polacy”, mówiła o swoich rodakach z obwodu kokczetawskiego Anna Rudnicka. W tej walce niezastąpioną rolę odegrali pierwsi księża polscy, którzy w połowie lat 50. przybyli do Kazachstanu. We wrześniu 2001 r., do stolicy tego kraju, Astany, przybył Ojciec Święty Jan Paweł II i dwukrotnie przemówił po polsku do rodaków. Witał także tych, którzy przyjechali z Uzbekistanu, Tadżykistanu, Turkmenistanu i Kirgistanu. To była niezwykła ich nobilitacja, jako Polaków w oczach innych narodowości, a przede wszystkim nagroda za wierność Kościołowi i Polsce i za lata poniżenia.
“I my się zostali w Kazachstanie” Rozwiązanie się ZSRS radykalnie zmieniło dotychczasową sytuację religijną i narodowościową w Kazachstanie. Rozpoczęła się repatriacja różnych narodowości zesłanych do tego kraju. Wyjechali Niemcy, Litwini, Łotysze, Żydzi, Ukraińcy, Węgrzy, a także Rosjanie. Polska bardzo zawiodła nadzieje kazachskich Polaków. W latach 90 uchwalono wprawdzie ustawę mówiącą, że każda gmina w Polsce może zaprosić rodzinę polską z Kazachstanu, gdy zapewni jej mieszkanie i pracę. Istniejące w naszym kraju 1586 gmin wiejskich, 586 gmin wiejsko-miejskich i 306 gmin miejskich tylko w niewielkiej części zainteresowało się tą formą repatriacji rodaków ze Wschodu.
Spisy ludności wymieniają znacznie ponad 40 tys. Polaków w Kazachstanie. Najstarsze pokolenie marzy o Polsce, ale nie myśli o wyjeździe, choć mówi: “Nas wypędzili z Ojczyzny. Tu nie moja ojczyzna. To ziemia cudza”. Dla tych ludzi za późno na repatriację. Natomiast młodsze pokolenie, pomimo prawnego pojawienia się warunków zachowania polskości (możliwość tworzenia oświaty polskiej i organizacji polskich) i swobód religijnych, nie widzi pespektyw dla siebie i swoich dzieci w Kazachstanie i szuka możliwości opuszczenia tego kraju. Przyczyny są oczywiste. Nieznany Polakom, trudny język kazachski stał się językiem urzędowym, co sprawia, że są oni spychani na margines, tracą dotychczasowe stanowiska, a nawet pracę. Budzi się nacjonalizm, który ich niepokoi. Dochodzą ich głosy: “Gośćmi u nas jesteście, wracajcie do siebie”, niekiedy o wiele mocniejsze. Młodzi, mając do wyboru: pozostać lub wyjechać gdziekolwiek, jeśli tylko mogą, wybierają to drugie. Ich świadomość narodowa bywa różna. Wyjeżdżają do Rosji lub do Niemiec. W okręgu kaliningradzkim koło Ozierska są już trzy polskie wioski. Przyjechali tu, by być bliżej Polski. Ci, którym udało się przyjechać na studia do Macierzy, po ich ukończeniu nie myślą o powrocie. Nie mają, do czego. Jest w Kazachstanie grupa inteligencji polskiego pochodzenia, lecz jest ona zwykle wynarodowiona i rozproszona po olbrzymiej przestrzeni tego kraju. W 2009 r. prezes Związku Polaków w Kazachstanie Witali Swincicki został mianowany przez prezydenta Nursułtana Nazarbajewa zastępcą przewodniczącego Zgromadzenia Narodu Kazachstanu, ciała konsultacyjnego przy prezydencie. W tym samym roku stwierdził, że powinien być kontynuowany proces repatriacji Polaków.
Ks. prof. Roman Dzwonkowski
Ksiądz Roman Dzwonkowski jest socjologiem, długoletnim wykładowcą na KUL, specjalizuje się w historii Kościoła katolickiego w byłych krajach ZSRS. Autor wielu publikacji o martyrologii polskiego duchowieństwa na Wschodzie.
Zbrodnie bezpieki i sądownictwa Negowanie przez Grossa znaczenia roli Żydów w UB jest sprzeczne z podstawowymi faktami ustalanymi przez historyków. Cytowałem już w poprzednim szkicu uwagi o – łagodnie mówiąc – “nadreprezentacji Żydów w UB”, sformułowane przez historyka prof. Andrzeja Paczkowskiego. Gross, skądinąd chętnie cytujący akurat prof. Paczkowskiego, całkowicie pominął jego ocenę na temat “nadreprezentacji Żydów”. Jednoznacznie pisze o “nadreprezentatywności Żydów w UB” inny czołowy historyk IPN-owski dr hab. Jan Żaryn w swym najnowszym opracowaniu książce “Wokół pogromu kieleckiego” (Warszawa 2006, s. 86). O bardzo niefortunnych dysproporcjach, wynikających z nadmiernej liczebności Żydów w UB, pisali również niejednokrotnie dużo rzetelniejsi od Grossa autorzy żydowscy, np. Michael Chęciński, były funkcjonariusz informacji wojskowej LWP, w wydanej w 1982 r. w Nowym Jorku książce “Poland. Communism, Nationalism, Anti-semitism” (s. 63-64). Żydowski autor wydanej w Paryżu w 1984 r. książki “Les Juifs en Pologne et Solidarność” (“Żydzi w Polsce i Solidarność”) Michel Wiewiórka pisał na s. 122: “Ministerstwo spraw wewnętrznych, zwłaszcza za wyjątkiem samego ministra, było kierowane w różnych departamentach przez Żydów, podczas gdy doradcy sowieccy zapewniali kontrolę jego działalności”. Zwróćmy przy tym uwagę na inną bardzo znaczącą manipulację Grossa. Na szeregu stron “Strachu” stara się on całkowicie zanegować wobec amerykańskich czytelników jakiekolwiek znaczenie roli Żydów w UB. Równocześnie jednak Gross całkowicie przemilcza bardzo duże wpływy, wręcz dominację żydowskich komunistów w innych sferach władzy, takich jak sądownictwo, propaganda czy gospodarka. W ponad 50-stronicowej części książki poświęconej “żydokomunie” nawet jednym zdaniem nie wspomina o tym amerykańskim czytelnikom, cynicznie utrzymując ich w totalnej nieświadomości na ten temat. Typowy przykład “uczciwości” pisarskiej Grossa! Powróćmy jednak do sprawy roli Żydów w bezpiece. Gross przemilcza fakt, że jej wyjątkowość polegała nie tylko na tak usilnie podważanej przez niego nadmiernej liczebności, lecz także na splamieniu się przez żydowskich funkcjonariuszy UB bardzo wielu przykładami ogromnego okrucieństwa, brakiem jakichkolwiek skrupułów i brutalnym łamaniem prawa wobec polskich więźniów politycznych. Rzecz znamienna – złowieszcza rola żydowskich funkcjonariuszy jest widoczna w każdej bardziej znaczącej zbrodni UB, od ludobójczych mordów w obozie w Świętochłowicach począwszy, poprzez sądowe mordy na generale Fieldorfie “Nilu” i rotmistrzu Pileckim po proces gen. Tatara i współoskarżonych wyższych wojskowych. Czy to był przypadek?
Zbrodnie bezpieki Pominę tu dokładne relacjonowanie jednej z najhaniebniejszych zbrodni UB na gen. “Nilu” (Emilu Auguście Fieldorfie), szeroko opisanej przeze mnie w “Naszym Dzienniku” z 2 i 16 grudnia 2002 roku. Przypomnę tylko, że główni winowajcy zabójstwa tego polskiego bohatera to w przeważającej części żydowscy komuniści. Była wśród nich czerwona prokurator Helena Wolińska (Fajga Mindla-Danielak), która zadecydowała o bezprawnym aresztowaniu gen. Fieldorfa, a później równie bezprawnie przedłużała czas jego aresztowania. Wyrok śmierci na generała w sfabrykowanym procesie wydała sędzina komunistka żydowskiego pochodzenia Maria Gurowska z domu Sand, córka Moryca i Frajdy z domu Einseman. Dodajmy do tego żydowskie pochodzenie trzech z czterech osób wchodzących w skład kolegium Sądu Najwyższego, które zatwierdziły wyrok śmierci na polskiego bohatera (sędziego dr. Emila Merza, sędziego Gustawa Auscalera i prokurator Pauliny Kern). Cała trójka później dożywała ostatnich lat swego życia w Izraelu. Przypomnijmy również, że wcześniej w rozprawie pierwszej instancji oskarżał gen. “Nila” jeden z najbezwzględniejszych prokuratorów żydowskiego pochodzenia Benjamin Wajsblech. Dodajmy, że prawdopodobnie sam Józef Różański (Goldberg) wręczał przesłuchującemu gen. Fieldorfa porucznikowi Kazimierzowi Górskiemu tzw. pytajniki, tj. odpowiednio spisane zestawy pytań, które miał zadawać więźniowi (wg P. Lipiński, Temat życia: wina, Magazyn “Gazety Wyborczej”, 18 listopada 1994 r.). Warto przypomnieć w tym kontekście fragment rozmowy Sławomira Bilaka z Marią Fieldorf-Czarską, córką zamordowanego generała. Powiedziała ona m.in.: “Pytam się, dlaczego nikt nie mówi, że w sprawie mego ojca występowali wyłącznie sami Żydzi? Nie wiem, dlaczego w Polsce wobec obywatela polskiego oskarżali i sądzili Żydzi” (cyt. za: Temida oczy ma zamknięte. Nikt nie odpowie za śmierć mojego ojca, “Nasza Polska”, 24 lutego 1999 r.). Przypomnijmy teraz jakże haniebną sprawę wydania wyroku śmierci na jednego z największych polskich bohaterów rotmistrza Witolda Pileckiego i stracenia go w 1948 roku. Człowieka, który dobrowolnie dał się aresztować, aby trafić do Oświęcimia i zbadać prawdę o sytuacji w obozie, a później stał się tam twórcą pierwszej obozowej konspiracji. Oficera, którego wybitny angielski historyk Michael Foot nazwał “sumieniem walczącej przeciw hitlerowcom Europy” i jedną z kilku najwybitniejszych i najodważniejszych postaci europejskiego Ruchu Oporu. Otóż – jak pisał na temat sprawy rotmistrza Pileckiego i współoskarżonych z nim w procesie Tadeusz M. Płużański: “Wyroki zapadły już wcześniej – wydał je dyrektor departamentu śledczego MBP Józef Goldberg Różański [podkr. J.R.N.]. Podczas jednego z przesłuchań powiedział Płużańskiemu: “Ciebie nic nie uratuje. Masz u mnie dwa wyroki śmierci. Przyjdą, wyprowadzą, pieprzną ci w łeb, i to będzie taka zwykła ludzka śmierć” (por. T.M. Płużański, Prokurator zadań specjalnych, “Najwyższy Czas”, 5 października 2002 r.). Warto przy okazji stwierdzić, że jednym z członków kolegium Najwyższego Sądu Wojskowego, który 3 maja 1948 r. zatwierdził wyrok śmierci na Pileckim, wykonany 25 maja 1948 r., był sędzia Leo Hochberg, syn Saula Szoela (wg T.M. Płużański, Prawnicy II RP, komunistyczni zbrodniarze, “Najwyższy Czas”, 27 października 2001 r.). Pominę tu szersze relacjonowanie jednej z najczęściej przypominanych zbrodni – ludobójczego wymordowania około 1650 niewinnych więźniów w ciągu niecałego roku przez Salomona Morela i podległych mu żydowskich oprawców z UB (zob. na ten temat szerzej książkę autora jakże rzetelnego żydowskiego samorozrachunku Johna Sacka “Oko za oko”, Gliwice 1995). Przypomnę tu tylko jedną z ulubionych “zabaw” ludobójczego “kata ze Świętochłowic” S. Morela, polegającą na ustawianiu piramid z ludzi, którym kazał się kłaść czwórkami jedni na drugich. Gdy stos ciał był już dostatecznie duży, wskakiwał na nich, by jeszcze zwiększyć ciężar. Po takich “zabawach” ludzie z górnych części stosu wychodzili w najlepszym wypadku z połamanymi żebrami, natomiast dolna czwórka lądowała w kostnicy. Dużo mniej znane są późniejsze zbrodnie, popełnione przez Morela na młodocianych polskich więźniach politycznych “reedukowanych” w obozie w Jaworznie. Morel zastąpił tam na stanowisku komendanta kapitana NKWD Iwana Mordasowa. W książce Marka J. Chodakiewicza, Żydzi i Polacy 1918-1945 (Warszawa 2000, s. 410), czytamy: “Między 1945 a 1949 rokiem w obozie w Jaworznie zmarło około 10 tysięcy więźniów”. Te aż tak przerażające dane liczbowe brzmią wprost niewiarygodnie i wymagają gruntownego sprawdzenia, choć Chodakiewicz przytacza je za źródłową pracą M. Wyrwicha, (Łagier Jaworzno, Warszawa 1995). Różne relacje potwierdzają w każdym razie wyjątkowe okrucieństwo okazywane wobec młodocianych polskich więźniów przez komendanta Morela. Począwszy od witania przez niego kolejnych transportów młodocianych więźniów typowym dlań powitaniem: “Popatrzcie na słońce, bo niektórzy widzą je po raz ostatni!”. Czy słowami: “Jesteście bandytami, pokażemy wam tutaj, co znaczy wojowanie przeciwko władzy ludowej”. (Oba cytaty za tekstem napisanego przez Mieczysława Wiełę “Listu otwartego do premiera rządu RP” (“Jaworzniacy” nr 2/29 z lutego 1999 r.). Poza katuszami fizycznymi Morel lubił zadawać swoim ofiarom różne udręki psychiczne. Na przykład kazał pisać po tysiąc razy: “Nienawidzę Piłsudskiego” (wg M. Wyrwich, Łagier Jaworzno, Warszawa 1995, s. 90). Ludobójczy zbrodniarz S. Morel dostaje wciąż polską rentę – mniej więcej 5 tys. zł. Czołowy historyk IPN dr hab. Jan Żaryn pisał niedawno: “Doświadczenia z lat 1944-1945 jedynie utrwalały stereotyp żydokomuny. ‘NKWD przy pomocy pozostałych Żydów urządza krwawe orgie’ – meldował Władysław Liniarski ‘Mścisław’, komendant Okręgu AK w Białymstoku w styczniu 1945 r. do ‘polskiego Londynu’. (…) Polacy po wojnie, używając hasła ‘żydokomuna’, posługiwali się zatem stereotypem wytworzonym przez samych Żydów komunistów. Żydzi stawali się zatem współodpowiedzialnymi za cierpienia Polaków, w tym za utratę – po raz kolejny – niepodległości państwowej. Do rodzin docierały szczegóły tortur, jakim byli poddawani w ubeckich kazamatach ich najbliżsi – często żołnierze podziemia niepodległościowego. „Gdy wyszedłem z karceru, zaraz wzięli mnie na górę i enkawudzista Faber [Samuel Faber - przypis J. Żaryna], (kto on był, nie wiem, czy to Polak, czy Rosjanin, na pewno Żyd) (…) kazał mnie związać. Zawiązali mi usta szmatą i między ręce i nogi wsadzili mi kij, na którym mnie zawiesili, po czym do nosa zaczęli mi wlewać chyba ropę. Po jakimś czasie przestali. Przytomności nie straciłem, więc wszystko do końca czułem. Dostałem od tego krwotoku (…)’ – wspominał Jakub Górski ‘Jurand’, żołnierz AK (…).
Inny działacz podziemia niepodległościowego, Mieczysław Grygorcewicz, tak zapamiętał pierwsze dni pobytu w areszcie NKWD i UB w Warszawie: (…) Na pytania zadawane przez Światłę – szefa Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa początkowo nie odpowiadałem, byłem obojętny na wszystkie groźby i krzyki, opanowała mnie apatia, przede mną stanęła wizja śmierci. Przecież jestem w rękach wroga, i to w rękach żydowskich, których w UB nie brakowało. Poczułem do nich ogromny wstręt, przecież miałem do czynienia z szumowiną społeczną, przeważnie wychowaną w rynsztoku nalewkowskim. Światło – Żyd z pochodzenia, mając pistolet w ręku, oświadczył mi, że jeżeli nie podam swego miejsca zamieszkania, strzeli mi w łeb (…) Światło przyprowadził Halickiego, kierownika sekcji śledczej, który również był Żydem, i ten rozpoczął śledztwo wstępne (…) Oficerowie ubowscy zmieniali się często (…). Szczególnie jeden z nich brutalnie i ordynarnie do mnie się odzywał, groził karą śmierci bez sądu. Jak się później dowiedziałem od śledczego porucznika Łojki – był to sam Różański, zastępca Radkiewicza, ministra bezpieczeństwa. W takiej sytuacji i wśród tej zgrai żydowskiej byłem przygotowany na najgorsze, nawet na rozstrzelanie (…)”. (cyt. za J. Żaryn, Hierarchia Kościoła katolickiego wobec relacji polsko-żydowskich w latach 1945-1947, we: “Wokół pogromu kieleckiego”, Warszawa 2006, s. 86-88). Przypomnijmy, że wymieniony tu Józef Różański (Goldberg), dyrektor Departamentu Śledczego w MBP zyskał sobie zasłużoną sławę najokrutniejszego kata bezpieki. Od byłego oficera AK Kazimierza Moczarskiego, który był jedną z ofiar “piekielnego śledztwa” prowadzonego pod nadzorem Różańskiego, wiemy, jakie były metody katowania więźniów przesłuchiwanych w MBP. Spośród 49 rodzajów maltretacji i tortur, którym go poddawano, Moczarski wymienił m.in.:
“1. bicie pałką gumową specjalnie uczulonych miejsc ciała (np. nasady nosa, podbródka i gruczołów śluzowych, wystających części łopatek itp.);
2. bicie batem, obciągniętym w tzw. lepką gumę, wierzchniej części nagich stóp – szczególnie bolesna operacja torturowa;
3. bicie pałką gumową w pięty (seria po 10 uderzeń na piętę – kilka razy dziennie);
4. wyrywanie włosów ze skroni i karku (tzw. podskubywanie gęsi), z brody, z piersi oraz z krocza i narządów płciowych;
5. miażdżenie palców między trzema ołówkami (…);
6. przypalanie rozżarzonym papierosem okolicy ust i oczu; (…)
8. zmuszanie do niespania przez okres 7-9 dni (…)”
(cyt. za K. Moczarski, Piekielne śledztwo, “Odrodzenie”, 21 stycznia 1989 r.). Inny żydowski dygnitarz MBP – Józef Światło nadzorował tajne więzienie w Miedzeszynie, gdzie do metod wydobywania zeznań należało m.in. skazywanie na klęczenie na podłodze z cegieł z podniesionymi do góry rękami przez 5 godzin, przepędzanie nago korytarzami z jednoczesnym chłostaniem stalowymi prętami, bicie pałką splecioną ze stalowych drutów (wg T. Grotowicz, Józef Światło, “Nasza Polska”, 22 lipca 1998 r.). O tych wszystkich okrucieństwach i zbrodniach żydowskich katów z UB nie znajdziemy nawet jednego zdania informacji w książce Grossa, tak chętnie i obszernie rozpisującego się o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach. Warto przypomnieć, że Różański (Goldberg) był odpowiedzialny za działanie tajnej grupy ubeckich morderców, którzy na jego polecenie potajemnie mordowali w lesie wybranych żołnierzy AK i porywanych z ulicy ludzi. Tak zamordowano m.in. formalnie zwolnionego z aresztu byłego kapelana 27. dywizji AK księdza Antoniego Dąbrowskiego. Wśród skrytobójczo zamordowanych po wywiezieniu z więzienia do lasu był m.in. pułkownik AK Aleksander Bielecki, na którym bezpiece nie udało się wymusić oczekiwanych zeznań, oraz jego żona. Warto przypomnieć, że żydowski komunista Leon Kasman, przez wiele lat redaktor naczelny organu KC PZPR “Trybuny Ludu”, był tym działaczem, który najgwałtowniej gardłował za zaostrzeniem represji wobec przeciwników politycznych podczas obrad Biura Politycznego KC PPR w październiku 1944 roku. “Wsławił się” wówczas powiedzeniem: “Przerażenie ogarnia, że w tej Polsce, w której partia jest hegemonem, nie spadła nawet jedna głowa” (cyt. za P. Lipiński, Bolesław Niejasny, Magazyn “Gazety Wyborczej”, 3 maja 2000 r.). I głowy polskich patriotów, głównie AK-owców, zaczęły spadać w przyspieszonym tempie na skutek rozpętanej wówczas pierwszej wielkiej fali terroru przeciw Narodowi. I tak np. w grudniu 1944 r. doszło do rozstrzelania pięciu AK-owców w piwnicy domu przed Zamkiem Lubelskim. Ich sprawę prowadził prokurator wojskowy narodowości żydowskiej (wg: Mgr Marek Kolasiński, sędzia Sądu Apelacyjnego w Lublinie, Raport o sądowych morderstwach, Warszawa 1994, s. 108). Jaskrawe przykłady okrucieństwa żydowskich śledczych wobec przesłuchiwanych polskich oficerów znajdujemy w tzw. sprawie bydgoskiej. Jerzy Poksiński opisał np., jak to “kpt. Mateusz Frydman chwytał przesłuchiwanych oficerów za gardło i tłukł ich głową o ściany, powiedział do majora Krzysika: “Zastrzelę cię, a grób zaorzę, aby ci Anders nie mógł pomnika wystawić” (por. J. Poksiński, TUN. Tatar – Utnik – Nowicki, Warszawa 1992, s. 38). W sprawie bydgoskiej zmarł zamęczony płk Józef de Meksz. W toku innej sfabrykowanej sprawy niewinnych oficerów, tzw. sprawy zamojsko-bydgoskiej, zmarł zamęczony w więzieniu płk Julian Załęski. Stracił on życie, jako ofiara okrutnych tortur nakazanych przez jednego z najbezwzględniejszych żydowskich oprawców – szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, zwanego “krwawym Kuhlem” (por. A.K. Kunert – J. Poksiński, Płk Stefan Kuhl, “Życie Warszawy”, 24 lutego 1993 r.). Dyrektor departamentu V MBP żydowską komunistkę Lunę Brystygierową, wyspecjalizowaną w prześladowaniu Kościoła katolickiego i inteligencji patriotycznej, nazywano “krwawą Luną” z powodu wyjątkowej bezwzględności, z jaką przesłuchiwała więźniów. Żołnierz AK i były więzień polityczny Anna Rószkiewicz-Litwinowiczowa pisała w swych wspomnieniach, iż: “Julia Brystygierowa słynęła z sadystycznych tortur zadawanych młodym więźniom, była zdaje się zboczona na punkcie seksualnym, i tu miała pole do popisu” (por. A. Rószkiewicz-Litwinowiczowa, Trudne decyzje. Kontrwywiad Okręgu Warszawa AK 1943-1944. Więzienie 1949-1954, Warszawa 1991, s. 106). Do najhaniebniejszych spraw należało aresztowanie w 1947 r. na podstawie sfabrykowanych oskarżeń majora Mieczysława Słabego, byłego lekarza westerplatczyków, najsłynniejszej bohaterskiej formacji polskiej wojny obronnej 1939 roku. Major Słaby już po kilku miesiącach przesłuchań zmarł w wieku zaledwie 42 lat na skutek ran odniesionych podczas śledztwa. Jego sprawę prowadził wiceprokurator mjr S.D. Mojsezon (Mojżeszowicz), Żyd z pochodzenia. On to napisał własnoręczne rzekome “zeznania” mjr. Słabego, przyznającego się w nich do tego, jakoby “działał na szkodę państwa polskiego”. Majora Słabego nakłoniono zaś odpowiednimi metodami do podpisania sformułowanych przez prokuratora Mojsezona zeznań. Skatowany major umarł przed skazaniem i wyrokiem. Na wyjaśnienie ciągle czeka po dwukrotnych umorzeniach śledztwa (w 1993 i 1995 r.) sprawa kulisów śmierci w gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego jednego z bohaterów książki Aleksandra Kamińskiego z batalionu “Zośka” – Jana Rodowicza ps. “Anoda”. Był jedną z postaci słynnych z niewiarygodnej wręcz odwagi, poświęcenia i zdolności do ryzyka. Za swe wojenne zasługi był odznaczony Krzyżem Walecznych (dwukrotnie) i Krzyżem Virtuti Militari. Wszechstronnie uzdolniony, studiował na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej, gdy padł ofiarą represji. Aresztowano go w wigilię Bożego Narodzenia 1948 r. i zabrano do ubeckiej katowni. Jego przesłuchiwaniami kierował naczelnik V Departamentu MBP major żydowskiego pochodzenia Wiktor Herer (później profesor ekonomii). Zaledwie w dwa tygodnie po aresztowaniu legendarny “Anoda” zginął w gmachu MBP. Z informacji złożonych w prokuraturze przez innego członka batalionu “Zośka”, uwięzionego w tym samym czasie, co “Anoda”, Rodowicz został zastrzelony przez Bronisława K. z MBP. Były naczelnik w MBP Wiktor Herer zaprzeczył wersji o zamordowaniu “Anody”. Podtrzymał starą oficjalną wersję, jakoby “Anoda” popełnił samobójstwo, skacząc na parapet otwartego okna i wyskakując z czwartego piętra. Wersja ta wydaje się dość nieprawdopodobna, choćby ze względu na to, że był wówczas środek zimy – 7 stycznia 1949 r., Jak więc wytłumaczyć twierdzenie, że w takim czasie w budynku MBP na czwartym piętrze było otwarte okno? Generalnie ciągle za mało znane są liczne zbrodnie popełnione w różnych województwach na polecenie i pod dowództwem miejscowych żydowskich ubeków. Typowym przykładem pod tym względem jest sprawa zbrodni na 16 Polakach – zdemobilizowanych żołnierzach AK i NSZ dokonanej w Siedlcach 12 i 13 kwietnia 1945 roku. W toku postępowania prokuratorskiego w labach 90. bezspornie udowodniono, że mordu dokonali pracownicy Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Siedlcach. W czasie zbrodni szefem ówczesnego UB w Siedlcach był por. Edward Słowik, oficer narodowości żydowskiej, mający za “doradcę” oficera NKWD – majora Timoszenkę. W momencie zbrodni w całym ówczesnym siedleckim UB na około 50 pracowników, około 20 było narodowości żydowskiej. Według historyka Marka J. Chodakiewicza, większość uczestników porwań i zabójstw 16 byłych żołnierzy podziemia niepodległościowego w Siedlcach, a wśród nich Braun (Bronek) Blumsztajn i Hersz Blumsztajn, została przeniesiona służbowo do innych miejscowości (por. M.J. Chodakiewicz, op. cit., s. 466). Spośród zbrodniczych oficerów śledczych żydowskiego pochodzenia warto osobno wymienić majora (Izaaka) Ignacego Maciechowskiego, zastępcę szefa Wydziału IV GZI w latach 1949-1951. Według raportu komisji Mazura prowadził on śledztwo wymierzone przeciw gen. Tatarowi, płk. Uziębło, płk. Sidorskiemu, płk. Barbasiewiczowi, płk. Jurkowskiemu i mjr. Wackowi przy użyciu bardzo brutalnych metod przesłuchań. Kilku z torturowanych przez Maciechowskiego oficerów po przyznaniu się do “win” zostało skazanych przez stalinowskie sądy na karę śmierci płk Ścibor, płk Barbasiewicz i płk Sidorski (por. T. Grotowicz, Ignacy Maciechowski, “Nasza Polska” z 10 lutego 1999).
Mordercy sądowi Osobny obszerny temat, który tu przedstawiam bardzo skrótowo, to sprawa rozlicznych odpowiedzialnych sędziów żydowskiego pochodzenia typu wspomnianej już prokurator Heleny Wolińskiej (Fajgi Mindla-Danielak) czy sędziny Marii Gurowskiej. Wymieńmy tu m.in. takie osoby, jak zastępcę prokuratora generalnego PRL Henryka Podlaskiego, zastępcę szefa Najwyższego Sądu Wojskowego i szefa Zarządu Wojskowego Oskara Szyję Karlinera (doprowadził on do takiego opanowania stanowisk w tym zarządzie przez oficerów żydowskiego pochodzenia, że instytucję tę złośliwie nazywano “Naczelnym Rabinatem Wojska Polskiego”), szefa Głównego Zarządu Informacji Wojska Polskiego płk. Stefana Kuhla, prokuratora Benjamina Wajsblecha, sędziego Stefana Michnika, ppłk. Filipa Barskiego (Badnera), kpt. Franciszka Kapczuka (Nataniela Trau), prokuratora Henryka Holdera, sędziego Najwyższego Sądu Wojskowego Marcina Danziga, sędziego płk. Zygmunta Wizelberga, sędziego Aleksandra Wareckiego (Weishaupta), prokuratora płk. Kazimierza Graffa, sędziego Emila Merza, płk. Józefa Feldmana, płk. Maksymiliana Lityńskiego, płk. Mariana Frenkla, płk. Nauma Lewandowskiego, prokuratorów w Prokuraturze Generalnej: Benedykta Jodelisa, Paulinę Kern, płk. Feliksa Aspisa, płk. Eugeniusza Landsberga, etc., etc. Dość przypomnieć, że tylko w 1968 r. wyjechało około 1000 osób z dawnego aparatu władzy, skompromitowanych udziałem w służbach specjalnych UB, etc. (według informacji podanej 12 marca 1993 r. w audycji telewizyjnej przez wybitnego badacza najnowszej historii płk. J. Poksińskiego). A przypomnijmy, że część żydowskich ubeków i morderców sądowych, najbardziej skompromitowanych działaniami w aparacie terroru, opuściła Polskę już wcześniej, w pierwszych latach po 1956 r. Porównajmy te dane ze skrajnie próbującym pomniejszyć rolę Żydów w aparacie represji J.T. Grossem, wypisującym na s. 236 uwagi o “paru tuzinach Żydów” (czy 67, 131, czy nawet 438), “działających, jako pachołki Stalina”. Wspomnę tu tylko bardzo skrótowo o kilku mało świetlanych postaciach z kręgu sądownictwa. Do najbardziej bezwzględnych prokuratorów żydowskiego pochodzenia należał Kazimierz Graff, syn kupca Maurycego Graffa i nauczycielki Gustawy Simoberg, były przewodniczący Warszawskiego Akademickiego Komitetu Antygettowego w latach 1937-1938. 26 lutego 1946 r. jako wiceprokurator Wydziału do Spraw Doraźnych Sądu Okręgowego w Siedlcach podczas sesji wyjazdowej w Sokołowie Podlaskim doprowadził do skazania na karę śmierci 10 żołnierzy AK. Już następnego dnia Graff wydał rozkaz rozstrzelania skazanych AK-owców, “aby nie zdążyli złożyć przysługującej im z mocy prawa prośby o ułaskawienie” (wg: T.M. Płużański, Przypadek prokuratora Graffa, “Najwyższy Czas”, 6 lipca 2002 r.). Dzięki swej bezwzględności po serii mordów sądowych Graff szybko awansował do rangi zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego w randze pułkownika. Był głównym oskarżycielem w sprawie Konspiracyjnego Wojska Polskiego dowodzonego przez kpt. Stanisława Sojczyńskiego “Warszyca”, doprowadzając do wydania wyroków śmierci na “Warszyca” i szereg innych współoskarżonych. Główna Komisja Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu ustaliła, że w sprawie tej “miało miejsce morderstwo sądowe” (por. tamże). Graff “zasłynął” m.in. jako współautor aktu oskarżenia w sfabrykowanym procesie gen. S. Tatara i innych wyższych wojskowych, mającym wykryć “spisek w wojsku” (por. tamże). Opracowany przezeń akt oskarżenia uznany został jednak za zawierający wiele oskarżeń “zbyt naiwnych i musieli go przerabiać dwaj dużo bardziej doświadczeni od Graffa spece od stalinowskich śledztw – A. Fejgin i J. Różański. Morderca sądowy Stefan Michnik, brat obecnego redaktora naczelnego “Gazety Wyborczej” Adama Michnika, błyskawicznie awansował w wieku zaledwie 27 lat do rangi kapitana, mimo że nie posiadał matury. “Zasłużył się” tak swą gorliwością w sfabrykowanych procesach politycznych. Już jako podporucznik był sędzią wydającym wyroki w sfabrykowanych procesach mjr. Zefiryna Machalli, płk. Maksymiliana Chojeckiego, mjr. Jerzego Lewandowskiego, płk. Stanisława Weckiego, mjr. Zenona Tarasiewicza, ppłk. Romualda Sidorskiego, ppłk. Aleksandra Kowalskiego. 10 stycznia 1952 r. stracono w wieku 37 lat skazanego na śmierć przez S. Michnika mjr. Z. Machallę (został zrehabilitowany pośmiertnie 4 maja 1956 r.). 8 grudnia 1954 r. zmarł w niecały miesiąc po udzieleniu mu przerwy w wykonaniu kary więzienia skazany przez Michnika na karę 13 lat więzienia płk Stanisław Wecki. Na szczęście nie wykonano wyroków śmierci na skazanych przez S. Michnika na śmierć płk. M. Chojeckim i mjr. J. Lewandowskim. W 1951 r. został stracony z wyroku S. Michnika mjr Karol Sęk (w procesie podlaskiego NSZ). W tym samym procesie podlaskiego NSZ Michnik wydał jeszcze dwa wyroki śmierci: jeden wykonano (na Stanisławie Okunińskim), inny (na Tadeuszu Moniuszce) złagodzono na dożywocie. W “Życiu” z 11 lutego 1999 r. pisano, że według informacji redakcji S. Michnik wydał około 20 wyroków śmierci w procesach politycznych. A swoją drogą, ciekawe, w jaki sposób Kieresowski IPN wycofał się po cichu, rakiem, z szumnie zapowiedzianej obietnicy wystąpienia do Szwecji o ekstradycję Stefana Michnika. Mam przed sobą numer “Życia Warszawy” z 10 sierpnia 2000 roku, w którym nie kto inny, jak prof. Witold Kulesza, po dziś dzień szef pionu śledczego w IPN, szumnie zapowiadał, że Instytut Pamięci Narodowej będzie się domagał ekstradycji Stefana Michnika. Ciekawe, jakie to względy (czyżby troska o to, żeby nie osłabiać “autorytetu” Adama Michnika?) zdecydowały o wycofaniu się z tej zapowiedzi? Warto przy tym zapytać, dlaczego Kieresowskim władzom IPN zabrakło elementarnej uczciwości i odwagi do publicznego poinformowania o motywach wycofania się z zapowiedzianych żądań ekstradycji S. Michnika? Czy IPN pod nowym kierownictwem zdobędzie się na wystąpienie o wydanie Polsce tego mordercy sądowego? Wśród innych morderców sądowych warto wspomnieć m.in. o przypadku szefa Prokuratury Wojskowej w Warszawie płk. Eugeniusza Landsberga. Został on uratowany w czasie wojny dzięki schronieniu danym mu przy kościele katolickim. Odpłacił się za nie licznymi wyrokami śmierci na polskich patriotów w sfabrykowanych procesach politycznych. Obsadzenie bardzo wielu wpływowych stanowisk w UB, prokuraturze i sądach osobami żydowskiego pochodzenia, niezwiązanymi z polskością, z polskimi tradycjami narodowymi i patriotyzmem, stawało się dla sterujących sprawami w Polsce stalinowskich dygnitarzy sowieckich najlepszą gwarancją zdecydowania w walce z polskimi patriotami z podziemia niepodległościowego. I pod tym względem się nie zawiedziono. Spośród ubeków, sędziów i prokuratorów żydowskiego pochodzenia wywodziła się szczególnie duża liczba najbardziej nieubłaganych “pogromców” polskiego AK-owskiego podziemia gotowych do konstruowania przeciw niemu najbardziej absurdalnych oskarżeń. Typowy pod tym względem był sędzia Dawid Rozenfeld, który uzasadniał wyrok skazujący tylko na dożywocie agentkę gestapo winną zadenuncjowania i śmierci wielu żołnierzy i oficerów AK, współwinną wydania gestapo gen. Stefana Roweckiego “Grota”. Jako okoliczność łagodzącą sędzia Rozenfeld uznał w przypadku tej agentki to, iż: “Zdaniem Sądu Wojewódzkiego oskarżona jest ofiarą zbrodniczej działalności kierownictwa AK, które jak wiemy obecnie, współpracowało z Gestapo, było na usługach Gestapo i wraz z Gestapo walczyło przeciw większej części Narodu Polskiego w jego walce o narodowe i społeczne wyzwolenie” (cyt. za: J. Piłek, Stalinowcy są wśród nas, w: “Gazeta Polska”, 4 sierpnia 1994).
Adwo-kaci Dodajmy do powyższych opisów jeszcze rolę niektórych adwokatów pochodzenia żydowskiego. Szczególny typ “obrońcy” w procesach politycznych reprezentował np. adwokat żydowskiego pochodzenia Mieczysław (Mojżesz) Maślanko. Tak “bronił” swych podopiecznych, że porównał grupę Moczarskiego do gestapo i Abwehry, twierdząc, że “wszystkie te instytucje zostały powołane przez klasy posiadające, które chcą zatrzymać koło historii” (wg: T.M. Płużański, Adwo-kaci, w: “Najwyższy Czas”, 26 stycznia 2003 r.). W podobny sposób Maślanko “bronił” – oskarżając szefa II Zarządu Głównego WiN płk. Franciszka Niepokólczyckiego, słynnego “Łupaszkę”, czyli mjr. Zygmunta Szendzielarza, dowódcę V Wileńskiej Brygady AK, narodowca Adama Doboszyńskeigo, rotmistrza Witolda Pileckiego i współoskarżonych, gen. Augusta Emila Fieldorfa “Nila” (Maślanko zgodził się z większością rzekomych dowodów “winy” gen. “Nila”). Według ostatniego delegata Rządu w Londynie na Kraj Stefana Korbońskiego, w sprawie Pileckiego i współoskarżonych “Różański postawił sprawę jasno: obowiązkiem rady obrońców [której przewodniczył Maślanko - przypis T.M. Płużańskiego] jest gromadzenie dowodów przeciw oskarżonym” (por. tamże). Niegodne zachowanie M. Maślanki, robiącego wszystko, by pogrążyć oskarżonych, których miał bronić, było tym bardziej oburzające, że on sam został uratowany od śmierci w Oświęcimiu przez słynnego narodowca Jana Mosdorfa. Podobnym do Maślanki “obrońcą”, a raczej “adwo-katem” w sprawach politycznych był inny adwokat żydowskiego pochodzenia, pracujący we wspólnej kancelarii z Maślanką – Edward Rettinger. “Bronił” on Moczarskiego i jego kolegów słowami: “(…) to było bajoro zbrodni, którego miazmaty dziś nam trują jeszcze duszę. To było bajoro zbrodni, gdzie zastygła krew lepi się jeszcze do rąk” (por. tamże). Innym tego typu pseudoobrońcą był Marian Rozenblitt, który działał już w sądownictwie polskiej armii w ZSRS. Prof. Jerzy Robert Nowak
Kryzys myślenia = Kryzys istnienia Świat współczesny (cywilizacji łacińskiej) XX-XXI wieku, balansuje na karuzeli kolejnych kryzysów wartości: ideologicznych, społecznych, gospodarczych. Najważniejszy i najbardziej destruktywny(podstępny) to jednak kryzys myślenia, który prowadzi do kryzysu świadomości. Kryzys myślenia w etapie końcowym oznaczać będzie - koniec istnienia naszej cywilizacji. Cywilizacja, w której żyjemy, jest przecież wytworem oraz logicznym rezultatem wspólnych ludzkich wysiłków: pracy koordynowanej procesem myślenia. To przecież nie zwierzęta czy pozaziemskie istoty stworzyły cywilizację. Stworzyli ją ludzie, różniący się od innych istot, przywilejem uczuć i zdolności myślenia. Patrząc na współczesność wydaje się, że ludzie coraz bardziej cofają się do poziomu świata zwierząt (lub co najwyżej bezmyślnych robotów). Zdaniem niektórych, celem nadrzędnym decydentów/wielkorządców Naszego Świata jest zamiana ludzi w żyjące roboty. Trzeba je nakarmić, zmusić do wykonywania pracy, poleceń… Różnice między zwierzęciem a robotem są oczywiste, ale to bez znaczenia. Ludzie, którzy przestaną myśleć, utracą przywilej uczuć – staną się bezwolnymi, sterowanymi automatami. („zwierzęto-robotami”). Inni stwierdzą (skłamią), że wszystko zmierza w dobrym, nieznanym ogólnie kierunku… ale ogólnie jest cool, OK. Na zasadzie „Róbta co chceta” - garb ci sam…a głupców nie zabraknie. Jest wiele powodów/przyczyn kryzysu myślenia. Lista i priorytety są różne. Oto kilka z nich:
- problemy wykształcenia, edukacji
- zanikanie komunikacji między ludzkiej
- upadek rozwoju duchowego człowieka i kultury
- warunki materialne i środowisko w którym żyjemy
- powszechne grzechy zaniechania i obojętności
Wykształcenie jest absolutnie podstawowym i wyjściowym elementem procesu myślenia. Wykształcenie (z definicji) - wszystko, co zostaje w naszej głowie, kiedy wszystko zapomnimy. Tymczasem obecnie: szkoły, uczelnie kształcą specjalistów, czasem znakomitych fachowców, ale w sumie ludzi niewykształconych. Ludzi, którzy nie potrafią myśleć i rozmawiać na żaden temat – inny niż przedmiot ich specjalizacji. Dzieje się tak, bo - Nauczyciele przestają myśleć, traktują swój zawód przedmiotowo, nie uczą myślenia. Studenci, (i ich rodzice) - w olbrzymiej większości szukają wyłącznie „papierów” - na dalsze w miarę komfortowe życie. W rezultacie cały proces wykształcenia, obecnie – jest „de facto” - produkcją bezmyślnych robotów. Zanikanie komunikacji międzyludzkiej:
Jeszcze niedawno ludzie zwyczajnie rozmawiali ze sobą, dyskutując o sprawach, problemach. Rodziny siadając do stołu rozmawiali z dziećmi, mieli na to czas. Dzisiaj, wszyscy żyją w biegu. Ludzie komunikują się ze sobą coraz bardziej w sposób techniczny. Komputer, telefon, sms. Owszem ludzie bardzo dużo gadają, ale bardzo rzadko wiedzą i mówią… o czym mówią. W domach, spożywają posiłki, oglądając TV, spędzają czas w samotności lub przy komputerze. „Mass-media”: głównie TV/radio, przekazują zmanipulowane wiadomości oraz nadają „medialną papkę”, kompletne bzdury, bezwartościowe duchowo i kulturowo, których zadaniem jest celowa demobilizacja procesów myślenia. Zwłaszcza wśród młodych pokoleń.
Wiele lat swojego dorosłego życia spędziłem poza Polską -byłem prawie wszędzie na świecie. Głównie w Australii i USA. Australia to taki „raj na ziemi”. Nieźle funkcjonująca demokracja, dobrobyt, sprawiedliwość społeczna. Kraj olbrzymi, zróżnicowany, bujna przyroda. Czysto – bez większych problemów zanieczyszczenia środowiska. Pogoda prawie zawsze łaskawa, sprzyjająca życiu. Wiele słońca, długie dni. To powoduje, że ludzie żyją „na luzie” - są życzliwi. Bo to wszystko bardzo ułatwia życie. A jednak…w tym raju jest nudno. Zastanawiałem się często - dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Pomimo wielu zalet „raju na ziemi” – w Australii- ludzie przestają myśleć, walczyć o cokolwiek. Nie mają nawet, o czym ze sobą rozmawiać. Znam języki (angielski) znakomicie, bywam w różnych środowiskach. Znam dobrze ludzi elit politycznych, naukowych, gospodarczych. Bywałem na przeróżnych imprezach, przyjęciach. Z przykrością deklaruję - najważniejszym tematem rozmów Australijczyków jest konsumpcja: np. która najlepsza restauracja, gdzie pójdziemy na lunch/kolację, kto wygra mecz footballu lub „cricketa”– jaka będzie pogoda etc. W USA i Europie Zachodniej jest bardzo podobnie. Może sport, moda czy pogoda są inne.To wszystko tematy pasywne, zastępcze, nieistotne... Nie będę się rozwodził na temat upadku rozwoju duchowego i kultury. Świat zalewany jest fundamentalizmami religijnymi z jednej strony i całkowitą abnegacją rzeczywistości z drugiej. Ludzie przestają wierzyć w cokolwiek, co nie opiera się na materializmie rzeczy doczesnych. Kultura masowa ma tyle wspólnego z twórczością, pięknem i estetyką - co masarnia z życiem. Środowisko i nasze warunki życia to sprawy oczywiste. Mają bezpośredni wpływ, działając na zasadach „sprzężenia zwrotnego” na wszelkie, twórcze procesy myślenia. Zawsze też były one motorem napędowym (lub też hamulcem) wszelkich zmian i wynalazków. Współczesne społeczeństwa cywilizacji łacińskiej, tracą zdolność samodzielnego myślenia, z rozmaitych powodów, celowych działań, często pozostających poza kontrolą świadomości. Z drugiej strony ludzie „kupują” lub przyjmują na wiarę wszystko: informacje, detale, prawdy nawet najbardziej niewiarygodne. Świat opanował konformizm, konsumpcja i materializm. Dodatkowym problemem są grzechy obojętności i zaniechania, które niejako stanowią wypadkową innych wspomnianych przyczyn kryzysu. Koło historii się zamyka!!!Ze świata wspólnoty pierwotnej – poprzez rozkwit cywilizacji – z powrotem w prymityw i bezmyślność. Niektórzy powiedzą: przecież ogromna większość ludzi, zwłaszcza dawniej też nie myślała. Ten przywilej był domeną elit politycznych i intelektualnych danego kraju. Fakt, to prawda. Ale dawniej elity kierowały narodem, niejednokrotnie dynastie, utożsamiały się z Narodem działając czasem nawet z konieczności – ale w jego interesie. Obecnie, przynajmniej nasze Polskie elity, okłamują i manipulują Naród, działają niezgodnie z Polska Racją Stanu. Zdrada!Oprócz tego obecnie jest niby demokracja, każdy obywatel ma określone prawa i obowiązki. A obowiązkiem obywateli powinno być dopilnowanie przedstawicieli Narodu, aby działali w jego interesie. A to wymaga samodzielnych procesów myślenia, zrozumienia i świadomości.
Patrząc z perspektywy naszego, Polskiego podwórka. W rezultacie zaniku procesu myślenia oraz świadomości oraz akceptacji (bez zastrzeżeń) dokonała się w Naszym Kraju, w ostatnich 23 latach transformacja ustrojowa i gospodarcza (i polityczna?). Oto krótka lista zniszczeń i skutków zaniku procesów myślenia społecznego, państwowego. A więc dokonano :
1. Powszechnego wywłaszczenia Polaków i w efekcie utraty majątku narodowego,
2. Sprzedaż kontroli (ponad 80%) nad polskimi bankami, handlem, mediami, informacją.
Wszystko w obce, nie-polskie ręce, pod kontrolę obcego kapitału.
3. Zniszczono Polski przemysł i rolnictwo, Wojsko i Służby Bezpieczeństwa.
4. Większość instytucji Państwa przestaje funkcjonować w interesie obywateli.
Wszystko niezgodnie z Polską racją stanu. A dokonuje się to wszystko na naszych oczach, z naszą akceptacją i cichym przyzwoleniem. Głównym powodem obecnej sytuacji Naszego Kraju - jest ogólnonarodowy kryzys myślenia. Quo vadis hominae? Quo vadis Poloniae? Opara
Marksowskie korzenie nazizmu Polilogizm nie jest filozofią ani teorią epistemologiczną. Jest on postawą ograniczonych umysłowo fanatyków, którzy nie wyobrażają sobie, iż ktoś mógłby być bardziej racjonalny lub bystry niż oni sami. Naziści nie opracowali polilogizmu. Rozwinęli jedynie własną jego odmianę. Do połowy dziewiętnastego wieku nikt nie śmiał podważać faktu, że struktura logiczna umysłu jest niezmienna i jednakowa dla wszystkich istot ludzkich. Wszystkie wzajemne relacje ludzi oparte są na owym założeniu jednolitości tej struktury. Możemy rozmawiać ze sobą tylko dzięki odwołaniu się do czegoś, co jest wspólne nam wszystkim, tj. do logicznej struktury rozumu. To prawda, że niektórzy mają zdolność do głębszych i bardziej wyrafinowanych rozważań niż pozostali, zaś inni, niestety, nie są w stanie pojąć procesów wnioskowania zawartych w długich ciągach dedukcyjnych. Jednak, dopóki człowiek potrafi podążać drogą myślenia dyskursywnego, zawsze będzie opierał się na tych samych, ostatecznych zasadach rozumowania, stosowanych przez wszystkich innych ludzi. Istnieją osoby, które nie umieją liczyć powyżej, trzech — lecz ich liczenie, choć ograniczone, nie różni się w swej istocie niczym od liczenia Gaussa czy Laplace’a. Żaden historyk ani podróżnik nie pokazał nam nigdy przypadku społeczności, dla której a oraz nie-a byłyby tym samym, bądź, która nie pojmowałaby różnicy między potwierdzeniem a zaprzeczeniem. Prawdą jest, iż ludzie na porządku dziennym gwałcą zasady logicznego rozumowania. Jednakże, każdy, kto fachowo zbada ich wnioskowania, będzie potrafił wskazać popełniane przez nich błędy. Dzięki temu, że wszyscy uznają te fakty za niekwestionowalne, ludzie wdają się w dyskusje, rozmawiają ze sobą, piszą listy i książki, próbują dowodzić oraz obalać twierdzenia. Gdyby było inaczej, społeczna i intelektualna współpraca byłaby niemożliwa. Nie jesteśmy nawet w stanie wyobrazić sobie świata, w którym umysły mieszkańców cechowałaby struktura logiczna odmienna od naszej. Jednakże, ów niezaprzeczalny fakt został w dziewiętnastym wieku zakwestionowany. Marks i marksiści, w tym najbardziej prominentny „proletariacki filozof” Dietzgen, nauczali, że myśl zdeterminowana jest pochodzeniem klasowym myślącego. Zaś produktem myśli nie jest prawda, lecz „ideologie”. Słowo to oznacza w kontekście filozofii marksistowskiej przykrywkę dla samolubnych interesów klasy społecznej, do której dany myśliciel przynależy. Dyskutowanie czegokolwiek z ludźmi z innej klasy społecznej jest, zatem bezużyteczne. Ideologii nie trzeba odpierać w drodze dyskursywnego rozumowania — należy je demaskowaćprzez potępienie pozycji klasowej, pochodzenia społecznego jej autorów. Tym samym marksiści nie debatują nad istotą teorii fizycznych, lecz odsłaniają jedynie „burżuazyjne” pochodzenie fizyków. Marksiści uciekli się do polilogizmu, ponieważ nie byli w stanie logicznie obalić teorii rozwiniętych przez „burżuazyjną” ekonomię lub płynących z niej wniosków demonstrujących niewykonalność socjalizmu. Jako że nie mogli racjonalnie wykazać solidności własnych idei ani ułomności idei ich adwersarzy, marksiści potępili przyjętą logikę. Sukces owego fortelu był bezprecedensowy. Pozwalał on na odrzucenie każdej racjonalnej krytyki wszelkich absurdów marksistowskiej pseudo-ekonomii i pseudo-socjologii. Tylko dzięki logicznym trikom polilogizmu etatyzm mógł zagnieździć się w umyśle współczesnego człowieka. Polilogizm jest z natury tak nonsensowny, że nie da się go spójnie doprowadzić do jego logicznych konsekwencji. Żaden marksista nie był na tyle śmiały, by wyciągnąć wszystkie wnioski, jakich wymagałyby jego poglądy w zakresie epistemologii. Zasada polilogizmu skłoniłaby, bowiem do przyjęcia konkluzji, że nauki marksizmu również nie są obiektywną prawdą, a jedynie „ideologicznymi” twierdzeniami. Jednak marksiści temu zaprzeczają. Swym doktrynom przypisują charakter prawdy absolutnej. Dietzgen wyjaśnia, iż „założenia logiki proletariackiej nie są ideą partii, lecz stanowią wynik tylko i wyłącznie czystej logiki”. Logika proletariacka nie jest „ideologią”, lecz logiką absolutną. Współcześni marksiści, którzy nazywają swą naukę socjologią wiedzy, wykazują identyczną niespójność. Jeden z ich liderów, profesor Manheim, próbuje wykazać, że istnieje grupa ludzi, „niezależnych intelektualistów”, którzy obdarzeni są darem pojmowania prawdy bez ulegania błędom ideologicznym. Profesor Manheim ma oczywiście przekonanie, że jest najprzedniejszym z owych „niezależnych intelektualistów”. Po prostu nie można obalić jego tez. Jeśli się z nim nie zgadzasz, dowodzisz tym samym, że nie należysz do owej elity „niezależnych intelektualistów”, a twoje wypowiedzi są ideologicznym nonsensem.Niemieccy nacjonaliści musieli zmierzyć się dokładnie z tym samym problemem, co marksiści. Oni także nie byli w stanie wykazać poprawności własnych twierdzeń ani udowodnić fałszu teorii ekonomii i prakseologii. Schronili się, więc pod dachem polilogizmu, przygotowanego dla nich przez marksistów. Rzecz jasna, obmyślili przy tym własną odmianę owej doktryny. Struktura logiczna umysłu, mówią, jest odmienna dla różnych nacji i ras. Każda ma swą własną logikę, a przeto także ekonomię, matematykę, fizykę itd. Jednak, nie mniej niespójnie niż profesor Manheim, profesor Tirala, jego odpowiednik w zakresie epistemologii aryjskiej, oświadcza, że jedyną prawdziwą, poprawną i trwałą logiką oraz nauką jest ta, którą uprawiają Aryjczycy. W oczach marksistów Ricardo, Freud, Bergson i Einstein mylą się, ponieważ są burżujami; w oczach nazistów natomiast mylą się, ponieważ są Żydami. Jednym z naczelnych celów nazistów jest uwolnienie aryjskiej duszy od zanieczyszczeń, jakimi są zachodnie filozofie Kartezjusza, Hume’a i Johna Stuarta Milla. Poszukują adekwatnej rasowo[1] [niem. arteigen — przyp. tłum.] niemieckiej nauki, tj. nauki adekwatnej do rasowego charakteru Niemców. Możemy rozsądnie przyjąć hipotezę, że możliwości intelektualne człowieka są rezultatem właściwości jego ciała. Naturalnie nie możemy dowieść jej poprawności, lecz niemożliwe jest także wykazanie słuszności poglądu przeciwnego, wyrażonego w hipotezie teologicznej. Musimy przyznać, iż nie wiemy, w jaki sposób w procesach fizjologicznych powstaje myśl. Mamy pewne ogólne pojęcie o efektach urazów i uszkodzeń określonych narządów; wiemy, że takie obrażenia mogą ograniczyć bądź całkowicie pozbawić człowieka zdolności i funkcji umysłowych. To jednak wszystko. Przekonywanie, że nauki przyrodnicze dostarczają nam jakiekolwiek wiedzy odnośnie do rzekomej różnorodności struktury logicznej umysłu, byłoby niczym innym, jak tylko zuchwałym oszustwem. Polilogizmu nie da się wywieść z fizjologii, anatomii czy innej dziedziny nauk przyrodniczych. Zarówno polilogizm marksistowski, jak i nazistowski, nigdy nie wyszedł poza stwierdzenie, że struktura logiczna umysłu jest inna dla różnych klas lub ras. Nigdy nie podjęto się próby dokładnego pokazania, w czym logika proletariuszy różni się od logiki burżuazji albo, w czym logika Aryjczyków różni się od logiki Żydów lub Brytyjczyków. Demaskacja rasowego pochodzenia autorów nie wystarczy, by hurtem odrzucać Ricardiańską teorię kosztów komparatywnych czy teorię względności Einsteina. Najpierw trzeba by opracować system logiki aryjskiej inny od logiki nie-aryjskiej. Następnie konieczne byłoby zbadanie krok po kroku obu tych teorii i wskazanie, które ich wnioskowania — mimo iż poprawne z punktu widzenia logiki nie-aryjskiej — są błędne z punktu widzenia logiki aryjskiej. I w końcu, należałoby wyjaśnić, do jakich konkluzji musiałoby doprowadzić zastąpienie nie-aryjskiego rozumowania prawidłowym rozumowaniem aryjskim. Jednak wszystko to nigdy przez nikogo nie zostało, ani nie zostanie, dokonane. Gadatliwy obrońca rasizmu i aryjskiego polilogizmu, profesor Tirala, nie mówi ani słowa na temat różnicy między logiką aryjską i nie-aryjską. Prezentując doktrynę polilogizmu — zarówno marksistowską, jak i aryjską lub jakąkolwiek inną — nigdy nie wdano się w szczegóły.
Polilogizm ma szczególną metodę radzenia sobie z głosami sprzeciwu. Jeżeli jego zwolennicy nie zdołają zdemaskować pochodzenia oponenta, przyszywają mu zwyczajnie łatkę zdrajcy. Marksiści i naziści znają tylko dwie kategorie adwersarzy. Obcy — czy to członkowie nieproletariackiej klasy czy nie-aryjskiej rasy — są w błędzie, ponieważ są obcy. Natomiast przeciwnicy o proletariackim lub aryjskim pochodzeniu są w błędzie, ponieważ są zdrajcami. W ten sposób zbywa się lekko fakt niezgody pomiędzy członkami tego, co nazywa się swoją klasą lub rasą. Naziści przeciwstawiają ekonomii żydowskiej i anglosaskiej ekonomię niemiecką. Jednak to, co określają owym terminem, w ogóle nie różni się od niektórych trendów w ekonomii zagranicznej. Rozwinięta została na bazie nauk Sismondiego (Szwajcara) oraz francuskich i brytyjskich socjalistów. Część starszych przedstawicieli owej rzekomej ekonomii niemieckiej przeniosła jedynie na grunt niemiecki myśl zagranicznych autorów. Frederick List zapożyczył idee Alexandra Hamiltona, a Hildebrand i Brentano doktrynę brytyjskiego socjalizmu. Adekwatna rasowo ekonomia niemiecka jest niemal identyczna w stosunku do podobnych kierunków w innych państwach, np. amerykańskiego instytucjonalizmu. Z drugiej zaś strony to, co naziści nazywają ekonomią zachodnią, a więc rzecz rasowo obca [niem. artfremd — przyp. tłum.], w dużym stopniu stanowi osiągnięcia osób, którym nawet oni nie są w stanie odmówić niemieckości. Nazistowscy ekonomiści zmarnowali wiele czasu na badania drzewa genealogicznego Carla Mengera w poszukiwaniu żydowskich przodków — nie odnieśli sukcesu. Nonsensem jest tłumaczenie, że konflikt między teorią ekonomii z jednej strony a instytucjonalizmem i empiryzmem historycznym z drugiej stanowi spór na tle rasowym czy narodowym. Polilogizm nie jest filozofią ani teorią epistemologiczną. Jest on postawą ograniczonych umysłowo fanatyków, którzy nie wyobrażają sobie, iż ktoś mógłby być bardziej racjonalny lub bystry niż oni sami. Polilogizm nie jest także naukowy. Stanowi raczej zastąpienie rozumowania i nauki uprzedzeniami. Jest to charakterystyczna cecha mentalności epoki chaosu.
[1] Słowo arteigen jest jednym z wielu niemieckich terminów ukutych przez nazistów. Stanowi ono zasadnicze pojęcie ich polilogizmu. Jego przeciwieństwem jest artfremd – „obcy charakterowi rasowemu”. Kryteriami nauki i poznania nie jest już prawda bądź fałsz, alearteigen lub artfremd.
Autor: Ludwig von Mises Tłumaczenie: Dawid Świonder
Tragedia „Tadeusza Kościuszki” To była największa katastrofa lotnicza w Polsce po II wojnie. Rejsowy samolot PLL LOT „Tadeusz Kościuszko” kursujący na linii transatlantyckiej rozbił się ponad godzinę po starcie z warszawskiego lotniska. Zginęło 172 pasażerów i 11 członków załogi. Z zapisów czarnej skrzynki wynika, że dowodzący załogą kpt.
Zygmunt Pawlaczyk i drugi pilot mjr Leopold Karcher do końca zachowywali się jak profesjonaliści. Ostatnie słowa Pawlaczyka, które o godz. 11.12 usłyszeli kontrolerzy lotów na Okęciu, brzmiały: „Cześć! Giniemy!”. Tragedia zaczęła się w 23. Minucie lotu, nad miejscowością Warlubie. To wtedy nastąpiła eksplozja silnika numer 2, w wyniku, której uszkodzeniu uległ również silnik numer 1 oraz tylna część kadłuba. Piloci jeszcze przez pół godziny walczyli o bezpieczne lądowanie maszyny. Niestety, mniej więcej 5 kilometrów przed lotniskiem samolot runął na skraj Lasu Kabackiego i rozpadł się na setki kawałków. Do zbadania przyczyn katastrofy ówczesny prezes Rady Ministrów Zbigniew
Messner powołał specjalną komisję rządową pod przewodnictwem wiceministra Zbigniewa Szałajdy. Jej pierwsze posiedzenie odbyło się 11 maja 1987 roku. Ostatecznie komisja stwierdziła, że bezpośrednią przyczyną katastrofy było „zniszczenie jednego z silników, które nastąpiło w chwili, gdy samolot Ił-62 M SP-LBG znajdował się na wysokości 9200 metrów w rejonie Grudziądza”. Opinie specjalistów są zgodne: ogólnikowe stwierdzenie o awarii silnika spowodowane było chęcią niezadrażniania stosunków z rosyjskim sąsiadem. Co więcej, wbrew temu, co podano w oficjalnym komunikacie komisji, że w czasie jej prac obecni byli specjaliści ze strony producenta samolotu i silników, w rzeczywistości komisja nie dysponowała potrzebną dokumentacją techniczną samolotu. Wszelkie obliczenia trzeba było przeprowadzać od podstaw. Dopiero po latach zaczęły się w mediach pojawiać opinie polskich specjalistów, że twierdzenia strony rosyjskiej o złej eksploatacji fatalnego iła są fałszywe. Ale i wcześniej istniały raporty polskich inspektorów, że wina leży całkowicie po stronie Rosjan, konkretnie tamtejszych konstruktorów i wykonawców. Strategiczny sojusz polsko-radziecki wymagał jednak ocenzurowania prawdy. A opinia fachowców nie pozostawiała jakichkolwiek złudzeń: w trakcie budowy silnika Rosjanie wprowadzili kilka poprawek technicznych, m.in. wywiercili w tzw. bieżni silnika otwory. Miały one zapewnić lepsze smarowanie urządzenia, a w rzeczywistości doprowadziły do tak „znacznego” zużycia łożysk, że w wyniku wysokiej – sięgającej ponad 1000 stopni Celsjusza – temperatury, doszło do urwania wału. Można, zatem wywnioskować, że bezpośrednią przyczyną katastrofy „Kościuszki” była absurdalna myśl techniczna realnego socjalizmu, która na pierwszym miejscu stawiała wykonanie planu, a nie, jakość produktu. „Lataj iłem, będziesz pyłem” – takie wyjątkowo trafne powiedzonko krążyło wówczas wśród zdruzgotanych wypadkiem Polaków. Historycy PRL-u podkreślają, że członkowie komisji Szałajdy znajdowali się pod wielką polityczną presją. I że sprawa ostatecznych wniosków miała swoje konsekwencje. W sprawie raportu odbyło się nawet spotkanie na Kremlu członków polskiej komisji, z Szałajdą na czele, z przedstawicielami rosyjskiej wierchuszki i kadrą inżynierską. Odbyła się gwałtowna dyskusja, podczas której Rosjanie nie potrafili obalić dowodów strony polskiej na temat winy producenta silników. „Dwudniowe rozmowy przebiegały w nieprzyjaznej atmosferze” – wspominał jeden z jej uczestników, Antoni Milkiewicz, i zakończyły się ogólnikowym dokumentem podpisanym przez wiceministrów obu państw. Po latach wiemy znacznie więcej także o ostatnich chwilach lotu „Tadeusza Kościuszki”. Niedawno został opublikowany zapis rozmów załogi z wieżą kontroli lotów. Wynika z nich, że zanim kpt. Pawlaczyk zdecydował się lądować w Warszawie, sugerowano mu możliwość lądowania na lotnisku w Modlinie. Nic z tego jednak nie wyszło, i to zdecydowanie z powodów politycznych. Modlińskie lotnisko należało całkowicie do Wojska Polskiego i cywilne samoloty nie były tam mile widziane. Tomasz Hypki, specjalista od katastrof lotniczych, uważa nawet, że gdyby udało się wtedy posadzić samolot w Modlinie, przynajmniej część pasażerów mogłaby się uratować. Po katastrofie w Lesie Kabackim władze zaczęły jednak baczniej przyglądać się temu, czym dysponuje LOT. Zwiększono kontrolę techniczną silników, zarówno starych, jak i nowych, samoloty zostały wyposażone w specjalny system pomiaru drgań, informujący o możliwości awarii, zmieniono też procedury. Od 1987 roku tabor lotniczy zaczął przechodzić regularne przeglądy, by nie dopuścić do całkowitego wyeksploatowania maszyn. Ostatnie feralne Iły-62 M zniknęły z polskiej floty pod koniec lat 80. Ostatni, w lutym 1992 roku, trafił na Ukrainę. LUCJAN STRZYGA
Czy EBC i KE wydrukowały już drachmy dla Grecji? Obywatele Niemiec oczekują od rządu bycia „przygotowanym na każdą sytuację”! Przygotowania do wyborów w Grecji posuwają się na wielu frontach. Z jednej strony występuje silny nacisk na Greków, aby nie ryzykowali poprzez popieranie nowych ugrupowań, a z drugiej strony trwa przygotowanie logistyczne państw i banków na ewentualność ogłoszenia bankructwa przez Grecję i ewentualne jej wystąpienie z dławiącego ją euro - Grexit. W ile w artykule WSJ „Cost of Losing Athens Can't Be Calculated” jest podane, że bezpośrednie straty kapitałowe dla Francji będą wynosiły €66,4 mld, a Niemiec €89,8 mld to szacunki pośrednie nie są już tak precyzyjne, bo jedynie szacowane są na poziomie minimum €1 bln. Ubiegły poniedziałek dał wszystkim wiele do myślenia, kiedy to w ciągu zaledwie jednego dnia Grecy wyjęli ze swoich kont €700 mln, a Anglicy w obawie o kondycję banków hiszpańskich w piątek wycofali £200 mln z Banco Santander w następstwie ogłoszonego ratingu. Koszty niepewności będą Europę kosztowały coraz więcej w sytuacji, kiedy obywatele obawiają się że któregoś pięknego dnia obudzą się i dowiedzą że ich oszczędności w euro które mieli wczoraj obecnie są w drachmach, pesetach czy lirach. Jak podaje Gabriele Steinhauser w artykule WSJ „Experts Try to Chart Path for Exit From Currency” taka operacja, jeśli się odbędzie to nastąpi podczas długiego weekendu, kiedy to wszystkie automaty bankowe będą nieczynne, a bankierzy będą się męczyli z zamianą elektronicznych zapisów. Niemniej już następnego dnia wartość waluty spadnie i np. dopiero po osłabieniu o przynajmniej 40% drachma osiągnie punkt równowagi popytu z podażą. David Enrich, Sara Schaefer Munoz i Charles Forelle w dzisiejszym artykule WSJ „Europe Banks Fear a Flight” szybko podliczyli, że o ile w Portugalii 21% z €133 mld depozytów może być w każdej chwili wycofane, to w Hiszpanii jest ich 30% z €1,55 bln, a we Włoszech aż 48% - €990 mld z €2,05 bln depozytów. Bazując na obserwacjach z Argentyny początku wieku w zeszłym tygodniu Stefan Niediakov z Citigroup podał, że w przypadku opuszczenia Grecji strefy euro banki Irlandii, Portugalii, Hiszpanii i Włoch mogą szybko stracić między €80 mld a €340 mld depozytów. A najbardziej zagrożona obecnie Hiszpania musi się liczyć z odpływem od €38 mld do €130 mld depozytów wytransferowanych do „skarpetki”, lub przelanych do Niemiec lub innego bezpieczniejszego kraju. I choć indagowani przez WSJ przedstawiciele greckiego sektora bankowego przyznawali, że na obecną chwilę „dają sobie radę” z wycofaniami depozytów to w przypadku ich nasilenia sytuacja jest nie do opanowania: "If it reaches large dimensions then it's not solvable". Powoduje to, że jak obliczył J.P. Morgan w swojej analizie całkowita ekspozycja na ryzyko euro jest w UE olbrzymia i w Hiszpanii wynosi aż €2,8 bln, a we Włoszech €3,5 bln, a sam Target2 rozliczający operacje płatnicze tylko tych dwóch krajów wynosi ponad €0,5 bln. Jeszcze nie tak dawno, gdy prezentowałem hipotezę o tym, że co bardziej zapobiegliwe kraje są już przygotowane do wydrukowania własnych walut w miejsce euro z odpowiedzi części internautów wynikało, że traktują takie spekulacje na równi z innymi teoriami spiskowymi. W tych rozważaniach informowałem o przewagach, jakie mają te kraje eurolandu, które posiadają własne drukarnie banknotów – do tych krajów należy i Grecja. A tu podczas weekendu nastąpił cały wysyp informacji, że na taki scenariusz są przygotowane od dawna i to nie tylko przez drukarnie krajowe, ale i przedsiębiorstwa międzynarodowe pragnące służyć pomocą w przypadku takiej ewentualności. Jak podawał w artykule WSJ „Europe Weighs Exit Scenario” Brian Blackstone, Matina Stevis i Stephen Fidler wprawdzie Bank Grecji nie zaprzeczył na pytanie czy są przygotowani do wydrukowania drachm o tyle, co wzbudziło duże zdziwienie, potwierdziła to firma angielska De La Rue PLC. Jak podała agencja Reuters, powołując się na anonimowe źródła, do drukowania drachmy przygotowana jest już brytyjska drukarnia De La Rue, największy prywatny producent banknotów na świecie, pracujący na zlecenie ponad 150 krajów. A jak podał Times of London jest ona przygotowana do wydrukowania drachm, mimo że jej przedstawiciel podał że przygotowania nie nastąpiły na wniosek strony greckiej. Jak podają autorzy artykułu przygotowanie do druku nowych banknotów trwa miesiące i nie jest jasne, od kiedy Anglicy do tej operacji się przygotowują. O ile do spekulacji należy przypuszczenie, że za całą logistyką stoi EBC, to zastanowić musi opinia komisarza handlu Karel De Gucht zamieszczona w belgijskim dzienniku mówiąca o tym, że Komisja Europejska i EBC musi pracować nad scenariuszami awaryjnymi w sytuacji, kiedy Grecy sami ich nie posiadają („working on emergency scenarios if Greece does not make it”). Ponadto Herman Van Rompuy i Manuel Barroso poprzez stwierdzenia, że nie będą komentowali planu B („We never comment on Plan 'B'”) potwierdzają istnienie takich przygotowań. W tym kontekście charakterystyczne jest powtarzanie przez rzecznika ministerstwa finansów Niemiec stwierdzenia Wolfganga Schauble, że obywatele oczekują od nich, aby byli przygotowani na każdą ewentualność („Our citizens expect us to be prepared for every eventuality”), i żal, że w Polce nie tylko brak jest planów awaryjnych, ale i nie stawia się w ten sposób powinności państwa. O tym, że korporacje światowe do rozpadu euro są przygotowane od dawna świadczy artykuł Financial Times’a sprzed paru miesięcy „Businesses plan for possible end of euro”. W nim Tony Barber z Londynu i Daniel Dombey z Istambułu informowali, że międzynarodowe korporacje przygotowują plany plany awaryjne na takową ewentualność. Podczas gdy informacje czerpali z dziesiątek rozmów przeprowadzonych z decydentami. Między innymi Andrew Morgan, prezes Diageo Europe zwracał uwagę na fakt, że dewaluacja walut spowoduje wzrost kosztów importu. Przypominając, że dbanie aktywa płynne już skłoniła Siemensa do założenia własnego banku jedynie w celu umożliwienia zdeponowania swoich środków w EBC. Doradcy cały czas przypominają o konieczności pamiętania o legalnych konsekwencjach rozpadu Eurostrefy dla umów i kredytów międzynarodowych. Jean Pisani-Ferry dyrektor Bruegel think-tanku z Brukseli uważa że biznes wycenia już ten scenariusz: „Market participants and, increasingly, real businesses are pricing in a break-up scenario”. Instrumenty finansowe już dawniej wyceniały koszt rozpadu euro zakładając jego 25%-owe prawdopodobieństwo. I że Niemcy w tych analizach przodują gdyż nie tylko Siemens, ale i Volkswagen przeprowadził analogiczne analizy. Jak powiedział Jürgen Dieter Hoffmann z Volkswagen Autoeuropa w Portugalii analizy dotyczące zastąpienia w Lizbonie euro escudo zostały poczynione i konkluzja jest taka, że powrót do walut narodowych jest do opanowania: “We have made a first rough analysis about the consequences of the discontinuation of the euro as the Portuguese currency […] The conclusion is that overall the impact would not be so negative to our company, as we are mainly an exporter and belong to a worldwide group.” W tym samym czasie Polska udziela wielomiliardowej pożyczki na pomoc dla krajów euro, sama za jedynie opcję takowej płaci setki milionów rocznie, zamiast wzorem Niemiec przygotować się do zneutralizowania konsekwencji zamieszania na rynku gdyż i nasi „obywatele oczekują od nich, aby byli przygotowani na każdą ewentualność”. Cezary Mech
Grecki mały brat Grecję paraliżuje poważny kryzys gospodarczy. Reakcje są różne. W mediach pojawiają się głównie informacje o czynach desperackich (samobójstwa) oraz lewackich (demonstracje, podpalenia i inne ataki na banki, przedsiębiorstwa i hotele). Tymczasem odzywa się też patriotyzm. Na przykład na oficjalnej mszy świętej Wielkanocnej w prawosławnej katedrze (pod wezwaniem św. Dionizego Areopagity) w Atenach wierni spontanicznie zaśpiewali hymn narodowy zamiast pieśni kościelnej, czego spodziewał się koncelebrujący mszę arcybiskup i zgromadzeni politycy. Grecja to nie Polska, tam religia i patriotyzm nie łączą się tak automatycznie. Za to kościół prawosławny i władza – jak najbardziej. To przecież tradycja bizantyjska. Spontaniczny śpiew odzwierciedla odruch ludzi szukających oparcia we wspólnocie narodowej w ciężkich czasach. Ale również oddaje brak zaufania przeciętnego Greka do władzy. Elita rządząca ma jedną receptę na kryzys: zaciskanie pasa. Ludzie jednak nie widzą, żeby owa elita sama pasa zaciskała. Co więcej, krytykują ją za uleganie cerberowi, czyli trójgłowemu psu, stróżowi Hadesu: Międzynarodowemu Funduszowi Walutowemu, Europejskiemu Bankowi Centralnemu oraz Komisji Europejskiej. Ludzie spodziewają się cudu. Ktoś musi Grecji pomóc. Unia Europejska, czyli Niemcy? Ulica reaguje na Berlin niechętnie, a populiści i narodowcy wręcz wrogo. Szepcze się o chińskich pieniądzach. Pojawiły się plotki o tym, że Pekin chce kupić port Pireus. Czy to prawda, nie wiadomo. Jak Chińczycy zainwestują w infrastrukturę i Grekom dadzą pracę, to na krótką metę nie ma się, o co martwić. Ale jeśli Chiny sprowadzą własnych robotników (właściwie niewolników) oraz wezmą sobie do pomocy miejscowych kompradorów, aby przekupywać polityków i naginać system dla swych potrzeb, wtedy będzie kiepsko. Tak czy owak, na dłuższą metę – trzeba zostawić możliwość nacjonalizacji portu. Chińczycy przecież nie rozmontują infrastruktury i nie zaciągną do Szanghaju. Jeśli nie Chiny, to, kto zbawi Grecję? Wielu oczekuje na interwencję Rosji. W końcu Ateny i Moskwa od lat pieszczą się w „specjalnych relacjach”. Jeszcze w czasie zimnej wojny greckie elity w rozmaity sposób pomagały Sowietom w kontaktach z Zachodem. To były takie tylne drzwi do NATO, USA i pra-UE. Teraz to jeszcze bardziej się nasiliło. Na przykład podczas wizyty w Moskwie w 2006 r. minister spraw zagranicznych Dora Bakogiannis perorowała o „wiodącej roli” swego kraju w stosunkach z post-Sowiecją, która jest „naturalnym partnerem” dla Grecji. Niedługo potem podczas oficjalnej wizyty w Grecji Putin stwierdził, że „dialog rosyjsko-grecki rozwija się tak dynamicznie jak zawsze. A stosunki między naszymi krajami są stabilne i mają bardzo dobre perspektywy. Handel, wymiana gospodarcza i współpraca inwestycyjna posuwają się do przodu. Zgadzam się z panem prezydentem [Karlosem Papouliasem], że mogłyby one się jeszcze bardziej natężyć”. Rosja ma w Grecji dobrze. Po pierwsze jest pewna kompatybilność kulturowa oparta na wspólnej wierze prawosławnej. Prawosławie jest ważnym narzędziem wpływów na świecie. Działalność rosyjskich duchownych jest skoordynowana z kremlowskimi służbami specjalnymi i MSZ. Jak podał Daniel P. Payne, Putin polecił, aby MSZ „współpracowało z braterskimi kościołami, aby chronić duchowe bezpieczeństwo diaspory rosyjskiej przed nieprawosławnymi religiami, a szczególnie przed laicyzacją”. Państwo sponsoruje wyjazdy zagraniczne moskiewskiego patriarchy, w tym do Grecji, gdzie się go ciepło podejmuje. I odwrotnie: prawosławny kler grecki ciągnie do Rosji. Ostatnio zresztą nastąpiła mała wpadka – jeden z takich gości, mnich Efraim z góry Athos, który chwalił się bliskimi kontaktami z rosyjskim prezydentem i innymi prominentami, został właśnie skazany za próbę nielegalnego handlu państwową ziemią. Na razie siedzi w więzieniu. Ciekawe, komu sprzedawał? Pytanie retoryczne. Może właśnie, dlatego Putin odwołał swą obecność na tegorocznej mszy Wielkanocnej w Grecji? Wybierał się przecież. Po drugie post-Sowieci lubią greckie klimaty ze względu na turystykę oraz jako miejsce inwestowania czy legalizowania pieniędzy. Sam Putin kupił sobie za milion euro w Kranidi nadmorską willę i często zabawia się w nurkowanie w okolicy. Władca Kremla poszedł w ślady wielu innych Rosjan, którzy używają wywczasów w Grecji. Czasami robi się o tym głośno – jak np. wtedy, gdy podczas nieudanego zamachu na jednego z szefów postsowieckiej mafii odrąbano głowę jego dziewczynie w ekskluzywnym pałacyku. Po trzecie raczej poprawnie funkcjonują rosyjsko-greckie powiązania w dziedzinie energetyki. Kreml wspiera Ateny w sporze z Turkami o prawo do wydobywania gazu w okolicach Cypru. W przedsięwzięcie zaangażowane są rosyjskie firmy Novatek i Gazprom. Ponadto Gazprom chce kupić greckie firmy energetyczne DEPA i DESFA, których prywatyzację surowo zaleca wyżej wspomniany cerber. Ale przejęcie tych firm przez Rosjan byłoby ciosem dla wysiłków zaopatrzenia Europy w gaz z Morza Kaspijskiego. Od jakiegoś czasu negocjuje się też budowę rurociągu Burgas–Aleksandrupolis (B-A), nitki rosyjskiego Gazociągu Południowego (South Stream), którym popłynie ropa i gaz do UE. Kreml stara się swoją politykę energetyczną zintegrować również z istniejącą infrastrukturą, choćby rurociągiem Posejdon wiodącym z Grecji do Włoch, nie mówiąc już o Nabucco, który być może o Grecję zawadzi. Podczas ostatnich rozmów o B-A Putin obiecał, że jeśli projekt pójdzie pomyślnie, to Rosja pomoże w sprawie długu greckiego. Moskwa jest też gorąco zainteresowana ateńskimi przetargami państwowymi. Rosjanie obiecują samofinansowanie. Greckie elity myślą, że nie mają wyjścia. Lecz najważniejsze jest to, że Moskwa ma łatwy dostęp do greckich elit. W Atenach od 50 lat rządzą dwa klany: Papandreu i Karamanlis. Oba rody są skorumpowane i etatystyczne. Mają dużo wspólnego z postsowieckimi władcami Rosji, chociaż naturalnie sternicy Grecji nie wywodzą się ze środowiska skalanego ludobójstwem. Federacja Rosyjska to ulubiony cel pielgrzymek politycznych greckich polityków. Konserwatywny premier Kostas Karamanlis i socjalistyczny szef rządu ateńskiego George A. Papandreu podróżowali do Moskwy częściej niż gdziekolwiek indziej. Co więcej, każdy z nich wybrał Kreml, jako cel swojej pierwszej wizyty zagranicznej po sformowaniu gabinetów. Rosjanie dostają od nich właściwie cokolwiek chcą. Teraz pora, aby Putin odwzajemnił się Grecji. Ale, jak wie to doskonale Polska, Rosja chętnie bierze, lecz raczej nie spieszy się z dawaniem. Moskwa może Grekom przysłać 60 000 par butów. Do podzelowania. Marek Jan Chodakiewicz
Wspólna Polska? Profesor Wiesław Binienda: "Tak, boję się o swoje bezpieczeństwo. Nie ukrywam tego i mam w Polsce ochronę" Profesor Wiesław Binienda, uznany naukowiec badający zachowania materiałów, przedstawił wczoraj na otwartym spotkaniu zaprezentowanym przez warszawski Klub "Gazety Polskiej" wyniki swoich badań. Na naszym portalu przeprowadziliśmy z tego ważnego wydarzenia relację na żywo. Tu przypomnijmy tylko konkluzję: brzoza w Smoleńsku żadnym sposobem nie mogła wyrwać skrzydła tupolewa, którym leciała polska elita ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim. I to pomimo zastosowania przez profesora wskaźników zawyżających twardość brzozy i zaniżającą siłę i wytrzymałość samolotu! Co więcej, jeżeli skrzydło miałoby upaść tam gdzie spadło, to musiało odpaść na wysokości 26 metrów, a nie jak twierdzą Rosjanie, kilkunastu metrów! I trzeci wniosek - jeśli wydarzenia miałby wyglądać tak jak dowodzi MAK, to samolot powinien wyryć w leśnym terenie kilkunastometrowej szerokości pas. A nie było po tym śladu - cy wynika ze zdjęć satelitarnych! Po spotkaniu profesor odpowiadał na pytania z sali, zadawane na kartkach i odczytywane przez redaktora naczelnego "Gazety Polskiej" Tomasza Sakiewicza. Jedno z nich brzmiało: Czy nie boi się pan o swoje bezpieczeństwo?
Profesor Wiesław Binienda, na co dzień mieszkający i pracujący w Stanach Zjednoczonych, odpowiedział:
Boję się, co będę ukrywał, jak najbardziej się boję. Mam panów, którzy mnie tu pilnują, więc myślę, że będzie OK. Faktem jest, iż dostałem bardzo wiele pogróżek. Mogę je ignorować, ale moja żona powiedziała: "lepiej nie ignoruj".
Wcześniej profesor opowiadał o donosach, jakie nadchodzą na niego. Jak mówił, są wysyłane falami, wyraźnie organizowane. Dodał:
Władze polskie, rząd polski powinien zachęcać naukowców do tego by pracowali nad tym tematem, powinien tez udostępnić rysunki techniczne samolotu - mówi profesor. Sala zareagowała gorzkim śmiechem. Naukowiec dodaje:
Tak jest w Stanach Zjednoczonych, moja uczelnia zachęca mnie bym nad tym pracował. Mój szef przyszedł do mnie i pogratulował mi po jednym z donosów na mnie, bo takie dochodzą: "Widzę, że pan robi dobrą, ważną rzecz".
Zapytany przez inną osobę z sali o niszczenie przez Rosjan wraku tupolewa, wybijanie szyb, pocięcie na kawałki, potem wystawianie go na deszcz i słońce, wreszcie "wypucowanie" chemikaliami, stwierdził:
Odpowiem tak - to nie pada deszcz, to plują nam w twarz. Wracając jednak do wątku ochrony - fakt, że polski naukowiec angażujący się w wyjaśnienie tragedii smoleńskiej musi w naszym kraju być pod ochroną mówi o obecnej sytuacji dużo więcej niż niejeden sążnisty artykuł. Gim zespół wPolityce.pl
Bardzo mocne argumenty dr. inż. Grzegorza Szuladzińskiego na rzecz hipotezy o wybuchach w Tu-154, które doprowadziły do katastrofy w Smoleńsku Dr inż Grzegorz Szuladziński w rozmowie z dziennikarzami Gazety Polskiej Codziennie przedstawia mocne argumenty uzasadniające hipotezę o dwóch wybuchach w Tu-154, który przy próbie podejścia do lądowania rozbił się 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku. Fragmenty samolotu były rozrzucone na dużej przestrzeni, co wyraźnie wzmacnia hipotezę o jego rozpadzie na wysokości parudziesięciu metrów. Gdyby maszyna rozpadła się na ziemi, obszar, na którym znajdowano potem szczątki Tu-154 byłby znacznie mniejszy - podkreśla Szuladziński. Szuladziński wskazuje również, że hipotezę o wybuchu potwierdza duża liczba małych odłamów - kilkucentymetrowych kawałków wraku, które odnajdywano na miejscu katastrofy - co jest typowe dla skutków działania materiałów wybuchowych. Obecności odłamków w tak ogromnej liczbie nie da się inaczej wytłumaczyć, chyba, że uderzeniem w sztywną przeszkodę, z wielką prędkością. W tym wypadku, nie było ani żadnej sztywnej przeszkody, ani wystarczająco dużej prędkości, bo samolot leciał ok. 270 km/h - uzasadnia ekspert parlamentarnego zespołu ds. zbadania katastrofy Zdaniem eksperta parlamentarnego zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej wszystko wskazuje, że do katastrofy samoloty doprowadził wybuch wysokoenergetycznego materiału wybuchowego. Taki wybuch doprowadza do powstania silnej fali uderzeniowej, która rozchodzi się od źródła eksplozji, w związku, z czym największemu zniszczeniu ulegają elementy znajdujące się najbliżej tego źródła. Zniszczenia kadłuba - m.in. "wydmuchnięcie" jego elementów - wskazują na użycie właśnie takiego materiału. MiKo, Gazeta Polska Codziennie
PROSZĄ O LITOŚĆ JE Bronisław Komorowski wystąpił z apelem do wszystkim sił politycznych na Ukrainie o zmiany w prawie, by wyeliminować przepisy umożliwiające karanie za działalność polityczną „w oparciu o prawo karne”. Zareagowałem na to tekstem: „Rozumiem Pana, Panie Prezydencie!”. Bo też jest to postulat całkowicie zrozumiały. Poparł go nawet WCzc. Jarosław Kaczyński. Popiera go cała polska klasa polityczna. „Nasi politycy” w panice. Wybory na Słowacji i w Grecji pokazują, że cała Banda Czworga może nie uzyskać w nadciągających wyborach 30% głosów. A to oznacza, że ci tzw. „politycy” będą mogli powędrować (wzorem p. Julii Tymoszenko) do kryminału – za np. obrabowanie kandydatów na emerytów, za podpisanie skandalicznej umowy z „GazProm”-em, za wydatkowanie dziesiątków miliardów na „walkę z Globalnym Ociepleniem”, za wdrażanie „unijnych dyrektyw” powodujących w Polsce straty idące w setki miliardów, za bezczelne „polityczne” decyzje budowy wszystkich obiektów związanych z Euro2012 bez przetargów, za branie łapówek od Unii i obcych rządów. I dlatego właśnie tak im zależy, by to wszystko traktować nie jak pospolite szwindle podlegające kodeksowi karnemu – lecz jako „działalność polityczną” (za którą mogą ponieść odpowiedzialność tylko w tym sensie, że nie zostaną wybrani). A Republika Ukraińska za wzięcie przez p. Tymoszenko łapówki od „GazProm”-u, co jest tak uświęconym prawem dzisiejszych „polityków” jak „prawo pierwszej nocy” w feudalizmie – wsadziła Ją do więzienia. To niebezpieczny dla rozkradających całą Europę d***kratów precedens. Stąd oburzenie federastów. Taki jest też sens apelu JE Bronisława Komorowskiego – reprezentującego w tym zakresie niewątpliwie wolę całej „polskiej klasy politycznej”. Pan Prezydent mówi zresztą otwartym tekstem: „Polska wspierała i wspiera europejskie aspiracje Ukrainy”. Czyli: niedługo moglibyście kraść na taką skalę i z takim rozmachem, jak my to robimy w Brukseli. Natomiast, jeśli będziecie więzić Piękną Julię – to: „Z największym niepokojem dostrzegam narastające zagrożenie poważnego opóźnienia bądź nawet całkowitego wstrzymania procesu podpisania i ratyfikacji umowy stowarzyszeniowej Ukrainy z Unią Europejską”. Czyli będą mogli rozkradać kraj nadal tylko prymitywnymi, wschodnioeuropejskimi metodami, w porozumieniu z mafią i innymi podejrzanymi typami. W piątek Sejm uchwalił ustawę obrabowującą z pieniędzy zwłaszcza kobiety: przeciętna Polka straci na tym około 150 tys. zł!!! Mężczyźni stracą mniej: niecałe 100 tys. zł. Senat to zapewne klepnie – Pan Prezydent chyba też. Nadzieja w Trybunale Konstytucyjnym... Jednak wszyscy, którzy głosowali za ustawą o podniesieniu wieku emerytalnego, i ci, którzy ją podpisali – w wolnej Polsce powędrują pod sąd! Bo rabunek – to akt kryminalny. I dlatego ONI tak się boją, że – jak na Ukrainie – wykorzystamy przeciwko NIM Kodeks Karny! Aha – i proszę nie wierzyć PiSowi, który obiecuje, że tę ustawę odwoła. To oszuści! Obiecywali bronić suwerenności Polski? Obiecywali... I co? Jarosław Kaczyński wynegocjował Traktat Lizboński, PiS za nim głosowało (i szefowie Solidarnej Polski też!!), a śp. Lech Kaczyński go podpisał... Tu będzie to samo: gdyby PiS (nie daj Boże!) wygrało, to oświadczą (ze smutkiem w oczach, a jakże!!), że niestety: już nie da się przywrócić starej ustawy. Nie mam najmniejszej wątpliwości! Pamiętacie, jak p. mec. Jan Olszewski grzmiał przeciwko podwyżkom cen energii? A potem został premierem i... znów te ceny podniósł. „Przez pomyłkę”, bo „zastał projekt w szufladzie”. Ale podwyżki nie cofnął! Miejsce kliki Kaczyński-Tusk jest w kryminale! Dał nam przykład Janukowycz, jak ICH wsadzać mamy! JKM
DZIEL I RZĄDŹ! Tak brzmiała dewiza Rzymian: „Divide& Impera!”. Skłócić ludy Imperium, ponapuszczać na siebie – i pobierać od nich opłaty za rządzenie. To samo robią służby specjalne, które założyły III Rzeczpospolitą. Jest to – podobnie jak Rzym starożytny – państwo niewolnicze. Nowość polega na tym, że niewolnikom wolno raz na cztery lata wybrać sobie Pana. I jeśli wybierzemy sobie np. WCzc. Jarosława Kaczyńskiego, to nasze dzieci będą miały obowiązkowo dziesięć lekcji religii w tygodniu. A jeśli wybierzemy sobie, na przykład, WCzc. Janusza Palikota – to dzieci będą obowiązkowo zasuwały do szkoły, w której religia będzie zakazana, za to w poniedziałki będzie się je uczyć o homosiach, we wtorki o lesbijkach, we środy o transwestytach, we czwartki o zoofilach, a w piątki o (tfu!) „gejach”. Tak czy owak: będą uczone POD PRZYMUSEM tego, co chce Pan – a nie tego, co chcą rodzice! Popatrzmy na knajpy: istnieją bardzo drogie restauracje, istnieją tanie garkuchnie – a gdyby nie potworne podatki, byłyby jeszcze dwa razy tańsze. Są knajpy wegetariańskie, są knajpy serwujące kuchnie włoską, tajską, chińską, francuską, rosyjską, węgierską... Do
wyboru, do koloru. I z roku na rok jedzenie jest coraz lepsze – bo jak która podaje nie to, co ludzie lubią – to bankrutuje, a na jej miejsce otwiera się inna, która stara się jak może. Ważne, że każda podaje to, co umie robić – a ludzie mogą sobie wybrać. Ważne, że kucharz i kelner boją się wywalenia z pracy na zbity pysk, a knajpiarz panicznie boi się bankructwa. I to działa! Działa – ponieważ nie istnieje Ministerstwo Aprowizacji Narodowej. Działa – ponieważ nie ma tu socjalizmu i Człowieki Pracy (knajpiarz, kucharz, kelner) stoją na dwóch łapkach przed Panem Konsumentem. Natomiast w szkolnictwie jest z roku na rok coraz gorzej, bo jeszcze nie widziano szkoły, która by zbankrutowała, gdyż źle uczy: szkoły zamyka się tylko wtedy, jeśli brakuje uczniów. A nauczycieli chroni Karta Nauczyciela – i chronią ich potężne organizacje przestępcze zwane związkami zawodowymi. Więc się nie boją. I to rodzice-niewolnicy próbują sobie zaskarbić ich łaski! O losie knajp decydujemy MY. O losie szkół – MEN, czyli ONI. Właściciele niewolników. Te wszystkie marionetki służb specjalnych nazywane „d***kratycznymi partiami politycznymi” chcą być właśnie właścicielami niewolników. Tylko Kongres Nowej Prawicy chce tych „polityków” posłać na grzybki albo do więzień – i po prostu
zlikwidować Ministerstwo Edukacji Narodowej! I wtedy każdy posyłałby dziecko do szkoły takiej, do jakiej chce. Właściciele szkół, tak jak knajpiarze, układaliby menu – i ludzie by sobie je wybierali. I właściciele musieliby uczyć dzieci tego, co chcą rodzice – a nie np. Teorii Zbiorów, homoseksualizmu czy Teorii Ewolucji. Albo, odwrotnie, Teorii Inteligentnego Stworzenia i Teorii Kwaternionów. I panowałaby różnorodność. Co ważne: te szkoły byłyby bardzo tanie. Dziś ONI kłamią w żywe oczy, że szkoły są „bezpłatne”. Jednak nauczyciele pensje biorą? No, to znaczy, że są płatne. Tylko teraz oprócz nauczycieli opłacamy ministrów, kuratorów, inspektorów, wizytatorów, ekspertów od siedmiu boleści i jednego homoseksualizmu – oraz czterech vice-dyrektorów, którzy muszą z tą bandą urzędników rozmawiać. I chleb, wskutek podatków, kosztuje nie 2 zł, lecz 3 zł, a benzyna nie 2 zł, lecz 6 zł. Bo przecież z czegoś trzeba te „bezpłatną” szkołę – oraz tę bandę nieźle płatnych urzędasów – utrzymywać!! JKM
Chytry plan p.Paula P. Ronald Paul będzie na Ogólno-państwowej Konwencji Republikanów (RNC) reprezentowany przez znacznie większą liczbę delegatów, niżby to wynikało z preferencyj republikańskich wyborców. A to dzięki głęboko przemyślanej strategii, całkowicie legalnej – ale z całą pewnością nadużywającej procedur wewnątrzpartyjnych. W tych stanach, gdzie wyborcy wybierają tylko delegatów na „caucus” (zgromadzenie wyborcze) zwolennicy Rona Paula, którzy stanowią zwartą sektę (w najlepszym, rozumieniu tego słowa!) otrzymali polecenie przychodzić na wybory w eleganckim ubiorze i dać się wybrać nie, jako zwolennicy p.Paula, ale jako ludzie, którzy chcą pozbyć się JE Baraka Husseina Obamy i wybrać w tym celu najlepszego kandydata. Dopiero na ogólnostanowym caucusie zdejmują maski – i głosują na delegatów gotowych popierać p.Paula. Grozi to nie tylko utratą sympatii – Amerykanie nie lubią takich tricków - ale i tym, że kierownictwo Partii Republikańskiej może po prostu wykluczyć Go z wyścigu. Może to zrobić tym łatwiej, że p. Paul jest obcym ciałem w Partii: w poprzednich wyborach poparł kandydata Partii Konstytucji, a przedtem Partii Libertariańskiej. I rzeczywiście: do każdej z tych dwóch partyj pasuje bardziej, niż do Republikańskiej.
http://mtbailz.hubpages.com/hub/Ron-Paul-Delegate-Plan
http://www.csmonitor.com/USA/Elections/President/2012/0520/Ron-Paul-bloodless-coup-in-Minnesota-takes-most-delegates.-Now-what
http://www.guardian.co.uk/world/2012/feb/23/ron-paul-amasses-delegates-republican-election
http://www.thedailybeast.com/articles/2012/03/01/ron-paul-s-delegate-strategy.html
JKM
Prawdziwy problem – zniechęcająca prezentacja Ten film podobno został wyemitowany przez CNBC:
http://www.youtube.com/watch?v=QPPW8KM7eEU
Jest to w 80% demagogia – ale pozostałe 20% wystarczaja, by wstrząsnąć establishmentem i zapełnić więzienia „postarzaczami”. Dlaczego? To chyba oczywiste. Zajmę się, więc polemika z PT Twórcami filmu. Nie mam, bowiem odpowiedzi na kilka pytań:
1) W jaki sposób spiskowcy z kartelu mogli zabronić innym firmom robić żarówki trwalsze?
2) Czy przypadkiem nie jest tak, że można było zaoszczędzić parę groszy – i żarówka trwała kosztowała 1.20 a ta z drucikiem wytrzymującym tylko 900 h – 1.15 – i ludzie wybierali te drugie?
3) Czy wiarygodności PT Autorom dokumentu nie odbiera te „1000 h”? 1000:24 = 42 doby – a zdecydowana większość żarówek świeci jednak dobre kilka miesięcy!! Co do twierdzenia, że „nie ma już gdzie pomieścić śmieci”: wszystkie wytwory rąk ludzkich – ze śmieciami włącznie - po sprasowaniu zmieściłyby się w sześcianie 3 × 3 × 3 mile! Czyli jakaś bilionowa część Oceanu Spokojnego. Spoko! Tylko ładnie i trwale opakować... Jednak, oczywiście, państwa powinny dopilnować, by informacja o tym spisku wyszła na jaw – i zapewnić firmom, które chcą robić rzeczy trwałe, możliwość spokojnej produkcji i dystrybucji. P. Philips jr. to właśnie robi. Natomiast to, co bredzi o transporcie... Wzdrygam się... I wreszcie: skąd to określenie: „postarzenie”? To nie żadne „postarzanie” tylko sabotaż gospodarki! Spisek mający na celu ograbienie konsumenta! Jakie jest wyjście? Państwa muszą wreszcie przestać wierzyć w zasadę: „Co dobre dla GENERAL MOTORS jest dobre dla USA”! Niestety: Senatorowie, Posłowie, wysocy urzędnicy – grają w golfa, jadają obiady, uczęszczają na imprezy towarzyskie, mają wreszcie w rodzinach – właśnie prezesów General Motors... Są to ludzie zamożni, godni poważania,.. Przesiąkają, więc ich stylem myślenia. Dostają w dodatku od nich pieniądze. Tak naprawdę jedynym wyjściem jest przywrócenie monarchii. Król nie zależy od Wielkiego Businessu – natomiast interesuje go dobrobyt całego kraju. Oczywiście: działać będzie właściwie pod warunkiem, że zostanie w dzieciństwie nauczony zasad ekonomii – a nie marxizmu-engelsizmu-leninizmu-galbraithizmu! JKM
Zadłużenie Skarbu Państwa na koniec marca 2012 roku wyniosło 780,9 mld zł Ministerstwo Finansów podało w komunikacie, że zadłużenie Skarbu Państwa na koniec marca 2012 roku wyniosło 780,9 mld zł. Od początku roku zadłużenie wzrosło o 1,3 proc., czyli o 9,73 mld zł, czytamy w oficjalnej informacji. Zadłużenie w marcu wzrosło o 8,4 mld zł, czyli o 1,1 proc. w porównaniu do lutego br. – podał resort. Natomiast zadłużenie krajowe wzrosło w marcu o 1,9 proc., czyli o 10, 1 mld zł, i wyniosło 544,96 mld zł. Od początku 2012 roku wzrosło o 3,9 proc., czyli o 20,3 mld zł. Zadłużenie zagraniczne w marcu br. wyniosło 235,9 mld zł, czyli spadło o 1,7 mld zł (0,7 proc.) wobec lutego, a od początku roku zmalało o 4,3 proc., czyli o 10,5 mld zł.
- Wzrost długu od końca 2011 r. był wypadkową przede wszystkim finansowania deficytu budżetu państwa i budżetu środków europejskich (łącznie 27,4 mld zł) oraz zmniejszenia długu wynikającego z umocnienia złotego (o 17,2 mld zł) – napisano w komentarzu. Resort podał również informację o zapadalności zadłużenia krajowego w tym roku. Na dzień 31 marca br. 86,575 mld zł, a w 2013 r. sięgnie kwoty 90,206 mld zł. Zapadalność zadłużenia Skarbu Państwa (dług krajowy i zagraniczny), według stanu na koniec marca, wynosi w 2012 roku 98,5 mld zł, a w 2013 r. osiągnie kwotę 105,8 mld zł. Natomiast zapadalność długu zagranicznego w 2012 roku, według stanu na koniec marca br., wynosiła 2,855 mld euro, a w 2013 r. osiągnie 3,757 mld euro, a w 2014 roku będzie to 4,536 mld euro. Udział inwestorów zagranicznych w długu Skarbu Państwa na koniec marca 2012 roku wyniósł 49,9 proc, podało ministerstwo. – W okresie XII 2008 r. – III 2012 r. udział inwestorów zagranicznych (nierezydentów) w długu SP wzrósł z 34,5 proc. do 49,9 proc. – napisano w komunikacie Ministra Finansów. I dodano, że “udział inwestorów zagranicznych w długu krajowym wzrósł z 13,3 proc. na koniec 2008 r. do 30,0 proc. na koniec marca 2012 r.”. Zadłużenie Skarbu Państwa w złotych – na koniec marca br. – wyniosło 69,8 proc. całości długu wobec 69,2 proc. na koniec lutego – podało Ministerstwo Finansów. Zadłużenie w euro sięgnęło 20,3 proc. wobec 20,8 proc. na koniec lutego, a zadłużenie w dolarach wyniosło 5,6 proc. wobec 5,6 proc. na koniec lutego. Zadłużenie w innych walutach wyniosło 4,3 proc. wobec 4,4 proc. na koniec lutego. Resort ministra Jacka Rostowskiego wskazał, że 67,2 proc. zadłużenia zagranicznego Skarbu Państwa nominowane jest w euro. Dług w dolarach stanowi 18,5 proc., we franku szwajcarskim 7,6 proc., a w jenach 6,7 proc. Dziennik.pl
O niezależności Na ostatni Kongres Mediów Niezależnych byłem zaproszony w charakterze gościa. Poszedłem z wielkim zaciekawieniem, bo kwestia niezależności mediów od dawna budzi moje zainteresowanie, a poza tym miałem tam opowiedzieć o swoich doświadczeniach. Ale jak chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to zacznij opowiadać Mu o swoich planach. Na Kongres przybyło tylu dostojnych gości, że mowy nie było, bym zdążył przemówić, chociaż słowo. Korzystam tedy z okazji, by na łamach „Naszej Polski”, której przedstawiciele w Kongresie również uczestniczyli, przedstawić to, co miałem wówczas do powiedzenia. Szanowni Państwo! Jestem bardzo szczęśliwy i wdzięczny za zaproszenie na Kongres Mediów Niezależnych, dzięki czemu również i ja mogę, chociaż przez chwilę pławić się w atmosferze niezależności. Skoro już jednak pławię się w tej atmosferze, to usiłuję odpowiedzieć sobie na pytanie, co to jest, ta cała niezależność, na czym ona polega i w związku z tym - w czym właściwie się dzisiaj tu wszyscy pławimy. Pytanie jest interesujące tym bardziej, że od pewnego czasu niektóre tytuły prasowe przymiotnik „niezależna” umieściły w tytule, a niezależnie od tej niezależności tytułowej, drukują „rozmowy niezależne”. Czytałem kilka takich rozmów, podobnie zresztą, jak rozmów nieopatrzonych przymiotnikiem „niezależna” i nie potrafiłem zauważyć żadnej różnicy między jedną, a drugą. Ale jakaś różnica przecież być musi, bo skoro są rozmowy niezależne, to a contrario muszą być również rozmowy zależne. Od czego zatem jest niezależna rozmowa niezależna i od czego zależna jest rozmowa zależna? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi, bo jak wspomniałem - nie potrafiłem zauważyć żadnej różnicy między jedną a drugą i w tej sytuacji zrodziło się we mnie straszliwe podejrzenie, czy ta ostentacyjna niezależność nie jest, aby rodzajem sloganu reklamowego, w myśl, którego medium ogłaszające się, jako niezależne, jest niezależne ex definitione, podobnie jak czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty? Jak tam było, tak tam było - powiada dobry wojak Szwejk - zawsze jakoś było? Ale niezależnie od prawdziwego charakteru tej ostentacyjnej niezależności medialnej, warto chyba pokusić się o przedstawienie kryteriów, według których moglibyśmy ocenić, czy mamy do czynienia z medium naprawdę niezależnym, czy tylko takim, które tę niezależność swoją nachalnie swoim odbiorcom stręczy. W filmie Krzysztofa Zanussiego „Kontrakt”, partyjny buc grany przez Janusza Gajosa wygłasza opinię, że „demokracja, demokracją - ale ktoś przecież musi tym kierować!” I słuszna jego racja - bo ładnie byśmy wyglądali, gdyby demokracja została puszczona na żywioł i na przykład demokratyczna większość powierzyłaby władzę - no nie, niekoniecznie znowu wybitnemu przywódcy socjalistycznemu Adolfowi Hitlerowi - ale na przykład - Jarosławowi Kaczyńskiemu! Nie muszę nikomu mówić, jak strasznie zasmuciłoby to pana redaktora Michnika, który - kto wie - może zwątpiłby w naszą młodą demokrację? Żeby do takich rzeczy dojść nie mogło - „czuwać musi żołnierz, by nie przeszkodził wróg”. Żołnierz - to znaczy - tajne służby wojskowe, których, jak wiemy - „nie ma” - ale które, mimo swojej nieobecności, nadal czuwają nad prawidłowym przebiegiem naszej transformacji ustrojowej. A w jaki sposób czuwają? Ano, między innymi w taki, że w miejscach, w których produkowane są masowe nastroje, a więc - w mediach, umieszczają swoich konfidentów, którym zadania wyznaczają oficerowie prowadzący. Jest chyba oczywiste, że media obsadzone przez konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, niezależne być nie mogą i nie są. No dobrze - ale które media są od takich konfidentów wolne? Na to pytanie mógłby nam odpowiedzieć chyba tylko generał Marek Dukaczewski - ale i to tylko wtedy, gdyby nadal kierował Wojskowymi Służbami Informacyjnymi. Tymczasem WSI, jak już mówiłem, „nie ma”, toteż to pytanie musi niestety pozostać bez odpowiedzi. Inne znowu media ubiegają się o subwencje rządowe, albo reklamy spółek z udziałem Skarbu Państwa. Kiedyś taka praktyka uważana była za uzależnienie. „Tygodnik „Reichswehr” wychodził dotąd, jako pismo specjalnie wojskowe i był bardzo dobrze redagowany; Badeni dał mu subwencje z funduszu prasowego i zamieniono na polityczny, rządowy dziennik. Był to pomysł Kniaziołuckiego, ale można było z góry wiedzieć, że gazeta, o której wiedzą, że powstaje z pomocą funduszów rządowych, żadnego nie będzie miała wpływu. Tak też się stało” - pisze w swoich pamiętnikach Kazimierz Chłędowski - a było to zaledwie 100 lat temu! Warto dodać, że taki fundusz prasowy był wtedy nazywany również „funduszem gadzinowym” i chyba taki charakter zachował do dnia dzisiejszego. Dzisiaj jednak korzystanie z funduszów rządowych nie jest uznawane za uzależniające; taka państwowa telewizja twierdzi na przykład, że wykonuje „misję” - i obawiam się, że ma rację - ale z niezależnością nie musi ona mieć oczywiście nic wspólnego. Również korzystanie z funduszu gadzinowego, którym dysponuje na przykład Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie powoduje już utraty niezależności, przeciwnie - uważane bywa za najlepsze jej świadectwo - podobnie jak korzystanie z reklam spółek z udziałem Skarbu Państwa.I wreszcie kwestia, o której wspomniał Konstanty Ildefons Gałczyński w „Refleksjach z nieudanych rekolekcji paryskich”: „Posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ją stracę - kto mnie przyjmie?” Czy zatrudnienie na etacie zagraża niezależności, czy też ją gwarantuje? Czy zatem warunkiem zachowania niezależności nie jest, aby uprzednie wykształcenie w sobie cnoty rezygnacji? Już ten pobieżny przecież przegląd kryteriów pokazuje, że niezależność nie jest rzeczą łatwą ani małą - że jest chyba jeszcze trudniejsza i większa, niż grzeczność. Skoro, zatem organizatorzy Kongresu podjęli się zadania tak ambitnego, można tylko życzyć im powodzenia w pokonaniu tych wszystkich trudności i zasadzek. Więc tego właśnie Państwu życzę i dziękuję za uwagę. SM
Deportacje w imię jedności Pan generał Rapacki podzielił się z czytelnikami „Gazety Wyborczej” informacjami, jakie uzyskał od funkcjonariusza izraelskiej razwiedki, który przeprowadził w naszym nieszczęśliwym kraju inspekcję w związku z Euro 2012, które zbliżają się nieubłaganie, na podobieństwo przeznaczenia. Izraelski razwiedczyk przestrzegł przed zamachami, jakie z okazji Mistrzostw Europy w futbolu szykują terroryści. Mają oni zamachnąć się na centra publicznej komunikacji, na strefy kibica i na stadiony. Ponieważ wiele grup społecznych odgraża się, że pragnie wykorzystać Euro 2012 do zademonstrowania swego niezadowolenia z rządu premiera Tuska, jest bardzo prawdopodobne, że każdy taki demonstrant może zostać uznany za terrorystę i odpowiednio potraktowany. W ten oto prosty sposób rząd będzie mógł stworzyć przed cudzoziemskimi kibicami wrażenie jedności moralno-politycznej narodu - zwłaszcza gdyby przy okazji aresztowań takich demonstrantów media głównego nurtu informowały - jak za komuny - że wszyscy oni pochodzą z innych miast, albo nawet z zagranicy. Skoro jednak tak, to na tym poprzestać nie może, bo również kibice mogą okazać się nieprzewidywalni. Takie rzeczy przecież się zdarzały, np. na stadionie poznańskiego „Lecha”, kiedy to grupa kibiców ni z tego, ni z owego wyciągnęła przygotowany wcześniej olbrzymi transparent z wizerunkiem pana red. Michnika i napisem: „Szechter przeproś za ojca i brata!”. Gdyby na stadionach doszło do takich incydentów, to cały trud skierowany na wywołanie u cudzoziemskich kibiców wrażenia jedności moralno-politycznej narodu mógłby okazać się daremny. Dlatego też nie ma innej rady, jak tylko wydalić wszystkich potencjalnych demonstrantów i kibiców poza miasta, w których odbywać się będą rozgrywki, zaś stadiony wypełnić tajnymi współpracownikami wszystkich siedmiu działających w naszym nieszczęśliwym kraju tajnych służb: CBŚ, CBA, Agencji Wywiadu, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służby Wywiadu Wojskowego, Służby Kontrwywiadu Wojskowego i policji skarbowej - a także - a może nawet przede wszystkim - funkcjonariuszy tych służb. W ten sposób zapewniony zostanie nie tylko porządek, ale i odpowiedni poziom kibicowania, bo dobrana w ten sposób stadionowa publiczność wznosiłaby tylko zatwierdzone okrzyki i reagowała w sposób przewidziany w scenariuszu zaprojektowanym przez izraelskich przyjaciół, którzy w ten sposób, dyskretnie i stopniowo zaczynają przejmować kontrolę nad naszym nieszczęśliwym krajem. SM
Ile to kosztuje? Coś zmieniono w tym nagraniu. Chyba z czołówki usunięto irytującą inf o 3tyś dla bezrobotnych. Merkoland w UE, a bezrobocie w Polsce Po skoku na nasze konta emerytalne w ZUS-ie powinniśmy zlikwidować tablicę Balcerowicza, bo sposób na dług został wynaleziony – będziemy coraz dłużej pracowali, a ustawić japońską tablicę wymierania, aby wiedzieć kiedy ostatni Polacy znikną z naszego kraju
http://mech.nowyekran.pl/post/62650,postawmy-tablice-wymierania-w-centrum-warszawy
I oto jesteśmy po wyborach we Francji i Grecji. Wszyscy się zastanawiają ile socjaliści we Francji będą kosztowali podatnika niemieckiego i jak te ustępstwa odbiją się na naszej walucie pozbawionej dopływu środków strukturalnych. Mimo, że dziennikarze już spekulują, że nastąpiła demokratyczna zamiana rządu Merkozego na Merllande w UE, to jednak moim skromnym zdaniem nastąpi ewolucja w kierunku bardziej adekwatnego Merkoland. We wtorek wystąpiłem w debacie, „Kto za to zapłaci?” w TVP1 prowadzonej przez Tadeusza Mosza i Jana Wróbla na temat bezrobocia w Polsce. Moim adwersarzem był Jeremi Mordasewicz z PKPP Lewiatan, który starał się udowodnić karkołomną tezę, że w Polsce opłaca się być bezrobotnym. Zachęcając wszystkich do obejrzenia nagranej debaty na stronie programu, chciałbym się podzielić z państwem kilkoma uwagami. Otóż mimo ewidentnego faktu, że z Polski wyjechało ponad 2 mln obywateli za pracą, jak i faktu, że nie urodziło się 3,5 mln dzieci z powodu braku polityki prorodzinnej i koniecznością pracy kobiet, w sondzie dokładnie połowa wysyłających sms-y uznała, że opłaca się być bezrobotnym. Podczas gdy tak naprawdę to pytanie powinno brzmieć, dlaczego w naszym kraju nie opłaca się tworzyć miejsc pracy w sytuacji, kiedy bezrobocie oznacza tragedię indywidulaną i społeczną? Wydaje się, że przyczyny braku miejsc pracy mimo taniości pracy leżą na trzech płaszczyznach. Po pierwsze ignorowanie w polityce gospodarczej konieczności prowadzenia polityki organizacyjnej likwidującej bariery powstawania przedsiębiorstw i ich rozwoju. Na korzyść lansowanej polityki sprzedaży przedsiębiorstw zagranicznym koncernom nakierowanym na utrzymaniu udziału w rynku i redukujących koszty w celu maksymalizacji zysków, które są wytransferowane zamiast reinwestowane. W efekcie wydajność pracy znacząco wzrasta jednak kosztem masowego zwalniania pracowników i przenoszenia za granicę miejsc pracy o wysokiej wartości dodanej. Drugą płaszczyzną jest ignorowanie konieczności budowy infrastruktury wzrostu w myśl błędnej filozofii paktu fiskalnego i zrównoważonego budżetu, który jednak petryfikuje dotychczasową strukturę, w której na Zachodzie są miejsca pracy, a my jesteśmy dostarczycielami siły roboczej. Prywatyzacja przedsiębiorstw infrastrukturalnych, plus przyjęcie dyskryminujących regulacji na wzór tych związanych z koniecznością oziębiania klimatu podwyższając koszty lokalne powodując przenoszenie miejsc pracy do Polski nieopłacalnymi. O tym, jak daleko posunęło się szaleństwo cieplarniane wpierane przez lobby przemysłów uznanych za „czyste” może świadczyć opublikowanie kuriozalnych badań naukowych w prestiżowym „Il Sole 24 ORE”. Postulują one z jednej strony zmianę diety bydła na lekkostrawną jak i przyspieszenie badań naukowych wykorzystania gazów bogatych w metan, jako źródła energii i utylizacji gazów cieplarnianych. Otóż jak ostrzega ten włoski dziennik wielkie hodowle bydła są źródłem niebezpiecznych zanieczyszczeń, gdy chodzi o metan – „gaz emitowany w wielkich ilościach przez zwierzęta, który może drastycznie przyspieszać efekt cieplarniany”. Niestety to nie jest jedyne zagrożenie, przed którym przestrzegają analizy przeprowadzone przez Uniwersytet Boulder w Colorado a zamieszczone w cytowanym artykule. Otóż amerykańscy naukowcy przeprowadzili ostatnio badania w okolicach Los Angeles, gdzie jeździ ok. 10 mln samochodów i pasie się ok. 300 tyś. zwierząt gospodarskich. Okazało się, że, podczas gdy pojazdy odpowiadają a produkcję 62 ton amoniaku dziennie, odchody zwierząt (bakterie, które się nimi żywią) wytwarzają od 33 do 176 ton tej szkodliwej substancji. „Częściowym rozwiązaniem tego problemu zdaniem naukowców, mogłaby być zmiana diety zwierząt na bardziej lekkostrawną.” „Z czasem naukowcy dostrzegają coraz więcej zagrożeń związanych z produktami ubocznymi zwierzęcej przemiany materii”, aż strach pomyśleć, jakie będą wnioski, gdy naukowcy zabiorą się za analizowanie zagrożeń związanych z produktami ubocznymi przemiany materii samego człowieka. Trzecią płaszczyzną błędnej polityki jest ignorowanie faktu, że przedsiębiorcy nastawieni są na zysk, którego perspektyw nie będzie w kraju dotkniętym zapaścią demograficzną. Bo i z czego jeśli już w niedalekiej przyszłości nie będzie wzrostu gospodarczego, a PKB zacznie się kurczyć, gdyż tworzą je jedynie młode roczniki, a stare jedynie konsumują. Zniechęcić potencjalnych inwestorów też musi brak stabilności systemowej i brak poszanowania praw konsumentów i inwestorów. Jeśli w Polsce 2 mln słuchaczy nie jest w stanie „załatwić” dla siebie oglądania swojego programu telewizyjnego, oraz następuje proces wywłaszczanie Polaków z 2 bln zł kapitałów emerytalnych w ZUS-ie, to drobny inwestor bez „pleców” musi czuć się zagubiony i bez gwarancji nadzwyczajnych zysków nie podejmie ryzyka utraty swoich środków zatrudniając poszukującego pracy. W ten oto sposób koło się zamyka. Brak inwestorów musi skutkować utratą miejsc pracy i wypychaniem obywateli w jej poszukiwaniu za granicę, a w debacie krajowej muszą przeważać głosy o konieczności odbierania zarówno uprawnień emerytalno-zdrowotnych jak i skromnych zabezpieczeń socjalnych.
http://www.stefczyk.info/blogi/przez-pryzmat-ekonomii/merkoland-w-ue-a-bezrobocie-w-polsce
http://www.tvp.pl/publicystyka/ekonomia-i-gospodarka/kto-za-to-zaplaci/wideo/15052012-2205/7336030
Cezary Mech
Kościół katolicki odbiera więcej, niż mu się należy. Co nie należy się kościołowi katolickiemu? Odbierają więcej, aniżeli im się należy, i prędko upłynniają – aby zapewne uniemożliwić odzyskanie własności... W atmosferze złodziejstwa, przekrętów, układu.. Ale co im się nie należy? Kościół katolicki na terenach Polski zbudowany został na terenach pogańskich – na okradaniu, mordowaniu, niszczeniu zastanych wierzeń. Palenie książek, palenie biblii – w kościele gadolickim to jest tzw. norma. Jechanie na karkach inaczej wierzących to norma. I otóż – przez wieki kościół ten rabował inaczej wierzących współżyjąc jednocześnie w dobrych układach, jak dobrze pracująca dziwka, z aktualnie panującą sitwą czy układem. Sprzedawał siebie i swoją wiarę klęcząc i obskakując władców. Gromadząc złota, srebra, zrabowane rzekomym czarownicom grunty i dobra. Krojąc ludzi na kawałki i sprzedając po częściach, przy czym ciało nieboszczyka doznawało cudownego namnożenia, niczym biblijna oliwa. Jedną kość sprzedawano do stu kościołów, i okazywało się, że facet miał 100 rąk, 100 nóg, itp., itd. Niechby w każdym wieku Kościół katolicki rabował jedynie 20 procent inaczej wierzących, a przecież na początku było to 100 procent... podsumujmy.... przez setki lat z procentów uzbierałaby się im suma, która przekracza cały obecny majątek kościoła. Dodajmy do tego jego zbrodnie. To samo jest z jaśniepanami. Żyli oni z pracy niewolniczej. Z przymusu, ze zbrodni. Z jarzem i kajdanów. Często niczym hannibal lecter obchodząc się z ludźmi. Biorąc pod uwagę np. rwanie końmi – byli to raczej CIEMNOPANOWIE, aniżeli jaśniepaństwo. I powiedzmy sobie, katoliccy.. taki układ. Zatem, panowie latyfundyści- oddawajcie, coście ukradli. Jeśli nie ofiarom, to spadkobiercom. Oddajcie, co zdobyliście przestępstwem. Ci rzekomi chrześcijanie dzisiaj chlubią się tym, że próbują tu i ówdzie ukraść sobie teren, stawiając krzyż. Kradną metodą „na jezusa”. Widać, jak biskupi i księżulkowie nisko sobie cenią przyzwoitość i biblię, o którą był taki wielki wrzask w sprawie Nergala i Dody.
Dalej robią to samo, co przed wiekami. Obecnie postawili w sejmie fałszywy krzyż, nielegalnie, bezprawnie, w porze nocnej, w porze pojmania Jezusa, w porze morderców i zabójców. Jak chora musi być albo indolentna ich zdolność pojmowania, skoro krzyczą do kamer, że skoro ich jest więcej, to w sejmie krzyż powinien wisieć. Jak z giętkim karkiem mają potulnych swoich prawników, skoro ci oszuści z tytułami prawnika potrafią kłamać, łgać w żywe oczy. Jak sami mają giętki kark. Niedawno modlili się do PZPR, a obecnie szczekają na komunizm. Jak kiedyś dzieci były przymuszane do pochodów pierwszomajowych, to teraz są zmuszane przez nauczycieli wespół z bandyckim aparatem państwa do uczestnictwa w przymusowych obrzędach religijnych w szkołach. Do latania na kościelne imprezy. Biblijne „wystąpcie z niego mój ludu” ma głęboki sens – katolicki kościół zbiera sobie na srogi gniew i olbrzymi rachunek do zapłaty. Kiedy zaczną płacić – a zaczną, co widać, słychać i czuć, ich bankructwo będzie pewne, niezależnie od ilości geszeftów, które obecnie kręcą poza przyzwoitością i fair play w gospodarce... Są polskim odwiecznym okupantem, wrzodem na polskiej ziemi. Mordują jak przed wiekami, a drą się – że sami są mordowani. Opływają w luksusy, wyganiają biednych z kościołów.. A do tego wszystkiego podjadają nam Jezusa... co też sprzeczne z prawem jest. Zatem, panie Łazarzu, zgodnie z prawem Kościół katolicki powinien dostać rachunek do zapłacenia, a nie otrzymywać ziemie i dobra. Dopóki nie minie 100 lat od II Wojny Światowej, Niemcy ani niemieccy obywatele nie mają ŻADNYCH praw do ziemi polskiej. A może 200 lat. W każdym razie zachodnia granica nie powinna być naruszana, a za naruszanie granicy uznaję odzyskiwanie gruntów przez niemców na terenach polskich. Wszelkie oddawanie ziemi niemcom jest dobrym dowodem na to, że w państwie polskim zagnieździła się zdrada i bandyckie obyczaje. Erica Steinbach powinna odpowiadać sądownie za to, co wyprawia w kwestii najazdu na polskę... Jeśli przepisy prawa mówią co innego, Sikorski powinien wsiąść w samolot, polecieć do merkel i ustalić zmianę przepisów za obopólną zgodą. Niemcy odzyskują majątek, a z Sybiraków, którzy pozostawili swój majątek za granicą, naigrawa się, a premier ustawą „oddał” im 20 bodaj procent z ich majątku. Faktycznie nawet 5 nie. Kiedy ten sam premier oddaje naszemu okupantowi 1ooo procent majątku, albo więcej. Prawda jest taka, że państwo polskie tyle jest dłużne polskim obywatelom, że jest dawno kilka razy bankrutem. Ale reguła jest taka – złodziej bez przymusu łatwo nie odda. Przecież oni tyle się z Niesiołowskim „napracowali”. To co się w Polsce dzieje, nie dziwi, kiedy się zauważy, że rządzi wnuczek dziadka z Wehrmachtu ;) i wspomniany kościół katolicki poprzez 95-procentową populację katolików w sejmie. Zdrada, panowie.Niemniej bardzo uprzejme ze strony ministerstwa, że Państwu w ogóle odpisali. Regułą Państwa tusków jest, że urzędasy uchylają się od odpowiedzi. Czasem rzucą krzesłem. Widać w konstrukcji praw, że ktoś w tym państwie usilnie pracuje, aby uchwalić złodziejskie przepisy, rabujące polaków z ich majątków. Jednocześnie polacy są pozbawieni prawa, przez kilogramy ustaw – zapewne pisanych w tym celu, aby w Polsce prawa nie było. Naturą faszyzmu oraz innych wcześniejszych był podział na dwa światy – świat nadludzi i podludzi. Podział podły, nikczemny i fałszywy. Nieekonomiczny. Obecnie nic się nie zmienia. Wnuczek z wermachtu wespół ze zgranym zespołem katolików okradają naród ostatnio w biały dzień. Osobiście pytanie o prawo w tym kraju mnie śmieszy. Galimatias przepisów tworzony przez złodziei na potrzeby złodziei.. nazywać prawem? Dlatego dla mnie osobiście rewolucja październikowa jest wzorem do naśladowania, dobrze, że trochę tego menelstwa – ciemnopaństwa – skończyło z bagnetami w brzuchach, na powrozach, w lochach.... mały rewanż. Skromny mały rewanż, ale zawsze coś.. na początek. Niedawno usłyszeliśmy o porwaniu jakiegoś zamożnego dziecka. Bandziory też mają swój rozum, a skoro stracili szacunek do ludzi bogatych, będą – i biorą – brać z bogatych na prawo i lewo.. nie roztrząsając, kto dobry kto zły bogacz. A i posłów nie minie. Jaśniepanowie kręcą powrozy na swoje własne głowy, o czym niedawno się mógł bardzo delikatnie przekonać poseł Suski. Może dobrze, że nie potrafił sforsować niziutkiego płotka... Co by się działo za barierkami … szkoda. Suski, naucz się czegoś, skakać, coś, chciałbym zobaczyć, co z tobą się dzieje, jak trafisz między naród – twego suwerena. A suweren wg Tuska może robić co chce. Po co więc ten krzyk, panowie posłowie. Nie drzyjcie zakłamanej japy – naród dał wam klapsa, widać wasz bóg, dolar, tak chciał. Duży może więcej. Historia daje nam pocieszenie. Tyrani znajdują swoje przeznaczenie – jak Causescou – na szubienicy, z kulką w głowie.. król wrzasków i podłości Kaczyński był już, blisko, aby zebrać, co nasiał na wszystkich kanałach TV. Ilu pana by chciało w tej Polsce widzieć w trumnie, panie Kaczyński. Pomyśl pan. A wszystko przez to tylko, że obrażasz pan ludzi bardziej uczciwych od siebie. Udajesz cnotkę, a łamiesz prawo. Draństwo zbiera burzę przez jakiś czas. Im dłużej, tym potem większe wyładowanie. Już donald t. mało, co nie był na krawędzi katastrofy. „Obejrzysz się, i już nie ma niegodziwca”. Władze Polski zwracają majątek jak zdrajcy. Wpierw okupantowi – Watykanowi. Swemu towarzyszowi od przekrętów. Swej ladacznicy. O swoich bachorach na utrzymaniu – narodzie – zapominają, więcej, okradają. Patrzą i pomagają pisząc takie ustawy, aby niemiec czy kto inny mógł się nakraść. Ponad podziałami – dla szmalu zrobią wszystko. Ich pasterze przecież pokazują, jak żyć. Rabować, mordować, napadać, fałszywie oskarżać. Wypierać się. Ukrywać zbrodniarzy. Wszyscy pierzaści – kaczyńscy i tuscy, i pawlacy.. wszyscy oni biorą w tym udział. Kaczyński bez zmrużenia oka podpisuje bandyckie ustawy tuska. Władze polski dalej modlą się do rosji. Na kolanach. Tradycja jest święta ;).. Modlą się do ameryki, bo tam też jest szmal. Do niemiec. Jeśli gówno będzie dawać szmal, postawią je na ołtarzu i będą kadzić. Zająć się biednymi nie ma kto. Nikt nie potrafi rozwiązać sprawy psich kup, ale normalnie, nie po bandycku – mandatami. Nikt nie potrafi rozwiązać sprawy śmieci, azbestu. Pospołu rzucili się na rabowanie majątku szpitali.
Co władze Polski robią zgodnie z prawem? Co oni robią zgodnie z prawem??? Stanowią prawo, które czyni jednych równiejszymi, innych gorszymi. Innych pozbawia wszelkich praw. Wpierw organa państwa niszczą firmy, gospodarkę, a po części zawłaszczają, jak tylko mogą. Potem ludzie nie płacąc stale rosnących czynszów są pozbawiani wszystkiego. Potem zabiera się im dostęp do opieki medycznej. Miesięczna pensja starcza ledwie ludziom na czynsze. A prąd? Akcyza! Jedni płacą mandaty, drudzy brylują opowieściami, ile to jeździli km/h wożeni przez pożal się boże borowiki... Dobrze, choć, że poseł Kurski wyrżnął autem w auto, może nie skończy, jak eurooseł wałęsa. Może oprzytomnieje. Co oni robią zgodnie z prawem. Jednocześnie na stu komisjach, kaczyńscy przyłapani na wyłudzaniu diet – nie ma sprawy. Prawa też nie ma. Ci przyłapani na głosowaniu na dwie ręce – nie ma prawa. Ale dobra wiadomość, proszę Pań i Panów, jest taka, że świat ten ma się ku końcowi. Debilne rządy jaśniepanów dobiegają końca. Zbrodnicze systemy okazują się ekonomicznie niewydolne. Diabelskie rządy sypią się jeden po drugim, toczą się głowy jaśniepanów. Przybywa oburzonych. To już długo nie potrwa. Dobra wiadomość i taka, że przez przyciemną opinię publiczną przebija się powoli ludzkie zachowanie, wobec zwierząt, przyrody, śmieci... Świat się zmienia. Corrida powoli jest zabraniana. Polowanie na lisy – jeden ze zbrodniczych przejawów ciemnopanów... - powoli wychodzi z bandyckiej mody. Myśliwym, rzekomym dobrodziejom, nakłada się kagańce. Wydaje się, że popada w ruinę nie tylko system rządzenia, ten sam od tysięcy lat, ale i popada w ruinę i obnaża się duch, który stoi za zbrodnią i kłamstwem. Duch, który zapewnia: nie umrzecie. Systemy się zmieniają, rządom doradzają najzdolniejsi ludzie – a pomimo to system nie oparty na miłości sypie się, jest wyśmiewany, a powoli do narodu dociera, że taki kapitalistyczno-złodziejski system jest nieekonomiczny, szkodliwy, zakłamany. Zatem zapowiada się widowisko, ostatnia wojna. Kiedy ceny benzyny skoczą w górę, a na stacjach zacznie jej brakować, kiedy waluta straci swoje wszelkie znaczenie, kiedy nie kupisz mąki i ryżu.... Syria jest daleko i nie wiem, czemu się pali, ale wydaje się, że władcy tego świata chcieliby, aby w Iraku, Afganistanie, Syrii ginęli ludzie, ginął naród mordowany jak najbardziej okrutnie. Dlaczego? Władze boją się rewolucji, nasze chyba najbardziej ;)... już przecież planowali budować mur wokół sejmu. Dziwię się, że frajerzy w poselskich stołkach nie zwiali z sejmu (otoczony przez Solidarnośc) jakimś tunelem. Że jeszcze nie kopią w ziemi i nie szukają miejsca, aby się ukryć. Tusk i reszta tych tam jadą na karkach biedoty bez perspektyw... i jak jadą. Tusku lata sobie helikopterem, tydzień w tydzień... gra w tenisa w godzinach pracy. Przed senatem 60 limuzyn. Stoją i się kurzą – z kierowcami w środku. Paniska. 4-letnie, bo na tyle mogą sobie pozwolić. Trochę to śmieszne. Udawać króla, kiedy się jest zwykłym popychadłem merkel, putina i obamy. 4-letni królewicz żyje ponad stan. Buduje niby drogi, buduje stadiony z wejściem dla ludzi jak do rzeźni. Ładny stadion ten narodowy. Przypomina ubojnię, i kto wie, czy to nie jest kolejny konzentrationslager. Do policji są przyjmowane ponoć już szumowiny. Tusku potrzebuje bandziorów pod rozkazy. Co oni robią zgodnie z prawem. Z telewizji publicznej robią dom publiczny. Dom dla zdziry z watykanu i tubę propagandy. Jest dobrze, zaciskanie pasa trwa 20 lat, ale bezdomni żyją 4 lata i znikają... a pas się zaciska. A jak zabierają majątek? Sami wiecie. Niezgodnie z przyzwoitością i prawem. „Interpretują”. Bo prawa u nas nie ma, są interpretacje. Za które musisz zapłacić. Jedzą zgodnie z prawem? Na koszt podatników.. kupują dorsze na służbowe karty. Dziwki na służbowe pieniądze. Zwiedzają świat. Tusku próbuje się nauczyć angielskiego... Pan tusk nie ma pieniędzy na własne auto, taksówkę, nie ma zapłacić za pociąg? Stworzyli pod siebie przepisy, jak złodzieje... bo oni są ci lepsi. Ci równiejsi. Niby wybrani przez społeczeństwo, a faktycznie – przez dwu facetów o szemranej przeszłości i historii. Niby elita, a po posłowaniu nie potrafi znaleźć pracy. Niby guru intelektu, ale nie wiedzą, za czym głosują. Co oni robią zgodnie z prawem. Dzieci głodują... A koszty przedszkoli rosną. Gdyby kowalski miał kilkaset tysięcy głodnych dzieci, co by zrobili. A tusku ma, i co. Ludziom się pas zaciska, a oni kupują sobie tablety. Bo tych złodziei nie stać. Dzieciaki żyją w cywilizacyjnej pustyni, w szkołach oglądają ekrany starych ctr... Niedożywione, ze zmianami w mózgu, psychice... uzębieniu, zdrowiu... bez warunków do nauki. Za to z nienawiścią do systemu i ludzi bogatych. Z traumami wskutek problemów zmęczonych pracą na 3 etaty rodziców. Itp., itd. Dobrze karmią tylko swoich lokai – policję. Bez nich dawno by skończyli na taczkach. Inne emerytury, zero składek zdrowotnych. Bogaci nie płacą. Podatków, składek zdrowotnych... ale wymagają i dostają... KRADZIONE. Nienależne. Poseł – złodziej jest lepiej leczony. W zakładzie pracy ma bar z wódą, szlaja się gdzie chce, jak przyjdzie do pracy pijany nima sprawy. A inni – wleczeni w kajdankach. W zakładzie pracy ma saunę, basen... kaplicę jedynie słusznej zakłamanej wiary. Narzeka na nie dość ciepłą wodę, i pomstuje jak Suski na blokujący sejm naród. Nie płaci mandatów, nie stawia się do sądu. Promowany za darmo w okresie przedwyborczym przez telewizję. Jeśli tylko wspiera złodziejski system, na okrągło bryluje w tv. Tvn, polszmat, tvp. Nie ma innych opcji politycznych. Nie ma niewygodnej historii o Piłsudskim. Ale w tle takich a nie innych rządów tkwią specjaliści od przekrętów. Urzędnicy ministerstw. Ustosunkowani, w układzie. Posłowie się zmieniają, a oni tam sami dopisują do ustaw: Lub czasopisma ;)... Lub. Cały kraj opanowuje aktualnie rządząca mafia, zmieniając na swoich rady nadzorcze, itp. Byle się dorwać do forsy. Fachowość nie gra roli. Byle z rodziny pawlaków. To musi się sypać. Rozdęta biurokracja... wszystko sprzeczne z przyzwoitością, rozumem, doświadczeniem. Policja, zamiast ścigać najgroźniejszych zdrajców i przestępców, łapie staruszki i bije staruszków. I sprzecznie z prawem nie ponoszą odpowiedzialności. Urzędnicy, posłowie, praktycznie bezkarni. Biedna Julia Tymoszenko, taka uciśniona, taka biedna, wszystkie ryje w europie zgodnym chórem – taka bidulka, traci zdrowie, ach ach.. bojkotujmy ukrainę... A tymczasem w polskich więzieniach zdychają, umierają, tracą zdrowie, tracą nieprawnie majątki, tracą rodziny i dzieci, są bici poniewierani, bez opieki medycznej – i co? Gdzie krzyk, panowie i panie merkel, tusk, czy kurdupel Sarkozy? Cisza? Trochę mało. Oglądamy w telewizji gestapowskie procedury postępowań policyjnych z podejrzanymi. I co, cisza, bo nas to nie spotka. Bo my jesteśmy grzeczni aahahahahahah.... Milczenie nie zawsze jest złotem. Czasem to jest zwykła kolaboracja z bandziorami. A bandziory przeważnie jak tusk, tchórze. Tupniesz nogą i spieprzają. Wzejdzie słonko, trupy zacznie być widać, uciekają. Nie wydaje mi się, aby to chodziło o zwrot mienia. Raczej jest to zintensyfikowany rabunek na rzecz osób możnych, kradzież ojcowizny na rzecz tych, którzy potrafią opłacić „lobbystów „ - łapówkarzy. Odbiór łapówki jest dosyć często cwany – praca po fakcie w zagranicznym przedsiębiorstwie. Bogaci – towarzystwo wzajemnej adoracji, oderwane od rzeczywistości. Titanic tonie, a oni się bawią. Władze Polski kupczą nie tylko ziemią. Oddają miliardy bogatym korporacjom, marketom, itp. Jakby w jakimś chorym umyśle ktoś postanowił, że bogaci będą pompowani majątkami biednych. Będą żyli dosłownie na koszt biedoty, nie płacąc podatków, zobowiązań, łamiąc prawa. Kiedy wchodziliśmy do Unii, Niemcy i Francja chciały upadku polskiego rolnictwa. Bały się, kazały tu niszczyć rolnictwo, przemysł, stocznie. Do dziś płacą rolnikom zaniżone dopłaty unijne. Przynajmniej o nich można powiedzieć, że chyba nie są zdrajcami. Bo dbają o swoje państwo i swoje interesy. A przecież tym idiotom mógł ktoś wykazać oczywistą oczywistość, że silne państwo polskie byłoby korzyścią wszystkim sąsiadom. Że nie trzeba celowo siać tu zniszczenia. Dobrze, że ich pytacie co do przestrzegania prawa. Siejecie w szeregach złodziei i ich kolaborantów zwątpienie. Kruszycie i tak nadwerężone ostatnio dobre sampoczucie. Już im mordy poważnieją, kiedy słuchają okrzyków narodu „złodzieje” i kiedy orientują się, jakie mają notowanie poza tns OBOP... tak normalnie, na ulicy. To, co się dzieje w tym kraju, jest jednym pasmem bezprawia. Łeb zadowolonego Wałęsy, w perspektywie czasu, staje się coraz bardziej czerwony, a obradujący przy okrągłym stole zdają się mieć za rękawami coraz więcej krwi narodu. W tej perspektywie czerwony smok Jaruzelski z jego wynikiem zabitych 100, 200 czy 300 wydaje się gołąbkiem pokoju i ostoją sprawiedliwości. Dodatkowo Jaruzelski nie Leżał na styropianie, ale gonił hitlera. To też coś waży i powinno znaczyć. Wypadałoby dla przyzwoitości co roku przynieść jaruzelowi kwiaty, i pośpiewać ' komuno wróć' … okazało się, że świat pełen świątyń katolickich jest jednocześnie światem bezprawia, przekrętów i zbrodni popełnianych przez konstytucyjne „organy państwa” , czyli pana tuska obecnie i pawlaka, a poprzednio leppera i kaczora. Lepper już ma zapłacone. Już mu tam się wyrównało. Kaczor czuje się jak na strzelnicy. Nie tylko on ma mały pistolecik. Tusk już knuje, jak wygrać wybory... być może przyśpieszone. Z ciężkim sercem będzie musiał napisać parę ustaw pod publiczkę, dla zmyły, dla narodu. Lokaje tuska z gestapo będą się oswajać z nowymi psami, wytresowanymi przez ulicę. Nad wszystkimi wisi widmo powrotu Ziobry, i powtórne załamanie transplantacji. No i jeszcze trzeba odkręcić wyrok Posłance od łapówek. Z tonącej tratwy tuska w miejsce uciekinierów powciągał różnych „zdrajców” swoich partii... Powciągał, poprzekupywał... A więc prawo jakieś istnieje. Nadrzędne. Kierujące się kosmicznym prawem grawitacji. Prawa społeczne, akcja, reakcja. Opowiadają, że władzom się nic nie dzieje, nie staje się krzywda... Powiedzcie to ściętym królom we Francji, Causescou, powiedzcie to innym truposzom. Chyba w każdym mieście w polsce jest gdzieś jakiś cmentarzyk niemieckich żołnierzy. A więc, panowie bogaci i panowie „jaśnie”. Nie zawsze jest happy end. Czasem przychodzi gajowy marucha, i robi w lesie porządki. Gdyby te całe władze rządziły uczciwie, sprawiedliwie, pewnie zarabiałyby więcej, aniżeli teraz się nakradli. Byliby szanowani. Mniej by wydawali na ochronę, i nie siedzieliby porywani po piwnicach i po szambach. Nie baliby się, że ktoś ich posadzi. Ale jest rzecz śmieszniejsza, Putin, żyjący jak król, stanowiący co chce, mordujący kogo zechce. Otóż u niego tam, carowładcy, ta sama rozpierducha co u nas. Ba, nawet gorzej. Wojna na ulicach moskwy, mało przyjaciół na zachodzie... Korupcja większa jak himalaje. Ileby rosja nie naprodukowała pkb, wszystko potrafi zeżreć korupcja. Śmieszne, prawda, taki król, takie panisko, a tak mało potrafi zdziałać. Wydaje się, że towarzystwo od Jana pawła nb II niczego się w kościele nie nauczyło. Zatem stawianie kolejnych świątyń wydaje się marnowaniem pieniędzy podatnika. Złodzieje stawiają świątynię Opaczności Bożej, już za publiczne pieniądze, bo jakoś wierni na fanaberie złodziei nie chcą łożyć. To ilu jest naprawdę tych katolików. Coś mi się zdaje, że niedługo jakiś pajac będzie mówił: krzyż wyprowadzić. Będzie zwiewać z tymi deseczkami tak jak miller ze sztandarem, albo lepiej. Panie tusk, nie wiem, kto wam powiedział, że polska potrzebuje autostrad, ale pewnie to był jakiś debil. Autostrady to były dobre za Hitlera. Może chce pan spełnić marzenia dziadka z Wehrmachtu, ale to jest jedynie sztuka dla sztuki. Po blamażu z PKP wysłał pan synka na samolociki... albo sam tam pojechał... tak, panie tusk. I żebyż to były jeszcze autostrady. Robicie jakieś ponoć drogi ekspresowe, i nazywacie je autostradami. Jak facet na poboczu otworzy drzwi szerzej, to mamy to, co się stało z Wałęsą juniorem. Z Puszczą Białowieską pójdzie wam chyba szybciej niż myślałem. Postawiliście tu Ikeę, która może niszczyć drewna więcej, aniżeli zasoby ponoć Puszczy. Na czacie usłyszałem, że już wycinają. Ciekawe, co zrobicie z Morskim Okiem. Sprzedacie? Przesuniecie granice? Wykopiecie tunel do czech? Co wy tam robicie zgodnie z prawem, bo nic mi do głowy nie przychodzi. Nawet wybory sfałszowane. Spuść pan teraz mordę do ziemi, panie tusk, i udawaj, że nie wiesz, skąd są zanieczyszczenia nad bałtykiem. Bo Putin to dobry killer, jemu bez różnicy bogaty czy biedny, jak bóg. Jak Bóg, który nie patrzy na stan posiadania, ale na to, kim jesteś. W środku, a nie na pokaz, panie Nowak. Potem posadzicie lasy – PSEUDOLASY. Drzewa na sztorc, jeden w jeden, monokultura... bo to Ekonomia.....czy głupota... Żeby lepiej się strzelało bandytom od kół łowieckich, nigdzie nie będzie ani krzaczka. Same pionowe tyki sosen, jak na cmentarzu lasu. Geometryczne rzędy. Jak w Auschwitz.. Ordnung Mus Sein. Lasy gęste od zwierzyny pustoszeją.. CIEMNOPANOWIE LEŚNICY nie dają zwierzakom pić, te wynoszą się albo zdychają.... Wodopoje są zabudowywane osiedlami...Byle bliżej koryta. Byle bliżej koryta. Prawo o wolnym brzegu złamał ten, co już w piekle, imć hrabia Lech Kaczyński. Ten, co jest lepszy od pani prezydent Litwy, bo ta dysponuje mniejszym narodem. Ponoć postawił tam nad morzem mur do samego morza. Panisko, no nie? Szkoda, że już się na Helu nie pobyczy, panie tusk. A żonka nie skoczy helikopterem tu i tam. Jednak jest sprawiedliwość na tym świecie. Mógłby pan żyć, panie tusk, wiesz pan.. mógłby pan żyć, ale wiesz pan, dlaczego pan umrzesz? Oświecę pana. Przez te twoje 300 tysięcy, czy 2ooo ooo głodnych dzieci. Pomiatacie nimi, plujecie z telewizji – nieudaczniki... a potem te biedne dzieci nie robią wynalazków, nie pracują w nauce, i nie ratują pańskiego nędznego życia. Tak postępowałeś pan, pana poprzednicy, królowie ochrzczeni i nie. Rabować to metoda na krótką metę. To jak faul na boisku.. jeden drugi dostajesz czerwoną kartkę. I dlatego tam kiedyś, ale chyba niedługo – znając zamiłowanie pana do latania – przyjdzie do pana ta śmierć. Bo przy pana helikopterze te wcześniej wychowane biedne dzieci nie poprawią elementów bezpieczeństwa, bo zawiedzie automatyka... bo fabryka zamontuje panu w helikopterze elementy starzejące się celowo.... Ekonomia? Dobrze, że jest prawo grawitacji. Prawo, które sprawia, że bankier skacząc z WTC po lądowaniu nie nadaje się już do użytku... Dobrze, że są prawa, które nie zawodzą. Przynajmniej wiesz, na czym stoisz. Dobrze, że jeszcze wydajecie paszporty. Wy nie wierzycie w boga, wy tam wszyscy, z pawlakiem, kaczyńskim... myślicie, że dekalog był pisany dla jaj... niestety, nie dostrzegacie tego pięknego i prostego faktu, że niewiara w boga jest nielogiczna.. sprzeczna z elementarną wyobraźnią. I dobrze robicie, dzięki temu wasza droga do piekła będzie szeroka i przestronna. Na Ziemi będzie spokój i można będzie zostawić otwarte drzwi, bez bomby na klamkach. Wszystko to, korupcja, złodziejstwo, bandytyzm, przemoc, wszystko to kolosalnie niszczy żywotność narodu. Byle grypa na niedożywionym narodzie może wymordować i połowę dobytku. I nikomu tam w raju nie będzie się otwierał nóż na widok posła czy senatora stokłosy, bo dzięki własnej filozofii znajdziecie piekło i pewnie się wam tam spodoba... sami swoi, panie pawlak, sami swoi... Generalnie władze polski nie zwracają majątku. Sybirakom nie. Odszkodowań wywłaszczonym nie. Odszkodowań ofiarom nielegalnego fedrowania kopalni nie. Generalnie polskie władze i bierna policja zabiegają, aby złodzieje mocowani w miejscowej mafii mogli kraść. Sobiesiaki aby mogły wycinać lasy w rezerwatach. Polskie władze kupczą polskim majątkiem. Kto da więcej. Powstaje portal aukcyjny komorników.. Sprzęty ukradzione przy asyście policji wbrew prawom boskim i ludzkim.. na przykład psy odebrane właścicielom. Handele handele.. panie Michnik. Piej pan tam w tej trybunie... piej... piej jak nam dobrze. Kończy się pana panie Michnik dobre życie, kończy się pana reputacja, tak jak kończy się legenda lecha wałęsy... tu pan tusk odwalił dużo dobrej roboty. Takie porażki, jakie zawdzięczamy administracji i rządom tuska.... trzeba mieć tęgi łeb, aby pisać ustawę, aby zredukować część swoich urzędników.... tęgi inaczej. Trzeba mieć odwagę, panie Łazarz, aby w państwie znikających osób, w państwie, w którym niedługo strzelaniny na ulicy nie będą niczym niezwykłym.... w takim państwie droczyć się z ministrami i dociekać czy ministrowie nie są umoczeni. Ale z drugiej strony – co oni mogą zrobić, najwyżej zabić. Kawał dobrej roboty.. ktoś by się przyczepił że tak nie myślę, ale jednak. A jednak redakcja coś zrobiła dobrego. Nie mam na co narzekać, zatem, jako jeszcze polak, kończę … Ziemię obiegają kataklizmy, potężne trzęsienia, a wy się zajmujecie tym, żeby pograć sobie na boisku. Listy PREDATORA
Mi-17 mogą nie wystarczyć Szkolenia pilotów i budowa systemów teleinformatycznych - to najważniejsze wymogi do uzyskania przez Polskę zdolności dowództwa nad operacjami specjalnymi NATO. O nowym sprzęcie MON wspomina sporadycznie. A może okazać się, że wysłużone Mi-17 nie wystarczą. Przygotowania mające na celu osiągnięcie statusu Dowództwa Ramowego przez Wojska Specjalne RP teoretycznie mają się zakończyć w przyszłym roku. W trzecim kwartale 2013 r. siły specjalne przejdą jeszcze ćwiczenia certyfikujące, które będą realizowane na terenie pięciu państw w Europie Środkowo-Wschodniej. Zaliczenie tego sprawdzianu oznaczać będzie, że Polska dysponować będzie Dowództwem Operacji Specjalnych. Przedtem, w listopadzie, zrealizowany zostanie m.in. międzynarodowy trening Dowództwa Sojuszniczych Sił Specjalnych. - W pełni gotowi będziemy do końca 2013 roku. Aktualnie koncentrujemy się na szkoleniu pilotów, budowie systemów teleinformatycznych (w tym budowie aplikacji/programów do pracy w międzynarodowym środowisku) oraz przygotowujemy ćwiczenie certyfikujące, które będzie miało miejsce w ostatnim kwartale 2013 r. - mówi ppłk Ryszard Jankowski, rzecznik prasowy Dowództwa Wojsk Specjalnych. Jak zaznacza, główny wysiłek przygotowań koncentruje się na szkoleniu i treningach żołnierzy DWS oraz Jednostek Specjalnych.
Samemu stanąć na czele Chociaż polskie Wojska Specjalne od końca 2008 r. posiadają zdolność samodzielnego prowadzenia narodowych operacji specjalnych, to uznano, że uzyskanie umiejętności dowodzenia siłami specjalnymi różnych państw będzie służyło rozwojowi naszych zdolności obronnych. - Chodzi o to, by do potencjalnych operacji NATO nie kierować wyłącznie żołnierzy realizujących strategię działania dowódcy z innego państwa, lecz samemu stanąć na ich czele - wyjaśnia ppłk Jankowski. Jak zapewnia, kalendarz polskich przygotowań został uzgodniony z NATO, które aktywnie wspiera jego realizację. I tak w ramach przygotowań USA, Francja oraz osiem innych państw z Europy Środkowo-Wschodniej przystąpiło do polskiego projektu i skierowało żołnierzy sił specjalnych w celu przygotowania do prowadzenia operacji właśnie pod polskim dowództwem. Koordynowanie przygotowań ze wszystkimi państwami, które oddały do naszej dyspozycji żołnierzy sił specjalnych, jest jednak sporym wyzwaniem. - Analizujemy proces osiągania podobnych zdolności np. przez Turcję czy Francję. Bliskie relacje z tymi partnerami (w DWS na stałe służbę pełnią oficerowie amerykańskich i francuskich sił specjalnych) umożliwiają nam uniknięcie wielu błędów oraz skorzystanie i zaadaptowanie wielu sprawdzonych rozwiązań. Każdego roku Dowództwo Operacji Specjalnych USA dokonuje oceny naszych przygotowań, jak do tej pory oceny te są pozytywne - tłumaczy ppłk Jankowski. Uzyskanie zdolności dowodzenia operacjami specjalnymi wiąże się ze ścisłą współpracą z Siłami Powietrznymi, które wzięły na siebie ciężar zorganizowania wspierającej z powietrza żołnierzy eskadry działań specjalnych. - Jako DWS wspieramy działania Dowództwa Sił Powietrznych, m.in. poprzez wspieranie procesów szkoleniowych pilotów i bezpośrednie szkolenie oficerów planistów z eskadry. Aktualnie na mocy porozumienia DWS-USSOCOM w USA przebywa grupa pilotów z eskadry działań specjalnych szkolonych do lotów przez elitę lotnictwa sił specjalnych USA, tj. 1. Skrzydło Operacji Specjalnych USA. Sztab eskadry poznaje specyfikę operacji specjalnych na kursach organizowanych przez Dowództwo Wojsk Specjalnych i Joint Special Operation University z USA - zaznacza Jankowski. Według zapewnień Dowództwa Sił Powietrznych, przygotowania 7. Eskadry Działań Specjalnych idą zgodnie z planem zarówno pod względem realizacji szkoleń, jak i pozyskiwania niezbędnego wyposażenia. Jak ocenia Dowództwo, jednostka ma do dyspozycji śmigłowce Mi-17 i w zakresie sprzętu lotniczego inwestycje nie są konieczne. - Mimo że Polacy szkolą się w Stanach Zjednoczonych, latają tam śmigłowcami Mi-17, takimi, jakie użytkuje w kraju polska eskadra. Szykowane są też następne kursy zagraniczne dla personelu 7. eskadry. Jednak ze względu na przeznaczenie jednostki część przygotowań ma charakter niejawny, zatem więcej informacji będziemy mogli podać po zakończeniu procesu przygotowań - wskazuje ppłk Artur Goławski z wydziału prasowego Dowództwa Sił Powietrznych. Jak zapewnia, po wielu zaplanowanych na ten rok ćwiczeniach w przyszłym roku jednostka będzie gotowa do certyfikacji narodowej i sojuszniczej. Jak przyznał Goławski, są plany, by lotnicy otrzymali uzbrojenie i wyposażenie indywidualne (broń, amunicję, środki ochrony), takie jakie mają operatorzy Wojsk Specjalnych. - To racjonalne, bo mają oni działać na ich korzyść i w razie potrzeby uzupełniać się amunicją czy bronią - dodał.
Problem z helikopterami Jak zauważył Marek Opioła, poseł PiS, członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych i Komisji Obrony Narodowej, gdy myśli się o pełnieniu przez Polskę roli dowódczej w misjach specjalnych NATO, to widać tu brak wydzielonej samodzielnej grupy śmigłowcowej i dobrze byłoby, aby w ramach przetargu na zakup 26 śmigłowców znalazły się maszyny przeznaczone stricte do zadań specjalnych. W jego opinii, MON powinno też skupić się na stworzeniu jednolitego programu śmigłowcowego i najbliższy zakup powinien stać się jego pierwszym elementem. - W czasie wizyty w Afganistanie posłów z Komisji ds. Służb Specjalnych problem śmigłowców Mi-17 był sygnalizowany przez żołnierzy. Słyszeliśmy opinie, że są to przestarzałe maszyny, że nie mogą zabrać odpowiedniego sprzętu, że są w tym zakresie pewne większe oczekiwania, że w operacjach specjalnych nasze śmigłowce wykorzystywane są w mniejszym stopniu, a jesteśmy w tym zakresie skazani na wsparcie Amerykanów - mówi Opioła. Jeżeli chcemy efektywnie wykonywać swoje zadania, to musimy mieć nowe śmigłowce, które spełnią swoją rolę. - Sprzęt lotniczy musi współgrać z całością. Skoro jest wysiłek, by wyszkolić żołnierzy, by uzyskać certyfikaty, to nie może okazać się, że np. nie możemy dostać się na operację, bo nie mamy czym - podkreśla Opioła. Jego zdaniem, pozostaje też pytanie, jakie miejsce, po planowanej reformie dowództw, zajmie Dowództwo Operacji Specjalnych, jak będzie ono funkcjonować i czy zmiany nie będą przekreślały wieloletnich starań mających na celu uzyskanie certyfikatu. - Zmiana filozofii dowodzenia jest ważna, ale trzeba też pamiętać, że w sytuacji niedoboru sprzętowego należy skoncentrować się na jego pozyskaniu. Istotna jest też tzw. kariera zawodowa przyszłych oficerów Wojska Polskiego. Szczególnie po tym, co wydarzyło się w kwestii emerytur mundurowych. Dziś przede wszystkim trzeba pokazać, jak będzie funkcjonowała armia, a nie jak będzie funkcjonowała generalicja - zauważył. Jak podkreśla poseł, pozytywne jest to, że działania naszych oddziałów specjalnych są bardzo dobrze oceniane i widać, że polski komponent dobrze współgra z wojskami NATO. - Wyszkolenie tych żołnierzy, ich zaangażowanie przynosi efekty i to taki promyk dla naszego wojska. Jednak czy wszystkie przygotowania zostały zrealizowane właściwie, pokaże czas, a stanie się to w czasie certyfikacji - kwituje poseł. Marcin Austyn
Rasistowski posmak krytyki Grecji. Smolar: "jest tam kulturowa niezdolność do zastosowania się do norm, które obowiązują w Europie" Kiedy niedawno Janusz Lewandowski, unijny komisarz do spraw budżetu przekonywał w telewizji Polsat, że Grecję trzeba zdjąć z agendy bo europejscy liderzy są już tematem zmęczeni wydawało się, że osiągnięto szczyt unijnego oderwania od rzeczywistości i samozadowolenia. Ale jednak nie. Grecy, poklepywani przez lata po plecach i chwaleni dokładnie tak jak nasi rządzący, wspierający wszelkie niemiecko-francuskie koncepcje, teraz okazują się... no prawie, że innym gatunkiem. W każdym razie mocno rasistowski posmak ma opinia jaką w tej sprawie wygłosił dzisiaj na antenie Polskiego Radia prezes Fundacji Batorego Aleksander Smolar:
W tej chwili dramatyczny przykład Grecji skupia wszystkie zjawiska kryzysowe w sobie. Problem polega na tym, że tak naprawdę prawie wszyscy chcieliby, żeby Grecy wyszli z Unii Europejskiej, dlatego że jest tam kulturowa pewna niezdolność do zastosowania się do norm, które obowiązują w Europie. Oni oszukiwali w swoich sprawozdaniach, oni... Już zainwestowano tam ogromne dziesiątki miliardów euro i skutków pozytywnych nie ma. Dramat polega na tym, że nikt nie wie, co by się stało wtedy, to znaczy że to mogłoby być pierwsze ogniwo, które by rozpruło całość konstrukcji europejskiej, to znaczy że jeżeliby się dopuściło do tego, do bankructwa Grecji, wyjścia Grecji z systemu euro, przywrócenia drachmy, ich tradycyjnej waluty, wtedy atak spekulacyjny może pójść w kierunku Hiszpanii, Portugalii, Włoch, Francji i to by mogło oznaczać koniec Unii. Powtórzmy: "kulturowa pewna niezdolność do zastosowania się do norm, które obowiązują w Europie". Nasze pytanie: kto wyznacza "kulturowe normy" do których trzeba się zastosować w Europie? Ponownie Niemcy? Gim
Prof. Wiesław Binienda: "Brzoza nie mogła odłamać skrzydła w samolocie". Z entuzjastycznym przyjęciem spotkał się prof. Wiesław Binienda, ekspert w dziedzinie wytrzymałości materiałów i analizy mechanicznej uderzeń o wielkiej energii z uniwersytetu w Akron, który był gościem warszawskiego klubu Gazety Polskiej. Sala Palladium jeszcze chyba w historii nie pomieściła tylu widzów. Nie tylko wszystkie miejsca były zajęte, ale zabrakło stojących, a część osób była zmuszona słuchać wykładu w holu przed wejściem do 670-osobowej sali. Przewodniczący komisji parlamentarnej zajmującej się tragedią smoleńską, poseł Antoni Macierewicz uczestniczący także w tym spotkaniu przypomniał na wstępie doniesienia medialne po katastrofie i podsumował: "Brzoza została uczyniona głównym sprawcą narodowej tragedii. Ta brzoza, która uzyskała miano pancernej brzozy, była nam pokazywana od rana do nocy (...) po to, aby cała świadomość narodowa skupiła się wokół brzozy. Brzoza była winna, a ta brzoza nie odegrała w tym dramacie żadnej roli". Ogłosił także, że posiedzenie Rady Dyrektorów Kongresu Polonii Amerykańskiej w dniu wczorajszym podjęło uchwałę domagającą się międzynarodowej komisji w sprawie tragedii smoleńskiej. "Ta uchwała zapadła jednogłośnie" - podkreślił Macierewicz. - "To oznacza, że największa organizacja reprezentująca Polonię stanęła po stronie prawdy. to wydarzenie przełomowe". Dodał, że w Stanach Zjednoczonych odbywają się mitingi, które podejmują rezolucje do szczytu NATO i do obu kandydatów na prezydenta USA - Baracka Obamy i Mitta Romneya, żeby zajęli się sprawą smoleńską. Prof. Wiesław Binienda wspomniał na początku, że tego samego dnia na zaproszenie kolegów z Wydziału Samochodów i Maszyn Roboczych Politechniki Warszawskiej (ten wydział sam ukończył) uczestniczył w polsko-francuskim seminarium. Uczestnicy podkreślili zgodność logiki i wyników przedstawionych przez profesora z teorią mechaniki. "Brzoza nie mogła odłamać tego skrzydła w tym samolocie" - zaznaczył prof. Binienda. Profesor rozpoczął swoją prezentację od przytoczenia przykładów innych katastrof samolotów Tu-154 i Tu-134. W żadnym z tych przypadków nie zginęli wszyscy pasażerowie, zwykle byli tylko ranni. Odnosząc się do jednego z tych przykładów powiedział: "To skrzydło jest tak zbudowane solidnie, że raczej wyrwie pół kadłuba niż się złamie". Naukowiec podkreślił, że postanowił wykorzystać swoją wiedzę i metodologię, by wraz z grupą różnych ekspertów dokonać analiz wartych ponad 10 mln dolarów. Metodologia, którą się posługiwał, miała postać wirtualnych eksperymentów, które są wykorzystywane do budowy silników odrzutowych. Eksperyment miał odpowiedzieć na pytanie - a było to tezą w raporcie MAK - czy samolot mógł uderzyć w brzozę o średnicy 30-40 cm i w wyniku tego uderzenia stracić 1/3 lewego skrzydła, a następnie po ok. 5 sekundach odwrócić się do góry nogami i upaść na ziemię, zabijając wszystkich pasażerów. Odnosząc się do raportu MAK, profesor stwierdził, że samolot lecąc na wysokości podanej w tym raporcie (miał na wysokości ok. 6 metrów uderzyć w brzozę i w ostatniej fazie lotu lecieć jeszcze niżej) musiałby wyciąć przesiekę, co się nie stało i ze zdjęć satelitarnych to nie wynika. Analizując wykresy, profesor kontynuował: "Widzimy, że ten samolot, rzekomo bez 1/3 skrzydła gwałtownie podrywa się do góry. A to oznacza, że musiał osiągnąć przyspieszenie pionowe ok. 8-10G, żeby tę 100-tonową maszynę podnieść do góry. Żaden samolot tego typu nie jest w stanie tak szybko się podnieść do góry. Takie przyspieszenie nie jest w ogóle możliwe. Ale ten samolot dał radę..." - oczywiście zdaniem ekspertów przygotowujących oficjalny raport MAK. Profesor mówił następnie o swoich badaniach i opowiadał, że zbudował model matematyczny skrzydła metodą elementów skończonych, przy czym konsultował się z głównym inżynierem Boeinga, który konstruował podobne samoloty. Tu-154M w porównaniu z Boeingiem 727 ma aż trzy dźwigary: przedni, tylny i środkowy, są i dodatkowe elementy usztywniające skrzydło, które jednak nie zostały uwzględnione w analizie. Był to świadomy wybór, żeby model był zbudowany minimalnie, a więc by był słabszy od oryginału. Wprowadzone zostały parametry brzozy oraz aluminium (zaczerpnięte ze strony rosyjskiej). Wszystkie te dane są dostępne, by inni naukowcy mogli zbudować swój własny model i sprawdzić te badania. Żeby się upewnić, że model skrzydła jest sprawdzony, naukowcy zbudowali w laboratorium kawałek krawędzi przedniej skrzydła, który następnie poddany został eksperymentom. Podobnie postąpiono z częścią kadłuba. Przeprowadzono symulacje komputerowe. Kolejny eksperyment przeprowadzono w laboratorium z użyciem kawałka brzozy, tyle że "matematyczną" brzozę profesor uczynił 4 razy silniejszą i grubszą o 10% od prawdziwej. Jej średnica w eksperymencie to 44 cm. Żeby wziąć pod uwagę siły aerodynsmiczne za pomocą programu CFX, naukowiec policzył ciśnienia na tym samolocie, które zostały następnie przełożone na skrzydła. Z przeprowadzonej w wyniku tych działań symulacji wynika, że drzewo jest przecinane w ciągu dwóch setnych sekundy, zostaje zniszczona krawędź przednia skrzydła, ale pozostała jego część nie ulega uszkodzeniu. W każdym z tych eksperymentów górna część drzewa upada do tyłu lotu samolotu, tymczasem smoleńska brzoza upadła prostopadle do lotu samolotu. Matematyczny bilans tych symulacji jest jednoznaczny - powiedział prof. Binienda. - To drzewo nie mogłoby się przewrócić od uderzenia tego samolotu prostopadle, lecz do tyłu, bo takie są siły, które w tym momencie oddziałują na tym drzewie. Drzewo niszczy krawędź skrzydła, ale jest obcinane przez pierwszy dźwigar. Gdyby nawet i on uległ uszkodzeniu, pozostają jeszcze dwa mocne dźwigary, ale tak naprawdę żaden z nich nie jest ułamany. Z eksperymentów wynika, że niezależnie od prędkości, położenia, pozycji tego samolotu skrzydło nie zostaje ułamane przez brzozę.
"To jest praca naukowa, to nie ma nic wspólnego z polityką" - zaznaczył prof. Binienda w czasie swojego wykładu. Drugie pytanie, jakie zadał sobie profesor dotyczyło położenia skrzydła - gdzie musiałoby się oderwać, żeby znalazło się tam, gdzie je znaleziono. W tym celu przeprowadził analizę aerodynamiczną lotu tego kawałka skrzydła. Z obliczeń profesora wynika, że skrzydło - by znalazło się tam gdzie je znaleziono po tragedii - powinno oderwać się na wysokości 26 metrów i 70 m za "pancerną" brzozą. Tam właśnie jest goła polana, tam nie ma żadnych drzew, w przeciwnym wypadku musiałoby się przebić przez las, który rośnie za brzozą. To samo wynika z badań prof. Nowaczyka, który opierał się na TAWS. Prof. Binienda porównał zdjęcia satelitarne okolicy, gdzie miała miejsce katastrofa - co charakterystyczne niedługo po niej wycięto las i wypalono trawę. "A przecież jest to dowód w sprawie" - podkreślił profesor.
Naukowiec z uniwersytetu w Akron przeprowadził też symulację upadku modelu samolotu. Wynika z niej, że samolot rozpada się na dwie części. Użyta prędkość w tej symulacji to m.in. 40m/s, a dane zgodne z czarnymi skrzynkami Tu-154M dotyczące katastrofy smoleńskiej mówią o zaledwie 12 m/s, 8 m/s, a nawet 2 m/s. Następna analiza dotyczyła upadku części środkowej samolotu, np. z prędkością 9m/s. W takim przypadku łamie się sufit, a burty idą do środka. Inaczej jest w sytuacji, gdy mamy do czynienia z wybuchem - wtedy sufit i burty otwierają się na zewnątrz. Tak wynika m.in. z symulacji numerycznej przeprowadzonej kilka lat temu w USA. I właśnie tak wyglądają szczątki samolotu Tu-154M po katastrofie smoleńskiej - burty są na zewnątrz. Mimo braku dostępu do wraku można badać tragedię smoleńską - podkreślił profesor Binienda. M.in. można badać brzozę, analizować rysunki techniczne tego samolotu.
"W Stanach Zjednoczonych moja instytucja zachęca mnie do tego, żebym się tym tematem zajmował". - mówił profesor. Wspomniał jednak o mailach, jakie otrzymują jego przełożeni.
"Prezydent mojej uczelni przyszedł do mnie, ponieważ dostał email od jakiegoś Polaka, który po angielsku mówił, że ja jestem bandyta, zdrajca, najgorszy, jaki może być. Przyszedł do mnie, żeby mi pogratulować i powiedział: Panie profesorze, widzę, że Pan robi bardzo ważną rzecz". Po wykładzie profesor Binienda odpowiadał na wiele szczegółowych pytań z sali. Jedno z nich dotyczyło jego bezpieczeństwa.
"Co będę ukrywał, boję się" - odparł - "Mam panów, którzy mnie pilnują, także myślę, że wszystko będzie ok, ale dostałem wiele pogróżek. Mogę je ignorować, ale moja żona powiedziała: Lepiej nie ignoruj".. Prof. Binienda mówił także o tym, że niedawno był u niego z wizytą dziennikarz Piotr Falkowski, który zwiedził jego laboratorium. Na pytanie, dlaczego niszczono szyby w samolocie po katastrofie, profesor odpowiedział: "Ja mam moje zdanie. To nie deszcz, to plują nam w twarz". Zostało to przyjęte gromkimi brawami.
"Polscy naukowcy są najwyższej klasy - stwierdził prof. Binienda. - Są w stanie zrobić najlepsze obliczenia tej katastrofy, jak każdej innej. Nie jestem na żadnym poziomie lepszy od jakiegokolwiek profesora, który jest w Polsce. to że oni boją się tego zrobić, to tylko dlatego, że jest taka a nie inna atmosfera w tym kraju, która ich do tego zniechęca". Naukowiec przyznał, że trochę ich rozumie, bo nawet w USA dostaje wiele nieprzychylnych maili, które przychodzą falami, z tego wynika, że są sterowane przez jakąś gazetę czy jakąś stację telewizyjną czy radiową. Pod koniec spotkania podziękowano dr Markowi Dąbrowskiemu oraz innym ekspertom, a także anonimowym współpracownikom, którzy pomagali w pracach zespołu parlamentarnego i naukowców. W czasie wywiadu udzielonego jednej ze stacji telewizyjnej już po spotkaniu prof. Binienda powiedział: "Moja instytucja mnie chroni, Stany Zjednoczone mnie chronią. Szkoda że Polska mnie nie chroni". Blogpress.pl Portal dyskusyjny
Znów manipulacja mediów. Goebbels byłby dumny Ekspert sejmowego zespołu Macierewicza, prof. Wiesław Binienda, ma poważne wątpliwości, co do poprawności swoich badań - takie wrażenie można odnieść, przeglądając dziś nagłówki internetowych portali. Tymczasem uczony stwierdził po prostu, że w naukowej dyskusji na temat katastrofy smoleńskiej konieczne jest wysłuchanie wszystkich stron. Prof. Wiesław Binienda, ekspert parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza ds. badania katastrofy smoleńskiej, był dziś gościem programu "Polityka przy kawie" w TVP 1. W rozmowie poruszano wiele wątków badań, jakie przeprowadził naukowiec. Ja dopuszczam wszystkie rozwiązania, ja jestem naukowcem, nie politykiem. Biorę wszystkie opcje pod uwagę i dopiero po ich analizie dochodzę do prawidłowej konkluzji. Tymczasem politycy nie analizowali żadnych innych opcji oprócz błędu pilotów - stwierdził m.in. Binienda. W metodologii, którą użyłem buduje się model matematyczny i za pomocą praw fizyki, które są w nim użyte, komputer przewiduje, co się dalej stanie. W tym wypadku model mówi, że to drzewo będzie ścięte, a uszkodzony samolot będzie mógł dalej lecieć. Metodologia, którą posłużyłem się podczas swoich badań, została przetestowana wielokrotnie - podkreślił. Naukowiec powiedział też w którymś momencie: Ja nie twierdzę, że ktokolwiek stara się kłamać, ja bardzo szanuję ekspertów. Uważam, że powinniśmy wysłuchać wszystkich stron, usiąść przy wspólnym stole. Chyba to nie jest nic strasznego, jeśli są wątpliwości. Możliwe, że oni [inni eksperci] zrobili błąd, możliwe, że ja zrobiłem błąd. I to właśnie ten jeden fragment, a raczej drobna, ostatnia jego część, (bo przecież eksperci Millera nie mogli się mylić), okazała się z całej rozmowy istotna dla niektórych polskich dziennikarzy. Niezalezna
Mgła Smoleńska 2012 - zamglony profesor.. Infonurt2 : wkurzony mgr inz Krzysztof Cierpisz jest autorem analizy przedstawionej na
Jak dotąd jest to jedyna analiza która dokładnie wyjaśnia jak przeprowadzono zamach na Prezydenta Kaczyńskiego i pozostałe ofiary: wszystkich zamordowano w Polsce pod osłona zamachu terrorystycznego który był ogłoszony tylko w Polsce. Smoleński lot to był tylko pretekst do przechwycenia ofiar! Potem zamordowano ponad 40 osób w tym profesora Wróbla, który od razu zaprzeczył jakoby wrak był pozostałością Tu-154M. Tego dla pewności pocwiartowano na kawałki.. Potem już cieli… wrak.W Polsce się boja o tym nawet pomyśleć.. Oto 2 wypadki gdzie zginęło tylko kilka osób:
Kiedy pisaliśmy poniższe (2011- 04- 16), do głowy nam nie przyszło to, że znajdzie się jakikolwiek profesor, który – z różnymi niepoważnymi teoriami (tu intencyjne oszukańczymi, a na granicy przestępstwa, nawet, jeżeli Binienda nie ma intelektualnej sprawności na to, aby krytycznie ocenić swoje niedorzeczności) – zniży się do poziomu magla blogerskiego? To w dodatku ubeckiej proweniencji, która zawodowo urabia poglądy blogerów. Tak się jednak stało, a skoro nie było w Polsce nikogo, kto by chciał kłamstwa MAK przerabiać na kontr-kłamstwa “niezależnego eksperta”, to dramat tego oszustwa otrzymał bratnią pomoc z USA. Hańba tym władzom Politechniki Warszawskiej, które zezwoliły temu nieukowi z Ameryki, Wiesławowi Biniendzie, bełkotać durnoty o “katastrofie” w Smoleńsku. Bo wynik poszedł w Świat i wykłady w Politechnice Warszawskiej stały się faktem. Tak samo będą ośmieszone inne uczelnie, ale tylko na P.W. jest kadra nauczycieli akademickich – od budowy samolotów, która miała etyczne powinności w sprawie. Kiedy władzom i pracownikom Wydziału Mechaniki i Lotnictwa, zabrakło etyki i intelektualnego wstydu na to, aby samorządowo podjąć problem rozpatrzenia “katastrofy”, to teraz musiały firmować tego zadymiarza z Ameryki. To przejdzie do historii, tak jak kiedyś hańba profesorów – z Narbutta – od tzw. noża Kolesova. Czego to nauczyciele MEiL będą teraz wymagać od swych studentów? Hańba! Redakcja Kszysztof Cierpisz
http://gazetawarszawska.com/2012/05/22/mgla-smolenska-2012/
Wojtek powiedział/a Hanba to sa twoje wpisy Cierpisz a twoj ostatni wywod na temat tego dramatu to himalaje pokretnych niedorzecznosci ktorych i tak nikt nie zweryfikuje tak jak wszystkich dotychczas teorii.Mysle ze jesli twoja wiedza na temat wypadkow lotniczych jest tak duza to wlacz sie osobiscie w badania i pomoz temu zespolowi a nie obrzucasz wszystkich dookola blotem.Cierpisz,cierpisz na syndrom “big ego”,prawdopodobnie nikt do tej pory niedocenil twojej wiedzy a wiec do dziela w imie polskiej racji stanu a nie zdrajcow znajdujacych sie aktualnie przy wladzy,niepozdrawiam
Krzysztof Cierpisz powiedział/a Istotnie, Wojtek słusznie wstydzicie się swego nazwiska
ADAM powiedział/a Panie Cierpisz a na Wawelu to pochowano Donalda Tuska z małżonką.
Wojtek powiedział/a do Cierpisz,twoj ostatni wpis zalatuje komuna ,tak zwracano sie do mnie w PRL w trakcie przesluchan i w urzedach.Dla zrozumienia;nie kwestionuje twoich teorii masz do nich prawo jak kazdy do odmiennych,kwestionuje tylko inwektywy jakimi obrzucasz ludzi ktorzy lepiej lub gorzej probuja cos zrobic w tej sprawie,niepozdrawiam
ADAM powiedział/a Panie Cierpisz a na Wawelu to pochowano Donalda Tuska z małżonką. Istotnie, ADAM słusznie wstydzicie się swego nazwiska
K. Cierpisz Właściwie to czekałem na ten bełkot, zważywszy na zaczepno-obraźliwe pytania autora sprzed kilku dni.Pytał mnie np. o imię i nazwisko.Po co?Aby bluzgać indywidualnie.Nie ukrywam swego nazwiska, ale moge też zapytać:a pan panie Cierpisz jak nazywał się poprzednio?I co takiego złego powiedział “nieuk’z USA?Pan profesor Binienda jest przemiłym facetem i aż nazbyt uczciwym. Takie odniosłem wrażenie.Jak pan się ma panie Hipki?Oooops, chciałem POwiedzieć panie Cierpisz?Nazwiska mi się mylą.
TezPolonus powiedział/a Panie Krzysztofie Cierpisz, wygląda na to, że pan przesadza w swoim oburzeniu i posuwa sie do inwektyw pod adresem profesora Biniendy. Wpisuje się pan tym zachowaniem w tłum różnych ordynusów, jacy wysyłają do prof.Biniendy obraźliwe e-mail’e. Ja byłem na obu wykładach/pokazach prof.Biniendy w Warszawie – w kinie Palladium, gdzie był potworny tłok i w Audytorium Maximum UKSW, gdzie frekwencja nie dopisała, gdyż uczelnia nie jest techniczna i leży na granicy Warszawy. Profesor mówił, że otrzymuje setki wulgarnych e-mail’i z Polski skierowanych do niego a także wulgarnych opinii o nim do jego przełożonych. Jego przełożeni po tym zjawisku ocenili, że on wykonuje niezwykle ważna pracę udowadniającą kłamstwo MAK i ma od nich wszelkie wsparcie włącznie z monitorowaniem korytarze i wejścia do jego pracowni na uniwersytecie Akron. Posiada on również odznaczenie, które nosi w klapie garnituru i które otrzymało w USA tylko około 5% profesorów za osiągnięcia naukowe. Po pokazie na Politechnice Warszawskiej kadra profesorska i jego dawni koledzy – obecnie profesorowie – gratulowali mu logiki i spójności wywodu matematycznego z wynikami symulacji. Profesor swoim modelem matematycznym i symulacja udowodnił kłamstwo MAK, że jakoby przyczyną rozbicia samolotu była ta „pancerna” brzoza rosyjska. Z symulacji jasno wynika, że jeśli skrzydło samolotu uderzyłoby w tę brzozę to by ją ŚCIĘŁO i to pomimo przyjętych zupelnie nierealnych norm wytrzymałościowych z korzyścią dla tej brzozy, gdyż – w obliczeniach – przyjęto blisko czterokrotnie wiekszą wytrzymałość drewna i znacznie zmniejszono wytrzymałość skrzydła samolotu. Ponadto profesor wykazał, że wysokość, na której był samolot w opinii MAK jest kłamliwa, gdyż widać ze zdjęć, że gdyby był na wysokości podanej przez MAK to by musiał wyciąć przesiekę w lesie, przez który przelatywał na tak niskiej wysokości, a zdjęcia satelitarne nie pokazują, aby tam ów zagajnik był wykoszony przez ten samolot. Mało tego MAK – jak zrozumiałem – chcąc udowodnić, że skrzydło, które według nich odpadło poleciało dalej od miejsca jego oderwania to musieli w swoim raporcie „wyciągnąć” krzywą trejektorii lotu TU-154M na wysokość około 26 metrów, co na tak krótkim odcinku dałoby takie przyśpieszenia pinowe w górę i w dół, że ludzi traciliby przytomność lub fruwaliby pod sufitem. Takich przyspieszeń ten samolot NIGDY nie mógł wykonać, bo nawet chyba i najnowocześniejsze samoloty wojskowe by tego nie dokonały. Na koniec pokazano wyniki symulacji wybuchu na pokładzie samolotu i skonfrontowano ze zdjęciami z miejsca „wypadku” TU-154M. Widać dość wyraźnie, że rezultaty są bardzo podobne, za czym idzie sugestia, że w rzeczywistości na pokładzie TU-154M nastąpiła potężna eksplozja. To z grubsza tyle w temacie wykładu/pokazu profesora Biniendy. On tylko wykazał na nim, co jest fałszem w raporcie MAK, a nie co naprawdę się wydarzyło. Taki byl cel tych SYMULACJI. Po obu spotkaniach telewizje Polsat i TVN koniecznie chciały zrobic z nim wywiad. Redaktorka Polsat chciala go zlapać na jakiejs nieścisłości, ale profesor z latwościa z tego wybrnął przy akopaniamencie okrzyku słuchaczy krzyczących „Łapanka”. Natomiast redaktor z TVN chyba straci pracę, gdyż profesor odwrócił stawiane mu pytanie do pytającego i otrzymal odpowiedź, że „rząd powinien korzystać z wiedzy pracowników naukowych w Polsce i ich obliczeń oraz symulacji”. Odpowiedź ta z pewnością jest niepoprawna politycznie i nie podoba sie ani obecnemu (nie)rządowi w Polsce ani przełożonym owego redaktora z TVN. Reasumując mówienie o profesorze Biniendzie, jako zadymiarzu jest wysoce niegrzeczne i nietaktowne z pańskiej strony – panie Krzysztofie Cierpisz. Jeśli ma pan inne dowody, obliczenia, symulacje i sugestie to proszę zacząć współpracę z profesorem w tym temacie zamiast obrzucać go niegrzcznościami. On wszystkich do takiej współpracy zaprasza. Jak na razie to słychać tylko z Polski głośny klangor chcących zagłusić wyniki pracy profesora Biniendy a samych nie mających NIC poza tym do zaoferowania. Na pańskim miejscu zacząlbym współpracę z prof.Biniendą i wszystkie materiały z http://www.zamach.eu, swoje wątpliwości i sugestie wysłałbym, a po zrobieniu obliczeń i symulacji możnaby postawiś jakieś hipotezy i spradzać ich prawdopodobieństwo, co kierowałoby postęp prac w kierunku PRAWDY. Redakcja K.C.
Przedsiębiorcy oszukani przy budowie autostrad chcą komisji śledczej. Wykupili ogłoszenia w prasie, by zaapelować do władz Zdesperowani budowniczowie autostrad żądają zdecydowanych działań władzy prowadzących do odzyskania od nich pieniędzy za wykonane prace, a także powołania komisji śledczej mającej wyjaśnić nieprawidłowości przy budowie dróg powodujących dla Skarbu Państwa straty liczone w setkach milionów złotych. Jak informuje strona internetowa Komitetu Protestacyjnego Przedsiębiorców Poszkodowanych przy Budowie Autostrad, liczba wierzycieli obejmuje już 59 firm, a suma wierzytelności prawie 37 mln zł. Publikujemy pełną treść apelu zamieszczonego w dzisiejszej prasie oraz na stronie nigrita.pl.
APEL Do Prezydenta Rzeczypospolitej Pana Bronisława Komorowskiego Marszałka Sejmu Pani Ewy Kopacz Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej Pana Sławomira Nowaka Posłów i Senatorów Rzeczypospolitej
My, przedsiębiorcy poszkodowani przy budowie autostrad A-1, A-2 i A-4, zwracamy się z apelem o:
podjęcie działań mających na celu spowodowanie niezwłocznej zapłaty za wykonane prace przy budowie autostrad i dróg ekspresowych wszystkim przedsiębiorcom - podwykonawcom, dostawcom i usługodawcom, niezależnie od rodzaju wykonywanej pracy,
podjęcie działań mających na celu niezwłoczne wdrożenie właściwej interpretacji obowiązujących przepisów prawnych, w tym w szczególności artykułu 647' (prim) Kodeksu Cywilnego o odpowiedzialności solidarnej Inwestora i Głównego Wykonawcy,
zobowiązanie Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej do personalnego rozliczenia osób odpowiedzialnych na niewłaściwy wybór wykonawców, jak COVEC, DSS czy POLDIM, które z niesławą zeszły z placów budowy autostrad i nie rozliczyły się w całości ze swoimi podwykonawcami,
zobowiązanie Dyrektora Generalnego Dróg Krajowych i Autostrad do:
- bezwzględnego stosowania w umowach wielkich inwestycji drogowych Warunków Kontraktowych FIDIC, w tym w szczególności równoważnego określania praw i obowiązków Stron Kontraktów oraz przy kontraktach długoterminowych (ponad rok trwania) obowiązkowego stosowania klauzuli waloryzacji cen robót i materiałów,
- wdrożenia i przestrzegania właściwego trybu rozliczeń ze wszystkimi wykonawcami, podwykonawcami, usługodawcami i dostawcami gwarantującego terminową zapłatę wszystkim realizatorom prac objętych kontraktami,
wzmocnienie nadzoru Rządu i podporządkowanych mu instytucji, a w szczególności Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej, nad trybem realizacji wielkich inwestycji budowlanych.
Pragniemy zauważyć i wyraźnie zaznaczyć, że nasz protest nie ma charakteru politycznego i jest spowodowany wyłącznie faktem, że nie otrzymaliśmy należnego nam wynagrodzenia za wykonane prace na rzecz Głównego Wykonawcy odcinka C autostrady A-2, to jest firmy DSS. Prezentując Państwu nasze problemy występujemy w obronie wszystkich pokrzywdzonych na wielkich budowach w kraju, na autostradach A-1, A-2, A-4, drogach ekspresowych i stadionach. Wielokrotne interwencje w sprawie zapłaty za wykonane przez nasze firmy prace przy budowie autostrady A-2 (m. in. dostawy piasku, usługi transportowe i wynajem sprzętu budowlanego) nie odniosły do tej pory żadnego skutku. Interweniowaliśmy wielokrotnie w firmie DSS (Dolnośląskie Surowce Skalne SA), w Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, u Ministra Transportu Sławomira Nowaka, wspomagała nas grupa Posłów. Wysyłaliśmy również pisma interwencyjne do Prezesa Rady Ministrów Pana Donalda Tuska. Wszystko jak dotąd okazało się bezskuteczne.
Uważamy, że dotychczasowy tryb faworyzowania międzynarodowych konsorcjów budowlanych przez Rząd i podporządkowane mu instytucje jest wysoce szkodliwy dla polskiej gospodarki, a w szczególności niszczy małe i średnie polskie firmy działające na rzecz Głównych Wykonawców wielkich inwestycji budowlanych, jak autostrady i stadiony, powoduje również utratę zaufania do instytucji rządowych, działających w imieniu Skarbu Państwa i dokonujących wyboru tych Głównych Wykonawców. Obowiązujące aktualnie zasady wyboru Głównych Wykonawców są wysoce korupcjogenne i sprzyjające oszustwom, czego przykładem jest sytuacja kontraktu na realizację budowy odcinka C autostrady A-2 z DSS (Dolnośląskie Surowce Skalne SA). Firma wybrana w trybie bez przetargowym z udziałem polityków na podstawie bardzo niejasnych kryteriów nie podołała realizacji kontraktu i oszukała dziesiątki przedsiębiorców pracujących na jej zlecenie, mimo podwyższenia wartości kontraktu o ponad 220 (dwieście dwadzieścia) milionów złotych więcej od poprzedniego Wykonawcy, czyli firmy COVEC. Uważamy, że konieczne jest ustalenie pełnej odpowiedzialności prawnej i finansowej za wybór tej firmy, jako Głównego Wykonawcy, a całą sprawą winny zająć się organy Prokuratury. Nasz APEL i protest zorganizowany w dniu 19 kwietnia 2012 roku w Wiskitkach k/Żyrardowa ma uświadomić i przypomnieć wszystkim Rządzącym, że żadna partia nie może budować swojego sukcesu na grobach swoich bliskich, jak powiedział Premier Tusk w Sejmie, nie można również zbudować swojego sukcesu na krzywdzie małych i średnich przedsiębiorstw, na krzywdzie paru tysięcy pracowników pracujących przy budowie autostrad. Uważamy również, że sprawą afer budowlanych COVEC i DSS winna zająć się
Specjalna sejmowa Komisja Śledcza, gdyż mówimy tu o stratach Skarbu Państwa idących w setki milionów złotych, sama zmiana Głównego Wykonawcy odcinków "A" i "C" autostrady A-2 (po COVEC-u) to dodatkowy i całkowicie zbędny wydatek Skarbu Państwa w kwocie około 455 (czterysta pięćdziesiąt pięć) milionów złotych. Powołanie sejmowej Komisji Śledczej będzie testem uczciwości rządzącej koalicji, wyrazem transparentności jej działań i rzeczywistą chęcią usunięcia patologii z naszego życia gospodarczego. Będzie również testem uczciwości każdego Posła świadczącym o Jego osobistym zaangażowaniu w procesy likwidacji korupcji i nieuczciwości w naszym kraju. Przekazując powyższe informacje mamy nadzieję, że Odpowiedzialni Decydenci zapoznają się z naszymi problemami w celu pozytywnego ich załatwienia.Za Komitet Protestacyjny Poszkodowanych Przedsiębiorców Piotr Ochnio, Konstanty Sochacki, Paweł Winnicki
Macher z tylnego siedzenia ochrania mafię korupcyjną? W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich”..Korupcja na szczytach władzy nie zniknęła, zyski z korupcji zasilają wąskiej grupy ludzi – polityków, byłych i obecnych oficerów służb specjalnych i bandytów. Paliwoda „. W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich” …..” (źródło)
Skwieciński, jako jedyny i tylko raz zadał publicznie pytanie w sprawie afery hazardowej. Czy za kupowaniem ustaw stały łapówki przeznaczone na kampanie wyborcze dla partii? Złośliwi obwiniają za złamanie karier politycznych paru prominentów ich chciwość. Żartują, że zapomnieli podzielić się z „ ojcem chrzestnym „Gmyz w tekście „Podatek korupcyjny zagraża bezpieczeństwu państwa„ „Niestety, w połowie rządów Tuska pojawiło się przyzwolenie na korupcję. „.....” Centralne Biuro Antykorupcyjne zostało powołane przede wszystkim do zwalczania korupcji na najwyższym szczeblu. Dziś niestety walka z łapownictwem dotyczy głównie urzędników średniego szczebla. Korupcja na szczytach władzy nie zniknęła, a płacimy za nią wszyscy „....”.Zyski z korupcji zasilają budżety wąskiej grupy ludzi – polityków, byłych i obecnych oficerów służb specjalnych i bandytów. „...”Dziś korupcja to gra ludzi o często nienagannych manierach. Łapówkę wpisują po prostu w wartość zawieranego z państwem kontraktu. „...”(źródło)
W kontekst tekstu Gmyz wpisują się oskarżenia kolejnego samobójcy II komuny Leppera po d adresem Tuska i Schetyny „ „... Wam nie trzeba pieniędzy (...) No, po co wam? Te billboardy to wam z nieba spadają. Aniołki płacą za to, tak? (...) A czy jest prawdą, że również, no, niestety posłowie Sojuszu Lewicy... Też zapytam prokuratora. Pan minister Cimoszewicz w hotelu Victoria 4 marca 2001 r.(...) 120 tys. dolarów. Następnie pan minister Szmajdziński. Carringtona pan zna. 50 tys. Ja pytam: Czy tak było? Do sądu, do prokuratury te dokumenty trafią. Co zrobi prokuratura, zobaczymy? A może byście panowie tak pojechali razem, pan Szmajdziński, pan Tusk i pan Cimoszewicz, na mecz do Wrocławia, Śląsk-Wrocław. Pojedźcie tam na ten mecz. Tam w hotelu Wrocław między godz. 9 a 9.30, 20 kwietnia 2001 r., jeden z was (nie wiecie, który, to porozmawiajcie ze sobą) podobno – ja nie twierdzę, że tak było – podobno otrzymał kwotę 350 tys. dolarów od niejakiego pana S. Jeszcze pan Schetyna też widział to. Panie Tusk, sprawa spotkania pana z nieżyjącym ˝Pershingiem˝. Nie wiem, czy miała miejsce; może pan... Zaprzeczycie na pewno temu. 10 lipca 1998 r. podobno pożyczył panu 300 tys. zł. ...”Źródło: Wystąpienie A. Leppera w Sejmie, 21 listopada 2001 „..(źródło)
Rzeczpospolita „Na początek przyglądamy się, jak łapówkarzy traktują sądy. Z zebranych przez "Rz" danych wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat żaden oskarżony o łapówkarstwo nie został skazany na najwyższy przewidziany w kodeksie wymiar kary, czyli 12 lat więzienia. Tylko w jednym przypadku orzeczona kara wynosiła pięć lat. Najczęściej korupcyjni przestępcy w ogóle nie trafiają za kratki, w 90 proc. przypadków sądy wydają wyroki w zawieszeniu. „..
I jeszcze jedna informacja , tym razem był to przedruk w tygodniku Forum „STASI w PRL. Według Urzędu ds. Akt STASI w Polsce w czasach PRL działało przynajmniej 500 agentów STASI. Szpiclowaniem sąsiedniego kraju przez NRD rozpoczęło sie wraz z wyborem w roku 1978 kardynała Wojtyły na papieża. S TASI infiltrowało przede wszystkim Solidarność. W czasie stanu wojennego pośród kurierów Solidarności , którzy przesyłali wiadomości z Polski na Zachód byli też agenci STASI. STASI działało w Polsce niezależnie od polskiej bezpieki. Większość zgromadzonych wówczas materiałów podobno zniszczono. Jednak badaczom z dawnego Urzędu Gaucka i obecnego pod rządami Birthler udało się ustalić tożsamość części ówczesnych agentów”..” wiadomo, że lista szpiegów STASI na całym świecie znajduje sie od dawna w posiadaniu CIA Dopiero w 2003 roku Amerykanie przekazali część tych informacji rządowi RFN”..”. Udało się już ustalić nazwiska niektórych posłów do Bundestagu, którzy kiedyś pracowali dla STASI ”...”Agent STASI Detlef Ruser / Henryk/ , który mieszkał w Polsce zbliżył sie do środowiska, które wydawało solidarnościowe pismo „Samorządność „ między innymi do Donalda Tuska.Spotykał sie z redaktorami pisma, przychodził na spotkania Klubu Myśli Politycznej im Konstytucji 3 Maja „...
Wywiad Gargas Z Paliwodą „„Tusk obecny pozostaje tym samym prostym, niedojrzałym emocjonalnie, społecznie i politycznie dziewczynkowatym chłopaczkiem, jakim był w roku 1989. To nastroje elektoratu zindoktrynowanego medialnie na akceptację politycznej tandety, łatwizny i podróbki wyniosły go na polityczne wyżyny. „....”W głośnym wywiadzie dla „Gazety Gdańskiej” z 1991 r. Tusk mówił o sobie, że woli być „macherem z zaplecza” niż pełnić rolę publiczną. Kiedy byłem doradcą Jana Krzysztofa Bieleckiego, Tusk często pojawiał się w Kancelarii Premiera właśnie jako cichy pośrednik. Kiedy Bielecki, nieco zirytowany tymi zabiegami, zaproponował mu przyjęcie jakiejś funkcji państwowej, która umożliwi mu jawne działanie we własnym imieniu – Tusk stanowczo odmówił? W tym czasie Bielecki nawet mnie ostrzegał przed Tuskiem i jego grupą – „Uważaj na nich”, co było dla mnie zdumiewające, bo byłem przekonany, że sam jest jednym z nich i dopiero wówczas dowiedziałem się, że nie jest członkiem KLD. To utwierdziło mnie w przekonaniu, że Tusk do eksponowanych funkcji politycznych się nie nadaje, wie o tym i na roli machera poprzestanie. „.....(źródło)
Jako krótki komentarz do tego zestawienia tekstów? Kleptokracja rządzi II Komuną. Na czele państwa stoi „macher z tylnego siedzenia. Państwo gnije, a społeczeństwo w ciszy zdycha okradane podatkami, zusami, akcyzami, vat ami.
Marek Mojsiewicz
Szaniawski: Szczyt NATO w Chicago Jak nigdy dotąd w jednym z największych polskich miast zebrał się szczyt przywódców państw NATO. Prezydenci, premierzy, ministrowie obrony i spraw zagranicznych, szefowie sztabów generalnych wszystkich państw Sojuszu Północnoatlantyckiego obradowali w Chicago 20 i 21 maja br. nad najważniejszymi problemami bezpieczeństwa świata i Europy, w tym również Polski. Ambasador Rosji przy NATO, a zarazem najbliższy współpracownik prezydenta Dmitrij Rogozin oświadczył, że Putin nie przyjął zaproszenia prezydenta Ameryki Baracka Obamy i do Chicago nie przyjechał m.in. ze względu na „skoncentrowanych tam Polaków”. Ten pretekst i to słownictwo rosyjskiego dyplomaty daje wiele do myślenia nie tylko odnośnie aktualnych relacji rosyjsko-polskich, ale także na temat samego Chicago.
Polskie Chicago Chicago to po Warszawie największe polskie miasto, nieformalna stolica Polonii Amerykańskiej, gdzie mieszka blisko półtora miliona ludzi mówiących po polsku i drugie tyle mających polskie korzenie, czasami jeszcze z XIX w. Polonia chicagowska jest patriotyczna w najlepszym tego słowa znaczeniu, czego dowodem jest Pomnik Katyński na placu Zamkowym w sercu Warszawy. Pomnik ufundowali Polacy z Chicago w 1998 r., kiedy okazało się, że władze III RP albo nie chcą, albo z jakichś powodów nie mogą upamiętnić godnie zamordowanych przez komunistyczną Rosję w Katyniu oficerów Wojska Polskiego. Inicjatorem wystawienia tego pomnika był bohater Polski i Ameryki – pułkownik Ryszard Kukliński, ostatni skazany na śmierć przez komunistycznych katów oficer Wojska Polskiego, który przyjechał specjalnie do Chicago i zaapelował do Polonii właśnie w tym „polskim mieście”. Od kiedy w 1999 r. Polska została członkiem NATO i jednym z najważniejszych sojuszników USA, płk Kukliński jest powszechnie nazywany „pierwszym polskim oficerem w NATO”.
NATO – Polska - agresja Rosji NATO zostało utworzone w połowie XX w. Było to w krytycznym okresie zimnej wojny, kiedy Ameryka, Kanada i państwa Europy Zachodniej postanowiły się bronić przed agresją Stalina i planami Moskwy rozpętania III wojny światowej, a w konsekwencji zapanowania zbrodniczego totalitaryzmu komunistycznego nad całym światem, tak jak zapanował on nad Polską i innymi wolnymi wcześniej państwami Europy Środkowowschodniej. Zimna wojna zakończyła się w 1991 r. razem z upadkiem komunizmu oraz rozpadem Imperium Zła – jak nazwał Związek Sowiecki prezydent Ronald Regan. Żyjemy w innych realiach geopolitycznych, w XXI w., ale nowy władca Kremla Władimir Putin na oczach świata odbudowuje imperialną potęgę Rosji. Stanowi to zagrożenie nie tylko dla Polski. W latach 2009-2011 armia rosyjska, co najmniej trzy razy przeprowadziła gigantyczne manewry wojskowe pod znamiennym kryptonimem „Zapad”. Tak wcale nie na marginesie nasuwa się dramatyczne pytanie, które jest domniemaniem wprawdzie, ale domniemaniem uzasadnionym. Oto wielkie manewry armii rosyjskiej „Zapad 2010” poprzedziła katastrofa 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem, kiedy zginął prezydent i znacząca część elity RP, w tym całe dowództwo Wojska Polskiego. Według amerykańskich i NATO-wskich analityków, ale również wg prasy rosyjskiej (!) celem tych ćwiczeń było pozorowane zaatakowanie Estonii, Łotwy, Litwy poprzez błyskawiczne zdobycie tych małych państw, tak błyskawiczne, aby Polska, Ameryka i inne państwa NATO nie były w stanie im pomóc. Na Polskę miałyby spaść uderzenia rakiet taktycznych z głowicami atomowymi już w pierwszej godzinie rosyjskiej agresji. Miałoby to być rosyjskie ostrzeżenie dla USA oraz „starych” państw NATO, że nie warto się bić za Polaków, a także mniejsze państwa, które chociaż są członkami NATO formalnie, to faktycznie leżą w obrębie strefy interesów politycznych Moskwy. Dokładnie tak, jak to niegdyś ustaliły trzy światowe mocarstwa w Jałcie. I właśnie, dlatego na szczycie NATO w Chicago Polska, Czechy, Słowacja i Węgry mają apelować do USA o utrzymanie zaangażowania w bezpieczeństwo Europy, a do europejskich sojuszników o determinację w budowanie własnych zdolności obronnych.
Polityka siły Putina „NATO oparte na silnych związkach między Ameryką Północną i Europą, zapewniające gwarancje kolektywnej obrony, pozostanie fundamentem naszego bezpieczeństwa” – napisano w projekcie apelu czterech państw Grupy Wyszehradzkiej. O wiarygodności Sojuszu i jego zdolności do obrony świadczyć będą przede wszystkim Siły Odpowiedzi NATO (NRF). Dlatego Polska, Czechy, Węgry i Słowacja, a także Norwegia, Estonia i Łotwa apelują, aby przyszłoroczne manewry „Steadfast Jazz” w Polsce i państwach bałtyckich odbyły się z pełnym zaangażowaniem Sił Odpowiedzi NATO i przy użyciu bojowej amunicji. Deklaracja państw Grupy Wyszehradzkiej zatytułowana „Odpowiedzialność za silne NATO” została ogłoszona w dniu spotkania ministrów spraw zagranicznych i obrony sojuszu w Brukseli jeszcze przed szczytem w Chicago. Przedstawiciele polskiego MSZ, MON, i Sztabu Generalnego już kilka miesięcy temu podjęli działania w celu wypracowania jednolitego stanowiska w gronie państw Europy Środkowowschodniej do przyjęcia wspólnej strategii. Natomiast na szczycie w Chicago Anders Fogh Rasmussen, sekretarz generalny NATO, nie ukrywał: „Musimy pozostać silni, aby sprostać wyzwaniom dla naszego bezpieczeństwa. Jestem przekonany, że po szczycie w Chicago sojusznicy uzgodnią wspólne projekty w dziedzinie tzw. inteligentnej obrony. Tego wymaga nasza długofalowa strategia obronna”. Od trzech lat 9 maja Rosja prezydenta Putina powróciła do tradycyjnego sowieckiego pokazu siły na placu Czerwonym w Moskwie, gdzie przedefilowały m.in. strategiczne rakiety balistyczne z głowicami atomowymi. To szantaż wobec Ameryki! Prowadząc tradycyjną politykę z pozycji siły, Władimir Putin na trzy tygodnie przed szczytem NATO w Chicago zaszachował Amerykę na Dalekim Wschodzie. Oto po raz pierwszy w historii na przełomie kwietnia i maja br. odbyły się wspólne manewry morskie Rosji i Chin. Ich skala wielkości, a nade wszystko umiejscowienie w newralgicznym akwenie Pacyfiku stanowi zagrożenie nie tylko dla Japonii, Filipin, Korei Południowej i Tajwanu – tradycyjnych sojuszników Ameryki. To więcej niż zagrożenie – to wyzwanie i prowokowanie USA! Umiarkowaną odpowiedzią Sojuszu Atlantyckiego na te militarne prowokacje rosyjskie mają być manewry „Steadfast jazz” zaplanowane na 2013 rok.
Alasca „Red flag” Ale niemal natychmiast po szczycie NATO w Chicago tuż nad granicą między Ameryką a Rosją na Alasce rozpoczynają się 8 czerwca br. największe ćwiczenia lotnicze organizowane w USA z udziałem sojuszników pod nazwą „Red flag”. Nazwa „Red flag” nie jest oczywiście przypadkowa, tak jak nieprzypadkowe są całe manewry. Będą pierwszym tak ważnym sprawdzianem umiejętności polskich pilotów, którzy stosunkowo niedawno, bo pięć lat temu, rozpoczęli użytkowanie amerykańskich F-16. Nad Alaskę Siły Powietrzne Wojska Polskiego wysyłają osiem F-16 i jeden samolot transportowy C-130 Hercules. Razem z nimi poleci 24 pilotów oraz około stuosobowa obsługa naziemna. W tak odległy rejon świata lotnicy udają się, aby trenować na poligonach odwzorowujących z maksymalnym realizmem warunki współczesnego pola walki, w tym oddziaływanie środków obrony przeciwlotniczej przeciwnika i zakłócenia radioelektroniczne. Polacy będą trenować u boku lotników amerykańskich, niemieckich, japońskich i australijskich. Zaproszenie na ćwiczenia to wyróżnienie, bo w „Red flag” mogą brać udział tylko najlepsi. Regułą jest, że na „Red flag” Amerykanie zapraszają przedstawicieli tych sił powietrznych, które osiągnęły najwyższy poziom wyszkolenia. Zaufanie, jakim Amerykanie obdarzyli Polaków, to uznanie dla naszego profesjonalizmu i zaufanie do sojusznika. Siły polskie podczas manewrów będą realizowały zadania rozpoznawcze, uderzenia na cele naziemne i loty w formacjach na niskiej wysokości. Będą też osłaniać wybrane obiekty, w tym samolot C-130 Hercules, który prócz tego, że na Alaskę przetransportuje potrzebne materiały, w trakcie ćwiczeń będzie miał rolę powietrznego stanowiska dowodzenia NATO. „Red flag” to najbardziej realistyczne i realizowane z największym rozmachem ćwiczenia lotnictwa wojskowego państw NATO w świecie. Amerykanie przystąpili do tego programu już 1975 r. w newralgicznym momencie zimnej wojny z Rosją sowiecką. Zakres ćwiczeń jest możliwie szeroki, a podczas lotów wykorzystywane jest realne uzbrojenie. W manewrach dochodzi do starcia dwóch drużyn – amerykańskich sił powietrznych i sojuszników z „agresorami” – rolę tę odgrywają samoloty specjalnie sformowanych w tym celu w USA eskadr F-16 symulujących rosyjskie samoloty Mig-29 oraz eskadr F-15 rosyjskie szturmowce Su-27. W ćwiczenia włączone są też jednostki obrony powietrznej oraz walki radioelektronicznej.
Marszałek Piłsudski: „Zmieniać geopolitykę” I rosyjscy, i zachodni eksperci prognozują, że nieprzyjęcie przez Putina zaproszenia na majowy szczyt NATO w Chicago wróży pogorszeniem relacji Rosji z USA. Sporo może tu zależeć od losów „resetu” w stosunkach USA-Rosja, który ogłosił na początku kadencji Barack Obama. Czy „reset” przetrwa powrót Władimira Putina na Kreml po kampanii, w której wracał do ostro antynatowskich i antyamerykańskich tonów?
W 1932 r. Marszałek Piłsudski zaprosił na wielkie manewry Wojska Polskiego grupę oficerów Armii USA z generałem Douglasem MacArthurem na czele. Manewry odbywały się tuż przy granicy z Rosją sowiecką. Ćwiczona była obrona przed nagłą agresję Armii Czerwonej. Piłsudski wiedział, co robi. Wielki wizjoner i strateg zaprosił przecież na polskie manewry słynnego później bohatera II wojny światowej i wroga komunizmu, jakim był generał MacArthur. Tak rozpoczęła się wojskowo-polityczna współpraca Stanów Zjednoczonych i Polski. „Kiedy nie można zmienić geografii, należy próbować zmieniać geopolitykę”. Ta sentencja Marszałka Józefa Piłsudskiego powinna być ponadczasową strategią polskiej polityki zagranicznej. Dotyczyć to powinno także działań Polski nie tylko na szczycie państw NATO w Chicago, ale w ogóle, jako cel strategiczny polskiej racji stanu i polskiej polityki bezpieczeństwa narodowego. Wspomniane wcześniej „Steadfast jasz” zaplanowane na rok 2013 to największe manewry wojsk NATO na terytorium Polski oraz innych państw niegdyś podbitych przez Rosję Stalina. Chociaż niedawno przyjęto tzw. plany ewentualnościowe na wypadek ataku na Polskę i państwa bałtyckie, polscy eksperci podkreślają, że same gwarancje NATO na papierze to za mało. Aby plany były wiarygodne, konieczna jest odpowiednia infrastruktura i ćwiczenia. Prócz kosztów wojskowych, które coraz trudniej tłumaczyć wyborcom w czasach kryzysu, to właśnie niechęć do wysyłania w stronę Rosji „rozdrażniających” sygnałów stanowi dla niektórych zachodnich polityków argument na rzecz umniejszenia skali manewrów „Steadfast jazz”. Ale Zachód oszczędza na obronie. W 2011 r. po raz pierwszy od 1998 r. spadły wydatki USA na ten cel. Mniej na wojsko wydały też Wielka Brytania, Francja i Niemcy. Europejskich sojuszników NATO przegoniła Rosja, gdzie wydatki militarne wzrosły w 2011 r. o 9,3 proc., co daje jej teraz trzecie (po USA, Chinach) miejsce na świecie. NATO na szczycie w Chicago w maju ma się zastanawiać nad tym, jak zwiększyć swoje zdolności wojskowe w czasach kryzysu. Jesteśmy w kluczowym dla sojuszu punkcie. Będziemy pracować nad zapewnieniem NATO odpowiednich zdolności wojskowych na przyszłość – mówił Leon Panetta, amerykański sekretarz obrony USA, nie ukrywając swojej frustracji faktem, że Europa wydaje coraz mniej pieniędzy na obronę. Kryzys nie jest wytłumaczeniem!
Józef Szaniawski
23 maja 2012 "Jakie instytucje najbardziej dały się we znaki Polakom" - takie pytanie zadał pan redaktor Krzysztof Różyczki. Panu Marcinowi Kołodziejczykowi, liderowi i współzałożycielowi ruchu społecznego „Niepokonani 2012” w ostatnim, numerze Angory(Nr21- str.22). Pan Marcin organizuje 31 maja 2012 roku w Sali Kongresowej w Warszawie kongres założycielski ruchu Niepokonani 2012. Początek godzina 10.30 - wejść może każdy. Spodziewa się zapełnienia całej Sali- 2800 osób. Pan Marcin twierdzi, że poszkodowanych przez urzędników w Polsce jest kilkadziesiąt tysięcy.. A moim zadaniem poszkodowanych może być 150 000 tysięcy, bo kilka lat temu- słyszałem, jak prezes Stowarzyszenia Poszkodowanych przez Urzędy Skarbowe – twierdził, że jest ich 65 000(!!!) Tylko przez urzędy skarbowe(!!!). I to było 6 może 8 lat temu. A co z resztą urzędników, którzy działają na szkodę? No i rośnie systematycznie liczba urzędników działających na szkodę państwa i człowieka w nim mieszkającego. Urzędnicy reprezentują państwo, a to - jak wskazuje doświadczenie - nie musi być przyjazne człowiekowi w nim mieszkającemu. Może być mu wrogie - tak jak nasze państwo. Żeby być precyzyjnym.. Urzędnik jest tylko narzędziem działającym na szkodę państwa, opłacanym przez państwo i żyjącym z państwa, czyli pieniędzy zabranych człowiekowi w państwie W państwie maksimum, zajmującym się już prawie wszystkim, co mu przyjdzie do głowy. To nie jest państwo minimum. Bo żeby działać na szkodę państwa trzeba mieć narzędzia prawne pomagające na działanie na szkodę człowieka i obywatelskiego państwa. Te narzędzia daje urzędnikowi Sejm, który mnoży ustawy, niczym australijskie króliki. Te ustawy dające władzę urzędnika nad człowiekiem pozwalają mu robić z człowiekiem często to, co mu się podoba. Skrzywdzić, zrujnować, okraść.. Do wyboru do koloru.. W zależności od wybranego sposobu i rozmycia prawa, pozwalającego na swobodna interpretację.. To tak jakby jechać samochodem z luźno założonym kołem.. I nie zwracać uwagi, że coś przy kole talepie Na pytanie; Jakie instytucje najbardziej się dały we znaki Polakom” pan Marcin Kolodziejczyk odpowiada: „Urzędy celne, ZUS, aparat skarbowy, organy administracji samorządowej( przede wszystkim wydające różnego rodzaju zezwolenia, zwłaszcza na budowę), prokuratura, sądy. W ostatnim czasie w związku z budową dróg ekspresowych ekspresowych autostrad zanotowaliśmy wiele przypadków naruszenia prawa w związku z wywłaszczeniami. Tu szczególnie spektakularny jest przypadek państwa Adamowskich przy okazji budowy drogi S8, właściciel zakładu wulkanizacyjnego, którym na skutek decyzji urzędniczej odcięto drogę dojazdu.. PO wydaniu decyzji o wywłaszczeniu dojazdu Czesław Adamowski dostał udaru i po kilku dniach zmarł( według relacji jednej z gazet zmarł następnego dnia) „Pan Marcin Kołodziejczyk nie wymienił Inspekcji Drogowej, może przez grzeczność, albo nie ma jeszcze pełnych danych, bo dopiero będzie je gromadził, a instytucja ta powstała stosunkowo niedawno, i z pewnością skrzywdziła jeszcze niedostateczną liczbę kierowców i firm- soląc drakońskie kary- zresztą zgodnie z demokratycznie uchwalonym prawem.. Przypominam Państwu karę 13 000 złotych za przewożenie” nadmiaru „drzewa na pace, zarówno ten, który przewoził dostał taka karę, jak i ten, który to drzewo ładował. Ci, co sadzili te drzewa i je potem ścinali- żadnej kary pieniężnej nie zapłacili.. Wielkie niedopatrzenie ustawodawcy.. Powinni płacić wszyscy solidarnie i zbiorowo, nawet ci, którzy nie żyją- to znaczy ich rodziny, powiązane w jakikolwiek z przewożeniem tego drzewa.. Bolszewizm zbiorowy pełnym demokratycznym gwizdkiem.. A pisząc serio: żeby sprawiedliwości stało się zadość, sprawiedliwości, która jest ostoją III Rzeczpospolitej Biurokratyczno- Zasiłkowej, należałoby przejrzeć wszystkie wydruki głosowań sejmowych przez ostatnich 22 lata- może i dalej i prześledzić, jaki demokratyczny poseł głosował i jak, przeciw ludziom zamieszkującym teren III Rzeczpospolitej. Kto wprowadzał te zezwolenia, koncesje, ten urzędniczy nadzór nad człowiekiem? Kto uczynił tyle zła innemu człowiekowi? Kto go tak bardzo skrzywdził.. Kto skrzywdził człowieka prostego.. I gdy wszystko zostanie wyjaśnione, sprawdzone i skontrolowane, a potem te wszystkie koncesje i zezwolenia zlikwidowane- taki poseł jeden z drugim powinien ponieść karę, zanim ludzie odzyskają wolność od władzy urzędniczej. Nie powinien go obejmować żaden immunitet. Nie może być immunitetu od zła, które uczynił poseł jakiejkolwiek partii demokratycznej.. Zło powinno być ukarane i napiętnowane.. A jak ukarane? Finansowo by się nigdy nie wypłacił – bo do tak wielkich strat określony poseł się przyczynił.. Straty poszły w miliardy złotych, i można byłoby się pokusić o szacunkowe obliczenia tych strat.. Bo strat w postaci rozpadu rodzin - nie da się policzyć.. Pan Marcin Kołodziejczyk chce dobrze.. Sam jest doświadczony przez nieludzki system bezprawia okradanych ludzi.. W 2002 roku miał największą w Polsce firmę turystyczną ”Big blue”, firmy, która miała przychody na poziomie 100 milionów złotych i zatrudniała 100 osób, odprowadzała ponad 8 milionów złotych podatków. Kolejne kontrole niczego nigdy nie znalazły, co byłoby nieprawidłowością.. Ale zdarzyli się kontrolerzy, którzy zmienili pogląd prawny.. Dołożyli domiar i zablokowali konta.. Firma upadła.. Tak jak tysiące innych, wystarczy włączyć w Internecie program pani Jaworowicz emitowany od lat.. Tam jest pełno takich firm.. Sądzę, że wielu przyjedzie na zjazd założycielski, bo wielu jest pokrzywdzonych. I będzie ich przybywać, bo system biurokratyczno- podatkowy jest nieludzki, niesprawiedliwy i krzywdzący ludzi.. Ten system jest budowany w Polsce od 22 lat, tak jak był budowany poprzedni - który zbankrutował. Ten też zbankrutuje, i tak jak w poprzednim nie będzie odpowiedzialnych.. A przecież sprawcy są- zasiadają w Sejmie.. Albo zasiadali.. Co mnie niepokoi w postępowaniu pana Marcina Kołodziejczyka.. Wiecie Państwo, do kogo pan Marcin zwrócił się o patronat? Do Buisness Centre Club i do Forum Obywatelskiego Rozwoju pana profesora Leszka Balcerowicza..(?????)(!!!!!) Naprawdę niezły dowcip.. Do tych, którzy robili lub popierali budowę tego nonsensu prawno- podatkowego.. Pan Leszek Balcerowicz był dwukrotnie wicepremierem i raz ministrem finansów, był przewodniczącym Unii Wolności – partii rządzącej Polską.. Współrządzącej.. ON jest przecież odpowiedzialny, albo współodpowiedzialny za ten bałaganiarski syf, w jakim żyjemy..? Czy pan Kołodziejczyk o tym nie wie? Znowu nie ten patronat.. Będą udawali, że coś robią, a niczego nie zrobią. Tak jak zwykle. Pan Grzegorz Barun na spotkaniu w Krakowie, na którym miałem przyjemność być, i był tam też pan profesor Leszek Balcerowicz. – jako prelegent. Opowiadał o swoich” osiągnięciach”.. To wtedy pan Grzegorz Braun powiedział, że pan Balcerowicz podczas swoich rządów wprowadził 40 koncesji do gospodarki..(!!!)
Mówmy szczerze: on jest twórcą tego systemu.. Co innego mówi i pisze, a co innego robi.. Teraz robi zgiełk wokół Forum Obywatelskiego Rozwoju.. Z tego patronatu nic nie będzie pożytecznego.. Skanalizuje tylko pokrzywdzonych ludzi przez system, który współtworzył.. Ciekawy jestem, kto wyłożył 100 000 złotych ma wynajęcie Sali Kongresowej? Będzie kolejne pozorowane działanie w wersji hałasowej i kosmetycznej.. Szkoda czasu pana Kołodziejczyka.. I nic się nie zmieni! System dalej pęcznieje obrazoburczo.. Bo Oni nie zabijają swoich wrogów, oni ich zmieniają- zgodnie z orwellowską sentencją.. Ale tak, żeby wszystko pozostało po staremu. Ma wzrastać władza urzędników nad nami i tyle.. WJR
Binienda ma rację Z prof. Miłoszem (Michaelem) Wnukiem, fizykiem z Uniwersytetu Wisconsin w Milwaukee i przewodniczącym Rady Polskiej Fundacji Kultury Amerykańskiej im. Ignacego Jana Paderewskiego, rozmawia Piotr Falkowski Jak Pan się zetknął z faktami podważającymi oficjalne raporty na temat katastrofy smoleńskiej? - Pracowałem w komisji, która badała katastrofę promu Columbia. Tam są elementy nawet trochę podobne do katastrofy smoleńskiej. Właśnie stamtąd znam prof. Wiesława Biniendę, który wykonał obliczenia na temat jej przebiegu.
I jak Pan je ocenia? - Bardzo dobrze. On zrobił to, co do niego należy, czyli symulację komputerową. Myślę jedynie, że miał może za mało danych. Powinien te prawdziwe dane zdobyć i słyszałem, że chciał. Widzę, że Binienda jest jakby na granicy zdrowego rozsądku i matematyki. Twierdzi, że brzoza nie mogła uciąć skrzydła oraz że nawet gdyby się tak stało, to ten kawałek skrzydła nie upadłby tak daleko. Sądzę, że wszystko trzeba jeszcze raz sprawdzić, by wyeliminować sprzeczności w oficjalnych ustaleniach. Może nie we wszystkim Binienda ma rację, ale prawie we wszystkim.
Na czym polegała Pana praca przy wyjaśnieniu przyczyn katastrofy Columbii? - Mieliśmy zadanie, by obliczyć, czy urwany kawałek osłony termicznej mógł uszkodzić kadłub wahadłowca na tyle, że przy wejściu do atmosfery rozgrzał się on do wysokiej temperatury i się rozpadł. Okazało się, że tak właśnie było. Ten kawałek był mały: wielkości walizki, ale rzecz działa się przy ogromnych prędkościach i energiach.
Jak Pan przyjął wypowiedź doradcy prezydenta USA Bena Rhodesa, że Stany Zjednoczone są gotowe udzielić Polsce pomocy w badaniu katastrofy, o ile rząd polski o taką się zwróci? - Widać dobrą wolę rządu amerykańskiego. Trochę dziwne jest to, że nie ma na to odpowiedzi ze strony rządu polskiego, który ze wszystkich jest najbardziej zainteresowany wyjaśnieniem tej zagadki. Polska jak najbardziej powinna skorzystać z amerykańskiej propozycji. Nawet teraz, dwa lata po wydarzeniu, można jeszcze wiele rzeczy zbadać i stwierdzić. Tylko wydaje się, że przyczyna jest polityczna. Polska podzieliła się na dwa obozy. Z jednej strony jest Macierewicz, który podważa ustalenia komisji rządowej, a z drugiej premier Donald Tusk, który uważa, że już nic w tej sprawie nie trzeba robić. Niezależnie od wyników badań jakiejkolwiek komisji ci ludzie będą przekonani, że było tak, jak oni uważają, i będzie to trudno zmienić nawet w ciągu dziesięcioleci. Komisja międzynarodowa byłaby jednak obiektywna, niezależna, niezaangażowana po którejś ze stron. Zawsze dobrze jest mieć coś takiego. Dziękuję za rozmowę.
Eksport polskiej broni W latach 1926-1939 eksport polskiego uzbrojenia stanowił istotne źródło pozyskiwania dewiz. Po zakończeniu wojny z bolszewikami w 1920 roku, armia II RP stanęła przed zadaniem reorganizacji swej struktury oraz ujednolicenia posiadanego uzbrojenia i sprzętu. Materiały wojskowe pozostałe po ujednoliceniu uzbrojenia składowane były w składnicach uzbrojenia (tzw. „stokach”). Materiały w istocie stanowiły dla wojska balast, a nie użyteczny zapas. Z tej tez przyczyny polskie władze wojskowe postanowiły w połowie lat 20. o sprzedaży tych materiałów zagranicą. Uzyskane w ten sposób środki miały zostać przeznaczone na zakup nowocześniejszego uzbrojenia w polskich zakładach przemysłu zbrojeniowego. Ostatecznie doszło do podpisania stosownych umów z Estonią, Finlandią, Jugosławią, Łotwą i Rumunią. Mając na uwadze doświadczenia z okresu wojny 1920 roku (utrudnienia w imporcie sprzętu) Polska przyjęła model przygotowania się do wojny polegający na budowie własnego znacznego przemysłu zbrojeniowego tak, aby w razie konfliktu, mógł on zapewnić armii wystarczające dostawy broni i amunicji. W efekcie tego wyboru przemysł zbrojeniowy został rozbudowany ponad miarę, co powodowało znaczne obciążenie dla skarbu państwa, który zmuszony został do utrzymywania zakładów pracujących „na pół gwizdka”. W związku z tym konieczne było podjęcie tzw. produkcji ubocznej (broń myśliwska, sportowa, rowery „Łucznik”, narzędzia precyzyjne, obrabiarki, maszyny do pisania, itp.) oraz przyjmowanie zamówień eksportowych. Eksport sprzętu wojskowego miał obniżyć koszty utrzymania w stanie gotowości mobilizacyjnej zakładów przemysły wojennego. Produkcja eksportowa zapewniała zamówienia w fabrykach kooperujących, zwiększała zatrudnienie robotników, przez co zmniejszała koszty zapomóg dla bezrobotnych. Dzięki eksportowi zmniejszały się również koszty jednostkowe całej produkcji, co pozwalało polskiemu wojsku nabywać więcej sprzętu. Lokowanie za granicą polskich towarów wojskowych miało w planach inicjatorów akcji eksportowej wiązać się z uzyskaniem przez Polskę określonych profitów ogólnogospodarczych i politycznych. Liczono, bowiem, iż osiągnięcie z czasem pozycji istotnego dostawcy broni dla danego kraju spowoduje jego bliższe ekonomiczne związanie z Polską, a tym samym stworzy odpowiednie warunki dla współpracy także w dziedzinie polityki zagranicznej. Na Bałkanach, stanowiących bardzo ważny kierunek polskiego eksportu, sprzedaż uzbrojenia oznaczała konkurowanie ekonomiczne z Francją, Niemcami,. Włochami oraz Czechosłowacją. W II Rzeczypospolitej sprawy związane z wyrobem i sprzedażą uzbrojenia regulowały dwa rozporządzenia Prezydenta RP z 1927 oraz 1932 roku, oraz dwa rozporządzenia Ministra Skarbu z 1933 oraz 1934 roku. Na nich mocy sprzedaż broni, amunicji oraz materiałów wybuchowych była możliwa jedynie po uzyskaniu stosownego zezwolenia. Natomiast prawo do eksportu lub importu uzbrojenia przysługiwało jedynie przedsiębiorstwom trudniącym się wyrobem broni, ewentualnie posiadającym zgodę na handel nią. Broń można był wywieźć z kraju wyłącznie za zgoda Ministerstwa Spraw Wojskowych. Nikłe rezultaty „ofensywy” eksportowej sprawiły, iż w końcu maja 1926 roku zostało zorganizowana konferencja pod przewodnictwem Szefa Administracji Armii gen. Mieczysława Norwida-Neugebauera, w trakcie, której zadecydowano o ujęciu polskich przedsięwzięć w tym zakresie w ramy organizacyjne, w celu solidarnego występowania polskich fabryk na obcych rynkach oraz uzyskania pomocy agend rządowych. Pieczę nad wykonaniem tych zamierzeń powierzono MSWojsk.. Wsparcie państwa miało przejawiać się w przyznawaniu premii eksportowych, zniżek taryfowych na kolei, przejęcia części zadań informacyjno-akwizycyjnych przez polskie przedstawicielstwa dyplomatyczno-konsularne, a wreszcie przez zapewnienie ułatwień kredytowych. Ministerstwo Spraw Wojskowych zobligowane zostało do opracowania listy ewentualnych eksporterów, którzy mieliby stać się beneficjentami pomocy rządowej. W tej sytuacji firma niecisząca się zaufaniem MSWojsk. nie mogła liczyć na wsparcie rządu. Pierwszym etapem realizacji tej swoistej centralizacji eksportu sprzętu wojskowego było utworzenie w końcu czerwca 1926 roku na konferencji przedstawicieli krajowych zakładów zbrojeniowych tzw. Sekcji Przemysłu Wojennego (SPW) przy Związku Eksportowym Przemysłu Metalowego Przetwórczego. Jako pierwsze do SPW przystąpiły m.in.: Towarzystwo Starachowickich Zakładów Górniczych SA., Modrzejewskie Zakłady Górniczo-Hutnicze, Towarzystwo Akcyjne Fabryk i Zakładów Górniczo-Hutniczych Stąporków, SA FM Norblin, Buch i Werner, GRANAT, PROTEKTA Sp. z o.o. , Państwowa Fabryka Aparatów Telefonicznych i Telegraficznych. W dniu 5 listopada 1926 roku doszło w Warszawie do założenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością Eksport Przemysłu Obronnego SEPEWE z siedzibą w stolicy przy ul. Czackiego 12. Zgodnie z przyjętym statutem zadaniem spółki była „sprzedaż eksportowa wyrobów polskiego przemysłu obronnego lub związanego z ekwipunkiem wojskowym i popieranie krajowej produkcji eksportowej. W tym celu spółka miała prawo zawierać i pośredniczyć przy zawieraniu wszelkiego rodzaju umów w zakresie przemysłu obronnego, samodzielnie zakładać przedsiębiorstwa handlowe, brać udział w takich przedsięwzięciach, otwierać w kraju i za granicą oddziały, ekspozytury, ajentury, przedstawicielstwa, składy, ustanawiać subagentow, itp., przyjmować na rachunek własny i komisowo przedstawicielstwa eksportowe również i innych dziedzin przemysłu polskiego”. Spółkę zawiązano na trzy lata z automatyczną prolongatą jej trwania na kolejne trzy lata, itd., jeśli któryś z udziałowców na pół roku przed wygaśnięciem umowy nie zażąda jej rozwiązania. Kapitał zakładowy SEPEWE wynosił w momencie założenia 20.000 zł, podzielonych na 100 udziałów. Ich nabywcą mógł być wyłącznie właściciel lub dzierżawca wytwórni położonej na terenie Polski albo Wolnego Miasta Gdańska, która udzieliłaby spółce swego przedstawicielstwa eksportowego. W skład SEPEWE weszło z chwilą jej powstania 21 najbardziej liczących się zakładów krajowego przemysłu wojennego. Mimo tego pierwszy rok jej działania nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. W 1928 roku zdobyto pierwsze zamówienia na dostawę 200 tysięcy zapalników do granatów ręcznych dla rządu rumuńskiego. Ostatecznie począwszy od 1930 roku bilanse spółki zaczęły wykazywać coraz większy zysk, dzięki któremu pokryto z nawiązką poniesione wcześniej straty. Te sukcesy pozwoliły utworzyć przedstawicielstwa w Rumunii, Jugosławii, Turcji, Finlandii, Estonii i na Łotwie. Kluczową rolę w spółce odgrywali oficerowie WP, piastujący równocześnie odpowiedzialne funkcje w administracji wojskowej, dobrze zaznajomieni z problematyką materiałowego zaopatrzenia armii. Wieloletnim dyrektorem spółki był ppłk. dypl. (potem w st. sp.) Władysław Sokołowski, znakomicie zorientowany w tajnikach handlu bronią. Dzięki niemu spółka zrealizowała liczne transakcje na eksport polskiej broni do Rumunii, Chin, Grecji i Jugosławii. Zamówione w Polsce uzbrojenie ekspediowano zwykle koleją do Gdańska lub Gdyni, a od lat 30. przez Tczew do Wojskowej Składnicy Transportowej na Westerplatte, gdzie w magazynach oczekiwały na załadunek na statki. Później wysyłka broni odbywała się przez Kościerzynę do Gdyni, gdzie w specjalnej strefie portu handlowego ładowano sprzęt na pokład statków. Czasem załadunku dokonywało wojsko (np. przy ekspedycji uzbrojenia do Hiszpanii). Do Rumuni, Jugosławii i państw bałtyckich broń wysyłano koleją. Sztab Generalny( Główny) nie pozwalał przy tym na jej tranzyt przez terytorium ZSRS. Wydane zalecenia nakazywały współpracę z polskimi przedsiębiorstwami – „Polskim Lloydem” (asekuracja), firmami „Henryk Puławski” i „Towarzystwem Handlowo-Spedycyjnym VIATOR (spedycja), „Żeglugą Polską i „Polską Zjednoczoną Korporacją Bałtycką (transport morski). Polski sprzęt wojskowy okazał się towarem równorzędnym jakościowo wyrobom uznanych zakładów francuskich, brytyjskich, amerykańskich, włoskich czy czeskich. Podstawowym problemem była niezdolność polskich zakładów do przyjęcie zamówień kredytowych, co było warunkiem koniecznym w przypadku eksportu uzbrojenia na Bałkany czy Bliski Wschód. Możliwości Banku Gospodarstwa Krajowego były niewielkie, a współpraca z bankami prywatnymi nie wchodziła z różnych powodów w grę. Inną przeszkodą stanowiły wysokie – w stosunku do światowych – ceny polskiej broni i innych materiałów wojskowych. I tak np. kbk wz. 29 był o 60% droższy od wzorów równorzędnych, pistolet VIS kosztował o 30% więcej od Walthera P-38. Dobra, jakość niewiele znaczyła wobec dużo niższych cen konkurentów z innych państw.
Druga połowa lat 30 była okresem znacznego ożywienia w handlu bronią. Dojście Hitlera do władzy, ekspansja japońska na Dalekim Wschodzie, wojna domowa w Hiszpanii spowodowały wielki wzrost popytu na nowoczesny sprzęt wojskowy. Napięta sytuacja międzynarodowa pozwoliła sprzedać prawie w całości posiadane stoki , a także wiele nowej produkcji. Z tego też powodu wyniki finansowe SEPEWE (Eksportu Przemysłu Wojennego) przekroczyły najśmielsze oczekiwania jej władz. Gros obrotu syndykat osiągnął sprzedając sprzęt wojskowy obu stronom walczącym w hiszpańskiej wojnie domowej, przy czym rok 1937 był szczytowy – sprzedano broń za 135 mln złotych, co stanowiło połowę wartości materiału wyeksportowanego w latach 1927-1938. Poza dostawami hiszpańskimi, podpisano w latach 1935-1939 szereg umów z Rumunią, Turcją, Bułgarią, Wielką Brytanią i Holandią. Polskie płatowce, licencyjne działa przeciwlotnicze i przeciwpancerne, broń strzelecka cieszyły się dużym uznaniem importerów. Rozwiązania techniczne opracowane przez polskich konstruktorów były w kilku przypadkach bezkonkurencyjne, o czym najlepiej świadczą nabywane licencje przez firmy francuskie, włoskie, belgijskie i brytyjskie. Uzyskane zyski pozwolił spółce stworzyć fundusz eksportowy, przeznaczony m.in. na opłacanie kosztów zawierania transakcji oraz reklamy wyrobów polskiego przemysłu wojskowego za granicą. Powiększony został także kapitał zakładowy spółki, a z początkiem 1937 roku firma została przekształcona w spółkę akcyjną o kapitale 2 205 000 zł. Zasoby SEPEWE wzrosły znanie i na początku 1939 roku wynosiły ponad 10 mln zł. Instytucje państwowe bezkonfliktowo współpracowały z SEPEWE, a attache wojskowi zostali zobowiązani do działań informacyjno-reklamowych na rzecz wspierania eksportu polskiej broni, co było szczególnie ważne w trakcie dostaw broni do Hiszpanii, które wymagały dużej finezji prawno-dyplomatyczno-handlowej. Jesienią 1935 roku rząd hiszpański wyraził chęć zakupu w Polsce dużych ilości sprzętu wojskowego – w tym 36 myśliwców P24, licencji na samolot RWD-13. Wybuch wojny domowej latem 1936 roku zawiesił te negocjacje, gdyż z chwilą przystąpienia do Międzynarodowego Komitetu Nieinterwencji w Hiszpanii, rząd RP wystosował 27 sierpnia 1936 roku notę do ambasadora Francji w Warszawie, oznajmiając o wprowadzeniu embarga na dostawy wojskowe dla obu stron konfliktu. Polski rząd zastrzegł jednak, że będzie się uważać za związany postanowieniem o nieinterwencji w takiej mierze, w jakiej będzie to szanowane przez innych członków Komitetu. Oficjalnie trwały niekończące się jałowe rozważania na temat nadzoru nad przestrzeganiem nieinterwencji. W rzeczywistości zaś państwa uczestniczące w Komitecie tolerowały, lub wręcz inspirowały i organizowały na masową skalę kontrabandę broni i materiału wojennego dla obu walczących stron. Polski Sztab Główny oraz MSZ uważały, iż wobec fasadowości poczynań uczestników Komitetu, całkowicie rozmijających się z deklarowaną zasadą nieinterwencją, Warszawa nie powinna pozostawać obojętna, ale zachowując pozory neutralności winna upłynnić posiadane zasoby materiału wojskowego. Przez dwa i pół roku trwania wojny Polska dostarczała broń obu stronom przez pośredników (gen. Franco przez firmy niemieckie i włoskie, a rządowi republikańskiemu via firmy francuskie i belgijskie). Sprzedaży podlegała przede wszystkim broń ze stoków, oraz w mniejszej ilości uzbrojenie nowe. Sprzęt wysyłano oficjalnie do zagranicznych składów, albo do portów rozmaitych państw (m.in. Meksyk, Urugwaj), udzielających fikcyjnych adresów owym dostawom. Od połowy 1937 roku polskie władze wojskowe, chcąc uniknąć kompromitacji, dostarczały sprzęt oficjalnie na zamówienie firm brokerskich, które potem same ekspediowały transporty do hiszpańskich portów. Niemniej do końca wojny niektóre dostawy szły formalnie do Chin, Grecji czy Peru. Wszelkie związane z tymi transakcjami formalności, dotyczące zakamuflowania rzeczywistego odbiorcy brał na siebie pośrednik. Dla zachowania tajemnicy transporty kolejowe szły tylko do Gdyni, w możliwie dużych partiach, z zachowaniem daleko idącej ostrożności przy załadunku na statki. Sprzęt wysyłany do Hiszpanii pozbawiony był cech świadczących o polskim pochodzeniu. SEPEWE sprzedawało broń obu stronom. Nie odgrywały żadnej roli sympatie polityczne, bliższe naturalnie gen. Franco, ale przede wszystkim względy handlowe – natychmiastowa płatność gotówką w dolarach lub w złocie. W latach 1936-1939 Polska wyeksportowała do Hiszpanii sprzęt wojskowy o wartości około 190 mln zł. Następna na liście importerów Rumunia zakupiła broń za niespełna 20 mln zl. Kwoty uzyskane z tych operacji były znacz cym zastrzykiem walutowy, przyczyniły się także do poprawy równowagi walutowej skarbu. Po wymianie na złote zasiliły w większości Fundusz Obrony Narodowej. Polski MSZ nie reagował na protesty rządu madryckiego domagającego się zniesienia embarga i jawnego udzielenia pomocy, a także na sprzeciwy rządu powstańczego, wymawiającego władzom RP wspieranie komunistów. Jednak w obliczu uzyskania coraz większej przewagi przez gen. Franco, latem 1938 roku minister Beck wystosował pismo do szefa Sztabu Głównego, postulujące ograniczenie dostaw dla rządu republikańskiego, uznając, iż mogły on utrudnić ułożenie powojennych stosunków z gen. Franco. Gen. Stachiewicz polecił przyspieszyć realizację już podpisanych kontraktów, a także szybką finalizację szczególnie korzystnych negocjowanych transakcji dla Madrytu. Sprawozdanie zarządu SEPEWE za 1938 rok faktycznie wskazuje, iż w drugiej połowie tego roku wywóz sprzętu wojskowego w tym kierunku został stopniowo wstrzymany. W bogatej ofercie polskiego przemysłu wojennego było kilka „przebojów”. Zaliczały się do nich przede wszystkim konstrukcje lotnicze – wymienić należy samoloty rodziny „P” (od P.6 do P.24), rewelacyjne samoloty bombowe P.37 Łoś. Wiele państw kupiło licencje świetnych zapalników do granatów ręcznych konstrukcji firmy GRANAT, peryskopu odwracalnego patentu kpt. Rudolfa Gundlacha czy znakomitych wyrzutników bombowych wzoru kpt. Władysława Świąteckiego. Dobrze sprzedawały się działa przeciwpancerne i przeciwlotnicze na licencji Boforsa. Należy podkreślić, iż polskie władze wojskowe odmawiały zgody na eksport niektórych rodzajów broni, np. granatnika piechoty wz. 36, pistoletu maszynowego wz. 39 Mors, czy rusznicy przeciwpancernej wz. 35 „Ur”. Motywowano to słusznie koniecznością utrzymania w tajemnicy szczególnie nowoczesnych typów uzbrojenia. W 1939 roku polski eksport uzbrojenia miał ustaloną wysoką pozycję na rynkach bałkańskich, bardzo powoli jednak akcentował swoją obecność w krajach bałtyckich, docierał na Bliski Wschód, okazjonalnie lokował zamówienia w Europie Zachodniej. Wydaje się, że postawione w 1926 roku przed SEPEWE zadania zostały w większości wykonane. Kontrowersyjną sprawą była wysyłka sprzętu wojskowego (szczególnie nowoczesnych samolotów) w 1939 roku. Historycy i publicyści oskarżający polskie władze o zdradę, zapominają, iż Wojsko Polskie we wrześniu 1939 roku nie wykorzystało w całości posiadany sprzęt bojowy. I tak w składnicy uzbrojenia Stawy k. Dęblina znajdowały się zapasy materiały wojennego pozwalające uzbroić w pełni minimum pięć dywizji piechoty – uzbrojenie to wpadło w całości w ręce Niemców. Latem 1939 roku trwała jednak wysyłka zamówionych przez Bułgarię samolotów P.34b. Jednak spośród 9 znajdujących się 1 września 1939 roku w Warszawie niewysłanych „Bułgarów”, mechanikom PZL udało się zmontować 5 i przekazać 41 Eskadrze Rozpoznawczej Armii „Modlin”. Reszta została zniszczona w wyniku niemieckiego nalotu. Z kolei eksport w 1939 roku armat przeciwpancernych wz. 36 był błędem, gdyż broni przeciwpancernej w WP było zdecydowanie za mało. Władze wojskowe zadowoliły się realizacją bez opóźnień planu wyposażenia sił zbrojnych w te działa – jednak sytuacja wymuszała podjęcie nadzwyczajnych decyzji ( z planowanych docelowo 3000 tych armat, we wrześniu 1939 roku WP posiadało nieco ponad 1000). MSWojsk nie znalazło - w obliczu zagrożenia wojennego – odpowiednich środków na zwiększenie zakupu produkowanej w kraju broni. Działalność eksportowa spółki SEPEWE przyczyniła się do utrzymania w stanie gotowości mobilizacyjnej polskich zakładów zbrojeniowych, czasem ledwo wegetujących wskutek niskich zamówień MSWojsk. Dzięki eksportowi uzbrojenia nastąpiło zwiększenie zatrudnienia w przemyśle obronnym, obniżono koszty jednostkowe wytwarzania sprzętu wojskowego oraz pozyskano znaczą ilość środków walutowych.
Wybrana literatura:
Materiały do zagadnienia przemysłu wojennego w Polsce w latach 1919-1939
W. Stachiewicz – Przygotowania wojenne w Polsce 1935-1939
S. Ajzner – Polska a wojna domowa w Hiszpanii 1936-1939
P. Moa – Mity w2ojny domowej. Hiszpania 1936-1939
Polskie Siły Zbrojne w II wojnie światowej
T. Grabowski – Inwestycje zbrojeniowe w gospodarce Polski międzywojennej
T. Pawłowski – Armia Marszałka Śmigłego
B. Stachiewicz – Generał Wacław Stachiewicz. Wspomnienie
Godziemba's blog
Mistrzowie dezinformacji - Adolf Hitler Dezinformacja w XX wieku stała się głównym narzędziem prowadzenia polityki. Jako pierwszy na masową skalę zaczął ją stosować Adolf Hitler. W podręcznikach do historii dużo mówi się o tym jak to Hitler blefując budował potęgę Niemiec. Mało, kto po latach wie, że owym blefom towarzyszyły specjalne kampanie dezinformacyjne. Hitler odbudował w latach 30 potęgę miliarną Niemiec przekonując Francuzów i Brytyjczyków, że dysponuje miażdżącą przewagą w lotnictwie.
"Brytyjczycy i Francuzi wejdą i zgniotą nas" - przestrzagał Hermann Georing. "Nie zrobią tego, jeśli będziemy brzęczeć wystarczająco głośno" - opowiedział Hitler. Do czasu zajęcia przez Niemców Czechów w 1938 r. i najnowocześniejszych wówczas na świecie zakładów zbrojeniowych niemiecka "potęga" była wytworem public relations. "Osobiści zdałem sobie sprawę z ogromu tego sukcesu, kiedy pierwszt raz stanąłem po środku czeskich fortyfikacji w Sudetach. Tam i wtedy zrozumiałem, co to oznacza przejąć fortyfikacje o długości 2 tys. kilometrów bez wystrzelenia jednego ostrego pocisku. Za sprawą propagandy służącej pewnej idei zdobyliśmy 10 mln ludzkich istnień i 100 tys. km kwadratowych ziemii." Przy pomocy prymitywnych sposobów "karmienia" zagranicznych dyplomatów Hitlerowi udało się przekonać w latach 30. Francuzów i Brytyjczyków, że Niemcy dysponują ogromną przewagą w lotnictwie. Samoloty te miały mieć możliwość obrócenia francuskich i brytyjskich miast w ruiny. W 1938 r. wszystkie niemieckie wojskowe samoloty skierowano na jedno lotnisko w Oranienburgu, aby mógł je obejrzeć francuski generał Joseph Vuillenem. Zainsenizowano mu przelot samolotem, obok którego przelatywały "przypadkowo" niemieckie myśliwce. Pilot umyślnie zwalniał tak, aby generał doszedł do wniosku, że Niemcy dokonali jakiegoś przełomu technologicznego i dysponują superszybkim samolotem. Oczy potrafiono zamydlić nawet zawodowcom. Nabrać dał się sam Charles Lindbergh, dla którego zorganizowano objazd po niemieckich fabrykach lotnicznych. Hitler postanowił również postraszyć Amerykanów. W tym celu kazał wybudować bombowiec o zasięgu 9000 mil po to, aby zasugerować, że może bombardować Nowy Jork. Sprawa nie wyszła poza prototyp, ale swoją rolę odegrała. Równocześnie agentura niemiecka zaczęła inspirować artykuły w prasie francuskiej i angielskiej o ogromnych stratach ludności cywilnej, którą przyniesie nowa wojna lotnicza. Podczas pierwszej wojny światowej naloty bombowe były rzadkością. "The Times" wywołał panikę publikując informacje jakoby Niemcy mieli samolot zdolny przenosić 5 ton bomb. "Obraz zniszczeń z powietrza tak przerysowano, że miało to wpływ na przedwojenną politykę" - zauważył Winston Churchill. Właśnie strasząc odwetem Luftwaffe Hitler w 1936 r. przejął Nadrenię, która miała być strefą zdemilitaryzowaną. Francuzi przestraszyli się groźby niemieckiego odwetu. Agenci francuscy donosili, że Hitler w odwecie za wypchnięcie go z Nadrenii przeprowadzi nalot na Paryż. Majstersztykiem dezinformacji było przygotowanie operacji "Barbarossa", czyli ataku 22 czerwca 1941 r. na Związek Sowiecki. Hitler przekonał stalina, że ogromna koncentracja wojsk na wschodzie, to zmyłka przed inwazją na Wielką Brytanię. Dyplomatycznymi kanałami przekazał Stalinowi, aby nie dał się wmanewrować w prowokacje brytyjskie, które będą miały na cel wywołanie wojny niemiecko-sowieckiej. Stalin do tego stopnia uwierzył w intencje Hitlera, że przez pierwsze godziny po ataku niemieckim sowieckie wojska miały zakaz odpowiadania ogniem. Zabawne, że to, co zadecydowało o sukcesie Hitlera przesądziło również o jego porażce. Ogromnym sukcesem aliantów była dezinformacja towarzysząca lądowaniu aliantów w Normandii. Sprzymierzonym udało się przekonać Hitlera, że atak w Normandii, to jedynie wstęp do właściwej inwazji, która nastąpi w innym miejscu. W efekcie Hitler nie zdecydował się na rzucenie wszystkich sił przeciwko lądującym w Normandii aliantom i pozwolił im stworzyć przyczółek. Piński
Czy są jeszcze sędziowie w Warszawie? Mam nadzieję, że mimo takich wywiadów jak ten ostatni przewodniczącego Dworaka, sugerującego, że jako nominat prezydenta Komorowskiego może wszystko, okaże się jednak, że są jeszcze sędziowie w Warszawie.
1. Przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT) udzielił obszernego wywiadu redakcji portalu internetowego Onet, którego spora część jest poświęcona nieprzyznaniu koncesji dla telewizji Trwam na cyfrowym multipleksie. To, co opowiada ten nominat prezydenta Komorowskiego do KRRiT, przekracza jednak wszelkie wyobrażenia o funkcjonowaniu wysokiego organu administracji państwowej, którego kompetencje i zadania są przecież zawarte w Konstytucji RP. Nie tylko po wielokroć w tym wywiadzie mija się z prawdą, ale co jest wręcz skandalem w przypadku urzędnika państwowego, kpi wręcz sobie z nie przyznania katolickiej telewizji miejsca na multipleksie sugerując, że telewizja Polo TV nadająca muzykę disco polo, ma mocniejszą pozycję rynkową od telewizji Trwam.
2.Ten wywiad szefa KRRiT i to w takim tonie, został chyba udzielony tylko po to, aby dać sygnał Wojewódzkiemu Sądowi Administracyjnemu, który 25 maja ma rozpatrywać skargę fundacji Lux Veritatis, na decyzję KRRiT odmawiającą tej fundacji miejsca na multipleksie, że jesteśmy tak mocni politycznie, że możemy publicznie mówić nieprawdę i wręcz drwić sobie z podmiotu ubiegającego się o koncesję. Bo jak inaczej można potraktować takie wypowiedzi szefa organu konstytucyjnego w sytuacji, kiedy na przykład porównywanie majątku trwałego telewizji Trwam, która koncesji nie otrzymała, a takich podmiotów jak Eska TV, Polo TV, SV Stavka, które takie koncesje otrzymały, zdecydowanie wypada na korzyść Trwam. Majątek tej pierwszej jest 3700 razy większy niż Eska TV, 351 razy większy niż Polo TV i 86 milionów (tak nie mylę się chodzi o miliony) razy większy niż majątek SV Stavka, a majątek ten daje przecież gwarancję przygotowywania i nadawania programu.
3. Dworak drwiąc sobie chyba z inteligencji Polaków stwierdza w tym wywiadzie, że KRRiT i on, jako jej przewodniczący, stoją na straży pluralizmu na rynku medialnym, podczas gdy decyzje koncesyjne tego organu spowodowały przyznanie po kilka miejsc na multipleksie dla telewizji kojarzonych z dwoma wielkimi komercyjnymi telewizjami i żadnego miejsca dla jedynej telewizji katolickiej. Szef KRRiT jawnie lekceważy 2,2 mln podpisów zebranych pod protestem na jej decyzję mówiąc, że do biura Rady wpłynęło kilkadziesiąt tysięcy kopert z podpisami, ale nikt tych podpisów nie liczy, więc tak naprawdę nie wiadomo ile ich jest. W tym miejscu wypada przypomnieć, że Rada zatrudnia około 130 pracowników i w całości jest finansowana ze środków budżetu państwa, więc trudno sobie wręcz wyobrazić większą arogancję jak lekceważenie głosów tych, z których podatków, co miesiąc wszyscy ci pracownicy pobierają wynagrodzenia, których wysokość znacznie przekracza średnie krajowe wynagrodzenie w gospodarce.
4. Mimo zapewnień Dworaka o przejrzystości procesu koncesyjnego na miejsca na multipleksie, o braniu pod uwagę tych samych kryteriów ekonomiczno-finansowych w przypadku każdego podmiotu ubiegającego się o koncesję, przewodniczący KRRiT wręcz jak diabeł święconej wody, bał się zbadania tego wszystkiego przez Najwyższą Izbę Kontroli. Dlatego z taką determinacją posłowie Platformy tym razem wspierani przez posłów z Ruchu Palikota i SLD na sejmowej komisji Kontroli Państwowej, sprzeciwiali się przyjęciu uchwały zobowiązującej NIK do przeprowadzenia kontroli. Ten sprzeciw był tak agresywny, że po odrzuceniu wniosku PiS w tej sprawie, PO z koalicjantami odwołali przewodniczącego tej komisji tylko, dlatego, że pozwolił przeprowadzić na ten temat obszerną dyskusję, podczas której miażdżącą dla decyzji KRRiT argumentację, mogła przedstawić fundacja Lux Veritatis.
5. „Są jeszcze sędziowie w Berlinie” miał powiedzieć król pruski Fryderyk Wielki, kiedy przyniesiono mu wyrok sądu, który rozstrzygał na korzyść młynarza z Sans-Souci. Chodziło o wyrok w sprawie, którą wniósł wspomniany młynarz przeciwko królowi w sytuacji, kiedy został przez urzędników królewskich pozbawiony młyna tylko, dlatego, że nadmiernie hałasował, czym przeszkadzał rodzinie królewskiej. Mam nadzieję, że mimo takich wywiadów jak ten ostatni przewodniczącego Dworaka, sugerującego, że jako nominat prezydenta Komorowskiego może wszystko, okaże się jednak, że są jeszcze sędziowie w Warszawie. Kuźmiuk
Zbrodnicza korupcja Decyzja o pozostawieniu polskich wojsk w Afganistanie służyć ma jedynie kilku politykom zainteresowanych międzynarodową karierą. Dla Polski jest to decyzja fatalna w skutkach.
- Ma do ciebie interes? - mówi kolega do kolegi. - A ile można stracić? - odpowiada ten drugi. Ten stary żart doskonale pokazuje "interes" jaki ma do nas NATO. Tym interesem jest pozostawienie naszych wojsk w Afganistanie. Stracić możemy bardzo wiele: głównie poziom bezpieczeństwa zagrożony przez ataki terrorystyczne, do których zachętą jest nasz udział w Afganistanie. Stracić możemy też pieniądze. 20 milionów dolarów rocznie ma nas kosztować utrzymywanie kontyngentu wojskowego w Afganistanie. Czyli za wystawianie się na niebezpieczeństwo mamy jeszcze zapłacić. Historia zna niewiele przykładów równie głupich "interesów". Obecność polskich wojsk w Afganistanie to zielone światło dla terrorystów, aby zaatakowali Polskę. Mają przecież idealny pretekst: w imię "dżihadu" atakować będą chrześcijański kraj, którego wojska okupują świętą dla nich ziemię islamu. Służby udaremną jeden zamach, drugi trzeci, czwarty. Któryś kolejny musi się udać. Musi też zginąć iluś kolejnych żołnierzy w Afganistanie, na najgłupszej wojnie w historii Polski. Po co to wszystko? Wojna w Afganistanie z punktu widzenia Polski nie ma żadnego znaczenia. Nasz udział nie ma żadnego sensu, tym bardziej, że jest darmowy i żadnych korzyści Polsce nie przynosi. Gdyby Amerykanie zgodzili się opłacać poslkim żołnierzom misję w Afganistanie i dodatkowo umarzać miliard dolarów tygodniowo w zamian za naszą obecność - udział Polski w tej misji miałby sens. Redukowalibyśmy swój dłg zagraniczny, a nasze wojska nbierałyby sprawności bojowej. Tak sensu nie ma żadnego, a straty może przynieść gigantyczne. Rodzi się, więc pytanie: po co podjęto decyzję o kontynuowaniu afgańskiej misji? Nie ze względu na polską "rację stanu", bo ta dla rządu Tuska nie ma żadnego znaczenia. Również nie dla żadnych korzyści biznesowych czy politycznych. Jedynym powodem tej katastrofalnej decyzji są ambicje polskiej klasy politycznej. Nasi prominenci, wiedząc, że Polskę czeka bankructwo, do któego doprowadzili swoją katastrofalną polityką gospodarczą, liczą na ciepłe posadki w organizacjach miedzynarodowych - głównie w NATO i ONZ. Decyzja, by pozostawić polskie wojska w Afganistanie, ma na celu przypodobanie się Amerykanom, którzy w obu tych instytucjach rozdają karty. Żadnego innego powodu nie ma. Żołnierze walczący w Afganistanie powinni zaś pamiętać, że codziennie ryzykują życiem nie dla Polski tylko dla foteli swoich politycznych mocodawców. Szymowski
Ziemie Zachodnie, czy Wschodnie?..po latach rządów złodziei bandytów spod znaku III Rzeczypospolitej wielu mieszkańców Polski Zachodniej serio rozważa, czy okupacja tych ziem przez RFN nie byłaby lżejsza, niż okupacja ich przez III RP? W Sejmie odbyła się konferencja nt. „Szanse rozwoju Polski Zachodniej, Niemiec i Czech – wzmocnienie trimodalnego transportu drogowego” . Na miejscu kol.Stanisława Michalkiewicza, który dyżuruje w tym temacie, podniósłbym do góry ostrzegawczo palec. Dlaczego całych Niemiec – a Polski tylko „zachodniej”, (choć sieć drogowa we wschodniej jest w znacznie gorszym stanie!)? Dlaczego tylko Czech – choć Morawy i Śląsk Morawski, będące bramą z Polski Centralnej na Węgry i dalej na południe, są transportowo znacznie ważniejsze? Za „komuny” RFN inwestowała w drogi w NRD, zakładając (i słusznie, jak się potem okazało), że Saksonia, Turyngia, Brandenburgia, Meklemburgia i Pomorze Zachodnie też znajdą się pod okupacją Republiki Federalnej. Czy przypadkiem teraz nie zakłada, że Polska zachodnia i Czechy też będą okupowane przez RFN? Mogą się nie mylić. Ślązacy zrobili trzy powstania, by zostać przyłączonymi do Polski; wystarczyło dziesięć lat rządów kliki piłsudczyków zwanej „sanacją”, gdy zaczęli śpiewać: „Jeszcze Polska nie zgineeęła Ale zginąć musi; Bo już Hitler na graniijicy Noże, brzytwy brusi”. Dziś, po latach rządów złodziei bandytów spod znaku III Rzeczypospolitej wielu mieszkańców Polski Zachodniej serio rozważa, czy okupacja tych ziem przez RFN nie byłaby lżejsza, niż okupacja ich przez III RP? Gdy w 1569 r. zamieniono porządne Królestwo Polskie w potwornie skorumpowaną i złodziejską „Rzeczpospolitą Obojga Narodów” bardzo wielu Polaków z ulgą przechodziło pod okupację trzech zaborców. Co prawda: „d***kracji szlacheckiej” kompletne zdemontowanie państwa i zdemoralizowanie ludności zajęło prawie 200 lat... ale teraz procesy dziejowe toczą się szybciej! I d***kracja jest powszechna! JKM
EMERYTURY Z FACEBOOKA - CZYLI JAK SIĘ D... LAJKOWICZÓW Rano napisałem taki tekst: Od lat powtarzam, że na giełdach się nie inwestuje, tylko gra. Właśnie taką grę przeprowadził Facebook z Morgan Stanley, który przygotowywał giełdowy debiut FB. Jakim cudem spółka, która osiąga przychody poniżej 4 mld i ma 1 mld zysku może zostać wyceniona na 100 mld??? Inwestorzy musieliby czekać na zwrot kapitału z dywidendy 100 lat! Nawet, jeśli spółka prognozuje, że przez 5 lat zwiększy zyski, o 150% (choć nie ujawnia, w jaki sposób) zainteresowanie jej akcjami nie powinno być zbyt wielkie – nawet jakby ujawniła, w jaki sposób zamierza te zyski pomnożyć i nawet gdyby to były plany realne. Ale w przypadku graczy, którzy spekulują na giełdach sytuacja jest zgoła odmienna. Im więcej emocji i im większe wahnięcia kursów – tym lepiej, bo perspektywa zysków większa. Dlatego też kurs FB będzie jeszcze wielokrotnie rósł i spadał – czyli piął się na północ, a potem leciał na południe – mówiąc językiem analityków giełdowych. Ale dla tych, którzy przyszłą dochodowość FB oceniają na podstawie wpływów od reklamodawców, których przyciągną użytkownicy, którzy coś tam sobie „lajkują”. Ale czy ci użytkownicy będą „lajkowali” reklamy proszków do prania??? Śmiem wątpić. Już dziś reklamodawcy wymagają od stacji radiowych i telewizyjnych nadawania reklam głośniej niż programów, bo ludzie w czasie reklam odchodzą od odbiorników. W Internecie filmiku reklamowego nie można zamknąć, ani przewinąć jak się chce obejrzeć następny. Ale można go zamknąć, żeby przejść do innej strony. Jak długo „lajkowicze” będą „lajkowali” FB, jak im każe oglądać reklamy zanim zobaczą, co innego ich „znajomi” dziś „lajkują”? W lutym 2011 (jak ten czas leci) ogłosiłem, że się zdezaktywowałem na FB. www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=902
Dałem się, bowiem kilka miesięcy wcześniej przekonać, że jest to świetn medium propagowania własnych poglądów. A jako że od lat, poza zarabianiem na życie w kancelarii adwokackiej, zajmuję się propagowaniem idei, którymi przesiąkłem w czasach „durnej młodości”, dałem się skusić i założyłem „profil”. Niestety nie wykazałem wystarczającej „bolszewickiej czujności” i indagowany o adres mailowy, (choć podałem przy rejestracji) go potwierdziłem. Zaczął się napływ „spamu” na skrzynkę mailową. „Znajomi” podpowiedzieli, co zrobić, żeby to zablokować. Zrobiłem – zablokowałem. Po kilku tygodniach zaczęło się to samo – zaraz po tym jak FB się sam „zaktualizował”. Odpowiednio poinstruowany przez „znajomych” wszedłem w „Konto” (lewy górny róg ekranu), następnie w rozwinięciach w „ustawienia” (trzecie od góry), w ustawieniach w „powiadomienia” (trzecie od lewej) i się okazało, że mam ustawione „standardowo” opcje otrzymywania powiadomień o różnych zdarzeniach, które już wcześniej raz wyłączyłem. To je wyłączyłem raz jeszcze. I nic – dalej zalew różnych „notification”. Na dole strony mniejszymi literami i w szarym odcieniu czcionki wyświetlił się komunikat, że nawet po wyłączeniu wszystkich opcji powiadomień i tak MOGĘ DOSTAWAĆ WAŻNE POWIADOMIENIA. O tym, które są WAŻENE decyduje FB, więc dalej dostawałem 150 do południa. Wymyśliłem sobie, że im podam inny adres mailowy, żeby ten spam szedł w „kosmos”. Założyłem konto na gmailu, ale się okazało, że na FB mogę (wchodząc w „zmień adres”), co najwyżej dodać nowy adres, a nie wykasować stary. Może ja jestem „wykluczony cyfrowo” – jak mówi mój znajomy – ale uznałem, że jedynym rozwiązaniem, które sam mogę zastosować będzie dezaktywacja prywatnego konta (mam jeszcze „publiczne”, którym sam nie administruję). Podobno nadal mam i prywatne, tylko, że się „nie widzę”. Widzę za to notowania FB na giełdzie w NY. I wcale się nie dziwię. Bo większość tych, którzy „lajkują” na FB nie kupowała akcji swojego ulubionego portalu społecznościowego, bez którego nie wyobrażają sobie codziennego życia. Po tym wpisie się dowiedziałem, że moja przygoda spotkała jeszcze parę innych osób, które podały adres mailowy umieszczony na jakiejśc prywatnej domenie. Bo chyba adres: imię.nazwisko@prywatnadomena.cośtam jest więcej wart dla potencjalnych reklamodawców niż cośtam@cośtam.cośtam – nawet jak po @ jest „gmail.com”. W dzisiejszym świecie sytuacja zmienia się dynamicznie. Dobrze, więc, że nie opublikowałem tego, co napisałem powyżej od razu, bo mogę teraz uzupełnić. Jak zaczynałem pisać, nie wiedziałem, bowiem jeszcze, że „lajkowicze” zostali wy….. przez tłuste koty. Informację Reutersa o tym, że Morgan Stanley, pełniący rolę głównego gwaranta oferty, podobnie jak JP Morgan i Goldman Sachs, już w trakcie jej trwania przekazali swoim największym klientom obniżoną prognozę przychodów FB, przeczytałem dopiero teraz. www.reuters.com/article/2012/05/22/us-facebook-forecasts-idUSBRE84L06920120522
FB, co prawda korygował już prospekt emisyjny w trakcie procesu, bo podobno coraz więcej osób korzysta z portalu przy pomocy urządzeń mobilnych, a na nich wyświetla się mniej reklam. Ale nie wpłynęło to na rekomendację ceny akcji. Ciekawe, czy naprawdę nie wiedzieli tego pisząc pierwszą wersję prospektu??? A nawet, jeśli byli tacy głupi, że nie wiedzieli, to, dlaczego bank budujący księgę popytu o zmienionej prognozie nie poinformowali rynku, tylko swoich klientów??? I robi to w czasie, gdy trwa roadshow! A potem się dziwią, że „Oburzeni” się oburzają na Wall Street. Jeszcze trochę i sam zostanę komunistą. Bo krytyka takich praktyk z wolnorynkowych pozycji liberalnych jest niezauważana, gdyż za liberałów, nie wiedzieć, czemu, uchodzą przedstawiciele „rynków finansowych”, którzy, między innymi, przygotowywali debiut Facebooka. Może, dlatego, że takich „liberałów” łatwo jest krytykować. Ciekawe, czy OFE, gdyby mogły, zapisałyby się na akcje FB, żebyśmy mieli wyższe emerytury? To taka pointa dla tych, którzy wierzą, że ich emerytury będą zależały od wyników gry na giełdzie i małe post scriptum do poprzedniego wpisu o zabiegach rządu Orbana o poprawę sytuacji demograficznej. Gwiazdowski
Pozdrowienia z Lichtensteinu Zycie jest niesprawiedliwe. Wizjoner Grzegorz Zemek jest wciąż ciągany po sądach, podczas kiedy jego byli koledzy i dysponenci statuetki na wystawnych galach odbierają. Czy wejście do Polski firmy wywiadu gospodarczego byłego asa Mossadu coś zmieni? Nieudolnosc polskich sluzb i wymiaru sprawiedliwosci w tropieniu pieniedzy FOZZ offshore zostanie kiedys opisana, jako negatywna "case study" w szkolach biznesu. Czyzby pracownicy NIK ktorzy zaczeli rozpracowywanie FOZZ na poczatku lat 90tych, Michal Falzmann i Waldemar Panko, zgineli na prozno? Wiele sie zmienilo w ciagu ostatnich 20 lat, Amerykanie i Niemcy dobieraja sie powoli do skory niektorych rajow podatkowych w ktorych sa pochowane lewe pieniadze, takich jak ulubiona przez ITI Szwajcaria: http://www.economist.com/node/21547229
Mowi sie ze podobno najtrudniejsze do rozpracowania sa holdingi i spolki zarejstrowane w Lichtensteinie, tam gdzie znajduja sie dwa holdingi kontrolujace ITI: Nasturtium Foundation i Lavender Foundation. Pamietamy oczywiscie ze byly wizjoner medialny i szpieg KGB Robert Maxwell, uzywal masowo struktury w Lichtensteinie: http://monsieurb.nowyekran.pl/post/8051,iti-i-tajemnice-lichtensteinu
Prasa donosi ze znana firma wywiady gospodarczego "Interfor", kierowana przez bylego asa Mossadu otwiera wlasnie swoje biuro w Warszawie:
http://wyborcza.biz/biznes/1,100896,11755331,Wywiad_gospodarczy_rodem_z_Mossadu_wchodzi_do_Polski.html
Czy Interfor moze moze zidentyfikowac dokladne przeplywy pieniedzy FOZZ w latach 90-tych, tak jak to robi dla innych kilentow w innych krajach? Jeden z przykladow:
http://www.interforinc.com/Page.asp?id=10&Cat=3
Oczywiscie nikt nie wierzy w to ze aktualny rzad wynajmie Interfor do odzyskania setek milionow dolarow publicznych pieniedzy ukradzionych z kas panstwa w chaotycznym okresie przelomu lat 80-tych i 90-tych. Wizjonerzy moga tez "zablokowac" Interfor stajac sie jego klientami, wiedzac ze firma nie moze pracowac dla dwoch stron jednoczesnie. Byc moze wiec to obywatele beda musieli zrobic zbiorke publiczna na sfinansowanie odzyskania swoich wlasnych pieniedzy. Brzmi to paradoksalnie, no, ale to jest Polska wlasnie. FBI pomagało CBA przy Sawickiej, czy Mossad pomoże RP przy FOZZ? Stanislas Balcerac
Kaczyński ogłasza rozejm. To wywoła tylko ironiczne komentarze Skuteczniejszym sposobem zapewnienia spokoju na Euro byłoby podjęcie się przez opozycję mediacji (i pomocy prawnej) w sporze między cynicznie potraktowanymi przez państwo podwykonawcami na autostradach a Główną Dyrekcją - pisze Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Nagłe ogłaszanie rozejmu powoduje tylko ironiczne komentarze. Czy ogłoszenie przez PiS rozejmu politycznego na czas Euro 2012 (i to po wcześniejszym zaostrzaniu sytuacji) będzie zrozumiałe (i poparte) przez zwolenników Jarosława Kaczyńskiego? Żeby na to pytanie odpowiedzieć trzeba dostrzec odmiany radykalizmu. Przede wszystkim - radykalizm psychologiczny. Czyli - zgeneralizowana frustracja lub wściekłość poszukująca ujścia (patrz mój ulubiony James Dean, jako "buntownik bez powodu"). Do tej kategorii należy też radykalizm z przyzwyczajenia. Dalej - radykalizm intelektualny, z doprowadzeniem pojęć do ich logicznych (ostatecznych) konsekwencji. Jest to postawa antypolityczna, (bo polityka zawsze jest kompromisem z sytuacją i z samym sobą), ale dla niektórych umysłowości - pociągająca. Taki jest m.in. Korwin-Mikke. Jest jeszcze radykalizm kulturowy. W swojej książce o Solidarności lat 80-81 pokazywałam, że szczególne "uczenie się" operowania na poziomie abstrakcji jest ułatwiane dzięki mitom i czarno-białym konfiguracjom. W 1980 r. kategorie moralne zostały uruchomione, dzięki ryzyku w imię wartości, i zaczęły pełnić rolę języka opisu sceny politycznej. Wymagało to przełamania dotychczasowych nawyków językowych. I "uczenia się" poprzez ostre ("radykalne") skontrastowanie symboli. Jest wreszcie radykalizm polityczny. Polega on m.in. na spokojnym, ale dewastującym racjonalizacje władzy, rozbiciu oficjalnego opisu sytuacji. I zaproponowania własnego, wraz z alternatywnym projektem. Radykalizm psychologiczny czy - kulturowy najczęściej nie posiada cech radykalizmu politycznego. Odwrotnie - może prowadzić do "radykalnej inercji”, gdy zderzenie jest tak frontalne, że nie może mieć realnych konsekwencji. Bo możliwa zmiana, przy ograniczonej swobodzie manewru i zależnościach niekontrolowanych już w skali państw, dotyczy zazwyczaj fragmentów (i szczegółowych rozwiązań) a nie – całości. Radykalizm tkwi dziś często w precyzyjnie zmienionych procedurach i prawie. Zwrot PiS-u będzie, więc różnie odbierany, w zależności od etiologii radykalizmu poszczególnych odłamów jego zaplecza. Mam nadzieję, że wspólny mianownik, jaki większość z nas łączy, czyli: "nie zakłócajmy radości ludzi, którym tak ciężko, coraz ciężej się żyje a którzy kochają piłkę", zwycięży. I, że kolejny zwrot Kaczyńskiego (po Euro) będzie raczej zaprezentowaniem politycznej i instytucjonalnej alternatywy, a nie - jak często u PiS - eksploatowaniem radykalizmu psychologicznego. A obecnie skuteczniejszym sposobem zapewnienia spokoju na Euro byłoby podjęcie się przez opozycję mediacji (i pomocy prawnej) w sporze między cynicznie potraktowanymi przez państwo podwykonawcami na autostradach a Główną Dyrekcją. Tym bardziej, że tym pierwszym nie zapłacono za wykonaną, ciężką pracę a tym drugim dano - na wyrost - wysokie premie. Lepiej byłoby też przedyskutować z Solidarnością zmiany w emeryturach (i dalsze zagrożenia, jak chociażby nieuchronne podniesienie składki rentowej), i wypracować wspólną strategię - a nie po prostu ogłaszać rozejm bo takie nagłe przekładanie wajchy przez PiS powoduje tylko ironiczne komentarze. Jadwiga Staniszkis
Jeszcze jedna postać komuny Życie ciągle nas zaskakuje. Kto by pomyślał, że istnieje dziś taki zabytek historyczny jak Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej? Organizacja typowa dla czasów głębokiej komuny. Powstała pod koniec lat, 70 jako młodzieżowa przybudówka PZPR, stajnia polityczna hodująca przyszłych działaczy partyjnych. Dziś nadal pielęgnują kanon czystego komunizmu w wydaniu kapitalistycznym, co jest jakimś nieprawdopodobnym dziwolągiem. Stąd podnoszą ostre pretensje pod adresem obecnych liderów SLD o zdradę lewicowych ideałów. Na tym tle w Gorzowie Wielkopolskim doszło do zabawnej kłótni między miejscowym działaczem Związku a posłem SLD Ryszardem Kaliszem. Aktywista ZSMP na znak protestu przeciwko nagannemu postępowaniu członków obecnej lewicy, czekał na posła z taczką wypełnioną obornikiem, polanym alkoholem. Ryszard Kalisz, pamiętający czasy pierwszych lat aktywności politycznej śp. Andrzeja Leppera, kiedy to taczka uzyskała niemal status symbolu Samoobrony, zarzucił działaczowi Związku z Gorzowa, że podszywa się pod kogoś, nie wymieniając jednakże nazwiska byłego lidera Samoobrony. Ta drobna scysja w obozie lewicy przypomniała mi, że dzisiejsza eurodeputowana i jednocześnie wiceprzewodnicząca SLD Joanna Senyszyn oraz Marek Belka, obecny prezes Narodowego Banku Polskiego, wyrośli z korzeni ZSMP. Jako aktywni jego członkowie, zapewne oddziału wojewódzkiego – a jakże, były jeszcze oddziały powiatowe, gminne, miejskie dzielnicowe i uczelniane – śpiewali hymn organizacji. Z muzyką mojego ulubionego kompozytora, mówię to wyjątkowo bez ironii, twórcy lidera Czerwonych Gitar, Seweryna Krajewskiego, do słów niejakiego Krzysztofa Dzikowskiego. A szło to tak:
Ze wszystkich kraju stron
Dobiega wspólna pieśń;
Znad fabryk, znad rozległych hut,
Znad pól, ziem rośnie chleb:
Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej
Łączy, łączy młodzież miast i wsi.
Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej -
Wspólną drogą, hasłem naszych dni.
Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej
Pracą, pracą naprzód wiedzie nas.
Związek Socjalistycznej Młodzieży Polskiej
Wspólną walką tworzy lepszy świat.
Ze wszystkich kraju stron
Dobiega wspólna pieśń;
Jak dobrze śpiewać, kochać, żyć
We wspólnym rytmie serc.
W tym stylu są też dwie ostatnie zwrotki. Czy dziś jeszcze ktoś tę uroczą piosneczkę śpiewa? Może działacze „Krytyki Politycznej”? Jerzy Jachowicz
Holland, Krauze, Jackowska i Mleczko apelują o powstrzymanie presji w sprawie TV Trwam O powstrzymanie się od działań lub wypowiedzi mających znamiona presji wywieranej na sąd lub KRRiT w sprawie TV Trwam apelują przedstawiciele świata kultury i nauki w liście przekazanym we wtorek do portalu Wirtualnemedia.pl. Pod apelem podpisali się m.in.: reżyserka Agnieszka Holland, reżyser Krzysztof Krauze, prof. Maria Janion, wokalistka Kora Jackowska, grafik Andrzej Mleczko. "Z zaniepokojeniem obserwujemy narastającą falę nacisków na Krajową Radę Radiofonii i Telewizji wywieranych i organizowanych przez media, partie oraz środowiska kościelne w związku z nieprzyznaniem TV Trwam miejsca na tzw. multipleksie cyfrowym" - czytamy w apelu.
Jego autorzy podkreślają, że za skandaliczne uważają "hałaśliwe domaganie się specjalnych praw i wywieranie politycznych nacisków zarówno na niezależny organ, jakim jest KRRiT, jak na niezawisły sąd rozpatrujący sprawę".
"Organizowanie w tej sprawie kampanii politycznej, dezinformowanie opinii publicznej i wyprowadzanie na ulicę ludzi fałszywie informowanych, że KRRiT +zamyka TV Trwam+ stanowi budzące nasz sprzeciw nadużycie. Decyzja w sprawie multipleksu nie ma, bowiem związku z prawem TV Trwam do nadawania w dotychczasowej formie" - dodają.
KRRiT nie przyznała fundacji Lux Veritatis - nadawcy TV Trwam - koncesji na nadawanie na pierwszym multipleksie cyfrowym. Rada tłumaczyła to niepewną sytuacją finansową fundacji. Lux Veritatis odwołała się od tej decyzji; jej odwołanie KRRiT odrzuciła w styczniu. Fundacja złożyła skargę do sądu administracyjnego i sąd ma ją rozpatrzeć 25 maja. "Wszystko wskazuje na to i dowiaduję się tego różnymi drogami - chciałbym to bardzo mocno powiedzieć - że tak szybko przyspieszono ten proces po to, żeby powiedzieć to samo, co KRRiT; żeby stanąć po jej stronie. Od kompetentnych ludzi dowiaduję się, że ten Sąd Administracyjny był stworzony czy jakoś +ustawiony+ jeszcze przez prezydenta Kwaśniewskiego i na sądy ma wielki wpływ prezydent, a wiadomo, kogo prezydent wyznaczył w KRRiT. (...) Chciałbym się mylić, bo to byłoby dla dobra naszego, ale jeżeli tak jest, to mówię państwu o tym, że to jest wszystko po prostu ustawione" - ocenił o. Tadeusz Rydzyk na antenie Radia Maryja. Zakonnik podziękował swoim zwolennikom za udział w dotychczasowych manifestacjach na rzecz TV Trwam i zaapelował o kolejne tego typu przedsięwzięcia. "Nawet gdybyśmy przed tym sądem przegrali" - dodał.
http://www.wirtualnemedia.pl/artykul/holland-krauze-jackowska-i-mleczko-apeluja-o-powstrzymanie-presji-w-sprawie-tv-trwam
Piński
Michalkiewicz razem z "Uwarzam Rze". Krytykuje media Sakiewicza Wbrew powszechnym opiniom katastrofa smoleńska nie zjednoczyła prawicy, a w niektórych przypadkach wyostrzyła spory. Polskich konserwatystom nie podoba się postawa mediów Sakiewicza. Właśnie dołączył do nich Stanisław Michalkiewicz."Pytanie jest interesujące tym bardziej, że od pewnego czasu niektóre tytuły prasowe przymiotnik „niezależna” umieściły w tytule, a niezależnie od tej niezależności tytułowej, drukują „rozmowy niezależne”. Czytałem kilka takich rozmów, podobnie zresztą, jak rozmów nieopatrzonych przymiotnikiem „niezależna” i nie potrafiłem zauważyć żadnej różnicy między jedną, a drugą. Ale jakaś różnica przecież być musi, bo skoro są rozmowy niezależne, to a contrario muszą być również rozmowy zależne. Od czego zatem jest niezależna rozmowa niezależna i od czego zależna jest rozmowa zależna?"- napisał na swojej stronie Stanisław Michalkiewicz. Publicysta Radia Maryja, nie jest jedynym człowiekiem z prawicy, który bez większego zachwytu komentuje działalność mediów Sakiewicza.Wcześniej swoje zastrzeżenia wobec funkcjonowania "Gazety Polskiej" skierował znany pisarz i guru prawicowych dziennikarzy, Waldemar Łysiak: "Pod tym względem Sakiewicz and His Boys(czy raczej Toys) to istotnie "sekta obłąkańców"- uznali, że tylko im wolno boksować się z Salonem, tylko im wolno lansować patriotyzm, każdemu innemu wara, nie dopuszczając konkurencji. Stają się przez to także sektą komicznych figur, bo wymyślili hasło "strefa wolnego słowa", lecz chcąc wpuszczać do strefy jedynie "samych swoich" a innym prawicowcom/ antysalonowcom/ konserwatystom zakładać kneble - robią pośmiewisko z własnego credo i z siebie samych"- napisał Łysiak w "Uwarzam rze"(nr 16) Warto przytoczyć tutaj innego publicystę tego samego pisma, Roberta Mazurka, który skrytykował zachowanie zwolenników "Gazety Polskiej" podczas 2 rocznicy katastrofy smoleńskiej. Mazurek wypomniał im, między innymi niestosowne śpiewaniem "sto lat" pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, czy zbyt agresywne zachowanie względem rządu premiera Donalda Tuska. Widać wyraźnie, że wbrew niektórym tezom katastrofa smoleńska nie zjednoczyła całej prawicy, a niektóre jej środowiska jeszcze bardziej podzieliła. Warto tutaj przytoczyć ostatnią wypowiedź Janusza Korwina- Mikkego, który nazwał Antoniego Macierewicza paranoikiem. Te słowa pokazują, że katastrofa smoleńska zamiast zjednoczyć określone środowiska prawicowe, oddaliła je od siebie. A w przypadku części konserwatystów oraz dziennikarzy "Gazety Polskiej" możemy, nawet mówić o konflikcie. Wielu krytyków mediów Sakiewicza, zarzuca im że ich polityka kreowania się na jedyne medium w Polsce, które prowadzi uczciwe śledztwo dziennikarskie w sprawie wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie wynika z przesłanek ideologicznych. Ludzie ci zauważają, że popularność "Gazety Polskiej" wzrosła po katastrofie smoleńskiej. W ich ocenie, Sakiewicz wykorzystuję tragedię narodową oraz trudną sytuację w kraju do celów komercyjnych własnej gazety. Dlatego z taką determinacją kreuje własne środowisko, jako największych przeciwników obecnej władzy i najpoważniejszą alternatywę, dla rządów Tuska. Do grona tych krytyków zalicza się Waldemar Łysiak: „Gdy tylko wystartował "Uwarzam rze" i sprzedawalnością przeskoczył "Gazetę Polską", Sakiewicz and company dostali białej gorączki i piany"- napisał w Uwarzam Rze. RADZIO
Bankowe obietnice… Jeden z banków internetowych rozpoczynając swoją działalność w Polsce przygotował materiały informacyjno-reklamowe opisujące oferowany przez siebie produkt, wskazujące na jego podstawowe cechy. Materiały te były przesyłane potencjalnym klientom wraz z drukiem umowy, regulaminem i tabelami opłat i prowizji. Zachęcając swoich klientów do korzystania „z pomocnych rozwiązań” bank deklarował „dwa konta, osobiste i oszczędnościowe za 0 zł”. W innej broszurze – ulotce zawierającej szczegółowe informacje o kształcie oferowanego przez siebie konta zawierał m.in. „gwarancję korzyści” obejmującą m.in. „brak opłat za uruchomienie i prowadzenie” konta osobistego. I rzeczywiście obowiązująca wówczas w banku tym Tabela opłat i prowizji przewidywała, że prowadzenie konta będzie odbywało się „bez opłat”. Bank zastrzegł sobie w regulaminie prawo do zmiany Tabeli opłat i prowizji, co po kilku latach skrzętnie wykorzystał do wprowadzenia m.in. opłaty za prowadzenie konta osobistego. Bank uważa, że broszura – ulotka doręczana klientom przy zawarciu umowy „tak jak każdy materiał reklamowy, nie jest jej integralną częścią.” Bank uważa, że udzielając w broszurze - ulotce gwarancji korzyści obejmującej m.in. brak opłat za prowadzenie konta osobistego, „Bank nie zobowiązał się do bezterminowego utrzymania oferty cenowej, jaka miała miejsce w momencie podpisywania umowy.” Bank uważa, że broszura – ulotka „ ma charakter reklamowy i zachęca do skorzystania z usług Banku, ale nie stanowi oferty i nie wiąże Banku.” Zdaniem banku, relacje „Klient-Bank uregulowane są w umowie”. Opisane wyżej rozumowanie banku sprowadza się do wniosku, że bank w reklamie może napisać i obiecać cokolwiek, bo nie jest tym w żaden sposób związany. Trudno podzielić taki pogląd. W ulotce bank nie zastrzegał, że nie stanowi ona oferty, rozsyłał ją klientom wraz z umową, a jej treści zaznaczał, że jego konto osobiste to „oferta finansowa przeznaczona dla wymagających Klientów” oraz zachęcał „Wiesz już wszystko? Wyślij do nas wniosek”. W takiej sytuacji nie powinno budzić wątpliwości, że przesłany wraz umową materiał stanowił część oferty banku w rozumieniu art. 66 ust. 1 Kodeksu cywilnego i z chwilą przyjęcia tej oferty, poprzez podpisanie dołączonego druku umowy stawał się częścią umowy na takich samych zasadach, jak regulamin czy tabela oprocentowania lub opłat i prowizji, a więc ograniczał możliwość zmiany tabeli opłat i prowizji w zakresie, w jakim gwarantował brak opłat, czyli m.in. w zakresie opłat za uruchomienie i prowadzenie konta osobistego. Dodatkowo ustawa z 2 marca 2000 r. o ochronie niektórych praw konsumentów oraz o odpowiedzialności za szkodę wyrządzoną przez produkt niebezpieczny w art. 16b ust. 1, regulującym zawieranie na odległość umów dotyczących usług finansowych, nakłada obowiązek poinformowania konsumenta najpóźniej w chwili złożenia mu propozycji zawarcia umowy m.in. o cenie lub wynagrodzeniu obejmujących wszystkie ich składniki, w tym opłaty (pkt 5). Opisany wyżej materiał reklamowy jest zatem także sposobem wypełnienia przez bank także tego obowiązku, a więc bank nie może w sposób uzasadniony twierdzić, że nie ma on żadnego waloru prawnego. Z kolei ustawa z dnia 16 lutego 2007 r. o ochronie konkurencji i konsumentów, w art. 24 ust. 2 pkt 2 jako zakazaną praktykę naruszającą zbiorowe interesy konsumentów traktuje m.in. naruszanie obowiązku udzielania konsumentom rzetelnej, prawdziwej i pełnej informacji. Przyjęcie, zatem przez bank, że nie jest związany informacjami i gwarancjami zawartymi w doręczanym klientowi przy zawarciu umowy materiale informacyjno – reklamowym i że zawarte w nim informacje i zobowiązania banku nie wiążą banku, gdyż jedynie mają charakter reklamowy i zachęcają do skorzystania z usług banku, oznaczałoby w mojej ocenie, że bank narusza obowiązek udzielania konsumentom rzetelnej, prawdziwej i pełnej informacji, która zgodnie z regulacjami dotyczącymi umów dotyczących usług finansowym zawieranych na odległość obejmować musi m.in. cenę lub wynagrodzenie.
Zawarcie w treści materiału informacyjnego gwarancji należy traktować, zgodnie z wykładnią językową. Słownik Współczesnego Języka Polskiego definiuje gwarancję jako zapewnienie o czymś, rękojmię. A zatem używając tego pojęcia w swoim materiale reklamowo-informacyjnym, bank zapewnił swoich klientów, że nie będzie prowadził konto osobiste bez opłat, a gwarancja ta nie zawierała żadnego ograniczenia czasowego. Wprowadzenie przez bank opłat za prowadzenie tego rachunku także w stosunku do klientów, którzy zawarli umowę w oparciu o opisaną wyżej gwarancji stanowi albo złamanie umowy (w sytuacji uznania jej za część oferty), albo potwierdza dokonanie przez bank praktyki naruszającej zbiorowe interesy konsumentów (poprzez udzielenie informacji o cenie i wynagrodzeniu niespełniającej wymogów informacji rzetelnej, prawdziwej i pełnej). Paweł Pelc
Bugaj: Stoimy przed poważnymi zagrożeniami W ciągu dwóch dekad z powodu niżu demograficznego i migracji ludności, większość regionów gwałtownie się wyludni – alarmuje Związek Powiatów Polskich, czytamy w dzisiejszym Dzienniku Gazecie Prawnym. A to spowoduje pogorszenie lokalnych budżetów, problemy z utrzymaniem infrastruktury, konieczność rezygnacji z inwestycji i w rezultacie zubożenie dużych połaci kraju. Z prośbą o komentarz, co to oznacza dla Polski, zwróciliśmy się do prof. Ryszarda Bugaja.
Stefczyk.info.: - Panie profesorze, do 2035 r.liczba mieszkańców Polski ma zmaleć, co najmniej o 2,2 mln. Czy ta czarna prognoza wyludniania się Polski jest realna? - Najpierw należałoby zapytać o szczegóły tej prognozy i co taka prognoza może nam powiedzieć, bo ja tej prognozy nie znam. Czy uwzględnia ona emigrację, czy nie. Jeśli tak, to można tylko szacować, co się wydarzy. Nie wiemy ile naprawdę będzie tych migrantów. Ja pamiętam chyba z 1995 r. lub może trochę później, taki artykuł, który przewidywał, że Polska w 2050 r. będzie miała 26 mln ludzi. W tej chwili już takich prognoz się nie snuje, chociaż nadal prognozy są dosyć katastroficzne. Dla rozmiarów przyszłej populacji są trzy składniki, które są kluczowe, tzn.:
- ruch ludności, czyli migracje wyjazdowe i przyjazdowe po pierwsze - bardzo trudna do oszacowania, zmieniająca się w zależności od sytuacji w kraju, jak i na zewnątrz kraju, za granicą;
- drugi czynnik, który poddaje się najlepszemu prognozowaniu, bo potrafimy określić, jaka jest zbiorowość kobiet w tzw. wieku rozrodczym, reprodukcyjnym - na ogół się przyjmuje, że to jest wiek między 26 a 40 lat; przy tym samym wskaźniku dzietności to liczba urodzeń zależy od wielkości tej grupy;
- i jest wreszcie ten wskaźnik dzietności, który jest, jaki jest, ale który się zmienia i na który też mamy wpływ. Powiedziałbym, więc, że jeśli chodzi o to, co będzie się dziać z naszą populacją, to mamy 2 czynniki, na który mamy wpływ w średnim okresie i jeden czynnik, na który nie mamy wpływu - nie mamy wpływu na strukturę ludności, tej, która już istnieje. Bo oczywiście możemy mieć wpływ na stopę urodzeń i liczbę małych dzieci, ale to nie ma znaczenia dla dynamiki finalnej. Mamy natomiast wpływ, moim zdaniem, na rozmiary migracji - możemy kształtować warunki w kraju tak, żeby ta emigracja była możliwie nieduża i mamy wpływ na stopę urodzeń - choć ten wpływ jest oczywiście jednak niełatwy - taka polityka pronatalistyczna jest kosztowna, co do tego nie może być cienia wątpliwości. Jednak w kontekście tej reformy emerytalnej, ja bym powiedział jednak, że ona się opłaca - nie należy jej w żaden sposób lekceważyć. Stoimy, więc przed poważnymi zagrożeniami, ale to nie są zagrożenia, które spadają na nas z nieba, nic nie możemy zrobić. Pewne rzeczy możemy zrobić, chociaż nie w bardzo krótkim okresie, ale w perspektywie 20 lat pewne rzeczy możemy zrobić. Problem polega na tym, że jeśli dzisiaj nie podejmiemy tych kroków, to za 20 lat będzie... tak, jak będzie.
Stefczyk.info.: - Właśnie, wiemy przecież nie od dziś, że za jakąś dekadę zacznie wymierać powojenny wyż, co spowoduje znaczny ubytek ludności Polski... - To są takie fale. To widać na tych drzewkach, ilustrujących strukturę ludności - i są takie echa, echa okresów wyżów demograficznych. Po wojnie były takie dwa okresy wysokiego wzrostu urodzeń, stopy urodzeń - pierwszy był bezpośrednio po wojnie, drugi, bardzo silny był po 80 roku. Teraz kolejny się kończy, a za każdym razem to echo jest słabsze. To tak, jak kamień rzucony w wodzie - kolejna fala jest odpowiednio słabsza. Moim zdaniem, należałoby na to reagować takim zmasowanym programem ludnościowym. Jest masa rzeczy do zrobienia. Te sygnały, które pokazują, że dzietność polskich kobiet, które wyjechały za granicę jest dużo wyższa, niż tych, które są w kraju, jest sygnałem oczywiście, że dzietność nie jest tylko rezultatem, jak niektórzy sugerują szybkich przemian kulturowych, choć to ma znaczenie, ale, że to ma silne uwarunkowania także społeczne i ekonomiczne. I na to mamy większy wpływ, choć na te uwarunkowania kulturowe też mamy, na szczęście.
Myślę, więc, że nie ma powodu, żeby podnosić ręce do góry, choć nie sądzę, żeby w ogóle udało się uniknąć w perspektywie półwiecza spadku populacji. Można jednak zbliżyć się do takiego stanu, żeby ta populacja prawdopodobnie się nie zmieniała. Jeżeli weźmiemy uzasadnienie do ustawy o podwyższeniu wieku emerytalnego, która dotyczy 2060 r. i przyjmuje taką fatalistyczną prognozę demograficzną, jako podstawę, to mamy czas w tym sensie, że można by było w perspektywie 20, 20 paru lat wprowadzić na rynku pracy pewne zmiany, które by były pozytywne, jeśli chodzi o podaż pracy.
Stefczyk.info.: - A czy dostrzega pan jakiekolwiek elementy, sygnały, zarówno w skali makro - rządu, jak i na niższych poziomach - chociażby gmin - to samorządowcy zdają się być tak zaskoczeni tymi prognozami, które by przeciwdziałały tym zagrożeniom? - Niewiele widzę. Taką zmianą niewątpliwie z tego punktu widzenia dość pozytywną były ulgi dla dzieci, które obowiązują, są dość kosztowne, ale rząd raczej się rozgląda za tym, jakby to uszczknąć, niż jakby to poszerzyć. Myślę, że oczywiście trzeba stosować cały szereg zachęt dla dzietności, które są związane po pierwsze z wydłużeniem okresów opieki nad dziećmi, zwiększeniem zasiłków dla kobiet wychowujących dzieci, płaceniem stosunkowo przyzwoitej składki ubezpieczeniowej dla kobiet, które zajmują się małymi dziećmi. To jest kwestia zmasowanych nakładów na żłobki i na przedszkola. To jest, moim zdaniem, kwestia - i nie mogę zrozumieć, dlaczego tego się nie podnosi - żeby dzieci dostawały wyprawki szkolne. To nie jest straszne kosztowne, ale dla rodzin wielodzietnych, mających trójkę, czwórkę dzieci, to dla nich wyprawka szkolna, to jest często dramat. A przecież w ogólnej skali populacji, dzieci, które są w rodzinach wielodzietnych to nie jest jakaś ogromna liczba. Takich rzeczy moim zdaniem należałoby, więc podjąć możliwie dużo w zmasowany sposób i wcale nie jest tak, że nie ma tu żadnych możliwości budżetowych - to nieprawda. Not. zrk
Gargas: naigrywanie się z Polaków Wrak Tu-154M zostanie przekazany Polsce w ciągu najbliższych miesięcy - zapowiedziała szefowa Rady Federacji Rosji Walentyna Matwijenko. Jej zdaniem rosyjski komitet śledczy jest gotowy do konsultacji technicznych z Polską ws. przekazania. Wcześniej o zwrocie wraku z Matwijenko rozmawiał Donald Tusk, który "podkreślił, że tak długo, jak ta sprawa nie zostanie rozwiązana, będzie rzucała cień na stosunki polsko-rosyjskie". Jednocześnie Matwijenko stwierdziła, że jej zdaniem spekulacje nt. katastrofy wyglądają "bardzo nieładnie i niegodnie, bo o przyczynach katastrofy mogą jedynie wypowiadać się prawdziwi fachowcy w tej dziedzinie". O komentarz do tego dwugłosu poprosiliśmy Anitę Gargas, publicystkę "Gazety Polskiej".
Anita Gargas: Cała ta sytuacja, zarówno wypowiedź premiera Donalda Tuska jak i wypowiedź szefowej Rady Federacji Rosji Walentyny Matwijenko wyglądają jak część jakiegoś ponurego kabaretu. Gdyby nie to, że sprawa dotyczy śmierci głowy państwa i 95 innych wybitnych polskich osobistości to może i śmiałabym się, ale to wygląda na kolejne naigrywanie się z Polaków, na naigrywanie się z inteligencji Polaków. Można odnieść też wrażenie, że te wypowiedzi służą temu, ażeby przykryć wizytę prof. Biniendy w Polsce, który wygłasza wykłady i spotyka się z naukowcami z najważniejszych ośrodków politechnicznych w Polsce. Wykłady te spotykają się za każdym razem z aplauzem. Taka sytuacja może skutkować tym, że zastraszone dotychczas środowisko naukowe włączy się aktywnie w badania, zmierzające do odkrycia okoliczności katastrofy, prowadzone obecnie w Stanach Zjednoczonych i w Australii. Prof. Binienda już zaproponował polskim naukowcom, którzy chcieliby prowadzić takie badania, przyjęcie ich u siebie na Uniwersytecie w Akron i udostępnienie im zaplecza technicznego niezbędnego do przeprowadzenia badań. Mam wrażenie, że właśnie temu służy ta cała szopka. Gdyby przyjąć na poważnie, to, co mówi pani Matwijenko, to tych prawdziwych fachowców, o których ona mówi, już poznaliśmy. Ci prawdziwi fachowcy doprowadzili koncertowo do degradacji, do całkowitego zniszczenia wraku naszego samolotu. To ci fachowcy dali popis manipulacji zmierzających do zamazania prawdy w tym śledztwie. Nie liczyłabym, więc na to, że słowa pani Matwijenko są prawdziwe, chyba, że ma na myśli zwrócenie nam jakiejś już kompletnie zniszczonej, zdegradowanej kupy złomu. Not. Zrk