760

Jak powstał ukraiński integralny nacjonalizm Główne podstawy ideologii UWO, ZUNRO i OUN powstały w latach dwudziestych XX wieku? Jak podaje Wiktor Poliszczuk, jedynym twórcą ideologii ukraińskiego integralnego nacjonalizmu był pochodzący z południowej Ukrainy Dmytro Doncow. Wychowany w rodzinie o kulturze i języku rosyjskim, ukraińskiego nauczył się dopiero po pierwszej wojnie światowej we Lwowie, gdzie mieszkał, jako bezpaństwowiec. W 1926 roku wydał książkę „Nacjonalizm”.

Dmytro Iwanowycz Doncow (Дмитро Іванович Донцов), ur. 30 sierpnia 1883 w Melitopolu, zm. 30 marca 1973 w Montrealu. D. Doncow ideologię nacjonalizmu ukraińskiego zbudował na darwinizmie społecznym. Według Doncowa nacja stanowi gatunek w przyrodzie („species”), tak samo, jak gatunkiem w przyrodzie jest pies, kot, wilk, owca, tygrys itp.). Jako taki, naród pozostaje we wrogości i permanentnej walce z innymi narodami o byt i przestrzeń, pozostaje w walce, w której słabszy ulega przemocy silniejszego. W tej konstatacji Doncow poszedł o wiele dalej, niż Mussolini, (który nie wypracował własnej ideologii faszyzmu, ograniczał go do praktyki) i Hitler, (który w dziedzinie ideologii ograniczał się do szerzenia nienawiści do Żydów, jako niższej rasy ludzkiej i propagowania wyższości rasy germańskiej). Wbrew nauce historii, Doncow rozpatrywał naród, jako kategorię wieczną. Według niego naród stanowił wartość najwyższą, stąd hasło nacjonalizmu ukraińskiego: „Naród ponad wszystko”, a więc ponad Boga, ponad chrześcijańskie i ponad ogólnoludzkie wartości.Według Doncowa naród ma nie tylko prawo, ale też, wynikający z jego natury, obowiązek walki z innymi narodami, a więc przede wszystkim z sąsiadami, walki głównie o przestrzeń, czyli ziemię. Według Doncowa wewnętrzna struktura narodu oparta jest na zasadzie hierarchicznej: na czele narodu stoi wódz (w faszyzmie włoskim – Duce, w nazizmie niemieckim – Fuhrer, w ukraińskim integralnym nacjonalizmie – Prowidnyk), który ma do swej dyspozycji warstwę lepszych ludzi, zwaną też mniejszością inicjatywną, stosującą wobec mas narodu twórczą przemoc. Znaczy to, że wódz narodu ma do dyspozycji aparat dyspozycyjny, aparat władzy i aparat wykonawczy. W praktyce ukraińskiego ruchu nacjonalistycznego „warstwą lepszych ludzi”, czyli „mniejszością inicjatywną”, była Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, kierowana początkowo przez „wodza” Jewhena Konowalca, potem Andrija Melnyka i Stepana Banderę. Resztę narodu ukraińskiego Doncow nazywał „tłumem”, „plebsem”, a nawet „okiełznanym bydłem”. Powszechna nieznajomość zasad wewnętrznej struktury narodu według doktryny Doncowa, sprzyjała i nadal sprzyja propagandzie OUN (Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów), zgodnie, z którą nacjonalizm ukraiński jest obecnie utożsamiany z ukraińskim patriotyzmem. Ten istotny błąd jest dużym nietaktem wobec narodu ukraińskiego. Doncow sformułował siły motoryczne nacjonalizmu ukraińskiego. Są nimi: Wola, jako czynnik niekontrolowany przez rozum -wola do życia, wola dążenia do władzy. Doncowska „wola” nie podlega kontroli rozumu, nie uznaje interesu innych jednostek ludzkich, jest ona niczym niekontrolowanym chceniem. Według Doncowa wystarcz chcieć, a cel może być osiągnięty, przy czym trzeba wyraźnie powiedzieć, że chodzi w tej doktrynie o „chcenie” „wodzów” i przywódców OUN, które nie jest zbieżne z chceniem i świadomością mas, tzn. narodu ukraińskiego. Według Doncowa w walce z „wrogami” nie należy liczyć się z ofiarami zarówno w ludziach jak i w dobrach materialnych; według niego niech nawet połowa narodu ukraińskiego zginie, aby tylko cel został osiągnięty, a tym celem jest imperium ukraińskie, a w nim niczym nieograniczona władza nacjonalistów. Przemoc w stosunkach między narodami stosowana w toku walk o przestrzeń; w stosunkach wewnątrz narodu stosowana przez „mniejszość inicjatywną” wobec „plebsu”, „czerni”, „tłumu”. Przemoc w rozumieniu ideologii nacjonalizmu ukraińskiego jest narzucaniem woli „wodza” i „mniejszości inicjatywnej” drogą przymusu fizycznego. Powyższa zasada stanowi zaprzeczenie wszelkiej tolerancji, demokracji i humanitaryzmu. W warunkach pierwszych lat XXI wieku nacjonalizm ukraiński posługuje się retoryką demokratyczną, ale swoją istotę zachowuje w tajemnicy przed naiwnym światem. Ekspansja terytorialna należy do głównych zasad nacjonalizmu ukraińskiego. Doncow głosi, że „ekspansji swojego kraju wyrzeka się tylko ten, u kogo całkowicie odumarło „poczucie patriotyzmu”. W stosunkach między zwykłymi ludźmi taka zasada nazywa się bandytyzmem a w relacjach międzypaństwowych – imperializmem. Ukraińskie państwo imperialne, rządzone przez kastę nacjonalistów miało liczyć ponad 1.200.000 km2 i rozciągać się od Nowego Sącza aż po Czeczenię i Kaukaz. Fanatyzm, bezwzględność, nienawiść- to kolejne siły motoryczne nacjonalizmu ukraińskiego. Te cechy nacjonalizmu ukraińskiego przejawiły się jaskrawię w działalności praktycznej struktur OUN w latach drugiej wojny światowej i bezpośrednio po niej. Tutaj wskazać należy, że stosunek nacjonalizmu ukraińskiego do Polski i Polaków oparty był i jest nadal na bezwzględnej nienawiści do wszystkiego, co polskie. Obok tej nienawiści, nacjonalizm ukraiński cechuje wręcz zoologiczna nienawiść do wszystkiego, co rosyjskie. Różnica między nienawiścią ukraińskiego integralnego nacjonalizmu do Polski i Polaków i Rosji oraz Rosjan polega na tym, że wobec Rosji i Rosjan nacjonalizm ukraiński nie był i nie jest zdolny do zadawania im ciosów. Liczni polscy historycy w żaden sposób nie potrafią wytłumaczyć przyczyn nieludzkich metod mordowania przez banderowców bezbronnych ludzi, nie mogą, bowiem nie znając ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, nie wiedzą, że nacjonalista ukraiński wobec swej ofiary ma być bezwzględny, jego postępowaniem ma kierować podbudowany nienawiścią fanatyzm. Amoralność – relatywizm moralny sprowadzony do zasady: wszystko to jest dobre, co jest dobre dla narodu, a o „dobru narodu” decyduje jej „wódz”, zaś w sferze wykonawczej różnego szczebla „przywódcy” OUN -krajowi, obwodowi, rejonowi, staniczni (wiejscy). Zasada amoralności w nacjonalizmie ukraińskim usprawiedliwia wszystko, włącznie z mordami masowymi na bezbronnej ludności, dokonywanymi metodami wyszukanymi, w tym też mordami na ludności ukraińskiej, gdy te mordy w ocenach „prowidnyków” są „dobre dla narodu ukraińskiego”. Doncow napisał: „Moralność, o której tutaj mówię, odrzuca „człowieczeństwo”, które zabraniało szkodzić innym. (…) żadne zasady nie mogą zabronić, aby słabszy uległ przemocy silniejszego”. Znając tę chociażby zasadę ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, ze zdziwieniem należy obserwować bliskie stosunki między ukraińskim ruchem nacjonalistycznym a Kościołem greckokatolickim i częścią Kościoła prawosławnego. Nie można powiedzieć, że Kościół greckokatolicki, w tym jego hierarchia z arcybiskupem Andrijem Szeptyckim na czele, nie znała zasad ideologicznych nacjonalizmu ukraińskiego. Pierwsze wydanie „Nacjonalizmu” Dmytra Doncowa, stanowiącego sformułowanie doktryny, a więc ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, drukowane było w Złoczowie w drukarni 00. bazylianów, a jednym z czołowych aktywistów OUN był doktor teologii, ksiądz greckokatolicki Iwan Hrynioch, kapelan SS „Galizien”. Ale wystarczy prześledzić wypowiedzi ojca Stepana Bandery, księdza greckokatolickiego, aby przekonać się, że jego i jemu podobnych poglądy były amoralne, w żadnym miejscu nie były zgodne z etyką chrześcijańską. Od tej zasady w Kościele greckokatolickim tylko nieliczne były wyjątki, byli księża, którzy swe życie oddali w obronie życia chrześcijan i byli oni także mordowani przez banderowców. W ideologii OUN ważny był woluntaryzm odrzucający kierowanie się rozumem, lekceważący sytuację geopolityczną, zakładający parcie naprzód do wyznaczonego celu bez względu na własne i obce straty ludzkie i materialne. Wymienione tutaj zostały tylko niektóre z sił motorycznych w ideologii nacjonalizmu ukraińskiego, ale i one prowadzą do wniosku, że nacjonalizm ukraiński nie jest tożsamy z nacjonalizmem w rozumieniu europejsko – kontynentalnym, że jest to nacjonalizm typu faszystowskiego, określany w literaturze zachodniej, jako nacjonalizm integralny. Integralność nacjonalizmu ukraińskiego polega na tym, że on, jak i wszystkie totalitarne formacje, działa na wirtualnej zasadzie ruchu wirowego, który wciąga w swą orbitę tych, którzy dają się wciągnąć, i jednocześnie odrzuca tych, którzy wciągnąć się nie dają, tych oczywiście w ramach narodu nacjonalizm ukraiński zwalcza. Nacjonalizm ukraiński, w odróżnieniu od typowych dla kontynentalnej Europy nacjonalizmów (polskiego, czeskiego, bułgarskiego itp.), jest ruchem ideologiczno -politycznym typu faszystowskiego, bowiem w walce z innymi narodami o przestrzeń zakłada fizyczne ich wyniszczenie bądź asymilację ich części do narodu ukraińskiego; w walce tej kieruje się moralnym relatywizmem, nie uznając ani chrześcijańskich, ani ogólnoludzkich wartości. Nacjonaliści ukraińscy z OUN wychowywali i szkolili swoich członków według Dekalogu, czyli 10 Przykazań Ukraińca Nacjonalisty, 12 Cech (ukraińskiego nacjonalisty) i 44 Prawa (Życia Ukraińskiego Nacjonalisty). Ich cechą główną było szerzenie nienawiści do obcych – czużyńców.

10 Przykazań Ukraińca-Nacjonalisty (Dekalog)

Ja jestem Duch odwiecznego żywiołu, który zachował Cię od tatarskiego potopu i postawił na krawędzi dwu światów, abyś tworzył nowe życie.
1. Zdobędziesz Ukraińskie Państwo, albo zginiesz za nie.
2. Nie pozwolisz nikomu splamić chwały ani honoru Twojego Narodu.
3. Pamiętaj o Wielkich Dniach naszych walk.
4. Bądź dumny z tego, że jesteś dziedzicem walki o chwałę Włodzimierzowego Trójzębu.
5. Pomścisz śmierć Wielkich Rycerzy.
6. O sprawie nie mów, z kim można, ale, z kim trzeba.
7. Nie zawahasz się wykonać najniebezpieczniejszego czynu, jeśli będzie wymagać tego dobro sprawy.
8. Nienawiścią i bezwzględną walką będziesz przyj -mować wrogów Twojego Narodu.
9. Ani prośby, ani groźby, ani tortury, ani śmierć, nie zmuszą Ciebie do zdrady tajemnicy.
10. Będziesz dążyć do poszerzania siły, bogactwa i przestrzeni Ukraińskiego Narodu.

Dlaczego granica pomiędzy Europą i Azją jest tutaj na Ukrainie, a nie jak pokazują mapy na Uralu? Dlatego, że dla nas ważna jest nie geografia w tym przypadku, nie ziemia, ale ludzie, ich duchowość, ich charakter. Granica ducha przebiega przez Ukrainę. Człowiek Zachodu, to człowiek woli, człowiek czynu. Człowiek Wschodu rezygnuje z własnej woli (i czynu) na rzecz „niedającej się obejść konieczności” (działa z konieczności, niechętnie, w ostatniej chwili), potrzebę czynu zastępuje (u niego) zasada „jakoś to będzie”, do życia podchodzi pasywnie, zamiast aktywnie. Ukraina leży na granicy ludzkich typów i dlatego, rzecz jasna, wśród nas spotykamy ludzi jednego i drugiego charakteru. Jak doszło do wytworzenia tych typów, co na to wpłynęło, jak objawiają się one w życiu – można (na ten temat) napisać całą pracę? My stwierdzamy tylko, że taki stan istnieje. Nasi ojcowie wierzyli, że prawdą, pokorą i łagodnością można zdobywać świat. My pokorę i łagodność odrzucamy, jako rzeczy godne niewolnika. Ci, którzy rządzą wszczepiają takie zasady swoim podwładnym, aby ułatwić sobie życie. Zamiast pokory my deklarujemy niepokorę przeciw wszystkim gnębicielom, zamiast łagodności – okrutność i to taką, aby z odsetkami zapłacić za wszystkie nasze krzywdy. Łagodny klimat, łagodna przyroda wytworzyła łagodnego, pracowitego, gotowego cały świat objąć swoją miłością Ukraińca. Jest to wygodne dla tych, którzy panują nad nami, niedobre dla nas samych. „Pomiędzy wilkami trzeba mieć wilcze zęby”. Nasze dni (czasy) najlepiej to potwierdzają.

„Nacjonalizm ma … tworzyć nowe życie. To znaczy na ruinach starego świata, budować świat nowy. Na miejsce starych myśli, zasadzać nowe myśli, likwidować wszystkie zjawiska niezgodne z naszym światopoglądem i nadawać wszystkiemu nasz nacjonalistyczny ton. Należy to osiągnąć walką. W walce musimy wykuwać nowy typ Ukraińca – Nacjonalisty, w dalszej walce nacjonalista nada kształt całemu życiu na wzór własnego światopoglądu. Aby tego dokonać, nacjonalista musi nieustannie trzymać rękę na pulsie narodowego życia. I w każdej sprawie wypowiedzieć swoje twarde, decydujące słowo.” Punkt 5, 7 i 8 Dekalogu odnosi się do nacjonalistycznej moralności. (Moralność – normy przyjęte przez ludzi dla uporządkowania życia pomiędzy sobą. Moralność chrześcijańska znajduje swój wyraz, na przykład, w 10 Przykazaniach Bożych: „Nie zabijaj”, „Nie kradnij”. Nacjonalizm ma swoją moralność, jest to moralność człowieka – rycerza, fanatyka, który nie umie się korzyć, dla której najwyższą ideą jest dobro narodu, a jego (nacjonalisty) największą słodyczą jest praca, walka, cierpienie i śmierć w imię Narodu. OUN walczy przeciw całemu światu wrogów, którzy nie przebierają w metodach, dlatego panująca wśród nas musi zostać stara zasada: „Oko za oko, ząb za ząb”. I dlatego nacjonalizm wzywa swoich bojowników: „Pomścisz śmierć Wielkich Rycerzy” – Rycerzy walki z nieprawdą, kłamstwem i obłudą, bezlitosnym wyzyskiem i drapieżnym panowaniem. Musimy wyrównać szalę sprawiedliwości, za górę naszych trupów, muszą paść jeszcze większe góry trupów przeciwników. Nam nie jest straszne, co powie o nas „cywilizowany świat”, ten świat milczał, gdy nas miliony męczono głodem, strzelano, wieszano, nie będziemy wsłuchiwać się w jego opinię i wtedy, gdy przyjdzie dzień zemsty. Żyjemy na granicy stepowych i osiadłych narodów, w walce przyjmiemy taktykę ludzi stepów. Okrutność wobec wroga nigdy nie jest za wielka. Tego nauczyła nas historia. Historia świata, to nie historia koncertów, nie historia powstania poetyckich utworów, nie historia wyśnionego pięknego życia – ale historia ognia i śmierci. Te zasady będziemy stosować tylko do wroga narodu, jako całości, przeciw wrogowi rasowemu. A oto druga zasada nacjonalistycznej moralności: „Nienawiścią i bezwzględną walką będziesz przyjmował wrogów Twojego Narodu”. Miłości do swojego musi towarzyszyć nienawiść do cudzego. Połowicznych odczuć, „ani ciepłe – ani zimne”, „letniej” krwi nam nie potrzeba. Fanatyzm miłości do swojego, fanatyzm nienawiści do cudzego musi być widoczny w każdym czynie nacjonalisty. Walka musi być tak bezwzględna (przeciw wrogowi rasy), jak bezwzględne jest samo życie. Nóż i rewolwer, trucizna i podstęp – to rzeczy, jakimi nacjonalista w walce z silniejszym wrogiem może się posługiwać, aby tylko wygrana była po naszej stronie. I jeszcze jedna podobna zasada: „Nie zawahasz się wykonać najniebezpieczniejszego czynu, jeśli wymaga tego dobro sprawy”. Taka moralność obowiązuje w stosunku do naszego rasowego wroga. Pomiędzy członkami organizacji, pomiędzy członkami jednego narodu w dalszym rozwinięciu musi obowiązywać surowa moralność rycerskiego prawa – czynu. Idealizm we wszystkich czynach (nie materialne korzyści popychają nas do czynu, ale idea), karność, posłuch, uczciwość we wszelkich relacjach, sprawiedliwość, brzydzenie się kłamstwem, gotowość do największych ofiar, gdy chodzi o ogólne dobro – oto zasady, które tworzą z organizacji monolit, które nadają jej wewnętrzną siłę, aby walczyć i zwyciężać.

Są to fragmenty artykułu zamieszczonego w czasopiśmie “Na Rubieży” nr 86/2006.
Autor: prof. Czesław Partacz

Dziedzictwo rewolucji francuskiej Tym co najbardziej wszystkich interesuje, gdy chodzi o rewolucję francuską, jest jej wkład do kultury nie tylko swego kraju, ale i europejskiej, a nawet do kultury powszechnej; to wiec co można by nazwać ,,dziedzictwem” czy też ,,spadkiem” pozostawionym przyszłości. Rewolucja, która była wielkim wydarzeniem historycznym jednego kraju, zapoczątkowała, według swych głównych protagonistów, radykalny proces zmian, rozprzestrzeniający się na cały świat. Przyczyną tego był fakt, że idee rewolucji były mesjanistyczne i uniwersalne. Czym jest to “dziedzictwo” i co w sobie zawiera? Większość historyków rewolucji francuskiej mówi głównie o:

1. Całkowitym zniszczeniu resztek ustroju korporacyjnego i feudalnego.

2. Świadomej dechrystianizacji całej kultury i wszystkich obyczajów.

3. Umieszczeniu człowieka na miejscu Boga, a wiec o radykalnej zmianie w światopoglądzie (przejście od biblijnego teocentryzmu do pogańskiego antropocentryzmu, a następnie do antropocentryzmu bezbożnego, absolutnego i samowystarczającego).

4. Na skutek takiej zasadniczej zmiany, pojawia się “kult człowieka” i Deklaracja Praw Człowieka.

5. Wprowadzeniu pojęcia umowy społecznej, jako podstawy życia społeczeństwa, łącznic z przyjęciem ówczesnych ideologii, zwłaszcza liberalizmu i indywidualizmu, zastosowanych do wszystkich aspektów żyda społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego, a zwłaszcza, ładu prawnego.

6. Przyjęciu demokracji Jana Jakuba Rousseau, jako ustroju politycznego, w którym suwerenność umieszczona jest nie w panującym, ale w “ludzie” jako podmiocie “woli ogólnej”. System ten degeneruje poprzez absolutyzm, tyranie i despotyzm. Rodzi on cztery następujące po sobie komunistyczne kierunki rewolucyjne, a mianowicie: pierwszy komunistyczny kierunek rewolucyjny zastosowany do kultury przez Rabauta Saint-Etienne (1789), (był protagonistą i prekursorem Antonio Gramsciego); drugi kierunek komunizmu rewolucyjnego, oparty na tzw. materializmie ekonomicznym, wypracowanym przez Antoine’a Barnve’a (1792), który uważany był za poprzednika Karola Marksa; trzeci kierunek komunizmu rewolucyjnego, znany jako ,,wściekły” (Les Enrages), a wiec mętów społecznych, bardzo radykalnych, w którym niektórzy dopatrują się przyszłych trockistów (1793) oraz czwarty komunistyczny kierunek rewolucyjny i najbardziej radykalny, gdyż oparty na absolutnej “rówrości”, wypracowany przez Babeufa (1796), który uważany jest za poprzednika Lenina. Wszystkie te cztery kierunki komunizmu rewolucyjnego mają charakter totalitarny.

7. Całkowitej sekularyzacji społeczeństwa i kultury, urzeczywistnionej pod porywającym hasłem – wziętym z Ewangelii -Wolności, Równości i Braterstwa.

8. Zamiarze, pełnym pychy i zarozumiałości zbudowania społeczeństwa całkowicie laickiego, absolutnie samowystarczalnego, czyli bez Boga, a nawet przeciw Bogu, czyli ogólnoświatowej Civitas mundi, unowocześnionej przez kult nowoczesnych bożków: Rozumu, Nauki, Technologii, Dobrobytu itp., jednego Państwa Światowego, całkowicie ziemskiego, materialistycznego, immanentnego, które czci tylko siebie, istniejąc tylko dla siebie, a dochodząc do komunizmu osiąga szczyt swego rozwoju i pełnie swej doskonałości.

9. Chodzi wiec o ,, dziedzictwo” o charakterze dynamicznym, gdyż jest ono pojęte raczej jako zamiar, jako zadanie, które ma być urzeczywistnione w dalekiej przyszłości przez przyszłe pokolenia, a sama rewolucja francuska dzieło to tylko zaczyna, pozostawiając jego ukończenie wszystkim krajom i ludom, deklarując się być rewolucją permanentną, światową i uniwersalną. Nadesłał p. PiotrX

Dziedzictwo to wymaga dokładniejszej analizy Jeśli chodzi o punkt pierwszy – a wiec o zniszczenie resztek ustroju korporacyjnego i feudalnego – to już była o tym mowa kilkakrotnie, a głównie w części pierwszej. Dodajmy teraz tylko, że tradycyjny ustrój Francji uległ zasadniczym zmianom jeszcze przed rewolucją francuską, gdyż dostosowano go do nowych sytuacji i zmian spontanicznych, a przede wszystkim do spowodowanych tzw. “rewolucją przemysłową”. Było to przejście od pracy ręcznej, w której człowiek posługiwał się narzędziami, do pracy zmechanizowanej, kiedy główną rolę zaczynały odgrywać maszyny poruszane parą.Rewolucja francuska zniosła dawne cechy przez tzw. “prawo Chapeliera” (14 czerwca 1791), pozostawiając robotników bez ochrony prawnej i wystawiając ich na wyzysk nowych przedsiębiorców – kapitalistów. Tak, więc, w imię Wolności, zniesione zostały różne “wolności”, takie jak wolność zrzeszania się i organizowania w obronie swych praw. Spowodowało to “walkę klas”, nienawiść społeczną i przyczyniło się do zmiany tradycyjnego ustroju. Punkt drugi – świadoma dechrystianizacja kultury i obyczajów – także już była szeroko omawiana przy komentowaniu wielu książek, zwłaszcza prac prof. Pierre’a Chaunu i Jeana Dumonta. Warto jeszcze przypomnieć, że rewolucja francuska wykonała program dechrystianizacji Francji w sposób niesłychanie brutalny, a jednocześnie z całą hipokryzją. Brutalnie, gdyż uciekła się od początku do gwałtu, terroru, rozstrzeliwania, mordowania, gilotynowania; z całą hipokryzją, gdyż deklarując, że broni Wolności, Braterstwa i Równości, deptała przez cały okres swego trwania wszystkie zasady, które głosiła i które wprowadzała do swych Konstytucji. Jeśli chodzi o punkt trzeci – a więc umieszczenie człowieka w miejscu Boga, czyli przejście od tradycyjnego i biblijnego teocentryzmu do laickiego antropocentryzmu – to, chociaż istniały różne tendencje w tym kierunku jeszcze przed rewolucją francuską, zwłaszcza w okresie Odrodzenia (poganizmu), to jednak tym razem był to jeden z punktów zasadniczych i najistotniejszych. Rewolucja francuska deklaruje się, jako antychrześcijańska i to jest jej istotą, jej rdzeniem. Czyni to z rewolucji źródło konfliktów społecznych i światopoglądowych, które trwają aż do dziś i nie mogą być rozwiązane nawet przy dobrej woli poszukiwania jakiejś formuły możliwej do przyjęcia dla wszystkich wierzących. Czym innym jest obrona godności człowieka, którą on uzyskuje tylko w światopoglądzie chrześcijańskiego teocentryzmu, jako stworzony przez Boga na Jego obraz i podobieństwo, a czym innym umieszczanie człowieka w miejsce Boga i oddawanie mu bluźnierczego kultu boskiego, zaprzeczając jednocześnie istnieniu Boga i podkreślając samowystarczalność człowieka, który żyje tylko dla siebie samego, a nic dla chwały Boga. Punkt czwarty – a wiec ów kult człowieka – ukazuje się w czasie rewolucji, jako logiczny skutek porzucenia religii objawionej, gdyż człowiek, dzięki swej naturze, rozumnej i duchowej, jest czcicielem Boga swego Stwórcy, a kiedy nim nie jest czci różne “bożki” lub siebie samego. To ostatnie jest właściwie najobrzydliwszym kultem, jaki można sobie wyobrazić i, w rzeczywistości, kult siebie samego jest tylko maską kultu satanistycznego, gdyż jest to najwyższa pycha. Właśnie rewolucja francuska wprowadza ten obrzydliwy kult człowieka i to w rozmaitych formach obrzędów religijnych; było to raczej przejściowe, niemniej symptomatyczne. W pewnych formach kult ten jest praktykowany aż do dziś, jako jeden z aspektów dziedzictwa rewolucji francuskiej. Pisarzem, który być może najbardziej przyczynił się do wprowadzenia i rozpowszechnienia tego ohydnego kultu człowieka był Constantin Francois Volney. Inną formą kultu człowieka była dla wielu słynna Deklaracja Praw Człowieka. Otóż jest wielkim nieporozumieniem przypuszczenie, że to dopiero rewolucja francuska wprowadziła tak zwane “prawa człowicka i obywatela”, gdyż w rzeczywistości nic było to nic nowego. Tego rodzaju prawa są bardzo dawne i w formie różnych “deklaracji” znane od początku cywilizacji chrześcijańskiej. Warto przy okazji przypomnieć, że pierwsze tego rodzaju ustawy i rozporządzenia prawne w Europie są pochodzenia kościelnego, a wydawane były przez synody. W okresie wczesnego Średniowiecza synody miały charakter nic tylko kościelny, ale także “polityczny” (w sensie ścisłym, czyli od ,, polis”, miasto-państwo) i ich postanowienia były przestrzegane także przez państwo, kiedy panującymi byli chrzcścijanic. Najstarsze w tym zakresie były prawdopodobnie synody hiszpańskie, odbywające się w Toledo, a wiec synody V (636), VI (638) i VIII (653), które wydawały rozporządzenia prawne w obronie wolności i własności prywatnej. Po nich idą rozporządzenia sądowo-prawne w Kastylii, w Leon i w Aragonii, w wiekach XI i XII, dające gwarancje prawne wszystkim mieszkańcom. Jednym z najdawniejszych takich dokumentów jest tzw. Carta Magna Leonense z roku 1188, która gwarantuje wolność osobistą, prawo własności prywatnej i nietykalność mieszkania wszystkim mieszkańcom królestwa. Następna jest tzw. Carta Magna angielska z roku 1215, która także gwarantuje wolność osobistą, prawo własności i ogranicza podatki. Polska zasada prawna Neminem captivabimus nisi iure victum z roku 1433 zakazuje aresztowania przed wyrokiem sądowym. Angielski Habeas Corpus z roku 1679 poprzedza Bill of Rights z roku 1689. W Stanach Zjednoczonych Akta Niepodległości z roku 1776 dają wiele gwarancji prawnych i są później uzupełnione przez Konstytucję z roku 1787. Już dawniej jednak, bo w starożytności, istniały różne formuły prawno-moralne broniące “praw człowieka”, przede wszystkim Dekalog z czasów Mojżesza i bliski mu w czasie Kodeks Hammurabiego (1730-1685 A.C.) i przeróżne starożytne sentencje prawne “prawa rzymskiego”, jak np. nasciturus pro nato habetur, (kto jest już poczęty, powinien być traktowany, jako już urodzony), czyli że cieszy się opieką prawa (zasada dziś zapomniana nawet w krajach, które uchodzą jeszcze za katolickie) i wiele innych podobnych zasad prawnych wziętych z prawa naturalnego, które w starożytności, także pogańskiej, były dobrze znane i poważane. A więc słynna Deklaracja Praw Człowieka, ogłoszona przez rewolucję francuską w roku 1789, nie jest czymś nowym, a tylko naśladowaniem formuł prawnych dawnych, zwłaszcza angielskich i amerykańskich. Najważniejsze jest jednak to, że w samej Francji, przed rewolucją, istniało ustawodawstwo, które drobiazgowo broniło “praw człowieka” i wchodziło w skład ówczesnej tradycyjnej Konstytucji, interpretowanej przez Parlamenty (gdyż była ona dość skomplikowana, zależnie od różnych systemów prawnych tradycyjnych) i przypomnianej przez “arret” z dnia 5 maja 1788 r., czyli prawie w przededniu rewolucji. Co więcej, trzeba też pamiętać o tym, że wspomniana Deklaracja Praw Człowieka z roku 1789, włączona do Pierwszej Konstytucji, jako wstęp (inaczej sformułowana znajduje się w konstytucjach późniejszych), praktycznie została całkowicie przekreślona i podeptana przez wiele późniejszych postanowień prawnych Zgromadzenia, jak np. przez ustawę z dnia 10 czerwca 1794 r. (La Loi du 22 prairial). Ustawa ta wprowadza “Trybunał rewolucyjny” i daje mu uprawnienia, znoszące wszelkie “prawa człowieka”, gdyż pozwala na aresztowania i na straszny terror, do czego także upoważnia ,,Komitet ocalenia publicznego” (Comite de salut public), a także nieco później “Komitet bezpieczeństwa ogólnego” (Comite de surele generale). Prawa są gwałcone przez samą Convention, czyli że z jednej strony mówi się o ,,prawach człowieka”, a z drugiej to samo Zgromadzenie nie tylko je depcze, ale wprost zabija, morduje, gilotynuje, uprawiając stały terror przez co najmniej dziesięć lat; do tego terroru powraca przy różnych okazjach, zwłaszcza w roku 1848 i w roku 1871. Znaczy to, że ta słynna Deklaracja Praw Człowieka była tylko bolesnym oszustwem i naśmiewaniem się z prawdziwych praw człowieka, dawniej już zagwarantowanych. Warto jednak tej Deklaracji przyjrzeć się nieco dokładniej. Chociaż w przedmowie do niej jest aluzja do Najwyższego Bytu, to jednak o Bogu nie ma ani jednego słowa. Pierwszy artykuł Deklaracji odnosi się do równości prawnej, w czym można by dopatrywać się wpływów Biblii i chrześcijaństwa, zwłaszcza nauki Chrystusa Pana co do powołania każdego człowieka, aby stał się przybranym synem Boga Ojca; nauki że wszyscy ludzie, bez żadnych wyjątków, są powołani do poznania Boga prawdziwego i do podzielenia Jego szczęścia wiecznego w Niebie; a więc ,,równość” w powołaniu, która jednak nie może w żadnym przypadku znieść i przekreślić wrodzonych różnic zdrowia, uzdolnień, różnic psychicznych i fizycznych, a zwłaszcza tak zwanych talentów. Jednakże ani redaktorzy Deklaracji, ani też ci, którzy na nią głosowali, w czasie obrad i dyskusji nie zwracali uwagi na fakt jej chrześcijańskiego pochodzenia; wręcz przeciwnie, często podkreślali, że należy odrzucać to wszystko, co ma związek z chrześcijaństwem, z Ewangelią, czy z Biblią, a nawet podkreślali, że to co wprowadzają jest zaprzeczeniem Dekalogu i tradycyjnych wartości chrześcijańskich. Deklaracja wspomina tylko o ,,prawach” człowieka, a nigdy nie mówi o jego ,,obowiązkach” wobec Boga, społeczeństwa, Ojczyzny, Narodu i tzw. ,,dobra wspólnego”. Z chrześcijańskiego punktu widzenia natomiast wszelkie “prawa” człowieka są z konieczności zawsze związane z “obowiązkami” człowieka. W przedmowie Deklaracji jest mowa o “prawach naturalnych, niezmiennych i świętych”, ale już w art. 6 porzuca się zasadę metafizyczną (prawo naturalne) i uważa się za źródło prawa tzw. “wolę ogólną” (la volonte generale), czyli że autorzy odwołują się jedynie do dyskusyjnego i nieuzasadnionego pojęcia J. J. Rousseau. Prawo naturalne jest pochodzenia boskiego, natomiast ,,prawo” (?) “woli ogólnej” jest pojęciem nieuzasadnionym i, aby je przyjąć, należy najpierw przyjąć także pojęcie społeczeństwa, jako “umowy społecznej”, czyli “kontraktu”, co jest absurdem, gdyż społeczeństwo ludzkie jest skutkiem społecznego charakteru człowieka. Człowiek jest z natury swej istotą społeczną, bo jest “osobą”. Nadto ta “wola ogólna” zawsze jest tylko “wolą ludu”, a tym “ludem” może być motłoch, tłum, tłuszcza, hołota, gawiedź, pospólstwo lub nawet jakiś okolicznościowy dyktator, jak np. Lenin, ale także i całość społeczeństwa lub jego godni przedstawiacie, czy leż naród, bo pojęcie “ludu” jest bliżej nieokreślone, jako iż de facto występuje w różnych postaciach. Nic dziwnego, że papież Pius VI odrzucił te “prawa człowieka” i potępił je w swym orzeczeniu z dnia 29 marca 1790 r. jako sprzeczne z nauką Kościoła. Art. 2 tejże Deklaracji odnosi się do innych “praw człowieka”, a mianowicie do wolności, do własności prywatnej, do bezpieczeństwa, a także do ,,prawa oporu przeciwko opresji i prześladowaniu”. Jednakże właśnie te “prawa człowieka” zostały brutalnie podeptane przez to samo Zgromadzenie, które je przegłosowało. Oto kilka przykładów: już 13 lutego 1790 r. zostały zniesione wszystkie zgromadzenia zakonne męskie i żeńskie oraz zabroniono składania ślubów zakonnych, a więc w imię abstrakcyjnej Wolności znosi się zagwarantowane przez “deklarację” wolności konkretne, realne, jak wolność sumienia i przekonań religijnych; przecież te zakony oddawały się głównie pracy społecznej, służąc bliźnim, zwłaszcza ubogim, czy to w szpitalach, czy też w szkolnictwie. Było to nic tylko podeptaniem “praw człowieka” do prowadzania życia religijnego i zakonnego, ale także odebraniem szpitalom i szkołom personelu. Także, zaraz po zagwarantowaniu w Deklaracji praw człowieka do własności prywatnej, nastąpiła konfiskata dóbr Kościoła i jego instytucji dobroczynnych, przez dekret z 3 listopada 1789 i z 17 marca 1790. “Prawa człowieka” do wolności zostały natomiast zdeptane przez Zgromadzenie, kiedy zalegalizowano niewolnictwo w Santo Domingo dekretem z dnia 12 października 1790 r. i potwierdzonym przez Zgromadzenie w dniu 15 maja 1791 r. “Prawa Człowieka” w zakresie bezpieczeństwa też były zwykłym szyderstwem, skoro aresztowania, zwłaszcza w nocy, stały się czymś normalnym, podobnie jak rozstrzeliwania, masakry i zsyłki na różne wyspy i dalekie kolonie (w ciągu całych dziesięciu lat trwania rewolucji, a także w okresie rządów Napoleona). Co do “praw człowieka” do oporu przeciw opresji i prześladowaniom, to cynizm w tym przypadku doszedł do zenitu. Wystarczy przypomnieć straszną wojnę domową la Vendee, w której wymordowano nic tylko większość mieszkańców, ale nawet wybito wszystkie zwierzęta i spalono pola; przecież ci mieszkańcy odwoływali się właśnie do tego prawa oporu, a w odpowiedzi przyszła rzeź. Tak, więc “prawa człowieka” ogłoszone przez rewolucję zostały zdeptane i zniesione przez nią samą, wobec czego rewolucja francuska nie ma, czym się chwalić.Punkt piąty – czyli wprowadzenie pojęcia “umowy społecznej” jako fundamentu społeczeństwa, łącznic z przyjęciem ówczesnych ideologii, zwłaszcza liberalizmu i indywidualizmu, które to ideologic zostają zastosowane do wszystkich aspektów życia społecznego, gospodarczego, politycznego i kulturalnego, a zwłaszcza do ustroju prawnego – wymaga dłuższej i dokładniejszej analizy. Wprowadzanie pojęcia społeczeństwa, jako “umowy” czy “kontraktu” ma szczególne znaczenie wywrotowe i rewolucyjne, gdyż niszczy całą wizję społeczeństwa tradycyjnego, pojętego, na zasadzie analogii, jako organizmu biologicznego. Należy pamiętać, że już w starożytnej Grecji – z której przecież rodzi się cywilizacja europejska – zwłaszcza w czasach Arystotelesa, pojmuje się społeczeństwo jako organizm biologiczny, podobny do organizmu człowieka, rozróżniając w nim “części” i “organy”. “Częściami” są: tułów, głowa, ręce, nogi itd.; natomiast “organami” są: mózg, serce, wątroba, nerki, żołądek itd. Tak “części”, jak i “organy”, tworzą “całość” dla której istnieją, będąc między sobą w lak zwanej “korelacji”, czyli “współzależności”, co sprawia, że im lepiej nerki pracują dla całego organizmu, tym lepsze uzyskują warunki do własnego rozwoju; tak samo jest z każdym organem. Podobnie w społeczeństwie ludzkim, tak “części”, a więc różne zawody, jak i “organy”, czyli różne “stany” czy warstwy społeczne, pracując i służąc całemu społeczeństwu, wytwarzają lepsze warunki dla swego własnego bytu, osiągając pełnię rozwoju. Każdy z tych organów musi zawierać “własne” komórki, różne od tych, które znajdują się w innych organach, aby móc spełnić swe funkcje dla dobra całości organizmu, czyli że nie ma i nie może być ,,równości”; komórki w oku nic mogą być te same co w paznokciu, w mózgu muszą być inne niż w wątrobie, ale każda z nich jest jednakowo potrzebna i niezbędna. Pracując dla “całości”, pracuje też dla siebie, osiągając pełnię swego rozwoju. Podobnie jest ze społeczeństwem ludzkim. Nadto, społeczeństwo ludzkie pojmowano w starożytności greckiej, jako “wspólnotę osób”, którzy spontanicznie wyrażają chęć do prowadzenia życia wspólnego, zgodnego z naturalną skłonnością człowieka do współżycia z innymi. Upraszczając, można powiedzieć, że w społeczeństwie ludzkim też istnieją “części” i “organy”, tworzące pewną “całość”, zwaną “społeczeństwem”, podporządkowane tzw. “dobru wspólnemu”. Tak pojęte społeczeństwo ludzkie wyklucza wszelkie konflikty, gdyż wszystko jest w nim podporządkowane “całości” i “dobru wspólnemu”, a więc całemu “organizmowi”, w którym każdy człowick-komórka jest jednakowo potrzebny i jednakowo ważny, ciesząc się jednakową godnością. Natomiast społeczeństwo pojęte, jako “umowa”, czyli jako “stowarzyszenie dobrowolne”, do którego można należeć lub niezłożone jest nie z osób, czyli “komórek żywych”, lecz z “jednostek”. Nadto sam Rousseau określa człowieka, jako Jednostkę” (individu), a niejako “osobę”, pisze bowiem: …l’individu est par lui-meme un tout parfait et solidaire, a więc, że “człowiek sam jest całością doskonałą i samotną”, czyli, jeśli jest “całością” i do tego “doskonałą”, nic potrzebuje współżyć z innymi ludźmi, co jeszcze jest podkreślone przez sformułowanie, że jest jednostką “samotną”. Jest to całkowicie sprzeczne z danymi z socjologii, która jako nauka empiryczna wykazuje, że człowiek jest zawsze bytem “społecznym”, gdyż rodzi się w społeczeństwie, bo w rodzinie, i z natury swej potrzebuje żyć w społeczeństwie. Niestety, rewolucja francuska nic tylko odrzuciła tradycyjne pojęcie społeczeństwa-organizmu, ale przyjęła pojęcie społeczeństwa Jana Jakuba Roussseau i wprowadziła je do swych ustaw i całego prawodawstwa, a nawet do swych konstytucji. Skutki lego były i są katastrofalne, gdyż ten indywidualizm prawny przeszedł także do Kodeksu Napoleona, stając się wzorem dla ustawodawstwa cywilnego nie tylko we wszystkich prawie krajach europejskich, lecz także na całym świecie. To z niego zrodził się tzw. “pozytywizm prawny”, czyli roszczenie sobie pretensji przez państwo do wydawania praw według woli Parlamentu, bez brania pod uwagę zarówno prawa naturalnego, jak pozytywnego prawa Bożego (Dekalogu), a tylko według ateistycznej zasady Ulpiana: quod principi plancuit legis habet vigorem. Nie chodzi tu tylko o “księcia”, czyli panującego, ale o ,,lud” reprezentowany przez Parlament; a więc co się podoba Parlamentowi (czyli większości głosów) ma siłę prawa, choćby to “prawo” było jak najbardziej niesprawiedliwe, jak np. zabijanie dzieci nie narodzonych (przerywanie ciąży), lub upoważniało do zabijania starców (eutanazja). Ta część “dziedzictwa” rewolucji francuskiej jest jednym z największych nieszczęść naszych czasów. Konsekwencją tego były obozy zagłady Lenina, Stalina i Hitlera; również w naukach prawnych i politycznych zapanował ten “pozytywizm prawny”, zwłaszcza w teorii prawa Hansa Kelsena, dając podstawy “prawne”, (czyli całkowicie bezprawne) dzisiejszym państwom totalitarnym. Ten proces rozkładu społeczeństwa przez indywidualizm J. J. Rousseau staje się jeszcze bardziej szkodliwy z powodu obecności w nim ideologii liberalnej. Liberalizm jest obecny w życiu Europy już w wiekach XVI, XVII i XVIII i to on przygotowuje rewolucję francuską; polega przede wszystkim na odrzuceniu moralnych norm obiektywnych, czyli na odrzuceniu prawa naturalnego i pozytywnego prawa Boskiego, a więc Dekalogu. Uznaje jedynie normy moralne subiektywne, osobiste, a wice te, które każdy człowiek sam sobie nakłada, jeśli w ogóle sobie jakieś normy moralne nakłada, ale nie może wymagać, aby były one przyjęte także przez innych. Co więcej, skrajny liberalizm, a takim był właśnie liberalizm XVIII w., odrzuca nawet ideę istnienia Boga, nic przez niedowiarstwo, ale dlatego że raz przyjęta wymaga także przyjęcia i uznania woli Bożej, czyli prawa naturalnego i Dekalogu, a te normy prawne i moralne, według skrajnego liberalizmu, ograniczają wolność człowieka. Tylko, kiedy Bóg nie istnieje wszystko jest dozwolone, pisze Dostojewski, a tego właśnie żąda skrajny liberalizm XVIII w., a wiec życia nieskrępowanego przez żadne normy moralno-prawne. Ten liberalizm stał się główną ideologią rewolucji francuskiej, stąd też hasło “Wolności” pozwoliło jej znieść wszystkie konkretne, realne, rzeczywiste i praktyczne ,,wolności”, od dawna zagwarantowane przez tzw. “przywileje”. Rewolucja francuska w imię tak pojętej “Wolności” zabijała, mordowała, masakrowała, rozstrzeliwała, gilotynowała a nawet truła gazami (la Vendee) własną ludność na całym terytorium Francji. Ten skrajny liberalizm, który narodził się w Anglii, ale dopiero we Francji, pod wpływem encyklopedystów, przybrał charakter wyjątkowo radykalny, utwierdził się jeszcze bardziej w swym radykalizmie i stal się bardziej wpływowy z chwilą, gdy powstał także tzw. “liberalizm ekonomiczny”, ściśle związany z pojawieniem się “rewolucji przemysłowej”, której stal się “duszą”, gdyż ją przeniknął i opanowywał przez prawic cały wiek XIX. Liberalizm ekonomiczny domagał się absolutnej wolności w działaniu gospodarczym, czyli odrzucał normy moralno-prawne, które mogłyby ograniczać tę działalność, nie chciał być krępowany żadną etyką, zwłaszcza jeśli chodzi o tzw. “sprawiedliwość społeczną”, a więc przede wszystkim o wynagrodzenie za pracę, domagając się, aby ono także zależało od tzw. “prawa rynku”, czyli zależne było od ,,popytu i podaży”. To ten “liberalizm ekonomiczny” z czasów rewolucji francuskiej stal się główną przyczyną powstania “walki klas” i wszelkiego rodzaju konfliktów w tzw. “świecie pracy”, zwłaszcza w przedsiębiorstwach przemysłowych. Stawiając sobie za cel przede wszystkim wzbogacenie, łatwo doprowadził do praktykowania wyzysku robotnika, powodując strajki, manifestacje, bunty, nienawiści przyczynił się do wspomnianych kierunków komunizmu rewolucyjnego. To te dwa liberalizmy radykalne i antychrześcijańskie, działając wspólnie, przetrwały aż do dziś w pewnych środowiskach, z tą różnicą, że obecnie znajdują zwolenników przede wszystkim w tzw. lewicy laickiej, zwłaszcza marksistowsko-leninowskiej i marksistowsko-trockistowskiej. Trzeba jednak przyznać, że w XX w. istnieją także postawy “liberalne”, które nie są ani radykalne, ani też antychrześcijańskie. Po ukazaniu się słynnej encykliki papieża Leona XIII Libertas (1887) wielu katolików, a także protestantów, zwolenników liberalizmu, zrewidowało swój stosunek do ideologii liberalnej, biorąc pod uwagę wymagania nauki Kościoła. Są oni także “liberalni”, ale już w innym znaczeniu. Chodzi tutaj o liberalizm, który jest zgodny z nauką społeczną Kościoła, gdyż nie odrzuca ani obiektywnych norm moralnych, ani też nie ogranicza się do szukania tylko zysku w działalności gospodarczej, bo w gruncie rzeczy broni on tylko “wolności” jako takiej, a zwłaszcza pełnej wolności w działaniu ekonomicznym nie krępowanym przez biurokrację, przez tendencje socjalistyczne, a zwłaszcza przez zbytnie wpływy państwa; przede wszystkim jest przeciwny upaństwawianiu przedsiębiorstw prywatnych. Broni on wolności działania na polu gospodarczym przede wszystkim ze względów moralnych; mianowicie chodzi o to, aby każdy człowiek miał możność odkrywania swych talentów i używania ich nic tylko dla bogacenia, lecz przede wszystkim o to, aby swymi zdolnościami służyć społeczeństwu i rozwijać własną osobowość.

Ks. prof. Michał Poradowski

Z(d)upa Romana W ramach obrzydzania Polakom postaci wielkiego przywódcy ruchu narodowego, spadkobiercy Romana Dmowskiego, publikujemy (dzięki p. Z D@Py Trombka) dużo nowszy artykuł. Popatrzmy sobie, jak p. Roman Giertych – zaczerpując wyrażenie od jednego z naszych gości – przeszedł na “jasną stronę mocy”.
Oryginalny tekst wywiadu z 23.03.2012:
http://wyborcza.pl/1,123455,11409145,Roman_Giertych__Kaczynski_wroci.html
Admin.

A kto nam tu tak zalotnie zerka z pierwszej strony organu dzierżonego w dłoniach Michnika? Toż to sam Wielki Roman! I to nie z byle okazji. Nasz zalotnik postanowił wygłosić orędzie. Umieszczony na kilku stronach wywiad ma nawet podwójną rangę. Jest jednocześnie orędziem i hołdem oddanym przez michnikowy organ nawróconemu wrogowi. Bo przecież Michnik to ludzki pan. Jak widać nie tylko potrafi wybaczać, ale nawet nawróconym swój organ do potrzymania udostępnia… Jak w przeddzień wydania GW reklamowała rozmowę z Romanem na swoich internetowych stronach?

“To fragment wielkiego wywiadu z Romanem Giertychem, niegdyś groźnym prezesem Ligi Polskich Rodzin i przywódcą radykalnej prawicy katolicko-narodowej, wicepremierem w rządzie PiS-LPR-Samoobrona. Dziś zadowolony z siebie zamożny adwokat ocenia szczerze swoich politycznych przyjaciół i wrogów, opowiada, jak rządziło się z Jarosławem Kaczyńskim, jak Kaczyński “kupił” Leppera za wyniki badań DNA córki Anety Krawczyk w związku z aferą “Seks za pracę w Samoobronie”, dzięki czemu Lepper poparł kandydata PiS na szefa NBP.” Trzeba przyznać, że owa zajawka budzi wyobraźnię. Co jednak faktycznie w umieszczonej na dwóch stronach rozmowie możemy znaleźć? Roman ogłasza swoje nawrócenie z endecji na konserwatywny liberalizm. Deklaruje przyjaźń z Tuskiem i Radziem Sikorskiem. Obnosi się z wiadomością, że jeździ samochodem za 200 tys, a jego żona drugim za kolejne 200 tysięcy, że próbował bezskutecznie nakręcić Ziobrę przeciw Kaczyńskiemu no i ubolewa nad błędami PO, które mogą oddać władzę Kaczyńskiemu. W sumie nic nowego poza próbą usadowienia się w roli doradcy PO i strażnika pozostania tej formacji przy władzy. To, co jest zadziwiające, to oddanie przez Michnika Giertychowi pierwszej strony jego organu i dwóch kolejnych na pogaduszki. I to w szczególnym momencie. W tym samym dniu Wszechpolacy świętują 90 rocznicę istnienia swojej organizacji w jednym z warszawskich klubów, a michnikowy organ zabrnął własnie w proces z Rymkiewiczem, który wytknął synowi Szechtera nienawiść do polskości i polskiego katolicyzmu. Co w takim razie jest tak ważnego w wywiadzie Romana, że michnikowy organ straszy jego niezbyt szczerze uśmiechniętą twarzą z okładki? Michnik miał zawsze wyjątkowe wyczucie momentów dziejowych. Jego jaczejka zawsze wskazywała w odpowiednim momencie, kto przyjaciel, a kto wróg. Prawdopodobnie i tak jest tym razem. Nie trzeba, bowiem być szczególnie bystrym, żeby skonstatować koniec Tuska, ale nie koniec całkowity i obsolutny, tylko koniec na naszym tubylczym podwórku. Słońce Peru jest już oczami wyobraźni na wysokim unijnym stołku i zwyczajnie polskie podwórko ma już w… poważaniu. A przecież scenę trzeba kontrolować, bo scena niekontrolowana nie jest do przyjęcia w prawdziwej demokracji. I dlatego miejsce zbawcy przed znienawidzonym Kaczyńskiem przyjąć ma na siebie Giertych. Czy to wystarczy Romanowi, żeby uzyskać swobodę w powrocie do polityki i wystarczającą dobrą pozycję do ponownego startu do biegu o władzę? Czy osierocani przez Tuska wyborcy PO są już wystarczająco przygotowani do jego widoku na salonach? A o tym, że ambicje Romana są większe nawet od jego wzrostu, chyba nie trzeba nikogo przekonywać. Zaryzykować można nawet zakład, w którym stawia się dolary przeciw orzechom, że oczami wyobraźni widzi sam siebie w Belwederze! Roman Prezydentem! Tak to jest to, co może przynajmniej czasowo zaspokoić apetyt byłego wicepremiera, a obecnie adwokata znanego głownie z tego, że pisze pozwy Sikorskiemu. Niestety z tak szumnie reklamowanego wywiadu nie dowiadujemy się prawie nic o obecnych poglądach Romana. No może poza tym, że jest teraz owym konserwatywnym liberałem, że podoba mu się podejście Gowina do in vitro i że atak na kościół to błąd. To jednak trochę mało, żeby przekonać do siebie kogokolwiek… Tym bardziej, że Roman jakby nie zauważa, jak jest odbierany. I tu kolejne dolary przeciw orzechom można postawić, że większość widzi go jak taką babę z brodą, która przyjechała na występy razem z wędrownym cyrkiem. Wygląda dziwnie, nieważne, co gada, już nie gryzie, to można sobie fotkę z nim pamiątkową cyknąć i potem znajomym opowiadać, jakie to zjawisko do miasteczka przyjechało. No i na dowód można nawet tę fotkę z z autografem pokazać. Adwokatowi Sikorskiego umyka jeszcze jedno. Mianowicie to, jak pięknie wpisuje się w wizję lansowaną przez swojego śmiertelnego wroga, czyli Kaczyńskiego we własnej osobie. Ów znienawidzony przez Romana Kaczyński istnieje jeszcze na scenie politycznej, bo do perfekcji doprowadził umiejętność budowania swojego obrazu, jako jedynego obrońcy oblężonej twierdzy. Teraz ma nowy argument, który będzie cementował jego armię. Trzeba zewrzeć szeregi, bo Wielki Roman najął się do roli doradcy wojskowego barbarzyńskiej Platformy. To może tylko ułatwić Kaczyńskiemu przejmowanie kolejnych środowisk, szczególnie tych narodowych, z których Roman przecież wyrósł zanim dopadła go ewolucja w konserwatywnego liberała. I znowu zamiast szansy na alternatywę wobec wyniszczającego Polskę podziału sceny politycznej mamy wzmocnienie dychotomicznego układu. W całym, dwustronicowym wywiadzie z Giertychem, są jednak fragmenty świadczące o przebłyskach trzeźwiej oceny rzeczywistości. Nie bez przyczyn adwokat Sikorskiego prorokuje porozumienie przed wyborami miedzy Ziobrą i Kaczyńskim. Bo przecież nie jest chyba już żadną tajemnicą, że tak jak PO pączkując Palikotem jedynie zwiększało swój bilans penetracji sceny politycznej, tak PiS próbuje to robić Solidarną Polską. Tak jak chętnie stawiam dolary przeciw orzechom, tak jednak do smaku mi nie przypada ani miejsce, ani forma prezydenckiego orędzia Giertycha w Gazecie Wyborczej. Baba z brodą w Belwederze? Nie, dziękuję! Wystarczy mi widok Grodzkiej na Wiejskiej… Stach Kryściński

Wypowiedź JŚW.Benedykta XVI Światowy kryzys gospodarczy doprowadza coraz więcej rodzin do coraz głębszego zubożenia, a kiedy nędza współistnieje z wielkimi bogactwami, powstaje wrażenie panującej niesprawiedliwości, która może doprowadzić do buntów. Konieczne jest, aby państwa czuwały nad tym, by ustawodawstwo socjalne nie powiększało tych nierówności i pozwalało ludziom żyć w godnych warunkach - oświadczył JŚw.Benedykt XVI. Zwrócił się także do państw świata, aby zabiegały o rozwój, który "nie byłby wyłącznie wzrostem gospodarczym". Opowiedział się za szerszym stosowanie mikrokredytów dla ubogich. Otrzeżenie, że ustawodawstwo socjalne powiększa te nierówności jest bardzo słuszne - tak właśnie sprawy się mają. Obawiam się jednak, ze jest to efekt niedbałego tlumaczenia na stronach "WPROST"... Natomiast do buntów najpewniej może doprowadzic wmawianie ludziom, ze powinni mieć wyrównane dochody!! Inna sprawa, że w państwach, w których istnieje ustawodawstwo socjalne, najwieksze dochody osiagają ci, którzy ssą państwo - a nie ci, którzy uczciwie pracują. I to jest rzeczywiście krzycząca niesprawiedliwość. Jedynym sposobem jej zlikwidowania jest likwidacja ustawodawstwa socjalnego, oczywiście. A mikrokredyty dla ubogich to wspaniała rzecz. Nalezy tylko zaządać od państw, by nie zadłuzały się biorąc kredyty w bankach - a wtedy te (w rozpaczy, by jakoś ulokować posiadane pieniądze) zaczną chętnie udzielać kredytów zwykłym - także ubogim - ludziom. Jeśli jednak te akcje kredytowe będą wspierały państwa - to nieuniknionym efektem będzie taki sam kryzys, jaki spowodowało działanie "Freddie Mac"a i "Fannie Mae" w USA... JKM

Nauka, uczelnie: zapaść czy agonia Wstąpienie prof. dr hab. Ewy Nawrockiej - profesora Uniwersytetu Gdańskiego, Kierownika Katedry Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej, wygłoszone na konferencji "Wściekłość i oburzenie. Obrazy rewolty w kulturze współczesnej" na Uniwersytecie Gdańskim, 18 kwietnia 2012 roku. Wystąpienie pokazuje jak bardzo chory jest nasz system kształcenia; jak wiele w nim patologii, udawania i fikcji. W pewnym sensie - to metafora całej Polski. Oto treść wystąpienia:

 To moje wystąpienie nie jest referatem, po którym można by bić brawa ani gwizdać, no chyba, że z oburzenia. Bo ono jest wyrazem bólu, nawet nie oburzenia ani wściekłości, ale właśnie bólu. I chciałabym, żeby państwo wysłuchali tego wystąpienia właśnie w taki sposób. (...) Wiele nas boli, wiele nas oburza, i jest ku temu wiele powodów, wiele i różnych. Wyczuwanych, odczuwanych, uświadamianych, rzeczywistych albo urojonych, obiektywnych i subiektywnych, w skali mikro naszej prywatnej egzystencji, całego uniwersytetu, wydziału filologicznego, polonistycznego podwórka, czy najszerzej - całego kraju. Rozmawiamy o tym w domu, w rodzinach, w naszych uniwersyteckich pokojach, w bufecie, na korytarzach, na prywatnych spotkaniach, w kuluarach sesji i oficjalnie w konferencyjnych wystąpieniach, z głębokim bólem i płomiennym oburzeniem. Niektórzy piszą listy do koleżanek i kolegów z innych uczelni, do Rady Wydziału, do rektora Uniwersytetu, do prasy. Wszyscy mają poczucie, ba, pewność, że jest źle, bardzo źle. Z polonistyką, z humanistyką, z nauką, z uniwersytetami, z kondycją duchową społeczeństwa. Że będzie jeszcze gorzej. Wszystko toczy się po równi pochyłej. Jesteśmy obolali, oburzeni. Nawet najostrzejsze słowa nie są w stanie tego wyrazić. Co z tego wynika? Nic. Wielkie, piramidalne, obezwładniające nic.  Pracownicy Katedry Teorii Literatury i Krytyki Artystycznej postanowili coś zrobić. To było w styczniu tego roku. Na początek wypowiedzieć, spisać nasze bóle i nasze oburzenie, spisać "czyny i rozmowy", jak mówi poeta. Po to, by zdiagnozować stan rzeczy, opisać rzeczywistość i nasze jej rozpoznanie. Zwróciłam się drogą mailową, a także ustnie, osobiście, do wszystkich kierowników katedr Instytutu Filologii Polskiej, a także do niektórych zaprzyjaźnionych koleżanek i kolegów z innych filologicznych instytutów z prośbą, by odpowiedzieli pisemnie na pytanie: co nas boli, co nas oburza. To było w styczniu. I co? I nic. Odpowiedziało 9 osób. 7 z naszej katedry, jeden językoznawca i jeden historyk literatury. 9 osób na przeszło 80 pracowników Instytutu Filologii Polskiej. 9 sprawiedliwych, czy 9 naiwnych? 9 frustratów, czy 9 anarchistów? Dlaczego nasza inicjatywa nie znalazła odzewu? Czy pytanie zostało źle sformułowane, nie w porę? Czy już tak długo i tak głęboko zanurzyliśmy się w szambie, że pokochaliśmy to swoje poniżenie i smród rozkładu? (...) Ta sytuacja mówi coś o nas samych. Dał o sobie znać kompleks Stefka Marudy. Nie warto, na pewno się nie uda, żadne działanie i gadanie nie mają sensu. Nic od nas nie zależy, jakoś to będzie, jakoś się ułoży, najlepiej bez naszego udziału. Może jest jeszcze gorzej. Obezwładniający konformizm czy wręcz zwykłe tchórzostwo, lęk przed wychyleniem się, odsłonięciem, narażeniem się, każdy ma coś do stracenia. Młodzi pracownicy stają pod ścianą i perspektywą gilotyny. Umowy o pracę adiunktów, zawarte na czas określony, krótki, bo trzyletni, mogą nie zostać przedłużone, i wtedy na bruk. Habilitacja niezrobiona w terminie - na bruk. Może być i tak, że pomimo wszystkich 4 pozytywnych recenzji, rektor zaangażuje się w naciski na Radę Wydziału, by uwaliła habilitanta. To przypadek z Wydziału Oceanografii. Albo recenzje habilitacji są po kumotersku zawsze bardzo pozytywne. Albo wprost przeciwnie - pryncypialnie negatywne, wychodząc z założenia jedynie słusznej, jedynie naukowej, jedynie obowiązującej metodologii. Jest, więc czego się bać. Wniosek o profesurę belwederską może zostać przez Radę Wydziału odrzucony z powodów ideologicznych. Kandydat na profesora jest zanadto religijny, czytaj: katolicki. To przypadek polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Albo światopoglądowo niewyrazisty, lub uformowany w minionej, niesłusznej, czytaj komunistycznej epoce. Pasje lustracyjne, rozmaicie i przeciwstawnie motywowane są w środowisku naukowym w stanie wrzenia.  Jak wiadomo, nowa ustawa o szkolnictwie wyższym w sprawie profesury pozbawia Radę Wydziałów prawda decydowania? Wprowadza właściwie sądy kapturowe, których tajne wyroki muszą zostać zaakceptowane. Ale jest i druga strona medalu, równie obrzydliwa. Przedłużenie umowy o pracę adiunkta oraz awans na profesora uczelnianego musi odbywać się drogą konkursu. Tylko, że te konkursy są ustawione, są fikcją. Wszak chcemy przedłużyć umowę "naszemu" adiunktowi, bo jest dobry, ale także, dlatego, że jest "nasz", bez względu na to, jak dobrzy będą konkurenci stający do konkursu, i nieświadomi, że biorą udział w żenującej fikcji, upokarzającej wszystkich uczestników tej farsy. Jest jeszcze gorzej. Są adiunkci nie do ruszenia, mimo że ich obecność na Uniwersytecie jest wielką pomyłką, o czym wszyscy wiedzą. Nie robią latami, i nie zrobią habilitacji. Albo robią ją na kompromitującym poziomie. Wykorzystali wszystkie możliwe urlopy, są stale na zwolnieniach lekarskich, potem wchodzą w wiek emerytalny i stają się nietykalni. Blokują etaty, demoralizują studentów, generują koszty edukacji, trzeba za nich organizować płatne zastępstwa, olewają swoje nauczycielskie obowiązki. Profesorowie w zdecydowanej większości, jakby z zasady, w nic się nie angażują. Zamknięci w wieży słoniowej "nauki czystej" robią swoje. To znaczy piszą swoje kolejne książki, znane w wąskim gronie specjalistów, których nie czytają nawet ich studenci. Jeżdżą na kolejne konferencje krajowe i zagraniczne, zapraszani drogą półprywatną. Zresztą to tylko ich stać na zapłacenie wpisowego, 300-400 a nawet 500 złotych, opłacenie podróży i hotelu, w sumie 700 do 1000 złotych za wyjazd konferencyjny. Potem publikują w książkach konferencyjnych, które muszą udawać monografię, bo za monografię liczy się więcej punktów niż za referat wygłoszony na konferencji.

Piszą na prawo i lewo recenzje doktoratów i habilitacji, ktoś je musi pisać, ale często w wąskim kręgu wzajemnych usług: ty mojemu, ja twojemu. Pracują na paru etatach, chcą w spokoju dotrwać do emerytury. Już się nie wychylą, nie nadstawią głowy, nie zajmą stanowiska. Często znudzeni, wypaleni, zniechęceni, cyniczni, bez wiary w skuteczność jakiegokolwiek działania zmierzającego do zmiany status quo, albo dostosowujący się do każdej sytuacji. Powszechny, zatrważający upadek etyki w nauce jest tajemnicą poliszynela. A wokół rozrasta się i umacnia Rzeczpospolita Urzędasów. Pracownicy naukowi - zwróćmy uwagę na tę nazwę: "pracownicy naukowi" - pełniący funkcje kierownicze w katedrach, instytutach, dziekanatach, zmieniają się w sterowanych odgórnie urzędników. Dniami i nocami, przez tygodnie i miesiące, kosztem zdrowia, snu, nerwów, własnej pracy naukowej i dydaktyki, piszą sprawozdania, wypełniają ankiety, liczą godziny, przecinają siatki, kombinują jak wyprowadzić władze zwierzchnie i ministerialne w pole, wymyślają nowe nazwy przedmiotów, zadrukowują tony papieru, co parę dni zmieniają wyliczenia i wykresy, bo rektorat przysyła nowe wytyczne, coraz to spływające z Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Urzędasy na wszystkich szczeblach władzy, oderwani od rzeczywistości, zanurzeni w papierach, sprawozdaniach, protokołach, projektach, notach, liczbach, punktach, grantach - obezwładniają, paraliżują, zatruwają, straszą, grożą. W imię fikcji, utopii, matriksu, iluzorycznej reformy w imię nowoczesności, innowacyjności, europejskości i mitycznej Ameryki, jako wzoru.

Nikomu nie przychodzi do głowy elementarne pytanie: po co komu Uniwersytet?! I jaki powinien być. Czy kiedykolwiek na którejkolwiek Radzie Wydziału i na Senacie odbyła się dyskusja o istocie powinności, o duchu Uniwersytetu? Nigdy. W ciągu 45 lat mojej pracy, najpierw w Wyższej Szkole Pedagogicznej a potem na Uniwersytecie byłam członkiem różnych gremiów, Rady Wydziału i Senatu, i nigdy [nie było takich dyskusji]. Tak, wiem, teraz jest czas na weksle, nie na książki. Cytuję przenikliwe i prorocze słowa niegdysiejszego młodego i buńczucznego polityka Kongresu Liberałów, który dziś jest odpowiedzialny za kierunek zmian w kraju: "Gdański Uniwersytet jest największym deweloperem na Pomorzu. Buduje od lat coraz większe, coraz nowocześniejsze i coraz droższe budynki." [Nie jesteśmy pewni, gdzie kończy się cytat, ale logicznie właśnie tu - red.] Daje zarobić niezliczonej ilości wykonawców i firm dostawczych, a one rewanżują się decydentom bynajmniej nie bukietami kwiatów. Pensje tzw. pracowników naukowych, już nawet nieuczonych, raczej wyrobników wyrabiających swoje ustawowo wymagane godziny stoją w miejscu na poziomie najniższym w ramach płacowych widełek. Aby zorganizować spotkanie studentów z naszym emerytowanym profesorem w jakiejkolwiek sali na wydziale musimy uzyskać pisemną zgodę kanclerza na bezpłatne jej wykorzystanie. Każdy sposób zarobienia pieniędzy jest dobrze widziany. Rektor Uniwersytetu Gdańskiego, jako jedyny kandydat na stanowisko, wybrany po putinowsku na drugą kadencję przez stary Senat, w imię oszczędności wymusza redukcję godzin dydaktycznych. Nie tylko drastyczne ograniczenie ich ilości, ale i zamianę ćwiczeń na wykłady w proporcji 50 na 50 procent. Odmawia zgody na nowe etaty, nawet na wymianę emeryta-profesora na adiunkta. Wymusza likwidację nadgodzin obsadzaniem zajęć przez doktorantów. Nie daje sobie wytłumaczyć, że istotą edukacji w szkole wyższej, zresztą nie tylko  uniwersyteckiej, ale zwłaszcza w dziedzinie humanistyki, jest rozmowa, dialog, komunikacja. A to da się przeprowadzić przede wszystkim na ćwiczeniach i konwersatoriach. I nie w grupach ponad 30-o osobowych. Nie ma innej drogi skutecznej edukacji do życia w społeczeństwie niż żywy kontakt studenta z nauczycielem, adiunktem, profesorem, człowieka z człowiekiem. I to chciałabym napisać dużymi literami: CZŁOWIEKA Z CZŁOWIEKIEM. W rozmowie, dyskusji, sporze, polemice. Gdzie mamy się tego nauczyć jak nie tu, na Uniwersytecie? Zarządzający nauką w tym kraju nie zdają sobie sprawy z tego, że Uniwersytet to nie tylko budynki, przeszklone hole, labirynty korytarzy, windy i najdroższa aparatura, martwa, kamienna, szklana pustynia. Bo Uniwersytet to przede wszystkim sprawa ducha, intelektu, bezinteresownej miłości do wiedzy i nauki, ciekawość i zapał, radość i odwaga myślenia, sztuka zadawania pytań i szukania odpowiedzi. To pasja tworzenia, umiejętność komunikacji i dialogu, to przestrzeń obcowania z wartościami, to uczenie. Ludzie z wiedza i pasją, odważni i etyczni, uczciwi i prawi, niezależni od urzędasów i politycznej koniunktury. Ich podstawową powinnością jest uczciwe, twórcze, niezależne, wolne, niezadekretowane myślenie, krytyczne myślenie. I tego mają uczyć studentów w procesie wzajemnie stymulowanej intelektualnej interakcji. Czy to jeszcze gdziekolwiek istnieje? Bezmyślna i nieodpowiedzialna reforma szkolnictwa podstawowego i średniego doprowadziła do kompletnej zapaści edukacyjnej. Jej autorzy i orędownicy już gryzą siebie, a nauczyciele zmagają się z przeszkodami nie do przeskoczenia. A my dostajemy studentów niedouczonych, niemyślących, intelektualnie leniwych i biernych, do tego aroganckich i niezainteresowanych studiami poza zdobyciem papieru. Ale czy mamy prawo narzekać? Bez sprzeciwu pogodziliśmy się z likwidacją egzaminów wstępnych i regułami nowej, ogłupiającej, testowej matury. A właściwie, co Uniwersytet oferuje swoim studentom? Coraz to nowe kierunki - bo za to są punkty. Kierunki, na których wciskamy im iluzoryczną, nikomu do niczego niepotrzebną, pozorną wiedzę, której oni i tak nie przyswajają, bo już wiedzą, i już widzą, że to się im do niczego nie przyda. Uprawiamy wzajemne, obrzydliwe, oszukańcze praktyki. My ratujemy swoje etaty, kombinując skąd by tu jeszcze znaleźć godziny, które rektor i ministerstwo każą nam ograniczać. Studenci nie uczą się i nie umieją się uczyć. Nie czytają literatury, nie myślą. Nie są w stanie zbudować dłuższej, spójnej merytorycznej wypowiedzi ustnej. Piszą z błędami stylistycznymi i ortograficznymi. Trudno się nawet temu dziwić. Język polski jest dyskryminowany, jako język naukowy. Punktuje się publikacje w językach obcych. Kultura języka  w społeczeństwie jest na coraz niższym poziomie. Jego żenującą kalekość widać, słychać i czuć w atakujących nas zewsząd wypowiedziach polityków i dziennikarzy. A studenci? Czy żądają, by od nich czegoś wymagano? By uczciwie rozliczano z tych wymagań? Czy skarżą się na olewanie zajęć, na niepunktualnych i nieprzygotowanych do zajęć wykładowców, nudne ćwiczenia i wykłady, powtarzane na pierwszym i drugim stopniu edukacji tematy, ćwiczenia, metody dydaktyczne? Nie chodzą na zajęcia i nieskończenie zaliczają ćwiczenia, wymuszają kolejne terminy egzaminów. Władze idą im na rękę. Egzaminatorzy kapitulują ze zmęczenia, zniechęcenia, obrzydzenia. Mało, kto odważa się oblać studenta - bo rozpadnie się grupa, bo zabraknie godzin, bo zagrożone będą nasze etaty. Czy studenci oburzają się na praktyki łapówkarskie? Czy potępiają ściąganie i kupowanie prac licencjackich i magisterskich? Notorycznie zrzynają z internetu. Czy razi ich wulgarne słownictwo, rynsztokowy język kolegów i, niestety, koleżanek, rozbrzmiewający w tych murach? Powszechnie daje znać o sobie syndrom kacetu. Jedni są ofiarami, drudzy katami, i to na zmianę. Jedni i drudzy są sobie potrzebni, podzielili się funkcjami i rolami, weszli w te wyznaczone role i jakoś dobrze im z tym. A może nie należy obrażać się na rzeczywistość? Może prorocze hasło prymatu weksla nad książką należy obrócić na swoją korzyść? Może należy zlikwidować państwowe uczelnie w obecnym kształcie? Rozwiązać anachroniczne, skostniałe uniwersytety, rozpędzić na cztery wiatry ministerstwo nauki. Skoro państwo nie ma pieniędzy na naukę, na nic nie ma pieniędzy, niech się odczepi. Niech zapanuje wszechwładne, zdrowe prawo rynku. Wiedza jest towarem, trzeba ją dobrze sprzedać i drogo kupić. Żadnych etatowych pracowników naukowych, żadnych ministerialnych programów, żadnych państwowych dotacji, nominacji i kontroli. "Rób, co możesz" - mówi anioł we śnie do Czesława Miłosza. Zawsze coś możesz zrobić. Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębin. Organizujmy się w uniwersyteckie korporacje lokalne, skrzyknijmy się i stwórzmy atrakcyjne programy nauczania, własne zasady finansowania. Papiery i dyplomy nieważne, bo i tak w praktyce liczą się umiejętności, nie papiery. Niech rynek weryfikuje naszą przydatność na uniwersytetach nowego typu. Wymyślmy sobie takie uniwersytety. I spójrzmy prawdzie w oczy: w obecnej formie i w obecnej kondycji nie jesteśmy społeczeństwu do niczego potrzebni. Sfrustrowani, wypaleni, bezwolni, zastraszeni, narzekający, niezdolni do solidarności, na pewno nie jesteśmy potrzebni. Wyobraźmy sobie, że sfrustrowany rzeźnik nie jest w stanie rozebrać tuszy wołu, a wypalony rolnik zaorze pół pola i nie posieje, a depresyjny dróżnik nie przestawi zwrotnicy. "Z wiosną idą chmury, z chmury piorun uderza". Niech uderzy. Zbliża się maj. Pamiętajmy o paryskim maju 1968. Ogłaszam alarm dla uniwersyteckiej społeczności.  Niech trwa.

Prof. dr hab. Ewa Nawrocka

Cztery problemy Sarkozego Nie wszystko jest stracone dla prezydenta Nicolas Sarkozy’ego. Nadal może mieć nadzieję na zwycięstwo w drugiej turze wyborów prezydenckich. Pewnym zaskoczeniem jest sondaż zamówiony przez „Le Parisien” przeprowadzony po debacie, (ale przed oświadczeniem François Bayrou), który wykazał zmniejszanie się dystansu pomiędzy kandydatami. 52,5 % respondentów wskazało François Hollande, a 47,5 % urzędującego prezydenta. Z drugiej strony, ten sam sondaż pokazał, że zdecydowana większość wyborców Marine Le Pen i François Bayrou, która nadal pozostaje niezdecydowana, skłania się do głosowania na Hollande. Prezydentowi Sarkozy’emu będzie bardzo trudno pokonać kandydata lewicy.

1. Pierwszym problemem Sarko jest precedensowy wynik szefowej Frontu Narodowego Marine Le Pen. Jest on istotny z kilku powodów. Po pierwsze, wynik jest znacznie lepszy niż w poprzednich wyborach prezydenckich. Wynik 10,44% z 2007 roku uzyskany przez jej ojca Jean-Marie Le Pena został przez nią zwiększony do 17,90%. Przede wszystkim udało się jej przyciągnąć elektorat kontestacyjny, któremu nie podoba się polityka państwa, w tym także klęska polityki emigracyjnej i integracyjnej, oraz wyborców z niższych warstw społecznych i obszarów wiejskich, gdzie do tej pory Front Narodowy nie osiągał dobrych rezultatów. Nicolas Sarkozy próbował przeciągnąć na swoja stronę wyborców Le Pen, jednakże wydaje się, że niezupełnie mu się to udało. Już w dniu ogłoszenia pierwszej tury wyborów było jasne, że elektorat Marin Le Pen podzieli się. Wielu wyborców Marine Le Pen głosowało na Sarkozy’ego w wyborach w 2007 r. skuszona obietnicą reform i twardej polityki. Prawdopodobnie jedna czwarta z nich zagłosuje jednak w niedzielę na François Hollande, a podobna ilość odda głosy nieważne lub nie pójdzie wcale na wybory. Marine Le Pen, pomimo pewnych gestów ze strony prezydenta, nie zamierza roztrwonić swojego kapitału politycznego. Stawką może być, bowiem nawet przebudowa układu politycznego na prawicy. We Francji dużo mówi się o rozpadzie ugrupowania Sarkozy’ego po jego klęsce w wyborach prezydenckich. Dlatego 1 maja, na wiecu Frontu Narodowego Marine Le Pen ogłosiła, że w niedzielę do urny wrzuci biały głos i tym samym nie poprze żadnego z kandydatów. Wybór polityczny Marine jest jasny. Liczy ona na klęskę Sarkozy’ego i rozpad jego ugrupowania. Jest jej to potrzebne, aby wprowadzić deputowanych do Zgromadzenia Narodowego. Analiza dotychczasowych wyników Frontu Narodowego w wyborach prezydenckich i parlamentarnych pokazuje, że nawet, gdy wynik w wyborach prezydenckich jest wysoki, to poparcie jest znacznie mniejsze w wyborach parlamentarnych. Nawet historyczne wejście ojca Marine do drugiej tury nie przełożyło się na ani jeden mandat w Zgromadzeniu Narodowym. Tym razem ma być inaczej, dlatego z jednej strony Le Pen gra na rozpad dotychczasowych ugrupowań prawicowych, a z drugiej robi wszystko, by nie stracić zdobytego poparcia.

2. Drugim problemem urzędującego prezydenta jest nieudana kampania po pierwszej turze. Nie powiodło mu się przekonanie potrzebnych mu do zwycięstwa wyborców Marine Le Pen. Połowa jej elektoratu może okazać się niewystarczająca, tym bardziej, że niektórzy zasilą szeregi wyborców François Hollande. Gesty wobec wyborców kandydatki Frontu Narodowego mogły mu nawet nieco zaszkodzić, gdyż wielu zinterpretowało je, jako początek końca izolacji politycznej tego ugrupowania. Nie udała się mu także środowa debata obydwu kandydatów, gdyż nie przyniosła wyraźnych rozstrzygnięć. Zwycięzcą wydaje się François Hollande, choć efektem debaty raczej nie będzie zwiększenie jego przewagi w drugiej turze. Rezultatem natomiast na pewno będzie utwierdzenie wyborców obu kandydatów w ich przekonaniach. Taki wynik jest niekorzystny dla Sarkozy’ego, bo stracił szansę na pozyskanie niezdecydowanych wyborców François Bayrou i Le Pen.

3. Kolejny cios zadał Sarkozy’emu François Bayrou, który jest jednym z wielkich przegranych w tych wyborach, gdyż w wyborach prezydenckich w 2007 otrzymał 18,57%, a obecnie to poparcie spadło do 9,11%. François Bayrou wbrew swoim wcześniejszym zapowiedziom wybrał kandydata, na którego będzie głosował w drugiej turze, zaznaczając jednak, że jest to jego osobisty wybór. Okazał się nim François Hollande. Bayrou zarzucił Sarkozy’emu zbytnie zbliżenie do Frontu Narodowego, „imigracyjną obsesję”, „obsesję przywracania granic”, a także to, że jego program polityczny i gospodarczy jest kompletnie niedostosowany do wyzwań stających przed Francją. Decyzja Bayrou jest dla urzędującego prezydenta prawdziwa katastrofą, gdyż prowadzi nieuchronnie do pozbawienia go wielu głosów elektoratu centrowego.

4. François Hollande jest w zacznie lepszej sytuacji. Jest zwycięzcą pierwszej tury i wie, że zagłosują na niego wyborcy kandydata skrajnej lewicy Jean-Luca Melenchona – kandydata ugrupowania Front de gauche, które stworzono przede wszystko po to, aby było przeciwwagą dla Frontu Narodowego – oraz kandydatki ekologów Evy Joly, która miała ponad 2 procent głosów. Hollande sięgnie także prawdopodobnie po dużą część centrowego elektoratu François Bayrou.

Trudno przewidzieć dokładny wynik drugiej tury, ale nadal jest możliwe, że w drugiej turze Hollande uzyska około 55 procent głosów i wygra z Sarkozym z przewagą blisko 10 punktów procentowych. Porażka Sarkozy’ego, która jest bardzo prawdopodobna może spowodować trzęsienie ziemi na francuskiej prawicy i doprowadzić do jej radykalnego przeobrażenia. Największym beneficjentem takiego rozwoju sytuacji może się okazać Front Narodowy. Może dzięki temu wyjść z politycznej izolacji oraz zdobyć solidną pozycję we francuskim Zgromadzeniu Narodowym. We francuskiej polityce europejskiej może dojść do pewnych drobnych zmian. François Hollande w wielu sprawach nie do końca zgadza się z linią urzędującego prezydenta. Zmiany te nie będą jednak wielkie, gdyż Sarkozy i Hollande zgadzają się, co do podstawowych zasad funkcjonowania Unii Europejskiej. Nawet w kwestii paktu fiskalnego i środków oszczędnościowych, z którymi Hollande się nie zgadzał i bardzo starał się to podkreślać to po swojej kampanii, dojdzie pewnie do kompromisu. Fundacja Republikanska

List od Czytelnika: Zrobiłeś zdjęcie dzieciom na tle szkoły? W Anglii wezmą cię za pedofila! Od Pana Andrzeja Kucharczyka z Krakowa otrzymaliśmy list obrazujący społeczną psychozę z pedofilią w tle:

Przesyłam to prosto z Anglii, z miasta Southampton, jako ciekawostkę i gwoli ostrzeżenia Rodaków, którzy jeszcze o takich obyczajach nie słyszeli. A chodzi o przygodę, jaka zdarzyła mi się kilka dni temu. Wracając z zakupów do mieszkania mojej córki (na Wyspy przyjechałem, aby ją odwiedzić) przechodziłem obok szkoły podstawowej. Akurat była przerwa i całe niewielkie podwórko przed frontem pięknego, starego budynku szkoły (odgrodzonego od ulicy żelazną kratą) było wypełnione biegającą dzieciarnią. Tak na oko: z klas 1-3, wszyscy ubrani w jednakowe, seledynowe ubranka. Biegali jak mróweczki, roili się jak pszczoły w ulu, nie wpadając jakimś cudem na siebie. Ponieważ widok był cudny – „rój na tle tego pięknego budynku” – dlatego tez wyjąłem komórkę i zrobiłem zdjęcie. Poszedłem sobie spokojnie dalej. Po kilkuset metrach wszedłem do sklepu. Tam dopadły mnie dwie harpie: “Robiłeś zdjęcia dzieciom. My już dzwoniliśmy na policję”! Szybko wyczułem, dokąd to zmierza i swoją ubogą angielszczyzną wytłumaczyłem im, że jestem z Polski, ze zafascynowało mnie to jednolite umundurowanie dzieci szkolnych i że u nas parę lat temu była dyskusja na temat tego, czy wprowadzać mundurki szkolne. Panie jakoś dały się udobruchać i odpuściły „bez winy i kary”. Inna rzecz, że przecież przed szkolą nie było zakazu fotografowania! Jak to opowiedziałem córce, to aż zbladła: „To tato wyszedł teraz na pedofila!”. No tak – powiadam – przecież, jak każdy mężczyzna mam przy sobie narzędzie gwałtu, a więc pewnie jestem potencjalnym gwałcicielem. “Niech tato sobie nie żartuje, oni tak to postrzegają. Jedna Polka robiła zdjęcia swojemu dziecku na placu zabaw, razem z innymi dziećmi, to angielska matka wezwała policję i upiekło jej się tylko, dlatego, że była kobietą! I wszyscy tu w Anglii tak uważają, taka jest opinia publiczna i nastawienie policji”. Rany Boskie! Czy to społeczeństwo zwariowało? (…) Wierzyć się nie chce! Ktoś mądry (nie pamiętam, kto) powiedział, że dążenie do bezpieczeństwa poprzez ograniczenie wolności powoduje utratę wolności bez uzyskania bezpieczeństwa. Cieszymy się, że nie zamknęli nam wiernego Czytelnika. Dziękujemy też za relację a zarazem przestrogę! Na pytanie, „dlaczego społeczeństwo wariuje” odpowiedzi szukał Korwin-Mikke już w 2008 roku. Nasz publicysta napisał wtedy felieton „Jak media szerzą pedofilię” (dostępny tutaj oraz w rozbudowanej wersji tutaj) o przyczynach psychozy, która grozi nam również w Polsce: „W sprawie pedofilów zapomina się o roli TV i prasy. Jeśli jutro telewizja zacznie uporczywie pokazywać np. walki kogutów, nawet ostro je krytykując – to za tydzień w Polsce rozpoczyna się potajemnie organizowane walki kogutów! Rozwój narkomanii zawdzięczamy temu, że państwo zaczęło z nią „walczyć”, a zwłaszcza dużo o tym mówić. (…) Co z oczu – to z myśli. To samo dotyczy pedofilii. Im więcej o niej będzie bębnić telewizja – tym więcej będzie (na ogół fałszywych) przypadków pedofilii. Ale prawdziwych – też!”. Przed 4 laty na nczas.com (tutaj) cytowaliśmy artykuł z „Dziennika” o narastającej wśród dzieci modzie na zabawę w… pedofila! Aby przybliżyć skalę problemu przypomnijmy passus Katarzyny z Warszawy: „Gdy moja 8-letnia Zuza powiedziała, że bawi się z koleżanką w pedofila, myślałam, że źle usłyszałam. Spytałam córkę, o co w tej grze chodzi. Usłyszałam: To taki zwykły ganiany. Pedofil nie może cię dotknąć i trzeba uciekać”. Blazej Gorski

Prof. Jan Winiecki dla Money.pl o kibolskich mediach Istniała – kiedyś, niestety! – anglosaska formuła, o czym i jak można pisać. Istniał też pogląd, że dziennikarz rzetelnie relacjonuje i ocenia, ale nie kibicuje komukolwiek. Jest to niestety pełna czaru przeszłość. Nawet w świecie anglosaskim. Weźmy taki Financial Times i jego stosunek do amerykańskiej gospodarki i polityki. Czytając tę gazetę, ma się wrażenie, że czyta się materiały propagandowe przysyłane do redakcji ze sztabu wyborczego Obamy i Demokratów. 26 kwietnia b.r. całą stronę poświęcono Republikanom - w odpowiednim tonie, rzecz jasna, z podtytułem: Po zmarginalizowaniu umiarkowanych (polityków) konserwatyści kontrolujący Republikanów prowadzą krucjatę w celu powrotu do Białego Domu i przejęcia Senatu. Po to, by ściąć podatki i rozwalić programy, które dostarczają opieki zdrowotnej ludziom ubogim i starym. Wydawałoby się, że regularne wybory służą konkurencji partii i idei. Po to się uczestniczy w wyborach, by je wygrać i zdobyć większość. Najwyraźniej FT kibicuje Obamie i Demokratom, skoro normalną walkę o zwycięstwo nazwał krucjatą. Ale istnieje jeszcze różnica między kibicem i kibolem. Kibic popiera, ale jest w stanie ocenić zdobytą pięknym strzałem bramkę przez zawodnika przeciwnej drużyny. Kibol już nie. Będzie kląć, wygrażać i wymyślać przeciwnikom od najgorszych. I to właśnie robią kibolskie media. Co bowiem znaczy cytowany podtytuł, że Republikanie po to chcą wygrać wybory, żeby zabrać pieniądze ludziom biednym i starym? Oznacza, że Republikanie są nie tylko niemoralni (chcą zabierać biednym), ale i bezrozumni! Biedniejszych jest – nawet w bogatym kraju – więcej niż zamożnych. Jeśliby, więc, program Republikanów naprawdę głosił takie cele, to oznaczałby, że Republikanie wybory muszą przegrać. I to jest właśnie dziennikarskie kibolstwo. Ocenia ruch zbuntowanych, ogarniający centra finansowe świata. socjalne nieuchronne są w całym świecie zachodnim, nie tylko w USA (nas to też czeka). I przedstawiają formułę, która ich zdaniem minimalizuje negatywne skutki niezbędnych ograniczeń. Poza tym mają – moim zdaniem – znacznie lepszy program działań propodażowych zamiast subsydiów i regulacji realizowanych przez majsterkowiczów z obozu Obamy i Demokratów. Kibolstwo obserwujemy w przypadku mediów i dziennikarzy po obu stronach politycznego spektrum. Czasem zresztą np. obie strony zgodnie wsiadają na liberalne centrum i z zapamiętaniem oskarżają jakieś koncepcje ekonomiczne – przeszłe i proponowane na przyszłość – o neoliberalizm. Mało, kto pokusił się odróżnić klasyczny liberalizm (ten mniej zły) i neoliberalizm (ten najgorszy). Mój kolega, który wrócił do Polski po 33. latach w Australii, a więc przez pół życia żył – wedle popularnych wyobrażeń – głową na dół, z trudem wraca do życia głową do góry. I nie pomagają mu w tym dziennikarscy i naukowi kibole paplający z pogardą o tym najgorszym neoliberalizmie. Jaki neoliberalizm, z wydatkami publicznymi około połowy wytworzonego bogactwa, (czyli PKB)? – dziwi się stary profesor i zastanawia się, kto na naszej, północnej półkuli chodzi głową na dół... Kibolstwo w czystym składniku ujrzałem też ostatnio w Naszym Dzienniku po pierwszych pyskówkach, (bo nie dyskusjach przecież!) o wydłużeniu wieku przechodzenia na emeryturę. Praca aż po grób – brzmiał tytuł na pierwszej stronie gazety walczącej (czy może raczej: warczącej) o prawdę. Nie przeceniam poziomu intelektualnego redaktorów ND, ale wychodzę z założenia, że liczyć w zakresie czterech działań potrafią. Kobieta, przechodząc dziś na emeryturę w wieku 67. lat, miałaby przed sobą 14 lat życia na emeryturze (średni okres dożycia kobiet wynosi, bowiem 81 lat). Ponadto, według propozycji zmian, w wieku 67. lat kobiety przechodzić będą dopiero za lat około 30! A wówczas, według demograficznych projekcji, kobiety będą średnio dożywać 90. lat. Mniej kibolstwa, więcej przyzwoitości i rozsądku proszę - wszystkich: od FT-ecji do ND-cji...

Prof. Jan Winiecki

TK zbada wniosek Lecha Kaczyńskiego Trybunał Konstytucyjny zbada konstytucyjność zasad awansowania sędziów sądów powszechnych i prokuratorów. Wniosek do TK złożył jeszcze prezydent Lech Kaczyński, krótko przed katastrofą smoleńską z 10 kwietnia 2010 r. TK zbada, czy przepisy ustawy o ustroju sądów, które zlikwidowały tzw. awans poziomy dla sędziów i prokuratorów, naruszają wyrażoną w konstytucji zasadę demokratycznego państwa prawnego, a także czy przewidują uposażenia sędziowskie adekwatne do godności sprawowanego urzędu, jak również dają inne gwarancje niezawisłości, jakie sędziom daje konstytucja. Lech Kaczyński był orędownikiem tego rozwiązania, popierali je też sędziowie. Awans poziomy sędziów polegał na tym, że pozostając w sądzie tej samej instancji sędzia uzyskiwał status sędziego instancji wyższej - i tak w sądach rejonowych mogliby pozostawać i orzekać sędziowie sądów okręgowych, a długoletni sędziowie sądów okręgowych mogliby uzyskać status sędziego sądu apelacyjnego, ale orzekać wciąż w okręgu. Taki awans, przewidziany dla sędziów nienagannie orzekających na swym stanowisku, co najmniej 15 lat, wiązał się m.in. ze wzrostem uposażenia. Jak wynika ze skargi prezydenta Kaczyńskiego, odstąpienie od instytucji awansu poziomego osłabiło - jego zdaniem - prestiż sędziów poprzez pozbawienie ich z mocy prawa stanowisk sędziowskich uzyskanych w wyniku powołania przez Prezydenta RP do pełnienia urzędu.
"Ustawodawca decydując w art. 4 pkt 1 kwestionowanej ustawy, iż sędziowie powołani na stanowisko sędziego sądu okręgowego w sądzie rejonowym i sędziego sądu apelacyjnego w sądzie okręgowym stają się, odpowiednio, sędziami sądów rejonowych i sędziami sądów okręgowych, zdaniem wnioskodawcy doprowadził do całkowitej utraty znaczenia aktu powołania tych sędziów przez Prezydenta RP, co narusza konstytucję" - wynika z wniosku prezydenta Kaczyńskiego. W jego ocenie, nowelizacja, która zniosła awans poziomy nieprecyzyjnie reguluje sytuację zawodową sędziów. "Pozostaje on w sprzeczności z konstytucyjnym nakazem określoności prawa (...). Niejasne sformułowanie przepisu powoduje niepewność jego adresatów, co do zakresu przyznanych praw i obowiązków, co jest niezgodne z zasadą zaufania do państwa i stanowionego przez nie prawa" - napisał prezydent. Jego zdaniem, także 14-dniowe vacatio legis tej noweli narusza wymóg odpowiedniego do rangi zmiany określenia tego terminu. Sejm w piśmie do Trybunału opowiedział się za nieuwzględnieniem wniosku prezydenta i wyrokiem, że zaskarżone przepisy nie naruszają konstytucji. Prokurator Generalny zarzutów prezydenta w zdecydowanej większości nie podziela. W piśmie do TK uznał za słuszne odstąpienie przez ustawodawcę od "awansu poziomego" sędziów (jak i prokuratorów - co wynika ze zbieżności przepisów w tym zakresie). Jak przypomniał zastępca prokuratora generalnego Robert Hernand, były poważne wątpliwości, co do zgodności z konstytucją tego uregulowania. Tylko w jednym punkcie skargi prezydenta prokuratura dopatruje się racji i wnosi o stwierdzenie niekonstytucyjności: gdy chodzi o to, że sędziowie i prokuratorzy, którzy złożyli wnioski o "awans poziomy" przed zniesieniem tej instytucji, mieliby go uzyskiwać. Takie powołanie byłoby jednak "aktem pustym", które nie zmieniałoby w żadnym zakresie statusu wnioskodawców, wobec zniesienia całej instytucji - zgodził się z prezydentem prokurator. Marek Nowicki

Zero zdziwień: Dziura w pamięci Pan Tadeusz Mazowiecki przy okazji swojego jubileuszu wyraził troskę o Polskę, zagrożoną „pełzającym puczem”. Jeśli wierzyć, że troska ta jest szczera, to wygląda na to, że dostojny jubilat cierpi na ogromną lukę w pamięci. Warto więc przypomnieć „pierwszemu niekomunistycznemu premierowi”, co on sam i jego środowisko robili w latach 2005–2007. Mówiąc najkrócej, odmówili oni wtedy uznania demokratycznej decyzji wyborczej większości Polaków, wypowiedzieli posłuszeństwo rządowi, prawu i w ogóle państwu polskiemu – tejże III RP, dla której o zasługach Mazowieckiego było z okazji jubileuszu tak głośno. Wedle zasady znanej z filmu „Sami swoi”: demokracja demokracją, ale rządzić musimy my albo siły przez nas zaakceptowane. Jak wyborcy wybierają Kaczyńskiego, Leppera i Giertycha, to nie są już żadnymi wyborcami, żadnym suwerenem, tylko „homo sovieticus”, który do demokracji nie dorósł. I trzeba się przeciwko niemu odwołać do instancji wyższej. Tą instancją wyższą, nadrzędną wobec narodu, okazała się wtedy dla Mazowieckiego zachodnia opinia publiczna. Do niej to odwoływał się ramię w ramię z Wałęsą, Geremkiem i innymi tzw. autorytetami, alarmując, że w Polsce panuje reżim, że łamane są prawa człowieka, zniszczona została wolność słowa etc. Nie było w tych donosach na Polskę ani odrobiny prawdy – żadnego z zarzutów, z którymi biegały rzeczone autorytety do zachodnich mediów, nie udało się potwierdzić ani prokuraturom, ani sądom, ani dwóm powołanym wyłącznie w tym celu sejmowym komisjom. Z przykrością muszę, więc nazwać sędziwego pana Mazowieckiego oszczercą, i to oszczercą własnego państwa – przynajmniej dopóki nie wyrazi ubolewania z powodu kłamstw, do rozpowszechniania, których w Europie i na świecie się swoimi wywiadami przyczyniał. W atmosferze histerii, którą zatroskany dziś „pełzającym puczem” autorytet współtworzył, doszło do spektakularnej akcji postawienia się przez część elit ponad prawem. Symbolem i ukoronowaniem tego „puczu” było zachowanie Bronisława Geremka, który odmówił podporządkowania się ustawie lustracyjnej – także po tym, gdy obowiązek poddania się jej przez niego, jako europosła, potwierdzony został orzeczeniem Trybunału Konstytucyjnego. Bronisław Geremek uznał, że skoro on jest Geremek, to jakiś tam Sejm wybrany przez jakichś tam niedojrzałych do demokracji oszołomów nie będzie mu rozkazywał. Zyskał w tym gromkie wsparcie ze strony licznych akolitów w mediach i tzw. środowiskach opiniotwórczych. Tadeusz Mazowiecki nie dostrzegł w tym psucia państwa. Nie zaprotestował też, gdy PO zapowiadała odwoływanie rządu, dla ominięcia Konstytucji – „po jednym ministrze”, bez powoływania nowego, ani gdy jej lider chciał obalać parlament protestami ulicznymi i zwoływał konkurencyjny na Politechnice Warszawskiej. Zatroskanie puczem wyraził Mazowiecki dopiero teraz, po pięciu latach. Uprzejmie wyrażam nadzieję, że to tylko zaburzenia pamięci względnie jego sławny spóźniony refleks, a nie najzwyklejsza w świecie obłuda. Rafał Ziemkiewicz

Czy wybory we Francji i Grecji zmienią Unię?

1. Dzisiaj rozstrzygną się wybory prezydenckie we Francji, o czym głośno, ale także wybory parlamentarne w Grecji, o czym zdecydowanie ciszej. Francja z oczywistych względów interesuje wszystkich bardziej, bo to duża europejska gospodarka, a ponadto w związku ze ścisłą współpracą prezydenta Sarkozego i kanclerz Merkel, mająca decydujący głos w Unii Europejskiej. Z kolei wybory parlamentarne w Grecji, pewnie nie zostałyby w Europie zauważone, gdyby ten kraj nie był w zasadzie zbankrutowany i przy pomocy ogromnych pieniędzy jednak ratowany, a jednocześnie spora część greckich wyborców tej unijnej pomocy zdecydowanie się sprzeciwiała.

2. Wszystkie sondaże przewidują podobnie jak w I turze zwycięstwo Hollanda, kandydata socjalistów, nad urzędującym prezydentem Sarkozy i ta jego przegrana może wydawać się w Polsce dosyć zastanawiająca, bo na forum międzynarodowym był to prezydent, który niezwykle mocno zabiegał o francuskie interesy. Widać jednak, że Francuzom zdecydowanie musiało przeszkadzać „zblatowanie” ich prezydenta z dużym biznesem, (o czym co jakiś czas informowały francuskie media), czy zamiłowanie Sarkozego do drogich gadżetów. Wymownym przykładem tego zamiłowania była akcja chowania przez Sarkozego drogiego zegarka marki Patek za 50 tys euro do kieszeni, żeby tylko nie zobaczyli go wyborcy podczas podawania im ręki na jednym z ostatnich wieców wyborczych w I turze wyborów. Media skrzętnie odnotowały tę operację przeprowadzoną przez Sarkozego i był to chyba przysłowiowy gwoździk do jego „trumny”. Najmocniej jednak Sarkozy został osądzony za coraz trudniejszą sytuację gospodarczą, wysokie bezrobocie, drożyznę i na nic się zdały usprawiedliwienia, że to skutki ogólnoświatowego kryzysu.

3. W zasadzie nie wypada się specjalnie cieszyć ze zwycięstwa socjalisty we Francji, ale ta wygrana zapewne spowoduje wyraźne osłabienie motoru niemiecko – francuskiego na unijnym forum. Kanclerz Merkel wręcz ostentacyjnie popierała Sarkozego (i to także we Francji nie zostało odebrane najlepiej) i Holland zapewne jej tego nie zapomni. Jeszcze ważniejsze jest jednak to, że w swoim programie miał on zapisaną daleko idącą ostrożność w stosunku do pomysłów forsowanych w UE przez Angelę Merkel w tym w szczególności rezerwę do właśnie podpisanego paktu fiskalnego. Holland chce renegocjacji tego paktu, w szczególności jego zapisów ograniczających państwom członkowskim instrumenty polityki fiskalnej i trudno przesądzać jak ten postulat uda mu się zrealizować, ale wygląda na to, że nie będzie popierał w tym obszarze, pomysłów niemieckich.

4. Z kolei w Grecji dwa wiodące ugrupowania polityczne, prawicowa Nowa Demokracja i socjaliści z PASOK, że względu na duże „zasługi” w doprowadzeniu tego kraju do bankructwa, prowadziły wręcz podziemną kampanię wyborczą. Mają ciągle swoich zwolenników, ale ostatecznie może być tak, że mimo tego, iż wygrają wybory, nie uda im się zgromadzić w 150 osobowym parlamencie większości, aby powołać tzw. wielką koalicję. Unia Europejska wyczekuje wprawdzie na takie rozwiązanie, ale jeżeli okaże się, że do parlamentu wejdą przedstawiciele aż 10 partii politycznych, to o większość, która będzie chciała dalej kontynuować program drastycznych oszczędności, który owocuje już 4 rokiem spadku PKB i prawie 25% bezrobociem, będzie w tym kraju bardzo trudno. Kilka ugrupowań startujących w tych wyborach wyraźnie opowiadało się za powrotem Grecji do drachmy i gdyby to one uczestniczyły w sprawowaniu władzy, to strefa euro mogłaby się zmniejszyć o jeden kraj. A to byłoby swoistym strzęsieniem ziemi w UE. Niezależnie jednak od ostatecznych rozstrzygnięć we Francji i w Grecji wyraźnie widać ,że każde kolejne wybory w krajach UE, przynoszą poważne polityczne zmiany w tych krajach. Po prostu obecnie sprawujący władzę, regularnie je przegrywają. Zbigniew Kuźmiuk

Nie będzie ani Koko ani Eurospoko Według wygwizdanej przez Warszawiaków Prezydent Warszawy H.Gronkiewicz-Waltz na Euro nie będzie problemu z autostradami, bo kibice, co charakterystyczne „dojadą samolotami”, nie tyle dolecą, co dojadą no, bo autostrad nie będzie. Na jednej z nich na razie jest 20 remontów. Można  jeszcze użyć tradycyjnych furmanek w razie, czego. Będzie totalna komunikacyjna klapa, mimo, że podobno mamy najlepszy transport publiczny w Europie. Pani Ministra Mucha pokazała, że na stadion można nawet dobiec. Maraton  Moskwa- Wrocław jest jednak niewykonalny. We Wrocławiu mamy plagę szczurów, jest, co prawda piękny stadion, ale szczury w biały dzień niczym tłuste koty wygrzewają się na słoneczku, czekając z utęsknieniem na strefy kibica, bo tam z pewnością podjedzą sowicie. W Gdańsku nie będzie najkrótszego połączenia lotniska ze stadionem, we Wrocławiu wyremontowanego dworca kolejowego. Nie można wykluczyć blokad ze strony budowlańców, którzy nie otrzymali wynagrodzeń i protestów policjantów i taksówkarzy. Mieszkańców wielkich miast, gdzie odbędą się mecze czeka w czerwcu prawdziwa gehenna, niemalże stan wyjątkowy. Będzie totalny paraliż. Będą gigantyczne problemy z dotarciem do pracy, szkoły i własnego domu, choć i bez Euro warszawiacy w rozkopanym mieście codziennie mają prawdziwy tor przeszkód. Warszawa już dziś jest zablokowana i rozkopana. Rząd skoro chce się bawić w Euro 2012 powinien dać ludziom 3-4 tygodnie wolnego. Inaczej czekają nas strefy zamknięte ograniczonego ruchu, przepustki, kontrole, wywożenie samochodów, identyfikatory, zamknięte ulice w Gdańsku, we Wrocławiu, Poznaniu i Warszawie, a nawet całe odcięte dzielnice, jak choćby cała Saska Kępa  w Warszawie. Totalny paraliż obejmie nie tylko okolice stadionów  i centrum miasta ze strefami kibiców, ale również okolice dworców, lotnisk  i całych granic. Będzie obowiązkowa kontrola dokumentów, a wjazd do zamkniętych stref na podstawie dowodu zameldowania lub umowy najmu, które lepiej mieć przy sobie. Parkingi przed centrami handlowymi mogą być zajęte na cele sportowych kibiców. Niektóre wylotówki z dużych miast na czas meczów będą zamknięte, autobusy i tramwaje pojadą trasami zastępczymi, wiele przystanków zostanie przeniesionych, a linii skasowanych. Zaciągnięte na Euro kredyty przez miasta sięgną wielu miliardów zł. Wydatki organizacyjne z budżetów miast będą ogromne od 100-150 mln zł.-  Tylko z tego tytułu. Nie wiadomo czy starczy miejsc w szpitalach dla wszystkich upojonych alkoholem kibiców, bo na izby wytrzeźwień Unia nie zezwala. Może być spory problem z publicznymi toaletami. Utrudnienia dotkną handlu, transportu, dostawców normalnego funkcjonowania instytucji i firm, przejściowo wstrzymany ma zostać ruch Tirów i pociągów towarowych. Najmądrzej byłoby, więc uciec z wielkich miast na okres Euro 2012, bo będzie horror. Już dziś rozkopana Warszawa ze Świętokrzyską, Puławską  i zamkniętą częścią Marszałkowskiej  jest już trudna do przejechania, choć jest ciągle podobno jeszcze przejezdna wg rządowej terminologii. Jeśli do tego dodać księżycowy krajobraz dla jadących z południa z Wrocławia, Katowic, Łodzi przez Piotrków Trybunalski do Warszawy, przejezdną rowerem A-1, A-2, A-4 to mamy prawdziwy obraz goryczy, nerwów i kompromitacji, jaki nas czeka z okazji Euro 2012. Portugalskie media sportowe już się z nas śmieją, inne tylko ostrzegają by nie jechać do Polski samochodami. Z pewnością część mieszkańców wykorzysta urlopy, ta przeważająca część, która pozostanie, będzie musiała zmienić zwyczajowe plany i codzienny rytm dnia lub zastosować bardzo długie spacery. Może wzrosnąć przestępczość, gdyż większość służb i policji od rana do wieczora będzie zajmować się Euro 2012 w tym oczywiście ochroną VIP-ów. Na cokołach stadionów rozlokowani zostaną snajperzy, szpitale wprowadzą dyżury nocne może, więc być ciężko o karetkę na czas. Prawdziwy cyrk dopiero przed nami, na którym nie tylko, że nie zarobimy, ale, za który, będziemy płacić latami jak i świecić oczami. Czy warto było tyle wydatków w biednym kraju ok. 90 mld zł poświęceń byśmy stali się pośmiewiskiem tej dobrze zorganizowanej części Europy? Mieszkańcu nie zwlekaj na Euro 2012 uciekaj przynajmniej poza miasto na łono natury. Naszą piłkarską klęskę na boisku jak i poza nim, zwłaszcza tę organizacyjną i tak zobaczysz w telewizji, a mimo to usłyszymy w TVN-ie, ze strony przedstawicieli rządu- Polacy nic się nie stało. Koko – koko Euro- spoko. Rząd zaciśnie nam pasa dopiero po euro 2012. Jesień może, więc być bardzo gorąca. Janusz Szewczak

Fenomen ropy z łupków Zdaniem ekspertów gaz niekonwencjonalny – przede wszystkim tani gaz z łupków – to dopiero początek wielkiej rewolucji surowcowej. Dalszy ciąg to tania ropa z łupków. I zasadnicza przebudowa globalnego rynku paliw. Stany Zjednoczone są obecnie jedynym krajem na świecie, w którym na skalę przemysłową eksploatuje się paliwa ze złóż niekonwencjonalnych. Ponad 50 proc. amerykańskiego wydobycia gazu pochodzi właśnie z tego rodzaju złóż. Od kilku lat tylko w USA wydobywa się również ropę z łupków. Zasoby tej ropy w amerykańskich złożach są siedmiokrotnie większe niż konwencjonalne złoża w Arabii Saudyjskiej.

Takie samo pochodzenie, taka sama technologia Niekonwencjonalne węglowodory, gaz i ropa, występują w strukturach skalnych tego samego rodzaju. Tyle, że odwierty w przypadku ropy są zwykle płytsze, bo złoża łupków roponośnych najczęściej są zlokalizowane na znacznie mniejszych głębokościach niż w przypadku gazu. Czasem nawet zdarza się, że te złoża znajdują się tuż pod ziemią albo na samej powierzchni. Ropa naftowa, podobnie jak gaz ziemny, powstała miliony lat temu w skałach łupkowych. Część zasobów ropy uwolniła się ze skał i przewędrowała w górotworze dużo bliżej powierzchni ziemi. Tam znalazła sobie miejsce w swojego rodzaju „podziemnych pułapkach”. W ten sposób powstały konwencjonalne złoża, eksploatowane już od dawna. Jednak część węglowodorów – zarówno gazu, jak i ropy – pozostała uwięziona w skałach łupkowych, jako złoża niekonwencjonalne. Ropę ze złóż łupkowych wydobywa się w zasadzie przy zastosowaniu takiej samej technologii jak gaz. Czyli konieczne jest szczelinowanie hydrauliczne. Bywa, że ze względu na gęstość i lepkość ropy jej wydobycie jest trochę trudniejsze i nieco mniej wydajne, a więc nieco droższe. Ale nie na tyle, aby miało hamować błyskawiczny rozwój eksploatacji ropy z łupków. Z danych w USA wynika, że koszty odwiertów są porównywalne. Odseparowanie ropy od użytej do szczelinowania wody technologicznie nie sprawia trudności. Problemem stawała się drożyzna na rynku paliw.
Bo było za drogo Fenomen „taniej” ropy z łupków jest efektem niebotycznie wywindowanych światowych cen tego surowca. Pod koniec lat 90 ropa kosztowała poniżej 10 dol. za baryłkę, teraz powyżej 100 dol Gaz jest obecnie znacznie tańszy niż ropa. Nie tylko w USA. Także na rynkach światowych. A spadek jego cen zawdzięczamy właśnie wydobyciu błękitnego paliwa z amerykańskich skał łupkowych. Trudno przesądzić, czy taki spadek cen powtórzy się na rynku światowym w przypadku ropy. Na razie powtarza się w Stanach Zjednoczonych, choć ropę z łupków wydobywa się tam zaledwie od kilku lat, więc zrozumiałe, że na razie tempo spadku cen jest niższe niż gazu z łupków. Kiedy rozpoczęto stosowanie technologii szczelinowania hydraulicznego, przypuszczano, że większa lepkość ropy będzie przeszkodą w wydobyciu ze złoża. O wiele bardziej opłacalne wydawało się inwestowanie w wydobycie gazu i na ten cel przeznaczono ogromną większość środków. Tym bardziej, że w połowie ubiegłego dziesięciolecia ceny gazu też były bardzo wysokie. Ale dzięki wydobyciu gazu z łupków w USA w latach 2008–2009 ceny te spadły ponad czterokrotnie. Dziś za 1000 m3 błękitnego paliwa płaci się tam 70–80 dol. I niektóre amerykańskie firmy oceniły, że bardziej opłaci się inwestować w wydobycie ropy z łupków. Bo jej ceny niepowstrzymanie szły w górę w USA (na świecie ropa drożeje nadal). Do tego coraz częściej powtarzała się prognoza o wyczerpywaniu się światowych zasobów ropy w złożach konwencjonalnych. W efekcie w zdumiewająco szybkim tempie rośnie wydobycie ropy z łupków, a amerykańskie koncerny, jako pewnik przewidują szybkie zwiększanie jej wydobycia. Tym bardziej, że udokumentowane amerykańskie zasoby są o wiele większe od złóż konwencjonalnych i ropa z łupków zapewni Stanom uniezależnienie się od eksportu. Tak jak to się stało z gazem. W latach 2005–2006 ok. 60 proc. paliw płynnych na rynku USA pochodziło z eksportu. Do 2010 r. ten udział spadł do 50 proc. Eksperci oceniają, że za kilka lat zmniejszy się do 37–35 proc., a może jeszcze bardziej.
Inwestować z Amerykanami Na amerykańską ropę z łupków postawili Norwegowie. W 2012 r. koncern Statoil zainwestuje 17 mld dol. w wydobycie ropy i gazu, o 1 mld dol. Więcej, niż zaplanował. Norweski potentat wyjaśnił mediom, że dodatkowe kwoty są konieczne z powodu przyśpieszenia realizacji planów wydobycia ropy naftowej z łupków bitumicznych w Stanach Zjednoczonych. W październiku ub.r. Norwegowie za 4,4 mld dol. przejęli amerykańską firmę Brigham Exploration, która ma złoża łupków roponośnych w stanach Montana i Dakota Północna. Statoil ma również udziały w amerykańskich koncernach wydobywających gaz z łupków, ale ze względu na jego bardzo niskie ceny priorytetem Norwegów stała się ropa z łupków. Statoil nie jest jedynym inwestorem zainteresowanym tym amerykańskim surowców. Na początku 2012 r. francuski koncern paliwowy Total, hiszpański Repsol, japoński Marubeni i chiński Sinopec zainwestowały łącznie blisko 7 mld dolarów w wydobycie ropy z łupków w Stanach Zjednoczonych. Podpisany 16 kwietnia br. pakiet porozumień między amerykańskim ExxonMobil i rosyjskim Rosnieftem zawiera postanowienia o inwestycjach w wydobycie na obszarach USA i Kanady. Rosnieft m.in. przejmie 30 proc. akcji w spółkach ExxonMobil wydobywających „ropę i gaz z trudno dostępnych złóż w Teksasie oraz Kanadzie”. Eksperci uważają, że chodzi właśnie o złoża niekonwencjonalne.
W Polsce mamy ropę z łupków Geolodzy z Państwowego Instytutu Geologicznego wytypowali obszary naszego kraju, na których może występować ropa z łupków. Szacunkowo określili zasoby tego surowca w raporcie, opracowanym przy współpracy z amerykańską służbą geologiczną (USGS), przedstawionym 21 marca br. Maksymalnie mogą one wynosić 535 mln ton. Autorzy raportu za najbardziej prawdopodobną uważają wielkość zasobów 215–268 mln ton. To jest do 10,5 razy więcej od dotychczas udokumentowanych złóż ropy konwencjonalnej, obliczanych na 26 mln ton. Łączna wielkość polskich zasobów ropy – niekonwencjonalnych i konwencjonalnych – wystarczyłaby na 10–12 lat pełnego zaopatrzenia kraju w płynne paliwa, bez żadnego importu. Z map wynika, że największe złoża znajdują się w okolicach Warszawy, Radomia i Elbląga, głównie na obszarach koncesyjnych należących do amerykańskiego koncernu ExxonMobil. Na spore ilości ropy mogą trafić też: spółka Silurian (należąca do Petrolinvestu), Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo, amerykański Chevron oraz włoskie ENI. Ropa z łupków znajduje się również na północny zachód od Kętrzyna w woj. warmińsko-mazurskim. Ogromna większość firm, które nabyły koncesje poszukiwawcze w Polsce, ma uprawnienia do poszukiwania zarówno gazu, jak i ropy. Nie wiadomo jeszcze, czy w Polsce wydobycie ropy łupkowej będzie opłacalne. Będzie to uzależnione od światowych cen ropy naftowej i wielkości naszych zasobów – uważają eksperci.
Europa na łupkach? Jeden z nich, Paweł Poprawa, zauważa, że cała Europa, nie tylko Polska, może być bardziej zasobna w ropę łupkową niż w gaz łupkowy. – Na podstawie wstępnej oceny basenów geologicznych dochodzę do wniosku, że zasoby ropy z łupków w Europie mogą być większe niż gazu. Mam głębokie przekonanie, że w wielu miejscach w Europie, w rejonie Paryża, Marsylii, Pragi, w polskich i ukraińskich Karpatach znajdują się łupki, które zawierają raczej ropę niż gaz. Także w polskim pasie łupkowym na Pomorzu, wschodnim Mazowszu i wschodniej Lubelszczyźnie jest to bardzo prawdopodobne – powiedział mediom. – Tyle że produkcja ropy z łupków jest mniej wydajna niż gazu łupkowego. Ekonomiczne ryzyko jest większe – dodał. Ale jednocześnie własna ropa z łupków to większa szansa dla Polski na energetyczne bezpieczeństwo. Dziś importujemy 97 proc. ropy, w tym aż ponad 90 proc. z Rosji. Być może uda się ten import zminimalizować. I to niebawem. Tak twierdzi prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny PwC. – Do niedawna sądziłem, że aby zmienić fundamentalnie podaż surowców, potrzeba 10–20 lat. Po historii z gazem z łupków okazuje się, że ten proces może przebiegać zdecydowanie szybciej – powiedział mediom. Historia z ropą z łupków prawdopodobnie się powtórzy. Teresa Wójcik

Mamy gdzieś wasze protesty

1. Jeszcze nie wybrzmiały apele prezydenta Komorowskiego i premiera Tuska o porozumienie i spokój, wygłoszone podczas obchodów święta Konstytucji 3 maja, a już rządząca większość PO-PSL w sejmowej komisji nadzwyczajnej powołanej do prac nad dwoma projektami ustaw emerytalnych, pokazała jak można lekceważyć zarówno sejmową opozycję, ale także przedstawicieli wszystkich związków zawodowych i służb mundurowych. Na jednym jej posiedzeniu omówiono obydwa projekty ustaw zarówno o podwyższeniu wieku emerytalnego jak i emeryturach mundurowych, odrzucając wnioski zarówno opozycji jak przedstawicieli związków zawodowych o przeprowadzenie wysłuchania publicznego w tak ważnej dal wielu milionów Polaków sprawie. Posłowie mają prawo składania poprawek tylko do najbliższego poniedziałku, chodzi o to, aby komisja zajęła się nimi we wtorek, jak można się domyślać te złożone przez opozycję wszystkie odrzuciła i skierowała obydwa projekty do II czytania już w najbliższą środę. Poprawki złożone podczas II czytania przez opozycję, omówi się i odrzuci na posiedzeniu komisji nadzwyczajnej w czwartek i w piątek rano obydwie ustawy będą mogły podlegać III czytaniu, czyli głosowaniu. Później projekty powędrują do Senatu, jeżeli ten wprowadzi jakieś poprawki do Sejm przegłosuje je na kolejnym posiedzeniu pod koniec maja i ustawy będą mogły być podpisane przez prezydenta Komorowskiego tuż przed rozpoczęciem Euro 2012. Prace, więc są prowadzone w tempie iście ekspresowym, choć projekt ustawy o emeryturach pracowniczych dotyczy około 16 milionów pracowników, a o służbach mundurowych około 300 tysięcy przedstawicieli tych służb.

2. Cały, więc proces legislacyjny tak fundamentalnej zmiany prawa dotyczący tak olbrzymiej liczby pracowników i przedstawiciel i służb mundurowych zamknie się w przeciągu 1 miesiąca, tuż przed rozpoczęciem Euro 2012. Mistrzostwa Europy w piłce nożnej być może z jakimiś sukcesami naszej reprezentacji, które będą trwały około 1 miesiąca, zaraz po nich olimpiada letnia w Londynie także z jakimiś sukcesami naszych sportowców, no i okres wakacyjno-urlopowy, skutecznie odwrócą uwagę od tej sprawy. We wrześniu trudno już będzie choćby związkom zawodowym wrócić do protestów i na to właśnie liczy Donald Tusk i rządząca koalicja Platformy i PSL-u. Przepchnie tak fundamentalne pogorszenie warunków funkcjonowania pracowników, korzystając z zasłony, jaką dają dwa ważne wydarzenia sportowe.

3. Apele Komorowskiego i Tuska o spokój i nie organizowanie protestów, aby nie popsuć świątecznej atmosfery Euro 2012 w Polsce, przy takich zachowaniach większości koalicyjnej w Sejmie, są nie tylko nieodpowiedzialne, ale wręcz szydercze. Nie ma najmniejszego powodu, żeby te fundamentalne ustawy forsować w takim trybie, chyba, że stan finansów państwa jest tak katastrofalny, a rządzący ukrywają go przed opinią publiczną. Co więcej wydaje się, że właśnie taki tryb uchwalania ustaw znacząco pogarszających sytuację zarówno pracowników, jaki przedstawicieli służb mundurowych, może być podstawą ich skarżenia w Trybunale Konstytucyjnym? Przedstawiciele związków zawodowych zasiadający w Komisji Trójstronnej twierdzą, że konsultowali tam zupełnie inny projekt ustawy emerytalnej, związkowcy ze służb mundurowych z kolei, że zawarli z ministrem Cichockim porozumienie, którego ustalenia nie znalazły się pełni w ich projekcie ustawy.

4. Rządząca koalicja PO-PSL takimi działaniami, chce pokazać większości Polaków, mamy gdzieś wasze 2 miliony podpisów, nie obchodzą nas wasze protesty, mamy większość i ustawy emerytalne uchwalimy. Jeżeli będziecie protestować podczas Euro 2012, oskarżymy was o zachowania niepatriotyczne, o to, że szkodzicie krajowi i chcecie, aby cały wysiłek i pieniądze związane z organizacją tych mistrzostw, zostały zmarnotrawione. Jak widać wszystko to PR-owsko świetnie przygotowane tyle tylko, że zwykli ludzie powoli zaczynają otwierać oczy? Świadczą o tym choćby niesamowite wręcz gwizdy, jakie towarzyszyły wystąpieniu prezydent Warszawy podczas prezentacji naszej drużyny narodowej w piłce nożnej w ostatni czwartek, tak że musiała przerwać wystąpienie, czy też głośne protesty podczas 3 majowego wystąpienia, obecnego wojewody małopolskiego Jerzego Millera, a wcześniej ministra badającego przyczyny katastrofy samolotu TU 154M. Zbigniew Kuźmiuk

Zamach 9/11 na WTC, dlaczego nikt nie został skazany? Minęło ponad 10 lat od zamachu, który 11 września 2001 roku zabił prawie 3000 osób i na zawsze zmienił stosunek świata do terroryzmu. Jednak mimo upływu czasu, nadal nie jest jasne, kto był pomysłodawcą zamach, kto go zorganizował i sfinansował. Media, przed wszystkim amerykańskie, przekonały opinię światową, kto za tę zbrodnię odpowiada. Nie można powiedzieć, że rząd Stanów i większości krajów świata niczego nie zrobiły. Zrobiły. Według wielu komentatorów nawet zbyt wiele. Wystarczy przypomnieć nakłady na środki bezpieczeństwa w lotnictwie cywilnym, nakłady na inwigilację elektroniczną wszelkiej maści terrorystów, czy w końcu wojnę w Afganistanie i Iraku To, czego brakuje to stara dobra rozprawa z ławą przysięgłych. Gdzie setka adwokatów w pogoni za sławą podważa każdy dowód oskarżenia? A w końcu red necks mogli skazać każdego z winnych zamachu na 1250 lat, a kolejne apelacje przed kamerami telewizji nie przyniosły skutków. Brakuje również rozliczenia finansowych wątków sprawy. Przecież niebawem po zamachu pojawiały się w prasie światowej informacje o inwestorach, którzy zarobili setki milionów dolarów. Dlaczego nie prześledzono, kto te operacje zlecał?

Okazuje się, że winni samego zamachu znaleźli się już dawno. Przywódcą spisku jest Muhammad, a 46-letni Kuwejtczyk oraz jego czterech współpracowników. Przekonujących dowodów podobno nie ma, jednak wszyscy uczestnicy już wiele lat temu przyznali się do winy. Co było niezwykle wygodne dla Amerykanów – nie potrzeba było przekonujących dowodów - oraz dla domniemanych terrorystów, którzy podobno marzą o roli męczenników Islamu? Minęło 10 lat jednak nikogo nie ukarano. Dlaczego? Kilka lat starano się zebrać dowody, po przyznaniu się oskarżonych zastanawiano się nad jurysdykcją, jaką należałoby przyjąć dla sprawy. George W. Bush był zwolennikiem quasi kapturowego sądu wojskowego w bazie Guantanamo. Demokraci włączając Baracka Obamę optowali za normalnym procesem w Stanach Zjednoczonych. Ostatnio osiągnięto kompromis i wydawało się, że proces będzie mógł wystartować w bazie Guantanamo, a zasady procesowe będą zbliżone do powszechnych kanonów amerykańskiego procesu karnego. Nagle (?) okazało się, ku zdziwieniu światowych ojców demokracji, że zeznania, w tym przyznanie się do winy uzyskane w trakcie przesłuchań gdzie więzień ma worek na głowie i jest zanurzany pod wodę nie mają wagi dowodów przed sądem amerykańskim. Prawie jedenaście lat gehenny – najprawdopodobniej winnych terrorystów – na nic nie przyda się w śledztwie. Przy działaniach Amerykanów w sprawie 9/11, Proces 16 w Moskwie wydaje się być szczytem poprawności politycznej i przestrzegania prawa. Nie to żebym bronił terorystów. Ale przede wszystkim ofiarom należy się uczciwy proces sprawców i jednoznaczny wyrok. Skazujący na karę, którą Stany akceptują i wykonają. Kaczakomuna

Proces oskarżonych o 11 września Chalid Szejk Mohammed i czterech innych czołowych agentów Al-Kaidy zostało w sobotę formalnie oskarżonych przed specjalnym trybunałem wojskowym w Guantanamo na Kubie o zorganizowanie ataku na USA 11 września 2001 r. Prowadzący przesłuchanie sędzia, pułkownik James Pohl, przedstawił pięciu terrorystom zarzuty, w tym zamordowania prawie 3000 ludzi, którzy zginęli w zamachu. Oskarżeni zachowywali się wyzywająco. Mohammed odmówił odpowiedzi na pytania sędziego. Jego cywilny adwokat David Nevin powiedział, że jego klient uważa, że trybunał jest niesprawiedliwy. Jeden z oskarżonych Walid bin Attash - to on szkolił 19 terrorystów, którzy w dniu ataku porwali samoloty i uderzyli nimi w budynki WTC w Nowym Jorku i Pentagonu w Waszyngtonie - musiał być doprowadzony do sądu przywiązany do specjalnego fotela na kółkach. Jak wyjaśnił sędzia - podobno było to konieczne z powodu jego zachowania przed rozprawą? Inny oskarżony, Ramzi Binalshibh, organizator komórki Al-Kaidy w Hamburgu, w czasie rozprawy zaczął się modlić. Adwokaci oskarżonych zapowiadają długą walkę przed trybunałem. Ich klienci nie przyznają się do winy. Na sobotnim przesłuchaniu cała piątka po raz pierwszy pojawiła się publicznie od ponad trzech lat. Oskarżeni są przetrzymywani w areszcie w amerykańskiej bazie Gauantanamo. Wcześniej byli osadzeni w tajnych więzieniach CIA w różnych krajach, gdzie poddawano ich brutalnym przesłuchaniom uznawanym przez ONZ za tortury. Proces pięciu oskarżonych o zorganizowanie zamachów 11.9. miał się początkowo odbyć przed normalnym sądem w Nowym Jorku. Powszechne protesty przeciw takiej lokalizacji zmusiły jednak Ministerstwo Sprawiedliwości do przeniesienia rozprawy do specjalnego trybunału wojskowego (ściślej: komisji wojskowej) w Guantanamo, powołanego w celu sądzenia terrorystów jeszcze za rządów prezydenta George'a W. Busha. Proces, który rozpocznie się w terminie późniejszym, będą obserwować w Guantanamo niektóre rodziny ofiar 11.9., wyłonione w losowaniu. Inne rodziny będą mu się przyglądać na podglądzie TV w USA. Rodziny ofiar obserwowały już w ten sposób sobotnie przesłuchanie. PAP

Mydlenie i polewanie wodą Nie jestem specjalistą od lotniczych katastrof. Wiem o nich na szczęście tylko tyle, ile wyczytam z gazet i dokumentów. Staram się jednak logicznie myśleć i właśnie ta logika, to proste składanie ze sobą przesłanek, przyczyn i skutków sprawia, że ludzie napompowani telewizją i „Gazetą Wyborczą” wybuchają w mojej obecności jak nieopatrznie dotknięte purchawki. Ilekroć pytam czy nie budzi ich zastanowienia fakt, że na miejscu katastrofy w Smoleńsku szarogęsili się jedynie rosyjscy tajniacy (przedstawiciele państwa bądź, co bądź z nami niezbyt sprzymierzonego – no chyba, że członkostwo Polski w NATO jest już tylko tytularne), że nic do powiedzenia nie miały tam nasze służby? Tylekroć słyszę, żem: cham, dureń, prostak i niczego dla Polski nie zrobiłem, więc mordę mam mieć zamkniętą i nie pytać – bo pytam agresywnie, nienawistnie. Jeśli w tym samym towarzystwie staram się jak najdłużej trzymać język za zębami, to fakt milczenia i tak nie chroni mnie przed atakami, towarzystwo, bowiem i tak uznaje, że milczę prowokacyjnie, agresywnie i na pewno w duszy natrząsam się z Donalda Tuska i jego komilitonów. Ostatnio byłem na działkowej imprezie u przyjaciela, dawnego działacza podziemia – opowiadaliśmy sobie o pogodzie, przyrodzie i sporcie, aż tu naraz zjawił się jeden ze zwolenników „sekty smoleńskiej, pancernej brzozy”. Początkowo było spokojnie, przybysz ciągle jednak wiercił spojrzeniem, kręcił się nieswojo, zygał „smoleńskimi żarcikami” i coraz mocniej denerwował się nie słysząc reakcji na swoje nudne, w gruncie rzeczy, przewidywalne do bólu, prowokacje. Przybysz w przeszłości był wielkim admiratorem Tadeusza Mazowieckiego, teraz jednak uwielbia Lecha Wałęsę i broni jego czci z zapałem Michnika i Wujca razem wziętych (nosi jedynie mniejszy rozmiar kapelusza). Kiedy jął wykrzykiwać, że Lecha Kaczyńskiego należy jak najszybciej usunąć z Wawelu, bowiem Wawel nie jest przeznaczony dla „takich ludzi” – spokojnie spytałem, kto w jego mniemaniu, zasługuje, zatem na wawelską kryptę? Zbulwersowany wyczuwanym w moim głosie sceptycyzmem, stwierdził, że:

- Kaczyński nie może przecież leżeć obok Piłsudskiego! Sprowokowany (mea maxima culpa), nie oszczędziłem mu więc wywodu, udowadniającego, że nikt inny jak właśnie Lech Kaczyński, nie zasługuje tak wprost na miano piłsudczyka, zwłaszcza w odniesieniu do uprawianej przez poległego prezydenta polityki zagranicznej – miłośnik Mazowieckiego i Wałęsy zakrzyknął, żem kiep, prowokator i menda. Tak to już, bowiem w dzisiejszej Polsce się utarło, że ilekroć nasze logiczne i poparte zaczerpniętymi z historii przykładami, argumenty natrafią na żarliwców z krzewiącej się obok (na medialnym nawozie) sekty „rusorealistów”, natychmiast muszą być egzorcyzmowane zwyczajowym stekiem inwektyw zaprawionych kilkoma pogróżkami. Te pogróżki stanowią pewne novum, dotychczas wystarczały inwektywy podsycane okładkami „Newsweeka”, „Wprost” czy „Przekroju” i językoznawstwem lejącym się z katedry ich magnificencji Durczoka, Mrozowskiego i Pochanke. Gdyby mój interlokutor zwietrzył szansę wygranej w boju na pięści, to i pewnie do tego by się porwał. Skoro jednak nie zwietrzył, to poprzestał na rytualnym wgniataniu osoby rozmówcy w ziemię. Przygoda na działce jest jedynie plastyczną ilustracją tego, w jakim dialogu obecnie trwamy. Jakiego porozumienia oczekują dewoty obecnej władzy? Jeżeli, dla świętego spokoju, nie chcemy wyzbywać się własnego zdania i prostych umiejętności dodawania dwóch do dwóch, musimy nauczyć się jakoś z nimi egzystować. Dlaczego? Trudno wyobrazić sobie, bowiem, ze dokonamy takiej czystki naszego otoczenia, takiej selekcji znajomych, że nigdy, na żadnym weselu i komunii, nie natrafimy na wyznawcę religii „rusorealizmu”. Wyobraźcie sobie na dodatek, ze może to być osoba z gruntu uczciwa, godna szacunku – mająca jednak ten feler, że lubiąca czuć się „inteligentem”, być po stronie „rozsądnej większości”, czy też po prostu zbyt namiętnie oglądająca tvn 24. Co wtedy? Obrażać się? To jednak tak jakbyśmy fukali z oburzeniem na wybryki ludzi pozbawionych daru własnego sądzenia rzeczywistości. Pamiętajcie, że ludzi porządni też są poddawani praniu mózgów, pozaświadomościowemu warunkowaniu. Nie możemy traktować ich jak regularnych wariatów i nie drażnić z nadzieją, że... siostra w końcu zrobi zastrzyk. Machinalne przytakiwanie też jest dla nich obraźliwe, nie są, bowiem ani dziećmi, ani też osobami obłąkanymi. No dobrze, stwierdzicie – skoro ani normalna dyskusja nie ma, w ich przypadku, sensu, ani też ignorowanie ich obecności nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, to cóż czynić, gdy w naszym otoczeniu znajdzie się taki, zwolniony przez media z myślenia, „rusorealista”? Odpowiedź nieco was rozczaruje... Nie możemy uczynić nic więcej ponad uparte powtarzanie, że ziemia jest okrągła, noc następuje po dniu, a Bóg jest na niebie. Bardziej subtelni mogą oczywiście w tym miejscu dodawać cytaty z Kanta. Efekt będzie pewnie taki jak zawsze, ale czy na utrzymanie czystości rąk wymyślono inny sposób niż mydlenie i polewanie wodą? Witold Gadowski

To ważne! Antoni Macierewicz: Rosja była przygotowana na katastrofę 10/04, podejmowała zaplanowane i przemyślane działania operacyjne i propagandowe. Nasz wywiad wPolityce.pl: "Nasz Dziennik" ujawnia szokującą informację, że tuż po tragedii smoleńskiej, 10 kwietnia 2010 roku, już o godzinie 10.46 czasu rosyjskiego ktoś z terenu Federacji Rosyjskiej odsłuchiwał nagrania na skrzynce śp. Lecha Kaczyńskiego, z jego telefonu. Jak pan ocenia wagę tej informacji? Antoni MACIEREWICZ, szef parlamentarnego zespołu badającego tragedię smoleńską, poseł PiS: Ujawnienie tej informacji to jeden z przełomowych momentów w badaniu tego co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 roku. A jeśli, jak twierdzi "Nasz Dziennik", chodzi o 10.46 czasu rosyjskiego, to mamy do czynienia z informacją wręcz szokującą.

Dlaczego? Bo to kwestionuje zupełnie podstawową informację spośród tych podawanych przez Rosjan - tę o czasie katastrofy. Od początku był z tym zresztą kłopot. Najpierw podawano godzinę 10.56, następnie 10.40, ostatecznie stanęło na 10.41. Ten czas potwierdzały wszystkie podawane nam dane - z wieży, z czarnej skrzynki, z parametru lotów. Wszystko to było dostosowane do przyjętej godziny 10.41. Jeżeli teraz okazuje się, że do telefonu pana prezydenta włamano się już o godzinie 10.46, czyli niecałe cztery minuty po dotychczasowym czasie katastrofy, to oznacza, że musimy zweryfikować także i to, kiedy doszło do katastrofy. Nie ma, bowiem fizycznej możliwości by odnaleźć telefon i następnie włamać się do niego jeszcze w czasie, gdy pogorzelisko płonie, przewalają się fragmenty tupolewa. Taka sytuacja nie mogła mieć miejsca.

A więc wniosek - katastrofa mogła zdarzyć się wcześniej niż dotąd podawano? Tak, taki wniosek można wyciągnąć, jest to oczywiste. Jeśli godzina 10.46 dotyczy czasu rosyjskiego, a wszystko na to wskazuje, katastrofa musiała się zdarzyć wcześniej, przynajmniej o kilkanaście minut niż dotąd podawano. To oznacza zaś, że cała dokumentacja, którą dysponujemy w tej sprawie, została sfałszowana. To by oznaczało, że jesteśmy świadkami jakiejś gigantycznej manipulacji w tej sprawie, z której i pan Jerzy Miller, szef komisji badającej tragedię i prokuratura musieli sobie zdawać sprawę.

Nawet jednak, jeśli jest to czas polski, to informacja i tak jest szokująca. Bo świadczy, iż dwie godziny po tragedii rzekomo pogubieni, pogrążeni w chaosie i przerażeni Rosjanie podejmowali działania jak najbardziej precyzyjne i dowodzące raczej dobrego przygotowania niż zaskoczenia. Wiedzieli, co robić, nie cofali się przed niczym. To znaczy także, iż świadomie podejmowali działania zmierzające do wykradzenia informacji dotyczących bezpieczeństwa i polityki państwa polskiego. Uderzali w państwo, które właśnie straciło elitę. To stawia pytania o penetrację pozostałych urządzeń elektronicznych. I o to, dlatego zapewniano nas, jak dziś wiemy już niezgodnie z prawdą, iż bez polskiego pozwolenia nikt nie miał dostępu do materiałów i informacji, jakie znajdowały się przy prezydencie RP, polskich generałach i ministrach.

 Po raz kolejny widzimy, że Rosjanie zachowują się jakby byli na tę katastrofę przygotowani. To niewyobrażalne, żeby z marszu, po takiej tragedii, jeśli jest  niespodziewana, podjąć tak precyzyjne działania skierowane przeciw państwu, którego elita zginęła. Nawet najlepsi kagebiści są chyba do tego niezdolni. W pełni się zgadzam. Zespół Parlamentarny kilkakrotnie już wskazywał, że podejmowano szereg działań, które można nazwać przygotowawczymi, przed tragedią. Choćby obecność pięciu rodzajów rozmaitych służb wojskowych w okolicach lotniska, w tym specnazu! Po co tam, od początku, żołnierze specnazu?  A równocześnie zupełna "bezradność" w ratowaniu ofiar tragedii, żadnej próby udzielenia im pomocy.

 Tu warto przypomnieć, że minister Radosław Sikorski już kilka minut po tragedii wiedział, co się stało. Skąd? To do dziś niewyjaśnione. Przekazał Jarosławowi Kaczyńskiemu, że wszyscy zginęli i że to była wina pilotów. To ostatnie było kłamstwem. Ale skąd wiedział, iż wsie pagibli? Nie wiadomo. W świetle informacji podanej przez "Nasz Dziennik", w kontekście możliwego oszustwa, co do czasu tragedii, wszystko to jawi się w innym świetle. Słowa ministra Sikorskiego wynikają zapewne z jakiejś innej wiedzy, o której opinia publiczna nie ma jeszcze pojęcia. Jedno jest pewne - Rosja była przygotowana na tę tragedię, podejmowała działania w sferze nie tylko propagandowej, ale i operacyjnej, które były przemyślane, całościowe, zaplanowane.

 Minister Sikorski ujawnił nagrania swoich rozmów z ranka 10 kwietnia. Miały one wykazać źródło informacji, iż wszyscy zginęli. Problem w tych, że dyspozytor, z którym rozmawia nic takiego nie mówił, on nic niemal nie wiedział, nie podał też informacji o liczbie ofiar. Więc skąd Sikorski wiedział wtedy iż na pewno wszyscy polegli, że to "wina pilotów"? Z tych rozmów wynika jednak coś bardzo ważnego - w momencie tragedii smoleńskiej cały system reagowania kryzysowego MSZ był zupełnie sparaliżowany, nic nie działało, nastąpiła niezrozumiała katastrofa internetowa. I nie wiemy do dziś, kto naprawdę poinformował ministra Sikorskiego, być może ta sama osoba, która była członkiem zespołu decydującego po stronie rosyjskiej.

Wspomniał pan o prokuraturze. Jak pan minister ocenia umorzenie śledztwa w sprawie odsłuchiwania prezydenckiego telefonu 10 kwietnia? Wyłączenie tego wątku do osobnego śledztwa, a następnie umorzenie pod pretekstem, że nie jest to przestępstwo a jedynie nieuprawnione skorzystanie z telefonu pana prezydenta Rzeczypospolitej, to jakaś kpina ze zdrowego rozsądku. Należałoby to nazwać po prostu matactwem.

Co powinna w tej chwili zrobić władza? Rząd? W mojej ocenie pierwszorzędnym zadaniem Donalda Tuska jest w tej chwili pilne zwołanie na nowo komisji badającej tę tragedię, wznowienie jej prac. I wyznaczenie nowego zespołu prokuratorów, bo ci, którzy doprowadzili do takiej kompromitacji, wydają się niewiarygodni. Konieczne jest powołanie komisji międzynarodowej. Ujawnienie tego, co podał "Nasz Dziennik" powoduje, że całe dotychczasowe badanie katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku ulega zakwestionowaniu. Czas by rząd zaczął działać na rzecz prawdy, a nie ukrywania prawdy o tajemnicy śmierci polskiej elity. Na razie tak to niestety wygląda - władza  współuczestniczy w matactwie, a nie w poszukiwaniu prawdy. Rozm. Gim zespół wPolityce.pl

NASZ WYWIAD. Prof. Żaryn: Samospalenie Ryszarda Siwca było bardzo niszczące dla komunizmu. Władza musiała to zatupać - wPolityce.pl: W Warszawie odsłonięto dziś pomnik upamiętniający Ryszarda Siwca, który w 1968 roku dokonał samospalenia, protestując przeciwko wkroczeniu wojsk komunistycznych do Czechosłowacji. Czy Siwiec to postać godna miejsca w panteonie polskich bohaterów?

Prof. Jan Żaryn: Ryszard Siwiec to postać szczególnie godna honorowania. On był żołnierzem podziemia niepodległościowego, został wychowany w tradycji niepodległościowej. I nie mógł znieść swojego otoczenia politycznego i państwowego. Nie znał lepszych narzędzi wyrażenia sprzeciwu. Niewyrażanie sprzeciwu w jego ocenie było natomiast grzechem zaniechania, przyzwoleniem na to, co działało się wokoło. Dlatego postanowił dokonać aktu samospalenia. W ten sposób sprzeciwił się łamaniu polskiej tradycji, sprzeciwił się agresji na Czechosłowację.

- Bohater po śmierci został skazany na zapomnienie, PRL próbował wymazać go z pamięci Ten system wykluczał każdego, kto mu się sprzeciwiał i był związany z polskim dorobkiem ideowym. Sprawa Siwca wpisuje się w ciąg historii „Żołnierzy Wyklętych” czy działaczy politycznych, którzy próbowali zmieniać system do 1956 roku. To samospalenie w sposób propagandowy było bardzo niszczące dla komunizmu. Komuniści musieli to zatupać i odsunąć w niepamięć, żeby nie dopuścić do krytyki ustroju komunistycznego. Akt samospalenia jest widoczny, jest symbolem, znakiem. Jego nie można zabić, ośmieszając, bo ginie człowiek. To zbyt poważna sprawa, by udawać, że nic się nie stało. Dlatego lepiej, żeby w ogóle faktu nie było.

- Przed śmiercią Siwiec napisał do żony list, w którym tłumaczy swoją motywację. „Kochana Marysiu, nie płacz. Szkoda sił, a będą ci potrzebne. Jestem pewny, że to dla tej chwili żyłem 60 lat. Wybacz, nie można było inaczej. Po to, żeby nie zginęła prawda, człowieczeństwo, wolność ginę, a to mniejsze zło niż śmierć milionów” - podkreślał. Co znaczy to samospalenie w kontekście takich słów? To samospalenie to jedno ze świadectw, które pokazuje, że czas Gomułki był w pewnej mierze groźniejszy dla naszej kondycji narodowej niż czasy stalinowskie. Czasy stalinowskie były jaśniejsze. Byli „oni”, byliśmy „my”. To wróciło w latach 80. Tymczasem czasy Gomułki spowodowały przystosowanie się większości społeczeństwa do tego, że Polska może nie być suwerenna, może nie nawiązywać do swojej tradycji i historii. Znaczna część społeczeństwa uznała, że ten stan musi trwać na wieczność. To dla ludzi o dużej wrażliwości było nie do przyjęcia. Z tym walczył np. Prymas Stefan Wyszyński, który powziął plan Wielkiej Nowenny i obchodów roku milenijnego. To było również nie był do przyjęcia dla działaczy Ruchu, którzy wywodzili się z rodzin o tradycjach AKowskich. Oni widzieli, że starsze pokolenie również się dostosowało. Oni nie mogli się z tym pogodzić, uznać to za normę, za pozytyw. Nie godzili się, by można było tak funkcjonować. Ja bym Ryszarda Siwca umieścił w podobnym nurcie. Samospalenie pokazuje ile w nim było wrażliwości i niemocy.

- Siwiec przed wyjazdem do Warszawy nagrał również taśmę, na której apeluje, by ludzie się obudzili. Mówił: „usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!” Czy jego tragiczny czyn został zauważony? Ludzie się opamiętali? Niestety nie. Jego czyn nie miał żadnego skutku na bieżące życie społeczne. Samospalenie nie zostało w ogóle zauważone. Dożynki trwały dalej. Po tym tragicznym wydarzeniu nawet nie przerwano uroczystości. Relację znamy jedynie dzięki kamerom, które były na Dożynkach. Jednak film został natychmiast zarekwirowany przez SB, nigdy nie został pokazany publicznie. Dopiero ostatnie lata spowodowały, że zainteresowano się tym filmem i samym Ryszardem Siwcem.

Rozmawiał KL

Piecha: zaczyna się kręcenie lodów Stefczyk.Info: Rząd rozpoczyna przekształcanie szpitali w przedsiębiorstw. Jak to będzie wyglądało? Bolesław Piecha, były minister zdrowia, lekarz, polityk PiS: Ustawa mówi, że jeżeli szpital ma ujemny wynik finansowy, to organ założycielski, najczęściej samorząd, musi albo dopłacić różnicę albo zlikwidować go i przekształcić szpital w spółkę. Pierwsza możliwość, znając kondycję samorządów, raczej jest mało prawdopodobna.

Jaki może być cel tych działań? Mam wrażenie, że chodzi o dalszą destabilizację systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Jest to robione pomimo obowiązywania Konstytucji, która nakłada na władze obowiązek dbania o ochronę zdrowia obywateli. Obecna ekipa zmierza jednak wyraźnie w kierunku ograniczenia swojej odpowiedzialności wyłącznie do nadzorowania zbierania składki zdrowotnej. Resztę puszcza samopas, oddaje przedsiębiorstwom, którymi będą szpitale zorganizowane w spółki akcyjne lub spółki z ograniczoną odpowiedzialnością.

Może to trend światowy? Bzdura! Nigdzie na świecie nie jest to puszczone tak samopas. Nasz rząd się uparłby umyć ręce, by powiedzieć - to nie my jesteśmy odpowiedzialni. Jak to będzie wyglądało w praktyce widzieliśmy w czasie ostatniego kryzysu z niektórymi lekami onkologicznymi? Wtedy minister zdrowia powiedział, że to dyrektorzy szpitali powinni sobie sami kupić leki za granicą. Zapomniał, że obowiązuje w Polsce prawo, jak w całej Unii Europejskiej, i żaden dyrektor nie może kupić za granicą sam leków. To jest przestępstwo! Taką możliwość ma tylko rząd, tylko minister zdrowia.

Te przekształcenia w przedsiębiorstwa dotkną tylko placówki podstawowej opieki zdrowotnej? Niestety nie, także specjalistyczne jednostki zajmujące się najbardziej skomplikowanymi i trudnymi przypadkami. Także kliniki i placówki, których celem jest kształcenie kadr medycznych! To niesie niesamowite ryzyko. Oznacza też problemy tych placówek, bo ustawa o oświacie zakłada, iż rektor nie może dofinansować działalności leczniczej. Będzie to skutkowało paraliżem szpitali przy uczelniach medycznych. Nieznany jest też los hospicjów, które działają dziś na zasadach misyjnych, służebnych. Je także wrzucono do tego worka, one także mają się stać przedsiębiorstwami. Kuriozum!

Skutkiem będzie ogromny chaos.

Coś można zrobić? Spróbujemy. Zamierzam przygotować nowelizację tej ustawy by przynajmniej ograniczyć swobodny handel akcjami szpitali. Choć wątpię by przeszło to w tym Sejmie. Odnoszę wrażenie, że o ten handel przede wszystkim chodzi. To jest droga, już otwarta, do prywatyzacji służby zdrowia. To jest to kręcenie lodów w służbie zdrowia, o której przed wyborami 2007 roku mówiła posłanka PO Beata Sawicka. Przecież, jeżeli przekształcamy coś w firmę z akcjami i nie ma żadnych ograniczeń, co do ich dalszych losów, to jest to po prostu prywatyzacja. Prędzej czy później szpitale przekształcone zostaną sprzedane.

Może, chociaż poprawi się wydolność szpitali? Bardzo mało prawdopodobne. Ustawa pozwala utworzyć np. na bazie majątku jednego szpitala wiele spółek. Efektem może być PKP bis, chaos i paraliż. No i oczywiście miejsca w zarządach, prezesury, wielkie koszty biurokratyczne, ominięcie kominówki, możliwość przywłaszczania majątku.

Zapewne chodzi o to by w finale zmusić pacjenta do współpłacenia za usługi medyczne. To jest na końcu tej drogi, obok prywatyzowania służby zdrowia. Jak

Chłopaki nie płaczą - i nie maja migren ONET wywalił na pierwszą stronę następujący wpis z blogu, który prowadzi {mila}:

http://milowykrok.blog.onet.pl/146-Prostytucja-malzenska,2,ID461099986,n

Chodzi o starą tezę, propagowaną np. przez śp. Fryderyka Engelsa, że „kobiety żyjące w stałych związkach także »sprzedają się«", a więc właściwie są prostytutkami. Jest to niewłaściwe użycie słowa: „metresa”, „utrzymanka” byłoby właściwsze. Ale dlaczego nie popatrzeć na to z innej strony? Przecież istnieje i męska prostytucja... Ilu mężczyzn sprzedaje się w taki sam sposób? Z kolegami dowcipkują, że różnica, między robieniem TEGO na boku, a w małżeństwie, to jak różnica między polowaniem, a świniobiciem. Wszelako, prawdziwej satysfakcji szukając u kochanek, w domu sprzedają się: robią TO z zaciśniętymi zębami - w zamian za opiekę nad dziećmi, a także prowadzenie domu... I nie ma mowy o wymówkach, że „Dziś mam migrenę”! I jakoś nikt się tym nie przejmuje... Słusznie zresztą. Więc czemu przejmować się losem kobiet w takiej samej sytuacji? JKM

Zanim pobiegniemy za orkiestrą Minęły już świąteczne dni, usytuowane jeden koło drugiego za sprawą podtrzymania przez „pierwszego niekomunistycznego premiera”, któremu niedawno urządzono jubileusz z powodu 85 lat trwania w „postawie służebnej”, święta naszych okupantów, przypadającego 1 maja. Z tej okazji ideowe i fizyczne potomstwo kolaborantów demonstrowało w stolicy naszego nieszczęśliwego kraju pragnienie ponownego wstąpienia w służbę i zluzowania kolaborantów kolaborujących obecnie. Na skutek zbiegu tych świąt, uroczyste deklamacje w dniu 3 maja w wykonaniu kolaborantów wyznaczonych przez okupantów aktualnie, nie wypadły przekonująco. Nie trzeba, bowiem specjalnej spostrzegawczości, by zauważyć, że nasi okupanci poważnie zastanawiają się nad zrobieniem podmianki na politycznej arenie – i tylko jeszcze nie zdecydowali, na których małpiszonów tym razem postawić. W tej sytuacji każdy małpiszon pragnie jakoś się umizgać i pewnie, dlatego prokuratura „przekonała” niejakiego „Patyka” by zeznał, że przyczyną śmierci generała Papały był błąd kierowcy. W oczekiwaniu, zatem na tę decyzję, możemy przyjrzeć się przygotowaniom do pozbawionego sensu widowiska, pretensjonalnie nazwanego „Euro 2012”. Ja oczywiście wiem, że pisząc o bezsensownym widowisku, narażam się milionom ludzi uważających wkopywanie wypełnionego powietrzem skórzanego pęcherza do drewnianych bramek za bardzo ważne wydarzenie, ale cóż poradzę, skoro ja tak nie uważam? Oczywiście rozumiem, że w celu lepszego zrobienia ludziom wody z mózgu macherzy z przemysłu rozrywkowego wykombinowali sobie takie widowiska i ciągną z tego grubą forsę, a nasi okupanci też zacierają ręce na widok wciągania milionów ludzi w przeżywanie rzeczywistości podstawionej. Kiedy bowiem ludzie „biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”, to ani im w głowie przeciwko nim się buntować, nawet gdyby ci zdzierali z nich skórę bez znieczulenia? Jest to oczywiście obrzydliwa manipulacja, ale inaczej chyba być nie może. Nie mam tedy nic przeciwko temu, dopóki nie są w tym celu angażowane pieniądze podatkowe – a w tym przypadku niestety są i to potężne. Weźmy taki Stadion Narodowy w Warszawie. Bóg jeden wie, ile to koromysło naprawdę kosztowało, kto się przy tym nakradł i na jakie sumy – bo że bez tego się nie obyło, to chyba rzecz pewna? - a słychać, że mają znowu malować murawę, czy może ponownie ją układać. Skoro tak, to najwyraźniej jakiś gangster musiał zostać przy rozdziale łupów pominięty i teraz na gwałt trzeba wymyślić jakiś pretekst, by jego uczestnictwu w rabunku nadać pozory legalności. Po to właśnie nasi okupanci aranżują tę całą polityczną arenę, te wszystkie „panie ministry” i pozostałą menażerię, która uwija się przy wymyślaniu kolejnych uzasadnień rabunku obywateli. Nie bez powodu ślepy los wybrał na miejsce tego widowiska nasz nieszczęśliwy kraj i Ukrainę. Zarówno jeden, ja i drugi naród jest potwornie zakompleksiony, więc obydwa gotowe są zastawić się, byle tylko dogodzić własnym wyobrażeniom o tym, jak w takim, dajmy na to, Paryżu, Londynie, czy innym Berlinie, tamtejsi tubylcy będą ich postrzegać. Tymczasem wygląda na to, że cały pogrzeb na nic, bo z powodu „sadystów”, którzy poturbowali w turmie Julię Tymoszenko, paryscy, londyńscy, berlińscy, a nawet moskiewscy Umiłowani Przywódcy wypinają się na Ukrainę i zapowiadają bojkot imprezy. Zaniepokojeni tym w najwyższym stopniu ukraińscy macherzy dopraszają się łaski, by, skoro już postanowili bojkotować, to niech bojkotują „sadystę” Janukowycza, ponieważ bojkot igrzysk „uderzyłby” w Ukraińców. Chodzi o to, że tamtejsi kolaboranci odebrali im, co najmniej 10 miliardów dolarów na tę imprezę i nawet większą część tej sumy zdążyli ulokować w rajach podatkowych – no, ale gdyby rozgrywki na Ukrainie zostały odwołane, to właściwie, co? Czy kolaboranci zwróciliby Ukraińcom te pieniądze? A jużci! Co upadło, to przepadło, podobnie, jak i u nas – i dlatego właśnie zarówno nasi okupanci, jak i kolaboranci aktualni i kolaboranci in spe odczuwają w związku z tym takie podniecenie?

SM

Stłumione echa Tegoroczny długi weekend, rozpoczął się jeszcze pod koniec kwietnia, bo wiele osób skorzystało z możliwości wzięcia wolnego dnia w poniedziałek 30 kwietnia oraz w piątek 4 maja i wyruszyło z miast na majówki już w piątek 27 kwietnia, by powrócić do domów dopiero w niedzielę 6 maja. Do wyludnionej w ten sposób stolicy napływał z kolei aktyw partyjny formacji uchodzących za lewicowe; Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Ruchu Palikota, który akurat 1 maja urządził sobie kongres w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina w Warszawie. Uczestnicy kongresu, do których poseł Rozenek zwrócił się słowami „naćpana hołoto”, radzili nad „korektą kapitalizmu”. Chodzi o to, ze po 20 latach Janusz Palikot skapował, że kapitalizm, to taki samo oszustwo, jak socjalizm i postanowił naprawić świat przy pomocy swojej trzódki dziwnie osobliwej, która zebrała się na pierwszomajowym warszawskim kongresie. Warto w tym miejscu przypomnieć uwagę Bertolda Brechta, który w „Operze za trzy grosze” powiada, że „Toć raj na ziemi stworzyć każdy chce, ale czy forsę ma? Niestety, nie!” O ile Janusz Palikot podobno jakąś forsę jeszcze ma, o tyle jego dziwnie osobliwa trzódka dopiero się jej spodziewa – jeśli będzie mogła rozpocząć dojenie Rzeczypospolitej w charakterze Umiłowanych Przywódców. To oczywiście częściowo zależy od wyborców – czy mianowicie dadzą się nabrać – ale w co najmniej takim samym, o ile nie znacznie większym stopniu – od bezpieczniackich watah – kogo mianowicie upodobają sobie na podmiankę premiera Donalda Tuska, który najwyraźniej w szybkim tempie zużywa się moralnie. W grę wchodzi Sojusz Lewicy Demokratycznej z jego Umiłowanym Przywódcą w osobie Leszka Millera oraz właśnie Ruch Palikota, który w tym celu zamierza skorygować oszukańczy kapitalizm. Wabikiem, który ma zrobić wodę z mózgu skołowanym wyborcom, jest zapowiedź zlikwidowania bezrobocia poprzez pełne zatrudnienie i to „od teraz”. Kto będzie zatrudniał? Ano, ma się rozumieć, „państwo”, które w tym celu rozpocznie budować fabryki. Skąd „państwo” weźmie pieniądze na te fabryki? Tego dokładnie jeszcze nie wiadomo; taki np. Edward Gierek pożyczył je na Zachodzie, dzięki czemu stworzył wrażenie cudu gospodarczego – dopóki oczywiście nie trzeba było pożyczonych pieniędzy oddawać. Wtedy nastąpiły „przejściowe trudności” w postaci kartek – najpierw na cukier, a później – już na wszystko – i słynny Sierpień 1980, w następstwie, którego powstała Solidarność, a generał Jaruzelski musiał wprowadzić stan wojenny suwerenną decyzją ruskich szachistów. No a teraz? Uczestniczący w dziwnie osobliwej trzódce posła Palikota były ksiądz Roman Kotliński, w którego – odkąd się zbisurmanił – wstąpiło, jak powiadają, aż siedmiu szatanów twierdzi, że z oszczędności, jakie powstaną po zlikwidowaniu powiatów i zmniejszeniu składki ZUS. Strasznie kuszą go ci szatani – a on nawet nie zdaje sobie sprawy, że z likwidacji powiatów żadnych znaczących oszczędności nie będzie, bo przecież powiaty są na kroplówce budżetowej, przez którą rząd cyka im środki na konkretne zadania, które i tak musiałyby zostać sfinansowane. O ZUS-ie szkoda w ogóle gadać, skoro to bankrut. W tej sytuacji szatani, chcąc posła Romana Kotlińskiego jeszcze bardziej podkusić, podsunęli mu pomysł, iż środki na budowę fabryk i pełne zatrudnienie państwo weźmie z opodatkowana Kościoła. Premierowi Tuskowi muszą też doradzać jacyś szatani, skoro niedawno rząd wpadł na pomysł oparcia dobrobytu Polski na zmuszeniu do pracy starców przez dwa lata. Wydawałoby się, że już nic głupszego wymyślić nie można, ale oto poseł Roman Kotliński udowadnia, że głupota ludzka, a zwłaszcza poselska jest nieskończona i można ją porównać wyłącznie do cierpliwości Boskiej. Już po tym wszystkich widać, że ta cała „korekta kapitalizmu”, to kolejne błazeństwo biłgorajskiego sowizdrzała, który w ten sposób chce skupić wokół siebie wszystkich durniów w naszym nieszczęśliwym kraju. W oczach naszych okupantów to z pewnością jest jakiś atut i nie jest wykluczone, że właśnie w nim sobie upodobają na podmiankę po premierze Tusku tym bardziej, że poseł Palikot, chociaż błaznuje, to jednak wie, w jakich granicach się utrzymać i ani słowem się nie zająknie na temat likwidacji kapitalizmu kompradorskiego, z którego bezpieczniackie watahy ciągną wielkie korzyści kosztem narodu i państwa. Dlatego też działalnością osła Palikota tak zaniepokojony jest Leszek Miller, który też chciałby zostać duszeńką naszych okupantów i znowu piastować zewnętrzne znamiona władzy, które odebrała mu afera Rywina. Więc też przemawiał 1 maja w duchu, że on jeszcze lepiej naszym okupantom dogodzi, no a Polakom przychyli nieba. Rząd specjalnie się na 1 maja nie wysilał, bo przecież nieba to on nam przychyla codziennie, podobnie jak antyrządowa opozycja . Ale po 1 maja, przyszedł maj 2, w którym prezydent Komorowski ustanowił „dzień flagi” – że to niby każdy wywiesi biało-czerwoną flagę. Przed publicznymi gmachami tedy ją wywieszono, obok oczywiście flagi błękitnej z wieńcem 12 złotych, pięcioramiennych gwiazd, symbolizujących 12 pokoleń Izraela. Podobno jest to flaga Unii Europejskiej, ale pewności nie ma, bo postanowienia o hymnie, fladze i godle Unii Europejskiej zostały z traktatu lizbońskiego starannie wykreślone, żeby nie stwarzać niepotrzebnego wrażenie, iż Unią Europejska jest nowym, federalnym państwem, w związku, z czym państwa członkowskie, będące jego częściami, od 1 grudnia 2009 roku de facto utraciły niepodległość. Zatem ci, który nasz nieszczęśliwy kraj wepchnęli na drogę utraty niepodległości, kładą szczególny nacisk na zachowanie pozorów, dzięki czemu wytworzyła się nowa, świecka tradycja w postaci dnia flagi. I bardzo dobrze, bo ta tradycja może przetrwać nawet, kiedy Unie Europejska trafi szlag – chociaż oczywiście jeszcze nie teraz, bo teraz, mimo kryzysu w strefie euro, na razie się na to nie zanosi. Nareszcie przyszedł 3 maj, kiedy to nasz nieszczęśliwy, a właściwie – szczęśliwy kraj obchodzi aż dwa święta: święto Matki Boskiej Królowej Polski oraz rocznicę konstytucji 3 Maja. Uroczystości religijne ku czci Matki Boskiej Królowej Polski odbyły się na Jasnej Górze. Przemawiający podczas uroczystości JE abp Józef Michalik ostrzegł, że atak polityki na chrześcijaństwo „musi się zemścić” i zauważył, że budzi się drugi obieg kultury, zaś naród „czeka na wielkich mężów stanu i odważnych publicystów, który będą mieli odwagę wytyczać trudne, konieczne programy ponadpartyjne”. Słowa te wydają się godne uwagi tym bardziej, iż w jasnogórskich uroczystościach uczestniczyło również wielu Umiłowanych Przywódców w prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim. Skoro jednak, według JE abpa Józefa Michalika, nadal „czekamy na wielkich mężów stanu”, którzy potrafiliby wznieść się ponad interesy partyjne, to mówiąc o nich, prawdopodobnie nie miał na myśli żadnego z obecnych. Wydaje się, bowiem, że na razie nie wykraczamy poza horyzont wyznaczany interesami partyjnymi – o czym świadczy nagła różnica zdań między prezesem Kaczyńskim, a „Zbyszkiem” Ziobrą. Tym razem poszło o Ukrainę - czy Polska powinna przyłączyć się do bojkotu „Euro 2012” na Ukrainie, czy też nie. Prezes Kaczyński uważa, że jak najbardziej, podczas gdy przewodniczący Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobry – że Polska nie powinna, bo to jest wbrew jej interesom. Warto przypomnieć, że bojkot mistrzostw Europy w futbolu na Ukrainie jest forsowany przede wszystkim przez Niemcy – chociaż i Rosja daje do zrozumienia, że nie podoba się jej wtrącenie do turmy Julii Tymoszenko. Rzeczywiście – od śmierci Stalina nawet w Rosji obowiązuje niepisany dogowor, że cokolwiek by się nie stało, to nie tylko nie będziemy się zabijali, ale nawet – wtrącali do turmy. W tej sytuacji uwięzienie Julii Tymoszenko przez prezydenta Janukowycza, to znaczy pardon – oczywiście przez tamtejszy niezawisły sąd, międzynarodówka Umiłowanych Przywódców może traktować, jako niebezpieczny precedens, po którym nikt już nie będzie pewien dnia ani godziny. Oczywiście wszystkie te wydarzenia docierają do zdecydowanej większości grillującego narodu w postaci stłumionych ech – a bolesny powrót do rzeczywistości nastąpi dopiero 7 maja, kiedy to wszyscy nie tylko powrócą z długiego weekendu, ale również pozbędą się nieprzyjemnych objawów abstynencyjnych, zwanych popularnie kacem. Wtedy przyjdzie czas na decyzje, przynajmniej w sprawie „Euro 2012”, które usunie w cień wszystkie pozostałe sprawy. SM

Skandal kwalifikacji Nadzwyczajnego posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości po skandalu kwalifikacji czynu i umorzenia śledztwa dotyczącego uruchamiania telefonu prezydenta Lecha Kaczyńskiego po katastrofie na Siewiernym chce opozycja. Jutro na ręce Ryszarda Kalisza (SLD), przewodniczącego sejmowej Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, wpłynie wniosek o zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia komisji w sprawie manipulacji przy telefonie Lecha Kaczyńskiego, do której doszło na terenie Federacji Rosyjskiej. Złoży go Stanisław Piotrowicz (PiS), wiceszef komisji. Poseł chce wyjaśnień prokuratury, dlaczego umorzyła postępowanie, przyjmując wcześniej kwalifikację czynu jako “dzwonienie na cudzy koszt”.

- Wniosek złożę na ręce pana przewodniczącego w najbliższy wtorek. Jeżeli nie będzie z jego strony woli politycznej do zajęcia się tą sprawą, złożę kolejny z podpisami jednej trzeciej członków komisji – deklaruje w rozmowie z “Naszym Dziennikiem” Piotrowicz. Zgodnie z regulaminem Sejmu wniosek poparty przez taką liczbę posłów obliguje szefa komisji do zwołania jej posiedzenia w ciągu miesiąca. W sejmowej komisji sprawiedliwości zasiada 26 posłów. Dziewięciu z nich to parlamentarzyści PiS i Solidarnej Polski, która już teraz deklaruje poparcie.

– Ta sprawa pokazuje dobitnie, jak przed katastrofą smoleńską i po niej działały, a właściwie nie działały, nasze służby specjalne. Można domniemywać, że członkowie delegacji prezydenckiej nie mieli właściwej osłony kontrwywiadowczej. A to oznacza swobodny dostęp do naszych danych i danych NATO dla Rosjan. Przecież nawet, jeśli strona rosyjska zwróci nam kiedykolwiek te wszystkie rzeczy, tj. telefony komórkowe i laptopy, to już po odpowiedniej ich modyfikacji i zgraniu z nich interesujących dla nich informacji – ocenia poseł. Przypomnijmy, że Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wykazała, że “nieustalona osoba” na terenie Federacji Rosyjskiej uruchamiała 10 i 11 kwietnia 2010 r. telefon Nokia 6310i zarejestrowany na Kancelarię Prezydenta RP, użytkowany przez Lecha Kaczyńskiego. Do pierwszego włączenia doszło 10 kwietnia o godz. 10.46. Kolejne połączenia nastąpiły dzień później o godz. 12.40 i 16.20. Jak wyjaśnił prok. Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadziła postępowanie w tej sprawie, “z informacji uzyskanych od operatora PTK Centertel wynika, że doszło do nawiązania za pośrednictwem tego telefonu trzech połączeń z pocztą głosową”. Ktoś uruchomił i odsłuchał pocztę głosową prezydenckiego telefonu. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która zleciła ekspertyzę ABW, uznała jednak, że można w tym przypadku mówić jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt, a nie o wykradaniu informacji. Sprawę wyłączono do odrębnego postępowania i przekazano prokuraturze powszechnej. Jako kwalifikację prawną czynu przyjęto art. 285 par. 1 kodeksu karnego, który dotyczy uruchomienia impulsów telefonicznych na cudzy rachunek, tj. na szkodę Kancelarii Prezydenta RP. Ostatecznie warszawska prokuratura okręgowa sprawę umorzyła. Śledczy uznali, że nie doszło do wyczerpania znamion czynu zabronionego. – Samo bezprawne skorzystanie z cudzego telefonu i przeprowadzenie rozmowy nie wyczerpuje znamion wyżej wymienionego czynu zabronionego – stwierdził prokurator. Śledczy nie rozważali przyjęcia innej podstawy prawnej, tj. możliwości popełnienia przestępstwa przeciwko ochronie informacji, o czym mówi art. 267 par. 1 kodeksu karnego, chodzi o uzyskanie “bez uprawnienia” dostępu “do informacji dla niego nieprzeznaczonej”. Prokuratura wojskowa uznała, że nie ma do tego podstaw. Co jest zaskakujące, zważywszy, że był to telefon będący w dyspozycji głowy państwa. Dopytywani o zakres prowadzonego śledztwa zarówno prokuratorzy cywilni, jak i wojskowi, nie byli też skorzy do tłumaczeń i odsyłali jedni do drugich.

- Dlatego będę zabiegał o wysłuchanie na posiedzeniu komisji prokuratorów wojskowych i cywilnych, którzy mieli związek z tą sprawą. Liczę na to, że polscy śledczy – o ile mój wniosek zostanie przyjęty przez przewodniczącego Kalisza – nie odmówią udzielenia posłom tej informacji – tłumaczy Piotrowicz. Prokuratorzy mogą jednak odmówić posłom udzielenia informacji. Zgodnie z ustawą o prokuraturze śledczy są zobowiązani do składania sprawozdania ze swej działalności przed ministrem sprawiedliwości i szefem rządu. – Sprawa jest jednak bardzo poważna, dotyczy bezpieczeństwa naszego kraju. Nie wiem, co znajdowało się na poczcie głosowej telefonu pana prezydenta. Może nie było tam informacji tajnych. Jednak dla służb specjalnych liczy się każda informacja, choćby sama lista kontaktów, także osobistych – ocenia Piotrowicz. – Oddanie śledztwa w ręce państwa rosyjskiego stanowi poważne zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa polskiego. Nie mówię tu tylko w kontekście ingerencji w telefon pana prezydenta. W katastrofie smoleńskiej zginęło sześciu generałów NATO, strona rosyjska dotąd nie wydała nam ani telefonów komórkowych, ani ich laptopów, a to przecież jest bardzo znamienne. Dziwię się, że obie prokuratury zbagatelizowały tę sprawę. Prokuratura powszechna nie wszczęła nawet postępowania przygotowawczego. Poza tym, kto, jak kto, ale prokuratorzy wojskowi powinni zdawać sobie sprawę, jak istotne z punktu widzenia bezpieczeństwa kraju jest przechwycenie jakichkolwiek danych ważnych osób w państwie przez wywiad obcego kraju – dodaje poseł. Anna Ambroziak

III RP agonia czy sanacja? Pogarszająca się sytuacja gospodarcza UE powoduje polityczną aktywizację jej społeczeństw. Dotychczasowa zabawa w demokrację przeistacza się w walkę o przetrwanie zachodnich nacji. Drugą turę wyborów prezydenckich we Francji wygrał jak przewidywano [i] „socjalista” Francoise Hollande idący do nich pod hasłem „zmian”. Trudno jednak spodziewać się by człowiek otrzymujący swe instrukcje z tej samej loży masońskiej, co jego poprzednik mógł wywrzeć znaczący wpływ na obecny kierunek polityki francuskiej i unijnej. Elektorat jego czeka zapewne przykra niespodzianka. Bardziej enigmatyczna jest sytuacja w Grecji, gdzie wyborcy powiedzieli stanowcze „nie” partiom tzw. „głównego nurtu” [ii].  Czas pokaże, jakie będą tego praktyczne rezultaty. Kontrastujące z wydarzeniami politycznymi w Europie zachodniej jest zachowanie się kolonialnych społeczeństw postkomunistycznych. Do drugiej tury wyborów prezydenckich w Serbii zakwalifikował się Jej obecny przywódca, renegat i zdrajca, odpowiednik polskiego Tuska, Boris Tadic [iii]. Odzwierciedla to sytuację w III RP, gdzie społeczeństwo nie tylko z całkowitym spokojem przyjmuję pogłębiającą się nędzę, ale równie konsekwentnie oddaje swe głosy na największych sprzedawczyków z całej bogatej palety politycznej hołoty, jaką oferuje mu „rozwinięta demokracja parlamentarna tego państwa prawa”. Pomimo głębokiego kryzysu, w takich krajach jak Grecja czy Hiszpania, stopa życiowa ich społeczeństw jest o całe niebo wyższa od polskiej czy serbskiej. Pomimo to, te niegdyś dumne i waleczne narody zachowują się jak stado bezwolnych baranów. Polscy patrioci, zapewne w celu ukrycia przed sobą i otoczeniem swej całkowitej bezradności, koncentrują niezmiennie swą uwagę na liczeniu listków na smoleńskich drzewach, oraz studiują ułożenie płatów prezydenckiego samolotu.[iv] Wkładając całą swą siłę i uwagę  w dzieło przekonywania świata, którego to  nota bene   w ogóle nie interesuje, że Smoleńsk to nie wypadek, ale zbrodnia; mogą z całym spokojem „nie zauważać” gwałtownych zmian zachodzących w naszym otoczeniu, a co za tym idzie nie czuć się zobligowanym do adekwatnego na nie  reagowania.   Swoim postępowaniem ilustrują oni efektywność globalistycznych metod niszczenia narodów. O ile próby fizycznej eksterminacji Polaków czy Serbów zakończyły się w przeszłości sromotną porażką, o tyle „miękkie” metody inżynierii społecznej w połączeniu z agresją ekonomiczną, pozwoliły nie tylko całkowicie wynarodowić wyżej wymienione nacje, ale na dodatek dokumentnie je ogłupić i ubezwłasnowolnić. Nie potrzeba, bowiem być wielkim patriotom, by uzmysłowić sobie skalę wyzysku i eksploatacji skierowaną przeciw sobie i w prostym odruchu samozachowawczym zdobyć się na akt samoobrony. W kolonialnych społeczeństwa post-komunistycznej Europy środkowej, takie naturalne odruchy są jednak nieobecne. Szczególnie zadziwia w tym postawa katolickiego rdzenia polskich patriotów. Wydawałoby się, że oni szczególnie powinni być wyczuleni na Boże znaki i odpowiednio na nie reagować. Posłużę się do zilustrowania tego współczesnymi objawieniami (lata 60-te do 90-tych XX wieku) Anny Dąmbskiej. Oto kilka cytatów z tychże:

Teraz Europa jest dogorywającym, luksusowym domem starców, istniejącym bez żadnego duchowego celu, a więc bez potrzeby... — a nawet przeciwnie, sączącym swój trupi jad w organizmy państewek młodych, naiwnych, oczarowanych blichtrem i swobodą nadużycia; perwersję i wynaturzenia pojmujących, jako prawdziwą wartość cywilizacji. Oczywiście mówię o całości, nie zaś o wyjątkach, nie o tych resztkach wiernych starym wartościom, które ich uczyniły ludźmi. Europa jest już stracona. W planach Bożych odmówiła udziału, niszczy i deprawuje dusze ludzkie, czyli służy mocom szatańskim, które są potężne, straszliwe i liczne. Są rzeczywiście nieludzkie, gdyż swoim ofiarom przygotowują zagładę w potwornych warunkach. Wszystko to, co się szykuje, przekroczy wasze wyobrażenia. Tak jak przepadła Jerozolima i rozsypał się cały naród żydowski, tak zginie i rozsypie się mit wyższości białej rasy. Runie raz na zawsze bogactwo, prestiż i znaczenie nie tylko Europy, lecz całego Zachodu, bo upadną Stany Zjednoczone, które zdeprawowały cały nowy świat i swoją pseudokulturę „używania życia za wszelką cenę" narzuciły nawet Japonii, wraz ze zbrodniami, korupcją, swobodą seksualną, praktycznym pogaństwem i brutalnością.(...) Stany runą pod naporem sił przyrody.[v] A co robią nasi Polacy i ich „patriotyczni przywódcy”? Głównie martwią się o interes „europy” oraz wspierają swym postępowaniem emigrację fizyczną i duchową z naszej Ojczyzny. Pali się Polska, może zginąć, jeśli nie staniecie w jej obronie. Porzucając przenośnie, zginąć może to, „co Polskę stanowi" — jej własna hierarchia wartości moralnych oparta w całości na uznaniu Boga; wtedy reszta rozsypie się jak próchno. Do was należy ocalenie całego domu, a nie wyciąganie zeń swojej własności lub uciekanie z ukradzionym dobrem, którym są: prawie darmowa nauka i studia wyższe, jeśli się społeczeństwu po ukończeniu ich nie służy, a także wycofanie się psychiczne do odgrodzonego azylu własnych, możliwie przyjemnych spraw.[vi] Zgodnie z obowiązującą propagandą, projekt zwany Unią Europejską, wdraża się w celu zapobieżenia przyszłym wojnom oraz zapewnienia dobrobytu jej społeczeństwom. A jaka jest w istocie rzeczywistość? Posłużę się kolejnymi cytatami:

Przez chciwość i żądzę władzy niszczy głodem i wojną małe i słabe narody, rujnując ich gospodarkę, handlując bronią i uzależniając je od ciągłych pożyczek. Tak że bicz głodu, lęku i zniewolenia wciąż wisi nad ziemią. To są jego „pokojowe" działania, po stokroć groźniejsze dla dusz ludzkich niż wojna. Narody bogate i syte wciąż przez te czterdzieści lat grzęzły w zbrodnię i szala mojej sprawiedliwości już się przechyliła. Tam władze służą planom nieprzyjaciela — przez odrzucenie praw moich — i tam szatan ma swobodę działania, bo wola ludzka wybrała bożki podane przez niego dla przynęty[vii]. Wszystko wskazuje na to, ze mieszkańcy III RP są nie tylko całkowicie odporni na racje logicznego rozumowania, faktów historycznych, czy zdrowego pragmatyzmu, ale nawet na bezpośrednie Boże sygnały. To ostatnie dziwi szczególnie w odniesieniu do naszych duchowych przywódców. Czas pokaże, czy uda się im wyrwać z tego otumanienia, czy też trwać w nim będą aż do ostatecznej zagłady.

[i] http://ignacynowopolskiblog.salon24.pl/412201

[ii] http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-17975370

[iii] http://www.bbc.co.uk/news/world-europe-17978121

[iv] http://www.youtube.com/watch?v=woBVVlTKeXw&feature=player_embedded

[v] http://www.objawienia.pl/anna/anna/sbm-4.html

[vi] http://www.objawienia.pl/anna/anna/sbm-2.html

[vii] http://www.objawienia.pl/anna/anna/sbm-6.html

Ignacy Nowopolski Blog

Oświadczenia Ojców Założycieli USA nt. Żydów”Oni (Żydzi) pracują przeciwko nam bardziej efektywnie, niż armie wroga. Są sto razy bardziej niebezpieczni dla naszej wolności i prowadzonej przez nas wielkiej sprawy. Należy ubolewać, że żadne państwo, dawno temu, nie dopadło ich, jako szkodników społecznych i największych wrogów szczęścia Ameryki, jakich mamy”- George Washington

Kiedy w koloniach amerykańskich podniósł się bunt przeciwko uciskowi politycznemu spowodowany próbą żydowskich domów bankowych w Europie w celu konsolidacji swoich wpływów na gospodarkę w Nowym Świecie, żaden z Ojców Założycieli nie był bardziej świadomy planów międzynarodowego żydostwa niż sprytny mąż stanu Amerykańskiej Rewolucji, Benjamin Franklin. Być może najbardziej potępiające oskarżenie Żydów Bena Franklina znajdowało się w jego słynnej przepowiedni w Konwencie Konstytucyjnym z 1787 r. w Filadelfii. W jednym z najbardziej „antysemickich” wypowiedzi wszech czasów powiedział:

„W pełni zgadzam się z gen. Washingtonem, że musimy chronić ten młody naród przed podstępnym wpływem i infiltracją. Tym zagrożeniem, panowie, są Żydzi. W każdym kraju gdzie Żydzi osiedlili się w dużej ilości, obniżyli poziom moralny, zdeprecjonowali uczciwość handlową; odseparowali się i nie chcieli się zintegrować, drwili i usiłowali podważyć religię chrześcijańską, na której dany naród został utworzony, poprzez sprzeciwianiu się jego restrykcjom; tworzyli państwo w państwie, a gdy próbowano się temu sprzeciwić, próbowali udusić ten kraj finansowo, tak jak w przypadku Hiszpanii i Portugalii.

„Przez ponad 1700 lat Żydzi byli płakali nad swym smutnym losem, że zostali wygnani z ojczyzny, jak nazywają Palestynę. Ale, panowie, gdyby świat zafundował im coś takiego, oni od razu znaleźliby powód by nie wracać. Dlaczego? Ponieważ są wampirami, a wampiry nie żyją na wampirach. Oni nie mogą żyć tylko między sobą. Muszą egzystować na chrześcijanach i innych ludziach spoza ich rasy. Jeśli nie wykluczycie ich z tych Stanów Zjednoczonych poprzez Konstytucją, to w czasie krótszym niż 200 lat będą roili się tu w tak wielkiej liczbie, że będą dominować i zagarną ziemię, zmienią nasz system, za który my, Amerykanie oddawaliśmy naszą krew, oddawaliśmy nasze życie, naszą istotę i narażaliśmy naszą wolność.„Jeśli nie wykluczycie ich w okresie krótszym niż 200 lat nasi potomkowie będą pracowali w polu by zapewnić im środki, podczas gdy oni w bankach będą zacierać ręce. Ostrzegam was, panowie, jeśli nie wykluczycie Żydów na zawsze, wasze dzieci przeklną was w grobach. Żydzi, panowie, są Azjatami, bez względu na to gdzie urodzeni i jak wiele pokoleń dzieli ich od Azji, one nigdy nie będą inni. Ich wartości nie zgadzają się z wartościami Amerykanów, a nie będą się zgadzały, mimo że będą żyć wśród nas przez dziesięć pokoleń. Oni nigdy się nie zmienią. Żydzi są Azjatami, są zagrożeniem dla tego państwa, jeśli pozwolimy im na osiedlenie, powinni być wykluczeni z tego Konwentu Konstytucyjnego”. Uwagi Franklina zapisano w „Pogawędkach przy stole podczas przerw” (Chit Chat Around the Table During Intermissions), części Dzienników Charlesa Coteswortha Pinckneya z Południowej Karoliny. Pickney (1746-1825) uczestniczył w konwencji, jako delegat, zapisał fragmenty niektórych wybitnych wypowiedzi i dyskursów, które później opublikował w dzienniku. Być może najlepszym dowodem proroctwa Franklina, jak każdego proroctwa, jest to, że się rzeczywiste spełniło. Co Benjamin Franklin przewidywał jak groźną możliwość w roku 1787, dzisiaj nieco ponad dwieście lat później, stało się bolesną rzeczywistością.

„Naród… grupa ludzi zjednoczona wspólnym błędem w kwestii ich pochodzenia i wspólną nienawiścią wobec sąsiadów”Karl Deutsch, Nationality and Its Alternatives, 1969

http://iamthewitness.com/listeners/U.S.Founding.Fathers%27.Statements.Concerning.the.Jews.htm

Tłumaczenie Ola Gordon

Talmud, jako rodzaj midraszu

1 „Goje mają być wywiedzeni w pole” („goimy are to be deceived”) według nauki Talmudu, który jest zapisem dyskusji, a nie jednoznacznych decyzji religijnych czy też etycznych, mimo tego że Talmud dosłownie znaczy Prawo Przekazywane Słowem. Faktycznie Talmud może dać uzasad­nienie, dla jakiejkolwiek postawy czy też działania Żyda wo­bec nie-Żyda. Słowo Midrasz po hebrajsku znaczy „komen­tarz” i właśnie Talmud jest specyficznym tekstem, według którego, dzięki komentarzom i pouczeniom, uczy się jak Ży­dzi mają bronić swojej tożsamości, mimo życia na wygna­niu (po prostu na obczyźnie) wśród ludzi, z którymi według Talmudu nie powinni się asymilować. Główny tekst Talmudu był spisywany przez około 500 lat na wygnaniu w Babi­lonie, w dzisiejszym Iraku, i został on ukończony znacznie ponad pięćset lat po śmierci Chrystusa. Prawnik amerykański Mark Miller napisał artykuł w „The Wall Street Journal” z 25 lutego 2005, pod tytułem, „Tema­ty do dyskusji” („Something to Argue About“) o przygotowa­nych do druku nowych tłumaczeniach angielskich Talmudu. Profesor Izraela Shahak, w swojej książce pod tytułem „Ży­dowskie Dzieje i Religia” twierdzi, że dotychczasowe tłuma­czenia Talmudu na obce języki, były zawsze „wyczyszczo­ne” ze wszystkich kompromitujących Żydów zdań, takich jak przekonanie, że nie-Żydzi są podludźmi, że w żadnym wypadku nie są oni bliźnimi Żydów, jak też, że trzeba gojów wywodzić w pole, na korzyść Żydów. W sumie bardzo wiele prymitywnych pouczeń znajduje się w Talmudzie, według Izraela Shahaka. Natomiast nowe angielskie tłumaczenie Talmudu, obra­zuje „dyskusje” – według profesora Herberta Davidsona, au­tora książki o Majmonidesie – która jest „stale w toku”, po­cząwszy od stwierdzenia czegoś, a następnie podaje się powody do odrzucenia pierwszego twierdzenia, a następnie cytuje się powody do odrzucenia, przed chwilą wymienio­nego odrzucenia, dyskutowanego twierdzenia i tak w nies­kończoność. Tekst Talmudu jest napisany bez jakiejkolwiek interpunkcji, jak kropki, przecinki czy też znaki zapytania. Dezorientuje to czytelnika. Niekończące się łańcuchy rozu­mowania nigdy nie są jasno wytłumaczone. Talmud trudno jest czytać pojedynczemu człowiekowi, trzeba mieć nauczyciela lub partnera, ponieważ tekst ten nie jest tylko zapisem minionych dyskusji, ale również stanowi on dla Żydów, pole do dyskusji, która to dyskusja sama w sobie, jest dla nich nieraz aktem religijnym. Talmud nie jest księgą świętą, ale raczej zbiorem pouczeń, jak Żyd ma się zachować w sto­sunku do innych Żydów, oraz jak w stosunku do nie-Żydów. Podczas gdy większość ludzi religijnych po prostu wierzy w Boga, to Żydzi zastanawiają się czy Bogu można wie­rzyć i targują się Bogiem. Przyjmują oni postawę, że Bóg jest odpowiedzialny wobec Żydów, może nieraz bardziej, niż Żydzi wobec Boga. Tradycja żydowska przekazuje, że Bóg jest wrogiem tych, którym Żydzi są przeciwni. Miller twierdzi, iż Talmud przeżywa odrodzenie w USA, jeśli sądzić według popularności tłumaczeń tegoż tekstu. Dwa tłumaczenia z komentarzami Talmudu Babilońskiego są obecnie przygotowywane do druku. Jedno przez Izraelczyka Adina Steinsaltza, a drugie przez wydawcę w Brooklinie (USA), ArtScroll/Mesorah Publications. Praca jest przy­gotowywana pod nadzorem Nossoma Schermana i przez tu­zin znawców Talmudu, przez ostatnie 15 lat. Jeżeli Żyd studiuje Talmud po jednej stronie dziennie, to trzeba mu na przestudiowanie całości siedem i pół roku. Trzeba pamiętać, że każda strona jest gęsto zapisana i za­wiera dużo treści. Rozmaite odcienie znaczeń w oryginale Talmudu dają okazję, żeby Żyd używając języka gojów, nie głosił takich przekonań, które Żydom mogą sprawić kłopot. Żydzi uważają, że kiedy czytają Talmud, to wtedy Pan Bóg do nich mówi i oni mają wtedy okazję targować się z Panem Bogiem, któremu niedowierzają. Naturalnie Chrześcijanom w ogóle taki sposób myślenia do głowy nie przychodzi i jest im zupełnie obcy. Dr. E. Michael Jones opublikował artykuł w miesięczni­ku „Culture Wars” pod tytułem: “Grzegorz IX i Żydzi: Rzym Odkrywa Talmud” czyli Rzym dowiaduje się co jest napisa­ne w Talmudzie. Według autora, zakon Dominikanów pierw­szy zaczął krytykę Talmudu, jako tekstu zawierającego obelżywe i świętokradcze wypowiedzi o Chrystusie i Matce Boskiej. Zakon ten stwierdził, że np. herezje w południowej Francji w XIII wieku, były spowodowane wpływem Żydów. Papież Grzegorz IX powtórzył w encyklice „Sicut Judeis non“, tradycyjne nauczanie Kościoła, że nie wolno Żydom zadawać bólu i krzywdzić ich. Niemniej od XIII wie­ku, z powodu wiedzy Kościoła o treści Talmudu, Żydzi byli widziani, jako prawdziwi i czynni przedstawiciele szatana na ziemi. Tak, więc, dokładna wiedza o treści Talumdu podstawowo pogorszyła obopólne nastawienie – Chrześcijan do Żydów jak i Żydów do Chrześcijan. Rabini, sprawowali władzę nad gminami bezwzględnym terrorem przez tysiąc lat od IX do XIX wieku, według profesora Izraela Shahaka.Wszystkie kary mogły być nałożone na Żyda przez sąd rabinacki, włącznie z karą śmierci, np. przez wychłostanie na śmierć. Władze państwowe nieraz pobierały część kar pieniężnych nałożo­nych na Żydów przez Rabinów i tym rabini legalizowali wo­bec państwa swoją władzę nad gminami żydowskimi.Władza rabinów jest władzą świecką, ale była uzasadniana wobec gmin żydowskich, głównie za pomocą cytowania Talmudu. Pamiętamy jak aparatczycy komunistyczni stosowali ten sam system powoływania się na Marksa, Leni­na, etc. W tym zjawisku widać jak tradycja żydowska była dalej kultywowana przez komunistów. Naród wybrany przerodził się w „klasę robotniczą” a rabin w pierwszego sekretarza partii. Synagogi nie równają się świątyni w Jerozolimie, w której działał dziedziczny stan kapłanów. Synagogi służą do spotkań a nie są żadnym sanktuarium, mimo tego, że okazyjnie mają w nich miejsce kazania lub modlitwy. Rabini definitywnie nie są kapłanami, ale raczej są przywódcami gmin, dla których Talmud działa, jako rodzaj Midraszu, którego polecenia spowodowały niestety wiele cierpień tak Żydom jak i nie-Żydom zwłaszcza w XX wieku nazywanym “wiekiem śmierci”.

Profesor Iwo Cyprian Pogonowski

Rybiński: Kra, kraa, kraaa. Podobno krakałem? Teraz widać, że miałem rację Kolejne pokolenia naukowców i studentów będą analizowały, jak to możliwe, że mimo obniżenia stóp procentowych do zera i pomimo wydrukowania bilionów euro oraz dolarów gospodarka światowa ponownie stoczyła się w otchłań recesji. Na razie, na przełomie kwietnia i maja, ciągle tkwimy w oparach świeżej farby drukarskiej na nowych banknotach, które powodują różne przywidzenia i wizje, przesłaniając rzeczywistość. Nawet poważne instytucje międzynarodowe po spowodowanych drukiem pieniędzy wzrostach na giełdach w pierwszym kwartale zaczęły rewidować w górę prognozy wzrostu gospodarczego dla świata, Europy i Polski. Ale podtrzymanie iluzji wymaga coraz większej skali druku, coraz większej dawki narkotyku, co zaczyna prowadzić do gigantycznych patologii. Na przykład banki włoskie i hiszpańskie, zamiast udzielać kredytów firmom, kupują obligacje rządowe. Prowadzi to do radykalnego wzrostu ryzyka kryzysu całego systemu bankowego w strefie euro. Ponieważ skala druku pieniądza była zbyt mała do podtrzymania iluzji, przedsiębiorcy zobaczyli, jak wyglądają realia, i dokonali rewizji swoich planów. Kwietniowe badania koniunktury w strefie euro pokazały, że wchodzimy w głębszą i dłuższą recesję, niż prognozowała większość analityków. Poza autorem tego tekstu i kilkoma innymi ekonomistami, którzy ostrzegali do dłuższego czasu, że polityka drukowania pieniędzy doprowadzi do tragedii w unijnej gospodarce, a to przełoży się na gospodarkę polską. Takie prognozy były jednak określane, jako „krakanie”, „czarnowidztwo” albo „nadmierny pesymizm”. Ponieważ, niestety, zaczynają się sprawdzać, i to o kilka miesięcy wcześniej, niż oczekiwałem, przypomnę, jakie według mnie wydarzenia w gospodarce prawdopodobnie nas czekają w tym i przyszłym roku. Pogarszające się dane ekonomiczne doprowadzą do silnych spadków na giełdach i do silnych wzrostów oprocentowania obligacji rządowych Hiszpanii i Włoch. W reakcji na to banki centralne w strefie euro i w USA podejmą kolejną próbę sztucznego pompowania koniunktury na światowych giełdach przez druk pieniądza. To pomoże tylko na kilka dni czy tygodni. Potem nastąpi panika o skali większej niż po upadku Lehman Brothers. Dopiero wtedy liderzy świata Zachodu zrozumieją, że lekarstwem na kryzys nie jest większa skala interwencji publicznej i olbrzymie wsparcie dla sektora finansowego, ale ograniczenie skali obecności państwa i banków w gospodarce. Niestety, jak zwykle zrozumieją to za późno, jak upadnie kilka banków za dużych, żeby upaść. Ponawiam mój apel o rozpoczęcie kontrolowanego oddłużenia krajów PIGS. Sytuacja w strefie euro będzie bardzo skomplikowana, ponieważ na naszych oczach rozpada się misternie utkania polityczna intryga. Zakładała ona, że EBC drukuje pieniądze i kupuje obligacje bankrutujących rządów w zamian za uchwalenie paktu fiskalnego, który z czasem doprowadzi do uzdrowienia finansów publicznych strefy euro. Ale pakt fiskalny się rozsypał, Hiszpania go zignorowała, Francja, Holandia i być może Irlandia będą chciały jego renegocjacji. Więc EBC straci uzasadnienie dla dalszych interwencji na masową skalę. Kiedy rynki finansowe to zrozumieją, spanikują? Polska będzie największą ofiarą kryzysu w strefie euro. Do tej pory aspirowaliśmy do roli zielonej wyspy dzięki potężnym pieniądzom unijnym, które pozwoliły zwiększyć inwestycje publiczne z typowego dla Polski poziomu 3 proc. PKB do około 7 proc. PKB. Więc nasze osiągi były na sterydach i ta dawka była największa ze wszystkich uczestników wyścigu. Nic dziwnego, że byliśmy samotnym liderem, a peleton nie miał żadnych szans. To przypomina mi znanego sowieckiego kolarza, który napakowany sterydami regularnie przyjeżdżał o 20 minut wcześniej niż peleton podczas Wyścigu Pokoju. Niestety, na skutek kryzysu dawka sterydów zostanie drastycznie ograniczona, co spowoduje wiele chorób posterydowych, w tym wysokie bezrobocie, bankructwa firm. Od ponad roku przewiduję drastyczne ograniczenie budżetu unijnego na skutek kryzysu. Do tej pory było to negowane w mediach, teraz ten się realizuje. To nie koniec nieprzyjemnych informacji. Przewidywałem, że na czas mistrzostw zostaną przywrócone kontrole graniczne, i właśnie to ogłoszono. Przewidywałem też, że te kontrole pozostaną na stałe. Sypie się nie tylko strefa euro, lecz także strefa Schengen. Lata 2012 – 2013 będą bardzo trudne dla polskich firm. Trzeba się do tego przygotować.

Mer(llan)de! Media zasypią nas zaraz analizami na temat wyników wyborów we Francji i w Grecji. W tym szumie informacji warto zwrócić uwagę na dwa kluczowe aspekty:

1. Toczy się wojna bankierów z ludem Europy o to, kto poniesie koszty kryzysu finansowego. Do tej pory bankierzy byli górą, instalowali we wszystkich krajach marionetkowe rządy, wsadzali swoich ludzi na kluczowe stanowiska, zapewniając sobie pierdyliony euro darmowej kasy, a przerzucając koszty na ludzi w postaci podwyżek podatków i recesji (bezrobocia). Ta przewaga została teraz zachwiana, bo lud w gniewie wybrał we Francji i w Grecji rządy, które są gotowe na obciążenie bankierów znacznie większymi kosztami kryzysu niż do tej pory. Bankierzy podejmą teraz próbę zdyscyplinowania tych rządów, w górę pójdą CDS-y dla Francji, (czyli wzrośnie koszt ubezpieczenia się przez bankructwem tego kraju), skokowo wzrośnie oprocentowanie obligacji Francji. Zobaczymy jak to starcie bankierów z narodem się skończy.

2. Dla rynków finansowych kluczowe będzie stanowisko EBC oraz Niemiec. Pakt fiskalny jest już historią, Hiszpania go zignorowała, Francja odmówiła podpisania, za chwilę Irlandia odrzuci go w referendum. Pakt fiskalny był wygodną argumentacją dla EBC do drukowania pieniędzy, teraz tej argumentacji nie ma. Jeżeli rynki finansowe wyciągną wniosek, że dalsze drukowanie pieniędzy przez EBC będzie w takich warunkach niemożliwe, to mogą nas czekać silne spadki na giełdach. Jeżeli jednak retoryka EBC się zmieni, i rynki doją do wniosku, że EBC będzie drukować pieniądze nawet wtedy, gdy pakt fiskalny zbankrutuje, to znowu na jakiś czas możemy zobaczyć wzrosty.

3. Sprawdza się mój scenariusz Eurogeddonu, który przewiduje, że społeczeństwa krajów w recesji powiedzą dość dalszym cięciom wydatków i podwyżkom podatków. Pozostają dwa rozwiązania: bankructwo krajów południa Europy lub druk pieniędzy przez EBC na skalę, jaką widzieliśmy w II Republice Weimarskiej. Ze względu na doświadczenia historyczne Niemiec, uważam scenariusz bankructwa za o wiele bardziej prawdopodobny. Mer(llan)de!!! Tak zapewne powiedziało wielu bankierów wczoraj wieczorem, jak zobaczyli wyniki exit polls. Prof. Krzysztof Rybiński

Prof. Szaniawski: Putin odbudowuje imperium Putin przejął najgorsze cechy imperium carów i najgorsze cechy imperium sowieckiego – mówi portalowi Stefczyk.info sowietolog prof. Józef Szaniawski. Stefczyk.info: Władimir Putin wrócił na fotel prezydenta. Czy to wydarzenie, zapowiadane od dawna, coś zmienia w polityce międzynarodowej? Prof. Józef Szaniawski: Z punktu widzenia Rosjan to jest jedynie formalność i ceremonia. Władimir Putin rządzi Rosją czternasty rok. Dwa razy był premierem rządu Rosji, dwa razy prezydentem FR, teraz znów został prezydentem Federacji. Z dzisiejszych przemówień Putina i Miedwiediewa wynika, że Putin wrócił na fotel prezydenta na dłużej. To nie będzie jedna kadencja, ale od razu dwie. Mamy, więc już ćwierć wieku jego rządów nad Rosją. To porównywalne z rządami Stalina czy Breżniewa.

Jak Pan ocenia dzisiejsze przemówienia? Warto zaznaczyć, że ceremonia odbyła się w sali tronowej carów rosyjskich, najgorszych wrogów Polski. Nawiązał do tego Putin w swoim przemówieniu. Co więcej, Putin w przemówieniu używał sformułowania Federacja Rosyjska na zmianę z terminem Euroazja, od Bałtyku do Oceanu Spokojnego? To jest dla Polski i Polaków bardzo niepokojący element.

W Polsce jednak traktujemy Rosję jak normalnego sąsiada. Tymczasem Moskwa montuje nam pod nosem rakiety, wygraża nam. Mamy się, czego bać? Rakiety w Obwodzie Kaliningradzkim są obecne od czasów ZSRS. Rosjanie o nich jedynie przypominają. Obecnie następuje prawdopodobnie wymiana starych rakiet na nowe. Ona nazywana była wielokrotnie kolosem na glinianych nogach. Chińczycy wielokrotnie mówili o niej „papierowy tygrys”. Z drugiej strony to jest „imperium zła” i „żandarm w Europie”. Pierwszego określenia używał Ronald Reagan, drugim posługiwano się po stłumieniu Powstania Listopadowego przez cara Mikołaja I. Do tego cara Putin nawiązuje w swojej polityce.

W jaki sposób? Prezydent Rosji chce wprowadzić dyscyplinę, by zbudować w kraju demokrację. To jest zaprzeczenie demokracji samej w sobie. To, co się dzieje w Rosji, od objęcia rządów przez Putina, to odbudowanie imperium. On przejął najgorsze cechy imperium carów i najgorsze cechy imperium sowieckiego. Pozbył się balastu ideologii komunistycznej i gospodarki planowanej, a przyjął najgorsze dla Polaków cechy Rosji carskiej i sowieckiej.

Jak Pan ocenia podejście polskich władz do Rosji? Kolejne rządy polskie nie są w stanie zdefiniować, czym jest Rosja. Pokazuje to natomiast już sama symbolika. Zbrodnicza, totalitarna gwiazda sowiecka jest nadal symbolem armii rosyjskiej. Symbol gwiazdy, który był na czapkach żołnierzy NKWD strzelających do polskich żołnierzy w Katyniu, jest dziś symbolem armii rosyjskiej. Czerwona sowiecka flaga jest symbolem armii rosyjskiej. Przywrócono złowrogi dla Polaków znak dwugłowego carskiego orła. On był symbolem utraty niepodległości Polski. To pokazuje, że dla Polski i Polaków rządy Putina są bardzo niebezpieczne.Rozmawiał saż

Lobby IP w pogoni za rentą z ACTA Niedawny spór o ACTA stanowi jedną z odsłon trwającej od wielu lat i ulegającej ciągłemu zaostrzaniu wojny lobby własności intelektualnej (Intellectual Property – IP) z nowymi technologiami. Za każdym razem, gdy dochodzi do upowszechnienia nowych rozwiązań technicznych, z których korzystanie jest postrzegane, jako zagrożenie przez wielkie koncerny, rozpoczyna się zmasowana akcja lobbingowa oparta na tym samym zestawie argumentów: nowa technologia stanowi zagrożenie własności intelektualnej a zatem państwa muszą wzmocnić jej ochronę w imię wspierania kultury i innowacyjności. Efekty takich akcji bywają różne w zależności od sił i możliwości lobbystów, ale często dochodzi do poszerzenia lub pogłębienia zakresu, w jaki państwo chroni własność intelektualną. Typowym przykładem jest tutaj wprowadzenie do aktualnego Kodeksu karnego z 1997 r. przestępstwa kradzieży programu komputerowego (art. 278 § 2). W jego efekcie pobranie z Internetu filmu, czy muzyki nie jest kryminalizowane, zaś programu komputerowego – jest, chociaż z punktu widzenia kategorii dóbr prawnych nie ma między nimi żadnej różnicy.

Własność intelektualna a rozwój kultury i innowacyjności Zasadniczego argumentu forsowanego przez lobby IP, tj. o pozytywnym znaczeniu ochrony własności intelektualnej dla kultury i innowacyjności, nie można przyjmować bez zastrzeżeń. Po pierwsze własność intelektualna jest konceptem dość świeżej proweniencji. O ile własność rzeczy jest instytucją, której zręby funkcjonujące do dziś położyli starożytni Rzymianie, o tyle prawo autorskie w jego współczesnym rozumieniu, tj. jako konglomerat praw osobistych i majątkowych a także prawa składające się na własność przemysłową upowszechniły się dopiero w XIX wieku. Nie można, więc mówić o koniecznym związku ochrony własności intelektualnej z rozwojem kultury, która przez tysiąclecia obywała się doskonale bez tej ochrony. Co więcej brak ograniczeń w korzystaniu z cudzego dorobku twórczego był niewątpliwie czynnikiem sprzyjającym rozwojowi i upowszechnianiu kultury. Całe szkoły malarstwa, czy rzeźby oraz style architektoniczne powstawały właśnie na zasadzie kopiowania istniejących dzieł. Kolejny argument, często podnoszony przez lobby IP, szczególnie w obszarze prawa autorskiego, sprowadza się do twierdzenia, że wzmocnienie ochrony służy twórcom. Trudno sobie wyobrazić, jak wydłużenie czasu ochrony autorskich praw majątkowych z pięćdziesięciu do siedemdziesięciu lat od śmierci twórcy ma służyć tym, których to dotyczy, tj. nieżyjącym, ale należy tu rozróżnić dwie sfery w obrębie praw autorskich, tj. osobistą i majątkową. Potrzeby istnienia i ochrony tej pierwszej nie można negować. Prawo musi rozpoznawać i chronić więź twórcy z utworem polegającą na prawie do autorstwa, czy decydowania o pierwszym udostępnieniu tego utworu publiczności. Inaczej rzecz się ma z ochroną autorskich praw majątkowych. Nie ma wątpliwości, że takie przemiany w obszarze prawa autorskiego jak wydłużenie czasu ochrony praw majątkowych, czy kryminalizacja zachowań polegających na ingerencji w tę sferę nie służą interesom twórców, tylko przedsiębiorstw, które czerpią zyski z twórczości, samemu jej nie generując. Kwestia, czy istnienie własności intelektualnej zwiększa innowacyjność, jest dyskusyjna. Zasadnym wydaje się twierdzenie, że upowszechnienie ochrony patentowej sprzyjało wynalazczości. Rozdęcie tej ochrony do jej dzisiejszej skali niewątpliwie innowacyjność hamuje, bo pęd do patentowania wszystkiego spowodował, że nie jest możliwe wdrożenie jakiegokolwiek nowego rozwiązania technologicznego bez korzystania z zarejestrowanych patentów, co rodzi konieczność dysponowania środkami na uiszczanie opłat licencyjnych. To zaś powoduje, że rozwój nowych technologii skupił się w rękach największych graczy, których stać na zapłatę lub proces. Doszło wręcz do zjawiska funkcjonowania na rynku tzw. trolli patentowych, tj. spółek, które skupują na masową skalę patenty nie po to, żeby z nich korzystać, ale wyłącznie  w celu wymuszania odszkodowań.

Fikcyjne zagrożenia dla branży rozrywkowej Argument za zwiększaniem ochrony własności intelektualnej wobec zagrożenia, jakie ma dla niej nieść rozwój nowych technologii jest również trudny do obrony, gdy popatrzy się na kontekst historyczny. Mało, kto pamięta, że kiedy w USA zaczęły się upowszechniać magnetowidy domowego użytku, w Hollywood podniesiono lament, że nowa technologia zabije przemysł filmowy. Próbowano w związku z tym forsować nowe rozwiązania prawne i rozpoczęto batalię sądową. Tymczasem, jak się szacuje, na początku trzeciego millenium niemal połowę dochodów branży filmowej stanowiły opłaty za wypożyczanie kaset wideo. Również rozwój technologii internetowych przyniósł branży rozrywkowej ogromne zyski, bowiem po pierwsze pozwolił na dotarcie z ofertą do większej liczby potencjalnych nabywców, zaś po drugie na praktycznie bezkosztową dystrybucje chronionych utworów. Sprzedaż egzemplarza albumu muzycznego za pośrednictwem iTunes Store lub innego podobnego serwisu nie wymaga jego uprzedniego utrwalenia na jakimkolwiek fizycznym nośniku. Nigdy nie przeprowadzono też rzetelnych badań, które pozwoliłyby na zweryfikowanie twierdzenia o zależności pomiędzy tzw. piractwem internetowym a dochodami branży rozrywkowej i informatycznej. Twierdzenie, że każdy ściągnięty z Internetu film powoduje utratę przez dystrybutora zysku z biletu kinowego lub legalnie sprzedawanego egzemplarza, opiera się na założeniu, że gdyby “pirat” filmu nie pobrał bez zezwolenia uprawnionego,  musiałby podjąć decyzję o legalnym, tj. odpłatnym skorzystaniu z danej produkcji. Tego założenia nikt nie weryfikował, więc traktowanie go jako pewnika, a w konsekwencji podstawy szacowania szkód wywołanych przez nielegalny obrót plikami, wydaje się grubym nadużyciem. W odróżnieniu od kradzieży rzeczy ruchomej, która skutkuje pozbawieniem uprawnionego możliwości realizowania większości uprawnień właścicielskich, tj. posiadania i pobierania pożytków, “kradzież” własności intelektualnej nie pozbawia uprawnionego możności dalszego eksploatowania służącego mu dobra. Dóbr niematerialnych posiadać nie można, zaś korzystanie z nich bez zezwolenia uprawnionego nie uniemożliwia mu ich dalszej ekonomicznej eksploatacji, stąd posługiwanie się pojęciem “kradzieży własności intelektualnej” stanowi kolejne nadużycie.

Biznes w pogoni za rentą IPJeżeli można racjonalnie przyjmować, że nowe technologie na szerszą skalę zawsze służą dysponentom własności intelektualnej, powstaje pytanie, dlaczego lobbing za zwiększeniem ochrony jest tak intensywny. Zjawisko aktywnego poszukiwania renty, tj. wpływania na otoczenie prawne, w celu uzyskania wymiernych korzyści materialnych ma miejsce nie tylko w odniesieniu do własności intelektualnej, ale tylko własność intelektualna stanowi fundament zysków w tak wielu gałęziach gospodarki. Zarabia na niej nie tylko przemysł rozrywkowy, ale także elektroniczny i farmaceutyczny. Wszystkie te branże dysponują w globalnej gospodarce ogromnymi zasobami. Ponieważ zaś fundamentem ich istnienia i rozwoju jest zysk, dążą do jego maksymalizacji, zaś ochrona własności intelektualnej jest jednym z najprostszych sposobów zarabiania. Przedsiębiorca dysponując określonym dobrem niematerialnym, jak utwór, czy wynalazek, chce zarabiać na nim jak najwięcej i jak najdłużej. Woli też nie wydawać zbyt dużo na jego ochronę. Dlatego z punktu widzenia biznesu opartego na własności intelektualnej, najmilej widzianą prawną formą ochrony tej własności stanowią instrumenty prawnokarne. Płaszczyzna cywilnoprawna generuje szereg kosztów dla dysponenta praw, który musi ustalić osobę naruszyciela, ponieść przynajmniej na wstępie koszty procesu cywilnego i wynająć profesjonalną obsługę prawną. O ileż wygodniej jest, gdy policja finansowana z naszych podatków wykona żmudne czynności śledcze, zaś profesjonalna obsługa prawna, również finansowana przez nas, tj. prokuratura, reprezentuje interesy przedsiębiorcy przed sądem. Ochrona tych interesów przed sądem cywilnym sporo kosztuje – przed sądem karnym jest darmowa. Dlatego właśnie jednym z kluczowych rozwiązań przewidzianych w ACTA było zobowiązanie stron do kryminalizacji wszelkich form tzw. piractwa. W idealnej dla lobby IP gospodarce, powinniśmy w nieskończoność płacić za każdą postać korzystania z wszelkich wytworów ludzkiego intelektu oraz finansować poprzez podatki kontrolę oraz egzekwowanie sankcji za wszelkie naruszenia, tj. chronić instrumentami publicznoprawnymi interesy czysto prywatne. Nie mam wątpliwości, że gdyby można było skutecznie opatentować oddychanie, przemysł domagałby się penalizacji nieodprowadzania z tego tytułu regularnych opłat licencyjnych.

Globalny system regulowania własności intelektualnejWszystko, co zostało dotychczas powiedziane prowadzi do przekonania, że kształt systemu ochrony własności intelektualnej zaczyna służyć tylko jednej grupie, tj. przedsiębiorcom, którzy opierają swoją działalność na tej czy innej formule eksploatowania wytworów ludzkiego intelektu. Koncepty prawne, które w swych założeniach miały realizować ochronę twórców i wynalazców dziś funkcjonują głównie, jako perpetuum mobile do generowania zysków wielkich organizmów gospodarczych, które to organizmy – co zrozumiałe – dążą do wyciśnięcia z systemu jeszcze większych pieniędzy i ograniczenia swoich kosztów. Jeśli chodzi o przyszłość tej sfery regulacyjnej, to trzeba brać pod uwagę jej globalny kontekst. Nie można uczynić wiele w obszarze polskiego systemu prawa autorskiego, czy własności przemysłowej, jako że większość obowiązujących rozwiązań stanowi już to realizację zobowiązań wynikających z umów międzynarodowych, których Rzeczpospolita jest stroną, już to z implementacji aktów prawa Unii Europejskiej. Tytułem przykładu można wskazać na kuriozalnie wręcz długi czas ochrony autorskich praw majątkowych. Nie jest możliwe jego skrócenie na gruncie polskiego systemu prawnego, bo treść art. 36 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych stanowi implementację unijnej dyrektywy. Podobnie rzecz się ma z większością instytucji obecnie funkcjonujących na gruncie własności intelektualnej. Wydaje się, więc, że tylko w skali międzynarodowej lub ponadnarodowej mogą nastąpić jakiekolwiek zmiany, których efektem mogłoby być przywrócenie ochrony własności intelektualnej do jej pierwotnej roli, tj. po pierwsze zapewnienia, że związek człowieka z wytworzonym przez niego dobrem intelektualnym jest rozpoznawany i chroniony zaś po drugie, że system prawny zapewnia i chroni możliwość czerpania korzyści z tego dobra przez ściśle określony okres czasu, po upływie, którego, z wytworów ludzkiego intelektu korzystać mogą wszyscy bez ograniczeń.Jedyny realny wybór, jaki stoi przed polskim ustawodawcą sprowadza się do tego, czy iść dalej w ochronie własności intelektualnej niż wynika to z wiążących Polskę umów międzynarodowych i aktów prawa unijnego, czy też przyjąć zasadę “prawo międzynarodowe/unijne + zero” i oczekiwać na zmiany w skali makro, które umożliwią powrót do racjonalnych ram systemu ochrony. Rzeczpospolita nie powinna również być rzecznikiem przemysłu rozrywkowego i patentowego na forach organizacji międzynarodowych oraz w Unii Europejskiej. Więcej – jak się wydaje – w tym obszarze uczynić obecnie się nie da. Nie wydaje się, aby adekwatnym kontrapunktem dla rosnącego apetytu lobby IP był rozwój czegoś, co można nazwać drugim obiegiem własności intelektualnej. Chodzi o wszelkie systemy nieodpłatnych licencji, takich jak Creative Commons, czy ich odpowiedników na gruncie oprogramowania. Systemy te, nie mając dostatecznego zakotwiczenia w porządkach prawnych, a nierzadko pozostając w sprzeczności z kształtem obowiązujących instytucji,  działać mogą tylko w odniesieniu do niewielkiego ułamka sfery własności intelektualnej. Ich dobrowolny charakter nie eliminuje też żadnego z problemów, jakie wynikają z rozrostu ochrony tej własności na gruncie prawa pozytywnego oraz jej nadużywania przez przedsiębiorców. Oczywiście można powiedzieć, że doskonale funkcjonuje kilka ogromnych przedsięwzięć z sektora nowych technologii, których twórcy świadomie zdecydowali się na zapewnienie użytkownikom możliwości nieodpłatnego korzystania z usług oraz tworzenia nowych rozwiązań w oparciu o własność intelektualną firmy. Jednak to, że firma przyjęła taki model prowadzenia biznesu nie zmienia faktu, że tysiące innych przedsiębiorców woli pozostać przy starych dobrych licencjach i ściganiu niepłacących użytkowników dopóki to przynosi zysk.

Zwycięstwo nowych technologii nad skostniałymi modelami Na koniec dwie refleksje osobiste. Kilka lat temu uczestniczyłem w seminarium jednej z międzynarodowych organizacji skupiających profesjonalistów z obszaru własności intelektualnej. Na jednym z paneli prezentacje przedstawiał prawnik firmy, będącej ówcześnie niekwestionowanym globalnym liderem w jednym z segmentów rynku nowych technologii. Z prezentacji wynikało, że zadaniem takich firm jest obecnie bardziej ochrona swojego stanu posiadania w zakresie własności intelektualnej, niż skupianie się na generowaniu nowych, bardziej zaawansowanych rozwiązań. Dzisiaj ta firma nie tylko straciła pozycję lidera, ale znajduje się w permanentnym kryzysie, zaś jej miejsce zajął podmiot, który oparł swój biznes o koncepcję umożliwiającą w miarę swobodne korzystanie i rozwijanie jej rozwiązań przez każdego zainteresowanego. Konkluzję, jaka stąd wynika sprowadzić można do stwierdzenia, że na dłuższą metę oparcie biznesu o restrykcyjny model ochrony posiadanych praw własności intelektualnej niekoniecznie musi się sprawdzić. Druga refleksja jest pokłosiem doświadczeń zawodowych w zakresie współpracy z instytucjami kultury. W mojej ocenie obecny system prawa autorskiego stanowi kluczową przeszkodę dla korzystania przez instytucje kultury z nowych technologii. Jeśli obowiązywanie przywołanego już art. 36 ustawy autorskiej sprawia, że aby mieć pewność, że nie narusza się cudzych praw, nie można udostępniać w Internecie książek opublikowanych mniej więcej od drugiej połowy XIX wieku, to przy obecnych możliwościach technologicznych w zakresie digitalizacji, w istocie odcina się od kultury miliony ludzi. Do 1994 r. czas ochrony autorskich praw majątkowych wynosił dwadzieścia pięć lat, od tego czasu wydłużono go niemal trzykrotnie i to w sposób retroaktywny, bowiem z objęciem utworów, do których prawa już wygasły. Na wydłużeniu czasu ochrony nie zyskali, co oczywiste, twórcy, lecz ewentualnie ich dalecy spadkobiercy, czyli osoby czerpiące zyski stąd, że tworzyli ich pradziadowie, których nawet nie mieli szansy poznać. Sformułowanie „ewentualnie” jest tu jak najbardziej na miejscu, bo bardzo często wznowieniem wydania takiego utworu nie jest zainteresowane żadne wydawnictwo z uwagi na słabe przewidywania, co do zysków ze sprzedaży. Często spadkobierców lub innych dysponentów praw nie sposób też ustalić. Tymczasem szereg badaczy, naukowców oraz zwykłych pasjonatów, jest pozbawianych możności zapoznania się z utworem, bo biblioteka, która ma go w swoich zbiorach i dysponująca narzędziami do digitalizacji, rozpowszechnić chronionego utworu nie ma prawa. W rezultacie nikt nie zyskuje. Utwór pozostaje nieznany, dochodów wygenerować już nie może, zaś pamięć o jego zmarłym twórcy zanika wraz z upływem czasu. Nie ma chyba bardziej dobitnego przykładu na anachronizm a wręcz szkodliwość obecnego systemu prawa autorskiego. Można się tylko pocieszać, że rozwój technologiczny jest nieubłagany, zaś próby monopolizowania eksploatacji dóbr, których ten rozwój dotyczy, w dłuższym horyzoncie czasowym zawsze były skazane na porażkę. Sektor IP, jeśli kategorycznie powstrzyma się jego próby wymuszenia dodatkowej ochrony przed nowymi technologiami, w końcu technologie te zaadaptuje i wykorzysta z zyskiem, dlatego tak istotne jest by pamiętać, że własność intelektualna ma – zgodnie ze swoją nazwą – służyć ochronie tego, czyj intelekt ją generuje i temu celowi powinien być podporządkowany cały system.

Tymoteusz Barański

07 maja 2012 Wybór pomiędzy disco a polo.. Francuzi wybrali demokratycznie. Demokracja zwyciężyła, tak jak swojego czasu Rewolucja Francuska, która obaliła stary monarchiczny  porządek w Europie, wprowadzając demokrację i prawa człowieka. Utopiono Kościół we krwi, ale prawa człowieka  są. Chaos demokratyczny też! Najstarsza córa Kościoła pozbyła się Praw Bożych. ”Demokracja to najlepszy ustrój państwowy. W nim każdy obywatel może postępować tak, jak życzy sobie jego żona”- twierdził Antoni Uniechowski.. A pan James Russel Lowell na  temat demokracji powiedział tak: „Demokracja jest formą rządzenia, która daje każdemu człowiekowi prawo do bycia swoim własnym ciemiężcą”. A pan Ambrose Gwinnet Bierce powiedział tak: „Głosowanie to instrument i symbol władzy wolnego człowieka, dzięki któremu robi on z siebie głupca, a ze swojego kraju- ruinę”. Irwing Stone napisał był tak: „Każdy rząd kierowany jest przez kłamców  i nie należy wierzyć w nic, co mówią”.(!!!!).Tego jest bardzo wiele.. Człowiek logiczny i inteligentny nie może pogodzić się z „ ustrojem” opartym o kłamstwo i demagogię.. Kto lepiej sprzedaje demagogię? - ten jest górą.. Reszta na dole.. A i tak nie da się wybrać całej wody lanej demokratycznie, sitem - z Atlantyku.. Ale demagogom udało się zapędzić do urn 80% narodu.. Wygrał bardziej demagogiczny. Hollande! No i dobrze, skoro wygrać nie mogła pani Marie Le Pen. Niech socjalista wciśnie Francji więcej socjalizmu, nałoży większe podatki i zatrudni więcej  upaństwowionych nauczycieli w budżetówce.. I wprowadzi ten obiecany podatek 75% od dochodu.. To dobrze zrobi Francji, żeby przyspieszyć jej upadek.. Może przy okazji rozsypie się euro i Unia Europejska. Masonerii nie uda się wybudować do końca tego potwora.. Długu przybywa chyba ze 2000 euro na sekundę.. To katastrofa! Każdy socjalizm prowadzi wcześniej czy później do katastrofy.. Idącemu  z góry przybywa sił- twierdził Sun Zi. A idącemu pod górę - ubywa.. To jest moja myśl! Będzie transformacja z socjalizmu etatystycznego - w jeszcze bardziej etatystyczny.. Socjaliści myślą, że najlepszym lekarstwem na socjalizm - jest jeszcze więcej socjalizmu.. Myślą, że żeby ugasić pożar - należy całość zalać benzyną. O obniżeniu podatków, deregulacji gospodarki, zmniejszeniu kosztów funkcjonowania państwa- jakoś nie ma mowy.. Socjalizm tak! Tylko będą walczyć z wypaczeniami.. Z 5 milionów bezrobotnych-  socjaliści zrobią 6 milionów I powiększą liczbę „obywateli” francuskich przebywających w budżetówce.. Skoro to jest dobra recepta gospodarcza - wszystkich „obywateli” francuskich skierować do budżetówki. Będzie pełny komunizm biurokratyczny. Tylko, kto na to wszystko będzie pracował? I ONI tak od II Wojny światowej.. Ten socjal- komunizm musi się chyba  zawalić, żeby Francuzi otworzyli oczy. Chociaż niekoniecznie.. Nawet po zawaleniu się- nadal będą żyli w przeświadczeniu, że to „ kryzys”.. A nie rezultat kolejnych rządów.. A u nas wkrótce w Oświęcimiu wystąpi pan Peter Gabriel, z dawnego zespołu Genensis. Będzie walczył z antysemityzmem, ksenofobią i rasizmem. Podczas Life Festival Oświęcim. To już trzeci taki festiwal ideologiczny.. Dlaczego nie nazywa się Life festiwal Auschwitz? Walka z antysemityzmem byłaby bardziej przekonująca.. To przecież Niemcy przywozili Żydów do Auschwitz, a nie Polacy.. Nie do pracy - ale do komór gazowych.. O tych wszystkich sprawach rozpisywał się pan Dariusz Ratajczak w swoich książkach, ale już nie żyje.. Więcej książek nie napisze.. Jego ciało znaleziono w Opolu przed supermarketem Karolinka, wciśnięte pomiędzy siedzenia.. Sam się tam wcisnął.. Jako historyk wykładał na Uniwersytecie Opolskim, mówił wiele ciekawych rzeczy młodzieży.. Został oskarżony o antysemityzm, jako „ kłamca oświęcimski” pozbawiony pracy na trzy lata, napiętnowany przez Gazetę Wyborczą, rozpadła mu  się rodzina, chciał wyjechać do pracy za granicę.. Ale przedtem się zabił i wcisnął pomiędzy siedzenia. Acha! Ale przedtym jeszcze się upił.. A był to rok 2010.. Poruszał „ Tematy niebezpieczne” i „Tematy jeszcze bardziej niebezpieczne”.. No i spowiadał się, jako ”antysemita”.. Koncert na pewno nie będzie poświęcony śmierci pana Darka Ratajczaka.. Miałem przyjemność rozmawiać z nim raz w życiu- przez telefon. Na Life Festiwal Auschwitz, imprezie wielokulturowej, obecni będą artyści z różnych krajów świata.. Wymieniam w kolejności gazetowej: Izrael, Wielka Brytania, Niemcy, Francja, Ukraina, Australia, USA.. festiwal jest inicjatywą, która zrodziła się z potrzeby” przełamywania stereotypów kulturowych  i przekazywania ducha tolerancji”(????) Jakie to są stereotypy kulturowe? Przecież każdy naród ma swoją kulturę, zwyczaje, tradycję.. Jeśli to są  te stereotypy, z którymi należy walczyć.. Walczyć z innością- to gorzej niż zbrodnia- to błąd. Świat jest różnorodny, a nie taki sam wszędzie.. Ale wszędzie ma być   tolerancja, prawa człowieka, demokracja.. Wszędzie tak samo, na tę samą sztampę.. Co to będzie za świat bez różnorodności pogrążony w stereotypie multikulturowości? Bo w końcu- po likwidacji różnych kultu r- będzie jeden stereotyp - stereotyp wielokulturowości.. W duchu tolerancji.. Ale czy ten eksperyment się powiedzie?. Żeby wszystkich wymieszać w jednej magmie? Utworzyć uniwersalną kulturę dobrą dla wszystkich? Żeby wszyscy ludzie byli braćmi.. Tolerancja nie powinna oznaczać akceptacji.. To są dwie różne kategorie.. Poza  tym, jak wyrwać z korzeniami człowieka z jego kultury i religii.. Jak go pozbawić przeszłości, przyzwyczajeń, nawyków, tradycji.. Jak go zrobić takim samym, jak inny człowiek wyrosły z innej kultury i tradycji.. To jest dopiero sztuka! Ale socjaliści nie ustają w próbach.. W końcu- jak się nie obronimy - wszyscy będziemy braćmi, w sensie sztuki  masońskiej - a nie Dziećmi  Bożymi - bo to zupełnie inna kategoria.. „Głównym celem wydarzenia jest budowanie pokojowych  relacji ponad granicami kulturowymi i państwowymi”(????) A radio RMF FM nie może po prostu zrobić koncertu? Tylko redaktor Raciborek będzie wciskał wszystkim ideologię.. Bo koncert musi być ideologiczny?„Obce  są  im granice wynikające z wyznawanej religii, poglądów politycznych, rasy i narodowości”.. Tym wszystkim tam zebranym w maju.. Ale świat tak został stworzony, że  są różne religie, rasy, poglądy polityczne, kultury.. Świat jest piękny w swojej różnorodności..  A nie w jednakowości.. Bo jednakowość- to totalitaryzm zbudowany na równości.. Albo równo- albo wolno.. Wolność jest zaprzeczeniem równości, a równość- wolności.. Całkowita równość- to komunizm- już było.. I wygląda na to, że się nie udało, ale ci, co próbują - nie rezygnują.. Tylko innymi drzwiami.. Na różnych płaszczyznach..  Zawsze można wprowadzić podatek dochodowy na poziomie 100% i zlikwidować administracyjnie  rasy i różnorodność.. Od czego jest narzędzie demokracji większościowej.. Przegłosować i już! I wtedy może w końcu zacznie się kontrrewolucja.. Na razie trwają wybory pomiędzy disco  i polo. Ale już budzą się partie antysystemowe..

Grecja, Francja… Kto następny?? WJR

Europejscy wyborcy nie chcą płacić za kryzys Znamy już rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Grecji. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku wyborcy odrzucili dotychczas rządzących.

1. Znamy już rozstrzygnięcia wyborów prezydenckich we Francji i parlamentarnych w Grecji. Zarówno w jednym jak i drugim przypadku wyborcy odrzucili dotychczas rządzących, we Francji prezydenta Sarkozy, w Grecji obydwie partie, które tworzyły tzw. wielką koalicję. W niedawnych wyborach parlamentarnych w Portugalii i Hiszpanii było podobnie, dotychczas rządzące tymi krajami partie, przegrały z kretesem, choć wydawało się, że np. socjaliści hiszpańscy ze swym liderem Zapatero będą rządzili jeszcze długie lata. Wygląda na to, że europejscy wyborcy gremialnie odrzucają nie tylko tych, którzy do kryzysu w ich krajach doprowadzili, ale także tych, którzy zgodzili się, aby koszty wychodzenia z niego, ponosili przede wszystkim zwykli ludzie, a nie ci, którzy do niego doprowadzili.

2. Najbardziej wymowne pod tym względem rozstrzygniecie nastąpiło w Grecji. Wygrała wprawdzie wybory prawicowa Nowa Demokracja z wynikiem, około 19% ale razem z socjalistami z PASOK, którzy zajęli 3 miejsce z 13% poparciem uzyskali razem niewiele ponad 30%, podczas gdy podczas wielu poprzednich wyborów, poparcie dla tych dwóch partii przekraczało 80%. Obydwa ugrupowania ostatnio tworzyły w Grecji tzw. wielką koalicję, a wcześniej rządziły na przemian tym krajem przez ponad 40 lat. Grecy odwrócili się od jednych i drugich nie tylko dlatego, że do kryzysu w Grecji doprowadzili ale także dlatego,że koszty wychodzenia z kryzysu przerzucili przede wszystkim na tzw. zwykłych ludzi. Sytuacja w tym kraju po wczorajszym rozstrzygnięciu wyborczym, jest zresztą na tyle dramatyczna, że niemiecka agencja DPA nazwała ją „hiobową wieścią dla krajów strefy euro”.

3. Socjalista Francois Hollande wygrał przecież nie tylko dla tego, że Francuzi nie lubili Sakozego, ale przede wszystkim, dlatego, że zaproponował parę rozwiązań, które pokazują, że chce większego solidaryzmu w wychodzeniu z kryzysu. Zapowiedź wprowadzenia 75% podatku od dochodów powyżej 1 mln euro rocznie będzie dotyczyła kilkunastu tysięcy Francuzów i nie przyniesie wielu miliardów euro budżetowi, ale jest sygnałem dla wszystkich, że ci osiągający duże dochody, muszą w większym stopniu niż inni, złożyć się na kryzys. Także jego pomysł, aby z budżetu państwa wydać dodatkowo około 20 mld euro na wsparcie tworzenia nowych miejsc pracy w tym utworzenia już na stałe dodatkowych 60 tysięcy miejsc pracy w edukacji, został bardzo dobrze odebrany przez młodych Francuzów, z których co 4 zaczyna swoje dorosłe życie od bycia bezrobotnym (w Polsce niestety, co drugi).

4. Także w Hiszpanii gdzie rządzący przez blisko 8 ostatnich lat socjaliści wydawali się nie do pokonania, ich bezradność wobec dochodzącego już do 25% bezrobocia (wśród młodych do 50%), została oceniona niezwykle surowo i musieli się oni pożegnać z władzą. W Portugalii rządzący socjaliści, których wyborcy obarczyli odpowiedzialnością za doprowadzenie do kryzysu tego kraju oddali władzę koalicji centroprawicowej, a ta stara się rozłożyć koszty wychodzenia z niego, kierując się jednak solidaryzmem społecznym.

5. Wprawdzie w naszym kraju kryzysu ponoć nie było, ale rządząca od blisko już 5 lat Platforma, kolejnymi propozycjami oszczędnościowymi, coraz mocniej uderza w najsłabszych i najbiedniejszych, jednocześnie chroniąc tych bardziej zamożnych. Najbardziej wymownymi przykładami takiego podejścia była podwyżka podatku VAT o 1 pkt procentowy, a ostatnio propozycja podwyższenia wieku emerytalnego do 67 lat i konsekwentne odrzucanie projektów ustaw wprowadzających dodatkowy podatek bankowy. Mimo, że projektowane z niego wpływy wynosiłyby około 7 mld zł rocznie podobnie zresztą jak z podwyżki podatku VAT o 1 pkt procentowy, PO i PSL przegłosowały jednak podwyżkę podatku VAT i odrzuciły podatek bankowy. Miejmy nadzieję, że wyborcy w Polsce dostrzegają już skutki takiego podejścia (a dokładnie coraz mocniej czują to w swoich portfelach) i odpowiednio odpłacą za to koalicji PO-PSL w najbliższych wyborach parlamentarnych. Blog Zbigniewa Kuźmiuka

Romney nadzieją Polaków? Czytam w polskich mediach, że prezydent Mitt Romney byłby lepszy dla Polski niż prezydent Obama. Przecież powiedział, że Rosja jest głównym przeciwnikiem geopolitycznym Ameryki. Czyli dobra nasza! Obroni nas przed Rosją, bo tak zareagował na podsłuchane słowa Obamy do prezydenta Miedwiediewa. Ten Murzyn obiecał temu Moskalowi większą elastyczność po wygranych wyborach. Nowa Jałta? Zgroza! Czy prezydent Romney rzeczywiście byłby twardszy? Patrząc na świat z Nowego Jorku tak nie myślę. Romney będzie musiał prowadzić podobną politykę zagraniczną wobec Rosji, co Obama. Na agresywność nie pozwoli mu kondycja Stanów Zjednoczonych. Nie pozwoli też amerykańska racja stanu, bardzo różna od polskiej. Waszyngton potrzebuje Moskwy, aby szachować Pekin, który wyrasta na głównego rywala Ameryki. A Moskwa potrzebuje pomocy Waszyngtonu, żeby powstrzymywać chiński potop zagrażający przebogatej w surowce, ale wyludnionej Syberii. USA chcą udziału Rosji w powstrzymaniu nuklearnych zbrojeń Iranu w Radzie Bezpieczeństwa, bo Rosja ma prawo weta. To teraz najważniejsza sprawa: zniechęcić Teheran do budowy bomby atomowej, żeby odwieść Izrael od ataku wyprzedającego na Iran, co miałoby fatalne skutki dla świata. Waszyngtonowi nie przeszkadzają moskiewskie próby odzyskania wpływów w „bliskiej zagranicy”, czyli krajach byłego bloku wschodniego. Rosja jest groźna dla Polski, ale nie dla Ameryki. Już nie rywalizuje o przewodzenie światu, nie zagraża komunistyczną antycywilizacją. Nie ma też potężnej Armii Czerwonej gotowej do skoku na Europę Zachodnią. Jej arsenał jądrowy starzeje się jeszcze szybciej, aniżeli ludność. Zaś dochód narodowy ma rozmiarów Holandii. To już nie jest przeciwnik godny Stanów Zjednoczonych. Zamiast ulegać złudzeniom posłuchajmy, co ma do powiedzenia wytrawny znawca polityki, który wali prawdę prosto w oczy. Patrick Buchanan, komentator, republikanin, jak Romney. Otóż uważa, że Stany Zjednoczone powinny zejść Rosji z drogi w Europie. Ma za złe rozszerzenie NATO aż po Estonię, Łotwę i Litwę, wbrew obietnicom danym Gorbaczowowi. Nie krytykuje przyjęcia Polski, ale chyba, dlatego, że jesteśmy buforem dla Niemiec. Cieszy się, że udało się zatrzymać przyjęcie do paktu Gruzji i Ukrainy. Kijów powinien zbliżać się z Moskwą. Za absurd uważa pomysł wojny z Rosją o jakąś Osetię Południową na Kaukazie, a winą za wojnę w roku 2008 obarcza Gruzję. Odradza NATO także obronę Estonii, chociaż jest członkiem paktu. Zresztą nawet nie wierzy, by do obrony doszło, gdyby ktoś na Kremlu miał pomysł odzyskania byłej republiki radzieckiej. Polityka rozszerzania NATO po rozwiązaniu ZSRR jest przejawem imperialnej pychy. A jak wiemy, pycha kroczy przed upadkiem. Buchanan ma twarde słowa dla Europy Zachodniej. Wypomina, że zbudowała państwo dobrobytu za pieniądze podatnika amerykańskiego. Ależ tak! Te kraje miały minimalne wydatki na obronę, korzystając z ochrony USA przed atakiem sowieckim. Były prezydent Eisenhover namawiał Kennedy’ego, żeby wycofał 300 tysięcy żołnierzy amerykańskich z Europy, bo inaczej Europa nie zadba sama o swoje bezpieczeństwo. Niestety Kennedy nie posłuchał. „Jak długo 310 milionów Amerykanów ma bronić 500 milionów bogatych Europejczyków przed 140 milionami Rosjan, których liczba, co roku spada?” Na to proste pytanie odpowiada: USA powinny wyjść z NATO, oddać kierownictwo paktu Europejczykom oraz likwidować swe bazy lotnicze i morskie. Dzisiaj do obrony Europy przed Rosją wystarczy jego zdaniem sojusz Francji, Niemiec i Polski. Ameryka ma na całym świecie 700 oficjalnych baz wojskowych, a jeśli policzy się supertajne lub tylko przemilczane z powodów politycznych, będzie ich około 1000. W dużej mierze jest to spadek po polityce globalnego powstrzymywania ZSRR. Stany Zjednoczone ciągle wydają na obronę więcej, aniżeli dziesięć następnych państw. Już ich na to nie stać. Deficyt budżetowy sięga 10 procent dochodu narodowego, a dług publiczny dochodzi 100 procent. Jest to obecnie największe zagrożenie bezpieczeństwa USA. Tak uważają zgodnie były szef Pentagonu Robert Gates, były szef połączonych sztabów admirał Mullen oraz obecna sekretarz stanu Hillary Clinton. Trzeba zwijać amerykańskie imperium. Nie ma na nie pieniędzy ani pilnej potrzeby. Czy wiecie, że jedna siódma Amerykanów, 44 miliony ludzi, bierze od rządu kartki na żywność, bo bez nich chodziliby głodni? To kosztuje 77 miliardów dolarów rocznie. Do tego dochodzą setki miliardów dolarów łącznie zasiłków pieniężnych, dopłat do czynszów za mieszkanie, darmowej opieki medycznej dla biedaków, już nie mówiąc o kolejnych setkach miliardów na emerytury. A większość tych ludzi jest wyborcami, czyli wygłosują z urzędu polityka, który spróbuje im to zabrać. Dlatego prezydent Romney będzie raczej zwijał imperium, zamiast odgrzewać zimną wojnę z Rosją.

Krzysztof Kłopotowski

Wielka zmiana we Francji. Hollande: będę prezydentem wszystkich Francois Hollande powiedział w wieczornym przemówieniu wygłoszonym w Tulle, że mimo podziałów politycznych nie ma dwóch Francji, a on będzie prezydentem wszystkich Francuzów. Według ostatnich sondaży nowo wybrany prezydent uzyskało około 52 procent głosów. Nicolasa Sarkozy'ego poparło ok. 48 proc. wyborców.Poprzednie wybory Sarkozego finansował Kadafi.. za co zapłacił głową - ot zwykła likwidacja wierzyciela - typowy żydowski business. Zamiast oddania pieniędzy! Infonurt2: przypuszczam, że Hollande nie tyle wygrał wybory ile je dostał z przegranej Saarkozego. Ten zaś po organizacji barbarzyńskiego najazdu na Afrykę Pólnocna i ataku przez podstawiona kobiete dla swego rywala w USA totalnie sie skompromitował. Innymi słowy każdy normalny Francuz mógł z nim wygrać ..

- a z tego zdjecia wynikałyby zmiana w Białym Domu..Zachód stara sie odzyskać twarz zmieniajac marionetki?

- Zmiana, którą Wam proponuję, musi być godna wielkości Francji. Zaczyna się ona teraz - oświadczył Hollande, przemawiając do wiwatujących na jego cześć sympatyków w Tulle w departamencie Correze.

- Nie ma dwóch Francji, jest tylko jedna Francja, zjednoczona w swoim przeznaczeniu - podkreślił. Dodał, że "zwraca się z republikańskim pozdrowieniem" do swojego pokonanego rywala, obecnego szefa państwa Nicolasa Sarkozy'ego". Hollande dodał, że jego zwycięstwo jest wytchnieniem dla Europy, gdyż oznacza kres drastycznych wyrzeczeń i szansę na pobudzenie wzrostu gospodarczego. - 6 maja będzie wielką datą dla naszego kraju, nowym początkiem dla Europy, nową nadzieją dla świata - oświadczył w swoim pierwszym przemówieniu po ogłoszeniu rezultatów wyborów. Podkreślił także, że w wielu krajach europejskich jego zwycięstwo jest przyjęte jak "ulga i nadzieja, że wreszcie nie musimy być skazani na wyrzeczenia". Tuż po ogłoszeniu pierwszych wyników sondażowych mówiących o zwycięstwie Hollande'a wybuchła wielka radość jego zwolenników. Zgromadzili się oni na placu Bastylii i przed paryską siedzibą Partii Socjalistycznej. Plac Bastylii - tradycyjne ulubione miejsce zgromadzeń paryskiej lewicy - wypełniły tysiące ludzi. Powiewają trójkolorowe i czerwone flagi. W tłumie widać fajerwerki i świece dymne. Z danych MSW, po obliczeniu blisko 84 proc. oddanych głosów wynika, że Hollande uzyskał blisko 51,3 proc. poparcia. Według tych samych danych, rywal socjalisty obecny szef państwa Nicolas Sarkozy dostał 48,7 proc. głosów. MSW podało, że frekwencja w całej Francji wyniosła 81,22 proc. Według sondażu powyborczego instytutu CSA, Hollande uzyskał 51,8 proc. głosów, a Sarkozy - 48,2 proc. Instytut Harrisa podał, że Hollande uzyskał 51,9 proc. głosów, a jego rywal 48,1 proc. O godz. 20 zakończyło się głosowanie w całej Francji. Według ośrodków opinii, frekwencja w drugiej turze wyniosła 81,5 proc., czyli nieco więcej niż w pierwszej turze dwa tygodnie temu. Francja: druga tura wyborów prezydenckich - W niedzielę rano Francuzi zaczęli głosować w drugiej turze wyborów prezydenckich. Faworytem jest socjalista Francois Hollande, z którym rywalizuje ubiegający się o reelekcję, urzędujący szef państwa Nicolas Sarkozy. (kdp) - Copyright 2012 Thomson Reuters Prezydent Nicolas Sarkozy przyznał zaraz po godz. 20, że przegrał walkę o swoją reelekcję z socjalistą. Życzył też rywalowi powodzenia w pełnieniu tej funkcji. - Francois Hollande jest prezydentem Republiki, musi być szanowany - oświadczył Sarkozy w paryskiej sali Mutualite wypełnionej setkami jego sympatyków. Odchodzący szef państwa powiedział, że zatelefonował już do Hollande'a, życząc mu "powodzenia w czekających go wyzwaniach". Sarkozy dodał, że "ponosi pełną odpowiedzialność za swoją porażkę". Jeszcze przed podaniem sondażowych szacunków współpracownicy Sarkozy'ego odwołali wielki wiec poparcia dla niego na placu Concorde (Zgody) w Paryżu, przewidziany w razie jego zwycięstwa. Triumf Hollande'a oznacza kres władzy prawicy w Pałacu Elizejskim po 17 latach nieprzerwanych rządów. Hollande będzie pierwszym lewicowym prezydentem Francji od czasu Francois Mitterranda, który piastował najwyższy urząd przez dwie siedmioletnie kadencje - w latach 1981-1995 roku. Dla 57-letniego Hollande'a niedzielne zwycięstwo jest błyskotliwym politycznym sukcesem, gdyż do tej pory nigdy nie sprawował on funkcji rządowych. Jego największym osiągnięciem było dotychczas kierowanie Partią Socjalistyczną w latach 1997-2008. Znany, jako przedstawiciel umiarkowanej i pragmatycznej lewicy, ma opinię polityka kompromisowego i wyważonego, ale także pozbawionego charyzmy. Do władzy w Pałacu Elizejskim Hollande szedł pod hasłem "Czas na zmianę", sprzeciwiając się polityce obecnego szefa państwa. Obiecuje walkę z deficytem budżetowym i rekordowym długiem publicznym, zwiększenie zatrudnienia ludzi młodych i seniorów. Chce to osiągnąć przede wszystkim przez podwyższenie podatków nakładanych na najbogatszych Francuzów. Francois Hollande, który jeszcze rok temu nie liczył się w sondażach, został wybrany na nowego prezydenta Francji. Według sondaży powyborczych uzyskał 51,8 proc. głosów, pokonując dotychczasowego prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego (48,2 proc.).Do wiosny ubiegłego roku to nie Hollande, ale były szef Międzynarodowego Funduszu Walutowego Dominique Strauss-Kahn był murowanym kandydatem Partii Socjalistycznej (PS) na prezydenta. Jednak, gdy ten ostatni odpadł w maju 2011 r. z wyścigu wyborczego po skandalu seksualnym w Nowym Jorku, Hollande dostał nieoczekiwaną szansę na start w wyborach prezydenckich. I potrafił ją wykorzystać, wygrywając zdecydowanie prawybory jesienią ubiegłego roku z szefową PS, Martine Aubry.

Do niedawna niewiele wskazywało na to, że 57-letni Hollande może wspiąć się na szczyty władzy. Jego największym osiągnięciem było dotychczas kierowanie Partią Socjalistyczną w latach 1997-2008. Nigdy nie sprawował funkcji rządowych. Brak doświadczenia w rządzeniu wytykali Hollande'owi nie tylko jego przeciwnicy polityczni, ale też niektórzy partyjni koledzy. Urodzony w 1954 r. w normandzkim Rouen w dość zamożnej rodzinie Hollande studiował – jak większość obecnej francuskiej elity politycznej – w prestiżowej Ecole Nationale d'Administration (ENA). Tam właśnie poznał inną liderkę socjalistyczną Segolene Royal, swoją przyszłą partnerkę życiową, z którą ma czworo, dziś już dorosłych, dzieci: dwóch synów i dwie córki. W młodości sympatyk komunizującej lewicy, wkrótce potem uległ urokowi ówczesnego lidera PS i późniejszego prezydenta Francji Francois Mitterranda. Znawcy francuskiej polityki twierdzą, że ta fascynacja trwa do dzisiaj, a Hollande próbuje na mityngach obecnej kampanii naśladować nawet gesty i mimikę legendarnego dziś w kręgach lewicy Mitterranda. W kolejnych latach obecny kandydat piął się po szczeblach partyjnej drabiny, aż do momentu, gdy zasiadł w fotelu pierwszego sekretarza PS w 1997 r. Jako szef PS Hollande przeżył wraz ze swoją partią serię niepowodzeń i klęsk wyborczych. Wśród nich była spektakularna porażka jego politycznego mentora, ówczesnego socjalistycznego premiera Lionela Jospina, w pierwszej turze wyborów prezydenckich w 2002 r. Potem nadeszła klęska popieranej przez PS europejskiej konstytucji w referendum w 2005 r. W ocenie swoich zwolenników, jako przywódca PS przez 11 lat Hollande wykazał się sztuką kompromisu i jednoczenia partii wokół siebie w jej najtrudniejszych momentach. Z kolei przeciwnicy Hollande'a ganili go za miękkość, bezbarwność, mało wyraziste poglądy. Z tego powodu niektórzy koledzy z partii nadali mu złośliwe przezwisko "Flanby" (w wolnym przekładzie: "budyń" – od franc. "flan" – czyli deseru o galaretowatej konsystencji i mdłym smaku). Hollande szykował się do walki o Pałac Elizejski już podczas poprzednich wyborów w 2007 roku, jednak ustąpił swojej ówczesnej partnerce Segolene Royal, i to ona uzyskała ostatecznie nominację PS. Zaraz po porażce Royal w pojedynku z Sarkozym, para rozstała się po trwającym blisko trzydzieści lat związku. Po opuszczeniu sterów PS w 2008 roku, Hollande zaczął przygotowania do walki o nominację w łonie swojej partii do startu w wyborach prezydenckich. Z tej okazji przeszedł radykalną dietę – schudł około 10 kilogramów, zmienił strój i okulary na bardziej eleganckie. Doradcy kandydata zrobili także wiele, aby zerwał on z wizerunkiem nieco niefrasobliwego dowcipnisia. Hollande zaskoczył w ciągu ostatnich miesięcy wszystkich tych, którzy go dotąd nie doceniali. Jak twierdzi jeden z najlepszych znawców francuskiej polityki, publicysta Alain Duhamel, socjalista w walce o Pałac Elizejski pokazał nieoczekiwanie "silną wolę, samodyscyplinę i waleczność".

"Normalny prezydent" W swojej kampanii Hollande powtarzał wiele razy, że będzie "normalnym prezydentem". Ma to oznaczać, że będzie sprawował urząd w sposób bardziej spokojny i wyważony niż Sarkozy, nazywany "hiperprezydentem" i znany z cholerycznego temperamentu. Socjalista twierdzi też, że jeśli zostanie wybrany, to nie będzie, jak obecny szef państwa, koncentrował niemal całej władzy w Pałacu Elizejskim kosztem rządu i parlamentu. Według otoczenia Hollande'a, odróżnia go od Sarkozy'ego, jak również od niektórych innych działaczy PS, prosty, pozbawiony zbędnych wygód sposób życia. Prasę obiegły zdjęcia Hollande'a, gdy poruszał się po Paryżu na swoim ulubionym skuterze. Jest znany z tego, że jest miłośnikiem futbolu i zagorzałym kibicem.

Wszystkie kobiety Hollande'a W przeciwieństwie do Sarkozy'ego, socjalista bardzo niechętnie mówi o swoim życiu prywatnym. Jego partnerką jest dziennikarka polityczna, młodsza od niego o 11 lat, Valerie Trierweiler, którą polityk poznał jeszcze w czasie związku z Royal. Choć Trierweiler pojawia się na jego mityngach wyborczych, to rzadko w mediach można znaleźć jej wspólne zdjęcia z towarzyszem życia. Kandydat socjalistyczny bardzo rzadko wspomina publicznie o swym związku; do wyjątków należy wywiad z października 2010 roku, gdy powiedział magazynowi "Gala": "To wyjątkowe szczęście odnieść sukces w życiu osobistym i spotkać kobietę swojego życia. Ta szansa może umknąć, ale mnie udało się ją schwytać". Kampanię Hollande'a popiera teraz także jego była partnerka i matka jego dzieci: Segolene Royal. Stosunki w tej dawnej parze były do niedawna bardzo napięte, zwłaszcza, że Royal rywalizowała z nim w ostatnich prawyborach. Jednak w czasie kwietniowego mityngu Hollande'a Royal pojawiła się na chwilę na estradzie u jego boku, co wszystkie media skrzętnie odnotowały, jako znak osobistego pojednania między dwojgiem liderów PS.

Demokratyczni hipokryci Protesty przeciwko "łamaniu praw człowieka" na Ukrainie, to hipokryzja. W 2008 r. podczas Olimpiady w Pekinie żadne z europejskich państwa, nawet nie pomyślało, aby skrytykować Chiny za torturowanie i mordowanie opozycjonistów. Festiwal obrony Julii Tymoszenko budzi nie tyle zdziwienie, co rozbawienie. Podobnie jak groźba, aby w jej obronie bojkotować Euro 2012. Bynajmniej nie, dlatego, że jej proces przed sądem ukraińskim był rzetelny i uczciwy, a wyrok sprawiedliwy. Tymoszenko od kilkunastu lat uczestniczyła w polityce, w której nie obowiązywały żadne zasady. Do dziś na Ukrainie panuje system rządów przypominający czasy feudalne (prawo, prawem, a liczy się siła armii i stronników). Ten system rządów współtworzyła Julia Tymoszenko, która kilkukrotnie sprawowała władzę i miała możliwość próby zmiany tego stanu rzeczy. W sumie jak w starej anegdocie. Chłop mówi: "pójdę na wojnę i będę zabijał wrogów!". A jak ciebie zabiją? "A mnie to, za co?" - dopytuje zdenerwowany chłop.

Krokodyle łzy, które Zachód wylewa z powodu jej uwięzienia przypomina mi sprawę Michaiła Chodorkowskiego. Ów miliarder, jeden z beneficjentów rosyjskiej wyprzedaży majątku narodowego ("czasy były takie, że każdy brał tyle ile mógł unieść - wspominał po latach inny oligarcha Borys Bierezowski, dziś na przymusowej emigracji w Londynie), także trafił do więzienia po sfingowanym procesie. I znów trudno mu tak naprawdę współczuć. Brał udział w grze, w której reguły były jasne: zwycięzca bierze wyszystko. Chodorkowski chciał z Rosji zrobić "demokrację" w stylu Zachodnim. Przecenił jednak swoich zachodnich sojuszników i presję, jaką będą gotowi wywrzeć na Rosji, aby go uwolnić. Skutkiem, czego siedzi już 9 rok w więzieniu, a Rosja bynajmniej nie ma żadnych nieprzyjemności z tego faktu.

Farsa głoszenia haseł demokratycznych przez Zachód widoczna jest nie tylko w grzecznym i uprzejmym łaszeniu się do Chin (mają wyłożyć kasę na utrzymanie euro itp.), ale także w hołubieniu totalitarnych reżimów jak Arabia Saudujska, przy których reżim Saddama Husajna, był nowczesnym państwa prawa. Na demokrację nie ma również, co liczyć Korea Północna, przede wszystkim, dlatego, że nie posiada wystarczających bogactw naturalnych, aby Zachodowi opłacało się prowidzić wojnę. W sumie wrzask w obronie Tymoszenko wygląda mi bardziej na strach przed naruszaniem niepisanej zasady w Europie, według, której byli wysokiej rangi politycy nie idą siedzieć, chociażby zostali złapani na orydynarnych kradzieżach. Taka ogólnoeuropejska konwencja o niestosowaniu broni niekonwencjonalnej, dzięki, której wszyscy rządzący lepiej śpią. Jan Piński

Emerytalny humbug Nie ma żadnego znaczenia jak skończy się awantura o wiek emerytalny, bo za kilka, kilkanaście miesięcy państwo i tak przestanie wypłacać emerytury. Ekonomia rządzi się liczbami. A liczbami z kolei rządzi matematyka. Liczby - jak wiadomo - nie kłamią. Już w pierwszych klasach szkoły podstawowej dzieci uczą się tzw. "znaku mniejszości", który stawiają między iczbami odwrócony "dziobem" w stronę tej liczby, która jest większa. Wszystko m.in. po to, aby w przyszłości umiały lepiej respektować nadrzędną zasadę ekonomii "nie można przez dłuższy czas wydawać więcej niż się zarabia". Zasadę tą trzeba stosować zarówno w gospodarstwie domowym, w firmie, jak i w budżecie państwa. Raz na jakiś czas oczywiście można sobie pozwolić na kredyt, dzięki któremu dokonuje się dużej inwestycji, aby później spłacać ją latami. Ale raty tej spłaty - powiększone o inne wydatki - muszą być mniejsze niż wpływy. W innym wypadku bankructwo jest tylko kwestią czasu. Tak samo jest z budżetem państwa. Wydawanie przez dłuższy czas kwot większych niż wpływy musi doprowadzić do katastrofy. Co za kilka miesięcy w Polsce będziemy obserwować? W roku bodaj 1991 trzej posłowie Unii Polityki Realnej zgłosili projekt ustawy zakazującej deficytu budżetowego. Gdy pomysł oficjalnie przedstawił poseł sprawozdawca - Janusz Korwin-Mikke - odpowiedział mu ryk śmiechu. Klasa polityczna rechotem skwitowała pomysł zakazujący jej zadłużania państwa. Pomysł oczywiście nie przeszedł, a kolejne rządy zaciągały długi niebotycznych rozmiarów. Pożyczone pieniądze były kradzione, lub - co gorsza - marnowane (sam Lenin zauważył kiedyś, że marnotrawstwo jest przestępstwem gorszym niż kradzież i jako takie powinno być surowiej karane). Część pieniędzy posłużyło do "kupowania" wyborców, czyli do wydawania na cele zupełnie niepotrzebne, ale realizujące interesy określonych grup (m.in. urzędników). W ten sposób tysiące ludzi przyzwyczajono do dostępu do państwowych pieniędzy. Wydawanie większych kwot niż wpływy stało się sposobem na budżet kolejnych rządów. A "przywileje emerytalne" stały się sposobem na pozyskanie kolejnych grup elektoratu. Pozostały setki miliardów złotych długów. Efekty widać. Polska stanęła na granicy bankructwa i za kilka miesięcy zbankrutuje. Bankructwo zaś - zarówno w biznesie, jak i w polityce - to (w dużym skrócie) termin określający niemożność pokrywania swoich zobowiązań finansowych. Bankrutem Polska zostanie wtedy, kiedy nie będzie miała pieniędzy na wypłatę swoich zobowiązań - m.in. właśnie rent i emerytur. Bankructwo nastąpi - moim zdaniem - między czerwcem a grudniem 2012. Może trochę dłużej będzie trwała agonia naszego ustroju, ale nic jej już nie zatrzyma. Państwo straci, więc możliwość regulowania swoich zobowiązań. Kto na tym straci najbardziej? W pierwszej kolejności typuję emerytów. Dlatego, że większość emerytów - z uwagi na stan zdrowia i wiek - nie weźmie kilofów i nie pojedzie do Warszawy, aby manifestować. Państwo, więc albo przestanie emerytom w ogóle wypłacać pieniądze, albo zacznie dodrukowywać banknoty, wywoła hiperinflację i emerytury będzie wypłacać głodowe. Albo też ustawowo podniesie wiek emerytalny np. do 110 lat i problem zniknie sam z siebie. Nie ma, więc żadnego znaczenia czy rząd podniesie wiek emerytalny do lat 67, 69 czy 75. Rząd może też - paradoksalnie - wiek emerytalny obniżyć. Np do lat 60. To też nie będzie miało znaczenia, bo za kilka miesięcy państwo zbankrutuje, a bankrut ma tą wredną cechę, że zobowiązań nie płaci. Nie ma, więc znaczenia czy polskie państwo nie będzie wypłacać emerytur 65, 67 czy 59-latkom. Bankructwo Polski zrówna też w prawach i tych, którzy mieli dostać emeryturę w wieku lat 65 i 67. Po prostu nikt nie dostanie niczego. Takie będą skutki rządów eurosocjalistów i głupoty tych, którzy na nich głosowali. Z końcem 1988 roku w gmachu KC PZPR zebrała się specjalna komisja, która obradowała nad planem sześcioletnim na lata 1994-2000. Z obrad tych guzik wyszło nie, dlatego, że plan był do dupy (to swoją drogą) tylko, dlatego, że w międzyczasie zbankrutowała cała PRL. Tak samo będzie i teraz. Guzik mnie obchodzi, jakie realia emerytalne przewiduje spółka Tusk-Pawlak - Rostowski dla Polaków na rok 2020. W roku 2020 ten ustrój będzie już istniał tylko w podręcznikach historii (o ile będą jej jeszcze uczyć w szkołach). A spółka Tusk - Pawlak - Rostowski będzie już na śmietniku historii. I - miejmy nadzieję - w kryminale. Leszek Szymowski

Feudałowie i Socjalizm utrzymali władzę we Francji Konkludując niewiele się zmieni we Francji. Z jednym wyjątkiem. Coraz częstszych zamieszek, kiedy socjalistycznej Francji braknie pieniędzy na okup, jakim są zasiłki w zamian za spokój społeczny wtedy Paryż naprawdę zapłonie We Francji po zwycięstwie Hollanda nad Sarkozym wszystko po staremu. Nic się nie zmieniło. Etatyzm i ściśle z nim związany socjalizm ciemiężą ludzi po staremu. Wybory w krajach takich jak Francja przeradzają się rytuał be żadnego znaczenia. Władza, rządy przeistoczyły się w teatr kukiełek mających zrobić złudzenie, że społeczeństwo jest suwerenem. Propaganda otumania, a oficjalna religia polityczna państwa, jaką jest polityczna poprawność terroryzuje społeczeństwo francuskie. Proces pozbawiania Francuzów elementarnej wolności ekonomicznej i politycznej trwa od kilkudziesięciu lat. Współcześni feudałowie stojący za fasadowymi demokracjami przy pomocy klientystycznej, kleptokratycznej, zdemoralizowanej klasy urzędniczej pogłębiają ekonomiczną okupację kraju. Jeden z najważniejszych elementów realnej wolności politycznej, czyli ewolucja systemu politycznego w stronę otwartego społeczeństwa obywatelskiego, w stronę demokracji bezpośredniej skostniała. System polityczny, ekonomiczny, podatkowy Francji jest skamieliną, w której muszą wegetować Francuzi. Instytucje i procedury demokratyczne są ułomne, przestarzałe i nie gwarantują obywatelom realnej kontroli nad państwem, nad systemem urzędniczym. Prawa Francuzów są systematycznie od kilkudziesięciu lat ograniczane.Jeden z najbardziej dotkliwych i barbarzyńskich podatków, podatek VAT wymyślony w latach dwudziestych przez niemieckiego feudała przemysłowego Siemensa został wprowadzony po raz pierwszy we Francji w 1954 roku. Wyśrubowane podatki dochodowe. Prymitywny, drakoński niemiecki system podatków zwanych ubezpieczeniem społecznym. Akcyzy, teraz podatek od dwutlenku węgla. Francja z punktu widzenia wolności ekonomicznej jest państwem prymitywnym. Nie dostrzegamy tego, gdyż regres społeczny i polityczny państw zachodnich zachodził powoli, niedostrzegalnie z punktu widzenia pokoleń. Drugim powodem niedocenienia cywilizacyjnego zagrożenia, jakie ten proces za sobą niesie był fakt, że ograniczanie wolności odbywało się warunkach zenitu potęgi Zachodu. Dopiero teraz, kiedy Singapur, Tajwan, Hongkong, Korea Południowa prześcignęły technologicznie, ekonomicznie i cywilizacyjnie większość państw europejskich zaczynamy dostrzegać, że coś złego dzieje się z Zachodem. Kluczowym argumentem za tezą ze Zachód znajduje się w fazie upadku jest fakt, że ludzi nie stać na dzieci. W fazie cywilizacji miast liczących 30 czy już wkrótce 40 milionów mieszkańców miast brak dzieci oznacza peryferyzacje. System polityczny Francji jest przestarzały.Prezydent nie ma pełni władzy wykonawczej, system wyborczy jest jednomandatowy, ale dwuturowy, Senat jest wybierany faktycznie prze kolegia wyborcze. W jego skład wchodzą deputowani, radni regionalni, departamentalni oraz delegaci rad municypalnych, czyli de facto Senat reprezentuje interesy klasy urzędniczej. Instytucja referendum, systematycznie przeobrażająca w tej chwili Stany Zjednoczone w nowoczesną demokrację typu demokracji bezpośredniejnie ma we Francji żadnego znaczenia. Zwycięstwo Hollanda nie ma też większego znaczenia, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Ta jest ustalana faktycznie w grze interesów przez feudałów francuskich i niemieckich. Proszę się zastanowić, co może być powodem, że nawet tak prosta i oczywista rzecz jak „prywatyzacja kosmosu, „ która daje w tej chwili strategiczną przewagę Stanom Zjednoczonym nie istnieje w Europie. Dlaczego w Europie nie powstał od kilkudziesięciu lat żaden nowy potężny koncern, dlaczego Europa jest w tyle, jeśli chodzi o technologie kosmiczne są nie tylko w tylko za USA, Rosja, ale nawet za Chinami? Konkludując niewiele się zmieni we Francji. Z jednym wyjątkiem. Coraz częstszych zamieszek, starć etniczno społecznych. Z pewnością nadejdzie dzień, kiedy socjalistycznej Francji braknie pieniędzy na okup, jakim są zasiłki w zamian za spokój społeczny wypłacanych mieszkańcom slumsów dla imigrantów. A wtedy Paryż naprawdę zapłonie. Muszę tutaj dodać, że to właśnie socjalistyczny rasizm, dyskryminacja ekonomiczna, edukacyjna i społeczna imigrantów stworzyła warunki do powstania coraz liczniejsze klasy wyklętej zamieszkującej fawele współczesnego Paryża, czy Marsylii.Dyskryminację widać naocznie. Ilu przedstawicieli mniejszości narodowych we Francji. Arabów czy Afroeuropejczyków znajdziemy we Francuskim rządzie, parlamencie, samorządzie lokalnym, w zarządach banków, firm i koncernów. Co innego oczywiście mówi propaganda totalitarnej politycznej poprawności? Radzę jednak zaufać własnym oczom. I Rozumowi Marek Mojsiewicz

BOR wycofuje pilota z rekonesansu Pierwotnie w skład grupy rekonesansowej, która miała dokonać sprawdzeń na lotnisku w Smoleńsku, wchodzili zastępca szefa BOR gen. Paweł Bielawny i były pilot Mirosław Kwarciński. Wyjazd obu panów na teren Federacji Rosyjskiej został jednak odwołany.
- Jeśli zostali wycofani, to pytanie, kto podjął taką decyzję. Mogły to zrobić dwie osoby: gen. Marian Janicki bądź sam zainteresowany gen. Paweł Bielawny. Byłbym bardziej skory twierdzić, że zrobił to Janicki sam lub ewentualnie na polecenie kogoś z MSZ lub MSW - wskazuje w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" mjr rez. Robert Terela, były funkcjonariusz Biura Ochrony Rządu. Terela, jako doświadczony pirotechnik, który wielokrotnie brał udział w różnych rekonesansach, zaznacza, że Mirosław Kwarciński byłby w Smoleńsku nieocenioną pomocą. - Bardziej wartościowy dla tego zabezpieczenia był Kwarciński niż Bielawny. To dosyć dziwne dla mnie, że zastępca szefa BOR i człowiek, który zna się na lotniskach - bo Kwarciński jest byłym pilotem wojskowym - zostali wycofani - zaznacza. Z informacji, do których dotarł "Nasz Dziennik", wynika, że przed wylotem do Smoleńska członkowie grupy rekonesansowej pytali płk. Jarosława Florczaka, czy leci z nimi Kwarciński. Florczak miał odpowiedzieć, że nie, bo Rosjanie nie życzą sobie polskich służb na terenie lotniska w Smoleńsku. Gdyby jednak Kwarciński był na płycie Siewiernego, to w razie chociażby trudności pogodowych mógłby próbować informować przez oficera operacyjnego szefa BOR o złych warunkach. - W razie jakiejś trudności lub problemów ten funkcjonariusz mógłby podjąć odpowiednie działania i przede wszystkim poinformować o nich swoich przełożonych, przede wszystkim oficera operacyjnego, a także szefa BOR. Taki funkcjonariusz jak on sprawdza przede wszystkim stan techniczny lotniska, lecz również informuje, czy warunki pogodowe są odpowiednie. Powinien mieć również kontakt z oficerem łącznikowym strony rosyjskiej - wylicza płk rez. Andrzej Pawlikowski, szef Biura Ochrony Rządu w latach 2006-2007. Pawlikowski twierdzi, że nie rozumie powodów odwołania Bielawnego i Kwarcińskiego ze składu grupy rekonesansowej. Ich obecność - zwłaszcza zastępcy szefa BOR - była szczególnie wskazana w Smoleńsku ze względu na brak zgody Rosjan na wjazd polskich służb na płytę lotniska. W ocenie Pawlikowskiego, wycofanie dwóch funkcjonariuszy było świadomą decyzją szefa BOR gen. Mariana Janickiego. - Według mnie, przy tego typu trudnościach, związanych ze współpracą strony rosyjskiej z naszą, to szef BOR lub jego zastępca powinien uczestniczyć w ustaleniach i rekonesansie, by w jakiś sposób zniwelować te trudności. Mam tu na myśli gen. Janickiego, a przynajmniej gen. Bielawnego, bo w tym momencie kompetencje płk. Florczaka były już niewystarczające - podkreśla Pawlikowski. I przypomina trudności piętrzone przez Rosjan przy okazji wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Katyniu w 2007 roku. "Nasz Dziennik" zwrócił się do Biura Ochrony Rządu z pytaniem, na czyje polecenie i z jakich powodów Bielawny i Kwarciński zostali wycofani z grupy rekonesansowej. Na odpowiedź czekamy.
Piotr Czartoryski-Sziler

Beata, „Miro” i inni Galeria aferzystów z Platformy 5 lat więzienia i 54 tys. zł grzywny zażądał prokurator dla byłej posłanki PO Beaty Sawickiej, oskarżonej o powoływanie się na wpływy w instytucjach, przyjęcie łapówki i podżeganie do skorumpowania burmistrza Helu Mirosława Wądołowskiego. Dla burmistrza, oskarżonego o przyjęcie łapówki, prokurator żąda 3,5 roku więzienia i 36 tys. zł grzywny. W ubiegły wtorek obrońcy Sawickiej przekonywali sąd, że operacja CBA była nielegalna, zaś sławny „agent Tomek” po prostu uwiódł posłankę. Sama oskarżona zabierze głos 10 maja. Ale bez względu na to, co powie, a także, jaki będzie wyrok, Beata Sawicka już na zawsze pozostanie symbolem najciemniejszej strony partii Tuska. Trzeba jednak pamiętać, że Sawicka nie była ani pierwszym, ani też ostatnim politykiem Platformy, który stał się bohaterem afery o charakterze kryminalnym. Wręcz przeciwnie, aferzyści z PO tworzą już całkiem pokaźną galerię. Przy okazji procesu Sawickiej warto ich przypomnieć. Niestety tylko niektóre z tych afer miały szanse na rozstrzygnięcie przed sądem – w dużej części sprawy były umarzane przez prokuraturę.
Abgarowicz W lipcu 2008 r. media podały, że warszawski senator, a wcześniej poseł i radny PO, Łukasz Abgarowicz, znalazł się pod lupą CBA. Z kontroli Biura wynikało, że w latach 2001-2006 polityk zataił w oświadczeniach majątkowych grubo ponad 1 mln zł. Abgarowicz miał m.in. nie wykazać w oświadczeniu za 2003 r. dwóch mieszkań, których był współwłaścicielem (sprzedanych przez senatora w latach 2004-2005 za ponad 450 tys. zł.), a w oświadczeniu z 2006 r. środków pochodzących ze sprzedaży domu (ok. 500 tys. zł). W oświadczeniach nie znalazły się także informacje o kilkunastotysięcznych przychodach z tytułu wynajmu domu oraz mieszkań, a także samochód marki Land Rover. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo, ale w kwietniu 2009 r. je umorzyła, bo nie była w stanie „w żaden sposób udowodnić, że poseł specjalnie coś ukrył”.
Atamańczuk W listopadzie 2008 r. dwóch działaczy zachodniopomorskiej Platformy, Cezary Atamańczuk (wówczas członek zarządu powiatu polickiego) i Michał Łuczak (przewodniczący sejmiku wojewódzkiego), zostało zatrzymanych przez policję do rutynowej kontroli drogowej. W samochodzie znaleziono narkotyki, Atamańczuk prowadził auto pod ich wpływem, a po zatrzymaniu usiłował przekupić policjantów. W grudniu 2009 r. Sąd Rejonowy w Szczecinie skazał go na 2 lata więzienia w zawieszeniu na 4 lata, a w maju 2010 r. wyrok ten utrzymał w mocy tamtejszy Sąd Okręgowy. Atamańczuk został skazany już, jako poseł, bo w czerwcu 2009 r. przejął mandat po Sławomirze Nitrasie, który przeszedł do Parlamentu Europejskiego. Wprawdzie Platforma nie przyjęła Atamańczuka do swego klubu, ale jako poseł niezrzeszony popierał on rząd Tuska do końca poprzedniej kadencji.
Bondaryk Zaraz po przejęciu władzy w listopadzie 2007 r. premier Tusk powołał byłego oficera UOP i działacza PO Krzysztofa Bondaryka na stanowisko szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Przed objęciem tej funkcji Bondaryk pracował w Polskiej Telefonii Cyfrowej (operator sieci Era), gdzie był odpowiedzialny za bezpieczeństwo tajnych danych. W 2005 r. ówczesny wiceprezes PTC złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez Bondaryka, który miał być odpowiedzialny za nielegalne kopiowanie i wynoszenie danych. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo w tej sprawie, co było jedną z przyczyn obiekcji prezydenta Kaczyńskiego wobec kandydatury Bondaryka na szefa ABW. Mimo to Tusk powołał go na stanowisko, a już w styczniu 2008 r. śledztwo zostało umorzone. Niedługo potem „Rzeczpospolita” napisała, że pracując w PTC Bondaryk nakazał sprawdzenie służbowym sprzętem służącym do wykrywania podsłuchów pomieszczeń użytkowanych przez swego znajomego z UOP Wojciecha Brochwicza. Ponadto CBA wykryło, że odchodząc z PTC Bondaryk otrzymał odprawę w wysokości 1,5 mln zł i zarzuciło mu ukrywanie tych dochodów. Sam szef ABW odmówił udostępnienia CBA swojej umowy z byłym pracodawcą. Kolejna sprawa, w której pojawiło się nazwisko Bondaryka, dotyczyła zakupu przez niego od PTC służbowego audi, gdy był już szefem ABW. Według biegłych i świadków wartość samochodu mogła być zaniżona nawet o 90 tys. zł, a wycenę sfałszowano. W maju 2011 r. zajmujący się tą sprawą prokurator został odsunięty od prowadzenia wszystkich spraw przez przełożoną z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. Mimo nagłośnienia tej afery przez „Gazetę Wyborczą” premier Tusk nie zdecydował się na odwołanie Bondaryka, który od listopada 2010 r. posiada stopień generała.
Drzewiecki W ubiegłym tygodniu Prokuratura Okręgowa w Warszawie umorzyła śledztwo w sprawie oświadczeń majątkowych byłego ministra sportu i skarbnika PO Mirosława Drzewieckiego (patrz: ramka). Ale to nie pierwsza sprawa, z której łódzkiemu politykowi udało się wyjść bez szwanku. W kwietniu 2011 r. ta sama prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie afery hazardowej, której Drzewiecki był jednym z głównych „bohaterów” (obok Zbigniewa Chlebowskiego, byłego szefa klubu parlamentarnego PO). Prokuratorzy nie doszukali się przestępstwa w żadnym z czterech wątków śledztwa – zarówno korupcyjnych, jak i dotyczących nieprawidłowości w procesie legislacyjnym czy „załatwiania” posady w zarządzie Totalizatora Sportowego. Miesiąc po tej decyzji Prokuratura Apelacyjna w Warszawie, która badała to postępowanie, uznała je za prawidłowe, zaś decyzję o umorzeniu śledztwa za trafną. A jeszcze wcześniej, w listopadzie 2009 r., Prokuratura Apelacyjna w Łodzi umorzyła śledztwo w sprawie udzielania i zażywania narkotyków przez Drzewieckiego, wszczęte na podstawie zeznań jednego z gangsterów z łódzkiej „ośmiornicy”. Umorzenie nastąpiło z powodu przedawnienia zarzutów, gdyż z zeznań wynikało, że polityk PO miał mieć kontakt z narkotykami w 1998 r.
Dworzański W lutym 2011 r. Prokuratura Okręgowa w Olsztynie postawiła marszałkowi województwa podlaskiego Jarosławowi Dworzańskiemu zarzuty przekroczenia uprawnień związane z zatrudnianiem na stanowiska urzędnicze w Urzędzie Marszałkowskim oraz zarzut „przyjęcia obietnicy korzyści osobistej”. W sumie w tym śledztwie zarzuty postawiono pięciu osobom, także członkowi zarządu województwa Jackowi Piorunkowi, dyrektorowi gabinetu marszałka, byłemu wicemarszałkowi i byłemu sekretarzowi województwa. Rządząca Podlasiem koalicja PO-PSL odrzuciła wniosek PiS o odwołanie marszałka, który sprawuje funkcję od 2008 r. W październiku 2011 r. prokuratura umorzyła śledztwo z powodu „braku dowodów na popełnienie przestępstwa”. Dworzański domagał się za to wszczęcia śledztwa w sprawie rzekomego przekroczenia uprawnień przez funkcjonariuszy CBA w jego sprawie, ale zarówno prokuratura, jak i Sąd Rejonowy w Białymstoku nie uwzględniły tego wniosku.
Dzikowski Poseł Waldy Dzikowski, były wiceprzewodniczący PO oraz lider tej partii w Wielkopolsce, przez 11 lat (1990-2001) był wójtem gminy Tarnowo Podgórne. W październiku 2006 r. Prokuratura Apelacyjna w Poznaniu wysłała do Prokuratury Krajowej wniosek o uchylenie mu immunitetu poselskiego, by postawić mu zarzut korupcyjny na podstawie zeznań poznańskiego przedsiębiorcy, który twierdził, że od 1992 r. musiał dawać łapówki, by wygrywać przetargi na budowy i dostawać zlecenia od gminy Tarnowo Podgórne. Jedną z łapówek miało być wyremontowanie przez przedsiębiorcę domu obecnego posła, co kosztowało ok. 50 tys. zł. Dzikowski odrzuca te zarzuty, nie chciał jednak zrzec się immunitetu, a w styczniu 2007 r. Sejm (głosami PO i SLD) nie zgodził się na jego uchylenie. Prokuratura umorzyła, więc postępowanie wobec niego, natomiast skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko jego współpracownikom z gminy.
Graś W lipcu 2009 r. „Super Express” ujawnił, iż rzecznik prasowy rządu i poseł PO Paweł Graś od 13 lat nie płaci za wynajmowanie willi, w której mieszka, a która należy do obywatela Niemiec. Zaraz potem „Rzeczpospolita” napisała, że polityk i jego żona od 2003 r. zasiadali w zarządzie spółki Agemark należącej do tego samego Niemca. W listopadzie 2009 r. Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła śledztwo mające wyjaśnić, czy Graś podał nieprawdę w oświadczeniach majątkowych (chodziło o to, kiedy polityk zasiadał w zarządzie spółki: tylko przed objęciem funkcji w rządzie, czy także później, czego zabrania ustawa antykorupcyjna), jednak umorzyła je w kwietniu 2010 r. „z braku dowodów”. W trakcie postępowania pojawiło się jednak podejrzenie fałszowania podpisów Grasia w dokumentach spółki już po jego wejściu do rządu i sprawa ta została wyłączona do odrębnego śledztwa, które przekazano Prokuraturze Okręgowej w Krakowie. Postępowanie to zakończyło się umorzeniem „w wyniku stwierdzenia, że podpisy nie były sfałszowane”, a zatem prokuratura potwierdziła, iż minister kłamał. Od tego ustalenia Graś złożył odwołanie, a nawet złożył skargę do prokuratora generalnego, ale w marcu br. krakowska Prokuratura Apelacyjna odrzuciła jego wniosek. Prokuratura Okręgowa w Warszawie uznała jednak, że nie ma podstaw do wznowienia sprawy oświadczeń majątkowych Grasia.
Grzegorek Poseł PO Krzysztof Grzegorek zaraz po zwycięskich wyborach w 2007 r. został wiceministrem zdrowia u boku Ewy Kopacz. Wcześniej pełnił funkcję dyrektora Zespołu Opieki Zdrowotnej w Skarżysku-Kamiennej. W czerwcu 2008 r. złożył dymisję z funkcji wiceministra, gdyż Prokuratura Okręgowa w Radomiu postawiła mu zarzuty korupcyjne dotyczące kierowania ZOZ. Grzegorek miał przyjąć od przedstawicieli firmy Johnson & Johnson łapówki w wysokości ponad 22 tys. zł w zamian za preferowanie przy zakupie materiałów medycznych tej firmy. W listopadzie 2009 r. Sąd Rejonowy w Skarżysku-Kamiennej skazał polityka na rok i 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 4 lata oraz 22,5 tys. zł grzywny. W styczniu 2011 r. wyrok ten został utrzymany przez Sąd Okręgowy w Kielcach. Ale jako poseł niezrzeszony popierał on rząd Tuska do końca poprzedniej kadencji. Ponadto w listopadzie 2008 r. „Fakt” opublikował zdjęcia pijanego Grzegorka, który zasnął na korytarzu hotelu poselskiego.
Karnowski W lipcu 2008 r. „Rzeczpospolita” ujawniła zapis rozmowy, jaką prezydent Sopotu z ramienia PO Jacek Karnowski miał przeprowadzić w marcu tegoż roku z przedsiębiorcą Sławomirem Julke. Według Julkego prezydent miał zażądać dwóch mieszkań w zamian za zgodę na dobudowanie piętra w zabytkowej kamienicy w centrum Sopotu. W styczniu 2009 r. prokuratura postawiła Karnowskiemu 8 zarzutów, z których 7 miało charakter korupcyjny, a ósmy dotyczył złożenia fałszywego oświadczenia. W czerwcu 2010 r. Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku skierowała do sądu akt oskarżenia o 6 czynów (miesiąc wcześniej postępowanie, co do dwóch zarzutów zostało umorzone), a we wrześniu gdański Sąd Okręgowy podtrzymał decyzję sądu niższej instancji o zwrocie aktu oskarżenia do prokuratury w celu uzupełnienia. W grudniu 2011 r. prokuratura ponownie skierowała akt oskarżenia przeciwko Karnowskiemu, tym razem zarzucając mu popełnienie 4 przestępstw korupcyjnych i urzędniczych (pozostałe umorzono w śledztwie). W lutym br. Sąd Rejonowy w Sopocie umorzył większość zarzutów ciążących na Karnowskim uznając, że do korupcji nie doszło, a wniesienie oskarżenia w tej sprawie wynikało z „braku obiektywizmu prokuratury”. Jednak w ubiegłym tygodniu Sąd Okręgowy w Gdańsku przychylił się do zażalenia prokuratury i uznał, że niezasadne było umorzenie dwóch wątków, w tym jednego korupcyjnego. Po ujawnieniu afery w 2008 r. Karnowski zawiesił swoje członkostwo w PO, ale w 2010 r. z poparciem tej partii kolejny raz wygrał wybory na prezydenta miasta.
Krzystek W lutym 2008 r. media ujawniły raport CBA, w którym znalazło się m.in. nazwisko prezydenta Szczecina z ramienia PO Piora Krzystka. W 2001 r. Krzystek, który był wówczas dyrektorem generalnym Urzędu Wojewódzkiego, otrzymał od wojewody szczecińskiego 148-metrowe mieszkanie komunalne o wartości 180 tys. zł, które następnie wykupił za 32 tys. zł. Gdy raport trafił do magistratu, Krzystek utajnił go przed radnymi. W kwietniu 2009 r. Sąd Okręgowy w Szczecinie orzekł, że nie było żadnej podstawy prawnej, na podstawie, której polityk mógł dostać mieszkanie komunalne, a tym samym jego sprzedaż była bezprawna. Sąd nakazał zwrot mieszkania. Prezydent oświadczył, że nie będzie odwoływał się od wyroku. W 2010 r. Krzystek ponownie wygrał wybory na prezydenta miasta, ale już, jako kandydat niezależny.
Ludwiczuk i Wałbrzych Największym „zagłębiem” afer w PO okazał się Wałbrzych. W grudniu 2010 r. wybory na prezydenta miasta ponownie wygrał kandydat tej partii Piotr Kruczkowski, ale jeszcze przed drugą turą sztab wyborczy jego konkurenta, Mirosława Lubińskiego, zawiadomił prokuraturę o korupcji wyborczej, jakiej dopuścił się sztabu Kruczkowskiego, senator Platformy Roman Ludwiczuk. Ludwiczuk miał proponować pełnomocnikowi sztabu wyborczego Lubińskiego Longinowi Rosiakowi stanowisko wicestarosty wałbrzyskiego, a jego żonie pracę w jednej ze spółek miejskich oraz atrakcyjny wyjazd na wakacje, jeśli Rosiak przejdzie na stronę kandydata PO. Lokalne media ujawniły pełne wulgaryzmów nagranie tej rozmowy, dokonane potajemnie przez Rosiaka. W rezultacie Ludwiczuk zrezygnował z członkostwa w Platformie. Śledztwo w sprawie korupcji wyborczej wszczęła Prokuratura Okręgowa w Świdnicy, która zarzuciła organizowanie i uczestnictwo w procederze „kupowania głosów” 11 osobom, m.in. Stefanosowi Ewangielu, miejskiemu radnemu PO i prezesowi Wałbrzyskiego Związku Wodociągów i Kanalizacji. W marcu 2011 r. śledztwo w sprawie Ludwiczuka zostało przeniesione do Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, która w grudniu umorzyła postępowanie, choć wcześniej potwierdziła autentyczność nagranej rozmowy z Rosiakiem. W rezultacie afery dolnośląski zarząd PO rozwiązał struktury partyjne w Wałbrzychu, a Kruczkowski stracił fotel prezydenta, jednak w przedterminowych wyborach w sierpniu 2011 r. zwyciężył kolejny kandydat PO Roman Szełemej.
Misiak Dolnośląski senator Tomasz Misiak miał być szefem kampanii wyborczej PO przed ostatnimi wyborami europejskimi. Jednak w marcu 2009 r. „Gazeta Wyborcza” ujawniła, że spółka Work Service, której Misiak był udziałowcem, podpisała z Agencją Rozwoju Przemysłu w trybie bezprzetargowym umowę na szkolenie zwalnianych pracowników stoczni w Gdyni i Szczecinie. Wcześniej senator, jako wiceprzewodniczący senackiej Komisji Gospodarki Narodowej brał udział w pracach nad specjalną ustawą stoczniową. Politykowi zarzucono konflikt interesów, a po tym, jak premier Tusk złożył wniosek o wykluczenie go z partii, sam odszedł z PO. W ostatnich wyborach kandydował z poparciem komitetu Obywatele do Senatu, ale mandatu już nie zdobył.
Sularz i Krzyworzeka W maju 2009 r. szef PO w Krakowie Paweł Sularz i były poseł tej partii, starosta krakowski Józef Krzyworzeka byli przesłuchiwani w tamtejszej Prokuraturze Okręgowej, która prowadziła śledztwo dotyczące gigantycznych malwersacji finansowych w Kraków Bussiness Park – spółce zajmującej się zarządzaniem kompleksami biurowców. W połowie 2008 r. zarzuty w tej sprawie usłyszało kilka osób, w tym były prezes KBP, który według prokuratury był szefem grupy wyprowadzającej pieniądze ze spółki, a potem piorącej je w kilkudziesięciu spółkach zarejestrowanych w Polsce, na Cyprze i w USA. W sumie miało to być przynajmniej 50 mln euro. Sularz przez prawie rok był zatrudniony w jednej z takich spółek, którą zarejestrowano w gabinecie ginekologicznym, natomiast Krzyworzeka pracował dla tej spółki na umowach-zleceniach. Wkrótce po przesłuchaniu Zarząd Krajowy PO podjął decyzję o usunięciu Sularza z partii. Wyjaśnienia Krzyworzeki uznano za wystarczające i do dziś pełni on funkcję starosty, choć prokuratura postawiła mu zarzut złożenia nieprawdziwego oświadczenia majątkowego.
Sycz W lutym 2008 r. tygodnik „Wprost” ujawnił aferę Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Olsztynie, w którego Radzie Nadzorczej zasiadał poseł PO Miron Sycz. W czerwcu 2007 r. do funduszu trafił wniosek o dofinansowanie budowy wiaty edukacyjnej. Złożyło go założone przez Sycza Środkowoeuropejskie Centrum Szkolenia Młodzieży. Już miesiąc później WFOŚiGW przyznał stowarzyszeniu 40 tys. zł dotacji. Okazało się jednak, że ziemia, na której miała powstać wiata, to prywatna działka posła, a Centrum w momencie wnioskowania o dotację nie miało do niej żadnych praw. Także sama budowa była nielegalna, bo działka została odrolniona dopiero w grudniu 2007 r. – już po zakończeniu budowy i podpisaniu umowy z WFOŚiGW. Po ujawnieniu tej sprawy posła zawieszono w prawach członka klubu PO, a Prokuratura Okręgowa w Olsztynie wszczęła śledztwo, które jednak w grudniu 2008 r. zostało umorzone. W obecnej kadencji Sycz, który jest działaczem Związku Ukraińców w Polsce, kieruje sejmową Komisją Mniejszości Narodowych i Etnicznych. Paweł Siergiejczyk

Nikt nie pilnował telefonów generałów Telefon śp. Lecha Kaczyńskiego przez ponad dobę po katastrofie znajdował się w rękach rosyjskich i był kilkakrotnie włączany. Wszystko wskazuje na to, że podobny los spotkał aparaty Blackberry należące do obecnej na pokładzie Tu-154M generalicji. Za pośrednictwem tych aparatów można było uzyskać dostęp do dokumentacji wojskowej. Po katastrofie na Siewiernym, na terenie Federacji Rosyjskiej ktoś manipulował przy telefonie śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego – ujawnił w sobotę „Nasz Dziennik". Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano m.in. pocztę głosową, logując się do sieci trzykrotnie w ciągu doby.
– Telefon prezydenta był starym modelem, nie miał dziesiątków funkcji, niemniej dane z telefonu najważniejszej osoby w państwie, jak wykonywane połączenia, SMS-y czy nagrania głosowe mogły mieć duży wymiar wywiadowczo-informacyjny dla obcych służb specjalnych i nie można tego bagatelizować – mówi Bogdan Święczkowski, były szef ABW.
– Bagatelizowanie tego przez polskie prokuratury jest kuriozalne i niezrozumiałe – uważa Witold Waszczykowski, wiceszef BBN-u za rządów PiS-u. Prokuratura wojskowa i cywilna nie uznały tego wątku za ważny, tłumacząc, że można mówić jedynie o „dzwonieniu na cudzy koszt (Kancelarii Prezydenta), a nie wykradzeniu informacji".
– Mamy to na własne życzenie. Rosjanie nie mieli problemu z zabezpieczeniem telefonu prezydenta, bo na miejscu nie było naszych służb, choć zgodnie z wszelkimi procedurami powinny być – przypomina płk Tomasz Grudziński, były wiceszef BOR-u. Polskich służb nie było na miejscu tragedii przez najbliższe godziny po katastrofie, a poza prezydenckim telefonem na pokładzie Tu-154M znajdowały się również aparaty dowódców Wojska Polskiego, posłów i senatorów. Jak wiadomo, większość z nich w czasie lotu była włączona. Do rodzin trafiły wiele miesięcy po katastrofie, choć np. do dziś nie wiadomo, co stało się ze służbowym laptopem szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksandra Szczygły.  Zarówno dowódcy wojska, jak i pracownicy MSZ-etu i MON-u obecni na pokładzie korzystali z aparatów Blackberry, które miały bezpośrednie podłączenie pod intranety czy służbowe skrzynki. 
– Kiedy kierowałem kontrwywiadem, sprawa używania przez wojsko telefonów Blackberry, była przeze mnie wielokrotnie oprotestowywana ze względu na bezpieczeństwo kryptograficzne, którego te aparaty nie gwarantują – mówi  Antoni Macierewicz, były szef kontrwywiadu wojskowego. Potwierdza to Witold Waszczykowski. – Aparaty nie zostały zwrócone w pierwszych dniach i jestem bardziej niż pewien, że zostały prześwietlone przez Rosjan. To niesłychanie cenne źródła informacji i niewątpliwa gratka dla obcego wywiadu – uważa. Katarzyna Pawlak

Telefon prezydenta był spalony Z dokumentów Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego jednoznacznie wynika, że prezydent Lech Kaczyński, lecąc do Katynia, miał dwa aparaty telefoniczne. Obydwa były zarejestrowane na Kancelarię Prezydenta RP. „W toku badań prowadzonych przez biegłych ABW ujawniono częściowo spalony telefon marki NOKIA 6310 w którym znajdowała się karta sim sieci Orange zarejestrowana na Kancelarię Prezydencką (nr tel. 505-114-114). Z posiadanych przez ABW informacji wynika, iż użytkownikiem przedmiotowego telefonu był śp. Prezydent RP Lech Kaczyński" – czytamy w notatce urzędowej Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego z 22 lipca 2010 r. „Z posiadanych informacji wynika również, iż śp. Prezydent RP Lech Kaczyński posiadał także inny aparat telefoniczny. W dniu 27.04.2010 r. od Dyrektora Departamentu Konsularnego i Polonii MSZ uzyskano informację, że otrzymał on przesyłkę z Ambasady RP w Moskwie, w której miał być telefon Prezydenta – prawdopodobnie marki Nokia" – czytamy w dalszej części pisma ABW. Paczka bez otwierania została przekazana prezydenckiemu ministrowi Maciejowi Łopińskiemu, który oddał telefon rodzinie. Po pewnym czasie po aparat zgłosili się prokuratorzy z Wojskowej Prokuratury Okręgowej, którzy prowadzą śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. W tym czasie trwały już badania spalonego telefonu, w którym była karta SIM o numerze 505 114 114. Został on przekazany przez Rosjan razem z kilkudziesięcioma innymi telefonami znalezionymi na lotnisku Siewiernyj. Zanim funkcjonariusze ABW zidentyfikowali go, jako aparat prezydenta, minęło wiele tygodni, ponieważ w pierwotnym opisie przesłanym przez Rosjan razem z przekazanymi rzeczami nie było informacji, do kogo on należy. Na Kancelarię Prezydenta zarejestrowane były dwa telefony.

– Nic mi nie wiadomo, aby prezydent posługiwał się dwoma numerami telefonów. Być może był to telefon zapasowy albo był użytkowany przez panią prezydentową Marię Kaczyńską. Jeżeli był to telefon o innym numerze, a napisano, że użytkował go prezydent Kaczyński, to nie potrafię tego wytłumaczyć. Jest to dla mnie nader dziwna sytuacja – mówi nam Maciej Łopiński, obecnie poseł PiS, jeden z najbliższych przyjaciół i współpracowników śp. Lecha Kaczyńskiego. Komitet Śledczy Federacji Rosyjskiej zaraz po katastrofie zwrócił się do Wojskowej Prokuratury o pomoc prawną. Co ciekawe, w kilkustronicowym piśmie wnioskującym o  przesłuchanie świadków z imienia i nazwiska jest wymieniony wyłącznie Jarosław Kaczyński. Przedstawiciele komitetu śledczego Federacji Rosyjskiej napisali: „Przesłuchanie w charakterze świadka Jarosława Kaczyńskiego w celu ustalenia, czy rozmawiał przez telefon w dniu 10.04.2010 r. z bratem Lechem Kaczyńskim a jeśli tak, to czy były omawiane okoliczności lotu, lądowania i inne kwestie związane z przelotem oficjalnej delegacji do Smoleńska oraz (kwestie) mające odniesienie do ustalenia okoliczności katastrofy jak również, przez jaki rodzaj łączności z wykorzystanym numerem telefonu były prowadzone rozmowy". Jarosław Kaczyński został przesłuchany w lipcu i zeznał to samo, co wielokrotnie powtarzał – nie rozmawiał na temat lądowania ani na tematy z tym związane. Dorota Kania

Jak premier Donald Tusk "uspokajał" opinię publiczną... DWA CYTATY ws. telefonu śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego - Muszę też uspokoić opinię publiczną - powiedział premier Tusk - bo spotykałem się z pytaniami, czy nie przedostały się w niepowołane ręce ewentualne tajemnice z nośników elektronicznych, jakie były na pokładzie samolotu. Chcę wszystkich uspokoić, że laptopy, telefony ofiar, w tym komórkę prezydenta, oraz inne tego typu urządzenia zostały zabezpieczone przez polskie służby specjalne i wszystkie przekazano do polski drogą dyplomatyczną. Są teraz w dyspozycji polskiej prokuratury.

Donald Tusk podczas konferencji prasowej 28 kwietnia 2010 roku, cytat za: Kancelaria Premiera

 "Nasz Dziennik" ujawnia: Po katastrofie na Siewiernym ktoś na terenie Federacji Rosyjskiej manipulował przy telefonie prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego ustaliła, że odsłuchiwano pocztę głosową Prokuratura wojskowa uznała jednak, że można tu mówić jedynie o dzwonieniu na cudzy koszt, a nie o wykradaniu informacji. Ostatecznie stwierdzono, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Ekspertyza ABW jest jednoznaczna. Jak stwierdza prokuratura, "nieustalona osoba" na terenie Rosji uruchamiała 10 i 11 kwietnia 2010 r. telefon Nokia 6310i zarejestrowany na Kancelarię Prezydenta, a użytkowany przez Lecha Kaczyńskiego. Do pierwszego włączenia telefonu doszło tuż po katastrofie, bo o godz. 10.46. Kolejne połączenia miały miejsce następnego dnia o godz. 12.40 i 16.20. Chodziło o numer polskiej poczty głosowej - 505 114 114. - W przekazanych materiałach znajdował się wyciąg z opinii ABW, z której wynikało, że karta SIM współpracująca z telefonem komórkowym marki Nokia 6310i, należącym do Kancelarii Prezydenta RP, logowała się w sieci telefonii komórkowej Federacji Rosyjskiej - mówi w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" Dariusz Ślepokura, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie, która prowadziła dochodzenie w tej sprawie. - Z informacji uzyskanych od operatora PTK Centertel wynika, że w dniach 10 i 11 kwietnia 2010 r. doszło do nawiązania za pośrednictwem tego telefonu trzech połączeń z pocztą głosową - stwierdza prokurator.

- Prawda jest taka, że Rosjanie uruchomili ten telefon, odsłuchali pocztę głosową prezydenta i myślę, że nie szukali tam danych związanych z przyczynami katastrofy, tylko szukali tam zupełnie innych danych - uważa mecenas Piotr Pszczółkowski reprezentujący w śledztwie smoleńskim Jarosława Kaczyńskiego.

Zenon Baranowski, "Rosjanie sprawdzali telefon prezydenta", "Nasz Dziennik", 5-6 maja 2012 roku

Który to już przypadek, w którym władze z napuszoną miną zapewniają, że wszystko jest w porządku, a później okazuje się, że zapewniały wyłącznie "na gębę"? Czy każdy wątek smoleńskiego śledztwa jest PR-ową kreacją na potrzeby chwili? Sil

Macierewicz, czyli polski opór Prawicowe ataki na Antoniego Macierewicza to nowy pomysł na walkę z prawdą o Smoleńsku. Aktualny przekaz mediów usłużnych wobec Tuska i Putina brzmi: Macierewicz jest niepoważny i niedyplomatyczny, co dostrzegają nawet w jego obozie. A skoro nawet swoi traktują go z przymrużeniem oka, to niewiarygodne są też ustalenia jego ekspertów. Powierzenie przez Jarosława Kaczyńskiego Macierewiczowi kierowania zespołem smoleńskim było strzałem w dziesiątkę. Zastrzeżenia, że ma on fatalny wizerunek medialny, miały znaczenie zerowe. Z każdego, kto stałby na czele takiego zespołu, działające jak rosyjska agentura wpływu media zrobiłyby wariata. Macierewicz miał to za sobą. Było natomiast jasne, że łączy on rzadkie, a niezbędne do tej funkcji cechy: odwagę, doświadczenie i wiedzę o służbach specjalnych. I że nie będzie próbował wytargować od mediów przychylniejszego traktowania w zamian za mniejszą dociekliwość. Po dwóch latach zespół Macierewicza odniósł - w trudnych warunkach - spory sukces. Publicyści prorządowi rozpoczęli lament nad tym, że załamała się ich narracja i tylko 16 proc. Polaków wierzy, iż znamy prawdę o Smoleńsku. Jazgot prorządowych celebrytów przestał wystarczać. Trzeba było wymyślić coś nowego.
Zdechł bulterier, narodził się salonowy pudelek Na podkarpackim Krośnie rzadko skupia się uwaga mediów. Nagle zainteresowały się one tamtejszym spotkaniem z Antonim Macierewiczem. I jego wypowiedzią: „Czymże innym jest sytuacja, w której ginie cała elita, w której odcięta zostaje głowa narodu? To jest wypowiedzenie wojny, nawet, jeżeli kolejny atak będzie odłożony o rok, dwa, pięć, to trzeba sobie zdawać sprawę: to jest wypowiedzenie wojny”.
Nie była to najostrzejsza wypowiedź Macierewicza. I nie o nią, skądinąd niesłychanie ważną, chodziło. Gdyby tego nie powiedział, kampania ruszyłaby wokół innego wyrwanego z kontekstu zdania. Przyłączyli się do niej politycy Solidarnej Polski. Zbigniew Ziobro ogłosił, że nie podoba mu się język Macierewicza, a w wypadku koalicji PiS-Solidarna Polska nie zgodzi się na jego obecność w rządzie. Jacek Kurski stwierdził, że katastrofie prawdopodobnie winien był „sowiecki bardak”. Cóż, zdechł bulterier, narodził się salonowy pudelek. Solidarna Polska zaś przeszła w imię małych interesów na pozycje poputczików, „towarzyszy podróży” Putina i Tuska. Ideologię prawicowych przeciwników Macierewicza wyłożył w „Rzeczpospolitej” Marek Magierowski. W artykule „Zbyt gorąca krew Macierewicza” nazwał go „krewkim trybunem”. Stwierdził, że na takie słowa jak w Krośnie można sobie pozwolić, mając tylko dwustuprocentowe dowody. I dodał: „Można sobie pozwolić, co nie oznacza, że trzeba to robić. (...) Dyplomacja rządzi się pewnymi prawami ustalonymi wieki temu, które hamują polityków w rozwijaniu własnych talentów oratorskich”. Radykalizm Macierewicza „raczej oddala nas od odzyskania wraku i czarnych skrzynek, niż przybliża” - powtórzył tezę Janiny Paradowskiej.
Przytoczył też opinię Tomasza Sakiewicza: „Czy Putin naprawdę jest taki groźny? Nie wierzę w żadną poważniejszą awanturę w środku Europy (...), póki Zachód jest dziesięć razy silniejszy niż Rosja”. I stwierdził: „PiS przedstawia Rosję, jako kraj słaby i biedny, a jednocześnie groźny i agresywny. Coś tu nie gra”.
Istota siły rosyjskiej Otóż wszystko gra. Sowietolodzy tomy poświęcają opisowi Rosji, która - jak mawiał Bismarck - nie jest ani tak silna, ani tak słaba, na jaką wygląda. Na czym polega dziś jej siła i słabość? Gdy chodzi o militarną napaść na jakikolwiek kraj NATO, Putin jest dziś niegroźny. Pomruki wicepremiera Dmitrija Rogozina są na użytek wyobraźni zachodnich społeczeństw. Rosyjską przedsiębiorczość niszczą mafijne haracze, zwykli Rosjanie żyją w biedzie. Armia ma broń nuklearną, ale wielka część jej uzbrojenia jest zdezelowana. Tyle o słabości. A siła? Znawca Rosji Włodzimierz Bączkowski w swoich „Uwagach o istocie siły rosyjskiej” pisał: „Szpiegostwo i dywersja przedstawiają, więc nie jeden z wielu składników siły państwowej Rosji, jak w krajach Zachodu, lecz stanowią czynnik zasadniczy, bez którego trwałość, wielkość i wiele sukcesów Rosji staje się niezrozumiałymi fenomenami”. Na dziesiątkach przykładów pokazywał, że „Moskwa z reguły podbijała narody bądź znajdujące się w stanie kompletnego upadku, bądź też niestawiające większego oporu. (...) najmniejszy, lecz prężny i zdrowy moralnie ośrodek państwowo-narodowy umiał trzymać w szachu o wiele potężniejszą Moskwę”. Po przegranej w 1920 r. sowieccy eksperci za porażkę obwiniali nie wojsko, ale przecenienie tendencji rozkładowych w Polsce.
Putin trafnie ocenił rozkład Polski? Magierowski nie podejmuje próby zmierzenia się z badaniami ekspertów ze Stanów Zjednoczonych i Australii. Wynika z nich, że prezydent został zabity. Prawdopodobieństwo, że zrobił to ktoś poza rosyjskimi służbami, jest niewielkie. Prezydent Lech Kaczyński, który zagroził interesom Rosji w Gruzji, zginął, podobnie jak niegdyś orędownicy współpracy narodów walczących o niezależność od Moskwy - współpracownik Józefa Piłsudskiego Tadeusz Hołówko czy premierzy Ukrainy Symon Petlura i Gruzji Noe Ramaszwili. Wielce prawdopodobne jest, że zginął, dlatego, iż Rosjanie w 2010 r. docenili stan rozkładu polskiego państwa. Niektórzy argumentują: nigdy nie uwierzę, żeby tak na bezczelnego, to wielkie ryzyko... Ano minęły dwa lata i już wiemy, że jeśli Putin dokonał zamachu, to - na krótką metę - niewiele ryzykował. Jakie są cele polityczne Rosji wobec Polski po Smoleńsku? Spokojne konsumowanie jego owoców oraz usuwanie przyczyn, które doprowadziły do buntu w czasach Lecha Kaczyńskiego. Myślę, że da się pokazać typowo „moskiewskie” elementy polityki PO. Moskwa patrzy na sprawę w perspektywie dziesięcioleci. Wyplenienie polskiej tożsamości jest jej celem numer jeden. Stąd pożądane z jej punktu widzenia jest wyrzucanie historii ze szkół, ośmieszanie patriotyzmu i religii, walka z pomnikami patriotów i wsparcie dla pomników bolszewików. To działania dla PO nieopłacalne, ale pożądane przez Rosję, jako kształtowanie publicznej przestrzeni na dziesięciolecia.
Rosyjski teatrzyk Cisza, brak oporu - taki stan Polski jest przez Rosję pożądany. Moskwa do zminimalizowania tego oporu zastosowała dwa instrumenty. Pierwszy to gesty „dobrej woli”- rosyjska telewizja pokazała film „Katyń”, Putin ściskał Tuska. Ten teatrzyk potrzebny był krótko. Potem w użyciu zaczęło być narzędzie znane polityce rosyjskiej od setek lat: groza. Pisarka Herminia Naglerowa stawiała tezę, że drwiny Moskwy z zachodniego „pisanego i boskiego prawa” przynoszą jej korzyści. Widok zbrodni ma paraliżować: uważaj, bo skończysz tak samo. To świadome „przenikanie psychiczne” do zachodnich społeczeństw, mające je „obezwładnić na długo i zdeprawować na zawsze”.Temu służyło demonstracyjne porzucenie wraku i szczątków ofiar. Na sprawstwo Smoleńska nie ma dwustuprocentowych dowodów. A jednocześnie wszyscy mamy się domyślać, kto za tym stoi. I deprawować się przez strach przed potęgą.
Gwaranci kapitulacji Jak będziemy bardziej uprzejmi, to może Putin odda nam umyty wrak - liczy Magierowski. Jest odwrotnie. Siła ataków na Polskę, o których mówił Macierewicz, będzie proporcjonalna do naszej słabości. Militarny atak na Polskę jest dziś wykluczony. Putin wzmacnia swoje wpływy za pomocą uległych wobec niego Polaków. Walka o Polskę to dziś przede wszystkim walka z kłamstwami władzy. W kraju i na arenie międzynarodowej. I doprowadzenie do jej odsunięcia. Macierewicz i jego zespół gwarantują, że polski opór będzie trwał. Jego prawicowi krytycy nie gwarantują niczego. Poprawka - niektórzy gwarantują kapitulację. Piotr Lisiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
760 GLE (10)
760
760 190066769
760
760
760
760 761
0109 06 05 2010 cwiczenia nr 9 Charakterystyka[760]
760
760
Instrukcja Intek M 760 Plus
760
760 GLE (10)
Brother MFC 760 Parts Manual
760 Michaels Leigh Kobiece sekrety 04 Spotkanie pod różą
Volvo 740 760 1982 1992
SDI 660 670 760 770

więcej podobnych podstron