UE obaliła dwóch wybranych premierów. Przyczynek do bełkotu mężyków stanu o Unii „suwerennych państw” – admin
Elita UE obaliła dwóch wybranych premierów, aby zastąpić ich technokratycznymi urzędnikami, którym można ufać podczas potencjalnych licytacji w Brukseli. Nowy grecki premier, Lucas Papademos, był człowiekiem, który jako szef banku centralnego Grecji, bawił się w dane umożliwiające Grecji dostać się do strefy euro. Za ten wyczyn dostał wynagrodzenie i ważne stanowisko w Europejskim Banku Centralnym. On jest tak samo demokratyczny jak nowo wybrany Mario Monti, który najprawdopodobniej będzie nowym premierem Włoch. Głównym elementem kwalifikacji Mario Monti jest to, że jako były komisarz UE, jest od dawna członkiem masońskiej elity w Brukseli. Totalitarna jatka rozwija się z dnia na dzień i w końcu wielu obserwatorów na świecie zaczyna zastanawiać się, czy UE jest instytucją demokratyczną. Gdyby studiowali historię, dawno zdaliby sobie sprawę, że «projekt europejski» nigdy nie był przeznaczony dla demokratycznych instytucji oraz praw poszczególnych narodów w europie. Pomysł ramowy utworzenia Unii został przedstawiony już w 1920 dwóch przez dwóch wysokich urzędników z Ligi Narodów – Jean Monnet i Arthur Salter, obydwaj byli masonami. Projekt ten pt: Unia Europejska jest realizowany przez członków ich sekty do dnia dzisiejszego na zasadzie, że władza w poszczególnych krajach będzie sprawowana przez rząd niewybranych, lecz delegowanych technokratów jak oni. To podczas tajnych posiedzeń i obrzędów dokonuje się delegacji na szefa rządu. Tak też stało się w przypadku Grecji i dzieje się w przypadku Włoch. Jednak dwie zasady są przekleństwem dla nich: państwa narodowe z prawem weta i potrzeba skonsultowania się z wolą narodu w wyborach lub referendum. I w tej dziedzinie swe usługi mogą zaproponować totalitarni zbrodniarze z Polski, obecnie sprawujacy władzę w mojej ukochanej Ojczyźnie. Opanowali oni sztukę fałszowania wyborów do perfekcji dodając doktrynę prawną głoszoną przez totalitarnych sędziów, że: »fałszowanie wyników wyborów nie ma wpływu na ich wynik» !
Monnet postanowił umieścić w samym sercu «projekt» z 1950 roku, czyli modelowanie jego «rządu Europy» na dokładnie tych samych czterech instytucjach, które tworzą Ligę Narodów – prowizja, rada ministrów, parlament i sąd. W ten sposób, krok po kroku przez dziesięciolecia, technokratyczne marzenie Monneta, stały się faktem za sprawą obecnej sytuacji politycznej w Europie. Wydarzenia ostatnich tygodni dowodzą, że osoby wybrane na premiera zostają obalone przez masońskie Euro-elity. Najbardziej dramatycznym takim przykładem, był rok 1990, kiedy pani Thatcher pojawiła się, jako największa przeszkoda w kolejnym wielkim „kroku naprzód” wspólnoty tj. Traktacie z Maastricht, tworzącym Unię Europejską i wspólną walutę. Sojusz europejskiej tajnej elity sprawił, że na czele wspólnoty stanął Jacques Delors mason, który skutecznie doprowadził do zawarcia Traktatu. Usunięcie Pani Thatcher, jako największej przeszkody politycznej do dalszego marszu ich projektu, odbyło się bezwzględnie, ponieważ nie było później przeszkody, aby zmieść wszystkich w referendach wyrażania sprzeciwu Francuzów, Holendrów i Irlandczyków dla ich Konstytucji. Jedyną rzeczą, dla której nigdy nie było żadnego miejsca w ich wielkim projekcie to demokracja. Brak demokracji dla Polaków jest potwierdzony faktami: zamordowaniem dwóch Prezydentów RP oraz dzikim atakiem barbarzyńców cywilizacyjnych na Polaków w dniu ich święta konstytucyjnego z okazji odzyskania niepodległości. Dwie daty 10 kwietnia 2010 i 11 listopada 2011 przejdą do historii Polski, jako daty bezkarnej napaści na Naród Polski.
Łukaszenka zamierza rozwijać na Białorusi ruch partyzancki Armia Białoruska powinna wypracować skuteczne metody przeciwdziałania wojennemu zagrożeniu wychodząc z nowych form prowadzenia działań bojowych i białoruskiej mentalności. Powiedział o tym 11 listopada (b.r.) Alieksandr Łukaszenko na zebraniu z szefami Ministerstwa Obrony, donosi o tym agencja „Na Regnum”. W zebraniu udział wzięli szefowie Ministerstwa Obrony i innych struktur siłowych a także asystent prezydenta Wiktor Łukaszenko (starszy syn przywódcy Białorusi). W swoim wystąpieniu Łukaszenko zwrócił szczególną uwagę na przeciwdziałanie atakowi rakietowemu na republikę, rozwój systemu obrony terytorialnej, nowe metody prowadzenia walki przeciwko zagrożeniom zewnętrznym i „najbardziej celowe” drogi podwyższenia zdolności obronnych republiki. „My nie powinniśmy siebie usypiać pocieszając się tym, że mamy samoloty, śmigłowce, że mamy czołgi i jak nigdy dotąd nasza tarcza jest twarda, mocna i tak dalej.”- oświadczył Łukaszenko.
„Widzicie już dzisiaj, że obecnie te samoloty, czołgi i inne, mogą okazać się niewystarczające w nowoczesnej wojnie. My to widzimy z doświadczenia, gorzkiego doświadczenia wojen w innych krajach. Dzisiaj podstawowe zadania rozwiązują rakiety.”- podkreślił Łukaszenko. „Musimy umieć podjąć obronę przed rakietami przeciwnika, dlatego, że wszystkich nie strącimy i trudno je strącić, trzeba szukać innych sposobów. Takie zadanie dostał Minister Obrony a my wysłuchamy jak ono jest rozwiązywane. Potrzebne są i inne formy prowadzenia walki, zbrojnej walki, wychodząc z naszych warunków, naszej mentalności, naszego doświadczenia, zdolności bojowej naszego narodu w walce o swoją ziemię, o swój dom. No, jednym słowem potrzebne są nowe formy, wychodząc z obserwacji tego, co dzieje się na planecie.”- zauważył szef Białorusi. Łukaszenko jest przekonany o tym, że należy zwrócić szczególną uwagę na rozwój ruchu partyzanckiego na Białorusi w obliczu zagrożeń zewnętrznych i dyktatu napastliwych państw. „Ruch oporu, działania partyzanckie na Białorusi to nieodłączna cecha białoruskiego narodu. I my dzisiaj powinniśmy do tego naszą ludność przygotowywać na wypadek, że nagle coś się wydarzy.”- oświadczył przywódca Białorusi.
„Kiedy o tym mówiłem, że my naprawdę tworzymy dzisiaj nową armię to miałem na uwadze nie tylko obronę terytorialną i wojska obrony terytorialnej jako podstawę, najmniej skuteczną część naszej tarczy obronnej, ale i to, które będzie działać w pełnym swoim rozmachu w latach wojny, jeśli, nie daj Boże, to się wydarzy. To nie jest nasz wymysł, myśmy tego nie wymyślili. I robi się to w celu takim, żeby mniej wydawać na armię regularną. Tutaj główna idea, pochodząca jeszcze z okresu ostatniej wojny, z ruchu oporu na Białorusi to wojna partyzancka, do której my powinniśmy być gotowi. Żeby nie zdarzyło się tak jak się zdarzyło w 1941 roku kiedy miał kto walczyć , ludzie wpadli w okrążenie, ale nie było broni.” Łukaszenko zatrzymał się na rozwoju wojskowo-technicznej współpracy z Federacją Rosyjską, oceniając ją jako skuteczną: „Skutecznie prowadzi się wspólnie z Federacją Rosyjską wojskowo-techniczną współpracę nakierowaną na zwiększenie potencjału obronnego państwa związkowego we wschodnio-europejskim regionie kolektywnego bezpieczeństwa.” Łukaszenko wysoko ocenił wspólne z Rosją manewry operacyjne „Tarcza Sojuszu 2001”.
System obrony przeciwlotniczej, rakiety S-300 „One jeszcze raz potwierdziły siłę sojuszniczych stosunków Białorusi i Rosji. Zasadnicze znaczenie ćwiczeń wojskowych polega na tym, że pięciotysięczne zgrupowanie wojsk Białorusi, znajdujące się tysiące kilometrów od swojego kraju, zademonstrowało wysoki poziom przygotowania i organizacji. To przekonująco dowodzi, że mamy rzeczywiście armię o wysokiej zdolności bojowej, która może niezawodnie zapewnić pokojowe istnienie narodu białoruskiego.” „Nasz kraj nie dał się wciągnąć w jakiekolwiek awantury polityczne i nie dopuścił do destrukcyjnych działań na dużą skalę. My wyraźnie wyznaczyliśmy priorytety zagranicznej działalności politycznej. Ona powinna być wielokierunkowa i nakierowana na zapewnienie pokoju i stabilizacji.”- zwrócił uwagę Łukaszenko. Władze Białorusi będą przykładać szczególną uwagę obronie statusu społecznego wojskowych, zwiększając prestiż ich służby w armii i dążąc do wzmocnienia potencjału kadry wojskowej. Łukaszenko oświadczył: „Na Białorusi nadaje się przede wszystkim priorytet służbie wojskowej przed wszystkimi innymi formami służby państwowej i działalności gospodarczo-pracowniczej. W związku z tym zapewnimy wszystkim wojskowym godny poziom bezpieczeństwa socjalnego. Jednakże i ze strony wojskowych powinno być więcej poświęcenia, postawy konstruktywnej i poparcia dla społeczno-politycznej stabilizacji w państwie. Stąd wynika problem numer jeden, czyli wzmocnienie kadrowego potencjału armii w obecnej trudnej sytuacji.” Łukaszenko jest przekonany o tym, że „próby na solidność społeczno-politycznego i ekonomicznego modelu rozwoju i systemu bezpieczeństwa narodowego nasz kraj wytrzymuje”, jednakże „kilka mocarstw na pierwszym miejscu stawia zasadę siły militarnej w sferze swojej polityki.” Łukaszenko zauważył, że ta okoliczność „szczególnie niepokoi teraz na tle światowego kryzysu finansowego.” Dlatego przywódca republiki pokłada szczególne nadzieje w Białoruskiej Armii, specjalnie podkreślając, że „traktuje Siły Zbrojne jako główny czynnik strategicznego powstrzymania nie tylko zewnętrznych zagrożeń ale i zapewnienia spokoju i trwałości w państwie.” Jak doniosła agencja „Na Regnum” współpraca wojskowa Rosji i Białorusi była wysoko oceniona przez wspólne kolegium Ministerstw Obrony obu krajów. Oświadczenie w tej sprawie złożył dnia 26.10.2011 roku Minister Obrony Białorusi Jurij Żadobin.
Źródło: http://www.shturmnovosti.com/view.php?id=30829
Tłum. RX
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
Mój idol Kaczyński Należę do tych milionów polskich bezpartyjnych marzycieli, którzy wierzą, że nasze państwo może być dużo lepsze niż jest III RP. Niemal każdy z nas taką nadzieję wiąże z politykami, którzy zdobywają władzę. Bardzo krótko nadzieje wiązałem z Wałęsą, znacznie dłużej z Janem Olszewskim. Popierałem wybór robotnika na pierwszego prezydenta, bo Solidarności bez robotników by nie było. Nie sądziłem, że spotka mnie aż tak wielkie rozczarowanie. Dla Olszewskiego mam wielki szacunek i za nic go nie winię, bo stał się ofiarą spisku zanim mógł się wykazać w roli premiera. Za upadek jego rządu winię tchórzy chowających się pod znakiem „S”, którzy zamiast publicznie rozliczyć się ze swojej przeszłości woleli cichcem rząd usunąć i grać role bohaterów bez skazy. Natomiast z Kaczyńskim od lat wiążę swoje nadzieje i przeżywam rozczarowania. No i współczuję mu z powodu nielojalności współpracowników, a winię przede wszystkim za to, że tak bardzo nie zna się na ludziach i nie potrafi rozpoznać w swoim najbliższym otoczeniu ignorantów, oportunistów i zwykłych głupków. Może teraz, kiedy kolejna grupka „bezgranicznie oddanych mu” przez długie lata ludzi opuszcza PiS, zacznie analizować potencjał intelektualny i szczerość intencji tych, którzy go otaczają.
Marzenia kontra rzeczywistość Obóz patriotyczno-narodowy, którego najważniejszą cechą jest konserwatyzm, czyli przywiązanie do polskiej historii, kultury, tradycji, religii i obyczajów, musi mieć charyzmatycznego lidera. Ale charyzma to za mało, aby zdobyć w demokratycznym państwie władzę i ją utrzymać. Nawet Piłsudski, choć wygrał bitwę warszawską, musiał później wygrać bitwę majową z parlamentarnym obskurantyzmem i partyjniactwem, aby uratować kraj od anarchii. Jednak de Gaulle, choć jego hasło „grandeur de la France”, Francuzom jest tak bliskie, w neoliberalnej rzeczywistości przegrał. Wiem, wiem, to przesada porównywać Jarosława Kaczyńskiego do najwybitniejszych mężów stanu. Ma to jednak sens, bo ambicje lidera PiS i wszystkich bezgranicznie w niego wierzących są ogromne, a możliwości odbudowy polskiej potęgi niewielkie. Na dodatek w budowie silnego państwa przeszkadza bezgraniczna wiara w Unię Europejską, charakterystyczna dla wszystkich (poza PiS) partii obecnych teraz w sejmie.
Należę do tych, którzy ambicje mają mniejsze. Wystarczy, aby państwo sprawiedliwie dzieliło dochód narodowy, aby surowiej zwalczało korupcję i nepotyzm i aby obywatelom zapewniło równość wobec prawa. Wtedy, i tylko wtedy, Polska będzie dużo lepsza. W tym duchu, po zerwaniu z Wałęsą, działali w polityce bracia Kaczyńscy i bez wątpienia Jarosław Kaczyński chce tak działać nadal. Problem w tym, z kim działa i na ile skutecznie. Na pewno z tymi, którzy teraz z partii odchodzą, niewiele mógł zdziałać. Czy tym orlikom a może tylko kaczuszkom winiącym prezesa partii za przegrane ostatnie wybory ktoś przeszkadzał lepiej działać w kampanii wyborczej i pozyskiwać sympatyków? Jestem świadomy błędów prezesa PiS, ale nie aż tak nieświadomy, aby nie zauważyć, że Ziobro i jego drużyna przez długie lata popełnili błędów dużo więcej i bardziej brzemiennych w skutki. Co więcej, błędy popełniali w dużo gorszym stylu niż Kaczyński. Czy ich niekompetencja, tupet i bazarowe maniery w wystąpieniach wynikały z niedostatku inteligencji, czy chcieli się przypodobać szefowi? Sądzę, że chcieli być bardziej widoczni. Ileż to razy w programach telewizyjnej indoktrynacji dzisiejsi dysydenci irytowali nawet zdeklarowanych zwolenników PiS. Jak np. Tadeusz Cymański używający argumentu „złej baletnicy nawet majtki przeszkadzają”. Jemu najwyraźniej przeszkadza głowa. Tak przynajmniej wynika z politycznych bon-motów tego pana.
Siła złego na jednego W 2007 roku Tusk podczas debaty z Kaczyńskim banalnymi pytaniami i frazesami zdumiewająco łatwo odwrócił notowania sondaży na korzyść PO. A jakie wnioski z tego wyciągnął Kaczyński? Teraz, przed wyborami, starał się doprowadzić do debaty ministra Rostowskiego z Zytą Gilowską jakby obawiał się debaty z Tuskiem. Wątpię, czy Gilowska zdołałaby rozjechać swojego adwersarza, jak spodziewał się prezes PiS. Bardziej prawdopodobne jest, że to Kaczyński, gdyby się przygotował, wygrałby tym razem z cwanym liderem PO. Ale nawet gdyby tak się stało PiS nie przejąłby władzy. Blok neoliberalnych partii jest zbyt silny, a kryzys nie jest na tyle widoczny, aby Kaczyńskiemu mogło się teraz udać, tak jak Millerowi po nieudanych rządach Buzka, a Kaczyńskim po fatalnych rządach Millera. Aby PiS mogło powrócić do władzy, konieczne są obiektywne media i pełniejsza świadomość społeczeństwa o naszej sytuacji gospodarczej.
Teraz, kurde, my Obawiam się, że to nie szczytne cele polityczne kryją się za buntem przeciwko prezesowi i jego „pachołkom”, ale przesadne mniemanie o własnej wartości i niecierpliwe czekanie na większe kariery i władzę. Zamiast grzać opozycyjne ławy, woleliby brylować w terenie jak ci z partii koalicyjnych, którzy dzielą i rządzą, powiększają swoje wpływy, zdobywają przyjaźń ludzi biznesu i celebrytów. Ale czy ziobryści potrafią zdobyć przyjaźń i uznanie wyborców? Sądzę, że są bardzo naiwni. Beata Kempa, która uzyskała w Kielcach około 70 tys. głosów, podczas gdy następni na liście PiS po około 7 tys. uważa, że zawdzięcza to sobie. Jakby nie znała reguł wyborczych i nie wiedziała, czemu politycy walczą przed wyborami o jedynki na listach. W siebie wierzy też popularny bloger i gaduła Kazimierz Marcinkiewicz, ale żadna partia go nie chce przytulić. Wygląda na to, że większość dysydentów PiS-u nie zdaje sobie sprawy, że bez namaszczenia prezesa, w polityce by nie zaistniała, pieniędzy nie zarobiła i zaproszeń od Moniki Olejnik i Tomasza Lisa nie otrzymała. Ale nie o to chodzi, aby wdzięczni byli, lecz o to, aby mieli pomysły i trzeźwą ocenę sytuacji. Dysydenci powinni, zatem rozważyć, czy to dobry moment, aby PiS przejmował władzę. Może lepiej, by Tusk, skoro tak się z liderami UE zaprzyjaźnił, zdyskontował te kontakty i coś dla Polski załatwił. Chociaż, jeśli nic nie ugra to i tak ma dobrą wymówkę – już mówi, jak to mu europoseł Ziobro przeszkadza robić politykę w Brukseli.
Mówimy partia, a w domyśle... W wierszu Majakowskiego w domyśle był Lenin. W partii Kaczyńskiego w domyśle jest Kaczyński. Nie widzę w jego otoczeniu polityka dostatecznie przygotowanego, aby przejąć dowodzenie od lidera PiS. Świadomie piszę dowodzenie, a nie demokratyczne kierowanie. Czy to takie złe? Warto zauważyć, że kiedy mówimy PO, to w domyśle... Donald Tusk. Stawiając zarzut Kaczyńskiemu, że nie przygotował i nie wskazał następcy, trzeba sobie zadać pytanie – a Tusk to zrobił? Właśnie, dlatego, że nie zrobił, panuje nad partią niepodzielnie i partia zwycięża. Demokracja wewnątrzpartyjna to iluzja. Jak widać i teraz członkowie poszczególnych partii w Polsce zachowują się podobnie jak w partiach bolszewickich – ważą słowa, aby nie podpaść. W PiS natomiast mała grupka chciałaby, aby było całkiem inaczej. Chyba po to, aby było łatwiej się dzielić.
Nauka to potęgi klucz Tak naprawdę to nie mam i nigdy nie miałem jakiegoś idola. Ale tak długo, jak długo Kaczyński pozostaje idolem większości wyborców z obozu patriotyczno-narodowego, życzę mu powodzenia i służę radą. W 2004 roku w odpowiedzi na jego uprzejmy i miły list, w którym napisał, „Jeśli ma Pan jakieś pomysły chętnie zapoznamy się z nimi”, doradziłem szefowi PiS, aby możliwie często podejmował publiczne dyskusje o polityce makroekonomicznej. Brak wykształcenia ekonomicznego kandydatowi na premiera nie może przeszkadzać. Po prostu powinien dużo dyskutować z ekonomistami, mieć własne przemyślenia, a przede wszystkim zdawać sobie sprawę, jak dalece kwestie gospodarczo-społeczne są ważne w walce wyborczej. Prawdopodobnie w 2004 roku lider PiS sądził, że jest to zajęcie dla Kazimierza Marcinkiewicza, a on zajmie się ważniejszymi sprawami, czyli będzie jak Piłsudski. Jak wyszło z Marcinkiewiczem w roli kompetentnego premiera, dobrze wiemy. Pamiętamy pana Kazia opowiadającego w telewizji jak to sobie poczynał w Brukseli; „a ja mu powiedziałem, Tony, ja ci mówię”... Nie pamiętam dalej, o czym to mówił do premiera Wielkiej Brytanii i nie wiem, w jakim języku. Ale dla lidera PiS casus Marcinkiewicza powinien być przestrogą. Kadry i ekonomia są bardzo ważne. Widzimy, jak wiele zyskuje w oczach opinii publicznej Donald Tusk coraz wnikliwiej i częściej wypowiadający się na tematy ekonomiczne. Zatem najwyższa pora, aby Kaczyński począł korzystać z rad prospołecznych ekonomistów. Wtedy dotrze do większego elektoratu niż mają partie koalicyjne, a PiS, merytorycznie przygotowany, przejmie władzę. Jan K. Kruk
17 listopada 2011 "Można być katolickim księdzem bez odżegnywania się od tolerancji”- powiedział ksiądz Adam Boniecki podczas gali wręczana nagrody „ Zasłużony dla tolerancji” w Państwowym Teatrze Żydowskim w Warszawie przy Placu Grzybowskim. Zwracam uwagę na słowo ”państwowy”.. I miejsce gdzie wręczana jest nagroda” Zasłużony dla tolerancji”. „Tolerancja” to słowo bardzo modne i stanowiące sposób na zamykanie komuś ust, gdy ten chciałby coś powiedzieć, co nie uchodzi za poprawne politycznie. Jest to słowo, które wyklucza jakąkolwiek dyskusję- trzeba zaakceptować dane zjawisko lub sytuację, i wtedy jest się tolerancyjnym.. Jeśli ja, na przykład, nie akceptuję związków homoseksualnych podnoszonych do rangi cnoty, a homoseksualizm jest mi obojętny, jako sposób zaspokajania popędu płciowego, dopóki, dopóty nie jest podnoszony, jako religia środowiskowa do rangi problemu państwowego- to jestem nietolerancyjny. A ja jestem tolerancyjny, ale nie akceptujący tego zjawiska jako czegoś normalnego.. Tak jak nie akceptowałbym- zatwierdzonych przez państwo( Sejm) jako normalnych- związków nekrofilnych, zoofilnych czy pedofilnych. Oczywiście, jak rolnik ma kozę, którą kocha, ale, z którą nie domaga się ślubu w Kościele Powszechnym albo w państwowym Urzędzie Stanu Cywilnego i z tą kozą robi różne rzeczy, tak jak to miało miejsce niedaleko Przysuchy kilkanaście lat temu - jak to się mówi wstecz- to nich sobie z nią robi, co uważa za stosowne i co mu sprawia przyjemność, bo to jego koza.. Ale u siebie w zagrodzie! Jak nikt tego nie widzi. I do tego momentu jestem tolerancyjny, choć nie akceptuje tego typu sytuacji.. Ale tolerancyjny jestem i nikt nie może zarzucić mi” faszyzmu”.. Nawet Gazeta Wyborcza.... Ale stanę się ”nietolerancyjny”, gdy ów rolnik zacznie się domagać swoich praw w zakresie zawarcia ślubu z kozą, bo nie dość, że nie akceptuję takiej sytuacji, to również w publicznym życiu nie toleruję tego typu sytuacji.. Bo sieje ona zgorszenie.. A przestrzeń publiczna powinna być moralna, a niezainfekowana miazmatami atmosfery duszności.. Podobnie z homoseksualistami.. Jestem tolerancyjny, ale nie akceptuje tego typu zdarzeń, i dopóki dwóch mężczyzn, czy dwie kobiety zaspokajają się wzajemnie pomiędzy osobą w prywatności- nic mi do tego. Ale jak domagają się akceptacji publicznej czegoś takiego- jestem przeciw.. A jeśli będą domagali się brania na wychowania cudzych dzieci, bo sami swoich mieć nie mogą- to również jestem zdecydowanie przeciw.. Bo jest to nienaturalne- wbrew naturze. Natura nie akceptuje tego typu skłonności, choć jest różnorodna w swojej różnorodności, ale nie daje im prawa do przedłużania gatunku.. Może, dlatego lobby homoseksualne lansuje In vitro.. Choć z dwóch plemników męskich nic się nie urodzi.. Ale chyba jakoś można połączyć część strony homoseksualnej z lesbijską.. Nie wiem, nie znam się na tym.. Natura jest najdoskonalsza i nie należy jej poprawiać, bo można spowodować wiele złego.. Zostawmy sprawy prawom naturalnym i nie wymyślajmy innych praw, których w naturze nie ma.. Eugenika precz! Tolerancja nie oznacza akceptacji, a toleranacjoniści domagają się akceptacji od nas wymyślonych przez siebie konfiguracji seksualnych, obyczajowych, czy kulturowych, które musimy przyjąć do naszego kręgu kulturowego, czy nam się to podoba, czy nie.. Zło także nie jest dobrem, i ono istnieje niezależnie czy go tolerujemy czy akceptujemy.. Ono zawsze będzie, bo tak jest skonstruowany świat, że nie ma na nim jedynie dobra.. Jest również zło. Bo jakby było samo dobro, to ludzkość nie wiedziałaby, co to jest zło.. Zło musi także istnieć, żeby człowiek mógł być dobrym.. I mógł porównać - dobro ze złem i wiedział, co to jest dobro, a co to jest zło.. Nie wolno zacierać relatywnie dobra i zła. Bo relatywizm jest wrogiem naszej, upadającej, co prawda, ale jednak cywilizacji..W każdym razie generał zakonu Marianów, Adam Boniecki dostał medal „Zasłużonego dla tolerancji”, choć jako katolik jest zobowiązany do obrony wiary. I każdy z nas- chrześcijanin- jest pewnego rodzaju misjonarzem wiary.. Nie broni innych” wiar”, broni najwyżej człowieka, jako Dziecko Boże, ale jak powtarzał wielokrotnie papież Jan Paweł II:
„Poza Kościołem Powszechnym nie ma zbawienia”. To papież też nie był tolerancyjny, bo nie akceptował..(????) Ksiądz Adam Boniecki od 2007 roku współpracuje ze stacją Religia TV ,należącą do ITI.. Reprezentuje tzw Kościół Otwarty, i nie chodzi tu o otwartość na nowych wiernych; chodzi o otwartość na obce zasady i kultury, co stanowi wrogość wobec Kościoła Konserwatywnego, opartego o Ewangelie i objawionego.. Razem z księdzem Bonieckim order „Zasłużony dla Tolerancji” otrzymali tacy ludzie jak: Danuta Hubner, czerwony komisarz europejski, Jerzy Jedliński, historyk idei, przewodniczący Stowarzyszenia Przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii i autor publikacji pod tytułem:, „Jakiej cywilizacji Polacy potrzebują”(?????), prawosławny biskup Abel, oraz badacze historii Żydów - Barbara Engelking-Boni (była żona Michała Boniego, a obecna żona prokuratora Jerzego Engelkinga w rządzie Kaczyńskiego) i Jacek Leociak. Nagrodę zagraniczną ”Zasłużony dla tolerancji” otrzymali: Ewa Ewart - dokumentalistka, i przewodniczący Europejskiego Kongresu Żydów - Moshe Kantor. Pani Ewa jest byłą żoną brytyjskiego korespondenta sieci ITN, pana Tima Ewarta. W roku 2009 otrzymała nagrodę Andrzeja Woyciechowskiego, twórcy Radia Z, z kręgu Salonu Gazety Wyborca.. Ktoś słusznie zauważył, że w warszawskim Salonie nie ma podłogi.. Podłogi może i nie ma, ale ludzie jak najbardziej są. I trzęsą całą Polską! Medale „Zasłużony dla tolerancji” wręczane są osobom szczególnie zasłużonym na rzecz zwalczania nacjonalizmu, szowinizmu, antysemityzmu oraz budowania stosunków międzywyznaniowych i narodowościowych na zasadach równoprawności”(????) Ach! - „Równoprawności”(????) Do tej pory nagrodę otrzymali: Jerzy Giedroyć, Jacek Kuroń, Chrześcijańska Akademia Teologiczna, Fundacja im Stefana Batorego, Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Józef Oleksy, Krzysztof Teodor Toeplic, Andrzej Zoll i Barbara Skarga. Doborowe towarzystwo otwarte i bardzo nowoczesne Brakuje jeszcze pana Premiera Donalda Tuska „Europejczyka Roku 2011”. Bo właśnie otrzymał nagrodę z Niemiec... Dopiero, co byli w Polsce chuligani z Niemiec, celem rozbicia Marszu Niepodległości, a już popłynęła nagroda dla naszego premiera... Obcy dający nam nagrody, na ręce polskiego premiera.. Czy to nie jest curiosum? Czym zasłużył się dla Niemiec pan premier Donald Tusk? Ja chciałbym wiedzieć.. A państwo? NO cóż.., Można być księdzem i przechodzić na drugą stronę mocy.. Jak się ma moc - to, dlaczego nie.. Ale potem będą ciemności.. Ale wszystko rozjaśni jasność.. Albo stanie się ciemność.. WJR
Bankowy zamach stanu: Goldman Sachs przejmuje Europę. Dokładnie jak ostrzegaliśmy przez lata, ci sami finansowi terroryści odpowiedzialni za kryzys gospodarczy teraz wykorzystują go, aby pozować na wybawicieli i nadzorować bankowy zamach stanu, w którym obecnie Goldman Sachs przejmuje Włochy i Europejski Bank Centralny.
Celem zamachu jest wykorzystanie kryzysu zadłużenia euro, jako narzędzia, dzięki któremu zostanie stworzone europejskie federalne superpaństwo, które przeniesie wszystkie pozostałe formy kontroli nad sprawami państw do Brukseli. Globaliści już rozpoczęli ten proces, wybierając dwie marionetkowe postacie, które mają zastąpić demokratycznie wybranych premierów w Grecji i we Włoszech. Silvio Berlusconi był pułkownikiem Kadafim Europy. Pomimo jego parszywego charakteru, Berlusconi okazał się być przeszkodą w bankowym zamachu stanu. Został on szybko zwolniony, jednakże nie z woli ludzi, ale jak wyjaśniaStephen Faris z Timesa, przez działanie grup, które kontrolują rynki: „W poniedziałek, inwestorzy wydawało się, że podjęli wspólną decyzję, że nie mogą już mu dłużej ufać, jako osobie na czele trzeciej, co do wielkości gospodarki Europy, windując koszty kredytów dla Włoch do kryzysowego poziomu. Pod koniec tygodnia, nie tylko Berlusconi zakończył swój polityczny żywot, ale również idea demokratycznych wyborów nowej głowy państwa. Rynki przemówiły, i nie podoba mi się pomysł zwrócenia się do wyborców.” „Kraj potrzebuje reform, a nie wyborów”, powiedział Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej podczas piątkowej wizyty w Rzymie. Osoba, która zastąpi Berlusconiegojest marionetką globalistów, jest nim były komisarz Uni Europejskiej Mario Monti, który również był międzynarodowym doradcą Goldman Sachs, przewodniczącym Europejskiej odnogi Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera jak również wiodącym członkiem Grupy Bilderberg. Monti jest zaufanym człowiekiem globalistów, gotowym na następny etap bankowego zamachu stanu, kiedy to kryzys euro jeszcze bardziej się zaostrzy i pozwoli na skoncentrowanie władzy w rękach ludzi, którzy spowodowali kryzys w pierwszej kolejności. ”To jest banda kryminalistów, która przyniosła nam katastrofę finansową. To jest jak wzywanie podpalaczy do ugaszenia pożaru, powiedział Alessandro Sallusti, redaktor Il Giornale, gazety z Milanu, która jest własnością rodziny Berlusconiego. Podobnie, gdy premier Grecji George Papandreu odważył się zasugerować, żeby obywatele Grecji mogli się wypowiedzieć w referendum, w ciągu kilku dni był zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez Lucasa Papadimosa, byłego vice-prezesa Europejskiego Banku Centralnego, profesora Harvardu i starszego ekonomisty Bostońskiej Rezerwy Federalnej. Papadimos i Monti zostali powołani, jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że „nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną”, zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii Europejskiej. W piątek, również podkreślana z naporem retoryka sądnych dni i upadku strefy euro może być tylko kolejnym fortelem koncentrującym jeszcze więcej władzy w rękach Unii Europejskiej w jej dążeniu do stworzenia scentralizowanego europejskiego rządu gospodarczego, który mogłyby dyktować decyzje finansowe wszystkim państwom członkowskim. I w takim kontekście jest teraz promowany, Europejski Bank Centralny jakopodmiot „ratujący strefę euro” poprzez ratowanie Włoch, Francji i Hiszpanii.A kto obecnie został powołany na prezesa Europejskiego Banku Centralnego ipromowany jest, jako „zbawca Europy”? Nikt inny jak Mario Draghi -były wiceprezes Goldman Sachs International. Czy zaczynacie Państwo dostrzegać trend? Oczywiście, zobowiązania zawarte w tym dofinansowaniu dokonają dokładnie to, czego przez cały czas chcą eurokraci, to jest powiązanej „unii politycznej” jak tokanclerz Niemiec Angela Merkel ujęła, stworzenie federalnego superpaństwa, które wyrwie ostatnie formy niezależności i suwerenności państw europejskich oddając je w ręce Brukseli. Cały kryzys zadłużenia UE jest nie mniej ni więcej tylko rażącym zamachem stanu przeprowadzonym przez bankierów w celu wzmocnienia ich pozycji, mimo że są oni w pełni odpowiedzialni za początkowe załamanie się rynku w 2008 r., podczas którego nagle wycofali ogromne ilości kredytów z rynku. Oszuści, którzy stworzyli bańkę w pierwszej kolejności teraz uważają się za bohaterów, którzy przychodzą na ratunek, aby zapobiec światowemu kryzysowi – kosztem europejskich państw narodowych oddając kontrolę nad ich gospodarkami niewybranym dyktatorom Unii Europejskiej, takim jak Herman Van Rompuy i José Manuel Barroso. Paul Joseph Watson
KWALIFIKACJE MINISTRA SPRAWIEDLIWOŚCI Ze wszystkich stron lecą się gromy na głowę Pana Jarosława Gowina desygnowanego na ministra sprawiedliwości. Oczywiście nikt nie śmie krytykować Pana Premiera Tuska za to, komu to stanowiska powierzył. Krytykowany jest sam kandydat. Za co? Za całokształt! Najbardziej wstrząśnięte jest środowisko prawnicze. Pan Poseł Gowin nie jest, bowiem prawnikiem. Co gorsza – jest filozofem! Więc kolegom prawnikom przypomnę, iż prawo wyrosło z filozofii. Podobnie zresztą jak wszystkie inne nauki. Ale do dziś na wydziałach prawa wykładana jest filozofia prawa. Moim zdaniem dziś na stanowisku ministra sprawiedliwości najważniejsze kwalifikacje to kwalifikacje moralne. Czy Pan Poseł je ma? Nie wiem – nie znam Pana Posła Gowina. Ale sądząc z ataku, jaki przepuściły na niego autorytety moralne z Ruchu Palikota – pewnie je ma. W tej kwestii wypowiedział się Pan Profesor Tomasz Nałęcz z Kancelarii Prezydenta. Jego zdaniem Gowin „jest intelektualistą z nazwiskiem, z własną twarzą. On nie pośle ABW do osoby i nie każe jej filmować, bo on ma jedną tylko twarz.”
http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10657625,Nalecz__Seremet_i_Grabarczyk_o_Gowinie.html
Problem tylko w tym, że to nie Minister Sprawiedliwości „posyła ABW”. Robi to dziś prokuratura, – o czym Pan Profesor, jako historyk, może nie wiedzieć.. Tymczasem Pan Prokurator Generalny swoim komentarzem do nominacji Pana Posła Gowina zdumiał mnie kolejny raz, – co sprawia, że już chyba przestanie mnie zdumiewać. Zażądał, bowiem od nowego ministra sprawiedliwości… „łapówki”. „Kiedy rozpoczynam prace nad założeniami nowej ustawy o prokuraturze mama nadzieję uzyskać aprobatę przynajmniej wobec tych istotnych założeń. Np. tych o samodzielności finansowej prokuratury czy zakresu niezależności prokuratorów” – powiedział.
http://m.wyborcza.pl/wyborcza/1,105226,10657625,Nalecz__Seremet_i_Grabarczyk_o_Gowinie.html
Ja mam nadzieję, że jeśli Pan Poseł Gowin zostanie Ministrem Sprawiedliwości to odeśle Pana Prokuratora Generalnego z jego pomysłami dotyczącymi prokuratury, które już krytykowałem (http://blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=912), na przysłowiowe „drzewo”.
Skoro jednak prawnicy nie są zadowoleni z nominacji Pana Posła Gowina, to jest to dobry znak. Przez dwadzieścia ostatnich lat, gdy ministrami sprawiedliwości byli prawnicy, polski wymiar sprawiedliwości funkcjonował coraz gorzej. I ciągle słyszę, że nic nie da się z tym zrobić. A jak wiadomo największych wynalazków dokonują ci, którzy się nie znają, – bo nie wiedzą, że „się nie da”. Mam cichą nadzieję, że Pan Poseł Gowin nie wie, że się nie da dokonać istotnych zmian w funkcjonowaniu polskiego wymiaru sprawiedliwości. A ma ono wymiar podwójny. Oprócz ściśle prawnego także gospodarczy. Pozycja Polski w różnych rankingach atrakcyjności inwestycyjnej jest bowiem obniżana właśnie z powodu złych ocen funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości.Gwiazdowski
A Schetyna poczciwina, nie ma, dokąd iść… Mucha na sport, Gowin na sprawiedliwość, Nowak na transport. Mucha na środowisko, Nowak na sport, Kozłowska na równe traktowanie. Boni na rozwój, Arłukowicz na równe traktowanie, Nowicka na sprawiedliwość, Gowin na in vitro. Były marszałek Schetyna podobno może w propozycjach przebierać jak w ulęgałkach. Z tego, co sam zauważyłem w mediach, to miał, co najmniej trzy: wojewoda dolnośląski, minister transportu, szef sejmowej komisji. Mnożą się skomplikowane konfiguracje w hipotetycznym rządzie, wszystkie ze źródeł zbliżonych do dobrze poinformowanych. Ja osobiście pretenduję do stanowiska proroka. Niedawno pisałem, że po wyborach Platforma Obywatelska wykombinuje jakieś nowe hasło, bo trzecia fala nowoczesności oraz cztery płaszczyzny inteligentnego rozwoju okropnie się wyświechtały w czasie kampanii wyborczej. No i proszę, Michał Boni, który ma być rzucony na strategię rozwoju już wymyślił. Siedem dźwigni rozwoju wystarczy zastosować i rozwój Polski ruszy z kopyta. Niesłychanie twórczą wyobraźnię ma ten Boni i jeśli utrzyma tempo, to w maju będziemy mieć coś na kształt siedemnastu mgnień wiosny. A już latem możemy spraktykować na własnej skórze klimaty z Paragrafu 22. Ciekawostką jest, że w żadnym z przecieków na temat spodziewanych oszczędności budżetowych w piątkowym expose Donalda Tuska nikt nie wspomina o cięciach w administracji publicznej. Jakoś mi zawsze oszczędności w administracji przychodzą do głowy, gdy piszę o Bonim. Okazuje się jednak, że państwo Tuska spodziewa się zarobić na cięciach w naszych dzieciach i rodzinach, a nie na swojej biurokracji. W tym kontekście przypomniała mi się obietnica Tuska złożona w świątyni Antypisa na Czerskiej kilka dni przed październikowymi wyborami. Premier solennie wtedy przyrzekł, że odmrozi progi finansowe uprawniające do korzystania z pomocy społecznej: – Odmrożenie progów jest obowiązkiem każdej władzy, która nastąpi po 9 października, bo długie lata były one na tym samym poziomie i za chwilę pomoc społeczna stanie się fikcją. To jest bardzo ekscytująca sprzeczność, bo z powodu kilkuletniego zamrożenia progu – 504 zł na osobę w rodzinie – z zasiłku rodzinnego przestało korzystać grubo ponad dwa miliony dzieci (W 2004 r. zasiłek rodzinny dostawało 5,5 mln dzieci. W 2009 r. – już tylko 3,3 mln.). Jak rozumiem, obiecywana przez nowego Tuska naprawa tego skandalu powinna przynajmniej przywrócić poprzedni stan rzeczy. W innym przypadku nie ma sensu. Mamy, więc z jednej strony spodziewaną w expose zapowiedź likwidacji ulg na dzieci, z drugiej obietnicę odmrożenia progów uniemożliwiających korzystanie z zasiłków na te dzieci. Jak dożyjemy piątku, to zobaczymy, w jaki sposób piarowcy Tuska z tego wybrnęli. Ja stawiam, że będzie jak zawsze. W tym samym przedwyborczym wywiadzie premier przecież przytoczył także swój żelazny argument, dlaczego powinien być premierem: -Jestem odpowiedzialny za to, żeby Polska nie wpadła w ręce Kaczyńskiego. Chciałbym, żeby wreszcie ktoś ze strony autorytetów ekonomicznych to dostrzegł. No właśnie. Choćby w polskich domach wszy po ścianach chodziły, ekonomiści też powinni zrozumieć, że Kaczyński jest najważniejszy. Według Tuska kadry w dalszym ciągu decydują o wszystkim. Dzieci, owszem, też są ważne, ale nie tu i teraz. Wszyscy platformiani aspiranci do nowego rozdania napastowani przez dziennikarzy promieniują wystudiowaną obojętnością i wręcz wzorową dyskrecją. Może nie chcą zapeszyć. Miny poważne, państwowotwórcza troska widoczna na obliczach. Podobno Gowin doszedł już do tak niezwykłej skromności, że nawet wyłączył telefon. Tylko Grzegorz Schetyna chodzi po Sejmie z takim uśmiechem, że ludzie od niego pierzchają na boki. Oczywiście z wyjątkiem dziennikarzy, którzy wypełniają swoje powołanie, to inna kategoria. Do nich Schetyna uśmiecha się jeszcze bardziej szeroko niż zwykle. A oni też nie bardzo wtedy wiedzą, gdzie oczy podziać. Seaman
Prezentacja Ministrów, a spadanie z obciętą (przez siebie) gałęzią Prezes PGR nie chcąc się szarpać z pracownikami postanowił, że z powodu ciężkiego przednówka rezygnuje z zasiewów. Pozwoli to wszystkim mniej się męczyć, przejeść ziarno siewne i mieć więcej czasu na organizację mistrzostw w piłkę nożną Występując dzisiaj w Polsacie i komentując nowe twarze w rządzie, wyraziłem zaniepokojenie, co do jutrzejszego expose Premiera. Jeśli nowi ministrowie okazali się tymi samymi, o których mówiły przecieki, to prawdziwymi mogą okazać się przecieki o wprowadzeniu nowego podatku od wychowywania dzieci, urodzenia ich, jak i podatku od niepracującego lub mało zarabiającego współmałżonka. Sytuację porównałem do wygrania konkursu na szefa PGR-u, który wcześniej zapowiadał niesamowite modernizacje, a po zostaniu prezesem nie chcąc się szarpać z tymi, którzy jego popierali, zapowiedział, że z powodu zapowiadającego się długiego przednówka rezygnuje z zasiewów. Pozwoli to wszystkim mniej się męczyć, ziarno siewne zmieli się na nowe porcje chleba, a i będzie więcej czasu na zabawę i organizację mistrzostw w piłce. Rolnicy hobbiści będą mogli swoje racje żywnościowe zamienić na sadzonki ogrodowe, a krytycy mogą sobie jechać do sąsiedniego pracodawcy. W międzyczasie dyrektor kołchozu zgadzając się na uzgodnienia gospodarcze ograniczające zakupy na chodliwe towary u siebie, ma obiecaną funkcję w zrzeszeniu producentów rolnych. Tak, więc o to, co robić po żniwach, przy których nikt nie będzie się męczył, martwił się będzie, kto inny. Polska w zapaści demograficznej, aby przetrwać, potrzebuje, aby starzejący się wyż solidarnościowy urodził „brakujące” miliony dzieci w ciągu najbliższych trzech lat, gdyż, jeśli nie będzie miał dzieci teraz, to już nie będzie miał ich nigdy. Beztroskie, bezdzietne przeżywanie życia, to takie przejadanie zapasów służących na zasiewy. Równie tragicznie musi się zakończyć, chociaż przez chwilę będzie miło. Jak podaje „Rzeczpospolita”, opatrując to serwilistycznym komentarzem, pod hasłem walki z kryzysem planowana jest likwidacja ulg podatkowych na pierwsze i drugie dziecko w rodzinie, możliwości wspólnego rozliczania się małżonków, jak i likwidacja becikowego, co w praktyce oznacza dodatkowe opodatkowanie tych, którzy założyli rodziny, urodzili dzieci, i płacą wysokie podatki przy zakupach na ich utrzymanie. Niestety, ale wspierający propozycję komentarz traktuje opodatkowanie polskich rodzin, jako „spóźnioną reformę” cynicznie zauważając, że w związku z tym, że w Polsce kwota ulg jest niska, to nie wpływa na fakt posiadania potomstwa: „czy dodatkowe 1000 zł rocznie może zmienić decyzję kogokolwiek w sprawie posiadania dziecka?”. Tak, więc zamiast apelować o zmniejszenie opodatkowania wychowania dzieci, traktuje się je, jako produkt luksusowy, – bo trzeba być naprawdę bogatym, aby je mieć i obciąża podatkiem od luksusu. Zapominając, że przez to obcina się gałąź, na której się siedzi. I co z tego, że przez chwilę komuś będzie cieplej, gdy ją wrzuci do ogniska? Proces depopulacji Polski oznacza zgodę na starzenie się społeczeństwa i utratę zabezpieczenia na starość, w połączeniu z ograniczeniem dostępności do służby medycznej. Niemcy zaniepokojeni kryzysem demograficznym łożą miliardy na rodziny, Polska wlicza 2 mln „martwych dusz” i ignoruje spadek swojego znaczenia w Europie. W przeciwieństwie do polskiego niemiecki budżet na 2012 r. zawiera nowe wydatki prorodzinne w wysokości 100 euro miesięcznie na dziecko i w celu utrzymania kontroli nad przedsiębiorstwami strategicznymi przeznacza 1 mld euro na przejęcie udziałów od Daimler AG. Jak podaje The Wall Street Journal w artykule Williama Boston’a, Andreas’a Kissle’a i Matthias’a Rieker’a o jakże charakterystycznym tytule „Germany Resists Austerity in Budget” Niemcy wprowadzili bardzo silne zachęty prorodzinne, w postaci sfinansowania opiekunki dla dziecka w wysokości 100 euro miesięcznie? Jak podała Gazeta Prawna „W Europie niektórym krajom udało się przełamać fatalną prawidłowość, zgodnie, z którą bogacące się państwa szykują sobie demograficzną zagładę? To przede wszystkim Francja, ale także Wielka Brytania, Holandia, Irlandia i kraje skandynawskie”. W Niemczech poczucie zagrożenia jest powszechne, gdyż nawet minister spraw wewnętrznych na początku miesiąca ostrzegł, „że jeśli Niemcy nie przyłożą się do prokreacji, dług Republiki Federalnej urośnie do 200% PKB”. Innym działaniem odmiennym od zalecanych pozostałym krajom strefy euro wg WSJ to wprowadzenie obniżek podatków dla najuboższych na kwotę ok. 6 mld euro w 2013 r. jak i formy płacy minimalnej. Dla Polaków obytych z propagandą prywatyzacyjną szokujące mogą być doniesienia w cytowanym artykule o przeznaczeniu 1 mld euro na wykupienie udziału 7,5% w spółce EADS od firmy prywatnej Daimler AG. Pouczającą może być argumentacja tego kroku mówiąca o utrzymaniu wpływów niemieckich[!!!] W tej strategicznej korporacji w sytuacji, kiedy Daimler AG planuje sprzedaż swoich udziałów: „in order to preserve Germany's influence on the board.” Otóż wyraźnie widać, że interesy niemieckie może reprezentować jedynie państwo jak i przedsiębiorstwo niemieckie, a nie firmy zagraniczne. Również Financial Times opisuje brak perspektyw gospodarczych krajów, które dopuszczają do zapaści demograficznej. We wkładce Financial Times FTfm Rob Arnott w artykule „Some uncomfortable truths” podkreśla: „Wiele osób czeka, aby nasze elity polityczne znalazły magiczny eliksir, który może ponownie wywołać wzrost, do poziomu z ostatnich dziesięcioleci. Czekają na próżno.” Podchodząc do kwestii opłacalności inwestycji po schodkowej analizie dochodzi do konkluzji, że ze względów demograficznych inwestorom nie opłaca się inwestować w krajach, w których panuje zapaść demograficzna. Ponura perspektywa dla nas, ale zacznijmy od tyłu. Aby opłacało się inwestować konieczna jest perspektywa zysku a jego nie będzie, jeśli nie będzie rynku i wzrostu gospodarczego. A przy konkluzji, że udział zysku w PKB był rekordowy pod koniec 2007 roku i obecnie należy się liczyć z jego spadkiem do poziomów przeciętnych, to suma zysku może wzrosnąć jedynie z powodu wzrostu gospodarczego, a jego nie będzie z powodu przelewarowania gospodarek i zapaści demograficznej. W przypadku zmniejszania zadłużenia budżetowego zmniejsza się równolegle wzrost PKB, co w przypadku wysokich deficytów oznacza hamowanie wzrostu gospodarczego i zysków przez najbliższe dekady. Ponadto przyrost zadłużenia powoduje wzrost kosztów obsługi długu i w konsekwencji również wyhamowuje przyrost PKB. No i to co najważniejsze „truizmy” demograficzne. PKB jest wytwarzane przez ludzi. O ile w przeszłości ilość pracowników dynamicznie wzrastała, o tyle teraz nie tylko proces uległ spowolnieniu, ale ich ilość będzie ulegała zmniejszeniu. W tej samej skali należy oczekiwać wyhamowanie wzrostu PKB, ale i rynku na produkty i w konsekwencji zyskowności sprzedaży. Czarny scenariusz dla oczekujących na napływ nowych inwestycji. I ostatni „truizm” rzadko podnoszony w dyskusji na „naszym podwórku”. Wzrost PKB jest generowany przez młodą generację w wieku mobilnym, przez 20-to i 30-to latków. Kiedy następuje przesunięcie w kierunku 50-cio latków i starszych PKB spowalnia. Wg Arnott’a wkład młodej generacji jest największy, gdyż są one „silnikami wzrostu”. 50-cio i 60-cio latkowie pracując starają się utrzymać poziom PKB, a nie go powiększyć, podczas gdy 60-cio i 70-cio latkowie są tymi, którzy konsumują PKB, którzy generują młodsi. Konkludując dla krajów, w których wzrasta liczba młodzieży czas ich „glorii nadchodzi”, dla krajów gdzie młodzieży będzie przybywało mało (USA i Zachodnia Europa), a zwłaszcza dla tych, w który będzie ona malała – jak w Hiszpanii, Włoszech, Japonii, nie mówiąc o Polsce – nadejdą ciężkie dni. Gdyż jak podkreśla Rob Arnott w swoim artykule „polityka nie znajdzie recepty pozwalającej dostarczać ożywiającej energii i przedsiębiorczości, które mogą przywrócić poprzednie chwalebne wzrosty PKB.” Ot i cała „odrzucana prawda”. Do nas ta prawda nie dociera teraz, a jak dotrze w chwili, kiedy będziemy spadali wraz z obciętą przez nas samych gałęzią, to będzie już za późno.
Cezary Mech
Faszyzm już u nas... Trzeba zadbać o interes dziecka - dać zajęcie domom dziecka, opiekunom społecznym… Na ten cel są przecież pieniądze do wydania! Nie, nie chodzi mi o tych Brunatnych z AntiFy, którzy przyjechali z pałkami i kastetami by atakować prawicowców spokojnie idących w Marszu Niepodległości. Są objawy znacznie poważniejsze. W galerii handlowej w Zielonej Górze matka dała klapsa niegrzecznemu synkowi. Tata powiedział, że jak nie będzie grzeczny, to mu jeszcze w domu poprawi. I nic by się nie stało, gdyby nie młoda następczyni Pawlika Morozowa, która spisała numer auta tych państwa i doniosła do prokuratury, Ta wystosowała akt oskarżenia przeciwko rodzicom. Jak prokuratorom dobrze pójdzie, zamkną (ciekawostka?) matkę na rok, a ojca dwa lata. Trudno – trzeba zadbać o interes dziecka. I dać zajęcie domom dziecka, opiekunom społecznym... Na ten cel są przecież pieniądze do wydania! I najwyższa pora by powiedzieć jasno: służby socjalne trzeba rozwiązać, prokuratorom zabronić wtrącania się w sprawy między rodzicami i dziećmi zmieniając prawo. W przeciwnym razie ONI wszystkich nas powsadzają! JKM
„Robocze” kontakty kpt. Grzegorza Piotrowskiego z KGB? Morderca błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki – kpt. Grzegorz Piotrowski miał prawdopodobnie kontakty z KGB. Świadczą o tym nieznane opinii publicznej dokumenty, które kilka dni temu odnalazłem w IPN (sygn. IPN BU 0726/15, Korespondencja dotycząca wyjazdów i przyjazdów zagranicznych 1971-1989. Departament IV MSW). Wynika z nich, że w kwietniu 1983 r. kpt. Piotrowski, który pełnił wówczas stanowisko naczelnika Wydziału I Departamentu IV MSW, razem z płk Zenonem Płatkiem (dyrektorem Departamentu IV MSW) został wytypowany do udziału w „trzydniowym spotkaniu roboczym” w Wilnie z oficerami Wydziału V KGB „w celu omówienia wspólnie przedsięwziętych środków kładących kres przenikaniu Watykanu na Wschód”. Zgodę na wyjazd Piotrowskiego i Płatka na konsultacje z KGB w Wilnie w dniach 21-23 kwietnia 1983 r. wydał wiceminister spraw wewnętrznych gen. Władysław Ciastoń. Na jednym ze znalezionych dokumentów widnieje wprawdzie odręczna adnotacja „wyjazd nieaktualny”, która oznaczać może odwołanie lub zmianę terminu „spotkania roboczego” z KGB. Nie ma jednak dokumentu, który by świadczył o odwołaniu konsultacji z KGB w Wilnie. Jedno jest pewne – wbrew opowieściom przywódców PRL i kierownictwa bezpieki, kpt. Grzegorz Piotrowski nie był „wolnym elektronem” w Departamencie IV MSW, który „działał na własną rękę”. Z dokumentów odnalezionych w IPN wynika, że morderca bł. ks. Jerzego cieszył się uznaniem nie tylko pionu SB walczącego z Kościołem katolickim, ale również kierownictwa MSW. Wytypowanie kpt. Piotrowskiego na spotkanie z oficerami KGB jest też dowodem bezgranicznego zaufania resortu spraw wewnętrznych do młodego czekisty z Łodzi. Nie wiemy w ilu takich spotkaniach uczestniczył Piotrowski. Czy ślady łączące Piotrowskiego z Sowietami świadczą również o moskiewskim wątku zabójstwa ks. Jerzego? Tego wciąż nie wiemy. Musimy w dalszym ciągu skrupulatnie prowadzić kwerendy i szukać nowych dokumentów,
by poskładać te puzzle prawdy. Nie mogą nam w tym przeszkodzić ani poseł Palikot domagający się likwidacji IPN,
ani zakolegowany z Piotrowskim poseł Kotliński (rejestrowany przez SB, jako TW ps. „Janusz” – zob. http://katalog.bip.ipn.gov.pl
ani ich sojusznicy z SLD, ani nawet MSWiA wypłacające zabójcy ks. Jerzego „należną” emeryturę za lata „ciężkiej pracy”. Wspiera nas w tym dziele sam bł. ks. Jerzy, który jakby przewidując nasze złe czasy mówił: „Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą”. Sławomir Cenckiewicz
Porozumienie 11 Listopada jest antypolską, nielegalnie propagującą komunistyczną rewolucję przestępczą bandą Zarówno antykonstytucyjne propagowanie totalitarnego komunizmu w III RP, jak i używanie przemocy oraz bandyckich metod zwalczania przeciwników politycznych — jest działalnością przestępczą podlegającą przepisom prawa karnego. Porozumienie 11 Listopada jest antypolską, nielegalnie propagującą komunistyczną rewolucję przestępczą bandą — dążącą do stosowania totalitarnej, lewackiej przemocy w Polsce
Arsenał bandytów z Antify W kawiarni Nowy Wspaniały Świat w Warszawie, gdzie mieści się siedziba "Krytyki Politycznej", policja znalazła m.in. pałki, kastety oraz gaz łzawiący - poinformował rzecznik Komendy Głównej Policji Mariusz Sokołowski zaznaczając, że nikt się do tego nie przyznaje. Policja zapowiada, że sprawdzi na monitoringu, do kogo należy ten arsenał. Od broni stanowczo odcina się przedstawiciel "Krytyki Politycznej". Przekonuje, że zostawili ją tam antyfaszyści — pisze TvN24.[i]
Jednak, jak wcześniej oświadczył rzecznik policji, 3 autokary wiozące tych bandytów z Niemiec — były monitorowane od chwili wjazdu do Polski[ii] oraz kontrolowane przez policję, która jednak nie znalazła w nich broni. I ponoć tylko, dlatego policja zezwoliła na wjazd tych autokarów do Warszawy. W takim razie, czy policja już wie, kto dostarczył niebezpieczną broń bandytom z Niemiec. W dodatku, skoro ci bandyci byli przez cały czas monitorowani, a w rękach policji było około stu z nich — z ustaleniem tego, kto dostarczyć im broń, policja nie powinna mieć żadnych kłopotów… A chyba także i z odpowiedzialnością za ten przestępczy akt uzbrojenia bandytów.
Kryminalne akcje bandytów z Antify Tymczasem, jeden z tych bandytów z Niemiec, Florian F. (23 l.) przyjechał do Polski jedynie po to, by mordować Polaków. Bandzior ten, w czasie ataku na policjantów złamał sobie rękę — tłukąc funkcjonariuszy metalowym prętem.[iii] Pamiętajmy, że zarówno ten bandyta, tak samo jak i jego kompani z Niemiec — zostali zaproszeni do Polski m.in. przez bandytów z rodzimej, polskiej organizacji także zwanej Antifa, współpracującej z lewackim Porozumieniem 11 Listopada. Tak więc, wśród członków komunistycznolewackoanarchistycznego, a więc antypolskiego Porozumienia 11 Listopada mamy zarówno lewackich bandytów z Antify, jak i postsowieckich politruków z "Kroniki Politycznej" udzielających azylu oraz pomocy — nie tylko politycznej — lewackim bandytom z Antify niemieckiej.
Lewacka Samba z Szamba Członkiem Porozumienia 11 Listopada jest także lewacka grupka Samba z Szamba[iv]. Dlatego, warto byłoby odesłać do tego lewackiego szamba — pełnego bolszewicko-nazistowskich łgarstw o polskich patriotach — wszystkich zbolszewizowanych propagandzistów z tego porozumienia. Ostatnio, do tego lewackiego propagandowego szamba dołączył także i filozof (?) Jan Hartman (aż wstyd napisać, że z UJ), dla którego "faszyzm – to ustrój policyjny, autorytarny, narodowo-katolicki".[v] [sic!]
Porozumienie 11 Listopada zaprasza niemieckich z Antify bandytów do Warszawy "Podpowiadam, więc i pokazuję na ilustracji stronę, której właściciele zapraszają niemieckich lewaków do Warszawy. Strona ta ma adres:
http://11listopada.org/strona/den-faschistenaufmarsch-am-11-november-blockieren
To jest strona Porozumienia 11 listopada - czyli promowanej przez "Wyborczą" koalicji zorganizowanej do uniemożliwienia świętowania Marszu Niepodległości. polska policja wykazała się tradycyjną polską gościnnością względem uzbrojonych w kije i pałki terrorystów niemieckich, którzy nieniepokojeni przejechali autokarami 480 kilometrów dzielących granicę od stolicy. Następnym razem w plecakach mogą przywieźć materiały wybuchowe."[vi] Jednak, na konferencji prasowej, z której relację przedstawił TVN[vii] — lewaccy organizatorzy Porozumienia 11 Listopada wzywającego do bandyckich napadów na polskich patriotów nie oskarżają swoich przyjaciół, lewackich bandytów z niemieckiej Antify[viii] o dokonywanie ataków na Polaków. Wręcz przeciwnie, bronią tych bandytów z Niemiec, — którym udzielali wsparcia i schronienia w swoim lokalu także i członkowie lewackiej "Kroniki Politycznej"[ix], która także jest członkiem Porozumienia 11 Listopada. Wzorem swoich komunistycznych patronów, ci bolszewicko-lewaccy propagandziści — o "zamieszki" oskarżają wyłącznie "prawicowe bojówki"… [sic!] Jacek Purski, konsultant MSWiA i jeden z członków wyszukującego w Polsce "faszystów" oraz propagującego nienawiść do Polaków i polskich patriotów Stowarzyszenia "Nigdy Więcej"[x] — podobno jeździł nawet specjalnie do Niemiec[xi], by organizować tę komunistyczną pomoc bandytów z niemieckiej Antify dla swoich bolszewicko- lewackich przyjaciół w PRL-bis. Jeżeli ta informacja się potwierdzi, to znaczyłoby, że policyjne prowokacje, o których pisałem w notce o prowokacyjnych działaniach policji dążącej do siłowej konfrontacji z uczestnikami Marszu Niepodległości co mogłoby się zakończyć setkami ofiar śmiertelnych[xii] — były sterowane bezpośrednio przez ludzi z MSWiA. [sic!]
Korzystając ze stalinowsko-nazistowskich wzorów — ośmieszyć polski patriotyzm Bolszewicko-lewaccy politrucy w PRL-bis pragną w ten sposób zakłamać polską historię, a także korzystając ze stalinowsko-nazistowskich wzorów — ośmieszyć polski patriotyzm, często związany z katolicyzmem, — którego z marksistowsko-leninowskim zapałem nienawidzą.[xiii] Tak samo zresztą jak i wielu innych religii przeciwstawiających się bolszewickiej przemocy. Jak widać, wokół tych neostalinowsko-sowiecko-lewackich "elit" w PRL-bis skupiają się ludzie bez sumienia, — dla których w dalszym ciągu — niczym w sowieckiej PRL — walka z polskością jest drogą do robienia karier. W ubiegłym roku do napadów na polskich patriotów pod zbrodniczym, bolszewickim hasłem "No pasaran" — wzywał tow. Blumsztajn z GWna. Pewnie, dlatego, że właśnie pod tym hasłem "No pasaran" — masowo mordowali patriotów bolszewiccy, lewaccy i anarchistyczni mordercy i bandyci w Hiszpanii w 1936 roku.[xiv] Tym razem do mordów na Polakach — tak samo, jak w 1939 roku tow. Stalin zaprosił swojego najlepszego przyjaciela tow. Hitlera wywołując II wojnę światową — postbolszewia w PRL-bis zaprasza swoich przyjaciół, żądnych polskiej krwi lewackich bandytów z Niemiec. Bandytów udających przeciwników nieistniejącego przecież w pozostającej pod agenturalnymi rządami Tuska postsowieckiej Polsce "faszyzmu". To właśnie tej postsowieckiej agenturze sprawującej rządzy w PRL-bis, a także nienawidzących polskiego patriotyzmu wychowanków trockistowskiej michnikowszczyzny[xv] — są potrzebni "polscy faszyści" w celu wykorzystania tych "faszystów" w ich antypolskiej propagandzie. Już kiedyś taki typowo sowiecki cyrk robił przecież w lewackiej Europie tow. Geremek, mający podpisać oświadczenie, że nie był agentem sowieckich tajnych służb w PRL. I ten jego cyrk był nagłaśniany w świecie przez GWno Michnika oraz ich wspólnego przyjaciela w EU — pedofila i maoistę Cohn-Bendita.
Tow. Stalin:, „Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami" A wszystko to ciągle dzieje się zgodnie z dyrektywą tow. Stalina dla bolszewików, komunistów i pożytecznych idiotów na całym świecie:, „Gdy obstrukcjoniści staną się zbyt irytujący, nazwijcie ich faszystami, nazistami albo antysemitami."[xvi]
Przestępcza działalność organizacji zrzeszonych w Porozumieniu 11 Listropada Zarówno antykonstytucyjne propagowanie totalitarnego komunizmu[xvii] w III RP, jak i używanie przemocy oraz bandyckich metod zwalczania przeciwników politycznych[xviii] — jest działalnością przestępczą podlegającą przepisom prawa karnego. Dlatego, zgodnie ze wszystkimi faktami można powiedzieć, że Porozumienie 11 Listopada jest antypolską, nielegalnie propagującą komunistyczną rewolucję przestępczą bandą — dążącą do stosowania przemocy w Polsce. Z powyższego wynika, że Porozumienie 11 Listopada — jest kryminalną zmową wszelkiej maści lewackich band oraz bandytów w celu urządzania napadów na polskich patriotów oraz przeprowadzenie rewolucji komunistycznej... Jak zwykle, ta komunistyczna zmowa — zgodnie z komunistyczno-sowieckimi, propagandowymi wzorami mistrzów tego Porozumienia — została pięknie nazwana: "Porozumienie 11 listopada"...
[i] Zob.: "Pałki, kastety, gaz w siedzibie ‘Krytyki Politycznej’", http://www.tvn24.pl/12690,1724153,0,1,palki--kastety--gaz-w-siedzibie-krytyki-politycznej,wiadomosc.html.
[ii] "Idąc chronologicznie: dlaczego policja, która po drodze kontrolowała autokary, wiozące ludzi na Marsz Niepodległości, nie zapobiegła przyjazdowi do stolicy niemieckich bandziorów? Tłumaczenia przedstawicieli policji, że ‘nie było podstaw do ich zatrzymania’, są śmieszne. Wiadomo, że Antifa to bandycka zbieranina, której jedynym celem jest nawalanka." Zob.: "Warzecha: Na jakim marszu byłem", http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/warzecha:_na_jakim_marszu_bylem_16839.
[iii] Zob.: "Niemiec Florian F. (23 l.) przyjechał do Polski", http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/anarchisci-na-swiecie-niepodleglosci-w-warszawie-niemiec-florian-f-zama-reke-na-policyjnym-kasku_213831.html.
[iv] Zob.: http://www.worldsamba.org/php/GroupPretty.php?id=98.
[v] "10 listopada, w przywróconym, a nowym programie Jana Pospieszalskiego - profesor Jan Hartman z UJ (błysnął skądinąd niebywałą ignorancją historyczną, wyłapaną przez profesora Jana Żaryna) ukuł rewolucyjną zgoła definicję faszyzmu. Otóż faszyzm to wedle jagiellońskiego mędrca - ustrój policyjny, autorytarny, narodowo-katolicki! Definicja tyleż nikczemna i kłamliwa, co idealnie skrojona na potrzeby lewactwa." Cytat za:dr Elzbieta Morawiec "Zadymiarski ‘happening’", Nasz Dziennik, 16 listopada 2011, nr 266 (4197), http://www.naszdziennik.pl/bpl_index.php?typ=my&dat=20111116&id=my03.txt.
[vi] Cytat za:Dziennik Sławomira Sieradzkiego "Oto dowód kto zaprosił niemieckich bojówkarzy! ’Państwo Tuska znowu okazało się mocne – jak zwykle w gębie’", http://wpolityce.pl/dzienniki/dziennik-slawomira-sieradzkiego/17979-oto-dowod-kto-zaprosil-niemieckich-bojowkarzy-panstwo-tuska-znowu-okazalo-sie-mocne-jak-zwykle-w-gebie.
[vii] Zob.: "Porozumienie 11 listopada oskarża ‘prawicowe bojówki’", http://www.tvn24.pl/12690,1724056,,,porozumienie-11-listopada-oskarza-prawicowe-bojowki,wiadomosc.html.
[viii] Broniąc swoich towarzyszy terrorystów, w marcu tego roku Antifa apelowała o wsparcie dla "prześladowanych" bandytów-terrorystów, członków RAF w związku z procesem Vereny Becker, podejrzanej o udział w zamordowaniu wspólnie z Ulrike Meinhof w 1977 roku prokuratora generalnego RFN Siegfrieda Bubacka. Zob.:Zob.:Anna Zechenter "Widmo antify krąży nad Europą", Portal Arcana, http://www.portal.arcana.pl/Widmo-antify-krazy-nad-europa,1793.html.
[ix] Bojówkarze z niemieckiej Antify na Nowym Świecie starli się też z policją. Rozproszeni schronili się w kawiarni ‘Nowy Wspaniały Świat’ należącej do środowiska ‘Krytyki Politycznej’. – Doskonale wiedzieli, gdzie biec, mieli opanowaną trasę – mówi ‘Rz’ jeden z policjantów uczestniczących w akcji." Cytat za: Zatrzymano bojówkarzy z niemieckiej Antify, http://www.rp.pl/artykul/10,750702-Zamieszki-w-Swieto-Niepodleglosci--Chuligani-z-importu.html.
[x] "Rząd Kaczyńskiego nazwał to rondo imieniem Romana Dmowskiego, antysemickiego lidera nacjonalistów z okresu przedwojennego. Jako Polak mogę się tego tylko wstydzić”, pomstuje Purski." Cytat za:http://www.cafebabel.pl/article/22852/krew-i-honor-uderzaj-do-gow.html.
[xi] Mówił o tym red. Pospieszalski w swoim nowym programie "Bliżej". Zob.: http://www.youtube.com/watch?v=FH6yCFap1BQ.
[xii] Zob.:"Prowokacyjne działania policji miały spowodować śmierć dziesiątków, a może nawet i setek ofiar wśród mieszkańców Warszawy",http://salski.nowyekran.pl/post/37811,prowokacyjne-dzialania-policji-mialy-spowodowac-smierc-dziesiatkow-a-moze-nawet-i-setek-ofiar-wsrod-mieszkancow-warszawy.
[xiii] Zob.: "Instytut Czerwonej Profesury nakazuje komunistyczną nienawiść do religii", http://www.fronda.pl/blogowisko/wpis/nazwa/instytut_czerwonej_profesury_nakazuje_nienawisc_do_religii.
[xiv] "’No pasaran’ — jako antypolskie hasło bolszewików z GWna", http://salski.nowyekran.pl/post/30987,no-pasaran-jako-antypolskie-haslo-bolszewikow-z-gwna.
[xv] Zob.: "Celem frakcji trockistowskiej komunistów jest odebranie Polakom niepodległości i tożsamości narodowej — żebyśmy przetali być Polakami", http://salski.nowyekran.pl/post/37919,na-naszych-oczach-demokracja-znikla-i-mamy-do-czynienia-z-dyktatura. [xvi] Dyrektywa Stalina dla komunistów i pożytecznych idiotów: "Nazywajcie ich faszystami albo antysemitami...", http://salski.nowyekran.pl/post/2717,dyrektywa-stalina-dla-komunistow-i-pozytecznych-idiotow-nazywajcie-ich-faszystami-albo-antysemitami.
[xvii] Konstytucja RP, art. 13: Zakazane jest istnienie partii politycznych i innych organizacji odwołujących się w swoich programach do totalitarnych metod i praktyk działania nazizmi, faszyzmu i komunizmu, a także tych, których program lub działalność zakłada lub dopuszcza nienawiść rasową i narodowościową, stosowanie przemocy w celu zdobycia władzy lub wpływu na politykę państwa albo przewiduje utajnienie struktur lub członkostwa.
[xviii] Kodeks karny (Dz.U. z 1997 r. Nr 88, poz. 553, z późn. zm.), art. 256:Kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2. Andy-aandy
Ziemkiewicz: Niebezpieczne metody Wyborczej “Gazeta Wyborcza” donosi, że organizacje, będące inicjatorami Marszu Niepodległości, zamierzają powołać Ruch Narodowy, który wystartuje w kolejnych wyborach parlamentarnych. Informacje te przekazane zostały podobno redakcji przez “antyfaszystę”, który na pół roku przeniknął do struktur ONR. Rafał Ziemkiewicz w rozmowie z portalem Stefczyk.info nie kryje zdziwienia treścią informacji podanej przez Gazetę. – To żaden news, bo co w tym złego, że ktoś chciałby założyć partię polityczną? Doniesienia „Wyborczej” zostały natychmiast zdementowane oświadczeniem podpisanym przez prezesa Zarządu Głównego Młodzieży Wszechpolskiej, Roberta Winnickiego i kierownika głównego Obozu Narodowo-Radykalnego, Przemysława Holochera. Niepokojąca w całym zdarzeniu jest, zdaniem Ziemkiewicza, kwestia informatora. – Doniesienie opiera się na informacjach jakiegoś tajnego agenta, antyfaszysty, który przeniknął podobno do ONR-u – mówi publicysta. – Chciałem zwrócić uwagę, że metody prowokacji i inwigilacji policyjnej, którymi tutaj wyraźnie posługują się jacyś bliżej nieokreśleni antyfaszyści, to metody dość niebezpieczne, które powinny znajdować się pod kontrolą społeczną, tak jak wtedy, gdy posługuje się nimi instytucja państwowa. Bardzo się dziwię, że jacyś – jak można wnosić z dotychczasowych działań – napaleni gówniarze posługują się takimi metodami, bawią się w detektywów, a „Gazeta Wyborcza”, zamiast ich skarcić, patronuje im i na tym opiera swoje informacje. Szefowie obu organizacji, odżegnując się od doniesień „Wyborczej”, zaznaczyli, że dostrzegają oddolną potrzebę Polaków do samoorganizowania się w imię narodowopatriotycznych wartości. Rafał Ziemkiewicz podziela tę obserwację. – Jako publicysta, od bardzo wielu już lat powtarzam, że tradycja i osiągnięcia Narodowej Demokracji, zwłaszcza z pierwszego okresu jej działalności, czyli z okresu walki o odzyskanie niepodległości pod koniec XIX, na początku XX w., to tradycja, która jest bardzo adekwatna do obecnej sytuacji i powinna zostać przywrócona polskiej pamięci, oczyszczona z naleciałości dla niej szkodliwych, szczególnie z rozmaitych obciążeń antysemickich. Powinna się ona stać podstawą pracy politycznej nad reformą i ratowaniem naszego państwa, które jest w tak złej sytuacji, że bardzo potrzebuje tej idei. Głoszę to od bardzo dawna i ogromnie się cieszę, gdy ktokolwiek inny to zauważa. Bardzo bym się cieszył, gdyby taka praca znalazła swój instytucjonalny wyraz. Na pewno będę patrzył na to z życzliwością.
Rząd planuje podatek pogłówny – podatek od dzieci w rodzinie Polska w zapaści demograficznej, do przetrwania potrzebuje, aby starzejący się wyż solidarnościowy urodził „brakujące” miliony dzieci w ciągu najbliższych trzech lat, ponieważ jeśli nie będzie miał dzieci teraz, to już nie będzie miał ich nigdy. W tak dramatycznej sytuacji rząd zamiast to umożliwić i zmniejszyć opodatkowanie dzieci na kwotę, co najmniej 500 zł miesięcznie, sonduje czy opinia publiczna zgodzi się na LIKWIDACJĘ POLSKI, (bo tak należy to nazwać) poprzez wprowadzenie podatku za wychowywanie dzieci w wysokości 100 zł miesięcznie. Gdyby tego było mało planuje się dodatkowe wprowadzenie podatków antyrodzinnych w postaci podatku od urodzenia dziecka, jak i podatku od niepracującego lub mało zarabiającego współmałżonka. Jak podaje „Rzeczpospolita”, opatrując to komentarzem pod hasłem walki z kryzysem planowana jest likwidacja ulg podatkowych na pierwsze i drugie dziecko w rodzinie, możliwości wspólnego rozliczania się małżonków, jak i likwidacja becikowego, co w praktyce oznacza dodatkowe opodatkowanie tych, którzy założyli rodziny, urodzili dzieci, i płacą wysokie podatki przy zakupach na ich utrzymanie często przez 25 lat. Tylko po to, aby później płaciły one podatki/składki, nie tylko utrzymanie swoich rodziców, ale i tych, którzy nie wykonali trudu posiadania potomstwa. Niestety, ale popierający propozycję komentarz traktuje opodatkowanie polskich rodzin, jako „spóźnioną reformę” cynicznie zauważając, że w związku z tym, że w Polsce kwota ulg jest niska, to nie wpływa na fakt posiadania potomstwa: „czy dodatkowe 1000 zł rocznie może zmienić decyzję kogokolwiek w sprawie posiadania dziecka?”. Tak, więc zamiast apelować o zmniejszenie opodatkowania wychowania dzieci, traktuje się je, jako produkt luksusowy, – bo trzeba być naprawdę bogatym, aby je mieć i obciąża podatkiem od luksusu. Zapominając, że przez to obcina się gałąź, na której się siedzi. I co z tego, że przez chwilę komuś będzie cieplej, gdy ją wrzuci do ogniska? Proces depopulacji Polski oznacza zgodę na starzenie się społeczeństwa i utratę zabezpieczenia na starość, w połączeniu z ograniczeniem dostępności do służby medycznej. Niemcy zaniepokojeni kryzysem demograficznym łożą miliardy na rodziny, Polska wlicza 2 mln „martwych dusz” i ignoruje spadek swojego znaczenia w Europie. W przeciwieństwie do polskiego niemiecki budżet na 2012 r. zawiera nowe wydatki prorodzinne w wysokości 100 euro miesięcznie na dziecko i w celu utrzymania kontroli nad przedsiębiorstwami strategicznymi przeznacza 1 mld euro na przejęcie udziałów od Daimler AG. Jak podaje The Wall Street Journal w artykule Williama Boston’a, Andreas’a Kissle’a i Matthias’a Rieker’a o jakże charakterystycznym tytule „Germany Resists Austerity in Budget” Niemcy wprowadzili bardzo silne zachęty prorodzinne, w postaci sfinansowania opiekunki dla dziecka w wysokości 100 euro miesięcznie? Jak podała Gazeta Prawna „W Europie niektórym krajom udało się przełamać fatalną prawidłowość, zgodnie, z którą bogacące się państwa szykują sobie demograficzną zagładę? To przede wszystkim Francja, ale także Wielka Brytania, Holandia, Irlandia i kraje skandynawskie”. W Niemczech poczucie zagrożenia jest powszechne, gdyż nawet minister spraw wewnętrznych na początku miesiąca ostrzegł, „że jeśli Niemcy nie przyłożą się do prokreacji, dług Republiki Federalnej urośnie do 200% PKB”. Innym działaniem odmiennym od zalecanych pozostałym krajom strefy euro wg WSJ to wprowadzenie obniżek podatków dla najuboższych na kwotę ok. 6 mld euro w 2013 r. jak i formy płacy minimalnej. Dla Polaków obytych z propagandą prywatyzacyjną szokujące mogą być doniesienia w cytowanym artykule o przeznaczeniu 1 mld euro na wykupienie udziału 7,5% w spółce EADS od firmy prywatnej Daimler AG. Pouczającą może być argumentacja tego kroku mówiąca o utrzymaniu wpływów niemieckich[!!!] w tej strategicznej korporacji w sytuacji, kiedy Daimler AG planuje sprzedaż swoich udziałów: „in order to preserve Germany’s influence on the board.” Otóż wyraźnie widać, że interesy niemieckie może reprezentować jedynie państwo jak i przedsiębiorstwo niemieckie, a nie firmy zagraniczne. Również Financial Times opisuje brak perspektyw gospodarczych krajów, które dopuszczają do zapaści demograficznej. We wkładce Financial Times FTfm Rob Arnott w artykule „Some uncomfortable truths” podkreśla: „Wiele osób czeka, aby nasze elity polityczne znalazły magiczny eliksir, który może ponownie wywołać wzrost, do poziomu z ostatnich dziesięcioleci. Czekają na próżno.” Podchodząc do kwestii opłacalności inwestycji po schodkowej analizie dochodzi do konkluzji, że ze względów demograficznych inwestorom nie opłaca się inwestować w krajach, w których panuje zapaść demograficzna. Ponura perspektywa dla nas, ale zacznijmy od tyłu. Aby opłacało się inwestować konieczna jest perspektywa zysku a jego nie będzie, jeśli nie będzie rynku i wzrostu gospodarczego. A przy konkluzji, że udział zysku w PKB był rekordowy pod koniec 2007 roku i obecnie należy się liczyć z jego spadkiem do poziomów przeciętnych, to suma zysku może wzrosnąć jedynie z powodu wzrostu gospodarczego, a jego nie będzie z powodu przelewarowania gospodarek i zapaści demograficznej. W przypadku zmniejszania zadłużenia budżetowego zmniejsza się równolegle wzrost PKB, co w przypadku wysokich deficytów oznacza hamowanie wzrostu gospodarczego i zysków przez najbliższe dekady. Ponadto przyrost zadłużenia powoduje wzrost kosztów obsługi długu i w konsekwencji również wyhamowuje przyrost PKB. No i to, co najważniejsze „truizmy” demograficzne. PKB jest wytwarzane przez ludzi. O ile w przeszłości ilość pracowników dynamicznie wzrastała, o tyle teraz nie tylko proces uległ spowolnieniu, ale ich ilość będzie ulegała zmniejszeniu. W tej samej skali należy oczekiwać wyhamowanie wzrostu PKB, ale i rynku na produkty i w konsekwencji zyskowności sprzedaży. Czarny scenariusz dla oczekujących na napływ nowych inwestycji. I ostatni „truizm” rzadko podnoszony w dyskusji na „naszym podwórku”. Wzrost PKB jest generowany przez młodą generację w wieku mobilnym, przez 20-to i 30-to latków. Kiedy następuje przesunięcie w kierunku 50-cio latków i starszych PKB spowalnia? Wg Arnott’a wkład młodej generacji jest największy, gdyż są one „silnikami wzrostu”. 50-cio i 60-cio latkowie pracując starają się utrzymać poziom PKB, a nie go powiększyć, podczas gdy 60-cio i 70-cio latkowie są tymi, którzy konsumują PKB, którzy generują młodsi. Konkludując dla krajów, w których wzrasta liczba młodzieży czas ich „glorii nadchodzi”, dla krajów gdzie młodzieży będzie przybywało mało (USA i Zachodnia Europa), a zwłaszcza dla tych, w który będzie ona malała – jak w Hiszpanii, Włoszech, Japonii, nie mówiąc o Polsce – nadejdą ciężkie dni. Gdyż jak podkreśla Rob Arnott w swoim artykule „polityka nie znajdzie recepty pozwalającej dostarczać ożywiającej energii i przedsiębiorczości, które mogą przywrócić poprzednie chwalebne wzrosty PKB.” Ot i cała „odrzucana prawda”. Do nas ta prawda nie dociera teraz, a jak dotrze w chwili, kiedy będziemy spadali wraz z obciętą przez nas samych gałęzią, to będzie już za późno. Cezary Mech
Belgowie mają dość atomu W 1966 r. we francuskich Ardenach powstała prototypowa elektrownia nuklearna “Chooz”, oparta na reaktorach PWR (ang. Pressurized Water Reactor). Od tego czasu znacząco zmienił się stosunek różnych rządów do energii atomowej. W odróżnieniu od starszych reaktorów PWR stosuje się tu dwa obiegi wody, co zmniejsza ryzyko wycieku. “Chooz” (postawiona w stan likwidacji w roku 1991) stała się wzorem dla dwu elektrowni atomowych Belgii. Pierwszą wybudowano w wiosce Doel (prowincja Flandria Wschodnia) w 1974 roku. Budowla zamyka od zachodu system portowy Antwerpii. Druga powstała na południu kraju, w Tihange (k. Huy, prowincja Liege) w 1975 roku. Posiadają one moc odpowiednio – 2921 i 2770 MW, uzyskiwaną z siedmiu reaktorów. Według różnych źródeł stanowi to od 54 do 62 proc. produkowanej w Belgii energii, którą kraj musi importować z Holandii i Francji. W roku 1985 roku, tuż przed katastrofą w Czernobylu, obie siłownie zmodernizowano pod kątem poprawy warunków sejsmicznych i innych zagrożeń bezpieczeństwa. Po katastrofie pod Kijowem zarówno społeczeństwo Belgii, jak i Holandii oraz Niemiec zaczęło domagać się zamknięcia obu elektrowni atomowych. Wniosek dotyczył zwłaszcza EA Tihange.
W Doel i Tihange pracuje około 2 tys. osób, drugie tyle odpowiada za usługi związane z energią jądrową. Daje to ok. 4 tys. pracowników sektora energetyki jądrowej. Za większość produkcji energii atomowej Belgii odpowiada państwowa spółka Electrabel, część koncernu GDF Suez.
Skala INES Problemem Belgów jest starzenie się samych instalacji. W Doel awarie, określane, jako II stopień zagrożenia w skali INES wystąpiły w 1992, 2006 i 2011 roku. W Tihange natomiast, te klasyfikowane, jako II stopień, miały miejsce w 2002 i 2005 roku. Dodatkowo wybuchły tam dwa pożary w 1993 i 2001 roku. Skalę INES utworzono w Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej do oceny skutków awarii w elektrowniach nuklearnych. Najwyższym stopniem skali jest VII stopień zagrożenia (awarie w Czernobylu oraz Fukushimie Daiichi). Brakuje też kadry – tę kwestię na przykładzie USA i RFN poruszył Kris Taeleman w “Der Spiegel” (21 października 2009 roku). Autor pisał, iż w Stanach Zjednoczonych 40 proc. pracowników przemysłu atomowego przejdzie niebawem na emeryturę, a w ciągu 10 lat zwolni się 26 tys. stanowisk pracy. Tymczasem w samym 2008 roku studia w USA ukończyło zaledwie 841 specjalistów. Stosunek odejść do możliwości zatrudnień jeszcze gorzej wygląda w Niemczech. Nic dziwnego, iż już w roku 2003 roku rząd w Brukseli przyjął ustawę, zakładającą, że w 2015 roku Electrabel rozpocznie stopniowe zamykanie reaktorów w belgijskich elektrowniach jądrowych – wraz z wygaszeniem trzech najstarszych bloków w Doel. Na 2025 rok planuje się wygaszenie pozostałych czterech nowszych reaktorów. W 2009 roku rząd Hermana Van Rompuya zdecydował o wydłużeniu pracy najstarszych reaktorów do 2025 roku w zamian za dodatkowy podatek. Według Rompuya zamknięcie elektrowni w 2015 roku byłoby zbyt kosztowne. Po katastrofie w Fukushima Daiichi protesty w Belgii powróciły i 6 partii, które wejdą w skład nowego rządu (francuskojęzyczni i flamandzcy socjaliści, chadecy i liberałowie), postanowiło podtrzymać przyjętą w 2003 roku ustawę, rozpoczynając wygaszanie reaktorów jednak w 2015 roku. Wobec deficytu energii decyzja rządu Van Rompuya jest opatrzona wieloma warunkami. Uważa się np., iż wygaszanie reaktorów jądrowych musi być poprzedzone analizą wykonalności i kosztów. Nowa Rada Ministrów zaś, w ciągu pół roku od powołania, musi przygotować plan działań, w którym określi, czym zostanie zastąpiona energia z reaktorów w Doel i Tihange. Związany z Electrabel ekspert Johan Albrecht jest zdania, iż nowa ekipa z Brukseli nie znajdzie zadowalających rozwiązań zastępczych. Wobec nacisków społecznych i dobrej woli polityków prawdopodobnie uda się je jednak nakreślić. Porozumienie rządzących Belgią partii wskazuje na rosnącą świadomość obywateli UE. Jeśli przeciwnicy polityczni potrafią znaleźć consensus w tak istotnej sprawie, to istnieje nadzieja, że niebawem w całej cywilizowanej Europie zamknięte elektrownie jądrowe będą jedynie pomnikiem niezbyt chlubnej przeszłości czasów zbytniej wiary w możliwości techniki. Beata Traciak
W sprawie ks. Bonieckiego „Decyzją władz zgromadzenia Księży Marianów ma zakaz wypowiadania się w mediach i publicznych wystąpień, do czasu, gdy zbierze się rada prowincji i zdecyduje o jego dalszym losie” – taki komunikat usłyszeliśmy ostatnio z nośników medialnych. Dotyczył księdza Adama Bonieckiego, który zasłynął niedawno z bagatelizowania występków drącego Biblię „Nergala” (sugerował jakoby satanista przeszedł diametralną przemianę po zmaganiu z ciężką chorobą; jakiż musiał być jego zawód, gdy niedawno usłyszeliśmy o kolejnym obrazoburczym, antykatolickim zachowaniu Darskiego) i wyjątkowej empatii, z jaką wypowiadał się o sejmowej awanturze wszczętej przez posłów Ruchu Palikota w celu usunięcia krzyża z Sali parlamentarnej. Nasuwa się kilka refleksji dotyczącej tak samej decyzji, jak i jej medialnych reperkusji, czyli reakcji uczestników życia publicznego – tak przedstawicieli kleru, jak i osób świeckich. Wśród znacznej części tych ostatnich zaobserwowaliśmy niezwykle charakterystyczną postawę przywdziewania się w szaty obrońców Kościoła przez osoby, które zazwyczaj nie chciały mieć z nim nic wspólnego. Nagle zaczęły dbać o wizerunek Kościoła i przekonywać, jak wielkie straty niesie ze sobą ograniczanie możliwości wypowiedzi takich księży jak Boniecki. Jednocześnie posypały się tradycyjne gromy, sugerujące, iż kler po raz kolejny ogranicza wolność słowa. „Boże, chroń mnie przed moim przyjaciółmi, przed wrogami obronię się sam” – chciałoby się rzec słysząc Joannę Senyszyn, Monikę Olejnik czy publicystów „Tygodnika Powszechnego” utyskujących nad niepowetowanymi stratami, wypływającymi rzekomo z faktu ograniczenia możliwości wypowiadania się przez księdza. Mimo swoistego antyklerykalnego huraganu, jaki przeszedł w ostatnim czasie przez Polskę, ludzie ci mają w sobie na tyle inteligencji i sprytu, by rozumieć, że bezpośredni atak na Kościół nie uzyska wystarczającej społecznej akceptacji. Starają się, więc Kościół „podkopywać”, serwując mu pstryczki w nos i kopniaki w kostkę. To nawiązanie do klasycznej retoryki „Gazety Wyborczej”, która wiedząc, że w takim kraju jak Polska bezpośrednia ofensywa wymierzona w katolicyzm okaże się nieskuteczna, próbowała tworzyć rozmaite podziały, operując – najogólniej rzecz biorąc – rozróżnieniem Kościoła „otwartego” oraz Kościoła „zaściankowego”, „fundamentalistycznego” etc. Tak skonstruowany dualizm w praktyce oznaczał np. wskazywanie na niezgodność działań biskupów z postawą „polskiego papieża”, jakoby bliskiego Kościołowi „otwartemu” (tu pojawiały się wspomnienia o dobrych relacjach Jana Pawła II z Michnikiem), a także choćby wspieranie księży o poglądach bliskich Bonieckiemu przeciwko innym odłamom poglądowym Kościoła. Swoją rolę odgrywały też oczywiście „katolickie” dodatki do „Gazety”, typu „Arka Noego”. Idea była prosta – Kościoła nie można wyeliminować z dyskursu, więc trzeba go „reformować”, promując w jego obrębie bliskie sobie idee. Można to nazwać kolejnym „przerzutem” po „teologii wyzwolenia”, również próbującej adaptować kościelny przekaz na swoją modłę, z tym, że w tym przypadku – marksistowską. Wspiera się księży, którzy po przejściu „długiej duchowej drogi wewnętrznych przemian” zdecydowali się na porzucenie habitu (jakby nie dostrzegając w takim działaniu głębokiej porażki obranej uprzednio drogi życiowej). Wspiera się księży, którzy będąc wewnątrz Kościoła krytykują go. Co znamienne – w momencie, gdy ich związki z Kościołem stają się jedynie „głosem przeszłości”, idą oni w odstawkę. „Salonowi” potrzebni są członkowie Kościoła, którzy opowiadają się przeciwko decyzjom hierarchii. Istnienie „wewnętrznego wroga” znacznie skuteczniej legitymizuje, bowiem jego dążenia. Co innego jak krytykiem jest ktoś z zewnątrz, np. otwarty antyklerykał, co innego zaś jak kontestatorem zostaje osoba, która wszystko widzi „od środka?.Stąd bierze się powstanie medialnego frontu obrony księdza Bonieckiego. Czemu uważam artykułowane przez jego emisariuszy tezy za nieszczere? Dlatego, że wbrew deklaracjom dbałości o „reformę polskiego katolicyzmu” wspierają tak naprawdę zawsze siły, które są mu w mniejszym lub większym stopniu nieprzyjazne, a gdy pojawia się konieczność obrony chociażby „katolickiego minimum”, czyli oczywistych i niekwestionowanych dogmatów, chowające głowę w piasek bądź też krytykujące również te ostatnie. Co więcej, rzeczywistość pokazuje, że to religie stojące na straży swoich dogmatów i bezkompromisowe przyciągają w dzisiejszych czasach więcej ludzi. Cóż, bowiem za satysfakcja z przynależności do instytucji broniącej wartości, skoro te wartości przestają być dla niej ważne lub też stają się coraz bardziej „rozmyte”? Wówczas równie dobrze można przynależeć do Klubu Przyjaciół Brydża czy Koła Miłośników Wyścigów Konnych. Ponadto, co niemniej istotne, Kościół nie jest partią polityczną, by się „reformować” w celu zdobycia poparcia. Osoby, o których mówię przyjmują skrajnie zlaicyzowaną wizję świata, według której na wszystko powinny rzutować „dogmaty” wszechwładnej demokracji liberalnej. Wskutek powyższego nie są w stanie zrozumieć struktury opartej o hierarchię i autorytet, jaką jest Kościół katolicki. Nie pojmują, że Kościół reprezentuje pewien kodeks wartości, które zostały ustalone przed wiekami i nie są przedmiotem dyskusji, zaś jego przedstawiciele, głoszący tezy niezgodne z nauczaniem mają dezorientujący wpływ na wiernych. Jednak, co ciekawe, nawet gdyby przyjąć zasady demokracji w odniesieniu do Kościoła, również w zakazie wypowiadania się zastosowanemu wobec księdza nie ma nic nadzwyczajnego. Czym innym jest, bowiem dyscyplina partyjna, którą stosują kluby parlamentarne, a która ostatnio – niestety – zaczęła dotyczyć również kwestii sumienia? Jednocześnie, przynależność do Kościoła jest dobrowolna, a ksiądz Boniecki podejmując decyzję o zostaniu księdzem przyjął obowiązujące w nim zasady, tzn. np. możliwość ograniczenia swobody jego wypowiedzi (tak, ograniczenia właśnie; w „Tygodniku Powszechnym”, jak wynika z doniesień, ksiądz wciąż może publikować). Co charakterystyczne, równie przepełniona hipokryzją jak rzekoma dbałość o stan współczesnego Kościoła jest deklarowana troska o „wolność słowa”. Pomijam nawet fakt, iż wynoszony przez demoliberałów na ołtarze w praktyce oznacza, że „Kościołowi od państwa wara, ale jak coś w działaniu kleru się nie spodoba, to wskazana jest interwencja”. Innymi słowy, pomijam to, że owa oklepana i klasyczna formuła traktowana jest niezwykle wybiórczo. Ważne wydaje mi się to, iż w istocie nie o żadną „wolność słowa” chodzi. Ta ostatnia stanowi jedynie racjonalizację partykularnych interesów „salonu”, którego „mądrość etapu” prowadzi do przekonania, że w tym momencie ksiądz mówiący rzecz niezgodne z nauczaniem Kościoła jest po prostu potrzebny. Jakoś nie słyszałem obrony ojca Rydzyka, gdy „uciszyć” chciał go minister Sikorski. Nie doszły mnie słuchy wsparcia wobec prałata Jankowskiego, gdy zakazał mu wypowiadania się abp Gocłowski. Nie pamiętam również ostrego protestu wobec działania kardynała Dziwisza, gdy podobnie ukarał księdza Zalewskiego. Nic dziwnego, że nie słyszałem. Może, dlatego, że demo liberałom chodzi po prostu o Kościół poklepujący po plecach satanistów…? Jacek Tomczak
Szykujmy się na 25 % VAT W wielu polskich firmach szykują się grupowe zwolnienia Jak podaje "Rzeczpospolita", od początku 2012 r. do końca września przedsiębiorstwa zapowiedziały pozbycie się w ramach zwolnień grupowych 52,4 tys. osób.
Możesz stracić emeryturę Jak podaje "Gazeta Wyborcza", prawo pozwala ZUSowi na odebranie emerytur, które wcześniej przyznał.
Mniej wydatków na autostrady
Jak podaje „Puls Biznesu” w tym roku Krajowy Fundusz Drogowy wyda na szybkie trasy tylko 24 mld z planowanych wcześniej 30,9 mld zł.
PO chce podnieść wiek emerytalny Nowy rząd planuje przygotowanie reformy systemu emerytalnego zgodnie, z którą zostanie podniesiony wiek emerytalny.
Wzrosną składki ZUS
Od 2012 r. osoby rozpoczynające prowadzenie działalności gospodarczej zapłacą wyższe składki.
Przybywa płatnych autostrad
Jak podaje money.pl, w 2012 r. w Polsce przybędą trzy odcinki autostrad, na których trzeba będzie zapłacić za przejazd.
Źródło: http://top6info.blogspot.com/
Tusk zamierza zaprezentować plan działań rządu, przynoszących korzyści już w przyszłym roku oraz pakiet reform, które trzeba zacząć wprowadzać, choć na efekty trzeba będzie poczekać kilka, kilkanaście lat. Propozycje działań będą zależeć od wzrostu PKB. Według ustaleń dziennika, w wariancie zakładającym najlepszy stan gospodarki, od najbliższego roku z ulgą na dzieci musieliby się pożegnać rodzice posiadający jedno bądź dwójkę dzieci. "Ulga i becikowe byłyby przyznawane tylko w określonych warunkach" - mówi urzędnik z kancelarii premiera. Premier rozważa też zapowiedź podniesienia wysokości składek dla samozatrudnionych oraz likwidacji 50-proc. kosztów uzyskania przychodu dla twórców czy dziennikarzy. W przypadku realizacji najgorszego, recesyjnego scenariusza, rząd zakłada podniesienie składki rentowej, wzrost akcyzy i zmianę stawek VAT. Szef rządu przedstawi też pakiet reform, które chce zrealizować w ciągu 4 lat. Chodzi o dokończenie reformy emerytalnej oraz likwidację przywilejów i wydłużenie wieku emerytalnego, zmiany w KRUS, obłożenie rolników składką zdrowotną w powiązaniu z opodatkowaniem ich podatkiem dochodowym.
Źródło: http://wyborcza.biz/biznes/1,100969,10644159,Rz__Premier_zapowie_ciecie_ulg.html
Samorządy toną w długach W niektórych samorządach zadłużenie przekracza 70 proc. ich dochodów. W poprzednich latach gminy zamiast spłacać pożyczki, zaciągały kolejne. Teraz muszą wprowadzić restrykcyjne plany oszczędnościowe - alarmuje "Dziennik Gazeta Prawna". W 17 urzędach zadłużenie przekraczało dopuszczalny poziom nawet po wyeliminowaniu zobowiązań na realizację projektów współfinansowanych z funduszy unijnych. Rekordzistą jest gmina Kobylanka z woj. zachodniopomorskiego, której długi na koniec 2010 r. przekroczyły 106 proc. jej dochodów.
Źródło: niezalezna.pl
Stawki VAT w UE
Cypr 15
Luksemburg 15
Hiszpania 18
Malta 18
Holandia 19
Niemcy 19
Francja 19,6
Austria 20
Bułgaria 20
Czechy 20
Estonia 20
Słowacja 20
Słowenia 20
Wielka Brytania 20
Włochy 20
Belgia 21
Irlandia 21
Litwa 21
Łotwa 22
Grecja 23
Finlandia 23
Polska 23
Portugalia 23
Rumunia 24
Dania 25
Szwecja 25
Węgry 25
leslaw ma leszka
BOJKOT CELEBRYTÓW POLECAJĄCYCH „KOLOROWĄ BLOKADĘ”… bojkot tego „Towarzystwa żelaznej szczęki, długiej łapy i wzajemnej adoracji” na podobieństwo bojkotu reprezentacji PZPN, niech występują sami dla siebie, bombardier
17.11.2011 http://bombardier.nowyekran.pl/post/37918,oglosmy-bojkot-celebrytow-polecajacych-kolorowa-blokade
[w oryginale jakieś tępe mordy celebrytów, można ew. obejrzeć, ale nie tylko nie potrafię, ale i nie chciałbym ich pokazywać MD]
GDYBY GŁUPOTA MIAŁA SKRZYDŁA, LATALI BY JAK SĘPY W związku z niewypełnieniem przez w/wym. warunków postawionych w liście otwartym stowarzyszenia „SOLIDARNI 2010” wyrażonych w liście otwartym z dnia 15.11.2011r. a mianowicie:
Domagamy się od Państwa publicznych przeprosin uczestników Marszu Niepodległości, a szczególnie tych, którzy zostali pobici, (na co są dowody) przez lewackie bojówki. W przeciwnym razie pozostaną Państwo dla nas „twarzami” haniebnej inicjatywy rozbijania Marszu Niepodległości przy pomocy polskich i niemieckich „zadymiarzy”. Ogłośmy bojkot tego „Towarzystwa żelaznej szczęki, długiej łapy i wzajemnej adoracji” na podobieństwo bojkotu reprezentacji PZPN, niech występują sami dla siebie, nie chodźmy na występy z ich udziałem, nie kupujmy artykułów, które reklamują, wyizolujmy te wyrzutki z naszego społeczeństwa! Niech kompania Sierakowskich, Szczuk, Biedroni, Grabowskie(ich) i innych odszczepieńców i wyrzutków społecznych z narodu polskiego od dziś będzie ich środowiskiem, niech uczciwy Polak i patriota nie wita się z nimi, nie ogląda ich reklam, spektakli teatralnych, filmów, programów TV z ich udziałem, niech na ulicy w teatrach, kinach i innych miejscach publicznych będą przeźroczystym powietrzem niezauważanym przez uczciwych ludzi. Niech trawią owoce swej głupoty i pazerności i narodowego zaprzaństwa w samotności i odrzuceniu przez patriotyczną część społeczeństwa polskiego. A wszystkich, którzy złamią ten akt protestu traktować na równi z nimi. NIECH CZUJĄ SOLIDARNĄ MOC POLSKIEGO NARODU NA SWOICH GĘBACH!!! Bombardier
Czego dowiedziałem się w Warszawie 11 listopada... Prawica - zwyczajowe określenie sił politycznych, które charakteryzuje szacunek dla tradycji, autorytetów, religii, istniejącej hierarchii społecznej oraz wstrzemięźliwość przy dokonywaniu zmian w systemie społeczno-gospodarczym i politycznym. Jak się okazuje takie poglądy są wystarczającym powodem do tego by znaleźć się w orbicie zainteresowania Polskiej Policji.
Jacek Bezeg (2011-11-14) http://www.ospn.opole.pl/?p=art&id=583
Był w tym zapewne palec Boży, że w tłumie 20, a może i 30 tysięcznym spotkałem człowieka, którego spotkać bardzo chciałem, profesora Dakowskiego. W wojennej zawierusze, jaką zafundowali nam urzędnicy stołecznego ratusza do spółki z dziennikarzami pewnej gazety, (której nazwy w dobrym towarzystwie się nie wymienia), trudno takie spotkania planować, więc nawet nie próbowałem. W rozmowie przerywanej okrzykami i pieśniami wymieniliśmy uwagi o sytuacji tu i ówdzie. Opowiedziałem o naszej podróży do Warszawy pod czułą opieką służb porządkowych. Profesor przypomniał mi wtedy o podstawowej zasadzie obowiązującej w kontaktach z panami, którzy zapomnieli ubrać mundury i muszą jeździć swoim prywatnym samochodem. Trzeba dążyć do tego, aby sytuacja była jasna. Wkrótce miałem okazję radę tę wypróbować. Po powrocie do autobusu za przejazd, którym do stolicy i z powrotem zapłaciłem, okazało się, że jestem aresztowany. To niesamowite, dwaj panowie, dla których zabrakło na mundury i radiowóz, ledwie na odznaki i legitymacje starczyło, potrafili zaaresztować trzy autobusy pełne ludzi. To, jaka musi być sprawność i siła, tych, o których zadbano lepiej. Udało mi się wyjść z więźniarki tylko, dlatego, że poszedłem na rozmowę z policją. Mój strażnik - jeszcze niedawno tylko kierowca wynajętego przez nas autokaru, na taką rozmowę wyraził zgodę i nacisnął guzik. Zapytałem młodego człowieka, dlaczego nas śledzi, kim jest i kto wydał decyzję o śledzeniu nas. Pokazał mi odznakę i legitymację. Przyznał, że przyjechali za nami z Opola, a czasem jechali przed nami. Stwierdził, że nie muszą mieć niczyjego pozwolenia na "opiekowanie się nami". Robią to dla naszego dobra i niejako przy okazji, bo podstawowym ich zadaniem jest "opieka" nad grupą kibiców. Robią to, dlatego, że kibice to przeważnie środowiska prawicowe, a nawet skrajnie prawicowe. Zajrzyjmy do wikipedii:
Prawica - zwyczajowe określenie sił politycznych, które charakteryzuje szacunek dla tradycji, autorytetów, religii, istniejącej hierarchii społecznej oraz wstrzemięźliwość przy dokonywaniu zmian w systemie społeczno-gospodarczym i politycznym. Jak się okazuje takie poglądy są wystarczającym powodem do tego by znaleźć się w orbicie zainteresowania Polskiej Policji? To szokujące. Prawda? W jakich to krajach ściga się ludzi za przekonania? Zwłaszcza za prawicowe? Trudno mi znaleźć pomysł na jakieś sensowne skomentowanie tego wyznania. Może tak:
Panie policjancie! Te wszystkie cechy, za propagowanie, których ludzie zasługują na miano prawicowych powodują, że społeczeństwa wzrastają i rozwijają się. Konsekwencją takiego wzrostu jest zwiększenie ilości pieniędzy wpływających do państwowej kasy, jako podatki. Jak tych podatków jest więcej to może Pan dostać podwyżkę. Jak się nazywa ktoś, kto podcina gałąź, na której siedzi? W krajach, które chcą stabilizacji i rozwoju, wojsko i policję rekrutuje się właśnie ze środowisk prawicowych. Polska Policja jest jak widać lewicowa. Do czego zmierzają nasze władze?
P.S. Nigdy za wiele powtarzania pewnych prawd, więc i teraz powtórzę:
1. Niemcy, którzy rozpętali Drugą Wojnę Światową i wymordowali miliony, czyli faszyści, byli członkami lub zwolennikami Narodowo Socjalistycznej Partii Niemiec. TO BYŁA LEWICA!!! NIE PRAWICA!!!
2. Komuniści, którzy mają na rękach krew nie tylko milionów osób różnych narodowości, ale i milionów obywateli SSSR, TO TEŻ BYŁA LEWICA!!!
3. Ze wskazań Lenina wynika nazywanie wszystkich politycznych przeciwników faszystami i zwyczaj ten nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Jacek Bezeg
Masowa umieralność pszczół! [Podaję jako przykład, że w BARDZO WAŻNEJ SPRAWIE urzędas, szczeg. bardzo dobrze płatny w UE, może wszystko spieprzyć: ...jednolitych, unijnych standardów; Przewiduje się, że 84 proc. gatunków roślin...; Jak zakłada rezolucja, kraje Unii powinny połączyć wysiłki w badaniu chorób,... Toć to bełkot! żona dodała: „rozmnażanie trutni w celu uratowania pszczół”. MD]
http://www.ekonews.com.pl/pl/?aid=9550&test=true 2011-11-16
Rosnąca umieralność pszczół może mieć poważny wpływ na produkcję żywności w Europie i utrzymanie stabilności środowiska, gdyż większość roślin zapylana jest przez pszczoły. Parlament Europejski wzywa kraje Unii do zwiększenia nakładów na badania nad nowymi lekami i koordynację działań w celu ochrony tego, być może już wkrótce zagrożonego gatunku. Pszczoły zapylające większość roślin należy postrzegać, jako dobro publiczne, przynoszące niewspółmierne korzyści unijnej polityce rolnej. Mogą one zostać ocalone jedynie dzięki wspólnym europejskim działaniom - przekonywał autor rezolucji, Csaba Sándor Tabajdi (S&D, HU). W rezolucji przyjętej we wtorek posłowie przekonują do wprowadzenia krajowych systemów nadzoru oraz jednolitych, unijnych standardów, dotyczących gromadzenia potrzebnych danych. Ułatwią one dostęp do informacji o zagrożeniach związanych z umieralnością pszczół oraz umożliwią lepsze porównanie danych. Jak zakłada rezolucja, kraje Unii powinny połączyć wysiłki w badaniu chorób, które zagrażają pszczołom, jak również udostępniać wyniki swoich badań: laboratoriom, pszczelarzom, rolnikom i przedsiębiorcom. To w przyszłości pozwoli uniknąć nakładania się działań i wzmocni ich skuteczność. Ponadto - dodają autorzy rezolucji - powinno zostać zwiększone dofinansowanie dla badań naukowych na poziomie UE, podobnie jak wsparcie dla laboratoriów diagnostycznych i dla badań terenowych na szczeblu krajowym.
Łatwiejszy dostęp do nowych leków Zasady związane z autoryzowaniem oraz udostępnianiem środków weterynaryjnych dla pszczół powinny być bardziej elastyczne. Firmy farmaceutyczne powinny być zachęcane do produkowania nowych preparatów do walki z pszczelimi chorobami i zagrożeniami, jak np. Varroa mite. Jednocześnie powinno się unikać nadmiernego stosowania antybiotyków, ze względu na ich negatywny wpływ, na jakość pszczelich produktów, jak również wzrost odporności owadów na działanie leków - przypominają parlamentarzyści.
Skuteczna walka z chorobami Kolejnym czynnikiem wpływających na umieralność pszczół jest obecność środków toksycznych, np. pestycydów, w środowisku. Zdaniem posłów Unia powinna wspierać realizację specjalnych programów szkoleniowych dla rolników na temat szkodliwego wpływu tego typu środków i korzyści wynikających ze stosowania do ochrony roślin produktów przyjaznych pszczołom. Równolegle przebiegać powinny szkolenia dla pszczelarzy i weterynarzy w zakresie zapobiegania i kontroli zachorowań. Ponadto posłowie zwrócili się do Komisji o przeprowadzenie badań nad możliwym negatywnym wpływem upraw GMO na umieralność pszczół.
Kontrola importu Jak dodają posłowie, Komisja Europejska powinna także monitorować rozwój sytuacji w zakresie zdrowia zwierząt w krajach trzecich, wprowadzać surowe wymagania dotyczące zdrowia importowanych zwierząt, a także prowadzić system monitoringu importowanych produktów. Wszystko to, aby uniknąć sprowadzenia egzotycznych chorób, które mogłyby zagrozić pszczołom. Przewiduje się, że 84 proc. gatunków roślin, zapylanych jest przez pszczoły. Tym samym 76 proc. produkcji żywności w Europie zależy od aktywności pszczół. Sektor pszczelarski zapewnia dochód, pośrednio lub bezpośrednio, ponad 600 tysiącom obywateli Unii Europejskiej. European Parlament
Wiem, ale nie powiem Banki podają informacje o ponoszonym ryzyku tylko wtedy, gdy takie dane mogą im przynieść jakąś korzyść. Ma się to nijak do głoszonej przez nie transparentności JPMorgan Chase i Goldman Sachs znalazły się wśród największych światowych holdingów finansowych obracających kredytowymi instrumentami pochodnymi, które ujawniły udziałowcom, że sprzedały w skali globalnej zabezpieczenia na ponad 5 bilionów dolarów długów. Cóż za otwartość! – chce się aż krzyknąć ze zdziwieniem, Ale pierwszy szok zaraz mija, bo ta ogólna kwota niczego nam, tak naprawdę, nie zdradza. Nie dowiemy się, zatem, jak wiele z tych długów zostało wyemitowanych przez kraje z grupy zwanej GIIPS – Grecji, Włoch, Irlandii, Portugalii i Hiszpanii. A brak tej informacji budzi zrozumiały niepokój, ponieważ rośnie obawa, że kraje te mogą się okazać niewiarygodne. Nie wiemy, zatem, jak bardzo te amerykańskie banki narażone są na ryzyko niewypłacalności. Co więcej, instytucje nie dostarczają pełnych danych na temat potencjalnych strat i zysków w przypadku takiego scenariusza, udostępniając jedynie dane netto lub wyłączając niektóre instrumenty pochodne całkowicie. - Jeśli ktoś nie musi, to nie widzi korzyści w podawaniu pełnych informacji – powiedział Richard Lindsey, były dyrektor do spraw regulacji rynkowych w komisji papierów wartościowych i giełd (Securities and Exchange Commission), który pracował w Bear Stearns Co. w latach 1999-2006. – Z drugiej strony, jeśli jutro nastąpi szturm na Goldman Sachs z powodu pogłosek, że firma ma wysoką ekspozycję na grecki dług, to natychmiast podadzą wszystkie dane.
Przykład: Jefferies Group, bank inwestycyjny z siedzibą w Nowym Jorku, ujawnił na początku listopada wszystkie długie i krótkie pozycje zajmowane w europejskich papierach dłużnych, po tym jak akcje banku straciły ponad 20 procent. Firma poinformowała też, że w zabezpieczeniu swoich europejskich papierów nie polega na swapach na zwłokę w spłacie kredytu, kontraktach zapewniających wypłatę kupującemu, gdyby doszło do niewypłacalności. Natomiast Goldman Sachs ujawnia jedynie coś, co nazywa „kapitałową” ekspozycją na zadłużenie krajów GIIPS wynoszącą 4,16 miliardów dolarów przed zabezpieczeniem i 2,46 miliardy dolarów po zabezpieczeniu, według stanu na 30 września. Sumy te nie obejmują zobowiązań finansowych czy płatności warunkowych, takich jak swapy na zwłokę w spłacie kredytu. Goldman Sachs umieszcza swapy na zwłokę w spłacie kredytu w swoich ocenach ryzyka rynkowego, gdzie jednym ze wskaźników jest wartość zagrożona, a także zabezpiecza swapy i ma dodatkowe zabezpieczenie, głównie jest to gotówka i amerykańskie obligacje skarbowe, powiedział van Praag. Firma nie ujawnia swoich szacunków dotyczących ryzyka rynkowego związanego z pięcioma krajami grupy GIIPS. W swoim sprawozdaniu finansowym przedstawionym komisji papierów wartościowych i giełd JPMorgan poinformował, że ponad 98 procent swapów na zwłokę w spłacie kredytu posiadanych przez bank z siedzibą w Nowym Jorku i związanych z zadłużeniem krajów GIIPS jest zrównoważonych przez swapy na zwłokę w spłacie kredytu kupionych na te same obligacje. Bank podał też do wiadomości, że ekspozycja netto firmy nie przekroczyła 1,5 miliarda dolarów wraz z częścią pochodzącą z zadłużenia i z papierów wartościowych. Bank nie ujawnił danych brutto, ani jaka część z tych 1,5 miliarda dolarów pochodzi ze swapów, toteż inwestorzy zastanawiają się, czy wartość hipotetyczna sprzedanych swapów na zwłokę w spłacie kredytu może wynosić aż 150 miliardów dolarów, czy może równać się zeru. - Zdaniem tych firm nikt nie musi znać ryzyka i dlatego podają dane netto – powiedziała Nomi Prins, dyrektor zarządzająca Goldman Sachs z siedzibą w Nowym Jorku, a od 2002 roku autorka książek. – Dane netto są wiarygodne jedynie wtedy, kiedy wiarygodne są strony transakcji; to, dlatego są tak mylące na zmiennym, dynamicznym rynku. Tymczasem inwestorzy powinni domagać się informacji, jak duże niespłacone zadłużenie bank będzie musiał spłacić w związku z kredytowymi instrumentami pochodnymi i jak wiele mogą spodziewać się od innych stron transakcji. Inwestorzy powinni także wiedzieć, kim są strony transakcji. JPMorgan próbował złagodzić zaniepokojenie podejrzeniami, że strony transakcji są niewiarygodnie informując w dokumentach, że kupuje zabezpieczenie jedynie poza pięcioma krajami z grupy GIIPS, w państwach, „które mają rating inwestycyjny lub mają poważne zabezpieczenie finansowe”. Bank nie ujawnił jednak stron transakcji. Bank of America, Citigroup i Morgan Stanley również nie podają w dokumentach danych brutto na temat swapów na zwłokę w spłacie kredytu z krajów z grupy GIIPS. Wszystkie trzy banki podają w swoich zestawieniach dane, które ich zdaniem, zawierają wartość netto kupionych i sprzedanych swapów na zwłokę w spłacie kredytu z krajów grupy GIIPS. Ławeczka Drussa
Kopernik była... Polakiem, czyli zwycięstwo internautów z antypolskim przekłamaniem W świecie internetu fora, blogi i inne społecznościówki są współczesnymi polami bitwy. Walka toczy się o sławę, pieniądze lub o dobre imię po prostu. Cele, więc nie zmieniły się od średniowiecza. Antypolonizm jest jedną z metod... W świecie internetu fora, blogi i inne społecznościówki są współczesnymi polami bitwy. Walka toczy się o sławę, pieniądze lub o dobre imię po prostu. Cele, więc nie zmieniły się od średniowiecza. Zmieniły się narzędzia walki i zamiast mieczy czy szabel bronią są słowa i fakty. Oto ładny przykład zwycięstwa internetowych rycerzy z antypolskim przekłamaniem (podajemy za Stefczyk.info, 09.11.2011):
4 listopada Międzynarodowa Unia Fizyki Czystej i Stosowanej (IPUAP) potwierdziła wcześniejszą decyzję podobnego stowarzyszenia chemików, wprowadzając do układu okresowego trzy nowe pierwiastki. Jeden z nich, o numerze 112, nazywa się copernicum, na cześć naszego astronoma. W sobotnim artykule przywołującym to wydarzenie „Daily Mail” nazywa Mikołaja Kopernika „pruskim astronomem", nie wspominając ani słowem o Polsce.
Czytelnicy, którzy komentowali ten artykuł, wskazywali na błąd w tekście, podając informacje i źródła mówiące o polskim pochodzeniu astronoma. Toruń, w którym w 1473 roku urodził się Kopernik, siedem lat wcześniej, wskutek pokoju toruńskiego zawartego po wojnie z Zakonem krzyżackim, stał się częścią Królestwa Polskiego. Błąd został naprawiony dzień po ukazaniu się artykułu. Obecnie informuje, że Mikołaj Kopernik był polskim astronomem. Do tego typu błędów i zamieszania może jednak dochodzić coraz częściej, gdyż na zniemczenie naszego astronoma mają silną ochotę Niemcy. W październiku „Rzeczpospolita” poinformowała o zaniedbaniu polskich urzędników w sprawie systemu globalnego monitoringu środowiska i bezpieczeństwa GMES, który może otrzymać imię uczonego pisane po niemiecku: Kopernikus, a nie w łacińskim brzmieniu: Copernicus. Wiceszef Komisji Europejskiej Günter Verheugen, powołując się jeszcze w 2008 r. na problemy z rejestracją nazwy, zdecydował się ją zmienić na wersję pisaną z niemiecka. Argumentował m.in., że uczony urodził się na terenie Prus w rodzinie Niemców. Polskie środowiska naukowe protestowały, podkreślając, że Kopernik był poddanym polskiego króla i od urodzenia aż do śmierci żył i pracował na terenie Rzeczypospolitej. – W przypadku systemu GMES rozwiązania na korzyść polską są podane na talerzu, ale brakuje widocznie osób, które by tę sprawę doprowadziły do końca. Być może jesteśmy tak skoncentrowani na unijnej prezydencji, że już nie mamy środków ani sił do pomyślnego załatwienia tej kwestii – komentuje dla Stefczyk.info Wojciech Lorenz, publicysta „Rzeczpospolitej”. Zaznacza, że spór o Kopernika „nie jest sprawą błahą i trywialną, jak wielu osobom może się to zdawać”. – Ten spór mówi nam sporo o walce o pamięć historyczną, jaka toczy się za kulisami polityki. Widzimy też, kto przykłada do niej wagę i stara się rozdawać karty. Przewaga opiniotwórcza Niemiec może sprawić, że z czasem ich wersja, bez odniesienia do polskości, będzie się coraz częściej pojawiała w zachodnich wydawnictwach i prasie. Publicysta przywołuje w tym kontekście problem z centrum wypędzonych, które może powstać za naszą zachodnią granicą. – Jeśli spojrzymy na spór wokół projektowanego w Berlinie muzeum wypędzonych i pomyślimy nad konsekwencjami, jakie może ono przynieść dla przyszłości, to zrozumiemy wagę tego problemu. To do stolicy Niemiec będą przybywały miliony odwiedzających i opuszczały ją z pewnym mniej lub bardziej ukształtowanym spojrzeniem. Z czasem opinie publiczne krajów zachodnich nabiorą przekonania, że wypędzonych z jakichś niezrozumiałych powodów spotkało to, co spotkało. Takie nastawienie będzie sprzyjało ewentualnym roszczeniom, które byłyby wysuwane wobec Polski na arenie międzynarodowej – wyjaśnia Lorenz. RoJ
Daily Mail poprawił swój błąd, ale inne media, które być może powielały tę informację, nie zawsze. W chwili zamieszczania tego artykułu na stronie intenetowej The Telegraph Kopernik nadal jest "pruskim astronomem".
Sejsmograf Antypolonizmu
Krytyka Polityczna - festiwal hipokryzji Jak zmieniał się stosunek do niemieckiej antify - najpierw jej w ogóle nie było, a na końcu została pretorianami polskiej lewicy. Krytyka polityczna i Por. 11 Listopada piórami swoich walczaków jeszcze wieczorem 11 listopada oświadczała, że żadnych antyfaszystów z antify nie zapraszała. Nie byli w tym jednak konsekwentni. Okazuje się, że antifa była i ba, niektórzy byli nawet dumni z jej obecności. Przypomina to tłumaczenie w stylu nie palił - palił, ale się nie zaciągał, zaciągał się, ale nikomu to nie zaszkodziło, a nawet jak zaszkodziło, to inni szkodzili bardziej. Prześledźmy, więc publicystykę KryPola z ostatnich 6 dni.Pierwszym był felieton p. Macieja Gdula. Pomijam fakt, że p. Gdula wciska w nasze usta słowa, które ani razu nie padły ("Polska cała tylko biała"), co jest manipulacją, ale twierdzenie, że w stolicy dokonał się prawicowy festiwal destrukcji, to chyba mała przesada. Szedłem w środku Marszu obok spokojnych 20-25 tys. ludzi i jakoś nie zauważyłem destrukcji i dzikich tłumów. Cóż, jedziemy dalej. Potem wyszło na świat oficjalne i totalne dementi. Obok płaczliwo-cukierkowatego przekonywania o pokojowym charakterze blokady (fajny oksymoron, co nie?) pojawia się fraza: „Nie zapraszaliśmy żadnych bojówek" i że „nasza blokada była pokojowa”. Zdjęcia zamaskowanych i bynajmniej niekolorowych antyfaszystów, tak jak i spory arsenał znaleziony w klubokawiarni KryPola zdaje się temu przeczyć. Ale spokojnie, następny przystanek. Nieoceniony redaktor Żakowski przyszedł z odsieczą i w swojej odpowiedź na tekst red. naczelnego RzePy napisał, co następuje: "Bulwersuje go to, że na obrzeżach „Kolorowej” stała grupa może 200 młodych ludzi gotowych bronić naszej demonstracji i rzeczywiście broniących jej przez chwilę, zanim policja podciągnęła posiłki i przegoniła bandytów." Czujecie jak na Państwa twarzy pojawia się szeroki uśmiech? Parę godzin wcześniej Kazimiera Szczuka i jej płacząca wręcz towarzyszka zaprzeczały, że na Kolorowej był ktokolwiek z nie-pacyfistycznymi zamiarami, a jak był, to nieproszony – a czy ktoś z ONR czy MW zapraszał zadymiarzy? Też nie! Lewica żąda uczciwości, a sama na uczciwość gwiżdże. Na szczęście red. Żakowski wyświadcza KryPolowi niedźwiedzią przysługę i mówi, że na "obrzeżach" (ja tam na zdjęciach widzę, że to było samo czoło manify kolorowych) byli tzw. ochraniarze. Tego samego dnia (13.11) było jeszcze zabawniej, ponieważ do akcji włączył się p. Cezary „Taran” Michalski, człowiek wyspecjalizowany w cytowaniu „nawróconych liberałów”.Widać pewną ewolucję kolektywnej mądrości KryPola. Pan Michalski nie przeczy, że i radykalna lewica robi dintojry (jak pobicie prawicowców pod Sochaczewem przed MN 2010 i szpecenie pomnika Dmowskiego), lecz od razu stosuje taktykę „bodyslaming” i owym lewicowym wybrykom przeciwstawia nieporównywalnie cięższe przewinyuczestników MN (fakt, że sami organizatorzy potępili zadymiarzy, wydaje się całemu KryPolowi nieistotny). Felieton p. Michalskiego zsynchronizował się idealnie z kolejnym dementi. Przypominam, zatem, że na stronie Kolorowa Niepodległa ichni antyfaszystowski manifest pojawił się w 12 językach, a informacja o zaproszeniu niemieckiej Antify do Polski krążyła parę miesięcy wcześniej. W Berlinie, konkretnie w dzielnicy Kreuzberg-Friedrichshein, znanej z istnienia swoistych punkowych komun i młodzieży spod znaku kawiorowej lewicy, można było zobaczyć plakaty nawołujące do blokowania „marszu faszystów w Warszawie”. A jacyś Niemcy ostatecznie się w Warszawie pojawili. Postronny człowiek Krytyki Politycznej, p. Maciej Nowak kontynuuje pokaz konsekwencji swojego środowiska: „Skrajności „Nie” Jerzego Urbana czy „Gazety Polskiej” uchodziły za eksces. Teraz gwałtowność przelewa się do mediów i dyskusji głównego nurtu, następuje ostra polaryzacja postaw i poglądów.Nadchodzą ciekawe czasy. Dla Cimcirymci nie będzie już miejsca Zauważmy, że p. Nowak autentycznie cieszy się z zaostrzenia dyskursu. Jak to się ma do wcześniejszego dementi i potępieniadla przemocy? Ale to nie koniec. Oddajmy głos p. Hannie Gill-Piątek: „Nie chcę nawet myśleć, jak wyglądałoby miasto, gdybyśmy zamiast w miarę zorganizowanej parady przemocy idącej do pomnika Dmowskiego mieli kilkadziesiąt grasujących, uzbrojonych w pały grupek, nad którymi policja nie miałaby żadnej kontroli.Zaręczam, że nie skończyłoby się tak miło jak teraz." Gdyby nie było Antify, to tzw. zadymiarze i kibole nie mieliby pretekstu do pojawienia się w Warszawie, a tak, co można wyczytać na stronach Drogi Legionisty i kiboli GKS Katowice, zjednoczyli się specjalnie dla niemieckich bojówkarzy. Urocza Hania wciska także do głów, że uczestnicy MN krzyczeli cała Polska biała, co oczywiście nie ma żadnego pokrycia w faktach. Lewica zapomina jak zwykle zresztą, że każda akcja pociąga reakcję. W tamtym roku nie było niemieckiej Antify i nie było rozrób. Ciekawa zależność, prawda? Tak samo wątpliwości uroczej Hani na temat zakazu zasłaniania twarzy, (który na stadionach notabene już obowiązuje) rozumiem - w końcu nie tylko kibole, ale i antifa musiałaby wtedy pokazać swoją twarz. W sukurs przychodzi także p. Edwin Bendyk: „Odbijaliśmy kolorowe piłki, tańczyliśmy, podśpiewując, choć w pewnym momencie z interwencją wkroczyła Kazia Szczuka, apelując o zaprzestanie, na prośbę policji, śpiewania Warszawianki. Zbyt bojowa, więc daliśmy sobie spokój, zmieniając repertuar na łagodniejszy. I tak się bawiliśmy nieświadomi, że Warszawę demoluje militarystyczna lewica.” Na filmie Nowego Ekranu pt. „Widziałem naziola” widać, że Kazia krzyczy te słowa w momencie, kiedy Antifa ucieka do lokalu Krytyki Politycznej. Drobiazg. Chciałbym jednak zadedykować dla pana Bendyka moje słowa po obejrzeniu „Faktów” TVN-u: „Szedłem w Marszu Niepodległości nieświadomy, że naziolska prawica demoluje Warszawę". Wypadałoby być uczciwym wobec 25 tys. ludzi, którzy podczas Marszu Niepodległości zachowywali się spokojnie. Ten dzień był zresztą dniem hiperaktywności KryPola. Pan Michał Bilewicz:, „Choć nie zgadzam się z użyciem jakiejkolwiek przemocy przez kogokolwiek na warszawskim Święcie Niepodległości, to doceniam tych wszystkich niemieckich przyjaciół, którzy dołączyli do nas, by pokojowo zaprotestować przeciw szerzącemu się w całej Europie neofaszyzmowi.” Zwróćmy uwagę na słowo „jakiejkolwiek”. Gdyby to była przemoc wyłącznie po stronie uczestników Marszu Niepodległości (czyżby?), p. Bilewicz nie ośmieliłby się chyba użyć tego słowa, ba, zaatakowałby z furią „brunatnych przemocników”. A tak... Pokrętnie, pośrednio (jak na lewicę przystało) p. Bilewicz przyznaje się, że i Jego „strona” dopuściła się aktów jakiejkolwiek przemocy. Dzięki Michał! Nadchodzi sądny dzień 15 listopada. Policja przekazuje informację, że w klubokawiarni KryPola znajdują się typowy dla pacyfistów ekwipunek: pałki, kastety, pojemniki z gazem, noże. W KryPolu panika i dementi do sześcianu i na domiar złego p. Olga Tokarczuk na dobre „wsypała” swoją lewicową brać: „Wierzę jednak, że grupa niemieckich anarchistów, która otarła się o NWS, nie jest w stanie zasłonić sobą dwóch lat ciekawej działalności i ogromnej pracy wielu ludzi. "Rozbierzmy to zdanie na części pierwsze. P. Tokarczuk przyznaje, że na manifie kolorowych byli niemieccy anarchiści - słowo „otarli się” to taki rozpaczliwy eufemizm. W dodatku, skoro p. Tokarczuk się od nich odżegnuje, znaczy się ci niemieccy anarchiści musieli zrobić coś niegrzecznego i niegodnego afiszowania się z nimi. Należałoby p. Oldze Tokarczuk podziękować, tak jak p. Żakowskiemu za spektakularne wsypanie (się).Kiedy przesłuchuje się na komisariacie dowolną szajkę przestępców, cała sztuka przesłuchania polega na tym, by jej członkowie wsypywali się nawzajem, składając sprzeczne zeznania. O to prawdziwy gwóźdz programu, artykuł z Wyborczej.:„Niemcy, bo od nich dziś zaczyna rozmowę każdy patriota, zjawili się 11.11.11, by wesprzeć polską antifę. To był rewanż, bo nasi jeżdżą blokować neofaszystów w Dreźnie. Ot, międzynarodówka antyfaszystowska. „Chciałbym im podziękować za przybycie i przeprosić, że media nazywały ich »importowanymi bojówkarzami «” - mówił mi Rafał Złotopolski z Warszawskiej Akcji Antyfaszystowskiej.” Teraz szybki przegląd organizatorów kolorowej blokady:
http://11listopada.org/strona/porozumienie-11-listopada
Na pozycji 41. jest nasza Warszawska Akcja Antyfaszystowska, wsparcia udzielił też 2. antifashop.pl (Nawiasem mówiąc: Antifa i sklep? to przecież takie kapitalistyczne!).P. Złotopolski, współorganizator przyznaje się BEZPOŚREDNIO do zaproszenia niemieckiej antify. Tej samej, która miała być wg Jacka Żakowskiego „na obrzeżach”, a wg p. Tokarczuk „otarła się”. Robienie z ludzi kompletnie niemyślących debili to specjalność lewicy, ale tutaj bezczelność przekracza wszelkie granice. Od siebie dodam, że antifa w Dreźnie wcale nie jedzie pokojowo blokować neonazistów. Wie to każdy normalny człowiek w Niemczech, zapewne wie o tym i p. Złotopolski. Piotr Laskowski, historyk, filozof z UJ, uczestnik Kolorowej Niepodległej był gościem Anny Laszuk w Komentarzach Radia TOK FM i w czasie, gdy p. Złotopolskiego rozpierała duma z zaproszenia antify, p. Laskowski zapodał nam takie dementi: „Rzeczą, którą trzeba powiedzieć już na początku to, że to duże starcie to było starcie uczestników marszu niepodległości, czyli tego narodowo-radykalnego z policją. Nie brali w tym udziału żadni Niemcy ani uczestnicy blokady czy Kolorowej Niepodległej, ponieważ byli oddzieleni podwójnym kordonem a pomiędzy policjantami było 200 metrów wolnej przestrzeni (…).” Nikt z zatrzymanych nie jest członkiem ONR-u, MW i innych ruchów narodowo-radykalnych. Oczekiwanie uczciwości od lewicy podchodzi jednak pod myślenie życzeniowe, więc wypowiedź p. Laskowskiego po prostu zignorujemy. 16 listopada nastąpiło „szczytowanie” hipokryzji i niekonsekwencji. Felieton p. Tymańskiego nie pozostawia złudzeń.
Cytaty: „Z marszu zagrałem parę numerów, począwszy od prowokacyjnego „Dymać Orła Białego“ – od razu zrobiło mi się cieplej”.
A przecież do cholery jasnej anielki, ponoć nikt z Kolorowej nie prowokował i nie miał takiego zamiaru! „Gdyby nie policja oraz ludzie z polskiej i międzynarodowej Antify, rozpieprzyliby nas w drobny mak.” Gdyby was nie było, nie byłoby, czego rozpieprzać, p. Tymański. Ale mimo to dzięki za potwierdzenie obecności Antify, jak i zdradzenia jej „ochroniarskiego” przeznaczenia, ty mój prowokatorze odważny, chowający się za policją!W tym samym czasie nieoficjalny rzecznik KryPola, Pan Jan Kapela prześledził karierę krewkiego p. Rafała Golucha w swoim artykule. Owszem, znam jegomościa i wiem, że nie jest bynajmniej niewiniątkiem. Ale to akurat on był w grupie 5 osób, zaatakowanych przez setkę antifowców. Nie ma tutaj usprawiedliwienia, niezależnie, co p. Goluch głosi – żadna grupa 5-osobowa, poza japońskimi kamikadze, nie rzuca się na 20 razy liczniejszą od siebie grupę. Elementarna logika podpowiada, że było odwrotnie i że ostatecznie niszczy to tezę o tym, że wszyscy uczestnicy kolorowego pochodu byli faktycznie pokojowi i kolorowi. Na poparcie tej oczywistości krąży w internecie filmik, jak to pokojowi antifowcy atakują człowieka z białą flagą („dawaj kurwę!”). Jeszcze tylko p. Kinga Dunin i jej błazenada („niemieckie wampiry zaatakowały Warszawę...”) i zaraz dojdziemy do podsumowania:
Komentarz Likusa na KryPolu: „A ja przewrotnie wcale nie uważam, że to przedstawianie lewicy jako potężnej
siły ulicznej posiadającej potencjał nawet bojówkarski, jest takie do końca złe. Od lat na ulicach rządziły bojówki faszystowskie, a tutaj nagle okazuje się, że lewica także może spuścić łomot.W Polsce to nie do pomyślenia. Niemcy, Włochy, Francja - tam to tak, ale u nas? U nas ulice od 20 lat należą do skrajnie prawicowych oszołomów. A teraz masz babo placek - tłuką naszych! :)”. Jest to ta sama duma, która wyrywa się z piersi p. Złotopolskiego.A skoro można cytować p. Golucha, to można i p. Likusa. Widać też, jak na nowo zostaje zawiązany sojusz pomiędzy KryPolem a grupą ITI, która wyemitowała długi reportaż na temat tego, jak to niemieccy lewacy dają się spokojnie wyprowadzić z lokalu Krytyki Politycznej, zostawiając tam narzędzia codziennego użytku. Myślałem, że odbudowa sympatii pomiędzy lewicą a mediami zajmie tygodnie, a tutaj, patrz Pan - 5 dni i pozamiatane. Wobec tego chyba i mi pozostaje cieszyć się ze spalenia wozu transmisyjnego TVN-u – w 68' zachodnia lewica miała ubaw z palenia samochodów należących do Axel Springera, o czym dzisiaj pewnie woleliby nie wspominać. A wystarczy zajrzeć w raporty berlińskiej policji by przekonać się o liczbie ekscesów zaproszonej niemieckiej antify by przekonać się, że jak ona gdzieś jeździ, to nie z pokojowymi zamiarami, zresztą, co tam antifowa wylęgarnia, spójrzmy na protest Oburzonych w Rzymie, gdzie liczba zatrzymanych pokojowych manifestantów z Niemiec jest podobna do tej z Warszawy. Wiadomo też, że lewica cierpi obecnie na brak męczenników, jako żywy dowód prawicowego/kapitalistycznego terroru. Ja nie będę czarował – grupy kibolskie same przyznały się do rozrób, lecz pretekst do tego dostały na srebrnej tacy. Należy podkreślić, że nie zatrzymano żadnego członka grup narodowo-radykalnych (ba, członka żadnej organizacji). Zadymiarze, którym puściły nerwy, powinni swoje odsiedzieć i przemyśleć, (jeśli potrafią), – ale szans na przemyślenia po drugiej stronie nie ma, mimo haniebnego przejścia z totalnego dementi do pewnego rodzaju dumy z obecności lewicowych ochroniarzy. Kto podejmuje jakąś akcję, musi się liczyć z reakcją i o to właśnie mediom i lewicowcom chodziło. To sprawdzian dla Nas wszystkich, sprawdzian, czy wytrzymamy nerwowo prowokacje i manipulacje i czy pojawimy się za rok w Warszawie 2-3 razy liczniejsi. O ile nie wyjdziemy wcześniej z powodu kryzysu państwa opiekuńczego. Krytyka Polityczna niech urządzi sobie za rok swoje kolorowe po(d)chody w Puszczy Kampinoskiej i zaprosi tam tvn, który zrobi dłuuugi reportaż o tym, jak to fajnie i grzecznie bawi się lewica. Karzeł Reakcji
Szwedzki model katastrofy rozmowa z Ruby Harrold-Claesson 2010-05-27
GN 21/2010 | http://gosc.pl/doc/789339.Szwedzki-model-katastrofy
O prawie, które zniszczyło szwedzkie rodziny, a które teraz próbuje skopiować Polska, z Ruby Harrold-Claesson rozmawia Przemysław Kucharczak. Ruby Harrol-Claesson jest prezesem Skandynawskiego Komitetu Praw Człowieka oraz adwokatem. Jej wizyta w Szwajcarii przyczyniła się do odrzucenia podobnego projektu, jaki obowiązuje w Szwecji. Do Polski zaprosiły ją Stowarzyszenie Rzecznik Praw Rodziców i Związek Dużych Rodzin 3+. Zabrała głos na posiedzeniu połączonych komisji senackich. Pochodzi z Jamajki. Mieszka w Göteborgu z mężem inżynierem, z którym ma dwie córki i syna.
Przemysław Kucharczak: Polski Sejm przyjął nowelizację ustawy o przemocy w rodzinie. Jak ją Pani ocenia? Ruby Harrold-Claesson: – Otrzymałam tłumaczenie nowego polskiego prawa. Widzę bardzo duże podobieństwa między prawem obowiązującym w Szwecji a polskim projektem. Także w szwedzkim prawie jest przepis, który zabrania poddawania dzieci karom cielesnym i innym formom upokarzania. To prawo, wprowadzone w Szwecji w 1979 roku, było niepotrzebne. Nie rozwiązało żadnego problemu, ale za to spowodowało uznanie za przestępców zwykłych rodziców.
To znaczy? – To prawo sprawiło, że rodzice w Szwecji obawiają się swoich dzieci. Rodzic nie może już nakazać dziecku, żeby za karę poszło do swojego pokoju, bo jest to uznawane za upokarzanie i złamanie prawa. Dzieci są edukowane już w przedszkolach i szkołach podstawowych, że rodzice nie mają prawa ich uderzyć, niezależnie od tego, co dziecko zrobi. Dlatego już małe, sześcioletnie dzieci często mówią nauczycielom: „Ja mogę cię uderzyć, ale ty nie masz prawa mi nic zrobić”. Mamy też w Szwecji dzieci, które dzwonią na policję, żeby donieść na swoich rodziców z zupełnie błahych powodów. Często się u nas zdarza, że dzieci policzkują swoich rodziców i ordynarnie ich wyzywają, a rodzice nie mają na to żadnej możliwości reakcji.
Ale brak reakcji to przecież krzywda dla samych dzieci? – Efekt jest taki, że szwedzkie dzieci nie mają szacunku do nikogo: ani do rodziców, ani do osób starszych. W autobusach młodzież zawsze siedzi, a starsi ludzie stoją. Za swoje zachowanie szwedzkie dzieci są nielubiane w wielu krajach Europy. W związku z ich skandalicznym zachowaniem do naszych ambasad napływają prośby, by szwedzkie ministerstwo edukacji zakazało wyjazdów wycieczek szkolnych poza granice kraju. Przywiozłam do Polski jeden z plakatów, który powstał w związku z wizytą szwedzkiej wycieczki: „Skandynawowie, rujnujecie nasze miasteczko. Wynoście się i nigdy nie wracajcie”.
A jeśli rodzice zlekceważą przy wychowaniu głupie prawo? – Głośna była sprawa 6-letniego chłopca, który nazywa się Dominik Johansson. Prowadzę ją teraz przed Trybunałem w Strasburgu. Tu nie chodziło o klapsa. Choć chłopiec nie został przez rodziców uderzony, został odebrany rodzicom przez opiekę społeczną.
Ruby Harrold-Claesson
Lelek kozodój - mistrz znikania Sztuka kamuflażu i poligon życia
Tomasz Kłosowski 18-11-2011, http://www.rp.pl/artykul/322386,756259-Sztuka-kamuflazu--i-poligon-zycia.html?p=1
Siada tak, by nie rzucać cienia. Kiwa się i przechyla w rytm wiatru, naśladując kawałek kory lub suchy liść. Tkwi w bezruchu na poziomej gałęzi i przypomina omszony sęk. Lelek kozodój – mistrz znikania Wrzosy szeleszczą pod stopami. Ich przestrzeń zdaje się ciągnąć bez końca. Jesienią to pozornie martwe, fioletowe morze. Co jakiś czas trasę przecinają nam dziwne drogi i dróżki. Wśród tarcz wysychających już muchomorów leżą skorodowane skorupy pocisków i innego wojennego żelastwa. Odciski gąsienic ciężkich maszyn bojowych. Niczym blizny na wrzosowisku widnieją resztki okopów i lejów po wybuchach – ślady wojny, której nie było.
Śladami armii Dr Robert Mysłajek, teriolog, (czyli specjalista od ssaków), mówi, że na pomorski poligon Borne Sulinowo zwabiła go wizja spotkania z prawdziwą dziką przyrodą. Wielki obszar, który przez całe lata był niedostępny dla ludzi, po części nawet dla leśników, przyciągał jak magnes. Od lat 30 ubiegłego stulecia był tu niemiecki poligon artylerii, pod koniec drugiej wojny światowej zajęty przez wojska radzieckie. W ich władaniu pozostawał do 1992 roku. Gdy armia odmaszerowała, wkroczył tu oddział dużo skromniejszy liczebnie, ale pełen nie bojowego wprawdzie, tylko właściwego odkrywcom zapału. To przyrodnicy, dokonujący jego „wstępnej waloryzacji". Robert Mysłajek pochodzi z Beskidów, gdzie pracuje i mieszka, a jego naturalnym środowiskiem są ostępy i ich najbardziej skryci mieszkańcy. Wilk, borsuk i inne czworonożne drapieżniki. A także nietoperze ukrywające się w podziemnych grotach, do których prowadzą wąskie, niewidoczne szczeliny niczym do zamaskowanych bunkrów. W poszukiwaniu śladów bytności dzikich zwierząt potrafi wędrować po wykrotach ze 20 kilometrów. Zimą na nartach, latem pieszo. Jest też często alpinistą albo grotołazem. Swoją codzienną robotę badawczą porównuje do służby w wojskach specjalnych. Ale poligonowe pustkowie, zwane dziś Diabelską Pustacią, urzekło go, choć zarazem ogłuszyło i przytłoczyło.
Latający nocny patrol Po trudach wędrówki i wypatrywania tropów wieczorne biwaki umilała mu latająca istota, stworzona jakby dla niego. Oto powietrze przenikały monotonne, przeciągłe warkoty. Na łowy wyruszał ptak, który mimo nocnego trybu życia nie jest sową, a łapiąc nocne owady, robi konkurencję lubianym i badanym przez Roberta nietoperzom. To lelek kozodój, który drugą część swojej nazwy zawdzięcza niewidywanej u innych ptaków paszczy, zwieńczonej symbolicznych zaledwie rozmiarów dziobkiem. Gdy tę ogniście czerwoną w środku paszczę otworzy, można naprawdę sądzić, że jest w stanie przyssać się do koziego wymienia. Ale legenda legendą. Paszcza lelka nie jest dojarką, ale naturalnym urządzeniem, pozwalającym chwytać i połykać duże, latające nocą owady z mechatymi motylami włącznie. Lelek zaliczany jest przez zoologów do ptaków leśnych, ale nie uświadczysz go wśród bujnych puszcz. Jego świat to przerzedzone bory na piaskach, polany i zręby, wrzosowiska urozmaicone poskręcanymi sosenkami i brzózkami. – Lelek najbardziej lubi tereny, po których przedtem przeszedł ogień – mówi Tomasz Skowronek, inżynier nadzoru Nadleśnictwa Borne Sulinowo. – Mamy tych ptaków istne zatrzęsienie! W skali Europy zagrożone wyginięciem, tu, na ziemi nieraz pustoszonej pożogą, odnalazły się znakomicie. Robert potwierdza, że nigdzie nie słyszał tylu lelkowych koncertów, co tutaj.
Jak żołnierz w okopie Lelka się, bowiem nie widzi, lecz słyszy. Od maja do lipca samce odbywają od zmierzchu loty tokowe, terkocąc jak dziecinne wiatraczki. W dzień znikają. Ich upierzenie, rysunkiem przypominające przednie skrzydła nocnych motyli, pozwala im wtapiać się w porosty, ściółkę i korę. W dzień lelek, niczym żołnierz w łaciatym, maskującym stroju, przesiaduje gdzieś na ziemi albo oblepionej porostami gałęzi sosny. Ci, którzy obserwowali go z bliska – chociażby przy gnieździe – spostrzegli, że na tym umundurowaniu maskarada się nie kończy. Lelek porusza się i w ogóle zachowuje tak, by można było sądzić, że jest wszystkim, tylko nie ptakiem. Siadając, układa ciało względem światła tak, by nie rzucać cienia. Kiwa się i przechyla w rytm wiatru, do złudzenia naśladując smagany powiewem kawałek kory lub suchy liść. Tkwi w bezruchu na poziomej gałęzi i przypomina omszony sęk. Zwłaszcza, że przymyka oczy, patrząc przez wąskie szparki między powiekami. Dopiero nocą ptak z sęka lub kawałka kory przedzierzga się nieledwie w sokoła, którego przypomina sylwetką. Śmiga nad wrzosowiskiem w pogoni za nocnymi owadami. Kocha otwartą przestrzeń. Kiedy jednak tereny poligonu przejęły nadleśnictwa Borne Sulinowo i Czarnobór, zabrano się do zalesiania pustych obszarów, w powszechnym mniemaniu marnujących się. Z wysokiego wydmowego wzniesienia zwanego Gołogórą widać dziś zielone morze młodych sośnin. Instytucje zalesiły już około 3 tysięcy hektarów. Niełatwa to była robota, bo ziemia, ubita przez czołgi i pojazdy opancerzone, w wielu miejscach przypominała beton. Ale leśnikom żal się zrobiło wrzosowych bezkresów, wystąpili, więc do wojewódzkiego konserwatora przyrody o stworzenie na pustkowiach dużego rezerwatu. Podobno początkowo nie znaleźli zrozumienia. Ostatecznie jednak utworzono w 2010 roku rezerwat, wyłączając z zalesiania obszar o powierzchni około tysiąca ha. Na porośnięte wrzosem pustkowia wkraczają tylko z wolna pojedyncze drzewa. Plan ochrony przewiduje usuwanie części z nich, by wrzosowiska nie zamieniły się w las. Takie zabiegi, wykonane ostatnio na powierzchni 120 ha, sprawiają, że powstają ekotony – łagodne przejścia od terenu otwartego do lasu, pierścieniem otaczającego poligon. Takie środowiska mają wśród zwierząt swoich amatorów, którzy jednak znikają wraz ze zniknięciem takich siedlisk. To obok lelka choćby świergotek polny o pustynnych upodobaniach i pięknie śpiewający w powietrzu skowronek borowy, zwany lerką. Im wszystkim na nic nie przydadzą się gęste sosnowe młodniki. Zresztą i nas, ludzi, bardziej ekscytuje magia wrzosowisk niż sośniaki uchodzące za symbol przyrodniczego ubóstwa. Ale zupełnie innym okiem spojrzały na nie wilki...
Wilcza taktyka Dr Robert Mysłajek wykrył, że pod osłoną tych kłujących gąszczy wilki najchętniej się rozmnażają i kopią nory. Przedtem nie było młodników, ale osłonę drapieżnikom dawało... wojsko. Dzikim zwierzętom nie przeszkadza strzelanie, które nie jest w nie skierowane. Kanonadę traktują jak naturalne grzmoty, czołgi i działa prawie jak chmury na niebie. Tu miały spokój, bo w ludzkim rozumieniu spokoju nie było. Więc nie bywali tu myśliwi i inni dwunożni intruzi. Na pustkowiach trochę za mało było jeleni, które żyją zazwyczaj w lasach. Wilki nie miały, więc pod dostatkiem swojej ulubionej zdobyczy. I oto Robert odkrył zadziwiającą, nieznaną mu przedtem umiejętność drapieżników. Skrajem poligonu przepływa rzeczka Płytnica, którą próbował przebyć kajakiem. Ale napotkał niezliczone przeszkody – zwalone przez bobry pnie. I wkrótce zauważył, że wilki nauczyły się polować na te gryzonie, dawniej nienotowane w wilczym menu. Ba, wypracowały nawet nową, zupełnie inną niż w przypadku polowania na jelenie strategię łowiecką. Wypatrują wyrytych przez bobry w mokrym gruncie kanałów, którymi przedsiębiorcze gryzonie transportują gałęzie, i – niczym wojskowi zwiadowcy – zaczajają się przy nich. Warują na stanowiskach godzinami. Tymczasem naturalna wilcza taktyka to dynamiczny, zbiorowy atak i zaganianie tęgiego zwierza w kozi róg. Poligonowy porządek rzeczy zmienił, więc – jak zauważa teriolog – zwyczaje dzikich zwierząt. Ot, taki choćby borsuk – kiedyś temat pracy doktorskiej naszego badacza, który poznał tego mieszkańca lasu, jako zwierzę skryte, nieufne, wychodzące ze swego podziemia tylko w nocy i bojaźliwe wobec ludzi. A tu? Robert w samo południe na środku czołgowej drogi widział, jak borsuk ubija żmiję. Wprawa, z jaką pokonał jadowitego gada, wskazywała, że to tutaj dla niego nie pierwszyzna. Gdy pożarł zdobycz, nie umknął bynajmniej przed obserwującym go badaczem, a jedynie zerknął nań bez strachu. Zwierzęta szybko odkrywają, że człowieka, który nie poluje, choć strzela z wielkim hukiem, można zignorować.
Wystrzałowa ostoja Lelek składa jaja wprost na ziemię, do wygrzebanego przez siebie dołka. Siedzi w nim jak zamaskowany żołnierz w naprędce zrobionym okopie i czuje się bezpieczny. Mała jest szansa, że pocisk wybuchnie, a gąsienica czołgu przejedzie akurat obok gniazda. Ale też mniejsze na tym terenie jest prawdopodobieństwo, że do gniazda dobierze się lis, który nie lubi wystrzałów, albo spuszczony ze smyczy pies. I że bawiące się dzieci zabiorą jajka lub do swego koszyka dla zabawy włoży je grzybiarz. Ptak siedzi na gnieździe uporczywie, umyka dopiero wtedy, gdy się nań niemal nadepnie. Zanim wróci do lęgu, łatwiej wypatrzyć dwa białe przedtem ukryte pod pstrokatym ciałem jajka i łatwiej je złupić. Ich zniknięcia tłumaczono kiedyś tym, że zaniepokojone ptaki po powrocie wynosiły je w swojej pokaźnej paszczy w bezpieczniejsze miejsce. Nie, tak nie robią. Lelek do swego prymitywnego okopu jest bardzo przywiązany i nawet podrastające już, próbujące latać młode ptaki lubią wracać do tego niby-gniazda na noc, by zaznać trochę rodzicielskiego ciepła. Te stworzenia nie mniej przywiązane są też do swych piaszczystych pustaci. Jak wiele innych gatunków żyjących od lat spokojnie na pustkowiach poligonów i w otaczających je urozmaiconych pomorskimi jeziorami lasach. Naliczono tu łącznie z lelkiem 16 gatunków ptaków zagrożonych wyginięciem w skali całej Europy, gdzie coraz trudniej o odludne pustki i niezalesione piachy. Pojawiają się tu także takie skrzydlate znakomitości, jak bielik, rybołów, kania ruda, bocian czarny albo żuraw. Ssaki drapieżne są tu niemal w komplecie, podobnie gady i płazy. Jest cała plejada rzadkich roślin, wszystko w ramach ostoi Natura 2000, w której dziś, po odmaszerowaniu wojsk, panuje błogi spokój. Gmina Borne Sulinowo chce postawić na turystykę. W nadleśnictwie jest już ponad 60 km szlaków rowerowych i dwa szlaki konne. Kuszą jeziora – Pile, Kniewo, Długie – a także przystosowane do wypoczynku, a zarazem bogate przyrodniczo Zalewy Nadarzyckie z urozmaiconymi lasami. Mają też szansę przyciągnąć turystów. Wtedy pachnące wrzosami pustkowie nadal będzie spokojną ostoją. To miejsce, gdzie ćwiczono sztukę zabijania, a stworzono enklawę życia. Tomasz Kłosowski
Mafia lubi Francję [Pierre de Villmarest, pogromca GRU we Francji w połowie wieku XX i pisarz, alarmował już 20 lat temu, że Mafia ruska i Kosher Nostra inwestują setki miliardów w nieruchomości (zamki, miasteczka) na południu Francji. Teraz zrobiono ogromny krok naprzód.. MD
http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=sw&dat=20111118&id=main
Już nie tylko Włochy, ale i Francja jest uważana za jedno z europejskich centrów mafijnych. Interesy prowadzą tu zorganizowane grupy przestępcze z Europy i Azji. Wszystko zaczęło się w latach 80. w Grenoble, gdzie żyje duża imigracja włoska. Policja zidentyfikowała tam liczne grupy przestępcze. W tamtym czasie Cosa Nostra miała także ścisłe związki z kryminalnym środowiskiem Marsylii. Wówczas Włochom zależało na ściągnięciu francuskich chemików, którzy w nielegalnych laboratoriach w Palermo produkowaliby heroinę. Obecnie grupy mafijne dysponują kapitałem ocenianym na 500 mld euro i inwestują we Francji zwłaszcza w sektor gier, kasyn i zakładów sportowych, piorąc w ten sposób swoje pieniądze. Francja jest też miejscem przerzutu narkotyków. Od wielu lat we Francji działają coraz silniej także mafie chińska i rosyjska. Mafie wschodnie inwestują głównie na południu Francji. Mafiosi zachowują się jak biznesmeni, unikają rozlewu krwi, aby nie rzucać się w oczy policji. Interesują się za to inwestycjami w sektorze nieruchomości, zajmują się też przemytem i handlem wszelkiego rodzaju podróbkami markowych towarów. Jest to przede wszystkim domena mafii chińskiej, która ściśle współpracuje z mafią neapolitańską. Ekspertów od walki z mafią niepokoi globalizacja jej przestępstw. Świadczy o tym chociażby ostatnia afera ukazująca współpracę mafii włoskiej z kolumbijską komunistyczną partyzantką FARC w przemycie heroiny, która z kolei została wymieniona na broń dla hiszpańskich Basków. Specjaliści uważają, że najlepszą metodą walki z mafią jest konfiskowanie jej zasobów pieniężnych i majątku trwałego, co ogranicza jej możliwości działania. Franciszek L. Ćwik, Caen
Spotkania z agentem Według naszych informacji w lipcu 2011 r. Bronisław Komorowski spotkał się nieoficjalnie z Nikołajem Patruszewem, byłym szefem rosyjskiej FSB (następczyni KGB). Prezydent, pytany przez nas o takie spotkanie, nie zaprzeczył. Tajemnicza wizyta Patruszewa w Polsce rzuca nowe światło na liczne wyjazdy prezydenta RP i wysokich urzędników państwowych do Armenii, która stała się wojskowo-politycznym sojusznikiem Rosji właśnie za sprawą byłego dyrektora FSB. Prezydent Komorowski – wiadomo to oficjalnie – spotkał się z Patruszewem 31 stycznia tego roku. Już wtedy fakt ten wzbudził niesmak – spotykali się, bowiem głowa państwa polskiego i wysoki urzędnik rosyjskich służb, który nigdy nie krył wrogości do NATO i kojarzony jest z ponurymi mordami politycznymi w Rosji. Sytuacja była tym bardziej kontrowersyjna, że gen. Stanisław Koziej, szef podległego prezydentowi BBN, zaufany człowiek Komorowskiego, zaprosił Patruszewa na obchody 20-lecia BBN. Jednak najbardziej szokująca mogłaby okazać się informacja, że prezydent spotkał się z byłym szefem FSB, bliskim przyjacielem Władimira Putina, prywatnie.
Czy doszło do potajemnego spotkania? Ostatnia wizyta w Polsce Patruszewa, byłego szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, a obecnie sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji, miała miejsce w lipcu br. Patruszew, pełniący też funkcję prezesa związku siatkarskiego w Rosji, przyjechał do Sopotu, gdzie Rosjanie rozgrywali mecz siatkówki z Brazylią. W ten sam weekend w Trójmieście (od 9 lipca) gościła – również z prywatną wizytą – kanclerz Niemiec Angela Merkel, a także (od 6 lipca), podejmujący ją w swojej nadmorskiej rezydencji, prezydent Bronisław Komorowski. Na meczu siatkówki Brazylia–Rosja, rozegranym 8 lipca 2011 r. w Sopocie, Patruszew pojawił się incognito, ubrany w granatową koszulkę polo. Poruszał się samochodem porsche panamera na polskich numerach rejestracyjnych, pochodzącym z autosalonu biznesmena L. – jednego z najbardziej znanych w Sopocie dealerów samochodowych (pod koniec 2010 r. L. odkupił ów salon od G., bliskiego znajomego prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego). Byłemu szefowi FSB towarzyszyła ochrona w jasnym bmw, zarejestrowanym – jak twierdzą nasi informatorzy – na mieszkańca Gdańska, Mirosława B. – Jeśli Patruszew nie przebywał w naszym kraju na oficjalne zaproszenie polskich władz, to sytuacja była niezwykła. Wyobraźmy sobie, że gen. Stanisław Koziej odwiedza prywatnie Rosję, poruszając się po niej autem na rosyjskich numerach i z rosyjską obstawą – komentuje były pracownik polskiego kontrwywiadu. W związku z naszymi informacjami (otrzymanymi z dwóch niezależnych źródeł) o spotkaniu Bronisława Komorowskiego z Patruszewem zadaliśmy Kancelarii Prezydenta następujące pytania: „W pierwszej połowie lipca 2011 r. w Trójmieście przebywał gen. Nikołaj Patruszew. Czy Pan Prezydent spotkał się lub rozmawiał w wymienionym okresie z gen. Patruszewem? Czy przed lipcem 2011 r. Pan Prezydent (wcześniej, jako poseł, minister bądź marszałek Sejmu) spotykał się z Nikołajem Patruszewem?”. Bronisław Komorowski nie odpowiedział na nasze pytania, ale i nie zaprzeczył, choć taka informacja niewątpliwie rozwiałaby domysły nt. odbywanych w tajemnicy spotkań polskiego prezydenta z byłym szefem wywiadu rosyjskiego. W odpowiedzi Kancelaria napisała jedynie: „Informujemy, że Biuro Bezpieczeństwa Narodowego zorganizowało 31 stycznia 2011 r. jedno spotkanie Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej Nikołajem Patruszewem. Spotkanie odbyło się w ramach konferencji zorganizowanej z okazji XX-lecia Biura Bezpieczeństwa Narodowego”. Ani słowa nt. ewentualnego spotkania w lipcu 2011 r. – Prezydent ma oczywiście prawo nie odpowiadać na pytania dziennikarzy, choć takie zachowanie może świadczyć o tym, że podejmował działania, które chce ukryć przed opinią publiczną – komentuje poseł Antoni Macierewicz, były szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Tuż przed wyjazdem do Polski – 6 lipca – pod Moskwą Patruszew spotkał się z premierem Władimirem Putinem, prezydentem Dmitrijem Miedwiediewem, szefem Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Michaiłem Fradkowem oraz ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem. W rozmowie tej brał udział także były agent KGB Siergiej Czemiezow (w kontrolowanych przez jego koncern zakładach remontowano silniki samolotu Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem). Właśnie od 6 lipca, a więc aż trzy doby przed spotkaniem z Angelą Merkel, na Wybrzeżu przebywał Bronisław Komorowski. Dlaczego pojawił się tam tak wcześnie? Oficjalnie polski przywódca wraz z prezydentem miasta Jackiem Karnowskim otwierał tego dnia w Sopocie… przystań jachtową. Udział prezydenta RP w tak błahym wydarzeniu wywołał zdziwienie dziennikarzy. Portal Wsieci.rp.pl należący do „Rzeczpospolitej” ironizował: „To się dopiero nazywa prezydentura na światowym poziomie. Z niecierpliwością czekamy, aż Bronisław Komorowski otworzy kasyno gry w Bieszczadach albo pole golfowe w Budzie Ruskiej”. Co było potem? Komorowski udał się z Jackiem Karnowskim na obiad, ale nie do restauracji, lecz do sopockiego Grand Hotelu (tego samego, w którym we wrześniu 2009 r. przed spotkaniem z Donaldem Tuskiem nocował Władimir Putin). Po zakończonym posiłku prezydent wrócił do Sopotu, skąd łodzią Straży Granicznej popłynął do Juraty. Dopiero trzy dni później – 9 lipca – do Polski przyjechała kanclerz Angela Merkel.
Sytuacja wywiadowcza Według informatorów „GP” z BBN, ekspertów od spraw wywiadowczych, jeśli podczas nieoficjalnej wizyty były szef FSB spotkał się nieoficjalnie z głową polskiego państwa, była to tzw. sytuacja wywiadowcza, jak określają to służby zajmujące się wywiadem. – To, że Patruszew nie pełni już funkcji szefa FSB, nie świadczy, że nie ma z tymi służbami nic wspólnego. Z KGB, tak jak z innych specsłużb, nie odchodzi się całkiem, zwłaszcza, jeśli dotyczy to szefa służby. Niemożliwe, by polski kontrwywiad nie miał wiedzy o wizycie Patruszewa w Sopocie. A skoro miał, dlaczego dopuścił, by w tym samym czasie przebywał tam prezydent Polski? Gdzie osłona kontrwywiadowcza? Zbieżność takich wizyt naraża wizerunek głowy państwa polskiego – twierdzi były oficer wywiadu RP. Zdaniem Antoniego Macierewicza kontakty Bronisława Komorowskiego z gen. Patruszewem sięgają czasów, gdy polityk PO nie był jeszcze prezydentem. – Do dziś społeczeństwo ani organa państwa nie zostały poinformowane o konsekwencjach tych spotkań, choć według mojej wiedzy ustalenia, jakie tam zapadły, godziły w polski interes narodowy. Kontekst tych relacji jest szczególnie niepokojący, bo gen. Patruszew był dyrektorem FSB, a dziś pełni funkcję sekretarza Rady Bezpieczeństwa Rosji, co wiąże się m.in. z wydawaniem dyspozycji tajnym służbom rosyjskim. Przypomnę, że w przeciwieństwie do polskiego BBN, Rada Bezpieczeństwa Rosji jest częścią aparatu wykonawczego państwa, a nie wyłącznie organem doradczym – mówi poseł. Patruszew kojarzy się z najbardziej ponurymi akcjami rosyjskich służb. To zaufany człowiek Władimira Putina. Od 1999 r. do 2008 r. był dyrektorem FSB. To za jego rządów w rosyjskich służbach specjalnych doszło do zamordowania Anny Politkowskiej i Aleksandra Litwinienki oraz zamachów na bloki mieszkalne w Rosji (co stało się pretekstem do wybuchu II wojny czeczeńskiej), dokonanych, jak twierdził Litwinienko, przez FSB. W czasach ZSRR Patruszew służył w KGB (od 1975 r.). Kiedy Putin został premierem Rosji, awansował na szefa służby. Patruszew oskarżał Polskę o działalność szpiegowską w Obwodzie Kaliningradzkim. Rozszerzenie NATO na wschód uważa za wielkie zagrożenie dla Rosji. Nie wyklucza też, że Rosja w obronie swoich interesów użyje broni jądrowej. Sprawa kontaktów Komorowskiego z byłym szefem FSB może pozornie kojarzyć się z sytuacją opisaną w 1997 r. przez dziennikarzy „Życia” w artykule „Wakacje z agentem”. Napisali oni, że ówczesny prezydent RP, Aleksander Kwaśniewski, spędzał urlop w tym samym ośrodku, co rosyjski szpieg Władimir Ałganow. Dziwnym trafem miało to miejsce w Cetniewie, miejscowości w bliskim sąsiedztwie Juraty. – Ja bym tego nie porównywał. Tamta sytuacja też co prawda dotyczyła spotkania z funkcjonariuszem państwa rosyjskiego, ale funkcjonariuszem tajnym, który formalnie był zwykłym przedsiębiorcą. Tutaj mamy natomiast do czynienia z oficjalnym przedstawicielem władz Federacji Rosyjskiej, z którym prezydent Polski ma pełne prawo się spotykać. Tym bardziej jednak Bronisław Komorowski nie powinien ukrywać okoliczności tego spotkania – mówi „GP” Antoni Macierewicz.
Rosyjskie instrukcje dla polskiego rządu? Już, jako sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Patruszew był inicjatorem zbliżenia rosyjsko-armeńskiego. W grudniu 2008 r. doprowadził – wraz z Arturem Bagdasarianem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego Armenii – do zawarcia porozumienia o „strategicznej współpracy” między oboma krajami na kolejne lata. 20 sierpnia 2010 r. prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew i prezydent Armenii Serż Sarkisjan podpisali protokół przedłużający do 2044 r. obecność w Armenii rosyjskiego kontyngentu wojskowego. Inicjatorem podpisania umowy uzależniającej de facto Erywań od Moskwy był uczestniczący wielokrotnie w spotkaniach z przedstawicielami polskiego BBN Artur Bagdasarian – sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego Armenii. W sierpniu 2010 r. stwierdził on: „Armenia i Rosja są sojusznikami wojskowo-politycznymi”. W obliczu tych faktów dziwić może częstotliwość spotkań polskich urzędników (zwłaszcza tych związanych z prezydentem Komorowskim) właśnie z przedstawicielami Armenii, a także Rosji – państw, które nie są ani w Unii Europejskiej, ani w NATO. Przypomnijmy, że w maju 2010 r., miesiąc po katastrofie smoleńskiej, Bronisław Komorowski i gen. Stanisław Koziej pojechali do Moskwy. Koziej osobiście spotkał się tam z gen. Nikołajem Patruszewem. Dzień po pierwszej turze polskich wyborów prezydenckich, 21 czerwca 2010 r., gdy marszałek Komorowski wracał do Polski po niespodziewanej – jak pisały polskie media – wizycie w Afganistanie, kandydat na prezydenta RP wylądował nieoczekiwanie w Erewanie, stolicy Armenii. Tam, w porcie lotniczym „Zwartnoc”, spotkał się z ministrem spraw zagranicznych tego kraju Edwardem Nalbandjanem. O tej zagadkowej wizycie prezydenta Komorowskiego w Armenii poinformowała tylko służba prasowa ormiańskiego MSZ. W tym samym dniu (21 czerwca), na tym samym lotnisku, wylądowała delegacja wysokich rosyjskich wojskowych, którzy także spotkali się z ministrem Nalbandjanem. Żaden polski dziennikarz o międzylądowaniu marszałka w Armenii nie wspomniał ani słowem (oprócz portalu Niezalezna.pl). Dodajmy, że zagadkową wizytę Komorowskiego poprzedził (w dniach 16–17 czerwca) pobyt w Armenii kilku ekspertów BBN, którzy spotkali się z Arturem Bagdasarianem – sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Narodowego Armenii. – Wizyta głowy państwa w innym kraju powinna być przejrzysta, powinniśmy znać jej cele i przebieg. Tymczasem w przypadku wizyty prezydenta Komorowskiego w Armenii 21 czerwca 2010 r. opinia publiczna w Polsce nie miała szans dowiedzieć się, że miała ona miejsce i jaki był jej cel. To wszystko robi wrażenie jakiejś niepoważnej konspiracji, w której główną rolę odgrywa głowa państwa polskiego – mówi „GP” Antoni Macierewicz. Już po ostatecznym zakończeniu wyborów prezydenckich, w dniach 14–16 lipca 2010 r., z wizytą w Armenii przebywał z kolei minister spraw zagranicznych RP, Radosław Sikorski. W tym samym czasie (16 lipca) Rosjanie zainicjowali spotkanie gen. Kozieja z chargé d’affaires a.i. Federacji Rosyjskiej w Polsce Dmitrijem Poljanskim – współuczestnikiem (wraz z ówczesnym ambasadorem Rosji w Polsce Władimirem Grininem) gry dyplomatycznej, która doprowadziła do rozdzielenia wizyt prezydenta Kaczyńskiego i premiera Tuska w Katyniu.
1 września 2010 r. podczas roboczych posiedzeń w MSZ obecny był minister spraw wewnętrznych Rosji, Siergiej Ławrow. Po raz pierwszy w praktyce stosunków dwustronnych szef rosyjskiej dyplomacji wziął udział w naradzie polskich ambasadorów i stałych przedstawicieli. Ławrow wygłosił nawet przemówienie do szefów misji dyplomatycznych RP, którzy codziennie biorą udział w realizacji kursu polityki zagranicznej. Czyżby za rządów PO i prezydentury Komorowskiego doszło do tego, że rosyjscy politycy, jak w PRL, instruują polskich?
21 września gen. Koziej odbył rozmowę z ambasadorem Rosji w Polsce, Aleksandrem Aleksiejewem. „Przedmiotem rozmowy był aktualny stan oraz perspektywy rozwoju stosunków polsko-rosyjskich, w tym intensyfikacja kontaktów między Biurem Bezpieczeństwa Narodowego i Aparatem Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej” – ogłoszono. Tydzień później szef BBN spotkał się w Warszawie z ambasadorem Republiki Armenii w Polsce, ponad miesiąc później – 3 listopada – ze wspominanym już Arturem Bagdasarianem z Rady Bezpieczeństwa Armenii widział się sam Bronisław Komorowski. W spotkaniu uczestniczył gen. Koziej. W grudniu 2010 r. do Polski przyjechał prezydent Dmitrij Miedwiediew. Witany czołobitnie przez polskich polityków z PO i SLD, spotkał się z Bronisławem Komorowskim, który stwierdził: „Niedobra posucha w relacjach polsko-rosyjskich dobiegła końca”.
Warszawa – Erywań – Moskwa Rok 2011 to okres kolejnych licznych spotkań polsko-armeńskich i polsko-rosyjskich. Po spotkaniu (31 stycznia 2011 r. w Warszawie) prezydenta RP Bronisława Komorowskiego z gen. Nikołajem Patruszewem w ramach konferencji zorganizowanej z okazji XX-lecia Biura Bezpieczeństwa Narodowego, w dniach 22–25 lutego 2011 r. z roboczą wizytą w Armenii przebywała delegacja Ministerstwa Obrony Narodowej RP.
24 maja w Moskwie przebywał zastępca szefa BBN, Zdzisław Lachowski, który – jak ujawniła niedawno „Gazeta Polska” – zarejestrowany został w latach 80. jako tajny współpracownik SB o pseudonimie „Zelwer”. Lachowski spotkał się m.in. właśnie z Nikołajem Patruszewem. 30 czerwca 2011 r. szef BBN minister Stanisław Koziej odbył spotkanie ze specjalnym przedstawicielem prezydenta Rosji ds. współpracy z NATO w zakresie obrony przeciwrakietowej Dmitrijem Rogozinem – znanym z agresywnych wypowiedzi wobec Polski i państw zachodnich. Tydzień później do Sopotu przyjechał incognito gen. Nikołaj Patruszew.
W dniach 28–29 lipca 2011 r. z oficjalną wizytą w Armenii przebywał prezydent Bronisław Komorowski. We wrześniu 2011 r. w Warszawie z ministrem obrony tego kaukaskiego kraju spotkał się gen. Koziej.
13 października 2011 r., zaraz po ogłoszeniu wyników wyborów parlamentarnych w Polsce, doszło w Warszawie do konsultacji polsko-rosyjskich, w których wzięli udział przedstawiciele BBN i aparatu Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej. W konsultacjach uczestniczył m.in. szef BBN Stanisław Koziej – jeden z najbardziej zaufanych ludzi Bronisława Komorowskiego – i Zdzisław Lachowski. Dzień po tych nietypowych konsultacjach odbył się dwustronny, „ekspercki” okrągły stół „Polska w polityce bezpieczeństwa Rosji. Rosja w polityce bezpieczeństwa Polski”. A już kilka dni później do Armenii poleciał szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisław Koziej. Spędził tam dwa dni – 17 i 18 października.
Przyjaźnie, nominacje, gratulacje O tym, jak duże braterstwo łączy Armenię z Rosją, świadczy niedawny awans Karena Karapetjana – mera Erywania, stolicy Armenii – na zastępcę szefa rosyjskiego koncernu Gazprom. O awansie tym poinformował 28 października 2011 r. Biuletyn Informacyjny Studium Europy Wschodniej UW. To bardzo szybka kariera. Karpetjan został burmistrzem Erywania zaledwie dziewięć miesięcy wcześniej. 27 stycznia 2011 r. ambasador Polski w Armenii Zdzisław Raczyński złożył mu wizytę. Ambasador Polski pogratulował wyboru na stanowisko mera ormiańskiej stolicy i życzył sukcesów w zarządzaniu miastem. O Raczyńskim, który pełni funkcję ambasadora nadzwyczajnego i pełnomocnego RP w Republice Armenii od marca 2010 r., wspominamy nieprzypadkowo, bo jest to postać charakterystyczna dla realizowanego przez gen. Patruszewa „ocieplenia” w ramach trójkąta Warszawa – Erywań – Moskwa. – Raczyński został mianowany ambasadorem w Armenii przez ministra Sikorskiego. Pokaźną grupę ambasadorów z nominacji Sikorskiego stanowią absolwenci słynnego Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO), m.in. Raczyński. Uczelnia ta, kontrolowana od zawsze przez KGB, podlega sowieckiemu, a dziś rosyjskiemu MSZ – mówi „GP” informator z kręgów dyplomatycznych. W latach 1990–1997 Raczyński był korespondentem PAP w Moskwie. W MSZ zaczął karierę w maju 2001 r., gdy ówczesny minister spraw zagranicznych Władysław Bartoszewski powierzył mu stanowisko dyrektora Departamentu Europy Wschodniej. W 2004 r., gdy ministrem spraw zagranicznych był Włodzimierz Cimoszewicz, Raczyński został ambasadorem RP w Tunezji. Od marca 2010 r. jest ambasadorem w Armenii. Na to stanowisko rekomendowała go, jak mówią nasi informatorzy, na prośbę Radosława Sikorskiego, podsekretarz stanu w MSZ, Grażyna Bernatowicz-Bierut. – Raczyński to dobry znajomy Marka Siwca, znają się z „Polityki”. W latach 1997–2001 był doradcą w BBN, kierowanym wówczas przez Siwca. Potem trafił do dyplomacji – mówi nasz informator z kręgów MSZ. Jak dodaje – Raczyński, studiując na moskiewskim MGIMO, poznał Władimira Grinina, byłego ambasadora Rosji w Polsce, który, warto przypomnieć, 20 lutego 2010 r. kłamał, że nie dostał pisma, wysłanego do niego 27 stycznia 2010 r. przez podsekretarza stanu w Kancelarii Prezydenta Mariusza Handzlika z informacją, iż w kwietniu Lech Kaczyński planuje w Katyniu oddać hołd pomordowanym polskim oficerom. Wówczas decydowały się losy delegacji prezydenckiej – czy Lech Kaczyński poleci razem z premierem Tuskiem, czy oddzielnie. Grinin to dobry znajomy Władimira Putina. Znają się jeszcze z drugiej połowy lat 80. Gdy Putin był agentem KGB we wschodnioniemieckim Dreźnie, Grinin stał na czele sowieckiej ambasady w NRD. Tuż po katastrofie smoleńskiej – w czerwcu 2010 r. – Grinin „awansował”, został ambasadorem Rosji w Niemczech. Według naszego informatora, Raczyński spotykał Grinina w czasie studiów w MGiMO, w latach 1984–1986. – Raczyński spotykał Grinina w czasie studiów w MGiMO, gdzie Grinin miał wykłady zlecone dotyczące problemów rozbrojenia i negocjacji radziecko-amerykańskich w Genewie. Na stałe wykładał w Akademii Dyplomatycznej radzieckiego MSZ – mówi nasz informator z kręgu MSZ. Raczyński i Grynin mieli też, według niego, kontakt w połowie lat 90., gdy Grinin był szefem Departamentu Europa w rosyjskim MSZ, a Raczyński był korespondentem PAP w Moskwie. Zdzisław Raczyński, ambasador Polski w Armenii, nie potwierdza tych informacji. – Nie znam osobiście pana Władimira Grinina ani nigdy się z nim nie spotkałem – napisał w odpowiedzi na pytania „GP”. Dodał: „W czasie moich studiów w Instytucie Stosunków Międzynarodowych w Moskwie W. Grinin pracował w Genewie jako przedstawiciel ZSRR na rokowaniach rozbrojeniowych ze Stanami Zjednoczonymi”. Z całą pewnością Raczyński znał jednak byłego rezydenta KGB – gen Witalija Pawłowa – który w końcówce PRL zbudował agenturę w polskim Kościele i chwalił się w swojej książce, że „KGB nie miało w Polsce agentów, lecz jedynie zaufanych ludzi wśród przyjaciół”. W 1993 r. Raczyński przeprowadził z Pawłowem wywiad pt. „Dostęp do wszystkiego”, który został opublikowany w „Polityce”. W 1994 r. ukazała się książka gen. Pawłowa Byłem rezydentem KGB, którą tłumaczyła na język polski żona Zdzisława Raczyńskiego, Margarita – Rosjanka, którą, według naszego informatora, poznał, studiując na MGIMO. Książkę wydrukowała spółka „Drogowiec” z Kielc. Może pamiętać to Juliusz Braun, obecny prezes TVP, który wiele lat był szefem „Gazety Kieleckiej” wydawanej przez spółkę „Drogowiec” – mówi nasze źródło. – Wywiady z Pawłowem wydały mi się na tyle interesujące, że przekazałem kontakt do niego wydawnictwu BGW, które ostatecznie wydało spisane przez niego wspomnienia, jako książkę. Tłumaczenia maszynopisów Pawłowa wykonała moja małżonka. To, co wniosłem do książki, to kserokopie tajnych protokołów Biura Politycznego KPZR, które udało mi się wytropić i „wyciągnąć” z tzw. kremlowskiego archiwum – pisze w odpowiedzi dla „GP” ambasador Raczyński. – Dostęp do archiwów Kremla był dla osób postronnych w praktyce niemożliwy. Moim zdaniem rzekome wspomnienia Pawłowa miały w oczach polskiej opinii publicznej pokazać, jak bardzo uczciwi byli polscy komuniści z Jaruzelskim na czele. Protokoły BP KPZR załączone do książki nie mają żadnych cech kancelaryjnych (gryfów, pieczątek, znaków wskazujących, że powstały w latach 80.). W przedmowie jest napisane, że „cztery protokoły udało się uzyskać w formie wydruku komputerowego”. Otóż Rosjanie nigdy nie mieli protokołów z posiedzeń BP w formie komputerowej. To jest, moim zdaniem, KGB-owski falsyfikat. Dokumenty te zamieszczone zostały po to, aby uwiarygodnić tezy zawarte w książce – ocenia dr Leszek Pietrzak, historyk, były pracownik BBN za czasów Lecha Kaczyńskiego. Gen. Pawłow (zmarł w 2005 r.) to nietuzinkowa postać sowieckiego wywiadu. Był szefem rezydentury KGB w Kanadzie i Austrii, koordynował pracę wywiadu KGB w Ameryce. Od października 1973 do marca 1984 r. był szefem rezydentury w Warszawie. – Gen. Pawłow to jeden z najbliższych współpracowników Andropowa. Był rezydentem KGB w czasie, gdy KGB–SB organizowały nagonkę na papieża. Nie jest bez znaczenia, że w 1973 r., gdy Pawłow objął rezydenturę w Polsce, rozpoczął działalność jako agent Wydziału XIV Departamentu I SB MSW „nielegał” Tomasz Turowski. Rezydent KGB w Warszawie, Witalij Pawłow, przekazał do Moskwy ocenę papieża przygotowaną dla niego przez SB, w której m.in. stwierdzono, że Wojtyła ma skrajnie antykomunistyczne poglądy. Pawłow awansował na generała w 1984 r., w roku, w którym zamordowano ks. Popiełuszkę – mówi „GP” dr Leszek Pietrzak, były pracownik BBN, który badał esbeckie sekrety Watykanu. Według Pietrzaka generalski awans może świadczyć, że jego pracę w Polsce szefostwo KGB oceniło bardzo wysoko.
Partnerzy czy ludzie zaufani? W sprawie roli agenta Turowskiego w Rzymie, w katastrofie smoleńskiej i późniejszym „pojednaniu” polsko-rosyjskim pojawiają się, bezpośrednio lub w tle, te same osoby dramatu. Tym bardziej, więc przypadkowa – miejmy nadzieję – zbieżność różnych faktów powinna być dla przejrzystości polskiego życia publicznego wyjaśniona. Wszystkie te wydarzenia, powiązania i niewyjaśnione informacje budzą, bowiem wiele podejrzeń i nasuwają zasadnicze pytanie: czy rosyjskie władze mają po stronie polskiej partnerów, czy przyjaciół z dawnych lat? A jeśli są to przyjaciele, to czy przypadkiem nie ma wśród nich, jak pisze w swoich wspomnieniach gen. Pawłow, „ludzi zaufanych”? Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Zamach na Polskę Polsce zagraża Zamach Stanu – BANKOWY. Polska stacza się PO równi POchyłej w NIEBYT, jako kraj niepodległy. Na dowód kopia interesującego artykułu Paula Watsona z USA. Bardzo realny scenariusz. Bankowy zamach stanu: Goldman Sachs przejmuje Europę. Dokładnie jak ostrzegaliśmy przez lata, ci sami finansowi terroryści odpowiedzialni za kryzys gospodarczy teraz wykorzystują go aby pozować na wybawicieli i nadzorować bankowy zamach stanu, w którym obecnie Goldman Sachs przejmuje Włochy i Europejski Bank Centralny. Celem zamachu jest wykorzystanie kryzysu zadłużenia euro, jako narzędzia, dzięki któremu zostanie stworzone europejskie federalne superpaństwo, które przeniesie wszystkie pozostałe formy kontroli nad sprawami państw do Brukseli. Globaliści już rozpoczęli ten proces, wybierając dwie marionetkowe postacie, które mają zastąpić demokratycznie wybranych premierów w Grecji i we Włoszech. Silvio Berlusconi był pułkownikiem Kadafim Europy. Pomimo jego parszywego charakteru, Berlusconi okazał się być przeszkodą w bankowym zamachu stanu. Został on szybko zwolniony, jednakże nie z woli ludzi, ale jak wyjaśnia Stephen Faris z Timesa, przez działanie grup, które kontrolują rynki:„W poniedziałek, inwestorzy wydawało się, że podjęli wspólną decyzję, że nie mogą już mu dłużej ufać jako osobie na czele trzeciej co do wielkości gospodarki Europy, windując koszty kredytów dla Włoch do kryzysowego poziomu. Pod koniec tygodnia, nie tylko Berlusconi zakończył swój polityczny żywot, ale również idea demokratycznych wyborów nowej głowy państwa. Rynki przemówiły, i nie podoba mi się pomysł zwrócenia się do wyborców.” „Kraj potrzebuje reform, a nie wyborów”, powiedział Herman Van Rompuy, prezydent Rady Europejskiej podczas piątkowej wizyty w Rzymie. Osoba, która zastąpi Berlusconiegojest marionetką globalistów, jest nim były komisarz Uni Europejskiej Mario Monti, który również był międzynarodowym doradcą Goldman Sachs, przewodniczącym Europejskiej odnogi Komisji Trójstronnej Davida Rockefellera jak również wiodącym członkiem Grupy Bilderberg. Monti jest zaufanym człowiekiem globalistów, gotowym na następny etap bankowego zamachu stanu, kiedy to kryzys euro jeszcze bardziej się zaostrzy i pozwoli na skoncentrowanie władzy w rękach ludzi, którzy spowodowali kryzys w pierwszej kolejności. ”To jest banda kryminalistów, która przyniosła nam katastrofę finansową. To jest jak wzywanie podpalaczy do ugaszenia pożaru powiedział Alessandro Sallusti, redaktor Il Giornale, gazety z Milanu, która jest własnością rodziny Berlusconiego. Podobnie, gdy premier Grecji George Papandreu odważył się zasugerować, żeby obywatele Grecji mogli się wypowiedzieć w referendum, w ciągu kilku dni był zdjęty ze stanowiska i zastąpiony przez Lucasa Papadimosa, byłego vice-prezesa Europejskiego Banku Centralnego, profesora Harvardu i starszego ekonomisty Bostońskiej Rezerwy Federalnej. Papadimos i Monti zostali powołani, jako niewybrani przywódcy wyłącznie z powodu tego, że „nie podlegają bezpośrednio pod opinię publiczną”, zauważa Faris, ponownie ilustrując zasadniczo dyktatorski i niedemokratyczny fundament całej Unii Europejskiej. W piątek, również podkreślana z naporem retoryka sądnych dni i upadku strefy euro może być tylko kolejnym fortelem koncentrującym jeszcze więcej władzy w rękach Unii Europejskiej w jej dążeniu do stworzenia scentralizowanego europejskiego rządu gospodarczego, który mogłyby dyktować decyzje finansowe wszystkim państwom członkowskim. I w takim kontekście jest teraz promowany, Europejski Bank Centralny jakopodmiot „ratujący strefę euro” poprzez ratowanie Włoch, Francji i Hiszpanii.A kto obecnie został powołany na prezesa Europejskiego Banku Centralnego ipromowany jest, jako „zbawca Europy”? Nikt inny jak Mario Draghi - były wiceprezes Goldman Sachs International.
Czy zaczynacie Państwo dostrzegać trend? Oczywiście, zobowiązania zawarte w tym dofinansowaniu dokonają dokładnie to, czego przez cały czas chcą eurokraci, to jest powiązanej „unii politycznej” jak tokanclerz Niemiec Angela Merkel ujęła, stworzenie federalnego superpaństwa, które wyrwie ostatnie formy niezależności i suwerenności państw europejskich oddając je w ręce Brukseli. Cały kryzys zadłużenia UE jest nie mniej ni więcej tylko rażącym zamachem stanu przeprowadzonym przez bankierów w celu wzmocnienia ich pozycji, mimo że są oni w pełni odpowiedzialni za początkowe załamanie się rynku w 2008 r., podczas którego nagle wycofali ogromne ilości kredytów z rynku. Oszuści, którzy stworzyli bańkę w pierwszej kolejności teraz uważają się za bohaterów, którzy przychodzą na ratunek, aby zapobiec światowemu kryzysowi - kosztem europejskich państw narodowych oddając kontrolę nad ich gospodarkami niewybranym dyktatorom Unii Europejskiej, takim jak Herman Van Rompuy i José Manuel Barroso.
Paul Joseph Watson, PrisonPlanet.com
Polska powinna jak najszybciej opuścić tonący statek Unii Europejskiej Niemiec i rozpocząć budowę jedynej możliwej, silnej alternatywy. Budowy Federacji Krajów Europy Centralnej. Oparty początkowo o inicjatywę Grupy Wyszehradzkiej – zawierający kraje: Polska, Ukraina, Białoruś, Węgry, Czechy(?), Litwa, Łotwa, Estonia, Słowacja, Bułgaria, Rumunia i Gruzja(?). Wspólna kultura, wspólne wartości, obrona wspólnych interesów. To przecież połowa Europy. To jedyna szansa obrony interesów i niepodległości Polski i krajów Federacji Europy Centralnej. I jedyna przeciwwaga dominującej pozycji Niemiec. I Chin. Ryszard Opara
NIECHCIANY TUPOLEW Zaskakujące są działania władz polskich dotyczące jedynego w polskiej armii samolotu TU 154M, o numerze bocznym 102. Oto, kiedy we wrześniu 2010 roku Tupolew powrócił z remontu w Samarze, po sześciotygodniowej zwłoce, mogliśmy usłyszeć z ust szefa MON B. Klicha zapewnienia:
„Rząd planuje dalsze wykorzystywanie maszyny do transportu polskich VIP-ów. Powtórzę, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby polskie VIP-y korzystały w dalszym ciągu z Tu-154 po jego modernizacji, ponieważ jest to dobry, nowoczesny samolot, po modernizacji jeden z nowocześniejszych w Europie”. Rozumiem, że taka była potrzeba chwili, pojednanie kwitło miłością pierwszą, niewinną. Należało, więc głosić wszem i wobec niezawodność tego modelu, podkreślać jego nowoczesne wyposażenie, fantastyczny wręcz lifting, dokonany przez speców z Samary, a wszystkich wątpiących w niezawodność samolotu, odsądzać od czci i wiary, prychając pogardliwie. I ja to rozumiem, strach ma wielkie oczy, tym większe, kiedy strach ma wygląd czekisty z makarowem w dłoni i bywa bardziej przekonywający, niż niejeden sondaż. Trudno, bowiem wyobrazić sobie, aby członkowie rządu tak solennie zapewniający, że TU 154 M o numerze bocznym 101 był niezawodną maszyną, najlepszą na świecie, w której żadna usterka nie mogła mieć miejsca, bo i ręce nie byle jakie ją remontowały, naraz mieli uznać, że TU 154 M nr 102 jest kupą złomu. Poza tym szanowni podatnicy wyłożyli z kieszeni na ten remont całe 70 milionów złotych, by samolot mógł nadal służyć VIPom. Dziwnym trafem jednak żaden VIP na pokład TU 154 M nr 102 nie chciał wejść, co jest rażącym naruszeniem dobrosąsiedzkich zasad współżycia. Jak bowiem można współpracować z państwem, któremu się nie ufa w tak podstawowych sprawach, jak rzetelność remontowanych samolotów? Co na to powie Moskwa? Aż strach pomyśleć. Na nic się zdały zeszłoroczne zapewnienia Bogdana Klicha. Tupolew ma pójść pod młotek natychmiast, a MON ma ułatwić procedurę pozbywania się tej niechcianej, przypominającej smutne, kwietniowe dni, maszyny, przekwalifikowując ją z wojskowej na tak zwany sprzęt niekoncesjonowany, który może być nabyty przez kogokolwiek. Byle szybciej, aby nikt czasem niczego nie starał się zbadać, porównać, czy przetestować. Wiceminister ON Marcin Idzik wyjawił te plany:
„Ustaliliśmy, że Tu-154 zostanie przekazany Agencji Mienia Wojskowego, jako sprzęt niekoncesjonowany. Dzisiaj możemy stwierdzić, że cena używanych „Tutek” waha się od dwóch do dwudziestu milionów dolarów, na pewno się w tym przedziale zmieścimy. Cena będzie ustalona na podstawie danych rynkowych, „Zatem tutka może być sprzedana nawet za dwa miliony dolarów, a na liście potencjalnych nabywców znajduje się Rosja. Zaraz, zaraz, czy czasem w Rosji nie remontowano naszych Tupolewów? Czy aby polski podatnik nie zapłacił ciężko zarobionych 70 milionów złotych zakładom w Samarze za tą usługę? Jedna tutka w dziwnych okolicznościach rozsypała się w mak na smoleńskich polach, a druga, dopiero, co po kapitalnym przeglądzie i liftingu, bez słowa wyjaśnienia ma trafić za bezcen w ręce rosyjskie? Czy czasem ktoś nie wydał lekką ręką naszych pieniędzy? Czy to się nie nazywa marnotrawstwem? Jakie jest uzasadnienie do tak nagłej sprzedaży drugiego Tupolewa, za prawdopodobnie niską kwotę, znając realia „pojednania” (vide: umowa gazowa)? Czy nie nadaje się do użytku? Jest awaryjny? Nie rozumiem, przecież wszyscy wiedzą, że w Smoleńsku zawinili piloci i generał Błasik, samolot był bez zarzutu, Rosjanie wykonali remont fachowo, więc, o co chodzi?A może polskie władze znają poczucie humoru ludzi z Samary, o którym my nie mamy pojęcia? Ja tam nie wiem, jak jest, ale jest takie stare, polskie porzekadło: „każdy sądzi według siebie”.
http://lotniczapolska.pl/Tu-154-M-nr-102:-9-miesiecy-w-remoncie-za-miliony,17766
http://niezalezna.pl/19109-tu-154m-nie-jest-sprzetem-wojskowym
Martynka
Tuskowi brakuje pieniędzy Grzegorz Schetyna poinformował z kolei, iż „trzeba być przygotowanym na trudne scenariusze”. W samo południe w piątek premier Donald Tusk wygłosi w Sejmie exposé. Wcześniej, o godz. 10.00, w Pałacu Prezydenckim odbędzie się zaprzysiężenie nowego rządu. Premier Donald Tusk może ogłosić ograniczenie ulg na dzieci oraz plan podwyżek podatków. Tuż przed październikowymi wyborami parlamentarnymi było tak samo jak w czasie wszystkich ostatnich kampanii wyborczych. Sytuacja gospodarcza była niezła, przygotowany przez rząd projekt budżetu państwa realny do przeprowadzenia, a minister finansów Jacek Rostowski wykpiwał wypowiedzi tych, którzy ostrzegali, że rząd Donalda Tuska znowu podniesie obciążenia podatkowe. Takiego działania wymagała – zdaje się – strategia wyborcza Platformy Obywatelskiej. Teraz, gdy Donald Tusk będzie miał kilka lat spokoju od kampanii wyborczych i wyborów, rozpoczyna się nowa gra. Przed tygodniem okazało się, iż przyjęty przez rząd przed wyborami projekt budżetu nie przystaje do rzeczywistości. W związku, z czym resort finansów pracuje nad nowym projektem, i to w trzech wersjach, w każdej kolejnej uwzględniając potrzebę wysupłania dodatkowo kolejnych miliardów złotych, czy to przez podniesienie podatków, czy cięcia w wydatkach budżetowych. Zaszczepienie w umysłach obywateli aż trzech wersji budżetu jest niezbędne, by rząd mógł pokazać, iż dzięki swoim staraniom będzie mógł wybrać do realizacji wcale nie tę najgorszą z możliwych. Przed zapowiedzianym na piątek exposé premiera Donalda Tuska zaczynają się również pojawiać doniesienia o tym, jak wielkie cięcia szef rządu zamierza zapowiedzieć do przeprowadzenia, ile ulg podatkowych zlikwiduje i jak wysoko podniesie podatki. Dzięki zapoczątkowanej już obecnie akcji propagandowej wielu wyborców po wysłuchaniu piątkowego exposé premiera będzie zapewne mogło odetchnąć z ulgą, gdyż wbrew akcji czarnych zapowiedzi premier nie poinformuje, iż zlikwiduje wszystkie wskazywane teraz do likwidacji ulgi, lecz „tylko” np. połowę z nich, a podatki podniesie nie aż tak bardzo, bo po ich opłaceniu nawet coś na chleb jeszcze zostanie. Już w ciemno można przyjąć, że premier Tusk po raz kolejny posłuży się również nieśmiertelnym argumentem, iż dzięki staraniom jego ekipy nie zawiesi wypłacania rent i emerytur. Wobec tak radosnych doniesień o cięciach, likwidacji ulg czy wzroście podatków zaginą gdzieś, zagłuszone przez westchnienie ulgi, ostrzeżenia opozycji – jeszcze sprzed wyborów – zwracającej uwagę, iż działania rządu Donalda Tuska opierają się na zdobywaniu środków na działalność gigantycznym zadłużaniem kraju wspomaganym bezpośrednim sięgnięciem – w wyniku podwyżki podatków – do kieszeni zwykłych obywateli.
Rząd oszczędzi na dzieciach? Przed tygodniem minister finansów Jacek Rostowski zapowiedział prace nad trzema nowymi projektami budżetu państwa na przyszły rok. Ten właściwy miałby zostać wybrany w grudniu. Poszczególne wersje różnić się mają przede wszystkim założonym wzrostem gospodarczym. W pierwszej wersji przyjmuje się 3,2 proc. wzrostu PKB, w drugiej – 2,5 proc. wzrostu gospodarczego i konieczność „znalezienia” dodatkowych 9 mld zł, a w trzecim wariancie założono spadek PKB o 1 procent. Minister Rostowski zapowiadał, iż w przypadku konieczności realizacji tej najgorszej wersji nie wyobraża sobie uniknięcia podwyżki podatków. Przyjęty pod koniec września – a więc tuż przed wyborami – projekt budżetu zakłada 4 proc. wzrostu PKB. Kolejnej podwyżki podatku VAT rząd Donalda Tuska nie musiałby przeprowadzać przez Sejm. Podwyżka VAT została, bowiem już uchwalona podczas poprzedniej kadencji, teraz jedynie wystarczy odpowiednia decyzja rządu, by mogła wejść w życie. Wicepremier Waldemar Pawlak, próbując przekonywać dziennikarzy na konferencji prasowej, iż premier Donald Tusk faktycznie podzielił się ze swoim koalicjantem, chociaż fragmentem treści przygotowywanego exposé, zapowiedział, że w przemówieniu Donalda Tuska mogą znaleźć się nawet bardziej radykalne propozycje niż te, które obecnie media przepowiadają. Lider ludowców poinformował, iż razem z Platformą będą pracować nad znalezieniem „kompromisowego rozwiązania” dotyczącego Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Chodzi m.in. o kwestię wysokości składki płaconej na ubezpieczenie zdrowotne rolników. Wicepremier nie przewiduje natomiast, aby od razu premier ogłosił podwyżkę podatków. – W tej sprawie nie spodziewam się, żeby pojawiła się informacja. Raczej może to być zapowiedź warunkowa, że jeśli realizowałby się czarny scenariusz ministra Rostowskiego, to wtedy mogą być tego typu decyzje – zaznaczył. Waldemar Pawlak nie odrzucił pomysłu „dobrania się” przez rząd do ulgi na dzieci. – Są dość powszechne postulaty mówiące o tym, że te elementy wspierające nie powinny być adresowane do osób, które mają wysokie dochody. Oczywiście, jeśli ktoś jest przyzwoity, to nie korzysta z takiego prawa i nie musi na przykład korzystać z becikowego – dodał Pawlak, zaznaczając, iż pomoc tego typu powinna być raczej adresowana do tych, którzy mają trudną sytuację materialną. Grzegorz Schetyna (PO) stwierdził, że na razie „nikt nic nikomu nie zabiera”, a kwestia likwidacji ulg podatkowych może się rozstrzygnąć podczas prac nad budżetem państwa. Zaznaczył jednak, iż „trzeba być gotowym na trudne scenariusze”. Artur Kowalski
Prawdziwa antypolska twarz USA Komentarz naszego rodaka, mieszkał w USA z rodziną 10 lat, teraz mieszka w Australii. Został w USA jeszcze brat, ale już nie chce tam być, choć jest informatykiem, przejrzał wreszcie na oczy.
Polak, który sprzedawał do USA środek chemiczny używany do czyszczenia urządzeń przemysłowych, został tam skazany na 20 lat więzienia za sprzedaż narkotyku. Twierdzi, że jest niewinny, czeka na rozprawę apelacyjną. Jego adwokat ma nadzieję na nowy proces. Maciej W. prowadził firmę Cleanstar24-Poland zajmującą się sprzedażą wysyłkową preparatu chemicznego GBL (gamma-Butyrolakton) używanego do czyszczenia urządzeń przemysłowych, głównie kół samochodowych. Za pośrednictwem portalu internetowego jego firma, będąca filią działającego w Niemczech przedsiębiorstwa Cleanstar24-Germany, sprzedawała produkt także za granicę, m.in. do USA.GBL, podobnie jak pochodny środek GHB, bywa jednak też stosowany, jako substancja odurzająca o działaniu podobnym do alkoholu. W Polsce nie ma żadnych ograniczeń dotyczących jego sprzedaży, ale w USA został zaklasyfikowany, jako "substancja kontrolowana". Oznacza to, że wolno ją tam sprzedawać, jako preparat czyszczący, ale nie środek do konsumpcji. Maciej W. wysyłał do USA partie GBL zaopatrzone w etykietki informujące, że jest to środek czyszczący i ostrzegające, że nie służy do konsumpcji. Niektóre przesyłki zostały zatrzymane przez amerykański urząd celny. Kiedy W. dopytywał o powód, urząd odmówił wyjaśnień.Kilka lat temu aresztowano w Niemczech prowadzącego tam firmę Cleanstar24-Germany Amerykanina Briana Langa pod zarzutem sprzedaży preparatu GBL, jako narkotyku. Został skazany na pięć lat więzienia. Natomiast w 2007 r. funkcjonariusze amerykańskiej Agencji ds. Walki z Narkotykami (DEA) aresztowali w USA stałego klienta Macieja W., Briana Randa. Postawiono mu zarzut sprzedaży GBL do konsumpcji. W śledztwie Rand podał agentom DEA informacje o polskim nadawcy przesyłek, dzięki czemu został potraktowany łagodniej. W grudniu 2007 r. Rand usłyszał wyrok siedmiu lat więzienia.DEA zajęła się teraz mieszkającym w Polsce Maciejem W., który nie wiedział o aresztowaniu i skazaniu Randa.W styczniu 2010 r. W. wraz z żoną i 6-letnim synem przyleciał po raz pierwszy do USA. Na lotnisku w Chicago został aresztowany. Żonę i syna tego samego dnia odesłano do Polski, unieważniając im wizy. W marcu 2010 roku przed sądem na Florydzie odbył się proces W. Jako świadek oskarżenia wystąpił m.in. Brian Rand, który jednak na rozprawie go nie obciążył. Jednym z dowodów oskarżenia był e-mail wysłany do W. przez agenta DEA Justina Duralię, który po aresztowaniu Briana Randa podszył się pod tego Amerykanina. Jako rzekomy Rand Duralia napisał m.in., że "od otrzymania ostatniej przesyłki, niektórzy ludzie skarżą się na smak (ang. taste) „kupowanego preparatu. W odpowiedzi Maciej W. napisał, że nie wie, o co chodzi nadawcy, i zapytał, czy nadal jest on zainteresowany kupnem.Na procesie powołany przez obronę ekspert zeznał, że Polacy o ograniczonej znajomości angielskiego mylą często słowo "taste" ze słowem "test". Tak też bronił się na rozprawie W.W. nie przyznał się do winy. Oświadczył, że chociaż wie, iż GBL może być stosowany, jako "party drug" (narkotyk imprezowy), był przekonany, iż jego produkt sprzedawany jest w USA, jako środek do czyszczenia kół. Podkreślił, że na paczkach z GBL znajdowały się ostrzeżenia, że nie można go spożywać.Według sędziego przekonanie o "rozmyślnej ignorancji" oskarżonego - polegającej na tym, że tylko udaje, iż nie wiedział, do czego wykorzystywany jest w USA sprzedawany przez niego produkt - wystarczy dla uznania go za winnego. Ława przysięgłych postąpiła zgodnie z instrukcją i ogłosiła werdykt: "winny". Sędzia skazał W. na 20 lat więzienia.Prowadzący sprawę apelacyjną W. adwokat Nathaniel K. Hsieh napisał w uzasadnieniu wniosku o unieważnienie wyroku, że władze nie dowiodły wystarczająco, iż oskarżony miał zamiar sprzedawać GBL, jako narkotyk i że miał świadomość, iż jako taki jest sprzedawany.Podkreślił też, że wyrok 20 lat więzienia kilkakrotnie "narusza standardy rozsądnej kary". Zwrócił uwagę, że wyrok wydano m.in. na podstawie błędnie skalkulowanej, zawyżonej przez sąd, ilości preparatu GBL wysłanego przez W. do USA. Podkreślił również, że w innych podobnych sprawach o handel narkotykami - w tym kokainą - ten sam sąd wydawał znacznie łagodniejsze wyroki.- Dowody przedstawione przez sąd nie wskazują, by W. świadomie sprzedawał narkotyki. Sędzia nie powinien instruować ławy przysięgłych w taki sposób, w jaki to zrobił. Pewne dowody przeciw W., jak taśma wideo rzekomo dowodząca jego udziału w grupie przestępczej, w ogóle nie powinny być dopuszczone na procesie. Tak surowy wyrok nie jest sprawiedliwy. Mam nadzieję na nowy proces - powiedział mecenas Hsieh.Maciej W., nigdy poprzednio niekarany, odsiaduje wyrok w więzieniu w Allenwood w Pensylwanii.- Od początku zastawiono na mnie pułapkę. Jestem w stu procentach niewinny - oświadczył PAP w rozmowie telefonicznej z więzienia. ... oto prawdziwa twarz ameryki, jestem przekonany ze facet jest w 100% niewinny, tak jak wielu Polakow kazdego dnia w ameryce jest wrabiany w mniejsze czy wieksze historie. Moze slyszales, ze jeden Polak w Texasie odsiaduje wyrok 20 lat, za "molestowanie" swojej corki, polegajace na tym ze, kiedy nabrudzila w pieluche to ja umyl NIE ZAKLADAJAC GUMOWEJ REKAWICY. Wobec czego sprawna funkcjonariuszka stwierdzila ze "osiagnal seksualna gratyfikacje" z umycia swojego dziecka. Prokurator w tej sprawie argumentowala, ze "Polacy to narod molestujacy dzieci, bo tak z doniesien medialnych wynika (dyzurni koszerni-medialni). Polonia amerykanska organizowala zbiorki wtedy (mieszkalem wtedy w ameryce) na pomoc dla faceta, ani ambasada, ani ministersto spraw zagranicznych nie kiwnelo palcem w bucie zeby obywatelowi polskiemu pomoc. Tym bardziej ze nie bylo zadnych dowodow. Geremek wtedy byl ministrem...Ta linia wrogosci wobec Polonii w zasadzie od zawsze obowiazywala. Dlaczego? Bo Polonia amerykanska raz pokazala ze moze sie zjednoczyc i stanowic sile, kiedy zebrano w usa 9 milionow podpisow za przystapieniem Polski do NATO. Kiedy koszerni to zobaczyli to krew im oczy zalala.
Ps. dowiedzialem sie od brata ze znowu wyszedl skandal w konsulacie polskim w Chicago, podczas glosowania. Komisja zadala od polskich obywateli okazywania wiz amerykanskich i straszyla zgloszeniem do immigration, jesli ktos bylby nielegalnie... linia Geremka. To jeden z powodow dla ktorych ja nie chce miec nic wspolnego z ambasadami i konsulatami polskimi, wszelkie informacje, jakie im przekazesz beda wykorzystane przeciw tobie.
Demaskator. - Maciej P. Krzystek
Szczuka jak Wasilewska? Kiedy w domu jest jeden tylko mężczyzna i wiele kobiet, które mają naturalne skłonności do rządzenia i wywierania wpływów, a w dodatku rywalizują pomiędzy sobą o względy mężczyzny, może dojść do różnych wybryków. Historia jak wiemy lubi się powtarzać. Tak, więc mamy i dziś swoją Wandę Wasilewską, która jak ta dawniejsza ma coś wspólnego z literaturą. Tamta jednak kokietowała nas opisami nędzy miejskiej w kapitalistycznej Polsce, a ta obecna opisuje uroki skrobanek i ich cudowne konsekwencje. Obydwie żywiąc wobec naszej biednej ojczyzny te same uczucia jednakowo jej nienawidzą i postrzegają, jako zagrożenie. Dla kogo lub czego? Moim zdaniem dla własnych projekcji wynikających z jakichś domowych niezaspokojeń. W przeciwieństwie do większości czytelników ja doskonale pamiętam wywiad, jakiego dawno temu Kazimiera Szczuka udzieliła tygodnikowi „Wysokie Obcasy”. W wywiadzie tym mówiła głównie o swoim ojcu, który był tyranem, nie akceptował faktu, że urodziło mu się siedem córek, porzucił rodzinę i przeniósł się do innej, żonaty ze zasymilowaną Żydówką pozwalał sobie na antysemickie uwagi przy stole, zaś w domu trwała permanentna awantura. Taka Kazi pan mecenas Szczuka znany jest zapewne większości czytelników. To ten pan, który przez całą komunę bronił działaczy opozycyjnych, narażał się przy tym na różne nieprzyjemności i raz nawet, na trzy miesiące, zawieszono mu prawo wykonywania zawodu. Kazia nie lubiła swojego taty, czemu dała wyraz w tym wywiadzie właśnie. Nie lubiła go także z tego powodu, że ostentacyjnie okazywał przywiązanie do polskiej tradycji i czuł się jej uczestnikiem. Czego o Kazi w żaden sposób powiedzieć nie można. W czasach, kiedy do każdego właściwie przypadku przykłada się wąską miarkę kuchennej psychologii, możemy sobie chyba pozwolić na to, by zastosować ten zabieg także w przypadku pani Kazi. Możemy prawda? Mamy oto rodzinę kierowaną przez silną męską osobowość, która w dodatku nie ma zamiaru podporządkowywać się okolicznościom zewnętrznym, choć – uczciwie przyznajmy – są one dość przerażające. Tu jednak nie ma mowy o kompromisach, bo jak mawiano kiedyś noblesse oblige. I koniec. Taka postawa w czasach powszechnego skundlenia nie może się podobać, także najbliższym, bo nie przynosi żadnych realnych korzyści, za to sprowadza same kłopoty. Żony w takich razach zwykle robią mężom wymówki, szantażują ich seksualnie lub finansowo, jeśli mają takie możliwości, a jeśli nie poprzestają na prostych awanturach. W przypadku tej rodziny, o której mówimy nic takiego nie zachodziło. Pozostawał jedynie niemy wyrzut, który – przypuszczam – gorszy był niż wszystko inne. Powodował ów wyrzut reakcje, nie piękne pewnie i niezbyt szlachetne miejscami, ale uczciwie przyznajmy – tak między sobą – cóż to mogło znaczyć w porównaniu z awanturami w domu przeciętnego Kowalskiego na przełomie lat 60 i 70? Nic proszę Państwa. Lub bardzo niewiele. Kiedy w domu jest jeden tylko mężczyzna i wiele kobiet, które mają naturalne skłonności do rządzenia i wywierania wpływów, a w dodatku rywalizują pomiędzy sobą o względy mężczyzny, może dojść do różnych wybryków. Jeśli dołożymy do tego politykę, rzeczywiście robi się niewesoło. Tylko czy to jest powód do tego, by lecieć do zagranicznych gazet i opowiadać tam jakieś przykre rzeczy na własny kraj? O tym, że – cytuję z pamięci – nienawidzą mnie, bo jestem Żydówką i feministką? Większość ludzi Pani Kaziu nie zdaje sobie sprawy z faktu istnienia takiej istoty jak Pani i są oni przez to dużo szczęśliwsi niż ja, który ma bolesną świadomość, że Pani jest i do czego pani jest zdolna. Oraz w jaki sposób tłumaczy Pani swoje postępki. Ludzie, którzy znali mecenasa Szczukę, mówią o nim przeważnie w samych superlatywach. Pani Kazia w późniejszym czasie też się nieco zreflektowała i próbowała zatrzeć wrażenie, jakie wywarł na ludziach ten wywiad. Od niego jednak zaczęła się tak naprawdę jej medialna kariera. Nie ma, więc tutaj żadnych usprawiedliwień i zawracania kijem Wisły. Moim zdaniem, ktoś musiał Pani Kazi powiedzieć wprost – albo będzie wywiad o takiej wymowie i kariera, albo praca w IBL do emerytury. Skalkulowawszy powyższe Kazimiera Szczuka podjęła decyzję i już. Jest dziś tym, kim jest. Ja to wszystko wymyślam z głowy, to są moje sugestie i przypuszczenia, które przecież mieć mogę – piszę to na okoliczność ewentualnego pozwu. Znana mi jest, bowiem tolerancja środowisk, do których poprzez ten i inne wywiady aspiruje pani Kazimiera. Kariera Kazimiery Szczuki jeszcze się nie zakończyła, a po 11 listopada jak przypuszczam nabierze kolorów oraz tempa, nawet, jeśli ktoś tam będzie próbował ją zahamować. Wierzę, że się uda i w przyszłym parlamencie europejskim zasiądzie pani Kazia obok innych lewicowych działaczek, być może obok samej Jolanty Kwaśniewskiej. Czego wszystkim nam życzę, bo oznaczać to będzie, że pani Szczuka przeniesie się do Brukseli i da Bóg, już tam pozostanie. Coryllus
Zaciskajmy pasa, mówią noszący spodnie na szelkach
1. Tego się można było spodziewać, że projekt budżetu na 2012 rok złożony przez rząd Tuska w Sejmie 30 września, a więc tuż przed wyborami, zaraz po wyborach, okaże się nieaktualny. Ale temu projektowi towarzyszyły przecież zapewnienia Premiera Tuska i Ministra Rostowskiego, że żadnych podwyżek podatków po wyborach nie będzie, co więcej szef rządu twierdził, że on jest gwarantem tego, aby kosztów kryzysu nie ponosili ci najsłabsi materialnie.
2. Tuż przed expose Premiera Tuska dowiadujemy się jednak z przecieków, że receptą na kryzys ma być nie tylko kolejna podwyżka stawek podatku VAT i akcyzy, ale także likwidacja wspólnego opodatkowania małżonków, likwidacja (albo poważne ograniczenie) ulgi na dzieci w podatku PIT i becikowego, ulgi internetowej i ulgi rehabilitacyjnej. W dalszym ciągu ma trwać sięganie przez Ministra Rostowskiego do funduszy tworzonych na gorsze czasy takich jak Fundusz Rezerwy Demograficznej czy funduszy celowych służących rozwiązywaniu ważnych problemów społecznych takich jak Fundusz Pracy czy Fundusz Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Z FRD Rostowski chce znowu wziąć w 2012 roku przynajmniej 3 mld zł, z FP 4 mld zł, a z FGŚP ponad 3 mld zł, a więc razem ponad 10 mld zł i to jest powtórka tego, co zrobiono w budżecie na roku 2011. Trzeba przy tym pamiętać, że FRD miał być wykorzystywany dopiero od 2020 roku, a zabieranie środków z Funduszu Pracy w sytuacji prawie 2 mln bezrobocia w tym 1 mln bezrobotnych ludzi do 35 roku życia, jest wręcz skandalem.
3. Wszystkie te pomysły, jeżeli znajdą w programie rządu PO-PSL są typowymi pomysłami liberałów na zaciskanie pasa tylko nie na swoich brzuchach. W świecie ekonomistów funkcjonuje zresztą takie powiedzenie, „że do zaciskania pasa najmocniej zachęcają ci, którzy noszą spodnie na szelkach” i pasuje ono jak ulał do pomysłów na oszczędzanie, rządu Donalda Tuska. Rzeczywiście skoro mówimy o konieczności składania się na skutki zbliżającego się do Polski kryzysu, to coraz bardziej zastanawiający jest upór rządu Tuska przed wprowadzeniem podatku bankowego (może występuje on, dlatego, że szefem Rady Gospodarczej przy premierze jest Jan Krzysztof Bielecki bardzo mocno zaangażowany w świat bankowy), który według szacunków mógłby przynieść przynajmniej 6 mld zł rocznie. W świetle danych samego ministerstwa finansów sektor bankowy w roku 2010 uzyskał więcej niż połowę całości przychodów w całej gospodarce, a zapłacił zaledwie, co szóstą złotówkę podatku CIT, co oznacza ogromna nierównowagę w opodatkowaniu podmiotów gospodarczych podatkiem dochodowym od osób prawnych. Podobną ochroną w opodatkowaniu, cieszy się również sektor wielkopowierzniowego handlu czy sektor telekomunikacyjny, osiągające ogromne przychody, ale dzięki odpowiednio prowadzonej polityce budowania kosztów, podatek dochodowy płacą w symbolicznych ilościach. Takich obszarów unikania obciążeń o charakterze podatkowym są na przykład: zaniechanie pobierania składki ZUS w sytuacji wynagrodzeń przekraczających 100 tys. zł, co dla wielu menadżerów, etsablishmentu sektora finansowego, oznacza zawieszanie poboru tej składki już od marca każdego roku, uznawanie automatycznie 50% kosztów uzyskania przychodu we wszystkich umowach o dzieło, możliwość zaliczania do kosztów uzyskania przychodu wszelkich kosztów związanych z utrzymaniem podatnika i jego rodziny, w przypadku osób prowadzących samodzielnie działalność gospodarczą. Oczywiście są i inne obszary poszukiwania poważnych oszczędności takie jak redukcja administracji publicznej, poważna reforma ubezpieczeń społecznych wszystkich grup zawodowych w tym także ostateczne rozstrzygniecie przyszłości OFE czy też oszczędności w realizacji wielkich inwestycji infrastrukturalnych finansowanych ze środków publicznych (właśnie wybudowaliśmy najdroższe w Europie stadiony i budujemy najdroższe autostrady i drogi szybkiego ruchu)
4. Jeżeli więc po 4 latach karmienia nas narracją o zielonej wyspie, mamy zacząć oszczędzać to dobrze byłoby, żeby rozpocząć od tych, którzy jak się to obrazowo nazywa mają głębokie kieszenie a nie jak zwykle od tych z kieszeniami płytkimi. Istnieje jednak poważna obawa, że mając potężną osłonę medialną i strasząc nadchodzącym kryzysem, rządząca Platforma bez przeprowadzenia poważnej debaty w Parlamencie, przeprowadzi swoje liberalne rozwiązania i zaciśnie pasa tym najliczniejszym, ale jednocześnie najmniej zamożnym grupom społecznym w Polsce.
Zbigniew Kuźmiuk
Jeszcze o Święcie Niepodległości Po co blokady! Polska nie ulegnie. Idzie nowe pokolenie, jeszcze dzielniejsze. Ono obroni się przed rozkładem moralnym. Ono uratuje swoją wiarę w Boga, Honor i miłość do Ojczyzny. Wystarczy sięgnąć do polskiej literatury, aby tego rodzaju przekonanie uznać za słuszne. To samo można powiedzieć o naszej historii. Rożne przecież działy się rzeczy w przeszłości, ale nadziei nie brakowało. Mówi o tym Zygmunt Krasiński, wyjątkowy entuzjasta niepodległości Polski:
Cokolwiek będzie, cokolwiek się stanie.Jedno wiem tylko: sprawiedliwość będzie. Jedno wiem tylko: Polska zmartwychwstanie.
Warto przy okazji powyższego tekstu zwrócić uwagę na to, że dla Zygmunta Krasińskiego niepodległość Polski nie jest tylko sprawą polityczną, militarną, względnie ekonomiczną. Z pewnością te wszystkie dziedziny mają jakiś wpływ na niepodległość. Ale najważniejsza jest sprawiedliwość. Niepodległość ma być przede wszystkim owocem sprawiedliwości. I z tego względu nadzieja wieszcza, nadzieja minionych pokoleń, nadzieja wiodąca ku wyzwoleniu, ku uwolnieniu się od zaborców, okupantów i innych ciemiężycieli, ma swoje mocne korzenie w podstawach ładu moralnego.
Nieraz do zniechęcenia był tylko jeden krok Nie było rzeczą łatwą poprzez dziesięciolecia podtrzymywać w kolejnych pokoleniach naszych rodaków nadzieję na wolność. Prześladowcy sięgali po różne metody, ale najczęściej zmierzali do osłabienia ducha, do ośmieszania polskości, do niszczenia kultury polskiej, zabraniając wreszcie posługiwania się mową polską. Oto fragment z „Syzyfowych prac” Stefana Żeromskiego, przypomniany przez nieznaną mi osobę, a nadesłany e-mailem z Białegostoku:
„- Co takiego? – głośniej zawołał inspektor – kazałem śpiewać (chodzi o carskiego inspektora). - Panie inspektorze – rzekł ksiądz spokojnie i z zimną uprzejmością – uczniowie będą śpiewali tutaj, w kościele, hymn po polsku, i to nie tylko dziś, ale zawsze”. Od tego najczęściej zaczynają się zmagania. A potem przychodzi atak na sprawy fundamentalne, które w rzeczywistości polskiej wyrażają trzy słowa: „Bóg, Honor i Ojczyzna”. Atak najpierw uderzał w Pana Boga. Obecnie mniej, gdyż trudno wbrew logice twierdzić, że świat nie ma Pierwszej Przyczyny. Za to usiłuje się deprecjonować to, dzięki czemu Bóg jest nam tak bliski. Zwalcza się więc krzyż, bo z krzyża przemawia do nas Największa Miłość. Nie da się Jej zasłonić. A w Krakowie u zbiegu ulicy Kapucyńskiej z Loretańską, w samym centrum, mimo ciasnoty na skraju ulicy stoi krzyż, od dziewiętnastego wieku. I nikt nie dyskutuje na temat miejsca, w którym stoi. Nie można kwestionować obecności Najwyższej Miłości. Jest on pamiątką walk o wolność. Dyskretnie i podstępnie, ale usiłuje się również niszczyć znaczenie Honoru. Bo jak wytłumaczyć Polaków, którzy zapraszają obcokrajowców i to nie najlepszej sławy, aby przybyli do Polski i blokowali innym Polakom Marsz Niepodległości! Honor w takim zachowaniu całkowicie został powalony na ziemię. Ale to tylko jeden przykład. A co sądzić o powszechnie praktykowanym kłamstwie, obecnym w publicznych wystąpieniach polityków najwyższych szczebli? A co powiedzieć o beztrosce licznych dziennikarzy? Oto dwa przykłady. W czasie pobytu Benedykta XVI w Madrycie nasza telewizja publiczna i telewizje komercyjne wciąż pokazywały zamieszki na ulicach stolicy Hiszpanii powodowane rzekomo przez przeciwników odwiedzin Papieża. Tymczasem nasza młodzież po powrocie była tym zaskoczona. Oni nawet tego nie zauważyli. Ale wyżej wspomniane telewizje nie transmitowały ani jednego wystąpienia papieskiego w pełni. A samo Święto Niepodległości! Poczynając od piątku, przez kolejne dni środki społecznego przekazu pokazywały tylko blokadę i bójki wokół. Dlaczego nie miały odwagi pokazać samego marszu. Tam było kilkanaście tysięcy ludzi, głównie młodych, również wiele młodych małżeństw z dziećmi. Czyżby denerwował ład tam panujący? Próby osłabiania obecności Boga w naszej rzeczywistości, choćby w znaku krzyża; ciągłe pomijanie albo ośmieszanie znaczenia Honoru – rzecz jasna, że musi się odbić na osłabieniu treści słowa Ojczyzna. I to nas boli.
Czyli czas powstań się nie skończył Trudno przecież wyobrazić sobie, aby Polacy zrezygnowali z tego wszystkiego, o co walczyli ich poprzednicy z jakże wielką determinacją. Już w czasie zaborów nierzadko manifestacje były wstępem do powstań. W obecnej dobie, jeśli te wolności, które jakoś przebijają się przez nasze media, będą trwały, rolę dawnych powstań przejmą manifestacje. I na to nie ma mądrych. Nie możemy, bowiem zlekceważyć przelanej krwi przez setki tysięcy rodaków. Nie możemy zapomnieć milionów pomordowanych, wydziedziczonych, więzionych. Nie ma Polski bez Honoru. Nie ma Polski bez Boga, oczywiście w jej duchowej istocie i kulturowej szacie. Ale ta Polska przez setki lat nikomu nie była ciężarem. Potrafiła pogodzić wszystkie narody, i to przez cztery, a nawet pięć stuleci. To w Polsce katolickiej do czasu rozbiorów mieszkało około 80 proc. Żydów. Nikt nie słyszał o prześladowaniach. W Rzeczypospolitej żyły różne narody. Było w niej miejsce na Orła i na Pogoń. Szkoda, że nie zauważono św. Michała Archanioła. Rzeczpospolita może być wspaniałym przykładem dla współczesnych prób unijnych. Tylko czy nasi rodacy chcą o tym mówić. A może preferują bycie „pawiem i papugą narodów”? To możliwe, a jednak szkoda dorobku wieków. Proszę, więc mi wybaczyć, że odwołuję się do naszej kultury i historii, bo do czego mam się odwoływać? A czy wolno to wszystko zaprzepaścić? Nie wolno! I jest nadzieja, że do tego nie dojdzie. Oto e-mailowa wiadomość z Białegostoku. W Liceum Ogólnokształcącym nr 2 im. księżnej Anny z Sapiehów Jabłonowskiej zaczyna się apel z okazji rocznicy wkroczenia wojsk sowieckich w granice Rzeczypospolitej w roku 1939. Chór miał śpiewać na rozpoczęcie hymn państwowy. Pani wicedyrektor zabroniła. Pod koniec apelu jeden z uczniów powiadomił zebranych o zakazie i podał komendę do odśpiewania hymnu. Pani wicedyrektor wyszła. Jest żoną jednego z wiceprezydentów miasta. Przykre, ale, po co? Po co kontrmanifestacje? Po co blokady! Polska nie ulegnie. Idzie nowe pokolenie, jeszcze dzielniejsze. Ono obroni się przed rozkładem moralnym. Ono uratuje swoją wiarę w Boga, Honor i miłość do Ojczyzny. Ono uratuje własną tożsamość. A wszystko po to, aby Polska w jednoczącej się Europie miała swoją twarz. A Europa, żeby nie stała się szara jak stepy, dzika jak tajga i wyniszczona jak pustynia. Europa musi mówić wieloma językami. Musi radować się bogactwem kultur. Jeśli chce być sobą, powinna szanować to wszystko, co jest fundamentem każdej zdrowej społeczności ludzkiej, a więc: wiarę w Boga, Honor i każdą Ojczyznę. Ks. bp Antoni Pacyfik Dydycz
Przed expose premiera: czy będzie powtórka z rozrywki? JE Fidel Castro potrafił codziennie wygłaszać sześciogodzinne przemówienia do zachwyconej ludności Hawany – zachwyconej, że zamiast pracować, może samym słuchaniem przyczyniać się do zwycięstwa socjalizmu. Śp. Władysław Gomułka (ksywka: „tow. Wiesław”) aż tak dobry nie był, ale za to mówił w stylu – najdelikatniej to określając – mało porywającym. Żartowano, że w encyklopedii z roku 2050 będzie figurował, jako „gawędziarz ludowy z epoki Ze-Donga Mao”. W związku z tym podobno po kolejnym „plenum”, (czyli nasiadówce całego Komitetu Centralnego PZPR) zwrócił się do swego osobistego sekretarza, tow. Walerego Namiotkiewicza, następującymi słowy:
– Walery! To Twoje przemówienie, które mi napisałeś, było dobre – nie powiem… Ale niektórzy towarzysze sarkali, że cztery godziny to za dużo… Mam prośbę: na przyszłość pisz mi przemówienie co najwyżej dwugodzinne! Po następnym „plenum” Gomułka wzburzony wpada do gabinetu Namiotkiewicza:
– Walery! Przecież prosiłem: co najwyżej dwugodzinne! A ja czytałem ponad sześć godzin! Niektórzy towarzysze zaczęli przysypiać…! – Towarzyszu Sekretarzu! – odparł Namiotkiewicz. – To nie moja wina! Po pierwsze: tow. Sekretarz bardzo wolno czyta… A po drugie: tow. Sekretarz wziął z mojego biurka oryginał i trzy kopie! Przed exposé JE Donalda Tuska zapewniano, że będzie ono trwało poniżej godziny. Telewizja pokazywała p. Donalda, jak przy biurku „cyzeluje tekst” exposé – i na ekranie widać było trzy-cztery kartki papieru. Tymczasem p. Premier powierzył pisanie exposé jakiejś prywatnej firmie – i wyszło 3,5 godziny. Zapewne chcieli pokazać, że jak państwowa firma napisze przemówienie godzinne – to prywatna, za te same pieniądze, napisze 3,5-godzinne. I w tej konkurencji odnieśli sukces… (Powyższy tekst powstał w związku z expose Donalda Tuska sprzed czterech lat. Ciekawe czy tym razem będzie powtórka z rozrywki?) JKM
Mania wielkości Ktoś tu upadł na głowę. ŚP.Samuel Marszak napisał kiedyś wierszyk p/t: „Gdyby...”, który śp.Julian Tuwim przełożył tak:
Gdyby ze wszystkich na świecie drzew
Zrobić jedno olbrzymie drzewo,
Jedno drzewo pod same niebo,
A ze wszystkich na świecie rzek
Taką rzekę, że jeden brzeg
Byłby o milion mil od drugiego,
A głęboką - że coś strasznego!
I gdyby ze wszystkich na świecie małp
Zrobić jedną małpę nad małpy,
Taką małpę, że ten, co chciałby
Spojrzeć na nią, choć jeden raz,
Musiałby patrzyć przez cały czas.
Całe życie musiałby patrzyć
I co najmniej tysiąc lat żyć! -
I gdyby ta małpa aż spod nieba
Zeskoczyła z tego drzewa
Do tej rzeki - tej największej
I najszerszej, i najgłębszej,
Takiej wielkiej, że jej nigdy
Nie obejmie ludzki mózg -
Jaki to byłby -
Jaki to byłby -
Jaki to byłby PLUSK!
Gdy powstała III RP górowało hasło: „Małe jest piekne”. Dziś - wraca gigantomania z najgorszych czasów PRLu. W studenckiej gazecie „SEDNO” czytam artykuł:
http://gazeta-sedno.pl/900/superuniwersytet-szansa-czy-zagrozeniem/
„Superuniwersytet szansą czy zagrożeniem?” - o tym, że „władze największych poznańskich uczelni prowadzą ze sobą rozmowy w sprawie połączenia się w jedną, potężną jednostkę. „Superuniwersytet” mógłby stać się ważnym graczem nie tylko krajowego rynku studiów (…) „Pomysł stworzenia z kilku uczelni jednej, dużo wyraziściej reprezentującej miasto na zewnątrz nie jest niczym wyjątkowym. Podobna inicjatywa, jednak o dużo wyższym stopniu zaawansowania, ma miejsce we Wrocławiu. W mniejszej skali rozmowy na ten temat prowadziły też uczelnie w Szczecinie i Rzeszowie. Do realizacji tej idei doszło także na Kujawach, kiedy bydgoska Akademia Medyczna weszła w skład Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu (…) Powstająca jednostka niemalże od razu znalazłaby swoje miejsce na dającej prestiż liście szanghajskiej – rankingu 500 najlepszych uczelni na świecie. Przyciągnęłaby także wielu studentów z zagranicy, co mogłoby być uważane za bezpośredni wkład w rozwój miasta.” Gdyby mi ktoś wytłumaczył, dlaczego profesor fizyki teoretycznej na Uniwersutecie Adama Mickiewicze miałby większą szanse otrzymania nagrody Nobla – dlatego, ze w stołówce móglby stać w kolejce za doktorantką ..Wyższej Szkoły Pielegniarskiej??!!!? I dlaczego na „liście szanghajskiej stałaby się „najlepszą”??? Ktoś tu upadł na głowę. Niewątpliwie chodzi o to, by JM Rektor UAM został JM Rektorem Największej Uczelni w Polsce (albo i na świecie – po przyłączeniu Zakładów im.Hipolita Cegielskiego i Związku Zawodowego Straży Pożarnych). Ludzie lubią grandioznyje projekty. W USA w Cyrku Barnuma występował nawet Największy Liliput Świata! Tylko: kto zapłaci za PLUSK? JKM
Sypią się fundamenty Unii Europejskiej Wraz z nadejściem kryzysu na świecie wpadały kolejne państwa strefy euro w tarapaty finansowe, gospodarcze i społeczne. To były kolejno: Grecja, Irlandia, Portugalia, Hiszpania, Belgia i Włochy. Różne są przyczyny i objawy kryzysu, jednakże wszystkie wymienione kraje charakteryzują się corocznym wielomiliardowym deficytem budżetowym, nadmiernym zadłużeniem publicznym, recesją i zwiększającym się bezrobociem. To prowadzi do mniej lub bardziej gwałtownych demonstracji i zmian rządów. W Hiszpanii odbędą się 20 listopada przyspieszone wybory parlamentarne, bo kraj nie wytrzymał ideologicznych posunięć w gospodarce, zafundowanych przez socjalistycznego premiera Zapatero. W Grecji i we Włoszech formują się nowe ekipy rządowe oparte na bezpartyjnych fachowcach. Bruksela, Berlin i Paryż mogą być zadowolone, bo jest jeszcze (niewielka) nadzieja, iż nie wszystkie pieniądze, zainwestowane w ratowanie dłużników, są stracone. Kto by w takiej sytuacji myślał o tym, że narzucone rządy technokratów są słabo umocowane społecznie, i że jest to wbrew jakimkolwiek demokratycznym regułom. Teraz kolej na Francję, która jest głównym wierzycielem zbankrutowanej Italii. Strefa euro chwieje się w posadach. Wspólna waluta, którą powołano na przekór ekonomicznym prawom, wchodzi w swą końcową fazę. Tym samym sypią się fundamenty wspólnej Europy, która miała nam zapewnić wieczny raj na ziemi. „Eurosceptycy mieli rację – pisze tygodnik „Uważam Rze”. – Polityczna mapa Europy wkrótce będzie wyglądać zupełnie inaczej”. Polacy powinni być przygotowani na scenariusz rozpadu UE, a nie wierzyć w cuda, głoszone przez czołowych polityków PO. To pozwoli nam pozbyć się niepotrzebnych złudzeń. W obliczu prób dalszej centralizacji władzy w Brukseli należy postępować rozsądnie. „Nie wołać bezmyślnie o więcej z Unii – mówi europoseł PiS Konrad Szymański – ale wiedzieć, że od pewnych trendów unijnych musimy wręcz uciekać, chronić się przed nimi. Nie możemy pozwolić, by zgaszono naszą konkurencyjność, naszą gospodarkę wspólnymi podatkami i harmonizacją standardów socjalnych czy pracy”. Polski rząd realizuje jednak z uporem politykę prounijną. Zdaje się nawet wychodzić przed szereg, by jego głos był bardziej słyszalny w zachodnich stolicach. Brakuje też w kraju poważnych dyskusji o europejskich dysonansach i perturbacjach, ich przyczynach, a także o sposobach ominięcia lub złagodzenia kłopotów i trudności, które na nas czyhają.
Zygmuntbialas
Skok na kasę polskiego wywiadu W 1983 roku w strukturze polskiego wywiadu wojskowego powstała najbardziej zakonspirowana komórka: Oddział Y. Powodem jej powstania była seria ucieczek oficerów wojskowego wywiadu na Zachód i związana z tym utrata sieci agentów oraz cennych informacji. Oddział Y – czyli Oddział Agenturalnego Wywiadu Strategicznego miał tworzyć sieć agenturalną na okres P i W, czyli pokoju i wojny. Ponadto miał kierować agenturalnym wywiadem strategicznym „we wszystkich państwach wywiadowczego zainteresowania.” Miał też pozyskiwać fundusze na swoją działalność. „Pomysł na kasę” zaczerpnięto z sowieckich służb wojskowych GRU. Zatrudnieni pod przykryciem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych agenci i współpracownicy wojskowego wywiadu, szukali za granicą spadków po zmarłych polskich obywatelach. Dane przekazywali do centrali w Warszawie. Podczas pracy nad reportażem trafiliśmy na dobrze udokumentowany ślad jednej z takich operacji. Plan był prosty: przejąć bezdziedziczny spadek po obywatelu Kanady pochodzenia żydowskiego. Spreparowano dokumenty: akt urodzenia, dowód osobisty, wpisy meldunkowe. Później przesłano je do Kanady. I jeśli sąd w Toronto nie wykryłby fałszerstwa (a w tym czasie nie pojawiłby się drugi spadkobierca) można było zgarnąć kilkaset tysięcy dolarów. Do przejęcia spadku wybrano kuriera nielegalnego Zarządu II Sztabu Generalnego – o pseudonimie: „Laufer”. Jednak poza „Laufrem” był ktoś jeszcze, kto zainteresował się pożydowskim spadkiem w Kanadzie. Marcin Mamoń i Piotr Litka
TK orzekł, że haracze dla „twórców” są zgodne z konstytucją! O co znowu chodzi? Ano o kasę i to o dużą. Nie tak dawno temu tzw. „tfu-rcy” przeforsowali powstanie nowych przepisów, które spowodowały, że producenci i dystrybutorzy urządzeń audio-wizualnych musieli im płacić tantiemy z tytułu sprzedaży - tu uwaga.. kopiarek, aparatów fotograficznych, magnetowidów, skanerów, kamer, odtwarzaczy mp3 itp. Wspomniani „tfu-rcy” stwierdzili, bowiem, że wskutek pojawienia się na rynku tylu nowoczesnych urządzeń audio-video ponoszą oni straty z tytułu nie legalnego powielania - ich pożal się Boże - „twórczości” (czytaj „piractwa”). Dotychczas tzw. „pirat”, czyli osoba nie legalnie powielająca cudze produkty podlegające ochronie z tytułu praw autorskich, od których nie płacił on twórcy należnych mu tantiem musiał zostać złapany. Złapanemu trzeba było udowodnić winę przed sądem a na koniec skazać go, co z reguły powodowało przychód u twórcy w postaci zasądzonego na jego rzecz odszkodowania. Był to jak najbardziej mechanizm słuszny i uczciwy. Dziś twórcy nie muszą już specjalnie dbać by ich produkty nie mogły być łatwo kopiowane. Nawet nie muszą specjalnie dbać by ktoś był nimi specjalnie zainteresowany. Ani nie muszą specjalnie, (choć robią to dalej) ścigać „piratów”. Wystarczy, że w pierwszym kroku przystąpią do którejś sitwy o nazwie „organizacja zbiorowego zarządzania”, która pełni rolę pośrednika/pasera w wymuszaniu okupu od postronnych obywateli za tzw. twórczość a potem dodatkowo nałożą, co też niedawno uczynili podatek na wszystkich, którzy produkują i dystrybuują urządzenia, które przez owych „tfu-rców” zostaną uznane za ewentualne źródło strat dla nich samych. W końcu zdecydowanie łatwiej jest nałożyć podatek na producentów i dystrybutorów sprzętu, który potencjalnie może być użyty do kopiowania dorobku „tfu-rcy” niż pilnować by nie dochodziło do przestępstw, jakim jest bezprawne kopiowanie cudzej pracy. Wspomniane tu „organizacja zbiorowego zarządzania” - jak wspomniano powyżej - mają za zadanie ściągać tantiemy skąd się da i gdzie się da. Po odpaleniu stosowanego procentu wynikającego z usług pośrednictwa za swój wysiłek resztę przekazują przynależącym do takiej organizacji „tfu-rcom”. Te organizacje w ramach przyznanych im niedawno uprawnień wystąpiły do producentów / dystrybutorów sprzętu audio-video-komputerowego z żądaniem odpalenia im stosownego procentu od obrotu. Oczywiście by określić ile się należy organizacje te zażądały dostępu do materiałów stanowiących tajemnicę handlową przedsiębiorców by określić ile i czego oni sprzedali. Ci jednak odmówili twierdząc, że narusza to ich prawa do swobodnego prowadzenia biznesu i że godzi to w zapisy Konstytucji. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu, do którego trafiła sprawa „rozłożył nogi” i wysłał zapytanie do Trybunału Konstytucyjnego czy „przymusowa darowizna” jest dozwolona i czy taka ingerencja w tajemnicę handlową przedsiębiorstw jest w ogóle dopuszczalna w świetle tego, co stoi w Konstytucji. Sędziowie TK podrapali się tu i ówdzie i orzekli po raz kolejny, że w Konstytucji to sobie różne rzeczy można wypisywać, ale tak naprawdę nie ma to żadnego znaczenia, bo jak stoi w Konstytucji art. 2 głoszący: „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej.”. W konsekwencji owej „sprawiedliwości społecznej”, która sprawia, że okraść trzeba jednych by dać drugim sędziowie uradzili, że „organizacje zbiorowego zarządzania” mają prawo żądać od przedsiębiorców takich danych ze względu na osławiony już "ważny interes publiczny" owych „tfu-rców”. Ciekawe czy w podobny sposób TK zakwestionuje rozporządzenie, które nałoży na „tfu-rców” płacenie podatków od pełnego osiągniętego przez nich przychodu a nie od 50% jak póki, co obowiązuje (z chwilą przekroczenia zadłużenia w wysokości 55% progu ostrożnościowego w stos. do PKB „tfu-rcom” zniknie ten przywilej, jakim jest 20 i 50% koszt uzyskania przychodu – tak przynajmniej wynika z ustaleń rządu D. Tuska z jesieni, 2010 gdy szykowano nam podwyżkę VAT-u na rok 2011). Oczywiście wspomniany podatek zostaje automatycznie doliczony do ceny artykułu, który kupujemy w sklepie za co w efekcie płacimy my sami a nie producenci vel dystrybutorzy. Analogicznie zresztą wygląda sprawa „opłaty recyclingowej”, która od kilku już ładnych lat doliczana jest do ceny każdego nowo kupowanego urządzenia z zamian za co nikt nawet nie odbiera od człowieka starego sprzętu AGD-RTV (wyrzucenie takiego sprzętu pod przysłowiowy śmietnik grozi karą liczoną w tysiące złotych) – jego odstawienie do sklepu prowadzącego zbiórkę jest bowiem dodatkowym kosztem właściciela. Zasadniczo opodatkowanie hipotetycznej możliwości powstania u kogoś strat z tytułu nie właściwego użycia narzędzi umożliwiających ich powstanie jest kuriozalne. W ten sam sposób można opodatkować sprzedawców i producentów broni bo może ona prowadzić do przykrych konsekwencji dla społeczeństw (zabójstwa poszczególnych obywateli, wojny, przemoc itp.). Nikt przecież nie będzie się zastanawiał ze sama broń nikogo nie zabija. Zabija z reguły palec zaciskający się na spuście będący przedłużeniem reki a sterowany wolą człowieka trzymającego takową broń. Podobnie można by opodatkować tłuczki do ziemniaków czy wałki do ciasta, które mogą przecież być wykorzystane, jako broń i spowodować trwały lub nie trwały uszczerbek na zdrowiu a nawet pozbawić życia. Więcej do poczytania o tej bulwersującej sprawie pod poniższym LINKIEM.
P.S. Dokładnie w ten sam sposób na właścicieli stacji telewizyjnych i dystrybutorów kinowych nałożono nie tak przecież dawno temu obowiązek wnoszenia opłat w określonej przepisami wysokości na rzecz tworu o nazwie „Polski instytut sztuki filmowej”, dzięki czemu różnej maści, „zasłużeni” starsi wiekiem „wajdo-podbne” „pany reżysery” (a-la „misiowy” Hofander) mogą realizować swoje niezbyt ambitne produkcje filmowe sponsorowani pieniędzmi podatnika bez nadmiernej obawy czy film-knot zwróci w dystrybucji poniesione nań nakłady czy też będzie deficytowy. W ten sam sposób urzędnicy zarządzający wspomnianym „instytutem” determinują, jaki reżyser dostanie pieniądze i co wolno nakręcić a czego nie wolno, (bo nie damy kasy). W efekcie tych działań najnormalniej w świecie zdrożały bilety do kina .. 2-AM – blog