Pakt Piłsudski-Dzierżyński Czy możliwe było pokonanie bolszewizmu u jego zarania? Tak, i to w jego wczesnej fazie, bo w 1919 r. – zdecydowanie odpowiada Jan Engelgard w swojej ostatniej książce „Klątwa generała Denikina”. Jak już wskazuje tytuł, książka ma charakter beletrystyczny, co stanowi novum w jego twórczości. Red. Engelgarda znamy, bowiem z jego publicystyki politycznej i historycznej na łamach „Myśli Polskiej” i periodyków emigracyjnych oraz książek i zbiorów artykułów na te tematy.
Generał Anton Denikin Spokojnej, rzeczowej, z reguły zimnej, ale zdecydowanej w poglądach. W kwestiach wewnątrzkrajowych od kilku lat Engelgard zajmuje się również tematem niewdzięcznym, albowiem zwalcza z pasją rusofobię szerzoną prawie przez wszystkie środowiska polityczne i media wszelkich odcieni. Toteż niejedną łatkę mu przypięto „na łamach”, w eterze i na wizji. W jego publicystyce historycznej dominują dzieje Ruchu Narodowego, ostatnio opartej na nieznanych dotąd dokumentach. Ale Jan Engelgard, jako autor powieści historycznej, kiedy trzeba nie tylko znajomości historii, ale i okazać emocje, zarysować sylwetkę psychiczną, opisać niekiedy przyrodę, dać wątek miłosny? – tego nie potrafiłem sobie wyobrazić. A jednak! Książka dotyczy sprawy współdziałania wojsk polskich z białą armią gen. Antona Iwanowicza Denikina, i związanych z nią wydarzeń. W ówczesnej sytuacji militarnej, gdy wojska bolszewickie miały od południa i wschodu Denikina, od wschodu armię polską a na południu wojska Petlury, ich klęska – w razie współdziałania Polaków i białych Rosjan – byłaby przesądzona. Byłaby … Przyznawali to potem publicznie przywódcy sowieccy. Powieść zaczyna się i kończy tragicznie, bo w jednym z miejsc naznaczonych polskim męczeństwem – Starobielsku. Sowieci więzili tam także generałów: Leona Billewicza, Stanisława Hallera, Aleksandra Kowalewskiego, Kazimierza Orlik-Łukomskiego, Konstantego Przecławskiego, Franciszka Sikorskiego, Leonarda Skierskiego, Piotra Skuratowicza. Część z nich dwadzieścia lat temu dążyła do współdziałania z Denikinem w pokonaniu czerwonych, inni opowiadali się za Józefem Piłsudskim, który chciał zwycięstwa czerwonych nad białymi. Autor przypisuje im, jakże prawdopodobną w ich sytuacji, rozmowę między generałami Przecławskim a St. Hallerem. Pierwszy chciał w 1919 r. wspólnego uderzenia, drugi, już po zerwaniu z Piłsudskim, bronił jeszcze decyzji głównodowodzącego. „Czy w świetle tego, co przeżywamy dzisiaj, co przeżywa nasz ojczyzna – nadal uważa pan, że w 1919 mieliśmy rację wstrzymując ofensywę?” – pyta Przecławski. Haller już nie był pewny swego przedwojennego poglądu: „… wtedy wszystko wskazywało na coś innego, bo było logiczne i naturalne. Nie mogliśmy przewidzieć tego, co się wydarzy potem. Wie pan, teraz nie jestem w stanie tego wszystkiego ogarnąć, ale jedno już wiem – wy którzy latami byliście w Rosji, którzy widzieliście to na własne oczy, mieliście więcej racji”. Dwa dni potem obaj rozmówcy, pozostali generałowie i oficerowie więzieni w Starobielsku zostali zamordowani przez Sowietów w lochach charkowskiego NKWD. W „Klątwie generała Denikina” przewijają się dwa wątki; sensacyjny – związany z działalnością wywiadów (głównie w nurcie fikcyjnym) i historyczny (przeważnie – w ogóle nieznany), a i ten nosi znamiona sensacji. Pierwszy reprezentuje para białych emisariuszy, którymi są: płk Piotr Grigoriewicz Goremkin i Maria Białozierska. Maria jest żoną polskiego dygnitarza Pawła Sobolewskiego. Służyła w wywiadzie armii rosyjskiej w czasie wojny z Niemcami, a następnie dyskretnie działa na rzecz polskiej pomocy dla Sił Zbrojnych Południa Rosji w ich walce z bolszewikami (o obu jej rolach mąż nic nie wie). Jest dobrze zorientowana w ówczesnych polskich realiach i doskonale zdaje sobie sprawę z trudności swojej misji. O wiele bardziej optymistycznie podchodzi do tego zadania Goremkin, który przybywa z polecenia Denikina do Warszawy w tym samym celu, jako rosyjski kupiec z Odessy – Andriej Markow. Piotra i Marię łączyło ongiś głębokie uczucie, ale los nie pozwolił im na małżeństwo. Autor kreśli tę kwestię bardzo delikatną kreską. Goremkin lubi i ceni Polaków i wszelkimi siłami dąży do wspólnej walki obu narodów z bolszewickim barbarzyństwem. O jego nastawieniu zadecydowały dwa czynniki. Pierwszy – w armii carskiej, a następnie w wojskach białych służyło wielu polskich oficerów i to niejednokrotnie wysokiej rangi, których Rosjanie cenili za odwagę, zdolności i kompetencje wojskowe. Drugi – rozmowa z Denikinem, pół-Polakiem, gdyż jego matką była Elżbieta Wrzesińska, a przyszły generał spędził sporą część swojego życia w kraju nad Wisłą. On też cenił i lubił Polaków. Oboje toczą rozmowy z polskimi dowódcami – m.in. z gen Józefem Dowbor-Muśnickim – którzy nie mogą pojąć czemu Naczelnik Państwa, a jednocześnie Wódz Naczelny nie współdziała z Denikinem, skoro sytuacja staje się tak sprzyjająca. Pytają nawet, czemu oficerowie ci, jak również Narodowa Demokracja, która tworzy największy obóz polityczny w Polsce, nie próbują obalić Piłsudskiego. Pamiętajmy, że są to zupełnie inne czasy, gdy honor przysięgi wojskowej, lojalność wobec dowódcy, a wreszcie odpowiedzialność za konsekwencje ewentualnego puczu stanowiły część etosu oficerskiego. Maria dociera nawet do Dmowskiego w Paryżu, wykładając mu racje białych. Rozmowa wcale nie przebiegała łatwo, gdyż przywódca obozu narodowego stawiał zupełnie wyraźnie kwestię wschodnich granic nowej, a właściwie dopiero, co powstającej Polski. Los propolskiego Goremkina kończy się równie tragicznie, co jego misja – śledzony przez piłsudczykowski kontrwywiad zostaje zamordowany przez pepesowskich bojówkarzy. Maria nie podzieliła jego losu. Engelgard zarysowuje też sytuację wewnętrzną Polski stanowiącą paradoks polityczny. Największą siłę reprezentowała endecja, ale faktyczna władza spoczywała w rękach Piłsudskiego, którą sprawował przy pomocy bezwzględnie oddanych mu pretorianów. Rząd, ministrowie niepochodzący z obozu Piłsudskiego, nie mają żadnej mocy sprawczej. Naczelnik Państwa znajduje się pod silnym naciskiem Anglików i Francuzów, aby współdziałał z białymi. Musi się on liczyć z Ententą, ale nie składa wiążących obietnic. Wszystko, co uzyskali dyplomaci zachodni, to niejasna obietnica wysłania misji do Taganrogu (kwatera główna wojsk Południa). Po wielomiesięcznej zwłoce z misją taką przybywa gen. Aleksander Karnicki, ongiś służący w armii rosyjskiej i cieszący się dużym poważaniem Rosjan. Ale … nie ma on żadnych upoważnień do podjęcia decyzji odnośnie wspólnego uderzenia. Piłsudski dodał mu „przyzwoitkę” polityczną w postaci mjra Władysława Dobrowolskiego, nienawidzącego Rosji. To on posiadał realne uprawnienia. Okazuje się, że misja ma charakter wyłącznie informacyjny. Najtrudniejszy problem dla obu stron stanowiło uzgodnienie wzajemnych granic przyszłej białej Rosji i Polski. Polacy żądali granic pokrywających z grubsza z terenami dotąd zajętymi przez wojska polskie. Denikin twierdził, że określenie granicy polsko-rosyjskiej może nastąpić tylko na mocy porozumienia prawowitego rządu Rosji z Polską, natomiast przyjmował do wiadomości „okupację”, jak to określał, tych ziem przez Polskę. Zwracał też uwagę, że i on ma opozycję proniemiecką, która jego zgodę na żądania polskie natychmiast wykorzysta, by porozumieć się z Niemcami. Engelgard wydaje się podzielać stanowisko Denikina. Autor kreśli też inny aspekt polskiego paradoksu – postawę krajowej Endecji, która przecież rozumiała potrzebę właściwego ułożenia stosunków z Rosją, a nade wszystko zdawała sobie sprawę z zagrożenia bolszewickiego, już nie tylko dla Polski, lecz i dla cywilizacji łacińsko-chrześcijańskiej. Szefostwo Klubu Związku Ludowo-Narodowego sprawował wówczas Stanisław Grabski, ongiś w PPS-ie. Otóż ani on, ani ZLN wcale nie wywierali nacisku na Naczelnika Państwa, by pomógł białym. Odwrotnie, Grabski i niemała część polityków Endecji zdawała się podzielać stanowisko Piłsudskiego, by Rosjanie nawzajem się wytłukli. Dmowski wściekał się na Grabskiego, pisał w tej sprawie listy do kraju, ale odnosiły one mierny skutek. Wiadomo jednak było, że przy jego autorytecie, wzmocnionym dodatkowo sukcesem w Wersalu, potrafiłby wymóc zmianę stanowiska swojej partii. Jednak zmagania o Polskę wyczerpały jego zdrowie i lekarze zalecili mu dłuższy odpoczynek. Czy tylko brak sił zadecydował o jego wyjeździe do Algierii, czy też rolę grały i inne względy? Tego Engelgard nam w omawianej książce nie przedstawia. A szkoda, bo sprawa tak ważka wymagałaby wyjaśnienia do końca. Być może brak jednak dokumentów czy choćby wyraźnych przesłanek, by taką diagnozę postawić. Wręcz sensacyjną, jak pisałem wyżej, część książki stanowią gra i konszachty Piłsudskiego z przywódcami sowieckimi. Zanim doszło do tajnych rokowań z bolszewikami Piłsudski wstrzymał ofensywę przeciw Armii Czerwonej, co pozwoliło Trockiemu na zdjęcie części wojsk z frontu polskiego i skierowanie doborowych oddziałów do walki z Armią Ochotniczą Denikina. Łącznikiem Piłsudskiego z Feliksem Dzierżyńskim, Julianem Marchlewskim i Feliksem Konem był Mieczysław Birnbaum, zaufany Piłsudskiego. Arcyciekawie jest opisana w książce rozmowa, jaką ww. trójka polskich bolszewików (Kon był Żydem polskim) toczy w sprawie rozmów z Piłsudskim i sytuacji w Polsce, który to fragment zresztą drukowała „MP”. Co ciekawe, wszyscy oni lepiej lub gorzej znali Piłsudskiego. Na rozkaz Lenina mieli pójść na wszystkie ustępstwa, byle tylko doprowadzić do zawieszenia broni. O ile wspólne działania wojsk polskich i Denikina doprowadziłoby do upadku władzy sowieckiej, o tyle Armia Ochotnicza, która wprawdzie prowadziła udaną ofensywę w kierunku Moskwy nie miała sił, by ostatecznie pokonać czerwonych. Zdawali sobie z tego sprawę tak przywódcy komunistów rosyjskich, jak i Piłsudski. Bez ogródek i cynicznie pisał o tym stanie rzeczy gen. Stanisław Haller: „Zbyt szybka likwidacja Denikina nie odpowiadała naszym interesom. Wolelibyśmy, aby jego opór trwał dłużej, aby przez czas jakiś wiązał jeszcze siły sowieckie. Meldowałem o tej sytuacji Wodzowi Naczelnemu. Oczywiście nie chodziło o rzeczywistą pomoc Denikinowi, a jedynie o przedłużenie jego agonii”. Z tego arcyszczerego zapisu wynika jednoznacznie, że żadne warunki, w tym graniczne, nie odgrywały najmniejszej roli. Ten uchodzący w opinii przeciętnego Polaka „pogromca” bolszewików w rzeczywistości grał na zwycięstwo Armii Czerwonej. Z kolei w nocie werbalnej skierowanej do Sowietów przez Piłsudskiego za pośrednictwem kpt. Boernera czytamy: „Pomoc Denikinowi w jego walce z bolszewikami nie odpowiada polskim interesom państwowym. Uderzenie na bolszewików w kierunku Mozyrza niewątpliwie pomogłoby Denikinowi i stać się nawet mogłoby momentem decydującym jego zwycięstwa. Na froncie poleskim Polska miała i ma siły wystarczające, aby zrealizować to uderzenie. A czy zrealizowała? Czyż okoliczność ta nie powinna była otworzyć bolszewikom oczu?”. Oczywiście otworzyła. W dwu turach piłsudczycy i bolszewicy doszli do porozumienia. Wstępne rokowania odbyły się w Białowieży, a ostatecznie tajny rozejm zawarto w Mikaszewiczach, gdy delegacja sowiecka została wyposażona we wszelkie pełnomocnictwa Włodzimierza Lenina. Zgodnie z wolą Piłsudskiego zawartą w drugiej nocie werbalnej: „U podstaw polityki Naczelnika Państwa tkwi fakt, iż pragnie on nie dopuścić do tego, aby w Rosji reakcja rosyjska zatriumfowała. Dlatego w tej materii będzie on robić wszystko, co możliwe, nawet gdyby było to w rozbieżności z pojmowaniem spraw przez władzę radziecką”. W świetle tych dokumentów – powtórzmy raz jeszcze – pertraktacje z Denikinem i stawianie takich czy innych warunków, to wyłącznie mydlenie oczu białym. Rację miał Karol Radek (Sobelsohn), gdy twierdził latem 1920 r.: „Jacy ci biało-Polacy głupi – mogli nas czerwonych, rozgnieść jeszcze osiem miesięcy wcześniej, gdyby tylko pomogli białym Rosjanom; teraz sami leżą u naszych stóp”. Podobne zdanie wyraził Michaił Tuchaczewski w książce „Pochód za Wisłę”. Co interesujące, ani Rząd Polski, ani Sejm, nie wiedziały nic o rozejmie. Piłsudski miał w… powiedzmy nosie, legalne władze Państwa Polskiego. Sprawa wyszła na jaw dopiero w dwa lata po śmierci Piłsudskiego. W rezultacie polityki Piłsudskiego nastąpiło śmiertelne zagrożenie bytu Polski. Czerwoni, pokonawszy Denikina, runęli na nasz kraj, obracając w pył kijowski „triumf”. Gdy już podchodzili pod Warszawę, Piłsudski złożył 12 sierpnia 1920 r. rezygnację z funkcji Naczelnego Wodza na ręce premiera Wincentego Witosa i wyjechał z Warszawy. Gdyby nie gen. Tadeusz Rozwadowski i inni zdolni dowódcy, w tym gen. Władysław Sikorski, Włodzimierz Zagórski i wielu innych, padlibyśmy pod ciosami Armii Czerwonej, a Polską Republiką Rad rządziliby rozmówcy z Mikaszewicz, tworzący tzw. Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski. O ile endecy wahali się dokonać zamachu, ze względu na możliwość zagrożenia interesu Państwa, to samozwańczy marszałek takich zahamowań nie miał. Po trupach Polaków zdobył niekontrolowaną władzę i wówczas rozprawił się z prawdziwymi zwycięzcami w wojnie polsko-sowieckiej. Zostali oni potem bądź skrytobójczo zamordowani, bądź usunięci z wojska, a on sam ogłosił się jedynym autorem polskiego zwycięstwa. Potem był Brześć i Bereza Kartuska. A przecież nie były to jedyne konsekwencje traktatu w Mikaszewiczach, który powinien zostać nazwany Pakt Piłsudski-Dzierżyński. To uratowani przez Piłsudskiego bolszewicy zawarli Pakt Ribbentrop- Mołotow (a właściwie Pakt Hitler-Stalin), to oni wymordowali polską elitę w Katyniu, Miednoje, Charkowie i innych miejscach kaźni. Pewnym zwieńczeniem powieści jest zamieszczenie w niej in extenso broszury byłego dowódcy Armii Ochotniczej, która stanowi swego rodzaju klątwę generała Denikina. Nosi ona tytuł „Kto uratował władzę sowiecką przed zagładą” i stanowi akt oskarżenia przeciw Piłsudskiemu, w którym powołuje się częstokroć na dokumenty i wspomnienia gen. Tadeusza Kutrzeby i cytowanego już gen. St. Hallera. Jak groźne memento czytamy w broszurze: „Nie jest również wykluczona taka możliwość, że „strategia marszałka Piłsudskiego” obróci się drugim końcem, że w decydującym momencie Hitler wykorzysta ją wobec Polski, tak, jak Piłsudski stosował ją kiedyś wobec Rosji”. A pisał to Denikin na dwa lata przed wybuchem II Wojny Światowej. Nic, więc dziwnego, że autor zmieścił scenę, w której sędziwemu już gen. Dowbor-Muśnickiemu córka Janina czyta wspomnianą pracę rosyjskiego generała, już emigranta, a w niej: „W nadzwyczaj złożonej i alarmującej koniunkturze swojej sytuacji wewnętrznej i międzynarodowej Polska, z woli losu i na skutek swojej polityki znalazła się między młotem a kowadłem. I być może jeszcze nie raz, niewinny naród polski będzie musiał gorzko żałować tego, że w roku 1919 jego przywódcy zdradzili Rosję”. I wtedy Muśnicki powiedział: „To brzmi niczym klątwa, klątwa generała Denikina, (…) Zapłacimy ciężko za błędy sprzed lat, to jest klątwa… Oby dobry Pan Bóg miał nas w opiece”. Książkę charakteryzuje ścisłość faktograficzna, połączona z wartką fabułą oraz dobry styl, dzięki któremu pozycję tę czyta się łatwo. Czytelnik znający prawdę historyczną znajdzie w niej mnóstwo szczegółów oraz nieźle zarysowany koloryt epoki. Dla czytelnika poszukującego prawdy dziejowej rzecz ta będzie niewątpliwie odkrywcza. A wyznawcy piłsudczyzny? Cóż, ich zachwyci, jak to „wielki marszałek” oszukał „Ruskich”. Bez najmniejszych wahań polecam tę powieść, tym bardziej że nie wiadomo, kiedy warunkach narastającej cenzury takie prace nie zostaną zakazane. Natomiast Autorowi zalecam by kontynuował tego rodzaju pisarstwo.Zbigniew Lipiński
J. Engelgard, „Klątwa generała Denikina”, Biblioteczka Myśli Polskiej, Warszawa 2011, ss. 344.
Brytyjski ekspert ujawnił rodzaj torpedy, którą Amerykanie zatopili „Kursk” Ci z nas, którzy nie są wczoraj urodzeni, pamiętają sprawę zatonięcia okrętu podwodnego „Kursk” w roku 2000 oraz zbiorowe oburzenie międzynarodowych, niezależnych mediów, na nie przestrzeganie zasad bezpieczeństwa przez Rosjan, na ich przestarzały sprzęt, który zagraża życiu marynarzy, na spuściznę komunizmu itd. Oburzeniu towarzyszyła źle maskowana radość z faktu, że „ruskim” znów coś nie wyszło. Jak zwykle sprawa nie wygląda tak, jak donoszą media. Admin.
Źródło: http://shturmnovosti.com/view.php?id=32164
Data publikacji: 28.12.2011
Tłum. RX
Brytyjski ekspert wojskowy potwierdził wersję, że rosyjską, atomową łódź podwodną „Kursk” storpedowały w sierpniu 2000 roku amerykańskie siły morskie. Oficjalne śledztwo stwierdziło, że przyczyną katastrofy, w której wszyscy członkowie 118 osobowej załogi utonęli w Morzu Barentsa w odległości 135 kilometrów od rosyjskiego wybrzeża, była przypadkowa eksplozja torpedy znajdującej się na uzbrojeniu łodzi podwodnej. Jednakże Maurice Stradling, były inżynier i specjalista w dziedzinie budowy torped, oraz kluczowa postać we wstępnym dochodzeniu, ma nadzieję, że nowy francuski film dokumentalny pod tytułem „Kursk- łódź podwodna w groźnych wodach”, zmieni pogląd światowej opinii publicznej, co do przyczyn zatonięcia „Kurska”. „Według wszelkiego prawdopodobieństwa, „Kursk” był zatopiony przez amerykańską torpedę MK-48”- powiedział Stradling, były członek kolegium Brytyjskiego Ministerstwa Obrony. Redaktor BBC Nick Fraser pospieszył nazwać to stwierdzenie „kompletną bujdą” i odmówił wyemitowania w telewizji brytyjskiej filmu, który już przyciągnął rekordową widownię, ponad 4 miliony telewidzów w telewizji francuskiej. Wcześniej BBC zatrudniało pana Stradlinga, jako głównego konsultanta w swoim filmie dokumentalnym z 2001 roku pod tytułem, „Co zatopiło „Kursk”?”. Wtedy pan Stradling wysunął hipotezę, że zatopienie mogło być wynikiem wad przestarzałej torpedy „NTR”.
Tajemniczy otwór w poszyciu „Kurska” Obecnie Stradling, który również brał udział w realizacji nowego francuskiego filmu dokumentalnego, powiedział, że „w tamtym czasie, czyli w 2001 roku, film BBC był w pełni do przyjęcia, biorąc pod uwagę fakty, które wtedy znaliśmy, jak je rozumieliśmy i wtedy nie mieliśmy pojęcia o możliwym udziale strony trzeciej.” Nowe wyjaśnienie przyczyn zatonięcia „Kurska” opiera się na odkryciu otworu w burcie łodzi i dowodach na obecność amerykańskich łodzi podwodnych w tymże rejonie i w tym samym czasie, kiedy zatonął „Kursk”. W filmie francuskim są zdjęcia „Kurska” podniesionego z dna, na których wyraźnie widać okrągły, równy otwór w prawej burcie łodzi. Ponadto krawędzie otworu są wyraźnie wgięte do wnętrza łodzi, co zgadza się z hipotezą ataku z zewnętrznej strony łodzi podwodnej. Amerykańskie źródło wojskowe w dokumentalnym filmie francuskim także twierdzi, że taki otwór jest „firmową pieczęcią” działania amerykańskiej torpedy MK-48, która ma możliwość przechodzenia przez stalowe poszycie jak przez masło, dzięki specjalnemu mechanizmowi na nosie torpedy, który rozpala i topi miedź. Według filmu atak nastąpił, kiedy dwie amerykańskie łodzie podwodne, „Toledo” i „Memphis”, potajemnie śledziły „Kursk” w trakcie swoich ćwiczeń wojskowych. Następnie „Toledo” zderzyła się przypadkowo z „Kurskiem”, przy czym rosyjska łódź podwodna otworzyła swoje komory torpedowe, co doprowadziło do ataku ze strony „Memphis”, która broniła uszkodzonej „Toledo” w czasie wycofywania się jej na wstecznym biegu. Przyczyna zatonięcia „Kurska” była w tamtym czasie ukrywana z powodu dyplomatycznego porozumienia pomiędzy ówczesnym, amerykańskim prezydentem Billem Clintonem a rosyjskim prezydentem Władimirem Putinem. Umowa uwzględniała anulowanie rosyjskiego długu w kwocie 10 miliardów dolarów amerykańskich, twierdzi się we francuskim filmie. Po tym jak film pokazano publicznie jeden, jedyny raz w Wielkiej Brytanii, niektórzy „życzliwi” natychmiast oświadczyli, że rosyjscy marynarze przewiercili otwór w poszyciu łodzi podwodnej i dostarczyli sfałszowane zdjęcia realizatorom francuskiego filmu w celu stworzenia oszukańczego obrazu wydarzeń.
Fotografia łodzi podwodnej „Memphis” wykonana w Norwegii
http://otvet.mail.ru/question/10970723/
http://stopsyjonizmowi.wordpress.com
09 stycznia 2012 "Czołowy baran po prawej stronie" - powiedział pan Jacek Soska, były poseł Polskiego Stronnictwa Ludowego podczas wypasu baranów i owiec na krakowskich Błoniach. A było to jakiś czas temu, gdy miasto Kraków wynajęło 20 hektarów ziemi w centrum miasta na happening wypasu owiec za 3,8 tysięcy złotych organizatorom heppeningu- na dwa miesiące. Przypominam tę sprawę, w związku z protestem „ekologów” dotyczącym zadeptywania trawy na krakowskich Błoniach, które to zadeptywanie szykuje się w związku ze zbliżającymi się igrzyskami typu EURO 2012.. Na Błoniach mają stacjonować piłkarze z różnych europejskich drużyn, którzy będą zadeptywać trawę, przygotowując się- w ramach treningu- do walki o pierwszeństwo.. Dziwne…???? Piłkarze jednak depczą trawę podczas meczów, i jakoś to „ekologom” nie przeszkadza, jeśli oczywiście nie jest to murawa sztuczna. . Bo sztuczność też powinna przeszkadzać.. To w końcu chemia.. Futra naturalne przeszkadzają, bo morduje się zwierzęta, futra sztuczne też przeszkadzają - bo środowisko.. Lewica ekologiczna chce nas rozebrać z cywilizacji, która nas ubrała.. Małpy nadal biegają bez majtek i spodni.. Tak jak wczoraj w metrze.. Bo wczoraj w metrach całego świata, i nie chodzi o wzór metra przechowywanego pod Paryżem - lewicowi aktywiści pozdejmowali spodnie w ramach obchodów Międzynarodowego Dnia Bez Spodni w Metrze.(????) Nowa świecka tradycja w metrze.. Panie Januszu Józefowicz: byłem na Pana przedstawieniu ”Metro” cztery razy i zawsze w spodniach i nie widziałem, żeby ktoś bez spodni siedział w teatrze.. Mam nadzieję, że w przyszłości lewicowi aktywiści nie zorganizują Międzynarodowego Dnia Bez Spodni w „ Metrze”- Teatru Studia Buffo.. Nie będę siedział obok przedstawicieli różnych domów wariatów z całej Polski.. Chociaż nie prezentują się w kaftanach bezpieczeństwa.. Czy czasami kaftany bezpieczeństwa nie są już zlikwidowane, w ramach poszanowania praw człowieka i obywatela – w domu wariatów? Musiałbym zadzwonić do znajomego z mojego blogu, który podpisuje się „Lekarz L.”, wypuszczony dwa lata temu z Krychnowic na przepustkę i do tej pory nie powrócił,, który od dwóch lat robi wpis na moim blogu, zawsze ten sam pod tym samym nickiem. I inne -pod innymi nickami.. Niech mu będzie na zdrowie- jak to ma być dla niego terapią.. Ale chodzi mi o to, czy jeszcze kaftany bezpieczeństwa w Krychnowicach są używane, czy już zarzucono je, jako opresyjne, oparte na torturze człowieka i ograniczające rozwój osobowości wariata.. Proszę odpowiedzieć, anonimowy, wierny czytelniku podpisujący się „Wariat z Krychnowic”- oczywiście, przepraszam „Lekarz L”… A pisałem już kilka razy: niech Pan da spokój śp. Andrzejowi Lepperowi, który własnoręcznie się powiesił, szykując się w międzyczasie do wyborów i nie pozostawiając samobójczego listu.. No i własnoręcznie powiesił się w piątek, żeby sekcję zwłok władza zrobiła dopiero w poniedziałek, jak już pawulon po 12 godzinach – wywietrzeje.. Po utrwaleniu w świadomości” obywateli” Międzynarodowego Dnia Bez Spodni w Metrze, przyjdzie czas na Międzynarodowy Dzień Bez Spodni w autobusach, tramwajach, samolotach, na statkach, w toaletach miejskich, kinach, teatrach, stadionach… Chociaż kibice są zbyt mądrzy, żeby dali się wpędzić w propagandowe maliny. A potem już tylko Międzynarodowy Dzień bez Spódnic i Sukienek, bez Majtek - prekursorką jest pani Dorota Rabczewska, przegrała proces z gazetą - jednak była bez majtek.. Bo Międzynarodowy Dzień bez Stanika już jest!!!! „Obywatele” też depczą trawę wylegując się nad rzekami, spacerując po łąkach, pasąc krowy, a pan poseł Jacek Soska- też „obywatel”- pasąc owce zadeptywał Błonie, w ramach promocji kandydatów do demokratycznego parlamentu.. Nie, nie.. Nie chodzi o promocję owiec, żeby zasiadły w ławach demokratycznego parlamentu.. Co to – to jeszcze nie, chociaż w demokratycznej i bankrutującej Hiszpanii małpy już otrzymały prawa człowieka.. I jeszcze nie zasiadają w Kortezach, tak jak koń w senacie rzymskim za rządów cesarza Kaliguli Wtedy w ogóle jeszcze nikt nie myślał o prawach człowieka, bo nie było jeszcze Rewolucji Antyfrancuskiej.. U nas barany jeszcze nie mają praw obywatelskich, chociaż…. Chodzi o barany, pardon- kandydatów do demokratycznego parlamentu z ramienia Polskiego Stronnictwa Ludowego.. Bo byli przy tej okazji promowani.. Promocja w stadzie baranów- też dobry pomysł.. Baranio i ekologicznie.. Chociaż wyborcy zawsze mogą się pomylić.. Baranie głosowanie nie jest obce demokracji, jako ustrojowi opartemu na demagogii i kłamstwie.. Zresztą w ubiegłym chyba roku, władza socjalistyczno - biurokratyczna wydała rozporządzenie, że wolno po trawnikach jednak chodzić.. Czyżby polityczni działacze lewicy ekologicznej o tym nie słyszeli? Ale jak pan Jurek Owsiak zadeptuje zdrowy rozsadek przez cały Boży Dzień, mając do dyspozycji wszystkie główne tuby propagandowe- - to ekolodzy nie widzą.. Ten hałas zakłóca harmonię w przyrodzie, nie mówiąc już o tym, że nikt nie jest w stanie pomóc skansenowi komunistycznemu o nazwie Służba Zdrowia, w której władza topi rocznie - ze 70 miliardów złotych (!!!) Jeszcze niedawno topiła 55 miliardów.. I co? Jak topi 15 miliardów- 15000 milionów złotych więcej - to się sytuacja w skansenie poprawia? Wprost przeciwnie - się pogorszyła. Trzeba zlikwidować skansen... Dokładnie wyjaśniłaby nam te sprawy pani Ewa Kopacz, która wbiła dodatkowy gwóźdź do skansenowej trumny, jako minister zdrowia, a teraz milczy jak zaklęta. Chociaż dziennikarze na nią polują bezowocnie od dwóch tygodni.. Ale pan Jurek, człowiek lewicy, który też chce budować jedno wielkie biuro zamiast wolnego rynku usług medycznych i prywatyzacji lecznictwa,, rozbudowywać zbieractwo i żebractwo, żeby zebrać czterdzieści parę milionów złotych i znowu kupić kolejne pompy insulinowe.. Jeśli chodzi o finanse WOŚP - to polecam artykuł pana Rafała Hirscha „Finanse WOŚP.”. W 2008 roku WOŚP zainwestowała w Fundusze Inwestycyjne i udupiła 1,6 miliona złotych.(!!!) „Tak się bawi, tak się bawi – stolica”... Prawda, Panie Jurku? Wielki telewizyjny guru Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy..
120 000 wolontariuszy, tysiące puszek, setki reklam, plakatów, 10 000 policjantów, 1000 pracowników obsługi, 150 kamer telewizyjnych, dziesiątki mikrofonów, wszystkie orkiestry wojskowe, straży granicznej, dęte i normalne, orkiestra policji, dwa F-16, osobisty samolot, 50 milionów serduszek, mennicze dary, dziesiątki scen i scenografii, ambasador Słowacji, PKO S.A.- 2 miliony złotych, ponad 1500 biur, kilkadziesiąt za granicą, wystawy w Parku Łazienkowskim, spoty promocyjne, godziny propagandy lejące się zewsząd, nawet gdy otworzy się lodówkę.. I czy to wszystko warto- tak jak EURO 2012? Ile to wszystko tak naprawdę kosztuje?…. i tylko ponad 40 milionów złotych zebranych, z czego część dają instytucje państwowe, jak na przykład Ministerstwo Rolnictwa, czy Narodowy Bank Polski.. Tak wygląda ponura prawda.. To jest jedno wielkie wariactwo, które cały dzień odwraca uwagę od tego, co się w Polsce naprawdę dzieje.. Ten wielki hałas - ma przykryć prawdę, że państwowa służba zdrowia jest bankrutem, tak jak III Rzeczpospolita.. Wszystko tonie w długach.. I jeszcze jedno panie Jacku Soska.. Barany w Polsce są na ogół po lewej tronie, a nie po prawej.. Znam wielu ludzi z prawej strony.. Żadnego nie ośmieliłbym się nazwać baranem.. To barany doprowadziły Polskę do wielkiego bankructwa nieznanego w naszej historii.. Barany z lewej strony sceny tzw. politycznej.. Czy w ogóle barany mogą być polityczne? Każdy rok w socjalizmie to rok pod znakiem barana, nieprawdaż? Przepraszam wszystkie porządne barany. Do przyszłego baraniego roku!
P.s. W tym roku nie opisywałem Wielkiej Socjalistycznej Orkiestry Świątecznej Pomocy, pod batutą Jurka Owsiaka. Opisywałem ją, przez pięć lat jej grania… Proszę poszukać sobie w moich felietonach.. Każdego następnego dnia po „święcie” WOŚP… Miłej lektury! WJR
A wszystko to dla dobra McDonaldsa! Ubiegły rok był fatalny dla Imperium Euroatlantyckiego (US&UE), a w szczególności dla szarych obywateli tego „ekskluzywnego klubu bogatych”. Dwie dekady niczym niemitygowanych zbrodni, rabunku i wszelkich innych łajdactw szerzonych przez Imperium w świecie zapukało do drzwi wejściowych ich twórców. Nadszedł czas przynajmniej częściowej zapłaty za niewątpliwe korzyści, jakie społeczeństwa zachodnie czerpały z tych procederów. Stwierdzenie to dotyczy jedynie zwykłych zjadaczy chleba, bo „elity” dalej żyją w swym obłędnym urojonym świecie. Paradygmat definiujący takie zachowanie urodził się w Waszyngtonie za panowania Busha II. Według tegoż zachodni władcy nie muszą brać pod uwagę otaczającej ich rzeczywistości gdyż.... Oni sami ją tworzą. Tak, więc kurs z roku poprzedniego nie tylko nie zostanie skorygowany, ale wręcz wzmocniony przez rządzących nami zbrodniczych szaleńców. W zakresie gospodarczym będzie się on charakteryzował dalszym „zaciskaniem pasa” oraz dalszym upadkiem walut rezerwowych, a co za tym idzie całego orwellowskiego globalnego systemu finansowego. Tych, którzy usiłowaliby wymknąć się z niego spotka niewątpliwie zasłużona kara. Ma to obecnie miejsce w przypadku Węgier, których ranking kredytowy obniżono do „śmieciowego”, w odpowiedzi na uchwaloną przez ten kraj „niedemokratyczną” konstytucję. Już szereg lat temu Philip Cunliffe stwierdził, że:
UE decyduje, co jest demokratyczne, a demokratami są tylko ci nominowani przez „społeczność międzynarodową”, bez względu, na kogo głosowali wyborcy. Nie dość, że Zachód stworzył z „demokracji” nową religię, to na dodatek sam ją podważa przy każdej sposobności pozostawiając w wyniku tego miliony zawiedzionych wyborców. Jeżeli chodzi o USA, to stan umysłowy tamtejszych elit świetnie scharakteryzował Nebojsa Malic w swym najnowszym artykule:
Demokraci czy Republikanie, konserwatyści czy postępowcy, neokonserwatyści czy neoliberałowie-jakkolwiek by się nie określali charakteryzują się wspólną wiarą w to, że mogą zarządzać światem za pomocą siły militarnej i finansowej. Każdy, kto usiłuje polemizować z tym obłędem określany jest mianem heretyka lub lunatyka. Pomimo to wcześniej czy później rzeczywistość da im o sobie znać. Pytanie tylko ilu ludzi będzie jeszcze musiało zginąć zanim to nastąpi. Jeżeli ludzkości uda się przetrwać agonalne konwulsje Imperium Euroatlantyckiego, to przyszłe pokolenia badaczy będą sobie łamać głowy nad tym jak udało się doprowadzić formalnie wolne społeczeństwa zachodu do aktu samozagłady? Oceniając zachodnią gospodarkę, każdy musi przyznać, że nie przeżyła ona żadnego kataklizmu. Wszystkie narzędzia produkcyjne oraz realne dobra materialne pozostają tak jak w przeszłości w najlepszej kondycji charakteryzującej jej wysoko rozwinięte państwa. Zachód nie przeżył inwazji zewnętrznego wroga, trzęsienia ziemi, masowego exodusu siły roboczej czy innego kataklizmu, który zakłóciłby w jakikolwiek sposób wyrafinowany mechanizm zachodnich realnych gospodarek. Jedyne, czego dokonano to odcięcia strumienia finansowego płynącego do nich. Centralne banki emisyjne (Feds & ECB) zalewając zachodni system finansowy tysiącami miliardów darmowych dolarów lub euro, odmawiają tego samego w odniesieniu do pozostałej części systemu ekonomicznego, rządów poszczególnych państw i ich społeczeństw. Pusty pieniądz generowany elektronicznie na klawiaturze komputera nie jest nawet warty papieru, na którym nie został wydrukowany, pomimo to „żałuje się” go tam gdzie jest niezbędny, jako pośrednik w procesie wymiany dóbr i usług. Powyższy absurd można przyrównać do sytuacji, w której nowoczesny samolot z doskonale funkcjonującymi urządzeniami i zbiornikami pełnymi paliwa doprowadzony jest w czasie lotu do katastrofy gdyż obłąkani piloci postanowili zaoszczędzić minimalną ilości energii elektrycznej potrzebną do elektronicznego sterowania systemami nawigacyjnymi poprzez ich wyłączenie. Zakładając nawet, że przeciętni zjadacze chleba nie są w stanie rozeznać orwellowskiego paradoksu powyżej zilustrowanej sytuacji, to przecież mamy na Zachodzie tysiące ekonomistów, analityków finansowych, dziennikarzy i polityków obracających się w tej tematyce, którzy powinni to z łatwością pojąć. Nawet zakładając, że wszyscy oni siedzą w kieszeni Wall Street, to przecież nie wszyscy są na tyle suto opłacani by ryzykować również własny los w nieuchronnej katastrofie. Moim zdaniem zjawiska tego nie można wyjaśnić niczym poza zbiorowym obłędem „elit”. Jeszcze groźniej wyglądają militarne zapędy „jedynego supermocarstwa” wraz z sojusznikami z NATO. Obok przygotowań do agresji na Syrię i Iran, „najpotężniejsza armia świata” zaczyna przesuwać swe siły i środki w kierunku Chin. Działania te wspierane są agresywną retoryką wymierzoną w ten kraj (np. podczas niedawnej wizyty Obamy w Australii). Drażnienie nuklearnego dalekowschodniego smoka, nie może przynieść ludzkości nic dobrego. Pomimo to Ameryka pręży swe muskuły i rozsyła swych „zbawców demokracji” po całym świecie. W tym samym czasie pozostające w kraju rodziny „naszych dzielnych bohaterów” z armii amerykańskiej muszą ratować swą nędzną codzienną egzystencję za pomocą kuponów żywnościowych otrzymywanych z państwowych zapomóg, ale kogo to obchodzi? Ważne, że świat będzie wiedział, kto tu tak naprawdę rządzi. Aby jednak poprowadzić miliony ku „jedynie słusznej przyszłości” potrzebna jest idea przewodnia. W hitlerowskim totalitaryzmie była nią „wielkość narodu niemieckiego”, w komunizmie „władza proletariatu”, a w „wolnorynkowym globalizmie”....? Wybitny apologeta zachodniej supremacji Thomas Friedman w atrtykule zatytułowanym „Making the world safe for McDonald’s” napisał w 1999:
Niewidzialna ręka rynku nie może funkcjonować bez poprzedniej „niewidzialności”. McDonald’s nie może rozwijać się bez twórcy F-15 McDonnell-Douglasa oraz „niewidzialności” zwanej US Army, Air Force, Navy and Marine Corp, zabezpieczającej technologie z doliny krzemowej. Jak widać z powyższego panegiryku „hamburgerowa wolność” stanowiła kamień węgielny idei „wolnego rynku? Trzeba przyznać, że nawet czerwonych i brunatnych socjalistów stać było na wznioślejsze idee przewodnie. Jednak przez ostatnie lata zachodniej świni urosły skrzydła i postanowiła udawać orła. Inny ideolog amerykańskiego establishmentu Richard Cohen proklamował, w 20011 co następuje:
Ameryka pozostaje potężnym krajem zdolnym do szerzenia dobra w świecie. A to jest znacznie więcej niż zabezpieczeniem świata dla McDonaldsa. Ukazał to dobitnie sukces libijski. Niedaleka przyszłość pokaże, czego jeszcze zdąży dokonać wspaniały Zachód. Należy tylko żywić nadzieję, że już nie za wiele. Bez maski pokazał on już swe zło i będącą jego rezultatem totalną klęskę duchową i materialną. Oby jego obywatele poczuli na swej skórze rezultaty tej klęski na tyle dotkliwie by zdopingowało ich to do usunięcia i przykładnego ukarani rządzących nimi „elit”. W przeciwnym, bowiem wypadku zewnętrzne siły będą musiały dokonać tej operacji, a to może dla nas wszystkich wywołać dalekosiężne negatywne konsekwencje. Ignacy Nowopolski Blog
Obrona wojska przed rozkradaniem? Oświadczenie prokuratora Mikołaja Przybyła Pisząc nieprawdziwe i nieprzemyślane słowa o łamaniu prawa przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Poznaniu Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej zostaliście włączeni w kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania tej ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie Wojska Polskiego – mówił prokurator Mikołaj Przybył. Poniżej podajemy treść oświadczenia wystosowanego przed podjęciem próby samobójczej przez prokuratora pułkownika Mikołaja Przybyła.
„W dniu 16 listopada 2011 r. Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Poznaniu wszczęła śledztwo w sprawie Po Śl. PZ 86 / 10 dotyczącego ujawnienia tajemnicy służbowej i rozpowszechniania bez zezwolenia informacji z postępowania przygotowawczego, dotyczącego katastrofy smoleńskiej tj. o przestępstwo z art. 266 par 2 kk. i inne. Bezpośrednią przyczyną wszczęcia śledztwa był fakt, iż w sprawie Po Śl. 54/10 dotyczącego katastrofy smoleńskiej prowadzonej przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie, dochodziło do nieustannego wycieku informacji i dane o charakterze niejawnym pojawiały się w prasie lub portalach internetowych. Naczelny Prokurator Wojskowy gen. bryg. Krzysztof Parulski, po wcześniejszej rozmowie z Prokuratorem Generalnym Andrzejem Seremetem, polecił mi przeprowadzić śledztwo, które miało ustalić sprawcę, lub sprawców przestępstwa ujawniania tajemnicy służbowej. Śledztwo miało też spowodować zatamowanie przecieków prasowych. Było to niezwykle istotne, gdyż sytuacja, w której informacje niejawne przekazywane przez prokuratorów Federacji Rosyjskiej do Prokuratury Generalnej w Polsce przedostawały się do mediów, powodowała utrudnienia we wzajemnej współpracy i opóźnienia w tak istotnym śledztwie. Z uwagi na szczególny charakter śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej, polecono mi dopełnić wszystkich obowiązków i dołożyć szczególnych starań by ustalić źródło przecieku. Wszechstronne sprawdzenie okoliczności musiało obejmować również sprawdzenie wątku ewentualnego udziału obcych służb specjalnych, zainteresowanych w podgrzewaniu atmosfery wokół katastrofy smoleńskiej i wzajemnego konfliktowania Polaków. Zwłaszcza w perspektywie nadchodzących w 2011 r. wyborów parlamentarnych i przewidywanej walki politycznej. W istocie śledztwo rozpoczęło się od uzyskania notatki służbowej z dnia 10 listopada 2010 r. sporządzonej przez pełniącego obowiązki Rzecznika Prasowego Naczelnej Prokuratury Wojskowej kpt. Marcina Maksjana. Notatka zawierała informację o tym, że osoba która przedstawiła się jako redaktor Maciej Duda zażądała odpowiedzi na pytania dotyczące materiału opatrznego klauzulą niejawne. Rzecznik Prasowy takiej informacji nie udzielił. W odpowiedzi usłyszał, iż wszystkie odpowiedzi na przedmiotowy temat znajdują się w "nadzorkach NPW" (chodzi o akta nadzoru prokuratorskiego) i aby Rzecznik Prasowy uzyskał dla niego wiedzę od prokuratora Pasionka lub gen. bryg. Zbigniewa Woźniaka - zastępcy Naczelnego Prokuratora Wojskowego. ( Osoba ta podała informacje przesłane poczta elektroniczną dotyczące kontaktowych numerów telefonicznych) Sytuacja taka, kiedy rzekomy dziennikarz ujawnia swoje źródło informacji i wskazuje na potencjalnego sprawcę przestępstwa ujawnienia tajemnicy służbowej, w mojej ocenie była nieprawdopodobna i na początkowym etapie śledztwa wykluczałem możliwość, że do kpt. Maksjana dzwonił dziennikarz. Stąd też w planie śledztwa przyjęto założenie dotyczące konieczności weryfikacji wszystkich kontaktów telefonicznych prokuratorów posiadających wiedzę w sprawie katastrofy smoleńskiej. Na moje polecenie kpt. Łukasz Jakuszewski wykonujący incydentalne czynności w sprawie, sporządził szereg postanowień o żądaniu podania danych abonentów numerów telefonicznych, z którymi łączyli się prokuratorzy posiadający limitowane informacje. Prokurator ten nie wiedział, do kogo w istocie należą lub mogą należeć teleofny. Ja zaś, jako "główny prowadzący" jak określiły to media, miałem istotne wątpliwości, co do tożsamości osób, które próbowały uzyskać od prokuratorów informacje o charakterze niejawnym. Stąd też miałem pełne prawo WERYFIKOWAĆ swoją wiedzę na temat uzyskanych po wykonaniu niezbędnych czynności w śledztwie numerów telefonicznych i dopiero po uzyskaniu informacji od operatorów sieci telefonicznych na temat danych abonentów mogłem określić czy numer użytkowany jest przez policjanta, księdza, lekarza, czy też przez dziennikarza. Zarzuty, że miałem pełną wiedzę w tym zakresie i podałem przedstawicielom mediów informacje nieprawdziwe są całkowicie bezpodstawne i kłamliwe. Grożenie mi przez gazety odpowiedzialnością dyscyplinarną za rzekome wprowadzenie opinii publicznej w błąd uważam za jawne godzenie w zasadę niezależności prokuratora i kneblowanie mi ust. Jeszcze raz oświadczam, że zarówno ja jak i prokurator kpt. Łukasz Jakuszewski pełną wiedzę w tym zakresie posiedliśmy dopiero po uzyskaniu wszystkich danych od operatorów. Udzielając informacji prasowej podałem informacje prawdziwe i rzetelne. Postanowienia wydane w zakresie uzyskania danych personalnych, wykazu połączeń telefonicznych, wykazu wiadomości tekstowych, a nawet te dotyczące żądania wydania treści wiadomości tekstowych uważam za całkowicie uzasadnione i nienaruszające obowiązującego prawa. Moja ocena wynika wprost z zastosowania przepisu art. 236 a obowiązującego kodeksu postępowania karnego, który umożliwia prokuratorowi sięganie po dowody elektroniczne. W obowiązującej doktrynie prawnej sytuacja ta nie budzi żadnych wątpliwości ( por. Lach. A gromadzenie dowodów elektronicznych Prokuratura i Pr. 2003/10/16) lub Witkowska K. Prok i Pr. 2011 /1/98, gdzie jasno wskazano cyt. "kodeks postępowania karnego nie zawiera ograniczeń ani podmiotowych ani przedmiotowych, co do zakresu żądania określonego w art. 236 a k.p.k. Można, więc żądać wydania korespondencji lub przesyłki, której adresatem jest dowolna osoba lub wykazu połączeń dowolnego abonenta telefonu jak również w każdym postępowaniu, niezależnie od wagi przestępstwa. Rzeczy te mogą zostać poddane oględzinom niezależnie od tego, że zostaną one w późniejszym terminie poddane czynnościom zmierzającym do ujawnienia dowodów z ich intelektualnej zawartości." Stąd też prokurator żądający wykazu połączeń telefonicznych w tym treści SMS by wykonać oględziny i analizę - w świetle powyższego stanowiska działał prawidłowo. Oceniając zaistniałą sytuację - podanie informacji przez prasę, że Prokuratura Wojskowa kilkukrotnie złamała prawo, na podstawie jakieś opinii, z którą nie zdążył się zapoznać i ujawnić jej treści Prokurator Generalny uważam za skandal.!!! Do dnia dzisiejszego nie wiadomo, czy postanowienia wydane przez prokuratora Łukasza Jakuszewskiego zostały zaskarżone, a jeżeli tak, to, jakim prawem opinię wydaje jakaś prokuratura apelacyjna przed rozstrzygnięciem sądowym!!!! Taką sytuację można nazwać "przed - sądem" i próbą bezprawnego wywarcia wpływu na niezawisły sąd zanim jeszcze podjął decyzje. Również za skandaliczne uważam zachowanie Rzecznika Prasowego Prokuratora Generalnego Mateusza Martyniuka, prokuratora Jacka Skały ze Związków Zawodowych Prokuratorów i Pracowników Prokuratury oraz prokurator Małgorzaty Bednarek reprezentującej Stowarzyszenie Ad. Vocem, którzy poprzez swoje oświadczenia w mediach wydali wyrok skazujący na śmierć zawodową prokuratora Łukasza Jakuszewskiego nie znając stanu faktycznego sprawy, ani obowiązującego stanowiska ekspertów z tej dziedziny prawa. Sprawdzana w toku śledztwa wersja o udziale obcych służb specjalnych zainteresowanych sprawą katastrofy smoleńskiej uzyskała swoje potwierdzenie w materiale dowodowym.Prokurator nadzorujący postępowanie w sprawie katastrofy smoleńskiej, nie informując o tym wcześniej przełożonych wszedł w kontakt z przedstawicielami obcych służb specjalnych. Prokurator nie posiadał ochrony kontrwywiadowczej, która pozwala na weryfikacje, z kim się tak naprawdę kontaktuje. Jest rzeczą oczywistą, iż przedstawiciel obcych służb specjalnych może przykładowo twierdzić, że pracuje na rzecz zupełnie innego państwa niż to, jako agent, którego się przedstawia. Próba weryfikacji, z kim faktycznie kontaktował się prokurator nadzorujący śledztwo smoleńskie i zapewnienia takiej ochrony ze strony Służby Kontrwywiadu Wojskowego podjęta przez gen. bryg. Krzysztofa Parulskiego została w artykule autorstwa Pana Redaktora Łukasza Orłowskiego z TVN 24 info przedstawiona, jako donosicielstwo!!!! O tym, że przedmiotem rozmowy pomiędzy prokuratorem nadzorującym "śledztwo smoleńskie" ( i jak się na szczęście okazało) funkcjonariuszami amerykańskich służb FBI i CIA były fakty dotyczące bezpośrednio postępowania przygotowawczego świadczą jednoznacznie zeznania przesłuchanego przeze mnie agenta FBI. Działania tego prokuratora oceniam jednoznacznie, jako dalekie od profesjonalizmu i obowiązujących reguł. O śledztwach prokuratorskich, z agentami innych państw, zwykle nie rozmawia się w restauracji. Tak mnie szkolono. Pragnę podkreślić, że w toku całego postępowania przygotowawczego prowadzonego w sprawie ujawniania osobom nieuprawnionym informacji ze śledztwa kilkukrotnie referowałem w szczegółach stan śledztwa Prokuratorowi Generalnemu Andrzejowi Seremetowi. Łącznie z przesłuchaniem Pana Prokuratora Generalnego w charakterze świadka. Pan Prokurator Generalny Andrzej Seremet miał szczegółową wiedzę na temat stanu śledztwa i podejmowanych czynności i je akceptował. Ostatni referat ze stanu sprawy składałem Panu Prokuratorowi Generalnemu na odprawie służbowej Prokuratorów Wojskowych w Ryni w marcu 2011.r. Szanowni Państwo jesteście Dziennikarzami Rzeczypospolitej Polskiej. W mojej ocenie zostaliście zmanipulowani. Prokuratura Wojskowa, ze szczególnym uwzględnieniem Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej, w chwili obecnej prowadzi najpoważniejsze śledztwa, dotyczące przestępstw gospodarczych o charakterze zorganizowanym na szkodę Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej. Zagrożone są nie tylko setki milionów złotych pochodzące z budżetu Państwa, ale przede wszystkim życie i zdrowie Polskiego Żołnierza, który często otrzymuje sprzęt wadliwy lub niesprawny. W sytuacjach, gdy wysyłamy żołnierzy na misje jest to niedopuszczalne. W dniu 31 grudnia 2011 r. udzieliłem pełnej informacji na temat rezultatów prowadzonych przez mój Wydział śledztw. W sprawach dotyczących przestępczości gospodarczej oskarżaliśmy zawsze skutecznie - bez uniewinnień. Nasze śledztwa obejmują coraz większy zakres i prowadzą do ujawniania nowych nieprawidłowości oraz systemu przestępczych powiązań, na styku działania prywatnej przedsiębiorczości i funkcjonariuszy państwowych decydujących o dystrybucji środków finansowych. Ujawniliśmy przestępstwa korupcyjne, mechanizmy ustawiania przetargów i wyłudzania ogromnych kwot z budżetu Wojska Polskiego. Moim zdaniem to właśnie z tego powodu jesteśmy bezpodstawnie atakowani. W tej chwili jesteście używani do kampanii mającej przekonać ośrodki decyzyjne o nieprzydatności i archaiczności systemu wojskowego wymiaru sprawiedliwości. Pisząc nieprawdziwe i nieprzemyślane słowa o łamaniu prawa przez Wojskową Prokuraturę Okręgową w Poznaniu Wydział ds. Przestępczości Zorganizowanej zostaliście włączeni w kampanię zmierzającą do jak najszybszego zlikwidowania tej ostatniej zapory przed systemem zorganizowanej przestępczości pozwalającej na całkowite i bezkarne okradanie Wojska Polskiego. Proponowane przejście prokuratorów wojskowych do cywilnych struktur prokuratury jest rozwiązaniem nieprawidłowym. Sprawy karne dotyczące wojska rozmyją się w setkach innych i nie będzie już możliwości prowadzenia śledztw z taką dokładnością i skrupulatnością jak dotychczas. Jako Prokuratorzy Wojskowi prosimy o poszerzenie kompetencji, umożliwiającej nam ściganie wszystkich przestępstw popełnianych na szkodę Wojska Polskiego? To rozwiąże problem równomiernego obciążenia sprawami z Prokuratorami Powszechnymi. W dniu dzisiejszym staję w obronie honoru Prokuratorów Wojskowych i Sędziów Wojskowych, których określa się, jako nieprzydatnych i anachronicznych. W mojej ocenie należy odejść od systemu statystyki i liczenia spraw przypadających " na głowę" prokuratora, czy sędziego a zacząć liczyć pieniądze, jakie traciło i traci Państwo Polskie na skutek przestępstw popełnianych przez zorganizowaną przestępczość o charakterze gospodarczym żerującą na budżecie Wojska Polskiego i w tym zakresie rozliczać z działalności Wojskowy Wymiar Sprawiedliwości. Dlatego też stanowczo protestuję przeciwko prowadzeniu zorganizowanej negatywnej kampanii medialnej, w toku, której padają nieprawdziwe oskarżenia pod adresem Prokuratury Wojskowej. Szanowni Państwo - w sprawie Po Śl. PZ 86/10 nikogo nie podsłuchiwaliśmy. Nie łamaliśmy prawa. Dążyliśmy do ustalenia prawdy w ramach obowiązujących przepisów prawa karnego. Protestuję przeciwko wypowiadaniu słów przesądzających o rozstrzygnięciu skomplikowanej kwestii prawnej zanim zrobił to niezawisły sąd przez media i "kolegów" prokuratorów. Protestuję przeciwko produkowaniu kolejnych bubli prawnych, jakimi będą proponowanie przez urzędników Prokuratora Generalnego zmiany ustawowe dotyczące likwidacji Sądów i Prokuratów Woskowych. Takie niedbalstwo prawne narazi Skarb Państwa na olbrzymie koszty oraz szereg kompromitujących procesów z Sędziami i Prokuratorami. Na zakończenie podkreślam, że w toku mojej całej służby, jako prokurator prokuratury powszechnej, a potem prokurator prokuratury wojskowej nigdy nie przyniosłem ujmy Rzeczpospolitej Polskiej i będę bronić z całą stanowczością honoru oficera Wojska Polskiego i Prokuratora. Zastępca Wojskowego Prokuratora Okręgowego w Poznaniu ds. Przestępczości Zorganizowanej prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Mikołaj Przybył".
Prokurator postrzelił się na konferencji prasowej Prokurator Naczelnej Prokuratury Wojskowej płk Mikołaj Przybył postrzelił się w przerwie konferencji prasowej. Prokurator żyje, jest reanimowany. Wcześniej mówił, że prokuratura wojskowa w Poznaniu miała podstawy prawne, by żądać od operatorów telekomunikacyjnych danych personalnych, danych połączeń i treści esemesów. Prokurator odczytywał oświadczenie wyraźnie zdenerwowany. Po jej odczytaniu wyprosił dziennikarzy na kilka minut z sali. Wówczas strzelił sobie w głowę.- Nie było żadnych nieprawidłowości w śledztwie prokuratury wojskowej o przeciek do mediów ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej - podkreślił płk. Mikołaj Przybył zanim strzelił do siebie po konferencji prasowej w Poznaniu. Prokurator jest reanimowany. Dziś po południu Prokurator generalny Andrzej Seremet miał ogłosić swe decyzje w sprawie prokuratorów wojskowych z Poznania, którzy według mediów bez koniecznej decyzji sądu chcieli, aby teleoperatorzy ujawnili im esemesy m.in. dziennikarzy.
"Wyprosił nas, powiedział, że chce przewietrzyć salę. Potem miała być seria pytań. Staliśmy na korytarzu i usłyszeliśmy huk. Wbiegliśmy i zobaczyliśmy prokuratura leżącego nieruchomo w strudze krwi. Obok leżała broń" - opisywał na antenie stacji reporter TVN 24.Wcześniej prokurator Mikołaj Przybył oświadczył, że pozyskanie przez Wojskową Prokuraturę Okręgową kontaktów telefonicznych śledczych, biorących udział w śledztwie w sprawie katastrofy smoleńskiej, było zgodne z prawem. Na konferencji prasowej określił, jako skandal zarzuty, dotyczące pozyskania tych kontaktów od operatorów komórkowych. Prokurator mówił, że śledczy chcieli w ten sposób uzyskać źródło przecieków do mediów informacji ze śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Zwrócił uwagę, że przecieki powodowały utrudnienia i opóźnienia w polsko - rosyjskiej współpracy w sprawie śledztwa. Mikołaj Przybył mówił, że sytuacja wymagała także sprawdzenia wątku udziału obcych służb w tych przeciekach. Jego zdaniem, służby specjalne obcych państw mogły być zainteresowane spowodowaniem zamieszania i skłóceniem Polaków, zwłaszcza przed wyborami parlamentarnymi 2011 roku. Prokurator dodał, że zarzuty pod adresem Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu są związane z prowadzonymi przez nią śledztwami w sprawach gospodarczych, dotyczącymi strat, ponoszonych przez Wojsko Polskie. Ł.A/Onet.pl/tvn24
Tej próby samobójstwa nie da się zamieść pod dywan Próba samobójcza zawsze jest tragedią. Ta tragedia powinna przekształcić się w szok, gdy sprawa dotyczy prokuratora, a odbywa się niemal w świetle kamer. Ale szok nie powinien nam odebrać umiejętności zadawania pytań. A te rodzą się błyskawicznie. Trudno nie dostrzec, że ta próba samobójcza związana jest – jak wiele innych zaskakujących wydarzeń – z tragedią smoleńską, a także z próbującymi dociekać prawdy o niej dziennikarzami. Konferencja, w której przerwie prokurator Mikołaj Przybył strzelił sobie w głowę, dotyczyła nieprawidłowości w śledztwie prokuratury wojskowej o przeciek do mediów ze śledztwa ws. katastrofy smoleńskiej. Podpułkownik Przybył, zdenerwowany, podkreślał, że wszystko odbywało się zgodnie z prawem. A wiemy, że dzisiaj po południu miały być ogłoszone decyzje Andrzeja Seremeta w sprawie prokuratorów wojskowych z Poznania. Wszystko to razem budzi masę wątpliwości. Trzeba się pytać o sytuację w prokuraturze wojskowej, o to, czy i kto, a także, w jaki sposób naciskał na prokuratorów? Trudno uwierzyć, bowiem, by oficer i prawnik strzelał sobie w głowę z powodu chwilowej niedyspozycji. O wiele bardziej prawdopodobne jest, choć oczywiście dowodów na to brak, przypuszczenie, że na wojskowych prokuratorów od samego początku naciskano, wymuszano na nich rozmaite decyzje, a teraz próbuje się zrzucić całą winę na nich. Mogło być również tak, że panowie mają już dość ukrywania niewygodnych faktów, albo wiedzą tyle, że stają się ofiarami innego typu nacisków. Czy tak jest, tego oczywiście nie wiemy, ale naszym obowiązkiem jest szukać odpowiedzi na te pytania... A nie udawanie, że nic istotnego się nie stało, a jedynym problemem jest chwilowa niedyspozycja psychiczna jednego prokuratora w randzie podpułkownika.
Tomasz P. Terlikowski
Słowa prokuratora Przybyła to dzwonek alarmowy - Słowa prokuratora Przybyła moim zdaniem zabrzmiały niezwykle dramatycznie i są one kolejnym sygnałem alarmowym, że w państwie polskim dzieje się bardzo źle, że za fasadą sukcesu i świetnie działającego państwa, mamy do czynienia z gnijącą materią, w której rozmaite grupy interesów ścierają się ze sobą - komentuje w rozmowie z portalem Fronda.pl Michał Karnowski. Możemy tu zaobserwować zderzenie dwóch bardzo przeciwstawnych racji. Media informowały, że Prokuratora Wojskowa siega po bilingi dziennikarzy, prokuratura stwierdzała, że absolutnie taka sytuacja nie miała miejsca i co najwyżej sprawdzano, z kim rozmawiali prokuratorzy. To zasadniczo dwie różne relacje. Prawda jest do sprawdzenia i mam nadzieję, że takie działania zostaną podjęte. Nie jest oczywiście tak, że takie dramatyczne wydarzenia, jak to dzisiejsze, są jakimś dowodem rzeczowem w sprawie, aczkolwiek mogą wskazywać na fakt, że prokuratotr Przybył czuł się osaczony, miał poczucie tego, że jego praca się nie przebija i o tym już komunikował, co – moim zdaniem – jest najważniejsze do podkreślenia. Mamy tu do czynienia z jakąś dziwną operacją, mającą na celu zniszczenie Prokuratury Wojskowej, jak to on określił – ostatniej bariery przeciwko rządowej grupie interesów, niemalże mafijnej, która żeruje na sprzęcie Wojska Polskiego i okrada państwo. Doprowadziło to do tego, że polscy żołnierze na misjach mają w tej chwili niesprawny sprzęt. Słowa prokuratora Przybyła moim zdaniem zabrzmiały niezwykle dramatycznie i są one kolejnym sygnałem alarmowym, że w państwie polskim dzieje się bardzo źle, że za fasadą sukcesu i świetnie działającego państwa, mamy do czynienia z gnijącą materią, w której te rozmaite grupy interesów ścierają się ze sobą. To jest ich jedyny punkt widzenia, jedyny punkt odniesienia, wszystko inne jest fasadą. Był już taki moment w polskiej historii, kiedy komuniści również rządzili monopolistycznie – kontrola rządu była iluzoryczna, wszyscy, którzy sie mu przeciwstawiali byli spychani na margines debaty publicznej. Dziś jest podobnie i takie są tego konsekwencje. Grupy rządzące czują się bezkarnie, mają podległe sobie albo zaangażowane w prorządową propagandę media, które nie spełniają żadnej funkcji kontrolnej. Słowa prokuratora, kiedy mówił o zgniliźnie państwa polskiego, zabrzmiały dla mnie niezwykle dramatycznie. Warto się w nie wsłuchać zostawiając na razie wątek poszczególnych bilingów. Aczkolwiek, to również ważny temat, bo przecież wolność dziennikarzy, prawo do uprawiania przez nich zawodu w pewnych warunkach komfortowych stanowi również podstawy demokracji. Na razie jednak, radzę wsłuchać się w dramatyczne słowa prokuratora, które przynajmniej dla mnie stanowią konkretny dzwonek alarmowy. Not. eMBe
Przekroczona została kolejna granica Szok i niedowierzanie, że to mogło się zdarzyć nie w filmie czy gdzieś daleko, ale w naszej rzeczywistości – to pierwsza reakcja Wojciecha Sumlińskiego na informacje o próbie samobójczej prokuratora pułkownika Mikołaja Przybyła. Wojciech Sumliński, dziennikarz, reportażysta, autor książki „Z mocy bezprawia” opowiadającej o tym, jak działają w Polsce służby. „Szok, niewiara, niedowierzanie, że w naszym kraju mogło się coś takiego wydarzyć, to moja pierwsza reakcja na informacje o próbie samobójczej prokuratora Mikołaja Przybyła. Sam wiele przeżyłem, i mam o wiele mniej złudzeń, co do sposobu funkcjonowania naszego państwa, ale tego bym się jednak nie spodziewał. Przekroczona została kolejna granica, której nikt się nie spodziewał. Na naszych oczach dzieją się rzeczy, których spodziewać się mogliśmy na filmach czy w krajach postosowieckich, ale nie u nas. Ja sam, jako człowiek po wielu przejściach, wiem, do jakiego stanu trzeba doprowadzić człowieka, by targnął się na swoje życie. Trzeba wiele pracować nad złamaniem mu kręgosłupa moralnego, naciskać, gnoić. Poziom zgnojenia konieczny, by człowiek zdecydował się na próbę samobójczą jest niewyobrażalny dla normalnego człowieka. Nikt w normalnej sytuacji tego nie robi. Potrafię, więc sobie wyobrazić, do jakiego stanu musiał być doprowadzony ten oficer, i jakim naciskom musiał podlegać”. Not. TPT
Macierewicz: Za tę tragedię odpowiadają przełożeni polskiego, a w szczególności prokuratury wojskowej – mówi portalowi Stefczyk.info Antoni Macierewicz. Stefczyk.info: Jeden z prokuratorów zajmujących się śledztwem smoleńskim postrzelił się. Wcześniej odpierał zarzuty o nielegalne podsłuchiwanie dziennikarzy ws. Smoleńska. Jak Pan ocenia te wydarzenia? Antoni Macierewicz: To wstrząsające i dramatyczne wydarzenie. Ono odsłania cały dramatyzm sytuacji wojska polskiego, a w szczególności prokuratury wojskowej. Wojskowi są nieustannie stawiani w sytuacji konfliktu interesów. Jak wynika z oświadczenia płk. Przybyła ten konflikt się kształtuje w przekonaniu, że zagrażają nam imperialistyczni szpiedzy amerykańscy zmierzający do skonfliktowania społeczeństwa polskiego i przeciwstawienia go dobrej prokuraturze rosyjskiej. W tym obrazie kształtuje się prokuratorów wojskowych i wojsko w ogóle.
Kto za to odpowiada? Za ten dramat odpowiadają ci zwierzchnicy prokuratury wojskowej, którzy karzą ścigać szpiegów amerykańskich i wskazują na dziennikarzy, jako na największe zagrożenie dla bezpieczeństwa Polski i wojska. To jest obraz sytuacji, który społeczeństwo powinno zobaczyć, żeby móc ocenić, jak dramatycznie zła jest sytuacja i z jak wielkimi wyzwaniami musiał się borykać Prokurator Generalny Andrzej Seremet, chcąc reformować prokuraturę wojskową.
Płk Przybył stał się ofiarą tej sytuacji? Ofiarą tego dramatyzmu padają ludzie, którzy wysoko cenią sobie honor żołnierski, postawieni przez przełożonych w dylemacie nie do rozwiązania. Za tę tragedię odpowiadają przełożeni, którzy tworzą fałszywe alternatywy i przekazują nieprawdziwy obraz sytuacji podwładnym.
Prokurator Przybył wskazywał na konferencji prasowej na śledztwa dot. przestępstw szkodzących wojsku. Chodzi o gigantyczne straty dla Skarbu Państwa. Czy w tej sprawie może być jakieś „drugie dno”? Tego nie wiem. Jednak rzeczywiście prokuratura wojskowa od wielu lat prowadzi bardzo ważne śledztwa. Jednym z nich było śledztwo dot. nielegalnego handlu bronią przez WSI. Służby sprzedawały broń terrorystom arabskim. To śledztwo zostało przez zwierzchnictwo prokuratury wojskowej „ukręcone”. To jest przykład nacisków prokuratorów wojskowych, w których oni się znajdują. Rozmawiał Stanisław Żaryn
Tajemnicze lądowania Komorowskiego w Rosji Samolot z prezydentem Bronisławem Komorowskim w trakcie niedawnej podróży do Chin oraz podczas powrotu z Azji kilka razy lądował w Rosji - sprawdził portal Niezalezna.pl. O fakcie tym nie poinformowała Kancelaria Prezydenta; polskie media także go przemilczały. Prezydent wyruszył w podróż do Chińskiej Republiki Ludowej 17 grudnia 2011 r. Tego samego dnia samolot z prezydentem wylądował na lotnisku „Kolcowo” w rosyjskim Jekaterynburgu. Oficjalnym powodem lądowania była konieczność zatankowania maszyny. Komorowski znalazł jednak czas, by w Jekaterynburgu spotkać się na osobności z Aleksandrem Charłowem, ministrem współpracy gospodarczej z zagraniczną obwodu swierdłowskiego. Ten polityk, związany ze środowiskiem Władimira Putina, jest absolwentem szkoły wojskowej w Kijowie - w listopadzie 2011 r. został odznaczony medalem „Za osiągnięcia w dziedzinie bezpieczeństwa narodowego” za pomoc w organizacji międzynarodowej konferencji ws. bezpieczeństwa. Co ciekawe, odbyła się ona trzy miesiące przed tajemniczym lądowaniem Komorowskiego; organizował ją i wziął w niej udział były szef FSB Nikołaj Patruszew, a jednym z jej uczestników był szef polskiego BBN gen. Stanisław Koziej. Rozmowy między Komorowskim i Charłowem - według jednego z rosyjskich portali internetowych - miały dotyczyć współpracy gospodarczej między obwodem swierdłowskim a Polską. Po wylocie z Jekaterynburga prezydencki samolot jeszcze raz lądował w Rosji - tym razem w Irkucku na Syberii. Z naszych informacji wynika, że postój tłumaczono koniecznością wypoczęcia załogi Embraera. W tych samych miejscowościach prezydent Komorowski zatrzymał się w drodze powrotnej z Chin - o czym poinformowały tylko lokalne rosyjskie portale internetowe, nazywając lądowania Komorowskiego „technicznymi”. O przystankach w Rosji wspomniało jeszcze bardzo ogólnie i lakonicznie TVP Info, ale tylko w relacji telewizyjnej (na portalu internetowym nie ma na ten temat ani słowa).
Embraer pretekstem? Delegacja z prezydentem Komorowskim na czele poruszała się samolotem Embraer 175, czarterowanym od spółki Eurolot. Maszyny te mają prawie 3-krotnie mniejszy zasięg niż samoloty, które powinny przewozić VIP-ów. Zasięg Embraerów 175 wynosi 3700 km, podczas gdy dystans między Warszawą a Pekinem to 6900 km, a między stolicą Polski a Szanghajem, dokąd w pierwszej kolejności udawał się Komorowski - 7900 km. Międzylądowania były, więc uzasadnione, choć jest kompromitacją, że w tak daleką podróż Komorowski musiał wybrać się właśnie Embraerem (o wyborze tych samolotów zadecydował MON pod kierownictwem Bogdana Klicha), tracąc czas na przerwy w podróży i narażając siebie oraz całą delegację na dodatkowe ryzyko (każde lądowanie i start to najbardziej niebezpieczne etapy lotu). Przypomnijmy, że trzy miesiące wcześniej prezydent, lecąc do USA, wybrał lot zwykłym samolotem rejsowym o zasięgu pozwalającym bezpiecznie i bez żadnych przerw przebyć odległość z Warszawy do Nowego Jorku. Tu jednak takiej możliwości nie było, bo żadna linia lotnicza nie oferuje bezpośrednich lotów ze stolicy Polski do Chin, a przesiadka w Moskwie byłaby zapewne czasochłonna i stanowiłaby dodatkowy kłopot organizacyjny. Dlaczego jednak służby prasowe prezydenta nie poinformowały o aż tylu międzylądowaniach na terenie Federacji Rosyjskiej? Dlaczego ukryto fakt spotkania Komorowskiego z Aleksandrem Charłowem? Wreszcie: z jakiego powodu kontakty prezydenta objęte są nieoficjalną cenzurą w polskich mediach?
Przypomina się Armenia Przypomnijmy, że to nie pierwszy przypadek, gdy Bronisław Komorowski odbywa tajemnicze międzylądowania. 21 czerwca 2010 r. (dzień po I turze polskich wyborów prezydenckich), gdy Komorowski wracał do Polski z wizyty w Afganistanie, jego samolot wylądował w stolicy Armenii, państwa będącego wojskowym sojusznikiem Rosji. O wizycie poinformowała tylko służba prasowa ormiańskiego MSZ. Z lakonicznego komunikatu można się było dowiedzieć, że minister spraw zagranicznych Armenii Edward Nalbandian spotkał się w porcie lotniczym „Zwartnoc” z „kandydatem na prezydenta Polski, marszałkiem Sejmu Bronisławem Komorowskim”. Jak podał serwis armtoday.info – powołując się na źródła w ormiańskich kręgach dyplomatycznych – w tym samym dniu (21 czerwca), na tym samym lotnisku, wylądowała delegacja wysokich rosyjskich wojskowych. Oni także spotkali się z Nalbandianem. Czy Komorowski spotkał się również z nimi? Gdy dziennikarze ormiańscy zaczęli spekulować, o czym mogli rozmawiać wojskowi wysłannicy Kremla z ormiańskim ministrem i polskim marszałkiem Sejmu, do akcji wkroczyli Rosjanie. Rosyjska agencja informacyjna regnum.ru „ustaliła”, że 21 czerwca żadna delegacja wojskowa z Moskwy nie przebywała w Erewanie, a serwis armtoday.info minął się z prawdą. Zdaniem Rosjan pomyłka wzięła się stąd, że Komorowski był... w mundurze wojskowym i został wzięty przez informatorów ormiańskich dziennikarzy za wysokiego rangą oficera rosyjskiego. Problem jednak w tym, że na zdjęciu opublikowanym przez armeńskie MSZ widać, iż Komorowski nie przebywał w Erewanie w stroju wojskowym. Można, zatem zastanawiać się, z jakiego powodu rosyjska agencja informacyjna skłamała, dementując tak pospiesznie i w tak naiwny sposób informację o spotkaniu Komorowskiego, ministra spraw zagranicznych Armenii i rosyjskich oficerów.
Trójmiasto i Szwajcaria „Gazeta Polska” ujawniła również niedawno, że w lipcu 2011 r. - według naszych informatorów - prezydent Komorowski spotkał się potajemnie na Wybrzeżu ze wspominanym już gen. Nikołajem Patruszewem, sekretarzem Rady Bezpieczeństwa Rosji i byłym szefem rosyjskiej FSB. Kancelaria Prezydenta, pytana przez nas o potwierdzenie tych informacji, nie zaprzeczyła. Według informacji „GP” Patruszew poruszał się samochodem porsche panamera na polskich numerach rejestracyjnych, pochodzącym z autosalonu biznesmena L. – jednego z najbardziej znanych w Sopocie dealerów samochodowych (pod koniec 2010 r. L. odkupił ów salon od G., bliskiego znajomego prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego). Byłemu szefowi FSB towarzyszyła ochrona w jasnym bmw, zarejestrowanym – jak się dowiedzieliśmy – na mieszkańca Gdańska, Mirosława B. Dodajmy, że tuż przed wyjazdem do Polski – 6 lipca – pod Moskwą Patruszew spotkał się z Władimirem Putinem, Dmitrijem Miedwiediewem, szefem Służby Wywiadu Zagranicznego (SWR) Michaiłem Fradkowem oraz ministrem spraw zagranicznych Siergiejem Ławrowem. W spotkaniu brał udział także były agent KGB Siergiej Czemiezow (w kontrolowanych przez jego koncern zakładach remontowano silniki samolotu Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem). Prezydent Komorowski nie poinformował także opinii publicznej o szczegółach lunchu, w którym uczestniczył w styczniu 2011 r. w szwajcarskim Davos. W spotkaniu uczestniczyli m.in. Oleg Deripaska, właściciel zakładów, które remontowały polskiego tupolewa, oraz Saif al-Islam al-Kaddafi – ścigany za zbrodnie przeciwko ludzkości syn libijskiego dyktatora. Organizatorem lunchu była Fundacja Wiktora Pinczuka - jednego z najbogatszych i najbardziej kontrowersyjnych ukraińskich oligarchów, zięcia byłego postkomunistycznego prezydenta Ukrainy Leonida Kuczmy. Informacje „Gazety Polskiej” dotyczące zarówno lunchu w Davos, jak i spotkania z Patruszewem, zgodnie przemilczano w prasie i telewizji. Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski
Ja robak Program Pierwszy Polskiego Radia – jak to bywa ostatnio w niedzielne popołudnia – nadał audycję poświęconą badaniom robactwa. Ponieważ zdaje się, że kwalifikuję się do grona robaków, będących obiektem zatroskania „uczonych” – uzupełnię tą rozmowę. Piszę o robactwie, a nie o społeczeństwie, gdyż konwencja tych audycji jest właśnie taka. Troskę „uczonych”, (wśród których zapamiętałem nazwisko Jacka Santorskiego) da się przyrównać jedynie do troski zoologów, by nie zalała nas plaga robactwa. Rozmawiając, bowiem o ludziach, mamy choćby minimalną skłonność do wchodzenia z nimi w relacje osobowe. One przejawiają się w takich debatach poprzez empatię, próbę zrozumienia, życzliwość etc. Niczego takiego stwierdzić w wypowiedziach radiowych komentatorów nie można. Badając robactwo nie musimy się troszczyć zbytnio o przedmiot naszych zainteresowań. Podkreślam: przedmiot, a nie podmiot. Jedyną mądrą myślą wyrażoną w tej dyskusji było stwierdzenie, że wrogość przejawiana w dyskusjach internetowych może mieć źródło w poczuciu „jakiegoś wykluczenia”. Jakiego – rozmówcy nie wnikali. I zapewne nie przyjdzie im nawet do głowy, że przedmiotowe traktowanie ludzi jest najgorszą formą wykluczenia. Z drugiej strony spotyka się to z odmową uczestnictwa. To kwestia smaku. Mnie nie obchodzi zupełnie, co robią ludzie pokroju pana Santorskiego. Ta retoryka jest aż nadto parciana. O co poszło? Oczywiście o akcję Jurka Owsiaka. Podłość i małość inspiracji jego przeciwników nie budziła żadnych wątpliwości. Dyskusja była jedynie czymś w rodzaju konkursu na najbardziej błyskotliwe obelgi pod ich adresem. Żadnych „wy p… ch…. ” lub coś w tym rodzaju. Przecież to ludzie kulturalni. Bez wątpienia konkurs wygrał Jacek Santorski, opowiadając o psach ujadających zza płotu, wzdłuż którego idziemy. Kiedy płot się kończy, to i tym psom kończy się odwaga. Mnie osobiście akcja Owsiaka ani grzeje ani ziębi. Jako wierny poddany III RP Owsiak robi to, co uważa za słuszne. Ja odmawiając uczestnictwa w całej tej farsie, zwanej III RP – nie czuję się powołany do analizy tych działań. Może tylko podam pewną historyczną analogię. Jest ona celowo przejaskrawiona, bo być może pan Santorski i jemu podobni są po prostu tępi i trzeba takich przejaskrawień, by zrozumieli argumenty drugiej strony. Jak wiadomo, Kubańczycy zrobili bardzo wiele dobrego dla Afryki. Pomoc kubańskich lekarzy była niejednokrotnie nieoceniona. Ale trudno odmówić racji ludziom, którzy uważali tego typu akcje za część ofensywy propagandowej. Ja osobiście uważam, że lepiej, jeśli wysyłali lekarzy niż wojsko. Podobnie lepiej jest, gdy Owsiak robi coś dobrego, niż gdy organizuje pranie mózgu młodzieży (np. zapraszając na „Przystanek Woodstok” różnych manipulatorów w rodzaju Balcerowicza). Mierżą mnie „rodaków rozmowy”, jakie przy tej okazji się toczą (vide http://rybitzky.salon24.pl/379155,wy-debile-wy-czarne-parchy-czyli-o-obroncach-owsiaka
ale daleki jestem od przypisywania niskich pobudek wyłącznie jednej ze stron.
Inwazja obcych Jak już wspomniałem – najciekawszą kwestią poruszoną przy okazji, jest problem wykluczenia. Odmowa uczestnictwa jest tylko jednym z ciekawych aspektów tego problemu. O wiele ciekawszym, a z pewnością bardziej uniwersalnym jest problem, który nazwałem inwazją obcych. Co najmniej kilka amerykańskich filmów opisuje opanowanie rasy ludzkiej przez „obcych”. Taki „obcy” wygląda jak człowiek i zachowuje się jak człowiek, ale zawsze jakiś szczegół go zdradza. Na przykład nie potrafi okazywać uczuć. W ostatnich dniach nabrałem pewności, że zostaliśmy zaatakowani naprawdę. Grozy sytuacji dodaje fakt, że tym szczegółem zdradzających obcych jest całkowity brak jednej z fundamentalnych cech ludzkości: inteligencji. Proszę zwrócić na przykład uwagę na podawane we wszystkich mediach wyjaśnienie spadku kursu złotego. Dziennikarze z poważną miną mówią, że inwestorzy nie odróżniają nas od Węgier, więc kłopoty Węgrów przekładają się na nasz rynek. Więc albo światem rządzą durnie, albo durnie to komentują. Jedyne większe transakcje, w jakich osobiście uczestniczę dotyczą zakupów internetowych. Zawsze dokładnie sprawdzam, z kim mam do czynienia. Czyżby ludzie operujący miliardami tego nie robili? Do dzisiaj śmiejemy się z filmów Barei pokazujących absurdy PRL’u. Ale czy ktoś wówczas słyszał coś w rodzaju: mamy kłopoty, bo rządzący naszym krajem nie odróżniają Holandii od Portugalii? Jak to możliwe, że wszyscy łykają to, jako coś normalnego? Nie umiem tego wyjaśnić inaczej niż sformułowaną na wstępie hipotezą inwazji. U nas „obcy” mają nawet swoją telewizję, (której analizie jeden z blogerów poświęcił swój blog). Wczoraj nieopatrznie któryś z moich domowników włączył tą telewizję, gdy właśnie trwała audycja dla „obcych”. Kilku tzw. celebrytów opowiadało właśnie o dobrodziejstwie naszego państwa, które będzie dbało o nowo narodzone kotki. Takiego kotka będzie można kupić tylko z certyfikowanej hodowli. Zareagowałem trochę nerwowo, komentując, że niedługo na zrobienie siku będzie potrzebny certyfikat. Uspokoiłem się jednak na widok znaczka TVN. Zdaje się, że większość polskich kotów żyje na wsiach. Jeśli kocica ma małe, to gospodarz niechcący utrzymywać kociarni ma dwa wyjścia: zabić, albo przekazać komuś. Kto nie miał serca do zabijania – mógł wziąć je do koszyka i udać się do miasta z ofertą odsprzedaży. Ta opcja została zakazana. Dla dobra kotów oczywiście!!! Panowanie „obcych” staje się tak powszechne i nieznośne, że rzeczywiście dla normalnych ludzi jest formą wykluczenia. Czytając na przykład kolejne wynurzenia Ryszarda Petru na temat konieczności szybkiego przyjęcia euro, człowiek się zastanawia czy pozostało nam już tylko zamknąć się w czterech ścianach i izolować od informacji z zewnątrz? Z tym przyjęciem euro wiąże się jeszcze jedno ciekawe spostrzeżenie. Większość obcych ma gęby pełne wolnościowych frazesów. A jednocześnie potrafią argumentować np., że przyjęcie euro pozwoli na zmniejszenie stóp procentowych w Polsce. Jeśli możemy mieć niższe stopy, to, czemu czekać na przyjęcie euro? A jeśli przyjęcie dopiero euro u nas wymusi zmiany, to przecież jest to wzywanie do wymuszeń, będących zaprzeczeniem wolności. Nie będę jednak tego tematu rozwijał, by obcych nie prowokować. Jerzy Wawro
Tajemniczy inwestor ratuje rząd Donalda Tuska! Kim jest spóźniony Mikołaj? Noworoczny cud ministra Jacka Rostowskiego, który dosyć szczegółowo opisaliśmy m.in. tutaj (kliknij) dostrzegły również inne media. Przypomnijmy, że chodzi o interwencję na rynku walut, dzięki której kurs euro zatrzymał się przed nowym rokiem na poziomie 4,41 zł. Dzięki akcji, która rozegrała się 30 grudnia 2011 roku, przed godziną 11:00, polskie zadłużenie nie przekroczyło na papierze konstytucyjnego pułapu 55% PKB a Donald Tusk nie musi przygotowywać zrównoważonego budżetu (takiego, w którym przychody z podatków bilansują rozrzutność polityków) Jak podało radio RMF-FM wolny rynek został w Polsce na chwilę zablokowany w związku z interwencją państwa. Gdy w ostatni piątek przed nowym rokiem, na kilka minut przed 11:00 cena euro została ustalona przez rynek na poziomie 4,44 zł do akcji wkroczył “tajemniczy podmiot”, który wystawił gigantyczne zlecenie na zakup waluty znacznie poniżej ceny rynkowej (na poziomie około 4,40 zł). Według informacji RMF-FM “żaden z polskich banków nie miał z tajemniczym inwestorem podpisanej umowy, dlatego oficjalnie nie wiadomo, kto stoi za tym posunięciem!” Co więcej Ministerstwo Finansów OFICJALNIE odcięło się od całej akcji! M.in. wiceszef resortu Dominik Radziwiłł powiedział publicznie, że “nic nie wie o podobnych działaniach”. Tymczasem jest faktem, że “inwestorzy, którzy zobaczyli niski poziom euro uznali, że trzeba wycofać się z rynku, bo zaczęła się interwencja rządu. Rynek został sparaliżowany na kilka minut, dokładnie do godziny 11:00. Potem oficjalny dzienny kurs euro został ustalony na 4,41 groszy” i ta wartość została uwzględniona przy wyliczaniu tej części polskiego zadłużenia, która jest wyrażana w euro! Dzięki temu relacja długu do PKB wyniosła na koniec roku 54,9999(9). Kim jest wspomniany tajemniczy podmiot, który pozwolił rządowi utrzymać na papierze dług publiczny poniżej 55 procent PKB? Dilerzy walutowi sugerują, że za akcję odpowiada nadzorowany przez resort finansów Bank Gospodarstwa Krajowego, który jest jedynym w Polsce bankiem państwowym. Prawdopodobnie to właśnie ta instytucja założyła nikomu nieznane konto za granicą, które rząd wykorzystał do ratowania zapisów księgowych…
Adam Wawrzyniec
Wróbelek, który uciekł z Kremla Lana Peters, która zmarła w grudniu 2011 r. w wieku 85 lat, była lepiej znana, jako Swietłana Stalina. Przez całe swoje życie starała się uciec od rozgłosu bycia córką człowieka, który współzawodniczy z Adolfem Hitlerem o tytuł najbardziej zbrodniczego tyrana w historii ludzkości. W szczytowym momencie Zimnej Wojny, w 1967 roku, Swietłana Stalina uciekła na Zachód. Był to wielki akt desperacji gdyż kobieta zdecydowała się porzucić w Związku Sowieckim dwójkę swoich dzieci. Stała się najbardziej nieoczekiwanym uchodźcą politycznym na świecie i na dobrą sprawę nikt, nawet Stany Zjednoczone nie wiedziały, co z nią począć. Już oddychając powietrzem wolności Swietłana ostro potępiła swego ojca i wszystko, co czynił. A wydane dwa tomy pamiętników „Dwadzieścia listów do przyjaciela” (1957) oraz “Tylko jeden rok” (1969) uczyniły z niej wielką międzynarodową celebrytkę. W Ameryce Swietłana poślubiła architekta Williama Wesleya Petersa i w wieku 46 lat urodziła Olgę, swe trzecie dziecko.
Życie na uchodzctwie nie dało jej wytchnienia. Nigdy nie była szczęśliwa. Tęskniła za pozostawionymi w kraju dziećmi. Wiecznie brakowało jej gotówki, pomimo religijnego nawrócenia nie mogła odnaleźć swej wiary, miotając się między ortodoksyjnym prawosławiem a katolicyzmem. Zaledwie po czterech latach jej małżeństwo z Petersem zakończyło się goryczą rozczarowania. Równie szybko ropłynęło się 2,5 miliona dolarów, które zarobiła na swoich wspomnieniach. Przeniosła się do Anglii, ale I tam nie zagrzała długo miejsca. W 1984 roku wróciła do Związku Sowieckiego. Najpierw do Moskwy, potem do Tbilisi w Gruzji. Ten powrót okupiła tymczasowym rozejmem z sowieckim aparatem partyjnym. W książce „Żegnaj Muzyko” (1984) przedstawiała sowieckim ludziom swe głębokie rozczarowanie Zachodem.
Jednak nie potrafiła się odnaleźć w sowieckich realiach. Ponownie zrezygnowała z tamtejszego obywatelstwa i w 1987 wyjechała do Ameryki. Rok później była już w Londynie, gdzie zamieszkała w pensjonacie dla osób z ciężkimi problemami emocjonalnymi. I już nigdy nie powróciła do równowagi psychicznej. Starość spędziłą w domu senioró w West Country, w klasztorze w Szwajcarii lub gdzieś w ukryciu na amerykańskim środkowym zachodzie. Zmarła 22 listopada na raka jelita grubego w centrum medycznym Richland County, w stanie Wisconsin.
Mały szef tyrana Jej życie jest godne by spisać je w formie czytadła. Nosiła trzy nazwiska. Były one jak znaki drogowe na pokręconej i dziwacznej drodze, która wyprowadziła z Kremla stalinowską „małą księżniczkę” na Zachód. Swietłana Josifowna Stalina urodziła się 28 lutego 1926 roku i była najmłodszym dzieckiem Józefa Stalina, jedyną córką z drugą żoną Nadieżdą Alliłujewą. Podobnie jak większość dzieci sowieckich dygnitarzy wysokiej rangi była wychowywana przez nianie i szczelnie chroniona przed brutalną rzeczywistością tyranii swego ojca. To odizolowanie z pewnością nie pomogło jej w późniejszych próbach osiągnięcia normalności. Była ogromnie związana z ojcem. Chociaż jej matce Stalin nigdy nie okazywał jakichkolwiek ludzkich uczuć to niewątpliwie pałał wielką ojcowską miłością do swej córki. Ten potwór całował ją i tulił z iście „gruzińską czułością”, nazywał „wróbelkiem”, obdarowywał prezentami, specjalnie dla niej sprowadzał amerykańskie filmy. Dla dzieciaków mających nieszczęście żyć w Sowieckim Sojuzie miała być odpowiednikiem ówczesnej amerykańskiej małej celbrytki Shirley Temple. Dziewczynka uwielbiała spędzać czas w ich daczy w Zubałowie. To według niej „szczęśliwe, bezpieczne miejsce ze słonecznymi i przebogatymi ogrodami i sadami”. I podczas gdy miliony nieszczęśników w Związku Sowieckim konało po kolektywizacji rolnictwa z głodu lub konało w wyniku katorżniczej pracy w gułagach, Swietłana i jej przyjaciele – córki i synowie dworzan Stalina – pili krowie mleko, dokarmiali kurczątka, kaczątka a nawet króliki lub też spacerowali po okolicznych lasach zbierając jagody. Fotografie z tamtych lat pokazują jak spaceruje prowadzona za rękę przez ojca lub roześmiana kokosi się na kolanach „wujka Lary” – szefa tajnej policji Ławrientija Berii, z którego synkiem Sergo uwielbiała oglądać filmowe kreskówki.
Sama w znikającej klasie Ludzie dziwili się, jak taki brutalny człowiek może być tak bardzo delikatny i miły wobec swojej córki. Nawet w szczytowym okresie terroru, wracając wieczorem do domu po podpisaniu setek wyroków śmierci, Stalin krzyczał w progu drzwi: Gdzie jest mój mały szef? Siadał z nią przy biurku, pomagał odrabiać lekcje, bywał na podwieczorkach i przyjęciach wydawanych przez córkę dla swych małych przyjaciół. W czasie wojny, gdy Winston Churchill przyleciał do Moskwy na podpisanie sojuszniczej umowy, Stalin nalegał by brytyjski premier zobaczył „prześliczną rudowłosą dziewczynkę”.
Śmierć matki Jednak nawet w tej idylliczne dzieciństwo było przerywane niewyjaśnianymi tragicznymi wydarzeniami czy zniknięciami bliskich. Był 8 listopada 1932 roku, Swietłana miała sześć lat. Po obiedzie, po kłótni z pozornie błahego powodu jej matka, która prawdopodobnie popadła w głęboką depresję, przyłożyła sobie pistolet do głowy i pociągnęła za spust. Tę śmierć skrywano przed dziewczynką przez parę ładnych dni, aż do momentu, gdy dziecko musiało pożegnać mamę leżącą w trumnie. Śmierć Nadieżdy oficjalnie tłumaczono zapaleniem otrzewnej. Tymczasem rozwścieczony Stalin, biorący samobójstwo żony, jako dowód zdrady wymordował lub posłał do łagrów wielu jej najbliższych i krewnych. Ciocie, wujkowie i kuzyni, z którymi Swietłana była blisko związana tajemniczo zniknęli z jej życia.
W szkole zastraszeni nauczyciele traktowali Swietłanę niczym małą carycę. Szkolni koledzy pamiętają, że jej ławka zawsze lśniła niczym lustro, polerowana każdego dnia. Podczas gdy pozostałe stały brudne i cuchnące. Podczas czystek, gdy którykolwiek z rodziców jej kolegów został aresztowany, ich dziecko było automatycznie usuwane z klasy Swietłany. Przecież córka Stalina nie mogła się spotykać z dziećmi „wrogów ludu”. Dlatego nie miała stałych koleżanek lub kolegów. Każda czystka, każda egzekucja ludzi ze szczytów władzy powodowała, że zarówno na Kremlu jak i na daczy w Zubałowie znikały dzieci nieszczęśników, a w ich miejsce pojawiały się latorośle nowych faworytów.
Swietłana wyrastała na piegowatego rudzielca, przypominającego swego ojca upartością, pełną pasji i nieprzewidywalności. Stalin, który uwielbiał ją, jako dziecko, już nie za bardzo potrafił poradzić sobie z nią, gdy weszła w wiek dojrzewania. Kiedy po raz pierwszy pojawiła się przed nim w wystrzałowej sukience, Stalin dał jej surowy „wygawor” o prawdziwej bolszewickiej skromności.
Niebezpieczeństwa miłości Swe rozczarowanie do ojca Swietłana datuje od chwili, gdy w wieku 16 lat, szperając biurka na daczy u Beriów przypadkowo natrafiła na egzemplarz gazety „Ilustrated London News”. Znalazła w nim artykuł o samobójstwie swojej matki. – Coś zostało we mnie zniszczone. Nie mogłam już dłużej ani słuchać ojca, ani też być mu posłuszna – wspominała ten moment. Ten rozbrat pogłębił się niewiele później, gdy Swietłana zakochała się bez pamięci w Aleksieju Kaplerze, filmowcu żydowskiego pochodzenia, znanym moskiewskim playboyu, na dodatek jeszcze żonatym i będącym od niej starszym o 22 lata! Choć ich flirt był prawdopodobnie całkowicie niewinny, Beria poinformował o nim Stalina. A ten już znalazł pretekst by Kapler został skazany na 10 lat syberyjskich łagrów, w których zmarł po paru latach. Los oblubieńca Swietłany był przykładem dla innych amantów. Toteż, gdy niecały rok później zadurzył się w niej po uszy jej kolega z dzieciństwa, Sergo Beria, to nawet jego ojciec, szef tajnej policji był przerażony nie na żarty. – Nie wiesz, co robisz. Jeśli twój ojciec się o tym dowie to żywcem zedrze skórę z Sergo – błagał dziewczynę, by zerwała ten związek. Swietłana postanowiła jednak poślubić chłopaka. Ławrientij Beria miał jednak na tyle zdrowego rozsądku a przede wszystkim samozachowawczego instynktu, że zanim doszło do zaślubin usunął syna daleko sprzed jej oczu. Cierpiąca z powodu tego odrzucenia, dziewczyna oznajmiła, że poślubi kolegę z wydziału literatury moskiewskiego uniwersytetu Grigorija Morozowa. On także był Żydem. – Syjoniści zagięli parol na ciebie. Chcesz wziąć ślub? Do diabła z tobą! Rób, co chcesz! – pieklił się Stalin, gdy córka podzieliła się z nim swą „radosną decyzją”. Uderzył ją w twarz i obiecał, że nigdy nie spotka się z oblubieńcem swej córki. W 1945 roku urodziła syna, który po dziadku otrzymał imię Józef. Jednak dwa lato później Swietłana i Grigorij rozwiedli się z powodów, które wciąż pozostają niejasne, chociaż słyszano, że Stalin miotał groźby, że Morozow wyląduje w łagrze, jeśli nie zostawi jego córki. Sprawę załatwiono w nader prosty sposób. Morozowowi zabrano stare dokumenty. I wystawiono nowe, w których nie było ani śladu po zapiskach, że kiedykolwiek był żonaty. Dwa lata później na pole minowe, jakim były emocjonalne związki z córką Stalina wdepnął Jurij Żdanow, wschodząca gwiazda komunistycznej partii i syn prawej ręki Stalina, Andrieja Żdanowa. Tym razem dyktator nie miał żadnych obiekcji. – Podoba mi się ten chłopak. Czeka go wspaniała przyszlość. Kocha ciebie. Poślub go! Czy już ci się oświadczył? – zamruczał pod wąsem. Swietłana nie dowierzała własnym uszom. – Przecież on nigdy wcześniej nawet na mnie nie spojrzał? – próbowała oponować. Ale chyba tylko dla pozoru. Wkrótce doczekali się córeczki Jekateriny. Ale i dziecko nie ocaliło tego związku na szczycie sowieckiego aparatu partyjnego. Małżeństwo rozpadło się w 1950 roku. W 1951 roku Swietłana wyszła ponownie za mąż za Michaiła Kaganowicza, syna innego czołowego radzieckiego polityka Łazara Kaganowicza.
Ucieczka z Kremla W nocy z 28 na 29 lutego 1953 roku Stalin doznał ciężkiego udaru mózgu. Dyktatora odnaleziono leżącego na podłodze dopiero 24 godziny później. Konał jeszcze przez dwa i pół dnia. Swietłana byłą świadkiem tej agonii aż do końca. – To było potworne. Dosłownie na naszych oczach zakrztusił się na śmierć. W ostatniej chwili otworzył oczy i omiótł wszystkich upiornym spojrzeniem. Na wpół oszalałym wzrokiem, pełnym złości, nienawiści i strachu przed śmiercią. I nagle podniósł lewą rękę. Ten gest był niezrozumiały. I pełen grozy. Dopiero po tym ostatecznym wysiłku wyzionął ducha – pisała w pamiętnikach. Niektórzy sugerują, że sowiecki despota został otruty. Wśród potencjalnych podejrzanych wymienia się także jego córkę. Po śmierci ojca Swietłana straciła większość swoich przywilejów. Wyprowadziła się z Kremla. Przyjęła nazwisko matki Alliłujewa i pracowała, jako nauczycielka i tłumaczka w Moskwie. Świat o niej zapomniał. W 1963 roku spotkała młodego komunistę z Indii, Brijesha Singha. Spotkali się w szpitalu. Ona przeszła właśnie operację usunięcia migdałków, on zmagał się z rozedmą płuc i chorobą oskrzeli. Alliłujewa, w ramach kuracji Brajesha, wyjechała z nim na jakiś czas do Soczi nad Morzem Czarnym. Następnie powrócili razem do Moskwy w 1965 roku, gdzie Singh rozpoczął pracę, jako tłumacz. Wkrótce jednak zachorował i zmarł. Są sprzeczne dowody czy byli małżeństwem. Singh był już poprzednio dwukrotnie żonaty. Sowieckie władze nie godziły się na ten związek. Ale prawdopodobnie wzięli ślub, bo w 1967 Swietłanie pozwolono polecieć do Indii z jego skremowanymi prochami.
Ucieczka W New Delhi Swietłanie udało się zmylić towarzyszących jej krok w krok agentów KGB. 6 marca 1967 roku pojechała do amerykańskiej ambasady i poprosiła o azyl. Jakby grom strzelił. Od czasów ucieczki wirtuoza baletu Rudolfa Nuriejewa była najznakomitszą postacią z ZSRS, która dość już miała socjalistycznej rzeczywistości i szukała prawdziwej wolności. Amerykanie mieli nie lada ambaras. Obawiali się, że przyjmując ją u siebie pogorszą relacje z Kremlem. Dlatego oficer CIA dopomógł jej w wydostaniu się z Indii do Szwajcarii, gdzie miała przeczekać największy zgiełk towarzyszący jej ucieczce. Podobno w centrali KGB planowano nawet jej zamordowanie za „zdradę”, ale na Łubiance nie zdecydowano się na to ostateczne rozstrzygnięcie, gdyż ślady prowadzące do morderców byłyby zbyt oczywiste dla całego świata. Koniec końców prezydent Lyndon B. Johnson, zgodził się – z powodów humanitarnych – przyjąć ją na swojej ziemi. Zadbał jednak by obyło się to bez zbytecznych fanfar..
Wygnania i powroty Tak jak się zresztą tego Kreml obawiał, Alliłujewa stałą się groźnym orężem w Zimnej Wojnie. Już lądując w USA publicznie spaliła swój sowiecki paszport, potępiła swego ojca, jako „moralne i psychiczne monstrum”. Zwyzywała całą wierchuszkę sowieckiej kompartii od bandy skorumpowanych pieczeniarzy oraz zrównała KGB z hitlerowskim Gestapo. Proces czterech sowieckich dysydentów nazwała po imieniu – farsą i pośmiewiskiem ze sprawiedliwości. Udzielała się w rozgłośni Głos Ameryki, a jej rodacy mogli usłyszeć w eterze jej pochwały, że życie na zachodzie jest „wolne, szczęśliwe i pełne jasnych kolorów”. Z biegiem lat jednak jej ton stopniowo łagodniał. Coraz częściej zaczęła też życzliwiej mówić o ojcu. Najprawdopodobniej obwiniała się wręcz, że zdradziła jego idee. A ponieważ i w ZSRS częściowo rehabilitowano tyrana, Swietłanie zezwolono na kontaktowanie się z dziećmi. Jej syn Józef wydzwaniał do niej systematycznie. Kiedy jednak nie zezwolono mu odwiedzić matkę w Londynie, Swietłana wraz z 13-letnią córką Olgą przyleciały w 1984 roku do Moskwy. Teraz oczerniała tam Zachód. Twierdziła, że nie zaznała tam ani „jednego dnia prawdziwej wolności”. Żaliła się, ze była marionetką w rękach CIA. Odzyskała obywatelstwo ZSRS. Ale po kilku „miodowych miesiącach” jej sytuacja się pogorszyła. Nie potrafiła odnaleźć wspólnego języka z synem i starszą córką, wychowanymi z ZSRS. Na dodatek Młodsza córka, Olga, kuła w oczy partyjnych ateuszy ostentacyjnie nosząc na szyi krzyżyk. Kiedy życie w Moskwie stało się nie do zniesienia, przybyszki wyprowadziły się do Tbilisi. Ale i tam nie odnalazły spokoju, ani nie oswoiły się z sowieckimi realiami. W 1986 były już znów w Ameryce. Swietłana popadała w częściową paranoję. Żyła w biedzie: a to w domu bez wody i prądu, to w klasztorze, to znów w zakładzie dla niezrównoważonych psychicznie. Zmarła w osamotnieniu. Jej syn Józef zmarł jeszcze wcześniej, w 1991. Przeżyły ją Olga, obecnie mieszkająca w Kalifornii Pani Evans oraz Jekatierina, sejsmolog badająca wulkany na Kamczatce.
Olgierd Domino
Finanse WOŚP z powodów dośc oczywistych, akurat dzisiaj, tknęła mnie ciekawość i postanowiłem znaleźć odpowiedź na pytanie " ile pieniędzy w WOŚP idzie na "samo dobro" a ile na oprawę tego fenomenu? Czyli jak dam dzieciakowi z serduszkami stówkę do puszki, to ile z tej stówki będzie na pompy insulinowe, defibrylatory itd, a ile na czynsz w biurze, łącza satelitarne przy produkcji telewizyjnej itd. Odpaliłem ostatnie dostępne sprawozdanie roczne WOŚP i podliczyłem:
- przychody to 41,817 mln PLN ( tylko 33,7 mln z orkiestry, reszta z innych źródeł)
Kosztów niezwiązanych z "samym dobrem" jest kilka i wiąża się głównie z działalnością promocyjną:
- koszt akcji "1% podatku" to 0,294 mln zł
- koszt organizacji finału zbiórki Orkiestry to 1,717 mln zł
- koszt organizacji Przystanku Woodstock to 1,933 mln zł
- koszt finansowy - strata na wykupionych jednostkach uczestnictwa w funduszach inwestycyjnych to 1,612 mln zł
Razem koszty funkcjonowania tej maszyny to 5,556 mln zł. Czyli inaczej mówiąc 13,29% przychodów. Czyli dając stówkę do skarbonki daję 86,71 zł na rewelacyjną akcję zaopatrywania polskiej służby zdrowia w potrzebny sprzęt medyczny. Jednocześnie też J.Owsiak z mojej stówki zabiera sobie 4,11 zł na organizację finału ze światełkiem do nieba i setką wejść do telewizji. Dodatkowo pobiera 4,62 zł na organizację festiwalu rockowego Woodstock. Myslę, że warto to wiedzieć. Większość na pewno uzna, że warto poświęcić tych 8,73 zł po to, aby móc dać 86,71 zł na sprzęt medyczny. Ale żeby mogła tak uznać, najpierw powinna być o tym poinformowana. Większość, która wspiera WOŚP powinna też wiedzieć, że ich pieniądze są inwestowane na giełdzie za pośrednictwem funduszy inwestycyjnych. To już moim zdaniem jest problem. W sprawozdaniu wyraźnie jest napisane, że fundacja WOŚP w 2008 straciła w funduszach inwestycyjnych 1,6 mln zł. Czyli jak daję stówkę do skarbonki, to potem 3,85 zł z tego przepada na rynku kapitałowym. Rozumiem, że w dużych fundacjach istnieje problem zarządzania gotówką, nie wydaje się wszystkiego naraz, w związku, z czym trzeba coś robić z pieniędzmi, które wyda się później. Ale nie sądze, żeby pomysł, aby wsadzić je do funduszu akcji, albo zrównoważonego, ( bo na obligacyjnym tyle by chyba nie stracili) był pomysłem najlepszym. Wolne środki trzyma się albo na lokatach, albo ewentualnie w obligacjach rządowych. Fundacja nonprofit chyba raczej powinna wystrzegac się ryzyka związanego z inwestowaniem w akcje. A jeśli chce zaryzykować, powinna o tym poinformować tych, od których ma pieniądze. Czyli większość dającą stówkę na samo dobro. Jakoś sobie nie przypominam żadnej informacji ze stony WOŚP o tym, że lokują pieniądze w funduszach inwestycyjnych. I jeszcze jedna rzecz. WoŚP jest najlepiej kojarzącą się marką w Polsce. Jedną z najbardziej znienawidzonych marek w kraju jest NFZ. WOŚP szybko i sprawnie zbiera dużo pieniędzy na potrzebne rzeczy, czego nie robi NFZ, bo to marnotrawiąca środki biurokracja, przez którą chorzy głównie cierpią. Takie mniej więcej jest postrzeganie rzeczywistości przez ogół. Fundacja WOŚP na cele niezwiązane bezpośrednio z ochroną zdrowia wydała w 2008 13,29% swoich przychodów. NFZ na cele niezwiązane bezpośrednio z ochroną zdrowia wydał w 2009 1,5% swoich przychodów. Jeśli to miara efektywności działania, to znienawidzony NFZ jest prawie 9 razy bardziej efektywny od uwielbianego WOŚP. Oczywiście NFZ nie musi prowadzić kosztownych akcji promocyjnych, bo jest państwowym monopolem, który dostaje pieniądze ze składek. Ale z drugiej strony w WOŚP pracują głównie wolontariusze, którym nie trzeba płacić. Więc różnica blisko dziewięciokrotna chyba jednak mogłaby być mniejsza. Nie wiem czy finał orkiestry musi kosztować 1,7 mln zł, a festiwal Woodstock prawie 2 mln. Może nie musi. Wiem na pewno, że 1,6 mln zł straty w funduszach jest do uniknięcia.
Rafał Hirsch
Czytając Friedmana Są ludzie, którzy piszą rzeczy słuszne – a jako ilustracyj używają celnych argumentów... o których się zapomina. P. Krzysztof Haładus wydał kolejny nakład „Wolnego Wyboru” Róży i Miltona Friedmanów – i tak sobie to przeglądając natknąłem się na kilka perełek. Powszechnie uważa się, pisze Friedman, że ludzie lubią równość, że opowiadają się za równością zamiast Wolności. A jednak w jednym z krajów, w Izraelu, istniały kibuce. Bycie kibucnikiem było bardzo szanowane, z kibuców wywodziło się wielu przywódców Państwa Izrael... a jednak nigdy w historii Izraela procent ludzi, którzy wybrali życie w kibucach (gdzie wszystko było dzielone po równo – lub zgodnie z regułami „sprawiedliwości społecznej”) nie przekroczył pięciu!!! Pięciu. To tyle o micie, że ludzie kochają równość...
JKM
Biedroneczki mają skrzydełka Jak 400 lat temu stwierdził w liście śp.Axel Oxentierna, kanclerz Królestwa Szwecji: „Nie masz pojęcia, Synu, jak małą ilością mądrości świat ten jest rządzony!”. Dziś, w wyniku d***kratyzacji, przymusowej „oświaty” oraz upowszechnienia telewizji ta ilość mądrości drastycznie zmalała. Gospodarka – to zbiór naczyń połączonych. Jest to elementarz. Jest to jednak za trudne do zrozumienia przez wyborców – i przez polityków. Oto Królestwo Szwecji, jeszcze 10 lat temu model dla socjalistów, redukuje gwałtownie socjal. Ostatnio obniżyło VAT w gastronomii z 25 na 12% (UE nakazuje, co najmniej 15% - ale Wikingowie się tym nie przejęli...) - i oczekuje kolejnego wzrostu gospodarczego. A dążąca do socjalizmu Francja akurat VAT w gastronomii podnosi. Z 5,5% na 7%. A Węgry, tak wychwalane przez WCzc.Jaroslawa Kaczyńskiego, podnoszą VAT do rekordowych 27%!! Okopująca piękną Portugalię Republika Portugalska 1-I-2012 podniosła VAT na wszystko z 13% do 23%. Podatek dochodowy od osób prawnych, czyli CIT, podniosła z 25% do 28%. I mamy już pierwsze efekty. Jak podaje serwis stooq.pl, właściciele portugalskiej firmy Jeronimo Martins, czyli sieć sklepów Biedronka, przenoszą się do Holandii. Możemy się z tego tylko cieszyć. Gdyby nadal płacili podatki Właścicielom Portugalii, to musieliby podnieść ceny również w Polskich sklepach. A tak – dzięki temu, że żyjemy w ustroju niewolniczym – ale takim, w którym niewolnikom wolno wybrać sobie właściciela – ceny pozostaną niskie. Władze „Hieronima” w oficjalnym komunikacie poinformowały, że głównym motywem opuszczenia portugalskiego rynku jest lepsza sytuacja gospodarcza Holandii. Jednak p.Mikołaj Santos, z tygodnika "Expresso", walnął wprost:
„Szkoda, że rodzina Soares dos Santos nie jest szczera, tłumacząc motywy przeniesienia swojego kapitału do Holandii. Dobrze wiemy, że głównym powodem tej decyzji jest korzystniejszy od portugalskiego system podatkowy” Oczywiście, gdy przedsiębiorcy zaczną z Portugalii uciekać, sytuacja finansowa się pogorszy. Więc Właściciele Portugalii zapewne znów podniosą podatki... Na kretynów nie ma sposobu. Poza „kałasznikowem”, oczywiście. Możemy być pewni, że federaści będą teraz ze zdwojoną energią naciskać, by „zharmonizować europejski system podatkowy”. By nikt nie mógł z Portugalii uciec do Holandii czy do Polski. I ONI dopną swego. I wtedy już nic nie będzie hamowało wzrostu podatków – aż do zupełnego upadku Europy. Jest, oczywiście, alternatywa. Gdy chłopi opuszczali złych panów przenosząc się do lepszych, w Rosji zlikwidowano „dzień św.Jerzego” - dwa tygodnie, kiedy wolno im było to zrobić – i zostali przywiązani do ziemi. Glebae adscripti. I tak upadł tam feudalizm i zaczęło się zacofanie... JKM
W Grecji nadal rośnie dobrobyt Świat rządzony jest przez socjalistów, czyli kretynów. Każdy normalny człowiek wie, że jeśli brak pieniędzy, to trzeba oszczędzać. Ale Czerwoni nie dbają o konsumentów; oni wierzą w hasło: „Co jest dobre dla „Rolls Royce'a” jest dobre dla Anglii” U progu Nowego Roku mam dla Państwa dobre wieści: w Grecji sprzedaż aut w listopadzie była o 16,5% wyższa niż przed rokiem! Dlaczego tak się dzieje? Kto zna klasyczną ekonomię i wyczyny Czerwonych Bęcwałów, ten na pewno zgadł: po to, by wspomóc koniunkturę rząd Republiki Greckiej zaczął zachęcać do nabywania nowych samochodów. Albo zaczął odpisywać nabycie nowego samochodu od podatku. Albo zaczął płacić za pozbycie się używanego auta – w wyniku, czego opłacalne stało się zezłomowanie go i nabycie nowego. W istocie. Rząd na Akropolu wybrał to trzecie rozwiązanie. Dokładnie tak samo kretyńskie, jak dwa poprzednie. Konkretnie: grecki kierowca, który odda na złom sprawne auto mające ponad 12 lat, w zamian dostaje ulgę podatkową na zakup nowego auta z silnikiem do 2 litrów. Ulga jest odliczana od podatku za rejestrację samochodu i wynosi od 300 do 2800 €uro, zależnie od pojemności. Dokładnie to samo zrobił JE Barak Hussein Obama w USA: dodrukował masę pieniędzy – i dopłacał. Skutki długofalowe będą smętne – ale p.Obama ma nadzieję, że nie wyjdą na jaw przed wyborami, które przecież już za 9 miesięcy.,.. Gdy w latach 60tych kryzys dotknął Wielką Brytanię, Czerwony premier, p.Harold Wilson, pozwolił odpisywać nabycie samochodu, jako „wydatek inwestycyjny” Nigdy w historii po ulicach Londynu nie jeździło tyle „Jaguarów' i „Rolls Royc'ów” - bo, po co płacić państwu podatek zamiast kupić sobie „Jaguara” w miejsce „Coopera Mini”? Świat rządzony jest przez socjalistów, czyli kretynów. Każdy normalny człowiek wie, że jeśli brak pieniędzy, to trzeba oszczędzać. Ale Czerwoni nie dbają o konsumentów; oni wierzą w hasło: „Co jest dobre dla „Rolls Royce'a” jest dobre dla Anglii” I rzeczywiście: robotnicy, właściciele, akcjonariusze i kooperanci brytyjskich firm samochodowych bardzo się ucieszyli., Także ci, co mogli sobie te samochody kupić. Całą resztę Wielkiej Brytanii opanowywała coraz większa bieda – i dopiero lady Małgorzata Thatcherowa położyła kres temu rozpasaniu. Tymczasem „Gazeta Wyborcza” judzi: „W chwalonej za rozwój gospodarczy Polsce sprzedaż spadła o ponad 20%”. Bo „Rząd” zamroził ulgi podatkowe dla firm kupujących auta "z kratką". Oczywiście: właściwym rozwiązaniem nie jest wprowadzanie ulg dla kogokolwiek za cokolwiek – tylko zniesienie wszelkich ulg inwestycyjnych i innych – i odpowiednie obniżenie wszystkich podatków (najlepiej: po prostu likwidując dochodowe). I wtedy ludzie zaczęliby oszczędzać. np., na „wyjazdach integracyjnych”, „kursokonferencjach”, na kupowaniu pracownikom aut służbowych, („Jakie auto może podjechać na krawężnik 40 cm? Służbowe!”) zamiast płacić za pracę. I pracownicy by (swoje) auta oszczędzali. Albo jeździli na rowerach. I kryzys by zniknął jak ręką odjął. JKM
W Rosyjsko-Niemieckim kondominium tez rośnie Istnieje tylko jeden obszar, w którym działania dyplomacji III RP okazują się niebywale skuteczne. Tym bardziej może zaskakiwać, że grupa rządząca niespecjalnie chwali się swoimi osiągnięciami w roli rosyjskiego „konia trojańskiego”, zaś rządowe przekaźniki nie nagłaśniają spektakularnych sukcesów polskich „przyjaciół” pułkownika Putina. Przemilczano, zatem fakt, że zakończona niedawno tzw. polska prezydencja w UE okazała się pasmem zwycięstw rosyjskiej dyplomacji, a podjęte w tym czasie decyzje posłużą realizacji rosyjskiej koncepcji „strategicznego partnerstwa Rosji i Unii Europejskiej”. Trwałe związanie III RP z władzą kremlowskich „siłowików” i oddanie naszego kraju w strefę wpływów Rosji sprawiło, że dyplomacja grupy rządzącej stanowi zaledwie użyteczne narzędzie w rękach moskiewskich decydentów i próżno byłoby w tym obszarze poszukiwać decyzji korzystnych dla naszej przyszłości. Od chwili, gdy minister Ławrow zawitał z „roboczą wizytą” na naradę polskich ambasadorów, by tuż po tragedii smoleńskiej ustalać zakres „dobrosąsiedzkich kontaktów z Polską” - wszelkie działania polskich „przyjaciół” zostały podporządkowane dyktatowi Kremla. Podstawę tych relacji, od kwietnia 2010 roku wyznaczają: zmowa milczenia wokół tragedii smoleńskiej i przyjęta przez grupę rządzącą rola wspólników kłamstwa smoleńskiego, ekonomiczne uzależnienie Polski od dostaw rosyjskich źródeł energii, instytucjonalne zadekretowanie "przyjaźni" polsko-rosyjskiej oraz zawłaszczenie życia publicznego przez stronników „partii moskiewskiej”. O kierunkach polityki III RP możemy dowiedzieć się z dokumentów prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gdzie opracowuje się właśnie „strategię bezpieczeństwa narodowego”. Zawarte w niej „rekomendacje” nie pozostawiają wątpliwości odnośnie intencji obecnej ekipy: „Warunkiem, jaki musimy zaakceptować, co wymaga kroku do przodu ze strony Polski i całej wspólnoty atlantyckiej, jest porozumienie z Rosją taką, jaka ona jest i chce być. Trzeba zrezygnować z misyjności i życzeniowej polityki zmierzającej do skłonienia Rosji do pełnego przyjęcia zachodniego modelu ustrojowego i uznać, że jest możliwa promowana przez Kreml modernizacja Rosji bez demokratyzacji na wzór zachodni. Polska w tym scenariuszu musi zdecydować się na pojednanie z Rosjanami i traktowanie ich państwa nie jako tradycyjnego przeciwnika, lecz istotnego gwaranta bezpieczeństwa europejskiego, w tym naszego bezpieczeństwa.” – napisano w ekspertyzie zatytułowanej „„Budowa zintegrowanego systemu bezpieczeństwa narodowego Polski”. W oficjalnym dokumencie, określającym priorytety polskiej prezydencji zapisano natomiast, że szczególną uwagę rząd Tuska poświęci „stosunkom ze Wschodem”, zaś „polska prezydencja będzie dążyć do zawierania umów stowarzyszeniowych, tworzenia stref wolnego handlu z UE, dokonania postępu w liberalizacji wizowej i handlowej oraz zintensyfikowania współpracy gospodarczej.” W praktyce doprowadziło to do realizacji dwóch, najważniejszych projektów: otwarcia granicy z obwodem kaliningradzkim oraz przyjęcia Rosji do Światowej Organizacji Handlu (WTO). Pierwszy z celów został wytyczony przez ministra Ławrowa, tuż przed rozpoczęciem polskiej prezydencji. Podczas spotkania szefów dyplomacji Polski, Niemiec i Rosji w maju 2011 roku Ławrow stwierdził, że jedyną przeszkodą na drodze jak najszybszego podpisania umowy o otwarciu granicy jest "biurokratyczne podejście, które ignoruje interesy dwóch krajów, których to dotyczy, czyli Polski i Rosji" i wyraził przekonanie, że „zdrowy rozsądek, weźmie górę i sprawa zostanie rozwiązana w ciągu najbliższych miesięcy.”. Kilka tygodni później dyrektor oddziału Unii Europejskiej MSZ Rosji Georgij Michno przemawiając w Moskwie na rosyjsko-polskim seminarium przypomniał, że wierzy, iż „Polska dołoży maksymalnych wysiłków, aby słynny regulamin Rady Unii Europejskiej nr. 1931 w sprawie małego ruchu przygranicznego został uzupełniony.” Była to zasadna wiara. Natychmiast po przejęciu prezydencji przez Polskę, Komisja Europejska zaaprobowała polską propozycję, aby cały obwód kaliningradzki został objęty unijnymi regulacjami bezwizowego ruchu przygranicznego, dokonując w prawie unijnym takich zmian, które pozwolą Rosjanom przekraczać naszą granicę. Kolejna „robocza wizyta” Ławrowa w Warszawie w dniach 27-28 października ubiegłego roku i szóste z kolei posiedzenie „komitetu ds. strategii współpracy rosyjsko-polskiej”, przyspieszyły ostateczną decyzję i już 14 grudnia 2011 podpisano umowę o małym ruchu granicznym, którą Ławrow nazwał „zwiastunem ruchu bezwizowego z całą UE”.
Dzień później rosyjski minister obrony Serdiukow w szczególny sposób podziękował „polskim przyjaciołom” za ich dwuletnie starania, grożąc, że „jeśli tylko w Polsce pojawią się jakieś elementy amerykańskiej obrony antyrakietowej, to my podejmiemy adekwatne środki w odpowiedzi. Rosja nie dopuści do naruszenia strategicznej równowagi, do czego doprowadzą działania naszych zachodnich partnerów”. Odpowiedzią na polskie zabiegi była także decyzja prezydenta Miedwiediewa z listopada ub.r. o rozmieszczeniu w obwodzie kaliningradzkim baterii rakiet Iskander, wymierzonych w cele na terytorium III RP. Nie ulega wątpliwości, że także przyjęcie Rosji do WTO nastąpiło na skutek zabiegów dyplomacji Donalda Tuska. Już w czerwcu 2011 roku pełnomocnik rządu ds. polskiej prezydencji Mikołaj Dowgielewicz wyraził życzenie, „aby jeszcze w tym roku Rosja przystąpiła do WTO. Polska ze swej strony jest zwolennikiem takiego kroku". Do sukcesu wyraźnie przyznał się wicepremier Pawlak, wymieniając tę decyzję, jako główne osiągnięcie prezydencji: „Udało nam się sfinalizować trwający 18 lat proces akcesji Rosji do Światowej Organizacji Handlu. Jest to duży sukces polskiej prezydencji w obszarze wspólnej polityki handlowej Unii” – oświadczył z dumą Pawlak podpisując 16 grudnia, w imieniu Unii Europejskiej, cztery porozumienia z Rosją. Warto zwrócić uwagę na sens tej wypowiedzi, w której określenie „udało nam się” pozwala zidentyfikować rosyjskie interesy w granicach „racji stanu” obecnej ekipy rządowej. Nie przypadkiem ośrodki propagandy przemilczają dyplomatyczne sukcesy i nie nagłaśniają osiągnięć rosyjskiego „konia trojańskiego”. Ta zadziwiająca skromność może świadczyć, że nawet im trudno byłoby wskazać polski interes tam, gdzie rząd Tuska działa na rzecz kremlowskich ludobójców, otrzymując w zamian gesty wrogości i pogardy. Nikt też nie zada pytań o rejestr korzyści wynikających z polskiej prezydencji i nie będzie dociekał, jakie starania podjęto na rzecz polskiego społeczeństwa. Dla nas nowy rok rozpoczął się serią horrendalnych podwyżek i zapowiedzią dramatów ludzi chorych i ubogich. Tylko płynące z Kremla pomruki zadowolenia i pochwalne peany rosyjskiej prasy przypominają, że polscy „przyjaciele” dobrze wykonali swoją robotę. Andrzej22
Leszek bez korony na głowie Z Lechem Kaczyńskim chodziłem do jednej szkoły, warszawskiego Liceum nr 41 imienia Joachima Lelewela. Trafiłem tam, bo wyrzucono mnie z liceum mokotowskiego. A udało się to dzięki panie Annie Radziwiłł, wspaniałej nauczycielce historii, która się mną zaopiekowała, wzięła mnie do swojej klasy. Ta późniejsza minister edukacji, autorka podręczników, miała dość duży wpływ i na mnie i na braci Kaczyńskich. I na nasze losy, bo kiedy pojawiłem się w Lelewelu, posadziła mnie w jednej ławce z Leszkiem Kaczyńskim. Nie wiedziałem wtedy, że jest ich dwóch. Przywitałem się, rozmawialiśmy chwilę. A potem się odwracam do tyłu i przeżywam zdziwienie, bo Leszek siedzi w jednej z tylnych ławek. Patrzę na bok - też siedzi. Zastanawiam się, dlaczego widzę podwójnie? Klasa patrzy na mnie i się śmieje. Tak się dowiedziałem, że jest ich dwóch, że oprócz Leszka jest Jarek. Kumplowałem się z, oboma, ale nieco bliżej byłem z Leszkiem, który odwiedzał mnie nawet w domu. Leszek, Jarek i ja interesowaliśmy się historą. Mówili do mnie "Lońka". I szybko zafascynowaliśmy się własną odmiennością, tym jak bardzo się różnimy, jak inne światy reprezentujemy. Ja wychowałem się w małym miasteczku, gdzie żyli niemal sami Żydzi. To było też środowisko robotnicze, moja mama była krawcową w fabryce. Potem przeniosłem się do Warszawy, na Mokotów. Wtedy trafiam na braci, najbliżej Leszka. To są zupełnie inne chłopaki niż ja, inaczej myślą, zupełnie inaczej znają historię, prezentują odmienne podejście. Na przykad o Katyniu dowiedziałem się od nich. Jeden z chłopaków z klasy zaczął o tym opowiadać, mówić, że to zbrodnia Rosjan. Inny jednak zaczął to kwestionować. Pamiętam, że bracia zareagowali ostro, prawie doszło do bójki, a potem opowiedzieli mi wszystko, co o tym wiedzieli, a wiedzieli sporo. Po raz pierwszy spotkałem ludzi, którzy byli polskimi patriotami, przywiązanymi do tradycji, a jednocześnie bardzo otwartymi na inne poglądy, inne doświadczenia, bez żadnego endeckiego nalotu. I ja z kolei dla nich byłem otwarciem na nowy, nieznany świat. Jeździłem wtedy na żydowskie obozy dla młodzieży, gdzie dużo dyskutowano o filozofii, historii, polityce. Tę moją wiedzę w naszych rozmowach przyjmowali z ciekawością. Zderzały się nasze dwa światy i wzajemnie się sobą fascynowaliśmy. Czasem oczywiście w sporze, a nawet niekiedy wzajemnie się świadomie prowokowaliśmy. Lubiliśmy dyskusje. Te wspomnienia wracają, coraz bardziej tę obopólną fascynację sobie uświadamiam, chociaż już w lutym 1969 roku wyjechałem z Polski do Stanów Zjednoczonych. Wróciłem do Polski po ponad 20 latach, ze słabym w międzyczasie kontaktem ze sprawami polskimi. Ale kiedy czytam ich wspomnienia, wypowiedzi, w tym "Afabet braci Kaczyńskich", uświadamiam sobie, że i dla nich kontakt ze mną był mocnym przeżyciem. Pewnie jeszcze mocniejszym niż dla mnie, bo ja potem szybko wszedłem w zupełnie inny, amerykański, świat. Tym bardziej, że PRL była krajem, w którym każda inność była rzadkością, nowością, budziła ciekawość. Znaleźliśmy, więc wspólny język, zaprzyjaźniliśmy się, byliśmy sobą zafascynowani. Gdy spotkaliśmy się ponownie, Leszek był dla mnie serdeczny. Rozmawialiśmy zawsze jak koledzy z liceum, nawet, kiedy już był prezydentem. Kilka razy w takiej rozmowie klepnąłem go w plecy, szturchałem, jak to robiliśmy w młodości, jak robią kumple. Łapałem wtedy zdziwiony wzrok jego otoczenia, bo to przecież prezydent Polski. Ale dla mnie na zawsze pozostał Leszkiem z ławki licealnej i ze studiów. Bo przez rok studiowaliśmy razem, prawo na Uniwersytecie Warszawskim w pamiętnym roku 1968. Pamiętam z tego okresu obóz przysposobienia wojskowego, gdzie robiłem mu różne dowcipy, jak przydeptywanie jego długiego płaszcza, kościuszkowskiego szynela wojskowego, którego poły sięgały mu aż do ziemi. Popychałem wtedy Leszka, płaszcz trzymałem nogą i on wypadał z szeregu, co powodowało wrzask prowadzącego zajęcia pułkownika. Zresztą, Kaczyńscy, niezależni z natury, ciągle na tych zajęciach wpadali w jakieś tarapaty. Raz wpadliśmy w kłopoty razem, bo wspólnie, z dwoma czy trzema innymi kolegami, odmówiliśmy podpisania deklaracji wsparcia dla inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. To byli chłopcy roztargnieni, zwłaszcza Leszek był trochę takim gapą. Co nie znaczy, że byli frajerami. Jak ktoś im podskakiwał, próbował fikać, to miał zawsze do czynienia z dwoma. Jeden łapał wtedy z przodu, drugi z tyłu i napastnik nie miał szans. Wszyscy szybko się o tym przekonali. Zwłaszcza, że byli niesamowicie inteligentni. Leszek miał niezwykłą pamięć do szczegółów, potrafił przypominać mi o urodzinach członków mojej rodziny, co dla mnie było trudne do spamiętania. I takimi kumplami z dzieciństwa dla mnie pozostali. Ciężko mi było na nich patrzeć, jako na poważnych polityków. Pewnie, dlatego, że funkcjonowaliśmy w zupełnie innych rzeczywistościach. Jak spotykaliśmy się potem to rozmawialiśmy, choć może trudno w to uwierzyć, o filozofii, ekonomii, polityce. No i oczywiście o dawnych, pięknych czasach w liceum imienia Lelewela i na Uniwersytecie Warszawskim. Dla mnie to zawsze był Leszek, nawet, jeśli prezydent, to tak serdeczny, że bez żadnej korony na głowie.Lejb Fogelman
Igor Janke: Lejb Fogelman na Salon24. A kto to jest? A kto to jest Lejb Fogelman? Jak to, kto - on sikał z Hendrixem! „"Janke i Kozak" zapraszają. Dlaczego uważa Zygmunta Baumana za łajdaka? Co sądzi o książkach Jana Tomasz Grossa? Czym jest dziś patriotyzm? Co znaczy suwerenności narodowa? Jakie były relacje Lecha Kaczyńskiego z Żydami? Jak wygląda polska polityka z perspektywy Ameryki? Kto będzie teraz rządził w Europie? O tym i nie o tym porozmawiamy w poniedziałek o godz. 22 z Lejbem Fogelmanem, barwna postacią, słynnym prawnikiem, Żydem mieszkającym w Warszawie, bywalcem wszelkich salonów, przyjacielem braci Kaczyńskich, lubiącym wypowiadać kontrowersyjne sądy…” –
http://jankepost.salon24.pl/379531,pon-22-00-lejb-fogelman-o-kaczynskich-zydach-patriotyzmie
„Lejb Fogelman, bywalec salonów, Żyd polskiego pochodzenia i Amerykanin z wyboru, opowiada o patriotyzmie, tożsamości Europy, szkolnych kolegach Kaczyńskich, warszawskim sztetl i znajomości z Hajle Sellasje. W DZIENNIKU rozmawia z nim Robert Mazurek… -
http://wiadomosci.dziennik.pl/opinie/artykuly/63854,zycie-bon-vivanta-stalo-sie-dla-mnie-nudne.html
Rok temu głośno było o tym co opowiadał o Kaczyńskich Daniel Olbrychski – niegdysiejszy „Azja Tuchajbejowicz”: „Olbrychski: Kaczyńskich w dzieciństwie koledzy bili. Skąd wie? Tak słyszał. Ale to nieprawda. Oto relacja Lejba Fogelmana…” –
A ot, co o Lejbie Fogelmanie pisze „Toyah”: „…po latach zaglądam do magazynu „Wprost”, a tam znajduję coś co się nazywa „Alfabet Lejba Fogelmana”, w którym dokładnie ten sam Fogelman, co przed laty, opowiada o ludziach, których miał okazję – bezpośrednio i już mniej osobiście – poznać w swoim barwnym życiu, a więc i o prezydencie Obamie, o Franku Zappie, Jimi Hendriksie, z jednej strony, a Zbigniewie Zamachowskim, czy Borysie Szycu – z drugiej. No i w pewnym momencie pojawia się też nazwisko prezydenta Kaczyńskiego. I oto nagle okazuje się, że Fogelman, owszem, kolegował się z Lechem Kaczyńskim, kiedy chodzili razem do szkoły, tyle, że już z Jarosławem nie bardzo. Ale nawet, jeśli idzie o Lecha, to on nagle już nie wspomina go jako dzielnego, inteligentnego chłopaka o niesłychanej wręcz pamięci, choć owszem, bardzo dobrze pamięta ów obóz wojskowy….”
Na resztę to już musicie skoczyć – tutaj:
http://toyah1.blogspot.com/2011/12/lejb-fogelman-czowiek-z-koszerna-busola.html
A na sam koniec jeszcze fragmencik z pewnego bloga i notka z przed kilku lat:
„…Pan Lejb Fogelman najpierw potrzebował urodzić się w Legnicy. Potem, kiedy partię ogarnęła fala antysemityzmu, skorzystał z nadarzającej się okazji do opuszczenia cudnego raju. W charakterze ofiary okrutnego reżimu, prawie, że późnego wnuka Holokaustu, pan Fogelman podjął studia na uniwersytecie Yale, słynącym z przyjmowania ubogich uchodźców. Po skończeniu tej uczelni pokręcił się trochę tu i ówdzie, nawiązał pożyteczne znajomości, aż wreszcie powrócił do Warszawy w charakterze króla życia, szalenie imponującego tubylczym gojom. Ma znakomitą kryszę, jako członek Rady Doradców Fundacji Edukacyjnego Centrum Żydowskiego w Oświęcimiu, więc może sobie znać i pana Żagla, i pana Kunę, i doradzać panu Kulczykowi, i w ogóle wszystkim, jako prawnik z firmy Dewey Ballantine….” - Artykuł red. Stanisława Michalkiewicza. Spojrzenie na aferę bankową z przymrużeniem oka.
http://politynka.blogspot.com/2006/05/artyku-red-stanisawa-michalkiewicza.html
i w uzupełnieniu jeszcze jeden link:
http://forum.ojczyzna.pl/read.php?f=3&i=16165&t=16145
No to na portalu Salon24 będzie wydarzenie – wystąpi sam Lejb Fogelman, o którym powiada ktoś anonimowy, ale posiadający informacje z tzw. „wiarygodnego źródła”: "Warto, więc mieć na uwadze, że ten Lejb bywa w ciekawych rozdaniach, jest w jakiejś nomenklaturze biznesowo-światowej" Igor Janke
Super niania w samej bieliźnie Miałem tu dziś puścić coś innego, ale tekst poniższy został ocenzurowany w salonie24, pomieszczam go, więc tutaj. Tekst ten został ocenzurowany w salonie24. Po prostu zwinięty. Myślę, że to przez fakt, iż przytoczyłem tu pewne słowa z ostatniego subotnika Rafała Ziemkiewicza, ale może nie. Sam nie wiem. Myślę, że trzeba w końcu napisać tekst o proporcjach. W naszym wypadku o proporcjach w przekazie medialnym, w tym, czym się tu wszyscy ekscytujemy i co stanowi dla właścicieli mediów podstawę bytu. Chodzi o to, że panowie ci nie mogą się zdecydować ile w tym przekazie ma być rozrywki, a ile informacji. A co jeśli publiczność uważa, że informacja to też rozrywka, w dodatku poważna informacja? I do tego jeszcze prawdziwa? Wtedy mamy kłopot. Rozrywka nie wyklucza wcale obrotu informacją prawdziwą, rozrywka zakłada jedynie, że nie można podawać informacji takich, które godziłyby w interes właściciela stacji lub gazety czy radia. To jedyna różnica pomiędzy medium poważnym a rozrywkowym. Innej nie ma. Tyle, że prawdziwa informacja w przekazie rozrywkowym musi być nieco zmodyfikowana, musi być taka jak pies wychodzący z salonu piękności dla psów. Musi mieć kokardki i tapir i różne szykany na ogonku. Wtedy będzie dobrze. To jest prosta rzecz, produkować takie informacje, sam się tym zajmowałem przez długi czas. Kłopot w tym, że i na nie brakuje miejsca, to znaczy, że coraz większy obszar wiedzy objęty zostaje klauzulą tajności. Coraz więcej informacji godzi w interes tego, który je emituje. Zbliżamy się, więc powoli do momentu, w którym z pudla zostaną tylko kokardki, tapir i szykany na ogonku. Zbliżamy się do momentu, w którym na wydziałach dziennikarstwa i nauk politycznych omawiane będą wręcz wzorniki informacji, tak jak niegdyś, a może i dzisiaj architektom i projektantom wnętrz potrzebne były wzorniki motywów i detali. Oto wczoraj nasz gospodarz ogłosił, że w tutejszej telewizji wystąpi prawdziwa gwiazda – Lejb Fogelman, który jest znanym prawnikiem, postacią medialną i kolegą Lecha Kaczyńskiego. Jako człowiek, który zajmował się dystrybucją informacji atrakcyjnych i ekscytujących czytelnika zawodowo, nawet nie znając tekstu Toyaha na temat tego pana, może z całą odpowiedzialnością rzec, że żadna z tych informacji nie pokrywa się ze stanem faktycznym, czyli z tym, kim rzeczywiście i istotnie jest pan Fogelman. Redaktor Janke zaś podaje nam ten zestaw w ten sposób, by zachęcić nas do czytania i oglądania. I dodaje jeszcze słowo Żyd, które powinno wywołać jakieś typowe – według rozmaitych speców od mediów – reakcje antysemickie. Nie wywołuje. Z oczywistych względów – wszyscy już dawno nauczyli się wyczuwać takie prowokacje i je po prostu olewać. Jedynymi ludźmi, którzy odzywają się w tej sprawie są dyżurni prowokatorzy, rozpoznawali jak – przepraszam za kolokwializm – kurwy pod Marriottem. W tym miejscu chciałem pozdrowić serdecznie pana senatora Piesiewicza. Próżno oczywiście oczekiwać, że redaktorzy Janke czy Kozak zapytają pana Fogelmana o to wszystko, o co chcieliby zapytać komentujący pod tym ogłoszeniem blogerzy. Myślę, że skończy się na standardowych przekomarzaniach typu – Polacy to, Żydzi tamto, a pan Fogelman używając słów sympatycznych i ciepłych wyjaśni nam, że fajni z nas goście, pod warunkiem, że nie wtrącamy się do spraw, których nie rozumiemy do końca lub rozumiemy źle. Powie nam też pewnie, że Lech Kaczyński był może trochę safandułowaty, ale kolegą był dobrym i dało się z nim wytrzymać. Tyle, że on także cierpiał na ten znany wszystkim Polakom syndrom wtykania nosa w sprawy dlań niedostępne. I proszę co się stało – wypadek! Że co? Że tak nie powie? No to poczekajmy. Może zamiast słowa wypadek użyje zwrotu – straszna tragedia. Może nawet zamyśli się chwilę i otrze łzę sunącą wolno po jego szczeciniastym policzku. Myślę nawet, że pan Fogelman jest do tego stopnia kompetentnym człowiekiem, że może nam dać nadzieję na to iż dowiemy się wkrótce prawdy o tej Tragedii. A przynajmniej to zasugeruje. Dziś rano portale podały, że odczytano nowe słowa z czarnej skrzynki. Słowa generała Błasika. Po dwóch latach! Wyobrażacie sobie. To jak się teraz musi denerwować Ziemkiewicz, skoro po programie Olejnik z Seremetem używał słów takich jak: gówno i kurwa. Teraz pewnie już leci kupić nową klawiaturę, bo starą z wściekłości i zdenerwowania, że tak go oszukiwali przez swa lata, pogryzł i połamał. Powiedzieli, co prawda, że słowa te nie wnoszą nic nowego do śledztwa, ale mogą się mylić przecież, albo odczytać jeszcze jakieś inne słowa, które coś jednak wniosą. Nie miejcie do mnie pretensji, że obstawiam taką wersję. Media są jak bukmacherka, można sobie zgadywać, co się stanie, a jak ktoś ma zmysł do interesów może nawet przyjmować zakłady. Nie mogę nie zatrzymać się także przy tej wczorajszej wpadce administracji, która spod tekstu Igora Janke usunęła link do tekstu Toyaha o panu Fogelmanie. W dodatku usunęła dwa razy. Ja się tu nie daj Boże nie chcę fałszywie oburzać, bo jak już powiedziałem, także robiłem w rozrywce i dobrze wiem, co to znaczy kiedy ktoś chce popsuć dobrze przygotowany i drogi spektakl jakimś nieodpowiedzialnym zachowaniem. To jest po prostu granda. Pokusa by takiego kogoś związać, zakneblować i rzucić do piwnicy jest wielka. Niestety czasy, kiedy to będzie możliwe i społecznie akceptowane jeszcze nie nadeszły. One wkrótce nadejdą, a o tym kiedy to nastąpi być może dowiemy się z ust samego pana Fogelmana już jutro, ale jeszcze nie nadeszły. Jeszcze nie teraz. Z jasnym, więc czołem i takim samym sercem pomieszczam tu ponownie ten link
http://toyah1.blogspot.com/2011/12/lejb-fogelman-czowiek-z-koszerna-busola.html
Myślę, że może zdarzyć się tak iż – do takich rozważań skłania mnie postawa administracji – wkrótce w rozrywce internetowej pozostanie nam już tylko sam Lejb Fogelman i jego bon mots. Kiedy zaś zechcemy obejrzeć sobie jak za dawnych czasów gołą babę, jaką taką fajną, z cyckami i wypiętym tyłkiem, okaże się, że nie ma tego w żadnej zakładce. Dlaczego? Bo treści tego typu godzić będą w interes właściciela mediów. Z rzeczy zaś zbliżonych kalibrem zostanie nam to, co w tytule, czyli super niania w samej bieliźnie. Coryllus
Nie wszyscy chcą się składać na kryzys
1. Sobotnia Rzeczpospolita na łososiowych stronach poinformowała, że 20 największych firm handlowych w Polsce (jak się można domyślać większość z nich to firmy z przewagą kapitału zagranicznego), których obroty w roku 2010 osiągnęły aż 120 mld zł zapłaciły tylko 607 mln zł podatku dochodowego. Ta informacja tylko potwierdza jak niewydolny jest w naszym kraju system podatku dochodowego od firm (CIT). Zresztą wpływy z tego podatku corocznie są niższe niż przyjmowane w ustawie budżetowej na dany rok. W roku 2010 nie osiągnęły one zaplanowanych 22 mld zł, najprawdopodobniej w 2011 nie uda się także osiągnąć zaplanowanych 25 mld zł, choć w obydwu latach rzeczywisty wzrost gospodarczy był trochę wyższy od tego przyjętego w założeniach do ustawy budżetowej.
2. Firmy szczególnie te z udziałem kapitału zagranicznego tak nauczyły się budować koszty swojej działalności, że od lat wykazują niewielkie zyski, a tym samym unikają płacenia podatku dochodowego. Pomagają w tym różne rodzaje optymalizacji podatkowej podsuwane przez firmy doradztwa podatkowego takie jak tzw. ceny transakcyjne możliwe do zastosowania szczególnie w grupach kapitałowych, zawyżanie wycen know-how wprowadzanego przez firmy macierzyste do spółek córek w Polsce, czy różnego rodzaju wyposażenia sprowadzanego ze spółek matek do spółek córek. Podobnie postępują wspomniane firmy handlowe, które wykazują od lat bardzo niską rentowność na poziomie 1-2% i w ten sposób ich niskie wpłaty podatku dochodowego, wydają się uzasadnione.
3. Podobnie jest z obciążeniem podatkiem dochodowym sektora finansowego w szczególności bankowego. Na przykład w 2010 roku przychody sektora finansowego stanowiły blisko 60% przychodów w całej gospodarce, natomiast sektor ten wpłacił zaledwie, co szóstą złotówkę podatku dochodowego CIT, a więc wpłaty tego sektora wyniosły mniej niż 18% całości wpływów całości tego podatku. Sektor finansowy stara się nie eksponować swoich zysków, w ostatnich latach raczej słyszymy o problemach banków w Polsce, kolejnych rekomendacjach Komisji Nadzoru Finansowego, które ograniczają wyraźnie liczbę potencjalnych kredytobiorców, konieczności podniesienia wymogów kapitałowych itp. Ale co jakiś czas przez media przemknie informacja, że mimo spowolnienia gospodarczego, sytuacja banków w Polsce w roku 2011 jest lepsza niż w poprzednich latach i ten rok skończy się najprawdopodobniej rekordowym poziomem zysków. Wyniosą one około 15 mld zł i będą o blisko o 40% wyższe niż w roku ubiegłym.
4. Wydaje się, więc, że szczególnie w czasie kryzysu, kiedy budżet poszukuje dodatkowych źródeł dochodów, a minister finansów decyduje się na tak ryzykowne posunięcie jak podwyżka składki rentowej o 2 pkt. procentowe, co podniesie koszty pracy i najprawdopodobniej spowoduje zmniejszenie liczby miejsc pracy przynajmniej o 100 tysięcy, powinniśmy sięgnąć do tych obszarów działalności gospodarczej, których obciążenia podatkowe jak widać z zaprezentowanych wyżej danych, trudno uznać za nadmierne. Tą drogą poszedł parlament węgierski, wprowadzając przejściowo na 3 lata dodatkowe opodatkowanie w takich dziedzinach jak handel wielkopowierzchniowy (od obrotu), firmy telekomunikacyjne i energetyczne (także od wartości sprzedaży) i sektor bankowy (od poziomu aktywów). Firmy te wprawdzie wniosły skargi do Komisji Europejskiej, ta zareagowała listem protestacyjnym, kolejnym krokiem będzie pewnie ich skarga do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, ale za nim zostanie ona rozstrzygnięta, opodatkowanie wróci do poprzedniego poziomu. Zdaje sobie sprawę, że sugerowanie w Polsce przyjęcia rozwiązań węgierskich w jakiejkolwiek dziedzinie, przy powszechnym medialnym potępianiu rządu Premiera Orbana, jest niesłychanie ryzykowne, ale akurat, jeśli chodzi o poprawę salda budżetu jego rząd w ciągu niecałych dwóch lat, okazał się niezwykle skuteczny. Nie tylko radykalnie zmniejszył deficyt sektora finansów publicznych z poziomu blisko 10% do 4% PKB, a jednocześnie wprowadził obniżkę stawki podatku dochodowego dla firm (dla małych i średnich, do 10%), ale także wprowadził silne rozwiązania prorodzinne w podatku dochodowym od osób fizycznych (rodzina z 3 dzieci ma ulgę w podatku wynoszącą około 16 tys. zł).Dobrze byłoby, więc, żeby także w Polsce rządząca koalicja PO-PSL, dała się przekonać do zwiększenia choćby w sposób przejściowy obciążeń podatkowych dla tych, którzy do tej pory na polski budżet, słabo się składają. Zbigniew Kuźmiuk
Wielki rozgrzeszacz Jerzy „Jurek” Owsiak jest w III RP świętością. Nie wolno mieć żadnych wątpliwości, co do tego, że charytatywna akcja została upaństwowiona i zmieniona w państwowy propagandowy cyrk przypominający gierkowskie turnieje miast (by już nie sięgać po niemiecką akcję „zimowej pomocy”). Gdy, na przykład, „Gazeta Wrocławska” zwróciła nieśmiało uwagę, że za koncert w ramach Orkiestry starzy chałturnicy biorą kasę fundowaną przez urzędy miast i gmin (przypuszczam, że tak było w większości Polski) – to poczuła się w obowiązku opatrzyć ten artykuł wiernopoddańczym zapewnieniem, że w żadnym stopniu nie podważa szczytnej idei… Tak za czasów mojej młodości, by dostrzec jakąś „bolączkę”, trzeba było przysięgać, że nie jest się przeciwko socjalizmowi. Jeśli akcja charytatywna ma zastąpić to, czego zapewnienie jest tak zwanym psim obowiązkiem państwa, to coś jest tu nie tak. Jeśli na dodatek władza robi z niej swój propagandowy cyrk na wszystkich kanałach za pieniądze podatników, to jeszcze gorzej. Tym gorzej, że, wbrew stereotypowi, Orkiestra od pewnego czasu bynajmniej nie zachęca już Polaków do wrażliwości na cudze problemy, ale przeciwnie. Z badań widać jasno, że rzucenie grosika kwestarzom Orkiestry jest dla większości odfajkowaniem tematu „dobroczynność” na cały rok. Myślę, że to jedna z dwóch przyczyn sukcesu Owsiaka – że daje Polakom tanie rozgrzeszenie z tego, iż na co dzień mają wszelką działalność społeczną i dobroczynną gdzieś. Przyczyną drugą jest idealne trafienie w naszą skłonność do działania zrywami, od wielkiego dzwonu i na pokaz. Chlubi się Owsiak, że niczego podobnego jak WOŚP nie ma w krajach zachodnich – i to prawda. Bo tam są dziesiątki tysięcy małych organizacji działających, na co dzień, a nie jedno wielkie halo raz do roku. RAZ
NIE DA SIĘ "ŻYĆ Z DZIURĄ W POTYLICY" Kiedy prezydent Lech Kaczyński wykonując swoje ustawowe obowiązki wskazał na Andrzeja Seremeta, jako nominata na Prokuratora Generalnego, wyjaśnił, że wybrał lepszą z dwóch przedstawionych mu kandydatur. Obserwując działania Prokuratora Generalnego, który utracił całkowicie kontrolę nad działaniami prokuratury zastanawiam się, jaka była ta druga, gorsza kandydatura. Prokurator Generalny traci kontrolę nad działaniami podległych sobie organów i stąd być może pomysł udania się do Rosji na obchody 290 rocznicy powstania prokuratury rosyjskiej. Ho, ho! Toż to szmat czasu, polska prokuratura mnie może się pochwalić tak długą tradycją, bo przez ostatnie trzysta lat było mało okazji, by mieć ja gdzie zorganizować. Jak się odejmie od dwóch tysięcy dwunastu dwieście dziewięćdziesiąt, to jak byk wychodzi 1722, chyba, że dzisiaj mi gorzej z liczeniem. Piękna rocznica, można by rzec. I jaki ogrom nagromadzonych doświadczeń! Jest, co świętować. Na miejscu prokuratora starałbym się dowiedzieć dużo o historii rosyjskiej prokuratury, ta wiedza może stanowić istotny wkład w zrozumienie, jak się zawiaduje tego typu organami, oraz co należy robić, by z pożytkiem dla kraju, a na pohybel warchołom, oczyszczać społeczeństwo z elementów wywrotowych. Prokurator Jurij Czajka, który prokuratora Andrzeja Seremeta zaprasza, sam w sobie jest bardzo interesującą postacią i jego doświadczenie może być nie do przecenienia. „Jak ukręciłem łeb sprawie Politkowskiej” – czyż to nieinteresujący i nośny temat? „Jak z całą stanowczością wykazałem, że nie można truć ludzi polonem, bo kosztuje 20,000,000 dolarów, więc to nieekonomiczne i należy do opowieści z zakresu science fiction. „Jak Czeczeńscy terroryści wysadzili budynki mieszkalne w centrum Rosji – materiały śledztwa” – to ramach instruktarzu jak się prowadzi śledztwa ,,żeby wyszło jak miało”. I wiele, wiele innych interesujących materiałów poglądowych. A to tylko z ostatnich lat! A gdyby sięgnąć głębiej? „Nie można z całą pewnością wykazać, że każdy z rozstrzelanych w Katyniu oficerów został zabity przy użyciu broni palnej”. Genialne w swojej prostocie i jakby to powiedzieć – kończące sprawę. Oczywiście, przy okazji uroczystego bankietu pan Andrzej Seremet porozmawia na temat polskiego wraku i czarnych skrzynek z Tu-154. Jak rozumiem również o broni oficerów BOR-u, środkach łączności satelitarnej, etc... „Jak tam czarne skrzynki, Jurij?” „A dziękuję dobrze, prosit!” „A wraczek?” „A leży jak leżał, przykryty plandeczką, nie zmarznie bidulek, po pierwom nie zakuszajem, spasiba” „A broń poległych oficerów BOR-u?” „To nie znaju, spróbuj kawioru – prawdziwy z jesiotra”. Serdeczność towarzysząca wizytom polskich notabli w Rosji staje się przysłowiowa. Wiecie Państwo, ile razy prezydent Komorowski miał okazję powitać nieoficjalnie ziemię rosyjską w grudniu 2011 roku? A cztery, bo wynajęty decyzją ministra Klicha Embraer tyle razy musi się stykać z ziemią rosyjską podczas podróży do Chin. Jekaterynburg i Irkuck w jedną stronę, Jekaterynburg i Irkuck w drugą. Powie ktoś, że zatankować trzeba. Trzeba, co nie znaczy, że nie można na przykład porozmawiać przy tej okazji na temat rozwoju dwustronnych stosunków gospodarczych Polski i obwodu Swierdłowskiego. Prezydent spotkał się w Swierdłowsku z bliskim znajomym pułkownika Putina Aleksandrem Charłowem i omówił sprawy gospodarcze. Jestem pewien, że na biurku odpowiedniego ministra pojawił się obszerny raport z przeprowadzonych rozmów z sugestiami jak ożywić wzajemne kontakty gospodarcze w zakresie... swierdłowskiej stali, miedzi, aluminium, azbestu, kamieni szlachetnych, marmuru i węgla. Myślę, że panowie dziennikarze nie omieszkają zapytać pana prezydenta przy najbliższej okazji, które to z bogactw naturalnych „swierdłowskiej obłasti” wzbudziły szczególne zainteresowanie pana prezydenta i na co będzie chciał zrobić „machniom?”. W Warszawie władze dostosowują się do ogólnego klimatu zaciskających się stosunków z Rosją dostosowując pejzaż do sytuacji. Już wkrótce możemy jednocześnie mieć pięknie oderestaurowany pomnik „czterech śpiących” i nie mieć Pomnika Katyńskiego, czyli będzie jak było. Nie wiemy, do którego momentu w historii wzajemnych relacji będziemy sięgać, ale ze wspomnianego okresu lat 290 coś się wybierze. Jak przed dosłownie godziną doniosły media jeden z prokuratorów wojskowych prowadzących „śledztwo smoleńskie” usiłował popełnić samobójstwo strzelając sobie w głowę z broni służbowej. To jest duży problem Andrzeja Seremeta, jego sposobu unikania odpowiedzialności za sposób prowadzenia tego śledztwa, i zawiniony przez niego brak kontroli cywilnej w tym śledztwie, po odsunięciu od niego prokuratora Pasionka pod absurdalnymi zarzutami. Stwierdzenie „złego traktowania polskich prokuratorów w Moskwie, czego dowodem fakt, że nie podano im nawet herbaty”, jako podstawa wszczęcia postępowania dyscyplinarnego w sprawie „uchybienia godności prokuratorskiej” powinna panu Seremetowi dać do myślenia. Powinien przemyśleć, czy nadal chce być psem kręconym przez ogon, oraz czy cnotę można utracić jednocześnie jej nie tracąc. Pęka zmowa milczenia wokół sprawy Smoleńskiej i pękają konstrukcje psychiczne ludzi, których zmuszono do tej zmowy. W ciągu trzech dni usłyszeliśmy dwu mocne głosy w tej sprawie. Jeden dochodzący z dziennikarskiego (jednak) mainstreamu, podsumowujący stan śledztwa i wiedzy mediów na temat katastrofy smoleńskiej: „g...o mamy i g...o wiemy” jak trafnie określił Rafał Ziemkiewicz we Rzepie i - wbrew głosom, że to nieistotne, ja jednak uważam, że istotne. To jednak Ziemkiewicz i jednak w Rzepie, i ktoś to puścił. A diagnoza potwierdziła się z okrutną dosłownością. Dzisiaj usłyszeliśmy drugi głos, chyba nawet mocniejszy. Huk strzału samobójczego człowieka, który nie potrafił znieść sytuacji, w której się znalazł, świadczy, że wbrew intencjom większości sprawy się nie da zamieść pod dywan, a komentując ziemkiewiczową tezę o „życiu z dziurą w potylicy” dodam jedynie, że jest nieprawdziwa w tym sensie, że nie da się żyć z dziurą w potylicy – konieczna jest natychmiastowa reanimacja. Panu prokuratorowi Mikołajowi Przybyłowi życzę powrotu do zdrowia, Jego Rodzinę mogę tylko zapewnić o duchowym wsparciu.*
* Napływające relacje wydają się zaprzeczać wersji „ o próbie samobójczej”. Jeśli się potwierdzą, będzie to oznaczało, że zostaliśmy skonfrontowani ze spektaklem, którego celem była próba dalszego „impregnowania” prokuratury wojskowej na kontrolę cywilną. W tej sytuacji zmuszony jestem wycofać się z dorozumienej tezy o „naruszeniu zmowy milczenia” w kontekście desperackiego aktu, jeśli miałby się okazać niedesperacki. Nie wycofuję jednak życzeń powrotu do zdrowia dla prokuratora oraz obietnicy duchowego wsparcia dla jego rodziny. Jesli – jak sugerują goście, prokurator miałby być aktorem w akcji grubej manipulacji, potrzebują tego w jeszcze większym stopniu. ROLEX
Wyprzedaż akcji Unicredit Pięć lat temu akcje Unicredit, który jest właścicielem PeKaO S.A. kosztowały ponad 50 euro, kilka dnie temu odnotowały dramatyczny spadek do poniżej 4 euro, a dzisiaj spadły o kolejne kilkanaście procent i były dwukrotnie zawieszane. Teraz kosztują 2,33 euro. Spadkowi towarzyszą rekordowo wysokie obroty, co jest symptomem paniki. Z pewnością nie jest to atak spekulacyjny, ponieważ krótka sprzedaż banków jest tymczasowo zakazana we Włoszech. Unicredit jest w trakcie podwyższania kapitału, muszą to zrobić prawie wszystkie ważne systemowo banki. Widać, co się wtedy dzieje z ceną akcji, łatwo zgadnąć jak to wpłynie na giełdę w 2012 roku. Na giełdzie w W-wie cena Unicredit spadła dzisiaj o 18%. Dla porządku podaję, że nie mam akcji Unicredit ani żadnych instrumentów pochodnych powiązanych z ceną tych akcji. Mam krótką pozycję na futures na PeKaO S.A., spółce córce Unicredit i krótką pozycję na kontraktach na WIG20. Rybiński
Przypadki Pawła Śpiewaka Któż w narodowym kręgu nie zna Pawła Śpiewaka, wyjątkowo odpychającego przypadku działacza żydowsko-syjonistycznego, który za dzieło swego życia wyznaczył sobie zohydzenie w oczach Polaków idei nacjonalistycznej, jej twórców i zniszczenie obecnych działaczy narodowych? Warto przybliżyć kilka wątków z jego ciekawego życiorysu w tym parę nowych, które mogą być dla niego nadszarpnięciem kariery Żyda, bo bycie nim jest w Judeopolonii podstawą błyskotliwych sukcesów w różnych dziedzinach nauki, kultury, mediów i polityki.
Naukowiec, polityk, propagandysta Paweł Śpiewak – socjolog i historyk idei – zrobił karierę na Uniwersytecie Warszawskim, dochodząc do funkcji kierownika Zakładu Historii Myśli Społecznej w Instytucie Socjologii UW i zostając doktorem habilitowanym (profesorem uniwersyteckim), ale dorabia także na pomniejszych uczelniach. To pewnie nie koniec sukcesów zawodowych, ponieważ Śpiewak ma wszelkie predyspozycje do dalszego pięcia się w górę, jak choćby pochodzenie, koneksje i układy zagraniczne. Wydziały socjologii są opanowane przez element naukowy o libertyńskich, lewicowych i filosemickich poglądach, często bezpośrednio przez ludzi żydowskiego pochodzenia. Początków medialnej popularności Śpiewaka należy szukać w postaniu stacji telewizyjnej TVN, gdzie szybko został on wykreowany na wybitnego znawcę szeroko rozumianej sfery polityki, co jest o tyle dziwne, że nie jest on przecież politologiem, czyli nie posiada ukierunkowanej wiedzy w penetrowaniu politycznych niuansów polskiej i zagranicznej rzeczywistości. W każdym bądź razie Paweł Śpiewak stał się stałym gościem i właściwie komentatorem w TVN, a następnie zaczął się systematycznie pojawiać w publicznej TVP. Zaowocowało to chęcią zaistnienia w realnej polityce, co też Śpiewak uczynił, zostając w 2005 roku posłem z ramienia Platformy Obywatelskiej. Jeszcze przed tym wydarzeniem, zademonstrował swą żydowską zaciekłość w czasie prawyborów we Wrześni, kiedy przyczepił się ze swoim synem Janem (wtedy szefem Żydowskiej Ogólnopolskiej Organizacji Młodzieżowej – ŻOOM) do grupy kolporterów wydawnictw jednej z partii narodowych, krzycząc „to wy chcecie bić i mordować Żydów!”. Wobec przybyłej policji złożył doniesienie, iż cały incydent wywołali narodowcy, co stało się początkiem ich kolejnego nękania na drodze sądowej z przychylnością kolejnych ministrów sprawiedliwości ze Zbigniewem Ziobrą włącznie. Profesor UW kierował się zemstą na narodowcach, którzy z gniewem odnieśli się do plugawej i oburzającej wypowiedzi Śpiewaka względem Romana Dmowskiego, że twórca polskiego nacjonalizmu nie zasługuje na nazwanie jego imieniem najbardziej zapyziałego placyku, gdzie schodzą się sikać psy. Września była także świadkiem zaspokajania potrzeb przerosłego ego Śpiewaka, gdy przywieziona tam „grupa oklaskowa” młodzieży w niebieskich koszulkach i hasłami na cześć „idola”( rzekomych członków PO) reagowała sztucznym entuzjazmem na średnio-błyskotliwą mowę swego mistrza na trybunie ustawionej we wrzesińskim rynku. Politycznej furory poseł Śpiewak nie zrobił, szerszym echem międzynarodowym odbiła się tylko jego wypowiedź dla niemieckiej gazety „Die Welt”, w której wyraził on wstyd za Polskę Kaczyńskich, co niektórzy odebrali za szkalowanie Polski w ogóle. Zniesmaczony postawą Śpiewaka był znany francuski filozof liberalny o żydowskich korzeniach Guy Sorman i powiedział w dzienniku „Fakt” (6 luty 2007 r.) : „Postawmy sobie również pytanie, czy moralne jest , by polski poseł oczerniał swój kraj w Niemczech i sugerował Europejczykom, że Polska stała się krajem faszystowskim?”. To poniekąd kolejny dowód, iż tzw. polscy Żydzi odczuwają dużo mniejszą lojalność względem własnego kraju zamieszkania od swych ziomków z innych państw. Paweł Śpiewak stawia politykę na drugim miejscu, zresztą właściwie ona sama go na nim postawiła, koncentrując się na działalności wymierzonej w polski ruch narodowy i umacnianie wpływów żydowskich, co czyni, jako członek polonofobicznej „Otwartej Rzeczpospolitej” – „Stowarzyszenia przeciwko Antysemityzmowi i Ksenofobii”, Rady Programowej żydowskiego miesięcznika kulturalno-propagandowego „Midrasz”, Rady Naukowej rocznika „Zagłada Żydów” (periodyk Instytutu Filozofii i Socjologii Polskiej Akademii Nauk – co ma tematyka filozoficzno-socjologiczna do historii?) oraz współpracownik wielu soc-liberalnych i pseudokatolicko-modernistycznych pism, gdzie drukuje swe artykuły, komentarze i udziela wywiadów. Śpiewak posiada także domniemane związki z reaktywowaną w Polsce – m.in. dzięki przychylności urzędującego wtedy prezydenta Lecha Kaczyńskiego – szowinistyczną lożą masonów żydowskich B’ nai B’ rith („Synowie Przymierza”). Oto próbka „naukowego” podejścia Pawła Śpiewaka do znienawidzonego przez siebie Romana Dmowskiego: „Nie mam żadnej wątpliwości, że Dmowski był ideologicznym łobuzem i stworzył to wszystko, co jest najgorsze w polskiej tradycji” („Angora” 2 stycznia 2006). Osoba mieniąca się naukowcem, profesorem i aspirująca do historycznych analiz polskich dziejów, dostaje piany na ustach i rzuca wyzwiska, gdy ledwie ktoś ruszy problem idei narodowej, a już szczególnie olbrzymich zasług Romana Dmowskiego dla odrodzenia niepodległej Rzeczypospolitej, co przyznają mu najgorsi wrogowie ideowi i polityczni, zdarzało się to nawet incydentalnie Adamowi Michnikowi. Śpiewak w swej prymitywnej i zaciekłej antyendeckiej fobii jest ślepy na wszystkie argumenty, nie potrafi rozpatrywać tych spraw racjonalnie. Nigdy nie doczekaliśmy się oskarżenia i ukarania Pawła Śpiewaka przez aparat sprawiedliwości III/IV RP za notoryczne znieważanie dobrego imienia Romana Dmowskiego, co sądy powinny czynić z urzędu. Cóż, każdy Żyd ma w tym kraju dużo więcej praw od największych Polaków. Po prostu nie żyjemy u siebie, lecz w Judeopolonii.
„Reformator” katolicyzmu, zagadka pochodzenia Każdy Żyd ma w tym kraju dużo więcej praw od największych Polaków. Po prostu nie żyjemy u siebie, lecz w Judeopolonii Paweł Śpiewak przejawia duże zainteresowanie religią judaistyczną i chrześcijańską (deklaruje się prywatnie, jako bezwyznaniowiec), należy do środowiska modernistycznego Klubu Inteligencji Katolickiej i takiegoż miesięcznika „Więź”, znany jest, jako znawca tradycji i literatury rabinicznej, wydał m.in. książkę „Księga nad księgami: Midrasze”, autor komentarzy biblijnych i rozważań nad Torą, pisanych dla „Tygodnika Powszechnego”. Śpiewaka nazwać można dość wybitnym judaizatorem Kościoła Katolickiego, stąd tak chętnie korzysta z jego usług i lansuje niego samego potężny front judaistyczno-modernistyczny, który urósł znacznie w siłę po Soborze Watykańskim II, próbując zniszczyć Tradycję naszej wiary od środka. Nienawiść tego obozu ideowo-teologicznego do katolicyzmu, wyznawanego przez prawdziwych Polaków, dla których autorytetem jest Roman Dmowski, wyraźnie widać w poglądach P. Śpiewaka. Wielu z nich było oburzonych, że przed Pawłem Śpiewakiem otwarły się łamy sprzedawanego w kościołach „Gościa Niedzielnego”, gdzie rozmawiał on z red. Jackiem Dziedziną („Zbudowałem sobie klasztor”, 26 kwietnia 2009 r.). Zachodzi tu nieporozumienie, iż ten zasłużony niegdyś tygodnik katolicki, pierwszy numer wyszedł w 1923 roku, zachowuje nadal tradycjonalistyczny przekrój teologiczny i programowy, gdy tymczasem jest to periodyk o fundamentalistycznie modernistycznym charakterze, lansujący z entuzjazmem wszelkie błędy Vaticanum II z fałszywym ekumenizmem oraz protestantyzacją i judaizacją katolicyzmu na czele. „Gość” nie ma być może charakteru otwarcie lewicowego, lecz liberalny – stąd kojarzy się go z sympatiami do Platformy Obywatelskiej i poglądami nieżyjącego arcybiskupa Józefa Życińskiego. Znalezienie się w „Gościu” Pawła Śpiewaka, to pewna oczywistość; należy się raczej dziwić, że pojawił się w nim tak późno. Ciekawe są wątki, w których P. Śpiewak opisuje swoją tożsamość religijną – „Nigdy nie chodziłem do żadnego kościoła. To było mi całkowicie obce, w znaczeniu związku z instytucją(…) Kościół nie był w domu obecny – ani jako instytucja sakramentalna, ani jako instytucja publiczna(…)…katolicyzm nie jest moim domem, Kościół nie jest moim domem, nie miałem też momentu nawrócenia. Wchodzę do świątyń i na tym koniec(…) Mnie oczywiście fascynuje chrześcijaństwo, ale nie mam poczucia utożsamienia się z nim, nie uważam się za chrześcijanina”. Jacek Dziedzina pyta – „Bliżej panu do judaizmu?”, Śpiewak odpowiada – „Zdecydowanie tak. To jest pewne kalectwo ludzi, którzy są znikąd. Jak ktoś się rodzi w jakiejś wspólnocie religijnej, to dla niego wszystko jest tak oczywiste: pieśni, którymi żyje modlitwy, które powtarza, rytuał domu, rodziny? Dla mnie to wszystko, mimo upływu lat, jest ciągle tak samo obce i nie moje. A Ewangelie są dla mnie mądrością, wiedzą, ale nie mam poczucia, że to jest obiecane przyjście Zbawiciela”. Poglądy P. Śpiewaka są dość kuriozalne, ciągle podkreśla własną obcość i wykluczenie, ale jak automat natychmiast odpowiada, że o wiele bliżej jest mu do judaizmu, chociaż pozuje na osobę niezwiązaną ściśle z pochodzeniem i tradycją żydowską. Cały ten wywiad dla „Gościa Niedzielnego” jest rozmową niby o chrześcijańskiej Biblii (Piśmie Świętym), lecz tak naprawdę dyskusja toczy się o Biblii żydowskiej (Stary Testament, Tora, Tanach). Śpiewak mówi – „Mam teraz wielką przyjemność, że mogę pisać do < Tygodnika Powszechnego> rozważania nad Torą. To jest pochylanie się nad słowem, poczucie odkrywania wielkości (…) Mnie nie bardzo interesuje, czy ktoś wierzy w Boga, tylko czy on robi rzeczy, których się oczekuje od człowieka wierzącego. W judaizmie pojęcie wiary jest mniej obecne niż w Kościele. Bogobojni Żydzi, np. chasydzi, wierzą bardziej w misję zbawczą wspólnoty, a w przestrzeganiu reguł są jak zakonnicy”. Słychać tutaj echa judaistycznego podejścia do odczuwania religii – jako do wierności zdyscyplinowanego tłumu, który tylko poprzez ścisłe wykonywanie setek nieraz absurdalnych zakazów i nakazów, zdobędzie łaskę Jahwe. Zakonnicy najpierw wierzą, a później trzymają się reguły swego zgromadzenia, inaczej na nic by się ona do zbawienia nie przydała. Ich porównywanie z chasydami stanowi właśnie element judaizowania katolicyzmu. Poza tym Śpiewak – sugerujący jak ceni dobre uczynki i wielkość Tory – nie wypowiada jednego zdania o Talmudzie, zaś przecież jest to w dużej mierze zbiór zasad (swoisty judaistyczny „katechizm”) skrajnej nienawiści do chrześcijan i ogólnie gojów. U Śpiewaka widoczne są talmudyczne wpływy w traktowaniu żydowskich wrogów, a więc polskich narodowców ze specjalnym podkreśleniem Romana Dmowskiego. Charakterystyczna jest również ta wypowiedź Śpiewaka o swojej matce Annie Kamieńskiej, nawróconej na katolicyzm w granicach 1967 r. (śmierci jej męża Jana Śpiewaka, ojca Pawła): „Potem poznała mojego teścia i postanowiła w wieku 50 lat nauczyć się hebrajskiego. I z czasem posługiwała się nim bardzo sprawnie. Ona miała poczucie, że skoro Pan Bóg zostawił nam Biblię hebrajską, to znaczy, że jest to Jego język. Jeśli więc chcemy zrozumieć Biblię, musimy zrozumieć hebrajski”. Abstrahując od tego, iż Stary Testament nie był pisany jedynie po hebrajsku (zawiera fragmenty po aramejsku), Śpiewak demaskuje w tym miejscu swoje podejście do Biblii-Starego Testamentu – jako wyłącznie do świętej, natchnionej księgi Żydów. Dlaczegóż to? Przecież równie natchniony Nowy Testament został zapisany w oryginale po aramejsku i grecku. A więc hebrajski nie jest ekskluzywnym „językiem Boga”, co samo w sobie trąci bluźnierstwem, albowiem Bóg to Pan wszystkich ludów, zna ich mowę i nie może konwersować i dyktować tekstów tylko po hebrajsku, bo akurat Żydom się tak spodobało. To klasyczne podejście żydowskiego „nadczłowieka” w judaizmie, którego Bóg nie umie innego języka prócz hebrajskiego. Śpiewak w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” sprytnie „wyłącza” z Biblii Nowy Testament; pytanie – czy red. Dziedzina to zauważył, czy przeszedł nad tym do porządku dziennego? W świetle powyższych rozważań, warto też spojrzeć nieco inaczej na nawrócenie Anny Kamieńskiej, przypadające w czasie posoborowych zmian i wzrostu tendencji judaistycznych w Kościele Katolickim, jak i samych podtekstów owego wydarzenia („teść” Śpiewaka, czyli pewnie osoba z kręgu tradycji żydowskiej, skoro biegle operował hebrajskim). Ten wątek zawiódł nas do kwestii pochodzenia i ukształtowania światopoglądu Pawła Śpiewaka. Wspomniana Anna Kamieńska (1920-1986) – rodzice Tadeusz Kamieński i Maria z Cękalskich, pisarka, poetka, tłumaczka i krytyk literacki. W młodości i wieku średnim posiadała poglądy lewicowo-marksistowskie, debiutowała w wieku lat czternastu wierszem w lewicującym piśmie dla starszych dzieci „Płomyczek”, chociaż za oficjalny debiut uważa się jej publikację w komunistycznym „Odrodzeniu” (1944). Po wojnie pracowała w tygodniku „Wieś”, propagującym kulturowe wzorce marksizmu na prowincji, a także w „Nowej Kulturze”, gdzie obowiązywał styl pryncypialnego realizmu socjalistycznego. Po 1968 r. Kamieńska była członkiem redakcji miesięcznika „Twórczość”. Po nawróceniu zaprzyjaźniła się z ks. Janem Twardowskim, a jej pogrzeb celebrował prymas Józef Glemp. Dużo pisała i tłumaczyła, co ciekawe wiersze Kamieńskiej niezbyt wysoko cenił Czesław Miłosz, twórca sympatyzujący przecież ze środowiskiem lewicowych liberałów. Jak można przypuszczać, Anna Kamieńska godziła katolicyzm w modernistyczno-judaizującej wersji z poglądami lewicowymi, co pewnie odbiło się na poglądach syna Pawła Śpiewaka. Rzecz bardzo ważna – o ile wiadomo nie stwierdzono, żeby A. Kamieńska miała korzenie żydowskie ze strony jakichkolwiek przodków, co potwierdzałyby ich nazwiska i rodowe dzieje; najprawdopodobniej była etnicznie czystą Polką. Ten fakt należy zapamiętać, przyda się do nakreślenia końcowych wniosków mego tekstu. Ojciec naszego bohatera, urodzony na Kresach Wschodnich (obecnie Ukraina) poeta, eseista i tłumacz Jan Śpiewak (1908-1967) był od młodych lat zwolennikiem socjalizmu o komunizującym zabarwieniu, drukował swe utwory w periodykach tego nurtu „Lewym Torze”, „Lewarze” i „Sygnałach”. Współpracownicy tych pism podjęli w większości kolaborację z Sowietami po ich agresji na Polskę i poparło IV rozbiór RP. Środowisko lewicowych pisarzy skoncentrowało się pod parasolem NKWD we Lwowie; tam też 30 kwietnia 1941 r. w numerze „Almanachu Literackiego” ukazał się wiersz J. Śpiewaka „Rozmowa z przyjacielem”, który stanowił apoteozę Stalina i komunizmu. W latach 1947-1949 Jan Śpiewak publikował w łódzkim „Głosie Robotniczym”, a od 1950 współredagował wspomnianą wcześniej „Twórczość”. Stało się to rok po tzw. kongresie szczecińskim, na którym wprowadzono odgórnie, jako obowiązujący polskich twórców, sowiecki realizm socjalistyczny. „Twórczość” pilnowała prawidłowości tej linii z wyjątkową gorliwością, będąc naczelnym organem oceniającym ukazujące się na rynku pozycje literackie. W okresie „ odwilży” po 1956 r., Jan Śpiewak pracował dla liberalizującego miesięcznika „Współczesność” i zaczął pisać bardziej osobiste wiersze i eseje, traktujące m.in o własnych, naprawdę traumatycznych przeżyciach, związanych z hitlerowską okupacją na Wschodzie, gdzie m.in. zginęli tragicznie jego rodzice (Klara i Leon), dziadkowie Pawła Śpiewaka. J. Śpiewak zdobył dość sporą popularność, jako poeta, oczywiście nie przypominano już „dzieł” tegoż z czasów fascynacji komunizmem, chociaż w idee marksistowskie wierzył on pewnie do końca życia. Jan Śpiewak zmarł na raka w 1967 r. O ile Anna Kamieńska była prawie na pewno etniczną Polką, to Jan Śpiewak pochodził z rodziny żydowskiej, z czego zresztą nie robią tajemnicy liberalne źródła. Dla przykładu poprawna politycznie internetowa Wikipedia, umieściła Jana Śpiewaka w Kategorii „Polscy Żydzi”. W prasie narodowej Paweł Śpiewak występuje również pod nazwiskiem Śpiewak-Singer. Należy przypuszczać, że używali go wcześniejsi przodkowie Pawła i Jana Śpiewaków. Z naszego – polskiego i katolickiego punktu widzenia – nie jest to najważniejsze. Nie wyznajemy rasizmu, Paweł Śpiewak mierzi nas głównie przez swoje polonofobiczne poglądy, a nie takie lub inne korzenie etniczne. Inaczej to jednak wygląda u drugiej strony. Tradycyjne prawo żydowskie (halacha) i autorytety rabiniczne jasno stwierdzają, iż Żydem jest osoba, która dziedziczy krew z matki – nie ojca. Czyli według żydowskich kryteriów Paweł Śpiewak nie jest członkiem ich narodu, w Izraelu – opanowanym przez fanatycznych rabinów kreujących prawo państwowe – byłby pewnie obywatelem II-III kategorii . Za Żyda mógłby zostać ewentualnie uznany w synagogach głoszących judaizm reformowany, lecz są to niewielkie zbiorowiska libertyńskich oszołomów, które posiadają „rabinów” kobiety i zastanawiają się nad płcią Jahwe. To margines pogardzany przez bogobojnych Żydów. Logicznie rzecz biorąc liberał Paweł Śpiewak, winien krytykować wynikające z judaizmu żydowskie zacofanie rasistowskie, nie zaś przejawiać fascynację tą ponurą tradycją, czego byliśmy świadkami czytając jego rozmowę w „Gościu Niedzielnym” i słuchając wystąpień P. Śpiewaka na różnych forach medialnych. W zamian odreagowuje on jakieś swoje kompleksy (być może z wymienionych powodów) na rzekomym polskim antysemityzmie, ruchu nacjonalistycznym i historycznych przywódcach naszej wspólnoty narodowej, których szanujemy. Podobnie, choć w pogłębionym chorobowo stanie, ma się sprawa z Janem Tomaszem Grossem – matka Polka, ojciec Żyd i w efekcie syn polakożerca z kompletnym zajobem na tym tle. Przychodzi myśl, że owe mariaże polsko-żydowskie nie przynoszą nikomu nic dobrego, a już najmniej samym Polakom. Niech każdy trzyma się własnej nacji, także w kwestiach ślubnych, zwłaszcza wtedy, gdy partnerzy dziedziczą odmienne wartości kulturowo-cywilizacyjne. Mieszanki na tym polu nie są wskazane i powodują chaos mentalnościowy u pojedynczych ludzi i w zbiorowiskach, co dawno zauważył wybitny myśliciel Feliks Koneczny. Tych nauk warto słuchać i stosować je w życiu. Robert Larkowski
Rokita za likwidacją Urzędu Prokuratora Generalnego Gdyby przesłuchania kandydatów na Prokuratora Generalnego były upublicznione może dowiedzielibyśmy się więcej o różnych rzeczach, które ujawnili kandydaci: o koteriach w prokuraturze, braku kompetencji oraz o istnieniu podziemia decyzyjnego Całkowicie zgadzam się tutaj z opinia Rokity. Urząd Prokuratura Generalnego należy zlikwidować. Chyba, żeby zrealizować koncepcje, której co warto nadmienić zwolennikiem był Giertych, koncepcje republikańską, aby prokuratorzy byli wybierani przez Polaków w wyborach. Wybory prokuratorów przez obywateli sprawdzają się w praktyce, w praktyce Stanów Zjednoczonych. Chciałbym przypomnieć tutaj opinie Rokity sprzed ponad roku, w której przestrzegał przed istnieniem podziemia decyzyjnego w prokuraturze... ”Rokita kilka dni temu powiedział, że pomysł rozdzielenie urzędu Prokuratora Generalnego od urzędu Ministra Sprawiedliwości to zły pomysł i że w ciągu najwyżej dwóch lat ten rozdział zostanie zlikwidowany. Argumentował to tym, że przy najbliższym zbiorowym morderstwie lub gwałcie wyborcy zapytają się rządu, co zamierza z tym zrobić. A rząd nie może zrobić nic, bo nie ma żadnej władzy. Gdyby przesłuchania kandydatów na Prokuratora Generalnego były upublicznione i transmitowane może dowiedzielibyśmy się więcej o różnych rzeczach, które ujawnili kandydaci: o koteriach w prokuraturze, braku kompetencji oraz o istnieniupodziemia decyzyjnego. „...(więcej)
Problem rozbijania struktur państwa, a z tym mamy do czynienia przy tworzeniu oligarchicznego zależnego tylko od układu systemu prokuratury jest pomijany w dyskursie politycznym. Zresztą, co to za dyskurs, kiedy po polityczna Olejnik uznała, że ekspertem w tej sprawie jest Palikot. Do czego doprowadzi nas orgia ochlokracjo politycznej, jaką jest Platforma najlepiej świadczy opinia Skwiecińskiego o „niezależnej „ prokuraturze włoskiej Skwieciński w Rzeczpospolitej „ Groteska Berlusconiego to mniejsze zło”.
Skwieciński: „Polityczna instrumentalizacja prawa, sądów i prokuratury jest, bowiem chyba największymmożliwym zagrożeniem dla demokracji. A wrogowie Berlusconiego – politycy klasyczni orazpolitycy w togach prokuratorskich i sędziowskich (włoski fenomen) – dopuszczają się tej instrumentalizacji wręcz demonstracyjni Ktoś powiedział: Berlusconi może budzić obrzydzenie.Ale jego przeciwnicy muszą wzbudzić przerażenie”.... (więcej)
Opinii Skwiecińskiego dodaje smaczku dokonanie białego zamachu stanu w wyniku, którego Berlusconi w ciągu jednej chwili został usunięty z funkcji premiera na rzecz byłego pracownika Goldman Schachs. Oligarchiczna, feudalna prokuratura, która staje się w III RP państwem w państwie jest zagrożeniem dla demokracji. I tutaj trudno się nie zgodzić ze Skwiecińskim. To, że patologia wewnątrz prokuratury będą tylko potęgował się jest dla każdego trzeźwo myślącego człowieka rzeczą oczywistą. Bezpieczeństwo obywateli, państwa i społeczeństwa jest zagrożone. Prokuratura jak widzimy staje się następna patologia II Komuny, która jest na naszych oczach budowana. O bucie prokuratury, chorych ambicjach i lekceważeniu resztek demokracji świadczy z pozoru drobny incydent, który opisał Dera:
"Stworzyliśmy władzę dla władzy, bez kontroli – tak poseł Andrzej Dera z PiS komentował nieobecność prokuratora generalnego na piątkowym posiedzeniu Sejmowej Komisji Sprawiedliwości"..."Seremet poczuł się urażony tym, co działo się 18 stycznia na posiedzeniu komisji, gdy przedstawiał przebieg śledztwa dotyczącego katastrofy smoleńskiej. Jak zaznaczył, pod adresem prokuratury padały „zarzuty w niewybrednej formie”... „Należy unikać tego rodzaju sytuacji godzących w powagę organów państwowych” – napisał i dodał, że nie ma obowiązku stawić się przed posłam"...My się tylko dopominamy rzetelnej informacji – mówiła wiceszefowa Komisji Sprawiedliwości Beata Kempa (PiS). Wytknęła, że rozdział prokuratury od resortu sprawiedliwości pozbawił Sejm możliwości kontroli nad jej działaniami" …...(więcej)
Nowoczesna demokracja wymaga, aby żadna władza nie byłą wyjęta spod kontroli społeczeństwa. A do takiego wyjęcia doszło, do tego doprowadził Tusk. Marek Mojsiewicz
W celach propagandowych oddadzą autostradę do użytku przed Euro 2012, a po imprezie zerwą nawierzchnię… Prace nad ukończeniem poszczególnych odcinków autostrady A2 trwają. Firmy, które podpisały kontrakty zapewniają, że skończą budowę do Euro 2012. Jednak po zakończeniu turnieju dojdzie do zerwania nawierzchni i położenia nowej. Odcinek autostrady między Łodzią a Warszawą jest pod specjalnym nadzorem samego Ministra Transportu Sławomira Nowaka. A GDDKiA zapewnia, że prace ukończone zostaną w terminie. Na dzień dzisiejszy nie ma przepisów, które pozwoliłyby na oddanie nieukończonego odcinka drogi, jednak resort znalazł sposób, aby można było to wykonać tworząc nowe przepisy umożliwiające wydanie decyzji „o pozwoleniu na użytkowanie drogi, jezdni (…), pomimo nie wykonania części robót wykończeniowych lub innych robót budowlanych (…)”. Projekt wkrótce trafi do Sejmu, jednak nie poprze go opozycja. Jerzy Polaczek (PiS) zwraca uwagę ministrowi Nowakowi, że „twórcze rozwinięcie myśli partyjnej do polskiego prawa budowlanego jest bardzo niebezpieczne dla kierowców”. Główna Dyrekcja Dróg Krajowychy i Autostrad bagatelizuje problem. Według rzecznika GDDKiA jedynym utrudnieniem dla kierowców będzie… brak możliwości skorzystania ze stacji benzynowej czy miejsc konsumpcyjnych. Natomiast prof. Kazimierz Kłosek z Politechniki Śląskiej w rozmowie z TVN wskazuje na problem z ograniczeniem prędkości. Poza tym po Euro 2012 prawdopodobnie dojdzie do zamknięcia niektórych odcinków autostrady, a w niektórych przypadkach nawet do zerwania części starej warstwy i położenia zupełnie nowej. Według kontraktu na poprawę autostrady będzie czas do 15 października, wtedy, bowiem upływa termin jej oddania. Czyżby rekord w ekspresowym budowaniu i rozbieraniu autostrady? Pytanie, czy rekordowe będą również nakłady finansowe na to przedsięwzięcie… MyPiS.org
Czy polski premier wiedzie swój kraj ku nowemu niewolnictwu? Jak wielu Polaków z łatwością zauważa, sytuacja gospodarcza Europy staje się coraz bardziej niebezpieczna? Zagrożenie jest tak poważne, że przywódcy strefy euro gorączkowo szukają sposobów na wzmocnienie swoich kulejących gospodarek. Starają się także utrzymać wiarę w to, co nazywa się unią walutową, a co jest Świętym Graalem strefy euro. Kraje spoza strefy także czują się zagrożone przez skutki nadciągającego finansowego trzęsienia ziemi i próbują przygotować się możliwie najlepiej na jego nadejście. To, co łączy kraje należące do strefy euro z pozostałymi krajami Unii to problem „długu”. Poziom zadłużenia narodów (długu publicznego) osiągnął w poprzednich dekadach takie rozmiary, że dla wielu krajów przekroczony został próg zdolności do terminowej spłaty odsetek i kapitału. To z kolei prowadziło do tak zwanej restrukturyzacji długów przez wierzycieli i ustanowienia nowych warunków spłat. Daje to wierzycielom ogromną siłę, która pozwala pociągać im za sznurki i wpływać na politykę tak długo, jak długo zadłużone kraje usiłują podtrzymać swoje ambicje i politykę tzw. „wzrostu gospodarczego”. Polska okazała się jednak krajem stosunkowo odpornym na wstrząsy, jakie dotknęły strefę euro. Ze swoją gospodarką opartą w dużej części na popycie wewnętrznym i mniej zależną od eksportu, kraj wydaje się być w stanie uchronić przynajmniej przed najgorszymi konsekwencjami działania czarnej dziury, w jaką szybko zamienia się strefa euro. Tym dziwniejsza, więc wydaje się determinacja Premiera Tuska, aby umieścić swój kraj w centrum tej dziury i tym samym poddać polską niepodległość dyktatowi technokratów niepochodzących z wyboru. Ci z kolei są marionetkami Komisji Europejskiej i jej rozbudowanych agend. Donald Tusk stara się zaistnieć na scenie europejskiej poprzez wygłaszanie przy każdej okazji hymnów pochwalnych na cześć Unii Europejskiej. Kilka miesięcy temu cytowano jego stwierdzenie o tym, że „Unia Europejska jest najwspanialszą instytucją na świecie”. Obecnie dołączył do niego Minister Spraw Zagranicznych Radosław Sikorski, który wydaje się być wyjątkowo gorliwy w popieraniu przywództwa Niemiec w działaniach na rzecz reform w strefie euro. Zarówno Tusk jak i Sikorski wydają się absolutnie zdecydowani na włączenie Polski do unii monetarnej i strefy euro w ciągu najbliższych czterech lat – „pod warunkiem, że w strefie euro zostaną przeprowadzone konieczne reformy” (Sikorski).
Na czym mają polegać te reformy? Jeżeli propozycje pakietu reform Angeli Merkel zostaną przyjęte jako sposób na wyjście z kryzysu, będzie to oznaczać ogromny wzrost znaczenia Brukseli w decydowaniu o gospodarkach i finansach poszczególnych krajów. Będą one musiały rozliczać się przed Komisją Europejską i pozwalać na nadzorowanie, a nawet kierowanie swoimi gospodarkami, aby osiągnąć podobny stopień wiarygodności kredytowej w każdym z nich. Tusk stara się uczepić takiej własnej recepty na przyszłość Polski. Recepty, która „uczyni z Europy efektywne przedsiębiorstwo posiadające mechanizmy wewnętrznej kontroli i dyscypliny” (Tusk dla Warsaw Voice, 5 grudnia 2011). Zgodnie z taką logiką polscy obywatele będą płacić daninę nie tylko do Brukseli, ale także do Europejskiego Banku Centralnego we Frankfurcie. W takim systemie Polska stanie się jedynie jednostką administracyjną w pajęczej sieci biurokracji. Centrum tej sieci będzie kontrolowane przez klikę brukselskich technokratów niepochodzących z wyborów. Światła ostrzegawcze powinny się w tym momencie zapalić. Unia Europejska jest odpowiedzialna za stworzenie setek drobiazgowych przepisów i zasad, które czynią życie codzienne coraz bardziej nużącym i uciążliwym. Jednak niektóre z nich oznaczają bezpośrednią ingerencję w podstawowe swobody obywatelskie i wskazują na obranie kierunku w stronę Europy centralnie kierowanej czy wręcz totalitarnej. Decyzje byłyby w niej podejmowane z pominięciem debaty publicznej, jeżeli ktoś określi je arbitralnie, jako „dobre da gospodarki’. Takie stwierdzenia mają swoje źródło w chciwości korporacji. Jest to choroba, która stoi za ciągłym trwaniem polityków w posłuszeństwie wobec żądań „reprezentujących rynki” czynników finansowych. Te same korporacje wraz z polskim rządem wzywają do realizacji hasła „po pierwsze gospodarka”, które jest obecnie używane do wywierania nacisku z jednej strony na obywateli, z drugiej na środowisko naturalne. Wystarczy tylko przyjrzeć się ukrytym i dobrze przemyślanym działaniom rządu, obliczonym na ominięcie debaty publicznej na temat ogromnych niebezpieczeństw związanych z organizmami genetycznie modyfikowanymi, czy z wydobywaniem gazu łupkowego metodą szczelinowania. Wiceminister środowiska Bernard Błaszczyk stwierdził niedawno, że „uczynimy wszystko, aby nie dopuścić do tego by protesty zahamowały wydobycie gazu w Polsce”. Taki nasycony groźbami język jest znakiem rozpoznawczym instytucji, które zmierzają raczej w kierunku dyktatury niż demokracji. Podobnie słabo zawoalowane groźby charakteryzują coraz bardziej natarczywe wezwania Tuska i Sikorskiego do wstąpienia Polski do strefy euro. Jednak poprzez poparcie dla europejskiego systemu „wspólnej waluty dla wszystkich” sprzedamy swoje dusze ukrytym w cieniu architektom „rządu światowego” – instytucji, która gdyby pozwolono jej na materializację, wywierałaby wpływ na całe nasze życie, wpływ, od którego nie byłoby odwołania. Grecja i Włochy stały się już, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, poddane władzy niepochodzących z wyboru technokratów. Ich zadanie polega na wprowadzeniu w życie „niezbędnych reform” przygotowanych pod dyktando Międzynarodowego Funduszu Walutowego (IMF) i Europejskiego Banku Centralnego. Kiedy Premier Grecji Papandreu ośmielił się zaproponować, aby mieszkańcy Grecji mieli możliwość wypowiedzenia się w referendum na temat tego czy akceptują plany oszczędnościowe IMF, wtedy został wściekle zaatakowany przez architektów strefy euro? Jego odważny zamiar utrzymał się tylko trzy dni. Idea, że ludzie powinni być zapytani o ich zdanie przy podejmowaniu kluczowych decyzji, została zduszona w zarodku u stóp wyblakłych skał Akropolu, kolebki europejskiej demokracji. Obywatele polscy powinni zadać sobie pytanie; dlaczego Tusk tak uparcie dąży do podporządkowania swego kraju tej apodyktycznej klice. Dlaczego jego rząd patrzy przychylnym okiem na przejęcie przez naród niemiecki kontroli nad przyszłą Europą, a tym samym nad przyszłością Polski? Wydawać by się mogło, że drogą bolesnych doświadczeń odrobiliśmy już historyczną lekcję. Wynika z niej, że żaden poszczególny kraj, ani żadne ciało polityczne (Komisja Europejska) nie powinno otrzymać dominującej roli w podejmowaniu decyzji, dotyczących całego kontynentu europejskiego. Przyszła wolność naszych dzieci i wnuków wymaga od nas abyśmy nigdy nie zgodzili się na zostanie niewolnikami tak scentralizowanego ośrodka władzy. Ta niezgoda oznacza dla nas konieczność przejęcia kontroli nad naszym indywidualnym i zbiorowym losem tu i teraz. Kraje europejskie są w stanie prowadzić swoje sprawy finansowe i społeczne bez dyktatu Unii Europejskiej i Republiki Federalnej Niemiec. W luźno powiązanej wielkiej rodzinie, jaką jest dzisiejsza Europa nie ma dwóch „takich samych” krajów ani kultur, nie ma też takich, które chciałyby takimi być. Powinniśmy się z tego cieszyć, ponieważ stanowi to o pięknie naszej jedynej, ale różnorodnej Europy. Jednak recepta „fiskalnego ujednolicenia”, jaką zawiera nowy plan dla strefy euro, zamieniłaby ten unikalny stan, w przypominającą wizje Orwella jednostajność. Bogactwo różnorodności zamieniłoby się w bezpłodną monokulturę, zarządzaną przez anonimowe korporacje i pozbawionych wizji biurokratów. Teraz właśnie mamy historyczną szansę na powstrzymanie rozrastania się tego monstrum, które usiłuje przejąć całkowitą kontrolę nad doświadczeniem demokracji. W przypadku Polski oznacza to konieczność rozbudzenia obywatelskiej aktywności oraz śmiałego domagania się publicznej debaty i referendum, którego przedmiotem byłaby np. wola polskiego społeczeństwa w zakresie odrzucenia lub przyjęcia współuczestnictwa w rządach ponadnarodowej technokracji, która jest pozbawiona zakorzenienia w europejskiej tradycji i nie ma mandatu do ustanawiania praw dla innych narodów. Sir Julian Rose
Służby w prokuraturze Nie wszystko, co wydaje się proste, można zamknąć w jednej, niebudzącej kontrowersji formule. Gdy 24 maja 2006 roku w Sejmie RP uchwalano ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego, nic nie zapowiadało późniejszych konfliktów związanych ze sprawą likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. Na 423 biorących udział w głosowaniu za przyjęciem ustawy było 375 posłów. Zaledwie 48 (z tego 46 posłów SLD) głosowało przeciw; nikt nie wstrzymał się od głosu. Z dzisiejszej koalicji rządowej tylko jedna osoba znalazła się wśród obrońców postkomunistycznej instytucji – poseł PO Bronisław Komorowski. Trudno podejrzewać, by przytłaczająca większość głosujących za likwidacją WSI nie wiedziała, co w istocie rzeczy czyni. Ówczesne stanowisko Sejmu było po prostu przejawem właściwego rozumienia interesu narodowego oraz troski o bezpieczeństwo kraju i państw sojuszniczych.
Epitafium dla WSI Powodów, by rozwiązać WSI i od podstaw rozpocząć tworzenie nowych służb, było dostatecznie dużo. Powołane do życia w 1991 roku służby wojskowe III RP w składzie osobowym niczym prawie nie różniły się od swoich komunistycznych poprzedniczek. WSI przejęły po Zarządzie II Sztabu Generalnego LWP i Wojskowej Służbie Wewnętrznej prawie wszystkie kadrowe zasoby i do momentu rozwiązania w roku 2006 nie przeszły żadnej weryfikacji. Już sam fakt, że ich kadrę kierowniczą współtworzyli wychowankowie sowieckiego GRU, stanowił zagrożenie dla bezpieczeństwa narodowego. Służby rosyjskie dobrze wiedziały o peerelowskiej przeszłości osób sprawujących ważne funkcje w nowo powołanej instytucji i mogły w sposób trudny do skontrolowania używać swojej wiedzy. W opublikowanym przed rokiem w “Glaukopisie” artykule “Towarzyszom z Informacji” (nr 19-20) wspomniałem między innymi o wymazywaniu i wycinaniu podpisów w dokumentach sygnowanych przez pracowników peerelowskich attachatów wojskowych, którzy kontynuowali służbę w III Rzeczypospolitej. Proceder ów świadczył o tym, jak bardzo w gruncie rzeczy środowisko to było podatne na szantaż. Każdy, kto znał prawdę o ich przeszłości i miał za sobą wsparcie obcego wywiadu, mógł żerować na ich obawach i niepewności, co do przyszłych losów. Zadaniem służb wojskowych było zapewnienie bezpieczeństwa potencjału obronnego Rzeczypospolitej. Problem w tym, iż pojmowano je i wykonywano w sposób dość osobliwy. WSI zupełnie nie radziły sobie z rosyjską infiltracją wyłonionych z PZPR środowisk politycznych i kontrolowanych przez nie kluczowych sektorów polskiej gospodarki. Podejmowały za to działania, które stanowiły zagrożenie dla obronności państwa, takie jak nielegalny handel bronią we współpracy z międzynarodowymi grupami przestępczymi. Regułą stało się ingerowanie w sferę polityki wewnętrznej. W trosce o “bezpieczeństwo potencjału obronnego” prowadzono inwigilację mediów, polityków i ludzi Kościoła. Krótko mówiąc, osoby z gremiów kierowniczych WSI stanowiły grupę wysokiego ryzyka, którą należało raz na zawsze odsunąć od sprawowanych funkcji.
Obrońcy postkomunistycznego porządku wielokrotnie usiłowali przekonać opinię publiczną, że usunięcie ze służb specjalnych osób z peerelowską przeszłością było uderzeniem skierowanym w profesjonalistów i szkodziło obronności kraju. Jednak bogata w dokumentację książka Sławomira Cenckiewicza “Długie ramię Moskwy” ów mit profesjonalizmu kompletnie dezawuuje. Gdy jako przewodniczący Komisji ds. Likwidacji WSI dr Cenckiewicz studiował dokumenty przekazane do archiwum wywiadu w latach 1990-2006, żadnej z opisanych w nich spraw nie mógł zakwalifikować, jako operacji przeprowadzonej profesjonalnie i zarazem przynoszącej pożytek Polsce. Bo tak jak w PRL wywiad WSI był aktywny w kraju, za granicą natomiast nie odnosił żadnych poważnych sukcesów.
Porachunki z nagonką Co więc sprawiło, że część środowisk wypisujących na swych sztandarach hasła niepodległości, wolności i demokracji stanęła jesienią roku 2007 po stronie ludzi, których działalność była, delikatnie mówiąc, zaprzeczeniem owych szczytnych haseł? Zaczęło się od prowokacji pod adresem Komisji Weryfikacyjnej. Po przejęciu władzy przez koalicję PO – PSL postkomunistyczne media zaczęły rozpowszechniać kłamstwa o pozytywnym weryfikowaniu żołnierzy rozwiązanych służb za korzyści majątkowe, o możliwości kupna tajnego Aneksu do Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… na bazarze i o nielegalnym wywożeniu ściśle tajnych dokumentów z siedziby SKW. W nowo powołanej Służbie Kontrwywiadu Wojskowego przeprowadzono czystki. 13 maja 2008 roku o godz. 6.00 do mieszkań dwóch członków Komisji wkroczyli umundurowani i uzbrojeni funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Na podstawie nakazów wydanych przez Prokuraturę Krajową dokonali przeszukań zajmowanych przez nich pomieszczeń. Za pretekst posłużyło śledztwo prowadzone przeciw funkcjonariuszowi peerelowskiej WSW Aleksandrowi Lichockiemu oraz dziennikarzowi Wojciechowi Sumlińskiemu, którzy rzekomo mieli pośredniczyć w załatwianiu pozytywnej weryfikacji pracowników WSI za łapówki, tudzież oferować dziennikarzom Agory sprzedaż Aneksu. Nikomu z członków Komisji Weryfikacyjnej prokuratorzy nie byli dotąd w stanie przedstawić ani w tej, ani w jakiejkolwiek innej sprawie żadnych zarzutów, choć minęły już cztery lata. Okazuje się, że fakty, o których wspomniałem, nie wyczerpały jednak repertuaru represji, po które sięga dziś wymiar sprawiedliwości III Rzeczypospolitej. 19 grudnia znalazłem w internecie informację, która wprawiła mnie w zdumienie. Zastępca prokuratora apelacyjnego w Warszawie Waldemar Tyl podał wiadomość o skierowaniu do Prokuratury Generalnej wniosku o wszczęcie procedury, która skłoniłaby Sejm do odebrania Antoniemu Macierewiczowi immunitetu poselskiego w związku z tym, iż prokuratorzy prowadzący śledztwo w sprawie raportu z weryfikacji chcą mu zarzucić “ujawnienie tajemnicy, przekroczenie uprawnień i poświadczenie nieprawdy”. Przy okazji w sposób zawoalowany sformułowana została pogróżka pod adresem członków Komisji, jako że prokurator Tyl nadmienił, iż “obecnie w śledztwie w sprawie nieprawidłowości przy weryfikacji WSI nie ma żadnych osób z zarzutami. Macierewicz byłby pierwszą osobą, która takie zarzuty mogłaby w nim usłyszeć – o ile wniosek o uchylenie immunitetu zyskałby akceptację Prokuratury Generalnej i sejmowa większość wyraziłaby na to zgodę”. Nie wiem, jak panowie prokuratorzy apelacyjni zamierzają pogodzić “ujawnienie tajemnicy” z “poświadczeniem nieprawdy”, nie mam natomiast wątpliwości, że łamią obowiązujące w Polsce prawo.
Scen myśliwskich ciąg dalszy Czy dziś ktoś pamięta, jak w latach sześćdziesiątych europejskie środowiska lewicowe walczyły o prawo do odmienności? Był taki film niemieckiego reżysera Petera Fleischmanna zrealizowany w 1969 roku. Nosił tytuł “Sceny myśliwskie z Dolnej Bawarii” i opowiadał o losie młodego mechanika, który bezskutecznie próbował zaadaptować się w rodzinnej wsi. Otaczała go niechęć przeradzająca się we wrogość i agresję, jako że jego rodacy, (którzy najwidoczniej odziedziczyli swoje uprzedzenia w spadku po III Rzeszy) podejrzewali go o jakieś nieprzyzwoite zabawy z niedorozwiniętym synem sąsiadów. Sięgam do wspomnień z tamtych czasów dla podkreślenia kontrastu. W dzisiejszej Europie odmienność obyczajowa zyskała rangę normalności. Za odmieńców uważa się natomiast często osoby przywiązane do tradycyjnych systemów wartości. Mało, kto kręci dziś filmy w ich obronie; z całą pewnością nie czynią tego przedstawiciele lewicy. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu owe przemiany mentalności ogarnęły kraje Europy Środkowej, gdy obserwuję jednak zza oceanu to wszystko, co wyprawia dziś polska klasa polityczna, zaczynam mieć poważne obawy o losy mojej starej Ojczyzny. Antoni Macierewicz jest bez wątpienia politykiem łatwo rozpoznawalnym, postkomunistyczne media uczyniły wszakże bardzo dużo, by jego temperament przysparzał mu więcej wrogów niż przyjaciół. Przewodniczący Zespołu Parlamentarnego ds. Zbadania Przyczyn Katastrofy Tu-154M z 10 kwietnia 2010 r. ma dziś przeciw sobie nie tylko koalicję rządzącą, ale również eseldowskich pogrobowców PZPR i neobolszewików z partii Janusza Palikota. Jego przeciwnicy od lat bezskutecznie próbują wyeliminować go z życia politycznego. Po przegranej przez PiS wyborów parlamentarnych w 2007 roku był wielokrotnie pozywany przez osoby ujawnione w Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… Jak dotąd wygrał, co najmniej siedemnaście spraw w sądach różnej instancji, najwidoczniej jednak ktoś doszedł w końcu do wniosku, że skoro nie można go w sposób legalny “odstrzelić”, trzeba sięgnąć po metody kłusownicze. Zadaniem Komisji Weryfikacyjnej było, ogólnie rzecz ujmując, badanie akt personalnych i innych materiałów dotyczących byłych żołnierzy i funkcjonariuszy WSI, którzy ubiegali się o przyjęcie do pracy w nowo powołanych służbach. W sytuacjach, gdy zachodziło podejrzenie, iż kandydat złożył niezgodne z prawdą oświadczenie, pracujący w czteroosobowych zespołach członkowie Komisji mieli obowiązek go wysłuchać, zbadać przedstawione dowody na zgodność jego oświadczenia z prawdą i wydać stosowne orzeczenie. Ich stanowiska nie miały jednak formy decyzji administracyjnej ani nie wiązały żadnego organu przy wyznaczaniu osoby zweryfikowanej (czy to pozytywnie, czy negatywnie) na stanowisko służbowe. Zasady pracy Komisji regulowała ustawa z 9 czerwca 2006 roku. – Przepisy wprowadzające ustawę o Służbie Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbie Wywiadu Wojskowego, a także ustawę o służbie funkcjonariuszy Służby Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służby Wywiadu Wojskowego, której wersję ogłoszoną i ujednoliconą można znaleźć na stronie internetowej Sejmu RP pod adresem
http://isap.sejm.gov.pl/ DetailsServlet?id=WDU20061040711
Te same przepisy (w wersji ujednoliconej art. 70a) regulowały zasady przygotowania raportu z weryfikacji przez przewodniczącego Komisji. Przekraczanie uprawnień, niedopełnianie obowiązków i świadczenie w dokumentach nieprawdy to (zgodnie z artykułami 231 i 271 kodeksu karnego) typowo urzędnicze przestępstwa, które ściga się w przypadku funkcjonariuszy publicznych. O tym, kogo można zaliczyć do tej kategorii, mówi art. 113 par. 16 kodeksu. Antoni Macierewicz mógłby w oparciu o tenże artykuł zostać uznany za funkcjonariusza publicznego, jako minister i szef SKW czy nawet, jako poseł, ale z całą pewnością nie był nim jako przewodniczący Komisji Weryfikacyjnej odpowiedzialny za przygotowanie i opublikowanie wspomnianego raportu.
Oszustwo w majestacie władzy Gdyby nawet ustanowiono nowe prawo pozwalające zbadać, czy podczas weryfikacji żołnierzy WSI nie doszło przypadkiem do przekroczenia jakichś zasad, prokuratura mogłaby tylko i wyłącznie opierać się na analizowanych przez Komisję Weryfikacyjną dokumentach (o ile te zostałyby jej udostępnione przez właściwy organ) i na zeznaniach strony pozywającej. Cała reszta objęta jest klauzulą tajności, jako że ściśle tajny charakter miało wiele związanych z weryfikacją spraw. Prokuratorzy apelacyjni stosują w tej sytuacji różne wybiegi, by wydobyć od członków Komisji informacje, na podstawie, których można by postawić przewodniczącemu jakieś zarzuty. Wzywają ich w charakterze świadków w sprawach niższego rzędu i w zależności od tego, przez kogo zostali powołani do Komisji, przedstawiają im podpisane przez premiera lub prezydenta zwolnienie z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej. Jest to działanie pozbawione podstaw prawnych i ani Prezydent RP, ani Prezes Rady Ministrów nie powinni takich dokumentów podpisywać i wspierać autorytetem piastowanych urzędów. Artykuł 179 par. 1 kodeksu postępowania karnego mówi wyraźnie, iż osoby obowiązane do zachowania tajemnicy państwowej mogą być przesłuchane, co do okoliczności, na które rozciąga się ten obowiązek, tylko po zwolnieniu tych osób od obowiązku zachowania tajemnicy przez uprawniony organ przełożony. Zgodnie z przepisami regulującymi zasady działania Komisji Weryfikacyjnej (art. 58 ust. 1 pkt 3 wspomnianej ustawy z dnia 9 czerwca 2006 r.) prezydent i premier powoływali członków Komisji, nie rozszerzało to jednak ich kompetencji w innym zakresie. Prezydent jest “organem uprawnionym” wobec szefa kancelarii prezydenckiej; premier wobec swoich ministrów, wojewodów i szefów wszystkich urzędów, którzy mu podlegają. Komisja działała niezależnie od organów państwa, bo tylko to mogło zapewnić skuteczność jej działań.
Agenturalny garb Podawanie do publicznej wiadomości czegoś, co do niedawna uznawano za niejawne, zawsze łączy się z ryzykiem potknięcia, ujawnienia detali, które powinny pozostać niedostępne dla opinii publicznej. Takim przypadkiem mogłoby być ujawnienie w opublikowanym Raporcie o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… nazwisk agentów prowadzonych przez oficerów podlegających weryfikacji, jeśli byłyby to osoby faktycznie i w sposób legalny działające w imieniu Rzeczypospolitej. Prokuratura takiego przypadku jednak nie wskazała, a prasa powtarza za byłymi pracownikami i żołnierzami WSI rewelacje o zniszczeniu przez autora Raportu sieci agenturalnej, pieczołowicie tworzonej przez służby wojskowe w krajach wspierających terroryzm. Sissela Bok, autorka książki “Secrets: on the Ethics of Concealment and Revelation” (New York, Pantheon Books, 1983) podsumowała kiedyś swoje uwagi odnośnie do kwestii związanych z potrzebą ochrony tego, co w różnych dziedzinach życia społecznego obejmuje się klauzulą tajności, niezwykle przenikliwym i godnym przemyślenia zdaniem: “Konflikty związane z rozumieniem tajności mogą być ponadczasowe, ale wzrastające tempo rozwoju technologicznych innowacji (…) burzy i tak już wątpliwe standardy ochrony, badania i ujawniania spraw tajemnych”. Nabierający coraz większej szybkości rozwój technologii informacji całkowicie zmienił priorytety i formy pracy służb specjalnych. W krajach technologicznie lepiej rozwiniętych niż Polska większość informacji potrzebnych do pracy operacyjnej czerpie się dziś z otwartych źródeł. Negatywnie zweryfikowani oficerowie WSI mogą jednak tego nie rozumieć, skoro ich mentalność uformowana została w czasach, gdy jako funkcjonariusze Zarządu II Sztabu Generalnego LWP bądź Wojskowej Służby Wewnętrznej pracowali de facto dla sowieckiego GRU.
A miało być lepiej Próba odebrania Antoniemu Macierewiczowi immunitetu poselskiego nosi wszelkie znamiona politycznego skandalu i tak zapewne zostanie oceniona przez większość zainteresowanych rozwojem wypadków w Polsce obywateli wolnego świata. Trudno uznać za przypadkowy fakt, że prokuratura podjęła się jej w sytuacji, gdy nie było ku temu żadnych istotnych podstaw prawnych i gdy kierowany przez pierwszego szefa SKW zespół parlamentarny ujawnił matactwa w sprawie katastrofy smoleńskiej. Prawdopodobnie nie bez znaczenia jest tu również fakt systematycznego pogarszania się wizerunku rządowych specjalistów od spraw bezpieczeństwa potencjału obronnego. Miało, bowiem być dużo lepiej i o wiele bardziej profesjonalnie niż za czasów PiS, fakty i liczby mówią jednak coś innego.
Podczas gdy Ministerstwem Obrony Narodowej i wojskowymi służbami specjalnymi kierowały osoby z PiS-owskich nominacji (w latach 2005-2007), w Afganistanie zginął jeden polski żołnierz. W ciągu czterech lat sprawowania władzy przez rząd Donalda Tuska życie straciło tam 36 Polaków z Polskiego Kontyngentu Wojskowego. W samym tylko okresie, gdy funkcję ministra obrony sprawował Bogdan Klich, zginęło 26 żołnierzy i jeden ratownik medyczny. Cyfry te nie wynikają jedynie ze wzrostu aktywności terrorystycznej na Bliskim Wschodzie. Są w dużej mierze następstwem nieprzemyślanej decyzji ministra Klicha, który przy braku dostatecznych sił i środków zgodził się na rozszerzenie strefy polskiej odpowiedzialności w Afganistanie. Daleki jestem od obarczania odpowiedzialnością za dzisiejszy stan rzeczy jednej tylko partii, ale przywódcy Platformy Obywatelskiej zrobili szczególnie dużo, by zniszczyć wizerunek całej polskiej klasy politycznej i uczynić z III Rzeczypospolitej kraj przypominający Białoruś i Rosję. Profesor Jadwiga Staniszkis określiła arbitralny stosunek premiera Tuska do procedur prawnych i demokracji mianem putinizacji. Dostrzegła ją w wielu decyzjach politycznych, zarówno przy wyborze ścieżki śledztwa w katastrofie smoleńskiej, jak i w zachowaniach polskiego rządu w odniesieniu do projektów w strefie euro. Współdziałanie premiera z prokuraturą apelacyjną podczas śledztwa w sprawie Raportu o działaniach żołnierzy i pracowników WSI… gładko wpisuje się w owe trendy i, jak by go nie nazwać, jest jeszcze jednym świadectwem, iż III Rzeczpospolita schodzi pod rządami Donalda Tuska na manowce bezprawia. Najsmutniejsze jest jednak to, że koszty odejścia od demokratycznych procedur okażą się, jak zwykle, najbardziej dotkliwe dla Polaków. Dr Tadeusz Witkowski
Autor jest publicystą specjalizującym się w literaturze i w najnowszej historii Polski, badaczem akt przechowywanych w archiwach IPN, byłym pracownikiem Służby Kontrwywiadu Wojskowego i członkiem Komisji Weryfikacyjnej ds. Wojskowych Służb Informacyjnych.
Nic nie działo się bez wiedzy Parulskiego Z Bogdanem Święczkowskim, byłym szefem Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, prokuratorem Prokuratury Krajowej w stanie spoczynku, działaczem stowarzyszenia “Ad Vocem”, rozmawia Anna Ambroziak Prokurator wojskowy płk Mikołaj Przybył, który prowadził postępowanie związane z rzekomymi kontaktami Marka Pasionka z mediami, po tym jak bronił decyzji procesowych podjętych w poznańskiej prokuraturze, próbował popełnić samobójstwo. - Nie znamy motywacji pana prokuratora Przybyła. Możemy tylko domniemywać, co było powodem tej próby samobójczej. Niewątpliwie, moim zdaniem, było to związane z jego funkcjonowaniem w prokuraturze poznańskiej.
Prokurator Przybył w swoim komunikacie potwierdza fakt kontaktowania się prokuratora nadzorującego postępowanie w sprawie katastrofy z obcym wywiadem. Oczywiście w domyśle chodzi o prokuratora Marka Pasionka. - Mogę powiedzieć jedno: nie zgadzam się z tym stwierdzeniem pana prokuratora Przybyła, że prokurator Pasionek działał niezgodnie z zasadami pracy prokuratorskiej. Panu prokuratorowi Pasionkowi należą się wyrazy uznania za to, że próbował uzyskać informacje niezbędne do postępowania przygotowawczego związanego z katastrofą smoleńską. Ważne jest natomiast, biorąc pod uwagę to oświadczenie prokuratora Przybyła, czy ktoś nie wpłynął na taką, a nie inną jego decyzję. To jest osoba, która doskonale zna prokuratora szefa Naczelnej Prokuratury Wojskowej gen. Krzysztofa Parulskiego, która – jak wiemy – to śledztwo dotyczące przecieku ze śledztwa smoleńskiego prowadziła na polecenie właśnie pana Parulskiego. I być może w tym momencie płk Przybył uznał, że jest kozłem ofiarnym działań podjętych przez niego w śledztwie. Tak zrozumiałem jego oświadczenie, że m.in. informował o swoich działaniach i Parulskiego, i prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta, także w zakresie żądania treści SMS-ów. I tu muszę powiedzieć, że nie rozumiem stanowiska pana prokuratora Przybyła, dlatego że dotychczas wiadomym było, iż prokurator może żądać swoim postanowieniem wykazu billingów SMS, może żądać podania wielkości pliku, ich daty, natomiast, co do treści SMS-ów – tu wymagana jest decyzja sądu. Dlatego nie rozumiem takiego stanowiska pana prokuratora Przybyła, ale być może ktoś z jego przełożonych go w takim przekonaniu utrzymywał. Teraz – biorąc pod uwagę wyniki kontroli przeprowadzonych przez prokuraturę powszechną – muszę powiedzieć, że pan prokurator Przybył mógł poczuć się ofiarą niezrozumiałych zachowań Naczelnego Prokuratora Wojskowego. W moim najgłębszym przekonaniu, cała sprawa przecieków, których źródłem miał być prokurator Pasionek, była całkowicie naciągana i miała na celu pozbawienie go cywilnej kontroli nad tym śledztwem. Po ludzku rzecz biorąc – jestem zdziwiony taką postawą prokuratora Przybyła, choć bardzo mi przykro i życzę mu szybkiego powrotu do zdrowia.
Pańskim zdaniem, mamy do czynienia z instrumentalnym użyciem prokuratury w walce Parulskiego przeciw Pasionkowi – tak twierdzi mec. Rafał Rogalski – że wszystko należy rozpatrywać w kontekście tej emocjonalnej walki, i tego napięcia płk Przybył nie wytrzymał. Sam płk Przybył twierdził, że stawia się go w złym świetle ze względu na fakt korupcji w wojsku. - Można zgodzić się z taką tezą. W moim przekonaniu, niestety przy okazji śledztwa smoleńskiego prokuratura wojskowa mogła zostać wykorzystana do realizacji pewnych celów Parulskiego. To jest moje wewnętrzne przekonanie. Chodzi o pozbycie się bezpośredniej kontroli cywilnej nad śledztwem smoleńskim. Rozumiem, że pan prokurator Przybył mógł się czuć zaszczuty. Ale proszę pamiętać, że również ja i wielu innych prokuratorów takiego szczucia doświadczaliśmy przez wiele lat i nikt z nas nie podjął takiego desperackiego kroku. Jednak jednocześnie przykro mi stwierdzić, że pan prokurator Przybył w swoim oświadczeniu zarzucił różnego rodzaju działania m.in. pani prokurator Bednarek czy prokuratorowi Jackowi Skale.
Były też ostre słowa pod adresem Prokuratury Generalnej, a konkretnie prokuratora Mateusza Martyniuka, który miał utrudniać śledztwo. Jak oświadczył Przybył, i on, i prokurator Skała, i Bednarek wydali wyrok śmierci na prokuratora kpt. Łukasza Jakuszewskiego, który żądał wydania danych abonentów numerów telefonicznych… - Broniąc się, nie należy nigdy atakować innych osób, bo to może przynieść negatywne rezultaty. W moim najgłębszym przekonaniu, są to poważne błędy świadczące o nieznajomości w tym zakresie przepisów i procedur. Dla mnie, jako szefa ABW oraz wieloletniego prokuratora ds. zwalczania przestępczości zorganizowanej było zawsze jasne, że o ile możemy żądać wykazu połączeń czy SMS-ów, to nie przypominam sobie sytuacji, aby prokurator zwracał się o ich zawartość merytoryczną. Z tego zresztą, co wiem, te treści SMS-ów ani rozmowy nie są przechowywane przez operatorów, chyba, że jest postanowienie sądu o kontroli.
Próba uzyskania treści SMS-ów i billingów jest łamaniem prawa? - W moim przekonaniu – tak. Jest art. 218 kodeksu postępowania karnego, który mówi o pewnych sytuacjach związanych z wykazem i wielkością SMS-ów czy połączeń telefonicznych. Natomiast w zakresie ich treści moim zdaniem ma zastosowanie art. 241 kpk. Tak, więc postanowienie prokuratora, co do ich treści było niezgodne z prawem. W tym względzie nie zaistniała jeszcze jednak żadna decyzja procesowa, dlatego dziwię się takiej, a nie innej decyzji pana prokuratora Przybyła, jeżeli miałaby być z tym związana. Chyba, że o czymś nie wiemy i że wobec prokuratora Przybyła zostało wszczęte jakieś postępowanie dyscyplinarne czy karne.
Seremet zaprzeczył, by zmiany strukturalne w prokuraturze wojskowej miały na celu degradowanie pozycji wojskowych. - Tego nie wiem. Wiem, co próbował zrobić z prokuratorami cywilnymi przy okazji tzw. reformy prokuratury powszechnej. Z tego powodu większość przeszła w stan spoczynku. Mam jak najgorsze zdanie o prokuraturze wojskowej. Gdyby zależało to ode mnie, to byłaby już dawno zlikwidowana. Chodziłoby o utworzenie wydziałów w prokuraturach powszechnych. Proszę pamiętać, że pan prokurator generalny Zbigniew Ziobro zmodernizował prokuraturę wojskową, wprowadził tam śledczych cywilnych czy stworzył wydziały ds. przestępczości zorganizowanej w prokuraturze wojskowej. Niestety, jak się zdaje, ta reforma w dużej części została przez prokuratora Parulskiego zniweczona. W zasadzie prokuratorów cywilnych w NPW czy też WPO już nie ma. Albo są to przypadki jednostkowe. Większość śledczych cywilnych odchodziła do prokuratury wojskowej bardzo niechętnie.
Seremet stwierdził, że prokuratorzy nie inwigilowali dziennikarzy, a nawet nie mieli takiego zamiaru. Stwierdził też, że cała sprawa niepotrzebnie zyskała taki poziom emocji, z histerią włącznie. - W zakresie żądania billingów całkowicie się z prokuratorem generalnym zgadzam. Natomiast w zakresie treści SMS-ów to już inna sprawa, choć nie dotyczy ona dziennikarzy, ale wszystkich obywateli.
Czy Seremet, mówiąc kolokwialnie, odgrywa się za to, że Parulski odsunął Pasionka bez jego wiedzy?
- Tego nie wiem. Mam nadzieję, że sprawa ewentualnych konfliktów osobistych nie przesłoni dobra państwa. Niewątpliwie, według mnie, jeśli ważyć osiągnięcia zawodowe i osobiste Parulskiego i Pasionka, to nie ma porównania. Pasionek to jeden z najlepszych prokuratorów w kraju, a pan Parulski… jest Naczelnym Prokuratorem Wojskowym. Tak czy inaczej, prokuratura wojskowa musi ulec reformie i likwidacji wcześniej czy później. Natomiast po wczorajszej konferencji prasowej gen. Parulskiego nie wyobrażam sobie, aby prokurator generalny nie wniósł o jego odwołanie. Przecież Parulski w zasadzie bezpardonowo zaatakował prokuraturę cywilną. Czyżby w Polsce już obowiązywał stan wojenny? Dziękuję za rozmowę.
Spójrzmy na wojskowy kontekst O nieprawidłowościach w wojsku, agenturze wśród dziennikarzy oraz aferach związanych z WSI portalowi Stefczyk.info mówi dziennikarz śledczy Witold Gadowski. Stefczyk.info: Jak Pan ocenia dzisiejsze wydarzenia z Poznania? Co w Pana ocenie stoi za próbą samobójczą płk. Przybyła? Witold Gadowski: Pułkownik Mikołaj Przybył wygląda na bardzo silnego człowieka, i psychicznie, i fizycznie. Człowiek w mundurze, słusznej postury, grający do końca swoją rolę. Konferencję prasową kończył przecież z uśmiechem na ustach. To świadczy o tym, że to jest bardzo twardy człowiek. I on targnął się na swoje życie. Prawdopodobnie miał wszystko zaplanowane.
Głównym tematem oświadczenia prok. Przybyła była sprawa śledztwa smoleńskiego. Jednak niejako na marginesie pojawił się ważny wątek przestępstw gospodarczych w wojsku. Co w Pana ocenie było najważniejszym przekazem prokuratora? Sprawą, która umknęła w pierwszych komentarzach, było stwierdzenie, że prokuratura znajduje się pod ogromną presją, że usiłuje się metodami prowokacji zbić prokuraturę z pewnego toku śledztwa smoleńskiego. Innym bardzo ważnym wątkiem była sprawa najważniejszych śledztw dotyczących korupcji w armii. Zwrócił również uwagę na to, że dziennikarze są wprowadzani w błąd i szczuci. To bardzo poważna sprawa, dotycząca aktywnej agentury służb w świecie mediów. Środowisko dziennikarskie nigdy nie rozliczyło się ze swojej przeszłości, z działalności agentury działającej wewnątrz środowiska.
Prokurator Przybył wspominał o śledztwach dot. przestępstw wojskowych. Na ile ważny w tej sprawie jest kontekst wojskowy? On jest bardzo istotny. Nie wiem, dlaczego prok. Przybył targnął się na swoje życie. Tego zapewne dowiemy się jedynie, gdy sam pułkownik wyjaśni swoje motywacje. Jednak kontekst jest bardzo interesujący. Rozmawiałem kiedyś z byłym oficerem WSI. On opisał mi taką historię. Jedno z ważnych konsorcjum, które wykonywało ekspertyzę na temat polskiego przemysłu stalowego, uzyskało nieuprawniony dostęp do informacji objętych tajemnicą państwową. Informacje te dotyczyły polskich zakładów zbrojeniowych. Ten oficer mówił, że prowadził sprawę operacyjnego rozpracowania przedstawiciela tegoż konsorcjum z oficerem niemieckiego wywiadu. Podczas tego spotkania tajne informacje zostały sprzedane Niemcom.
Co się potem stało? Notatka na ten temat, wraz z materiałami operacyjnymi, została przekazana do szefostwa WSI. Sprawie ukręcono łeb, a oficerowi zakazano zajmowanie się tą kwestią. Te wydarzenia miały miejsce na początku lat 90. Późniejsze patologie znajdują się w Raporcie z weryfikacji WSI – sprawa mafii paliwowej, gazowej, afera konsorcjum Victoria itd. Afer związanych ze służbami jest zdecydowanie więcej. Warto przypomnieć również ostatnie aresztowanie W. w Krakowie.
O co chodzi w tej sprawie? W. to jest człowiek, który miał bardzo dobre relacje z oficerami WSI oraz ordynariatem polowym WP. Dodatkowo, dysponował tajnymi informacjami, dotyczącymi kolejnych afer – nieprawidłowości w WAT oraz powiązań ludzi WSI z oficerem STASI. W tej chwili ten b. funkcjonariusz robi interesy w Polsce. Wszystkie te sprawy zostały przejęte, a sam W. trafił do aresztu. Dodatkowo, należy pamiętać, że w wojsku dochodzi do nieprawidłowości związanych z przetargami i zamówieniami na sprzęt. To wszystko tworzy obraz polskiej armii, jako poletka niesłychanej korupcji i samowoli.
Dlaczego ten kontekst jest istotny przy sprawie Przybyła?Jego pominąć nie można przy spojrzeniu na to, co wydarzyło się dziś. Ja do dziś jeżdżę po prokuraturach i składam zeznania ws. mafii paliwowej i gazowej. Kilka dni temu składałem zeznania w prokuraturze w Warszawie. Wypytywano mnie o prowokację przeciwko prok. Markowi Wełnie. Wówczas był on szefem zespołu ścigającego mafię paliwową. Przy okazji rozmawiałem ze świadkiem, który posądził prok. Wełnę o wzięcie łapówki. On mówił teraz, że został wyszkolony przez WSI, w jej siedzibie. Pokazano mu, jak ma przejść test na wariografie, jak ma złożyć zeznania przeciwko Wełnie. To wszystko jest bardzo istotne przy okazji analizy ostatnich wydarzeń.
Jednak czy te sprawy wiążą się jakoś ze Smoleńskiem? O takich powiązaniach mówię od dwóch lat. Lotnisko w Smoleńsku ma swój kontekst militarny. Ono było wykorzystywane do transportu broni, który prowadził Wiktor But. On sprzedawał broń m.in. do Afryki, do Rwandy. But dostarczył technologię plemionom Tutsi i Hutu do walki. Nigdy nie sprawdzono tego wątku, nigdy nie zbadano dokumentacji lotniska, dlaczego było utrzymywane i co się na nim działo. Tymczasem But miał przecież powiązania w Polsce. Jednym z jego współpracowników był Jeremiasz Braniewski „Baranina”. W przemycie broni brali udział również oficerowie WSI. Pisali o tym ostatnio dziennikarze słoweńscy.
Rozmawiał Stanisław Żaryn
Zwolennik czerwonego terroru redaktorem naczelnym „Przekroju”, „Jeśli chciałby pan, żebym wygłosił jakąś pochwałę terroryzmu, to właściwie chętnie ją wygłoszę” – nowym naczelnym „Przekroju” został zwolennik lewicowych morderców. Dziś ukazał się pierwszy numer „Przekroju” z Romanem Kurkiewiczem w roli redaktora naczelnego. Kurkiewicz przez wiele lat pracował w Gazecie Wyborczej i TOK FM, współpracuje z Krytyką Polityczną, która m.in. wydała zbiór jego felietonów. Był uczestnikiem nielegalnej blokady Marszu Niepodległości w 2010 r., atakował tą narodową inicjatywę również w roku 2011. Jak będzie wyglądało pismo pod jego kierownictwem?
TOK FM: „Wśród nowych autorów tygodnika znaleźli się: Anna Grodzka (posłanka z Ruchu Palikota), Adam Ostolski („Krytyka Polityczna”) i Przemysław Wielgosz („Le Monde Diplomatique”). W nowym „Przekroju” znajdziemy także teksty Sławomira Sierakowskiego i Michała Sutowskiego („Krytyka Polityczna”), Pawła Franczaka, Jana Mejora i Stanisława Rajewskiego. Kurkiewicz zachował swoją kolumnę „Lewomyślnie”.
Kurkiewicz od lat związany jest z lewicowymi ekstremistami. Ale to nie wszystko. Otwarcie deklaruje również poparcie dla działań terrorystycznych. W rozmowie z Robertem Mazurkiem w 2010 r., pytany o działalność Frakcji Czerwonej Armii, mówił m.in.: „Pan byłby wsród nich?” – pyta Mazurek. „Chyba tak, rozumiem ich racje i gniew, rozumiem ich bezradność.[...] Jeśli chciałby pan, żebym wygłosił jakąś pochwałę terroryzmu, to właściwie chętnie ją wygłoszę [...]- Jest pan chyba pierwszym polskim publicystą, intelektualistą, dość otwarcie afirmującym terroryzm. - Proszę pana, Frakcja Czerwonej Armii to była mała grupa, kilkadziesiąt osób, ale sprzyjały im dwa miliony Niemców.” Jeśli ktoś twierdzi, że ekstremiści zagrażają porządkowi społecznemu, to się myli. Ludzie o skrajnych poglądach znajdują się, bowiem w obecnym systemie na samym szczycie drabiny społecznej – stanowią zagrożenie dla fundamentalnych wartości, na jakich opiera się wspólnota narodowa. I z tym zagrożeniem należy walczyć. Robert Winnicki
UniCredit 8.3.2006 roku „odwołał” polskiego wiceministra finansów… a aktualnie, gdy jego cena akcji wynosi €2,286 i jest jedynie opcją na długu oznacza, że ci, co wówczas zaufali kierownictwu banku stracili swoje oszczędności. Po latach nikt nie analizuje, jakie błędy zostały popełnione i kto jest za nie odpowiedzialny Wczoraj jak podaje Matt i Emese Bartha w artykule „German Yields South of Zero”: “Investors agreed to pay the German government for the privilege of lending it money.” Gdyż podczas wczorajszej aukcji Niemcy sprzedali €3.9 miliardów sześciomiesięcznych papierów skarbowych o negatywnej!!! rentowności -0.0122%, ukazując w ten sposób skalę kryzysu strefy euro. Zachęcając do pogłębionej diagnozy przyczyn powstania nieprawidłowości na europejskim rynku kapitałowym, ale też zarówno we Włoszech jak i w Polsce polecam aktualny artykuł Małgorzaty Goss z moimi autoryzowanymi wypowiedziami. Jednocześnie ostrzegam przed pobieżnymi uproszczonymi ocenami. Gdyż trudności UniCredit nie wynikają tylko z problemów, jakie przeżywają Włochy i możliwych stratach na obligacjach włoskich, lecz są głębsze tkwiące w organizacyjnej niewydolności i zachowaniach tej instytucji.
„Grecjo, ratuj się sama Czy eurostrefa porzuci Grecję, by ratować siebie? Zdaniem szefa czeskiego banku centralnego, czas pozwolić Grecji na powrót do własnej waluty, a zająć się ratowaniem europejskich banków, które notują astronomiczne straty z powodu kryzysu zadłużenia.
- Jeśli w Unii Europejskiej nie będzie woli, by na pomoc Grecji przeznaczyć ogromne sumy z europejskich funduszy strukturalnych, to nie widzę innego wyjścia, jak tylko wyjście Grecji ze strefy euro i znacząca dewaluacja drachmy - powiedział prezes banku centralnego Czech Miroslav Singer w wywiadzie dla dziennika "Gospodarzskie Nowiny". Dotychczasowe pożyczki udzielane Grecji w ramach pomocy na pokonanie kryzysu były, jego zdaniem, jedynie "kupowaniem czasu", który pozwolił zamożnym Grekom wyprowadzić pieniądze za granicę. - To sprawia, że Europa traci na wiarygodności, a kraje spoza Unii z coraz mniejszą chęcią przekazują środki do Międzynarodowego Funduszu Walutowego na pomoc Europie - uważa szef czeskiego banku centralnego. Pytany o sposób na rozwiązanie kryzysu zadłużenia w strefie euro Singer powiedział: - Przestańmy udawać, że już nigdy nie będzie trzeba dokapitalizować banków.
I zaznaczył, że natrafia to jednak na straszny opór w dużych krajach europejskich. Według Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego (EBA), sektor bankowy w Europie potrzebuje dokapitalizowania w kwocie 114,7 mld euro, w tym banki greckie - 30 mld euro, hiszpańskie - ponad 16 mld euro, włoskie - 15,4 mld euro, niemieckie - około 13 mld euro, francuskie - ponad 7 mld euro, portugalskie nieco poniżej 7 mld euro, i belgijskie - ponad 6 mld euro. Banki polskie nie figurują na liście zagrożonych.
- Establishment powoli zaczyna mówić głośno to, co do niedawna uchodziło za tabu, a o czym my mówiliśmy od dawna: Grecji należy pozwolić wyjść ze strefy euro i wrócić do drachmy. Pozwolić, aby wszelkie krajowe zobowiązania mogła spłacić własną walutą - komentuje dr Cezary Mech, były wiceminister finansów. - Prezes Singer stwierdza fakt, że europejski sektor bankowy będzie potrzebował dokapitalizowania. To oczywiste, bo zadłużenie peryferyjnych krajów eurostrefy odbija się na wierzycielskich bankach w postaci strat w bilansach. On nie przesądza, kto ma te banki dokapitalizować - akcjonariusze czy państwo - stwierdza tylko, że należy przestać zajmować się utrzymywaniem na siłę małej Grecji w strefie euro, a skupić się na bankach, to może resztę uda się uratować. Otóż moim zdaniem nie uda się, a kryzys zadłużenia będzie rozprzestrzeniał się krocząco - ocenia dr Mech. - Następnymi będą Hiszpania i Włochy, o ile główny beneficjent strefy euro, Niemcy, nie weźmie za nią odpowiedzialności. W wypadku Włoch kluczową kwestią jest zadłużenie na poziomie 120 proc. PKB, którego nie da się spłacić bez około 20-procentowej dewaluacji waluty lub dziesięcioletniej stagnacji. Hiszpania jest mniej zadłużona, ale jej gospodarka jest jeszcze bardziej niedostosowana do wspólnego obszaru walutowego niż włoska, toteż potrzebowałaby 50-procentowej dewaluacji waluty, aby zrównoważyć bilans kraju - dodaje Mech. Jak tłumaczy, gospodarki peryferyjne eurostrefy, niedostosowane strukturalnie do siły euro, nie będą w stanie wyjść z kryzysu i obsługiwać zadłużenia nawet przy głębokiej dewaluacji wewnętrznej (obniżce płac i cen), ponieważ nadmierne zadłużenie wypłynie w postaci wyższego poziomu zagranicznego długu.
- Konieczna jest zatem dewaluacja zewnętrzna, czyli przeliczenie długów zewnętrznych w relacji 1:1 na własną zdewaluowaną do euro walutę - opisuje finansista mechanizm domina w strefie euro. Kryzys jest, jego zdaniem, napędzany przez ucieczkę kapitału z krajów peryferyjnych.
Rykoszetem w Amerykę
- W ciągu dwóch lat balansowania Grecji na skraju bankructwa wytransferowano z tego kraju 62 mld euro. W samym tylko wrześniu i październiku 2011 r. Grecy wycofali z banków ponad 14 mld euro - zwraca uwagę dr Cezary Mech.
- Od dawna było wiadomo, że Grecja jest nie do uratowania. Być może pakiety pomocowe miały na celu danie czasu niemieckim i francuskim inwestorom na likwidację i wycofanie się z interesów greckich, przy maksymalnym ograniczeniu strat - mówi Jerzy Bielewicz, finansista, prezes Stowarzyszenia "Przejrzysty Rynek". - Teraz punkt ciężkości przeniósł się do Włoch, a stamtąd uderza rykoszetem w gospodarkę amerykańską - twierdzi Bielewicz. Pod koniec ubiegłego tygodnia Reuters podał, że pojawiło się nowe, niespodziewane ryzyko dla Bank of America. Ryzyko to wiąże się z sytuacją największego włoskiego banku - UniCredit, który w drodze emisji nowych akcji chce doprowadzić do podniesienia kapitału o 7,5 mld euro, aby osiągnąć wymagany współczynnik wypłacalności 9 procent. Otóż gwarantem emisji jest konsorcjum banków, którego liderem jest właśnie Bank of America. Tymczasem akcje UCI straciły w ostatnich dniach 40 proc. wartości, wczoraj do południa spadły o dalsze 11,21 proc., po pięciokrotnym zawieszaniu notowań. Akcje nowej emisji zostaną zaoferowane rynkom z wysokim dyskontem, wynoszącym 69 proc. (bez odliczenia prawa poboru) wobec ceny akcji z 3 stycznia. Możliwe jednak, że obniżona cena okaże się dla inwestorów nieatrakcyjna i przynajmniej część nowej emisji będzie musiał objąć Bank of America. Wobec niestabilności na europejskim rynku długu i w sektorze bankowym nie sposób przewidzieć, czy nabywcy akcji UCI nowej emisji zarobią, czy raczej stracą.
- UniCredit posiada w portfelu włoskie obligacje zakupione w ubiegłych latach, których rentowności wynosiły znacznie mniej niż obecnie. Jeśli dzisiaj rentowność włoskich dziesięciolatek sięga ponad 7 proc., to wartość aktywów banku spada, a zarazem rośnie ryzyko niewypłacalności po stronie włoskiego rządu [Los UniCredit jest ponadto nie tylko związany z losem włoskiej gospodarki].- zwraca uwagę dr Mech.
- W kryzysie działa zasada: silni i wielcy zyskują, tracą słabsi, przejmowani za grosze przez rekiny - podsumowuje Bielewicz. Podkreśla też, że przedłużanie agonii strefy euro jest na rękę Niemcom, którzy nie tylko dzięki temu wycofują kapitały z mniejszymi stratami z zagrożonych obszarów, ale ponadto zyskują na tym, iż jako kraj najbardziej wiarygodny mają najniższe rentowności obligacji w strefie euro, dzięki czemu obsługa ich długu spada.
- Im później dojdzie do katastrofy, tym lepiej dla Niemiec. Ich gospodarka idzie pełną parą, mają prawie pełne zatrudnienie. Grają, więc na czas, by dalej wzmacniać swoją pozycję, co odbywa się kosztem innych krajów Europy - ocenia Bielewicz.” Cezary Mech
Tajemnice wojskowej prokuratury W wojskowej prokuraturze jest szereg spraw, które wymagają dogłębnego wyjaśnienia, a jedną z najważniejszych jest sprawa prok. Pasionka.
- Gen. Krzysztof Parulski, szef Naczelnej Prokuratury Wojskowej, pod byle, jakim pretekstem pozbywa się niewygodnych prokuratorów. Klasycznym przykładem jest prokurator Marek Pasionek. O sprawie spotkań prok. Pasionka z funkcjonariuszami FBI gen. Parulski wiedział od samego początku, a dopiero po roku złożył zawiadomienie – mówią nasi informatorzy. Do spotkania kilku osób, w tym prok. Marka Pasionka oficera łącznikowego z USA doszło w czerwcu 2010 r.
- Powodem spotkania było zakończenie misji w Polsce człowieka ze Stanów – Marek Pasionek uznał, że to świetna okazja żeby poprosić o pomoc w sprawie śledztwa smoleńskiego, które nadzorował. Zamierzał zrobić to najpierw nieformalnie a później zwrócić się już droga oficjalna. O wszystkim był na bieżąco informowany przełożony prok. Pasionka, gen. Krzysztof Parulski – podkreślają znający szczegóły sprawy nasi rozmówcy. Na spotkanie oficer łącznikowy zadeklarował pomoc w kontaktach z jego nastepcą w Polsce. Prok. Pasionek poszedł do gen. Parulskiego i powiedział mu o spotkaniu i o tym, że Amerykanie są gotowi do pomocy, trzeba tylko napisać wniosek o pomoc prawną.
- Wszystko wyglądało dobrze do momentu, kiedy prok. Pasionek dogrzebał się do materiałów wskazujących, że BOR nie przygotował wizyty prezydenta w Katyniu i że są informacje obciążające MSZ w sprawie przygotowania wizyty. W tym właśnie momencie gen. Parulski „odpalił” sprawę Pasionka oskarżając go o kontakty z „agentami obcych mocarstw – relacjonują nasi informatorzy. Zdaniem naszych rozmówców faktycznym powodem sprawy przeciwko prok. Pasionkowi były jego ustalenia – uważał za bardzo prawdopodobne, że wysokim urzędnikom państwowym postawione zostaną zarzuty o zaniedbania związane z przygotowaniem lotu. Zarzuty mogliby usłyszeć m.in. szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski oraz minister obrony Bogdan Klich. Sprawa dotyczące prok. Pasionka trafia do Prokuratury Okręgowej w W-wie i po kilku miesiącach zostaje umorzona. Nasi rozmówcy zwracają uwagę na to, że faktycznym i jedynym dysponentem śledztwa smoleńskiego jest gen. Krzysztof Parulski, który bez protestu zgadza się na wnioski Rosjan Tak było m.in. w sprawie zeznań kontrolerów z „wieży” w Smoleńsku, które podmieniono w aktach sprawy na wniosek strony rosyjskiej. Ze sprawą prok. Pasionka wiąże się także sprawa dotycząca sprawdzeń bilingów dziennikarzy. Jak ujawnił portal rp.pl, sprawa dotycząca przecieków ze smoleńskiego śledztwa prowadzonego przez wojskową prokuraturę w Poznaniu zaczęła się pytań wysłanych mailem przez dziennikarza TVN24, Macieja Dudę. Dziennikarz tvn24.pl miał zasugerować, że powinno się przejrzeć akta nadzoru prowadzone przez prokuratora Marka Pasionka oraz gen. Zbigniewa Woźniaka, zastępcę naczelnego prokuratora wojskowego - pod kątem ujawnienia tajemnicy postępowania. W tekście zamieszczonym na portalu rp.pl fakt ten ujawnia płk Mikołaj Przybył, szef pionu przestępczości zorganizowanej Wojskowej Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. Ten sam, który 9 stycznia postrzelił się w głowę. Stało się to w przerwie konferencji prasowej – płk Przybył stanął przy otwartym oknie i strzelił sobie w twarz. Kuli nie znaleziono – najprawdopodobniej upadła na ulicę.
- Płk Przybył należy od najbliższych współpracowników gen. Parulskiego, który ściągnął płk. Przybyła do wojskowej prokuratury z cywilnej jeszcze w czasach, gdy w prokuraturze okręgowej były wydziały do spraw zwalczania przestępczości zorganizowanej. Prok. Przybył był tam prawdziwą gwiazdą i wszyscy się dziwili, dlaczego decyduje się na przejście do wojskowej prokuratury. Późniejszy awans wszystko wytłumaczył – stwierdzili nasi rozmówcy. Ich zdaniem właśnie ze względy na związku z gen. Parulskim nie dziwi fakt, że śledztwo w sprawie przecieków powierzono właśnie płk. Przybyłowi. Dorota Kania, Jan Pospieszalski
10 stycznia 2012 Ścięta głowa nie myśli.. - a marzenia ściętej głowy się nie spełniają. To chyba jasne! Nie ma głowy- nie ma marzeń!. Są fakty - ale nie ma informacji.. W ubiegłym roku rząd w liczbie 55 osób - był w Izraelu - ale nie wiadomo, w jakim celu? Pan prezydent Bronisław Komorowski wracając z Chin lądował w Rosji - też nie wiadomo, w jakim celu? Oglądając program’ Państwo w państwie” - nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać.. Prokuratura wrzuca do tiurmy niewinnego człowieka - żeby sztuka w statystyce się zgadzała.. Półtora roku w mamrze - bez zarzutów.. Żadnej odpowiedzialności prokuratora! W lesie, w radiowozie, pod Tłuszczem znaleziono zwłoki policjanta- pracownika komendy powiatowej w Wołominie… Zabójstwa, samobójstwa, dziwne śmierci.. Trup się ściele w III Rzeczpospolitej coraz gęściej. Szyfrant, Jaroszewicz, Fonkowicz, Pańko, Lepper, pracownicy więziennictwa, policjanci, gangsterzy… Teraz płk Mikołaj Przybył.. Ale dlaczego- jeśli strzelił sobie w głowę- strzelił tak, żeby się nie zabić? Żyjemy w świecie kłamstwa, demagogii i dezinformacji.. Takiej Polski doczekaliśmy.. Nie można w żaden sposób dowiedzieć się prawdy.. Na najwyższych szczytach władzy trwa walka.. Bezpieczniackie watahy walczą ze sobą na śmierć i życie.. Wielka władza, wielkie pieniądze, wielkie wpływy.. ”Na świecie nie dzieje się nigdy nic nowego”- twierdził cesarz Etiopii, Haile Selassie, Zwycięski Lew Plemienia Judy, „Potęga Trójcy” członek Kościoła Powszechnego-obalony przez pułkownika marksistę - Mengystu Hajle Marjama.. Służb ci u nas dostatek.. 7.??.9?? Nieżyjący cesarz oczywiście miał rację.. A profesor Michał Bobrzyński, konserwatysta, twórca krakowskiej szkoły historycznej, namiestnik Galicji, mąż córki Hipolita Cegielskiego, stańczyk - w książce „Zasady i kompromisy”: na stronie 80 napisał był tak: „Nie znała Polska przed epoką upadku zabijającej równości. Znała tylko równowagę społeczną, która łączyła ludzi najrozmaitszych stanowisk w jednej pracy wokół publicznego dobra”. „Zabijająca równość..”.. Profesor konserwatysta- nie znał demokracji.. Zmarł przed pojawieniem się jej w Polsce.. Gdyby pożył do dwudziestolecia międzywojennego.. To by zobaczył, jaki „burdel i serdel” panował w II Rzeczpospolitej demokratycznej.. Już nie wspominając o III… W oparach alchemii prawnej. Każdy prawnik mówi, co innego - nie można ustalić prawdy.. A jeszcze jak sądy zaczną ustalać prawdę w głosowaniu pomiędzy sobą. A może od razu prawdę w sądach ustalać w głosowaniu powszechnym? Wola powszechna ludu demokratycznego niech będzie narzędziem ustalania prawdy. Pożyjemy, zobaczymy - co wykombinuje ostatecznie poseł Gowin z Platformy Obywatelskiej, jako minister sprawiedliwości.. Jeśli naprawdę wprowadzi demokrację w sądach zamiast dokumentów świadczących o prawdzie lub fałszu- to dopiero będzie rewolucja.. Po zamachu majowym kamraci Piłsudskiego rozprawiali się ze swoimi przeciwnikami. Pokazówka procesu brzeskiego, poniewieranie trzykrotnym premierem, Wincentym Witosem.. Mył osobiście ubikacje pod nadzorem Kostka Biernackiego- sadysty.. Pochowanego zresztą na cmentarzu w Grójcu pod zmienionym nazwiskiem.. Witos też przebywał w Grójcu, w areszcie, ale pod swoim nazwiskiem... W roku 1932 policja sanacyjna, po prostu i zwyczajnie skonfiskowała premierowi Order Orła Białego, który otrzymał w roku 1921..W końcu był jednym z twórców zwycięskiej bitwy z bolszewikami w przeciwieństwie, do swojego politycznego wroga - Józefa Piłsudskiego.. Po dożynkach w Spale w roku 2011, pan prezydent Bronisław Komorowski, piłsudczyk - przywrócił insygnia Orderu Orła Białego rodzinie Wincentego Witosa.. Trzykrotny premier, w czasie wojny polsko- bolszewickiej, uratował twarz Józefowi Piłsudskiemu, gdy ten w dniu 12 sierpnia 1920 roku złożył rezygnację z funkcji Naczelnego Wodza.. W czasie rozpierduchy majowej, oficerowie Piłsudskiego włamali się do sejmu premiera Witosa szukając odpisu tego dokumentu(???) Piłsudski dla władzy poświęcił śmierć 379 osób, które zginęły podczas zamachu majowego.. W sensie fizycznym orderu, premier Witos nie odzyskał, mimo, że rząd Władysława Sikorskiego mu go ponownie przyznał w roku 1939.. Haniebne wyroki brzeskie, o zdradę stanu i spisek- nadal obowiązują.. Nie ma, kto ich skasować w „wolnej” III Rzeczpospolitej.. Bo trzeba byłoby oskarżyć sanację i Piłsudskiego o prawne malwersacje.. I burzyć ”pomnik” wodza, naruszyć jego kult.. I podważyć legendę, którą kultywują Prawo i Sprawiedliwość oraz Platforma Obywatelska.. Nie można się nawet doprosić uchwały upamiętniającej ofiary zamachu majowego.. Znowu uderza to w „ legendarnego” marszałka.. Marszałek musi pozostać nieskazitelny, tak jak skazitelne było jego życie.. Nie tylko osobiste, ale i polityczne.. PSL w roku 2005 i w roku 2008 występowało do Ministerstwa Sprawiedliwości o kasację wyroku w sprawie Wincentego Witosa.. I nic! Nie da się.. A pomnik Witosa na Placu Trzech Krzyży, obok którego przejeżdżam lub przechodzę idąc do Buffo- stoi.. To jak to? Stawia się pomniki zdrajcom stanu i spiskowcom przeciwko Polsce(????) Ale pomniki Piłsudskiego stoją gdzie się tylko da.. Nawet w Grójcu, obok parku.. Na głównej ulicy- imienia Józefa Piłsudskiego.. Bo Piłsudski był bohaterem narodowym, a Witos zdrajcą.. O ile wiem - Witos nie przynależał ani nie sympatyzował z żadną masonerią.. Ile tego pomieszania z poplątaniem - jak sądy zamiast stać na straży sprawiedliwości, reprezentują interes polityczny jakieś grupy.. To zawsze się tak kończy.. A sprawiedliwość jakoś nie może być stałą i niezłomną wolą oddawania każdemu tego, co mu się należy.. W myśl logiki sprawiedliwości, albo jeden jest bohaterem i człowiekiem honoru i prawdy- albo drugi.. Ponieważ obaj byli wrogami stojącymi na przeciwległych biegunach.. Obaj nie mogą być równouprawnieni, tak jak to próbuje robić propaganda. Insygnia Orderu Orła Białego dla rodziny.. Ale lud, dzisiaj opinia publiczna-powinien wiedzieć, oprócz rodziny - kto Witosowi odebrał Order Orła Białego?. Można odnieść wrażenie, że Order Orła Białego odebrały Witosowi …. władze PRL-u (????) I historia się powtarza…. Znowu nie można dociec prawdy, bo w demokracji wszystko jest polityczne o góry do dołu władzy demokratycznej”. „Katastrofa Smoleńska” czy Zamach Smoleński? Jak premier Tusk oddał prawdę o sprawie smoleńskiej Rosjanom, to powstaje pytanie - dlaczego to zrobił? Nie może, więc wyjść, że był to „ zamach”, bo uderza to w premiera Tuska.. Musi być katastrofa, choć tak naprawdę nie mamy przedmiotów katastrofy. Mamy „błąd pilota”... Bilingi.. A skąd płk Mikołaj Przybył miał wiedzieć, że analizuje bilingi dziennikarzy w danej sprawie? Tym bardziej, że wśród bilingerów był jeden pewny agent.. To oznacza, że nie wolno analizować – podczas prowadzonej sprawy - bilingów dziennikarzy? A co – dziennikarze - to święte krowy? Nawet jak chodzi o sprawy wagi państwowej? Pan pułkownik w ostrych i stanowczych słowach powiedział o tym, co dzieje się wojsku.. Tak jak kiedyś generał Waldemar Skrzypczak nad grobem poległego żołnierza.. Może puściły mu nerwy, ale może to jakaś gra.. Znowu propaganda sieje niepewność.. Z tym, że nie na pewno.. W każdym razie - ścięta głowa nie myśli.. To na pewno! WJR
Strzał za parawanem niezależności Koalicja PO-PSL-SLD uchwaliła takie prawo, że posłowie nawet nie mogą zapytać o strzał za parawanem prokuratorskiej niezależności.
1. Ledwie, co napisałem o skargach i krzykach, dobiegajacych zza parawanu źle określonej prokuratorskiej niezależności, a tymczasem zza tego parawanu rozległ sie już nie tylko krzyk, ale i strzał. Prokurator zwołał media, wygłosił oskarzycielska mowę, że mu się utrudnia śledztwo w sprawie wielkiej korupcji, po czym usiłował się zastrzelić. Cos bardzo niedobrego dzieje się już nie tylko z prokuraturą, ale z całym państwem. Tam oficer służb specjalnych sie podpalił, tu prokurator do siebie strzela, wczesniej zatrzelił sie prezes NFZ, a po drodze było jeszcze tajemnicze samobójstwo wysokiego urzednika w Kancelarii Premiera - ktoś trafnie zauważył, że w kręgach władzy grasuje seryjny samobójca.
2. Prokuratorski strzał we własną głowę wymaga wyjaśnienia, zwłaszcza w kontekście prawdipodobnej afery korupcyjnej, pozostajacej w jego tle, ale niestety koalicja PO-PSL-SLD uchwaliła taką ustawę o prokuraturze, że nie wiadomo, jak to wyjaśnić. Teraz nawet posłowie nie mają prawa zapytać, co się dzieje, prokuratura jest, bowiem wolna od wszelkiej odpowiedzialnosci i kontroli. Prokurator Generalny nie potrzebuje tłumaczyć sie przed nikim, posłowie nawet interpelacji nie mogą do niego wnieść. Nawet od śledztwa smoleńskiego wszystkim wara - prokuratora robi albo nie robi, co chce.
3. Mamy najbardziej jsakrawy przykład, że tą ustawą, wyłączającą prokurature spod jakiejkolwiek obywatelskiej kontroli, panstwo strzeliło sobie w stopę. A właściwie to strzeliło w stopę nam, obywatelom. Janusz Wojciechowski
EMERYTURY Z OTP Nie wiem, czy jeszcze ktoś pamięta ambitny plan połączenia PKO BP z węgierskim OTP. Dla większości, która pewnie nie pamięta, pisałem o tym tu:
www.blog.gwiazdowski.pl/index.php?subcontent=1&id=655
Dlaczego sobie o tym teraz przypomniałem? Otóż okazało się, że siedem OFE zainwestowało na naszą emeryturę w akcje OTP, któremu agencje Moody ′s i S&P obniżyły rating do „śmieciowego”. OFE musiały, więc oficjalnie poinformować o tym, że inwestowały w akcje spółki, która straciła rating inwestycyjny. Nie wolno im ich kupować ani mieć w portfelu. Początkowo OFE nie podały, że chodzi o akcje banku OTP. W komunikatach informowały jedynie o „nieumyślnym naruszeniu zasad prowadzenia działalności lokacyjnej poprzez naruszenie limity inwestycyjnego” podczas „lokowania aktywów poza granicami kraju”. Tylko Pocztylion przyznał, że posiada akcje Banku OTP. „To nie tylko nasz problem, co drugi fundusz ma akcje tego banku” stwierdził Andrzej Bąk, zarządzający Pocztyliona. Inne fundusze, które wydały komunikaty - Aviva, AXA, ING, Nordea, PKO BP i PZU - nie chciały potwierdzić, że chodziło o akcje OTP.
www.wyborcza.biz/biznes/1,100896,10915661,Siedem_OFE_ma_akcje_banku_OTP.html
Skoro Trybunał Sprawiedliwości uznał, że limity inwestycyjne nałożone na OFE są sprzeczne z prawem unijnym, to się można spodziewać kolejnych podobnych inwestycji. A jakie są efekty tych inwestycji? 2 stycznia 2012 roku na popularnym portalu Analizy.pl można było przeczytać, że „na koniec grudnia 2011 r. wartość środków pozostająca na drugofilarowych kontach emerytalnych wyniosła 224,7 mld PLN, co w ujęciu miesięcznym oznacza przyrost na poziomie +1,0%. Tym samym był to siódmy miesiąc od początku minionego roku, w którym aktywa OFE zyskały na wartości. W całym 2011 roku wartość aktywów OFE wzrosła o +1,6%.”
www.analizy.pl/fundusze/newsletter/11415/Aktywa-funduszy-emerytalnych-(grudzien-2011).html?c=33199104003&id_miejsca=3&fm=5805&s=NLD_WNC_TYT
To ciekawe, bo pod datą 3 stycznia 2012 roku na tym samym portalu znaleźć można było informację, że „w samym grudniu jednostki OFE straciły na wartości średnio -0,4% i był to siódmy w 2011 roku miesiąc z ujemną stopą zwrotu”.
www.analizy.pl/fundusze/newsletter/11426/Ranking-funduszy-emerytalnych-(grudzien-2011).html?c=34259844003&id_miejsca=3&fm=5805&s=NLD_WNC_TYT
Jako że w roku miesięcy jest dwanaście, to teoretycznie nie ma takiej możliwości, żeby przez siedem miesięcy aktywa OFE zyskiwały na wartości i przez siedem traciły. Ale skoro OFE „pomnażają nasze pieniądze”, to muszą sprawiać cuda. Cuda się zdarzył się w grudniu. Był to miesiąc, w którym OFE i traciły i zyskiwały. Najistotniejszy wpływ na poziom aktywów OFE w grudniu 2011 roku miały – jak czytamy na Analizy.pl – „rozliczenia dodatnich przepływów towarzyszących listopadowej sesji transferowej. Ze względu na techniczny charakter tej operacji w ślad za osobami, które zdecydowały się na zmianę funduszu przepłynęło między OFE 2,0 mld zł.”
www.analizy.pl/fundusze/newsletter/11415/Aktywa-funduszy-emerytalnych-(grudzien-2011).html?c=33199104003&id_miejsca=3&fm=5805&s=NLD_WNC_TYT
Jest to efekt przyjętego sposobu rozliczeń przepływów w sesjach transferowych, w ramach, którego najpierw rozliczane są odejścia, a dopiero później, na początku kolejnego miesiąca, przyjścia. A zatem dzięki sztuczkom księgowym OFE wykazały, że straciły mniej niż straciły, gdyż same wyniki zarządzania zmniejszyły wartość aktywów OFE w tym miesiącu o 0,7 mld zł! A jakby rozliczyły stratę z inwestycji w OTP – strata byłaby jeszcze większa. Na sprzedaż papierów spółki, która utraciła rating inwestycyjny mają jednak pół roku. Planują jednak zwrócić się do KNF z prośbą o wydłużenie okresu dostosowawczego z sześciu do dwunastu miesięcy. To oznacza, że nie będą musiały „pochopnie” wycofywać się z tej inwestycji, realizując stratę. Mnie najbardziej zastanowiło, dlaczego przy takich limitach inwestycyjnych zainwestowały akurat w akcje OTP? Czyżby z powodu planowanego „połączenia” PKO BP z OTP? „Połączenia” w cudzysłowie, bo – jak pamiętamy – bardziej przypominać ono miało przejęcie PKO BP przez OTP za pieniądze PKO BP. Byłoby, na czym zarobić. Sytuacja z wiosny 2009 roku raczej się nie powtórzy. Węgry otrzymały wówczas pożyczkę z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, która została wykorzystana między innymi na ratowanie banku OTP. Ale gdy wybory wygrał Victor Orban uznawany przez postępową europejską opinię publiczną prawie za faszystę, o nową pożyczkę nie będzie już tak łatwo. Ale o tym co się dziej na Węgrzech w jednym z następnych wpisów.
Gwiazdowski