Legendarny tunel pod Wisłą - fakty i mity Wydawało mi się, że sprawa jest od dawna zamknięta i o rzekomym tunelu pod Wisłą w Toruniu wszyscy już zapomnieli. Myliłem się. Wystarczy "wejść" do Internetu, by się przekonać, że o podziemnym przejściu między kościołem świętych Janów a Zamkiem Dybowskim dyskutuje chyba więcej osób niż wtedy, gdy 18 lat temu zorganizowano jego poszukiwania.
Pod dnem Wisły, od pobliskiego miejsca kąpieli mężczyzn, Zamku Dybowskiego, do widocznego na drugim brzegu kościoła świętych Janów, miał biec tunel, którego szukano w 1995 roku To zdjęcie wykonano późną wiosną lub wczesnym latem 1940 roku w Thorn, czyli w okupowanym Toruniu, który wówczas był miastem leżącym w rejencji bydgoskiej Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie. Dzień musiał być ciepły, a być może nawet upalny. Na pierwszym planie widać bowiem kąpiących się w Wiśle mężczyzn (żołnierzy Wehrmachtu?), ale to, co najbardziej nas na zdjęciu interesuje, zobaczymy na drugim planie. To znana z tysięcy fotografii panorama starej części Torunia z masywną bryłą kościoła świętych Janów (obecnej katedry diecezji toruńskiej), wieżami innych świątyń i Ratusza staromiejskiego. Obok tych zabytkowych budowli widać też fragment mostu drogowego, który krótko przed I wojną światową Niemcy zbudowali jako kolejowy na kilkunastokilometrowej linii kolejowej w okolicach Marienwerder (Kwidzyna). Na mocy traktatu wersalskiego Kwidzyn pozostał w Niemczech, a niedalekie Smętowo, do którego prowadziła owa linia kolejowa, znalazło się w odrodzonej Polsce. Niemal nowiutki most, który w całości leżał na terytorium Rzeczypospolitej, pod koniec lat 20. XX wieku rozebrano i przewieziono do Torunia, gdzie składając go, jednocześnie przystosowano do ruchu drogowego. Ta nowoczesna na tamte czasy przeprawa, która doprowadziła do Dworca Głównego PKP linię tramwajową, podczas uroczystego otwarcia w 1934 roku otrzymała imię Józefa Piłsudskiego. Marszałek nie był w endeckim Toruniu lubiany, ale władze państwowe uznały, że skoro w większości sfinansowały tę inwestycję, to mają prawo nadać mostu imię. I tak też się stało. Most im. Józefa Piłsudskiego runął do Wisły 6 września 1939 roku, wysadzony w powietrze przez wycofujące się z miasta oddziały Wojska Polskiego. Wkrótce potem niemieckie władze Thorn rozpoczęły rozbiórkę zniszczonych przęseł mostu. W ruch poszły - co widać na zdjęciach niemieckiej kroniki filmowej - ładunki wybuchowe, palniki acetylenowe, dźwigi i kilofy. Gdy jakiś fotograf-amator w połowie 1940 roku w rejonie ruin Zamku Dybowskiego utrwalał na kliszy kąpiących się w Wiśle mężczyzn, na jej prawym brzegu pozostał tylko początkowy, niezniszczony fragment mostu. Tym samym jednak otwarła się perspektywa na Wisłę od Zamku Dybowskiego aż do kościoła świętych Janów. Te budowle pod dnem Wisły miał w średniowieczu połączyć tunel, którego szukano w 1995 roku.
Za dużo cegieł... Na akcję poszukiwawczą w okolicach ruin Zamku Dybowskiego, zaplanowaną na pierwszą sobotę lipca 1995 roku, zaprosił mnie Włodzimierz Antkowiak, toruński literat i eksplorator, z którym wówczas współpracowałem. Autor "Nieodkrytych skarbów" i przewodniczący Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej był w środowisku poszukiwaczy postacią znaną, chociaż kontrowersyjną. Z prowadzonych w Toruniu poszukiwań tunelu szczęśliwie pozostały mi - oprócz wspomnień - notatki, zdjęcia na celuloidowym filmie i napisany "na gorąco" artykuł, który "Głos Wielkopolski" zamieścił 17 lipca 1995 roku. Pamiętam, że zaraz po przyjeździe do Torunia uciąłem sobie z Antkowiakiem krótką rozmowę. Przewodniczący MAP twierdził, że gdy w pierwszej połowie XV wieku rozpoczęto rozbudowę postawionego 100 lat wcześniej kościoła świętych Janów, zamówiono znacznie więcej cegieł niż potrzeba było na wybudowanie 40-metrowej wieży, a następnie podwyższenie o ponad 27 metrów korpusu głównego świątyni oraz dobudowanie dwóch krucht: północnej i południowej. "Na co wykorzystano cegły, które nie były potrzebne do rozbudowy kościoła świętych Janów, jeśli padające w starych dokumentach liczby są prawdziwe?" - zastanawiał się Antkowiak. "Legenda twierdzi, że na budowę tunelu, który pod dnem Wisły połączył kościół z budowanym w tym samym czasie Zamkiem Dybowskim. Osobiście nie wierzę w istnienie tego tunelu, ale wielu Torunian jest święcie przekonanych, że on nadal tkwi w ziemi. Nic nie przemawia za tunelem oprócz warunków geologicznych, które rzeczywiście pozwalały na jego budowę. Jednak koszt takiego przedsięwzięcia byłby niewspółmiernie wysoki w stosunku do ewentualnych korzyści. A w średniowieczu umiano już liczyć..." W starych notatkach znalazłem też wypowiedź Ryszarda Grzywińskiego z 1995 roku, który wraz z Jerzym Kalinowskim zainicjował wówczas poszukiwania podziemnego tunelu:- "Uważam, że warto szukać. W przypadku potwierdzenia tej hipotezy, byłaby to sensacja naukowa na skalę światową. Zamek Dybowski wybudowano na lewym brzegu Wisły w szczytowym okresie rozbudowy kościoła świętych Janów, a więc w pierwszej połowie XV stulecia. O niczym to jeszcze nie świadczy, podobnie zresztą, jak informacja pochodząca z okresu bezpośrednio poprzedzającego montaż toruńskiego mostu drogowego, czyli z początku lat 30. XX wieku. W trakcie budowy jednego z filarów przyszłego mostu skruszono ponoć fragment muru gotyckiego, znajdującego się pod dnem Wisły. To jest dowód! - twierdzą zwolennicy istnienia podziemnego połączenia tej ogromnej świątyni z zamkiem. Tunel ów musiałby rzeczywiście przechodzić w miejscu jednego z kilku filarów mostu, ale co skruszyli robotnicy? Wtedy tej sprawy nikt nie wyjaśnił. Goniły terminy. Zdaniem entuzjastów teorii o istnieniu tunelu, dowodem są również tajemnicze haki zawieszone na sklepieniu kościoła świętych Janów, tuż obok kościelnej wieży. Haki te miały posłużyć do opróżniania budowanego tunelu z ziemi oraz do opuszczania materiałów budowlanych.
Georadar w akcji Licznie zebrani dziennikarze i fotoreporterzy oraz ekipa telewizji publicznej z uwagą obserwowali dwóch mężczyzn w średnim wieku (jak się później dowiedziałem, działacza nauczycielskich związków zawodowych i radnego Torunia), ciągnących na sznurku coś w rodzaju... sanek. Co chwilę przerywali pracę, przestawiając "sanki" w inne miejsce. Raz między zachowane mury zamku a brukowaną drogę, a potem z drugiej strony drogi w kierunku pobliskiej Wisły. Opis tego, co w tamtą pierwszą sobotę lipca 1995 roku działo się w pobliżu Zamku Dybowskiego, brzmi dzisiaj nieco naiwnie, ale wówczas, prawie 18 lat temu, niemal wszyscy obserwujący poszukiwania podziemnego tunelu po raz pierwszy widzieli georadar w akcji. Tym dość prymitywnym z dzisiejszego punktu widzenia radarem interferencyjnym SIR-3 dysponował (ponoć jako jedyny w kraju) toruński Instytut Geografii Polskiej Akademii Nauk. Zanim przywieziono go nad Wisłę, Ryszard Grzywiński i Jerzy Kalinowski dokonali czternastu próbnych odwiertów w miejscu hipotetycznego przebiegu tunelu. Prawie za każdym razem świder zatrzymały cegły znajdujące się na tym samym poziomie. "To na pewno nie były pojedyncze cegły, tylko jakaś konstrukcja. Może stara ceglana droga? Może fragmenty zasypanych murów zamku? A może sklepienie tunelu?" - mówił jeden z poszukiwaczy, którego wypowiedź opublikowałem we wspomnianym artykule w "Głosie Wielkopolskim". Tam też zamieściłem wypowiedź ówczesnego miejskiego konserwatora zabytków w Toruniu, Zbigniewa Nawrockiego: "Oczywiście, nie wykluczam, że przejście pod Wisłą może istnieć i dlatego warto szukać. Osobiście jednak uważam, że mamy tu do czynienia nie z konstrukcją średniowieczną, lecz późniejszą, która od Zamku Dybowskiego wiedzie tylko do Wisły". W starych notatkach znalazłem jeszcze krótkie zapiski z odczytywania wskazań radaru przez jego operatora, Piotra Lamparskiego: "Nie jest to naturalna struktura gruntu. Tu widzę jakąś szczytową część. Wygląda to na uskok. W każdym razie coś istnieje pod ziemią. Chyba sklepiona warstwa cegieł. Może to być tunel!". Nie był.
Graniczna rzeka Było to ulubione miejsce toruńskich zakochanych, którzy w cieniu średniowiecznych murów utwierdzali swe uczucia. Wpadali tu też pijaczkowie, by w spokoju "obalić" pół litra lub butelkę najtańszego wina. Potem okazało się, że grube mury tej budowli znakomicie nadają się do nauki wspinaczki. W Zamku Dybowskim szukano również skarbów, a w końcu tunelu, czego byłem świadkiem wczesnym latem 1995 roku. Ponad trzy lata później, w listopadzie 1998 roku, na kilka dni przyjechałem do Torunia, znajdując wtedy czas na długie rozmowy z Włodzimierzem Antkowiakiem, a nawet na wspólny wyjazd na lewy brzeg Wisły i pobyt w ruinach zamku. Rozmawialiśmy i o tunelu. Na jego ślad - usłyszałem - nie natrafiono ani w 1995 roku, ani później. I Włodek wyjaśnił mi, dlaczego.
"Gdy przyjrzymy się historii Zamku Dybowskiego" - mówił - "znajdziemy odpowiedź, dlaczego nie mógł go łączyć tunel z kościołem świętych Janów. Bo kościół do 1454 roku leżał na terenie krzyżackiego Torunia, a Zamek Dybowski wybudowano na ziemi, którą w 1422 roku Krzyżacy zmuszeni byli oddać Polsce. Polacy na odzyskanym terenie rozpoczęli budowę zamku - rezydencji królewskiego burgrabiego. Obok zamku powstała osada kupiecka, zwana Nieszawą lub Nową Nieszawą, która okazała się groźną konkurentką dla handlu toruńskiego. Na tyle groźną, że w 1433 roku doszło do napadu mieszczan toruńskich na Nową Nieszawę, którą obrabowali i spalili, a zamek obsadziła załoga krzyżacka. Na krótko zresztą, bo dwa lata później sytuacja wróciła do stanu sprzed roku 1433. Wisła znów stała się tu rzeką graniczną". Tyle Antkowiak. Można się jednak zastanawiać, czy w tym krótkim, bo zaledwie dwuletnim okresie Krzyżacy połączyli - pod dnem Wisły - swą część miasta z zajętą Nową Nieszawą, budując ponad kilometrowej długości tunel. A może rozpoczęto tę ogromną, jak na owe czasy, inwestycję? Może ją tylko zamierzano wykonać? Wszystko wskazuje, że na te kwestie można odpowiedzieć jednym słowem - nie. Nie da się też jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, kiedy zrodziła się legenda o tunelu? Niektórzy twierdzą, że podczas wojen szwedzkich w połowie XVII wieku, gdy Zamek Dybowski został zniszczony. I w stanie ruiny przetrwał do dzisiaj. Opis współczesnych poszukiwań tunelu rozpocząłem od wojennej historii toruńskiego mostu drogowego, który w chwili wejścia Niemców do miasta stał w sporej części zniszczony. Dla hitlerowskich władz Thorn i Wehrmachtu priorytetem była odbudowa również wysadzonego w powietrze przez Polaków mostu kolejowego, a w drugiej połowie 1940 roku przyszła kolej na most drogowy.Jeśli przyjmiemy, że opisana na wstępie fotografia wykonana została w czerwcu 1940 roku, to odbudowa ta przebiegała w iście ekspresowym tempie, bo już na początku października tegoż roku namiestnik Rzeszy w okręgu Gdańsk-Prusy Zachodnie Albert Forster oraz generalny inspektor rozbudowy Berlina i innych miast niemieckich, architekt Albert Speer brali udział w otwarciu drogowej przeprawy przez Wisłę.Odbudowany most otrzymał imię Adolfa Hitlera. Wprawdzie niektórzy świadkowie twierdzą, że była to konstrukcja dość prymitywna, częściowo drewniana, to jednak na wykonanym w Thorn podczas wojny zdjęciu, przedstawiającym młodą kobietę w stroju kąpielowym na brzegu Wisły, na dalszym planie widać fragment odbudowanego mostu. Z tej perspektywy prezentuje się on dość okazale. Nie trzeba chyba dodawać, że podczas wojennej odbudowy mostu drogowego, podobnie zresztą jak podczas powojennej (most Adolfa Hitlera wysadzili w powietrze uciekający z Thorn Niemcy w końcu stycznia 1945 roku), nie natrafiono na jakiekolwiek ślady tunelu.
Leszek Adamczewski
Przekręt Nr 1 w historii Polski
Po ogłoszeniu pomysłu “emerytury programowanej” przez OFE, czyli wypłacanej przez 10-16 lat po osiągnięciu wieku emerytalnego, wszyscy w zasadzie osłupieli. Nikt nie rozumie o co chodzi. Nikt nie spodziewał się tak niebywałej i bezczelnej prowokacji. Jakby OFE zależało, żeby politycy MUSIELI je zlikwidować. I to jest - moim zdaniem - jedyne racjonalne wytłumaczenie tego kroku. “Rynki finansowe” uznały, że zyski zostały już zrealizowane i pora ten cyrk zamknąć, bo zaczyna się wypłata świadczeń.
Wprowadzeniu OFE towarzyszyła euforia emerytur pod palmami. Jestem akurat ze środowiska, które od początku było przeciw OFE: z powodów ideologicznych (podatek pod przymusem państwa na rzecz prywatnych firm), zdroworozsądkowych (gigantyczne, niespotykane prowizje i koszty transakcyjne systemu) i ekonomicznych (OFE kupowały głównie obligacje rządowe pobierając za to gigantyczne prowizję - rząd wprowadził do systemu zupełnie zbędnego pośrednika, który inkasował od polskiego podatnika miliardy złotych za nic - te same obligacje Pani na poczcie sprzedaje za prowizję 0%!). Sojuszników to za wielu nie mieliśmy. A “oszołom”, “oszołomstwo”, to słowa do których w kontekście OFE się przyzwyczailiśmy. Po ogłoszeniu pomysłu “emerytury programowanej” przez OFE, czyli wypłacanej przez 10-16 lat po osiągnieciu wieku emerytalnego, wszyscy w zasadzie osłupieli. OFE mówią, że owszem, mogą też poza tym horyzontem - jak im się dodatkowo zapłaci albo wykupi ubezpieczenie “od długowieczności”!!! Nikt nie rozumie o co chodzi. Nikt nie spodziewał się tak niebywałej i bezczelnej prowokacji. Jakby OFE zależało, żeby politycy MUSIELI je zlikwidować. I to jest - moim zdaniem - jedyne racjonalne wytłumaczenie tego kroku. “Rynki finansowe” uznały, że zyski zostały już zrealizowane i pora ten cyrk zamknąć, bo zaczyna się wypłata świadczeń. OFE zarobiły przez te wszystkie lata na czysto, dla siebie miliardy złotych. Teraz przychodzi czas wypłat dla emerytów - czas zwijać interes. Zyski zostały zrealizowane. To zresztą nie jedyne koszty, które poniósł podatnik - sam system komputerowy dla ZUS, który ZUS był w ogóle niepotrzebny,ale OFE niezbędny - kosztował 5 miliardów złotych! Nie wiem czy od początku taki był biznes plan interesu OFE - zamknąć po zrealizowaniu odpowiednich zysków. Wielu ludzi zapewne popierało go z powodu braku znajomości rzeczy. Niemniej uważam, że nie można tak zostawić transferu kilkunastu miliardów złotych od polskiego podatnika do prywatnych kieszeni. OFE to największy przekręt w historii III RP i ci którzy go umożliwili powinni stanąć przed Trybunałem Stanu. Nie twierdzę, ze byli w spisku, którego efekty się własnie materializują. Zapewne “nie wiedzieli, że tak się to skończy” i pewnie to jest prawda. Tylko jeśli brak im kompetencji - to nie powinni pchać się na najwyższe urzędy w Polsce. A jeśli się pchali - niech za to odpowiadają. Nie może być tak, że Rzeczpospolita zmusiła pod groźbą więzienia swoich obywateli, żeby nie wiadomo za co, napchali miliardami złotych prywatne firmy i żeby było to bezkarne i odpowiadali tylko “przed Bogiem i historią”. Powinien się tym zająć Trybunał Stanu. Cezary Kaźmierczak
01/04/2013 Na rowerach ku świetlanej przyszłości Lewica ekologiczna umyśliła sobie propagować jazdę rowerami wszędzie i robi co może, żeby ograniczyć jazdę samochodami. Nie jest tajemnicą, że największymi ofiarami systemu panującego w Polsce są przedsiębiorcy i zmotoryzowani. Ich się okrada w różnoraki sposób, utrudniając im życie i dojąc niemiłosiernie.. Być może w przyszłości świetlanej będziemy latać na rowerach, tak jak nasi piloci potrafią „polecieć na drzwiach od stodoły”- jak twierdził swojego czasu pan Bronisław Komorowski, jako minister obrony narodowej rozkładającej się armii.. Właściwie rozkładanej armii.. Ale dlaczego akurat władza zajmuje się propagowaniem jednych środków komunikacji, przeciw innym” ? Czy od tego jest? Nie mogą się wszystkie środki komunikacji rozwijać samodzielnie, w sposób naturalny, bez ingerencji urzędników samorządowo- państwowych? Pan prezydent Bronisław Komorowski cieszy się niesłychaną sympatią respondentów, jego popularność zbliża się do 100%, tak go postrzegają wyborcy demokratyczni Może dlatego tak go lubią, że jako jedyny poseł w Sejmie z Platformy Obywatelskiej glosował przeciw rozwiązaniu twardego jądra służb PRL- Wojskowych Służb Informacyjnych.(????) Jest taki braterski, sympatyczny i dużo mówi o demokracji.. Co drugie zdanie- to oczywiście, że dzięki demokracji, że walczyliśmy, no i mamy- ustrój , na który czekały nasze dzieci i wnuki.. A że teraz te dzieci i wnuki uciekają z tego wspaniałego ustroju głupoty, marnotrawstwa, bezprawia i permanentnego kłamstwa- to nic takiego.. No i ciekawi mnie, dlaczego jak była „afera” w Ministerstwie Obrony Narodowej za czasów rządów pana Bronisława Komorowskiego, to sądy poturbowały pana Romualda Szeremietiewa, człowieka uczciwego i patriotę, a jego szefa- pana Bronisława Komorowskiego zagorzałego zwolennika socjalistycznej Unii Europejskiej- – zostawiły w spokoju.. Szeremietiewa turbowały przez kilka lat, aż okazało się, że nic nie było.. Telewizja robiła panu Romualdowi koło pióra.. Jakieś życie ponad stan, sugerowanie niejasności w wydatkach, podejrzane życie.. Tak jak to się robi, żeby człowieka uczciwego pognębić.. Czarny pijar.. W końcu w mediach poukrywali się pracownicy tajnych służb, którzy robią za dziennikarzy.. Stoją na straży niepolskiej racji stanu.. Przydałby się taki Czarodziej, jacy byli w Średniowieczu- najpiękniejszej epoce naszej obecnie upadającej cywilizacji-, który zajmował się wyprowadzaniem szczurów z miasta przy pomocy fletu.. Ojjjjj.. Przydałby się taki z fletem, co powprowadzałby tych wszystkich poprzebieranych za dziennikarzy aktywistów różnych służb- żeby nareszcie zapanowała normalność. Żeby dziennikarze zajmowali się tym co powinni- przedstawianiem prawdziwej rzeczywistości, a nie rzeczywistości podstawionej i narzucaniem nam tego co mamy myśleć na dany temat.. I niszczeniem ludzi niewygodnych- patriotów.. Dlaczego w drugi dzień Świat Wielkanocnych zajmuję się rowerami? Bo rower będzie miał w naszej socjalistycznej ojczyźnie wielką przyszłość- tak jak kiedyś w Chinach.. Chiny były potęgą rowerową i budźikową, kiedyś- czterdzieści lat temu z górą, a teraz poprzesiadali się na samochody i jedzą nie jedną miskę ryżu, a co najmniej dziesięć.. Wystarczyło dać im możliwość bogacenia się przy pomocy pracy.. Za komunizmu Mao- umierali tysiącami głodu.. No i powoli odrzucają rowery jako podstawowy środek komunikacji.. Ma natomiast idziemy pod światłym kierownictwem Platformy Obywatelskiej i innych bratnich partii Okrągłostołowych w kierunku preferowania jazdy rowerami.. Buduje się setkami kilometrów ścieżki rowerowe, uprzywilejowuje się rowerzystów- już wchodzą samochodziarzom na głowę, buduje się państwowe stacje rowerowe, żeby tylko jeździć rowerem- wkrótce rowerzysta będzie” świętą krową”.. Bo nie może jeździć na tych samych warunkach co reszta użytkowników dróg.. Według tych samych zasad.. Szykują się zakazy wjazdów samochodami do miast.. Na rowerach będzie wolno.. I na hulajnogach.. Ale w kasakach i prawami jazdy – oraz koniecznymi badaniami psychofizycznym i psychotechnicznymi.. Bo ci co wymyślili badania psychofizyczne potrzebne- ich zdaniem – do jeżdżenia rowerem służbowym w Łodzi czy Wrocławiu, nie przechodzą takich badań.. W Łodzi już jeżdżą – mają ich siedem, w tym jeden elektryczny.. We Wrocławiu będą jeździć wkrótce- jeszcze przed wakacjami. .”Na starcie planujemy zakup tylko 4 rowerów, ponieważ musimy najpierw przetestować pomysł. Jeśli się sprawdzi, pomyślimy o kolejnych”- twierdzi oficer rowerowy wrocławskiego magistratu pan Rafał Dutkiewicz- pardon, oczywiście pan Daniel Chojnacki. Pan Rafał jest prezydentem Wrocławia i topi to piękne miasto w długach.. Od 2002 roku tylko miasto zadłuża.. Ma w tym jakiś cel? I pomyśleć, że w 1985 roku obronił doktorat na KUL– z logiki formalnej:” Z badań nad metodą tablic semantycznych Betha” Nie mam aktualnych danych zadłużenia, ale w 2010 roku Warszawa miała 4 miliardy złotych długów, a Wrocław coś około 3.. Długi się wszędzie zwiększają, to i zwiększać się muszą we Wrocławiu i Warszawie.. Zwróćcie Państwo uwagę.. We Wrocławiu czterech rowerów jeszcze nie ma, ale oficer rowerowy pobierający pensję- już jest.. Pracownik rowerowy magistratu., zwany oficerem rowerowym.. Ale ranga! Przynajmniej jak stajenny we dworze u hrabiego.. Tak rządzi Wrocławiem Obywatelski Dolny Śląsk z panem Rafałem Dutkiewiczem, który zbiera tysiące głosów podczas demokratycznych bachanalii wrocławskich i obywatelskich i zadłuża jego mieszkańców.. Ma w planie wydać 3,6 miliona złotych na ułatwienia dla rowerów. Będzie 550 stojaków, bramy do centrum, obniżone zostaną krawężniki.. Pójdzie w to masa forsy, tak jak na różnego rodzaju imprezy rozrywkowe, takie jak Literacka Nagroda Europy Środkowej. Międzynarodowy Festiwal Filmowy Era Nowe Horyzony- przeniesiony z Cieszyna, Wrocławska Nagroda Poetycka- Silesia, Jazz nad Odrą i inne generujące wydatki miasta imprezy. Pan Rafał startujący kiedyś z lisy Unii Demokratycznej, KLD, a obecnie z Obywatelskiego Dolnego Śląska- umie wydawać pieniądze.. A kto ich nie umie? Ale jak zarabiać- to jest dopiero sztuka.. Został nawet Człowiekiem Roku Województwa Dolnośląskiego w 2006 r wg miesięcznika Forbs.(????). Im więcej wydaje i zadłuża w bankach, tym większym jest człowiekiem roku.. To chyba jasne! W Łodzi natomiast mają już rowerów siedem, w tym jeden elektryczny- wszystkie do celów służbowych. Wszystkie są z kaskami i dobrym zabezpieczeniem przed kradzieżą.. Wystarczyło na razie 8 tysięcy złotych z budżetu miasta, ale urzędnicy muszą przejść wszelkie badania, założyć odpowiednie buty i ubiór, przejść badania psychotechniczne i psychofizyczne, założyć kask- i ruszać do załatwiania spraw służbowych.. Jestem przekonany, jak już wykluje się ostatecznie pomysł jazdy urzędników na rowerach- będzie to program pilotażowy, przystąpią energicznie do zmuszania mieszkańców Łodzi i innych miast do przesiadania się na rowery.. Najgorzej będzie w Zimie, chociaż będzie można zbudować dla urzędników służbowych rowery zabudowane ekologicznie i ogrzewane. Zadba o to etatowy oficer rowerowy.. Na resztę niech wiatr dmucha. Oczywiście samochodów służbowych nie posprzedają, będą udawać , że jeżdżą rowerami.. Najwyżej jakiś goniec pojedzie od czasu do czasu rowerem służbowym przed kamerami telewizyjnymi, jak pokona wszystkie wymogi niezbędne do prowadzenia roweru.. Bo przystąpienie do jeżdżenia rowerem nie będzie łatwe.. Względy bezpieczeństwa! ale idzie globalne ocieplenie więc nie będzie problemu..Tylko jak jeździć w kasku przy temperaturze ocieplenia przekraczającej 40 stopni i topiących się lodowcach zalewających ulice Łodzi i Wrocławia?Oficer rowerowy będzie wydawał rowery wodne do celów służbowych.. Czy ktoś wtedy pozostanie jeszcze przy zdrowych zmysłach?
WJR
Michalkiewicz„Socjaliści robią z nas gówno „Zasięg politycznej poprawności pokrywa się z niemiecką strefą wpływów „Monika Olejnik skomentowała ostre słowa Lecha Wałęsy, który stwierdził, że mniejszości seksualne powinny siedzieć w Sejmie "za murem". Na Facebooku dziennikarka napisała, że były prezydent zhańbił przyznaną mu Pokojową Nagrodę Nobla. Jej samej było przykro, gdy usłyszała wypowiedź Wałęsy.”.....(źródło)
Jarosław Wałęsa o słowach swojego ojca „ Byłem w całkowitym szoku „...”- Mam nadzieję, że ojciec posłucha głosów z zagranicy - powiedział Jarosław Wałęsa. - Nas w Polsce może nie słuchać, może myśleć, że rzeczywiście ma takie wielkie poparcie, ale jeżeli od swoich przyjaciół, noblistów, usłyszy słowa krytyczne, może będzie mu łatwiej zrozumieć tę drugą stronę „...”Komentując słowa Agnieszki Holland która zarzuciła Lechowi Wałęsie, że "słucha Radia Maryja", przyznał, że jego ojciec "praktycznie całą noc ma słuchaweczkę w uchu i słucha tej rozgłośni". - Radio Maryja? Pani reżyser trafiła w sedno - stwierdził. „....”Obawiam się, że jednak ojciec reprezentuje znaczą cześć społeczeństwa „...(źródło )
„Profesor Śpiewak „Zresztą program KPP był całkowicie sprzeczny z interesami Polski . W imieniu Polaków oddawano Niemcom cały Śląsk , Gdańsk , Pomorze Nadwiślańskie „....”Ale nie tylko polscy komuniści oddawali znaczne połacie swojego państwa sąsiadom .Hasła o oderwaniu Alzacji i Lotaryngii od Francji , Sudetów od Czechosłowacji , okręgu Kłajpedy od Litwy , Tyrolu od Litwy wysuwane były przez partie komunistyczne Francji , Woch, Litwy , Czechosłowacji „...” Zastanawiające jest to ,że partie komunistyczne w Europie robiły ustępstwa niemal wyłącznie na rzecz Niemiec i Rosji , faktycznie wspierając przedwojenny , XIX wieczny podział Europy „...(więcej)
Socjalizm ,socjaliści w służbie Niemiec. Tekst Śpiewaka jest kluczem do zrozumienia fenomenu współczesnego socjalizmu jakim jest polityczna poprawność i roli jaka do odegrania w Europie. Jak pokazał Śpiewak Wart pamiętać ,że Niemcy wykorzystały swojego agenta Lenina , aby zasiać w Rosji zgnilizną socjalizmu i zniszczyć błyskawicznie rozwijającą się kapitalistyczną, chrześcijańską Rosję prof. Zbigniew Rau „ W moich rozważaniach poświęconym tejże antropologii politycznej odwołam się do ustaleń empirycznych i założeń metodologicznych francuskiego myśliciela pierwszej połowy XIX wieku Alexisa de Tocqueville'a. „.....”Tocqueville argumentował, że w przyszłości udziałem Europy będzie ustrój demokratyczny, który upodobni nasze społeczeństwa do społeczeństwa amerykańskiego oraz że w tejże przyszłości to Ameryka i Rosja, a nie Europa będą decydować o losach świata. „...(źródło )
„W końcu 1913r. redaktor „Economist Europeen” Edmon Teri, działając z polecenia 2 francuskich ministrów, dokonał oceny gospodarki Rosji. Odnotował on porażające sukcesy we wszystkich dziedzinach. Pisał on: Jeżeli sprawy narodów Europy począwszy od 1912 do 1950 r. będą rozwijały się tak jak to miało miejsce w latach 1900 do 1912r. – Rosja w połowie bieżącego wieku będzie triumfować nad Europą tak w politycznym, jak i gospodarczym i finansowym zakresie. „...”W ciągu 20 lat panowania Mikołaja II liczba ludności imperium wzrosła o 50 mln tj. o 40 %. Naturalny przyrost stanowił około 3 mln ludności w ciągu roku. Równocześnie z przyrostem naturalnym - wyraźnie wzrósł ogólny poziom dobrobytu ludności. Nastąpił wydatny rozwój rolnictwa. Podwoiły zbiory żyta, pszenicy i jęczmienia. Plony zbóż sięgały w przeliczeniu miliardów rubli. Ogromną ilość zbóż eksportowano. Miliony świń, owiec i setki tysięcy krów i koni. Niezliczona ilość drobiu. Rosja karmiła pół świata. Owca kosztowała dwa ruble, krowa dziesięć, a dobry robotnik zarabiał miesięcznie w fabryce do stu rubli! Oszczędności w kasach państwowych wzrosły z 300 mln w 1894 r. do 2 mld rubli „.....”W Rosji nastąpił szybki rozwój przemysłu metalurgicznego. Prawie czterokrotnie wzrósł wytop żelaza, wytop miedzi – pięciokrotnie, wydobycie rudy żelaza – również wzrosło pięciokrotnie. Szczególnie w ostatnich latach panowania znacząco rozwijał się przemysł maszynowy. Podstawowy kapitał głównych rosyjskich zakładów przemysłu maszynowego tylko w ciągu 3 lat (1911 – 1913) wzrósł ze 120 do 220 mln rubli. Produkcja wyrobów bawełnianych również podwoiła się. Ogólna ilość zatrudnionych w przemyśle w ciągu 20 lat z 2 mln wzrosła do 5 mln robotników. „.....”. Rezerwy złota banku centralnego z 648 mln w 1894r. wzrosły do 1.604 mln w 1914r. Budżet wzrastał bez wprowadzania nowych i podnoszenia dotychczasowych podatków. Wzrost wpływów budżetowych był wyłącznie efektem wzrostu gospodarczego państwa. Jeszcze na początku XX w. rząd Rosji mógł wyasygnować na różne potrzeby państwa sumę rzędu dwóch miliardów rubli w złocie. Jest to suma kolosalna i wątpliwe czy jakiegokolwiek ówczesne państwo posiadało budżet tej wielkości. „.....”O rozwoju oświaty świadczą następujące dane: w 1914r. nakłady na szkolnictwo wyniosły 300 mln rubli. Na początku panowania cara nakłady te wynosiły zaledwie 40 mln. Bardzo znacząco wzrosło wydawnictwo książek. „......(źródło )
W tym akurat wypadku powinniśmy podziękować Niemcom za wprowadzenie socjalizmu w Rosji , bo gdyby kapitalistyczna Rosja przetrwała, kto wie czy Polska wybiłaby się na niepodległość. Zresztą problem szybko się rozwijającej Rosji ,która być może już w tej chwili rozpoczyna transformację ustrojowa w kierunku modelu chińskiego autorytarnego kapitalizmu pozostaje aktualny . Słaba socjalistyczna Polska będąca w strefie wpływów Niemiec z potężną gospodarczo Rosją z drugiej strony długo nie wybije się na faktyczną niepodległość Problem kapitalistycznej , chrześcijańskiej Rosji spędza sen z powiek nawet nomenklaturze II Komuny Komorowski „Jeśli zależy nam na (…) zapobieżeniu sytuacji, w której Rosja nie pójdzie drogą autorytarnego kapitalizmu (jaki realizowany jest w Chinach),to należy ją przyciągać, a w tym procesie sami Rosjanie dokonają wyboru europejskiej drogi do dobrobytu i bezpieczeństwa. „...(więcej )
Zasięg socjalizm , politycznej poprawności w Europie pokrywa się dokładnie z obszarem wpływów politycznych Niemiec. Ukraina, Białoruś Rosja, Turcja , państwa Maghrebu zdecydowanie odrzuciły etykę nowej religii politycznej , nie dopuściły do ustanownia politycznej poprawności „religią panującą „Socjalizm politycznej poprawności służy Niemcom do rozbicia i kontroli społeczeństw . Socjaliści jak trafnie zauważył Michalkiewicz robią z ludzi „gówno” Tezę Michalkiewicza potwierdza Robert D. Kaplan „ ”Ekonomiczny upadek tego modelu – czyli właśnie europejskiego państwa opiekuńczego – w ostatnich kilku latach zagraża dziś miękkiej sile Europy, a co za tym idzie – jej moralnej wizji samej siebie. Miękka siła, tak jak ją definiuje politolog z Harvardu, Joseph Nye, to między innymi umiejętność stosowania perswazji w świecie rządzonym przez media. ...(więcej )
„Stosowania perswazji w świecie rządzonym przez media.” To media , socjaliści je kontrolujący robią z ludzi gó....o „Jarci „Zatem sytuację mamy następującą: największy portal onet, i trzeci portal - interia w rękach Ringier Axel Springer i Bauer Media. Gazety regionalne przejęte przez Verlagsgruppe Passau. Dyrektorem największej prywatnej telewizji TVN jest były szef Sky Deutschland - Markus Tellenbach. W zeszłym tygodniu TVP i Polskie Radio ogłosiły nawiązanie bliskiej współpracy z Niemiecką telewizją MDR co ma skutkować wymianą treści, czy czymś równie niesmacznym. Niestety, zestawienia ze sobą tych informacji w jednym wpisie nie znajdą państwo nigdzie, w całej sieci. Nie wiem czy dziennikarze nie zajmują się całościowo tematem ze strachu, czy jest to zimna kalkulacja - przecież Niemcy, to ich przyszli pracodawcy. Na koniec pytanie - czy w sytuacji takiej dominacji mentalnej, chciałoby się powiedzieć monopolu poznawczego lobby niemieckiego wybory demokratyczne są wyborami Polaków, czy Niemców? „....(źródło )
Profesor Śpiewak o mentalności religijnej socjalistów, bolszewików rosyjskich „Najważniejsze jednak w kontekście naszych rozważań są wszelkie te działania , które miały wyrwać członka , czy jeszcze bardziej partyjnego aktywistę z jego dawnego otoczenia .oderwać go od dawnych nawyków, sposobów myślenia , wrażliwości , lojalności ,i uczynić niejako nowym człowiekiem. Komunista pojmował siebie nie tylko jako zwolennika nowej idei, nie tylko jako sympatyka ZSRR , wroga kapitalizmu i demokracji. Rzecz nie sprowadzała się do poglądów i racjonalnych argumentów. Przystąpienie do stronnictwa zwolenników rewolucji nie miało wiele wspólnego z po prostu zapisaniem się do jednej z możliwych partii politycznych . Członek miał niejako oddać się partii . Pozbyć się siebie i oddać całym sobą partyjnym nakazom i partyjnej polityce . „....” Trzeba być bezlitosnym dla siebie samego , trzeba przełamać w sobie wszelki sentymentalizm , tradycyjne zasady etyczne , zagłuszyć swoje sumienie , odrzucić uznane poczucie smaku , wymagając od siebie stosowania , wedle partyjnych wskazań , odgórnych zaleceń i stosować je bez szemrania . To jest pełne wyznanie wiary w „pieriekowkę dusz „ . Dobrowolne zrzeczenie się swojej autonomii i godności . Arthur Koestler rzecz ujął dobitnie „Dowiedziałem się ,że lojalność , wierność i uczciwość to jedynei przemijające wyobrażenia burżuazyjne. Każda epoka […] posiada własny kodeks etyczny […] Rewolucja nie dokonuje się metodą gry w tenisa – rewolucja kieruje się zasadą ,że cel uświęca środki , jej przewodnikiem jest materializm dialektyczny .Jej zasadą jest bezlitosna obojętność wobec istoty ludzkiej …...Moralność jest tożsama z interesami wojny klasowe „ ….(więcej )
„45 procent Brytyjczyków zakazałoby żydowskiego uboju rytualnego, a 38 procent niemedycznego obrzezania – wynika z badań opublikowanych przez „The Jewish Chronicle”. „....”28 procent Brytyjczyków nie ma zdania w sprawie uboju rytualnego, a 27 procent jest przeciwna takiemu zakazowi. 38 procent badanych popiera zakaz religijnego obrzezania chłopców, 35 procent jest mu przeciwna, a 27 procent nie ma w tej sprawie zdania. Najwyższy stopień poparcia dla zakazu obrzezania występuje wśród najmłodszych Brytyjczyków. Wśród osób od 18 do 24 roku życia, aż 41 procent zakazałoby obrzezania z innych niż medyczne powodów.”...(źródło)
Wierzbicki „ Czy Rosja wyprzedzi Niemcy w 2021 roku „ Wydatki budżetu na naukę zostaną zwiększone z 1,2% do 3% PKB. „....”Powstaną zupełnie nowe dziedziny produkcji, zdolne do konkurencji na rynkach światowych, które będą związane przede wszystkim z projektem modernizacji i unowocześnienia Rosji pod nazwą “Skołkowo”. Główną dźwignią wzrostu gospodarczego będą innowacje. „....(źródło)
„Choć o gospodarce Niemiec przywykło się myśleć jako o parowozie UE, z nowego raportu Bundesbanku wynika, iż majątek statystycznego gospodarstwa domowego Niemiec wynosi 195 tys. euro wobec 285 tys. euro w Hiszpanii i 229 tys. euro we Francji „....(źródło )
Marek Mojsiewicz
Agencja dziwnych kroków... Dwa tygodnie temu sąd postanowił zwolnić z aresztu dwudziestojedno letniego Artura Łętowskiego. Młody człowiek, przez ponad dziewięć miesięcy, przebywał w areszcie pod zarzutem związków z międzynarodową siatką terrorystyczną.(!) Aresztowali go agenci ABW, którzy poprzedzili swoją akcję wielomiesięcznym, kosztownym – dodajmy – śledztwem. Mówiąc krótko, dzielne nieroby i durnie z agencji na co dzień (pewnie dla niepoznaki) zwanej Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego, udając że na chwilę przedzieżgnęli się w swoich amerykańskich czy izraelskich idoli, stosując pełny stafarz państwowego terroru i inwigilacji, ujęli „szczawia” - dzieciaka, który buszował po internecie i pewnie jego jedynym przestępstwem było to, że o terroryźmie wiedział więcej niż oni sami. Tak to jest, gdy w ABW możliwe są jedynie polityczne kariery, a awanse zarezerwowane są dla pociotków starszych nieudaczników i „plecaków” związanych z PO. Przecież ci durnie – żyjący, było nie było, za nasze pieniądze – terrorystów widzieli jedynie na obrazkach w amerykańskich filmach. Gdyby rzeczywiście jakiś szalony, mało inspirowany przez Moskwę, odłam Bractwa Muzułmańskiego czy Al Kaidy chciał wysadzić w powietrze Pałac imienia Stalina w Warszawie, to oglądalibyśmy największe fajerwerki w stolycy od czasów publicznych, komunonazistowskich parad z kwiatem naszego aktorstwa w pierwszych szeregach oraz zadki uciekających gierojów z ABW. Taka jest smutna prawda. ABW nie uchroni nas dziś przed najdurniejszym terrorystą, ale, żeby – od czasu do czasu – usprawiedliwić przeżeranie gigantycznych funduszy, łapie „terrorystów” takich jak Artur Łętowski, czy świrnięty doktor z krakowskiego Uniwersytetu Rolniczego Brunon K. znany już jako Durniobomber. Mam kontakt z bratem młodego „terrorysty” Tomaszem, który napisał niezła pracę licencjacką na temat międzynarodowego terroryzmu. Stąd, z taką śmiałością, formułuję swoje osądy. Jakie zarzuty prokurator Arkadiusz Dura postawił młodemu 'terroryście”?:
15 maja 2011 publicznie pochwalał zamachy Al-Kaidy poprzez zamieszczenie w serwisie metacafe.com pliku video pt. "Hołd dla Osamy Bin Ladena" z napisem "Mudżahedini naprzód";
* 11 września 2011 pochwalał zamachy terrorystyczne na wieże WTC poprzez zamieszczenie na serwisie metacafe.com pliku video "The day of 11th september by Ahmed Yassin" z napisem "10 rocznica błogosławionego ataku z 11 września";
* 30 marca 2012 rozpowszechniał link do strony z podręcznikiem dotyczącym materiałów wybuchowych "mogący ułatwić popełnienie przestępstwa terrorystycznego, przy czym chciał, żeby przestępstwo takie zostało popełnione";
* 3 maja 2012 wysłał link pod którym był podręcznik rozbrajania improwizowanych ładunków wybuchowych (IED).
No można się do łez spłakać, gdyby nie to, ze chłopaka naprawdę wsadzili do trumny. Dodam, że „tajny amerykański podręcznik” pojawił się m.in. na kilku kadrach w animowanej bajce „Toy story”, a „przestępstwo” Artura polegało na tym, że wysłał jego – jawną jak najbardziej – treść do dwóch znajomych. Sąd, kiedy ujrzał „zgromadzony przeciwko Arturowi Ł. materiał dowodowy” miał nietęgą minę i nie pozostało mu nic innego jak natychmiast zwolnić młodzika z aresztu. Przesiedział tam jednak dziewięć miesięcy!!! Wiem, że ABW i ogólnie dzisiejsze polskie władze uwielbiają walczyć ze słabszymi i płaszczyć się przed silnymi, istnieje jednak chyba granica głupoty, kompromitacji i niechlujstwa... Na szczęście od czasów „Operacji Most” (gigantycznego przerzutu rosyjskich Żydów przez Warszawę do Izraela), przebiegającej na początku lat dziewięćdziesiatych, żaden – nawet chromy i breszczaty na oczy – terrorysta nie interesuje się Warszawą. Żyjemy więc spokojnie, jak groch przy drodze, gdyby jednak liczyć na nasze służby, to już lepiej całkiem je rozwiążmy, bo inaczej jeszcze krzywdę sobie sami i nam przy okazji, porobią. Dziennikarze rządowego – a więc głównego – nurtu usłużnie pozamykali swoje serwilistyczne dzióbki i nikt nie raczył nawet zapytać – co do diaska ma znaczyć cała ta komedia z aresztowaniem Artura Ł. I dlaczego nikt nie kwapi się aby ponieść teraz konsekwencje tej gigantycznej wtopy?! Taki Sekielski na przykład, zamiast opowiadać ludziom duby smalone (w swoim nieudolnym, pseudośledczym magazynku, emitowanym, na nasz koszt, w telewizji publicznej) mógłby prześwietlić działania ABW w tej sprawie, to przecież miało miejsce tuż obok jego brzucha, w Warszawie. Nie, on tego jednak nie zrobi, tak jak nie zrobią tego inni „dziennikarze”, którzy wolą dalej tropić księży, biskupa Głodzia czy „matkę Madzi”, zamiast zauważać jak zmienia się Polska rządzona przez ekipę, która coraz bardziej wygląda jakby uciekła z dawnych produkcji „Latającego Cyrku Monty Pythona”. Sęk w tym, ze oni maja takie sobie poczucie humoru, a to – jak widać – staje się źródłem całkiem nie śmiesznych, za to mocno zakaźnych, chorób Witold Gadowski
Wiosna i lato w polskiej gospodarce definitywnie odwołane. Występy łże-autorytetów i euro-naganiaczy tylko ich kompromitują Choćby nawet rząd PO postanowił ogłosić Angelę Królową Polski, to niewiele to pomoże polskiej gospodarce. Europejska lokomotywa wzrostu gospodarczego gwałtownie hamuje, a polskie wagony są już na bocznicy. Bajeczki dla ubogich MF J.V.Rostowskiego zaledwie sprzed 2 miesięcy o tym, że w II-ej połowie roku będzie już tylko z górki i po kryzysie oraz, że najtrudniejszy czas dla polskich finansów już za nami jak i totalne brednie, że kryzys w strefie euro został definitywnie rozwiązany nikogo już nie bulwersują. Inny geniusz finansowy obecnej koalicji – główny doradca Premiera D.Tuska J.K.Bielecki jeszcze kilka tygodni temu w swym cyklicznym występie w TVN-24 zapewniał, że polska gospodarka ruszy w II-ej połowie roku. Teraz oświadcza, że „pierwszy raz się trochę martwi” oczywiście nie z powodu Polski, a z powodu sytuacji na Cyprze. Premier D. Tusk jeszcze w grudniu zapewniał, że ten rok będzie lepszy niż sądzą pesymiści, a polski budżet jest rozważny, stabilny i bezpieczny oraz że przybędzie 400 tys. nowych miejsc pracy. Według szefa MSZ R. Sikorskiego strefa euro to jak Cesarstwo Rzymskie, a reszta tych, którzy nie mają jeszcze wspólnej waluty to – barbaria. Nie do końca tylko wiadomo, czy miał na myśli Cesarstwo Rzymskie czy Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego? Tak czy siak to właśnie barbarzyńcy, a zwłaszcza plemiona germańskie – Wandali, Gotów i Wizygotów - owe Cesarstwo Rzymskie ostatecznie obaliły. Warto więc wiedzieć i rozumieć, co się plecie nawet na twitterze. A przecież w strefie euro robi się naprawdę dramatycznie. Szef euro grupy J. Dijsselbloem nie wykluczył powtórzenia wariantu cypryjskiego w innych krajach Unii. Ostatnio w ramach „bratniej pomocy” Niemcy dostarczyły na Cypr gotówkę w kwocie 5 mld euro. Kolejnymi ofiarami niemieckiej recepty i lekarstwa antykryzysowego mogą okazać się wkrótce takie kraje jak Słowenia, Luksemburg, Estonia, Hiszpania czy Portugalia. Teraz większa gotówka spokojnie więc popłynie do Niemiec, Szwajcarii, Wlk. Brytanii i amerykańskich banków. Jak prać, to teraz tylko w Niemczech. Unia to według naszego MSZ R. Sikorskiego, współczesne wcielenie Imperium Rzymskiego, oby nie okazało się, że wcielenie tuż przed rozpadem. Niestety Polska również zmierza tą antyczną grecką drogą wprost do hiszpańskiego dramatu. Dług zagraniczny Polski i Polaków na koniec 2012r. wyniósł, o zgrozo 1,13 bln zł. Polski rząd i samorządy mają go już w astronomicznej wysokości ok. 470 mld zł, banki głównie zagraniczne w Polsce w kwocie ok. 200 mld zł, przedsiębiorstwa ok. 450 mld zł. Idziemy więc stabilnie i konsekwentnie pod wodę wprost do finansowej zagłady. Zaś dług publiczny Skarbu Państwa – ten uczciwie policzony – też już zbliżył się do 1 bln zł. Obecnie trwa rządowa „ustawka” i przygotowanie do skoku na 270 mld zł pieniędzy polskich emerytów w OFE. Oczywiście wyłącznie dla naszego dobra i po wcześniejszym podniesieniu wieku emerytalnego do 67 lat. Już nawet „rozgrzany” TVN 24 i TVN CNBC nie bardzo są w stanie podtrzymać urzędową propagandę sukcesu i nadal skutecznie zaklinać naszą rzeczywistość gospodarczą. Zwłaszcza w sytuacji gdy praktycznie wszystkie silniki polskiej gospodarki zatarły się lub płoną, a polskie wagony rozwoju gospodarczego na dłużej zjechały na bocznicę. Rosną jak grzyby po deszczu lombardy, a Polacy coraz częściej kupują w szmateksach. Mamy prawdziwy renesans tego rodzaju biznesu i blisko 20 tys. tego typu sklepów w Polsce. Polacy kupują coraz więcej tanich produktów żywnościowych w tym tańsze kurczaki, a znacznie mniej wołowiny, wieprzowiny, a nawet wędlin. Wyraźnie spadają zamówienia na nowe palety, a to ewidentna oznaka nadchodzącego kryzysu.
Po dwóch miesiącach mamy w Polsce ogromny ponad 20 proc. spadek zamówień w przemyśle. Praktycznie dorżnięto już budowlaną - polską watachę. Wkrótce dotknie to również deweloperów. I mimo, że Premier D.Tusk w zimową Wielkanoc na tle morza kwiatów obiecuje, że „w końcu przyjdzie wiosna i lepsze czasy i wszystko co złe kiedyś przeminie”, to idzie potężny kryzys, bieda, bezrobocie i beznadzieja. Wynik finansowy netto polskich przedsiębiorstw w 2012 r. był aż o 21 proc. gorszy niż w 2011r. W handlu nie tylko z powodu przedłużającej się zimy widać już sprzedażową zapaść. Małe sklepy padają jak muchy, produkcja szoruje po dnie, tyle tylko, że to dno ciągle się zapada. Możemy się wkrótce doczekać nie tylko Platformy Oburzonych, ale wręcz Platformy Wściekłych Obywateli. Skala i ilość kredytów zagrożonych i utraconych w bankach, gospodarstw domowych to już ok. 40 mld zł, zaś firm ok. 30 mld zł i nadal gwałtownie przyspiesza. Stanowi to, już blisko ok. 9 proc. całej puli kredytów. Co 6-ty kredyt konsumpcyjny jest dziś nie do odzyskania. Sytuacja w Polsce coraz bardziej przypomina tę w Hiszpanii sprzed 2-3 lat i Grecję z początku 2007r. Prognozy dla rynku pracy w Polsce są wręcz ponure, rośnie bezrobocie, szykują się kolejne zwolnienia grupowe, stagnacja już wkrótce może przerodzić się w recesję, a rosnący fiskalizm dobić resztkę popytu i zwykłą przedsiębiorczość. Ekonomiczna wojna z własnym narodem przybiera na sile. Nikt nie bierze na poważnie zapowiedzi o rychłym końcu kryzysu i to już w 2013 r. deklarowanych, zarówno przez premiera D. Tuska czy prezesa NBP M. Belkę. Kabaretowych popisów w sferze przyjęcia przez Polskę euro, nie uniknął były premier L. Miller. Jako jeden z głównych euro-naganiaczy stwierdził w programie TVN-24 „Fakty po faktach” 21 marca 2013r., że Polska musi być głównym jądrem Europy.W tej orgii wygłupów wsparł go MSZ R. Sikorski ogłaszając, że chcemy być w jądrze decyzyjnym. Problem w tym, że tego typu infantylne, a zarazem buńczuczne deklaracje na wyrost, co do przyjęcia przez Polskę wspólnej waluty mogą spowodować, że możemy się raczej znaleźć i owszem, ale między głównymi jądrami Europy. O czym trafnie i dobitnie ostrzegł ostatnio polskie elity laureat Nagrody Nobla P. Krugman. Redaktorzy TVN-CNBC wylewają krokodyle łzy, nie mogąc dostrzec zapowiadanego po wielokroć ożywienia gospodarczego w Polsce. Podobno żadni analitycy, tego co się dzieje obecnie w Polsce, nie byli w stanie przewidzieć. Nasi rządzący, w tym zwłaszcza spece od gospodarki nie chcą zaprzestać pajacowania, zaklinania rzeczywistości i kreowania wyłącznie wielce optymistycznej wizji i stanu polskiej gospodarki. Pseudo-prawdomówne występy łże-autorytetów, euro-naganiaczy czy analityków dnia wczorajszego w konfrontacji z rzeczywistością gospodarczą i stanem finansów publicznych już tylko kompromitują ich autorów. Najwyższy czas przestać udawać, że kryzys nas ominie. Już czas by przestawić medialną wajchę. Zbliża się krytyczny moment, by podjąć mądre, możliwe jeszcze działania anty-kryzysowe, bo nie będzie ani miło, ani łatwo. Dziś, kompletnie nie wiadomo, kiedy przyjdzie wiosna w polskiej gospodarce i finansach. Mróz na dworze przeminie, ale kryzys gospodarczy i to co złe, nie koniecznie przeminie, tak szybko jak obiecuje Premier D. Tusk. Janusz Szewczak
65 lat temu uchwalono Plan Marshalla 3 kwietnia 1948 r. Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdził finansowanie przez USA Europejskiego Planu Odbudowy, którego inicjatorem był sekretarz stanu George Marshall. Politycznym celem ekonomicznej pomocy dla zniszczonej wojną Europy było przeciwstawienie się komunizmowi. W sumie wartość amerykańskich kredytów i dostaw dla Europy wyniosła 13,5 miliarda dolarów. Polska, podobnie jak inne państwa podporządkowane ZSRS, ze względu na stanowisko Moskwy, nie mogła przystąpić do tego projektu. Plan przedstawiony 5 czerwca 1947 r. na Uniwersytecie Harvarda przez sekretarza stanu USA George'a Marshalla dotyczył ekonomicznej pomocy dla państw Europy i był następstwem ogłoszonej w marcu tego roku przez prezydenta Harry`ego Trumana tzw. doktryny powstrzymywania. Dotyczyła ona przeciwstawiania się globalnej ekspansji komunizmu i Związku Sowieckiego. Stany Zjednoczone zdawały sobie sprawę z tego, że bez uzdrowienia sytuacji gospodarczej w krajach zrujnowanych działaniami wojennymi trudno będzie walczyć z komunistycznymi wpływami. W swoim wystąpieniu 5 czerwca 1947 r. Marshall nie mówił jednak otwarcie o tym, że przedstawiana przez niego propozycja politycznie skierowana jest przeciwko Moskwie. "Jest rzeczą logiczną, że Stany Zjednoczone powinny uczynić wszystko, co leży w mocy, żeby dopomóc do przywrócenia światu normalnego zdrowia gospodarczego, bez czego nie może być mowy o równowadze politycznej i zapewnieniu pokoju. Nasza polityka jest wymierzona nie przeciwko jakiemukolwiek krajowi czy doktrynie, ale przeciwko głodowi, ubóstwu, rozpaczy i chaosowi" - stwierdzał amerykański sekretarz stanu. Konsekwencją ogłoszenia przez Stany Zjednoczone propozycji pomocy gospodarczej dla Europy było zorganizowanie międzynarodowej konferencji w Paryżu, którą zaplanowano na 12 lipca 1947 r. Zaproszono na nią większość państw europejskich w tym także Polskę. Podjęto również rozmowy na temat uczestnictwa w zaplanowanym spotkaniu ZSRS. Reakcja polskiego rządu i premiera Józefa Cyrankiewicza na zaproszenie była w zasadzie pozytywna. Komunistyczne władze liczyły, że amerykańska pomoc znacznie ułatwi i przyspieszy odbudowę zniszczonego kraju. Podobnie na propozycję USA zareagowano w Pradze i Belgradzie. Odrzucenie przez Moskwę zaproszenia na konferencję paryską przesądziło jednak o tym, że nie wzięła w niej udziału także Polska oraz inne kraje Europy Środkowo-Wschodniej podporządkowane ZSRS. 9 lipca minister spraw zagranicznych Zygmunt Modzelewski wręczył ambasadorom Francji i Wielkiej Brytanii w Warszawie notę odrzucającą zaproszenie do Paryża, w której znalazł się protest przeciwko uprzywilejowanej pozycji Niemiec w odbudowie Europy. 3 kwietnia 1948 r. Kongres Stanów Zjednoczonych zatwierdził finansowanie przez USA Europejskiego Planu Odbudowy - planu Marshalla. W sumie rząd Stanów Zjednoczonych na pomoc dla krajów europejskich przeznaczył 17 miliardów dolarów. Z tej sumy wykorzystano 13,5 miliarda. Największymi beneficjentami amerykańskiej pomocy były Wielka Brytania (3,5 mld) i Francja (2,7 mld). Włochy i Niemcy Zachodnie(przyszła Republika Federalna Niemiec) otrzymały po 1,5 mld. Reakcją państw zachodnioeuropejskich na plan Marshalla było utworzenie 16 kwietnia 1948 r. Europejskiej Organizacji Współpracy Gospodarczej (OEEC), mającej pełnić rolę partnera dla Stanów Zjednoczonych przy realizacji Europejskiego Planu Odbudowy. Działania ekonomiczne podjęte przez USA okazały się efektywne i przyczyniły się w ogromnym stopniu do gospodarczego rozwoju w Europie Zachodniej oraz skutecznego zahamowania komunistycznej ofensywy ideologicznej. PAP
Przekręt Nr 1 w historii Polski Po ogłoszeniu pomysłu “emerytury programowanej” przez OFE, czyli wypłacanej przez 10-16 lat po osiągnieciu wieku emerytalnego, wszyscy w zasadzie osłupieli. Nikt nie rozumie o co chodzi. Nikt nie spodziewał się tak niebywałej i bezczelnej prowokacji. Jakby OFE zależało, żeby politycy MUSIELI je zlikwidować. I to jest - moim zdaniem - jedyne racjonalne wytłumaczenie tego kroku. “Rynki finansowe” uznały, że zyski zostały już zrealizowane i pora ten cyrk zamknąć, bo zaczyna się wypłata świadczeń. Wprowadzeniu OFE towarzyszyła euforia emerytur pod palmami. Jestem akurat ze środowiska, które od początku było przeciw OFE: z powodów ideologicznych (podatek pod przymusem państwa na rzecz prywatnych firm plus całkowicie fałszywe założenie co do stabilności i przewidywalności rynku), zdroworozsądkowych (gigantyczne, niespotykane prowizje i koszty transakcyjne systemu) i ekonomicznych (OFE kupowały głównie obligacje rządowe pobierając za to gigantyczne prowizję - rząd wprowadził do systemu zupełnie zbędnego pośrednika, który inkasował od polskiego podatnika miliardy złotych za nic - te same obligacje Pani na poczcie sprzedaje za prowizję 0%!). Sojuszników to za wielu nie mieliśmy. A “oszołom”, “oszołomstwo”, to słowa do których w kontekście OFE się przyzwyczailiśmy. Po ogłoszeniu pomysłu “emerytury programowanej” przez OFE, czyli wypłacanej przez 10-16 lat po osiągnieciu wieku emerytalnego, wszyscy w zasadzie osłupieli. OFE mówią, że owszem, mogą też poza tym horyzontem - jak im się dodatkowo zapłaci albo wykupi ubezpieczenie “od długowieczności”!!! Nikt nie rozumie o co chodzi. Nikt nie spodziewał się tak niebywałej i bezczelnej prowokacji. Jakby OFE zależało, żeby politycy MUSIELI je zlikwidować. OFE policzyły bowiem, że ich założenia w momencie powstania - czyli stabilny wzrost cen akcji typu 11% czy 3% “pewny” zysk na obligacjach rządowych, czyli to z czego się śmieliśmy, bo “pewna” to tylko śmierć i podatki - jest po prostu nieprawdziwe. Nie ma już “pewnych” obligacji rządowych, ani “pewnego” wzrostu cen akcji. A przecież swoje już zarobiliśmy - 17 miliardów złotych na czysto! I to jest - moim zdaniem - jedyne racjonalne wytłumaczenie tego kroku. “Rynki finansowe” uznały, że się pomyliły w ocenie przyszłości ale zyski zostały już zrealizowane i pora ten cyrk zamknąć, bo zaczyna się wypłata świadczeń. OFE zarobiły przez te wszystkie lata na czysto, dla siebie 17 miliardów złotych. Teraz przychodzi czas wypłat dla emerytów - czas zwijać interes. Zyski zostały zrealizowane. To zresztą nie jedyne koszty, które poniósł podatnik - sam system komputerowy dla ZUS, który ZUS był w ogóle niepotrzebny,ale OFE niezbędny - kosztował 5 miliardów złotych! Wątpię czy od początku taki był biznes plan interesu OFE - zamknąć po zrealizowaniu odpowiednich zysków. W Exelu bowiem jak byk stały owe wynikające z “analizy technicznej” ”stabilne średnie wzrosty”. Wielu ludzi zapewne popierało OFE z powodu braku znajomości rzeczy. Niemniej uważam, że nie można tak zostawić transferu 17 miliardów złotych od polskiego podatnika do prywatnych kieszeni. OFE to największy przekręt w historii III RP i ci którzy go umożliwili powinni stanąć przed Trybunałem Stanu. Nie twierdzę, ze byli w spisku, którego efekty się własnie materializują. Zapewne “nie wiedzieli, że tak się to skończy” i pewnie to jest prawda. Tylko jeśli brak im kompetencji - to nie powinni pchać się na najwyższe urzędy w Polsce. A jeśli się pchali - niech za to odpowiadają.Nie może być tak, że Rzeczpospolita zmusiła pod groźbą więzienia 15,5 miliona swoich obywateli, żeby nie wiadomo za co, napchali 17 miliardami złotych prywatne firmy i żeby było to bezkarne i odpowiadali tylko “przed Bogiem i historią”. Powinien się tym zająć Trybunał Stanu.
Kaźmiarczak
Prawda wciąż niebezpieczna… ✈ “Te same mechanizmy, które rządziły propagandą lat sowieckiego zniewolenia, rządzą i dziś” Dr inż. Wacław Berczyński po raz kolejny mówi o swoich wątpliwościach dot. Smoleńska oraz obliczeniach, które świadczą, że 10/04 doszło do wydarzenia, które nie ma nic wspólnego ze zwykłą katastrofą lotniczą opisaną w oficjalnych raportach MAK i komisji Millera. Dr Berczyński mówi o swoich obliczeniach, mówi o tym, co płynie z jego doświadczenia. Mówi w sposób rzeczowy, profesjonalny i spokojny.
Co dziś możemy zestawić z jego przekazem? Jedynie drwiny członków komisji Millera, a obecnie komisji Laska, odmowę dyskusji, zbijanie każdej wątpliwości poza merytorycznymi uwagami, nagonkę medialną. Różnego typu ataki na tych, którzy formułują naukowe hipotezy i mówią o wątpliwościach. Dyskusja smoleńska wciąż toczy się na jedną i tę samą modłę – rzeczowe analizy, spokojny naukowy wywód spotyka się z agresją, zacietrzewieniem i działaniem według politycznych zamówień. Przez decyzje polityczno-medialnych decydentów w takiej atmosferze Polacy muszą sobie wyrabiać zdanie o tym, co zdarzyło się w Smoleńsku. Fakt, że w sprawie smoleńskiej do dziś społeczeństwo nie pokazało żółtej kartki agresorom, środowiskom, które nie trzymają standardów spokojnej, rzeczowej debaty, opartej na argumentacji, świadczy dobitnie o skali zniszczeń w umysłach i mentalności Polaków. Media oraz dominujące ośrodki opiniotwórcze przez lata prowadziły kampanię na rzecz degeneracji polskiego życia publicznego. I doprowadziły do tego, że Polacy jako społeczeństwo nie są w stanie samodzielnie rozeznać, kto mówi prawdę i działa na jej rzecz, a kto działa w innych celach. Tymczasem narzędzia do weryfikacji medialnego przekazu są niezwykle proste, sposób weryfikacji intencji mówiącego jest prosty i skupia się na odpowiedzi na pytania:
Kto mówi?
Jakie ma kompetencje, by mówić?
Czy chce powiedzieć prawdę?
Te trzy pytania powinny być drogowskazem, pozwalającym dorosłym Polakom na ocenę wiarygodność ludzi oraz tez.
Jednak polska debata publiczna od II wojny światowej przesycona jest do granic możliwości innymi zasadami. Zasadami, w których propaganda – najpierw ta oficjalna partyjna, a potem ta mainstreamowa – sama się uwiarygadnia, maskując fałsz swego przekazu, niszczy rozeznanie odbiorców, czym jest prawda, a czym kłamstwo oraz wmawia ludziom, że zamiast racjonalnie myśleć wystarczy spojrzeć na etykietę, jaką media przylepiają ludziom obecnym w życiu publicznym. I ten sposób myślenia i działania polskiej debaty publicznej nie zmienił się. Te same mechanizmy, które rządziły propagandą lat sowieckiego zniewolenia, rządzą i dziś. Zmieniły się jedynie formy i estetyka. A jednym z wielu przykładów na to, że “zmieniło się wszystko, by wszystko zostało po staremu” jest fakt, że na wywiad dr. Berczyńskiego odpowiedzią będzie przemilczenie albo kolejna porcja ataków, śmiechu i prób dyskredytacji. Człowiekowi, który o samolotach wie więcej niż każdy członek rządowej komisji badającej tragedię smoleńską, nikt rzeczowo nie odpowie, nikt nie będzie chciał podjąć dyskusji. Tak było po każdym publicznym wystąpieniu naukowców wspierających zespół kierowany przez Antoniego Macierewicza. Na rzeczową debatę żaden z nich się nie doczekał. To bowiem zbyt niebezpieczne. Dla smoleńskiego kłamstwa, dla rządu, dla członków komisji. Debata na tę samą modłę będzie więc trwać. Prawda dla propagatorów kłamstwa, zepsucia i zniewolenia umysłów nigdy nie będzie wygodna…
Stanisław Żaryn
Cejrowski: Polską rządzą Komoruski, Zdradek i Padalce. Niemcy i Rosja to nasi wrogowie W zeszłym tygodniu Wojciech Cejrowski udzielił odpowiedzi na pytania Newsweeka. Zażądał, aby pytania i odpowiedzi ukazały się w całości, bez jakichkolwiek skrótów. Redakcja na taki warunek nie mogła przystać, bo na taki warunek nie przystaje żadna redakcja. Wywiad sygnowany jako "wywiad dla Newsweeka" Wojciech Cejrowski umieścił na swoim Facebooku. Teraz publikujemy go my.
Newsweek: W jakich relacjach jest Pan z prawicowymi publicystami m.in. Piotrem Semką, Piotrem Zarembą, braćmi Karnowskimi? Wojciech Cejrowski: Nie jestem w żadnych relacjach, bo nie mam okazji zawierać znajomości z publicystami. Nie bywam na otwarciach ani na zamknięciach, nie przyjmuję zaproszeń, po salonach się nie szwendam – jeśli gdzieś idę, to jest to manifestacja pod Pałacem Namiestnikowskim, Msza za Ojczyznę albo pogrzeb. Ostatni pogrzeb, na którym byłem, to pogrzeb Stanisława Szwarc-Bronikowskiego. Poza tym, że Szwarc był podróżnikiem i filmowcem, był też cynglem AK – wykonywał zasądzone przez Podziemne Państwo Polskie wyroki śmierci na szpiclach, kolaborantach i Szkopach. Cześć Jego pamięci!!! W koligacjach ani koteriach nie uczestniczę. Pracuję zawsze u siebie, we własnej firmie, nigdy w czyjejś redakcji. A zatem nie mam okazji poznawać dziennikarzy. Żadnego z wymienionych Panów nie znam osobiście, choć o każdym słyszałem. Jeden z braci Karnowskich jest kłamczuchem – tyle wiem na pewno. Nie może się skutecznie wyspowiadać, a w konsekwencji nie powinien przyjmować Komunii Świętej. Opublikował kiedyś ogromny wywiad ze mną, którego mu nigdy nie udzieliłem. Ogłaszał publicznie, że ma taśmy z nagraniami i mi je wyśle. Jakoś nie wysłał. Ten „wywiad” był nieprzyjemny i szkodliwy dla mnie. Fałszerstwo. Do czasu naprawienia szkody, każda spowiedź Pana Karnowskiego jest nieważna – takie mamy reguły w Kościele Katolickim. Trwa Wielki Post, może się chłop nawróci. Z takich mniej więcej powodów trzymam się w ostrożnej odległości od publicystów, nawet prawicowych. Klucze od domu powierzyłbym Rafałowi Ziemkiewiczowi, którego szanuję i czytam z uwagą, oraz Krzysztofowi Skowrońskiemu, którego lubię i się z nim koleguję. Resztę znam raczej z daleka. A czy oni prawicowi? To niedobre słowo, bo nic nie definiuje. Dużo bardziej adekwatne jest określenie „opozycja niepodległościowa” zdefiniowana jako przeciwieństwo antypolskiej, poddańczej polityki Donalda, Zdradka, Komoruska i reszty Padalców. Przy czym słowo Padalec oznacza kogoś, kto pada na twarz przed obcymi w celu wylizania butów.
Wróg – proszę o zdefiniowanie, kim są Pana wrogowie. Wojciech Cejrowski: Wrogami mojej Ojczyzny, czyli moimi osobistymi również, są Niemcy, Rosja i Unia Europejska. Dużo łatwiej byłoby nam współpracować z Unią lub Niemcami, zawierać z nimi roztropne sojusze, gdybyśmy stawiali tę sprawę jasno. Z wrogiem można się dogadywać, niekoniecznie trzeba strzelać. Dużo łatwiej byłoby nam handlować z Rosją, gdybyśmy handlowali z pozycji: jesteś naszym wrogiem, starasz się nas pożreć od stuleci, dzisiaj ci się to nie uda, dzisiaj chcesz nam sprzedać gaz, za ile? Z wrogiem można rozmawiać bez potrzeby rzucania się mu w ramiona lub do nóg. A Tuski, Zdradki i Padalce mają wobec Rosji syndrom sztokholmski. Co do wrogów osobistych, to nie zajmuję się nimi, czyli nie ma między nami relacji – oni czują do mnie wrogość, a ja do nich nie czuję nic. Niekiedy docierają do mnie sygnały o wrogości poprzez mojego Facebooka lub stronę internetową. Bluzgów i anonimów nie czytam (trzeba się podpisać), na listy interesujące odpowiadam, i to częściej na te od wrogów niż te od przyjaciół. Są też zawzięte środowiska, które zwalczają mnie od lat – Gazeta Wyborcza i pederaści (termin medyczny, stosuję go zawsze świadomie w kontraście do nowomowy wypranej z osobistego stosunku do zjawiska).
Co to znaczy być „radykalnym katolem”? Jezus był radykałem, nie ściemniał, nazywał rzeczy po imieniu, mowa jego była prosta: tak-tak, nie-nie. Doktryna Jezusa była bardzo radykalna wtedy i jest radykalna dzisiaj. Dlatego Kościół Katolicki ma co roku tysiące męczenników za wiarę. Katolików zabija się za przekonania religijne! Moje poglądy w sprawach doktrynalnych się nie zmieniają, bo doktryna Kościoła jest niezmienna. Z tymi samymi poglądami co dziś, trzydzieści lat temu nie byłem radykałem, a teraz jestem. Dlaczego? Świat zdziczał. Coraz więcej dzikusów dookoła. Kiedyś byli na marginesie, dziś siedzą w Sejmie - facet z torebką, facet ze gumowym siurkiem - jako elita narodu. Fuj! Wolę być radykałem Zresztą radykalizm to nic złego, to raczej cecha, a nie wada. Idzie Pani do lekarza, a on mówi: poprzednia kuracja nie przyniosła efektów, zastosujemy radykalne metody. Czy ma mu Pani za złe? Narzędzia dobiera się stosownie do okoliczności. Kiedy dobre słowo nie skutkowało, moja babcia sięgała po pasek. Mądra babcia. Cześć Jej pamięci! Świat zrobił się rozmemłany, ludzie ukrywają, kim są, wstydzą się przyjmować jasne stanowiska – dlatego wylądowałem na pozycji radykała. Inni zmienili swój język i dostosowali sformułowania, a ja po staremu mówię, że aborcja to zbrodnia z premedytacją, a nie "zabieg". Zbrodnia, w której uczestniczy matka. Wszyscy uczestnicy tej zbrodni to dzieciobójcy. Za zabójstwo z premedytacją powinni być ukarani ciężkim więzieniem. Kiedyś nazwanie aborcji zbrodnią to była definicja, dzisiaj to jest „radykalna ocena”. A aborcja jest przecież wciąż taka sama. Co się więc zmieniło? Świat zdziczał.
Ma Pan poczucie, że jest w Polsce jedynym „radykalnym katolem”? Co Pani, oszalała??? Polska się skończyła? Zostały tylko lemingi?! Mam nadzieję, że są nas – radykalnych katolików – miliony. Na zimę wyjechałem na prerię, siedzę daleko od świata, ale coś tam do mnie dociera. Jedyna polska telewizja dostępna na terenie USA to... TV Trwam. TV Polonia, której obowiązkiem jest docierać do Polonii zagranicznej, wyświetla mi się na komputerze jako „niedostępna na tym obszarze”. (To samo TVP Info, TVP2.) Skandal, bo na jakim obszarze niby ma być dostępna, jeśli nie za granicą, w USA, gdzie Polaków mieszka kilkanaście milionów? Na szczęście Telewizję Trwam odpalam gdzie chcę i kiedy chcę. Chwała im za to! No i z oglądania codziennie wiadomości z Polski wynika mi, że nas, radykałów katolickich, jest wielu.
Uważa Pan, że jest misjonarzem? Mam nadzieję, że jestem. Prowadzenie pracy misyjnej to jeden z obowiązków, który ciąży na każdym katoliku, nie tylko na księżach, którzy jadą do Afryki. Mamy być misjonarzami wszędzie i zawsze. Mówiąc językiem niższym: mamy nawracać świat dookoła siebie, poprawiać świat, budować dobro, zwalczać zło, NAWRACAĆ. Każdy z nas ma taki obowiązek. Dlatego na początku wspomniałem o tym Karnowskim, bo jeśli ja mu przestanę przypominać, a on sam zapomni, że musi naprawić wyrządzone szkody, to jego wina przejdzie na mnie.
Pytam o to, bo chciałabym wiedzieć, czy postawił Pan sobie za cel rozpropagowywanie rzymskiego katolicyzmu i przestrzeganie Polaków przed innymi religiami, i najlepszym do tego narzędziem są media?
Media są takim samym narzędziem jak każde inne – niekoniecznie najlepszym. Świadectwo mamy dawać całym swoim życiem, każdym naszym czynem, a zatem nawet kiedy jestem w toalecie, to mam pozostać katolikiem i nawet tam dawać dobre świadectwo. Katolik zostawia czysty kibel, nawet gdy go nikt nie obserwuje. Katolik nie przeklina, nawet gdy go nikt nie słucha. To są uniwersalne zasady i nieważne, czy w mediach takich jak telewizja, czy takich jak woda w łazience.
Czy podróżując próbuje Pan nawracać spotkanych ludzi? Zawsze i wszędzie. W tej chwili próbuję nawracać Panią. Nie mówię nic wprost do Pani, ale może po tej rozmowie będzie Pani trochę inna. Środki dobieramy stosownie do okoliczności. Tego mnie uczyli na politechnice.
Ma pan wśród przyjaciół i znajomych księży katolickich? Bardzo wielu
Jeśli tak, to z jakimi reakcjami z ich strony Pan się spotyka. Jak reagują na Pana poglądy? Czy mówią, że robi Pan dobrą robotę? Zależy od roboty. Czasami moja robota ich w ogóle nie interesuje, bo ja się głównie zajmuję prowadzeniem interesów, a to księdza może interesować w wąskim zakresie od strony konfesjonału: czy jestem kapitalistą etycznym? A zatem, kiedy spotykam się z moimi kumplami księżmi, to raczej nie gadamy o mojej robocie, tylko o sprawach Kościoła, Ojczyzny i o prywatnych.
Ma Pan poczucie, że jest Pan przez nich traktowany poważnie? Jak najbardziej. Relacja między katolikami nie może polegać na fałszowaniu, na lukrowaniu, na omijaniu niewygodnego tematu. Traktujemy się z szacunkiem, czyli poważnie.
Czy żyje Pan zgodnie z Dekalogiem? Żyję. I chodzę też często do spowiedzi. To właśnie częsta spowiedź pozwala żyć w zgodzie z Dekalogiem. Częsta, podkreślam, częsta i regularna spowiedź stawia człowieka do pionu i pozwala pion utrzymać. Staram się sobie nie ufać. Mam sumienie, modlę się, ale dobrze jest, kiedy ksiądz mi regularnie zagląda pod maskę i robi rutynowy przegląd silnika.
Ma pan wśród przyjaciół i znajomych buddystów? Jeśli tak, to jak zareagowali na pana program? Nie koleguję się z innowiercami, to niebezpieczne duchowo i katolik takich rzeczy unika. Znam ogólnikowo jednego, jedynego – na Facebooku występuje jako Chopin. Wydałem mu książkę podróżniczą „Prowadził nas los”. Od kilku lat bestseller. Płacimy tłuste honoraria. No i tyle mojej osobistej znajomości z buddystami. A reakcja Pana Chopina jest widoczna na Facebooku obok wielu innych.
Dlaczego uważa Pan, że należy ludzi ostrzegać przed Nergalem i buddyzmem (przestrzegając jednocześnie przed działaniem demonów)? Bo jestem katolikiem – dlatego.
W jaki sposób demony mogą stanowić zagrożenie? Szanowna Pani, na ten temat są całe biblioteki. Załamka! No dobra, na poziomie lekcji religii w szkole podstawowej to byłoby tak: demony to byty duchowe, czyli nie mające ciała, ale mające rozum (a więc myślą), własną osobowość i inteligencję. Ponadto, najogólniej mówiąc, są przeciwieństwem aniołów. Anioły nas kochają– demony nienawidzą. Każde działanie demona zawsze i wszędzie jest nastawione na zniszczenie człowieka. Nawet jeśli pozornie demon jest w danej chwili milutki. Kiedy demon daje ci cukierki, to nie po to, by ci było słodko, tylko po to, by ci się zęby popsuły. Na zakończenie dodam, że demony są sprytniejsze, bardziej inteligentne i ogólnie pod każdym względem szybsze i sprawniejsze od człowieka. A zatem nie da się przechytrzyć demona, wykołować go ani oszukać. Nie da się też demona oswoić dla swoich celów, co próbują robić buddyści. Skoro demon zawsze i wszędzie nienawidzi człowieka, to nawet jeśli chwilowo daje się udobruchać, to ma w tym jakiś cel skierowany przeciwko człowiekowi. Koniec lekcji.
Czy Pan kiedyś na własnej skórze odczuł działanie demonów – jakie? Nie. I codziennie odmawiam modlitwę z egzorcyzmem do św. Michała Archanioła, aby mnie ustrzegł od demonów. Mam wujaszka egzorcystę i raz w życiu byłem u niego w gabinecie. Nigdy więcej nie chcę tam pójść. Kiedyś wujaszek miał jedną osobę na miesiąc, teraz pracuje wiele godzin każdego dnia – tyle jest w Polsce opętań. Brakuje egzorcystów do roboty. Wujaszek mówi tak: „kiedy zostałem egzorcystą straciłem wiarę – ja już teraz nie wierzę, że Bóg istnieje, ja WIEM, z całą pewnością wiem, że istnieje, bo widziałem na własne oczy i odczuwałem na własnym ciele istnienie demonów". Ten świat to nie bajka ze średniowiecza. Jakby Pani raz jeden poszła do tego jego gabinetu, to by Pani od razu nie tylko uwierzyła w istnienie Boga, ale bardzo szybko przypomniała sobie, co to konfesjonał i kurczowo złapała się Dekalogu. Widziałem w życiu rzeczy radykalne i dlatego jestem radykalnym katolem. A osoby niewierzące... niech to nazywają syndromem posttraumatycznym – to mi chyba wolno mieć? Czy też nie?
Hiszpański azyl Tomasza Arabskiego ☭ ✈ ☚ Tomasz Arabski, dotychczasowy szef kancelarii Donalda Tuska, chce uciec od wymiaru sprawiedliwości na placówkę dyplomatyczną. Prowadził tajne rozmowy z ludźmi Władimira Putina, działał przeciw własnemu prezydentowi, jest odpowiedzialny za zaniedbania podczas organizowania wizyty w Smoleńsku, okłamywał rodziny smoleńskie. Teraz w nagrodę Tomasz Arabski zostanie ambasadorem RP w Hiszpanii. – To żenująca i skandaliczna kandydatura – ocenia były wiceminister spraw zagranicznych Krzysztof Szczerski. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości, obecni 21 marca br. na posiedzeniu Komisji Spraw Zagranicznych, byli zgodni: Tomasz Arabski, dotychczasowy szef kancelarii Donalda Tuska, chce uciec od wymiaru sprawiedliwości na placówkę dyplomatyczną. Komisja sejmowa poparła jednak kandydaturę Arabskiego, choć dzień przed jej posiedzeniem sąd nakazał wznowienie śledztwa w sprawie lotów do Smoleńska. Arabski jest jedną z osób, której działania prokuratura oceniła negatywnie. Czy Arabski ma się czego obawiać? Według przepisów „Porozumienia w sprawie wojskowego specjalnego transportu lotniczego” z 18 lipca 2005 r., był koordynatorem tragicznego lotu Tu-154M do Rosji 10 kwietnia 2010 r., zakończonego śmiercią prezydenta RP, najwyższych dowódców polskiej armii i kilkudziesięciu innych osób. To właśnie Tomasza Arabskiego Kancelaria Prezydenta powiadomiła (3 marca 2010 r.) „o konieczności zabezpieczenia przelotów samolotem specjalnym Tu-154M” na trasach Warszawa–Smoleńsk i Smoleńsk–Warszawa. W czasie organizacji lotu nie wyznaczono nawet lotnisk zapasowych na wypadek, gdyby w Smoleńsku nie było warunków do lądowania.
Kandydat na ambasadora zlekceważył pracowników ambasady Przed katastrofą smoleńską – w tajemnicy przed prezydentem Lechem Kaczyńskim – Arabski prowadził rozmowy w Warszawie i Moskwie z Rosjanami. Najpierw (25 lutego 2010 r.) w jednej z warszawskich restauracji spotkał się z Jurijem Uszakowem, wiceszefem kancelarii Władimira Putina. W spotkaniu tym brał też udział Władimir Grinin, ówczesny ambasador Rosji w Polsce, główny uczestnik gry dyplomatycznej Moskwy, mającej na celu obniżenie rangi wizyty Lecha Kaczyńskiego w Katyniu i rozdzielenie wizyt. Następnie, 17 marca 2010 r., Arabski spotkał się w moskiewskiej restauracji „Dorian Gray” z wicepremierem Rosji Igorem Sieczynem, a potem w cztery oczy z Jurijem Uszakowem. Obecny kandydat ministra Radosława Sikorskiego na ambasadora Hiszpanii zlekceważył pracowników ambasady RP i złamał zasady dyplomacji, wypraszając ze spotkania w moskiewskiej restauracji Justynę Gładyś, pracowniczkę Ambasady RP w Moskwie. „Świadek [Justyna Gładyś] rozmowę z wicepremierem Sieczynem tłumaczyła całą, natomiast rozmowę z ministrem Uszakowem tłumaczyła częściowo z tego powodu, iż część rozmowy odbyła się w języku angielskim i wtedy była proszona, żeby im nie towarzyszyć” – czytamy w uzasadnieniu umorzenia cywilnego śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Co więcej, Arabski zabronił wyproszonej urzędniczce opowiadać ambasadorowi RP Jerzemu Bahrowi o prowadzonych w Moskwie rozmowach. Ambasador Bahr określił zachowanie Arabskiego jako „nienormalne i niezrozumiałe”. Arabski poprzez swój wyjazd do Moskwy przed katastrofą smoleńską uniemożliwił też wizytę w Rosji Mariuszowi Handzlikowi z Kancelarii Prezydenta. Handzlik chciał sprawdzić, czy Rosjanie i urzędnicy polskiej ambasady są przygotowani na przyjęcie delegacji prezydenckiej. 16 marca wystosował więc pismo do MSZ, prosząc o pomoc w przeprowadzeniu wizyty. Tego samego dnia szef ambasady RP w Moskwie, Jerzy Bahr, wysłał w trybie pilnym odpowiedź Handzlikowi: „Uprzejmie informuję, że – jak właśnie mnie powiadomiono – w związku z aktualnymi przygotowaniami kwietniowych uroczystości katyńskich (delegacja z ministrem T. Arabskim oraz A. Kremerem 17–18 bm.) (…) nie jest możliwe zrealizowanie planowanych przez Pana Ministra spotkań w dniu 19 bm.”. Dodajmy jeszcze, że według Andrzeja Melaka – brata śp. Stefana Melaka, który zginął w Smoleńsku – Arabski mówił w Moskwie bliskim ofiar, że trumny z ich ciałami nie będą mogły być otwierane. Potem okazało się, że zakazu otwierania trumien nie było.
Odmówił samolotu prezydentowi W 2008 r. Tomasz Arabski bezpodstawnie odmówił prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu udostępnienia samolotu, gdy prezydent planował lecieć do Brukseli. Najwyższa Izba Kontroli ustaliła, że 36. specpułk miał wówczas „techniczną możliwość wykonania przelotu do Brukseli” (w dyspozycji były m.in. dwa Jaki-40). Zdaniem NIK Tomasz Arabski – zgodnie z porozumieniem regulującym zasady przewozu VIP-ów – „nie miał podstaw do takiej odmowy”. PiS już w sierpniu 2011 r. złożył zawiadomienie do prokuratury, by zbadała, czy pracownicy Kancelarii Premiera, której szefem jest Tomasz Arabski, złamali prawo podczas kontroli NIK w sprawie lotów VIP-ów. Jak pisała „Rzeczpospolita”, NIK twierdził, że urzędnicy premiera utrudniali kontrolę. NIK sprawdzała organizację wyjazdów i zapewnienia bezpieczeństwa osobom zajmującym kierownicze stanowiska w państwie, korzystającym z wojskowego lotnictwa w latach 2005–2010. Warto przypomnieć, że Arabski do dzisiaj nie ujawnił treści SMS-ów, które otrzymał od Grzegorza Michniewicza, szefa tajnej kancelarii premiera, jakie wysłał mu on w dramatycznych, ostatnich godzinach przed śmiercią. Michniewicza znaleziono powieszonego na kablu od odkurzacza 23 września 2009 r. Był to dzień, w którym Tu-154M 101 wrócił po remoncie z Samary. To właśnie szef kancelarii Tuska był oficjalnym przełożonym Michniewicza. Do dziś nie wiemy, czego dotyczyły te SMS-y ani co odpowiedział Arabski Michniewiczowi.
Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Wiatrowycz: Lech Kaczyński, Adam Michnik i Aleksander Kwaśniewski – sojusznicy UPA? Od redakcji: poniżej prezentujemy tekst czołowego obrońcy OUN-UPA na Ukrainie Wołdymyra Wiatrowycza. Autor porównuje obchody 65. rocznicy ludobójstwa na Wołyniu ze zbliżającymi się obecnymi – i ubolewa, że nie udało się zahamować, tak jak pięć lat temu, kampanii przeciwko UPA. Autor z sentymentem pisze o Lechu Kaczyńskim, który w imię sojuszu z Ukraina Wiktora Juszczenki wyciszył obchody rocznicy w 2008 roku. Teraz tylko Adam Michnik i Aleksander Kwaśniewski stoją na tym stanowisku, natomiast obecne władze RP i prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz idą inną drogą. Tekst opublikowano pod obłudnym tytułem: „Pojednanie, nie kapitulacja”. „Od początku lutego w sąsiedniej Polsce rozpoczęła się kampania medialna „Wołyń-1943”. Od tego czasu nie było tygodnia, aby któreś z ogólnopolskich czasopism nie poświęciło tematowi polsko-ukraińskiemu konfliktu artykułu na swoich stronach. Piszą o nim: „Gazeta Wyborcza”, „Rzeczpospolita”, „Wprost”, „Uważam RZE”, polska redakcja „Newsweeka”. Sądząc z aktywnego startu, tegoroczna fala informacyjna będzie przynajmniej nie mniejsza niż ta, która podniosła się z okazji 60 rocznicy wydarzeń na Wołyniu. Ton publikacji, nawet w czasopismach dalekich od radykalnych polskich środowisk, wskazuje, że będzie ona również bardziej agresywna. Jeśli dziesięć lat temu pisano głównie o „wołyńskiej rzezi”, czasem nawet używano określenia powszechnie używanego w ukraińskich mediach „Wołyńska Tragedia”, to w tym roku wyraźnie dominuje termin „ludobójstwa na Wołyniu”. Do jeszcze bardziej interesujących wniosków można dojść, jeśli porównamy tegoroczne przygotowania do obchodów rocznicy do tych, które zostały wykonane pięć lat temu, w 2008 roku. Wówczas, pomimo ciągłych starań radykalnych „kresowych” środowisk, nie udało się rozwinąć potężnej kampanii informacyjnej. Wszystko ograniczyło się do publikacji lub reportaży, które pojawiły się w lecie tuż przed 11 lipca – dnia, który w 2003 roku został wykorzystany do upamiętnienia polskich ofiar konfliktu. Chociaż prezydentem Polski był w tym czasie Lech Kaczyński, wyraźnie prawicowy polityk, inicjatorzy obchodów 65. rocznicy „rzezi wołyńskiej” nie otrzymali spodziewanego wsparcia państwa dla planowanego rozwinięcia zaplanowanej przez nich kampanii. Instytut Pamięci Narodowej, któremu przewodniczył Janusz Kurtyka, historyk, którego wielu obwiniało o „nadmiernie narodowe” podejście do przeszłości Polski, również nie stał się narzędziem do realizacji ich wielkich planów. Główny powód takiego ostrożnego podejścia do obchodów rocznicy historycznej tragedii w 2008 roku znajdował się nie tyle w Warszawie, co w Kijowie. Ówczesny prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko był jednym z głównych sojuszników Lecha Kaczyńskiego. Szef państwa polskiego rozumiał konieczność zachowania przyjaznych stosunków ze wschodnim sąsiadem i nie chciał, aby rozkręcona medialna kampania informacyjna o konfliktach z przeszłości stała się przeszkodą w rozwoju współczesnej współpracy.
Wreszcie kierownictwie Polski po 2005 r. po raz pierwszy zetknęło się z nie obojętnym wobec swojej przeszłości kierownictwem Ukrainy. Pomimo faktu, że wśród zwolenników obu prezydentów były prawicowe siły nacjonalistyczne, oni byli w stanie doprowadzić do konstruktywnego dialogu wokół kwestii trudnej przeszłości. W upamiętnianiu ofiar konfliktu polsko-ukraińskiego pojawiła się pewna symetria, która przejawiała się w równoległym odsłanianiu pomników dla Ukraińców na terenie Polski i dla Polaków na terenach ukraińskich. Na Ukrainie właśnie wtedy nabierała rozpędu nowa polityka historyczna (podobna do tej, która miała miejsce w poprzednich dekadach w Polsce), mająca na celu odejście od sowieckiej totalitarnej przeszłości. I w tym kierunku została nawiązana aktywna współpraca pomiędzy instytucjami obu krajów odpowiedzialnych za jej realizację. Ale powróćmy do 2013 roku. Źródłem odczuwalnej dzisiaj radykalizacji nastrojów w Polsce jest nie tylko ożywienie działalności tutejszych sił radykalnych, ale i obojętność współczesnych władz ukraińskich wobec własnej historii. Polacy nie mogli nie zauważyć, jak łatwo Janukowycz zrezygnował z czynnego propagowania koncepcji Hołodomoru (Wielkiego Głodu) jako ludobójstwa, w co aktywnie była zaangażowana dyplomacja poprzedniego prezydenta. Jakby idąc na rękę wschodniemu sąsiadowi ministerstwo oświaty cenzuruje podręczniki do nauki historii, a sądy pozbawiają tytułów bohaterów narodowych, niewygodnych dla rosyjskiego kierownictwa działaczy ukraińskiej przeszłości. Oczywiście, to właśnie ta „historyczna ustępliwość” ukraińskiego rządu prowokuje niektórych polskich polityków do czynienia radykalnych kroków. Oni chcą skorzystać z tej okazji, aby uzyskać od obojętnej w stosunku do historii swojego kraju władzy wszystkie potrzebne im „przeprosiny” i „potępienia”. Jest całkiem możliwe, że dostaną wszystko, czego zażądają, bo „potępienie zbrodniczej UPA” – to wyjątkowe dla Janukowycza posunięcie, które pozwoli mu jednocześnie spełnić oczekiwania dwóch sąsiadów – wschodniego i zachodniego. W polskich mediach spotyka się informacje o wielu różnych inicjatywach, które są przygotowywane do realizacji w dniu 11 lipca tego roku. Chodzi o nowe książki, filmy dokumentalne, a nawet pełnometrażowy film fabularny. Jedną z najbardziej absurdalnych do tej pory inicjatyw jest oświadczenie wojskowej grupy rekonstrukcyjnej o próbie odtworzenia wydarzeń wołyńskich z lata 1943 roku w miasteczku Radymno. Zadziwiającemu przedsięwzięciu patronują dość poważni działacze społeczni, a to przyciąga uwagę mediów. Jednak o wiele większe obawy wywołują nie tego rodzaju dziwactwa, lecz oświadczenia osób duchownych. Chodzi o komentarz arcybiskupa Kościoła Rzymskokatolickiego na Ukrainie Mieczysława Mokrzyckiego, wyjaśniający, dlaczego nie mógł przygotować wspólnej oceny tragedii wraz z grekokatolikami. Pomimo duchownego stanu komentatora, jego słowa w zbyt małym stopniu przypominają chrześcijańską zasadę wzajemnego przebaczenia, wręcz przeciwnie – brzmi w nich wojownicza retoryka. Mokrzycki uważa za niedopuszczalną proponowaną przez grekokatolików formułę pojednania (nawiasem mówiąc, zapożyczoną z nie mniej trudnych doświadczeń polsko-niemieckich) „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, natomiast uważa, że ze strony ukraińskiej ma brzmieć tylko skrucha: „wybaczcie, prosimy o przebaczenie”. Niestety, to nie jest odosobniona odrażająca opinia pojedynczego kapłana. Arcybiskup w istocie wyraził stanowisko polskiego społeczeństwa, które, spoglądając wstecz na tragedię przeszłości, nie chce pojednania z Ukraińcami, lecz ich całkowitej kapitulacji i wyrzeczenia się własnej historii. Radykalny komentarz polskiego kapłana nie wywołał analogicznej reakcji ze strony ukraińskiej. Po kilku dniach po oświadczeniu Mokrzyckiego Synod UG-KC ogłosił swoje oficjalne stanowisko w kwestii oceny Wołyńskiej Tragedii. „My, jako biskupi, nie chcemy wchodzić w historyczną polemikę – czytamy w nim – nie dążymy również do występowania z oskarżeniami kogokolwiek. Naszym zadaniem jest dać chrześcijańską ocenę tych faktów po to, abyśmy mogli naprawdę uleczyć nasze rany, uzdrowić pamięć wzajemnym przebaczeniem”. Przesłanie UG-KC zostało pozytywnie przyjęte przez Adama Michnika, jednego z czołowych polskich intelektualistów, redaktora „Gazety Wyborczej”. „To jest wezwanie do tego – pisze – co jest rozumne i szlachetne w naszej naturze, to głos przeciwko obopólnej nienawiści. Wielka szkoda, że list ten spotkał się z negatywną reakcją ze strony lwowskiego metropolity kościoła rzymskokatolickiego. Mowa metropolity, który odmówił podpisania wspólnego oświadczenia – nie jest mową Jana Pawła II, jest to raczej język tych, którzy szukają słomki w cudzym oku”. Kilka tygodni przed opublikowaniem artykułu Michnika swoje stanowisko w tej sprawie wyraził były prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski.
Podkreślił on, że osią polsko-ukraińskich stosunków nie mogą być tragiczne stronice przeszłości dwóch sąsiednich narodów. „Ja, na przykład, uważam – powiedział – że jak bardzo byśmy się nie starali, postrzeganie Bandery w Polsce i na Ukrainie będzie inne. Dla nas to terrorysta, zbrodniarz i ukraiński nacjonalista, a dla Ukraińców, zwłaszcza na zachodniej Ukrainie, to bojownik o niepodległość Ukrainy, który wykorzystywał ówczesną koniunkturę polityczną, a jednocześnie stosował metody terroru, których nie unikali i polscy bohaterowie traktowani jako świetlane postaci w naszej historii”. Tak więc, pomimo ogólnej radykalizacji postaw w społeczeństwie polskim, zaczęły brzmieć głosy tych, którzy naprawdę szukają porozumienia z Ukraińcami, którzy rozumieją, jaka będzie cena ewentualnych „przeprosin” i „potępień” z ust obecnych władz ukraińskich i nie są gotowi na ich przyjęcie, korzystając z politycznej koniunktury. Ważne jest, że głosy te należą do osób mających możliwości kształtowania opinii publicznej w państwie. Oczywiście, nadszedł czas, aby i ze strony ukraińskiej, oprócz oświadczeń cerkwi, zabrzmiał głos przedstawiciela społeczeństwa. Wtedy sprawa pojednania między Ukraińcami i Polakami nie będzie wyglądać tak upiornie, mimo niesprzyjającej sytuacji politycznej. Możliwe, że będzie wprost przeciwnie, że pojednanie na szczeblu wspólnotowym, pozbawione bezdusznego i formalistycznego podejścia, charakterystycznego dla urzędników, będzie miało silniejsze korzenie. I domaganie się kapitulacji drugiej strony zniknie na zawsze z dialogu między naszymi dwoma narodami”. Wołodymyr Wiatrowycz
Niepublikowane dotychczas fakty. Brzydsza twarz Arabskiego Gdańsk –podobnie jak wiele miast w których mieszkamy przez wiele lat- jest na tyle mały, że ci którzy trafiają z jakichś powodów ciut wyżej niż na stanowisko przeciętnego referenta w urzędzie mogą liczyć się po osiągnięcia wyższego pułapu w swojej karierze z powszechnością rozmów na swój temat w kawiarenkach, cukierniach i podczas spotkań towarzyskich. Zawsze się znajdzie wspólny znajomy, ktoś z liceum, studiów, pracy czy działalności pro publico bono który znał lub zna delikwenta i w odpowiednim momencie uraczy nas anegdotką z cudzego życia. Trudno w takiej sytuacji zachować zarówno anonimowość jak i ukryć pewne działania , które niekoniecznie bohater życzyłby sobie upubliczniać. Szczególnie może się to nie podobać w sytuacji w której osiąga się szczyty na których tzw. nieposzlakowana opinia staje się obligo. Tak jest w przypadku znanego Gdańszczanina, który popularność swoją zweryfikował w poparciu wyborczym w naszym regionie. Mimo że jego partia i jej szef uhonorowały go 2 miejscem na listach PO. Czy to jego współpraca z drukarnią Stella Maris , która zasłynęła głównie z procesu o machlojki finansowe, czy inne względy-nie wiem. Zaufania mieszkańców Gdańska nie zdołał zyskać i nie dostał się do Sejmu z tego drugiego miejsca na liście co jest ewenementem w historii wyborów. Być może niechęć Gdańszczan wynikała z tego ,że intuicyjnie wyczuwano jakiś fałsz kandydata. Skąd takie podejrzenia? Było tak ,że pan ów miał posadę która zależna była od decyzji politycznych. Na nieszczęście dla pana Tomasza w 2005 roku nastąpiła zmiana ekipy .Dotarły do niego informacje ,że kilku niechętnych mu decydentów doprowadzi do jego odwołania z pracy w Radio Gdańsk. Postanowił zadziałać jak na pełnego inicjatywy męża przystało. Wiedział podobnie -jak wiele osób w Trójmieście -o życzliwości śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego dla trudnych ludzkich spraw. Zwrócił się więc do znanych sobie przyjaciół śp. Lecha Kaczyńskiego z gorącą prośbą o wsparcie umożliwiające mu pozostanie na stanowisku. Prośbę motywował swoją sytuacją : posiadał wielodzietną rodzinę .Utrata pracy mogła oznaczać dramat w jego przypadku. Kolejnym argumentem którego użył Arabski była zbieżność światopoglądowa z kanonami bliskimi panu Prezydentowi. Deklarował bliską współpracę. Oczywiście pan prezydent nie pozostał obojętny wobec trudnej sytuacji człowieka. Po dwóch latach znowu nastąpiła zmiana ekipy i pan Tomasz awansował na szefa Kancelarii premiera Tuska. Sympatia Prezydenta stała się zbędna. A wręcz obciążająca. Micha była pełna , a pamięć niedawnej serdeczności niezwykle słaba. Pan Tomasz był już wysoko. Tak wysoko ,że uznał iż może okazać swój prawdziwy stosunek do niedawnego dobroczyńcy. Szczególnie jeśli miało to podobać się aktualnemu mocodawcy, zabawiającego się w swoim gabinecie biciem po głowie podobizny (umocowanej na sprężynce )przedstawiającej prezydenta Kaczyńskiego . Głoszoną wcześniej żarliwie lojalność wobec zasad –odstawił do lamusa. Taką okazją była konieczność akceptacji zamówienia na samolot które wpłynęło z kancelarii Prezydenta Kaczyńskiego w związku z wyjazdem do Brukseli. Warto przypomnieć wypowiedzi Arabskiego z 2008 roku: „W żaden sposób nie ingerujemy w podróże zagraniczne pana prezydenta zarówno służbowe, jak i prywatne - podkreślił Arabski. Jak dodał, w tym przypadku - w naszej opinii - podróż pana prezydenta do Brukseli miałaby charakter prywatny. A kancelaria - zaznaczył - nie użycza samolotu na podróże prywatne.* Arabski swojej krucjaty przeciwko śp. Lechowi Kaczyńskiemu na samej odmowie nie skończył: pozwał później Kancelarię Prezydenta do sądu o zwrot pieniędzy za wyczarterowanie ma lot do Brukseli samolotu od LOT-u W 2011 roku ,po ujawnieniu wyników kontroli NIK w sprawie nieprawidłowości w organizacji lotu do Smoleńska Arabski przyznał „To była głupia rzecz, była to sytuacja, z której nie jestem dumy, zrobiłem to świadomie. Uważam, że wracanie do tej sprawy w kontekście Smoleńska jest dla mnie trudne, ale - tak jak mówię - wstydzę się tej decyzji - oświadczył Arabski.” Przyznał się, bo nie miał wyjścia po raporcie NIK. Jednak zaraz dodał ,że raport Millera lepiej o d NIK wyjaśni jego rolę w organizowaniu lotu z 10 kwietnia. Skąd ta pewność ? Wyjaśnił ją sam pan Tomasz „ (..) Dodał, że nie czytał raportu Millera, choć miał go w rękach.”W 2013roku podczas przesłuchania przed Sejmową Komisja Spraw Zagranicznych zarówno sam Arabski jak i minister Sikorski powrócili do wersji oceny wydarzeń z 2008 roku : Arabski jako szef Kancelarii nie odpowiadał za organizację lotu z dnia 10 kwietnia 2010 r. To jest tupet niesłychany: zarówno wobec ustaleń NIK *** jak i przyznania się przez Arabskiego, ze to jego Kancelaria rozstrzygała o przydziałach samolotów dla Kancelarii Prezydenta. Taki stan prawny potwierdzają także dokumenty : „Koordynatorem nazywa Kancelarię Premiera zarówno instrukcja organizacji lotów o statusie HEAD (taki status miał lot do Smoleńska), jaki i kluczowe w tej sprawie porozumienie z 2004 r. między instytucjami uprawnionymi do korzystania z lotnictwa transportowego.” Przyjaciele śp. Lecha Kaczyńskiego do których Arabski się zwrócił kiedyś o pomoc do dzisiaj nie mogą pojąć, jak można aż tak nisko upaść dla własnej kariery. Bo oni wierzyli w gorące zapewnienia o „wspólnocie idei” pana Arabskiego z wyznawanymi przez pana Prezydenta. Myśleli ,ze chociaż z innej opcji politycznej pan Tomasz jest prostu przyzwoitym człowiekiem. A ten okazał się w ich ocenie zwykłą świnią. Tak po prostu, po ludzku. Na tym mogę skończyć pierwszą relację. Kiedy zastanawiałam się skąd się może brać taka skala tupetu u ludzi władzy przypomniała mi się inna relacja mojego znajomego. Też związana z Tomaszem Arabskim. Otóż po pewnym meczu doszło do rytualnego spotkania gdańskich działaczy Solidarności i NZS. I do ciekawej rozmowy o roli PO w niszczeniu praworządności państwa w skali Trójmiasta i kraju. Zapytany przez dawnego kolegę jak może w tym wszystkim brać udział ,bo przecież to się musi kiedyś skończyć i zostać rozliczone Arabski odpowiedział ,że na rozliczenia to ów kolega jest i reszta podobnie myśląca „są za ciency…”. * A to już jest objaw poczucia bezkarności. Zdecydowanie groźniejszy od tupetu chociaż niewątpliwie z nim skorelowany.
*Oddaję sens rozmowy
http://janpinski.nowyekran.pl/post/50550,nik-arabski-bezprawnie-nie-dal-kaczynskiemu-samolotu
http://www.wprost.pl/ar/251532/Arabski-wstydze-sie-ze-kancelaria-premiera-odmowila-Lechowi-Kaczynskiemu-samolotu/
http://mypis.pl/aktualnosci/2713-nik-tomasz-arabski-bezpodstawnie-odmowil-prezydentowi-kaczynskiemu-samolotu
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Prezydentowi-odmowiono-rzadowego-samolotu-do-Brukseli,wid,10466677,wiadomosc.html?ticaid=110488&_ticrsn=3
http://www.rp.pl/artykul/804408.html
1Maud
Wariant cypryjski, czyli jak upada socjalizm Gdy będziecie Państwo czytali ten tekst to, być może, sprawa Cypru w jakiś tam sposób zostanie prowizoryczna rozwiązana i rząd tego kraju zdobędzie (czytaj: zagrabi) 5,8 miliarda dolarów. Przypadek ten jednak, w jakikolwiek sposób by się nie skończył, musi być przez nas analizowany jako wzorcowy model upadku socjalizmu i prób jego podtrzymywania przy życiu. W moim przekonaniu to także bardzo pouczająca operacja polityczna jaka ma miejsce wobec Nikozji. Nie chcę w tym miejscu wchodzić w detale i przyczyny cypryjskiego krachu. Finanse tego państwa bankrutują przecież z tego samego powodu co połowy państw unijnych: nadmiaru socjalizmu, rozdęcia wydatków publicznych, nadmiernych podatków i ogólnego spadku przedsiębiorczości. Ot, bolączki typowe dla "demokratycznego państwa prawa realizującego idee sprawiedliwości społecznej". System bankowy Cypru upada jednak z przyczyn częściowo od niego niezależnych, a mianowicie dlatego, że posiadające gigantyczne lokaty banki z tego kraju lokowały pieniądze tam, gdzie im było językowo i kulturowo najbliżej, a mianowicie w Grecji. Kryzys banków cypryjskich to odprysk upadku Grecji i bankierzy tylko częściowo są temu winni, ponieważ rząd w Atenach od lat fałszował swoje statystyki, ukrywając przed światem rzeczywisty stan gospodarki swojego kraju. Wyspiarscy bankowcy winni są raczej nadmiernego zaufania do rządu greckiego. Znaczenie ciekawsze są jednak nie powody, ale proponowane sposoby zaradzenia kryzysowi. Mnie fascynuje ten pomysł obligatoryjnego opodatkowania lokat bankowych. Podatek to jak podatek - nie takie już socjaliści wymyślali. Jego wysokość, jak na myśl socjalistyczną, też nie robi wielkiego wrażenia. Chodzi o sposób wprowadzenia tego podatku. Nagle, o północy stają banki i bankomaty, a ludzie z porannego radia dowiadują się, że ich oszczędności zostały zamrożone, zostaną opodatkowane i nie wolno im operować własnymi pieniędzmi. Coś jak stan wojenny w bankach! I wszystko to dzieje się w sytuacji, gdy ustawy o opodatkowaniu lokat bankowych jeszcze... nie ma. Nie tylko nie została uchwalona, ale nawet nie była omawiana w parlamencie. Zdaje się, że nawet nie była jeszcze wniesiona, jako projekt rządowy, do parlamentu. Na jakiej więc podstawie, w państwa prawa będącym członkiem Unii Europejskiej, można zablokować setkom tysięcy ludzi ich konta bankowe? Bez ustawy, bez zgody prokuratora (gdyby było podejrzenie, że pochodzą z przestępstw)? Rząd Cypru działał na podstawie ustawy, której jeszcze nie było, a więc z pogwałceniem zasady lex retro non agit. Co więcej, rząd działał na mocy ustawy, której kilka dni później nie uchwalono i za którą w parlamencie nie zagłosował żaden z parlamentarzystów. Co jeszcze bardziej ciekawe, pomimo że ustawa padła w tak bezceremonialny sposób, to konta nadal pozostają zablokowane! Przecież to czyste bezprawie! Tymczasem milczy Parlament Europejski, Rada Europy, Trybunał w Strasbourgu, wszelkie organizacje prawo-człowiecze. Z milion ludzi zostało w sposób niezgodny z prawem - nawet socjalistycznego państwa prawa - pozbawionych dostępu do własności i nikt nie protestuje. Cicho siedzą nawet ci, którzy utrzymują swoje wielkie wille i wypasione bryki z dochodów pozyskiwanych z walki o prawa człowieka w Rosji i na Białorusi. Cypryjczycy, Grecy, Włosi, Hiszpanie i Portugalczycy wiedzą już czym grozi im trzymanie pieniędzy w bankach krajów bankrutujących: bezprawnym zablokowaniem i opodatkowaniem. Śmiem podejrzewać, że właśnie dlatego Angela Merkel i bogatsze kraje unijne wymuszają na Cyprze przyjęcie takiego wariantu ratowania socjalizmu na wyspie. Chodzi o przestraszenie milionów ciułaczy z bankrutującego południa Europy; pokazanie im, że nie mogą wierzyć własnym bankom; nie mogą ufać w rozmaite "rządowe gwarancje" i magiczne granice "100 tysięcy euro", które gwarantowane są przez państwo. Co więc mogą zrobić miliony ciułaczy z Cypru, Grecji, Włoch, Portugalii i Hiszpanii? Mogą wyjąć swoje oszczędności z "podejrzanych" autochtonicznych banków i "dokapitalizować" nimi banki "bezpieczniejsze" znajdujące się w Berlinie i w Paryżu. Przyznam, że operacja niemieckich i francuskich bankierów była przeprowadzona w sposób perfekcyjny i przy pełnej współpracy swoich rządów, które kierowały się interesami narodowymi, a nie europejskimi dyrdymałami. W sytuacji problemów finansowych banki niemieckie i francuskie dostaną dziesiątki miliardów euros. Nie będą musiały nawet oferować specjalnie wysokiego oprocentowania. Będą dawały gwarancje bezpieczeństwa powierzonych im pieniędzy. Kiedy piszę te słowa jest niedziela. Jutro jest poniedziałek i od rana rozpocznie się wielka migracja gotówki z południa Europy do północnej części. Sprzyjać jej będzie internet i łatwość zakładania i prowadzenia kont na odległość. Bankierzy niemieccy i francuscy pewnie właśnie odpalają grecko-, włosko-, hiszpańsko- i portugalskojęzyczne wersje portali swoich banków dla nowych klientów znad Morza Śródziemnego. Czy Polsce grozi wariant cypryjski? Nie, nie grozi nam, ponieważ nie mamy euro. Problemy południa Europy wynikają z faktu, że państwa te nie mają własnych walut i nie mogę - mówiąc wprost - zrównoważyć swoich budżetów i spłacić zadłużenia wewnętrznego okradając swoich obywateli za pomocą mechanizmów inflacyjnych. W Polsce nie byłoby konieczności brutalnego skoku na kasę, groźby rewolty na ulicach. Ministerstwo Finansów dodrukowałoby brakujące kwoty, okradając w sposób równie skuteczny, ale mało spektakularny nas wszystkich. Ale kraje znad Morza Śródziemnego, nieopatrznie wchodząc do strefy euro, pozbawiły się tego ostatecznego środka zrównoważenia budżetu. Bank Centralny jest w Niemczech; prasy drukarskie konieczne do druku banknotów euros też są w Niemczech; ośrodek kierowniczy Unii Europejskiej też jest więc w Niemczech; teraz nawet oszczędności Greków, Włochów, Hiszpanów i Portugalczyków znajdą się w Niemczech. Adam Wielomski
Wielomski wobec władzy Podejście Adama Wielomskiego do władzy (jakiejkolwiek), wywołujące u wielu komentujących czy to na portalu Konserwatyzm czy na facebooku oburzenie, ma dosyć oczywiste podłoże. Powstaje pytanie jak wielu negatywnie komentujących je zna (lub nie zna, lub odrzuca, o czym niżej). Zasadza się ono na pierwszych wierszach Listu Pawła do Rzymian, a co w nim mamy? Zacytuję nie najszczęśliwsze tłumaczenie tysiąclatki (ale akurat zdecydowanej większości znane):
„1 Każdy niech będzie poddany władzom, sprawującym rządy nad innymi. Nie ma bowiem władzy, która by nie pochodziła od Boga, a te, które są, zostały ustanowione przez Boga. 2 Kto więc przeciwstawia się władzy - przeciwstawia się porządkowi Bożemu. Ci zaś, którzy się przeciwstawili, ściągną na siebie wyrok potępienia. 3 Albowiem rządzący nie są postrachem dla uczynku dobrego, ale dla złego. A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. 4 Jest ona bowiem dla ciebie narzędziem Boga, [prowadzącym] ku dobremu. Jeżeli jednak czynisz źle, lękaj się, bo nie na próżno nosi miecz. Jest bowiem narzędziem Boga do wymierzenia sprawiedliwej kary2 temu, który czyni źle.5 Należy więc jej się poddać nie tylko ze względu na karę, ale ze względu na sumienie. 6 Z tego samego też powodu płacicie podatki. Bo ci, którzy się tym zajmują, z woli Boga pełnią swój urząd. 7 Oddajcie każdemu to, mu się należy: komu podatek - podatek, komu cło - cło, komu uległość - uległość, komu cześć - cześć. Tekst jest jednoznaczny i nie pozostawia zbyt wiele „pola manewru”. Konserwatysta uznający kanoniczność tego listu nie ma możliwości odstąpienia od jego rozwiązań (niezależnie od tego, czy rzecz tyczy się powstań czy oporu przeciwko komunistom władającym PRL). Konserwatysta przyjmując pewien katalog ideologiczny – zespół aksjomatów, powinien trzymać się go z iście konserwatywną konsekwencją, wszak nie jest progresistą, zmieniającym priorytety ideologiczne z szybkością przerzutek w rowerze. Powstaje pytanie: jakim ktoś jest konserwatystą (niepełnosprawnym?), jeżeli uznaje tekst Pawła za kanoniczny i wiążący, a podchodzi do zawartych w nim treści w sposób wybiórczy? Jeżeli ktoś mieni się osobą konserwatywną, przyjmuje list za wiążący lub nie. Nie ma miejsca na dywagowanie, wybieranie z saka tego co do danej sytuacji jest pasujące, inne nie… wszak podczas kazania na górze Jezus miał powiedzieć:
37 Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi. Pamiętamy o tym? Ja dostrzegam wśród wielu po prawej stronie podejście wybiórcze, w jednych tematach pryncypialność, w innych nie… Co jest jego przyczyną? Myślę, że połączenie kilku czynników, oporu w jakiejkolwiek formie przeciwko „komunie” (myśląc o czasach ostatnich), honorowania tych, którzy ten opór symbolizują i byli wierni temuż…, ponadto Kościół Katolicki był ostoją normalności w nienormalnej rzeczywistości, stąd znowu przeciwnicy Kościoła stoją po przeciwnej formie „barykady” walki o sumienia. To tylko kilka z przyczyn, w czysto subiektywnym ujęciu... W tym miejscu pozwolę sobie na dygresję historyczno-religijną o nieco dłuższym horyzoncie czasowym niż wielu mogłoby się spodziewać. Pewien zakonnik pochodzący z Isleva (noszącego już niemieckojęzyczną nazwę Eisleben) nazywał się Marcin Luter, a swym działaniem wywołał coś czego się nie spodziewał, jedną z doktryn jakie „wykuł” z Listu do Rzymian, była nauka o usprawiedliwieniu, oparta w głównej mierze na tym liście (ale i na liście do Efezjan oraz Galatów). Jeszcze dalej poszedł Kalwin głosząc naukę o predestynacji, sprowadzającej się de facto do negacji wpływu człowieka na swe zbawienie…, to oczywiście dla katolika są herezje, ale wyrosłe na literalnym i konsekwentnym odczytywaniu Listów Pawła…
Mimo że jestem luteraninem, odrzucam nauki protestanckie wiodące ku predestynacji, uznając je za prowadzące, przy dalszym konsekwentnym wnioskowaniu, ku manowcom, uznaniu Boga za postępującego niesprawiedliwie. A czy chrześcijanin może uważać, że jego Bóg jest niesprawiedliwy? Stąd konsekwentnie nie uznaję kilku Listów za kanoniczne (tak na własne potrzeby), chociaż mogę uznawać pożyteczność myśli w nich zawartych (przynajmniej dużej części). Jest mi łatwiej, nie popadam w dysonans wybierania tej bądź innej myśli z listu i konsekwencji płynącej z takiego wybiórczego podejścia (odrzucając list co do zasady, iż nie może być on częściowo kanoniczny). Jeżeli więc krytycy Adama zarzucacie mu brak patriotyzmu, czy służalczość tym czy owym, a mamy w tym miejscu możliwość odwołania się do rozdziału 13 Listu do Rzymian, pomyślcie co czynicie, nie widząc belki w swym oku…
Juliusz Krzysztoforski
Co znaczy „nihil est potestas nisi a Deo”? Autorzy „zasłaniający się” św. Pawłem, aby usprawiedliwić akceptującą bierność wobec władzy złej de facto, zdają się zupełnie nie zauważać dwu niebłahych okoliczności. Nie wiem kto jest bezpośrednim adresatem upomnienia od prof. Wielomskiego do „zasłaniających się tomizmem” [1], niemniej chętnie wezmę je do siebie, odpowiadając tak. Co do mnie, tomizmem się nie „zasłaniam”, jeno u Tomasza odnajduję najbardziej, na ile to możliwe, precyzyjną odpowiedź na pytanie, co wynika z Pawłowych słów „nihil est potestas nisi a Deo”, wieńczącą także wielowiekowe dyskusje Doktorów Kościoła na ten temat (a przecież Tradycja się rozwija, n’est-ce-pas? Sam Pan Profesor tego w niejednym miejscu dowodził, toteż np. stanowisko św. Augustyna może być uznane za niekompletne w stosunku do św. Tomasza). Nie to jest przecież problematyczne czy w s z e l k a władza pochodzi od Boga, bo pod tym względem słowa św. Pawła są jednoznaczne, toteż musimy przyjąć, że j a k o ś ona od Boga pochodzi, nie wyłączając żadnej, a więc i tych, których piastunami są najbardziej odrażąjące figury, lecz nieoczywiste samo w sobie, przeto wymagające interpretacji jest to, w jaki sposób ta czyjakolwiek władza od Boga pochodzi oraz to, jakie (i ze względu na jakie okoliczności) wynikają z tego konsekwencje dla poddanych owej władzy? Ten, kto by twierdził, że w samym owym fragmencie Listu do Rzymian zawarte są już wszystkie możliwe rozstrzygnięcia w owym zakresie, nie tylko negowałby sens wszystkich interpretujących wypowiedzi Doktorów Kościoła (oraz nauczania papieży!) – toteż literalnie traktowane wezwanie „powrotu do św. Pawła” z pominięciem tamtego nauczania tchnie protestanckim „sola scriptura”, więc jest chyba trochę nieprzemyślane – ale również zapomina, że np. przykazanie Dekalogu „nie zabijaj!” też nie jest w analogicznym sensie „jednoznaczne” i ma całe spectrum interpretacji, od integralnie pacyfistycznego „nie zabijaj nigdy, nikogo, z jakichkolwiek powodów i w jakiejkolwiek sytuacji” po Hobbesowskie „nie zabijaj nikogo bez rozkazu władzy”, i akurat obie te „ekstremalne” interpretacje z pewnością nie są katolickie. Nie wchodząc już w dalsze szczegóły (w końcu pisałem o tym wielokrotnie, więc nie chcę się powtarzać), można powiedzieć, że nawet z najbardziej „uległej” postawy wobec wszelkiej władzy – i wykluczającej wszelką możliwość oporu czynnego – nie wynika przecież nakaz jej uwielbiania. Nadto (to już uwaga raczej pod adresem niektórych dyskutantów, a zwłaszcza p. Salwowskiego), autorzy „zasłaniający się” św. Pawłem, aby usprawiedliwić akceptującą bierność wobec władzy złej de facto, zdają się zupełnie nie zauważać dwu niebłahych okoliczności. Po pierwsze, żaden z Ojców i Doktorów starożytnych i chrześcijańskich, ani nawet natchniony Duchem Św. Apostoł Narodów nie zetknęli się z sytuacją zupełnie niewyobrażalną w ich czasach, to jest władzy, która źródło swojej prawomocności wyprowadza z czynnika całkowicie immanentnego czyli albo ludu/narodu (demokracja), albo tautologicznie (statolatria, np. faszystowska, ale także pozytywizm/normatywizm – z hierarchicznie uporzadkowanych norm prawa pozytywnego), albo z „praw historii” (heglizm, marksizm), świadomie przy tym co najmniej ignorując źródło nadprzyrodzone/boskie. Pogańscy cezarowie, wobec władzy których zalecał chrześcijanom posłuszeństwo św. Paweł nie negowali przecież tego źródła, tylko byli ignorantami co do prawdziwości Boga. Zachodzi zatem pytanie – na które oczywiście odpowiedzi nie znamy – co św. Paweł lub Augustyn miałby do powiedzenia w sytuacji władzy programowo ateistycznej lub agnostycznej; pytanie, które można sformułować dokładnie tak: czy władza taka nadal korzysta ze swoistego „immunitetu” swiętości, jako pochodnej od świętości Boga, skoro tej (i Boga samego) nie zna i znać nie chce?
Po drugie, nawet jeśli mielibyśmy zgodzić się z „mocną” tezą, że pouczenia dotyczącego posłuszeństwa wobec władzy nie należy „depersonalizować”, toteż dotyczy ono nie tylko principium władzy, ale i (zawsze) jej konkretnych piastunów („przywódców”, „cesarzy”, „królów”), to i tak może odnosić się to wyłącznie do tego, co w XIX-wiecznej niemieckiej terminologii konstytucyjnej nazywano „państwem zwierchniczym”, a więc takim, w którym władza jest wyraźnie oddzielona od poddanych/obywateli, natomiast rozmywa się to kompletnie w odniesieniu do ustroju demokratycznego, jeśli tylko potraktujemy poważnie jej „doktrynę legitymizacyjną”. W niej przecież jedynym władcą/suwerenem („przywódcą”, „cesarzem”, „królem”) jest wyłącznie podmiot kolektywny, zbiorowość, lud/naród, natomiast prezydenci, premierzy, posłowie – nawet królowie w „ukoronowanych demokracjach” nie są żadnymi władcami/suwerenami, a jedynie zwykłymi, wymienialnymi funkcjonariuszami, sprawującymi quasi-władzę delegowaną przez „prawdziwego” władcę – „namiestnikami Ludu”, jak pisze Maritain. Wobec tego wszystkie predykaty dotyczące władzy, na czele z jej „świętością i nietykalnością”, jak również eminentne wyrazy szacunku, należą się wyłącznie Ludowi/Narodowi, a nie np. p.Komorowskiemu czy Tuskowi, bo to Lud, a nie ci dżentelmeni, jest w demokracji „cesarzem” i „królem”.
Jacek Bartyzel
Przypis:
1. Chodzi o wpis A. Wielomskiego na fb: "Czas wrócić do św. Pawła, wy wszyscy rewolucjoniści, co się tomizmem zasłaniacie. Św. Paweł nie pozostawił dwuznaczności: wszelka władza pochodzi od Boga., http://www.konserwatyzm.pl/artykul/9809/krzysztoforski-wielomski-wobec-wladzy"
Aw
Fanatyczni fundamentaliści wolnorynkowej sekty kapitalizmu Dobre regulacje prawne i sprawnie działające instytucje publiczne są fundamentem działania gospodarki kapitalistycznej. Żaden z wielkich myślicieli liberalnych temu nie zaprzeczał, co więcej, często podkreślano, że niesprawny aparat państwa jest dla gospodarki bardziej szkodliwy niż wysokie podatki - pisze Marek Steinhoff-Traczewski. W ostatnich dniach coraz częściej pojawiają się artykuły i wypowiedzi konserwatywnych publicystów krytykujące instytucje wolnego rynku. Artykuły przedstawiające polskich liberałów jako fanatycznych wyznawców skompromitowanych i archaicznych idei, których głoszenie jest oznaką braku kontaktu z rzeczywistością i ekonomicznym ignoranctwem. „Przecież ekonomia to system milionów powiązań i zależności, których Friedrich von Hayek czy Adam Smith nie dostrzegali a nawet jeśli to oboje żyli dawno i ich recepty były adekwatne tylko do czasów im współczesnych. Dzisiejsi liberałowie krzyczą bez ustanku <<więcej rynku, więcej rynku>> i z oburzeniem podchodzą do wszelkich prób czy nawet dyskusji na temat tworzenia prawnych regulacji funkcjonowania gospodarki.” Wniosek: zarzućmy liberalną narrację, bo to przez nią upadają kolejne instytucje publiczne, które jeszcze niedawno działały i to przez nią niemożliwa jest poważna i konstruktywna debata o problemach państwa polskiego.Czy rzeczywiście Hayek, Smith i inni nie dostrzegali żadnych wad systemu wolnorynkowego? Czy byli apatycznymi wyznawcami niewidzialnej ręki rynku? Czy rzeczywiście byli przeciwni prawnym regulacjom rynku?
Fanatyczny prekursor wolnorynkowej ideologii. Adam Smith żył w XVIII wieku. Świat był wtedy zupełnie inny niż dzisiaj. W 1776 roku kiedy zostało opublikowane jego opus magnum „Badania nad Naturą i Przyczynami Bogactwa Narodów” w Europie panował jeszcze absolutyzm a na kontynencie amerykańskim powstawały zręby ustroju USA. Adam Smith był filozofem, a nie ekonomistą. Na Uniwersytecie w Glasgow wykładał przedmiot o nazwie „filozofia moralna”. Rozwiązania, które proponował, w szczególności dotyczące sposobu organizacji i zakresu działania instytucji państwa nie były wytworem badań empirycznych poszczególnych ustrojów krajów Europy, lecz odpowiedzią na pytanie, w jakich warunkach człowiek działa najbardziej efektywnie, a praca całego społeczeństwa jest dzielona najbardziej sprawiedliwie, jak to jest możliwe. Smith dostrzegał szereg zagrożeń, jakie niesie kapitalizm i społeczeństwo demokratycznego kapitalizmu.. Dlatego wydanie Bogactwa Narodów poprzedziła inna, nie mniej ważna książka. „Teoria Uczuć Moralnych” - gdzie Smith odpowiada, jakie cechy ludzkie powinny dominować w społeczeństwie, aby mogło ono prawidłowo funkcjonować. Należą do nich przede wszystkim: wzajemne społeczne zaufanie, uczciwość, poczucie wspólnoty i wypływające z niego poczucie obowiązku pomocy biedniejszym. Smith był naukowcem, a nie politykiem, jego dzieła mają charakter naukowy i są dalekie od idealizowania świata, a tym bardziej sakralizacji wolnego rynku.
Friedrich von Hayek, mniej państwa i mniej regulacji Friedrich August Von Hayek, austriacki ekonomista, jest drugim po Smith’ie najczęściej krytykowanym i lekceważonym przez dzisiejszych konserwatystów zwolennikiem wolnego rynku. Zwykle pojawia się ten sam zarzut, co w przypadku Smitha; „te pomysły są już nieaktualne i nieadekwatne do dzisiejszej gospodarki. Już jego koledzy z pracy w London School of Economics śmiali się, że Hayek zapytany dlaczego jego zdaniem tak długo utrzymuje się deszczowa pogoda, odpowie za mało rynku!.” Bardzo prawdopodobne że to właśnie od Hayeka rozpoczął się proces upraszczania argumentacji systemu wolnej konkurencji do argumentum ad civitatem czyli „..bo państwowe, to nie działa”. Natomiast zarówno Hayek jak i Ludwig von Mises (kolejny demoniczny fundamentalista kapitalizmu) dostrzegali obszary, gdzie państwo nie tylko powinno interweniować, lecz nawet powinno zastąpić działanie mechanizmu konkurencji. Bezpieczeństwo zewnętrze, bezpieczeństwo wewnętrzne, sądownictwo i administracja. Jest jedna bardzo istotna sfera działalności państwa, o której pisał Hayek w Drodze do Zniewolenia:
"Działanie systemu konkurencji nie tylko wymaga odpowiedniej organizacji pewnych instytucji, takich jak pieniądz, rynki i kanały informacyjne, których część nigdy nie będzie mogła być dostarczona w należytej postaci przez prywatną przedsiębiorczość, lecz przede wszystkim zależy od istnienia właściwego systemu prawnego, pomyślanego tak, by z jednej strony zachować konkurencję, z drugiej zaś sprawić, by działała możliwie najkorzystniej. W żadnym razie nie wystarczy, by prawo uznawało tylko zasadę własności prywatnej i wolności zawierania umów; wiele zależy od precyzyjnej definicji prawa własności w odniesieniu do różnych przedmiotów. Systematyczne badanie form instytucji prawnych, które uczyniłyby funkcjonowanie systemu wolnej konkurencji bardziej efektywnym, jest żałośnie zaniedbane, a można przytoczyć przekonywujące argumenty, że te poważne braki, zwłaszcza gdy idzie o prawo dotyczące korporacji i prawo patentowe, nie tylko znacznie obniżyły efektywność konkurencji w stosunku do rzeczywistych możliwości, ale w wielu dziedzinach doprowadziły do jej zniszczenia." Dobre regulacje prawne i sprawnie działające instytucje publiczne są fundamentem działania gospodarki kapitalistycznej. Żaden z wielkich myślicieli liberalnych temu nie zaprzeczał, co więcej, często podkreślano, że niesprawny aparat państwa jest dla gospodarki bardziej szkodliwy niż wysokie podatki. W tym miejscu pojawia się pytanie: jakie powinny być te wspomniane wcześniej regulacje prawne. Stereotypowy pseudo-liberał pewnie by powiedział; „nieważne jakie, rynek i tak sam wszystko ureguluje”. Jednak Hayek ani Mises by się z tym nie zgodzili, oboje z wykształcenia byli prawnikami i rozumieli jak istotna jest jakość prawodawstwa. Hayek w roku 1978 wydał publikację "Law, Legislation and Liberty" gdzie to zagadnienie jest szeroko omawiane. Hayek podkreśla, że przy wprowadzaniu wszelkich regulacji należy zastanowić się nad ich ekonomicznymi skutkami. Porównać korzyści, jakie ona przynosi, z kosztami oraz zakresem powodowania nieefektywności mechanizmu konkurencji. Wielu może nie uwierzyć, że poniższe słowa wyszły z pod ręki „tego kapitalistycznego fundamentalisty”:
"Zakaz stosowania pewnych trujących substancji czy wymóg stosowania specjalnych środków ostrożności przy ich użyciu, ograniczenie czasu pracy lub egzekwowanie pewnych zarządzeń sanitarnych, wszystko to da się pogodzić z utrzymaniem konkurencji. Problem tylko w tym, czy w konkretnym przypadku osiągane korzyści są większe niż społeczne koszty, jakie one ze sobą pociągają. Utrzymanie konkurencji nie pozostaje także w sprzeczności z rozbudowanym systemem świadczeń społecznych, o ile organizacja tego systemu nie jest zaprojektowana w taki sposób, że powoduje nieefektywność konkurencji w zbyt rozległych dziedzinach."
Pogarda wobec biurokracji oraz pracy urzędnika. Przytoczony już wcześniej stereotypowy pseudoliberał na pewno zgodzi się z tezą, że: „wszyscy urzędnicy to banda nierobów żyjąca za cudze pieniądze.” Bez nich świat byłby prostszy, a gospodarka kwitłaby niczym wiosenne kwiaty. Jednak gdy przyjrzymy się biografiom wybitnych ekonomistów związanych ze szkołą austriacka np. Eugena von Böhm-Bawerka albo Friedricha von Wiesera zauważymy, że przez większość swojej kariery pełnili oni funkcje urzędnicze. Ludwig von Mises w swoim eseju „Biurokracja” wyjaśniał, dlaczego współcześnie powszechnie gardzi się pracą urzędnika:
"Wszystkie wady biurokracji są nierozerwalnie związane z wykonywaniem usług, których nie można sprawdzić bilansem zysków i strat. W rzeczywistości nigdy nie uznalibyśmy, że mamy do czynienia z wadami, gdybyśmy nie byli w stanie porównać systemu biurokratycznego z działaniami przedsiębiorstwa nastawionego na zysk. Ten tak bardzo potępiany system „samolubów” walczących o zysk sprawił że ludzie zaczęli myśleć o wydajności oraz chętnie podejmowali się jak największej racjonalizacji. To się jednak nie da przenieść – musimy pogodzić się z faktem, iż nie można stosować dobrze wypróbowanych metod biznesu nastawionego na zysk do wydziału policji czy też biura urzędu skarbowego." („Biurokracja” tłum. J. Kłos, Instytut Konserwatywno-Liberalny i Fijor Publishing 2005)
Skąd taki obraz liberała? Powyższe fragmenty wypowiedzi czołowych teoretyków wolnego rynku zadają kłam wizerunkowi stereotypowego liberała. Jest tak, ponieważ dzisiaj mało kto chce być posądzony o bycie „wolnorynkowcem”. Jak wiadomo, przywódcą wszystkich wolnorynkowców w Polsce jest starszy Pan posiadający niewyjaśnioną awersję do krawatów. W internecie krąży tysiące memów z wizerunkiem Kisiela, Korwina, Reagana czy Żelaznej Damy, które w bardziej lub mniej chwytliwych hasłach niosą prosty przekaz – „wolny rynek fajny jest”. W związku z powyższym wiele osób z nieznanych dla mnie przyczyn stwierdziło, że myśl wolnorynkowa nie ma dzisiaj nic ciekawego do powiedzenia. Młode pokolenie prawicowych intelektualistów również boi się określenia mianem zwolennika wolnego rynku. Jest to traktowane jako brak innowacyjnego myślenia, a jedynie odgrzewanie starych, niemodnych idei. Oglądając wywiad Samuela Pereiry oraz Dawida Wildsteina z działaczami organizacji lewicowych zauważyć można że oś sporu przebiega tylko w sprawach światopoglądowych natomiast co do poglądów gospodarczych, panuje pełna zgoda („Rozmowa niezależna: czy przynależność narodowa jest ryzykowna?” opublikowany 8.03.2013 na portalu www.vod.gazetapolska.pl). Podobnie część redaktorów Pressji czy Frondy: pomimo, że są zwolennikami gospodarki rynkowej, chętniej mówią o jej błędach i niedoskonałościach niż o niepodważalnych zaletach. Podsumowując, chciałbym zachęcić wszystkich odrzucających dorobek naukowy „ojców” myśli wolnorynkowej do zapoznania się nie tylko z memami czy blogiem Pana Janusza. Prawda może okazać się naprawdę zaskakująca i co najważniejsze, niezmiernie pouczająca. Niestety wielu działaczy i członków pewnych środowisk liberalnych zafascynowanych filmikami Margaret Thatcher lub Ayn Rand widzi świat gospodarczy na czarno-biało, gdzie wszystko jest proste i jasne. Gdzie każde zjawisko gospodarcze jesteśmy w stanie zrozumieć i wytłumaczyć. Taka pewność siebie doprowadziła do fascynacji ekonomią matematyczną oraz sprowadzeniem nauki badającej fenomen przyczyn i sposobów działalności człowieka do słupków, wykresów i modeli matematycznych. A na deser jeszcze jeden fragment z książki patrona wszystkich wyzyskiwaczy, Ludwiga von Misesa:
"Pracownik nie jest winien swemu pracodawcy służalczości i posłuszeństwa. Jest mu jedynie winien usługę, za którą otrzymuje zapłatę, będącą nie łaską, lecz zasłużonym wynagrodzeniem."
(Mentalność antykapitalistyczna, tłum J. M. Małek, Niepodległość 1991; Arcana 2000)
Marek Steinhoff-Traczewski
Antoni Macierewicz w "Sieci": "wiemy wystarczająco dużo, by wskazać na eksplozję jako przyczynę tragedii, choć wiele pytań czeka nadal na odpowiedź" W najnowszym wydaniu tygodnika "Sieci" - rozmowa Jacka i Michała Karnowskich z Antonim Macierewiczem. Poseł PiS i szef parlamentarnego zespołu ds. zbadania katastrofy smoleńskiej mówi jasno: "To był cios w serce państwa":
Jakie jest dzisiaj, trzy lata po smoleńskiej tragedii, najważniejsze pytanie jej dotyczące? Czego przede wszystkim musimy się dowiedzieć?Katastrofa w Smoleńsku była prawdopodobnie skutkiem zamachu, a nie awarii i świadczą o tym wszystkie znane nam fakty. Prof. Jan Obrębski z Politechniki Warszawskiej, analizujący szczątki wraku, mówi o dobrze przygotowanej punktowej eksplozji, która doprowadziła do urwania skrzydła. Inny ekspert, dr inż. Grzegorz Szuladziński, sformułował wcześniej podobne wnioski. Szczegółowe badania trwają i koncentrują się przede wszystkim na odtworzeniu wydarzeń z ostatnich sekund lotu. Hipotezę zamachu wzmacniają okoliczności poprzedzające tragedię – decyzje polityczne, personalne oraz przygotowania techniczne związane z lotem Tu-154M. Wskazuje na to i sam przebieg lotu oraz zachowanie Rosjan, którzy łamiąc prawo, dowodzą całą operacją bezpośrednio z Moskwy i nakazują lądowanie wbrew stanowisku kontrolerów z wieży w Smoleńsku. Rosjanie przy aprobacie rządu premiera Tuska stworzyli piramidę kłamstw, świadomie dewastowali i ukrywali wrak, fałszowali czarne skrzynki, niszczyli inne dowody.Zatem to, co działo się przed wylotem, a wiemy o ogromnej liczbie zaniedbań ze strony podległych rządowi służb, nie miało znaczenia? Przeciwnie, miało zasadnicze znaczenie. Wystarczy przypomnieć operację gruzińską z jesieni 2008 r. „Oswojono” wówczas opinię publiczną z groźbą zamachu na prezydenta. Wydarzenia z Gruzji zlekceważono, stały się one wręcz przedmiotem kpin, zarówno ze strony polityków, jak i mediów.
A cała operacja związana z remontem samolotu? Przedstawimy wkrótce dokumentację, z której jasno wynika, kto i jakie decyzje podejmował w tej sprawie. Osobną kwestią są działania premiera Tuska i jego podwładnych, nakierowane na wyeliminowanie głowy państwa z polityki zagranicznej, oraz wspólna z Putinem gra prowadzona przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu, decyzje i zaniechania ministrów obrony, spraw wewnętrznych, spraw zagranicznych, szefa BOR. Czy byli świadomi, w czym biorą udział? Być może nie. Ale wszyscy teraz działają przeciwko śledztwu i utrudniają dojście do prawdy. Dr Maciej Lasek, szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych, jeszcze w grudniu mówił: „To był błąd pilota i to niejeden błąd, tylko cała seria błędów”. Trzeba nie mieć sumienia, by zachowywać się w ten sposób. Mjr Arkadiusz Protasiuk nie popełnił żadnego zasadniczego błędu. We właściwym momencie podał właściwą komendę. Jeśli chodzi o umiejętności pilotażu, mam większe zaufanie do płk. Bartosza Stroińskiego, dowódcy eskadry tupolewów w 36. Specjalnym Pułku Lotnictwa Transportowego, niż do ludzi Millera i Laska. Powiedział on w wywiadzie, że gdy kapitan wydaje komendę „odchodzimy”, to cała załoga skupia się wyłącznie na realizacji tego zadania i że musiało zdarzyć się coś straszliwego, jeżeli mimo tego manewr nie został wykonany. Więcej, dziesięć minut wcześniej mjr Protasiuk zapowiedział, że jeśli nie będzie warunków do lądowania, to odejdzie. Tupolew spadł, bo o przebiegu późniejszych wydarzeń nie zadecydowali piloci, lecz zupełnie inne czynniki.
Dlaczego jednak do końca mówią, nie krzyczą, że coś wybucha? Trzeba pamiętać, że eksplozja to ułamek sekundy. W nagraniu z czarnej skrzynki z ostatnich sekund lotu, tuż przed wybuchem i rozpadem maszyny, słychać krzyki przerażonych pasażerów i załogi. A zapisy czarnych skrzynek urywają się przed uderzeniem tupolewa w ziemię i nie znamy przebiegu ostatnich dwu sekund.
Jak to możliwe? Wybuch zniszczył wcześniej samolot i przerwał nagrywanie. Oczywiście nie twierdzę, że już wszystko wiemy o tej końcowej fazie lotu. Ale wiemy wystarczająco dużo, by wskazać na eksplozję jako przyczynę tragedii, choć wiele pytań czeka nadal na odpowiedź. Właśnie dlatego nasze badania nie zostały ostatecznie zakończone i nie kierujemy jeszcze sprawy do prokuratury. Jedynym pewnym źródłem wiedzy na ten temat z metodologicznego punktu widzenia są dane z amerykańskich systemów nawigacyjnych TAWS i FMS, po tragedii sprawdzonych przez producentów, co daje nam dużo większą gwarancję, że nie zostały zmanipulowane.
Dane z czarnych skrzynek są niepewne? Tak, ich autentyczność budzi duże wątpliwości specjalistów. Bo zapis kluczowych szesnastu sekund z polskiej kopii Jerzy Miller jeździł do Moskwy dwukrotnie, ponieważ Rosjanie przekazali materiał sfałszowany tak nieudolnie, że nawet jego urzędnicy nie mogli tego zaakceptować. Ekspertyza rosyjska FSB z czerwca 2010 r. jednoznaczne wskazuje, że analizowany zapis jest krótszy o dwie minuty od tego, którym posługiwał się MAK i komisja Millera. Ma 36, a nie 38 min.
Coś dodano? Raczej rozciągnięto w czasie, by dostosować do przyjętej tezy. "Sieci"
Cenckiewicz odpowiada prokuratorom Biura Lustracyjnego IPN, czyli dlaczego trzeba wznowić postępowanie lustracyjne wobec byłego prezydenta W odpowiedzi śledczym od lustracji Z rozczarowaniem przyjąłem prasową reakcję prokuratorów Biura Lustracyjnego IPN („W Sieci”, nr 8, 25 II-3 III 2013) na mój artykuł "Instytut Pamięci Narodowej rzuca Lechowi Wałęsie koło ratunkowe… "(„W Sieci”, nr 1, 7-13 I 2013). W zasadzie jedynie mniej niż połowę opublikowanej przez Piotra Stawowego i Jacka Wygodę odpowiedzi uznać można za próbę merytorycznego ustosunkowania się do postawionych przeze mnie zarzutów. Ale i w tej części jest ona tylko powieleniem pisemnego uzasadnienia decyzji o niewszczęciu postępowania lustracyjnego wobec Lecha Wałęsy, którą 7 VII 2010 r. wydał prok. Stawowy (całość tego osobliwego postanowienia do pobrania na: www.sławomircenckiewicz.pl). Stąd w swojej polemice ze stanowiskiem pracowników Biura Lustracyjnego IPN odwołuję się nie tylko do artykułu z tygodnika „W Sieci”, ale i pisemnej decyzji prok. Stawowego z lipca 2010 r.
Pozostałe fragmenty tekstu Stawowego i Wygody są jedynie nieprzystającą prokuratorom publicystyką, w której umieścili oni przeinaczenia, wiele półprawd i manipulacji mających przysłonić istotę sporu. Można by sądzić, że choć prawnikami są raczej marnymi, to przynajmniej jakoś sobie radzą w łacinie. Ale i to pozór, bo, poza rolą czczej inkrustacji, przywołane przez nich cytaty (pobrane żywcem z internetowej ściągi dla uczniów Zasadniczej Szkoły Zawodowej w Lipnie k/Popowa) nie mają żadnego merytorycznego zastosowania. Zacząć od maksymy audiatur et altera pars i na siedmiu szpaltach snuć rozważania nie na temat, zaiste, potrafiłby nawet prosty elektryk od ciągnięcia kabla na Wydziale W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina. Zważywszy jednakowoż, iż homo sum, humani nihil a me alienum puto, litościwie opuścimy większość wynurzeń obu prokuratorów i skupimy się na istocie prawno-historycznego wywodu naszych łacinników. Tak więc do rzeczy.
Stronniczość Prokuratorzy Biura Lustracyjnego IPN niezgodnie z prawdą zasugerowali, że mój artykuł był przede wszystkim reakcją na tekst „Gazety Wyborczej” z 21 grudnia 2012 r. (IPN chciał znów zlustrować Wałęsę). W ten sposób ukryli fakt, że główna informacja podana przez „GW” o tym, że Biuro Lustracyjne IPN ze względu na brak
nowych faktów, które mogłyby być podstawą do rozpoczęcia na nowo procesu lustracyjnego Lecha Wałęsy (…) nie skierowało do sądu wniosku o ponowną lustrację Wałęsy, została tego samego dnia potwierdzona przez prok. Wygodę na łamach portalu Niezależna.pl, zaś dzień później w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Moją reakcję wywołał sposób, w jaki Wygoda tłumaczył tę decyzję: książka [SB a Lech Wałęsa] ujawniła publicznie dowody i dokumenty, które nie były znane opinii publicznej. Były one jednak znane sądowi lustracyjnemu, który orzekał w sprawie Lecha Wałęsy w 2000 r. Podanie tak oczywistej nieprawdy przez prawnika i funkcjonariusza publicznego powinno było skutkować albo przeprosinami z powołaniem się na czasową ciężką niedyspozycję, albo dymisją. Przecież nawet prok. Stawowy wyraźnie napisał o odnalezieniu przez autorów książki SB a Lech Wałęsa nowych nieznanych Sądowi Lustracyjnemu w 2000 r. dowodów (str. 1 i 3 postanowienia o niewszczęciu postępowania lustracyjnego wobec Wałęsy z lipca 2010 r.). Ta nieprawda będąca istotą wypowiedzi prok. Wygody została w polemice ze mną pominięta, zaś tytuły źródłowe, czyli Niezależna.pl i „Gazeta Polska Codziennie” zupełnie przemilczane. Za to z braku argumentów prokuratorzy IPN zarzucili mi, iż rzekomo nazwałem publikację „GW” „inicjatywą dyrektora Biura Lustracyjnego”, choć o niczym takim nie pisałem.
Materialne dowody współpracy Broniąc swojej decyzji o niewznawianiu postępowania lustracyjnego wobec Wałęsy prokuratorzy Biura Lustracyjnego IPN powołują się przede wszystkim na orzeczenie Sądu Lustracyjnego z sierpnia 2000 r., w którym uznano, że ze względu na wymierzone w Wałęsę operacje specjalne SB z lat 80. polegające na „przedłużeniu” działalności TW „Bolka”, nie sposób jednoznacznie „powiązać” go z wcześniejszymi donosami TW „Bolek”. Napisali: „nie można wykluczyć fikcyjnego powiązania Wałęsy z rzeczywiście istniejącym i zarejestrowanym TW »Bolkiem«”. Dla potwierdzenia swojej tezy zacytowali także wielokrotnie analizowany przez badaczy fragment zeznania funkcjonariusza SB z 1985 r.: "ostatnie doniesienie »Bolka« pochodziło z 1970 r.”, po czym autorytatywnie dodają, że nowe dokumenty, na które powołuje się Sławomir Cenckiewicz, nie stanowią zaprzeczenia takich ustaleń sądu.
Prokuratorzy Stawowy i Wygoda usiłują udawać, że nie wiedzą o rzeczy najistotniejszej – materialnych dowodach współpracy agenturalnej (których w postępowaniach lustracyjnych domagał się Trybunał Konstytucyjny w orzeczeniu z 1998 r.), którymi nie dysponował w 2000 r. Sąd Lustracyjny, a które w postaci siedmiu oryginalnych (w maszynopisie) doniesień agenturalnych TW „Bolek” z lat 1971-1972 odnalezionych w jednostkach archiwalnych dotyczących rozpracowania uczestników Grudnia ’70 w Gdańsku i pracowników Stoczni Gdańskiej, zostały ujawnione w książce SB a Lech Wałęsa. W oczywisty sposób zaprzeczają one tezie o „ostatnim doniesieniu »Bolka«” z 1970 (ostatni z odnalezionych donosów nosi datę 3 X 1972 r.), ale też o możliwości fikcyjnego powiązania Wałęsy z „Bolkiem”. Doniesienia te dewaluują znaczenie jednostkowej wypowiedzi funkcjonariusza SB z 1985 r., złożonego notabene w dość nerwowej atmosferze związanej z ucieczką na Zachód podwładnego z Biura Studiów SB MSW. Wprawdzie w swoim postanowieniu z 2010 r. prok. Stawowy ignorując ustalone przez historyków (a wcześniej przez archiwistów UOP) fakty orzekł kategorycznie, że „nie dają [one] żadnych podstaw do identyfikacji Lecha Wałęsy”, to analiza ówczesnej sieci agenturalnej Wydziału III SB w Gdańsku dowodzi jednoznacznie, iż w Stoczni Gdańskiej nie pracowała w tym czasie inna poza Wałęsą osoba, której SB przypisałaby pseudonim „Bolek”. Prokurator pozostaje ślepy i głuchy wobec faktu, że odnalezienie tak ważnych dowodów współpracy z SB, jakim są doniesienia agenturalne, na kartach których przewija się w dodatku blisko 30 nazwisk znajomych Wałęsie osób i potencjalnych świadków, jest wystarczającą przesłanką do wznowienia postępowania lustracyjnego wobec Wałęsy.
Bajkopisarstwo Znamienne, że prokuratorzy pomijają odnalezione w archiwum IPN doniesienia agenturalne oraz inne dokumenty odnoszące się do aktywności stoczniowca-agenta „Bolka” (np. SOS krypt. „Ogień”, w której wiosną 1971 r. wykorzystywano TW „Bolek” oraz oryginał Analizy stanu zagrożeń do sprawy obiektowej krypt. „MECHBUD” z 15 I 1979 r. dotyczącej sytuacji w Gdańskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa „ZREMB”, w której napisano, że Wałęsa „w czasie pracy w stoczni był wykorzystywany operacyjnie przez Służbę Bezpieczeństwa”), a piszą jedynie o rejestracjach i zapisach ewidencyjnych SB. Warto w tym miejscu nadmienić, że w swojej decyzji z 2010 r. prok. Stawowy oba te dokumenty – zachowane w oryginale – bez żadnych podstaw uznał za „bez znaczenia” (SOS krypt. „Ogień”), bądź jak w przypadku Analizy stanu zagrożeń do sprawy obiektowej krypt. „MECHBUD” za „w żaden sposób” „niewpływające” „na sedno rozstrzygnięcia Sądu”! Swoją kwalifikację tego ostatniego dowodu w ten sposób uzasadnił:
Po pierwsze bowiem nie wskazuje się tam jaki był charakter »operacyjnego wykorzystania Lecha Wałęsy« przez SB, a po drugie nie ma pewności na ile ta adnotacja jest autentyczna, a na ile mogła być produktem działalności Biura Studiów SB MSW.Gdyby prokurator IPN analizował dowody, których nie tylko wartość, ale i autentyczność za wszelką cenę usiłuje zakwestionować, bez trudu zorientowałby się, że notatka nt. Wałęsy w SO krypt. „Mechbud” została zarchiwizowana w 1979 r. zgodnie z zasadami archiwizacji dokumentów w teczce sprawy obiektowej dotyczącej ochrony zakładów „Zremb”, została podpisana własnoręcznie przez zajmującego się tym funkcjonariusza SB kpt. Kazimierza Kaziszyna (nigdy nieprzesłuchanego w tej sprawie), a nawet została powielona i zarchiwizowana dodatkowo w innym miejscu. Fakty te jedynie potwierdzają brak profesjonalizmu (oby tylko) prokuratora lustracyjnego IPN podejmującego decyzję w sprawie Wałęsy w oparciu o wyssaną z palca tezę na temat fałszowania wewnętrznych akt sprawy obiektowej krypt. „Mechbud” z lat 70. przez powstałe w 1982 r. Biuro Studiów. Licząc na nieświadomość dobrodusznego czytelnika „Sieci” prokuratorzy zabrali się za analizę tzw. pomocy ewidencyjnych SB (m. in. dzienników korespondencyjnych). W tym miejscu również nawiązują do absurdalnej opinii wyłożonej przez prok. Stawowego w lipcu 2010 r.:
Waloru identyfikującego nie można również z oczywistych względów (kserokopia o niewiadomym pochodzeniu, prawdopodobieństwo podrobienia dokumentu w toku działań Biura Studiów MSW) przypisać wspominanej przez autorów powyższej publikacji karcie ewidencyjnej E-14 (str. 46 publikacji), której nota bene Sąd nie wspomina w uzasadnieniu, ale którą dysponował. Znając akta procesu lustracyjnego Wałęsy z 2000 r. i opisane w książce SB a Lech Wałęsa okoliczności kradzieży karty E-14 prok. Stawowy nie powinien nigdy zdecydować się na wyłożenie tak kuriozalnej tezy bez zebrania jakikolwiek dodatkowych dowodów, bowiem m. in. ze względu na złożone przed sądem zeznania świadków w sprawie karty E-14, Sąd Lustracyjny nigdy nie podniósł wobec niej zarzutu nieautentyczności.Sąd stanął na stanowisku, że o ile w latach 80. fałszowano dokumenty mające świadczyć, że Lech Wałęsa od 10 lat wstecz współpracował ze SB PRL a sporządzone w jej toku pokwitowania odbioru pieniędzy i donosów pod pisanych »Bolek« rozprowadzono w Polsce i za granicę m.in. przy pomocy fikcyjnej organizacji »OKO«, o tyle w jakimkolwiek zakresie nie potwierdził „fałszowania” własnej, wykorzystywanej na swój wewnętrzny użytek, dokumentacji ewidencyjnej SB. Fakt niepodważenia autentyczności karty E-14 przez Sąd Lustracyjny, a także potwierdzenie jej wiarygodności zeznaniami świadków oraz poprzez odnalezienie innych zapisów ewidencyjnych w oryginale (imiennych zapisów ZSKO, dzienniki korespondencyjne) umożliwiających identyfikację Wałęsy jako „Bolka”, winien być również jedną z przesłanek wznowienia postępowania lustracyjnego.
Tym gorzej dla faktów… Bodaj najbardziej zaskakującym argumentem śledczych w sprawie Wałęsy jest sposób potraktowania kpt. Edwarda Graczyka, który nie zeznawał w procesie lustracyjnym w 2000 r., gdyż uznano wówczas, że nie żyje. Pojawienie się tego kluczowego świadka (Graczyk był oficerem SB, który zwerbował i prowadził początkowo TW „Bolka”) redukowane jest do subiektywnie negatywnej oceny jego zeznań złożonych w dodatku w zupełnie innym postępowaniu prokuratorskim. Nawet fakt przyznania przez Graczyka, że wręczał pieniądze Wałęsie, że był on określany przez SB pseudonimem „Bolek”, nie jest dla prokuratorów lustracyjnych żadnym poważnym dowodem w sprawie. Niczym adwokaci lustrowanego, ignorując przy tym dostępną wiedzę historyczną na temat werbowania (i tzw. wiązania) oraz prowadzenia agentury przez SB, w tym również m. in. treść opublikowanych już donosów potwierdzających operacyjny i agenturalny związek Graczyka z „Bolkiem”, podchwytują oni niektóre niejasne fragmenty jego przesłuchania każąc nam wierzyć, że „pieniądze Wałęsie miał przekazywać jako zwrot kosztów dojazdu”, zaś informacje przekazywane przez Wałęsę w toku rozmów profilaktyczno-ostrzegawczych „nikomu nie szkodziły”. Prok. Stawowy zakwestionował także konsekwencje owych spotkań:
Wg intencji funkcjonariusza miały one służyć wykorzystaniu Lecha Wałęsy do »uspokojenia nastrojów na terenie stoczni«. Nie wiadomo jednak, czy Lech Wałęsa spełnił pokładane w nim nadzieje. Gdyby prokuratorzy IPN nie bawili się z sobie tylko znanych powodów w adwokatów i rzetelnie podeszli do zbadania tej sprawy, bez trudu odnaleźliby ważne źródło potwierdzające zastosowanie się Wałęsy do zadań nakreślonych przez Graczyka. W zachowanej w oryginale imiennej ankiecie SB dotyczącej Wałęsy z lutego 1971 r. możemy przeczytać, że „przeprowadzona z nim wówczas „rozmowa profilaktyczno-ostrzegawcza odniosła pozytywny skutek. Po rozmowie działalność Wałęsy miała charakter pozytywny i przyczyniła się do rozładowania sytuacji na Wydz[iale] W-4 i stoczni” (SB a Lech Wałęsa, s. 59). Zamiast więc ubolewać nad „niejednoznacznością” niektórych fragmentów zeznań Graczyka należało poważnie przeanalizować ujawnione w książce dokumenty, porównać je z zeznaniami i podnieść wskazany przez Graczyka fakt identyfikacji Wałęsy jako „Bolka”, kwestię wypłacania przez niego pieniędzy Wałęsie oraz odbywania spotkań i rozmów, natomiast ewentualną weryfikację i ocenę tych faktów pozostawić sądowi.Ale determinacja prokuratorów Biura Lustracyjnego IPN zdaje się nie mieć granic. Wbrew rygorystycznie przez procedury prawne wymaganej zasadzie ad solemnitatem, zakazującej zrównywania dowodu z zeznań odebranych pod rygorem odpowiedzialności karnej z wypowiedziami medialnymi, powołują się na opublikowane w prasie (sic!) oświadczenie Graczyka (prawdopodobnie chodzi o spisaną przez prawników Wałęsy deklarację z 9 XII 2008 r. na którym widnieją podpisy m. in. Graczyka, Wałęsy i jego adwokata – Eweliny Wolańskiej) w którym miał on oświadczyć, że Wałęsa był rozpracowywany przez SB w ramach SOR krypt. „Bolek”. Ta mistyfikacja jest jawną bzdurą, bo sprawa ta została wszczęta dopiero w październiku 1978 r.! Ale nasi dzielni śledczy łapią się tej brzytwy i bezradnie oświadczają, że nie są w stanie ustalić kiedy mówi on prawdę a kiedy kłamie…: Co więcej, E. Graczyk wydał kilka dni po przesłuchaniu oświadczenie (opublikowane w prasie), które prokurator musiał wziąć pod uwagę. (…) Tym samym zeznania E. Graczyka straciły wartość jako przesłanka do zmiany ustaleń Sądu Lustracyjnego, które legły u podstaw orzeczenia z 2000 r. W najlepszym bowiem razie nie wiadomo, w którym miejscu zeznaje on prawdę. Tak też ocenione zostały przez prokuratora. O tempora, o mores! Wykształceni na kanonach prawa rzymskiego polscy śledczy dali pierwszeństwo oświadczeniu prasowemu Graczyka i przeciwstawili go złożonym przez niego pod rygorem odpowiedzialności karnej zeznaniom w IPN, a w konsekwencji uznali, że „straciły” one wartość dowodową „jako przesłanka do zmiany ustaleń Sądu Lustracyjnego”! Gdyby ta metoda wnioskowania stała się praktyką ogólną, to państwo polskie poczyniłoby wielkie oszczędności na likwidacji wymiaru sprawiedliwości – po prostu podejrzany lub oskarżony opublikowałby, co chce w prasie i sprawa byłaby skończona.
Ignotum per ignotum Na marginesie publicystycznej aktywności śledczych IPN warto też wspomnieć, w jaki sposób poradzili sobie oni z innym ważnym świadkiem w sprawie Wałęsy – mjr. Januszem Stachowiakiem. Prok. Stawowy tyleż arbitralnie, co bezpodstawnie uznał, że złożone podczas procesu sądowego Wałęsa-Wyszkowski zeznania Stachowiaka „cechują się” „niską wiarygodnością”. Dla uzasadnienia tej opinii prokurator IPN wytoczył ciężką armatę – sugestię, że na relację Stachowiaka złożoną przed gdańskim sądem nałożyła się najpewniej wiedza wyniesiona z książki IPN: Szczegółowa analiza zawarta w publikacji była zatem już znana świadkowi przed złożeniem zeznań. Bardzo płynny, szczegółowy i uporządkowany pomimo upływu czasu charakter relacji świadka oraz jej znaczne dostosowanie do logiki faktów i dokumentów przedstawionych w publikacji nasuwa wątpliwości, na ile zapodania świadka są wyrazem jego pamięci, a na ile projekcją faktów poznanych dzięki publikacji. Świadek opisuje również bardzo szczególny sposób prowadzenia Tajnego Współpracownika, w którym inni oficerowie pozyskiwali i prowadzili źródło, a inny prowadził dokumentację.
Jak widać prok. Stawowy domyśla się, co myślał Stachowiak, ale nie pomyślał o prostym zestawieniu dat – niemal identyczna do zeznania w sądzie relacja Stachowiaka została złożona Wyszkowskiemu w 2005 r. (szeroko pisała o tym prasa a niektóre nagarnia zostały nawet umieszczone w Internecie)., a książka SB a Lech Wałęsa ukazała się w 2008 r.! Prokurator ignoruje również fakty, które potwierdzają przydatność dowodową zeznań Stachowiaka. Pracował on bowiem w Grupie VI Wydziału III SB, która prowadziła pracę operacyjną z wykorzystaniem agentury ulokowanej w Stoczni Gdańskiej (w tym z TW ps. „Bolek”), był bliskim współpracownikiem ppłk. Jana Kujawy (naczelnika Wydziału III KW MO w Gdańsku), współuczestniczył w realizacji operacji o krypt. „Jesień ‘70”, a w dodatku nadzorował pracę rezydenta SB ps. „Madziar” (kpt. Józefa Dąbka), który na terenie Stoczni Gdańskiej obsługiwał „Bolka” i odbierał od niego doniesienia! W celu wytworzenia w opinii czytelników wrażenia dyskwalifikacji świadectwa Stachowiaka prok. Stawowy zamiast go przesłuchać i skonfrontować ewentualne sprzeczności z zeznaniem Graczyka, bezpodstawnie stwierdza: „świadectwo Janusza Stachowiaka nie znajduje potwierdzenia w zeznaniach E. Graczyka”. Podobną metodę zastosował wobec relacji Stachowiaka o współpracy Wałęsy z WSW w okresie służby wojskowej: Znaczenie takie ma jednak wyrywkowo przeprowadzone w toku niniejszej analizy sprawdzenie szczegółowo opisanej przez świadka kwestii rejestracji Lecha Wałęsy jako informatora Wojskowej Służby Wewnętrznej. W ramach sprawdzenia przeprowadzono kwerendę w materiałach po byłej WSW zachowanych w archiwach EPN za okres obejmujący zasadniczą służbę wojskową Lecha Wałęsy, tj. 1962-1965. Kluczowe znaczenie miała kwerenda w centralnym rejestrze agentury i właścicieli lokali konspiracyjnych po kontrwywiadzie wojskowym (EPN BU 003200/1), w którym rejestracja Lecha Wałęsy musiałaby być odnotowana, inwentarzu archiwalnym zespołu »ZA« (IPN BU 001712/2). W tych jednostkach ewidencyjnych nie odnaleziono wpisów dot. Lecha Wałęsy. Prok. Stawowy zdając sobie sprawę z łatwości wykrycia zastosowanego nadużycia, ale licząc na skołowaconą już świadomość czytelnika, sam dodał zastrzeżenie sprzeczne z wcześniejszym kategorycznym odrzuceniem wiarygodności Stachowiaka: Gwoli ścisłości należy oczywiście dodać, że w centralnym rejestrze IPN BU 003200/1, na stwierdzonych ponad 4000 wpisów za ten okres, 53 pierwotne wpisy były zaklejone i naniesiono na nie inne dane. Podobną praktykę stwierdzono w inwentarzu IPN BU 001712/2 z tym, że tu 4 wpisy były zaklejone, a jeden wydrapany.
I pomimo to za chwilę z pełną dezynwolturą ponownie dodaje: nie zmienia to jednak oceny, że zeznania świadka J. Stachowiaka są sprzeczne z treścią ewidencji WSW (sic!)
Ta argumentacja razi swą tendencyjnością, bo choć nie ma obecnie archiwalnego dowodu na współpracę Wałęsy z WSW, to rzetelny prokurator ma żelazne podstawy do przesłuchania Stachowiaka w kwestii współpracy Wałęsy z SB po masakrze Grudnia’70. W butach sądu W świetle powyższych cytatów trudno przyjąć na dobra monetę zapewnienia Stawowego i Wygody, że w Biurze Lustracyjnym IPN „przeanalizowano” wszystkie „nowe fakty i dowody” w sprawie ewentualnego wszczęcia postępowania lustracyjnego Wałęsy. Owe „analizy” wyglądają na przeprowadzone wyjątkowo nierzetelnie, z pominięciem dostępnej wiedzy historycznej i wielu dowodów, krytyki źródeł i wykorzystania wiedzy kluczowych świadków. Nowym dowodom nadano często zupełnie fałszywą historyczną interpretację. Nawet potencjał wiedzy zgromadzony na kartach książki SB a Lech Wałęsa nie został w tej sprawie wzięty pod uwagę. Wydaje się, że obaj prokuratorzy, a zwłaszcza prok. Stawowy, który formalnie podpisał się pod uzasadnieniem decyzji o niewszczynaniu postępowania lustracyjnego wobec Wałęsy, wykroczyli poza swoje kompetencje rozstrzygając już na etapie rzekomej „analizy” dowodów, iż „wystąpienie z wnioskiem o wznowienie postępowania” byłoby niezasadne i nierokujące szans na uzyskanie pozytywnego rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego. Wchodząc niejako w rolę sędziego prok. Stawowy stwierdził kategorycznie, że jakikolwiek z nowych dowodów w sprawie Wałęsy, w tym nawet odnalezione materialne dowody współpracy (doniesienia agenturalne), materiały ewidencyjne (w tym nie zakwestionowana nigdy autentyczność karty E-14), szczegółowe relacje i zeznania sądowe Stachowiaka, a także pojawienie się oficera werbującego i prowadzącego TW ps. „Bolek” (Graczyk), nie posiadają walorów przesłanki wznowienia postępowania o jakich mowa w art. 21 d ust. 1 pkt 2 ustawy lustracyjnej z 2006 r. O intencyjności tej decyzji świadczyć też może ostatni z użytych przez prok. Stawowego argumentów: tytułem jedynie dodatkowego argumentu wskazać również należy, iż termin zawity do wznowienia postępowania upływa w dniu 25 sierpnia 2010 r., co również znacznie obniża szanse na uzyskanie jakiegokolwiek merytorycznego rozstrzygnięcia Sądu Najwyższego. Okoliczność ta zdaje się stawiać pod znakiem zapytania również celowość kierowania wniosku o wznowienie postępowania. Wynika z tego, że prok. Stawowy spieszył się, by zamknąć sprawę korzystnym dla Wałęsy rozstrzygnięciem, bo za około miesiąc sprawa po 10 latach nie mogłaby być już wznowiona. Tak oto, gdy prokuratorzy pomylili swą rolę z advocatus diaboli i na dodatek weszli w buty sądu, okazało się, że są one tak bardzo dla nich za duże, że się w nich kompletnie zagubili.
Złoty środek czy kompromis przeciw prawdzie?Prokuratorzy Stawowy i Wygoda kończą swój tekst popularną obecnie (a w przeszłości szczególnie w czasach stanu wojennego) figurą publicystyczną o dwóch skrajnościach i racji/prawdzie leżącej pośrodku: Ocenie czytelnika pozostawiamy, czy pretensje »GW« oraz Sławomira Cenckiewicza mają merytoryczne podstawy. Ze swej strony twierdzimy, że nie. Biuro Lustracyjne IPN i jego prokuratorzy działali w każdym aspekcie tej sprawy zgodnie z prawem i dobrymi obyczajami. Ataki i niezasłużona krytyka z obu stron wydają się najlepszym dowodem obiektywizmu i braku wszelkiego zaangażowania politycznego prokuratorów pionu lustracyjnego Instytutu Pamięci Narodowej. Cóż powiedzieć? Że niby „les extremes se touchent” (krańcowości się stykają), a in medio stat veritas? A może in vino veritas, bo pisanina prokuratorów przyłapanych in flagranti robi wrażenie, że nie zdają sobie sprawy ze skali autokompromitacji? Paradoksalnie słowa podsumowania w istocie dyskwalifikują moich polemistów właśnie jako prawników. Prokurator powinien bowiem uzasadniać swoje decyzje siłą merytorycznych argumentów, nie zaś zasłanianiem się płynącą z dwóch stron krytyką. Założenie to bowiem zakłada, że obie strony zawsze nie mają racji, a prawdę osiąga się horribile dictu przez wymierzenie kompromisu. Na takie dictum nie może być zgody w praworządnym państwie i należy mieć nadzieję, że zgodnie z zasadą ignorantia iuris nocet juryści z Biura Lustracyjnego IPN poniosą w przyszłości konsekwencje swojej ignorancji, a może i złej woli. Quod erat demonstrandum. Sławomir Cenckiewicz
CBA zajmie się MSZ-etem Nowo powstała Fundacja Rozwoju Myśli Obywatelskiej, powiązana rodzinnie i towarzysko z asystentami wiceministra MSZ-etu Janusza Ciska – Sebastianem Mitrowskim i Maciejem Szymanowskim – otrzymała od ministerstwa środki na projekty związane z pomocą Polakom na Wschodzie. Sprawą konkursu, po którym przyznano pieniądze, zajmie się CBA. Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie widzi nic niestosownego w przeprowadzonym przez siebie konkursie. – Wszystkie podmioty, w tym FRMO, startują w konkursie na podobnych zasadach, jeżeli złożą wymaganą dokumentację – poinformowało nas Biuro Prasowe MSZ-etu. W konkursie złożono 418 wniosków, w tym siedem – Fundacja Rozwoju Myśli Obywatelskiej. Zapewnienie dofinansowania otrzymały trzy wnioski, w tym jeden fundacji. – Fundacja spełniła wymóg doświadczenia w dziedzinie/tematyce realizacji projektów na rzecz Polonii i Polaków za granicą wskazany w regulaminie konkursu na realizację zadania publicznego „Współpraca z Polonią i Polakami za granicą w 2013 r.” – zapewniło nas Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Jednocześnie MSZ zaznaczyło, że w żaden sposób nie ułatwiało FRMO współpracy z Polakami na Wschodzie. Zupełnie inne wrażenie można odnieść, rozmawiając z partnerami fundacji z Ukrainy. Sprawiają oni wrażenie, że byli przekonani, iż projekt medialny dla Polaków tam mieszkających jest bezpośrednio zainspirowany przez MSZ. Potwierdzają również wspólne spotkania z przedstawicielami fundacji i Sebastianem Mitrowskim. W założeniach projekt fundacyjny – portal polonijny na Ukrainie, kResPublika – miał być ogólnokrajową platformą, wykorzystującą materiały telewizyjne robione w nowoczesny sposób. Dofinansowanie MSZ-etu w kwocie 500 412 zł nie było jednak w stanie pokryć wydatków na ten portal, dlatego 4 marca FRMO wycofała się z wprowadzania projektu. W tym czasie gdy ministerstwo eksperymentuje z organizacjami niemającymi doświadczenia we współpracy z ośrodkami polonijnymi (np. fundacją na rzecz kreatywności i innowacji „Open Mind”, która została oficjalnie wpisana do KRS-u 6 dni przez ogłoszeniem konkursu), fundacjom doświadczonym i działającym od wielu lat obcina się środki. – Minister Radosław Sikorski nie ma strategii współpracy z Polonią i Polakami za granicą. CBA powinno przyjrzeć się sprawie konkursu zorganizowanego przez MSZ. Mam nadzieję, że tym razem stanie na wysokości działania – mówi „Codziennej” Marcin Mastalerek, poseł Prawa i Sprawiedliwości. Fakt dysponowania pieniędzmi na organizacje polonijne i Polaków na Wschodzie określiła jako skandaliczny posłanka PiS u Dorota Arciszewska-Mielewczyk. – Gdy o tym decydował Senat, wszystko było zrozumiałe i transparentne. W ciągu ostatnich 20 lat zawsze był dostęp do dokumentów, niezależnie kto sprawował władzę. Teraz wszystko się zmieniło. Minister Sikorski nie odpowiedział na pytanie, dlaczego w konkursie rozdysponowano jedynie kwotę 52 mln zł, skoro miał na ten cel 75 mln zł – mówi Codziennej poseł Arciszewska-Mielewczyk. Jacek Liziniewicz
02/04/2013 Kapłani wiedzy tajemnej dotyczącej pogody, prześcigają się w prognozach i wyciąganiu wniosków z tego co dzieje się z pogodą. A ja uważam, że nie dzieje się nic ciekawego, ani nienormalnego. Żadne anomalie. Wszystko pod kontrolą Pana Boga, czy jak kto woli- natury. Ale gazety i serwisy przepełnione są sprawami pogody, jakby spraw ważniejszych w Polsce nie było.. Dla odwrócenia uwagi- oczywiście przydaje się sprawa pogody.. Można tak calusieńki dzień trzymać masy w napięciu emocjonalnym.. Wtedy trudno emocje przerzucić na inne sprawy.. Gdy masy czekają, kiedy przyjdzie wiosna.. I nawet jakiś „ naukowiec” ze Stanów Zjednoczonych, koniecznie musi być ze Stanów Zjednoczonych, żeby dodać rangi głupocie, którą wygaduje, twierdzi, że obecna pogoda to wynik zbliżającego się globalnego ocieplenia(????) Taki rodzaj przygotowania przed globalnym ociepleniem, ale przed tym ocipiejemy wszyscy dokumentnie.. Media przetransferują każde głupstwo, byleby pasowało do szerzonej ideologii globalnego ocieplenia.. Bo religia globalnego ocieplenia musi być krzewiona- za nią stoją wielkie pieniądze, i jak będzie trzeba, to „ naukowcy” opracują metodę topienia lodowców, rozbijania ich młotami pneumatycznymi, wysadzania w powietrze przy pomocy rakiet średniego zbiegu.. Jakoś ostatnio nie słyszałem w merdiach, żeby „ naukowcy radzieccy”, cokolwiek się wypowiadali na jakiś naukowy temat.. Widocznie nauka w Federacji Rosyjskiej stanęła w miejscu, a w Stanach Zjednoczonych się rozwija.. Tak samo z Chinami.. Tam też w nauce się nic nie dzieje, podobnie w Indiach.. Tylko w Stanach Zjednoczonych i socjalistycznej Europie.. Tutaj szczególnie nauka się rozwija, szczególnie ta- dotowana przez państwa socjalistyczne.. Dzisiaj każde naciągnie faktów do przyjętej z góry tezy- nazywa się nauką.. Powstają jakieś dziwne kierunki” nauki”, które do nauki nic nie wznoszą.. Chodzi chyba o to, żeby prawdziwą naukę zepchnąć do podziemia, tak jak dawniej chrześcijan.. Co prawda Paracelsus twierdził, że” wszystko jest lekarstwem, wszystko jest trucizną”.. Ale w samej truciźnie trudno żyć.. Tym bardziej, że reklamy wyprzedzają życie.. Będąc w gościach świątecznych u mamy, zobaczyłem w telewizji, pana Sebastiana Karpiela Bułeckę z zespołu muzycznego Zakopower, który agitował, żeby……. sadzić drzewa(????) Był tylko on- zespołu nie było. Widocznie nie chciał się dzielić gażą , z Lasów Państwowych- bo to one zamówiły reklamę. Sadzić drzewa?- pomyślałem. W zimie? Gdy jeszcze nie przyszło globalne ocieplenie.. Widocznie zasnął ten człowiek, który jest odpowiedzialny za puszczanie reklam na wiosnę, a jego obowiązki przejął reklamo-człowiek zimowy. Zima nadal trzyma i na razie nic nie wskazuje, że przyjdzie wiosna, ale widocznie był termin porozumienia reklamowego- więc puścił, żeby sadzić drzewa.. Tak jak gdzież widziałem w telewizji reklamę ,jak pani Edyta Górniak gasi światło- zapłaciło Ministerstwo Ochrony Środowiska.. Czyli my! Wzięła z to wielką kasę, żeby nam pokazać jak się gasi światło, jakby każdy z nas nie wiedział jak to się robi. Gasimy- bo wydziela się CO2.. Tak jak przy oddychaniu.. Oczywiście drzewa można sadzić i w grudniu, jak komu pasuje- za swoje pieniądze, ale za pieniądze Lasów Państwowych należałoby je posadzić właściwie i dużo.. Bo już 33% obszaru Polski jest zalesione i będzie jeszcze więcej. Więcej drzew- więcej wydzielanego tlenu, a mniej dwutlenku węgla.. I o to chodzi.. A czy może być tak, że będzie za dużo tlenu? Co socjaliści walczący z normalnością na co dzień będą robili z nadmiarem tlenu.?. Może jakieś zbiorniki podziemne do jego gromadzenia? Byłyby kosztowne, ale przydatne.. W jednych można byłoby gromadzić dwutlenek węgla, a w innych- tlen. No i odrębnie azot. . I zatrudnić kogoś, żeby ręcznie łączył poszczególne cząsteczki tlenu i azotu.. Albo zatrudnić tysiące ludzi do łączenia cząsteczek, będzie więcej miejsc pracy.. W suchym powietrzu jest prawie 100% azotu, tlenu i arganu( 1%). Dwutlenku węgla jest- 0,037%.. Skąd ten hałas o ten dwutlenek węgla? Równie dobrze można robić hałas ideologiczny o argan.. Że też go jest za dużo, albo o tlen i azot.. Jest teoria, że te najmniejsze ilości gazów w powietrzu mają największy wpływ na powietrze- to jest podobna teoria jak teoria sadzenia drzew w zimie. Ciekawy jestem, czy pan Sebastian Karpiel Bułecka sadzi swoje drzewa w zimie? Propaganda sadzenia drzew i zalesiania trwa w najlepsze.. Państwo socjalistyczne nawet dopłaca zalesiaczom do zalesiania.. Jak tak dalej pójdzie, Polska stanie się wielka puszczą zalesioną na dotacjach i propagandzie. I pomyśleć, że kiedyś puszcze były, a nie było nawet parlamentów, rządów i dotacji do zalesiania.. No i nie było propagandy zalesiania.. Po prostu w lasach królewskich król urządzał łowy.. Co prawda nie było wtedy problemu globalnego ocieplenia, tak jak innych problemów, które przyszły wraz z pojawieniem się najlepszego ustroju na świecie- socjalizmu. W którym pokonuje się bohatersko problemy nie znane w innych ustrojach.. No i na budowę, którego trzeba mieć pieniądze.. Dlatego na budowę socjalizmu stać wyłącznie bogate kraje, które bogactwo zdobyły w kapitalizmie – teraz fundują sobie socjalizm- na przykład Unia Europejska, czy Stany Zjednoczone.. Stać ich- niech budują! W każdym razie pan Sebastian Bułecka związany był przez wiele lat z panią Katarzyną Rooijens z domu Szczot, czyli Kayah, która związana była węzłem małżeńskim z holenderskim producentem muzycznym, którego to owocem związku jest syn o imieniu –Roch. Pan Sebastian związany był węzłem ciepłowniczym, pardon- partnerskim- z Kayah do roku 2009, a rozwód pani Kayah uzyskała w roku 2010.. A więc to wszystko odbywało się w trakcie przygotowywania do rozwodu.. Tym bardziej, że pani Kayah miała wytwórnię płytową Kayax.. Zawsze można było wydać jakąś ciekawą płytę. Będąc w Wiedniu wcześniej, przed rokiem 1990, pani Katarzyna robiła za modelkę… Może zachowały się jakieś pamiątkowe zdjęcia z okresu bycia modelką? Pani Katarzyna swojego czasu propagowała Kabałę, jako metodę leczenia białaczki(???). Wiary opartej o magiczną moc czerwonej nitki. .Kabała” filozofia lużno powiązana z judaizmem”- jak się ją określa. Źródłami Kabały są między innymi: Tora., Zohar czy Talmud. Energia złego oka, negatywne działanie sił zazdrości i zawiści.. Pani Katarzyna twierdziła, że zaniedbała duszę.. I dlatego sięgnęła po Kabałę.. Do wyznawców Kabały należą: Aneta Kręglicka, Dorota Deląg, Kinga Rusin, Katarzyna Figura, Weronika Książkiewicz i Maria Wiktoria Wałęsa. Same gwiazdy! A jeden proboszcz powiedział w tej sprawie:” wroga chrześcijaństwu okultystyczna nauka”(!!!) nazywał się- Michał Worobiow. I słuszna jego racja.. Ale żeby Maria Wiktora Wałęsa? WJR
LOT pod młot - rząd otworzył drogę do prywatyzacji narodowego przewoźnika Rząd przyjął dziś projekt ustawy umożliwiającej sprzedaż większościowego pakietu akcji PLL LOT, jednak nie oznacza to automatycznej utraty kontroli Skarbu Państwa nad spółką - poinformował resort skarbu. Zmiana prawa otwiera drogę do prywatyzacji LOT.
Rada Ministrów przyjęła ustawę uchylającą przepisy o PLL LOT. Dotychczas Skarb Państwa był zobowiązany do zachowania pakietu 51 proc. akcji Polskich Linii Lotniczych LOT. Według resortu "przekładało się to na mniejsze zainteresowanie potencjalnych inwestorów". "Ustawa o uchyleniu ustawy o przekształceniu własnościowym przedsiębiorstwa państwowego Polskie Linie Lotnicze LOT umożliwia sprzedaż większościowego pakietu akcji narodowego przewoźnika, jednak nie oznacza automatycznej utraty kontroli Skarbu Państwa nad spółką" - czytamy w komunikacie MSP. Po uchyleniu ustawy, przyszłe decyzje właścicielskie będą nadal podlegały ograniczeniom m.in. prawa wspólnotowego. "Prywatyzacja PLL LOT to element głębokiej restrukturyzacji spółki. Teraz inwestor, kupując spółkę, będzie samodzielnie decydował o jej przyszłości. Skarb Państwa będzie mógł zaoferować większościowy pakiet akcji, a to daje szansę na zainteresowanie stabilnego i silnego inwestora, branżowego lub finansowego, który zapewni PLL LOT dynamiczny rozwój i pozwoli spółce skutecznie konkurować z innymi przewoźnikami w Polsce i w Unii Europejskiej" - powiedział cytowany w komunikacie minister skarbu Mikołaj Budzanowski. Budzanowski zaznaczył, że resort ma wstępnie określone warunki sprzedaży spółki. "Zależy nam, by zachować markę i tożsamość krajowego przewoźnika. Ważne jest także utrzymanie portu przesiadkowego w Warszawie, gdyż LOT generuje 45 proc. ruchu na lotnisku Chopina. Istotne będzie także pozostawienie siedziby spółki w stolicy. Podobne procesy zakończyły się sukcesem na zachodzie Europy, tak jak w przypadku sprzedaży Austrian Airlines. Przykłady europejskich przewoźników pokazują, że taka prywatyzacja jest możliwa również w przypadku LOT-u" - przekazał szef MSP. Resort przypomniał, że 20 marca 2013 r. PLL LOT złożył w MSP plan restrukturyzacji. Do 20 czerwca br. spółka ma przesłać dokument do Komisji Europejskiej, jednak resort skarbu pracuje nad tym, aby stało się to szybciej. "Plan restrukturyzacji zawiera m.in. optymalizację siatki połączeń, struktury floty i skorelowanego z tym zatrudnienia. Zakresem planu objęte są także inicjatywy kosztowe i przychodowe, skutkiem których ma być odzyskanie przez LOT trwałej rentowności i konkurowania na rynku" - czytamy. W uzasadnieniu do projektu ustawy podkreślono, że wymogi odnoszące się do struktury własności i kontroli unijnych przewoźników lotniczych uregulowane zostały na poziomie Unii Europejskiej w rozporządzeniu Parlamentu Europejskiego i Rady 24 września 2008 r. "Z treści art. 4 rozporządzenia wynika, iż państwa członkowskie UE lub obywatele tych państw, powinni posiadać ponad 50 procent udziałów w przedsiębiorstwie oraz skutecznie je kontrolować - bezpośrednio lub pośrednio poprzez jedno lub więcej przedsiębiorstw pośredniczących, z wyjątkiem przypadków zgodnych z postanowieniami umowy z państwem trzecim, których Wspólnota jest stroną" - podano. Resort podkreślił, że Komisja doprecyzowała, iż kryterium struktury własności będzie spełnione, jeżeli przynajmniej 50 proc. plus jedna akcja będą w posiadaniu państwa członkowskiego UE. Pozostałe akcje mogą być w posiadaniu inwestorów z państw trzecich. PLL LOT działa w oparciu o ustawę z 14 czerwca 1991 r. o przekształceniu własnościowym przedsiębiorstwa państwowego Polskie Linie Lotnicze LOT. Zakłada ona, że w przypadku pozyskania inwestora dla polskiego przewoźnika, Skarb Państwa zachowuje co najmniej 51 proc. akcji PLL LOT. Skarb Państwa ma 67,97 proc. akcji LOT, TFS Silesia - 25,1 proc., pozostałe 6,93 proc. należy do pracowników. PAP
Kruszenie tajemnicy bankowej Zneutralizowanie i rozmydlenie tajemnicy bankowej ma niecny cel: ułatwić państwu dobranie się do naszych pieniędzy. Chcąc tego dokonać instytucje publiczne muszą zdobyć jak najszerszą wiedzę o pieniądzach obywateli. Wszystko pod pretekstem walki z szarą strefą i poprawianiem ściągalności podatków. Nie łudźmy się - Jacek Vincent Rostowski, minister finansów nie odpuścił, sprawa tylko na chwilę przycichła. Chce on, by skarbówka miała dostęp nie tylko do danych o rachunkach podatników (w tym ich stanie i obrotach), ale również do bardziej szczegółowych informacji o przelewach, ich adresatach i opisach. Inwigilacja rachunków obywateli przez urzędy skarbowe byłaby kolejnym krokiem na rzecz „rozbrajania” tajemnicy bankowej, która jest jednym z realnych, ale także symbolicznych gwarantów wolności gospodarczej oraz pobudzania aktywności gospodarczej i inwestycyjnej. Banki są zobowiązane chronić informacje o klientach i operacjach. Nawet tych jeszcze nieprzeprowadzonych, tylko zaplanowanych z bankami. Obowiązek wynika wprost z Prawa bankowego, a konkretnie z art. 104 ust. 1 ustawy. Tajemnicy bankowej muszą przestrzegać pracownicy banków. Obejmuje na tzw. czynności bankowe takie jak udzielenie kredytu, prowadzenia rachunku, przeprowadzenie rozliczeń pieniężnych itd. Dotyczy także etapów wcześniejszych kontaktu klienta z bankiem - zawierania i realizacji umowy. W prawie bankowym wyliczono przypadki, w których możliwe jest ujawnienie tajemnicy bankowej. Jest ich już co najmniej kilkanaście, a z biegiem lat lista systematycznie puchnie. Dostęp do finansowych informacji ma już kilkanaście różnych instytucji, chociaż nie zawsze i nie w każdym przypadku korzystają ze swoich uprawnień. Dość swobodnie i nieostro unormowane są także zapisy dotyczące dostępu do tajemnicy służb takich jak ABW, Agencji Wywiadu, CBA, BOR i innych instytucji związanych z „przeprowadzaniem postępowania sprawdzającego na podstawie przepisów o ochronie informacji niejawnych”. Czyżby polskie „dochodzeniówki” pozazdrościły rozwiązań amerykańskim kolegom? Niedawno agencje CIA i NSA uzyskały bezpośredni dostęp do systemu FinCEN gromadzącego informacje podejrzanych transakcjach zgłaszanych przez instytucje finansowe. Wcześniej taki dostęp miała tylko FBI zaglądając do baz klientów tylko w uzasadnionych przypadkach, w związku z prowadzonymi dochodzeniami. Przy kruszeniu tajemnicy bankowej chętnie debatuje się o wykrywaniu spisków terrorystycznych, działań zorganizowanych grup przestępczych i procederze prania brudnych pieniędzy, aby stworzyć odpowiednią, medialną aurę.
Wycieki bezkarne? Jeszcze latem zeszłego roku Minister Sprawiedliwości Jarosław Gowin chciał depenalizacji łamania tajemnicy bankowej. Kary miały zostać definitywnie wykreślone z Prawa bankowego. Zdecydowanie sprzeciwiło się temu środowisko bankowe, a mec. Jerzy Bańka, wiceprezes Związku Banków Polskich wydał nawet w tej sprawie specjalne oświadczenie: „Obwarowanie tajemnicy bankowej przepisami karnymi sankcjonującymi jej naruszenie wynika z potrzeby ochrony depozytów a także wiarygodności i stabilności prawa, które mają krytyczne znaczenie dla bezpieczeństwa sektora bankowego” – czytamy w oświadczeniu opublikowanym w portalu Związku Banków Polskich. – Usunięcie sankcji karnej za ujawnienie informacji stanowiącej tajemnicę bankową de facto powoduje brak jakichkolwiek konsekwencji karnych związanych z ujawnieniem lub wykorzystaniem informacji pozyskiwanych przez banki (…).”Konsekwencją depenalizacji przestępstwa ujawnienia informacji stanowiących tajemnicę bankową będzie w istocie marginalizacja prawnego przepisu ustanawiającego tajemnicę bankową, bowiem (..) nie będzie groziła żadna sankcja karna” – ostrzega prawnik ZBP.
Za wszelką cenę Państwa zmagające się z kryzysem finansów publicznych starają się na wszelkie sposoby , by zwiększyć przychody fiskusa. Wpisuje się w to m.in. krucjata przeciwko rajom podatkowym oraz praniu brudnych pieniędzy a także silny lobbing polityków na rzecz rozluźnienia, a nawet likwidacji instytucji tajemnicy bankowej. Przy polskich rozwiązaniach przywołuje się oczywiście zachodnioeuropejskie argumentując, że dostosowujemy się do światowych tendencji. Sami bankowcy podkreślają, że utrzymanie tajemnicy bankowej leży w interesie przede wszystkim klientów banków, czyli przedsiębiorców i konsumentów których środki muszą być w pełni bezpieczne – także od ewentualnych zakusów władz. Ma to szczególne znaczenie w świetle ostatnich wydarzeń na Cyprze. Bankowcy mówią o znaczącym dorobku polskiego systemu bankowego - także w kontekście tajemnicy bankowej. Przywołują też przykład Szwajcarii, gdzie zniesiono przepisy chroniące informacje bankowe z czego Szwajcarzy wycofali się rakiem w niecałe dwa lata po tej śmiałej liberalizacji. Instytucje mające prawo wglądu do danych objętych tajemnicą bankową
- Banki, instytucje kredytowe lub instytucje finansowe,
- Komisja Nadzoru Finansowego, sądy, prokuratorzy,
- Generalny Inspektor Kontroli Skarbowej,
- Prezes Najwyższej Izba Kontroli,
- Bankowy Fundusz Gwarancyjny,
- Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi,
- Główny Urząd Ceł,
- Urząd Ochrony Państwa,
- Biuro Informacji Kredytowej,
- Generalny Inspektor Danych Osobowych,
- Komisja Papierów Wartościowych i Giełd, biegli rewidenci, komornicy sądowi, wydawcy elektronicznych instrumentów płatniczych, Policja.
- Urzędy skarbowe?
Rafał Zaza
Ponad 20 lat przemian i bryndza
1. Jakiś czas temu ukazał się raport przygotowany przez Polskie Lobby Przemysłowe (PLP), pokazujący bardzo dobitnie skutki ponad 20 lat „reform”, które coraz mocniej odciskają piętno na naszej rzeczywistości. Organizacja ta ma charakter społeczny, istnieje już ponad 20 lat, zrzesza różnego rodzaju instytucje działające na rzecz polskiego przemysłu i ogranicza się głównie do funkcji opiniodawczych i opiniotwórczych. Najciekawszą częścią raportu jest zestawienie wybranych danych statystycznych pokazujących nasz kraj i jego sytuację społeczną i gospodarczą na początku okresu przemian czyli na koniec roku 1990 i sytuację obecną (głównie dane na koniec 2011 i 2012 roku).2. Przy trochę wyższej obecnie liczbie ludności (38,5 mln na koniec 2011 roku) niż w roku 1990 (38,2 mln), mamy teraz o blisko 2,1 mln mniej pracujących niż ponad 20 lat temu (16,4 mln poprzednio, 14,3 mln obecnie). W przemyśle pracuje obecnie o ponad 2,2 mln ludzi mniej niż poprzednio (4,6 mln w roku 1990 i tylko 2,4 mln w roku 2012), w budownictwie o 0,8 mln mniej (odpowiednio 1,2 mln i 0,4 mln), ba nawet w badaniach i rozwoju pracuje o 10 tys. mniej ludzi teraz niż ponad 20 lat temu (0,09 mln w roku 1990 i 0,08 mln w roku 2012). Współczynnik pracujących obecnie (w wieku 15 lat i więcej) jest aż o ponad 13 punktów procentowych niższy niż w roku 1990 (w roku 1990 współczynnik ten wynosił 57,5% obecnie tylko 43,9% ). W tej sytuacji nie jest zaskakująca wielkość bezrobocia. W roku 1990 już było ono wysokie i wynosiło ponad 1,1 mln bezrobotnych (stopa bezrobocia 6,3%) ale na koniec 2012 osiągnęło aż 2,3 mln (stopa bezrobocia13,9%),przy czym trzeba pamiętać że w tym czasie za granicę wyjechało 2-3 mln Polaków.
3. Przytłaczają także dane statystyczne dotyczące porównań w sferze gospodarki. Udział przemysłu w tworzeniu dochodu narodowego spadł w tym okresie o ponad 20 punktów procentowych (w 1990 roku udział ten wynosił 42,6% w roku 2011 tylko 21,9%). Udział budownictwa w tworzeniu dochodu narodowego także spadł o 5 punktów procentowych (z 12,1% do tylko 7,1%). Bilans handlu zagranicznego w 1990 roku to nadwyżka wynosząca 50 mld zł, a w 2011 roku to deficyt wynoszący 40 mld zł, choć oczywiście w tym okresie mamy do czynienia z ogromnym wzrostem eksportu ale jak widać jeszcze wyższym wzrostem importu. Zadłużenie zagraniczne w roku 1990 wynosiło 48,5 mld USD, a już w 2010 roku już 280 mld USD (chodzi zarówno o zadłużenie zagraniczne państwa jak i podmiotów gospodarczych), a dług publiczny w roku 1990 wyniósł 280 mld zł, a na koniec 2012 roku 890 mld zł.4. Oczywiście część ekspertów twierdzi, że porównania zaprezentowane w raporcie PLP, oparte są na wybiórczych danych ale nie ulega jednak wątpliwości, że powinny one jednak skłaniać do przemyśleń. Jak może funkcjonować system ubezpieczeń społecznych w sytuacji kiedy liczba pracujących zmniejszyła w ciągu ponad 20 lat, aż o ponad 2 mln ludzi, a jednocześnie cały czas rośnie liczba osób pobierających świadczenia emerytalne? Taki ogromny spadek udziału przemysłu i budownictwa w tworzeniu dochodu narodowego (o ponad 25 punktów procentowych), był jedną z głównych przyczyn wypychania setek tysięcy ludzi za granicę, bo w Polsce nie było i nie ma dla nich miejsc pracy.
Wreszcie tak gwałtowny przyrost zadłużenia zagranicznego zarówno państwa jak i podmiotów gospodarczych i jeszcze gwałtowniejszy wzrost długu publicznego(którego 1/3 jest w walutach zagranicznych), stwarzają niebezpieczeństwo destabilizacji finansów w sytuacji każdej głębszej dewaluacji złotego. Tak ogromne uzależnienie Polski od zagranicy nastąpiło niestety głównie w ostatnim 5-leciu i to właśnie ono powoduje, że minister Rostowski jest zainteresowany tylko i wyłącznie umacnianiem złotego (dlatego wymienia całość środków pochodzących z budżetu UE na rynku a nie w NBP), mimo tego, że proces ten ma negatywny wpływ na opłacalność polskiego eksportu. Kuźmiuk
Prof. Kengor Obama lumpen elektoratem buduje socjalizm Prof. Paul Kengor„Komuniści tak naprawdę już od dawna są bardzo popularni wśród chrześcijan kierujących się „sprawiedliwością społeczną”, „.....”Poza tym Obama buduje nową klasę rządzącą, taką, dla której budżet jest źródłem środków do życia „.... .”Obecnie klasa ta – której Obama zawdzięcza reelekcję – składa się z pracowników administracji na szczeblu federalnym, stanowym i lokalnym, pracowników związków zawodowych sektora publicznego; obywateli korzystających z bonów żywnościowych, opieki społecznej i zasiłków dla bezrobotnych, obywateli oczekujących od rządu zapewnienia opieki zdrowotnej i wielu innych. „....”nowa klasa stanowi znaczący i stale powiększający się odsetek ludności – i odsetek wyborców – którzy są zależni już nie tylko od rządu, ale wprost od Demokratów. Im bardziej ta grupa uzależnia się i rozrasta, tym bardziej przyczynia się do politycznego umocnienia liberalno-demokratycznych polityków w rodzaju Baracka Obamy. „.....”73 proc. nowych miejsc pracy utworzonych w USA w ciągu ostatnich pięciu lat powstało w sferze budżetowej. „....”Czy to jest komunizm? „.....”tendencję Ameryki do osuwania się w tamtą stronę lub przynajmniej w stronę socjalizmu „.....”Obamę wspierają komuniści”.....” amerykańska Partia Komunistyczna istnieje i jest zachwycona poczynaniami Obamy. Tuż po reelekcji prezydenta w listopadzie 2012 roku przewodniczący CPUSA Sam Webb wygłosił płomienne przemówienie do komitetu krajowego partii, w którym oznajmił, że zwycięstwo Obamy jest „wielkim zwycięstwem ludu”.......”Prof. Paul Kengor Tłumaczenie Piotr Braniecki „....(źródło)
„W maju 2012 r. na zamkniętym spotkaniu z bogatymi darczyńcami z Florydy, którzy za wejściówkę musieli zapłacić po 50 tys. dol., kandydat Republikanów Mitt Romney mówił: - Jest 47 proc. ludzi, którzy na mnie nie zagłosują choćby nie wiem co. Oni są z Obamą. To ludzie zależni od państwa, którzy mają mentalność ofiar i wierzą, że rząd ma się nimi opiekować. Wierzą, że mają prawo do opieki zdrowotnej, do jedzenia, do dachu nad głową i do wszystkiego, co tylko można sobie wymyślić. Nie jest moją robotą przejmować się tymi ludźmi. Nigdy ich nie przekonam, że powinni wziąć odpowiedzialność za swoje życie!”.....(źródło )
„ Aż trzy i pól miliona ludzi na smyczy Tuska „ ….' W Polsce sektor publiczny zatrudniał ok. 3,5 mln osób na koniec zeszłego roku. Najwięcej osób pracowało w oświacie, prawie milion. Niewiele mniej w szeroko pojętej administracji „.....”Z analizy wynika, że zarobki w sektorze publicznym są wyższe niż w prywatnym. W zeszłym roku różnica sięgała ok 30 proc. „.....”Ekonomiści policzyli, że polski sektor publiczny zatrudnia 21,6 proc. wszystkich pracujących „.....”Z raportu wynika, że prawie milion osób państwo zatrudnia w oświacie (2010 roku) „....”Drugą równie liczną grupą są pracownicy administracji publicznej, obrony narodowej i obowiązkowego ubezpieczenia społecznego, których w 2010 roku również było prawie milion.. „....”Należy jednak pamiętać, że urzędnicy, których liczba w zależności od przyjętej definicji wynosi od 0,4 mln do prawie 1 mln osób, „....”Pomimo rosnącego znaczenia sektora prywatnego w usługach związanych z ochroną zdrowia, obszar ten wciąż jest zdominowany przez sektor publiczny, w którym zatrudnionych jest ponad pół miliona osób. „...(więcej )
Zyta Gilowska „Dla części ludzi, szczególnie tych, którzy właśnie kończą studia, praca w administracji rządowej, czy samorządowej to jest bardzo dobre miejsce. Tyle, że to jest armia ludzi –z członkami rodzin ponad 3 mln osób– w zasadzie na cudzym utrzymaniu „....(więcej)
Gilowska „ Zgadzam się całkowicie z tymi, którzy mówią, że mamy w Polsce miękki totalitaryzm. Tak. Tak właśnie należy nazwać system, który zbudowała PO w ostatnich latach. „....”Na przykład na urzędników. Pomiędzy końcem 2007 r. a końcem roku 2010 liczba urzędników wzrosła o 75 tys. Powtarzam słownie i tak panowie też zapiszcie: siedemdziesiąt pięć tysięcy! To kosztuje krocie. „.....(więcej)
Video „ Banki i Rząd Światowy - Alex Jones (Lektor) „ ...(więcej )
To że realna demokracja na Zachodzie została zastąpiona jej fasadą raczej jest rzeczą oczywistą. Profesor Kengor i Mit Romney opisali jak do tego doszło . Jaką drogą socjaliści opanowali władze. Ludzi zależnych od rządu, których jednym źródłem dochodu są bandyckie podatki nazwałem socjalistycznym lumpen elektoratem . Wielkość tego socjalistycznego elektoratu świadczy o skali degeneracji, spodlenia i degrengolady społeczeństw Zachodu . 47 procent całego elektoratu Amerykanów stanowi grupa zależna od rządu. Kołodko „Wystarczy wspomnieć, że w USA w roku wejścia Reagana do Białego Domu, 1 proc. najbogatszych Amerykanów zawłaszczał około 9 proc. całkowitego dochodu, a w roku 2007, w przeddzień eksplozji kryzysu finansowego, było to już około 23 proc „...(więcej)
Oligarchia, która jest głównym beneficjentem socjalistycznego państwa doszła już prawdopodobnie do granic wytrzymałości na grabież systemu . Zapaść ekonomiczna ,wyludnianie, odmowa pracy prze klasę średnią, a do tego sprowadza się likwidacja dużej części firm oznacza mniejsza ilość bogactw które socjaliści mogą ludziom ukraść podatkami . Oczywiście pozostaje jeszcze klasyczny lewicowy bandytyzm , którego najlepszym przykładem jest Cypr. W czasie spotkania w gruncie rzeczy gangsterskiego spotkania omawiano również jak Grekom zrabować nieruchomości .
„Rząd, jeżeli chce może opodatkować wszystko – od nieruchomości, przez samochody, po komórki, słowem: każdy prywatny kapitał. To nie jest nic niezwykłego. W Grecji w czasie kryzysu nałożono podatek od nieruchomości, działa od 2 lat i Grecy jakoś żyją „...(źródło )
Warto przypomnieć ,że Układ Tuska już raz podjął próbę wywłaszczenia Polaków ( Jak Kaczyński pokonał wybitnego oszusta wyborczego ) Chciałbym tuta poruszyć inny problem . Kiedy socjaliści , a raczej ich mocodawcy , których opisał trafnie Alex Jones ( Video „ Banki i Rząd Światowy - Alex Jones (Lektor) „ ...(więcej )
nie kończą z fikcja i nie wprowadza realnego socjalizmu , typu Stalina, czy Hitlera Być może lichwiarstwo , które stanowi najsilniejsza strukturę władzy Zachodu boi się ,że dyktatura wcześniej czy później obróci się przeciwko nim . Na razie oparli się na lumpen elektoracie, a Zachód gnije. Michalkiewicz mówił o bezmiernej pogardzie jaką darzą ludzi z Europy inni Polacy muszą ograniczyć w Polsce socjalistyczny lumpen elektorat. Najpierw zlikwidować przymusowe ubezpieczenia, sprywatyzować szkolnictwo, służbę zdrowia , zlikwidować co najmniej 500 tysięcy stanowisk urzędniczych . Tym samym zlikwidować lewackie polityczne żerowisko. Marian Piłka: "Suki noszą się jak damy" O "autorytetach" niemoralnych „...”Taka koncepcja wolności odwołuje się bowiem do egoizmu i najniższych instynktów i w konsekwencji prowadzi do przekształcenia się wspólnoty w motłoch. „.....”Dekonstrukcja narodowej przeszłości prowadzi do kulturowego wykorzenienia i tym samym do barbaryzacji młodego pokolenia. „.....”Widzi się w moralności indywidualnej i narodowej zagrożenie dla konstrukcji "europejskiego" superpaństwa i koncepcji "nowego człowieka". „....”Ale ponieważ moralność jest niepodzielna, atakuje się także moralność życia rodzinnego i rodzinę, najważniejszy bastion zdrowego rozwoju osobowego i narodowego. W dzisiejszych czasach, zgodnie z koncepcja Engelsa, to rodzina stała się głównym celem neobolszewickiego ataku „....”Media stały się dziś propagatorami wszechogarniającego kiczu, a bohaterami tego kiczu stają się lansowane "autorytety" w osobach kucharzy, krawców, fryzjerów i komediantów. Różnorakie dziwadła, zwane dziś celebrytami, stają się wzorcami zachowań „.....”Patologie są traktowane jako normy społeczne, a normy moralne traktowane są jako zagrożenie dla indywidualnych "ekspresji' i "wolności". „.....”ta neobolszewicka kampania zmierza do stworzenia "nowego człowieka" poprzez jego całkowitą demoralizację „.....”Siła tych obyczajowych neobolszewickich "autorytetów" wynika z nieomal monopolistycznego opanowania polskich mediów. „.....”Do nich można odnieść powiedzenie Platona z VIII księgi Państwa, że są jak suki noszące się jak damy. „....(źródło)
Prof. Paul Kengor Tłumaczenie Piotr Braniecki „W 2008 roku amerykańscy komuniści, zwłaszcza ci z lat 60., tacy jak Ayers, Dohrn, Hayden, Fonda i Rudd, zjednoczyli się wokół kandydata na prezydenta „...”Zaprzyjaźnili się też na gruncie prywatnym i zawodowym z młodym politykiem chicagowskim Barackiem Obamą. W roku 1995 podczas kameralnego spotkania garstki osób w domu Ayersa i Dohrna miało miejsce znaczące wydarzenie. Wśród zgromadzonych znalazł się Barack Obama ubiegający się w tym czasie o fotel senatora stanu Ilinois. Przyszły prezydent przyszedł po poparcie i błogosławieństwo Ayersa i Dohrn i otrzymał je. Od tamtej pory Obama mógł zawsze liczyć na ich wsparcie. „...”Teraz, gdy Obama ma zapewnione rządy do 2016 roku, Rudd może sobie pozwolić na więcej szczerości na temat „organizacji” i wyznaje: „Oto moja mantra: Weźmy ten kraj na ramiona i bierzmy się do roboty”. „.....”Co ciekawe, to Rosja dziś ma wyższe zatrudnienie, niższy deficyt budżetowy, dynamiczniejszy wzrost gospodarczy i niższe podatki dochodowe. „...(źródło )
Marek Mojsiewicz
Rządowe synekury Rady nadzorcze spółek z udziałem Skarbu Państwa „przytuliły” setki działaczy PO i PSL i karmią je comiesięcznymi pensjami. Kto i za ile zasiada w takich radach? Opisujemy to i podajemy nazwiska. Szpitale mimo długów dają premie dyrektorom. Politycy wynagradzają się na wszystkich państwowych posadach, co wyliczamy im poniżej podając kwoty hańby. Jednym zdaniem: rząd konsekwentnie realizuje hasło „Teraz k… my!” i jest w tym naprawdę dobr I pomyśleć, że jedną z obietnic premiera Donalda Tuska była deklaracja z expose w 2007 r., gdzie złotousty „Amber Donek” obiecywał zakończenie „politycznego procederu zawłaszczania spółek z udziałem skarbu państwa”. Co z tej obietnicy zostało? Obietnica. Zapytaliśmy Ministerstwo Skarbu Państwa ile w ogóle jest członków Rad Nadzorczych w spółkach z udziałem Skarbu Państwa. Odpowiedź przyszła tego samego dnia. Można ją streścić w dwóch słowach: nie wiemy. Literalnie zaś ministerstwo odpowiedziało „Naszej Polsce” w następujący sposób: „Resort skarbu nie posiada zestawienia organów podmiotów nadzorowanych przez inne jednostki, np. przez Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, Ministerstwo Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej czy innych ministerstw, agencji” (odpowiedź na pytania „NP” z 19 marca br. Wystosowana przez Wydział Prasowy Biura Komunikacji Społecznej Ministerstwa Skarbu Państwa).
Rady Nadzorcze i Agencje Pod koniec zeszłego roku „Puls Biznesu” dokonał analizy składów Rad Nadzorczych i zarządów spółek z udziałem Skarbu Państwa. Wyniki są przerażające. Po pięciu latach rządów Platformy Obywatelskiej rady zostały w dużej mierze zdominowane przez polityków PO, ich rodziny i znajomych. Często stanowiska w radach obsadzano osobami nie mającymi żadnego doświadczenia w branży, którymi zajmują się spółki. Zadziałała zasada klucza politycznego. Przez pięć lat skoligaceni z PO działacze zarobili z racji piastowanych funkcji w spółkach SP około 200 mln zł. Warto dodać, ze lista beneficjentów nie jest pełna. Co prawda, po ujawnieniu afery taśmowej w PSL i nepotyzmem w spółkach, Donald Tusk zapowiedział rozpoczęcie publicznej debaty nad projektem ustawy o nadzorze właścicielskim, która miałaby znacząco ograniczyć skalę upartyjnienia władz firm i agencji, utrzymywanych z pieniędzy podatników, ale znowu na zapowiedziach się skończyło. „Puls Biznesu” opublikował nawet listę 428 osób skoligaconych z PO i czerpiących zyski z państwowych posad w spółkach SP i agencjach rządowych.
Spółdzielnia Grada Przytoczymy jedynie kilka nazwisk z listy 428 osób związanych z PO z towarzystwa byłego ministra Skarbu Państwa Aleksandra Grada, jako ilustrację do całego procederu okupowania spółek i agencji rządowych:
Aleksander Grad, prezes PGE Energia Jądrowa i PGE EJ1, były poseł PO i minister skarbu w pierwszym rządzie Donalda Tuska. W związanych z PGE spółkach znalazło posadę ponad 50 polityków z Platformy Obywatelskiej!
Zdzisław Gawlik, wiceprezes PGE Energia Jądrowa i PGE EJ1, były wiceminister skarbu (zastępca Aleksandra Grada), kandydat PO w wyborach do Senatu. Razem z Gradem kierują teraz firmami jądrowymi…
Marzena Piszczek, wiceprezes PGE Energia Jądrowa i PGE EJ1, szefowa rad nadzorczych PKO BP, Azotów Tarnów i PZU dobra znajoma byłego ministra skarbu Aleksandra Grada z PO.
Franciszek Adamczyk, szef rady nadzorczej Bumaru, członek rady nadzorczej KGHM, były senator PO i członek gabinetu politycznego byłego ministra skarbu Aleksandra Grada.
Maciej Bogucki, zastępca dyrektora biura zarządu w Krajowej Spółce Cukrowej, członek rad nadzorczych spółek z grup Bumar-Waryński i PGNiG, były radny PO warszawskiej dzielnicy Praga Południe, członek gabinetu politycznego byłego ministra skarbu Aleksandra Grada.
Michał Dzięba, członek rad nadzorczych: PGE GiEK, Naftoport i KGHM Metraco, bliski współpracownik i członek gabinetu politycznego byłego ministra skarbu z PO Aleksandra Grada.
Dorota Gajewska-Grad, dyrektor biura komunikacji i rzecznik prasowy PGE Dystrybucja, synowa byłego ministra skarbu z PO Aleksandra Grada.
Jacek Goszczyński, wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu, Agro-Mana (grupa PHN), Towarowej Giełdy Energii, członek rad nadzorczych EW Turów i Ciechu, dobry znajomy i współpracownik byłego ministra skarbu Aleksandra Grada.
Jak wyliczył „Puls Biznesu” na liście działaczy PO, zarabiających ‘na państwowym’, jest dwóch byłych ministrów (Aleksander Grad, Zbigniew Derdziuk) i jedenastu wiceministrów (Zdzisław Gawlik, Marcin Idzik, Lilla Jaroń, Adam Leszkiewicz, Andrzej Panasiuk, Zbigniew Rapciak, Joanna Schmid, Radosław Stępień, Maciej T., Jacek Weksler, Krzysztof Żuk), czterech senatorów PO (Jan Michalski, Franciszek Adamczyk, Stanisław Bisztyga, Tadeusz Maćkała) oraz jedenastu posłów (Jarosław Charłampowicz, Marcin Kierwiński, Lucjan Pietrzczyk, Krystyna Poślednia, Leszek Cieślik, Józef Klim, Adam Krupa, Michał Marcinkiewicz, Jan Tomaka, Łukasz Tusk, Marek Zieliński). Podobną listę można skonstruować pod kątek pociotek w spółkach i agencjach tym razem związanych z PSL. Tyle, że o ile ludowcom dostało się po aferze taśmowej, to familia Platformy na synekurach ma się nadal świetnie.
Kominówka nie pomaga Kominówka omijana jest nie tylko w szpitalach. Nie ma problemu z jej obejściem także w różnych spółkach Skarbu Państwa. Do zwiększenia zarobków prezesów spółek potrzebna jest tylko życzliwość członków rad nadzorczych, a te jakie mamy, widzieliśmy wyżej. Pułap płacowy, czyli tzw. ustawa „kominowa” to poziomy płac komercyjnych podmiotów państwowych. Prawo to miało ukrócić niebotyczne honoraria upolitycznionych zarządów spółek… Ustawa ustalała maksymalną wysokość wynagrodzenia kadry zarządzającej tymi jednostkami według różnych stanowisk do sześciokrotności przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce (ok. 22 tys. zł). W praktyce jednak wystarczy, że zgodę na ominięcie kominówki wyrazi rada nadzorcza firmy, a prezes założy działalność gospodarczą i z własnej kieszeni kupi ubezpieczenie odpowiedzialności cywilnej z tytułu zarządzania spółką. Tak wygląda w skrócie mechanizm ominięcia przepisów i taki scenariusz jest po prostu bardzo często realizowany.
NFZ W 2012 r. na premie dla urzędników pracujących w warszawskiej centrali NFZ wydano aż 1 milion 800 tys. złotych. Pieniądze za swoją pracę otrzymało 280 urzędników - to oznacza, że średnia premia wynosiła dokładnie 6 tys. 428 złotych i 57 groszy. Co więcej, gigantyczne premie to nie jedyna gratyfikacja, na jaką mogą liczyć urzędnicy z centrali funduszu. Pomimo fatalnej sytuacji służby zdrowia szefostwo NFZ rozdaje nie tylko premie, ale również nagrody. W ubiegłym roku średnia nagroda wypłacona w Funduszu na jednego pracownika to kolejne 3 tys. zł. A jaki był mechanizm wydatkowania tych pieniędzy? Jak najbardziej legalny. Nie były to nawet pieniądze „extra”. Środki te NFZ określił w rocznym planie finansowym. A więc w 2013 r. możemy spodziewać się powtórki z rozrywki.
Szpitale Jak podał „Dziennik Gazeta Prawna”, w tym roku łączne zadłużenie publicznych szpitali już przekroczyło 10 mld zł. Ale dla ich szefów to nie jest powód, aby nie wziąć za to nagrody. No pewnie, wszak przykład idzie z góry o czym piszemy niżej. Przyznawanie „ekstra” kasy pomimo, że w placówkach nie ma środków na leczenie dzieci, umierających pacjentów czy konieczne zabiegi ratujące życie to norma. Co gorsza, służby zdrowia nie ominęła plaga nominacji dyrektorskich z politycznego klucza. „DGP” przeprowadził sondę w szpitalach zarządzanych przez powiaty, niektóre miasta oraz urzędy marszałkowskie, a także w szpitalach klinicznych. Z jednej strony premię dla dyrektorów szpitali ogranicza ustawa kominowa (omijana także w służbie zdrowia), ale i tak może ona osiągnąć trzykrotność pensji, czyli ok. 40 tys. zł. Rząd oczywiście dostrzega problem, mówi o planowanej zmianie formy prawnej szpitali, co ukróciłoby nieadekwatnie przyznawane premie, ale zmiany te mają się rozpocząć dopiero w tym roku… a więc w przyszłości, czyli zapewne nigdy. No ale, żeby nie słodzić tak lekarzom. Ich stawki zarobkowe w porównaniu zwłaszcza z dwoma innymi grupami zawodowymi zatrudnionymi w szpitalach (technicy i salowe) nie są małe. Tyle, że protestujący lekarze czy pielęgniarski o techników czy salowe jakoś się solidarnie nie upominają…
Rząd, Sejm, Senat, czyli tzw. góra Ryba psuje się od głowy. To, że gdzieś w Suwałkach prezesem PKS zostaje Leszek Cieślik, były poseł PO czy że w Łodzi zastępcą WORD zostaje Tomasz Kacprzak, członek rady krajowej PO, szef rady miasta Łodzi i były szef partyjnej młodzieżówki PO to tylko lustrzane odbicie tego co robią politycy na Wiejskiej. Posady polityczne w całej Polsce, premie, nagrody i dojenie tego państwa do maksimum na dole jest egzemplifikacją tego co dzieje się na górze. O tym zaś pisaliśmy wielokrotnie, a więc przypominamy jedynie w krótkim resume dotyczącym ekstra kasy za „ciężką pracę” naszej „peowskiej” wierchuszki.
Sejm Niedawno Polska żyła aferą nagrodową w prezydium Sejmu. Marszałek i wicemarszałkowie otrzymali nagrody za 2012 rok - łącznie 245 tys. Nagrodzili się nawzajem: Ewa Kopacz (PO), Cezary Grabarczyk (PO), Eugeniusz Grzeszczak (PSL), Marek Kuchciński (PiS), Jerzy Wenderlich (SLD) oraz Wanda Nowicka (Ruch Palikota).
Senat Marszałek Senatu Bogdan Borusewicz w 2010 r. zarobił więcej niż prezydent, bo 311 tysięcy złotych, a na tę pulę złożyły się także sowite premie. W 2010 r. otrzymał dwie nagrody w wysokości 150 proc. miesięcznego wynagrodzenia oraz jedną w wysokości 100 proc. (ok. 64 tys. zł). Podobnie zaszalał w 2012 r. informując, że przyznał nagrody, bo wicemarszałkowie pracują dużo intensywniej niż zwykli senatorowie. Wicemarszałkowie Senatu otrzymali 200 proc. wysokości swojego miesięcznego wynagrodzenia, a marszałek - 350 proc.
Premier Tusk Kilka dni po aferze premiowej z Ewą Kopacz w roli głównej, główny moralizator i hipokryta kraju, Donald Tusk, pouczał, że politycy powinni rozumieć, że nie mogą dawać sobie nagród, gdy nie mogą dać ludziom podwyżek. Nikt lepiej niż on by tego nie ujął. Problem w tym, że w czasie kiedy Tusk zasiadał w Prezydium Sejmu przyjął 180 tys. zł nagród! Gwoli przypomnienia, w latach 2002-2005 Donald Tusk był wicemarszałkiem Sejmu. W związku z piastowaną funkcją w tym okresie otrzymał 180 tys. zł nagród.
Prezydent Komorowski Bronisław Komorowski ostatniego dnia pełnienia funkcji marszałka sejmu dostał nagrodę wynoszącą 22 tys. zł. Tak na rozchodne… Oczywiście nagrody przydziela sobie Prezydium Sejmu, a więc marszałek i wicemarszałkowie musieli się formalnie razem obdarować. Warto przypomnieć nazwiska i kwoty (niektóre powtarzają się ze sprawy marszałek Kopacz): Komorowski - 22 tys. zł. Jego następca Grzegorz Schetyna (PO) - 36 tys. zł. Wicemarszałkowie Sejmu Ewa Kierzkowska (PSL), Stefan Niesiołowski (PO), Jerzy Wenderlich (SLD) oraz Marek Kuchciński (PiS) od 32 tys. zł do aż 50 tys. zł. W III Rzeczpospolitej nie było partii politycznej, która zapisałaby się pozytywnie w obstawianiu państwowych stanowisk, rozdawnictwie nagród i premii, ale rządy PO-PSL biją w tej dziedzinie wszelkie rekordy. Czas, aby je zmienić. Tylko jak i na kogo? Robert Wit Wyrostkiewicz
TRZY PYTANIA do red. Łozińskiego. "Jan Paweł II był postacią renesansową. Jego nauczanie jest wciąż aktualne" wPolityce.pl: Mija rocznica śmierci Jana Pawła II. Od tego wydarzenia minęło już osiem lat. Czy dziś nauczanie papieża, jego świadectwo jest wciąż aktualne? Bogumił Łoziński, "Gość Niedzielny": Nauczanie Jana Pawła II jest wciąż aktualne. Co więcej, mam wrażenie, że ono wciąż nie jest do końca poznane. Szczególnie w kwestiach dotyczących np. teologii ciała, dotyczących ludzkiej płciowości, etyki seksualnej. Wspominam o tym fragmencie papieskiego nauczania w kontekście np. teorii gender, która próbuje obecnie dominować. Nauczanie Jana Pawła II na temat ludzkiej płciowości jest dokładnym zaprzeczeniem tej ideologii. Ideologii, która jest ślepym zaułkiem ludzkości. Myśl i nauczanie Ojca Świętego jest więc aktualne. Zawsze jednak jest tak, że gdy osoba, prezentująca dane nauczanie, żyje i jest charyzmatyczna, to jej głos jest bardziej słyszalny, jest żywy. Dziś zadaniem mediów, ludzi Kościoła jest przybliżanie nauczania Jana Pawła II, sprawianie, by ono nie odchodziło w niepamięć. Je trzeba przypominać, promować, w nim trzeba szukać wskazówek, jak żyć we współczesnym świecie - szczególnie w wymiarze relacji z Bogiem oraz w sprawach cywilizacyjnych.
Czy można doszukiwać się jakichś analogii między Janem Pawłem II a Franciszkiem? Czy pierwszy papież-Argentyńczyk może być porównywany z pierwszym papieżem-Polakiem? Oczywiście można snuć takie analogie. Jednak właściwie analogie można snuć przy każdym papieżu. Gdyby papieżem został nie Franciszek, nie Argentyńczyk też można byłoby szukać pewnych analogii. Podobnie analogie takie można snuć między Janem Pawłem II a Benedyktem XVI. Te analogie wynikają z faktu, że oni wszyscy nauczają o Objawieniu Bożym, o Jezusie Chrystusie. Różnica między papieżami polega na akcentach, na tym, na co kładą nacisk, w jaki sposób działają. Mam wrażenie, że to Jan Paweł II był postacią renesansową. W swoim pontyfikacie wskazywał na bardzo wiele dróg, którymi możemy iść do Boga. To on również bardzo silnie oddziaływał świadectwem życia, swoją skromnością. Każdy z papieży działał w sposób różny, każdy miał inne dary od Boga. Benedykt XVI kładł nacisk na sprawy intelektualne, na intelektualne poznanie Boga. Jan Paweł II upominał się o godność ludzką, sam dawał świadectwo. Widać, że Franciszek skupia się na ubóstwie oraz ludzkiej słabości.
Mówiło się, że Benedykt XVI i jego pontyfikat to naturalna kontynuacja posługi Jana Pawła II. Czy w nauczaniu Franciszka również widać, że ten pontyfikat wypływa z nauczania Jana Pawła II? Na razie trudno o tym przesądzać. Musimy poczekać i zobaczyć, jaki będzie pontyfikat Franciszka. Na razie zwraca uwagę, że papież nie odniósł się w żaden sposób do Jana Pawła II i jego nauczania. Jedynym momentem nawiązania do nauki Ojca Świętego były słowa papieża Franciszka z homilii w czasie Mszy inaugurującej pontyfikat. Franciszek zacytował wtedy nauczanie Jana Pawła II na temat świętego Józefa. To było jedno zdanie. Zobaczymy, jak ten pontyfikat będzie się dalej rozwijał. Obecnie widać powściągliwość w nawiązywaniu do Jana Pawła II. Rozmawiał Stanisław Żaryn
CZTERY PYTANIA do prof. Rybińskiego o zmiany MEN. "Mroczne siły starają się pozbawić młodzież dostępu do rzetelnej wiedzy historycznej"
wPolityce.pl: Jak wynika z raportu NIK szkoły w Polsce nie są przygotowane do przyjęcia 6-latków. Coraz więcej Polaków opowiada się przeciwko obniżeniu wieku szkolnego. Jednak w tej sprawie ani opór rodziców, ani argumenty edukacyjne, ani kwestia infrastruktury niczego nie zmienia. Władze obstają przy swoim. Może zatem chodzi tu jak zwykle o dodatkowe pieniądze dla państwa? Prof. Krzysztof Rybiński: W mojej ocenie wątek finansowy w tej sprawie nie jest kluczowy i nie ma aż tak istotnego znaczenia. Minister finansów ma szybsze metody jednorazowego łatania dziury budżetowej. Może choćby sięgnąć po 270 mld złotych zgromadzonych w OFE. I po te pieniądze zapewne rząd sięgnie. Nie sądzę więc, by sprawa finansów publicznych była kluczowym motywem zmian związanych z 6-latkami.
O co może według pana chodzić? Nie zajmuję się zawodowo edukacją na poziomie podstawowym i średnim, więc wypowiadam się jedynie jako rodzic. Moje dzieci chodzą do szkoły podstawowej oraz gimnazjum. Uczęszczają do szkół, które są notowane wysoko w rankingach. W mojej ocenie kierunek, w jakim zmierza model podstawowej i średniej edukacji w Polsce, jest chory. Jeśli można dzieci zatrzymać w przedszkolu, tak, by rodzice mieli jak największy wpływ na nie, to warto to zrobić. Nie należy dzieci posyłać wcześniej do szkoły. Szkoły zmieniają się na gorsze, w coraz mniejszym stopniu uczą dzieci kreatywności, w coraz mniejszym stopniu odkrywają ich talenty. W coraz większym stopniu natomiast prowadzą pranie mózgów. Im później zacznie się edukację szkolną tym lepiej.
Co przede wszystkim pana niepokoi? Zmiany w programie nauczania, które sprawiają, że uczniowie są pozbawieni dostępu do rzetelnej wiedzy historycznej. Zamiast tego mają mózgi wyprane genderowymi bzdurami. Im mniej tego tym lepiej. W mojej ocenie wysyłanie 6-latków do szkół to zły pomysł. Dla mnie to jest część kampanii pozbawiania polskich dzieci odpowiedniej świadomości historycznej, dostępu do tradycji, kultury. Zamiast tego wypełnia się ich umysły mętnym bokserskim kisielem.
Jednak Michał Boni miał mówić swego czasu, że dzięki obniżeniu wieku szkolnego rząd zyskuje dodatkowy rocznik na rynku pracy. To ma znaczenie? Moim zdaniem wątek finansowy jest zupełnie poboczny. Tu toczy się gra o zupełnie co innego. Toczy się gra o świadomość narodową, o to, czy kolejne pokolenia młodych ludzi to będą patrioci, którzy szanują wartości narodowe, tradycję, czy to będą "Europejczycy", którzy za jedyne święta będą uznawali Halloween oraz Walentynki. Sądzę, że walka toczy się właśnie o to. Na razie mroczne siły starają się pozbawić młodzież dostępu do rzetelnej wiedzy historycznej, zamiast odkrywać talenty uczą rozwiązywać testy. Trzy lata w edukacji - 6. klasa szkoły podstawowej, 3. gimnazjum i 3. liceum - to lata zmarnowane. Dzieci się nie uczą niczego poza rozwiązywaniem testów. Zmiany w edukacji bardzo mnie martwią. Im później dzieci trafiają w maszynkę, która je odziera z różnych wartości, tym lepiej. Rozmawiał Stanisław Żaryn
10 sukcesów na 500 dni drugiego rządu Tuska. Ranking subiektywny - zaoczne śledztwo, komunikacja ze społeczeństwem, powroty Polaków Mija 500 dni od powtórnego zaprzysiężenia gabinetu Donalda Tuska. Poniżej subiektywny ranking „sukcesów” tego gabinetu. Liczę też na Państwa pomysły. Może wspólnie stworzymy ranking 500 sukcesów na 500 dni.
1. Zaoczne śledztwo smoleńskie. Rosja wciąż nie oddała wraku TU-154M. Radosław Sikorski odkrył dlaczego – to wina Macierewicza. Rosjanie mają się bać, że Macierewicz odkryje na wraku ślady bomby atomowej. Ale przecież zdaniem Sikorskiego wrak nam do śledztwa niepotrzebny. Prokuratura może działać zaocznie. Tak więc jesteśmy pierwszym w historii krajem, który nie potrzebuje wraku samolotu do wyjaśnienia przyczyn jego katastrofy.
2. Wydłużenie wieku emerytalnego. To sukces, bo reformę udało się wprowadzić mimo potężnego oporu społecznego. Władzy udało się nawet zignorować społeczny projekt wniosku o referendum w tej sprawie. I tak, większość Polaków będzie pracować aż do śmierci.
3. Polityka prorodzinna. Największym sukcesem jest to, że państwo jej nie prowadzi, a wszyscy o niej mówią. Wydłużenie urlopu macierzyńskiego jest jednorazowym zrywem, a nie przejawem szeroko zakrojonej strategii, której celem byłoby odwrócenie negatywnych trendów demograficznych. Opracowywane przepisy wciąż bez żadnych zabezpieczeń pozostawiają matki, które decydują się poświęcić wychowaniu dzieci. Rodziny są wręcz karane przez państwo za to, że wychowują dzieci (choćby podatkiem VAT, który płacą wyższy). W Polsce znak równości stawia się pomiędzy wsparciem socjalnym najuboższych, a polityką prorodzinną. Nadal brakuje żłobków, miejsc w przedszkolach, służba zdrowia woła o pomstę do nieba.
4. Fotoradary. Sieć nowoczesnych fotoradarów oplata Polskę. Zastąpiła ona zapowiadaną sieć autostrad i dróg ekspresowych. Największym sukcesem jest to, że kierowcy chętnie płacą mandaty. Przecież wszystko dla dobra Polski!
5. Reforma edukacji. Władza próbuje ją przeforsować już kolejną kadencję. Wciąż jednak oporu rodziców nie udało się złamać, a szkoły wciąż nie są gotowe na przyjęcie sześciolatków (potwierdza to najnowszy raport NIK). Możliwe, że ta reforma będzie podobnym sukcesem jak podniesienie wieku emerytalnego. Uda się mimo sprzeciwu ponad 70 procent rodziców.
6. Komunikacja ze społeczeństwem. To jeden z większych sukcesów tej władzy. To głównie dzięki Stefanowi Niesiołowskiemu. Jak były marszałek raz coś zakomunikuje, to opinia publiczna nie może się otrząsnąć z szoku przez kilka tygodni.
7. Stan służby zdrowia. Pod hasłem „pacjent jest najważniejszy” udało się wprowadzić system skrajnie nieprzyjazny ludziom, w którym nie pacjent, a pieniądz jest najważniejszy. Opłakane skutki tej polityki widać najjaskrawiej po kolejnych zgonach dzieci i osób starszych, do których pomoc nie dojechała na czas. Jednak każdy, kto zetknął się z polską służbą zdrowia ma jakąś "swoją historię". Takie spotkanie zostawia trwały ślad w psychice pacjenta. O ile z tego starcia wyjdzie cało.
8. Odkłamanie mitu zielonej wyspy. Władzy udało się doprowadzić do wzrostu bezrobocia, obniżenia wzrostu PKB, wciąż przyrasta dług publiczny. Dziś każdy z nas musiałby wyłożyć 16 średnich krajowych, żeby go sfinansować. Ale co tam, ciepła woda jest najważniejsza, kto by się martwił przyszłymi pokoleniami. Nie róbmy polityki, bawmy się.
9. Powroty z zagranicy. Na tym polu rząd PO ma wielki sukces. Polacy masowo wracają za granicę, skąd wrócili, wierząc zapowiedziom Platformy z pierwszej kampanii. W sumie na emigracji żyje już ok. 2 300 000 Polaków. I tam rodzą się polskie dzieci.
10. Afery. Ta władza ma niebywałą zdolność do zamiatania afer pod dywan. Po pewnym czasie od wybuchu okazuje się, że żadnej afery nie było, a wszystko uroili sobie chorzy z nienawiści dziennikarze. Tak było z aferą hazardową czy ambergoldową. Żadnych spotkań na cmentarzach, bąki nie kręciły się wokół piramid złota. Tylko góra pod dywanem w kancelarii premiera wciąż rośnie. Może dlatego nie było tam już miejsca dla Tomasza Arabskiego. A co według Państwa jest największym sukcesem tej władzy? Dorota Łosiewicz
Reszczyński: Pozorowane zmiany Strajk generalny NSZZ “Solidarność” na Śląsku i w Zagłębiu, nim jeszcze się rozpoczął, już został uznany przez lewicowo-liberalnych polityków za “polityczny”, wymierzony w politykę rządu, choć bezpośrednią jego przyczyną był sprzeciw wobec niekorzystnych dla pracowników zmian w prawie pracy. Rzeczywiście, nowe prawo przywraca dawno zniesioną pańszczyznę.
Ponieważ OPZZ nie protestuje, tzw. lewicowa opozycja także uznała strajk za polityczny. Nie brakowało opinii, że za strajkiem kryje się Prawo i Sprawiedliwość. Trudno jednak uznać obecny związek “Solidarność” za przybudówkę PiS-u, a jego przewodniczącego za sympatyka tej partii. Niedawne zebranie Platformy Oburzonych w Gdańsku, z udziałem szefa związku “Solidarność” Piotra Dudy i kilkudziesięciu różnych organizacji, wydaje się inicjatywą daleką od “pisowskich knowań”. To raczej poszukiwanie tzw. trzeciej drogi, próba zdystansowania się od polityki walki Platformy Obywatelskiej z PiS-em, by coś ugrać dla siebie. Drugi z liderów Platformy Oburzonych, artysta rockowy Paweł Kukiz, rywalizację między tymi partiami nazwał “kinem, które od 1989 roku nadaje tę samą kreskówkę, jak Kaczor z Donaldem łapią się za dzioby”. Przekonywał, że “gdyby zniknął Jarosław Kaczyński lub Donald Tusk, to ten, który by pozostał, natychmiast wymyśliłby sobie innego wroga”. Cytuję artystę Kukiza, bo to jego, jako czołowego “oburzonego”, eksponują główne media, i to bardziej niż przewodniczącego “Solidarności” Piotra Dudę, który częściej “wali” w rząd Tuska. Fakt ten jest i wymowny, i smutny zarazem, że na czele Platformy Oburzonych stanął ktoś tak mało poważny. Przez ostatnie lata twórcami tzw. trzeciej drogi stawali się niedoszli reformatorzy PiS-u, krytycy polityki Jarosława Kaczyńskiego. Dzięki temu uzyskiwali pomoc mediów w budowie nowej formacji politycznej. Najpierw powstała partia Polska Jest Najważniejsza Joanny Kluzik-Rostkowskiej, potem Solidarna Polska Zbigniewa Ziobro. Szefowa PJN po niezłym politycznym zamieszaniu przeszła w końcu do Platformy, dzięki czemu na dobre się uspokoiła. Solidarna Polska zaś, faktycznie wsparła Platformę (bez udziału posłanki Marzeny Wróbel) w głosowaniu nad konstruktywnym wotum nieufności dla rządu Donalda Tuska. Potem, by zachować pozory, zaczęła przymierzać się do odwołania tylko jednego ministra transportu Nowaka. Co charakterystyczne, żadne siły odśrodkowe nie zagroziły dotąd, od tylu lat, jedności Platformy Obywatelskiej. Czy dlatego, że wśród jej założycieli były tajne służby, które tej jedności pilnują? Grupa tzw. konserwatystów z Jarosławem Gowinem nawet myśli, by budować coś własnego poza PO, co najwyżej Gowin będzie kandydował w wyborach na szefa partii, ale dopiero wtedy, gdy premier zdymisjonuje go jako ministra. To tylko taki mały szantażyk. Nawet wśród postkomunistów nie ma takiej jedności i zwartości organizacyjnej jak w PO. Ich dawne historyczne frakcje, dziś w osobach Millera i Kwaśniewskiego, nie mogą się dogadać, co należy uznać za chwilowy niezamierzony przejaw “demokratyzacji” w tej betonowej formacji politycznej. Jednak taka “opozycja”, zawsze okaże się prorządowa i pomocna dla PO, gdy tylko partia ta znajdzie się w zagrożeniu powrotem IV RP, czyli PiS-em. Platforma Oburzonych pojawiła się tuż po nieudanej próbie zbudowania “trzeciej siły” przez środowisko skupione wokół portalu “Nowy Ekran”. Od lat walkę, bardziej z PiS niż z PO, prowadzą środowiska prawicowe związane z UPR i Januszem Korwin-Mikkem. Hasła antypisowskie i antyplatformerskie popularne też są w środowiskach narodowych.
Wszystkich zwolenników “trzeciej drogi” cechuje fałszywa ocena sytuacji politycznej (jeśli nie PiS ani PO, to niby kto - my?), brak konsekwencji (neguję PiS, to wspieram PO i odwrotnie) oraz utopijna wizja państwa, III RP, która czerpie swoje siły z ustaleń “okrągłego stołu”, którego nie chce obalić żadna z tych “trzecich sił”, no może poza narodowcami.
Gdyby nie obecność PiS-u w parlamencie już dawno mielibyśmy nową konstytucję z wszystkimi europejskimi “wynalazkami obyczajowymi”, walutę euro zamiast złotego, zamiast NBP emisyjny niemiecki bank UE we Frankfurcie nad Menem, zlikwidowaną Najwyższą Izbę Kontroli, nową ordynację wyborczą pisaną dla Platformy i zamknięty w kruchcie Kościół katolicki. A już na pewno wyrzucono by z preambuły konstytucji “passus” o “poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub własnym sumieniem”. Bo po co odwoływać się do sumienia, skoro Boga ma nie być. Najlepsza dla ekipy rządzącej, wzorem dawnej komuny, jest taka zmiana, która niczego nie zmieni. Wojciech Reszczyński
Jadwiga Staniszkis: rządzą nami ludzie niekompetentni i cyniczni Nowy prezydent Chin, w jednym ze swych pierwszych przemówień, użył frazy „chińskie marzenie”. W sposób oczywisty nawiązywał do „American dream”. I wyjaśnił: chodzi o równoczesny rozwój kraju i jednostek. W przemówieniu nie było już ideologii Mao Tse Tunga, ale też – prężenia geopolitycznych muskułów i mówienia o „silnym państwie” - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w najnowszym felietonie dla WP.PL. My w Polsce też mamy erupcję indywidualizmu. Ale nie – dynamicznego, optymistycznego i łączącego swój los z losem kraju, ale obronnego, nastawionego na przetrwanie. Bez oczekiwania czegokolwiek od państwa, ale też – niegotowego, by cokolwiek poświecić dla wizji rozwoju całości. Zresztą takiej wizji nie ma. Trwamy w stanie – pozornej – równowagi dzięki systematycznemu obniżaniu przez rząd standardów społecznych: od oświaty przez zdrowie. Mniej zauważalna jest stała dekapitalizacja infrastruktury: jeden z najniższych w Europie poziomów życia jest podtrzymywany przez rabunek majątku publicznego. Polska nie ma gospodarza. Rządzą ludzie krótkowzroczni, i – często – niekompetentni i cyniczni. Teraz dowiadujemy się o propozycji OFE: będziemy wypłacać emerytury tylko przez 10 lat! To efekt wielu czynników. Przede wszystkim kryzysu. Ale też – majstrowania rządu Tuska przy składce, aby zatkać dziurę w finansach publicznych. Mimo że główne koszty podtrzymania systemu OFE już poniesiono. Także dzięki horrendalnie wysokiej prowizji i – usztywnienia zasad inwestowania (głównie w obligacje). Zamiast obniżyć koszty OFE, zdynamizować (i deregulować) ich politykę inwestycyjną, rząd Tuska zabrał pieniądze. I wziął na siebie zobowiązania od których reforma OFE miała uwolnić. Wielu autorów tej reformy potem współpracowało z OFE za pieniądze. Inni (m.in. Buzek) wciąż są zadowoleni z siebie. W 1997 sama błagałam go, żeby nie wprowadzał źle przygotowanych reform. I to jednocześnie czterech.
Patrząc chłodnym okiem można powiedzieć, że podniesienie przez Tuska wieku uprawniającego do emerytury do 67 lat, przy braku pracy, jej często fatalnych warunkach, niskich płacach, złej służbie zdrowia, spowoduje, że wielu ludzi nie wykorzysta nawet tych 10 lat. Ludzie niepewni i bezradni, ze strachem patrzący w przyszłość żyją zazwyczaj krócej! To ostatni moment na poważną refleksję – fachowców – co dalej z Polską. Współpracę wszystkich sił politycznych – z rządem ocalenia narodowego (nie myślę tu o Glińskim, bo jego pomysły też nie są na miarę wyzwań). A PiS-owskie projekty, aby ludzie wybierali, gdzie składać na emeryturę ZUS czy OFE to dziś już za mało. Chodzi o całościową strategię rozwoju. I skupienie wokół tego wszystkich sił społecznych. Po 1918 roku coś takiego powstało: chodzi nie tylko o inwestycje, wizję (porty) ale też – gruntowną reformę oświaty. Rząd Tuska, zdemoralizowany słabością PiS-u (gdy nawet konflikt stabilizuje) nie jest w stanie zmobilizować społeczeństwa. Przede wszystkim brakuje zaufania. Pomysły transakcji (referendum za wpisaniem do konstytucji euro) są niebezpieczne. O polityce monetarnej nie decyduje się przez referenda – od tego są specjaliści i NBP (oczywiście nie Tusk, który myśli tylko o efekcie wizerunkowym i ucieczce od odpowiedzialności). PiS chce zyskać punkty u Dudy (i Solidarności). Ale na to jest już trochę za późno. Tu też nie ma elementarnego zaufania i współpracy! Jadwiga Staniszkis
Zamiast Drogi Krzyżowej - instruktaż kurewski Żydowska gazeta dla Polaków, czyli organ prasowy pana red. Adama Michnika, piórem pani redaktor Aleksandry nomen omen Pezdy daje upust serdecznej trosce pedagogicznej - czy mianowicie uczestnictwo młodzieży, a zwłaszcza dzieci w uroczystościach „Drogi Krzyżowej” nie przyprawi ich o traumę i trwale nie wypaczy im charakterów. Nietrudno domyślić się, co jest głównym, chociaż nie wyrażonym werbalnie, powodem tej troski. Nabożeństwo „Drogi Krzyżowej” pozwala każdemu spostrzegawczemu człowiekowi zorientować się w żydowskim fanatyzmie i nieubłaganej mściwości. Nic dziwnego, że żydowska gazeta dla Polaków wolałaby uchronić młode pokolenia mniej wartościowych narodów tubylczych przed zorientowaniem się w tych wszystkich sprawach - chociaż oczywiście nie może tego powiedzieć expressis verbis, wobec czego pani red. Aleksandra nomen omen Pezda daje upust obłudnej trosce o wspomnianą traumę i wypaczenia charakteru. Ciekawe, że ta sama żydowska gazeta dla Polaków nie tylko nie ma wątpliwości, ale gorliwie wspiera próby narzucenia młodzieży, a nawet dzieciom szkolnym tak zwanej „edukacji seksualnej”. Właśnie dostałem program zajęć z tej „edukacji” i po uważnym zapoznaniu się z nim, nie mam najmniejszych wątpliwości, że chodzi o zwyczajny instruktaż kurewski w wykonaniu specjalnej ekipy „edukatorów” - już uprzednio przez kogoś przeszkolonych. Warto zwrócić uwagę, że to właśnie żydowska gazeta dla Polaków wspiera takie inicjatywy. Skłania to do podejrzeń, że środowiska żydowskie, które w naszym nieszczęśliwym kraju, na skutek splotu zagadkowych okoliczności uzyskały w ostatnich latach nieproporcjonalny wpływ na życie publiczne, a zwłaszcza - media i inne środowiska opiniotwórcze, zainteresowane są w demoralizowaniu młodzieży krajów swego osiedlenia, by mniej wartościowe narody tubylcze doprowadzić do stanu bezbronności wobec majątkowych roszczeń żydowskich grandziarzy, próbujących w ten sposób stworzyć warunki sprzyjające uzyskaniu politycznego panowania nad nimi i ich bezlitosnego eksploatowania. SM
Premier Tusk łamie konstytucję, chcąc za publiczne pieniądze walczyć z Polakami, którzy nie akceptują raportu komisji Millera Specjalną kampanię propagandową z udziałem członków komisji Jerzego Millera zapowiedział premier Donald Tusk. Kampanię za publiczne pieniądze, bo wspieraną przez Centrum Informacyjne Rządu. Ma ona dać odpór „naszym oponentom”, czyli przekonywać Polaków, że to, co komisja Millera podała do publicznej wiadomości jest prawdą objawioną. A wszelkie inne wersje wydarzeń i inne wyjaśnienia są z definicji niesłuszne, kłamliwe, a wręcz nielegalne, dlatego trzeba im dać stanowczy odpór. Rządowa instytucja za publiczne pieniądze ma zatem prowadzić kampanię przeciwko własnym obywatelom. Członkowie komisji Millera, z Maciejem Laskiem na czele, którzy nie dopełnili elementarnych zasad staranności, sumienności, rzetelności oraz bezstronności w ustalaniu stanu faktycznego w związku z katastrofą smoleńską mają teraz swoje zaniechania, błędy i pochopne wnioski zaklajstrować tym, że dadzą komuś odpór. Za publiczne pieniądze i przy wsparciu CIR mają reedukować tych obywateli, którzy nie uznają za wartościowe i prawdziwe ustaleń opartych na kłamstwach i matactwach strony rosyjskiej. Opartych na nieprawdziwych protokołach sekcji zwłok, na badaniach, których nikt nie kontrolował, a nawet nie wiadomo, czy w ogóle zostały przeprowadzone, czy tylko Rosjanie zapisali z góry przyjęte wnioski.
Za publiczne pieniądze członkowie komisji Millera mają reedukować tych obywateli, którzy nie przyjmują do wiadomości ustaleń dokonanych bez solidnych własnych badań dowodów, bez nieograniczonego dostępu do dowodu głównego, czyli wraku samolotu, bez dostępu do dowodów dotyczących funkcjonowania lotniska w Smoleńsku i kontroli lotów na tym lotnisku. A przecież to nie ci obywatele wymagają reedukacji, lecz gruntownej weryfikacji wymaga praca tych, którzy teraz chcą reedukować innych. To oni mają problem, a nie ci, którzy kwestionują ich raport i oparte na nim publiczne wypowiedzi. Pomysł rządowej kampanii propagandowej przeciwko „naszym oponentom” jest absolutnym kuriozum. Rząd nie może, a wręcz nie ma prawa, bo zakazuje tego konstytucja, piętnować jakiejkolwiek grupy obywateli tylko dlatego, że nie podzielają oni poglądów, które uważają za kłamstwo i oszustwo. Żaden demokratyczny rząd nie ma prawa traktować grupy obywateli, która nie łamie prawa jako oponentów, bo wszyscy są równi wobec prawa. Natomiast obywatele, w oparciu o konstytucję i ustawy, mają prawo nie przyjmować niczego jako prawdy objawionej. Mają prawo kwestionować wszelkie ustalenia i decyzje i na własną rękę rekonstruować stan faktyczny. Mają prawo robić wszystko, co chcą, jeśli nie łamią konstytucji i przepisów. Rządowa kampania propagandowa przeciwko „naszym oponentom” jest działaniem bezprawnym i niekonstytucyjnym. W istocie byłaby przecież działaniem przeciwko części obywateli. Ani premier Donald Tusk, ani rząd, ani żadna instytucja państwowa nie mogą dzielić obywateli ze względu na stosunek do jakiegokolwiek raportu, ustaleń czy stanowisk. Premier Tusk, jego rząd i organy państwa są natomiast zobowiązane, żeby wyczerpać wszelkie możliwości dochodzenia do prawdy i ustalania stanu faktycznego. A jest masa argumentów i dowodów na to, że te możliwości wciąż jeszcze pozostają ogromne i nie są nawet w małym stopniu wykorzystywane. Premier Tusk, jego rząd i organy państwa nie mogą fundować sobie i obywatelom kampanii propagandowej zamiast dochodzenia do stanu faktycznego, bo to nie tylko próba mydlenia oczu, ale wręcz zaniechanie, które podlega prawnej ocenie. A już w żaden sposób premier Tusk nie może dyskryminować części obywateli ignorując ich prawa, a na korzystanie z tych praw reagując pomysłem swoistej reedukacji. Jeśli ktoś zapracował na reedukację, to sam premier Tusk, jego ministrowie i urzędnicy. Bo już mają na koncie zaniechania, a reedukacyjna kampania propagandowa za publiczne pieniądze będzie wręcz nadużyciem władzy. Premier nie jest kimś, kto może dzielić obywateli wedle ich nastawienia do czegokolwiek. Jako premier nie ma żadnych „naszych oponentów” wśród obywateli, bo to jest partyjny a nie państwowy punkt widzenia. Premier nie może stać na żadnej barykadzie przeciwko jakiejkolwiek grupie obywateli korzystających ze swoich praw. A jeśli uważa, że istnieją jacyś „nasi oponenci”, to właściwie wobec kogo jest lojalny? I czyje interesy realizuje jako szef polskiego rządu? Stanisław Janecki
Grabowski: OFE szkodzą. Trzeba je ograniczyć, by szkodziły jak najmniej "System OFE podkopuje równowagę finansów publicznych, a przyszłym emerytom nie daje zupełnie nic. Ten system szkodzi. Trzeba go ograniczyć i przebudować tak, by szkodził jak najmniej i to właśnie zaczynamy robić" - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM Bogusław Grabowski, członek Rady Gospodarczej przy premierze. "Z OFE na pewno nie wejdziemy do strefy euro. Z OFE nie da się wypełnić koniecznych zobowiązań" - twierdzi. Postuluje zmniejszenie składki, dobrowolność wpłat i zniesienie gwarancji państwa na system kapitałowy.
Konrad Piasecki: To początek końca OFE? Bogusław Grabowski: To jest początek przebudowywania OFE tak, żeby jak najmniej szkodziło polskiej gospodarce, finansom publicznym, emerytom i systemowi emerytalnemu.
“To jest początek przebudowywania OFE tak, żeby jak najmniej szkodziło polskiej gospodarce”
A dzisiaj szkodzi? Tak szkodzi. Szkodzi wzrostowi gospodarczemu, destabilizuje finanse publiczne, przestało już - bo już ten swój czynnik rozwijania rynku kapitałowego wypełniło, więc przestało wypełniać ten czynnik - i teraz szkodzi.
Ale jednocześnie jest tak, że to są realne pieniądze, jakie wkładamy do systemu emerytalnego. My, emeryci przyszli. Nie, nie. One nie są realne. To są zobowiązania z tytułu posiadanych aktywów finansowych akcji, obligacji. Dokładnie tak samo mniej warte niż zobowiązania państwa, że jak będę na emeryturze, to ci, co pracują w tym państwie, będą na mnie płacili emerytury.
Ale one są bardziej realne niż to, co jest w ZUS-ie, gdzie wrzucamy do jednego worka, z którego wypływa do dzisiejszych emerytów. Wszyscy ci, którzy na obligacjach i akcjach stracili - a już niech pan porozmawia z Grekami, z tymi co mieli obligacje greckie - wiedzą, że nie ma bardziej realnej własności jak zobowiązanie państwa, które nigdy nie zostało naruszone od Bismarcka. Chodzi o to, że pokolenie pracujące będzie wypłacało emerytury tym seniorom, którzy już nie pracują.
Czyli, powiedziałby pan, że OFE to szkodnik, z którym jak najszybciej trzeba się rozstać. Ja powiedziałbym, że w powszechnym, państwowym, obowiązkowym systemie inne rozwiązanie niż repartycyjne, czyli ten, który był przed tym kapitałowym, są po prostu błędem. Natomiast wprowadzenie filara kapitałowego, dodatkowo, bez zabezpieczenia jego finansowania, czyli zabranie z tego systemu repartycyjnego 30 procent składek, bez obniżenia emerytur i bez podniesienia składek, doprowadziło do podkopania równowagi w finansach publicznych. “Wprowadzenie filara kapitałowego, bez zabezpieczenia jego finansowania, doprowadziło do podkopania równowagi w finansach publicznych”
Tylko, że w tym, co pan nazywa błędem, jest dzisiaj 270 miliardów, a skoro w błędzie jest 270 miliardów, to ja czuję pismo nosem, że rząd na tych 270 miliardach chciałby położyć rękę.Nie wiem w ogóle, co to jest "ręka rządu"...
"Ręka rządu" to jest przejęcie aktywów, wzór węgierski, czyli Budapeszt w Polsce. Przejęcie aktywów OFE przez państwo.I co? Rząd będzie to pod biurkami sobie chował, w garażach, samochodami woził?
Nie, da do ZUS-u. Zmniejszy dług publiczny, deficyt budżetowy.W żaden sposób nie wyobrażam sobie jakiegoś przejęcia, skoku na kasę, tego typu eufemizmu, czy jakiegoś rozwiązania węgierskiego. Natomiast nie powinniśmy błędu powielać, nie powinniśmy błędu rozbudowywać. System wypłat trzeba ograniczać. “Nie powinniśmy błędu powielać, nie powinniśmy błędu rozbudowywać. System wypłat trzeba ograniczać”
Czyli zamrozić to, co idzie do OFE.Każdy, kto przechodzi na emeryturę - jeżeli pięć czy dziesięć lat przed emeryturą ma mieć bezpieczny system w OFE, który będzie składał się tylko z obligacji - powinien z tym portfelem papierów przejść do funduszu, który będzie ulokowany w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych.
Pana zdaniem, jest dzisiaj w rządzie jakiś wykluwający się albo w miarę już gotowy plan tego, co zrobić z OFE?Na pewno jest dokonywany przegląd systemu, zgodnie z zapisami ustawowymi sprzed trzech lat, pod auspicjami ministerstwa pracy, w konsultacji z innymi resortami.
A coś się już z tego przeglądu wykluło?Nie wiem, takich informacji to nie mam, ale jednocześnie trzeba pamiętać, że poza tym przeglądem ustawowym mamy inne zobowiązanie: trzeba wypracować to, co przez kilkanaście lat nie zrobiono, system wypłat z tego filara kapitałowego. Także muszą w tym roku zapaść zdecydowane decyzje.
Na pana intuicję będzie tak, że część z tych 270 miliardów zostanie przejęte przez ZUS? Panie redaktorze, na moje intuicje nie da się w kraju takim jak Polska wypełniać zobowiązań. Na przykład jakbyśmy chcieli wejść do strefy euro: deficyt finansów strukturalnych jest nie większy niż jeden procent, a żeby to zrobić z pewnością, bez kryzysu, to przynajmniej powinny być zrównoważone. Wypracowywać w tych wydatkach, to co współfinansuje, bez precedensowych dotacji z UE na inwestycje infrastrukturalne i jeszcze przeznaczać 2-3 procent PKB, czyli 8 proc. wszystkich wydatków rocznych na coś takiego jak OFE, które nic nie daje polskiego emerytowi.
Czyli rozumiem, że chce pan powiedzieć, że z obecnym system OFE do stery euro nie wejdziemy? Nie wejdziemy na pewno i dlatego sami będziemy chcieli go ograniczyć i przebudować tak, żeby jak najmniej szkodził gospodarce.“Z obecnym systemem OFE nie wejdziemy do strefy euro”
Ale to ograniczenie przez zmniejszenie składki czy przez przejęcie aktywów? Moim zdaniem nie przez przejęcie aktywów. Nikt nie będzie przejmował aktywów przez taki system wypłat, który ograniczy skalę aktywów przez ograniczenie składki. Ja bym był bardzo zadowolony jakby do tego dołączono dobrowolność, bo przy małej składce jest to możliwe i zniesiono gwarancję państwa na ten system kapitałowy.
A jest trochę tak, że OFE popełniło samobójstwo albo przyczyniło się do własnego samobójstwa tą propozycją dziesięcioletniej emerytury? Wie pan, w złym systemie i przy złym wychowaniu doprowadza pan do pewnych wypaczeń i zwyrodnień i widzieliśmy przejaw takiego wypaczenia w tej propozycji. Tam są ludzie troszeczkę oderwani od rzeczywistości, sami sobie strzelili w kolano, ale nie jest to czynnik determinujący .“Propozycja OFE? Tam są ludzie troszeczkę oderwani od rzeczywistości, sami sobie strzelili w kolano”
Ale z drugiej strony oni mówią: nie możemy wypłacić więcej niż mamy.Widzi pan jak skonstruowano filar kapitałowy powszechny, obowiązkowy z gwarancjami skarbu państwa.
Nie jest tak, że politycy są hipokrytami, narzekając dzisiaj na OFE, sami stworzyli system, sami nie stworzyli systemu wydatków, a kiedy OFE coś zaproponowało to oni krzyczą. Jeżeli zmieni pan słowo politycy na My - Polacy, społeczeństwo, podatnicy, naukowcy, ekonomiści łącznie ze mną to tak, to się zgodzę.
Może jeszcze dołożyć dziennikarze. Tak jest.
Oczywiście za słabo naciskaliśmy. Oczywiście.
Ale jednak to w rękach polityków są ustawy, a nie w naszych... Popełniliśmy błąd, nie byliśmy mądrzy przed szkodą, tego nie powielajmy, zreflektujmy się przecież każdy popełnia błędy, szczególnie, że dużo w kraju przebudowywaliśmy w ostatnich dwudziestu latach, wyciągajmy z tego wnioski.
Z dochodami budżetowymi jest w tym roku już tragicznie, czy jeszcze tylko bardzo źle? Jest źle, tragicznie nie bardzo źle, zobaczymy, co będzie w kolejnych miesiącach ze względu na to, że tempo wzrostu jest wolniejsze, ale pamiętajmy, że wiedzieliśmy, że pierwszy kwartał, pierwsze półrocze będzie znacznie gorsze. Gorsze jest to, że nie ma objawów poprawy sytuacji gospodarczej w Europie Zachodniej i druga rzecz, że struktura tego wzrostu minimalnego jest niekorzystna dla finansów publicznych, bo to jest struktura ściągana przez eksport.
“Dochody państwa? Jest źle, zobaczymy, co będzie w kolejnych miesiącach”
Czym to się skończy podwyżkami podatków, np. VAT-u w przyszłym roku? Nie pewnie nie skończy się to tym, ale będą kolejne ograniczenia wydatków. No, one będę pewnie dla niektórych resortów szczególnie bolesne. Najprawdopodobniej być może jakimś retuszem podatkowym, ale nie sądzę, żeby trzeba było podnosić VAT. Wydaje mi się, że trzeba na prawdę zapamiętać sobie słowa premiera, że jeżeli: coś się nadzwyczajnego dobrego, a na razie nie widać poza zachodnią granicą Polski nie zdarzy, to VAT-u w następnym roku się nie obniży.
Jak pan mówi, retusz podatkowy to tylko VAT? Czy PIT i CIT? Nie, nie sądzę, żeby przy tych podstawowych, a są różne stawki akcyzowe podatki pośrednie, gdzie tak naprawdę porządkowanie systemu może dać pewne dochody. Likwidacja pewnych ulg, wyłączeń...
A nie łapie się pan za głowę widząc, że w tej sytuacji budżetowej jeszcze sobie zimowe igrzyska olimpijskie ściągamy na głowę? Ale w tej sytuacji budżetowej dwa tysiące dwudziestego któregoś roku pan redaktor wie jaka będzie wtedy? Bo ja nie? Nie, ale wiem, że na te igrzyska już dzisiaj musielibyśmy zacząć wydawać pieniądze, jakbyśmy chcieli je zorganizować na prawdę. Nie na igrzyska będziemy wydawali pieniądze. Miliardy, dziesiątki miliardów na różne inwestycje infrastrukturalne i trzeba pamiętać o jednej rzeczy: igrzyska olimpijskie zimowe to jest na prawdę nic w porównaniu do igrzysk letnich. One mają charakter bardziej medialno - telewizyjny.
03/04/2013 „Wiecznie zgięty grzbiet nad motyką” - tak propaganda urabiała w latach czterdziestych masy, w nienawiści do lat przedwojennych, gdzie jeszcze funkcjonował kapitalizm przeobrażający się powoli w socjalizm. Ale jednak kapitalizmu było wiele, w stosunku do tego socjal- kapitalizmu, który mamy dzisiaj.. A biurokracja- nieodłączny element socjalizmu? Z przedwojenną nie ma żadnych szans.. Na niekorzyść dnia dzisiejszego . W Kancelarii Prezydenta pracowało ze trzydzieści osób(!!!!) A dzisiaj? Ponad 600(!!!!) A chorób – „obywatele” pracujący motyką- nabawili jeszcze z czasów pracy u hrabiego(???). Tak jest powiedziane w kronikach z czterdziestych i pięćdziesiątych—PRL- istniał od 1952 roku, od czasu uchwalenia Konstytucji.. Na kronikach, które ostatnio oglądam. Czasy były stalinowskie- to i konstytucja była stalinowska.. Tak jak czasy były kwaśniewskie, to i konstytucja jest Kwaśniewska i kaliszowska. Mętna i socjalistyczna.. Ale państwo przedwojenne tak nie niszczyło prywatnej własności kontrolami, jak to robi dziś. Były wielkie jaja- jak to przy budowie socjalizmu- wystarczy przekartkować „Karierę Nikodema Dyzmy”, ale takiego rabunku nie było- jak jest dziś… W poszukiwaniu pieniędzy na spłaty odsetek od długów, bo przecież nie samych długów, które narastają z szybkością światła. Przed nami dopiero wielkie konfiskaty i ataki na prywatną własność w poszukiwaniu pieniędzy.. Pan Jacek Vincent Rostowski, reprezentujący w kraju Platformę Obywatelska, a na zewnątrz międzynarodowy kapitał spekulacyjny- już kombinuje, jakby tu zaniżyć dług publiczny wobec PKB.. Po co? Znowu planuje pożyczanie pieniędzy w naszym imieniu!!!!!! Wybitny strażnik międzynarodowych bankierów staje na wysokości zadania.. Zadłuża nas niemiłosiernie.. Moim zdaniem- jest to planowa operacja okradania Polaków z pieniędzy, a potem się zobaczy z czego jeszcze.. Aż do gołych kości, tak jak inne narody- na przykład Cypr. Jak wchodził do Unii Europejskiej w roku 2004 stał bardzo dobrze finansowo- po 9 latach- bankrut.. Jeszcze ludzie tam mieszkający mają trochę pieniędzy.. Ale i te się z nich wyssie.. Aż do białych kości.. Aż doi zupełnego dziadostwa.. Oczywiście winna jest mafia rosyjska.. Nie mafia międzynarodowych bankierów. Tylko najgorsza jest rosyjska, która na Cyprze- być może – trzymała pieniądze… Właśnie kontrola karbówki wykończyła jedną z najlepszych firm na Lubelszczyźnie- poinformował serwis Newseria.pl. CH Nexa zajmująca się sprzedażą AGD, TV i IT jest nękana przedłużającymi się kontrolami urzędu skarbowego i UKS. Ponieważ do zakończenia postępowań fiskus wstrzymał firmie wypłatę około 30 milionów złotych, ta nie jest w stanie regulować należności. W firmie pracowało 173 osoby- pozostało 18.. Tak właśnie rząd- w poszukiwaniu pieniędzy – tworzy bezrobocie, wykrzykując, że z bezrobociem walczy.. Gdyby hipotetycznie rządu nie było- nie byłoby bezrobocia.. To oczywiste! I schemat jest prawie zawsze ten sam: firma zwraca się o zwrot podatku VAT.. Wtedy przychodzi kontrola z urzędu skarbowego, która próbuje udowodnić , że firma coś ma na rzeczy wobec urzędu skarbowego, mimo, że większe firmy prowadzą zawodowi prawnicy i pilnują, żeby żadnego przepisu z gąszczu przepisów nie naruszyć.. A jednak! Urząd skarbowy szuka dotąd, aż coś znajdzie.. Bo nie ma firm niewinnych- są tylko źle przeszukane pod kątem przestrzegania przepisów panujących w demokratycznym państwie prawnym urzeczywistniających zasady społecznej sprawiedliwości. Firma CH Nexa oczywiście się broni, składając sprawy do sądu, prokuratury i Centralnego Biura Antykorupcyjnego.. Uczcijmy jej likwidację minutą ciszy.. Cześć jej pamięci! Kolejna polska firma zlikwidowana przez urząd skarbowy w interesie obcych sieci handlowych.. Nie słyszałem, żeby kontrolami skarbowymi została zlikwidowana jakaś firma zagraniczna.. Może dlatego, że tam nie ma kontroli.. Niekulturalnie jest kontrolować gości i grzebać im po kieszeniach.- to prawda. Ale w ogóle jest niekulturalnym grzebać komuś po kieszeniach. Rządzący wymyślili celowo takie przepisy, żeby nie móc ich wszystkich przestrzegać.. Żeby nie było możliwości przestrzegania wszystkich przepisów przez przedsiębiorców i żeby można było każdego w każdej chwili przyskrzynić.. I rabować aż do kości.. Do białych kości! Znowu czerwoni wykańczają białych.. Tak jak pod Odessą w 1919.. A z drugiej strony różni działacze „demokratycznej opozycji”, na przykład pan Zbigniew Romaszewski wyciągają od państwa duże sumy, a mówiło się, że to lekarze lubią łowić duże ryby- to znaczy duże sumy.. To znaczy ryby biorą w medycynie., Nigdzie podobno nie biorą- a w medycynie – jak najbardziej. Duże sumy…..Ostatnio Sąd Okręgowy w Szczecinie przyznał żołnierzowi AK, panu Edwardowi Bucowi 565 ooo złotych odszkodowania za 13 lat spędzonych w sowieckich łagrach(???) Dlaczego tylko 565000, a nie 2 miliony- tak jak dwa miliony zostało wywiezionych do sowieckich łagrów.. I niech teraz te dwa miliony, za nieżyjących przyjdą rodziny- runą po odszkodowania do polskich sądów, zamiast do sądów sowieckich- to koniec państwa polskiego będzie szybszy niż nam się wydaje.. Nie dość, że minister Jacek Vincent Rostowski wymyśla jak obrabować i obskubać, to jeszcze „ patrioci’ z Armii Krajowej – dobiją.. I rozdzierają to sukno- tak jak w siedemnastym wieku.. To polskie państwo wywiozło żołnierza Armii Krajowej do łagrów? To ono jest winne, że Stalin z Hitlerem podzieli II Rzeczpospolita pomiędzy siebie.. Że Polska nie wytrzymała potęgi dwóch największych potworów XX wieku? Zawsze można postawić zarzut, że nie zapewniła bezpieczeństwa.. Ale to prowadzi do jakiegoś kompletnego nieporozumienia.. Własne państwo skarżyć, a obce-. które wyrządziło krzywdę- zostawić w spokoju..” Patrioci”- mać! A kto to jest państwo? To znaczy mamy się mamy złożyć na wysokość zadość uczynienia wypłacanego panu Edwardowi Bucowi.. To on po to składał swojego czasu przysięgę, w której zapisane był odszkodowanie dla niego, na wypadek gdy zostanie złapany z bronią w ręku i wywieziony? Świat staje na głowie i puszczają hamulce moralne.. Jeśli ja piórem walczę o inną Polskę, i kiedyś rządzący mnie wtrącą do więzienia z ao, że nie podoba mi się model państwa jaki budują- to jak kiedyś zapanuje normalność i wszyscy pójdą do więzienia za to co robią z nami i z krajem- to ja miałbym domagać się odszkodowania(???) Jakiś kompletny nonsens.. Robię to- jako człowiek świadomy- i poniosę za to konsekwencje.. I to jest mój problem.. Mogłem nie pisać, a on mógł nie wstępować do Armii Krajowej… A jak już go złapali i wywieźli- niech się domaga odszkodowania od tych, którzy mu to zrobili. Nieprawdaż? Prawdaż - ale to jest za trudne do zrozumienia i za trudne do pohamowania swoich żądz i żądz adwokatów.. Każdy chce zarobić- to zrozumiałe, ale ten precedens może doprowadzić dodatkowo do ruiny państwo polskie… I wiecznie będziemy zginać grzbiet przed kolejnymi roszeniami.. Dobrze, że polscy żołnierze Napoleona już nie żyją, bo też mogliby domagać się odszkodowań.. No i powstańcy styczniowi.. No i zmasakrowani pod Żółtymi Wodami, pod Kircholmem, Grunwaldem, pod Malborkiem, Somosierrą, Iganiami, Lenino, Berlinem, Kołobrzegiem.. Wszyscy po odszkodowania! Patrioci- mać! WJR
NASZ WYWIAD. Janusz Szewczak: Przekrętem OFE powinien zająć się Trybunał Stanu. „Ten system jest oszukańczy i kompletnie nieprzydatny dla emerytów” Słowa ministra Rostowskiego o tym, że Polacy wreszcie zrozumieli, iż OFE to dobry biznes, brzmią kabaretowo. Owszem, to dobry biznes, ale nie dla emerytów – mówi portalowi wPolityce.pl Janusz Szewczak, główny ekonomista SKOK.
wPolityce.pl: Rząd zapowiada, że decyzję ws. OFE poznamy na przełomie maja i czerwca. Czego możemy się spodziewać? Dr Janusz Szewczak: Decyzje zostały już podjęte. Teraz jesteśmy świadkami przygotowywania gruntu pod opinię publiczną. Zaskakuje mnie fakt, że nagle brakuje twardych zwolenników wprowadzenia OFE, a przecież jednym z głównych propagatorów tego pomysłu był obecny minister cyfryzacji Michał Boni. W tej sprawie nie wypowiada się również były premier Jerzy Buzek, który był wielkim zwolennikiem tej reformy. Już od 1999 roku mówiłem, że OFE to jedno wielkie oszustwo – prywatyzacja systemu ubezpieczeń, która da zarobić wyłącznie właścicielom OFE, czyli Powszechnym Towarzystwom Emerytalnym, natomiast nie gwarantuje godziwych emerytur. Dzisiaj mamy tego dowody. OFE zarobiły ponad 16 mld złotych i najchętniej zrezygnowałyby z obowiązku wypłacania emerytur. Tym bardziej, że od 1 stycznia 2014 roku po świadczenia zgłoszą się pierwsi mężczyźni i okaże się, że przez kilkanaście lat OFE zarobiły dla nich najwyżej 120 złotych.
Ten system nie zdał egzaminu. Jakich tłumaczeń ze strony rządu można oczekiwać? Jesteśmy świadkami „ustawki” rządu i OFE, bo przecież izba gospodarcza funduszy przyznała się, że najwyżej przez 10 lat będzie mogła wypłacać te emerytury, ale to również jest nieprawda. Przeciętny polski mężczyzna korzystałby z tej emerytury ok. 5 lat. Skoro został podniesiony wiek emerytalny, a średnia wieku mężczyzn w naszym kraju wynosi 71-72 lat, to realna długość wynosi ok. 5 lat.
Tymczasem słyszymy ze strony rządu o dożywotnim wypłacaniu emerytur... Ten rząd i jego politycy są odpowiedzialni za tę reformę. Wcześniej opowiadali bajki o polskich emerytach wypoczywających w ciepłych krajach pod palmami, a dzisiaj nagle zauważyli, że jest problem. Dzisiaj słowa ministra finansów Jacka Rostowskiego o tym, że Polacy wreszcie zrozumieli, iż system OFE to dobry biznes, brzmią kabaretowo. Owszem, to dobry biznes, ale nie dla emerytów. Politycy już dawno powinni spostrzec, że to oszustwo i nie propagować systemu, który jest sensowny wyłącznie w bogatych państwach, których obywatele mają z czego odkładać pieniądze. Natomiast w kraju, w którym są tak niskie wynagrodzenia, ten system nie zdaje racji bytu. Przecież w krajach Ameryki Południowej, na których wzorowali się twórcy polskich rozwiązań, tego systemu już nie ma.
Jak - w takim razie - rozwiązać problem OFE? Rząd ma teraz dwie możliwości. Pierwsza, to pójście drogą węgierską, czyli dokonanie całkowitego skoku na OFE. Przyczyna jest prosta: zawalenie się budżetu i załamanie systemu dochodów podatkowych w budżecie. Druga, to próba ograniczenia ilości składek, które miały rosnąć od tego roku.
Są tylko dwie alternatywy? Myślę, że tak. Warto jednak wspomnieć o propozycji opozycji, czyli umożliwieniu Polakom wyboru, aby sami mogli decydować, do jakiego systemu chcą należeć. W praktyce będzie to oznaczało likwidację OFE, bo ludzie po doświadczeniach ze złodziejskimi praktykami (wystarczy wspomnieć sytuację na Cyprze) opuszczą ten system. Przez wiele lat ostrzegałem, że ten system jest oszukańczy i kompletnie nieprzydatny dla emerytów. Gdy o tym mówiłem, panowała jeszcze ostra cenzura, żadna dyskusja na ten temat nie była możliwa, a teraz nagle staliśmy się świadkami wielkiej debaty.
Owszem, tylko czy nie jest na nią za późno? Tak, jest zdecydowanie za późno. Można wręcz powiedzieć, że sytuacja jest dramatyczna we wszystkich sferach gospodarczych, również w systemie ubezpieczeń emerytalnych. Pamiętajmy, że dominuje dopłacanie do deficytu budżetowego. Dlatego należy przemyśleć na nowo cały system ubezpieczeń emerytalnych. Od lat postuluję utworzenie Państwowego Banku Emerytalnego, który zająłby miejsce ZUS.
W jaki sposób funkcjonowałby taki bank? Działałby na zasadach stricte komercyjnych i stanowiłby autentyczną konkurencję dla OFE. Wtedy byłaby szansa, aby Polacy odzyskali część swojego majątku, ponieważ taki bank mógłby odkupować udziały i akcje na giełdzie. Warto zaznaczyć, że mogłoby to również uratować polską giełdę. Dlatego nie można twierdzić, że nie mamy wyboru i stoimy pod ścianą. Polacy przecież muszą otrzymać emerytury! Dali się nabrać na OFE, ich pieniądze bezpowrotnie przepadły i właśnie dlatego tym przekrętem powinien zająć się Trybunał Stanu. Myślę, że byłby odpowiednią instytucją. Dziękuję za rozmowę. Rozmawiał AM
ŻAGIEW Żagiew, Żydowska Gwardia Wolności – kolaboracyjna organizacja żydowska w getcie warszawskim, powołana pod koniec 1940 r. przez żydowski referat Gestapo z członków Grupy 13 do infiltrowania żydowskich i polskich organizacji podziemnych, w tym niosących pomoc Żydom. Żagiew pozostawała w ścisłej konspiracji udając grupę przemytniczą, dzięki czemu mogła kontrolować kanały przerzutu żywności do getta. Według różnych opinii zajmowała się też szmalcownictwem, tropiąc i wydając Niemcom Żydów ukrywających się w tzw. aryjskiej części Warszawy. Agenci Żagwi, uznawani za najbardziej wartościowych, posiadali wydane przez Gestapo pozwolenie na broń. Od początku zwalczana przez Żydowską Organizację Bojową i Żydowski Związek Wojskowy. Rozbita na początku 1941 r., szybko została odtworzona. W czasie powstania w getcie, straciło życie większość członków Żagwi – według niektórych relacji ocalał jej przywódca, Abraham Gancwajch.
“A kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem” W czasie drugiej wojny światowej nie było narodu, który nie splamiłby się kolaboracją z hitlerowskim okupantem. Z faszystami kolaborowali zarówno Europejczycy z Zachodu, jak i ci z krajów słowiańskich. Nie ma co ukrywać, że również Polacy zajmowali się tym niecnym procederem, co ostatnio bardzo dobitnie nam przypomniano na przykładzie Jedwabnego. Ale również i naród żydowski splamił się kolaboracją z hitlerowcami, dlatego też uważamy, że wypominanie innym grzechów przeszłości jest wielce niesprawiedliwe gdy samemu ma się nieczyste sumienie. Poniżej prezentujemy przykłady żydowskiej kolaboracji z okupantem w czasie drugiej wojny światowej, naszym celem nie jest szkalowanie narodu żydowskiego, którego cierpienia w czasie wojny są niepodważalne, a jedynie pokazanie, że w czasie wojny każdy może być kolaborantem, również i ten który później jest ofiarą. (...) Od wiosny 1942 r. kontaktowałem się bliżej z sekcją wywiadu ŻZW (Żydowski Związek Wojskowy – podziemna organizacja żydowskiego ruchu oporu – dop. red.). stąd moja dobra znajomość tego zagadnienia. Policja żydowska i Zarząd Gminy, zasłużyli sobie na miano zdrajców. Nikt i nic ich nie może obronić ani wytłumaczyć ich postępowania. Istniało ponadto szereg żydowskich placówek gestapowskich, podległych bezpośrednio kierownikowi referatu żydowskiego w gestapo – Karlowi Brandtowi, mieściły się one m.in. przy ul. Leszno 13 i Leszno 14. Sprawy te były już częściowo omawiane w różnych pracach wydanych przez ŻIH (Żydowski Instytut Historyczny) choć np. as „13” i „Żagwi” kpt. Dawid Sternfeld nie doczekał się jeszcze miejsca w pisanej historii. Bardzo mało napisano dotychczas o kierownictwie żydowskich „szopów”, czy o kierownikach różnych oddziałów w „szopach” niemieckich. Nikt dotąd prawie nie wspomniał o takim – zdawałoby się – niewiarygodnym fakcie, że działała wewnątrz getta dość duża grupa żydowskich szmalcowników. Czyhali oni na Polaków nielegalnie przedostających się z pomocą do getta, aby wymusić od nich okup. Tymi szmalcownikami byli głównie żydowscy szmuglerzy, wśród których dominowali tragarze, oraz – działający z nimi w zmowie – niektórzy żydowscy policjanci. Obstawiali oni gmachy Sądów, mury i różne przejścia do getta. Zdarzały się wypadki wydawania tych Polaków Niemcom, gdy nie mieli się oni czym wykupić. Np. Jan Nowakowski szmuglujący do getta na polecenie ojca prasę PPR (Polskiej Partii Robotniczej), żywność, czasem amunicję, został złapany przez policje żydowską i wydany Niemcom. Było to na początku kwietnia 1943 roku. Żandarm Niemiecki widząc, że jest to 14 letnie dziecko ulitował się, skrzyczał go i kopniakiem wyrzucił za bramę. Prawie nic nie wiadomo do dziś o „Żagwi”, za wyjątkiem tego, że istniała i że kilku zdrajców zastrzelono. Na tych kartach autor ograniczy się jedynie do opisu walki z „Żagwią” i z kolaborantami, prowadzonej przez ŻZW przy udziale oficerów OW-KB. Szczegóły tych wydarzeń są dotychczas nieznane zupełnie (jest hasło w wielkiej encyklopedii). Kolaboracja i zdrada wśród Żydów, przybrała większe rozmiary z chwilą zamknięcia getta i powołania do życia żydowskiej policji porządkowej. Na o wiele wyższym szczeblu zdrady własnego narodu, stali żydowscy agenci gestapo, jedna ich siedziba znajdowała się przy Leszno 14, gdzie szefami byli Kohn i Heller (zausznicy Karla Brandta) a druga przy Leszno 13. Tą drugą placówką dowodził Gancweich i kpt. Dawid Sternfeld. Leszno 14 zakamuflowane było jako przedsiębiorstwo przemysłowe m.in. ich były tramwaje konne zwane konhellerkami, zaś Leszno 13 jako placówka policji przemysłowej występującej pod różnymi nazwami np. Urząd do Walki z Lichwą i Spekulacją, albo Urząd Kontroli Miar i Wag, Oddział Rzemiosła i Handlu, Biuro Kontroli Plakatów, Oddział Pracy Przymusowej a nawet Pogotowie Ratunkowe i inne. Według naszej obserwacji, specjalnie ożywioną, szeroką i szkodliwa działalność prowadziła ta ostatnia, zwana popularnie „trzynastką”. Spośród specjalnie dobranego elementu z „trzynastki”, i osobistych agentów Brandta, powstała w końcu 1940 roku organizacja „Żagiew”. Organizacja ta dostała zadanie penetrowania wszystkich przejawów życia w getcie, z agendami gminy włącznie. Miała obserwować szczególnie akcję zorganizowanego szmuglu, by w ten sposób rozpoznać źródła polskiej pomocy dla getta i tą drogą dojść do organizacji konspiracyjnych, wspierających getto. Autor był bodajże pierwszym, który zwrócił uwagę na działalność Sternfelda i „Żagwi”. (...) Zauważyliśmy, że „Żagiew” prowadzi również przemyt żywności, a właściwie tylko go udaje, przy przerzucaniu bowiem ich transportów, zawsze widziało się w pobliżu policje granatową lub nawet patrol żandarmerii dla asekuracji, chcieli zatem wobec Żydów grać rolę grupy o charakterze przemytniczo-konspiracyjnym. Pozyskawszy tą drogą zaufanie niektórych naiwnych ludzi, usiłowali montować rzekomo jakąś organizacje wojskową. Zdradziły ich jednak kontakty ze Sternfeldem i z jednym z jego oficerów w stopniu podporucznika. Zdołali początkowo wciągnąć do tej organizacji kilkudziesięciu młodych ludzi. Tych nowo zwerbowanych ŻZW uprzedzał o prawdziwych celach „Żagwi” i dużo uczciwych – zdołano z niej wycofać. Ci , co pozostali na służbie – pomimo ostrzeżeń – ponieśli zasłużona karę. A „Żagiew” ilościowo rosła, dawała korzyści materialne.
Pierwsze uderzenie w „Żagiew” odbyło się na przełomie 1940/41 roku. Po zastrzeleniu, bądź zabiciu nożem kilku jej członków, organizacja rozleciała się i przestała przejawiać swą działalność. Drugi rzut „Żagwi”, przystąpił jednak do pracy wiosna 1941 roku, bowiem Niemcy żądali istnienia tej organizacji. Po rozpoznaniu ich działalności, ŻZW i kilku oficerów OW-KB przystąpiło w drugiej połowie 1941 roku do ponownego uderzenia, częściowo tylko skutecznego. Pojedynczych gorliwych żagwistów zlikwidowano w międzyczasie. W maju 1942 roku autor otrzymał rozkaz z Komendy Głównej włączenia się do końcowego etapu akcji likwidacyjnej „Żagwi”, do pracy wywiadowczej wewnątrz getta. Praca „Żagwi” przybrała wtedy bowiem dość niebezpieczne rozmiary. Wpadło wówczas i zostało aresztowanych kilku szeregowych członków ŻZW. Widać było, że żagwiści węszą coraz skuteczniej. Wpadł w końcu – późną wiosna 1942 roku – Kosieradzki, a z nim podręczny magazyn broni. Ażeby nie demaskować się w oczach getta kontaktami z „trzynastką” lub Befehlstelle Karla Brandta (Żelazna 103), „Żagiew” udoskonaliła metody swej pracy. Agenci „Żagwi” zaczęli przekazywać meldunki i donosy swym mocodawcom nie w getcie, a w kilku punktach rozrzuconych w Warszawie. Znajdowały się one między innymi na Poczcie Głównej, w kawiarni Rival (Plac na Rozdrożu, w pobliżu Al. Szucha), oraz w sklepie z tekstyliami, mieszczącym się przy ul. Mazowieckiej 7, na I piętrze od frontu. Żydowscy agenci gestapo chodzili do pracy na tzw. placówki i w drodze powrotnej do getta składali tam swoje meldunki. Wielu z nich miało nawet specjalne przepustki, uprawniające do swobodnego poruszania się po terenie całej Generalnej Guberni, gdyż jako fachowcy byli używani do prac także w innych miastach, np. niejaki Meryn z Sosnowca czy Grajer były fryzjer i restaurator z Lublina, znany zausznik Hoeflego, ściągnięty przez niego do Warszawy w lipcu 1942 roku. Mieli oni wydane przez gestapo pozwolenia na broń, w okładkach koloru pąsowego oraz pistolety służbowe, co zostało stwierdzone już w końcu 1940 roku, przy likwidacji pierwszego rzutu „Żagwi”. Likwidacja drugiego rzutu trwała cały rok i chociaż przynosiła raz większe, raz mniejsze efekty, to jednak nie została zakończono. Likwidacje trzeciego rzutu przerwała latem 1942 roku wielka akcja likwidacyjna Hoeflego (22.07 do 13.09.1942) Za okres likwidacji czwartego rzutu „Żagwi” należy przyjąć czas od września 1942 do kwietnia 1943. Niedobitki „Żagwi” trudniące się szmalcownictwem, były likwidowane przez OW-KB nawet w czasie Powstania Warszawskiego, jak np. Bursztyn-Wisniewski, dyrektor szopu Hoffmana. Wypada dodać, że w tym okresie około 300 żagwistów i agentów gestapo mieszkało stale na terenie budynku gestapo w al. Szucha 11, skąd wychodzili „do pracy” w Warszawie, bądź na wyjazdy terenowe, gdzie pod szyldem prześladowanych Żydów wślizgiwali się do oddziałów partyzanckich dla ich rozpoznawania i wydawania; specjalizowali się oni w tropieniu Żydów w aryjskiej części Warszawy. Dostęp do nich i ich likwidacja były bardzo trudne. (...)
(...) Wykonywanie wyroków odbywało się na podstawie materiału dowodowego, zebranego przez sekcje śledczą i dostarczanego sądowi ŻZW. Sąd ŻZW składał się z wybitnych prawników, był całkowicie niezawisły i samodzielny w ramach narodowej odrębności. W ten sposób Żydzi samodzielnie, we własnym zakresie walczyli o morale getta i usuwali zło. Jeśli zapadł wyrok śmierci, podlegał on jednak zatwierdzeniu przez komendanta ŻZW i dopiero wówczas mógł być wykonany. (...) Chociaż akcje ŻZW i ŻOB (Żydowskiej Organizacji Bojowej) mobilizowały ludzi zdrowych moralnie, to jednak nie przełamały otępienia i zastraszenia ogółu społeczności getta. Bazując na takiej postawie Żydów „Żagiew”, nie została – niestety – rozbita doszczętnie. Wszelkiego rodzaju uderzenia ŻZW w tę organizację miały szczególne nasilenie po akcji styczniowej 1943 roku i trwały aż do samego powstania w getcie. W czasie powstania udało się żołnierzom ŻZW i ŻOB dopaść i zlikwidować jeszcze kilku zdrajców, lecz dużo ich zostało, czego dowodem m.in. były wydane Niemcom bunkry bojowców, w tym i Anielewicza, co potwierdzili mi sami Żydzi. „Praca” ocalałych żagwistów nie skończyła się z upadkiem powstania. Byli oni Niemcom nadal potrzebni. Tym razem do pomocy w wyłapywaniu Żydów ukrywających się nie tylko w Warszawie, ale i w całej Generalnej Guberni. Żagwiści byli też wykorzystywani przez gestapo, jako prowokatorzy, wdzierający się podstępnie w szeregi polskich organizacji podziemnych. To właśnie m.in. żagwiści i inni żydowscy szmalcownicy i zdrajcy, byli winni większości śmierci ukrywających się Żydów, a tym samym winni byli śmierci ukrywających ich Polaków.Dni 21 lutego 1943 roku wykonano na kilku żydowskich gestapowcach wyroki śmierci, na Leonie Skosowskim („Lolek” – został wtedy ranny), Pawle Włodowskim, Areku Weintraubie, Chaimie Mangelu i Lidii Radziejowskiej. Dni 28 kwietnia 1943 roku na ul. Warmińskiej zlikwidowano Luftiga – Żyda, agenta gestapo, który pracował jako tłumacz w warsztacie kolejowym na Pradze. Powszechnie znana afera Hotelu Polskiego (VII.1943), też jest dziełem żydowskich zdrajców (główny agent – naganiacz Leon Skosowski i Adam Żurawin – żyje w USA). Wpajali oni w swych współwyznawców przekonanie o specjalnym propagandowym, wypuszczeniu ich do krajów neutralnych. Działali na polecenie gestapo – Hahna i Brandta – ściągnęli około 2000 bogatych Żydów mających za ogromne pieniądze kupić paszporty zagraniczne. Niemcy ich ograbili i pomordowali (część wysłali do obozów), nielicznych wypuścili, w tym kilkudziesięciu swoich agentów dla działań propagandowych na rzecz Niemiec – patrz C. Arch. Sygn. 202/XV-2, tom 2, k.158, przechodzili ci Żydzi przez luksusowy obóz w Bergen Belsen i Vittel we Francji, oczekując na wymianę za towary z USA, byli internowani, ocaleli (a rząd polski na emigracji posyłał im pomoc!!) Ilość Żydów – agentów gestapo była tak duża, że działalność ich zaczęła obejmować nie tylko dzielnicę aryjska Warszawy, ale i całą Generalną Gubernię. Stali się oni szczególnie niebezpieczni przez perfidne przybieranie maski ludzi prześladowanych i szukających pomocy u Polaków. Zdrajcy ci, szybko zaczęli zapełniać listy zdemaskowanych agentów gestapo, zestawiane przez Armie Krajową i inne polskie organizacje. Wyroki na nich zaczęły się sypać na terenie całej Generalnej Guberni. Wiadomo nam było o działaniu zdrajców we wszystkich skupiskach żydowskich. Np. w Krakowie działali dwaj znani agenci gestapo – Żydzi – Zeligner i Forster. Forster zdołał nawet zmontować szeroko rozgałęzioną siatkę konfidentów. Po likwidacji getta krakowskiego (23 marca 1943) pojawiły się jesienią 1943 roku w Krakowie, dwie zorganizowane grupy gestapo, rekrutujące się z Żydów. Specjalizowały się one w wykrywaniu ukrywających się Żydów w tzw. aryjskiej części miasta. Pierwsza taka zbrodnicza grupę stanowili: Diamand, Julek Appel, Natan Weissman i Stefania Brandstatter-Poklewska, a drugą: Forster, Marta Purec-Porzecka, Rosen, Goldberg, Loeffler, Kleinberger, Kerner, Pacanower, Rotkopf, Taubman, Weininger i wielu innych. Większość z nich – jako w końcu bezużytecznych – zlikwidowało gestapo. W końcu sami Niemcy mieli ich dość i 24.05.1942 roku urządzili nocną rzeź kierownictwu „13”. Szefowie Gancweich i Sternfeld uratowali się ucieczką, ale zabici zostali ich najbliżsi współpracownicy: Lewin, Mendel, Gurwicz, kuzyn Gancweicha Szymonowicz. Po tym sprawa przycichła i żydowska policja nadal pełniła zdrajcą służbę. Dotarcie do takich z wyrokiem było bardzo trudne, dlatego przeważnie dożyli do 1943 roku. Mniej ważni zdrajcy szybciej doczekiwali się kary. Np. były bokserski mistrz Polski Rotholc – popularny „Szapsio” tak dokuczył ludziom swą pałką policjanta, że na prośbę samych Żydów dostał karę ciężkiej chłosty, która egzekwował na nim członek mojego oddziału Teodor Niewiadomski. W zestawieniu z nim, biedacy idący podczas akcji Hoeflego dobrowolnie na śmierć, też dla mirażu chwilowego szczęścia, tylko w postaci bochenka chleba i kilograma marmolady, stanowili razem obraz z najkoszmarniejszych snów. (...) Pora na wstęp zbilansować ilość zdrajców z getta warszawskiego. Było ich ca 10 000 osób. Z tego w policji było (rotacyjnie) ca 2500. Specjalnych agentów Gestapo i „Żagwi” było ponad 1000 osób. W kolaboracyjnej Gminie Żydowskiej było ponad 6000 osób; z tego za szczególnie zdrajczych, biorących udział w specjalnym wyzysku i ekonomicznym wyniszczeniu narodu, w wyniszczaniu przesiedleńców i skazywaniu ich na śmierć głodową uważano co najmniej 2500 osób. Te 10 000 stanowiło w 1940/41 ca 2% ogółu społeczności getta; zaś w skali krajowej dochodziło do tego dziesiątki tysięcy ludzi, gdyż byli oni w każdym getcie. Wywodzili się oni ze sfer zamożnych, plutokracji, inteligencji, dużo pracowników policji. Im mniejsze getto tym procent zdrajców większy. Nie ma możności ustalenia ich liczby, skoro sami Żydzi i ŻIH ich ukrywają, skoro Kneset w 1950 roku uchwalił nie pociąganie ich do odpowiedzialności karnej. To jest niemoralne! (...) Powyższy tekst jest fragmentem książki „Życie codzienne warszawskiego getta” autorstwa Tadeusza Bednarczyka. Autor (płk. WP) od stycznia 1940 r. kierował Wydziałem ds. Mniejszości Narodowych i Pomocy Żydom przy K.G. Organizacji Wojskowej. Był inicjatorem pierwszych zbrojnych grup w getcie warszawskim, osobiście przyczynił się do powstania Żydowskiego Związku Wojskowego zwalczającego siatki konfidentów i nazistowskich kolaborantów. W getcie po raz ostatni przebywał nocą z 30 kwietnia na 1 maja dostarczając amunicje walczącym powstańcom. Aleksander Szumanski
Afera Amber Gold pod ochroną państwa Raport w sprawie Amber Gold przygotowany przez Komitet Stabilności finansowej jest faktycznie aktem oskarżenia skierowanym przeciwko instytucjom państwa, które zamiast chronić obywateli, chroniły aferzystę. Trudno uwierzyć, że jest to jedynie indywidualna akcja 29-letniego Marcina Plichty, szefa AG. Gdy pół roku temu wybuchła afera AG, było niemal pewne, że dopóki trwa rząd Donalda Tuska i władza Platformy Obywatelskiej, nikt, kto faktycznie stoi za tą sprawą, nie poniesienie żadnych konsekwencji. Tak też się stało, a uwikłany w aferę syn premiera wyszedł z niej bez szwanku.
Raport KSF Komitet Stabilności Finansowej powstał z inicjatywy prezesa Narodowego Banku Polskiego Sławomira Skrzypka oraz prezydenta RP prof. Lecha Kaczyńskiego. Przez długi czas KSF był przysłowiową „solą w oku” ministra finansów Jacka Rostowskiego – dochodziło do żenujących zaniechań ze strony ministrów rządu Donalda Tuska, a prezydencki projekt ustawym.in. dotyczący KSF został odrzucony. Ostatecznie nowa ustawa o Komitecie została ponownie opracowana przez rząd. Prezydent Kaczyński podpisał ją w listopadzie 2008 r. W ustawie zapisano, że w ramach Komitetu minister finansów, prezes Narodowego Banku Polskiego i przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego będą współpracować w zakresie wzajemnej wymiany informacji oraz koordynacji działań na rzecz utrzymania stabilności krajowego systemu finansowego. Celem powołania KSF było m.in. zapobieganie aferom finansowym, które mogły się pojawić w obszarze działalności parabanków, jakim był właśnie Amber Gold. Jednak dopiero ujawnienie afery przez media sprawiło, że działająca na gigantyczną skalę na rynku finansowym gdańska spółka stała się obiektem zainteresowania instytucji, które powinny zareagować znacznie wcześniej. W raporcie zatytułowanym „Analiza działań organów i instytucji państwowych w odniesieniu do Amber Gold sp. z o.o.”, do którego dotarła Polska Agencja Prasowa, jednoznacznie zapisano, że „gdyby kompetentne organy zareagowały odpowiednio wcześnie na szereg nieprawidłowości w działalności prowadzonej przez Amber Gold, uchroniłoby to wiele tysięcy obywateli przed utratą oszczędności”. W raporcie wskazano na istotne problemy związane z przepływem informacji o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu Amber Gold pomiędzy instytucjami i organami państwa oraz kwestie prawidłowego ich wykorzystania.
„Gdyby informacje przekazywane przez Komisję Nadzoru Finansowego zostały przez Prokuraturę Rejonową Gdańsk-Wrzeszcz oraz Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów procedowane w sposób, w jaki wymagała tego sytuacja, oraz gdyby konsekwencją otrzymania tych informacji były adekwatne czynności kontrolne, nielegalna działalność Amber Gold sp. z o.o. mogłaby zostać uniemożliwiona już na wczesnym etapie, kiedy jej skala nie była jeszcze znacząca” – podkreślono. W raporcie zwrócono także uwagę, że banki, w których Amber Gold dokonywała transakcji finansowych, z reguły z opóźnieniem informowały o tym fakcie Generalnego Inspektora Informacji Finansowej (GIIF), mimo iż spółka nie posiadała zezwolenia na wykonywanie czynności bankowych. „Obroty w jednym z banków były wykazywane już w 2009 r., a zawiadomienie do GIIF zostało złożone dopiero po ujawnieniu informacji o nieprawidłowościach w funkcjonowaniu Amber Gold na stronie internetowej Komisji Nadzoru Finansowego oraz w ogólnodostępnych materiałach prasowych w maju 2012 r.” – czytamy w raporcie KSF. Raport KSF ma jednak pewne wady, ponieważ pominięto w nim rolę nadzoru służb ministra finansów.
– Odpowiedzialność urzędników skarbowych została zlokalizowana na najniższym poziomie w urzędach skarbowych i urzędach kontroli skarbowej i została opisana jako nieprawidłowości w rejestracji podatkowej spółki, opóźnienia w otwieraniu obowiązków podatkowych spółki, niewłaściwa współpraca pomiędzy urzędami, wreszcie opieszałość w egzekwowaniu i kontroli obowiązków podatkowych spółki – zauważył Zbigniew Kuźmiuk (PiS), dodając, że go to nie dziwi, biorąc pod uwagę fakt, iż to właśnie minister finansów miał ostateczny wpływa na końcowy kształt raportu.
W raporcie nie ma nic o odpowiedzialności samego Ministerstwa Finansów i jego ważnych urzędników – Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej czy Głównego Inspektora Informacji Finansowej. Nie ma w raporcie wyjaśnienia, kto jest odpowiedzialny za brak rozporządzenia wykonawczego zobowiązującego wszystkie instytucje finansowe do rejestracji wszystkich transakcji w GIIF. – Rozporządzenie to powinno zostać wydane najpóźniej do 8 października 2010 r., po nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy, uchwalonej na jesieni 2009 r. Nie jest wydane do tej pory – podkreśla poseł Kuźmiuk i dodaje:
– Nawet dla średnio rozgarniętej osoby jasne jest, że 28-letni Maciej P., człowiek z dziewięcioma wyrokami, nie mógł być przez ponad trzy lata szefem spółki, która gromadzi bez zezwolenia wkłady tysięcy klientów sięgające setek milionów złotych, w sytuacji, kiedy co najmniej kilka instytucji państwowych wie o jego kryminalnej przeszłości. Tylko istnieniem jakiejś „nadzwyczajnej ochrony” można tłumaczyć także fakt, że gdańska prokuratura, mimo doniesienia Komisji Nadzoru Finansowego w 2009 r., umarza postępowanie wobec Amber Gold, a po odwołaniu się do sądu przez KNF i uchyleniu tego umorzenia zajmuje się ponownie sprawą dopiero po upływie ponad dwóch lat.
Syn premiera Michał Tusk zarabiał u aferzysty Tuż po ujawnieniu afery okazało się, że syn Donalda Tuska pobierał wynagrodzenie za usługi doradcze przewoźnika lotniczego OLT Express Marcina Plichty. Jednocześnie Michał Tusk był pracownikiem gdańskiego portu lotniczego – spółki z udziałem skarbu państwa. Syn premiera zabiegał o pracę u Plichty już w 2011 r., ale faktycznie zaczął z nim współpracować w marcu 2012 r. Wcześniej jako dziennikarz „Gazety Wyborczej” pisał o tematyce transportu, także o OLT Express, któremu poświęcił kilka osobnych, przychylnych artykułów. W listopadzie 2011 r. Michał Tusk przeprowadził dla „GW” wywiad z Marcinem Plichtą, prezesem Amber Gold. Kilka tygodni później syn premiera zgłosił się do Plichty z propozycją współpracy.
– Sam do nas przyszedł. Powiedział, że wypala się w pracy w „GW”, że będą cięcia etatów. Osobiście ze mną rozmawiał. To wtedy przedstawiłem mu Jarosława Frankowskiego, dyrektora zarządzającego OLT Express. Tusk, będąc u nas, zaproponował, że może być twarzą OLT Express. Mówił, że nie boi się firmować naszych linii – powiedział nam w sierpniu ub.r. prezes Amber Gold. – Spytałem go, czy wie, jaka jest sytuacja z AG i czy nie boi się o reakcję ojca. Stwierdził, że zdanie ojca go nie interesuje i że chce budować swoją markę. Złożyliśmy mu propozycję, którą po kilku dniach odrzucił – stwierdził Marcin Plichta. Aviarail, firma Michała Tuska, została założona 15 marca 2012 r. W tym samym dniu podjął on współpracę z OLT Express. Według informacji „Codziennej” syn premiera zastrzegł, że umowa musi być podpisana z OLT, a nie ze spółką Amber Gold, wokół której – co podkreślał – narosło wiele kontrowersji. Dopiero później, już po podpisaniu umowy z OLT Express, Michał Tusk podjął pracę w gdańskim Porcie Lotniczym im. Lecha Wałęsy. Michał Tusk z racji swojej współpracy z firmą aferzysty miał dostęp do poufnych danych OLT Express. I właśnie w związku z tą współpracą i jednoczesnym zatrudnieniem na gdańskim lotnisku, którego właścicielem jest skarb państwa, Stowarzyszenie Stop Korupcji złożyło zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Michała Tuska, który miał działać na szkodę spółki Port Lotniczy Gdańsk sp. z o.o. W marcu tego roku Prokuratura Okręgowa w Łodzi, która prowadziła to postępowanie, stwierdziła, że nie doszło do popełnienia przestępstwa. Podstawą tej decyzji był fakt, że ani Port Lotniczy Gdańsk im. Lecha Wałęsy, ani inni przewoźnicy nie zgłosili szkody z powodu działań Michała Tuska. Jednocześnie łódzcy śledczy uznali, że w postępowaniu syna premiera można doszukiwać się konfliktu interesów, bo jednocześnie pracował dla lotniska w Gdańsku i u przewoźnika. To jednak nie jest przestępstwem – stwierdzili prokuratorzy z Łodzi. Co ciekawe, w czerwcu 2012 r. (dwa miesiące przed wybuchem afery) Michał Tusk interesował się tym, jaki wpływ na OLT Express miałby upadek Amber Gold. Osobiście rozpytywał o to kierownictwo OLT. Było to w czasie, gdy Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła już działania wobec Amber Gold.
Politycy Platformy jak burłacy W sierpniu 2012 r. podczas posiedzenia Sejmu, na którym przedstawiono informację ws. Amber Gold, poseł PiS Antoni Macierewicz zaprezentował zdjęcie, na którym widać, jak czołowi politycy gdańskiej Platformy Obywatelskiej ciągną na linach samolot należący do OLT Express. Już po wybuchu afery ze strony internetowej Amber Gold zniknęły nazwiska osób, które zasiadały we władzach spółki, oraz pracowników AG. Wcześniej jednak te dane zostały skopiowane i można je bez trudu odnaleźć w internecie. W kontekście Amber Gold pojawiają się nazwiska osób związanych z Janem Krzysztofem Bieleckim, szefem Rady Gospodarczej przy premierze. Bielecki należy do najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi Donalda Tuska. Ich przyjaźń sięga lat 80., później razem tworzyli Kongres Liberalno-Demokratyczny. W Amber Gold pracował dr Mirosław Ciesielski, były pracownik spółdzielni „Doradca” – firmy konsultingowej założonej w latach 80. przez Jana Krzysztofa Bieleckiego. Dr Mirosław Ciesielski jest wykładowcą Wyższej Szkoły Bankowości w Gdańsku, przez wiele lat był też pracownikiem banku GE Money, zasiada także w Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów – szefem jej rady programowej jest prof. Dariusz Filar, członek Rady Gospodarczej przy premierze. Z kolei Mirosław Bieliński, także bliski znajomy Bieleckiego i członek Gdańskiej Fundacji Kształcenia Menadżerów, jako prezes spółki skarbu państwa Energa podjął decyzję o sponsorowaniu filmu Andrzeja Wajdy o Lechu Wałęsie. Co ciekawe, drugim sponsorem była spółka Amber Gold. O sponsorowanie filmu Wajdy zabiegał osobiście Paweł Adamowicz (PO), prezydent Gdańska. Podziękował on sponsorom filmu, m.in. Grupie Amber Gold, która, jak dodał, fantastycznie się rozwija. – Czujecie ten moment, czujecie innowacyjność. Wałęsa też był innowacyjny dla swoich czasów, bardzo Wam dziękuję – mówił w maju ubiegłego roku Paweł Adamowicz.
Ważniejsze było Euro 2012 Jednym z powodów ukrycia afery Amber Gold były mistrzostwa Europy w piłce nożnej, które odbyły się w czerwcu 2012 r. Bank BGŻ już 15 maja informował Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego, że Amber Gold to przedsięwzięcie przestępcze. Premier nie podjął interwencji ze względu na zbliżające się mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Tajemnicą poliszynela są także inne powody ukrywania afery i działanie przez to na szkodę obywateli – m.in. sponsoring przez firmę aferzysty filmu Andrzeja Wajdy. „Na przełomie marca i kwietnia 2012 r. ABW podjęła czynności analityczno-ustaleniowe związane z pojawieniem się nowej linii lotniczej OLT Express. Wynika to z ustawy, która nakłada obowiązek sprawdzenia firm m.in. wchodzących w skład sektora linii lotniczych. Wtedy okazało się, że właścicielem linii jest spółka Amber Gold. Od tego momentu funkcjonariusze z własnej inicjatywy rozpoczęli wnikliwe sprawdzanie spółki” – czytamy w komunikacie ABW z sierpnia ub.r. Agencja potwierdziła, że w maju wpłynęło do niej zawiadomienie BGŻ – 15 maja odebrał je osobiście funkcjonariusz ABW z siedziby centrali BGŻ. 16 maja Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego skontaktowała się z Prokuraturą Rejonową Gdańsk-Wrzeszcz w celu potwierdzenia, czy prowadzone jest postępowanie dotyczące spółki Amber Gold, oraz przesłania zawiadomienia złożonego przez bank. Prokuratura Rejonowa nie potwierdziła telefonicznie informacji i żądała przesłania oficjalnego pisma. Jeszcze tego samego dnia takie pismo zostało skierowane do prokuratury. Dwa dni później Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego otrzymała informację zwrotną, że Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz od 18 maja 2010 r. prowadzi postępowanie dotyczące naruszania prawa bankowego przez spółkę Amber Gold. W wyniku dalszych intensywnych czynności, tj. wielu sprawdzeń, ustaleń oraz zawiadomienia BGŻ, okazało się, że zachodzi podejrzenie popełnienia przestępstwa poprzez utworzenie tzw. piramidy finansowej. Dziś aferą Amber Gold zajmuje się kilka prokuratur – w ubiegłym roku Marcin Plichta usłyszał m.in. zarzut oszustwa o znacznej wartości. Według łódzkich prokuratorów badających sprawę, Amber Gold mogła oszukać ok. 10 tys. osób na ponad 660 mln zł. Marcin Plichta od września 2012 r. przebywa w areszcie. Do dziś nie wiadomo, co się stało z pieniędzmi klientów Amber Gold. Dorota Kania
LOT już nie będzie polski, a być może w ogóle go nie będzie
1. Wczoraj Rada Ministrów przyjęła projekt ustawy znoszący konieczność utrzymywania przez Skarb Państwa w spółce PLL LOT S.A. większościowego pakietu akcji (co najmniej 51%). Projekt trafi teraz do Parlamentu ale ponieważ koalicja dysponuje większością w Sejmie i w Senacie to zapewne zostanie on uchwalony w kształcie jakiego sobie życzy rząd. Tym samym potwierdziły się wcześniejsze informacje, że premiera Tuska nie interesuje już utrzymanie narodowego charakteru przewoźnika ale jak najszybsza sprzedaż akcji tej spółki jakiemukolwiek inwestorowi i to bez żadnych ograniczeń ilościowych. Niestety za rządów tego premiera, specjalnością jego ministrów, a także zarządów i rad nadzorczych, które oni powołują, jest doprowadzanie nadzorowanych firm do tak dramatycznej sytuacji finansowej, że ich prywatyzacja na jakichkolwiek warunkach, staje się jedynym sposobem na ratowanie.
2. Przypomnę tylko, że zaledwie dwa tygodnie temu po wielu przepychankach na Konwencie Seniorów, udało się klubowi Prawa i Sprawiedliwości umieścić w porządku obrad Sejmu informację rządu na temat sytuacji w PLL LOT S.A i przyszłości tej firmy. Wprawdzie minister skarbu, który w imieniu premiera przedstawiał sytuację w tej firmie za wiele informacji posłom nie dostarczył ale przynajmniej potwierdził przekazanie spółce 400 mln zł w formie pomocy publicznej (do tej pory nie ma zgody Komisji Europejskiej na takie rozwiązanie). Poinformował także, że nominowany przez niego nowy prezes spółki (zresztą przeforsowany przez ministra na komisji konkursowej wbrew woli większości jej członków), ma zamiar zwolnić około 700 osób z ponad 2000 tysięcznej załogi czyli zredukować zatrudnienie o ponad 1/3. Jak wynika jednak z informacji samego ministra Budzanowskiego, koszty zatrudnienia w PLL LOT, stanowią niewiele ponad 10% całości kosztów firmy i trudno w związku z tym uwierzyć, że taka redukcja załogi przyczyni się do uzdrowienia finansów firmy. Szef resortu skarbu uznał jednak ten sposób zmniejszania kosztów działalności spółki za główny składnik jej procesu naprawczego i program w takim kształcie trafi teraz do Komisji Europejskiej.
3.Minister Budzanowski niestety nie wyjaśnił także poważnych rozbieżności w informacjach przedstawianych w ciągu II półrocza 2012 roku przez organy spółki (radę nadzorczą i zarząd) i nadzór właścicielski czyli ministerstwo. Otóż minister konsekwentnie podtrzymuje informację, że o trudnej sytuacji spółki dowiedział się dopiero w grudniu 2012 roku, miesiąc po „słynnej”, transmitowanej przez wszystkie stacje 24-godzinne, uroczystości powitania w Warszawie pierwszego Dreamlinera. Natomiast przewodniczący rady nadzorczej i prezes spółki (oczywiście ten poprzedni) twierdzą, że takie informacje były dostarczane do resortu systematycznie co miesiąc w II połowie 2012 roku.
4.Teraz zresztą już rzadko kto zwraca uwagę na takie szczegóły czy minister wiedział o sytuacji LOT-u i ukrywał szczegóły by tylko sprowadzenie po paru latach czekania pierwszego Dreamlinera, można było pokazać w zaprzyjaźnionych telewizjach jako kolejny „sukces” premiera Donalda Tuska, czy też o tym nie wiedział ? Mnie ta sprawa uroczystego przywitania Dreamlinera i transmisja tego wydarzenia we wszystkich telewizjach 24-godzinnych, wryła się w pamięć także dlatego, że byłem zaproszony do jednego z programów publicystycznych w jednej z tych telewizji i słyszałem na własne uszy jak wydawca mętnie się tłumaczył dlaczego tego programu jednak nie będzie, bo musi być transmisja.
5. Niezależnie jednak od tego wszystkiego, wyraźnie widać, że obecna ekipa po doprowadzeniu LOT-u do tragicznej sytuacji finansowej, teraz jak najszybciej chciałaby się go pozbyć na każdych warunkach jakie postawi potencjalny inwestor. Stąd właśnie zniesienie ograniczenia w postaci konieczności zagwarantowania Skarbowi Państwa 51% akcji w spółce, stąd pośpieszne udzielenie pomocy publicznej bez wcześniejszego choćby wysondowania stanowiska KE w tej sprawie, stąd rozpaczliwe próby poszukiwania inwestora. Raz już przecież w roku 1999, LOT prywatyzowano z udziałem właściciela szwajcarskich linii lotniczych Swissair ale dwa lata później szwajcarska spółka upadła i Skarb państwa odkupił sprzedane wcześniej 30% akcji od syndyka (w 2011 roku prokuratura dokonała spektakularnych aresztowań w związku z tą prywatyzacją, zatrzymani zostali między innymi były szef UOP, a także wiceminister infrastruktury z okresu prywatyzacji LOT-u, prokuratura twierdzi, że ma dowody na przyjęcie przez te osoby około 1 mln USD łapówek w związku z tą prywatyzacją). Oby się tylko za jakiś czas nie okazało, że tym nowym kupującym będzie „katarski inwestor”, a PLL LOT S.A ,skończy tak jak stocznie w Gdyni i Szczecinie. Bo jak LOT zniknie, to nie ma większych szans na przetrwanie kolejne przedsiębiorstwo państwowe Porty Lotnicze , ponieważ LOT zapewnia mu około 50% całości jego przychodów. Kuźmiuk
Duda namawia Komorowskiego do obalenia Tuska Piotr Duda „Jeśli ten rząd nie chce prowadzić dialogu społecznego, to jedynym wyjściem jest zmiana rządu „...”Kilkanaście lat temu pokazał to prezydent Lech Wałęsa, zmieniając rząd Jana Olszewskiego. Pamiętamy, jak został zmieniony. Na pewno nie chodziło wtedy o sprawy teczek. Wszystko jest możliwe, rząd sam się może podać do dymisji. Już nie takie rzeczy działy się w krajach Unii Europejskiej” ….”- Jeśli ten rząd nie chce prowadzić dialogu społecznego, to jedynym wyjściem jest zmiana rządu – „.....”Miesiąc temu w Bułgarii nikt nie sądził, że rząd może podać się dymisji. Parę demonstracji i rządu pana premiera Bułgarii nie ma - „...(źródło)
Joanna Ćwiek „Zdaniem politologa Rafała Chwedoruka (także z UW) rozgrywki Dudy mają na celu osłabienie pozycji szefa rządu. – Stąd jego zbliżenie do Komorowskiego, Schetyny i tej części PO, „...(więcej)
Gowin „Fakt, że poparcie dla PiS po przejściu do opozycji cały czas utrzymuje się na poziomie 25 – 30 proc., to zasługa charyzmy Jarosława Kaczyńskiego.”...”A Komorowski ma charyzmę?Jest kompletnie innym przykładem polityka...Czyli pozbawionym charyzmy? ) ..(więcej)
Olszewski „ Olszewski. 1992 i 2005 Bunty wobec Układu Okrągłego Stołu „....”W porozumieniach Okrągłego Stołu zawarta jest zasada, że nowa demokratyczna polska państwowość będzie budowana w oparciu o struktury PRL. Ta zasada została zakwestionowana w wyborach 4 czerwca 1989 r. przez większość Polaków. Tzw. strona solidarnościowo-opozycyjna nie skorzystała z tej okazji, aby odrzucić porozumienia i podyktować własne warunki odbudowy państwa. W rezultacie po przeszło 20 latach dominuje w naszym życiu politycznym nie tylko mentalność, ale także konkretne struktury i układy personalne z tamtego okresu. Próby zmiany tego stanu rzeczy podjęte w 1992 r. przez pierwszy rząd powołany po wolnych wyborach do parlamentu, a potem w 2005 r. po wyborze Lecha Kaczyńskiego na urząd prezydenta RP zakończyły się niepowodzeniem. W rezultacie mamy dziś w Polsce swoistą hybrydę prawno–ustrojową, w ramach której instytucje demokratycznego państwa prawnego współegzystują z personalnymi i organizacyjnymi układami postkomunistycznej proweniencji. „.....(więcej )
Rybak tak pisze o Dudzie „Jego charyzmę jedni porównują z Lechem Wałęsą, inni z Andrzejem Lepperem. Ten sam słuch społeczny, ta sama umiejętność porywania tłumów. Działanie na emocje słuchaczy. ...(więcej
Duda „ Na pewno nie chodziło wtedy o sprawy teczek. „ To zdanie najlepiej świadczy o tym po czyjej stronie stoi Duda . Lepper wylansowany, aby wesprzeć Millera, Duda lansowany , aby wesprzeć II Komunę . Co chciał uzyskać Duda domagając się obalenia rządu z jednej strony i zaciekle zwalczający Kaczyńskiego. Przecież samo obalenie nic nie da . Ktoś musi utworzyć nowy rząd . A jeśli nie Kaczyński to kto Duda dał odpowiedź . Rządy Platformy obali ...Platforma . Masowe protesty, po których Tusk składa dymisję na ręce Komorowskiego . Pozorny trium Dudy , faktycznie pyrrusowe zwycięstwo polskiego robotnika . Komorowski powierza misje tworzenia rządu....Platformie. Rękami Dudu nomenklatura II Komuny zrobi ruch , które pozwolę utrwalić status quo . Już widzę jak Duda pacyfikuje wpadających w coraz większą nędzę robotników obiecując im ,że nowy premier, na przykład Schetyna , czy inny figurant Układu „zrobi im dobrze „ . Oligarchia dostanie znowu czas na dalsze okradanie Polaków, a będące na jej usługach lewactwo w tym czasie dokończy przewrót ideologiczny i kulturowy. Duda odmóżdża Solidarność .Zwalczając Kaczyńskiego i Obóz Patriotyczny de facto zdradził polskich robotników . Bo jedyne co może Polakom, polskim robotnikom , polskim rodzinom zagwarantować byt to nie są taktyczne drobne ustępstwa dotyczące koryta , ale likwidacja patologicznego systemu , likwidacja socjalizmu Doskonale wiedzieli o tym robotnicy I Solidarności. Wtedy jej doradcami byli ludzie , którzy w większości byli za obaleniem ustroju . Teraz cichymi doradcami II Solidarności , Dudy są ludzie , którzy dążą do utrzymani II Komuny u władzy , do pogłębienia ekonomicznej eksploatacji polskich rodzin Duda walcząc z kultem politycznym prezydenta Lecha Kaczyńskiego , „olewając” Zamach Smoleński wyrwał polskim robotnikom kły. Mdłe strajki, pozbawione głębszego politycznego przesłania Duda próbuje wykastrować polskich robotników . Zrobić z nich masę , dla której koryto jest najważniejsze Przypomnę tylko jeszcze werbalne stwierdzenie Dudy że Solidarność to związek chrześcijański. Udaje mu się jednak spacyfikować polskich robotników i nie dopuścić , aby Solidarność zaangażowała się realnie w sprawę in vitro, czy małżeństw homoseksualnych. Duda „- Ale "Solidarność" to związek chrześcijański, oparty na społecznej nauce Kościoła i każdy, kto do nas przystępuje, nawet jak się z tym nie zgadza, wie, na jakich wartościach się wzorujemy - stwierdził przewodniczący. - Dlatego jako katolicy nie akceptujemy związków homoseksualnych. „...(źródło)
Duda „ Solidarnośćto nie jest związek lewicowy ani prawicowy,jest to związek chrześcijańsko-pracowniczy.Nie będziemy wasalem żadnej partii, ale będziemy współpracować dla dobra Polski - „....”Dodał, że obecnawładza powinna jak najszybciej odejść, bo rząd Donalda Tuska jest przeciwko społeczeństwu. „...(więcej )
„Jest sposób na sprawdzenie, czy kryminalista w przyszłości jeszcze raz wejdzie w konflikt z prawem. Badania wykonano z udziałem prawie setki więźniów „.....”Jeżeli teoria dr. Kenta Kiehla z Mind Research Network znajdzie potwierdzenie, będzie to przełom w polityce traktowania przestępców, w szczególności recydywistów. Zdaniem naukowców już teraz, przy użyciu rezonansu magnetycznego można odczytać z aktywności mózgu, czy badany człowiek ma skłonność do popełnienia przestępstwa. „.....”jest coś, co wyróżnia osoby skłonne do recydywy. To widoczna w badaniu mniejsza aktywność tzw. kory przedniej zakrętu obręczy. Osoby z niższą niż przeciętna aktywnością tego regionu aż dwukrotnie częściej kolejny raz popełniały przestępstwo niż ludzie pod tym względem „normalni”. …..”– Nie tylko zyskujemy narzędzie pozwalające przewidzieć, kto popełni przestępstwo po raz wtóry, a kto nie, ale również daje nam szansę skierowania takich ludzi na odpowiednią terapię.Kent Kiehl twierdzi, że możliwe jest nawet zwiększenie aktywności kory przedniej zakrętu obręczy.– Czeka nas jeszcze wiele pracy, jednak ten kierunek badań może sprawić, że nasz system wymiaru sprawiedliwości stanie się skuteczniejszy – mówi dr Walter Sinnot-Armstrong, profesor etyki i filozofii z Duke University.”...(źródło )
„Amber Lyon. To nazwisko dziennikarki CNN, która oskarżyła stację o to, że wymuszała na niej fabrykowanie informacji, które oczerniłyby Syrię oraz Iran. Lyon dodaje przy tym, że zmuszano ją również do pomijania informacji niekorzystnych dla Waszyngtonu. Według dziennikarki tego typu cenzura to stała metoda w amerykańskich mediach, a sam proceder nie dotyczy jedynie CNN „...(źródło )
Marek Mojsiewicz