221

Tęsknię za Tobą, Żydzie Prowokacyjna, antypolska akcja środowisk żydowskich Co jakiś czas nasza ukochana Gazeta Wyborcza zaskakuje nas ze zdwojoną siłą. Dzisiaj opisuje przypadek niejakiego „Rafała Betlejemskiego” [Cóż za piękne, staropolskie nazwisko... z tej samej rodziny, co Wrocławski, Poznański, Amsterdamski czy Nowojorski - admin]. Kim jest ten szanowny dżentelmen? Tego Gazeta nie wyjaśnia, ale przeglądając internet w poszukiwaniu informacji dowiadujemy się następujących rzeczy: Rafał Betlejemski – copywriter, scenarzysta reklamowy, reżyser reklamowy, założyciel i współwłaściciel agencji Koledzy Strategia&Kreacja (m.in. kontrowersyjna kampania House Virginity). To również artysta, performer, działający w przestrzeni publicznej i inicjator wielu akcji związanych z tożsamością, językiem i komunikacją, m.in. Tęsknie za Tobą, Żydzie!, Kapliczka Telewizyjna, Pomponiada – protest przeciwko zimie czy „A ja, czy poszedłbym”? I cóż ten Pan ciekawego wymyślił? Ano będzie palił stodoły! Wszystkiemu będzie przyglądał się nie nikt inny jak sam… Jan Tomasz Gross, autor słynnej książki “Sąsiedzi”. Na temat której dla Życia Warszawy wypowiadał się prof. B. Wolniewicz, a na pytanie, czy „książka Grossa ‘Sąsiedzi’ jest antypolska?”, odpowiedział: „W całej swej tonacji jest antypolska. Wszelkie niejasności rozstrzyga się tam w taki sposób, by przedstawić Polaków opinii światowej w jak najgorszym świetle. Tak np. dla każdego, kto pamięta, czym była II wojna światowa, jest jasne, że choć zbrodni dokonali bezpośrednio Polacy, to zorganizowali ją i kierowali nią Niemcy (…). Są dokumenty, z których wynika, że taki był generalny plan niemiecki: zaraz po wkroczeniu organizować gdzie się da masowe mordy Żydów, ale tak, by wyglądały na spontaniczne. Gross natomiast robi, co może, by przekonać czytelnika, że w Jedwabnem >ukonstytuował się polski samorząd< i że to on samorzutnie rzecz przeprowadził. Tymczasem jest jasne, ze ów samorząd mógł być tylko wyznaczoną przez Niemców marionetką do wykonania ich poleceń. Za zbrodnie w Jedwabnem odpowiada państwo niemieckie, nie polskie”. Po publikacji książki ostry sprzeciw wyraziło także Narodowe Odrodzenie Polski, rozpoczynając akcję: “Jan Tomasz Gross?!? Wyrwać Chwasta!!!“, która była sprzeciwem wobec antypolskich i kłamliwych zarzutów w niej zawartych. I tutaj dochodzimy do sedna sprawy. Akcja odbędzie się 10 lipca w 69 rocznicę tzw. “pogromu w Jedwabnem”. Rafał Betlejewski poprosił także Polaków o wypisanie swoich grzechów na białych karteczkach, które następnie zostaną symbolicznie spalone w stodole. “Te karteczki mają mieć wymiar konfesyjny. Chciałbym, żeby te karteczki symbolizowały wszystkie nieżyczliwe myśli, jakie mogliśmy kiedykolwiek mieć w stosunku do Żydów, a które dziś tylko nam ciążą. Wszystkie te karteczki umieszczę w stodole, a następnie spalę” – wyjaśniał w “Gazecie Wyborczej”. Przy okazji cały ten cyrk ma być inicjacją akcji “Tęsknie za Tobą, Żydzie!”. Kto tęskni ten tęskni – może Rafał Betlejemski i ekipa z Gazety Wyborczej, bo my Polacy za czym mamy tęsknić? Za 20-leciem międzywojennym, w którym żydzi przejęli znaczą część handlu? Czy za Bezpieką, na czele której stało wielu żydów mordujących i torturujących nas Polaków po II wojnie światowej? Czy mamy tęsknić za ludźmi, którzy mimo ogromnej pomocy, którą otrzymali od nas Polaków w czasie II wojny światowej, starają się przypiąć nam łatkę antysemitów (ile jest udokumentowanych przykładów, pomocy Polakom ze strony Żydów???). Mamy tęsknić za ludźmi, którzy wyrafinowanymi metodami mordują ludność cywilną w Strefie Gazy, przy obojętności opinii publicznej i blokują dostawę pomocy humanitarnej dla Palestyńczyków? Przykłady można mnożyć. Grzechów na białych karteczkach też nie mamy zamiaru wypisywać, a tym bardziej czuć się winnymi i kajać się przed ludźmi, którzy tak na prawdę są nam OBCY. “Nie tęsknię za Tobą Żydzie” bo tęsknić nie ma za czym. Admin portalu Nacjonalista.pl Za Bibula.com

Dariusz Ratajczak – Fałszywi świadkowie Świadkowie istnienia i funkcjonowania komór gazowych w niemieckich obozach koncentracyjnych przez dziesiątki lat korzystali ze szczególnego immunitetu, polegającego na tym, że nie poddawano ich przesłuchaniu, które określamy terminem „krzyżowy ogień pytań”. Wbrew temu co się powszechnie sądzi nie było ich zresztą nigdy zbyt wielu. Powiem więcej – przekonanie o licznym zastępie „naocznych świadków” jest (lub raczej było) „pewnikiem” z gatunku wirtualnej rzeczywistości. Byli, ponieważ musieli być… Wraz z pojawieniem się w latach siedemdziesiątych rewizjonistów Holocaustu musiano jednak – acz niechętnie – użyć ich świadectw przeciwko twierdzeniom ludzi kwestionujących między innymi istnienie komór gazowych. Ta chwila prawdy okazała się dla świadków wydarzeniem ponurym, co postaram się przedstawić na kilku przykładach.

W roku 1981 rozpoczął się proces czołowego rewizjonisty francuskiego, Roberta Faurissona. Ciągnął się on aż do roku 1983 (apelacja) i zakończył wyrokiem skazującym, gdyż inny werdykt nie wchodził w rachubę. Podczas tego procesu nie odważył się wprawdzie wystąpić osobiście ani jeden świadek zagłady, niemniej jednak przedstawiono pisemne świadectwo Szmula Fajnzylberga, więźnia Auschwitz, wcześniej komunisty walczącego w Brygadach Międzynarodowych w Hiszpanii. Fajnzylberg (alias Feinsilber, St. Jankowski, Kaskowiak) utrzymywał, że pracując w auschwitzkim krematorium („Altes Krematorium” lub Krematorium I) spędzał wiele naznaczonych grozą chwil w koksowni, gdzie zamykali go wraz z kolegami z Sonderkommando SS-mani na czas gazowania więźniów. Dopiero po dokonaniu morderstwa Sonderkommando zabierało się do tragicznej czynności wyciągania i spalania zwłok. Innymi słowy Fajnzylberg, podobnie jak inni Żydzi, nie uczestniczył w gazowaniu, ale był władny rozpoznać jego skutki! Stawał się więc… niewygodnym świadkiem morderstwa, któremu Niemcy pozwolili przeżyć. Zaiste brak zbrodniczej logiki w postępowaniu SS-manów jest porażający. Ważniejszym jednak od zupełnie nieprzekonywującego wywodu Fajnzylberga było swoiste podsumowanie procesu Faurissona przez Simone Veil (była Minister Sprawiedliwości Francji i Przewodniczącą Europejskiego Parlamentu), która 2 tygodnie po zakończeniu sprawy stwierdziła, że wprawdzie brak jest dowodów, śladów, a nawet świadków istnienia i funkcjonowania komór gazowych, jednakże łatwo to wyjaśnić, ponieważ „Wszyscy wiedzą [argument „wszyscy wiedzą” w prawie nic jeszcze nie oznacza - DR], iż naziści zniszczyli komory gazowe i systematycznie eliminowali wszystkich świadków [gdybym był złośliwy, powiedziałbym: wszystkich, z wyjątkiem Szmula Fajnzylberga - DR]”. Dwa lata później w Toronto odbył się pierwszy z procesów kanadyjsko-niemieckiego rewizjonisty – Ernsta Zuendela. W czasie jego trwania po raz pierwszy poddano „krzyżowemu ogniowi pytań” eksperta strony skarżącej – dra Raula Hilberga oraz świadka „numer 1” – dra Rudolfa Vrbę. Hilberg, autor książki „The Destruction of European Jews”, dzień po dniu był miażdżony przez obronę i wyraźnie miał wszystkiego dosyć. Nie dziwi więc, że odmówił udziału w II procesie Zuendela odbytym w roku 1988. Natomiast Vrba – podobno świadek wyjątkowy, przekaz którego był jedną z podstaw słynnego „War Refugee Board Report on the German Extermination Camps – Auschwitz and Birkenau” opublikowanego w roku 1944, ponadto współautor książki „I Cannot Forgive” (1) – skompromitował się totalnie. Przede wszystkim przyznał, że w swojej książce uciekał się do „licencia poetarum”. Na pytanie zaś prokuratora Griffitha, czy również jego świadectwo zawiera ową „licencia poetarum”, próbował wprawdzie ripostować, lecz w chwilę później udzielił zupełnie nonsensownej odpowiedzi dotyczącej liczby zagazowanych ludzi. Zrezygnowany prokurator, zamierzający pierwotnie zadać kolejne pytanie, wreszcie poddał się oświadczając: „Nie mam więcej zapytań do doktora Vrby.” Kwestionowanie wiarygodności „naocznych świadków” (nie tylko funkcjonowania komór gazowych) nie jest oczywiście upowszechnianiem, czy propagowaniem tzw. kłamstwa oświęcimskiego. Przyznają to nawet zdeklarowani antyrewizjoniści w rodzaju Jean-Claude Pressaca, którzy swój spór z „zaprzeczaczami” Holocaustu przenieśli na tory dyskusji (to prawda, prowadzonej w osobliwych okolicznościach) stricte naukowej, z wykorzystaniem najnowszych osiągnięć nauk ścisłych – na przykład chemii (2). „Naocznych świadków” natomiast skrywa głęboki, coraz głębszy cień. Dariusz Ratajczak

Palikot wciąż bezkarny

Wniosek o wyrzucenie z partii? Wewnątrzpartyjny ostracyzm? Krytyki ze strony nowego marszałka Sejmu? Być może emocjonują się tym sejmowi reporterzy, ale Janusza Palikota niewiele to porusza. Lider lubelskiej Platformy właśnie opublikował zlecony przez siebie sondaż badający opinię Polaków na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej. Wynika z niego, że 21 proc. Polaków wierzy, że śp. prezydent Lech Kaczyński wywierał presję na pilotów. To niewiele, ale pomaga “sztukmistrzowi z Lublina” kontynuować swoją kampanię insynuacji. Po raz kolejny wydawało się, że polityk PO osiągnął dno, i ponownie się okazało, że nic specjalnego się nie dzieje. Gdyby bowiem Donald Tusk naprawdę był zbulwersowany poniewieraniem pamięci Lecha Kaczyńskiego, to sąd koleżeński PO zebrałby się już w tym tygodniu, a nie po wakacjach. Bo cóż groźnego jest we wniosku Filipa Kaczmarka o usunięcie Palikota z partii, jeśli sąd partyjny będzie obradować zapewne dopiero 25 września? Wtedy PO żyć już będzie kampanią samorządową i pod hasłem “wszystkie ręce na pokład” uniewinni Palikota od zarzutów, po raz tysięczny pogroziwszy mu palcem. Palikot nie tylko jest więc bezpieczny, ale też zyskuje status ofiary, której z pomocą przychodzą znani twórcy. Pisarz Eustachy Rylski w liście do premiera Donalda Tuska twierdzi, że Palikot to “odpowiedzialny obywatel, a nie polityczny awanturnik. Nie miejmy do niego pretensji o to, za co powinniśmy mu dziękować, kiedy decyduje się za nas coś zrobić na rzecz odwagi i niezależności”. Zapamiętajmy te słowa, bo są one zapisem stanu nastrojów części polskich elit u schyłku pierwszej dekady XXI wieku. Znieważanie zmarłego prezydenta, sugerowanie, że powinno się przeprowadzić badania zawartości alkoholu w jego zwłokach, są uznawane za dowody odwagi i niezależności. Tak oto słowa zmieniają znaczenie. Chamstwo i agresja nazywane są odpowiedzialnością i obywatelską cnotą. Palikot był i jest jak wirus niszczący morale polskiej polityki. Teraz okazuje się, że ten wirus u części elit wypacza poczucie elementarnej przyzwoitości.

Chyba już tylko media biorą na serio kolejny odcinek granej od lat komedii pt. “Wyrzucanie Palikota z PO”. To dlatego lubelski trefniś może pękać ze śmiechu, słysząc gromkie zapowiedzi, że zostanie z nim zrobiony porządek. Gdyby naprawdę ktoś tego chciał, dawno byłoby po wszystkim. Semka

09 lipca 2010 "Klucz sytuacji często tkwi w zamku sąsiada".. (Stanisław Jerzy Lec). Już Napoleon I Bonaparte , największy – ale bardzo zdolny-chuligan XIX,  wieku raczył zauważyć, że”: Dzieci nie mają prawa czynienia wyrzutów matce, cokolwiek by ona nie uczyniła”(????). I słuszna jego racja. Czy ta maksyma może odnosić się do Kościoła Powszechnego? Właśnie wokalistka Kora Jackowska, nagrała swoją nową piosenkę pt” Zabawa w chowanego”, w której … wyraża swój protest przeciwko pedofilii w Kościele(????). Dawna hippiska- wyraża swój protest przeciwko pedofilii i to akurat  w Kościele.. Czy to jest przypadek, czy to jest znak? Lewica hippisowska będzie atakować Kościół? A może poszukać pedofilii w  dawnej Unii Wolności a obecnie Platformie Obywatelskiej, którą popiera pani Kora? Ale akurat w Kościele? W każdym środowisku może trafić się pedofil, tak jak homoseksualista, nekrofil, zoofil, czy inny, w sposób nienaturalny zaspokajający swój seksualny popęd. Taki jest ten  świat, pełen różnorodności, dobra i zła, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, miłości i nienawiści. Jak pisał Oskar Wilde, akurat homoseksualista,  człowiek rozgarnięty umysłowo:” Wszyscy żyjemy w tym świecie, po którym ręka w rękę kroczą dobro i zło, grzech i niewinność. Zamknąć oczy na jedną jego połowę by żyć w spokoju i bezpieczeństwie- to tak jakbyśmy chcieli dla większej pewności wędrować z zamkniętymi oczyma wśród urwisk i przepaści”. Nauczycielka do ucznia: - Dlaczego wczoraj nie było cię w szkole na sprawdzianie? - Bo mama prała mi skarpetki. - I to był powód, żeby nie przyjść na sprawdzian? - Nie proszę pani, ale na tych skarpetkach miałem ściągę. Ciekawe, kto Korze napisał ściągę polityczną, bo akurat w mediach „ niezależnych” i „misyjnych” pojawiają się informacje dotyczące pedofilii w Kościele Powszechnym.. A pedofilia w innych kościołach? W innych kościołach pedofilii nie ma, jest w Kościele Powszechnym.. Tak jak homoseksualizm.. Lewicowi aktywiści walczą o prawa homoseksualistów, ale napiętnują homoseksualizm w Kościele Powszechnym. Bo w innych kościołach homoseksualizm ich nie obchodzi. Tak jak pedofilia. Tylko w Kościele Powszechnym.. Tylko patrzeć- jak w ramach postępującego postępu- zalegalizują pedofilię. Kwesta tylko obniżenia wieku uprawiania miłości seksualnej od najmłodszych lat. Im wcześniej- tym oczywiście lepiej. Niech dziecko też ma coś dla siebie jak najwcześniej.. Ale jak zaczną legalizować nekrofilię i zoofilię? Zabraknie zwierząt i grobów. Nekrofila prawo do seksu będzie musiało być zapewnione.. Zgodnie z nowym wpisem do Konstytucji. . Dlaczego nie? Ze zwierzętami będzie gorzej- bo na rynku dewastowania cywilizacji znajdują się obrońcy praw zwierząt.. Trzeba będzie ich czymś przekupić.. No właśnie: czy wśród obrońców praw zwierząt mogą trafić się pedofile? A jak się nazywał będzie zoofil uprawiający seks z młodocianą jałówką? Ile jeszcze spraw przed  nami.. Na razie pani Kora, feminizująca hippiska, młodszym czytelnikom przypominam, że hippis, to ktoś taki, kto nie szanuje niczego co zwie się popularnie tradycją,  nowoczesność go rozpiera, pragnie żyć w komunach, taplać się w błocie na komunalnych koncertach; im więcej wspólnoty ze wszystkim – tym lepiej i weselej. Seks zbiorowy, wspólny, z kim popadnie. Jak najwięcej partnerów, partnerek.. Wszystko co intymne na pokład.. Teledysk polityczny Kory oparty jest na własnych przeżyciach, które akurat przypomniały się pani  Korze teraz, która korzyła się przed Unią Wolności w wyborach demokratycznych , kiedy nie było  jeszcze Platformy Obywatelskiej, wyrosłej na środowisku  tejże Unii, za przeproszeniem Wolności. Jakoś jedynie wolność od pasa w dół była bliska Unii Wolności, a wolność na przykład gospodarcza- nie bardzo.. Popatrzcie państwo… Po tylu  latach, akurat teraz się przypomniało, gdy następuje eskalacja zjawiska pedofilii  w Kościele Powszechnym i miesza się umiejętnie to co było przed laty i przypomina  z uporem maniaka.. Także w mediach” misyjnych” i „publicznych”.. „Szliśmy powoli do domu cudnego, by jeść winogrona w sposób arcyśmiały. Z majteczek, z ust do ust i ust. Z rąk dziecinnych tak małych”(???). Prawda, że pięknie napisane? Chodziło księdza który ją molestował, gdy miała dziesięć lub jedenaście lat- nie pamięta dokładnie. Ale gdyby ją dokładnie przesłuchać = z pewnością  by sobie przypomniała.. O tym księdzu mówi tak:” Był starym śmierdzącym człowiekiem, który wpychał mi jęzor do ust i gmerał w majtkach. Gdy wcześniej patrzyłam na niego na ulicy, nie wydawał mi się tak obrzydliwy, ale gdy zaczął się do mnie dobierać, już tak.”. Takie rzeczy się pamięta, szczególnie po czterdziestu latach, gdy lewica atakuje bezwzględnie i bez pardonu. Hippiska Kora śpiewa :” Wybierał jedną owcę ze stada. Gdzie byłeś Ty, który wszystko widzisz i który patrzysz, patrzysz na nas z dala”.(???) Kora Jackowska pamięta doskonale dom, w którym mieszkał ksiądz,  dom który stoi w Krakowie i który to dom pani Kora pokazuje znajomym.. Tuż przy kościele Św. Szczepana. Autorka zmieniła  wezwanie , bo św. Szczepan był za długi i nie pasował do tekstu, który jej się nie rymował.. Ale w wywiadzie dla Angory( Angora nr 27 z 4  lipca 2010) używała Św. Szczepana, bo przy okazji można  pomieszczać całość ze Św. Szczepanem.. A może nie jest on taki święty jak go Kościół maluje? Niech się czytelnicy głowią.. Pierwszy raz Kora wspomniała o pedofilii w Kościele Powszechnym już na początku lat dziewięćdziesiątych,  w książce „Podwójna linia życia”, którą napisała razem z Kamilem Sipowiczem, też hippisem.. Wtedy była oszczędna w słowach,  ale teraz  sobie nie żałuje i opowiada wszystko ze szczegółami ubierając całość w” artystyczny przekaz”. No pewnie w „ artystycznym przekazie” lepiej to będzie brzmiało I  bardziej przekonująco.. W ogóle artysta to ktoś wielki i ma wiele do powiedzenia, szczególnie jak wpisuje się w aktualną linię polityczną.. Zupełnie przypadkiem.. Lenin miał na to swoje określenie.. Byli to „ pożyteczni wariaci”.. Hippiska Kora pamięta jak ksiądz spotykał się z dziećmi  i dawał im cukierki, ale dziewczynki musiały podchodzić po kolei i grzebać księdzu w kieszeniach by znaleźć cukierka” A przy okazji grzebały wiadomo gdzie. Jak sobie przypominam te niedzielne poranki, to zalewa mnie krew. Zakonnice o wszystkim wiedziały, wszystko działo się na ich oczach. Były strażniczkami tego cichego szaleństwa, tej sparaliżowanej zgrozy?”(???). Czy czasami klucz do sytuacji  pani Kory Jackowskiej nie tkwi przypadkiem w  zamku sąsiadów hippisów?  Trzeba by tam pogmerać. No, kto był wtedy hippisem niech się przyzna i opowie o tych sprawach publicznie, uczciwie i zgodnie z prawdą.. Miech nas w końcu prawda wyzwoli.. I Panią Korę przy okazji. WJR

Towarzysze burżuje Jeden z obiegowych powyborczych banałów: największym wygranym tych wyborów jest lewica. Guzik prawda. Tak by było, gdyby prezydentem został Kaczyński - wtedy lewica byłaby potrzebna do odrzucania weta tudzież konstruowania antytuskowej koalicji, co pozwalałoby jej zdyskontować wynik Napieralskiego. W obecnej konfiguracji politycznej może najwyżej liczyć na zastępstwo po PSL w roli koalicyjnej "przystawki", ale ceną za to będzie klęska w najbliższych wyborach parlamentarnych. Problem SLD polega na tym, że trwanie w opozycji też prowadzi je ku takiej klęsce. Cóż to bowiem za opozycja, która niczym się nie różni od władzy? Jedynym przesłaniem, jaki potrafi SLD wyartykułować (proszę spojrzeć na wiernopoddańczy adres Grzegorza Napieralskiego do nowego prezydenta, zwany uprzejmie "gratulacjami") jest "walka z pozostałościami IV RP". W tej roli PO sprawdza się znacznie lepiej i cała propagandowa działalność komisji Kalisza czy postkomuszych redaktorów w telewizji służy tylko przekonywaniu ostatnich wyborców SLD, by zamiast na kopię, głosowali na oryginał, czyli na Tuska. Lewicy pozostanie obsługiwanie emocji antyklerykalnych, haseł gejowsko-feministyczno-antyglobalistycznych, co w połączeniu z wymierającym elektoratem partyjno-mundurowym może ledwie starczyć na przekroczenie progu wyborczego. Ale tylko pod warunkiem, że emocje straszenia "IV RP" i polską "ciemną, wiejską i małomiasteczkową" nie zostałyby przed samymi wyborami podgrzane. A przecież zostaną jak w banku. Kto ma złudzenia, niech spojrzy na stronę internetową szumnie reklamowanej "kuźni umysłów" młodej lewicy. Jakieś 90 proc. jej przekazu zajmują środowiskowe zabawy młodoartystycznego i młodouczelnianego establishmentu. Wywody o sztuce nowoczesnej, o likwidacji "fallocentrycznego dyskursu" czy tyleż płomienne, co ogólnikowe potępianie międzynarodowych korporacji i dwutlenku węgla. Wszystko to, poza członkami sekty, interesuje przysłowiowego psa z kulawą nogą. Wbrew stereotypowi, nie rodzą się tu jakieś myśli, z którymi wyedukowani przez "Krytykę Polityczną" aktywiści będą mogli w przyszłości wyjść do ludzi, porwać ich za sobą i zmienić Polskę. Ot, takie tam salonowe ple-ple, mające się do życia przeciętnego Polaka mniej więcej tak, jak groteskowe dialogi bohaterów "nowojorskich" filmów Woody'ego Alena. Gdy przyszło co do czego, całe to strasznie lewicowe i postępowe bractwo - znalazłem tylko dwa wyjątki, podobno była tam jeszcze jedna osoba mająca inne zdanie, ale zachowała je dla siebie - rzuciło się na wyprzódki apelować o poparcie dla Bronisława Komorowskiego. Wszystkie opowiadane z takim zadęciem ideologiczne i filozoficzne dyrdymały poszły w kąt, jedyne, co okazało się ważne, to starcie "naszych" z "onymi". Pozostałe 10 proc. przekazu nowej lewicy jest jeszcze ciekawsze. Otóż w chwili, gdy siadałem do tego tekstu, na wspomnianej stronie wisiały dwa charakterystyczne teksty. W pierwszym p. Kuczyński analizuje perspektywy ekonomiczne Polski, martwiąc się wielkim deficytem budżetowym. "Jak zachowując władzę, obniżyć deficyt i nie doprowadzić do recesji?" Cięcia wydają się niezbędne, ale mogą doprowadzić do "zamieszek populistyczno-nacjonalistycznych" oraz "przyczynić się do upadku europejskiego projektu z rozpadem strefy euro włącznie." Nie wdając się w dyskusję, proszę zauważyć - najważniejsze wydaje się dla młodej lewicy utrzymanie "projektu euro", a więc, mówiąc w skrócie, zaspokojenie interesów międzynarodowej finansjery. Druga ważna sprawa to zachowanie stabilności obecnego rządu i układu władzy w Polsce, która to władza wszak nawet nie udaje, że jest sprawowana w imieniu ubogich, pokrzywdzonych czy wykluczonych, przeciwnie, właśnie przeciwko takowym zwraca ostrze swej propagandy i strachem przed nimi cementuje swój elektorat. Jak widać, neo-lewica tyle ma wspólnego z lewicą, co neo-liberalizm z liberalizmem. Drugi tekst jest jeszcze bardziej znaczący. Oto Cezary Michalski, wieczny neofita, ostatnio zajadły żołnierz ideologiczny "Nowego Wspaniałego Świata", cieszy się jak dziecko z "tryumfu mieszczaństwa". Chodzi oczywiście o wygraną PO. I tu nie wdaję się w szczegóły - co przy dość histerycznej retoryce Michalskiego jest zresztą dość trudne - ale generalnie sens tekstu zawiera się w tytule i sprowadza do okrzyku: wiwat warstwa mieszczańska. Oczywiście, jest rzeczą wszystkim wiadomą, że mieszczaństwo zawsze było to grupą społeczną, która niosła wartości lewicowe i szczepiła je w kolejnych pokoleniach. Les bourgeoises, "burżuje", to od zawsze i wszędzie ludzie lewicy, jej naturalne zaplecze i środowisko? No, jeśli nie od zawsze, to od teraz i u nas. Pobrzdąkać o "ratowaniu klimatu" i niedoli afrykańskich lesbijek i skasować od hojnych mecenasów za elaborat o genderowych pożytkach ze stabilności budżetowej, ot co. Ostatnio spotkałem się z pewną panią doktor, która oznajmiła mi, że Kaczyński jest endekiem, czego dowodem fakt, że powiesił sobie nad biurkiem portret Piłsudskiego. Ponieważ ten rodzaj erudycji, jaki zaprezentowała (podkreślam - posiadaczka doktoratu!) wydaje się coraz bardziej upowszechniać, na wszelki wypadek zaznaczam, że dwa powyższe akapity posługują się ironią, mówiąc prościej: autor sobie robi jaja. Jakkolwiek definiować lewicę, finansjera, wielki biznes spleciony z aparatem państwowym i wykorzystujący redystrybucję do swoich celów, a także szeroko pojmowana burżuazja z jej kodeksem wartości, obyczajowością i nawykami myślowymi, były dla niej zawsze głównymi, znienawidzonymi na śmierć wrogami. Filister, który z radości, że wybory wygrał pan hrabia, kość z kości i krwi rządzącego establishmentu, wymachuje czerwoną chorągwią i śpiewa hymn na cześć modernizacji to widok na miarę Monty Pythona i Jasia Fasoli w jednym. Ale właściwie mnie ten widok nie dziwi. Wszystko jest dzisiaj "post", i lewica też jest "post" - mieszczańska, platformerska, salonowa, na śmierć przerażona Polską biedniejszą, nie radzącą sobie w transformacji ustrojowej, "wiejską i małomiasteczkową" (to z powyborczej analizy redaktora naczelnego lewicowej "Polityki") - słowem, platformerska. Nie ma co czekać, trzeba iść do Tuska, póki coś może dać, jakiś urząd do spraw wyrównywania czy grancik, starsi lewicowcy, w typie Cimoszewicza i Kwaśniewskiego już tam są, a i "lewicowy" elektorat już tam jest. I trzeba walczyć o  stabilność budżetową, bo ewentualne zachwianie kursów mogłoby zagrozić "populistyczno-nacjonalistyczną" rewoltą ciemnych mas. A to by podważało dominację mieszczaństwa. Jak rany, to dopiero jaja. Pośmiejmy się przynajmniej z tego, bo ogólnie rzecz biorąc znaleźliśmy się, jak to ujmował George Bush senior (ten bez "W") "deep in doo-doo". I trzeba się cieszyć, że nie ma tego złego. W podziale na "Polskę jasną" Tuska i "Polskę ciemną" Kaczyńskiego nie ma przynajmniej miejsca na Polskę czerwoną. To też jest coś warte. RAZ

Znak na niebie w Moskwie Menetekel a moskiewskim niebie

26 listopada 2007 roku ukazał się olbrzymi znak na niebie w południowej części Moskwy.  Ukazała się duża biała ręka i przez pół godziny pisała na niebie 10 zdań. Pismo było widziane przez ponad 3 godziny. Tysiące ludzi mogło je widzieć i byli przerażeni ze strachu. Zamarł cały ruch na ulicy.

Napisane na niebie słowa brzmiały:

1. Niegodziwość pokonuje dobro.

2. Mój lud żyje nadal jak w zimie.

3. Nie ma żadnych owoców, nawet nic nie kwitnie.

4. To jest dzień zemsty (zapłaty) i lamentu.

5. Nie pozostanie prosta dusza obok wykrzywionej ani żadna wykrzywiona obok prostej.

6. Troszczcie się o wasze zbawienie.

7. Przynoście owoce pokuty.

8. Uratuję tych, którzy boją się Pana.

9. Postępujcie tak, jakbyście mieli złożyć rachunek. Czas jest bliski

10. Bądźcie pewni, oto przyjdę wkrótce.

Więcej w wersji gazetowej menetekel–wersja-gazetka.rtf

za Signum Dei nr 2 – styczeń 2009 Mali Rycerze Miłosiernego Serca Jezusowego

ROSJANIE ODESŁALI UBRANIE ŻAŁOBNE ŚP. PRZEMYSŁAWA GOSIEWSKIEGO - Garnitur, buty, koszula i bielizna, w które miał być ubrane mój mąż do trumny w Moskwie zostały odesłane do Polski. Właśnie je odebrałam od żandarmerii wojskowej. Ten skandal trzeba wyjaśnić, tylko nie wiem, kto może mi odpowiedzieć na podstawowe pytania a zwłaszcza na to, czy mogę mieć absolutna pewność, że ciało mojego męża znajdowało się  w trumnie – mówi nam Beata Gosiewska, żona wicepremiera w rządzie PiS, który zginął w katastrofie smoleńskiej. Ubranie żałobne dla Przemysława Gosiewskiego zostało przekazane przez jego rodzinę w Moskwie pracownikom polskiej ambasady. - Zapewnili nas, że te rzeczy zostały przekazane do rosyjskiego zakładu medycyny sądowej i że mąż zostanie w nie ubrany. Teraz okazuje się, że tak się nie stało – relacjonuje nam Beata Gosiewska. Ubranie wróciło do Polski i trafiło do żandarmerii wojskowej, która zwróciła je rodzinie. - Od samego początku w związku z katastrofa smoleńską mnożą się wątpliwości. Ja nie wiem, czy w trumnie rzeczywiście znajdowało się ciało mojego męża, po przecież Rosjanie nie pozwolili jej nam otworzyć. Teraz, gdy minął pierwszy szok będę się domagać wyjaśnień – deklaruje Beata Gosiewska. Wyjaśnień chcą również rodziny innych ofiar katastrofy. -To się dzieje można nazwać jednym słowem – skandal. W siedzibie żandarmerii wojskowej wskazałam rzeczy należące do męża, ale mi ich nie oddano ponieważ stwierdzono, ze ktoś inny może je też rozpoznać jako własne. Teraz czekam, co dostane od żandarmerii. Jeżeli okaże się, że wróci ubranie, w którym miał być pochowany mój mąż to będę się domagała wszędzie, gdzie to tylko możliwe wyjaśnień, dlaczego sprofanowano jego ciało – mówi nam Ewa Kochanowska, żona śp. dr Janusza Kochanowskiego, Rzecznika Praw Obywatelskich. Teraz rodziny ofiar katastrofy chcą odpowiedzi, w co zostały ubrane do trumien ofiary katastrofy i czy prawdą jest, że niektóre z nich włozono do trumien bez ubrania. dk, niezalezna.pl

Co Eustachy Rylski dzisiaj palił? Eustachy Rylski wystąpił w obronie posła Janusza Palikota. To oczywiście mu wolno, bo o gustach dyskutować niepodobna. Natomiast można dyskutować nad niektórymi przynajmniej stwierdzeniami, jakie Eustachy Rylski zawarł w swoim liście, a zwłaszcza nad sformułowaniem: „terror, jaki mniejszość zastosowała wobec większości zażenowanej tą idiotyczną katastrofą...” Już mniejsza o ten „terror”, wskazujący, że pisarz może mieć kłopoty z pamięcią, skoro najwyraźniej zapomniał, jak wygląda terror - ale skąd Eustachy Rylski wie, że „terror” zastosowała „mniejszość” wobec „większości”? Czyżby miał na myśli funkcjonariuszy telewizji: Monikę Olejnik i Tomasza Lisa, pokazujących na ekranach twarze zapuchnięte od płaczu? Nawet gdyby uznać ich za terrorystów, to dlaczego właściwie „większość”, mimo „zażenowania idiotyczną katastrofą”, tak łatwo pozwoliła się im sterroryzować? Na jakiej podstawie Eustachy Rylski twierdzi, że ta „większość” była katastrofą pod Smoleńskiem „zażenowana”. Czy przeprowadził jakieś badania? Co wreszcie takiego nieprzyzwoitego, co żenującego było w tej katastrofie, a przede wszystkim – czegóż „idiotycznego” się w niej dopatrzył? Na świecie zdarzają się katastrofy lotnicze – również i takie, w których wszyscy giną – ale, o ile mi wiadomo, nikomu nie przyszło do głowy dopatrywać się w tym jakiegoś żenującego „idiotyzmu”. Eustachy Rylski jest pierwszy.

Stając w obronie posła Janusza Palikota Eustachy Rylski myli się także, nazywając go „odpowiedzialnym obywatelem”. Poseł Janusz Palikot miał okazję wykazać się obywatelską odpowiedzialnością kierując sejmową komisją „przyjazne państwo”. Niestety okazję tę zmarnował, wykorzystując zajmowane stanowisko do promowania swoich błazeństw, przy czym ewentualność, że chodzi tylko o zwykłe błazeństwa, jest najbardziej uprzejma z możliwych. I nie byłoby żadnego powodu, bym zabierał w tej sprawie głos, gdyby nie okoliczność, że jestem członkiem Kapituły Nagrody Literackiej im. Józefa Mackiewicza, której Laureatem jest Eustachy Rylski. Nagroda ta słusznie należała mu się za książkę, którą napisał – a nie za to, co napisał w swoim liście. SM

Prok. Seremet: To mógł być zamach przy użyciu niekonwencjonalnej broni

http://www.bibula.com/?p=23977 2010-07-8

Prokurator generalny Andrzej Seremet potwierdził w TVN24, że polska prokuratura nie wyklucza zamachu przy użyciu broni niekonwencjonalnej jako jednej z przyczyn prezydenckiego samolotu Tu-154 pod Smoleńskiem. Część wniosku prokuratury do Departamentu Sprawiedliwości USA zawiera pytania dotyczące tego wątku. Prokurator generalny w „Kropce nad i” powiedział, że strona rosyjska do tej pory zrealizowała tylko część jednego z pięciu wniosków skierowanych do Moskwy. Do tej pory nie ma m.in. protokołów z sekcji zwłok – jedyny, jaki trafił do Polski, to protokół sekcji prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Rosjanie nie przekazali nam również broni oficerów BOR, którzy zginęli w katastrofie oraz telefonu satelitarnego. Polscy prokuratorzy nie zrobili oględzin wieży kontroli lotów w Smoleńsku, ponieważ musi się na to zgodzić strona rosyjska, a na razie nie ma w tej sprawie żadnych ustaleń. – Będziemy chcieli w Polsce przesłuchać kontrolerów, którzy byli na miejscu podczas katastrofy, ale oni muszą wyrazić zgodę na przyjazd od Polski – stwierdził Andrzej Seremet. Prokurator mówił także, że strona polska chce, by załogę samolotu Ił-76, który lądował na lotnisku pod Smoleńskiem przed katastrofą, przesłuchać w obecności polskich wysłanników. Zeznania ma złożyć także Białorusin, który tuż po tragedii nakręcił film, na którym słychać odgłosy wystrzałów. Seremet stwierdził, że wniosek w tej sprawie został już złożony do władz Białorusi. [to ktoś, kto jednak żyje? md] - W toku polskiego dochodzenia śledczy powtórzą praktycznie wszystkie czynności, które wcześniej wykonali rosyjscy prokuratorzy – stwierdził prokurator generalny. Zapowiedział też, że polska prokuratura będzie wysyłała do Rosji kolejne wnioski. Tymczasem wczoraj wicepremier Rosji Siergiej Iwanow oświadczył, że strona rosyjska przekazała polskiej prokuraturze „wszystko, co miała do przekazania”. - Czekamy na zapowiedziane materiały, które są w drodze. Do tej pory nie dostaliśmy kluczowych dokumentów – powiedział prokurator generalny w TVN24. Kiedy je otrzymamy – nie wiadomo, bo zależy to od strony rosyjskiej. dk, TVN24

Kampania JK a śledztwo ws. ZAMACHU Ludzie z Krakowskiego Przedmieścia

http://www.wyszkowski.com.pl/index.php/component/content/article/27/1504-ludzie-z-krakowskiego-przedmiecia

Jestem w gronie nieszczęśliwców, którzy na samym początku kampanii prezydenckiej mieli silne przeczucie, że zakończy się ona zwycięstwem kandydata PO. Niestety, przeczucie to dramatycznie zbliżało się do pewności wraz z upływem czasu. Wiele osób proponowało mi zakłady - gdyby nie fakt, że z zasady się nie zakładam, dziś pewnie moje konto zasiliłaby niezła sumka. Ale do rzeczy. Jarosław Kaczyński miał ogromną szansę na zwycięstwo. Większą niż jego śp. Brat pięć lat temu. Prawdą jest, że osiągnął dobry wynik. Jednak jest on faktem mimo kampanii, a nie dzięki niej. Bo działania otoczenia szefa PiS minęły się z oczekiwaniami jego elektoratu. Kampania Kaczyńskiego nakierowana była na coś, co można kolokwialnie nazwać udobruchaniem czy ugłaskaniem. Fakt - ludzie generalnie wybierają spokój. Jednak są sytuacje, gdy święta potrzeba spokoju ustępuje miejsca potrzebie dowiedzenia się. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że ogromna część Polaków chciała i nadal chce dowiedzieć się, dlaczego zginął prezydent RP. Nie chciała słuchać rozpraw o tym, czym różni się komercjalizacja szpitali od ich prywatyzacji, miała w nosie ocenę Gierka na tle innych komunistycznych przywódców. Na dwa miesiące po niewyjaśnionej śmierci głowy państwa, szefów najważniejszych urzędów, dowódców WP! Dystansując się od tej potężnej potrzeby tysięcy wyborców, otoczenie Jarosława Kaczyńskiego stworzyło złudzenie, że jego kandydat i cała partia w ogóle ma do tej sprawy podobne podejście jak Komorowski i PO. Dał się przekonać, że mówienie o Smoleńsku i bezwzględne domaganie się wyjaśnienia tej tragedii będzie żerowaniem na śmierci. Tymczasem rzesze, które żegnały Lecha i Marię Kaczyńskich oraz innych pasażerów feralnego Tu, nie były spragnionymi zemsty typami spod ciemnej gwiazdy. To byli ludzie, którzy poczuli się odpowiedzialni za swój kraj jak nigdy dotąd po 1989 r. Energia i zaangażowanie każdego z nich były cenniejsze niż każdego niezaangażowanego. Bo to właśnie oni – ludzie z Krakowskiego Przedmieścia – byli najlepszymi emisariuszami obywatelskiej RP i to właśnie oni mogli najskuteczniej zarazić swoją aktywnością i postawą tych, którzy do tej pory stali obok wyborów. Tymczasem z zupełnie niezrozumiałych powodów dano im odczuć, iż są bez wartości, że swoją czynnością obciążają nawet konto kandydata PiS. Wiem z rozmów z nimi, że wielu skutecznie zniechęcono. Owszem - na wybory poszli - ale przez ostatnie tygodnie kampanii nie byli już ani orędownikami sprawy, ani emisariuszami swojego kandydata. W normalnych okolicznościach wynik wyborów można by skwitować prostym „sami na to zapracowali”. I tak bym zrobiła, gdyby nie świadomość ceny, jaką za tę przegraną zapłacimy - zablokowanie śledztwa w sprawie smoleńskiej katastrofy. Katarzyna Gójska-Hejke

Prześwietlanie Bundestagu – co na to polscy wrogowie lustracji? Niemiecki piątek Piotra Semki Niemiecka partia FDP złożyła na forum koalicji chadeków wniosek w sprawie lustracji deputowanych wszystkich niemieckich parlamentarzystów z jedenastu kolejnych składów Bundestagu z lat 1949-1990. Nie wiadomo jeszcze czy ustawa przejdzie i w jakiej formie trafi pod głosowanie, choć pierwsze reakcje Angeli Merkel i byłych dysydenckich deputowanych SPD i Zielonych wydają się zachęcające. Ale możliwe też jest, że na razie nikt nie będzie chciał wystąpić przeciw pomysłowi z otwartą przyłbicą. Cisi wrogowie lustracji mogą grać na zwłokę i w końcu wykastrować projekt lustracji sprowadzając ją do jakiegoś ogólnego raportu o wpływie służb NRD na zachodnioniemiecki parlamentaryzm. To właśnie taka cicha “koalicja wstydu”, dbającą o ciszę nad agenturalną trumną, skutecznie obalała w Bundestag kolejne projekty lustracyjne w ciągu ostatnich 20 lat. Ale im więcej czasu mija od upadku muru, tym trudniej wyjaśnić dlaczego spora część obywateli NRD, aspirujących po 1990 roku do wielu funkcji publicznych w nowych landach, została poddana lustracji, a Deputowanych Bundestagu, którzy zdradzili swój kraj, okryto kloszem tajemnicy. Oczywiście potężne partie “Wessich” nie chciały kompromitować się przypadkami współpracy ze Stasti swoich zasłużonych polityków, którzy bywali w swoich ugrupowaniach symbolami odrodzenia niemieckiej demokracji. Batalia o obecny wniosek lustracyjny może być więc długa i burzliwa. Na dodatek FDP, która występuje z tym pomysłem, przeżywa akurat moment słabości – w niektórych sondażach jej notowania sięgnęły właśnie 4 proc., czyli są poniżej progu wyborczego. Pytanie, jak zachowa się bawarska CSU, która wydaje się mieć niedobre podejrzenia albo wręcz pewną cichą wiedzę, że flirt jej historycznego bohatera Franza Josefa Straussa z bonzami NRD w końcu lat 80. obfitował w wiele wstydliwych szczegółów. Kolejna grupa przeciwników lustracji w Bundestagu to wnuki i prawnuki zdeprawowanych przez STASI polityków RFN, którzy mogą walczyć jak lwy w obronie “nieskalanej” pamięci swoich przodków. Wszystko to znamy z naszego kraju. A jednak fakt, że lustracja Bundestagu wraca na forum niemieckiej polityki jest znamienny także w kontekście naszych debat o zamknięciu rozliczeń z postkomunizmem. Po pierwsze politycy FDP, którzy chcą dokonać lustracji, wierzą, że obiektywną współpracę ze służbami NRD lub jej brak da się ustalić. Nie padają wygodne dla byłych agentów tezy, że “ubeckim” papierom nie warto dawać wiary, albo że prawdy nie dowiemy się nigdy. Po drugie, autorzy ustawy lustracyjnej z FDP uważają, że lustracja jest naturalnym elementem ładu prawnego w państwie demokratycznym. I wreszcie po trzecie, zwolennicy lustracji Bundestagu uważają, że niemieccy wyborcy mają prawo wiedzieć czy ich posłowie – obecni i byli -  nadużyli ich zaufanie kolaborując z enerdowską bezpieką. Bo tylko o jawność życia publicznego tu chodzi. Nikt już nie zakłada, że wiedza o byłej agenturalności może służyć komuś do szantaży. Teraz idzie tylko o zwykłą historyczną prawdę – kto był kim? W Polsce takie stawianie sprawy jest atakowane zarzutami, że lustracja to jakiś element domniemanego zamachu stanu prawicy czy wynik chęci politycznej zemsty. Ciekawe jak na wieści o planach lustracji Bundestagu zareaguje “Polityka” lub “Gazeta wyborcza”, stawiająca życie polityczne RFN jako wzór dla Polski? Głupie pytanie – przeciwnicy lustracji albo uciekną od analogii z Polską, albo pokrętnie wyjaśnią, że w Polsce to zupełnie coś innego. W tej ostatniej kwestii maja akurat nieco racji. Nad Wisłą jest zupełnie inaczej. Oto już niedługo niezlustrowane środowiska akademickie będzie wybierać władze IPN. Coś jak lis zarządzający kurnikiem. Semka

Możejki, czyli nieskutecznie straszymy Litwinów Kolejne doniesienia, że "wyjdziemy z Możejek". Media: Orlen ma zamiar sprzedać Możejki Gazeta Prawna podała, powołując się na nienazwane źródła, że Orlen może w ciągu dwóch lat sprzedać rafinerię w Możejkach. Spółka ma potrzebować jedynie zgody Skarbu Państwa i ma już kilku potencjalnych kupców (wg nieujawnionych źródeł: Rosnieft, TNK-BP, Łukoil i Surgutnieft). Powodem ma być zignorowanie przez Litwinów ultimatum polskiego rządu w sprawie odbudowy 19 kilometrów torów kolejowych, obniżenia stawek przewozowych, na które to ruchy strona litewska zaproponowała 2012 rok. Gazeta cytuje wiceministra skarbu Mikołaj Budzanowskiego: "Nie zgadzamy się na termin proponowany przez Litwinów, sytuacja, w jakiej znalazły się Możejki, nie może trwać bez końca". NaftaGaz.pl Mamy takie przysłowie: strachy na Lachy. I Litwini je znają. Efekt? Nasze negocjacje i groźby trwają już od lat i nie przynoszą żadnych skutków. Nasza polityka dobrze się czuje, gdy można podpisać jakiś list intencyjny, porozumienie bezterminowe i bez kar umownych. Pełno jest takich. Już na samym początku tej koalicji rządowej 4 lutego 2008 r. minister gospodarki Waldemar Pawlak oraz ministrowie gospodarki Litwy, Łotwy i Estonii podpisali w Wilnie deklarację o współpracy energetycznej w regionie. Kraje-sygnatariusze będą na mocy porozumienia ściśle współpracować w zakresie bezpieczeństwa energetycznego... Deklaracja podpisana, ale widać Orlen nie leży w zakresie bezpieczeństwa energetycznego, gdyż Litwini i tak robią, co chcą. Nie wpuszczają Polaków do Kłajpedy, rozbierają tory kolejowe, żeby jeszcze bardziej kroić Orlen wysokimi taryfami na przewóz kolejowy produktów. 14 stycznia 2009 r. przyjeżdża do Polski premier Litwy Andrius Kubilius. Premier Tusk się wije w czasie konferencji prasowej i mówi, że "przedstawił polski punkt widzenia litewskiemu premierowi i na pewno jest on "zrozumiały"". Zrozumiały. Mhm... Premier Kubilius na to: "Nie ma decyzji o sprzedaży. Nadal trwają dyskusje. Nie mam nic więcej do powiedzenia". Twardo i jasno. I zrozumiale. Później do boju ruszył minister Budzanowski, boju o... 19 kilometrów torów kolejowych. Postawił ultimatum - we wrześniu mają być. Nie będzie. Pomimo ostrych bojowych okrzyków: PKN: Polska żąda tych torów od Litwy! - Rząd litewski zobowiązał się do odbudowy 19 kilometrów torów dopiero w 2012 roku, my tego nie akceptujemy. Powiedzieliśmy wyraźnie, że chcemy by ta odbudowa została zrealizowana do końca września - powiedział dziennikarzom Budzanowski.

Nie będziemy siedzieć z założonymi rękoma. Jeśli się nie uda odzyskać rentowności Możejek, to rozważane będą inne warianty - powiedział. Minister kilka razy już od tego czasu straszył Litwinów wyjściem Orlenu z Możejek. I teraz też straszy. Tylko straszy. Ponieważ Orlen nie sprzeda dzisiaj rafinerii po przyzwoitej cenie. Nie ma chętnych, a na dodatek nikt nie będzie wypowiadał Rosjanom wojny w ich strefie wpływów. Poza tym wychodzi na to, że głównym rozgrywającym nie będzie rząd polski czy Orlen, ale... Litwa, choć nie ma ona już pakietu blokującego. Litwini bowiem nie przejmują się polskimi groźbami i sami rozmawiają z Rosją i z innymi o sprzedaży rafinerii. Oto fragment wywiadu premiera Litwy Andriusa Kubiliusa dla "Wriemia Nowostiej": "Niedawno litewska delegacja wróciła z Korei Płd. Koreańczycy też są poinformowani o tych pogłoskach i zadeklarowali zainteresowanie kupieniem rafinerii" - dodał.

Indagowany z kolei o to, jak Litwa zareaguje, jeśli zakłady kupią Rosjanie, Kubilius oznajmił, że "zależy to od tego, jacy Rosjanie". "Na naszym rynku pracował, na przykład, Jukos. Bardzo dobry rosyjski koncern. Bylibyśmy mu radzi. Jeśli wróciłby Jukos, który jest nam dobrze znany, to nie byłoby pytań" - powiedział. "Jeśli chodzi o innych inwestorów rosyjskich, których nie znamy... Cóż, jeśli zajdzie taka potrzeba, to będziemy się przyglądać" - dodał Kubilius. Cóż, gorzko musi smakować taki policzek ("Jukos - bardzo dobry rosyjski koncern. Bylibyśmy mu radzi") dla naszych ambicji ratowania Litwy i Europy przed rosyjskim zagrożeniem. Wbrew naszym głośnym ultimatum (nie wiem zresztą, czy to najlepsza droga w stosunkach sąsiedzkich...) to Litwini rozdają karty w tej grze. My tylko płacimy rachunki. Słone. Także pomimo prasowych tytułów "Orlen sprzeda Możejki. To pewne", ośmielam się wątpić. Platforma - Rosjanom? To zdrada narodowa! - krzyknie PiS. I za jaką cenę? Już wtedy przepłaciliśmy, a teraz dostaniemy za 1/4 czy 1/5 ceny zakupu. Przeżyjemy? Jak przeżyliśmy Eureko, które dzięki polskim politykom wywiozło z kraju dwadzieścia kilka miliardów złotych, płacąc 10 lat temu za 33% akcji PZU - 3 mld zł, to przeżyjemy i Możejki. Po obu transakcjach będziemy jedynie ciut biedniejsi.

Szcześniak

Nie musiał Nominacja przez Bronisława Komorowskiego dwóch członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji to nie jest dobra wiadomość. Mam na myśli zarówno moment, jak i treść decyzji p.o. prezydenta, podjętej parę godzin przed ustąpieniem z tej funkcji. Po pierwsze - Komorowski zdecydowanie robić tego nie musiał, choć, owszem, miał prawo. A już tym bardziej - nie musiał wstydliwie utajniać swej decyzji. Ustawa o radiofonii i telewizji, poprawiana dziesiątki razy przez kolejne doraźne koalicje dla doraźnych korzyści, nie różni się specjalnie od reszty polskiego prawa. Art. 12, przewidujący wygaśnięcie kadenci KRRT, gdy obie izby parlamentu oraz prezydent odrzucą jej sprawozdanie - nie wspomina ni słowem, co dalej. Nie ma więc żadnego terminu, w którym musi być powołany nowy skład. Rada nie jest organem żywotnym dla codziennego działania państwa, jest więc oczywiste, że nic złego by się nie stało, gdyby Komorowski z tym zaczekał . Decyzję mógł podjąć już jako zaprzysiężony prezydent, a personalia dostosować do tego, co zrobią Sejm i Senat. Rozczarowują też nazwiska. Nie mam wprawdzie zastrzeżeń do Jana Dworaka, który był jednym z lepszych prezesów TVP. Tego zdania jest też np. były przedstawiciel PiS w KRRT Jarosław Sellin. Dworak to fachowiec, a telewizja za jego rządów była bliższa bezstronności niż kiedykolwiek. Był jednak związany z PO i choć zasiadanie w sejmiku Mazowsza wielką karierą polityczną nie jest, trudno mówić o potwierdzeniu woli "odpolitycznienia" mediów publicznych. A Krzysztof Luft? Znam go od lat, lubię, ale czy wysłałbym go do KRRT? Nie. Był raczej prezenterem TV niż dziennikarzem, znany był raczej jako rzecznik rządu Buzka, od lat starał się robić karierę polityczną w PO. To nie zbrodnia, ale też kiepska rekomendacja dla nominacji do ciała, które ma być "odpolitycznione". Za chwilę PO stanie wobec kolejnego testu w Sejmie. Czy przepchnie dwóch swoich kandydatów? Czy może się podzieli miejscami - a jeśli tak, to z koalicjantem, czy z opozycją? Nie kryję, że skoro już wciąż działać musi mechanizm dający partiom przywilej zgłaszania kandydatów, to niechby dwa miejsca obsadziły dwie główne siły. Wątpię jednak, czy tak się stanie. PO najwyraźniej uwierzyła, że posiada receptę na "odpolitycznienie", że polegać ono musi - jak dawniej - na zastąpieniu jednych partyjnych nominatów innymi. Co gorsza, inni też podejścia nie zmieniają. PSL proponuje Witolda Grabosia, który w zarządzaniu mediami publicznymi świetnie dał się już poznać za Kwiatkowszczyzny. PiS zaś rozważa wysunięcie trojga (2 w Sejmie, 1 w Senacie) członków dotychczasowej rady, co zakrawa na kpinę. Nie z powodu ich poglądów politycznych i faktu, że ich związki z partią są średnio znacznie silniejsze niż Dworaka z Platformą. Dlatego, że za ich rządów Rada przestała być zdolna do wypełniania swych podstawowych funkcji. Ale gęby wszyscy mają pełne frazesów. Krzysztof Leski

Urzędnik kontra Drzewiecki Wczorajsze zeznania dyrektora z Ministerstwa Sportu zaprzeczają wcześniejszym wyjaśnieniom ministra Sejmowa komisja śledcza badająca tzw. aferę hazardową wezwie dziś na ponowne przesłuchanie byłego ministra sportu Mirosława Drzewieckiego (PO). Posłowie chcą zbadać m.in. rozbieżności w złożonych przez niego w styczniu wyjaśnieniach i zeznaniach byłego dyrektora Departamentu Prawno-Kontrolnego Ministerstwa Sportu Rafała Wosika. – Jest kilka spraw, które wymagają dokładnego zbadania – mówi poseł Bartosz Arłukowicz (Lewica). – Z przesłuchań przed komisją i dowodów, którymi dysponują śledczy, wynika, że alibi Drzewieckiego zostało obalone – uważa poseł Andrzej Dera (PiS). Zeznający wczoraj Wosik został wezwany przed komisję w związku z pismem z 30 czerwca 2009 r. Resort Drzewieckiego skierował je do Ministerstwa Finansów. Znalazło się w nim sformułowanie dotyczące wykreślenia z projektu ustawy hazardowej przepisów rozszerzających katalog gier objętych dopłatami o te spoza monopolu państwowego. Jego usunięcie było zaś na rękę biznesmenom z branży hazardowej, którzy według Centralnego Biura Antykorupcyjnego lobbowali u polityków Platformy. Drzewiecki przekonywał w styczniu przed komisją, że zapis wynikał z pomyłki przygotowującego pismo Wosika. – Urzędnik napisał jedno zdanie za dużo – mówił wówczas Drzewiecki. Wosik wczoraj stanowczo wykluczył, by się pomylił. – Przygotowanie pisma zleciła mi dyrektor generalna resortu sportu Monika Rolnik. Dostałem od niej szczegółowe informacje co do jego treści – zeznał. Rolnik, która także już wcześniej zeznawała przed komisją, przekonywała posłów, że intencją pisma z 30 czerwca 2009 r. nie było wycofanie poparcia dla dopłat do gier, lecz poinformowanie Ministerstwa Finansów, że resort sportu rezygnuje z II etapu budowy Narodowego Centrum Sportu, na który miały iść pieniądze z dopłat. Przed komisją badającą aferę hazardową stanął wczoraj również minister Skarbu Państwa Aleksander Grad (PO.) Posłów interesowało zwłaszcza kandydowanie w 2009 roku do zarządu Totalizatora Sportowego Magdaleny Sobiesiak, córki biznesmena branży hazardowej Ryszarda Sobiesiaka. Zeznający w marcu przed komisją wiceminister skarbu Adam Leszkiewicz powiedział, że otrzymał od Marcina Rosoła, byłego szefa gabinetu politycznego Drzewieckiego, CV Magdaleny Sobiesiak z rekomendacją. Minister Grad przyznał wczoraj, że zna Marcina Rosoła. Zaprzeczył jednak, jakoby spotkał się z nim w sprawie nominacji dla Magdaleny Sobiesiak. Minister skarbu powiedział również, że nie zna Ryszarda Sobiesiaka i nie wiedział, że był on znajomym Drzewieckiego. Wojciech Wybranowski

Przekleństwo Polski Tym przekleństwem są ludzie pchający się na szczyty hierarchii społecznej – uznający się za mądrzejszych przez to – iż żywią przekonanie o wyższości światłego protektoratu nad samodzielnym bytem Polaków, ponoć z definicji zacofanych. Ta „elita” bywała tak zapiekła w swych zapatrywaniach, że nie wahała się sprowadzać obce wojska na antagonistów, próbujących rozwiązywać problemy swojego państwa bez dyrygentów z zewnątrz. W XVIII wieku była to część arystokracji, jak się okazało, najbardziej wpływowa. Zwycięstwo familii  przez elekcję Stanisława Poniatowskiego, protegowanego Katarzyny II było wtedy w Paryżu oceniana też jako tryumf Europy i postępu. Ulubienicą postępowych encyklopedystów  nie była bowiem katolicka Polska lecz entuzjastycznie otwarta na nowoczesne  prądy umysłowe caryca, Semiramida północy... Po roku 1944 podobną elitę  zasilili kupcy i krawcy, trudno powiedzieć, że starozakonni, bo naogół potępiani przez swoich rabinów za bezbożnictwo. Za to protektor raczył ich awansować na pułkowników i dyrektorów. A jakże, arystokracji też tam trochę było – między innymi jeden z Radziwiłłów został szambelanem  u Bieruta i uczył nowych państwa posługiwać się sztućcami, a jeden z Zamojskich wspomagał z zapałem towarzyszy z bezpieczeństwa,  jak tych zbirów uroczo nazwał poeta, niejaki Woroszylski. Nie zabrakło też wśród tej ferajny postępowej inteligencji katolickiej  oraz tzw. księży patriotów,  zbuntowanych przeciwko prymasowi Wyszyńskiemu, a uległych przed centalkomitetem. Ta powojenna elita  trwa do dziś w postaci nielicznych weteranów i ich uczniów oraz rozlicznej progenitury. Zaludnia postępowe  partie polityczne, takież same media, fundacje takie jak Batorego  i tym podobne światłe  instytucje. Jest tak wytrwała w realizacji swych przekonań, że kontynuuje je pomimo upadku żelaznej kurtyny, muru berlińskiego  oraz Związku Radzieckiego. Najwyższą niechęć wzbudza w tych ludziach przywiązanie narodu do Kościoła katolickiego i tradycji walk o niepodległość, po prostu do polskiego patriotyzm. Nazywają to szowinizmem  i przez to pozostawienie takiego narodu samego sobie jest dla tej elity  niedopuszczalne a jedynym remedium na taką groźną przypadłość może być tylko solidny protektor. Tym razem ma to być Europa tzw. zjednoczona,  ale nie Europa ojczyzn.  Może jakaś forma Cesarstwa Rzymskiego,  najlepiej narodu niemieckiego  – tyle że już nie świętego, ale za to znów współpracującego z Rosją. Nic to, że demokracja jest tam bardziej fasadowa niż realna, a ci, których pan płk Putin z KGB uznał za wrogów, stają się ofiarami zamachów – Liebied’, Dudajew, Gamsachurdia, Juszczenko (przeżył), Politkowska, Litwinienko... Polacy, którzy dążą do suwerenności w Europie ojczyzn  są prze tę elitę  uznawani za takich wrogów, że woli ona w kraju przymierze nawet z szemranym towarzystwem,  tolerowanie złodziejstwa i bandytyzmu. Stąd III RP, rzeczpospolita kolesiów  trzyma się tak mocno. Przez to mataczone są przy podniesionej kurtynie śledztwa nawet dotyczące najcięższych zbrodni. 4 lipca przy obojętności prawie połowy uprawnionych do glosowania, 1/3 z nich poparła istniejący stan rzeczy i rzeczpospolita kolesiów  wzmocniła się. Niektórzy mówią, że jest to efekt oszukańczej manipulacji, socjotechniki. Ja uważam natomiast, iż powodem tego jest demoralizacja społeczeństwa, odejście od etyki chrześcijańskiej przez istotną część Polaków, może nawet większą część... Jan Kalemba

Mają rozkaz wierzyć?Ośmieliliście się strzelać bez rozkazów Moskwy?” – szydził ze zbiegłych z rozbitego więzienia komunistów bohater „Dni klęski” Wojciecha Żukrowskiego we wrześniu 1939 roku. A komunista wyjaśnia, że nie strzelali bez rozkazu, bo Moskwa pozwoliła strzelać już wcześniej, w Hiszpanii. „Stąd dla żuka jest nauka”, że przynajmniej niektóre środowiska nie robią niczego bez uprzedniego rozkazu. Właśnie rosyjski wicepremier Sergiusz Iwanow, w odpowiedzi na pokorną suplikę niezawisłej polskiej prokuratury, żeby Rosjanie dali chociaż na trochę potrzymać czarne skrzynki samolotu rozbitego 10 kwietnia na lotnisku Siewiernoje pod Smoleńskiem odpowiedział, że „wszystko, co można było przekazać, zostało przekazane”. Znaczy – skrzynek przekazać nie można. W tej sytuacji prowadząca niezawisłe śledztwo niezawisła prokuratura kieruje pokorną suplikę do Amerykanów, żeby wyjaśnili, czy mgła nad smoleńskim lotniskiem, która pojawiła się przed zapowiedzianym lądowaniem prezydenckiego samolotu, a po katastrofie taktownie ustąpiła, była aby na pewno pochodzenia naturalnego. Jak wyjaśnił przedstawiciel wojskowej prokuratury, chodzi o wyeliminowanie hipotezy zamachu. Najwyraźniej niezawisła prokuratura zdaje sobie sprawę, że samodzielne eliminowanie jakiejkolwiek hipotezy, a zwłaszcza - hipotezy zamachu, w sytuacji gdy Rosjanie przekazali jej tylko to, „co można było przekazać”, byłoby niewiarygodne – ale jeśli na wyeliminowanie hipotezy zamachu zgodziliby się również Amerykanie – aaa, to co innego! Może byłoby niewiarygodne – ale nie dla środowiska skupionego wokół „Głosu Cadyka”, które lepiej wie, jak było naprawdę. Według Waldemara Kuczyńskiego, hipoteza zamachu zrodziła się w chorych z nienawiści mózgownicach „drapieżników” z PiS, którzy pragnęliby podważyć, nawet w środowisku Polaków zadowolonych ze swojej fortuny i ze swego rozumu, poczucie dumy z państwa, zarządzone 3 maja przez pełniącego obowiązki prezydenta marszałka Bronisława Komorowskiego. Jakże zresztą inaczej, skoro Moskwa natychmiast po katastrofie potwierdziła nieubłaganą prawdę, że przyczyną był błąd pilota? Żeby jeszcze tylko Amerykanie stanęli na wysokości zadania i pomogli wyeliminować hipotezę zamachu, to nic nie zagrozi upragnionemu pojednaniu, którego „Głos Cadyka” już nie może się doczekać.

SM

Śledczym zginął rejestrator Rosjanie zwrócili się do Polski o udostępnienie dokumentacji dotyczącej broni funkcjonariuszy BOR oraz posiadanej przez nich amunicji Nikt nie wie, co się stało z rejestratorem podwyższonych parametrów lotu z Tu-154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. Prokuratura deklaruje, że wszelkie informacje dotyczące przebiegu badania rejestratora oraz aktualnego miejsca jego przechowywania posiada Komisja Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego kierowana przez szefa MSWiA Jerzego Millera. Jednak Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji na ten temat się nie wypowiada. Prokuratura nie wie, co się stało z polskim rejestratorem podwyższonych parametrów lotu, który był badany w Polsce. - Jest to zakres badania Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego i Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego z siedzibą w Moskwie, które działają niezależnie od prokuratury. Podejrzewam, że żaden prokurator polski nie wie, co się dzieje w tej chwili z tą czarną skrzynką. Nie próbujemy tego ustalać. Czekamy na odczyt wszystkich rejestratorów i końcowy protokół badania przyczyn wypadków przekazany nam za pośrednictwem prokuratury Federacji Rosyjskiej - powiedział w rozmowie z "Naszym Dziennikiem" płk Jerzy Artymiak, p.o. rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Informacji na ten temat nie udziela Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji. - Nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Komisja działa w trybie niejawnym - mówi Małgorzata Woźniak, rzecznik resortu. Czy rejestrator jest w Polsce? Jak zaznacza płk Ryszard Raczyński, dowódca 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, rejestrator ten jest dlatego ważny, że zapisuje podobne parametry jak rejestratory eksploatacyjne, może więc dostarczyć szczegółowych danych na temat tego, co się działo w maszynie. Prokuratura zdementowała środową informację radia RMF, jakoby były jej znane kolejne fragmenty zapisów czarnych skrzynek. - Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie nie ma żadnych informacji dotyczących odczytania kolejnych fragmentów zapisu z tzw. czarnych skrzynek, które badają biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie. Czekamy na całość opinii biegłych, których spodziewamy się ok. 30 września br. - mówi Artymiak. Biegli z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie odczytują całość treści zapisu, również te elementy, które MAK uznał za nieczytelne. Instytut odmawia jednak komentarza w tej kwestii. Artymiak zapewnia, że prokuratorzy porównają treść opinii polskich biegłych z tym, co otrzymaliśmy od strony rosyjskiej. Zaznaczył ponadto, że wszelkie wątpliwości polskich prokuratorów będą wyrażane w kolejnych wnioskach dowodowych o pomoc prawną. Prokuratura do chwili obecnej wystosowała do władz Federacji Rosyjskiej pięć takich wniosków. Artymiak nie skonkretyzował jednak, czego one kolejno dotyczyły. Wskazał tylko, że były to trzy wnioski z kwietnia br. (10, 16 i 20), z 21 maja oraz z 9 czerwca. - Każdy jest stosunkowo szeroki. Dotyczą wielu różnych kwestii - zaznaczył. W drugiej połowie czerwca pocztą dyplomatyczną dotarło z Rosji do polskiej Prokuratury Generalnej sześć tomów akt, w sumie ok. 1,3 tys. kart rosyjskiego śledztwa. Wśród tych dokumentów znajdują się zeznania świadków, protokoły i dokumentacja fotograficzna z oględzin miejsca katastrofy oraz protokoły z identyfikacji ciał ofiar. Artymiak powiedział, że obecnie prokuratura nie dysponuje żadnym przetłumaczonym materiałem spośród przekazanych akt. Zaznaczył przy tym, że biegli dostarczą do prokuratury te materiały prawdopodobnie po przetłumaczeniu całej dokumentacji. Rosyjska prokuratura skierowała do tej pory do strony polskiej jeden wniosek o pomoc prawną. Chodzi w nim m.in. o udostępnienie Rosjanom niektórych dokumentów ze śledztwa prowadzonego w Polsce, m.in. przesłanie dokumentacji dotyczącej broni funkcjonariuszy BOR oraz posiadanej przez nich amunicji. Rosjanie złożyli także wniosek o przeprowadzenie w Polsce przesłuchań świadków na potrzeby rosyjskiego śledztwa. Artymiak zaznaczył, że ze strony pełnomocników rodzin ofiar nie wpłynął jeszcze do prokuratury żaden wniosek dotyczący ekshumacji. Przyznał, że prokuratura polska obecnie nie dysponuje protokołami z sekcji zwłok, poza tym dotyczącym sekcji ciała prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zaznaczył, że pozostałe w najbliższym czasie mają być do Polski przesłane w następnym pakiecie przygotowanym przez stronę rosyjską. Kiedy? Nie wiadomo. A po środowej deklaracji Rosjan, być może nigdy.

To nie ptaki były przyczyną katastrofy Pytań o przyczyny katastrofy jest coraz więcej. Na niecałe dwie doby przed lotem Tu-154 do Smoleńska, wieczorem 8 kwietnia, maszyna miała kolizję w powietrzu, być może z ptakiem. W rozmowie z "Naszym Dziennikiem" ppłk Robert Kupracz, rzecznik prasowy Dowództwa Sił Powietrznych, potwierdził, że do zdarzenia doszło tuż po starcie maszyny z lotniska w Pradze. Na pokładzie samolotu znajdował się wtedy premier Donald Tusk, który wracał ze spotkania z prezydentem USA Barackiem Obamą oraz z prezydentami państw Europy Środkowo-Wschodniej. Wszystko zostało sprawdzone. Nie wykryto żadnych usterek technicznych - deklaruje Kupracz. Przyznał, że technicy sprawdzili maszynę w Warszawie. Jak przekonuje dowództwo, przepisy to dopuszczają, nie zostały złamane procedury bezpieczeństwa. Potwierdza ponadto, że w wyniku zderzenia był ślad na osłonie radaru, ale nie zakłóciło to działania maszyny, nie doszło do żadnych usterek technicznych. Dowództwo zapewnia że, gdyby dowódca załogi uznał, iż zaistniało zagrożenie bezpieczeństwa, na pewno lądowałby w Pradze. Przepisy lotnicze zezwalają na kontynuowanie lotu po takim zdarzeniu, jeśli lot trwa nie dłużej niż godzinę. Lot Praga - Warszawa trwał około 50 minut. Doświadczeni piloci przekonują jednak, że takie kolizje w powietrzu mogą być groźne w skutkach. Zwłaszcza wtedy, kiedy dochodzi do zderzenia, podczas którego ptaki wpadają w silniki samolotu. Wówczas przegląd samolotu może potrwać od kilku godzin do doby. Czy uderzenie w osłonę radaru może mieć poważne konsekwencje? - Zdarzało się nawet, że taka osłona spadała. Ale samolot leciał dalej bezpiecznie - przekonuje kpt. Janusz Więckowski, który wylatał na tupolewach 2,5 tys. godzin. Podkreśla, że osłona ma za zadanie ochraniać antenę radaru, który wykrywa jądra burz, a które przecież nie występowały podczas obu lotów Tu-154M. Poza tym założenie nowej osłony nie zajmuje dużo czasu. Jak zapewniono nas w LOT, kilka razy w tygodniu na terenie lotniska pojawia się sokolnik, który ma odstraszać ptaki krążące nad płytą. Zderzenie jest szczególnie niebezpieczne w trakcie startu samolotu. - Jeżeli pilot zauważy lecące ptaki, zgłasza to służbom Państwowych Portów Lotniczych i specjalne ekipy PPL za pomocą rakiet hukowych je odstraszają. Warto zaznaczyć, że przed rokiem Tu-154M przechodził remont w zakładach remontowych w Samarze akredytowanych przez MAK. Jak wyjaśnia Dowództwo 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego, był to remont główny, przez który musi przejść każdy statek powietrzny. Kupracz przekonuje, że nie była to żadna naprawa, a jedynie remont. Podczas niego sprawdzono i wymieniono na nowo wszystkie elementy, którym kończył się okres używania. Dowództwo nie chce udzielać informacji, jakie urządzenia wymieniono. Anna Ambroziak

"Rządowe Twarze" to "Leserscy Kuglarze"? Chyba najwyższy czas ocenić niemal już trzyletnie rządy Platformy Obywatelskiej... tym bardziej, że najbliższy okres z prawdziwym rządzeniem niewiele będzie miał wspólnego: będzie to okres ciągłych kampanii wyborczych. Dlaczego akurat teraz trzeba i należy dokonać tej oceny oraz poznać prawdziwy stan polskiego Państwa? Nie wdając  się na razie w szczegóły przytoczę fragment dzisiejszej informacji PAP przedstawionej w wp.pl: "Całkowite zadłużenie Polski przekracza 220 proc. Produktu Krajowego Brutto, uważa Janusz Jabłonowski z NBP, na którego powołuje się "Puls Biznesu". Oficjalnie zadłużenie skarbu państwa wynosiło w kwietniu ponad 644 mld zł. To ok. 17 tys. zł na przeciętnego Polaka i około połowy polskiego PKB. Tymczasem według Janusza Jabłonowskiego z departamentu statystyki Narodowego Banku Polskiego rzeczywistość jest dalece bardziej ponura: do jawnego powinniśmy doliczyć dług ukryty, sięgający 180 proc. PKB. Dług ukryty to m.in. zaległe płatności w ochronie zdrowia, a także np. system rentowy, w którym obniżono składkę i nie ma zależności między wpłaconymi składkami a otrzymywanymi świadczeniami" (Źródło). Co to oznaczać może? "Z próżnego i Salomon nie naleje" więc trzeba chyba dowiedzieć się, jak to sie stało, że naczynie zwane Polską stało się "próżne" ... mimo, że "kuglarze" zapewniali, że aż się z niego przelewa... "Zieloną Europejską Wyspą"? Odsyłam też do dzisiejszego mojego postu: "Cudaczny świat pustych obietnic i złego gospodarowania Polską!" W czasie wakacji będę sobie zbierał materiały do oceny poszczególnych Ministrów. Proszę ewentualnie o pomoc i źródła informacji. Wstępnie dziś tylko przedstawiam przyszłe - wydające się lekko humorystycznymi - tytuły postów, które w jakimś sensie oddają już też charakter przyszłych treści moich analiz... Jeżeli mi się nie uda "rozłożyć na czynniki pierwsze wszystkich", to może dam komuś "weny twórczej impuls" do kontynuacji lub rozszerzenia moich spostrzeżeń. Oto wstępne tytuły cyklu: "Rządowe Twarze" to "Leserscy Kuglarze"? (mam nadzieję, że jednak na końcu będę mógł stwierdzić, iż jednak te Twarze to nie "leserscy kuglarze" - chociaż kto to wie?... Jako dziecko wierzyłem, że cyrkowi czarodzieje czarują naprawdę... a w Polsce przeszło połowa wyborców to chyba jeszcze mentalne dzieci niestety /taka powyborcza refleksja/):

1. Cudów Słonecznych plusk - Premier Tusk

2. Gazowy durszlak/cedzak - Wice Premier Pawlak

3. Miłośnik zadłużania i z ekonomii licencjat - Minister Rostowski Vincent

4. Miłośnik femme fatale i młodych Stokrotek - Minister Boni Michał (-ek)

5. Naczelny Cieć Cieciów Polskich Miast - Minister Graś

5. Emerycki i zasiłkowy biedak - Minister Fedak

6. By wiedza uszła w dal - Najlepsza Minister Hall

7. Inteligencji inflacja - Minister Kudrycka

8. Stadionowo-autostradowy "Majstersztyk" - Minister Grabarczyk

9. Prywatyzacyjny "Mickiewiczowski Dziad" - Minister Grad. 

10. Rządowy, oksfordzki Alabaster - Sikorski Minister

11. Rządowy Lekarz, Wojenny Blichtr - Minister Klich

12. Czarna zdrowia rozpacz - Minister Kopacz

Pozdrawiam

P.S. Kilku zostało, ale to na później... ZOSTAW ZA SOBĄ MĄDROŚCI ŚLAD... http://krzysztofjaw

PO zrzuca maskę Jeżeli po wyborach samorządowych okaże się, że do rządzenia w regionach niezbędny jest Platformie sojusz z SLD, język ataku na Kościół jeszcze bardziej się zaostrzy. Wypłynie problematyka nauczania religii w szkołach, ocen z religii na świadectwach czy finansów Kościoła Z dr. Marcinem Zarzeckim z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie rozmawia Bogusław Rąpała Tuby propagandowe Platformy Obywatelskiej, Sławomir Nowak i Janusz Palikot, w niewybredny sposób zarzuciły Kościołowi przekroczenie granic zaangażowania politycznego w minionej kampanii wyborczej. - Są to dość proste w interpretacji słowa. Postawa Nowaka i Palikota ujawnia powyborczy triumfalizm, tym większy, że Platformę w czasie kampanii wyborczej, a szczególnie przed drugą turą, ogarnął lęk przed przegraną. Pierwsze badania wskazujące na wielkie zwycięstwo okazały się mało realne. Wszystko stało na ostrzu noża. Bezsprzecznie jest to atak na Kościół, jego hierarchów i przedstawicieli. Politycy Platformy nie mogli sobie na niego pozwolić w czasie kampanii, bo liczyli na to, że część elektoratu centroprawicowego ich poprze. Teraz uznali, że mogą zacząć działać w sposób bardziej brutalny. Werbalny atak, za którym pójdą być może konkretne działania, jest efektem zdjęcia maski politycznej. Krytykowanie Kościoła jest uśmiechem i próbą zbliżenia z lewą stroną sceny politycznej. Tak więc oprócz zwykłego triumfalizmu trzeba przypisać Platformie pewną intencjonalność w działaniu. Bo przecież wiemy, że zarzut "mieszania się" Kościoła do polityki, próby laicyzacji sceny politycznej (tak jakby była ona sakralizowana) są sztandarowymi hasłami Napieralskiego. Jest to być może próba wysondowania opinii na temat przyszłej koalicji politycznej, jeśli okaże się, że po następnych wyborach PO nie będzie już miała większości parlamentarnej, a na poziomie samorządowym nie obsadzi większości urzędów regionalnych i wojewódzkich. Tym bardziej że znaczenie Polskiego Stronnictwa Ludowego, szczególnie po wyborach prezydenckich, spada i PO musi od nowa budować swoje zaplecze polityczne.
Dotychczas posłowie Platformy przy każdej okazji wytykali oponentom politycznym, że posługują się językiem rodem z PRL. Tymczasem sami używają języka, którego nie powstydziliby się ubecy, vide sformułowanie: "zajmijcie się tym klerem". - Jest to przykład wprost książkowy. Ten język bez wątpienia przypomina język minionej epoki, język radykalizmu politycznego. Jarosławowi Kaczyńskiemu przypisuje się wypowiedzi i wizerunek radykała politycznego. Tak przedstawiany jest on również za granicą. Natomiast przedstawiciele partii, która sama siebie nazywa partią liberalną i tolerancyjną, partią dialogu, a nawet miłości, używają języka, który z punktu widzenia perswazji politycznej jest językiem niezmiernie nacechowanym emocjonalnie, bardzo gwałtownym i brutalnym, a tak naprawdę pozbawionym treści merytorycznych. Może bezpośrednio nie odwołuje się do tradycji PRL-owskiej, ale w dużej mierze ją przypomina, ponieważ ma ten sam cel. Jest to język gniewu i nienawiści. Tak nie wygląda język dialogu i dyskusji, a już na pewno język miłości. Panowie Palikot, Nowak, Niesiołowski występują głównie jako komentatorzy wydarzeń politycznych, a nie politycy. Nie mógłbym wskazać ich konkretnych działań, programów, jakie przygotowywali, komisji, w których pracowali, które zakończyłyby się jakimś efektywnym wynikiem. Od ich radykalnych słów odżegnują się często premier i przewodniczący klubu parlamentarnego. Czasem lekko się ich zgani, ale jestem przekonany, że przekazują głosy, które bez wątpienia płyną nie od środowisk oddolnych PO, ale ze strony samych decydentów. To umożliwia sondowanie opinii społecznej, partii politycznych oraz oczywiście prasy. Następnie bada się i analizuje reakcje na te wypowiedzi, odpowiednio je zmiękczając, ale biorąc pod uwagę, że się sprawdziły i swoje uczyniły. Ze strony takich ludzi jak Palikot i Nowak bez przerwy możemy się spodziewać ataków nie tylko na Kościół, ale na każdego przeciwnika politycznego, łącznie z tymi, do których Platforma teraz wyciąga rękę. Smuci mnie, że ta taktyka jest na razie skuteczna.

Czy w ślad za tym werbalnym atakiem mogą iść jakieś konkretne działania wymierzone w Kościół? - To zależy. Platforma nie jest, wbrew pozorom, partią profesjonalnie przygotowanych polityków, którzy reprezentują określony program polityczny i pragną go za wszelką cenę realizować. Jeśli przyjrzymy się historii PO, to okaże się, że program był nieustannie zmieniany. Jest to partia, która programowo jest niesłychanie elastyczna, w tym sensie, że w zależności od koniunktury politycznej potrafi zmienić swoje podstawowe identyfikatory i zbliża się nieomal do socjalizmu. Jeżeli po wyborach samorządowych okaże się, że frakcja lewicująca zdobyła znaczącą liczbę głosów w tych regionach, w których PO wsparcia nie miała, to będzie doskonałym partnerem. I wtedy znów pojawi się język ataku na Kościół, konkretne działania i projekty związane z problematyką nauczania religii w szkołach, ocen z religii na świadectwach maturalnych czy finansów Kościoła. To stałe, pojawiające się co jakiś czas kwestie w polskiej polityce, tyle że zazwyczaj były podnoszone przez Sojusz Lewicy Demokratycznej.

Natomiast jeżeli po wyborach okaże się, że do pełni władzy nie będzie wymagana koalicja z SLD... - ...to przypuszczam, że Platforma nie będzie podejmowała takich radykalnych działań. Będzie chciała zachować status quo, dobrze wiedząc, że sytuacja polityczna i elektorat są zmienne i wsparcie, nawet części, Kościoła katolickiego jest cenne i przydatne. To partia koniunkturalistów. Wszystkie jej działania uzależnione są od bieżącej sytuacji i nie są ani programowe, ani długofalowe. Tusk to nie jest druga Margaret Thatcher. Trzeba będzie zaatakować Kościół, to się go zaatakuje. Przez swój koniunkturalizm, jeżeli zajdzie taka potrzeba, PO stanie się najbardziej religijną i ortodoksyjną partią w polskim Sejmie, a Niesiołowski, Nowak i Palikot pojadą na wakacje. Może nawet zamkną się w zakonie kamedulskim, wezmą udział w rekolekcjach i będziemy świadkami następnej metanoi politycznej, a byliśmy świadkami już niejednej.

Argument mieszania się Kościoła do polityki jest stałą amunicją lewicy, tyle że jest on zupełnie fałszywy. - Zajmuję się marketingiem politycznym i mogę zapewnić, że w czasie kampanii politycznych nie ma rzeczy niepolitycznych. Każde wydarzenie, nawet najbardziej przypadkowe, rodzinne i intymne, odpowiednio nagłośnione może być przekute na coś, co pozwoli zdobyć kilka głosów. Tak działa marketing polityczny pozbawiony wymiaru etycznego, w którym liczy się tylko efektywność. Dla ludzi wyzutych z moralności przerobienie zwykłej aktywności duszpasterskiej księży w "polityczne zaangażowanie" jest dość proste. Tymczasem z punktu widzenia Kościoła katolickiego działania podejmowane przez księży i katolików są dosyć jasno określone. Istnieje mnóstwo dokumentów katolickiej nauki społecznej, które mówią wprost o tym, że demokracja, udział w wyborach i działania na rzecz obywatelskości systemu politycznego są obowiązkiem każdego katolika. Ksiądz jest również obywatelem, i to nie mniej ważnym niż zwykły parafianin. I także ma prawo do pewnych wypowiedzi, sądów.

Czy wypowiedzi członków PO piętnujące Kościół nie są wyrazem lęku przed przestrzenią wolności, którą tworzy Kościół? W obecnej sytuacji monopolu władzy Platformy, także w mediach, niezależny głos przedstawicieli Kościoła, a także niezależnych mediów katolickich może być jedynym źródłem prawdziwych informacji. - Nie ulega wątpliwości, że w sytuacji takiej "monarchii konstytucyjnej", jaką teraz mamy, przynajmniej na poziomie sprawowania władzy, to właśnie niezależny głos środowisk katolickich odgrywa olbrzymią rolę. Katolickie media - niezależne, autonomiczne i w żaden sposób nieuwarunkowane finansami, kadrą ani kształceniem od reprezentantów politycznych, muszą pełnić rolę recenzenta posunięć władzy i bić na alarm wtedy, gdy jest to konieczne. Ich celem jest prowadzenie dziennikarstwa zaangażowanego. Nie biernego, opisującego tylko wydarzenia, bazującego wyłącznie na notach dziennikarskich, które są przygotowywane przez poszczególne resorty, ale dociekliwego, szczegółowego, monitorującego to, co się dzieje naprawdę, przekazującego informacje tym Polakom, którzy nie żyją w dużych aglomeracjach miejskich albo żyją w nich, ale jedynym ich źródłem informacji jest np. telewizja publiczna. Aby zatem zachowali zrównoważony ogląd świata, rzeczywistości, siebie w tym świecie i tego, co im zagraża, oraz żeby mogli dowiedzieć się, jakie mają prawa, muszą mieć prawdziwe, uczciwe i klarowne informacje, które przekazują im właśnie media niezaangażowane, w tym również media katolickie. Ich głównym celem jest poszukiwanie i dążenie do prawdy. Ktoś musi informować opinię publiczną, kształtować ją i edukować. A przynajmniej zapewniać zrównoważony ogląd. A nie pokazywać tylko jednostronny i wyselekcjonowany obraz rzeczywistości, tak jak to się dzieje na przykład w wielu innych środkach przekazu.

W sytuacji mobilizacji konserwatywnego elektoratu po katastrofie smoleńskiej Platforma odczuwa lęk przed tym, żeby wygrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich nie była jej ostatnim zwycięstwem i sukcesem.
- A więc zrobi wszystko, włącznie z odejściem od głoszonych dotąd przez siebie idei, ponieważ jest to partia rynkowa, która cały czas jest gotowa do przewartościowywania siebie. Istnieje pewna dwutorowość w myśleniu jej polityków. Z jednej strony mają przeświadczenie, że znacząca część elektoratu, która na nich głosowała, to ludzie deklarujący się jako katolicy. Ich głosy PO również chciałaby zachować. A z drugiej strony mamy przedstawicieli Platformy, którzy takie ataki na Kościół planują. Jednak ataki na Kościół nie przyniosą tej partii oczekiwanego efektu. Nawet w grupie Polaków, którzy deklarują, że są wierzący, ale niepraktykujący, bądź wśród tych, którzy atakują Kościół katolicki, ale jednak są wychowani w jego duchu i tradycji. W Polsce wskaźnik dziedziczenia religijnego pomiędzy rodziną pochodzenia a rodziną prokreacji, między dziećmi a ich rodzicami jest bardzo wysoki. Polacy nadal istnieją w tożsamości Polak-katolik, a agresywne działania wobec Kościoła odbierają często bardzo osobiście. Dziękuję za rozmowę.

Dajemy się śledzić jak dzieci… Kilkadziesiąt lat temu, w czasach PRL-u śledzenie kogoś polegało na wysłaniu w ślad za nim szpiega (UB-eka, SB-eka, milicjanta czy innego agenta służb specjalnych). Okazuje się, że dzisiaj największymi szpiegami nas samych okazujemy się… my sami! To, że od lat istnieją środki techniczne dające możliwość śledzenia i rejestrowania każdego naszego kroku wiadomo już od dawna. To, że każda rozmowa telefoniczna jest nagrywana i może zostać odsłuchana, to też żaden problem techniczny ani prawny. Kompresja danych (np. dźwięku) w samym dyktafonie wbudowanym w mój telefon komórkowy pozwala uwiecznić w 16 GB pamięci aż dziewięć miesięcy mojego akustycznego żywota! 24 godziny na dobę. 7 dni w tygodniu! Osiem godzin nocnego chrapania, odgłosy porannej toalety, treść rozmów przy śniadaniu, wulgaryzmy “rzucane” podczas przebijania się przez poranne korki, treść rozmów zawodowych, towarzyskich, zdradzane komuś tajemnice, powierzane sekrety, czy nawet treść spowiedzi… Zapis audio 50 lat naszego życia da się zmieścić na jednym 1 TB dysku! Za 10 lat terabajtowe pendrive będą kosztowały 19,99 zł… Możliwości techniczne są zatem tak samo nieograniczone, jak ograniczeni intelektualnie potrafią być ludzie, którzy sami się szpiegują… W Polsce nachalny marketing bezpośredni jest dopiero w powijakach. Karty kredytowe wydawane przez sklepiki i markety, karty rabatowe, karty lojalnościowe, partnerskie, itd. Większość z nas myśli, że stworzono je, by nam, klientom, ułatwić życie.  Że zeskanowanie karty ma dać nam jakieś punkty, zniżki, profity, a tak naprawdę służy do zbierania informacji o nas i o naszych preferencjach zakupowych. Na razie zbierania, ale kiedyś mogą zostać one wykorzystane i to nie tylko w celach marketingowych! W USA każdy sklep wydaje karty rabatowe, które przypina się do kluczyków samochodowych lub domowych, tudzież w formie karty nosi w portfelu. Przy zakupach w sklepie w którym jeszcze takowej karty nie mamy i nie mogą nam jej zeskanować, proszą o nasz numer telefonu (w USA podając numer telefonu sprzedawca od razu ma nasze dane osobowe i adres). Numer potrzebny jest im niby po to, by wysłać nam później gazetkę promocyjną lub by zadzwonić, że jest wyprzedaż, itd. Sklepy zadzwonią w celach reklamowych, “służby” przetworzą nasze dane zakupowe w celach strategicznych. Kupujemy koszerne jedzenie, a nie kupujemy wieprzowiny ani owoców morza – rodzina żydowska. W czasie Ramadanu nie konsumujemy tyle, co w pozostałych miesiącach roku – praktykujący muzułmanie. Kupujemy dużo środków antykoncepcyjnych – seksoholicy. Test ciążowy – “wpadka”. 
Większość wydatków w sklepie to wydatki na alkohol – Polak z marskością wątroby;)  Dużo odżywek kwiatowych i wysokie rachunki za prąd – hodujemy w piwnicy marihuanę. W USA wiele przestępstw jest wykrywanych właśnie takimi metodami – ludzie sami się denuncjują płacąc wszędzie i za wszystko kartami kredytowymi! Nic nie powie o nas tyle, co nasze zakupy i nasze… śmieci. A jak rzecz ma się w Polsce? Tele oraz infomarketing bezpośredni jeszcze nas nie atakuje tak, jak Amerykanów. Nie musimy odbierać codziennie po kilkanaście telefonów od teleakwizytorów. Nie musimy wymiatać ze swych skrzynek pocztowych tony adresowanej wprost do nas korespondencji, której nadawcy próbują wcisnąć nam rzeczy będące w sferze naszych zainteresowań. Z naszej przeglądarki internetowej nie wyskakuje na powitanie oferta sprzedaży i skredytowania rzeczy, którą ostatnio oglądaliśmy (mieszkanie, samochód, nowy sprzęt domowy, itd.). Ale tylko czekać, aż to wszystko przywędruje do Polski… Czy mamy pewność, że nasze narzędzia płatnicze służą tylko płaceniu? Czy karty lojalnościowe udowadniają naszą lojalność tylko ich wystawcom? To, gdzie się poruszamy łatwo jest ustalić z dokładnością do kilkudziesięciu metrów z położenia naszego telefonu komórkowego. Jednak nawet bez zasięgania informacji od naszych operatorów GSM sami przyznajemy się, jaką trasą się poruszamy nabijając sobie punkty na naszej karcie Orlen Vitay, BP PartnerClub czy Shell Smart. Trasę naszej migracji czy miejsce naszego przebywania łatwo jest ustalić także z odczytu miejsc użycia naszej karty płatniczej. Niby nie jest tak źle, bo by śledzić nasz numer telefonu trzeba mieć nakaz prokuratorski, a dane bankowe są pilnie strzeżone. Taaa…  Kilka lat temu, jawnie czy też tajnie, wszedł przepis, który nałożył na operatorów telefonii mobilnej przymus stworzenia pewnego sekretnego pokoju, w którym miały się znaleźć komputery z nieograniczonym dostępem do wszystkich danych posiadanych przez operatora. Do tego pokoju nie może wchodzić nikt z pracowników operatora, a jedynie panowie w czarnych garniturach. Panowie z nieznanych nikomu służb, których personaliów nikt nie zna, którzy wchodzą do siedziby operatora jak do siebie do domu, a ich przepustki otwierają wszystkie drzwi… Myślicie, że tacy ludzie potrzebują nakazu na śledzenie kogokolwiek? Na nagrywanie naszych rozmów? Czytanie SMS-ów? Sprawdzanie z jakich stron WWW korzystamy dzięki naszemu mobilnemu internetowi? A co chwilę słyszymy, że na kolejnym śmietniku czy nawet na chodniku znajdowane są różnego rodzaju dokumenty bankowe, które ujawniają nasze dane osobowe, zasobność naszych kont, itd. Zaprzyjaźniony pracownik banku może więcej, niż policja z nakazem prokuratora w dłoni… Zadanie złodziejom czyhającym na nasze mienie ułatwiamy naszymi opisami na Gadu-Gadu, na Naszej-Klasie, na Facebook’u, na Gronie, na naszych blogach, stronach internetowych czy w automatycznych responderach na naszej poczcie elektronicznej – “Dziękuje, Twój e-mail dotarł, odpowiem na niego dopiero po 20-stym, bo jestem na wakacjach.” Wystarczy kilka słów, by było wiadomo na jak długo nasz dom pozostanie pusty. Wchodzisz na blog koleżanki i wiesz, że do 15 lipca jest z mężem na wycieczce w Hiszpanii, z której obiecuje po powrocie zdać piękną fotorelację. Czytasz opisy znajomych na GG i widzisz jak na dłoni ich cele turystyczne. Itd., itp. Nasza-Klasa okazała się największą bazą danych w Polsce. Policja, Urząd Skarbowy, Służba Celna i wszystkie inne specsłużby mają podany jak na talerzu nasz dobytek, oglądają nasz dom, jego wyposażenie, rozpoznają markę i rocznik naszego samochodu, poznają naszych znajomych. Myślałem, że NK miała służyć odnalezieniu dawnych znajomych ze szkoły, z młodych lat, pokazaniu im, jak się obecnie wygląda, ile ma się dzieci, itp. Jednak tysiące osób potraktowało ten portal jako miejsce obnoszenia się ze swoim dobytkiem, z chwaleniem się, jak im się dobrze w życiu układa, szczególnie na tle bezrobotnych kolegów z klasy. W Urzędzie Skarbowym w PIT-e zarobki wykazywane są zerowe, a na podjeździe pięknego domu nowiutki mercedes. W “papierach” bezrobotny, a zdjęć z różnych zakątków świata setki. Policja nie może znaleźć jakiegoś groźnego przestępcy, rozpracować grupy przestępczej, a jej szef ma swój profil na NK, pokazuje na zdjęciach, jak grube złote łańcuchy dźwiga na swoim napakowanym karku, jak długą “kreskę” narkotyku może wciągnąć, itd. Wśród jego znajomych dziesiątki znanych i nieznanych jeszcze organom ścigania gangsterów – wszystko jak na tacy. Nie potraficie znaleźć ich dostępnymi metodami? A wystarczy tylko sprawdzić IP komputerów, z których się łączą… A Ty? Co właśnie zdradzasz w swoim opisie na GG? O czym można się dowiedzieć z Twojego profilu na NK czy Faceook’u? Ilu na owych portalach masz “znajomych”, których w ogóle nie znasz? Myślisz, że profile typu “Wszyscy miłośnicy naszego miasta” zawsze zakłada jakiś wielbiciel Twojego miasta? To myśl tak dalej… Daniel Sen

Kto przegrał II wojnę światową? Ściślej rzecz ujmując, pytanie winno brzmieć: kto był stroną przegraną “per saldo” po tym długim wojennym horrorze. Odpowiedź na tak postawione pytanie wcale nie jest oczywista i jednoznaczna. Nie ma wątpliwości co do tego, kto był stroną przegraną w dniu zakończenia wojny, co wynika ze schematycznego ujęcia epizodu zakończenia wojny w dniu 9 maja 1945 r. w Europie oraz 2 września 1945 r. na Dalekim Wschodzie.

Niewątpliwie, najbardziej przegranym krajem była Polska, napadnięta przez Niemcy i Związek sowiecki, zdradzona przez sojuszników od pierwszych do ostatnich dni wojny, sama udzielająca pomocy „aliantom” swoją skromną flotą wojenną i handlową, emigracyjną armią, udziałem lotników i marynarzy, informacjami wywiadu, przekazaniem rozwiązanej tajemnicy niemieckiej maszyny szyfrującej „Enigma” i in. Po wojnie, decyzją “aliantów” polska suwerenność została przekazana Związkowi sowieckiemu, a nowe granice ustalono w sposób podobny do podziału terenu Afryki między kolonizatorów. Przydzielone, poniemieckie terytorium, było rzekomą, sprawiedliwą rekompensatą za polskie Kresy, bezprawnie włączone do sowieckiego państwa. Tereny na zachodzie i północy przekazane „polskiej” administracji (taki był ich status), przez wiele lat były traktowane jako stan prowizoryczny, a dla polskiego społeczeństwa, wywiezionego z ojczystych ziem kresowych i osiedlonych na tych tzw. ziemiach odzyskanych, były miejscem niepewnej egzystencji na nieznanym terenie, zdewastowanym przez wojnę i sowiecki, powojenny rabunek. Decyzją sowiecką, po wojnie polskie społeczeństwo i zniszczona gospodarka, zostały pozbawiona pomocy możliwej do uzyskania z amerykańskich funduszy “Planu Marshalla”. Polska zniszczona, ze zdziesiątkowanym społeczeństwem, została oddana pod sowieckie jarzmo, dodatkowo ograbiona gospodarczo „6-cioletnim Planem”. Przegranym państwem, choć w zupełnie innym sensie, była Wielka Brytania, której dominacja w Europie i dawna, silna pozycja kolonialna skończyła się wraz z wojną, ustępując USA i podporządkowując się militarnie i politycznie amerykańskiej dominacji i sowieckim naciskom. Ciężkie, wojenne porażki na Dalekim Wschodzie uświadomiły ludności brytyjskich kolonii słabość Anglii i przyspieszyły proces wychodzenia z kolonialnej zależności, systematycznie odcinając Anglię od źródeł bogactw. Francja, wprawdzie straciła cnotę w swoim “kurtyzańskim” stylu, ale przy sojuszniczej pomocy podreperowała utraconą niewinność udając, że nic złego nie stało się. Kiedy niemiecka delegacja kapitulacyjna została wezwana w Berlinie przed „oblicze” przedstawicieli zwycięskich mocarstw, na widok francuskiej delegacji Niemcy głośno wyrazili zdziwienie: “a co oni tu robią?” Zmienność politycznej orientacji Włoch – podobnie jak to miało miejsce podczas I.w.św. – doprowadziła do sytuacji, w której raz byli przeciwnikami aliantów jako sojusznicy Niemiec, następnie jako sojusznicy aliantów, stali się wrogami niemieckiej machiny wojennej. W tej sytuacji, kraj został w poważnym stopniu zniszczony, a odszkodowania wojenne, które Włochy musiały wypłacić Grecji, Jugosławii i Albanii oraz wypędzenie włoskiej ludności z terenów przyznanych Jugosławii dopełniły katastrofalnej sytuacji gospodarczej i trudnej politycznie. Przyznane Włochom fundusze „Planu Marshalla” oraz UNRRA uratowały sytuację i w konsekwencji ożywiły koniunkturę, prowadzącą do gospodarczego rozkwitu w latach 60-tych. Niemcy, główny sprawca wybuchu II. w. św., podzielone między czterech aliantów, w różnym stopniu doświadczały skutków kapitulacji i pierwszych lat alianckiej okupacji. Rosnące zagrożenie sowiecką ekspansją w Europie po zakończonej wojnie i w związku z tym polityka „żelaznej kurtyny”, uczyniły z niemieckiego terytorium ważną pozycję strategiczną. Ciężkie, ale selektywnie wykonywane bombardowania niemieckiego terytorium nie zniszczyły w poważnym stopniu niemieckiej zdolności przemysłowej. Proces denazyfikacji formalnie “uzdrowił” Niemców jako społeczeństwo, generalnie oczyszczając z winy i stworzył warunki dla wprowadzenia demokracji wraz z jej strukturami i atrybutami. Zarówno fundusze “Planu Marshalla”, UNRRA, znaczne umorzenie odszkodowań wojennych, amerykańskie inwestycje oraz niemiecki zmysł organizacyjny w połączeniu z wydajnością pracy, były czynnikiem szybkiej poprawy sytuacji gospodarczej. Początek lat 60-tych był zarazem początkiem nowej ery niemieckiej dominacji gospodarczej. Japonia, od roku 1936 członek paktu antykominternowskiego, od września 1940 r. traktatowy sojusznik Niemiec i Włoch (tzw. “Oś”) rozpoczęła działania w II. w.św. przeciwko USA i Wielkiej Brytanii w grudniu 1941 r. Paradoksalnie, ta wojna była potrzebna Stanom jako czynnik mobilizujący i przerywający depresję gospodarczą, trwającą z różnym natężeniem od 1929 r. Dla Japonii była to desperacka próba przerwania surowcowej blokady zastosowanej przez USA. W lipcu 1940 r. Roosevelt wprowadził zakaz eksportu do Japonii minerałów, chemikaliów oraz osprzętu lotniczego. W sierpniu 1940 r. kolejne embargo na eksport paliwa lotniczego. We wrześniu 1940 r. Roosevelt ogłosił zakaz eksportu żelaza i stali, wyłączając z tego zakazu kraje zachodniej półkuli i Wlk. Brytanię. W październiku 1940 r. japoński ambasador w Waszyngtonie Kensuke Horinouchi ostrzegł Stany, że embargo na eksport złomu metali nie może być potraktowane inaczej niż jako nieprzyjazny akt skierowany przeciw Japonii. W styczniu 1941 r. japoński minister spraw zagranicznych Yosuke Matsuoka ostrzegł Stany Zjednoczone przed mieszaniem się w sprawy Azji. Jednocześnie w tym samym czasie Japonia zaoferowała mediację w konflikcie między Tailandią a Francuskimi Indochinami. Klęska Japonii, zakończona u schyłku wojny amerykańskim, atomowym zniszczeniem dwóch miast bez militarnego znaczenia, stała się początkiem długoletniej amerykańskiej obecności na terenie Japonii. Narzucenie konstytucji, następnie procesu demokratyzacji Japonii według amerykańskich wzorów, z zachowaniem formalnego znaczenia pozycji cesarza, zmieniło polityczny krajobraz Japonii, niszcząc jej dawne imperialne aspiracje w strefie południowego Pacyfiku. Podobnie jak w powojennych Niemczech, tak i w Japonii odbudowa przemysłu i stopniowy rozwój kraju były wynikiem amerykańskich kapitałów oraz japońskich doświadczeń technicznych. Oba kraje stały się w dłuższej perspektywie największymi, gospodarczymi potęgami, jednocześnie rezygnując przez wiele lat z angażowania się w politykę światową.

ZSRR to najbardziej niezwykły przypadek państwa, pozornie stojącego na uboczu ważnych wydarzeń europejskich przed wybuchem wojny światowej, natomiast faktycznie odgrywającego sprawczą rolę zarówno w rozpoczęciu wojny jak i we wszystkich fazach II. wojny światowej na terenie europejskim. Nagły zwrot we wzajemnych stosunkach z hitlerowskimi Niemcami, prowadzący w pierwszym etapie do wspólnej agresji na Polskę i likwidacji polskiego państwa, ustalił nową, europejską granicę „przyjaźni”. Tą drogą, nieprzerwanie w ciągu 1940 roku odbywał się intensywny transport rosyjskich paliw, surowców strategicznych, zboża i żywności do hitlerowskich Niemiec, Dzięki sowieckiej obfitości paliw, dostarczanych niemieckiej gospodarce, niemiecka machina wojenna mogła wyruszyć na podbój Francji. Rosyjską benzyną były zasilane samoloty Luftwaffe, atakujące wyspy brytyjskie, zmierzające do pokonania brytyjskiego lotnictwa w 1940 r. oraz terrorystycznych nalotów na Londyn, Coventry i inne miasta. Niemieckie łodzie podwodne Kriegsmarine zasilane ropą „radziecką” skutecznie zatapiały statki płynące z Kanady i Stanów ze strategicznym zaopatrzeniem dla broniącej się Anglii. Punktem zwrotnym stał się dzień 22 czerwca 1941 r. o godzinie 3:15. Z tym historycznym momentem związane są kontrowersyjne opinie dotyczące pytania, czy rzeczywiście Związek sowiecki, w swojej „pokojowej” strategii, nie spodziewał się niemieckiej agresji, czy też sam szykował się do zaatakowania Niemiec, powtarzając bolszewicką strategię lat 1919-20. Moim zdaniem oba „przyjazne” sobie systemy totalitarne szykowały się do wykonania swoich strategicznych zamiarów, wynikających, notabene, ze znanych wcześniej ideologicznych deklaracji: Niemcy ze swoim „Drang nach Osten” czyli parcie na Wschód i kolonizacja życiodajnych obszarów, natomiast Związek sowiecki z bolszewickim hasłem: „przez trupa Polski na Zachód”, niosąc zarzewie komunistycznej rewolucji w państwach bogatego Zachodu. Zgodna współpraca obu agresywnych systemów, rozpoczęta we wrześniu 1939 r., dotyczyła głównie podziału terytorialnych łupów po zakończeniu polskiej wojny obronnej oraz ustalenia polityki eksploatacji oraz eksterminacji polskiego społeczeństwa, a w pierwszej kolejności wyniszczenia polskich elit politycznych, wojskowych oraz inteligencji. Następne, sowieckie zamiary aneksji terytorialnych dotyczyły Finlandii. Wstępem było wypowiedzenie przez Moskwę (w listopadzie 1939 r.) sowiecko-fińskiego paktu o nieagresji, zawartego w 1932 r. jako sowiecka reakcja na rzekomy artyleryjski ostrzał sowieckiego terytorium. Miesiąc później wojska sowieckie rozpoczęły działania wojenne przeciw Finlandii, co wywołało wprawdzie ostrą, lecz nie skuteczną reakcję państw tzw. Zachodu. Działająca jeszcze Liga Narodów (protoplasta ONZ) wykluczyła Związek sowiecki ze swojego grona, USA udzieliły Finlandii natychmiastowej pożyczki w wysokości 10 milionów dolarów (10 grudzień 1939 r.), faszystowskie Włochy ostro potępiły sowiecką agresję, Francja rozpoczęła przygotowania do wysłania korpusu ekspedycyjnego na pomoc Finlandii. Głównym trzonem miały być – według pomysłu gen. Sikorskiego – nowo formowane we Francji – polskie oddziały wojskowe. Zanim zamiary przybrały realne kształty, zakończyła się fińsko-sowiecka wojna ze skutkiem militarnie kompromitującym sowietów. W dalszej kolejności (sierpień 1940 r.) nastąpiła „pokojowa” aneksja Litwy, Łotwy i Estonii. Nie ulega wątpliwości, że obaj polityczni gangsterzy wzajemnie obserwowali zamiary i poczynania, zarówno w aspekcie militarnym jak i roszczeń terytorialnych. Pierwszym, poważnym „zgrzytem” we wzajemnych stosunkach niemiecko-sowieckich była sprawa rumuńskiej Transylwanii. Pod niemiecką presją, połowę tego terytorium Rumunia przekazała Węgrom, co wywołało oficjalny protest Moskwy, ponieważ odbyło się to z pominięciem konsultacji z sowietami. 7 października 1940 r. dwie dywizje niemieckie wkroczyły do Rumunii, poprzez terytorium Węgier, przejmując kontrolę nad rejonem wydobycia ropy naftowej i rumuńskimi portami. Następny konflikt dotyczył sytuacji na Bałkanach. Kilka dni później, w październiku, rząd Finlandii dał Niemcom prawo wyłączności na korzystanie z zasobów niklu oraz zgodę na tranzyt wojska niemieckiego do Norwegii. W tym samym miesiącu, zirytowana Moskwa w wystąpieniu Mołotowa skierowanym do Hitlera zarządzała sprecyzowania roli i praw Sowietów w Europie w najbliższej przyszłości. Hitler, niezadowolony z postawionej kwestii, sprawę zbył milczeniem. 29 listopada naczelne dowództwo niemieckie zakończyło wstępne opracowanie planu inwazji na Związek sowiecki. Co zatem działo się po drugiej stronie “przyjaznej” granicy? Czy socjalistyczne państwo robotników i chłopów było rzeczywiście zajęte tylko wykonywaniem kolejnego, stalinowskiego planu pięcioletniego? Szereg faktów może świadczyć o przygotowywaniu uderzenia na Niemcy, których siły militarne od 1940 r. były zaangażowane w różnych rejonach Europy, a od początku 1941 r. także w płn. Afryce.

W lutym 1941 r. gen. G. Żukow został mianowany szefem sztabu generalnego oraz komisarzem obrony (sowiecki odpowiednik rangi ministra). W pierwszych miesiącach tego samego roku sowieci dwukrotnie wywozili pozostałą jeszcze polską ludność ze wschodnich terenów II RP, które pod okupacją sowiecką stały się terenami przygranicznymi. To “oczyszczanie” terenu z elementu wrogiego wydawało się potrzebne sowieckim przygotowaniom militarnym. Ponieważ Związek sowiecki od samego początku wojny i zawsze później, przedstawiał się jako ofiara niespodziewanej, niemieckiej napaści, nic nie wiadomo o militarnych planach sowieckiego sztabu generalnego. Pomijając beletrystyczne opowieści W. Suworowa, będące pomieszaniem faktów z fantazją, bardziej słuszne wnioski można ustalić na podstawie przebiegu wydarzeń. Strategia sowiecka, począwszy od września 1939 r. przesuwała swoją granicę na zachód, tworząc podstawę wyjściową do zamierzonego ataku. Jak wynika z danych zawartych w archiwum amerykańskiego wywiadu, sowieckie przygotowania do wojny były na ukończeniu, przemysł sowiecki przeszedł całkowicie na produkcję wojenną, przyspieszając tempo pracy. Sowieckie dywizje odbywały manewry przy granicy Prus Wschodnich, ku wielkiemu zaniepokojeniu Hitlera, którego strategia była w dalszym ciągu obsesyjnie zwrócona w kierunku zniszczenia Anglii. 13 kwietnia Związek sowiecki podpisał z Japonią pakt o neutralności, zabezpieczając sobie granicę syberyjską i unikając wojny na dwa fronty. Jest sprawą bezdyskusyjną, że przesuwanie ogromnych mas wojska i sprzętu obu agresorów ku wspólnej granicy było widoczne i dobrze znane sztabom obu totalitarnych państw. Żołnierze niemieccy otrzymali niemiecko-rosyjskie „rozmówki”, z których najważniejszym zwrotem był: „Iwan, zdajsja”. Wreszcie Moskwa otrzymywała informacje od swojego agenta ulokowanego w Japonii, „dr. Sorge”. Stalin jednak, z jakiegoś powodu, przeciągał wydanie rozkazu ataku i pierwszą rundę przegrał z kretesem, co jak opisują świadkowie tych dni, doprowadziło go bądź do depresji, bądź wściekłości, będąc przez kilka dni niedostępnym dla otoczenia. Strategia sowieckiego ataku na Niemcy była logiczna i nie miała w sobie ryzyka. Przede wszystkim Związek sowiecki automatycznie wchodził do zachodniej koalicji i w przypadku pomyślnego przebiegu działań posuwałby się w upragnionym, zachodnim kierunku, korzystając ze wsparcia „wyzwalanych” narodów i zaopatrując się w materiały zdobyte na miejscu oraz – jako sojusznik – dodatkowo otrzymywałby w jakiejś formie pomoc „Lend Lease”.

W przypadku niepomyślnego rozwoju wydarzeń ofensywnych, alternatywą mogło być to, co rzeczywiście nastąpiło, czyli spontaniczna pomoc materiałowa Zachodu niemal od pierwszych tygodni wojny. Rozważając tylko pierwszą, z pięciu poszczególnych faz niemieckiego ataku (22.06-20.07) i uwzględniając ilości uzbrojenia porzuconego lub zdobytego przez Niemców oraz uwzględniając liczbę sowieckich jeńców i poległych, była to potężna koncentracja militarna. Łatwość, z jaką niemieckie uderzenia rozbijały sowieckie formacje może świadczyć, że sowiecka strategia zgrupowanych wojsk przewidywała atak nie obronę. Trzeba pamiętać, że od lutego autorem strategii był gen. G. Żukow, uchodzący za wybitnie uzdolnionego dowódcę i stratega. Według danych niemieckich, tylko do 10 lipca straty sowieckie wyniosły 323.898 jeńców, 7.615 pojazdów pancernych oraz 6.633 samolotów. W drugiej fazie (do 9.08) straty sowieckie wyniosły 310.000 jeńców, 3.205 czołgów, 3120 dział oraz 1098 samolotów. Według amerykańskiego wykazu pomocy materiałowej dostarczonej sowietom w okresie od października 1941 r. do stycznia 1944 r., Związek sowiecki otrzymał:

8.800 samolotów
5.200 czołgów i dział p.panc.
190.000 ciężarowych pojazdów wojskowych
36.000 jeepów
30.000 innych pojazdów mechanicznych
7.000.000 par butów dla armii
200.000 telefonów polowych
1.050.000 km drutu telefonicznego
200.000 ton materiałów wybuchowych
740.000 ton benzyny lotniczej
1.450.000 ton stali
Obrabiarki i narzędzia o wartości 200.000.000 dolarów
420.000 ton aluminium, miedzi,niklu,cynku i mosiądzu
2.6000.000 ton żywności

Ponadto sowieci otrzymali kilka kompletnych zakładów przemysłowych, przeniesionych z Ameryki i zainstalowanych w Związku Sowieckim jak np. instalację rafinerii ropy naftowej, fabrykę opon samochodowych o wydajności miliona opon rocznie. Ogólna wartość dostaw w ramach „Lend-Lease” wyniosła 4 ¼ miliarda dolarów (wartość na poziomie roku 1944). Tak oto, bezwarunkowa pomoc wykreowała imperium zła. Wiesław Kwaśniewski

Mane, tekel, fares Co najmniej połowa Polaków z wolna dochodzi do siebie po emocjach wywołanych wyborami tubylczego prezydenta. Jak wiadomo, żeby wybrać takiego prezydenta, trzeba albo podjudzić do tego kilka milionów ludzi, albo przekupić ich obietnicami, albo wreszcie - doprowadzić do stanu onieprzytomnienia, w którym człowiek nie wie, co czyni, no a potem trzeba wszystkich jakoś z tego amoku wyprowadzić. Nawiasem mówiąc, jakiś niezawisły sąd zamierza ukarać jakichś samorządowców, którzy przekupywali wyborców wódką i kiełbasą. Wedle stawu grobla; pan marszałek Komorowski wprawdzie wyborcom wódki nie stawiał, ale za to naobiecywał im "korzyści majątkowych" znacznie więcej - i nic. Wynika z tego, że w kampanii wyborczej należy bezwzględnie unikać konkretów, nawet w postaci wódki i kiełbasy, koncentrując się raczej na korumpowaniu za pomocą obietnic. Zanim korumpowani ochłoną, to zapomną, bo wiadomo - ludzie mają dobrą pamięć, ale krótką. Toteż i pan marszałek Komorowski, kiedy w wieczór wyborczy zaczęła rysować się przed nim możliwość wygranej, nagle zauważył, że Naród Polski został straszliwie podzielony i teraz trzeba ulepić go w jedną masę od nowa, żeby zaczął normalnie funkcjonować i żeby można było po staremu zdzierać z niego podatki. Tedy tylko patrzeć, jak niezależne media i inspirowany przez oficerów prowadzących "salon" zaczną śpiewać, że "wszyscy Polacy to jedna rodzina" i zapanuje powszechna amikoszoneria. Zanim jednak pogrążymy się w nawrocie do jedności moralno-politycznej Narodu, którą po raz pierwszy wynalazł i w ramach propagandy sukcesu faszerował nas Edward Gierek, warto posłuchać, co dzieje się wokół Polski. Oto deputowany do Rady Najwyższej z ramienia Partii Regionów Jurij Bołdyriew zauważył, że Ukraina ma same zgryzoty z Galicją i dopóki będzie ona wchodziła w skład ukraińskiego państwa, dopóty również i tam nie zapanuje upragniona jedność moralno-polityczna narodu. Deputowany Bołdyriew nie jest w tym poglądzie odosobniony, bo podobnego zdania jest inny ukraiński polityk Partii Regionów, minister oświaty Dymitr Tabacznyk. Z kolei prezydent Wiktor Janukowycz, również wywodzący się z Partii Regionów, oświadczył, że nie ma mowy o tym, by Ukraina została federacją. Jest jednolitym państwem i kropka. Jak pogodzić te z pozoru sprzeczne koncepcje funkcjonujące w jednej partii, tzn. jak zachować na Ukrainie unitarny charakter państwa, a jednocześnie izolować od niej Galicję ze Lwowem? Wyglądałoby to na kwadraturę koła, gdyby nie deklaracja rosyjskiego polityka narodowości prawniczej ("matka Rosjanka, ojciec prawnik") Włodzimierza Żyrynowskiego z roku bodajże 1995. Włodzimierz Żyrynowski oświadczył wtedy, że jeśli Polacy zgodzą się zostać "Słowianami" (a "Słowianin" to taki Rosjanin, tylko oczywiście trochę gorszy, słowem - "bliska zagranica"), to Rosja może się zastanowić nad rozbiorem Ukrainy. Jeśli natomiast Polacy "Słowianami" być nie zechcą, to Rosja może postawić na porządku dziennym sprawę politycznej przyszłości Prus Wschodnich, co oznacza zaproszenie Niemiec do udziału w rozbiorze Polski. Od tamtej pory wprawdzie minęło już 15 lat, ale każda myśl rzucona w przestrzeń prędzej czy później znajdzie swego amatora. Zwłaszcza gdy prezydent Obama 17 września ubiegłego roku oficjalnie dał nam do zrozumienia, że USA na razie żadnych dywersantów w Europie Środkowej nie potrzebują, co oznacza, że Ameryka zgadza się, by Europę Środkową urządzali po swojemu strategiczni partnerzy, czyli Niemcy i Rosja. Jak wiadomo, Niemcy mają z Polską niezałatwione remanenty po II wojnie światowej i w maju 2009 r. CDU i CSU w deklaracji dotyczącej wypędzeń przedstawiły program zmiany stosunków własnościowych na części terytorium Polski i części terytorium Republiki Czeskiej, zmierzający - jak się wydaje - do pokojowej rewizji ustaleń konferencji czterech mocarstw w Poczdamie. Oznaczałoby to dla nas realizację scenariusza rozbiorowego, więc na wszelki wypadek lepiej byłoby zawczasu obmyślić jakąś rekompensatę dla rozbrajanej w tym czasie Polski, żeby tę gorzką pigułkę przełknęła i nie traciła okazji do siedzenia cicho. Czy ukraińskie rozterki na temat Galicji i Lwowa nie są przypadkiem odbiciem refleksji, jakie snują na temat tej rekompensaty obydwaj strategiczni partnerzy? Lwów za Wrocław? W końcu Partia Regionów uchodzi na Ukrainie za nader prorosyjską, więc chyba nic dziwnego, że politycy akurat z jej szeregów wypuszczają takie próbne balony - prawie identyczne z tymi, które przed 15 laty wypuszczał Włodzimierz Żyrynowski. SM

Marszałek Schetyna Gattuso Grzegorz Schetyna to polityk, który chyba najmniej pasuje to funkcji marszałka Sejmu. Marszałek Sejmu kojarzy się ze spokojem i umiarem. O Schetynie można powiedzieć wiele, ale nie to, że jest politykiem umiaru, szukającym porozumienia. Nie zmienia to tego, że dla mnie jest jednym z najbardziej ciekawych polityków. Mimo, że jestem jednym z dziennikarzy, których od pewnego czasu omija bardzo szerokim łukiem, to czuję do niego dalej sympatię. Bo to bez wątpienia facet z jajami. Ta sympatia może wynika z tego, ze byliśmy mniej więcej w tym samym czasie w NZS i z tego okresu się pamiętamy. Ale Schetyna, oprócz NZS, był w „Solidarności Walczącej” i tam konspirował, uczył się zapamiętywania adresów i numerów telefonów, ostrego dymienia, wyprowadzania milicji w pole. Był ostrym antykomunistą. Kiedy przyszedł Okrągły Stół nie chciał siąść do rozmów z ramienia NZS. Jego miejsce zajął inny kolega z NZS, równie znany dziś. Mariusz Kamiński. Grzesiek był twardzielem zawsze.  Teraz też jest, choć jego obecne twardzielstwo mniej mi się podoba. Teraz jest twardym i bezwzględnym graczem wykorzystującym każdą słabość i błąd przeciwnika. Korzystającym z każdej nadarzającej się okazji by rozegrać swoje. Bezwzględny jest i wobec przeciwników politycznych z innych ugrupowań i wobec tych, z którymi jest w jednym ugrupowaniu ale stoją mu na drodze. Wobec mediów i dziennikarzy stosuje politykę rozmawiania wyłącznie ze swoimi. Od kiedy „Rzeczpospolita” uznana została za medium wrogie omija nasza gazetę. A z tego co wiem interesował się bardzo sytuacją  „Rzepy”. Unika mnie, nie odpowiada na zaproszenia do moich programów.  W tym samym czasie nie wychodzi od nowych przyjaciół z TVN. Taka gra. W polskiej polityce jest jeszcze jeden gracz stosujący równie twarde i bezwzględne metody. To Zbigniew Ziobro. Nieprzypadkowo dziś ścierają się w sądzie. Kiedy powstawał rząd Platformy, pisałem jego sylwetkę dla "Rzepy". Porównałem go wtedy do włoskiego piłkarza Genarro Gattuso.  Gatuso jak wiadomo, jest skuteczny, twardy i specjalizuje się w łamaniu kości przeciwników. Mirek Żukowski szef działu sportowego, którego cytowałem w tym tekście tak mówił o piłkarzu Gattuso: „Zasłynął z jednego powiedzenia: "nie biorę jeńców". Bo on przeciwników niszczy od razu. To facet, który atakuje bez pardonu, biega po boisku przez 120 minut, nigdy się nie męczy, jest jak pitbull. Nie lituje się nad nikim, jak trzeba złamać nogę, to ją łamie. Nie jest zainteresowany tym, żeby samemu grać, on zrobi wszystko, by przeciwnik nie mógł grać. Jest straszny. Ale każdy trener marzy, żeby mieć go w swojej drużynie”. Kiedy opublikowałem ten tekst Schetyna zadzwonił do mnie (jeszcze wtedy rozmawialiśmy) i powiedział: „Za słabo znasz się na piłce. Gatusso ,to też znakomity rozgrywający.”  Wolał być porównywany do Gattuso rozgrywającego a nie łamacza. Trochę racji miał. Bo to prawda, Schetyna jest znakomitym rozgrywającym. To jeden z najbardziej skutecznych polityków i jeden z najlepszych organizatorów. Choć łamaniem kości też się zajmuje., o czym przekonał o się wielu działaczy Platformy, przekonał się Jan Rokita, przekonał się Rafał Dutkiewicz, kiedy myślał o starcie w wyborach prezydenckich. Ale mimo to, uważam go za jednego z ciekawszych polityków. On kocha grę, kocha władzę, kocha walkę. Tak kocha sport. Ale mam wrażenie, że jest jednym z tych, którym o coś jeszcze chodzi. Nie wiem już jak wygląda jego wymarzona Polska, ale ciągle mam wrażenie, że w polityce poza grą, chce coś więcej. Tyle, że taki facet pasuje mi do wielu funkcji - jedną z nich był np. wicepremier, inną szef klubu. Ale marszałek  Sejmu? Tusk wysyłając go tam poszedł na kompromis. Pozbył się go z klubu, gdzie będzie miał kogoś słabszego i bardziej od niego zależnego  ale dał mu prestiżowe stanowisko. Bo Schetyna jest za silnym i groźnym graczem, żeby się go pozbyć całkowicie. Ciekaw jestem Schetyny w nowym wydaniu. Igor Janke

Polska prokuratura przeczy Rosjanom Polska prokuratura nie otrzymała jeszcze od Rosjan wszystkich materiałów dotyczących katastrofy pod Smoleńskiem. Tymczasem wczoraj rosyjski wicepremier Siergiej Iwanow twierdził, że Rosja przekazała już Polsce komplet materiałów dotyczących wyjaśniania przyczyn tej tragedii. [zob. "Wicepremier Iwanow: Rosja przekazała wszystkie materiały. Kpina z Polaków, szyderstwo z prawdy?"] Polscy prokuratorzy nie chcą komentować wypowiedzi rosyjskiego wicepremiera, ale jak podkreśla rzecznik prokuratury generalnej prokurator Mateusz Martyniuk do tej pory polska strona skierowała do rosyjskiej pięć wniosków o pomoc prawną. Do Polski trafiło 6 tomów akt rosyjskiego postępowania, które zawierają około 1300 kart. Prokurator Martyniuk podkreśla, że jest to tylko fragment materiałów i polscy prokuratorzy czekają na kolejne dokumenty. Rzecznik rządu Paweł Graś powiedział, że do premiera nie dotarły żadne informacje na temat zastrzeżeń dotyczących przekazywania przez Moskwę danych i dokumentów związanych z  katastrofą. Jednocześnie rzecznik rządu podkreślił, że polskim ekspertom udało się odszyfrować większą niż Rosjanom część materiału z czarnych skrzynek z prezydenckiego TU 154M, który rozbił się pod Smoleńskiem. Rzecznik nie chciał ujawnić żadnych szczegółów. Rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak zapewnia, że raporty z ustaleń komisji badającej okoliczności prezydenckiego samolotu zostaną podane do publicznej wiadomości. Małgorzata Woźniak zaznacza, że o wszystkich ustaleniach komisji będzie informował jej przewodniczący, szef MSWiA Jerzy Miller. MAłgorzata Woźniak zapowiedziała, że będą przedstawiane raporty cząstkowe, “obejmujące swoim zakresem skończone fragmenty procesu badawczego”. Zdaniem Małgorzaty Woźniak trudno określić termin ujawnienia pierwszego takiego raportu. Komisja, której szefem jest Jerzy Miller, składa się z 34 ekspertów. Są to zarówno wojskowi jak i cywilni specjaliści. W komisji są też prawnicy, specjalizujący się w polskim i międzynarodowym prawie lotniczym, są też osoby czynnie wykonujące zawód pilota w liniach pasażerskich, a także osoby zajmujące się tematyką bezpieczeństwa w transporcie lotniczym. Rosjanie chcą przetopić szczątki polskiego prezydenckiego samolotu. Polska prokuratura żąda wydania wraku Tu-154 Mecenas Rafał Rogalski skieruje dziś do polskiej prokuratury wniosek, by ta wystąpiła do Rosjan o natychmiastowe wydanie wraku Tu-154M Prowadząca śledztwo w sprawie katastrofy prezydenckiego samolotu Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie wczoraj rano otrzymała przekazane przez Rosjan ok. 1300 kart akt rosyjskiego śledztwa. Po zapoznaniu się z zawartością teczek prokuratorzy mają postanowić o powołaniu biegłych tłumaczy. Śledczy przyznali też, że wciąż czekają na przekazanie dowodów związanych z katastrofą, m.in. wraku samolotu. Jak usłyszeliśmy, pomysły przetopienia szczątków Tu-154M – taki scenariusz sugerowała rosyjska prasa – przed prawomocnym zakończeniem postępowań są niedorzeczne. Przekazane przez Rosjan akta ze śledztwa w sprawie katastrofy samolotu są już w rękach polskich prokuratorów. Jak powiedział nam płk Zbigniew Rzepa, rzecznik Naczelnej Prokuratury Wojskowej, dokumenty były wczoraj przeglądane, a po zakończeniu tych czynności mają zapaść decyzje dotyczące m.in. powołania biegłych. Na razie nie wiadomo, ile osób zajmie się tłumaczeniem dokumentów. W ocenie mec. Rafała Rogalskiego, pełnomocnika kilku rodzin ofiar katastrofy, by ten proces mógł być sprawnie przeprowadzony, nad aktami musi pracować zespół kilku osób. Jak ocenił, dla jednego tłumacza pracy wystarczyłoby nawet na 3 miesiące. To skutecznie wstrzymałoby polskie śledztwo. Docelowo dokumentów powinno być znacznie więcej, bo otrzymane 1300 kart to – w ocenie pełnomocnika – tylko mała część zebranej już przez Rosjan dokumentacji. Wciąż trwają prace w Instytucie Ekspertyz Sądowych w Krakowie, gdzie biegli uzupełniają stenogramy otrzymane od Rosjan. Prokuratura nie chce jednak rozmawiać o przebiegu tych prac. – Nie udzielamy na ten temat informacji. Kiedy spłynie do nas końcowa opinia sporządzona przez biegłych, wówczas poinformujemy opinię publiczną o tym, co zostało ustalone i w jakim kierunku dalej będzie prowadzone śledztwo – podkreślił płk Rzepa. Dopytywany przez “Nasz Dziennik”, nie chciał też powiedzieć, czy specjaliści na bieżąco informują prokuraturę o wynikach prac. Tymczasem rosyjska prasa publikuje niepokojące informacje na temat przebiegu śledztwa. Jak sugeruje tygodnik “Żyzń”, śledczy zakończyli już badania szczątków samolotu i są one im już niepotrzebne. Według gazety, w badaniach nie przeszkodziło to, że dotąd nie wszystkie elementy wraku zostały zebrane z miejsca katastrofy. Jak sugeruje tygodnik, są też pomysły, by wrak został przetopiony. Takiego scenariusza nie wyobraża sobie polska prokuratura. Jak zaznaczył płk Rzepa, strona polska zwróciła się do Rosjan o przekazanie wszystkich dowodów związanych ze sprawą i czeka na realizację wniosku. – Nikt nie pozwoli sobie na to, by zniszczyć dowody rzeczowe, dopóki postępowanie nie zostanie zakończone prawomocnie. Jeśli Rosjanie komuś postawią zarzuty, kogoś będą chcieli postawić przed sądem, to te dowody będą musiały być dostępne dla sądu. Także my możemy ich potrzebować. Dlatego zwróciliśmy się z odpowiednim wnioskiem i czekamy na to, by wszystkie dowody dotarły do Polski, po to, by móc z nimi pracować – dodał. Niepokojące sygnały dotyczące przyszłości wraku spowodowały, że z ostrożności procesowej mec. Rogalski jeszcze dzisiaj skieruje do polskiej prokuratury wniosek, by ta wystąpiła do Rosjan o wydanie wraku. – Jest to sytuacja bardzo niepokojąca. Jeżeli rzeczywiście miałoby dojść do tego, że dowód w sprawie zostałby zniszczony, to dla mnie taka sytuacja jest niedorzeczna i budząca głębokie zdziwienie – ocenił. Jak zauważył mec. Rogalski, polscy eksperci muszą mieć dostęp do wraku, by móc przeprowadzić niezbędne badania. Ponadto wrak jest własnością Polski. Marcin Austyn

“Dyrektor Kazana” to nie Kazana? Okazuje się, że nie ma pewności, iż głos ze stenogramów podpisany „dyrektor Kazana”, faktycznie jest głosem M. Kazany. Jak wynika z oświadczenia rzecznik MSWiA Małgorzaty Woźniak, głos, który na stenogramach rozmów zarejestrowanych przez czarne skrzynki prezydenckiego TU-154M został podpisany jako „dyrektor Kazana” faktycznie należał do szefa protokołu Ministerstwa Spraw Zagranicznych Mariusza Kazany. - To, że głos nienależący do załogi, który zarejestrowała czarna skrzynka Tu-154 należał do szefa protokołu dyplomatycznego MSZ, Mariusza Kazany, jest tylko sugestią. Nie potwierdzili tego polscy eksperci – oświadczyła Małgorzata Woźniak, rzecznik MSWiA. Sugestie, że głos ze stenogramów to głos Mariusza Kazany pojawiły się ze względu na sposób, w jaki do rozmówcy zwracali się członkowie załogi.  Małgorzata Woźniak wyjaśnia, że nazwisko Mariusza Kazany padło w związku z ustaleniami do kogo spośród wszystkich osób na pokładzie prezydenckiego Tupolewa załoga mogła zwrócić się „panie dyrektorze”. W celu uzyskania bardziej szczegółowych informacji w tej kwestii rzecznik MSWiA wskazuje na Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK), bo to właśnie tam przygotowywane były odczyty nagrań z czarnych skrzynek.

Źródło: TVN24/inf. Własna | pł

Komorowski powołał Dworaka i Lufta do KRRiT Jan Dworak i Krzysztof Luft zostali powołani w skład Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Taką decyzję podjął Bronisław Komorowski w środę, kiedy był jeszcze marszałkiem Sejmu i pełnił obowiązki prezydenta.

Schetyna nic nie wie Informacja o nominacjach została opublikowana w piątek na stronie internetowej Kancelarii Prezydenta.

Marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna nie chciał komentować nominacji Komorowskiego do KRRiT. - Nie znam tych pomysłów - podkreślił. Dopytywany o kandydaturę Krzysztofa Lufta, Schetyna powiedział, że nie zna tej kandydatury. - Nie znam tej kandydatury. Kto ją zgłosił? - pytał dziennikarzy. Sam Luft pytany przez dziennikarzy, co chciałby zmienić w mediach publicznych, podkreślił, że "wszyscy gołym okiem widzą, że media publiczne funkcjonują od pewnego czasu w sposób skandaliczny".

Co chciałby zmienić Luft - Dotyczy to części, bo nie można generalizować. Są rozgłośnie regionalne Polskiego Radia, są różne programy w TVP, ale przechył polityczny i zaangażowanie znacznej części mediów publicznych osiągnęło poziom nie notowany w ciągu ostatnich 20 lat - uważa Luft. Jak zapewnił, będzie wykonywał wszystkie zadania, które należą do Krajowej Rady. - To jest kwestia procesów koncesyjnych, pilnowania funkcjonowania podmiotów, które uzyskały koncesję oraz przyglądania się jak funkcjonują media publiczne - mówił. Z kolei Dworak nie odbierał w piątek telefonu. W czwartek pytany o to, czy otrzymał propozycję wejścia do KRRiT, odpowiadał: "nie potwierdzam, nie zaprzeczam".

Michałowski szefem Kancelarii Prezydenta Również w środę Bronisław Komorowski powołał Jacka Michałowskiego na stanowisko szefa Kancelarii Prezydenta. Komorowski powierzył Michałowskiemu pełnienie obowiązków szefa Kancelarii Prezydenta po kwietniowej katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem, w której zginęli prezydent Lech Kaczyński i dotychczasowy szef tej kancelarii Władysław Stasiak. Marszałek Sejmu mówił wtedy, że nominacja ta ma na celu zapewnienie sprawnego funkcjonowania prezydenckiej kancelarii. Wczoraj rano Komorowski, który wygrał w II turze wybory prezydenckie i jest obecnie prezydentem elektem, zrezygnował z funkcji marszałka Sejmu; tym samym przestał pełnić obowiązki głowy państwa. Do momentu wyboru nowego marszałka pełniącym obowiązki prezydenta był marszałek Senatu Bogdan Borusewicz; wieczorem marszałkiem Sejmu został Grzegorz Schetyna. To on jako marszałek do czasu zaprzysiężenia Komorowskiego na prezydenta, które odbędzie się najprawdopodobniej na początku sierpnia, będzie pełnił obowiązki głowy państwa. INTERIA.PL/PAP

Cała nadzieja PO w nielojalności PSL-u Jeśli PSL nie zerwie się Platformie z łańcucha, to tragedia - trzeba bedzie realizować obietnice, których zrealizować sie nie da.

1. - No, mamy jeszcze koalicjanta... - asekurowali się politycy PO, gdy po zwycięstwie wyborczym Komorowskiego politycy opozycji i dziennikarze uświadamiali im, że teraz skupiają w swoich rekach całą władze i że nie ma już dla nich alibi, że czegoś nie mogą albo że ktoś im przeszkadza. Nie ma zwłaszcza alibi w postaci weta prezydenta, bo prezydent jest swój i niczego nie będzie wetował.

2. Tak jest, teraz cała nadzieja Platformy w tym, że PSL się zbiesi i odmówi PO wsparcia. Bo jak nie odmówi, to tragedia. Trzeba będzie wtedy realizować program, którego nie ma. Trzeba będzie wyjąć z szuflad te wszystkie podobno znakomite ustawy, które blokował Lech Kaczyński, a wtedy okaże sie, ze w szufladach nie ma nic.

3. Ludzie ciągle pamiętają obietnice, te stare sprzed 3 lat, ale i te najświeższe, z ostatnich 3 dni kampanii prezydenckiej, na przykład tę, że natychmiast, już od 1 września, nastąpi 30 procentowa podwyżka płac nauczycieli. Że ulgi dla studentów zostaną niezwłocznie przywrócone, że będzie 1000 kilometrów autostrad - i tak dalej. Jeśli PSL nie zerwie się Platformie z łańcucha, to tragedia - trzeba bedzie realizować obietnice, których zrealizować sie nie da.

4. Obietnice obietnicami, te można sobie odpuścić, w końcu obietnice wyborcze nie są po to, żeby je realizować, lecz po to, by je składać. Ale jest gorsza sprawa - reformy. Reforma finansów publicznych, reforma służby zdrowia, naprawa reformy emerytalnej - to są sprawy niezbędne do załatwienia, żąda ich Unia Europejska, wyczekuje ich biznes. Ale Platforma ma w pamięci reformy Buzka, które skończyły się katastrofą reformatorów. Z dwustu mandatów poselskich AWS i sześćdziesięciu Unii Wolności nie ostał sie żaden. Taki już los reformatorów, tylko że Platforma to partia władzy i ani myśli ponieść śmierć za idee. - Dla idei ponieść śmierć - tak - ale nie zaraz! - śpiewał Brassens. Platforma też nie chce umierać dla reform. Zamawia sondaże, które upewniają w przekonaniu, że najlepsze w polityce jest nierobienie niczego, bo reformatorom poparcie zawsze spada.

5. Leniuchować, nic nie robić, chłodne piwko w cieniu pić... to jest najlepsze dla Platformy. Ale leniuchować nie można ot, tak, trzeba to jakoś usprawiedliwić. Do tej pory usprawiedliwieniem był wraży prezydent. Platforma chciałaby, ale nie mogła, bo prezydent blokował. Teraz miejsce prezydenta zająć musi PSL. To ono powinno zablokować te reformy, które Platforma chciałaby przeprowadzić, ale wolałaby nie móc. Najgorsze co mogłoby teraz spotkać PO, to lojalne wsparcie jej reform przez PSL. Na szczęście Pawlak sie dąsa i wszystko wskazuje, że się zbiesi. Dzięki temu Platforma bedzie nadal mogła leżeć w trawie, liczyć chmury, zdrową i wesoła być...

Janusz Wojciechowski

10 lipca 2010 Państwo prawa widziane z lewa.. Przede wszystkim lustracja.. Gdyby się odbyła groziłaby zagładą „ elit”. I co byśmy poczęli bez „ elit”? Autorem uchwały lustracyjnej był w 1992 roku pan Janusz Korwin- Mikkke. W tymże także  roku Trybunał Konstytucyjny rozpatrywał zgodność uchwały lustracyjnej z Konstytucją., do czego nie został powołany w początkach 1982 roku jeszcze przez socjalistyczną ekipę gen. Jaruzelskiego(????). „Zmiana ustroju”- jak widać – była przygotowywana już wcześniej i to nie był przypadek.. Trybunał Konstytucyjny jest powołany do sprawdzania zgodności uchwalanych demokratycznie ustaw z Konstytucją.. Ustaw, a nie uchwał.. W 1992 roku sprawdzał zgodność uchwały(!!!!). Baaaaardzo ciekawe.., prawda? I nikt tego do tej pory nie podważał.. W tatach osiemdziesiątych, gdy kompetencje Trybunału Konstytucyjnego się kształtowały, orzeczenia tegoż- nie były ostateczne. Obecnie są ostateczne i niepodważalne. Początki istnienia Trybunału dał generał Jaruzelski, który w tamtych czasach- jako socjalny komunista- nie wyobrażał sobie, że  sklep może być …prywatny(!!!!). Ale ustawę Wilczka z 1988 roku poparł.. Dzisiaj tego żałuje, ale co się stało, to się nie odstanie. Orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego stojącego tak naprawdę- moim zdaniem na straży niezmienności ustroju socjalistycznego - zostało sporządzone w ciągu 1,5 godziny.. Gdyby liczyło jedną stronę demokratycznego orzeczenia… Ale liczyło stron trzydzieści(????). Jak oni to zrobili w demokratycznym państwie prawa widzianym z lewa i urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości? Owe orzeczenie wyczytał pan profesor Andrzej Zoll.. Tak jak dzisiaj pan Grzegorz Schetyna z Platformy Obywatelskiej, marszałek Sejmu , druga osoba w państwie, przejmuje obowiązki- jak powiedział on sam- dla „ dobra polskiej demokracji”(????). No proszę.. Demokracja ponad wszystko, ten bożek większościowy ma panować u nas po wsze czasy, bo tzw elity to słowo powtarzają częściej zapewne niż pacierz..  Każdy  z występujących w programie telewizyjnym  lub radiowym musi co najmniej dwa razy powtórzyć słowo” demokracja” Może i więcej. Ale dwa razy obowiązkowo, bo kłamstwo musi być co najmniej powtórzone dwa razy, żeby stało się prawdą.. Widocznie tak jest ustalone niezmiennie, tylko noblistka Szymborska pisała, że „ nic dwa razy”. Kto im taką zasadę ustanawia? Kto za tym stoi- jak pytała poprzednio panująca w PRL-u propaganda? Nie liczy się człowiek, tylko prawa człowieka, nie liczy się zdrowy rozsądek- tylko większościowa demokracja, nie liczy się porządek i hierarchia- tylko zasada równości  wobec wszystkiego,  w tym wobec prawa.. A czy taka równość jest? Nigdzie równość w przyrodzie nie istnieje.. Lwy nie wybierają się demokratycznie.. Nie posiadają parlamentu- i marszałka lwiego sejmu. A jednak ich gatunek nie zanika... Wybierany jest lepszy, a nie posiadający większość głosów w stadzie.. W demokracji wybierany jest ten, kto ma większość głosów w demokratycznym stadzie.. I on rządzi, ale musi przynależeć do określonej grupy, spec  -grupy, która jako niekonstytucyjna, nie może się ujawniać.. I niechby rządziła, ale w interesie ludzi zamieszkujących  dane terytorium demokratyczne zwane Polską.. Problem w tym, że nie rządzi w naszym interesie.. Rządzi przeciw nam! Tak jak to  ktoś trafnie określił:” Odnoszę wrażenia , jakby naszym krajem rządzili jego najwięksi wrogowie”(!!!). I słuszna jego niedemokratyczna racja! Bo w jakim państwie prawa , ale nie widzianym z lewa,, sprawa uprowadzenia i zamordowania pana Krzysztofa Olewnika toczyłaby się przez dziewięć lat, w różnych okolicznościach decydujących  o sprawie- dokumentów? Raz giną, a raz…. Właśnie znalazło się  67 tomów akt sprawy i to w Radomiu.. Od razu rozpraszam wszelkie wątpliwości.. To nie moja sprawka! Tylko tyle, że w Radomiu mieszkam.. Jak to określił swojego czasu biskup  Stefanek, ale nie w tej sprawie konkretnie, ale ogólnie: „ istnieją anonimowe centra dowodzenia”(!!!). Jak to w demokracji sterowanej i kierowanej, księże biskupie.. No i ci sami na wizji i fonii od dwudziestu lat. Czy to przypadek, że ciągle muzą być ci sami? Różne „Stokrotki” i inne  dzieci kwiaty? I nie ma kto nas zasłonić przed włóczniami niesprawiedliwości? A jeszcze niedawno, pan premier Donald Tusk z Platformy Obywatelskiej, w liście do pana Włodzimierza Olewnika,  jeszcze żyjącego ojca Krzysztofa- pisał, że „ wszystkie akta zostały odtajnione i ujawnione”(???) Prawda, że wszystkie, a tu nagle znalazło się jeszcze 67 tomów (???). Czy to wszystko dla „ dobra polskiej demokracji”(????) Żeby tylko ona została uratowana.. Szczęście, że pan Włodzimierz Olewnik jest człowiekiem majętnym i pełnym determinacji, w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniającym zasady społecznej sprawiedliwości, bo gdyby morderstwo w demokratycznym państwie prawnym trafiło na człowieka  biednego, już dawno byłoby zapomniane i nikt- w demokratycznym państwie prawnym- by sobie tym głowy nie zaprzątał. No bo po co.. I tak sprawiedliwość jest ostoją III Rzeczpospolitej.. A że demokracja nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, ze swojej natury rzeczy.. To kogo to obchodzi i interesuje, żeby analizował tego typu wątpliwości. Prawdziwy demokrata nie ma wątpliwości. On ma tylko bezmyślnie powtarzać wyuczone bajki, na kursach zorganizowanych ku czci demokracji.. Bo przecież demokracja oparta jest na większości, a nie na prawdzie i sprawiedliwości.. I nie ma nic wspólnego  z  wolnością człowieka.. Jest dokładnym jest zaprzeczeniem. Demokraci uchwalą- wolność została odebrana. Krok po kroku, bo wolności  na ogół nie traci się od razu.. Traci się kroczek po kroczku.. To życie można stracić od razu.. Tak jak ci trzej co zabili Krzysztofa Olewnika i siedzieli w  demokratycznym więzieniu. Wszyscy trzej popełnili samobójstwa, jakoś zgodnie, tylko nie jednocześnie.. No i strażnik więzienny też popełnił samobójstwo.. Jak to w demokratycznym państwie prawa widzianym z samobójczego lewa.. Może się wkrótce okazać, że są jeszcze jacyś samobójcy, tak jak z tymi aktami o których mówił pan premier, że ich nie ma.. a jednak się znalazły. Że ich nikt nie zniszczył, - to chyba cud! Mamy szczęście ,pan Grzegorz Schetyna nowy marszałek Sejmu będzie usilnie pracował dla „ dobra polskiej demokracji”. W takim razie możemy spać spokojnie. Spokojnie do następnego samobójstwa.- ma się rozumieć. - Witam sąsiada, w nocy to poszaleliście z żoną. Mało mi żyrandol nie zleciał. - Panie sąsiedzie, tak właśnie rodzą się plotki, mnie w nocy to nawet w domu nie było. A żyrandol w Pałacu Namiestnikowskim jest. I to nie jeden!. Wygranemu w  wyścigu do Pałacu Namiestnikowskiego właśnie chodziło o te żyrandole- jak mówił pan Donald Tusk - premier demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady sprawiedliwości społecznej. A to co innego niż sprawiedliwość- to chyba jasne! WJR

Czy Palikot się onanizuje? Subotnik Ziemkiewicza Oto zagadka, nad którą głowię się od dawna. Jak to jest, że głupia, chamska propaganda  ma moc uwodzenia umysłów wybitnych? Że umysłowe prostactwo przyciąga wyrafinowanych intelektualistów, a brutalne chamstwo imponuje wysublimowanym estetom? Jeśli spotkam w najbliższym czasie Eustachego Rylskiego, nie omieszkam zadać mu tego pytania, choć wątpię, żeby znakomity pisarz był w stanie wyjaśnić, co mu zaimponowało w Palikocie. Być może ja mu to zdołam wyjaśnić − jako się rzekło, zastanawiam się nad podobnymi przypadkami od dawna i do pewnych wniosków doszedłem. Ale podzielę się nimi za chwilę. Najpierw spróbuję wyjaśnić, dlaczego Rylski i wielu innych Polaków tak chętnie przyjmuje za pewnik nie podpartą żadnymi faktami tezę, że za katastrofę rządowego samolotu winę ponosi śp. Lech Kaczyński. Wiara w to w niektórych kręgach (nie wiem, na ile głęboko jest w niej zaawansowany sam pisarz) jest już tak mocna, że uniemożliwia wszelką racjonalną dyskusję. Kaczyński winien jest po prostu przez sam fakt, że do Katynia leciał, bo „po co właściwie się tam pchał”. Można (i mimo wszystko trzeba) podnosić oczywistości: że to on właśnie, zgodnie z konstytucją i ugruntowanym obyczajem, był gospodarzem tej uroczystości, że przygotowania do niej trwały na długo zanim Putin zaprosił tam nieoczekiwanie także polskiego premiera, a więc jeśli ktoś się „wepchnął”, to właśnie Tusk, usiłując po raz kolejny wcisnąć się przed prezydenta w światło kamer i przypisać sobie zasługi w „historycznym pojednaniu” z Rosją. Wszystko to odbije się od niewzruszonej wiary żelaznego fan-klubu Tuska niczym od betonowej ściany.

To wstrętne, ale doskonale zrozumiałe. Tylko przyjęcie takiej postawy chroni ich przed utratą poczucia bezpieczeństwa i szacunku dla siebie, a każdy psycholog przyzna, że ludzki umysł, świadomie czy podświadomie, kombinuje zawsze tak, aby przede wszystkim zachować te dwa filary dobrego samopoczucia. Można (i mimo wszystko trzeba) podnosić oczywistości. Piloci, jeśli byli pod presją, to przede wszystkim tego, że de facto nie mieli wariantu awaryjnego. Z kuriozalnej odpowiedzi ministra Klicha na pytanie o alternatywne lądowiska wynikało jednoznacznie, że to im samym pozostawiono wypełnienie w papierach rubryki „lotnisko zapasowe”, a więc, że de facto żadne lotnisko zapasowe nie było przygotowane. I pilot wiedział, że w istocie w Mińsku − na przykład − wylądować nie może, bo tam nikt nic nie wie, samolot zostanie otoczony przez pograniczników i wybuchnie skandal dyplomatyczny. A w innym porcie rosyjskim − też nie, bo zgodnie z procedurami nie można by nawet wysiąść z samolotu, dopóki nie przyjedzie tam BOR, a będzie jechał z bardzo daleko. Piloci, jeśli byli pod presją, to między innymi tego, że narzucono im limit zużycia paliwa i rozliczano z niego. Pisaliśmy o tym, rzecz jest stwierdzona i oczywista; ale wszystko to odbija się jak betonowej ściany. Podobnie jak wiedza o totalnej degrengoladzie naszych sił zbrojnych w ogóle, a transportowego spec-pułku w szczególności, o nie zgrywaniu załóg, zaniechaniu ćwiczeń na symulatorach etc. Za wszystko to odpowiedzialność ponosi nie Kancelaria Prezydenta, ale rząd. Już samo to sprawia, że najlepiej jest zwalać winę na pilota i na tym zamknąć wszelkie dochodzenie. Lobby zainteresowanych takim zamieceniem sprawy jest bardzo potężne. Takie jest w mniejszym czy większym stopniu przy każdej katastrofie: zawsze najlepiej jest dla wszystkich żywych, żeby cała winę zwalić na umarłych i mieć spokój. Ale w tym wypadku dochodzi dodatkowy czynnik. Jeszcze potężniejszy. Rzecz w tym, że kwestia, czy pilot był pod presją czy nie, nie ma w ogóle znaczenia. Wiemy już, że pilot nie próbował lądować za wszelką cenę. W ogóle nie próbował lądować. Katastrofa nastąpiła gdy schodził tylko, zgodnie z poleceniami wieży kontrolnej, aby rozpoznać warunki ewentualnego lądowania. Albo był źle naprowadzany, albo miał złe dane o wysokości, albo z jakiejś innej jeszcze przyczyny zakładał przy tym błędnie, że jest znacznie wyżej, niż był w rzeczywistości. Tyle wiemy z ujawnionych fragmentów stenogramów. Ta wiedza powiada, że ewentualna postawa obecnych na pokładzie prezydenta, generała Błasika czy szefa protokołu nie mogła mieć dla katastrofy znaczenia. Czy można to, co tu w skrócie wyłożyłem, obalić jakimkolwiek racjonalnym argumentem? W świetle faktów nie można. Ale można nie przyjmować do wiadomości. I tak właśnie − jeśli wierzyć badaniom, pod które wyszył swój występ Palikot − czyni blisko połowa Polaków. Dlaczego? Wiem i powiem. Ze strachu, że prawda może się okazać nie do przyjęcia. Że okaże się coś, z czym się nie będą mogli pogodzić, bo naruszy to ich wspomniane już wyżej psychologiczne pryncypia, poczucie bezpieczeństwa i szacunku dla siebie. Bo wyobraźmy sobie, że fakty zaczęłyby nieuchronnie wskazywać na błąd rosyjskiej kontroli lotu. Nic więcej, niż tylko błąd − proszę, spróbujmy sobie to wyobrazić. Obecna, przypomnijmy, władza przestraszyła się zgodzić na postępowanie zgodne z obowiązującą umową między naszymi państwami (od niedawna wiemy, że wstępnie zaproponował uznanie właśnie jej za podstawę prac prezydent Rosji) obawiając się, że − jak ujął premier Tusk − Rosja uzna to za „krok  zimnowojenny”. Czy w hipotetycznej sytuacji stwierdzenie współwiny rosyjskich kontrolerów odważyłaby się zażądać od Rosji przeprosin i odszkodowań? No, załóżmy nawet, że by się zgodziła. Co by na to powiedzieli Rosjanie? Krótka „miłość” po katastrofie już się skończyła. Rosja prawdopodobnie odpowiedziałaby tak, jak na stwierdzenie faktu, że jej żołnierze obrabowali zwłoki śp. Andrzeja Przewoźnika. To znaczy oburzeniem, że to hańba, faszystowska prowokacja i plucie na wielki kraj, gromką odmową i zapewne jeszcze pobiciem przez „nieznanych sprawców” polskich dyplomatów w Moskwie. No i co wtedy? Tusk by wypowiedział Rosji wojnę? No, może pobiegłby na skargę do Berlina albo Brukseli? No, powiedzmy, pobiegłby. A tam by mu kazano poczekać pod kuchennym wejściem, bo są akurat ważniejsze sprawy. I jak by się wtedy czuła rzesza fanów, tak gorąco emocjonalnie związana z władzą? Zresztą, jak by się czuła cała Polska? A ponieważ na nieprawidłowości po stronie rosyjskiej wskazuje coraz więcej, uruchamia się podświadomy, potężny mechanizm psychologicznego wyparcia. Po pierwsze − wina nie może leżeć po stronie Rosji. Po drugie, skoro musi leżeć po stronie Polski, dla wielu winnym musi być prezydent, którego całe życie nienawidzili, a nie rząd PO, w którą zainwestowali tyle wiary i codziennie inwestują jej jeszcze więcej. A więc − Kaczyński jest winny, bo musi być winny. To najlepsze wyjście dla wszystkich, poza nim, ale on już przecież nie żyje, a jego zwolennicy im szybciej wymrą, tym lepiej. Taka musi być prawda i innej prawdy być nie może. Jeśli fakty są przeciw, tym gorzej dla faktów. Takie nastroje z całym sobie właściwym cynizmem rozgrywa Palikot. I to jest wstrętne, ale racjonalne i zrozumiałe. Osobiście kłopot mam ze zrozumieniem tylko jednego. Mimo wszystkich odbytych studiów pozostaję, i zresztą szczycę się tym, prostym mazowieckim chłopem i pokrętne mózgowanie intelektualistów pozostaje dla mnie niepojęte. W jaki sposób intelektualista potrafi zaplątać się w emocjonalnym spazmie i wyłączyć przy tym myślenie do tego stopnia, by nie zauważać, iż występ Palikota był celowym wekslowaniem sprawy w zupełnie nie mające do niej nic insynuacje? Hipotezę o współwinie prezydenta można rozważać tak samo, jak na przykład hipotezę o zamachu − znane fakty nie wskazują, ale teoretycznie i takie wyjaśnienie jest możliwe. I gdyby ktoś szedł w tym kierunku, nie potępiałbym go. Ale Palikot insynuuje, że Lech Kaczyński był od rana pijany. A załóżmy na chwilę, że nawet by był − to i co? Jaki to ma związek z katastrofą? Żadnego przecież. To tylko plucie i nic poza tym. Pytanie, czy prezydent był trzeźwy, jest równie zasadne, jak pytanie, czy poseł Palikot przed swoją konferencją prasową się onanizował, jak podobno ma we zwyczaju. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć − jestem pewien, że w tej sprawie Eustachy Rylski mnie poprze − czy ważny polityk rządzącej partii, wiceprzewodniczący jej klubu parlamentarnego i jeden z medialnych „frontmenów” nie działa pod wpływem swoich seksualnych frustracji. Milczenie Palikota w tej sprawie jest wymowne. Charakterystyczne jest także, że jego była żona nigdy nie odpowiedziała wprost na pytanie, w jaki sposób Palikot to robi. Czy jest, jak to nazywa fachowo seksuologia, pigmalionistą, zaspakajającym się przy fotografiach i filmach, czy też, jak głoszą plotki (ile w nich prawdy, panie pośle? Dlaczego nie chce pan się do nich ustosunkowywać? Co pan ukrywa?) uprawia autoerotyzm przed swoim odbiciem w lustrze. Państwo myślicie, że kpię? Jeszcze niedawno sam bym pomyślał, że to kpiny, i na dodatek niesmaczne, niestosowne i żałosne. Ale dziś oto okazuje się, że to najzupełniej poważny dyskurs polityczny. Że po prostu zadałem na głos pytania, które muszą zostać wreszcie zadane. I opinia publiczna powinna mi być wdzięczna, że mam tę odwagę. Drogi Eustachy, na litość Boską − naprawdę, podoba ci się, że tak będziemy teraz rozmawiać? Naprawdę czujesz wdzięczność dla człowieka, który nas w taki język wciągnął? RAZ

KOLEJNE OFIARY TRAGEDII SMOLEŃSKIEJ Jedna z pierwszych decyzji prezydenta-elekta dotyczy usunięcia krzyża spod Pałacu Prezydenckiego. „Pałac Prezydencki jest sanktuarium państwa. Krzyż, co było zrozumiałe, postawiono w nastroju żałoby, lecz żałoba minęła i trzeba te sprawy uporządkować” – uznał Bronisław K. i zapowiedział, że krzyż zostanie przeniesiony w inne miejsce. Nowy marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna w pierwszym wywiadzie po wyborze zaanonsował, że będzie rozmawiał z klubem PiS w sprawie „problemu” - zdjęć ofiar katastrofy, które wciąż znajdują się na sali plenarnej i zapowiedział, że będzie namawiał do ich usunięcia. Jednocześnie Schetyna uznał pomysł klubu parlamentarnego PiS o powołaniu zespołu, mającego badać przyczyny katastrofy smoleńskiej za "dziwny i niezrozumiały" i wyraził opinię, że  „zespół sejmowy, który ma kontrolować, czy nadzorować prokuraturę - to jest absurd”. Te decyzje, zdają się jasno wskazywać na intencje grupy rządzącej w sprawie tragedii smoleńskiej. Zapowiedź „uporządkowania” oznacza zamknięcie tematu na poziomie ustaleń putinowskiej komisji i kontrolowane wyciszanie  sprawy. Polacy mają zapomnieć, co wydarzyło się przed trzema miesiącami, zaprzestać stawiania pytań i uznać sprawę za zakończoną. Nawet pamięć o ofiarach 10 kwietnia będzie niosła treści groźne dla grupy rządzącej, zatem i jej przejawy muszą ulec ograniczeniu.  W czasie najbliższych miesięcy wolno spodziewać się wzmocnienia kampanii medialnej, mającej wykazać prawdziwość wersji rosyjskiej, przy jednoczesnym przemilczaniu lub dezawuowaniu poglądów sprzecznych z tą wersją. Niewykluczone, że obrona „putinowskiej prawdy” zostanie uznana za quasi rację stanu, a jej podważanie,  jako szkodliwe dla idei pojednania będzie uważane za sprzeczne z interesami III RP. W tym zakresie, można spodziewać się wprowadzania mechanizmów cenzury Internetu, jako jedynego, niekontrolowanego źródła informacji. Przy wszystkich analogiach pułapki smoleńskiej ze zbrodnią katyńską, ta właśnie konstrukcja polityczna, zdaje się wskazywać najmocniej  na wspólny mianownik obu spraw i potwierdza obawy, że niektórzy, najważniejsi politycy III RP  mogą być zakładnikami kłamstwa smoleńskiego. Reakcje grupy rządzącej wydają się również stanowić odpowiedź na słowa Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedziane podczas wieczoru wyborczego, gdy kandydat przypomniał o poległych w katastrofie i „wielkim zadaniu, które jest przed nami, wielkich pytaniach, na które musimy odpowiedzieć”. „Zawiesiliśmy tę sprawę w trakcie kampanii, musimy uzyskać właściwą odpowiedź, w każdym wymiarze moralnym, politycznym i tym prawnym” – oświadczył Kaczyński. Reakcje Bronisława K. i Grzegorza Schetyny współbrzmią też z wypowiedzią, jakiej  natychmiast po wystąpieniu Kaczyńskiego udzielił rosyjski wicepremier Sieriej Iwanow, który stwierdził, że „Rosja przekazała Polsce wszystkie materiały dotyczące okoliczności katastrofy lotniczej pod Smoleńskiem” i dodał – „Nie mamy już niczego więcej do przekazania. Wszystko, co można było przekazać, zostało przekazane”.  Jeśli ktoś uważa, że ta wypowiedź rosyjskiego polityka nie ma związku z wygraną Bronisława K. i słowami Jarosława Kaczyńskiego, zdaje się nie rozumieć, że od wielu miesięcy najważniejsze polskie sprawy są  obszarem dyplomatycznych i operacyjnych gier prowadzonych przez Federację Rosyjską. Rezonowanie tych gier, przez ludzi z grupy rządzącej jednoznacznie wskazuje na istnienie mocnych uzależnień i korelacji. W języku dyplomacji słowa Iwanowa oznaczają : nie mamy wam nic więcej do powiedzenia na temat śmierci waszych obywateli, musicie przyjąć to tylko, co wam daliśmy. Jednak, nie polityczny kontekst tych zachowań wydaje się najważniejszy. Zdążyliśmy bowiem uzyskać aż nadto dowodów, że grupa rządząca Polską nie ma najmniejszego zamiaru doprowadzić do wyjaśnienia tragedii smoleńskiej i wykonuje w tym zakresie dyrektywy Moskwy. Tu zatem, nie należy spodziewać się żadnych działań w interesie Polski. W cieniu oficjalnego przekazu dotyczącego 10 kwietnia oraz wspólnej putinowsko-tuskowej kampanii dezinformacji, rozgrywa się dziś tragedia rodzin ofiar poległych pod Smoleńskiem. To one, zdają się być następnymi ofiarami tej samej nienawiści, która zawiodła ich bliskich do smoleńskiej pułapki. O skali tej tragedii możemy się dowiedzieć jednie z nielicznych, zamieszczanych głównie w „Gazecie Polskiej” lub ujawnianych w Internecie informacji. „Nie rańcie rodzin bardziej, niż są okaleczone przez tragedię pod Smoleńskiem. Miejcie wzgląd na cierpienie, żałobę i kompletną ich bezsilność wobec ferowanych już wyroków o niezaprzeczalnej winie załogi” – apelowali przed kilkoma tygodniami członkowie rodzin, w odpowiedzi na nie mającą precedensu w państwach prawa kampanię fałszowania prawdy o przyczynach katastrofy. „Zapewniamy, że w każdej rodzinie, która 10 kwietnia 2010 roku straciła swoją Najważniejszą Na Świecie Osobę, jest naturalna potrzeba odpowiedzi na dziesiątki, jeśli nie setki pytań: co się stało, dlaczego spadł samolot, z którym nie miało prawa zdarzyć się nic złego, kto zawiódł, co zawiodło..” – mogliśmy przeczytać w liście. Ci ludzie coraz mocniej utwierdzają się w przekonaniu, że państwo polskie nie chce wyjaśnienia okoliczności śmierci ich bliskich, że ta śmierć i jej przyczyny mają być odgórną dyrektywą grupy rządzącej  skazane na zapomnienie. W maju br. Ewa i Marta Kochanowskie – żona i córka rzecznika praw obywatelskich Janusza Kochanowskiego, wyraziły to przeświadczenie w słowach – „państwo nas opuściło”. Opis praktyk stosowanych przez Rosjan i bezmiar indolencji strony polskiej powinien porażać. „Do dziś nie możemy pogodzić się jednak z tym, że śledztwo prowadzą Rosjanie. Straciliśmy parę prezydencką, zginęła elita naszego kraju i my nadal nic nie wiemy. Czujemy się opuszczone przez państwo, które właśnie w obliczu takiej tragedii powinno stać murem za swoimi obywatelami i o nich zadbać”. – powiedziała wówczas Marta Kochanowska. Identyczne doświadczenia opisywała Małgorzata Wasserman, Andrzej Melak czy Beata Gosiewska. We wszystkich relacjach jest mowa o rażących błędach i złej woli Rosjan, we wszystkich też  mówi się o braku pomocy ze strony polskiego rządu, licznych zaniedbaniach i celowym utrudnianiu rodzinom dochodzenia swoich praw. Podczas pobytu w Moskwie i identyfikacji ciał, nie zapewniono tym ludziom elementarnej pomocy, narzucano im dyspozycje Rosjan, zabroniono otwierać trumny, dezinformowano, zastraszano i okłamywano. W Polsce pozostawiono ich samych ze wszystkimi problemami, skazując na rolę petenta i natręta wobec organów państwa. Najgorsze jednak, że zafundowano im plugawy i haniebny pokaz oszczerstw rozpowszechnianych masowo przez użyteczne kanalie, nazywające się dziennikarzami lub ekspertami, że urządzono im spektakl kłamstw na miarę sowieckich procesów pokazowych. Wszyscy – którzy w nim uczestniczą zasługują na najwyższą pogardę i powinni być traktowani, jak obcy Polakom funkcjonariusze putinowskiej Rosji. Każda relacja ze strony członków rodzin ofiar smoleńskiej katastrofy jednoznacznie wskazuje, że intencją Rosjan było ukrycie prawdy o zdarzeniu oraz zatracie śladów mogących podważyć propagandową wersję. Ten sam cel widać wyraźnie w działaniach grupy rządzącej. Magdalena Merta - żona Tomasza Merty, wiceministra kultury – jedna z założycielek Stowarzyszenia Katyń 2010 pytana przed kilkoma dniami o ocenę śledztwa smoleńskiego odpowiedziała: „To, co robi w sprawie katastrofy polski rząd i prokuratura, jest dla mnie niewiarygodne. Mam poczucie, że śledztwo jest prowadzone w taki sposób, żeby prawda nie wyszła na jaw. Ponieważ w swojej pracy zawodowej zajmuję się m.in. postępowaniami prokuratorskimi za czasów PRL, wiem, że prowadzono je właśnie w taki sposób, by nie ujawnić prawdy. I widzę, że w przypadku katastrofy smoleńskiej przyjęto metodologię do złudzenia przypominającą tę, która była stosowana do 1989 r. – robić wszystko, by nic nie wyjaśnić. I to widać też w sposobie, jak się nas traktuje.” Prócz aspektu prawnego i politycznego sprawy, istnieje również jej przerażający kontekst moralny, który najmocniej powinien trafiać do wyobraźni odbiorców.  Dowodzi on, że nieludzka nienawiść nie tylko zawiodła 96 ofiar do smoleńskiej pułapki, ale nawet po ich zagładzie nie oszczędziła zwłok i nie wykazuje fundamentalnego szacunku wobec śmierci. Mam na myśli nie tylko fakt okradania ofiar, czy pozostawienia ich szczątków na miejscu katastrofy, ale przede wszystkim sposób traktowania zwłok i niewiedzę rodzin, czy ciała przekazane im w zaplombowanych trumnach były rzeczywiście ciałami ich bliskich. Wczoraj dowiedzieliśmy się, że rzeczy, w które miał być ubrany do trumny Przemysław Gosiewski, zostały z Moskwy odesłane do Polski. Garnitur, buty, koszulę i bieliznę odebrała z ż żandarmerii wojskowej Beata Gosiewska. „Ten skandal trzeba wyjaśnić, tylko nie wiem, kto może mi odpowiedzieć na podstawowe pytania, a zwłaszcza na to, czy mogę mieć absolutna pewność, że ciało mojego męża znajdowało się w trumnie” – mówiła wdowa po wicepremierze. O podobnych doświadczeniach poinformowała również Ewa Kochanowska, żona Rzecznika Praw Obywatelskich Janusza Kochanowskiego, twierdząc, iż: ”To, co się dzieje, można nazwać jednym słowem: skandal. W siedzibie żandarmerii wojskowej wskazałam rzeczy należące do męża, ale mi ich nie oddano, ponieważ stwierdzono, ze ktoś inny może je też rozpoznać jako własne. Teraz czekam, co dostanę od żandarmerii. Jeżeli okaże się, że wróci ubranie, w którym miał być pochowany mój mąż, to będę się domagała wszędzie, gdzie to tylko możliwe, wyjaśnień, dlaczego sprofanowano jego ciało”. Rodziny ofiar chcą uzyskać odpowiedź, w co zostały ubrane do trumien ofiary katastrofy i czy prawdą jest, że niektóre z nich włożono do trumien bez ubrania. Nawet najbardziej użyteczni propagandyści III RP, nie są w stanie uznać tego rodzaju informacji za przejaw „politycznych obsesji”, ani podważyć ich oskarżycielskiego charakteru wobec państwa. Głosy rodzin ofiar trzeba dedykować tym wszystkim Polakom, którzy bez żadnej podstawy w faktach twierdzą jakoby „państwo polskie zdało egzamin ws. katastrofy smoleńskiej”. Według badań TNS OBOP taki pogląd ma podzielać 56 proc. społeczeństwa. Jeśli tak jest w istocie – trudno o mocniejszy dowód zidiocenia i podatności na manipulację. Niczego w tym zakresie nie nauczyła Polaków tragedia rodziny Olewników, przez lata oszukiwanych, prześladowanych i pozbawionych pomocy  państwa, w której nowy rozdział kłamstw zapisał Donald Tusk. Nic nie zrozumieli ze śmierci inżyniera Stańczaka w Afganistanie, zamordowanego po skandalicznych słowach premiera, ani ze śmierci polskich żołnierzy atakowanych szczególnie zawzięcie po oświadczeniach Bronisława K. o zamiarze zakończenia afgańskiej misji. Do ofiar głupoty i nieudolności rządzących, po 10 kwietnia dołączyły ofiary nienawiści i złej woli.  Czy zatem trzeba, by każdego z owych 56 procent musiała dotknąć osobista tragedia, zawiniona przez grupę rządzącą, by zrozumiał  - z jakimi ludźmi i z jakim państwem ma do czynienia? „Dla mnie  - mówiła Magdalena Merta - wzorem działania jest rodzina zamordowanego Krzysztofa Olewnika, która – mimo niechęci władz – robiła wszystko, by tę sprawę wyjaśnić. Członków Stowarzyszenia Katyń 2010 oskarża się o „smoleńską obsesję”, a przecież gdyby nie ta nasza „obsesja”, w sprawie katastrofy panowałaby cisza. Zdaję sobie sprawę, że wyjaśnienie smoleńskiej tragedii może trwać latami. Wiem jedno: jeżeli mnie zabraknie, zajmą się tym moje dzieci.” Za tę determinację i odwagę powinniśmy być szczególnie zobowiązani rodzinom ofiar, bo stanowi dziś jedyną nadzieję, że prawda o smoleńskiej tragedii zostanie do końca wyjaśniona. Ale też – powinniśmy uczynić wszystko, by ludzie ci nie zostali skazani na los rodziny Olewników, by znaleźli wsparcie w tej wielomilionowej rzeszy Polaków, którzy chcą rozproszyć smoleńską mgłę i nie zgodzą się nigdy na „uporządkowanie” tajemnicy. Ścios

Dniem Pamięci o Srebrenicy. Na szczęście premier Harper nie zgodził się i projekt wycofano, na razie. Rezolucja nie wynikła z altruizmu i czystego dobra serc liberałów, tylko była inicjatywą Kongresu Bośniaków Ameryki Północnej (CNAB) i czegoś o nazwie Instytut Badań nad Ludobójstwem (którego URL identyfikuje jako Instytut dla Ludobójstwa). Po załatwieniu rezolucji przez Mr. Harpera, CNAB z Instytutem narobili hałasu. Ich wstępny protest (23.6.2010) przedstawił długą listę osób – utytułowaną „międzynarodową grupą ekspertów”. Listę usunięto jednak ze stron Instytutu. Oto kilka nazwisk:

M. Cherif Bassiouni (b. sprawozdawca ONZ ds. wydarzeń w Bośni, podpisał się pod karykaturalnie wyolbrzymionymi statystykami zabitych i oszustwem o „masowych gwałtach”) Francis A. Boyle (autor sprawy o „ludobójstwo” z rządu Izetbegowicia przeciw Serbii, odrzuconej przez sąd)

Florence Hartmann (b. rzeczniczka sędziny Carli Del Ponte w Międzynarodowym Trybunale Kryminalnym ds. B. Jugosławii, MTK)

Marko Attila Hoare (światowej sławy serbofob i historyk)

Daniel Toljaga (członek rady dyrektorskiej CNAB, lepiej znany jako właściciel bloga Ludobójstwo Srebrenickie, ang. Srebrenica Genocide)

Dzemaludin Latic i Fatmir Alispahic, czempioni wojującego islamu i serbofobii, uważani za oszołomów nawet w Bośni.

Powiem tylko, że ta lista to istne „Kto jest kto” w zawodowym cierpiętnictwie, przemyśle ludobójstwa i karierach zbudowanych na fikcji w Bośni. Oni więc wzięli na siebie podpisanie przez parlament Kanady swej wersji historii poprzez dekret rządowy, tj. siłą, gdyż nie mogą udowodnić tego w sądzie. Tak jakby nie wierzyli swym argumentom na tyle, by przekonać ludzi, mimo że one niemal niepodważalnie dominują media od 15 lat! Znacznie gorzej zorganizowani Serbowie kanadyjscy zaprotestowali projektowi rezolucji, pisząc listy. W odpowiedzi otrzymali punkty przypominające zawartość blogów Toljagi i Hoare czy stron CNAB: „ludobójczy charakter wydarzenia w Srebrenicy latem 1995 r. uznano międzynarodowo.” Odpowiedź wymienia wyroki MTK i Międzynarodowego Sądu Sprawiedliwości (ICJ) jako „przemyślane wyniki sprawiedliwego i niezależnego śledztwa i zeznań świadków.” A jednak werdykt ICJ mówi, że sąd nie rozpatrzył wydarzeń w Srebrenicy, tylko bez kwestionowania przyjął orzeczenie MTK. Nazwać werdykt MTK ” przemyślanym”, dochodzenia ” niezależnymi”, a zeznania od nałogowych oszustów „sprawiedliwymi” – to trochę za wiele. Popatrzmy: główny świadek, na którym opiera się całe dochodzenie, jest kłamcą. Wykonano niedbałe prace śledcze i później zniszczono wiele dowodów. Odmówiono pokazania dowodów DNA, następnie twierdzono, że dowodzą czegoś, co jest fizyczną niemożliwością udowodnić na podstawie DNA (tj. sposób śmierci). A to tylko wierzchołek góry lodowej! Werdykty MTK mają więcej luk niż sito kuchenne. Inny argument w odpowiedzi to to, że już przyjęli rezolucje Parlament Europejski, Kongres i Senat USA, a nawet (marionetkowy) rząd Bortsa Tadzicia w Serbii, więc czemu nie prawodawcy Kanady? Od kiedy to „wszyscy tak robią” jest poważnym argumentem? Tylko dlatego, że jacyś prawodawcy w Europie i USA głosowali serdecznie za dobrze spreparowaną propagandą, to jeszcze nie żadna magiczna siła przekształcająca tę propagandę w fakt. Prawdy nie przegłosuje większość ani nawet jednomyślność. Od pierwszych dni wojny w Bośni, główną bronią reżimu Izetbegowicia była propaganda. Chcieli wygrać wojnę rękoma sił zewnętrznych, zwerbowanych łamiącymi serce historyjkami o masakrach, masowych gwałtach, obozach koncentracyjnych i ludobójstwie. Jedna po drugiej, historyjki okazały się oszustwami i celowymi przekłamaniami okropnej już rzeczywistości, natomiast nigdy nie relacjonowano okropności wojny, żeby nie zaszkodzić fikcyjnej narracji. Srebrenickie „ludobójstwo” pozostaje ostatnim kłamstwem, fikcją zbudowaną i wzmacnianą bardziej niż pozostałe. Srebrenica stała się usprawiedliwieniem wszystkiego: czystek etnicznych na Serbach, obcych mudżahedinów, postęp wahhabizmu i terroryzmu, re-islamizacji muzułmanów bośniackich (cel Izetbegowicia od l. 1970-ych), trwająca odmowa polityków muzułmańskich przestrzegania konstytucji kraju oraz ciągłe próby politycznego spełnienia celów z czasu wojny poprzez obalenie Umowy w Dayton. Wszystko to opiera się o fikcję, że zdarzenia w Srebrenicy w lipcu 1995 r. to było „ludobójstwo”. Mimo że ewakuowano kobiety i dzieci w bezpieczne miejsce. Mimo że formacja, która odmówiła poddania się i wyruszyła przez góry i pola minowe do Tuzli była formacją wojskową. Mimo że prawdziwej liczby zabitych w tym marszu nigdy nie ustalono (liczba „8 tys.” jest tak dowolna jak „300 tys.” powtarzane przez dziesięć lat, zanim nie można było dalej ignorować faktów, a rzeczywiste dowody sugerują, że liczba naprawdę zamordowanych (straconych, co zaiste jest zbrodnią wojenną) wynosi kilkaset. Mimo że nic nie przedstawiono na dowód zamiaru Serbów bośniackich zgładzić muzułmanów jako naród – poza b. silnym przekonaniem muzułmanów o tym. W prawdziwym sądzie nie ma znaczenia, w co kto wierzy, tylko co można udowodnić. Doskonale wiedząc, że orzeczenia MTK oparte są na wierze i domysłach zamiast na faktach, wyznawcy Fikcji Ludobójstwo Srebrenica próbują wprowadzić ją siłą, skłaniając rządy do podejmowania rezolucji. Następny chyba będzie wymóg, że ktokolwiek kwestionuje ich fikcję, ma być sądzony za „negację holokaustu”. […] Rozumiem, dlaczego w interesie liderów polityki i propagandy muzułmanów bośniackich (i ich wspólników, towarzyszy podróży i użytecznych idiotów na Zachodzie i poza) jest lansowanie Fikcji Ludobójstwo Srebrenica. Nie mam pojęcia jednak, jak by to posłużyło interesom Kanady. Stephen Harper wydaje się doszedł do podobnego wniosku i za to zasługuje na podziękowania, nie tylko od Serbów mieszkających w Kanadzie, ale od wszystkich Kanadyjczyków troszczących się o swój kraj.

Tłumaczył Piotr Bein
Za http://grypa666.wordpress.com/2010/07/10/wciskac-fikcje/

Grupy niesubordynacji społecznej Globalizm jest zagrożeniem, z którym do tej pory nie tylko Polska, ale i cała ludzkość nie miała do czynienia. Faszyzm i komunizm, choć z pozoru na przeciwnych biegunach, były wynikiem tej samej ideologii, której obecnie uosobieniem jest syjonizm. Globalizm to zakamuflowany syjonizm z wyraźnymi powiązaniami z faszyzmem (korporatyzm) oraz komunizmem (dyktatura jednej klasy – w tym przypadku grupy oligarchów). Globalizm ma jeden cel główny – zmianę struktury narodowościowej, a właściwie rasowej ludzkości. Jawnie dąży do depopulacji, tj. eksterminacji 90% ludzkości w imię „ochrony Ziemi i przyrody”. Spójrzmy jednak co się dzieje w Zatoce Meksykańskiej – jest to zaprzeczenie tej idei, zatem „ekologia” globalizmu jest kolejną fałszywka mającą na celu wprowadzenie opinii publicznej w błąd. Globaliści wiedzą, że największym zagrożeniem dla nich są państwa i skonsolidowane grupy społeczne. Stąd atak ekonomiczny na największe państwo, którego funkcjonowanie oparte jest na konstytucji – USA. USA jest główną przeszkodą we wprowadzeniu zasad NWO – Nowego Porządku Świata.

Grupy paramilitarne w USA zwane „militia” są uzbrojone po zęby W USA ludność ma ponad 100 mln sztuk broni, zapotrzebowanie na amunicję przekroczyło ostatnio wszelkie rekordy. Kilkadziesiąt milionów Amerykanów uzbrojonych po zęby to armia nie do zwyciężenia, nawet przez połączone siły ONZ i państw członkowskich. Co więcej, zgodnie z Konstytucją USA społeczeństwo ma prawo do organizowania się w paramilitarne grupy nazywane „militia”. Prowadzą one regularne szkolenia na prywatnych poligonach (nielubiane w Polsce słowo „milicja” ma niewiele wspólnego z amerykańskimi „militias”). Dlatego atak na USA przybrał inne formy – zniewolenia ekonomicznego, agresji biologiczno- chemicznej (dodatki do jedzenia, chemtrailsy, fluor w wodzie, aspartam w tysiącach produktów), niszczenia wojsk amerykańskich w konfliktach poza granicami (broń ze zubożonym uranem, indoktrynacja). Mimo, że pro-globalistyczny rząd wprowadza coraz to nowe totalitarne przepisy (ostatnio zatwierdza się elektroniczną inwigilację w domach za pomocą kamer i mikrofonów!) to nic to nie daje globalistom. Przepis, którego nie można wprowadzić nie ma znaczenia. Oczywiście, wszystkie te ustawy i przepisy nie mają nic wspólnego z Konstytucją USA i przyjdzie moment, że ci którzy je wprowadzali staną przed sądem, jednak na razie mamy do czynienia z sytuacją gdy z dnia na dzień coraz wyraźniejsze się staje z jak potwornym złem mamy do czynienia. Podobne zło wisi nad naszymi głowami, bowiem Unia Europejska jest tworem globalistów. Tworem, który podobnie do Związku Radzieckiego, ma na celu nasze zniewolenie. ZSRR jednak się rozpadł, III Rzesza okazała się historycznym niewypałem. I już dzisiaj trzeba myśleć o tym, by przekształcić globalistyczną Unię Europejską w twór naprawdę demokratyczny i służący człowiekowi, a nie grupie psychopatów. [A jeszcze lepiej - przekształcić ją we wspomnienie. - admin] Tylko w grupach mamy szanse. Twórzmy małe grupy obywatelskie po góra 15 osób, których nie da się zinwigilować, a które będą z sobą współpracować. Nazwijmy je na dzień dzisiejszy grupami niesubordynacji społecznej. Jest to całkowicie legalne i zgodne z Konstytucją RP – przecież nie musimy się zgadzać z wszystkimi działaniami rządu i zwierzchnich organizacji europejskich. Mogą to być parafianie; jeśli ksiądz jest rozsądny i propolski to można go w to też wciągnąć, ale nie wolno poddawać się autorytetowi. Grupy obywatelskie nie powinny mieć charakteru religijnego, gdyż w ten sposób odsuniemy wielu potencjalnych wartościowych sprzymierzeńców [Nie wiem, jaki jest pożytek np. z ateistycznych sprzymierzeńców. - admin]. Grupy religijne to inna rzecz, też powinny działać, ale z samej ich natury będą to działania mające na celu utrzymanie chrześcijaństwa w Polsce.

Jakie działania mogą wykonywać grupy obywatelskie? Każda z nich może np. co tydzień drukować jedną stronę własnych wiadomości i artykułów – jeśli się połączy 50 takich stron z 50 lokalnych grup w dzielnicy czy mieście, to powstanie obszerny biuletyn o unikalnych treściach. Może być powielane przez każdego z członków. W żadnym przypadku grupy nie powinny opierać się na internecie czy kontaktach telefonicznych. Te formy łączności są całkowicie zinwigilowane przez organizacje globalistyczne o charakterze terrorystycznym – rozmowy i maile analizowane są przez superkomputery, a zebrana informacja wykorzystywana do rozbijania grup, a nawet do fizycznego eliminowania groźnych dla imperium osób. Internet można jednak wykorzystywać indywidualnie – wysyłając np. biuletyn. Grupy powinny same zaopatrywać się w zdrowa żywność i wodę – najlepiej od sprawdzonych chłopów. Lepiej takiemu dać zarobić, niż ludobójczym korporacjom z hipermarketów. Woda bez fluoru ze studni lub źródła to poprawa naszej inteligencji.

Grupy mogą się nawzajem wspierać, pomagać biednym, wystawiać kandydatów do wyborów samorządowych. Wyróżniające się osoby z grup obywatelskich powinny startować w wyborach na ważne pozycje w państwie i UE – na radnych, posłów do Sejmu, posłów do Parlamentu Europejskiego. W przypadku uświadomionych osób mniejsza jest możliwość ich skorumpowania czy ich przemiany ideologicznej. Grupy obywatelskie nie muszą być jawne, powinny mieć jednak swoich reprezentantów. Jak wiadomo, tajne organizacje mają 10 – krotnie większą skuteczność działania, trudniej je zinwigilować. Jeśli ich działalność ograniczy się do powyższych celów, to nie będzie można podciągnąć jej do „terroryzmu” czy „działania na szkodę państwa”. Natomiast w przypadku jawnej agresji ze strony innego państwa czy grupy państw, będzie można łatwo je przekształcić w partyzantkę. Będziemy mieli struktury obronne takie jak w USA stanowią „militia”. Grupy obywatelskie już istnieją w Polsce – w postaci klubów dyskusyjnych, stowarzyszeń, związków hobbystycznych, grup paramilitarnych itd. Jednak nikt nie zdaje sobie w pełni sprawy z możliwości jakie przed nimi stoją – np.z tego, że wspólnie można się tanio i zdrowo zaopatrywać, że można współpracować z innymi grupami, a co najważniejsze – że istnieje realne zagrożenie naszej egzystencji i że należy już dziś podjąć środki prewencyjne. Gdy zdamy sobie z tego w pełni sprawę to dopiero wtedy nasze działania będą skoordynowane i skuteczne. http://monitorpolski.wordpress.com/

Żydowska psychoza zagrożeniem dla świata Znakomity brytyjski muzyk jazzowy i aktywista polityczny o nazwisku Gilad Atzmon gościom gajówki powinni być dobrze znany choćby z tekstu „Jestem uczciwym Żydem-syjonistą”. Oto kolejny jego artykuł tłumaczony przez Olę Gordon: http://ashkenazijews.blogspot.com/p/jewish-psychosis-danger-to-world-peace.html
Jestem tutaj, aby ogłosić, tak głośno jak mogę: nie ma żadnej potrzeby organizowania „międzynarodowego” ,” bezstronnego” ani „niezależnego” śledztwa w sprawie najnowszej izraelskiej masakry na pełnym morzu. Choć sprzeciw Izraela wobec takiego śledztwa wykazuje, że Izraelczycy mają wiele do ukrycia, to prawda leży rzeczywiście głębiej. Jeśli chcesz zrozumieć, co leży u podstaw śmiertelnego izraelskiego barbarzyństwa, wszystko co musisz zrobić, to otworzyć Stary Testament. Choć pewne jest, że nie ma żadnej ciągłości między biblijnymi Izraelitami i Chazarami rządzącymi Izraelem i jego armią, to nie można negować podobieństwa między morderczym ferworem opisanym w Księdze Powtórzonego Prawa i ostatnim ciągiem śmiertelnych akcji Izraela. Izraelskie społeczeństwo jest zbrodnicze nie z powodu jakiegoś pochodzenia biologicznego czy rasowego od wymyślonych „przodków”, lecz dlatego, że kieruje się fanatyczną ideologią żydowską i jest napędzane przez bezlitosną, trującą psychotyczną żarliwość biblijną. Państwo żydowskie stoi poza prawem. Ani też nie stosuje się do żadnego uznawanego uniwersalnego systemu wartości. W ostatnich latach Izrael zrujnował Liban (2006) i spowodował ponad 3 tys. ofiar śmiertelnych; udało mu się potraktować białym fosforem budynek z pomocą humanitarną ONZ; znowu 1.5 tys. ofiar śmiertelnych, w większości kobiet, dzieci i starców. Wcześniej w tym roku przeprowadził egzekucję w Dubaju wykorzystując fałszywe paszporty, a ostatnio widzieliśmy koszerną rzeź działaczy pokojowych dokonaną przez izraelskich komandosów na wodach międzynarodowych. Ujawniane raporty sądowe dotyczące masakry dowodzą, że na pokładzie tureckiego statku Mavi Marmara.przeprowadzono izraelską egzekucję. Oglądane razem z zeznaniami tureckich świadków i usprawiedliwieniami izraelskiego rzecznika co do akcji przeprowadzonej przez grupę egzekucyjną, nie pozostawiają miejsca na wątpliwości. Izraelskie społeczeństwo przekroczyło granicę bezpieczeństwa. Faktycznie musiało oderwać się od ludzkości dawno temu. Byłoby również uzasadnione twierdzenie, że początkowa próba syjonistów „stworzenia nowego cywilizowanego Żyda” powinna być uważana za całkowitą klęskę. Faktycznie izraelski Żyd jest najbardziej brutalny z nich wszystkich, nawet bardziej zbrodniczy niż fikcyjny bohater filmu Tarantino „Haniebne łotry” (Inglorious Bastards). Jednym ze sposobów wytłumaczenia błyskawicznego rozpadu moralnego żydowskiego państwa jest wykazanie, że syjoniści nigdy nie zamierzali przestrzegać etyki. Bardzo szybko nauczyli się, że zamiast rzeczywiście zinternalizować znaczenie humanizmu, ich sprawie równie skutecznie służyło „kręcenie”. Cały projekt hasbary (propagandy) opiera się na rozsiewaniu kłamstw. Od lat hasbara cały czas wspierana przez sayanim [kretów - przyp. adm] służyła do pokazywania Izraela jako „zachodnie” i „demokratyczne” państwo na „morzu Arabów”. Cały czas państwo żydowskie sprawiało ból swoim sąsiadom, mordując, głodząc i przeprowadzając czystki etnicznie wśród rodowitych mieszkańców tej ziemi. Wszystko ma swoje granice! Najwyższy czas by nazwać i zawstydzić każdego Izraelczyka i podstawionego syjonistę w kręgach politycznych, mediach i w świecie nauki. To nie powinno być skomplikowane, gdyż do tej pory ci sayanim i zdrajcy wśród nas wszystko robili jawnie.

Od agresora do ofiary Jednak Izraelczycy nie są zwykłą morderczą zbiorowością. Tak jak mieli bardzo dużo entuzjazmu w spuszczeniu ze smyczy setki komandosów z najbardziej brutalnej grupy zbrojnej (Flota 13) przeciwko bezbronnym działaczom pokojowym, również upierają się by ich komandosów uznać za niewinne ofiary. Śmieszne było oglądanie izraelskich oficjeli i przedstawicieli mówiących o ich „zlinczowanych komandosach” zaatakowanych, jak tylko weszli na pokład statku. „Czego spodziewali się komandosi po pro-palestyńskich działaczach kiedy weszli na statek – zaproszenia na pokład na filiżankę herbaty z kapitanem na mostku?” – zapytał dziennik Guardian w artykule redakcyjnym nazajutrz po masakrze. Niezdolność Izraelczyków zrozumienia, że to oni byli agresorami w przez nich zainicjowanym militarnym ataku jest symptomatyczna z żydowskim politycznym niezrozumieniem pojęcia historii i historycznej przyczynowości. Z żydowskiego punktu widzenia historia zawsze zaczyna się tam gdzie dostrzega się żydowskie cierpienie. Dla Izraelczyków akcja na Mavi Marmara rozpoczęła się w momencie kiedy na pokład wtargnęli koszerni komandosi. W izraelskiej prasie fakt, że byli oni stroną atakującą zupełnie zignorowano. Faktycznie wzięli udział w kryminalnej akcji wojskowej; byli spuszczeni z izraelskich helikopterów wojskowych; wtargnęli na cywilny statek niosący pomoc humanitarną na międzynarodowych wodach. Dla Izraelczyków masakra na Mavi Marmara była wydarzeniem odizolowanym od konfliktu czy jakiegoś zrozumienia konfliktu. W debacie o żydowskiej polityce i historii nie ma miejsca na przyczynowość. Nie ma czegoś takiego jak ‘były’ i ‘ostatni’. W żydowskiej dyskusji plemiennej każda narracja rozpoczyna się od ustalenia żydowskiego cierpienia. To oczywiście wyjaśnia dlaczego Izraelici, jak również niektórzy Żydzi myślą tylko o „rozwiązaniu dwu-państwowym” w granicach z roku 1967. To również wyjaśnia dlaczego dla większości Żydów historia holokaustu zaczyna się w komorach gazowych lub dojściu do władzy nazistów. Nigdy nie widziałem by jakiś Izraelczyk lub Żyd usiłował zrozumieć sytuację, która doprowadziła do widocznej niechęci Europejczyków wobec ich żydowskich sąsiadów w latach 1920-1940. Jestem mocno przekonany, że Izrael i żydowski plan narodowy nie podniosą się po tej morskiej masakrze. Powód tego jest prosty. W celu ocalenia się od fatalnego losu Izrael potrzebowałby spojrzeć na siebie w lustrze. Ale tak się nie stanie. Kiedy to zrobi, już będzie się sam nienawidził. Izrael nie zaryzykuje. Zamiast spojrzeć na siebie w lustro, żydowski agitator plemienny zaczyna kręcić. Propagandysta ujawnia niezdarnie zrobiony filmik, który łatwo można obalić.

W przypadku gdyby obywatelom zachodu nie udało się dostrzec tego do tej pory, to nie tylko Palestyńczycy, Arabowie lub muzułmanie padają ofiarami śmiertelnych biblijnych praktyk. Tak naprawdę syjonizm nie rozróżnia gojów (pogan). Według nich każdy goj jest potencjalnym wrogiem. To musi tłumaczyć dlaczego Izrael posiada tak wiele bomb atomowych. Jak można domniemywać, bomba atomowa nie jest dokładnie czymś czego używa się przeciwko swoim najbliższym sąsiadom. Arsenał nuklearny Izraela nie jest po to by odstraszać Palestyńczyków czy Syryjczyków. Izraelska bomba jest dla nas, Brytyjczyków, Turków, Francuzów, Rosjan, Chińczyków, krótko mówiąc, dla całej ludzkości. Nuklearny arsenał Izraela powinien być pojmowany w nawiązaniu do Masady, uzbrojonego koszernego bunkra z I wieku, gdzie ekstremiści żydowscy woleli popełnić samobójstwo niż poddać się Rzymianom.

Nowi Izraelczycy w umyśle mają scenariusz Armagedonu. Ich filozofia jest bardzo prosta. Z Auschwitz przejęli slogan „nigdy więcej” (jak owce na rzeź). Z Masady wydedukowali motto ocalonych: „jeśli mamy zginąć, tym razem z nami zginą wszyscy”. Taka jest prawdziwa interpretacja opowiadania o Samsonie, biblijnym ludobójcy, który zwalił na siebie filistyńską świątynię razem z 3 tys. dzieci, kobiet i starców. Myślę, że wiedząc o izraelskich łodziach podwodnych ulokowanych w Zatoce Perskiej i rzezi na morzu, inne narody nie potrzebują żadnych innych ostrzeżeń. Prawdę mówiąc nie ma żadnego sposobu na „ściągnięcie z drzewa” izraelskiego narodu. Co muszą zrobić światowi przywódcy, to razem podjąć decyzję jak rozwalić tę patologiczną zbiorowość bez obrócenia naszej planety w pył. Gilad Atzmon

Strefa euro może się rozpaść Grecy i Hiszpanie znów protestują przeciwko reformom finansów publicznych – to największa strata tego tygodnia. Zyskiem jest powolne umacnianie się złotego. Uspokojenie sytuacji na bardzo nerwowym ostatnio rynku finansowym to, zdaniem Marka Zubera, analityka Dexus Partners, zysk tego tygodnia. – Cena franka spada, cena euro spada, cena dolara spada i mam nadzieję, że jest to znak powrotu stabilności na rynku walutowym i na innych rynkach finansowych – mówi Zuber. Pozytywną informacją w tym tygodniu, zdaniem Aleksandry Kurowskiej z Gazety Giełdy Parkiet, był apel prezydentów największych polskich miast, aby nowy prezydent zajął się ustawą o metropoliach. Jest to ważna kwestia, ponieważ duże aglomeracje są w stanie ściągać inwestycje nie tylko dla siebie, ale też dla ościennych gmin. Obecnie w polskim prawie nie ma nawet definicji metropolii, co utrudnia często wiele procesów inwestycyjnych. Przejęcie sklepu internetowego Merlin.pl przez spółkę Empik to zysk tego tygodnia, jak uważa Marcin Dybek, analityk OnetBiznes. To zysk przede wszystkim dla sklepu Merlin.pl, ponieważ firma, która została założona przez grupę pasjonatów w ciągu kilku lat tak się rozrosła, że stała się łakomym kąskiem dla tak dużej grupy jak Empik. Stratą tego tygodnia, zdaniem Marka Zubera, są kolejne strajki przeciwko reformom finansów publicznych w Grecji i Hiszpanii. Zuber uważa, że społeczeństwa europejskie dalej nie rozumieją powagi sytuacji i jeśli nie będzie społecznego zezwolenia na ograniczenie deficytów, to za kilka lat strefa euro może się rozpaść. Według Aleksandry Kurowskiej stratą jest również informacja, dotycząca zarobków urzędników państwowych, która w mijającym tygodniu obiegła prasę. Zarobki z resortach rosną bardzo nierównomiernie. Z jednej strony urzędnicy twierdzą, że nie dostają żadnych podwyżek, z drugiej zaś średnia pensja np. w resorcie kultury czy w resorcie rolnictwa wzrosła w ciągu ostatnich dwóch lat o 70 proc. W polskiej administracji nadal nie ma ścieżek kariery, przez co najlepsi urzędnicy odchodzą do biznesu lub struktur unijnych. Słaby debiut spółki Rank Progress, to zdaniem Marcina Dybka kolejna strata tego tygodnia. Prawa do akcji tej spółki spadły na koniec czwartkowej sesji o 0,7 proc. Świadczy to o słabości rynku pierwotnego.

Agata Kołodziej

Dlatego też rząd polski powinien czym prędzej wejść do strefy euro. Jej możliwy upadek oraz ogólny chaos gospodarczy, jaki będzie temu towarzyszyć, być może pozwoli przykryć zasłoną dymną kryminalne wręcz zaniedbania gospodarcze tego (ale i poprzednich) rządów. A społeczeństwa europejskie nie rozumieją przede wszystkim, dlaczego dość dobrze działającą Europejską Wspólnotę Gospodarczą (EWG, EG) zastąpiono superpaństwem (EU) z jedną walutą, własnym rządem, prezydentem itd. Bo to właśnie wtedy zaczęły się prawdziwe kłopoty. - admin

Aby Polacy nie byli i tym razem mądrzy dopiero po szkodzie…” – wywiad z dr. Gabrielą Masłowską, posłem na Sejm

Z Gabrielą Masłowską doktorem nauk ekonomicznych, posłanką na Sejm RP z Klubu PIS, rekomendowaną przez Ruchu Ludowo-Narodowy rozmawia Jacek Majchrowski. Jest Pani przeciwniczką Traktatu Lizbońskiego. Co głównie zarzuca Pani temu dokumentowi i szerzej tendencjom, które obecnie kształtują Unię Europejską? Traktat Lizboński, będący tak naprawdę ukrytą formą Konstytucji Europejskiej, zmierza do utworzenia europejskiego superpaństwa. Ratyfikowany przez parlamenty krajowe, bez ogólnospołecznego referendum, prowadzi do likwidacji suwerenności państw narodowych. W głosowaniu powszechnym, w wielu krajach europejskich, nie przeszedłby tak łatwo…… pamiętamy przykład Francji i Holandii.

W jaki sposób nas Polaków ogranicza ten Traktat? Nie możemy swobodnie formułować przepisów polskiego prawa np. w takich zakresach jak zasady pomocy publicznej, prawa bankowego, w tym prawa dotyczącego Narodowego Banku Polskiego i szerzej rynku kapitałowego. Nie możemy samodzielnie kształtować polityki rolnej i celnej, które zostały przeniesione na poziom międzynarodowy. Nie możemy samodzielnie kształtować podatków, w tym przede wszystkim VAT-u i akcyzy. Jesteśmy znacznie ograniczani w swobodzie kształtowania polityki budżetowej, a za przekroczenie deficytu budżetowego grożą nam restrykcje. Pod pozorem przeciwdziałania kryzysowi finansowemu postuluje się wprowadzenie jednolitego nadzoru bankowego dla krajów UE. Żąda się od nas zwiększenia do 20% limitu OFE (Otwartych Funduszy Emerytalnych), które mogłyby być inwestowane poza Polską. Oznacza to, że oszczędności Polaków w znacznie większym stopniu niż jest to dzisiaj przy limicie 5% przyczynią się  do rozwoju innych krajów  zamiast służyć inwestowaniu w gospodarkę polską.

Powoli tracimy suwerenność? Suwerenność jest wartością samą w sobie, ale jest również czynnikiem rozwoju gospodarczego. W latach 50 i 60 kraje EWG rozwijały się szybciej niż USA, ale miały niezbędny ku temu zakres wolności. I przeciwnie, kraje, które ograniczały zakres swoich swobód na rzecz Unii Europejskiej notowały mniejszy przyrost gospodarczy, w tym kraje, które przystąpiły do strefy euro.
Pierwotne założenia Wspólnoty Europejskiej zostały wypaczone? Tak. Brak wolności dla poszczególnych członków Unii we wszystkich dziedzinach życia to zasadniczy problem UE, który może zaważyć na jej przyszłości. Jeżeli ingerencja UE w politykę i gospodarkę poszczególnych krajów będzie postępowała to Unia się rozpadnie i to niekoniecznie pokojowo. Ostatni przykład wymuszania zbiorowej solidarności, a tak naprawdę odpowiedzialności, za kryzys grecki, nawet na państwach nie należących do strefy euro nie wróży nic dobrego.

Z tym, o czym Pani mówi ściśle wiąże się sprawa przystąpienia Polski do strefy euro? Wprowadzenie wspólnej waluty w krajach Unii Europejskiej opiera się na koncepcji ekonomicznej Kanadyjczyka Roberta Mundell-a, który twierdził, że opłaca się wprowadzać wspólną walutę dla obszarów względnie jednolitych gospodarczo i cywilizacyjnie. Celem wprowadzenia wspólnej waluty europejskiej było dogonienie gospodarki amerykańskiej. Nic bardziej błędnego. Od momentu wprowadzenia euro kraje tej strefy rozwijają się wolniej gospodarczo. W latach 1999-2009 średnie tempo wzrostu PKB w strefie euro wynosiło tylko 1,5% i było niższe niż w wielu krajach, które zachowały własną walutę. Zwolennicy euro nie chcą tej sprawy dyskutować i kierują się względami ideologicznymi. Wejście do strefy euro wiąże się z ogromnym ryzykiem dla Polski jest również ryzykiem dla samej Unii.

Jest, więc Pani przeciwniczką wstąpienia Polski do strefy euro? Posiadanie własnej waluty, a więc i własnego banku centralnego to ostatnie atrybuty naszej wolności. Przypomnijmy, że nie wszystkie kraje starej Unii przyjęły euro. Wielka Brytania, Szwecja i Dania zachowały swoje waluty narodowe. Duńczycy i Szwedzi odrzucili euro w referendum i wszystko wskazuje na to, że inne kraje strefy euro dzisiaj postąpiłyby tak samo. Znaczny procent Francuzów, Niemców, Włochów opowiada się za powrotem do walut narodowych. Należy dodać, że nie ma żadnych procedur wyjścia z tej strefy. Likwidacja złotego to likwidacja państwowości polskiej. Staniemy się regionem, landem w państwie unijnym.

Jakich korzyści możemy spodziewać się zachowując własną walutę? Własna polityka pieniężna, własny bank centralny, którym w Polsce jest NBP, to ważny instrument stymulowania procesów gospodarczych. Możemy kształtować ilość pieniądza w obiegu gospodarczym, wpływać na wielkość i opłacalność eksportu i importu. Umiejętnie prowadząc politykę pieniężną można pobudzić wzrost PKB, a w razie nasilania się presji inflacyjnej równoważyć ten wzrost. Można odpowiednio do sytuacji gospodarczej kraju kształtować poziom stóp procentowych, co przekłada się na szereg zjawisk ekonomicznych. Niższe stopy procentowe, to tańsze kredyty, to wypływ pieniądza z banków, wzrost konsumpcji i inwestycji, więcej miejsc pracy. I odwrotnie, w razie potrzeby poprzez podnoszenie stóp procentowych można ograniczać wypływ pieniądza z banków schładzając tym samym gospodarkę. Są jeszcze inne instrumenty np. wpływanie na stopę rezerw obowiązkowych, co zmusza banki do odpowiedniej polityki kredytowej. Po 1989 r. mieliśmy w Polsce szereg przykładów, jak umiejętne operowanie stopami procentowymi wpływa na gospodarkę. Dla przykładu właściwa polityka pieniężna w tym zakresie prowadzona przez śp. Prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka wpłynęła na złagodzenia skutków europejskiego kryzysu finansowego w Polsce. Bank Centralny ma bardzo skuteczne i sprawdzone metody oddziaływania na gospodarkę i nie sposób wszystkich ich tu wymienić. Wspomnę jeszcze o jednej bardzo ważnej roli, jaką może odgrywać krajowy bank centralny. Taki bank może finansowo wspierać rodzime spółki np. poprzez zakup ich papierów dłużnych, bądź czyniąc odpowiednie inwestycje finansowe. Może w sytuacjach kryzysowych podjąć różnorodne działania niestandardowe dla pobudzenia, ratowania rodzimej gospodarki. Tak czynią z dobrym skutkiem kraje azjatyckie, w tym Japonia. Kiedy japońskie spółki strategiczne przeżywały trudności, zamiast je sprzedawać kapitałowi zagranicznemu, Ministerstwo Finansów Japonii zwróciło się do Banku Centralnego Japonii o rozważenie możliwości zakupu  z zysku obligacji tych spółek. Bank Centralny wyraził na to zgodę, spółki zdobyły pieniądze na inwestycje i pozostały własnością Japończyków.

Jakie skutki dla Polski, dla polskiej gospodarki przyniesie pozbawienie się tych możliwości? Będziemy zdani na unijny Europejski Bank Centralny z siedzibą we Frankfurcie. Jesteśmy gospodarką peryferyjną w Europie w tym sensie, że nasz PKB stanowi zaledwie niecałe 2% PKB krajów strefy euro. Trudno założyć, że EBC będzie kształtował  stopy procentowe zgodnie z naszymi potrzebami gospodarczymi. Różnorodny poziom rozwoju gospodarczego poszczególnych państw Unii, różne potrzeby i specyfika wymaga stosowania różnych stóp procentowych, różnych rozwiązań ekonomicznych. Boleśnie przekonały i przekonują się o tym kolejne państwa Unii. Jeżeli np. gospodarka niemiecka będzie potrzebowała w danym czasie zwiększenia stup procentowych, a gospodarka polska ich obniżenia, to za którym krajem opowie się Europejski Bank Centralny? Jak pokazuje doświadczenie utworzenie strefy euro nie doprowadziło do zmniejszenia różnic między bogatymi a słabymi krajami – Hiszpania, Portugalia, Grecja pozostają nadal najbiedniejszymi krajami strefy euro.

Jakie mamy możliwości obrony przed wejściem do strefy euro? Wiadomo, że rząd premiera Donalda Tuska  uparcie forsuje takie rozwiązanie. Powołanie Pana Marka Belki na funkcje Prezesa Narodowego Banku Polskiego również wzmacnia te tendencje? Powinniśmy domagać się dołączenia do prawodawstwa unijnego klauzuli opt-out, jaką ma Wielka Brytania i Dania, czyli klauzuli wyłączenia z obowiązku wejścia do strefy euro. W przyszłym roku Polska będzie sprawowała prezydencję w Unii, a więc jest ku temu bardzo dogodna okazja. W Polsce i w Europie wielu wybitnych ekonomistów, polityków czy wysokiej rangi urzędników państwowych podziela ten pogląd. Również większość społeczeństwa polskiego jest przeciwna wejściu Polski do strefy euro. Badania z maja 2010r. pokazały, że przeciwników wejścia Polski do strefy euro jest 49%  wśród badanych, zwolenników 41%. Nieprawdą jest więc, że większość Polaków domaga się wejścia do strefy euro.

Własność jest niezbędnym atrybutem wolności. Niewiele pozostało jej w polskich rękach. Pełni Pani funkcję wiceprzewodniczącej Ogólnopolskiego Forum Stowarzyszeń Uwłaszczeniowych i prezesa Obywatelskiego Stowarzyszenia Uwłaszczeniowego w Lublinie. Jest Pani również członkiem sejmowej podkomisji ds. nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych. Jak ważna jest to sprawa dla Polski? Tyle wolności ile własności. To sprawdzona zasada. W sytuacji  niestabilności politycznej w świecie, bardzo ważne jest, żeby Polacy zachowali własność. Chodzi o własność we wszystkich dziedzinach. Niezwykle ważne jest zachowanie własności bankowej. Obecnie np. Irlandczycy sprzedają 70% akcji WZWBK, bardzo ważnego banku w sensie pozycji rynkowej. Jest zatem okazja, żeby odzyskać część sektora bankowego, który niemal w całości przeszedł w obce ręce. Musimy pamiętać, że Narodowy Bank Polski o wiele skuteczniej działał na rzecz gospodarki, kiedy  sektor banków komercyjnych był własnością  rodzimego kapitału. Niestety obecny rząd nie myśli  kategoriami odzyskania polskiej własności w sektorze bankowym.

Jak wynika z poprzedniego pytania Pani jest szczególnie zaangażowana w sprawy własności zasobów mieszkaniowych? W wyniku prywatyzacji w poprzednich latach straciliśmy majątek produkcyjny i teraz należy ratować to, co jest jeszcze możliwe. Jest to między innymi własność zasobów mieszkaniowych. Spółdzielnie mieszkaniowe w Polsce skupiają ponad 10 ml. ludzi.
Jest to ogromna enklawa majątkowa. W latach sześćdziesiątych zadbano o to, aby majątek w formie mieszkań spółdzielczych stał się własnością spółdzielni a nie jej członków, wprowadzając w 1961r. tzw. spółdzielcze mieszkania własnościowe.  Z tego Polacy nie zdawali sobie sprawy sądząc, że są pełnoprawnymi właścicielami tych mieszkań. Dlatego powstały środowiska uwłaszczeniowe w Polsce, które chcą zmienić ten stan rzeczy.

Co stoi na przeszkodzie, żeby to zmienić? Wydaje się to takie oczywiste? Proces uwłaszczeniowy w spółdzielczości mieszkaniowej rozpoczął się w 2000 r., ale napotykał trudności. Układ lewicowy w Parlamencie powiązany z lobby spółdzielczym dokonywał zmian ustawowych na niekorzyść członków i  w celu zatrzymania procesu przenoszenia na nich praw własności lokali. Dopiero w roku 2007r. za rządów PiS,  po wielkiej batalii w Trybunale Konstytucyjnym, została wprowadzona znowelizowana ustawa o spółdzielniach mieszkaniowych, która te sprawy uregulowała na korzyść członków spółdzielni, tak, że po całkowitym pokryciu kosztów budowy lokator jest rzeczywistym właścicielem mieszkania. Jeżeli chodzi o mieszkania lokatorskie uzyskanie własności lokalu wymaga zwrotu do budżetu umorzonego przez państwo kredytu, a w wielkościach nominalnych są to koszty kilku, kilkunastu złotych. Dotychczas spółdzielnie odprowadzały do budżetu takie właśnie kwoty w imieniu członków, żądając od nich kilka, kilkanaście tysięcy złotych. Do końca czerwca tego roku osoby, które złożyły wniosek uwłaszczeniowy skorzystają z  dobrodziejstw tej ustawy.

A co po tym terminie z tymi, którzy tego nie uczynili? Ta ustawa ma nadal swoich zagorzałych przeciwników, także w Sejmie. Są starania, aby przywrócić dawny stan prawny. Dopóki nie zostaną uchwalone inne przepisy przenoszenie praw własności lokali ze spółdzielni na członków odbywa się według obecnie obowiązujących, korzystnych przepisów. Pozostaje tylko pytanie jak długo to będzie możliwe? A tak w ogóle to spółdzielczość w Polsce jest obszarem wielkich nieprawidłowości, co wymaga zupełnie odrębnego omówienia. Tu wystarczy wspomnieć, że brak jest kontroli zewnętrznej, mimo, że to obszar ogromnych nadużyć, nepotyzmu, braku przestrzegania prawa.

Chciałem zadać pytanie, jak Pani widzi powinność posła związanego z Ruchem Ludowo- Narodowym na rzecz służby Polsce i jej obywateli, ale to, co Pani już powiedziała mówi samo za siebie. Jest jeszcze bardzo wiele spraw do pilnego przeprowadzenia np. konieczność uregulowania własności, tam gdzie występuje użytkowanie wieczyste. To niezwykle ważne, zwłaszcza w odniesieniu do ziem zachodnich i północnych, ale dotyczy całej Polski. Istnieje pilna potrzeba zabezpieczenia przed wyprzedażą i marnotrawstwem zasobów naturalnych. Według. ś.p. Prof. Juliana Sokołowskiego różnorodność zasobów, które kryje polska ziemia jest porównywana z tablicą Mendelejewa. Obawiam się, że obecna koalicja rządząca sięgnie po te zasoby tym bardziej, że z polskiej Konstytucji zniknął zapis mówiący o tym, że zasoby naturalne są własności Narodu. Niestety są one własnością Skarbu Państwa, czyli dysponuje nimi Minister Skarbu Pastwa. Istnieje paląca potrzeba zabezpieczenia narodowej własności zasobów naturalnych w formie gwarancji ustawowych, aby Polacy nie byli i tym razem mądrzy dopiero po szkodzie. Rozwiązanie tych i wielu innych problemów jest trudne bez odpowiednie reprezentacji w Parlamencie i w instytucjach państwowych przedstawicieli myślących kategoriami interesu narodowego. Dlatego tak ważna jest mobilizacja Narodu w najbliższych wyborach samorządowych i parlamentarnych.

Dziękuję za rozmowę. rozmawiał: Jacek Majchrowski,

Niecodzienny wyrok sądu w Nowym Jorku: Żydowskie małżeństwo, które wyłudziło pieniądze federalne nie pójdzie do więzienia, bo… już spłacili co ukradli Małżeństwo ortodoksyjnych Żydów, państwo Nathan i Mindy Mysky, którzy aresztowani zostali w zeszłym roku pod zarzutem wyłudzenia 76 tysięcy dolarów pochodzących z federalnych programów pomocy dla nauboższych (Medicaid), a przez sąd uznani zostali winnymi wszystkich zarzutów, w niecodziennym wyroku wydanym przez sąd w stanie Nowy Jork nie zostali skazani na spodziewaną karę więzienia. Sędzia Charles Apotheker wydając 9 lipca br. wyrok, który w podobnych przypadkach lecz wobec innych skazanych wynosiłby od minimum 4 lat do 14 lat pozbawienia wolności, powiedział, że wziął pod uwagę fakt, iż skazani spłacili już całą wyłudzoną kwotę. Adwokaci oskarżonych zdołali przekonać sędziego, że państwo Myski tak naprawdę to nie chcieli dokonać tej kradzieży, lecz jedynie zmuszeni byli sytuacją, gdyż nie mieli na utrzymanie swojej dużej rodziny – posiadają oni 12 dzieci – oraz, że “stracili oni swoje oszczędności na rynku nieruchomości”. W 2004 roku państwo Mysky zajęli się skupowaniem nieruchomości, lecz krach na rynku spowodował ich duże straty.

Sędzia Apotheker w swojej logice rozumowania stwierdził, że należy rozróżnić pomiędzy przypadkami kiedy osoba próbuje ukraść celem wzbogacenia się, a tymi przypadkami gdy kradnie aby wyżywić swoją rodzinę. Dziwne, że sędzia nie zdołał zauważyć faktu, iż państwo Myski mieszkali w bogatej miejscowości Monsey, a ich dom przy ulicy73 W. Maple Ave., wyceniony jest na 1,4 miliona dolarów. Jedyną karą jaką nałożył sąd na kryminalistów jest skazanie Nathana Mysky na pięć lat nadzoru i 200 godzin prac społecznych.

Monsey to miejscowość w stanie Nowy Jork, niemal całkowicie zamieszkała przez bogatych i ultrabogatych Żydów. Jak stwierdzają oficjalne informatory, to 14-tysięczne miasteczko jest centrum “wpływowej społeczności ortodoksyjnych Żydów, głównie Chasydów oraz ultra-ortodoksyjnych Haredim”. Kilka procent stanowią Latynosi, najmowani głównie do sprzątania posiadłości żydowskich.  Nazwa tego małego miasteczka niezwykle nadreprezentatywnie często gości na łamach gazet, najczęściej za sprawą wykrytych afer przestępczych (zob. przykłady poniżej).

Debanderyzacji nie było – Ewa Siemaszko Ukraina pod rządami prezydenta Wiktora Janukowycza robi za mało, by odwrócić skutki długotrwałego gloryfikowania zbrodniarzy z OUN-UPA przez państwo Lipcowa rocznica apogeum zbrodni ludobójstwa OUN-UPA na kresowych Polakach – w przeciągu tego jednego miesiąca wymordowano ponad 10 tys. mieszkańców Wołynia, a 11 lipca 1943 r. Polacy zostali zaatakowani w co najmniej 101 miejscowościach – kieruje uwagę na stosunek do tych zbrodni na Ukrainie. Dla Polaków nie jest bowiem obojętne, jaką politykę historyczną uprawia państwo ukraińskie, kształtując świadomość społeczną. Pięć lat prezydentury Wiktora Juszczenki, podczas której jego partia Nasza Ukraina o nacjonalistycznym zabarwieniu odgrywała wiodącą rolę, cechowało intensywne lansowanie zbrodniczych formacji nacjonalistycznych, tj. OUN-UPA, i ich przywódców jako wzorców patriotycznej postawy i bohaterstwa narodowego.

Niechlubna kadencja Oficjalna akceptacja i apoteoza OUN-UPA przejawiały się w stawianiu niezliczonej liczby pomników, pomniczków i kurhanów ku czci “bohaterów”, w uroczystościach rocznicowych związanych z tymi formacjami, tworzeniu muzeów, organizowaniu konferencji, wystaw, produkcji filmów i wspieraniu publikacji gloryfikujących OUN-UPA oraz stworzonej przez Niemcy hitlerowskie ukraińskiej Dywizji SS-Galizien. Specjalną troską otaczano też “kombatantów” z UPA (dodatki pieniężne, nagrody rzeczowe, odznaczenia) itp. We wszystkich tego rodzaju przedsięwzięciach OUN i UPA są przedstawiane jako siły walczące z Niemcami i Sowietami, z pominięciem wieloletniej współpracy OUN z Rzeszą hitlerowską, zawierania sojuszy przez UPA z Niemcami, a przede wszystkim z przemilczaniem zbrodni ludobójstwa popełnionych przez te formacje głównie na Polakach. Równocześnie upowszechnione zostało przekonanie o wielowiekowej “polskiej okupacji” i setkach lat polskiego ciemiężenia ludu ukraińskiego, ogromie krzywd, a nawet wielkim prześladowaniu i niszczeniu przez Polskę w okresie międzywojennym tożsamości narodowej. Zapomina się, że to właśnie na terenach należących w tym czasie do Polski, w przeciwieństwie do ziem stanowiących Ukraińską Socjalistyczną Republikę Sowiecką, język ukraiński nie został wyparty, a nienaruszona tożsamość narodowa była bazą działalności OUN i UPA. Pojęcie “polskiej okupacji” weszło do języka urzędowego przy okazji różnego typu imprez historycznych oraz do nauczania szkolnego. To ostatnie jawi się jako szczególnie niebezpieczne, bowiem wpajanie uczniom bohaterskiego, chwalebnego wizerunku OUN i UPA prowadzi do wychowania nowych pokoleń o skłonnościach co najmniej szowinistycznych.

Indoktrynacja bez zahamowań Apoteozowanie OUN i UPA polega albo na przemilczaniu zbrodni ludobójstwa, albo na gigantycznych kłamstwach, tj. usprawiedliwianiu zbrodni rzekomymi strasznymi winami polskimi, nagromadzeniu się po setkach lat prześladowań Ukraińców przez Polaków mocnej potrzeby odreagowania i zrzucenia polskiego jarzma. Charakterystyczne dla sposobu urabiania opinii wśród najmłodszych są np. antypolskie kłamstwa zawarte w bogato ilustrowanej książeczce “Ukraińska Powstańcza Armia” przeznaczonej dla dzieci, z której dowiadują się one np. o obozach koncentracyjnych dla Ukraińców w Polsce międzywojennej, w których ginęli Ukraińcy, o kilku tysiącach Ukraińców (!) zamordowanych przez polski rząd przed 1939 r., o przebieraniu się w mundury UPA akowców i niszczeniu przez nich ukraińskich wsi, by zniechęcić ludność ukraińską do popierania UPA. Taka edukacja może wydać w przyszłości zbrodnicze owoce, a już na pewno nie zapewnia nam przyjaznego sąsiedztwa. Ukoronowaniem Juszczenkowskiej polityki historycznej było – tuż przed zakończeniem jego mało chwalebnej kadencji prezydenckiej – nadanie przywódcy OUN Stepanowi Banderze tytułu bohatera Ukrainy i wydanie dekretu o uznaniu UPA i OUN za uczestników walk o niepodległość Ukrainy, czyli uznanie ludobójczych działań tych organizacji (wszak pod tym hasłem wyrżnęły 130 tys. Polaków – od niemowląt po starców) – za nieistotne w całości ich historii, co zresztą Juszczenko jednoznacznie tak określił, nazywając ludobójstwo OUN-UPA “polskim epizodem”.

Bandera bez tytułu Po objęciu urzędu prezydenta Ukrainy przez Wiktora Janukowycza, przeciwnika Juszczenki, związanego ze środowiskami politycznymi wschodniej Ukrainy nieuznających OUN i UPA za “wyzwolicieli” narodu ukraińskiego, sytuacja się zmieniła, ale – jak się wydaje – nie na tyle, by można było mówić o debanderyzacji, zwłaszcza w zachodniej części Ukrainy. Takich zresztą radykalnych zamiarów Janukowycz nie miał. Tuż przed wyborczym zwycięstwem zapowiedziała to jego najbliższa współpracownica Hanna Herman, wskazując na odrębne traktowanie wschodu i zachodu Ukrainy: “Każdy region kraju ma swoje tradycje, swoje wartości i zamierzamy je szanować. Janukowycz nie będzie pouczał lwowian, pod jakie pomniki mają zanosić kwiaty. Podoba im się Bandera – proszę bardzo, niech stawiają mu pomniki. Ale u siebie. Prezydent Janukowycz nie będzie narzucał całemu krajowi bohaterów, jak to zrobił Juszczenko”. A zatem “osiągnięcia” poprzedniej polityki historycznej Ukrainy, która triumfowała głównie w zachodniej części, nie będą usuwane, a zbrodnicza OUN-UPA pozostanie jako wzorzec ideowy “patriotycznego” wychowania. Toteż by “chwały” UPA i Dywizji SS-Galizien nie mąciły materialne ślady ich zbrodni, Lwowska Rada Obwodowa zamierza doprowadzić do usunięcia postawionych z ogromnymi trudnościami pomników pomordowanych Polaków. Jedyny dostrzegalny teraz ważniejszy symptom innego podejścia do OUN i UPA w obecnych warunkach politycznych to uchylenie przez sąd administracyjny w Doniecku dekretu byłego prezydenta Juszczenki w sprawie nadania Banderze tytułu bohatera Ukrainy. Niestety, rozczarowuje uzasadnienie tego wyroku, w którym nie ma oceny działalności przywódcy OUN, lecz stwierdzenie, że dekret został wydany z naruszeniem prawa, ponieważ Bandera nie był obywatelem państwa ukraińskiego. Pewnym niewielkim krokiem na drodze do demitologizacji OUN-UPA był ponadto antybanderowski gest wobec Polaków ze strony deputowanych Partii Regionów, tj. zorganizowanie przez nich w Kijowie wystawy o zbrodniach OUN-UPA opracowanej przez Stowarzyszenie Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów we Wrocławiu. Ekspozycja została zaatakowana przez opozycyjną, skrajnie nacjonalistyczną partię Swoboda Julii Tymoszenko. To pierwsza wystawa na Ukrainie o zbrodniach OUN-UPA, której nie dałoby się zorganizować za prezydentury Juszczenki. Jednak to wszystko za mało, by odwrócić skutki długotrwałego państwowego gloryfikowania zbrodniarzy. Ewa Siemaszko

Włodzimierz Olewnik przedstawił szokujące informacje Włodzimierz Olewnik podzielił się z komisją śledczą “szokującymi” informacjami, które ma od niedawna, najprawdopodobniej dotyczącymi nieprawidłowości w śledztwie. Ojciec Krzysztofa Olewnika prawie trzy godziny na zamkniętym posiedzeniu sejmowej komisji śledczej przedstawiał informacje, które – jeśli są prawdziwe – to byłyby “szokujące”, jak sam stwierdził na spotkaniu z dziennikarzami Podkreślił, że ma zaufanie do komisji i liczy, że uda się jej wyjaśnić prawdę o porwaniu i zabójstwie jego syna i wskazać winnych. Dodawał jednak, że “już kilka razy miał takie nadzieje, a potem sprawy się rozmywały”. Przypomniał, że Prokuratura Apelacyjna w Gdańsku prowadzi szeroko zakrojone śledztwo, które “nie wiadomo, kiedy i czym się skończy”. Uważa, że gdyby nie komisja śledcza sprawa już dawno byłaby umorzona. Jest wiele zastrzeżeń i wątpliwości w sprawie Olewnika, m.in. wobec akcji policji, mającej zabezpieczać operację przekazania bandytom przez rodzinę okupu za uwolnienie Krzysztofa. Jak ujawniono kilka miesięcy temu – funkcjonariusze dopiero po kilkudziesięciu godzinach dotarli na miejsce, gdzie siostra Krzysztofa, na polecenie porywaczy, wyrzuciła z jadącego samochodu torbę z pieniędzmi. Po odnalezieniu w Radomiu akt operacyjnych dokumentujących tę akcję Włodzimierz Olewnik mówił, że “ktoś je przed nim schował”. Jak podają źródła w komisji, “szokujące” informacje Włodzimierza Olewnika dotyczą nieprawidłowości w śledztwie prowadzonego przez prokuraturę w Olsztynie. Dotyczą m.in. sekcji zwłok po odnalezieniu ciała Krzysztofa. Wszystkie informacje jednak wymagają weryfikacji i potwierdzenia. Przesłuchanie Włodzimierza Olewnika było jednym z ostatnich zaplanowanych przed wakacjami. Po nim przed komisją mają jeszcze stanąć prokuratorzy oraz policjanci z Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji, którzy badali nieprawidłowości działania policjantów w sprawie Olewnika. Krzysztof Olewnik został porwany jesienią 2001 r., a zamordowany po dwóch latach od dnia uwięzienia. (interia.pl/AJa)

Nie wolno dzielić ofiar na “dobre” i “złe” – ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski Rodziny pomordowanych mają do dzisiaj ogromny żal do wszystkich ugrupowań politycznych, które powstały po roku 1989, że traktowały one problem ludobójstwa na Wołyniu niewłaściwie, czyli krok do przodu, krok do tyłu. Ogromnym rozczarowaniem Kresowian było to, że po roku 1989 polskie elity polityczne nie zdecydowały się o powiedzeniu pełnej prawdy o ludobójstwie na Wołyniu i nie podjęły stosownych działań, które służyłyby upamiętnieniu męczeństwa Polaków. Wynikało to z błędnej interpretacji tak zwanej koncepcji Giedroycia. Jednym z objawów tego było przyjęcie założenia, iż dla dobrych relacji polsko-ukraińskich, warto zalać betonem przeszłość. W imię antyrosyjskiego sojuszu z narodami na wschód od Bugu zaczęto świadomie skazywać na zapomnienie wszystkie drażliwe sprawy. Tymczasem przeszłości nie da się zalać betonem. Historia wraca jak bumerang. Ale pamięć wykorzystywana jest w kategoriach “za” albo “przeciw”. Mamy więc “dobrych” męczenników, czyli ofiary Katynia, bo można je wykorzystywać przeciw Rosji. I mamy “złych” męczenników, czyli ofiary Wołynia, bo rzekomo psują nam relacje z Ukrainą. To jest skandaliczne podejście. Powoduje ono, że ofiary dzielone są w zależności od tego, jakich miały katów, “dobrych” czy “złych”. Ale to w tej chwili legło w gruzach. Rodziny pomordowanych mają do dzisiaj ogromny żal do wszystkich ugrupowań politycznych, które powstały po roku 1989, że traktowały one problem niewłaściwie, czyli krok do przodu, krok do tyłu. Spowodowało to wzburzenie tych środowisk. W związku z tym pojawiły się dwa zjawiska. Pierwsze: mimo odejścia ludzi urodzonych na Kresach, dzieci, wnuki, a często prawnuki tych osób, ciągle uważają tę sprawę za bardzo ważną. Tak więc pałeczka w tej sztafecie pokoleń została przekazana. Drugie zjawisko to bunt tych środowisk. Jego apogeum nastąpiło dokładnie dwa lata temu, kiedy 11 lipca 2008, w 65. rocznicę Krwawej Niedzieli na Wołyniu, na uroczystości na Skwerze Wołyńskim w Warszawie, nie przyszedł nikt z władz polskich. Nie było ówczesnego prezydenta RP, ś.p. Lecha Kaczyńskiego ani premiera Donalda Tuska ani prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Zamiast prawdy padły eufemizmy w rodzaju “bolesne wydarzenia”, “tragedia Kresów” itd. Byłem naocznym świadkiem tego i widziałem, że stało się to kroplą, która przechyliła czarę goryczy.

Natomiast w ciągu minionych dwóch lat doszło do spontanicznego działania środowisk kresowych, ale nie tylko, bo także ludzi nie mających z Kresami nic wspólnego, ale angażujących się z pewnego sentymentu czy też z poczucia obowiązku wobec Ojczyzny. Miało miejsce kilka spektakularnych akcji pod ambasadą i konsulatami Ukrainy. Chodziło o protesty wobec nadaniu tytułu doctora honoris causa Wiktorowi Juszczence oraz wobec Rajdu Bandery. Doszło do pewnej konsolidacji organizacji kresowych, które są podzielone, również ze względów politycznych. Jednak kroki te przyniosły pewne efekty. To uchwała Sejmu z 15 lipca zeszłego roku, która ma jedną zasadniczą wadę, że zamiast jednoznacznego terminu “ludobójstwo” pojawia się sformułowanie “masowe mordy o charakterze czystki etnicznej i znamionach ludobójczych”. Niemniej jednak w uchwale tej wskazano z imienia i nazwiska sprawców zbrodni – członków OUN i UPA, a także oddano część tym sprawiedliwym Ukraińcom, którzy ratowali Polaków. Co więcej, inicjatywy przejęły samorządy. W ciągu ostatniego roku pięć kolejnych sejmików wojewódzkich – idąc chronologicznie: dolnośląski, opolski, podkarpacki, lubuski i lubelski – podjęły uchwały potępiające ludobójstwo. Z kolei 7 lipca br. rezolucję potępiającą gloryfikację Bandery i Szuchewycza skierowali do radnych miasta Lwowa radni miasta Krakowa. Niestety, przełomem w tych sprawach okazała się dopiero sromotna porażka Wiktora Juszczenki w wyborach prezydenckich. Pod koniec swojej prezydentury wydał on dekrety gloryfikujące Banderę i UPA. Nawet jego sojusznik, prezydent Kaczyński zmuszony był to potępić. Chociaż nadal w tych sprawach zachowanie większości polskich polityków pozostaje dla Kresowian niezadowalające. Wygrana Wiktora Janukowycza oczywiście też nie jest korzystna dla Polski. To polityk prorosyjski. Ale w trakcie pierwszych miesięcy jego prezydentury odwołano dekrety o gloryfikacji Bandery i Szuchewycza. Ważne jest również to, że poszczególne działania Janukowycza dążą do zrewidowania polityki Juszczenki. Podobne stanowisko zajął Parlament Europejski. Dzięki inicjatywie polskich europosłów uchwalona została rezolucja przeciwko gloryfikacji UPA. Trzeba też wspomnieć o wsparciu dla działań Polaków ze strony organizacji żydowskich. Bo przecież Żydzi także byli mordowani przez Banderę. Są więc naszymi naturalnymi sojusznikami. Bardzo krytycznie jednak oceniam politykę ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego. Postrzegam ją jako lekkomyślną, służącą interesom amerykańskim. Brakuje w niej natomiast troski o Polaków, którzy nadal mieszkają na Kresach. Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski

BOGURODZICA DZIEWICA„Bogurodzica Dziewica, Bogiem Sławiena Maryja”, najstarszy znany zapis tej pieśni pochodzi z początku XV w. W 1407 r. został zapisany na tylnej wklejce zbioru kazań łacińskich, obecnie wyklejka jest przechowywana w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej. Autor tekstu jest nieznany. „Bogurodzica” jest najstarszą utrwaloną polską pieśnią religijną i stanowi najstarszy zachowany polski tekst poetycki - była także przez wiek XV hymnem królewskim dynastii Jagiellonów. Pieśń nie ma tytułu, a określa się ją według pierwszego wyrazu tekstu / w najstarszym przekazie są to dwa osobno zapisane słowa „Bogu rodzica”/ . Nie jest też pieśnią maryjną, ale modlitwą do Maryi i do Chrystusa, intelektualnie ujętym wyznaniem wiary. „Bogurodzica” stała się pieśnią bojową polskiego rycerstwa – jak podaje Jan Długosz śpiewano ją przed bitwą pod Grunwaldem, a później np. przed bitwą pod Warną. „Bogurodzica” stała się symbolem jedności religijno-patriotycznej. Jasna Góra / łac. Mons Clara / - wzgórze w Częstochowie z zespołem klasztornym zakonu Paulinów jest jednym z ważniejszych miejsc kultu maryjnego i od setek lat najważniejszym centrum pielgrzymkowym w Polsce. Na Jasnej Górze znajduje się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej – Królowej Polski. Szczególnego znaczenia dla Polaków miejsce to nabrało 1 kwietnia 1656 roku, gdy Jan II Kazimierz Waza w Katedrze Lwowskiej złożył „Śluby lwowskie” w imieniu stanów Rzeczypospolitej, w imieniu Narodu  przed obrazem Matki Boskiej Łaskawej, koronując  Ją  na Królową Polski. 16 marca 1657 roku król Jan Kazimierz przybył na Jasną Górę i tam modlił się o uratowanie Rzeczypospolitej przed protestanckimi wojskami szwedzkimi i węgierskim. W tym dniu doszło do skutecznej obrony Krosna przed wojskami Rakoczego. „Śluby lwowskie” powtórzone zostały 26 sierpnia 1956 r. w „Jasnogórskich Ślubach Narodu Polskiego” napisanych przez Stefana Wyszyńskiego 16 maja 1656 r. W 350 rocznicę ślubów Jana Kazimierza – Prezydent RP Lech Kaczyński  w Katedrze lwowskiej w 2006 roku odnowił śluby, jako jedyny z prezydentów RP po 1989 roku. W czasie uroczystości przed obrazem Matki Boskiej Łaskawej modlili się Prezydent RP Lech Kaczyński wraz z małżonką, a kardynał – metropolita lwowski Marian Jaworski  zakończył homilię:  „…obieramy Cię ponownie naszą Królową. Bądź naszą Panią. Prowadź nas…”. Dzisiaj w dniu 4 lipca 2010 roku na Jasnej Górze odbywa się coroczny Zjazd Kresowian – XVI Światowy Zjazd i Pielgrzymka Kresowian. To, iż coroczne zjazdy kresowian odbywają się na Jasnej Górze ma swoją wymowę. Każdego roku kresowianie oddają się pod Jej Obronę. Tak było 5 lipca 2009 roku gdy obradował XV Światowy Zjazd i Pielgrzymka Kresowian pod patronatem Jego Ekscelencji Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Pragnę przypomnieć w tym miejscu, iż to właśnie na Jasnej Górze w czasie obrad XV Zjazdu Kresowian prof. Lech Kaczyński jako prezydent RP określił zbrodnie popełnione na Polakach na Kresach II RP jako ludobójstwo, a przecież rządzący kierujący się tzw. poprawnością  polityczną nie nazywają tak okrutnych morderstw dokonanych na Polskach, którzy z rąk OUN-UPA ponieśli okrutną i męczeńską śmierć. „Nie o zemstę, lecz o pamięć wołają ofiary”; „ojczyzna to ziemia i groby – narody tracąc pamięć tracą życie” ; dla narodowej pamięci, oraz w hołdzie ofiarom ludobójstwa, którego dopuściły się w latach drugiej wojny światowej na Polakach – mieszkańcach południowo-wschodnich województw Rzeczypospolitej Polskiej - Organizacja  Ukraińskich Nacjonalistów i Ukraińska Powstańcza Armia”. Taka inskrypcja widnieje na pomniku posadowionym na krakowskim Cmentarzu Rakowickim upamiętniająca 60 rocznicę masowej rzezi Polaków zamieszkujących kresowe województwa Rzeczypospolitej. Twórcą i fundatorem pomnika jest Towarzystwo Pamięci Narodowej im. Pierwszego Marszałka Polski Józefa Piłsudskiego staraniem jego prezesa Jerzego Korzenia. Obecnie rządząca ekipa pod kierunkiem  Tuska - marionetki Moskwy /źródło  Gene Poteat, CIA  / stara się w imię poprawności politycznej ukryć prawdę ludobójstwa na Wołyniu, Katynia 1940, Katynia 2010. Na posiedzeniu Sejmu RP jego  marszałek Bronisław Komorowski nie chciał dopuścić do tekstu słowa „ludobójstwo” zapewne w strachu przed obecnym na obradach ambasadorem Ukrainy w Polsce. Zmanipulowane zostały śledztwa Katynia i Smoleńska przy pełnej aprobacie rządzących. Czego mogą oczekiwać kresowianie w sprawach które ich nurtują. Zapewne obecnie całkowitej obojętności rządzących podporządkowanych obcym interesom agenturalnym. Uczestnicy XVI Zjazdu Kresowian wysłuchają mszy św. w kaplicy Matki Boskiej Częstochowskiej odprawionej przez ks. Tadeusza Isakowicza – Zaleskiego w intencji Ojczyzny, ofiar Katynia 1940, Katynia 2010, poległych i pomordowanych na Wschodzie, o jedność w narodzie i błogosławieństwo dla Kresowian i Dobroczyńców w kraju i poza jego granicami. Homilię jak każdego roku wygłosi duszpasterz Ormian w Polsce ks. Tadeusz Isakowicz – Zaleski. Okolicznościowe wystąpienia należeć będą do Jana Skalskiego – prezesa Światowego Kongresu Kresowian, Massimiliano Lacota – Sekretarza Generalnego  Unii Narodów Wysiedlonych i Wypędzonych / Triest /.
Tematyka XVI Zjazdu Kresowian:Dyskryminacja polskiego szkolnictwa na Wileńszczyźnie, sprawa własności polskiej i języka polskiego na Litwie, dyskryminacja Polaków na Białorusi i Ukrainie Zachodniej, niszczenie polskiego dorobku na Kresach, zakłamywanie historii – szczególnie dotyczącej przebiegu II wojny światowej i wydarzeń z nią związanych. Upamiętnienie miejsc kaźni naszych Rodaków na Kresach i należytego miejsca dla tych tematów w naszych mediach i programach szkolnych, postępująca ukrainizacja kościoła rzymsko-katolickiego, będącego do tej pory ostoją polskości na dawnych Kresach Wschodnich. Sprawa powołania Muzeum Kresów. Kresowianie modlić się będą do Matki Przenajświętszej o pomyślny dla Polski wynik dzisiejszych wyborów, aby ostatni bastion polskości Pałac Namiestnikowski, który utrzymał się po Katyniu 2010 nie padł i nie dostał się w ręce agenturalne.

Aleksander Szumański

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem Mirosław Drzewiecki twierdzi, że nie wiedział, co podpisuje. Ale dobrze wiedzieli biznesmeni branży hazardowej Po raz drugi przed hazardową komisją śledczą stanął wczoraj były minister sportu Mirosław Drzewiecki. Polityk Platformy podtrzymywał swoją wersję zdarzeń: nie wiedział, że podpisuje pismo stwierdzające, iż jego resort nie chce dopłat do gier. Likwidację dopłat u kolegów z Platformy próbowali załatwiać biznesmeni branży hazardowej. Winę za treść pisma Drzewiecki zrzucał na urzędników ministerstwa, którym kierował. Mirosław Drzewiecki, czyli "Miro" z podsłuchów rozmów biznesmenów branży hazardowej z politykami Platformy Obywatelskiej, powtórzył wczoraj, iż stał się mimowolnym uczestnikiem "pseudoafery" hazardowej sprokurowanej przez byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Śledczy ponownie dopytywali Drzewieckiego o pismo, które 30 czerwca ub.r. skierował do Ministerstwa Finansów z informacją, że resort sportu rezygnuje z drugiego etapu budowy Narodowego Centrum Sportu, a skoro pieniądze na ten cel miały pochodzić z dopłat do gier, to i dopłat resort nie chce. Wprowadzenie dopłat mogło być bardzo bolesne finansowo dla biznesmenów branży hazardowej. Dlatego m.in. biznesmen tej branży Ryszard Sobiesiak - "Rycho", próbował załatwić u kolegów z Platformy Obywatelskiej - "Mira" (Mirosława Drzewieckiego), "Zbycha" (Zbigniewa Chlebowskiego) i "Grzecha" (Grzegorza Schetyny) - porzucenie przez rząd pomysłu ich wprowadzenia. Drzewiecki tłumaczy teraz, że składając swój podpis pod pismem do resortu finansów, gdzie znalazł się zapis, iż resort sportu dopłat nie chce, stwierdził, że nie wiedział, co podpisuje. A winę za treść pisma spychał na swoich podwładnych. Były minister tłumaczył, iż doszło w tym przypadku do błędu. Nie potrafił jednak wczoraj wskazać, na czym ten błąd miałby polegać. Co więcej, żaden z urzędników do żadnego błędu podczas przesłuchania przed komisją się nie przyznał, a nawet za rzekomo popełniony błąd nie został też ukarany w myśl przepisów kodeksu pracy. Drzewiecki zeznał, iż o konieczności wysłania pisma do Ministerstwa Finansów, informującego, że resort sportu rezygnuje z drugiego etapu budowy NCS, poinformowała go Monika Rolnik, dyrektor generalny w resorcie sportu. Rolnik zleciła przygotowanie pisma Rafałowi Wosikowi, który w ministerstwie sportu pełnił funkcję dyrektora departamentu prawno-kontrolnego. Wosik zeznał w czwartek, że dostał od swojej przełożonej szczegółowe informacje o zawartości pisma i się do nich dostosował. Przesłał też Monice Rolnik pismo do akceptacji, tytułując służbowego e-maila: "Ustawa o grach losowych. Rezygnacja z dopłat". Nikt więc nie powinien mieć wątpliwości, iż pismo zawiera zapis właśnie o rezygnacji z dopłat. Rolnik pytana przez śledczych, dlaczego przepuściła w piśmie zapis o rezygnacji z dopłat, skoro podobno nie było to intencją ministra Drzewieckiego, stwierdziła, iż nie ma upoważnienia do weryfikacji merytorycznej pisma.

Narracja Drzewieckiego Mirosław Drzewiecki przekonywał z kolei, iż wcale zrezygnować z dopłat nie chciał. Zaznaczył, że wprowadzenia dopłat chciało Ministerstwo Finansów, dlatego, jego zdaniem, stanowisko ministra sportu w tej sprawie nie miało znaczenia dla wprowadzania bądź niewprowadzania dopłat. Drzewiecki już wcześniej zwracał się do tego resortu z postulatem wycofania się z pomysłu poszerzenia katalogu dopłat. Później zmieniał jednak zdanie po interwencji ministra finansów Jacka Rostowskiego, który wprowadzenie dopłat argumentował napiętą sytuacja budżetową. Drzewiecki twierdzi, że nie wiedział, co podpisuje, ale dobrze wiedzieli biznesmeni branży hazardowej, którzy po piśmie ministra sportu zacierali ręce. 6 lipca, czyli kilka dni po wysłaniu pisma z resortu sportu do Ministerstwa Finansów o rezygnacji z dopłat, współpracujący z Sobiesiakiem były prezes Totalizatora Sportowego Sławomir Sykucki informuje biznesmena: "Mam na rękach pismo o wycofaniu się Drzewieckiego z dopłat". 7 lipca natomiast wicedyrektor Departamentu Służby Celnej w resorcie finansów Anna Cendrowska skierowała pismo do wicedyrektora Departamentu Kontroli Celno-Akcyzowej i Kontroli Gier w Ministerstwie Finansów, informując, iż w związku z wycofaniem się ministra sportu z dopłat z projektu ustawy zostaną usunięte dotychczasowe propozycje w tym zakresie. Wycofanie się, na wniosek ministra sportu, z pomysłu dopłat przez Ministerstwo Finansów potwierdzał także w rozmowie z dziennikarzem "Pulsu Biznesu" Witold Lisicki, rzecznik wiceministra finansów Jacka Kapicy. Informacja podana przez Lisickiego o tym, że resort finansów "wniosek ministra sportu przyjmuje i w związku z tym wprowadzi stosowną zmianę", nie został później sprostowany.

Amnezja z Florydy Drzewiecki dopytywany był także o swoje spotkanie z Ryszardem Sobiesiakiem na Florydzie, do którego miało dojść w listopadzie 2009 roku. Były minister sportu konsekwentnie zaprzeczał, że spotkał się wtedy z Sobiesiakiem, zeznając, że z biznesmenem spotkała się jego żona. Sobiesiak przyznał jednak przed komisją, że z Drzewieckim się wtedy spotkał. Jednakże na początku marca przy podpisaniu protokołu zeznań zmienił zdanie, zaprzeczając, że do takiego spotkania doszło. Co ciekawe, protokół zeznań do podpisania został dostarczony Sobiesiakowi na Florydę. Na pytanie Beaty Kempy (PiS) Drzewiecki - zasłaniając się niepamięcią - nie odpowiedział, czy w dniu, w którym Sobiesiak zmieniał swoje zeznania, także były minister przebywał na Florydzie.

Artur Kowalski

Andrzej Wajda - inżynier ludzkich dusz Przed 1989 r. podtrzymywał mit założycielski PRL, później stał się obrońcą beneficjentów Okrągłego Stołu. Za najważniejsze dzieło życia uznaje nie któryś z filmów, ale uczestnictwo w założeniu "Gazety Wyborczej" Uważany za króla polskiego kina, czołowego twórcę polskiej szkoły filmowej, twórca kilkudziesięciu filmów, wielu wybitnych skądinąd spektakli teatralnych. Można śmiało powiedzieć, że od roku 1956 - od realizacji "Kanału" - Andrzej Wajda był kimś, kogo można by uznać za architekta zbiorowej wyobraźni. Niestety, można go także uznać za ojca chrzestnego zjawiska, które w PRL określano mianem antybohaterszczyzny. Najpełniej wyraziło się to może w "Lotnej", gdzie symboliczny biały koń szalał po ekranie nie tylko jako romantyczny symbol polskiej wyobraźni, ale także jako znak polskiego nieodpowiedzialnego szaleństwa, co to z szablą na czołgi. Był to fałszywy stereotyp, którym szermowała komunistyczna propaganda, aby za wszelką cenę odebrać Polakom przesłanie i sens ich heroicznego zrywu podczas II wojny światowej, szczególnie Powstania Warszawskiego. W 1958 r. Wajda realizuje "Popiół i diament" na podstawie historycznie fałszywej powieści Jerzego Andrzejewskiego z 1947 roku. Po polskim Październiku '56 ukazuje widowni obraz, w którym komunistyczny aparatczyk Stefan Szczuka i Maciek Chełmicki, reprezentant AK-owskiego pokolenia bojowców, stają przeciwko sobie jako równorzędni bohaterowie, skazani na walkę ze sobą przez nieodpowiedzialnego dowódcę Chełmickiego - Andrzeja, uosobienie zapiekłego fanatyzmu politycznego AK-owskiej "góry". W 1958 r., kiedy więźniowie polityczni skazani przez "władzę ludową" za to, że w czasie wojny, Powstania Warszawskiego i tuż po wojnie byli po "niewłaściwej" niepodległościowej stronie, wychodzą z więzień, architekt narodowej wyobraźni podsuwa społeczeństwu okruchy mitu założycielskiego Polski Ludowej. Mitu, w myśl którego po 1945 r. szalała w Polsce wojna domowa, a uczestniczyły w niej dwie równorzędne (!) strony: nowa, "słuszna" władza i pogrobowcy wstecznictwa, niepogodzeni z rozumną koniecznością historii. Nie sposób w krótkim tekście przeanalizować i oddać sprawiedliwość wielkiemu ilościowo dorobkowi twórczemu Wajdy. Z konieczności muszę się ograniczyć do punktów znaczących. Równie zagadkowy jak przesłanie "Popiołu i diamentu" z 1958 r. pozostaje film "Pierścionek z orłem w koronie". Wajda kończy nim - jak sam to określił - swój udział w "polskiej szkole filmowej". Kładzie ostatnie pociągnięcie w obrazie, w którym zawarł swój sąd nad heroicznymi zmaganiami Polaków - od "Kanału" poczynając. W filmie, skądinąd nieudanym pod każdym względem, były AK-owiec, powstaniec warszawski, przechodzi na drugą stronę politycznej barykady. Może i były odosobnione przypadki takich konwersji, częściej jednak zdarzało się byłym powstańcom to, co "zdarzyło się" "Anodzie" - Janowi Rodowiczowi, na którym Urząd Bezpieczeństwa "popełnił samobójstwo" w mokotowskim więzieniu. Po co tak wątpliwa teza potrzebna była twórcy "Człowieka z marmuru" w 1992 roku?! Odpowiedź na to pytanie nie będzie trudna, jeśli uświadomimy sobie, że w tym czasie Andrzej Wajda jest już jednym z założycieli "Gazety Wyborczej" (nie tak dawno określił ten fakt jako najważniejsze dzieło życia!). A "Gazeta" w owym 1992 r. jest już całą gębą wychowawczynią Narodu - dbającą o to, aby wyplenić z jego świadomości wszelkie podejrzane patriotyzmy, ukazującą we właściwym sobie świetle, jak bardzo wszyscy Polacy "umoczeni" są w komunizmie.

W roli politruka Wajda od zawsze miał ambicje bycia "inżynierem ludzkich dusz", zarówno na niwie działań twórczych, jak i tych pozaartystycznych. (Młodzieży wyjaśniam - inżynieria dusz ludzkich była wynalazkiem Józefa Stalina i służyła do przerabiania normalnych ludzi w ludzi sowieckich. Metodę tę - znacznie udoskonaloną - znamy dziś m.in. jako PR). Po części dyskretnie ujawniły się one już w sposobie patrzenia na historię II wojny światowej w cytowanych wyżej filmach. Ale naprawdę dochodzą do głosu dopiero po "porozumieniach" Okrągłego Stołu w 1989 r., kiedy zwolna następuje polaryzacja społeczeństwa na tzw. obóz "jasności i postępu" oraz "oszołomów i ciemnogród". Standardy i kryteria przynależności do jednego i drugiego ustala oczywiście ukochane dziecko Andrzeja Wajdy - "Gazeta Wyborcza". Reżyser przypisany do sfery "jasnogrodu" stał się dziś absolutnym rzecznikiem platformerskiego monopolu na mądrość polityczną i wszelaką, pierwszym reżyserem PO-wskich seansów nienawiści skierowanych przeciwko adwersarzom politycznym ekipy Donalda Tuska. A jest tych zwolenników niemało, jak pokazały wyniki wyborów - blisko 8 milionów. Tę 8-milionową rzeszę obywateli, mających w demokracji takie same prawa do głoszenia własnych poglądów jak zwolennicy Platformy, Wajda chce zapędzić do ideologicznej freblówki i nauczać, czym jest interes Polski, polityczna roztropność i parę innych rzeczy. Jeśli nie freblówka - to wojna, a raczej - zgodnie ze słowami innego polityka tej samej koterii trzymającej władzę - "dorzynanie watah". Andrzej Wajda, jak cała rzesza mu podobnych, zgromadzonych potem w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego, nie czuł żadnej solidarności ze społeczeństwem obudzonym z letargu po tragedii smoleńskiej, czuł natomiast, że to społeczeństwo ostatecznie wymyka się spod kurateli "przewodników narodu". Rejestr postępków Andrzeja Wajdy jako inżyniera dusz ludzkich świecącego własnym przykładem jest dość długi. Zaraz po ustaleniu o pochówku pary prezydenckiej na Wawelu apeluje do kardynała Stanisława Dziwisza o wycofanie się z tej decyzji, która jakoby ma podzielić społeczeństwo bardziej niż rok 1989. On, reżyser "Antygony", pośmiertnie obraża godność i tytuł do narodowej pamięci prezydenta RP. W kilka dni później w dwóch wywiadach (jeden w "Le Monde", drugi w "Niezawisimoj gazetie") insynuuje bez żadnych podstaw, że to nacisk Lecha Kaczyńskiego na pilota doprowadził do katastrofy smoleńskiej. Legitymizuje swoim nazwiskiem lansowaną od początku bez pokrycia tezę Rosjan.

Cui prodest? W ramach ogłoszonego przez rząd Tuska pojednania z Rosją, gdy jednocześnie nic nie wskazuje na to, aby poza gestami strona rosyjska zrobiła cokolwiek dla ostatecznego wyjaśnienia sprawy katyńskiej, Wajda oświadcza: "Pójdę na cmentarz i zapalę świeczkę, bo radzieccy żołnierze walczyli w słusznej, również naszej sprawie". "Pri cziom tut" - by jak Paweł Graś odezwać się w języku Puszkina - "radzieccy żołnierze"? I dlaczego akurat teraz, po tragedii smoleńskiej, Polacy mają zapalać światło na ich grobach? Akurat 9 maja, który dla nas stał się datą nowego zniewolenia? Na które oczywiście prosty sołdat, za którym podążały oddziały NKWD, nie miał najmniejszego wpływu? I cóż za asymetria - radzieckim żołnierzom należy się cześć, w przeciwieństwie do tragicznie zmarłego polskiego prezydenta, którego dobre imię można bezkarnie szargać na agorach świata? Czyim rzecznikiem i z jakiego nadania jest Andrzej Wajda? Zapewne uważa się za anioła miłości w partii miłości - PO. Co mu nie przeszkadza w jakimś zupełnie niebywałym amoku, w trakcie tragigroteskowego konwentyklu komitetu Komorowskiego ogłosić wojny o wszystko. Z kim ta wojna? Z "niesłuszną częścią Polaków", którym należy odebrać wolność słowa, odwojować telewizję publiczną i upodobnić ją do dwóch stacji (TVN i Polsat), które "nam, jasnogrodzianom", inżynierom dusz ludzkich, sprzyjają. I ostatni występ, już po wygranych wyborach. W wywiadzie dla włoskiego, lewackiego dziennika "La Repubblica" Wajda insynuuje: "Prezes PiS wykorzystuje mity męczeństwa w walce politycznej". Prezes PiS, który ani słowem podczas kampanii prezydenckiej nie nawiązał do tragedii smoleńskiej, tragedii całego Narodu! W przeciwieństwie do swego kontrkandydata, który "zagrał" trumną samobójczyni Barbary Blidy - rzekomej ofiary rządów PiS, a Jarosława Kaczyńskiego osobiście. Mniejsza o to, jak na tle swojej postawy w ostatnich tygodniach jawi się sam Andrzej Wajda. Przynależąc w swoim mniemaniu do "jaśniejszej" części Narodu, stara się tworzyć wzorzec postępowania dla zwykłego Polaka. Wedle tego wzorca, nowy Polak ma odrzucić wszelkie przesądy o czci dla zmarłych, wolno mu, a nawet powinien, w imię interesu własnej koterii szkalować reprezentantów swojego Narodu przed światem, w kartę obowiązków podstawowych ma wpisać cześć dla wszystkiego, co rosyjskie (tak jak niegdyś w konstytucję PRL wpisana została przyjaźń z ZSRR). A co najważniejsze - musi zrozumieć, że demokracja to taki ustrój, w którym rozum i władza przypisane są tylko nielicznym, "jaśnie oświeconym", i tylko oni mają prawo dyktować, czym jest prawda. Myślących inaczej należy zmieść z powierzchni ziemi. Tego neo-Polaka czy raczej neopeerelowca ma pomóc ukształtować jednolity, jak za czasów "Trybuny Ludu", przekaz medialny sterowany przez inżynierów ludzkich dusz. Elżbieta Morawiec

CENTRUM ANTYPOLSKOŚCI W CENTRUM KRAKOWA Z HILLARY CLINTON W TLE Stary naukowy Kraków ostatnio stał się centrum antypolskiej działalności „naukowo - dydaktyczno - literackiej”. Marionetka tuskowa Barbara Kudrycka minister nauki, w trybie nadzwyczajnym zarządziła czynności kontrolne Wydziału Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego / wg p. Bronisława Komorowskiego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie/sic!!!/. Jest to ingerencja polityczna w czynności naukowe UJ nie mająca w trybie nadzwyczajnym swojego precedensu w historii uczelni. Wszystko przez magisterkę Pawła Zyzaka, który „ośmielił” się bronić na UJ pracy magisterskiej „Lech Wałęsa – idea i historia”. Jan Tomasz Gross napisał antypolską obrzydliwą książkę „Strach – antysemityzm w Polsce” wydaną przez krakowskie wydawnictwo „Znak” do której w przedmowie wydawca Henryk Woźniakowski m.in. napisał: „podczas okupacji w Polsce miały miejsce zbrodnie na Żydach dokonywane przez Polaków”. Owo wydawnictwo urządziło  festiwal ku  czci Czesława Miłosza wynarodowionego Polaka / Litwina / , kosmopolitę, twórcę wielu antypolskich utworów, dla którego ideą przewodnią było przyłączenie Polski do ZSRR, lub wysadzenie jej w powietrze z bandytami z AK, a Polaków myślących tylko politycznie miał dupie. Polak musi być świnią, bo się Polakiem urodził – obwieszczał sobie światu. Na zakończenie tego festiwalu komunistyczna poetka hołdująca rewolucji październikowej i Stalinowi,  Wisława Szymborska, Adam Michnik projektant połączenia Polski z Ukrainą w tzw.POL-UKR i lewacki prezydent Krakowa Jacek Majchrowski – walczący z Krzyżem Papieskim na krakowskich Błoniach i odprawianiem mszy św. w krakowskim Parku im. dr Henryka Jordana - posadzili na dziedzińcu wydawnictwa „Znak” dąb im. Czesława Miłosza – antypolaka. Właśnie na łamach wydawnictwa „Znak” ukazała się deklaracja Donalda Tuska, którą po raz następny przypomnę: „Jak wyzwolić się od tych stereotypów, które towarzyszą nam niemal od urodzenia, wzmacniane literaturą, historią, powszechnymi resentymentami? Co pozostanie z polskości, gdy odejmiemy od niej cały ten wzniosło - ponuro - śmieszny teatr niespełnionych marzeń i nieuzasadnionych urojeń? Polskość to nienormalność - takie skojarzenie nasuwa mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze, wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnie ochoty dźwigać. Piękniejsza od Polski jest ucieczka od Polski - tej ziemi konkretnej, przegranej, brudnej i biednej. I dlatego tak często nas ogłupia, zaślepia, prowadzi w krainę mitu. Sama jest mitem". Kolejny pasztet. Po lipcowym nadaniu przez KUL doktoratu honoris causa nacjonaliście ukraińskiemu Wiktorowi Juszczence, w Krakowie Polska Akademia Umiejętności (PAU) wraz z  Fundacją Rodu Szeptyckich i Kolegium Europy Wschodniej im. J. Nowaka-Jeziorańskiego zorganizowała międzynarodową konferencję ku czci abpa Andrzeja Szeptyckiego który większość swego życia poświęcił działalności antypolskiej, i pod którego patronatem wyrósł ukraiński dziki nacjonalizm. Dla Szeptyckiego zwanego „świętym nazistą” szczególnie wstydliwy  jest temat oddelegowania księży ukraińskich do pełnienia roli kapelanów w SS-Galizien. Nadanie Adamowi Michnikowi przez Uniwersytet Pedagogiczny honorowego doktoratu, było następnym skandalem w najnowszej „naukowej” historii Krakowa. Teraz zanosi się na skandal skandali. Jak podaje krakowski „Dziennik Polski” kilkaset osób z całego świata, w tym kilkudziesięciu ministrów spraw zagranicznych przyjedzie pod koniec tygodnia do Krakowa na obchody 10-lecia Wspólnoty Demokracji, organizacji promującej demokrację i umacnianie instytucji demokratycznych na całym świecie / 2-4 lipca 2010 dopisek autor /. Zapewne „Dziennikowi Polskiemu” zabroniono podawania precyzyjnej datę przyjazdu i pobytu delegacji w czasie ciszy wyborczej i głosowania /. Dalej „Dziennik Polski” donosi, iż wśród zaproszonych!!! gości znajdzie się sekretarz stanu USA Hilary Clinton. Wspólnota Demokracji to międzynarodowa organizacja skupiająca ponad 100 państw zainicjowana przez prof. Bronisława Geremka  i Madeleine Albright. W trakcie krakowskiego spotkania zostanie przyjęty plan działań tej organizacji i zostanie wręczona Nagroda im. Bronisława Geremka dla działaczy na rzecz demokracji. „Dziennik Polski” nie wspomina o pobycie delegacji w Krakowie w czasie ciszy wyborczej i w dniu wyborów. Organizatorem spotkania jest min. Radosław Sikorski. Dlaczego owa „masówka” odbędzie w trakcie wyborów prezydenckich, co stanowi jawne naruszenie ogólnie przyjętych zasad międzynarodowych i w sposób arogancki i bezprecedensowy ingeruje w wewnętrzne sprawy Polski naruszając polską rację stanu?! Jaką legitymację wyborców i społeczną posiada polski minister spraw zagranicznych, aby wybierać właśnie taki termin, oczywiście dla umożliwienia Komorowskiemu uścisków przedwyborczych ze 100 VIP-ami i p. Hillary Clinton?! Uścisków transmitowanych przez telewizję, a jakże!!! Cel wizyty jest wiadomy!!! Samozwańcze organizacje żydowskie w USA, którym Tusk w czasie wizyty w Nowym Jorku w 2008 roku obiecał zwrot 67 miliardów dolarów USA tytułem odszkodowań za porzucone mienie żydowskie w Polsce, obecnie upominają się przez p. Clinton i VIP-y o „swoje” pieniądze. I oczywiście medialna promocja Komorowskiego w uściskach z miss Hillary Clinton. W tym miejscu należy wspomnieć o działaniach „drogiego Bronisława”, który jak mógł i gdzie mógł niszczył Polskę w swoich zagranicznych wystąpieniach. W świadomości Polaków utrwalił się już Geremek w wypowiedziach w udzielonych wywiadzie Hannie Krall: „Panie profesorze wydaje mi się, że pan nie bardzo lubi Polaków?” Geremek: „ Niezbyt lubię?” Takie określenie jest nieścisłe. Ja ich nienawidzę !” Człowiek, któremu właśnie bohaterscy Polacy uratowali życie, gdy cała rodzina Geremka zginęła w warszawskim getcie, ma taki stosunek również do ludzi, którzy dla niego narażali swoje życie. Czy musieli? Hańbą jest nazywanie nagród imieniem antypolaka Bronisława Geremka i wręczania ich w czasie  trwania ciszy wyborczej i samych wyborów na urząd Prezydenta RP. Hańbą jest masowa amerykańska ingerencja w wewnętrzne sprawy  demokratycznego kraju pod hipokrytycznym hasłem demokracji, gdy idzie o 67 miliardów dolarów amerykańskich dla otwartych kieszeni amerykańskiego lobby żydowskiego skupionego w samozwańczych organizacjach żydowskich. Aleksander Szumański

Radio Maryja szkołą dojrzałej polityki Admin zgadza się, iż nie jest zadaniem michnikówniarzy, walterowców czy innych przebierańców-kugelszwanców dyktowanie Kościołowi, do czego może się „mieszać”, a do czego nie może. Natomiast na temat poglądów politycznych reprezentowanych w mediach toruńskich powie tylko, że stają się mu one coraz bardziej obce. Mieszanie się Kościoła do polityki jest mitem pochodzącym z arsenału propagandy bolszewickiej. Ten mit zrodził się w systemie totalitarnym i wciąż odżywa w mentalności ludzi, którym bliskie są minione czasy. Zarzut mieszania się Kościoła do polityki wraca zawsze przy okazji wyborów. Tymczasem niektóre wypowiedzi na ten temat są próbą mieszania się do wewnętrznych spraw Kościoła. Nikt nie ma prawa dyktować Kościołowi, jaki zakres ma mieć ewangelizacja, którą prowadzi, i jakie środki powinny być stosowane, aby była ona skuteczna. Zarzut mieszania się do polityki od początku stawiany jest Radiu Maryja, a w tych dniach postawiono go znów Kościołowi w Polsce.

Ewangelizować politykę Kościół nie chce politykować, gdyż to nie jest jego zadaniem i kojarzy się z politykierstwem, a więc z negatywną stroną uprawiania polityki. Natomiast ma obowiązek ewangelizowania całej rzeczywistości ziemskiej, a zatem również sfery polityki. I od tej zasady nie wolno mu za żadną cenę odstąpić. Wszak ewangelizacja świata wpisana jest w naturę misji Kościoła. Nie może też realizować tej misji w sposób wybiórczy, jedne grupy obejmując ewangelizacją, a inne pomijając. Jest więc rzeczą zrozumiałą, że wpływami ewangelizacji Kościół powinien obejmować także świat polityki. Nie wierzę, żeby politycy stawiający ostatnio ten zarzut nie wiedzieli o misji Kościoła. Dlatego ich wypowiedzi należy ocenić jako atak propagandowy wymierzony w Kościół z intencją wyciszenia go na polu spraw publicznych. Tak zwane mieszanie się Kościoła do polityki czy “polityczne zaangażowanie się Kościoła” to iluzoryczne preteksty do postawienia absurdalnych zarzutów. Autorzy tych zarzutów obrażają miliony myślących Polaków, zakładając naiwnie, że oni w to uwierzą. Wydawało się, że po 1989 r. nikt już nie będzie się posługiwał “chwytami”, które wyraźnie deklasują klasę polityczną. Jan Paweł II w adhortacji “Christifideles laici” przypomniał, że “Kościół nie tylko ma głosić Ewangelię w coraz odleglejszych zakątkach ziemi (…) ale także mocą Ewangelii ma dosięgać i burzyć kryteria oceny, hierarchię dóbr, postawy i nawyki myślowe, bodźce postępowania i modele życiowe rozwoju ludzkiego, które stoją w sprzeczności ze słowem Bożym i planem zbawczym” (nr 44). Dlatego autor dokumentu nie omieszkał przypomnieć, że “prawo i obowiązek uczestniczenia w polityce dotyczy wszystkich i każdego” (nr 42). Działalność ewangelizacyjna Kościoła jest zawsze służbą na rzecz dobra wspólnego. Ponadto Jan Paweł II podkreślał, że w sprawach zasadniczych dla dobra człowieka kapłan “nie może zgodzić się na milczenie, nie może ustąpić i usunąć się w cień, pod pretekstem, że trzeba zostawić miejsce dla pluralizmu poglądów ideowych, z których wiele przenikniętych jest scjentyzmem, materializmem czy ateizmem” (Montreal, 1984). A zatem, mówiąc językiem zbankrutowanej propagandy, Kościół nie może się nie mieszać do polityki.

Dawać świadectwo w życiu publicznym Najskuteczniejszą formą ewangelizowania świata, w tym również polityki, jest dawane publicznie świadectwo. Papież Benedykt XVI mówił o tym do biskupów polskich zgromadzonych w Rzymie w 2005 r. z okazji pielgrzymki “ad limina Apostolorum”. Świadectwo wartościom chrześcijańskim – zawsze odważne i czytelne – mają dawać przede wszystkim osoby świeckie zaangażowane w życie publiczne. “Mają je głosić i bronić ich, gdy są zagrożone – zarówno w debatach gremiów politycznych, jak i w mediach”. Benedykt XVI w swojej wypowiedzi poszedł jeszcze dalej. Mówiąc o procesie integracji europejskiej, stwierdził, że powinna z niego wynikać “odważna troska o zachowanie tożsamości katolickiej i narodowej Polaków”. Papież zachęcał biskupów polskich do wspierania tej posługi laikatu. Idąc w ślady swojego poprzednika, Benedykt XVI w przesłaniu do Polaków kładzie wyraźny nacisk na świat wartości oraz na ich rolę i znaczenie w życiu jednostki i społeczeństwa. Polacy nie wypełnią oczekiwań Piotra Naszych Czasów, jeżeli nie będą strzec wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Dlatego dawanie odważnego świadectwa tym wartościom może się okazać skutecznym działaniem na rzecz dobra wspólnego całego społeczeństwa. Nic dziwnego więc, że jakiekolwiek zagrożenie tych wartości w życiu publicznym niepokoi biskupów, duszpasterzy parafialnych i laikat katolicki.

Uczyć krytycznego spojrzenia na politykę Zarzut “mieszania się do polityki” powinien jak najrychlej zniknąć ze sfery naszych rozmów, debat i wypowiedzi dla mediów. Na dobrą sprawę uwłacza osobom, które się nim posługują. Choćby ze względu na swoją genezę i obecnie, gdy staje się narzędziem w rozgrywkach propagandowych. Używa się go po to, żeby kogoś spostponować, ośmieszyć czy podważyć jego autorytet. Tak było przez długie lata w stosunku do Radia Maryja. Chciano, żeby ograniczyło ono swoją działalność do transmisji Mszy Świętej i odmawiania modlitwy. W warunkach młodej demokracji usiłowano je pozbawić prawa do wyrażania poglądów politycznych (!). W Radiu Maryja jak w soczewce skupiają się najważniejsze zjawiska i problemy wynikające z prowadzonej w państwie polityki. Bogatego materiału dostarczają wykłady specjalistów (również czynnych polityków), “Rozmowy niedokończone” czy wywiady z ludźmi, którzy ze względu na swoje wykształcenie i pełnioną funkcję mają wiele do powiedzenia. Do tego należy dodać różnego rodzaju sesje naukowe, także międzynarodowe, sympozja i specjalistyczne panele. Trzeba podkreślić, że zarówno ojcowie redaktorzy, jak i osoby zaproszone do dyskusji są zawsze na bieżąco w sprawach szeroko pojętej polityki. W Radiu w sposób konsekwentny promuje się wartości chrześcijańskie i patriotyczne. Wysoko stawiany jest zaangażowany patriotyzm. [Na ogół utożsamiany z wściekłą rusofobią - admin] Wnikliwie rozpatrywane działania propagandowe, które szkodzą dobru wspólnemu, pozwalają słuchaczom ukształtować krytyczny stosunek do polityki oraz do publicznej działalności wybranych przedstawicieli Narodu. Z dużym uznaniem należy mówić o krytycznej postawie Radia wobec poprawności politycznej, która jest formą zakłamywania rzeczywistości – historycznej i bieżącej. Pouczająca jest też ocena etyczna decyzji politycznych i wypowiedzi ludzi polityki, uczy bowiem krytycyzmu i chroni przed naiwnym przyjmowaniem wszystkiego za dobrą monetę. Radio Maryja zapoznaje swoich słuchaczy z mechanizmami, na których oparte jest funkcjonowanie mediów. Informuje też o stosowanych w mediach technikach, które zakłamują prawdę. Znajduje to swój wyraz w manipulacji, w budowaniu mitów politycznych i w konstruowanym kamuflażu. Liczne wartości – zarówno chrześcijańskie, jak i patriotyczne – są w Polsce zagrożone i o tym Radio Maryja nie może milczeć. Tym bardziej że Jan Paweł II przestrzegał w encyklice “Centesimus annus”: “Historia uczy, że demokracja bez wartości łatwo się przemienia w jawny lub zakamuflowany totalitaryzm” (nr 46). Należy wyrazić nadzieję, że rzeczowy dialog na temat najważniejszych spraw w państwie, budowany na fundamencie prawdy, podejmowany w imię dobra wspólnego, pozbawiony inwektyw i złośliwości, może się stać błogosławieństwem dla stron rozmawiających ze sobą i dla wszystkich Polaków. Ks. bp Adam Lepa – biskup pomocniczy archidiecezji łódzkiej, doktor teologii, w latach 1989-1994 przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Środków Społecznego Przekazu, obecnie jej członek. Wybitny medioznawca, prowadzi wykłady z pedagogiki mediów w Instytucie Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz z pedagogiki mediów masowych w Wyższym Seminarium Duchownym w Łodzi. Autor m.in. książek: “Świat propagandy”, “Świat manipulacji”, “Pedagogika mass mediów”, “Telewizja w rodzinie”. Za: naszdziennik.pl Demokracja „z wartościami” nie istnieje, księże biskupie. Demokracja, jako ustrój, w którym liczba dominuje nad rozumem, wszędzie i nieuchronnie prowadzi do zaniku jakichkolwiek wartości, a w pierwszym rzędzie chrześcijańskich. – admin

Czy w Polsce jest miejsce na politykę normalną? Poczułem się wywołany do tablicy - i w "Dzienniku Polskim" napisałem tekst p/t: Oczywiste, kompletne nieporozumienie Tomasz Wołek, b. redaktor naczelny "ŻYCIA", porównał mnie do... WCzc. Janusza Palikota (PO, Lublin) - pisząc przy tym: "Przypadek Janusza Palikota kojarzy mi się z przypadkiem Janusza Korwin-Mikkego, który w czasach opozycyjnych, w czasach późnego PRL był niezwykle pożyteczny - wydając zapomniane, albo wynajdując nieznane w Polsce książki znakomitych ekonomistów liberalnych, konserwatywnych, polskich i zagranicznych, oraz pisząc felietony - błyskotliwe, skrzące się paradoksami. Do tego momentu była to działalność znakomita i pożyteczna. Natomiast kiedy ten felietonowy styl - pełen paradoksów, prowokacji intelektualnych próbował przenieść na grunt polityki poważnej to oczywiście było to kompletne nieporozumienie". Z czego jasno wynika, że - jeśli Tomasz Wołek ma rację - w d***kracji nie ma miejsca na stosowanie teoryj znakomitych ekonomistów - a zwłaszcza na błyskotliwe ich wyjaśnianie. Polityka musi być dopasowana do poziomu buraka i wykształciucha. Howgh! Na tym blogu - a jeszcze wydatniej: na swoim portalu - pisałem o sprawach trudnych. Owszem: używałem prowokacyj intelektualnych, dowcipu - czasem waliłem na odlew. I jest oczywiste, że za każdy razem kogoś sobie zrażałem. Ale też, mam nadzieję, dorobiłem się grona Czytelników wiedzących, że wprawdzie czasem to, co napiszę, może im się nie spodobać - ale piszę szczerze i piszę prawdę. Może nie zawsze całą - ale PRAWDĘ. I grono to - sądząc z wyniku wyborów - rośnie. Kiedy zacznie rosnąć wykładniczo?

Jeszcze o nieprzezorności Nadal trwają w WiPie, UPRze i naokoło dyskusje, w jakim szyku powinniśmy uderzać w tych wyborach samorządowych. To są ZUPEŁNIE INNE wybory, niż prezydenckie – i startujemy z dwóch powodów: by chętni zajęli miejsca w strukturach lokalnych – i po to, by stworzyć bazę do wyborów parlamentarnych. Obiecałem już dać instrukcję – ale kilka szczegółów jest jeszcze do wyjaśnienia. Poczekamy do poniedziałku. Przy okazji zawiadamiam, że wybieramy się pod Grunwald; kto chciałby tam być – 15/17 – VII – zapraszamy. Proszę wejść na: http://partiawip.pl/grunwald/ Natomiast co do wczorajszej dyskusji: zanik selekcji naturalnej, premiującej przezorność, zachodzi w dwóch różnych płaszczyznach. Pierwsza jest genetyczna – i, uwaga, mało ważna!! Proszę zauważyć, że nieprzezorność w zabezpieczeniu sobie starości nie ma żadnego znaczenia genetycznego, bo umierają w nędzy co najwyżej ludzie, którzy już dzieci mieć nie będą! Swoje potomstwo już zostawili. Druga jest kulturowa. Społeczeństwa też ewoluują: te, które rozwiną właściwe cechy przeżywają – te, których cechy okażą się nieprzydatne – wymierają lub wegetują. I oto wewnątrz narodu populacje „beztroskie” wygrywają; ludzie troszczący się o przyszłość są wręcz wyśmiewani. Przezorność przestaje być premiowana. Po co być przezornym – skoro żyjemy w Krainie Obfitości? Skoro wróciliśmy do Raju? Tyle, że – jak to wie każdy cybernetyk – taka szklarnia kiedyś musi przestać grzać...

Po co istnieje podatek dochodowy? Obiektywnie żadnego powodu nie ma: można by go zlikwidować – a jak Czerwoni chcą mieć w kasie dużo pieniędzy, to mogliby sobie nieco podnieść np. VAT. Dlaczego ten podatek – źródło demoralizacji, hamulec przedsiębiorczości i w ogóle pomnik ludzkiej głupoty – istnieje? Właśnie dlatego! Powoduje on korupcję – a tzw. „państwo nowoczesne” chce, by wszyscy byli skorumpowani. By wszyscy byli przestępcami. Wtedy wystarczy każdemu pomachać przed nosem wizją kontroli skarbowej... Za czasów śp. Jana F. Kennedy'ego Kongres wydal idiotyczne (i rasistowskie!) postanowienie, by w każdej firmie zatrudniana była odpowiednia proporcja Kolorowych. Instytucje reżymowe musiały posłuchać – prywatne powiedziały: „Takiego wała!”... i wtedy Kennedy powiedział, że na każda firmę, która nie posłucha, naśle kontrolę fiskalną... Podobno tylko jedna firma w USA nie posłuchała... I po to te Czerwone Sk***syny utrzymują PIT i CIT PS. Po parunastu minutach Luganis dodał komentarz: Bardzo znany, lewicowy analityk rynkowy: podatek dochodowy musi być i koniec. Dopytywany o jakieś argumenty odpowiedział:
"Według mnie osobisty podatek dochodowy ma istotną rolę do spełnienia. Załóżmy, że moje przekonanie wynika z przesłanek ideowych." Koniec dyskusji. Byłbym wdzięczny za źródło - i nazwisko owego analityka. Przy okazji informuję, że mój sprzeciw w'obec podatku dochodowego NIE wynika z przesłanek ideowych, lecz racjonalnych. JKM

Powrót układów sprzed afery Rywina Wynikiem strategii obecnej ekipy rządzącej, która wpisuje się w dziedzictwo Okrągłego Stołu, jest państwo zachowujące się do szpiku poprawnie politycznie i niezdolne do artykułowania własnych interesów strategicznych, państwo o ograniczonej suwerenności Z dr. Piotrem Naimskim, byłym doradcą szefa BBN i członkiem Zespołu ds. Bezpieczeństwa Energetycznego w Kancelarii Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, rozmawia Justyna Wiszniewska Po ogłoszeniu wstępnych, sondażowych wyników wyborów prezydenckich w pierwszej kolejności Bronisław Komorowski podziękował Tadeuszowi Mazowieckiemu i Lechowi Wałęsie. Jaki układ polityczny odsłonił ten symboliczny gest?

- Obecna ekipa rządząca jest strukturą polityczną będącą bezpośrednią kontynuacją porozumienia okrągłostołowego z 1989 r., a w związku z tym kontynuacją tego, co w polskiej polityce przeważało i ją determinowało w ciągu ostatnich 20 lat. Niechęć do odważniejszych, szybszych zmian, samoograniczanie stawianych celów (może to proste dziedzictwo po hasłach “samoograniczającej się rewolucji” z czasów “Solidarności”?), niechęć do przyjmowania personalnej odpowiedzialności za decyzje i realizacje dużych projektów. Brak wiary w to, że Polacy mogą sobie powiedzieć – chcemy, możemy i umiemy! Z tego wynika przemożna chęć do cedowania odpowiedzialności i decyzji. W kraju – z rządu na inne struktury, a za granicą – z Warszawy do Brukseli albo do Moskwy. Wynikiem takiej strategii jest państwo zachowujące się do szpiku poprawnie politycznie i niezdolne do artykułowania własnych interesów strategicznych, państwo o ograniczonej suwerenności. I, trzeba dodać, państwo chwalone przez otoczenie – jakżeby inaczej!

Duża część Polaków zaczęła o władzy mówić “oni”. - I to jest bardzo zły objaw. Sytuacja ta powoduje, że duża część naszego społeczeństwa nie bierze udziału w życiu publicznym. To się przekłada również na wynik wyborczy. Mam na myśli nie tylko liczbę osób głosujących i to, który kandydat wygrywa, ale również liczbę osób nieuczestniczących w wyborach. Mówienie o tegorocznej frekwencji wyborczej, która wynosiła 55,31 proc., że była dość wysoka, jest de facto zgodą na wykluczenie z procesu politycznego w Polsce bardzo licznej grupy Polaków. Zmiana tej tendencji w kierunku zainteresowania się tych, którzy do wyborów nie chodzą, sprawami publicznymi, jest być może najważniejszą kwestią, jaka powinna być podniesiona i analizowana w najbliższej przyszłości.

Część naszych rodaków straciła zaufanie do przedstawicieli władzy i wiarę w to, że mają realny wpływ na kształt życia politycznego? - Dużą rolę odgrywają zawiedzione nadzieje, że władza jest uczciwa oraz skuteczna. Powszechnie panuje przekonanie, że władza sądownicza jest nieskuteczna, władza administracyjna opieszała, a struktury gospodarcze przeniknięte są przez ludzi skorumpowanych itd. Niedobra atmosfera, jaka panuje w Polsce wokół kwestii gospodarczych, jest wynikiem afer, które co jakiś czas są ujawniane. To powoduje, że nasze społeczeństwo ma małe zaufanie do oficjalnego życia politycznego i gospodarczego. Próba zmiany sposobu funkcjonowania państwa z okresu rządu PiS w latach 2005-2007 została zarzucona i można powiedzieć, że skutecznie powrócono, jeżeli chodzi o sposób sprawowania władzy, do okresu sprzed afery Rywina. Afera hazardowa jest tego dowodem. Niestety, szansa na zmianę, która pojawiła się po aferze Rywina, została skutecznie zablokowana przez rząd PO, a wybór Bronisława Komorowskiego na prezydenta utrwali ten stan rzeczy.

Jedną z pierwszych decyzji, jakie podjął pełniący wówczas obowiązki prezydent Bronisław Komorowski, było bardzo szybkie podpisanie nowelizacji ustawy o IPN. Pojawia się w związku z tym pytanie o dalsze losy tej instytucji i procesu lustracji w Polsce – możliwości odsunięcia od sprawowania władzy osób uwikłanych we współpracę ze służbami PRL. - Kwestia tzw. lustracji w Polsce jest, niestety – moim zdaniem – już bezpowrotnie rozwiązana negatywnie. Istnieją co prawda pewne procedury, które jednak są ułomne i nieskuteczne. Powodują, że od strony formalnej można twierdzić, że kwestia lustracji jest uregulowana, ale co chwila dowiadujemy się, iż istniejące procedury nie gwarantują odsunięcia od spraw publicznych czy też gospodarczych ani byłych agentów, ani byłych funkcjonariuszy komunistycznej bezpieki. Ci ludzie w wielu środowiskach dominują, jeśli nie liczebnie, to narzucając swoje wzorce postępowania. Niestety, dotyczy to m.in. wielu środowisk akademickich, co jest szczególnie bolesne, bo fałszywe autorytety ciągle wyprowadzają tam na manowce młodych ludzi. Nie udało nam się w Polsce przeprowadzić chociażby tego, co pastor Joachim Gauck osiągnął w Niemczech. Ważniejszą jednak kwestią jest sama instytucja IPN i związany z nią niezwykle istotny problem zachowania pamięci historycznej naszego Narodu oraz możliwość prowadzenia badań dotyczących historii drugiej połowy XX wieku w Polsce. Wejście w życie wspomnianej nowelizacji oznacza poddanie IPN politycznej kurateli ze strony tego środowiska politycznego, które rozliczenia w sensie politycznym i historycznym z PRL podjąć nie chciało i nie chce.

Także stosunkowo młody aparat partyjny PO obawia się tego, co kryją archiwa IPN. - Jest to problem związany m.in. z tym, że w skład obecnej polskiej elity politycznej czy gospodarczej wchodzi dużo osób, i niekoniecznie są to osoby starsze, które były uwikłane albo jeszcze w struktury peerelowskie, albo w tę miękką transformację postpeerelowską, czyli w to, co działo się w latach 90. ubiegłego wieku. Chodzi o mechanizmy powiązań środowiskowych, sposoby załatwiania różnych kwestii, zdobywania pozycji, pierwszych większych pieniędzy, których ujawnienie może okazać się dla wielu osób kompromitujące.

Bronisława Komorowskiego poparł również gen. Marek Dukaczewski, miał nawet wypić szampana za jego zwycięstwo. Co Pan o tym sądzi, biorąc pod uwagę fakt, że sam Komorowski głosował przeciw rozwiązaniu WSI? - Jest takie powiedzenie w Polsce: “Pokaż mi swoich przyjaciół, a powiem ci, kim jesteś”. Sądzę, że ma ono bardzo dobre zastosowanie w tym przypadku. Bronisław Komorowski pokazał swoich przyjaciół, a właściwie jego przyjaciele się ujawnili, przy okazji tych wyborów. Smutne jest to, że obóz polityczny, który zdobył pełnię władzy w Polsce, jest reprezentowany przez prezydenta, który ma wsparcie środowisk byłej wojskowej bezpieki, a partia polityczna, która ma większość i jest partią rządzącą, była zakładana z kolei przez gen. Gromosława Czempińskiego (według jego oświadczenia, które nigdy nie zostało zdementowane). I to jest sytuacja z jednej strony dziwna i niepokojąca, a z drugiej smutna i symbolizuje moment historyczny, w jakim Polska się w tej chwili znajduje.

W jaki sposób sytuacja ta może przełożyć się na sposób uprawiania polityki przez rząd i prezydenta? - Obawiam się w szczególności działań PO i Bronisława Komorowskiego w relacjach z zagranicą. Głównym problemem, na który warto zwrócić uwagę w prowadzeniu polityki zagranicznej czy polityki bezpieczeństwa, jest problem zachowania suwerenności decyzji i suwerenności zachowań, czyli własnej podmiotowości. Niestety, polityka prowadzona przez rząd Donalda Tuska zmierza do ograniczenia suwerenności polskich działań i polskich decyzji. Dramatycznym symbolem tego jest oddanie śledztwa w sprawie katastrofy pod Katyniem Rosjanom, bez specjalnych nacisków z ich strony, a wprost przeciwnie – pomimo deklaracji składanych w początkowym etapie śledztwa przez prezydenta Miedwiediewa, że prokuratury: rosyjska i polska, razem będą prowadziły to śledztwo. Badania opinii publicznej wskazują, że olbrzymia większość Polaków zareagowała na tę decyzję zdecydowanie negatywnie, odbierając ją jako poniżenie polskiego państwa i osobistą obrazę. Rząd i prezydent muszą mieć charakter i odwagę. Trudno nie zgodzić się z Jarosławem Kaczyńskim, który twierdzi, że Polska powinna stawiać sobie cele przekraczające nasze dzisiejsze możliwości, czyli że powinna chcieć więcej niż to, co jest teoretycznie możliwe do osiągnięcia. Tylko wtedy bowiem można wykorzystać maksimum drzemiącej w Polakach siły. Powinniśmy te możliwości wykorzystywać, a warto podkreślić, że nie są one wcale takie małe. Dotyczy to także naszej aktywności na terenie Unii Europejskiej, która obecnie ma charakter działań jedynie dostosowujących się, a nie kształtujących nową rzeczywistość.

Jednym z takich wyzwań okazała się możliwość pozyskiwania przez Polskę gazu ze złóż łupkowych. Czy może to się okazać naszą szansą na niezależność energetyczną? - Perspektywa zagospodarowania niekonwencjonalnych złóż gazonośnych w Polsce rysuje się bardzo obiecująco. Co prawda media i politycy w ostatnich miesiącach stworzyli wokół tego zagadnienia zbyt sensacyjną atmosferę, twierdząc, że to będzie przełom dla Polski, a nawet dla Europy w krótkim czasie. Pozostając optymistą, trzeba zdawać sobie sprawę, że za – powiedzmy – 8-10 lat w Polsce będzie wydobywać się gaz w sposób niekonwencjonalny na skalę przemysłową w takiej ilości, która pozwoli w dużym stopniu uniezależnić nasz kraj od szantaży monopolistycznego dostawcy rosyjskiego, a to już byłby olbrzymi sukces. Przedsięwzięcie musi być oparte na współpracy z firmami, które dysponują technologiami wydobycia gazu z tego rodzaju złóż i równocześnie uwzględniać interes państwa polskiego. Głównie są to firmy amerykańskie, które już przystąpiły do badań i pierwszych wierceń.

We wszystkich tego typu przedsięwzięciach, np. w Danii, Niemczech, Norwegii, Stanach Zjednoczonych, firmy wydobywające gaz czy też inne kopaliny wpłacają do Skarbu Państwa – właściciela złóż, określone ustawami sumy. Trzeba zadbać, by w Polsce było podobnie. Warto przypomnieć, że złoża w Polsce są własnością Skarbu Państwa, a tylko na określony czas udzielana jest koncesja poszukiwawcza lub wydobywcza konkretnej firmie.

Czy zapisy ustawy Prawo geologiczne i górnicze zabezpieczają w pełni interes państwa polskiego w kwestii eksploatacji wspomnianych złóż? - Należy przejrzeć obowiązujące prawo geologiczne i górnicze, które reguluje kwestię udzielania koncesji, a także sposób dzielenia się zyskami z państwem polskim, i jeśli trzeba – dostosować je do standardów i dzisiejszych potrzeb. Istnieją dobre wzorce uregulowań w Norwegii, Danii, Niemczech, Holandii.

Co jest najistotniejsze w rozwoju energetycznym Polski na najbliższe lata? - Musimy zróżnicować źródła dostaw gazu i ropy naftowej. Eksport tych surowców przez niektóre kraje jest traktowany jako narzędzie działania politycznego i w szczególności dotyczy to Rosji. Po pierwsze, powinniśmy jak najszybciej zbudować gazoport w Świnoujściu i nie rezygnować z budowy gazociągu łączącego Danię z Polską. Nadal warto dążyć do otwarcia korytarza transportowego dla ropy naftowej z basenu Morza Kaspijskiego przez Morze Czarne do Polski. Drugą bardzo istotną kwestią jest modernizacja polskich elektrowni, które są stare, zdekapitalizowane, mało wydajne i w ciągu najbliższych lat wymagają olbrzymich inwestycji, właściwie całkowitej wymiany. Aby zrozumieć skalę problemu, warto sobie uzmysłowić, że koszt budowy gazoportu w Świnoujściu stanowi zaledwie ułamek kosztów, które będą musiały być poniesione na budowę nowych bloków energetycznych. Niewykluczone, że jest to w tej chwili najpoważniejszy problem, bo może się w pewnym momencie okazać, że mamy w Polsce za mało prądu elektrycznego. Po trzecie, powinniśmy prowadzić badania naukowe pod kątem wprowadzania nowych technologii, które pozwolą utrzymać węgiel jako podstawę dla polskiej elektroenergetyki. Węgla mamy dużo i chodzi o to, aby go efektywnie i w czysty sposób wykorzystywać, a równocześnie nie ulegać nieuzasadnionemu dyktatowi ze strony tych, którzy chcą “walczyć z klimatem” w skali globalnej, nakładając haracz na te kraje, które produkują energię z węgla. Po czwarte, uważam, że trzeba konsekwentnie inwestować w energetykę jądrową. Dziękuję za rozmowę.

Co Tusk i Komorowski ustalali z Putinem? Mecenas Stefan Hambura złożył wnioski o przesłuchanie premiera Donalda Tuska i ówczesnego marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego w związku ze śledztwem ws. katastrofy smoleńskiej. Adwokat Stefan Hambura, reprezentujący syna tragicznie zmarłej Anny Walentynowicz oraz brata Stefana Melaka, chce przesłuchania premiera Donalda Tuska w związku ze śledztwem dotyczącym katastrofy pod Smoleńskiem. W swoim wniosku mecenas pisze, że przesłuchanie ma się odbyć m.in. w związku z decyzją o zorganizowaniu oddzielnych, bez obecności Lecha Kaczyńskiego, obchodów rocznicy zbrodni katyńskiej. Inicjatorem tego pomysłu miał być Władimir Putin. Hambura chce także wyjaśnić przebieg spotkań i rozmów Tuska z Putinem w Katyniu 7 kwietnia. W szczególności, zdaniem adwokata, należy ustalić, czy rosyjski premier dopytywał się o skład polskiej delegacji, która udawała się do Katynia trzy dni później. „Z racji uczestnictwa w uroczystościach upamiętniających ofiary Zbrodni Katyńskiej premiera Donalda Tuska razem z premierem Federacji Rosyjskiej Władimirem Putinem w dniu 7 kwietnia 2010 r. premier Donald Tusk winien mieć wiedzę, czy premier Władimir Putin lub inny członek jego rządu chciał znać listę polskiej delegacji na centralne uroczystości w dniu 10 kwietnia 2010 r. upamiętniające 70. rocznicę mordu na polskich oficerach, na której czele miał stać prezydent Lech Kaczyński” – pisze w uzasadnieniu Hambura (Zobacz cały wniosek o przesłuchanie premiera). Stefan Hambura chce także dowiedzieć się od premiera, dlaczego 10 kwietnia 2010 roku doszło do zwołania nadzwyczajnego posiedzenia rządu w związku z katastrofą pod Smoleńskiem oraz dlaczego wycofano się z wspólnego prowadzenia śledztwa ws. przyczyn tragedii. „Premier Donald Tusk winien mieć wiedzę, czy i przez kogo zostały poczynione międzyrządowe ustalenia w ten sposób, że odstąpiono od zapewnienia prezydenta Miedwiediewa, że śledztwo w sprawie przyczyn katastrofy w Smoleńsku będzie prowadzone wspólnie przez prokuratorów polskich i rosyjskich. Taką samą procedurę przewiduje polsko-rosyjskie Porozumienie w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw z dnia 14 grudnia 1993 r.” – uzasadnia Hambura. Zdaniem adwokata dla przyszłości śledztwa ważne są również rozmowy telefoniczne, jakie premier Donald Tusk prowadził po katastrofie z rosyjskimi władzami. Stefan Hambura złożył również wniosek o przesłuchanie przez prokuraturę Bronisława Komorowskiego. Adwokat chce sprawdzić, czy Komorowski jako p.o. głowy państwa dochował staranności w nadzorowaniu rozmów ws. śledztwa oraz czy miał wiedzę na temat rozmów Donalda Tuska z władzami Rosji. Mecenas wniósł również o zapytanie Komorowskiego, czy państwa sprzymierzone z Polską były informowane o sytuacji w kraju i jej konsekwencjach oraz dlaczego jako marszałek Sejmu nie odpowiedział na inicjatywę poselską, by do Smoleńska pojechał zespół obserwatorów złożonych z przedstawicieli klubów poselskich. Sprawdź, czego jeszcze Hambura chce się dowiedzieć od Komorowskiego!

Pożegnanie z Honorem – Piotr Lisiewicz To były najważniejsze wybory po 1989 r. I nic nie miały tu do rzeczy niewielkie uprawnienia prezydenta. Polski naród suwerenną decyzją zrzekł się w nich sprawy ważniejszej od niepodległości – honoru. Teraz za to zapłacimy. Lepiej już było. „Czy pobrano i przebadano krew Lecha Kaczyńskiego pod kątem obecności alkoholu? Czy prezydent był na pokładzie pod wypływem alkoholu?” – to słowa wypowiedziane przez Janusza Palikota w dzień po wyborach prezydenckich. One jak najbardziej nam się należą. Są częścią rzeczywistości, na którą Polacy oddali głosy. Tej samej, w której Putin mówi o czeczeńskich bohaterach, że będzie „moczyć i topić bandytów w kiblu”, a prezydenta Gruzji „powiesi za jaja”. I za słowami idą czyny. Nie ma dobrych wyborców Komorowskiego. Tak wybraliśmy. Demokratycznie. I – co ważniejsze – w pełni świadomie. Żarty się skończyły. Każdy, kto wybrał Komorowskiego, ponosi osobistą odpowiedzialność za słowa Palikota. Taką, jakby sam to powiedział. I mało obchodzi mnie, czy ktoś zrobił to dlatego, że jest zły, czy tylko głupi. Wyszło na jedno, a o niewolnikach należy mówić wyłącznie tym językiem, który budzi w nich szacunek. Józef Beck w pamiętnej sejmowej mowie z 5 maja 1939 r. powiedział: „Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenna. Tą rzeczą jest honor”. 4 lipca 2010 r. to data historyczna – dzień oficjalnego zrzeczenia się przez Polskę honoru. Poniesiemy wszystkie tego konsekwencje w najbliższych tygodniach, miesiącach, latach, dziesięcioleciach.

Koniec rozmemłanej III RP 4 lipca 2010 r. to koniec III RP. Tej rozmemłanej, złodziejskiej, trzymanej na smyczy przez ubecką oligarchię. To był ubekistan, ale ubekistan samoograniczający się, gdy chodzi o metody. Próbowaliśmy zrobić z niego niepodległą Polskę, a oni się tego bali. Bali się naszego sarmackiego ducha, anarchii, skłonności do buntu, zdolności do jednoczenia się w najtrudniejszych chwilach. Po 4 lipca 2010 r. już nie będą się bać. Przekonali się, że nie ma czego. Tak się złożyło, że w jednym momencie historycznym zbiegły się ze sobą trzy zjawiska – zrzeczenie się przez Polaków honoru, przejęcie przez posowieckie siły niemal 100 proc. instrumentów władzy i niekorzystna dla Polski sytuacja międzynarodowa. Mord – tak na 90 proc. – smoleński usunął niewygodne przeszkody w postaci niewłaściwego prezydenta, prezesa IPN, rzecznika praw obywatelskich, prezesa banku centralnego oraz organizatorów społeczeństwa obywatelskiego, sprzeciwiających się od dziesięcioleci moskiewskiej dominacji – od Anny Walentynowicz po ludzi walczących o pamięć o Katyniu. Ale oni mają teraz nie tylko prezydenta, rząd czy większość parlamentarną. Także sądy, prokuraturę, prymasa Polski, uniwersytety, media. Jeszcze tylko pozostaje usunąć nieetycznego Janka Pospieszalskiego, skompromitowaną Joannę Lichocką, zakłamane „Wiadomości”, czyli ostatnie szańce reakcji w mediach publicznych. I pozamiatane. Wtedy będzie to zakres władzy większy niż w PRL, bo wówczas np. Kościół albo studenci mogli sprawić kłopot. Trzeci czynnik to sytuacja międzynarodowa. Najpotężniejsze państwo świata, czyli Stany Zjednoczone, przestało, przynajmniej na jakiś czas, widzieć swój interes w utrzymaniu istnienia Polski niezależnej od Moskwy. Gdy rządzili u nas Kwaśniewski czy Miller, Ameryka walczyła o nas, więc nie ugrzęźliśmy w posowieckiej strefie na stałe. Dziś spasowała. Wtedy także Rosja była na dalece wcześniejszym etapie, gdy chodzi o odbudowę imperium. Tymczasem w przeddzień polskich wyborów parlament Ukrainy przyjął projekt ustawy o zasadach polityki wewnętrznej i zagranicznej, z którego wykreślono dążenie Kijowa do członkostwa w NATO. I jeszcze jedno: za dawnym SLD i obecnym PO stoi to samo biznesowe posowieckie lobby. Tyle że SLD trudniej było zrealizować jego cele, ciążył na nim postkomunistyczny garb. Na PO nie ciąży. Więc z punktu widzenia Moskwy jest bardziej przydatna.

Wyborcy PO są gorszymi ludźmi, niż myśleliśmy Przyznaję, byłem przekonany, że w tych wyborach zwycięży Jarosław Kaczyński. Pomyliłem się. Popełniłem jeden poważny błąd. Uznałem za oczywiste, że zwolennicy Kaczyńskiego niezwykle zmobilizują się po smoleńskiej tragedii, a bardzo liczni wyborcy głosujący na PO tylko dlatego, że w telewizji pokazali, jakie Kaczory są głupie, niskie i obciachowe, stracą po śmierci prezydenta motywację. A do tego przecież jakaś część z nich przejrzała po tym na oczy… Co do mobilizacji zwolenników PiS miałem rację – była ona naprawdę niezwykła. Ale jeśli chodzi o PO, pomyliłem się o 180 stopni. Miałem zbyt pozytywny obraz przeciwnika. Było we mnie zbyt dużo dobrej woli, chęci szukania pojednania z czymś, z czym nie należało się pojednać, tylko zwalczać z wszystkich sił. Przypisałem przeciwnikom zbyt dużo ludzkich cech. Uczuć. Skrupułów. Miałem wizję, że siły zła są w gruncie rzeczy niezbyt liczne, a reszta dała im się omotać. To nieprawda, tak może było kiedyś. Oni czytali, że przyjaciel Bronisława Komorowskiego Janusz Palikot rozsyłał SMS-a: „Dlaczego do Smoleńska wyjechał kartofel, kurdupel, alkoholik, a wrócił mąż stanu? Bo Rosjanie podmienili ciało”. I nie przeszkadzało im to.

Jak PiS zawiesił walkę o prawdę Do rezygnacji z walki o prawdę przyczynił się też, w imię walki o prezydenturę, PiS. Nie ujawnię wielkiej tajemnicy, pisząc, że lokalnym strukturom PiS centrala zabroniła organizowania manifestacji z żądaniem prawdy o Smoleńsku. Bano się, że zaszkodzą wizerunkowi odmienionego Jarosława Kaczyńskiego. OK, pisząc, że to najważniejsze wybory po 1989 r., powinienem uczciwie założyć, że warto zapłacić wiele za wygraną w nich. Rzecz w tym, że nie podzielam ani trochę zachwytów nad kampanią Kaczyńskiego. To, że wcześniejsze wyssane z palca sondaże pokazywały bardziej druzgocącą jego porażkę, to żaden argument.

Sztabowcy Kaczyńskiego przedobrzyli z fałszowaniem jego wizerunku. Kaczyński wygrał drugą telewizyjną debatę właśnie dlatego, że poruszył w niej trzy tematy, które zwykłych ludzi ruszały. Czyli brak śledztwa w sprawie Smoleńska, nieudolność PO przy okazji powodzi oraz uprawianie przez PO propagandy sukcesu. W normalnym państwie demokratycznym PiS powinien mówić o tych trzech sprawach przez całą kampanię. Rozumiem, że w naszych warunkach bał się, że gdy zacznie mówić za wcześnie, posowiecka maszynka medialna zdoła to obrócić przeciwko niemu. Ale przedobrzył w drugą stronę. Powiedział o nich dopiero w chwili, gdy za późno było, by cokolwiek zmienić. Nie wygrał, a cena poniesiona za to trzymiesięczne wyrzeczenie się walki o prawdę – utrata części energii, która narodziła się po katastrofie – była bardzo wysoka. Po ogłoszeniu wyników wyborów Jarosław Kaczyński powiedział tylko jedno, słabo zauważone przez media, ważne słowo – nazwał śmierć ofiar tragedii smoleńskiej śmiercią męczeńską. Ludzie, którzy zginęli w wypadku, nie byliby męczennikami. Te słowa oznaczały, że podejmie teraz walkę o prawdę.

Raczej nie wygramy wyborów parlamentarnych Słyszę głosy znajomych zwolenników PiS: może dobrze się stało, bo za to wygramy wybory parlamentarne. Nie, raczej nie wygramy. PiS czeka najpierw widowiskowa porażka w wyborach samorządowych. Tak przynajmniej ich wynik zostanie zinterpretowany na podstawie wyników z wielkich miast. Co gorsza, wybory samorządowe nie zmobilizują zapewne zaangażowania nonkonformistów na taką skalę, jak w minionej kampanii, bo wielu samorządowców z PiS niekoniecznie na to zasługuje. Natomiast wyborów parlamentarnych przypominających poprzednie już nie będzie. Wydarzenie takie jak debata pomiędzy kandydatami, w której dzięki odwadze cywilnej Joanny Lichockiej obaj kandydaci usłyszeli trudne pytania, nie będzie mieć już prawa bytu. Będziemy żyć w kraju, w którym wszystkie główne programy telewizyjne będą w rękach tamtych. Jakie instrumenty do niszczenia ludzi nierokujących poprawy i pozyskiwania błądzących zostaną uruchomione, nawet nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić. Sposoby używania ABW przeciwko weryfikatorom WSI mogą być tu dla nas pewną wskazówką. Przypuszczalnie ataki na nonkonformistów nie będą dotyczyć ich poglądów. Zwyczajnie okażą się sprawcami przestępstw kryminalnych, skandali obyczajowych, ekstremistami itp. Następne wybory będą równie demokratyczne, jak wiarygodne jest rosyjskie śledztwo w sprawie Smoleńska.

Palcem na wodzie pisane, czyli czy możliwy jest pozytywny scenariusz Czy koniecznie musi dojść do zarysowanego przeze mnie czarnego scenariusza? Dla zatrzymania osuwania się w moskiewską strefę musiałby nastąpić jednocześnie szereg wydarzeń. Niezbyt prawdopodobnych, ale możliwych. Naszą siłą jest przebudzenie tej części Polski, która wyszła na ulice po śmierci prezydenta. Liczba ludzi, którzy bezinteresownie wsparli kampanię Jarosława Kaczyńskiego, była bardzo wielka. Liczba internetowych tekstów i teledysków zrobionych w tej kampanii przez ludzi zupełnie bezinteresownych, którzy zrozumieli, o co toczy się gra, była imponująca.

Ten potencjał powinien zostać wykorzystany do stworzenia obywatelskiego ruchu oporu wobec osuwania się w moskiewską strefę. Ale dotychczasowe doświadczenia pokazują, że partie polityczne, łącznie z PiS, tego nie potrafią. Jest oczywiste, że wkrótce przyjdzie nam robić wszystko, by jakoś ten sprzeciw organizować. Może zdarzyć się też, że zafundowane nam przez PO życie na kredyt spowoduje drastyczne pogorszenie się sytuacji gospodarczej. Prawdopodobne, że mający monopol na władzę posowiecki obóz będzie kłócił się o łupy, w wyniku czego na jaw wyjdzie wiele jego brudów. Prawdopodobne wydaje się też, że za jakiś czas zmieni się sytuacja w Ameryce, tyle że do kolejnych wyborów prezydenckich jeszcze trzy lata. Może jednak coś korzystnego dla nas zdarzy się wcześniej? Ostatnie aresztowania rosyjskich szpiegów wskazują, że coś jest na rzeczy. Wszystko to jednak na tę chwilę palcem na wodzie pisane…  Piotr Lisiewicz

Trzy miesiące później Jakie jest życzenie Platformy i części elit oraz mediów, które ją w ostatnich wyborach poparły, gdy chodzi o 10 kwietnia? Widać wyraźnie: jak najszybciej o sprawie zapomnieć, zakwalifikować ją jako archiwalną i historyczną, bez wpływu na rzeczywistość, a śledztwo niech trwa jeszcze i pięć lat. Oczywiście nie da rady go przyspieszyć, bo przecież rząd stracił wpływ na prokuraturę. Motywacja jest także bardzo łatwa do zrozumienia: katastrofa smoleńska jest dla rządzącego obozu wybitnie niewygodna. Po pierwsze – jej, by tak rzec, praprzyczyną były stosunki pomiędzy premierem a prezydentem i konieczność zorganizowania dwóch uroczystości. Po drugie – wciąż nie ma wyraźnej odpowiedzi na pytania o sposób organizacji wizyty Lecha Kaczyńskiego, za co współodpowiedzialna – a w sensie logistycznym odpowiedzialna w większym stopniu – była Kancelaria Premiera. Po trzecie – tematem wyjątkowo niewygodnym jest skandaliczna i kwalifikująca premiera pod Trybunał Stanu bierność polskiego rządu w kwestii organizacji śledztwa. Możliwość innego jego zorganizowania istniała na podstawie „Porozumienia między Ministerstwem Obrony Narodowej Rzeczpospolitej Polskiej a Ministerstwem Obrony Federacji Rosyjskiej w sprawie zasad wzajemnego ruchu lotniczego wojskowych statków powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej w przestrzeni powietrznej obu państw” z 1993 roku. O wyjaśnianiu incydentów mówi art. 11 tegoż porozumienia. Porozumienie nie zawiera wzmianki o konieczności stworzenia dla niego przepisów wykonawczych, a że nie jest to ustawa, więc można wnioskować, iż jego postanowienia mają być stosowane bezpośrednio, wbrew dziwacznej argumentacji rządu. (Nawet zresztą, gdyby uznać, że takie przepisy wykonawcze są potrzebne, stworzenie ich w tak nadzwyczajnych okolicznościach na poczekaniu nie powinno być dla sprawnie działającego państwa problemem.) Po czwarte – następstwem 10 kwietnia było rozbudzenie tej części społeczeństwa, która nie składa się w większości z wyborców PO. I to jest dla Platformy najbardziej realne zagrożenie. Wbrew pokrętnym rozważaniom niektórych lewicowych publicystów, którzy po prostu nie są w stanie uchwycić ani zaakceptować wpływu symboli na realną i namacalną rzeczywistość, 10 kwietnia składał się właśnie z symboli. Póki one są w przestrzeni publicznej, będą przypominać ludziom o tym, co się stało i co dotąd nie jest wyjaśnione. Stąd „Gazeta Wyborcza” z rewolucyjną gorliwością zabrała się od razu po wyborach za młotkowanie tematu krzyża przed Pałacem Prezydenckim i dlatego też nowo wybrany marszałek Sejmu za jedną najpilniejszych kwestii do rozwiązania uznał usunięcie z sali plenarnej portretów poległych w katastrofie posłów PiS. Zaczęło się wielkie sprzątanie przestrzeni publicznej z pamięci o 10 kwietnia. W wywiadzie dla „GW” prezydent elekt podchwycił już temat likwidacji krzyża. Broń Boże, nie zostanie on oczywiście spalony czy pocięty. Po prostu zostanie schowany w jakimś miejscu, gdzie nie będzie go widać. (Nawiasem, ciekawa jest argumentacja Komorowskiego, że krzyż trzeba przenieść bo to „symbol religijny”. Zaledwie kilkaset metrów od pałacu, na Placu Piłsudskiego, również stoi taki „symbol religijny” w postaci krzyża papieskiego, który, jak rozumiem, także powinien zostać czym prędzej przeniesiony.) Ja się nawet Komorowskiemu nie dziwię. Nie byłoby miło mijać po kilka razy dziennie materialny wyrzut sumienia i zarazem symbol pamięci o poprzedniku. W PiS istnieje spora grupa działaczy, którzy kwestionują strategię kampanii wyborczej Jarosława Kaczyńskiego w aspekcie katastrofy. Uważają, że nie wolno było pozwolić narzucić sobie ograniczenia w tej mierze, tym bardziej, że jak pokazała końcówka kampanii, Bronisław Komorowski bez żenady wykorzystywał dla swoich politycznych celów Barbarę Blidę. Po namyśle dochodzę do wniosku, że ta frakcja ma rację: Jarosław Kaczyński miał prawo zadawać merytoryczne pytania o katastrofę i mógł to robić w sposób, który utrudniłby przeciwnikom ataki na niego. Dziś PiS powołuje specjalny zespół do badania sprawy, Platforma oczywiście się dziwi i kręci nosem – standard. Ja natomiast myślę – czytając kolejne mejle, informujące o dzisiejszym happeningu Ruchu 10 Kwietnia na Placu Piłsudskiego – że katastrofę smoleńską należy „odpisowić”. Waga tego wydarzenia dalece bowiem przekracza wagę tej czy innej politycznej wojenki. To zdarzenie tak wyjątkowe, iż my – obywatele – mamy po prostu prawo znać prawdę i obowiązek się jej domagać. W moim przekonaniu ten obowiązek spoczywa na wszystkich, niezależnie od poglądów politycznych i od tego, na kogo oddali swój głos. Mam nadzieję, że w R10K są ludzie o rozmaitych poglądach politycznych. Chciałbym, żeby tak było. Jak zauważa dzisiejsza „Rzeczpospolita” – pytań w sprawie katastrofy wcale nie ubywa. Mało tego – dochodzą kolejne, związane z rozbieżnością zeznań załogi jaka i stenogramów z czarnej skrzynki, wyposażenia wieży kontroli w Smoleńsku czy samego przebiegu śledztwa, w którym – zupełnie już wbrew rządowej propagandzie – zgrzyty pomiędzy śledczymi polskimi a rosyjskimi są coraz głośniejsze. Z wydarzeń towarzyszących sprawie ważne jest złożenie w amerykańskiej Izbie Reprezentantów przez jej członka Petera T. Kinga rezolucji, domagającej się powołania międzynarodowej komisji w sprawie katastrofy. Z kolei pełnomocnik syna Anny Walentynowicz, mecenas Stefan Hambura, złożył wnioski o przesłuchanie w charakterze świadków Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego (oba można znaleźć w Salonie24 na blogu mec. Hambury). Do tego dowiedzieliśmy się, że polscy śledczy w swoim wniosku o pomoc prawną do Amerykanów uwzględnili pytania, które jeszcze dwa miesiące temu były uznawane za skrajnie oszołomskie. Nie będę tu przytaczał listy pytań, jaką dwukrotnie umieszczałem na swoim blogu. Łatwo te listy znaleźć po odpowiednich tagach. Warto tylko przypomnieć, że kwestia najistotniejsza, czyli pytanie o przyczyny, dla których tupolew znalazł się na złej wysokości i złym kursie, nadal pozostaje bez odpowiedzi. I to mimo heroicznych wysiłków części mediów i dziennikarzy, pragnących koniecznie dowieść, że wina leżała wyłącznie po stronie polskiej załogi. No, może jeszcze ostatnio współwinna okazuje się też załoga jaka. Chciałbym, żeby wyjaśnienie smoleńskiej tragedii stało się sprawą pozapolityczną – w sensie naszych – publicystów, dziennikarzy, blogerów – żądań i nacisków na rząd, ten czy inny. Bo że będzie to poza tym polityczne narzędzie, to oczywiste i zrozumiałe. Wczoraj, w drodze z Katowic, zajechałem na cmentarz Kule z Częstochowie, żeby odwiedzić dr. Janusza Kochanowskiego. Jedną z lampek zapaliłem od tych wszystkich, którzy chcieliby to zrobić, ale ich tam akurat nie było. Powiedziałem po cichu: „Panie doktorze, gdyby pan widział, co tu się teraz wyrabia…”.

Łukasz Warzecha


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
1 Znaki i Przepisy Drogowe 1 221
arkusz WOS poziom p rok 2005 221
angielski arkusz zr cz 1 id 221 Nieznany (2)
221 - Kod ramki - szablon, ◕ ramki z kodami
221 SC DS300 R PEUGEOT 407 B XX XX
17 209 221 Mechanical Study of Sheet Metal Forming Dies Wear
221
Izolacja calkowitego DNA id 221 Nieznany
MERCEDES S 221 2005pl
221
221
221
chemia2013 221 254
metodologia 216 221
instrukcja ITB 221 409 2005 ĹĽelbet ,mury(1)
1 Znaki i Przepisy Drogowe 1 221
221
materialy i studia 221
kpk, ART 455 KPK, V KK 221/07 - wyrok z dnia 21 stycznia 2008 r

więcej podobnych podstron