717

W tym roku nie będzie państwowych uroczystości w Katyniu Ceremonii państwowych w Katyniu nie organizuje Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Nic nie wiedzą o obchodach albo odsyłają gdzie indziej inne urzędy administracji państwowej. Milczy kancelaria premiera. – My nie organizujemy uroczystości w kwietniu – informuje “Nasz Dziennik” Maciej Dancewicz, naczelnik Wydziału Zagranicznego Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. – Skupiamy cały wysiłek organizacyjny na pracach przy otwarciu cmentarza w Bykowni, który ma być otwarty, jak przewiduje optymistyczny wariant, we wrześniu – dodaje.

- W tym roku nie ma przewidzianej pielgrzymki w kwietniu do Katynia dla rodzin katyńskich. Najważniejsza jest w tej chwili budowa cmentarza katyńskiego w Bykowni, na który czekamy 12 lat od otwarcia ostatniego cmentarza, a łącznie ponad 70 lat – mówi nam Izabella Sariusz-Skąpska, prezes Federacji Rodzin Katyńskich. – Centralną uroczystością będzie otwarcie cmentarza w Bykowni, co nie oznacza jakiegoś przełożenia akcentów, ponieważ te wszystkie miejsca dotyczą zbrodni katyńskiej, która miała miejsce w Katyniu, Charkowie, Miednoje, właśnie w Bykowni, a kiedyś dowiemy się, gdzie na terenie Białorusi – zaznacza Skąpska.

- Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej 13 kwietnia będzie czczony przez rodziny katyńskie w całym kraju różnymi uroczystościami, mamy wspólną pielgrzymkę do Częstochowy, to wszystko idzie tym samym rytmem, co zawsze – podkreśla prezes Federacji. Czy wobec tego w Katyniu 13 kwietnia ktoś zorganizuje choćby niewielkie uroczystości? – Nie wiem, czy ktoś to robi, na pewno nie my, prawdopodobnie będzie to MSZ i ambasada w Moskwie – spekuluje Dancewicz. Ale w Ministerstwie Spraw Zagranicznych odesłano nas do kancelarii premiera, a następnym razem do ministerstwa kultury. Również inni przedstawicie Rady odsyłali do ministerstwa kultury. – Szczegółowe informacje otrzyma pan w Radzie Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa – odpowiedział zespół prasowy resortu kultury. Żadnymi informacjami nie dysponują też ani Ministerstwo Obrony Narodowej, ani Kancelaria Prezydenta, które w jakiś sposób uczestniczyły w obchodach w poprzednich latach. – Nic nam o tym nie wiadomo, proszę pytać w innym resorcie – słyszymy w odpowiedzi na pytania o program tegorocznych uroczystości katyńskich. Pytana o tę sprawę kancelaria premiera milczy od ponad tygodnia. Pozostaje jeszcze ambasada polska w Moskwie. Ale dyplomaci rozkładają ręce. – My podejmujemy działania na wniosek urzędów centralnych, jeżeli ktoś się do nas zwraca, to organizujemy wizyty czy uroczystości – mówi nam pragnący zachować anonimowość urzędnik ambasady. – Na chwilę obecną żadne takie zapotrzebowanie nie wpłynęło, nie posiadamy także żadnej wiedzy w tym aspekcie – dodaje. – Ale czekamy, jak wpłynie zlecenie z Warszawy, to będziemy organizować – zaznacza. Urzędnik podkreśla, że co roku służby konsularne jeżdżą do Katynia i składają tam wieńce w rocznicę zbrodni. Brakuje także informacji na temat organizacji obchodów drugiej rocznicy katastrofy smoleńskiej. – Żadne informacje na ten temat do mnie nie dotarły – mówi Zuzanna Kurtyka, prezes Stowarzyszenia Katyń 2010. – Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby żadnych nie było – dodaje wdowa po prezesie IPN. Zenon Baranowski

Polska stacza się w bagno "Dość tego narzekactwa" - apelował niedawno prezydent Bronisław Komorowski, kiedy minister Muchę i odpowiedzialne instytucje ostro krytykowano za lawinę fuszerek związanych ze Stadionem Narodowym. Kto narzeka, ten podobno nie jest w stanie dostrzec oszałamiających osiągnięć naszego państwa. Aby te osiągnięcia było dobrze widać, najlepiej zestawić je z czasami Peerelu. Jak powiedział przy tej samej okazji Bronisław Komorowski - Stadionu Narodowego mogło przecież w ogóle nie być, a jest - pisze Łukasz Warzecha Stosując tę zasadę, moglibyśmy równie dobrze porównywać się choćby z XVI wiekiem. Wtedy nie było nie tylko autostrad, ale nawet ani jednej wyasfaltowanej drogi. Nie było też wcale pociągów, a teraz są. Co z tego, że brudne, niepunktualne, niebezpieczne i śmierdzące – ale są! Oto metoda rządzących na dowiedzenie nam, że jest wspaniale. Zawsze można porównać sytuację do czasów sprzed lat 20, 40 albo 150. Zawsze można też powiedzieć, że czegoś mogło nie być w ogóle, a przecież jest. Tyle że to argumentacja dziecinna, maskująca przykrą prawdę o bagnie, w jakie stacza się kraj niemal 23 lata po wyjściu z komunizmu. Porównania z osiągnięciami II Rzeczpospolitej są oklepane, ale przez to nie tracą wyrazistości i nie stają się mniej porażające. II RP nie była wcale – wbrew idealistycznym obrazom – krajem powszechnej zgody, bezprzykładnych rządów prawa czy zerowej korupcji. Miała mnóstwo wad. Ale w czasie krótszym niż ten, który minął do dziś od upadku komunizmu, udało się połączyć sieci kolejowe z trzech zaborów i zorganizować nowoczesną oraz punktualną kolej, udało się zbudować praktycznie od zera nowoczesny port w Gdyni czy rozwinąć Górnośląski Okręg Przemysłowy. Udało się umocnić złotówkę i przetrwać wielki kryzys. To konkretne osiągnięcia. III RP nie może się pochwalić niczym takim. Jest wręcz przeciwnie – mamy coraz więcej powodów do wstydu. Naczelnym powodem jest katastrofa smoleńska. Niemal dwa lata temu Polska straciła w niej najważniejszych urzędników państwowych. I co? I nic. Wrak samolotu gnije nadal pod Smoleńskiem, a polski rząd albo nie może, albo nie chce niczego w tej sprawie zrobić, zawalając wszystko na formalnie niezawisłą prokuraturę. Raport rządowej komisji to kpina. Nadal nie mamy w Polsce broni oficerów BOR czy telefonów komórkowych najważniejszych dowódców wojska. Nasza wiedza o wydarzeniach okazuje się albo fałszywa, albo tak nikła, że niczego nie wyjaśnia. Państwo zdało egzamin? Tak, w transporcie zwłok i organizowaniu pogrzebów. A inne sprawy? Weźmy choćby najnowszy raport ONZ na temat e-government, czyli roli sieci w zarządzaniu państwem. W 2008 r. byliśmy na 33. miejscu, a dziś jesteśmy na 47. Wy-przedzają nas Litwa, Słowacja, Rosja, a nawet – uwaga, uwaga! – Kazachstan. Raport wyróżnia Polskę jedynie za to, że oficjele korzystają chętnie z serwisów społecznościowych. Jasne – zwłaszcza posłowie za pomocą kupionych za pieniądze podatników iPadów. Sporo punktów w tej dziedzinie nabił nam zapewne osobiście minister Sikorski (on akurat woli Blackberry). Drogi? Czterech różnych zarządców i kompletny chaos. Są pieniądze na trzy tysiące nowych fotoradarów, bo dzięki temu do budżetu spłynie okrągła sumka. Ale nie ma na to, żeby opłacić oświetlenie na tych odcinkach dróg krajowych, które przechodzą przez gminy. Państwo tak zapamiętale dba o bezpieczeństwo kierowców, że zwaliło rachunki za światło na gminy, te zaś nie mają pieniędzy. Wskutek tego na skrzyżowaniach i rozjazdach jest ciemno. Ale kto by się przejmował. Ważne, że będzie można skasować zmotoryzowanych na półtora miliarda za przekraczanie prędkości. Ratunkiem na Euro 2012 jest nowelizacja ustawy o drogach, pozwalająca otwierać je w stanie „przejezdności”. Nie trzeba mówić, jak wielka to kompromitacja. Kolej? Dziesiątki spółek, a w nich setki dyrektorskich stanowisk do obsadzenia. I gwarantowany chaos oraz maksymalne rozmycie odpowiedzialności. Polska kolej to lata 70. XX wieku. Kolejne miliardy nie służą tak naprawdę jej unowocześnianiu, a jedynie rozpaczliwym próbom utrzymania stanu używalności. Lekarstwem na problemy jest zamykanie kolejnych linii. Jeżeli za jakiś czas po polskich torach faktycznie pojadą pociągi Pendolino, (w co coraz trudniej uwierzyć), to będzie to tak, jakby w walącej się kamienicy bez kanalizacji odmalować okna. To infrastruktura. A sprawy symboliczne, ale nie mniej ważne? Z wielkim trudem i op-rami toczą się procesy oskarżonych o komunistyczne zbrodnie. Większość spośród nich – z generałem Wojciechem Jaruzelskim na czele – nie została i już pewnie nie zostanie ukarana. Podczas gdy celebrytów sądy nagradzają odszkodowaniami idącymi w setki tysięcy złotych za rzekome naruszenia ich drogocennej prywatności, ofiary represji dostają po kilka tysięcy, a to też tylko, gdy mają wyjątkowe szczęście. Polska jest państwem ufundowanym na niesprawiedliwości. Zresztą ta zwykła sprawiedliwość też średnio sobie radzi. Wystarczy przeszukać byle ar-chiwum prasowe, żeby znaleźć dziesiątki przykładów. Ale, po co szukać, skoro wystarczy przypomnieć sobie sprawę warszawskiego podpalacza samochodów, który nie tylko wyszedł na wolność – choć podpalał dwukrotnie – ale jeszcze przez życzliwy sąd został poinformowany o nazwisku świadka, za sprawą którego go zidentyfikowano. Jako że budżet jest w potrzebie, aparat skarbowy czyha na każde nasze potknięcie. Urzędnicy może są grzeczniejsi, ale bardzo grzecznie zinterpretują każdą pomyłkę na naszą niekorzyść. Biada, jeśli ktoś jest uczciwym przedsiębiorcą, niemającym w kieszeni żadnego Mira albo Zbycha. Skarbówka doskonale wie, kogo może molestować, a kogo jej nie wolno tykać. Przedszkola? Szkoły? Tych pierwszych brakuje, a jeśli są, to coraz droższe. Tych drugich jest coraz mniej, a rząd planuje zamknięcie dobrze ponad tysiąca z nich. Wymieniać można by jeszcze długo. Nie ma dziedziny, gdzie Polsce po 23 latach od upadku komuny można by wystawić ocenę bardzo dobrą, a może nawet dobrą. I nie jest to żadne „narzekactwo”, ale spojrzenie prawdzie w oczy. Nie pomoże powtarzanie „oj tam, oj tam” i maskowanie wyrw coraz bardziej oderwaną od rzeczywistości propagandą. Jesteśmy w bagnie i wsiąkamy w nie coraz szybciej.

Łukasz Warzecha

Energia ze Słońca, wody i CO2 Czy CO2 zrobi z Polski drugi Kuwejt?...struktury Unii to najlepszy wywiad gospodarczy świata "Paliwo ze spalin" - na pierwszy rzut oka to koncept z gatunku science fiction, ale przecież przyroda wykorzystuje podobny proces od miliardów lat. Rośliny uzyskują energię właśnie ze słońca, wody i ditlenku węgla [chodzi o poczciwe CO2 , ale urzędnicy z UE za coś pieniądze biorą... MD] . Nic dziwnego, że w laboratoriach nad sztuczną fotosyntezą pracuje wiele zespołów badawczych, m.in. w Japonii i Stanach Zjednoczonych. Jak dotychczas wysiłki badaczy rozbijały się o... wydajność. Jednak prof. Dobiesław Nazimek twierdzi, że znalazł rozwiązanie tego problemu. Na razie wszyscy muszą wierzyć profesorowi i jego współpracownikom na słowo, bo ich nowa metoda produkcji paliw z CO2 czeka na patent. Dopiero po jego uzyskaniu inni specjaliści będą mogli zapoznać się ze szczegółami i rzetelnie zrecenzować odkrycie. Z prof. Dobiesławem Nazimkiem rozmawia Agnieszka Maderska.

Co takiego rewolucyjnego jest w Waszej metodzie, że udało się Wam niejako przechytrzyć entropię? Ależ nie - uśmiecha się profesor - na globalną entropię nie ma mocnych, to przecież wartość termodynamiczna. Nam się udało zrobić dobrze dwie rzeczy. Stworzyć warunki do jak najefektywniejszego przebiegu procesu sztucznej fotosyntezy i znaleźć odpowiedni katalizator. Energię do procesu dostarcza wydajne źródło fotonów w zakresie UV, tak, więc temperatura barwna reakcji jest odpowiednio wysoka. Rozwiązaliśmy też problem stosunkowo niskiego stężenia, CO2 w fazie wodnej. Dzięki tym innowacjom zamiast 0,6 proc. mamy 15 proc. metanolu w odcieku (końcowym produkcie sztucznej fotosyntezy). Takie 15-procentowe "wino" oczywiście nie nadaje się jeszcze do baku. Trzeba uzyskany metanol odseparować od wody, a potem poddać procesowi tzw. MTG (methanol to gasoline, czyli "metanol w benzynę"). Dopiero tu otrzymuje się mieszaninę węglowodorów, z których składa się benzyna i olej napędowy.
I przed Panem nikt na to nie wpadł? To nie tak. Pierwszą instalację MTG wybudowano w Nowej Zelandii już w 1985 r. Planowana jest budowa kolejnych, m.in. w Chinach i Mongolii. Dlatego śmieszy mnie, jak ktoś mówi, że z alkoholu nie można zrobić benzyny. To się robi na świecie, choć w Polsce nie. No, ale w naszym kraju nie lata się też na Księżyc, a to wcale nie oznacza, że takie loty są nierealne. W końcu 12 ludzi już na Księżycu było. I tu, i tu chodzi głównie o koszty. W Polsce uzyskanie 1 litra metanolu z metanu kosztuje 40 groszy. Warunkuje to cena surowca, czyli gazu ziemnego (to prawie czysty metan). Im droższy gaz, tym droższy metanol. Tymczasem wyprodukowanie 1 litra metanolu naszą metodą kosztuje 9-11 groszy. A tam, gdzie tani metanol, tam i tania benzyna.
Ile mógłby kosztować litr takiego "paliwa ze spalin"? Tego nie wiem, ale cena [chodzi o KOSZT md] produkcji jednego litra benzyny nie powinna przekraczać 30-40 groszy. Powiem więcej, gdyby wykorzystać cały ditlenek węgla, jaki produkują polskie fabryki, mielibyśmy nad Wisłą drugi Kuwejt. Z tej ilości surowca dałoby się wytworzyć cztery razy więcej benzyny i oleju napędowego, niż wynoszą potrzeby całej naszej gospodarki. I co ważniejsze, tankując takie paliwo do baku, nie odczułaby pani (a raczej - pani auto) żadnej różnicy. Patrząc na to od strony chemicznej, lewa strona równania jest, co prawda inna, bo wprowadzamy inny komponent, ale po prawej otrzymujemy dokładnie taką samą mieszaninę węglowodorów, jaką uzyskuje się w procesie rafinacji ropy naftowej. Źródło powstania metanolu też nie ma znaczenia. Na cząsteczce tego alkoholu nie jest przecież nigdzie napisane "Ja jestem z ditlenku węgla", a "Ja z gazu ziemnego".

Długo pracowaliście nad tym wynalazkiem? Pierwsze próby zaczęliśmy robić sześć lat temu. Wykazaliśmy, że proces jest możliwy, ale potem coś się zacięło. Mimo wysiłków otrzymywaliśmy to samo, co inni. Bilans był zniechęcający. Już właściwie postawiłem na tym projekcie krzyżyk. I wtedy, w zeszłym roku, otworzyła mi się w mózgu jakaś klapka. Wiedziałem już, jak spowodować, żeby synteza była nie tylko możliwa, ale i efektywna. Próbki, które wysłaliśmy do akredytowanych laboratoriów, potwierdziły nasze przypuszczenia: mamy sukces!
Dlaczego udało się właśnie Wam w Lublinie?
Wydaje mi się, że to dzięki niesztampowemu myśleniu. W nauce bardzo często jak ktoś opublikuje pracę na dany temat, to inni za nim powtarzają badania. Tak wchodzi się w pewne koleiny myślowe, z których ciężko potem "wyskoczyć". Ja też przez jakiś czas czułem, że zabrnęliśmy w ślepy zaułek. Nie mogliśmy wykombinować niczego oryginalnego.
Potrzebny był łut szczęścia? W nauce zawsze są potrzebne szczęście i duża doza optymizmu. Inaczej badacz nigdy nic by nie zdziałał. Mało tego - moim zdaniem dobry naukowiec musi być także zarozumiały. To znaczy głęboko wierzyć w siebie i w to, co robi. Między uczonym a artystą różnica jest tylko w środkach wyrazu. I jeden, i drugi tworzy nowe rzeczy, obaj też potrzebują talentu, tak zwanej iskry Bożej. Nam jej nie zabrakło i temu zawdzięczamy sukces. Bo przecież nie weszliśmy do tej rzeki, jako pierwsi; nie my wynaleźliśmy proces sztucznej fotosyntezy. Wielu pracowało nad tym przed nami. Nam udało się "tylko" ustalić dwa parametry: warunki do fotosyntezy i właściwy katalizator. Ale właśnie dzięki temu wyprzedziliśmy innych. Mieliśmy wtedy dwie drogi: albo piszemy artykuł do Science lub Nature, zyskujemy sławę i całemu światu pokazujemy, jak to się robi, albo patentujemy odkrycie i wtedy publikować możemy dopiero za 18 miesięcy. Zdecydowaliśmy się na to drugie.

Kiedy w takim razie będę mogła zatankować swój samochód benzyną wyprodukowaną Pańską metodą?
Wyliczyliśmy, że po to, by zakręcić kołem historii, potrzeba nam trzech lat i 100 mln złotych. W pierwszym roku chcielibyśmy tylko kontynuować badania. Teraz pracujemy na bardzo czystych składnikach. Nie wiemy, jak na przebieg procesu mogą wpłynąć, nieuniknione przecież w warunkach przemysłowych, zanieczyszczenia. Pytanie też, co by się działo, gdyby (tak jak to jest "w naturze”), CO2 był zmieszany z powietrzem. Dane wskazują, że wydajność przekształcania w metanol spada, ale proces biegnie. Aż się prosi, żeby dokładnie przebadać takie funkcje. Rok badań jest konieczny, żeby prawidłowo zaprojektować prototyp instalacji. Trzeba też pamiętać o poprawkach, koniecznych przy każdej zmianie skali badań. To problem uniwersalny przy powstawaniu technologii. Weźmy choćby pani sweterek. Najpierw jego włókno opracowano w laboratorium, potem przetestowano w skali półtechnicznej, a dopiero na koniec zaczęto wytwarzać masowo. Zdajemy sobie sprawę, że po drodze możemy napotkać wiele kłopotów, ale skoro radziliśmy sobie z nimi do tej pory, to nie ma powodu, by nie dać sobie z nimi rady w przyszłości. Zresztą, gdybyśmy nie wierzyli w sukces, nasza metoda nigdy nie wyszłaby z laboratorium.
Pan uważa, że lepiej, aby to był projekt państwowy (rządowy), czy może powinny się tym zainteresować prywatne spółki? Moim zdaniem to powinien być strategiczny projekt rządu, a zarządzanie nim należy powierzyć nam, naukowcom. Oczywiście, to są pieniądze publiczne, społeczeństwo musi wiedzieć, na co są wydawane, ale to nie oznacza, że trzeba ujawniać całą technologię produkcji. Szukanie aprobaty dla naszego pomysłu na "paliwa z recyklingu" można przyrównać do akceptacji zamówień na uzbrojenie dla armii. Możemy powiedzieć: "Mamy pomysł na nowy czołg", pokazać, jak będzie wyglądał czy objaśnić zasadę działania, ale niekoniecznie musimy ujawniać, jak chcemy go konstruować. To byłoby wysoce nierozważne.

 Boi się Pan, że ktoś podkradnie Wasze rozwiązania? Ktoś mądrze powiedział: bogaty kraj mógłby w ogóle nie robić badań, bo może sobie kupić wyniki. Polska do bogatych nie należy, więc musimy wszystko robić sami. Jeżeli poczekamy, aż inni wpadną na to samo (a stanie się tak na pewno, prędzej czy później), wtedy będziemy musieli wyłożyć grube miliony. Jest jeszcze inny, nie mniej ważny aspekt całego zagadnienia: budując nową gałąź przemysłu, naprawdę zwiększamy bezpieczeństwo energetyczne kraju. Stajemy się samowystarczalni, nie musimy nikogo prosić o odkręcenie kurka z gazem czy odblokowanie ropociągu. Naszym "kołem zamachowym" przestaje być ropa. Możemy korzystać z tego, co już mamy, czyli z węgla, a przy tym spełniać nawet najbardziej wyśrubowane normy Unii Europejskiej dotyczące emisji, CO2. W dobie ogólnoświatowego kryzysu warto pamiętać i o tym, że produkcją nowego paliwa nie zajmą się przecież krasnoludki. To wielki przemysł tworzący miejsca pracy. Jak wyliczyli polscy i niemieccy przedsiębiorcy, z którymi się konsultowałem w tej sprawie - rynek pracy będzie wart 20 mld złotych już w trzecim roku realizacji projektu? Ale są też ludzie zainteresowani tym, by energia była jak najdroższa. Spotykałem się z nimi na obradach rządowej podkomisji ds. energetyki i z przerażeniem słuchałem ich wypowiedzi.
Co zatem się stanie, jeśli ministerstwo nie zdecyduje się na zainwestowanie 100 mln złotych? Nawet bez rządowego wsparcia nasze badania będą kontynuowane. Wierzę, że nikt już nie wyleje naszych rozwiązań do ścieku. Jeśli nie uda się stworzyć projektu strategicznego, będziemy próbowali wprowadzać naszą metodę w życie innymi sposobami, np. zawierając prywatne porozumienia z przedsiębiorcami. Uważam jednak, że byłoby to z dużą szkodą dla całej idei. Po pierwsze: będzie więcej kosztować, po drugie, (co bardzo ważne) - będzie dłużej trwać. Nasz zespół nie jest w stanie obsłużyć więcej niż jednego, dwóch projektów jednocześnie. Doba ma tylko 24 godziny, a mnie już nawet pies w domu nie poznaje.
Przecież z takim projektem można chyba z powodzeniem sięgnąć po fundusze unijne? O, tak! Z tym, że jest pewien problem: struktury Unii to najlepszy wywiad gospodarczy świata. Starając się o finansowanie, trzeba dokładnie opisać wykorzystywaną technologię. Oczywiście, każdy recenzent (sam też nim jestem) podpisuje klauzulę, że niczego dla siebie nie wykorzysta. Ale im więcej ludzi się w taki projekt angażuje, tym większe ryzyko przecieku... Dlatego wiele koncernów swoich kluczowych technologii nawet nie patentuje, tylko zamyka "know-how" w szafie pancernej. Weźmy taką Coca-Colę. Rozlewnie napoju można spotkać w każdym zakątku świata, ale syrop powstaje tylko w jednym miejscu - w Stanach. I po dziś dzień nikomu z zewnątrz nie ujawnia się receptury. W naszym przypadku też chodzi o ogromne pieniądze i technologię, która może zmienić energetyczną mapę świata.

Gdzie ma szansę powstać pierwsza fabryka "spalinowego paliwa"? W zeszłym roku prowadziliśmy rozmowy z kilkoma przedsiębiorstwami. Chcieliśmy, żeby udostępniono nam kawałek tzw. boczników gazowych (system oddzielający część gazów od głównego ich strumienia) niezbędnych do postawienia instalacji półtechnicznej. Najbardziej otwarte okazały się Zakłady Azotowe w Kędzierzynie-Koźlu. Tam zapytano nas tylko: jak szybko można to podłączyć. Nie było żadnych pytań w stylu "Czy się uda?", "Czy warto?". Dlatego myślę, że Kędzierzyn to prawdopodobna lokalizacja. Załóżmy, że znajdzie się źródło finansowania i projekt zacznie żyć własnym życiem. Co wtedy? Ma Pan pomysł na kolejne badania? Oczywiście, że tak. Ale niczego nie zdradzę, bo wtedy inni naukowcy też się na to rzucą. A ja znowu chcę być pierwszy. Prof. Dobiesław Nazimek

Izraelski agent: zamach na USA w ciągu najbliższych miesięcy

http://urbanlegends.about.com/od/errata/a/juval_aviv.htm

Śmierdząca sprawa. Juval Aviv był ochroniarzem Goldy Meir, na podstawie jego postaci opiera się film Munich – o zamachu terrorystycznym na reprezentację Izraela podczas olimpiady w Monachium. Podczas programu telewizyjnego Billa O’Reilly “przewidział” zamach w londyńskim metrze, że wydarzy się w ciągu tygodnia. I tak się stało. To właśnie Aviv, miesiąc przed zamachem na WTC, poinformował o planowanym zamachu terrorystycznym z użyciem samolotów, jako pocisków, a celem miały być ważne budynki i pomniki. Od tamtej pory jest zatrudniony przez Kongres USA, jako doradca d.s. bezpieczeństwa. Teraz przewiduje zamach terrorystyczny na USA w przeciągu kilku miesięcy. Na pewno nie odbędzie się z użyciem samolotów – gdyż terroryści zdają sobie sprawę z tego, że każda taka próba musi się skończyć niepowodzeniem, gdyż pasażerowie ostro zareagują, wiedząc, co im grozi Aviv uważa, że środki bezpieczeństwa na lotniskach, stosowane przez Amerykanów są śmieszne – każde nowe zagrożenie powoduje ich zaostrzenie, a to nie jest droga. Należy przewidywać sposoby terrorystów, a nie reagować dopiero po fakcie. Poza tym sprawdza się tylko przy wejściu na terminale, a nie podczas rejestracji. Jeśli kiedykolwiek dojdzie do ataku na lotnisku, to właśnie tam jest największe zagrożenie – wystarczy podłożyć walizkę lub dwie pomiędzy bagażami i je zdalnie zdetonować. Dlatego też w Izraelu sprawdza się bagaż przed wejściem na lotnisko. Aviv ostrzega, że zamach w USA jest pewny i zostanie zrealizowany przez grupy samobójców i przez podłożenie bomb. Odbędzie się w miejscach gdzie gromadzą się duże grupy ludzi – Disneyland, Las Vegas czy też w dużych miastach – Nowy Jork, San Francisco, Chicago itd. Zagrożone są centra sklepowe, stacje metra w godzinach szczytu. Tym razem zagrożone są również stany prowincjonalne (Wyoming, Montana itp). Atak odbędzie się równocześnie w kilku miejscach – 5-8 miastach i na prowincji. W dużych miastach samobójcy nie będą potrzebni, gdyż wystarczy samochód wyładowany materiałami wybuchowymi. Rząd amerykański podobno zdaje sobie sprawę z zagrożenia, ale nie chce wywoływać paniki. Po takim zamachu świat się zmieni nie do poznania, przestaną istnieć takie problemy jak globalne ocieplenie czy polityczna poprawność. Aviv uspokaja, że nie będzie zamachu z użyciem bomb atomowych, gdyż konwencjonalne środki są o wiele tańsze i prostsze w użyciu, a samobójców gotowych poświęcić życie nie brakuje. Terrorystami będą tym razem Amerykanie, szczególnie należy uważać na osoby podróżujące tam i z pworotem na Bliski Wschód. Są oni szalenie groźni, gdyż doskonale znają zwyczaje i język Amerykanów, a ci nie mają zielonego pojęcia o mentalności tych ludzi. Ameryka jest zagrożona, gdyż wywiad ma niewielu ludzi znających język arabski lub farsi – to należy zmienić jak najszybciej. Co należy zmienić w USA, aby uniknąć tego zagrożenia? Wg. Aviva na nic są nowoczesne technologie, jak szpiegowanie z satelitów. Należy zdać się na agentów w społeczeństwie, jak to jest w Izraelu, Irlandii czy w Anglii. Rząd nie może ukrywać “prawdy” o terroryzmie przed społeczeństwem, powinien przestać traktować ludzi jak dzieci. Niedawno przeprowadzone testy z pustą walizką pozostawioną w pięciu często odwiedzanych miejscach w pięciu dużych miastach pokazały, że ludzie kompletnie nie zwracają uwagi na zagrożenie. Nikt nawet nie zadzwonił na policję. W Chicago znalazł się nawet złodziej, który próbował ukraść walizkę. Dla porównania wytrenowane społeczeństwo Izraela od razu by zareagowało i teren zostałby opuszczony dla działania policji. Widać, że Ameryka nie została jeszcze odpowiednio doświadczona przez terroryzm, dlatego też pierwsza linia obrony, jaką są obywatele nie działa. Doradza też, że rodziny i szkoły powinny mieć plany odnośnie dzieci – jeśli zdarzyłby się zamach terrorystyczny. Np. po zamachu na WTC wiele dzieciaków przez dłuższy czas było pozostawionych bez rodziców. W Nowym Jorku były przypadki, że trwało to kilka dni. Rodzice powinni żądać od zarządu szkół ustalenia planów na taki wypadek, podobnie jak to jest w Izraelu. Nie planuje się też sposobów komunikacji na wypadek np. odcięcia połączeń telefonicznych, ludzie nie mają planów gdzie się spotykać, gdy coś się stanie. Powinny być one tak proste, że najmłodsze dziecko powinno je zapamiętać. Niestety, ale plan rządu amerykańskiego na wypadek zamachu terrorystycznego przewiduje odcięcie wszystkich łączy telefonicznych, gdyż są one ulubionym sposobem detonacji bomb i komunikacji dla zamachowców.

Komentarz monitorpolski: Jak powiedział prezydent Bush zaraz po zamachu na WTC, celem terroryzmu jest zniszczenie stylu życia Amerykanów, cywilizacji takiej jaką sobie wypracowali.

“Terroryści nienawidzą demokracji i wolności” powiedział Bush, tak jakby czytał im w myślach. Teraz już wiemy, że Bush, jak i część administracji rządowej USA oraz CIA realizowała plany Mossadu w zamachu na WTC. “Większość wywiadów na świecie o tym doskonale wie” – to są słowa b. prezydenta Włoch Francesco Cossiga – artykuł z 30 listopada Coriere della Sera. Na długo przed zamachem grupa kilkuset agentów Mossadu udających studentów sztuki grasowała po USA opiekując się m.in. “terrorystami” arabskimi, na których zrzucono później winę za zamach. Terroryści izraelscy zresztą sami się przyznali do udziału w zamachu w audycji telewizyjnej. Podobnie było w Londynie – Arabowie posłużyli, jako kozły ofiarne. Juval Aviv na pewno o tym wie, on po prostu wykonuje zadanie, jakie zlecili mu satanistyczni mocodawcy z Izraela i Londynu. O co więc chodzi, po co Izraelczycy ostrzegają przed planowanym zamachem? Sądzę, że znów chcą wyjść na speców od terroryzmu, na tych, którzy będą dla USA rozwiązaniem problemu. Że Amerykanie zdają się na ich ekspertyzę i powierzą im ważne funkcje obronne w kraju, jakie zresztą mają i teraz – nie tylko w USA, ale i wielu innych krajach. Jest to kolejny krok w przejęciu kontroli nad USA – ich potencjałem militarnym, arsenałem nuklearnym i społeczeństwem. Aviv ostrzega, że zmienią się priorytety, gdyż planowane jest totalne spacyfikowanie społeczeństwa – zamach będzie motywem do natychmiastowej konfiskaty broni i mordowania opozycji. Po to m.in. jest NDAA – ustawa zezwalająca na bezterminowe zamykanie i mordowanie Amerykanów przez urzędników państwowych bez jakiegokolwiek postępowania prawnego. Byłby to również cios w patriotyczne pozostałości w rządzie i Kongresie USA. Chodzi o przeforsowanie realizacji planów Izraela inwazji na Iran, Syrię, Pakistan, a następnie Chiny i Rosję, by zrealizować wielki plan syjonistycznego Nowego Porządku Świata z Rządem Światowym w Jerozolimie. Czy im się to uda? Są bezczelni, są aroganccy, mówią już wprost o tym co mają zamiar zrealizować. Ale im się spieszy, a pośpiech rodzi błędy. Amerykanie nie są tacy głupi, za jakich uważają ich syjoniści izraelscy. To, że nie poddali się panice “antyterrorystycznej” i że Ameryka się jeszcze jakoś kręci, zawdzięczają swojej wrodzonej prężności i odwadze. Alex Jones bardzo dobrze to niedawno podsumował, ostrzegając terrorystów przed nieprzemyślanymi krokami, że tym razem Amerykanie pójdą na całego. Że przeciętny Amerykanin to potomek bandyty, nie ma w sobie strachu, a jak będzie potrzeba to nie zawaha się użyć broni. Od stycznia padają rekordy w zamówieniach na broń i amunicję, nie wiem, w jaki sposób można by zmusić Amerykanów do masowego oddawania broni? Żadne zastraszanie już nie zadziała. Terroryzm izraelski stanął w punkcie zwrotnym, sataniści o tym wiedzą i są gotowi na radykalne kroki. Rosja jest obecnie nie do zdobycia bez wojny termojądrowej, podobnie jest z Chinami. Wojna termojądrowa oznacza koniec Izraela, wystarczy, bowiem jeden pocisk w centrum Jerozolimy i nigdy już nie będzie możliwe stworzenie wymarzonego satanistycznego Rządu Światowego – cała masa fanatycznych Żydów sabatjańskich straci podstawy religijne tak starannie wypracowywane przez kilka pokoleń Rotszyldów. Straszenie przez Aviva zamachami terrorystycznymi, to dowód słabości NWO, co nie znaczy, że do nich nie dojdzie. Sądzę, że dojdzie i będą setki tysięcy ofiar. Ale będzie to początek końca NWO.   Monitor Blog

Postawmy wreszcie Kwaśniewskiego przed Trybunał Stanu

"Nie możemy pozwolić na łamanie konstytucji" Rafał Grupiński Doszły do mnie wieści, że niejaki poseł Rafał Grupiński z Platformy Obywatelskiej oświadczył poddanym, że poważnie traktuje konstytucję III RP. Jednak ja jako obywatel muszę niestety oświadczyć coś zupełnie odmiennego. Jeśli ktoś mnie zapyta to ja mam konstytucję w głębokim poważaniu. Szczególnie moje wątplwości budzi poniższy zapis:

Art. 38. Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia.

Art. 40. Nikt nie może być poddany torturom ani okrutnemu, nieludzkiemu lub poniżającemu traktowaniu i karaniu. Zakazuje się stosowania kar cielesnych.

Dlaczego mam niby przejmować się tymi zapisami i nie porywać ludzi, zamykać po piwnicach oraz torturować skoro prezydent Aleksander Kwaśniewski pozwolił na zainstalowanie tajnych więzień, w których przetrzymywano i torturowano ludzi? Skoro prezydent nie przestrzega konstytucji to również ja zwykły obywatel pokazuje środkowy palec takiemu państwu. Postawmy wreszcie Kwaśniewskiego przed Trybunał Stanu. Niech odpowie za zbrodnie wojenne, których się dopuścił. Mam nadzieję, że poseł Grupiński, który traktuje konstytucję poważnie będzie autorem tego jakże istotnego wniosku. Nie możemy przymykać oczu na bestialstwo popełnione przez prezydenta RP. Nie interesuje mnie w tej chwili, że ofiarami polityki Kwaśniewskiego byli terroryści. Dzisiaj mogą to być terroryści, a jutro może to być każdy z nas. Jeśli chcecie torturować terrorystów wprowadzcie odpowiednie zapisy do konstutucji. Faktem jest, że konstytucja została złamana, a prezydent za to nie odpowiedział. Następnym, więc razem gdy torturować będzie zwykły obywatel wtedy ja będę go bronić ponieważ nie może być tak, że władza stoi ponad prawem. Nie może być tak, że prawo jest tylko dla maluczkich. Moraine

Tusko-bicz na kierowców. Droższe mandaty już w marcu? „Drogi są, co prawda coraz gorsze ale za to fotoradary pojawiły się na ulicach. Polacy mają być kontrolowani wszędzie, w każdym miejscu! Na drodze przez fotoradar. Mają jechać 30 km/h, ponieważ drogi na szybszą jazdę nie pozwalają. To jest filozofia PiS-u! Utrudnić życie ludziom do maksimum, a na końcu ich skontrolować! Wszystkich bez wyjątku. Tylko facet, który nie ma prawa jazdy może wydawać pieniądze na fotoradary a nie na drogi!” zaprzysiężenie Donalda Tuska w 2007 roku (wikipedia)

W powyższych słowach Donald Tusk zaatakował Jarosława Kaczyńskiego u progu wyborów parlamentarnych w 2007 roku. Słowa lidera PO wypowiedziane 6 października, 5 lat temu, padły na grunt 16 milionów polskich kierowców, wśród których aż 10 milionów to osoby przynajmniej kilka razy w tygodniu korzystające z samochodu. W płomiennym przemówieniu Tusk scharakteryzował polską drogą, jako „naznaczoną, co kilka kilometrów krzyżami, na której jazda samochodem przypomina rosyjską ruletkę, gdzie śmierć i tragedia polskiej rodziny jest niestety codziennością”. Premier – jeśli rzeczywiście wierzył w to co mówił – zapewne żałuje również innych deklaracji, które zweryfikowała powyborcza rzeczywistość. W 2007 roku „każde dziecko wiedziało, że wypadków jest więcej, bo jest więcej samochodów, a dobrych dróg nie przybywa. Nieudacznicy z rządu PiS tej prawdy nie pojęli. (…) Drogi są coraz gorsze, ale na ulicach pojawiły się fotoradary”. Dzieci mają to do siebie, że są kapryśne i często zmieniają zdanie. Polityczne dzieci Donalda Tuska już w lipcu 2008 r. (niecałe 10 miesięcy po wygraniu wyborów) zgłosiły w Sejmie projekt ustawy zwiększającej liczbę fotoradarów ze 127 do… 1000! Trudno nie zgodzić się tygodnikiem, „Wprost”, który 4 lata temu, podsumowując pierwszy rok rządów PO przyrównał sytuację właścicieli aut w III RP do położenia kułaków i prywaciarzy w PRL… Przed tygodniem (tutaj) pisaliśmy o ambitnym planie Jacka Rostowskiego pozyskania od kierowców 1,24 miliarda złotych z mandatów (taką sumę zapisano po stronie budżetowych wpływów w 2012 r.) Przed objęciem rządów przez PO od kierowców wyciągano ponad dwukrotnie mniej (524,3 mln zł w 2006 roku). W tym tygodniu okazało się, że organizowane przez policjantów drogówki łapanki (komendanci zwykle określają dolną granicę miesięcznych wpływów, które stróż prawa musi zainkasować od obywateli) to zbyt mało, aby załatać budżetową dziurę. Dlatego Ministerstwo Spraw Wewnętrznych – zarządzane przez Jacka Cichockiego – przygotowuje nowy taryfikator mandatów! Według Informacyjnej Agencji Radiowej (IAR) wzrośnie nie tylko wysokość kar za znaczną część ponad 240 drogowych wykroczeń, ale również ilość przyznawanych za nie punktów karnych! Zdaniem dziennikarzy IAR nowe przepisy mogą zacząć obowiązywać jeszcze w marcu! Wiadomo na pewno, że pięć punktów zarobi kierowca rozmawiający podczas jazdy przez telefon komórkowy bez zestawu głośnomówiącego. 4 punkty karne policjant zapisze na koncie kierowcy, który nie wymógł zapięcia pasów przez pasażerów. Sześć punktów otrzyma kierowca, który przewozi dziecko bez fotelika. Na 2 punkty oraz mandat do 500 zł zostało wycenione „blokowanie lewego pasa”. Bardziej kontrowersyjnych szczegółów nowego taryfikatora póki, co nie ujawniono. Według IAR liczba punktów karnych oraz kar finansowych za część wykroczeń może wzrosnąć nawet dwukrotnie. Z całą pewnością droższe będą także wykroczenia związane z „niedostosowaniem prędkości do warunków ruchu”. Ile razy w tygodniu statystyczny kierowca przekracza dozwoloną przez znaki prędkość? Jeszcze przed wakacjami na drogi trafi również więcej „nowoczesnych fotoradarów”. Nowa generacja urządzeń testowana jest w Warszawie. Urzędnicy są nimi zachwyceni. Według Departamentu Analiz i Nadzoru w MSW nowe fotoradary wyjątkowo skutecznie „wyłapują kierowców przekraczających prędkość, przejeżdżających na czerwonym świetle, czy używających buspasa”. Dzięki temu, że „przesyłają zdjęcia bezpośrednio do urzędu” pozwalają przyspieszyć wystawianie mandatów… Tylko facet, który ma prawo jazdy i jest premierem może wydawać pieniądze na fotoradary a nie na drogi… Adam Wawrzyniec

Postępować jak Cejrowski i Terlikowski? Od tego zależy los Polski! Gdy przed laty pracowałem w dziale zagranicznym „Super Expressu”, regularnie na moje biurko trafiał biuletyn z ambasady Korei Północnej w Warszawie. Przy pomocy maszyny do pisania i dosyć specyficznej polszczyzny poddani, Kim Ir Sena głosili w nim świetlaną teraźniejszość i przyszłość swojej ojczyzny. Nawet, Kim Ir Sen nie jest jednak nieśmiertelny i pewnego dnia zdarzyło mu się umrzeć. Kilka dni później na moje biurko trafił komunikat z ambasady, w którym dowodzono, że przyroda w Korei jest tak wstrząśnięta tym wydarzeniem, że postanowiła to zademonstrować. Konkretnie jaskółki ułożyły się w napis kondolencyjny nad przygotowanym zawczasu mauzoleum wodza. Mojemu szefowi wpadło wówczas do głowy, bym zadzwonił do koreańskiej ambasady i dowiedział się szczegółów. Zadzwoniłem i przyszło mi wysłuchać poważnego wykładu, podczas którego jakiś oddelegowany do Warszawy Koreańczyk dokładnie opisał kaligraficzny popis jaskółek. Gdy go na koniec zapytałem, czy aby na pewno tak było, ze słyszalnym oburzeniem w głosie potwierdził i wyraził zdziwienie, że ktoś może kwestionować oczywistą oczywistość. Uśmialiśmy się wtedy z niejakim poczuciem wyższości. Czy przypadkiem jednak sami nie zaczynamy sięgać północnokoreańskiego poziomu? Przekonał się o tym niedawno Wojciech Cejrowski, – o czym szerzej piszemy wewnątrz NCZ! 12/2012 (tutaj, jako e-wydanie pojedyncze oraz e-wydanie roczne), – który powiedział parę słów prawdy na temat buddyzmu. Natychmiast stał się przedmiotem fanatycznej nagonki, bo przecież atakować to w Polsce można, a nawet trzeba Kościół katolicki – przykład daje tu sam premier – a wszelkie inne religie, szczególnie buddyzm, (choć oczywiście w zasadzie nie jest to religia, tak samo jak konfucjanizm), trzeba mieć za coś wyjątkowo cennego. Bez względu na ich prawdziwą, niekiedy absurdalną, a niekiedy nawet nikczemną naturę. Historia zderzenia Cejrowskiego z „polskimi buddystami” to jednak nic w porównaniu do kłopotów Tomasza Terlikowskiego, który został pozwany za to, że określił mężczyznę, który się samookaleczył, mężczyzną właśnie (więcej na ten drastyczny temat tutaj). A tzw. głos propagandy przyklasnął temu pozwowi. Ciekawe swoją drogą, czy niezawisły sąd potwierdzi, że mężczyzna jest kobietą, jeśli tak utrzymuje. To oczywiście tylko najbardziej jaskrawe z lewackich kłamstw, wśród których żyjemy. Można by ich wymieniać całe dziesiątki. W dodatku bardzo łatwo je zdemaskować. W codziennym życiu bardzo często stajemy przed dylematem, czy postępować jak Cejrowski i Terlikowski, czy dla świętego spokoju w pełni zgadzać się, że jaskółki są piśmienne. I – może to zabrzmi pompatycznie, ale niewątpliwie jest prawdą – właśnie od tego, jak ten dylemat rozstrzygamy, zależy los naszego kraju. Tak, więc odwagi!

Tomasz Sommer

Z treningów pilotów zrezygnował Klich Ostateczną decyzję o przerwaniu szkoleń w kabinie treningowej Tu-154M podjął w 2008 r. ówczesny minister obrony - wynika z raportu NIK. Bogdan Klich, dziś senator Platformy Obywatelskiej zasiadający w komisji obrony, uczynił to wbrew opinii dowódcy Sił Powietrznych gen. Andrzeja Błasika. Na tle lawiny naruszeń przepisów, nadużyć i zaniechań wszystkich skontrolowanych instytucji błędy samych pilotów wypadają bladziutko. Izba doliczyła się zaledwie sześciu przypadków ćwiczeń wykonanych "nierzetelnie" w ciągu 10 lat. Zaprezentowaną w piątek "Informację o wynikach kontroli" NIK dotyczącą transportu lotniczego VIP-ów można traktować jako trzecie podejście do wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej. Dwa pierwsze to oczywiście raporty MAK i komisji Jerzego Millera. Rosjanie zajęli się głównie kwestiami technicznymi, traktując je przy tym bardzo wybiórczo i tendencyjnie. Polska komisja tak naprawdę podążyła za nimi. Sprostowano najbardziej ewidentne nieprawidłowości raportu rosyjskiego, potraktowano materiał źródłowy w sposób bardziej obiektywny. Ale zasadniczy obraz przebiegu lotu i przyczyn katastrofy pozostał taki sam. W ujęciu komisji Millera dochodzi jeszcze element bardzo obszernej i objętościowo przytłaczającej analizy systemu szkolenia lotniczego w specpułku, jego organizacji i problemów.
W poszukiwaniu błędów Gdyby MAK miał dostęp do tych samych źródeł, co komisja Jerzego Millera, zapewne nie odmówiłby sobie przyjemności wytknięcia różnych kłopotów polskiego lotnictwa wojskowego. Już w rosyjskim raporcie widać było dążenie do poszukiwania błędów w pilotażu. Tylko, że MAK postawił na bardziej widowiskową teorię nacisków na załogę, pijanego generała i nerwowego prezydenta. Zespół pod kierunkiem byłego ministra spraw wewnętrznych pomógł Morozowowi i Anodinie dołożyć jeszcze jedną kostkę do tej układanki - źle wyszkoloną załogę. Skąd ta usłużność? Już w lipcu pojawiły się przypuszczenia, że celem było odwrócenie uwagi od zaniedbań innych organów państwa, bliższych politycznie ministrowi z Platformy Obywatelskiej. Dokument NIK w pełni to potwierdza.
Ogólnie niestarannie Najwyższa Izba Kontroli nie zajmowała się techniczno-lotniczą stroną katastrofy ani działaniami organów rosyjskich przed tragedią, w jej trakcie i po niej. Zbadała natomiast organizację transportu lotniczego najważniejszych osób w państwie. I okazuje się, że na tle lawiny naruszeń przepisów, nadużyć i zaniechań wszystkich skontrolowanych instytucji błędy samych pilotów wypadają całkiem blado. Wynikały one przy tym głównie z przyczyn od wojskowych niezależnych. Trudno oczekiwać, żeby dowództwo pułku czy Sił Powietrznych odpowiadało na przykład za poruszone przez NIK problemy systemu zatrudnienia, rozwoju zawodowego i zabezpieczenia emerytalnego żołnierzy jednostki. Albo cóż to za zarzut, że dowódca Sił Powietrznych "nie wyznaczył typów statków powietrznych przeznaczonych do realizowania lotów o statusie HEAD". Zapewne formalność nie została dopełniona, ale przecież lista samolotów i śmigłowców dla VIP jest oczywista i nikt nie zamierzał latać z prezydentem na F-16. Raport NIK liczy tylko 70 stron. A mógłby jeszcze mniej, gdyż wielokrotnie powtarzają się w nim te same sformułowania: "brak odpowiednich uregulowań", "brak koordynacji", "niedopełnienie obowiązków", "brak nadzoru". Dokument jest napisany bardzo nierówno pod względem poziomu wnikliwości i obiektywizmu kontroli. I niestety ogólnie bardzo niestarannie.
Kontrolerzy NIK ujawnili jednak wiele zaniedbań, których dotąd można się było tylko domyślać. Jedyny pracownik kancelarii premiera zajmujący się sprawami organizacji lotów VIP ograniczał się do przesyłania kopii dokumentów do innych instytucji, a jego szef minister Tomasz Arabski przypomniał sobie o funkcji koordynatora wojskowego specjalnego transportu lotniczego dopiero wtedy, gdy chciał uniemożliwić prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu wyjazd do Brukseli. Ministerstwo Spraw Zagranicznych i sieć placówek dyplomatycznych uzgadniają warunki lotu prezydenta i premiera telefonicznie z przedstawicielami obcego państwa; nikomu nie zależy, by wizytę należycie przygotować, pojechać na rekonesans, choćby spotkać się w gronie zajmujących się tematem urzędników różnych resortów. NIK nie poddała szczegółowej ocenie działań BOR ze względu - jak twierdzi - na brak danych i problemy ochrony tajemnicy państwowej. Tu na szczęście wyręczyła ją już prokuratura - spuśćmy lepiej zasłonę milczenia na działania tej służby podczas wizyty prezydenta w Smoleńsku i Katyniu 10 kwietnia 2010 roku.
Niemożność lądowania Media skupiły się na rzekomej sensacji, czyli niemożliwości lądowania w Smoleńsku, gdyż tego lotniska nie ma w "znajdującym się w 36. SPLT rejestrze". Jak ujawnił "Nasz Dziennik", takiego rejestru w ogóle nie ma, a rzecz polega raczej na nieporozumieniu? Tymczasem NIK wytyka MON, Departamentowi Kontroli MON i Inspektoratowi MON ds. Bezpieczeństwa Lotów, że albo w ogóle nie nadzorowali pułku, albo nie interesowali się, czy zalecenia pokontrolne zostały wprowadzone. Tymczasem grupa oficerów Inspektoratu z jego szefem płk. Mirosławem Grochowskim weszła w skład komisji Millera. Sam Grochowski został zastępcą jej szefa, a jego najbliższy współpracownik ppłk Robert Benedict - przewodniczącym podkomisji lotniczej. Wytykali potem w swoim raporcie nadużycia, którym sami mieli obowiązek zapobiegać. A według raportu NIK - nie zapobiegli. NIK wniosła bardzo fragmentaryczny wkład w wyjaśnienie okoliczności katastrofy, przede wszystkim tych bardziej odległych - systemowych. Praca kontrolerów odsłania kolejne sfery słabości i niewydolności państwa polskiego w najbardziej czułych miejscach. Oczekujemy jeszcze na przynajmniej trzy materiały podejmujące kompleksowo przyczyny katastrofy: to wyniki dochodzenia prokuratury rozłożone na kilka wątków, rezultaty prowadzonego w tej samej sprawie na gruncie rosyjskim śledztwa Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej i ostateczny raport zespołu parlamentarnego zajmującego się katastrofą. Można przypuszczać, że i one nie odpowiedzą na wszystkie pytania. Sprzeczność wniosków poszczególnych organów (na przykład komisji Millera i prokuratury) domaga się korekty. Od dawna funkcjonuje postulat powołania niezależnej komisji międzynarodowej. Chyba jednak najważniejsza jest wola przełomu w myśleniu o państwie w umysłach decydentów. Żeby nabrało ono w ich oczach wartości, godności, prestiżu. Wtedy nieprawidłowości będzie można nie tylko odsłonić, ale i naprawić. W sferze służb specjalnych, ochrony najważniejszych osobistości, zapewnienia sprawności działania władzy każde państwo, każdy polityk dba o porządek i sprawność. Dlaczego nie w Polsce? Piotr Falkowski

Armia do niczego Wojsko Polskie wyrzuca pieniądze w błoto, jest słabe i przestarzałe, za to posiadamy rekordową liczbę generałów w stosunku do liczby szeregowców... MON utopił w projekcie budowy nowoczesnej korwety "Gawron" 400 mln. Premier Tusk zapowiedział zakończenie projektu, twierdząc, że takie jednostki nie mają nic wspólnego z obronnością. Niedługo skończy się okres amortyzacji ostatniej jednostki pływającej w ramach polskiej marynarki wojennej, a nowych statków nie produkujemy. Widmo przestarzałej, a nawet nieistniejącej floty nie wiele odbiega od stanu armii lądowej i sił powietrznych. W Wojsku Polskim służy obecnie mniej niż 100 tys. żołnierzy, (z czego większość to podoficerowie, oficerowie i generałowie!), czyli nie więcej niż liczy policja państwowa.

Zatopiona Marynarka Polska Marynarka Wojenna ma spory problem. Nie ma sprzętu, nie ma pieniędzy, a co najgorsze, nie ma nawet pomysłu, jak wyciągnąć ją z kłopotów. Marynarka Wojenna idzie na dno i nie wiadomo, jak ją wyciągnąć na powierzchnię. Do 2025 roku z obecnej floty nie zostanie nic, co by nadawało się do użytku. Okręty będą za stare. W związku z tym w Warszawie odbyło się tajne, nieformalne spotkanie admiralicji z szefami wojska i Biura Bezpieczeństwa Narodowego. Spotkanie zakończyło się podniesieniem haseł o modernizacji Marynarki, przy czym decyzje MON, które nie są hasłami, ale faktami, wskazują jedynie na cięcia finansowe. - Marynarka Wojenna przechodzi w tej chwili duże przeobrażenia, zmiany mają uczynić z niej rodzaj sił zbrojnych w pełni efektywny i nowoczesny, odpowiadający potrzebom i możliwościom kraju - zapewniło "Nasza Polskę" Ministerstwo Obrony Narodowej. - Obok racjonalizacji wydatków kluczowym punktem staje się dookreślenie potrzeb i wymagań, jakie stawiane są flocie względem Bałtyku, jako głównego akwenu operacyjnego Marynarki Wojennej - doprecyzowało ministerstwo. Według Departamentu Prasowego MON, minister Siemoniak zaplanował szereg kluczowych decyzji na marzec. Tymczasem premier Donald Tusk już ogłosił zakończenie budowy korwet. Polska planowała zwodowanie 6 takich jednostek. Korwety to okręty przeznaczone do zwalczania okrętów podwodnych lub do zwalczania okrętów nawodnych za pomocą kierowanych pocisków rakietowych. W lutym 2011 roku sąd ogłosił upadłość Stoczni Marynarki Wojennej. Niedawno premier zadecydował o przerwaniu budowy korwety "Gawron", na którą z pieniędzy podatnika, kosztem chociażby wsparcia dla rodzin wielodzietnych, rząd utopił 400 mln zł. Prawdopodobnie pieniędzy tych nie odzyskamy. - Mimo oporów w Marynarce i problemów z przyszłością stoczni Marynarki Wojennej utrzymywanie tego projektu nie ma sensu - powiedział Tusk. - Projekt nie będzie kontynuowany - potwierdził potem minister Siemoniak. Minister już wcześniej nazywał korwetę "najdroższą motorówką świata". Wcześniej, w 2011 roku, MON zrezygnowało z remontu w USA dwóch wielozadaniowych fregat. Mają one pozostać w służbie tylko do 2015 roku. Na dodatek w najbliższym czasie Marynarkę Wojenną czeka wycofanie ze służby okrętów rakietowych typu Tarantul (Metalowiec i Rolnik), z remontu, których MON zrezygnowało. Natomiast za około trzy lata ze służby zostaną wycofane cztery okręty podwodne typu Kobben (Sokół, Sęp, Bielik i Kondor) - przejęte w latach 2002-2004 od Norwegii, a wybudowane w latach 60. XX w. w Niemczech. Inaczej niż w Polsce o potrzebie budowy tego typu jednostek myślą inne państwa korzystające z akwenu Morza Bałtyckiego. Według Romualda Szeremietiewa, byłego ministra Obrony Narodowej, państwa nadbałtyckie mają nowoczesne i silne floty, w które wciąż inwestują. - Finlandia: 8 okrętów rakietowych (2 w rezerwie), 6 stawiaczy min, 13 trałowców, dużo okrętów pomocniczych różnego typu. Szwecja dysponuje flotą złożoną z 11 korwet, w tym klasy “Visby”, zbudowanych w technologii stealth. Szwedzi mają ponadto w uzbrojeniu 5 okrętów podwodnych. (...) Silną flotą dysponuje Dania: 6 fregat, w tym dwie duże, 4 korwety oraz 15 dużych okrętów patrolowych. Może ktoś powiedzieć, że wymienione kraje są zamożne, więc stać je na silne floty - stwierdził Szeremietiew. Na razie rząd Donalda Tuska może pochwalić się likwidacją Stoczni Marynarki Wojennej, zamknięciem projektu budowy korwet, na który wydano już setki milionów złotych oraz bliską perspektywą zatopienia całej Marynarki Wojennej, której przestarzałym jednostkom niedługo kończy się okres amortyzacji.
Powietrzne nieloty Głównym ogniwem polskich sił powietrznych są samoloty wielozadaniowe F-16, myśliwskie MiG-29 i myśliwsko-bombowe Su-22. Polska postanowiła postawić także na Drony - samoloty bezzałogowe. F-16 to samolot kojarzony głównie z niewypałem offsetowym. Umowa offsetowa między skarbem państwa a Lockheed Martin związana z dostawą samolotów F-16 została zawarta w kwietniu 2003 roku. Jej wartość to ponad 6 miliardów dolarów, a czas realizacji upłynie w roku 2013. Słynny offset często krytykowali eksperci. W 2009 roku NIK prześwietliła realizację umów offsetowych zawartych przy zakupie F-16 i nie zostawiła na nich suchej nitki. Według Izby, jedynie, co czwarty ze zrealizowanych projektów spełniał wszelkie wymagania. Przyczyną tego stanu rzeczy były błędy strony polskiej popełnione w trakcie negocjacji. Ministerstwo Gospodarki dowodzone przez Waldemara Pawlaka zbagatelizowało zarzuty NIK. Mniej natomiast mówiło się o nieprawidłowościach związanych z utrzymaniem rosyjskich myśliwców Mig-29. We wrześniu 2011 Inspektorat Uzbrojenia (IU) kupił 4 silniki RD-33. Transakcję przeprowadzono w tajemnicy. Dopiero z odpowiedzi na zapytanie posła Ludwika Dorna można było się dowiedzieć, że 2 nowe silniki kosztowały po 6,2 mln euro (ok. 25 mln zł), a 2 używane po 4,6 mln euro (ponad 18 mln zł). Umowę podpisał zastępca szefa IU gen. Andrzeja Duksa, płk Jerzy Pikuła. Należące do MON Wojskowe Zakłady Lotnicze Nr 4 w Warszawie chciały zaoferować silniki używane, ale ze znacznymi resursami, po ok. 10 mln zł. Inspektorat Uzbrojenia nie dopuścił nawet do złożenia oferty i wybrał bez przetargu prywatne przedsiębiorstwo Polit-Elektronik (przedstawiciel RSK MIG w Polsce). Mówiąc wprost, Inspektorat Uzbrojenia kupił bez przetargu 4 silniki RD-33 do napędu myśliwców MiG-29, a za silniki warte rynkowo mniej niż 25 mln zł zapłacił prywatnemu pośrednikowi ponad 85 mln zł. Sprawa utrzymywania amerykańskich i rosyjskich maszyn nie wygląda, więc różowo, ale nie mniej skandalicznie przedstawia się inwestowanie w całkiem nowe nabytki na potrzeby sił powietrznych. Niedawno dowiedzieliśmy się, że izraelski producent spóźnia się z dostawą bezzałogowych samolotów dla polskiej armii. Przetarg na bezzałogowe samoloty średniego zasięgu był jednym z kluczowych dla polskiej armii w ostatnich latach. Wojsko potrzebowało ich, by kontrolować sytuację w prowincji Ghazni w Afganistanie. Na początku 2010 roku, czyli za czasów, kiedy szefem resortu obrony był Bogdan Klich, przetarg wygrała izraelska firma Aeronautics, która zaoferowała osiem aerostarów. Wartość umowy to ponad 67 mln zł. Za tę cenę Izraelczycy mieli dostarczyć samoloty, zestaw szkolno-treningowy, dokumentację i wyszkolić polski personel. Tyle, że zapłaconych już aerostarów w Polsce do tej pory nie ma, a rzecznik MON nie chce komentować sprawy.
Urzędnicy lądowi Wojska lądowe są podstawową częścią Sił Zbrojnych Rzeczypospolitej Polskiej... a przynajmniej powinny nią być. Poza przestarzałymi czołgami czy bojowymi wozami piechoty z lat 60. (np. BWP-1) prawdziwa tragedia wojska rozgrywa się w gmachach ministerstw i sztabach, pełnych urzędników wydających absurdalne decyzje. Warto zacząć od tego, że wojskowych obiektów, koszar, lotnisk nie chroni polskie wojsko, lecz prywatne firmy ochroniarskie. Najliczniejszymi służbami mundurowymi w Polsce nie jest wojsko, policja czy straż pożarna, lecz prywatne firmy ochroniarskie z SUFO (Specjalistycznymi Uzbrojonymi Formacjami Ochrony). Właścicielami tych prywatnych armii są w większości byli wysocy funkcjonariusze MO, SB, ZOMO, LWP. Obecnie jednostek strzegą uzbrojone warty cywilne oraz agencje ochrony. Zawodowi żołnierze pilnują jedynie niektórych obiektów o dużym znaczeniu strategicznym. Koszty usługi ochrony przed reformą wynosiły 0 zł rocznie, obecnie 170 mln zł. Od września 2009 roku gotowaniem w wojsku zajmują się prywatne firmy cateringowe. Prywatne firmy zajmują się także porządkowaniem jednostek i terenów wojskowych. Koszty sprzątania w całej armii przed reformą wynosiły 80 mln zł rocznie, obecnie 350 mln zł. Różnica 270 mln to wartość prac porządkowych wykonywanych wcześniej przez samych żołnierzy. Trudno dopatrzyć się w tym znaczenia słów “profesjonalizacja armii”... Do tego firmy prywatne w pełni przejęły remonty i konserwacje wojskowych budynków. Koszty usług remontowych przed reformą wynosiły 65 mln zł rocznie, obecnie 95 mln zł. Wydaje się, że dlatego m.in. nie stać MON np. na korwety. Pozostając przy tym przykładzie, warto zauważyć, że według danych z 2009 r. Finlandia wydała na wojsko 3,8 mld USD (1,3% PKB), Dania – 4,5 mld USD (1,4% PKB), Szwecja – 6,1 mld USD (1,3% PKB). Wydatki obronne Polski to ponad 10 mld USD (2,0% PKB). W 2009 r. "Rzeczpospolita" opisała beznadziejną sytuację polskiej armii, w której rozrósł się aparat urzędniczy: "stan ewidencyjny żołnierzy w Siłach Zbrojnych RP na 30 września 2009 r. wynosi 95 360, z czego 139 osób to generałowie; 22670 – oficerowie; 41 850 – podoficerowie, a 28 200 – szeregowi (zawodowi i nadterminowi). Wynika z tego jasno, że stosunek generałów i oficerów do szeregowych wynosi jak 1 do 1,23, a więc na jednego generała i oficera przypada 1,23 szeregowego. Stosunek ten jest jeszcze bardziej szokujący, jeżeli weźmiemy pod uwagę generałów i oficerów plus podoficerów zawodowych, (czyli ogólnie kadrę kierującą), wtedy wyniesie on jak 1 do 0,43, czyli na jednego kierującego (generała, oficera lub podoficera) przypada 0,43 bezpośredniego wykonawcy (szeregowego). "Posiadamy, więc więcej dowódców niż żołnierzy, którzy w przypadku wojny mieliby bronić naszego kraju. Polska ma obecnie 126 generałów na niespełna 100-tysięczną armię. We włoskiej armii – liczącej 260 tys. wojskowych – oficerów w generalskich lampasach jest zaledwie 50. Inne porównania są jeszcze bardziej szokujące. W armii amerykańskiej, która liczy 1,4 mln żołnierzy, generałów jest tylko... 40! Trudno, więc oprzeć się wrażeniu, że Siły Zbrojne RP nie są w stanie wypełniać swojej konstytucyjnej misji obrony terytorium kraju (art. 26) – ani pośrednio przy wsparciu sił sojuszniczych NATO, ani tym bardziej bezpośrednio, czyli samodzielnie, w sytuacji, gdyby nasi sojusznicy mieli inne, ważniejsze zadania...

Robert Wit Wyrostkiewicz

Platforma płonie Konflikty rozsadzają PO. Z partii odchodzą kolejni działacze. PiS proponuje rząd ekspertów: zamiast Donalda Tuska prof. Zyta Gilowska. Jeżeli prawdziwi założyciele PO, a wiemy, że nie chodzi tu o trzech tenorów, tylko o ludzi, o których mówił Czempiński, zdecydowali się przestawić wajchę medialnej popularności Tuska, jako tego, któremu wszystko się udaje, to PO się rozpadnie. Część, opierając się na Schetynie i Gowinie, będzie usiłowała budować coś bardziej konserwatywnego, a część ucieknie do Palikota, którego partia, jak twierdzą byli działacze, została założona w gabinecie u Tuska – mówi nam poseł PiS Joachim Brudziński. Zdaniem PiS należy stworzyć rząd techniczny, na którego czele stanęłaby prof. Zyta Gilowska.

– Jeśli PiS wygra kiedyś wybory, wtedy ta propozycja będzie realna. Teraz rozmowa o rządzie technicznym, jakieś kombinacje absolutnie nie mają sensu – mówi „Gazecie Polskiej Codziennie” poseł PO Antoni Mężydło. Niewykluczone, że rząd ekspertów poprze większość opozycji.

– Musielibyśmy dokładnie poznać szczegóły – zastrzega Dariusz Joński, rzecznik prasowy SLD. To, że partia rządząca coraz wyraźniej pęka, widzą nawet politycy koalicji. W wywiadzie dla Onet.pl krytycznie na temat rządu Tuska wypowiedział się Grzegorz Schetyna. Skrytykował niektóre posunięcia premiera, m.in. decyzję o utworzeniu Ministerstwa Administracji i Cyfryzacji. – Uważałem, że lepszym pomysłem byłoby przyłączenie resortu administracji do Ministerstwa Rozwoju Regionalnego – przekonywał były marszałek Sejmu. Schetyna stwierdził też, że nie odczuwa wrogości wobec Janusza Palikota. – W polityce nie ma wrogów na śmierć i życie – stwierdził. Zwolennikami Palikota są na pewno politycy związani z Bronisławem Komorowskim, a kolejne transfery to według naszych rozmówców tylko kwestia czasu. Problemy koalicjanta dostrzega nawet minister rolnictwa Marek Sawicki, który przyznał, że Platforma się kruszy. – Na razie tak leciutko – stwierdził na antenie RMF FM, a na pytanie, czy za Gibałą pójdą następni, odparł: „Powiem szczerze, że taka obawa zawsze jest”. Tymczasem Tuskowi rośnie kolejna groźna konkurencja. W mediach zupełnie niezauważona przeszła wypowiedź prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz w sprawie zniesienia egzaminów dla taksówkarzy.

– Nie podzielam stanowiska pana Gowina. Egzamin powinien być. W wypadku tej deregulacji mam odmienne zdanie – mówiła prezydent stolicy w Radiu Zet. Swoją wypowiedzią Hanna Gronkiewicz-Waltz skrytykowała sztandarowy projekt rządu, jakim jest otwarcie dostępu do zawodu. Według naszych rozmówców prezydent Warszawy ma spore ambicje polityczne – ich zdaniem Gronkiewicz-Waltz tworzy własną frakcję, podczepioną pod prezydenta Komorowskiego. Dla polityków Platformy sytuacja jest poważna, ponieważ po odejściu Gibały większość koalicji PO-PSL wynosi zaledwie trzy głosy – mówi „Codziennej” poseł Marek Opioła z PiS. Oznacza to, że wystarczy choroba kilku posłów, by ważne dla rządu ustawy nie zostały przegłosowane – dodaje poseł PiS. Grzegorz Broński, Magdalena Michalska

PO i komuniści chcą "dorżnąć watahę" PO chce, by pod jej wnioskami o postawienie przed TS b. premiera Jarosława Kaczyńskiego i b. ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry podpisali się też posłowie innych klubów. Gotowość deklarują SLD i Ruch Palikota; PSL jest sceptyczne; PiS i SP krytykują inicjatywę. "Najdalej za dwa tygodnie położymy wnioski do podpisywania ponadklubowego" - poinformował szef klubu PO Rafał Grupiński. Poparcie dla wniosków zapowiadają kluby SLD i Ruchu Palikota, sceptycznie podchodzi do nich koalicyjne PSL. Według PiS inicjatywa PO to "igrzyska zamiast chleba", a Solidarna Polska mówi o "hucpie politycznej". Źródła w klubie PO przyznają, że wnioski o TS dla Ziobry i Kaczyńskiego ma być inicjatywą szerszą niż tylko Platformy m.in. dlatego, aby uniknąć zarzutu, że PO próbuje odwrócić uwagę opinii publicznej od kontrowersyjnych społecznie reform, przede wszystkim podwyższenia wieku emerytalnego. Przeszkód, żeby poprzeć wnioski PO nie widzi rzecznik Sojuszu Dariusz Joński. "Nie ma znaczenia czyje są wnioski - nasze czy Platformy. Podobne musi być tylko ich uzasadnienie. Nasze wnioski dotyczą treści raportu z komisji badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy. Jeśli więc uzasadnienie wniosków PO dotyczy tych samych kwestii, to oczywiście my się pod nimi podpiszemy" - powiedział Joński w poniedziałek.

"Zdajemy sobie sprawę, że tylko przy pomocy klubu PO jesteśmy w stanie przegłosować postawienie Kaczyńskiego i Ziobry przed Trybunałem Stanu" - wyjaśnił. Wnioski PO poprze też Ruch Palikota. "Poprzemy oczywiście każdy wniosek o Trybunał Stanu przeciwko Kaczyńskiemu i Ziobrze.(...) Cieszymy się, że obudziliśmy drzemiącą Platformę Obywatelską z letargu, bo obiecała już dawno te wnioski do TS" - powiedział PAP rzecznik klubu Andrzej Rozenek. Przypomniał, że Ruch Palikota już wcześniej proponował złożenie wniosku o postawienie przez TS Zbigniewa Ziobry. "Widzę, że Platforma idzie szerzej, nie mamy nic przeciwko temu" - zaznaczył. Z kolei według szefa klubu PiS Mariusza Błaszczaka, Platforma "zamiast chleba proponuje igrzyska". "Wtedy, kiedy równolegle proponuje przymus pracy do 67. roku życia, kiedy serwuje nam kolejne podwyżki, kiedy okazuje się, że wzrosły ceny leków, które są na liście leków refundowanych" - mówił dziennikarzom w Sejmie. Pod wnioskami nie podpiszą się również politycy Solidarnej Polski. Zdaniem szefa klubu Arkadiusza Mularczyka są one "absurdalne, śmieszne i niepoważne". "Jest to hucpa polityczna i próba eliminowania konkurencji politycznej za pomocą metod białorusko-rosyjskich" - ocenił poseł. Do wniosków o TS dla Ziobry i Kaczyńskiego sceptycznie podchodzi PSL. Rzecznik ludowców Krzysztof Kosiński mówił dziennikarzom w Sejmie, że Stronnictwo musi się najpierw dokładnie zapoznać z dokumentami i zawartymi w nich argumentami, a póki, co PO ich nie przedstawiła.

"Trzeba podkreślić, że w tej sprawie wypowiedziała się już prokuratura, która umorzyła prowadzone śledztwa. Jeśli niezależne organy podejmują takie decyzje, to trudno szukać racjonalnego uzasadnienia dla decyzji politycznych" - podkreślił Kosiński. Zapowiedział, że sprawa wniosków o TS dla polityków PiS i SP będzie omawiana przez klub parlamentarny PSL we wtorek wieczorem. Grupiński poinformował w poniedziałek w RMF FM, że wnioski o Trybunał Stanu motywowane są przede wszystkim "łamaniem konstytucji RP, czyli takim sposobem nadzorowania ministrów, chociażby konstytucyjnych, który był niedozwolony w sensie ustrojowym, jeśli chodzi o porządek prawny w Polsce". Postawienie Kaczyńskiego i Ziobry przed TS to jedna z rekomendacji, jakie znalazły się w raporcie komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy, którą kierował Ryszard Kalisz (SLD). Raport został przedstawiony w Sejmie minionej kadencji pod koniec sierpnia 2011 roku. Klub SLD rozpoczął wówczas zbieranie podpisów pod wnioskami o postawienie Kaczyńskiego i Ziobry przed TS. Nie zebrał jednak wymaganej liczby 115. Ziobro komentował wówczas, że inicjatywa ta jest skazana na porażkę, a wniosek Sojuszu podyktowany jest chęcią odwetu części środowiska SLD za działania podjęte za czasów, gdy był on ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym. W lutym o poparcie wniosków SLD zwrócił się do premiera Donalda Tuska. "Odpowiedziałem, zgodnie z moim przekonaniem, że byłoby niezręczną dwuznacznością, gdyby premier spieszył się z wnioskami o Trybunał Stanu wobec swoich poprzedników, nawet, jeśli są w twardej opozycji (...). To nie jest najlepszy obyczaj, jeśli ktoś, kto ma władzę, biegnie z wnioskiem o TS dla swojego poprzednika-odpowiednika" - powiedział wówczas premier. Jak zaznaczył, kwestia ewentualnej odpowiedzialności karnej czy politycznej b. premiera i b. ministra sprawiedliwości "nie jest dzisiaj oczywista". "Mam jak najgorszą ocenę tego, w jaki sposób traktowali państwo premier Kaczyński i minister Ziobro wtedy, kiedy rządzili w Polsce, i z jakimi intencjami posługiwali się służbami państwowymi, prokuraturą. Natomiast nie mam przekonania, co do tego, że nastąpiło tam jakieś rażące naruszenie prawa" - zaznaczył Tusk. Szef PO poinformował jednocześnie, że parlamentarzyści Platformy mają wolną rękę, jeśli chodzi o ewentualne poparcie wniosków o TS dla Ziobry i Kaczyńskiego. "Powiedziałem parlamentarzystom PO: +róbcie, jak wam sumienie dyktuje, ale mi dajcie w tej sprawie święty spokój+" - powiedział premier. Decyzja o postawieniu premiera bądź ministra przed TS zapada, jeśli zagłosuje za nią, co najmniej 3/5 (276) posłów. PO ma 206 posłów, Ruch Palikota - 42, a SLD - 26, czyli w sumie dysponują 274 głosami. Marek Nowicki

Wymyślony zamach na Putina Ukraińskie służby specjalne nie znalazły dowodów potwierdzających przygotowania do zamachu na premiera Rosji, a obecnie prezydenta-elekta Władimira Putina - podały ukraińskie media powołując się na źródła w organach bezpieczeństwa państwa. Informacje o udaremnieniu przez służby specjalne Ukrainy i Rosji zamachu na Putina, który mieli zlecić czeczeńscy rebelianci, przekazała 27 lutego rosyjska telewizja państwowa Kanał Pierwszy. Do zamachu - według telewizji - miało dojść wkrótce po marcowych wyborach prezydenckich w Federacji Rosyjskiej. Kanał Pierwszy podał, że domniemanych zamachowców - trzech obywateli Rosji - ujęto na początku lutego w Odessie, na południu Ukrainy, dokąd przybyli oni ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich przez Turcję. Mężczyźni rzekomo planowali zdetonowanie potężnego ładunku wybuchowego w pobliżu Prospektu Kutuzowa w czasie przejazdu kolumny samochodowej z premierem FR.

"Rzeczywiście, na twardym dysku notebooka było nagranie, na którym widać jadącą kolumnę Putina, ale to wideo było wykorzystywane nie dla przygotowania zamachu terrorystycznego, lecz dla szkolenia nowej grupy terrorystów. Wszystko wskazuje na to, że ani jeden z zatrzymanych nie miał do czynienia z przygotowaniami do zamachu na terytorium Ukrainy, czy Rosji, w każdym razie śledztwo takimi danymi nie dysponuje" - oświadczył rozmówca z ukraińskich organów ścigania, cytowany w poniedziałek przez agencję Interfax-Ukraina. Wiadomość o przygotowaniach do zamachu na Putina potwierdzał wcześniej jego sekretarz prasowy Dmitrij Pieskow. "Informację potwierdzam, ale na razie jej nie komentuję" - mówił. Doniesienia te potwierdziła również Służba Bezpieczeństwa Ukrainy (SBU). Z relacji rosyjskiej telewizji wynikało, że zamordowanie Putina zlecił przywódca rebeliantów czeczeńskich Doku Umarow.

"Celem końcowym była Moskwa, gdzie miała być podjęta próba zamachu na premiera Putina. Są takie miny, które nazywa się minami przeciwburtowymi. Nie jest, więc potrzebny zamachowiec-samobójca" - cytował Kanał Pierwszy jednego z domniemanych terrorystów. Stacja przedstawiła go, jako Adama Osmajewa. Miny przeciwburtowe to rodzaj min przeciwpancernych. Są one wyposażone w zapalniki niekontaktowe lub kontaktowe wykorzystujące światłowody. Po zadziałaniu zapalnika w kierunku pojazdu wystrzeliwany jest pocisk przeciwpancerny z głowicą kumulacyjną lub odpalany jest pocisk formowany wybuchowo rażący ścianę kadłuba pancernego. O schwytaniu w Odessie trzech obywateli FR podejrzanych o terroryzm, jako pierwsza 7 lutego poinformowała SBU. Nie przekazała ona wówczas żadnych szczegółów. Na ślad terrorystów SBU wpadła na początku stycznia po eksplozji w jednym z mieszkań w Odessie. Jak się okazało, w lokalu tym przyszli zamachowcy przygotowywali ładunek wybuchowy. W eksplozji zginął jeden z terrorystów. Drugiego - niejakiego Ilję Pijanzina - lekarze zdołali uratować. To właśnie Pijanzin zeznał, że zleceniodawcą zamachu na Putina był Umarow. Rosyjskie media przypominały, że podobna historia miała miejsce także przed poprzednimi wyborami prezydenckimi w Rosji w marcu 2008 roku. Rosyjskie służby specjalne poinformowały wtedy o zatrzymaniu w pobliżu Kremla mężczyzny z karabinem snajperskim. Twierdziły one, że zatrzymany - 24-letni obywatel Tadżykistanu Szachweład Osmanow - zamierzał zastrzelić Putina i prezydenta Dmitrija Miedwiediewa podczas koncertu na Placu Czerwonym. W 2000 roku ukraińskie służby specjalne utrzymywały, że weszły w posiadaniu danych o planowanym zamachu na Putina. Miało do niego dojść w czasie nieformalnego szczytu WNP w Jałcie 18-19 sierpnia. Ówczesny szef SBU Leonid Derkacz przekazał, że na Krymie schwytano i wydalano z terytorium Ukrainy czterech Czeczenów. Podczas 12 lat rządów Putina informowano, o co najmniej 10 próbach zamachu na jego życie.

Marek Nowicki

Rokita w "Uważam Rze": System Tuska to kiwanie i lizusostwo. "Jego konferencje prasowe to pogwarki tatusia z psotnymi dzieci" W tygodniku "Uważam Rze" rozmowa z Janem Rokitą, który po długim okresie milczenia na temat spraw krajowych powraca z wyrazistym komentarzem. Mówi o wszystkich ważnych postaciach sceny politycznej, ale oczywiście najwięcej miejsca, jak to się dzieje w normalnych mediach, poświęcone jest obozowi władzy. Rokita ocenia, że Tusk stworzył w Polsce specyficzny system panowania, a nie rządzenia:

Po pierwsze, system Tuska rozumie władzę, jako panowanie nad ludźmi, a nie rządzenie instytucjami. W związku z tym następuje obniżka, jakości zarządzania sferą publiczną, a zarazem niespotykana wcześniej dominacja intrygi personalnej w życiu politycznym. Po drugie, w systemie Tuska władza nie stawia otwarcie czoła wyzwaniom i problemom; raczej chce wyjść z opałów sprytem, chytrością, cwaniactwem. Wbrew deklaracji ideowej PO ta formacja daleko bardziej ceni dziś spryt niż honor. Stąd tak częste próby przeczekania kłopotów czy wykiwania różnych grup społecznych. (...) W systemie Tuska pierwszym celem i obowiązkiem lidera jest eliminacja potencjalnej konkurencji wewnętrznej, likwidowanie realnych lub urojonych kandydatów do przywództwa. Energia przywództwa państwowego jest w stopniu niespotykanym w innych państwach demokratycznych zużywana na niszczenie ludzi, oczywiście tych bardziej utalentowanych, bardziej samodzielnych.

Jaki skutek dają te trzy wymienione przez pana cechy? W efekcie mamy po pierwsze - absolutną dominację lidera i rozległy neofeudalny system politycznego wasalstwa i lizusostwa. Po drugie – dobór ludzi do władz państwa (tak samo zresztą jak do gremiów partyjnych) wynika głównie z planów rozstawiania własnych wasali i klientów bądź neutralizacji lub pozbawiania zwolenników wyimaginowanych najczęściej wrogów wewnętrznych (nominacje Gowina, Kopacz, Nowaka, Grupińskiego są tylko przykładami). To rzecz jasna osłabia, jakość rządzenia. Jeśli do tak skonstruowanej władzy dołożyć obojętność szefa rządu na problemy instytucjonalne państwa – budowanie i reformowanie struktur państwowych, unowocześnianie administracji i jej procedur, naprawę, jakości prawa etc, a to są kwestie, których Tusk nie tylko nie rozumie, ale rozumieć nie chce – to efektem musi być inercja, albo nawet entropia, rozkład struktur państwa. Zdaniem byłego współlidera Platformy Obywatelskiej, ten system ma jednak swoje granice. I Tusk do tej granicy dochodzi, pomimo iż media nie pełnią wobec niego normalnej funkcji kontrolnej:

Nie wiem czy panowie zwrócili uwagę, ale premier Tusk niemal nie wygłasza przemówień. Dlaczego? Bo przemówienie wymusza zdeklarowanie jakiegoś poglądu, wiążącej oceny rzeczywistości, zaprezentowania aksjologii, którą się w danej sprawie wyznaje. To jest to wszystko, czego system Tuska nie lubi, ba, obawia się. Premier woli, więc miękkie formuły pogaduszek, bez twardych poglądów i bez jasnych zobowiązań. Tu kogoś postrofuje, tam się czarująco uśmiechnie. Tak zresztą skutecznie wyrwał kły wam – dziennikarzom. Przecież te konferencje prasowe szefa rządu przypominają pogwarki tatusia z psotnymi dzieci. To jest unikat w skali demokratycznego świata - podsumowuje.

Gim

Blumsztajn znalazł odpowiedź na problemy Na Facebooku krąży zdjęcie (aż można uwierzyć, że fotomontaż), na którym Seweryn Blumsztajn, legenda „Gazety Wyborczej”, trzyma bardzo znamienny baner, idealnie opisujący nastawienie dzisiejszych elit do rodziny. Dzisiejsza Manifa była pełna prostackich haseł, które pokazują, z jakim jaskiniowym antyklerykalizmem mamy do czynienia. Nie ma sensu z tym nawet polemizować. Jednak trzymany przez Blumsztajna napis jest wyrazem coraz popularniejszego sposobu myślenia na lewicy. W ostatnich dniach byliśmy świadkami kilku „arcybłyskotliwych” akcji feministek, które polegały na przebieraniu się za duchowieństwo, wymyślaniu kwot, które Kościół rzekomo wysysa z budżetu państwa i kilku innych infantylnych akcji. Dziś w Warszawie manifestanci przynieśli transparenty z tak wyszukanymi hasłami jak: "Nie igrzysk nam trzeba, lecz żłobków i chleba", "Etaty dla kobiet nie dla księży", "Kobiety na boiska", "Ważniejsza matka niż koloratka" i "Chcemy zdrowia nie zdrowasiek". Nie pamiętam, abym brał udział w takim pluciu na Kościół. "Można było odnieść wrażenie, że nie ma bardziej antykobiecej instytucji w Polsce niż Kościół rzymskokatolicki. Liczba epitetów pod adresem księży czy biskupów była naprawdę długa. Kobiety z nożyczkami na szyjach były chętne odcinać pępowinę, którą… „Kościół dusi polskie kobiety”. Katarzyna Bratkowska, jedna z liderek feministycznego Porozumienia Kobiet 8 marca, przyznała pod Sejmem, że feministki to czarownice…, bo używają magicznych metod. Generalnie dużo kpiny i mówienia, że trzeba zerwać z Kościołem, a wszystko, niestety, przy poklasku dużej ilości młodych ludzi i lesbijek. Przeciw Manifie i jej przesłaniu protestowała jedna (!) Samotna kobieta”- relacjonował ten żałosny spektakl nasz dziennikarz Jarosław Wróblewski. Nie ma sensu po raz kolejny odnosić się do haseł feministek. Polemika z głupstwem nobilituje je bez potrzeby. Baner trzymany przez Blumsztaina idealnie koresponduje jednak z tymi hasłami. Niestety Blumsztain porusza inny problem. Nie jest dla nikogo tajemnicą, że fatalne dane demograficzne pokazują, iż rozsypie się w Polsce nie tylko system emerytalny, ale również Polacy najzwyczajniej w świecie wymierają. Obecnie nikt poważny nie kwestionuje tego problemu. Oczywiście nawet dziś, gdy wszyscy niemal alarmują, że brak dzieci przyczynia się do upadku zachodniej cywilizacji, pojawiają się kuriozalne teksty lewicowców, którzy uważają odwrotnie. „Pod pewnymi względami przyszłość za 20, 30 lat jest zaskakująco czytelna. Polaków będzie mniej. Ale to żaden koniec świata. Przeciwnie – ta sytuacja ma też spore plusy. […]A przecież pojawiają się jeszcze trendy obyczajowe, zjawiska związane z filozofią i stylem życia czy przemiany psychospołeczne, które tę demograficzną tendencję jeszcze nasilą. To też już raczej pewne. Może zamiast walczyć o dzietność i rozrodczość, lepiej zacząć godzić się z tą nową rzeczywistością”- zauważała w „Polityce” Martyna Bunda. Tekst Bundy był pewną odważną (nawet jak na lewicę) interpretacją zmian, jakie trawią naszą cywilizację. Autorka zdawała się cieszyć, że kobiety wyzwoliły się z domowego „więzienia” i dziś inaczej wygląda życie seksualne (wolne związki, homoseksualizm etc.) Polaków. „Można sobie wszak wyobrazić, że oznacza ona wzrost, jakości i komfortu życia, lepszą pracę, staranniejsze wychowanie i edukację młodszych pokoleń, właściwszą opiekę nad starszymi pokoleniami, mniejsze obciążenie środowiska naturalnego, zasobów, infrastruktury. Być może pod hasłem polityka prorodzinna – zważywszy na to, jak ta przyszła rodzina ma wyglądać – należy już dziś rozumieć coś zupełnie innego niż tylko zachętę do prokreacji. Ludzie będą raczej potrzebowali pomocy nie w opiece nad jedynakiem, ale nad piramidą żyjących wciąż przodków”- pisze autorka. Blumsztajn nie bawi się w takie dywagację. On mówi wprost: „Pierdolę, nie rodzę”. Oboje jednak mówią nam to samo: hedonizm jest najważniejszy. Niestety zarówno Bunda (w wyrafinowanej formie) jak i Blumsztain (męski punk widzenia) są jak Rudy Knotek z „Pinokia”, który wmawiał pajacykowi, że można się bawić bez ograniczeń i zobowiązań. Niestety życie zawsze wystawia rachunek. I ten rachunek jest widoczny w krajach, które muszą sprowadzać gastarbaiterów do pracy czy utrzymywać coraz większą liczbę samotnych staruszków umierających bez bliskich w hospicjach. Widać to po cierpiących kobietach z syndromem poaborcyjnym czy podstarzałych feministkach, które jako babcie „robią sobie dzieciaka” z in vitro, gdy rozumieją, że chromolenie macierzyństwa nie było najmądrzejszym wyborem. Niestety już Orwell mawiał, że nie ma takiej bzdury, w którą intelektualista nie byłby w stanie uwierzyć. Nasi intelektualiści wierzą we wszystkie nowinki, które choć troszkę uderzają w tradycyjną rodzinę. Jednak oni na tym nie wygrają. Bo muzułmanie „Pier…bezdzietność”. Łukasz Adamski

Ks. Kazimierz Sowa kolportuje plotki od znajomych z KRRiT i mówi o mitach wokół TV Trwam Ks. Kazimierz Sowa, Szef Religia TV, wywiadowany w gościnnych progach Radia Zet mówił m.in. o wielkich manifestacjach w obronie TV Trwam:

To świadczy o tym, że na pewno telewizja „Trwam” potrafi, czy w ogóle środowiska ojca dyrektora, potrafi zorganizować w pewnym sensie ludzi wokół jakiejś idei. Ta idea dzisiaj, jakże mi bliska, idea wolnego słowa jednak jest, na przykład przeze mnie trochę inaczej rozumiana, czyli nie uważam żeby ta decyzja Krajowej Rady była zamachem na wolność słowa, ale jak widać spora część opinii publicznej podziela tę wizję, którą przedstawia ojciec dyrektor, a za nim także i część polityków. Pytany przez Monikę Olejnik, „skąd się bierze słabość polskich biskupów, wielu polskich biskupów, do ojca Rydzyka a jednocześnie nie ogłoszenie tego, że telewizja „Trwam” jest oficjalną, katolicką, nie katolicką, ale kościelną telewizją” (cytat dosłowny, ze strony Radia Zet), odpowiedział:

Nie wiem czy ta sytuacja miała rzeczywiście taki charakter i przebieg, jak relacjonował mi to jeden z członków Krajowej Rady, który stwierdził, że gdyby Episkopat wystąpił o koncesję na nadawanie telewizji katolickiej, właśnie rozpowszechnianie cyfrowe, to z pewnością taka koncesja zostałaby udzielona, a Episkopat mógłby ją scedować na przedsięwzięcie, które uważa, że najlepiej wyraża jego opinie i poglądy, jak chodzi o obecność mediów katolickich na rynku. Jeden z biskupów miał powiedzieć: niech mnie ręka boska od tego broni, znaczy chętnie poprzemy telewizję „Trwam”, ale nie chcemy mieć nic wspólnego żeby oficjalna pieczątka Episkopatu została jakby na tym projekcie przybita. Inny biskup, z imienia i nazwiska, człowiek dość odważny, czyli ksiądz Tadeusz Pieronek, biskup Pieronek powiedział, wprost, że od strony formalnej jest to przecież prywatne przedsięwzięcie, prywatnej fundacji, która z kolei na ten cel chciała pożyczyć pieniądze od pewnego zakonu katolickiego, to wszystko jest okej, chcę podkreślić, że to wszystko jest okej, jest zgodne z prawem, może mieć taki, a nie inny charakter, natomiast to trzeba dość wyraźnie powiedzieć. A trochę tworzy się takie przekonanie i taki mit, że mamy do czynienia z telewizją katolicką, która tylko, dlatego, że jest katolicka i oczywiście w wymiarze treściowym antyrządowa, no to jest zwalczana przez ten rząd. To wydaje mi się, że tutaj zasługiwałoby chyba na jakieś, dosyć takie, powiedziałbym szczere, szczerą ocenę i refleksję ze strony, na przykład Komisji ds. środków przekazu, na czele, której stoi arcybiskup Głódź. Ksiądz dyrektor nie wyjaśnił niestety, za co - jego zdaniem - jest w takim razie zwalczana przez rząd TV Trwam. Znp, radiozet.pl

12 państw „wrogami internetu” Opublikowany dzisiaj doroczny raport organizacji Reporterzy bez Granic klasyfikuje, jako "wrogów internetu" 12 państw, w tym po raz pierwszy Białoruś i Bahrajn. Pozostałe kraje na tej liście to Arabia Saudyjska, Birma, Chiny, Iran, Korea Północna, Kuba, Syria, Turkmenistan, Uzbekistan i Wietnam. "Łączą one drastyczne często filtrowanie treści (publikowanych w internecie) z ograniczeniami dostępu, śledzeniem cyberdysydentów oraz propagandą on-line" - wskazuje raport. Dodaje, iż na całym świecie przebywa obecnie w więzieniach około 120 blogerów i internetowych aktywistów - przede wszystkim w Chinach, Iranie i Wietnamie. Jak czytamy w raporcie, władze Chin zwiększyły naciski na prywatne firmy internetowe, by współpracowały z nimi przy wprowadzaniu restrykcji w sieci? Jednocześnie korzystający z niewielkiego państwowego wynagrodzenia blogerzy szerzą w internecie partyjną propagandę. Według Reporterów bez Granic, Iran dąży do stworzenia "narodowego internetu", odizolowanego od reszty świata. Wspiera także władze Syrii w cenzurowaniu internetowych informacji na temat represji, podejmowanych wobec opozycji przez reżym prezydenta Baszara el-Asada. Raport zawiera także listę 14 państw, znajdujących się "pod obserwacją". Są wśród nich kraje demokratyczne, jak Francja i Australia, którym zarzuca się filtrowanie treści internetowych lub plany wprowadzenia takiego filtrowania. PAP

102 rocznica urodzin majora "Łupaszki" Dzisiaj mija 102 rocznica urodzin majora "Łupaszki" - wielkiego patrioty, dowódcy partyzanckiego walczącego zarówno z Niemcami, jak i Sowietami i ich polskimi poplecznikami. Szendzielarz brał udział w kampanii wrześniowej 1939 r., następnie działał w konspiracji w ramach Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej. To właśnie wtedy przyjął pseudonim "Łupaszka" (po słynnym zagończyku z okresu walk z bolszewikami w latach 1919-1920 ppłk. Jerzym Dąbrowskim). Od 1943 do 1947 r. Szendzielarz dowodził V Wileńską Brygadą AK. Prowadziła ona walki zarówno z Niemcami i ich litewskimi sojusznikami, jak też partyzantką sowiecką. Formalne rozwiązanie 5 Wileńskiej Brygady AK nastąpiło 23 lipca 1944 r. w okolicy wsi Porzecze w Puszczy Grodzieńskiej. Szendzielarz z resztkami Brygady podporządkował się 20 września 1944 r. komendantowi Okręgu Białostockiego AK ppłk. Władysławowi Liniarskiemu ps. "Mścisław". Ten nakazał "Łupaszce" trwać w Puszczy Białowieskiej i organizować kadrowy oddział z rozbitków z nowogródzkich i wileńskich oddziałów AK. Wkrótce potem nastąpiła mobilizacja Brygady w okolicy wsi Oleksin w powiecie Bielsk Podlaski. Odtąd prowadzono walki z regularnymi oddziałami Armii Czerwonej i LWP, KBW, NKWD oraz grupami UB i MO. Szczególną uwagę zwracano na likwidację agentów komunistycznych i członków PPR. Rozbijano posterunki MO i urzędy gminne, urządzano zasadzki. W połowie maja 1945 r. Brygada liczyła ok. 200 ludzi i składała się z pięciu pododdziałów: trzech szwadronów, kompanii szturmowej i drużyny podoficerskiej. W 1946 r. "Łupaszka" odtworzył V Wileńską Brygadę pod swoim dowództwem, mającą działać na obszarze Pomorza oraz Warmii i Mazur. W połowie sierpnia 1946 r. – wobec coraz silniejszego nasycenia terenu siłami komunistycznymi – mjr Szendzielarz podjął decyzję przejścia w Białostockie i połączenia się z VI Brygadą, co nastąpiło do połowy października. Pod koniec kwietnia 1947 r. udał się na Śląsk, gdzie zamieszkał w miejscowości Królowe. Dowództwo polowe nad VI Brygadą przekazał ppor. Władysławowi Łukasiukowi ps. "Młot", sobie pozostawił natomiast ogólną komendę. Wobec zagrożenia aresztowaniem wkrótce przeniósł się do Zakopanego. Przez cały czas utrzymywał przez łączników kontakt z VI Brygadą. Przekazywał "Młotowi" ogólne wytyczne dotyczące dalszej działalności bojowej oraz informował o sytuacji w kraju i rozkazach płynących z komendy Okręgu Wileńskiego AK. W czerwcu 1948 r. UB rozpracował i rozbił Okręg Wileński AK. W rezultacie 30 czerwca 1948 r. w Osielcu pod Jordanowem mjr Szendzielarz został aresztowany. Natychmiast po aresztowaniu, "Łupaszka" został przewieziony do Warszawy i osadzony w więzieniu mokotowskim przy ul. Rakowieckiej. Przebywał tam 2,5 roku, do 8 lutego 1951 r. 23 października 1950 r. rozpoczął się proces byłych członków Okręgu Wileńskiego AK. Mjr Szendzielarz nie prosił o łaskę. Został skazany 2 listopada 1950 r. przez sędziego Mieczysława Widaja na wielokrotną karę śmierci. Wyrok wykonano 8 lutego 1951 r. w więzieniu na Mokotowie. Marek Nowicki

Dlaczego nie dla "reformy" Tuska Reformie" Donalda Tuska 2x67 mówię: NIE. To projekt egzotyczny. Nic nie przemawia za jego przyjęciem. Nie ma argumentów demograficznych uzasadniających wydłużenie wieku emerytalnego. Przeciwnie. Przeciętne prognozowane dalsze trwanie życia w Polsce nie daje podstaw do porównywania się z Europą Zachodnią. Sytuacja w Polsce jest podobna do sytuacji Węgier, Białorusi, Rumunii, Bułgarii, Ukrainy. Prognozowane dalsze trwanie życia chłopca urodzonego w 2009 roku w Polsce wynosi 71,6 lat, podczas gdy w Norwegii, Szwecji, Francji, w Niemczech, we Włoszech jest o 6-7 lat dłuższe, a dalsze życie Polki urodzonej w 2009 roku jest krótsze o około 3-4 lat. Jest jeszcze gorzej, gdy porównamy dalsze życie w zdrowiu; dla mężczyzn urodzonych w 1975 roku wynosi 86 proc. życia, a dla kobiet - 84 proc. życia. Różnice w dalszym życiu w zdrowiu - jeśli uwzględni się poziom wykształcenia i charakter pracy - są jeszcze większe. Czas trwania życia uznaje się powszechnie za obiektywną miarę poziomu i warunków życia, pracy, dostępności i jakości ochrony zdrowia oraz bezpieczeństwa. Dla wszystkich, którzy mogą i chcą pracować, są zdrowi, mają zatrudnienie, trzeba tworzyć zachęty i warunki wydłużania lat pracy. Poprawiać warunki pracy. W Polsce ciągle 0,5 mln osób pracuje w szkodliwych dla zdrowia warunkach, co roku 94 tys. osób ulega wypadkom w pracy. Trzeba też tworzyć miejsca pracy starszym pracownikom, zmieniać organizację pracy, ułatwiać zatrudnienie, dostosowywać do ich możliwości warunki pracy. Potrzebna jest powszechna profilaktyka i dostępna rehabilitacja.

Potrzeba więcej dzieci Problemem demograficznym Polski nie jest wydłużanie czasu pracy dla starych. Głównym problem demograficznym Polski jest dziś bardzo niski poziom dzietności spowodowany m.in. brakiem pracy, dochodu, mieszkań dla młodych (tj. urodzonych pod koniec lat 70. i w latach 80. XX wieku). Z badań wynika, że młode pokolenie Polek i Polaków chce zakładać rodziny, chce mieć dzieci, ale nie ma we własnym kraju odpowiednich warunków. Konsekwentnie realizowana polityka pronatalistyczna, rodzinna, mieszkaniowa w bliskiej perspektywie mogłaby oddalić widmo starzejącej się i wymierającej Polski. Tymczasem rząd robi wszystko, aby "wypchnąć" młodzież do pracy za granicą i pozbyć się problemów z masowym bezrobociem młodych ludzi. Gdyby nie masowa emigracja zarobkowa - to bezrobocie w Polsce w 2012 roku wynosiłoby nie 2,2 mln, lecz ponad 4 mln, a stopa bezrobocia byłaby na poziomie nie 13,2 proc., a około 25 procent. Warto pamiętać, że w 2002 roku stopa bezrobocia wynosiła 21,2 procent. W Polsce nie ma powodu, aby pod przymusem utrzymywać w zatrudnieniu ludzi starych, w większości o marnym zdrowiu i wykształceniu, o niskich kwalifikacjach, często niezdolnych już do pracy. Potrzebny jest natychmiast wielki program stabilizacji życiowej i zawodowej całego pokolenia w wieku 20-35 lat. Młodzi nie mogą pracować na wciąż wydłużanych umowach "śmieciowych", "samozatrudnieniu" czy "pseudostażach". Trzeba wdrożyć szeroki program wprowadzający młode pokolenie na rynek pracy, który pomoże uzyskać solidne kwalifikacje, szanse na rozwój zawodowy, stabilizację i awans w zawodzie, godziwe dochody pozwalające utrzymać rodzinę. Młodzi zatrudniani za półdarmo "wypychają" z rynku starszych pracowników. Pracodawca woli zatrudniać dwóch młodych niż jednego starszego pracownika na stałą umowę o pracę. Potrzebny jest szeroki program mieszkaniowy dla młodych (np. ulgi podatkowe na pierwsze mieszkanie); młoda rodzina musi mieć jasno określoną drogę do własnego mieszkania. Stałą pracę, dochody i mieszkanie dla młodego pokolenia trzeba dziś rozpatrywać w kategorii racji stanu naszego Narodu i państwa. Także w tych kategoriach należy oceniać "emerytalne pomysły" Donalda Tuska. Od obecnego rządu twardo trzeba domagać się programu gospodarczego rozwoju Polski, żądać odejścia od doktrynalnego fiskalizmu, od bezmyślnej prywatyzacji. Trzeba wymusić na władzy program zatrudnienia i stabilizacji życiowej i zawodowej młodego pokolenia. Fundusz Pracy nie może "leżeć" w depozycie u ministra finansów! Ma on służyć zatrudnieniu, a nie zmniejszaniu deficytu budżetowego! Stan zdrowia polskiego społeczeństwa nie pozwala na wydłużenie wieku emerytalnego. Badania GUS i Eurostatu pokazują wciąż niechlubne wysokie pozycje Polski w rankingach ubóstwa, niepełnosprawności i złego stanu zdrowia: 72 proc. badanych w wieku 60-69 lat źle ocenia swój stan zdrowia, 25 proc. w tym wieku ma orzeczenie o niepełnosprawności. To m.in. skutek nieprawidłowych zasad finansowania i organizacji ochrony zdrowia, ochrony pracy, złych warunków pracy. Trzeba zaprzestać "produkowania" inwalidów pracy. W polskim systemie ochrony zdrowia "nie opłaca się" profilaktyka, rehabilitacja, porządna medycyna pracy. "Opłaca się" zatrudniać w szkodliwych warunkach. Ludzie chorzy nie będą pracować; żaden pracodawca nie będzie ich zatrudniał. Zdolność do pracy zależy od cech pracownika i charakteru pracy. Nie w każdej pracy człowiek może pozostawać do zaawansowanego wieku. Są zawody, gdzie możliwości zatrudnienia wyczerpują się w wieku wcześniejszym niż obecny ustawowy wiek emerytalny. Kto więc może, niech pracuje tak długo, jak chce. Górnicy w Niemczech odchodzą na emeryturę w 55. roku życia, robotnicy budowlani pracujący na powietrzu w wieku 58 lat. To nie są przywileje, lecz skutek pracy w trudnych warunkach. W Niemczech każdy może 5 lat wcześniej przejść na emeryturę; jest ona 0,3 proc. niższa za każdy miesiąc krótszej pracy do "pełnej" emerytury w wieku 65 lat. Niemcy przechodzą realnie na emeryturę w wieku 62,3 lat. Po 60. roku pracuje tylko 12 proc. kobiet i 23 proc. mężczyzn. Dłuższe utrzymywanie w zatrudnieniu wymaga także wielkich nakładów na poprawę warunków pracy, na rehabilitację, zasiłki dla chorujących. 1/3 pielęgniarek w Niemczech traci zdolność do pracy przed ustawowym wiekiem emerytalnym z powodu schorzeń kręgosłupa będących następstwem ciężkiej fizycznej pracy. W Polsce nie ma badań, które oceniałyby wpływ zawodów i stanowisk pracy na utrzymanie zdolności do pracy w zaawansowanym wieku.

Miraże prysły Opieka rodzinna w Polsce zastępuje brakujące instytucje opieki dla małych dzieci i osób starych. Nie można wydłużyć wieku ze względu na skutki społeczne. W Polsce kobiety, przechodząc wcześniej na emeryturę, opiekują się wnukami i starymi rodzicami, co sprzyja budowaniu więzi i solidarności w rodzinach. Za wydłużaniem wieku nie ma argumentów ekonomicznych. Utrzymywanie w zatrudnieniu osób starych, schorowanych, niepełnosprawnych, o marnych kwalifikacjach, niskim wykształceniu nie ma uzasadnienia ekonomicznego. Nowoczesne miejsce pracy dużo kosztuje. Warto tam zatrudniać osoby, które będą pracować efektywnie. Nikt przecież nie będzie inwestował w zatrudnienie socjalne osób o niskiej wydajności. Premier i prezydent nie słuchają argumentów przeciwników tej pseudoreformy. Nie podają też żadnego racjonalnego argumentu za wydłużaniem czasu pracy. Jeśli jednak głębiej poszukać przyczyn tego uporu, to okazuje się, że jest to działanie konsekwentne. To kontynuacja ustawy o emeryturach kapitałowych (przyjętej 21 listopada 2008 roku - w całości wejdzie w życie w 2014 r.). Ustawa o emeryturach kapitałowych dopełnia skutków zmiany systemowej realizowanej od lat 1997-1999. Wówczas to z ubezpieczenia społecznego usunięto fundamentalną zasadę solidarności, zastępując ją zasadą skrajnego egoizmu i indywidualizmu. Odbyło się to pod nośnymi hasłami: "Każdy zbiera dla siebie", "Każdy ma "konto"", "Sam dla siebie gromadzi kapitał", "Koniec ze wspólnym worem w ZUS". System "kapitałowy" powoduje, że i tak już niskie emerytury będą jeszcze niższe. Rząd, wydłużając wiek emerytalny, chce "wyprzedzić" skutki działania ustawy o emeryturach kapitałowych; chce wmówić społeczeństwu, że niskie emerytury to "wina" emeryta, który za krótko pracuje i za mało zarabia. Słowem - sam jest sobie winny! Wysokość emerytury kapitałowej od 2014 roku wyniesie około 27-30 proc. w stosunku do "kapitału" złożonego na "koncie". To emerytury kapitałowe z "własnego konta" miały zapewnić emerytom wysokie dochody i szczęśliwe życie "pod palmami"! Dziś ci sami kuglarze, którzy w latach 1997-1999 mówili o dobrobycie emerytów, znów obiecują wysokie świadczenia emerytalne. Tym razem jednak nie będzie to skutek działania "konta" i "kapitału", "zdefiniowanej składki". Tym razem ma to wynikać z długiej, bardzo długiej pracy. Nie będzie, więc już dostatniego życia pod palmami. Być może w ogóle nie będzie życia na emeryturze, bo większość z nas po prostu do emerytury nie dożyje. Tak będzie najtaniej. I to jest cały sens reformy Tuska! Prof. Józefina Hrynkiewicz

Dwubilionowy(sic!) skok na kasę emerytów Donald Tusk zaproponował, aby osoby starsze, które utracą pracę, a zgromadziły kapitał na minimalną emeryturę, mogły skorzystać z „częściowej emerytury” zanim osiągną wiek 67 lat.

Bezrobotny biorący takie świadczenia nie mógłby jednak podejmować pracy, a przyznane świadczenie byłoby w wysokości minimalnej emerytury, niezależnie od tego, w jakiej skali kapitał już zgromadził. Przedstawiając takie propozycje Premier na siłę dąży do pozbawienia nas świadczeń emerytalnych i to za cenę utraty własnej reputacji, przyznając, że kompletnie nie orientuje się w funkcjonowaniu systemu emerytalnego. Bo jak inaczej zrozumieć propozycję dla osób, które już zaoszczędziły na emeryturę wyższą od minimalnej, że nie mogą jej uzyskać w wysokości im przysługującej. I dlaczego nie mogą dodatkowo pracować, jeśli mogą – emeryturę już sobie przecież uczciwie wypracowali. W tym działaniu wyraźnie widać usilne ohydne dążenie do skorzystania na ich śmierci, w celu przejęcia ich spadku - kapitałów emerytalnych. W tym kontekście propozycję podniesienia wieku emerytalnego należy traktować, jako kolejny etap psucia finansów publicznych, które rozpoczęło się od przerzucenia składki z OFE do ZUS pod przewrotnym hasłem, że oszczędzanie w OFE jest nieefektywne. Drugi krok polegał na podniesieniu składki rentowej pod pretekstem deficytu w funduszu rentowym. Trzeci - to propozycja waloryzacji kwotowej świadczeń, a więc zerwanie z zasadą, że emerytura posiada gwarancje zachowania wartości. Wreszcie czwarty krok - to aktualnie planowane podniesienie wieku emerytalnego. Wszystko to odbywa się pod hasłem zmniejszania deficytu finansów publicznych. Powyższe działania należy postrzegać także w szerszej perspektywie. W Polsce w ramach reformy emerytalnej nastąpiło odciążenie państwowego systemu emerytalnego poprzez kapitalizację przyszłych świadczeń w OFE, co pozwalało podtrzymać system emerytalny bez drastycznego podwyższania podatków. Niestety, ale UE poprzez swoje mało merytoryczne interpretacje statystyczne storpedowała nasze wysiłki odmawiając uznania OFE za element finansów publicznych. Z drugiej strony widzimy, jak ta sama Unia godzi się, aby w Grecji celem naprawy finansów publicznych emerytury powyżej określonego poziomu, podlegały redukcji nie respektując zasady praw nabytych. To daje niepokojący sygnał, że można zmniejszać świadczenia, nawet, jeśli ktoś na nie uczciwie zapracował. W efekcie w miejsce polityki prorodzinnej wspólnym mianownikiem staje się dążenie do obniżenia świadczeń emerytalnych. Najpierw tych najwyższych, a z czasem wszystkich. Ostatnim krokiem, co musi budzić zdziwienie okaże się to, co proponuje dziś opozycja, czyli tzw. system kanadyjski - świadczenie obywatelskie równe dla wszystkich. W powyższym systemie nie ma gwarancji wysokości świadczenia, nie zależy ono od poziomu oszczędności, ani liczby przepracowanych lat. Gwarantowana będzie jedynie sama wypłata świadczeń bez prawa do ich wysokości. Państwo da nam tyle, na ile będzie je stać. W praktyce emerytury zejdą do poziomu świadczenia minimalnego i nasili się tendencja do przesuwania wypłaty na coraz później. Okaże się, że będą to świadczenia minimalne, przy czym politycy będą nam stale tłumaczyć, że musimy zbilansować dochody z wydatkami w ramach kolejnych pakietów fiskalnych. Cały proces oznaczać będzie wywłaszczenie obywateli z praw do świadczeń emerytalnych. Zgodnie z logiką reformy każdy miał pobierać świadczenie w wysokości zgromadzonych składek, a renta jest dodatkowym ubezpieczeniem przysługującym tym, którzy utracą zdolność do wykonywanie pracy. Ze względu na fakt wcześniejszego wystąpienia zanim zgromadzi się wystarczające środki na koncie występuje dodatkowa składka rentowa. Jeśli pracownik przechodzi, to jego własne środki na koncie emerytalnym czekają na wypłatę emerytury. Jeżeli moment przejścia na emeryturę zostanie przesunięty w czasie, to rencista może umrzeć nie dożywając do emerytury. Będzie cały czas pobierał rentę, a jego środki emerytalne będą czekały z przeznaczeniem na jego świadczenie emerytalne, ewentualnie rentę dla kogoś z jego rodziny. Otóż takich odłożonych i niewykorzystywanych środków emerytalnych osób, które nabyły prawa do renty w roku 2010 było w ZUS aż 9,3 mld. zł. Ponadto było też 8,4 mld. zł. Środków, które już nie czekały na wypłatę emerytury, ponieważ uprawnieni umarli nie doczekawszy świadczenia i powyższe środki zgodnie z solidarnościowym mechanizmem właściwym ubezpieczeniom powinny zasilić fundusz rentowy. Niestety, ale podczas debaty nad podniesieniem składki rentowej nie zaliczono tych środków do funduszu rentowego, a nawet w ogóle o nich nie wspomniano. I nagle się okazało, że o tych wielomiliardowych kwotach wszyscy zapomnieli! Dyskutowano jedynie o 17-to miliardowym deficycie funduszu rentowego, jako różnicy między wysokością wydatków na renty, a przychodów ze składki bez uwzględnienia zgromadzonych środków na rachunkach. Podczas gdy ta znikająca kwota, łącznie 17,7 mld zł, jest i tak zaniżona z uwagi na to, że część osób posiada rachunki prowadzone tylko od początku reformy emerytalnej, ponieważ nie dopełniła formalności związanych z wyliczeniem kapitału początkowego, albo nie była jeszcze objęta tym obowiązkiem. O ile nieuwzględnienie środków rencistów może mieć pewne uzasadnienie o tyle „zapomnienie” o kwocie 8,4 mld przez wszystkich ma daleko idące konsekwencje finansowe. Gdyż zmienia motywacje odprowadzających składki do ZUS-u, jako nieekwiwalentne uzyskiwanym świadczeniom. Zastosowano wybieg polegający na tym, że fundusze, które powinny być przeznaczone na renty, znikły na kontach. Inteligentnie przedstawiono, że deficyt funduszu rentowego wynika z różnicy między kwotą składek, a tym, co jest wypłacane w formie rent. W efekcie wielomiliardowe kwoty zniknęły z rachunkowości. Wymyślono mechanizm umarzania środków odłożonych w ZUS. Dla zobrazowania mechanizmu załóżmy przesunięcie wieku emerytalnego do 100 lat, do którego nikt nie dożyje, a wtedy ponad 2 bln. Zł (sic!) Długów emerytalnych ZUS-u zwyczajnie nie wymaga spłacenia. Jeśli jednocześnie w funduszu rentowym będzie wykazywane tylko te środki, które pochodzą ze składek, to wraz ze starzeniem się pracowników funduszy będzie stale brakowało i kontynuacja podwyżek składki rentowej okaże się konieczna, coraz bardziej podwyższać koszty pracy. W ten sposób rząd dostaje do rąk nowy podatek i zarazem możliwość umarzania zobowiązań emerytalnych. Finansowe perpetuum mobile, którego nikt wcześniej nie zauważył. Sprawna akcja PR pozwoliła rządowi w przeforsowaniu podwyżki składki rentowej, przejęcie środków emerytalnych, a z drugiej strony - spowodował wyższe opodatkowanie pracy, powodując, że praca stała się dobrem rzadkim. Ponadto podniesienie wieku emerytalnego będzie wypychało ludzi na renty stanowiąc kolejny problem. Gdyż, jeśli będzie wzrastała liczba rencistów to będą podnoszone składki, wzrosną koszty pracy, liczba miejsc pracy będzie malała. Pojawią się, zatem naciski na ograniczenie wypłaty rent. Może dojść do tego, że przy przyznawaniu renty trzeba będzie przynieść zaświadczenie od lekarza, że się umrze najdalej w ciągu pół roku, tak jak to się dzieje w USA przy przyjęciach do hospicjów. I może analogicznie u nas być podobnie, że nadawane będą renty okresowe limitowane okresem świadczenia. Opisany mechanizm oznaczać będzie w praktyce, że będziemy odkładać środki w ZUS bez możliwości skorzystania z nich, a na koniec będą one przejmowane przez państwo. Po podniesieniu składki rentowej wprowadzono waloryzację kwotową naszych emerytur. Dotychczas zasadą było utrzymanie ich wartości, a kwotowe dodatki mogły tylko je podwyższać. Tymczasem waloryzacja kwotowa emerytur to zerwanie z zasadą, że świadczenia mają, co najmniej zachować swoją wartość. Przy braku waloryzacji inflacyjnej nasze oszczędności i emerytury mogą automatycznie podlegać redukcji. Niektórym osobom o niskich świadczeniach wydaje się to obecnie atrakcyjne, ale do czasu. Przyjdą następne kryzysy finansowe, czy kryzys finansów publicznych związany ze starzeniem się społeczeństwa, i wtedy okaże się, że waloryzacja kwotowa odbywa się na poziomie minimalnym. Jeśli na to nałożymy redukcję wyższych świadczeń w ramach pakietów „pomocowych” dla krajów dotkniętych kryzysem finansów publicznych (a my będziemy takim krajem z powodu starzenia się społeczeństwa) to widzimy, że nasze świadczenia łatwo mogą okazać znacznie niższe od oczekiwanych. Początkowo osoby o niższych świadczeniach będą zadowolone, bo to nie im będą obcinać emerytury w ramach cięć oszczędnościowych. Ale jeśli można obciąć wyższe emerytury, to można i niższe, to tylko kwestia czasu. Na koniec padnie hasło: dajmy wszystkim po równo! Tylko, co to spowoduje? W miarę, jak będzie przybywać emerytów, a dzieci nadal nie będą się rodzić, to świadczenie będzie z roku na rok coraz mniejsze i w końcu przekształci się z w zapomogę, a nawet połowę zapomogi. Z drugiej strony – zrównanie świadczeń spowoduje, że nikomu nie będzie się opłacało wnosić wysokich składek na ZUS. Dochody będą ukrywane, poszerzy się szara strefa, co będzie jeszcze bardziej pogłębiać kryzys finansów publicznych i zmniejszać nasze świadczenia. Dlatego wszystkie dotychczasowe działania wydają się spójne i zmierzają w jednym kierunku. Ponadto ci sami decydenci, którzy wczoraj proponowali przekazanie składek z OFE do ZUS, dziś mówią, ze nie mają zaufania do ZUS. Co rodzi zapytania. Jak to – wtedy mieli, teraz nie? To, kiedy mówili prawdę? Niestety, ale działania określane, jako „naprawcze” nie podejmują głównego problemu, jakim jest od dwudziestu lat brak zastępowalności pokoleń. Brakuje już nam 3,5 mln dzieci do prostej zastępowalności pokoleń, nie mamy osób młodych, które będą pracować na świadczenia rodziców i dziadków. Tego problemu wszystkie rządy w ogóle nie podejmowały, a obecnie podchodzą do systemu emerytalnego z punktu widzenia syndyka masy upadłościowej. Po prostu rozdają to, co zostało. Gdyby wspierano rodziny i prowadzono politykę prorodzinną mogliby tę „firmę” naprawić, woli się jednak dzielić masę upadłościową, a jak wiadomo, z bankruta niewiele można wycisnąć. Bardzo niepokojące, że te cztery propozycje są skoordynowane ze sobą i wszystkie idą w tym samym kierunku. Godząc się na taką politykę - godzimy się w istocie na to, że kraj nie będzie się rozwijać, a my będziemy emigrować i nie będziemy mieć dzieci. Wiadomo, że wzrost gospodarczy i innowacyjność generują dwudziesto- i trzydziestolatkowie. Czterdziesto- i pięćdziesięciolatkowie mogą, co najwyżej zachować aktywność gospodarczą. A pozostali? Sześćdziesięciolatkowie i starsi nie będą generować wzrostu, tego możemy być pewni. Zmuszając przedsiębiorców, żeby zatrudniali 60-latków, a nawet 67- latków , zmuszamy ich tym samym do ponoszenia ogromnych nakładów na stanowiska pracy, których utrzymywanie się nie opłaca. Nie łudźmy się! Globalizacja ma to do siebie, że jeśli przedsiębiorcy będą mieli do wyboru - zatrudniać starszych ludzi w Europie czy młodych w innych częściach świata, to wybiorą tę drugą opcję, i przeniosą działalność np. do Indii. Żadne akcje na rzecz „niedyskryminowania starszych pracowników” nic nie pomogą. Te procesy są znane, a jednak rząd nie wyciąga z nich żadnych wniosków. Zadajmy sobie pytanie – dlaczego? Nie widać też spójności w działaniach rządu. Z jednej strony - proponuje podniesienie wieku emerytalnego – z drugiej - nic nie wspomina o zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia, aby 60- latkowie rzeczywiście mogli pracować. Unia za to wymaga uelastycznienie rynku pracy, aby przedsiębiorstwa były bardziej konkurencyjne, ale w praktyce pracownicy łatwiej zwalniani. Wyobraźmy sobie tę armię starych, chorych ludzi, bezrobotnych i bez świadczeń emerytalnych! W praktyce znajdą się na utrzymaniu swoich nielicznych dzieci. Jeśli zaś uda się im przejść na rentę - będą dostawać zaledwie część świadczenia. Kiedy 30 lat temu wprowadzano w Polsce stan wojenny, rosyjski opozycjonista Władimir Bukowski nazwał to „samookupacją” i podkreśla: "Wyrządziła ona Polsce wielką szkodę ekonomiczną i demograficzną? Przecież w jej następstwie olbrzymia liczba Polaków opuściła swój kraj na zawsze.". To jest odpowiedź. Prowadzimy samookupację, osłabiamy się. Własną polityką spowodowaliśmy, że 2 miliony Polaków wyemigrowało, 3,5 miliona dzieci nie urodziło się, a na koniec podpisaliśmy Traktat Lizboński, który uzależnia siłę głosu danego kraju w Unii od liczby ludności. To proces samolikwidacji. Jeśli w ciągu najbliższych trzech lat nie podejmiemy działań na rzecz zwiększenia dzietności rodzin, to obecny miniwyż solidarnościowy zestarzeje się i z przyczyn biologicznych dzieci już mieć nie będzie. W Polsce mamy obecnie nieco ponad jedno dziecko w rodzinie. Następne pokolenie, o połowę mniej liczne, musiałoby mieć po czwórce dzieci, aby to nadrobić. To nierealne. W praktyce z Polski zostanie tylko nazwa, jak została nazwa Burgundii, chociaż narodu już nie ma. Proces europeizacji zagłuszył w nas instynkt narodowy. Protestujemy przeciwko przedłużaniu wieku emerytalnego, co i tak nic nie da, bo arytmetyka procesów demograficznych jest nieubłagana, a jednocześnie godzimy się na antyrodzinną, antyurodzeniową i proemigracyjną politykę kolejnych rządów. W efekcie coraz liczniejsze starsze pokolenie z głodowymi świadczeniami będzie przejadać środki młodych rodzin na utrzymanie dzieci. To starsze pokolenie, o którym mowa, to właśnie my, pokolenie, które dziś decyduje w Polsce i które zachowuje się jak hulaka, który przepija majątek, zadłuża się za granicą, żyje na kredyt, oszczędza na posiadaniu dzieci i kradnie pieniądze na renty i emerytury młodych. A potem poprosi, żeby go utrzymywać. Tylko, kogo? Niestety, ale dyskusja na temat przesunięcia wieku emerytalnego kompletnie zagłuszyła sam fakt szalenie niskiego wymiaru emerytur tych, którzy płacą niskie składki w ramach działalności gospodarczej jak i kobiet wychowujących dzieci. Otóż według przytoczonych przez Marcina Rogalę danych w artykule „Tusk nadal nie rozumie zasad obowiązującego systemu emerytalnego” z różnych szacunków wynika, że budżet państwa, za 20-30 lat, będzie dopłacał do emerytur właśnie minimalnych prawie wszystkich osób prowadzących działalność gospodarczą, oraz do 30-40 proc. kobiet. Odpowiedz na to jak z tego pata wyjść została opracowana ponad 10 lat temu w raportach UNFE: „Bezpieczeństwo dzięki konkurencji”, „Bezpieczeństwo dzięki zapobiegliwości” i „Bezpieczeństwo dzięki emeryturze”. Niestety przez te lata nie było i nie ma woli politycznej do implementacji proponowanych rozwiązań. Dlatego dzisiaj pozostaje nam jedynie bierne przyglądanie jak kasandryczne przewidywania UNFE, co do głodowych warunków życia punkt po punkcie się spełniają. Cezary Mech

W sprawie paktu klimatycznego zostaliśmy w Unii sami jak palec

1. W piątek w poprzednim tygodniu na posiedzeniu Rady Unii Europejskiej ministrów ochrony środowiska 27 krajów członkowskich polski minister Marcin Korolec zawetował duńską propozycję redukcji, CO2 aż o 80% do roku 2050. Duńczycy przewodzący w tym półroczu Unii, chcieli, aby przyjęła ona tzw. kroki milowe w redukcji, CO2. I tak ta redukcja dla całej UE w 2030 roku miała sięgnąć 40%, w 2040 roku 60% i w 2050 roku wspomniane 80% w stosunku do roku 1990 roku. W tej sprawie od wielu tygodni Polska zapowiadała weto i zmaterializowało się ono, bo Donald Tusk wystraszył się już skutków tzw. paktu klimatycznego- energetycznego, który bez głębszego zastanowienia podpisał w grudniu 2008 roku.

2. Już informacja o tym, że byliśmy jedynym krajem, który nie zgadzał się na te skrajne nieodpowiedzialne propozycje Komisji Europejskiej (trzeba przypomnieć, ze emisja, CO2 całej Unii wynosi zaledwie 11% emisji światowej, więc ograniczenia w tej emisji wprowadzane tylko przez UE, w sytuacji, kiedy główni emitenci tacy jak USA, Chiny, Indie, Rosja, Brazylia, nie są tym zainteresowani), jest doprawdy porażająca. Oczywiście nie należało się spodziewać, że naszymi sojusznikami w tej sprawie, będą Niemcy, Francja czy kraje skandynawskie, ale fakt, że kraje Europy Środkowo - Wschodniej (mające przecież podobny do naszej typ gospodarki opartej na węglu), też się od nas odwrócą, stawia nas w niezwykle trudnej sytuacji. Wydaje się to niestety rezultatem polityki uprawianej przez rząd Tuska na forum Unii Europejskiej. Nie tylko na wyścigi popieramy pomysły zgłaszane przez Niemcy i Francję, specjalnie nie zważając na to jak na nie reagują kraje naszego regionu. A już ostatnia propozycja złożona przez Sikorskiego w Berlinie, uczynienia z Niemiec hegemona w UE, została w tych krajach przyjęta nader chłodno. Wygląda, więc na to, że w sprawie stopowania szaleństwa klimatycznego, które powoli zaczyna dominować w unijnych instytucjach, zostaliśmy niestety sami jak palec, co nie wróży w przyszłości nic dobrego.

3. Zresztą prawie natychmiast po polskim wecie, głos zabrała komisarz d/s klimatu Dunka Connie Hedegaard i bez cienia wątpliwości poinformowała europejską opinię publiczną, że nie powstrzyma ono Unii przed przejściem do gospodarki nisko emisyjnej. Przypomniała przy tym, że na ostatniej Radzie Europejskiej na początku marca, wszyscy przywódcy państw i szefowie rządów (a więc i Donald Tusk) wezwali Komisję Europejską do intensyfikacji prac w kierunku przechodzenia do nisko emisyjnej gospodarki. Premier Tusk na konferencji prasowej po tej Radzie zapomniał jednak poinformować Polaków, że ten problem był przedmiotem jej obrad i że w tej sprawie on jednak nie protestował. Pani komisarz zapowiedziała także, że istnieje już cały szereg propozycji KE jak np. dyrektywa o efektywności energetycznej, przygotowanych w oparciu o rygorystyczne ograniczenia wielkości emisji, CO2 w UE i że spodziewa się przyjęcia tej dyrektywy już w czerwcu tego roku. A więc wszystko wskazuje na to, że mimo naszego weta, KE będzie przygotowywała kolejne dyrektywy, które będą narzucały krajom członkowskim rygorystyczne ograniczenia w emisji, CO2.

4. Niestety jak już kilkakrotnie pisałem Premier Donald Tusk w imię poprawności politycznej na początku swego urzędowania, bo w grudniu 2008 roku, dał przysłowiowy palec Angeli Merkel i Nicolasowi Sarkozy i zgodził się na podpisanie paktu klimatyczno - energetycznego nakazującego ograniczenie emisji, CO2 o 20% do roku 2020, a teraz bez żadnych ceregieli chcą już od nas wziąć rękę, a może nawet i więcej. A przecież już taka redukcja emisji, CO2 spowoduje w Polsce od 2013 roku znaczący wzrost cen energii elektrycznej i cieplnej, konieczność znacznego zwiększenia nakładów inwestycyjnych przez koncerny energetyczne, (co także będzie miało wpływ na wzrost cen energii w przyszłości), a także znaczący wzrost kosztów wytwarzania w wielu energochłonnych branżach, co może oznaczać ich bankructwo. Polityka ekipy Tuska doprowadziła, więc niestety do kompletnej izolacji naszego kraju na forum unijnym w tak fundamentalnej dla Polski sprawie, jaką jest polityka klimatyczno - energetyczna. Zbigniew Kuźmiuk

Koniec bajki Jeśli zapowiedzi europejskiej komisarz ds. klimatu Connie Hedegaard, że polskie weto zostanie zignorowane, nie są rzucaniem słów na wiatr, to mamy kolejny dowód, że zjednoczona Europa niewiele ma wspólnego z uwodząco piękną bajką, opowiedzianą swego czasu przez Bronisława Geremka, w której polskie elity zakochały się do zupełnej zatraty zdrowego rozsądku. Nie miejsce tu, by po raz kolejny udowadniać, iż rzekome decydujące znaczenie ograniczania emisji, CO2 dla przyszłości Ziemi to gigantyczny humbug, ani że, gdyby nawet, dramatyczne jej obniżenie przez Europę zaowocuje tylko zwiększeniem w innych częściach świata. Nawet ideologiczni maniacy przyznają półgębkiem, że przyczyną, dla której Unia Europejska postanowiła prześcignąć cały świat w gorliwości „walki o klimat”, są interesy nie tyle „planety”, ile konkretnych europejskich rządów i korporacji. Mówiąc najkrócej, „polityka klimatyczna”, podniesiona do rangi nowej religii, jest tylko dogodnym pretekstem do gospodarczego strawienia europejskich peryferiów przez europejskie centrum. Planeta może niekoniecznie na tym cokolwiek zyska, ale ci, którzy dysponują nowoczesnymi technologiami, skolonizują zawczasu potencjalnych konkurentów, a starzejące się i zadłużone ponad stan unijne społeczeństwa przerzucą część kosztów swej dekadencji na nowo przyjętych naiwnych. Po pakiecie „fiskalnym” będzie zapowiadany pakiet „klimatyczny” drugim rażącym złamaniem wartości, na których teoretycznie opierać się miała Wspólnota. Z bajki o europejskiej solidarności wyszła cyniczna dominacja i ten sam „koncert mocarstw”, który zagrano na wiedeńskich salonach 200 lat temu, po upadku Napoleona. Niestety, elity III RP zupełnie takiej sytuacji nie przewidziały i nie mają cienia pomysłu, jak się w niej zachować. RAZ

Fiskalizm i rozwój gospodarczy Jednym z ważnych, ale też kłopotliwych pytań stawianych w ostatnich latach jest jak duży powinien być rząd, tak by rozwój gospodarczy i społeczny następował harmonijnie i względnie szybko? Przekonanie o tym, że rząd może sprzyjać efektywności gospodarowania poprzez zwiększanie swoich wydatków, było chorobą, która dokuczała społeczeństwom w XX wieku, szczególnie od lat trzydziestych XX wieku. Było to też powodem stałego wzrostu rozmiaru rządu w XX wieku. Bez wątpienia wskazać można na pozytywne działania rządu sprzyjające gospodarce (zapewnienie bezpieczeństwa, tworzenie ram prawnych do rozstrzygania sporów, do pewnego stopnia tworzenie podstawowej infrastruktury). Ale jest wiele czynników (zbyt duże podatki, zbyt dużo regulacji prawnych, wzrost wydatków, sprzyjanie pewnym grupom interesu, i in.) mających z pewnością duży negatywny wpływ na gospodarkę. Niewielkie są szanse na to by w perspektywie kilkunastu lat powrócić do dziewiętnastowiecznej idei państwa minimalnego, państwa ‘stróża nocnego’. To, na co realnie możemy liczyć to rozpoczęcie procesu zmniejszania rozmiarów rządu. Wielu badaczy zajmuje się określeniem ‘optymalnego’ rozmiaru rządu, tak by sprzyjał rozwojowi gospodarczemu, a nie hamował go. Dobrą miarą rozmiaru rządu jest udział wydatków państwa w stosunku do wielkości dochodu narodowego. W XIX wieku i jeszcze na początku wieku XX (do pierwszej wojny światowej) wydatki państwa z reguły nie przekraczały dziesięciu procent PKB. Od pierwszej wojny światowej wydatki te stale rosły, by osiągnąć w niektórych krajach tzw. “państwa dobrobytu” wielkość rzędu 50% – 60% w latach osiemdziesiątych obecnego wieku. Obecnie w państwach uprzemysłowionych wydatki państwa kształtują się średnio na poziomie ok. 45% PKB. Stosując różne podejścia do oceny optymalnego rozmiaru rządu badacze dochodzili do podobnych wniosków, optymalny rozmiar rządu (w sensie osiągnięcia najlepszych wyników gospodarczych danego społeczeństwa) to rząd, który zabiera społeczeństwu od ok. 17% do 21% jego dochodu, tzn. udział wydatków państwa w stosunku do wielkości dochodu narodowego jest równy ok. 19%. Wielkość ta jest o kilka procent większa od wielkości wydatków rządu uznawanych za konieczne, tzn. wydatków na ochronę osób i ich własności przed kradzieżą oraz zapewnienie pewnych ograniczonych dóbr, które przez wielu polityków (i wspierających ich ekonomistów) uznaje się, że rynek nie jest w stanie zapewnić (np. edukacja, transport i komunikacja). Na początek bądźmy tolerancyjni, i uznajmy: niech państwo zadba o edukację, czy transport. Jak się ocenia wydatki na te podstawowe cele społeczne odniesione do produktu krajowego brutto wynosiły w: USA – 16,9% (1960), 13,8% (1992), Kanadzie – 12,7% (1960), 10,9% (1995), w Wielkiej Brytanii – 13,4% (1992), Niemczech 9,1% (1991), Australii 10,8% (1989), Szwecji 13,3% (1992). W połowie lat 1990 w krajach OECD wydatki te wahały się między 9% a 14%. Wydatki rządu ponad potrzeby przyczyniają się do zmniejszenia produktywności (wiele rzeczy rynek jest w stanie zrobić lepiej), zniechęcą do przedsiębiorczości (hamuje inicjatywę i chęć poszukiwania nowych rozwiązań), poprzez redystrybucje zmuszają ludzi do poszukiwania pomocy od państwa a nie poszukiwania dodatkowego sposobu zarobienia. Można się zgodzić, że wydatki państwa na jego podstawowe funkcje, sprzyjają wzrostowi to jednak każde wydatki powyżej tego, co potrzebne, hamują rozwój. Prawdziwości tego stwierdzenia można poszukiwać porównując szybkość rozwoju w różnych krajach z wielkościami wydatków w tychże państwach. Badając zależność szybkości wzrostu gospodarczego od rozmiaru rządu w oparciu o dane dotyczące rozwoju w 23 krajach OECD w latach 1960-96 dochodzimy do wniosku, że w krajach o stosunkowo niskich wydatkach (poniżej 25% PKB) średnia stopa wzrostu gospodarczego w okresie 1960-96 wynosiła 6,6% i wyraźnie maleje ona wraz ze wzrostem tychże wydatków. Dla krajów o największych wydatkach (pow. 60%) wzrost ten był równy tylko 1,6%, czyli pięć razy wolniejszy niż w grupie krajów o najniższym stopniu fiskalizmu (tj. pierwszej grupie krajów). Analiza zależność pomiędzy stopą wzrostu PKB a rozmiarami rządu obliczoną na podstawie 92 obserwacji we wspomnianych 23 krajach OECD wskazuje, że każde zwiększenie wydatków o 10% oznacza spowolnienie wzrostu gospodarczego o 1%. Przy wydatkach ok. 20% można się spodziewać wzrostu PKB na poziomie 5%, ale przy wydatkach ok. 45% wzrost będzie już o połowę mniejszy (ok. 2.5%) a przy 60% już prawie pięciokrotnie wolniejszy (niewiele powyżej 1%). Obserwacje wskazują, że wszystkie kraje wydają znacznie więcej niż wskazują na to wydatki konieczne, a nawet znacznie więcej niż wskazują wyniki o ‘optymalnym’ rozmiarze rządu – jedynie 6 obserwacji z 92 to wydatki poniżej 20%. Kraje OECD są krajami o podobnej strukturze politycznej, porównywalnych dochodach będąc na podobnym poziomie rozwoju. Wpływ takich czynników jak kultura, zasoby naturalne motywacja do pracy są też podobne, zatem można sądzić, że różnice w szybkości rozwoju w dużym stopniu spowodowane są różnicami w rozmiarach rządu. Jeśli mielibyśmy podać przepis na przyspieszenie rozwoju w następnych dekadach to naturalnym byłoby postulowanie zmniejszenia wydatków rządowych, co najmniej dwukrotnie. Oczywiście proces ten nie może być natychmiastowym, ale realnym wydaje się zmniejszenie tych wydatków do poziomu 20% w następnych 15-20 latach. Rząd sprzyja rozwojowi gospodarczemu, kiedy chroni prawa indywidualne i dostarcza dóbr, które nie mogą być zaspokojone przez rynek. Jak pisał 200 lat temu Thomas Jefferson: „Mądry i ograniczony rząd, rząd, który powinien chronić ludzi przed wzajemnym krzywdzeniem się, który powinien w każdym innym przypadku pozostawić swobodę kształtowania ich własnej drogi rozwoju i robienia interesów i który nie powinien odbierać od ust chleba, którego zapracowali? To jest istota dobrego rządu”. Często mylnie uważa się, że rząd (szczególnie, jeśli wybrany jest w demokratycznych wyborach) ma prawo stosować przymus. Uznaje się często, że rząd poprzez odpowiednią interwencje rozwiąże wszystkie problemy nękające społeczeństwo, jak np. zlikwiduje biedę, zapewni ochronę zdrowia, zapewni edukację na wysokim poziomie, złagodzi wysokie koszty mieszkań, zlikwiduje bezrobocie, zlikwiduje alkoholizm i inne choroby społeczne, itp. Rząd nie jest instytucją, która zawsze działa w „interesie publicznym” (cokolwiek by ten termin miał znaczyć). Nie jest też instytucją korygująca to, czego rynek nie w pełni jest w stanie dostarczyć obywatelom. Często usprawiedliwia się aktywność rządu w niektórych sferach ułomnościami rynku. Jak twierdzą przeciwnicy liberalizacji gospodarki, podstawową ułomnością rynku są tzw. efekty zewnętrzne, np. zbyt duża monopolizacja rynku występująca w sytuacji wolnej gry rynkowej? Jak wspomnieliśmy, ‘naprawiając’ ułomności rynku państwo stara się dostarczać społeczeństwu tzw. dobra publiczne, które, jak się twierdzi, w sytuacji rynkowej byłyby dostarczane społeczeństwu w zbyt znikomej ilości albo niedostarczane w ogóle? Tak może być w bardzo niewielu przypadkach, w wielu innych (jak np. ochrona środowiska naturalnego, ochrona zdrowia, edukacja) już tak nie musi być. Coraz częściej słyszy się opinię, że rząd mimo obietnic, nie zapewnił odpowiedniego stanu środowiska naturalnego człowieka. Podawanych jest wiele konkretnych przykładów, kiedy ten stan środowiska naturalnego jest znacznie lepiej chroniony w sytuacji wolnego rynku i dominacji własności prywatnej. Podobnie coraz częściej usłyszeć można krytyczne opinie o stanie edukacji i ochrony zdrowia obywateli, które to dziedziny w XX wieku stały się dominującym polem działania rządu. Podkreślając ułomności rynku, (które są czymś naturalnym, w życiu nie ma ideałów, i dlatego rynek też nie może być ideałem) zapomina się o tym, że i rząd nie jest ideałem. Co ważniejsze, doświadczenie uczy, że najczęściej ułomności rządu są znacznie większe i kosztowniejsze niż wytykane ułomności rynku? Państwo demokratyczne jest pewnym sposobem organizacji aktywności społeczeństwa, dzięki której osoby (obywatele) mogą dokonywać wspólnych wyborów i podejmować się wspólnych działań. Nie ma całkowicie pewności, że polityka uznawana za dobrą przez większość faktycznie sprzyja rozwojowi gospodarczemu. Wręcz przeciwnie, nie ma żadnych powodów sądzić, że wybrany większością głosów obywateli rząd będzie stosował politykę stymulującą rozwój gospodarczy. Warto zwrócić uwagę na zasadnicze różnice pomiędzy demokracją a rynkiem. Kiedy demokratycznie wybrany rząd nakłada podatki na obywateli po to by sfinansować pewne działania rządu to mamy do czynienia z ewidentnym przymusem (demokratyczna mniejszość jest przymuszana do płacenia podatków, choć najczęściej sama niewiele potem korzysta z pomocy państwa). Prawo nakładania podatków jest równoznaczne z zabieraniem każdemu pojedynczemu obywatelowi części jego własności (np. części dochodu) bez pytanie się o ich zgodę. Z drugiej strony, nie ma takiego przymusu w przypadku rynku. Prywatna firma może zażyczyć sobie wysokiej zapłaty za swój towar, czy usługę, ale nie może zmusić konsumenta do kupna towaru lub usługi. Wręcz przeciwnie, firma taka musi zapewnić klientowi to, co oczekuje on od niej po to by skorzystał on z jej usług lub kupił ich produkt. W przypadku usługi rządowej, lub usługi lub towaru dostarczanego przez firmę finansowaną lub subsydiowaną przez rząd, nie mamy żadnej gwarancji, że dostajemy usługę lub towar wart więcej niż koszt, jaki ponieśliśmy. Demokracja jest większościowym systemem politycznym, podczas gdy rynek jest systemem reprezentacji proporcjonalnej. Weźmy tak podstawową usługę, jaką jest edukacja młodego pokolenia. W systemie państwowym wszystkie szkoły muszą zapewniać ten sam (‘światopoglądowo neutralny’) program. Podczas gdy na rynku rodzice o takich a nie innych poglądach religijnych wybierają taką a nie inną szkolę, w ten sposób nawet mała grupka obywateli jest w stanie znaleźć zadowalające rozwiązanie swoich problemów. Działalność rządu kosztuje i to kosztuje bardzo dużo. Trzy rodzaje kosztów związanych z działalnością rządu wydają się być najistotniejszymi:

1. straty wynikające z tego, że zasoby, które potrzebne byłyby do wyprodukowania czegoś pożądanego przez społeczeństwo, zostały przeznaczone do produkcji dóbr, których zaspokojenie wymuszone zostało przez rząd (jest to, zatem koszt alternatywny działań rządu). Najczęściej bardzo trudno jest oszacować tę utraconą produkcje, ale zwykle jest to istotna strata, choć niewidoczna. O tego typu stratach pisał już w XIX wieku Frederic Bastiat w cyklu esejów zatytułowanych, „Co widać i czego nie widać”. Koszt ten ma swe źródło zarówno w wydatkach rządowych, wzroście deficytu jak i nadmiernej kreacji pieniądza przez rząd. Wiele szacunków tych strat wskazuje, że mogą one sięgać 30 do 50%. Oceny te oparte są na analizie konkretnych wydatków na podobne cele w sektorze prywatnym i państwowym – z obserwacji tych wynika, że złotówka wydana w sektorze państwowym przynosi takie same efekty jak wydanie 50 do 70 groszy w sektorze prywatnym.

2. koszt funkcjonowania administracji (Jak się ocenia straty rządu w tej materii sięgają 10-20% budżetu państwa)

3. nadmierne obciążenia związane ze zniekształceniem ceny przez pobierane podatki i pożyczki rządowe. Wiele przedsięwzięć okazuje się niezyskownymi w sytuacji, kiedy uwzględni się w rachunku ekonomicznym koszty oddawanych państwu podatków. W innych przypadkach podatki wymuszają na ludziach korzystanie z wolnego czasu lub działania w sferze pozarynkowej. Co w naturalny sposób obniża wielkość produktu narodowego? Dodatkowo doliczyć należy wszelkie koszty związane z ‘kombinowaniem jak uniknąć płacenia podatków’. Kiedy to w 1986 r James M. Buchanan odbierał nagrodę Nobla z dziedziny ekonomii za sformułowanie teorii mówiącej o podejmowaniu decyzji ekonomicznych i politycznych powiedział: „Musimy rządy strząsnąć z naszych pleców, podciąć skrzydła biurokracji, deregulować, prywatyzować, obciąć wydatki federalne, rozbijać scentralizowaną władzę polityczną, obniżać podatki, wprowadzać dyscyplinę finansową”. Kraje rozwinięte gospodarczo przeżywają obecnie trudny okres. Po okresie rozbudowy państwa opiekuńczego w XX wieku wydaje się, że osiągnięto kres dalszej jego ekspansji. Finanse państw są często w opłakanym stanie. Te największe gospodarki krajów OECD przeżywają ogromny kryzys finansów publicznych (wysokie zadłużenie, duży deficyt budżetowy, ogromne wydatki socjalne, spowolnienie gospodarcze, itp.). Intensywnie poszukuje się sposobów na wyjście z tego impasu. Może przywódczy polityczni USA, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i wielu, wielu innych krajów, powinni się zainteresować tym jak poradzili sobie Brytyjczycy z podobnymi problemami w XIX wieku. Może warto by poszli za radami Williama Gladstone i w podobny sposób, poprzez redukcję wydatków i redukcję obciążeń fiskalnych obywateli, wyzwalając przedsiębiorczość, spróbowali naprawić tę chorą sytuację, do której sami doprowadzili? Prof. dr hab. Witold Kwaśnicki

Uboczne skutki burzy magnetycznej No i jak tu lekceważyć wpływy kosmiczne na nasz nieszczęśliwy kraj? Ledwo na Słońcu rozpoczęła się od dawna tam oczekiwana i największa od ostatnich 5 lat burza magnetyczna, a już były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju Lech Wałęsa znowu pozwał przed gdański niezawisły sąd Krzysztofa Wyszkowskiego za nazwanie go „Bolkiem”. Burze magnetyczne, jak wiadomo, działają destrukcyjne na wszelkie systemy elektroniczne, a podobno ludzki mózg też jest rodzajem elektronicznego układu, również podatnego na kosmiczne zaburzenia. Mówią, że jednym z objawów takich zaburzeń bywa gonitwa myśli, manifestująca się mnogością „koncepcji”, produkowanych przez taki zainfekowany burzą magnetyczną układ. Elektrony zaczynają gonić tam jeden drugiego jak króliki i stąd mnogość „koncepcji”. W naszym nieszczęśliwym kraju sądy są, jak sama nazwa wskazuje, niezawisłe, ale gdańskie sądy są chyba niezawisłe jeszcze bardziej, jeśli w ogóle takie stopniowanie jest możliwe. Nic, zatem dziwnego, że były prezydent naszego nieszczęśliwego kraju, co i rusz wytacza procesy przed najbardziej niezawisłymi gdańskimi sądami. Nie tylko wytacza, ale również te procesy wygrywa. Nieomylny to znak, że polityka kadrowa w gdańskim okręgu sądowym jest prowadzona wzorowo, bo już Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju w spiżowych słowach zauważył, że kadry decydują o wszystkim. O wszystkim - zatem również o wyrokach. Więc polityka kadrowa z pewnością musi być tam prowadzona wzorowo, bo o ile pamiętam, była tak samo tam prowadzona nawet za komuny. Kiedy w 1970 roku odwiedziłem prezesa Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku w sprawie sądowej aplikacji pozaetatowej, jedyne pytanie, jakie mi zadał, dotyczyło tego, czy należę do partii. Kiedy odpowiedziałem, że nie należę, popatrzył na mnie, jak na Marsjanina i na tym audiencja się zakończyła. Teraz, kiedy PZPR już nie ma, pewnie w polityce kadrowej wymiaru sprawiedliwości stosowane są jakieś inne kryteria, ale jakie - trudno mi powiedzieć. Zresztą - może wcale nie inne; być może partii dzisiaj „nie ma” tak samo, jak „nie ma” np. Wojskowych Służb Informacyjnych. W takiej sytuacji przynależność do PZPR, albo - jeszcze lepiej - do WSI, może w polityce kadrowej wymiaru sprawiedliwości odgrywać rolę znacznie większą, niż myślimy, dzięki czemu orzecznictwo niezawisłych sądów jest takie przewidywalne, podobnie zresztą, jak cała nasza młoda demokracja. Skoro nawet my, biedni felietoniści, jeśli nawet na pewno nie wiemy takich rzeczy, a w każdym razie się ich domyślamy, to cóż dopiero minister sprawiedliwości, pobożny poseł Gowin, który zamierza uwolnić dostęp do 230 zawodów reglamentowanych? To oczywiście bardzo ładnie - ale chyba nie całkiem uwolnić - bo co by było, gdyby na przykład do niezawisłych sądów przeniknęły w rezultacie jakieś niepowołane elementy? O tym zresztą nie ma w ogóle mowy, bo zawód, a właściwie powołanie sędziowskie będzie chyba nadal reglamentowane, jak dotychczas - ale gdyby tak, dajmy na to, zapowiadana deregulacja objęła również niezawisłe sądy, to nasza młoda demokracja mogłaby stać się zupełnie nieprzewidywalna, a wtedy zachwiałyby się same najgłębsze fundamenty III Rzeczypospolitej. Zresztą jak partia mówi, że będzie deregulować - to mówi - więc nie jest wykluczone, że na mówieniu się skończy, że zapowiedź pobożnego ministra Gowina jest tylko elementem wojny na górze, dopuszczonej przez jedną bezpieczniacką watahę, gwoli nastraszenia innej bezpieczniackiej watahy perspektywą utraty wpływów, jakie sobie w różnych reglamentowanych dotąd zawodach pracowicie uciułała. Bo bezpieczniackie watahy podtrzymują w naszym nieszczęśliwym kraju model kapitalizmu kompradorskiego, w którym o dostępie do rynku i możliwości działania na rynku decyduje przynależność do sitwy, której najtwardszym jądrem są właśnie bezpieczniackie watahy z komunistycznym jeszcze rodowodem. W tym modelu kontrolują one kluczowe segmenty gospodarki z sektorem finansowym na czele - częściowo przez swoje własne kadry, ale również - za pośrednictwem agentury, której udziału i roli w strukturach państwa w związku z tym za żadne skarby nie można ujawnić. Tę kontrolę kluczowych segmentów gospodarki, a zwłaszcza - ciągnięcie z tej kontroli grubej renty, kosztem interesu narodowego i państwowego, trzeba osłaniać przy pomocy m.in. niezależnej prokuratury i niezawisłych sądów, które w związku z tym muszą pozostawać przedmiotem szczególnie troskliwej polityki kadrowej. Deregulacja zaś tę szczególnie troskliwą politykę kadrową mogłaby szalenie skomplikować, wskutek czego szczelna dotychczas osłona bezpieczniackiej okupacji naszego nieszczęśliwego kraju, mogłaby zacząć się rozpadać, zagrażając rozpadem całemu modelowi. Do tego zaś bezpieczniackie watahy, nawet chwilowo skłócone i wojujące na górze, w żadnym wypadku nie dopuszczą, ponieważ pozbawiałoby to je wszelkich korzyści z okupacji naszego nieszczęśliwego kraju. Tymczasem premier Tusk odgraża się, że deregulacja owych 230 zawodów to zaledwie początek przywracania Polakom wolności gospodarczej. Jedynym pozytywem tych pogróżek premiera Tuska jest przyznanie, że Polacy wolności gospodarczej są pozbawieni - bo zapowiedź jej przywrócenia przez rząd premiera Tuska jest tak samo prawdopodobna, jak ujawnienie w strukturach państwa bezpieczniackiej agentury, pełniącej rolę soli ziemi czarnej. A skoro już o soli mowa, to afera w związku z używaniem soli drogowej, jako jadalnej w przemyśle spożywczym nieoczekiwanie zakończyła się zanim jeszcze zdążyła się rozkręcić. Można zresztą było się takiego finału domyślić choćby z informacji, że proceder trwał, co najmniej 10 lat i był doskonale znany różnym organom naszego demokratycznego państwa prawnego. Nietrudno było z tego wyciągnąć wniosek, że ujawnienie tej afery jest odpryskowym efektem wojny na górze, w ramach, której próbujące poszerzyć sobie dostęp do żerowiska bezpieczniackie watahy jednak samego żerowiska przecież nie zlikwidują. I rzeczywiście - zaraz najtężsi eksperci z branży orzekli, że ta cała sól w ogóle nie jest dla ludzi szkodliwa, przeciwnie - zawiera różne cenne dla zdrowia elementy. Oczywiście na wojnie - jak to na wojnie - straty jednak muszą być, więc Sanepid podobno wycofuje z rynku jakieś partie żywności, ale nikt nie wie - jakie, ani - przez kogo i kiedy wyprodukowane, więc pewnie z tym „wycofywaniem” to jakaś hucpa, gwoli uspokojenia zaniepokojonej opinii publicznej. Od razu widać, że ktoś starszy i mądrzejszy zapobiega niepotrzebnemu eskalowaniu działań wojennych, a najlepszą tego ilustracją jest nabranie w tej sprawie wody w usta przez niezależne media głównego nurtu. Nieomylny to znak, że poprzebierani za dziennikarzy konfidenci dostali rozkaz, by nikogo tą solą już nie niepokoić, ekscytując skołowaną opinię rewelacjami o przejściu posła Łukasza Gibały z Platformy Obywatelskiej do Ruchu Palikota. Najwyraźniej filozof ciągnie do filozofa - bo poseł Gibała też jest filozofem, podobnie jak poseł Palikot, a poza tym ma jeszcze i tę zaletę, że nie tylko jest odlany ze złota i wysadzany brylantami, ale w dodatku jest siostrzeńcem pobożnego posła Gowina, ministra sprawiedliwości. Wygląda na to, że polityka kadrowa jest bardziej skomplikowana, niż by się to przeciętnemu wyborcy mogło wydawać, w następstwie, czego już wkrótce możemy znaleźć się w szponach filozofów. Zresztą największa od 5 lat burza magnetyczna na Słońcu wywiera na układy elektroniczne działania nie tylko destrukcyjne, ale również - szalenie inspirujące. Oto Czytelnik nadesłał mi wyjaśnienia w związku z informacją podaną niedawno przez byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Lecha Wałęsę na temat sobowtóra, którego Marynarka Wojenna przywiozła do Stoczni Gdańskiej motorówką akurat w momencie, gdy prawdziwy Lech Wałęsa skakał przez płot i obalał komunizm. Ponieważ wyraziłem przypuszczenie, że ten sobowtór wykonał zadanie pozbawienia życia prawdziwego Lecha Wałęsy, Czytelnik twierdzi, że sobowtór rzeczywiście miał takie zadanie, ale podczas bliskiego spotkania III stopnia, jakie odbywał w celu lepszego uwiarygodnienia się, został zdemaskowany przez panią Danutę, która w tajemnicy poinformowała o tym małżonka. Działając z zaskoczenia małżonkowie wspólnie wyeliminowali sobowtóra, ale dla zdezorientowania bezpieki Lech Wałęsa zaczął go odtąd udawać i robił to tak wprawnie, że bezpieka aż do dnia dzisiejszego nie zorientowała się, iż ma do czynienia z prawdziwym Lechem Wałęsą, a niepodstawionym sobowtórem. Ciekawe, jak do tej sprawy podejdą niezawisłe sądy - bo każda z tych jakże odmiennych koncepcji, wprawdzie z innych pozycji, niemniej jednak znakomicie tłumaczy różne niewytłumaczalne inaczej zachowania i zjawiska - a czegóż więcej można wymagać od koncepcji? SM

Zjeść beczkę soli Ach, kto by pomyślał, że wojna na górze między bezpieczniackimi watahami ogarnie również sektor przemysłu spożywczego? Okazuje się, że również przemysł spożywczy pozostaje „w zainteresowaniu” służb, które w spokojnych czasach robią sobie na rękę, ale kiedy tylko czasy staja się niespokojne, zaczynają kopać się po kostkach. Oczywiście bez przesady; nie po to, by zrobić krzywdę, tylko - by kopniętego zabolało, a przez to - skłoniło do kompromisu. Oto po dziesięciu, czy nawet kilkunastu latach stosowania soli drogowej w przemyśle spożywczym, ni z tego ni z owego wybuchła afera, że to niby „trucizna” i „kto za to odpowiada”. Okazało się jednak, że o żadnej „truciźnie”, zwłaszcza „rakotwórczej”, nie ma mowy, że sól drogowa jest absolutnie, ale to absolutnie zdrowa - co skwapliwie potwierdziły najtęższe autorytety z branży. Zatem - żadnej afery nie było i ani wędliny, ani sery, ani inne produkty spożywcze nie będą z rynku wycofywane. I słusznie - bo nawet gdyby było inaczej, tzn. - gdyby sól drogowa była jednak szkodliwa, to też nie należałoby żadnych produktów z rynku wycofywać. Jeśli rząd właśnie uruchamia Narodowy Program Eutanazji, to powinien być on realizowany również na odcinku solnym, a zatem - o żadnym wycofywaniu nie może być mowy. Po drugie - kontynuowanie afery solnej poderwałoby reputację zasłużonych firm, które w międzyczasie zyskały tytuł „Rzetelnej firmy” - a komu to potrzebne, komu to służy? Wreszcie - po trzecie - jeśli nawet w ramach wojny na górze między bezpieczniackimi watahami, któraś z nich próbowała przetrzepać skórę konkurencji ulokowanej w branży spożywczej, to dzięki temu rozpoznaniu walką dowiedziała się, że tamci też mają wszystkich w kieszeni i że tak naprawdę mogą im „skoczyć”. SM

Michalkiewicz: Są przesłanki, aby sądzić, że Tusk po cichu zwraca tzw. “mienie żydowskie” O roszczeniach środowisk żydowskich oraz stosunku do nich Donalda Tuska, ze STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM rozmawia Rafał Pazio.

NCZAS: Napisał Pan, że w czerwcu ubiegłego roku premier Donald Tusk skierował do wojewodów tajne rozporządzenie, aby w trybie administracyjnym oddawali „mienie żydowskie” zgłaszającym się „spadkobiercom”, którzy nie mają dokumentów umożliwiających przeprowadzenie postępowania sądowego. Czy mógłby Pan uzupełnić tę informację? MICHALKIEWICZ: Informacja, którą uzyskałem, pochodziła od osoby, której tożsamości tutaj podać nie mogę. To bardzo poważny człowiek z tytułem profesorskim. W korespondencji ze mną zapytał, czy wiem o tym, że w czerwcu ubiegłego roku premier Tusk skierował do wojewodów tajne zarządzenie dotyczące tzw. mienia żydowskiego. Rozumiem, że sprawdzić tego u źródła, czyli w kancelarii pana premiera, nie mogę. Jeżeli zarządzenie jest tajne, to zostanę odprawiony z kwitkiem albo w najlepszym razie okłamany. Nikt się do tajnego zarządzenia nie przyzna, tym bardziej do tajnego zarządzenia takiej treści.

Więc co uprawdopodabnia tę wiadomość? Wiadomość może być bardzo prawdopodobna ze względu na następującą sekwencję wydarzeń. Na początku ubiegłego roku nastąpiła istotna zmiana w stanowisku Izraela, jeśli chodzi o mienie żydowskie. Do tej pory Izrael dystansował się od tej całej kampanii, którą prowadziły organizacje przemysłu holokaustu, głównie amerykańskie, przeciwko Polsce. Izrael formalnie nie miał z tym nic wspólnego, chociaż wiadomo było, że merytorycznie to popiera. Od stycznia ubiegłego roku Izrael stanął na czele tej operacji. Wespół z Agencją Żydowską utworzył specjalny zespół, którego celem jest przeprowadzenie operacji odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej. Media polskie o tym specjalnie nie informowały, tak jakby miały jakieś zalecenia. Wiadomo, że cenzury nie ma, ale media głównego nurtu, w których jest, jak sądzę, mnóstwo konfidentów poprzebieranych za dziennikarzy, zawsze skądś wiedzą, o czym można mówić, pisać i pokazywać, a o czym nie wolno. Skąd to wiedzą, tego nie wiem – być może od swoich oficerów prowadzących.Skąd wiemy o tym zespole? Izraelski dziennik „Haaretz” bez osłonek przedstawił skład tego zespołu, który ma nawet stronę internetową. Dyrektorem tego zespołu jest pan Braun z Nowego Jorku, a dyrektorem technicznym pani Ania Wierchowskaja – bardzo dobry fachowiec, który umie wydobyć pieniądze nawet z kamienia. Drugim wydarzeniem, które uprawdopodabnia te informacje, była wizyta rządu premiera Tuska w pełnym składzie (55 osób) na początku lutego ubiegłego roku w Izraelu. Wizyta w pełnym składzie na pewno musiała doprowadzić do jakiś ustaleń, ale nie wiemy, do jakich, bo nie ukazał się żaden komunikat w tej sprawie. Wyciągam z tego wniosek, że uradzono coś, o czym opinia publiczna w Polsce nie powinna wiedzieć albo nie ma prawa się dowiedzieć zawczasu. Jedynym przeciekiem był wywiad, jakiego udzielił Władysław Bartoszewski jednej z izraelskich gazet. Powiedział m.in., że wszystkie ugrupowania w Polsce są niezmiennie przyjaźnie sposobione do Izraela. Co przekładając na język ludzki, odczytuję, jako uspokajającą deklarację ze strony pana Bartoszewskiego, że bez względu na wynik jesiennych wyborów w 2011 roku i bez względu na to, jaki rząd powstanie, izraelski program rewindykacji nie jest zagrożony? Trzecim wreszcie wydarzeniem, które uprawdopodabnia tę wiadomość o tajnym zarządzeniu premiera Tuska, jest wizyta prezydenta Obamy pod koniec maja ubiegłego roku. W przeddzień wizyty w Warszawie prezydent Obama otrzymał dwa jednobrzmiące listy. Jeden od Światowego Kongresu Żydów, drugi od Komitetu Helsińskiego przy kongresie Stanów Zjednoczonych. Zawierały dosyć kategorycznie sformułowaną prośbę, żeby prezydent Obama wywarł nacisk na polskie władze w kierunku realizacji żydowskich roszczeń majątkowych. Z tej wizyty prezydenta Obamy w Warszawie też właściwie żaden konkretny komunikat się nie ukazał. Z tego wnoszę, że uzgodniono coś, o czym polskiej opinii publicznej nie można poinformować. Z tego powodu wiadomość o tym, że premier Tusk wydał to tajne zarządzenie, wydaje się bardzo prawdopodobna.

Czy to znaczy, że obecnie do zwrotu mienia dochodzi? Chciałbym zwrócić uwagę, że problem organizacji powiązanych z przemysłem holokaustu polegał na tym, że one nie reprezentują żadnego tytułu prawnego, na podstawie, którego mogłyby odzyskać własność. Naciski, jakie próbują wywierać na polskie władze, zmierzają w kierunku, aby stworzyć namiastkę podstawy prawnej, pozory legalności dla – co tu ukrywać – rabunku Polski. Te organizacje formalnie nikogo nie reprezentują. Nie są pełnomocnikami dawnych właścicieli czy ich spadkobierców. Po prostu chcą obłowić się kosztem Polski. W kręgach kierowniczych tych organizacji są także malwersanci. Dam tu przykład sekretarza Światowego Kongresu Żydów Izraela Singera, który został z tej organizacji wyrzucony za malwersacje finansowe, a który w kwietniu 1996 roku ośmielał się grozić Polsce, że jeżeli nie uczyni zadość roszczeniom, będzie upokarzana na arenie międzynarodowej.

Dlaczego cała akcja jest tajna? Dlatego że żaden z naszych umiłowanych przywódców nie chce brać na siebie odpowiedzialności za ten krok. Jak już się rzecz dokona, będzie po herbacie i pan premier Tusk już nie będzie ubiegał się o żadne stanowisko publiczne w Polsce. Dostanie w nagrodę jakąś trafikę w Unii Europejskiej, na przykład dyrektora burdelu albo jakiejś innej instytucji. Teraz unika ostentacji, dlatego, że stworzenie pozorów legalności dla rabunku Polski każdego by skompromitowało w oczach przynajmniej znacznej części opinii publicznej. Zawsze znajdzie się paru idiotów, którym się to spodoba, ale znaczna część przyjęłaby to z dezaprobatą Rafal Pazio

Co z tą praktyką lekarską p. Ryszarda Opary? Izba mylnie opisała to, co było zwykłym kwitem przyjęcia opłaty, jako „Uprawnienie do praktykowania, jako zarejestrowany lekarz” ( "Authority to Practise as a Registered medical Practitioner") a powód omyłkowo potraktował to tak, jak zostało to ujęte” Zauważyłem z przykrością, że w Nowym Ekranie zaczyna wytwarzać się jakieś „polskie piekło” - i zaangażowani są – po przeciwnych stronach – p.Ryszard Opara, którego znam od dawna – i p.Joe Chal, którego też znam: stąd, że startował z naszym poparciem w ostatnich wyborach do Senatu. I – nie zabierając głosu w innych kwestiach – stwierdzam (po straceniu pół godziny na uważne czytanie wyroku sądu Nowej Południowej Walii, NSW), że cała ta sprawa to typowe robienie z igły wideł. Panowie: spokojniej... O co chodzi? Bezdyskusyjne jest, że p.Ryszard Opara jest dyplomowanym na WAMie lekarzem. Praktykował w Polsce, potem trochę w Europie, wreszcie wylądował w Australii – gdzie leczył w szpitalu. Potem otworzył prywatną praktykę, odmówił jej zamknięcia - i został zatrzymany na krótko przez policję. Wspominam o tym, bo angielskie „arrested” odpowiada polskiemu „zatrzymany” (a niearesztowany” - którym to terminem określa się w Polsce zatrzymanie nie przez policję, a na podstawie decyzji prokuratora lub sędziego śledczego!). P.Opara twierdzi, że nie był aresztowany – a oponenci zarzucają Mu kłamstwo, bo „arrested” był. Jest to nieporozumienie językowe. W monstrualnie długim, szczegółowym i moim zdaniem absolutnie bezstronnym wyroku sąd odrzucił żądanie p.Opary by zmienił decyzję tamtejszej Izby Lekarskiej, odmawiającej Mu rejestracji, jako lekarzowi. I sąd miał rację. Ponieważ mało komu będzie się chciało przekopać przez sentencję tego wyroku (jest on np. tu: http://wordpress.com.salon24.pl/397323,nie-klam-ryszardzie ) - a ja już czas na to poświęciłem - streszczam sprawę, która w gruncie rzeczy jest prosta.

P. Opara praktykował w szpitalu na różnych oddziałach – i otrzymał ze dwadzieścia rekomendacyj od tamtejszych lekarzy; rekomendacyj - widać, że szczerych i niewymuszonych. Niestety: władze NSW akurat wtedy wprowadziły przepis, że na to by praktykować w NSW nie mając dyplomu uniwersytetu w NSW trzeba zdać trzy egzaminy: z angielskiego (zdał); z medycyny... i tu p.Opara uzyskał w teście tylko 76 pkt na 150 możliwych – a wymagane było 70%, czyli 105. Więc przepadł i Izba Lekarska odmówiła Mu rejestracji. Domagał się, zatem od sądu zmiany decyzji Izby – tłumacząc, że nikt nie wyjaśnił Mu, że był to test wielokrotnego wyboru (rozumiem, że podkreślał jedną, najbardziej poprawną, odpowiedź). Może to prawda – a może po prostu AMEC stara się konstruować bardzo trudne pytania – by przybysze nie robili konkurencji miejscowym; kto to wie? Ponieważ bez tego egzaminu nie mógł pracować w reżymowym szpitalu - podjął prywatną praktykę. Sędzia wyjaśnił to tak: „Otwarcie przez powoda prywatnej praktyki nastąpiło wskutek niefortunnego błędu po obu stronach: Izba mylnie opisała to, co było zwykłym kwitem przyjęcia opłaty, jako „Uprawnienie do praktykowania, jako zarejestrowany lekarz” ( "Authority to Practise as a Registered medical Practitioner") a powód omyłkowo potraktował to tak, jak zostało to ujęte”. Sędzia dodaje potem jeszcze: „Jednakże, ponieważ powód może ponownie ubiegać się o rejestrację po przejściu egzaminu AMEC, (jeśli się przyłoży) właściwym będzie zaznaczenie w aktach, że według mojej opinii nic w materiałach mi przedstawionych – a były one wyczerpujące – nie wskazuje by powód nie był pod każdym względem człowiekiem dobrych obyczajów” (to warunek, by zostać praktykiem medycyny w NSW – i w większości krajów anglosaskich). Czyli: sędzia musiał tak wyrokować – bo takie było prawo. P.Opara działał jednak w dobrej wierze – a ja podzielam, cytowane w wyroku, opinie lekarzy, że umiejętności potrzebne lekarzowi to niekoniecznie te przydatne do rozwiązywania testów... Wszystko skończyło się szczęśliwie. P.Opara zamiast męczyć się z pacjentami machnął ręką na praktykę, wziął się za handel narzędziami medycznymi, zrobił na tym spore pieniądze – i naprawdę, jeśli o ten incydent chodzi (na inne tematy się nie wypowiadam) to nie ma, o czym mówić. JKM

Refleksje po pobycie w TTV. Może jest na FB - nie potrafię znaleźć

{blazej} pochwalił mnie za występ w TTV: "Brawa dla JKM za występ w TTV. Brawo za logikę i cierpliwość prowadzenia rozmów z tak banalnymi i infantylnymi prowadzącymi". Cierpliwość jest cnotą, oczywiście – ale do pewnych granic. Gdy jakiś jegomość zaczął mnie (!!) zarzucać, że Kościół był odpowiedzialny za palenie czarownic, należało odpowiedzieć, że po obejrzeniu tego niedzielnego sabatu można dojść do wniosku, że nie była to wcale zła praktyka... Natomiast jedno trzeba nieustannie podkreślać: kierunek wnioskowania! Otóż, jeśli w USA mieszka 11% Murzynów, a stanowią oni 50% skazanych przestępców - to normalny człowiek wyciąga z tego wniosek, że Murzyni są bardziej skłonni do przestępstw - przynajmniej: w naszej cywilizacji, (bo nie można wykluczyć, ze Biały umieszczony w wiosce murzyńskiej też popełniałby - w świetle tamtejszych obyczajów – liczne przestępstwa!). Natomiast Homo Progressivus wyciąga z tego wniosek, że sędziowie są uprzedzeni do Murzynów. Jeśli we Włoszech tylko 15% wyższych urzędników przegrywa cywilne procesy sądowe - a przegrywa je aż 70% ludzi bez wyższego wykształcenia - to normalny człowiek dziwi się, że wyższy urzędnik w ogóle przegrywa jakikolwiek proces - bo powinien z góry dobrze ocenić, czy wygra czy przegra - i nie wdawać się w sprawę z góry przegraną. Natomiast Homo Progressivus znowu uważa, że z tego wynika, iż sędziowie faworyzują wyższych urzędników i ludzi z wyższym wykształceniem! O dziwo - w wymienionej przeze mnie sprawie niskich koszykarzy, zarabiających w NBA o 20% mniej, niż wysocy nikt nie twierdzi, że szefowie drużyn uwzięli się na konusów: wszyscy są zgodni, że po prostu niscy są mniej wartościowymi zawodnikami. Jednakże jeśli powiedziałem, że feministki podając, iż kobiety zarabiają o 20% mniej na stanowiskach równorzędnych z mężczyznami, dowodzą, że kobiety są gorszymi pracownikami - oboje prezenterzy byli zaszokowani - i wręcz rozbawieni taką interpretacją: "Słuchajcie, słuchajcie - co za androny ten Korwin-Mikke wygaduje!" To będziecie Państwo mogli zobaczyć osobiście - podam, gdzie. Chyba jutro.JKM

O lekkomyślności Bohater jednej z książek Dostojewskiego, zastanawiając się, czy jest Bóg, czy Go nie ma, zauważa, że „jeśli Boga nie ma, to jakiż ze mnie kapitan?” Dostojewski, podobnie jak inni giganci ówczesnej światowej literatury, podejmował fundamentalne pytania i udzielał na nie odpowiedzi. Dzisiaj wielka to rzadkość, a prawdę mówiąc - rzecz niespotykana. Dzisiaj w literaturze pojawia się coraz więcej panienek płci obojga, o których Janusz Szpotański w poemacie „Bania w Paryżu” pisze, że „przez łóżek sto przechodzi szparko, stając się damą i pisarką” - ale oczywiście tylko w zatęchłym tutejszym półświatku, stworzonym przez ludzi chałtu... to znaczy - pardon; oczywiście „ludzi kultury” - bo wprawdzie tak się butnie sami nazywają, ale nie zawsze są pewni, jakie majtki należy założyć do klipsów, czy z której strony położyć widelec, a z której - nóż. Zresztą mniejsza o to, bo jeśli ktoś zostaje „damą i pisarką” w następstwie peregrynacji przez łóżka, to jest raczej pewne, że nie ma czasu na żadne otchłanne przemyślenia i jeśli potem nawet coś pisze, to z reguły nostalgicznie wspomnienia, albo - jeszcze częściej - impotenckie fantasmagorie. „Panienka ta, pani ta, zrozumiała, że nie ma dna i napisała powieść o spółkowaniu „Witaj smutku” - o śmierci - „Witaj smutku” - i to co się wydawało przedsionkiem piekła, zamieniła w vestibulum vaginae” - pisał w swoim czasie poeta o Franciszce Sagan, której dzisiaj nikt już nie czyta, bo też i nie ma powodu. Inna sprawa, że ona jeszcze próbowała ubrać swoje opowieści o spółkowaniu w jakąś formę, podczas gdy dzisiejsi autorowie preferują naturalizm - to znaczy - srają i szczą arcydziełami bezpośrednio do słoików, które potem sprzedają jeszcze większym od siebie bałwanom.

Mniejsza zresztą o ludzi chałtu..., to znaczy pardon - oczywiście „ludzi kultury” - bo w zasadzie jeszcze nie ma obowiązku bezpośredniego płacenia za ich produkcje - chyba, że chodzi o produkcje pani reżyserowej Agnieszki Holland, na które spędzani są uczniowie średnich szkół. Coraz głupsi stają też filozofowie, o czym każdy może się przekonać, choćby czytając „Gazetę Wyborczą”, a której regularnie publikuje pani filozofowa. W ich przypadku jest to poważny problem, ponieważ swoimi idiotyzmami zarażają studentów, którzy naiwnie myślą, że oto obcują z perłami wiedzy, podczas gdy tak naprawdę łykają prawdziwe curiosa. Następnie te brednie trafiają nawet do konstytucji - jak na przykład w postaci art. 30, stanowiącego, że „przyrodzona i niezbywalna godność człowieka stanowi źródło wolności i praw człowieka i obywatela”. Jaka znowu „przyrodzona” godność, skoro już starożytni Rzymianie zauważyli, że „inter faeces et urina nascimur” (rodzimy się między kałem i moczem), zaś Robert Penn Warren w słynnej powieści o władzy „Gubernator” powiada, że „człowiek poczęty jest w grzechu i zrodzon w nieprawości, a życie jego upływa od odoru pieluch do smrodu całunu”? Te groteskowe próby wywodzenia „przyrodzonej godności” człowieka z faktu urodzenia, to zwyczajny bełkot - bo czyż zwierzęta rodzą się inaczej? Tak samo, jak i ludzie, a przecież ludzie przechodzą nad tym do porządku w rzeźniach i restauracjach całego świata. Zresztą niedawno pani filozofowa z Oxfordu nazwiskiem Franciszka Minerwa podważyła narodziny, jako źródło przyrodzonej godności twierdząc, że tak naprawdę nie ma żadnego powodu, by nie likwidować nieudanych bądź niepożądanych noworodków. Rzeczywiście - jeśli Boga nie ma, to taki powód znaleźć bardzo trudno, a prawdę mówiąc - nie można znaleźć go w ogóle. Co więcej - nie można tez znaleźć powodu, dla którego nie można by likwidować noworodków 30 lub nawet 40-letnich, nie mówiąc już o starcach-wampirach. Zwróciłem na to uwagę w komentarzu dla portalu „Pod Lupą” i ze zdumieniem zauważyłem, że zniknął tam ostatni akapit, w którym przypominałem, że od każdej, choćby nawet najsłuszniejszej zasady, istnieją wyjątki - w tym przypadku taki wyjątek polegałby na zakazie likwidacji noworodków pochodzenia żydowskiego, gdyż taki proceder byłby przejawem iście faraońskiego antysemityzmu. Pani filozofowa Minerwa tego koniecznego wyjątku jakoś nie zauważyła, więc uznałem za konieczne uzupełnić to karygodne niedopatrzenie - a tu taka siurpryza! Tymczasem w „Gazecie Wyborczej”, zgodnie z leninowskimi przykazaniami o organizatorskiej funkcji prasy, ścisłe kierownictwo rozkręca kampanię pod tytułem „licealiści rezygnują z religii”. Wprawdzie nie da się ukryć, że takie masowe rezygnacje, podobnie jak lansowane na łamach „GW” akty apostazji mogą sprzyjać umocnieniu „Żywej Cerkwi”, która zastąpiłaby znienawidzony od początku przez Żydów Kościół katolicki - ale przysłowie powiada, że człowiek wprawdzie strzela, ale to Pan Bóg kule nosi. Może, bowiem być i tak, że rezygnujący z religii oraz apostaci, wcale nie zasilą „Żywej Cerkwi”, tylko utwierdzą się w przekonaniu, że Boga nie ma. I co wtedy? Co wtedy z autorytetem moralnym pana red. Michnika? Tacy bezbożnicy gotowi przecież uznać go za „zdechłego Żyda”, niczym Szubieniczna Toni pana Mungo Naczeradca i nie tylko nie okażą mu należnego respektu, nie tylko wyśmieją jego pretensje do „przyrodzonej godności”, ale w dodatku zechcą zrobić z niego mydło, albo konserwy dla owczarków niemieckich? Skoro, bowiem Boga nie ma, to z punktu widzenia logiki takiemu rozumowaniu niepodobna niczego zarzucić! Że też panu redaktorowi, ani nikomu ze ścisłego kierownictwa nigdy nie przyszło to do głowy i dokazują, dokazują - no a potem trzeba chować ich po piwnicach, czy innych kanałach. SM

ZŁODZIEJSKIM TROPEM - Czyli ciągłość władzy,pomyślałem że nie wpiszę o jakie lata chodzi bo to i tak nie ma znaczenia czyli kto zarabia na emerytach i służbie zdrowia Wokół ustawy o podwyższeniu emerytur w xxxx r

rozpętano tak wielką kampanię propagandową, że mało, kto zorientował się, iż w istocie nastąpiło obniżenie uchwalonych w xxxx r. stawek waloryzacji świadczeń emerytalnych. Koronnym argumentem był oczywiście brak środków w budżecie państwa. Rząd twierdził, że na podwyżki może wyasygnować jedynie 50 mld zł, w trakcie"debaty poselskiej" w sejmie dołożył jeszczekilka miliardów. Owo pozorne ustępstwo miało skryć grubą malwersację. By to stwierdzić, wystarczy wziąć do ręki Rocznik Statystyczny. Z danych za xxxx r.(posługuję się tu Rocznikiem xxxx r, nowy jeszcze się nie ukazał) wynika, że dochody funduszu emerytalnego wyniosły 655 mld zł, a wydatki... 533 mld! Nadwyżka przekroczyła sto miliardów, była, zatem większa niż szumnie reklamowana tegoroczna podwyżka. Dane te odnoszą się do emerytur i rent pracowniczych, więc może na rolnikach państwo traci'! Też nie. Z tego samego źródła można się dowiedzieć, że w xxxx r, dochody funduszu ubezpieczeń rolników przekroczyły 64 mld zł, a wydatki wyniosły ok. 60 mld. Idźmy dalej tym tropem i zbadajmy, czy przypadkiem xxxx r nie był z jakichś względów rokiem szczególnym. Dane GUS za lata xxxx - xxxx dowodzą, że nie. W tym czasie łączne dochody funduszu emerytalnego osiągnęły kwotę 1,9 biliona zł, a wydatki nie przekroczyły 1,8 bln. Jedynie w xxxx i xxxx r. wydatki były wyższe niż wpływy - jak pamiętamy, w tych właśnie latach w następstwie społecznej presji dokonano pierwszych podwyżek świadczeń.W sumie jednak państwo i tak dobrze zarobiło na emerytach.Ta ostatnia informacja może dziwić: zwykle traktuje, się świadczenia emerytalne, jako obciążenie budżetu państwa, a nawet, jako swoisty haracz nałożony na wszystkich pracujących. Jest to zasadnicze nieporozumienie, by nie powiedzieć - całkowite kłamstwo. Każdy księgowy dobrze wie, że nasze wynagrodzenia obciążone są składką ubezpieczeniową wynoszącą 43% płacy. Teoretycznie każdy zatrudniony pobiera, więc pensję niemal o połowę wyższą niż ta, jaka znajduje się na liście płac, tyle, że kwoty tej nie dostaje do ręki. Księgowość odprowadza ją do budżetu państwa i tak powstaje fundusz emerytalny: 28% idzie na ten cel, 15% na ochronę zdrowia.Teraz wszystko jest jasne. Fundusz płac w gospodarce w tym roku to kwota rzędu 2,5 bln zł, z czego28% daje grubo ponad 700 mld. Oznacza to. Że nikt do emerytur nie do płaca, jeśli już - to na nich zarabia.Podobnie jak zarabia na " bezpłatnej " służbie zdrowia, czyli na 15% funduszu płac, przeznaczonych na ten cel. W xxxx r. była to kwota 375 mld z ł. A ile w tym czasie wynosiły wydatki budżetu państwa na ochronę zdrowia? Rocznik Statystyczny podaje, że 331 mld. W tym rachunku należałoby jeszcze uwzględnić fakt. że potężna przemysłowa służba zdrowia jest utrzymywana przez fabryki, że płacimy na fundusz antyalkoholowy czy antynikotynowy, na Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia, na " Matkę Polkę " itd., Ale zostawmy na boku takie drobiazgi. Poważnym kontrargumentem byłyby lekarstwa, darmowe lub rzeczywiście sprzedawane za trzecią część ceny. To też nieprawda. Przemysł farmaceutyczny należy do najbardziej dochodowych. Wszystkie fabryki tej branży znajdują się na liście 500 największych krajowych producentów i pod względem dochodowości plasują się na wysokich pozycjach: "Polfa" ze Stargardu na 40 miejscu, z Jeleniej Góry na 41, Tarchomin na 45, wszystkie w pierwszej dwusetce. Jak jednak udaje się państwu ukryć kradzież ubezpieczeniowych środków? Sprawa jest prosta – ZUS nie jest samodzielną instytucją gospodarczą. W istocie spełnia on jedynie funkcję technicznej obsługi działki budżetu państwa, zwanej funduszem emerytalnym. Przed wojną (tak jest nadal w państwach o normalnym systemie gospodarczym) ZUS był instytucją nie tylko gromadzącą środki ubezpieczonych i starającą się nie dopuścić do ich dewaluacji, ale też pomnażał je, prowadząc własną działalność gospodarczą. W wielu miastach do dziś mówi się np. o domach ZUS-u (w Warszawie m.in. w rejonie Pl. Narutowicza i Filtrowej) była to znakomita lokata kapitału. Podobnie działała Kasa Chorych. A dziś „ Skoro operujemy terminologią złodziejską, to ZUS można by określić mianem pasera, działającego na rzecz budżetu państwa.1984 r. była to kwota 375 mld z ł. A ile w tym czasie wynosiły wydatki budżetu państwa na ochronę zdrowia? Rocznik Statystyczny podaje, że 331 mld. W tym rachunku należałoby jeszcze uwzględnić fakt. że potężna przemysłowa służba zdrowia jest utrzymywana przez fabryki, że płacimy na fundusz antyalkoholowy czy antynikotynowy, na Narodowy Fundusz Ochrony Zdrowia, na " Matkę Polkę " itd . Ale zostawmy na boku takie drobiazgi. Poważnym kontrargumentem byłyby lekarstwa, darmowe lub rzeczywiście sprzedawane za trzecią część ceny. To też nieprawda. Przemysł farmaceutyczny należy do najbardziej dochodowych. Wszystkie fabryki tej branży znajdują się na liście 500 największych krajowych producentów i pod względem dochodowości plasują się na wysokich pozycjach: "Polfa" ze Stargardu na 40 miejscu, z Jeleniej Góry na 41, Tarchomin na 45, wszystkie w pierwszej dwusetce. Jak jednak udaje się państwu ukryć kradzież ubezpieczeniowych środków? Sprawa jest prosta – ZUS nie jest samodzielną instytucją gospodarczą. W istocie spełnia on jedynie funkcję technicznej obsługi działki budżetu państwa, zwanej funduszem emerytalnym. Przed wojną (tak jest nadal w państwach o normalnym systemie gospodarczym) ZUS był instytucją nie tylko gromadzącą środki ubezpieczonych i starającą się nie dopuścić do ich dewaluacji, ale też pomnażał je, prowadząc własną działalność gospodarczą. W wielu miastach do dziś mówi się np. o domach ZUS-u (w Warszawie m.in. w rejonie Pl. Narutowicza i Filtrowej) była to znakomita lokata kapitału. Podobnie działała Kasa Chorych. A dziś „ Skoro operujemy terminologią złodziejską, to ZUS można by określić mianem pasera, działającego na rzecz budżetu państwa. Alfred Rosłoń

Tajemnice Okęcia 2 Fragmenty przesłuchania T. Szczegielniaka - z moimi uwagami.

00'45'' (zeznania z 15-12-2010 przed Zespołem; w kwadratowych nawiasach uzupełnienia wypowiedzi, w półokrągłych nawiasach moje uwagi, wtrącenia, komentarze):

TS: ...Nazywam się Tomasz Szczegielniak. Do dnia 30-11-2010 r. pracowałem w KP RP na stanowisku głównego specjalisty w gabinecie, ostatnio w gabinecie szefa KP RP. Od dnia01-02-2009 zajmowałem się organizowaniem wyjazdów krajowych Prezydenta RP oraz ministrów w KP.

W tym roku [chodzi o 2010 – przyp. F.Y.M.] powołany został formalnie Zespół ds. organizacjwyjazdów krajowych, na czele, którego stanęła, yyy..., p. Katarzyna Doraczyńska, yyy..., i ona została przez p. Prezydenta wskazana, jako osoba, która miała zajmować się współ... koordynować przygotowaniado wizyty, yyy... w Katyniu. W związku z tym, że byłem jej podwładnym, również w pewnym zakresie uczestniczyłem w tych... choć w drobnej... w drobnym zakresie, przygotowaniachdo tej wizyty. Yyy...brałem udział w kilku spotkaniach, yyy... w kilku naradach, yyy... jak również, yyy... współorganizowałem w...spólnie... yyy... z panem... yyy... przewodniczącym... Przewoźnikiem materiały, które miały być... yyy... rozdane uczestnikom yyy... wizyty w Katyniu yyy... Pracowałem nad programem spotkania p. Prezydenta yyy... z Polonią w Smoleńsku, jak również przygotowywałem upominki i materiały, które miały być tam rozdane czy wręczoneprzez p. Prezydenta uczestnikom, uczestnikom tego spotkania. Yyy... To jakby ogólnie. Zeszczegółów yyy... byłem tego dnia feralnego, nieszczęsnego dnia, w dniu 10-04 na lotnisku,w Okę... na Okęciu. Yyy także wszystkie te osoby, które wsiadły do samolotu... praktycznieze wszystkimi miałem kontakt, yyy... wszystkim wręczałem, wszystkim, bo było nas kilkaosób, więc wszystkim w parę osób wręczaliśmy materiały. Sprawdzaliśmy na listach, czy...kto się zgłosił, kto się nie zgłosił. To tyle tytułem wstępu. Myślę, że więcej informacji mogę udzielić po... po pytaniach, które otrzymam...

AM: Dziękuję najmocniej. Yyy... jak pan wie, istnieje bardzo dużo, funkcjonuje publiczniebardzo dużo różnorodnych teorii i wśród nich jest także taka, dotyczących samego przebiegu,powodów i... mmm... związanych z yyy... tą tragedią. Wśród nich istnieje też taka, która twierdzi,że... mmm..., że w ogóle nie... wprowadzono do samolotu osób, które... które leciały,że nastąpiło uprowadzenie wcześniejsze... No, jak mówię, są różnorodne... różnorodne teorie,także te. Rozumiem, że pan był na miejscu na lotnisku i może pan zapewnić, że wszyscy wsiedli do samolotu?TS: Tak, byłem na... miejscu. Na...AM: Na Okęciu. Mówię o lotnisku na Okęciu.

TS: Tak, na lotnisku na Okęciu. I mogę zaświadczyć, że wszyscy poza panią yyy... zastępcą gabinetu Prezydenta, p. Zofią Gruszczyńską-Gust, wsiedli do samolotu. Wsiadł również do samolotu yyy... p. Prezydent, co prawda widzieliśmy to z pewnej oddali... z terminalu z jakichś stu metrów. Yyy... mówię my: pracownicy KP, którzy byli na lotnisku. Widzieliśmy, jak podjeżdża p. Prezydent wraz z obstawą BOR-u, do samolotu i wsiada sa... wsiada do samolotu. Jakby na potwierdzenie tego również... ponieważ zrobiliśmy zdjęcia... komórką blek bery, kolega zrobił, mamy takiezdjęcia Prezydenta wsiadającego do samolotu, jak również tego samolotu przed wylotem. Zresztą one były chyba publikowane w mediach, z tego, co wiem...

AM: A czy mógłby pan powiedzieć, czy widział pan przyjeżdżające osoby na... na Okęcie? Mówię o tym dlatego, że z kolei inna z istotnych kwestii podnoszonych w związku z tym wyjazdem... składa odpowiedzialność na p. Prezydenta ze względu na... późny przyjazd na lotnisko i yyy... obarcza za cały późniejszy przebieg wydarzeń yyy... p. Prezydenta, wskazując, że gdyby nie to spóźnienie, to samolot by trafił na inną pogodę, na inną sytuację i nie byłoby takiego pośpiechu, nie byłoby nerwowości yyy... i w konsekwencji yyy... przebieg katastrofy byłby inny. Być może nie tak tragiczny.

TS: Znaczy... trudno mówić o spóźnieniu p. Prezydenta yyy... odlot samolotu był zaplanowany na godzinę 7-mą. P. Prezydent, z tego, co pamiętam, stawił się ok. 7.08-7.09. Podjechał samolot. Podjechał samolot, samochód, pod... yyy... bezpośrednio pod samolot, bo tam p. Prezydent podjeżdżał.O 7.17 samolot wystartował.Dokładnie to pamiętam, bo o tej godzinie wysłałem sms-a pracownikowi KP, który był na miejscu na lotnisku w... yyy... w Smoleńsku (chodzi o M. Jakubika czy M. Wierzchowskiego? - przyp. F.Y.M.). Zaczął kołować, 7-ma, 7.23 mniej więcej, wystartował, z tego, co pamiętam, yyy... Jeśli chodzi o sam lot, to on był zaplanowany 7.00 start, 8.30 czasu polskiego lądowanie, więc znając okoliczności czy godzinę yyy... tragedii, można powiedzieć, że nie było spóźnienia. Zresztą, moim zdaniem, trudno mówić o spóźnieniu się Prezydenta na swój samolot, bo jakby to samolot jest do dyspozycji Prezydenta nie Prezydent do dyspozycji samolotu... To tyle mogę w tej sprawie yyy... powiedzieć, natomiast, jeśli chodzi o osoby, które yyy... towarzyszyły p. Prezydentowi, one były... one były wcześniej, nawet dużo wcześniej. My byliśmy tam yyy... po godzinie, myślę, już... z tego, co pamiętam, po piątej. Była tam już p. poseł Natalli-Świat np., jako jedna z pierwszych... I tak widziałem praktycznie wszystkie osoby, które... które tym samolotem leciały, jak wchodziły na... na terminal... yyy... na ten... i szły do samolotu.

AM: Ja za chwileczkę oddam, oddam głos pozostałym, ale jeszcze przedtem chcę spytać o kwestię związanąz przyjazdem p. Prezydenta. Aaa... Czy pan widział podjeżdżającego... podjeżdżający samochód p. Prezydenta?

TS: Tak jak powiedziałem,widziałem z pewnej odległości. To znaczy sprzed tego terminalu, pod który podstawiany jest samolot yyy... rządowy dla Prezydenta czy dla premiera, czy dla innych ministrów. Yyy... to jest około stu metrów. I widziałem podjeżdżający samochód wraz z obstawą yyy... BOR.

AM: A widział pan wysiadającego p. Prezydenta?

TS: Widziałem osoby wysiadające z tego samochodu.AM: O, właśnie. A mógłby pan powiedzieć, ktowysiadł z samochodu p. Prezydenta?

TS: Wydaje mi się, tak jak mówię, to była pewna odległość, więc jakby...stuprocentowej pewności nie mogę mieć, że... to był p. Prezydent(?? - przyp. F.Y.M.), natomiast, jak powiedziałem wcześniej, zrobiliśmy, czy kolega zrobił zdjęcie yyy... zdjęcie tego momentu, kiedy podjeżdża Prezydent i z sylwetki, która jakby wysiada z tego samochodu i idzie, idzie po schodach... wydaje się, że jest to Prezydent wraz z Małżonką.

AM: Pytam dlatego, bo istnieje taka... taka relacja, która mówi, że... w samochodzie p. Prezydenta przyjechał również p. marszałek Szmajdziński. Czy pan coś na ten temat wie?

TS: Wydaje mi się, że nie. Alenie mam pewności. Tak jak mówię, ponieważ yyy... p. Prezydent po... po... zazwyczaj było tak, że p. Prezydent przyjeżdża yyy... na samolot jako ostatni i jako ostatni wchodzi, więc osoby, które nie leciały samolotem muszą się oddalić wtedy w tym momencie od samolotu i mogą to obserwować z pewnej... z pewnej odległości, ale... z tego, co... mogłem obserwować, wydaje mi się, że... alenie mam pewności tutaj, że... yyy... wchodził tam p. Prezydent, Małżonka Prezydenta, no i obstawa...

AM: I ostatnia już... już w związku z tym kwestia... związana z samym, samym tym przylotem. Istnieje też relacja mówiąca, że p. Prezydent nie był ostatnią osobą, która przyjechała. Że tak naprawdę ostatnią osobą, która przyjechała na lotnisko, był p. prezes Kurtyka. Czy pan coś na ten temat wie?

TS: Nie. Nie wiem. Mniewydaje się z moich obserwacji naocznych, że p. Prezydent i osoby mu towarzyszące, były ostatnimi osobami wsiadającymi do samolotu. (Ta odpowiedź jest zastanawiająca. Macierewicz zadaje dość konkretne pytanie i dot. konkretnej osoby. TS zaś nie mówi: śp. J. Kurtykę widziałem dużo wcześniej, przyjechał wtedy a wtedy – wtedy a wtedy też poszedł wsiadać do samolotu. Klarkowski też nie wspomina o Kurtyce – przyp. F.Y.M. – Niewykluczone więc, że gdyby się dopytało świadków, to udałoby się ustalić, kogo NIE widzieli już jakiś czas przed odlotem)

(...) Jeden z posłów: Pan stwierdził, że wydawaliście tym uczestnikom czy pasażerom, którzy wsiadali do samochodu(?? - przyp. F.Y.M.) materiały jakieś. I były listy... obecności, tak, czy listy były jakieś? Czy było jakieś zamieszanie związane z tym, że ktoś był umieszczony na liście? Kogoś nie było? Czy te listy były aktualne, czy żeście je uaktualniali w momencie, kiedy wszyscy wsiadali?

TS: Yyy... listy... listę obecności pasażerów z ramienia KP miał p. Dariusz Jankowski, zresztą uczestnik tego lotu... yyy... on odznaczał osoby, które się stawiły. Nie było większego zamieszania z tego, co pamiętam. Z tymi listami pamiętam jeszcze taką rozmowę, bo zwrócił się do mnie p. Mariusz Kaz... Kazana, szef protokołu dypl., yyy... ws. właśnie tych list, żeby... te listy... no były, były do jego dyspozycji i... poszedłem w tej sprawie do p. Dariusza Jankowskiego. Powiedział, że nie ma problemu yyy... lista, listę dostarczy do protokołu dypl. po powrocie, o ironio, tak to wyglądało. Natomiastbyła również oddzielna lista yyy... lista pasażerów przygotowywana przez obsługę lotniska. Zresztą ta lista, która później ukaza... ukazała się w mediach, ona była dostarczona praktycznie dosyć szybko KP po... katastrofie. Zresztą kopie tej listy.

(Poseł): To były dwie listy, tak? Jedną listę zabrano do samolotu, tak?

TS: Jedna lista była przygotowana przez KP na użytek na... na użytek KP w związku z tym, że p. Dariusz Jankowski miał również yyy... paszporty wszystkich tych osób, które, które leciały i... i tam po prostu sprawdzał te osoby, sprawdzał paszporty... Tak to wg mojej wiedzy wyglądało. Ja bezpośrednio przygotowaniem listy się nie zajmowałem, więc mogę tylko to powiedzieć, to, co... zauważyłem podczas yyy... pobytu mojego pobytu na lotnisku.

AM: Proszę pana, w dokumentacji, która pozostała, jeżeli można jeszcze tylko jedną kwestię, w dokumentacji, która pozostała po zespo... po biurze p. Katarzyny Doraczyńskiej jest taki dokument podpisany przez pana, z upoważnienia pani dyrektor... to jest dla państwa informacji dokument yyy... mówiący, proszący o wpuszczenie yyy... pana dyrektora i towarzyszących mu osób na lotnisko, celem pomocy w yyy... przy odjeździe. Czy pan potwierdza?

TS: Tak, to jest. Tak potwierdzam, ponieważ Ka.. p. Katarzyna Doraczyńska w tym okresie była na urlopie, ja ją częściowo zastępowałem, więc na yyy... była potrzeba formalnego zgłoszenia mnie, jak również dwóch osób na lotnisku na Okęcie yyy... celem pomocy przy yyy... doprowadzeniu osób do samolotu, jak również tutajbyła prośba o zgłoszenie yyy... p. ministra Jacka Sasina i dwóch osób mu towarzyszących – p. Adama Kwiatkowskiego i p. Marcina Wierzchowskiego, jak również samochodu i kierowcy na lotnisko... na lotnisko w... Smoleńsku. Z tego, co wiem, yyy... przed... yyy... p. minister... znaczy bezpośrednio przed... oczekiwał na... na samolot z tych osób, które... które prosiliśmy, żeby zostały zgłoszone, p. Marcin Wierzchowski. (...) (p. Zuba): Ja chciałam nawiązać jeszcze do pytania, które zadał p. przewodniczący Macierewicz, dot. kto ostatni wsiadał do samolotu. Z racji tej, że... o ile się dobrze orientuję w zasadach dyplomacji, to właśnie osoba najważniejsza, yyy... zawsze czeka w saloniku do końca, tak, kiedy jest już na pokładzie samolotu komplet, dopiero ta osoba wsiada. Yyy... nie stosuje się takiej praktyki, że... yyy osoba najważniejsza podczas tego lotu czeka w samolocie na kogoś mniej ważnego. W związku z tym mam pytanie, czy yyy... chciałabym się upewnić, że właśnie wszyscy już byli w samolocie i właśnie, jako osoba ostatnia z racji tego protokołu dypl. wsiada p. Prezydent. Czy ma pan wiedzę, jak to tak dokładnie wyglądało? Dziękuję.

TS: yyy... pani poseł, ja mam wiedzę wynikającą z mojej obecności na lotnisku. Wyglądało to tak, że osoby, które miały lecieć (...) i towarzyszyć p. Prezydentowi były proszone o stawiennictwo odpowiednio wcześniej yyy... wszyscy poza jedną panią, p. dyr. Gust, się stawili. Wszyscy odpowiednio wcześniej wchodzili do samolotu, byli odprowadzani do tego samolotu bądź szli bezpośrednio sami i jedną chyba, z tego, co pamiętam, przynajmniej na tym... na terminalu...przedostatnią osobą, znaczy przedostatnią przed Prezydentem i osobami, funkcjonaiuszami BOR-u, którzy mu towarzyszyli, był p. minister Władysław Stasiak. Prosił mnie yyy... parę minut przed przybyciem... Znaczy, tam jest ten, ten terminal jest podzielony na dwie salonki: salonka dla osób... mniej ważnych i na górze na pierwszym piętrze salonka dla osób wa... yyy... bardziej ważnych, najważniejszych, yyy... Prezydenta, marszałków sejmu, yyy... po tym jak ci wszyscy... wszystkie osoby poszły do samolotu, p. min. Stasiak zszedł na dół i został jeszcze w tej salonce na parterze. Prosił mnie, żeby dać mu informację, yyy... poinformować go o tym, kiedy będzie... będzie yyy... jechał p. Prezydent. Ja już nie pamiętam, czy on chciał się napić jeszcze yyy... kawy, czy coś sprawdzić yyy... więc jak tylko uzyskałem informację od obsługi lotniska, że zbliża się samochód z p. Prezydentem, poinformowałem p. min. Stasiaka, że zbliża się Prezydent, no i on parę minut przed przyjazdem Prezydenta, wg mojej wiedzy i z tego, co udało mi się zaobserwować, wsiadł ostatni. Później przyjechał samochód yyy... z Parą Prezydencką i oni wsiedli ostatni.Nie widziałem, żeby po tym, jak przyjechał samolot, żeby ktoś jeszcze do samolotu wsiadał. (...)

(Poseł): (...) Czy panowie, państwo, którzy tam byli z KP byli przesłuchiwani na tą okoliczność przez prokuraturę? I kiedy to nastąpiło? I drugie pytanie związane z tym: przez długi czas krążyła różnorodna informacja o spóźnieniu Prezydenta – w świetle tego, co pan mówi – bardzo kłamliwa, czy państwo próbowali w jakiś sposób yyy... dementować to kłamstwo? Telefonami, informacjami, pismami do yyy... prasy.(...)

TS: Yyy... Tak, byłem przesłuchiwany przez prokuraturę. To było bodajżew październiku dopiero tego roku. (...)... jeśli chodzi o informację dot. spóźnienia Prezydenta, nie wiem, czy była ona dementowana przez KP, nie mam takiej informacji, jakby... nie leżało w moim zakresie kompetencji yyy... informowanie, kontakty z mediami, więc... yyy... no nie mogłem tego robić (...) Powiem tak, yyy... trudno mi wypowiedzieć, czy [prokuratura – przyp. F.Y.M.] miała dokładnie wiedzę w tej sprawie, czy nie, ale rzeczywiście były pytania na ten temat stawiane przez prokuraturę. (...) Dokładnie to samo, co powiedziałem państwu, przekazałem prokuraturze. (...)

(Poseł): O której był pan na lotnisku i o której zakończyło się wsiadanie tych osób przed Prezydentem wcześniej? Jak pan to ocenia?

AM: Czy pan to obserwował?

TS: Yyy... ja byłem dosyć wcześnie na lotnisku – między 5-tą a 6-tą rano, bo o szóstej mieli się...od szóstej jakby miały się stawić osoby, które... czy nawet przedstawiciele Rodzin Katyńskich nawet wcześniej... yyy... więc ja byłem między 5 a 6, przyjechałem na lotnisko z p. Katarzyną Doraczyńską... yyy... Czy obserwowałem... Nonie wszystkie osoby, które wsiadały do samolotu, obserwowałem, bo, no mieliśmy określone obowiązki yyy... podczas yyy... mmm... tego pobytu na lotnisku, więctrudno było każdą osobę, która wsiada do samolotu, obserwować, widzieć.

(Poseł): (...) Czy były jakieś osoby towarzyszące tym, którzy odjeżdża... odlatywali w tym samolocie, czy pan widział kogoś z... rodzin pasażerów yyy... bo to zwykle tak przecież bywa, że ktoś z rodziny yyy... odprowadza odlatujących. (...)

TS: Yyy... znaczy ja byłem już jak... jak zaczęły schodzić się wszystkie osoby towarzyszące p. Prezydentowi, byłem na terminalu, więc w miejscu, gdzie mogą wejść tylko te osoby, które yyy... które później wchodzą na samolot, bądź mają zgodę wejścia na... na to... na ten terminal, więctrudno mi powiedzieć, czy przed lotniskiem były jakieś osoby, które towarzyszyły... yyy... uczestnikom lotu.

AM: (...) Czy pan widział yyy... wyprowadzanie samolotu z hangaru?

TS: Nie. Nie widziałem.

AM: Nie, tak? Czy widział pan próbny rozruch silników?

TS: Nie.

AM: Nie widział pan, tak?

TS: Nie widziałem.

AM: Czy dotary do pana jakiekolwiek informacje, czy ktokolwiek z obsługi lotniska, z pilotów... yyy... przekazywał, czy jego zachowanie wskazywało na jakiekolwiek zaniepokojenie związane z przygotowaniem samolotu?

TS: Nie zauważyłem tego, zresztąnie miałem kontaktu z załogą.

AM: Czy widział pan wsiadanie dziennikarzy do jaka?

TS: Yyy... nie.

AM: I zmianę, zmianę samolotu... przez nich? Nic z tych okoliczności pan w ogóle nie obserwował? Nie widział? Nie był pan tego świadomy, tak?

TS: Nie. Nie widziałem tego z... no z prostego powodu, że yyy... cały czas byłem wtedy w tym hanga... w termin... na terminalu i byliśmy zajęci obsługą tych wszystkich osób, które yyy... miały towarzyszyć p. Prezydentowi.

AM: A na czym ta obsługa polegała? (...)

TS: (...) materiały, które miały być wręczone osobom towarzyszącym, do tych materiałów było dołączone również przesłanie p. Prezydenta yyy... do... do Rodzin, które miało być yyy... później wygłoszone yyy... podczas obecności p. Prezydenta na tych uroczystościach. Musieliśmy te materiały jakby posortować, podzielić bezpośrednio, dać również identyfikatory, ponieważto było dziewięćdziesiąt parę osób (załoga i stewardessy też mieli takie identyfikatory dostać? - podkr. i przyp. F.Y.M.), a czasu nie było dużo, więc te identyfikatory trzeba było podzielić na... z tego co pamiętam, identyfikatory VIP, identyfikatory dla Rodzin... (...) Trzeba było wyjąć te mater... te... te identyfikatory... yyy... odpowiednio odpowiednim osobom wręczyć(w jaki sposób wręczono je Parze Prezydenckiej, skoro nie wchodziła do terminalu? - przyp. F.Y.M.). Również wręczane były takie rozetki yyy..., które były wpinane w klapę, yyy... a oddzielnie yyy... były posegregowane materiały, które nie były wręczane na... na terminalu, a miały być z tego, co pamiętam, wręczone, załadowane do samolotu i... i... wręczone w samolocie (załadowane do luku i wręczone podczas podróży? - przyp. F.Y.M.). W jedną stronę albo w... yyy... po powrocie. (Po powrocie? To jaki sens byłby wozić te materiały w obie strony? - przyp. F.Y.M.). Yyy, czy w drodze powrotnej już. Bo tam były gazety, takie przygotowane przez, tak jak mówię, Radę Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa...

AM: Rozumiem, że to zostało ustalone przez panią dyrektor i przekazane wam jako zakres czynności, które macie wykonać. Czy tak?

TS: Tak.

AM: Dyrektor Doraczyńską?

TS: Tak. To zostało ustalone przez p. dyr. Doraczyńską i wspólnie zresztą z nią i z pozostałymi osobami yyy... to... yyy... na te... podczas tego jakby... przychodzenia i przygotowywania się do wylotu zrobiliśmy.

AM: Czy ja dobrze zrozumiałem, że mmm... głównym trzonem tych czynności, które państwo wykonywaliście, główną częścią tych czynności, było wykonywanie zadań, których zasadnicza część została ustalona przez pana Przewoźnika bądź biuro p. Przewoźnika? Tak?

TS: Yyy... Nnie bardzo rozumiem te... czy...

AM: Bo tak pan powiedział: przez Radę Pamięci...

TS: Znaczy tak: gospodarzem jakby uroczystości...

AM: Właśnie chodzi o ustalenie, kto był tutaj głównym podmiotem organizującym.

TS: Yyy... Gospodarzem uroczystości, z tego, co wiem, była Rada Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa, yyy... jeśli chodzi... Ona była współorganizatorem, bo również współorganizowało yyy...KP również współorganizowała pod nadzorem p. min. Jacka Sasina... Ale w zakresie takim jakby... mniej organizacyjnym natomiast bardziej merytorycznym, czyli ustalenie w porozumieniu z protokołem dypl. MSZ programu uroczystości... Natomiast, jeśli chodzi o te materiały, tak jak powiedziałem, które były yyy... rozdawane uczestnikom, one były przygotowane przez Radę Ochrony Pamięci, Walk i Męczeństwa, natomiast wkładem KP tam było przesłanie... przesłanie yyy... tych... yyy... przesłanie p. Prezydenta... yyy... Ta część tych materiałów, która była mmm... yyy... dostarczana osobom, które yyy... jechały pociągiem, była dostarczona przez ROPWM, natomiast ta część, która była przygotowana dla osób, które miały lecieć samolotem, została dostarczona do KP yyy... i... my to rozsysponowaliśmy tak no na prośbę ROPWM.

AM:A kto ze strony Rady się tym zajmował? Bo rozumiem, równolegle z panem, musiało być jakieś współdziałanie takie czysto techniczne, prawda?

TS:Na lotnisku, tak?

AM:Tak, na lotnisku.

TS:Z tego, co pamiętam, to chyba tylko my to robiliśmy.

AM:A, rozumiem. Czyli tak ustaliła pani dyrektor zapewne, że to przejmujecie do wykonania wy.

TS:Znaczy to nie było nic... jakiegoś skomplikowanego.

AM:Ja wiem, wiem. Nie twierdzę, że...

TS:Choć yyy... czasochłonnego, bo to rzeczywiście zajęło dosyć dużo czasu... z racji dosyć dużej liczby osób, którym trzeba było to rozdać. Jakby troszkę też... no może nie zamieszania, ale yyy... no emocji, które towarzyszyły yyy... osobom, które leciały z p. Prezydentem.

AM: (...)To znaczy, że był jakiś stan podenerwowania, zamieszania? Szczególnej atmosfery, tak?

TS:Znaczy nie. Stan jakby podniosłości wydarzenia, w którym uczestnicy będą brali udział... natomiast nie zauważyłem jakiegoś stanu poddenerwowania wynikającego no być może z innych okoliczności. (...) Wielokrotnie się nad tym zastanawiałem, próbowałem nawet jakieś, nie wiem, czy jakieś znaki, czy... czy... wydarzenia, które mogły wzbudzić podejrzenie, czy, czy... nie było takich. Nie było takich. Nie spotkałem się również z osobami podczas tych przygotowań, które by przejawiały jakieś... jakieś wątpliwości, również brałem udział, bodajże 31 marca na takiej yyy... w szerszym gronie na spotkaniu organizacyjnym, w którym brali udział funkcjonaiusze BOR, funkcjonar... przedstawiciele yyy... protokołu dypl. Też nie było jakichś większych yyy... podnoszonych większych wątpliwości poza, z tego, co pamiętam, tam było... jakby... taka techniczna sprawa, jak po wylądowaniu te wszystkie osoby yyy... rozdysponować logistycznie, żeby nie było zamieszania, na miejsce uroczystości. (...) (w tym momencie Szczegielniak wspomina jakieś zatrzaśnięcie się drzwi w Gnieźnie, więc to pomijam, ale chwilę potem dorzuca taką swoją uwagę a propos niepokojących rzeczy – przyp. F.Y.M.)Zastanawiałem się nad... znaczy to jeszcze takie, myślę, że to nie ma większego znaczenia, ale, nad tymi materiałami, które były dostarczone przez ROPWM yyy... bo one były w paczkach yyy... dostarczone... Jak one są dostarczane do samolotu, bo one były podzielone na tą część bezpośrednio przez nas rozdawaną i część yyy... jakby, która szła do luku, ale to tylko takie... tylko to mi wtedy w tym momencie przyszło... do głowy. Natomiast też nie pamiętam, żeby ktokolwiek tego dnia yyy... wyrażał jakieś przeczucia czy wątpliwości.

AM: (...)Rozumiem, że... materiały dostarczane przez Radę Pamięci były podzielone na dwie części: część była zapakowana w paczki bezpośrednio ładowane do luku, tak, a część państwo rozdawali?

TS:Nie. One były jakby... dostarczone jakby w jednej części, natomiast zostały wyjęte rozetki, które, tak jak mówiłem, były wpinane w klapy i identyfikatory. Reszta natomiast poszła do luku i miało być to zadecydowane w samolocie, czy będzie rozdawane yyy... podczas lotu w jedną czy w drugą... stronę.

AM: (...)w którym momencie to się stało, z punktu widzenia procedur ochronnych? Bo rozumiem, że były to paczki, tak? Które były na miejscu rozpakowywane. Część państwo wyjmowaliście i rozdawaliście fizycznie, a część była wprowadzana na samolot yyy...

TS:Znaczy one były, z tego, co pamiętam, yyy... po przejściu oczywiście przez te... yyy... bramki, stamtąd zostały przez nas wyjęte, no i później yyy... te te materiały, które nie były jakby bezpośrednio rozdawane uczestnikom, wróciły do oficerów obsługujących yyy... tam do za... no... do załadowania do samolotu.

AM:I odbywało się to już po przejściu przez... te paczki przez bramki sprawdzające? Tak?

TS:Tak, tak, tak.

AM:A kto je w takim razie rozpakowywał? Pan i ktoś jeszcze, tak?

TS:Yyyy... Fff... No tak. No ja... w... yyy... pan...Michał Grodzki, Marek, panMarek Martynowski, pani Katarzyna Doraczyńska.

AM:I nikt inny poza państwem tego nie miał... do czynienia z nimi?

TS: Znaczy... no... nie sądzę... gdyż one jakby były ustawione yyy... w takiej jakby... w szatni... yyy... w momencie, kiedy ktoś yy... wchodził yyy... na terminal... my wyjmowaliśmy z paczki te... tesegregatory... wyjęliśmy... nie segregatory, tylko te identyfikatoryi wręczaliśmy. Tak że potem, po wyjęciu tego i pozostaniu tych materiałów, one zostały yyy... oddane do... z tego, co pamiętam, było też tak... oddane do obsługi yyy... oficerom, którzy obsługiwali tą bramkę i zostały skierowane do... do samolotu. (...)

(Poseł): (...)Czy często bywał pan obecny przy odlotach Prezydenta? I oczywiście dalszy ciąg miał być to: czy rzeczywiście (...) każdy odlot wyglądał podobnie, czy coś szczególnego w tym przypadku było, odmiennego, innego(...)?

TS:Yyy... czy... yyy... Tak jak powiedziałem, od lutego 2009 organizowałem wyjazdy krajowe p. Prezydenta yyy... dosyć często bywałem na lotnisku. Latałem również tymi samolotami, towarzysząc p. Prezydentowi, organizując te wizyty yyy... no, jeśli chodzi o, czy... mmm... czy ta wizyta... no ona oczywiście miała zupełnie inny... bardziej... inny charakter, gdyż była wizytą międzynarodową. W organizację tej wizyty z tego powodu były jakby zaangażowane również yyy... MSZ i biuro spraw zagr. w KP.Cechą charakterystyczną tej jakby wizyty było to, że no... samolot był wypełniony yyy... praktycznie do ostatniego miejsca. Yyy... w przypadku wizyt krajowych... yyy... to raczej się nie zdarzało. Yyy... przeloty p. Prezydenta były albo tupolewem, albo – dosyć często – jakiem. Też muszę powiedzieć, bo tu, odnieść się... do tych... yyy... jakby wydarzeń czy informacji dot. tego, że p. Prezydent mógł nakłaniać yyy... pilotów do takiej czy innej decyzji. Z mojego jakby doświadczenia wynikającego z wielkrotnych lotów p. Prezydenta i z tego, co mogłem zaobserwować, bo w tupolewie oczywiście to jest trudne, bo tam są te salonki podzielone yyy... gdzie... no... pracownicy KP czy osoby organizujące są troszkę dalej, więc nie mają możliwości obserwacji. Natomiast w jaku praktycznie to jest bezpośrednio, więc nigdy nie było takiego zdarzenia, że p. Prezydent próbował, nie wiem, skontaktować się z pilotami yyy... bądź z kimkolwiek z obsługi ws. lotu. Znaczy przynajmniej ja nie byłem świadkiem takiego wydarzenia. (...) (jeszcze a propos spóźnienia Prezydenta; od 40'47'')Samolot wystartował 7.23, yyy... mniej więcej, czy dokładnie nawet, z... z tego, co pamiętam, więc jeżeli ktoś patrzył na program, gdzie start samolotu siódma, to mógł, nie wiem, mieć wrażenie, że... jest opóźnienie, natomiast yyy... czas przelotu był przewidziany na półtora, na półtorej godziny, więc tam była trochę jakby... trochę tej rezerwy yyy... Zresztą biorąc pod uwagę godzinę katastrofy widać, że yyy... te półtorej godziny yyy... to jakby było w czasie. Również była pewna rezerwa na... od momentu wylądowania do momentu dojechania. Zawsze... to nigdy nie jest tak, że jest jakoś zupełnie na styk, zawsze się te parę minut yyy... daje. Tak jak mówię, ja tutaj, nie... organizowałem tak dokładnie tej wizyty, natomiast w przypadku wizyt krajowych, KP ustala dokładnie yyy... godzinę czy czas trwania lotu , ustala dokładnie czas trwania przejazdu między poszczególnymi (...) punktami wizyty Prezydenta i na tej podstawie no były przygotowywane programy i zawsze był jakiś ten, ten luz parominutowy yyy... zakładany. (...)(co do kwestii przygotowań do wylotu; od 44'24'') KP nie jest dysponentem samolotu tutaj jakby KP wypożycza jakby samolot od rządu. (...) Funkcjonował Zespół Obsługi Organizacyjnej Prezydenta. Z tego, co wiem, teraz został przekształcony w biuro, jego nazwa została zmieniona – na czele którego stoi p. dyr. Janusz Strużyna – i on jakby odpowiadał, jego biuro odpowiadało (...) i on jako dyrektor tego biura za... za zamawianie samolotu i za kwestie dostępności, uzyskania dostępności przez p. Prezydenta do samolotu (...) więc w tym zakresie, jeśli chodzi o organizację... lotu, to tutaj są pytnia nie do KP, yyy... natomiast bardziej do kancelarii premiera. Natomiast jeśli chodzi o... (...) zamieszanie organizacyjne... wie dobrze pan poseł, jak... jaka była atmosfera dot. tej wizyty.Ja pamiętam, ponieważ to jakby zaczęło się... medialnie już w lutym 2010 (...) dyskutowanie, czy p. Prezydent powinien lecieć do Katynia, czy nie powinien lecieć. Myślę, że to zamieszanie i brak jakby jednego ośrodka... koordynującego tą organizację... pewnie stąd też wynika. (...) Nie mam wiedzy, co do ochrony tutaj w tym zakresie tego... tej wizyty ochrony przez funkcjonariuszy BOR, czy innej ochrony, to trzeba by się pytać przedstawicieli tych... tych służb. Tak jak mówię, moje... z racji tego, że to było jakby incydentalna pomoc, bo nasze biuro czy część biura gabinetu szefa kancelarii zajmowała się wizytami krajowymi yyy... także tu ta pomoc była, tak jak mówię, incydentalna, ona sprowadzała się do pewnego... do ustaleń merytorycznych w zakresie programu yyy... w zakresie programu i... w zasadzie... i... jakby zwrócenia się o... o pomoc w kwestiach technicznych do biura, do Zespołu Obsługi Organizacyjnej Prezydenta, do p. dyr. Strużyny. Znaczyw ramach KP jakby to koordynował p. min. Jacek Sasin. (...) (od 56'17'' posłanka): (...) Czy ja dobrze zrozumiałam, że... po stronie tych, którzy przygotowali te materiały nie było osoby, która rozdysponowywała, tylko osoby, które... obsługiwały z KP, tak? To po pierwsze, tylko państwo? Bo z ochrony nikogo nie było, tylko państwo żeście rozdysponowywali i... czy tak?

TS: Yyy... Czy chodzi pani o te rozetki i identyfikatory?

(Posłanka): Tak, o materiały te, które miały być rozdysponowane wśród uczestników, związane oczywiście z tą uroczystością.

TS: Yyyy. Tak. My ro... Z tego, co pamiętam, rozdawali je pracownicy KP. Już nie pamiętam, czy byli przy tym obecni pracownicy ROPWM, już... yyy... trudno mi sobie to przypo...

(Posłanka): Teraz tak: te materiały dotarły na lotnisko w jakichś paczkach? Torbach? Zapakowanych?

TS: Yyy...

(Posłanka): Bo to, że przeszły przez bramki, no to jedno, ale czy one były jakoś tak zapakowane, że nie można było, nie wiem, gdzieś tam, yyy..., tak jak to, wie pan, w reklamówce można pogrzebać? One były zapakowane?

TS: One... chyba już... wydaje mi się, że były zapakowane w takie...

(Pracował przy tych paczkach i nie pamięta, czy były zapakowane? - przyp. F.Y.M.)

(Posłanka): Tak zabezpieczone, że nie mogły się np. rozsypać?

TS: Tak. Tak.

(Posłanka): Były. I teraz tak: państwo żeście... te materiały dzielili na te, które miały być na lotnisku wręczone i na te, które miały być później albo w czasie lotu, albo powrotu, czy tam na miejscu.

TS: Mhm.

(Posłanka): I teraz moje pytanie. Ile tych paczek w ogóle było z tymi materiałami?

TS: Oo... Mmmm... Trudno mi sobie to... przypom...

(Posłanka): To znaczy, nie wiem, pięć, dziesięć? Trzy, dwie?

TS: Yyy... Myślę, że troszkę więcej. One z tego, co pamiętam, były również w takich... w paczkach i w reklamówkach włożonych jakby dla każdego taki zestaw.

Posłanka): Interesują mnie paczki. I teraz tak: jeżeli ich było więcej, czy państwo wszystkie paczki żeście otwierali po to, żeby wybrać tą część, którą żeście najpierw rozdysponowywali, a ewentualnie resztę skierować do luku? (Swoją drogą przedziwna ta procedura z upominkami – czy nie mogło być po prostu tak, że wpina się delegatom rozetki i daje identyfikatory (zebrane do jednego pudełka lub worka) zaś pozostałe materiały rozdają np. stewardessy podczas lotu? - przyp. F.Y.M.).

TS: Yyy... No wydaje... znaczy... wydaje mi się, że... trudno mi powiedzieć, czy wszystkie.

(Posłanka): Inaczej zadam pytanie: czy istnieje taka możliwość, że część paczek, które były oryginalnie zapakowane, trafiły prosto do luku?

TS: Ale tak jak powiedziałem, one yyy... trafiając na lotnisko były...

(Posłanka): Ja rozumiem, ja rozumiem, że one były prześwietlane itd. Tzn. ja tylko pytam, czy były wszystkie rozpakowywane, czy była taka możliwość, istniała, że część paczek poszła bezpośrednio do luku.

TS: Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, czy wszystkie były rozpakowywane, gdyż, jak mówiłem, brało w tym... przy tym udział kilku pracowników KP (...) nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, czy one zostały wszystkie rozpakowane, czy zostały jakieś nierozpakowane yyy... te, te paczki. (...)

(p. Zuba): (...) Czy ze swojego punktu widzenia, po pierwsze, nie zuważył pan, że yyy... brakuje tutaj[tj. przy organizacji wylotu i w kwestii decyzji o organizacji wylotu – przyp. F.Y.M.] takiego decydenta, czy rzeczywiście zauważył pan, że jest wśród tych współdecydujących ktoś, kto jednak o tym decyduje? I w jaki sposób yyy... właśnie do takiego stwierdzenia, takiego czy innego, na podstawie jakich przesłanek pan doszedł yyy... w tym przypadku? Bo... myślę, że... nie mając w tym względzie żadnego doświadczenia, że nie jest możliwe, żeby w tak ważnych sprawach wszystkie czynniki uczestniczące w tym procesie w jednakowej mierze decydowały. Dziękuję. (Pytania zdawałyby się niebudzące wątpliwości, co do tego, o co może chodzić – przyp. F.Y.M.)

TS: Yyy... Pani poseł, to troszeczkę trudne jest pytanie, gdyż jakby organizację tej wizyty czy wielu wizyt, no, jakby trzeba by podzielić na... yyy... sprawy właśnie takie typowo organizacyjne: przelot, sprawy merytorycznego programu wizyty yyy... sprawy zabezpieczenia yyy... ochrony. I tutaj jest jakby podział kompetencyjny między poszczególne instytucje yyy... tak. Czy ktoś koordynował yyy... jakby te spotkania, w których ja miałem okazję uczestniczyć... yyy... w szerszym, tojedno 31 marca, w szerszym gronie było pod kierownictwem p. min. Jacka Sasina, ale czy można go nazwać jakby tutaj głównym organizatorem i osobą ostatecznie podejmującą decyzje – nie wiem, gdyż np. co do programu, yyy... dzień wcześniej yyy... z panią śp. Katarzyną Doraczyńską brałem udział w spotkaniu z p. min. Stasiakiem, gdzie jakby nastąpiła na jego tutaj yyy... zmiana w zakresie programu dotycząca tego, żeby yyy... tam był składany wieniec również przez przedstawicieli Sił Zbrojnych yyy... więc no, nie potrafię pani jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, podsumowując.

(p. Zuba): (...) Są jakby dwa obszary tutaj, które powinniśmy zdefiniować. Są procedury, o których pan wspomniał, że to nie był pierwszy lot. On był organizowany wg jakichś procedur. I potem jest... obszar drugiej rzeczywistości. Zaraz po katastrofie. Gdzie słyszymy z mediów, że odpowiedzialnym za przygotowanie lotów była kancelaria... kancelaria Prezydenta. Procedury ustalają zupełnie inny tryb działania i odpowiedzialności. Czy w trakcie przygotowania lotu – wg pana wiedzy – był jakiś aneks, jakaś decyzja, która by ten scenariusz proceduralny zmieniała i nakładała na kogoś innego yyy... obowiązki wynikające z przygotowania yyy... właśnie lotu?

TS: Yyy. Nic mi na ten temat nie wiadomo, żeby coś takiego było. (...) (od 1h19'51'') Ja natomiast jeszcze chciałem się odnieść troszkę do słów pani senator [Zając – przyp. F.Y.M.], bopani mówiła, że nie wiadomo, kto gdzie siedział, natomiast... natomiast...wiadomo było, jak kto miał siedzieć w samolocie, bo to było ustalone i w programie.

(sen. Zając): Myśmy dziesiątki razy o to pytali i cały czas nam odpowiadano: takiej wiedzy nie ma.

AM: No to w takim razie prosimy pana o... o relację w tej kwestii, ponieważ jest dokumenacja nawet...

TS: Tak, jest program. Program przygotowywany ostatecznie...

AM: To proszę nam to zrelacjonować.

TS: ...do każdej wizyty zagranicznej Prezydenta czy premiera przygotowana jest taka książeczka przez MSZ yyy... dyplomatyczna, gdzie tam jest napisane,kto w którym saloniku, bądź miejscu samolotu miał siedzieć. Czy siedział, to też jest inna sprawa, bo to też nie jest tak, że to jakby na rozkaz, że... czy nie ma przemieszczeń w trakcie lotu. Natomiast był podział na, oczywiście, salonik prezydencki, gdzie siedział p. Prezydent i Małżonka. Oczywiście p. Prezydent miał prawo dopraszać yyy... i często tak robił bezpośrednio. Był salonik drugi... kto... i też było określone, kto w tym saloniku miał siedzieć i salonik trzeci. I później pozostałe miejsca dla yyy... w części pasażerskiej samolotu dla... to w programie wizyty było napisane yyy... więc to jest to jakaś wskazówka gdzie kto mógł siedzieć. (po wypowiedzi p. Kruk dot. spotkania z 31-03-2010 oraz nieobecności ani borowców, ani ludzi mediów smoleńskim wojskowym lotnisku; od 1h33'21'') Nie przypominam sobie, jakby rozważania tutaj, kto dokładnie będzie oczekiwał na p. Prezydenta na lotnisku. W szczególności wiem, że chodzi pani poseł o to, czy byli funkcjonaiusze BOR-u... yyy... są relacje, z których wynika, że nie było. Też byłem tym zdziwiony, bo ja np. dokładnie pamiętam np. wizytę p. Prezydenta yyy... było chyba w Mińsku Mazowieckim, gdzie p. Prezydent leciał śmigłowcem, oczywiście z funkcjonariuszami BOR-u na pokładzie i ja tam czekałem na p. Prezydenta i tam również oczekiwali funkcjonariusze BOR-u yyy... którzy no były podstawiane samochody i odjeżdżały z tego lotniska, więc mnie wydawało się, jakby oczywiste, że funkcjonariusze BOR-u yyy... powinni być na lotnisku, no ale to...

AM: (...) Wracając do spotkania z 31 marca, najpierw zapytam tak: czy to było jedyne spotkanie omawiające ogranizowanie wizyty, w którym pan uczestniczył?

TS: Było jeszcze spotkanie...parę dni później,nie pamiętam już dokładnie,którego kwietnia... to było jakby spotkanie yyy... też pod przewodnictwem p. min. Sasina, wewnętrzne kancelarii, w ramach KP. Jeszcze...

AM: Dobrze, czy w którymkolwiek z tych spotkań relacjonowano państwu yyy... przygotowania ze strony BOR? Bądź wspominano o nich?

TS: ...

AM: Czyli, czy dowiadywaliście się z tych spotkań, bez względu na to, czy w ramach porządku dziennego, czy też ktoś wspomniał o tym, no, tak wpadkowo, dodatkowo, prawda, że funkcjonariusze będą robili to i to, funkcjonariusze zrobili to i to, funkcjonariusze powinni zrobić to i to. Którakolwiek z tych okoliczności.

TS: Panie przewodniczący, ja, tak jak powiedziałem,uczestniczyłem w bardzo niewielkiej liczbie spotkań...

AM: Ja wiem, w dwóch spotkaniach, o których pan wspomniał...

TS: ...i... w tym drugim to... z tego, co sobie przypominam, funkcjonariusze BOR-u nie uczestniczyli. W tym pierwszym uczestniczyli, ale jakby yyy... spotkanie yyy... znaczy nie brali zbyt aktywnego udziału w spotkaniu. Tak to pamiętam, bo spotkanie było bardziej poświęcone kwestiom takim merytoryczno-yyy... organizacyjno-logistycznym jakby leżącym poza zakresem yyy... obowiązków należących do funkcjonariuszy BOR, tak jak powiedziałem...

AM: Tak, ja to wszystko rozumiem, ale czy w wyniku tego spotkania państwo dowiedzieli się, w jakimkolwiek zakresie: szerszym, węższym, wzmiankowym tylko, że np. funkcjonariusze sprawdzili lotnisko?

TS: Nie.

AM: Albo np. że funkcjonariusze ustalili z funkcjonariuszami rosyjskiej służby ochrony, że oni tego nie będą robili, tylko Rosjanie to na siebie wezmą? Że funkcjonariusze sprawdzili yyy... kolumnę samochodową albo że jej nie sprawdzili, bo zrobią to Rosjanie etc. etc. - cokolwiek z zakresu działań funkcjonariuszy BOR.

TS: Na tym spotkaniu nie było to poruszane.

AM: Czyli oni się w ogóle nie odzywali? Czy też np. odzywali się, ale formułując swoje stanowiska, że kamery powinny stać 10 metrów dalej? Albo no... cokolwiek. Czy oni formułowali jakiekolwiek swoje... swój punkt widzenia na temat przebiegu wizyty?

TS: Panie przewodniczący,być może formułowali, nie, nie potrafię sobie teraz tego przypomnieć, natomiast na pewno nie było, przynajmniej na tym spotkaniu, jakby yyy... mowy na temat zabezpieczenia technicznego lotniska, czy jakby takich yyy... szerszej dyskusji na temat zabezpieczenia czy bezpieczeństwa wizyty.

AM: Czyli państwo podczas tych narad... nie... omawialiście w ogóle kwestii związanych z bezpieczeństwem? Albo pan tego nie pamięta.

TS: Yyy... Panie przewodniczący, yyy... nie mogę tak powiedzieć, bo tak jak mówię, brałem udział tylko w jednym spotkaniu, w którym nie była to... nie był to główny temat yyy... tego spotkania, być może w innych, w których było chyba...

AM: Ja mówię tylko o tym, w którym pan brał udział, to jest oczywiste.

TS: To w tym jednym to nie było to jakby głównym tematem yyy... tego spotkania. Oczywiście nie wykluczam, że mogły być wtrącenia funkcjonariuszy BOR, w tym spotkaniu, w którym uczestniczyłem...

AM: ...których pan nie pamięta.

TS: ...których nie pamiętam, a dotyczące jakiejś właśnie tego typu yyy... rzeczy, o których mówił pan poseł.

AM: A czy wiadomo było, ile będzie np. samochodów oczekiwało na p. Prezydenta?

TS: Yyy... To znaczy na całą delegację?

AM: Na całą delegację. Na całą delegację.

TS: Yyy... Było to ustalane. Myślę, że większą wiedzę w tym zakresie będzie miał p. Marcin Wierzchowski (...), bo on był tam na miejscu, jakby on w tym zakresie, myślę, że... że prowadził jakieś ustalenia.

AM: (...) Czy wg pana świadomości to miały być samochody przygotowane przez stronę polską? Czy też przywiezione przez stronę rosyjską? (...)

TS: Yyy... ja... nie mam pewności, ale wydaje mi się, że być może to były... samochody, które należały do ambasady... polskiej w Federacji Rosyjskiej, ale... (...)

(p. Zuba): (...) Te spotkania, które się odbywały, one miały charakter takiego przygotowania, w celu przygotowania przebiegu tej wizyty, natomiast to, co zostało określone w procedurach... i wcześniej stosowane i praktykowane traktowaliście państwo, że osoby, które za to odpowiadają, dopełniają tych obowiązków i nie wchodziliście państwo w ten zakres, jakby zagadnień. Na tych spotkaniach. Dziękuję.

TS: Pani poseł yyy... tak jak mówię, ja uczestniczyłem w jednym spotkaniu i tylko mogę wypowiadać się na temat tego spotkania. Oczywiście był pewien podział kompetencyjny yyy... wiadomo, że to kancelaria premiera poprzez jakby MSZ pomaga tutaj organizować pod względem tych spraw yyy... dyplomatycznych i... organizacji wizyty zagranicznej.Kancelaria premiera yyy... no, podstawia samolot... natomiast trudno mi powiedzieć, czy na innych naradach, czy spotkaniach, w jakim zakresie wnikano, kto, co robi yyy... nie mam wiedzy na ten temat, bo po prostu nie uczestniczyłem. Tak jak powiedziałem, mój yyy... zakres udziału w przygotowaniach do tej wizyty był dosyć wąski. To było wstępne ustalenie w porozumieniu z panią m.in. dyr. yyy... Biura Kadr i Odznaczeń, p. Mamińską programu spotkania i z MSZ-em i z biurem spraw zagranicznych, programu spotkania p. Prezydenta yyy... z Polonią w Smoleńsku, bo tam były odznaczenia m.in., kwestia przygotowania jakby yyy... tam... yyy... ustalenia, co tam p. Prezydent ma tym Polakom i osobom uczestniczącym w tym spotkaniu, wręczyć, kwestia wystąpienia tam, bo tam miał również występować pan... prezes NBP, pan Skrzypek, wręczane miały być okolicznościowe monety yyy... Druga kwestia, w której brałem udział, to kwestia jakby współpracy logistycznej z ROPWM w zakresie dostarczenia przesłania p. Prezydenta do tych materiałów i później jakby odebrania tych materiałów i dostarczenia ich yyy... na lotn... tym osobom na lotnisku... yyy... I tak jak mówię, jeszcze moja obecność na lotnisku yyy... tego, tego dnia. I udział, tak jak powiedziałem, w tej... jednym, w jednym, w jednym spotkaniu. Kwestia, która jest... była rozstrzygana w ramach KP, to kwestia osób towarzyszących, kwestia ustalenia programu pobytu p. Prezydenta yyy... natomiast kwestie, tak jak mówię, techniczno-organizacyjne były troszeczkę poza KP, bo KP nie ma tutaj jakby yyy... kompetencji do tego... (kwestia tego, jakie dochodziły informacje po 7-mym kwietnia; od 1h44'51): Yyy... Znaczy tak... Jeśli chodzi... o pierwsze pytanie [relacje dot. warunków na lotnisku – przyp. F.Y.M.], to nie mam takiej wiedzy, czy były kontakty w tym zakresie między kancelarią premiera a KP czy MSZ-em a KP. Natomiast jeśli chodzi o... o drugie pytanie [kwestia fluktuacji pasażerów – przyp. F.Y.M.], bo pani poseł chodzi o zmiany na listach, tak? No to one, te zmiany z tego, co wiem, choć bezpośrednio się nie... tym nie zajmowałem... były do ostatniej chwili. Na przykład...

(Posłanka): Czyli do soboty rano nie było wiadomo właściwie, kto przyjedzie?

TS (wzdycha): Yyy... nie chcę się tutaj wypowiadać, co do soboty. Ja tutaj wiem na przykład, że...

(Posłanka Kruk): To przepraszam, to kiedy została wydrukowana ta... to zaproszenie MSZ-u z tą listą?

AM: Ta książeczka.

(Posłanka Kruk): Ta książeczka.

TS: Ta książeczka została wydrukowana w piątek.

(Posłanka Kruk): W piątek.

TS: W piątek, tak. Dzień przed. Dzień przed, bo jeszcze, tak jak mówię,w piątek z p. Katarzyną Doraczyńską odbyliśmy szereg spotkań mających na celu ustalenie ostatecznego programu tej wizyty, między innymi – u p. min. Przewoźnika, byliśmy u p. min. Stasiaka i u p. ministra, na koniec u p. min. Łopińskiego, który jakby...

AM: To trzeba zapytać o jedną rzecz, myślę (...). Wg pana wiedzy, kiedy z tej listy wypadło nazwisko p. premiera Jarosława Kaczyńskiego?

TS: Nie mam takiej wiedzy.

(Posłanka): A p. Klicha i p. (niezr.)?

TS (wzdycha): Yyy... też nie mam takiej wiedzy, dlatego, że ja... nie potrafię na ten temat odpowiedzieć.

(Posłanka Kruk): A to przepraszam bardzo, bo była ta... podawana jest taka wersja listy krążąca wg dziennikarzy... yyy... wśród dziennikarzy, przepraszam i gdzieś znalazłam w którymś miejscu, że ona była, że to lista jest z 4 kwietnia. Czy tak rzeczywiście było?

TS: Yyy... Pani poseł, co do listy, nie potrafię pani odpowiedzieć na te pytania, myślę, że... że troszkę więcej może na ten temat będzie mógł odpowiedzieć p. Marcin Wierzchowski w dniu jutrzejszym, gdyż on jakby... czy p. min. Sasin, no, też tutaj... yyy... ja znam jeden... znaczy jeden przypadek, tutaj może dlatego nie chciałem mówić, bo tu była p. senator, nie wiem, czy mogę, bo dotyczy właśnie p. senatora yyy... Jakby okoliczności jego... yyy... jego dostania się, że tak powiem w cudzysłowiu brzydko yyy... na listę. To zrezygnował mufti yyy... Miszkiewicz, jeśli dobrze pamiętam, Miśkiewicz i jakby w jego... pojawiło się... możliwość w jego miejsce właśnie został dokooptowany yyy... pan... pan senator.(...)

Krótkie podsumowanie: Kilka rzeczy jest intrygujących w zeznaniach Szczegielniaka – mam na myśli nie tylko dość powszechną u wielu świadków okęckich (smoleńskich też) przypadłość niepamięci. Po pierwsze – jest on tak zaaferowany swoimi obowiązkami wokół rozetek, identyfikatorów i materiałów okolicznościowych, że nie widzi, co się dzieje za oknami terminalu. Przybywszy, więc między piątą a szóstą, nie spostrzega tego, co się dzieje z dziennikarzami i jakami. Wytłumaczeniem tej sytuacji byłoby to, iż Szczegielniak (tak jak i A. Klarkowski, o którym zresztą Szczegielniak nie mówi, tak jak i o śp. gen. A. Błasiku przy schodach) pojawia się na Okęciu już po wylocie dziennikarzy. Szczegielniak nie wspomina też, by kogokolwiek z dziennikarzy widział – ale też nie jest o to wprost pytany, a widać z jego wypowiedzi, że pewne kwestie przypomina sobie tudzież wydobywa z czeluści pamięci dopiero po wielkim namyśle i to wtedy, gdy jest po raz n-ty z rzędu o to samo pytany (np. treści omawiane na spotkaniu z 31 marca 2010).

Po drugie, widział oczywiście na lotnisku „wszystkich”, problem tylko w tym, że (jak dodaje), nie był w stanie obserwować/widzieć każdej wsiadającej do samolotu osoby. Bądź tu więc mądry w ustalaniu: kogo dokładnie widział Szczegielniak, zwłaszcza że część osób była, wg niego, odprowadzana (przez kogo? Tylko przez pracowników KP czy jeszcze przez kogoś z „obsługi lotniska”? Przez borowców?)? Pytany np. o śp. J. Kurtykę nie odpowiada, wprost, kiedy ten przybył, lecz powraca do sytuacji oglądania odlotu sprzed terminalu w odległości ca. 100 m od tupolewa. Czyżby więc nie widział prezesa IPN-u? Z kolei samą tę sytuację oglądania nadjeżdżającej Pary Prezydenckiej Szczegielniak opisuje dość osobliwie – to znaczy z sylwetek osób widzianych z odległości 100 metrów ocenia, iż to mógł być Prezydent ze swoją Małżonką i przyznaje, że stuprocentowej pewności nie może mieć, że widział Parę Prezydencką. Szczegielniak nie widział, więc z bliska ani Prezydenta, ani Prezydentowej (w przeciwieństwie do świadczącego o takim spotkaniu Klarkowskiego).

Po trzecie (tu nasuwa się pewne podobieństwo z relacjami Klarkowskiego) sprawę rozdawania identyfikatorów i wpinania rozetek (przez, przypomnijmy, kilka osób – mają to robić Szczegielniak, Grodzki, Martynowski i śp. K. Doraczyńska) Szczegielniak opisuje, jako bardzo czasochłonną, a przecież chodziłoby raptem o osiemdziesiąt parę osób – nie podejrzewam, bowiem (sam Szczegielniak zresztą przyznaje, iż nie widział się z pilotami: „nie miałem kontaktu z załogą”), by piloci, nawigator i technik pokładowy oraz stewardessy też się ustawiali w kolejce po identyfikatory i rozetki – poza tym Para Prezydencka nie przechodziła przez terminal, a więc „odpadają” kolejne dwie osoby. Mało tego – Szczegielniak pytany o śp. J. Szmajdzińskiego: czy ten jechał z Prezydentem, odpowiada nieco mętnie: „wydaje mi się, że nie” – ale przecież powinien odpowiedzieć: marszałek Szmajdziński przyjechał wtedy a wtedy (mniej więcej) i wpinaliśmy mu na terminalu rozetkę w klapę (innymi słowy: nie mógł przyjechać z Prezydentem) – tak zaś nie mówi. Czy więc: nie widział Szmajdzińskiego? A co z Dowódcami? O nich także nic nie mówi. Niestety, pytania posłów w pewnym momencie schodzą na tematy paczek (też zresztą dziwnych), zagadnienie tego, kogo konkretnie, kogo dokładnie tam na Okęciu widziano, oddala się, a przecież jest wyjątkowo ważne. Klarkowski wszak opowiada o szokującym (go) tłumie ludzi na terminalu, gdy przybył o 6-tej dziesięć rano („mały dworzec lotniczy pękał w szwach”). Jak na mój gust to osiemdziesiąt osób to nie taki znowu wielki tłum, zwłaszcza, jeśli część może być w różnych pomieszczeniach – chyba że na lotnisku było o wiele więcej osób niż... sami pasażerowie, co wcale nie jest wykluczone. W takim zaś tłumie faktycznie można byłoby się nieco pogubić w określaniu potem, kto dokładnie wsiadł i kiedy. Jeśli wspomnimy na fakt, że Klarkowski (wg jego relacji w TV Trwam) miał mieć wpiętą rozetkę w klapę (ponoć miał ją potem przekazać tuż przed startem tupolewa śp. min. M. Handzlikowi http://freeyourmind.salon24.pl/397440,tajemnice-okecia

– to wbrew temu, co mówił Szczegielniak, przekazywano te emblematy nie tylko wylatującym do Smoleńska. Powstawałoby, zatem bardzo uzasadnione i poważne w kontekście zamachu pytanie: kto był na Okęciu – jakie osoby – poza tymi, które należały do prezydenckiej delegacji? Albo inaczej: czy „wypełnionym praktycznie do ostatniego miejsca” (określenie Szczegielniaka) tupolewem nie poleciały też osoby spoza „listy pasażerów”? FYM

Demokracja bezpośrednia a bezpośrednio przywożona w walizkach Kolega A.Duda chwali szwajcarską demokrację bezpośrednią upatrując w niej źródła sukcesu Helwetów, wyraźnie widocznego przy porównywaniu poziomu PKB per capita z otaczającym Szwajcarię żywiołem euro. Nie ulega wątpliwości, że jakiś link istnieje, i że konkluzja cytowanego studium wskazująca, że ludzie bezpośrednio decydujący o swoich sprawach wykazują dużo mniejsze ciągoty ku socjalizmowi centralnego państwa jest trafna. Być może nawet więcej – tylko w modelu demokracji bezpośredniej typu szwajcarskiego ludzie w ogóle o czymś decydują! W odróżnieniu od tego dla wielu staje się jasne, że tzw. „demokracja przedstawicielska” praktykowana gdzie indziej jest jedynie przekrętem umożliwiającym rozmaitym sprytnym politycznym operatorom, oliwionym przez odpowiednie grupy nacisku, uzurpowanie sobie „woli ludu” i narzucanie woli swoich mocodawców temuż ludowi. Weźmy choćby takich przywiezionych w walizkach z Brukseli nowych „premierów” Włoch czy Grecji, zainstalowanych następnie na gwizdek z Berlina z pominięciem nawet pozorów demokratycznego ładu. Tak nisko ta „demokracja” stoczyła się już w reszcie kontynentu. To samo jest z odwołaniem się do zdawałoby się głównego i ostatecznego arbitra – instytucji powszechnego referendum. Bezpośrednie zasięgnięcie opinii ludu, rzecz zdawałoby się więcej niż naturalna, jest dla niewybranych przez nikogo brukselskich autokratów całkowitą anatemą. Już na samą myśl o referendum gdziekolwiek zarządcy imperium dostają wysypki i za żadną cenę do tego nie dopuszczą. Lud, teoretyczny podmiot i hegemon, nie ma w demokracji, którą podobno stworzył nic do gadania. Szwajcarię z jej obywatelami faktycznie decydującymi o istotnych sprawach, które ich dotyczą trudno jest, więc porównywać z resztą kontynentu gdzie ubezwłasnowolnieni obywatele praktycznie nie mają żadnego wpływu na rządy. Wydaje się jednak, że to nie sama demokracja bezpośrednia w Szwajcarii jest bezpośrednio odpowiedzialna za sukces federacji helweckiej. Jest ona raczej pasem transmisyjnym przyczyn leżących gdzie indziej. Ale gdzie? Zastanawiając się gdzie dokładnie leży ta praprzyczyna szwajcarskiego sukcesu dojść można do wniosku, że jest nią prawdopodobnie wynikający z wysokiej autonomii kantonów wpływ rodziców na kształtowanie młodego pokolenia. Tak jest! Mnóstwo rzeczy, w tym samo utrzymanie systemu demokracji bezpośredniej i autonomii kantonów, jest tego bliższą lub dalszą pochodną. Otóż rzecz naszym zdaniem sprowadza się do odpowiednio wysokiego, średniego poziomu rozwoju umysłowego populacji i jej odpowiedniego formowania na gruncie miejscowej tradycji. Nie chodzi tu o wąsko pojęte IQ. Chodzi o całokształt wiedzy, umiejętności i postaw, jakie przekazuje młodemu pokoleniu pokolenie starsze, oraz o to jak je przekazuje. Przekaz ten jest w Szwajcarii tak bezpośredni jak bezpośrednia jest szwajcarska demokracja – bez pośrednictwa państwa. Nie bez powodu też przecięcie tego międzypokoleniowego linku przez państwo jest zawsze pierwszym celem socjalizmu gdzie indziej. Jest tak, ponieważ socjalizm może kwitnąć tylko wtedy gdy ukształtuje podległe mu masy na uległych wyrobników, sterowanych centralną propagandą o postępie i „demokracji”, dających sobie wmówić najbardziej nieprawdopodobne nonsensy i pozbawionych własnego, krytycznego spojrzenia na świat. Krótko – socjalizm krzewi się tam gdzie króluje ciemnota. To nie bez powodu socjalizm wszędzie nalega na „edukację”, na odebranie dziecka rodzicom jak najwcześniej tak by je jak najdłużej móc indoktrynować i urabiać, od żłobka po gimnazjum. Indoktrynacja nie może się obejść bez centrali ustalającej, czego młódź ma się uczyć a czego nie, co powinna czytać a czego nie, co należy uznać za postępowe a co za wsteczne. Wszystko to jest świadomym celem centralnie planowanych i implementowanych programów szkolnych, szermujących hasłami „równego dostępu” i „bezpłatnej oświaty”. Nie chodzi tu o jakąś radykalnie nową socjalistyczną arytmetykę, lecz o stałe, rozłożone w czasie infekowanie młodych umysłów odpowiednio dozowaną, socjalistyczną trucizną. Chodzi o metodyczne, delikatne, ale nieubłagane skręcanie młodych kręgosłupów w pewnym kierunku. Nic dziwnego, że po latach takiego państwowego urabiania młodzi ludzie gdzie indziej bezwiednie absorbują przynajmniej część narzucanej im filozofii za swoją, mimo że na gruncie tradycji, z której wyrośli jest ona często obcym implantem. Łatwiej jest wziąć nonsens za prawdę, wmawianie, że pion jest poziomem łatwiej zyskuje trakcję. Jeśli więc szukać praprzyczyn szwajcarskiego sukcesu to należałoby chyba wskazać właśnie na tę zdecentralizowaną – wraz z wieloma innymi rzeczami – edukację w kantonach, z daleka od państwa. Nie wszyscy wiedzą, że w Szwajcarii nie ma nawet ministerstwa edukacji. Jest tylko pewien organ koordynacyjny w Bernie, zapewne pilnujący, aby 2+2 było wszędzie mniej więcej tyle samo. To kanton – niewielka, spójna, zwykle kilkudziesięciotysięczna społeczność – decyduje o tym, czego własne dzieci uczyć, kto ma je uczyć i jak. A kanton – w którym ludzie się znają – to przecież rodzice, najbardziej zainteresowani w przyszłości swoich pociech i w przekazaniu im tych wartości które sami wyznają. Jeśli zdecydują, aby swe pociechy uczyć tego, że Ziemia jest płaska to w zasadzie mogą, ich sprawa. Niezależnie od ich przekonań nie jest to jednak w żadnym wypadku biznes państwa, aby się do tego wtrącało. A skoro rząd jest trzymany z daleka to nie ma też dźwigni, aby wraz z nią przeszmuglować swoją jedynie słuszną definicję postępu i zacofania, zła i dobra, konserwatyzmu i internacjonalistycznego zaangażowania. Rodzice i kanton są w siodle i autentycznie decydują, nie rząd.Z upływem lat oczywiście sytuacja się zmienia. Młodzi krzepną, zdobywają wiedzę, doświadczenie i wychowanie – i rozjeżdżają się potem coraz dalej, w szeroki świat. Ale te kilka krytycznych, formatywnych lat w życiu młodego człowieka odbywa się pod ścisłą kuratelą niewielkiej społeczności, w której żyje i z którą się identyfikuje, bez dozowanego z odległej centrali kropla po kropli socjalistycznej trucizny. W rezultacie dorośli obywatele myślą i działają w duchu tych tradycji i przekonań, które wynieśli z domu i z lokalnej społeczności. Ich pierwsza lojalność jest wobec społeczności, z którą się identyfikują. Wiedzą, że ich mały, dobrze urządzony świat po prostu działa, i działa dobrze. A skoro tak to nie ma potrzeby go rewolucjonizować, co najwyżej lekko udoskonalać na obrzeżach. Są zasadniczo zadowoleni z tego, co osiągnęli i nie widzą potrzeby centralnego państwa, które miałoby ich dodatkowo uszczęśliwiać kosztem innych. Dlatego też prawdopodobnie tylko w Szwajcarii możliwe jest aby myśląca populacja rezolutnie odrzuciła w referendum podany jej właśnie zatruty socjalistyczny owoc w postaci oferty dwóch tygodni płatnych wakacji więcej. Związkokracja i socjaliści starali się ten toksyczny nonsens jak najatrakcyjniej opakować. W każdym innym kraju Europy pomysł taki przeszedłby prawdopodobnie z olbrzymią marżą. Któż by nie chciał tych 2 dodatkowych tygodni wakacji „gratis”, i czort z tym, co się za tym kryje! W Szwajcarii jednak inicjatywa ta poniosła sromotną klęskę we wszystkich bez wyjątku 26 kantonach. W najstarszych i formujących historyczny trzon federacji kantonach Nidwalden, Obwalden, Uri i Schwyz przeciwko tej socjalistycznej dioksynie głosowało nie mniej niż 80% uprawnionych. 2 Grosze

13 marca 2012 "To jest samczy, infantylny i idiotyczny kult igrzysk, które nie mają żadnego celu poza tym, żeby mężczyźni mieli frajdę”- twierdzi pani Kazimiera Szczuka, w sprawie EURO 2012, feministka, córka bardzo porządnego człowieka - jakim był mecenas Stanisław Szczuka, człowiek prawicy, który każdego roku bywał na imieninach pana Janusza Korwin- Mikke. Rozmawiałem z nim dwa razy. Przez całe lata bronił zawzięcie przed niezawisłymi sądami swoich kolegów.. Oczywiście tak są one dzisiaj niezawisłe, jak były wtedy... W przypadku pani Kazimiery Szczuki przysłowie, że” niedaleko pada jabłko od jabłoni” zupełnie się nie sprawdziło.. To jabłko- zanim upadło, zgniło od wewnątrz, i upadło bardzo, ale to bardzo- daleko.. Od jabłoni. Wpadło już zgniłe- w bagno feminizmu. Tak naprawdę feminazizmu.. Nowej lewicowej ideologii rozdmuchiwanej przez media, bo walczącej z całą cywilizacją łacińsko- chrześcijańską.. To, co wyprawią te antykobiety na manifestacjach przechodzi już ludzkie pojęcie.. Nawet” Masturbacja jest OK”- twierdzą publicznie siejąc zgorszenie.. Co prawda, trudno pośród tych pokrzywdzonych przez los i nieszczęśliwych antykobiet, znaleźć jakąś kobietę, która by, chociaż swoją zewnętrznością przykuwała uwagę mężczyzny? Dlatego mężczyźni omijają je z daleka, jak przysłowiowego Brysia..”Brysia mijam zaś z daleka, bo nie lubię, gdy on szczeka”. Bo powiedzmy sobie szczerze: kto z prawdziwych mężczyzn chciałby mieć u siebie w domu coś tak odrażającego jak feministka? Do prawdziwych męskich, mężczyzn ciągną prawdziwe kobiety, a nie feministki - które walczą ze swoją naturą, która stworzyła je według innych zasad niż mężczyznę.. Kobieta we wszystkim różni się od mężczyzny- od mózgu - po cechy zewnętrzne.. I dlatego w życiu, kobieta z mężczyzną – się uzupełniają.. Musi być wtyczka i gniazdko, żeby narodziło się nowe życie. Ładunki różno imienne się przyciągają na ogół, a nie odpychają.. Wyjątkiem są geje i lesbijki - ale to tylko potwierdza regułę.. Bo to jest rzadkość.. Nie licząc zawodowych gejów i lesbijek.. Które się przyciągają …ideologicznie? Na szczęście Pan Bóg nad nami czuwa.. Osamotnione feministki, mam na myśli czołowe działaczki ruchu antymęskiego- zagorzałe przeciwniczki” męskich szowinistycznych świń”- umierają bezpotomnie i nie pozostawiają po sobie śladów człowieka.. Znowu są wyjątki.. Taka pani marszałkini Wanda Nowicka z Ruchu Palikota- filozofa.. Ma trzech synów z małżeństwa z filozofem panem Świętosławem Nowickim, z którym się rozwiodła.. Kiedy jeszcze była kobietą? Syn Florian Nowicki działa w komunistycznym ugrupowaniu „Lewica bez Cenzury” imienia Feliksa Dzierżyńskiego. A podobno komunizm jest w Polsce zakazany, tak przynajmniej głosi artykuł Konstytucji.. Ale jakoś niezawisłe sądy tego nie widzą... To on powiedział swojego czasu - chwaląc Stalina, że oficerowie pomordowani w Katyniu przez ludojada Stalina - to” darmozjady”..(!!!!) Jak sądy nie wiedzą, kim był towarzysz Feliks Dzierżyński, niech sobie obejrzą występ aktora Ferencego w filmie ”Rok 1920. Bitwa Warszawska”. To się dowiedzą, czego nauczał towarzysz Dzierżyński. I co propaguje pan Florian Nowicki. Pani Nowicka przegrała sprawę z panią Najfeld, która wykryła jej powiązania z przemysłem farmaceutycznym lansującym prezerwatywy, jako środek uskuteczniania miłości w krzakach.. Bo najlepiej uprawia się ”miłość” przypadkowo w krzakach, przy pomocy prezerwatywy farmaceutycznej.. Ostatnio przemysł prezerwatywowy niepokoi się, że następuje spadek w sprzedaży prezerwatyw.. No nareszcie Polacy zauważyli, że traktowani są gorzej jak bydło, które ma spółkować po krzakach w prezerwatywach, no nie na głowach- tak jak jeden facet, który poszedł na bal feministek z prezerwatywą na głowie.. Chciał się przebrać za członka.. I udało mu się! Feministki tego nie zauważyły.. Federacja na Rzecz Planowania Rodziny- to kolejna hucpa ideologiczna, mająca na celu ingerencję w prywatne życie mężczyzny i kobiety.. Jakaś samozwańcza federacja będzie ludziom planowała rodziny.. Temu planowaniu przewodzi pani Wanda Nowicka- obecnie marszałkini Sejmu(????) Jak można komuś w ogóle planować rodzinę? Niech sam sobie planuje a innym da spokój planować sobie.. Każdy niech sobie indywidualnie zaplanuje tyle, na ile go stać.. Wara różnym feministycznym federacjom od polskiej rodziny.. Ale nie.. Muszą pchać swoje brudne łapska w polską rodzinę.. Deprawować, rozbijać, dewastować.. Wszystko to planując federacyjnie z premedytacją.. I chcą wysłać wszystkich księży na Księżyc.. Co prawda Księżyc jest polski, bo Twardowski tam był pierwszy? Ale dlaczego chcą wysłać wszystkich księży? Bo kosztują podatnika 500 czy 600 milionów złotych.?. Nawet gdyby nie kosztowali- to i tak chciałyby posłać.. Ale dlaczego nie chcą posłać na księżyc posła Palikota z całą tą ferajną zadekowaną za szyldem” Racja”? I same na Księżyc nie wyjadą.. Skoro tak je rażą wydatki - słusznie zresztą Kościół nie powinien być na utrzymaniu podatnika pod przymusem- to, dlaczego nie domagają się zdjęcia z naszych karków 715 000 urzędników, którzy pochłaniają z budżetu 40 miliardów złotych? A wkrótce i więcej, bo ich liczba rośnie w zastraszającym tempie stachanowskim.. Czy likwidacji 50 000 różnego rodzaju pasożytujących stowarzyszeń i fundacji, które ciągną pieniądze z budżetu państwa, niczym siedemnastowieczne sukno zdrajcy podczas szwedzkiego potopu? To wszystko im nie przeszkadza, wielkie marnotrawstwo państwowe, nonsens goniący nonsens, wariatkowo, na co dzień - ale przeszkadza im właśnie Kościół.. Uderzają w rodzinę i Kościół.. W dwa chwiejące się fundamenty naszej cywilizacji.. Masturbują się - ok.! To ich sprawa prywatna… Ale przy okazji masturbują swoją ideologią tych wszystkich, którym bliskie są wartości europejskie. Wartości cywilizacji - kiedyś europejskiej.. Jeszcze jeden krok w szaleństwo.. Już się rozbierają publicznie pokazując zwiędłe piersi.. Tylko patrzeć jak na manifestacjach feministycznych będą się publicznie masturbować.. Syf i zgroza zalatuje z frontu obrządku feministycznego nurtu komunistycznego. .Wściekłe feministki atakują frontalnie.. Nie przebierają już w środkach.. Palikot nawołuje już do walki z Kościołem, nie tylko z mównicy Świątyni Rozumu.. Wszędzie go pełno.. Gada i gada.. Tylko patrzeć jak zaczną zamieniać Kościoły na magazyny, tak jak Napoleon, Lenin czy Stalin.. W 1808 roku francuskie władze w Księstwie Warszawskim wygnały Redemptorystów z Kościoła pod wezwaniem Św. Benona w Warszawie, a Kościół zamieniły na koszary i magazyny.. Czas wygonić Redemptorystów z Torunia.! Czas na likwidację Kościoła.. Rewolucja Bolszewicka i Francuska w jednym.. Ta sama propaganda ośmieszająca i drwiąca.. Tłusty zakonnik- największy szkodnik.. Na świecie nie dzieje się nic nowego.. Tylko zmieniają się sposoby.. Sposoby walki z Kościołem Powszechnym.. Napoleon aresztował dwukrotnie papieża.. Piusa VI i Piusa VII.. Był wrogiem cywilizacji łacińskiej.. Dopiero na łożu śmieci się nawrócił.. Bał się spotkania z Bogiem? A taki całe życie był odważny.. Odwaga go opuściła dopiero na łożu śmierci.. Memento mori! WJR

Imperium Niemieckie a wizja wojny Niemiec z Japonią W 1914 roku w zamierzeniu Austro-Węgier miała to być szybka wojna lokalna, liczono, że Rosja nie wesprze Serbii. Tymczasem Petersburg obawiając się dominacji Austro-Węgier na Bałkanach po pokonaniu Serbii, zdecydował się zaangażować w konflikt po stronie Serebów. W Rosji ogłoszono mobilizację. W odpowiedzi sojusznik Austo-Wegier – Niemcy wydały ultimatum, że jeśli Rosja w ciągu dwunastu godzin nie odwoła decyzji o mobilizacji, to wówczas Niemcy Natychmiast rozpoczną działania wojenne przeciwko Rosji. Ambasador niemiecki w Petersburgu nazwiskiem Fontaine w dniu 1 sierpnia 1914 r. wręczył ze łzami w oczach akt wypowiedzenia wojny ministrowi spraw zagranicznych Rosji – Sazonowowi. Był to koniec ery współpracy Berlina i Petersburga po zaborach Polski. W 1870 roku po sprowokowaniu wojny z Francją Prusy zjednoczyły Rzeszę Niemiecką nadal jeszcze w rozbiciu dzielnicowym na ponad 350 oddzielnych państewek. Wówczas Prusy obrabowały Francję, dzięki czemu miały fundusze na rozbudowę floty wojennej oraz unowocześnienia przemysłu tak, że zdobyły przewagę nad eksportem brytyjskim. Już w 1903 roku w Londynie robiono plany zniszczenia stoczni niemieckich i przemysłu żeby zabezpieczyć dominującą na świecie pozycję Imperium Brytyjskiego. Berlin czuł się na siłach skolonizować Rosję podobnie jak wcześniej W. Brytania skolonizowała Indie według opinii Aleksandra Guczkowa, ministra wojny w rządzie Kerenskiego. Twierdził on, że celem Pierwszej Wojny Światowej był podbój Rosji i przekształcenie jej w “główny klejnot” korony cesarza Niemiec, podobnie jak Indie były głównym klejnotem korony króla W. Brytanii. Niemcy nie publikowali planów imperium niemieckiego “od Renu do Władywostoku.” Natomiast sam byłem świadkiem jak dowództwo niemieckie indoktrynowało żołnierzy niemieckich i nawet kazano im śpiewać jak to zdobędą “ganze Welt”, czyli cały świat. Klęska Imperium Niemiec oraz Imperium Austrii w 1918 roku nie położyła końca niemieckim wizjom imperialnym. Odżyły one w 1934 roku w bardziej rasistowskiej formie po chwilowej współpracy Republiki Weimarskiej i Związku Sowieckiego. Nastroje w 1934 roku ilustruje oficer kawalerii Michał Gutowski, ważny świadek historii. Generał Gutowski, jako młody oficer, wyjątkowo utalentowany jeździec, reprezentował Polskę na olimpiadzie w 1936 roku w Berlinie. Dwa lata wcześniej w 1934 roku Gutowski był on na oficjalnych zawodach w Niemczech, o czym sam relacjonował: “na zaproszenie niemieckich władz wojskowych polska ekipa jeździecka miała wziąć udział w zawodach w Aachen-Akwisgranie. Wyznaczono także i mnie.. .Pod koniec tych zawodów szef ekipy (a zarazem mój dowódca z 17 Pułku Ułanów) – pułkownik Pragłowski przekazał naszej ekipie zaproszenie na kolację w wąskim gronie, na terenie samych zawodów. Było ok. 25 – 30 osób – ekipa niemiecka, 2 mundurowych generałów. Obiad wydał gen. von Fritsch – szef sztabu armii, a jednocześnie – szef zawodów w Akwisgranie. …W pewnym momencie gen. von Fritsch zadzwonił w kieliszek i wzniósł toast za ‘polską armię, która – wierzy [on], że w krótkim czasie – ramię w ramię z [Niemcami] pójdzie przeciwko wspólnemu wrogowi [ZSRR]‘… po obiedzie dręczony ciekawością zapytałem płk. Prągowskiego, czy aby się nie pomyliłem, co do treści tego przemówienia (toastu). Potwierdził on, że toast ten miał taką treść… dobrze zapamiętałem ten niecodzienny toast.”. Generał Werner von Fritsch zginął w czasie kampanii w Polsce podczas bitwy o Warszawę, 22 września, 1939 roku. Generał von Fritch był anty-nazistą i nie podzielał planów Hitlera, żeby Polaków użyć, jako “mięso armatnie” a następnie wymazać Polskę z mapy w ramach hitlerowskiego Planu Wschodniego likwidacji 51 milionów Słowian – Polaków i Ukraińców w celu zaludnienia “rasowymi” Niemcami terenów od Renu do Dniepru. Śmierć generała von Fritch’a wielu uważa za akt samobójstwa, ponieważ świadomie poszedł w ogień polskich karabinów maszynowych. Toast gen. von Fritsch’a był przykładem tego, jak generalicja niemiecka nauczona klęską w pierwszej wojnie światowej, była przekonana, że wtedy zabrakło jej żołnierza na podbój i skolonizowanie Rosji, według planów generała Alfreda von Schlieffen’a. W następnej wojnie Niemcy chcieli mieć po swojej stronie Japończyków, Polaków i innych, żeby szybko pokonać Sowiety osłabione stalinowską czystką 44,000 oficerów w Czerwonej Armii. Niemcy chcieli zdobyć kontrolę tak nad rosyjskimi polami ropy naftowej na Kaukazie jak i nad arabskimi i irańskimi polami naftowymi na Bliskim Wschodzie. Jak wiadomo w dniu 25 listopada 1936 Niemcy podpisały z Japonią Pakt Anty-Kominternowski przeciwko Związkowi Sowieckiemu. Wówczas rząd polski był przekonany, że tak sojusz z Hitlerem jak i sojusz ze Stalinem oznaczałby stratę niepodległości Polski. Po czterech latach rokowań w dniu 25go stycznia, 1939 roku, Polacy podczas wizyty ministra Ribbentropa w Warszawie odmówili Hitlerowi przystąpienia do paktu anty-kominternowskiego przeciwko Rosji. Natomiast w już w 1937 roku Japonia staczała krwawe boje z Sowietami w Mandżurii, niedaleko kolei trans-syberyjskiej. W czasie, kiedy pakt o nieagresji między Niemcami i Rosją został podpisany przez ministrów Mołotowa i Ribbentropa w dniu 22 sierpnia 1939 roku, Japonia zaprotestowała ten pakt w Berlinie, jako zdradę paktu Niemiec z Japonią. Stało się to w czasie bitwy pod Kalkhim-Gol nad rzeką Kalką gdzie zginęło około 20,000 Japończyków. Zawieszenie broni japońsko-sowieckie zostało podpisane 15 września, 1939, weszło ono w życie 16go i następnego dnia Sowiety zaatakowały Polskę, dwa tygodnie po inwazji niemieckiej na Polskę. Dla przykładu w czasie kampanii wrześniowej według, “Przeglądu Kawaleryjskiego” (2006-08-23) “na rozkaz gen. Abrahama, w rejonie Uniejowa rtm. M. Gutowski zaatakował swoim szwadronem Niemców usadowionych na drewnianym moście o długości około 400 m. Niemiecki oddział zaporowy na motocyklach był uzbrojony w karabiny maszynowe i moździerze. Wystraszeni kawaleryjską szarżą po moście szwadronu rtm. Gutowskiego Niemcy ustąpili pola. Ciąg dalszy miał miejsce w walkach o Walewice, kiedy to cała Armia Poznań walczyła z nieprzyjacielem. Walki o Walewice to również chlubna karta 17 Pułku Ułanów, a jedna z nich dotyczy rtm. Gutowskiego i jego szwadronu. M. Gutowski w tych walkach razem z 4 ułanami obrzucił granatami 2 gniazda niemieckich karabinów maszynowych i po wybiciu załogi, wraz z pozostałymi ułanami swojego szwadronu, po kolejnych starciach z żołnierzami niemieckimi, ranny walczył dalej, wspierany jednym ze szwadronów 15 Pułku Ułanów. W wyniku walk o Walewice zabito 87 Niemców, a 100 wzięto do niewoli. Niestety, dotkliwe straty poniósł także szwadron rtm. Gutowskiego. W czasie trwającej 7 godzin walki o Walewice łączne straty 17 Pułku Ułanów były duże: 6 oficerów, 58 podoficerów i ułanów, nie licząc rannych. Natomiast zdobyto wiele cennego uzbrojenia i środków transportu. Rannemu dowódcy 1 szwadronu (rtm. Gutowskiemu) osobiście dziękował gen. Abraham (Polak ormiańskiego pochodzenia) “za piękną postawę Pana Szwadronu. Dzięki Pana akcji mamy to piękne zwycięstwo.”. Po walce Gutowski wrócił do Wielkopolski i działał w podziemnej organizacji gen. Karaszewicza-Tokarzeskiego, cudem uniknął śmierci, poczem od grudnia 1939 do marca 1940 roku działał w Warszawie w podziemnej organizacji “Muszketerowie,” poczym jako kurier dotarł przez Słowację do Francji, a następnie do Szkocji do Dywizji Pancernej generała Maczka. Tu zacytuję słowa generała Gutowskiego: “Miałem także ciekawe zdarzenie pod koniec wojny, które miało związek z wydarzeniami z 1934 r. Mianowicie w 1944 r. w bitwie normandzkiej, która toczyła się przez dwa tygodnie we dnie i w nocy, jako oficer 10 Pułku Strzelców Konnych (u Gen. S. Maczka) wziąłem do niewoli generała niemieckiego Efelda (dowódcę korpusu). Był bardzo silny ostrzał – działa były rozpalone, że aż parzyły. Tenże Generał stwierdził, że na razie on jest moim jeńcem, ale jeszcze wszystko może się zmienić. Wówczas odrzekłem, że dla niego wojna już się skończyła, gdyż będzie jechał ze mną w moim czołgu i na wypadek jakby Niemcy chcieli go zdobyć to zginiemy razem ,,bo my się nie poddajemy”. Wtedy Niemiec mi zasalutował a na moje pytanie – po co Niemcom była ta wojna: w czym Polska wam przeszkadzała – stwierdził, że w latach trzydziestych Polska miała jedną alternatywę: albo pójść z Niemcami na Rosję, która była naszym wrogiem, albo zostać zniszczoną (i tak się stało). Polska leżała na drodze do Rosji i całkowicie blokowała dostęp wojskom niemieckim.”. Rząd Polski był przekonany, że tak sojusz z Hitlerem jak i sojusz ze Stalinem oznaczał stratę niepodległości Polski. W dniu 25go stycznia, 1939 roku, Polacy odmówili Hitlerowi przystąpienia do paktu anty-kominternowskiego, w momencie, kiedy Japonia staczała już krwawe boje z Sowietami. Pakt o nieagresji Mołotowa i Ribbentropa przeciwko Polsce, został podpisany 22 sierpnia 1939 roku, wówczas Japonia zaprotestowała ten pakt w Berlinie, jako zdradę paktu Niemiec z Japonią. Stało się to w czasie bitwy pod Kalkhim-Gol gdzie zginęło około 20,000 Japończyków. Zawieszenie broni japońsko-sowieckie zostało podpisane 15 września, 1939, weszło ono w życie 16go i następnego dnia 17go września 1939 Sowiety zaatakowały Polskę. We wczesnych latach 1940tych widziałem jak oficerowie i strażnicy w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen – Oranienburg pod Berlinem czytali pismo rozrywkowe p. t. “Amerikanische Dumheiten.” (“Głupota Amerykańska”) i po spodziewanej przez nich klęsce USA, byli pewni, że będzie konieczna wojna Niemiecko-Japońska w celu zdobycia dla Niemiec Władywostoku i ustalenia niemieckiej kontroli nad Oceanem Spokojnym. Hasło imperium niemieckiego od Renu do Władywostoku było częścią indoktrynacji wojska niemieckiego w czasie obydwu wojen światowych, mimo tego ani sztab niemiecki ani Hitler nie używali wyrażenia: “Imperium Niemieckie od Renu do Władywostoku.”. Iwo Cyprian Pogonowski

Co stoi za kampanią Kony2012? Potrzeba było zaledwie tygodnia by film dokumentalny opowiadający od krwawym dyktatorze z Ugandy Josephie Kony stał się jednym z najbardziej popularnych filmów w historii portalu YouTube. W samo południe 13 marca liczba wyświetleń filmu „Invisible children” na jego oficjalnym profilu (dostępne są również kopie na innych kanałach) wyniosła blisko 76 milionów (75870558).

Kim jest Joseph Kony? Kony dowodzi grupą partyzancką zwaną Armią Bożego Oporu (Lord's Resistance Army – LRA). Powołana w 1987 armia dąży do ustanowienia na terenie Ugandy opartych na dekalogu teokratycznych rządów pod wodzą uważanego za proroka Kony'ego. Niewiele wiadomo o jego przeszłości, zaś informacje o nim zaczęły być szerzej rozpowszechniane dopiero w ostatnich dniach wraz z rosnącą popularnością filmu „Invisible Children”. Najprawdopodobniej urodził się on w połowie lat 60-tych XX wieku na rolniczych obszarach kraju, jednak głośno o nim zrobiło się dopiero podczas wojny domowej pod koniec lat 80-tych. Założona przez niego armia w ciągu kilku lat zdobyła ponurą sławę gwałcicieli, porywaczy i morderców, zaś szczególnie szokujące są opisane w filmie doniesienia na temat niewolnictwa dzieci i zmuszania nieletnich do zabijania „wrogów” w tym ich własnych rodziców. Zdaniem Petera Murraya z The Sigularity Hub trwające blisko 30 minut wideo ma szansę stać się „najbardziej wirusowym wideo wszech czasów”. Czy tak się stanie, zobaczymy, nas bardziej powinno interesować, co stoi za tym przedsięwzięciem?

Promocja filmu jest częścią kampanii KONY2012, której celem jest schwytanie Josepha Kony i postawienie go przed sądem do końca tego roku. Akcja na Twitterze #stopkony uzyskała już poparcie takich gwiazd Lady GaGa, Bill Gates, George Clooney, Bill Clinton, Puff Daddy, Harry Reid, Angelina Jolie, które podlinkowały film także na swoich kontach. Celem rozpowszechnianych wirusowo materiałów wideo będzie przede wszystkim mobilizacja opinii publicznej, która skłonić ma rządy do podjęcia zdecydowanych działań przeciwko LRA. Wszystko to brzmi bardzo pięknie, mamy złego i okrutnego zbrodniarza oraz oburzoną opinię publiczną, która wsparta przez gwiazdy kina i estrady żąda od władz by te zajęły się kolejnym Idi Aminem i w ten sposób pomogły prześladowanym dzieciom. Nie da się ukryć, że motywy jak najbardziej szczytne, tylko czy naprawdę chodzi o dzieci? Przede wszystkim warto zaznaczyć, że sprawa LRA nie była wcale ignorowana przez zachodnie rządy - w maju 2010 roku Barack Obama podpisał akt rozbrojenia LRA (LRA disarmament bill), który w celu powstrzymania działalności organizacji wzywał do "politycznego, gospodarczego, zbrojnego oraz wywiadowczego wsparcia”. Redaktor naczelna "Foreign Policy Magazine", Susan Glasser stwierdziła z kolei, że:

"Kony i jego mordercy nie przebywają już na terenie Ugandy, z której zostali wypchnięci, o czym autorzy filmu nie wspomnieli". To nie wszystko. Krytycy kampanii Kony2012 wskazują na niejasne źródła finansowania całego przedsięwzięcia i wskazują na fakt, że ma ona na celu uzasadnienie ewentualnej interwencji Zachodu w tym rejonie. Zaledwie trzy dni temu pisałem we wpisie "Wielkie zbrojenia w Rogu Afryki" o zaobserwowanym przy pomocy Google Maps nowoczesnym sprzęcie wojskowym znajdującym się w bazie wojskowej położonej w nieodległym Dżibuti. Jak widać do Ugandy nie jest szczególnie daleko:

Joseph Kony to bez wątpienia mało sympatyczny osobnik, którego miejsce jest za kratkami, jednak czy jego zbrodnie nie zostaną przypadkiem wykorzystane jako pretekst do kolejnej interwencji w Afryce?

KONY2012 można obejrzeć poniżej:

SingularityHub/AlArabiya/IntelHub

Kod Władzy

Konstruktywne votum nieufności dla Tuska. Rokita premierem? Rokita „Tuskizm to przede wszystkim wszechstronny system uzależniania i podporządkowywania sobie ludzi pierwszym celem i obowiązkiem lidera jest eliminacja konkurencji wewnętrznej, likwidowanie realnych lub urojonych kandydatów do przywództwa Mariusz Kamiński rzucił balon próbny, pomysł na konstruktywne  votum nieufności dla Tuska. Konstruktywne wotum nieufności wiąże się ze wskazaniem osoby nowego premiera. Jako najbardziej prawdopodobnego kandydata wskazywano Zytę Gilowską? Dużo lepszym i dającym szansę na polityczna likwidację Tuska i jego frakcji  kandydatem jest jednak Rokita. 

Czytają ostatni  wywiad  z Rokitą, w którym skoncentrował się na zwalczaniu tuskizmu, jak nazwał system rządów Tuska zauważyłem, że opis sceny politycznej, jej liderów jest swego rodzaju ofertą koalicyjną. Rokita mógłby stanąć na czele rządu PO PiSu. Oczywiście bez Tuska. To , że Rokita flirtuje z PiSem i Kaczyńskim wiadomo od czasu, gdy aby osłabić wynik Platformy nie wystartował w wyborach , za to wystartowała w nich jego żona. Jako kandydatka PIS? Staniszkis nie tak dawno mówiła, że Rokita mógłby zostać wiceprezesem Kaczyńskiego. W PiS następuje na naszych oczach zmian pokoleniowa. Powstaje silna skonsolidowana grupa polityczna. Zaostrzająca retorykę i idąca na wojnę  z mediami. Przesłodzony Hoffman obnoszący się publicznie ze swoim kumplostwem z  politykami wrogiej partii, bo inaczej  nie można nazwać słodkiego mówienia  sobie po imieniu  w telewizji  idzie powoli w odstawkę. Wystarczy porównać  twardy styl rozmowy  z dziennikarzami, czy oponentami Brudzińskiego, czy Kamińskiego. Postawienie w Rokity na czele rządu i usuniecie Tuska nie jest  żadną improwizacja. Scenariusz jest od dawna gotowy. To Kaczyński mówił o  możliwej koalicji z Platformą.  A konkretnie z jej prawym skrzydłem „Kaczyński odcina się od stwierdzeń, że koalicja z PO jest niemożliwa. Wyklucza jedynie współpracę z SLD. - W Irlandii był czas, kiedy dwie partie do siebie strzelały, ekskomunikowały się, a później współpracowały z pięknymi wynikami - przypomniał. „...

(więcej)
Kaczyńskie nie wykluczał koalicji z Pawlakiem, mówiąc ze razem mogą dużo dla Polski zrobić. „Jarosław  Kaczyński około 20 maja „Jeszcze się państwo zdziwicie, ale my i PSL już niedługo możemy wspólnie sporo zmienić. „.....(więcej)
Jeśli PSL oraz prawe skrzydło Platformy poprze Rokitę, to istnieje możliwość pozbycia się Tuska i utworzenia rządu koalicyjnego. W ten sposób PiS dokonałby zamachu stanu w Platformie. Rokita to prawdziwy intelektualista, rodzynek na tle naszej klasy politycznej. Jest za JOW, systemem prezydenckim, niskimi podatkami, ma śmiała wizję Unii Europejskiej, co pozwoliłby nam wyjść z impasu, w jakim teraz się znajdujemy.  Sojusz młodych wilków z PiS z konserwatywno liberalnym skrzydłem Platformy i PSL mógłby być czymś na wzór konfederacyjnego Sejmu Wielkiego. Mógłby przeprowadzić niezbędne reformy ustrojowe, gospodarcze i polityczne. Zakończyłby Wielką Smutę, jaką jest cały okres istnienia III RP. Rokita zamanifestował coś, co można nazwać  lojalnością  wobec symbolu, jakim stał  się  Lech Kaczyński, co z pewnością może mieć znaczenie w różnego rodzaju grach politycznych. Rokita „Na przykład Bronisław Komorowski. Zapytany tuż po monumentalnym kondukcie z trumną prezydenta o przyszłą obsadę wakujących teraz stanowisk wypalił bez wątpliwości: „O co chodzi? Państwo jest przecież domeną zdobywców władzy”. Więc już nie tylko polityka nad trumnami, ale przedpogrzebowa zapowiedź politycznej konkwisty! „…Misja Brata musi być kontynuowana i to zadanie spada na mnie”. Co zrobi Polska, jeśli Jarosław Kaczyński stanie do walki? Czy na widok Hioba rodacy wybuchną na nowo szyderczym rechotem, czy też z  prawdziwym podziwem obwołają go w wyborach nowym prezydentem? Ta druga możliwość wydaje się dość realistyczna„…”W swojej publicystyce broniłem prezydentury Kaczyńskiego, pisząc o niej krytycznie i z estymą jednocześnie. Mimo to pierwsza myśl po katastrofie była następująca: broniłem zbyt mało „…„ Lecha Kaczyńskiego jego przeciwnicy traktowali nikczemnie, nie ulega to dla mnie żadnej wątpliwości. Od czasów endeckiej nagonki na Narutowicza nie było takiej sytuacji. Normalne wykonywanie przez niego obowiązków traktowane było jako przejaw chorych ambicji, a jego próby współkształtowania polityki państwa – jako awanturnictwo.” „...( więcej)
Pod spodem kilka opinii Rokity z jego najnowszego wywiadu . Rokita „Tuskizm to przede wszystkim wszechstronny system uzależniania i podporządkowywania sobie ludzi. To jest powód, dla którego premier Tusk przejdzie do historii. „....„Trzy rzucają się w oczy najbardziej. Po pierwsze, system Tuska rozumie władzę, jako panowanie nad ludźmi, a nie rządzenie instytucjami.„...”W związku z tym następuje obniżka jakości zarządzania sferą publiczną, a zarazem niespotykana wcześniej dominacja intrygi personalnej w życiu politycznym. „....”A trzecia cecha systemu Tuska?Ta stara diagnoza, którą stawiałem jeszcze w „Dzienniku". W systemie Tuska pierwszym celem i obowiązkiem lidera jest eliminacja potencjalnej konkurencji wewnętrznej, likwidowanie realnych lub urojonych kandydatów do przywództwa. Energia przywództwa państwowego jest w stopniu niespotykanym w innych państwach demokratycznych zużywana na niszczenie ludzi, oczywiście tych bardziej utalentowanych, bardziej samodzielnych.„....”W efekcie mamy po pierwsze – absolutną dominację lidera oraz rozległy neofeudalny system politycznego wasalstwa i lizusostwa. Po drugie – dobór ludzi do władz państwa (tak samo zresztą jak do gremiów partyjnych) wynika głównie z planów rozstawiania własnych wasali i klientów bądź neutralizacji lub pozbawiania zwolenników wyimaginowanych najczęściej wrogów wewnętrznych (nominacje Gowina, Kopacz, Nowaka, Grupińskiego są tylko przykładami). „.....”Przynosi stabilizację lidera i jego kult w całym systemie władzy: taki śmieszny trochę efekt bonapartystyczny. „.....”w tym systemie nie wystarczy podniesienie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Trzeba go będzie podnieść nawet do 70., jeśli wziąć pod uwagę dzisiejszy trend demograficzny „.....”„Panowie, po pierwsze Lech Kaczyński też był twardym politykiem, a nie naiwnym dzieckiem. Takim też jest jego brat. Po drugie, pech prezydenta polegał nie na tym, że go ograno, ale na tym, że zginął. Gdyby żył, pewnie przegrałby wybory prezydenckie, ale byłby nadal liderem opozycji, postacią potężną, wpływową i z przyszłością polityczną. Pan mówi „pecha"... A może komuś zależałoby zginął? Błagam, uwolnijmy się od tego wątku. Nie uwolnimy się, nie możemy. Nie podnosilibyśmy go, gdyby śledztwo było uczciwe. I gdyby skutki geopolityczne nie były tak duże. Ile zyskała Rosja? Nie widzi pan? Muszę, więc odpowiedzieć na to panom z dużą brutalnością. Jest rzeczą oczywistą, że z tej śmierci zadowoleni byli Rosjanie, Berlin, Bruksela. Cały Zachód, większość mediów. I znaczna część Polaków, na przykład ci przyklejający sobie w Krakowie na samochodach nalepki o treści „wPiSdu". Taka jest brutalna rzeczywistość, choć wszyscy boją się tę prawdę wypowiedzieć. Ale z tego absolutnie nie wynika, że ktokolwiek z nich maczał w tym palce! Ten pseudosylogizm jest dowodem szaleństwa! „.....(źródło) Marek Mojsiewicz 

Zasłonisz twarz na ulicy? Będą wysokie kary. To niebezpieczna polityka „dokręcania śruby”, ruch nieprzemyślany i być może niezgodny z konstytucją – twierdzą eksperci, którzy opiniowali nowe prawo do zgromadzeń. Zmianę przepisów zaproponował Bronisław Komorowski. Projekt – który trafił już do Sejmu – od razu wzbudził kontrowersje.

Prezydent zaproponował w nim m.in., by zamaskowani nie mogli brać udziału w publicznych paradach, protestach czy wiecach. [A co z muzułmankami? Eee, no nie, dla mniejszości zrobi się wyjątek - admin]

Organizator takiego zgromadzenia musiałby powiadamiać gminę przed wyjściem na ulicę, że wśród uczestników mają być osoby, których rozpoznanie z powodu ubioru, zakrycia twarzy lub zmiany wyglądu nie jest możliwe. Tylko wtedy zasłonięcie twarzy ma ujść na sucho. Jeśli organizator nie zgłosi uczestnictwa anonimowych – osoby, które będą chciały przyłączyć się do zgromadzenia z zasłonięta twarzą, nie będą mogły tego zrobić. Inaczej narażą się na sankcje karne. Grzywna może sięgnąć nawet 10 tys. złotych. Przypominamy, że projekt prezydenta pojawił się zaraz po zamieszkach, do których doszło w zeszłym roku na ulicach Warszawy podczas obchodów Święta Niepodległości. Ograniczenie wolności, ekspresji wypowiedzi… Kwestia zasłaniania twarzy roznieciła gorącą debatę, której efektem było wczorajsze spotkanie z posłami w Sejmie. W tzw. wysłuchaniu publicznym udział wzięli m.in. eksperci z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka czy przedstawiciele ze stowarzyszenia Panoptykon.

- Inicjatywa prezydenta to przejaw niebezpiecznej i krótkowzrocznej polityki „dokręcania śruby” – twierdzi Katarzyna Szymielewicz z Panoptykon. Według tej fundacji zasłanianie twarzy podczas zgromadzeń może służyć wielu celom. – Przede wszystkim może stanowić to formę ekspresji artystycznej, być wyrazem utożsamienia się z jakąś ideą, organizacją bądź ruchem, jak to miało podczas niedawnych protestów przeciwko ACTA – zwracali uwagę przedstawiciele stowarzyszenia już wcześniej, w opinii przesłanej do komisji sejmowych. Twarze zasłaniać mogą również osoby obawiające się zwolnienia z pracy czy potępienia przez otoczenie, co ma duże znaczenie w przypadku tematów budzących społeczne kontrowersje.

- Nowe prawo ma być skierowane przeciwko ukrywającym swoją twarz przestępcom, tymczasem w praktyce uderzy ono w tych, który chcą swoje poglądy wyrażać pokojowo i zgodnie z prawem. Oni stracą narzędzie wyrażania ekspresji czy zachowania anonimowości. Natomiast osoby agresywne, stwarzające zagrożenie dla innych prawdopodobnie nie przejmą się nowymi ograniczeniami – uważa Panoptykon. Zakaz dla anonimowych narusza konstytucję? Krytycznie do zasłaniania twarzy podchodzi również Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Organizacja zwraca uwagę, że taka kwestia była już podejmowana przez Trybunał Konstytucyjny.

- Orzekł on o niezgodności z ustawą zasadniczą podobnie sformułowanego przepisu prawa o zgromadzeniach w zakresie, w jakim zakazywał on uczestnictwa w zgromadzeniach osobom, których wygląd zewnętrzny uniemożliwia ich identyfikację – przypomina fundacja. Chodzi o orzeczenie z roku 2004 o sygnaturze Kp 1/04. – W świetle tego wyroku proponowana regulacja może zostać uznana za niekonstytucyjną – potwierdza w opinii do projektu dr hab. Krzysztof Skotnicki, ekspert ds. legislacji w Biurze Analiz Sejmowych. Na temat ustawy wypowiedzieli sie również sędziowie. – Proponowane rozwiązania w nadmierny sposób ograniczają wolność organizowania i uczestniczenia w pokojowych zgromadzeniach, gwarantowaną przez art. 57 Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej – twierdzą członkowie stowarzyszenia Iustitia.

Takiej kary nie ma w kodeksie wykroczeń Prezydencka nowela wprowadza również szereg sankcji – zarówno dla organizatorów jak i uczestników zgromadzeń. I tutaj też pojawiły się wątpliwości. Zgodnie z projektem, jeśli na zgromadzeniu pojawią się zamaskowani – a ich udziału nie zgłoszono wcześniej w gminie – organizator musi wyprosić ich ze zgromadzenia. Jeśli tego nie zrobi, narazi się na grzywnę. Odpowiedzialność przewodniczącego ma być stwierdzana na podstawie prawa wykroczeń.

- Nasz sprzeciw budzi określona w projekcie wysokość grzywny – do 7 tys. złotych. Kodeks wykroczeń stanowi, że wymierza się ją w wysokości od 20 złotych do 5 tys. złotych, chyba, że ustawa stanowi inaczej – zauważa Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Organizacja postuluje, zatem dostosowanie wysokości grzywny do systemu kar określonych w kodeksie wykroczeń. Zastrzeżenia budzą też kary, jakie projekt proponuje dla zasłaniających twarz uczestników. Według noweli jeśli zamaskowany nie posłucha przewodniczącego i nie opuści zgromadzenia, narazi się na 10 tys. złotych kary.

http://newworldorder.com.pl

Poniższe dopiski na portalu NewWorldOrder nieco nas zmroziły, gdyż nie mamy jasności, czy umieszczenie tego artykułu (mającego wszakże znaczenie dla całego społeczeństwa oraz przy okazji reklamującego firmę prawniczą) nie spowoduje zakucia nas w kajdany oraz obciążenie długami na dziesięć pokoleń naprzód. – admin


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Dz U 2003 nr 80 poz 717
kolo i tpl pytania 717 id 23719 Nieznany
717
717
717
03 80 717 O PLANOWANIU I ZAGOSPODAROWANIU PRZESTRZENNYM
sciaga 717
03 80 717
717
717
717
717
717
716 717
Dz U 2003 nr 80 poz 717
kolo i tpl pytania 717 id 23719 Nieznany
Cecota, Błażej Stosunki kalifatu umajjadzkiego z Chazarami oraz dynastią Tang a oblężenie Konstanty

więcej podobnych podstron