747

Szata Chrystusa Jest początek lat 70 dwudziestego wieku. Do Trewiru przyjeżdża patriarcha Nikodem, jeden z najbardziej wpływowych hierarchów Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego. Znajdujący się w trakcie podróży po Europie Zachodniej duchowny pisze list do ówczesnego księdza biskupa diecezji trewirskiej Bernharda Steina z prośbą o możliwość zobaczenia i oddania czci Świętej Tunice, która według tradycji miała należeć do Jezusa Chrystusa. Ale z racji prac remontowych prowadzonych w katedrze szata znajduje się gdzie indziej. Zresztą i tak nie można jej nikomu pokazywać poza wyznaczonymi terminami oficjalnych pielgrzymek. Tak się jednak składa, że w tych dniach Szata ma zostać przebadana przez naukowców, dlatego też biskup Stein postanawia spełnić prośbę gościa. Niedługo potem do kaplicy ze świętą relikwią przybywa patriarcha z delegacją rosyjskich duchownych. Mając ją przed oczami, zaczynają śpiewać pieśni religijne w swoim ojczystym języku. Trwa to przez dłuższą chwilę, po czym w czasie ostatniego hymnu patriarcha Nikodem szybko pochyla się i całuje relikwię. Ta historia, kiedy wobec Świętej Szaty spotkali się i modlili przedstawiciele różnych Kościołów chrześcijańskich, to jeden z najbardziej wzruszających momentów, jakie zachował w pamięci dziś 85-letni ks. prof. Franz Ronig, od 1966 r. kustosz trewirskiej katedry. Już dla Ojców Kościoła w całości tkana tunika Jezusa Chrystusa była znakiem jedności i nierozerwalności. Teolodzy wskazują na jej ekumeniczne przesłanie, wzywające wszystkich chrześcijan do przezwyciężenia istniejących podziałów.
Historia Świętej Tuniki Po raz pierwszy wierni mogli zobaczyć Świętą Szatę 500 lat temu. Ostatnio pokazano ją w 1996 r. - wówczas przez 28 dni katedrę odwiedziło 700 tys. pielgrzymów. 13 kwietnia tego roku rozpoczęła się kolejna pielgrzymka do Świętej Szaty. Potrwa cztery tygodnie. Pierwsza pisemna wzmianka dotycząca relikwii znajduje się w Ewangelii św. Jana. Ewangelista, jako jedyny opisuje odarcie Jezusa z szat przez żołnierzy i rozdzielenie ich między siebie. "Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu" - pisze św. Jan (19, 23 nn.).
Od czasów średniowiecza przetrwała legenda mówiąca o tym, że ta właśnie Tunika znalazła się w trewirskiej katedrze za sprawą świętej Heleny - matki cesarza Konstantyna, podobnie jak inne relikwie przywiezione przez nią z Ziemi Świętej, m.in. drzewo oraz gwoździe z Krzyża Chrystusowego. Na podstawie dwunastowiecznego zbioru pism zatytułowanego "Gesta Treverorum" wiadomo, że Święta Szata została złożona w nowo wybudowanym ołtarzu głównym w prezbiterium wschodnim katedry 1 maja 1196 r., w czasie poświęcenia tegoż ołtarza przez arcybiskupa Trewiru Johanna I. Można zakładać, że była ona przechowywana i adorowana w katedrze trewirskiej już wcześniej. Pielgrzymi mogli ją zobaczyć w 1512 r., czego bezpośrednią przyczyną stało się ważne, historyczne wydarzenie, jakim był wielki zjazd najważniejszych przedstawicieli cesarstwa zwołany przez cesarza Maksymiliana w Trewirze. Cesarz po przybyciu do Trewiru zażądał od ówczesnego biskupa Richarda von Greiffenklaua pokazania mu Chrystusowej Tuniki. Wkrótce potem tego samego zaczęła się domagać ludność, co zapoczątkowało pierwszą wielką pielgrzymkę do Świętej Szaty.
Konglomerat materiałów Ksiądz profesor Franz Ronig, będąc kustoszem trewirskiej katedry, a zarazem historykiem sztuki, uczestniczył w 1973 r. w badaniach Świętej Tuniki, w czasie, których została ona pokazana rosyjskiemu patriarsze. Prowadzili je szwajcarscy naukowcy z Abegg-Stifftung Riggisberg, jednego z największych i najlepszych instytutów zajmujących się badaniem i konserwacją zabytkowych tekstyliów. Wyniki żmudnych i niezwykle szczegółowych badań, opisujące stan relikwii, jej historię oraz teologiczno-symboliczne znaczenie, zostały zawarte w liczącym ponad tysiąc stron dziele, wydanym w 1995 r., a więc rok przed poprzednią pielgrzymką do Świętej Tuniki. - Z historycznego punktu widzenia nie da się potwierdzić, że Święta Tunika rzeczywiście należała do Jezusa Chrystusa, ponieważ składa się ona z wielu warstw różnych tekstyliów dodawanych w czasie kolejnych prac konserwatorskich na przestrzeni stuleci. To konglomerat nałożonych na siebie tekstyliów. Jednak najstarsza część szaty, znajdująca się pośrodku, to wełniana tkanina, której dokładnego wieku nie udało się ustalić, ale zdaniem szwajcarskich specjalistów może być częścią tzw. tunica inconcutilis (tuniki bez szwów) należącej do Jezusa - wyjaśnia kustosz w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". Będąca rdzeniem całej szaty wełniana część tkaniny z wielką pieczołowitością była, więc najpierw przekazywana i przechowywana owinięta w inny materiał, a następnie została wszyta w suknię w kształcie tuniki - szaty liturgicznej, jakich używano w XVI wieku. Stało się tak najprawdopodobniej przy okazji jej pierwszego publicznego okazania, tak, aby wierni mogli zobaczyć ją w całej okazałości. Szata z Trewiru tworzy, zatem coś w rodzaju "futerału", w którym przechowywana jest rzeczywista relikwia, czyli część tkanej "od góry do dołu" Tuniki. Nie da się jednak również wykluczyć, że może być to fragment materiału, który dotykał miejsca narodzin lub śmierci Jezusa Chrystusa, czyli tzw. relikwia drugiego stopnia.
"I złącz to, co jest podzielone" - To drogocenne dziedzictwo złożone w katedrze w Trewirze kieruje naszą uwagę na Tego, który ją nosił. W Jezusie Chrystusie krzyżują się drogi ludzi z różnych stron świata. On mocą swojego ducha łączy to, co jest podzielone - mówi biskup Trewiru dr Stephan Ackermann. Z perspektywy teologicznej Święta Szata, która nie posiada szwów, odczytywana jest, jako znak ekumenicznej jedności Kościoła. Wspólne dążenie do zjednoczenia wszystkich chrześcijan to przesłanie także tegorocznej pielgrzymki, wyrażone w jej haśle: "I złącz to, co jest podzielone". Słowa te zostały zaczerpnięte z krótkiej modlitwy pielgrzymów odmawianej od 1959 roku. Był to jeszcze okres niemalże wrogich stosunków między niemieckimi protestantami i katolikami. Całość zaś brzmi: "Jezu Chryste, Zbawicielu i Odkupicielu, zmiłuj się nad nami i nad całym światem. Wspomnij na Twoje chrześcijaństwo i złącz to, co zostało podzielone". Zdaniem kustosza Świętej Szaty, ks. prof. Franza Roniga, jednym z najpiękniejszych o¤woców tej modlitwy, która na stałe weszła do niemieckojęzycznych mszałów i jest codziennie odmawiana na terenie całego kraju, jest to, że w czasie poprzedniej pielgrzymki w 1996 r. Kościoły ewangelickie Nadrenii, na terenie, której leży Trewir, postanowiły przyłączyć się do jej organizacji, m.in. udostępniając należącą do nich Bazylikę Konstantyna. - Od tego czasu między katolikami a ewangelikami z terenu Nadrenii panują niezwykle braterskie relacje - opowiada "Naszemu Dziennikowi" ks. prof. Ronig. Ksiądz dr Georg Bätzing, kierownik tegorocznej pielgrzymki, wskazuje na aktualność słów modlitwy w obecnych czasach. - Bo czyż podziały nie są dziś zagrożeniem? Rozdarcie wewnętrzne, egoizm i wyobcowanie, rozpadające się małżeństwa, sprzeczne interesy, napięcia na tle religijnym, trwający, dramatyczny podział wśród chrześcijan. My, ludzie, cierpimy z powodu rozdarcia, które sami spowodowaliśmy. Tymczasem w tym miejscu Bóg przez ofiarę życia swojego Syna Jezusa Chrystusa czyni coś całkiem odwrotnego - tłumaczy. Jego zdaniem, słowa "i złącz to, co jest podzielone" stają się dziś błaganiem każdego pojedynczego człowieka, który pragnie uzdrowienia i jedności, ale również całego Kościoła stojącego wobec współczesnych wyzwań. - Na tym gruncie wyrasta ekumeniczne pragnienie słuchania i patrzenia na Tego, który usilnie modlił się o jedność wszystkich, którzy przez wiarę i chrzest do Niego należą. To zobowiązuje nas do poszukiwania dróg do pokoju, równości i zrozumienia w obrębie społeczeństw i pomiędzy narodami. Razem z Jezusem Chrystusem możemy przezwyciężyć podziały i zbudować mosty - podkreśla.
Stał się jednym z nas Nieliczne, potwierdzone informacje o cudach mających związek ze Świętą Szatą znajdują się w kronikach z poprzednich wieków. Ksiądz prof. Ronig wymienia jeden z niewielu udokumentowanych przykładów. - Pod koniec dziewiętnastego stulecia w katedrze miało miejsce uzdrowienie sparaliżowanego mężczyzny. Na zlecenie ówczesnego biskupa Michaela Feliks Koruma przypadek ten został szczegółowo przebadany i udokumentowany - wyjaśnia kustosz. Ale o cudach, które wydarzyły się w czasie pielgrzymek w XX wieku, wiadomo naprawdę niewiele i nigdy nie zostały dokładnie zbadane. Taki stan rzeczy ks. dr Georg Bätzing łączy z silniejszym niż np. w Polsce wpływem oświecenia i reformacji na społeczeństwo niemieckie. - Doprowadziło to do sytuacji, że nie przywiązywano większej uwagi do cudów otrzymywanych przez ludzi w związku z adoracją Świętej Szaty - wyjaśnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem". W opracowaniu dokumentującym pielgrzymkę z 1996 r. znalazł się krótki artykuł zatytułowany "Cuda w aurze Świętej Sukni" autorstwa ks. prof. Alfreda Läpple, będący próbą zebrania informacji na ten temat. - Wiele cudownych wydarzeń nie było zapisywanych. Ale jestem przekonany, że największe cuda dokonują się w ludzkich sercach - podkreśla kierownik pielgrzymki. W kontakcie ze Świętą Szatą najbardziej porusza świadomość, że jest to szata należąca do Boga-Człowieka, który stał się jednym z nas, nosił odzież tak jak my, wszedł w naszą codzienność ze wszystkimi jej cierpieniami i niedostatkami. - Myślę, że ta wielka tajemnica naszej wiary, że Bóg stał się człowiekiem i dla nas cierpiał, to jest to, co najbardziej bezpośrednio przemawia do przybywających do Trewiru pielgrzymów - zauważa ks. dr Bätzing.
Wśród pielgrzymów Organizatorzy pielgrzymki spodziewają się, że w czasie jej trwania katedrę w Trewirze nawiedzi około 500 tys. pielgrzymów. Wszystko wskazuje na to, że nie są to wygórowane oczekiwania. Już w pierwszych dniach do Trewiru przybyły dziesiątki tysięcy wiernych z całego świata. Po raz pierwszy w tym stuleciu, a dwudziesty raz w historii, mogą zobaczyć i adorować Świętą Szatę. Znajduje się ona w przeszklonej, cedrowej skrzyni ustawionej przed głównym ołtarzem. Poza okresem pielgrzymkowym ta mająca około półtorej metra długości i jeden metr szerokości relikwia jest niedostępna dla oczu wiernych. Zamknięta w relikwiarzu umieszczonym w szklanej, klimatyzowanej gablocie ma swoje stałe miejsce w Kaplicy Świętej Tuniki. Judith Rupp, rzecznik prasowy tegorocznej pielgrzymki, zapewnia w rozmowie z "Naszym Dziennikiem", że na pielgrzymów czeka cała gama zarówno duchowych, jak i kulturalnych przeżyć. - Oprócz możliwości zobaczenia Świętej Tuniki wierni mogą uczestniczyć we Mszach Świętych sprawowanych o stałych porach bądź też specjalnie dla poszczególnych grup pielgrzymów, jak również w licznych koncertach oraz wystawach - wymienia. Ksiądz dr Bätzing bardzo lubi obserwować pielgrzymów. Wśród nich spotyka takich, których przywiodła tutaj ciekawość. Są też dzieci, które ufnie i bez większych zahamowań podchodzą do relikwii. Ale największe wrażenie robi na nim widok osób, u których widać głębokie, wypływające z wiary wzruszenie. Obecność ludzi ze łzami w oczach skłania go do refleksji nad tym, jaki los ich tutaj sprowadził i jakie sprawy zawierzają Jezusowi. Nie brakuje również osób, które całkowicie obojętnie, tak jak w czasie zwiedzania muzeum, przechodzą obok Świętej Relikwii. - Wtedy myślę: Dobry Boże, Ty dla wszystkich tych ludzi bez wyjątku stałeś się człowiekiem, aby ich zbawić, by być dla nich Prawdą i Życiem - mówi ks. dr Bätzing.
W duchu Nowego Testamentu Kuria Diecezjalna w Trewirze w specjalnie wydanym komunikacie przestrzega przed traktowaniem relikwii na zasadach talizmanu. - Ten, kto będzie adorował Świętą Szatę, powinien pamiętać, że nie wolno mu wierzyć, iż jest w niej coś boskiego lub mieszka w niej moc, w której można pokładać nadzieję. Takie myślenie byłoby przesądem, wiarą w zabobony. Kto jednak adoruje ją, jako obraz i znak Jezusa Chrystusa, ten wyznaje swoją wiarę w duchu i prawdzie Nowego Testamentu - tłumaczą tamtejsi duszpasterze. Historia i pochodzenie szaty z Trewiru to splot legend i przekazów. Nie jest już możliwe naukowe potwierdzenie, że rzeczywiście należała ona do Jezusa. Jednak nie ma to w gruncie rzeczy tak wielkiego znaczenia, jeśli przyjąć, że wierni pielgrzymują do Trewiru nie tyle do samej relikwii, ile po to, aby się spotkać z Tym, którego ona symbolizuje - Jezusem Chrystusem.
Bogusław Rąpała

SS-Galizien i „Nasze Słowo” W ostatnich dwóch numerach „Naszego Słowa”, a w następnych ma być dalszy ciąg, zamieszczono bardzo długi wywiad Bohdana Huka przeprowadzony z Andrijem Bolanowskim, dotyczącym politycznej interpretacji historii dywizji „Hałyczyna”. Nie mam zamiaru cytować chociażby krótkich fragmentów wywiadu. Jest to, bowiem długi ciąg kłamstw i farmazonów, jakie przez lata powojenne obrosły tę, nieistniejącą, formację wojskową.

Hans Frank i ochotnicy do SS Galizien – Sanok Dywizja „Hałyczyna”. Czy to nie jest wierutna bzdura”? Takiej dywizji w czasie II wojny światowej po prostu nie było. To jest tylko twór powojenny. W czasie wojny była „14 Dywizja SS-Galizien”. Jest tu widoczna zasadnicza różnica. Dywizja „Hałyczyna” to Ukraińska Dywizja, natomiast Dywizja SS-Galizien”, jak sama nazwa wskazuje, jest to dywizja niemiecka, nazistowska, składająca się z ochotników ukraińskich z kręgu nacjonalistów ukraińskich. Członkowie SS-Galizien przysięgę składali na wierność Hitlerowi. Oto pełny tekst przysięgi (podaję to tak dla pokazania prawdy):

„Tą świętą przysięgą przyrzekam Bogu, że w walce przeciw bolszewizmowi bez zastrzeżeń służyć będę Naczelnemu Dowódcy Niemieckich Sił Zbrojnych Adolfowi Hitlerowi i jako dobry żołnierz każdego czasu gotowy będę za tę przysięgę oddać swe życie”. Członkowie dywizji defilowali przed wielkimi hitlerowcami. Wizytował ich Hans Frank i Himmler. Tych ostatnich nie będę przedstawiał. Galicianie przelewali krew nie żołnierską – swoją, tylko niewinną dzieci, kobiet, starców w imię wspólnoty ukraińsko-hitlerowskiej. Wystarczy powiedzieć, że nawet z obozu koncentracyjnego, w którym zginął polski dowódca Armii Krajowej „Grot”- Rowecki, Banderę wypuszczono na wolność i to w tym czasie, kiedy SS-Galizien i UPA odnosiły „sukcesy” w „walkach” z oseskami i kobietami bezbronnymi. Dodać tylko muszę, że już w czasie tworzenia Dywizji SS-Galizien, Himmler zastrzegł, że w żadnym przypadku nie można nawet myśleć o Ukrainie.

Do „sukcesów” wojennych dywizji SS-Galizien należy zaliczyć „bitwę” w Hucie Pieniackiej. Huta Pieniacka posiadała 172 gospodarstwa. Zamieszkiwało ją około 800 mieszkańców. Było też wiele uciekinierów z pobliskiego Wołynia. Była tam również samoobrona składająca się z 40 żołnierzy. Dowódcą tej samoobrony był Kazimierz Wojciechowski, pseudonim konspiracyjny „Satyr”. Widząc zagrożenie ze strony Ukraińskiej Powstańczej Armii (UPA) oraz ze strony dywizji SS-Galizien, „Satyr” swoje „wojsko” wyprowadzał do pobliskiego lasu, aby nie dawać nawet pozoru do jakiejkolwiek prowokacji. Tak też było i 28 lutego 1944 roku. Kiedy nad ranem doniesiono o zbliżaniu się dużego oddziału niemieckiego (SS-Galizien miały niemieckie mundury) wycofano wszystkich polskich żołnierzy do pobliskiego lasu. Wieś została bezbronna. Zresztą, co mogli zdziałać Polacy? Było ich 40, a maszerujących określano na 500 lub na 1500 żołnierzy. Są różne na ten temat zdania ludzi, którzy przeżyli. Nawet gdyby było tylko 500 dobrze uzbrojonych żołnierzy, po krótkim czasie zniszczyliby doszczętnie tę czterdziestoosobową grupę obrońców. Kiedy Ukraińcy w niemieckich mundurach otoczyli Hutę Pieniacką odpalili dwie rakiety dając w ten sposób sygnał do rozpoczęcia niszczenia wszystkiego, co żywe. Całą wieś spalono, ludzi będących we wsi częściowo wystrzelano, częściowo żywcem spalono lub w inny sposób wymordowano. Całe mienie zabrano. Mordowanie zakończono około godziny siedemnastej. Efekt „pokojowej” działalności UPA i dywizji SS-Galizien to około 1100 osób zamordowanych. Całą wieś spalono. Spalono też żywcem komendanta samoobrony Kazimierza Wojciechowskiego. Po prostu związano go, oblano jakimś łatwopalnym płynem, i podpalono. Zabito też jego żonę Riwę – Żydówkę i ich dzieci. Pokazałem „zbrojną” walkę wojsk „wyzwoleńczych” nacjonalistów ukraińskich zarówno w mundurach niemieckich, jak i banderowskich, dzisiaj uznawanych za „bohaterów” narodowych. „Bohaterowie” spod Huty Pieniackiej i innych, nie skończyli swojej potwornej działalności w Polsce. Byli jeszcze w Słowacji i Austrii. Dopiero ze Słowacji czmychnęli, jak niepyszni, do Wielkiej Brytanii, by tam udawać Polaków i wyrabiać opinię o Polakach. Nie stać ich było nawet na przyznanie się do swojej narodowości. A przybyło ich do Anglii osiem tysięcy. Dopiero w 2001 roku film pt. „SS In Britain” ujawnił prawdziwe oblicze „bohaterów”. Szok dla Wielkiej Brytanii i szok dla pozostałych jeszcze przy życiu około 1500 SS-manów ukraińskich. Niestety, filmu obejrzeć nie można – zbyt silni są przeciwnicy prawdy, w których dominuje „Nasze Słowo”. Piszę to po raz wtóry, bowiem temat walk „obronnych” ukraińskich nacjonalistów nie schodzi z łam gazety polskiej w języku ukraińskim. A przedstawiane w niej fakty wręcz krzyczą o prawdę. Na początku mówiłem, że nie będę cytował nawet fragmentów wywiadu. Odstępuję od tej zasady i podaję maleńkie jedno zdanie: Wiadomo, że dziesiątki tysięcy Polaków, oprócz Ślązaków, wojowało w Wehrmachcie i w innych formacjach. Oto „fakty” podawane do publicznej wiadomości przez ukraińskich pobratymców, nacjonalistów spod znaku Bandery. Nie wiem, do kogo wnosić pretensje o podawaniu czy zakazie takich informacji. Czy nasze władze wiedzą o tym? Czy nie wolno w ogóle zabronić pisania paszkwili wobec Polski? Ja nic z tego nie rozumiem. Zbrodni w Hucie Pieniackiej i wielu innych, jak na przykład Podkamień, zmyć się nie da, mimo największych starań udzielanych w wywiadach czy po prostu w ordynarnej propagandzie, głoszonej przez pogrobowców nacjonalistów ukraińskich, czy też samych nacjonalistów. Na Podlasiu, na wniosek mniejszości ukraińskiej, zdjęto z obrad temat nadania ulicy imienia Jeremiego Wiśniowieckiego, bo nie był czysty jak kryształ. Tutaj i teraz nadaje się imiona ulicom takich jak Bandera, Szuchewycz, czy inni. Wiadomo, nabijanie na sztachety dzieci mogą zaliczyć tylko wyjątkowi ludzie bez czci i wiary, czy w ogóle ludzie chorzy. Tymczasem wszystko, co uczyniła SS-Galizien czyniła w imię przyszłej Ukrainy. Czy to nie woła o pomstę do niebios? Jeśli to wszystko czynione było w imię Ukrainy, to, dlaczego nasze władze dążą do ukrycia zbrodni? Czy tylko katyńskie ofiary zasłużyły na godną pamięć? Może ktoś zechce podjąć ten temat i wyprowadzić niewiernych z „błędu”? Panie prezydencie! Panie Premierze! Jesteście panowie obydwaj historykami. Czy nie zechcecie zająć stanowiska w tej sprawie? Wracając jeszcze do nazwy „Hałyczyna”, muszę dodać, że i w Polsce były podobne organizacje wojskowe. Na przykład Wileńska Dywizja AK, 27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK. Obie dywizje walczyły z Niemcami nie obok nich, lub pod wspólnym sztandarem – hitlerowskim, jak 14 Dywizja SS-Galizien. Wileńska Dywizja wyzwoliła Wilno. 27 WDP AK toczyła krwawe boje z Niemcami o Kowel. Brałem udział w tych walkach. I taka jest ta naga prawda. Dywizji „Hałyczyna” w ogóle nie było. To jest po prostu twór bujnej wyobraźni dzisiejszych „znawców” ludobójstwa dokonanego na kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej.

Antoni Mariański

KONFEDERACJI TARGOWICKIEJ CIĄG DALSZY - POWTÓRNY UPADEK POLSKI Reytan – Upadek Polski – obraz Jana Matejki z 1866 przedstawiający protest Tadeusza Reytana, jako wizja artysty przyszłych losów Rzeczypospolitej. Mimo oporów ze strony paryskiej emigracji, zwłaszcza skupionej wokół księcia Adama Jerzego Czartoryskiego, obraz pokazano na wystawie w Paryżu w 1867, gdzie został nagrodzony złotym medalem. Do swoich zbiorów zakupił go cesarz Austrii Franciszek Józef I. W 1918 rząd niepodległej Rzeczypospolitej odkupił płótno przekazując je do zbiorów Zamku Królewskiego w Warszawie. Wywieziony podczas kampanii wrześniowej w 1939 został przejęty przez Niemców i przez nich ewakuowany z Warszawy w 1944. Odnaleziony w fatalnym stanie technicznym we wsi Przesieka obok Jeleniej Góry został odnowiony po trzyletnich staraniach konserwatorskich. Tematem obrazu jest scena, która rozegrała się 21 kwietnia 1773 w trzecim decydującym dniu obrad sejmu rozbiorowego na zamku w Warszawie, na mocy, którego Prusy, Rosja i Austria dokonały podziału części ziem polskich. Centralną postacią obrazu jest poseł ziemi nowogródzkiej, Tadeusz Reytan, w geście rozpaczy próbujący zapobiec haniebnemu wydarzeniu, jakim jest rozbiór Ojczyzny. Leżącemu pod drzwiami Reytanowi Adam Łodzia Poniński uniesioną ręką pokazuje żołnierzy rosyjskich w uchylonych drzwiach sali zamkowej. Z lewej strony stoi Szczęsny Potocki (w rzeczywistości miał wówczas 21 lat i na sali sejmowej był nieobecny). Hetman polny koronny Franciszek Ksawery Branicki ukrył twarz w dłoniach. Cała trójka zmierza do sali senatu w celu złożenia upokarzającego podpisu pod traktatem rozbiorowym. Po lewej stronie obrazu za przewróconym fotelem umieścił Matejko postać Franciszka Salezego Potockiego z karabelą, w bogatym szlacheckim stroju, ze wstęgą Orderu Orła Białego. Ten jeden z najpotężniejszych magnatów ówczesnej Rzeczypospolitej nie żył w momencie obrad sejmu rozbiorowego, ale malarz wprowadził go celowo w kompozycję obrazu, jako symbol schodzącego, bezradnego i pokonanego świata sarmackiego – również, jako symbol magnackiego egoizmu i prywaty. Postać ta idzie jak ślepiec z wyciągniętymi przed siebie rękami. Zza tej widmowej postaci widać podgoloną głowę innego magnackiego warchoła tamtego czasu Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”. Nieco dalej siedzi książę Michał Fryderyk Czartoryski przywódca Familii Czartoryskich, protektor siostrzeńca Stanisława Augusta Poniatowskiego, przewrócony fotel jest symbolem upadku Rzeczypospolitej, ale również planów i dzieła rodziny Czartoryskich. Obok księcia siedzi w rozpiętej sutannie brat króla Michał Jerzy Poniatowski, późniejszy prymas. Pod ścianą na drugim planie widać niezbyt wyraźnie postać młodzieńca w sarmackim stroju z szablą w dłoni i czapką konfederatką w drugiej ręce. To uczestnik konfederacji barskiej, późniejszy uczestnik powstań narodowych będący wg Matejki nadzieją dla upadającej Ojczyzny. Obok można dostrzec jeszcze jednego szlachcica z uniesioną w górę ręką. Jest to drugi z posłów ziemi nowogródzkiej Samuel Korsak, to także autoportret Matejki. Król Stanisław August Poniatowski opuściwszy swój tron, stoi zamyślony i bezradny z zegarkiem w lewej ręce, obok widać głowę Hugona Kołłątaja, który wtedy miał 23 lata i przebywał na studiach w Wiedniu i Rzymie, na obrazie Matejki ma jednak twarz dojrzałego mężczyzny i jest symbolem sprzeciwu wobec rozgrywającej się sceny. Ponad nimi, w sejmowej loży, zasiadł ambasador rosyjski kniaź Nikołaj Repnin. To kolejna nieścisłość w matejkowskiej kompozycji obrazu, ambasadorem Rosji był już wówczas Otto Magnus von Stackelberg. Do Repnina wdzięczą się dwie najwybitniejsze kobiety tamtej epoki - z prawej strony Izabela Lubomirska, a z lewej Izabela Czartoryska. Nad całym przedstawieniem góruje portret carycy Katarzyny II. Sala zamkowa jest w stanie opłakanym: sztukaterie drzwi są pokruszone, kotary podarte, kinkiety potłuczone, świece wypalone, na posadzce poniewiera się stos rozrzuconych papierów. Upuszczony pieniążek – może judaszowy srebrnik – z kieszeni Ponińskiego balansuje złowrogo na krawędzi. Obraz stał się inspiracją piosenki Jacka Kaczmarskiego pod tytułem „Rejtan, czyli raport ambasadora”. Stanisław August Poniatowski to ostatni władca Rzeczypospolitej obojga Narodów. Król Polski i Wielki Książę Litewski. Był synem Stanisława Poniatowskiego kasztelana krakowskiego i Konstancji z Czartoryskich, bratem podkomorzego nadwornego koronnego Kazimierza, feldmarszałka austriackiego Andrzeja, prymasa Michała Jerzego, Aleksandra, Franciszka, Ludwiki Marii Izabeli. Starannie wykształcony, w młodości wiele podróżował po krajach Europy Zachodniej. W 1752 roku został posłem na Sejm i mianowany pułkownikiem regimentu łanowego. W 1755 roku, dzięki staraniom Familii, przybył do Petersburga, jako prywatny sekretarz brytyjskiego ambasadora, Charlesa Hanbury Williamsa, którego poznał wcześniej w Berlinie. W czerwcu 1755 roku został przedstawiony przez ambasadora księżnej Sophie Friederike Auguste przyszłej cesarzowej Rosji Katarzynie II, natomiast w grudniu tego samego roku nawiązał z nią romans, stając się jej kochankiem. W tym czasie w kraju dużą role odgrywały wielkie stronnictwa magnackie, a coraz więcej do powiedzenia miały mocarstwa ościenne, Prusy, Austria, a szczególnie Rosja zainteresowane narzuceniem Rzeczypospolitej ograniczonych reform ustrojowych podważających demokrację szlachecką. 11 kwietnia 1764 roku nastąpiło podpisanie porozumienia pomiędzy Rosją i Prusami odnośnie przeprowadzenia w Rzeczypospolitej elekcji wspólnego kandydata. Wybór padł na Stanisława Augusta Poniatowskiego (właściwie Stanisława Antoniego Poniatowskiego), który jako były kochanek Katarzyny II i nie pierwszoplanowa postać Familii gwarantował uległość wobec Rosji. Na prośbę przywódców Familii Andrzeja Zamoyskiego i Augusta Aleksandra Poniatowskiego w granice Rzeczypospolitej wkroczyły wojska rosyjskie. Katarzyna II wydała specjalną deklarację, w której zaznaczyła, że działanie to ma na celu dbałość o wszystkie swobody Rzeczypospolitej. 7 września 1764 roku przy nielicznym udziale szlachty i zdecydowanym poparciu wojsk rosyjskich (7 tysięcy), w wyniku de facto zamachu stanu Stanisław August Poniatowski został wybrany królem Polski. Jego elekcję podpisało jedynie 5320 osób, co było liczbą niezwykle niską. 25 listopada 1764 roku w dniu imienin carycy arcybiskup gnieźnieński i prymas Polski Władysław Łubieński koronował go na króla Polski w kolegium św. Jana w Warszawie. W 1765 roku władca podjął próbę wzmocnienia miast, powołując we wszystkich województwach Komisje Dobrego Porządku. Zajęły się one uporządkowaniem praw własności na terenach miejskich, rewindykując bezprawnie zagarniętą własność magistratów. Zlikwidowały też wiele jurydyk magnackich, a poprzez usprawnienie zbierania podatków miejskich miasta zyskały nowe fundusze, przeznaczone teraz m.in. na wybrukowanie ulic. Ponadto król rozpoczął przeprowadzanie reformy monetarnej. Powołana przez niego komisja mennicza zajęła się projektem wprowadzenia nowych stóp monetarnych. Jeszcze w 1765 roku otwarto zamknięte od trzech pokoleń mennice. W marcu 1765 roku król wraz z Ignacym Krasickim i Franciszkiem Bohomolcem założył tygodnik „Monitor”. Artykuły w nim zamieszczone traktowały m.in. o potrzebie poprawy doli chłopskiej i tolerancji religijnej. Jednakże politycznie Polska stawała się coraz bardziej zależna od Rosji. 24 lutego 1768 roku Rzeczpospolita podpisała z Rosją Traktat Wieczystej Przyjaźni, mocą, którego stawała się protektoratem rosyjskim. Oto fragmenty owego traktatu:

[…]W imię Świętej nierozdzielnej Trójcy. Lubo między Najjaśniejszą Rzecząpospolitą Polską, i Imperium całej Rosji, trwa szczęśliwie według traktatu roku 1686 wieczny pokój, prawdziwa przyjaźń, stała harmonia, i dobre sąsiedztwo, jednak gdy z przyczyny zwykłych w sprawach ludzkich odmian, wyniknęły między nimi od tyle czasów rożne przypadki, które z racji odmienionych cirkumstancji, nowej imże najprzyzwoitszej wzajemnych obowiązków wyciągają ustawy; z tej więc przyczyny, i drugich w teraźniejsze czasy trafiających się, które tak w publikowanych Najjaśniejszej Imperatorowej Jej Mci całej Rosji deklaracjach, jako i w aktach skonfederowanej Rzeczypospolitej Polskiej do nich się zgadzających, dosyć jaśnie całemu światu są pokazane; Najjaśniejszy Król Imć Polski, i Stany Rzeczypospolitej obojga narodów, Polskiego i Litewskiego, spojone między sobą węzłem Konfederacji Generalnej z jednej strony, a Najjaśniejszą Imperatorową Jej Mć całej Rosji drugiej, uznali rzeczą być potrzebną, i stosującą się do wzajemnych ich interesów postanowić, i umocnić sposobem nowego traktatu, najpożyteczniejsze czasom, i cirkumstancjom bardziej służące, Rzeczypospolitej zaś Polskiej, względem bezpieczeństwa Jej konstytucji, i wolności, najpożyteczniejsze umowy; więc dla uczynienia takowego traktatu, z obu stron traktujących, są actu wyznaczeni Plenipotentiarii[…]

[…]Artykuł I Najjaśniejszy Król Jmć, i Rzeczpospolita Polska, i Najjaśniejsza Imperatorowa Jej Mść całej Rosji, potwierdzają jak najuroczystszym sposobem stały, i wieczysty pokój, nieprzerwaną szczerą przyjaźń, ścisłe porozumienie się, i dobre sąsiedztwo, inter respectivos Status, posesjami i własnościami, według formalnego opisu traktatu Moskiewskiego w roku 1686 między obiema Najjaśniejszymi traktującemi Stronami zawartego, którego tenor, moc, ważność, i obowiązki reasumują się per expressum, et formaliter, przez ten nowy traktat, we wszystkim ich określeniu, jak gdyby ten wspomniony dawny roku 1686 traktat był w niniejszy słowo w słowo inserowany[…]

[…]Artykuł V A jako Najjaśniejsza Rzeczpospolita Polska, dla wieczystey trwałości wszystkiego tego, co ona teraz dla własnego pożytku ustanowiła, jak najuroczyściey wzywała, i teraz jeszcze wzywa wysokość Najjaśniejszej Imperatorowej Jej Mci, na konstytucję, formę rządu, wolność, i prawa swoje, gwarancję; tak Najjaśniejsza Imperatorowa Jej Mć zadosyć czyniąc chęciom, i zaufaniu przyjacielskiemu Najjaśniejszej Rzpltej gwarantuje jej uroczyście mocą tego traktatu na wieczne czasy, jej konstytucję, formę rządu, wolność, i prawa z przyrzeczeniem świątobliwym, i obowiązkiem, za siebie, i Sukcesorów swoich na tron Imperii całej Rosji, utrzymywać, zachowywać, i zasłaniać Najjaśniejszą Rzpltę Polską przy nienaruszonej jej całości[…]. Katarzyna II gwarantowała ze swojej strony nienaruszalność granic i ustroju wewnętrznego tego państwa. 26 lutego 1768 roku uchwalono prawa kardynalne (m.in. liberum veto, wolną elekcję, prawo wypowiadania posłuszeństwa królowi, wyłączne prawo szlachty do sprawowania urzędów, całkowitą władze szlachty nad chłopami), wraz z nienaruszalnym prawem równouprawnienia niekatolików [dysydentów]. Uchwała przyczyniła się do utrwalenia starego porządku ustrojowego (z wyjątkiem stosunku do innowierców), którego gwarantem stała się Rosja. Część szlachty, przeciwna faktycznemu uzależnieniu od Rosji, zorganizowała 29 lutego 1768 roku konfederację barską, która wszczęła wojnę przeciwko Rosji w obronie niepodległości Rzeczypospolitej i wiary katolickiej. Konfederacja ta upadła po czterech latach walk i nastąpił wówczas I rozbiór Rzeczypospolitej (1772), w którym około 1/4 terytorium Rzeczypospolitej ze Lwowem, Pomorzem Gdańskim i Inflantami Polskimi zostało zagarnięte przez Prusy, Austrię i Rosję. Cesję terytorium zatwierdził Sejm Rozbiorowy odbywający się w latach 1773 – 1775, a zwołany w kwietniu 1773 roku w Warszawie. Przez wielu pisarzy i historyków wysuwana jest teza o masońskim rodowodzie rozbioru Polski, wówczas postrzeganej przez loże, jako ortodoksyjnie katolicką. Po narzuceniu Rzeczypospolitej gwarancji ustrojowych w 1775 roku, ambasador rosyjski Otto Magnus von Stackelberg stał się faktycznym współrządcą państwa. Wszystkie decyzje monarchy musiały być z nim konsultowane i przez niego zatwierdzane. Wprawdzie w 1780 roku wojska rosyjskie opuściły terytorium Rzeczpospolitej, pozostał jedynie ambasador rosyjski Otto Magnus von Stackelberg, lecz magnateria pozostawała w dalszym ciągu w ostrej opozycji do króla. 6 października 1778 roku za zgodą Rosji został w Warszawie zwołany Sejm Wielki, który rozpoczął gruntowne reformy ustrojowe. 19 stycznia 1789 roku Sejm zniósł Radę Nieustającą. Stanisław August Poniatowski stracił tym samym realny wpływ na władzę wykonawczą w Rzeczypospolitej, jaką sprawował w porozumieniu z ambasadorem rosyjskim za pośrednictwem tego organu. 14 maja 1792 roku zawiązana została konfederacja targowicka, która wezwała do obalenia monarchicznego ustroju. Konfederaci zwrócili się o pomoc wojskową do Katarzyny II, która traktując nadal państwo polskie jako protektorat rosyjski, zdecydowała 18 maja 1792 roku o wkroczeniu wojsk rosyjskich w granice Rzeczypospolitej bez wypowiedzenia wojny. Konfederacja targowicka – konfederacja generalna koronna zawiązana wiosną 1792 roku w Targowicy przez przywódców magnackiego obozu republikanów w celu przywrócenia starego ustroju Rzeczypospolitej, pod hasłami obrony zagrożonej wolności przeciwko reformom konstytucji 3 maja, wprowadzającym monarchię konstytucyjną. Jej zawiązanie posłużyło Rosji, jako pretekst do interwencji zbrojnej w Rzeczypospolitej. W rzeczywistości spisek został zawiązany 27 kwietnia 1792 w Petersburgu, pod patronatem cesarzowej Katarzyny II, która od 1768 r. występowała, jako gwarantka ustroju Rzeczypospolitej. Sam tekst aktu konfederacji zredagował generał rosyjski Wasilij Stiepanowicz Popow, szef kancelarii księcia Grigorija Potiomkina. Wzięli w niej udział magnaci - generał artylerii koronnej Stanisław Szczęsny Potocki, jako marszałek konfederacji koronnej, hetman wielki koronny Franciszek Ksawery Branicki, hetman polny koronny Seweryn Rzewuski, generał Szymon Kossakowski i inni. Sekretarzem konfederacji został publicysta Dyzma Bończa-Tomaszewski. Dążyli oni do podziału państwa na samodzielne prowincje. Zwrócili się w tym celu o pomoc wojskową do carycy, uzyskali ją i 18 maja 1792 na Rzeczpospolitą uderzyła 100-tysięczna armia rosyjska – rozpoczęła się wojna polsko-rosyjska. Po zajęciu ziem Litwy przez wojska rosyjskie 25 czerwca 1792 roku, proklamowano w Wilnie konfederację generalną Wielkiego Księstwa Litewskiego, w dużej mierze komplementarną do konfederacji koronnej. Marszałkiem konfederacji litewskiej został mianowany kanclerz wielki litewski Aleksander Michał Sapieha, a jego zastępcą łowczy wielki litewski Józef Zabiełło. W rzeczywistości faktyczną władzę nad Wielkim Księstwem Litewskim sprawował, samozwańczy hetman polny litewski Szymon Kossakowski i jego brat biskup inflancki Józef, który kierował poczynaniami swojego bratanka Józefa, zastępującego nieobecnego w kraju Sapiehę. Władze targowickie, korzystając z opieki wojsk rosyjskich dokonały wówczas wielu aktów zemsty osobistej wobec szlachty i mieszczan, którzy w większości poparli dzieło konstytucji 3 maja. Palono wsie i miasta należące do patriotów, na dobra ich nakładano sekwestr, a ich samych niejednokrotnie publicznie znieważano. Poczynania te były zazwyczaj okazją do prywatnego wzbogacenia się kosztem ofiar w Rzeczypospolitej, np. biskup Kossakowski zagarnął bezprawnie dobra skarbowe na sumę 900 tysięcy złotych polskich. Pozbawiony pomocy zbrojnej swojego pruskiego alianta, szantażowany widmem bankructwa, gdyby Rosjanie zażądali spłaty pożyczonych mu sum, Stanisław August Poniatowski zwrócił się listownie do Katarzyny II, proponując jej wieczyste przymierze i ewentualną swą abdykację na rzecz wnuka cesarzowej, Konstantego. W odpowiedzi Katarzyna II podtrzymała swe poparcie dla konfederatów targowickich i zażądała przystąpienia króla do konfederacji targowickiej. Wobec takiego stanowiska cesarzowej król postanowił zaprzestać walki i przystąpić do konfederacji targowickiej. Stanisław August Poniatowski już wcześniej tajnie negocjował warunki zaprzestania działań wojennych z pozostałym w Warszawie posłem rosyjskim Jakowem Bułhakowem za pośrednictwem podkanclerzego litewskiego Joachima Chreptowicza. Stosując się do nowej instrukcji wicekanclerza Imperium Rosyjskiego Iwana Andrejewicza Ostermanna, poseł rosyjski zredagował ostateczną wersję przedstawionego mu aktu przystąpienia króla do konfederacji targowickiej. Król stosując się do żądania dworu petersburskiego nie zwołał Straży Praw, konstytucyjnego organu państwa, ale swoją decyzję przedstawił na zebraniu ministrów Rzeczypospolitej 23 lipca 1792. W posiedzeniu uczestniczyli - prymas Michał Jerzy Poniatowski, marszałek wielki koronny Michał Jerzy Wandalin Mniszech, marszałek wielki litewski Ignacy Potocki, marszałek nadworny litewski Stanisław Sołtan, podskarbi wielki litewski Ludwik Tyszkiewicz, podskarbi nadworny litewski Antoni Dziekoński. Zamiar króla uzyskał aprobatę niewielką większością głosów (7:5). Króla poparł Hugo Kołłątaj, zwolennikiem dalszej walki był m.in Kazimierz Nestor Sapieha, który początkowo należał do obozu hetmańskiego. 24 lipca Stanisław August złożył na ręce posła rosyjskiego Jakowa Bułhakowa żądany przez Katarzynę II akces do konfederacji targowickiej. Na rozkaz króla wydany 25 lipca wojska Rzeczypospolitej przerwały działania wojenne, a dowódcy, m.in. ks. Józef Poniatowski i gen. Tadeusz Kościuszko, na znak protestu podali się do dymisji. Wielu oficerów i cywilnych opozycjonistów udało się na emigrację, głównie do Saksonii. W ten sposób postąpili m.in. zadeklarowani przeciwnicy konfederacji targowickiej marszałek Sejmu Stanisław Małachowski i Ignacy Potocki. Wojna rosyjsko-polska 1792 trwała w sumie tylko kilka miesięcy. Po przedwczesnej kapitulacji wojsk polskich, konfederaci targowiccy zajęli, przy pomocy wojsk rosyjskich, wszystkie województwa Rzeczypospolitej, likwidując organy władzy powołane przez Sejm Czteroletni. Na życzenie Katarzyny II 6 września 1792 w Brześciu nad Bugiem rozpoczęły się obrady generalności obu konfederacji – koronnej i litewskiej. 11 września dokonało się uroczyste połączenie obu konfederacji pod nazwą Najjaśniejszej Konfederacji Obojga Narodów. Akt ten pobłogosławił obecny na tej uroczystości pomocniczy biskup przemyski Michał Sierakowski. Papież Pius VI wystosował specjalne błogosławieństwo dla dzieła konfederacji targowickiej. Gorącymi zwolennikami konfederacji byli: prymas Michał Jerzy Poniatowski, biskup chełmski Wojciech Skarszewski, biskup żmudzki Jan Stefan Giedroyć, biskup poznański Antoni Onufry Okęcki, biskup łucki Adam Naruszewicz i biskup wileński Ignacy Jakub Massalski. Rozpoczęła ona prace nad likwidacją skutków zmian ustrojowych, wprowadzonych przez konstytucję 3 maja. Zerwano wszystkie decyzje Sejmu czteroletniego odnoszące się do reformy wojska. Zerwano stosunki dyplomatyczne z Francją, wydalając jej posła Marie Louisa Descorches`a, odwołując też wszystkich przedstawicieli dyplomatycznych Rzeczypospolitej przy obcych dworach. Zdecydowano także o wysłaniu do Sankt Petersburga specjalnej delegacji hołdowniczej, która miała podziękować Katarzynie II za zbrojną interwencję i złożyć propozycję wieczystego przymierza pomiędzy Rosją i Polską. Władze targowickie, wsparte obecnością wojsk rosyjskich zmuszały wojsko i szlachtę polską do składania pod przymusem akcesów do konfederacji generalnej, zakazały też publicznego noszenia Orderu Virtuti Militari i używania symboli związanych z konstytucją 3 maja. Zjazd brzeski zamknięto 27 września, postanawiając przenieść obrady generalności do Grodna. Konfederacja targowicka zaprowadziła w Rzeczypospolitej rządy terroru, przy pomocy wojska rosyjskiego dokonując licznych grabieży i kontrybucji dóbr patriotów. Zrujnowany wojną kraj musiał dodatkowo znosić finansowe skutki pobytu 100 tysięcznej rosyjskiej armii okupacyjnej. Miarą upadku targowiczan było uroczyste poselstwo przywódców konfederackich 14 listopada 1792 do Katarzyny II, którzy podziękowali jej, że zechciała przywrócić wolność i ustrój republikański w Polsce. Nie skrywając swych wiernopoddańczych uczuć żywionych dla cesarzowej Rosji, Franciszek Ksawery Branicki, Seweryn Rzewuski, Szymon Kossakowski i Antoni Protazy Potocki wyrazili wówczas swą radość, że gdy despotyzm osiadł tron polski, na nieszczęśliwy naród wejrzał Bóg i Katarzyna. 23 stycznia Rosja podpisała z królestwem Prus traktat podziałowy, w którym zgodziła się na oddanie Prusom zachodnich województw Rzeczypospolitej. Wkrótce w granice państwa polskiego wkroczył korpus wojsk pruskich w celu wyegzekwowania postanowień tego traktatu. Taki obrót rzeczy skompromitował ostatecznie przywódców konfederacji targowickiej, którzy o ile liczyli się z możliwością aneksji wschodnich ziem Rzeczypospolitej przez Rosję, byli przekonani, że Katarzyna II pozostawi nienaruszone pozostałe terytorium, jako rosyjski protektorat. Rosja jeszcze raz postanowiła wykorzystać fałszywy zapał patriotyczny targowiczan, gdy poseł rosyjski Jakob Sievers zezwolił generalności konfederackiej na wydanie 3 lutego 1793 manifestu protestacyjnego przeciwko agresji i okupacji pruskiej. 11 lutego generalność wydała uniwersał, zwołujący pospolite ruszenie, jednak decyzję swoją zmuszona była cofnąć w wyniku perswazji Katarzyny II. Część przywódców konfederacji targowickiej wyjechała wówczas z kraju. W celu zatwierdzenia traktatów podziałowych Katarzyna II zwołała sejm grodzieński 17 czerwca 1793. Odbyte 29 maja w asyście wojsk rosyjskich sejmiki ziemskie wybierały prawie wszędzie posłów rekomendowanych przez władze konfederacji targowickiej. 22 sierpnia wyłoniona ze składu sejmu deputacja podpisała z Rosją traktat cesyjny, w którym Rzeczpospolita oddawała ćwierć miliona kilometrów kwadratowych swojego terytorium. O ile traktat z Rosją został zatwierdzony po miesiącu obrad, tak o układzie z Prusami posłowie nawet nie chcieli słyszeć. Rosjanie wtedy wycelowali w zamek grodzieński armaty i po nocy milczenia, nad ranem 2 września zatwierdzono cesję na rzecz Prus. 15 września Rosjanie rozwiązali konfederację targowicką, która nie była im już do niczego potrzebna, a na dodatek od czasu wydarzeń lutowych nie mogli być pewni pełnej lojalności jej członków. W jej miejsce utworzono konfederację grodzieńską, której zadaniem miało być opracowanie nowego traktatu wieczystej przyjaźni pomiędzy Rzecząpospolitą i Rosją. Sejm grodzieński obradujący pod dyktatem posła rosyjskiego zatwierdził 24 września traktaty rozbiorowe i zajął się przywracaniem ustroju Rzeczypospolitej sprzed reform konstytucji 3 maja. Unieważnił m.in. dużą liczbę sancitów (uchwał) generalności konfederacji targowickiej. Oto treść listu Stanisława Augusta Poniatowskiego do Katarzyny II (25 stycznia 1793):

„Pani siostro, Uczyniwszy zadość wszystkiemu, czego żądała ode mnie Wasza Cesarska Mość, jeszcze w swoim ostatnim liście z 26 sierpnia 1792 złożywszy swój los w jej ręce, w milczeniu oczekuję czynów jej wspaniałomyślności. Jakiekolwiek są me troski i niedostatki, tłumię swoje skargi, mówiąc sobie: Cesarzowa nie zignoruje tego, co się tutaj wydarzyło… Zechce, więc postawić tamę mym cierpieniom, pośród których będziemy szukali ukojenia w jej rozmyślaniach nad naszym losem. Lecz gdybym zachował milczenie po deklaracji pruskiej z 16 stycznia 1793, uchybiłbym prawdzie i powinnościom mojego majestatu. Dla wydania sądu o tym, co rzeczywiście zawiera rzeczona deklaracja: o naruszeniu przez nas terytorium pruskiego, o rzekomym istnieniu u nas klubów jakobińskich, przywołałbym tylko Waszą Cesarską Mość, by zobaczyła, do jakiego stopnia te podejrzenia są pozbawione podstaw. Pani, jeżeli jeszcze inne wojska oprócz przebywających w Polsce wojsk rosyjskich wejdą do naszego kraju będziemy się uważali za zgubionych. Niech będzie mi wolno powtórzyć dzisiaj, że jeśli Wasza Cesarska Mość ukróciłaby smutną niepewność naszego teraźniejszego położenia, przywiązując nas do swego imperium trwałym więzłem, zapewniającym integralność naszego terytorium i nasz godny żywot, zyskałabyś Pani oddane sobie królestwo, co więcej zjednałabyś sobie na zawsze cały naród, przez najświętsze wyrazy wdzięczności, do czego przekonuje go jego własny interes. Pani, zechciej pamiętać, jakim szczęściem byłoby dla mnie, po Twojej uprzedniej zgodzie, zdjęcie korony. Jeśli zaś dziś, sądy powzięte przeciwko mej osobie, stałyby na drodze do szczęścia mojego narodu, dłużej nie wahałbym się nad zapłatą takiej ceny by się dla niego poświęcić. W takim przypadku domagałbym się jedynie spłaty zaciągniętych długów i zapewnienia przyszłości mej rodzinie i służącym. Wiele pomagając innym, mało uczyniłem dla swoich. Rozporządzi Pani resztą dni (prawdopodobnie już niedługich) tego, który pozostaje Jej”.
Większość czołowych przywódców konfederacji targowickiej zostało skazanych na śmierć i powieszonych w czasie insurekcji kościuszkowskiej. Po opanowaniu Wilna przez powstańców, sąd kryminalny skazał na powieszenie hetmana wielkiego litewskiego Szymona Kossakowskiego. Wyrok wykonano publicznie 25 kwietnia 1794 na placu przed tamtejszym ratuszem. 9 maja 1794 na Rynku Starego Miasta powieszeni zostali publicznie przywódcy konfederacji skazani na karę śmierci przez Sąd Kryminalny Księstwa Mazowieckiego: biskup inflancki Józef Kossakowski, hetman wielki koronny Piotr Ożarowski, marszałek Rady Nieustającej Józef Ankwicz, hetman polny litewski Józef Zabiełło. 28 czerwca 1794 wzburzony lud warszawski dokonał samosądów na członkach konfederacji targowickiej posądzanych o zdradę. Przed Kościołem św. Anny przy Krakowskim Przedmieściu powieszeni zostali: biskup wileński Ignacy Massalski, kasztelan przemyski Antoni Czetwertyński, poseł do Turcji Karol Boscamp - Lasopolski, szambelan Stefan Grabowski, instygator królewski Mateusz Roguski, szpieg rosyjski Marceli Piętka, adwokat Michał Wulfers, instygator sądów kryminalnych Józef Majewski. Sąd Najwyższy Kryminalny skazał Stanisława Szczęsnego Potockiego, Franciszka Ksawerego Branickiego, Seweryna Rzewuskiego, Jerzego Wielhorskiego, Antoniego Polikarpa Złotnickiego, Adama Moszczeńskiego, Jana Zagórskiego i Jana Suchorzewskiego na karę śmierci przez powieszenie, wieczną infamię, konfiskatę majątków i utratę wszystkich urzędów. Wobec nieobecności skazanych, wyrok wykonano in effigie 29 września 1794. (In effigie (łac. w obrazie) – był to obecny w prawie europejskim od czasów średniowiecza przepis pozwalający na wykonanie kary śmierci na wizerunku przestępcy zmarłego, który nie doczekał terminu egzekucji lub też zbiegł). Opis jednej z takich "egzekucji" zawarł markiz de Sade w dziele 120 dni Sodomy, czyli szkoła libertynizmu. Formułę tę zastosował Sąd Najwyższy Kryminalny w czasie insurekcji kościuszkowskiej, wykonując wyrok na przywódcach konfederacji targowickiej 29 września 1794. W marcu 1794 roku wybuchło powstanie narodowe przeciwko Rosji i Prusom, kierowane przez gen. Tadeusza Kościuszkę. Po upadku powstania nastąpił w 1795 roku III rozbiór Rzeczypospolitej przez Rosję, Austrię i Prusy. Rzeczpospolita przestała istnieć, jako państwo. Niepodległa Rzeczpospolita powstała 11 listopada 1918 roku po 123 latach zaborów, na jej czele stanął Pierwszy Marszałek Polski Józef Piłsudski. Niepodległa Polska trwała jedynie 20 lat do września 1939 roku, gdy nastąpił IV rozbiór Polski dokonany znowu przez Rosję, oraz III Rzeszę. Po zakończeniu II wojny światowej w 1945 roku Polska decyzjami Stalina, Churchila i Roosvelta nie odzyskała niepodległości stała się de facto republiką Związku Sowieckiego. Po upadku tego imperium powstał 4 czerwca 1989 roku mit Polski niepodległej, faktycznie rządzonej przez wewnętrzną i zewnętrzną agenturę, stwarzając nową formę okupacji Polski przez obce Narodowi Polskiemu siły, które spowodowały utratę źródeł narodowej tożsamości i spoistości ukształtowanych przez wiekowe dziedzictwo kulturowe. Te same siły zawładnęły Kościołem od wewnątrz, niepotrafiącego już nawet bronić Krzyża Chrystusowego. W Sejmie RP 13 kwietnia 2012 następny konfederat premier w pełnym upodleniu zdrajcy wskazuje do korespondencji niepodległościowej adres …cara. Premier stwierdził, iż wolałby się nie urodzić niż na grobach zmarłych budować karierę polityczną. Celem przemówienia było niedopuszczenie wystąpienia do Rosji przez Sejm RP o zwrot wraku samolotu niszczejącego od przeszło dwóch lata w Smoleńsku. Premier w swym wystąpieniu potwierdził tylko kompromitacje swojego rządu. Od kiedy rząd jest nad Sejmem? Polska utraciła suwerenność na skutek powstania nowej tuskowej Konfederacji Targowickiej, której powstanie i zdradę narodową Tusk obarczył…PIS. Aleksander Szumański

Niech Monika Olejnik zaprosi tych ekspertów od wraku Monika Olejnik wbijała w ziemie Mularczyka, że przecież eksperci badali wrak. W okienku obok rechotał i bulgotał na przemian Niesiołowski, że komisja Millera locuta, a zatem sprawa finita. Ani Mularczyk, ani dziennikarska princessa, majestatyczna jak Aerofłot, nie zapytali Niesiołowskiego - skoro sprawa finita, to, nad czym właściwie pracuje cos okołu setrki prokuratorów wojskowych, w śledztwie przedłuzonym do października? I nad czym pracuje powołany przez prokuraturę w sierpniu zeszłego roku zespół 21 biegłych, któremu zlecono wydanie opinii w kluczowych kwestiach dotyczących katastrofy. Po co to sledztwo, po co ci biegli, skoro Miller - i wszystko jasne. Jeśli polscy eksperci rzeczywiście badali wrak, to może Dziennikarska Princessa zaprosi tych ekspertów i pokaże? Nie mnie redagować programy telewizji TvN, ale skoro swoich ekspertów pokazał Macierewicz, to niech Pani Redaktor Olejnik zaprosi prokuratorskich i rządowych ekspertów, którzy badali wrak. Niech usiądą w studio i powiedzą - badalismy wrak od dnia  takiego do takiego, zastsowalismy nastepujące metody badawcze i stwierdzilismy, co następuje. Badalismy też brzoze, do której przystawilismy drabinę i zeskrobaliśmy odpryski farby ze skrzydła. Bo na razie, teza o badaniu wraku oraz brzozy jest tak samo wiarygodna, jak rewalacje Ewy Kopacz o przekopaniu ziemi na metr w głąb oraz nadzorowaniu sekcji zwłok.  Janusz Wojciechowski

O pysze arcybiskupa Marcel’a Lefebvre’a W momencie dziejowym ostatniego etapu rozmów pomiędzy Watykanem a Bractwem św. Piusa X, przypominany tekst interesująco wyjaśniający wiele kwestii związanych z tymi relacjami.

Spore zainteresowanie budzi pośród katolików stan relacji miedzy Stolicą Apostolską, a Bractwem Kapłańskim św. Piusa X (Fraternitas Sacerdotalis Sancti Pii X, FSSPX). Jest ono zrozumiałe, bowiem nawet laickie, w innych sprawach zwyczajnie wrogie Kościołowi, media, tej akurat sprawie oddają dużo miejsca na swych łamach. Jest natomiast zastanawiające, że wielu katolików, zwykle wyczulonych na manipulacje mediów laickich, katolików oddanych sprawom Kościoła – powtarza, a może owym mediom bezwiednie podpowiada, nieprawdziwe informacje, których motywem przewodnim wydaje się być „zaklinanie” rozłamu w Kościele. Notatki, czy artykuły publikowane na temat FSSPX w Gazecie Wyborczej czy Polityce, niczym się nie różnią od tych, które możemy przeczytać w Naszym Dzienniku, Niedzieli, bądź na portalu Fronda – z szacunkiem, jaki należy się tym trzem ostatnim tytułom. Może zresztą w tym sądzie jestem niesprawiedliwy. Bowiem media zaangażowane, komentując toczone właśnie rozmowy między Stolicą Apostolską, a FSSPX nie omieszkają wyrazić swego żalu – „Oto mamy potwierdzenie schizmy! Gdyby lefebryści zechcieli się ukorzyć! Dlaczego nie chcą być posłuszni? Dlaczego tak uparcie tkwią przy tym, co minęło?” Otóż trzeba najpierw powiedzieć, że FSSPX nie jest w stanie schizmy, a rozmowy, które się toczą, nie dotyczą, jak to nader często, niestety zbyt często, możemy przeczytać w notatkach prasowych, „powrotu schizmatyckiego Bractwa do Kościoła”, a pośród innych, ważniejszych spraw doktrynalnych, chodzi również tylko o uregulowanie statusu Zgromadzenia, które wewnątrz Kościoła i tak pozostaje. Powiedziano na ten temat już bardzo wiele, jest kilka wiążących wypowiedzi różnych dykasterii Stolicy Apostolskiej, które można podsumować stwierdzeniem: Bractwo kapłańskie św. Piusa X nie jest Bractwem schizmatyckim. Dla porządku tylko przypomnę kilka wypowiedzi. Na początek słynna i najczęściej przytaczana w kontekście wyjaśnień rzekomej schizmy wypowiedź Edwarda kard. Cassidy’ego, w latach 1989-2002 Przewodniczącego Papieskiej rady ds. Jedności Chrześcijan, który na zapytanie, dlaczego z Bractwem nie jest prowadzony dialog ekumeniczny i nie jest ono objęte, na równi z innymi schizmatyckimi wspólnotami, dialogiem ekumenicznym, odpowiedział bez żadnej dwuznaczności:

„(…) Chciałbym od razu podkreślić, że ‘Dyrektywy Ekumeniczne’ nie obejmują Bractwa Św. Piusa X. Sytuacja członków tego Bractwa jest wewnętrzną sprawą Kościoła Katolickiego. Bractwo nie jest innym Kościołem, lub związkiem wyznaniowym w znaczeniu używanym w Dyrektywach. Bez wątpienia Msza św. i sakramenty św. udzielane przez księży Bractwa są ważne”. Warto tu dodać, co zapewne nie jest już tak oczywiste jak wymowa tego cytatu, że kard. Cassidy nie sytuował się w kręgu sympatyków Bractwa. Ba, nawet nie reprezentował tzw. „konserwatywnego skrzydła” Kurii Rzymskiej. Stwierdził fakt, który może jemu samemu nawet nie był na rękę, choć był o tyle wygodny, że uwalniał go od obowiązku podejmowania „dialogu”. Łatwiej mu się, bowiem dialoguje z protestanckimi – nie bójmy się tego słowa – heretykami, których jedynym celem jest dialog, a nie prawda – i w związku z tym nie stawiają kłopotliwych kwestii. Z Bractwem, na szczęście dla niego, „dialogu” prowadzić nie musiał, co pozwoliło mu pozostać w roli ekumenicznego dialogisty. FSSPX nie postępuje też jak „grupa schizmatycka”. Nie tworzy odrębnych od rzymskiego Kościoła struktur, nie ogłosiło żadnej kościelnej władzy, poza władzą wewnątrz Bractwa. W zakrystiach kościołów i kaplic Bractwa, tak jak w pozostałych katolickich zakrystiach na całym świecie, umieszczone są podobizny aktualnego Papieża i ordynariusza. Również kapłani i biskupi Bractwa, odmawiając Kanon, wymieniają (tak przynajmniej deklarują – kwestionowanie deklaracji byłoby aktem złej woli) aktualnego papieża i biskupa miejsca. Biskupi Bractwa nie uzurpują sobie żadnej władzy administracyjnej w Kościele, a ich „biskupstwo” realizuje się w udzielaniu sakramentów bierzmowania i kapłaństwa. Zarówno kapłani, jak i wierni uznają też władzę Papieża nad całym Kościołem katolickim. No tak – zakrzykną zaraz obrońcy jedności Kościoła – ale abp Lefebvre wyświęcił bez zgody papieża biskupów! Powodowany pychą, okazał nieposłuszeństwo papieżowi! Przez to sam ściągnął na siebie ekskomunikę. Nie ma z nimi rozmowy, dopóki nie padną na kolana i nie uznają papieskiej władzy! Co do uznawania władzy papieskiej – wyjaśniłem sprawę powyżej. Jeśli zaś chodzi o nieposłuszeństwo abpa Lefebevre’a, to, mój Boże, gdyby owi obrońcy jedności i sędziowie arcybiskupa Lefebvre’a znali okoliczności dramatu, gdyby widzieli dźwignie, jakie wówczas, pod koniec lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku pracowały, by nie dopuścić do zgody Papieża na święcenia biskupów – zapewne byliby dziś sędziami mniej surowymi. Nie miejsce tu na opisywanie szczegółów. Dość powiedzieć, że najpierw zasłużony dla Kościoła, potem, nagle, wielokrotnie atakowany tak przez prasę liberalną jak i katolicką, upokarzany, ciągany przed różne kurialne i specjalne komisje, sędziwy sterany w służbie Kościołowi arcybiskup, w czasie bezpośrednio poprzedzającym swą decyzję, ze łzami i błaganiem w oczach antyszambrował w różnych dykasteriach watykańskich. Robił to, by uzyskać to, co tak hojnie udzielane jest innym biskupom, którzy co prawda otwarcie nie kwestionują doktryny Kościoła, natomiast, bywa, pozostają w akcie „milczącej apostazji”. Chodzi o zgodę na wyświęcenie swoich następców, którzy mogliby przekazywać władzę kapłańską. Mimo pokory i wykorzystania wszystkich dostępnych i niedostępnych ścieżek – nie udało się. Czy dzisiejsi „obrońcy jedności” naprawdę myślą, że decyzja o sakrze bez zgody Papieża dla tego sędziwego, stojącego już w obliczu śmierci kapłana, misjonarza, wychowawcy, nauczyciela, pasterza Kościoła, który patrzył, jak pustoszeją seminaria, jak wiara katolicka znika z krwiobiegu zachodniego Kościoła, jak w seminariach naucza się herezji, a imię Chrystusa, Matki Bożej i świętych jest bezkarnie, bez żadnej reakcji ze strony pasterzy, lżone i poniewierane, była aktem pychy? Na Boga! Bądźmy w tej sprawie mniej surowymi sędziami! Warto też zwrócić uwagę na pewien istotny wątek, który w tej dramatycznej decyzji się uobecnił: relacji między wiernością doktrynie, a posłuszeństwem, między ortodoksją, a dyscypliną. Dziś niewiele dba się o ortodoksję, więcej o „posłuszeństwo”. O tym przeroście dbałości o dyscyplinę i posłuszeństwo nad dbałością o żarliwość głoszenia Ewangelii pisał Dietrich von Hildebrand, myśliciel, którego Pius XII nazwał dwudziestowiecznym doktorem Kościoła: „Szczególnie oburzające jest, że niektórzy biskupi okazujący obojętność wobec heretyków zajmują rygorystycznie autorytatywną postawę wobec wiernych, walczących o ortodoksję – czyniących to, co oni sami czynić powinni. Miałem okazję przeczytać list, pochodzący z bardzo wysokiego szczebla, skierowany do pewnej grupy, która bohatersko opowiada się za prawdziwą wiarą, za czystą, niezafałszowaną nauką Kościoła i za papiestwem, a przeciwko heretykom. Grupa ta (…) powinna być dla biskupa największą radością. Tymczasem napisał on: jako dobrzy katolicy nie macie żadnego innego zadania, jak posłuszne przestrzeganie wszelkich zarządzeń swego biskupa.” I pyta retorycznie von Hildebrand: „Czyż wierność prawdziwej nauce Kościoła nie jest rzeczą nadrzędną wobec posłuszeństwa biskupowi?” (Dietrich von Hildebrand, Spustoszona Winnica, ss.11-12). Posłuszeństwo w Kościele jest cnotą, a cnota nie pozwala, by działanie z nią zgodne, było mechaniczne tylko i odłączone od rozumu. Jest pewne, że arcybiskupowi Marcelowi Lefebvre, zależało przede wszystkim na czystości doktryny i na rozwoju Kościoła, tak, by nieskażona prawda Ewangelii docierała „aż po krańce ziemi” – dla tego celu spalał się w swej posłudze misyjnej, i z tego powodu podejmował najbardziej dramatyczną decyzję swego życia. Zechciejmy w dobrej wierze patrzeć na ten jego akt. Zacznijmy też w podobny sposób patrzeć na jego następców. Można domniemywać, że sytuacja FSSPX diametralnie by się zmieniła, gdyby kard. Cassidy wskazał Bractwo, jako „partnera dialogu ekumenicznego”. Biskupi i księża Bractwa celebrowaliby wówczas w głównych świątyniach wielkich miast uroczyste Msze św., a z okazji obchodów Tygodnia Jedności Chrześcijan, byliby zapraszani do głoszenia kazań, konferencji, wykładów. Są jednak w Kościele katolickim, dlatego wciąż są upokarzani, obmawiani i traktowani jak najbardziej ropiejący wrzód, który trzeba wyciąć. Zapewne to pozbawione miłosierdzia, oparte na nieprawdzie i pewności swoich racji odniesienie, obecne w wielu polemikach, artykułach prasowych, czasem listach biskupich, w sposób rzeczywisty rani Mistyczne Ciało Chrystusa. Trzeba mieć też świadomość, że kolejny następca arcybiskupa Marcela Lefebvre’a, bp Bernard Fellay dźwiga ciężkie brzemię. Przystępując do rozmów ze Stolicą Apostolską ma, bowiem świadomość, że w samym Bractwie ścierają się, dwie przynajmniej, zasadnicze, frakcje. Jedna z nich ma obawy w związku z ewentualnym pełnym pojednaniem z Rzymem. W obecnym stanie Bractwo rozwija się prężnie, duszpasterstwo kwitnie, kościołów, kaplic i wiernych przybywa. Bractwo rozkwita nie tylko na Zachodzie, gdzie instytucjonalny Kościół zdaje się umierać, ale też w Afryce i Azji, a więc na terenach, które podaje się, jako przykład rozkwitu Kościoła. Reprezentanci frakcji zachowawczej boją się, że ewentualne pojednanie z Rzymem, gdyby przybrało kształt podporządkowania Bractwa administracji lokalnych biskupów – zastopowałoby ten dynamizm. Nie są to obawy bezpodstawne, bowiem przestrogą jest tu los dwóch Zgromadzeń, które wyłoniły się z Bractwa i uzyskały czytelny Status kanoniczny. Oba utraciły sporą część dynamizmu, bynajmniej nie z powodu braku gorliwości apostolskiej kapłanów. Gdy przełożeni tych Zgromadzeń zwracają się do administracji Kościołów lokalnych z prośbą o jakiekolwiek koncesje, nader często słyszą retoryczne pytanie: „Czym się różnicie od lefebrystów, poza tym, że jesteście ‘legalni’?” Jest to dobre pytanie, bo rzeczywiście, wspólnoty te, a chodzi o Bractwo Kapłańskie Świętego Piotra (FSSP) i Instytut Dobrego Pasterza (IBP) nie różnią się w sposób zasadniczy doktrynalnie, w odniesieniu do spornych treści Soboru Watykańskiego II, od Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X. Niechęć zaś wobec FSSPX, nabudowana na wieloletnim powtarzaniu wskazanych wyżej kłamstw, półprawd i budowaniu strasznej mitologii, jest na tyle duża – że odrzuca się także te zgromadzenia, które, choć posiadają uregulowany status kanoniczny, noszą na sobie ślady związku z “lefebrystami”. Stąd obawy wobec ewentualnej pieczęci „legalności” wcale nie są nieuzasadnione. Do ciężaru brzemienia tarć wewnątrz Bractwa dołożony jest ciężar dodatkowy, zewnętrzny. Otóż przynajmniej dwie frakcje są też z drugiej strony stołu, przy którym prowadzone są rozmowy, tam, gdzie zasiadają przedstawiciele Stolicy Apostolskiej. Jedna z nich jest gotowa do nadania FSSPX statusu kanonicznego niemal natychmiast. Tak naprawdę, wbrew doniesieniom medialnym, nie byłaby to, od strony prawnej, żadna rewolucja, bowiem dokument, który może być wzorem takiego rozwiązania podpisał, w czasie swych wspomnianych wizyt w Stolicy Apostolskiej sam abp Marcel Lefebvre. Dokument ów wyglądał tak: „W związku z pewnymi elementami nauczania Soboru Watykańskiego II lub związanymi z późniejszymi reformami liturgii i prawa – które nam wydają się trudne do pogodzenia z Tradycją – zobowiązujemy się do przyjęcia pozytywnej postawy studium i łączności ze Stolicą Apostolską, unikając wszelkiej polemiki. Taka deklaracja dawała mu prawo do zawieszenia akceptacji wątpliwych treści Soboru Watykańskiego II i dyskusję nad nimi. Podobny dokument został też podpisany przez część kapłanów Bractwa, którzy wcześniej się od niego odłączyli. Chodzi o dzisiejszy Instytut Dobrego Pasterza, powstały 8 IX 2006 roku. Nikt nie żądał od przedstawicieli nowopowstającego Zgromadzenia „bezwarunkowej akceptacji postanowień Soboru Watykańskiego II”, której to żądają niektórzy katoliccy komentatorzy od FSSPX. Być może te wypowiadane w prasie żądania to wyraz postawy, ku której skłania się część „frakcji watykańskiej”, obawiająca się, że wraz z uzyskaniem statusu kanonicznego Bractwo Kapłańskie św. Piusa X, dzięki swej stosunkowo dobrze rozbudowanej, zasilanej gorliwymi kapłanami i wiernymi infrastrukturze, uzyskałoby zbyt duży wpływ w dzisiejszym Kościele? Rozmowy między FSSPX a Stolicą Apostolską dotyczą tych dwóch spraw: doktrynalnej i będącej jej konsekwencją, dyscyplinarnej. Otóż Bractwo twierdzi, że nie wszystko, co jest w dokumentach soborowych można uznać za nauczanie katolickie. Cały czas pozostaje problem rozumienia zagadnień istotnych: stosunku do innych religii i wyznań chrześcijańskich, odniesienia do społecznego panowania Jezusa Chrystusa, rozumienia kolegialności i władzy papieża, zadań misyjnych Kościoła i last but non least spraw reformy liturgii. Problem jest poważny, i bierze się stąd, że, przynajmniej na poziomie sformułowań, występuje ewidentna sprzeczność między Magisterium do czasu V2 i tym sformułowanym (pytanie o jego rangę) w czasie jego trwania i później. Bractwo prosi o wyjaśnienie tych sprzeczności, które są i nie można nad nimi przejść, od tak sobie, do porządku dziennego i po prostu wezwać Bractwo, by te sprzeczności, albo przynajmniej niejasności, „bezwarunkowo uznało”. Mają świadomość ich istnienia teologowie watykańscy, dlatego Stolica Apostolska szuka sposobu, jak wykazać, że sprzeczności są tylko na poziomie werbalnym, że nie doszło do zerwania z Tradycją. Zaś niektórzy komentatorzy, zarówno kościelni, jak i świeccy, ulegają wyobrażeniu, że bp Alfonso de Galarreta, który przewodniczy w rozmowach ze Stolicą Apostolską grupie Bractwa, jest doprowadzany do siedziby Kongregacji Doktryny Wiary, a tam palony żywym ogniem, łamany kołem, i zmuszany do podpisania osławionej już preambuły. Ale wiadomo: uparty, pyszny lefebrysta, przywiązany do form przedpoborowych, nawet po wymyślnych torturach nie chce jej podpisać. Zatem puszczają go na trochę, by nie wyzionął zbyt prędko ducha, po czym znowu staje przed obliczem Kongregacji, ci znowu go palą, a on, zażarty w swym uporze – nie ustępuje ani o włos! Więc chyba w końcu zrobią z niego i wszystkich jego współbraci i wyznawców patentowanych już schizmatyków, co, jak zaznaczyłem wyżej – nie byłoby takie złe. Pokoje kurialne, ambony świątyń i sale wykładowe katolickich uniwersytetów stanęłyby – zapewne – przed biskupami i kapłanami FSSPX otworem. Tak jednak nie jest. Prace komisji to poważne prace teologów, którzy usiłują znaleźć, z dobrą wolą z obu stron, wyjście z sytuacji, która jest, zwłaszcza dla strony watykańskiej, wielce skomplikowana i trudna. Bractwo trwa przy swoich racjach nie, dlatego, że takie ma widzimisię, tylko, dlatego, że nie może, w imię wierności Tradycji, akceptować dwuznaczności, których istnienie w dokumentach soborowych i praktyce pastoralnej, co widać gołym okiem, doprowadziło do opłakanych skutków. I być może jest tak, że z sekretariatu Ojca św. wychodzi dokument, który bp. Fellay od ręki by podpisał. Tyle, że zanim do niego trafi, na dokumencie znajduje się mały przypis, który jest w sprzeczności z jego tekstem głównym i rozmywa sam dokument. Zatem bp Bernard Fellay czeka na ten właściwy, zaakceptowany przez Ojca św. dokument. A my, zamiast zaklinać rzeczywistość i wzywać biskupów Bractwa do pokory i posłuszeństwa, zdobądźmy się na znaki jedności Kościoła, choćby odmawiając wspólnie z wiernymi kościołów i kaplic Bractwa Różaniec, z błaganiem, by Matka Boża, Pogromczyni wszelkich herezji, bez reszty wzięła sprawy w Swoje Macierzyńskie ręce. Arkadiusz Robaczewski

Blokada na informacje niekonstytucyjna Sejm poprawkę przyjął - wbrew opiniom prawnym - podczas ostatniego posiedzenia poprzedniej kadencji. Po ogłoszeniu orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego w Dzienniku Ustaw przepisy - ograniczające dostęp do informacji publicznej - które ze względu na tryb pracy nad ustawą o dostępie do informacji publicznej znalazły się w niej bezprawnie, przestaną obowiązywać. Niewykluczone jednak, że rządzącej koalicji i tak uda się ograniczyć dostęp do informacji publicznej. Zaraz po ogłoszeniu wyroku Trybunału Konstytucyjnego rzecznik Platformy Paweł Olszewski zapowiedział, bowiem, że "będzie rozważana możliwość" ponownego rozpoczęcia prac nad wprowadzeniem zapisów o ograniczeniu dostępu do informacji publicznej. Trybunał zbadał tę sprawę na wniosek prezydenta Bronisława Komorowskiego, który ustawę zawierającą kwestionowane przepisy najpierw podpisał, a później skierował do TK. Nad ustawą o dostępie do informacji publicznej Sejm pracował pod koniec poprzedniej kadencji. Jej nowelizację argumentowano koniecznością dostosowania polskich przepisów do unijnej dyrektywy. Jak to często się zdarza rządzącej ekipie, przy okazji nowelizacji tłumaczonej koniecznością "wypełniania norm unijnych" postanowiono najwyraźniej przemycić zapisy ustawowe, które dla ogółu społeczeństwa niekoniecznie są korzystne. Poprawka, która przyczyniła się do tego, iż ustawa trafiła do Trybunału Konstytucyjnego, została zgłoszona przez senatora Platformy Obywatelskiej Marka Rockiego. Zaproponowane przez niego przepisy zmierzały do tego, aby ograniczyć prawo do informacji publicznej ze względu na "ochronę ważnego interesu państwa" - w przypadku gdyby jej udzielenie miało osłabiać pozycję państwa w negocjacjach międzynarodowych czy w przypadku konieczności ochrony interesów majątkowych państwa. Przeciwko samej poprawce protestowały m.in. organizacje międzyrządowe, w tym Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Zwracano uwagę, że zaproponowana w Senacie przez Platformę poprawka zawiera zapis, który jest wyraźnie niedookreślony. A to z kolei mogłoby otworzyć pole do różnego rodzaju nadużyć ze strony ośrodków władzy czy administracji państwowej, które "ważnym interesem państwa" zasłaniałyby swoją niechęć do udzielania jakichkolwiek informacji. Tak samo jak zawartość merytoryczna poprawki, kontrowersje budził tryb wprowadzenia poprawki do ustawy. Zgłoszono je, bowiem w Senacie do ustawy już uchwalonej przez Sejm. Tym samym posłowie, którzy nowe prawo przyjęli w trzech czytaniach, tych przepisów nawet wcześniej nie widzieli. Poprawkę Rockiego Sejm jednak przyjął wbrew negatywnej opinii sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych i wątpliwości, co do zgodności ustawy z Konstytucją podnoszonych przez sejmowe Biuro Legislacyjne. Ustawa została przyjęta na ostatnim posiedzeniu Sejmu poprzedniej kadencji głosami koalicji PO - PSL. Choć w obu ugrupowaniach znaleźli się posłowie, którzy zagłosowali przeciw ograniczaniu prawa do informacji publicznej. Samym trybem umieszczenia w ustawie zapisów poprawki Rockiego, a nie merytoryką przepisów, zajął się wczoraj Trybunał Konstytucyjny. Występujący przed TK w imieniu prezydenta Bronisława Komorowskiego minister w Kancelarii Prezydenta Krzysztof Łaszkiewicz stwierdził nawet, że prezydent ocenia, iż treść poprawki jest zgodna z Konstytucją. - Pan prezydent zaskarża tylko i wyłącznie tryb uchwalenia tej ustawy, natomiast nie podnosi kwestii materii merytorycznej, uznając, iż jest ona zgodna z przepisami art. 61 ust. 3 ustawy zasadniczej - stwierdził Łaszkiewicz. Reprezentujący Sejm poseł Ryszard Kalisz (SLD), odnosząc się do treści poprawki, zauważył, iż zwolennicy poprawki Rockiego mylą "dwa reżimy ustawowe" - system informacji niejawnych z systemem dostępu do informacji publicznej. Kalisz zaznaczył, że choć podobny przepis do zawartego w poprawce Rockiego znalazł się w rządowym projekcie tej ustawy, to jednak został on usunięty podczas początkowych prac nad projektem w sejmowej komisji administracji. Merytoryczne zastrzeżenia, co do ograniczenia dostępu do informacji zgłaszało wtedy Biuro Analiz Sejmowych.Trybunał Konstytucyjny argumentował, że ocena zasadności zarzutów, które we wniosku podniósł prezydent, "była ułatwiona dzięki istnieniu utrwalonego orzecznictwa Trybunału Konstytucyjnego i wspierającego je stanowiska doktryny, które określają zakres dopuszczalnych poprawek senackich, wnoszonych do uchwalonej już przez Sejm ustawy", a podstawowe treści, które znajdą się w ustawie, powinny przebyć pełną drogę procedury sejmowej - trzy czytania.
- Senat jest związany merytoryczną treścią ustawy uchwalonej przez Sejm. Może modyfikować rozwiązania w niej przyjęte, nadawać im nową treść, natomiast nie może - w trybie poprawki - dodawać do ustawy całkowicie nowych elementów unormowania, nieprzewidzianych w tekście ustawy - uzasadnił Trybunał. Według sędziów TK, "poprawka Rockiego wprowadziła, nieregulowane w ustawie uchwalonej przez Sejm, ograniczenie dostępu do informacji publicznej i tym samym niewątpliwie wykroczyła poza materię ustawy przekazanej do rozpoznania Senatowi".

Artur Kowalski

Sąd stanął na wysokości ideologicznego zadania Rozwydrzony smarkacz... mówcie mi tak, wyzywajcie mnie tak proszę!

1. Prefesor Legutko ciężko obraził dostojną licealną młodzież, chcącą zdejmować krzyż, mówiąc o niej - rozwydrzeni smarkacze.Za te straszne słowa sąd potraktował profesora Legutke z całą surowością prawa, a wiadomość o wyroku na profesora media podały ramie w ramię z wiadomością o rozpoczeciu procesu Andresa Breivika. Jest zresztą pewien związek obu spraw, w końcu Breivik tez zaatakował młodzież.

2. Rozwydrzony smarkacz... mój Boże! Ile bym dał, żeby ktoś tak jeszcze w życiu na mnie powiedział. Mówcie mi tak! Wyzywajcie mnie tak, proszę!. A byłem smarkaczem jeszcze długo po liceum. 36 lat miałem, gdy zasiadałem w Sądzie Najwyższym, tam dopiero byłem smarkacz! A nawet w NIK-u jakż było miło, gdy ludzie po kątach szeptali - 40-letni prezes w tak szacownej instucji to przecież smarkacz.. Jeszcze w kadencji Europarlamentu 2004-2009 byłem jednym z młodszych polskich deputowanych, ale w obeccnej, spośród 15 europosłów wybranych z listy PiS-u, starszy ode mnie jest już tylko profesor Legutko...

3. Wy młodzi jeszxcze nie wiecie, że życie przetacza sie wokół nas według tej zasady, że w miare upływu lat coraz mniej jest tych, którzy mogliby mówić do ciebie - rozzwydrzony smarkacz, (choć to sądownie zabronione), a coraz wiecej jest tych, którzy mówią o tobie - stary piernik, Aż przychodzi taki czas, ze wokół ciebie są już tylko ci drudzy, a tych pierwszych nie ma wcale.

4. No, bo kto dziś powie o mnie - smarkacz? Legutko tak nie powie, różni nas wiekowo ledwie parę lat. W polityce ostał się taki tylko jeden, który mógłby nazwać mnie smarkaczem - Bartoszewski, a gdyby jeszcze dodał - rozwydrzony - byłbym w siódmym niebie. Ale on nie mówi o mnie smarkacz, tylko bydło...

5. Te dywagacje rozwydrzonego starego piernika nie zmieniają jednak faktu, ze młodzież licealna powinna być traktowana z należnym jej wiekowi dostojeństwem i powagą. Zwłaszcza, jeśli jest to młodzież politycznie wyrobiona i ideowo dojrzała to takich wyzwań jak zdejmowanie krzyży. Ta antykrzyżowa dojrzałość młodzieży spotkała się zresztą z podziwem i uznaniem sądu, wyrażonym w motywach wyroku. Sad, traktując profesora Legutkę z całą surowością prawa, nie tylko własną wszechmoc do kreowania wolności słowa okazał, ale też znakomicie stanął na wysokości ideologicznego zadania. Janusz Wojciechowski

Odwracanie kota ogonem jednak tylko do czasu

1. Wczoraj prokurator w mowie końcowej w procesie byłej posłanki Platformy Beaty Sawickiej i burmistrza Helu Mirosława Wądołowskiego zażądał dla tej pierwszej kary 5 lat więzienia i grzywny w wysokości 54 tys. zł, oskarżając ją o podżeganie i nakłanianie do korupcji, płatną protekcję, przyjęcie korzyści majątkowej oraz powoływanie się na wpływy w organach władzy państwowej.Wyrok w tej sprawie zapadnie dopiero dzisiaj, ale z przebiegu procesu trwającego od października 2009, a więc blisko 3 lata, z zeznań wielu świadków, licznych nagrań dokonanych przez CBA, a także ostatecznego odrzucenia przez sąd różnych kruczków prawnych używanych przez obrońców oskarżonej, wynika, że zostanie ona uznana winną i ukarana.

2. Przypominam tę sprawę głównie, dlatego, że w mediach tuż przed wyborami 2007 roku została ona określona prowokacją polityczną dokonaną przez ówczesne CBA, kierowane przez kojarzonego z Prawem i Sprawiedliwością Mariusza Kamińskiego. Ba od „czci i wiary” został odsądzony agent CBA, który przeprowadził kontrolowane wręczenie korzyści majątkowej. Sama była posłanka między innymi wniosła przeciwko niemu oskarżenie o to, „że uciekając się do wyrafinowanych i nieetycznych praktyk, przekraczając swoje uprawnienia, wzbudzał u obywatela zamiar popełnienia przestępstwa”. To postępowanie zostało umorzone przez prokuraturę lubelską, która uznała, że funkcjonariusze CBA działali w ramach obowiązującego prawa. Zresztą obrońcy byłej posłanki korzystali z wielu sztuczek, które miały osłabić lub wyeliminować niektóre dowody zebrane przez CBA w tej sprawie. Między innymi zakwestionowali wiarygodność ponad 50 godzin nagrań dokonanych przez agentów CBA, które sąd odesłał do prokuratury w celu dowiedzenia ich wiarygodności i dopiero po potwierdzeniu tego przez krakowski Instytut Ekspertyz Sądowych im. Sehna, co trwało blisko rok, proces mógł ruszyć dalej.

3. Specjalną rolę w całej tej sprawie odegrały mainstreamowe media. Już podczas słynnej konferencji prasowej w Sejmie posłanki Sawickiej, kiedy afera z jej udziałem ujrzała światło dzienne, były po jej stronie. To szef CBA i jego funkcjonariusze znaleźli się pod ich obstrzałem, mimo tego, że film jak posłanka Sawicka przyjmuje torbę ze 100 tys. zł łapówki, a także jej wypowiedzi o „kręceniu lodów” nie pozostawiały wątpliwości, że mamy do czynienia z korupcją na wielką skalę. Po wyborach parlamentarnych także Premier Tusk w tej sprawie zachował się, co najmniej zastanawiająco. Na pierwszym spotkaniu nowego klubu parlamentarnego Platformy kazał wprawdzie pokazać film z wręczania Sawickiej korzyści majątkowej, ale komentarz do tego filmu był następujący „ w rozmowach telefonicznych trzeba zachowywać się tak jakby telefony były cały czas na podsłuchu”.

4. W ciągu 2 lat od ujawnienia afery Sawickiej do rozpoczęcia procesu sądowego, ale także po tym czasie, ukazało się cały szereg artykułów, reportaży telewizyjnych, wywiadów z ekspertami, w których prześcigano się w krytykowaniu „niecnych” metod używanych przez CBA. Biuro i jego funkcjonariuszy bardzo często nazywano policją polityczną, która wręcz prowokowała uczciwych ludzi do popełnienia przestępstw, ba policją, która sama popełniała przestępstwa. Wszystkie te oskarżenia zostały obalone przed sądem, a prokurator w mowie końcowej bardzo mocno stwierdził, „że korupcja narusza demokrację, godzi w stabilność rozwoju społeczeństwa i obok zorganizowanej przestępczości, to największe zagrożenie dla instytucji państwowych”. Relacje medialne z procesu były szczątkowe, bo prokuratura, co i rusz obalała kolejne tezy oskarżające CBA i jej funkcjonariuszy, głoszone przez byłą posłankę, więc burzyło to dotychczasową narrację. Miejmy, więc nadzieję, że przynajmniej teraz, kiedy zapadnie wyrok skazujący w sprawie byłej posłanki Sawickiej, media rzetelnie o tym poinformują, bo tym dotychczasowym odwracaniem przysłowiowego „kota ogonem” w tej sprawie, narobiły ogromnych szkód w życiu publicznym. O przeproszeniu funkcjonariuszy CBA, którzy wykryli tę sprawę i samego jej szefa Mariusza Kamińskiego, nawet nie marzę. Zbigniew Kuźmiuk

Jadwiga Staniszkis: oddanie śledztwa Rosji było politycznym błędem Donalda Tuska

Owszem, zgadzam się, że rząd zrobił zdecydowanie za mało, aby odzyskać wrak Tupolewa. I że oddanie stronie rosyjskiej śledztwa było historycznym i politycznym błędem Tuska. Błędem, którego motywy i przebieg muszą być wyjaśnione. Ale rozumiem też motywy większości sejmowej, która odrzuciła tekst apelu do Rosji - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w felietonie dla Wirtualnej Polski. Bo każda gra z Rosją – czy to przeciwko własnemu rządowi (jak zrobił PiS, mimo że jego tezy o haniebnych zaniedbaniach są prawdziwe), czy to – przeciwko własnemu społeczeństwu ( jak robili komuniści), czy to - przeciwko szansie na prawdę ( jak zrobił premier Tusk, godząc się na rosyjską propozycję w sprawie śledztwa), jest niedopuszczalna. Nie tylko komunizm, także komunizm niejako zza grobu (już w czasie transformacji) łamał charaktery. Zapytanie strony rosyjskiej o przeszłość przodków obu pilotów nic nie wnosi do sprawy, ale jest, nastawionym na zastraszenie, sygnałem: dajcie nam „otczestwo” a my w naszych kartotekach znajdziemy resztę. Jeszcze w trakcie „okrągłego stołu” (marzec '89), na spotkaniu – wciąż tajnej – Komisji Krajowej Solidarności (bez Wałęsy, ale z udziałem kilku przedstawicieli opozycji) dyskutowano, kto ma zostać prezydentem: Jaruzelski czy Kiszczak. Wybrano pierwszego. I głosowano: tylko jeden członek KK był przeciw. I nie zrobił kariery w III RP. Selekcja? Badanie poziomu radykalizmu działaczy Solidarności? Trzeba pamiętać, że w tym czasie zmienił się szef KGB: Czebrikowa zastąpił Kriuczkow, zresztą późniejszy puczysta. Potem – w czerwcu '89 – była, znów łamiąca charaktery, zgoda na zmianę ordynacji wyborczej w trakcie wyborów do parlamentu, aby uzgodniona proporcja udziału kandydatów strony rządowej była zachowana. „Nocna zmiana” obalająca rząd premiera Olszewskiego, inwigilacja prawicy w czasie rządów Suchockiej, grupa Lesiaka produkująca fałszywki na polityków prawicy, głosowanej małej konstytucji (legalizującej nowy porządek) jako aneksu do konstytucji komunistycznej (co legalizowało post mortem – PRL). Nie mówiąc już o pomyśle Wałęsy żeby wysłać do puczystów (1991) telegram gratulacyjny. Komunizm powoli odchodzi do historii, ale jego metoda kontrolowania przez uwikłanie, strach, łamanie charakterów, przeżyła ów ustrój. W tym także, nawyk klientelizmu. Jest to niedopuszczalne. Nawet, gdy jak PiS, ma się rację w sprawach dowodów tragedii smoleńskiej. Nie można, bowiem choćby jednym niezręcznym zdaniem dewaluować własny rząd – nawet, gdy źle działa – wobec ex-imperium, w którego orbicie przez lata musieliśmy żyć. Jadwiga Staniszkis

Repolonizacja banków a stabilność finansowa Toczącą się w Polsce dyskusję nad repolonizacją banków zdominował spór o możliwe warianty przeprowadzenia takich operacji i o konsekwencje lokalizacji centrum decyzyjnego w kraju lub za granicą. Warto jednak zastanowić się nad tym, czemu właściwie miałoby służyć przejęcie banków w perspektywie krótko i długoterminowej. Aby przedwcześnie nie okopać się ani po jednej, ani po drugiej stronie barykady, warto szerzej spojrzeć na rolę sektora finansowego, nie ograniczając się tylko do dyskusji o strukturze własnościowej.

Stabilność finansowa w dobie kryzysu Według powszechnych przewidywań w najbliższym czasie zachodnie banki będą zmuszone do pozyskania większej ilości kapitału. Z jednej strony ze względu na wymogi kapitałowe Bazylea III, z drugiej strony na skutek odpisów związanych z zapowiedzianą redukcją greckiego zadłużenia. Uzyskanie adekwatnego wsparcia finansowego z rynku wydaje się bardzo trudne, dlatego jedną z możliwych strategii zachodnich banków będzie transfer kapitału z polskich spółek-córek do banków macierzystych. Jako, że miałoby się to odbywać na drodze księgowej konsolidacji, lokalny nadzór finansowy nie byłby w stanie takiego procederu zablokować. Stefan Kawalec, który jako pierwszy rzucił hasło repolonizacji banków, przekonywał, że zagraniczne centrale mogą w tym celu ograniczyć kredytowanie polskich przedsiębiorstw oraz zmniejszyć limity na inwestycje polskich banków w krajowe obligacje skarbowe, utrudniając tym samym finansowanie długu publicznego. „Udomowienie banków” miałoby – jego zdaniem – zapewnić stabilne finansowanie zarówno dla polskich przedsiębiorstw jak i dla sektora publicznego. Zapewnienie polskim firmom ciągłego dostępu do kredytu to słuszny postulat. Brak stałego finansowania mógłby zmusić do bankructwa niejedną dobrze rozwijająca się firmę. Inaczej sprawa się ma w przypadku obligacji Skarbu Państwa. Wykorzystanie zrepolonizowanych banków do finansowania polskiego długu osłabiłoby bodźce do głębszych i szybszych reform strukturalnych. Czy jednak proponowana przez Kawalca repolonizacja banków jest dobrym rozwiązaniem, aby zapewnić dostęp do kredytu polskim przedsiębiorcom w czasie kryzysu? Po pierwsze, trzeba mieć świadomość, że przejecie spółek-córek to przejecie działających już od lat instytucji finansowych odpowiednio powiązanych ze swoimi centralami. W ostatnich latach banki-matki zasilały swoje środkowoeuropejskie spółki zależne kapitałem, który te wykorzystywały do udzielania kredytów. Obecne zadłużenie polskiego sektora bankowego wobec zagranicy wynosi około 240 mld złotych. Nawet, jeśli udałoby się odkupić jakieś instytucje finansowe, wcale nie oznacza to, że banki europejskie będą chciały utrzymywać linie kredytowe finansujące ich dotychczasową działalność. Wręcz przeciwnie, można się spodziewać, że banki zachodnie skoncentrowane na swoich własnych problemach, będą starały się ograniczyć kredyty dla sprzedawanych instytucji, co pozwoli zaspokoić ich zapotrzebowanie na kapitał. Kupno owych banków przez polskich właścicieli postawiłoby ich przed sporym problemem znalezienia zastępczego źródła finansowania zagranicznego. W czasie kryzysu może być to nie lada wyzwaniem. Może się, zatem okazać, że banki już pod polskim kierownictwem będą i tak zmuszone do transferu kapitału z Polski w celu spłacenia istniejących linii kredytowych. Sama repolonizacja nie może być, zatem traktowana, jako gwarancja stabilnego finansowania polskich przedsiębiorstw z powodu zbyt skromnej wielkości krajowych oszczędności. Po drugie, warto mieć na uwadze to, w jakiej sytuacji makroekonomicznej znajdujemy się obecnie. Ciągle nierozwiązany jest kryzys zadłużenia państw europejskich. Prawdopodobieństwo rozpadu strefy euro wzrosło w ostatnim czasie drastycznie. Wielu gospodarkom na świecie grozi recesja. Takie sytuacje generują ryzyko, które najczęściej prowadzi do ucieczki kapitału w kierunku bezpiecznych walut i aktywów. W roku 2011 wiele niepokoju wzbudziło silne osłabienie złotego. Kupno banków-córek przez polskich inwestorów oznaczałoby wymianę na rynku walutowym wielkich sum, gdyż zagraniczne centrale banków potrzebują euro lub dolarów, a nie polskich złotych. To wywarłoby dodatkową presję na nasza walutę. Aby tego uniknąć prof. Krzysztof Rybiński na łamach Rzeczpospolitej zaproponował, by do całej operacji użyć rezerw walutowych NBP. To miałoby wyeliminować ryzyko silniejszego osłabienia polskiej waluty. Niemniej jednak kredytowanie polskimi rezerwami walutowymi przejęć w sektorze bankowym obniżyłoby zdolności interweniowania przez NBP w obronie złotego. A każde silniejsze osłabienie złotego zachwiałoby sytuacją finansowa nie tylko wielu polskich przedsiębiorstw, ale także gospodarstw domowych. W takiej sytuacji dużo rozsądniejszym rozwiązaniem wydaje się umożliwienie sprzedaży banków-córek silnym kapitałowo grupom spoza Europy, które z jednej strony będą w stanie przejąć dotychczasowe linie kredytowe, z drugiej zapewnić zastrzyk świeżego kapitału na bieżącą działalność, w tym na finansowanie przedsiębiorstw. Ponadto, jeśli owe banki przejąłby kapitał zagraniczny uniknęlibyśmy zwiększonej presji na polską walutę w dobie kryzysu.

Stabilność finansowa w długim okresie Choć idea repolonizacji banków narodziła się w okresie burzliwych wydarzeń na rynkach finansowych, to samo zwiększenie udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym miałoby działanie długoterminowe. Poza tym, czytając komentarze dotyczące tego tematu, w niejednym można znaleźć propozycje reformy sytemu finansowego wybiegające daleko poza sam pomysł repolonizacji. Idąc tym tropem można pokusić się o kilka uwag dotyczących stabilności polskiego systemu finansowego i spróbować zdefiniować rolę jaka mogłaby przypaść samemu zwiększeniu udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym. Filarami stabilności finansowej każdego kraju, nie tylko Polski, muszą stać się przede wszystkim dwie zasady: twarda polityka monetarna i konserwatywna polityka fiskalna. „Jak zostać drugą Szwajcarią” – to tytuł, jaki nadał prof. Rybiński swemu wyżej wspominanemu artykułowi dotyczącemu repolonizacji banków. Kraj ten jest na pewno dobrym wzorcem do naśladowania. Polityka monetarna SNB (banku centralnego Szwajcarii) przed kryzysem w 2008 roku, mimo, że oficjalnie nakierowana na stabilizację celu inflacyjnego, poświęcała wiele uwagi ilości nowo kreowanego pieniądza. I tak przyrost M3 (najszerzej rozumiana definicja pieniądza) rok do roku nie przekraczał 5 proc. W strefie euro i w Polsce w ostatnich latach przed kryzysem było to kilkanaście procent. Jeszcze szybciej M3 rosło w USA, chociaż od 2006 roku FED (amerykański bank centralny) wykluczył ten agregat pieniężny ze swoich oficjalnych publikacji, więc dane z późniejszego okresu są tylko szacunkami. Całkowity dług publiczny Szwajcarii to nieco ponad 40 proc. a deficyt budżetowy wynosi około 2,5 proc. W porównaniu z wieloma rozwiniętymi krajami to naprawdę znakomite osiągnięcie! Dane z ostatnich lat potwierdzają słuszność takiej polityki. Z prezentacji Jean-Pierre Danthine z zarządu SNB można dowiedzieć się, że w okresie pierwszej fali kryzysu dynamika udzielanych kredytów dla sektora prywatnego w tym kraju utrzymywała się praktycznie na stałym poziomie. Natomiast w krajach Unii Europejskiej od początku 2008 roku do początku roku 2010 dynamika ta spadła z kilkunastu procent do nieco poniżej zera. W analogicznym okresie USA zanotowało spadek z podobnego poziomu jak w UE do prawie -10 proc. W przypadku Polski, kraju rozwijającego się, którego system bankowy jest częściowo zdany na finansowanie zagraniczne, stabilność finansowa w dużej mierze zależna jest dodatkowo od stałego dopływu kapitału z innych państw. Jeśli jakiś kraj zapożycza się za granicą, w przyszłości będzie zmuszony do zwrotu kredytów. To czy będzie w stanie spłacić zagranicznych wierzycieli zależy od zdolności danej gospodarki do uzyskania odpowiedniej ilości dewiz. A na to z kolei ma wpływ konkurencyjność na arenie międzynarodowej. Dla stabilności finansowej płyną z tych rozważań dwa wnioski: Polska powinna ograniczyć ilość napływającego kapitału zagranicznego do zdolności absorpcyjnych naszej gospodarki. Ponadto polska polityka gospodarcza powinna skupić się na wzroście zdolności eksportowych naszego kraju. Jaką rolę mogłaby odegrać w tej kwestii repolonizacja sektora bankowego? Zdaniem Marka Siudaja z Dziennika Gazety Prawnej jedną z metod zwiększenia udziału polskiego kapitału w systemie bankowym mogłoby być zakładanie nowych instytucji. Autor widzi miejsce dla nowych polskich banków, szczególnie w segmencie banków małych, lokalnych. To dobry pomysł. Takie instytucje mogłyby skupić się na finansowaniu drobnych przedsiębiorców. Realia w Polsce są obecnie takie, że firmy małe mają problem z uzyskaniem kredytu w bankach. Inwestycje finansują, jak pisze Siudaj, często zapożyczając się po prostu u rodziny. Ronald McKinnon w swej pracy „Money and Capital in Economic Development” pokazał, że dla gospodarek rozwijających się kluczową kwestią jest zapewnienie kredytowania właśnie takiej drobnej przedsiębiorczości. To w małych firmach, dzięki, czasami nawet niewielkim inwestycjom, można osiągnąć największe wzrosty produktywności. Nowe polskie banki mogłyby, zatem zająć się kredytowaniem tych sektorów gospodarki, które są lekceważone przez system finansowy w obecnym kształcie. Takie zwiększenie udziału polskiego kapitału w sektorze bankowym, które prowadziłoby do uzupełnienia tej „luki finansowej” przyczyniłoby się w ostateczności do stabilności całego systemu. Tylko, bowiem konkurencyjna gospodarka będzie zdolna w dłuższej perspektywie poprzez wzrost eksportu zdobyć dewizy niezbędne dla spłacenia swojego zadłużenia. Łukasz Czernicki

Melak: Polityka Tuska wymierzona w polskość Sądząc po zachowaniu Tuska, okoliczności podjęcia decyzji o oddaniu Rosji śledztwa muszą być porażające – mówi portalowi Stefczyk.info Andrzej Melak, który w katastrofie smoleńskiej stracił brata. Stefczyk.info: „Gazeta Polska Codziennie” opisuje, że Donald Tusk bojkotuje wyrok sądu administracyjnego i nie chce ujawnić, na jakiej podstawie podjął decyzję o oddaniu Rosjanom śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Jak Pan to ocenia? Andrzej Melak: Upór i determinacja Donalda Tuska w tej konkretnej sprawie są godne ubolewania. Gdyby wykazał podobną determinację w prowadzeniu polskiego śledztwa, bronieniu polskiej racji stanu oraz spraw polskich to byłby mężem opatrznościowym. A tak jest malusieńkim kundelkiem, który wykonuje posłusznie to, co mu ktoś każe, a jednocześnie broni swojego stołka.

Dlaczego podjął taką decyzję? Po ujawnieniu tych informacji wyszłaby cała małość premiera i jego zaprzaństwo. Sądząc po zachowaniu Tuska, okoliczności podjęcia decyzji o oddaniu śledztwa muszą być porażające. Prawdopodobnie ta wiedza ukazałaby negatywny dla premiera obraz tego, co Tusk robił i jak się zachowywał w chwilach dla Polski najbardziej przełomowych i ważnych.

Czemu to ukrywa? Opinia publiczna ma nie poznać kulisów oddania Rosji śledztwa i konsekwencji tej decyzji. To jest polityka wymierzona w polskość.

Pana zdaniem są szansę na zmuszenie Tuska, by ujawnił te informacje? Nie wolno rezygnować z nacisków w tej sprawie. Zawsze jest nadzieja, że uda się coś wywalczyć. W tym morzu kłamstw zdarzają się przebłyski i promyki jakiegoś światełka, które budzi nadzieje. Trzeba więc liczyć, że uda się skutecznie wywrzeć presję na premiera.

Rozmawiał saż

Rogalski: Dotąd nie otrzymałem odpowiedzi premiera Z bardzo dużym stopniem prawdopodobieństwa premier będzie składał skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Widocznie udzielenie odpowiedzi na zadawane przeze mnie pytania byłoby zbyt niewygodne dla wielu osób – pisze specjalnie dla portalu Stefczyk.info mecenas Rafał Rogalski, pełnomocnik rodziny śp. Przemysława Gosiewskiego.

Wyrok, w którym Wojewódzki Sąd Administracyjny stwierdził bezczynność Prezesa Rady Ministrów w zakresie udzielenia informacji publicznej odnoszącej się do współpracy polsko-rosyjskiej przy badaniu katastrofy smoleńskiej, zapadł 22 lutego 2012 r. Został on doręczony mi wraz z pisemnym uzasadnieniem 15 marca. W trakcie rozprawy sędzia sprawozdawca wskazał, między innymi, że odpowiedź udzielona przez Kancelarię Prezesa Rady Ministrów miała charakter wymijający i enigmatyczny. Dotyczyło to w szczególności odpowiedzi na pytania odnoszące się do okoliczności, sposobu, formy, konkretnej osoby oraz organu, który wyraził zgodę oraz podstawy prawnej wyrażenia zgody na to, aby do badania katastrofy stosowany był niekorzystny dla strony polskiej Załącznik 13 do Konwencji Chicagowskiej. Odpowiedź KPRM w tym zakresie ograniczała się do stwierdzenia, że „Zgoda na zastosowany przez Federację Rosyjską reżim prawny została udzielona w formie konkludentnej”. Na moje zarzuty odnoszące się do braku odpowiedzi na większość pytań, radca reprezentujący premiera wskazywał, że udzielił on odpowiedzi na pytania w takim zakresie, w jakim posiadał wiedzę odnośnie kwestii, których dotyczyły. Z racji tego, że pomimo upływu nieomal dwóch miesięcy od wydania wyroku stwierdzającego bezczynność premiera, w dalszym ciągu nie otrzymałem od premiera informacji, o których udzielenie wnosiłem, z bardzo dużym stopniem prawdopodobieństwa premier będzie składał skargę kasacyjną do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Widocznie udzielenie odpowiedzi na zadawane przeze mnie pytania byłoby zbyt niewygodne dla wielu osób. Może, bowiem pokazać daleko idące nieprawidłowości w działaniu polskiego rządu, w których efekcie nie doszło do należytego zabezpieczenia interesów RP.

Adw. Rafał Rogalski

Dziennikarka Gazety Wyborczej, Dominika Wielowieyska zwariowała (…) Trzymajmy się faktów, inaczej zwariujemy (…) Dziennikarka apelowała, by ws. katastrofy powtarzać racjonalne argumenty, "bo inaczej zwariujemy".

http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103454,11550467,Wielowieyska_w_TOK_FM__Polacy_sa_oglupiani_teoriami.html

 Stało się najgorsze, dziennikarka Gazety Wyborczej zwariowała, bo przestała trzymać się faktów. Tak wynika, z nieprawdziwych informacji, które Dominika Wielowieyska przekazała w wywiadzie dla tok.fm. Pozwólmy jej się wyleczyć, dajmy jej antidotum, prawdziwe informacje, odkłammy jej rzeczywistość.

1. Dominika Wielowiejska powiedziała: (…)„Nie wszyscy Polacy nie mają świadomości, że polscy prokuratorzy i biegli byli na miejscu już w dniu katastrofy” Prawda jest taka, że:

- Katastrofa zdarzyła się rano 10 kwietnia o godzinie 08:41 czasu polskiego. Miejsce tragedii zostało natychmiast otoczone przez rosyjskie służby specjalne. Polscy prokuratorzy dotarli na miejsce tragedii dopiero w godzinach wieczornych a więc kilkanaście godzin po tragedii.

 2. Dominika Wielowiejska powiedziała: „Zaraz potem badali wrak i jego położenia, pobierali próbki, które są wykorzystywane w śledztwie. Prawda jest taka, że:

- po dotarciu na miejsce tragedii polscy prokuratorzy zostali „aresztowani” przez Rosjan – zabrano im telefony i na kilka godzin zamknięto w hangarze. Prokuratorzy nie mieli możliwości pobierania próbek z wraku samolotu. Nie ma żadnego dokumentu potwierdzającego wykonanie takich badań przez polskich prokuratorów.

3. Dominika Wielowiejska powiedziała: (…) Nie stwierdzono żadnych substancji wybuchowych(…)

Prawda jest taka, że: Gdyby Pani Dominika Wielowiejska czytała www.wpolityce.pl zamiast gazeta.pl, to by wiedziała, że:

http://wpolityce.pl/artykuly/23988-jak-komisja-millera-i-rzad-tuska-wybuch-w-tu-154m-wykluczali

(…) Choć komisja J. Millera „wyklucza” wybuch, to na podstawie danych zawartych w załączniku numer 4 do raportu J. Millera (załącznik 4.9.1 strony 294-308) wynika, że:

- badano tylko próbki ubrań, banknotów przesłane przez Rosjan do Mińska Mazowieckiego kilka tygodni po tragedii.

- nie badano części samolotu.

- próbki nie zawierają opisu, z jakiej części samolotu zostały pobrane oraz czy zostały pobrane z bagażu podręcznego czy z głównego

- badania zostały przeprowadzone tylko na występowania niektórych substancji wchodzących w skład ładunków konwencjonalnych i śladów promieniotwórczych

- nie przeprowadzono pełnych badań na występowanie wszystkich ładunków niekonwencjonalnych i broni termo barycznej.

- wykryto obecność węglowodorów alifatycznych, naftenowych i aromatycznych zawierających w cząsteczce od 8 do 14 węgli.

Jednak bardzo istotne jest kolejne zdanie i jedno użyte słowo: „związki te są pozostałością paliwa lotniczego a ich obecność jest najprawdopodobniej następstwem wypadku lotniczego” Słowo „najprawdopodobniej” zostało „najprawdopodobniej” użyte gdyż związki te są także składnikiem bomby paliwowo-powietrznej. Badania widocznie nie mogły stwierdzić jednoznacznie, jak „węglowodory” się na próbkach znalazły. Słowo „najprawdopodobniej” zostało także „najprawdopodobniej” użyte, gdyż komisja Jerzego Millera zleciła badanie instytucji, która… nie ma akredytacji do badań na obecność materiałów wybuchowych oraz węglowodorów (składników paliwa lotniczego i broni termobarycznej oraz paliwowo-powietrznej). Do kolekcji „kontekstu Miller-Miedwiediew” można dodać skan fragmentu „Uwag RP do projektu raportu MAK”, w których strona polska stwierdza, że nie otrzymała od Rosjan wyników żadnych badań, które mogłyby wykluczyć lub potwierdzić zaistnienie na pokładzie rządowego Tu-154m wybuchu.

4. Dominika Wielowiejska powiedziała: (…)Dziennikarka "Gazety Wyborczej" przypomniała, że polscy biegli zbadali okoliczne drzewa, co jest opisane w raporcie Millera. - Czytałam w brukowcach rozmaite wypowiedzi naukowców, którzy domagają się zbadania brzozy. Apeluję do dziennikarzy, żeby takich naukowców przepytać z wiedzy, znajomości raportu Millera. Raport Millera jest koszmarną lekturą - naszpikowaną liczbami, danymi, bardzo trudno się przez to przebić, ale tam jest wiele ustaleń. Pewnie nie każdemu się chce, ale naukowiec powinien przysiąść i ten dokument przeczytać, skoro chce się wypowiadaćPrawda jest taka, że:

- Edmund Klich stwierdza kilka miesięcy po tragedii, że polscy specjaliści nie badali brzozy i skrzydła a na pytanie, w jaki sposób wie, że brzoza urwała skrzydło wyjaśnia: ”jak walnęło to się urwało”

- w raporcie Millera nie ma żadnych wyników badania brzozy i skrzydła a komisja Millera nawet nie jest pewna średnicy „pancernej brzozy” i określa ją na ok. 20-30 cm średnicy. Komisja Millera, nie zna też dokładnie rzekomego miejsca złamania.

- polscy biegli zbadali okoliczne drzewa dopiero w wrześniu 2011 roku a więc ponad 1,5 roku po tragedii.

Prokurator Kopczyk przed wyjazdem do Smoleńska we wrześniu 2011 roku mówił, że "nie będą to badania chemiczne, lecz oględziny i pomiary" "Nie będziemy mieli możliwości pobierania żadnych próbek. Jeśli taka konieczność zajdzie, to wystąpimy o to w kolejnym wniosku o pomoc prawną - wskazał. Dotychczas nie zwracaliśmy się o pobieranie próbek, gdyż to biegli powinni stwierdzić, co jest potrzebne. Nie chcieliśmy na wyrost kierować wniosków, które mogłyby się okazać nietrafione. Po to są biegli. Po to przyjechali z nami w takiej liczbie, by mogli wskazać konkretnie, czego potrzebują. Wtedy będziemy występować o pomoc prawną do Federacji Rosyjskiej." http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-rosja-polscy-prokuratorzy-i-biegli-rozpoczeli-prace-w,nId,361177 (uzupełnienie dzięki @Marii z komentarza pod tekstem)

- w raporcie Millera zostały najprawdopodobniej bezprawnie wykorzystane zdjęcia rosyjskiego fotografa-amatora z 12-15 kwietnia (2-3 dni po tragedii), który jest takim amatorem, że kilka miesięcy wcześniej był wpuszczony na tajne manewry „Specnazu”- czyli jednej z najtajniejszych i najgroźniejszych rosyjskich służb specjalnych.

- na podstawie tych, zdjęć, robionych kilka dni po tragedii przez nadwornego fotografa „Specnazu”, komisja Millera „rekonstruowała” ostatnie sekundy lotu gdyż dane z czarnych skrzynek i z komputera pokładowego nie zgadzały się z „mitem pancernej brzozy”. Załącznik numer 4, raportu Millera strona 2/12 i 3/12 w którym pojawia się symbol *parametr wyliczony), w którym komisja Millera jednoznacznie stwierdza: „Położenia samolotu w przestrzeni od bliższej radiolatarni do momentu zetknięcia z ziemią określone na podstawie śladów zderzeń z przeszkodami terenowymi”

- Zarówno komisja MAK jak i komisja Millera ukryła TAWS#38, który wykazuje, że samolot nie mógł dotknąć brzozy.

- Odczyty kopii "czarnej skrzynki" wykonane przez Instytut dr J. Sehna z Krakowa tam gdzie Rosjanie odczytali „odgłosy uderzenia w drzewa” w rzeczywistości jest „odgłos przesuwających się przedmiotów”

- polscy prokuratorzy oświadczyli w kwietniu 2012 roku, że w rosyjskich aktach nie ma żadnej wzmianki o „pancernej brzozie”, która miałaby jakoby złamać skrzydło. Podsumowując, zgodnie z zaleceniem Dominiki Wielowieyskiej, aby nie zwariować należy czytać uważnie raporty i wszystkie załączniki i je weryfikować oraz uzupełniać wiedzę o wszystkie istotne informacje, inaczej będziemy mylić fikcję z rzeczywistością, kłamstwo z prawdą tak jak dziennikarka „GW” Dominika Wielowieyska, która wedle jej słów zalicza się do grona wariatów, wyznawców pancernej brzozy, sekty, której kapłanem jest nadworny fotograf „Specnazu”, Siergiej Amielin.Konrad Matyszczak - NDB2010

Powtórka z historii - Kto naciskał na wiceprzewodniczącego komisji Jerzego Millera, Marka Laska?

Krytykując ustalenia prof. Biniendy (samolot nie mógł stracić skrzydła na brzozie) prof. Nowaczyka (ukryte przez komisję MAK i Millera dane z TAWS, 38 z których wynika, że rządowy Tu-154m nie przelatywał w pobliżu „pancernej brzozy”) Dr. Szuladzińskiego (o wybuchu w pobliżu lub wewnątrz rządowego Tu-154m) Członek komisji J. Millera, dr Marek Lasek stwierdził:

Nie dysponując kompletną wiedzą na temat ustalonych faktów, można postawić najbardziej nieprawdopodobne hipotezy – zaznaczył dzisiaj w wywiadzie dla Gazety Wyborczej Marek Lasek. Niech jego własne słowa osądzą poczynania jego samego i komisji, której raport podpisał. Na temat tego, co wie komisja Millera na temat wybuchu pisałem kilka dni temu:

http://wpolityce.pl/artykuly/26814-dziennikarka-gazety-wyborczej-dominika-wielowieyska-zwariowala

 Dziś chciałbym Panu Markowi Laskowi przypomnieć, że w grudniu 2010 roku jego komisja stworzyła dokument zwany „Uwagi RP do projektu raportu MAK” Dokument ten poza podważeniem rosyjskiego raportu przedstawia stan posiadania komisji, w której uczestniczył Marek Lasek. Pierwsza część “Uwag RP” to udokumentowany brak współpracy oraz brak dobrej woli Rosjan. Wszystko to aż na 20 stronach tabel. 170 z 212 a więc ponad 80% polskich wniosków o informację lub dostęp do dowodów zostało przez Rosjan odrzucone lub zignorowane. Na tych pierwszych dwudziestu stronach „Uwag Rzeczypospolitej Polskiej” najczęściej pojawia się słowo” nie otrzymano, nie przekazano, nie udzielono, brak odpowiedzi, nie wyjaśniono, nie uniemożliwiono. To tylko mały fragment.

Pomimo ogromnych problemów rząd Donalda Tuska po publikacji rosyjskiego raportu końcowego nie zwrócił się o pomoc międzynarodową, szczególnie do struktur Unii Europejskiej i NATO. Zamiast tego sam Donald Tusk zaraz po publikacji rosyjskiego raportu powiedział, że Polska zwróci się za to do ICAO (Międzynarodowej Organizacji Lotnictwa Cywilnego) o arbitraż i pomoc. Mnie osobiście trudno jest ocenić czy słowa Donalda Tuska o zwróceniu się do ICAO były zwykłym kłamstwem na potrzebę chwili i próbą uspokojenia opinii publicznej czy były znów wyrazem ogromnej niekompetencji premiera Polski gdyż po prawie roku od tragedii smoleńskiej Donald Tusk powinien wiedzieć to, co wiedzieli wszyscy.

- Nie ma mowy o żadnym arbitrażu ze strony ICAO, bo Międzynarodowa Organizacja Lotnictwa Cywilnego zajmuje się tylko lotnictwem cywilnym a polski rządowy Tu-154m był samolotem państwowym w służbie wojskowej, którego konwencja chicagowska nie obejmuje. Jak wspomniałem wcześniej „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej” powstały na przełomie listopada i grudnia 2010 roku i na początku grudnia zostały przekazane stronie rosyjskiej. Nie zostały one uwzględnione i zostały upublicznione tylko w wersji polskiej w styczniu 2011 roku w chwili opublikowania przez Rosjan swojego raportu końcowego. Myślę, że dokument „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej” dla wielu osób dawał nadzieję, na to, że w obliczu tych uwag i ciągłej ignorancji strony rosyjskiej, rząd Donalda Tuska zwróci się o pomoc międzynarodową. Pomoc, która była oferowana gdyż w maju 2010 roku polski akredytowany przy komisji MAK, Edmund Klich wyjawił w Sejmie RP: „Gdyby były problemy to wiem, że EASA (Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego) jest gotowa do wsparcia.” Na podstawie lektury „Uwag Rzeczypospolitej Polskiej można zgodzić się ze stwierdzeniem, że tylko wyegzekwowanie od Rosjan informacji i materiałów dowodowych pozwoliłoby polskim ekspertom dokończyć badanie tragedii smoleńskiej i opublikować raport. Niestety tak się nie stało. Na przełomie grudnia 2010 i stycznia 2011 doszło do nacisków politycznych ze strony Rosjan, które spowodowały, że bez dostępu do kluczowych dowodów raport polskiej komisji został opublikowany w formie będącej można powiedzieć rozwiniętą kopią rosyjskiego raportu. Najprawdopodobniej pod wpływem tych nacisków kilka tygodni później, minister rządu Donalda Tuska a zarazem przewodniczący Państwowej komisji badającej tragedię smoleńską (dla przypomnienia tej samej komisji, która stworzyła dokument „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej”) stwierdził, że dokument jego komisji będzie dla Polski „bardzo gorzki”. Była to dosyć szokująca wypowiedź ministra rządu Tuska zważywszy na wymowę i treść dokumentu stworzonego ponad miesiąc wcześniej przez ekspertów komisji, której on przewodniczył. Jak wspomniałem wcześniej Rosjanie odmówili upublicznienia rosyjskojęzycznej wersji dokumentu. Rząd Donalda Tuska sukcesywnie odmawiał także wykonania tłumaczenia na język angielski tego tak ważnego dokumentu „Uwagi Rzeczypospolitej do projektu raportu końcowego komisji MAK”.

Naciski polityczne odniosły skutek Zdaniem ministra spraw wewnętrznych JErzego Millera, dokument jego komisji "będzie dla Polski bardzo gorzki" - (Gazeta Wyborcza, 29 stycznia 2011) Opublikowany pod koniec lipca 2011 roku Raport końcowy polskiej komisji Jerzego Millera rozczarował. W pewien sposób stał się on uzupełnieniem i powieleniem rosyjskiego raportu. Stało się tak najprawdopodobniej z dwóch powodów. Po pierwsze z powodu wspomnianych wcześniej nacisków politycznych ze strony rosyjskich oficjeli, którzy słowami wymuszali na Polsce zgodność obu raportów a zarazem porzucenie próby ingerowania w rosyjskie błędy, winy lub prawdziwe przyczyny tragedii smoleńskiej. Po drugie (jak się okazało w sierpniu 2011 roku) z powodu tego, że w chwili publikacji raportu polskiej komisji J. Millera. Dokument „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do raportu rosyjskiej komisji MAK” był wciąż aktualne. Lista braków i ignorancji Rosjan pozostała bez zmian. Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK w wersji polskiej dostępne są min. na:

http://www.naszdziennik.pl/zasoby/raport-mak/comment_polsk2_opt.pdf

Podsumowując: Raport komisji Millera pominął istotne elementy śledztwa, które komisja z powodu braku przekazanych dokumentów i informacji lub braku dostępu do dowodów nie była w stanie badać i weryfikować W świetle „Uwag Rzeczypospolitej Polskiej” raport MAK jest niewiarygodny a raport polskiej komisji Millera zaprzecza swoim ustaleniom końcowym, mówiącym, że nie można wyciągnąć konkluzji bez dostępu i uwzględnienia pełnego materiału dowodowego. Pełna wersja prezentacji: http://smolenskcrash.eu/uploaded/Druk%20dla%20Rodzin%20(2).pdf

 Marek Lasek i politycy PO broniąc raportu Millera zachowują się w ten sam sposób jak J. Miller, który w styczniu 2011 roku odrzucił wnioski własnej komisji i poddał się naciskom politycznym ze strony Rosjan. Kogo posłuchał Marek Lasek? Czyżby Bronisława Komorowskiego i innych polityków PO? A oni, kogo słuchają? Czy wciąż stoją na baczność przed rosyjskimi politykami? Polecam także Listę pytań do komisji Millera:

http://ndb2010.salon24.pl/349297,lista-pytan-do-komisji-millera

P.S 20 kwietnia 2010 roku

http://www.gazetaprawna.pl/wiadomosci/artykuly/415095,czarna_skrzynka_tu_154_mogla_nagrac_dzwieki_z_czesci_pasazerskiej.html

Czarna skrzynka Tu-154 mogła nagrać dźwięki z części pasażerskiej (…)Nasi rozmówcy z prokuratury wojskowej potwierdzają te informacje. Ich zdaniem są tam odgłosy pochodzące z saloników przylegających do kokpitu(…) Tomasz Tuchołka, jeden z nielicznych polskich specjalistów projektujących czarne skrzynki, przekonuje, że rejestrator dźwięku nagrywa rozmowy przez trzy kanały. – Jeden to mikrofon umieszczony w kabinie, a pozostałe podłączone są do słuchawek pilotów i załogi. Mikrofon z kabiny jest tak czuły, że jest w stanie nagrać ciche rozmowy, a także dźwięk uderzenia czy odgłos silników – mówi „DGP” Tuchołka. Czy mogły się na niej nagrać głośne dźwięki z kabiny pasażerskiej? – Jeśli dźwięk był głośny, to możliwe – przyznaje Tuchołka.(…) Czy ktoś komuś zabraniał przesiadać się do innej salonki? Czy biorąc pod uwagę, że w salonce prezydenckiej były cztery lub więcej miejsca i powszechne było siadanie w trakcie lotu i lądowania z prezydentem to czy możliwe jest, że do Prezydenta dosiadło się dwóch generałów? Nie pisząc już o tym, że istnieje możliwość, że czarne skrzynki rejestrowały głosy z pozostałych salonek. 14 kwietnia 2010

…Mikrofony są bardzo czułe, nagrywają wszystkie szmery w kokpicie, a także odgłosy z saloniku dla VIP-ów nawet przy zamkniętych drzwiach – tak twierdzi w rozmowie z Krzysztofem Zasadą nasze źródło w otoczeniu komisji badania wypadków lotniczych…

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-mikrofony-z-kokpitu-tupolewa-mogly-nagrac-rozmowy-vip-ow,nId,272639

Konrad Matyszczak - NDB2010

Bronisław Wildstein dla wPolityce.pl: postawa naprawdę religijna, sekciarska, to postawa obrony kłamstwa, wykluczania możliwości zamachu To, co powiedział Edmund Klich, że od początku „była tendencja, żeby pokazać, że piloci zawinili”, potwierdza to, co wiedzieliśmy wcześniej. Istnieją przecież nagrania z rozmów Edmunda Klicha z ówczesnym ministrem obrony Bogdanem Klichem, których prawdziwości nikt nie zaprzeczył. Pamiętamy fragment, w którym minister zwraca uwagę akredytowanemu, że mówi pewne rzeczy, które mogłyby sugerować winę Rosjan, a tak nie za bardzo można. Ta sugestia wyraźnie przebija z tych nagrań. Od początku polskie media przyjęły wersję strony rosyjskiej. Dziś wiemy, że wersję całkowicie nieprawdziwą, opartą na kłamstwie. Już na początku mieliśmy te słynne cztery próby lądowania, itd. I nikt za to nie przeprosił, te wszystkie autorytety medialne i niemedialne nie przeprosiły. I później to samo: cały czas akceptowano tezy rosyjskie. Od początku polskie dochodzenie opiera się na rosyjskich danych i informacjach. I paradoks polega na tym, że ci sami, którzy bronią polskich władz mówią: ale przecież te polskie władze mogły być wprowadzane w błąd przez władze rosyjskie. A jednocześnie te polskie władze cały czas mówiły, że WIEDZĄ jak było, właśnie w oparciu o dane rosyjskie! Nie było żadnego dystansu do danych płynących z Moskwy. Przypominam, że dopiero z wywiadu polskiego premiera dla BBC dowiadujemy się, że nigdy nie miał żadnego zaufania do Rosjan. A jednocześnie on sam oddał tym samym Rosjanom śledztwo, nie próbując nawet zrobić czegoś, byśmy mieli w tym śledztwie jakiś udział! A więc sytuacja jest dość jednoznaczna: polskie władze chciały oddać to Rosjanom. Z polskimi władzami w jakimś sensie współpracowały, tworzyły dla nich parasol ochronny, innymi słowy propagandę, polskie ośrodki opiniotwórcze, akceptując tezy propagandy rosyjskiej. Zgodnie z - niepasującą zresztą do tej katastrofy - konwencją chicagowską kraj-ofiara ma prawo zgłosić swoje wnioski, i one muszą być wzięte pod uwagę. Otóż w grudniu 2010 polskie władze, po otrzymaniu raportu MAK-u, formułują swoje uwagi, bardzo dużo uwag. Rosjanie te wnioski ignorują, i publikują swój własny raport. I tu dzieje się coś bardzo ważnego: gdy komisja Millera publikuje już swój własny raport, to... zapomina o swoich własnych uwagach, i opiera się na podstawowych tezach MAK. Przy tym mała uwaga: badający katastrofę Jerzy Miller był także sędzią we własnej sprawie. Był w czasie 10/04 szefem MSWiA, i to jemu podlegały różne służby, które miały prezydentowi i całej delegacji zapewnić bezpieczeństwo. To sprawa, więc bardzo dwuznaczna. My cały czas słyszymy retorycznie, że polska prokuratura bada hipotezę o zamachu. Ale jednocześnie słyszymy, że tę hipotezę wykluczyła. Zadaję, więc pytanie: na podstawie, czego prokuratura mogła tę hipotezę wykluczyć? To jest pytanie z metodologii, dla początkującego studenta. Jak można wykluczyć tę hipotezę, jak się nie ma pewności, co do hipotez innych? W stosunku do niczego nie ma zresztą pewności, ale co do udziału osób trzecich stwierdza się, że ma się pewność, że ich nie było? Na podstawie, czego? To jest po prostu niemożliwe. Co więcej, to dzieje się w sytuacji, gdy my nie dysponujemy podstawowymi dowodami, czyli wrakiem samolotu. Przypominam sprawę Lockerbie: samolot rozpadł się na wysokości prawie 10 kilometrów, spadł na ogromnej przestrzeni. Przesiano ogromny teren, odnaleziono każdy kawałeczek, i stwierdzono wybuch na podstawie małego elementu luku bagażowego! To był jedyny element, który pozwolił zbudować hipotezę, a później udowodnić hipotezę wybuchu, jak się okazało, prawdziwą. Jakie podstawy ma polska prokuratura, by twierdzić, że czegoś takiego nie było? Prezydent, twierdzący, że "kwestionowanie raportu Millera to kwestionowanie werdyktu państwa polskiego" działa ręka w rękę z premierem. Premier twierdzi, że zdradą Polski jest domaganie się, by polskie władze wystąpiły o główny dowód, czyli o wrak samolotu, że to pośrednio dowód nieufności wobec państwa polskiego. Przecież to jest śmieszne! Na to wotum nieufności władze polskie solidnie zapracowały! Rząd, na szczęście, to nie jest państwo. Rząd reprezentuje państwo, i to rząd powinien być oceniony i osądzony - nie ci, którzy analizują jego postępowanie. To jest postawienie problemu na głowie. Ci ludzie, włącznie z prezydentem i jego otoczeniem, za tę sytuację odpowiadają. Prezydent też ma możliwości działania - ma inicjatywę ustawodawczą, ma możliwość naciskania, innych działań. A więc on również ponosi odpowiedzialność za to, co się stało. I przypominam wypowiedź prezydenta o "arcyboleśnie prostej" przyczynie tragedii. Prezydent mówi o winie pilotów, nie mając żadnych ku temu podstaw. To jest kompromitacja prezydenta. Z tego prezydent powinien się głęboko tłumaczyć i przepraszać. A tu nikt nie przeprasza, nawet minister Kopacz, która za swoje kłamstwa z trybuny sejmowej została nagrodzona drugim stanowiskiem w państwie. I teraz wszyscy oni rozliczają tych, którzy usiłują dojść prawdy. To jest niesamowity wymiar tej hipokryzji. Te ciągłe zarzuty o język, o ostrość zarzutów opozycji. Mamy nie zajmować się sprawą, tylko językiem opozycji, która usiłuje dojść do prawdy. To jest odwrócenie sensów. Ale tak naprawdę z odwróceniem sensów to my w III RP mamy ciągle do czynienia, choć ten przypadek jest wyjątkowo jaskrawy, i to nas razi. Ale to nie jest nowość. W tej sytuacji powinna nas obowiązywać zasada "stój!". Róbmy swoje! Tu pokazuje nam przykład Antoni Macierewicz, który w ogóle nie przejmując się, że wylewa się na niego potok obelg, potok pomówień, że nie chciano z nim rozmawiać po partnersku, jednak robi swoje i jego zespół poszerzył naszą wiedzę w sposób znaczący. I już w tej chwili nie da się ich całkowicie ignorować. A przypominam, że bardzo długo jedyną odpowiedzią na to, co zespół Macierewicza odkrył, znalazł, zaproponował, było wysyłanie do psychiatry. Sam fakt powołania się na tego polityka miał dezawuować. W tej chwili jednak prokuratura, które odrzucała ekspertyzy i hipotezy prof. Biniendy, zgodziła się je wziąć pod uwagę. Co to znaczy, jak to zostanie realnie przeprowadzone, to dopiero zobaczymy, ale to, że się zgodziła, już wiele mówi. I dalej. Prof. Binienda zrobił to, co znaczący naukowiec robi w takich sytuacjach: symulację komputerową. A prokuratura tego nie zrobiła. Mamy też światowej sławy patomorfologa prof. Badena, on zgłasza się do udziału w ekshumacji, i dostaje odmowę ze strony prokuratury. Co więcej, dowiadujemy się, że ta niezależna prokuratura jest nie tak bardzo niezależna, bo dowiadujemy się, że o tej sprawie debatował rząd. Cały czas odrzuca się tych ekspertów z, zewnątrz, co również musi nasuwać ogromnie dużo podejrzeń. A więc mamy robić swoje. Próbować analizować, i przede wszystkim, nie ulegać żadnemu tabu. Nie ulegać presji, która a priori narzuca, że pewien sposób myślenia, pewien sposób badania, pewne analizy, pewne hipotezy, są niewłaściwe. To trzeba udowodnić, że one są niewłaściwe, trzeba to uzasadnić, pokazać, że są lepsze. A w Polsce jest zupełnie na odwrót. Nie należy obawiać się tych wszystkich epitetów, bo wiadomo, że one będą, i że będziemy żyli w świecie odwróconym. Ci, którzy poszukują prawdy i posługują się rozumem, będę okrzyknięci fanatykami, a ci, którzy zamykają oczy na rzeczywistość będą uchodzili za racjonalnych. I paradoks polega na tym, że ludzi, którzy usiłują dojść prawdy w kwestii tragedii smoleńskiej, cały czas oskarża się o wyznawanie jakiejś "religii smoleńskiej", o udział w jakiejś "sekcie smoleńskiej", itd., itd. A to są ludzie, którzy chcą dojść prawdy. A oskarżają ich z kolei ci, którzy a priori wszystko wiedzą! De facto to ich postawa wyczerpuje definicję jakiejś quasi religii czy sekty. Bo powiedzenie z góry, że nie może być mowy o zamachu, że każdy, kto mówi o zamachu jest opętany, ulega teorii spiskowej, to jest właśnie przykład myślenia sekciarskiego, które nie ma nic wspólnego z racjonalnością. To jest kwestia wiary a nie żadnej analizy. Tak jak zaciekłe szukanie winy po stronie polskich pilotów, po stronie polskiego prezydenta, szukanie nacisku. Ja nie twierdzę, że nie należało tego szukać. Ja twierdzę, że gazety, które zajmowały się tylko tym, nie próbowały badać alternatywnych wersji, zachowują się jak grupy wyznające quasi-religię. I co ciekawe, gdy jedno twierdzenie falsyfikowano, znajdowano kolejny punkt zaczepienia, zazwyczaj również wymyślony. To pokazuje po pierwsze nieracjonalność, a po drugie propagandowy charakter tych działań. Mam jednak nadzieję, że to kłamstwo smoleńskie upadnie. Bo przecież oficjalna wersja już nie istnieje. Piloci znali właściwą wysokość, oś tego raportu została obalona. A twierdzeniem fundamentalnym tego dokumentu było twierdzenie, że to gen. Błasik, a nie załoga, właściwie odczytywał wysokościomierz. Raport Millera powinien trafić do kosza. I tę prawdę trzeba upowszechniać. Przewaga obrońców rządu i prezydenta polega na tym, że oni mają w ręku główne media i ośrodki opiniotwórcze. I tam powtarzają te wszystkie kłamstwa. Do tego stosuje się kilka strategii. Jedna polega na mówieniu, że wszystko zostało wyjaśnione, druga na przekonywaniu, że z Rosjanami i tak nie wygramy, wreszcie mówi się, że są ważniejsze problemy, bytowe, i co nas obchodzi, że najważniejsza osoba w państwie zginęła, co się będziemy tym przejmowali, my mamy piłkę nożną, tym się zajmiemy, a dochodzenie prawdy o Smoleńsku będzie tylko przeszkadzać. Nie będzie przeszkadzać. Dochodzenie prawdy w tak ważnych sprawach z zasady nie rozregulowuje państwa. Wręcz przeciwnie. Jeśli nie dochodzi się w sprawach fundamentalnych prawdy, jeśli nie istnieje odpowiedzialność, to można powiedzieć, że państwo nie istnieje, bo nie spełnia swoich podstawowych funkcji. Jeśli nie działa w sprawie arcyważnej, dlaczego miałoby działać w sprawach mniej ważnych? I chodzi o to, żeby mimo wszystko obywatelom przekazać prawdę. Prawdę, która z czasem będzie docierała do świadomości. Ten wysiłek musi z czasem jakoś zaprocentować. Trzeba stopniowo kruszyć ten mur propagandy, który ciągle jest potężny, ale można odnieść wrażenie, że zaczyna pękać. Notował Sil

Prawda czasu, kłamstwo ekranu. "Dla agenta Tomka nie ma litości. Facet nie z tej paczki" Nie wiadomo, co musiałoby się zdarzyć, żeby „Fakty” stały się normalnym, wiarygodnym źródłem informacji. Kogo trzęsienie ziemi musiałoby wyrzucić z fotela lub przynajmniej odsunąć od kasy, która z łatwością czyni spustoszenie w głowach? Jak to jest, że bez względu na to, kto prowadzi to spotkanie z widzami, wszystko jest zawsze takie same, łatwe do przewidzenia? Jak dziś. Wiadomo, że wszystkiemu złu na tym świecie winien jest Jarosław Kaczyński i jego partia, ale żeby aż tak zwariować i stawiać na równi czyn osoby, dla której prokurator żąda 5 lat więzienia z czynem funkcjonariusza CBA, który wykonywał swą funkcję? Owszem, nie każdemu się może ona podobać, ale jego postawą zajmował się już niejeden prokurator i nikt nie stwierdził, że naruszył prawo. Zainscenizował śmierdzącą sytuację, a posłanka PO z największą przyjemnością w nią wdepnęła, biorąc łapówę bez słowa sprzeciwu i oczekując na drugą ratę. Dla Justyny Pochanke, która dziś dała kolejną lekcję dziennikarstwa wstrętnego i służalczego, obie te postawy są jednak jednakowo podejrzane. Gdyby szukać u Pochanke jakiegoś gestu współczucia, a nawet zrozumienia, to raczej współczuła ona wrednej posłance, niż osobie, która ją tropiła. Pochanke tak ma. Tak została wyćwiczona, by nie powiedzieć wytresowana, tak dziennikarstwo rozumie i taką rzetelność prezentuje. Oszustka z właściwą legitymacją może na współczucie liczyć, czyn mordercy z Łodzi, który wtargnął do biura PiS, też był rozmywany – choćby przez brednie Niesiołowskiego. Dla agenta Tomka nie ma litości. Facet nie z tej paczki. Gdyby teraz gadał, jak Kamiński Michał – to co innego. Nie schodziłby z kanap TVN. Prawda czasu, kłamstwo ekranu. Tomasz Domalewski

To tak jakby w sprawie o morderstwo śledczy (czy sprawca?) wymył podłogę i meble z krwi, a wszystko to w trosce o śledztwo Nie miejmy złudzeń. Po oświadczeniu prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, że wrak tupolewa został wyczyszczony i wymyty przez Rosjan „z dobrej woli”, szanse na obiektywne zbadanie przyczyn smoleńskiego zamachu są znikome. „To był zamach”, skandował kilkudziesięciotysięczny tłum w czasie obchodów drugiej rocznicy tragedii na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Był to krzyk rozpaczy, a zarazem dramatyczny komentarz do beznadziejności i bezsilności polskiego śledztwa. Andrzej Seremet zostanie zapamiętany tak samo jak jego młodszy rangą kolega, który nie wyraził zgody na udział prof. Michaela Badena w sekcji zwłok śp. Przemysława Gosiewskiego, tłumacząc jego żonie, że Rosja to przecież „mocarstwo”. Mycie i czyszczenie wraku samolotu, który jest jednym z najważniejszych dowodów rzeczowych w śledztwie, przejdzie do historii światowej kryminalistyki, a już na pewno zapisze się, jako pierwszy w historii katastrof lotniczych przypadek śledztwa bez udziału strony pokrzywdzonej. To tak jakby w sprawie o morderstwo śledczy (czy sprawca?) wymył podłogę, ściany, meble z krwi, umył narzędzie zbrodni, a wszystko to „z dobrej woli”, czyli w trosce o śledztwo. Co prawda Andrzej Seremet zapowiedział, że zwróci się do rosyjskiego komitetu śledczego o wyjaśnienie przyczyn takiego działania, (który to już raz?), ale równocześnie zapewnił, że wrak został już wcześniej przez polskich śledczych „dokładnie przebadany”. Nieważne, gdzie one są [dowody rzeczowe - przyp. WR], ważne, jak były badane - powiedział. Na ten pozornie tylko usypiający tekst prokuratora, (który to już z kolei?) natychmiast zareagował poseł Antoni Macierewicz. Przypomniał, jak to jesienią ub. roku prokuratura informowała, że nie pobrała żadnych próbek umożliwiających profesjonalne badanie samolotu. Tymczasem toczy się - rozpoczęte w grudniu ub. roku, po emisji w TVP filmu Anity Gargas pokazującego, w jaki sposób Rosjanie tną wrak i wybijają szyby samolotu - śledztwo cywilnej prokuratury okręgowej w Warszawie w sprawie udziału osób trzecich w katastrofie. Wiadomo, że pod tym określeniem kryje się zamach, słowo wyklęte przez funkcjonariuszy i główne media III RP. Oficjalnie śledztwo toczy się, ale w praktyce jest zawieszone do czasu uzyskania odpowiedzi z prokuratury wojskowej, która z kolei czeka na opinię biegłych, czy cięcie wraku, jego ewidentna defragmentacja, może utrudniać prowadzenie śledztwa. W międzyczasie Rosjanie odpowiedzieli polskim śledczym, że o żadnym niszczeniu nie może być mowy, chodziło im, bowiem tylko o ułatwienie transportu szczątków samolotu z miejsca katastrofy do miejsca składowania. Zatem było to, idąc tokiem myślenia polskiego prokuratora generalnego, ewidentne działanie „z dobrej woli”. Ponoć od sierpnia ub. roku toczy się jeszcze jedno śledztwo, w sprawie „całościowej ekspertyzy stanu technicznego” tupolewa. Powołani przez prokuraturę wojskową biegli (czy ci sami, którzy nie przebadali do końca wraku?) Mają wydać opinię, która, jak zapewnia prokurator kpt. Marcin Maksjan, „może mieć decydujące znaczenie dla merytorycznego rozstrzygnięcia śledztwa”, tyle tylko, że, „termin wydania tej opinii jest trudny do ustalenia”. Po tym, jak umyto wrak samolotu, polscy biegli, jeżeli zechcą jeszcze raz zbadać jego szczątki, będą mogli jedynie zbadać skład środka chemicznego użytego do mycia. Może dowiemy się, jakie miał właściwości, co miał wyczyścić i na ile był skuteczny. Wspomniany prokurator, jak pisze „Gazeta Polska”, dopytywany, czy mycie samolotu nie jest przestępstwem zacierania śladów, odpowiedział z rozbrajającą szczerością, że wojskowa prokuratura nie jest właściwa do ścigania ludzi, którzy na terenie swojego państwa dopuścili się czynu zabronionego na szkodę Polski. I ta ostatnia wypowiedź mogłaby już zakończyć mój felieton o tej beznadziejnej sprawie, jaką jest polskie śledztwo smoleńskie powierzone Rosjanom przez rząd Tuska. Mogłaby też być ostatnim podsumowaniem tego nieudolnego czy raczej udawanego polskiego śledztwa. Kiedy analizujemy źródła smoleńskiej tragedii, przypominamy zwykle szczegóły organizacji dwóch uroczystości w Katyniu: rządowej, uświetnionej obecnością Putina i „turystycznej” z udziałem polskiej delegacji z prezydentem Lechem Kaczyńskim. Ale warto także pamiętać, że na dwa tygodnie przed tragedią smoleńską weszła w życie ustawa o rozdzieleniu urzędu ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego, ustawa „oczko w głowie” Platformy Obywatelskiej, w efekcie, której rząd, jak Piłat, umył ręce od całej prokuratury, w tym od jej międzynarodowych śledztw. Prokuratura zaś, jako „niezależna”, związana ustaleniami rządowej komisji Millera, wzięła na siebie całe odium śledztwa smoleńskiego. Wojciech Reszczyński

Prof. Andrzej Nowak: potrzebna jest nadal presja na ministerstwo, by wprowadziło w życie ustalenia

Prof. Andrzej Nowak o debacie nt. zmian w nauczaniu historii. Poprosimy o komentarz związany ze spotkaniem w Pałacu Prezydenta. Czy obrona historii w szkołach ma szanse i czy Pan jest optymistą? Obrona w szkołach ma szanse, bo gdybyśmy nie zakładali (mówię w liczbie mnogiej, bo to jest jednak duża grupa osób zaangażowanych w walkę o obecność historii w polskich liceach) i gdybyśmy nie mieli nadziei na odzew, to jednak nikt z nas by nie przyszedł na to spotkanie. Nie byłoby tego spotkania, gdyby nie postawa bardzo dzielnych ludzi - opozycjonistów z lat osiemdziesiątych, którzy teraz zdecydowali się na protest głodowy.

Żadne wcześniejsze, merytoryczne protesty przeciwko tej niedobrej reformie nie przynosiły skutku, nie pociągały za sobą żadnej rozmowy ze strony ministerstwa. Teraz to jest  odpowiedź na te protesty głodowe i, na szczęście, towarzyszące im kolejne protesty - zarówno ośrodków akademickich z UJ, KUL z Uniwersytetem Wrocławskim, z kilkudziesięcioma profesorami historii z Warszawy, z różnych ośrodków, z Torunia także. Ostatecznie stworzyła się swego rodzaju presja, pan Prezydent zdecydował się zorganizować takie spotkanie i,  niezależnie od intencji,  jakie mu towarzyszyły, dobrze, że do tego spotkania doszło. Przy czym sygnały, jakie do nas docierały  poprzez media mainstreamowe, były raczej solidaryzujące się  ze stroną rządową, bardzo ogólnikowe, jeżeli chodzi  o zreferowanie postulatów strony społecznej.

Poproszę o dwa słowa na temat koncepcji, z którą Państwo podążyliście do Pałacu Prezydenckiego. Ja oczywiście sam nie odważyłbym się we własnym imieniu występować, ale w oparciu o porozumienie z inicjatorami pierwszej, 12. dniowej głodówki w Krakowie, z panami Adamem Kalitą i Grzegorzem Surdym, nawiązując zresztą do postulatów zgłaszanych już  wcześniej przez środowiska akademickie, zaproponowałem formułę, optymalnie, jak sądzę  kompromisowo - ugodową, biorąc pod uwagę  fakt, że już pierwszego września, wchodzi ten rocznik. Reforma wprawdzie ruszyła formalnie już 3 lata temu, ale wtedy przeszła tylko przez gimnazja, natomiast teraz wchodzi do liceów. Ponieważ czas jest tak krótki, uznaliśmy, że ten kompromis można skonstruować w następujący sposób: z 9 bloków, które są do wyboru  w klasie drugiej i trzeciej liceum, zastępując historię w ramach przedmiotu Historia i Społeczeństwo - przedmiotu uzupełniającego - takiego klasycznego „michałka”, zepchniętego na margines nauczania, chcieliśmy żeby przynajmniej jeden był obowiązkowy dla wszystkich. Żeby był jakby wspólny język porozumienia i mówienia o historii - dla wszystkich uczniów, którzy  kończą polskie szkoły średnie. Blok, który zaproponowaliśmy to „Ojczysty Panteon i Ojczyste Spory” - nieźle zaplanowany przez inicjatorów reformy. Problem polegał na tym, że każdy może go odrzucić w tej chwili, bo to jest blok do wyboru. My chcemy żeby to był blok obowiązkowy i żeby została podwojona liczba godzin w stosunku do niego, tzn.: nie 30, ale 60 - a więc, żeby jedna klasa była poświęcona temu blokowi, a druga klasa byłaby do wyboru. Klasa maturalna byłaby całkowicie  fakultatywna, natomiast druga klasa- w zakresie 60 godzin, miałaby jeden, wspólny program  dla wszystkich uczniów, przy czym, dotyczy to wyłącznie liceów ogólnokształcących i techników, a nie dotyczy  szkół zawodowych. Rzecz jasna - poza tymi, którzy wybiorą profil historyczny, bo ci uczą się więcej. Pan Prezydent - to było dla nas ważne - powiedział, że po rozważeniu tych argumentów jest także zdecydowanie za tym, żeby ten blok „Ojczysty Panteon i Ojczyste  Spory”,  uczynić obowiązkowym. Użył jednoznacznie tego sformułowania. Niestety pani minister nie chce takiego rodzaju deklaracji złożyć, wyraźnie unika takich deklaracji  i używa ogólnika, który  mniej optymistycznie nastraja, mianowicie stwierdziła, że będzie się starała nie dopuścić żadnego podręcznika do owego dodatkowego przedmiotu „Historia i Społeczeństwo”, który to przedmiot nie będzie zawierał tego elementu. To wydaje mi się, troszkę - powiedziałbym - zabawnym stwierdzeniem, bo przecież podręcznik musi zawierać wszystkie dziewięć bloków, które są do wyboru. Żeby było, z czego wybierać. A więc wydaje mi się to oczywiste, że w każdym podręczniku musi być i ten element. Najwyraźniej pani minister nie chciała złożyć deklaracji, która zależy od jednego jej podpisu. Nic więcej nie jest potrzebne, żadne nakłady finansowe - nic. Nikomu godzin nie zabiera, wystarczy jeden podpis i ten blok stałby się blokiem obowiązującym.  Niestety pani minister nie chce tego podpisu złożyć, ani niczego obiecać.

Odnosimy takie wrażenie, że sformułowanie typu: dyrektorzy muszą mieć jasność programową i nauczyciel, i dyrektor, i w konsekwencji uczeń,  nie mogą popadać w  chaos od września. Tym samym sugeruje, iż twórcami chaosu jest strona społeczna. Niestety te sformułowania, choć padały po wczorajszej rozmowie, można  nazwać, delikatnie mówiąc, nieporozumieniem; dlatego, że po pierwsze w tej chwili wchodzi ten pierwszy rocznik do liceów zreformowanych i  w  pierwszej klasie obowiązuje jeszcze dokończenie gimnazjum. Tutaj nie ma jeszcze tego przedmiotu „Historia i Społeczeństwo”, ponieważ on się pojawia w klasie drugiej i trzeciej. A zatem w odniesieniu do tego przedmiotu jest jeszcze rok czasu. Ale w dodatku - jeszcze raz to powtarzam - uczynienie tego jednego modułu owego przedmiotu „Ojczysty Panteon i Ojczyste Spory” obowiązkowym, nie wymaga żadnej biurokracji, żadnych nowych podręczników, nie zabiera żadnemu innemu przedmiotowi godzin - nic. To, co jest potrzebne, to dosłownie jedna kartka papieru, na której jest podpis  pani minister. Nic więcej. Żadnego zamieszania dyrektorom szkół to nie wprowadza,  bo i tak „Historia i Społeczeństwo” , jest jako przedmiot, więc godziny na ten przedmiot są Dlatego potrzebna jest nadal presja na ministerstwo, żeby już nie tylko wola tych, którzy podjęli głodówkę, wola setek przedstawicieli środowiska akademickiego historycznego, ale także - powiem niespodziewanie - wola pana Prezydenta została uszanowana przez ministerstwo. Ten nacisk jest potrzebny nadal.

Komisja Obywatelska, która zbiera podpisy poparcia na swojej stronie internetowej, jako Komisja Obywatelska Edukacji Narodowej, to jest grono najbardziej zaangażowane i można do niego dołączać. Oczywiście. Ja jeszcze zaznaczę, że momentem, w którym będzie można zawiesić ten nacisk, będzie podpisanie przez panią minister tego jednego krótkiego aktu o tym, że ten o podwojonej liczbie godzin, czyli 60 godzinny blok,  jest blokiem obowiązkowym. Wtedy ten minimalny kompromis z naszej strony, w odniesieniu do obecnie istniejącego programu, byłby zrealizowany. Potrzebne jest (o tym mówili wszyscy krytycy reformy, obecni na wczorajszym spotkaniu) podjęcie bardzo poważnych rozmów o sensie czy bezsensie tej reformy w znacznie szerszym wymiarze, mianowicie ta reforma niszczy ogólnokształcący charakter polskich szkół średnich, liceów w szczególności. To jest problem specjalizacji na tak wczesnym etapie, czyli po pierwszej klasie. Bardzo głębokiej specjalizacji.  Załatwienie tego kompromisowego postulatu  nie może zamknąć dyskusji nad reformą w ogóle, nad przywróceniem przedmiotu „Historia” bez żadnych dodatków w  klasie drugiej i trzeciej, ale znacznie szerzej trzeba ująć tę sprawę, bo to jest kwestia przywrócenia takich przedmiotów jak  geografia, biologia, chemia, fizyka. Z przerażeniem wczytałem się w pozostałą  część reformy programowej dopiero niedawno, tę niedotyczącą historii  i na tym tle historia jeszcze całkiem dobrze wygląda. To, co spotyka biologię, chemię, fizykę i geografię to jest po prostu katastrofa.Redukcja nastąpiła z 14 godzin , (jakie były do tej pory zarezerwowane w nauczaniu licealnym w wymiarze tygodniowym)  do ośmiu - na te cztery przedmioty, przez 3 lata w sumie. To oznacza dramatyczne zredukowanie i spadek poziomu wiedzy, którą oferuje się polskim dzieciom.

Do tego nie możemy dopuścić, niezależnie od tego czy jesteśmy historykami, czy matematykami, czy po prostu jesteśmy rodzicami tych dzieci, które przez te szkoły będą przechodziły.

Jak wygląda zaangażowanie środowiska nauczycielskiego, a w szczególności ZNP, bowiem jedyny komunikat, jaki udało nam się wyśledzić na stronie ZNP był o tyleż krytyczny, co bardzo ogólnikowy i sprowadzający się do konstatacji, że bez należnych środków finansowych nie można przeprowadzić godziwej reformy, nie dyskutując z podstawami tejże reformy. Czy to środowisko wypowiada się teraz głośniej w obecnej sytuacji? Ja myślę, że z każdym dniem, z każdym tygodniem na pewno zwiększa się stopień uświadomienia zarówno rodziców, jak i ( jeszcze bardziej) nauczycieli - w jak wielkim stopniu ta reforma dotyka ich, czyli nas, bo teraz mówię o perspektywie rodziców. Reforma ta dotyka nauczycieli w szczególności, jako osoby zawodowo związane ze szkołą, które poczynając od wymiaru etatowego, stają się po prostu zagrożone przez tę reformę bezpośrednio. Wiążą się z tym masowe zwolnienia. Jeżeli zamiast 14 godzin na 4 przedmioty, jest 8 godzin, to oznacza, że trzeba wyrzucić iluś fizyków, biologów, geografów. Być może jeszcze nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę, ale chyba zaczynają ją zdawać w tej chwili. To nie jest tylko walka o etaty dla tych ludzi. Ona się wiąże z walką o poziom wykształcenia naszych dzieci. Dlatego nie należy odstręczać w żaden sposób tych przyszłych, potencjalnych, jeszcze nie do końca uświadomionych sojuszników  w tej walce, ale trzeba liczyć na to, że oni wkrótce staną się tak samo aktywni, jak ci, którzy zaczęli tę walkę wcześniej. Robotnicy ostatniej godziny są tak samo potrzebni, jak ci, którzy zaczęli tę walkę wcześniej. Bo to jest nasza wspólna sprawa. Dziękujemy bardzo za rozmowę.

Bankierzy centralni zawsze są niewolnikami teorii jakiegoś ekonomisty, który potem dostanie nagrodę Nobla z ekonomii W poniedziałek we Wprost ukaże się mój tekst pt. Intelektualny upadek bankowości centralnej. W tekście pokazuję, że w ciągu 50 lat czterokrotnie załamała się teoria i praktyka prowadzenia polityki pieniężnej prowadząc do potężnych kosztów dla społeczeństwa i stawiam pytanie jak długo jeszcze ludzie będą chcieli być traktowani jak świnki doświadczalne. Poniżej fragment:

“Jakie z tego można wyciągnąć wnioski. Bankierzy centralni zawsze są niewolnikami teorii jakiegoś ekonomisty, który potem dostanie nagrodę Nobla z ekonomii.  Po jakimś czasie dochodzi do nieprawdopodobnych patologii, za które płacą zwykli ludzie spadkiem standardu życia, albo na skutek wysokiej inflacji albo wysokiego bezrobocia. Wtedy pojawia się inny ekonomista, który pokazuje, że ten poprzedni – który dostał nagrodę Nobla – był idiotą, i wymyśla nową teorię falsyfikującą tę poprzednią, która prędzej czy później znajduje posłuch u jakiegoś wpływowego bankiera centralnego. I historia zatacza kolejne koło.”

Dziś mój tekst w Rzeczpospolitej pt. “Jak Polska może wejść do G20″. Poniżej fragment.

“Z tych powodów Polska nie ma obecnie żadnych szans na wejście do grupy G20. Chyba Polska zacznie szybko awansować we wspomnianych powyżej rankingach. Ale to wymaga radykalnej zmiany w prowadzonej polityce gospodarczej. Polskie firmy muszą uzyskać wsparcie polityczne, dyplomatyczne i organizacyjne od polskiego państwa w celu globalnej ekspansji. Polskie media muszą zacząć promować takie postawy i pokazywać przykłady sukcesów, zamiast odmóżdżającego i trwającego miesiącami serialu o mamie Madzi czy Tadzia, wszystko jedno. Najwyższe odznaczenia państwowe oraz najwyższe zaszczyty powinny trafiać do szefów tych firm, które osiągają sukcesy na globalnym rynku i do tych, którzy tworzą innowacyjne w skali globalnej produkty. To prezesi takich właśnie firm powinni być głównymi doradcami premiera i prezydenta w sprawach gospodarczych, a w Polsce nie powinno być uchwalane żadne prawo, które zaszkodziłoby interesom polskich firm, które z sukcesem zdobywają globalne rynki. Urzędy Skarbowe powinny traktować takie firmy jak klientów VIP.”

PS. Uczelnia Vistula, której jestem rektorem poszukuje osoby na stanowisko dyrektora ds. Marketingu i PR (MiPR). Do obowiązków dyrektora MiPR będzie należało: tworzenie i realizacja strategii budowy wizerunku Uczelni Vistula, planowanie i realizowanie działań marketingowych Uczelni, zarządzanie kilkuosobowym zespołem MiPR. Wymagane doświadczenie na podobnym stanowisku, kreatywność, znajomość języka angielskiego. Oferuję pracę opartą na realizacji KPIs, środowisko, w którym niemożliwe staje się możliwe (na przykład byliśmy pierwszą Uczelnią w Europie i trzecią na świecie na Grouponie), pracę z ciekawymi ludźmi w międzynarodowym otoczeniu. Osoby zainteresowane ofertą proszę o przesłanie dwóch stron w wordzie na adres: rektorat@vistula.edu.pl, na jednej stronie proszę umieścić kluczowe elementy CV, na drugiej opis pomysłu na promocję Uczelni, który powali mnie z nóg. Oferta pracy od 1 czerwca. Z osobami, które zrobią na mnie ww. wrażenie skontaktujemy się i zaprosimy na interview.

Krzysztof Rybiński

Tusk broni paktu z Putinem Chociaż sąd administracyjny nakazał premierowi ujawnienie, na jakiej podstawie zdecydował o oddaniu śledztwa smoleńskiego Rosjanom, Tusk nie zamierza dzielić się tą wiedzą. Jak się dowiedzieliśmy, chce wnieść o kasację wyroku. Do tej pory premier albo w ogóle nie odpowiadał na pytania, albo udzielał informacji wymijających, enigmatycznych, niepełnych lub lakonicznych – ocenił w marcu br. sąd i nie znajdując uzasadnienia utajniania przed opinią publiczną części aspektów śledztwa, nakazał Donaldowi Tuskowi ujawnienie, kto i dlaczego podjął decyzję o tym, że głównym dysponentem śledztwa smoleńskiego jest Rosja. Tymczasem premier nie zamierza dzielić się z nikim tą wiedzą. Z naszych informacji wynika, że jego kancelaria chce wnieść o kasację wyroku.
– Mamy pełne prawo do tego, aby uzyskać informacje na temat procedur związanych z wyjaśnianiem tej katastrofy – mówi senator Beata Gosiewska, wdowa po tragicznie zmarłym w katastrofie rządowego tupolewa śp. Przemysławie Gosiewskim. To właśnie na wniosek rodziny Gosiewskich sąd zajął się tą sprawą. Wątek ustalenia zasad współpracy w śledztwie smoleńskim do dziś jest dość tajemniczy i kontrowersyjny. Z niewiadomych przyczyn po trzech dniach od katastrofy, 13 kwietnia 2010 r., bez słowa sprzeciwu zgodziliśmy się na prowadzenie śledztwa według konwencji chicagowskiej dotyczącej międzynarodowego lotnictwa cywilnego i jej  Załącznika 13. W praktyce oznaczało to przekazanie śledztwa Rosji. W rezultacie nadal nie mamy wraku tupolewa, czarnych skrzynek ani pewności, że przekazano nam komplet zdjęć i protokołów z oględzin miejsca tragedii. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest dokument, w którym godzimy się na te rozwiązania, a tym bardziej nie wiemy, kto go podpisał. Premier dotychczas twierdził, że takiego dokumentu po prostu nie ma. Tymczasem, jak orzekł wczoraj Trybunał Konstytucyjny, zeszłoroczna nowelizacja ustawy o dostępie do informacji publicznej jest niezgodna z konstytucją. Chodzi o słynną poprawkę senatora PO Marka Rockiego ograniczającą dostęp do informacji publicznej. Przypomnijmy, została ona przyjęta w ekspresowym tempie bez debaty na ostatnim posiedzeniu Sejmu przed wyborami. Na nowe prawo powoływano się m.in. podczas afery z ACTA, kiedy rząd nie chciał ujawnić swojego stanowiska negocjacyjnego w sprawie ACTA. Rząd nie po raz pierwszy odmawia dostępu do informacji publicznej w kwestii katastrofy smoleńskiej. Kiedy chcieliśmy się dowiedzieć, dlaczego wątki śledztwa są omawiane podczas posiedzeń rządu, odmówiono nam odpowiedzi, twierdząc, że to informacja tajna zgodnie z ustawą o dostępie do informacji publicznej? Katarzyna Pawlak

Mały Fuhrer Tusk zapowiada noc długich noży„Tusk: Żarty się skończyły. Za słowa będą praktyczne konsekwencje”....”W Polsce powstaje nowy front zimnej wojny wewnętrznej. Powinny się tym zająć odpowiednie służby. Prokuratura powinna wyciągać wnioski i stawiać zarzuty Noc długich noży była akcją wyeliminowania siłą przeciwników politycznych Hitlera. Wymordowano wtedy około 400 osób. Władza narkotyzuje. Narkoman gotów jest do wszystkiego, aby tylko otrzymać kolejna działkę. Kolejny rok przy korycie, przy władzy. Ostrzegałem, że Polska nie jest krajem demokratycznym. Nawet przychylne Tuskowi instytucje międzynarodowe klasyfikują II Komunę, jako „wadliwą„. Ta demokracja wadliwa II Komuny to coś takiego jak demokracja socjalistyczna za I Komuny występującej pod nazwą PRL. Ponieważ Polska pod rządami Tuska jest krajem demokracji wadliwej to oznacza, że obywatele, polskie społeczeństwo nie ma gwarancji ustrojowych dla takich praw człowieka jak wolność słowa, prawo do krytyki rządu, premiera i prezydenta, prawo do wolności poglądów. Przyzwolenie społeczne na rządy kleptokracji wcześniej czy później znajdują się w fazie, w jakiej znajdują się teraz rządy Platformy W fazie zastraszania społeczeństwa. Tusk próbuje zastraszyć nie tyle działaczy opozycji ile próbuje zastraszyć polskie społeczeństwo, zwykłych Polaków. Zacytuję słowa tego małego pruskiego firerka znad Wisły. „Tusk: Żarty się skończyły. Za słowa będą praktyczne konsekwencje”....”W Polsce powstaje nowy front zimnej wojny wewnętrznej, dlatego celem mojego rządu będzie zapewnienie poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu ekonomicznego, ale także politycznego. Żarty się skończyły - oświadczył dziś premier Donald Tusk, odbierając nagrodę "The Warsaw Voice". „....”Tusk otrzymał nagrodę "za danie Polakom poczucia spokoju i bezpieczeństwa". „....”Słowa, które padają w ostatnich dniach, mogą mieć swoje konsekwencje (...) i ci, którzy je dzisiaj wypowiadają, mówię o tych twardych słowach czasami pełnych nienawiści i agresji, słowa, które godzą bezpośrednio w serce Polski, w taki jednoznaczny interes narodowy Polski i Polaków, te słowa mogą mieć także niestety swoje praktyczne konsekwencje - ocenił szef rządu.„....(źródło)

Brunatna buta Tuska, jego cyniczne zawoalowane groźby oznaczają jedno. Definitywny koniec wolności słowa. Rozbudowę państw autorytarnego, w którym ustrój zostanie całkowicie sputynizowany, a wybory będą jedną wielka fikcja. Już teraz przy przekształceniu mediów w aparat propagandy II Komuny trudno mówić o wolności wyborów. Trudno mówić, że mamy w Polsce do czynienia z wolnym społeczeństwem, w sytuacji braku faktycznego pluralizmu mediów i terrorze propagandowym, jakiemu jest poddane polskie społeczeństwo. Tusk w oczach brunatnieje. O świcie Polacy zaczną być wywlekani z łóżek, aparat represji Tuska zapełni więzienia więźniami politycznymi. Niemożliwe. A wejście CBŚ do twórcy portalu antykomor.pl było możliwe? Po zastraszeniu społeczeństwa prokuratura i służby I ikomu wyeliminują z polityki opozycje. Tusk zapowiedział polityczną noc długich noży. Przypomnę słowa, ocenę Bugaja i Śpiewaka „ „Ma miejsce zapaść demograficzna i konieczne są kosztowne działania przeciwdziałające. Wielkie nierówności w położeniu materialnym (związane z tym dziedziczenie pozycji) i blokada życiowego startu dla znacznej części młodego pokolenia będą prawdopodobnie źródłem nasilających się konfliktów społecznych. „....”.. Alienację elit, (które podejmują decyzje zza parawanu procedur demokratycznych), niesprawność instytucji państwa, zły stan systemu sprawiedliwości, nierówność szans i ograniczenie etycznej legitymacji nowego systemu (choćby ze względu na uwikłanie znacznej części elit w system komunistyczny). „...”Przywileje elit nie zostały praktycznie uszczuplone „....”Jednak niechętny generalnemu projektowi IV RP establishment III RP skwapliwie zadekretował tożsamość tego projektu z praktyką PiS. „...”Znaczna część opiniotwórczych elit jest w pełni usatysfakcjonowana systemem określanym, jako III RP. Oczekuje utrzymania, a nawet rozbudowy własnych przywilejów w sferze politycznej, społecznej i ekonomicznej.. „....”Ten stan trwa, bo dominujące partie (odpowiednio kształtując ordynację wyborczą i reguły finansowania polityki) stworzyły polityczny kartel, który gwarantuje im nieomal zbiorowy monopol. „...”Stoimy przed dwoma wyzwaniami. Pierwszy nazwany został dryfem rozwojowym. Drugi, perspektywą marginalizacji czy prowincjonalizacji Polski”... (więcej)

I na koniec dyrektywy dla prokuratury, dla aparatu represji II Komuny wydane przez człowieka, który został oskarżony przez Brauna o to, że jest oficerem WSI. Schetynę. „Wiceszef PO Grzegorz Schetyna uważa, że słowa polityków PiS, którzy oskarżają najważniejsze osoby w państwie o zdradę i udział w zamachu, są haniebne i nie ma na nie zgody. Więcej – należałoby za nie ścigać. „....To są słowa haniebne, nie ma na nie zgody. Powinny się tym zająć odpowiednie służby. Prokuratura powinna wyciągać wnioski i stawiać zarzuty, jeżeli łamane jest prawo, bo to jest łamanie prawa. Kłamstwo i agresja wpisana w język polityków PiS-u dzisiaj jest po prostu łamaniem prawa i powinny reagować państwowe służby (…) Mówię tutaj o oskarżeniach wobec najważniejszych polityków w państwie: prezydenta, premiera i ministrów, że stali za zamachem smoleńskim, że był zamach i że oni są jego autorami. To są słowa haniebne, sprzeczne z elementarnym poczuciem przyzwoitości i prawa”......(źródło) Marek Mojsiewicz

Czy diamenty naprawdę są wieczne? Każdy diament, który wkracza na rynek, musi posiadać certyfikat. Osoby zaangażowane w handel diamentami bez certyfikatu są ścigane z mocy prawa. Lecz jest to tylko zasłona dymna, skrywająca głębsze motywy działania Światowej Rady Diamentów. Diamenty uważane są powszechnie za towary wyjątkowe. Ich cena stale wykazuje stabilny trend wzrostowy, któremu obce są duże wahania, jakie mają miejsce w przypadku towarów takich jak złoto. Niezakłócony wzrost cen diamentów bywa zwykle przypisywany monopolistycznym praktykom niesławnej grupy De Beers[1]. Ich szczegóły pozostają jednak ukryte przed szerszą publicznością, a to, dlatego, że dotyczą one interesów nie tylko prywatnych instytucji, lecz także rozmaitych rządów z całego świata, wliczając w to Organizację Narodów Zjednoczonych. Murray N. Rothbard przedstawił funkcjonowanie przemysłu diamentowego w 1992 r:

Koncern De Beers przekonał właścicieli kopalni diamentów z całego świata, by sprzedawali dosłownie całą swoją produkcję za pośrednictwem Centralnej Organizacji Kupieckiej [Central Selling Organization (CSO)], która następnie klasyfikuje, dystrybuuje i dokonuje sprzedaży wszystkich surowych diamentów kolejnym ogniwom łańcucha pośredników, zanim ostatecznie trafią one w ręce konsumenta. Co więcej, Rothbard zauważa, że działalność CSO mogła się utrzymać dzięki wsparciu udzielanemu jej przez rząd Republiki Południowej Afryki (RPA):

Rząd RPA przeprowadził dawno temu nacjonalizację wszystkich kopalni diamentów i jeśli ktoś odkryje dziś na swojej ziemi złoże diamentów, zostanie on niezwłocznie poinformowany o tym, że jest ono własnością rządu. Władze następnie wydają specjalne zezwolenia tym, którzy wynajmują od nich kopalnie, a — co za niespodzianka! — jedynym posiadaczem licencji okazuje się być grupa De Beers we własnej osobie lub inne firmy, które zdecydowały się wziąć udział w zabawie zorganizowanej przez kartel. Ostatecznie także i Związek Sowiecki ubił z kartelem interes, przekazując mu lwią część swojego rocznego wydobycia. Nadal jednak nie była to całkowita kontrola nad globalną podażą, gdyż pozostałe kraje produkujące diamenty (takie jak Angola czy Botswana) nie były częścią wspomnianego porozumienia. Rothbard tłumaczy, dlaczego Angola nie mogła wziąć udziału w CSO:

Po pierwsze, pomimo że w Angoli skończyła się wojna domowa, jej skutki doprowadziły do sytuacji, w której rząd nie był w stanie kontrolować większości terytoriów kraju. Po drugie, zakończenie wojny zapewniło niezależnym poszukiwaczom dostęp do rzeki Kuango w północnej części kraju — terenu bardzo bogatego w diamenty. Wreszcie, po trzecie, afrykańska susza osuszyła zarówno Kuango, jak i inne rzeki, odsłaniając w rezultacie bogate, aluwialne złoża diamentów w korytach i na brzegach rzek, udostępniając je rzeszy zapalonych poszukiwaczy. W sytuacji, w której część głównych graczy nie była związana porozumieniem z CSO, wszyscy prorokowali rychły upadek kartelu z powodu zwiększonej konkurencji. Sprawy jednak potoczyły się inaczej. Koncern De Beers wraz z pozostałymi quasipublicznymi firmami powrócił wkrótce silniejszy niż kiedykolwiek przedtem, z jeszcze większą kontrolą nad światowym rynkiem diamentów. Obserwatorzy powyższych wydarzeń zignorowali pozornie niewinne narzędzie w rękach De Beers znane pod nazwą Kompania Diamentowa De Beers [Diamond Trading Company (DTC)]. DTC powstał, jako joint venture pomiędzy De Beers oraz rządami RPA, Botswany i Namibii. To lukratywne przedsięwzięcie pozwoliło im kontrolować ponad 75% wartości światowych diamentów. To z kolei umożliwiło utrzymywanie ceny diamentów na relatywnie wysokim poziomie, kreując w ten sposób sztuczną cenę dla tego towaru. Koncern De Beers jednak, przy wsparciu rządów z różnych zakątków świata, dążył do przejęcia kontroli nad globalną podażą diamentów — tym razem z pomocą ONZ. Późne lata 90 to czas płomiennej krytyki zjawiska „krwawych diamentów”, kiedy to liczne organizacje pozarządowe wzywały ONZ do podjęcia odpowiednich kroków oraz ukrócenia tego procederu. „Krwawe diamenty” to kamienie, przy wydobyciu, których wykorzystywano pracę niewolników, a które wymieniane były następnie na broń i amunicję dla lokalnych bojowników lub rebeliantów. DTC udało się wykorzystać napiętą atmosferę do własnych celów — i to pomimo zarzutów, że i ona miała swój udział w całym procesie. Zaproponowanym rozwiązaniem problemu „krwawych diamentów” miał być traktat pod nazwą Proces Kimberly [Kimberly Process Certification Scheme (KPCS)]. Traktat ten ustanowił zasady, wedle, których wszystkie wydobyte i sprzedane diamenty musiały posiadać certyfikat „wolny od konfliktu”. Powołał on również Światową Radę Diamentów [World Diamond Council (WDC)], mającą na celu nadzorowanie systemu certyfikacji. W skład WDC wchodziły największe przedsiębiorstwa produkujące diamenty, którym zapewniono uprawnienia regulatora rynku z polecenia i za aprobatą ONZ. Innymi słowy, WDC nie jest niczym innym, jak tylko kartelem w przebraniu. Wewnątrz WDC działa sześć komitetów, które obecnie zdominowane są przez przedstawicieli grupy De Beers, diamentowych spółek pochodzących z Belgii, oraz Światowej Federacji Giełd Diamentów [World Federation of Diamond Bourses (WFDB)]. WFDB to kolejny minikartel z siedzibą w Antwerpii, składający się z 29 giełd diamentów. Każdy diament, który wkracza na rynek, musi posiadać certyfikat WDC; te, które go nie mają, są traktowane, jako „krwawe”, a osoby zaangażowane w handel nimi są ścigane z mocy prawa. Lecz jest to zaledwie zasłona dymna, skrywająca głębsze motywy działania WDC. Uprawnienia regulatora wykorzystywane są, bowiem do kontrolowania globalnej podaży i poziomu cen diamentów, nie dopuszczając na rynek znacznej ich liczby.

W rzeczywistości WDC stale krytykuje firmy wydobywcze za brak udziału w kartelu i zgłasza je organom ścigania. Jej ostatnimi ofiarami są diamenty pochodzące z pól Marange w Zimbabwe, które zostały zdemonizowane przez WDC  jako narzędzie finansowania procederu łamania praw człowieka, kiedy tak naprawdę są one po prostu zagrożeniem dla dążeń do kontroli światowego rynku diamentów. Podsumowując, monopol wspierany przez poszczególne afrykańskie rządy oraz Organizację Narodów Zjednoczonych sprawia, że cena diamentów pozostaje na względnie wysokim poziomie, co z kolei zapewnia rządom i korporacjom strumień niezasłużonych zysków.

[*] „Diamenty są wieczne” — „Diamonds are forever” — hasło ukute przez koncern De Beers na potrzeby marketingowe.

[1] Strona internetowa grupy De Beers: http://www.debeersgroup.com/

Autor: Sreevathsa Karanam Tłumaczenie: Adam Kubaty

Objawy kryzysu w Europie - jest gorzej niż myślimy Na początku tego tygodnia miliarder i jeden z najbardziej wpływowych finansistów świata George Soros stwierdził, że kryzys w strefie euro wciąż narasta i istnieje ryzyko, że może on doprowadzić ostatecznie nawet do rozpadu Unii Europejskiej. Jego zdaniem jedynym środkiem przeciwdziałania dalszemu kryzysowi jest wprowadzenie rozwiązań monetarnych, dodał przy tym, że źródłem kłopotów jest również błędne rozpoznanie problemu. Co więcej podczas organizowanego w Berlinie panelu 15 kwietnia stwierdził, że upadek Europy jest przesądzony, jeśli Niemcy nie zmienią swojej polityki. Soros nie należy do osób szczególnie godnych zaufania, jednak miliarder nie jest jedyną osobą, która snuje podobne czarne scenariusze. Od wielu lat podobne opinie można słyszeć choćby u jednego z głównych krytyków Unii Europejskiej, Nigela Farage'a z UK Independence Party. Czyżby mieli oni rację?  Michael Snyder, autor bloga Economic Collapse wykonał świetną pracę zbierając szereg statystyk pokazujących, w jakiej sytuacji jest obecnie Europa. Zgromadził ich aż 27 (ja dodałem kilka kolejnych):

Grecja

1. W roku 2011 grecka gospodarka skurczyła się o 6 procent i jest to piąty rok recesji z rzędu,

2. Średnia grecka stopa bezrobocia wyniosła w 2010 roku 12,5 procenta. W roku 2011 wyniosła ona 17.3 proc., a obecnie możemy mówić o 21,8 proc. bezrobotnych Greków,

3. Stopa bezrobocia wśród młodzieży wynosi ponad 50 procent,

4. Ponad 60% mieszkańców portowego miasta Perama nie ma pracy,

5.W czasie trwania kryzysu w Grecji zamknięto blisko 20 procent sklepów detalicznych,

6. Relacja długu do PKB wynosi około 160 procent

7. Od roku 2010 pensje urzędników spadły o 40 procent,

8. Szacuje się, że w roku 2012 deficyt budżetowy Grecji wyniesie 7 proc. PKB,

9. Zobowiązania finansowe, jakie Grecja będzie musiała spłacić w przyszłości wynoszą około 800 procent produktu krajowego brutto,

Na domiar złego:

10.  dochodzi do powrotu wielu poważnych chorób. Przykładowo, jak podaje Guardian tylko w przeciągu pierwszych 10 miesięcy 2011 roku liczba stwierdzonych zakażeń wirusem HIV wśród narkomanów wzrosła w centrum Aten, o 1,25 %, co więcej po raz pierwszy od lat 70-tych XX wieku na południu kraju zaobserwowano powrót epidemii malarii,

Hiszpania

11. Stopa bezrobocia wynosi tam 23,6 procenta,

12. Podobnie jak w Grecji ponad połowa młodzieży jest bez pracy,

13. Szacuje się, że równowartość wszystkich toksycznych pożyczek w Hiszpanii wynosi blisko 13 procent PKB,

14. PKB Hiszpanii wynosi 1,4 biliona dolarów. Trzy największe hiszpańskie banki, które zagrożone są upadkiem posiadają blisko 2,7 biliona dolarów aktywów,

15. Ceny domów spadły w 2011 roku o 11,2 procenta,

16. W ubiegłym roku liczba przejęć nieruchomości z powodu niewypłacalności dłużnika wzrosła o 32%,

17. Szacuje się, że relacja długu publicznego do PKB w 2012 roku wzrośnie o 11%,

Na domiar złego:

18. W kraju trwa najpoważniejsza od 70 lat susza,
Portugalia

19. Stopa bezrobocia wynosi 15 procent,

20. Bezrobocie wśród młodzieży wynosi 35 procent,

21. Tylko w marcu portugalskie banki pożyczyły od Europejskiego Banku Centralnego 56,3 miliarda euro,

22. Według prognoz gospodarka Portugalii w 2012 roku skurczy się o 5,7 procenta,

23. Suma długu sektora rządowego, biznesowego oraz konsumentów w Portugalii szacowana jest na blisko 360 procent PKB,

Na domiar złego:

24. Jeszcze zanim wybuchł kryzys, w okresie od 1998 do 2008 roku kraj opuściło 6,5 procenta mieszkańców,
25. Wielu młodych Portugalczyków nie mogąc znaleźć pracy w rodzinnym kraju emigruje do byłych kolonii: Brazylii, Angoli i Mozambiku. Między rokiem 2009 a 2010 liczba obywateli Portugalii zarejestrowanych w konsulatach na terenie Brazylii wzrosła o 60 000 osób, z kolei liczba wiz wydanych przez Angolę wzrosła ze 156 w roku 2006 do 23,787 w 2010.

Włochy

26. Bezrobocie wśród młodzieży jest najwyższe w historii, wynosi 31,9 procent,
27. Szacuje się, że zadłużenie Włoch jest 2,7 raza większe niż długi Grecji, Irlandii i Portugalii razem wziętych,

28. Po dodaniu kosztów obsługi długu, szacuje się, że deficyt Włoch w 2012 roku może wynieść 23,1 proc. PKB,
29. Dług Włoch w stosunku do PKB wynosi około 120 procent,

Nie wygląda to optymistycznie prawda? A jak wynika z wielu analiz Polska może już wkrótce do tego szacownego grona dołączyć. Orwelsky

Mechanizm dotyczący powstającego długu publicznego Napad na bank kojarzy się nam z zamaskowanymi facetami ograbiającymi skarbiec lub kasę banku. W rzeczywistości mamy do czynienia w krajach “demokracji” liberalnej z napadem Banków Prywatnych na Banki Narodowe, taki klasyczny przykład ma miejsce w USA od 1971 roku, gdy Narodowy Bank USA kupili (przejęli) prywatni właściciele (11 Żydów). Polska należy do krajów, które systemowo objęte są “demokracją” liberalną oraz pseudo-wolnością gospodarczą. Do tego systemu należy większość krajów europejskich, Ameryki Płn., Ameryki Płd. oraz Australia. Cechą wspólną, łączącą wszystkie państwa, należące albo wciągnięte do systemu demokracji liberalnej, jest znaczne zadłużenie gospodarek narodowych w Bankach Prywatnych i Instytucjach Finansowych (BPiIF). Zadłużenie gospodarek narodowych Polski, Niemiec, Francji, Włoch, USA, Argentyny, Brazylii itd. w BPiIF waha się w zależności od kraju od 25 do 180% Produktu Krajowego Brutto (PKB). Przykładowo w Polsce, wysokość PKB za rok 2008 wyniósł ok. 1 bln 200 mld i w tym czasie zadłużenie w BPiIF wynosiło ok. 650 mld zł. Co ciekawe, Państwa należące do kręgu demokracji liberalnej, przy optymalnie nastawionej na zysk gospodarce, wewnętrznie przynoszą stratę, ze szkodą dla własnego Narodu a zewnętrznie, w interesie międzynarodowym instytucjom finansowym, przynoszą zyski? Rocznie Polska, przy obecnym sumarycznym zadłużeniu ok. 650 mld zł za rok 2008, odprowadza ok. 40 mld. zł. rocznie do kasy wszelkiej maści międzynarodowym spekulantom finansowym w postaci odsetek od kredytów zagranicznych, kredytów krajowych (zaciągniętych na poziomie NBP, Rządu oraz Samorządów), odsetek od obligacji skarbu państwa, itp. Skala odprowadzanego haraczu do gangsterów finansowych jest niemała, bo w przypadku Polski przy PKB 1,200 bln. zł, za 2008 rok, zadłużeniu ok. 650 mld zł, wszystkich odprowadzanych do budżetu rocznych tylko “podatków” – w kwocie ok. 80 mld zł, to kwota 40 mld. jest to kwota znaczna i co ciekawe odpowiada w przybliżeniu rocznemu wzrostowi PKB za lata 2005-2008. (Pomijam inne wydatki budżetowe np. wpłaty roczne na OFE, to jest dopiero przekręt) Powyższy przykład pokazuje, że owoce rozwoju Państwa demokracji liberalnej (przyrost PKB) jest pochłaniany przez międzynarodowych gangsterów finansowych. Nie podaje się do publicznej wiadomości faktu, że w przypadku napływu do strefy złotówki, przykładowo 100 mln $, następuje emisja złotówek z dnia kursu, czyli dodruk pieniądza. Dodruk pieniądza następuje nie w interesie Państwa, tylko w interesie tych gangsterów finansowych z dwóch względów:

1. Państwo pożycza od “prywatnego” na procent o wiele wyższy, niż samo by sobie pożyczyło z NBP.

2. Każdego roku z powstających z odsetek od udzielonych kredytów (też dodrukowanych pieniędzy) gangsterzy wykupują waluty ażeby wypompować je z kraju.

Dlatego w Polsce mamy przy tak słabej kondycji gospodarczej i znacznym bezrobociu, tak silną złotówkę. Co to oznacza? – że system podatkowy de facto jest narzędziem legalnego wyprowadzania z systemu finansowego Państwa olbrzymiego strumienia pieniędzy w kierunku międzynarodowych grup gangstersko-finansowych. W majestacie prawa (podatki podlegają systemowi prawnemu) cały system władzy ustawodawczej (sejm i senat), wykonawczej (rząd, prezydent) oraz sądowniczej wraz z decydentami środków przymusu danego kraju, w tym służby specjalne wojska i policji, oprócz standardowych funkcji pracują świadomie, rzadziej nieświadomie dla utrzymania systemu odprowadzania haraczu dla tych gangsterów. W każdym kraju demokracji liberalnej istnieje grupa ludzi, która pełni funkcje Rezydentów tych grup. I tak naprawdę pełna nazwa niektórych funkcji publicznych pełnionych przez elity władzy w Polsce powinna brzmieć następująco: Panowie i Panie: Mazowiecki, Bielecki, Suchocka, Buzek, Miller, Belka, Marcinkiewicz, Kaczyński – Premierzy RP to ich REZYDENCI. Panowie Wałęsa, Kwaśniewski, Kaczyński – Prezydenci RP to też ich REZYDENCI. Pan Balcerowicz, Belka oraz Pani Gronkiewicz Waltz: Prezesi NBP to też ich REZYDENCI. Praca na rzecz tych grup odbywa się również we władzach kluczowych Ministerstw (Finansów oraz Spraw Wewnętrznych) każdego kraju, jak również we władzach ważniejszych partii politycznych, bez względu na prezentowaną oficjalnie ideologię (prawicowa, lewicowa, centrowa, liberalna, wyznaniowa itp). Czy można zmienić system demokracji liberalnej tak, ażeby funkcjonował dla dobra Narodu, a nie dla dobra międzynarodowych gangsterów finansowych? Rozwiązanie systemowe jest tak proste, że aż nieprawdopodobne, żeby umknęło uwadze ekonomistów (chyba, że co ważniejsi też pracują na rzecz tych grup). Rozwiązanie systemowe wymaga wprowadzenia do konstytucji naszego Państwa 1 (słownie: jednego) przepisu prawnego. Ten zapis mówiłby o zakazie udzielania kredytów Państwu, ze źródeł prywatnych, czyli innymi słowy wprowadzony zostałby rozdział Kapitału Prywatnego od Państwa. Banki Prywatne finansować mogłyby tylko i wyłącznie sprawy prywatne, a Bank Narodowy sprawy ponad-prywatne (Samorządowe i Rządowe). Rozwój Państwa mierzony przyrostem Produktu Krajowego Brutto (PKB) byłby finansowany tylko i wyłącznie przez Bank Narodowy, który jako jedyny prawny emitent w suwerennej MENNICY PAŃSTWA odzwierciedlał przyrost PKB w emisji tego pieniądza. Co ciekawe “Rozdział Kapitału Prywatnego od Państwa” automatycznie wymusiłby na wszystkich Partiach Politycznych funkcjonujących na scenie teatru politycznego danego Państwa do służenia mu? Należy zauważyć, że w Polsce i nie tylko, nikt od tzw. prawicy do skrajnej lewicy, nie porusza zakazu finansowania Państwa na poziomie Rządu czy Samorządu, a chodzi tylko o jeden zapis (drugi “rozdział” automatycznie zacznie funkcjonować). Co to oznacza? – że partie polityczne, działające w ramach Rezydentury na rzecz międzynarodowych spekulantów finansowych, tak naprawdę posługują się ideologiami (świadomościami fałszywymi) tylko po to, ażeby skłócać i poróżniać społeczeństwo na poziomie prywatnym każdego człowieka, jakim jest wiara, niewiara, światopogląd i upodobania, kwestie zasadnicze zepchnąć na boczny tor, tak by móc skutecznie okradać nie świadomy Naród. W tym samym czasie, w sztucznie wywoływanym szumie ideologicznym, okradana jest KASA PAŃSTWA wybranego Narodu przez spekulantów i ich agenturę i ograniczana jest suwerenność MENNICY PAŃSTWA. Gdyby służby specjalne, przykładowo w Polsce ABW, CBŚ, CBA czy SKW oraz wymiar sprawiedliwości, w tym Prokuratura, były w pełni suwerenne (niepodatne na wpływy rezydentów), to fakt dopuszczenia Banków Prywatnych i Instytucji Finansowych do finansowania Państwa, dawno byłby odczytany, jako działanie na szkodę Państwa, ponieważ w sposób jednoznaczny osłabia strukturę finansową Państwa, powodując ciągle problemy z deficytem budżetowym. Wydatki budżetowe obejmują m.in. sprawy obronności i bezpieczeństwa Państwa, a więc fakt drenowania Skarbu Państwa przez gangsterów finansowych wpływa również bezpośrednio na osłabienie bezpieczeństwa i obronności Państwa. Do czasu odzyskania suwerenności możliwe jest, aby sam Naród wymusił na partiach zmiany systemowe, ponieważ te partie tylko wtedy będą wiarygodne dla Narodu, jeżeli wprowadzą do swoich programów, a potem wprowadza w życie zapis o zakazie udzielania kredytów ze źródeł Międzynarodowych Instytucji Finansowych Państwu na poziomie Rządu czy Samorządów. Sprawa Kasy Państwa jest jedynym obszarem, który łączy Naród we wspólnym interesie, jeżeli Naród będzie odporny i nie da się wmanewrować w dyskusje i kłótnie na tematy zastępcze, to taki Naród ma szansę na zmianę systemową, ma szansę na przetrwanie w suwerennym kraju. Wtedy w Polsce i nie tylko, będzie więcej pieniędzy w Skarbie Państwa na zwiększenie budżetów wymiaru sprawiedliwości, sfery obronności i bezpieczeństwa Państwa, służby i ochrony zdrowia, edukacji narodowej, na pomoc społeczną, czy niepełnosprawnych niepracujących, na inwestycje narodowe: medialne, energetyczne, transportowe, budownictwo mieszkaniowe; ogólnie na rozwój cywilizacyjny narodu. Oczywiście podatki: m.in. VAT-y, akcyzę, koszty paliw, składki na fundusze zdrowia, podatki od nieruchomości itp. zostaną obniżone, ponieważ Skarb Państwa nie będzie więcej ponosił kosztów utrzymania międzynarodowych grup przestępczo – finansowych. Państwo należy do spraw narodowych- ponad-prywatnych i jest przestępstwem, ażeby państwo działało na swoją szkodę i na szkodę własnego narodu. Zygmunt Wrzodak

Polska została sprzedana-Kto winien? Jestem przekonany, że na Uniwersytecie Jarosławskim pierwszy raz oficjalnie uczestnicy wykładów mogli usłyszeć tak bezkompromisową jak moja diagnozę stanu Polski.

POLSKA - a PARTIE POLITYCZNE Sytuacja Polaków, obywateli Naszego Kraju, przypomina historię skazańca stojącego przed plutonem egzekucyjnym: Facet wie, za moment skończy się historia jego życia. Patrzy mętnym wzrokiem raz w lufy raz w niebo. Nie jest bohaterem, ale chciałby żyć. W pewnym momencie kapitan plutonu, wstrzymuje egzekucję i pyta skazanego:

„A może chciałby Pan powiedzieć jakieś ostatnie słowo”-na co skazaniec odpowiada: „ A Czy mają Panowie dla mnie może jakąś inną ofertę”? To, co się dzieje w Naszym Kraju to niewiarygodny, całkowicie absurdalny marazm. My Polacy, Nasz Naród - stoimy właśnie przed plutonem egzekucyjnym historii. Polska odzyskała niepodległość w 1918r. Po zaledwie 21 latach padła ofiarą okupacji niemieckiej, potem radzieckiej. Rosja, zresztą do dziś okupuje połowę naszego kraju. Winne były nasze elity polityczne oraz Polacy, którzy nie potrafili się zjednoczyć, nie potrafili się dogadać a w rezultacie rozegrać, przez interesy wrogie Polsce. Obecnie historia się powtarza. W 1989r, Naród Polski wielkim zrywem wywalczył wolność i demokrację. Teraz szybkimi krokami, idziemy znowu do utraty suwerenności na rzecz UE Niemiec i Rosji. Chyba NIKT już nie ma żadnych wątpliwości, że taki właśnie będzie epilog reform gospodarczych i transformacji ustrojowej – działań Rządowych ostatnich 23 lat. Tak, Polska wyrwała się z obłędu systemu totalitarnego -(jakiejś tam formy komunizmu) oraz całkowitej zależności od wpływów Rosyjskich - po to, aby teraz, z własnej woli, bez widocznych oznak przemocy wpaść w sidła… Rosji i UE Niemiec. Niemal nawłasne życzenie - Polska sprzedaje się, oddaje się „na gwałt” obcych interesów. Wieluludzi, (zwłaszcza pamiętających czasy PRL) zadaje sobie pytanie: Czy teraz jest naprawdę lepiej niż było wtedy. Przecież, dla nich chyba gorzej być nie może. Dawniej Polaków łączyły pewne wspólne wartości oraz nadzieje lepszego jutra, odzyskania wolności, niepodległości i poprawę warunków życia w Naszej wspólnej nowej Ojczyźnie. A tymczasem? W ciągu ostatnich lat w Polsce, nie dokonano żadnych reform gospodarczych, ani transformacji systemu komunistycznego na kapitalizm czy też wolny rynek. Polska została sprzedana, obywatele oszukani i powszechnie wywłaszczeni. Nie ma sensu powtarzać listy problemów, które są rezultatem działań kolejnych ekip rządowych i koalicji – ostatnich 23 lat. Wszyscy wiemy: Polska sprzedała (za bezcen) majątek narodowy. Kto to kupił i za ile, kto to sprzedał i komu? Dlaczego i w imię, czego? Wszystkie pytania są retoryczne – potwierdzają fakty. Nawet cena sprzedaży jest bez znaczenia. Najważniejsze są odpowiedzi - dlaczego tak się stało? Dlaczego Polacy nie kupili majątku, KTO na to pozwolił?. Musimy - jako Naród zrozumieć jedną zasadę suwerenności. My Polacy mamy obowiązek być właścicielami Naszego Kraju. To kapitał naszej przyszłości, jako Narodu. Wszyscy teoretycy, politycy, bez względu na nazwę, maść i kolor skóry, podkreślają i trąbią banały z trybun wyborczych. „Własność prywatna i dostęp do wolnego rynku – to świętość i podstawa demokracji”. A ja wołam: jeżeli nasi liderzy, politycy ostatnich 23 lat sprzedali większość majątku Naszego Kraju, jeżeli Nasz Dom – Polska – jest własnością wierzycieli – to można ten fakt określić tylko w jeden sposób: ZDRADA, ZDRADA, ZDRADA – po trzykroć - Zdrada Narodowa. Jeżeli nasz dług publiczny wg najniższych „rządowych” wyliczeń wynosi ok 1 Bln zł, a wg obliczeń realnych 3-4 Bln – i jeżeli dodamy zobowiązania ZUS wobec emerytów – to wyjdzie, z prostego rachunku, że każdy statystyczny Polak (noworodek i emeryt też) jest zadłużony kredytem niemożliwym do spłaty. Obecnie 100tys zł/głowę z oczywistą tendencją wzrostową – w skali geometrycznej!!! Obecnie NIC nie funkcjonuje w Naszym Kraju: ani przemysł ani rolnictwo (produkcja). Nawet rzemiosło czy spółdzielczość –poza nielicznymi wyjątkami ledwo dyszy. W czasach PRL ok 45% społeczeństwa utrzymywało się z produkcji rolnej. Obecnie „udział polskiego rolnictwa” w realizacji PKB wynosi… 3%. Wielu rolników oraz „farmerów z miasta”, kupuje żyzne ziemie uprawne i trzyma je odłogiem. Nic nie produkuje. To im się bardziej opłaca. Otrzymują „dotacje” UE, którymi najczęściej spłacają kredyty zaciągnięte… na zakup ziemi. Wszystko zgodnie z planowymi dyrektywami UE Niemiec i Francji. I taka ma być polityka rolna UE –sprzyjająca rozwojowi Naszego Kraju??? No to ja pytam: Jak długo ta głupota i ten absurd może trwać!– zanim nie będziemy mieli, co jeść? (Nie warto chyba nawet wspominać o dobrodziejstwu i przyszłości GMO – tak propagowanej przez „unijnych i amerykańskich ekspertów”). Właściciel ziemi rolnej, który jej nie uprawia – to znaczy jej nie potrzebuje. Powinien stracić prawo wartości. Ziemia rolna może być przedmiotem obrotu, wyłącznie, jako źródło produkcji rolnej. Nikt przecież nie kupuje, buduje fabryki, aby nie produkować. A może, zwrócimy się do UE z propozycją o dotacje na puste zakłady. Nawiasem mówiąc kwestia dotacji UE przypomina przekładanie pieniędzy z prawej do lewej kieszeni, gdzie przy okazji biurokraci z Brukseli pobierają olbrzymi haracz. Cały (prawie) handel kraju -najprostszy w świecie interes - jestw rękach nie-polskich. Banki, instytucje finansowe, ubezpieczeniowe, są w obcych, czasem wrogich Polsce rękach.

Finanse państwa są w upadłości i kompletnej ruinie, dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie. ZUS jest zbankrutowany. Tak samo służba zdrowia. Edukacja, szkolnictwo zbliżają się do dna antypolskości. Wymiar sprawiedliwości i administracja Państwa, przestają funkcjonować w interesie obywateli oraz Państwa. Na domiar złego Polska jest niemal bezbronna - pozbawiona Armii i służb bezpieczeństwa. Czy NATO jest odpowiedzią na to? I to ma być reforma gospodarcza i transformacja ustrojowa Naszego Kraju???Ja twierdzę, że to HAŃBA i po trzykroć zdrada interesów Narodu. Wołam, (mając nadzieje), że nie jest to głos na pustyni obojętności i braku wiary: KTO jest winien obecnej sytuacji Naszego Kraju! Kto ponosi za to wszystko odpowiedzialność?–Odpowiedź jest prosta: To Reprezentanci Narodu – wybrani w tzw. „demokratycznych” wyborach. Wszystkie Partie polityczne i liderzy, którzy funkcjonują od 1989r. To KLD, UD/UW - PO, PSL, SLD, AWS, PiS i kilka innych pomniejszych. Główni winni znani Polakom: Mazowiecki, Bielecki, Geremek, Kuroń, Tusk, Kwaśniewski, Buzek, Wałęsa, Miller, Pawlak, bracia Kaczyńscy i wielu innych. Reformatorzy, a raczej inkwizytorzy Polskiej gospodarki i majątku Narodowego to: Balcerowicz (i S-ka) Lewandowski, Kaczmarek, Gronkiewicz-Walz. Rolę „rozgrywających” - manipulantów opinii publicznej odegrali, Michnik, Urban i podległe im usłużne media. Oczywiście w ostatecznym rozrachunku - winni jesteśmy my wszyscy Polacy – wyborcy. Bo to my Naród -będziemy latami płacić za błędy Partii Politycznych! (Kilka dni temu przegłosowana została krótka Lista Hańby – ludzi odpowiedzialnych za obecny stan Naszego Kraju. W podobny sposób można sporządzić listę Partii politycznych, które ponoszą największą odpowiedzialność: nie wszyscy winowajcy byli członkami Partii – ale byli zwolennikami czy też powiązani z układem Partii)

1 miejsce bezapelacyjnie zajęła kombinacja/układ hybrydowy UD/KLD/UW – PO, mająca ponad 60% głosów: (Michnik, Balcerowicz, Geremek, Mazowiecki, Tusk, H.G-W, Komorowski, Bartoszewski), choć można by dorzucić kilku innych np. Kuroń.

2 miejsce to środowisko tzw. Gdańskich Liberałów - KLD: Bielecki, Lewandowski, Tusk (znowu) i… Wałęsa – jako zwolennik i propagator.

Na podium – 3 miejsce - „załapało się” SLD: Kaczmarek, Belka, Kwaśniewski

4 miejsce – AWS – Buzek, Krzaklewski

Jak podsumować tę bardzo szkodliwą, dla Polski – działalność wymienionych polityków i ich Partii? Przecież te wszystkie Partie mają tylko jeden wspólny program: Jak wygrać wybory!!! Aby obronić przyszłość Polski - NARÓD musi zdecydować – w powszechnym, obywatelskim i obowiązkowym referendum.Konieczna jest szeroka dyskusja społeczna. Osoby i Partie polityczne odpowiedzialne za proces prywatyzacji oraz reformy ostatnich 23 lat a w konsekwencji za obecny katastrofalny stan Polskiej gospodarki – powinny zostać zdelegalizowane a osoby odpowiedzialne powinny stanąć przed Trybunałem Obywatelskim i w zależności od jego decyzji, otrzymać nawet dożywotni zakaz działalności publicznej. Nic w tym dziwnego – to początek. Dawniej w czasach Rewolucji Obywatelskich – główne osoby odpowiedzialne za stan danego kraju – ponosiły zasłużoną karę. Obecnie, dyrektorzy, przedsiębiorcy, którzy (poprzez niekompetencje), źle zarządzają lub doprowadzają swoje firmy do upadku – są najzwyczajniej w świecie odwoływani z zarządu, przez akcjonariuszy. Jeżeli zaś są oszustami lub działając na szkodę spółki, niezgodnie z prawem kończą swoją aktywność więzieniem - (np. Enron/USA). A w Polsce elity polityczne: sprzedają majątek za bezcen, kradną, biorą łapówki, doprowadzają Polskę do upadku (robiąc tak przez 20 lat). Na koniec dostają ordery, przechodzą w blasku na „zasłużoną emeryturę! - do Brukseli albo na pensje byłych zleceniodawców. W dodatku, ci właśnie politycy „uchwalają” sobie zabezpieczenie finansowania swojej działalności (oraz swoich partii) z kasy… Państwa. To Skandal, bezprawie i kompletny brak zrozumienia zasad funkcjonowania przedsiębiorstwa akcyjnego wszystkich Polaków - o nazwie Rzeczpospolita. Jako pierwszy, wstępny krok należy zlikwidować finansowanie Partii politycznych z budżetu Państwa. To przecież oczywiste przekupstwo i manipulacja, ustalone przez Rządzące ugrupowania –wszystko z pozoru w imię prawa lub jako walka z korupcją. A czy może być większa korupcja niż właśnie taka? Przecież ta cała banda „nieudaczników i popaprańców” – odpowiedzialna za obecny katastrofalny stan Naszego Kraju – jest opłacana, z budżetu obrabowanej i pokrzywdzonej RP!! Naprawę i odbudowę Rzeczpospolitej, należy (i czas) zacząć!!! Ryszard Opara

Zygmunt Wrzodak do pana Dr. Ryszarda Opary Na stronie internetowej klubinteligencjipolskiej.pl (kip) ukazał się artykuł Dr. Opary, który ocenia ostatnie 23 lata tzw. “transformacji ustrojowej” w naszym kraju. Uważam, że tekst jest tylko częściowo trafny, dlatego postanowiłem kilka spraw wyprostować. W tekście tym najwięcej oberwało się Rosji i to, że w Polsce jest żle to wina Rosji itd. Podaje Pan Opara, że “Rosja okupuje do dziś połowę naszego kraju”. Niestety, ale Pan Opara nie wskazuje, którą połowę Polski Rosja okupuje! Może chodziło panu o to, że Rosjanie wykupili polską ziemię, zakłady pracy, banki, elektrownie, elektrociepłownie, telekomunikację, przesył energii, stocznie itd. a może doprowadzili do rozbrojenia polskiej armii, służb specjalnych, doprowadzili do upadku polskiego przemysłu! Panie Opara nie zgadzam się z pana tezą, że to Rosjanie okupują pół Polski. Taka teza polega na tym, że odwraca się uwagę czytelników od prawdziwego okupanta Polski. Niech Pan zauważy, że gdy Rosjanie kręcili się wokół rafinerii gdańskiej, cóż był za huk pro-pisowskich działaczy, aby bronić przed Rosjanami rafinerii gdańskiej (uważam, że przemysł petrochemiczny musi być w polskich rękach). Wszyscy mogą kupić rafinerię według pisowców, tylko, aby nie Rosjanie, najlepiej “amerykanie”. “Obrońcy” rafinerii cicho siedzieli, gdy za dopłatą od skarbu państwa nawet Ukraińcy dostali stocznię gdańską, ci, co dokonali ludobójstwa na narodzie polskim na Wołyniu, nawet ludobójstwo na narodzie polskim im nie przeszkadzało w nabywaniu polskiego majątku. Ma Pan podobny punkt widzenia jak pseudo–obrońcy rafinerii, ponieważ fałszywie widzi Pan wrogów nr, 1 czyli Rosjan. Nie odróżnia Pan sowieckiego imperium od narodu rosyjskiego – słowiańskiego, który to Naród pierwszy w historii świata zapłacił najwyższą cenę za wprowadzanie komunizmu w tej części świata. Bolszewicy – syjoniści wymordowali 30 mln Rosjan – białych, tylko po to, aby zlikwidować Państwo Narodowe. Zwykli Rosjanie mieli tyle wspólnego z bolszewizmem, co Polacy z PRL-em, ani w Rosji ani w Polsce Słowianie nie zakładali komunizmu, zrobili to siepacze wynajęci przez biznes syjonistyczny, celem było budowa jednego wielkiego Państwa globalnego pod szyldem komunizmu, co im się w zupełności nie udało i teraz budują ci spadkobiercy komunizmu – trockistowskiego, komunizm liberalno – lewacki, polegający na totalnym kłamstwie medialnym. Ci, którzy mają pieniądze (a Pan wie, kto je ma) mają media, a ci, co mają media mają za zadanie ogłupiania ludzi w interesie światowych utajnionych rządów syjonistycznych. Dlatego instalują w państwach swoich agentów na najwyższe stanowiska rządowe i prezydenckie, po to, aby wciągać te kraje w wojnę przeciwko Rosji. Plan taki nazywa się “osaczaniem Rosji”. W tej grze pierwszoplanową rolę odrywał L. Kaczyński oraz Kwaśniewski, Komorowski w tej grze stoi okrakiem. Plan ten finansowany jest przez sowieckich żydów z KGB, którzy zostali odsunięci od konfitur rosyjskich. Ośrodek ten znajduje się w Londynie, którym kieruje żyd z KGB – komunista Bierezowski, który uciekł przed Putinem z 15 mld $, to on opłaca min tzw. “prawicowe gazetki” w Polsce i w innych krajach Europy Wschodniej, które mają za zadanie skłócać Słowian. Niech Pan zauważy, jak pisowcy bronią Chodorkowskiego i innych “więźniów politycznych” w Rosji. Dla nich złodziej – komunista z KGB, ale żyd, to swój, ale Rosjanin – chrześcijanin, nie żyd – to wróg. Niestety, ale od 23 lat “rządy polskie” stoją po stronie budowy światowego rządu syjonistycznego. Polacy nie wybrali jeszcze ani razu swojego prezydenta, który byłby obrońcą narodowych interesów. Każdy z nich działał dla interesów syjonistycznych, a najbardziej ich oddanym prezydentem był L. Kaczyński ( mogę rozwinąć ten argument w innym artykule). Pisze Pan, że “Naród Polski idzie do utraty suwerenności na rzecz Niemiec i Rosji”. Panie Opara, czy Pan wzrok stracił i nie może Pan już analizować. Naród Polski nie miał od zakończenia II wojny światowej żadnej suwerenności i nie ma jej od 23 lat. Tu nad Wisłą instalowani są cały czas agenci obcych wywiadów i to oni kierują nami. My, Polacy nie mamy własnej, podkreślam własnej polityki obronnej, zagranicznej, gospodarczej, pieniężnej, podatkowej, rolnictwa, przemysłowej, technologicznej itd. jesteśmy nikim, ponieważ ci, co mają pieniądze, mają media, a te media wybierają nam w wyborach “demokratycznych” swoich do rządzenia i swoich do opozycji. Proszę zauważyć, że jedyne dwie partię LPR i Samoobrona broniły interesów narodowych w parlamencie, jednych rozsadzili od środka za pomocą szubrawca politycznego Giertycha, a drugich przez obyczajówkę – i kto to zrobił, ano “prawicowy” Kaczyński, który już w dniu 14-03-2005 roku w siedzibie fundacji Batorego u swoich, zadeklarował zniszczenie LPR i Samoobrony. Dlatego na krótko dopuścili go władzy, zrobił swoje i odszedł do opozycji, by blokować odrodzenie się prawdziwego ruchu narodowego. Kaczyński zawsze będzie w opozycji a rządzić będą złodzieje, raz z Palikotem, raz z PSL-em, aż wykończą Polskę i Polaków do końca. Dużo do powiedzenia w Polsce mają Niemcy, to prawda, ale ci Niemcy, co są uzależnieni od rządów globalistycznych, gdzie Niemcy są traktowani podmiotowo. Polityka zagraniczna Polski polega na tym, że jak był Rząd i Prezydent z PiS, to oś poddańcza polityków była realizowana przez stolice, Waszyngton – Tel Avivu – Bruksela, a gdy do władzy doszli ci z Peło, to oś trochę się zmieniła na Berlin – Waszyngton – Tel Aviv i w tych rządach, taką polityką kieruje ta sama Pani Anne Applenbaum. Wierzy Pan w NATO, moim zdaniem bardzo naiwnie, ponieważ NATO to zbrojne ramię utajnionych rządów światowych, kierowanych z terytorium USA. Amerykanie nadają dziś ton polityce światowej, polityce w imię obrony interesów świtowych gangsterów finansowych, to te Państwo napada na suwerenne państwa narodowe. Nagle byli czerwoni są bardzo pro-amerykańscy, jak Kwaśniewski, Miller i inni. Chyba Pan domyśla się, dlaczego? Tacy ludzie nigdy nie zrozumieją prawdziwej Niepodległości Polski i suwerenności narodowej, oni będą zawsze służyć obcym. Ale obcym służą też ci z tzw. “obozu solidarnościowego”, dlatego Polska wygląda jak pole przygotowane do teatru wojennego, zamiast do uczty niepodległościowej. Bazy wojskowe sowieckie w Polsce zamieniono na bazy wojskowe amerykańskie, tylko nazwy się zmieniają. NATO ma wspólną komisję z Rosją i to Rosja jest ważniejsza dla NATO niż wszystkie kraje razem wzięte z tzw. “obozy wschodniego”. Dzięki Bogu, że w naszym kraju nie powstała tzw. “tarcza”, ponieważ w te bazy Rosjanie wycelowaliby z 500 głowic nuklearnych, tak jak swego czasu NATO wycelowało 650 głowic nuklearnych w nasze terytorium w czasie, gdy były tu sowieckie bazy. Czy wyobraża Pan sobie, gdyby nastąpił konflikt wojenny między wschodem i zachodem, co wtedy zostałoby z naszego terytorium i z naszego narodu? Niestety, ale dzięki naszym zdradzieckim politykom w ciągi 23 lat oraz naszym nowym okupantom, Polska jest w takiej sytuacji przeznaczona na likwidację. Tego trzeba mieć świadomość. Żadne NATO, żadne UE, nie będą z nami się liczyć. Polska nie ma żadnych przyjaciół wśród możnych tego świata, ponieważ jesteśmy bezbronni, wchodzą w nas jak w masło, ponieważ jesteśmy, jako naród naiwni i niestety leniwi w nauce, nie potrafimy odróżnić dobra od zła, prawie wszyscy pędzimy za okruchami z stołu. Komunizm zrobił swoje, szczególnie lata 44-56 zrobiły spustoszenie wśród Narodu Polskiego, który stracił około 250 tys. z rąk siepaczy żydo-bolszewickiej mafii, elitę narodu, silnych ludzi, następne pokolenie rodziło się o wiele słabsze. Teraz potrzeba jeszcze kilkudziesięciu lat niewoli by odrodziły się nowe silne elity, wtedy jak zdążą, to coś dobrego zrobią dla dobra Narodu i może odbudują Polskę. Największą tragedią Polaków jest brak elit, które by rozumiały pojęcie prawdziwej ideologii Suwerenności i Niepodległości, tej w obszarze gospodarczej i tej w obszarze politycznej. Edukacja młodzieży Polskiej polega na tym, że mamy wolność, którą zapewniło nam środowisko Gazety Wyborczej, KOR, oraz jak wielki był “wódz” Józef Piłsudski, od najmłodszych lat wpajają młodym Polakom brednie. Nie uczą myśli Romana Dmowskiego, Feliksa Koniecznego, ks. Prof. Krąpca, czy licznych encyklik Jana Pawła II, w obszarze ekonomi to guru do nauczania jest Balcerowicz, a w świecie Soros, którego “prawicowy” kandydat na prezydenta Polski nazywa geniuszem ekonomicznym na spotkaniu w Ostrołęce w lipcu 2010 roku. Jeśli chodzi o sferę gospodarczą, to proszę zapoznać się panie Opara z moim tekstem o zadłużeniu wewnętrznym, który przesyłam panu w załączeniu, nadmienię, że jeżeli nie zrozumiemy, na czym polega mechanizm okradania narodu polskiego, to nigdy go nie naprawimy. Niech Pan zwróci uwagę, że każdy Rząd zadłuża Polskę, ale żaden Rząd tym się nie przejmuje. Jeżeli nadal będzie obowiązywało “prawo” w Polsce, że Rząd ma zadłużać się zgodnie z tym prawem tylko w instytucjach prywatnych, a nie u siebie w Narodowym Banku, to zawsze będzie uzależniony od zewnętrznej polityki gospodarczej. Musi być oddzielone finansowanie inwestycji państwowych od prywatnych. Inwestycje państwowe powinny być finansowane przez NB na 0% a prywatne banki finansują prywatne inwestycje. Politycy od 23 lat rok w rok płacą swoim mocodawcom około 80 mld zł w różnej postaci (proszę spojrzeć na tekst drugi). Słusznie Pan wymienił wszystkie te partie, które odpowiadają za wyprzedaż Polski. Efektem, czego jest, że majątek sprzedany, gospodarka Polska zlikwidowana, Polska myśl techniczna zlikwidowana, zadłużenie publiczne oficjalne wynosi około 1 bln zł, a nieoficjalnie około 3,3 bln zł. Politykę taką prowadzą ci sami politycy, co byli przy okrągłym stole i knuli w Magdalence, to im mafia światowa powierzyła likwidowanie Polski, ci w podzięce wiernie to robią w imię ochrony przed odpowiedzialnością. Diagnoza, Polacy muszą dążyć do Powstania Narodowego, Powstania nie z kijem i oponą w ręku, tylko w powstaniu rozbudzonej świadomości, a więc wiedzy, prawdziwej diagnozie. Jaki cel przyświeca takiemu powstaniu? Czy Polska ma być nadal w UE, czy ma być nadal psem gończym Amerykanów w sprawie Rosji? Jaka polityka pieniężna ma być w Polsce, podatkowa, ekonomiczna, obronna? Jaki system nauczania itd. Krótko, kto ma być właścicielem Polski? Czy chcemy zmienić dotychczasowy system? Czy chcemy go tylko przypudrować? Czy chcemy w nim trwać? Będziemy mieli tyle Polski, ile rozumu Polskiego, wtedy można określić, czy My, jako Naród Polski jesteśmy suwerenem w własnym kraju. Jeżeli krytykuję tzw. “zachód” to nie jestem za wschodem i odwrotnie. Takie myślenie jest od dawna wtłaczane w głowy Polaków. Nie jestem ani za wschodem ani za zachodem, jestem po stronie zawsze mojej umiłowanej Ojczyzny – Polski.

Zygmunt Wrzodak – z wilczym biletem
Poseł IV i V kadencji Sejmu
Były członek KK “S”
Były członek Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ “S”
Szef “S” Ursusa w latach 91-2001 roku
Działacz podziemnej “S”

Skierniewice 18-04-2012 rok

Gajowy nie obawia się powtórzeń, więc po raz kolejny powie: ci, którzy o obecną sytuację totalnego zniewolenia Polski przez Zachód obarczają Rosję i w Rosji widzą okupanta, są albo skończonymi kretynami, albo łajdakami, albo agentami. I, bez względu na to, do której grupy należą, powinno się ich wysłać na Madagaskar. – admin.

To wyrok na przemysł pogardy Dziś sąd apelacyjny podtrzymał wyrok dożywocia dla Ryszarda Cyby. W październiku 2010 roku Ryszard Cyba w łódzkim biurze PiS zastrzelił śp. Marka Rosiaka i ciężko ranił drugiego pracownika biura Pawła Kowalskiego. Morderca zabił z premedytacją niewinnego człowieka, tylko, dlatego, że był pracownikiem biura Prawa i Sprawiedliwości. Fakt związku z PiS był tu głównym motywem zbrodni. Co warto podkreślić Cyba był poczytalny i pełni świadomy swojego postępowania. Przyznał, że chciał zabić Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, ale po kilku próbach, kiedy mu się nie udało, założył, że zabije kogokolwiek związanego z PiS. Swój zamiar niestety zrealizował. Po zamordowaniu śp. Marka Rosiaka Cyba mówił, wprost, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego i „powystrzelać pisowców”. Cyba dokonał tej perfidnej zbrodni z pobudek politycznych. Jego nienawiść do PiS była tak ogromna, że doprowadziła go do największej zbrodni, jaką jest odebranie życia niewinnemu człowiekowi. Polityczną motywację jego działań udowodnił sąd, uznając, że zasługuje na szczególne potępienie. Był to pierwszy polityczny mord w III RP. Warto zastanowić się dlaczego nienawiść Cyby była skierowana właśnie przeciw Prawu i Sprawiedliwości, partii od której Cyba osobiście żadnych krzywd nie zaznał. Dlaczego to tylko Jarosław Kaczyński i ludzie wywodzący się z PiS stali się celem jego zbrodniczych planów, a później czynów. Było to możliwe, a nawet można powiedzieć, że stało się dzięki istnieniu ogromnego przemysłu pogardy i nienawiści wymierzonego w PiS, Jarosława Kaczyńskiego i śp. Lecha Kaczyńskiego, zarówno przed śmiercią, ale co jest szczególnie ohydne, także po śmierci. Bezpośrednim sprawcą zabójstwa jest konkretny człowiek: Ryszard Cyba, który teraz resztę swoich dni spędzi w więzieniu. Ale ta zbrodnia byłaby niemożliwa bez wielu podjudzaczy, bez wielu autorów kampanii pogardy, kłamstwa i nienawiści. Oni także mają krew na rękach. Historia ich kiedyś za to osądzi. Piszę to z pełną świadomością, jako bezpośredni świadek tamtych wydarzeń, który znajdował się w biurze PiS w momencie, kiedy Cyba dokonał swojej zbrodni. Oby ten wyrok był przestrogą, momentem opamiętania dla twórców i pracowników przemysłu pogardy. Marcin Mastalerek

Przypadek Macieja Laska, czyli wpadli w bagno polityki nad Wisłą (i Wołgą) i się ośmieszają… Sympatyzujące z władzą ośrodki medialne uznały najwidoczniej dotychczasową strategię zamilczania wszystkiego, co podważa oficjalną wersję przyczyn katastrofy smoleńskiej, za nieskuteczną. I przystąpiły do kontrofensywy Dobrym przykładem jest wczorajsza “Gazeta Wyborcza”, która katastrofie poświęciła prawie trzy strony. Jedna z nich to brutalny paszkwil pod adresem współpracujących z zespołem Antoniego Macierewicza polskich uczonych z USA. Tekst jest tak pełen przeinaczeń i manipulacji, że nie wiadomo, od czego zacząć. Choćby ocena uniwersytetu, na którym pracuje prof. Wiesław Binienda. Rzeczywiście, Akron to mała miejscowość, ale dwa razy większa niż miasteczka, w których znajdują się najwyżej oceniane uczelnie techniczne w USA: Massachusetts Institute of Technology (Cambridge) czy California University (Berkeley). Bo po prostu w Stanach Zjednoczonych instytucje naukowe często są ulokowane w małych ośrodkach. Wydział Inżynierii Lądowej w Akron, którym kieruje Binienda, jest niewielki, ale w swojej specjalizacji ceniony. Właśnie w środę w Pasadenie zakończyła się doroczna konferencja “Air & Space” – najważniejsze spotkanie amerykańskich specjalistów od technologii materiałów lotniczych i kosmicznych. I ten pogardzany Binienda był tam jednym z trzech głównych mówców, prowadził seminarium i należał do komitetu organizacyjnego. A teraz został redaktorem zbioru materiałów pokonferencyjnych. Z kolei z Kazimierza Nowaczyka zrobiono administratora sieci komputerowej, czyli pracownika technicznego. Dziennikarz, którego nazwiska nie ma sensu wymieniać, nie zauważył albo nie chciał zauważyć, że nie chodzi o sieć komputerów osobistych używanych do celów biurowych, ale o skomplikowane urządzenia do mikroskopii FLIM (ruchomej spektroskopii fluorescencyjnej). To tyle o rzetelności “GW”. Dodajmy jeszcze, że wspomniany dziennikarz wagę swoich wywodów wzmacnia cytatami z jakiegoś anonimowego zagranicznego forum internetowego. A może to było forum “Wyborczej”? Na uwagę zasługuje jednak wywiad z dr. inż. Maciejem Laskiem, obecnym przewodniczącym Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członkiem komisji Millera. “GW” błędnie nazywa go jej wiceszefem. Był zastępcą przewodniczącego, ale nie całej komisji, tylko podkomisji lotniczej. To jednak szczegół. Otóż rozmowa Agnieszki Kublik z Maciejem Laskiem pokazuje, jakim nieporozumieniem była cała komisja Millera.

W zaparte Przewodniczący PKBWL oczywiście idzie w zaparte w obronie raportu z wszystkimi jego tezami, także tymi już zupełnie skompromitowanymi. Ale nie tylko. Nie dość, że wciąż upiera się przy obecności gen. Błasika w kokpicie, to teraz widzi już tam nie jednego, ale dwóch generałów. A dlaczego? Bo w zapisie odczytanym przez Instytut Ekspertyz Sądowych padają gdzieś oderwane słowa “generałowie”. Więc, panie przewodniczący, po co się ograniczać do dwóch? Może w kabinie było trzech albo i pięciu generałów.

– “Tadek” to gen. Buk, dowódca wojsk lądowych? – podpuszcza red. Kublik. Tak, tak, na pewno. To główny pasażer kazał “Tadkowi” pomóc gen. Błasikowi wywierać presję na załogę, żeby rozbiła samolot na jeszcze drobniejsze kawałki.

Dopisani adresaci Tylko jakoś oboje zapominają, że to odgłos rozmów pasażerów słyszany przez otwarte drzwi do kokpitu. W tym miejscu odczyty zawierają słowa “witamy” (IES uważa tę frazę za jedynie prawdopodobną), ale nie wiadomo, kogo wita dowódca. I na tym należy poprzestać, a nie wymyślać sobie w wąskim korytarzyku defiladę dowódców różnego rodzaju Sił Zbrojnych. Komisja Millera dopisywała sobie autorstwo wypowiedzi według uznania. Mogła dopisać i adresatów, według politycznego zamówienia. Tylko, że to jest zwyczajne nadużycie i niegodziwość, a nie badanie katastrofy. Przypadek Macieja Laska pokazuje jeszcze bardziej niż przypadek Edmunda Klicha, który jest już w ogóle kuriozalny, jak źle się dzieje, gdy ktoś znajdzie się na nie swoim miejscu. Przecież środowisko polskich “badaczy” katastrof lotniczych nie składa się z jakichś idiotów. To dobrzy specjaliści w swoich dziedzinach. Tylko, że ta sprawa nie jest zwykłym technicznym badaniem wypadku. Wpadli z dnia na dzień w wir układów, nacisków, skomplikowanych interesów, całe to bagno polityki nad Wisłą (i Wołgą). I nie dali rady. Po prostu realizowali nie swój plan. Zaczęli próbować uczestniczyć w grze, która oczywiście ich przerosła. Teraz, kiedy przegrana staje się całkiem wyraźna, kiedy chytrość przynosi w efekcie tylko kompromitację i ośmieszenie, bronią się, jak mogą. Ale już tylko przed osobistym pohańbieniem. Mam mimo wszystko nadzieję, że ktoś z komisji Millera jednak jeszcze się opamięta i zrobi coś, na co nie było stać reszty kolegów. Powie po prostu szczerze: “Nie wykonaliśmy zadania tak jak trzeba, kłamaliśmy, manipulowaliśmy, nie byliśmy odporni na sugestie polityków; myśleliśmy, że takie małe zniekształcenia to nic takiego, że jakiś interes państwa tego wymaga. I tak wyszło z tym raportem, a potem zmową, by go bronić w poczuciu lojalności czy solidarności, którą tak naprawdę narzucił system. Wycofuję się z tego. Przepraszam!”. Awansu i uznania to nie da. Ale przynajmniej spokojny sen i czyste sumienie. Piotr Falkowski

UCIECZKI I DYMISJE. O NOWYM ROZDANIU W czasach PRL-u, istniała dość niezawodna metoda pozyskiwania informacji o wewnętrznych konfliktach w środowisku komunistycznych kacyków. Pozwalała ona również na ocenę prawdziwego stanu gospodarki, a nawet wskazywała na źródła potencjalnych kryzysów. Wystarczyło z uwagą śledzić, w jakiej kolejności „Trybuna Ludu” wymieniała skład Biura Politycznego i kogo umieszczała na głównych zdjęciach oraz obserwować kolejne roszady i dymisje partyjnych towarzyszy. Zgodnie z tą wskazówką, przejście kacyka z „odcinka budowlanego” na „spożywczy” oznaczało zwykle zbliżającą się falę kryzysu, zaś „planowe odwołanie” zapowiadało akt niełaski albo tuszowania grubej afery. Również w tej dziedzinie III RP nie odstaje od swego pierwowzoru i więcej dziś dowiemy się o stanie państwa z tego rodzaju przesłanek, niż z oficjalnych przekazów ośrodków propagandy. Od kilku miesięcy można, zatem obserwować zadziwiającą falę dymisji najwyższych funkcjonariuszy policji i służb specjalnych. Zapoczątkował ją kpt. Piotr Durbajło, wiceszef Departamentu Bezpieczeństwa Teleinformatycznego ABW, odwołany ze stanowiska w grudniu ubiegłego roku. Dywagowano wówczas, że odejście Durbajły ma związek z korupcją przy przetargach informatycznych w MSWiA. Kilka dni później – na wniosek szefa MSW, Jacka Cichockiego - odwołano ze stanowiska wiceministra Adama Rapackiego, odpowiedzialnego za nadzór nad Policją, Strażą Graniczną i BOR-em. Rapacki pełnił też funkcję przewodniczącego Komitetu ds. Bezpieczeństwa Turnieju EURO 2012. Kolejna dymisja dotknęła komendanta głównego policji Andrzeja Matejuka. Na początku stycznia br. zastąpił go Marek Działoszyński, komendant wojewódzki policji z Łodzi. Pierwsza decyzja nowego komendanta dotyczyła natomiast odwołania szefa Biura Łączności i Informatyki Komendy Głównej Policji. W tym samym czasie, rezygnacje ze służby złożyli komendant stołecznej policji nadinsp. Adam Mularz oraz komendant mazowieckiej policji nadinsp. Ryszard Szkotnicki. Na początku lutego ze służby odszedł komendant dolnośląskiej policji Zbigniew Maciejewski oraz ośmiu naczelników wydziałów. Dymisję złożył również komendant miejski policji we Wrocławiu Mirosław Potocki. Na „wcześniejszą emeryturę” miał udać się także naczelnik sztabu KWP Jacek Mazur, który w dolnośląskiej policji był odpowiedzialny za przygotowanie i zabezpieczenie turnieju EURO 2012. Do dymisji, zmian personalnych i roszad doszło również w komendach policji w Krakowie, Łodzi, Gdańsku, Olsztynie, Białymstoku, Lublinie i Katowicach, a w miastach tych rozpisano konkursy na stanowiska szefów komend. Na początku kwietnia dymisję złożył zaś zastępca szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego płk Paweł Białek. Z informacji nieoficjalnych wynika, że z Agencji ma odejść jeszcze jeden zastępca Bondaryka – płk Jacek Mąka, który miałby zostać oficerem łącznikowym w Waszyngtonie. Przed kilkoma dniami ze stanowiska komendanta głównego Straży Granicznej został natomiast odwołany gen Leszek Elas. W większości przypadków, oficjalne wyjaśnienia towarzyszące dymisjom były na tyle ogólnikowe i schematyczne, że nie zasługiwały na wiarygodność. Do zdarzeń tych przykładano, zatem różne miary, tłumacząc je np. rosnącą pozycją szefa MSW Jacka Cichockiego, który miałby kompletować zespół ludzi dyspozycyjnych, walką z rzekomą „frakcją schetynistów” lub problemami z organizacją turnieju EURO. Tymczasem łatwo zauważyć, że w interpretacji tych dymisji nie da się zastosować jednego, niezawodnego klucza, zaś prawidłowa analiza zdarzeń nastręcza niemałe problemy. Ocenianie ich z perspektywy bredni o „pozbywaniu się ludzi Schetyny” jest równie fascynujące, jak opowieści o demokracji III RP.

Sądzę, że warto na te wydarzenia spojrzeć nieco głębiej niż sugerują to ośrodki propagandy. Z jednej strony możemy, zatem mieć do czynienia z klasyczną taktyką ucieczki z tonącej tratwy – jaką z pewnością okaże się organizacja Euro2012, z drugiej – powodem dymisji i roszad mogą być planowane zmiany systemowe w całej strukturze służb specjalnych. Nie można też wykluczać, że za niektórymi odwołaniami kryją się sprawy „ukręconych” afer lub intencja pozbycia się ludzi nazbyt skompromitowanych. Tak wyraźna i narastająca tendencja świadczy również, że mamy do czynienia z „nowym rozdaniem”, co – z kolei - oznacza, że w obszarze gry interesów i podziału ról czekają nas mocne przetasowania. Dlatego, jeśli nawet w odejściu Adama Rapackiego czy dymisji Andrzeja Matejuka można upatrywać decyzji wyprzedzających, świadczących o tym, że rasowi „gliniarze” zdali sobie sprawę z nadchodzącej katastrofy EURO i chcą jak najszybciej opuścić tonący pokład, to podobna interpretacja w przypadku Pawła Białka czy Jacka Mąki byłaby już mocno wątpliwa. Sytuacja w ABW może być natomiast rodzajem „papierka lakmusowego”, na podstawie, którego wolno przewidywać głębokie zmiany w strukturach służb. Przypomnę, że w czasie pierwszych dwóch miesięcy 2012 roku z Agencji odeszło 200 funkcjonariuszy, podczas gdy w całym zeszłym roku służbę opuściło 160 osób. Szczególnie dymisja wiceszefa ABW Jacka Mąki powinna prowokować do pytań, a jej rzeczywiste przyczyny mogłyby nam wiele powiedzieć o sytuacji w tuskowym niby – państwie. Dotychczas, bowiem była to postać „niezatapialna”, której do dymisji nie skłoniły ani sprawa nabytego nielegalnie mieszkania służbowego, o czym w swoim liście otwartym pisał Wojciech Sumliński ani sprawa podsłuchów dziennikarzy Cezarego Gmyza, Leszka Misiaka i Bogdana Rymanowskiego w związku ze śledztwem prowadzonym przeciwko Sumlińskiemu. Stenogramy z podsłuchów zostały następnie wykorzystane przez Jacka Mąkę w prywatnym procesie, który wytoczył „Rzeczpospolitej”. Wówczas Donald Tusk nie znalazł podstaw do zdymisjonowania Mąki, bo – jak stwierdził – „nie otrzymał takiego wniosku ze strony szefów ABW”. Obaj oficerowie – Białek i Mąka – utracili swoje stanowiska w okresie rządów PiS-u i zostali przyjęci ponownie, gdy do władzy doszła obecna koalicja. Obaj są także członkami Rady Konsultacyjnej Centralnego Ośrodka Szkolenia ABW, w której zasiada również były kierownik w KC PZPR Andrzej Barcikowski. O szczególnych cechach płk Białka możemy natomiast wnioskować z relacji dotyczącej czystek w czasie rządów tzw. lewicy, w roku 2001. Autorzy publikacji z tamtego okresu zwracali uwagę, że „podczas czystek najbardziej zasłużyli się, dyrektorzy Zarządu IIA – mjr Nosek oraz jego zastępca kpt. Paweł Białek. Obaj pozbawieni talentów i osiągnięć, przez ostatnie lata znajdowali się pod parasolem ochronnym swego patrona, który ściągnął ich do Warszawy z delegatury w Krakowie.[...]Brak sukcesów nadrobili gorliwością w dyskredytowaniu kolegów – szefów delegatur. Swoją bezradność i brak kompetencji, przejawiające się nieobecnością w działaniach delegatur, „sprzedali” Siemiątkowskiemu, jako niezdyscyplinowanie szefów delegatur. Ta dzielna postawa uratowała ich przed utratą stanowisk na jesieni 2001 roku.” Po roku 2007, Białek zajmował się w ABW przestępczością ekonomiczną, m.in. nadzorując od dwóch lat śledztwo w sprawie procederu reaktywacji przedwojennych polskich przedsiębiorstw na podstawie akcji kolekcjonerskich oraz związanych z tym poważnych oszustw na szkodę Skarbu Państwa W publikacji „Forbesa” (nr 09/2011) zawarto informacje wskazujące na zadziwiającą nieudolność ABW w zakresie czynności procesowych, w tym na fakt zwolnienia osób podejrzanych o dokonanie oszustw za kaucję wynoszącą zaledwie kilkanaście tysięcy złotych. W sprawie tej poseł Zbigniew Kozak z PiS złożył niedawno interpelacje, pytając Donalda Tuska o śledztwo nadzorowane przez płk Białka. Wydaje się jednak, że istotnym „kluczem” do oceny obu dymisji jest osoba szefa ABW Krzysztofa Bondaryka. Jacek Mąka to były funkcjonariusz UOP delegatury w Białymstoku, w czasie, gdy na jej czele stał Bondaryk. To z jego rekomendacji Mąka miał trafić do Urzędu. Paweł Białek jest zaś kojarzony z tzw. „grupą krakowską”, do której zaliczani są m.in. szef Agencji Wywiadu Maciej Hunia, szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego Janusz Nosek, poseł PO Konstanty Miodowicz czy były szef WSI Tadeusz Rusak. „Grupa krakowska” stanowi zaś jeden z filarów wsparcia dla obecnego szefa ABW. W tym kontekście warto wspomnieć, że zdymisjonowany komendant Straży Granicznej Leszek Elas to również wieloletni funkcjonariusz UOP, kojarzony wyraźnie z „grupą krakowską”, zaś w latach 2002 – 2008 pracował w przedsiębiorstwach telekomunikacyjnych – TP Internet i Polkomtel SA, w pionach związanych z bezpieczeństwem łączności i ochroną informacji. Niemal w tym samym czasie, Krzysztof Bondaryk pracował dla Zygmunta Solorza (dziś właściciela Polkomtela) w Polskiej Telefonii Cyfrowej - operatorze sieci komórkowych, zajmując tam stanowisko pełnomocnika ds. informacji niejawnych. Jeśli do odejścia Białka i przewidywanej dymisji Mąki doszło wbrew woli Krzysztofa Bondaryka – może się okazać, że to szef ABW będzie kolejnym na liście funkcjonariuszy opuszczających tę służbę. Wówczas też, niektóre z pozostałych dymisji należałoby rozpatrywać, jako wymierzone w „zaplecze” szefa Agencji i służące ograniczaniu jego wpływów. To zaś dowodziłoby, że minister Jacek Cichocki z coraz większą determinacją dąży do wprowadzenia „systemowej reformy” służb, opracowanej w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, a sama Agencja utraci wkrótce miano największej i najważniejszej formacji specjalnej. Lektura dokumentów powstałych w BBN-ie nie pozostawia wątpliwości, że dokonany już podział MSWiA oraz zapowiadana przez Cichockiego „zmiana systemu kontroli nad służbami” są autorstwa środowiska skupionego wokół Bronisława Komorowskiego i to on dziś „rozdaje karty” w sprawach służb specjalnych. Gdy na początku stycznia br Cichocki przedstawiał pomysły podporządkowania ABW resortowi spraw wewnętrznych oraz anonsował inne „warianty zmian systemowych” – projekty tego typu rozwiązań znajdziemy już w opracowaniu dyrektora Departamentu Bezpieczeństwa Wewnętrznego BBN Lucjana Bełzy z listopada 2011 roku. To tam powstał pomysł utworzenia nowego ministerstwa administracji i cyfryzacji, zbudowanego na bazie wyodrębnienia z ABW i SKW zadań o charakterze administracyjnym wynikających z ustawy o ochrony informacji niejawnych. Tam również zaplanowano połączenie CBA z wywiadem skarbowym i stworzenie pod nadzorem Ministerstwa Finansów jednej struktury uprawnionej do zajmowania się przestępstwami ekonomicznymi i korupcyjnymi. W koncepcji prezydenckiego BBN-u planowane jest także podporządkowanie ABW ministrowi spraw wewnętrznych oraz znaczące zredukowanie uprawnień tej służby. Ta perspektywa mogłaby stanowić dziś główną przyczynę masowych odejść z Agencji. Z połączenia Agencji Wywiadu ze Służbą Kontrwywiadu Wojskowego miałaby zaś powstać nowa, potężna służba podporządkowana ministrowi obrony narodowej. Wszystkie stanowiska dowódcze w tej najważniejszej strukturze bezpieczeństwa byłby – zgodnie z prezydenckim projektem - obsadzane przez żołnierzy zawodowych, co w praktyce oznacza, że na jej czele mogliby stanąć oficerowie byłych WSI. Nietrudno zauważyć, że BBN-owska koncepcja „reformy służb” przewiduje wiodącą rolę ośrodka prezydenckiego i powrót do układu funkcjonującego przed rokiem 2006. Ponieważ to prezydent sprawuje zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi za pośrednictwem ministra obrony narodowej – on też będzie faktycznym decydentem w kwestiach bezpieczeństwa, mając również bezpośredni wpływ na działalność potężnej służby specjalnej. Odtąd już nie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ale „odnowiona” wojskowa bezpieka posiadałaby największe kompetencje i spełniała zaszczytną rolę „zbrojnego ramienia” grupy rządzącej. Jeśli ten pomysł zostanie zrealizowany, los Krzysztofa Bondaryka wydaje się przesądzony, a nas czekają jeszcze niejedne zagadkowe dymisje.

Aleksander Ścios

Dlaczego ciągle kłamią w sprawie tych 8 mld USD dla MFW?

1. Wczoraj szefowa MFW Christine Lagarde podziękowała i to gorąco władzom polskim za decyzję dofinansowania Funduszu kwotą 6,27 mld euro (8 mld USD) i stało się to po jej spotkaniu z Prezesem NBP Markiem Belką. Natychmiast po tej wypowiedzi szefowej MFW przedstawiciel NBP, stwierdził, że bank centralny czeka na określenie przez Fundusz warunków umowy i dopiero zarząd będzie się tym projektem zajmował, choć już w dniu 20 stycznia wstępnie zgodził się na wsparcie MFW i upoważnił Prezesa Belkę do negocjacji. Wygląda, więc na to, że w sprawie pożyczenia tych ogromnych pieniędzy Funduszowi, co innego przedstawiciele naszego kraju mówią za granicą, a co innego do Polaków, wyraźnie obawiając się negatywnego odbioru tej decyzji w naszym kraju.

2. Już wcześniej decyzję w tej sprawie i to niezgodnie z obowiązującym w Polsce prawem, podejmowali zarówno Premier Tusk jak i minister Rostowski. Na szczycie UE w grudniu 2011 roku w Brukseli Premier Donald Tusk złożył deklarację, że NBP z rezerw dewizowych udzieli pożyczki MFW, choć nie miał na to ani zgody samego banku centralnego, a także jakiegokolwiek stanowiska rządu. Dopiero w styczniu tego roku Rzeczpospolita na łososiowych stronach zawarła informację pochodzącą z komunikatu NBP, że na prośbę ministra Rostowskiego zarząd banku centralnego wyraził wstępną zgodę na udzielenie MFW pożyczki, po uzgodnieniu warunków umowy. A więc przygotowania do udzielenia pożyczki były prowadzone w najlepsze, choć wcześniej Premier Tusk i minister Rostowski zapewniali, że jej udzielenie jest związane z naszą trwałą „obecnością przy stole” w ramach unijnego paktu fiskalnego. Ostatecznie udało się osiągnąć tę obecność tylko raz w roku i to raczej w drugim rzędzie, bo najważniejsze decyzje kraje strefy euro będą podejmowały we własnym gronie, ale jak widać pożyczka dla MFW jest jednak finalizowana.

3. W przypadku Polski jest jeszcze jeden poważny problem. Sytuacja naszego kraju, który ma postawioną przez MFW do dyspozycji tzw. elastyczną linię kredytową, obecnie w wysokości blisko 30 mld USD, a jednocześnie sam miałby pożyczać funduszowi ponad 6 mld euro, jest, co najmniej zastanawiająca. Elastyczną linię kredytową mamy od maja 2009 roku najpierw przez rok w wysokości 20 mld USD, a od stycznia 2011 roku została powiększona do 30 mld euro i przedłużona o kolejne 2 lata. Za samą gotowość korzystania z tych środków, płacimy rocznie około 60 mln USD, czyli obecnie ponad 200 mln zł rocznie. Tę paradoksalną sytuację bardzo obrazowo opisała prof. Zyta Gilowska, członek RPP. Polska kupiła sobie za wspomniane 200 mln zł rocznie prawo do korzystania z wody ze studni. Jeżeli będzie korzystała z tej wody zapłaci dodatkowe przynajmniej 5% jej wartości rocznie i jednocześnie sama chce dolewać do tej studni wody, za co MFW zapłaci nam mniej niż 1% rocznie (mówi się, że może to być około 0,1% rocznie) od ilości wlanej wody. Może, więc prościej i taniej byłoby w takim razie zrezygnować z elastycznej linii kredytowej w MFW i jednocześnie nie zasilać funduszu naszymi środkami walutowymi. Ale na ten temat rządzący nie chcą rozmawiać nawet w Sejmie.

4. Oczywiście NBP nie przechowuje rezerw walutowych w gotówce. Lokuje je w różnego rodzaju aktywach najczęściej w papierach najpewniejszych krajów na świecie. Aby więc udzielić pożyczki MFW musi się tych papierów pozbyć i w ten sposób zdobyte środki na znacznie gorszych warunkach finansowych, przekazać Funduszowi. A wszystko to, dlatego, że jak przekonywali Premier Tusk i minister Rostowski, musimy MFW pożyczyć, ponieważ inaczej strefa euro się zawali, a to z kolei spowoduje rozpad całej Unii Europejskiej. Kraj na dorobku taki jak Polska ma ratować znacznie od nas zamożniejsze Grecję, Portugalię a być może jeszcze bogatsze Hiszpanię i Włochy. Ba, jeżeli MFW pożyczy je bankrutom, to w przyszłości może tych pieniędzy nie odzyskać, a my razem z nim. Korzyści dla Polski z całej tej operacji dalej, więc nie widać, sami rządzący obawiając się negatywnego odbioru tej decyzji przez Polaków, co innego mówią na ten temat w Polsce, co innego za granicą, ale mimo tych kłamstw, decyzja o pożyczce jak wynika z podziękowań szefowej MFW, jednak już zapadła. Zbigniew Kuźmiuk

Kaczyński na zesłaniu? To prosty testament, Lech Kaczyński i zawsze go wspierająca Maria chcieli jednego: niepodległej Polski i zawsze sprawiedliwej (...). „Chcieli Polski solidarnej, bo bez solidarności między obywatelami niczego zrobić się nie da.” – mówił 19 kwietnia prezes PiS Jarosław Kaczyński. „Dobro w Polsce musi zwyciężyć, jest coraz silniejsze. Jest związane ściśle z prawdą i ta prawda jest coraz bliżej. Dojdziemy do tej prawdy (…). Ja, jako zdradę prezydenta uważam to, co robiono w czasie jego kadencji. Cały ten przemysł pogardy, całe to łajdactwo, które się tutaj wylało a mnie się kojarzy z najgorszymi momentami w polskiej historii” – kontynuował. Jeśli dodamy do tego wcześniejsze o kilka dni słowa wypowiedziane w TVP Info, iż to „rząd Donalda Tuska od 10 kwietnia 2010 roku współdziałał z Rosją w tuszowaniu przyczyn tragedii smoleńskiej”, to bez cienia wątpliwości możemy powiedzieć, iż batalia o prawdę o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010 r. wkroczyła w zupełnie nową, jeszcze bardziej niewygodną dla rządu, fazę. Czyż nie jest zaskakujące chociażby to jak dużą nerwowość wzbudziły u premiera Tuska propozycje PiS przyjęcia przez Sejm uchwały żądającej od Rosji wydania wraku rządowego tupolewa? Podczas sejmowej dyskusji szef rządu nie przebierał w słowach, mówiąc o „zdradzie”, „nienawiści do własnego państwa” i „słaniu adresów do cara”. W ostatni czwartek, podczas odbierania nagrody „Krzesło roku” przyznanej mu przez tygodnik „The Warsaw Voice” za... „danie Polakom poczucia spokoju i bezpieczeństwa" przeszedł już do gróźb. „W Polsce powstaje nowy front zimnej wojny wewnętrznej (…). Żarty się kończą i głównym zadaniem polskiego rządu będzie zapewnienie takiego poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu, ale także wobec kryzysu politycznego, którego jesteśmy świadkami.” Czy premier ma na myśli np. zsyłanie niepokornych wobec władzy do ośrodków przymusowej resocjalizacji? A czemu by nie, skoro przeciwko tej polityce komunistów nie miał nic przeciwko mentor Tuska – Tadeusz Mazowiecki. Dziś próbuje przywrócić to na grunt polski Ruch Palikota, czyli nieformalny koalicjant Platformy Obywatelskiej. Inaczej Andrzej Rozenek, jeden z głównodowodzących tej partii, nie głosiłby, że „państwo musi izolować ludzi opętanych chęcią władzy.” „Izolować”, czyli (co najmniej) trzymać polityków PiS w odosobnieniu. Najlepiej w jakimś łagrze lub wariatkowie, wystarczy tylko wzorem sowieckim wykazać „schizofrenię bezobjawową” na tle smoleńskim. Czyż to niezadziwiająca zbieżność z niemal identycznymi deklaracjami premiera? No, ale nie od dziś wróble ćwierkają o potajemnym mariażu Platformy z Ruchem Pana P. Tego coraz bardziej nerwowego zachowania prezydenta, premiera i jego urzędników nie da się racjonalnie wytłumaczyć czymś innym aniżeli chęcią zamiecenia pod dywan za wszelką cenę niewygodnej prawdy o 10 kwietnia. O czym innym świadczy np. postawa prezydenta Bronisława Komorowskiego, który ostatnio zadeklarował, że byłoby lepiej, gdyby prokuratura – która właśnie zapowiedziała przedłużenie śledztwa smoleńskiego - jak najszybciej je zakończyła, a on sam żałuje, że tak się nie stało już wcześniej. Jeśli do tego dodamy oskarżenia i kampanię nienawiści, w której celują Tusk i Stefan Niesiołowski (swoją drogą, ciekawe, dlaczego tak zmienił swoje nastawienie do lustracji po powstaniu Instytutu Pamięci Narodowej i przejęciu w nim rządów przez ekipę śp. prezesa Janusza Kurtyki) pod adresem partii Kaczyńskiego, która dąży do wyjaśnienia dekapitacji polskich elit, to wszystko jasne. Wiadomo, kto – zgodnie z przysłowiem – krzyczy: „łapaj złodzieja”... Jeśli ktoś słał wiernopoddańcze „adresy do cara” Putina, to był to właśnie obecny premier. Oddanie śledztwa na wyłączność Rosji, bezkrytyczne przyjęcie obraźliwego dla Polaków raportu Anodiny, trzymanie się teorii o „pancernej brzozie”, milcząca zgoda na poniewieranie dobrego imienia generała Błasika, raport tzw. komisji Millera będący „miękką” wersją raportu MAK – to jedynie niektóre elementy „adresowej” układanki. Dla Tuska, który mówił, że PiS „wyginie jak dinozaury”, dla ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, który nawoływał do „dorżnięcia watahy”, czy dla Komorowskiego przyczyna katastrofy była od początku „arcyboleśnie prosta”, a Władysław Bartoszewski, prawa ręka Sikorskiego w MSZ, na wieść o tragedii powiedział, że „nic się nie stało”. Dziś Niesiołowski wysyła Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza do psychuszki, dyżurny prawicowiec TVN 24 Roman Giertych straszy, że „lansowanie tezy o zamachu i brak sprzeciwu prokuratury może prowadzić do wojny domowej”, a doradca prezydenta ds. międzynarodowych prof. Roman Kuźniar (z PZPR, a jakże!) mówi, że PiS, który domaga się wyjaśnienia sprawy tragedii smoleńskiej, to „pożyteczni idioci Moskwy, bo zachowuje się tak jak Moskwa chce”. Obecne nasilenie tej dobrze znajomej kampanii nienawiści, na której opisanie i wołowej skóry by nie starczyło, pokazuje, że albo mamy do czynienia z jakimś przesileniem w koalicji kłamstwa smoleńskiego, albo z rozpalaniem emocji dla medialnego przykrycia kolejnych „sukcesów” rządu. Julia M. Jaskólska

PKP: ogromne i tajne zarobki zarządu Jeszcze wczoraj, informuje "Rzeczpospolita" spółka PKP odmówiła ujawnienia zarobków członków zarządu. Poinformowała jedynie, że nowy trzyosobowy zarząd będzie zarabiał miesięcznie w sumie 139 tys. zł brutto. Jeszcze wczoraj, informuje "Rzeczpospolita" spółka PKP odmówiła ujawnienia zarobków członków zarządu. Poinformowała jedynie, że nowy trzyosobowy zarząd będzie zarabiał miesięcznie w sumie 139 tys. zł brutto. Reporterom dziennika udało się jednak uzyskać bardziej szczegółowe informacje na temat nowych, kilkakrotnie wyższych niż poprzednio zarobków członków zarządu PKP. I tak, nowy prezes PKP Jakub Karnowski, ekonomista i były prezes PKO TFI, ma zarabiać ponad 60 tys. zł brutto, zastępcy: dotychczasowa prezes PKP Maria Wasiak i Piotr Ciżkowicz – po ok. 40 tys. zł. Wszyscy mają kontrakty menedżerskie. To niedobry standard utajniania wynagrodzeń. To państwowa spółka i publiczne pieniądze – mówi Adrian Furgalski, ekspert ds. transportu.

– Nie rozumiem tych tajemnic, choć pochwalam kontrakty menedżerskie. To trend, który powinien obowiązywać w spółkach Skarbu Państwa. Jednak inne spółki nie mają takich tajemnic. Pensje osób zarządu ujawnia np. PKN Orlen, w którym Skarb Państwa ma ponad 27 proc. akcji (prezes PKN Orlen Dariusz Krawiec zarobił z premiami w zeszłym roku blisko 3 mln zł). Ogólne wynagrodzenie kierownictwa (zarządu i rady nadzorczej) podaje też Polska Grupa Energetyczna, gdzie państwo ma 61 proc. akcji (ponad 3 mln zł). W dodatku państwową spółkę obowiązuje ustawa kominowa pozwalająca na wynagrodzenie zarządu do sześciu średnich krajowych pensji. Jednak według opinii firmy doradczej, która pracowała na zlecenie rady nadzorczej PKP, ustawa kominowa dopuszcza wynagrodzenie kontraktowe dla menedżerów (te z definicji są objęte tajemnicą kontraktu). Część rady, która reprezentuje związki zawodowe, się z tym nie zgadza. Złożyliśmy sprzeciw. To niemoralne i szkodliwe, by w spółce zadłużonej i tak niedofinansowanej zarząd zarabiał tak dużo – mówi „Rz" członek rady nadzorczej Leszek Miętek ze Związku Maszynistów Kolejowych. Jak podkreśla rzecznik PKP Łukasz Kurpiewski, wynagrodzenia nowego zarządu oszacowano na podstawie raportu wartościowania wynagrodzeń zarządów w spółkach akcyjnych przygotowanego przez firmę doradczą PwC i są mniejsze o ok. 40 proc. od analizy porównawczej. Kontrakt nowego zarządu przewiduje też roczną odprawę i premię w wysokości półrocznego wynagrodzenia (poprzedni mógł liczyć na trzymiesięczną premię). Zarząd może też otrzymać roczną premię ekstra „po osiągnięciu wyznaczonych celów określonych przez organ właścicielski spółki". Te cele to m.in. zmniejszenie długu kolei i znalezienie funduszy na rozwój. Ale nie będzie mógł dorabiać w radach nadzorczych spółek PKP, jak poprzednicy. W 2010 r. grupa PKP osiągnęła zysk netto ponad 45 mln zł (rok wcześniej miała stratę w wysokości 674 mln zł). Straty przyniosły tylko PKP PLK – ponad 443 mln zł i PKP Intercity – ponad 136 mln zł. Wyniki za 2011 r. nie są jeszcze znane. Greg/"Rzeczpospolita"

Falun Gong o zbliżającej się wizycie chińskiego premiera w Polsce Już w przyszłym tygodniu z wizytą w Polsce pojawi się premier Chin Wen Jiabao. Z tej okazji swą działalność publicystyczną nasiliła polska placówka Falun Gong. Jest to organizacja z jednej strony o charakterze sekty, z innej towarzystwa gimnastycznego, której plany i cele są okryte mgiełką niezrozumienia i tajemnicy. Niezależnie od oceny tych celów i sposobów działania jest to z pewnością jedyna ogólnochińska organizacja niekontrolowana przez Komunistyczną Partię Chin. Nic, więc dziwnego, że chińskie komunistyczne władze starają się ją za wszelką cenę zwalczać uciekając się niekiedy do barbarzyńskich metod. Jest to zrozumiałe choćby z tego powodu, że w historii Chin nie raz dochodziło do zmiany władzy albo poważnych perturbacji politycznych z powodu „towarzystw gimnastycznych” – wystarczy przypomnieć sobie „powstania bokserów”. Poniżej zamieszczamy aktualną ocenę chińskiej sytuacji wewnętrznej rozsyłaną przez Falun Gong do polskich redakcji. Zachowujemy pisownię, ortografię, interpunkcję i sposób redakcji oryginału.

Falun Gong. W związku z nadchodzącą z wizytą Premiera Chin Wen Jiabao w Polsce 26 kwietnia, pragniemy zapoznać Państwa bliżej z jego postacią.

Nowa analiza. Premiera Wen Jiabao często określano mianem “najlepszy aktor Chin” za wielkie, ale nieprzynoszące żadnych zmian przemówienia wzywające do politycznych reform. Jednakże, w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w wyniku skandalu Wang Lijuna i Bo Xilaia, słowa Wena nagle nabrały nowego znaczenia, wysuwając go na pierwszy plan.

W rzeczywistości, jako premier, Wen nie ma władzy nad systemem politycznym; jego domeną jest gospodarka i państwowa administracja. Jednak uznał on, że jedynym sposobem przyspieszenia politycznych zmian jest mówienie o nich. Po tym jak 6 lutego Wang Lijun, były szef policji w Chongqing schronił się w konsulacie USA w Chengdu starając się o azyl, długo trwająca walka o władzę na najwyższych szczeblach KPCh ujrzała światło dzienne. Dziennikarz specjalizujący się w sprawach bezpieczeństwa narodowego USA Bill Gertz poinformował, że według urzędników amerykańskich dokumenty, które Wang złożył w konsulacie dostarczyły informacji o korupcji i powiązaniach z przestępczością zorganizowaną przełożonego Wanga i zarazem sekretarza KPCh w mieście Chonqing – Bo Xilaia. Według Gertza, amerykański urzędnik powiedział też, że Wang udostępnił informacje na temat spisku. Bo i szefa policyjnych sił zbrojnych Zhou Yonkanga, którzy chceli zakłócić płynne przekazanie władzy przyszłemu przywódcy KPCh Xi Jinpingowi. Innymi słowy, Bo i Zhou planowali swego rodzaju zamach stanu. Gdy 7 lutego Wangiem zaopiekowali się wysocy urzędnicy KPCh i przewieźli go na przesłuchanie do Pekinu, obserwatorzy oczekiwali na kolejny, nieunikniony ruch, przeciwko Bo Xilai. Ruch ten zapoczątkował 14 marca Wen Jiabao podczas konferencji prasowej na zakończenie Kongresu Przedstawicieli Ludowych, na której powiedział: “Obecny Komitet Partii i Samorząd Miejski w Chongqing muszą wyciągnąć daleko idące wnioski z incydentu Wang Lijuna”. Obserwatorzy KPCh dostrzegli powagę publicznej krytyki urzędnika partyjnego. Następnego dnia, państwowa gazeta poinformowała, że Bo został usunięty ze stanowiska sekretarza KPCh w Chongqing. W tym czasie przebywał podobno w areszcie domowym w Pekinie. Ostatnio Xinhua poinformowała, że Bo usunięto ze stanowisk w partii i przesłuchano. Bo jest kluczową postacią we frakcji byłego przewodniczącego partii Jiang Zemina. Frakcja ta jest w opozycji wobec przewodniczącego KPCh Hu Jintato i premiera Wen Jiabao od momentu objęcia przez nich stanowisk w 2003 r. Frakcja Jianga walczyła z Hu i Wen o to, kto obejmie władzę i jak ta władza zostanie wykorzystana do kształtowania Chin.

Przyszłość Chin. Na konferencji prasowej 14 marca, Wen odnosząc się obecnej walki o to jak powinna wyglądać przyszłość Chin ostrzegł, że, “historyczna tragedia, jaką była Rewolucja Kulturalna może ponownie się wydarzyć”. Ta uwaga była skierowana bezpośrednio, do Bo Xilaia, który wsławił się kampanią śpiewania pieśni maoistycznych w Chongqing. To pokazało skłonność, Bo do prowadzenia KPCh w maoistycznym kierunku. Wypowiedź premiera celowała nie tylko, w Bo. Mierzyła także w osoby z frakcji Jianga i partię, jako całość, powstrzymującą się od wprowadzenia reform politycznych. W swoich uwagach, Wen przedstawia Chiny, jako kierujące się ku reformie lub spadające z powrotem do stylu polityki z czasów Rewolucji Kulturalnej. “Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny”, powiedział Wen. “Bez powodzenia w reformach politycznych, nie będzie można przeprowadzić reform gospodarczych. … Kadra i każdy członek partii powinni czuć potrzebę szybkich zmian”. Prawdopodobnie największym przeciwnikiem reform politycznych w KPCh jest Zhou Yongkang szef potężnego organu – Komisji ds. Polityki i Ustawodawstwa (PLAC), mający kontrolę nad niemal wszystkimi elementami egzekwowania prawa w Chinach. W sporze, o Bo Xilaia, Zhou był zdecydowanym przeciwnikiem Wena. Dnia 26 marca na corocznej konferencji Rady Państwa, Wen mówił, że największym niebezpieczeństwem, przed jakim stoi KPCh jest korupcja, co ponownie połączył z koniecznością przeprowadzenia politycznych reform. “Jeśli ten problem nie zostanie rozwiązany, natura władzy politycznej może się zmienić, a partia straci swoją moc do rządzenia krajem”. Informator z Pekinu, znający tło wypowiedzi Wena powiedział The Epoch Times, że Wen swoje słowa skierował do Zhou, gdyż zawsze uważał, że PLAC jest największym źródłem korupcji w Chinach. Po tej wypowiedzi, podjęto środki mające na celu ograniczenie władzy Zhou wewnątrz PLAC. Rehabilitacja Falun Gong i działaczy demokratycznych z 4 czerwca. Źródła w Pekinie zaznajomione z działaniami Wena w radach partii mówią, że w ostatnich latach Wen wielokrotnie apelował o rehabilitację dysydentów z Placu Tiananmen i praktykujących Falun Gong, którym powinno się przyznać odszkodowania i przestać traktować jak przestępców. Komentator polityczny New Tang Dynasty Television (NTDTV) Zhang Tianliang uważa, że przekonanie Wena co do konieczności zrehabilitowania obydwu grup wypływa z poczucia, że jest to słuszne i , że jednocześnie umożliwi to wprowadzenie reform politycznych. Rehabilitacja Falun Gong ma polegać na przywróceniu wolności sumienia i niezależności sądownictwa – są to cele zawarte w reformach politycznych Wena”, powiedział Zhang. “Ruch studentów na Tiananmen był kwestią prawdziwej demokracji, która również jest jego celem”.

“Rehabilitacja ofiar masakry na Placu Tiananmen oznaczałaby, że rząd przyznałby, że nie ma prawa do korzystania z wojska i zabijania ludzi, by powstrzymywać wprowadzanie demokracji”, powiedział Zhang. Według Zhanga, rezygnacja z użycia przemocy w Chinach, przechyli szalę w kierunku prawdziwych przemian. ”Jeśli partia porzuciłaby ‘model 4 czerwca’, pociągnęłoby to wielu ludzi do wyjścia na ulicę by walczyć o swoje prawa i interesy. Wywołałoby to chińską wersję Jaśminowej rewolucji”. Jiang Zemin, który uważa się, że jest obecnie w stanie wegetatywnym, Zhou Yongkang i Bo Xilai są przeciwnikami Wena w walce o władzę w KPCh, jak również są współwinni wprowadzenia prześladowań Falun Gong. Zhang wyjaśnił, że praktykujący Falun Gong nie domagają się reform politycznych, ale ochrony wolności wyznania. Chcą również by osoby stojące za prześladowaniami, w tym Jiang, Bo i Zhou, były pociągnięte do odpowiedzialności. „Rehabilitacja Falun Gong może pomóc Wenowi w zdobyciu ludzkich serc. W Chinach jest około 100 mln praktykujących Falun Gong, wraz ze swoimi rodzinami” mówi Zhang. “Jednocześnie, Wen może oskarżyć Zhou o ludobójstwo lub zbrodnię przeciwko ludzkości”. Zadośćuczynienie wobec Falun Gong, daje Wenowi potężną broń w walce z Zhou. Jak podaje źródło w Pekinie, Wen jest szczególnie poruszony zbrodnią grabieży organów od żywych praktykujących Falun Gong. Na ostatnim partyjnym spotkaniu wysokiego szczebla, Wen powiedział, “Pozyskiwanie organów z żywych ciał bez znieczulenia i sprzedawanie ich za pieniądze, czy jest to coś, co mogłaby zrobić istota ludzka?”.

Sommer

Cukiernik, Antoni P.: Dotacje unijne od kuchni Antoni P., który pracuje w jednym z urzędów marszałkowskich, zgodził się anonimowo opowiedzieć „Najwyższemu CZASOWI!”, jak od kuchni wygląda kwestia realizacji dotacji unijnych.

NCZAS: Czym konkretnie zajmują się urzędnicy od dotacji w urzędzie marszałkowskim? GOŚĆ: Ja zajmuję się autoryzowaniem wniosków o płatność zgodnie z procedurami i zaleceniami instytucji zarządzającej, jaką jest Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Są to projekty realizowane w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich (PROW) 2007-2013 o wartości 3,2 mld euro na cały okres programowania. W programie tym są cztery tzw. osie: trzy osie twarde, dotyczące inwestycji, na przykład budowa kanalizacji, świetlic, chodników, remonty kościołów, wyposażenie świetlic, placów zabaw, oraz oś miękka, której celem jest przede wszystkim aktywizacja mieszkańców, na przykład poprzez łączenie czynników kulturowych, historycznych – między innymi mogą to być szkolenia z makijażu, malowania na szkle czy jedwabiu itd. Wydział Wdrażania w urzędzie marszałkowskim zajmuje się przyznawaniem dotacji, a pracownicy w Wydziale Autoryzacji Płatności zajmują się weryfi kacją wniosków beneficjentów o dotacje unijne pod względem formalnym, merytorycznym, rachunkowym. We wniosku o przyznanie pomocy benefi cjent szczegółowo opisuje, co zamierza zrobić i jakie cele zostaną zrealizowane – muszą one być zgodne z programem unijnym, w ramach, którego realizowana jest dana operacja. Wydział Autoryzacji Płatności otrzymuje wnioski o płatność po zrealizowaniu projektu unijnego – beneficjent składa wniosek, kosztorysy, faktury, umowy i inne dokumenty, które potwierdzają realizację projektu. Projekty w ramach PROW nie mogą być projektami komercyjnymi. Sprawdza się, czy wszystko jest dobrze. Jeśli coś się nie zgadza, to wysyłana jest wizytacja, która sprawdza, czy stan faktyczny jest zgodny z przedłożoną dokumentacją rozliczeniową. Jeśli jest w porządku, to wypłacane są środki, a jeśli nie, to odmawia się wypłaty. We wszystkich urzędach marszałkowskich jest taka sama struktura urzędnicza.

Czy unijne dotacje są dobrze wydawane? Uważam, że polska mentalność nie jest przystosowana do unijnych dotacji i nadal każdy postępuje zgodnie z zasadą „co większe niż wesz, do kieszeni bierz”. Trzeba wszystko kontrolować na każdym kroku, ponieważ niestety często zdarzają się przekręty. Niektóre projekty mają fajne cele, dają ludziom dużo możliwości, ale Polak nie jest z natury uczciwy i nie tak dokładnie zasady są przestrzegane. Na przykład wybudowano remizę, hotel albo parking zamiast świetlicy. Były przypadki, że zrobiono krótszy chodnik, ale dodatkowo wybudowano zjazd do burmistrza do domu. Teraz wszystkie projekty są kontrolowane i wszystko wychodzi na jaw. Czasem benefi cjent dogaduje się z urzędem i wadliwy projekt jest zatwierdzany, a środki nie są ucinane. Największą porażką są w tzw. lokalne grupy działania (LGD). Moim zdaniem, jest to kompletnie nieprzystosowane do polskiego rynku. Na danym terenie jest tworzona LGD (stowarzyszenie lub fundacja), która dostaje grube pieniądze na swoje funkcjonowanie, w 100 procentach refundowane. Za te pieniądze kupują sprzęt, zatrudniają ludzi, szkolą się w ramach PROW. Wygląda to tak, że stowarzyszenie zakładają Kowalski z Nowakiem, którzy mają swoje firmy, i potem, jako szefowie stowarzyszenia robią we własnych firmach zakupy, wynajmują sobie biura, które następnie remontują, organizują wyjazdowe szkolenia – za unijne pieniądze. Tworzone są sztuczne warunki, w LGD zatrudniane są całe rodziny, znajomi. Najgorsze jest to, że mamy związane ręce, gdyż Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi oraz Agencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa nic z tym nie robią (brak uregulowań prawnych dla realizowanych działań). Urząd marszałkowski pyta, dlaczego tak to wygląda, a oni odpisują, że wszystko jest zgodne z prawem, co jest prawdą. Może instytucje zarządzające umyślnie nie wydają odpowiednich wytycznych, które mogłyby uzdrowić tę sytuację? A na LGD idą duże pieniądze, bo refundacja – jak mówię – jest 100-procentowa. Okazuje się, że cel dotacji, czyli ożywienie całej gminy, wdrażanie innowacyjnych pomysłów, nie ma dla nich żadnego znaczenia. W ramach LGD wszyscy mieszkańcy danej gminy mogą składać wnioski – mniejsze, większe, na agroturystykę, szlaki turystyczne, aktywizację kobiet na wsi, stroje ludowe – i mieszkańcy rzeczywiście wysyłają wnioski do LGD, które prowadzą rekrutację, jednak w rezultacie i tak pieniądze otrzymują znajomi znajomych LGD.

Czy unijne projekty są racjonalne i potrzebne? Na przykład inwestycje infrastrukturalne, szkolenia? Jak to wygląda od kuchni? Uważam, że tak, dlatego że mieszkam na wsi i wiem, że tu nic się nie dzieje. Moja gmina ma zawsze ważniejsze cele. Projekty, które składają stowarzyszenia, mogą być współfinansowane przez Unię Europejską – na przykład remont świetlicy, organizowanie festynów, zakładanie telewizji internetowej. Są takie gminy, w których zawsze dochodzi do rozbieżności między wykonaną inwestycją a przedłożoną dokumentacją, ale korzystają ze znajomości w urzędzie marszałkowskim i projekty takie przechodzą. Wszystko zależy od tego, jaka partia rządzi – o przyznaniu lub nieprzyznaniu dotacji decyduje układ polityczny, a nie wartość merytoryczna projektu czy uczciwość wniosku. Z kolei regionalne programy operacyjne (RPO) mają na celu podniesienie poziom życia mieszkańców oraz poprawić konkurencyjność regionu. We wnioskach w ramach RPO trzeba między innymi wykazać innowacyjność na poziomie regionalnym i na poziomie firmy. Trzeba coś wykombinować na siłę, bo za to dostaje się punkty. Wysyła się wniosek do Naczelnej Organizacji Technicznej, która wydaje „niezależne” opinie o innowacyjności. I tak jak w każdej instytucji, tak i tu można coś załatwić (pod nazwą jakiś superinnowacyjny system operacyjny). Często nierealne jest spełnienie kryteriów przez mikroprzedsiębiorstwa w ramach innowacyjnych projektów. Przekracza to ich możliwości inwestycyjne. Zaznaczam, iż w każdym województwie są inne kryteria – i tak na przykład łatwiej dostać dotację w województwach słabiej rozwiniętych.

Czy można podać przykłady marnotrawstwa? Moim zdaniem, całe LGD to są pieniądze wyrzucone w błoto. Nic nie idzie na te górnolotne cele zapisane w programach. No, ale to nie wina programu, tylko nas samych. Przykład idzie z góry – kradną na górze, to i kradną na dole.

Ile osób pracuje w urzędzie marszałkowskim tylko w związku z dotacjami? Czy to jest racjonalne? W Wydziale Wdrażania pracuje 10 osób, w Wydziale Autoryzacji Płatności 11 osób, w Wydziale Kontroli osiem osób. Z kierownikami i dyrektorami łącznie są to 34 osoby, które zajmują się wyłącznie Programem Rozwoju Obszarów Wiejskich. Są to stanowiska, działy stworzone wyłącznie pod unijne dotacje. Nasze wynagrodzenie jest refundowane w 80 procentach z Unii Europejskiej, ale podatek odprowadzany przez pracowników już idzie do kieszeni polskiego fiskusa. Gdyby nie dotacje unijne, osoby te nie pracowałyby na tych stanowiskach.

Jak wysoki jest koszt pozyskania unijnych dotacji na przykładzie dotacji, którymi zajmuje się urząd marszałkowski? Dla beneficjenta jest to korzystne, bo z inwestycji dostaje zwrot w wysokości od 50 do 100 procent, w zależności od projektu. Tylko w nielicznych gminach są zatrudniani specjalni pracownicy w celu pozyskiwania dotacji, a w większości gmin zajmują się tym stali pracownicy. Koszty pisania wniosków mogą być spore, jeśli wykorzystuje się do tego specjalistyczna firmę. Wnioski są złożone i na wszystko musi być mnóstwo podkładek. Wnioski dla przeciętnego człowieka mogą być skomplikowane: dokumenty, załączniki – cały segregator, czasem kilka segregatorów, w zależności od programu. „Papierologia” zaczyna się na etapie realizacji projektu. Co prawda w ramach PROW mało wniosków jest odrzucanych, ale już w RPO przechodzi zaledwie około jednej czwartej wniosków o dotacje. W przypadku przedsiębiorstw wnioski o dotację często piszą specjalistyczne firmy, które najpierw biorą pieniądze za napisanie, a potem dodatkowe prowizje, kiedy wniosek zostaje zatwierdzony. To są duże koszty dla przedsiębiorstw. Często przedsiębiorcy wydają mnóstwo pieniędzy na przygotowanie wniosku, potem czekają na jego zatwierdzenie, wstrzymują na kilka miesięcy inwestycję, a potem okazuje się, że wniosek nie przeszedł. W programach realizowanych przez Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa na zatwierdzenie wniosku czeka się do ośmiu miesięcy. Ale jest to ryzyko przedsiębiorcy, na które świadomie się decyduje. No i strata dla gospodarki, która tyle miesięcy musi czekać na inwestycję. Dziękuję za rozmowę.

Rządowi łowcy skór czekają na masakrę Nigdy dotychczas sie nie zdarzyło, by zabrakło farmaceutyków chemicznych leczących osoby chore na raka. Nie mogło, bo nawet najmniejsza obsuwa to śmierć i wiele niepotrzebnych trupów. Ale też żaden rząd do tej pory nie kolekcjonował skór. Tego rządu już jednak nic nie przeraża. I nie dziwota. Gdy ma sie w kolekcji śmierć Prezydenta, ministrów, posłów, senatorów, najwyższych urzędników i całe (w dwóch katastrofach) dowództwo wojskowe, gdy przyspieszyło się śmierć wielu starszych i przewlekle chorych, oraz wielu pasażerów PKP - a wszystko to bezkarnie, to strach znika, sumienie przestaje działać i można zachowywać się jak kolekcjoner skór. Pragmatycznie, rutynowo, dla paru groszy i szczyptę dodatkowego czasu. Wszystko po to by dobrze żyć, dobrze sie bawić i czuc sie bezkarnie. Dzieki mamonie i okolicznościom, które znów usprawiedliwią wszystko. Rząd będzie trwał wszelkimi sposobami, z leninowską konsekwencją sięgnie po wszelkie kłamstwa, dogada sie z najgorszymi i będzie liczył na masakrę, chaos lub euforię, które znowu odwrócą uwagę tłuszczy i które staną się argumentem na wszystko. Jest teraz cisza. Nic sie nie dzieje. Nawet Internet jakby bardziej opustoszał. W tę pustkę wchodzi PiS pierwszy raz mówiący głośno o zdradzie. Co przewidywalne i wygodne, ale i niebezpieczne? Przewidywalne, bo to przewidywalny PiS a na PiS jest patent w mediach i wygodny opór w wygodnej (w większości) i konformistycznej części społeczeństwa. Wygodny także, bo pomagający w ukrywaniu zbrodni bieżących. Niebezpieczne, bo argumenty Smoleńskie są autentyczne,  nie do zbicia przez rząd i zawsze może pojawić sie mechanizm typowy znany z ACTA, że pewna cześć społeczeństwa, ta amorficzna, złożona z młodzieży, na którą patentu nie ma, coś tam z czymś skojarzy i przyjmie jakis argument PiSu za swój, przez co wytworzy się reakcja łańcuchowa.

Rozmawiałem dzisiaj z blogerem Legionistą222, powiedział: faktycznie jest coś za cicho, za spokojnie, podejrzanie za spokojnie, a że wierzę w pragmatyczność i bezkompromisowość Żydów, to własnie teraz mogą z zaskoczenia uderzyć na IRAN. To będzie właśnie ta masakra, wielka międzynarodowa awantura, na która liczy rząd, bo wtedy znów Tuska będzie tłumaczyc wszystko i Tuskowi znowu sie uda. Uda sie przykryć śmierć wielu osób, które nie wytrzymały przerwania kuracji chemią. Bo wprawdzie podwyżkę wieku emerytalnego i złodziejstwo naszych pieniędzy z OFE można przykryć jednym, drugim meczem Polaków na Euro, ale by przykryć śmierć chorych nie wystarczy dymisja Arłukowicza. Popularnego gamonia wytypowanego na kozła ofiarnego. Tu potrzebna jest większa masakra. A ta na wschodzie jak znalazł. I myślę, że dotrwają. Że taka własnie nastąpi. Myślę, że marzą o większej wojnie. To by był dopiero interes i odwrócenie uwagi. I ona może być, bo interes i odwrócenie uwagi są potrzebne także finansjerze miedzynarodowej, której strefa Euro się sypie. A gdy saport potrzebny i odpowiadają za jego wprowadzenie Ci sami ziomale, którzy go potrzebują to nastąpi. Jeśli Tusk to wie, to tez wie, że się doczeka i że na wiele może sobie pozwolić. Znacznie więcej niż teraz. Znacznie. Zobaczcie jak ryzykują. Z samą chemią sprawa śmierdzi z daleka. Jak ktoś sie zajmował przetargami (a ja dla TP-sy robiłem je przez kilka lat) towie, że przed ustaleniem ogólnych warunków zamówienia (warunków przetargu) robi sie badanie rynku, by czasem nie nastapiła sytuacja, że wymagania może spełnić tylko jedna firma, gdyż wtedy przetarg nie miałby sensu? Ergo, każdy, kto organizował przetargi to wie, że gdy z całego rynku waymagania spełnia tylko jedna firma to znaczy, że przetarg był ustawiony za łapówkę, czyli 8-12% od wartości kontraktu (każdy członek komisji przetargowej na grube miliony miał, choć raz w życiu taką propozycję). Najniebezpieczniejsze ustawienie przetargu jest oparte na zaniżonej cenie - czyli celowane w firmę, która jako jedyna ma interes by zdumpingować ceny poniżej granicy prostej opłacalności. Motywacje moga byc różne. Zarżniecie konkurencji, której przegrana jest równoznaczna z utratą części rynku lokalnego, kwestie prestiżowe, kwestie odbudowy wiarygodności (rekomendacja) by w innym końcu świata odzyskać kontrakt dużo wiekszy, na którym się zarobi lub uzyskac kredyt bankowy. Często jednak celowanie cenowe (przez zaniżenie) to wspólny dil celujacego i celu, umozliwiający wyprowadzenie pieniędzy, po to tylko by je ukraść, gdyż oferent nie ma zamiaru realizacji kontraktu, a organizator przetargu o tym wie. Potem już tylko kwestia metody: ucieczka w bankructwo (po wcześniejszym drenażu majątku spółki), szantaż poprzez postawienie zleceniodawcy pod murem (tu warunek, że kontrahent musi byc tylko jeden) doprowadzający do aneksowania umowy i podwyższenia wartości kontraktu (bez zmiany wysokości zamówienia) w jego trakcie, lub poprzez podstawienie sprzedawców z wolnej ręki (w trybie pilnym), u których kilkakrotnie trzeba przepłacić. I jeszcze jedna kwestia. Zazwyczaj nie drukuje się przetargu poprzez celowanie cenowe, bo wiadomo, że za najniższą cenę otrzyma się najniższą jakość, a nawet najgorszą tandetę. Normalni oszuści przetargowi unikaliby takiego "numeru" tam gdzie chodzi wprost o ludzkie życie, tam gdzie jakosć chemii to skuteczność terapii i określone skutki uboczne (np. związane ze zbyt wielkim wyniszczeniem organizmu i cierpieniem pacjenta - bólem). Mówiąc krótko, zwykli oszuści unikają skracania przy okazji czyjegoś życia i zarabiania na tym. Ale nie łowcy skór. Ci łódzcy (lekarze, pielęgniarze) wstrzykiwali pawulon by zabić i godzili sie z tym, a w dodatku działając tak od lat czuli sie bezkarni. Ci rządowi też sie godzą i czują bezkarni. Zabezpieczyli wszystkie flanki: Tusku czapę rządową, Komorra czapę prezydencką (prawo łaski, veto), Marszałek Sejmu nie dopuści do głosowania nad wnioskiem o uchylenie immunitetu, a Arabski pilnuje administrację szeregową. Wszyscy razem kontrolują Sądy, Prokuraturę oraz Media.

Zreasumujmy: Traf sprawił, że w tym rządzie, w sprawie życia i śmierci wielu osób, przeprowadzono przetarg na farmaceutyki chemiczne do leczenia onkologicznego w ten sposób, że cena leków zakreślona w warunkach zamówienia, była tak niska, że ten warunek spełniała tylko jedna firma, (którą akurat zapomniano zapytać o bieżącą kondycje finansową zadowalając się zdawkowymi dokumentami sprzed 2-3 lat) i tylko z ta firmą (jedną i na wyłączność) podpisano kontrakt na te farmaceutyki. Działo się to za rządów kopiącej w Smoleńsku Kopacz (przesuniętą dziś na zabezpieczenie), bliskiej koleżanki łapowniczki Sawickiej, która kłamała w wielu sprawach za swojego ministrowania i której ze śmiercią jest do twarzy. Jak to patologowi i kolekcjonerce skór? Za chwilę pierwsze trofea. Czy kiedykolwiek, wraz ze swoim mentorem i szefem za to odpowie? Pytanie otwarte. Na razie czekamy na masakrę. Być może przykryje także to, czego jeszcze nie wiemy. ŁŁ

Pożyczka pod stołem Podczas gdy w naszym kraju pacjenci onkologiczni skarżą się na brak najpotrzebniejszych leków, a system emerytalny bankrutuje, Międzynarodowy Fundusz Walutowy nieoczekiwanie dziękuje Polsce za wczorajszą decyzję o pożyczce ponad 6 mld euro z rezerw walutowych NBP. Pożyczka posłuży do finansowania deficytów w zadłużonych krajach euro. Problem w tym, że o wyasygnowaniu pieniędzy nikt Polaków nie poinformował. Rząd PO – PSL, wyrwany do tablicy, przekonuje, że decyzja o pożyczce zapadła już w zeszłym roku. NBP – przeciwnie – twierdzi, że decyzja dopiero zapadnie. Warszawa podjęła wczoraj zobowiązanie przekazania 6,27 mld euro, tj. około 8 mld dolarów z rezerw Narodowego Banku Polskiego do Międzynarodowego Funduszu Walutowego z przeznaczeniem na ratowanie przed bankructwem państw strefy euro. O fakcie tym poinformowała opinię publiczną szefowa MFW Christine Legarde.
- Bardzo mnie cieszy zobowiązanie władz polskich, aby wesprzeć MFW kwotą 6,27 mld euro. Jest to część wspólnych działań najważniejszych kredytodawców w celu zapewnienia Funduszowi środków na działania w sytuacjach kryzysowych – oświadczyła Legarde. I dodała, że zobowiązanie to demonstruje gotowość Polski do wspierania wysiłków na rzecz “wzmacniania światowej stabilności finansowej w duchu multilateralizmu”.
- Ostateczna decyzja o udzieleniu pożyczki na rzecz MFW zostanie podjęta przez zarząd NBP po uzgodnieniu z MFW warunków umowy – powiedział dyrektor biura prasowego NBP Przemysław Kuk, indagowany w tej sprawie przez PAP. Natomiast resort finansów pospieszył z zapewnieniem, że decyzja o wyasygnowaniu 6,27 mld euro zapadła faktycznie… już w grudniu ubiegłego roku.

Tymczasem NBP w styczniu br. podał, że wniosek ministra finansów Jacka Rostowskiego o pożyczkę z rezerw dla MFW otrzymał 16 stycznia. NBP poinformował jednocześnie, że przychylił się do tego wniosku i upoważnił prezesa NBP Marka Belkę, aby zadeklarował wobec rządu i MFW “gotowość partycypacji NBP w czasowym zwiększeniu zasobów finansowych MFW w formie pożyczki bilateralnej”. Wynika z tego, że tak naprawdę nie wiadomo, kto i kiedy podjął decyzję o wyprowadzeniu 6,27 mld euro polskich rezerw walutowych za granicę. Ratujemy emerytury Greków Decyzją zaskoczony jest senator Grzegorz Bierecki, prezes Kasy Krajowej SKOK.
- Niedługo o decyzjach rządu będziemy się dowiadywali z Radia Wolna Europa – zauważa z przekąsem.

- Rząd ukrywa przed społeczeństwem informacje, bo inaczej musiałby przyznać, że oto dokłada do emerytur Greków, Włochów czy Hiszpanów, a własnym obywatelom z braku pieniędzy podnosi wiek emerytalny – komentuje szef SKOK-ów.

– W Polsce – jak widać – na wszystko może brakować pieniędzy, ale na zapewnienie premierowi Tuskowi kariery międzynarodowej nie może ich zabraknąć – dodaje.

- To rabunek polskich rezerw walutowych na ratowanie modelu kapitalizmu opartego na długu i dysfunkcjonalnej wspólnej walucie – komentuje decyzję o pożyczce Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK. Przypomina w tym kontekście ubiegłoroczne interwencje walutowe prezesa Belki.

– Pochłonęły one około 3 mld euro, rezerwy NBP stopniały w tym czasie z 77 mld do 74 mld euro – wylicza Szewczak. Na pożyczce na rzecz MFW nie kończą się, jego zdaniem, międzynarodowe zobowiązania finansowe podjęte przez rząd Tuska. – W związku z podpisaniem przez premiera paktu fiskalnego czeka nas jeszcze składka na stały Europejski Mechanizm Stabilizacyjny, która może nas kosztować około 26 mld euro – przypomina Szewczak.

Ogołacanie rezerw - Polityka rządu nosi znamiona schizofrenii. Z jednej strony pożyczamy MFW ponad 6 mld euro, a z drugiej utrzymujemy elastyczną linię kredytową z MFW na blisko 30 mld dolarów, płacąc za samą gotowość MFW do pożyczenia pieniędzy – około 60 mln dolarów rocznie – zwraca uwagę dr Zbigniew Kuźmiuk, ekonomista, poseł PiS.

Zdaniem Jerzego Bielewicza, finansisty, szefa Stowarzyszenia “Przejrzysty Rynek” – najlepszym sposobem na utrzymanie wartości rezerw walutowych w obecnej niestabilnej sytuacji na świecie byłoby stworzenie na bazie rezerw funduszu wspierającego inwestycje w rozwój polskiej gospodarki, na wzór funduszy tworzonych przez Chiny, Rosję czy Norwegię. Środki te powinny zastąpić malejące dotacje z unijnych funduszy. Finansista odrzuca argument rządu, jakoby stabilizacja euro za wszelką cenę stanowiła dla Polski kwestię być albo nie być. – Fakt, że o pożyczce ponad 6 mld euro z rezerw NBP dowiadujemy się od szefowej MFW, świadczy o tym, że staliśmy się państwem wasalnym, za które decydują sąsiedzi – ocenia Bielewicz. Prezes Belka, występując pod koniec ubiegłego roku na komisji finansów, zapewniał, że pożyczka dla MFW nie zmniejszy rezerw walutowych NBP, lecz zmieni ich strukturę. Przyznał jednak, że będziemy musieli sprzedać np. bardziej rentowne obligacje francuskie, aby przekazać środki MFW w formie niskooprocentowanej pożyczki.

Bajońskie sumy Środki z rezerw na pożyczkę – jak wynikało ze słów Belki – ulegną de facto zamrożeniu, tzn. nie będziemy mogli z nich skorzystać w razie nagłego zagrożenia naszej waluty.
- Nie ma na świecie bardziej wiarygodnego kredytobiorcy niż MFW – rozpraszał Belka wątpliwości posłów obawiających się, że jest to “pożyczka na wieczne nieoddanie”. Zapewniał, że MFW, jako wierzyciel wspomagający bankrutów korzysta z pierwszeństwa zwrotu pożyczek przed innymi wierzycielami, a ponadto jest “producentem pieniędzy”, tj. może w razie potrzeby wyemitować “papierowe złoto” w postaci tzw. SDR-ów (międzynarodowa jednostka walutowa o charakterze bezgotówkowym oparta na prawach ciągnienia).
- SDR-y w normalnych czasach – zawsze tak było – można wymieniać na inne waluty – przekonywał Belka. Prezes NBP nie poinformował jednak, że na emisję SDR-ów muszą zgodzić się główni udziałowcy MFW, przede wszystkim Amerykanie. – Jeśli MFW zbankrutuje, to znaczy, że cały świat zbankrutuje, a wtedy żadne inwestycje nie mają sensu – oznajmił Belka. Wczorajsza decyzja wyasygnowania polskich rezerw na rzecz MFW zbiegła się z dramatycznym pogłębieniem kryzysu w Hiszpanii. Ten wielki, 50-milionowy kraj jest kolejnym – po małej Grecji – kandydatem do bankructwa. Finansiści ostrzegali już dawno, że jeśli dojdzie do załamania euro w dużym kraju, takim jak Włochy lub Hiszpania – eurostrefa (a de facto główny jej beneficjent – Niemcy) nie będzie w stanie go uratować. Przewidując taką sytuację, kraje Unii Europejskiej, pod naciskiem Niemiec, uzgodniły na grudniowym szczycie, że udzielą wsparcia eurostrefie – za pośrednictwem MFW – z rezerw narodowych banków centralnych w kwocie 200 mld euro, z czego 50 mld euro ma pochodzić z krajów nienależących do euro. Z porozumienia wyłamały się Czechy, które oświadczyły, że nie stać ich na pozbycie się rezerw walutowych. Ostatecznie rząd w Pradze zgodził się udzielić MFW pożyczki, ale o połowę mniejszej niż oczekiwano (1,5 mld euro zamiast 3,5 mld euro). Bogate kraje Europy, jak Szwecja czy należąca do Europejskiego Obszaru Gospodarczego Norwegia, przeznaczyły na pożyczkę kwoty porównywalne z Polską – po blisko 10 mld dolarów. Zasadniczo świat (kraje G20, OECD) ostrożnie podchodzi do wzmocnienia MFW w celu ratowania strefy euro, żądając, aby Europa najpierw pomogła sobie sama przez wzmocnienie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego do około 1 bln euro. Obecnie zasoby EMS sięgają realnie 500 mld euro, ale podciągane są przez eurokratów w górę do około 1 bln euro dzięki kreatywnej księgowości. Małgorzata Goss

Ważne słowa prof. Legutko: Jeżeli rząd zacznie traktować tę sprawę poważnie, Smoleńsk przestanie być polem konfliktu Rzeczywistość jest niestety okrutna - tak, mamy dwie Polski. I nie jest to podział nowy. On powstał już u zarania III RP, kiedy jedna strona uznała siebie za tę oświeconą, niosącą kaganek europejskości i nowoczesności wśród ponurego, niebezpiecznego tłumu ciemniaków. Tłumu antysemickiego, zacofanego. Ta część społeczeństwa została potraktowana w sposób pełen pogardy i poniżenia - mówi prof. Ryszard Legutko w „Super Expressie”. Europoseł zaznacza, że katastrofa smoleńska spowodowała, że po raz pierwszy od 2005 roku „ten przysłowiowy "ciemnogród" znów zyskał na sile, zaczerpnął oddechu i zyskał mobilizację do działania”:

Paradoksalnie katastrofa smoleńska przyczyniała się do wzmocnienia tego obozu, który zaczął się organizować, działać. W dużej mierze zresztą przyczyniła się do tego niewyobrażalna wręcz słabość i kompromitacja ich oponentów. Aktywizacja "ciemnogrodu" wywołała niepokój i strach drugiej strony, która postanowiła znów stymulować przemysł pogardy. W ocenie profesora Legutko nie ma symetrii między działaniami PiS i obozu PO dla rozkopywania podziałów w Polsce. Pytany o retorykę Jarosława Kaczyńskiego ws. katastrofy europoseł tłumaczy: Jak można mówić o zakopywaniu rowów, kiedy śledztwo smoleńskie okazało się skandalem i kompromitacją państwa polskiego? Niby, co mamy zrobić - spotkać się w połowie drogi? W półprawdzie? To strona rządowa nie stworzyła pola do zjednoczenia i jej zaniedbania w tej sprawie spowodowały eskalację podziałów.

Profesor Legutko zaznacza, że „trwa walka o prawdę i wyjaśnienie gigantycznej tragedii”. Odnosząc się do słów o zdradzie części środowisk w Polsce europoseł wyjaśnia:

Mówimy o klasie politycznej, o pewnych profesorach, publicystach, którzy uczestniczą w bardzo niepokojącym procederze utrudniania i zakłamywania śledztwa. Co więcej, wszelkie dążenie do wyjaśnienia tej sprawy kwitują cynicznymi uwagami, głupimi uśmieszkami, obraźliwymi żartami? To jest jakaś umysłowa i emocjonalna aberracja, kompletna znieczulica i brak świadomości, że do tak poważnej sprawy trzeba podchodzić poważnie. Nie można traktować śmierci prezydenta swojego kraju i 95 osób z delegacji "na wesoło".

W ocenie profesora Legutko do zasypania podziałów dot. katastrofy smoleńskiej potrzebna jest wola rządzących.

Piłka jest po stronie rządu. Jeżeli zaczną traktować tę sprawę poważnie, Smoleńsk przestanie być polem konfliktu - tłumaczy europoseł. Zaznacza, że „trzeba wierzyć”, że nastawienie rządzących się zmieni.

KL zespół wPolityce.pl


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
746 747
F 747 deklaracja zgodnosci pl
747 MEISTER
747
747
Dopuszczenie GIK F 747
747
747, Prywatne, Studia, Pływanie
D 747
747
747
747
(JSC ) Boeing 747 300 Klm
747
746 747
746 747
pmdg 747 400 checklist

więcej podobnych podstron