Alina Ert-Eberdt
Dwieście lat temu rocznie komponowano tyle oper, ile dzisiaj kręci się filmów.
Łukasz Borowicz, szef Polskiej Orkiestry Radiowej, który z ogromnym entuzjazmem podchodzi do wskrzeszania zapomnianych oper, widzi analogię między XIX-wieczną twórczością operową, a współczesnym przemysłem filmowym. „Ile czasu jest dziś na ekranach nowy film? Maksymalnie do kilku tygodni. A potem wchodzą następne produkcje i odsuwają go w cień. Podobnie działo się w XIX wieku z operą, która była wówczas masową rozrywką. Nikt się nie przejmował, gdy jakaś opera popadała w zapomnienie, bo nieustannie powstawały następne. Silniejsze było wyczekiwanie, co nowego wymyślą kompozytorzy i libreciści. Nie starczało czasu na powracanie do wcześniejszych dzieł. Mozart, Rossini i Verdi są wyjątkami potwierdzającymi regułę. To, że jakiś tytuł został zapomniany, wcale nie oznacza, że jest słaby” – podkreśla Borowicz.
Istnieje mnóstwo czynników, które wpływają na sukces bądź porażkę. „Reżyseria, scenografia, śpiewacy, orkiestra” – wylicza szef POR. „Może poprzednia premiera budziła skrajne emocje i publiczność oczekiwała czegoś podobnego, a było normalnie. Może zmieniała się dyrekcja i panowała zła atmosfera? A może wydawca chciał zarobić na tej operze i się przeliczył, żądając od zainteresowanych teatrów wygórowanych cen za nuty?”
Czas dla odkrywców
Teraz nadszedł czas na odkrywanie zapomnianych utworów. Jest to ogólnoświatowy trend. Publiczność znużona ciągłym słuchaniem oper z tzw. żelaznego repertuaru, z ciekawością nadstawia ucha na każdy nowy tytuł. Od lat trwa boom muzyki barokowej. Non stop coś się wynajduje. Co chwilę są premiery, powstają nowe nagrania. Wychodzą na jaw nieznane fakty. Na przykład, że Vivaldi także komponował opery, z których aż 22 zachowały się do naszych czasów. Kopalnią wybitnych dzieł jest również twórczość okresów romantyzmu i preromantyzmu.
Elżbieta Penderecka, dyrektor Wielkanocnego Festiwalu Ludwiga van Beethovena, rozpoczynając w 2008 roku cykl prezentujący odnalezione opery, zaprosiła do współpracy Łukasza Borowicza z Polską Orkiestrą Radiową. Co roku będzie przypominana jedna opera, a zarejestrowane na żywo nagranie ukaże się na płycie. Serię zainaugurowała „Lodoďska” Luigiego Cherubiniego, która została życzliwie przyjęta zarówno przez krytyków, jak i przez publiczność. Wykonany w tym roku „Duch Gór” („Der Berggeist”) Louisa Spohra okazał się jednym z największych wydarzeń XIII Festiwalu (premiera płyty – przełom września i października).
Niekończąca się melodia
W 2009 roku przypada 150-lecie śmierci Spohra, więc jego opery zaczęły pojawiać się na afiszach. Po „Ducha Gór” nikt jednak nie sięgnął, bo partytura wymagała zrekonstruowania. Fotokopię manuskryptu udostępniło polskim muzykom Towarzystwo Spohrowskie z Kassel, współpracujące ze Stowarzyszeniem im. Ludwiga van Beethovena Elżbiety Pendereckiej. Rękopis, z którego zrobiono skany, naruszył już ząb czasu. Niektóre takty nie dawały się odczytać, kilka stron nie miało rogów. Brakujące fragmenty odtworzył na podstawie wyciągu fortepianowego Bogusław Tabaka. Ale wyciąg też pochodził z XIX wieku, więc nuty miały niedzisiejszy krój, co stwarzało dodatkowe utrudnienie.
Dlaczego Łukasz Borowicz ze swoją orkiestrą zdecydował się podjąć ten trud? „Dowiedzieliśmy się od Towarzystwa Spohrowskiego, że najbardziej znane opery Spohra, «Faust» i «Jessonda», były już po parę razy wystawiane i wyszły na płytach, a pozostałe już ktoś inny wziął na warsztat. Nie chcieliśmy robić duplikatu. Natomiast wznowienie opery, która zniknęła z repertuaru ponad 170 lat temu stało się wyzwaniem.”
Wszystko było niewiadomą, ale pociągało nowatorstwo Spohra. Zrywając z podziałem na numery (uczynił to właśnie w „Duchu Gór”), zrobił pierwszy krok w stronę tego, co Wagner doprowadził później do doskonałości. „U Spohra nie ma jeszcze niekończącej się melodii, którą zastosował Wagner, ale pojawia się tzw. styl durch-komponiert, w którym opera traci tradycyjny podział na arie i recytatywy” – mówi Borowicz. „To może nawet najważniejszy powód, dla którego warto przypomnieć «Ducha Gór», by dowiedzieć się, co kształtowało młodego Wagnera.”
Ze Spohra czerpał także Carl Maria Weber, który tworząc w tym samym czasie, stał się jednym z największych twórców opery romantycznej.
Witalność i dobra energia
Podobnie, jak w „Lodoďsce”, również w „Duchu Gór” solistami byli młodzi, ale odnoszący już znaczące sukcesy śpiewacy. Pochodząca z Monachium sopranistka Susanne Bernhard zaśpiewała główną partię żeńską, zaś urodzony w Republice Komi, wykształcony w petersburskiej szkole przy Teatrze Maryjskim pod okiem Larissy Giergiewej bas Eduard Tsanga wykonał rolę tytułową. W pozostałych rolach wystąpili: szwedzki tenor Dan Karlström, węgierski tenor Szabolcs Brickner oraz Polacy – Agnieszka Piass i Wojtek Gierlach. „To jedno z założeń tego projektu” – mówi Łukasz Borowicz. „Młodzi śpiewacy mają wnieść do tych utworów witalność i dobrą energię, bo wskrzeszane opery potrzebują ich jak żadne inne.”
Partie chóru, który odgrywa w „Duchu Gór” liczne role dramatyczne, wykonały dwa zespoły: Chór Polskiego Radia w Krakowie i Camerata Silesia.
Do projektu udało się pozyskać człowieka, który o operze wie wszystko – autora bestsellerowego przewodnika „Tysiąc i jedna opera” – Piotra Kamińskiego. „Wprawdzie ocalały wskazówki metronomiczne Spohra, ale rady Piotra Kamińskiego odnośnie doboru tempa, prowadzenia narracji muzycznej, by nie kłóciła się ze stylem epoki itp. były dla mnie nieocenione” – przyznaje Borowicz.
Poza tym Piotr Kamiński był dramaturgiem całości. Pilnował, aby kreowane przez śpiewaków postacie rozwijały się i były przekonywające. „Mieliśmy świadomość, że nieudane wykonanie będzie dobiciem tej opery. Dawaliśmy zatem z siebie wszystko, by temu dziełu, jak najbardziej pomóc” – podsumowuje dyrygent całości.
Fot. Z archiwum Stowarzyszenia im. Ludwiga van Beethovena