Nihao!
To ponownie ja, po prawie półrocznej przerwie... Ech, zajęłam się drugim fikiem, In'ei Raisan, i studenckim życiem.
Ale przecież nie mogę zostawić tak tej historii, więc... Oto część dalsza!
~****Las****~
~************~
Podróżowali już dość długo, unikając popularnych traktów i klucząc tymi mniej uczęszczanymi. Nastroje mieli raczej minorowe, z powodu ostatnich wydarzeń. Od feralnej nocy na zamku "tragicznie zmarłej" królowej Thagathy, nie mieli gdzie się zatrzymać i obozowali przeważnie pod gołym niebem.
Tak było w sumie nawet dobrze, niestety, wkrótce piękna jesień zamieniła się w jesień kapryśną, i prawie bez ustanku mżyło.
To oczywiście nie wpływało dobrze na humory, w zasadzie tylko Xelloss był zadowolony.
Aż w końcu, a było to dokładnie dwa tygodnie odkąd opuścili gościnną wieś, która "podarowała" im egzemplarz Paz'yghta, Merle odkryła, że w pobliżu jest opuszczona leśniczówka i będą mieli gdzie się zatrzymać.
Większość przyjęła tę wiadomość z nieskrywaną ulgą. Ruszyli więc, drogą na skróty, przez zagajnik, do wskazanego miejsca.
- Jesteś pewna, że to w tamtym kierunku? - osmielił się zapytać z powątpiewaniem Zelgadis, widząc, że zagłębiają się coraz dalej, a obiecanej mety nie widać.
Niebieskooka nie zawracała sobie głowy odpowiedzią, tylko wskazała ręką. Rzeczywiście, stała tam lekko podniszczona, drewaniana chatka.
Po dokładnych oględzinach, Lina odkryła, że nie była to początkowo leśniczówka, tylko domek myśliwski... Dopiero później przystosowano go dla lesniczych, kiedy okoliczne wioski zmagały się z plagą dzików.
- Dobra, to dzisiaj biwakujemy tu! - ruda szarpnęła mocno drzwi, chcąc otworzyć i wpuścić przyjaciół do środka.
Drzwi ani drgnęły.
- Co jest? - zadała Lina pytanie retoryczne.
Gourry do spółki z czarodziejką chwycił za szeroką klamkę i oboje ciągnęli, ale otworzyć nie mogli.
- Może ktoś zapieczętował drzwi? - zastanowiła się księżniczka. Filia i Valgaav również spróbowali swoich sił, ale oporne, drewniane wrocisza nie chciały ustąpić. Zel uznał, że skoro smoki nie mogą otworzyć drzwi siłą, to nie ma się po co wysilać.
- Niby kto, lesnik? - spytała Lina sarkastycznie, nie chcąc się przyznać do dreszczu niepokoju.
- Lina-san, jesteśmy niemalże w Yssterell... Wszystko możliwe. - powiedział Xelloss cicho.
Przez chwilę było cicho. Dopiero po chwili ruda się roześmiała, trochę nerwowo.
- No co ty, jeszcze trochę i powiesz mi, że tu straszy. Skoro nie można ich otworzyć siłą, to...- powiedziała, zniżając niebezpiecznie ton głosu. Jednoczesnie, złożyła ręce.
- Prosze zaczekać, pani Lino! - zatrzymała ją Amelia.
Ruda posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Jesteśmy w środku lasu, to nierozsądnie pozbawiać się drzwi...
- No to jak to otworzyć? - zapytała Lina, bardziej siebie, niż kogoś ze swoich towarzyszy.
Zel wzruszył ramionami. Było mu już wszystko jedno, skoro nie mogą się dostać do środka, to może lepiej ruszać dalej, zanim się ściemni.
Merle czuła się w obowiązku odpowiedzieć, niestety, nie mogła. Już od paru dni chodziła z gorączką, na dodatek zaczęło jej wysiadać gardło. Teraz stała oparta o drzewo, ledwo przytomna. Lina nie chciała jej wykorzystywać. Zresztą, dotąd żyło się bez wszechwidzącej i jakoś dawało się radę... Zadziwiające, jak szybko można się przyzwyczaić do pytań o wszystko.
Filia powoli obeszła frontową ścianę. Zajrzała przez okno.
- Zobaczcie!!!
~*****************~
Nowa generacja, "te nocne", jak kiedyś ładnie określiła je Merle, była już dawno gotowa. Istniał tylko jeden problem.
Podobnie jak te pierwsze, nieudane egzemplarze, osy zmieniali się w ogromne owady. Pwyll chciał, aby nauczyły się transformować w mniejsze, odpowiednie naturalnym rozmiarom os, kształty.
Zabierało im to dużo czasu, kiedy ćwiczyły. A uczyć się mogły tylko poprzez ciągłe starcia.
Dlatego Pwyll pozwalał im się "pobawić" z pierwszymi tworami. Zazwyczaj z tych pierwszych już nic nie zostawało.
W końcu nielicznym udało się opanować przemiany na tyle, że ich odział można by wziąść za wyjątkowo duże szerszenie. Nie był to zbyt przyjemny widok.
Ku niezadowoleniu Meleagant'a, większość os zazdrościło owym nielicznym wybrańcom, którzy ukończyli "kurs dorosłości" pod czujnym okiem Scin'a i Lleu. Próbowały dobić do wyznaczonego pułapu, w szybkim tempie wybijając pierwszą generację.
La Cote nie chciał wiedzieć jak wygląda taki trening, ani co wspólnego mają z nim zgromadzeni nad srebrną miską czarkarze, odprawiający jakies dziwne egzorcyzmy z krwią i świecami.
Niestety, przy Pwyll'u nie było to możliwe. Meleagant łapał się na tym, że straszliwie tęskni za swoją rodziną, i że rozpaczliwie zazdrości skrzydeł pierwszej generacji.
"Gdybym miał skrzydła, dawno bym stąd odleciał..." myślał często, widząc, jak gromada wściekłych pseudo-szerszeni wściekle szarżuje na pojedyńczego, nieprzystosowanego do obrony przed tak małymi wrogami, osę.
Nie lubił patrzeć jak giną. Nie lubił ich w ogóle.
Ale nie mógł im odmówić tej uwagi, bo w końcu czy chciał, czy nie, były jego dziełem. Nie miało znaczenia, że wcale nie chciał ich stworzyć. Nie miało znaczenia, że były zaprzeczeniem tego co chciałby stworzyć. Powstały dzięki niemu, i przez jego dzieło ginęły. Musiał patrzeć.
Pwyll zadowolony obserwował pierwszą, w pełni gotową eskadrę. Tym razem ta wesoła gromadka się nie pozbiera, tak im dołoży.
Osy skończyły pastwienie się nad nieżywą już ofiarą, i teraz przemieniały się w postacie humanoidalne, stając w dumnym szeregu przed swoim guru.
Pwyll lubił o sobie myśleć jak o przywódcy całego świata. Uważał, że ma wszelkie podstawy, żeby pragnąć zmiany, wszelkie kwalifikacje, żeby sięgnąć po władzę.
Sądził, że doświadczył wszystkiego i wszystko rozumie. Tak naprawdę wiedział, że nic nie wie, ale czy to ma znaczenie, skoro guru mówi, że jest inaczej?
Oczywiście, że nie ma.
Ma za sobą traumatyczną przeszłość, był poniżany za swoje pochodzenie, doszedł władzy o własnych siłach, i teraz prowadzi swoich rodaków ku lepszej przyszłości...
Taką wersję znali wszyscy.
A najlepsze, że częsciowo, częściowo była to prawda. Częściowo. Ale w zasadzie to to samo...
~******************~
- Co ty tam widzisz? - zainteresowała się Lina, podskakując do okienka, żeby zobaczyć, co tak zaskoczyło Filię.
Niestety, z powodu dośc mikrej postawy, niczego nie udało jej się zobaczyć.
- W środku jest pełno skór!
- Ludzkich?? - przestraszyła się Amelia. Smoczyca spojrzała na nią dziwnie.
- Niee... - pokręciła głową. - Zwierzęcych...
Odeszła od dyskutującej grupki, ponieważ morskowłosy przywołał ją ręką. Merle siedziała oparta o drzewo, biała jak ściana.
Val wskazał na nią bez słowa. Filia przyłożyła jej rękę do czoła.
Niemożliwe, sprawdziła jeszcze raz. Już dawno nie czuła takiej temperatury. No ale nic dziwnego, smoki rzadko chorują. Uspokojona, pogłaskała dziewczynę po włosach.
Nie zareagowała w żaden sposób.
- Można jakoś... - zaczął Val, ale nie skończył, bo właśnie Lina wpadła na pewien pomysł i z radości wydała wysoki okrzyk.
- Musimy się zatrzymać, nie ma innego wyjścia. - widząc zatroskane spojrzenie syna, dodała szybko. - Musi zbić gorączkę.
Smok kiwnął głową, ale nie była pewna, czy zrozumiał. Założyłaby się, że nigdy wcześniej nie chorował... Zresztą, ona też nie.
Potrafiła, co prawda leczyć różne obrażenia, i wiedziała, które zioła stosować na jakie choroby. Ale nigdy nie zajmowała się nikim chorym tak naprawdę, od początku do końca.
Ta świadomość ją trochę zdenerwowała. Zastanawiała się właśnie, czemu Lina i reszta jest taka beztroska. Val poszedł do dyskutyjącej zawzięcie grupki, a ona została.
"A co będzie jak ona tu umrze?" pomyślała ze strachem, spoglądając w dół.
Widząca spoglądała na nią lekko zmrużonymi, niebieskimi oczami.
- Wiesz, na ból głowy i gardła się nie umiera. - wychrypiała.
Zmęczona, oparła głowę o kolana. Filia niepewnie przysiadła obok.
- Może... - powiedziała cicho. - Pewnie masz rację. Ale i tak się martwię.
- Niepotrzebnie. Wyśpię się i jutro będzie dobrze. - zachrypiała znowu.
Złotowłosa pokręciła głową, ale jednoczesnie poczuła ulgę.
- Już lepiej nic nie mów. Jak tylko jakoś sforsują te drzwi, zrobię ci herbaty lipowej.
Merle tylko skinęła lekko głową.
W końcu rozbili okno, a Lina i Amelia, jako najdrobniejsze, miały im otworzyć od środka. Poszło dość dobrze. Okno rozbili i oczyścili z odłamków dość sprawnie.
Przejście przez mały, kwadratowy otwór, też.
Natomiast z drzwiami...
Po oświetleniu pomieszczenia, najpierw za pomocą magii, a następnie za pomocą znalezionych świec, obie stanęły przed drzwiami.
Tamowała je olbrzymia bela, przełożona w poprzek drzwi, oparta na żerdziach.
Amelia chciała ją po prostu zdjąć, ale Lina ją zatrzymała.
- Wszystko w porządku? - dobiegł je okrzyk szermierza. Odkrzyknęły, że tak.
- O co chodzi, panno Lino?
- Może o to, że ktoś zamknął drzwi od środka? - obie podskoczyły, Lina wytrącona z zamyślenia, wydarła się na intruza.
- XELLOSS!!! TY!!!! - rzuciła się na niego z pięściami, kiedy nagle dotarło do niej, że przecież nikogo nie wpuściły. - A co ty tu...Zaraz, mogłeś tak od początku?
Niewinnie skinął głową.
Lina przez chwilę całkiem serio rozważała możliwość spalenia mazoku razem z domkiem, sobą i Amelią. Na szczęście ta ostatnia zdołała ją odwieść od tego pomysłu.
W końcu zdjęły zabezpieczenie z drewnianych wrót. Księżniczka znalazła pod prowizorycznym stolikiem dwa pełne wory świec, więc nie martwiąc się zbytnio, rozstawili je.
Najpierw jednak Lina kazała skórami zasłonić okna. W ten sposób nikt się nie dowie, że są tutaj.
Zgodnie z obietnicą Filia zrobiła herbatę. Zapakowała protestującą Merle do łóżka, a raczej do posłania złożonego z góry skór, ułożonego w jednym kącie pokoju.
Białowłosa trochę protestowała, ale w końcu dała się przekonać. Głowa bolała ją potwornie, co gorsza, zaczynała słyszeć i widzieć więcej niż by chciała. Myśli, uczucia... nawet nie towarzyszy, tylko zupełnie odległe...
Zawinęła się więc w skóry i po chwili zapadła w niespokojny sen.
Reszta poszła za jej przykładem i już za wczasu przygotowała sobie miejsca do spania. [Skojarzenia? XD - Chara] [Nie jestem zboczona,nje jestem zboczona,NIE JESTEM!!-Murasaki][Keep tellin' ya self... - C.]
W odróżnieniu od reszty, która dobierała sobie "pościel" raczej ze względu na obfitość futra niż na kolorystyke czy gatunek, Xelloss wybrał sobie wyłącznie wilcze skóry. Następnie bezczelnie rozłożył się koło Filii i Val'a.
Smoczyca nie miała jak protestować. Lina, Gourry, Amelia i Zel mogli się przecież zarazić, a to w ogóle położyłoby ich wędrówkę. Rozłożyli się więc po przeciwnej stronie. Przesunęli sobie stolik i grali w coś, możliwie jak najciszej, żeby nie obudzić spiącej koleżanki... W praktyce oznaczało to tylko, że byli "troszeczkę" cichsi niż zazwyczaj.
Smoczyca wzruszyła ramionami. Nie musiała przecież się tym martwić aż do momentu, kiedy się położy, prawda?
- Filia san, Xelloss san... Nie zagracie z nami?
Xelloss odmówił grzecznie, a Filia owszem, stwierdziła, że czemu nie.
~****************~
"Ale mnie głowa łupie... Jakbym była górą, z górnikami w środku. Rety, ale się grzebią z tym oknem... Pić mi się chce." Oparta o drzewo, czuła straszliwe zimno w nogach, każdy krok sprawiał, że przechodziły ją ciarki.
Wiedziała, że Varu oparł ją o to drzewo. Wiedziała, że umknęło jej coś ważnego. Muszą się dostać do tego domku, bo przecież inaczej...
Niestety, gardło miała tak ściśnięte, że prawie nie mogła mówić. Zawsze tak chorowała, najpierw długo, długo nic, a kiedy w końcu chorubsko ją dopadło, rozkładała się, krótko i solidnie. Na szczęście równie szybko wracała do zdrowia.
Więc wytrzymała aż do momentu, kiedy znajdą ten leśny domek. Teraz, przynajmniej na trochę, może chorować.
Nie przewidziała tylko, że ktoś będzie się martwił.
Niecierpiała być chora. W takich sytuacjach próba "zobaczenia" czegokolwiek dużego kończyła się koszmarnym bólem głowy, wszelkie granice, jakie sobie z trudem wypracowała, rozmywały się.
I dzięki temu robiła sie rozchwiana, wyczulona na cudze nastroje, tak, że nawet nie miała siły być zirytowana własną słabością.
Tak szybko się to zmieniało. Czuła, że Lina się martwi, czuła niepokój księżniczki Seyrun, czuła troskę Filii, pulsującą niczym żyła, i Varu...
Zrobiło się jej ciepło i nie umiała być zła.
Czuła też inne rzeczy. Nieokreślony niepokój Zelgadisa. Poczucie winy, niesprecyzowane u Gourry'ego. Nasycenie Xelloss'a. Konflikt w powietrzu, smutek Meleagant'a, tęsknotę za rodziną (jego? swoją?). Ból os z pierwszej generacji, które umierały, zdradzone.
Dobrze, że ten świat otaczała granica, inaczej słyszałaby i widziała o wiele więcej. A w takim wypadku musiałaby wracać.
U siebie mogłaby chorować jak "normalny", nie posiadający kłopotliwego w gruncie rzeczy daru, człowiek.
"Wtedy bym nie widziała, nie słyszała... o, proszę, cisza, cicho bądzcie chociaż na chwilę..." Myślała, zakopując sie głębiej w zwierzęce skóry. Powoli robiło jej się gorąco, ale to chyba lepiej niż zimno. W każdym razie tak jej się teraz wydawało.
Słyszała wszystkie hałasy z realnego świata jakby przefiltrowane przez tłumiącą dzwięk tkaninę. Tylko raz pokusiła się o otworzenie oczu i przekonała się, że widzi jak przez mgłę.
O wiele lepiej było "patrzeć" i "słuchać" na swój wewnętrzny sposób.
Czuła ulgę swoich towarzyszy, ich radość z powodu znalezienia suchego miejsca do spania, zadumę mazoku, lekki niepokój Filii...
"Gdzie Varu?" ta myśl przebiła wszystkie inne, stała się najważniejsza. Otworzyła oczy.
Wciąż widziała białawą mgiełkę, ale czuła się już lepiej... i nawet...
"Chyba jestem głodna... Gdzie Varu?"
Powoli, żeby uniknąć zawrotów głowy usiadła na łóżku. Rozejrzała się powoli, aż napotkała wpatrzone w nią złote oczy.
I po raz pierwszy od długiego czasu poczuła się bardzo, bardzo szczęśliwa.
~***************~
- Chyba pora je wypuścić, co? - Scin mrugnął do Lleu. Od śmierci Lionessy, czyli od pewnego czasu, ich wzajemne stosunki pozornie powróciły do dawnych, serdecznych.
Były to niestety tylko pozory, ułatwiające im współpracę przy kontroli nad osami.
- Zgadza się. Możesz wydac rozkaz. - potwierdził srebrzysty.
W zasadzie Scin był rozczarowany. Głęboko rozczarowany postawą przyjaciela. Lio ich zdradziła, nie tylko współbraci, ale samą siebie. Głośno deklarowała nienawiść do Złotych Smoków, a gdy przyszło co do czego...
Jednocześnie nie potępiał Lleu, że oddał Filię. Rozumiał, że to rozpacz pchnęła go do takiego postępku.
Ale o ile potrafił sobie wytłumaczyć jego zachowanie, o tyle postępek Lio był dla niego tajemnicą nie do rozgryzienia. A Scin nie znosił zagadek i tajemnic. Za bardzo mu się kojarzyły z pewnym mazoku.
Jak można zbratać się z wrogiem? Jak można nienawidzić kogoś za złamane życie, pragnąć zemsty przez cały czas, a następnie rozmyślić się w decydującym momencie?
Według niego Lio postąpiła dokładnie tak samo, jak kiedyś ten Starożytny. Zapowiadając co innego, a co innego wykonując.
Pwyll mówił, że gdyby wszystko potoczyło się inaczej, że gdyby zginął wypełniając wolę wielmożnego Gaav'a, zgładzony przez Linę Inverse... wtedy, wszystkie mieszańce z radością powitały by go jako swojego wodza, duchowego przewodnika i ...
Ale on przyjął trzecie życie, tym samym zdradzając ich ideały. Dlatego Pwyll musi to nadrobić. Dlatego muszą się zjednoczyć.
Przez tego smoka mieszańce nie mogą istnieć z dumą, okryły się hańbą.
Dlatego konieczna jest rewolucja, która raz na zawsze ustali ich pozycję w dziejach świata. Ale żeby do tego doszło, trzeba najpierw usunąć zbędny balast starego porządku.
Innymi słowy trzeba się zemścić na wyrodnych rodzicach. To już Scin zrozumiał dawno temu, i skrycie żałował, że dopiero teraz ma taką szansę.
Z uśmiechem zadowolenia zwrócił się do os. Stały w dwuszeregu, w ludzkich formach.
Były po prostu zwodniczo piękne. Niesamowicie wprost doskonałe. Jedynie oczy miały ten szczególny wyraz, właściwy pewnym osobnikom wyposażonym w skalpele, które bez wahania pokroją żywego pacjenta, żeby zobaczyć, co się kryje w środku.
Ich ciała pokrywały spiralne, misterne tatuaże, w zimnych odcieniach błękitu i zieleni. Ubrania miały zbudowane, bo przecież nie uszyte, z ciał zabitych wcześniej os, ze skór zdartych z przypadkowych ofiar. Ozdabiały je zębami owych ofiar, piórami, kamykami... wszystkim co uznały za ładne. Co dziwniejsze im dłużej się patrzyło, tym misterniejsze, piękniejsze zdawały się te kreacje.
Scin nie zauważył tego, co nagle uderzyło Lleu. Nie było wśród nich ani jednej kobiety. A wciąż ich przybywało, dlaczego?
Nie zdążył, a nawet i nie chciał podzielić się tą myślą z "przyjacielem". Ostatnio w ogóle nie czuł nic...
- Słuchajcie, oto wasze pierwsze prawdziwe zadanie! Wiecie jak wygląda cel. Przyprowadzić. Linę Inverse i jej towarzyszy, zlikwidować. Mazoku odprowadzić do mnie. Pytania?
Odpowiedzią było urażone milczenie.
- Dobrze. Powodzenia.
Osy w milczeniu oddali honory, a następnie przepoczwarzyli się w duże, jakby opuchnięte szerszenie. Odleciały, bzycząc potwornie.
Scin zwrócił się z usmiechem do wciąż zamyślonego Lleu.
- Widzisz? Nie było to takie trudne...Słuchasz mnie? - srebrzysty skinął nieuważnie głową,a następnie przedstawił swoje wątpliwości.
Scin wyśmiał przyjaciela, który w milczeniu odszedł. Czarnowłosy zapatrzył się w dal, gdzie zniknął upiorny oddziałek.
"Żadnej kobiety...ZARAZ! Przecież nie powiedziałem im o mojej krajance!"
Z tą myślą ruszył za osami.
~*****************~
- Amelia, a właściwie, to gdzie wyście się z Zelem wybierali, co? Zanim was zgarnęliśmy z drogi... - zapytała Lina sennie, układając się wygodniej koło drzemiącej już brunetki.
Jedno niebieskie oko otorzyło się leniwie, i księżniczka z trudem udzieliła odpowiedzi. Przede wszystkim chiało jej się spać.
- Nie mogę powiedzieć... Lina-san, jeśli koniecznie musisz wiedzieć, spytaj pana Zelgadisa... - wymruczała w prowizoryczną poduszkę, sporządzoną ze skóry zawiniętą w pelerynę.
- Nie chce mi się. - odparła ruda bezczelnie a leniwie. Amelia skwitowała to wzruszeniem ramion, zresztą nie było to dobrze widocznie w ciemności, jaka panowała w jedynym pokoju.
Nagle dał się słyszeć głośny pisk, później odłos uderzenia czymś ciężkim, a następnie zduszony głos.
- To nie jaaa...
Usłyszały jeszcze westchnienie Zelgadisa, który miał to szczęście spać najbliżej mazoku, smoków i wszechwidzącej.
Zel mrucząc, zabrał poduszkę, sporządzoną w ten sam sposób jak u Amelii, i przeniósł się w jedyne wolne miejsce, pod drugą ścianę, dziewczynom pod nogi. Lina i Gourry korzystali z jednej pseudo-poduchy, zrobionej z peleryny czarodziejki. Amelia zastanowiła się chwilę. Spała w kącie, najdalej od Merle, która spała w przeciwległym. Przeniosła sobie poduszkę, tak, że leżała teraz z Liną na waleta. [Jak ktoś nie wie, co to znaczy, to bez skojarzeń proszę i można zawsze zapytać XD - Chara]
- Zelgadis san...
- Mhm...co? - odparł Zeluś sennie, bo był poniekąd zmęczony.
- Śpi pan już?
- Nie...
Przez chwilę byli cicho.
- To dobranoc.
- Dobranoc. Amelia...
- ...Tak?
- Już nic.
"Zwariować można." pomyślała Lina, siłą rzeczy podsłuchawszy ten przepiękny, nocny dialog. Zakopała się głębiej w piernaty.
Mniej więcej od 15 minut na świecie panowała jasność. Xelloss siedział sobie, rozparty wygodnie na jednym z drewnianych pieńków, który służył tu za krzesło, i delektował się herbatą, jednoczesnie obserwując swoich towarzyszy.
A było co obserwować. Lina i szermierz leżeli rozwaleni tak szeroko, że zmieśliła by się tam jeszcze jedna para. Amelia, widocznie wykopana z miejsca przez rudowłosą, drzemała słodko wtulona w uroczo zarumienioną od ciepła chimerkę. [Nyu, Zelek, ty masz...a zresztą XD - Chara]
Merle i Val leżeli twarzami do siebie, śpiąc niemal w identycznych pozycjach, Z tym ,że dziewczyna była jakby troche bardziej zwinęta w kłębek.
Natomiast Filia... Spała, lekko wygięta, z ręką wsuniętą pod policzek, potargana jak nieboskie stworzenie.
W ten spokojny, sielski obrazek wdarło się walenie do drzwi. Nie pukanie, ale walenie. Tak jakby jakieś zwierzę kopało w drzwi. Pobudzili się.Wszystkich poderwało. Gourry wziął miecz i bez słowa stanął przy drzwiach. Filia wyszarpnęła maczugę spod pościeli, ale poza tym nie ruszyła się z miejsca. Zel pokazał Amelii, że na jego znak ma otworzyć drzwi i szybko się odsunąć. Merle próbowała wyjrzeć przez okno, ale Val ją zatrzymał.
Posłusznie poszła więc pomóc Amelce.
Xelloss obserwował to wszystko z uśmiechem.
- Raz, dwa, trzy. - wyszeptała Lina.
Amelia i Merle szybko wyszarpnęły belkę i otworzyły drzwi na oścież. Ruda już miała posłać nieszczęsnego delikwenta do historii, ale...
- O rany!
Powstrzymał ją wyraz bezgranicznego zdumienia na twarzy nieszczęśnika.
Pewnie sama miała teraz podobny.
Przed sobą miała najprawdziwszego fauna.
~******End******~
Hm, cóż... Co ja mogę powiedzieć... Ano, zapraszam do dwudziestej części ^^
Jeżeli ktoś chce mi wysłać swoje zdanie, konstruktywną krytykę, kwiaty, czekoladki albo wyrazy uwielbienia, niech to czyni bez wachania.
Adresso: charatka@interia.pl or charatka@op.pl Wszystko mile widziane ^^
Newsy: A oto finaliści konkursu "Co oznacza nazwa Naixin?"
1 miejsce Iriz
2 miejsce Aurora
Czekamy na trzeciego finalistę XD Nagrody w produkcji ^^
Pozdrawiam zwyczajowo tych co zawsze XD
Charatka