KLUCZEM CZY WYTRYCHEM? NIETYPOWE METODY ROZWIĄZYWANIA NAJTRUDNIEJSZYCH PRZYPADKÓW SOCJALNYCH
Praca socjalna jest działalnością niewymierną, ale jakże ważną, gdyż ma na celu pobudzanie i ukierunkowanie motywacji jednostki, wyzwolenie jej „sił” aby mogła sama sprostać przeciwnościom. Elżbieta Olber
Rzucanie grochem o ścianę
Podstawowe zadanie pracownika socjalnego to pomaganie. Jest ono tak integralnie związane z tym zawodem, że często mówi się i pisze o powołaniu do tej pracy, o realizowanej misji. Klientem jest najczęściej osoba znajdująca się w sytuacji wymagającej interwencji i zdająca sobie z tego sprawę, a więc chętna do przyjęcia owego wsparcia. Tak wygląda najbardziej ogólnie scharakteryzowany kontekst pracy fachowo pomagającego. Jednak co pewien czas napotyka się przypadki, które, choć z pozoru wydają się być bardzo podobne do dziesiątków poprzednich, to jednak - z przyczyn nie od razu dostrzegalnych - nie posuwają się ani o krok do przodu. Nawet doświadczony pracownik socjalny nie wierzy własnym oczom. Przecież ja tu nic nie zmieniam; Wygląda tak, jakby ten klient w ogóle nie był zainteresowany rozwiązaniem własnych problemów; Robię krok do przodu i dwa do tyłu - oto najbardziej typowe komentarze wyrażające przeżywaną w takich chwilach frustrację. Niespodziewanie okazuje się, że całe dobrze opracowane i wielokrotnie wypróbowane instrumentarium socjalne jest całkowicie bezużyteczne; nie dość, że sprawa tkwi jak zaklęta w miejscu lub porusza się w błędnym kole, to w dodatku jako jedyny efekt własnych wysiłków widzimy pogorszenie całej sytuacji. Niektórzy w zwątpieniu zwielokrotniają wysiłki, spędzają przy kliencie godziny wykraczające znacznie ponad etat, ofiarują czas nie pobierając wynagrodzenia... i co? I nic! Zupełnie jakby się stało przed murem, od którego wszystkie nasze starania odbijają się jak piłeczki pinpongowe.
Jaką postawę należy przyjąć w tak niekorzystnych okolicznościach? Czy można znaleźć sensowne rozwiązanie przypadków, które całkowicie odbierają nadzieję na powodzenie interwencji? Otóż tak. Na zaradzenie sytuacjom niemożliwym istnieją równie „niemożliwe” sposoby. Jeżeli nie pasuje klucz socjalny, trzeba będzie skorzystać z wytrycha; jeżeli wyrzucili mnie przez drzwi, to wejdę oknem. Poddanie się jest porażką - nie wolno się poddawać. Co więc proponujemy?
Socjalna chirurgia - zaboli, ale wrócisz do zdrowia
Teoria pracy socjalnej przewidziała pojawienie się opisanych powyżej uwarunkowań. Podejście, które zaprezentujemy, nazywa się otwieraniem problemu, który, jak zobaczyliśmy, może być aż tak zamknięty, że nie jest możliwe dotarcie do niego normalnymi drogami z pozycji osoby z zewnątrz, nie zaangażowanej bezpośrednio w te wydarzenia. Zaraz na początku artykułu odwołaliśmy się więc do teorii pracy socjalnej, aby żaden z Czytelników nie pomyślał, iż proponujemy coś sprzecznego z etyką zawodową pracownika socjalnego.
Prezentowana technika jest jednak w pewnym sensie paradoksem, gdyż pracownik socjalny nie pomaga w ścisłym tego słowa znaczeniu, nie rozpoczyna konstruktywnego działania, lecz postępuje dokładnie odwrotnie: osoba mająca problemy zostaje zaatakowana. Profesjonalnie pomagający wywołuje dodatkowe konflikty i kryzysy, wzmacnia negatywne zachowania, a nawet żąda tego, o czym od razu wiadomo, iż jest niemożliwe.
Zasady bazujące na tym założeniu nie są odkryciem pracy socjalnej. Już od lat pięćdziesiątych stosuje się je szeroko w psychoterapii, zwłaszcza z pacjentami cierpiącymi na schizofrenię. Mówiąc w ogromnym uproszczeniu: niekiedy jedyną prawidłową reakcją na zjawisko o charakterze patologii, objawiające się w paradoksalnych mechanizmach interakcji komunikacyjnej, jest analogiczne, równie paradoksalne działanie terapeutyczne (patrz: Beavin, Jackson, Watzlawick: "Pragmatics of Human Communication"). W terapii rodzin, w której przecież niezwykle liczy się precyzja, dokładność, racjonalna refleksja, znajdujemy również elementy interwencji opierającej się na „....skonfrontowaniu rodziny z czymś całkowicie nowym, nieoczekiwanym. Coś doradzić - to jednak nie wywołuje pożądanego skutku terapeutycznego; a więc niezbędne staje się zaszokowanie uczestników sesji terapeutycznej.” (M. Selvini) Również w terapii rodzin zaleca się niekiedy taką dezorganizację rodziny, aby przez to działanie upadła, została rozbita stara, niewydolna struktura tejże rodziny. Można się w tym miejscu pokusić o twierdzenia idące jeszcze dalej: w historii polityki, w dziejach sztuki militarnej, w teoretycznych podstawach dyplomacji - znajdujemy wiele przykładów niezwykle efektywnych działań, które oparte były o - z pozoru - zupełnie irracjonalne przesłanki, nielogiczne argumenty, nieuzasadnione preferowanie jednego, wcale nie najmocniejszego elementu, o rozbijanie i niszczenie w okresie, kiedy wszyscy sądzili, że teraz za wszelką cenę należy budować.
Spróbujmy nasze dotychczasowe uwagi uporządkować i wyrazić w sposób mający zastosowanie w pracy socjalnej:
1. Jest klient, który ma problem socjalny lub psychiczny albo problem obejmujący obydwie te płaszczyzny.
2. Klient nie dopuszcza do zajęcia się tymi trudnościami, on i jego problemy pozostają zamknięte, niedostępne.
3. Pracownik socjalny posługuje się nietypową techniką, aby naruszyć tę zwartą strukturę: zaskoczeniem, fortelem, trikiem, podstępem, działaniem (z pozoru) sprzecznym z interesem klienta.
4. Celem tego manewru jest wyrwanie klienta z zaskorupienia, z pozostawania w systemie uwarunkowań, które są dla niego bezdyskusyjnie szkodliwe i prowadzą do narastania dalszych negatywnych czynników. Statyczność sytuacji zostaje zamieniona na dynamikę zmian - nic nie może pozostać takie samo, jak było dotychczas.
Zanim przejdziemy do dalszych, szczegółowych wskazówek, chcemy wyraźnie podkreślić, że prezentowana metoda należy do nietypowych i dlatego wolno ją stosować tylko wtedy:
- jeżeli wyczerpane zostały wszystkie konwencjonalne techniki,
- jeżeli napotykamy na niezasłużone cierpienie osób związanych z klientem,
- jeżeli teoretyczna analiza przypadku rzeczywiście rokuje szanse na sukces,
- jeżeli potrafię pracować odpowiedzialnie, ostrożnie, i umiem podejmować ryzyko,
- jeżeli nie jestem początkującym pracownikiem socjalnym.
W porównaniu do technik stosowanych w psychoterapii pracownik socjalny posługuje się znacznie prostszymi formami tej paradoksalnej interwencji, co nie znaczy - gorszymi. Wśród poniższych uwag wiele będzie takich, które wydadzą się być może proste i banalne. Ale w tym właśnie leży ich siła. Biblijny olbrzym Goliat został zabity przez Dawida kamieniem miotanym ze zwykłej procy. Liczy się skuteczność.
Co się stanie, jeżeli nie zacznę pomagać?
Zastanówmy się, czy pasywność pomagającego może być lepsza od aktywności. Tak, ale tylko wtedy, jeżeli jest ona pomocą dla klienta. Na każdy problem osoby przychodzącej po pomoc trzeba szukać adekwatnej odpowiedzi. Oczywiście jak najszybciej, jak najsprawniej. (Tak na marginesie: dobrze się złożyło, iż w tym numerze ukazał się też artykuł We właściwym momencie. Czas jako element pracy socjalnej.) Jednak może się również okazać, że klient ciągle powraca z tym samym problemem, że w jego życiu nic się nie poprawia, że w gruncie rzeczy wysiłki pracownika socjalnego prowadzą jedynie do stabilizacji problemu, do utrzymywania negatywnego systemu przyczynowo-skutkowego. Zależnie od konkretnego przypadku, stwierdzenie: Tu się przecież nic nie zmienia można wypowiedzieć po kilku tygodniach lub po upływie kilku miesięcy. Ale prędzej czy później nadejdzie moment, w którym już nie można dłużej zwlekać. Dla dobra podopiecznego należy postarać się o obiektywizm i szczerość, i sprawdzić: czy jestem zdolny do naprawiania ludzkiego losu, czy też pełnię jedynie rolę zarządcy socjalnej, psychosocjalnej lub materialnej biedy mojego klienta? Jeżeli pomysł, który nie doprowadził do rozwiązania przypadku, pochodził w głównej mierze od podopiecznego, to tym bardziej mam prawo, by powiedzieć: Stop! Tą drogą już dalej nie będziemy szli, trzeba wybrać zupełnie inny wariant.
W celu uniknięcia nieporozumień zwróćmy od razu uwagę, że możliwość braku działania, czasowej bezczynności fachowo pomagającego, dopuszczamy dopiero po okresie aktywności, które nie przyniosły rezultatu (o jedynym wyjątku od tej reguły piszemy trochę dalej). A więc absolutnie nie sugerujemy, żeby w ten sposób rozpoczynać pracę z klientem (Niech się najpierw trochę pomęczy!). Podstawową zasadą pracy socjalnej jest próba pomocy po dokonaniu podstawowej anamnezy. Omawiane w tym artykule techniki specjalne stosujemy tylko wtedy, jeżeli „normalnymi” metodami w żaden sposób nie można się przybliżyć do celu.
Zajęcie się problemem poprzez zastosowanie czasowej bezczynności pracownika socjalnego jest szczególnie wskazane w przypadkach, w których klient przyzwyczaił się do regularnej pomocy i uznał ją za normalny element własnego życia, aż tak oczywisty, że w jego mniemaniu zwolniło go to od jakiejkolwiek samodzielności (Po co się wysilać, skoro pomoc społeczna i tak mi to załatwi?). Im dłuższy okres biernego przyjmowania pomocy przez klienta, tym większe jego zdumienie wywołane „strajkiem” pracownika socjalnego. Jest to szok zwłaszcza dla tych podopiecznych, którzy symulowali własną aktywność, ograniczali się jedynie do werbalnych deklaracji i przez cały czas mieli cichą nadzieję, iż fachowo pomagający nie zauważy, że jest dla nich wyłącznie wygodnym elementem specyficznego urządzenia się w życiu. W tej samej grupie problemów mieści się postawa klienta korzystającego z pomocy tylko po to, aby na jakiś czas zażegnać konflikt lub kryzys, chwilowo go uciszyć. Natomiast rozwiązanie problemu raz na zawsze wydaje się już takiemu podopiecznemu zbyt wielkim wysiłkiem.
Przykład: Młode małżeństwo zdążyło w ciągu czterech lat powiększyć swą rodzinę o troje dzieci. Mąż jest zdrowym i silnym mężczyzną, posiada niezłe kwalifikacje zawodowe. Równocześnie jednak charakteryzuje się wrodzonym (?) wstrętem do pracy, a w dodatku nie stroni od kieliszka, chociaż nie można go jeszcze określić jako alkoholika. Regularnie w domu tym brakuje więc pieniędzy. Żona od kilkunastu miesięcy nie tylko przychodzi po zapomogę, ale i regularnie zaprasza pracownika socjalnego do domu, gdyż, jak się wyraża, chce tego lenia zobowiązać przy świadkach do pracy. Owe próby są mieszanką kłótni, histerii, gróźb i próśb. Skruszony ojciec rodziny obiecuje poprawę. Kiedy jednak małżeństwo otrzymuje po raz kolejny pomoc materialną zarówno z mops-u, jak i od charytatywnej organizacji kościelnej, gwałtownie spada u obydwojga partnerów chęć postarania się o jakieś zatrudnienie dla mężczyzny. Cyklicznie, kiedy zaczyna dotkliwie brakować pieniędzy, wszystko powtarza się od początku - wizyta u pracownika socjalnego, „domowe przedstawienie” pod tytułem: No, zabierz się do jakiejś pracy i... wszystko pozostaje jak dotychczas.
Pomoc w powyższym przypadku, świadczona głównie ze względu na dzieci, jest w gruncie rzeczy tworzeniem rezerwatu dla postaw pasożytnictwa społecznego. Klient może, ale mu się nie chce dążyć do rozwiązania problemów. Lenistwo jest znacznie mniej stresujące, niż uczciwa praca. Ten stan rzeczy zostaje dodatkowo uwiarygodniony obecnością przedstawiciela oficjalnej, państwowej pomocy społecznej, natomiast moralnego rozgrzeszenia udziela szczere przejęcie się potrzebami rodziny przez kościelnych działaczy charytatywnych.
To właśnie mieliśmy na myśli, pisząc nieco wcześniej, iż są sytuacje, w których wysiłki pracownika socjalnego prowadzą jedynie do stabilizacji problemu, do utrzymania się systemu negatywnych zależności i wynikań. Dodajmy przy tym, że dla obserwatora nie znającego całego kontekstu sytuacji wszystko może wydawać się jak najbardziej w porządku: potrzebujący szuka pomocy we właściwym miejscu i zgodnie z obowiązującym prawem ją otrzymuje. Tymczasem wspomniana sytuacja: „potrzeba pieniędzy - ich otrzymanie” jest najczęściej spotykanym modelem pozornego rozwiązywania problemu socjalnego. Jeżeli nie pomogą wskazówki, motywacje, namowy, przykłady, pomoc w załatwieniu pracy itd., to wtedy w licznych przypadkach nie pozostaje nic innego, jak „zakręcenie kranu” z gotówką. Klient musi zostać skonfrontowany z całą realnością życia, w którym uczciwe staranie się o pieniądze i ich odpowiedzialne wydawanie należą przecież do kanonów normalnego postępowania. Podopiecznego należy zmusić do samodzielnego starania się o własny byt. Powtórzmy: mówimy tylko i wyłącznie o osobie zdolnej do pracy, mającej szansę jej uzyskania i uporczywie uchylającej się od tego wysiłku.
Istnieje oczywiście znacznie więcej wariantów zachowania typu „mogę, ale mi się nie chce”. Do tej grupy zaliczamy również klientów, którzy „używają” pracownika socjalnego do likwidowania wszelkich możliwych szkód wynikających z ich negatywnego postępowania. Jeżeli fachowo pomagający pozwoli na wmanewrowanie własnej osoby w rolę „odkurzacza” sprzątającego to wszystko, co zabrudził, zepsuł, zniszczył jego podopieczny, to w żadnym wypadku nie możemy tu mówić o profesjonalnym pomaganiu. Przeciwnie, jest to patologiczne odwrócenie ról: pracownik socjalny staje się elementem wzmacniającym i utrwalającym negatywne postawy socjalne. Klienta agresywnego trzeba nie tylko wyciągnąć z komisariatu policji, ale również zmusić do leczenia psychoterapeutycznego. Młodego kieszonkowca nie wystarczy uchronić od poprawczaka, lecz należy zmobilizować do odłączenia się od przestępczej grupy rówieśniczej. Alkoholiczce wychowującej piątkę dzieci nie można tylko pomagać w przeżyciu i w nakarmieniu potomstwa, ale trzeba postarać się o bardziej radykalne przemiany, to znaczy przede wszystkim o kurację odwykową. A jeżeli klient nie chce, jeżeli jest mu wygodnie żyć byle jak i unikać wyłącznie najbardziej dotkliwych kryzysów? Wówczas nadchodzi moment, aby zakomunikować: Nie chcesz takiej pomocy, jaką ja dla ciebie przygotowałam? Wyjadasz z ciasta same rodzynki? Dobrze, ale od dzisiaj radź sobie sam. Albo będziesz we wszystkim współpracował, albo też nie będziesz z niczego korzystał. Wybór należy do ciebie.
Zdarzają się też przypadki, w których od początku widać, że klient wcale nie przyszedł szukać pomocy oznaczającej głębokie i trwałe zmiany, lecz że traktuje pracownika socjalnego instrumentalnie i zjawił się dla zrealizowania celu, który sobie znacznie wcześniej założył. Zwykle ten cel widziany z perspektywy podopiecznego w żaden sposób nie da się przyporządkować do czynników wspomagających rozwiązanie problemu, tak jak określają to kategorie pracy socjalnej. Jest to chyba jedyny wariant omawianych sytuacji, kiedy odstępujemy od reguły, że nie działać wolno dopiero wtedy, jeżeli już wcześniej próbowało się zrobić wszystko, co możliwe. Podajmy najprostsze przykłady. Uzależniony od heroiny przychodzi po pieniądze z zamiarem wydania ich na kolejną działkę, zaś alkoholik liczy na sfinansowanie następnej butelki. W takich wypadkach prawdziwa pomoc oznacza: leczenie odwykowe, psychoterapia, pomoc rzeczowa, wreszcie pośrednictwo w załatwieniu pracy. Klienta zjawiającego się „ w sobie wiadomym celu” trzeba postawić przed alternatywą: gramy albo według moich reguł, albo w ogóle. Nie wolno przedłużać zastanego stanu rzeczy, bo będzie to pomoc iluzoryczna, która jeszcze więcej zaszkodzi i pogłębi problem.
Co się stanie, jeżeli wywołam kryzys?
W pracy socjalnej zwykle dążymy do zażegnania kryzysu bądź jego osłabienia, jeżeli był nie do uniknięcia. Wywołanie kryzysu niesie zawsze ze sobą potencjał zagrożenia, gdyż nie wszystkie rządzące nim mechanizmy możemy mieć pod kontrolą. W czym więc leży siła takiej strategii, co przesądza o tym, że w ogóle bierzemy kryzys pod uwagę jako narzędzie służące dobru klienta?
Celowo wywołany kryzys jest czymś na podobieństwo wspomnianej już w jednym ze śródtytułów operacji chirurgicznej. W żadnej innej sytuacji nie mamy tak wyraźnego oglądu problemów, tak pełnego ich odsłonięcia. W sytuacji kryzysu podopieczny jest sobą, nie ma czasu na granie, na udawanie, na nakładanie masek. Musi też dokonywać wyborów, gdyż upieranie się przy dotychczasowych statycznych postawach nie jest już możliwe - pasywność utraciła swą dotychczasową siłę nośną. W przenośni można powiedzieć, że pracownik socjalny stara się pociągać zza kulis za sznurki, a więc wpływać na osoby zarówno związane z klientem, jak i mające coś do powiedzenia w całym kontekście sytuacyjnym. I to wpływać tak, by działały one w kierunku ujawnienia się całego problemu, by przed podopiecznym po kolei zamykały się możliwości uników, pozorowania aktywności, by coraz częściej znajdował się w sytuacjach bez wyjścia, wymuszających pożądane zachowanie.
Przykład: Pan T. jest cenionym fachowcem. Ma dobrze płatną pracę. Jednak w ostatnich dwóch latach coraz częściej sięga po butelkę, stoi na krawędzi nałogu. Uwagi i prośby jego żony są zbywane ironicznymi komentarzami i lekceważeniem. Sobie samemu, we własnych oczach, jawi się jako silny i inteligentny, panujący nad swym życiem. Kiedy po kilku kolejnych miesiącach w domu dochodzi już do awantur połączonych z rękoczynami wobec żony - ta udaje się po pomoc do mieszkającej w tym samym bloku pracownicy socjalnej. Profesjonalnie pomagająca, po zapoznaniu się z sytuacją, zaczyna snuć konstruktywną sieć „intrygi”. Spotyka się i rozmawia z różnymi osobami, które należą do bliższego i dalszego tła socjalnego pana T., a którym, jak uznała, można zaufać. I już po niedługim czasie pan T. napotyka powszechnie na bardzo negatywne komentarze i surowe oceny własnego postępowania. Sąsiadka na klatce schodowej: Mój mąż przeżył ze mną 43 lata a nigdy mnie nie uderzył. Przełożony w pracy: Byłbyś najlepszym kandydatem na to stanowisko, ale związane jest ono z licznymi wyjazdami, a niestety zauważyłem u ciebie początki problemów alkoholowych, więc nie chcę cię wystawiać na dodatkowe pokusy. Nauczycielka w szkole: Martusia zaczyna mieć problemy z nauką. To inteligentne i pilne dziecko. Ale jest tak przerażona awanturami i nadużywaniem przez pana alkoholu, że nie może się ostatnio skupić. Oj, rujnuje pan dziecku życie! Lekarz w przychodni: Grypa grypą, ale rozszerzenie naczyń krwionośnych na twarzy pokazuje, że polubiliśmy wypić. Czy pan zwariował, panie T., będziemy się rozpijać po czterdziestce?! Wreszcie ostateczny cios: żona komunikuje, iż z dzieckiem wyprowadza się do swego brata. Wróci, kiedy będzie tu znowu mieszkał mężczyzna, którego pokochała i z którym związała się na całe życie. Bo ten wiecznie podchmielony wesołek, to nie jest jej mąż. „Zaszczuty” pan T. błaga, aby pozostała, obiecuje poprawę i chyba po raz pierwszy w swoim życiu prosi o pomoc. W ciągu kilku godzin zjawia się wspomniana pracownica socjalna z gotowym planem powrotu do normalności. A brzmi on tak: urlop z pracy, w tym czasie konsultacje w poradni odwykowej, uczestniczenie w spotkaniach lokalnej grupy AA na zasadzie obserwatora, dużo rozmów z żoną i córką, zero napojów alkoholowych, nawet „piwko” jest zakazane, za miesiąc spotykamy się na następną naradę oraz omówienie dotychczasowych trudności i pozytywnych zmian.
Zauważmy, że postawa pracownicy socjalnej w pewnym sensie zaostrza problemy. Na przykład przyspiesza ona i intensyfikuje konflikt pomiędzy małżonkami. „Psucie opinii” pana T. osłabia sieć socjalną, w której się on znajduje. Czysto teoretycznie możliwy byłby także zupełnie inny rozwój wydarzeń - gdyby alkoholizm był mocniej rozwinięty, to pan T. skwapliwie wykorzystałby sprzeciw żony i krytykę ze strony znajomych i kolegów jako pretekst do wielodniowego pijaństwa, stwierdzając, że i tak nie ma już nic do stracenia, ponieważ wszyscy go odrzucili. Na szczęście ocena sytuacji przez pracownicę socjalną była jak najbardziej prawidłowa - względnie wczesne wywołanie kryzysu najprawdopodobniej uchroniło całą rodzinę przed tragedią alkoholizmu.
Niektórzy pracownicy socjalni posługują się tą techniką tak sprawnie, że nawet nie potrzebują sojusznika do wywołania konfliktu. Udzielają na przykład wykluczających się rad poszczególnym stronom, aby w trakcie ich realizacji musiało dojść do sprzeczności interesów, a więc do konfliktów i głębokiego kryzysu. Oczywiście z etycznego punktu widzenia można się zastanawiać, czy takie „szachy” z użyciem ludzi, dla których są to problemy o podstawowym znaczeniu, są rzeczywiście dopuszczalne. Jednak w fachowej literaturze wiele jest przykładów sytuacji rzeczywiście beznadziejnych, w których tego rodzaju postępowanie jest nie tylko ostatnią, ale faktycznie jedyną szansą na skruszenie zatwardziałych poglądów i zaskorupiałych sumień. Część uczestników tak zaprogramowanych akcji dowiaduje się zresztą w późniejszym czasie, że byli w ścisłym tego słowa znaczeniu manipulowani, ale jakoś nie słychać z ich strony protestów przeciwko tej technice. Klienci są szczęśliwi, że ktoś był wreszcie na tyle mądry i sprytny, by przemóc ich upartą ślepotę wobec oczywistych zagrożeń i zlikwidować paraliżującą niezdolność do poradzenia sobie z zadawnionymi problemami.
Co się stanie, jeżeli zaatakuję klienta?
W mniemaniu opinii publicznej, ale również w samookreśleniu roli zawodowej, pracownik socjalny jest uważnym, wyrozumiałym słuchaczem; cierpliwym „ojcem duchownym”, którego nie wyprowadzają z równowagi nawet najbardziej bulwersujące szczegóły postępowania podopiecznego; osobą zachowującą stronniczość na rzecz klienta, bezkompromisowo go broniącą i akceptującą bez żadnych warunków wstępnych i zastrzeżeń.
Jednak w niektórych uwarunkowaniach konieczne staje się zajęcie postawy przeciwnika podopiecznego, atakującego go werbalnie, aby w ten sposób sprowokować go do bardziej zdecydowanych reakcji lub do odsłonięcia prawdy maskowanej na różne sposoby.
Przykład: Pracownik socjalny (mężczyzna) w małej miejscowości czasowo pełni z konieczności również rolę pedagoga szkolnego. Matka jednej z uczennic prosi go o pomoc, gdyż jej córka uczy się znacznie gorzej niż potrafi, jest krnąbrna, pod byle pretekstem opuszcza dom. Kobieta nie umie sobie poradzić z tymi problemami, oczekuje zdecydowanej interwencji. Jest matką samotnie wychowującą dwoje dzieci, cieszy się, że mężczyzna postara się o wpłynięcie na jej córkę. Fachowo pomagający przeprowadza z dziewczyną dwie długie rozmowy i wyciąga z nich następujące wnioski:
- Uczennica jest znacznie mniej zdolna, niż sądzi jej matka. Dziewczyna jest przez nią wtłaczana w oczekiwania, którym nie będzie mogła sprostać. Dziecko ma zupełnie poprawną, realistyczną wizję dalszego kształcenia - chce dobrze przygotować się do zawodu, a nie zmierzać w stronę kariery naukowej.
- Nastolatka dojrzewa i szuka kontaktów z płcią przeciwną. Jednak matka, która przeżyła rozczarowanie z własnym partnerem życiowym, nie tylko nie pomaga córce w spokojnym przejściu przez tę naturalną fazę rozwojową, lecz złośliwymi uwagami potępia jakiekolwiek próby nawiązania relacji z rówieśnikami.
Pracownik socjalny umawia się na decydującą rozmowę w domu klientów. Matka z tryumfującą miną woła córkę do pokoju i ostro ją strofując, zagaja rozmowę. Fachowo pomagający bez żadnego wstępu staje po stronie córki, wytykając matce karygodne błędy wychowawcze. Zdumienie kobiety nie ma granic. Jest zaszokowana „zdradą”, jakiej się wobec niej dopuszczono, w chwili największej złości chce wyrzucić za drzwi pracownika socjalnego, który w jej własnym domu odważa się ją krytykować, i to w obecności smarkuli. Fachowo pomagający zachowuje zimną krew, uspokaja klientkę i pyta, czy nieodwołalnie chce zerwać ten kontakt i nadal sama borykać się ze wszystkimi trudnościami. Wówczas następuje wewnętrzny przełom - kobieta wybucha szczerym płaczem i tłumaczy, że jest przeciążona tak wieloma obowiązkami, że stąd pojawiły się błędy i konflikty. Od tego momentu możliwe jest dalsze postępowanie zgodne z podstawowymi metodami pracy socjalnej.
Na pewno łatwiej byłoby próbować „dociąć” córkę do wymiarów pożądanych przez matkę. Jednak byłoby to skrzywdzeniem młodego człowieka, a także utrwaleniem w dorosłej kobiecie fałszywego oglądu rzeczywistości, co w dalszej perspektywie mogłoby doprowadzić do naprawdę fatalnych konsekwencji. Widzimy, że atak na klienta - tak jak w opisanym przykładzie - oczywiście jest wyłącznie atakiem werbalnym, ale jednocześnie i prawdziwym wyzwaniem, wymagającym poruszenia się z pozycji, które wydają się jedynie słuszne i ustalone raz na zawsze.
Niekiedy fachowo pomagający jest jedynym człowiekiem, który nie tylko widzi błędy podopiecznego, ale również ma odwagę mu o tym powiedzieć; który nie boi się być dla niego „lustrem” odbijającym wiernie obraz niezbyt zdrowej konstytucji emocjonalnej lub niepoprawnych założeń intelektualnych; który bez obaw wyrazi krytykę w bezpośrednim powiązaniu z naszkicowanym programem naprawczym. Jeżeli przy tym możliwa jest koalicja z osobą lub osobami należącymi do podstawowego środowiska życia klienta, to w efekcie taki zmasowany atak przyniesie znacznie lepsze zmiany, niż miesiące łagodnego zabiegania, by klient zechciał wreszcie uczynić choć jeden krok we właściwym kierunku. Dla wielu ludzi największym problemem są oni sami. I wtedy, oprócz kompetencji, wiedzy i doświadczenia, należy posłużyć się taktyką. Samozadowolenie, egoizm, zaślepienie, zatwardziałość wznoszą często tak gruby mur wokół osobowości klienta, że nie ma innego sposobu, jak zdetonowanie przy tym murze emocjonalnego ładunku wybuchowego, przestraszenie klienta, skonfrontowanie go na siłę z rzeczywistością. Wyraźnie demonstrowane niezadowolenie, ostry głos, wyolbrzymienie problemu, odwołanie się do przesłanek humanistycznych, religijnych, etycznych, do intuicji, rozumu, wspomnień - zależnie od tego, co bardziej przemawia do podopiecznego - wszystko jest dozwolone, jeżeli wyrywa tego człowieka z wewnętrznego marazmu, którego nie dało się zlikwidować żadnymi innymi środkami.
I w tej technice są pewne zasady, których nigdy nie wolno stracić z oczu:
- Wszelkie zaangażowanie emocjonalne musi być opanowane, nie można zapomnieć się w odgrywanej roli, nie wolno dać się ponieść chwilowemu nastrojowi, nawet wtedy, jeżeli klient odpowie na atak agresywną obroną.
- Dla wielu podopiecznych ten rodzaj pomocy będzie niemiłym zaskoczeniem. Część z nich ujawni znacznie większą wrażliwość psychiczną, niż mogliśmy przypuszczać. Dlatego z tego rodzaju ataku można korzystać wyłącznie wtedy, jeżeli w następnych godzinach i dniach będę miał klienta pod kontrolą. Niedopuszczalne jest sprowokowanie konfrontacji, celowe emocjonalne zranienie podopiecznego i - pozostawienie go samemu sobie. Jeżeli jestem przyczyną gwałtownego załamania ustalonego porządku rzeczy, muszę również być „sanitariuszem”. Dopiero w tym zawiera się właściwy sens tej techniki. Nie burzę dla samej radości niszczenia, lecz naruszam starą strukturę, by budować nowe, lepsze, prawdziwe.
- Atak na podopiecznego jest świadomie wybraną, celową techniką, nad którą ma się przez cały czas pełną kontrolę. W żadnym wypadku nie może to być przykrywka czy wytłumaczenie nadmiernej spontaniczności fachowo pomagającego, jego nieopanowania, słabych nerwów, lekkomyślności postępowania. Im bardziej dynamiczne są zewnętrzne postaci tego ataku, tym bardziej suche, racjonalne, wyważone, przemyślane muszą być jego intelektualne podstawy.
Co się stanie, jeżeli wzmocnię negatywne zachowanie podopiecznego?
To już wygląda na całkowity absurd. Zamiast powstrzymywać klienta przed dalszym brnięciem w splot niekorzystnych uwarunkowań, pracownik socjalny chwali go za to, potakuje negatywnym zamiarom, uważa, iż w tej sprawie nie da się nic zrobić i że jemu samemu brakuje kompetencji. Przecież zdaje się to przeczyć wszystkim podstawowym zasadom pracy socjalnej! A jednak istnieje specyficzna grupa podopiecznych, w przypadku której jest to najlepsza droga, by uzyskać porozumienie gwarantujące możliwość faktycznego zajęcia się ich problemami. Są to ludzie, którzy (najczęściej nieświadomie) nie tylko robią wszystko, aby nie pomóc sobie samemu, ale również blokują wszelkie próby pomocy ze strony osób trzecich. I ta metoda - wzmacniania negatywnego zachowania - jest zapożyczona z psychoterapii. Wśród technik psychoterapeutcznych spotykamy bowiem sposób postępowania opierający się na nieodradzaniu pacjentowi patologicznego zachowania, ponieważ odradzających zaleceń terapeuty pacjent ten oczekuje i już się wewnętrznie przygotował na maksymalny sprzeciw wobec tego rodzaju sugestii. Kiedy więc nie otrzymuje wskazówek zgodnych z własnymi oczekiwaniami, wówczas „oręż” sprzeciwu zostaje mu wytrącony z ręki. Nie ma się przecież przeciwko czemu buntować, nic nie zostało mu zakazane lub nakazane, wszystko nadal jest zgodne z jego wolą. W takim układzie nie może już uważać psychoterapeuty za wroga. Im bardziej pacjent był skoncentrowany, by podjąć konfrontację z terapeutą, tym szybciej rezygnuje teraz z danej patologii. Po prostu nie jest już ona tak atrakcyjna, gdy na terapeucie nie robi szczególnego wrażenia i nie staje się podmiotem jego wysiłków.
Prezentowane podejście okaże się znacznie mniej paradoksalne, jeżeli uzmysłowimy sobie fakt bardzo często spotykany, a jednak zbyt mało uświadamiany. Powtórzmy tezę postawioną w opisie dotyczącym stabilizacji problemów podopiecznego: wśród konstelacji okoliczności życia klientów są i takie, że działanie pracownika socjalnego nie pomaga w ich usunięciu, a wręcz przeciwnie - konstytuuje to niekorzystne status quo. Innymi słowy: fachowo pomagający likwidując najbardziej dotkliwe symptomy, w gruncie rzeczy jedynie osłabia bodźce, które mogłyby stać się impulsami do działania, bo odbiera całej sytuacji ostrość i perspektywę ewentualnych konsekwencji. Jeżeli na przykład wspomnianego wcześniej lenia (nie mylić z prawdziwym bezrobotnym!) będziemy stale dofinansowywać, to nigdy nie doświadczy on, czym jest naprawdę brak pracy i skutki tego stanu rzeczy, a więc nie będzie w stanie wykształcić w sobie dostatecznej motywacji do bardziej aktywnej postawy. Przecież nie pracować i mieć względną równowagę materialną wraz z dużą ilością wolnego czasu, co pozwala na wysypianie się i swobodne oglądanie telewizji, jest znacznie przyjemniej, niż zrywać się codziennie o piątej trzydzieści z ciepłego łóżka. Ograniczenie symptomów negatywnej sytuacji klienta nie zawsze jest pomocą!
Jeżeli jednak podopieczny doświadczy boleśnie, że jednak jego wybory prowadzą w niewłaściwym kierunku; jeżeli wreszcie uzna, iż pracownik socjalny nie przekonuje do innego zachowania wyłącznie z powodu własnego widzimisię; jeżeli wreszcie zrozumie, że chodzi tu o jego problem, jego własne kłopoty; jeżeli wreszcie pojmie, że znajduje się sam na sam wobec poważnego zagrożenia i musi na własnych barkach nieść ten ciężar - to właśnie wtedy w kliencie dokonają się gwałtowne przemiany we właściwym kierunku, niemożliwe do wywołania innymi środkami. Nagle fachowo pomagający staje się niezbędny, potrzebny jak najszybciej, udzielane rady są wysłuchiwane jak prawdy objawione, a podopieczny ujawnia wiele sił i zdolności, których do tej pory nie umiał z siebie wykrzesać za żadne skarby świata.
Przykład: Panie F. i K. to dwie siostry, tuż przed i po pięćdziesiątce. Ich mężowie są ze sobą w dobrej komitywie i nie stronią od kieliszka, a kiedy już się napiją, nierzadko coś „dostanie się” żonom. Ponieważ obydwie kobiety nie pracują zawodowo, ich mężowie czują się w domu najważniejsi. Oczywiście nie widzą jakiejkolwiek potrzeby pomocy w pracach domowych. Oprócz przemocy fizycznej, obydwie małżonki doświadczają regularnie przemocy werbalnej, która - jak zgodnie zauważyły - postępuje wprost proporcjonalnie do zmniejszania się ich atrakcyjności fizycznej. Ostanie miesiące zwłaszcza w życiu pani F. to prawdziwe piekło: mąż kłóci się o każdą wydaną złotówkę, traktuje ją jak kelnerkę i sprzątaczkę, a co najgorsze: chyba ma kochankę. Na każdą próbę rozsądnego omówienia problemów małżeńskich reaguje wulgarnymi słowami, a kiedy jest nietrzeźwy - również biciem. Pani F. regularnie przychodzi na rozmowy do ośrodka pomocy społecznej. Na sugestie kobiety-pracownika socjalnego, aby podjęła z jej pomocą stosowne kroki, nie wyłączając prawnych, włącznie z wzięciem pod uwagę separacji, a w ostateczności - rozwodu, gdyż ten stan rzeczy trwa już bardzo długo i jest coraz gorzej, pani F. odpowiada, że jest praktykującą katoliczką i nie może sobie pozwolić na coś takiego. Drugi argument brzmi: Co by dzieci powiedziały! Kobieta nie chce nawet bardziej stanowczo sprzeciwiać się mężowi, stwierdzając, że przecież jako żona jest mu poddana i powinna być posłuszna na dobre i na złe.
Pracownica socjalna, analizując rozmowy z kilku ostatnich miesięcy, dochodzi do wniosku, iż wizyty tej kobiety pełniły tylko jedną jedyną rolę - mianowicie stanowiły swoistą rekompensatę moralną. Klientka chciała sobie jakoś wynagrodzić cierpienie i usprawiedliwić własną bezczynność, jaką zachowywała w obliczu coraz gwałtowniejszego pogarszania się jakości jej życia. Utwierdzała ją w tym siostra, wychodząca z analogicznych założeń, choć nie tak brutalnie doświadczająca na własnej skórze „wyższości męża nad żoną”. Nie mając żadnych szans na rozwiązanie tego przypadku typowymi metodami, pracownica socjalna zmieniła całkowicie strategię. Pani F. zjawiła się kolejny raz, wołając od progu: Ja tylko na chwileczkę, ale muszę się poskarżyć jak mnie ten tyran przybliża do grobu! Fachowo pomagająca cierpliwie wysłuchała typowej już opowieści, po czym zaczęła się „kajać”: Zrozumiałam, jak bardzo nie dostrzegałam pani szlachetności. Przecież takie poświęcanie się dla męża to coś cudownego. Pani intuicja na pewno lepiej podpowiada, czym jest szczęśliwe małżeństwo. Dzisiejszy świat już nie rozumie, że prawdziwa miłość nie patrzy, czy kobiecie dzieje się krzywda, tylko chce dla mężczyzny jak najlepiej. To jest ofiara, cierpienie, poświęcenie - ale przecież nie nadaremnie, z pewnością to wszystko ma głębszy sens. Już nie będę pani nic doradzać w duchu takiego egoizmu, proszę wracać do męża i być dla niego, dawać mu szczęście. Cała, utrzymana w tym tonie, wypowiedź miała ukryte znaczenie:
- Przedstawiła klientce stan dotychczasowej „współpracy”: ja daję ci rady, chcę pomóc, a ty niczego nie przyjmujesz.
- Zamknęła jej raz na zawsze możliwość grania „męczennicy” i oczekiwania na wyrazy współczucia.
- Jeszcze raz zdefiniowała, jak wygląda życie klientki - uświadamiając jej, że od tej pory jest odpowiedzialna sama za siebie.
Przez cztery następne miesiące kobieta nie kontaktowała się ani osobiście, ani nawet telefonicznie. Pewnego dnia bez uprzedzenia przyszła do ośrodka. Otwierając drzwi zapytała: Ma pani kilkanaście minut dla starej, ale głupiej baby? Cała sprawa miała taki finał: panu F. już w następnym miesiącu skończyła się możliwość „królowania”, a za pół roku, po raz pierwszy w tym długim przecież małżeństwie, żona mogła doświadczyć, że życie w prawdziwym partnerstwie i równouprawnieniu jest znacznie bardziej satysfakcjonujące, niż czynienie z siebie ofiary w niesłusznej sprawie.
Doświadczenia z pracy z użyciem tej techniki wskazują, że po takim zachowaniu pracownika socjalnego wielu klientów zrywa kontakt. Ale nie jest to świadectwem niepowodzenia, bowiem większość podopiecznych zaczyna wtedy poprawnie działać na własną rękę. Już wcześniej nie brakowało im po temu umiejętności i kompetencji, lecz nie potrafili się emocjonalnie przełamać, aby podjąć zdecydowane, niekiedy drastyczne kroki. Porównując tę technikę z innymi omawianymi w naszym artykule, można stwierdzić, że chyba w wolniejszym tempie pobudza ona klientów do aktywności, lecz za to jej konsekwencje jawią się jako zdecydowanie długofalowe.
Wzmacnianie negatywnego zachowania podopiecznego sprawdza się również w sytuacjach, kiedy mamy do czynienia z konfliktem, który mógłby być już dawno rozwiązany, ale podopieczny jest stroną celowo sabotującą wszelkie zarysowujące się szanse porozumienia. Mediator mówiący: Rzeczywiście, tutaj nic się nie da zrobić, będący pesymistą - jest zwykle zaskoczeniem dla obydwu stron konfliktu. Jeżeli zaczyna koncentrować się na rozwiązaniu, którego obydwie strony używały wyłącznie hipotetycznie, w roli „straszaka”, to szok jest jeszcze większy. Im bardziej ciemna, nieprzewidywalna, ponura, napełniająca lękiem przyszłość rysuje się w tym rozwiązaniu, tym lepiej:
- Nie możecie się porozumieć? No to dobrze, omówmy warunki rozwodu, podziału majątku, kwestie opieki nad dziećmi.
- Myśli pani, że nie ma najmniejszych szans wpłynięcia na syna? Ma pani rację, a więc zastanówmy się, jak ulokować go profilaktycznie na parę miesięcy w jakimś zakładzie wychowawczym, bo przecież może się zdarzyć jeszcze coś gorszego.
- Chce pani rzeczywiście być prostytutką, zamiast nudzić się w szkole? W porządku, jest tu w pobliżu agencja towarzyska, gdzie sutener jest bardzo surowy dla dziewczyn, ale przynajmniej obroni przed agresywnym lub pijanym mężczyzną, a także zna lekarzy dyskretnie badających na nosicielstwo wirusa HIV.
- Dyrekcja okrada was z szynki? Trzeba będzie więc zebrać podpisy pozostałych mieszkańców tego dps-u i zawiadomić prokuratora. Niech zleci tu kontrolę - pana nazwisko będzie sławne, odkrył pan takie poważne nadużycia!
Kiedy podopieczni zauważą, że ich groźby, irracjonalne plany, głupie pomysły można bardzo łatwo wprowadzić w życie lub że są one w gruncie rzeczy bezzasadne, a zwłaszcza jeżeli pojmą, że tak naprawdę w każdym wariancie siłowego rozwiązania oni sami stracą na tym najwięcej - wtedy zwykle „otwierają im się oczy” na mądrość i kompetencje pracownika socjalnego i mniej lub bardziej opornie pozwalają przekonać się do innego modelu postępowania. Wiele podręczników zaleca w odniesieniu do tej techniki powolne reagowanie na ugodowość klientów, doradza zwlekanie, jakby się nie było dostatecznie przekonanym, czy typowe postępowanie ma jeszcze jakiś sens. Bowiem doświadczenie pokazało, że zbyt szybki powrót do normalności na nowo „rozpuszcza” podopiecznego. Lepiej wytworzyć w nim świadomość, że interwencja różna od wersji „pesymistycznej” jest w aktualnej sytuacji wyrazem ponadprzeciętnej przychylności profesjonalnie pomagającego i jego niezwykłej wyrozumiałości dla fanaberii klienta.
Co się stanie, jeżeli zażądam czegoś niemożliwego?
W arsenale paradoksalnych technik trzeba się jeszcze zająć metodą, która żąda czegoś, co jest niemożliwe, i to w dwojakim sensie:
- Danego polecenia faktycznie nie można zrealizować.
- Coś jest niemożliwe, ale tylko w wyobrażeniach klienta, w rzeczywistości można się z tym uporać bez trudu lub z pewnym wysiłkiem, ale w końcu skutecznie.
Zacznijmy od tej drugiej możliwości. Ma ona zastosowanie zwłaszcza tam, gdzie pojedyncza osoba lub grupa zbudowała sobie pewne mity, konwenanse, pozory, z którymi żyje się gorzej i mniej mądrze, ale w pewnym sensie wygodniej, często bez zważania na potrzeby i prawa innych ludzi. Mocny sprzeciw profesjonalnie pomagającego, zdecydowane wkroczenie, prowokujące zażądanie zupełnie odmiennego zachowania - w większości przypadków ujawnia w całej ostrości pozory i zakłamanie sytuacji.
Przykłady:
* Młody „inwalida” nie jest w stanie pracować. Tak twierdzi jego najbliższe otoczenie i on sam. Obiektywna komisja lekarska, do której klient został doprowadzony prawie siłą przez pracownika socjalnego, potwierdza stan zdrowia nie budzący zastrzeżeń. Po kilku tygodniach „inwalida” rozpoczyna pracę jako magazynier. Po kilku miesiącach wstydzi się w ogóle wspominać poprzedni okres swego życia.
* Żona bezrobotnego, sama posiadająca pracę, twierdzi, że musi samodzielnie nadzorować finanse rodzinne, gdyż mąż przepije każdą złotówkę, którą dostanie w ręce. Rozmowa z mężczyzną ukazuje, że brak pracy jest dla niego źródłem poczucia nieprzydatności i kompleksów. Żona utwierdza go w tym kolejnymi tygodniami złośliwych komentarzy. To właśnie jest podstawowym powodem, iż szuka on zapomnienia o problemach w alkoholu. Na prośbę i odpowiedzialność pracownika socjalnego (Obiecuję wyrównanie wszelkich ewentualnych strat finansowych) kobieta drżącymi rękami przekazuje mężowi rodzinną kasę. Po sześciu tygodniach przy wspólnej kawie żona z uśmiechem opowiada profesjonalnie pomagającemu o najnowszych zmianach: mąż, mając dużo wolnego czasu, „odkrył” kilka tanich sklepów, oszczędności sięgają prawie 12%! Dodatkowo robi zakupy dwóm niesprawnym emerytkom z sąsiednich domów, które wynagradzają mu te usługi drobnymi kwotami zaoszczędzonymi na dużo korzystniejszych cenach.
* Rodzice upośledzonego umysłowo w stopniu lekkim chłopca trzymają go „pod kloszem”. Samodzielność ograniczono mu do minimum. Chłopiec cierpi, ale nie ma szans w konfrontacji z rodzicami. Wreszcie pracownikowi socjalnemu udaje się uzyskać zezwolenie na udział chłopca w obozie wypoczynkowym dla dzieci niepełnosprawnych. Uwagom, wskazówkom, ostrzeżeniom rodziców nie ma końca. Organizatorzy obozu przez kilka pierwszych dni są dosłownie bombardowani telefonami w stylu: Czy Mareczkowi naprawdę nic złego się nie dzieje? Po powrocie syna do domu rodzice zostają usadzeni przed telewizorem, a pracownik socjalny włącza odtwarzacz wideo. Zdumieni rodzice po raz pierwszy w życiu widzą Mareczka pełnego ducha walki i współzawodnictwa w konkursie sportowym; uczestniczącego w przedstawieniu; dyrygującego rozdziałem posiłków; maszerującego rozważnie po górskim szlaku.
Tego typu zakładanie normalności, zdolności, umiejętności tam, gdzie z dostrzegalnych lub zupełnie zagadkowych powodów klienci i środowisko ich życia postępują dokładnie odwrotnie, oraz prowokowanie do ujawnienia faktycznego stanu rzeczy jest pożyteczną techniką:
- o ile w stu procentach jesteśmy przekonani, że mamy do czynienia z takim właśnie kamuflowaniem prawdy,
- jeżeli nasze żądanie nie przekracza aktualnych psychofizycznych kompetencji klienta.
Na koniec kilka zdań o żądaniu rzeczywiście niemożliwego (czyli o pierwszym z wymienionych powyżej dwóch aspektów tej techniki). Z tej dość perfidnej strategii korzystamy w sytuacjach, w których klient pogrąża się w nierealistycznych planach, marzeniach, oczekiwaniach; kiedy podopieczny przecenia własne siły i zdolności - a zamyka uszy na wszelkie zdroworozsądkowe i płynące z dobrego serca ostrzeżenia. Najczęściej klienci posługują się iluzjami nie dlatego, że nie potrafią inaczej. Powody takiej postawy są znacznie poważniejsze. Otóż im głębiej osoba mająca poważne problemy ucieknie w świat utopii, tym dalej odsuwa w czasie prawdziwą konfrontację z własnymi problemami, tym mniej musi działać, tym obszerniejsze są jej usprawiedliwienia.
Przykład: Młody, słabo wykształcony ojciec licznej już rodziny, były wielomiesięczny klient ośrodka pomocy społecznej, skłania się ku namowom kolegów (deklarujących, że chcą u niego pracować) i zamierza założyć warsztat samochodowy, finansując to przedsięwzięcie głównie z kredytu bankowego i prywatnych pożyczek. Proszony o radę pracownik socjalny wykazuje sceptycyzm wobec planów tej inwestycji, ponieważ mężczyzna nie posiada żadnego zaplecza ani zabezpieczenia. Fachowo pomagający zostaje przez urażonego klienta potraktowany wrogo. Wobec tego zmienia zachowanie: zasypuje młodego mężczyznę prasą gospodarczą, przepisami podatkowymi, wytycznymi dotyczącymi kredytów i żyrantów, regulacjami prawnymi odnoszącymi się do zatrudnienia pracowników, wzorami umów gwarancyjnych, analizami nasycenia rynku tego rodzaju usługami w regionie, cytuje sprawy sądowe i kłopoty z wypłatą odszkodowań za wypadki. Im bardziej skomplikowana robi się ta układanka, tym mniejsza chęć klienta do podjęcia ryzyka, z którego wielu wymiarów nawet sobie nie zdawał sprawy. W końcu zamiar wygasa. Stres jest prawie minimalny, gdyż prawie w tym samym czasie mężczyzna zostaje zatrudniony w dużym przedsiębiorstwie.
Co się stanie, jeżeli będę korzystać w pracy z tych technik?
W pewnych specyficznych uwarunkowaniach:
- będę działać efektywniej;
- zaoszczędzę dużo czasu, gdyż nie będę dreptać w miejscu;
- znacznie szybciej przekonam się, czy klient naprawdę szuka pomocy, czy też próbuje „wodzić mnie za nos”;
- poradzę sobie w okolicznościach, które moje koleżanki i koledzy uznali za beznadziejne;
- pomogę ludziom pozostającym w przekonaniu, iż nikt im nie potrafi pomóc.
Ale:
- nie wolno mi nigdy abstrahować od etycznego wymiaru działań opierających się na paradoksalnych technikach;
- zawsze muszę upewnić się, że wobec tego konkretnego klienta będzie to właściwe postępowanie, a ryzyko ewentualnych szkód jest nieporównywalnie mniejsze od oczekiwanych pozytywnych zmian w jego egzystencji, uginającej się teraz pod ciężarem zadawnionych problemów.
Simona Tugwella:
"Prawie wszystko w świecie, co godne zachodu, wiąże się z jakimś ryzykiem. (...) I ryzyko to jest tym większe, im wartościowszy jest cel."