27 Grudzień 2012 Gratuluję i serdecznie dziękuję wszystkim amerykańskim przyjaciołom, to naprawdę bardzo dobrze mieć przyjaciół. Zgodnie ze starym polskim powiedzeniem: prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie- kiedy jest trudno, źle, taką rolę przyjaciół Polski, demokracji, niepodległości, wolności i polskich szans na lepsze życie pełniły fundacje amerykańskie. I pełniły ją w tym czasie najtrudniejszym, kiedy tylko mogliśmy marzyć o wolności i musieliśmy o nią walczyć, kiedy ważyły się szanse na to, czy potrafimy mądrze spożytkować odzyskaną
wolność i demokrację”- tak mówił, podczas spotkania z przedstawicielami amerykańskich fundacji w dniu 12 listopada 2012 roku,, a mówić potrafi, pan prezydent Bronisław Komorowski, dawniej z Platformy Obywatelskiej, a obecnie- zupełnie” apolityczny”. Bo jak przynależał do Unii Demokratycznej, Unii Wolności, czy Stronnictwa Konserwatywno- Ludowego, a to do Akcji Wyborczej Solidarność- to był „polityczny”- obecnie jest zupełnie” apolityczny”. Panu prezydentowi jest szalenie miło, że może dziękować fundacjom amerykańskim działającym na rzecz polskiej demokracji, wolności, społeczeństwa demokratycznego- dziś, kiedy Polska osiągnęła sukces” -Demokracja w Polsce jest na tyle już utrwalona, że to my dzisiaj możemy pomagać innym”- podkreślił pan prezydent Bronisław Komorowski. Prezydent dodał, że żałując każdej z fundacji amerykańskich, które przeniosą swoją aktywność poza granice Polski, jednocześnie możemy to traktować jako dowód, że Polska jest krajem sukcesu, także sukcesu demokratycznego”(???) Czym się różni” sukces,” od „ sukcesu demokratycznego”?? Może tym samym, co „sprawiedliwość”, od „ sprawiedliwości społecznej”- a na pewno tym samym co zwykłe „ krzesło”- od” krzesła elektrycznego”.. Czymś się musi różnić- skoro pan prezydent odróżnia „ sukces” od’ sukcesu demokratycznego”.. I co go słyszę, to ciągle powtarza słowo” demokracja” odmieniając je przez przypadki, i ustawiając w różnych kontekstach. Teraz obok zwykłego słowa „sukces” mamy sukces” demokratyczny”.. Oczywiście demokracja przedstawiana jest jako synonim wolności, a jest – jak najbardziej – synonimem- niewoli.. Wystarczy cokolwiek przegłosować.. I spętać nas nowymi przepisami.. Kiedyś do prawie każdego słowa propaganda przyczepiała słowo” socjalizm”- obecnie przyczepia słowo-” demokracja”.. Razem jest to socjalizm demokratyczny.. Bo demokracja- wcześniej czy później – prowadzi do socjalizmu, tak jak słusznie postulował Karol Marks.. A potem do komunizmu. Większością wiele można.. Powoływać nowe urzędy, rozdawać nowe zasiłki, dzielić, rozdawać, no i zarządzać wszystkim od góry.. Żeby nic nie wymknęło się szponom demokracji.. Żadnej swobody czy wolności.. Wszystko pod nadzorem.. Pod nadzorem demokracji.. Wystarczy zachować pozory wolności w demokracji, która jest dokładnym zaprzeczeniem wolności jednostki.. Zresztą jednostka niczym jednostka- zerem.. Demokracja jest gwałtem zbiorowym na wolności i woli jednostki.. Demokracja kolektywna jest formą tłumnej napaści na jednostkę.. I tak to wygląda.. Można się odwoływać, negocjować warunki niewoli, można krzyczeć, ale nie za głośno.. Najlepiej krzyczeć szeptem.. Żyjemy w demokracji, mamy system demokratyczny, mamy sukces demokratyczny, mamy państwo demokratyczne, mam instytucje demokratyczne, mamy atmosferę demokratyczną, dialog demokratyczny,mamy świadomość demokratyczną, armię demokratyczną, sądy demokratyczne, szpitale państwowe oparte o demokrację, zarządy demokratyczne, rządy demokratyczne , rady demokratyczne, prawo demokratyczne.. Brakuje jeszcze w sklepach cen demokratycznych, kas fiskalnych demokratycznych, stosunków seksualnych, a jakże – demokratycznych, demokratycznych stosunków partnerskich, demokratycznych stosunków homoseksualnych, demokratycznego picia mleka czy kawy, demokratycznych małżeństw i dzieci demokratycznych rodzących się w demokratycznych małżeństwach.. Jeszcze do końca nie ma demokratycznych Kościołów, ale są już rady parafialno- demokratyczne.. Demokracja wchodzi nam na głowy, chociaż jeszcze w Kościele mówi się o Królestwie, co prawda nie z tego świata, ale jednak o Królestwie.. Królestwie demokracji – jakoś nie.. I może dlatego Kościół przeszkadza w budowie totalnej demokracji. .I dlatego trzeba się z nim rozprawić i go zneutralizować.. Za wybitne zasługi we wspieraniu budowy społeczeństwa obywatelskiego i instytucji demokratycznych w Polsce odznaczeni zostali:
Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej, pan- uwaga!- George Soros(???) Honorowy członek Fundacji Batorego i finansista tej fundacji, której celem jest budowa w wielu krajach – społeczeństw „ otwartych”. Także w Polsce.. Walka z zabobonem społeczeństwa narodowego.. Tak naprawdę powolnej i niezauważalnej likwidacji państw narodowych.. No bo dlaczego pan Soros wykłada własne pieniądze- jako światowy miliarder-, żeby finansować budowę społeczeństwa „ obywatelskiego” w Polsce? Jaki ma cel? O co mu chodzi? Taki dobroczyńca ludzkości.. Przecież nie topi pieniędzy dla żartu i swojego widzi mi się.?. Ma jakiś cel!
Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej zostali odznaczeni:
2.Barry Gaberman
3.Aryeh Neier
4.William White
Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej:
5.Marianne Ginsburg
6.Deborah Harding
7.William Moody
8.Maureen Smyth
W spotkaniu z prezydentem wzięli udział przedstawiciele takich fundacji jak: CS Mott, German Marschall Fund, Rockeffeler Brothers Fund, Fundacji Forda,, Open Socjety Fundations… Nasz pan prezydent wręcza polskie odznaczenia ludziom obcym Polsce, nie mającym z Polską nic wspólnego, oprócz instalowania w niej jakiegoś koszmarnego modelu” społeczeństwa obywatelskiego”.. Cokolwiek to określenie miałoby znaczyć.. No i dużo pieniędzy wypływa z Polski.. Samych odsetek to 43,5 miliarda złotych rocznie .(???), Wielkie sieci handlowe i bezpodatkowe, sieć banków, dziwne „prywatyzacje, ubezpieczenia, drugie filary.. Wielkie pieniądze, bardzo wielkie pieniądze.. A Polska pogrąża się w bagnie długów.. Wygląda jakby była gwałcona finansowo na każdym kroku.. I zadłużana..W tym czasie Duma Federacji Rosyjskiej przegłosowuje zakaz instalowania obcych fundacji na terenie Federacji Rosyjskiej pod groźbą kary…
U nas członkowie obcych fundacji są nagradzani.. Zobaczymy kto na tym lepiej wyjdzie? Stawiam, że Federacja Rosyjska.. Nie gratuluję i serdecznie nie dziękuję WJR
Zaraz po Nowym Roku, Sejm niestety klepnie, traktat fiskalny
1. Niestety tak jak się spodziewałem we wstępnym porządku obrad Sejmu 3 i 4 stycznia 2013, znalazło się II i III czytanie projektu ustawy, o ratyfikacji traktatu fiskalnego. Sam ten projekt nie jest skomplikowany, składa się tylko z dwóch artykułów przy czym w pierwszym są wymienione 25 kraje, które pod traktatem się podpisały (wszystkie kraje UE oprócz Czech i W. Brytanii), w drugim natomiast termin wejścia ustawy w życie ale o samej zawartości traktatu, wiemy w Polsce niewiele. Traktat fiskalny z kolei składa się z 16 obszernych artykułów ale przynajmniej kilka z nich zapisanych jest tak, że dopiero przyjęcie zobowiązań z nich wynikających, uruchomi procedury, które ma opracować Komisja Europejska. Tak naprawdę więc każdy kraj, który przyjmuje zobowiązania traktatowe, do końca nie wie, jakiego rodzaju obowiązki na siebie przyjmuje.
2. Ale już te zapisy, które są jasne i precyzyjne, nakładają na sygnatariuszy traktatu takie zobowiązania, że taki kraj jak Polska, na dorobku i zapóźniony pod względem poziomu infrastruktury techniczno – społecznej, jeżeli będzie chciał się szybko rozwijać, nie będzie w stanie im sprostać. Ten najistotniejszy to z konieczność zrównoważenia budżetu państwa, a jeżeli już pojawi się deficyt to najwyżej do poziomu 0,5% PKB (w wyjątkowych przypadkach do 1% PKB) Chodzi o tzw. deficyty strukturalny, a więc sytuację w całym sektorze finansów publicznych (budżet państwa, budżety samorządów, budżety systemu ubezpieczeń społecznych), kiedy wydatki przekraczają dochody ale bez uwzględnienia zarówno dochodów jaki wydatków o charakterze nadzwyczajnym, bądź jednorazowym. Teraz zgodnie z paktem Stabilności i Wzrostu, deficyt sektora finansów publicznych nie powinien przekraczać 3% PKB, a niedotrzymanie tego poziomu oznacza wszczęcie procedury nadmiernego deficytu wobec kraju członkowskiego.
3. Ale to nie wszystko. W traktacie znajdują się zapisy o mechanizmie korygującym przygotowywanym przez Komisję Europejską w odniesieniu do krajów, w których deficyt przekracza wyznaczony poziom deficytu strukturalnego, programach partnerstwa budżetowego i gospodarczego dla krajów objętych procedurą nadmiernego deficytu zatwierdzanych przez Radę UE i Komisję Europejską. Są także zapisy o koordynacji polityki gospodarczej krajów paktu, a także konieczność przedstawiania Radzie i Komisji Europejskiej ex ante (a więc przed podjęciem decyzji w kraju) reform polityki gospodarczej, które planuje się realizować w tych krajach. Mamy więc do czynienia ze zgodą na głęboką ingerencję instytucji europejskich Rady i KE zarówno w politykę budżetową jak i politykę gospodarczą krajów, które paktem zostaną objęte.
4. Podczas II czytania, klub Prawa i Sprawiedliwości, złoży wniosek o odrzucenie projektu ustawy ratyfikacyjnej ale zdajemy sobie sprawę, że koalicja Platformy i PSL-u, dodatkowo wsparta przez posłów Ruchu Palikota, wniosek ten odrzuci. Ponieważ ratyfikację traktatu rząd Tuska, forsuje według art. 89 Konstytucji RP czyli zwykłą większością głosów (mimo tego, że według jego zapisów Polska oddaje ważne kompetencje na rzecz organizacji międzynarodowej, a więc ratyfikacja powinna się odbywać według art. 90), to nie ulega wątpliwości, że taką większość w Sejmie już 4 stycznia osiągnie. Ustawa ratyfikująca traktat fiskalny zostanie więc klepnięta w Sejmie zaledwie w ciągu 2 tygodni przy czym, żeby o debacie o tej sprawie, dowiedziało się możliwie jak najmniej osób, to jej pierwsze czytanie marszałek Kopacz, zarządziła na połączonym posiedzeniu komisji finansów publicznych, europejskiej i spraw zagranicznych, a dopiero drugie na plenarnym posiedzeniu Sejmu, przy czym kluby poselskie dostały zaledwie po 10 minut na wystąpienia klubowe. Tak niestety wygląda demokracja w Sejmie w praktyce pod rządami koalicji Platformy i PSL-u.
Kuźmiuk
Sposób na przedawnienie Być może doszło już do przedawnienia sprawy odpowiedzialności konstytucyjnej byłego ministra skarbu Emila Wąsacza za prywatyzację PZU, Telekomunikacji Polskiej i Domów Centrum. Dlaczego? Bo Sejm tak opieszale przygotowywał wniosek przeciwko Emilowi Wąsaczowi do Trybunału Stanu. Jeden z największych złodziei III RP. Włos mu z głowy nie spadnie. Jeśli rzeczywiście tak się stanie, będzie to kompromitacja Sejmu i symbol bezwładu państwa, które nie jest w stanie osądzić czynów swojego ministra. [Nie jest w stanie? Po prostu NIE CHCE. Po prostu pokazuje nam wielkiego wała i środkowy palec. - admin]
Sprawa jest o tyle bulwersująca, że na Emilu Wąsaczu ciążą bardzo poważne zarzuty łamania prawa podczas tych trzech głośnych prywatyzacji, które sformułowała w 2005 r. sejmowa Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej.
Od tamtej pory nie udało się postawić byłego ministra w rządzie AWS – UW przed TK. Najbliżej tego był Sejm V kadencji (2005-2007), ale wszystko przerwały przedterminowe wybory. A od 2007 r. sprawa nie posunęła się do przodu.
Mam nieodparte wrażenie, zresztą jak i zapewne wielu Polaków, że było to celowe działanie, aby na jaw nie wyszły jakieś nowe fakty, oprócz tych, które wskazała choćby sejmowa komisja śledcza badająca sprawę prywatyzacji PZU. Lepiej więc spuścić nad tą sprawą zasłonę przedawnienia. Nie chodzi mi o to, aby w tym miejscu rozstrzygać, na ile zarzuty wobec Emila Wąsacza są zasadne. Chodzi o coś innego: jego przykład pokazuje, jak fatalnie funkcjonuje polski wymiar sprawiedliwości. Jeśli bowiem Wąsacz jest winien, może z powodu przedawnienia uniknąć kary – i jak to się będzie miało do „państwa prawa”, w którym podobno żyjemy? Jakie to „państwo prawa”, skoro nie potrafi osądzić i skazać wysokiego urzędnika? To „państwo wybiórczego prawa”, nic więcej. Jeśli natomiast były minister skarbu jest niewinny – jak sam twierdzi – to przedawnienie uderza w niego jako obywatela. Nie będzie bowiem miał okazji, aby przed Trybunałem Stanu lub sądem powszechnym udowodnić swoją niewinność. I dla wielu ludzi pozostanie człowiekiem winnym zarzucanych mu czynów bez względu na to, jak będzie się w mediach tłumaczył.
Takie sytuacje nie powinny mieć miejsca, ale miały i mają w wielu polskich sądach. Ileż to razy słyszeliśmy choćby o przedawnieniu przestępstw, jakich funkcjonariusze milicji, ZOMO czy SB dopuścili się w latach stanu wojennego, walcząc z polskim Narodem. Bo sądy dziwnie długo prowadziły proste – wydawałoby się – procesy, gdzie były do dyspozycji dokumenty, zeznania świadków. A proces i tak się ślimaczył, aż ogłaszano przedawnienie. Ile jest spraw dużo mniejszego kalibru, których też nie udaje się osądzić – bardzo często z powodu celowych działań sędziów niechcących „babrać się” przy niewygodnych sprawach czy też z powodu tolerowania przez nich celowego przeciągania procesu przez którąś ze stron? Sprawa Emila Wąsacza o tych wszystkich patologiach tylko nam przypomniała.
Krzysztof Losz
A od kiedy to w Polsce kara się złodziei majątku społeczeństwa? Karać to można babcię handlującą rzodkiewkami.
Admin.
Kto nami Rządzi? Dla gości gajówki – nic nowego, ale warto zamieścić ze względu na osobę autora. Skretyniałych patridyotów z kręgów wpływu Gazety Polskiej i tak nie przekona nic, skoro nie przekonało ponad 20 lat obserwowania rzeczywistości. Albo durnie, albo hasbara. Tertium non datur.
Tekst podrzucił p. P.E.1984 – admin.
Która agentura rządzi Polską ta z wschodu, czy ta z zachodu? Polska jest krajem rządzonym przez zachodnią agenturę. Nawet wielu b. agentów komunistycznej SB i sami oficerowie SB, służący wcześniej KGB i interesom ZSRR przewerbowali się na służbę CIA i Mosadowi (za Jelcyna na masową skalę handlowano teczkami agentów KGB z bloku wschodniego, najwięcej przejeli teczek Mossad i CIA). Przecież wielu agentów SB, WSI, kontrwywiadu nie zostało ujawnionych, ponieważ przeszli ,,pozytywną” weryfikację i oni nadal są agentami służb. Pełną lustrację wraz z otwarciem teczek agentów bezpieki komunistycznej zablokował Pis i ich Prezydent. Najzdolniejsi z nich – byłych sowieckich agentów, którzy się przewerbowali jeżdżą na zloty Grupy Bilderberga i na Komisję Trójstronną (Olechowski, Belka), albo jak Czempiński (oficer wywiadu SB) otrzymują najwyższe odznaczenia USA za zasługi dla CIA. Inni agenci SB zostają szefami jewro-parlamentu. A hasbara wciąż udaje, że w Polsce “ściga” ruską razwiedkę. To zwłaszcza PiS i Kaczyńscy wciąż głośno krzyczeli i krzyczą, że Polską rządzi ruska agentura nie ,,widząc” rzeczywistych agentów z mossadu i CIA, BND czy MI5 nie widząc, kto rozgrabił majątek narodowy, kto zadłużył Polskę, kto przejął banki, rozbroił armię, czyje wojska okupują Polskie terytorium. Oczywiście, że Rosja ma w Polsce wywiad, ale jest on tępiony jak CIA w czasach PRL. A ci, co jeszcze nie zostali namierzeni, muszą się ukrywać i nie mają praktycznie żadnych wpływów na politykę. Były szef rządu Oleksy musiał podać się do dymisji po tym, jak oskarżono go o to, że spotykał się z rosyjskim szpiegiem. Choć tego faktu nawet mu nie udowodniono. A gdy Kaczyński jako prezydent w Telawiwie spotkał się na rozmowie w cztery oczy z szefem Mossadu, to nikt go nie oskarżał o szpiegostwo na rzecz Izraela. Macierewicz, prowokator “ściga” ruskich agentów, a nie zauważa, że CIA miała tajne więzienia w Polsce, a prokurator prowadzący śledztwo smoleńskie w tajemnicy spotykał się z agentami CIA i FBI, którzy instruowali go jak wykorzystywać ,,śledztwo smoleńskie” w ataku na Rosję, a BBN po zbadaniu tej sprawy, oświadcza, że nikt nie steruje ,,śledztwem smoleńskim” z zewnątrz! Na tym właśnie polega oszukiwanie Polaków – straszy się ich ruskimi szpiegami, a agenci Mossadu towarzyszący wycieczkom młodzieży z Izraela do Auschwitz chodzą po polskich ulicach z bronią na wierzchu. A “polska” policja nie ma prawa ich zatrzymać. Olechowski (Bilderberg) założył PO i wypromował na premiera Tuska. Belka (Komisja Trójstronna) był szefem europejskiej sekcji MFW, lobbysta przy prywatyzacji PZU (wyceniał i sprzedawał akcje PZU) a obecnie jest szefem NBP. A rząd z Tuskiem na czele w lutym ubiegłego roku był na wspólnym posiedzeniu rządów Polski i Izraela w Jerozolimie. Lech Kaczyński i jego przyjaciel od biznesu Tusk zgodzili się na powrót do polski wielu żydów oraz obiecali pomoc Izraelowi w razie ataku na Iran. A mimo to hasbara wmawia Polakom, że PO, Komorowski i Tusk to ruscy agenci (tzn. gorsi agenci w ich rozumowaniu), ale nie zarzucają im, że są ulegli CIA, Mossadowi, to im wybaczają, według nich można być agentem swoich prześladowców.
I niestety miliony w te brednie wierzą.
Katastrofa smoleńska od prawie trzech lat wykorzystywana jest przez hasbarę do kilku celów:
- Przez propagandę PiS, niedobitków (wciąż ślepo antykomunistycznej) Solidarności i rydzykopodobnych pseudo-patriotów, łże-katolików, łże-antykomunistów eksploatuje się i wzmacnia nastroje antyrosyjskie, zwalając winę za katastrofę na Rosję. Najbardziej rydykalni “patrioci-antykomuniści” oskarżają Rosję i Putina wręcz o zamach na elitę polskiego baraku Unii. Nie widząc po swojej stronie kardynalnych błędów i zwykłej głupoty w samej organizacji wylotu oraz lądowania.
- Utrzymuje się kult “męczennika” za sprawę – Kaczyńskiego, który był beznadziejnym i wyjątkowo szkodliwym prezydentem Polski. Lech Kaczyński w III RP ciągle pełnił wysokiej rangi stanowiska w Polsce, począwszy od szefa BBN przy Lechu Wałęsie. Odszedł w wielkim skandalu, gdy jego podwładny M. Zaleski uprzedził Bagsika i Gąsiorowskiego o ich aresztowaniu, a ci uciekli do Izraela z walizkami $$$. Następnie H. Suchocka powołała go na szefa NIK, żadnej afery nie rozliczył, NIK fatalnie zarządzany, ostry konflikt z Solidarnością w NIK, przykryta afera z spółką Laktopol, rozbudowanie potężnej administracji NIK. Minister Sprawiedliwości, katastrofa, wstrzymał ekshumację pomordowanych żydów przez Niemców w Jedwabnem, co ma nie obliczalne skutki dla nas, nic nie zrobił w sprawie zablokowania haniebnej prywatyzacji PZU, blokowanie ekstradycji do Polski Mei Bara architekta Art. B. Prezydent W-wy – chaos w administracji, setki lewych umów zleceń, blokowanie budowy pomnika KL Warschau,
Prezydent Polski – pasmo nieszczęść i sprzedajność na rzecz Niemieckiej UE ( TL) i NY (popieranie wojny w Iraku i Afganistanie), Tel Avivu (patrz teksty Ewy Ziomeckiej)
- Macierenko i Kaczyński wraz z swoimi ślepo wierzącymi zausznikami z Pis, strasząc Ruskimi i zimnym czekistą jeszcze mocniej wpychają Polskę w łapska Unii i NATO oraz w łapska światowej żydowskiej finansiery mających nas przed Rosją niby obronić. Środowisko pisowskie, jeżeli już mówi dobrze o Rosji to w obronie tzw. ,,więźniów politycznych” jak komunista, żyd Chodorkowski i jemu podobni. Wielu takich złodziei z KGB trafiło do więzienia za gigantyczne rozkradanie majątku rosyjskiego za czasów alkoholika Jelcyna. Takich jak Chodorkowski środowisko Kaczyńskiego broni, czyli są też ,,dobrzy” z KGB, bo nasi.
- Takim działaniem odwraca się uwagę od wielu istotnych i realnych zagrożeń wiszących nad Polską i światem w tym przede wszystkim zezwala się na dalsze rozbiory Polski przez tzw. ,,zachód”. Wrzodak
O fałszywych hierarchiach i prawdziwej władzy Przedwczoraj umarł Jerzy Bereś, jak podały media – wybitny polski artysta. Ja co do tej kwestii mam zdanie odmienne i mimo tego iż zwyczaj zakazuje mówienia źle o zmarłych chciałbym żebyśmy dziś pogadali chwilę o profesji Jerzego Beresia właśnie, a także o nim samym, ale doprawdy w sposób mało jego pamięci urągający. Jeśli ktoś w czasie komuny oglądał intensywnie telewizję nie było takiej możliwości, by choć raz nie zobaczył Jerzego Beresia. W licznych, emitowanych wtedy programach o sztuce, w dodatku o sztuce wybitnej, bo za późnej komuny tylko o takiej się mówiło i tylko taką się pokazywało, Jerzy Bereś występował bardzo często. Nie chodzi wcale o to, że był zapraszany do tych programów i gadał tam coś interesującego, co to to nie. Pokazywano po prostu filmy nagrane w czasie jego performerskich akcji. Na filmach tych widać było jak Jerzy Bereś, całkiem goły, z jakimiś dziwnymi tabliczkami zasłaniającymi genitalia i tyłek, łazi po scenie przed nieliczną siedzącą w chybocących się krzesełkach publicznością. Bardzo owe eventy przypominały wieczory autorskie pisarza nazwiskiem Horubała, ludzi było mniej więcej tyle samo, różnica w tym jedynie, że Horubała siedzi i jest całkowicie ubrany, a Bereś łaził i był goły. Komentarz do tych filmów był zwykle taki sam: oto przed nami szczytowe osiągnięcie sztuki współczesnej, które stawia Polskę i jej artystów na równi z najwybitniejszymi performerami i artystami świata. Nazwisk tych innych, najwybitniejszych, nikt oczywiście nie znał, ale kiedy już Polak odszedł od telewizora i zaczął sobie smażyć kaszankę na grubo pokrojonej cebuli, oraz zlewać bimberek, mógł pomyśleć, że jego ojczyzna, choć biedna i ośnieżona, ma jednak jakieś sukcesy i wydaje ludzi wielkich, a jednym z nich jest Jerzy Bereś. W czasie tych swoich pokazów Jerzy Bereś malował sobie coś farbą na klatce piersiowej i brzuchu i mruczał pod nosem frazy dla mnie, małego dziecka niezrozumiałe, ale dla publiczności chyba jasne, bo kiedy Bereś kończył wszyscy klaskali. Ja, przyznam się od razu, nigdy nie rozumiałem sztuki. I nadal jej nie rozumiem, ani tej dawnej wystawionej w muzeach, ani tej nowej, którą pokazują na ulicach i w dziwnych salach. I faktu tego ani na jotę nie zmieniły moje studia na UW. Sztuki Jerzego Beresia zaś nie rozumiałem w sposób szczególny. Byłem zawsze skrępowany kiedy go pokazywali i wstydziłem się zapytać rodziców, o co temu facetowi chodzi. Nie zastanawiałem się wtedy nad tym, że takie występy jakie realizuje Bereś mają przecież także jakiś budżet, bo każde uczciwe przedsięwzięcie go ma. I nie zastanawiałem się jak to jest, że państwo robotników i chłopów utrzymuje i promuje zjawiska takie jak Bereś. Może gdybym wiedział, że do jego najwybitniejszych dzieł należy cykl prac zatytułowanych ołtarze, które są po prostu wyciętymi z surowego drewna stołami, na których Jerzy Bereś rozkłada różne przedmioty naśladując liturgię zrozumiałbym cokolwiek. Nie wiedziałem tego jednak, bo jak mówię, niewiele z tych pokazów Beresia rozumiałem. Drugim pokazywanym często w komunistycznej telewizji artystą, był Hasior. Nie pamiętam jak miał na imię ale chyba Tadeusz. Był to pan, który mocno pozował na geniusza i jego pamiętam lepiej niż Beresia. Robił on różne awangardowe instalacje, które wymierzone były w faszyzm i imperializm, a niektóre z nich wydawały dźwięki kiedy wiał wiatr. Hasior bowiem ustawiał swoje dzieła w plenerze. I to było coś naprawdę przerażającego, była to wprost dewastacja krajobrazu w imię idei nieludzkiej, która udawała coś czym w rzeczywistości nie była. Popisowym numerem Hasiora były także jakieś lalki, w które artysta wbijał widelce oraz wózek dziecinny wypełniony ziemią, na której Hasior usypał miniaturowe groby i poustawiał krzyże. Wszystko to omawiane było tak jakby stanowiło skończoną doskonałość, a sam Hasior już za chwilę miał dostać stypendium Guggenheima i wyjechać do Nowego Jorku, żeby pokazać tamtejszym pedałom jak się robi prawdziwą sztukę. Nic takiego się oczywiście nie stało. Nikt poza władzą PRL nie interesował się serio ani Beresiem ani Hasiorem, nie wiem czy ktokolwiek pamięta dziś Hasiora, a Beresia także pewnie czeka zapomnienie, nikt chyba nie przypuszcza, że ktoś będzie konserwował ich dzieła i dbał o nie tak jak dba się o obrazy Matejki. Wypada jednak zastanowić się nad tym jak dewastujący wpływ na ludzi miała tak zwana sztuka nowoczesna i jak łatwo szła ona w służbę władzy. Zainteresowanie władzy tą sztuką może świadczyć o małpiej chęci naśladowania Zachodu, ale może też świadczyć o czymś więcej. O tym mianowicie, że poważnej władzy, dysponującej poważną siłą i nie wahającej się przed stosowaniem poważnych represji, koniecznie potrzebne są jakieś obszary hermetyczne, jakieś obszary działania kapłanów pogańskich, którzy odwracają porządek i tworzą nowe hierarchie rozbudzają nowe absurdalne aspiracje i zwodzą ludzi na głębokie manowce. Po co? Ja tego nie wiem. Mogę tylko przypuszczać. Dzisiejsza władza nie posługuje się takimi narzędziami. Na razie, bo może w końcu zacznie. Dzisiejsza władza ma innych guru i innych kapłanów, takich jak Marek Kondrat i Daniel Olbrychski. I tu się należy zatrzymać i oddać hołd postawie Jerzego Beresia, który co by o nim nie mówić, zaangażował się w swój satanizm całym sobą i ani razu nie mrugnął w czasie swoich perfomensów. Zawsze i do końca był człowiekiem serio. Dwaj zaś wymienieni panowie nie dorastają mu do pięt, a to pokolenie, które idzie za nimi, ten jakiś Zamachowski i młody Stuhr to już w ogóle pomyłka. Czy to świadczy o słabości obecnej władzy? W pewien sposób na pewno, ale świadczy też o tym, że narzędzia którymi posługiwał się Jerzy Bereś, ma dziś w rękach kto inny. Mają je ludzie tacy jak Janusz Palikot i Rozenek. I niech się nikomu nie zdaje, że oni się traktują mniej poważnie niż Jerzy Bereś, bo czasem się śmieją. Wcale nie, oni nie dość, że wierzą w swoją misję to jeszcze potrafią liczyć pieniądze, która to umiejętność jak się zdaje, nie była Jerzemu Beresiowi dana. Dziwne jest ponadto także to, że w czasach kiedy Bereś i Hasior byli pokazywani w telewizji nikt ich przypadków nie analizował od strony psychologii klinicznej, co niewątpliwie stałoby się dziś, gdyby jakiś nowy artysta próbował powtórzyć wyczyny Beresia. Dziś mamy bowiem o wiele bardziej pruderyjną władzę niż wtedy. Bo przecież nie o społeczeństwo tutaj chodzi. Ono ma w nosie artystów. Goły Bereś był potrzebny Gierkowi, ale nie jest potrzebny Tuskowi. Przesunęły się akcenty i znaczenia. Psychologowie badają dziś na odległość Jarosława Kaczyńskiego i pilnie baczą, by po ich stronie nie pojawił się ktoś komu można by zarzucić szaleństwo lub skłonności mordercze. Na naszych oczach tworzy się coś w rodzaju garnituru fałszywych aniołów, które – powtórzmy – tym się różnią od fałszywego artysty Beresia, że żaden nie zdejmie publicznie gaci. I na tym Kochani kończę. Na koniec wiadomość: do końca roku „Baśń jak niedźwiedź” sprzedawana będzie w pakiecie pod dwa tomy, w cenie 60 złotych plus koszta przesyłki. Taka świąteczna promocja, a do końca roku dlatego, żeby prawosławni też mogli sobie kupić pod choinkę tę piękną i potrzebną książkę. W promocyjnej cenie jest również „Atrapia” - 15 złotych plus koszta wysyłki. Czytelnikom z miasta Łodzi pragnę przypomnieć, że wszystkie książki w tym „Dzieci peerelu”, których nakład już się wyczerpał są dostępne w księgarni wojskowej w Łodzi, przy ulicy Tuwima 33. Dokonanie zakupów tam właśnie jest dużo łatwiejsze niż zamawianie książek przez mój sklep. Zapraszam. Coryllus - blog
Panie! Ześlij nam Roosevelta albo Orbána! Jak w pierwszych latach dwudziestowiecznej Ameryki znaleźliby się nasi czołowi politycy? Właśnie skończyłem lekturę „Uzbrojonej demokracji”, pierwszej części monumentalnej historii Ameryki w 20 wieku pisanej przez Piotra Zarembę. Pierwszy tom jest poświęcony czasom prezydentury Theodore'a Roosevelta i jego następcy, czyli latom 1900 - 1912. Książka jest naprawdę świetna, ale ostrzegam osoby liczące na lekką publicystykę polityczną. Zaremba sięga do trzewi amerykańskiej polityki przeprowadzając bardzo gruntowną sekcję. Czas, o którym pisze jest niezwykle ciekawy. Prezydentura Roosevelta to okres równoczesnego wybicia się słabego dotychczas z reguły rządu USA na pozycje rzeczywiście decyzyjne, a zarazem okres niezwykle ciężkich rozstrzygnięć, które zaważyły na przyszłości i potędze USA, a także losach świata. To „uzbrojenie” Ameryki i utrzymanie jej na kursie asertywnej, a często wręcz agresywnej, militarystycznej polityki zagranicznej. To walka z gigantycznymi kartelami niszczącymi wolność kraju, ale i powstrzymywania przed nadmiernym radykalizmem związków. To decyzja o poziomie dopuszczalnego interwencjonizmu państwowego, a także ruchy, które zaważyły nie tylko na krajobrazie społecznym i politycznym Ameryki, ale i dosłownie - przyrodniczym (wielkie projekty związane z ochroną przyrody). To czasy sufrażystek, zamachów anarchistycznych, kampanii antyalkoholowych, nieformalnej restytucji niewolnictwa, eksplozji agresywnego rasizmu, rosnącego napięcia w sytuacji międzynarodowej (jak to stwierdził wówczas jeden z kongresmenów „Imperializm to kara za wielkość Ameryki”). To jednak przede wszystkim sama osoba Theodore'a Roosevelta, którą Zaremba stara się potraktować nader uczciwie. Główny bohater „Uzbrojonej demokracji” nie jest postacią sympatyczną. Budujący popularność na militarnej hucpie, jaką były jego rzekomo heroiczne popisy na Kubie podczas wojny z Hiszpanią w 1898 roku, zadziwiająco małostkowy (permanentna cecha wielkich ludzi), potrafiący po latach czyścić swoje wspomnienia ze wszystkiego co niewygodne, za buńczucznymi wypowiedziami kryjący czasem umiarkowane działania. Ale jednak dzieło Roosevelta rzuca na kolana. Uwzględniając formalną słabość prezydentury, na którą pozornie miał być skazany, Roosevelt okazuje się politykiem wyjątkowego formatu, momentami wręcz wizjonerem (choćby wtedy kiedy przewiduje wojnę z Japonią i rozbudowuje flotę). Potrafił wzmacniać swoją władzę do granic formalnych możliwości, ale trudno mu zarzucić silne przekroczenie tych granic. Równocześnie kapitalną cechą pierwszego dwudziestowiecznego prezydenta (nie licząc Williama Mc Kinleya, który został zamordowany w 1901 roku) była jego wielka zdolność do poruszania się pomiędzy istniejącymi siłami, liczenia środków na zamiary, realizacji tego co było możliwe, a nie co "warto byłoby zrobić, ale jest bez szans powodzenia". Historia pierwszych lat dwudziestowiecznej Ameryki autorstwa Piotra Zaremby dla osoby interesującej się mechanizmami politycznymi i historią zostawia ogromną ilość wiedzy. Niestety, jest to, dla mnie przynajmniej, też lektura zostawiająca pewną nieprzyjemną refleksję. Jak w tej sytuacji znaleźliby się nasi czołowi politycy? Donald Tusk? Poukładałby się zapewne z największymi koncernami, rzeczywiste rozwiązania zastępując propagandą. Zadbałby bardziej niż Roosevelt o media. Dużo mówił o amerykańskich wartościach, dumie, de facto tolerując lub nawet wspierając wszelkie nadużycia i słabości państwa. Jedynym celem jego pierwszej kadencji byłaby reelekcja, a potem utrzymanie jakiegoś własnego układu władzy. Jarosław Kaczyński? Odrzuciłby transakcyjność polityki. Wytoczyłby spektakularną wojnę wszystkim możliwym siłom w kraju i równie spektakularnie ją przegrał. Potem jako lider opozycji stawałby na czele demonstracji bez większych szans na odzyskanie władzy i pogrążył się w radykalizmie. Jeszcze bardziej irytująca jest ta refleksja, że niedawno przeczytałem inną biografię, tym razem dużo bardziej publicystyczną, współczesnego polityka środkowo-europejskiego, który zapewne dużo lepiej znalazłby się w tamtych czasach. To oczywiście „Napastnik” Igora Janke, biografia Wiktora Orbána. I znowu, Orbán to nie jest przyjemniaczek. Nie docenia wolności słowa, po swojemu rozumie społeczeństwo obywatelskie, nie lubi krytyki. Ale kierując się racją stanu potrafił budować własną siłę także w oparciu o część biznesu, układał się, by zrealizować swoje cele, z wieloma różnymi siłami na Węgrzech. Zachowywał rozsądek. Gdy wybuchła uliczna wojna z rządem Gyurcsánego, zachował spokój i wyczekiwał. Wygrał na tym. Z drugiej strony już jako premier potrafił zaryzykować konflikt z międzynarodowymi instytucjami finansowymi, bankami, koncernami skazując się na rolę europejskiej czarnej owcy. Coś, na co ekipy Tuska z szefem dyplomacji korzystającym z lustra chyba częściej niż smurf Laluś, nigdy nie byłoby stać. I tu znowu: Kaczyński w miejscu Orbána przeszarżowałby, wytoczył działa na wszystkie strony nie posiadając amunicji, Tusk z Lalusiem poświęciliby rację stanu w zamian za akceptację i poklask Zachodu.
Może jednak, uwzględniając, że Miłosierny zesłał nam przynajmniej kilku ludzi potrafiących wnikliwie i uczciwie opisywać wybitnych mężów stanu, ześle nam kiedyś i tych ostatnich. Tego sobie i Państwu życzę nie tylko w nadchodzącym roku. Dziennik Wiktora Świetlika
Zły zawsze Jej nienawidził Cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe ocalał z zamachu bombowego w 1921 roku. Niedawna próba zniszczenia Cudownego Obrazu Matki Bożej na Jasnej Górze jest straszliwym, ale nie jedynym przykładem toczącej się w Polsce bezpardonowej walki już nie tylko z Kościołem, ale z samym poczuciem sacrum. Przecież kult maryjny nie jest tylko „domeną” katolików (gdzie są głosy oburzenia prawosławnych?), podobnie jak cześć oddawana Krzyżowi. Podczas barbarzyńskich bachanalii w sierpniu 2010 roku na Krakowskim Przedmieściu publicznie drwiono nie tylko z tego symbolu wiary wszystkich chrześcijan, ale naigrywano się z samego Chrystusa (por. film „Krzyż”). Trzeba zresztą przypomnieć, że jasnogórski wizerunek Matki Bożej nie po raz pierwszy jest w Polsce profanowany po 1989 roku. Dość wspomnieć bluźniercze okładki pisma „Wprost” (Matka Boża w masce przeciwgazowej) czy „Machiny” (przedstawienie pewnej „artystki” w szatach Czarnej Madonny) z lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. To niechybny znak toczącej się rewolucji. Podczas wszystkich rewolucji pierwszym celem architektów „nowego porządku” były miejsca szczególnej obecności Matki Chrystusa. Niejako przypieczętowaniem zerwania z Rzymem króla Anglii Henryka VIII było w 1538 roku spalenie na jego rozkaz cudownej figury Matki Bożej z Walsingham (Norfolk) i zniszczenie tego sanktuarium – miejsca objawień maryjnych (XI wiek), które było jednym z największych, najczęściej nawiedzanych przez pielgrzymów maryjnym sanktuarium w całej christianitas. Z kolei dla jednego z angielskich „reformatorów” był on narzędziem szatana, by sprowadzić wielu do ognia wiecznego. W podobny sposób zaznaczyła swoja obecność również na naszych ziemiach rewolucja reformacji. W 1524 roku została zniszczona przez protestantów cudowna figurka Maryi w Świętej Lipce (Warmia), czczona tam od XIV wieku. Ofiarą rewolucyjnego ikonoklazmu czasu rewolucji francuskiej padł m. in. cudowny wizerunek (także figurka) Matki Bożej w katedrze Chartres, czczony od wieków w całym królestwie Francji. Gdy w 1917 roku objawienia Matki Bożej w Fatimie zachwiały dokonującą się w tym kraju od 1910 roku rewolucją laicyzacyjną, prasa liberalna (czyt. masońska) najpierw próbowała wyśmiać „żałosną komedię z Fatimy”. Gdy uderzenie w „podstawy godnościowe” dzieci-wizjonerów nie udało się, próbowano ściąć drzewo, w którego konarach pojawiała się Matka Boża. W nocy z 23 na 24 października 1917 roku taką próbę podjęła grupa masonów z Santarem. Ścięli drzewo, ale nie to, które zamierzali. Kolejna próba została podjęta 6 marca 1921 roku, gdy grupa wolnomularzy podłożyła cztery ładunki wybuchowe, także pod prowizoryczną kaplicę postawioną nieopodal. Wybuchy zniszczyły dach kaplicy, a drzewo pozostało nienaruszone. Podczas agresywnej laickiej rewolucji toczącej się w Meksyku od 1917 roku (moment uchwalenia nowej konstytucji dekretującej „rozdział Kościoła od państwa”), znamieniem jej antychrześcijańskiego oblicza był atak na najświętszy dla wszystkich Meksykanów i mieszkańców obu Ameryk wizerunek Matki Bożej z Guadelupe – królowej Meksyku i cesarzowej Obu Ameryk. 14 listopada 1921 roku Luciano Perez Carpio, anarchista zatrudniony przez osobistego sekretarza prezydenta Alvaro Obregona, podłożył pod głównym ołtarzem bazyliki bombę ukrytą w bukiecie kwiatów. Eksplozja była słyszana w promieniu kilometra. Z sąsiednich budynków powypadały szyby, zniszczone zostały witraże w świątyni, marmurowe schody wiodące do ołtarza, świeczniki, a stojący na ołtarzu wielki krucyfiks wygiął się – jakby przyjmując cios na siebie (do dzisiaj można go oglądać w bazylice). Sam wizerunek Królowej Meksyku w cudowny sposób nie ucierpiał. Przed 1939 rokiem w niemieckiej prasie narodowo-socjalistycznej wizerunek Czarnej Madonny z Jasnej Góry opisywano jako „coś pośredniego między Murzynką a Mongołką”. Dzisiejsi specjaliści od „bohomazów” mają więc godnych siebie poprzedników. Grzegorz Kucharczyk
Jak zdelegalizować Roberta Winnickiego? Efekt propagandowy i zastraszający ”system” zamierza osiągnąć przeprowadzając akt delegalizacji „na tle” aresztowania pana Roberta Winnickiego i kilku jeszcze Działaczy Ruchu Narodowego, pod zarzutem… Marsze Niepodległości stanowią zadrę w oku systemu przywiślańskiego, a ich główny Organizator, prezes MW pan Robert Winnicki, znalazł się przez To w centrum uwagi różnych służb, mających na celu niedopuszczenie do rozwinięcia się Ruchu Narodowego, a jednym ze sposobów na powstrzymanie Jego ekspansji, jest wywołanie np. prowokacji politycznej o zasięgu „aż do Brukseli”. Atak demokratycznego państwa prawa nastąpi najprawdopodobniej na krótko przez obchodami rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 Maja, w którym to dniu system obawia się masowych demonstracji Młodzieży, której zaczyna nie wystarczać corocznych Marszów Niepodległości w dniu 11. Listopada. To, że atak na pana Roberta Winnickiego – który wybaczy, że używam Jego Godności, jako synonimu Ruchu Narodowego – nastąpi, jest sprawą przesądzoną, gdyż system nie „puści płazem” zniewagi jaką stanowiła dlań stutysięczna Demonstracja 11. Listopada 2012 roku; zastanowić się zatem warto w jaki sposób i z której strony atak ten nastąpi. Chęć delegalizacji Młodzieży Wszechpolskiej i „wyjaśnień formalnych” dla ONR, system wykazał już 21 listopada, poprzez stosowny donos, czyli „wniosek”, jaki złożył w tej intencji SLD, zachęcony przez panią Marszałek Ewę Kopacz już w dniu 15.11, słowami „że art.13 konstytucji mógłby być podstawą prawną do delegalizacji” (Uwaga, pisownia oryginalna: słowo konstytucja napisano z małej litery, zapewne stosownie do znaczenia i stopnia legalności tego dokumentu). Ponieważ święty Paragraf – jako podstawa funkcjonowania systemu przywiślańskiego - został w ten sposób znaleziony i wskazany, zahartowanym poprzez „kopanie na metr” w Ziemi Smoleńskiej oraz osobistym nadzorowaniem sekcji w Moskwie, palcem Pani Marszałek, systemowi pozostaje tylko wykonanie warunków „brzegowych” tam określonych, jako „mógłby być”. Tak oto, niewinnymi słowy: „mógłby być”, wypowiedzianymi przez jeden z najwyższych autorytetów państwowych III RP, rozpoczął się proces likwidowania możliwych wpływów pana Roberta Winnickiego na przebieg wydarzeń politycznych na ziemiach zagrabionych Rzeczypospolitej. Ponieważ system działa jedynie metodami demokratycznymi i nie może zaatakować Ruchu Narodowego za świętowanie Rocznic, ani za przynoszenie na Demonstracje i – bezczelne, gdyż w geście dezaprobaty - powiewanie Biało-Amarantowymi (teoretycznie) flagami, ani też nie bardzo może zakazać zgromadzeń Obywateli, a więc szykuje prowokację na większą skalę tak, aby delegalizacja Młodzieży Wszechpolskiej stała się „konieczna” na skutek interwencji samej największej świątyni świętego Paragrafu, mieszczącej się w czeluściach Brukseli. Efekt propagandowy i zastraszający ”całą resztę” system zamierza osiągnąć, przeprowadzając akt delegalizacji „na tle” aresztowania pana Roberta Winnickiego i kilku jeszcze Działaczy Ruchu Narodowego (procesy masowe zostały doskonale przećwiczone w sowietach i Niemczech hitlerowskich, czyli przodujących systemach socjalistycznych) pod zarzutem…. no właśnie, Czego? Tutaj, w sukurs okupantowi przychodzi słabość Ruchów Narodowych, określających się – całkowicie słusznie, - jako Polskie, co czyni Je łatwym łupem wszelkiej maści prowokatorów, udających Najprawdziwszych z Najprawdziwszych Polaków, „akcentujących swoją polskość” jedynie fanatyczną nienawiścią do Żydów. Celowo użyłem słowa słabość, w stosunku do określenia się „tylko” Polakami, gdyż dużo rozsądniej i dla systemu rozbrajająco byłoby używanie słowa Obywatele Polscy, co wyjaśnię w akapitach poniżej. Unia Europejska, jako twór socjalistyczny i totalitarny, używa sprawdzonych w wieloletniej praktyce metod „jednoczenia” zrzeszeń jej podległych, wokół symbolu zagrożenia. Ponieważ w świecie sielanki demokratycznej „zagrożenia rozpoczynają się” dopiero w okolicach nieszczęsnego Afganistanu, „spoiwem” systemów totalitarnych stał się najstraszliwszy wróg postępowej ludzkości, jakim jest Antysemityzm. Oskarżenie o Antysemityzm (ze strachu i ogarniającej Mnie trwogi, piszę to słowo z dużej litery, gdyż byłem – przed laty - Oń oskarżony przez samego Simona Wiesenthal’a, więc znam już co to mores) jest uniwersalnym słowem-kluczem, blokującym wszelkie myślenie logiczne oraz usprawiedliwiającym „w oczach opinii publicznej świata” wszelkie represje, wobec Osób tak nikczemnie się antysemityzujących, czyli „występujących przeciwko szczęściu i harmonii całej ludzkości”.
I właśnie w tym „punkcie” system przywiślański „ma paragraf” na pana Roberta Winnickiego i przyszłych Współ-oskarżonych, a następnie: Współ-osadzonych, gdyż wypełnia „warunki brzegowe” pamiętnego przykazania pani Marszałek Ewy Kopacz, w kwestii „mógłby być”. Dlaczego? Dlatego, iż dla systemu przywiślańskiego opanowanego przez najszczerszych demokratów istnieje – do dowiedzenia przed każdym niezawisłym sądem – równanie polityczno-matematyczne Polak=Antysemita, podpierane cały czas kampanią w „międzynarodowych środkach przekazu”, o zbrodniach Polaków dokonywanych na Żydach, pod pretekstem okupacji jakichś mitycznych „nazistów”, których istnieniu zaprzecza całe Przedsiębiorstwo Holocaust S.A. złotymi zgłoskami wychodzącymi z ust swoich wyrobników.
Także, oskarżenie pana Roberta Winnickiego o Antysemityzm nie będzie opierać się na merytorycznej analizie Jego programu politycznego, dowodnie opartego o Katolicką Naukę Społeczną (nakazującą Miłość Bliźniego, a więc wykluczającą wszelki rasizm) czy też konkretnych wypowiedzi publicznych, lecz na oskarżeniach przez „najwierniejszych zwolenników”, "najbardziej Narodowych i Najprawdziwszych Polaków", a którzy „nękani wyrzutami sumienia” zgodzą się pełnić rolę „świadków koronnych”, w przewidywanych - niniejszym szkicem - procesach politycznych, służących za pretekst do zdelegalizowania MW oraz zakazu zgromadzeń i demonstracji niekoncesjonowanych przez system przywiślański i jego agendy. Na marginesie dodam, iż owe „procesy” ciągnąć się będą co najmniej przez lat dziesięć, dwanaście i zakończą „umorzeniem warunkowym”, lecz skutecznie posłużą do oczernienia Ruchów Narodowych oraz Osoby pana Roberta Winnickiego, przed postępową opinią publiczną świata demokratycznego. Ponieważ system przywiślański działa na wzór sowiecki i Nic nie uczyni bez podgatowki, uruchomił już latem 2012 Najbardziej Najprawdziwszych z Najprawdziwszych Polaków, których „wysyp” podziwiam ostatnio na nowym Ekranie, a których jedynym „programem” owej Najprawdziwszej Polskości, jest szukanie Żyda we wszystkim „co się rusza”, poczynając od Ojca Świętego Jana Pawła II, którego zwą Żydem Wojtyła-Katz:, po Ojca Świętego Benedykta XVI, który jest dla nich „tylko” potomkiem Macharala. Żydem, a więc automatycznie wrogiem Polski, jest więc Każdy, kto nie podziela Najprawdziwszych z Najprawdziwszych Polaków „Narodowców” poglądu, iż:
“Cóż jest takiego kompromitującego w “socjalizmie narodowym”, poza tym, że tak ochrzczono hitlerowski totalitaryzm? I czym Pana zdaniem jest w ogóle “narodowy socjalizm”? Czytelnik ma w głowie asocjację – “nazizm” “Hitler” “narodowy socjalizm”. Problem w tym, że to wygodne zestawienie propagandowe, tyle że we współczesnej debacie nad optymalnym narodowym systemem społeczno-ekonomicznym służące wyłącznie nieuczciwemu manipulowaniu dyskusją..” na portalu http://prawica.net/32438#comment-554105 (niestety już skasowanym przez Adminów Każdy, kto wierzy w B*ga, a nie w ateistyczny socjalizm:
„Katolicka nauka społeczna to nic innego jak socjalizm, tyle że odarty z podstaw w teorii ekonomii”.item.
Każdy, kto nie fascynuje się zwycięstwem narodowego-komunizmu w dniu 13. Grudnia 1981 roku:„artykuł” usunięty przez portal niepoprawni.pl autorstwa „przyszłego świadka koronnego”... Każdy, kto w życiu codziennym i politycznym stosuje się do Nauczania o Miłości Bliźniego, stanowiącej podstawę ustroju i potęgi Rzeczypospolitej.
Deus Caritas Est – Benedykt XVI „przypowieść o dobrym Samarytaninie pozostaje kryterium miary, nakłada powszechność miłości, …(por. Łk 10, 31), kimkolwiek jest”.
Także, panu Robertowi Winnickiemu „dorabiane” jest „zaplecze” Jego Ruchu Narodowego, które zgodnym chórem zezna na planowanym procesie, że „właśnie taka” jest ideologia oraz program polityczny Młodzieży Wszechpolskiej: „eksterminować zagrożenie dla Narodu Polskiego, jakie stanowią panoszący się wszędzie Żydzi” – za co będą „sanki” trwające – oczywiście bez prawomocnego wyroku sądowego, ale za to przy aplauzie postępaków – do zakończenia „sprawy”… w roku 2025? Do metod owej „eksterminacji” fachowcy „narodowi” dopiszą – wyczytane w fascynujących ich protokołach mędrców – a „świadkowie koronni”, (zwłaszcza „narodowcy, którzy objawili się światu dopiero latem 2012 - tak byli zaczytani lekturą o Żydach molestujących dzieci, a zwłaszcza już ekscytowali się wizją Żydowskich niewolnic, dla Narodu Panów) poświadczą na Git, że będzie „reaktywowanie kotłowni w Auschwitz”, masowe wypędzenia, stemple w dowodach osobistych, kapelusze z Gwiazdą Dawida, etc., czyli całe „spektrum działań”, o których jeszcze – przezornie i w strachu – nie piszą jawnie, ale…ujawnią na rozprawie głównej… Jestem Autorem tezy, iż wszystkie ruchy "rewolucyjne" - to znaczy występujące przeciwko porządkowi naturalnemu, były, są i prawdopodobnie dalej będą opierać się na platońskiej obietnicy "Kobiety wszystkie powinny być wspólną własnością mężczyzn"
co – jak widać – jest także motorem ideologii narodowo-komunistycznej "chłoptasiów niewyżylców" Jak bronić się przed takim tałatajstwem, udającym Myśl Narodową? Trudna sprawa, gdyż:
„Świadków na to znajdę wszędzie -. Nie brak świadków na tym świecie. Teraz chodźcie - bliżej! bliżej! Znakiem krzyża podpiszecie” jak już pisał znawca natury Najprawdziwszych z Najprawdziwszych, których – jak widać - pełno we wszystkich epokach, Aleksander Fredro. (Chociaż z tym podpisaniem „znakiem Krzyża” mogą być problemy, bo to bolszewia czystej wody i może nie umieć W tym miejscu powracam do – wspomnianej powyżej - koncepcji Myśli konserwatywnej, aby odradzające się Ruchy Narodowe, akcentowały bardziej swój charakter obywatelski, katolicki i cywilizacyjny, który autentycznie posiadają, pozostawiając kwestię narodowości w domyśle, jako oczywistą i nie wymagającą szczególnego podkreślania. Rozsądnym byłoby też publiczne odniesienie się – przez pana Roberta Winnickiego oraz zdecydowane nagłaśnianie tak ważnej wypowiedzi - do „tendencji” opisanych powyższym szkicu, gdyż warto – zdaniem Myśli konserwatywnej – utrącić „argument” nienawiści rasowej, którego niechybnie użyją prokuratorzy, zachęceni do „przedsięwzięcia czynności” donosami „walących w skruchę” Najprawdziwszych z Najprawdziwszych „Narodowców” Narodu Polskiego.
PS. Wszystkim Moim Czytelnikom życzę Wesołych Świąt oraz ogłaszam, że w dniu dzisiejszym, w Wigilię rocznicy Narodzin Pana, wybaczam wszystkim Osobom, które próbowały wyrządzić Mi przykrość, lub obrazić swoją „patriotyczną” pisaniną :-)Życzenia składam też całej Redakcji. Szczęść B*że! Marek Stefan Szmidt vel StefanDetko
Zapowiada się paskudny rok W polskiej gospodarce zapowiada się paskudny rok – ocenia tegoroczne oraz nadchodzące wydarzenia prof. Krzysztof Rybiński, ekonomista, rektor Akademii Finansów i Biznesu „Vistula”, w przeszłości wiceprezes Narodowego Banku Polskiego, autor m.in. opiniotwórczego bloga ekonomicznego rybinski.eu, w rozmowie z Tomaszem Tokarskim, dla portalu PCh24.pl. Prognozując poprzedni, 2011 rok, określił go Pan „rokiem saperów”. Na jakie miny najechaliśmy w tym roku? Tych min było całkiem sporo, niektóre udało się rozbroić, inne mają zapalniki czasowe, na których pozostało już niewiele czasu do eksplozji. Na przykład wydawało się, że rozbrojono minę grecką, a tymczasem był też drugi zapalnik, tykający w postaci szybko rosnącego długu, który może wkrótce przekroczyć 200 procent PKB. W podobnej sytuacji jest Hiszpania. Gdyby nie działalność Europejskiego Banku Centralnego - już dzisiaj oba te kraje, a być może także Portugalia i Włochy, byłyby bankrutami. Niestety nie udało się uniknąć miny w postaci recesji w Polsce. Dane pokazują, że ta recesja zbliża się do nas szybkimi krokami.
W jaki sposób i na jaką skalę rząd ograniczał w tym czasie zakres wolności gospodarczej Polaków? Polska jest formalnie lokowana wśród krajów o umiarkowanej wolności gospodarczej, mamy jednak jeden z najbardziej przeregulowanych rynków produktów. W rankingu „Doing Business” Banku Światowego awansowaliśmy co prawda o 7 pozycji, ale to oznacza jedynie powrót na miejsce, które zajmowaliśmy sześć lat temu. Mamy wysokie podatki w relacji do PKB, jak na kraj o naszym poziomie rozwoju, a skala opresji podatkowej rośnie. Pojawiają się pomysły nowych podatków (od deszczu) drastycznie rosną opłaty (utylizacja śmieci, użytkowanie wieczyste). To wspólna działalność rządu i samorządów, które z przerażeniem patrzą, jak znikają im dochody podatkowe w związku z recesją. Ale to droga donikąd, bo podniesienie podatków tylko przedłuży recesję, doświadczyły tego kraje południa Europy.
Czego możemy spodziewać się pod tym względem w przyszłym roku? Obserwujemy szereg działań, które deregulują gospodarkę, na przykład te realizowane przez Ministerstwa Sprawiedliwości i Gospodarki. Ale to kropla w morzu potrzeb, a w tym obszarze potrzebna jest rewolucja. Niestety nie należy oczekiwać poprawy w przyszłym roku, bo w czasach recesji zawsze rośnie opresja podatkowa. Brakuje wpływów podatkowych i urzędy skarbowe zaczynają bezlitośnie dociskać firmy. Będzie też półtora miliarda złotych nowych dochodów z mandajniaków (mandatów wystawianych przez tajniaków), wlepianych przez nieznakowane mandatowozy, które będą solić mandaty bez zatrzymywania.
Obserwując zmiany wielkości bezrobocia w tym roku, można zaufać rządowym prognozom na 2013? Żadnym prognozom nie można ufać w takich czasach, a rządowym w szczególności, bo te są zawsze zbyt optymistyczne. Bezrobocie szybko wzrośnie w 2013 roku i może przekroczyć 15 procent, a wśród młodych ludzi 20 procent. Zaworem bezpieczeństwa będzie członkostwo Polski w Unii Europejskiej. Gdyby nie wyjazd 2 milionów ludzi na euraksy lub funtaksy (dawniej saksy) bezrobocie już dzisiaj wynosiłoby ponad 20 procent,
Przyszłoroczny budżet coraz bardziej mija się z rzeczywistością. Jakie są tego przyczyny i rozmiary? Rząd planuje kolejny raz zmienić sposób liczenia długu publicznego … Przyszłoroczny budżet jest fikcyjny i Minister Finansów dobrze o tym wie. W Sejmie odbył się teatr budżetowy, podobnie jak ten w grudniu 2008 roku. Wtedy też ekonomiści mówili, że minister finansów opowiada duby smalone, no i poł roku później trzeba było budżet nowelizować. Teraz będzie tak samo. Z powodu recesji wpływy podatkowe będą około 20 mld złotych mniejsze i trzeba będzie albo ciąć wydatki, albo podnieść deficyt. Ale to nie jest takie proste, bo dług publiczny jest już bardzo wysoki i według unijnej metodologii sięga 57 procent PKB. Kuglowanie liczbami też nie pomoże, bo to, co minister Rostowski schowa pod dywan, Unia i tak wyciągnie i policzy. W jakimś stopniu trzeba więc będzie w noweli budżetu obciąć wydatki. Ucierpią oczywiście inwestycje, jak zwykle, co może przedłużyć recesję. Paskudny rok się zapowiada.
Czy płacąc składki na Zakład Ubezpieczeń Społecznych oszczędzamy na emerytury? Jak będzie wyglądało finansowanie ZUS-u i Otwartych Funduszy Emerytalnych w nadchodzących latach? Cienko, oj cienko. Co prawda w najbliższych latach nie będzie jeszcze najgorzej, bo prawdziwe uderzenie szykuje się w okolicach roku 2020, gdy na emeryturę będą przechodziły liczne roczniki wyżu powojennego. Jednak z powodu recesji w przyszłym roku spadnie zatrudnienie i spadną wpływy ze składek ZUS. Mogą nawet pojawić się problemy z terminową wypłatą świadczeń, chociaż pewno ZUS pożyczy sobie brakujące pieniądze w bankach. Za dekadę ZUS będzie już jednak bankrutem.
Narodowy Fundusz Zdrowia to kolejny worek bez dna … W NFZ będzie jeszcze większy dramat. Polacy się starzeją, więc wydatki na leczenie muszą rosnąć, i to szybko - czy tego chcemy, czy nie. Jednocześnie spadną wpływy ze składki zdrowotnej, bo spadnie zatrudnienie. Coraz więcej Polaków pocałuje więc szpitalną klamkę, albo szpitale znów się zadłużą. Tylko tym razem skala problemu będzie większa, niż dotychczas.
W jednym z niedawnych wpisów na swoim blogu stwierdził Pan: „mój rodzinny kraj zamienia się w opresyjne, nieprzyjazne draństwo”. Dlaczego? Ponieważ administracja nie realizuje „służby publicznej”, tylko staje się aparatem represji wobec obywatela. Coraz więcej zakazów i kar, coraz bardziej absurdalne zachowanie urzędników, którzy potrafią ścigać pismami poleconymi i zajmować rachunek bankowy, bo nie zapłacono podatku za parę złotych. Szczytem draństwa była historia moich znajomych, którzy postawili płot w domku szeregowym, w linii z sąsiadami, ale zapomnieli wystąpić o zgodę. Po latach już zgody nie trzeba było, bo zmieniły się przepisy, wystarczyło zawiadomienie. Więc zawiadomili urząd i okazało się, że ponieważ fakt rozpoczęcia budowy płotu miał miejsce w poprzednim stanie prawnym - dostali nakaz rozbiórki. Po rocznej wymianie pism poleconych musieli płot rozebrać i zbudować od nowa, taki sam. Stracili 8 tysięcy złotych. Nie wiem, jakimi słowami opisać zachowanie tego urzędnika. Mój znajomy był świadkiem, jak uczył nowego, młodego urzędnika na tym studium przypadku, mówiąc: „patrz jak trzeba radzić sobie z tymi ….”. Takie zachowania trzeba wypalać żelazem, a tymczasem urzędnik pewno dostał nagrodę za wyrobienie normy kar.
Dlaczego Unia Europejska, w ślad za nią Polska, jest tak horrendalnie przeregulowana? Wiemy, kto na tym traci – zwykli ludzie. Kto zyskuje? Bo rządzą w niej rządzą eurokraci, czyli biurokraci, którym wydaje się, że wiedzą najlepiej. Oni nam określają krzywiznę banana i długość ogórka. Oni wiedzą, co dla nas dobre, jaki papierosy wolno nam palić, a jakich nie wolno, ile procent kakao musi być w czekoladzie. Wiele regulacji wynika jednak z lobbingu firm unijnych, a w Brukseli jest kilka tysięcy firm lobbingowych. Te wzorce działania są potem powielane w poszczególnych krajach. Po części to też nasza wina, bo dyrektywy unijne wdrażamy w bardzo restrykcyjny sposób. W ten sposób nasi urzędnicy powiększają swoją władzę i gwarantują sobie miejsca pracy, bo przecież ktoś musi wdrażać przepisy, monitorować ich wykonanie, solić kary.
UE otrzymała pokojową nagrodę Nobla, Günter Verheugen stwierdził wręcz, że dla Unii nie ma alternatywy. Jaki jest Pański scenariusz polityczny i gospodarczy dla Europy oraz dla strefy euro? Stworzył Pan fundusz, grający na pogłębianie się kryzysu. Zawsze jest alternatywa, pytanie tylko, czy jest lepsza, czy gorsza, Moim zdaniem scenariusze przyszłości bez Unii Europejskiej są dla Europy gorsze. Ale już o euro nie da się tego samego powiedzieć. Nam jest potrzebny wspólny rynek, prawdziwy, bez barier, dla towarów, usług i ludzi, ale już niekoniecznie wszędzie musi być wspólna waluta, bo to nie wszystkim służy. Fundusz, a raczej produkt finansowy o nazwie „Eurogeddon” na razie przynosi straty, bo pomimo wejścia w recesję, co powinno doprowadzić do spadków na giełdach, rynki finansowe są ręcznie sterowane, a giełdy „rosną” na wydrukowanych pieniądzach. Zawsze jednak, gdy rynki oderwą się od fundamentów, po pewnym czasie bańka pęka i tak niestety będzie również tym razem. W stosownym momencie „Eurogeddon” przyniesie duże zyski.
Jakie strategie inwestycyjne doradziłby Pan na nadchodzące, niespokojne czasy Polakom, którzy, w obawie przed najgorszym, pragną oszczędzać? Nie doradzam w tych sprawach, ale proszę pamiętać, że w tej dekadzie od zwrotu z kapitału ważniejszy jest zwrot kapitału. I tak trzeba inwestować.
Rozmawiał Tomasz Tokarski
Aresztować Matkę Boską W czasie obchodów milenium chrztu Polski komuniści w wojnie z Kościołem posunęli się do aresztowania pielgrzymującego po Polsce obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Przez wiele lat policja „oblegała” Jasną Górę i pilnowała, aby obraz nie opuścił klasztoru. Kardynał Stefan Wyszyński w czasie swojego uwięzienia w latach 1953–1956 doszedł do wniosku, że choć po stalinowskiej nocy nic z dawnych cnót w Polakach nie zostało poza wiarą i czcią dla Najświętszej Panny, to – jak pisał Henryk Sienkiewicz w „Potopie” – na tym „fundamencie reszta odbudowaną być może”. Dlatego swoją strategię odnowy moralnej narodu oparł na ponowieniu ślubów jasnogórskich, składanych niegdyś przez Jana Kazimierza, oraz na dziewięcioletnim przygotowaniu do milenium chrztu Polski, m.in. poprzez publiczne manifestacje czci dla pielgrzymującej po Polsce kopii obrazu jasnogórskiej Madonny. Władze PRL, z Władysławem Gomułką na czele, próbowały zorganizować konkurencyjne obchody tysiąclecia państwa polskiego, ale wobec większej popularności uroczystości kościelnych postanowiły rozprawić się z kultem, jaki otaczał obraz Matki Boskiej Częstochowskiej.
Madonna skrępowana sznurami Niemal każdy z rozpisanych na lata punktów programu wielkiej nowenny przed milenium chrztu Polski spotkał się z kontrakcją ze strony rządu. Na hasło wierności krzyżowi władza zareagowała usuwaniem krzyży ze szkół. W odpowiedzi na program „w obronie duszy ciała” odpowiedziała przepisami dotyczącymi przerywania ciąży, pozwalającymi zabijać dzieci nienarodzone. Wkrótce władze z furią zaatakowały prymasa Wyszyńskiego za list biskupów polskich do niemieckich ze słynnym „przebaczamy i prosimy o wybaczenie”. Być może rządzącym udałoby się wykorzystać antyniemieckie nastroje w społeczeństwie, gdyby nie sam Gomułka, który oburzał się, że „prymas kieruje Polskę ku Zachodowi, gdy tymczasem od dwudziestu lat należy ona do Wschodu”. Kiedy w kwietniu 1966 r. rozpoczęły się obchody milenijne, władze – też w Gnieźnie – zorganizowały konkurencyjne uroczystości związane z tysiącleciem państwa polskiego. Kazanie arcybiskupa Krakowa Karola Wojtyły zostało częściowo zagłuszone przez salwy armatnie na cześć ministra obrony narodowej Mariana Spychalskiego. Jednak ludzie przerywali kordony Milicji Obywatelskiej, żeby opuścić rządowe obchody i przyłączyć się do uroczystości kościelnych. 40 tys. osób entuzjastycznie pozdrawiało biskupów. Ta sama sytuacja powtórzyła się w Poznaniu, gdzie widać było tysiące ludzi uciekających z wiecu Gomułki na uroczystość religijną. Wszędzie obchodom milenium towarzyszył obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Kiedy w Poznaniu władze zakazały procesji z obrazem, wierni ponieśli samochód, w którym znajdowała się ikona. Ponieważ komunistyczne władze nie wpuściły do Polski papieża Pawła VI, podczas uroczystości 3 maja na Jasnej Górze na pustym fotelu ustawiono portret papieża. Mimo protestów kardynała Wojtyły milicja uniemożliwiła uroczysty wjazd obrazu Matki Bożej do Krakowa. Podczas wyjazdu ikony z Krakowa doszło do starć ZOMO z demonstrującą młodzieżą. W odwecie za spontaniczną procesję studentów w Lublinie zatrzymano samochód z obrazem, przykryto ikonę plandekami, skrępowano sznurami i odprowadzono do Częstochowy. Choć władze odebrały prymasowi obraz w drodze z Fromborka do Warszawy, kilkanaście tysięcy ludzi zgromadzonych przed kościołem św. Stanisława Kostki na Żoliborzu w Warszawie gorąco oklaskiwało Wyszyńskiego, kiedy witał nieobecny obraz. Wreszcie we wrześniu władze aresztowały wizerunek Madonny i zakazały wywożenia go z Jasnej Góry. Dlatego wszystkie następne uroczystości milenijne odbywały się w obecności pustych ram z kwiatami, co wywierało na wiernych wielkie wrażenie. Po ostatniej, listopadowej uroczystości milenijnej w Białymstoku nikt nie miał już wątpliwości, że Kościół ma za sobą przygniatającą większość społeczeństwa. Klęska konkurencyjnych uroczystości organizowanych przez władze w miastach na milenijnym szlaku pozwoliła jednemu z biskupów podsumować, że Kościół wygrał „rozgrywki” wynikiem 24:0. Delegitymizacja władz PRL była tak wielka, że wierni zaczęli śpiewać „Boże coś Polskę” z ostatnim wersetem w brzmieniu: „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie”.
Uwolnienie obrazu Przez sześć lat obraz był zamknięty w jednej z kaplic na Jasnej Górze. Milicjanci pilnowali, aby obraz nie został wywieziony. Wierni zaczęli ich porównywać do Szwedów oblegających Jasną Górę. Zakonnikom grożono, że jeśli obraz opuści klasztor, to władze odbiorą im domy klasztorne w Częstochowie i na Skałce w Krakowie. Dlatego obraz został potajemnie wywieziony z Jasnej Góry dopiero w czerwcu 1972 r. Pomysłodawcą akcji był ks. Józef Wójcik, wcześniej wielokrotnie więziony za organizowanie protestów przeciwko usuwaniu krzyży ze szkół. O planowanym włamaniu na Jasną Górę wiedzieli tylko prymas Wyszyński i generał zakonu paulinów. Pomagające ks. Wójcikowi siostry dorobiły klucz do kaplicy i wywiozły nyską obraz z Jasnej Góry. Ikona została przewieziona do Radomia, gdzie odbywał się kolejny etap pielgrzymowania pustych ram obrazu nawiedzenia. Kiedy Wyszyński i Wojtyła zobaczyli wykradzioną ikonę, ucałowali ją i ku euforii ok. 80 tys. zgromadzonych osobiście zanieśli ją na plac i wstawili w ramy.
„Jak się Polska uchrześcijani” Jak mówił już w 1960 r. Wyszyński, „dziewięcioletnie przygotowanie do milenium winno całą Polskę przeobrazić wewnętrznie. Los komunizmu rozstrzygnie się w Polsce. Jak się Polska uchrześcijani, stanie się wielką siłą moralną, komunizm sam przez się upadnie. Losy komunizmu rozstrzygną się nie w Rosji, lecz w Polsce. Polska pokaże całemu światu, jak się brać za komunizm, i cały świat będzie jej wdzięczny za to! ”. Strategię prymasa Wyszyńskiego w skali globalnej kontynuował Jan Paweł II. Jak mówił, „nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego papieża Polaka, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, które związane są z twoim prymasowskim posługiwaniem”. Kiedy młodzi Polacy po wprowadzeniu stanu wojennego upadli na duchu i chcieli uciekać na Zachód, Jan Paweł II na spotkaniu z młodzieżą w 1983 r. w Częstochowie wzywał do wierności Polsce i milenijnemu programowi zawartemu w słowach Apelu Jasnogórskiego. „Co to znaczy: »czuwam«? To znaczy, że staram się być człowiekiem sumienia. Że tego sumienia nie zagłuszam i nie zniekształcam. Nazywam po imieniu dobro i zło, a nie zamazuję. Czuwam – to znaczy: miłość bliźniego – to znaczy podstawowa międzyludzka solidarność”. Te słowa papież mógł powtórzyć w 1991 r. na Światowym Dniu Młodzieży w Częstochowie, na który przybyła nie tylko młodzież z Europy Zachodniej, ale też dzięki upadkowi murów, po raz pierwszy ok. 100 tys. ludzi z Europy Wschodniej. Kiedy papież pozdrawiał wiernych po rosyjsku, litewsku, białorusku, ukraińsku, czesku, słowacku, chorwacku i słoweńsku, na placu przed klasztorem pojawiały się flagi państw, które dopiero miały powstać w następnych miesiącach. Cztery dni później w Związku Sowieckim doszło do próby zamachu stanu. W wyniku klęski tzw. puczu Janajewa niepodległość ogłosiły Ukraina i Białoruś, których prezydenci wspólnie z prezydentem Rosji Borysem Jelcynem rozwiązali Związek Sowiecki z końcem tego samego roku. Jak mówił Jan Paweł II o walce stoczonej o człowieka w XX wieku: „Zaprawdę, zaprawdę. Wielkie rzeczy Pan wam uczynił! ”.
Upadek postkomunizmu? Niedawna profanacja obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej czy przyzwolenie władz na poniżanie Krzyża Pamięci boli wielu Polaków. Jednak nikt jeszcze nie wygrał w Polsce z Jasnogórską Madonną ani krzyżem Chrystusowym. Tak było z krzyżami gdańskimi. Dziesięć lat po tym, jak władze zlikwidowały prosty drewniany krzyż postawiony przez stoczniowców kolegom zabitym w grudniu 1970 r., powstała gigantyczna, 17-metrowa konstrukcja trzech stalowych krzyży. Dlatego w obliczu profanacji nie trzeba upadać na duchu, bo jak mówił w „Potopie” ks. Kordecki, „jeśli Bóg ślepoty umysłowej na nich nie zesłał, nigdy oni się na Jasną Górę nie ośmielą uderzyć, bo ten dzień byłby dniem przemiany ich fortuny a opamiętania naszego”. Krzysztof Zielke
Ma być nas więcej Dobrym zwyczajem felietonisty zamykającego stary rok ostatnim tekstem jest najczęściej jakaś oryginalna prognoza dla Polski na kolejnych 12 miesięcy oraz oczywiście życzenia noworoczne dla czytelników, którzy dla piszącego są najważniejsi. W tym roku odebrałem szczególnie wiele miłych, bo często osobistych oznak sympatii od Czytelników „Naszego Dziennika”, za które serdecznie dziękuję. Nie byłyby one możliwe, gdyby nie wspólne spotkania na marszach w obronie wolności, niezależności mediów, w tym oczywiście Telewizji Trwam, oraz coraz liczniejsze spotkania i imprezy „wolnościowe” w Polsce. Dobrze wiemy, czego sobie życzymy: obecności Telewizji Trwam na multipleksie i końca wciąż wznoszącej się dziś fali dyskryminacji katolików we własnym państwie, fali o europejskiej czy nawet światowej amplitudzie. Ale także zahamowania z gruntu antypolskiej polityki gospodarczej i społecznej obecnej ekipy rządzącej i realizacji polskiej racji stanu, w tym zasad solidarności społecznej i obywatelskiej zgodnie z nauczaniem Jana Pawła II. Kryzys gospodarczy jest bowiem okazją do wykazania się szczerością intencji i działań w duchu współodpowiedzialności za los obywateli, szczególnie tych słabszych. Przekonanych o tym wszystkim nie trzeba przekonywać, tak więc dalsze życzenia kieruję w stronę ludzi jawnie źle nam życzących. Następnie do tych, którzy w każdej sytuacji zdolni są jedynie odśpiewać hymn współczesnego leminga „Polacy, nic się nie stało”, i tych, którzy stracili wiarę w jakiekolwiek zmiany na lepsze, mówiąc niezmiennie: „jakoś to będzie”. Nie „będzie jakoś”, tylko będzie jeszcze gorzej, dopóki się nie obudzicie. To do Was właśnie adresowany był marsz „Obudź się, Polsko”, do tych moich rodaków (jest ich ok. 52 proc.), którzy w ogóle nie chodzą na wybory. Choć o wzmożenie Waszej aktywności apelują wszyscy od lewa do prawa, to w interesie obecnej władzy jest, abyście nic więcej nie robili. Polska została domknięta przez jeden układ. Pięć lat temu politycy PO, dziś tworzący dominujący w Polsce wielki obóz władzy, mieli w swoim programie m.in. likwidację KRRiT. W wolnym, demokratycznym kraju w ogóle nie miał być potrzebny ten tzw. regulator. Dziś przy jego pomocy skutecznie dzieli się polskie społeczeństwo na lepszych i gorszych, swoich i obcych, a nawet wrogich. Wraz z przywracaniem rozwiązań ograniczających wolności obywatelskie KRRiT wpisuje się w model dawnej PRL – z wydziałem prasy KC PZPR, który zgodnie z komunistycznymi zasadami prowadził nieustanną walkę klasową z „elementami” obcymi państwu. Konstytucyjny organ państwa, KRRiT, odmawiając Telewizji Trwam koncesji na nadawanie na powszechnym bezpłatnym multipleksie, złamała podstawowe zasady Konstytucji RP: zasadę wolności, w tym „urzeczywistniania religii”, równości, praw człowieka i obywatela. KRRiT nie stoi więc (a powinna) na straży wolności słowa, prawa do informacji oraz interesu publicznego w radiofonii i telewizji, do czego jest zobowiązana w art. 213 Konstytucji. Tym samym łamie artykuł 1 Konstytucji, który mówi, że: „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”. Taka jest i będzie w przyszłości zarówno prawna, jak i historyczna ocena działalności KRRiT pod rządami obecnej koalicji. Prawdą jest, że dzisiejsza walka o Polskę rozgrywa się w mediach. Życzę wszystkim kochającym wolność i prawdę dziennikarzom wytrwałości w tworzeniu i utrzymaniu nowych mediów w Polsce. Niezależnych od komunistycznego i wzmocnionego jego siłą nowego liberalnego kapitału, bez wpływu dominujących w III RP układów polityczno-mafijnych szkodzących Polsce. Polakom, którzy znowu zaczynają się bać o pracę, o utrzymanie rodziny czy w ogóle o jakiekolwiek perspektywy, a także tym, którzy – jak za komuny – boją się prześladowań za poglądy, życzę odwagi. Tym, którzy wyjechali za granicę w poszukiwaniu pracy, której nie mogli znaleźć w kraju, życzę, by wracali i swoją odwagą zachęcili innych. Polacy mają prawo i obowiązek budować własny kraj według własnego modelu, którego ważne elementy można odnaleźć we wszystkich trzech Rzeczpospolitych: I, II i III, a nawet w trudnych, bo wymagających solidarności Polaków czasach komunistycznej PRL. I już na koniec najbardziej pragmatyczne życzenia kieruję do wszystkich Czytelników „Naszego Dziennika”. Życzę, aby w przyszłym roku zachęcili do stałego czytania tej gazety choć jedną nową osobę. Niby nic, a będzie nas dwa razy więcej niż dziś.
Wojciech Reszczyński
Czy korwinizm to utopia? Program społeczno-gospodarczy Janusza Korwin-Mikkego. Nowy wspaniały świat, czy utopia? W dzisiejszej notce chciałbym dokonać osobistej, subiektywnej oceny pewnego prądu politycznego, jakim jest tzw. "korwinizm". Czy ruch skupiony wokół Nowej Prawicy odwołuje się do szlachetnych wzorców, czy ma szansę na sukces, czy jest odpowiedzią na problemy społeczno-gospodarcze, czy jej postulaty są możliwe do wprowadzenia dziś, tu i teraz? Chciałbym jasno podkreślić, odpowiedź jest bardzo złożona i niejednoznaczna.
Świat marzeń Janusza Korwin-Mikkego jest krainą wiecznej sprawiedliwości i szczęśliwości, w której chętnie bym zamieszkał, bardzo chętnie, oddałbym wszystko, żeby tak był poukładany świat. Że ten kto najwięcej pracuje, najwięcej zarabia, że pracy, dzięki likwidacji biurokracji będzie aż nadto i dla każdego wystarczy. Że państwo nie będzie musiało wydawać na socjal, bo każdy będzie zarabiał wystarczająco dużo. Że kobiety będą mogły wychowywać dzieci w domu, bo bandyckie podatki zostaną zniesione i do utrzymania rodziny starczy pensja ojca. Że klasa urzędnicza przestanie ssać z publicznego "cyca", bo będzie zwyczajnie niepotrzebna. Że choć może i w pracy będzie wyzysk i niełatwo, to przecież po pracy będziemy panami życia z powodu niskich cen towarów i usług. A i po kilku latach pracy pieniądze zawsze będą mogły pracować same na siebie. Że człowiek będzie absolutnie wolny, że państwo się odczepi od jego rodziny, dzieci, nie zachce jej indoktrynować i wychowywać. Że państwo przestanie traktować obywateli jak półniewolnicze bydło, które się prowadzi na rzeź. A i motłoch, dzisiaj omamiony środkami masowego przekazu nie będzie miał większego wpływu na władzę, gdyż zapanuje dziedziczna monarchia. Że nawet ci biedni, chorzy i opuszczeni będą mieli lepiej, niż dziś, bo wesprze ich bogata, lokalna społeczność, lepiej znająca się na potrzebach ubogich, niż urzędnik szczebla centralnego. Że państwo oszczędzając na wszystkim innym, będzie miało większe środki na obronność i wojsko, umacniając swoje granice. Całość jest przyprawiona konserwatywnym światopoglądem w sferze obyczajowości. Ogólnie człowiek dobry ma mieć dobrze, a zły ma mieć źle. To tak tylko w największym skrócie Powyższy opis jest sielanką, pobudza do myślenia, jest bardzo atrakcyjny. Ale czy świat idealny kiedykolwiek istniał? I czy kiedykolwiek może istnieć? Czy można go zaprogramować czerpiąc z jakiejś ideologii? Komuniści też chcieli powszechnej szczęśliwości i dobra dla każdego. W teorii tak było, w praktyce się nie sprawdziło. Nie tylko nie było powszechnego szczęścia, była powszechna tragedia. Moim zdaniem ideologia Nowej Prawicy miałaby rację bytu tylko w świecie, który w całości popierałby prawicowe gospodarczo reguły. Świecie, w którym państwa narodowe respektowałaby tylko i wyłącznie "niewidzialną rękę rynku", świecie, w którym pieniądz miałby realną wartość, a nie byłby papierkiem, który można w nieskończoność dodrukowywać, zadłużając przy tym na potęgę cały świat. Świecie, w którym agencje ratingowe nie trzęsą jednym pociągnięciem pióra całym rynkiem światowym i nie są poddane korupcji, dostrzegając rzeczywiste zagrożenia ekonomiczne, takie jak upadek Lehman Brothers i całego rynku nieruchomości Stanów Zjednoczonych w 2008 roku. Po transformacji ustrojowej w 1989 wielu wiele mitów nurtu neoliberalnego stało się obowiązujące. Że wchodzimy w okres gospodarki rynkowej, wolnego rynku, że warto prywatyzować, że pieniądz nie ma narodowości. Obecny kryzys finansowy chyba ostatecznie te bajki rozwiał. Żyjemy w systemie kompradorskim, w którym władzę i pieniądze mają nie ci, co najwięcej pracowali, a ci, co najgorliwiej spełniali polecenia moskiewskiego okupanta przed 1989 rokiem. Prywatyzacja miała uzdrowić polską gospodarkę. W większości okazała się rabunkowym przedsięwzięciem, pakującym w kieszenie postkomunistycznej sitwy i zdrajców ideałów Solidarności cały majątek narodowy Polaków, doszczętnie dziś zniszczony. Padł też mit pieniądza bez narodowości. Wiele z polskich firm było "sprywatyzowanych" w taki sposób, że trafiło w ręce państwowego właściciela, tyle że z zagranicy. Albo też rzeczywiście w ręce prywatne, tyle że pod kontrolą państwowego lobby. W rezultacie "wolnego rynku" mamy taką sytuację, że włoski FIAT przenosi produkcję z Polski do Włoch, by zapewnić pracę własnym obywatelom i to pomimo niższych kosztów produkcji w Polsce. Polskie stocznie, perła w koronie naszej gospodarki nie istnieją. Nie istnieje już tysiące innych zakładów pracy. Oddaliśmy wszystko, wraz z tak strategicznym sektorem, jak bankowość.
Dlaczego Polskę spotkało takie spustoszenie? Uważam, że jest to wynik wprowadzanych na hurra, zbyt daleko idących reform Balcerowicza, tak na marginesie człowieka przysłanego nam znikąd, być może celowo przez zachodnich ekonomistów. Polska, która z miejsca, bez żadnych doświadczeń, stała się krajem wolnorynkowym, przestała być konkurencyjna w stosunku do krajów Europy Zachodniej. Raz, że z powodu zacofanego sowieckiego przemysłu, a dwa z powodu kolonizacji dokonanej przez socjalistyczne państwa Europy, uczące nas liberalizmu gospodarczego. Do czego zmierzam. W socjalistycznym świecie, który nas otacza, w dobie państw narodowych, które także w ramach Unii Europejskiej, dążą do pomyślności tylko dla własnych obywateli, robienie z Polski jedynego kraju w pełni liberalnego gospodarczo jest niebezpieczne. Podejrzewam, że państwowe firmy zagraniczne pod płaszczykiem "prywatnego właściciela" doprowadziłyby Polaków do zupełnego niewolnictwa, z jeszcze bardziej wydłużonym czasem pracy i jeszcze mniejszymi płacami, samemu zaś zyski wyprowadzając za granicę. Stalibyśmy się kolonią Europy, która mogłaby się u nas tanio zaopatrywać w montowane produkty finalne. Polacy mieliby też drożyznę z powodu kontroli naszego rolnictwa i supermarketów przez zachodnie koncerny. A na szpitale i leczenie nie byłoby wszystkich stać. Chciałbym bardzo jasno stwierdzić, jakkolwiek bardzo sobie chwalę wolnorynkowy model gospodarki, o tyle sądzę, że jego wprowadzenie w Polsce, przy socjalistycznej Europie to samobójstwo. Być może moje przewidywania są przesadzone, no ale jak pisałem to moja subiektywna ocena. Równie dobrze system popierany przez Nową Prawicę mógłby powodować powszechną szczęśliwość, lepszą efektywność pracy, rozwój nauki i technologii. Ale to tylko wtedy, gdy ten model zostanie przyjęty i respektowany przez więcej, niż jedno państwo. Tak też przecież było do XIX wieku, w okresie industrializacji zapewniającej ogromny rozwój gospodarczo-naukowy Europie. Z drugiej jednak strony tak sobie myślę, skoro stare systemy społeczno-gospodarcze były tak dobre, to dlaczego ktoś wpadł na szatański pomysł komunizmu? Może jednak istniał wyzysk, może wcale nie był dobry dla tych, którzy byli mu poddani. Może było tak, że ci co najwięcej pracowali wcale najwięcej nie zarabiali? Dlaczego też obalono monarchie, skoro według Janusza Korwin-Mikke były tak dobre? A może nie były wcale tak dobre, tak samo, jak dobra nie jest demokracja. A może rację miał Winston Churchill, mówiąc, że demokracja to najgorszy sytem na świecie, ale lepszego dotąd nie wymyślono?
Powiem szczerze, nie rozumiem ślepej wiary środowiska Nowej Prawicy w wyższość kapitału prywatnego nad państwowym. Oczywiście w większości tak jest, tylko czy zawsze? I czy zawsze interwencjonizm państwowy w gospodarce jest zły, zwłaszcza w czasach konkurujących między sobą socjalistycznych państw europejskich? Dodam więcej, państwowe finansowanie może być w pewnych przypadkach wręcz konieczne, bo pozwala na zgromadzenie znacznego, własnego i co najważniejsze niezależnego od obcych kapitału, czasami niedostępnego na rodzimym wolnym rynku. Wolałbym, żeby państwo było traktowane nie jako nasz opiekun, ale idąc tropem Ryszrda Opary, jako Spółka Akcyjna, pomnażająca zyski obywateli. Co jednak cenię w programie politycznym Janusza Korwin-Mikkego? Przede wszystkim postulaty dążące do szeroko pojętej deregulacji, całkowitego uwolnienia małego i średniego biznesu. Podobają mi się postulaty obniżenia podatków, redukcji do minimum represyjnego aparatu urzędniczego, likwidacji wielu absurdów naszego życia. Podpisuję się obiema rękoma pod programem światopoglądowym Nowej Prawicy, prezentującego konserwatywne, chrześcijańskie wartości. Popieram reformę sądownictwa, wojska. Popieram dążenie do wolności osobistej, decydowania samemu o swoim losie. Popieram walkę z takimi nonsensami, jak przymusowe ubezpieczenia, przymusowy ZUS, przymus szkolny, przymusowe szczepienia, nakaz zapinania pasów w samochodzie, zakazy posiadania narkotyków, wszelkie uprawnienia, zgody na wycięcie drzewa we własnym ogródku i tym podobne. Jak zatem widać, Polska potrzebuje takiej siły politycznej, która będzie całkowitym zaprzeczeniem Platformy Obywatelskiej. Partia ta, która uważa się za liberalną gospodarczo jest aż za bardzo liberalna gospodarczo, tam gdzie być nie powinna, czyli w dzikiej prywatyzacji majątku narodowego, udowadniając to już za czasów UD i UW. I nie jest liberalna gospodarczo, tam gdzie być powinna, czyli w dziedzinie małych i średnich przedsiębiorstw, podatków, "taniego państwa", poziomu długu publicznego. I moim zdaniem, Nowa Prawica ma szansę się taką antyplatformą niedługo stać, jeśli tylko zmieni swoje podejście do makroekonomii. Nie chodzi o zmianę poglądów, one są słuszne, tylko moim zdaniem nieskuteczne na dziś, przy takiej konstrukcji obecnego świata. I jeżeli ktoś myśli, że robiąc z Polski "zieloną wyspę" liberalizmu gospodarczego na socjalistycznym morzu, da szczęście naszym obywatelom, to wełdug mnie jest utopistą. Powtarzam, według mnie. To jedynie moje subiektywne zdanie, proszę nie przyjąć tego jako wymądrzanie się. Migorr
Jadwiga Staniszkis: podsumowanie na koniec 2012 roku Przez cały okres po 1991 roku (po zakończeniu "terapii szokowej" Balcerowicza) majątek w rękach poszczególnych osób systematycznie rósł, a majątek kraju, jako całości kurczył się. Dziś osiągnęliśmy punkt zwrotny (a raczej – punkt krytyczny). Ten drugi trend, wiążący się nie tylko z dekapitalizacją urządzeń i deindustrializacją kraju, ale też – z pogorszeniem standardów poszczególnych polityk państwa – od zdrowotnej do oświatowej, i – przede wszystkim – degradacją strukturalną redukującą szansę na zrównoważony rozwój – zaczyna blokować dynamikę trendu pierwszego. Inaczej mówiąc – prowadzić do spowolnienia (i możliwego załamania) wzrostu indywidualnego dobrobytu. Masowa emigracja i – równie masowe – bezrobocie, a także – najgorsze w Europie wskaźniki demograficzne to skrajne postacie tej sytuacji. Mniej widoczne, ale równie groźne są symptomy ukryte. Skracanie horyzontu decyzji w ramach państwa i gospodarki (i związana z tym niepewność, nieracjonalność i marnotrawstwo). I, po drugie, coraz bardziej widoczny brak solidnych, wewnętrznych, podstaw i rezerw dla wzrostu. Mam tu na myśli zarówno podstawy kapitałowe jak i intelektualne, polityczne i – instytucjonalne. Nowa fala kapitalizmu politycznego (z rentą władzy pozwalającą pośrednikom przechwycić gros środków europejskich na infrastrukturę, kosztem bezpośrednich wykonawców). Spekulacja, jako sposób pomnażania kapitału. I coraz bardziej spanikowany rząd robiący nerwowe ruchy bez przemyślenia ich efektów w polskich realiach (destrukcja OFE, unia bankowa, przygotowana deklaracja o wejściu do strefy euro, przy równoczesnym braku pomysłów jak zdynamizować realną gospodarkę) to elementy spirali osłabiającej państwo i społeczeństwo.
Douglas North, laureat Nobla z ekonomii i niepoprawny optymista, uważał, że rozwój opiera się na ciągłej spontanicznej selekcji instytucji i procedur. Konkurencja i demokracja eliminują, jego zdaniem, rozwiązania pozwalające przechwytywać korzyści produkowane przez innych i przerzucać na nich koszty własnych działań. I w ten sposób zamknie się stopniowo rozziew między korzyściami indywidualnymi a społecznymi. Bo zarabianie przez dekapitalizację, obniżanie standardów, spekulację nie będzie możliwe. A wzrost masowego dobrobytu będzie napędzał produkcję. North uważał, bowiem, że zbyt duże nierówności dochodowe sprzyjają powstawaniu instrumentów finansowych niosących wysokie ryzyko. Realna konsumpcja w skali masowej, napędzająca rozwój, wymaga umocnienia klasy średniej. Obecny kryzys, (ale też – przebieg pokomunistycznej transformacji) nie potwierdzają optymizmu Northa. Wystarczy przypomnieć kolejne fale drenażu Polski od wydrenowania z dewiz na początku lat 90. (ułatwionego przez wprowadzone przez rząd parametry i procedury) do obecnego drenażu najcenniejszego zasobu – czyli emigracji dynamicznych i wciąż niezłe wyedukowanych pracowników. Obok tego – przemoc strukturalna utrudniająca uformowanie kapitału krajowego w warunkach nierównego (i nieułatwianego przez rząd) współzawodnictwa z kapitałem globalnym. I błędne decyzje. Najpierw wrzucanie miliardów w – przedwczesną – reformę emerytalną (aby, gdy OFE już zarobiły, zatrzymać reformę w momencie gdy widać było na horyzoncie społeczne korzyści). I dziś, groźba kolejnych miliardów wrzuconych w czarną dziurę spekulacji, aby ustabilizować kurs złotego i wejść w korytarz do euro. Wrogie przejęcia, rabunkowe prywatyzacje (z programem NFI włącznie) i brak polityki przemysłowej to kolejne fragmenty układanki. Obniżony poziom edukacji na wszystkich szczeblach aby produkować wykonawców z umiejętnościami adaptacji a nie twórców (i buntowników) dopełnia obrazu. Tą, systematyczną, strukturalną degradację można jeszcze zatrzymać.
Przegląd aktywów i nakręcenie dostępnych sprężyn wzrostu; budżet zadaniowy (a nie – resortowy) i włączenie w jego realizację środków unijnych; głęboka – programowa i instytucjonalna reforma edukacji; stworzenie instytucji i programów rozwojowych odpowiadających naszym wyzwaniom. Szacunek dla zasobów które przez wieki były oparciem, dla rodziny i świata wartości. A także proponowane przez Krzysztofa Rybińskiego stypendia demograficzne zamiast planowanego wspomagania spekulantów w toku stabilizowania złotówki. Wreszcie – deregulacja i skupienie wysiłków państwa na wspieraniu miejsc pracy i inwestycji. I, co ważne, odbudowanie wiary, że wciąż możliwe jest zatrzymanie obecnej destrukcji. Jadwiga Staniszkis
Co przyniesie rok 2013 - zmianę czy stagnację? Nadchodzi Nowy Rok – 2013, nowe będą nadzieje i obawy, nowe będą postanowienia, decyzje i wyzwania. Ciekawe czy w tym nowym, kryzysowym roku doczekamy się wreszcie tych sensownych i koniecznych zmian, na które Polacy czekają od wielu, wielu lat? Chcielibyśmy zobaczyć inny kraj, niż ten obecny - pełen absurdów, zmarnowanych szans i pogardy dla zwykłego obywatela. Mamy nadzieję, że już wkrótce polskość będzie oznaczać europejską normalność. Oczami wyobraźni widzę już jak na Śląsku szybkie i czyste pociągi oraz pachnące świeżością wagony Pendolino zabierają punktualnie uśmiechniętych pasażerów na promocyjną przejażdżkę. Pasażerów, których stać nie tylko na bilet, ale nawet na wizytę w wagonie restauracyjnym. Spełnią się też nasze marzenia i dawne wyborcze obietnice, że leczyć i uczyć nas będą dobrze opłacani lekarze i nauczyciele, a polscy kierowcy pomkną w siną dal, od granicy do granicy jedną całą autostradą. Dowiemy się wreszcie, że GUS przeprasza Polaków przyznając się do pomyłki, że ceny żywności nie wzrosły w 2012 r. o tradycyjne 5 proc. z małym haczykiem, ale zgodnie ze społecznym odczuciem o 10-15 proc., a w przypadki wielu asortymentów nawet o kilkadziesiąt procent oraz, że w Polsce nie ma już głodnych dzieci i 10-ciu milionów wykluczonych obywateli. Ujrzymy kolejny cud gospodarczy, gdy złotousty minister gospodarki J. Piechociński swą potoczystą polszczyzną przekona włoskiego Fiata, by ten nie zwalniał 1500 pracowników, a niemiecki BASF by oszczędził 700 pracowników Zachemu. Nie mówiąc już o tym, że polskiemu rządowi uda się wybić z głowy unijnym biurokratom zakaz produkcji cienkich papierosów i tych mentolowych właśnie w Polsce, bo to blisko 40 proc. całej polskiej produkcji, a to co uchroni nas przed dalszym wzrostem bezrobocia. Nasz wybitny „Sztukmistrz z Londynu” J. V. Rostowski ochoczo wycofa się z podatku od deszczu i pobierania haraczu za wypłatę własnych pieniędzy z bankomatów. Z radością porzuci kreatywną, grecką księgowość i zaprzestanie zadłużania nas na najbliższe 100 lat do przodu. Zamiast też bezczelnie zbójować na drogach, zdzierając z kierowców 1,5 mld zł z mandatów, ściągnie wreszcie zaległości podatkowe w kwocie ok. 30 mld zł. Kraj nad Wisłą stanie się na wiele lat wolny od jakże groźnej lemingozy – choroby przenoszonej drogą medialną, która poczyniła dotychczas ogromne spustoszenia w wielu umysłach i obszarach naszego życia publicznego. Ku naszemu zdziwieniu „zielona wyspa” zniknie raptownie z ekranów telewizji i to nie dlatego, że stada lemingów wyżarły już całą trawę, ale dlatego że polski rząd postanowił nam mówić całą prawdę, całą dobę o polskiej gospodarce. Dyżurni eksperci i bankowi analitycy w studiach TVN-24, TVN-CNBC, w GW składać będą masową samokrytykę i zachodzić w głowę, że tak łatwo dali się omamić tzw. „rynkom”. Nowi właściciele TVN/ITI ochoczo włączą się do akcji na Facebooku „zwolnij Kuźniara”, eliminując na lata z komercyjnych mediów chamstwo, szyderstwo, infantylizm, język nienawiści i zwykłą głupotę. Wielu hołubionych przez tzw. „elity” profesorów i ekonomicznych autorytetów w akcie nawrócenia przyzna się do tego, że to jednak moherowi ekonomiści mieli rację, że kapitał ma narodowość, a portfel swojego właściciela jak i co do zasady, że kto nie ma banków ten nie ma nic do gadania. Być może ujrzymy nawet Prezydenta B. Komorowskiego, który zapala nie tylko Hanukową świecę, ale i świecę na Wawelu na grobie swego poprzednika – Prezydenta L. Kaczyńskiego. Być może w tym nowym 2013 roku Polacy doczekają chwili gdy Sł. Nowak jak zawsze skuteczny, prawdomówny i zawsze dotrzymujący słowa, poinformuje wykonawców i podwykonawców polskich dróg i autostrad, że na ich konta wpłynęła właśnie „potężna kasa” za wykonane prace i usługi i że 3 mld zł góra roszczeń stopniała do zera. Być może ujrzymy nawet samego premiera D.Tuska który zamiast euro obieca Polakom godziwe emerytury, wynagrodzenia na poziomie co najmniej Grecji i Hiszpanii i przyzwoitą służbę zdrowia. Niewykluczone, że zobaczymy jak zrozpaczony nadredaktor T. Lis traci w swym telewizyjnym talk-show kolejne 250 tys. widzów i przegrywa sromotnie w rankingu popularności nawet z rozbieraną sesją Grycanek. Dziennikarskie Hieny Roku J. Wojewódzki i M. Figurski, posypując głowy popiołem udadzą się na Ukrainę szorować podłogi i myć okna, czując na sobie pożądliwe spojrzenia jurnych chłopców z pod znaku Tryzuba. Twórca języka dla intelektualnych kmiotów i ścierwojadów, muzyk – Hołdys wygłosi piękną polszczyzną pean pochwalny na rzecz intelektu i charakteru red. E.Stankiewicz i obieca, tym razem zdejmując kapelusz, że nie będzie już opluwał Polaków. Może zdarzy się coś nadzwyczajnego i polski fiskus zablokuje wreszcie przemyt papierosów, alkoholu, stali i innych towarów akcyzowych, co da budżetowi państwa natychmiastowy zastrzyk 10-15 mld zł i co natychmiast zostanie przeznaczone na żłobki, przedszkola i roczne urlopy macierzyńskie nawet dla tych matek, które „ośmielą się” rodzić przed 17 marca 2013r. Być może ujrzymy coś szokującego, MF zamiast sięgać do płytkich portfeli szaraczków, opodatkuje zagraniczne banki w Polsce i wielkie sieci handlowe oraz przyhamuje niczym nie ograniczony, transfer kapitału z polski za granicę, sięgający corocznie co najmniej 100-150 mld zł. RWE dawniej STOEN nie podniesie warszawiakom ceny prądu, zwłaszcza gdy spadać będą jego ceny hurtowe. Polscy importerzy zaczną clić przywożone do Polski towary w przyjaznych polskich urzędach celnych, a nie w Niemczech, Holandii czy Słowacji, co błyskawicznie zapewni nam 2-3 mld zł nowych dochodów. Stanie się długo oczekiwany cud i polski rząd zamiast wyprzedawać ostatnie polskie przedsiębiorstwa, a nawet sanatoria zacznie budować nowe fabryki i tworzyć oraz wspierać konkurencyjne polskie przedsiębiorstwa. Na własne oczy ujrzymy stanowczość polskich władz, które nie dopuszczą, żebyśmy nie stracili 70-80 mld zł z tytułu wspólnego europejskiego patentu, 4 mld euro, przeznaczonych na polską kolej czy 1 mld euro z powodu zawieszenia przez UE, aukcji pozwoleń na emisję CO2. Być może na lata zarzucona zostanie w Polsce kreatywna księgowość zamiatanie nowych wielkich długów pod dywan, żonglowanie statystyką i obdzieranie z finansowej skóry polskich podatników i przedsiębiorców. Towarzyszyć nam będzie już tylko profesjonalizm władzy, przyjaźni urzędnicy i serdeczność rodaków. Być może władza odzyska społeczną wrażliwość i dobry słuch, przywróci zasady pełnej demokracji i będzie się kierować wyłącznie Polską Racją Stanu. Szkoda tylko, że jak mawiał Z. Herbert obowiązkiem intelektualistów jest myśleć i mówić prawdę. A prawda jaka jest każdy widzi. Mogło by być tak pięknie, a właściwie normalnie, a wyjdzie pewnie jak zwykle. Obyśmy, chociaż zdrowi byli w nadchodzącym Nowym – 2013 Roku, czego szczerze życzę Rodakom. Janusz Szewczak
Amber Gold i 10 tysięcy zgłoszeń od wierzycieli O północy mija termin zgłoszenia przez wierzycieli Amber Gold swoich wierzytelności do sędziego komisarza w sądzie w Gdańsku. Do 20 grudnia w Sądzie Rejonowym Gdańsk Północ zarejestrowano 10 tys. 20 zgłoszeń. Kolejnych kilkaset czeka na rejestrację. Termin zgłaszania wierzytelności wynika z daty opublikowania w Monitorze Sądowym i Gospodarczym postanowienia o ogłoszeniu upadłości spółki Amber Gold. Wiceprezes Sądu Rejonowego Gdańsk Północ Anita Różalska poinformowała, że do 20 grudnia zarejestrowanych zostało 10 tysięcy 20 zgłoszeń. "Na pewno do czwartku wpłynęło kolejnych kilkaset zgłoszeń, które oczekują na zarejestrowanie i należy oczekiwać, że wnioski będą także wpływać przez kolejne najbliższe dni, bo część wierzycieli wysłała je pocztą" - dodała. Zgłoszenia zajmują 620 segregatorów. Wnioski można składać osobiście do czwartku do 15.30 w biurze podawczym Sądu Rejonowego Gdańsk Północ przy ul. Piekarniczej albo wysłać listem poleconym. Liczy się data stempla pocztowego. Nieznana jest kwota wierzytelności, zgłaszana przez wierzycieli. "Nie jesteśmy w stanie tego powiedzieć, to będzie ustalane i weryfikowane na kolejnym etapie, bo na razie zgłoszenia są rejestrowane, a sędzia komisarz bada je tylko pod kątem formalnym" - wyjaśniła Różalska. Weryfikacją wniosków zajmuje się sędzia komisarz. Jeżeli zgłoszenie nie spełnia wymogów formalnych, to wierzyciel jest wzywany do uzupełnienia braków. Prawidłowo złożone zgłoszenia przekazywane są syndykowi. Różalska zwróciła uwagę, że jeśli ktoś zgłosi swoje wierzytelności po terminie, to prawdopodobnie znajdzie się na uzupełniającej liście wierzytelności, a nie na głównej. Najprawdopodobniej też te osoby będą musiały partycypować w kosztach postępowania sądowego. Wiceprezes sądu uchyliła się od odpowiedzi na pytanie, jak długo potrwa weryfikacja zgłoszeń i ustalenie ostatecznej listy wierzycieli. "Jest to szeroko zakrojony proces, bo każde zgłoszenie wierzytelności podlega prawie takiemu samemu rozpoznaniu jak pozew sądowy i wyobraźmy sobie, że jest ponad 10 tysięcy pozwów w jednej sprawie i rozpoznaje je jedna osoba, bo jest jeden sędzia komisarz" - wyjaśniła. "Na pewno nie jest to proces krótkotrwały i nie jest to kwestia dwóch czy trzech miesięcy" - dodała. Syndyk masy upadłościowej Amber Gold Józef Dębiński poinformował, że do dzisiaj trafiło do niego poprawnie złożonych 556 zgłoszeń. Specjalista z zakresu prawa upadłościowego Piotr Zimmerman oceniał wcześniej, że właściciele lokat w Amber Gold mogą otrzymać jedną czwartą do jednej trzeciej kwoty powierzonej spółce i to prawdopodobnie dopiero mniej więcej za dwa lata. Najpierw należne pieniądze otrzymają pracownicy parabanku i Skarb Państwa. Pod koniec września gdański sąd poinformował, że łączna liczba wierzycieli Amber Gold wynosi co najmniej 15 tys., a wartość wymagalnych zobowiązań to ok. 700 mln zł. Dębiński zapowiedział, że w poniedziałek złoży do sądu swoje ostateczne sprawozdanie o stanie masy upadłościowej Amber Gold. Według wstępnych sprawozdań złożonych przez syndyka we wrześniu i w październiku, wartość majątku spółki wynosi ok. 112 mln zł. W jego skład wchodzi m.in.: 11 nieruchomości, auta, sprzęt IT, meble oraz kruszce i pieniądze zabezpieczone przez prokuraturę. Syndyk rozpoczął już sprzedaż majątku Amber Gold. Podczas aukcji sprzedał 134 pojazdy mniej więcej za 7,5 mln zł. W sumie syndyk zabezpieczył 146 samochodów osobowych, dostawczych i autobusów należących do Amber Gold o łącznej wartości ponad 7,2 mln zł. Do sprzedania pozostało jeszcze 12 pojazdów. W grudniu syndykowi udało się też sprzedać pakiety telefonów, smartfonów i modemów należących do spółki. Jak poinformował Dębiński, za zabezpieczone urządzenia o wartości ok. 211 tys. zł udało się uzyskać 318 tys. zł. Syndyk ocenił, że na początku przyszłego roku można się spodziewać wystawienia na sprzedaż sprzętu biurowego po Amber Gold. Zabezpieczono m.in. komputery, drukarki, kserokopiarki i sprzęt rtv o szacunkowej wartości ok. 4-5 mln zł. Podał, że w styczniu lub w lutym można się też spodziewać ogłoszenia przetargu ofertowego na sprzedaż nieruchomości Amber Gold. Powiedział, że będą to cztery apartamenty przy ul. Szafarnia w Gdańsku i nieruchomość przy ul. Staromiejskiej w Gdyni. Amber Gold to firma inwestująca w złoto i inne kruszce, działająca od 2009 r. Klientów kusiła wysokim oprocentowaniem inwestycji, przekraczającym nawet 10 proc. w skali roku, które znacznie przewyższało oprocentowanie lokat bankowych. 13 sierpnia tego roku ogłosiła decyzję o likwidacji, nie wypłacając ulokowanych środków i odsetek tysiącom klientów. 20 września sąd ogłosił upadłość likwidacyjną Amber Gold. W sierpniu Prokuratura Okręgowa w Gdańsku, która wraz z ABW prowadziła śledztwo, przedstawiła prezesowi Amber Gold Marcinowi P. siedem zarzutów, m.in. oszustwa znacznej wartości. Grozi za to do 15 lat więzienia. Marcin P. został aresztowany, przebywa w areszcie w Piotrkowie Tryb., ma status więźnia "szczególnie chronionego". Także jego żona, Katarzyna P., usłyszała osiem zarzutów, m.in. wyłudzenia poświadczenia nieprawdy. Grozi jej kara do trzech lat pozbawienia wolności. Prokuratura zastosowała wobec niej dozór policyjny oraz zakaz opuszczania kraju. Na początku października śledztwo w sprawie Amber Gold zostało przeniesione z Gdańska do Łodzi, gdzie prowadzi je tamtejsza prokuratura okręgowa oraz ABW. Dotąd do śledczych zgłosiło się już ponad 10 tys. poszkodowanych przez Amber Gold. Ostatnie szacunki prokuratury są takie, że firma mogła pozyskać z lokat ponad 500 mln zł. PAP
Z Bronisławem Wildsteinem, laureatem nagrody SDP, rozmawia Błażej Torański. Bronisław Wildstein, rocznik 1952, pisarz, publicysta, absolwent polonistyki UJ, współtwórca i rzecznik Studenckiego Komitetu Solidarności (1977), autor prasy niezależnej. Zaangażowany w tworzenie NZS-u i Solidarności. W latach 1982-1990 mieszkał w Paryżu, był korespondentem RWE i współtwórcą miesięcznika „Kontakt”. Autor programów telewizyjnych, do niedawna publicysta „Rzeczpospolitej” i tygodnika „Uważam Rze”. W latach 2006-2007 prezes Telewizji Polskiej. Autor wielu książek eseistycznych, zbiorów opowiadań oraz powieści. Laureat m. in. Nagrody im. Józefa Mackiewicza za powieść Dolina nicości (2008). Ostatnio opublikował powieść „Ukryty” (2012). Za artykuł „Polska, antysemityzm, lewica”, opublikowany w krakowskim miesięczniku „Arcana” otrzymał Nagrodę SDP im. Jerzego Zieleńskiego.
Czy kiedykolwiek spotkałeś się z reakcjami antysemickimi? Pewnie, że się spotkałem. Ale co z tego? Antysemityzm w Polsce wyraża się na różne sposoby, jednak – pytanie – na ile jest w stanie wyznaczać postawy zbiorowości? Zawsze są tacy, którzy próbują interpretować rzeczywistość w najprostszych kategoriach. Dzielić ludzi na swoich i obcych. Ktoś, kto ma krew żydowską, jest obcym. Ale czy oni wyznaczają postawy Polaków? Nie wyznaczają.
W artykule „Polska, antysemityzm, lewica” - opublikowanym w miesięczniku „Arcana” i nagrodzonym przez SDP - napisałeś, że środowisko „Gazety Wyborczej” od swojego powstania rozpoczęło walkę z polskim antysemityzmem: tropiło jego pozostałości i rozliczało z niego polską tradycję. Czy nie była to walka z demonami? Wręcz przeciwnie, było to budzenie demonów. Nie twierdzę, że w Polsce nie istnieją przejawy antysemityzmu czy środowiska, które go kultywują. Ale nie ma drugiego takiego ośrodka w Polsce, który tak bardzo przyczyniłby się do odrodzenia antysemityzmu w Polsce, jak „Gazeta Wyborcza”. Na ile jest to działanie świadome? To bardzo szlachetne walczyć z antysemityzmem, ale jeśli, im go mniej, tym intensywniej się go szuka, jeśli działanie to ma służyć zawstydzaniu całej zbiorowości i obrzydzaniu jej tożsamości - to zastanawia. Przed wojną konflikt realnie istniał, bo Żydzi stanowili dużą mniejszość, odmienną kulturowo, religijnie i napięcie musiało być. Byłoby w każdym kraju i każdej kulturze.
W przedwojennej Polsce, ale i w Europie narastał antysemityzm. To były najbardziej gwałtowne konflikty, nie dało się ich uniknąć. Nie chodzi o to, aby je z perspektywy czasu usprawiedliwiać. Trzeba je zrozumieć. Tymczasem teraz, kiedy w Polsce Żydów już prawie nie ma - poza jednostkami, małymi grupkami – tropi się w kulturze polskiej ślady antysemityzmu, nie tyle, aby go wykorzenić, co zmienić samą kulturę. Kulturę polską poddaje się cenzurze, która ma wyciąć wszelkie przejawy, najmniejsze sugestie antysemityzmu, z którym zaczyna być ona w całości utożsamiana. To jest pokraczne i przeciwskuteczne. Jeśli ludzi, którzy nie mają złych intencji w kółko wali się w łeb obuchem antysemityzmu, oskarża o niezawinione winy i wymaga, aby się ciągle usprawiedliwiali, to prowokuje. Naturalnym odruchem u atakowanych jest wyrastanie rzeczywiście antysemickich postaw. Niesprawiedliwie oskarżani reagują nieracjonalnie i identyfikują zachowania Żydów z takimi grupami, jak „Gazeta Wyborcza”.
Czy język nienawiści w przestrzeni medialnej będzie narastać? Już strasznie narósł. Język nienawiści propagują dominujące w Polsce ośrodki opiniotwórcze w tym media. Paradoks polega na tym, że równocześnie mówią, że należy walczyć z językiem nienawiści, tworzyć normy prawne, które go wyrugują itd.
Hipokryzja. To nie jest zwykła hipokryzja, chociaż jej natężenie jest tak silne, że trudno ją wytrzymać. To walka o swoje interesy. Dominujące w Polsce ośrodki medialne próbują w ten sposób eliminować wszystkich krytyków, wypychać ich ze sceny publicznej.
Wtłaczać do skansenów? To jest bardzo znamienne: nie prowadzi się debaty medialnej, tylko stygmatyzuje krytyków. Język nienawiści czasami zdumiewa. Stefan Bratkowski, honorowy prezes SDP, wyraził niedawno nadzieję, że „horda publikująca w ‘Urze’, ‘Gazecie Polskiej’ czy mediach o. Rydzyka, stanie się przyzwoitymi dziennikarzami”. Powiedział tak m.in. o dziennikarzach „Uważam Rze”, którzy stworzyli swój tygodnik, odnieśli wielki sukces prasowy i odebrano im pismo, wyrzucono naczelnego za pośrednictwem pseudobiznesmena Grzegorza Hajdarowicza. Oni odeszli w nieznane, rezygnując z należnych im pieniędzy. Teraz słyszę, jak Stefan Bratkowski mówi, że czeka nas godzina prywatnego wstydu, zostaniemy poddani „denazyfikacji", aż odkryjemy, że coś z nami było nie w porządku. Użył słowa „denazyfikacja”! Równocześnie ciągle opowiada, że opozycja w Polsce przypomina mu nazistów, faszystów. Nie ma żadnych racjonalnych uzasadnień, nie powołuje się na żadne przykłady. Jemu tak się to kojarzy…
Bratkowski reprezentuje dominujący dzisiaj gatunek ludzi mediów, którzy na sztandarach noszą tolerancję, czyli zgodę na głoszenie innych poglądów. Tymczasem swoich krytyków i konkurentów nazywają faszystami i chcą ich unicestwić, wyrzucić z obiegu publicznego, pozbawić możliwości wypowiadania się, zdezawuować. Chcą naznaczać. Kto jest rzecznikiem mowy nienawiści? Naziści też mówili, że bronią się przed Żydami.
Jaka będzie Telewizja Republika, której zostałeś redaktorem naczelnym? Będzie wprowadzać pluralizm, trzymać się standardów, czyli pokazywać rzeczywistość taką, jaka jest, budować hierarchię nie na zasadzie politycznych i ideologicznych sympatii. Ale przede wszystkim będzie alternatywą dla jednolitego chóru medialnego, który powoduje, że nie mamy żadnej debaty. Zamiast dialogu są monologi rozpisane na głosy, manipulacja i mistyfikacja, przemilcza się ważne informacje itd. Ten stan rzeczy woła o stworzenie alternatywy.
Będzie to konkurencja dla Telewizji Trwam? Nie, „Trwam” jest telewizją religijną, my chcemy robić inną. Chcemy być konkurencją dla takich stacji, jak TVN 24, Polsat News czy TVP Info. Udowodnimy, że te stacje nie pokazują realnej rzeczywistości, ale manipulują nią.
Dominować będzie publicystyka? Raczej tak i dużo informacji. Pełnej informacji na początku nie będziemy w stanie zbudować, bo jest ona potwornie droga. Ale jest: w agencjach informacyjnych, w Internecie. Zwrócimy się do naszych widzów z pytaniem, co dla nich ważne? Co proponują? Będzie publicystyka kulturalna, ekonomiczna itd.
Macie analizy, jak duże jest zapotrzebowanie na taką telewizję? Zleciliśmy instytutowi Homo Homini badania wśród odbiorców telewizji kablowej i satelitarnej. 27 proc. wyraziło zainteresowanie tą telewizją, 20 proc. zadeklarowało, że będzie ją kupowało. W punkcie wyjścia przekracza to zdecydowanie nasze oczekiwania, ale będziemy walczyć o większą widownię.
Jaką masz pewność, że dostaniecie od KRRiT koncesję? Szczerze powiedziawszy mało mnie to interesuje w tym sensie, że urzędnicy po dostarczeniu odpowiednich papierów powinni po prostu nam ją dać. Oni nie są od decydowania, kto ma prawo w Polsce nadawać. Jeśli z powodów ewidentnie politycznych pojawi się opór, to przecież żyjemy w Unii Europejskiej i będziemy nadawać np. na koncesji angielskiej. W Anglii jest to rutynowa procedura, trwa kilka dni. Jan Dworak nie jest w stanie nas zablokować. Rozmawiał Błażej Torański
NASZ WYWIAD. Andrzej Żydek: "znów okazało się, że prawo jest dla maluczkich. Ci, którzy odpowiadają za stan finansów państwa, pozostają bezkarni"
wPolityce.pl: Miał Pan rację, gdy alarmował Pan opinię publiczną o nieprawidłowościach w praskiej skarbówce. Prokuratorzy ustalili, że rzeczywiście miały miejsce nieprawidłowości, ale nie kwalifikują się one na zarzuty karne. Jak Pan tę sprawę ocenia? Andrzej Żydek: Boli mnie, że tę sprawę umorzono na takiej podstawie. To, że czyny osób, które odpowiadały za nieprawidłowości, się przedawniły było wiadomo już dawno. Te sprawy przeciągnięto tak dalece. Mówimy o latach 2001-2007. Wiedziałem, że winnych i tak nie uda się ustalić. Jednak uznanie, że w tych sprawach nie ma znamion przestępstwa, jest bolesne. Nie można mówić o braku znamion przestępstwa, jeśli mamy do czynienia z takimi nieprawidłowościami. Oficjalnie tłumaczono je brakami kadrowymi.
To tłumaczenie nieuprawnione? Jeśli rzeczywiście skarbówka miałaby braki kadrowe, prowadzono by postępowania z lat 2001 czy 2002 w 2007 roku, pomijając inne. Trzeba by wyprostować bowiem zaległości. A przecież sytuacja była inna. Prowadzono sprawy świeże, a tamte się chowało. Na tym polegały te nieprawidłowości. To było celowe działanie, tak miało być. Niestety znów okazało się, że w naszym państwie prawo jest dla maluczkich, dla tych, których łapią fotoradary, których się kontroluje. Dla tych zwykłych obywateli jest prawo. Ci, którzy odpowiadają za stan finansów państwa, pozostają bezkarni. To boli.
Dlaczego te sprawy się tak skończyły? Zobaczmy, co się działo od 2008 roku, gdy zaczęła się kontrola w praskiej skarbówce. Mnie wyrzucono z pracy, nie przedłużając umowy. Na etapie kontroli Ministerstwa Finansów sprawie ukręcono łeb. Z tego, co wiem, wszystkie nieprawidłowości zostały ujawnione, ale nikogo nie pociągnięto nawet do odpowiedzialności dyscyplinarnej. Nikt nie powiadomił o tym prokuratury. Ja zrobiłem to samodzielnie. Sprawa zostaje jednak umorzona zaledwie po trzech miesiącach. W tym czasie nawet nie zostałem porządnie przesłuchany. Umorzono sprawę. Potem, po moim alarmie, sprawa została podjęta. Jednak mijają kolejne lata. Co prokuratura sprawdzała w tym czasie? Co oni w tym czasie robili? Mogli tę sprawę umorzyć szybko.
Jednak tego nie zrobiono. Sądzę, że bali się Was, dziennikarzy. Dlatego przeciągnęli to maksymalnie, wiedząc, że i tak sprawy umorzą. I nie mogli umorzyć tych postępowań w związku z przedawnieniem się karalności czynów. W mojej ocenie to jest faktyczna przyczyna umorzenia. Jednak gdyby prokuratura tak postawiła sprawę, mogłaby się narazić na zarzuty o zaniechaniu i spóźnionym działaniu. I dlatego mamy stwierdzenie o braku znamion czynu przestępczego. To rozwiązanie jest najbezpieczniejsze dla śledczych. Mam pewną satysfakcję, że potwierdziło się to, o czym mówiłem. Jednak trudno być w pełni zadowolonym.
Dlaczego? Ja byłem policjantem, byłem komendantem jednego z komisariatów. Odpowiadałem m.in. za pion dochodzeniowo-śledczy. Gdyby u mnie choć jedna kontrola wykryła sprawę, którą ja schowałem, która nie znalazła biegu i się przedawniła, miałbym na karku prokuraturę i zarzuty związane z niedopełnieniem obowiązków nadzoru nad funkcjonariuszami. A w omawianej sprawie takich przypadków były setki. I nie ma żadnego postępowania. Nawet sam premier Donald Tusk mówił, że w skarbówce nie było nieprawidłowości, a ja jestem na wszystkich obrażony. Obecnie okazuje się, że nieprawidłowości były, a ja miałem rację. Widząc to wszystko, każdy sam musi się zastanowić, czy ktoś nad tą sprawą czuwa i jej pilnuje.
Sądzi Pan, że dzięki Panu uda się uniknąć nieprawidłowości w przyszłości? Nie ma na to najmniejszych szans. Kontrola w praskiej skarbówce kończy się w 2008 roku. Są wyniki i zalecenia pokontrolne. I one przez następny czas nie są realizowane. W latach 2008-2009 kolejne sprawy się przedawniają. To są wielkie liczby. Nikt nie wskazuje winnych zaniedbań. Winą obarcza się osoby, które nie miały wpływu na politykę praskiej skarbówki. Trudno mieć pozytywny komentarz w tej sprawie. Trudno mieć nadzieje na polepszenie. Rozmawiał Stanisław Żaryn
Wenezuela zabiera złoto z zagranicznych banków Na ulicach Caracas zgromadziły się tłumy, by świętować przewóz sztabek złota sprowadzonych w sobotę przez władze Wenezueli z zagranicznych banków.
- Wróciło! Wróciło! - świętowali powiewający narodowymi flagami mieszkańcy Caracas na trasie pokonywanej przez konwój opancerzonych samochodów, które wiozły transport złota z lotniska do siedziby centralnego banku w stolicy Wenezueli.
- Dziś przyleciał pierwszy samolot z naszymi rezerwami złota. To złoto wraca do miejsca, którego nigdy nie powinno opuścić - do sejfów Banku Centralnego Wenezueli, a nie do sejfów banku w Londynie lub banku Stanów Zjednoczonych. To nasze złoto! - triumfował prezydent Wenezueli Hugo Chavez. Nie ujawnił, gdzie dotąd było przechowywane złoto, które przyleciało na pokładzie samolotu z Paryża. A według nieoficjalnych doniesień transfery złota Wenezueli z zagranicznych banków potrwają do końca roku. Chavez już w sierpniu zapowiedział, że sprowadzi do kraju ponad 211 ton złota z państwowych rezerw, wartych ok. 11 mld dol., które są przechowywane za granicą, głównie w Bank of England. Według oficjalnych danych Wenezuela ma 15 co do wielkości rezerwy złota na świecie, wynoszące 365 ton. Z tej góry kruszcu w sejfach Banku Centralnego Wenezueli spoczywały dotąd 154 tony.
W sierpniu Chavez zapowiedział też, że przeniesie 6,2 mld dol. wenezuelskich gotówkowych rezerw z banków w Szwajcarii, Francji, Wlk. Brytanii i USA na konta banków "zaprzyjaźnionych" państw, czyli Rosji, Chin i Brazylii. Część ekonomistów uważa, że przenoszenia złota do Caracas z zagranicznych banków nie ma sensu, a będzie tylko kosztować. Władze Wenezueli nieoficjalnie szacują koszt tej operacji na 9 mln dol.
- Z ekonomicznego punktu widzenia nie ma znaczenia, czy złoto jest w Caracas, czy w Londynie. Od tego rezerwy się nie zmienią - powiedział prof. Pedro Palma z wenezuelskiego Instytutu Wyższych Studiów Administracyjnych cytowany przez agencję AP. Inni obserwatorzy sądzą, że Chavez obawia się, by złoto Wenezueli nie zostało zamrożone za granicą wskutek międzynarodowych sankcji. Tak się stało z rezerwami waluty trzymanymi za granicą przez Libię za rządów Muammara Kaddafiego, który był sojusznikiem Chaveza. Wywożąc złoto z zagranicznych banków, Chavez unika też ryzyka utraty kontroli nad tym bogactwem w razie przegranej w sądach arbitrażowych z zachodnimi koncernami naftowymi, które zostały wywłaszczone przez Wenezuelę z koncesji na eksploatację złóż ropy naftowej. W razie wygranej nafciarze mogliby uzyskać nakaz zablokowania majątku Wenezueli na poczet odszkodowania za ich znacjonalizowany majątek. Qub, AFP, AP, Reuters
Kolenda-Zaleska apeluje o pomnik Lecha Kaczyńskiego. I równolegle prosi o to, by Rosjanie trzymali wrak tupolewa jak najdłużej u siebie Z felietonu Katarzyny Kolendy-Zaleskiej w "Gazecie Wyborczej" można by się było nawet cieszyć. Dziennikarka TVN pisze bowiem otwarcie w swoim podsumowaniu roku:
Od dawna jestem zwolenniczką postawienia pięknego pomnika prezydenta Kaczyńskiego w centrum Warszawy. Nie da się. Czemu? Bo po obu stronach sporu nie ma woli porozumienia się, nie ma woli kompromisu
- ocenia publicystka. I gdy byliśmy gotowi ucieszyć się, że po drugiej stronie jest ktoś, kto próbuje wyciągnąć rękę i szukać porozumienia w tej symbolicznej sprawie, okazuje się, że to jedynie sprytny zabieg stylistyczny. Bo Kolenda-Zaleska jedną ręką kreśli bardzo przytomne zdania w sprawie pomnika prezydenta, a drugą wypowiada się na temat wraku rządowego tupolewa w sposób absurdalny: A jeśli chodzi o wrak, to przecież każdy wszystko wie. No, ja się przyznam. Nie wiem. Nie wiem, co z nim zrobić. I równocześnie wiem, że ten wrak stanie się naszym przekleństwem. No bo gdy już Rosjanie zechcą go nam zwrócić, to co z nim zrobimy? - dramatycznie pyta publicystka. Przyznajemy, że tutaj wpadliśmy w pewną konsternację, bo przecież wrak jest dowodem (oprócz czarnych skrzynek chyba najważniejszym) w smoleńskim śledztwie. To śledczy i eksperci powinni zbadać wrak na wszelkie możliwe sposoby, to oni powinni zdecydować "co z nim zrobić, gdy Rosjanie zechcą go zwrócić". Wydawało nam się to oczywiste. Jak się okazuje, nie dla wszystkich jest to klarowne:
(...) Rozsądek podpowiada, żeby z wraku nie czynić relikwii, choć obawiam się, że jest już za późno. Za chwilę zacznie się licytacja miast, które będą chciały mieć jakiś fragment tego żelastwa i wokół niego tworzyć polityczny ruch - pisze Kolenda-Zaleska. Pani redaktor, te "fragmenty żelastwa" to nie relikwie, a dowód w śledztwie. Najważniejszym śledztwie, z jakim polskiemu państwu przyszło się zmierzyć w III Rzeczypospolitej, a może i w całej powojennej Polsce. Kolenda-Zaleska ma jednak to za nic, wyprowadzając - jak sama przyznaje - niemal bluźniercze wnioski:
]Pewnie to zabrzmi jak bluźnierstwo, ale miałabym ochotę namawiać Rosjan, aby swoje śledztwo prowadzili jak najdłużej i jak najdłużej trzymali ten wrak u siebie. Dopóki nie odzyskamy na nowo nastroju wspólnoty i spokoju z czasów Euro 2012 - puentuje publicystka. A my jesteśmy pewni - tak kpiące teksty z jednego z najważniejszych wątków w smoleńskim śledztwie na pewno nie pomogą odzyskaniu nastroju wspólnoty. Ani tej z dni tuż po tragedii 10/04, ani nawet tej z Euro 2012. Lw, "Gazeta Wyborcza"
Dowbor: Ultraliberalne podatki plus socjal – tak się tworzy wzrost Doradca byłego prezydenta Brazylii Inacia Luli da Silvy, profesor Ladislau Dowbor tłumaczy, na czym polega gospodarczy "cud Pernambuco". Pernambuco – północno- -wschodni brazylijski stan – stało się symbolem rozkwitu gospodarczego całego kraju. Po pracę tutaj przyjeżdżają mieszkańcy Sao Paulo i Rio de Janeiro. Na czym polega model Pernambuco?
Z podobną prędkością rozwijają się także inne północno- -wschodnie stany Brazylii. Podczas gdy w 2010 r. wzrost PKB na południu kraju wynosił 4 proc., północny wschód – Paraiba, Sergipe, Alagoas, Ceara – rozwinął się z prędkością 12 proc. Pernambuco zbiera wszystkie laurki, bo stolica tego stanu – 1,5-milionowe Recife – jest zarazem najważniejszym miastem w całym regionie. Niewielu dziennikarzy wybiera się poza Recife, stąd pojęcie cudu Pernambuco.
Zapytam inaczej, skąd wzrost, o którym Europa może tylko pomarzyć? Północno-wschodnie stany prezentują się lepiej tylko dlatego, że tło, od którego musiały się odbić, było naprawdę fatalne. Tutejsza gospodarka zawsze była oparta na eksporcie, ale nikt nie dbał o rozwój wewnętrznego popytu i bogacenia się lokalnej społeczności. Niewolnictwo stanowiło podstawę całej produkcji. Przez stulecia wykształcił się specyficzny model oparty na gigantycznych przepaściach społecznych. W ciągu ostatniej dekady swoją słabość region obrócił w siłę. Trzcina cukrowa to dziś główny surowiec dla produkcji biopaliw. Jej wydajność jest ośmiokrotnie większa niż w przypadku amerykańskiej kukurydzy. Ponadto płace są wciąż o wiele niższe niż w najbardziej rozwiniętych regionach kraju. Nie brakuje też wykwalifikowanej siły roboczej. Dlatego przemysł chętnie się tu osiedla.
Jak biznes reagował na socjalną politykę prezydenta da Silvy? Wraz z przyjściem do władzy w 2003 r. da Silvy w kraju zapanował specyficzny system gospodarczy. Można go nazwać aktywną społecznie gospodarką rynkową. Lula uznał, że główną barierą w rozwoju kraju jest rozwarstwienie społeczne. W fawelach mieszkała jedna czwarta społeczeństwa. Uruchomił więc system masowej pomocy społecznej.
Jak do tego się ma ultraliberalna polityka podatkowa wobec firm? W Pernambuco i ościennych stanach przedsiębiorca zapłaci o 75 proc. mniejszy CIT niż w innych regionach Brazylii. Pierwotny impuls dały społeczne dotacje. Z dnia na dzień 60 mln ludzi dotąd odciętych od systemu, bez pracy i dokumentów dostało własne pieniądze, które mogli wykorzystać na zakupy żywności i innych dóbr podstawowych. Pojawił się popyt wewnętrzny, a co za tym idzie zaczęła się rozwijać lokalna przedsiębiorczość. Silny popyt wewnętrzny generuje dziś ok. 60 proc. PKB.
Połączenie ultraliberalizmu i socjalu dało boom indywidualnej przedsiębiorczości? Brazylijczycy są tak kreatywni, że mają swoje lokalne waluty. Zamiast walczyć z tym zjawiskiem, zaproponowaliśmy, by każda gmina mogła otworzyć własny bank potrzebny do druku pieniądza. Lokalne waluty nie zagrażają realowi, bo są z nim powiązane (kurs jeden do jednego). Nie ma też inflacji, bo wraz ze wzrostem masy pieniężnej rośnie też produkcja. W kraju funkcjonuje dziś kilkadziesiąt takich walut. Niektóre mam w portfelu. Np. kapibary (od nazwy lokalnego zwierzęcia). Istnieje specjalny bank Kapibar, gdzie drukowane są banknoty. Mają numer wodny, znaki wodne czy hologram.
Rząd nie boi się przekroczyć tej niebezpiecznej granicy, po której państwowa pomoc zacznie zniechęcać Brazylijczyków do jakiejkolwiek aktywności? Do tego bardzo daleko. Subsydia dla biednych w Brazylii stanowią 15 proc. wszystkich wydatków budżetowych. To nie jest wiele, biorąc pod uwagę to, jakie korzyści ma gospodarka. Stanęliśmy po stronie biednych i temu zawdzięczamy cud gospodarczy w Brazylii.
Profesor Ladislau Dowbor był gościem Kongresu Liderów organizowanego przez Stowarzyszenie Szkoła Liderów
Trzy morały z afery Rywina. Na jej 10. rocznicę. Warto do tamtych czasów wracać nie tylko aby wiedzieć, kto był dobry, a kto zły 27 grudnia 2002 roku, w pierwszy dzień po świętach „Gazeta Wyborcza” opublikowała artykuł z nagraniami rozmów producenta filmowego Lwa Rywina z Adamem Michnikiem i Wandą Rapaczyńską. Same zdarzenia miały miejsce w lipcu, a wielomiesięczną zwłokę gazeta tłumaczyła „śledztwem dziennikarskim”, które jednak nie przyniosło żadnych nowych ustaleń poza tymi, jakie wynikły z nagranych rozmów. Miały one świadczyć o tym, że Rywin w imieniu „grupy trzymającej władzę” żądał od Agory łapówki za zmiany w projekcie właśnie powstającej ustawy antykoncentracyjnej. Powoływał się między innymi na premiera Leszka Millera. W pierwotnej, oprotestowanej przez tzw. prywatnych nadawców wersji, nie wolno było Agorze kupić Polsatu, a do tego się wtedy przymierzała. Publikacja doprowadziła do stworzenia sejmowej komisji śledczej, która poddała wiwisekcji interesy medialne SLD. Jej gwiazdami okazali się Jan Rokita i Zbigniew Ziobro, a wyróżnił się także przewodniczący Tomasz Nałęcz, zrazu karny reprezentant interesów lewicy, potem porzucający je dla odegrania roli niezależnego śledczego. Dzięki pęknięciu w obozie SLD powstały projekty demaskujące „grupę trzymającą władzę” – mieli wchodzić w jej skład m.in. wiceminister Aleksandra Jakubowska, prezes TVP Robert Kwiatkowski, członek Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Włodzimierz Czarzasty. W głosowaniach sejmowych wygrał najostrzejszy z raportów autorstwa Ziobry żądający postawienia przed Trybunał Stanu między innymi Leszka Millera (który nie powiadomił prokuratury) i Aleksandra Kwaśniewskiego (który wiedział o całej sprawie). Osobiście usłyszałem o całej historii, tak jak wielu dziennikarzy, kilka miesięcy wcześniej. Zgodnie z tym co zeznawał Adam Michnik opowiedziała mi ją, tonem na poły żartobliwym, dziennikarka „Gazety Wyborczej”. Przekazałem ją Robertowi Mazurkowi prowadzącemu wtedy satyryczno-polityczną rubrykę we „Wprost”. On już o tym skądinąd słyszał. Wbrew późniejszych schematom, jakoby „nikt nie chciał pisać”, Mazurek i Zalewski napisali. Tyle że nic z tym nie zrobiono. Świat mediów miał wtedy różne twarze. Janiny Paradowskiej, która usunęła odpowiednie pytanie z wywiadu z Millerem dla „Polityki”. Ale także Mazurka i Zalewskiego. Dziesiątą rocznicę afery Rywina mało kto zauważy. Jest ona niewygodna lub przynajmniej nieprzydatna w jakiejś mierze dla wszystkich.
Z pewnością dla obozu liberalno-lewicowego, bo jego część zaakceptowała na moment tezę, iż w Polsce zmiany nie poszły niekoniecznie w dobrym kierunku, a ci co jej nie zaakceptowali milczeli, albo kluczyli. Twierdząca, że afery w ogóle nie było Janina Paradowska uważana na ogół za wielki autorytet, na dłuższy czas straciła status nieomylnego proroka. A Adam Michnik w swoich zeznaniach przed komisją Nałęcza przyznał, że to bracia Kaczyńscy mieli rację diagnozując na początku lat 90 wszechobecność korupcji. Dziś dorobek intelektualny tamtych czasów jest kłopotliwy. Wygrała przecież filozofia Wiktora Osiatyńskiego, który w kilka lat później tłumaczył, że zaakceptuje władzę aferzystów, bo są oni lepsi niż oszalały z nienawiści PiS. W roku 2002, 2003, kiedy pracowała tamta komisja, taka filozofia jeszcze nie obowiązywała. Jest to wspomnienie kłopotliwe także dla „Wyborczej”, i to nie tylko dlatego, że Michnik zapomniał się kilka razy. Przede wszystkim dlatego, że parlamentarne dochodzenie ujawniło najgłębsze zblatowanie liderów Agory ze światem ówczesnej postkomunistycznej władzy. A Rokita postawił spójną hipotezę tak zwanej korupcyjnej gry: nie ujawniając przez wiele miesięcy po zdarzeniu całej historii, ale rozpuszczając o niej kłopotliwe plotki, ludzie Michnika mieli próbować naciskać na władzę, aby projekt ustawy został zmieniony na ich korzyść. Dopiero niepowodzenie tej akcji pchnęło redakcję do sławnego artykułu. Ale prawica dzisiejsza także nie pali się do wspominek. Trzeba by przyznać, że w następstwie afery powstał na chwilę reformatorski obóz, w skład którego wchodziła też PO. Trzeba by oddać historyczne zasługi choćby Rokicie. Inny jest dziś kreślony obraz świata, inni są wrogowie, a częściowo i sojusznicy. Dla mnie z afery wynikają trzy morały. Pierwszy jest taki, że warto pamiętać, jak było kiedyś. Dzisiejszy sympatyczny starszy pan, Leszek Miller, był niegdyś twórcą systemu rządów, który sam nazywałem wtedy mafijnym. To nie tylko afera Rywina, to szereg innych zdarzeń ze skandalem podsłuchowym w Starachowicach na czele. Powinniśmy o nim pamiętać. Gdy dziś obserwuję, jak część moich kolegów konserwatywnych dziennikarzy podchodzi z życzliwym pobłażaniem do Czarzastego, tylko dlatego że ma on kosę z Agorą, ręce mi opadają. Oczywiście zmienia się katalog zagrożeń i mapa sojuszów, ale pewnych granic przekraczać nie należy. Naturalnie Miller (okazujący po dziś dzień serdeczność Rywinowi, który go podobno pomówił), czy Czarzasty to ludzie błyskotliwi i sprawni. Ale czy nasi sojusznicy? To zależy, co chcemy sobie stawiać za cel. Jeśli naprawę państwa, z pewnością nie. Drugi morał jest taki, że cała afera w dużej mierze poszła w las. Nie wprowadzono na przykład większości reform systemu stanowienia prawa, jakie postulował Rokita, które miały zapobiegać manipulowaniu tworzonymi na kolanie i pod wpływem lobbingu przepisami. Co więcej, Platforma okazała się w dziedzinie zamulania państwa bardziej skuteczna niż wstydzący się jeszcze czegoś postkomuniści. Nie wiem, czy jest gorsza niż system Millera. Jest na pewno bardziej bezkarna. Były SLD-owski premier pluje sobie w brodę, że w ogóle zgodził się na powołanie komisji, ale uznał że nie może inaczej. Co więcej, w paru kluczowych momentach posłowie lewicy nie umieli korzystać z liczebnej przewagi. Zbyt liczyli się z opinią publiczną. Skręcania parlamentarnego śledztwa mógłby ich nauczyć sympatyczny, dawny AWS-owski prezes NIK Mirosław Sekuła. On to na czele posłów PO tak manipulował komisją badającą aferę hazardową, że z czarnego zrobiło się białe. Na oczach wszystkich. W tym względzie mamy regres, a filozofia Wiktora Osiatyńskiego święci triumfy. Trzeci morał jest taki, że warto do tamtych czasów wracać nie tylko aby wiedzieć, kto był dobry, a kto zły. Powstało wtedy sporo świetnych tekstów, nie tylko z biadaniami (których teraz na prawicy słyszę aż nadto), ale też z konkretnymi propozycjami ustrojowymi czy systemowymi. Tylko brać i je zgłaszać. Przypominać opinii publicznej, szykować na lepszą przyszłość. Może kiedyś będzie można z nich skorzystać.
Podczas internowania katowano „Bolka” szampanem, ale się nie załamał! Małe zamieszanie w mediach wywołała ponad 2 tygodnie temu notatka BOR - która znalazła się w książce „Kryptonim 333” napisanej przez historyków IPN - dotycząca okresu, w którym Lech Wałęsa był internowany: W okresie internowania skonsumował samotnie lub w towarzystwie osób odwiedzających: spirytus – 2 but., wódka – 289 but., wino – 158 but., winiak i koniak – 59 but., szampan – 238 but., piwo – 1115 but. Wałęsa zareagował jak na laureata Pokojowej Nagrody Nobla przystało:
To jest śmieszne i niepoważne. A jeszcze IPN za tym stoi. Jakich bzdurnych ludzi tam mają: co za złośliwość i głupota, wprost tępota. Przyznał jednak, że w tych rewelacjach jest jednak ziarno prawdy. I to dosyć spore:
-To była złota klatka. Mogłem sobie życzyć, co chciałem. Lubiłem szampana i parę butelek wypiłem. Ja musiałem uważać, bo ja tam byłem między osami. „Tępota” tymczasem postanowiła bronić Wałęsy i autorzy książki „Kryptonim 333” wydali nawet oświadczenie w którym napisali m.in. że:
Wśród ponad 100 dokumentów pisanych z dnia na dzień przez ludzi pilnujących Wałęsy znalazły się również wspólne notatki BOR i Biura Śledczego MSW zawierające informacje m.in. na temat ilości alkoholi i wyrobów tytoniowych, jakie miały zostać wydane przewodniczącemu "S" i jego gościom. Tyle tylko, że nie znajdują one potwierdzenia w bardzo szczegółowych raportach funkcjonariuszy BOR. Każdy kto przeczyta opublikowaną przez nas książkę będzie się mógł przekonać, że Lech Wałęsa w czasie 11-miesięcznego internowania zachował niezłomną postawę. Nie wiem czy w sposób zamierzony, ale tym oświadczeniem historycy IPN tylko dobili Wałęsę. Niezłomny opozycjonista pije sobie szampana, którego dostaje w dowolnych ilościach od swoich oprawców. W całej historii PRL nie było chyba równie „niezłomnego”. Te słowa, i to z ust historyków, brzmią jak jakieś szyderstwo. Nawet w schyłkowym okresie PRL ludzi bito i mordowano za ich poglądy, za ich niezłomną postawę. Tymczasem najbardziej niezłomny walił sobie w internie wino i szampana. No, ale to po prostu można przypisać niezwykłemu geniuszowi Wałęsy, który - jak wszyscy wiemy - sam obalił, oprócz tych flaszek wina i szampana, komunizm. I po prostu Wałęsa, tak w okresie internowania wykiwał system, tak ograł bezpiekę i partię, że ci, kompletnie już skołowani przez mistrza rozwiązywania krzyżówek, donosili mu szampana na każde jego żądanie. W podobny sposób już wcześniej rozpracował system, dzięki czemu, jak wspomniała w swojej książce jego małżonka, ten tęgi umysł w latach 70. wygrywał seryjnie w totka i nie brakowało w domu Wałęsów pieniędzy. Cóż, smutne to, bo jak się tak wszystko to co wiemy o Wałęsie zbierze do kupy, jak się spojrzy choćby na to, jak dziś „legendarny przewodniczący Solidarności” chce zniszczyć Wyszkowskiego, swojego dawnego kolegę z opozycji - nie żadnego Jaruzela czy Kiszczaka, tylko właśnie tego, który z nimi walczył - i to chce go zniszczyć tylko za to, że ten nie daje się złamać i stojąc na gruncie prawdy mówi, że Wałęsa był „Bolkiem” to widać po tym wszystkim, że jedynym, którego Wałęsa rzeczywiście ograł i wykiwał w tym swoim życiu jest tak naprawdę on sam. Dziennik Jerzego Wasiukiewicza
Cały naród utrzymuje swojego mastodonta Ciężkie czasy… Na dworze zima, chata mrozem ścięta. Muchy które jesienią chciały zadekować się do wiosny na strychu gdzieś pod kalenicą padają jak… muchy. Chociaż nie wszystkie, tak ciężko to też nie jest… Na przykład pani ministra Mucha, która podobno paść miała jeszcze w listopadzie, do dziś trzyma się mocno. Wydawałoby się że Narodowa Kompromitacja na jej wachcie, ze Stadionem Narodowym morfującym się w basen narodowy na oczach całej piłkarskiej Europy, wystarczyłaby aby ze stolca ministra sportu powalić nawet słonia, nie tylko muchę. Ale, jak widać, nie w menażerii polskiej która rządzi się swoimi prawami. Pojęcia takie jak honor, fason czy odpowiedzialność zniknąć musiały już dawno ze słownika rządowego. Nawet największe fiasko spływa po odpowiedzialnym ministrze jak woda po kaczce. Czy może nawet lepiej - jak grad po Katarze. Zamiast siedzieć cicho i czekać do wiosny pani ministra Mucha przypomniała o sobie ostatnio konferencją prasową na której poinformowała naród że do Stadionu Narodowego będzie musiał dopłacić w tym roku tylko 21 milionów. To zaledwie niecałe 60 groszy od łebka. Nadała tym dawnemu hasłu „cały naród buduje swoją stolicę” brzmienie dużo bardziej aktualne: „cały naród utrzymuje swojego mastodonta”. Wcześniej mastodont miał być sukcesem i zarabiać na siebie od samego początku. Podobnie zresztą jak zakończone pełnym sukcesem utopienie przez min. Rostowskiego miliardów euro polskiego podatnika w ratowanie banków strefy euro. Można śmiało przyjąć że zwrot z obu inwestycji będzie jakościowo podobny. Ciekawe tylko ile jeszcze takich rządowych sukcesów inwestycyjnych kraj będzie w stanie przetrzymać. Po wyrzuceniu w czarną dziurę dwóch miliardów złotych na budowę stadionu wyrzucenie dalszych 20 milionów na jego utrzymanie wydawać się może pestką. Ale pestka ta powiększa tylko, a nie zmniejsza, i stratę, i długi. I będzie powiększała rok w rok, zanim coś czy ktoś nie przerwie tego obłędu. Przerwanie podobnego obłędu ze Stadionem X-lecia możliwe było dopiero w kryzysie socjalizmu realnego kiedy po prostu zabrakło kasy. Prestiżowe mastodonty mają w ogóle to do siebie że trwają dopóty dopóki starcza kasy, czyli do najbliższego kryzysu. Jest więc nadzieja że i mastodont premiera Tuska, przynajmniej jako pustostan, też zbyt długo nie potrwa. Tym bardziej że UEFA mistrzostwa Europy urządza tylko raz na cztery lata i to rzadko w tym samym miejscu. Skoro więc narodowy mastodont w pół roku, i to nawet z mistrzostwami Europy, poniósł 21 milionów straty to co będzie w pełnym roku i bez mistrzostw? Trudno oczywiście posądzać panią ministrę Muchę o chęć podkopania swojej, kuriozalnej zresztą gdzie indziej, posady „ministra sportu”. W końcu jeśli prawdą jest że „sport to zdrowie” a mamy już, pożal się Boże, ministra od zdrowia to czy osobny minister od sportu jest jeszcze konieczny? Przecież rozgonienie tej całkowicie zbędnej kamaryli na 4 wiatry dałoby oszczędności wielokrotnie większe od strat na mastodoncie… Plany rozgonienia paru dalszych ministerstw opracować mógłby minister cyfryzacji, włączając w nie swój resort, bardziej jeszcze kuriozalny niż ministerstwo gimnastyki… En fin. Dlatego pewnie na konferencji prasowej ministry Muchy nie padła odpowiedź na pytanie bardziej fundamentalne – po co w ogóle coś jeszcze dokładać do tego interesu? Czemu od razu nie spisać go na straty i nie zaorać, sprzedając ziemię deweloperom? Chętnych przecież by nie brakowało. Kilkanaście hektarów w świetnym położeniu, tuż nad Wisłą, naprzeciw Pałacu Kultury po drugiej stronie, ma swoją wartość. Pozwoliłoby to rządowi przynajmniej zredukować straty poniesione na poronionej „inwestycji” w Euro2012 i zapomnieć o tym równie szybko co o sławetnej klapie nie wyjścia nawet z grupy eliminacyjnej na tej imprezie. W przypadku gdyby tak drastyczna sanacja raziła uczucia niektórych socjalistów w rządzie to w odwodzie pozostaje wariant B. Jest nim sprawdzony model biznesowy – powrót wyrzuconych ze stadionu X-lecia handlarzy którzy nadawali temu obiektowi niepowtarzalny koloryt narodowego Wielkiego Bazaru (Wielki Bazar X-lecia). Rzecz nieporównywalnie bardziej praktyczna, o niebo bardziej zyskowna i unikalna dla miasta. Coś w rodzaju gigantycznej, permanentnej yard-sale w skali Europy, ściągajacej tłumy. Miejsce gdzie wschód spotyka się z zachodem, przyjaźń kwitnie, złoty interes kręci się dla sprzedających i dla kupujących. Skoro EU musi się już głębiej integrować bo tak postanowił jej komitet central…, oops, pardon me, komisja europejska oczywiście, to trudno chyba o lepsze epicentrum takiej integracji niż dawny warszawski Grand Bazar w nowym, europejskim wydaniu. A do tego może nawet i pod dachem, jeśli przynajmniej uda się go zamknąć. W końcu handel wychodzi nam dużo lepiej niż futbol. DwaGrosze
Przemysł nagonkowo-przykrywkowy Dziś o przemyśle nagonkowo-przykrywkowym. Na przykładzie. Wskażę, jakie m.in. sprawy przykrywała nagonka na posła Tomasza Kaczmarka. I chociaż była to świadoma manipulacja, to moim zdaniem część wyrobników tego przemysłu nie zdaje sobie sprawy, co czyni. Na początku grudnia 2012 r. „Gazeta Wyborcza” publikuje wywiad z b. funkcjonariuszem CBA, który ujawnia tajne kulisy operacji specjalnych oraz zdjęcie nad walizką operacyjnych pieniędzy rozebranego do pasa agenta Tomka, obecnie posła opozycji Tomasza Kaczmarka. Przez kolejne 10 dni liczne media – i papierowe, i elektroniczne – poświęcają tej sprawie nader dużo miejsca. Ekscytują się kosztami związanymi z jego przykrywkową tożsamością i rzekomą niedojrzałością. Niektórzy komentatorzy świadomie dążą do zamazania różnicy między postacią, w którą agent się wcielał, a b. funkcjonariuszem i posłem Tomaszem Kaczmarkiem.
Bielizna agenta Tomka Na temat bielizny, zegarków, samochodów agenta Tomka i metod pracy CBA wypowiedzieli się publicznie m.in.: Wojciech Czuchnowski; Monika Olejnik; Michał Ogórek; Michał Majewski i Sylwester Latkowski; b. minister spraw wewnętrznych, członek sejmowej Komisji ds. Służb Specjalnych, poseł PO Marek Biernacki; b. szef kontrwywiadu UOP, obecnie poseł PO Konstanty Miodowicz; b. wiceminister spraw wewnętrznych, b. poseł, prof. Jan Widacki; ekspert ds. bezpieczeństwa Piotr Niemczyk; b. premier Leszek Miller; b. wicepremier Roman Giertych; obecny szef CBA Paweł Wojtunik; gromady zapraszanych „ekspertów” (w rodzaju b. milicjanta Jerzego Dziewulskiego) oraz niezliczone rzesze mniej znanych komentatorów, głównie internetowych. Z właściwą troską głos zabrał też sam premier. W poniedziałek 10 grudnia agent Tomek dominuje na okładce „Angory”, jest obecny na okładce „Newsweeka” i „Przeglądu”. Obszerny tekst publikuje „Wprost”. 12 grudnia w „Polityce” Janina Paradowska niby się od sprawy dystansuje, ale także ją porusza.
Szum z jasnym przekazem Wytworzony zostaje potężny szum informacyjny, w którym sprawy istotne mieszane są z czwartorzędnymi. Wylansowany zostaje temat. Podjęto wielki wysiłek, by podtrzymać i wzmocnić negatywne skojarzenia związane z wykorzystywaniem metod operacyjnych do walki z korupcją. Wtłaczano do głów frazesy: „skompromitowane CBA”, „śmieszny agent Tomek”. Rzeczowe argumenty – nieważne. Bo frazes wtłoczony do głów na poziomie podracjonalnym wykonuje swoją robotę propagandową. Estetycznym ukoronowaniem licznych głosów są słowa intelektualistki feministycznej Kazimiery Szczuki. Jej umiejętności analityczne docenimy, gdy zobaczymy, jak informację o wypowiedzi Szczuki zatytułowały portale. Wprost.pl: „CBA stosowała metody z klozetu, z ubeckiego asortymentu”. Gazeta.pl: „Szczuka kpi z agenta Tomka i CBA: Tak się podniecił tą kasą, że musiał się rozebrać”. Kazimierze Szczuce (i wielu innym osobom) wydaje się, że to, o czym mówią, jest istotne. Ulegają zjawisku, które psychologia nazywa „heurystyką dostępności”. Gdy jakiś problem jest często eksponowany w przestrzeni komunikacyjnej, uzyskuje się wrażenie, że jest on ważny. Gdy jakiś problem jest nieobecny lub tylko napomknięty albo o nim w ogóle się nie mówi, mamy wrażenie jego nieistotności.
Tematy drugiej ważności We wtorek 4 grudnia, już po odpaleniu „sensacji” na temat CBA, na s. 9 „Wyborczej” ukazuje się tekst „Górnicze szychy sądzone za pomaganie w interesach”. Czytamy tu: „Na ławie oskarżonych zasiądzie 25 byłych prezesów górniczych spółek lub dyrektorów śląskich kopalń, którzy przez ostatnią dekadę rządzili naszym górnictwem. Teraz są podejrzani o wzięcie od jednej z firm ponad 3 mln zł łapówek. Prokurator Konrad Rogowski zakończył największe w historii polskiego górnictwa śledztwo dotyczące korupcji”. Tej sprawy liczne media nie podjęły. Największe śledztwo w historii polskiego górnictwa? Ważniejsze, by dowalić posłowi Kaczmarkowi i CBA.
Dzień później „Wyborcza” na s. 18 publikuje tekst: „Zmowa na drodze”. Czytamy: „Prokuratura oskarża dziesięciu byłych i obecnych szefów firm budowlanych o zmowę przy przetargach drogowych”. W piątek 7 grudnia ten temat na s. 2 podejmuje komentator gospodarczy „Wyborczej”. W tekście o tytule „Miliardy tracimy przez zmowy” wskazuje: „Zmowy przy przetargach publicznych są w Polsce zjawiskiem powszechnym. (…) My, podatnicy, tracimy na tym miliardy, które wędrują do kieszeni firm zawiązujących zmowę. W ten sposób marnotrawiona jest część funduszy unijnych. (…) Urzędnicy państwowi doskonale zdają sobie sprawę z sytuacji i próbują coś z tym zrobić, choć mało skutecznie”. Autor podaje też kilka wartych przedyskutowania pomysłów zaradzenia problemowi. Mamy zatem materiały nie o jakichś jednostkowych przypadkach, ale o trwałych patologiach powodujących policzalne straty gospodarcze. Gdyby zjawiska te przedyskutować, zobaczylibyśmy, iż są też straty kulturowo-moralne. Na przykład upadek etosu gospodarowania. Ale sytuacja, która dla mnie jest punktem ciężkości niniejszego tekstu, na którą chcę zwrócić uwagę czytelników, to upadek etosu dziennikarzy i polityków III RP. Umysły wielu z tych osób są tak już zaprogramowane, że nie dostrzegają, jak łatwo jest nimi manipulować, odciągać ich myślenie od spraw ważnych ku trzeciorzędnym. Ale nie dajmy sobie wmówić, że to po prostu uleganie naturalnej, występującej nie tylko w Polsce tabloidyzacji mediów. To jest świadome podkręcanie tego procesu w celach ściśle politycznych. To nieprawda, że o korupcji w górnictwie i zmowach gospodarczych nie można dyskutować w atrakcyjny sposób. Gdyby tylko chciano, to i przecieki, i niezłe zdjęcia by się znalazły. Atakując CBA, zastosowano znany mechanizm – wielokrotne powtarzanie sprawia wrażenie prawdziwości. Łomocząc bitami informacji do naszych umysłów, wielu osobom wbito tezę o szkodliwości, śmieszności i zarazem demoniczności CBA. Gdyby tyle razy rozważano mechanizmy korupcyjne, wiele osób byłoby przekonanych, że system III RP jest tak chory, iż potrzebuje radykalnych, śmiałych reform. Obecnie zaś sądzą, że kluczem do sukcesu Polski jest zreformowanie Jarosława Kaczyńskiego.
Opinia publiczna: faza likwidacji W „Gazecie Wyborczej” (z 8–9 grudnia) Wojciech Czuchnowski tekst pt. „Agent Tomek: plan likwidacji” zaczyna tak: „Opublikowanie przez »Gazetę« i Gazetę.pl fotografii półnagiego posła PiS Tomasza Kaczmarka szczerzącego zęby nad walizką pełną pieniędzy zdominowało w tym tygodniu znaczną część tzw. debaty publicznej”. Święte słowa – i o zdominowaniu, i o tym, że jest to „tak zwana” debata. Za ile lat red. Czuchnowski domyśli się, kto w Polsce debatę publiczną zdegradował? Zastanówmy się, jak pogłębiłoby się społeczne rozumienie zjawisk patologii gospodarczych, gdyby tylko 50 proc. czasu, który poświęcono zdjęciom agenta Tomka, zużyto na naświetlanie różnych uwarunkowań patologii w sektorze węglowym i budowlanym. Zapraszano by ekspertów od górnictwa, budownictwa, od procedur inwestycyjnych, od badania i zwalczania korupcji. Mówiono by, jakie straty ponosimy w wyniku słabości procedur przeciwdziałania nadużyciom. Opisano by, jak deformowane są mechanizmy uczciwej konkurencji, zawyżane ceny węgla, kontrakty drogowe i obniżana jakość infrastruktury. Rzucono by nowe światło na falę upadłości firm budowlanych. I jeszcze ktoś mógłby wpaść na pomysł, by z kamerą poszukać odpowiedzialnych marnotrawienia funduszy unijnych i że warto o tym przez cały tydzień podyskutować. Ale media głównego nurtu nie mogą poważnie debatować o tak poważnych sprawach. Ich zadaniem nie jest bowiem odczytywanie faktycznych mechanizmów systemu III RP. Media III RP nie mają odsłaniać mechanizmów korupcji. Mają odsłaniać mechanizmy walki z korupcją.
Czas nagonek Trzeba przysłonić pogarszanie się sytuacji gospodarczej, zatem nagonek i przykrywkowych operacji będzie przybywało. Wynika to z samej istoty części mediów III RP. Z ich genezy, powiązań, interesów, uzależnień, urazów. To nie są media, dzięki którym Polacy uczą się lepiej rozumieć swój kraj. Ale oczywiście, to wszystko nie ma żadnego związku z Polską Rzecząpospolitą Ludową. Z ówczesnymi nawykami i mechanizmami. Żadnego. I oczywiście nie można powiedzieć, że media głównego nurtu są dziś tam, gdzie wtedy stało ZOMO. Nie można…
Teraz już wiecie Drodzy Rodacy – dziennikarki, dziennikarze, eksperci i autorytety – być może do dzisiaj tego nie wiedzieliście, ale teraz czujcie się poinformowani – jesteście częścią systemu propagandy III RP, gdzie wasz czas i energia skierowane są przeciw tym, którzy z patologiami społecznymi walczą; nie ku analizie mechanizmów tych patologii. Od tej chwili nie możecie już się tłumaczyć: „nie wiedzieliśmy”, „nie zdawaliśmy sobie sprawy, w jakim dziele uczestniczymy”. Wiem, że oprócz analizy propagandy potrzebna jest wam jeszcze analiza ludzkiej psychiki, psychiki żołnierzy i oficerów medialnego frontu. O tym napiszę innym razem. Andrzej Zybertowicz
Amerykanie. Okrągły Stół był układem Jaruzelski Geremek Stankiewicz ujawnia w nim ,że Amerykanie , a konkretnie ambasador amerykański Okrągły Stół nazwał Układem Jaruzelski Geremek . Obaj komuniści uzgodnili uwłaszczenie na Polsce aktualnych i byłych członków PZPR Jendroszczyk „o tysiącach niewolników III Rzeszyzgromadzonych w pobliskim obozie pracy przymusowej. „....”Sündenstolz (dosłownie poczucie dumy z grzechu) – tego określenia użyła kiedyś Elfriede Jelinek, charakteryzując niemieckie rozliczenia z przeszłością. Nie miała na myśli bynajmniej dumy z Auschwitz, lecz jedynie określony rytuał (jej zdaniem pusty i godny demaskowania) dystansowania się Niemców od nazistowskiej przeszłości „.....(źródło)
Kaczyński „ Polak pracuje aż 2015 godzin w roku (pracowitsi są od nas Koreańczycy - 2074 godziny), a daleko za nami są uznawani za bardzo pracowitych Japończycy (1733 godziny), Niemcy (1309 godzin) czy Holendrzy (1288 godzin „...(więcej)
„dane Eurostatu, z których wynika, żejeszcze przed spowolnieniem, w 2008 r.,11 proc. zatrudnionych na pełnym etacie, to byli tzw. ubodzy pracujący. Oznacza to, że dochody osiągane z pracy nie gwarantują im życia powyżej granicy ubóstwa. Ato odbija się na sytuacji rodzin z dziećmi, które należą do najuboższych w UE. Komisja Europejskajuż w 2008 r. alarmowała, że co czwarte dziecko w Polsce zagrożone jest ubóstwem. „...(więcej )
Prawie2 miliony pracujących Polaków nie mogą wyżyć z pensji - wynika z raportu Komisji Europejskiej, „.....”Biedni pracujący nie mają oszczędności. Prawie całe wynagrodzenie wydają na rachunki i jedzenie.Wyniki raportu wskazują, że w takiej sytuacji jestjuż prawie 12 procent pracujących Polaków. To prawie 2 milionyludzi pracujących na etatach, umowach-zlecenie i o dzieło lub tzw. samozatrudnionych. „.....”Takich ludzi zaczęło gwałtownie przybywać w zeszłym roku „...(więcej )
„Wipler „ Pamiętajmy, żesytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na244 państwa na świecie Polska plasuje sięna 204 miejscu pod względem przyrostu! „...”W chwili obecnej mymamy większą biurokrację od skrajnie zbiurokratyzowanej Japonii „....(więcej)
Tytuł zaczerpnąłem z wypowiedzi Ewy Stankiewicz , której video zamieszczam pod spodem . Stankiewicz ujawnia w nim ,że Amerykanie , a konkretnie ambasador amerykański Okrągły Stół nazwał Układem Jaruzelski Geremek . Obaj komuniści uzgodnili uwłaszczenie na Polsce aktualnych i byłych członków PZPR .Niemcy niedawno, bo kilkadziesiąt lat temu zbudowali państwo niewolnicze , socjalistyczną III Rzeszę . Aby istotę tego niemieckiego państwa uświadomić przytoczyłem fragment tekstu Jendroszczyka , który nie mówi o robotnikach przymusowych , więźniach pracujących w niemieckiej gospodarce. Jendroszczyk expressis verbis stwierdza „ niewolnicy III Rzeszy „Niemcy były państwem niewolniczym , w którym miliony podbitych ludzi stały się pozbawionymi wolności , rodziny zmuszanymi do wyniszczającej pracy niewolnikami . Socjaliści rosyjscy nie byli gorsi. Zbudowali inne socjalistyczne państwo niewolnicze. ZSRR. Rosyjskie państwo niewolnicze niewolników zdobywało i eksploatowało w zorganizowanej instytucji państwowej zwanej Gułagiem Dlaczego przypominam o dwóch socjalistycznych , niewolniczych państwach , niemieckiej III Rzeszy i rosyjskiego ZSRR. Aby zastanowić się co jest istotą niewolnictwa i czy możemy mówić o ewolucji instytucji niewolnictwa . Socjaliści rosyjscy i niemieccy budując swoje niewolnicze państwa zrobili krok wstecz w stosunku do systemu instytucji chłopa pańszczyźnianego. Niewolnik w czasach antycznych i w totalitarnych socjalizmach to osoba pozbawiona wolności , zda0na całkowicie na łaskę pana, wykonująca przymusową nieodpłatną pracę , w kwestach rodzinnych zależna od właściciela. Chłop pańszczyźniany był w lepszej sytuacji niż niewolnicy w państwach socjalistycznych . Posiadał ograniczoną wolność osobistą i ekonomiczną Czy socjalistyczna Unia Europejska , w której ideologia politycznej poprawności jest „religią państwową „ jest oparta na zbudowaniu i eksploatowaniu ekonomicznym klasy całkowicie zależnej od państwa. Aby odpowiedzieć na z pozoru karkołomne pytanie wróćmy do ...Sparty i helotów Heloci „Przywiązani do zieminiewolnicy , bylipodstawową siłą roboczą na spartańskiej wsi, pracującą na utrzymanie spartiatów . Nie mieli żadnych praw, nie posiadali wolności osobistej,nie można było ich sprzedać (byli własnością państwa). Uprawiali ziemię spartiatów, z czego50% plonów mogli wykorzystywać na własne utrzymanie.Wolno im było zakładać rodziny, gdyż zwiększali w ten sposób swoją liczebność i jednocześnie tak cenną dla Spartan siłę roboczą. Mogli posiadać skromny majątek oraz praktykować swoją religię „.....(źródło )
Chłopi pańszczyźniani „Wobec opornych chłopów stosowano okrutne kary (rózgi, zakuwanie w dyby, nawet karę śmierci). Poddaństwo chłopów upodabniało się do niewoli, gdyż w związku z wzrostem zapotrzebowania na folwarczną siłę roboczą zaczęto w XVIII w. sprzedawać lub zastawiać chłopów bez ziemi (sprzedaż chłopów). „....(źródło)
Aby pogłębić kontekst przytoczę dwie wypowiedzi Brodner „od upadku realnego socjalizmu UE jest najbardziej zmasowaną próbą ubezwłasnowolnienia obywatelii odebrania społeczeństwom zdobyczy demokracji „....(więcej )
Michalkiewicz „W 1995 roku Centrum Adama Smitha obliczyło, że państwo polskie konfiskuje rodzinie pracowników najemnych 83 procent dochodu „....(więcej)
Swoim niewolnikom Sparta zostawiała 50 procent , a Polakowi jak podaje Michalkiewicz II Komuna zostawia......17 procent Stankiewicz mówi o pakcie Jaruzelskiego z Geremkiem jako fundamencie nowego ładu społecznego .Istotę Układ Okrągłego Stołu , układ Jaruzelski Geremek dobrze opisuje Fedyszak Radziejowska Fedyszak Radziejowska „”Powołany do życia przy Okrągłym Stole establishment (w skrócie będę dalej nazywać go OSE) planował demokrację fasadową, „...”treść demokracji, czyli autentyczna, merytoryczna rywalizacja elit, programów i partii politycznych nie istnieje. „...”Opozycja też nie jest przypadkowa, bo jej szanse na przejęcie władzy muszą być zerowe. Sens demokracji fasadowej tkwi w procedurze legitymizacji władzy. Wybrana – może praktycznie więcej niż dyktatura „.....(więcej)
II Komuna utworzona na mocy układu Jaruzelski Geremek jest państwem , które w kwestiach politycznych programowo zmierza do całkowitego pozbawienia obywateli praw politycznych , a w kwestach ekonomicznych opiera się na zbudowaniu eksploatowanej klasy spłeczno ekonomicznej j zbliżonej do helotów i chłopstwa pańszczyźnianego. Interesującą różnicą pomiędzy Sparta , a państwami politycznej poprawności jest to ,że heloci mogli wyznawać swoją religię, a prole w Europie zmuszani są do wyznawania jako systemu wartości i źródła praw „religii politycznej „ politycznej poprawności jak nazywa takie ideologie profesor D 'Alemo Marek Mojsiewicz
UDOWODNIJ, ŻE NIE, CZYLI CZEGO PAN SKALSKI NIE WIE Pan Ernest Skalski popełnił histeryczny w swym wydźwięku tekst, w którym w dość pokrętny sposób porównał dochodzenie do przyczyn tragedii z 10 kwietnia, stawianie pytań osobom odpowiedzialnym za bezpieczeństwo lotu i najważniejszych osób w państwie, czy też poddawanie w wątpliwość faktów, a raczej „faktów” podanych do wierzenia ludowi za prześladowania podobne do tych, którym poddawano wieki temu kobiety oskarżone o uprawianie czarów. Żałosne, jakby wyciśnięte ostatkiem sił porównanie, uporczywe przywoływanie helu, jako ostatniej deski ratunku pokazuje, iż Sekta Pancernej Brzozy pod wezwaniem Tatiany Anodiny dostała zadyszki i jak to mówią kierowcy „jedzie na oparach”. Czy przyczyną widocznego wyczerpania i braku pomysłów jest zaproszenie przez Antoniego Macierewicza do wspólnej debaty ekspertów z obu stron, na niezależnym, naukowym gruncie? Zaiste, widowisko mogłoby być wyśmienite i niepowtarzalne – zobaczyć doktora Laska, który się trotylowi nie kłaniał, naprzeciw profesora Biniendy – bezcenne. Po przeczytaniu tekstu pana Skalskiego mam dziwne wrażenie, ze cierpi on na rodzaj wybiórczej amnezji, gdyż kto kłamał, kto kręcił i mataczył widać dzisiaj doskonale, a wiedzą to jeszcze lepiej Rodziny ofiar poległych w Smoleńsku. To właśnie One są i będą najmocniejszym aktem oskarżenia wobec tych, których z takim uporem stara się bronić redaktor Skalski, jakby nie zauważając prostych zależności. Otóż tak już jest w cywilizowanych państwach, a nawet tych mniej cywilizowanych, że jeżeli ktoś za coś odpowiada, za coś ręczy i ma za to płaconą wysoką pensję, to w sytuacji, gdy dojdzie do nieszczęścia, choćby nawet nie przyłożył nikomu pistoletu do skroni, powinien się wytłumaczyć przed prokuratorem i podać mocne alibi, dlaczego właśnie u niego na działce znaleziono trupa. Tymczasem po 10 kwietnia wszyscy potencjalni podejrzani – na razie podejrzani o zaniedbania – nie dość, ze nie podali żadnego alibi, nie wytłumaczyli się z trupa na działce, to na dodatek zostali odznaczeni, dostali awanse, a odpowiedzialny za nadzór nad BOR, a więc de facto za bezpieczeństwo prezydenta szef MSW został sędzią we własnej sprawie i dostał możliwość napisania raportu. Takie standardy to tylko na wschód od Bugu. Jakby nie spojrzeć dziwna i zagadkowa to sprawa, ale jak widać niektórych nic nie jest w stanie zdziwić, ani wzbudzić wątpliwość. Pan Skalski w kpiąco - szyderczym tonie wzywa spiskowców, by udowodnili, że Miller z premedytacją krył BOR, bo sam miał coś za uszami. Dość niefortunne to posunięcie , gdyż na temat zaniedbań BOR może powstać całkiem spora książka pod tytułem: „Spełniając marzenia terrorystów”.
Niestety pan Skalski nie dość dobrze zna tekst raportu Millera, albo nawet wcale. Otóż w raporcie Millera jest mnóstwo ciekawostek, których wyjaśnienia próżnio szukać w dostępnej literaturze przedmiotu, jak choćby sprawa z zadziwiającym, choć prymitywnym ukryciem ostatniego zapisu TAWS#38. Zwyczajnie go pominięto, bo psuł oficjalną narrację, wiec go zakryto jakimś znaczkiem na mapie i po kłopocie. A zapisane zostały w nim bardzo intrygujące, by nie powiedzieć sensacyjnie dla sprawy informacje, jak ta, że samolot znajdował się na 36 metrach i odchodził na drugi krąg ( a więc nie lądował, jak chce nadal propaganda), kiedy doszło do pierwszej eksplozji. Czy to według redaktora Skalskiego normalna praktyka komisji technicznej, że ukrywa się dane pochodzące z komputera pokładowego, z kluczowych, ostatnich sekund lotu? A jeżeli się ukrywa to co to według pana Skalskiego oznacza? Zabawa taka? Gra, czy może ucieczka przed czymś, czego nie sposób wytłumaczyć brzozą, beczką i innymi piruetami nad smoleńską ziemią?
Pytań jest więcej, jak choćby to dlaczego komisja Millera samowolnie zmieniła zapisy ekspertyzy firmy SmallGis, wpisując w miejsce słów „wybuchy”, słowo „pożary”? Dlaczego bali się słowa wybuch? A może dostali zakaz używania go w raporcie? A jeżeli tak, to czy można zaufać ekspertom, którzy sami się cenzurowali w badaniach? Może pan Skalski wyjaśni, studząc rozpalone głowy spiskowców, jak to się stało, że komisja Millera już na wstępie wykluczyła wybuch, jako przyczynę katastrofy, choć jak sama przyznała w załączniku 4:
„W dniach 11-13 kwietnia 2010 r., dobę po katastrofie, umożliwiono polskim ekspertom dokonanie oględzin miejsca zdarzenia oraz wykonanie zdjęć. Zgromadzony materiał fotograficzny nie był udokumentowaniem stanu wraku samolotu bezpośrednio po zaistniałej katastrofie (co uczyniła zapewne komisja rosyjska), gdyż wiele elementów samolotu zostało przemieszczonych w trakcie prowadzonej akcji ratowniczej lub zmieniło swoje położenie w wyniku prowadzonych przez komisję rosyjską badań”.
Dopiero dobę po katastrofie dopuszczono polskich ekspertów do wraku, panie Skalski, 24 godziny po zdarzeniu! Polscy eksperci nie zbadali wraku na obecność materiałów wybuchowych, a jedynie poddali analizom kilka fragmentów ubrań (bodaj 7 próbek), wytypowanych według nieznanych kryteriów, więc wyciąganie jakichkolwiek wniosków, co do charakteru zdarzeń na pokładzie samolotu, na podstawie kilku, anonimowych skrawków ubrań przez ekspertów Millera było nieuprawnione. Według pana Skalskiego w raporcie Millera wszystko zostało wyjaśnione, a każdego, kto go podważa, pyta i niedowierza należy obśmiać, wyszydzić i okrzyknąć żądnym zemsty wariatem, czekającym na sposobność ułożenia stosu dla niewinnych ofiar. Tylko jak pogodzić rzetelność raportu Millera w jego kluczowym punkcie, jakim było wyeliminowanie hipotezy zamachu, z faktem, iż biegli powołani przez prokuraturę nie uznali badań wykonanych przez komisję Millera za wystarczające i postanowili samodzielnie pobrać próbki z wraku? A że znaleziono trotyl? Cóż, zrobiło się wybuchowo, a wielu dostało wyjatkowego pobudzenia. Tak panie Skalski, pan i panu podobni mają problem i to spory, dlatego rozumiem te rozterki i frustracje, które ostatnio obficie ujawniacie. Jak bowiem udowodnić społeczeństwu, że to był zwykły wypadek, że brzoza, beczka i niedouczeni piloci, skoro nawet pijaczyna spod budki z piwem wie, że trotyl w kiełbasie, czy paście do butów Kowalskiego nie musi oznaczać niczego podejrzanego, ale trotyl na wraku roztrzaskanego w drobny mak rządowego samolotu z prezydentem na pokładzie i to na dodatek na terenie Rosji (TEJ Rosji), właściwie przesądza sprawę, a tych, którzy przez blisko 3 lata stali tam, gdzie stał Putin czekać może przykry los, bo być może prokurator kiedyś ich wezwie i zada kilka pytań. Martynka
List otwarty do A.Macierewicza. Antku, Zwracam się do Ciebie po imieniu, bo przecież nie będziemy obaj ukrywali, że się znamy i w wielu kwestiach dotyczących polityki byliśmy prawie zawsze podobnego zdania. Nie kryję, że to właśnie Ty nauczyłeś mnie pragmatycznego podejścia do polityki, do obserwowania faktów i wyciągania z nich wniosków, co na pozór jest łatwe a w rzeczywistości jak uczył Orwell, jest bardzo trudne. To ty założyłeś z Naimskim KOR, to Ty wymyśliłeś – co dzisiaj wydaje się normalne, a wtedy w 1976 roku było rewolucyjne – zasady jego funkcjonowania. Dlaczego ty, a nie lewica laicka? Dlatego, że tylko człowiek wolny w żaden sposób nie zbrukany czy to instytucjonalnie czy kulturowo przez komunizm miał odwagę myśleć o Wolnej Polsce. Oni byli zniewoleni i sparaliżowani swoją komunistyczną przeszłością, swoją walką z Kościołem Katolickim i Prymasem Wyszyńskim, swoimi kompleksami.
Ty czy tacy jak ja byliśmy dumni z posłania biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1966 roku. Oni opluwali ten list na wiecach używając leninowsko-stalinowskich sloganów. Byłeś wolny, stąd twoja odwaga w myśleniu i w działaniu. Od początku swojej działalności postawiłeś też na ostrzu noża problem odpowiedzialności moralnej i politycznej tych, którzy brali udział w zniewoleniu Polski w latach 1945 – 56. I stawiając ten problem wywołałeś burzę. Bowiem Ojcami Komandosów czyli lewicy laickiej byli Stalinowcy, którzy po 1956 r. zmienili się – lub udawali, że się zmieniają – w demokratów rzecz jasna socjalistycznych. Gdy piszę stalinowcy, to bynajmniej nie mam na myśli przeciętnych aparatczyków, lecz czołowych działaczy partii komunistycznej jej kulturowych idolów i wychowawców jak . L. Kołakowski czy J. Andrzejewski. Byli to wybitni naukowcy i pisarze, ale czy wybitność zwalnia od odpowiedzialności za swoje czyny? Nie – im jednostka ludzka wybitniejsza, tym jej odpowiedzialność wobec własnych błędów większa a nie mniejsza. To jest kanon moralny demokratów. Można śmiało stwierdzić, że byli oni czołowymi stalinowcami w latach 1948 – 1955. Wtedy, gdy ludzie gnili w więzieniach, oni pomagali budować te więzienia. Wtedy gdy torturowano w kazamatach ubeckich AK –owców, oni porównywali żołnierzy Polski Podziemnej do SS. I ci ludzie, wychowawcy morderców po 1956 roku śmiało stwierdzili, że naprawiać system mogą tylko ci, którzy ten system stworzyli. Miałeś odwagę stwierdzić jasno, że byli stalinowcy nie maja prawa być nauczycielami demokracji, wręcz przeciwnie to oni powinni uczyć się demokracji i niepodległości od tych, którymi pogardzali czyli od Narodu Polskiego. Stawiając problem odpowiedzialności aktualnych demokratów za ich przeszłość stalinowską atakowałeś praktycznie całą PRL- owską elitę kulturalną, której korzenie - z nielicznymi wyjątkami - tkwiły w latach bezlitosnej walki komunistów z polskim narodem. Ta elita – której przedstawicielem w KOR był A. Michnik – nigdy ci tego nie wybaczyła i robiła wszystko co w jej mocy by zepchnąć cię na margines życia politycznego. Część tej elity pozornie zbuntowała się przeciwko Gomułce – a i to nie do końca – po 1956 roku, kiedy więzienia były już zbudowane i system komunistyczny stworzył swoją własną i wierną mu strukturę społeczną. Na czym ten bunt partyjnych rewizjonistów polegał? Na lekturach pism młodego Marksa. Na marzeniach o demokratycznym socjalizmie w którym zmniejszono by nadzór cenzury nad elitarnymi miesięcznikami. I na zaciekłych atakach przeciwko symbolowi wolności i niepodległości czyli Prymasowi Wyszyńskiemu. Kościół i nacjonalizm byli głównymi wrogami rewizjonistów i ich wychowanków. I dlatego Gomułka, wierny uczeń Lenina – głęboko nimi pogardzając – pozwolił im na intelektualne harce. Rewizjoniści pełnili rolę użytecznych idiotów – tak samo jak zachodni jajogłowi. Zbuntowali się przeciwko komunizmowi dopiero wtedy gdy okazało się, że jest on także antysemityzmem. I rzeczywiście w 1968 roku PZPR wygnała z kraju parę tysięcy Żydów i używała propagandy antysemickiej przeciwko studentom, którzy mieli dość władzy komunistów. To był absolutny skandal, ale ten skandal miał drugie dno, które wymierzone było w Polski Naród, bowiem rok 1968 rok stał się w świadomości opinii światowej jeszcze jednym dowodem na polski antysemityzm. Wiadomo, wredne „polaczki” pomagali nazistom mordować Żydów w czasie II wojny światowej, a teraz resztki niewymordowanych wyganiają z ich rodzinnego kraju. Komu to zawdzięczamy? Michnikowi i jego koleżankom i kolegom, którzy po wyjściu z więzienia, zaczęli oskarżać Polaków, że w gruncie rzeczy pomagali władzy komunistycznej w wyganianiu Żydów z Polski, że gdyby nie byli urodzonymi antysemitami, to władza komunistyczna najprawdopodobniej – takie wrażenie odnosił czytelnik artykułów Michnika - nie odważyłaby się nigdy na brutalne wyrzucenie obywateli PRL żydowskiego pochodzenia z Polski. Zachodni slogan Polacy = Antysemici, zawdzięczamy właśnie im; ideowym dzieciom stalinowców. Dzięki obsesyjnej publicystyce Michnika i jego kolegów wygnanie Żydów z Polski przez komunistów zostało faktycznie przypisane Polakom, więcej temat 1968 roku i obudzenia „demonów antysemityzmu” wśród Polaków wybielił zbrodnie komunistów w latach 1945 -1956. Ty jako jedyny – obok Leszka Moczulskiego twórcy KPN – odważyłeś się sprzeciwić tej obłędnej – postawionej na głowie – moralności. Jakże oni Cie nienawidzili! Gdy w roku 1979 zapisałem się na seminarium A. Michnika, którego tematem była historia polityczna PRL, mogłem osobiście doświadczyć tego strachu pomieszanego z lękiem bohatera postsowieckiej „inteligencji” wobec Ciebie i Twoich kolegów z „Głosu”. Kto przypominał L. Kołakowskiemu – wybitnemu filozofowi – jego stalinowska przeszłość, ten był nie tylko antysemitą, w gruncie rzeczy taki człowiek przestawał - w oczach Michnika – być człowiekiem. Wtedy zrozumiałem, polemizując z uczestnikami seminarium na które przychodzili sami – oprócz mnie - członkowie KOR, że gdyby nie ty to instytucja stworzona przez Ciebie, stałaby się drugim PZPR –em. Byłeś gwarantem, ty wraz z L. Dornem. P. Naimskim, U. Doroszewską, że KOR był opozycją a nie instytucja manipulowaną przez władców PRL. Zapłaciłeś za swój sprzeciw wobec światopoglądu i strategii politycznej lewicy laickiej cenę bardzo wysoką, niewyobrażalną dla dzisiejszych prawicowych publicystów piszących bzdurne artykuły na Twój temat. Warty przypomnienia jest fakt, że w wydawaniu „Głosu”, pomagali Ci młodzi KiK –owcy, współpracownicy pisma „Więź” – B. Komorowski, aktualny prezydent Rzeczpospolitej, K. Wóycicki czy W. Arkuszewski. Gdy wybuchła „Solidarność”, Ty – w przeciwieństwie do J. Kuronia, który z towarzystwa lewicy laickiej, był człowiekiem najnormalniejszym i najuczciwszym – nie pchałeś się do dworu Wałęsy, tylko budowałeś związek od dołu, stworzyłeś Ośrodek Badań Społecznych i założyłeś pierwszy dziennik w „Solidarności”, „Wiadomości Dnia”, którego w kilka miesięcy później zostałem redaktorem. Budowałeś instytucje, budowałeś związkową demokrację, opartą na prawie i procedurach a nie opozycyjnych zasługach. Wtedy właśnie A. Michnik udowodnił tym, którzy nie byli zaczadzeni jego osobą, że nie jest demokratą lecz wręcz przeciwnie reprezentuje bolszewickie tradycje w „Solidarności”. Chciał on bowiem startować w wyborach w „Solidarności” wbrew statutowi związku, wbrew prawu i obowiązującym procedurom, które przyznawały czynne prawo wyborcze tylko pracownikom zatrudnionym przez dłuższy okres czasu w danym zakładzie pracy. Na oczach całej opinii publicznej A. Michnik, stwierdzał – to nie demokracja jest ważna tylko ja moja wola, moje zasługi. To był, dla wielu osób, szok. Jak mógł ten, spod którego pióra spływały ciurkiem ładnie opakowane zdania o demokracji, natychmiast ją łamać, występować przeciwko jej elementarnym zasadom? Ludzie typu L. Kołakowski czy A. Michnik stawiali się ponad prawem, ponad demokracją i ponad tradycyjną moralnością, głosząc jednocześnie te wartości wszem i wobec. Była to szczytowa hipokryzja. O swojej działalności w okresie 1945 – 1956, czyli w okresie największego terroru i budowy komunizmu. L. Kołakowski napisał tak naprawdę jedno zdanie: „W bataliach tych (czyli niszczeniu nauki polskiej w czasach stalinizmu– przyp. mój) brało udział wielu marksistów starszego i młodszego pokolenia /…/, również uczestniczył w nich piszący niniejsze, który nie uważa tej swojej aktywności za powód do chluby.”. Wzruszająca ironia, kogoś kto był jednym z głównych ideologów komunizmu w okresie rządów Stalina. Praktyka polityczna lewicy laickiej i byłych rewizjonistów w okresie „Solidarności”, była wiernym naśladownictwem taktyki Lenina tuż przed przewrotem październikowym w 1917 roku. Wtedy Lenin rzucił hasło: „Cała władza w ręce Rad”. W 1981 roku J. Kuroń skopiował te hasło, lansując program: „Cała władza w ręce Samorządów”. Zaiste J. Kuroń zasłużył na tytuł „ukochanego dziecka partii”, którym Lenin obdarzył Bucharina. Czym charakteryzowały się Rady i Samorządy? Ich teoretyk czyli Wódz Rewolucji Październikowej, stwierdził z rozbrajającą szczerością: totalnym bałaganem, w którym zdyscyplinowana grupa polityczna może z łatwością przejąć władze. Co też się niestety stało. Idea Samorządów mogła ułatwić zdominowanie „Solidarności” przez lewicę laicka w której panowała iście bolszewicka dyscyplina. Byliśmy jedynymi – myślę o OBS i „Wiadomościach Dnia”, którzy publicznie sprzeciwili się temu leninowskiemu obłędowi, któremu uległa „Solidarność”. Władza Samorządów była niebezpieczną utopią, która na jesieni 1981 r. osłabiła „Solidarność”. Samorządy były polityczną i społeczną groteską, wymyśloną w celach stricte politycznych. Pamiętam też, że sprzeciw wobec tego zabójczego dla „Solidarności” programu zgłaszali działacze, którzy nie fruwali w niebie idei, tylko stąpali twardo po ziemi, myślę tu przede wszystkim o Sewerynie Jaworskim wiceprzewodniczącym NSZZ „Solidarność” Regionu Mazowsze, który w październiku 1981 roku, na wiecu w hali MZK, stwierdził – a słowa te przywitane były owacją -, że robotnicy nie chcą samorządów, tylko kapitalizmu, który jest jedyna gwarancją zniszczenia PRL –u. Czy zdradzę tajemnicę, że od końca listopada planowałeś wspólnie z S. Jaworskim, usunięcie od władzy w regionie Z. Bujaka, którego uległość wobec J. Kuronia przybierała wręcz groteskowe formy? Ta cicha walka polityczna pomiędzy lewicą laicka, której program oparty na tworzeniu ruchów społecznych i samorządów był zaprzeczeniem demokracji i nurtem demokratycznym akcentującym przewagę procedur i prawa nad charyzmatycznymi przywódcami typu J. Kuroń, reprezentowanym przez ciebie, została zasypana nieszczęściem stanu wojennego. Nikt o tej walce nie pamięta, nikt o niej nie chce nic wiedzieć. Przegrałeś ta walkę i zamiast demokracji, króluje w III Rzeczpospolitej „demokracja autorytetów”, lekceważy się prawo i administracyjne procedury, co jest nieszczęściem naszego państwa. Rok 1989 powołał do życia III Rzeczpospolitą, ze wszystkimi jej mankamentami, oddaniem władzy ekonomicznej komunistom przez Michnika i Kuronia, korupcją i finansowym „kapitalizmem” rujnujacym nasza gospodarkę i spychającym Polske do rzędu krajów postkolonialnych. Rok 1992 to próba pokonania oligarchii postkomunistycznej – próba , w której byłeś głównym bohaterem , z góry skazana na klęskę. Z dalekiego Paryża obserwowałem Twoje heroiczne zmagania i troche żałowałem, że nie ma mnie w kraju i że nie pracuje z Tobą. Gdybym pracował to teczki Moczulskiego i Chrzanowskiego wrzuciłbym do pieca.
Zniszczyłbym teczki prezesów partii, które wchodziły w skłąd rządu premiera Olszewskiego albo go wspierały. Już wtedy przestawałem Cię rozumieć. I w końcu nadszedł rok 2005. Rok demokratycznej rewolucji, używam dlatego tego – wewnętrznie sprzecznego – pojęcia „demokratyczna rewolucja”, ponieważ w ustrojach demokratycznych zdarza się niezwykle rzadko sytuacja, kiedy obywatele w głosowaniu do parlamentu zgadzaja się na radykalne reformy. Tak właśnie było w 2005 roku. 80% wyborców głosowało za zasadniczymi zmianami w Polsce. Czego nas nauczyły te dwa lata? Czego nauczyły Ciebie i mnie, bo Ty w MON, ja w MSWiA sprawowaliśmy kontrolę nad najbardziej zaubeczonymi departamentami w administracji państwowej. Miałem wrażenie, że śnię gdy w pierwszych tygodniach po sformułowaniu rządu PiS zapoznawałem się z rzeczywistoscia III Rzeczpospolitej: pani dyrektor X, pułkownik SB , zaczynała karierę jeszcze w latach 50 –tych, dyrektor Y śledził księdza Popiełuszkę, wiadomo w jakim departamencie w 1984 r. musiał pracować, naczelnicy wydziałów, nie lepiej. Czułem na plecach oddech nienawiści, ale ponieważ do władzy przygotowywałem się wraz z innymi z PiS od 2003 r. zacząłem to natychmiast zmieniać. Poznałem potęgę procedur, rozporządzeń, prawa administracyjnego – rzecz jasna kontratak agentury SB –eckiej wobec zmian był natychmiastowy: przeżyłęm trzy pożary – w tym jeden bardzo groźny -, były to pierwsze pożary od 1989 r. - próbowano unieruchimić rejestr PESEL itd. Agentura SB –ecka organizowała też groźne prowokacje, które miały na celu skompromitowanie rzadu w oczach obywateli i zagranicy. Udaremniliśmy je. Przypuszczam, że przeżyłeś gorsze sytuacje. Jakie wnioski z tego wyćiągnąłeś? Że najważniejsze są zmiany ludzi, że na czele instytucji trzeba instalować „naszych”, a potem próbować zmieniać prawo i rozporzadzenia. Przyznaje, ze byłem tym przerażony, zaprzeczałeś, tą zabójczą dla rządu strategią, całej swej życiowej drodze politycznej. Uczyłeś nas w latach 70 –tych i 80 -tych, że to jakość instytucji i prawa jest najważniejsza, a nie zmiany ludzi na czele instytucji. Druga kwestia była jeszcze ważniejsza – a skąd ty wytrzasnąłeś „naszych” i skąd wiedziałeś, że to sa nasi. Kaczmarek i Kornatowski to byli „nasi” czy „ich”? Nie poznawałem Cię, stawałeś się - w moich oczach – zaprzeczeniem samego siebie sprzed lat, zaprzeczeniem najlepszych tradycji opozycji demokratycznej w PRL. Wierzę, nie - wiem, że rozporządzenia, reformy, nowe prawa i nowe instytucje są silniejsze i skuteczniejsze niż „nowi” ludzie postawieni na czele nie zreformowanych struktur administracyjnych.
Na jednym z posiedzeń rządu, na jesieni 2006 r. poświeconym informatyzacji kraju, w obecności premiera J. Kaczynskiego, starliśmy się ostro – ku zdziwieniu innych ministrów – przedstawiając w klarowny sposób nasze racje. Pozornie wygrałem, ale w lutym 2007 roku po dymisji L.Dorna, wiedziałem już, ze wizja szybkich zmian polegajacych na wymianie „ich” na „naszych” (którzy rzecz jasna „naszymi” nie byli) wygrała. W ten sposób pogrzebaliśmy demokratyczną rewolucję 2005 roku. Przegraliśmy sromotnie. Przegraliśmy do potęgi, ponieważ po 2007 roku, reforma państwa dla elektoratu PiS jest tożsama z wymianą aparatu PO na aparat PiS. „Ich” na „naszych”. I na tm polega m.in. tragedia naszego rozpadającego sie w ruiny państwa. 10 kwietnia 2010 roku jest ciosem, który rozpoczyna proces zaniku wspólnoty narodowej Polaków. Wszystko w tragedii smoleńskiej wskazuje na zamach: miejsce, czas, obecność na pokładzie samolotu śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego przeciwnika imperialnych zakusów Rosji, rządy KGB na Kremlu, nasza narodowa powstańcza martyrologia, ale jednocześnie rozbicie się samolotu na ziemi smoleńskiej ma wszelkie znamiona wypadku. Jednak dla Ciebie oraz dla redaktorów „Gazety Polskiej”, zamach staje się bardzo szybko oczywistoscią, jak wschód lub zachód słońca. Strach ekipy Tuska ich ewidentne błędy i zaniechania wzmacnia przekonanie wśród elektoratu PiS, że tragedia smoleńska, nie była wypadkiem lecz zamachem rosyjskich wychowanków KGB i części polskiej elity na życie śp. Prezydenta L.Kaczynskiego. Teoria „układu” czyli centralnego komputera umieszczonego w lochach Kremla i sterującego swoimi programami (agentami) całośćią życia politycznego w różnych częściach byłego Imperium sowieckiego, znajduje swoje ostateczne tragiczne potwierdzenie. Szalejesz. Zamach staje się – chociaż żadnych przekonywujacych dowodów na to nie ma, są tylko nieudolne działania polskich urzedników – nową tożsamością PiS –u. Szalejesz. Kto nie wierzy w zamach, jest wrogiem Polski. Kto nie wierzy w zamach jest agentem Rosji. Kto nie wierzy w zamach nie jest Polakiem. I Putin słuchając Twoich przemówień zaciera dłonie z radości: wykańczamy Polaków ich własnymi rękami. Dlaczego Antku, słuchając Ciebie mam wrażenie , ze jesteś kukiełką pociąganą za sznurki przez prezydenta Rosji? Twoje absolutne przekonanie, ze tragedia smoleńska była zamachem dzieli coraz bardziej naszych rodaków, wykopuje rów pomiedzy nami. Im głośniej mówisz o zamach tym Polska staje się słabsza czyli bardziej podzielona. Kiedy ukazuje się artykuł w „Rzeczpospolitej”, który na pierwszy rzut oka jest sprytna manipulacja zachowujesz się jak amator a nie polityk, dajesz się prowokować jak dziecko,. Czy straćiłes do reszty zdrowy rozsadek? Czy już zapomniałeś, że fundamenty moralne polskiej polityki określa Kościół Katolicki, który zawierając porozumienie z Cerkwia Prawosławną wysłał do takich jak Ty, czytelny sygnał. Dość. A może Episkopat też zdradził, bo takie głosy dochodzą z kregów Twoich popleczników z „Gazety Polskiej”? I nie mów mi o nieodpowiedzialności rzadu premiera Tuska, bo jeżeli uważasz, ze rząd jest nieodpowiedzialny to Ty powinnienes być 1000 razy bardziej odpowiedzialny. Przestań mówić o zamach, bo nawet jeżeli udowodnisz ponad wszelka watpliwośc, że zamach był to wiekszość – i to zdecydowana – Narodu Ci nie uwierzy, a część – jak dobrze wiesz – będzie się z tego śmiała. Jako obywatel tego kraju wzywam Cie, żebyś zdymisjonował z funkcji przewodniczacego Komisji Parlamentarnej ds. tragedii smoleńskiej. Nie zabieraj w tej sprawie głosu, po ostatniej wpadce związanej z artykułem w dzienniku „Rzeczpospolita”, powinnieneś natychmiast podać się do dymisji. Dlaczego tego nie zrobiłeś? PiS na naszych oczach się powoli odradza o czym świadczy powołanie gabinetu cieni z prof. Glińskim na czele. PiS rozumie, że w czasach największego kryzsu ekonomiczno cywilizacyjnego od 80 lat, musi być gotowy do przejecia władzy, kiedy rząd PO się rozpadnie. PiS rozmie, że musi być opozycją, która gotowa jest w każdej chwili zaproponować Narodowi reformy chroniace go przed zubożeniem a nawet nędzą. To jest naczelne zadanie największej partii opozycyjnej – PiS -u. Nie ciągnij go w dół. Nie niszcz ostatniej nadzieji Polaków. Piotr Piętak
Mecenas Pszczółkowski: byliśmy wszyscy okłamywani Poznańska prokuratura, prowadząca śledztwo ws. zaniechań wojskowych prokuratorów po katastrofie smoleńskiej, nadała status osoby pokrzywdzonej 187 członkom rodzin ofiar tragedii. O sprawie rozmawiamy z autorem wniosku do prokuratury w tej sprawie - mecenasem Piotrem Pszczółkowskim, pełnomocnikiem Jarosława Kaczyńskiego. Stefczyk .info: Czy jest szansa, że winni niedopełnienia obowiązków poniosą konsekwencje? Mec. Piotr Pszczółkowski: Nie składałbym tego zawiadomienia o przestępstwie, gdybym nie był głęboko przekonany, że jest materiał na postawienie zarzutów. Na obecnym etapie nie potrafię tylko wskazać komu te zarzuty powinny być postawione.
Za co powinni odpowiedzieć prokuratorzy? Najpoważniejszym zaniedbaniem było niedokonanie we własnym zakresie oględzin i sekcji zwłok po sprowadzeniu ciał ofiar katastrofy smoleńskiej do Polski. Doszło to tego zaniechania w sytuacji, kiedy miało się – czy też powinno się mieć – świadomość, że polscy prokuratorzy nie uczestniczyli w sekcjach przeprowadzanych w Rosji.
Dlaczego używa pan sformułowań „miało się”, „powinno się mieć” świadomość? Ponieważ ja takiej świadomości - i myślę, że opinia publiczna także – w dniach po katastrofie nie miałem. Co więcej, byliśmy wszyscy okłamywani. Bo kłamstwem jest również półprawda. Jeżeli ktoś nie odpowiada na konferencjach na pytania o udział w sekcjach, jeżeli ktoś stwarza pozór, że uczestniczył w tych czynnościach, a de facto w nich nie uczestniczył, to nie sposób nie założyć takiej sytuacji, że nawet nie wszyscy prokuratorzy mieli świadomość tego, że ich koledzy delegowani do Rosji nie uczestniczyli w sekcjach.
Co zawiera zawiadomienie o przestępstwie, które skierował pan do poznańskiej prokuratury? Można powiedzieć, że zostało ono złożone wahadłowo. Po pierwsze w kierunku braku uczestniczenia polskich w oględzinach i sekcjach zwłok 95 ofiar (wyjątek stanowi sekcja śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego) przeprowadzonych na terenie Federacji Rosyjskiej. Uważam, że polscy prokuratorzy mieli możliwość uczestniczenia w tych sekcjach. Zapewniało im to porozumienie zawarte z 10 na 11 kwietnia 2010 r. z organami rosyjskimi. Wnosiłem w śledztwie wojskowym o przesłuchanie gen. Krzysztofa Parulskiego i płk. Ireneusza Szeląga. Po to, by wyjaśnili czy ta potencjalna możliwość uczestniczenia w sekcjach była przez nich wykorzystywana, czy składali o to wnioski, a Rosjanie na przykład nie uwzględnili ich. Uznano jednak, że są to okoliczność nieprzydatne dla rozstrzygnięcia kwestii istotnych dla prokuratury wojskowej. W związku z tym do dzisiaj nie mamy wiedzy dlaczego w sekcjach i oględzinach przeprowadzanych na terenie rosyjskim nie uczestniczyli polscy prokuratorzy.
Głos na ten temat jakiś czas temu zabierał w Sejmie Andrzej Seremet... Z treści jego wystąpienia wywiodłem wniosek, że prokuratorzy po prostu się spóźnili na te sekcje. Jak to określił prokurator generalny, z przyczyn niezależnych od prokuratury nie doszło do jakiegoś wylotu. Tu pojawia się pytanie, czy prokuratorzy musieli koniecznie lecieć do Moskwy, a nie mogli pojechać tam samochodem. Zwłaszcza ci prokuratorzy, którzy byli w Smoleńsku i do Moskwy mieli około dwustu kilometrów, co nie jest jakąś rażącą odległością. Wiem, że polscy prokuratorzy wstawili się w Moskwie w okolicach godz. 16-17 dnia 11 kwietnia, więc w momencie, kiedy już oględziny i sekcje w dużej części zostały przez Rosjan zakończone. Pozostają pytania: po pierwsze – dlaczego tak się stało, a po drugie – dlaczego nie podjęto decyzji o tym, by ciała ofiar poddane były czynnościom w Polsce natychmiast po ich sprowadzeniu do kraju, a więc w kwietniu 2010 r.
Wspomniał pan o gen. Krzysztofie Parulskim. Czy to nie na nim ciąży główna odpowiedzialność? Po to jest śledztwo, żeby wskazać konkretnie kto jest odpowiedzialny. Mam co do tego swój pogląd, ale na zachowam go na tym etapie dla siebie. Niezmiernie istotne jest natomiast podkreślenie pierwotnego i najważniejszego problemu związanego z tą sprawą. 10 kwietnia 2010 r. mieliśmy do czynienia z katastrofą lotniczą, w wyniku której na terenie obcego państwa zginął prezydent RP, zginęła elita polityczna i wojskowa. Państwo, gdzie doszło do katastrofy, nie było temu prezydentowi życzliwe. To ewidentne po kwestii zaangażowania się Lecha Kaczyńskiego w ratowanie Gruzji. W tej sytuacji polscy prokuratorzy powinni od samego początku wykonywać wszystkie możliwe czynności we własnym zakresie, żeby weryfikować czynności wykonywane przez Rosjan. Posługiwanie się rosyjskim aparatem sprawiedliwości nie powinno wchodzić w rachubę. Ani z szeroko rozumianych przyczyn historycznych, ani z powodów politycznych, czy tym bardziej prawnych. JKUB
Streżyńska: unijna cyfryzacja jak dyrektywy w socjalizmie Była prezes Urzędu Komunikacji Elektronicznej, Anna Streżyńska – jak zwykle płynąc pod prąd narzucanej przez władze poprawności politycznej – w frapującym wywiadzie odziera z propagandowego zadęcia tzw. Agendę Cyfrową. Jak przypomina „Dziennik Gazeta Prawna”, ten unijny program powszechnej cyfryzacji, zobowiązał Polskę, by w 2015 r. połowa obywateli miała dostęp do sieci szerokopasmowej o przepustowości 30 Mb/s. Z internetu powinno korzystać co najmniej 85 proc. społeczeństwa.
- Dla mnie jest to dokument socjalistyczny, abstrahujący zupełnie od rzeczywistości rynkowej i od potrzeb klientów. Zapisano w nim, że do 2020 r. mamy nakłonić 50 proc. społeczeństwa, by kupiło i realnie wykorzystywało internet o przepustowości 100 Mb/s. Do 2015 r. mamy mieć stuprocentowe pokrycie internetem w kraju. To jest niczym wydawanie dyrektyw w gospodarce planowej - ocenia Streżyńska w wywiadzie dla „DGP” Była szefowa UKE, podkreśla specyfikę Polski, do której nie zupełnie przystają projekty snute przez eurokratów. - Jesteśmy krajem różniącym się od reszty Unii. Mamy dużo mieszkańców na terenach wiejskich niespecjalnie zainteresowanych internetem i dlatego te wymagania są zarazem słuszne i fikcyjne - podkreśla Streżyńska. I dodaje:
- Nie jesteśmy w stanie doprowadzić internetu 30–100 Mb/s do każdego obywatela za pieniądze unijne. Powszechna sieć musiałaby być w znacznej części sfinansowana przez państwo albo wręcz przez jakiś czas utrzymywana za rządowe pieniądze. Są miejsca, gdzie inwestycja nawet po latach nie spina się biznesowo. Można zrobić to dla kolejnych pokoleń, o ile te pokolenia nie wyjadą do wielkich miast. JKUB/”DGP”
28 Grudzień 2012 „Narodowy socjalizm to biologia w działaniu” - twierdził szef Narodowo- Socjalistycznej Partii Robotniczej Niemiec - Adolf Hitler. Zdanie to usłyszałem w filmie” Eugenika w imię postępu”, autorstwa pana Grzegorza Brauna., autora innych filmów- na przykład filmu dokumentalnego” Plusy dodatnie i plusy ujemne”. Ciekawego filmu o Lechu Wałęsie.. Pan Grzegorz Braun jest” niepoprawny politycznie” i nie zgadza się z konstruowaną wokół nas rzeczywistością. Bo rzeczywistość wokół nas nie jest kształtująca się spontanicznie.. Jest dekretowana i organizowana. Tym bardziej, że deklaruje się jako monarchista, a nie jako demokrata.. Jestem po jego stronie.. Miałem przyjemność kilka razy z nim rozmawiać.. Człowiek prawy i mówiący prawdę, która sieje zgorszenie na salonach.. Jak każda prawda, skoro żyjemy w rzeczywistości wymyślonej i podstawionej, której prawda nie jest potrzebna.. Potrzebny jest zgiełk informacyjny, przykrywający prawdę. Bo wiele hałasu o nic, zawsze opłaca się robić, żeby sprawy ważne załatwiać w ciszy.. I nygusy załatwiają, masom stręcząc informacyjny chłam… No bo jaką wiedzę o świecie można wyciągnąć z serwisów informacyjnych, rojących się od hałasu, a to wokół wypadku samochodowego, a to wokół spalonego domu, a to wokół pokrzywdzonych zwierząt? To wszystko organizowane jest dla kompletnych idiotów.. Żeby z idiotów zrobić jeszcze większych idiotów.. Żeby zatupać i zamulić jakąkolwiek prawdę w jakiejkolwiek dziedzinie.. Całe nasze życie będzie wkrótce” niepoprawne politycznie”, bo w powodzi dezinformacji i kłamstwa, nawet cień prawdy powoduje zaburzenia w stercie składanych kłamstw i informacji nieistotnych. ”Narodowy socjalizm to biologia w działaniu”, a międzynarodowy socjalizm? Wszak żyjemy w socjalizmie organizowanym przez socjalistów międzynarodowych., konkretnie socjalistów w obrządku trockistowskim, którzy z Europy robią jedno wielkie biuro. Może im się do końca nie uda- mam cichą nadzieję. Nastroje eurosceptyczne narastają w Wielkiej kiedyś Brytanii.. Może dojdzie do referendum i Wielka kiedyś Brytania wystąpi z europejskiego kołchozu. I może wtedy nastąpi Efekt Domina.. Może? Międzynarodowy socjalizm to propaganda w działaniu.. No bo w jaki sposób widz, którego umysł miętolony jest propagandą – ma się dowiedzieć z płynącego ścieku propagandowego, że we Francji, w 75 miastach odbyły się manifestacje w obronie tradycyjnej rodziny? Przeciw legalizacji związków homoseksualnych oraz wykreśleniu z kodeksu cywilnego słów” matka” i ‘ ojciec”.. I zastąpienie ich słowami” Rodzic I” i „Rodzic II”.. Jak postęp będzie postępował, to w przyszłości będziemy mieli określenia” Rodzic III czy Rodzic IV.. A może nawet” Rodzic V”.(????). W zależności od postępu tempa postępu. .Bo prawdziwy postęp polega na tym, żeby przód postępu szedł do przodu, tak jak tył postępu.. Na czele awangarda postępu, aktywiści postępu, aktorzy pierwszej linii postępu. Akurat jestem po świeżym obejrzeniu filmu „Lejdis”, pełnego ideologicznego syfu i brudu.. To się serwuje widzom: „Ania” Dereszowska wypowiadająca brzydkie słowa z wielką emfazą, uprawiająca seks i zapewniająca nas, że” siostry zakonne to zło w szkole”(????) A czy sama” Ania” Dereszowska, wielka „ gwiazda” nie jest wielkim złem? Nie spełnia jakiejś ideologicznej roli? Albo inna „gwiazda” Edyta Olszówka.. Uprawiająca seks w katolickiej szkole z uczniem, akurat pod pomnikiem Św. Andrzeja Boboli(???) Takie to są ideologiczno- propagandowe -„Lejdis”.. No bo „ największą ze sztuk jest film”- jak twierdził ich duchowy przywódca- Ulijanow.. No więc uprawiają seks, pardon- propagandę w prawie w każdym propagandowym filmie… To jest sposób na deprawację mas.. Zdeprawować i odwrócić umysł od normalności.. Przecież masy się tak świńsko nie zachowują.. Masy są w tej materii konserwatywne.. Ale trzeba im to zaszczepić- nich się deprawują, tak jak” elity”.. Albo, kto słyszał w mediach głównego ścieku propagandowego, że Dyrekcja Tatrzańskiego Parku Narodowego chce usunąć krzyż z Rysów(???) Na razie jeszcze nie z Giewontu- Krzyż Papieski. – z Giewontu – później.. Spokojnie- krok po kroku.. Przecież nie może obrażać uczuć niewierzących Krzyżem Papieskim na Giewoncie? Bo obrażać Chrześcijan można wszędzie i wszystkim- ale, żeby nie obrażać niewierzących oraz innych, którzy wierzą w co innego.. Byle nie w Chrystusa.. Stalowy dwumetrowy krzyż pojawił się na najwyższym szczycie górskim w Polsce przed dwoma miesiącami.. Stanął w miejscu innego krzyża, wzniesionego w 2009 roku i poświęconego ratownikowi TOPR, który decyzją dyrektora Tatrzańskiego Parku Narodowego pana Pawła Skawińskiego został usunięty jesienią 2010 roku.. Nie wiadomo, kto postawił kolejny krzyż, jednak według pana dyrektora uczynił to nielegalnie- bez zgody dyrekcji Parku.. i właściwej dla Rysów parafii św. Józefa Oblubieńca N.M.P w. Małem Cichem.. Wszystko to być może, a może jeszcze więcej- przypomina mi to sytuację z czasów „ komuny”, kiedy biskup Tokarczuk z Przemyśla postawił ponad 400 kościołów bez zgody ówczesnych władz.. Bo władza musi się zgadzać na chwalenie Pana Boga- inaczej Pana Boga nie wolno chwalić.. Te przeklęte zgody na budowy.. Żeby Kościół musiał się u swoich wrogów prosić o zgodę na budowę? Tak zresztą jak” obywatel”, którego wrogiem jest władza, u której musi chodzić i żebrać oraz wieszać się na klamce, żeby na jego działce mu pozwoliła wybudować dom.. Za swoje pieniądze. Taki jaki chce, a nie taki jaki zaakceptuje władza biurokratyczna.. I ta niewola nazywa się” wolnością”. Tatrzański Park Narodowy jest na razie naszą wspólną własnością, jest to komunalny Park Tatrzański, dopóki nie zostanie opchnięty za parę groszy, komuś obcemu.. Tak jak inne dobra, z których pieniądze powinny pójść na Fundusz Emerytalny, a gdzieś się rozpłynęły w czeluściach budżetu.. Ale przykleiły do lepkich rąk biurokracji lub poszły na spłacenie odsetek od zaciągniętych długów.. Sprzedajemy, żeby spłacać odsetki- to dopiero są rządy „ mędrców”.. Wrogów Polaków i państwa polskiego.. A Górale na ogół są ludźmi wierzącymi w Chrystusa.. Postawili więc sobie krzyż, tak jak stawia się krzyże przy drodze, na której zginęli czyichś bliscy.. I co to komu przeszkadza? Pierwszy krzyż w Rysach ustawiono w 1938 roku. W czasie okupacji niemieckiej musiał zostać zdemontowany.. Kolejny wzniesiony w 2009 roku został usunięty- tak jak za okupacji niemieckiej.. Bo turyści składali pod nim kwiaty i biało czerwone- wstążki.. Krzyż został przeniesiony do kaplicy na Rusinowej Polanie.. Na szczycie Grzesia w Tatrach Zachodnich- jest krzyż- i nikomu nie przeszkadza.. Krzyż stoi na Gerlachu- i też nikomu nie przeszkadza. Stoi też na Giewoncie- i na razie też nikomu nie przeszkadza.. Ale ten na Rysach- przeszkadza.. Czy to może jest jakiś inny krzyż? Bo mnie na przykład przeszkadzają stalowe utrudnienia leżące na drogach osiedlowych i nie tylko osiedlowych- bo coraz częściej na drogach ważniejszych niż osiedlowe.. Zresztą wszystkie już są upaństwowione drogowo.. Nie można normalnie jeździć samochodem.. Bo nieraz- jak stalowe trumny – są wysokie, zaczepiam podwoziem mojego samochodu.. Ale na moim osiedlu, jakiś śmiałek- w ramach małego sabotażu, jak za okupacji niemieckiej- usunął nie całą stalową trumnę, ale jej części, ale tak, że można swobodnie przejechać samochodem nie naruszając podwozia i nie czując nieprzyjemnego wstrząsu podczas przejazdu przez stalową trumnę.. Po to budujemy szybkie samochody, żeby przez głupotę rządzących- jeździć coraz wolniej.. Musiał wcześniej- ten bohater małego sabotażu- przygotować cały ten misterny plan, bo musiał wymierzyć, które ogniwa należy usunąć, żeby swobodnie przejechać , a które zostawić, a stalowa trumna niech sobie nadal leży- byle byłaby widoczna z satelity. Gdyby władzy przyszło do głowy sprawdzić, czy na danym osiedlu stalowa trumna przeciw samochodziarzom nadal leży.. Niech sobie leży- jak musi- byleby nie przeszkadzała przejeżdżającym samochodom.. Bo z satelity można wypatrzeć wszystko.. Także „katastrofę smoleńską”.. Pan Zbigniew Preisner, Zbigniew Antonmi Kowalski urodzony w Białej- kompozytor- twierdzi, że to szaleństwo, żeby w dobie satelit twierdzić, że to nie jest „katastrofa” –tylko, że to jest” zamach”..(???) Tak dobrą świat ma technikę.. Pan kompozytor z Salonu, historyk i filozof, towarzystwo Kieślowski i Agnieszka Holland– ma oczywiście rację.. Jak najbardziej! W dobie obecnej cokolwiek trudno ukryć- bo wszędzie satelity i można robić szczegółowe zdjęcia. Ale gdzie się podziały te zdjęcia, które Amerykanie zrobili zaraz po „katastrofie” i przekazali polskiemu rządowi???
No właśnie! Gdzie są te zdjęcia. WJR
Manipulacja LIBOR-em zatacza coraz szersze kręgi The Wall Street Journal opisał kolejne szczegóły skandalu z manipulacją stawkami LIBOR-u. Okazało się, że oprócz banków w proceder zaangażowani byli także brokerzy. Jedna z firm brokerskich rozsyłała do banków e-maila zatytułowanego Sugerowany LIBOR, który miał odzwierciedlać oczekiwania rynku dotyczące stawki LIBOR. W rzeczywistości były to oczekiwania USB, tak by odniósł on korzyści związane z zajmowanymi przez siebie pozycjami na rynku. Przynajmniej trzy banki korzystały z tych sugestii i rutynowo kwotowały LIBOR po stawkach określonych w tych e-mailach. W efekcie multiplikowało to oddziaływanie USB, zwiększając w istotny sposób ryzyko manipulacji stawkami LIBOR. W związku z ustaleniami USB zobowiązany zastał do zapłaty 1,5 miliarda dolarów grzywny za swoją rolę w skandalu z manipulacją LIBOR-em, jako kolejny już bank, po wcześniej ukaranym Barclay’s Bank. Opisywany skandal dotyczył stawki mającej rynkowy charakter, w której za kwotowaniami stały realnie zawierane transakcje. W przypadku WIBOR-u – ryzyko manipulacji jest znacznie większe, ponieważ większość kwotowań nie jest poparta w praktyce istotnymi transakcjami, bo po wybuchu kryzysu banki znacząco ograniczyły wzajemne limity i transkacje jeśli mają miejsce, to ograniczają się do stawek najkrótszych – O/N. Ani KNF, ani NBP nie wykryły jednak jak do tej pory żadnych manipulacji stawkami WIBOR, mimo ich w praktyce czysto wirtualnego charakteru. Ciekawe, czy wynika to z większej uczciwości pracowników działających w Polsce banków, czy z mniejszej skuteczności polskiego organu nadzoru nad rynkiem finansowym? Paweł Pelc
Paranoja Poczty Polskiej Od nowego roku Poczta Polska nie będzie już monopolistą na rynku listów do 50 g. Operatorzy prywatni będą mogli dostarczać nam takie listy, co powoduje, że wielu z nas oddycha z ulgą, mając w perspektywie nie zobaczyć więcej instytucji pocztowej.Jednak cóż z tego, że listy będziemy inaczej nadawać, skoro nadal będziemy do PP dopłacać.
Rynek wolny jak więzień na spacerniaku Mówi się, że zniesienie listowego monopolu to uwolnienie rynku. Jednak jest tak tylko do połowy- Poczta Polska jest finansowana z budżetu państwa, zatem każdy z nas dopłaca do jej istnienia. Za każdy list płacimy podwójnie- w podatku i w okienku. W jaki sposób ma zatem ktokolwiek z nią konkurować? Cena w cenniku PP może wynosić nawet połowę mniej niż koszt dostarczenia przesyłki, ale jeśli zabraknie to dobry rząd zabierze pieniądze podatnikom i odda poczcie. Prywatna firma nie ma magicznej instytucji dotacji i niestety nie ma jak zaoferować ceny wynoszącej połowę kosztów, gdyż biznes zwyczajnie okazałby się nieopłacalny. Zwijają interes, skrzynki na kłódkę i handlują rajstopami na bazarku, a PP zostaje jedynym graczem. Oczywiście możemy mówić o konkurowaniu jakością, natomiast jeśli przykładowo w cenniku pocztowym nadanie standardowego listu kosztuje 1 PLN, a ta sama pozycja w cenniku prywatnego providera 3, czy 4 PLN nie możemy mówić o usłudze masowej. Z usługi skorzystałoby niewielu, a już na pewno nie przedsiębiorcy, którzy jako klient wysyłający masowo i bardzo regularnie są bardzo ważnym czynnikiem przynoszącym zysk. Siatka dostawców, punktów odbioru i wydawania paczek, skrzynek pocztowych to ogromna inwestycja i powątpiewam w rentowność ponoszenia jej tylko dla klienta premium. Na roznoszenie listów mogłyby sobie pozwolić tylko firmy traktujące tę usługę jako "promocję" firmy, przekonanie klienta do swoich usług, nie jako źródło dochodu.
Siła przyzwyczajenia Inną kwestią pozostaje wciąż ogromne przyzwyczajenie do PP w naszym społeczeństwie. Pomimo niechęci do tej instytucji, podświadomie myśląc "list" automatycznie myślimy "poczta". Doskonale wiemy, gdzie znajduje się najbliższy budynek pocztowy, i co trzeba zrobić, aby nadać polecony- jesteśmy do tego zwyczajnie przyzwyczajeni. Nowi dostawcy mają ciężki orzech do zgryzienia, muszą zmierzyć się z mentalnością, z naszymi umysłami. Przecież przez całe nasze życie nie było innego miejsca niż PP na nadanie poleconego! W sytuacji, kiedy ciężko konkurować ceną, zmienianie mentalności może okazać się zadaniem przerastającym możliwości zwykłego śmiertelnika. Z ręki do ręki, aby powrócić do ręki Za usługę pocztową płacimy dużo i podwójnie. PP otrzymując subwencje od rządu, otrzymuje ją z naszych podatków. Aby pieniądze trafiły do poczty muszą przejść długą, urzędniczą drogę. Najpierw urząd skarbowy, gdzie pracują ludzie, na których pensje się zrzucamy. Później kilka ciał decyzyjnych, które rozdzielają podatki pomiędzy "potrzebujących", na których pensje też się zrzucamy, później zarządzający pocztą, aby trafić do odpowiedniego działu, który aktualnie jest pod kreską. Abstrahując od zupełnie zbędnie kosztownej drogi, zwróćmy uwagę ileż miejsca na przeciek, ilu ludzi może z tego coś dla siebie uszczknąć. Jednak okazuję się, że jeszcze za mało zapłaciliśmy i musimy jeszcze zrobić "wyrównanie" w okienku. Skoro i tak wszyscy musimy płacić za istnienie poczty, to po co ten cennik? Przecież moglibyśmy już wszystko zapłacić do poborcy podatkowego i byłby spokój. Lepszym byłoby, abyśmy płacili tylko w okienku, tak jak w prywatnej firmie, gdzie z cyrkulacją jest znacznie prościej- pobór opłaty w okienku, wieczorem przychodzi szef, rozdziela po pracownikach, resztę chowa w karman, albo inwestuje. To uwolniłoby konkurencję, cennik byłby rynkowy, ażeby utrzymać klienta PP musiałaby przestać gubić listy oraz kraść co wartościowsze przesyłki. Nadzór państwowy nadal mógłby się odbywać (jeśli uznajemy, że to konieczne) poprzez dobór prezesa, rady nadzorczej i kontrole finansów, ale uniknęlibyśmy tej skomplikowanej i kosztownej cyrkulacji pieniędzy, przymusu płacenia za usługi PP oraz ich monopolu w teorii jak i w praktyce.
Tu obniżę, a tam dodam Poczta Polska nadal pozostanie jedynym graczem na rynku przesyłek z sądów i urzędów, ze względu na fakt, że w ustawie jest zapis, że tylko potwierdzenia nadania i odbioru wydane przez pocztę będą miały "moc urzędową". Także dostarczanie emerytur się nie zmieni. Poczta Polska zastosowała zatem cross finansowanie. Obniżyła ceny na usługi "uwolnione", natomiast tam, gdzie konkurencja się nie pojawiła, cena pozostała na takim samym poziomie lub została podniesiona. Przykład przetargu w KRUS bardzo dobrze to obrazuje. Nie mógł w nim wystartować InPost, zatem dla nich usługa kosztuje 1,55 zł, jednak już w przypadku ZUS, gdzie InPost się pojawił, cena dostarczenia listu przez PP to 75 groszy. Zwracam uwagę, że KRUS to instytucja państwowa, zatem to my, podatnicy, za każdy list, który wysyła KRUS płacimy 1,55 zł! Poczta Polska całkiem dobrze odnajduje się w nowej rzeczywistości, szkoda tylko, że przez to nasze święta są skromniejsze. Krystyna Szurowska
FISCAL GUNS Ameryka żyje dwoma tematami: clifem i pistoletami. Clif fiskalny to określenie przyczyn które mają wywołać recesję. Te przyczyny są dwie: wygaśnięcie ulg podatkowych z dniem 1 stycznia 2013 roku i koniecznością ograniczenia wydatków rządowych. Jak się mają te dwie przyczyny do siebie? Przecież skoro Amerykanie będą płacić wyższe podatki, to rząd powinien mieć więcej na wydatki? Co ciekawe, Amerykanie korzystają dziś z ulg podatkowych, które wprowadzone zostały na okres 10 lat w 2003 roku przez „złych Republikanów”. Stawki podatkowe obniżono z 38,6% do 35%, z 35 do 32%, z 30 do 28% i z 27 do 25%. W głosowaniu nad ustawą w Senacie głosy rozłożyły się po równo - 50 do 50, tak że decydujący głos musiał oddać wiceprezydent Richard Cheney, jako przewodniczący Senatu. Teraz „dobrzy Demokraci” chcą zachować to, co zrobili „źli Republikanie”. Z tą różnicą, że z ulg korzystać mają nadal jedynie „biedni”, a nie „bogaci”. Tak właśnie na naszych oczach zaczyna się w Ameryce „wojna klasowa”. Co jednak z wydatkami skoro podatki mają być wyższe? Otóż te nowe wyższe podatki i tak nie pokryją wydatków planowanych przez „dobrych Demokratów” a na podwyższenie limitu zadłużenia nie chcą się zgodzić „źli Republikanie”. Bo tylko człowiek naprawdę zły nie chce się zadłużać własnych dzieci, żeby rozdawać innym ludziom na ich potrzeby. A jak wiadomo z amerykańskich westernów ludzie źli źle kończą. Harry Belafonte, znany amerykański „autorytet”, radzi więc:
http://freedomoutpost.com/2012/12/marxist-harry-belafonte-recommends-obama-imprison-conservatives/#ixzz2GKsMHXF5
Co ciekawe, są w tym wspierani przez „guru” inwestorów czyli Nouriela Roubini, który zasłynął z tego, że „trafnie” przewidział kryzys 2008 roku, który przewidywał już od 2004 roku. Tuż przed Świętami „ćwierkną” na Twiterze, że skoro trzeba mieć prawo jazdy by prowadzić samochód, to powinno się też mieć licencję na posiadanie broni. Na Świecie ginie rocznie ponad 1,3 mln ludzi w wypadkach samochodowych. Jeden mniej więcej co 30 sekund. Od chwili, gdy zaczęliście czytać ten wpis już zginęło dwoje (no chyba, że ktoś bardzo szybko czyta). A przecież wszyscy kierowcy mają prawa jazdy! Ale jak ktoś twierdzi, że „na złego faceta z pistoletem najlepszy jest dobry facet z pistoletem” to wychodzi na oszołoma. Zbudowała mnie dyskusja, jaka się wczoraj wywiązała na CB, gdy ktoś zaczął ostrzegać o kontroli trzeźwości. Nikt nigdy jeszcze nie zaprotestował słuchając ostrzeżeń, że „suszą” – w końcu większość po to właśnie wozi radia. Ale jak nie „suszą” tylko każą dmuchać to ten, który przed tym ostrzegał dostał od kogoś opier… I, co najciekawsze, większość wzięła stronę bynajmniej nie tego, który ostrzegał. Na złego kierowcę najlepszy jest dobry kierowca. A na złego ekonomistę – dobry ekonomista. Gwiazdowski
Wielomski: Społeczeństwo cierpi na „literofobię” Największą księgarnią, jaką w swoim życiu widziałem, był sześciopiętrowy obiekt stojący w Madrycie tuż obok placu Puerta del Sol. Po wszystkich piętrach nie chodziłem, bowiem romanse czy poradniki w języku hiszpańskim zbytnio mnie nie interesowały. Interesowała mnie tematyka historyczna, filozoficzna i politologiczna – a ta zajmowała jedno obszerne piętro (parter, o ile dobrze sobie przypominam).
Ostatnio przeszedłem się po księgarniach warszawskich. Żadna z nich nie zajmuje sześciu pięter. Zresztą po co miałyby zajmować tyle miejsca, skoro ani nie drukuje się w Polsce dużo książek, ani tym bardziej nikt ich nie czyta? Prymitywna telewizja, tabloid i internet zastępują całkowicie czytelnictwo. Widać to także po warszawskich księgarniach, które odwiedziłem. W niektórych z nich nie byłem od dosyć dawna. Ku mojemu zaskoczeniu jeszcze istnieją, jeszcze nie zbankrutowały. Ale większość z nich została mocno przebudowana i przemeblowana. Charakterystycznej zmianie uległo ustawienie poszczególnych działów. Szczególnie rzuciło mi się to w oczy w tych księgarniach, gdzie dawno nie byłem. Doszło do autentycznej miniaturyzacji działów z książkami poważnymi, naukowymi czy popularno-naukowymi. W to miejsce rozrosły się działy z romansidłami, poradnikami, samoukami i komiksami. Nie spodziewam się, aby księgarze świadomie tępili książki poważne. Rynek wymusił takie zmiany, ponieważ książki te nie sprzedają się. Im co głupsze, tym sprzedaje się lepiej. Księgarnia albo dostosuje się do tego trendu, albo upadnie. Rynek z poważnymi książkami stopniowo przenosi się do internetu. Książkę taką drukuje się w nakładzie 200 sztuk, ale jej okładka figuruje w 300 księgarniach i księgarenkach on-line. Uczniowie i studenci wykazują dziś podobną tendencję. Wszyscy narzekają – od nauczycieli w podstawówce po profesorów uniwersyteckich – że z roku na rok spada poziom uczniów i studentów. Mówi się wiele i chętnie o „pokoleniu telewizyjnym” lub „generacji obrazkowej”. Jego przeciętny przedstawiciel powoli popada we wtórny analfabetyzm, zatracając nie tylko przyjemność, lecz wręcz i umiejętność czytania. Szerzy się nowe schorzenie – „literofobia”, szczególnie gdy litera ta ma charakter drukowany, zamiast być na ekranie komputera. Internet promuje czytelnictwo nowego rodzaju: informacje i teksty krótkie, ubogie intelektualnie, odwołujące się do sprymitywizowanych emocji, gdzie rzuca się proste hasła. Tekst internetowy większy niż dwie strony maszynopisu nie jest czytany, ponieważ jest za długi. Znalazłem ostatnio w internecie myśl – o moim środowisku – że trudno jest z nami współpracować, ponieważ jesteśmy „nadmiernie oczytani”, a więc trudno z nami rozmawiać o polityce. To prawda, polityka polska uległa totalnej prymitywizacji i rozmowa o niej polega na wyzywaniu się, rzucaniu hasłami-wytrychami w rodzaju „Smoleńsk”, „trotyl”, „mowa nienawiści”, „faszyzm”, „nietolerancja”, „prawa człowieka”, „homofobia” itd. Specjaliści od marketingu politycznego wprost nauczają, że ludziom – szczególnie gdy występują jako tłum wyborczy – nie należy absolutnie niczego racjonalnie tłumaczyć. Przecież tłum i tak niczego nie rozumie, a więc trzeba mu rzucać proste, prostackie hasła, odwoływać się do emocji, wzbudzać nienawiść do wroga politycznego. Im mniej rozumu, a im więcej uczuć, tym więcej głosów wyborczych. JKM nigdy tego nie pojmował, uparcie próbując ludziom coś tłumaczyć, podawać przykłady, wyliczać, egzemplifikować. Dlatego nigdy nie był i nigdy nie zostanie premierem ani prezydentem. Ogół kompletnie tego nie rozumie i chce się tylko dowiedzieć, „kto nakradł” i jak było z tym „trotylem”? Afera wokół Smoleńska idealnie wpisuje się w poziom intelektualny przeciętnego wyborcy. Ktoś powie, że tak być musi. Lud pełni obowiązki ludu, a jego obowiązkiem podstawowym jest być głupim i łatwowiernym. Tak było od zawsze. Jednak obok tłuszczy zawsze istniały jeszcze jakieś elity. Przecież te księgarnie, które winny mieć obszerne działy z książkami poważnymi, skierowane są nie do gawiedzi, ale do elit. Fakt, że poważniejsze działy zaczynają się radykalnie kurczyć, wskazuje, że elita zanika. Można nawet zauważyć interesującą prawidłowość: im powszechniejsza stała się edukacja, także na poziomie uniwersyteckim, tym bardziej spada przeciętny poziom intelektualny magistra. Nawet jest jeszcze gorzej: im więcej jest absolwentów studiów wyższych, tym mniej jest pośród nich ludzi na poziomie uniwersyteckim w tradycyjnym rozumieniu tego terminu. Wydawałoby się, że jeśli zwiększymy liczbę studentów, to zwiększy się mnogość absolwentów, a pośród nich ludzi wybitnych z pewnością nie ubędzie. To była błędna rachuba. Autentycznych członków elit intelektualnych od zwiększenia liczby absolwentów nie tylko nie przybyło, lecz wręcz ubyło. Obserwację tę potwierdza stan polskich księgarń, od którego zacząłem ten tekst. Skoro przybywa „wykształciuchów”, a ubywa autentycznych inteligentów, to księgarnie zwijają działy z poważną literaturą, a rozbudowują te z romansami i poradnikami. Rynek księgarski jest dosyć dobrym odzwierciedleniem panującej tendencji intelektualnej inwolucji (czyli ewolucji wstecz). Można zauważyć ciekawą tendencję: za tzw. komuny, gdy wolność słowa i druku była mocno ograniczona, ludzie czytali i ogólnie przedstawiali wyższy poziom intelektualny niż dziś. Gdy od 1989 roku każdy mógł pisać, mówić i wydawać, co tylko chciał, to wydawać by się mogło, że dopiero teraz polski intelekt będzie się rozwijał. Nic z tych rzeczy. Po niecałym ćwierćwieczu demoliberalnej „wolności” doszło do uwstecznienia. Jan Engelgard, po lekturze mojej książki o mediewalnych polemikach politycznych odnośnie władzy papieskiej, sformułował interesujący wniosek: „Po lekturze tej książki trudno nie dojść do przekonania, że poziom intelektualny późnośredniowiecznych polemik politycznych był znacznie wyższy niż we współczesnej Polsce”. No tak, ale w Średniowieczu nie mieli „społeczeństwa otwartego” ani „wolnych mediów”. Adam Wielomski
Kościelak: Żniwa psychozy wokół molestowania i pedofilii oraz propagandy seksu Tydzień po dniu Wszystkich Świętych na cmentarzu w Chojnicach odbył się pogrzeb Aleksandry S., 15-letniej uczennicy gimnazjum w podgdańskich Trąbkach Wielkich. Kilka dni wcześniej dziewczyna powiesiła się w swoim rodzinnym domu. Jej tragiczna śmierć stała się ponurym zwieńczeniem ciągu wydarzeń zapoczątkowanego w kwietniu br. banalnym, wydawałoby się, wydarzeniem: po lekcji wychowania fizycznego uczennica weszła na kilka minut do pokoju wraz z nauczycielem szkoły podstawowej, korzystającej wraz z gimnazjum z tej samej sali gimnastycznej (oboje zgodnie twierdzili, że pomógł jej przemyć i opatrzyć lekko skaleczoną rękę). 40-letni, przystojny wuefista był jednym z najbardziej lubianych „belfrów”, toteż uczniowie często zwracali się doń w różnych sprawach. Zdarzenie zarejestrowała kamera szkolnego monitoringu, nadzorujący ją pracownik powiadomił dyrektora gimnazjum. Ten zaś, zaniepokojony zgłoszonym zajściem, postąpił zgodnie z procedurami wdrażanymi przez rozmaite szkolenia i programy w trosce o dobro dzieci zagrożonych molestowaniem seksualnym i pedofilią: zabezpieczył płytkę z nagraniem i o zdarzeniu powiadomił swoje zwierzchnie władze. Tak poważna sprawa nie może zostać przecież zamieciona pod dywan, o co nieustannie oskarżany jest np. Kościół katolicki. O sprawie dowiaduje się więc kuratorium i wójt, omawia ją także rada pedagogiczna. Uczennica jest wielokrotnie wzywana na rozmowy do szkolnej psycholożki i pedagoga. Dyrektor gimnazjum pokazuje zapis matce dziewczyny – również nauczycielce – oraz dyrektorowi szkoły podstawowej. Dyrektor podstawówki naciska, by podejrzany nauczyciel, zarazem mąż i ojciec dwójki dzieci, odszedł ze szkoły. Kiedy otrzymuje zakaz wchodzenia do sali, gdy korzystają z niej gimnazjalistki, sam zwalnia się z pracy. Na wszelki wypadek dyrektor gimnazjum składa przeciwko byłemu nauczycielowi sądową skargę w sprawie domniemanej demoralizacji nieletniej – i kiedy 14 września Sąd Rejonowy Gdańsk Południe umarza postępowanie w tej sprawie, oddycha z ulgą.
Piekielna „machina dobroci” Takiego zainteresowania uczennicą i związanych z tym wizyt rozmaitych czynników nie dałoby się ukryć nawet w dużym mieście. Sprawa wychodzi na zewnątrz, mówi się o niej w domach i poza nimi. 25 września miejscowy kurator sądowy, zasłyszawszy rozmowę pań w zakładzie fryzjerskim, zawiadamia prokuraturę. Jego wniosek nie zawiera żadnych konkretów, ale takich spraw nie można przecież puścić mimo uszu. Toteż prokuratura nie lekceważy zgłoszenia doświadczonego w pracy z młodzieżą kuratora i 3 października wszczyna śledztwo „w sprawie dopuszczenia się innej czynności seksualnej wobec małoletniej”. Potęgowane eskalacją sprawy informacje nie mogą nie trafić do internetu. Na portalu społecznościowym, którego Aleksandra – jak wszyscy jej rówieśnicy – jest częstym użytkownikiem, pojawiają się coraz liczniejsze komentarze, w tym – jak przy każdej bez wyjątku okazji (o czym doskonale wie każdy, kto próbuje jakiejkolwiek szerszej działalności) – wpisy niewybredne i wulgarne. „Czy to prawda, że ty i nauczyciel (…)?”, „Ilu miałaś chłopaków?”, „Lubisz starszych czy młodszych?” – tak wyglądają „najłagodniejsze” z nich. Inne bez owijania w bawełnę pytają o szczegóły „pożycia” i technik seksualnych. Ostatni raz 15-latka zalogowała się w niedzielę 4 listopada. Odpowiadając na kolejne zapytanie o swój rzekomy romans, napisała: „Nic nie było, ale za to sytuacja oddaje, jak to ludzie na wsi nie mają własnego życia”. Tego samego dnia wieczorem odebrała sobie życie.
Siła plotki czy postępu? Piszące obszernie o sprawie lokalne media (zwłaszcza trójmiejska wkładka „Gazety Wyborczej”), cytując ostatnie słowa dziewczyny, sugerują, że „nie wytrzymała siły plotki” lub wręcz „powiesiła się przez plotkę”. Słowem: winny jest polski, zaściankowy „ciemnogród” i będący wytworem ludowej religijności klimat nietolerancji dla wszystkich odchyleń od „katolickiej normy”. Na poparcie tej tezy „Gazeta” cytuje komentarze internautów – według nich powodem tragedii jest „ciemniactwo polskiego społeczeństwa i zwyczajowe traktowanie ofiar molestowania jako współwinnych”. Trąbki Wielkie nie są jednak zabitą dechami wiochą. Ta położona kilkanaście km na południe od Gdańska stolica prężnie rozwijającej się gminy dysponuje obiektami, których mogłaby jej pozazdrościć niejedna dzielnica Trójmiasta. Nic więc dziwnego, że osiedla się tu coraz więcej zamożniejszych mieszkańców Gdańska i innych miast, wśród nich także rodzina Aleksandry, która przeniosła się tu cztery lata temu z 40-tysięcznych Chojnic. Urodziwa, inteligentna i dobrze ubrana dziewczyna należała do najlepszych i najbardziej aktywnych uczennic swojej szkoły, była laureatką powiatowego konkursu matematycznego, ze szkolnym teatrem wyjechała m.in. do Turynu. Plotki nie miałyby jednak tak wielkiej pożywki i skończyłyby się najdalej z początkiem wakacji, gdyby nie ogromna urzędnicza machina powołana w założeniu do walki z molestowaniem nieletnich. Czy można było wierzyć, że „nic nie było”, skoro sprawą zajęło się tyle poważnych instytucji i osób? Kilka lat temu ośmioletni syn znajomych powiedział w szkole, że jest molestowany przez starszego brata-studenta – i chociaż był to wytwór jego dziecięcej wyobraźni, naładowanej medialnymi komunikatami, rodzina do dziś nie może opędzić się od zawodowych „przyjaciół”: założono jej „Niebieską Kartę”, musi składać regularne wizyty w poradniach, odwiedza ją kurator i tabun innych służb pragnących dowieść swojej przydatności… Reszty dopełnia wszechobecność spraw związanych z seksem, niegdyś ściśle skrywanych przed dziećmi. Temat ten nie jest już zastrzeżony dla programów emitowanych w późnych godzinach nocnych, lecz stanowi nieodzowny składnik prawie każdego filmu nadawanego tuż po wiadomościach, które co prawda „nic nie pokazują”, ale bez przerwy „o tym” mówią. Nawet w reklamowanych jako „familijne” serialach w rodzaju nadawanej w najlepszym czasie antenowym „Rodzinki.pl” występującym tam dzieciom każe się na okrągło mówić o seksie. Czy można się potem dziwić, że młodzi ludzie „o tych sprawach” piszą w internecie? Tymczasem nosicielom postępu ciągle mało: nie dalej jak w listopadowych „Wysokich Obcasach”, feministycznym dodatku „Gazety Wyborczej”, w obszernym wywiadzie utytułowani seksedukatorzy ubolewają, że w polskich szkołach „nie ma wychowania seksualnego”, przez co rozumieją naukę technik seksualnych i promocję wszelkich dewiacji. Jedno jest pewne: gdyby nie rozpętana przez piewców obyczajowego postępu psychoza wokół molestowania i pedofilii, połączona ze wszechobecną propagandą seksu, nad zdarzeniem sprzed sali gimnastycznej zapadłaby zasłona milczenia. Cała sprawa zakończyłaby swój żywot najdalej po kilku dniach w dyrektorskim gabinecie. Za zajęcie dla seksochroniarzy swoim życiem zapłaciła 15-letnia dziewczyna. Zdzislaw Koscielak
Jerzy Miller nie chce wznowienia prac swojej komisji Wczoraj w jednej ze stacji radiowych Jerzy Miller, były przewodniczący komisji badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej, stwierdził, że „nie pojawiły się żadne nowe fakty, które uzasadniałyby wznowienie prac". – Pan Miller powinien zająć się przygotowaniami do odpowiedzi na pytania prokuratorów, a nie dywagowaniem na temat komisji – mówi Antoni Macierewicz. Od czasu do czasu zastanawiamy się, czy pojawiła się jakakolwiek przesłanka, która zmieniałaby nasze podejścia do analizy, którą sami przeprowadziliśmy – mówił w radiu TOK FM Jerzy Miller. Zaznaczył, że kilkakrotnie omawiał ten pomysł z premierem Donaldem Tuskiem. Przypomnijmy – o możliwości przywrócenia działalności komisji ds. zbadania przyczyn katastrofy mówił rzecznik rządu Paweł Graś. Entuzjastą pomysłu jest prof. Marek Żylicz, który był jednym z ekspertów pracujących dla komisji pod przewodnictwem Jerzego Millera. – Dziwię się, że rząd tego nie zrobił – mówił pod koniec października prof. Żylicz.
– O powołaniu komisji zgodnie z ustawą decyduje premier i deklaracje pana Millera niewiele tu zmieniają – mówi „Codziennej" Antoni Macierewicz, szef zespołu parlamentarnego wyjaśniającego przyczyny katastrofy smoleńskiej. Poseł PiS-u uważa, że jedynie międzynarodowa komisja jest w stanie rzetelnie zbadać przyczyny katastrofy Tu-154M. – To nie jest sprawa, która mogłaby być rozwiązana przez pana Jerzego Millera. On powinien stanąć przed prokuraturą i sądem – uważa Macierewicz. Przewodniczący zespołu ds. zbadania przyczyn katastrofy smoleńskiej zaprasza również ekspertów z komisji Millera do debaty, która odbędzie się 5 lutego na jednym z warszawskich uniwersytetów. – Oczekuję, że eksperci, którzy byli współautorami nieprawdziwego raportu pana Millera, będą mieli odwagę bronić publicznie swoich tez – mówi Macierewicz. Poseł PiS-u odniósł się też do wczorajszych ustaleń dziennika „Fakt", który podał, że będący 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku agenci Biura Ochrony Rządu nie znali numeru telefonu satelitarnego będącego na wyposażeniu Tu-154M. Jak podaje gazeta, informacja ta wyszła na jaw podczas posiedzenia sądu, który nakazał prokuraturze wznowić umorzone jesienią śledztwo w sprawie zaniedbań szefostwa BOR-u oraz ówczesnego ministra spraw wewnętrznych i administracji Jerzego Millera.– Jeżeli tak było, że funkcjonariusze nie znali telefonu pana prezydenta, to świadczy o tym, że realizowana była zasada bagatelizowania spraw bezpieczeństwa Lecha Kaczyńskiego – mówi Antoni Macierewicz. Wczoraj prokuratura poinformowała, że przesłuchano Cezarego S., głównego podejrzanego w sprawie zabójstwa Krzysztofa Zalewskiego, eksperta lotniczego krytykującego raport komisji Jerzego Millera. Podejrzany były prezes wydawnictwa Magnum X nie przyznał się do winy i złożył zeznania sprzeczne z innymi dowodami. Jacek Liziniewicz
Niemcy strzelali w Jedwabnem Udział Niemców jako sprawców i kierujących zbrodnią w Jedwabnem jest bezsporny – mówi znany historyk dr Piotr Gontarczyk. „Wprost" opublikowało mało znany raport szefa ekipy, która w 2001 r. prowadziła ekshumację w Jedwabnem. Wynika z niego, że archeolodzy znaleźli na miejscu masakry łuski naboi wystrzelonych z niemieckiej broni. Tygodnik „Wprost" opublikował fragmenty raportu przygotowanego przez prof. Andrzeja Kolę z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Ekipa, którą kierował, prowadziła w 2001 r. prace ekshumacyjne na terenie miejsca, gdzie znajdowała się stodoła, w której zostali spaleni żydowscy mieszkańcy Jedwabnego. Poszukiwanie i badanie szczątków było elementem śledztwa prowadzonego przez IPN-owską Komisję Ścigania Zbrodni przeciw Narodowi Polskiemu. W wyniku prowadzonego wówczas postępowania ustalono, że liczba osób zamordowanych 10 lipca 1941 r. sięgała od 200 do 300, a nie 1600, jak napisał w książce „Sąsiedzi" Jan Tomasz Gross. Prokurator Radosław Ignatiew w raporcie na temat mordu w Jedwabnem opublikowanym w 2002 r. winą za zbrodnię obarczył polskich mieszkańców tego niewielkiego miasteczka na Podlasiu. Rola Niemców – zdaniem Ignatiewa – ograniczała się jedynie do tego, że „w małej grupie asystowali przy wprowadzeniu Żydów na rynek". Tezę tę pod znakiem zapytania stawia dokument sporządzony przez prof. Kolę. W dokumencie sporządzonym po zakończeniu prac ekshumacyjnych napisał, że były one farsą, i określił je mianem „pseudoekshumacji". Podkreślił, że naukowcy nie mieli możliwości przeprowadzenia profesjonalnych badań. Prace były prowadzone pośpiesznie i wielokrotnie przerywane z powodu konieczności wyjazdu asystujących w ekshumacji rabinów Menachema Eksteina i Michaela Schudricha. Raport prof. Andrzeja Koli zawiera inną ważną informację. Mówi on o znalezieniu na miejscu zbrodni 46 łusek niemieckiej broni typu Mauser. Prof. Witold Kulesza, ówczesny szef pionu śledczego IPN-u, przyznaje, że ekshumacja została wykonana zgodnie ze wskazówkami rabina Eksteina. Podkreśla, że stronie polskiej zależało na tym, by nie przedłużać traumy społeczności żydowskiej, spowodowanej odkryciem zbrodni. Dr Piotr Gontarczyk podkreśla, że udział Niemców, jako sprawców i kierujących zbrodnią w Jedwabnem wynika z dokumentów oskarżenia i procesu z 1949 r., w którym Polacy zostali skazani za udział w mordzie Żydów. Zwraca uwagę, że dokumentów tych nie wziął pod uwagę Gross. Napisał on swoją książkę na podstawie relacji trzech osób, których w lipcu 1941 r. nie było w Jedwabnem.
Od Amber Gold do Amber Airport Rozsypujace sie lotnisko w Modlinie jest przykladem kleski jaka Polakom zafundowalo rozbestwione POlactwo III RP. Nikomu chyba nie umknęło, ze jeden ze sztandarowych ”projektów modernizacyjnych” obecnej władzy, czyli rozbudowane lotnisko w Modlinie, właśnie dosłownie rozsypał się w proch – bo ”złuszczył się” pas startowy i lotnisko zamknięto dla dużych samolotow.
http://www.zw.com.pl/artykul/1,662498-Modlin-zamkniety--bo-zluszczyl-sie-pas.html
Katastrofy można było sie tam spodziewać w każdej chwili, bo dobudowane wedle obecnie obowiązujących standartów przedłużenia pasa startowego zaczęły się sypać już w maju, jeszcze przed lipcowym oddaniem lotniska do eksploatacji - ”Modlin z dziurami”
http://www.zw.com.pl/artykul/1,656534-Modlin-z-dziurami.html .
Takie to amber-państwo zafundował nam Gorbaczow, inicjując do spółki z Sorosem Okrągły Stół oraz „transformację magdalenkową”. Zbiegły na zachód oficer KGB A. Golicyn opisał te strategiczne plany w książce wydanej jeszcze w roku 1984 – „Nowe kłamstwa w miejsce starych”. Dzieki teatrowi transformacji – gdy trzeba było wszystko zmienić, tak aby nic się nie zmieniło - czekiści nadal starannie doglądają procesu rozkładu kraju nad Wisłą. Bo przecież nie sami Polacy własnymi rękoma sprowadzili kataklizm na kraj w postaci „rządów” PO. Polska ma bowiem pójść w rozsypkę. Bo nie po to przez cztery lata pierze sie mózgi Polakom sondażami - zawsze pokazującymi "wygraną" PO - aby później wyborcy mieli czelność zakwestionować wyniki "swoich" wyborów. Ale jak długo wyniki polskich "wyborów" bedą poddawane obróbce na ruskich serwerach, tak długo PO będzie je "wygrywać" i "rządzić" w Polsce. Bo nie jest przypadkiem to, co PO wyczynia w Polsce, i nie jest przypadkiem, że właśnie takich ludzi obarczono zadaniem dokończenia procesu demontażu Polski - tak gospodarki, jak i struktur państwa, a przede wszystkim naszej kultury. Bo w interesie potężnych sąsiadów jest jak najsłabsza Polska. Dlatego pozwala się peowcom i ludowcom na gigantyczne przekręty. PO bowiem wypełnia swoje zadanie - bo najlepszym grabarzem jest nieudolny i skorumpowany bufon - daj władzę ludziom nieodpowiednim, a przerastające ich zadania szybko doprowadzą do "pożądanych" rezultatów. Dlatego za co by się PO nie wzięła, to i tak to „spie...” – od zapadających się autostrad, po dogorywającą służbę zdrowia, chaos na kolei, po rozsypujące się lotniska. A gdy PO się już ostatecznie skompromituje, to „władzę” nad Polakami odda się ...np. palikociarni... ale "doradcy" oczywiście pozostaną ci sami. Bo ta „nowa” władza też będzie sie opierała na POlactwie, czyli sojuszu buractwa z filistrem.Dominujące dziś w życiu publicznym i gospodarczym prywata i bylejakość nie są typowo polskimi cechami - to są efekty POlactwa przy władzy. Najtragiczniejsze efekty polskiej tragedii XX wieku - wymordowanie elit i zmarginalizowanie niedobitków, celem stworzenia miejsca dla takich z "awansu społecznego" - rozkwitły pod rządami PO - PSL. I dlatego nic nie może być obecnie porządnie i uczciwie zrobione - bo to kłóciło by się z hasłem POlactwa "śmierć frajerom". Bo ideałem lumpenproletariatu i jego progenitury było i jest "wydymanie frajera", czyli takie postępowanie, jakie obecnie lansuje "waaadza". Efektem jest amberpaństwo donkobronków - najpierw był Amber Gold, teraz Amber Aeroport - i na pewno nie jest to ostatnie słowo ekipy PO – PSL. A nikt lepiej nie opisał POlactwa od RAZ-a. Oto siedem grzechów głównych POlactwa:
nieuczciwość objawiająca się w tym, że wszyscy wszystkich oszukują,
nieufność wszystkich względem siebie nawzajem,
zawiść,
lenistwo,
kult nieudacznictwa,
niezdolność do współdziałania,
utrata woli walki.
POlactwo pogardza kulturą, przesiąknięte jest komunizmem, ma mentalność chłopa pańszczyźnianego. POlactwo jest też przesiąknięte agresywnym chamstwem. Markowe garnitury, jedwabne krawaty i drogie dezodoranty nikogo na dłuższą metę nie oszukają. PRL umożliwił awans społeczny lumpenproletariatowi, z którego wyrosły dzisiejsze elity III RP. PRL przeprowadzał selekcję kadr jedynie pod kątem lojalności oraz ideowości. Dlatego biurokracja PRL była z roku na rok coraz głupsza. Realny socjalizm zniszczył w ludziach troskę o dobro wspólne. Porządni ludzie byli zastraszani w PRL, a ponadto wtedy tłamszono kreatywność Polaków. III RP tłamsi ją dalej, skłaniając Polaków do lenistwa, demoralizuje i wytwarza w Polakach mentalność niewolniczą – dzisiaj mamy grzecznie czekać na „mannę z Brukseli”, bo bez niej ani rusz.
POlactwo to zbiór prostych zasad - niczego się nie uczyć, niczego nie robić solidnie, zawsze pozorować pracę. Kraść, co sie da i nigdy nie przestrzegać procedur, reguł ani prawa, i jakoś to będzie.
POlactwo to nepotyzm, bezmyślność, bylejakość i totalny brak odpowiedzialności.
POlactwo było fundamentem PRL. Ale dopiero transformacja ustrojowa je rozbestwiła. Stąd bierze się buta i bezczelność obecnej władzy kłamiącej Polakom prosto w oczy. Wśród POlactwa zaniknęły takie pojęcia jak uczciwość, rzetelność czy poczucie odpowiedzialności za czyny i słowa. I dlatego usunięto z kodeksów III RP kary za naruszanie takich wartości.
POlactwo to chytry niewolnik starający sie oszukać i przechytrzyć ”pana”, dążący do wyrwania jak najwięcej dobra wspólnego dla siebie samego. Na pewno nie jest Europejczykiem.
Ale winne są także procedury, robiące oszusta nawet z uczciwego człowieka, bo POlactwo stworzyło reguły gry “na obraz i podobieństwo swoje”. To ta nieszczęsna forma przetargów publicznych z rozstrzygającym kryterium ”najniższej ceny”. Oprócz potencjału korupcyjnego – no bo skoro nie rywalizujemy stosunkiem ceny do jakości, to żeby wygrać, trzeba poznać cenę konkurencji, prawda? – takie przetargi prowadzą głównie do marnotrawienia grosza publicznego, bo wymuszone bajkopisarstwo wykonawców albo owocuje jakością pod psem, albo koniecznością późniejszego wysupłania dodatkowych środków – już bez przetargu !!! – tak by łaskawie „dopuszczony do fruktów” beneficjent mogł dokończyć projekt w miarę realistycznych ramach. Albo wykonawcy - przypadkowemu „frajerowi” - po prostu się nie płaci – ten wariant też juz przerabialiśmy. A spartolona robota zawsze daje szansę na lukratywne remonty w przyszłości, pociągające za sobą konieczność uiszczenia dodatkowego haraczu – i „wszyscy” są wygrani, oprócz interesu publicznego.
POlactwo tohomo sovieticus poloniae – istoty z przetrąconym kregosłupem,jeszcze co prawda mówiące jako tako po polsku, ale myślące już po sowiecku. Dziś polską racją stanu jest ograniczenie realnie grożących nam wszystkim niepowetowanych strat, poprzez jak najszybsze odsunięcie POlactwa od władzy i konfitur, bo przeciez wiadomo, ze frak może dobrze leżeć najwcześniej w trzecim pokoleniu. A nas nie stać nas na czekanie, by troglodyci się ucywilizowali.
Aktualne motywacje, lęki i kompleksy platformianego POlactwa znakomicie ujął nasz kolega Krzysztof Pasierbiewicz:
http://naszeblogi.pl/25330-wstydliwy-rodowod-polecznikow-platformy-list-otwarty
Ale POlactwo psl-owskie wcale nie jest lepsze. No ale na dziś, niestety, POlactwo z nadania moskiewsko-berlińskiego rulez w Polsce!!! Tacy to ludzie chcą się teraz zabrać za kręcenie lodów przy budowie Amber Elektrowni Atomowej – rany boskie!!! - chroń nas i narody ościenne, dobry Panie Boże!!! A jak długo POlactwo będzie się szarogęsić nad Wisłą, tak długo Polacy nie mają tu czego szukać. A patrioci będą ginąć „w wypadkach” albo z ręki samobójcy.Na szczęście koniec III RP jest dużo bliższy, niż im się wszystkim wydaje. Docent zza morza
Układ chwyta się brzytwy Giertych Sikorski Kamiński Staniszkis "klasa polityczna z otoczenia Platformy,....w celu zneutralizowania PiS i wypromowanie ewentualnej kolejnej ekipy na przykład triumwiratu: Sikorski-Gowin-Giertych Staniszkis „Po drugie, klasa polityczna z otoczenia Platformy, która dzięki upartyjnieniu gospodarki i państwa, do tej pory korzystała eksploatując państwo i społeczeństwo – zaczyna się dzielić. ….bo „kołdra staje się za krótka „....”Widzimy bowiem próbę wyparcia realnych podmiotów, takich jak partie polityczne i opozycja przez symulacje, by różne odnogi czy kreacje władzy mogły zająć całą przestrzeń. W leninowskiej formule na tym właśnie polegał totalitaryzm, gdy węzeł partia-państwo uważał się za jedyny, jak mówiono „podmiot historyczny „.....”w celu zneutralizowania PiS i wypromowanie ewentualnej kolejnej ekipy na przykład triumwiratu: Sikorski-Gowin-Giertych „....(więcej)
Stróżyk , Baranowska „Nowa prawicowa inicjatywa miałaby powstać z jednej strony jako alternatywa dla coraz bardziej zużywającej się PO, z drugiej – dla radykalizującego się PiS. „.....”Wszystkich trzech łączą bliskie relacje towarzyskie oraz duża niechęć do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego „.....”Oni wiedzą, że Tusk się zużywa i wystarczy cierpliwie poczekać na odpowiedni moment „.....”U części polityków panuje przekonanie, że Platforma z Tuskiem długo już nie pojedzie i trzeba być przygotowanym, mieć jakieś zaplecze. „.....”Zarówno Giertych, jak i Kamiński nadzieje pokładają w Sikorskim. …..Dla Giertycha i Kamińskiego jest również łącznikiem z Platformą, w której – jak opowiadają ich znajomi – obaj panowie chętnie by się widzieli. „.....(źródło)
To czego jesteśmy teraz świadkami ekonomii to nie kryzysy , to upadek całej cywilizacji zachodniej . Układ Okrągłego Stołu, nazywany przez Amerykanów Układem Jaruzelski Geremek stworzył fundamenty pod powstanie II Komuny , państwa z założenia socjalistycznego , wodzowsko oligarchicznego jak nazywa jego ustój Śpiewak , posiadającego jedynie fasadę demokracji . Kiedy dwie frakcje socjalistów dogadywały się co do udziału w eksploatacji Polaków nikt nie spodziewał się ,że Kaczyński zbuduje praktycznie jedyną oprócz Fideszu realną antysystemową opozycję w Europie. Co było fundamentem strategi socjalistów spod bandery Geremka , Jaruzelskiego i Kwaśniewskiego ? Zakładano zamianę ustroju z rosyjskiego socjalizmu na socjalizm europejski. Ideologię Lenina i Stalina zamieniono na socjalistyczną ideologie politycznej poprawności. Ustrój gospodarczy państwa w którym „religią państwową „ jest polityczna poprawność wydawał się skuteczniejszym narzędziem eksploatacji ekonomicznej Polaków. Za blogiem WD90 „ WD 90 „"Socjalizm świetnie nadaje się do fałszowania świadomości zbiorowej, gdyż jest intelektualną pokusą ćwierćinteligenta." ….”W przededniu przystąpienia Wielkiej Brytanii do EWG, Harold Wilson, przywódca Partii Pracy, rozpraszał wszelkie wątpliwości i stwierdzał kategorycznie, że przyszła zjednoczona Europa będzie socjalistyczna. Podczas pierwszego przemówienia tego polityka w Izbie Gmin a'propos członkostwa w Europejskiej Wspólnocie Gospodarczej zaznaczył dobitnie, że „Uważamy, więc ten plan (...) nie za upowszechnienie wolnej gospodarki, ale zmianę polityki (...), a w naszym rozumieniu będzie to oznaczać więcej kontroli, więcej pozytywnych narzędzi planowania socjalistycznego, więcej posługiwania się własnością publiczną(...) „...(więcej)
Ustrój gospodarczy , podatkowy jaki niesie za sobą socjalistyczna polityczna poprawność okazał się bardzo skuteczny , dużo skuteczniejszy w rabowaniu Polaków niż ustanowiony w Polsce po przyniesiony do Polski na bagnetach socjalizm rosyjski .Bandytyzm podatkowy II Komuny jest tak skuteczny i przeprowadzany na taką skale ,że doprowadza do wyludnienia Polski , do wymierania całego narodu . Socjalistyczny spisek dwóch socjalistów Jaruzelskiego i Geremka pociągnął za sobą katastrofalne dla Polski skutki , porównywalne jednie ze skutkami najazdów zbrojnych. „Wipler „ Pamiętajmy, że sytuacja demograficzna Polski jest tragiczna. Na 244 państwa na świecie Polska plasuje się na 204 miejscu pod względem przyrostu! „...(więcej)
Układ Jaruzelski Geremek miał jeszcze jeden aspekt . Patrząc na skutki polityczne spiskowcy musieli ustalić przejście Polski spod protektoratu Rosji pod protektorat Niemiec lub coś w rodzaju kondominium . Świadczy o tym doprowadzenie przez socjalistów Kwaśniewskiego i Geremka do uchwalenia patologicznej konstytucja III RP która wprowadza strukturalne rozdrobnienie polityczne , pozbawiające Polskę realnego ośrodka władzy poprzez rozbicie władzy wykonawczej pomiędzy prezydenta i premiera Prosto ujął to Kazik „”Urząd prezydenta w Polsce jest pomyślany ni w chuj, ni w oko, że tak brzydko powiem. Nie może tworzyć prawa, a może je negować, ma siłę destrukcyjną „....(więcej )
Tusk jest utrzymywany przy władzy przez Układ tak długo tylko dzięki panice jaką sieje Kaczyński. Głęboki Układ , który jak pisze Staniszkis kontroluje Tuska zaryzykował jego umocnienie. Obóz patriotyczny Kaczyńskiego jest coraz silniejszy . Uzyskał strategiczną przewagę, która może skończyć się załamaniem politycznej poprawności w Polsce , a kto wie czy nie w Europie Najlepiej świadczy o tym symptomatyczny zwrot Polaków w stronę Radia Maryja. Zwrot , który jest kolejnym dzwonkiem ostrzegawczym dla nomenklatury II Komuny. „Rok 2012 był rokiem o. Tadeusza Rydzyka i marszów poparcia dla telewizji Trwam. Wydawać się mogło, że decyzja Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o nieprzyznaniu cyfrowej koncesji tv Trwam pogorszy sytuację środowiska skupionego wokół o. Rydzyka. Stało się jednak odwrotnie. Popularność Radia Maryja rośnie, podobnie jak liczba sympatyków samego ojca redemptorysty. „...(źródło ) Marek Mojsiewicz
Nowy triumwirat na "prawicy"? Tytułem wyjaśnienia - cudzysłów absolutnie przypadkowy nie jest. W polskiej polityce przypisać kogoś do konkretnej ideologii jest strasznie trudno, a jeśli zważymy jeszcze na to, że mało który statysta z pierwszych stron gazet ma jakiekolwiek pojęcie o gospodarce - to naprawdę, nazywać kogoś "liberałem" czy "konserwatystą" jest sporym nadużyciem. Przyjęło się używać określeń "prawica" i "lewica", ale dziś ma to sens tylko z powodu zajmowania konkretnych miejsc na skrzydłach sali sejmowej; łatwo też te pojęcia stosować celem obrażenia oponenta, bo zarówno "lewactwo" jak i "prawactwo" niesie ze sobą spory ładunek negatywny. Oczywiście prowadzi to do wielu absurdów typu nazywanie politycznych zapasów SLD versus Palikot "walką na lewicy" albo określanie kolejnych apeli pana Kaczyńskiego do powrotu na łono PiS "konsolidacją prawicy". Brzmi śmiesznie, ale co począć - żyjemy w świecie skrótów myślowych i musimy wszystkich etykietować. Dlatego - umownie, w wielkim skrócie - na "prawicy" zdaniem "Rzeczpospolitej" dochodzi do głosu nowy pomysł na polityczny plan. Swoisty triumwirat zlożony z dwóch ludzi "przytulonych" (ale czynnie nie uczestniczących) w wielkiej polityce - panów Kamińskiego i Giertycha - oraz aktywnego statysty, pana Sikorskiego. Nie jest tajemnicą, że trójka dżentelmenów prywatnie za sobą przepada - co mile odróżnia ich od oryginalnego, rzymskiego triumwiratu który zbudowany tylko na wspólnocie interesów nie skończył najlepiej. Pan Sikorski zresztą jest jednym z największych "adwokatów" wspomnianej dwójki (mówiło się nawet o "załatwianiu" fuchy panu Kamińskiemu) w dość - delikatnie mówiąc - nieufnym wobec ludzi dotkniętych "stygmatem PiS" środowisku PO. Znając niewątpliwy talent pana ministra do wyczuwania, z której strony obecnie wieje korzystny wiatr taka wiadomość nie musi być nieprawdziwa; ostatecznie PiS nie robi nic, by sięgnąć po wyborcę centrowego czy umiarkowanego, utwierdza się za to w swoim radykaliźmie ("eksperyment" z panem profesorem Glińskim, chociaż przyniósł doraźne rezultaty, był tylko incydentem) - zaś PO coraz mocniej przytula wszystkich, którzy potrzebują akurat stanowiska i prestiżu, rozmywając swój przekaz i swój pierwotny pomysł na siebie (bo też kto - przy zakładaniu PO - przypuszczał, że pojawią się w niej ludzie typu Arłukowicz, Rosati, że całkiem serio będą trwały rozważania o transferze Kalisza?). Ponieważ obaj główni rozgrywający na polskiej scenie partyjnej "rozjeżdżają" się coraz mocniej - siłą rzeczy tworzy się luka. Luka, którą można zapełnić czymś nowym - a doświadczenie wyborcze pokazuje, że chociaż w pierwszych wyborach nimb nowości zawsze na wyborcę działa. Pan Sikorski do owego triumwiratu wnosi swoją popularność - cały czas, mimo licznych wpadek na swoim stanowisku lokuje się w "czubie" rankingów zaufania. Znając charakter pana ministra - zawsze przecież grał "na siebie" nietrudno zawyrokować, że wcześniej czy później w PO zacznie mu być za ciasno; wszyscy pamiętamy widoczne gołym okiem rozczarowanie pana Sikorskiego, kiedy przegrał z panem Komorowskim prawybory partyjne. On też ma być swoistym "patronem" dwójki "neofitów" - a takiej tarczy najbardziej potrzebują, bo o ile obaj wnieść mogą praktyczną wiedzę o PiS i panu Kaczyńskim (bezcenna rzecz do walki wyborczej czy PR-u) to jednak traktowani są ze sporą nieufnością przez partyjne "doły" - zwłaszcza pan Giertych, za którym od dawna ciągnie się widmo "narodowca", reprezentanta sił "Ciemnogrodu", nijak pasującego do profilu nowoczesnego, europejskiego pełną gębą wyborcy PO. Zdaniem niektórych swoim niespodziewanym - a krytykowanym nawet w łonie własnej partii - apelem do UE o pomoc w sprawie wraku pan Sikorski dał czytelny sygnał, że może grać na własną rękę, kłaniając się przy okazji wyborcom "prawicowym". Inni politycy wskazują, że ów triumwirat dąży do celu metodą małych kroków, na razie zadowalając się skonstruowaniem konserwatywnej frakcji w PO i pozbawiając wpływów dotychczasowego "pierwszego konserwatystę", pana Gowina. Niemniej - sympatie sympatiami, a wypowiadające się do artykułu osoby świetnie znające każdego z trzech "tenorów" wskazują na osobiste ambicje wszystkich panów; pan Sikorski chciałby grać na siebie; pan Giertych na razie jest przyczajony i pokorny, ale kiedy poczuje siłę, da się ponieść wszystkim ambicjom, które już teraz zmusiły go do porzucenia marzeń o spokojnej i popłatnej praktyki adwokackiej na rzecz powrotu do polityki. Ponoć to panu Kamińskiemu - znajdującemu się obecnie na "aucie" zawodowym i politycznym - najbardziej zależy na sukcesie triumwiratu. Pierwszym, a najbardziej cennym dowodem na możliwości i dobrą wolę pana Sikorskiego byłoby wepchnięcie pana "Misia" na listę do europarlamentu - chociaż głosy w samej PO zdecydowanie to wykluczają, bo konkurencja spora. Mamy przeto prawdziwy węzeł gordyjski wzajemnych ambicji i interesów; nie można też wykluczyć, że artykuł w "Rzeczpospolitej" jest po prostu poinformowaniem reszty PO przez "życzliwych" - spójrzcie, coś takiego się kroi, bądźcie czujni. Czy zresztą taka hipotetyczna formacja, albo chociaż frakcja miałaby rację bytu, jakieś szanse? Chyba niewielkie, bo wszyscy trzej panowie unikają prezentowania swoich dalekosiężnych planów czy pomysłów na Polskę; na razie skupiają się po prostu (przynajmniej ta dwójka) na odnalezieniu przyczółka, na którym będzie można się umocnić. Oby tylko - w interesie całej polskiej polityki - nie skończyło się na tym, że PO pozyska nowych "bulterierów", których jedynym zadaniem będzie cykliczne informowanie mediów, jak źle i fatalnie było im za rządów PiS - sądzę, że pan senator Libicki nie odda tak łatwo palmy pierwszeństwa w neofickiej gorliwości. Zresztą szkoda byłoby ich zmarnować do tego. Trójka inteligentnych, sprawnych polityków - jeśli już mają coś zrobić, niech zrobią coś pożytecznego. Trescharchi
„Imperium” w krótkich spodenkach Właściwie powinienem się cieszyć – pomimo upadku wpływów politycznych myśl narodowa kwitnie – ukazują się pisma, wrze na portalach internetowych. Sęk w tym, że czytając te pisma i śledząc dyskusje na portalach, od paru ładnych lat nie odnajduję tam myśli narodowej, takiej, jakiej nauczyli mnie seniorzy, ci w kraju, i ci zagranicą, i jaką poznałem przez ponad 30 lat studiów nad nią. Nie odnajduję jej zarówno kiedy pisze się tam o historii, jak i tym bardziej o współczesności. Tytuł zobowiązujący – „Polityka Narodowa”. Właśnie ukazał się numer 11. Na okładce krzyczy tytuł: „Od morza do morza”. Stare, wyświechtane i skompromitowane hasło piłsudczyków i prometeistów, lansowane w latach 80. i 90. przez tzw. obóz niepodległościowy, potem przez jakiś czas zniknęło z firmamentu, wraz z upadkiem KPN-u. I oto teraz, po latach – odgrzewają ten zjełczały kotlet „narodowcy”. Wgłębiając się w lekturę bieżącego numeru „Polityki Narodowej” przecierałem oczy ze zdumienia – jakbym czytał pożółkłe strony bibuły z lat 80. – fantasmagorie jakiś obozów ABC, KPN-owskich paszkwili na „orientację rosyjską” endecji, różnych Targalskich i innych „geniuszy” myśli. Teraz czytam to w periodyku „narodowym”, bo tamte odeszły już w siną dal. Lepszy oryginał niż kopia – mówi powiedzenie. Tak, wtedy linie podziału były jasno określone – w środowisku narodowym tamte koncepcje były odbierane jako niebezpieczna dywersja i dalszy ciąg „dziejów głupoty w Polsce”. Teraz mamy to wewnątrz, w środku środowisk określających jako nawiązujące do myśli Romana Dmowskiego. Trudno o większy dowód na upadek. Gdyby kapeenowcy wznowili swoje stare tytuły i tłukli nadal swoje teksty – nich tam. Ale nie – teraz głoszą swoje chore pomysły wewnątrz środowisk narodowych (czy uznających się za narodowe). Ludzie ci mają jednak pewien problem – jak wmówić młodzieży, że ich koncepcje to czysta „idea narodowa”? I tu znaleźli gorliwych wykonawców – czy jak kto woli „pożytecznych idiotów”. Oni udowodnią, że Dmowski był politycznym rusofobem, chciał budować Międzymorze i na pewno pobłogosławiłby „żołnierzy wyklętych”. Przesada? No to niech każdy niedowiarek poczyta sobie główne teksty w najnowszej „Polityce Narodowej”. Już w otwierającym tekście pt. „Międzymorze – wczoraj i jutro” znajdziemy takie kwiatki – „środowiska talmudycznie podchodzące do dziedzictwa ruchu narodowego” to takie, które mają „bezkrytyczne podejście do Rosji” i szukają „zbieżności interesów z tym krajem za wszelką cenę”. Talmud pojawia się dosyć często jako argument mający zdeprecjonować tzw. opcję rosyjską endecji. To rzeczywiście bardzo ważki argument. Ale wracając do meritum – dla „międzymorskich narodowców”, zwolenników sojuszu ze spadkobiercami Stepana Bandery – polityka narodowa polega na czymś innym – na szukaniu za wszelką cenę rozbieżności interesów z Rosją. I, trzeba przyznać, są w tym dziele bardzo „twórczy”. Autor głównego tekstu serwuje nam informację, że Joachim Bartoszewicz, działacz ND z Kijowa, miał na wieść o utworzeniu Ukraińskiej Republiki Ludowej krzyknąć: „Niech żyje wolna Ukraina”. Ja skądinąd wiem, że w Paryżu, podczas konferencji pokojowej, mówił Dmowskiemu coś zupełnie innego. Ale niech tam, autor stara się wytworzyć odpowiednie wrażenie na czytelniku, żeby lansować ze spokojnym sumieniem swoją koncepcję – blok polsko-ukraiński jak trzon Bloku Środkowo-Europejskiego, czy szerzej Imperium na miarę tego z XVI-XVII wieku. Cholera – już to kiedyś czytałem, już to kiedyś słyszałem. Ale dla tego pana, jeśli my mówimy o konieczności historycznej ułożenia stosunków z Rosją, czy nawet o zwykłym realizmie, to jest „talmudyzm” lub „anachronizm”, a stary mesjanistyczny kotlet to jest świeża myśl na miarę epoki. Dla tego pana fakt, że Dmowski odrzucał całkowicie poparcie dążeń ukraińskich, to wynik jedynie tego, że Ukraińcy nie byli jeszcze zdolni do utworzenia swojego państwa, bo jak by byli – to rzuciłby się im w ramiona. Autorzy tekstów często popadają w sprzeczności – raz Rosja jest dla nich wielkim zagrożeniem, neoimperialnym monstrum, a drugi raz upadającym państwem, zżeranym przez AIDS i pijaństwo. Raz trąbią o wielkim zagrożeniu, drugi raz piszą, że Rosja „z roku na rok słabnie”. Wszystko zależy od tego, jaki się chce uzyskać efekt. Generalnie Ukraińcy zachodni bardzo nas lubią i widzą w nas sojusznika w walce z Moskwą. Nic tylko wyciągać ramiona. Co tam spuścizna UPA – przecież NKWD zamordowała więcej ludzi. To, że w Rosji nikt nie gloryfikuje NKWD i nie stawia pomników Berii, a na Ukrainie roi się od obelisków największych zbrodniarzy – nie ma znaczenia, wszak mamy wspólnego wroga. Prawdziwym „hitem” jest wywiad z dawnym działaczem KPN – Tomaszem Szczepańskim. Ten skądinąd sympatyczny gość, którego znam od wielu lat – jest niepoprawnym doktrynerem i rusofobem na cztery fajerki. Starając się „zrównoważyć” zbrodnie UPA, trochę je zrelatywizować, mówi tak oto:
„Odnośnie kultu UPA – jest on całkowicie zrozumiały (…) Problem z UPA polega także na tym, że w gruncie rzeczy to ona reprezentowała podczas II wojny naród ukraiński. Bo chociaż znacznie więcej Ukraińców walczyło w szeregach Armii Czerwonej, to przecież po pierwsze byli tam z przymusowego poboru, a po drugie walczyli o cele Imperium Sowieckiego, sprzeczne z ich interesami narodowymi”. Tak więc, idąc tokiem tego rozumowania – to naród ukraiński jest odpowiedzialny za ludobójstwo na Wołyniu i Podolu, bo UPA była jego emanacją. To oczywisty absurd i skandaliczne stawianie sprawy – OUN jest odpowiedzialna za to, co się stało na Kresach, nie naród ukraiński. OUN nie reprezentował tego narodu, tylko siebie i swoją ludobójczą i antypolską ideologię, terrorem i mordem wymuszając posłuszeństwo. Ale rozmówca idzie jeszcze dalej:
„Nawiasem – ci nasi publicyści tak stawiający sprawę, że kult UPA uniemożliwia współpracę, są na ogół zwolennikami oparcia Polski o Moskwę. A przecież Armia Czerwona także dopuszczała się zbrodni wojennych (na cywilach np. Niemcach na masową skalę), a w systemie odznaczeń ZSRR poczesne miejsce zajmuje Order Suworowa, który też był zbrodniarzem wojennym. A dla Rosjan tradycja ZSRR jest ich własną, zresztą Federacja Rosyjska przejęła ją oficjalnie. Jeśli więc „Myśl Polska” nad orderem dla Bandery zgrzyta, ale Order Suworowa jej nie przeszkadza, to jest to nic innego jak moskalofilska hipokryzja, charakterystyczna dla tej redakcji”. Mocne? Nie bardzo – kto tu jest hipokrytą? I w ogóle skąd Szczepański wziął ten przykład – o ile się nie mylę, to „Myśl Polska” nigdy Orderem Suworowa się nie zajmowała. Ale gdyby nawet – to tak, mniej nas razi Order Suworowa niż Order Bandery. Bo Order Suworowa był za zasługi bojowe w walce z Niemcami, a Suworow był tu jedynie symbolem triumfów wojennych, a nie rzezi Pragi. Pomijam wtręt o zbrodniach Armii Czerwonej na biednej ludności niemieckiej – to raczej żenujący argument, i kompromitujący. To samo piszą niektórzy Niemcy o Polakach i polskim wojsku w tym czasie. A co do „moskalofilskiej hipokryzji”, cóż, jeśli nasz stosunek do Rosji, wypływający z testamentu Romana Dmowskiego i działaczy głównego nurtu Narodowej Demokracji, a także z realnej oceny geopolitycznej sytuacji Polski – jest „moskalofilską hipokryzją”, to tak, jesteśmy hipokrytami. To i tak lepsze niż hipokryzja banderowska. A jak w takim razie nazwać pełne pogardy i ordynarnej ksenofobii poglądy Szczepańskiego na Rosję? Jak nazwać neopogańską i antychrześcijańską ocenę Aktu Pojednania między Cerkwią a Kościołem. Wedle myśliciela produkującego się na łamach „Polityki Narodowej” ten historyczny akt, wspierany z całych sił przez Stolicę Apostolską, jest „całkiem ni pricziom”. A ja uważam, że prezentowanie w piśmie odwołującym się do myśli narodowej poglądów tego typu, to jest dopiero „ni pricziom”. Ale cóż się dziwić, inni autorzy zupełnie poważnie wskazują na „strategicznych sojuszników” dla Wielkiego Bloku Środkowej Europy. Ponieważ werbalnie odrzucają Amerykę (choć są to koncepcje lansowane przez ośrodek neokonserwatywny) – podsuwają nam muzułmańską Turcję i Iran! Zaiste, znakomita koncepcja – pewnie politycy w tych krajach mieliby niezły ubaw. Iran, na ten przykład, to sojusznik Rosji, więc od biedy to my, „rusofile”, moglibyśmy go uznać szybciej niż „międzymorzanie”. Sam Szczepański widzi nieco innych – Indie i Chiny. Oba państwa, przypominam, są także sojusznikami Rosji. Z kolei inny z autorów, zwolennik ideologii „żołnierzy wyklętych” i pogromca „komuny” (przed komputerem) uważa, że głoszenie obecnie haseł panslawistycznych pachnie „rasizmem”. My akurat nie głosimy panslawizmu, ale co to ma wspólnego z „rasizmem”? To zresztą kolejna niekonsekwencja autorów koncepcji sojuszu pod hasłem „Wszyscy przeciwko Rosji”. W innym tekście, inny autor przekonuje, że tylko „nacjonalizmy etniczne” go interesują, także w Rosji. Z kolei z wywiadu z działaczem jednej z serbskich partii narodowych dowiadujemy się, że potrzebna jest „prawosławno-narodowa rewolucja”. No więc jak to, prawosławie to filar „imperializmu rosyjskiego”, czy jednak coś słusznego? Do tych wszystkich kwestii, poruszonych w publicystyce „Polityki Narodowej”, odnosił się nie będę, bo już nie raz pisałem o tym, wyjaśniając moje prawdziwe stanowisko i poglądy (np. w tekście „Młodzieńcze uproszczenia” [w:] „Wirus rusofobii”, Warszawa 2010, ss. 127-131). Tymczasem „międzymorzanie” z uporem maniaka powtarzają swoje urojone oceny i sądy. Próbują w ten sposób udowodnić, raczej sobie niż innym, że są „prawdziwymi” spadkobiercami dziedzictwa Narodowej Demokracji, choć tak nie jest. Są jedynie nieudolnymi i żałosnymi kontynuatorami pewnego odłamu narodowo-radykalnego, który nie był nigdy głównym nurtem tego obozu i którego przedstawiciele szybko zweryfikowali swoje młodzieńcze poglądy. Powielanie tego typu poglądów, będących raczej wleczeniem się w taborach obozu Jerzego Giedroycia („Gazeta Wyborcza”), „Gazety Polskiej”, czy PiS-u w wydaniu hard – jest żenujące i smutne jednocześnie. Tym bardziej, jeśli odbywa się to przy akompaniamencie obelg rzucanych na ośrodek skupiony wokół „Myśli Polskiej” wskazujący na fałsz i kuriozalność głoszonych przez tych „narodowców” koncepcji. Tylko po jakiego licha głosić to pod szyldem narodowym? Nie lepiej zmienić tytuł pisma na „Myśl Mocarstwowa” albo „Międzynarodówka Nacjonalistyczna” i wszystko będzie w porządku – historycznie i politycznie. Jan Engelgard
ad. „Imperium” w krótkich spodenkach - Jana Engelgarda Rzeczypospolita nie szuka konfliktów politycznych, ani gospodarczych z Rosją, nie życząc sobie jedynie ingerencji w Swoje sprawy wewnętrzne, ani w sposób prowadzenia polityki zagranicznej… Dla jasności przekazu, zaznaczę już na samym początku, że nie mam nic przeciwko temu, aby posiadał Pan Swoje, własne zdanie na temat stosunków z Rosją, które wyraził Pan w artykule „Imperium w krótkich spodenkach”, a Pańskie opinie szanuję i przyjmuję do wiadomości. Poważnym jednak - Moim zdaniem - błędem politycznym, zawartym w tym artykule (nawiasem gratuluję Sojusznika, który nie umieszczając cudzysłowu na początku tej "przeklejki" pozytywnie przetestował pochopność - jaki piękny eufemizm - Adminów nE w wartościowaniu nadsyłanych Im tekstów i „dopatrywania” się Ich prawdziwych Autorów :-) jest uznanie, że Polityka Polska jest przeciwna Komukolwiek, w tym przypadku: Rosji.To bardzo szkodliwa maniera, gdyż polityczna Myśl Polska, a w pewnym sensie ta Narodowa (różnimy się zapewne w pojmowaniu słowa "naród"), nie jest wrogiem dla żadnego Państwa, czy Nacji. Dla lepszego zrozumienia napiszę wyraźnie: Rzeczypospolita nie jest wroga Rosji, Niemcom, Czechom, Słowakom, Izraelowi, Palestyńczykom, Iranowi, a zwłaszcza już Morzu Bałtyckiemu i zamieszkującym go Śledziom, ani – tym bardziej - nikomu Innemu. W polityce międzynarodowej, Myśl Polska, Narodowa i Konserwatywna, nie zamierza "brać strony" jakiegokolwiek konfliktu i respektuje Prawo wszystkich innych Organizmów Narodowych, lub Ponadnarodowych do kierowania się własnym interesem np. państwowym; rozumiejąc - jednocześnie - zdrowy egoizm, jako wyznacznik działań politycznych. Z tego powodu, Rzeczypospolita i Jej Myśl Polityczna, poszukiwać będzie sposobów na bezkrwawe rozwiązywanie sporów międzynarodowych, do których należy np. konflikt na Bliskim Wschodzie. Z tego powodu Myśl Polska uznaje i Prawo Palestyńczyków do życia we własnym państwie, i takie same prawo dla Izraela. Odpowiedź na pytanie: Jak państwa te ułożą sobie wzajemne relacje, leży jedynie w Ich gestii, a Rzeczypospolita deklaruje chęć pośredniczenia w negocjacjach oraz przyjęcia ewentualnych Uchodźców obydwu stron konfliktu, traktując Ich jako Osoby poszkodowane. Podobnie: Myśl Polska Rzeczypospolitej, Myśl Narodowa i Myśl Konserwatywna, nie szuka konfliktów politycznych, ani gospodarczych z Rosją, nie życząc sobie jedynie ingerencji w Swoje sprawy wewnętrzne, ani w sposób prowadzenia polityki zagranicznej, co – niestety – jest wyraźnie odczuwalną tendencją w polityce rosyjskiej, od czasów cara Piotra Wielkiego i Jego następców. Jednocześnie, Myśl Konserwatywna, zdaje sobie sprawę z faktu, iż obecne elity politycznie nie są w stanie podołać zadaniu ułożenia normalnych stosunków z Państwem Rosyjskim, niezależnie od formuły prawnej, czy politycznej w jakiej się Ono znajduje. Wnioski, płynące z powyższego, są proste… Niezależnie zaś od „wszystkiego” pewne jest, iż obecna formuła stosunków Polska-Rosja posiada jedynie charakter tymczasowy.
Marek Stefan Szmidt vel StefanDetko
Prymas Warzecha atakuje czyli o znawstwie Wszyscy pamiętamy ten dowcip: przychodzi milicjant do sklepu i mówi – poproszę episkopat. - Chyba epidiaskop – mówi na to sprzedawca. - Co mi pan tu...- woła milicjant – ja już w podstawówce byłem prymasem. Przypomniał mi się ten niewyszukany witz kiedy przeczytałem sobie tekst Pana Łukasza Warzechy umieszczony wysoko, wysoko, a chwalący dawne dzieje, konkretnie zaś Powstanie Wielkopolskie. I właściwie mógłbym sobie dać spokój z tym tekstem i jego autorem, bo Pan Łukasz Warzecha nie pisze tam niczego ponadto co już wcześniej napisał, w poprzednich latach, na temat innych niż wielkopolskie powstań gdyby nie dwa aspekty jego wpisu. Obydwa zdradzające pewne psychologiczne deficyty autora. Oto inkryminowane fragmenty:
„Jestem z przekonania konserwatystą w sensie stańczykowskim.”
„Powstaniu Wielkopolskiemu i jego bohaterom – mniej widowiskowym i skromniejszym niż efektowni bohaterowie przegranych zrywów – należy się nie mniejsza chwała”. Zacznijmy do drugiego fragmentu. W zasadzie należałoby pochylić czoło przed Panem Łukaszem Warzechą, za to że świadom jest on swoich własnych ograniczeń i za skromność, gdyby owa psychologiczna perspektywa nie przesłaniała mu – niczym za duży kaszkiet – całego historycznego horyzontu. Ja zupełnie nie jestem przekonany co do tego, że Powstańcy Wielkopolscy byli i są nadal mniej widowiskowi niż inni. Powstańcy Wielkopolscy i cała historia Wielkopolski w XIX wieku doczekali się długiego i wielokrotnie emitowanego filmu pod tytułem „Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy”. Filmu, który ja osobiście bardzo lubiłem. Doczekali się Powstańcy Wielkopolscy kilku filmów dokumentalnych oraz serialowej produkcji szpiegowskiej opowiadającej o losach tychże Powstańców w dwudziestoleciu i w czasie II wojny. Rzecz nazywała się „ Pogranicze w ogniu”. Tytuł dano trochę na wyrost, bo w film jest beznadziejnie statyczny. Nie ma, poprawcie mnie jeśli się mylę, ani jednego filmu fabularnego o Powstaniu Listopadowym, a o Powstaniu Styczniowym jest jeden film, w którym Machulski pomieścił taką ilość wątków standardowych znanych z westernów, że one całkowicie ten film dyskwalifikują. Chodzi mi o produkcję „Szwadron” nakręconą według prozy Rembeka. Nie wiem więc skąd w głowie Pana Łukasza Warzechy wzięła się konstrukcja wyrażona słowami: efektowni bohaterowie przegranych zrywów. Oni nie są efektowni, bo my ich nie widzimy. Nie kojarzymy ich twarzy z twarzami znanych aktorów, nie znamy ani jednej reżyserskiej interpretacji psychiki Józefa Bema czy Dwernickiego. Zostało nam to odjęte i odejmowane jest nadal przez ludzi takich jak Pan Łukasz Warzecha, którzy z przekonaniem interpretują dzieje tak jak je dawno temu zaprogramowali komuniści, a może jeszcze ktoś przed nimi. Tutaj muszę się zatrzymać, bo pamiętam, że dawno temu pokazywano w telewizji jakiś spektakl, którego bohaterem był Romuald Tragutt, nie pamiętam tytułu, ale grał go chyba Jerzy Radziwiłłowicz. Spektakl ten nie został powtórzony nigdy. Być może dobrze się stało, nie wiem, bo po latach nie potrafię go należycie ocenić. Skąd więc w głowie Pana Łukasza Warzechy to przekonanie, że oni, ci inni bohaterowi są efektowni, a w dodatku bez przerwy lansowani jako wzór. Stąd, że mają oni swoje ciepłe miejsce w lekturach szkolnych, że jest „Warszawianka” i „Kordian”, że są „Noce i dnie” oraz „Nad Niemnem”. W żadnej z ekranizacji tych dzieł, w żadnym spektaklu według Wyspiańskiego, nie widać jednak tego o czym mówi Pan Łukasz Warzecha, czyli efektownych bohaterów. W „Warszawiance”, z tego co pamiętam ze spektaklu w teatrze telewizji, siedzi przy stole generał Chłopicki, wszyscy latają dookoła jak poparzeni, bo na zewnątrz jest prawdziwa bitwa, od której zależy wszystko. Mamy całą galerię typów psychologicznych. Wszyscy się martwią, pełno poranionych ludzi, a na koniec jeszcze ten Świderski w roli starego wiarusa. To jest ponure misterium wojny, a nie efektowna szarża. Ponieważ zaznaczone przeze mnie fragmenty wypowiedzi Pana Łukasza Warzechy mają silny rys osobisty, spróbujmy się zastanowić przeciwko czemu w istocie protestuje autor. Otóż według mnie chce on powiedzieć, że jak ktoś jest nieefektowny, ale pracowity i umie odkładać pieniądze to także ma szansę na ślub z ładną dziewczyną. Nie sądzę, żeby za tą wypowiedzą kryły się w istocie jakieś inne treści. Postuluje Pan Łukasz Warzecha, że w czasie najbliższych 6 lat, powinien powstać jakiś budujący film o Powstaniu Wielkopolskim, o tym jak to pokonaliśmy Niemców. Ja nie jestem takiemu filmowi przeciwny, powiem więcej – uważam, że powinno powstać ze 6 takich filmów, każdy o czymś innym. Nie one ucieszyłyby mnie jednak najbardziej. Nie myślę też nawet o tym, by ktoś nakręcił film o Powstaniu Listopadowym. Lepiej żeby żaden polski reżyser tego nie robił, bo się potem nie pozbieramy przez 50 lat. Jest to zresztą niemożliwe z przyczyn praktycznych. Nie ma takiego budżetu, który by wytrzymał obciążenie kosztem produkcji kostiumów. Trzeba by chyba zaangażować w to jakiegoś szejka. Nie chcę także, żeby kręcono film o Powstaniu Styczniowym, bo tego Powstania nikt nie rozumie, a dowodem na to są wykrzykiwane co jakiś czas peany na cześć Wielopolskiego. Mam jednak małe marzenie, w dodatku takie, które można zrealizować w polskich warunkach budżetowych. Marzę mianowicie o tym, by nakręcono film o krakowskich Stańczykach. Przypomnijmy co o nich napisał Pan Łukasz Warzecha:
„Jestem z przekonania konserwatystą w sensie stańczykowskim.” To ważne stwierdzenie. Wyobraźmy sobie bowiem plener następujący: Kraków końca wieku XIX, Planty, rozemocjonowani dyskutanci w pelerynach, z wypielęgnowanym włosem na głowach i brodach idą do redakcji by tam składać kolejny numer swojego konserwatywnego pisma, w którym opiszą po raz nie wiem który wady narodowe Polaków, te wszystkie złe cechy, które doprowadziły do upadku kraju. Czas jest gorący, bo za parę lat zawali się monarchia, która trzyma się dzięki takim jak oni między innymi, ale Stańczycy tego nie widzą, bo oni żyją w innym czasie i inne sprawy załatwiają. Bawią się mianowicie w ulubioną grę dziennikarzy, w realizm oraz wierzą w ulubione bóstwo leni i tchórzy – w ewolucję. Ich ewolucja dotyczy Polski państwa, które w tym rozpadającym się molochu jakim są Austro-Węgry, w kraju gdzie mordują następcę tronu, potem cesarzową, ma odnaleźć spokój i przeżyć swoje najlepsze chwile, w duchu konserwatywnego, powolnego rozwoju. Nie widzą nic. I nic nie zobaczą, a to za sprawą wielkiej pracy wykonywanej nieustannie przez wydelegowanych do Krakowa wywiadowców ze Lwowa i Pragi, których szefem jest pułkownik Alfred Redl, człowiek odpowiedzialny za to, by monarchia pełna była takich właśnie kół i kółek złożonych z rozemocjonowanych inteligentów wydających swoje gazety. Budżety na te pisma specjalnym poleceniem cesarza wygospodarować miały korpusy armii stacjonujące w poszczególnych prowincjach. Na tę krakowską gadzinówkę pieniądze zaś, nie wiadomo dlaczego wydać miał praski korpus armii, gdzie później przeniesiono samego Alfreda Redla. Ktoś powie, że to licentia poetica, bo Redl był przecież dużo młodszy od pokolenia Stańczyków. No i co z tego? Lepsza dobra licentia poetica niż słaba licentia politica. Kulminacyjną zaś scenę widzę tak: na biurko cesarza ktoś przynosi cały stos wydawanych w monarchii gadzinówek produkowanych przez tych wszystkich inteligentów. Cesarz przegląda wszystkie po kolei i w końcu wybiera jeden. Czyta z wyraźną satysfakcją i kiwa głową uśmiechając się pod nosem. My widzimy tylko okładkę pisma, a na niej tytuł: Tygodnik Lisickiego. Coryllus
Jeśli władza chce słuchać rodzin smoleńskich, niech słucha - zwłaszcza w sprawie śledztwa. Słuchanie wybiórcze to manipulacja Nie ma zgody wszystkich rodzin, co do pomnika na Krakowskim Przedmieściu - powiedział w radiowej Trójce prof. Tomasz Nałęcz, doradca Bronisława Komorowskiego. W domyśle - nie można postawić pomnika wbrew choćby kilku krewnym ofiar tragedii smoleńskiej. Szlachetna postawa. Taka zachodnia. Rodziny tych, co zginęli w narodowej tragedii, zwłaszcza będąc na służbie państwa polskiego, zdaje się mówić Tomasz Nałęcz, mają szczególne moralne prawo do decydowania, jak postępować po tragedii, w jaki sposób czcić poległych.
Nasuwa się jednak pytanie:
dlaczego prezydencki doradca tak wybiórczo słucha rodzin smoleńskich? Przecież zdecydowana większość rodzin nie zgadza się na oddanie kontroli nad śledztwem Rosji, na niszczenie dowodów, na gaszenie pamięci wreszcie. Protestują, wręcz krzyczą, domagając się uczciwego śledztwa, międzynarodowej komisji, wyjaśnienia wszystkich okoliczności bez zamykania oczu na pytanie o zamach. Ale gdy chodzi o te sprawy, to nawet wola prawie wszystkich rodzin nie ma dla władzy znaczenia. Więcej nawet, władze milczą, gdy Urban haniebnie obraża, w wielkich mediach, żony oficerów, którzy zginęli służąc państwu polskiego. Los sprawił, że rodziny smoleńskie już na zawsze będą osobami o szczególnej roli w życiu narodu. Wiele z nich zapisało się już w historii, walcząc o prawdę w sprawie Smoleńska. Powoływanie się na rzekomą "wolę rodzin" jako na przeszkodę w budowie pomnika jest wyjątkowo niesmaczne w wydaniu ludzi, którzy po 10 kwietnia porzucili rodziny smoleńskie - te rodziny, które nie przyjęły oficjalnej wersji wydarzeń. Dziś wiemy, że wersji nieprawdziwej. Wsłuchiwanie się w głos rodzin smoleńskich jest obowiązkiem władzy. Słuchanie wybiórcze jest jednak zwykłą manipulacją. Jacek Karnowski
Kwestia niemieckich reparacji wojennych: nad całą tą problematyką ciąży traktat z 1991 r. między RFN i RP Sprawa relacji polsko-niemieckich okresowo powraca w wypowiedziach polityków. Ostatnio PiS domaga się takiego samego traktowania mniejszości polskiej w Niemczech, jak traktowana jest mniejszość niemiecka w Polsce. Słusznie. Nad całą tą problematyką ciąży jednak traktat z 1991 r. między RFN i RP. Negocjowany przez Ministra Spraw Zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego został przyjęty przez Rząd Krzysztofa Bieleckiego i Prezydenta Lecha Wałęsę. O najważniejszym traktatowym zaniedbaniu dotyczącym reparacji wojennych pisaliśmy w „GO” nr 12. Tu wypowiedź b. wicemarszałka Sejmu Janusz Dobrosza.
Uchwała Sejmu Grupie posłów skupionym w Kole Ruchu Katolicko-Narodowego oraz w Klubie LPR popieranym także przez PSL i Samoobronę po wielu trudnych i wyczerpujących pertraktacjach z PO i SLD udało się 10 września 2004 roku zgłosić i przegłosować wielką przewagą głosów uchwałę, w której Sejm IV kadencji stwierdził jednoznacznie, że:
Polska nie otrzymała dotychczas stosownej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia i straty (...) wywołane przez niemiecką agresję, ludobójstwo i utratę niepodległości przez Polskę. Sejm wzywa rząd RP do podjęcia stosownych działań w tej materii wobec rządu RFN.
Niemiecki chłód To, że uchwała spotkała się z chłodnym przyjęciem ze strony polityków i mediów niemieckich w zasadzie nie dziwi. Pojawiły się sformułowania typu krok wstecz grożący wzajemnymi roszczeniami i rozliczeniami. Pisano o głupiej ripoście na roszczenia niemieckie wypędzonych, "strzelanie z armaty do wróbli" - widać monopol na strzelanie mogą mieć tylko Niemcy. Pokazuje to, że zupełnie inną miarę stosuje się u naszego zachodniego sąsiada do postępowania polskiego a inną do własnego.
Skandaliczna reakcja premiera Zdumienie i oburzenie musi wywoływać reakcja ówczesnego premiera rządu prof. Marka Belki, który oświadczył mediom, że występowanie z postulatem wypłacenia reparacji jest niebezpieczne dla Polski i że uchwała Sejmu RP nie jest dla rządu wiążąca! Dodać należy, że premier także w osobistej rozmowie z kanclerzem Niemiec Gerhardem Schroederem w skandaliczny sposób zdyskredytował uchwałę Sejmu, z którego mandatu przecież pełnił swą zaszczytną funkcję!
W cywilizowanej demokracji osoba tak otwarcie krytykująca decyzje parlamentu zmuszona jest podać się do dymisji. Podważający moralne i częściowo formalne prawo Polski do reparacji, premier rządu atakuje Sejm i w wystąpieniu przed Wysoką Izbą krzyczy do posłów „do roboty”?! Jedno jest pewne, właśnie w Niemczech po takim postępowaniu, polityk pokroju Belki skazany byłby na wieczną polityczną banicję.
Nowy projekt uchwały Pozostało nam tylko z grupą posłów LPR wystąpić 20 września 2004 roku z projektem kolejnej uchwały Sejmu RP: Sejm Rzeczypospolitej Polskiej uznaje deklarację z 23 sierpnia 1953 roku o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych za nieobowiązującą. Deklaracja podjęta była pod naciskiem ZSRR i przez narzucony z zewnątrz rząd. Została podpisana dzień po porozumieniu podpisanym w Moskwie przez ZSRR i NRD. Jako taka w żadnym wypadku nie była wyrażeniem suwerennej woli Narodu Polskiego i nie może być obowiązująca dla obecnego państwa polskiego. Deklaracja ma również inne poważne wady prawne. Nie została ani przez Radę Państwa ani przez Sejm ratyfikowana i dotyczyła tylko ówczesnego NRD - państwa, które ma sukcesora prawnego. Kiedy opadły emocje i za posłów wzięły się kierownictwa klubów parlamentarnych SLD, SDPL i PO, projekt ten został „zamrożony” w Komisji Spraw Zagranicznych, a w zasadzie specjalnie do jej rozpatrzenia powołanej podkomisji, której szefem został poseł Unii Pracy Marek Pol.
Stanowisko rządu RP Rząd 19 października przyjął odrębne stanowisko i stwierdził: Oświadczenie rządu PRL z 23 sierpnia 1953 roku o zrzeczeniu się przez Polskę reparacji wojennych, rząd RP uznaje za obowiązujące bowiem Polska uznaje za ważne i umowy zawarte w latach międzywojennych jak i po roku 1944 oraz wynikające z nich zobowiązania.
Ponadto rząd uznał, że:
Oświadczenie z 23 sierpnia 1953 roku o zrzeczeniu się reparacji wojennych było podjęte zgodnie z ówczesnym porządkiem konstytucyjnym, a ewentualne naciski ze strony ZSRR nie mogą być uznane za groźby użycia siły z pogwałceniem zasad prawa międzynarodowego, wyrażonych w karcie ONZ. W tym samym stanowisku podkreślano, że Rząd premiera M. Belki jest zdecydowany nie obciążać stosunków polsko-niemieckich problemem reparacji, dla ukształtowania których niezbędne jest jednoznaczne uznanie przez RFN istniejących stosunków majątkowych na terenie Polski usytuowanych po II wojnie światowej. No i mamy cię, koteczku - jak mawiał Melchior Wańkowicz! W zakamuflowanej formie polski rząd, wbrew wcześniejszym deklaracjom, przyznaje, że Niemcy nie uznały jeszcze istniejących stosunków majątkowych na terenach zachodniej i północnej Polski przyznanych Polsce po II wojnie światowej. Kwestię reparacji wojennych deklaruje w istocie jako monetę przetargową tzw. opcji zerowej
Tylko co to za moneta, kiedy rząd wyrzeka się mocnych atutów przed sfinalizowaniem transakcji? Negocjacyjna paranoja.
Głosy ekspertów W wyniku uchwały Sejmu RP z 10 września 2004 roku jak i dzięki projektowi uchwały Klubu LPR z 20 września, nareszcie ożywiły się polskie środowiska naukowe i na zlecenie podkomisji Marka Pola zostało sporządzonych szereg kompetentnych ekspertyz prawnych. Na zlecenie zaś Ministerstwa Spraw Zagranicznych W. Cimoszewicza, Polski Instytut Spraw Międzynarodowych (PISM) wydał poważną pozycję pod redakcję naukową panów: Sławomira Dębskiego i Witolda Góralskiego pt.: „Problemy reparacji, odszkodowań i świadczeń w stosunkach polsko-niemieckich”. W 2005 roku ukazała się praca pt. „Transfer - obywatelstwo i majątek. Trudy stosunków polsko-niemieckich”. Aż nie chcę wierzyć, że do tego czasu polskie środowiska naukowe nie dopracowały się komplementarnych opracowań poza dorobkiem prof. Mieczysława Tomali i prof. Mariusza Muszyńskiego. Wracając do ekspertyz i publikacji przekazanych Komisji Spraw Zagranicznych. Ich zdania były podzielone. Od bardzo krytycznych wobec uchwały z 10 września 2004 roku do takich, które ją w pełni naukowo uzasadniały. Np. Władysław Czapliński uznał, że ma ona szansę przejść do historii jako największy prawny „bubel roku”. Stanowisko Czaplińskiego podważał Waldemar Gontowski, twierdząc, że przekonujący jest pogląd, iż oświadczenie z 1953 roku można uznać za nieważne ab initio (od początku) ze względu na zastosowanie wobec polskich władz przymusu psychicznego i wymuszenie zgody na sprzeczny z interesami państwa polskiego akt jednostronny. Z kolei za skuteczne uznał oświadczenie Bieruta w swej ekspertyzie prof. Marek Kolasa z Uniwersytetu Wrocławskiego. Podobnie twierdzili autorzy innych ekspertyz trzymając się pewnych tradycyjnych kanonów jednostronnego przedstawiania problematyki odszkodowawczej. Ich wymowa i argumentacja były mocno nagłaśniane i cytowane. Za to zupełnie nieznane są ekspertyzy prawne specjalistów twierdzących coś przeciwnego: mówią one o tym, że Polska nadal ma prawo ubiegać się o reparacje wojenne od Niemiec. I tak, prof. dr hab. Jan Sandorski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu uznaje zrzeczenie się reparacji wojennych z 1953 roku za wadliwe i nieskuteczne. Pisze on: Oświadczenie rządu PRL z 23 sierpnia 1953 roku dotyczące zrzeczenia się z dniem 1 stycznia 1954 roku spłaty odszkodowań na rzecz Polski było nieważne i jako takie nigdy nie wywierało i nie wywiera skutków prawnych. Uznaję, że oświadczenie rządu z 23 sierpnia 1953 roku było jako akt prawny jednostronny, skutkiem dyktatu radzieckiego naruszającego suwerenność państwa polskiego i stawiającego rząd PRL w pozycji nierównoprawnego partnera stosunków międzynarodowych, z czego wyprowadza się wniosek, iż istnieją poważne przesłanki przemawiające za tezą o nieważności. Trzeba też pamiętać, że oświadczenie zostało złożone pod naciskiem politycznym na polskich przywódców państwowych oraz przymusem ekonomicznym w postaci szantażu węglowego. Najnowsze badania archiwalne mówią, iż szantaż węglowy został skutecznie wobec Polski zastosowany. Można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidywać, że w razie sporu międzynarodowego na tym tle, trybunał międzynarodowy przychyliłby się do stanowiska, iż przymus ekonomiczny mieści się w pojęciu przymusu użytego w art. 52 Konwencji Wiedeńskiej o prawie traktatów i powoduje bezwzględną nieważność umów międzynarodowych a co za tym idzie aktów jednostronnych, takich jak oświadczenie z 1953 roku. Jak dalej twierdzi prof. Sandorski, bezwzględna nieważność aktu jednostronnego powoduje, że nie można powoływać się na milczącą zgodę, jako przywracającą oświadczeniu wiążący charakter. Zatem zachowanie się polskiego rządu po 1990 roku przy okazji zawarcia przez państwa trzecie Traktatu o ostatecznej regulacji w odniesieniu do Niemiec z 12 września 1990 roku (Traktat 2+4), jak i traktatu potwierdzającego obecną granicę między polską a zjednoczonymi Niemcami z 14 listopada 1990 roku, ze względu na nieważność oświadczenia z 1953 roku nie ma znaczenia prawnego.
Zapowiedzi liderów W tym czasie tuż przed kampanią wyborczą do Sejmu V kadencji w 2005 r., liderzy partii potencjalnie zwycięskich: Jan M. Rokita z PO i Jarosław Kaczyński z PiS zapowiedzieli, że jeśli utworzą rząd, postawią zarzut nieważności uchwały B. Bieruta i będą się domagać wypłacenia Polsce należnych reparacji. Co z tych obietnic pozostało, widać jak na dłoni. Prawda jest ciekawa
TRZY PYTANIA do Bogdana Święczkowskiego. "Jeśli wiadomości o ostrzeżeniach nie trafiły do najważniejszych instytucji,
Jeśli nie była wiarygodna,
Czy kanały komunikacji pozostawiają zawsze
Broniła doktora G., choć jej rodzice mieli dać mu łapówkę Dziennikarka potępiała ataki na kardiochirurga. Film z gabinetu G. pokazuje, jak jej rodzice zostawiają mu kopertę Tekst Magdaleny Grochowskiej ukazał się na stronie opinii „Gazety Wyborczej” 19 lutego 2007 roku, tydzień po zatrzymaniu dr. Mirosława G. „Moje spotkanie z dr. Mirosławem G.” to jeden z pierwszych artykułów biorących w obronę kardiochirurga podejrzanego m.in. o korupcję i znęcanie się nad personelem.
„Atmosfera, jaka towarzyszy sprawie doktora G., budzi mój sprzeciw. Protestuję przeciwko zaszczuwaniu człowieka niezależnie od tego, czy jest winny, czy nie” – napisała Grochowska. W tekście, który miał formę listu, opisała swoje spotkanie z Mirosławem G. w związku z operacją serca, jaką przeszedł jej 81-letni ojciec. Tymczasem, jak ustaliła „Rz”, kamera CBA potajemnie zainstalowana w gabinecie dr. Mirosława G. zarejestrowała rodziców Magdaleny Grochowskiej, gdy zostawiali tam kopertę. Jadwiga i Henryk J. mieli dopuścić się korupcji 19 grudnia 2006 r. Zostali zatrzymani 11 kwietnia 2007 r. i przesłuchani w Prokuraturze Rejonowej w Starachowicach. Nie mieszkają, bowiem w Warszawie, lecz w województwie świętokrzyskim. Twierdzili, że nie wręczali dr. G. żadnych pieniędzy.
– Nic takiego nie miało miejsca – powiedział „Rz” Henryk J. i odmówił komentowania sprawy. Jedyną formą wyrażenia wdzięczności miał być egzemplarz książki „Wytrąceni z milczenia” z reportażami córki. Magdalena Grochowska wręczyła ją lekarzowi osobiście, o czym pisała w „GW”. Mirosława G. w obronę brał również zastępca redaktora naczelnego „Gazety” Jarosław Kurski. Porównywał sprawę kardiochirurga ze sprawą Dreyfusa, oficera armii francuskiej żydowskiego pochodzenia, który niesłusznie został skazany za rzekome szpiegostwo. Kurski odmówił „Rz” komentarza w sprawie Magdaleny Grochowskiej.
– Nic nie wiem o tej sprawie. Jestem w podróży i nie jestem w stanie komentować. Proszę w tej sprawie zwrócić się do Magdaleny Grochowskiej – powiedział. Dziennikarka w rozmowie z „Rz” potwierdziła, że jej rodzice są objęci aktem oskarżenia oraz że jest autorką tekstu. – Jednak właśnie z tego powodu, że moi rodzice są oskarżeni, nie zamierzam niczego komentować – mówi Grochowska. Akt oskarżenia wobec dr. G. zawiera aż 41 zarzutów korupcyjnych i jeden o mobbing. O wręczenie mu łapówek oskarżono 22 osoby. Cezary Gmyz