Religijne korzenie liberalizmu Referat na konferencji „Religia we współczesnym systemie stosunków międzynarodowych: liberalizm i światopogląd tradycyjny”, Wydział Stosunków Międzynarodowych, Uniwersytet Petersburski, 24 listopada 2006r. Powszechnie uważa się, że współczesny liberalizm nie jest ideologią religijną, a być może jest całkowicie antyreligijny. Zapytany liberał odpowie, że sprzeciwia się panowaniu dowolnej ideologii, panowaniu dowolnej religii. Oczywiście, byli i tacy liberałowie, lecz teraz będziemy mówić jedynie o współczesnym liberalizmie, który ideologicznie dominuje w Stanach Zjednoczonych, i odgrywa czołową rolę w Europie i krajach postsocjalistycznych. W naszej analizie liberalizmu wykorzystamy niektóre idee nieżyjącego już niemieckiego myśliciela Carla Schmidta. Po zwycięstwie nad Niemcami w roku 1945 Carl Schmidt przebywał przez pewien czas zarówno w radzieckiej jak i amerykańskiej strefie okupacyjnej, które potem przekształciły się w NRD i NRF. Już wtedy Schmidt zauważył, że liberalizm amerykański jest wojowniczą ideologią, która jest mniej skłonna do kompromisów, niż radziecki komunizm. Tak więc, Amerykanie wymagali od niego, by udowodnił swoją wiarę w liberalną demokrację, natomiast Rosjanie nie wymagali przysięgi na wierność „Manifestowi Komunistycznemu”. To osobiste doświadczenie doprowadziło Schmidta do wniosku, że nowy liberalizm amerykański (który będę odtąd nazywał po prostu liberalizmem) to nie jest „brak ideologii”, lecz ideologia, i to niebezpieczniejsza od komunizmu, którego on w najwyższym stopniu nie lubił. Nawiasem mówiąc, Schmidt popierał „zimną wojnę”, gdyż widział w ZSRR siłę, powstrzymującą amerykański nacisk ideologiczny. Zrozumienie istoty ideologii agresywnego liberalizmu nastąpiło w środowisku naukowym dopiero w ostatnich latach, i pomogły w tym amerykańskie wojny w Wietnamie, Iraku i Afganistanie. Liberalizm wykształcił się jako dokładnie sformułowana ideologia, wymagająca wykonywania zawsze tych samych wytycznych. Wytyczne te można odbierać optymistycznie lub pesymistycznie: przecież opinie smakosza i ostrygi na temat cytryny są diametralnie różne. Wiele zależy od tego, czy wy jecie, czy też was jedzą.
· Prawa człowieka, CZY negowanie praw wspólnoty.
· Obrona mniejszości, CZY negowanie praw większości.
· Prywatna własność środków masowej informacji, CZY wyłączne prawo kapitału na formowanie opinii społecznej.
· Obrona kobiet i stosunków homoseksualnych, CZY likwidacja rodziny.
· Antyrasizm, CZY negowanie preferencyjnych praw rdzennej ludności.
· Propaganda samodzielności ekonomicznej, CZY zakaz wzajemnej pomocy w społeczeństwie.
· Oddzielenie Kościoła od państwa, CZY swoboda propagandy antychrześcijańskiej, i zakaz pełnienia misji chrześcijańskiej w społeczeństwie.
· Rządy z mandatu wyborców („demokracja”), ograniczone zgadzaniem się narodu i władz z dominującym dyskursem.
Carl Schmidt wysunął jeszcze jedną ważną myśl: każda ideologia jest ukrytą doktryną religijną. Wyraził to słowami: „all of the most pregnant concepts of modern doctrine are secularized theological concepts” – najważniejsze koncepcje współczesnej ideologii to zsekularyzowane koncepcje teologiczne. I rzeczywiście, w rosyjskim komunizmie można wyczuć zsekularyzowane prawosławie: prawosławna chrześcijańska idea wspólnoty dominowała, poczynając od Chrystusa idącego na czele tuzina marynarzy w poemacie Błoka do hasła z czasów Chruszczowa „Człowiek człowiekowi przyjacielem, towarzyszem i bratem”. Jakie jest jednak podłoże nowego liberalizmu? I tutaj poglądy uczonych i teologów rozchodzą się. Niektórzy, w ślad za Weberem, widzą w liberalizmie rozwój protestantyzmu. Inni wskazują na bardzo antyreligijne usposobienie liberałów i widzą w nim tą inną postać satanizmu. Jeszcze inni odrzucają satanizm, lub określają go, jako brak Boga. Mój duszpasterz, Teodozjusz Sewastyjski, zauważył, w ślad za Awierincewem, że nowy liberalizm stara się zatrzeć wszystkie ślady Bożej Obecności, wytępić wszelką pamięć o Chrystusie. Świętej pamięci Aleksander Panarin uważał go za formę pogaństwa, za mit o Konsumentach i Towarach poza społeczeństwem. Według mnie, nauka o „liberalnej demokracji i prawach człowieka”, którą oddziały piechoty morskiej USA przyniosły nad brzegi Tygrysu i Amu-Darii, jest w istocie ukrytą religią, sekularyzowaną formą judaizmu, lub neojudaizmem; jej wyznawcy odtwarzają poglądy charakterystyczne dla judaistów; judaiści często występują w roli głosicieli nowej wiary, przy czym jej wyznawcy wierzą w sakralność Izraela. Rzeczywiście, gdy w Holandii palą meczety, a w Izraelu burzą kościoły, nie wywołuje to żadnych emocji w porównaniu z tym, co się zaczyna, gdy na ścianie synagogi ktoś narysuje graffiti. USA określa stopień lojalności swoich sprzymierzeńców w zależności od ich stosunku do Żydów. Muzeum (a raczej Świątynia) Holokaustu znajduje się koło Białego Domu. Popieranie państwa żydowskiego jest obowiązkowym punktem programów wszystkich polityków amerykańskich. Judaizm jest jedyną religią, z którą zabroniono walczyć w ramach panującego dyskursu.
Można wyczuć zauważalną więź, pomiędzy paleojudaizmem i jego nową wersją. W państwie żydowskim Żydów opanował paranoidalny strach i nienawiść w stosunku do innowierców, natomiast polityka Pentagonu przedstawia sobą ten sam strach i nienawiść, lecz już w skali ogólnoświatowej. Idee neojudaizmu sformułował żydowski nacjonalista Leon Strauss i podchwycili ją żydowscy dziennikarze, piszący dla „New York Times”. Istnieje projekt budowy nowej Świątyni Jerozolimskiej na miejscu meczetu Al-Aksa, co pozwoli podtrzymywać neojudaizm za pomocą rytuałów egzoterycznych. Neojudaizm jest religią Imperium Amerykańskiego, a wojna na Bliskim Wschodzie przedstawia sobą neojudaistyczny dżihad. Intuicyjnie rozumieją to miliony ludzi: Tom Freedman pisze w „New York Times”, „Irakijczycy nazywali amerykańskich okupantów Żydami”. Na Zachodzie Kościół stracił swoją pozycję. Adepci neojudaizmu uważają zachodnie chrześcijaństwo za praktycznie martwe (na razie nie zauważyli odrodzenia prawosławia w Rosji) i walczą z nim w sposób bezkrwawy przy pomocy ADL (Anti-Defamation League), ACLU (American Civil Liberties Union) i innych organizacji antychrześcijańskich, lecz islam jest wielkim zbiornikiem duchowości, tradycji i solidarności, i dlatego adepci neojudaizmu kierują na niego całą siłę ognia, jaką rozporządzają. Spokojnie, powiecie. Judaizm jest jedną z religii monoteistycznych, jej wyznawcy tak samo wierzą w Boga, jak chrześcijanie i muzułmanie. Judaiści są naszymi towarzyszami we wspólnej walce z bezbożnictwem. A więc i neojudaiści są także ideologicznie i teologicznie bliscy nam. Co może mieć wspólnego judaizm z antyduchowym, antyreligijnym kultem globalizmu, i neoliberalizmu, walką z rodziną i niszczeniem przyrody, z wyobcowaniem, odejściem od źródeł i kultem utalitaryzmu, które przeciwstawiają się zjednoczonemu społeczeństwu, solidarności i tradycjom? Przecież judaizm jest całkowicie tradycyjny i, tak samo jak inne religie, stoi na pozycjach wspólnotowych. Jest to poważny zarzut, i wydaje się, ze obala on naszą próbę identyfikacji. Lecz oparty jest on na niezrozumieniu jednej ważnej cechy judaizmu. Na podobieństwo rzymskiego Boga Janusa, judaizm ma dwa oblicza, jedno zwrócone ku judaistom, a drugie zwrócone ku niejudaistom. Judaizm wymaga przeciwstawnych rzeczy od judaistów i niejudaistów. Różni się tym od chrześcijaństwa, islamu, buddyzmu. Te wielkie religie nie stawiają wymagań tym, którzy nie są ich wyznawcami, oprócz jednego wymagania – aby zostali ich wyznawcami. Judaizm nie wymaga od goja, aby został judaistą. Więcej, on tego nie popiera, jeśli nawet wprost nie zabrania. Judaizm wymaga, aby goj nie miał religii, aby nie wierzył w nic, oprócz Boga w sposób najbardziej ogólny. Goj nie ma świętować swoich świąt religijnych i nie powinien pomagać swoim współbraciom. Wszystkie opisane przez nas idee nowego liberalizmu zawierają się w tej koncepcji.
· Prawa indywidualne w przeciwieństwie do praw wspólnoty – goj nie ma praw wspólnotowych. Prawo do wspólnej gry grupowej należy się tylko (neo)judaistom, a pozostali powinni grać indywidualnie. Dokładniej: prawa człowieka dla was, prawa wspólnoty – dla nas. Jak powiedział Maksym Kantor: internacjonalizm robotników został zlikwidowany, lecz zwiększa się rola internacjonalizmu bogatych.
· Obrona mniejszości, negowanie praw większości – jest to naturalne z punktu widzenia religii mniejszości.
· Prywatna własność środków masowej informacji, wyłączne prawo kapitału na formułowanie opinii publicznej. Jest to związane z przyjęciem judaizmu jako konkurencyjnego kościoła, który chce kierować ludem.
· Obrona kobiet i stosunków homoseksualnych – oznacza to likwidację rodziny. Judaizm nie wierzy w rodzinę goja. Zlikwidowanie rodziny zwiększa wydajność pracownika.
· Antyrasizm – oznacza negowanie preferencyjnych praw rdzennej ludności. Jest to całkiem oczywiste z punktu widzenia Żydów, którzy nie są rdzenną ludnością w żadnym kraju świata. W paradygmacie liberalnym antyrasizm pozwala importować tanią siłę roboczą, pomaga zagranicznym korporacjom działać na cudzym terytorium.
· Propaganda samodzielności ekonomicznej, oznacza zakaz wzajemnej pomocy społecznej. Jest to jedna z wytycznych judaizmu, według której poza granicami społeczeństwa judaistycznego wszelka pomoc wzajemna jest zabroniona.
· Wolność propagandy antychrześcijańskiej. Jak powiedzieliśmy wcześniej, rzeczywisty liberalizm nie prowadzi walki z judaizmem. W Ameryce zabroniono ustawiać symbole wiary chrześcijańskiej w miejscach publicznych, lecz zezwala się na wystawianie świeczników Chanuki. W wielu krajach krytyka judaizmu podpada pod sąd, np. w Rosji wielokrotnie organizacje żydowskie próbowały oddać pod sąd swoich krytyków.
· Demokracja: jeśli nie zgadzasz się z przedstawionymi powyżej zasadami, to twój głos nie liczy się, a jeśli się zgadzasz – to nie jest ważne, na kogo zagłosujesz. I tak, Izrael nazywany jest demokracją, chociaż nieżydowska połowa jego mieszkańców pozbawiona jest prawa głosu, a różnica pomiędzy partiami żydowskimi jest minimalna. Demokratyczne zwycięstwo Hamasu w Palestynie, lub Łukaszenko na Białorusi, przyjęto z wrogością. W Serbii dopóty przeprowadzano ponowne wybory, aż wybrano pożądanych kandydatów.
Tak więc, dochodzimy do wniosku, że współczesny liberalizm to judaizm w specjalnej, przeznaczonej dla nie-Żydów wersji, a nie wolność od religii, jak uważają jego zwolennicy. Israel Shamir Tłumaczył: Roman Łukasiak
Za: http://www.bibula.com/?p=25354
Afera Madoffa a żydowska plemienność Opracował Piotr Bein z artykułu Johna Grahama (specjalista finansowy) i Kevina MacDonalda (profesor psychologii na California State University, ekspert judeocentryzmu i redaktor Occidental Observer i Occidental Quarterly, gdzie artykuł ukazał się latem 2010). Rozgłoszony przez mendia szwindel Bernarda Madoffa w USA w 2008 r. na sumę 65 mld dolarów (Afera Madoffa „przyćmiła” złupienie Amerykanów przez banksterów na sumę setki razy większą) zastosował schemat Ponzi’ego, hohsztaplera finansowego działającego w USA w l. 1920-ych. Piramida Ponzi’ego wypłaca dochód inwestorom z ich własnych wpłat i inwestycji następnych klientów, a nie z rzeczywistych zysków finansowych, np. oprocentowania. Schemat Ponzi’ego przyciąga klientów obietnicami, których uczciwa konkurencja nie może zagwarantować, np. niezwykle wysokie krótkoterminowe zyski. Wymaga to rosnącego strumienia mamony od nowych inwestorów. Madoff, największy dotąd praktyk tej metody, uniknął odnotowania w Wikipedii pod hasłem schemat Ponzi’ego. Za to pod jego nazwiskiem czytamy, że odsiaduje wyrok 150 lat ciupy w Płn. Karolinie, gdzie do jego przyjaciół należą izraelski szpieg Pollard i boss kolombijskiej rodziny przestępczej, Persico, z którym Madoff chodzi na spacery i gra w bocci. Zdjęcie ich więzienia w Wikipedii napawa zazdrością niejednego mieszkańca slumsów. Media podkreślały ofiary żydowskie Madoffa i nieudolność komisji papierów wartościowych USA (Securities and Exchange Commission, SEC) w przerwaniu procederu. Graham i MacDonald kładą oba mity na karb żydowskiej plemienności. „Inwestycje” Madoffa przesunęły ogromne sumy z rąk gojowskich do elit żydowskich. Schemat Madoffa nie udałby się bez więzi żydowskich. To nie nieudolność SEC, tylko wyimaginowany prestiż Madoffa jako członka żydowskiego establiszmentu postawił go poza prawem i zastraszył urzędników SEC. Dołożył się do tego zwyczaj niedonoszenia zbrodni Żydów władzom gojowskim. Wg autorow artykułu, społecznie szkodliwe zachowanie Madoffa nie jest unikalne dla niego, tylko wypływa z żydowskiego nastawienia do gojów. Afera Madoffa wskazuje, że Amerykanie nie mogą na ogół polegać na Żydach w USA, by zatrzymali oszustwo przez innego Żyda.
Przepływ mamony do rąk żydowskich Wśród rewelacji zdemaskowania piramidy Madoffa, jak zwykle w sytuacjach dotyczących Żydów odezwała się paranoja z Ligi Anty-Defamacyjnej ADL i Amerykańskiego Komitetu Żydowskiego AJC, jakoby media przyczyniały się do antysemityzmu. Aktualności pękały od opowieści o żydowskich staruszkach i instytucjach charytatywnych opędzlowanych przez Madoffa. Wiadomo, że rozpoznawalni w tych historyjkach celebryci są Żydami, a cicho było o największych ofiarach Madoffa. Najwięcej tracą inwestorzy wchodzący późno w schemat Ponzi’ego. W przypadku Madoffa dotyczy to firm, które dołączyły na początku l. 1990-ych z łączną sumą ponad 20 mld dolarów. Większość klienteli tych firm to europejscy goje. Nie mogli oni doczekać przedwczesnych emerytur czy kupna większych willi jak (w większości) żydowscy inwestorzy z poprzednich 20 lat. Weszli za późno, żeby skorzystać z wkładów następnych frajerów. Publika dziwiła się jednak zgodnie z medialnym planem: Jak można było tak szkodzić swoim? (Przypomina to naiwne pytania w zw. z ludobójstwem izraelskim w Palestynie: jak mogą potomkowie ofiar Holokaustu robić podobną kaźnię Arabom? Chodzi nie o ofiary, tylko o syjonistów, bezpośrednich oprawców i planistów Holokaustu, tj. zagłady ponad 20 grup (w tym Żydów), z najliczniejszą grupą, Słowianami na czele. Podobnie Madoffowi i jego pomagierom przyświecały nie Przykazania Mojżeszowe, tylko talmudyczne podszepty diabelskie, które wpajane przez setki lat przez rabinów terroru, wryły się w kulturę Żydów).
Kultura guru i mamony Madoffowi pomogła żydowska kultura, skupiająca się wokół rabinów czy guru, traktowanych przez elity i masy żydowskie niemal jak bogowie – czczeni, niekwestionowani, zajadle bronieni. (Natomiast założeniu i utrzymaniu przy życiu syjonistycznego państwa przyświecały autorytety świeckie (terroryści i fanatycy) i rabiniczne (lubawiczerowie). Agresywna taktyka i świadoma lojalność plemienna uczyniły z kultury guru narzędzie niezwykle skuteczne w przejmowaniu kontroli instytucyjnej z rąk podzielonych gojów, np. na uniwersytetach. Madoff był dla wielu bóstwem, osnutym mitem wyjątkowości i wybitności. Dla Holo-oszusta Elie Wiesela, (Artykuły o tym Holo-oszuście na grypa666:Holo-oszuści cz. 1 Holo-oszuści cz. 2) który stracił u Madoffa większość swych oszczędności i środków swej fundacji, „On był jak Bóg.” Członek dalszej rodziny Madoffa powiedział, że traktowali go jak mesjasza i mówili o nim jak o istocie bogopodobnej. Na spotkaniach Żydostwa przyjmowano go jak wizytującego króla, tajemniczego i niedostępnego. Żydzi zgubili w stosunku do Madoffa, nagminne wśród gojów podejrzliwość i zmysł krytyczny. Goje może z tego powodu nie potrafią się zorganizować, lecz są też mniej podatni na madoffszczyznę. W wyniku etnocentrycznego zauroczenia wyciszono potencjalnych alarmistów. Laura Goldman, doradczyni finansowa obecnie mieszkająca w Izraelu, wyczuła Madoffa i skasowała u niego swe inwestycje. Kiedy rozeszla się fama o rzekomych rekordowych zyskach u Madoffa, Goldman posłała swą krytykę do głównych źródeł jego finansów – Żydów w Palm Beach. Oni nazwali to antysemityzmem, bo „Żydzi bardziej ufają Madoffowi niż samemu Bogu”. Madoff wyciągał fundusze od coraz bogatszych, dzięki grupowej lojalności. Autor jednej z książek o aferze Madoffa, Andrew Kirtzman pisze, że uważano go za członka plemienia, który wymaga poparcia. Żydowska wydajność obróciła się przeciw Żydom, poprzez bezkrytczne poparcie dla Madoffa. Przeciw nim obróciło się także zapatrzenie w pieniądz. Jeden z kontaktów Kirtzmana w miejscu zamieszkania Madoffa wyraził to tak: „Im więcej pieniędzy, tym lepiej ci się układa… tym masz większe poważanie… tym bardziej inni chcą się wzorować na tobie.” Wielu klientów Madoffa w Palm Beach wzięło kredyty pod zastaw domu, żeby jak najwięcej zarobić na inwestycjach u niego, a kiedy go aresztowano, rozpaczliwie upłynniali biżuterię. Niektórzy przymykali oczy na machloje Madoffa, szczęśliwi ze słusznych dochodów.
Żydowski zarządca, wzbogacanie elit i mesirah Bankierskie kumoterstwo pomogło rozpowszechnić madoffską Czarną Dziurę na świat gojowski. Np. Union Bancaire Privee i Safra Banking, własność Żydów sefardyjskich Edgara de Picciotto i Edmonda Safra, były wykładnią. Kiedy oni coś podpisali, reszta szwajcarskiego bankierstwa ustawiała się w kolejce do inwestowania. Wierząc słowu Madoffa, bogaci klienci takich banków zachowali się jak europejscy możni średnioweczni, którzy korzystali z usług zaufanego Żyda. Przez wieki całe arystokracja ziemiańska, szczególnie Europy Wsch. powierzała zarząd majątkiem Żydowi, czasem z tej samej rodziny przez pokolenia. W strefie niemieckojęzycznej, nadworni Żydzi kierowali finansami możnych, zaopatrywali armie, załatwiali pożyczki z żydowskich banków i zbierali podatki. Zatrudnienie Madoffa do zarządzania swymi interesami na finansowych stepach Ameryki i jako pośredników z barbarzyńskimi Amerykanami, poszło za tradycją tej grupy społecznej. MacDonald zauważył też tradycyjną strukturalną tendencję przepływu bogactwa z mas żydowskich do samowybranej, najwyższej, wykształconej, rabinicznej warstwy. Wybił się Jeffrey Picower z rodziną, którzy przez lata wyciągnęli ze schematu Madoffa co najmniej 5,1 mld dolarów „profitów”. Zaś „zarządcę finansowego” West Coast, Stanleya Chaisa z rodziną SEC oskarżyło o wyciągnięcie 500 mln dolarów więcej niż włożyli. Chais nie ujawnił swym klientom, że inwestuje w schemat Madoffa. Picower i Chais wykorzystywali swe konta u Madoffa do tworzenia lipnych strat podatkowych. Śp. Norman F. Levy, król nieruchomości w Nowym Jorku, miał codzień wizytę kierowcy Madoffa z czekiem, zwykle na setki mln dolarów, czasem na dziesiątki mln, prawdopodobnie do ukrycia na koncie przyjaciela. Ezra Merkin, długoletni prezydent elitarnej Synagogi na Piątej Avenue, również był w uprzywilejowanym kręgu. Jego parafianie i 30 organizacji charytatywnych złożyli łącznie ponad 2 mld dolarów u Madoffa poprzez fundusze inwestycyjne Merkina. Wg Kirtzmana, Merkin zarobił 470 mln dolarów tylko na pośrednictwie. Wybitne w żydowskim środowisku osoby jak Robert Jaffe i śp. „Mike” Engler napędzali Madoffowi klientów z ekskluzywnych klubów. Inwestorzy myśleli, że ci panowie robią przyjacielską przysługę, a nie pracują na prowizję, kontrolując do tego duże fundusze charytatywne, co zmyliło wiele osób i uchroniło z początku tych insajderów od gniewu oszukanych klientów. Specjaliści finansowi i przyjaciele Madoffa wiedzieli o jego szwidlach, lecz wyzwanie było ryzykowne. Np. szef wydziału w Lehman Brothers stracił pracę po ujawnieniu Merkinowi, że wie o szwidlu. Wg MacDonalda, zagrała średniowieczna grupowa strategia, rozwinięta w Europie dla przetrwania Żydów. Przez wieki rabinat groził karą śmierci za mesirah (donoszenie) przestępstw Żydów do władz gojów. Mesirah nadal obowiązuje w tradycyjnych kręgach, np. niedawno w społeczności Żydów syryjskich na Brooklynie znany rabin wyrzekł się syna, który doniósł władzom o nielegalnych transakcjach finansowych w tejże społeczności. Utrwalone zwyczaje niełatwo wyplenić.
Lęk przed Żydowskim Establiszmentem Nawet gdyby jakiś Żyd doniósł, niewiele by to dało wobec korupcji instytucji USA. W 1999 r. specjalista finansowy z Bostonu, Harry Markopolos w ramach swych obowiązków w innej firmie odkrył, że Madoff oszukuje. Z innymi specjalistami przez następne 10 lat niewiele jednak wskórał, próbując bardzo intensywnie namówić SEC do przeciwdziałania. W końcu przedstawił pod koniec 2005 r. raport i SEC podjęło śledztwo, lecz nigdy nie zbadało oskarżenia Madoffa o schemat Ponzi’ego. W swej książce Markopolos podaje kilka dowodów na to, że SEC dobrze wiedziało o oszustwach Madoffa. Dlaczego więc nie wyciągnęło konsekwencji? Z tej samej przyczyny, dla której USA, bez sprzeciwu Kongresu ani publicznej debaty, „wojuje z terrorem” i podtrzymuje szkodliwą imigrację podczas recesji – lęk przed Żydowskim Establiszmentem. Znacznemu segmentowi Żydostwa w USA bardzo zależało na sprawie Madoffa ze względów finansowych i plemiennych. Rzucić wyzwanie tej grupie jest niezwykle niebezpieczne. Zawetowali porządek gojów, choć na swą szkodę w przypadku afery Madoffa, pokazując po raz kolejny, kto rządzi USA. Podczas dochodzenia SEC w l. 2006-2007, przeczuwając tuszowanie sprawy, Markopolos wyczerpująco poinformował Johna Wilke, uczciwego reportera śledczego Wall Street Journal. Bez skutku. Wg Markopolosa, starsi redaktorzy gazety „szanowali i Madoffa i bali się go”. Wg mendiów, brak kompetencji SEC uratował Madoffa. Nowy naczelny inspektor SEC przesłuchał Markopolosa pod przysięgą, czy on wie o telefonach do SEC od senatora demokratów z Nowego Jorku, Charlesa Schumera ws. Madoffa. Markopolos nic nie wiedział, ale to był dlań sygnał, że ambitny urzędnik nie będzie się narażał znaczącemu politykowi. Bernard Madoff z synami finansowali kampanie Schumera, a w ostatnich latach Bernard dawał znaczne fundusze kandydatom, głównie Żydom jak Schumer. We wrześniu 2009 r. Markopolos wystąpił przed komitetem bankowym Senatu USA ws. Madoffa. Obecni byli tylko Schumer, demokrata Merkley i urzędnicy SEC. Schumer prowadził przesłuchanie w taki sposób, żeby Markopolos miał minimun czasu na wystąpienie. Kiedy w marcu 2009 r. Markopolos poszedł na ochotnika zdać relację o Madoffie nowej szefowej SEC, prawnik SEC z Wall Street, David Becker zaczął kłótnię o nic z taką furią, że mecenas Markopolosa myślał, że „rzuci się mu do gardła”. Spotkanie odwołano. Przedstawienia Schumera i Beckera polegają na niepohamowanej agresji bez względu na fakty i etykę, przeciw komuś, kto wg nich zaszkodził członkowi plemienia.
Niebieskie oczy sziksy Dzieciństwo i młodość Madoffa mogły nastawić go wrogo do własnego plemienia. Jego niebogata rodzina w l. 1950-ych nie cieszyła się zbyt wielkim szacunkiem, tym bardziej, że nie wykonywali prestiżowych zawodów. Bernard nie osiągnął laurów w szkole i nie podbijał serc koleżanek, które wolały mądrzejszych. No i te niebieskie oczy, po dziadkach z Europy Wschodniej (m.in. z Polski), uważane za skazę krwi żydowskiej. Babcia Bernarda nielubiła jego ukochanej w gimnazjum (Ruth Alpern, przyszła żona Madoffa), bo ta miała włosy blond i oczy też niebieskie – „sziksa” w pogardliwym żydowskim żargonie. Wybór takiej żony mógł świadczyć więcej o jego nastawieniu do własnego plemienia niż ono myślało. Madoffowie nie przestrzegali żydowskich rytuałów, np. często wybywali do willi we Francji na święto Jom Kippur. Pozycja na marginesie bardzo osądzającej grupy może prowadzić do skrajnie antyspołecznych zachowań. Śledczy sądzą, że Madoff ukrył miliard dolarów na zagranicznych kontach. A może więcej, bo zaplanował rozmieszczenie garderoby w kilku miejscach na świecie. Poza kompletami w jego 4 domach, Madoff trzymał skrzynie z garderobą w 6 hotelach globalnie. Niedawny artykuł w New York Post cytuje współwięźnia Madoffa, jakoby ten schował 9 mld dolarów. Równie interesujące jest kwestia wzbogacenia się insajderów Madoffa, w sumie co najmniej 8 osób wg Wall Street Journal. Graham i MacDonald przewidują, że nic znaczącego nie wyjdzie na jaw, na podstawie zdarzeń związanych z Żydami, od ataku Izraela na USS Liberty w 1967 r., po zaniechanie w 2009 r. dochodzenia ws. szpiegostwa przez AIPAC. Dogłębne śledztwo ws. skandalu Madoffa ujawniłoby gospodarcze i polityczne prerogatywy, uzurpowane w USA przez nową klasę rządzącą. A na to ona nie pozwoli.
Żeby nie bezprecedensowy kryzyzs finansowy pod koniec 2008 r., oszustwo Madoffa być może nigdy nie wyszłoby na jaw. Może myślał on, że po kilku latach jego rodzina miałaby dobre życie, może w innym kraju, ze zmienionym nazwiskiem (zmiana nazwisk zachodzi w rodzinie Madoffów) i częścią łupu, zamiast długich lat hańby za jego zbrodnię.
„…należy zrobić porządek z żydowskimi fundacjami martwej ręki. Skorzystały one na oszustwie Madoffa, niech płacą! Fundacje te są kontrolowane przez wciąż przebywających na wolności Madoffów i innych przywódców syjonistycznych. […] Wywłaszczenie tych fundacji […] usunęłoby ono główną przyczynę antagonizmu pomiędzy Żydami i nie-Żydami. Żydzi wiedzieliby, że nie ma oddzielnych fundacji opiekujących się nimi i przekonaliby się, że razem ze swymi nieżydowskimi współobywatelami płyną w jednej łodzi. Żydowskie lobby skurczyłoby się wtedy do swoich naturalnych rozmiarów, tak jak, powiedzmy, lobby kubańskie, a USA uleczyłoby się ze swej głównej choroby.”
Laureat Pokojowej Nagrody Nobla, Elie Wiesel — fantasta, plagiator i złodziej tożsamości
http://www.henrymakow.com/translated_from_the_hungarian.html Tekst angielski budapesztańskiego przedstawiciela dra Henry Makowa (Kanada) na podstawie węgierskiej relacji Tłumaczyła Ola Gordon
Miklos Grüner, 81, były więzień Auschwitz i Buchenwaldu, mówi, że książka Elie Wiesela Noc, jest „w 87 procentach słowo-w-słowo plagiatem” książki wydanej w jidysz w Paryżu w 1956 r. autorstwa jego przyjaciela, Lazara Wiesela pt. Milczenie świata. Twierdzi również, że Wiesel nie tylko skradł książkę, ale i tożsamość jego przyjaciela. W maju 1944 r., kiedy Miklos Grüner miał 15 lat, był deportowany z Węgier do Auschwitz-Birkenau wraz z matką i ojcem, oraz dwoma braćmi. Twierdzi, że matka i młodszy brat po przybyciu do obozu zostali natychmiast zagazowani, a jego starszemu bratu i ojcu wytatuowano numery i wysłano do ciężkiej pracy w fabryce paliw syntetycznych związanej z IG Farben. Ojciec zmarł sześć miesięcy później, a starszego brata wysłano do Mauthausen. Miklos został sam, i wówczas byli tam dwaj starsi żydowscy więźniowie, również z Węgier, przyjaciele jego zmarłego ojca, którzy zaopiekowali się nim. Byli to bracia Wiesel – Lazar i Abraham. Miklos Grüner i bracia Wiesel zostali dobrymi przyjaciółmi. W 1944 r. Lazar Wiesel miał 31 lat. Miklos nigdy nie zapomniał wytatuowanego numeru Lazara – A7713. W styczniu 1945 r., kiedy nadchodziła armia rosyjska, więźniów przeniesiono do Buchenwaldu. Zabrało to dziesięć dni, częściowo pieszo, częściowo pociągiem, i wtedy zginęła ponad połowa więźniów, wśród nich Abraham, starszy brat Lazara. 8.4.1945 r. armia USA wyzwoliła Buchenwald. Miklos i Lazar byli wśród tych, którzy przeżyli obóz. Ponieważ Miklos chorował wtedy na gruźlicę, został wysłany do szwajcarskiej kliniki i w ten sposób został oddzielony od Lazara. Kiedy wyzdrowiał, Miklos wyemigrował do Australii, podczas gdy jego starszy brat, który także przeżył wojnę, wyjechał do Szwecji. Kiedy Elie Wiesel otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla w 1986 r., szwedzka gazeta Syd-Svenska Dagbladet skontaktowała się z Grünerem i zaprosiła go na spotkanie z dawnym przyjacielem o nazwisku Elie Wiesel, gdyż obaj byli na słynnym zdjęciu z Buchenwaldu. Kiedy Miklos powiedział gazecie, że nie zna nikogo o tym imieniu, gazeta poinformowała go, że to ten sam, którego znał w obozie o imieniu Lazar, z wytatuowanym numerem A-7713. Miklos dobrze pamiętal ten numer i był przekonany, że spotka swojego starego przyjaciela Lazara, i ucieszony przyjął zaproszenie na spotkanie w hotelu Savoy 14.12.1986 r. (Lazar Wiesel ur. w 1913 r., na spotkaniu w 1986 r. miałby 73 lata. Elie Wiesel ur. w 1928 r. miał wtedy 58 lat.) Miklos wspomina: „Byłem bardzo szczęśliwy na myśl o spotkaniu z Lazarem, ale kiedy stanąłem naprzeciwko tzw. „Eli Wiesela”, byłem oszołomiony tym, że widzę człowieka, którego w ogóle nie rozpoznałem, i który nawet nie mówił ani po węgiersku, ani jidysz, ale po angielsku z silnym francuskim akcentem. Dlatego nasze spotkanie skończyło się po około dziesięciu minutach. Jako pożegnalny prezent, mężczyzna dał mi książkę zatytułowaną Noc, i stwierdził, że jest jej autorem. Przyjąłem książkę, której wtedy nie znałem, ale wszystkim obecnym powiedziałem, że ten człowiek nie jest tym, za kogo się podawał!„ Miklos przypomina sobie, że podczas tego dziwnego spotkania, Elie Wiesel nie chciał mu pokazać wytatuowanego numeru, mówiąc, że nie chciał pokazywać swojego ciała. Miklos dodaje, że Elie Wiesel póżniej pokazał swój wytatuowany numer izraelskiemu dziennikarzowi, którego Miklos spotkał, i dziennikarz powiedział mu, że nie miał czasu by zidentyfikować numer, ale … był pewien, że to nie był tatuaż. Miklos mówi: ”Po tym spotkaniu z Elie Wieselem, spędziłem 20 lat na poszukiwaniach, i dowiedziałem się, że mężczyzna nazywający się Elie Wiesel, nigdy nie był w obozie koncentracyjnym, gdyż nie było go na żadnej oficjalnej liście zatrzymanych„. Miklos dowiedział się też, że książka podarowana mu przez Elie Wiesela w 1986 r. jako coś, czego nie napisał sam, była w rzeczywistości napisana w języku węgierskim w 1955 r. przez jego starego przyjaciela Lazara Wiesela, i wydana w Paryżu pod tytułem Milczenie świata. Została potem skrócona i przepisana po francusku oraz angielsku, i opublikowana pod nazwiskiem Elie Wiesela w 1958 r. pod francuskim tytułem La Nuit i angielskim Night (Noc). Mówi również, że Wiesel zmienił niektóre sceny by wywołać większe współczucie czytelnika. I nie mógł być świadkiem palenia żywcem kobiet i dzieci. „Elie Wiesel sprzedał dziesięć milionów egzemplarzy tej książki, i nawet otrzymał za nią Pokojową Nagrodę Nobla w 1986 r. — mówi Miklos, podczas gdy prawdziwy autor Lazar Wiesel w tajemniczy sposób zniknął …” Elie Wiesel twierdzi, że napisał Milczenie świata w jidysz i wydał w grudniu 1955 r. w Buenos Aires. W 1958 r. ukazało się francuskie wydanie, skrócone z 800 stron. We wstępie do nowego wydania, Eli Wiesel przyznał, że „poprawił i przejrzał liczne ważne wydarzenia„. W pierwszym tłumaczeniu na angielski powiedział, że miał „prawie 15 lat”, zaś w nowym miał 15 lat kiedy przybył do Auschwitz. „Elie Wiesel nigdy nie chciał spotkać się ze mną ponownie„, mówi Miklos. „Odniósł wielki sukces, zarabia 25 tys. $ za 45-minutową prelekcję na temat holokaustu. Zgłosiłem to oficjalnie do FBI w Los Angeles. Złożyłem również skargę do rządów i mediów w USA i Szwecji, ale bez rezultatu. Otrzymywałem anonimowe telefony mówiące, że mogę być zastrzelony, jeśli się nie zamknę, ale już nie boję się śmierci. Mam złożoną całą dokumentację w czterech różnych krajach, i gdybym nagle zmarł, wszystko zostanie upublicznione. Świat musi się dowiedzieć, że Elie Wiesel jest oszustem i mam zamiar o tym powiedzieć. Prawdę opublikuję w książce pt. Skradziona tożsamość A7713„. „Co oni zrobili mojemu przyjacielowi Lazarowi?” – pyta Grüner. „Chcę odmówić kadisz. Gdzie jest jego grób? Wie to tylko ten człowiek„. Grüner złożył w depozycie w różnych archiwach kopie książki Lazara Wiesela. Mówi, że Elie Wiesel razem ze swymi sponsorami umieścił w niej propagandę ateistyczną – ideę, że Bóg odwrócił się od świata i on nie istnieje. „A oni wykorzystali ją, by zniszczyć wiarę żydów w Boga„. Mówi również, że Wiesel zmienił niektóre sceny by wywołać większe współczucie. Elie Wiesel nie mógł być świadkiem palenia żywcem kobiet i dzieci. Grüner oburza się, że Wiesel i jego poplecznicy zarobił miliony na holokauście, podczas gdy prawdziwi ocaleni, na starość nie mają co jeść. (Wiesel żąda 25 tys. $ za wykład i zajmuje uniwersyteckie stanowisko warte 6-cio cyfrowej sumy miesięcznie.) W rzeczywistości człowiek nazywający się „Elie Wiesel” na słynnej fotografii nie jest Wiesel, ani Lazar, o którym Grüner mówi, że nie ma go na zdjęciu. Grüner mówi, że kiedy szwedzkie gazety zdały sobie sprawę z faktu, że Elie Wiesel był oszustem, porzuciły sprawę jak gorący kartofel. Grüner rozpoczął 20-letnie poszukiwania swojego przyjaciela podróżując po całej Europie i Ameryce. Mówi, że nie znalazł dowodów, że Elie Wiesel był w jakimkolwiek obozie koncentracyjnym. Ale nie znalazł książki napisanej przez jego przyjaciela Lazara. „Wierz mi, nie próbowałbym zrzucić z piedestału kogoś takiego formatu, gdybym nie miał sto procent pewności„, mówi Grüner. „Nie jestem takim człowiekiem„. Grüner podkreśla, że chociaż Wiesel jest oszustem, holokaust się wydarzył. Książka Lazara Wiesela jest autentyczna. Grüner był świadkiem opisywanych w niej wydarzeń, był w Auschwitz (Monowitz) od kwietnia 1944 r. do marca 1945 r. Powiedział, że codziennie przybywały cztery „transporty” (bydlęce wagony) po 6 tys. osób. Peron musiał być oczyszczony w cztery godziny. Prawie połowa ludzi – tych, którzy nie mogli pracować, kobiety, dzieci, osób starsze i chorzy – byli rozdzielani i zagazowani. W ten sposób Grüner stracił matkę i młodszych od niego brata i siostrę. SS-mani mówili więźniom, że taki był ich los, jeśli nie pracowali. Mówili, że ogień strawił „śmieci z pociągu” – jego rodzinę. „Jedynym sposobem na wydostanie się stąd jest komin„, powiedział SS-man robotnikom, którzy czuli zgniły zapach dymu z obozu pracy oddalonego o sześć km. Kiedy wyzwolono obóz, Grüner ważył 60 kg. „Zabierz mnie do biskupa Williamsona„, mówi Grüner. „Nauczę go tego i tamtego. Auschwitz nie był żadnym sanatorium„. Grüner widzi potrzebę żydowskiego państwa: „Musimy mieć własne państwo.” Jego największym problemem jest to, że Komisje ds. Żydowskich Odszkodowań i ludzie tacy jak Elie Wiesel stają się bogaci, podczas gdy prawdziwi ocaleni głodują w podeszłym wieku. Chce także sprawiedliwości dla swojego dobrego przyjaciela, Lazara Wiesela.
Pro-scypionkowcy w natarciu Nadesłała Marta 27.2.2010
Witam, Jestem moderatorką forum rodziców nie szczepiących - http://www.szczepienia.org.pl
25 lutego Państwowy Zakład Higieny wydał oświadczenie ws szczepień – http://www.pzh.gov.pl/page/fileadmin/user_upload/newsy/Oswiadczenie.pdf , które skomentowała w tym samym dniu prof. Majewska – http://www.box.net/shared/1uh22ho566 . Myślę, że warto by było opublikować te materiały na głownej stronie blogu grypy666. Prosiłabym przy okazji o zamieszczenie linku do naszego forum. Pozdrawiam, Marta
Kpiny z Szechterów na rocznicę Magdalenki Nadesłał Marek Jaworski (Vancouver) 28.2.2010
Dodatek Specjalny Giewu 27-28.2.2010 na rocznicę spotkania w Magdalence
Adam Michnik: „Po ponad czterdziestu latach emigracji, stalinowski bohater znów stanie na polskiej ziemi
Tego nie spodziewaliśmy się. Niebawem odwiedzi Polskę wielki autorytet i bohater naszego PRL, sędzia oraz wybitny prawnik epoki realnego socjalizmu, Stefan Michnik…” Ratuj się, kto może… Prosimy blogowiczów o wklejenie całego tekstu, wraz z opisem postaci bohatera z „naszego” PRL-u i komentarzami Jaruzela, Tuska itd. — PB
Holo-oszuści cz. 2 + apel Prof. Majewskiej
Piekło piekłem, ale trzeba robić swoje Więcej o Holo-oszustwach Wg znawców, jest to najmocniejszy i najbardziej znany fragment literatury Holokaustu. Pierwsza książka żydowskiego autora Eliezera Wiesela “Noc” (1960), opisuje doświadczenia Żydów: “Nigdy nie zapomnę tej nocy, pierwszej nocy w obozie, która zmieniła moje życie w jedną długą noc, siedem razy przeklętą i siedem razy zamkniętą. Nigdy nie zapomnę tego dymu. Nigdy nie zapomnę drobnych twarzy dzieci, których ciała widziałem przekształcone w kłęby dymu pod cichym błękitnym niebem. Nigdy nie zapomnę tych płomieni, które pochłonęły na zawsze moją wiarę. Nigdy nie zapomnę tej nocnej ciszy, która pozbawiła mnie, na całą wieczność, chęci do życia. Nigdy nie zapomnę tych chwil, które zamordowały mi Boga i duszę i marzenia obróciły w pył. Nigdy nie zapomnę tych rzeczy, nawet jeśli jestem skazany na życie tak długo, jak sam Bóg. Nigdy”. Od tego czasu poświęcił swoje życie by zapewnić, że nikt z nas nie zapomni, co stało się z Żydami. Dlaczego pisał o holokauście? Wyjaśnił to w następujący sposób: “Pamiętajmy, pamiętajmy bohaterów Warszawy, męczenników z Treblinki, dzieci z Auschwitz. Oni walczyli sami, cierpieli sami, żyli sami, ale nie umarli sami, gdyż razem z nimi umarło coś w nas wszystkich”. Eliezer z rodzicami i siostrami dostaje się do Polski, Auschwitz-Birkenau, znany jako Auschwitz II, obóz śmierci, jeden z trzech głównych obozów i 40 podobozów. Mężczyźni i kobiety oddzielane po przybyciu. Eliezer i ojciec na lewo, matka, Hilda, Beatrice i Tzipora na prawo. Po latach dowiedział się, że matka i Tzipora wysłane były prosto do komory gazowej. Z tej samej książki “Noc”: “Przez ułamek sekundy widziałem matkę i siostry odchodzące na prawo. Tzipora trzymała matkę za rękę. Widziałem kiedy odchodziły; matka głaskała ją po włosach… i nie wiedziałem, że tam i wtedy, rozstawałem się na zawsze z matką i Tziporą”. Pozostała część książki opisuje początkowe rozpaczliwe wysiłki by nie być oddzielonym od ojca, i cały czas nie spuszcza go z oka, ból i wstyd kiedy patrzy na niego wpadającego w bezradność; i jak zmieniają się ich wzajemne relacje i młody chłopak staje się opiekunem starszego, jego pretensje i poczucie winy, gdyż to, że ojciec żyje, zagraża jego własnemu bezpieczeństwu. Im bardziej Eliezer pragnie przeżyć, tym bardziej słabną jego więzi łączące go z innymi. Jego utrata wiary w ludzkie relacje odbija się utratą wiary w Boga. Podczas pierwszej nocy, razem z ojcem czeka w szeregu by ich wrzucono do pieca. Widzi kiedy ciężarówka przywozi ładunek dzieci do ognia. Kiedy ojciec recytuje Kadisz, modlitwę za zmarłych – “Nie wiem czy coś takiego wydarzyło się wcześnej w długiej historii Żydów, by ludzie odmawiali modlitwę za zmarłych za samych siebie” – Eliezer zastanawia się, czy nie rzucić się na elektryczne ogrodzenie. Wtedy on i ojciec dostają rozkaz, by poszli do swoich baraków. Ale “student Talmudu, dziecko, byłem pochłonięty przez płomienie. Pozostał tylko kształt, który wyglądał jak ja”. Ok. sierpnia 1944 r. Eliezera i Szlomo przeniesiono do Auschwitz III, obozu pracy. Ich życie polegało na unikaniu przemocy i ciągłym szukaniu pożywienia. “Chleb, zupa – były całym moim życiem. Byłem organizmem. Może nawet czymś mniej: zagłodzonym żołądkiem”. Jedyną chwilą radości jest bombardowanie obozu przez Amerykanów. “Już nie baliśmy się śmierci; w żadnym przypadku, nie takiej śmierci. Każda eksplodowana bomba wypełniała nas radością i dawała nam nową wiarę w życie”. W styczniu 1945 r. kiedy zbliżała się armia radziecka, Niemcy uciekali z obozu, zabierając 60 tys. więżniów, w większości Żydów, do obozów koncentracyjnych w Niemczech, organizując tzw. marsze śmierci, strzelając każdego, kto jest za słaby, by iść dalej. Eliezer i Szlomo maszerują do Gleiwitz, gdzie są załadowani na pociąg towarowy do Buchenwaldu k. Weimaru. “Wiał lodowaty wiatr. Ale musieliśmy iść. Dookoła bardzo ciemno. Co chwila eksplozja. Mieli rozkaz zastrzelenia każdego, kto nie mógł iść dalej. Z palcami na spustach, nie odmawiali sobie tej przyjemności. Kiedy jeden z nas zatrzymał się na chwilę, ostry strzał wykończył następnego brudnego sk…a. Obok mnie mężczyźni padali na brudny śnieg. Strzały”. Kiedy odpoczywaliśmy w baraku po przejściu 75 km, rabin Eliahou pyta czy ktoś widział jego syna. Byli razem przez trzy lata, “zawsze blisko siebie, w cierpieniu, w biciu, w porcjach chleba, w modlitwie”, ale rabin stracił go z oczu w tłumie, i teraz grzebie w śniegu szukając ciała syna. “Nie miałem siły biec. A mój syn nie zauważył. To wszystko co wiem”. Autor nie mówi mu, że syn zauważył kulejącego ojca, i pobiegł szybciej, pozwalając na oddalenie się od siebie. „Przyszła mi do głowy straszna myśl: on chciał pozbyć się swojego słabego ojca!… (On) szukał okazji by rozdzielić się by pozbyć się ciężaru, uwolnić się od przeszkody… I wbrew sobie, w sercu poczułem modlitwę do Boga, w którego już nie wierzyłem. Mój Boże, Panie Wszechświata, daj mi siłę, bym nigdy nie zrobił tego, co zrobił syn rabina Eliahou.” Więźniowie szli do Gleiwitz, gdzie spędzili dwa dni i noce zamknięci w zatłoczonych barakach bez jedzenia, wody, ogrzewania, dosłownie śpiący jeden na drugim, po to by każdego ranka żywi budzili się na zmarłych. Potem dalszy marsz do stacji kolejowej i na bydlęce wagony bez dachu, gdzie nie było miejsca usiąść, chyba że inni zrobili miejsce zrzucając martwych na tory. Jadą przez dziesięć dni i nocy, jedynie ze spadającym śniegiem służącym za wodę. Ze stu Żydów w wagonie Wesela, podróż przeżyło dwunastu. Wyrwałem się z apatii w momencie, kiedy do ojca podeszli dwaj mężczyźni. Rzuciłem się na ciało ojca. Był zimny. Klepnąłem go w twarz. Pogłaskałem go po dłoni, płacząc: „Tato! Tato! Obudż się. Chcą cię wyrzucić z wagonu…” Nie poruszył się… Zacząłem klepac go tak mocno jak tylko mogłem. Po chwili ojciec lekko poruszył powiekami znad zaszklonych oczu. Miał słaby oddech. „Ty patrzysz”, płakałem. Wtedy dwaj mężczyżni odeszli. Niemcy czekają z megafonami i rozkazują by udać się na gorącą kąpiel. Eliezer rozpaczliwie pragnie gorączki wody, ale jego ojciec osuwa się na śnieg, nie mogąc się ruszyć. „Mogłem rozpłakać się ze złości … pokazałem mu trupy wokół niego; one również chciały tu odpocząć … krzyknąłem pod wiatr … czułem, że nie będę się z nim kłócił, ale z samą śmiercią, ze śmiercią, którą już wybrał.” Dźwięk alarmu, wyłączają się obozowe światła, a Eliezer, wykończony, idzie z tłumem do baraków, zostawiając z tyłu ojca. Budzi się o świcie na drewnianej pryczy, przypomniawszy sobie, że ma ojca, i idzie go szukać. Ale w tym momencie przyszła mu do głowy myśl. „Żebym go nie znalazł! Gdybym tylko mógł pozbyć się tego ciężaru, bym mógł użyć całej siły do walki o własne przetrwanie, martwił się tylko o siebie.” I natychmiast powstydziłem się samego siebie, na zawsze. Ojciec w innym baraku, chory na czerwonkę. Inni na pryczy, Francuz i Polak, zaatakowali Szlomo, gdyż nie mógł dłużej wychodzić by się załatwić. Eliezer nie może go obronić. “Kolejna rana w sercu, kolejna nienawiść, kolejny powód do życia stracony. Błagając z pryczy nocą o wodę, przeleżawszy tydzień, Szlomo uderzony w głowę pałką przez SS-mana za robienie zbytniego hałasu. Eliezer leży na pryczy nad ojcem i nie robi nic. Nie poruszyłem się. Bałem się. Moje ciało bało się uderzenia. Wtedy ojciec wydał rzężący dźwięk, to było moje imię: Eliezer. Widziałem, że oddychał – spazmatycznie. Nie poruszyłem się. Rankiem 29.1.1945 r. Eliezer widzi innego mężczyznę na miejscu ojca. Przed świtem przyszli kapo i zabrali go do krematorium, być może jeszcze żywego. Jego ostatnim słowem było moje imię. Wezwanie, na które nie odpowiedziałem. Nie płakałem, czułem ból, gdyż nie mogłem płakać. Nie miałem więcej łez. I, głęboko w sobie, w zakamarkach osłabionej świadomości, gdybym poszukał, znalazłbym – nareszcie wolny!” Tyle literatura. Ten człowiek, który przeszedł przez piekło Holokaustu, potrafił powiedzieć 15.3.2003 r. w Białym Domu: „Mamy moralny obowiązek interweniować, gdzie rządzi zło. Dzisiaj tak jest w Iraku”. A z drugiej strony: “Przysiągłem nigdy nie milczeć, kiedykolwiek i gdziekolwiek ludzie znoszą cierpienia i upokorzenia. Musimy zawsze brać stronę. Neutralność pomaga ciemiężcy, nigdy ofierze. Milczenie zachęca prześladowcę, nigdy dręczonego”. “Dlaczego milczymy, gdy Tybetańczycy potrzebują naszego głosu? Tybet nie pragnie ekspansji terytorialnej ani dominacji politycznej. Jedyną ambicją Tybetu jest odzyskanie wolności i suwerenności. Jeśli bycie wolnym jest najważniejszym celem dla nas wszystkich, to dopomożenie komuś w uzyskaniu wolności musi być najwznioślejszym, najwspanialszym czynem człowieka”. “Na tej ziemi skażonej i przeklętej żyją Polacy. A ci, którzy żyją na ziemi skażonej i przeklętej sami są skażeni i przeklęci.(…) Nie jest to zwykły przypadek, że obozy największej zagłady powstały u nich, w Polsce, a nie gdzie indziej”. “Przeciwieństwem miłości nie jest nienawiść, lecz obojętność. A przeciwieństwem życia nie jest śmierć, lecz nieczułość”. “Ubóstwo jest darem Bożym dla ludzi – to prawdziwy skarb i kosztuje tak niewiele”. W tej samej książce “Noc”, opowiada również historyjkę o odwiedzinach chasydzkiego rabina, którego nie widział przez 20 lat. Rabin nie jest zadowolony z tego, że on pisze książki, i chce wiedzieć o czym pisze. “Co piszesz?” – zapytał rabin.
“Opowieści” – powiedziałem – “prawdziwe historie”.
“O ludziach których znałeś?”.
“Tak, o tym, co się wydarzyło lub mogłoby się wydarzyć”.
“Ale się nie wydarzyło?”
“Nie, nie wszystkie z nich. Tak naprawdę niektóre rzeczy zostały wymyślone niemal od początku do końca”. Rabin pochylił się tak, jakby chciał mi się przyjrzeć, i powiedział bardziej ze smutkiem niż ze złością: “To znaczy, że piszesz kłamstwa!” Nie odpowiedziałem od razu. Jak skarcone dziecko, nie miałem nic do powiedzenia w swojej obronie. Ale musiałem się usprawiedliwić: “To nie takie proste, rebe. Niektóre zdarzenia mają miejsce, ale nie są prawdziwe, inne są – mimo, że nigdy do nich nie doszło”. I jeszcze jeden cytat tego samego autora: “Od pierwszego człowieka do końca czasów słowo jest i pozostanie jedynym narzędziem, które pozwala ludziom wymieniać marzenia i tajemnice”.
Elie Wiesel – laureat Nagrody Nobla – urodził się w 1928 w Transylwanii, obecnie Rumunia. Po wojnie wyjechał do Francji, studiował na Sorbonie filozofię, literaturę i psychologię, póżniej pracował jako dziennikarz. W 1956 wyjechał do USA i w 1963 uzyskał amerykańskie obywatelstwo. 1978 – prezydent Jimmy Carter mianował go szefem Prezydenckiej Komisji ds. Holokaustu. 1980 – założył Amerykańską Radę Pomnika Holokaustu. 1986 – laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Założyciel Fundacji dla Ludzkości Elie Wiesela. Oddany obrońca Izraela, bronił sprawy sowieckich Żydów, Miskito Indian w Nikaragui, Deseparecidos w Argentynie, uchodźców z Kambodży, Kurdów, ofiar głodu i ludobójstwa w Afryce, ofiar apartheidu w Afryce Płd., oraz ofiar wojny w b. Jugosławii. Autor ponad czterdziestu książek. Wieloletni wykładowca amerykańskich uczelni. Odznaczenia państwowe: Prezydencki Medal Wolności, Złoty Medal Kongresu, oraz laureat wielu nagród literackich. Jest aktywnym syjonistą, w 1997 r. otrzymał odznaczenie Guardian of Zion Award (Strażnik Syjonu). Nic więcej od siebie nie dodam poza tym, że się wkurzam za to, że zepchnięto nas w kozi róg. — Ola Gordon Materiały źródłowe:
http://www.eliewieselfoundation.org/eliewiesel.aspx
http://pl.wikipedia.org/wiki/Elie_Wiesel
http://xroads.virginia.edu/~CAP/HOLO/ElieBio.Htm
http://thinkexist.com/quotes/elie_wiesel/
http://pl.wikiquote.org/wiki/Elie_Wiesel
http://en.wikipedia.org/wiki/Night_%28book%29#Memoir_or_novel
http://globalfire.tv/nj/04en/religion/6million.htm
Apel prof. MD Majewskiej w obronie Prawdy w medycynie
Załączam link do petycji w obronie dr Andrew Wakefielda, pioniera badań nad związkami autyzmu ze szczepieniami, który jest dziś najbardziej prześladowany przez brytyjski i światowy medyczno-farmaceutyczny establiszment. Jesli uznacie za stosowe, możecie poprzeć petycje w jego obronie w załączonym linku. Po lewej stronie na tej stronie znajduje sie tez sondaż dotyczący związków autyzmu ze szczepieniem MMR. Jeśli Wasze dziecko rozwinęło objawy autyzmu wkrótce po tej szczepionce, możecie tam wpisać swój przypadek. Całość jest po angielsku. Jeśli ktoś chciałby sie wpisać i miał problemy językowe, proszę sie do mnie zgłosić. Chętnie pomogę. http://www.wesupportandywakefield.com
Pozdrawiam, MDMajewska majewska@ipin.edu.pl
Informacje ogólne będę zamieszczać na stronie http://www.autyzm-szczepienia.eu
[jest u mnie w linkach MD]
PS. Wspólnie musimy walczyć o bezpieczeństwo i zdrowie dzieci oraz o wolność nauki.
Izrael będzie miał wolny dostęp do danych osobistych obywateli Unii Europejskiej Jak podaje http://www.ejpress.org/article/44948 Irlandia na razie blokuje nowy plan Komisji Europejskiej, aby swobodnie przekazywać osobiste dane obywateli Unii Europejskiej do Izraela. Irlandzki minister sprawiedliwości Dermot Ahern stwierdził, iż jest poważnie zaniepokojony powyższym planem, zwłaszcza że irlandzkie paszporty były już najprawdopodobniej fałszowane przez Mosad celem dokonania morderstwa na przywódcy Hamasu, Mahmoudzie al-Mabhouh, w Dubai w tym roku. Komisja Europejska twierdzi, że „standardy ochrony danych” w Izraelu spełniają wymogi bezpieczeństwa umożliwiające transfer danych osobistych. Irlandia jednak nawołuje do wrzucenia planu Komisji do śmieci. „Niewykluczone, że ochrona danych w Izraelu spełnia wymogi Unii Europejskiej, lecz przypadki fałszowania europejskich paszportów przez Izrael, m.in. irlandzkich i brytyjskich, każą poważnie zastanowić się nad propozycją” – stwierdził rzecznik irlandzkiego ministra. Irlandia w ostatnim miesiącu wyrzuciła izraelskiego dyplomatę w reakcji na użycie sfalszowanych paszportów przy operacji zamordowania Mabhouha. Admina dziwi przede wszystkim, po co Izraelowi dane osobiste mieszkańców Unii Europejskiej – ale na to pytanie chyba nie będzie odpowiedzi. Marucha
09 sierpnia 2010 Myślenie zajmuje się rzeczami niewidzialnymi.. Są na tym Bożym świecie ludzie, którzy, gdyby płonął cały świat, żałowaliby tylko płonącego razem z nim swojego domu.. Taki mają stosunek do świata.. Tak jak członkowie Komisji Hazardowej, którzy przez 10 miesięcy robili sobie z nas żarty, bo od początku było wiadomo, że w ostateczności przegłosują większościowo.. No i tak się stało! Każde ugrupowanie polityczne zasiadające w Komisji okazało swój raport z dziesięciomiesięcznego skupiania na sobie pustej uwagi telewizyjnej publiczności. Ze zgłoszonych raportów wyszło, że w aferze hazardowej…. nie ma winnego(???) Więcej- afery hazardowej nie było! Pani Kępa Beata z Prawa i Sprawiedliwości przedstawiła sto trzydzieści stron maszynopisu raportu, pan Arłukowicz z Sojuszu Lewicy Demokratycznej tylko- sto, a pan przewodniczący Mirosław Sekuła z Platformy Obywatelskiej- nawet trzysta! Poseł Stefaniuk miał też ileś tam stron- ale co z tego jak inni mieli więcej. Wyszło, że najlepszy raport, bo najbardziej stronicowy miał pan Sekuła z Platformy Obywatelskiej. Im więcej stron- tym lepszy raport. I jego raport wygrał. Gdyby członkowie propagandowej Komisji Hazardowej wiedzieli, że ten wygra, kto przyniesie więcej stron maszynopisu, to by się bardziej postarali. Bo i tak nie chodziło o ustalenie winnych. Bo chyba nikt z zebranej publiczności nie wątpił, że pan Chlebowski, czy pan Drzewiecki okażą się winnymi... Tego by jeszcze brakowało. Nawet słowa pana Zbigniewa Chlebowskiego, szefa klubu Platformy Obywatelskiej, że:” na 90% Rysiu załatwimy”- nie miały najmniejszego wpływu na raport. Przegłosowali demokratycznie! Większość przegłosowała prawdę! W tym czasie- mniej więcej- gdy członkowie Komisji robili z nas wała, jak zresztą od dwudziestu lat istnienia III Rzeczpospolitej, Centralne Biuro Antykorupcyjne zarzuciło prokuraturze w Trójmieście umorzenie śledztwa w sprawie prywatyzacji przedsiębiorstwa Neptun Film, posiadającego 35 kin w Trójmieście. Prokuratura broni się twierdząc, że decyzja o umorzeniu podjęta została wspólnie z Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. O nadużyciu ze sprzedażą kin będących dotychczas własnością województwa, poinformował prokuraturę poseł Prawa i Sprawiedliwości, pan Zbigniew Kozak, wcześniej członek Unii Polityki Realnej- nawet szef Okręgu UPR. Nawiasem mówiąc mój kolega partyjny.. „Już wcześniej miałem sygnały, ze sprawa zostanie ukręcona” powiedział poseł Kozak, który złożył wiele pism zaskarżających decyzję o umorzeniu dochodzenia. Poseł twierdzi również, że przyczyną umorzenia śledztwa jest fakt pojawienia się w sprawie nazwisk polityków z Platformy Obywatelskiej. Umowę sprzedaży podpisali panowie : Marek Biernacki i Bogdan Borusewicz, który w 2005 roku był wicemarszałkiem województwa. W wyniku sprzedaży po zaniżonych cenach województwo miało stracić 50 milionów złotych. Pan Marek Biernacki od 1991 roku był likwidatorem majątku Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w Gdańsku. W 1997 roku zaangażował się w Akcję Wyborczą Solidarność, z ramienia Prawicy Narodowej(????). Nawet nie widziałem, że było coś takiego w historii demokracji III Rzeczpospolitej. Nie dość, że” prawicy”- to jeszcze „ narodowej”, w ramach socjalistycznego związku Solidarność.. W Sejmie przewodniczył Komisji ds. Służb Specjalnych W rządzie charyzmatycznego premiera profesora Jerzego Buzka został szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i towarzyszył premierowi w przeprowadzaniu charyzmatycznych reform w państwie polskim, reform , których jedynym celem było rozbudowanie biurokracji i stworzenia dodatkowego zaplecza biurokratycznego dla AWS( dzisiaj PiS), SLD, wtedy jeszcze UW( Dzisiaj PO) i PSL. Szacunkowo można przyjąć, że nabudowano wtedy około 50 000 nowych posad w już- zbiurokratyzowanym państwie- a co się dziej dzisiaj- po 10 latach od wiekopomnych reform. Przybywa biurokratycznych darmozjadów mniej więcej w tempie- 20 000 posad rocznie, dlatego jest nam wciąż gorzej i gorzej.. Mam na myśli sektor prywatny obciążany podatkami na utrzymanie tej wielotysięcznej hałastry. Powołać 100 000 urzędników ciągu ostatnich 5 lat(!!!!) To jest dopiero osiągnięcie wiekopomne ,demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego interesy biurokracji.. I jeszcze pan Marek Biernacki brał udział w powołaniu Centralnego Biura Śledczego w którym- jak wieść niesie- znalazło zatrudnienie wielu byłych bezpieczniaków „Pawica Narodowa”, „Akcja Wyborcza Solidarność”, obecnie Platforma, że tak powiem – Obywatelska.. Wcześniej Ruch Młodej Polski.. A pan Bogdan Borusewicz? Zasłynął słynnym powiedzeniem, gdy papież Benedykt XVI przywrócił na łono Kościoła Powszechnego Bractwo Piusa X, że „ papież popełnia błąd za błędem”(????) No, no- taka odwaga w wypowiadaniu sądów po decyzjach papieża.. Skąd taka odwaga i komu tym się przysłużył? Historię pan Borusewicz ma długą.. Napisał nawet pracę magisterską na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim pod okiem pan Ryszarda Bandera. Był członkiem Komitetu Obrony Robotników, redaktorem socjalistycznego pisma” Robotnik”, organizował struktury podziemne NSSZ „ Solidarność” i przy Wolnych Związkach Zawodowych też był razem z panią Walentnowicz i Lechem Wałęsą.. Był wiceprzewodniczący Komisji Krajowej. Systematycznie opowiadał się za współpracą z Unią Demokratyczną. Nawet – wbrew stanowisku NSZZ” S” opowiedział się za poparciem gabinetu pani Hanny Suchockiej. Której rząd upadł jednym głosem. Pani Hania,” nasza kochana,” mogła mieś głosów 4 od Unii Polityki Realnej, ale nie chciała przystać na obniżenie podatku VAT.. Potem pan Borusewicz wystartował z list Unii Demokratycznej i został posłem, a nawet szefem Komisji ds. Służb Specjalnych(????). Ciągle pchają się do tych służb specjalnych.. Co tam takiego jest interesującego? Potem wstąpił do Unii Wolności. W wyborach 2005 roku popierał pana Lecha Kaczyńskiego, a do Senatu był popierany przez Platformę Obywatelską i Prawo i Sprawiedliwość.. A już w 2007 roku- popierany tylko przez Platformę Obywatelską.. Przez dziesięć godzin był nawet pełniącym obowiązki prezydenta III Rzeczpospolitej, do czasu jak pan Grzegorz Schetyna nie został marszałkiem Sejmu.. I jaka” niezależna” prokuratura, przy takich życiorysach, twórców III Rzeczpospolitej, skorumpowanej, bałaganiarskiej, zadłużonej i operetkowej- będzie ciągał po linii sprawiedliwości pana Biernackiego i pana Borusewicza? Tym bardziej właśnie , że prokuratura jest niezależna.. Razem z równie niezależnymi sądami.. I ciągle przy tych służbach specjalnych.. Po kiego grzyba! Myślenie zajmuje się rzeczami niewidzialnymi.. Bo są rzeczy na tym Bożym świecie, te które widać, i te których na pierwszy rzut oka - nie widać.. Ale czuje się atmosferę służb za każdym demokratycznym krokiem, jaki nasi nadzorcy robią na co dzień.. Demokracja, demokracją… Ale ktoś tym wszystkim musi kierować! Tak jak wolnym rynkiem.. Niech on sobie będzie, ale przecież ktoś tym musi kierować! Demokracja niech sobie także będzie. WJR
UE vs RP Jak Państwo zapewne zauważyliście Unia Europejska pozwoliła III Rzeczypospolitej pokryć powodzianom straty z funduszów publicznych. Czyli (a) nawet na to trzeba mieć pozwoleństwo z metropolii (b) akurat w niesłusznej, ale „społecznie nośnej” sprawie. I sprawa druga. P.Janusz Lewandowski, CEP, uświadomił nam, że UE chce wprowadzić podatki płacone bezpośrednio do skarbca UE „by zmniejszyć transfer pieniędzy z budżetów państw narodowych”. Pewnie – to było oczywiste od początku. Państwo nie chce być zależne od tego, jak podatki ściągają jego prowincje... W USA też początkowo rząd federalny miał tylko procent od przychodów stanów; a teraz?
Krzyż, a sprawa podatków Dziś odmówiłem „Frondzie” podpisania protestu przeciwko dzisiejszej kontr-manifestacji na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. Jak wolność zgromadzeń – to wolność zgromadzeń. Jak dwie grupy chcą rozstrzygać sprawy nie przy użyciu argumentów, tylko na siłę tłumu – to trzeba dać im szansę. Powstaje pytanie: kto pokrywa koszty opłacenia tłumku policjantów w nadgodzinach? A w ogóle to jest nudno... A w ogóle to zdajecie sobie Państwo sprawę, że afera Krzyża służyć ma temu, by bez echa przeszedł raport Komisji w/s afery hazardowej - oraz podwyżki podatków? ONI zgodzą się na dziesięć krzyży, byle mogli nas ograbić z kolejnych 10%.. JKM
Niemcy korzystają z goebbelsowskich metod fałszowania historii Zabiegając o względy Związku Wypędzonych, niemieccy politycy sięgają po goebbelsowskie klisze propagandowe o antypolskim wydźwięku Z dr. Bogdanem Musiałem, historykiem, pracownikiem IPN, rozmawia Bogusław Rąpała Na obchodach 60. rocznicy ogłoszenia tzw. Karty Wypędzonych pojawili się ważni niemieccy politycy, m.in. minister spraw zagranicznych Guido Westerwelle, który wcześniej zablokował kandydaturę Eriki Steinbach do rady fundacji. O czym to świadczy? – Przede wszystkim o tym, że Związek Wypędzonych był i jest liczącą się organizacją. Oczywiście nie tak, jak w latach 50. czy 60, ale biorąc pod uwagę liczbę samych tzw. wypędzonych i ich potomków, jest to grupa dość mocna. Nie wszyscy są zaangażowani w działalność związku i nie wszyscy utożsamiają się z jego posunięciami oraz postulatami. Głośno jest głównie o funkcjonariuszach Związku Wypędzonych tworzących radykalną część wysiedlonych, którzy poprzez swoją aktywność są w stanie wywierać nacisk na polityków. W konsekwencji to sami politycy zabiegają o ich względy.
Taka sytuacja niesie ze sobą rosnące zagrożenie dla polskich interesów? – Oficjalnie postulaty rewanżyzmu uznawane są już za nieaktualne. Wysiedleńcy uświadomili sobie, że jest to po prostu niemożliwe. Bardziej zależy im za to na upamiętnieniu swoich losów i przekonaniu opinii społecznej, że prawo do stron ojczystych (niem. Heimat) jest jednym z najważniejszych praw, a wysiedlenia powinny być traktowane jako zbrodnia przeciwko ludzkości. Usiłują przeforsować twierdzenie, że była to druga zbrodnia po holokauście. Polska nie może na to pozwolić, ponieważ prawo do wolności jest ponad prawem do stron ojczystych. Oczywiście pojawiają się od czasu do czasu żądania dotyczące odzyskania majątku czy uzyskania odszkodowań za poniesione straty, ale nie są to sztandarowe postulaty Związku Wypędzonych. Nie ma się co łudzić, że niemieccy politycy będą walczyć z działalnością związku. Powołanie fundacji poświęconej upamiętnieniu wysiedleń jest dowodem na to, że pomimo dwuletniej dyskusji racje wysiedleńców zostały w końcu uznane i zaakceptowane.
Jak wobec tego powinna zachować się strona polska? – Próby zablokowania tego rodzaju działań przez Polskę były i są bardzo nieudolne. Podnosi się krzyk, a tymczasem należy zaproponować rzeczową dyskusję i ciągle wskazywać na fakt, że Polacy w czasie wojny utracili nie tylko część ziem ojczystych, ale także wolność, której nie odzyskali również po jej zakończeniu. I to trzeba przypominać, bo Polska straciła dużo więcej niż to, co Niemcy określają mianem Heimat. Tym bardziej że funkcjonariusze Związku Wypędzonych, którego struktury powstały na zachodzie Niemiec, nie mają w ogóle świadomości, co znaczy utrata wolności.
Polscy i niemieccy historycy nie prowadzą takiej dyskusji? – Dyskusja między historykami to za mało, tym bardziej że w Polsce wciąż liczna i silna jest grupa tych historyków, którzy byli beneficjentami reżimu komunistycznego. Powinna być prowadzona debata publiczna zmierzająca w tym kierunku, żeby pokazać różnicę pomiędzy nieszczęściem pojedynczego człowieka, w tym przypadku wysiedleńca, a losem całego Narodu Polskiego. I wówczas możliwe jest przedstawienie całości tych wydarzeń, w której zachowane są właściwe proporcje. Tymczasem tzw. wypędzeni nie uznają takiej argumentacji, mając na uwadze tylko własne cierpienia. Jeśli nikt nie podejmie rzeczowej dyskusji, to wkrótce może dojść do sytuacji, że po nazistach, którzy są głównymi sprawcami holokaustu, na drugim miejscu znajdą się Polacy jako odpowiedzialni za zbrodnię polegającą na wysiedleniu obywateli niemieckich z ziem zachodnich.
Jeden z polityków CDU Arnold Toelg uważa, że wywołana przez Hitlera wojna dała szansę krajom, które już od 1838 roku nosiły się z zamiarem “pozbycia się” Niemców z ich terenów. Czy to dość powszechny w Niemczech pogląd? – Tak, taka opinia jest w Niemczech popularna. To pozostałość po goebbelsowskiej propagandzie z 1939 roku, kiedy to Niemcy, przygotowując się do wojny przeciwko Polsce, zaczęli szukać pretekstów do jej rozpoczęcia. Jednym z takich pretekstów był los niemieckiej mniejszości zamieszkującej między innymi ziemie polskie. W to, że mniejszość ta była wtedy rzekomo prześladowana i Polacy chcieli się jej pozbyć, wierzy także dzisiaj nie tylko Erika Steinbach. Ta teza jest ciągle powtarzana i brana na poważnie, przez co niezwykle ciężko jest z nią obecnie polemizować.
Tego rodzaju opinie i rosnąca popularność Związku Wypędzonych prowadzą do stopniowego zafałszowania historii. Jego przewodnicząca nazwała Kartę Wypędzonych “moralnym fundamentem” zjednoczonej Europy. – Trzeba wziąć pod uwagę, kto tę kartę pisał. Byli to po części autentyczni zbrodniarze z czasów wojny, nie tylko członkowie NSDAP, ale także ludzie, którzy w okupowanej Polsce brali udział w mordach na Żydach i na Polakach, i nagle po roku 1945 przypomnieli sobie o prawach do stron ojczystych. Jeśli o tym się nie mówi i nie pamięta, to z całą pewnością prowadzi to do fałszywej interpretacji samej karty, a co za tym idzie, losów tzw. wypędzonych i w konsekwencji dziejów drugiej wojny światowej. Nie wolno pomijać faktu, że Polska na długie dziesięciolecia utraciła wolność i nie zyskała nic na wysiedleniu Niemców. Co się zaś tyczy procesu decyzyjnego odnośnie do przesunięcia granicy polskiej na zachód, to nie jest tak, jak chcieliby to widzieć niemieccy tzw. wypędzeni. Polski “nacjonalizm” nie miał na to żadnego wpływu. Nie miał i nie mógł mieć, ponieważ po 1939 roku był systematycznie prześladowany. Decyzje co do kształtu naszych granic zapadały w Moskwie. Wszystkie polskie granice, bez wyjątku, zostały wytyczone osobiście przez towarzysza Stalina. A za przyczynienie się do powstania potęgi Związku Sowieckiego odpowiedzialni są sami Niemcy. Bez ich polityki wschodniej nie byłoby potęgi państwa sowieckiego. I w tym kierunku trzeba prowadzić debatę. Dziękuję za rozmowę.
Nawróceni uciekinierzy Szefowa Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach lobbuje za kolejnym swoim projektem, choć nie jest to pomysł nowy. Chodzi o ustanowienie 5 sierpnia Dniem Pamięci o Ofiarach Wypędzeń. Znając skuteczność pani Steinbach, należy przyjąć, że już w niedalekiej przyszłości to “święto” na stałe zagości w kalendarzu niemieckiej polityki. Czego dowiemy się w tym uroczystym dniu? Nie jest to już żadną tajemnicą. Otóż Arnold Toelg, członek BdV, który reprezentuje Związek Wypędzonych (Uciekinierów) w radzie państwowej Fundacji “Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”, powiedział w wywiadzie dla radia Deutschlandfunk, że pozbycie się Niemców było “długofalowym planem Polski i częściowo Czech” oraz że wojna wywołana przez Hitlera dała nam (Polsce i Czechom) okazję do realizacji tegoż planu. Toelg mówił otwarcie o “winie po drugiej stronie”. I dodał, że “to Francja i Anglia wypowiedziały wojnę Niemcom, a nie odwrotnie”. Nie da się ukryć, że to ostatnie zdanie jest na wskroś prawdziwe, choć przecież w żaden sposób nie odzwierciedla całego historycznego tła ówczesnych wydarzeń. Na takiej właśnie “prawdzie” będzie budowane Centrum Wypędzonych. O czym jeszcze mówi Karta Niemieckich Wypędzonych? O tym między innymi, że uciekinierzy “rezygnują z zemsty i odwetu”. Warto zauważyć, że jedną trzecią sygnatariuszy Karty stanowili zadeklarowani naziści, a wielu członków BdV aktywnie wspierało reżim Hitlera. W tym kontekście wspaniałomyślna rezygnacja z zemsty wydaje się niczym innym jak przerażającą drwiną, policzkiem wymierzonym milionom ofiar niemieckiej agresji. Sam Związek Wypędzonych (Uciekinierów) nie ma zamiaru rozliczać się ze swojej nazistowskiej przeszłości, gdyż – jak szczerze powiedziała p. Steinbach – “nie ma na to pieniędzy”. Rozumiem nawet, dlaczego organizacja nie zamierza przeprowadzać historycznych remanentów, bo mogłoby się okazać – a nawet jest to wręcz pewne – że fundamenty pod organizację kładli panie i panowie z błyskawicami w sercach i ze swastyką na rękawach, którzy po wojnie nagle nawrócili się na chrześcijaństwo (w samej Karcie uciekinierzy aż trzy razy odwołują się do Boga). Czy jestem zaskoczona słowami, które padły w Stuttgarcie? Nie. Nieustannie powtarzam i staje się to już nudne, że niemieccy uciekinierzy krok po kroku realizują swoje cele. Centrum Wypędzonych – sztandarowy projekt Związku – powstanie. Opinie (że powołam się na klasyka) “dyplomatołków” o jakimś polskim sukcesie w tej materii należy włożyć między polityczne brednie. Kolejnym krokiem Związku jest ustanowienie Dnia Pamięci. I tego też dożyjemy. Pytanie, co mamy zrobić? Otóż musimy wybudować własne centrum – Centrum Wypędzonych Obywateli II RP. Wiem, że aktualnie nie ma politycznej woli, by taka instytucja powstała, ale jeżeli dzisiaj jej nie ma, to wcale nie znaczy, że jutro nie będzie. Musimy czekać, uzbroić się w cierpliwość i przy nadarzającej się okazji sfinalizować nasz projekt. Jesteśmy to winni naszym ojcom, ale paradoksalnie – również uciekinierom, którzy kilka dni temu spotkali się w Stuttgarcie. Musimy im stale przypominać, że Hitler nie narodził się w próżni, że to nie był jakiś kosmita: to był wasz pobratymiec, krew z waszej krwi, kość z waszej kości. I tę lekcję, dzięki naszej pomocy, będziecie stale odrabiali.
Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes Powiernictwa Polskiego
Urzędnik – imbecyl Cała Polska mogła usłyszeć dziś, jak urzędnik reprezentujący Prezydenta Miasta Stołecznego Warszawa tłumaczył dlaczego niemożliwe miało być wydanie zakazu manifestacji hordy czerwonych Hunów przeciwko krzyżowi pod Pałacem Prezydenckim. Jak usłyszeliśmy, zakaz taki może być wydany jedynie wówczas, gdy zagrożenie bezpieczeństwa publicznego jest „realne”, w tym wypadku zaś zachodzi jedynie zagrożenie „potencjalne”. „Realne” jest jedynie to, co już zaktualizowało się w bycie, z czego wynika, że jakikolwiek zakaz formułowany na tej podstawie mógłby być wydany jedynie post factum. To tak jak by powiedzieć, że zakazuje się rewolucji po jej dokonaniu się. Ciekawe czy znaleźliby się jacyś rewolucjoniści, którzy po doręczeniu im – zgodnie z przepisami – zakazu przeprowadzenia rewolucji byliby tak uprzejmi i dobrze wychowani, że zgodziliby się ją anulować? Dopóki coś się nie dokona nie ma innej możliwości, jak ocena istniejącego zagrożenia jako „potencjalnego” właśnie, a więc mogącego się zdarzyć; zróżnicowana może być jedynie ocena stopnia zagrożenia i stopnia prawdopodobieństwa jego zaistnienia. Urzędnik, który tego nie rozumie jest zwyczajnym imbecylem, mającym problem z poprawnym identyfikowaniem rzeczywistości. Czy to normalne, aby imbecyle sprawowali tak odpowiedzialne funkcje publiczne? Jacek Bartyzel
Żegluga śródlądowa zamiera Mówiąc o transporcie najczęściej mamy na myśli kolej, drogi lub lotnictwo. Tymczasem na świecie najwięcej ładunków przewozi żegluga. W tym oczywiście głównie morska, ale w niektórych krajach europejskich także rzeczna. W Polsce coraz mniej pamięta się, że nasz kraj także posiada szlaki wodne. A ta forma przewozów jest najtańsza i najbardziej przyjazna dla człowieka. Zarówno w aspekcie wpływu na środowisko, jak i bezpieczeństwa ruchu. Niestety skala zaniedbań i lekceważenia żeglugi śródlądowej jest tak duża, że powinna stanowić prawdziwy wyrzut sumienia dla naszego państwa.
Duży potencjał żeglugowy Rozwój transportu rzecznego jest jednym z priorytetów w Unii Europejskiej. Przemawia za tym jego charakter – wyjątkowo przyjazny człowiekowi poprzez wykorzystanie naturalnych szlaków w postaci rzek. O ile na polskich drogach ginie co roku ok. 3,5 tys. ludzi, a kilka razy więcej zostaje rannych, to do wypadków na szlakach żeglugowych dochodzi wyjątkowo rzadko. Podobnie z wpływem na środowisko. Zanieczyszczanie przyrody jest znikome, przynajmniej w porównaniu z emisją spalin jaką uwalniają do atmosfery samochody, szczególnie ciężarowe. Dodatkowym atutem żeglugi jest zdolność do przewożenia bardzo ciężkich ładunków oraz o nietypowych wymiarach, których w całości koleją lub drogami nie da się przewieźć. Warunkiem do prowadzenia tego rodzaju transportu jest odpowiednia infrastruktura. Potrzebne są porty i stocznie oraz urządzenia gwarantujące możliwości żeglowania na poszczególnych rzekach w postaci śluz, kanałów oraz stałej opieki nad szlakiem troszczącej się o utrzymanie odpowiedniej głębokości. W Europie większość krajów ma dobrze rozwiniętą sieć żeglowną z Holandią i Niemcami na czele. Tam przewozi się ok. 20 proc. wszystkich ładunków właśnie szlakami rzecznymi. W Polsce ten wskaźnik od wielu lat nie przekracza 1 proc. z tendencją malejącą. Mimo, że mamy sprzyjające żegludze dwa szlaki Odrą i Wisłą, które łączą najbardziej uprzemysłowione regiony ze Śląskiem na czele z portami morskimi. Dodatkowo te dwa rzeki połączone są ze sobą rzeką i kanałem Noteckim. Posiadamy też bogatą tradycję. Nasi przodkowie przykładali dużą wagę do budowy kanałów żeglugowych, jak np. Kanał Augustowski. Mamy też rozwinięte szkolnictwo zawodowe w postaci dwóch techników we Wrocławiu i w Nakle oraz katedry w Akademii Morskiej w Szczecinie.
Środowisko ważniejsze od żeglugi Poważnym utrudnieniem w prowadzeniu żeglugi śródlądowej jest podporządkowanie administracji odpowiedzialnej za nadzór nad szlakami wodnymi pod Ministerstwo Środowiska. Powoduje to przeniesienie ciężkości na aspekt ochrony środowiska, a kwestie ułatwień dla przepływu barek schodzą na plan dalszy. Wśród ekologów jest silna tendencja, aby wszystkie rzeki powróciły do stanu pierwotnego, a urządzenia służące gospodarce wodnej człowieka powinny być eliminowane. Ten pogląd, chociaż nie jest dominujący, silnie oddziałuje na urzędników z Ministerstwa Środowiska i znajduje swoje odbicie w podejmowanych decyzjach. Nie ma więc wystarczających nakładów finansowych na utrzymanie i rozbudowę infrastruktury żeglugowej. Potrzebna jest w tym zakresie zmiana. Nadzór nad drogami wodnymi powinien zostać przeniesiony do Ministerstwa Infrastruktury, które w oczywisty sposób większą wagę przywiązuje do rozwoju transportu. Łatwiej też będzie przebiegała koordynacja różnych form przewozowych w ramach polityki transportowej państwa oraz włączenie żeglugi śródlądowej w jeden spójny system. Ma to szczególne znaczenie przy planowaniu rozwoju centrów przeładunkowych. Tak, aby ładunki dostarczane barkami mogły być dalej rozwożone pociągami lub ciężarówkami. Bez jasno sformułowanej przez państwo przyszłości żeglugi trudno firmom z tej branży planować przewozy, dokonywać wieloletnich inwestycji w modernizacje i zakup nowej floty oraz zawierać długoterminowe umowy przewozowe. Jeżeli chcemy odciążyć drogi i tory od najcięższych ładunków musimy postawić na żeglugę śródlądową i podjąć konkretne działania. Zwłaszcza, że ożywienie aktywności gospodarczej wzdłuż Odry będzie też pobudzeniem zaniedbanych regionów dawnych Ziem Zachodnich: od Wrocławia do Szczecina, z tymi miastami włącznie.
Flota pół roku stoi w porcie Ale póki co rzeczywistość dla ludzi zajmujących się żeglugą jest bardzo przykra. Od 20 grudnia ubiegłego roku do dzisiaj zamknięta jest Odrzańska Droga Wodna. Najpierw mroźna zima, potem wiosenne roztopy, a na końcu dwie fale powodziowe uniemożliwiły prowadzenie żeglugi na Odrze. Flota stoi w portach, a ich właściciele pozbawieni są możliwości zarobku. Są to w przygniatającej większości małe, rodzinne przedsiębiorstwa, którym widmo bankructwa zajrzało do oczu. Oprócz przyczyn naturalnych wywołanych przez zjawiska przyrody odczuwają oni także skutki przedłużających się i prowadzonych ślamazarnie remontów śluz na Odrze na odcinku między Koźlem, a Brzegiem Dolnym. W efekcie na trasie z Gliwic do Wrocławia w tym roku nie przewieziono jeszcze ani jednej tony węgla. Nie przewozi się kruszyw tak bardzo potrzebnych m.in. na budowie autostrad. Nie realizuje się też innych dużych dostaw zamówionych przez kontrahentów polskich firm z Europy Zach., jak stoczni rzecznych, które wyprodukowanych już kadłubów nie mogą sprzedać, bo nie można ich dostarczyć. W tej sytuacji Związek Polskich Armatorów Śródlądowych wystąpił do rządu o przyspieszenie prac udrażniających szlak wodny na Odrze. Zaapelował też o objęcie firm żeglugi rzecznej pomocą dla przedsiębiorstw, które poniosły straty na skutek powodzi. Takie wsparcie wydaje się oczywiste, ale niestety w pierwszej wersji pomocy armatorów śródlądowych pominięto. Polska jest krajem tranzytowym i ze swego położenia może czerpać duże zyski. Transport w różnych postaciach powinien być naszą narodową specjalnością. Niestety ciągle nam do tego daleko. A problemy żeglugi śródlądowej dopisują się do długiej listy zaniedbań i zmarnowanych szans. Czy nie najwyższy czas zacząć to zmieniać? Bogusław Kowalski
Lewe oko Normana Daviesa: PiS to „sekta”, a obrońcy krzyża to „fanatycy” Norman Davies ostro skrytykował PiS nazywając partię sektą polityczną z własnymi świętymi i guru.„PiS nie jest normalną opozycją, a sektą polityczną, posiadającą guru, misję i własnych świętych. To raczej ruch wywrotowy, który próbuje nie tyle polepszyć III RP, co ją zburzyć.” – oświadczył Norman Davies w wywiadzie dla „Newsweeka”. Znany brytyjski historyk, autor książek o historii Polski najwyraźniej postanowił porzucić badanie i opisywanie przeszłości kosztem włączenia się do „wojny polsko-polskiej”, która dzięki jego wypowiedziom dla „Newsweeka” zyskała już chyba miano „medialnej wojny światowej”. W wywiadzie dla „Newsweeka” Davies chwali się, że to właśnie on na łamach zagranicznych mediów tłumaczył co dzieje się w Polsce po 10 kwietnia i jak bardzo Polacy są solidarni. Następnie historyk ostro krytykuje grupę obrońców krzyża pod Pałacem Prezydenckim twierdząc, że jako „fanatycy” forsują oni „dziwaczne” poglądy. To smutne, że dla tak znanego historyka obrona wartości religijnych i symbolu wiary, z którą utożsamia się znaczna większość Polaków jest jedynie forsowaniem „dziwacznych” poglądów. „Jedenastego kwietnia staliśmy już z żoną godzinami przed Pałacem Prezydenckim w Warszawie. To właśnie ja, w kolejnych wywiadach dla CNN, BBC i innych anglojęzycznych stacji, mówiłem światu o wspaniałej solidarności narodu polskiego w żałobie. BBC World Service pokazywał te moje analizy co godzinę, chyba przez dwie doby. Bardzo mnie więc rani ostatni widok z tego samego miejsca, gdzie grupka fanatyków uderza w tę solidarność, forsując swoje dziwaczne poglądy i starając się wpływać na resztę Polaków.” – czytamy w wywiadzie dla „Newsweeka”.
Prowokacyjne antysemickie wybryki przed pałacem prezydenckim Blogerzy opisują przypadki agresywnych zachowań wobec osób modlących się pod krzyżem, a także liczne (poniekąd zresztą jest to zjawisko ciągłe i cały czas występujące w dużym nasileniu) przypadki wyszydzania i prowokowania tej grupy. Media zaś zajmują się głównie wyłapywaniem wypowiedzi obrońców krzyża poświęconych Niemcom, Rosjanom i zakładającym zamach w Smoleńsku. Och, gdyby jeszcze coś o Żydach… No to – proszę bardzo. Artur M. Nicpoń na swojej nowej stronie umieszcza filmy, pokazujące coś, co można by nazwać “nocnymi Polaków rozmowami” pod pałacem, tyle tylko, że trudno to nazwać rozmową. Jak pisałem, zdarza się, że ktoś naprawdę próbuje pogadać, przekonać do swoich racji, lub przynajmniej poznać stanowisko drugiej strony. Sam odbyłem kilka takich rozmów, choć niestety była to co najwyżej mniejsza połowa. Wróćmy jednak do nagrania zamieszczonego na stronie Artura. Z kamerą stoją dwie osoby, które próbują rozmawiać z kilkoma przeciwnikami obecności krzyża pod pałacem prezydenckim. W tle słyszymy przez cały czas śpiewy, na Krakowskim Przedmieściu cisza nocna nie obowiązuje, podobnie, jak zakaz sprzedaży alkoholu nieletnim. Niestety, kluczową sprawą dość szybko staje się ustalenie, ile wypili dyskutanci. Ci zaś mają do powiedzenia głównie słowa, uznawane za obraźliwe. Ale tego nie wystarcza. Rozmówca przedstawia się jako “wyborca PO”, tak więc nie powinien z samej swojej definicji, być osobą nietolerancyjną, odwołującą się do stereotypów, a zwłaszcza – narodowościowych uprzedzeń. Zgadzamy się wszyscy, prawda? Skąd więc nagle w ustach tego młodego człowieka pojawiają się następujące słowa:
“Ty, Żydek” (pierwszy film, 2:28)
“A co ty mi tutaj, kurwa, Żydzie” (j.w., 2:51)
“Stare wyjadacze, stare Żydy, kurwa, brudasy – spierdalać do domu” (j.w., 3:10)
“Brudas, Żyd – spierdalać” (j.w., 3:16)
“A Ty, Żydek, spierdalaj!” – (j.w., 6:40)
Tyle, z jednego tylko filmiku. Gdzie jest “Gazeta Wyborcza”, Tok FM i stowarzyszenie Nigdy Więcej? Tego z filmu się nie dowiemy, za to możemy w całej krasie zobaczyć, jak pod pałacem (przynajmniej do piątku, bo ponoć w sobotę było trochę lepiej) zachowywała się policja. To zaś może pokazywać nam, czego możemy spodziewać się dziś, gdy wesoły dostawca pizzy, który lubi fotografować się bez majtek z karabinem, przyjdzie wraz z kolegami “społecznie usuwać krzyż”, za wiedzą i zgodą urzędu miasta i wspomnianych wyżej mediów. Przypadkiem słyszałem w niedzielny poranek fragment radiowej audycji (prawdopodobnie było to właśnie radio Tok FM), w której reporter przedstawiał dobrane pod kątem wspomnianym na początku tego tekstu fragmenty wypowiedzi. Ciekawe, że nie udało mu się zlokalizować żadnych tak spektakularnych wystąpień “obrońców państwa laickiego”, jak szumnie nazywa się klientów lokalu pani Gesslerowej, którzy odkryli kolejną po alkoholu i narkotykach rozrywkę. Panowie z radia odkrywają rolę placu przed pałacem jako forum wymiany poglądów, nie dostrzegli zaś chyba jego funkcji kulturotwórczej – tutaj rodzą się nowe przeboje, idealne przecież do ich radia. (film 5, 01:30, piosenka “Boli mnie w krzyżu, ale boli mnie krzyż”). Co więcej – miks śpiewanych modlitw, klaskania i pijanych chórów tworzy jakiś nowy nurt w polskiej muzyce, może wykorzystają to osoby pokroju Lizuta (sam próbował śpiewać coś pod krzyżem, nie wiem, czy z patronatem medialnym swojego radia), czy Andrzeja Smolika, który pojawił się pod krzyżem, by opowiedzieć swoim znajomym, jak bardzo się wstydzi (oczywiście nie współbiesiadników z “Przekąsek”). Relacji spod pałacu pokazuje się coraz więcej, ludzi na miejscu, także w nocy – również. I tu widać brak symetrii – gdy jedni przychodzą pod krzyż modlić się, a drudzy do knajpy na tanią wódkę (ciekawe, czy jest zniżka dla nieletnich?), obrońcy krzyża jakoś nie atakują pijących w lokalu. W jednym autorytety moralne mają trochę racji – fanatyzm w Polsce trzyma się nieźle. Tyle tylko, że po cichu przeprowadził się na drugą stronę ulicy. Przed nami kolejna burzliwa noc, jutro zaś kolejny 10. Do zobaczenia. Budyn78
Łódź: obraźliwe napisy na murach kościoła Wulgarne i obraźliwe napisy pojawiły się w nocy z niedzieli na poniedziałek (8-9 sierpnia) na murach kościoła Podwyższenia Świętego Krzyża w Łodzi. Malunki odkrył proboszcz parafii. Łódzka kuria jest oburzona i wzywa organa ścigania do wykrycia sprawców. Pełne wulgaryzmów i obraźliwych sformułowań napisy odkrył nad ranem proboszcz parafii. Zwrócili na nie także uwagę wierni, którzy powiadomili o sprawie kurię. Reakcja kanclerza, ks. Andrzeja Dąbrowskiego była szybka. „Kuria Metropolitalna Łódzka wyraża oburzenie z powodu zamieszczenia obraźliwych i wulgarnych napisów na murach świątyni Podwyższenia Świętego Krzyża w Łodzi, jednego z najstarszych i najpiękniejszych kościołów naszego miasta” – napisał w oświadczeniu. „Ten akt wandalizmu obraża uczucia religijne katolików, a nadto jest brutalnym naruszeniem zasad kultury i występkiem przeciwko obyczajowości publicznej” – podkreślił ks. Dąbrowski. Kuria wezwała organa ścigania do podjęcia działań „wymaganych przez prawo”. Sprawą zajęła się już prokuratura, także policja wszczęła postępowanie.
Źródło: KAI
Taca na odbudowę… daczy dla Kiszczaka Na niecodzienny pomysł wpadł ks. Krzysztof Kuleszo. Wczoraj w swojej parafii w Łynie k. Nidzicy poinformował wiernych, że ofiary na tacę zostaną przeznaczone na odbudowę spalonego niedawno domu generała Czesława Kiszczaka. – Myślałem o tym całą noc. Łamałem się, ale przecież człowiekowi, parafianinowi, trzeba pomóc. Taka tragedia może spotkać każdego – wyznaje dobrodusznie proboszcz, który pełni te obowiązki zaledwie od 9 dni. Przeszłość Czesława Kiszczaka miała tu ogromne znaczenie. – Ja pochodzę z Bartoszyc. Tam często przyjeżdżał ksiądz Jerzy Popiełuszko i mówił: zło dobrem zwyciężaj. Dlatego zdecydowałem, że trzeba pomóc – tłumaczy. Kapłan nie przeliczył tacy, choć na oko parafianie byli hojniejsi niż tydzień wcześniej. Po mszy wsypał datki do worka, a lektorki zaniosły do je sołtysa, by ten przekazał generałowi. W ten sposób “żadna ze stron nie poczuła się niezręcznie” – argumentował duszpasterz. Parafianie pytani przez “Dziennik Gazetę Prawną” twierdzą jednak, że ofiary składali głównie turyści. Miejscowi aż tak nie garnęli się do pomocy byłemu szefowi MSW. – Gdy ksiądz ogłosił, na co idzie zbiórka z tacy, słyszałam słowa: no, dzieci dziś idziecie na lody, bo na tacę nie dajemy – opowiada parafianka. Gen. Kiszczak jest zaskoczony. – Księdza nie znam, do kościoła nie chodzę – mówi krótko. A ks. Kuleszo spodziewa się, że teraz generała zobaczy na mszy. MJ/Dziennik.pl
“Precz z krzyżami, na stos z moherami” – skandują agresywni, pijani anarchiści-zwolennicy PO. Policja nie interweniuje “Precz z krzyżami, na stos z moherami” – oto jedno z haseł, z jakimi pojawili się na Krakowskim Przedmieściu zwolennicy usunięcia krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego. Po godz. 23 było tam kilka tysięcy ludzi. Atmosfera jest napięta, na Krakowskim Przedmieściu jest kilkuset policjantów i tłum ok. 8-10 tys. ludzi. Przeciwnicy krzyża zachowują się wylgarnie i agresywnie, wykrzykują hasła szydzące z religii chrześcijańskiej i PiS. Zwolennicy pozostawienia krzyża śpiewają pieśni religijne lub próbują się modlić. Dochodzi do przepychanek, jeden z pijanych “liberałów” wdarł się na latarnię. Policja nie interweniuje. O godz. 23:10 pijany motłoch zaczął skandować: “Do kościoła! Do kościoła!”. Obrońcy krzyża odpowiadają im: “Tu jest Kościół!”. 23:30: przeciwnicy krzyża wyzywają obrońców tego symbolu od “fanatyków”. 23:32: mężczyzna, który wdrapał się wcześniej na latarnię, właśnie spadł. Minęła północ, ale tłum się nie rozchodzi. “Młodzi, wykształceni” popisują się takimi tekstami jak “Pokaż cycki” w stosunku do starszej kobiety. Grupka chudych gejów lub osobników przypominających gejów wyśmiewa się z pary odmawiającej różaniec. Pojawiają się transparenty: “Pokaż dupę” i “Precz z mocherami” (pisownia oryginalna). Policja zachowuje się tak, jakby dogadała się z bandytami – nie reaguje na picie alkoholu w miejscu publicznym, obraźliwe słowa czy przepychanki. Tym razem na latarnię włazi dziewczyna – padają okrzyki: “Idź na całość”, “Pokaż cycki” (jak widać, zwolennicy Bronisława Komorowskiego – i nie chodzi nam tu o chudych gejów – mają poważne zaburzenia psychoseksualne). Kwadrans po północy tłum zaczyna powoli się przerzedzać. Pojawia się transparent: “Krzyże do kościoła, bydło do obory”. Przebrany za papieża mężczyzna zaczął pozdrawiać z balkonu na jednym z budynków przy Krakowskim Przedmieściu stojące poniżej tłumy. Odpowiedziały mu ogromne oklaski. Pojawił się też kolejny transparent: “Przecz z krzyżami, na stos z moherami”. Dochodzi do przepychanek. (wg, ur, Niezależna.pl)
Państwo zawiodło. Konieczne jest umiędzynarodowieniem przebiegu prac nad wyjaśnieniem katastrofy smoleńskiej
10 sierpnia 2010 roku miną cztery miesiące od największej w historii lotnictwa państwowego w Polsce katastrofy lotniczej, w której śmierć ponieśli m.in. Prezydent Rzeczpospolitej wraz z małżonką oraz wielu wybitnych przedstawicieli polskiego życia politycznego, wojska, duchowieństwa wszystkich wyznań. Czas ten był wystarczający, aby władze Rzeczpospolitej Polskiej w szczególności Premier i podległe premierowi struktury dysponowały podstawową wiedzą o uwarunkowaniach, a przede wszystkim faktach, które towarzyszą pracom Zespołu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego, powołanego w celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M w dniu 10 kwietnia 2010 roku. Opinia publiczna w Polsce przyjęła do wiadomości to złe z punktu widzenia pozycji prawnej Polski rozwiązanie, na które zgodził się rząd Donalda Tuska – nie mniej do dnia dzisiejszego nikt w Polsce nie został poinformowany, w którym dokładnie dniu, ani w jakim trybie taka decyzja została podjęta. Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Jerzy Miller jako Przewodniczący (Wojskowej) Polskiej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego – powołany rozporządzeniem przez Ministra Obrony Narodowej Bogdana Klicha (niezgodnie z Ustawą Prawo Lotnicze), w którym również wszystkie nadane kompetencje premierowi Donaldowi Tuskowi można „wyrzucić do kosza”, gdyż są niezgodne z uprawieniem ustawowym – oceniając współpracę ze stroną rosyjską stwierdza w wywiadzie prasowym (Gazeta Wyborcza 6.08.2010) cyt.: „Wykazujemy maksimum dobrej woli, by dotrzeć do prawdy, i nie podajemy w wątpliwość identycznego nastawienia z drugiej strony.” - (Edmund Klich polski przedstawiciel w Moskwie): cyt: „Domagał się, by jako przedstawiciel Polski został dopuszczony do wszystkich dokumentów i czynności komisji. Jego zdaniem rosyjska komisja nie daje mu możliwości skorzystania z pełnego zakresu uprawnień gwarantowanego konwencją chicagowską jako akredytowanego przedstawiciela Polski”. Tenże minister Jerzy Miller, z upoważnienia Prezesa Rady Ministrów Donalda Tuska – 4 miesiące po katastrofie w Smoleńsku, w odpowiedzi na interpelację Prezesa Polski Plus Jerzego Polaczka, w której zawarta była prośba o podanie składu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego powołanego w celu wyjaśnienia przyczyn katastrofy samolotu Tu-154M, będącego własnością Ministra Obrony Narodowej – 36 SPLT, iż cyt. „Uprzejmie informuję, iż nie dysponuję przedmiotowymi informacjami”. W związku z tym pogłębiającym się skandalem państwowym i bezradnością rządu, w ocenie Polski Plus zachodzą istotne przesłanki za umiędzynarodowieniem przebiegu prac nad wyjaśnieniem tragicznej katastrofy w dniu 10 kwietnia br. W naszej ocenie istnieje potrzeba uzyskania wsparcia eksperckiego europejskich organizacji odpowiedzialnych za zarządzanie oraz bezpieczeństwo przestrzeni powietrznej jak EUROCONTROL (Europejska Organizacja ds. Żeglugi Powietrznej) oraz EASA (Europejska Agencja Bezpieczeństwa Lotniczego).
Zrobimy wszystko, aby nacisk opinii publicznej w Polsce spowodował reakcję Organizacji Międzynarodowego Lotnictwa Cywilnego (ICAO). Jerzy Polaczek
Rosjanie wypytują o polskie śledztwo Byłam przesłuchiwana przez prokuraturę wojskową w ramach pomocy prawnej dla strony rosyjskiej. Padło pytanie, czy byłam już przesłuchiwana w polskim śledztwie Z senator RP Alicją Zając, wdową po senatorze Stanisławie Zającu, który zginął w katastrofie samolotu pod Smoleńskiem, rozmawia Mariusz Kamieniecki Zapoznała się Pani z aktami dotyczącymi ustaleń śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej? - Niestety, jeszcze nie. Prawdę mówiąc, nikt mi tego dotychczas nie zaproponował. Mam zamiar zrobić to w najbliższym czasie, w trakcie wakacyjnej przerwy w pracach Senatu. Natomiast przesłuchiwała mnie ostatnio prokuratura wojskowa w ramach pomocy prawnej dla strony rosyjskiej. Byłam też zdziwiona, kiedy pani prokurator w pewnym momencie zapytała mnie, czy byłam już przesłuchiwana w polskim śledztwie, które jest prowadzone równolegle.
Czego dotyczyło to przesłuchanie? - Odpowiadałam na kilka pytań przesłanych przez stronę rosyjską. Dotyczyły one osoby mojego zmarłego męża i mojej ewentualnej wiedzy na temat samej katastrofy. Było to bardzo krótkie, trwające niespełna godzinę przesłuchanie.
W związku z niedawną katastrofą izraelskiego śmigłowca w Rumunii premier Beniamin Netanjahu wysłał na miejsce elitarną jednostkę ratunkową w celu odnalezienia ciał, sprowadzenia ich do Izraela i zabezpieczenia szczątków rozbitej maszyny, tak by żadna jej część nie wpadła w niepowołane ręce. Tymczasem rząd Donalda Tuska na własne życzenie oddał śledztwo w ręce Rosjan, a wrak tupolewa dziś niszczeje pod Smoleńskiem… - To tylko pokazuje, jak do sprawy podeszły polskie władze. Byłam przekonana, że osoby pełniące funkcje publiczne, najwyższe urzędy w państwie – osoba prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jego żony, posłowie, senatorowie, ministrowie, prezydent Ryszard Kaczorowski, a więc osoby historycznie i z racji zajmowanych urzędów oraz zasług bardzo ważne dla Polski i jej pozycji w świecie – zasłużyły sobie na więcej troski po śmierci i wyjaśnienie przyczyn tej katastrofy. Tymczasem bardzo się rozczarowałam. Czy to, że już nie żyli, upoważniało kogoś do pozostawienia ich na pastwę losu? Nawet kiedy jako rodziny przybyliśmy do Moskwy w celu identyfikacji zwłok, byliśmy w procedurze, którą ktoś za nas ustalił. Jako rodziny nie mamy też wpływu na przebieg śledztwa. Możemy jedynie pytać, dociekać, interweniować – i na pewno nie zrezygnujemy z tego prawa. Na razie spotkania, rozmowy z różnymi osobami są jeszcze bardzo bolesne, zwłaszcza że w wielu okolicznościach niezwiązanych z katastrofą smoleńską wywołuje się ten temat. Myślę, że jest to przykre także dla wielu innych krewnych ofiar. Mam nadzieję doczekać czasu, kiedy sprawa ta zostanie naprawdę rzetelnie wyjaśniona. Mijają cztery miesiące od katastrofy, a my jesteśmy w punkcie wyjścia. Powiedziałabym, że jest nawet gorzej, bo wprawdzie wiemy więcej, ale ta wiedza nie daje nam spokoju i nie przybliżyła nas do prawdy.
Część rodzin smoleńskich chce uzyskać pewność, czy w trumnach, które przetransportowano do Polski, rzeczywiście są ciała ich bliskich. Pani nie udało się w Moskwie zidentyfikować ciała męża. Wystąpi Pani z wnioskiem o ekshumację? - Każda rodzina podchodzi do tego na swój sposób. Ja na razie nie rozważam takiego kroku. Staram się o tym nie myśleć. Wiem, gdzie jest jego dusza, wierzę, że jest w gronie zbawionych, i to łagodzi mój ból, który wciąż jest. Dlatego nie rozważam kwestii związanych niejako z doczesnymi szczątkami mojego męża. Natomiast, podobnie zresztą jak inne rodziny ofiar tej tragedii, interesuje mnie wyjaśnienie wszystkich okoliczności, które do niej doprowadziły. Zależy mi również na tym, by wokół całej tej sprawy zrobiło się bardziej rzeczowo, a mniej głośno.
Jak ocenia Pani dotychczasowe działania polskich władz w zakresie wyjaśnienia katastrofy z 10 kwietnia? - Życzylibyśmy sobie, aby całe to postępowanie przebiegało szybciej i bardziej sprawnie. Trudno mi jednak zagłębiać się w szczegóły, bo nie jestem prawnikiem. Natomiast osobiście uważam, że błędem było niewłączenie się od samego początku polskiej strony we wszystkie działania i oddanie śledztwa w ręce strony rosyjskiej. To spowodowało, że wciąż jesteśmy w roli petenta, a nie pełnoprawnego uczestnika postępowania. Z tego z kolei wynikają wątpliwości na temat wartości i rzetelności przekazywanych przez Rosjan informacji, o które, niestety, musimy się dopominać. To niedopuszczalne. Myślę, że kiedyś te zaniechania polskich władz zostaną ocenione w sposób właściwy. Chciałabym natomiast możliwie jak najszybciej poznać i czekam cierpliwie na efekty śledztwa – oby one satysfakcjonowały zarówno mnie, jak i pozostałe rodziny.
Według Jarosława Kaczyńskiego, po tym, co się wydarzyło w związku z katastrofą smoleńską, w żadnym cywilizowanym kraju rząd nie miałby racji bytu. Tymczasem rząd nie ma sobie nic do zarzucenia… - Mimo iż jestem senatorem RP, nie czuję się do końca politykiem. Dlatego ocenę działań rządu pozostawiam wyborcom i mam nadzieję, że oni sprawiedliwie to osądzą. Natomiast na pewno mogę powiedzieć, że nie przyłożono należytej wagi do rangi tej wizyty z udziałem głowy państwa już przy jej organizacji, jak i później do odpowiedniego zabezpieczenia i troski o ciała ofiar, ich pamięć i wyjaśnienie sprawy. Osobiście jako rodzina ofiary smoleńskiej katastrofy nie czuję się opuszczona, ale jak sądzę, wynika to z funkcji, jaką przyszło mi pełnić, i życzliwości środowiska, w jakim przebywam. Wydaje mi się, że zarówno dla mnie, jak i dla wielu rodzin największym komfortem byłoby, gdyby sprawa została zamknięta i żebyśmy mogli zaufać tym czynnikom, które to wyjaśniają, że to zostało zrobione rzetelnie. Dotychczas takiej pewności nie mamy.
Jak ocenia Pani działalność Parlamentarnego Zespołu ds. Wyjaśnienia Katastrofy Smoleńskiej? - Jestem członkiem tego zespołu i cenię sobie jego rolę. Spośród członków tego zespołu jestem też jedyną osobą, która osobiście została dotknięta tą tragedią. Dlatego uczestnictwo w jego pracach, słuchanie wszystkich informacji prokuratorów czy innych osób jest dla mnie dość bolesnym doświadczeniem. Natomiast zespół jest potrzebny i został powołany w dobrym celu – dotarcia do prawdy.
Media pomagają czy przeszkadzają w wyjaśnianiu przyczyn i przebiegu tragicznego zdarzenia? - Myślę, że w wielu wypadkach media szukają sensacji, zapominając o sednie sprawy, którym jest wyjaśnienie tego, co się rzeczywiście wydarzyło w Smoleńsku 10 kwietnia br. Proszę też, by rodzin ofiar nie traktowano jako zwykłych komentatorów. Mijają dopiero cztery miesiące od tragedii i wszystko jest w nas jeszcze bardzo świeże. Ja nie jestem skłonna do używania słów na wyrost, natomiast z pełną odpowiedzialnością i powagą trzeba powiedzieć, że jest to tragedia dla państwa polskiego, myślę, że również dla Europy, a szczególnie dla bliskich.
W ubiegłym tygodniu “Gazeta Wyborcza” w internetowym wydaniu nieprzypadkowo przytoczyła opinię głównego energetyka smoleńskiego lotniska, który winą za katastrofę obarczył polskich pilotów. Stwierdził, że “mogli po prostu zgłupieć w ostatniej chwili”. - Nawet nie próbuję sobie zaprzątać głowy takimi rewelacjami. Gdybym sądziła, że była to wina pilotów, nie latałabym dzisiaj samolotami. Piloci wojskowi to elita i gdybym miała wpływ na przebieg śledztwa, to tę hipotezę odłożyłabym na sam koniec. Uważam to za najmniej prawdopodobne.
Odzyskała już Pani rzeczy męża? - Odzyskałam, ale bardzo niewiele. Tylko dokumenty, paszport dyplomatyczny, etui skórzane z dowodem osobistym i prawem jazdy. Ponadto dwa obrazki z wizerunkami Ojca Pio i Miłosierdzia Bożego z modlitwą, i to w zasadzie wszystko. Wróciły jeszcze do nas pieniądze, które na adres domowy osobiście przywiozła nam żandarmeria wojskowa. Natomiast nie ma telefonu komórkowego, aparatu fotograficznego i niestety, mimo że byłam osobiście w Mińsku Mazowieckim na okazaniu rzeczy, które zostały przywiezione z ostatnim transportem z Moskwy, nie udało mi się odnaleźć żadnych części ubrania, garderoby, zegarka, paska czy chociażby bardzo charakterystycznych butów, które nosił mąż. Dziękuję za rozmowę.
Likwidujemy użytkowanie wieczyste W dniu 6 sierpnia br. Klub Parlamentarny Prawo i Sprawiedliwość złożył do Marszałka Sejmu projekt ustawy o zmianie ustawy o przekształceniu prawa wieczystego użytkowania w prawo własności nieruchomości oraz niektórych innych ustaw. W projekcie tym proponujemy rewolucyjną zmianę – z dniem wejścia w życie naszej ustawy prawo wieczystego użytkowania zostanie na terenie całego kraju przekształcone z mocy prawa w prawo własności nieruchomości, w rozumieniu Kodeksu cywilnego i nie będzie można nigdy więcej ustanawiać prawa wieczystego użytkowania. Chcemy, aby ustawa weszła w życie za rok. Będzie to możliwe, jeśli Marszałek Sejmu skieruje projekt pod obrady Sejmu w ciągu najbliższych miesięcy i zostanie on uchwalony w pierwszym kwartale przyszłego roku. Mam nadzieję, że posłowie PO poprą ten projekt i nie będą mnożyli trudności, jak w przypadku reprywatyzacji.
Geneza i praktyka użytkowania wieczystego Przypomnijmy, że instytucja użytkowania wieczystego została wprowadzona do polskiego prawa w okresie PRL-u ustawą z dnia 14 lipca 1961 r. o gospodarce terenami w miastach i osiedlach, a następnie znalazła się w ustawie z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny. W postaci kodeksowej uzupełnionej regulacją ustawy o gospodarce nieruchomościami z 2004 r. funkcjonuje do dnia dzisiejszego. Użytkowanie wieczyste jest wytworem epoki realnego socjalizmu, dostosowanym w swych zasadniczych rozwiązaniach do założeń ówczesnego ustroju, z prymatem własności państwowej. Odgrywało ono istotną rolę quasi własności dla osób fizycznych i innych niż państwowe osób prawnych w okresie, kiedy nie istniała możliwość nabywania gruntów państwowych na własność. Od 1990 r. taka możliwość istnieje i utrzymywanie w prawie instytucji użytkowania wieczystego jest anachronizmem, tym bardziej, że ten hybrydalny twór – jak czytamy w uzasadnieniu do ustawy – „nie odpowiada wymaganiom, jakie od strony systemowej stawia Konstytucja prawom rzeczowym”, gdyż „konstytucyjna ochrona własności nie obejmuje ochrony innych praw majątkowych”. Zatem rezygnacja z dzierżawy wieczystej będzie oznaczała likwidację jednego z reliktów komunizmu w obszarze prawa własności. Użytkowanie wieczyste króluje szczególnie w dużych miastach, ale dotyczy też dużych obszarów nieruchomości rolnych, szczególnie na tzw. ziemiach odzyskanych. Użytkownik wieczysty może korzystać z gruntu z wyłączeniem innych osób oraz może swym prawem rozporządzać w granicach określonych zasadami współżycia społecznego, ustawami oraz postanowieniami umowy o oddanie gruntu w użytkowanie wieczyste, która określa m.in. okres użytkowania (od 40 do 99 lat, z możliwością przedłużenia) oraz sposób korzystania z gruntu. Obecnie funkcjonują rozwiązania prawne, które umożliwiają przekształcenie prawa użytkowania wieczystego we własność, to jednak są to długotrwałe procedury administracyjne i są wykonywane na wniosek strony, czyli użytkownika wieczystego. Ostatnią próbą uregulowania tej kwestii była ustawa z 29 lipca 2005 r. o przekształceniu prawa użytkowania wieczystego w prawo własności nieruchomości. Jednak zawarte tam rozwiązanie zaskarżano do Trybunału Konstytucyjnego, gdyż – jak m.in. argumentowano – gminy traciły dochody, które czerpały z wieczystego użytkowania.
Co proponuje ustawa? Chcemy, aby w dniu wejścia w życie ustawy prawo użytkowania wieczystego uległo przekształceniu z mocy prawa w prawo własności nieruchomości na rzecz dotychczasowych wieczystych użytkowników na terenie całego kraju. Fakt przekształcenia z mocy prawa użytkowania wieczystego we własność stwierdzi decyzją starosta – w przypadku nieruchomości stanowiących własność Skarbu Państwa lub wójt, burmistrz, prezydent miasta, zarząd powiatu albo zarząd województwa – odpowiednio, w przypadku nieruchomości stanowiących własność jednostek samorządu terytorialnego. Decyzja tych organów, mająca jedynie charakter formalny, będzie podstawą wpisu zmian własnościowych w księdze wieczystej. Jednocześnie eliminujemy z Kodeksu cywilnego i ustawy o gospodarce nieruchomościami instytucję wieczystego użytkowania, co oznacza, że po wejściu w życie naszej ustawy jego ustanawianie nie będzie już możliwe. Zawsze kwestią budzącą największe kontrowersje są opłaty. Opłata za przekształcenie (z mocy prawa) wieczystego użytkowania we własność będzie odpowiadać – co do zasady – opłatom, jakie obecnie wnosi wieczysty użytkownik, płatnym w tych samych czasokresach, przez okres do którego miało trwać, wg umowy lub decyzji, prawo wieczystego użytkowania. Zatem użytkownik, który ponosi opłaty za użytkowanie wieczyste, zapłaci kwotę w zależności od tego, na jaki okres ma zawartą tę umowę. Będzie miał obowiązek spłacić tylko pozostałą sumę, której jeszcze do tej pory nie uregulował. Jeśli ktoś nie ma pieniędzy, wtedy wysokość należnej opłaty obciąża daną hipotekę. I wtedy zainteresowany staje się właścicielem własności z obciążoną hipoteką. Zatem samorządy nie zostaną pozbawione z wpływów od tych nieruchomości do czasu ich spłacenia, ale nie będzie możliwa aktualizacja wzwyż przez Skarb Państwa lub jednostki samorządu terytorialnego obowiązujących w dacie wejścia w życie ustawy opłat rocznych. Pozostanie jedynie możliwość ich obniżenia na wniosek uwłaszczonego, dotychczasowego wieczystego użytkownika, na warunkach obniżki wartości nieruchomości po roku 2011, określonej przez rzeczoznawcę majątkowego. Jednakże uwłaszczony wieczysty użytkownik będzie mógł zgłosić w terminie do 31 grudnia 2012 r. wniosek o ustalenie opłaty poprzez odpowiednie zastosowanie przepisów ustawy z dnia 21 sierpnia 1997 r. o gospodarce nieruchomościami. Na poczet ceny nieruchomości zaliczy się wówczas kwotę równą wartości prawa użytkowania wieczystego tej nieruchomości, określoną na dzień zgłoszenia wniosku przez osobę uprawnioną. Wówczas tak ustaloną opłatę, na wniosek użytkownika wieczystego, rozłoży się na raty, na czas nie krótszy niż 10 lat i nie dłuższy niż 20 lat, chyba że wnioskodawca wystąpi o okres krótszy niż 10 lat. Po wejściu w życie niniejszej ustawy, roszczenia o ustanowienie prawa wieczystego użytkowania przyznane przez przepisy innych ustaw, wynikające z decyzji, orzeczeń sądowych lub umów, przekształcają się w roszczenia o przeniesienie prawa własności, na warunkach finansowych wynikających z tych przepisów, decyzji, orzeczeń lub umów. Po przewłaszczeniu – na mocy umowy lub orzeczenia sądu, właściciele będą mogli skorzystać z korekty warunków finansowych przewidzianych dla osób, które zostały uwłaszczone z mocy prawa. Mam satysfakcję, że projekt tej ustawy powstał m.in. z mojej inspiracji. Jednak uznany ekspert opracował ją przede wszystkim dzięki determinacji i staraniom posłanki Gabrieli Masłowskiej, która osobiście monitorowała jego powstawanie. Ja wspierałem ją w tych działaniach, lobbując na rzecz tego projektu w Klubie. Jednak największą będę miał satysfakcję, gdy ustawa zostanie uchwalona w Sejmie i wreszcie zniknie instytucja użytkowania wieczystego. Artur Górski
Jak Berman instalował naukę w Polsce Formalnie Berman był tylko szarym członkiem Politbiura – najpierw PPR, potem PZPR – do roku 1956. W tych samych latach był posłem. Poza tym był, kim chciał. Np. podsekretarzem stanu w Prezydium Rady Ministrów (1945-1950), członkiem prezydium rządu (1950-1952), wicepremierem (1954-1956).
Ważniejsze od podsekretarzowania i formalnych struktur były jednak komisje, jak np. komisja koordynacyjna do spraw wywiadu i kontrwywiadu, którą powołano 2 kwietnia 1947 r. na posiedzeniu Politbiura. W jej skład weszli: Roman Romkowski, Wacław Komar, Józef Olszewski i Eugeniusz Szyr. Przewodniczącym został Berman. Po zlaniu się robotniczych partii mózgiem komunistycznej opryczniny stała się Komisja Bezpieczeństwa KC PZPR Powołał ją Sekretariat Komitetu Centralnego PZPR 24 lutego 1949 r. Pracowała w składzie: Bolesław Bierut, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Konrad Świetlik, Mieczysław Mietkowski (jednocześnie sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego). Przewodniczącym był oczywiście prezydent państwa – Bierut. Pracą kierował Berman. Rzeczywisty przywódca „polskiej” kompartii zasiadał w wielu wymyślanych przez siebie komisjach. To była jego broń, jego miotła „oprycznika”, którą wymiatał rywali i przyjaciół. Stwierdzanie zakresu władzy i odpowiedzialności, opierając się na urzędowych tytułach Bermana, graniczy z naiwnością. Nad skamieniałe jak szkielet dinozaura struktury biurokracji Berman przedkładał struktury niezwykle mobilne i niezwykle nowoczesne. … 17 stycznia 1950 r. Biuro Polityczne postanowiło powołać Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC. Utworzono wydziały ekonomii politycznej, historii, filozofii. Organizacją zajął się człowiek Bermana Adam Schaff, który konsultował się głównie z nim i Zambrowskim. Ruszono oczywiście z imieniem Stalina na ustach2; Schaff został pierwszym dyrektorem IKKN, honorowym rektorem był Zygmunt Modzelewski. Który z nich był Fejginem, a który Różańskim – do dyskusji. Tak czy inaczej, uczelnią rządziła „oprycznina”. Zauważyli to także radzieccy wizytatorzy. Według ich raportu (cytowanego przez autorkę) Schaff, Brus i Adler promowali głównie „niepolskich” specjalistów, a „Jadwiga Siekierska w rozmowie z jednym z członków grupy podobno się wyraziła, że „Polacy nie nadają się do pracy naukowej*”3. Nad uczelnią zawisły chmury, lecz Berman znalazł sposób. Sekretariat Biura Organizacyjnego KC powołał w tej sprawie… komisję, która stwierdziła, że owszem, trochę niedostateczne jest powiązanie pracy Instytutu z życiem partii, że owszem dałoby się trochę podnieść poziom wykładów, ale poza tym jest dobrze. W skład komisji wchodzili: Modzelewski, Werfel, Schaff, Gutt, Hoffman oraz – być może – któryś z przedstawicieli kadry polskiego pochodzenia. IKKN działał, w 1953 r. Rada Ministrów przyznała Instytutowi prawo nadawania stopnia kandydata nauk, w 1954 r. zmienił nazwę na Instytut Nauk Społecznych. Wyszkoleni na IKKN naukowcy zajęli wkrótce miejsca wyrzucanych z uczelni filozofów; historyków i ekonomistów. Nawet sensowni do niedawna naukowcy ugięli się pod terrorem. Polonista Stefan Żółkiewski przed omówieniem „Sonetów krymskich” zupełnie serio zaczął omawiać ceny zboża na Krymie – wierząc w decydujący wpływ bazy na nadbudowę.Mobilnym narzędziem walki były tzw. konferencje. Historię i historyków ustawiła do pionu I Metodologiczna Konferencja Historyków Polskich (28 XII 1951 – 12 I 1951) w Otwocku. Podczas narad zadekretowano, że w Polsce wolno uprawiać tylko naukę opartą na światopoglądzie marksistowskim. To znaczy taką, która przyjmuje za aksjomat, że nie tylko historia, ale nawet nauka historii w IIRP miary charakter burżuazyjny, antyradziecki, faszystowski. Do podobnych wniosków dochodziły konferencje filozofów i polonistów. Książki ważne dla narodowej tożsamości – „Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego”, „Nie-Boska Komedia”, „Król-Duch” zakazane zostały jako wsteczne, Witold Gombrowicz -jako pseudoawangardzista i do tego emigrant, ostatnie wiersze Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia -jako piłsudczykowskie i faszystowskie, „Dwa teatry” Jerzego Szaniawskiego-jako gloryfikacja AK.
Z filozofii wykreślono oryginalnych myślicieli polskich – Henryka Elzenberga i Romana Ingardena -jako idealistów. Z wcześniejszych potępiono Stanisława Brzozowskiego i Edwarda Abramowskiego – pierwszy był prekursorem faszyzmu, drugi agentem burżuazji. Zarzut ten wymyślił jeszcze Berman, popularyzowali jego „oprycznicy” w rodzaju Adama Schaffa i Stefana Żółkiewskiego.
Rodzajem bojowego apelu dla uczonych stał się I Kongres Nauki Polskiej (29VI-2VII1951).Na kongresie tym z inicjatywy Bermana postanowiono powołać PAN w miejsce PAU i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, które zlikwidowano. Akademia powołana została najpierw decyzją Sekretariatu Biura Politycznego, potem ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30 października 1951 r.
Prezesem został Jan Bohdan Dembowski, 63-letni biolog, profesor UL, który urodził się, a nawet skończył studia w Petersburgu. Był autorem książki o Darwinie, poza tym „Historii naturalnej jednego pierwotniaka” (1924 r), „ Psychologii zwierząt” (1946 r.) a zwłaszcza „Psychologii małp” (1946 r.)-W latach 1940-1941 byt wykładowcą kolaboranckiego Instytutu MarksizmuLeninizmu w Wilnie, w 1944-1947 attache” naukowym przy ambasadzie RP W Moskwie i jednocześnie pracownikiem moskiewskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej. I to były największe zasługi. Berman dawał mu już w 1949 r. nagrodę państwową I stopnia, zrobił go także marszałkiem Sejmu I kadencji (1952-1957), zastępcą przewodniczącego Rady Państwa (1952 r.), a nawet profesorem UW (1952 r.) i przewodniczącym Komitetu Obrońców Pokoju. Kaligula mianujący konia pierwszym dostojnikiem imperium i sadzający go po swojej prawicy to przy Bermanie tandeciarz. Fragment z: BOHDAN URBANKOWSKI – Berman i jego „oprycznina”
Orędzie pełne sloganów W przemówieniu Bronisława Komorowskiego zabrakło odniesienia do przeszłości Narodu. Nie było żadnej próby pokazania, na czym polega ciągłość tego historycznego losu, wobec którego staje on teraz jako głowa państwa Z prof. Andrzejem Waśką, kulturoznawcą z Uniwersytetu Jagiellońskiego, publicystą, rozmawia Bogusław Rąpała Orędzie Bronisława Komorowskiego rzuciło nowe światło na jego wizję prezydentury, przyniosło choćby zarys programu, jaki będzie realizował ośrodek prezydencki? - Szczerze powiedziawszy, niewiele się spodziewałem po tym orędziu, i te oczekiwania całkowicie się sprawdziły. Było ono mdłe, statyczne i skrajnie konwencjonalne. Napisane wprawdzie przez sprawnego rzemieślnika od retoryki politycznej, ale pozbawione jakiegokolwiek wyrazu. Przypominało - mówiąc złośliwie - prace licencjackie czy prezentacje maturalne, które kupuje się w internecie - również są "bez zarzutu", tyle że nie mają żadnej wartości. To wynika z pewnych cech osobowości Komorowskiego, który wyraźnie idzie w stronę takiego modelu prezydentury, jaki zaprezentował Aleksander Kwaśniewski. Ten model charakteryzują słowa podkreślające bezustanną potrzebę dialogu i porozumienia. Ale nie ma w nich żadnej konkretnej wizji prezydentury. To taka struktura retoryczna w stylu: dla każdego coś miłego. W przemówieniu Komorowskiego widać było wyraźne dążenie do tego, żeby pozyskać sobie życzliwość i sympatię wszystkich wokół. Ja potraktowałbym je raczej jako przedłużenie kampanii wyborczej, a nie inaugurację prezydentury.
Zauważył Pan jakieś zapowiedzi, że Komorowski zajmie się sprawami bieżącymi, ważnymi dla Polaków, jak chociażby rozwiązaniem konfliktu wokół krzyża przed Pałacem Prezydenckim? - To jeden z wielu przykładów świadczących o całkowitym braku wyrazu tego przemówienia. Mamy sytuację bardzo głębokiego podziału w polskim społeczeństwie. Podziału politycznego i moralnego. Istnieją dwie Polski. I wszyscy, na czele z prezydentem, doskonale zdają sobie z tego sprawę. To, że uniknął on odniesienia się do głębi tych podziałów, podejmując próbę zasypywania tej przepaści słowami, czystą retoryką, było całkowicie nieprzekonujące. Zabrakło jakiegoś dalej idącego gestu, który uwiarygodniłby chęć porozumienia społecznego. Były to raczej slogany o porozumieniu, które słyszeliśmy i których wciąż słyszymy mnóstwo, bo tak trzeba mówić, taka jest konwencja. I on się wpisuje w tę konwencję. To jest jedna sprawa. A druga, której zabrakło w związku z tymi konfliktami aksjologicznymi, których jednym z przejawów jest spór o krzyż, to spojrzenie na historię Narodu. Było wprawdzie bardzo blade i mało wiarygodne odwołanie do katastrofy smoleńskiej. Nowy prezydent powołał się również na korzenie solidarnościowe, ale są to tylko słowa, jeśli weźmie się pod uwagę ostatnie dwadzieścia lat działalności Bronisława Komorowskiego. Natomiast zabrakło tutaj czegoś, co powinno znaleźć się w przemówieniu prezydenta, tzn. powiązania przyszłości z przeszłością. Nie zauważyłem żadnego odniesienia do przeszłości Narodu. Nie było żadnej próby pokazania, na czym polega ciągłość tego historycznego losu, wobec którego on teraz staje jako głowa państwa. Zabrakło właśnie tych dwóch rzeczy, które byłyby uwiarygodnieniem tej koncyliacyjnej konstrukcji retorycznej.
Może Komorowski świadomie chce się poprzez to odciąć od zdarzeń z przeszłości, które dla niego samego i jego partii są niewygodne, szczególnie po katastrofie z 10 kwietnia. - Dokładnie tak. Przedstawił za to mit złotego wieku, zgodnie z którym żyjemy w najszczęśliwszej od dwustu lat epoce. Dwukrotnie powtórzył, że "nikt na nas nie czyha". W tych słowach widzę jakiś taki charakterystyczny dla Komorowskiego infantylizm stylistyczny. Kto na kogo kiedykolwiek "czyhał" w czasach dyplomacji? Zapewne jest to jednak pewnego rodzaju prztyczek w stronę opozycji, która mówi, że nasze bezpieczeństwo nie jest zagwarantowane i sami stale musimy się o nie troszczyć. A Komorowski odpowiada na to, że żyjemy "wśród serdecznych przyjaciół" i w ogóle nie mamy żadnych trosk, transformacja została zakończona, a jedyne, co nam w tej chwili pozostaje, to wspólna debata nad naszym szczęściem i zaspokajanie naszych potrzeb. To mit "końca historii" oraz mit złotego wieku konsumpcji, która wydaje się jedynym konkretnym celem, jaki nowy prezydent wskazuje Polakom. Jego strategia będzie chyba w tej chwili polegała na tym, żeby się przynajmniej w wymiarze PR-owskim wtopić w tło, również jeśli chodzi o sprawy międzynarodowe.
Chyba już nikt nie ma wątpliwości, że polityka zagraniczna prezydenta Komorowskiego będzie inna od tej prowadzonej przez śp. Lecha Kaczyńskiego. - Charakterystyczne jest to, że Bronisław Komorowski wymienił Grupę Wyszehradzką i Trójkąt Weimarski jako parametry swojej polityki zagranicznej. Po pierwsze, oznacza to powrót do polityki zagranicznej w wydaniu Unii Demokratycznej, nad którą unosi się duch ministra Bronisława Geremka oraz ministra Krzysztofa Skubiszewskiego. Można więc oczekiwać powrotu do polityki międzynarodowej z tamtych czasów, co w obecnej sytuacji oznacza bierność i oczywiście całkowite odejście od linii jego poprzednika. W orędziu nie było żadnego konkretnego odniesienia do krajów Europy Środkowo-Wschodniej, żadnego budowania współpracy z krajami bałtyckimi, Ukrainą czy innymi partnerami w Europie Środkowej i na Wschodzie. Nie zostały wymienione również Czechy, które pojawiły się tylko jako element Grupy Wyszehradzkiej, która - jak wiadomo - nie funkcjonuje.
I że Polska sama rezygnuje z roli lidera Europy Środkowej, z przeciwstawiania się imperialnym zakusom Rosji w tym regionie. - Oczywiście. Rezygnuje z roli lidera, natomiast wraca do roli klienta możnych tego świata. Prezydent najpierw pojedzie do Brukseli, to jest zrozumiałe, ale zaraz potem do Paryża, czyli do stolicy państwa, z którym nasze stosunki w ostatnich dwudziestu latach wyglądają bardzo nieciekawie, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę dobrą historię relacji polsko-francuskich w przeszłości. Nie wiem, o czym prezydent Komorowski chciałby rozmawiać z prezydentem Sarkozym. Może znajdą jakieś wspólne tematy, np. moda albo polowanie? A zaraz potem oczywiście Berlin. Ale z orędzia nie sposób wyczytać, czy pojedzie tam z jakimiś nowymi propozycjami, czy tylko po to, żeby się przedstawić.
Jakie będą priorytety prezydentury Bronisława Komorowskiego? - Jedną stronę medalu tworzą słowa prezydenta, a drugą - działania. Jeśli chodzi o to drugie, to marszałek Komorowski, jako pełniący obowiązki głowy państwa, wykonał już wiele bardzo zdecydowanych i jednoznacznych posunięć i można się spodziewać, że będzie to kontynuacja tej polityki, którą widzieliśmy w przypadku Instytutu Pamięci Narodowej, Narodowego Banku Polskiego, spraw medialnych. Będzie podejmował szybkie decyzje w interesie swojego środowiska, umacniające polityczny monopol PO i reprezentowane przez nią układy oligarchiczne. Temu będą oczywiście towarzyszyć takie zasłony dymne ze słów, jak to orędzie.
Raczej ciężko będzie Komorowskiemu stać się prezydentem wszystkich Polaków? - Nic na to nie wskazuje. Sprawa podziału politycznego w Polsce nie została poruszona w sposób wiarygodny. Została dotknięta tylko na płaszczyźnie retorycznej, a intencją tego było spełnienie oczekiwań tych, którzy zasadniczo mało interesują się polityką i oczekują od prezydenta, żeby mówił miło, gładko i przyjemnie. A jeśli chodzi o kwestie przekonywania do siebie tej części, która oddała głos na Jarosława Kaczyńskiego, to na razie nie dał żadnych powodów, aby można było stwierdzić, że do tego naprawdę dąży.
A czy słowa mówiące o tym, że nie można pozwolić na to, żeby "łączyły nas tylko chwile dramatyczne, a dzielił czas codzienny", można odczytać jako chęć jednoczenia Narodu? - Czas codzienny nas w jakiś zasadniczy sposób nie dzieli. Nie ma patriotyzmu dnia codziennego i patriotyzmu wielkich chwil. To są właśnie takie sztance literackie, które zostały zastosowane tu w sposób mechaniczny jako wytrychy słowne. Jeśli więc chodzi o krzyż i o pomnik, to z całą pewnością ta sprawa będzie w dalszym ciągu budziła wiele emocji. Widać, że musimy w Polsce bronić krzyży, stawiać je i pod nimi się gromadzić. Ten symbol ma ogromne znaczenie i od naszej postawy wobec niego będzie zależała w dużym stopniu nasza przyszłość. Prezydent Komorowski musi się z tym liczyć i nie będzie mógł sobie pozwolić na żadne szybkie i radykalne kroki wymierzone w pamięć o jego poprzedniku. Ale w swoim orędziu nie poświęcił jego polityce właściwie chyba ani jednego zdania, nie stworzył tła dla swojej misji, zabrakło bilansu otwarcia. Powinien mieć na tyle sprecyzowaną wizję polityczną, żeby się do tego odnieść. Nie zrobił tego. Sądząc po tym, co powiedział, szuka w tej chwili akceptacji i spokoju od strony społecznej. Myślę, że przestraszył się ostatnich wydarzeń na Krakowskim Przedmieściu, dlatego będzie się starał unikać prowokowania tego typu dramatycznych momentów. Ale z drugiej strony nie będzie też inicjował żadnych znaczących działań mających na celu upamiętnienie ofiar katastrofy czy też przywracających ten temat do dyskusji publicznej. Wybierze więc prawdopodobnie drogę pośrednią, rozwiązania kompromisowe, które będzie konsultował ze swoim środowiskiem i z tymi siłami społecznymi, które wsparły go w drugiej turze wyborów. Być może będzie szukał wyjścia z tej sytuacji, na zasadzie wmurowania gdzieś małej tablicy lub wybudowania jakiegoś dyskretnego pomniczka w mało widocznym miejscu. Dziękuję za rozmowę.
Jak można by grać z mediami (gdyby chcieć). Podczas urlopu kilkakrotnie ścierałem się na Twitterze w sprawie medialnej i wizerunkowej strategii PiS. Niektórzy moi koledzy, bynajmniej nie kibicujący rządowi Platformy, za głos krytyczny wobec prezesa Kaczyńskiego byli już obrzucani obelgami, z których określenie „sprzedajne pismaki” należało do najłagodniejszych. Trudno. Pamiętam aż nazbyt dobrze z dawniejszych czasów, że niektórzy nie potrafią przyjmować krytyki wobec swoich idoli. Nawet jeśli owa krytyka jest podyktowana przekonaniem, że Polsce dzisiaj bardziej niż kiedykolwiek potrzebna jest właśnie skuteczna i merytoryczna opozycja, ponieważ rządząca partia prowadzi kraj na manowce, a rozzuchwalona uzyskaną wszechwładzą, wydaje się czerpać coraz wyraźniej wzory ze Słowacji czasów Mecziara. Nie będę przeprowadzał frontalnej krytyki strategii PiS, przyjętej po wyborach. O tym już pisałem i starczy podkreślić, że nadal uważam ją za fatalną. W moich twitterowych sporach uderzyło mnie jednak, że moi oponenci stosowali ten sam argument, do którego wiele razy uciekał się sam prezes PiS: nie da się prowadzić merytorycznej krytyki rządu, ponieważ media jej nie akceptują i nie przekazują dalej. Innymi słowy, obecny obraz PiS to nie skutek przyjętej przez tę partię strategii, ale kreacja nieprzychylnych mediów. Daleki jestem od twierdzenia, że media są w Polsce rzetelne, obiektywne w przekazywaniu i ocenianiu informacji oraz że PiS jest przez nie lubiany. Przeciwnie – ta partia ma w większości mediów przerąbane. Pytanie brzmi, co z tym począć. Można oczywiście uznać, że nic się nie da zrobić, źli ludzie z mikrofonami i komputerami zamknęli PiS na zawsze drogę do władzy i gdyby nie oni, byłoby to ugrupowanie, mające wizerunek spokojnej, merytorycznej, europejskiej chadecji. Można uznać, że rzeczywistością medialną da się usprawiedliwić każdą przegraną, a najbardziej patriotyczna postawa to jałowe narzekanie na media i mieszanie z błotem dziennikarzy. Ale można też skonstruować przemyślaną i spójną strategię, po czym próbować ją konsekwentnie wprowadzać w życie. Wydaje się jednak, że decyzja już zapadła – PiS zrywa z wizerunkiem czasu kampanii, utwardza się, a tym samym – taka jest moja opinia – zmierza do ograniczenia swojego elektoratu do 20 procent. Ja jednak twierdzę, że choć media są w znacznej części nieprzychylne wobec PiS, to nadal są w jakimś stopniu sterowalne. Co można by konkretnie zrobić? Po pierwsze – utrzymać w pierwszym szeregu partii osoby z kampanii wyborczej, kojarzone ze spokojną, rzetelną argumentacją. Te osoby jednak, jak wiadomo, zostały odsunięte na margines. Nominacja na szefa zespołu ds. katastrofy smoleńskiej Antoniego Macierewicza, a na wicemarszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego to kroki fatalne. Po drugie – w sposób bardzo stanowczy, ale zarazem rzeczowy i nieemocjonalny poinformować, że politycy PiS odmawiają jakichkolwiek wspólnych występów medialnych z tymi politycznymi oponentami, którzy są kojarzeni z chamstwem i arogancją, a nie z merytoryczną dyskusją. Żeby program się toczył, musi być bójka. Jeśli jedna strona z tej bójki się wycofa, jest szansa, że przekaz przestanie być atrakcyjny. Żelazna zasada: Palikot, Niesiołowski nie istnieją. Ich nie ma. Ich słów się nie komentuje, nie odnosi do nich, z nimi się nie występuje. „Palikot? Nie znam. Jest taki poseł?”. Po trzecie – w każdej rozmowie medialnej odmowa komentowania zagadnień innych niż te, które w danym momencie są autentycznie istotne. Rząd PO naprawdę jest za co krytykować. Jeśli zapada decyzja, aby uderzać w kwestie finansowe, pozostałe, emocjonalne zagadnienia w rodzaju krzyża pod Pałacem są konsekwentnie zbijane. Nie da się prowadzić programu, jeśli jedyną odpowiedzią na dotyczące ich pytania jest „Nie mam nic do powiedzenia”, „To jest temat zastępczy”, „Nie widzę sensu rozmowy na ten temat”. Zamiast tego wprowadzanie własnych zagadnień. To podstawa technik występów medialnych. Po czwarte – jak ognia i z wielką dyscypliną unikać jakichkolwiek momentów i działań, które mogłyby dać przeciwnikom – także tym w mediach – amunicję do ataków. Właśnie dlatego – tu pełna zgoda z Markiem Migalskim – Jarosław Kaczyński powinien być na zaprzysiężeniu prezydenta Komorowskiego i powinien klaskać. A następnie życzyć następcy swojego brata powodzenia w realizacji jego obietnic (tu należałoby je skrupulatnie wyliczyć).
Po piąte – atakować konkretami. Przeciwnik także dostarcza amunicji. Tematy konferencji prasowych – podatki, obietnice Komorowskiego, obietnice Tuska, składane w 2007 roku – nasuwają się same. Jasne, dziennikarze będą pytać o sprawy budzące emocje, ale nieistotne. Te pytania można bez trudu zbywać, podobnie jak zaczepki w programach publicystycznych, trzeba tylko chcieć. Po szóste – w każdej merytorycznej kwestii powinna obowiązywać pełna otwartość wobec mediów. Dziennikarzy – nawet tych nieprzychylnych – można zapraszać na spotkania, urabiać, dawać do ręki gotowce. To samo dotyczy zagranicznych korespondentów. Te kwestie to elementarz, pisany na szybko. Nastawiony na profesjonalne działanie sztab partyjny, współpracujący z doradcami medialnymi, mógłby taką strategię opracować bez większego trudu. Przy zachowaniu stuprocentowej konsekwencji po paru miesiącach musiałaby ona zacząć dawać rezultaty. Może przesuwamy się w stronę Białorusi, ale nią jednak nie jesteśmy. Wygląda jednak na to, że to wołanie na puszczy. Koncepcja jest inna, moim zdaniem błędna i prowadząca w ślepą uliczkę. Łukasz Warzecha
Las Krzyży kontra ORMO Nigdy władza ludowa ( czy obywatelska) nie walczyła z opozycją. Nie wysyłała też policji ( nie daj Boże – granatowej). Z warchołami, z motłochem walczył aktyw robotniczy skupiony wokół naszej ludowej Milicji Obywatelskiej w formacjach Ochotniczej Rezerwy Milicji Obywatelskiej. To ORMO rozpędzało na Krakowskim Przedmieściu manifestujących studentów w marcu 1968 roku. Dostawali wódkę i towar ze sklepu za żółtymi firankami i … bezkarnie pałowali. Obydwu Kaczyńskich, Michnika i Szlajfera. Ten czas był ponoć okresem politycznej inicjacji Prezydenta Komorowskiego. Tusk był jeszcze dzieckiem. Ale się uczyli. I jak widać nauka nie poszła w las. A raczej w lesie - czeka. Stoi już w lesie na litewskiej granicy wezwany przez czarownice Birnamski Las Krzyży. Stoi i grzmi. Przybył do Warszawy lecz … się wycofał. To co zobaczyły Krzyże na Krakowskim Przedmieściu wstrząsnęło każdą z 96 wędrownych brzóz. Sodoma i Gomora. Podpita młodzież wycieka z dyskotekowych „Ścieków”, w upalną noc pitygrylą się na trotuarze dojazdowej do Krakowskiego Przedmieścia ulicy Ossolińskich. Lżą Znak i modlących się ludzi. A któż to, a kto to ? Lewicowe młodzieżówki. Jakiś radny Platformy Obywatelskiej chce się zasłużyć prezentując plakat w którym ludowy krzyż nazywa dziełem Szatana. Zorganizowana przez władzę i przez nią opłacana. Po to by brudną robotę zrobić cudzymi rękami, Ustąpiły Krzyże. Nie znalazło się dla nich miejsca nawet w Zielonce w Stodółce na sianie. Budzą dziś lęk. Ludzie czują, że zbliża się czas Nerona. Andrzej Tadeusz Kijowski
Lekcja z lipca 1985 r. 23 lipca 1985 boeing indyjskich linii lecący z Montrealu do Delhi i Bombaju z międzylądowaniem w Londynie, znikł nad Atlantykiem z radarów brytyjskiej kontroli lotów Shannon i niemal natychmiast wszczęto jego poszukiwania. Po dwóch godzinach znaleziono pływające szczątki maszyny i ciała niektórych ofiar (zginęło 329 osób). Nie było żadnych świadków zdarzenia, nikt nie ocalał, zaś wrak leżał wraz z czarnymi skrzynkami na dnie oceanu. W trakcie badań patologicznych (zbadano szczegółowo i ofotografowano wydobyte ciała) odkryto, że niemal wszystkie (ze znalezionych) ofiary zginęły w powietrzu, a nie w wyniku utonięcia czy zderzenia z wodą. Uznano zatem, że samolot uległ katastrofie w trakcie lotu. Patologowie jednak nie wykryli śladów eksplozji na ciałach pasażerów. Rozpoczęto więc wydobywanie szczątków samolotu rozrzuconych na obszarze 16 na 6 km. Po odsłuchaniu i przeanalizowaniu zawartości czarnych skrzynek okazało się, że nie ma żadnego śladu awarii maszyny, a rozmowa załogi urywa się w połowie zdania wypowiadanego przez jednego z pilotów (śledczy spodziewali się, że gdyby cokolwiek niepokojącego działo się na pokładzie, to załoga by o tym mówiła). Stwierdzono wobec tego, że przyczyną katastrofy musiała być albo gwałtowna dekompresja, albo wybuch bomby. Po przeanalizowaniu listy pasażerów okazało się, że jedna z osób (podobnie jak w przypadku zamachu nad Lockerbie), mimo odprawy, nie weszła na pokład samolotu, ale zostawiła bagaż. Owego dnia zresztą na lotnisku w Tokio inna walizka nadana z Kanady (przez tego samego klienta, który zostawił bagaż na pokładzie indyjskiego boeinga), eksplodowała zabijając dwie osoby, a raniąc cztery. Dochodzenie japońskich śledczych pomogło oczywiście w trakcie prac dotyczących katastrofy nad Atlantykiem (bomba – tak jak w Lockerbie – ukryta była w sprzęcie grającym), wzmacniając hipotezę dotyczącą zamachu. Założono więc (biorąc pod uwagę brak określonych obrażeń na ciałach ofiar), że w indyjskim samolocie mogła być w luku bagażowym. Eksperymentalnie sprawdzano, jaką siłę musiał mieć ładunek (takiej a takiej wielkości, tj. mieszczący się w starym tunerze Sanyo), by spowodować katastrofalne dla boeinga skutki – ale jednocześnie szukano fizycznego dowodu eksplozji. Analizowano każde zdjęcie każdej (z wydobytych z oceanu) części wraku. Dokonano też jego rekonstrukcji. W podłodze przedniego luku bagażowego wykryto wnet blisko 20 otworów, na krawędziach których metal był specyficznie wygięty, zrolowany, wywinięty jak płatki kwiatka. Był to pierwszy namacalny dowód, że doszło do wybuchu. Potem znaleziono inne dziury i ślady. Zauważyłem, że już po raz kolejny w wypowiedziach ros. pilotów, którzy coraz chętniej zaczynają udzielać wywiadów, powraca wątek awarii polskiego tupolewa (http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20100809&typ=po&id=po41.txt) – pisano nawiasem mówiąc, o tym, już od pierwszych dni po katastrofie ((http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8612915.stm)). Kłóci się to twierdzenie o awaryjności, rzecz jasna całkowicie, z „ustaleniami” MAK (link do nich poniżej), ale sugeruje, iż wersja z niegramotnym Wanią co sobie w wieży kontrolnej komendy pomylił może zostać wzbogacona o wersję z Wową, co pakułami załatał jakąś dziurę w maszynie. Taka wersja mogłaby w pewien sposób „uciąć” coraz bardziej irytujące Rosjan (jak wiemy od niezawodnego J. Millera) spiskowe spekulacje rozmaitych sieciowych paranoików. Oczywiście zakłady w Samarze musiałyby się przygotować na wypłatę sowitych odszkodowań, ale reżimowe media mogłyby odetchnąć choćby pod tym względem, że sprawę można by na takich ustaleniach przyczyn definitywnie zamknąć. Nikt by nie musiał dopytywać, czy przed feralnym wylotem z 10 kwietnia sprawdzano polski samolot pod kątem potencjalnej obecności środków wybuchowych, czy też, jak w przypadku indyjskiego boeinga, nie działała na lotnisku maszyna do prześwietlania i ochrona na piechotę, byle jak przejechała detektorami tu i ówdzie. Może ochrona, borowcy (i Bóg wie kto) założyli, że w polskim tupolewie (po rosyjskim remoncie) po prostu nie może być środków wybuchowych i w ogóle niczego nie sprawdzali, bo „jakoś to będzie”? Czy sprawdzono, że nie ma żadnego dziwnego pakunku? A może ci ludzie nie mieli do tego głowy? Może mieli ważniejsze sprawy? Kilka lat później po katastrofie indyjskiego boeinga 19 lipca 1989 r. amerykański samolot lecący z Denver uległ awarii silnika i hydrauliki (http://www.youtube.com/watch?v=cU2mqOLzlfU). Załoga mimo to sprowadziła go na ziemię w Sioux City – nie udało się jej szczęśliwie wylądować, gdyż samolot uderzył skrzydłem o pas lotniska, uległ kompletnemu rozpadowi, a paliwo eksplodowało, ale spośród blisko trzystu osób katastrofę przeżyło 184. Dlaczego nikt nie mógł przeżyć katastrofy w Smoleńsku, nawet jeśli byłaby „tylko awaria”? P.S. A tu nasz znajomy odwiedza miejsce katastrofy i wodzi wzrokiem, wzruszając ramionami (http://news.bbc.co.uk/2/hi/europe/8613794.stm)
http://fymreport.polis2008.pl/?p=251 (kwestia różnic w wyglądzie drzwi tupolewa – może to jest jakiś trop, jeśli chodzi o szukanie śladów eksplozji?)
http://libraryonline.erau.edu/online-full-text/ntsb/aircraft-accident-reports/AAR90-06.pdf (raport dot. katastrofy w Sioux City)
http://aviation-safety.net/investigation/cvr/transcripts/cvr_ua232.pdf stenogramy
http://fakty.interia.pl/raport/lech-kaczynski-nie-zyje/news/przeczytaj-oryginal-raportu-mak-w-sprawie-katastrofy,1481770 (zwróciły w nim moją uwagę następujące kwestie:
1) sformułowanie „trzecie zawrócenie”,
2) w punkcie 8.b.,c. mowa o „pierwszym uderzeniu”, a następnie o „trzecim uderzeniu”,
3) założenie, że pasażerowie zginęli w wyniku przeciążenia 100g,
4) w punkcie 9.c. mowa o „nieznacznym otwartym pożarze zlikwidowanym po 18 minutach”)
http://www.publicsafety.gc.ca/prg/ns/airs/_fl/Kirpalai-en.pdf (raport dot. katastrofy indyjskiego boeinga)
Film Koli mogłyby zanalizować oprócz IES wymienionego kiedyś przeze mnie także te placówki:
http://kryminalistyka.org/badania_audiowizualne.html Centrum Ekspertyz Kryminalistycznych
http://www.ekspertyzy-kryminalistyczne.pl/Audiowizualne Biuro Ekspertyz Kryminalistycznych
http://www.kryminalistyka.pl/pl/ek_index.html Polskie Towarzystwo Kryminalistyczne
http://www.ceiuk.waw.pl/pl/badanie-fonoskopijne/ Centrum Ekspertyz i Usług Kryminalistycznych (oferuje sporządzenie stenogramu zarejestrowanych wypowiedzi) FYM
"WZORZEC LISA" Gdyby ktoś zechciał zbadać genezę dzisiejszych zachowań pracowników medialnych pochylających się z troską nad „trudnym przypadkiem” Jarosława Kaczyńskiego, powinien sięgnąć pamięcią do roku 1992 i przypomnieć sobie radosną twórczość gwiazdy telewizyjnych „Wiadomości” Tomasza Lisa. Jego ówczesna relacja o wycofaniu przez Wałęsę poparcia dla rządu Jana Olszewskiego zasługuje na miano „wzorca z Sevres” dziennikarskiego oportunizmu i nierzetelności. Po raz pierwszy w III RP zastosowano wówczas na skalę masową mechanizm epatowania Polaków „konfliktowością” polityków prawicy, dorabiając im medialną gębę postaci „kontrowersyjnych”. Przedstawiając sytuację polityczną Tomasz Lis nie zadał sobie najmniejszego trudu wyjaśniania istoty sporu między Wałęsą, a Olszewskim, koncentrując się wyłącznie na wykazaniu, że prawicowy premier wywołał waśń z prawicowym prezydentem. Odbiorca przekazu miał zrozumieć tylko tyle, że winę za zaistniałą sytuację ponosi premier, wzniecający zbyteczne, szkodliwe konflikty. Fakt, że u źródeł leżał sprzeciw Olszewskiego wobec wpisania przez Wałęsę do traktatu polsko-rosyjskiego działalności spółek joint-venture - czyli eksterytorialnych agentur KGB pod przykryciem, a racja należała do premiera rządu chroniącego państwo przed zalewem sowieckich agentów – nie miał dla Lisa żadnego znaczenia. I mieć nie musiał, skoro w przekazie nie chodziło o opis stanu faktycznego i wyjaśnienie przyczyny rozbieżnych stanowisk, a wyłącznie o dowiedzenie, że sam spór jest czymś złym i politycznie niepoprawnym oraz wykazanie „konfliktowości” premiera Olszewskiego. Polacy nie dowiedzieli się, że premier miał całkowitą rację i działając w interesie państwa chronił bezpieczeństwo obywateli. Nie usłyszeli też, że Wałęsa chciał narazić Polaków na infiltrację obcej agentury i nie poznali prawdziwych motywów decyzji o cofnięciu poparcia dla rządu. Zrozumieli natomiast, że naganny jest sam konflikt, złe są ostre wypowiedzi, zgubna jest „kontrowersyjność”. U podłoża niemal wszystkich, dzisiejszych publikacji na temat Jarosława Kaczyńskiego produkowanych przez pracowników medialnych, zdaje się leżeć ten sam, nieskomplikowany mechanizm. Jego prostota, (a lepiej prostactwo) pozwala na skuteczne sprawowanie „rządu dusz” i służy systemowemu manipulowaniu społeczeństwem. O skuteczności świadczy przede wszystkim fakt, że sam prezes PiS-u poczuwa się w obowiązku do wyjaśniania przyczyn swoich zachowań i tłumaczenia się z wypowiedzianych słów, reagując choćby na publicystykę naczelnego „Rzeczpospolitej”. Tak dalece wmówiono Polakom, jakoby konflikt czy sprzeciw, wynikające z nazywania rzeczy po imieniu były same w sobie skończonym złem, że tylko niewielu odbiorców zdaje się zachowywać trzeźwość umysłu i nie poddawać się manipulacji. Na proste pytanie: czy spór jest czymś normalnym i oczywistym w demokracji - większość odpowie twierdząco, nie dostrzegając przy tym własnych niekonsekwencji w ocenie działań lidera opozycji. Podobnie, zapytany: czy można pokonać zło bez wejścia w konflikt z tymi, którzy je szerzą – nikt rozsądny nie udzieli odpowiedzi przytakującej, wiedząc, że kompromis ze złem zawsze prowadzi do jego zwycięstwa. Ten zatem, kto uważa, że można dokonać naprawy jakiejkolwiek dziedziny życia publicznego III RP bez konfliktu z grupą broniącą status quo – jest albo głupcem, albo stronnikiem owej grupy. W całą, naturalną koncepcję oppositio wpisany jest sprzeciw wobec stanu dotychczasowego, wola walki i intencja dokonywania zmian. Fakt, że wywołują one konflikty, prowadzą do sporów, potyczek i wojen - jest równie naturalny. Podważanie tego porządku prowadzi wyłącznie do absurdu, w którym miarą demokracji miałaby być serwilizm i uległość, a wyrazem skuteczności - amoralny koniunkturalizm. W tle fałszywej konstrukcji, na której wspiera się obecny przekaz medialny pobrzmiewa echo najdoskonalszego elementu sowieckiej dezinformacji, jakim była tzw. walka o pokój. Dzięki niej udało się skutecznie zdławić opór „wolnego świata” przed barbarzyńskim pochodem wszelkiej maści lewactwa i wmówić ogłupionym społeczeństwom, że aktywny sprzeciw wobec zła, sam w sobie jest złem. Dziś - na tej samej zasadzie zbudowano narrację w sprawie krzyża sprzed Pałacu Prezydenckiego, potępiając tych, którzy stanęli w jego obronie, a nie zaś tych, którzy konflikt wywołali i byli faktycznymi agresorami. Z wielu względów roztrząsanie produkcji medialnych opartych o „wzorzec Lisa”, nie ma najmniejszego sensu. Tym bardziej, przydawanie im walorów poważnej publicystyki. Nie zostały sporządzone, by służyć poznaniu prawdy, nie są w stanie opisać rzeczywistości według kryteriów świata realnego. Nie mają nawet odwagi wskazać prawdziwego przeciwnika, a atakując słabszych, będą zawsze aktem podłości i miernoty, czasem zaś - projekcją pospolitego tchórzostwa i interesowności, podniesionej do rangi rzekomej „racjonalności”. Arystoteles wypowiedział niegdyś myśl, z której wynika, że odwaga jest tą cnotą, która umożliwia istnienie wszystkich innych cnót. Nie sposób oczekiwać, by ktoś pozbawiony podstawowej cnoty odwagi zasługiwał na mądrość lub posiadał wiarygodność, a jego opinie mogły podlegać poważnemu traktowaniu. Trzeba je odrzucić, uznając za część kampanii dezinformacji, prowadzonej przy pomocy mniej lub bardziej świadomych przekaźników. Aleksander Ścios
Wzorzec Lisa czy raczej Urbana? To nie jest do końca tak, jak pisze Aleksander Ścios, że w neokomunizmie naganny jest sam konflikt, złe są ostre wypowiedzi, zgubna jest „kontrowersyjność”. I konflikt, i ostre wypowiedzi, i „kontrowersyjność” są bowiem podstawowymi narzędziami sprawowania władzy w neokomunizmie – istota rzeczy sprowadza się zaś wyłącznie do tego – o kogo chodzi. Przecież gdy PiS rządził, to Tusk nawoływał do „obywatelskiego nieposłuszeństwa”, to wtedy organizowano „ruch na rzecz demokracji”, a do „białego miasteczka” ganiały urzędowe poczciwiny z kanapkami; to w owych czasach dzielni profesorowie wypisywali na lustracyjnych blankietach, by pajace całowały ich w d..., młodzi (starsi też) satyrycy (z sercem po właściwej stronie i ręką wystawioną do właściwego płatnika) obowiązkowo wyszydzali jak nie Kaczorów, to mohery lub katoli, a w księgarniach wybuchały „spontaniczne protesty” uczniów przerażonych tym, że Gombro może zniknąć ze spisu lektur. Gdy Tusk z ciemniakami na nieustannie nakręcanym (i politycznie, i medialnie) konflikcie doszedł w końcu do władzy, to jedynie zmieniły się bieguny, ale konflikt pozostał – tym razem to „pisowska opozycja” zaczęła sypać piach w tryby, to „pisowski prezydent” nie dawał rządzić i kompromitował Polskę, to wreszcie „pisowscy wyborcy” okazali się zawadą na drodze pojednania warszawsko-moskiewskiego, paranoikami od smoleńskich spisków i sektą broniącą krzyża. J. Staniszkis, opisując komunizm, ukuła takie pojęcie 'regulacji przez kryzysy' - myślę, że nadaje się ono także do wyjaśniania specyfiki neokomunizmu; wywoływany przez nomenklaturowe środowiska konflikt bowiem jest po prostu sposobem rozładowywania społecznych napięć, kierowania nastrojami i oddalania zagrożeń, które mogłyby zmieść uzurpatorską władzę z ciepłych posad lub też zagrozić jej żywotnym, pookrągłostołowym interesom. Nie bez przyczyny w latach 80. tyle wysiłku wkładano we właściwe przedstawienie konfliktu – czerwoni przecież portretowali sytuację tak, jakby to Im ktoś zagrażał, jakby to Oni byli w defensywie, jakby to Oni się bronili przed „podziemnymi agresorami” - a nie tak, że to Oni stanowią zagrożenie, że atakują, że są agresywni. Ta sama metoda, obszernie zresztą omówiona w ostatnim numerze „GP” przez P. Lisiewicza w znakomitym tekście „Goebbels, Urban, Palikot” (http://niezalezna.pl/article/show/id/37322 (kto nie czytał jeszcze, gorąco polecam)), stosowana jest do dziś. Konflikt staje się naganny, zły, godny potępienia, straszliwy w skutkach, wywołuje najświętsze oburzenie (establishmentu oraz mainstreamu) tylko i wyłącznie wtedy, jeśli jest wywoływany przez „kontrrewolucję” lub jeśli „kontrrewolucji” można go przypisać. Widać to jak na dłoni w przypadku iście bolszewickiej walki z Krzyżem upamiętniającym ofiary katastrofy z 10 kwietnia. Zainicjował ten konflikt pewien podły człowiek, który zasiada na miejscu śp. Prezydenta L. Kaczyńskiego, ale natychmiast przypisano ten konflikt osobom, które w celach pokojowych i modlitewnych zbierały się pod tym Krzyżem, wspominając z bólem poległych. Potem już tylko sterowano konfliktem tak, by po jego szybkim i skutecznym podkręceniu można było posłać satanistyczne bojówki osłaniane przez pożal się Boże policję czy borowców, którzy nie byli w stanie zapewnić bezpieczeństwa Prezydentowi Kaczyńskiemu i Jego delegacji, ale już wobec kobieciny broniącej Krzyża potrafili niesamowicie naprężyć muskuły. Mundurowi, którzy w Smoleńsku nie potrafili zabezpieczyć miejsca katastrofy, okazali się niezwykle dzielni, jeśli chodzi gotowość do pacyfikowania bezbronnych ludzi na Krakowskim Przedmieściu i niebywale tolerancyjni, jeśli chodzi o bolszewików, którzy w środku stolicy atakują modlących się Polaków. Musimy zrozumieć, że bez konfliktu zamordyści by nie mogli sterować społeczeństwami. Konflikt pozwala przekierowywać emocje różnych środowisk na różne grupy obywateli, a w skrajnych sytuacjach, tworzyć dla tych grup getta lub koncłagry. Oczywiście zamordyści, wychodząc z założenia, że tylko oni mogą generować konflikty, nie mają zamiaru godzić się na to, by ktoś z zamordystami na serio wojował – zwłaszcza zbrojnie, bo to już wtedy jest „niewłaściwy”, „zgubny” konflikt, a nawet „bratobójcza wojna”, przed którą wielokrotnie przestrzegali czerwoni bojący się, że zawisną jednak na latarniach, jeśli sytuacja wymknie się spod kontroli (pisałem o tym w POLIS MPC: „Rozważania o wojnie domowej”). Filozofia zamordysty jest prosta jak myśl Lenina: gdy ja biję, to jest dobrze, ale biada tym, co mnie chcieliby pobić. Tę filozofię znakomicie wyrażał Goebbels stanu wojennego, przedstawiając ks. Jerzego jako osobę wyjątkowo konfliktową, a nawet posiadającą materiały wybuchowe, czyli, co tu dużo kryć, terrorystę. Nieistotne było to, że materiały podrzuciła Bezpieka, grunt, że można się było na ich istnienie powołać. W ten sposób bolszewicka władza – sama posługująca się na co dzień terrorem – miała czelność terrorystami określać ludzi sprzeciwiających się jej. Ten sam mechanizm socjotechniczny wykorzystywany jest dzisiaj. Okazał się on skuteczny za poprzedniej komuny, okazuje się niezwykle skuteczny za neopeerelu, czyli III RP. Należy jednak pamiętać, że skuteczność działań zmierzających do sztucznego wywoływania konfliktów, a następnie ich policyjnego lub bojówkarskiego pacyfikowania jest ograniczona tym jednym, wspomnianym przeze mnie, czynnikiem niekontrolowalności. Można się bawić zapałkami (że odwołam się do bardzo trafnego sformułowania prezesa PiS-u), ale mając świadomość, że długotrwała zabawa może spowodować pożar. Niewykluczone, że zamordyści chcieliby doprowadzić w Polsce do rozlewu krwi po to, by obarczyć nim właśnie „pisowską opozycję”, „mohery”, „sektę” etc. (co pozwoliłoby sięgnąć po środki policyjne wobec „kontrrewolucji”), ale muszą wiedzieć, że jak się posuną za daleko, to w naszym kraju wybuchnie taki społeczny konflikt, iż niektórzy politycy będą musieli za granicę uciekać i to do krajów bez ekstradycji, by nie wylądować na długie lata za kratkami.
http://cogito.salon24.pl/216829,wzorzec-lisa
http://polis2008.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=764:rozwaania-o-wojnie-domowej&catid=290:dzielnica-publicystow&Itemid=313 („Rozważania o wojnie domowej”) FYM
Wojna o krzyż zamiast dyskusji o długach Autorski przegląd prasy Dziś zadłużenie państwa, podatki, powódź stają się nieważne. Wszyscy zostali wciągnięci w nową wojnę religijną. A przecież – jak przypomina Piotr Zaremba w „Polsce the Times” nie o krzyż wcale chodziło. “Początek wojny przed Pałacem Prezydenckim nie miał wiele wspólnego ze sporem światopoglądowym. Najpierw wielkie masy ludzi, a potem malejąca grupa chciały uczcić pamięć Lecha Kaczyńskiego. Jako katolicy za najlepszy symbol tego uczczenia uznali krzyż postawiony tam przez harcerzy, ale nie manifestowali uczuć religijnych. Z kolei prezydent Komorowski powiedział o możliwości przeniesienia krzyża nie z niechęci do religijnych symboli w miejscach publicznych, a z obawy, że kult jego poprzednika będzie mu się szerzył pod oknami? – pisze. Ciekawe, że ten bój toczą dziś dwa ugrupowania centroprawicowe. A zyska oczywiście ten trzeci. Wróćmy do tekstu Zaremby: „Śmiertelnie skłócone PO i PiS zdawały się stać na straży delikatnego światopoglądowego kompromisu. Dziś, korzystając z niepotrzebnej wojny przed Pałacem Prezydenckim, lewica i antyklerykałowie próbują ten kompromis zerwać. Oskarżając o państwo wyznaniowe nie tylko broniącego krzyża Jarosława Kaczyńskiego, ale też zbyt – ich zdaniem – miękkiego Komorowskiego. Zresztą czyż podczas ostatniej prezydenckiej inauguracji marszałek Schetyna nie zwrócił się do nowej głowy państwa: “Niech pana Bóg prowadzi”? Czy to element trwałej polskiej specyfiki? Czy może efekt przesądów, które będą teraz rugowane przez strażników europejskiej poprawności?” Polecam też dzisiejszy tekst z „Rzeczpospolitej”, Czesława Bieleckiego „Pęknięcie”. Autor pisze dlaczego należy postawić pomnik na Krakowskim Przedmieściu i jak powinien on wyglądać. „Monument powinien być polerowanym blokiem czarnego granitu z wyrzeźbionym od góry pęknięciem, na tyle wyraźnym, że groźnym. Śladem po ciosie, który musimy znieść i podziale, który się dramatycznie zarysował. W tym pęknięciu powinien płonąć znicz – symbol pamięci o ludziach, którzy zginęli. Na tym prostopadłościennym bloku należy umieścić w reliefie tylko godło Polski – orła w koronie i napis Smoleńsk z datą 10 kwietnia 2010. Ten czarny blok z pęknięciem powinien mieć od czterech do pięciu metrów wysokości. Twarze i postaci zatrzymujących się przed pomnikiem będą się w nim odbijać. Obie strony pomnika powinny być takie same, na węższych, bocznych ścianach umieściłbym biało-czerwoną szachownicę z marmuru jako jedyne przypomnienie okoliczności tragedii.” Dlaczego dyskusji o formie upamiętnienia 10 kwietnia nie mógł rozpocząć prezydent Komorowski? Gdyby to zrobił, gdyby nie wystraszył się tak bardzo rodzącego się mitu Lecha Kaczyńskiego, dziś Krakowskie Przedmieście zapewne wyglądałoby inaczej. I pewnie moglibyśmy bardziej skupić się na dyskusji o zadłużeniu państwa. Igor Janke
Pęknięcie Nieopodal pałacu, ale nie przed nim, powinien stanąć pięciometrowy monument z czarnego granitu. Z reliefem – orłem w koronie i napisem Smoleńsk 10 kwietnia 2010. I nic więcej. Żadnych nazwisk, opisów, krzyży – proponuje architekt i publicysta. Pałac Namiestnikowski, który w Trzeciej Rzeczypospolitej stał się siedzibą prezydenta, jest miejscem o długiej i znaczącej historii. Tutaj ogłoszono powstanie Układu Warszawskiego, który przypieczętował podział Europy. Tutaj obradował Okrągły Stół, co utorowało drogę wyborom czerwcowym i pokojowemu demontażowi obozu. Tu ośmioletni Fryderyk Chopin zagrał pierwszy publiczny koncert, co Lech i Maria Kaczyńscy zdążyli upamiętnić tablicą. I wreszcie właśnie tutaj – przed Pałacem Prezydenckim – zbieraliśmy się w dniach żałoby narodowej po katastrofie smoleńskiej, żeby być razem.
Miejsce bez gospodarza To miejsce pamięci szczególnej. Solidarności w przeżywaniu bólu towarzyszyło i towarzyszy poczucie głębokiego pęknięcia w społeczeństwie. Dla jednych katastrofa smoleńska była zbiegiem okoliczności, za które nie wiadomo, kto odpowiada i wątpliwe, czy tego dojdziemy. Drudzy widzą w tej tragedii celowe zaniechania, partyjniacką zaciekłość lub zamach i od początku wiedzą, kogo winić. Niezależnie od tego, jakie racje i emocje stoją za poszczególnymi postawami, w debacie publicznej nie przebija się główna myśl. Oto państwo polskie się skompromitowało. Stworzyło sytuację zbiorowej nieodpowiedzialności rządu i jego ministrów za techniczne aspekty wizyty prezydenta w Katyniu. Teraz zaś znowu nie ma odpowiedzialnych za żenujące wydarzenia. Miejsce, w którym setki tysięcy, a nawet miliony ludzi łączyły się w bólu po stracie pary prezydenckiej i setki znakomitych rodaków, nie ma gospodarza, jest bezpańskie. Władze miasta i państwa okazały się sprawne w organizacji pogrzebów. Ale już nie – w utrwalaniu w przestrzeni publicznej stolicy tych emocji, które dzieliły i łączyły nas przed Pałacem Prezydenckim. Tymczasem sytuacja ta nie powinna przypominać tej ze stanu wojennego, gdy ludzie układali na placu Zwycięstwa, dziś Piłsudskiego, krzyż kwietny. Układali kwiaty, palili światła, modlili się, bo uwierzyli, że jeśli nie będą się lękać, to zstąpi Duch. Jeszcze przedtem stawiali krzyże tam, gdzie w 1970 roku polegli stoczniowcy. I gdy w Sierpniu 1980 wybuchła "Solidarność", błyskawicznie przy bramie stoczni powstał pomnik trzech krzyży z kotwicami nadziei.
Tchórzostwo władzy Miasto to pamięć miejsc i ludzi. Przestrzenią publiczną wolnej Polski rządzą demokratycznie wybrane władze. Gdy przestają odbierać sygnały, nie zauważają pęknięć między emocjami społecznymi a swoimi działaniami, nie znajdują form dla treści, którymi żyją obywatele, zaczyna się walka o tę pamięć i te miejsca środkami ad hoc, a – najlepiej pod znakiem krzyża. Za kształt przestrzeni publicznej odpowiada władza publiczna. Nie ma prawa chować się tu za Kościół i stosować niekończących się uników. To, co ma pozostać w przestrzeni publicznej ulic, placów i skwerów – czy jest to pomnik, czy gmach – nie może być prostym wynikiem sporu czy negocjacji między grupami obywateli walczących o swoje racje z krzyżem czy bez krzyża. Miastem – zgodnie ze starą, rzymską jeszcze, definicją – nie jest dowolne nagromadzenie ludzi i domów, lecz tylko takie, które wytworzyło życie obywatelskie upostaciowane w budowlach i przestrzeniach publicznych. Spontaniczne działania grup mogą coś zainicjować. Ale to, co widzimy od lat dwudziestu w wolnej Polsce, nie jest budową przestrzeni publicznej, lecz jej destrukcją, zawojowywaniem lub zaśmiecaniem. A przyczyna jest jedna: tchórzostwo władzy niezdolnej do przewodzenia zbiorowym emocjom ani do przeciwstawiania się, gdy prowadzą one na manowce. Ludzie mają prawo powiedzieć, że chcą utrwalenia pamięci tego miejsca i czasu tragedii smoleńskiej właśnie tu, przed Pałacem Prezydenckim. Rolą władz – poczynając od prezydenta Rzeczypospolitej, a kończąc na prezydencie Warszawy – jest znalezienie tu i teraz (a minęły już długie cztery miesiące od katastrofy) odpowiedzi na pytanie: co i jak powinno utrwalić ten dramatyczny moment. Przed Pałacem Prezydenckim oglądamy tymczasem rejteradę władzy, ucieczkę od wypełniania misji publicznej i standardów zachowań. To do tej roli wybieramy w demokratycznym państwie swoich przywódców. Widzę w tym kontynuację pęknięcia, które ujawniła katastrofa smoleńska. Nie ma odpowiedzialnych za każdy kolejny ruch. Pod koniec skumulowanie przypadków doprowadza do dramatu lub tragedii. Tym razem doprowadziło do gorszących scen ulicznych.
Ślad po ciosie Gdzie powinien stanąć pomnik tego czasu i miejsca? Sprawdziłem to w naturze. Najpierw – czego nie robiłbym. Nie ustawiałbym pomnika na osi Pałacu Prezydenckiego. Ani przed pałacem, ani nawet po przeciwnej stronie Krakowskiego Przedmieścia. Niewielka kordegarda przed Ministerstwem Kultury słabo zniesie każdy pionowy element. Jest natomiast świetne miejsce na granicy między placem przed kościołem Wniebowzięcia NMP, dawnym Karmelickim, a lewym skrzydłem Pałacu Prezydenckiego. Tam, gdzie do tego skrzydła przylega pałac tworzący pierzeję placu przed kościołem. Dokładnie na osi jego tympanonu i balkonu z kutą balustradą, możliwie blisko jezdni, tak aby piesi mogli zatrzymać się na chodniku. Pomnik zlokalizowany w tym miejscu byłby widoczny na przestrzeni ponad pół kilometra, zarówno od strony placu Zamkowego, jak i Uniwersytetu. Bowiem właśnie na tym odcinku jeden łagodny łuk Krakowskiego Przedmieścia przechodzi w drugi. Myślę, że monument powinien być polerowanym blokiem czarnego granitu z wyrzeźbionym od góry pęknięciem, na tyle wyraźnym, że groźnym. Śladem po ciosie, który musimy znieść i podziale, który się dramatycznie zarysował. W tym pęknięciu powinien płonąć znicz – symbol pamięci o ludziach, którzy zginęli. Na tym prostopadłościennym bloku należy umieścić w reliefie tylko godło Polski – orła w koronie i napis Smoleńsk z datą 10 kwietnia 2010. Ten czarny blok z pęknięciem powinien mieć od czterech do pięciu metrów wysokości. Twarze i postaci zatrzymujących się przed pomnikiem będą się w nim odbijać. Obie strony pomnika powinny być takie same, na węższych, bocznych ścianach umieściłbym biało-czerwoną szachownicę z marmuru jako jedyne przypomnienie okoliczności tragedii. I nic więcej. Żadnych nazwisk, opisów, krzyży. Musi nam wystarczyć pamięć wymiaru tragedii. To ma być miejsce refleksji o klęsce państwa polskiego na własne życzenie. Niech każdy z nas pozostanie ze swoimi myślami. Jak wtedy, gdy spotykaliśmy się wspólnie przed Pałacem Prezydenckim, nawet gdy różniliśmy się, i to bardzo. Niech każdy ogląda swoje odbicie w czerni granitu. I pamięta, że Polska jest nie tylko najważniejsza, ale jedna. Niepotrzebna tu jest ekspresja figuralna czy słowna. Wystarczy prostota, powściągliwość, szlachetność i trwałość materiału.
Nie mieszajmy Kościoła Mamy nie zapomnieć o ofiarach katastrofy, które poniosły straszną śmierć. Nie poległy one na polu walki ani chwały, pozostawiły nas natomiast z poczuciem zobowiązania, że taka absurdalna tragedia nie ma prawa się powtórzyć. Jest nonsensem, aby naród w warunkach pokoju ryzykował takie klęski i straty ludzkie. Nie mieszajmy Kościoła do naszych świeckich spraw. Ci, którzy zechcą się pomodlić za ofiary katastrofy, będą to mogli zrobić w przestrzeni sakralnej, do której duchowni są gotowi przyjąć krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego. Ktoś powie, że mój spacer po Krakowskim Przedmieściu zaprowadził mnie zbyt daleko i że nie zgadza się z moimi twardymi konkluzjami. Choćbym pozostał w mniejszości wśród architektów i polityków, twierdzić będę, że fizyczny i estetyczny kształt naszej przestrzeni publicznej mówi wszystko o naszym państwie: słabości jego instytucji i anarchistycznej wolności obyczajów obywatelskich. O nieodpowiedzialności rządzących, którzy szukają łatwych usprawiedliwień, a nawet chowają się za nieodpowiedzialnością rządzonych. Lekcja jest oczywista. Lęk władz przed decyzją, bezwład jej podejmowania prowadzi do tego, że mija moment społecznej gotowości akceptowania kompromisu. Zawsze twierdziłem, że czas jest pieniądzem polityki. Przed Pałacem Prezydenckim decyzję podjęto za późno i połowicznie. Ludzie bronią krzyża, gdyż władze nie powiedziały, co i gdzie powstanie w zamian. Kształt naszej przestrzeni publicznej rozpaczliwie odpowiada chaosowi w naszych umysłach. Relacja sfery publicznej do prywatnej, obowiązków narodowych do własnych czy grupowych interesów jest przekrzykiwaniem się, a nie współbrzmieniem. Nieważne, co ktoś mówi, ale kto i z jakiej pozycji. Gdy myślę o dzisiejszym sporze wokół tego miejsca, nie mogę zapomnieć jednej z ostatnich rozmów z parą prezydencką. Pani Maria Kaczyńska zwróciła się do męża: – Wiesz, Leszku, to straszne, co pan mi powiedział przed chwilą. Ostatnim prezydentem, który interesował się w Polsce architekturą miasta, był Bolesław Bierut… – I pomyśleć, że ten jedyny był uzurpatorem – dodałem. Straszne. Autor jest publicystą, architektem, politykiem. W PRL działał w opozycji demokratycznej, publikował w prasie podziemnej jako Maciej Poleski. Był doradcą w rządzie Jana Olszewskiego, posłem AWS. Współtworzył Ruch Stu. Zainicjował powołanie Muzeum Komunizmu w Warszawie Czesław Bielecki
Gdula z Krytyki Politycznej Krzyż katolicyzm polityczny „Przed Pałacem Prezydenckim mamy do czynienia z próbą narzucenia wszystkim Polakom krzyża jako symbolu narodowego– uważa publicysta „Krytyki Politycznej” Maciej Gdula”…” Komorowski skompromitował swój urząd, pozwalając na podważenie jednego z podstawowych fundamentów państwa, czyli zapisanej w artykule 25. konstytucji zasady świeckości państwa. Moim zdaniem stawia to pod znakiem zapytania jego mandat do bycia zaprzysiężonym na prezydenta. Komorowski powinien zostać zaprzysiężony, dopiero gdy wyjaśni się sprawa krzyża spod pałacu. Wiele już było w Polsce nagięć na polu rozdziału Kościoła od państwa, ale krzyż na Krakowskim Przedmieściu jest jawną kpiną z konstytucyjnych zasad.”…źródło (O jeden krzyż za daleko Przed Pałacem Prezydenckim mamy do czynienia z próbą narzucenia wszystkim Polakom krzyża jako symbolu narodowego – uważa publicysta „Krytyki Politycznej” Maciej Gdula Ludzie zgromadzeni pod krzyżem to reprezentanci znanej już od połowy lat 90. opcji radykalnego katolicyzmu politycznego, skupionej wokół Radia Maryja. To ludzie przekonani, że są prześladowani we własnym kraju opanowanym przez zwolenników cywilizacji śmierci. Podejmują „heroiczną” walkę o własną godność i ojczyznę, nie zauważając, że prawo kształtowane jest tak, aby nie urazić Kościoła katolickiego, w szkołach za publiczne pieniądze nauczana jest religia, a w Sejmie wisi krzyż. Naznaczyć instytucję Wbrew pozorom wydaje mi się, że w analizie tego, co się działo w ostatnich tygodniach przed Pałacem Prezydenckim, grupa określana jako „obrońcy krzyża” nie jest jednak najistotniejsza. Dużo ważniejsze jest to, na co tej grupie pozwolono. Rezultatem konfliktu o krzyż jest bowiem to, że po raz kolejny przesunięto granice tego, co dopuszczalne w relacjach między państwem a Kościołem i religią. Nie mogę się zgodzić z opinią, że spór o krzyż to tak naprawdę spór o pamięć o Smoleńsku. Gdyby tak było, to zamiast kolejnych krzyży ludzie zgromadzeni na Krakowskim Przedmieściu przynieśliby tam np. tablicę, domagając się umieszczenia jej w miejscu krzyża. Zauważmy, że ruszenie takiej tablicy byłoby z politycznego punktu widzenia praktycznie niemożliwe lub bardzo trudne. W porozumieniu podpisanym przez przedstawicieli Kancelarii Prezydenta, kurii warszawskiej i harcerzy była zresztą mowa o upamiętnieniu ofiar katastrofy. Gdyby w całej sprawie chodziło tylko o pamięć o Smoleńsku, o kompromis byłoby znacznie łatwiej. W radiowej Trójce dywagowaliśmy na ten temat z Piotrem Semką, publicystą „Rzeczpospolitej”, i bez problemu doszliśmy do wspólnego wniosku, że dobrym rozwiązaniem byłaby tablica, na której przy nazwiskach osób wierzących pojawiałyby się symbole religijne – krzyże katolickie i prawosławne. Własność wyznawców Warto jednak rozróżnić opinie wygłaszane przez samych „obrońców krzyża” i argumenty wysuwane w mediach w związku z tą sprawą. O ile np. prawicowi publicyści chętnie wybijają na pierwszy plan kwestię upamiętnienia ofiar katastrofy, o tyle ludzie zgromadzeni pod krzyżem jawią się raczej jako reprezentanci swoistej religijno-politycznej krucjaty, która ma – w ich odczuciu – doprowadzić do odnowy narodowej, odsunięcia od władzy rządu Tuska, do poznania „całej prawdy” o tym, co się stało pod Smoleńskiem. To dwie odrębne opowieści, ale mają jeden konkretny efekt i jeden wspólny cel: aby krzyż naznaczał kolejną instytucję publiczną i pozbawiał ją świeckiego charakteru. Co do obaw związanych z zatarciem pamięci o smoleńskiej katastrofie i o prezydencie Lechu Kaczyńskim, to muszę przyznać, że ich nie rozumiem. Pamiętajmy, że prezydent Kaczyński został już uhonorowany symbolicznie, i to najbardziej, jak to w Polsce jest możliwe – pochówkiem na Wawelu. Dalszych, wykraczających ponad ten gest, postulatów i żądań upamiętnienia go nie potrafię zinterpretować inaczej niż jako próbę przeciągnięcia politycznego efektu żałoby. W ramach porozumienia pomiędzy Kancelarią Prezydenta, kurią warszawską i harcerzami miała miejsce próba kompromisu w sprawie krzyża. Tego kompromisu należało się trzymać. Jeżeli bowiem dopuszcza się do rozbijania tego typu ustaleń, państwo okazuje swoją słabość. Tak też się stało i winę za to ponosi przede wszystkim Bronisław Komorowski. Zobowiązał się rozwiązać sprawę krzyża, a potem ustąpił pod wpływem krzyków i przemocy ze strony grupki fanatyków. Nie mam żalu do tych ludzi, tak jak nie miałbym żalu do grupy postulującej postawienie przed pałacem pomnika latającego spodka, ale państwo nie powinno się na to godzić, bo wtedy się ośmiesza. Komorowski skompromitował swój urząd, pozwalając na podważenie jednego z podstawowych fundamentów państwa, czyli zapisanej w artykule 25. konstytucji zasady świeckości państwa. Moim zdaniem stawia to pod znakiem zapytania jego mandat do bycia zaprzysiężonym na prezydenta. Komorowski powinien zostać zaprzysiężony, dopiero gdy wyjaśni się sprawa krzyża spod pałacu. Wiele już było w Polsce nagięć na polu rozdziału Kościoła od państwa, ale krzyż na Krakowskim Przedmieściu jest jawną kpiną z konstytucyjnych zasad. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że Polacy mają długą tradycję stawiania krzyży. Czym innym była jednak walka o krzyż w Nowej Hucie, kiedy władze nie godziły się na swobodę kultu religijnego, a czym innym stawianie krzyży w instytucjach publicznych demokratycznego państwa polskiego. To ostatnie – to metoda oznaczania tych miejsc, w których się znajdują, jako niejako własności wyznawców partykularnej religii. Dlatego czym innym jest choćby krzyż postawiony niedawno na placu Piłsudskiego, który upamiętnia mszę koncelebrowaną przez Jana Pawła II w 1979 roku, a czym innym ten spod Pałacu Prezydenckiego. Ten ostatni służy właśnie oznaczeniu pałacu, powiedzeniu: „to jest nasze miejsce, to jest nasz pałac”. Utrzymanie krzyża na Krakowskim Przedmieściu odbywa się na tej samej zasadzie, jak było w przypadku krzyża na sali obrad Sejmu – pewnego rodzaju legalizowania status quo. Tym razem przy mniej lub bardziej otwartym poparciu polityków Prawa i Sprawiedliwości. Zyskają: Kościół i Komorowski Mówi się w mediach: „krzyż nie powinien dzielić, powinien łączyć”. To wskazuje na kolejną funkcję krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Ma on, mianowicie, utrwalać łączność między symboliką państwową i narodową a religijną oraz pomiędzy tożsamością polską i katolicką, ma mówić: „naród polski stoi pod krzyżem i to jest jedyna prawda o polskim narodzie”. Jest to zatem, innymi słowy, próba narzucenia wszystkim krzyża jako symbolu narodowego. W tak zdefiniowanej polskości nie ma dla mnie, i dla wielu innych (w tym także niektórych ofiar katastrofy), miejsca i dlatego na taką definicję nie może być mojej zgody. Symbole państwa i narodu to orzeł biały i biało-czerwona flaga. To jest właśnie minimum, które łączy Polaków. Ten krzyż nie służy ani upamiętnieniu ofiar katastrofy, ani odprawianiu kultu religijnego, jest natomiast wyrazem wizji wspólnoty narodowej wykluczającej część obywateli poza swój obręb. Dlatego ten krzyż w miejscu, które reprezentuje majestat polskiego państwa, to dla mnie o jeden krzyż za daleko. Konflikt o krzyż pomaga budować obecną polityczną strategię PiS, ale ta strategia na dłuższą metę okaże się samobójcza. Głównym wygranym okaże się natomiast – wbrew dzisiejszym komentarzom – Kościół, który wystąpi w roli „koniecznego mediatora” między obrońcami krzyża a pozostałymi katolikami i władzą polityczną. Już dzisiaj wszyscy zdają się patrzeć na Kościół jako na męża opatrznościowego, zdolnego do powściągnięcia rozbuchanych emocji swoich wiernych, a nie instytucję zewnętrzną wobec państwa. Także główny winowajca w tym sporze, Bronisław Komorowski, może na dłuższą metę zbić na nim kapitał polityczny – jeśli tylko zdoła narzucić narrację i będzie postrzegany jako ostatni bastion obrony przed radiomaryjnymi radykałami i PiS. Jeśli jednak do społeczeństwa dotrze rzeczywisty obraz sytuacji, jeśli po imieniu zostanie nazwany fakt, że Komorowski nie dopełnił w tej sprawie obowiązków, to może dojść do prawdziwej debaty nad obecnością Kościoła w życiu publicznym. Maciej Gdula) Mój komentarz Świeckość państwa nie oznacza zwalczania przez państwo religii i światopoglądów , w tym lewicowego , ani zwalczania poglądów ekonomicznych, historycznych, czy społecznych. A tego domaga się faktycznie Gdula. Bo czymże jest wyrzucanie przez państwo poglądów religijnych , czy społecznych z przestrzeni publicznej. Państwo ma gwarantować właśnie coś odwrotnego od tego czego domaga się Gdula. Ma zapewnić wszystkim światopoglądom , w tym religijnym swobodny dostęp do przestrzeni publicznej. Dlaczego państwo ma obowiązek dopuszczenia do przestrzeni publicznej tylko jednego światopoglądu , który bazując na psychologii fanatycznej sekty domaga się „małżeństw” homoseksualnych, / tutaj zapraszam do moje notki której skomentowałem ostanie odkrycia naukowców z których wynika ż e homoseksualizm jest upośledzeniem społecznym wynikającym z ubytku jednego genu / adopcji dzieci przez te w pewnym sensie upośledzone istoty. Aborcji , eutanazji , wspierania przez państwo rozpadu rodzin poprzez wspieranie finansowo niepełnych rodzin , jak je nazwała doktor Radziejowska patogennych . Itd. Wyznawcy tego światopoglądu i ich struktura mają wszelkie cechy fanatycznej sekty, w której nie liczą się fakty naukowe tylko uznanie że proponowane przez nich rozwiązania społeczne są prawdami objawionymi , nie muszą podlegać tym samym prawom i regułom jak inne światopoglądy w tym katolicki. Katolicyzm tak samo jak każdy inny światopogląd ma prawo być polityczny. I prawo do tego ma zapewnić państwo. Chyba ze mamy już do czynienia z państwem wyznaniowym , którym jeden z e światopoglądów otrzymał już status państwowego. Pomysł Komorowskiego aby wyrzucić Krzyż , wynika z pomysłu Palikota , aby „ wyznaniem” Komorowskiego , czyli takim jakim będzie się kierował przy podejmowani decyzji , czy preferowaniu określonych kierunków zmian społecznych w państwie uczynić światopogląd lewicowy. Palikot powiedział ,że jeśli wyrzucą go Platformy to utworzy partię centrolewicową. Komorowski swoimi decyzjami ma robić za akwizytora przyszłej formacji Palikota. Oczywiście chodzi tez o jak to określił Michalkiewicz budowę kultu Lecha Kaczyńskiego . Takiego samego jak kiedyś Piłsudskiego. Daleko mu do kultu Washingtona . W końcu jak na razie stolica Polski nazywa się Warszawa , a nie Kaczyńskiegogród . Nie wspomnę o próbach budowy kultu wokół różnej maści „autorytetów „, redaktorów , pełniących faktycznie rolę proroków światopoglądu. Wyrzuceni krzyża katolickiego, prawosławnego , czy półksiężyca z przestrzeni publicznej będzie oznaczało ,że mamy do czynienia z państwem wyznaniowym , w którym wyznaniem państwowym jest np. jakiś „zielono lewicowy” ze swoim modelem rodziny, państwa, społeczeństwa, penalizacji określonych zachowań społecznych. Marek Mojsiewicz
Obywateli zaczipować, choćby siłą. Potem implantyzacja.Bronisław Kowalski ze stowarzyszenia „1984” odpowiada na pytania redakcji dotyczące wprowadzenia nowych dowodów tożsamości z danymi biometrycznymi oraz przyszłości prac nad projektem zaczipowania obywateli. Redakcja: Panie Bronisławie, proszę wyjaśnić, co dobrego niesie za sobą wprowadzenie w piątek przez Sejm nowych dowodów elektronicznych? BK: A woli Pan wersję oficjalną, czy to wywiad do Tajnego Informatora Partii Wewnętrznej i rozmawiamy na luzie?
Redakcja: Proszę przedstawić obie wersje, potem Ministerstwo Prawdy wybierze, co się nadaje do ogólnej publikacji, a co zostanie wycięte. BK: Wersja oficjalna jest już ogólnie znana. W piątek Partia Wewnętrzna uchwaliła jednogłośnie wprowadzenie czipowych, czyli mikroprocesorowych dowodów tożsamości. Mają one pomóc w załatwianiu formalności w urzędach, umożliwiać załatwianie spraw przez Internet, a docelowo mieć dużo więcej zastosowań na przykład możliwość dokonywania płatności czipem.
Redakcja: A w wersji nieoficjalnej? BK: Jeśli już rozmawiamy na luzie to jest to tylko kolejny krok na drodze do budowy zdalnie sterowanego posłusznego społeczeństwa proli.
Redakcja: Proli…? BK: Proli, czyli proletariuszy, czyli obywateli. Tak o nich żartobliwie mówimy, czerpiąc z klasyków. Każde społeczeństwo składa się z jednostek samodzielnych, które już za młodych lat wciągamy do Partii Wewnętrznej i Zewnętrznej. Dzięki temu wszyscy, którzy mogą coś zdziałać są po naszej stronie. Pozostali to szara masa przeciętnych proli, podatnych na nasze manipulacje. Nie interesują się niczym poza swoim własnym życiem, nie działają społecznie. A coraz większa część zdaje się na analizy telewizora. Są niegroźną masą ludzką.
Redakcja: Zatem gdzie obecnie w planie budowy zdalnie sterowanego społeczeństwa jesteśmy? BK: Plan jest już w mocno zaawansowanej fazie. Składa się on z szeregu różnych działań organizacyjnych i medialnych. Pierwszym krokiem milowym było utworzenie Paktu Stagnacyjnego przez Partię Wewnętrzną. W skład Partii Wewnętrznej wchodzą obecnie cztery frakcje: PiS, PO, SLD i PSL. Tworzą one pozorną konkurencję i zapewniają prolom pozory dokonywania demokratycznego wyboru. Podobnie w poprzednim systemie oprócz PZPR funkcjonowało też ZSL i SD, które sprawiały wrażenie systemu wielopartyjnego. Jednak to się nie sprawdziło. Propaganda była źle skonstruowana i nie było takich możliwości technologicznych, jakie mamy dzisiaj. Dzięki nowemu porządkowi i paktowi stagnacyjnemu, nikt spoza czterech ugrupowań zasiadających w Sejmie nie ma szans się do niego dostać, choćby z najgenialniejszym programem. Pakt stagnacyjny składa się z kilku filarów: Filar Organizacyjny. Filar organizacyjny przewiduje bytowanie wewnątrz Partii Wewnętrznej czterech pozornie konkurencyjnych frakcji. Zadaniem poszczególnych frakcji jest między innymi wciąganie do Partii Wewnętrznej bardziej aktywnych proli – lepiej jak się przyłączą, niż działają na własną rękę. To daje większą kontrolę. Filar Propagandowy. Filar propagandowy to szeroko rozumiane media. Po pierwsze ograniczyliśmy do minimum ilość kanałów telewizyjnych i radiowych, tytułów prasowych. Wszystkie należą do kilku grup kapitałowych i są związane z czterema frakcjami Partii Wewnętrznej. Media także prowadzą pokazową pozorowaną walkę między sobą. Aktualnie najaktywniej zwalczają się media należące do frakcji PiS i PO. A ponieważ całe media należą do Partii Wewnętrznej, to i pracujący w nich dziennikarze muszą się podporządkować ideologii narzucanej przez wydelegowane do zarządzania nimi osoby. Dzięki temu pod kontrolą mamy zawsze i media sprzyjające aktualnemu rządowi i licencjonowaną opozycję. Kuratelę nad Filarem Propagandowym sprawuje Ministerstwo Prawdy. Filar Ekonomiczny zapewnia finansowanie Partii Wewnętrznej poprzez dotacje budżetowe przyznawane poszczególnym frakcjom. Wiele milionów złotych rocznie jest wydawanych na działalność Ministerstwa Prawdy i Partii Wewnętrznej. Filar Prawny – Aby wejść do Sejmu należy przekroczyć 5% próg, a więc zebrać ponad milion głosów, a ponieważ filar organizacyjny, propagandowy i ekonomiczny jest poza zasięgiem wszelkich sił wrogich Partii Wewnętrznej, to praktycznie jest to bariera nie do przekroczenia dla żadnej organizacji. Filar Propagandowy dba o to, aby przemilczać wszelkie wrogie siły, filar organizacyjny podbiera tym siłom działaczy, a filar ekonomiczny powoduje, że bez wspomagania takiego jakie ma Partia Wewnętrzna nie mają oni szans na jakiekolwiek działanie i w oczach społeczeństwa nie istnieją.
Redakcja: Dziękuję za wyjaśnienia, a teraz wróćmy do tematu czipowania. Jak to wygląda na dzień dzisiejszy? BK: Prowadzimy sprytną akcję propagandową dotyczącą systemu PESEL2 i nowych czipowych dowodów osobistych – czyli budowy centralnej bazy danych biometrycznych i chorobowych proli. Proszę zauważyć jak sprytnie na stronach ogłaszamy same zalety, pomijając wszelkie wady i zagrożenia systemu. Prole są dzięki temu nieświadome wszelkich zagrożeń i na tyle leniwe, że nie znajdą informacji o zagrożeniach choćby w raporcie Instytutu Sobieskiego. Prole są tak głupie, że wierzą nawet, że dostaną coś za darmo, bo uświadomienie sobie, że jest to finansowane z wpłaconych przez nich podatków przekracza możliwości ich otumanionych naszym przekazem aparatów percepcyjnych. Jak mówiłem – co bystrzejsi są natychmiast odławiani do Partii Wewnętrznej, lub wcielani do mediów zależnych przez Ministerstwo Prawdy. Praktycznie już teraz możemy robić, co chcemy. Ostatnio raczej słychać było o zespołach ds. badania katastrofy, o kolejnej przemianie Prezesa Kaczyńskiego, o błaznowaniu posła Palikota, o wojnach krzyżowych To było głównym tematem wszystkich podporządkowanych kanałów informacyjnych starowanych przez Ministerstwo Prawdy. A jest to tylko zasłona dymna dla tematów, które Partia Wewnętrzna aktualnie przepycha. Prole się ekscytują katastrofą i Palikotem, wojnami krzyżowymi, a tymczasem Partia Wewnętrzna po cichutku przegłosowała dowody czipowe.
Redakcja: A czego możemy się spodziewać docelowo? BK: Poziom technologiczny aktualnie pozwala nam zbudować wysokiej jakości system kontroli społeczeństwa. Po przepchnięciu sprawy czipowych dowodów, będziemy stopniowo zwiększać zakres informacji o prolach gromadzonych w bazie danych. W kolejnej fazie nastąpi zmasowana akcja medialna, której celem będzie zamiana dowodów plastikowych, na czipy wszczepiane pod skórę. Akcja ta w zasadzie już się zaczęła: Przed wprowadzeniem czipowania podskórnego musimy zrobić odpowiedni podkład propagandowy – przedstawić ten temat w korzystnym dla niego świetle, aby społeczeństwo go przypadkiem nie odrzuciło. Budujemy też aktualnie państwowy system dozoru nad Internetem i sieć nadajników bezprzewodowych. Po pierwsze Ministerstwo Prawdy nie może stracić kontroli nad informacją – musimy podporządkować sobie Internet pod szyldem walki z pedofilią i hazardem. Po drugie sieć nadajników internetowych rozmieszczonych w całym kraju będzie miała dodatkową tajną funkcję i możliwość rozbudowy w przyszłości. Będzie to sieć stacji namierzających czipy wszczepiane podskórnie. Działać to będzie w ten sposób, że nadajnik wysyła sygnał radiowy na tyle silny, żeby zasilić układ elektroniczny czipu, który wyśle sygnał zwrotny „tu jestem”, który zostanie zanotowany przez najbliższy nadajnik i przekazany do bazy danych. Baza danych będzie gromadzić dane o przemieszczaniu się proli. Prole same przystaną na coś takiego, bo wmówimy im, że ten system będzie miał na celu usprawnienie komunikacji miejskiej oraz tropienie złodziei. A tak naprawdę będziemy mieli gotowe automatyczne zestawienia, które prole pojawiały się na przykład w zasięgu nadajnika ustawionego obok siedziby wrogich organizacji. Nikt się nie przemknie niepostrzeżenie.
Redakcja: OK, ale słyszałem, że plany idą jeszcze dalej… BK: Owszem. Wprawdzie już sama baza danych należąca do Ministerstwa Miłości i kontrola informacji przez Ministerstwo Prawdy daje praktycznie nieograniczoną władzę, ale przyszłością jest tak naprawdę implantyzacja społeczeństwa. Implanty połączone z czipami najnowszej generacji za pomocą nanorobotów będą docelowo ingerować w układ nerwowy prola – nosiciela. Będą się łączyć bezpośrednio z poszczególnymi ośrodkami mózgu, pozwalając na zdalne sterowanie emocjami poszczególnych jednostek. W przyszłości będzie możliwe nie tylko odczytanie informacji o stanie zdrowia i miejscu pobytu, ale także, w razie potrzeby zdalne powalenie niewygodnego prola przed przyjazdem ekipy interwencyjnej Ministerstwa Miłości. W fazie projektowania jest aktualnie także system odczytywania myśli.
Redakcja: A czy nie spodziewacie się jakichś protestów rebeliantów? BK: Oczywiście, że tak. Ale za wydłubanie czipa, czy sabotowanie nadajników będą wprowadzone wysokie kary. Rebelianci będą działać na małą skalę i będą łatwi do do neutralizacji i ewaporacja przez Ministerstwo Miłości. Zawsze powtarzałem: Społeczeństwo należy zaczipować, choćby siłą. A potem nastąpić musi implantyzacja. zródło http://libertarianie.wordpress.com/
Wirus po Smoleńsku Rozmowa z Januszem Korwin-Mikke Co to są grypa smolenka czy też wirus “Smoleńsk”, o których napisał pan w blogu? Janusz Korwin-Mikke, prezes partii Wolność i Praworządność, kandydował w wyborach prezydenckich: To choroba, która objawia się poważną gorączką umysłową, co powoduje, że ludzie zaczynają bredzić na temat katastrofy smoleńskiej.
Pan mówi to poważnie, czy to tylko żart? Wirus jest oczywiście wirtualny…
To rozumiem. Pytam o zjawisko, które pan opisał. Jest groźne, czy pan tylko z tego żartuje? To bardzo groźne zjawisko, bo ulegają mu naprawdę potężne umysły. Oczywiście przejdzie im za jakieś trzy czy cztery miesiące. Ale jeśli słyszę ludzi, którzy są intelektualistami, serio traktujących hipotezę, jak np. taką: że, jak donosi Kavkaz Center, samochód rosyjskiego ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych Szojgu łupnął w mikrobus, w którym byli jacyś pasażerowie. I stąd ma wynikać pytanie, na poważnie, czy aby nie byli to świadkowie katastrofy, których chciano zlikwidować? Trzeba być szajbniętym, żeby tak poważnie pomyśleć. Albo miałem przykład na zebraniu w klubie Ronina, gdzie ludzie mówili, że Rosjanie wytworzyli sztuczną mgłę na lotnisku. Więc powiedziałem, że to pewnie technicznie jest niemożliwe do realizacji. Ale gdyby nawet Rosjanie chcieli zabić śp. Lecha Kaczyńskiego, to mogłoby to spowodować, że samolot odleciałby na inne lotnisko. Na to sekundowe milczenie i nagle triumfalne: no tak, właśnie chodziło im o to, aby spóźnił się na uroczystości w Katyniu. Myśl, że Rosjanie robią ogromną operację, aby prezydent spóźnił się trzy godziny na uroczystość, świadczy o naprawdę ciężkim schorzeniu.
Dlaczego? Gdyby ktoś miał robić zamach, to lepiej tak, niż zostawiać ślady po bombie. Czysta robota. Jak słusznie zauważył o. Tadeusz Rydzyk, gdyby Rosjanie chcieli zrobić coś takiego, to nie u siebie, żeby nie było podejrzeń. Żaden problem wysłać agentów gdzie indziej. Poza tym, dlaczego mieliby to robić? Ze wszystkich sondaży wynikało, że śp. prezydent zdecydowanie przegra wybory.
Jednocześnie przykład śp. ks. Jerzego Popiełuszki pokazuje, że Polacy kochają męczenników. Po czymś takim powstaje fala poparcia – mało co, a Jarosław Kaczyński wygrałby wybory. Tylko dzięki temu wypadkowi. Wiara w teorie o zamachach jest powszechna. Celowo nie mówię, że to teoria spiskowa. Nie wątpię w teorie spiskowe, bo spiski istnieją. Począwszy od spisku Katyliny. Natomiast to, to kompletny absurd. Jeżeli kogoś już podejrzewać, to ewentualnie ludzi związanych z WSI. Kaczyński nie ujawnił aneksu do raportu i mógł ich szantażować wiadomościami z tego dokumentu. Oni ewentualnie…
Rzuca pan nowy trop? Jeżeli ktoś, to ewentualnie tylko oni. Rosjanie nie mieli w tym żadnego interesu. Wrócę do teorii o zamachu. Dlaczego pan tak stanowczo to odrzuca? To naturalny odruch. Na przykład TVN zrobił film o katastrofie gibraltarskiej, pokazując ją jako zamach. To też kompletna bzdura. TVN jest stacją szmirowatą, epatuje sensacją, ale w taki sposób, że wszyscy myślą, że to jest dla intelektualistów. “Fakt” i “Super Express” w porównaniu z TVN to bardzo umiarkowane i spokojne pisma. Absolutnie nie wierzę w zamach w Gibraltarze.
Czy nie jest tak, że nawet jeśli osoby, które według pana padły ofiarą “smolenki”, mówią rzeczy nieracjonalne, to można je zrozumieć z innego powodu? Mianowicie takiego, że od trzech miesięcy słyszeliśmy, że śledztwo idzie doskonale, a współpraca z Rosjanami jest bez zarzutu. To może być reakcja na propagandę sukcesu. Jest wiele katastrof lotniczych. Za każdym razem zbiera się komisja, która rok prowadzi śledztwo i potem wydaje komunikat, z którego wynika dokładnie to samo, co było wiadomo już na drugi dzień po katastrofie. Jedyne uchybienie, jakie jest, to związane z taśmami z czarnych skrzynek. Według konwencji chicagowskiej nie wolno ich ujawniać, chyba że jest ważny interes społeczny. Polska powinna była na tej podstawie poprosić o udostępnienie taśm. I na drugi dzień ujawnić je. Oczywiście, że od razu byłoby to nieczytelne. Ale później, po oczyszczeniu, można było to porównać. I nie byłoby podejrzeń, że jest manipulacja. Sfałszowanie zapisów jest praktycznie niemożliwe. Ludzie szukają w tym wszystkim kwadratowych jaj. Gdyby nie to, że dotyczy to wypadku, można byłoby ryczeć ze śmiechu. To nie zasługuje na żadną poważną analizę. Rozmawiał Piotr Gursztyn, “Rzeczpospolita”
P. Janusz Korwin-Mikke nie jest moim bohaterem, ale rzeczy, które powiedział w wywiadzie są bardzo sensowne i logiczne. – admin
10 IV a Prawda To nie była katastrofa a zamach. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że samolot schodzący do lądowania na automatycznym pilocie znalazł się tuż nad ziemią tak daleko od lotniska? Jeśli więc to był zamach – to kto go dokonał. „Odpowiedź” na to pytanie ma dawać nadal z uporem maniaka kolportowany przez agenturę wpływu, ślepców, głupców i ludzi po prostu naiwnych i łatwowiernych filmik nagrany tuż po zamachu na miejscu katastrofy, a także analiza głosu domniemanego autora filmiku. Niestety, zwolennicy wersji zamachu dokonanego przez KGB nie zauważają kilku istotnych rzeczy! Gdyby KGB zrobiła ten zamach, a wiedzieliby mniej więcej, gdzie naprowadzą samolot fałszywą radiolatarnią, to teren katastrofy byłby szczelnie obstawiony i pilnowany przez rosyjską bezpiekę i milicję. Tam by mysz się nie prześliznęła pomiędzy KGB-cami, a co dopiero facet nagrywający wszystko na telefonie! Którego nikt nie zauważył, pozwolił nagrać jemu zbrodnicze postępowanie Rosjan i pozwolił bezpiecznie opuścić miejsce rosyjskiej zbrodni. Z drugiej strony – jeśli zamachu dokonała CIA i Mossad… W tym wypadku CIA i Mossad wiedząc, gdzie mniej więcej rozbije się fałszywie naprowadzany przez ich radiolatarnię samolot, już tam czekali. Zrobili nagranie z miejsca katastrofy z rzekomym dobijaniem rannych i puścili je w internecie. Strzały nagrane na filmiku mogły być zresztą autentyczne – ale to CIA strzelała a nie KGB. Bo nawet, jeśli dobijali CIA-kiści pasażerów, czy strzelali do trupów, to po to, aby sekcja zwłok wykazała „śmierć” od ran postrzałowych. Robili to spokojnie, bo wiedzieli, że wina i tak spadnie na Ruskich a nie na CIA. PROSTE JAK BUDOWA CEPA! Tylko ślepiec albo idiota tej agenturalnej roboty CIA nie dostrzega! Dodatkowo rozpuścili oni famę, że autora filmiku na Ukrainie najpierw ciężko raniono, a potem w szpitalu dobito, z sugestią, że to robota KGB z zemsty za puszczenie tego nagrania w sieci. Dla mnie ten filmik jest jednym z głównych dowodów celowej prowokacji mającej winą za katastrofę obarczyć Rosjan! Ale tym razem CIA po prostu przesadziła. Bo gdyby KGB zrobiła ten zamach, to nie używałaby pistoletów do dobijania rannych, wiedząc, że ich ciała muszą przecież zwrócić kiedyś Polsce. A wtedy może wyjść na jaw, że do ofiar katastrofy strzelano, a nie – że zginęli oni od ran poniesionych w katastrofie. Powtarzam kolejny raz – gdyby za zamachem stała KGB, zrobiłaby to najprostszą metodą – transmitując zresztą cały zamach za pomocą kamer ekipy rosyjskiej telewizji, wysłanej rzekomo do transmisji przylotu polskiej delegacji. Podchodzący do lądowania samolot trafiony zostaje małą rakietą bojową (takie mają na wyposażeniu Czeczeni i Talibowie). Samolot wybucha i spada na ziemię. Milicja rosyjska i obsługa lotniska otaczają lasek, z którego „zamachowcy” samolot zestrzelili. Kamery na żywo nagrywają odgłosy strzelaniny. Po paru minutach słychać kilka eksplozji. Chwilę później (wszystko transmitowane LIVE) milicja znajduje w lasku za lotniskiem zwłoki kilku afgańskich „zamachowców” (podrzucone przez KGB chwilę wcześniej), którzy otoczeni rzekomo popełnili „samobójstwo” rozrywając się granatami. A przy nich znajduje milicja oświadczenie, że zamach był zemstą za pomoc Polaków w okupacji Afganistanu. Proste, logiczne, łatwe do zainscenizowania. Powód zamachowców jak najbardziej wiarygodny! Nie musiałoby w tym wypadku KGB manipulować ze sztuczną mgłą, z fałszywymi radiolatarniami, manipulować czarnymi skrzynkami, ukrywać protokołów sekcji zwłok itd itp. Zamach CIA i Mossad specjalnie tak zrobili, że Rosja musi zacierać ich ślady. Bo jak Rosja powie, że to był zamach, to mało kto uwierzy, że to nie Rosjanie zamachu dokonali. Bo kto z ogłupianych propagandą o wszechwładnej razwiedce uwierzy, że bez wiedzy i pomocy Rosjan na ich terenie zrobić coś takiego mógł obcy wywiad – np. CIA i Mossad. A na koniec – gdyby śmierć tych ludzi dla Polski była naprawdę niepowetowaną stratą – można by się było tym nadal zajmować. Polska na tym zamachu nic nie straciła, poza zniszczonym samolotem. Ofiar zamachu naturalnie szkoda jako ludzi, jest to tragedia dla ich rodzin i bliskich. Ale Polska Racja Stanu nie straciła na tej katastrofie nic. Ponieważ ci ludzie nie służyli Polskiej Racji Stanu, a służyli układowi obcej agentury rządzącej Polską. Ciągłym nagłaśnianiem sprawy smoleńska PiS i cała reszta żydowskiej agentury odwraca uwagę od spraw o niebo ważniejszych niż to, w jaki sposób CIA i Mossad zlikwidowali ich własnego agenta. A zlikwidowali go w celu rzucenia na Rosję podejrzenia o zbrodniczość Putina i zbrodniczość samej Rosji. Zamach bowiem był wymierzony nie przeciwko polskiej delegacji, a przeciwko Rosji! Jedynie przy pomocy „kozła ofiarnego” – Kaczyńskiego (i tych którzy posłusznie zameldowali się na jego zaproszenie na pokładzie samolotu). Andrzej Szubert 8.8.2010, http://grypa666.wordpress.com/
Pan Andrzej Szubert i jemu podobni mogą sobie do upadłego zdzierać gardła bezustannym powtarzaniem logicznych argumentów, świadczących przeciwko rosyjskiemu sprawstwu katastrofy pod Smoleńskiem. A i tak za chwilę znów jakiś kretyn zapyta „skąd ta nagła miłość do Rosji?” i na czym jest oparta, bo chyba tylko na „wewnętrznym przekonaniu”, po czym zacytuje kilka historycznych półprawd z czasów rozbiorów na poparcie swej głupoty. – admin
Wielki Brat przegląda twoje przelewy USA ma dostęp do informacji finansowych UE – to wynik umowy, która ma pomagać zwalczać terroryzm. Przelewy wykonują również terroryści, dlatego nie dziwi zainteresowanie amerykańskich śledczych międzynarodowymi operacjami finansowymi. Od 2002 roku Departament Finansów USA, korzystając z pomocy Stowarzyszenia na rzecz Światowej Międzybankowej Telekomunikacji Finansowej (Society for Worldwide Interbank Financial Telecommunication – SWIFT), sprawdza operacje bankowe, a wkrótce będzie sprawdzać również operacje przeprowadzane przez innych usługodawców obecnych na rynku finansowym. Informacje, którymi dysponuje SWIFT, są bardzo obszerne, są to m.in. dane przelewów międzynarodowych, instrukcje brokerów, potwierdzenia handlowe, informacje o depozytach, akredytywy, transakcje papierami wartościowymi. System komputerowy, wykorzystywany przez SWIFT, wykonuje dziennie około 15 mln operacji. USA naciskały Unię Europejską na podpisanie układu o SWIFT i tym samym uzyskały zgodę również na przeszukiwanie danych innych firm działających na rynku usług finansowych. Są wśród nich m.in. operatorzy kart kredytowych tacy jak VISA i MasterCard. W związku z tym, że SWIFT przeniósł część swojej infrastruktury serwerowej do Szwajcarii, Amerykanie musieli w tym roku ponownie renegocjować porozumienie z Unią Europejską o przekazywaniu danych bankowych. Departament Finansów USA mógł (i w dalszym ciągu może) żądać informacji o ruchu na koncie wprawdzie tylko wtedy, kiedy zachodzi podejrzenie o terroryzm [Ha ha! Niczego nie jest takl łatwo sprokurować, jak "podejrzenia" o terroryzm. - admin] – to jeden z filarów programu TFTP (Terrorist Finance Tracking Program) – ale mimo to łatwo można było znaleźć powody do krytyki tego postępowania. W porozumieniu zawartym między UE a USA specjaliści widzieli niewystarczającą ochronę prywatności oraz przyzwolenie na przekazywanie danych osób i firm, które z ewentualnymi terrorystami nie musiały mieć przecież nic wspólnego. Pojawiła się więc obawa, że zgromadzone informacje będą przechowywane przez lata, bez żadnej weryfikacji i służyć mogą różnym służbom do celów niekoniecznie związanych ze zwalczaniem terroryzmu. [Cóż to za teorie spiskowe! Wstyd, oszołomy. Wasze dane osobiste na pewno nie będą do niczego wykorzystywane, a ich tajność jest zagwarantowana przez rząd USR-aela. - admin]
http://technowinki.onet.pl/artykuly/wielki-brat-przeglada-twoje-przelewy,1,3400438,artykul.html
10 sierpnia 2010 Ideały socjalimu, czyli demokratycznego totalitaryzmu.. Ogłupiając się mediami, „obywatelowi” może wydawać się, że demokracja- jak to powtarzają demokratyczni celebryci przy każdej okazji, zwani politykami demokratycznymi- jest wyśnioną przez setki lat- drogą do wolności człowieka. A jest dokładnie przeciwnie! Prawie każda przegłosowywana przez demokratów ustawa- to krok w kierunku zabierania” obywatelom” wolności, to krok w kierunku demokratycznego totalitaryzmu. Zwycięża na wszystkich frontach ideologicznych demokracja, ale należy pamiętać, że nie ma takich zwycięstw, których nie można byłoby przegrać. I to ciągle poświęcanie wolności na rzecz równości. Im równiej- tym demokratyczniej.. Nie wiem na przykład, czy pani posłanka Iwona Guzowska z Platformy Obywatelskiej, postradała demokratyczne zmysły postulując, żeby nauczyciele systematycznie odpytywali dzieci w szkołach na temat sytuacji w ich rodzinach???? Ma to związek w związku z uchwaloną - demokratyczną przemocą większości- ustawy dotyczącej” przemocy w rodzinie”. Że rzekomo w rodzinach nic innego rodzice nie robią tylko znęcają się i biją własne dzieci.. Pani Iwona- mistrzyni w kick-boxingu- stawia na systematyczne donosicielstwo dzieci wobec rodziców, wzorem jest dla niej stalinowski „ bohater” Pawka Morozow, któremu postawiono pomnik, bo donosił na własnych rodziców. Wtedy, żeby nie chowali worków ze zbożem, a dzisiaj, żeby nie dawali dzieciom klapsów.. To nie lepiej- pani Iwono- od razu wystąpić demokratycznie na forum i ‘ w „ sercu polskiej demokracji” z pomysłem, żeby w każdym mieszkaniu polskiej rodziny zainstalować monitoring, taki „darmowy”, żeby władza demokratyczna nad polskimi rodzinami wiedziała dokładnie co rodzice we własnych domach , robią z dzieciakami, czy przypadkiem ich codziennie nie maltretują, a może przypadkiem molestują? Orwell się oczywiście przewraca w grobie, bo on to wymyślił, jako telebimy w każdym mieszkaniu, wszak zmierzamy do społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego , a obywatelom w demokracji należą się prawa człowieka i obywatela. Jego prawem jest posłuszeństwo demokratycznej władzy, która nic innego nie robi – jak tylko niesie mu- zawinięty w gazetę prawoczłowieczą—ideał wolności zwany dla zmylenia- wolnością, a tak naprawdę ideał demokratycznej niewoli. Czy demokratyczni wyborcy z Gdańska nadal popierają pomysły pani Iwony Guzowskiej z „liberalnej” Platformy Obywatelskiej?? A może o nich wcale nie wiedzą? I nie mają się skąd dowiedzieć, wobec panującego zgiełku wokół krzyża, zgiełku wymyślonego celowo, żeby przy pomocy hałasu wokół niego przykryć wiele spraw, między innymi szykującą się podwyżkę podatków… Bo celem wywołanej wojny demokratów przeciw narodowi nie jest prawda i sprawiedliwość- lecz zwycięstwo! W cieniu batalii pod krzyżem, z ustawy o systemie oświaty, po cichutku zniknął przepis gwarantujący, że rodzice nie będą musieli co roku kupować nowych podręczników- zauważył „Dziennik Bałtycki”, a nie zauważył pomysłów pani Iwony Guzowskiej- też przecież z tamtego okręgu wyborczego i demokratycznego. Do tej pory rodzice mogli kupować dzieciom podręczniki używane, czyli nie owijajmy w bawełnę- tańsze. Dzięki demokratycznej nowelizacji wydawcy podręczników zarobią w tym roku najwięcej od dziesięciu lat(!!!!) Około miliarda złotych(???) Ministerstwo Edukacji Narodowej twierdzi, że” Podręczniki są nieobowiązkowe”, ale obowiązkowo zbędnym ministerstwem – zarządza pani Katarzyna Hall, żona słynnego na Wybrzeżu- „konserwatysty” Aleksandra Halla. Ciekawe, czy kilku wpływowych producentów książek nie ma przypadkiem swoich siedzib w Gdańsku? Bo to by wiele wyjaśniało, bo jak nie wiadomo o co chodzi to najpewniej chodzi o wielkie pieniądze.. Ale jak dobrze pójdzie panu Fredrikowi Heffemehlowi, prawnikowi i działaczowi na rzecz pokoju, to pan Lech Wałęsa- też z okręgu demokratycznego i gdańskiego, będzie miał odebraną tzw. pokojową nagrodę Nobla, bo Sąd Administracyjny w Sztokholmie ma orzec wkrótce czy Pokojowa Nagroda Nobla jest przyznawana zgodnie z testamentem Alfreda Nobla? Norweski działacz upatrzył sobie obok pana Lecha Wałęsy również pana Barcka Obamę, Ala Gore’a i Matkę Teresę z Kalkuty. Jak również Arafata, Peresa i Rabina. Przyznawanie Pokojowej Nagrody Nobla budzi wiele wątpliwości, bo Alfredowi Noblowi chodziło o naukowe, literackie i zasługi dla ludzkości, ale zgodnie z jego ostatnią wolą.. Podejrzenie budzi fakt, że Pokojową Nagrodę Nobla przydziela się nie Sztokholmie, ale w Oslo. Jakby komuś zależało, żeby ją wyodrębnić z puli nagród naukowych i literackich.. Wygląda na to, że międzynarodowa Lewica zawłaszczyła Nagrodę Nobla.. Nobel wynalazł dynamit! A nie Lewicę! Według działacza norweskiego, wielu wyróżnionych nie spełniło podstawowych kryteriów, czyli nie działało na rzecz rozbrojenia i przeciwdziałania konfliktom zbrojnym .Powiedzmy sobie szczerze: pan prezydent Barack Obama, mieszkający obecnie nie w Białym Domu, ale w Baraku Obamy, prowadząc dwie wojny i nadal je prowadząc otrzymał Pokojową Nagrodę Nobla.. Za co? Chyba za prowadzenie wojen! Ale sprawa ma dotyczyć pokoju. Ale – w myśl Orwella- „wojna to pokój”! Jeśli Sąd Administracyjny w Sztokholmie posłuży się sztandarową książką G. Orwella”Rok 1884”, jako podstawą do orzeczenia, to może okazać się, że rzeczywiście” wojna to pokój.”. Jak” niewola to wolność”? A „ Ignorancja to siła”! Bo wielki mistrz Orwell na stronie 99 napisał:” Na ogół nie należało się spodziewać, że poza miastem zagrożenie maleje. W lasach nie instalowano oczywiście teleekranów, lecz każde słowo mogły zarejestrować poukrywane mikrofony, a rozpoznanie głosu nie nastręczało Policji Myśli” najmniejszych kłopotów. Zresztą trudno było podróżować nie zwracając na siebie uwagi. Aczkolwiek wyjazd na odległość poniżej stu kilometrów od miejsca stałego pobytu nie wymagał specjalnej przepustki, to jednak na dworcach często kręciły się patrole policji, które legitymowały i szczegółowo wypytywały wszystkich napotkanych członków Partii. Ale tego dnia nie pojawił się żaden patrol, ani też nikt nie śledził Winstona na drodze ze stacji, o czym się przekonał, co pewien czas oglądając się dyskretnie za siebie”. No właśnie oglądajmy się dyskretnie za siebie.. Patrzmy pod nogi no i myślmy co nas czeka w przyszłości. I to już najbliższej. Bo kto panuje nad przeszłością, panuje nad teraźniejszością, a kto nad teraźniejszością- panuje nad przyszłością.. To wszystko, to jedna historyczna ciągłość.. Bo w historii nie ma ani jednego dnia przerwy.. Są tylko znaczące wydarzenia.. I trzeba je prawdziwie interpretować… WJR
SZANTAŻYSTA PIESIEWICZA ATAKUJE KRZYŻ Dla postronnych obserwatorów ataki na krzyż, symbol pamięci ofiar katastrofy w Smoleńsku, mogą wyglądać na chaotyczne. W rzeczywistości często są podsycane przez tę samą grupę prowodyrów. Wśród nich bryluje człowiek oskarżony w procesie szantażystów senatora Krzysztofa Piesiewicza. To Zbigniew S., pseudonim „Niemiec”. Scenariusz niemal noc w noc się powtarza. Podchmieleni klienci knajpy „Zakąski-Przekąski” ulokowanej niemal na wprost Pałacu Prezydenckiego wytaczają się na Krakowskie Przedmieście. Knajpa jest czynna całą dobę i jak głosi reklama, wszystko – wino, wódkę, piwo – sprzedaje po 4 zł. Wprawić się w dobry alkoholowy nastrój nie jest trudno. Obok – kilka nocnych klubów. Bywalcy tychże mówią, że tam z kolei można bez problemu wprowadzić się w trans narkotyczny. Fale klubowiczów również przetaczają się w bezpośrednim sąsiedztwie Pałacu Prezydenckiego. To właśnie spośród gości „Zakąsek” i klubów nocnych rekrutują się ci, którzy wykazują największą chęć wyrażenia negatywnych poglądów na temat ustawionego przed pałacem symbolu i jego obrońców. „Jest krzyż, jest impreza!” – wrzeszczą i dołączają do tłumku podobnych do siebie, podchmielonych lub naćpanych gapiów, przemieszanych ze zwykłymi spacerowiczami i turystami, czasem dziennikarzami. W liczącej niejednokrotnie nawet dwieście osób ciżbie trudno dostrzec obrońców krzyża pamięci. „Ty jesteś za czy przeciw?” – bełkoczą przeciwnicy, przeciskając się do barierek, przy których w końcu natykają się na „wrogów”: stojących wokół ułożonych zniczy, zdjęć poległych, przyniesionych świętych obrazków, krzyżyków, cytatów z JPII. „Wrogowie” modlą się albo cicho śpiewają.
„Dzieło szatana”, czyli ona zaatakowała pierwsza Pozornie może się wydawać, że wśród przeciwników krzyża pamięci na Krakowskim Przedmieściu panuje chaos. W rzeczywistości jednak nie są to tylko nieskoordynowane ataki pijanych, w większości młodych ludzi, lecz precyzyjnie prowokowane akcje. Imprezowiczów z daleka wita zatknięta na kiju tablica: „Wykorzystanie krzyża do walki politycznej TO JEST DZIEŁO SZATANA!!! Jarosławie Kaczyński, opamiętaj się!” Tablica trzymana jest codziennie przez tych samych mężczyzn w sile wieku. Wśród nich wyróżnia się szpakowaty facet w dżinsach, codziennie w różowych bluzach. Tablica „Jarosławie Kaczyński, opamiętaj się!” zachęca do bardziej agresywnych zachowań, zwłaszcza że grupa mężczyzn nie skąpi pochwał dla co bardziej aktywnych. „Równiacha z ciebie, przybij piątkę” – woła facet w różowej bluzie i skanduje: „Mój pre-zy-dent – Ko-mo-ro-wski!”. Zgromadzeni podchwytują, podobnie jak wielokrotnie powtarzane hasło: „Zi-mny Lech! Zi-mny Lech!” Facet w różowej bluzie i jego koledzy z aprobatą patrzą na wszelkie indywidualne akcje wzmocnionych alkoholem przeciwników krzyża. Człowiek wyglądający na 40 lat wpada pomiędzy modlących się, rozpychając łokciami starsze kobiety. Krzyczy na całe gardło: „Wypier... z tym krzyżem stąd, ale już, zabieramy go!!!”. Tabun równie pijanych ludzi za nim wyje z radości i bije brawo. Jedna z modlących się kobiet spokojnym głosem zwraca mu uwagę, że – chyba niechcący – ją kopnął. Spluwa jej w twarz. Inny podchmielony wszedł pomiędzy modlących się a krzyż. Depcze po zdjęciach ofiar katastrofy, przewraca znicze, w pijanym widzie dyryguje śpiewającymi pieśni religijne. Ktoś inny wywrzaskuje: „Szatanie przybądź!!!”. Modląca się kobieta mówi: „Będę się za pana modlić”. W odpowiedzi słyszy: „Spier.... ty ku…!!!” Dwaj nastolatkowie, którzy przyszli z dziewczynami, przeciskają się do krzyża, by nad głowami siedzących obrońców zacząć się obściskiwać i obmacywać. „Ty pedale! Ty Żydzie!” – wołają do siebie. Następni podchwytują motyw. „A ty jesteś pedał czy Żyd? Bo ja nie mogę się zdecydować, ha, ha!”. Kolejny komediant pada z muzułmańskim pokłonem pomiędzy modlących się, wrzeszcząc: „Nie ma boga nad Allacha”. Paść było łatwo, wstać muszą mu pomóc koledzy. Grupa faceta w różowym głośno klaszcze. Oklaski na chwilę zagłuszają modlitwy. Agresorzy są pewni siebie, bo na wypadek interwencji policyjnej tłum broni takich jak oni. Argumentów dostarczają zbiegowisku najczęściej facet w różowej bluzie i jego koledzy. „To ona zaatakowała pierwsza!” albo „Po co tu stali, niech idą do domu”, albo: „Każdy ma prawo do wyrażania poglądów”.
Gwałt, napad z bronią, szantaż, czyli przestępcza kariera „Niemca” Kim jest człowiek w różowej bluzie, który sprawia wrażenie nieformalnego lidera grupy podsycającej ataki na obrońców krzyża pamięci? To Zbigniew S., oskarżony w sprawie szantażowania senatora Krzysztofa Piesiewicza. Bogaty kryminalny życiorys Zbigniewa S. ps. „Niemiec” mogliśmy poznać dzięki śledztwu „Rzeczpospolitej” i Polsatu. Dziennikarze ujawnili, że w 1997 r. Zbigniew S. został skazany za gwałt i napad z bronią w ręku na 9 lat więzienia.
Policjanci wskazywali na bezwzględność działań grupy, do której należał „Niemiec”. – Mężczyźni dokonują napadów rabunkowych na agencje towarzyskie z użyciem broni palnej, rabują i gwałcą zastane tam osoby – można przeczytać w policyjnej notatce z 1995 r. Jak podała „Rzeczpospolita”, „funkcjonariusze podejrzewali, że grupa ta napadła na przynajmniej pięć agencji towarzyskich w samej Warszawie. Sąd udowodnił Zbigniewowi S. trzy napady z bronią w ręku, podczas których ukradł m.in. telefon, kalkulator i 600 zł gotówką. Zbigniew S. z kolegą zgwałcili Katarzynę M, współwłaścicielkę jednej z agencji. Ofiara zeznała na policji, że była wówczas w 7tyg-odniowej ciąży, którą poroniła po 3–4 dniach (»każdemu z mężczyzn, którzy mnie gwałcili, mówiłam, że jestem w ciąży«), dodała również, że po gwałcie Zbigniew S. ukradł z jej łazienkowej szafki szampon i mydło. Sąd skazał „Niemca” również za gwałt na Monice J. z innej agencji towarzyskiej”. Ostatnim wyczynem „Niemca” było uczestnictwo w zastawieniu pułapki na senatora Krzysztofa Piesiewicza. W tym celu wykorzystano słabość senatora do prostytutek. Pod koniec 2008 r. dwie kobiety zarejestrowały intymne spotkanie. Nagranie było kompromitujące: widać na nim m.in., jak Piesiewicz przebiera się w sukienkę i wciąga nosem biały proszek. Taśma staje się narzędziem szantażu. W krótkim czasie szantażyści wyłudzają od polityka 550 tys. zł. Ale żądają jeszcze więcej. Znowu dostają. Za trzecim razem, straszony możliwością publikacji kompromitującego materiału w internecie, Piesiewicz decyduje się na zawiadomienie prokuratury o przestępstwie. Dwie kobiety oraz Zbigniew S. zostają zatrzymani pod zarzutem szantażu. A dowody obciążające senatora i tak pojawiają się na stronach internetowych „Super Expresu”. Zdaniem niektórych komentatorów cała akcja wymierzona w Krzysztofa Piesiewicza została zorganizowana przez byłe WSI. Choć proces szantażystów właśnie się rozpoczął („Niemiec” przybył w tej samej różowej bluzie), przez ostatnie dni Zbigniew S. przychodzi pod krzyż pamięci na Krakowskim Przedmieściu jak do pracy, na kilka godzin dziennie. Przyjeżdża czarnym Mercedesem S500. Tak się składa, że można zaobserwować pewną zależność pomiędzy jego obecnością a aktywnością przeciwników krzyża. Pojawia się wtedy nowa energia do wznoszenia okrzyków, czy happeningów w rodzaju kładzenia się krzyżem na chodniku przed zniczami. Równocześnie Zbigniew S. fotografuje się z kolejnymi przybyszami, w tym z byłą radną Platformy Obywatelskiej, aktorką Anną Muchą, która z koleżankami – Katarzyną Glinką, Małgorzatą Sochą i Katarzyną Zielińską – po północy przyszły „obejrzeć ten cyrk”. – Dla mnie to kuriozum, pół żartem pół serio cieszę się, że Warszawa zyskała kolejne miejsce, które warto odwiedzić i zaznaczyć je na mapie miasta. Natomiast wykorzystywanie symboli religijnych do zachowań, które już w tym momencie ocierają się o fanatyzm, zahacza o chorobę psychiczną – mówiła Mucha dziennikarzom. – Chęć upamiętnienia ofiar katastrofy to fanatyzm? – Ofiary katastrofy zostały upamiętnione indywidualnie bądź zbiorowo, a to jest odbieranie im czci. To jest narzucenie myślenia, że jest tylko jedna prawda i jest tylko jedno rozwiązanie, a nie ma, jest 96 różnych rozwiązań.
Hymn do rytmu flamenco Tłum spod Pałacu Prezydenckiego napędza agresję, daje poczucie bezkarności. Policja nie reaguje na ewidentne łamanie przepisów prawa – picie alkoholu w miejscach publicznych, zakłócanie porządku publicznego, znieważanie symboli państwowych, znieważanie funkcjonariuszy państwa, obrażanie uczuć religijnych. Podchmieleni nastolatkowie dla zabawy wyśpiewują hymn, panienki do melodii mazurka tańczą flamenco. Żadne hasło nie jest zbyt głupie, by je tu wywrzeszczeć. „Macierewicz do gazu!” – skanduje dwudziestoparolatek. Ale policjanci nie kwapią się ze spisywaniem mężczyzny, mimo zgłoszenia ze strony świadka zdarzenia, który gotów jest złożyć doniesienie o popełnieniu przestępstwa. – Czy ktoś ma zimnego Lecha? – dla większości odwiedzających plac przed Pałacem Prezydenckim to wyśmienity żart. – Ludzie, słuchajcie. Jeżeli to tak będzie dalej wyglądało, to ten kraj skończy tak jak Hiszpania w 1936 r. – wzywa ktoś. – Dojdzie do takiego mordobicia, gdzie nie będzie miejsca na racjonalne myślenie, będą tylko emocje i ludzie będą się rżnąć. A dowodem jest fakt, że ten krzyż tu stoi. Młoda dziewczyna w kusej spódniczce odpowiada: – Nie mów tego nam, tylko idź, powiedz to tym starym dewotkom. Jak one odejdą, to odejdzie cały ten tłum i nie będzie zamieszania. Tłum się rozrzedza. Młodzi ludzie siedzą, tworząc koło obok palących się zniczy. Wyglądają, jak gdyby byli na pikniku, paląc papierosy i popijając piwo, śpiewają z uniesionymi rękami. „Jarek, Jarek przyjaciół ma wielu, każdy chce leżeć na Wawelu”. Zwrotki powtarzane są wielokrotnie. Stojący obok, przytuleni do siebie młodzi chłopcy machają flagą w kolorze tęczy i są niezwykle rozbawieni tym, co obserwują. O piątej nad ranem Zbigniew S. opuszcza Krakowskie Przedmieście. Michał Stróżyk, (ig)
Bogatynia woła o pomoc Naszych sąsiadów nie interesowała powódź w Polsce. Od przewoźników wiozących ciężarówkami do Bogatyni dary niemieccy policjanci żądali międzynarodowych licencji Opadająca woda odsłania rozmiar zniszczeń na Dolnym Śląsku. Wystarczyły dwa dni ulewnego deszczu, by doszczętnie zostało zrujnowanych kilka miejscowości. Najbardziej ucierpiała Bogatynia, która dziś przedstawia krajobraz jak po wojnie. Ludziom wciąż brakuje prądu, a woda pitna i żywność dostarczana jest z zewnątrz, zresztą nie bez przeszkód ze strony Niemców. Tymczasem szef MSWiA winę za brak zorganizowanej pomocy zrzuca na burmistrza Bogatyni. W Bogatyni nadal ok. 1,2 tys. mieszkańców pozbawionych jest prądu. Ponad 20 domów nadaje się do rozbiórki, a kolejnych 20 czeka na dodatkowe ekspertyzy. Trwa usuwanie skutków powodzi, ale dokładne straty będą znane dopiero po ustaleniach inspektorów budowlanych, którzy już w niedzielę przystąpili do pracy. Żywność, wodę i środki czystości do Bogatyni, która na skutek uszkodzenia dróg została odcięta od świata, transportowały wczoraj cztery śmigłowce. Drogą lądową można tam było dojechać tylko przez Niemcy od strony Czech. Wczoraj część pomocy adresowanej do Bogatyni utknęła właśnie w Niemczech, gdzie tamtejsi policjanci restrykcyjnie trzymając się przepisów, wymagali od kierowców międzynarodowych licencji. Bez problemu natomiast docierała pomoc wojskowa rozdzielana mieszkańcom w sposób zorganizowany. Co najmniej jeszcze kilka dni potrwa wypompowywanie wody w Radomierzycach, gdzie fala powodziowa sięgała nawet dwóch metrów. W akcji przydatny był specjalistyczny sprzęt, a zwłaszcza wydajne pompy, które sprowadzono z Małopolski. Trwała tam również akcja szczepień, które mają zapobiec zakażeniom. W Zgorzelcu, gdzie woda zalała nawet 20 proc. powierzchni miasta, sytuacja powoli się stabilizuje, ale do normalnego stanu jeszcze daleko. Potrzebne są środki czystości i sprzęt do usuwania szlamu. Częściowo pod wodą znalazło się m.in. Muzeum Łużyckie. Usuwanie wszystkich skutków żywiołu potrwa długie tygodnie. Jak poinformował Robert Korzeniowski z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego we Wrocławiu, służby wojewody dolnośląskiego rozpoczęły działania związane z wypłatą zasiłków dla poszkodowanych. Chodzi o zasiłek podstawowy w wysokości 6 tys. zł, 20 tys. zł i 100 tys. zł. - Pomoc zostanie uruchomiona natychmiast po tym, kiedy miejskie i gminne ośrodki pomocy społecznej zwrócą się o uruchomienie tych środków do wojewody. Obowiązują przy tym takie same zasady, jakie zostały przyjęte podczas powodzi w maju i czerwcu - wyjaśnił Korzeniowski. Już wczoraj mieszkańcy Bogatyni zgłaszali się do urzędu miasta, by złożyć wnioski o zapomogę. W kasie urzędu są pieniądze dla 400 osób. Już dzisiaj pierwsi poszkodowani powinni otrzymać pomoc w wysokości do 6 tys. złotych. Ponad 1,2 tys. odbiorców dotkniętych kataklizmem wciąż było pozbawionych prądu. Z informacji służb energetycznych wynika, że czasowe braki prądu - na skutek odcięcia dróg dojazdowych do zalanych obszarów - mogą potrwać nawet kilka dni.
Miller krytykuje władze samorządowe Sytuację w Bogatyni podgrzała wypowiedź Jerzego Millera, szefa MSWiA, który winą za zaistniałą sytuację w tym mieście publicznie obarczył burmistrza Andrzeja Grzmielewicza. Burmistrz Bogatyni odpiera zarzuty i przekonuje, że atak nastąpił tylko dlatego, że jest z PiS. - Niektórzy próbują kreować taką a nie inną rzeczywistość i całą odpowiedzialność zrzucić na mnie. Ja się na to stanowczo nie zgadzam. To był dramat, jak oceniają zresztą hydrolodzy, który zdarza się raz na sto lat, i w żaden sposób nie bylibyśmy w stanie przeciwdziałać kataklizmowi, który uderzył z taką wielką siłą - odpowiada Grzmielewicz. Murem za nim stają także mieszkańcy, którzy pozytywnie oceniają prace i zaangażowanie burmistrza, a wypowiedź szefa MSWiA uważają za krzywdzącą. Ich zdaniem, w sytuacji, kiedy żywioł pozbawił wielu ludzi dachu nad głową i zniszczył dorobek całego ich życia, potrzebna jest konkretna pomoc, a nie tworzenie sztucznych konfliktów politycznych. Dziś rząd ma zająć się projektem zmian w specustawie powodziowej, które mają umożliwić objęcie pomocą także powodzian z Dolnego Śląska.
Z zaporą nie było wcześniej problemów Przerwanie tamy w Niedowie na rzece Witce spowodowało zalanie niżej położonych terenów w kierunku Bogatyni i Zgorzelca. Fakt ten będzie przedmiotem prac śledczych. Prokuratorzy zbadają, jak przebiegała kontrola zapory. Dokumentacja techniczna jest w dyspozycji właściciela zapory Elektrowni Turów. Jak poinformował wojewoda dolnośląski Rafał Jurkowlaniec, wcześniej nie było jednak sygnałów, które wskazywałyby na jakiekolwiek nieprawidłowości w pracach zapory. - Obiekt ten nie sprawiał dotychczas żadnych problemów. Funkcjonował bez zarzutu, nie było tam żadnych wypadków, o których jako służby ratunkowe na terenie województwa bylibyśmy informowani. To, co się wydarzyło w sobotę, znacząco przekroczyło planowane w projekcie przepływy i obiekt tego nie wytrzymał - mówił Jurkowlaniec. Na skutek powodzi wydobycie przerwała też Kopalnia Węgla Brunatnego "Turów". Woda dostała się do wyrobisk, skąd trzeba było ewakuować ponad dwieście osób. Uruchamianie pracy kopalni potrwa kilka dni. Została też zakłócona praca Elektrowni Turów, która do systemu energetycznego kraju dostarcza ok. 7 proc. energii. Zapasów węgla powinno wystarczyć na mniej więcej tydzień, ubytki energii uzupełnią natomiast inne elektrownie w regionie. Przy usuwaniu skutków powodzi na Dolnym Śląsku pracują setki strażaków, policjantów i wojsko, ale niezbędna jest każda para rąk. W pomoc ma być również zaangażowanych ponad pięciuset więźniów, na co wyraził wczoraj zgodę minister sprawiedliwości.
Mariusz Kamieniecki
Komu przeszkadza pamięć o Janie Baczewskim W tajemniczych okolicznościach spłonął dom przedwojennego działacza Związku Polaków w Niemczech uznany przez władze Brandenburgii za chroniony pomnik kultury. Do 1939 roku Polacy w Niemczech posiadali status oficjalnej mniejszości narodowej, mieli nawet swojego przedstawiciela w jednym z przedwojennych krajowych parlamentów (Preussischer Landtag). Był nim wielki polski patriota, bojownik o polskość na niemieckiej ziemi Jan Baczewski. Jego wnuczki, widząc, z jak wyjątkową niedbałością traktowany jest dom, w którym przed wojną mieszkał ich dziadek, zastanawiają się, dlaczego lokalne władze przez tyle lat lekceważyły pamięć o ich przodku. Mały drewniany dom w podberlińskiej miejscowości Rangsdorf od 1928 do 1940 roku należał do rodziny Jana Baczewskiego, niemieckiego obywatela posiadającego korzenie polskie, prekursora i założyciela organizacji mniejszościowych w Niemczech. W dniu agresji Niemiec na Polskę 1 września 1939 roku, został on podobnie jak wielu innych polskich działaczy aresztowany we własnym domu i zesłany do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Jego dom przejął funkcjonariusz NSDAP. Jan Baczewski przeżył wojnę. Powrócił do Polski. Zmarł w Gdańsku w 1958 roku.
Trudno być Polakiem w Niemczech Mieszkające obecnie w Berlinie wnuczki Baczewskiego Gabriela i Elżbieta z dumą opowiedziały "Naszemu Dziennikowi", jakim wielkim patriotą był ich dziadek, który walczył o prawa mniejszości polskiej w Niemczech. Gabriela Baczewska-Pazda często przytaczała słowa dziadka: "Być Polakiem w Polsce to łatwo, być Polakiem w Niemczech to trudniejsze, ale być Polakiem w Niemczech i walczyć o polskość, to już trzeba zapisać na osobnej kartce". A on był także mniejszościowym posłem do sejmu Prus (1922-1928), zawsze dbał o interesy Polaków i o nie walczył. Jak poinformowała wnuczka Baczewskiego, najpierw jej dziadek był reprezentantem polskiej mniejszości w sejmie pruskim, a później oficjalnie występował w imieniu innych mniejszości zamieszkujących w tamtym okresie na ziemiach niemieckich. Jan Baczewski w latach 1919-1920 kierował polską akcją plebiscytową na Warmii. Zainicjował działalność Związku Polaków w Prusach Wschodnich i Towarzystwa Szkolnego w Olsztynie (1920). Był współtwórcą Związku Polaków w Niemczech (1922) oraz założycielem Związku Mniejszości Narodowych w Niemczech (1924). W 1932 r. zapoczątkował działalność Związku Polskich Towarzystw Szkolnych.W przeszłości Polacy musieli walczyć o status mniejszości narodowej, a teraz zabiegają o przywrócenie im tego statusu. - To nasz dziadek jako jeden z pierwszych walczył w pruskim parlamencie o uznanie w Niemczech polskiej mniejszości narodowej - zaznaczyła Gabriela Baczewska-Pazda. Po wojnie dom często zmieniał właścicieli. Synowie Baczewskiego, począwszy od 1959 roku, przez dziesięciolecia próbowali odzyskać skradzioną przez nazistów posiadłość. Przez wiele lat lokalne niemieckie władze nie wykazywały żadnego zainteresowania jakimkolwiek uhonorowaniem polskiego działacza w Rangsdorfie. - Wszelkie podejmowane przez naszego ojca próby rozmów z władzami i z przedstawicielami mieszkańców Rangsdorfu zawsze kończyły się brakiem zainteresowania - oświadczyła jedna z wnuczek. Przez siedemdziesiąt lat władze lokalne udawały, że nie rozumieją tych próśb, i do 2009 roku prawie całkowicie lekceważyły pamięć o parlamentarzyście, znanym w tamtym czasie w Rangsdorfie. Wieloletni upór pań Baczewskich złamał w końcu niechęć niemieckich władz Brandenburgii. W 2009 roku dość nieoczekiwanie Wydział Ochrony Zabytków w Brandenburgii i krajowe Muzeum Archeologii uznało Dom Baczewskiego (Wohnhaus Baczewski) za pomnik kultury. Tym samym budynek stał się obiektem chronionym przez państwo. Urzędnicy w piśmie stwierdzającym ten fakt przypominają, że ma on dla miasta znaczenie historyczne i polityczne, mieszkał w nim znany działacz polonijny i poseł na sejm pruski Jan Baczewski. - Ten dom jest dowodem na to, w jaki sposób niemieccy naziści obchodzili się ze swoimi przeciwnikami - twierdzi jedna z wnuczek polskiego działacza.
Tajemnicza tablica Według rodziny Baczewskich, po decyzji władz z domem i jego otoczeniem zaczęły się dziać dziwne rzeczy. - Teren od dawna był zaniedbany przez obecnego właściciela i pomimo decyzji o ustanowieniu tego miejsca pomnikiem kultury nadal nikt nie zajmował się obiektem - powiedziała Gabriela Baczewska-Pazda. Pewnego dnia razem z siostrą zauważyły w ogrodzie tuż przed domem dziwną tablicę z jeszcze dziwniejszym napisem: "W tym domu od 1932 do 1939 roku mieszkał prusko-polski Żyd [co nie jest prawdą - aut.] Jan Baczewski. Potomkowie Baczewskich jeszcze dzisiaj mieszkają w [tu wymieniona jest miejscowość] i nie mogli albo nie chcieli uchronić tego domu od zniszczenia i całkowitej ruiny. Dlatego widok tego pomnika będzie towarzyszył mieszkańcom Rangsdorfu na zawsze". Najpierw rodzina Baczewskich nie zareagowała na ten napis, ale po jego analizie doszła do wniosku, że nie został on umieszczony przez przyjaciela, dlatego postanowiła działać. Zaapelowali do władz i do policji o usunięcie tablicy, jednak nikt nie zainteresował się sprawą, a w napisie nie dostrzegano niczego nadzwyczajnego. Dopiero upór rodziny i dziesiątki interwencji spowodowały, że napis zniknął, a w jego miejsce pojawiła się tablica z informacją, iż ten obiekt stał się pomnikiem kultury i historii, który jest chroniony przez państwo.
Zagadkowy pożar Po interwencjach władz nakazujących usunięcie jednej tablicy i pojawieniu się innej z informacją o powstaniu w tym miejscu obiektu pamięci historycznej nastąpiło coś jeszcze bardziej niebywałego. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach dom, w którym mieszkał przed wojną Jan Baczewski, stanął w płomieniach. - Teraz nie będzie w mieście symbolu działalności Jana Baczewskiego, który tak dzielnie walczył o los mniejszości narodowych w Niemczech - z żalem stwierdziła wnuczka przedwojennego polskiego działacza. Waldemar Maszewski
Minął nam właśnie kolejny miesiąc od zamachu smoleńskiego.Jeśli wierzyć słowom jaśnie nam panującego Bronisława Komorowskiego herbu Wpadka, nasze państwo zdało egzamin.
Jestem ciekaw z czego ono ten egzamin zdało?
Może mnie kto oświeci?
Może chodzi o zdanie egzaminu z przekazywania śledztwa Rosjanom, do których rząd Donaldu Tusku ma „pełne zaufanie”?
A może chodzi o zdanie egzaminu przez nasz BOR, który obstawiał lotnisko?
A może to chodzi o pana Arabskiego, który wizytę Prezydenta Kaczyńskiego z taką pieczołowitością przygotowywał?
A może egzamin zdali nasi archeolodzy, wciąż w drodze na miejsce przestępstwa?
A może zdała ten egzamin Ewa Kopacz, minister w rządzie Donaldu Tusku, która „ziemię na metr przesiała” tak dokładnie, że te kawałki ciał znajdowane tam później przez turystów i te kawałki samolotu, które przypadkowi ludzie z ziemi wygrzebywali i Jankowi Pospieszalskiemu wozili do telewizji, zostały przez naszego jaśnie nam panującego Gajowego uznane za nie warte wzmianki?
A może egzamin zdała nasza prokuratura, która nic nie wie do dziś i nie może się doprosić o materiały do Rosjan, w których pokładamy to pełne zaufanie?
A może zdał ten egzamin minister Miller, który jak pies, na esemesa do Moskwy leci mało nóg nie połamie?
A może zdała ten egzamin ABW, która jakieś zdjęcia ma, jakies nagrania ma, ale najwyraźniej robi wszystko, żeby się posiadaną wiedzą nie podzielić z nikim?
A może ten egzamin zdali dziennikarze, którzy na 3 dni pokazali prawdziwą twarz Lecha Kaczyńskiego? Na te trzy dni między jego tragiczna śmiercią a dniem, w którym Wajda otworzył pysk i wylał swoje wawelskie żale?
A może zdało ten egzamin nasze wojsko, które tak rychle zabezpieczyło teren wielokrotnego morderstwa pod Smoleńskiem, że aż się zawstydzili izraelscy szweje w Rumunii?
A może egzamin ten zdał Donald Tusk strzelający misiaka z Wołodią Putinem herbu KGB?
A może zdał ten egzamin nasz umiłowany Wąsacz z Ruskiej Budy kładący łapę na aneksie do rozwiązania WSI?
A może generał Dukaczewski, który czegóś bardzo się cieszył i szampanem zapijał Komorowskiego zwycięstwo?
A może egzamin zdał Belka, który jest teraz szefem NBP i zadłuża nas w skali niespotykanej?
Kto, do cholery, zdał ten egzamin poza moherowymi babkami, które pod tym krzyżem, na Krakowskim Przedmieściu świeczki palą i modlą się od miesięcy?
Kto ten egzamin zdał, poza tą częścią społeczeństwa, która przez chwilę była piękna tym momentem wzniosłym, by po chwili stać się oszołomami, fanatykami wpadającymi w smoleńską histerię?
Kto zdał ten egzamin, poza internautami, którzy te wszystkie urzedowe śledztwa wyprzedzają o miesiące robiąc mrówczą robotę, analizując filmiki, snując domysłu, krzyżując teorie i szukając prawdy?
Kto zdał ten egzamin poza Rolexem i przyjaciólmi, dzięki którym powstała smoleńska Biała Księga, czyli zestaw pytań, z których połowa wystarczyłaby do zmiecenia z powierzchni ziemi rządu w każdym kraju nie będącym jakimś zapyziałym bantustanem zamieszkiwanym przez zamulonych bethelem dzikusów?
Niech mi ktos wreszcie powie, kto ten egzamin zdał, bo nie wiem. Właśnie widzę, jak państwo zdaje kolejne egzaminy. Wcześniej w Sandomierzu, teraz w Bogatyni. Można powiedzieć, że państwo nasze, pod światłym przywództwem Polskiej Zjednoczonej Platformy Obywatelskiej jest jakimś prymusem. Zdaje jeden egzamin za drugim.
Może Angela wystawi nam jakąs piątkę?
Może Wołodia wystruga nam jakiś medal z ziemniaka i da dyplom?
To przecież nie może tak być, żeby takie fajne państwo, które tak doskonale zdaje wszystkie możliwe egzaminy, nie doczekało się jakiejś nagrody. Niechby poklepania po ramionkach naszego ryżego piłkarzyka. Dobra psu i mucha.
Może by tak wreszcie prasa zaprzyjaźnionej Jamajki napisała o nas coś miłego?
Chociaż nie. Tak do końca egzamin zdany nie jest.
Został przecież ten drugi Kaczyński. Nie wiem, czy nie gorszy od tego zamordowanego? Tak, to prawdziwy demon. Judzi, jątrzy, uniemożliwia rządowi Donaldu Tusku wyciagnięcie tych wszystkich ustaw z szuflad, nogą przyciska, barkiem. Szczuje te sfanatyzowane mohery, udziela wywiadów, straszy Macierewiczem, podważa wiarygodnośc.
Tak, zdecydowanie nasze państwo nie zdało wszystkich egzaminów i Angela z Wołodia słusznie nie wynagradzają swoich wiernych sług w Priwislańskiej Obłasti. Panie premierze Donaldu Tusku, panie prezydencie Bronisławie Gajowy, generale Dukaczewski, funkcjonariuszko Olejnik Moniko i wy wszyscy pomniejsi słudzy Saurona! Przed wami jeszcze jeden wysiłek, jeszcze jedna wielka robota. Czas zakasać rękawy!
Niech zgoda buduje, by żyło sie lepiej Mirowi ze Zbychem! Ale samo się nie zrobi, a jak już widać nie można liczyć na młodzież. To już nie to samo co młody Kołakowski. Tarasiątka nie z tej krwi, żeby z naganem po uczelni biegać. To nie to co Kuroń i jego walterowcy. To nie to co tata Michnika i panadasiowy brat. Nie ma co, trzeba samemu ręce ubrudzić. Wzywam was, bo to dla nas, dla Polski! Jeszcze jeden wysiłek! Na dwa. один! zwei! Nicek
Minister Miller rozpoczął kampanię samorządową
1. Wczoraj w telewizji TVN24 szef MSWiA Minister Jerzy Miller, dwie doby po tragicznej powodzi, która zniszczyła ¾ 18 tysięcznego miasta Bogatynia, zaatakował burmistrza tego miasta i pochwalił jego sąsiada ze Zgorzelca. Trzeba przy tym dodać,że burmistrz Bogatyni jest członkiem PiS, a burmistrz Zgorzelca jest szefem lokalnych struktur PO. Miller mówił tak „ gdyby burmistrz Zgorzelca był w Bogatyni to prawdopodobnie dzisiaj byśmy mieli trochę inną sytuację” i dalej „bardzo byłem ujęty skutecznością i takim profesjonalnym podejściem burmistrza w Zgorzelcu. W Bogatyni tej skuteczności zabrakło. Jak słyszałem po przyjeździe do Bogatyni, ze burmistrz nie wie jaki jest stan wody i jak poziom wody zmienia się z godziny na godzinę to byłem zaskoczony”.
2. Ministrowi Millerowi szlak do ataku na władze samorządowe przetarł jeszcze w maju tego roku (podczas pierwszej fali powodziowej) sam Premier Donald Tusk, który na pretensje ludzi poszkodowanych przez powódź z miejscowości Proszówki w województwie małopolskim zareagował następująco „ trzeba było sobie wybrać lepszego wójta”. Mimo że to „specyficzne wsparcie” dla władz samorządowych zmagających się ze skutkami gigantycznej majowej powodzi, odbyło się się przed licznymi kamerami telewizyjnymi i mikrofonami radiowymi, nikt nie śmiał zwrócić uwagę Panu Premierowi, na wyjątkową niestosowność tej wypowiedzi. Tej niestosowności nie dojrzał ani sam Premier ani jego otoczenie także później, kiedy emocje opadły, a przeprosiny w tej sprawie niestety nigdy nie padły. Ciągle jeszcze pamiętamy wyjątkowo niestosowną wypowiedź Premiera Włodzimierza Cimoszewicza, który podczas pamiętnej powodzi 1997 roku przypominał powodzianom właśnie w województwie dolnośląskim o „konieczności ubezpieczania się”. Ale ta wypowiedź nagłaśniana regularnie przez media,kosztowała ówczesne SLD gorszy wynik wyborczy w wyborach parlamentarnych i utratę władzy w kraju. W przypadku Premiera Tuska ta wypowiedź została zaprezentowana tylko raz i tylko w mediach publicznych, po 3 miesiącach trudno ją gdziekolwiek znaleźć, a dziennikarze nie rozbierają jego słów na czynniki pierwsze.
3. „Najlepszą obroną jest atak” tą klasyczną zasadę zastosował w maju premier Tusk, a teraz Minister Miller. Ponieważ i wtedy w maju i podczas kolejnej fali powodzi w czerwcu i teraz w sierpniu, władze rządowe mają sporo na sumieniu to najlepiej zaatakować samorządowców, których gminy zostały dotknięte skutkami powodzi, przynajmniej oskarżeniami o nieudolność. Minister Miller zjawił się w Bogatyni o godzinie 3 nad ranem co najmniej kilkanaście godzin po apogeum kataklizmu w tym mieście i przepytywał burmistrza o poziom wody w Miedziance (lokalnym potoku, który zamienił się w rwącą rzekę) w sytuacji kiedy ten poziom już od godziny 17 w sobotę się obniżał. Szkoda ,że minister przy okazji nie wyjaśnił, dlaczego starosta turoszowski musiał próbować przedostawać się samochodem z Bogatyni właśnie do Turoszowa ,żeby przekazać do centrum zarządzania kryzysowego informacje o potrzebach niszczonego przez wodę miasta (czego mało nie przypłacił życiem) bo nie było żadnej innej formy łączności, za co jak się wydaje odpowiada administracja rządowa. Minister Miller razem z Ministrem z Klichem powinni wyjaśnić także jak to się stało,że zadysponowane przez szefa wojsk inżynieryjnych generała Lalkę już o godz.13 w sobotę 4 łodzie , jedna amfibia i 20 (słownie dwudziestu) żołnierzy pojawiło się w Bogatyni dopiero razem z Ministrem Millerem a więc po kilkunastu godzinach, skoro te siły i środki miały być dostarczone do tego miasta z odległości nie większej niż 100 kilometrów. Wreszcie szkoda, ze minister nie wyjaśnił dlaczego na wniosek rządu przyjęta niedawno specustawa powodziowa dotyczy tylko powodzi majowej i czerwcowej i teraz, żeby udzielić pomocy Bogatyni i innym miejscowościom dotkniętym powodzią sierpniową trzeba zwoływać nadzwyczajne posiedzenia Sejmu i Senatu i dokonywać w niej kolejnych zmian.
4. Zresztą porównywanie tego co stało się w Bogatyni, gdzie w ciągu 2 godzin woda z lokalnego potoku, który na co dzień można było przejść lekko mocząc nogi, zalała ¾ miasta z sytuacją Zgorzelca, który na kilkanaście godzin wcześniej wiedział, że idzie do niego wysoka fala w związku z przerwaniem tamy w zbiorniku przemysłowym, jest z założenia tendencyjne. Burmistrz Bogatyni sam ratował ludzi przed śmiercią wyciągając niektórych przez okna bo drzwi były już zablokowane przez wodę. Każdy ratownik był na wagę złota, bo przez pierwsze kilka godzin powodzi w Bogatyni ratownikami byli tylko jej mieszkańcy i kilkudziesięciu strażaków ochotników z miejscowej straży pożarnej. Burmistrz Zgorzelca natomiast mógł się ograniczyć do wydawana poleceń setkom strażaków i kilkudziesięciu żołnierzom, którzy przybyli do Zgorzelca na kilkanaście godzin przed nadejściem fali kulminacyjnej Szkoda, że po wizycie w totalnie zniszczonym mieście , odciętym od świata, gdzie ludzie proszą o chleb i wodę, Minister Miller zamiast powiedzieć jaką pomoc uruchomi rząd, rozpoczął perfidne rozgrywki polityczne tylko dlatego,że nie podoba mu się opcja polityczna burmistrza Bogatyni. Panie ministrze to nie tylko nieładnie, Pan swoimi wypowiedziami dotyczącymi samorządowców, łamie standardy demokratycznego państwa. Premier Pana nie skarci, bo sam używał takich „tanich chwytów”, ale może przynajmniej skarci Pana opinia publiczna.
Zbigniew Kuźmiuk
Chamstwo święci triumf pod Pałacem Prezydenckim - 9.08.2010 Pod krzyżem przed Pałacem Prezydenckim na kilka godzin przed zapowiedzianą manifestacją pojawiła się spora grupa z głośno ryczącym magnetofonem, co miało przeszkadzać i prowokować modlących się spokojnie ludzi zgromadzonych dwa metry dalej. Policja otoczyła teren barierkami, część z tych w większości młodych ludzi (ale nie tylko) pozostała za nimi. Permanentna prowokacja trwała kilka godzin, zanim policja zdecydowała się na próbę namówienia tych osób by przeniosły się poza barierki. W kierunku ludzi pod krzyżem poleciały przedmioty – m. in. szklana butelka. Jednak na zewnątrz było dużo bardziej niebezpiecznie. Tam grupy nie były rozdzielone. Około drugiej godziny Krakowskie Przedmieście zasłane było śmieciami, potłuczonymi butelkami po piwie, wszędzie unosił się odór rozlanego alkoholu. Próbowano zniszczyć transparent zwolenników pozostawienia krzyża, słychać było okrzyki ludzi przyciśniętych do barierek. Wulgarne zaczepki, obrzydliwe okrzyki, żenujące transparenty. Oto prawdziwa twarz „młodej Platformy”. Jeśli komuś „młoda Platforma” kojarzy się z „młodym Pruszkowem” to ja nic na to nie mogę poradzić. Rządzi nami partia dresiarska... Jarosław Kaczyński ma rację. Zapateryzm puka do bram. To co się dzieje nie jest ani winą Kaczyńskiego, ani też nie ma on na to wpływu. Ci co tak piszą tracą kontakt z rzeczywistością. Niech wpadną na Krakowskie Przedmieście. To efekt pięciu lat prowadzenia polityki w stylu Palikota i Niesiołowskiego przy pełnej aprobacie władz Platformy i dzięki wsparciu mediów. Bydło, watahy, mohery. Dzielenie ludzi, polityka pogardy i nienawiści. Występek stał się cnotą, a chamstwo jest „trendy”. W Hiszpanii udało się przekształcić społeczeństwo w ciągu życia jednego pokolenia. Polska podąża tą samą drogą. Czy jakakolwiek zmiana retoryki PiSu, czy Jarosława Kaczyńskiego miałaby wpływ na postawę tych ludzi, uskrzydlonych akceptacją władzy i bezkarnością protagonistów nowej sztuki obyczajów? Nie bądźmy naiwni. Nienazwanie rzeczy po imieniu, nie ma to terapeutycznego wpływu. Z relacji ludzi wiem, że w ciągu dnia pojawiła się tam kobieta z małym dzieckiem głośno komentując, tak by słyszeli wszyscy wokół, „popatrz jak wyglądają oszołomy”. Sam zresztą widziałem niejedno chamskie zachowanie i niejeden eksces, z pluciem starszej kobiecie w twarz, wulgarnymi zaczepkami, poszturchiwaniami włącznie. Nocami bywa podobno jeszcze gorzej, gdy nachlani młodzi z wielkiego miasta wychodzą z zamykanych właśnie knajp i urządzają sobie zabawy kosztem kobiet pod krzyżem.
Nie dajcie się zwieść telewizyjnym relacjom o happeningu, zabawie itd. To są chamskie i potencjalnie bardzo niebezpieczne wydarzenia. A najbardziej niebezpieczne jest publiczne akceptowanie takich zachowań przez władzę i media. Ale czego można się spodziewać po dziennikarzach dla których patriotyzm jest demonem... 1. To "przyfrunęło" z drugiej strony Krakowskiego Przedmieścia od "pokojowo nastawionych happenerów" Bernard
Pod wezwaniem Boga czy Narodu? Religia a ustrój. Studium przypadku polskich konstytucji (Paweł Bała) Miałem ostatnio dużą przyjemność przygotowania recenzji wydawniczej książki mojego Kolegi i najbliższego naukowego współpracownika dr. Pawła Bały pt. “Pod wezwaniem Boga czy Narodu? Religia a ustrój – studium przypadku polskich konstytucji”. Książka ukazała się w ostatni wtorek jako kolejny tomik serii Biblioteka Konserwatyzm.pl, w wydawnictwie Von Borowiecky. Paweł Bała ma coś, czego brak 95% prawników piszących książki, a mianowicie umiejętność napisania ciekawej monografii. Prawnicy zwykle piszą sami dla siebie, niezwykle hermetycznym i zakodowanym językiem, a tego zawiłego stylu ludzie o innym wykształceniu nie są zdolni czytać. U Pawła Bały tego nie ma, gdyż jego książki pisane są w sposób zrozumiały i przystępny. Po części wynika to z osobistego stylu tego młodego naukowca, po części jednak również z przyjętej metodologii. Niestety większość środowiska prawniczego hołduje dziś koncepcji tzw. pozytywizmu prawniczego, charakteryzującego się oderwaniem normy prawnej od wartości, historii i społecznego zakotwiczenia. Dlatego prawnicy, pisząc monografię, zwykle ograniczają się do niezwykle skrupulatnego omówienia norm prawnych, co w praktyce polega na referowaniu ustawy po ustawie i artykułu po artykule. Właśnie dlatego czytelnicy bez prawniczego wykształcenia zaczynają ziewać już na czwartej stronie uczonej książki, a kończąc stronę dziesiątą są już gotowi do drzemki.
Nie jestem prawnikiem, ale przypuszczam, że wielu z nich także zasypia. w czasie lektury prac swoich kolegów tyle, że nie wypada im tego głośno powiedzieć. Jednakże prawo – wbrew temu, co twierdzi szkoła pozytywistyczna, nie może być badane w oderwaniu od rzeczywistości społecznej, politycznej, religijnej i kulturowej. Nie wolno ograniczać nauk prawnych do streszczania istniejących norm ustawa po ustawie i artykuł po artykule, zadowalając się samym ich nagim istnieniem, bez zadania sobie pytania: „A po co? A dlaczego?”. Spytani o takie rzeczy prawnicy zwykle odpowiadają: „Wie Pan, prawo to ustawa, a dlaczego, skąd i po co to uchwalono – mnie nie interesuje. Ja zajmuję się badaniem prawa, a nie pierdół filozoficznych i socjologicznych” (słowa rzeczywiście zasłyszane przeze mnie). I właśnie Paweł Bała nie pisze w ten sposób książek, gdyż nie traktuje prawa jako zespołu norm wyabstrahowanych z rzeczywistości. Widać to było znakomicie w jego pracy na temat edukacji w polskim prawie konstytucyjnym (Konstytucyjne prawo do nauki w polskim systemie oświaty, 2009 rok), jak i w jego ostatniej książce “Pod wezwaniem Boga czy Narodu? Religia a ustrój – studium przypadku polskich konstytucji”. Jeśli ktoś obawia się, że znajdzie tu suche wyliczenie i omówienie tego, co jest napisane w której konstytucji, to nie ma czego się bać. Oczywiście – odpowiednie artykuły każdej konstytucji są tu dokładnie opisane. Ale całość ta zawsze jest przedstawiona na szerokim tle wydarzeń historycznych, aktualnej sytuacji politycznej, prądów kulturowych, nauczania samego Kościoła katolickiego. Problematyka tła historycznego i ideowego znajduje się w każdym rozdziale, przy omówieniu każdej poszczególnej konstytucji polskiej. Poza tym na samym początku mamy dwa rozdziały poświęcone wyłącznie problematyce stosunków państwa i Kościoła w nauczaniu samego Kościoła (zarówno okres ortodoksyjny, jak i posoborowe herezje modernistyczne) oraz specyficznej roli Kościoła katolickiego w historii naszego kraju. Właśnie dlatego monografia dr. Bały jest interesująca także dla kogoś, kto nie legitymuje się dyplomem studiów prawniczych. Ja – politolog – jestem w stanie czytać tę książkę bez uczucia senności. Jestem pewien, że także inni czytelnicy nie będą musieli jej studiować z termosem kawy na stoliku. Dodajmy na sam koniec, że książka napisana została przez katolickiego konserwatystę cechującego się sympatiami endeckimi. Widać to tak po stawianych tezach, jak i po doborze literatury. Zapewne ta optyka – jakże rzadka w polskim świecie nauki, gdzie panoszy się duch Bronisława Geremka – przyczyniła się do tego, że w książce dominuje jeden problem. Kwestią tą jest zagadnienie, jak należy tworzyć państwo katolickie w sytuacji, gdy na scenie politycznej dominują partie agnostyczne religijnie, a w wyniku błędów ostatniego soboru także sam Kościół opowiedział się za rozdziałem Kościoła od państwa? Sygnalizuję tylko tutaj czytelnikom główny problem książki. Oczywiście nie napiszę, jaka jest teza dr. Bały. Gdybym to zrobił, po co mielibyście Państwo kupować jego książkę? Zachęcam do znalezienia odpowiedzi w lekturze. Adam Wielomski
Izrael boi się dochodzenia ONZ w sprawie dokonanych morderstw Izrael zagroził zakończeniem współpracy z ekspertami ONZ prowadzącymi śledztwo w sprawie majowej akcji na konwój. Wysłannicy ONZ prowadzą w Izraelu śledztwo dotyczące dokonanej w maju operacji komandosów tego kraju przeciwko morskiemu konwojowi humanitarnemu płynącemu do Strefy Gazy. Izrael zagroził, że zerwie współpracę, jeśli eksperci zażądają przesłuchania żołnierzy. W incydencie z 31 maja zginęło dziewięciu tureckich aktywistów propalestyńskich. Jeden z nich miał również obywatelstwo USA. Rzecznik premiera Benjamina Netanjahu przekazał dziennikarzom, że Izrael nie będzie brał wówczas udziału w pracach komisji śledczej. W opinii Netanjahu, blokada Strefy Gazy była legalna, a żołnierze izraelscy otwierają ogień tylko w sytuacji zagrożenia życia. Szefowie pańśtwa żydowskiego domagają się bezstronności członków komisji oraz działania nie narażającego interesy i bezpieczeństwo państwa Izrael – zaznaczył rzecznik.
mem/BBC/”Rzeczpospolita”
Oficer BOR: Nie ma pewności, że lotnisko było bezpieczne Jaki ma pan staż w Biurze Ochrony Rządu? Wiek służby mógłby mnie też zidentyfikować, bo wtedy… Nie jest to duża jednostka, natomiast…
To nie jest ani rok, ani dwa, ani trzy…? Nie, zdecydowanie dużo więcej.
Dlaczego chce pan pozostać anonimowy? Po moich wypowiedziach, Biuro Ochrony Rządu może mieć zastrzeżenia, bo raczej jest w takich sytuacjach wszystko, bez względu czy jest to tajemnicą czy nie, no robi się z tego tajemnicę w Biurze Ochrony Rządu.
...Czyli wszyscy buzie na kłódkę? Dokładnie tak.
Jak pan zareagował na pierwsze informacje o katastrofie 10 kwietnia? Na początku była reakcja niedowierzania, że coś takiego mogło nastąpić. Nie byłem związany z tym zabezpieczeniem, więc nie znałem szczegółów. Szczerze mówiąc, miałem nadzieję, że prasa przesadza. Że jest to po prostu lądowanie awaryjne… Później poczułem się lekko przybity, potem już - mocno przybity.
Jak myśl Panu pierwsza przyszła do głowy? Przeszła mi przede wszystkim myśl, co mogło być powodem katastrofy - tym bardziej, że pilotów Pułku darzę dużym zaufaniem. Byłem niejednokrotnie pasażerem zarówno "jaka 40-go" jak i "tupolewa". Czułem się bezpieczny na pokładzie tego samolotu.
W katastrofie tupolewa zginęło 9 funkcjonariuszy BOR. Ilu borowców było na miejscu w Smoleńsku, do zabezpieczenia pobytu Prezydenta? To była podobna grupa? Żeby przedstawić to w bardziej klarowny sposób – to nie grupa, tylko grupka wyjechała. Bo raptem – z mojej posiadanej wiedzy wynika, że było czterech funkcjonariuszy. Trzech albo czterech. Jeden odpowiedzialny, jeden wspomagający i pirotechnik.
To duże siły? W czasie wizyty Pana Prezydenta Kwaśniewskiego na cmentarzu katyńskim zaangażowanie środków było kilkunastokrotnie większe.
Jakie zadania wykonywała ta - jak pan mówi – grupka funkcjonariuszy? Pozostali do zabezpieczenia wizyty Pana Prezydenta w Katyniu. No w tym momencie, powinni w jakiś sposób nadzorować prace związane z zabezpieczeniem lotniska "Sewiernyj".
Ogólnie przyjęta zasada: to gospodarz zapewnia ochronę osobie wizytującej. Goście mogą asystować. Jak wyglądał podział pracy między FSB i BOR, gdy Władimir Putin przylatywał do Polski? Tutaj, jeśli chodzi o stronę rosyjską, to asystowała - czyli była obecna przy wszystkich działaniach operacyjnych z naszej strony. Zaczynając od przygotowania, rozpoznania i nawet przekazywania przez pirotechników odpowiedzialnym za określone miejsca czasowe, czyli tam, gdzie osoba ochraniana przebywała czasowo – zawsze odbywało się to w asyście oficerów FSB. Była to wola służb Federacji Rosyjskiej i była spełniona. Nie było żadnych problemów.
Mam tu protokół z rozpoznania pirotechniczno-radiologicznego lotniska. Czy to obowiązujący wzór tego dokumentu?
Tak.
Protokół wypełnia funkcjonariusz BOR, który bierze udział w sprawdzeniu lotniska, na które leci np. głowa Państwa. Sprawdzają Rosjanie. Polscy borowcy patrzą im na ręce, asystując. Tak było? Na pewno ani pirotechnik BOR, ani odpowiedzialny z ramienia BOR, nie może jednoznacznie stwierdzić, że było dokonane rozpoznanie pirotechnicznie.
To znaczy…? To znaczy, że ich tam nie było. Był kierowaca, który oczekiwał w samochodzie. On nie jest pirotechnikiem i odpowiedzialnym za zabezpieczenie. Pirotechnik, w czasie gdy były robione przygotowania do wizyty nie był, nie asystował, służbie dokonującej kontroli, więc tak do końca nie mógł być pewny, że ta kontrola została wykonana.
Może nie trzeba robić takiego rozpoznania… Panie Redaktorze…
Takie rozpoznanie robi się może… Obligatoryjnie przy każdej wizycie, w każdym miejscu czasowego pobytu, jak również na lotnisku.
Na wyjaśnienie czeka też, to co działo się w wieży kontroli lotów na lotnisku Sewiernyj. Nieznana jest rola mężczyzny, który towarzyszył kontrolerom lotu. Sam budynek... No to że zaniedbany jest z punktu widzenia budowlanego, to jest sprawa Rosjan i ich inspektora nadzoru budowlanego, podejrzewam. Natomiast faktem jest, że sam budynek według mojej oceny jest źle zabezpieczony. Zarzuca się, że w samolocie Tupolewa każdy wchodził jak chciał, ale dlaczego w takim razie jest nie wyjaśniona kwestia trzeciej osoby? To znaczy, że do wieży kontroli, która ma wpływ na bezpieczeństwo wchodzi sobie trzecia osoba?
A funkcjonariusze BOR nie są od tego, żeby to sprawdzić? Funkcjonariusze BOR przynajmniej, jeśli by się pojawili, psychologicznie na pewno miałoby to jakiś wpływ na kontrolerów, ale przede wszystkim powinni sprawdzić, czy tam nie znajdują się środki niebezpieczne.
Kiedy Pana zdaniem borowcy dotarli z cmentarza na lotnisko? Pirotechnik został dowieziony, tzn. dojechał na miejsce ze służbami. Federacji Rosyjskiej, oczywiście. Po katastrofie.
Dopiero? Dopiero. Na moją wiedzę, są oni grubo ponad… na pewno trwało to dłużej niż pół godziny, a podejrzewam, że do godziny – dopiero dotarli na miejsce katastrofy.
Jakie są losy tych funcjonariuszy po powrocie do Polski? Panie redaktorze, na chwilę obecną… co znaczy losy.. ? Na chwilę obecną Biuro nie podjęło żadnych czynności wyjaśniających. Więc jak tu mówić o losach? Ciężko cokolwiek zarzucać, skoro Biuro nie wyjaśnia sytuacji, czy i w jaki sposób działania BORu, nawet czy mogły ewentualnie przyczynić się do zmniejszenia ryzyka wypadku. Nawet w czasie rozmowy z jednym z funkcjonariuszy wydziału kontroli Biura Ochrony Rządu, też wyraził on jasno swoją opinię, że to zaskakujące, że Szef Gabinetu w żaden sposób nie wpływa na Szefa BOR, ani sam Szef BOR, nie podejmuje takiej decyzji, żeby było przeprowadzone postępowanie wyjaśniające…
...? No Panie redaktorze? Tutaj zginęła Głowa Państwa, która ustawowo jest chroniona przez BOR. To pan wybaczy, ale w takim wypadku należy postępowanie wyjaśniające przeprowadzić, czy wszystkie czynności zostały wykonane prawidłowo – od rekonesansu aż po realizację, poprzez określenie czy środki były właściwie wyznaczone.
To zarzut wobec szefa BOR? Pan generał świadomie zrezygnował z kontroli wykonywanych działań ochronnych ze strony rosyjskiej. Tak naprawdę Biuro Ochrony Rządu nie ma zielonego pojęcia, samo nie ma zielonego pojęcia, co się stało. PS. Wywiad został autoryzowany w niniejszejszej formie. ŁK
Wrażenia spod Krzyża: Czy są jeszcze warszawiacy, czy są księża gdzieś w Warszawie?! Prof. Mirosław Dakowski: Wieczorem jadę pod Krzyż. Już z daleka słyszę Bogurodzicę. Potem Apel Jasnogórski, jak co dzień. Wokół Krzyża i zniczów pod nim ze 300-350 osób. Z tyłu – „oblegający”. Z 70-100 osób, ale hałas robią ogromny. Z gitarami, radyjkami, nagłośnieniem i prowokacyjnymi okrzykami. Po stronie pałacu namiestnikowskiego funkcjonariusze go strzegący. Bierni. Po stronie „ludu” – zupełny brak policji i straży miejskiej. Spróbuję podzielić me wrażenia tematycznie: Przemoc nie jest konieczna, by zniszczyć cywilizację. Każda cywilizacja ginie z powodu obojętności wobec unikalnych wartości jakie ją stworzyły. Nicolas Gomez Davila
Mirosław Dakowski, niedziela, 8 sierpnia; spisane w poniedziałek Wieczorem jadę pod Krzyż. Już z daleka słyszę Bogurodzicę. Potem Apel Jasnogórski, jak co dzień. Wokół Krzyża i zniczów pod nim ze 300-350 osób. Z tyłu – „oblegający”. Z 70-100 osób, ale hałas robią ogromny. Z gitarami, radyjkami, nagłośnieniem i prowokacyjnymi okrzykami. Po stronie pałacu namiestnikowskiego funkcjonariusze go strzegący. Bierni. Po stronie „ludu” – zupełny brak policji i straży miejskiej. Spróbuję podzielić me wrażenia tematycznie:
Wierni Ludzie spokojni, modlą się, pobożnie i w skupieniu. Te wybuchy dzikich wrzasków z tyłu traktują… chyba jak deszcz. Zjawisko przyrody. Więc tylko, gdy „wbija się” w modlących klin agresywnych osiłków lub ekipa TVN – otwierają za sobą parasole. I spokojnie modlą się dalej. Jedynym księdzem jest (zdaje się, że od wielu dni!!) ksiądz Stanisław Małkowski. Z radia (chyba Radio Maryja?) Apel Jasnogórski. Po Apelu świetne kazanie biskupa ze Świdnicy. Nazwiska nie zapamiętałem. O wielkim celu pielgrzymek, właśnie zbliżających się do Maryi Pośredniczki wszystkich Łask. O znaczeniu Krzyża, m.in.. w obecnej trudnej sytuacji Narodu. Słuchających pod Krzyżem Smoleńskim bardzo to kazanie wzmocniło. Potem ks. Małkowski rozpoczyna Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Następnie intonuje wiele z tych starych, rzadko w kościołach obecnie śpiewanych pieśni. Kilkaset osób śpiewa: „W Krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie, w krzyżu miłości nauka Kto Ciebie, Boże raz pojąć może, ten nic nie pragnie, ni szuka W krzyżu osłoda, w krzyżu ochłoda,
Dla duszy smutkiem zmroczonej…[....]Gdy grom się zbliża, pośpiesz do krzyża on ciebie wesprze, ocali” Pobudza to gromady tych oblegających nas do głośniejszych wrzasków i bluźnierstw. Ale do osób wewnątrz kręgu modlących się te krzyki słabo docierają. Tu jesteśmy „u siebie”. Odmawiamy Różaniec (pięć dziesiątek). Podeszła trójka dzieci, siedem do dziesięciu lat, dostały (chyba przez jakąś rekomendację) mikrofon. Rozczulająco zaśpiewały parę piosenek powstańczych i AK-owskich. Pewnie wnuki tamtych bohaterów. Godzina dziesiąta. Organizatorzy wyłączają nagłośnienie, dalej śpiewamy bez pomocy elektroniki. A nasi agresorzy – podkręcają regulatory głośności swych urządzeń emitujących „bum-bum” i jazgot. U nas Droga Krzyżowa. Prowadzą młodzi mężczyźni. Dużo młodych kobiet. Modlimy się też o to, by ci hałasujący z tyłu przejrzeli. Kolejne pieśni.
Interakcje W nasza grupę wbijają się … chyba są to „bojówki”. Bo są to grupy po 3-5 podpitych agresywnych osiłków. Ale pojedynczo – to się boją. Stąd u nas rozpowszechnia się nazwa „bojówki”. Ryk z tyłu nasila się. Jakieś młodociane a wesołe „panienki” wołają nas: „Co tam będziesz stał, połóż się na mnie!!” Ryk radości u ich kolegów. Paru panów spośród modlących się szuka policji. Odnajdują służbowy mikrobus z policjantami aż za Bristolem, na rogu Karowej. Z trudem wybłagują, by paru policjantów poszło pod pałac i uspokoiło to szalejące nagłośnienie i podpite, wulgarne, wyjące i śmiejące się rozgłośnie panieny. Nie wiemy, nie rozpoznajemy, czy to „postępowe intelektualistki”, czy młodociane prostytutki. Na chwilę pomaga, potem jazgot powraca. Gdy wbija mi się w nerki łokieć draba z następnej „bojówki”, też idę prosić policję o interwencję. Są daleko. Mówią, że oni tu tylko „tak ogólnie”. Dowódca wozu (zapamiętałem tylko końcówkę nr-u 487) podaje mi nr. 997, bym nań zameldował i poprosił o pomoc. Jemu „nie wolno”. Trudno, dzwonię. Mówię (ok. 2230), że pod pałacem prezydenckim brutalne grupy łobuzów atakują ludzi modlących się. Odpowiada, bym powiadomił radiowóz. Ja – że właśnie ten dowódca odesłał mnie pod „997”. Słyszę bezradne „Ahaaaaa” Podaję swoje imię i nazwisko, pytam, czy „mają rozkaz bycia biernymi”. Znów bezradne „Nooo, może nie do końca….”. To ostatnie, mocniej jednak, sformułował znany nam już „dowódca wozu bojowego” z Karowej. Przejeżdża samochód Straży Miejskiej. Stajemy przed maską, by go jednak zatrzymać. Żądamy interwencji. „Aaaa, my to od czegoś innego jesteśmy…” „- Ależ to MY was wynajęliśmy, z naszych podatków macie pensje i sprzęt!!”. Zawstydzeni. Łapią jakiegoś chłopaczka na motorynce i legitymują. Mówią do nas: „Widzicie, że jesteśmy przecież zajęci”. Któryś podaje nawet swój numer, ale nie mam długopisu. Ani motywacji. Znów pojawiają się „młodzi wykształceni”, tańczą wesoło i śpiewają: „raz kółko, raz krzyżyk”.
Kościół i okolice Wrogowie Krzyża są zapewne różnego pochodzenia „ideowego” (właściwie- anty- ideowego). Ale wszyscy próbują coś dla siebie urwać. Gdyby Biskup Miejsca (Ordynariusz, A-bp Nycz) huknął, że agresja na Krzyż jest skandalem, gdyby stanął w jego obronie – ateiści i inni „-iści” by przycichli. Niestety – są chyba nawet jakieś niejawne zarządzenia z Metropolii Warszawskiej zabraniające księżom angażowania się „po stronie Krzyża”. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że na tysiąc zapewne księży w Warszawie i okolicy tylko ks. St. Małkowski ma czas, siły i odwagę by być z modlącymi się. Gdzież są ci księżą katoliccy??! Na dziś, poniedziałek 9 sierpnia, jacyś wrogowie Krzyża dostali podobno pozwolenie Ratusza na .. atak na Krzyż (?!) w nocy (23-cia do pierwszej lub, wg. nich, do szóstej rano!!). Jeśli Gronkiewicz Waltz się nie opamięta i nie cofnie tego „pozwolenia” na dzisiejsze, nocne prowokacje, to w razie zamieszek i ew. ich ofiar będzie musiała wypłacić wielo-milionowe rekompensaty, jak niedawno władze Duisburga (zob. Hambura: [link]) . Co prawda, nie z własnej kieszeni, lecz z naszej, podatników. Więc może ta perspektywa tak bardzo jej nie przeraża ?
Na marginesie: Transport Dawno nie poruszałem się po Warszawie w nocy. Okazało się, że znanych mi linii, tak dziennych, jak nocnych, nie ma. Zastępczych – też brak. Jakoś, trzema autobusami i tramwajem, dotarłem wreszcie do Gocławia. A mieszkam w Aninie, na głównej trasie w kierunku Otwocka, Starej Miłosny, dalej Mińska Maz. Gdy pytam tramwajarza, jak dojechać do Anina, mówi: „Panie , dali 500 mln. na prywatny stadion Waltera, to na komunikację dla ludzi ma być??” Ucieszyłem się , że ludzie kojarzą fakty. Ale … do domu daleko. Pojechałem gdzieś w bok, na Marysin. A stamtąd ciemnymi, rozkopanymi ulicami parę kilometrów na piechotę. Takich ulic u nas, w Aninie, Wawrze, w Radości jest sporo. Słusznie, niech lud zaciska pasa. I ćwiczy piesze wycieczki i survival. Damy za te oszczędności wielkie nagrody naszym urzędnikom. Samochody na widok samotnego człeka z białą brodą, który w dodatku macha ręką, przyspieszają. Tfy, pewnie prowok i bandyta! Zamiast w pół godziny, byłem w domu po dwóch godzinach. Ale jak pouczająco…
O co chodzi, a o co nie chodzi? Wśród modlących się przy Krzyżu nie ma partyjniactwa, nie słychać „pisiaków”, ani tego wszystkiego zadziwiającego nas, co dyżurne ekipy propagandystów z TVN, „Gaz Wyb-u” czy „niezależni socjologowie” czy politolodzy wypisują i ludziom oglądającym telewizory wciskają; skutecznie, niestety. Ponieważ również moje ulubiona blogerka Kataryna (ma przecież szufladkę też na mej stronie) napisała, jak sądzę, retorycznie, że „żadnej ze stron sporu nie rozumie”, to odpowiem:
– to nie jest konflikt między „Kaczorem” , czy PiS-em, a PO czy (uczciwszy Państwa oczy) Palikotem.
– pod Krzyżem nie demonstrują sfanatyzowane staruszki czy intrygujący a przegrani politycy.
To jest zderzenie między Prawdą Chrystusa, a zakłamaniem i tchórzostwem. A może i zbrodnią. Ludzie modlą się o Prawdę Chrystusa dla Polski, w tym o Prawdę w sprawie legalnego wyjaśnienia Zbrodni Smoleńskiej. Ten Krzyż uwiera tak (zob. „Gruppenführera KAT” ), jak i jego mocodawców. Widoczne pod krzyżem i powszechnie wiadome fakty wskazują, że „władza”, tak w państwie (prezydent, premier, MSWiA, Policja), jak i w Warszawie (Prezydent, a niżej Straż Miejska) oraz „decydenci” w KEP (Konferencja Episkopatu Polski) starają się ten – mocno ich uwierający Krzyż usunąć z widoku – i z pamięci Polaków.
Czy – i kto – z tego festiwalu tchórzostwa i małości wyrwie się pierwszy? A coraz więcej mądrych ludzi uważa, że: tak za pierwszym, głupawym politycznie, oświadczeniem prezydenta – elekta o usunięciu Krzyża Smoleńskiego, jak za jawną i oburzającą biernością „władz” cywilnych i kościelnych, czy za inspirowaniem brutalnych ataków łobuzów i „panienek wyzwolonych”, za bezkarnością palikotów, za miałkimi rachubami grup interesów, ubranymi w napuszone słowa, za wrogością do Boga różnych odmian lewusów i lewaków, czyli anty-teistów, i itp… stoi jedna postać. Inteligentna, doświadczona i stara. Jest to więc atak satanizmu.
Warszawo, obudź się! Księża katoliccy, obudźcie się ! LARUM GRJĄ!!! Prof. Mirosław Dakowski
Zasłużył na wdzięczność Kremla Prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew nadał Wajdzie Order Przyjaźni. To jedno z najwyższych odznaczeń państwowych. Odznaczenie Federacji Rosyjskiej przyznano Andrzejowi Wajdzie za wielki wkład w rozwój rosyjsko-polskich stosunków w sferze kultury – wynika z informacji podanych przez Kreml. Prezydent Rosji wydał w tej sprawie odpowiedni dekret. Rosyjskie media informujące o tym fakcie nazywają reżysera klasykiem kina światowego. Telewizja NTV podkreśliła, że jedną z najgłośniejszych premier tego roku w Rosji był pokaz filmu “Katyń”. Radio Echo Moskwy przypomniało, że rosyjska premiera tego filmu odbyła się w 2008 roku, jednak wówczas dzieło to mogli zobaczyć widzowie tylko dwóch kin; dopiero w tym roku film pokazał jeden z rosyjskich państwowych kanałów telewizyjnych. W czasie, gdy trwała kampania w pierwszej turze wyborów prezydenckich w Polsce, pojawiła się informacja, że Andrzej Wajda otrzymał Nagrodę Państwowa Federacji Rosyjskiej. Nie doszło jednak do odebrania przez reżysera tego wyróżnienia za zasługi na rzecz walki o prawa człowieka. Kapituła nagrody poinformowała ostatecznie, że w tym roku odstąpiła od przyznania takiej nagrody komukolwiek. mem/”Rzeczpospolita”
Schizmatycy i heretycy z ekskomunikowanego polskiego kościoła w Missouri ponownie odrzucili ofertę pojednania
Ekskomunikowany polski kościół w Missouri odrzucił proponowaną mu przez abp. Roberta Carlsona ofertę pojednania i powrócenia do jedności z archidiecezją Saint Louis. Kościół pod wezwaniem św. Stanisława Kostki opowiada się za kapłaństwem kobiet, kapłaństwem żonatych mężczyzn oraz możliwością przyjmowania komunii przez nie-katolików. W 2005 roku Kongregacja Nauki Wiary, a za nią ówczesny arcybiskup Saint Louis, Raymond Burke, ekskomunikowali zarząd parafii. Następca Burke’a, abp Robert Carlson, zaproponował kompromis, który pozwoliłby parafii na posiadanie własnych nieruchomości i aktywów, jak to się dzieje dotychczas, w zamian za wynajem budynku plebanii i kościoła. Jednak w niedzielnym głosowaniu większością głosów członkowie parafii św. Stanisława Kostki odrzucili tę ofertę. - Ludzie przypominają, że w starożytnym Rzymie chrześcijanie mawiali „Vox populi, vox dei”, co oznacza „Głos ludu jest głosem Boga” – podkreślił Marek Bozek, eksomunikowany w 2005 roku pastor z tej parafii. – Wierzę, że członkowie kościoła wyrazili swoją opinię, iż nie chcą z powrotem przynależności do diecezji – dodał. Jeden z byłych członków ekskomunikowanej parafii nazwał propozycję abp. Carlsona uczciwą, dodając: „Mamy to, co chcieliśmy”. Bob Zabielski, który także został ekskomunikowany a jednak powrócił do archidiecezji, krytycznie wypowiedział się na temat wyników głosowania. – Nie chodzi o władzę ani o pieniądze, chodzi o księdza. Nie sądzę, żeby kiedykolwiek skierował swój kościół na drogę przynależności do Kościoła katolickiego. eMBe/CatholicNewsAgency
Komorowski uciekł przed powodzianami Prezydent, chcąc uniknąć trudnych pytań powodzian, wyszedł z budynku Urzędu Gminy w Bogatyni tylnymi drzwiami Nawet kilka lat może zająć odbudowa Bogatyni po zniszczeniach spowodowanych przez powódź. W spustoszonym mieście skala zniszczeń jest bowiem ogromna. Około tysiąca osób jest bez dachu nad głową. Łącznie tylko w Bogatyni i Zgorzelcu na skutek powodzi ucierpiało ponad cztery tysiące ludzi. Bogatynia, która powoli dochodzi do siebie po ataku żywiołu, przygotowuje się do odbudowy miasta. Jednak zanim do tego dojdzie, trzeba sprowadzić płynącą przez miasto rzekę Miedziankę do pierwotnego koryta. Tam, gdzie ustąpiła woda, trwają prace przy usuwaniu skutków żywiołu. Jak wynika ze wstępnych ustaleń, na terenie gminy Bogatynia uszkodzonych w wyniku powodzi jest ponad 280 budynków. Część nadaje się tylko do wyburzenia. Władze miasta skupiają się głównie na pomocy ludziom, którzy stracili cały dorobek życia. Od soboty mieszkają w szkołach, u rodzin i znajomych, ale – jak zapewnił nas burmistrz Andrzej Grzmielewicz – wkrótce powinno się to zmienić. Miasto nie ma mieszkań socjalnych, a tym samym nie ma możliwości przyznania mieszkań z własnych zasobów. – Jak zapewnił nas wojewoda dolnośląski, otrzymamy pomoc w wysokości około tysiąca złotych na rodzinę, co umożliwi pokrycie kosztów wynajmu mieszkań dla tych, którzy stracili dach nad głową. Zamierzam też uruchomić Hotel Górniczy, w którym zamieszkają kolejni poszkodowani – wyjaśnia włodarz Bogatyni. Pojawiły się także plany dotyczące budownictwa komunalnego, które docelowo rozwiązałoby problemy zasiedlenia powodzian. W Bogatyni trwa wypłata pierwszych zasiłków dla powodzian w ramach bezzwrotnej pomocy do 6 tys. złotych. Przez dwa dni złożono ponad osiemset wniosków o wsparcie. Jak poinformowała Małgorzata Woźniak, rzecznik MSWiA, pieniądze na wypłatę zasiłków w kwocie do 6 tys. zł trafiły do 17 gmin Dolnego Śląska, z czego najwięcej – 2,4 mln zł – otrzymała Bogatynia. Właśnie tam skala zniszczeń jest ogromna i na dobrą sprawę szacowanie szkód dopiero się rozpocznie. Jak powiedział nam burmistrz Grzmielewicz, tylko w Bogatyni straty mogą sięgnąć dziesiątków, a może nawet setek milionów złotych. – Bez rzetelnej i konkretnej pomocy finansowej państwa sami nie damy rady, dlatego zwracam się o pomoc do premiera i prezydenta – zaapelował burmistrz. Podziękował wszystkim za okazaną pomoc, która płynie do miasta z różnych stron. Dzięki temu w Bogatyni nie brakuje już żywności i wody pitnej, natomiast są inne pilne potrzeby. – Wciąż brakuje nam środków czystości, odzieży i narzędzi do porządkowania terenu oraz zalanych domów i mieszkań. Potrzebne jest wszystko to, co może się przydać do odbudowywania ze zniszczeń – informuje Grzmielewicz. Wśród priorytetowych działań jest także zabezpieczanie tego, czego nie zabrała woda i co możliwe jest jeszcze do uratowania. Części rodzinom, które pozostały w swych domach, także na terenie gminy, prowiant dostarcza wojsko. Na terenie Bogatyni i Zgorzelca przy usuwaniu skutków powodzi pracuje ok. 900 żołnierzy. W Zgorzelcu, gdzie w niedzielę fala wezbraniowa podtopiła Przedmieście Nyskie i Bulwar Grecki, trwa sprzątanie. Podobnie w Radomierzycach, gdzie zalanych zostało ponad 90 proc. domów. Do części zalanych od soboty miejscowości w Kotlinie Turoszowskiej: Spytków, Ręczyn i Kostrzyca, dopiero wczoraj dotarła pomoc żywnościowa. Obok zniszczonej Bogatyni i Zgorzelca zalanych zostało około 50 innych mniejszych miejscowości. Po spotkaniu na Śnieżce z prezydentem Czech Vaclavem Klausem prezydent Bronisław Komorowski i marszałek Sejmu Grzegorz Schetyna odwiedzili tereny zalane na Dolnym Śląsku. W Bogatyni uczestniczyli w posiedzeniu sztabu kryzysowego. Prezydent nie odpowiedział na pytania mieszkańców, których najbardziej interesowało to, czy obok słów pociechy przywiózł im konkretną pomoc.
Wcześniej na Śnieżce Komorowski powiedział, że w górach bliżej do Pana Boga i bliżej do ludzi. Kiedy jednak zszedł niżej, bliżej ludzkich spraw, wydaje się, że o tym zapomniał. Po zakończeniu posiedzenia sztabu kryzysowego Komorowski uciekł przed mieszkańcami tylnymi drzwiami i odjechał. Mariusz Kamieniecki
Noc pod Krzyżem Piszę dopiero teraz, kiedy może nikogo to nie zainteresuje, ale czasem warto trochę przed napisaniem ochłonąć. Czy modlitwa pod Kryżem na Krakowskim Przedmieściu wymaga tygodniowej rekonawlescencji? Czy nie mogły jej znieść moje wewnętrzne demony? Nie. Wymusza ją trudna do przekazania w słowach i niedostępna w mediach charakterystyczna atmosfera tamtego miejsca. Atmosfera, nagrana na kamerach TVP, TVN i Polsatu niestety w tech stacjach niepokazywana. Wszystkie opisane wydarzenia miały miejsce między godziną 20 dnia 3 sierpnia, a 7 dnia następnego. Wysłuchawszy obelg profesora Radosława Markowskiego wypowiedzianych w TVP Info pod adresem ludzi broniących Krzyża upamiętniającego ofiary smoleńskiej katastrofy postanowiłem udać się pod Pałac Prezydencki i na własne oczy zobaczyć “przepełnionych nienawiścią fanatyków”. Spodziewałem się zobaczyć większą lub mniejszą grupkę osób modlącyc się na ZABEZPIECZONYM przez służby porządkowe miejscu. Jak bardzo się pomyliłem! Z daleka już zauważyłem zgromadzonych pod Krzyżem wiernych odmawiających bolesne tajemnice różańca świętego, po krótkim czasie usłyszałem także pierwszego z ”konsumentów” zamieszania pod Krzyżem, pijanego grubaska w wieku 25-30 lat, profanującego modlitwę “Zdrowaś Maryjo”. Wtedy jeszcze miałem siły by na takie zachowania odpowiadać, ale stojący obok student politechniki warszawskiej (oczywiście modlący się wraz z innymi) przekonał mnie, żebym się nie dał sprowokować. To była tylko zapowiedź tego co miało tej nocy się wydarzyć. Z nadejściem zmroku, z okolicznych piwiarni, na Krakowskie Przedmieście przychodzą wilki, ponabijać się z moherów. Była ich tak na oko setka, trzykrotnie więcej niż osób broniących Krzyża. Najróżniejsi, przecież mamy w kraju pluralizm. Trzy czwarte kontrmanifestantów to pijani dresiarze, przekonujący że pomimo promili we krwi jeszcze trzeżwo myślą. Są również ponabijani ćwiekami metale, farowane, tlenione na blond dziewczyny wyrywające starszym ludziom partasole i kilku regularnych meneli w wieku 40-50 lat, robiących furorę mistrzów egzekuzji. W zębach demonstracyjnie palone papierosy, w rękach “zimnma Tatra”, na ustach okrzyki “jeszcze jeden” ; “druga strona odpowiada” “wyrwać krzyż” profanowanie hymnu państwowego o modlitwach nie wspominając, eksplozje śmiechu. Nie jest prawdą,że nie ma z nami księży. Przyjechali z jakieś podwqarszawskiej miejscowości, której nazwę zapomniałem i z kościoła św Krzyża pobłogosławić “rycerzy Chrystusa” wśród gwizdów.Cały czas trwa modlitwa, rodzice, co być może zobaczyćie w telewizji przyprowadzili trójkę dzieci by nam zaśpiewały piosenki z Powstania Warszawskiego.Nowy dzień przywitaliśmy pieśnią “Oto jest dzień, który dał nam Pan” Około drugiej w nocy kontrmanifestację przyszło wesprzeć kilku inteligentów, domyślam się, choć nie mam dowodów Młodych Demokratów, nawet trzeźwych. Takich, którzy wiedzą, że “naziści to nie Niemcy”, rozumieją niestosowność Krzyża wobec zagranicznych delegacji, wiedzą że miejsce Krzyża i pewnie także nasze miejsce jest w Smoleńsku. Poleciało nas prawie stu lecz to ciągle mało. Oni świeży, wypoczęci, ja tam stałem już wtedy 6 godzin, a widziałem ludzi co bronili Krzyża po czterdzieści godzin. Po chwili odchodzą, nas nie przekonali, zmienili sposób mówienia (wtrącając parę słów na ”k” i ”ch”) pokrzepiają dresiarskie serca.
Miasto usypia o czwartej nad ranem. Teraz można spokojnie zjeść kawałek bułki z kiełbasą, wypić przyniesioną przez Pielgrzymów kawę czy herbatę, każdy się dzieli tym co ma. W czasie nareszcie nie zakłuconych rozmów słyszę, że ten po prawej jest studentem prawa, tamten politechniki, inny socjologii, a ten starszy pan był internowanym. Było nas pod krzyżem ok 30 osób, niektórzy zaraz z Krakowskiego idą rano do pracy, ja mam na szczęście wakacje. Dowiedziałem się też, a to była moja pierwsza i jedyna jak na razie noc, że tutaj jest tak codziennie od kilkunastu dni. Około drugie trzeciej pojawiła się propozycja ustawienia przez policję metalowych, powiązanych stalową liną barier odgradzających wiernych od Krzyża. Na poparcie swoich argumentów miasto wystawiło dodatkowych policjantów (liczniejszych niż my) i ciężarówki z barierkami. Gdzie byliście panowie policjanci, kiedy przed siedzibą najwyższych władz państwowych młodzież piła piwo, menele wódkę, dochodziło do słownej i fizycznej przemocy? Czy fotografowanie kogoś bez jego zgody jest przestępstwem? Czy wolno palić w miejscu publicznym? Czy wolno pić? Jaką wartość mają przepisy o znęcaniu się np. w szkole? Ja bym to co się tutaj działo nazwał czystką etniczną nie mam innych określeń. Wtedy wystawiliście sześciu, może ośmiu policjantów. Teraz macie sześdziesięciu. A propos policjantów co trzeci z rozstawiających barierki (funkcjonariuszy?) nie był umundurowany. Policjant? Aktywista? Przechodzień w dresie i bluzie z kapturem? A ja tego nie wiem. Policja nie omieszkała postraszyć zgromadzonych przejeżdżając dwukrotnie z syrenami przed Pałacem Prezydenckim. Nie sądzę by wieźli groźnych bandytów do lochu pod Zamkiem Krówewskim. A może jestem małej wiary. Po naradzie nasi przedstawiciele zgodzili się na zapory. Krakowskie Przedmieście opuściłem ok godziny 7, większość Pielgrzymów pozostała. Wśród nich omdlały chłopak z Lublina, ten co tu spędził 40 godzin. Moja golgota już się skończyła. Ich nie. Niech Bóg ma ich w Swojej opiece. Jarema
„Eggsploitation” – tajemnice przemysłu IVF Ośrodki przeprowadzające zapłodnienie pozaustrojowe mają swoje ponure tajemnice. Center for Bioethics and Culture Network* wyprodukowała dokumentalny film ujawniający opinii publicznej niektóre z tych tajemnic. „Eggsploitation”** jest już gotowy do emisji. Premiera odbyła się 9 sierpnia br. w Rochester w stanie Nowy Jork Dokument przedstawia metody pozyskiwania młodych dawczyń komórek jajowych wśród studentek. Nikt nie informuje ich ani o poważnych konsekwencjach stymulacji hormonalnej, ani o powikłaniach mogących wystąpić podczas pobierania komórek. Według autorów filmu, kampanie reklamowe na rzecz pozyskiwania dawczyń skierowane są najczęściej do młodych, studiujących lub uczących się kobiet, które zazwyczaj potrzebują nieco pieniędzy. Odwołują się do ich altruizmu albo próżności. Potencjalne dawczynie nie dowiadują się, że ich „humanitarny” czyn może pozbawić je zdolności do prokreacji, a niekiedy zrujnować zdrowie lub zagrozić życiu. „Dzisiaj studentkom mówi się, że procedura jest bezpieczna, kiedy w rzeczywistości jest ona zdecydowanie niebezpieczna” – stwierdza dr Janice S. Crouse, dyrektor Beverly LaHaye Institute. „Żadna młoda kobieta nie powinna być wykorzystywana w procedurach zagrażających jej własnej płodności – a faktycznie jej własnemu życiu – w celu zapewnienia zysków tym, którzy zarabiają na handlu ludzkimi komórkami rozrodczymi”. „Eggsploitation” przedstawia historie trzech młodych kobiet oszukanych przez “kompletnie nieuregulowany, wielomiliardowy przemysł zajmujący się tzw.‘leczeniem niepłodności’”. Jedna z kobiet straciła jajnik, druga doznała udaru i trawałego uszkodzenia mózgu, jest także niepłodna, u trzeciej wystąpił zespół hiperstymulacji jajników (bóle brzucha, obrzęki, duszności). Wszystkie trzy dawczynie z powodu powikłań były bliskie śmierci.
* CBCN, Centrum Bioetyki i Kultury – niedochodowa organizacja pożytku publicznego w zakresie edukacji z siedzibą w Stanach Zjednoczonych.
** „Eggsploitation” – w tytule zastosowano brzmieniowe podobieństwo do angielskiego słowa „exploitation” (wyzysk) w celu uwydatnienia podmiotowego traktowania kobiet-dawczyń komórek jajowych. [Tłumaczenie i opracowanie własne na podstawie: „Youth Defence” – 30.07.2010 r. via SPUC- 03.08.2010 r.] Więcej informacji: www.eggsploitation.com