Egzotyczne związki Kim są członkowie klubu "poszkodowanych" przez prezesa PiS? Grupa posłów i działaczy PiS, którzy postanowili budować nową partię, przez komentatorów nazwaną PiS light, jest niewielka. Jednak większość stanowią w niej osoby powszechnie rozpoznawalne - czołowe postaci w Prawie i Sprawiedliwości. Dziś mówi się o nich, że tak naprawdę łączy ich nie program, ale poczucie domniemanych krzywd wyrządzonych im przez Jarosława Kaczyńskiego. Grupką manipulują dwaj specjaliści od politycznego marketingu. Analizując polityczne biografie grupy polityków z inicjatywy Polska Jest Najważniejsza i znając ich poglądy, trudno znaleźć dla nich jakiś poważny wspólny mianownik. Choć deklarują, że ich głównym motywem jest "zakończenie wojny polsko-polskiej", zbudowanie politycznej alternatywy dla obu największych partii, to poza doświadczeniem wspólnych lat spędzonych w PiS spaja ich strach przed wegetacją na marginesie życia politycznego i poczucie krzywd, jakie miał im rzekomo wyrządzić prezes Kaczyński. Za rok wybory i być może wielu z nich nie zdobędzie ponownie poselskiego mandatu. Nie ma też wątpliwości, że dla mediów niechętnych PiS i Kaczyńskiemu, jak i dla samej Platformy Obywatelskiej lansowanie grupy secesjonistów jako "konstruktywnej opozycji" jest bardzo atrakcyjne. Kim są zatem ci, którzy tworzą grupę "ofiar" prezesa? Wbrew pozorom jest ona naprawdę bardzo egzotyczna.
"Prawicowa" feministka Szefem klubu Polska Jest Najważniejsza została Joanna Kluzik-Rostkowska, twarz kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Była dziennikarką "Tygodnika 'Solidarność'", a także "Wprost" i "Przyjaciółki". Najlepszą rekomendację wystawiła jej swego czasu Kazimiera Szczuka, mówiąc, że jest jedną z najlepszych specjalistek od spraw kobiet w Sejmie tej kadencji. To gorąca orędowniczka technologii sztucznego rozrodu, której pomysły na politykę społeczną i prorodzinną bliższe są lewicy niż prawicy. Do pierwszej politycznej ligi weszła dopiero podczas kampanii prezydenckiej jako szefowa sztabu Kaczyńskiego. Dziś jest twarzą nowego ugrupowania, ale w samym PiS nie brak takich, którzy twierdzą, że budowanie kampanii prezydenckiej na pojednawczym przesłaniu i bez odniesienia do katastrofy smoleńskiej nie było wcale przypadkowe. A to dlatego, że taki sposób narracji został sprofilowany bardziej w odniesieniu do Kluzik-Rostkowskiej niż do samego Kaczyńskiego. Czyj to był pomysł? Oczywiście spin doktorów, a więc specjalistów od kampanii, czyli Michała Kamińskiego i Adama Bielana.
Manipulowani przez "spinki" Obaj niepodzielnie przez wiele lat mieli dostęp "do ucha" prezesa PiS. A dziś mają manipulować całą grupą rozłamową. Kreować jej wizerunek, roztaczać wizje politycznego sukcesu i aranżować medialne "ustawki", których w ostatnich tygodniach nie brakowało. Jako autorzy wielkiego sukcesu wyborczego z 2005 roku chodzili przez następne lata w glorii twórców wielkiego zwycięstwa Kaczyńskich. Potem z sukcesami było już gorzej, przyszły pierwsze porażki. W tym spektakularna z 2007 roku, gdy Jarosław Kaczyński przegrał debatę z Donaldem Tuskiem, a PiS poniosło porażkę w wyborach. Debatę, której w ogóle miało nie być, a przed którą, na tydzień przed wyborami, sondaże były bardzo korzystne dla lidera PiS. Gdy publicznie wyszło na jaw, że Michał Kamiński jako jeden z najbliższych współpracowników Kaczyńskiego, a wcześniej prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dołącza do wykluczonych z partii Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak, w telewizyjnej rozmowie powiedział, że namawiano go do "kapowania na kolegów". Dlaczego akurat do niego zadzwoniono z tą propozycją? Tłumaczy to historia zdrad, jakie ma za sobą ten ambitny polityk. Pierwszą zapamiętali działacze ZChN 10 lat temu. Za sprawą Kamińskiego o planach i interesach środowiska młodych działaczy tej partii (związanej z grupą Macieja Srebry - ówczesnego ministra łączności, i Artura Zawiszy - wtedy sekretarza generalnego ZChN) dowiedzieli się dziennikarze "Nowego Państwa" i prezes Marian Piłka. Jak dziś tłumaczą, Kamiński nie mógł po prostu znieść, że istnieje coś, nad czym nie ma on kontroli. Druga wolta Kamińskiego nastąpiła w 2001 roku, gdy Przymierze Prawicy negocjowało z działaczami Porozumienia Centrum budowę wspólnej partii: Prawa i Sprawiedliwości. Jak się szybko okazało, w czasie rozmów Kamiński zaczął donosić Jarosławowi Kaczyńskiemu o planach swoich kolegów, zapewniając go w ten sposób, jak bardzo chce działać przy jego boku. - Kaczyński był wobec niego sceptyczny. Jednak, gdy prezes dostrzegł, że Kamiński i Bielan potrafią zajmować się politycznym marketingiem, zaufał im - opowiada ówczesny polityk Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Z partią, do której należeli wówczas Aleksander Hall czy Bronisław Komorowski, związany był też Adam Bielan. Do polityki trafił z NZS, a do Sejmu z listy krajowej jako najmłodszy poseł Sejmu III kadencji. Był wtedy rzecznikiem prasowym SKL, ale swoje polityczne talenty ujawnił wówczas, gdy zamiast roztopić się w PO, do czego namawiali go koledzy z partii, trafił tam, gdzie było zapotrzebowanie na politycznego marketingowca, czyli do PiS. Jednym z członków koła parlamentarnego PJN jest Jacek Pilch, który był dyrektorem biura parlamentarnego Bielana, a podczas studiów działał w NSZ. Dziś po prostu podążył za swoim kolegą.
Harcerz z Ruchu 100 Paweł Poncyljusz to harcerz z ZHR. Zanim trafił do PiS, tkwił jako były działacz Ruchu 100 Andrzeja Olechowskiego i Czesława Bieleckiego w jednej z frakcji w warszawskiej AWS. Mozolna praca i lojalność sprawiły, że stał się publicznie rozpoznawalny. Jednak przez pierwsze miesiące w 2001 r., gdy został posłem z list PiS, nie był nawet członkiem klubu parlamentarnego - stanowiło to karę za wydrukowanie plakatów bez zgody partii. Dziś niewielu pamięta, ale dokładnie 10 kwietnia, w dzień katastrofy smoleńskiej, w "Polsce The Times" ukazał się wywiad z nim zatytułowany "Kaczyński powinien zostać honorowym prezesem PiS". O wywiadzie szybko zapomniano, ale - jak widać - konflikt, który wybuchł po przegranych wyborach prezydenckich, w rzeczywistości tlił się już pół roku temu. I nie bez podstaw prezes partii mówi dziś, że w PiS zawiązano przeciw niemu spisek.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego Jednym z haseł rozpoznawczych PiS light ma być odwoływanie się do dziedzictwa Lecha Kaczyńskiego i podkreślanie związków co najmniej kilku znanych osób z tragicznie zmarłym prezydentem. Elżbieta Jakubiak wywodzi się ze środowiska Unii Wolności. Była sekretarką marszałków Sejmu: Olgi Krzyżanowskiej i Jana Króla. Po upadku politycznym UW znalazła azyl w warszawskim ratuszu u boku Lecha Kaczyńskiego. Jednak - co ciekawe - przez ostatnie lata była bardzo mocno skonfliktowana z Bielanem i Kamińskim. Połączyła ich dopiero ostatnia kampania wyborcza. Muzealnicy to osoby związane dziś, według oficjalnego przekazu, z Lechem Kaczyńskim najpierw w warszawskim samorządzie, a później w czasie, gdy był już prezydentem RP. To twórcy Muzeum Powstania Warszawskiego. Jan Ołdakowski, Dariusz Gawin, Paweł Kowal, Lena Dąbkowska-Cichocka - to najmniej miałka intelektualnie część grupy secesjonistów. Jednak ich polityczna genealogia prowadzi nie tylko do Lecha Kaczyńskiego, ale do tzw. ujazdowszczyków, a zatem współpracowników Kazimierza M. Ujazdowskiego z czasów, gdy był ministrem kultury w rządzie Jerzego Buzka. Pomysł, by to oni zajęli się tworzeniem Muzeum Powstania Warszawskiego, podsunął Lechowi Kaczyńskiemu Ujazdowski. Szybko za bardziej perspektywicznego patrona uznali właśnie prezydenta Warszawy, a nie jego. Gdy Ujazdowski znalazł się poza PiS w 2007 r., zabrakło ich przy jego boku. Dziś - po fiasku projektu Polska Plus - Kazimierz M. Ujazdowski znalazł się na powrót w PiS, a oni chcą budować nową partię.
Familia Libickich Zupełnie z innego politycznego świata niż Elżbieta Jakubiak czy Joanna Kluzik-Rostkowska są posłowie - Jan Filip Libicki i Jacek Tomczak. Ten ostatni był działaczem KPN i Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego. Już rok temu zrezygnował z członkostwa w Prawie i Sprawiedliwości oraz w klubie parlamentarnym tej partii i wraz z Kazimierzem Ujazdowskim oraz Ludwikiem Dornem tworzył Polskę Plus. W wyborach prezydenckich, wbrew oficjalnemu stanowisku swojej partii, poparł kandydaturę Marka Jurka i wszedł w skład jego społecznego komitetu poparcia. Po samorozwiązaniu Polski Plus nie przystąpił do PiS i został posłem niezrzeszonym, rodzina Libickich opuściła PiS po tym, gdy Jarosław Kaczyńskich skreślił Marcina Libickiego z listy kandydatów do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, tłumacząc to niejasnościami lustracyjnymi i jego kontaktami z SB w latach 60. To zresztą jedyny klucz do pytania, dlaczego syn Marcina Libickiego - Jan Filip, a także Jacek Tomczak przyłączyli się do pisowskich secesjonistów, wśród których jest zwolenniczka in vitro Joanna Kluzik-Rostkowska, a z której poglądami różni ich wszystko, nie tylko zapatrywania na sprawy obyczajowe. Z Polską Plus wiąże się dość komiczna historia posła Andrzeja Walkowiaka. W styczniu 2009 r. odszedł z PiS i został członkiem koła poselskiego Polska XXI. Jednak dwa miesiące temu wraz z innymi członkami Polski Plus, po samorozwiązaniu tej partii, przystąpił ponownie do Prawa i Sprawiedliwości. Był największym zwolennikiem powrotu, ale w listopadzie... po raz drugi poczuł się oszukany i znów opuścił szeregi ugrupowania. Kiedy wyjdzie z klubu Kluzik-Rostkowskiej? Być może niebawem.
Posłowie z przypadku W gronie rozłamowców jest też kilku posłów, którzy na Wiejskiej są dopiero od kilku lub kilkunastu miesięcy. Jak choćby Kazimierz Hajda. Los uśmiechnął się do niego po zdobyciu przez Pawła Kowala mandatu europosła. Innym szczęściarzem jest Zbysław Owczarski. Co ciekawe, to były działacz Porozumienia Centrum, a więc z grona najbardziej lojalnych współpracowników prezesa Kaczyńskiego. W Sejmie znalazł się w miejsce Zbigniewa Ziobry, który także wiosną 2009 roku został wybrany do Parlamentu Europejskiego. Wcześniej przez kilka lat był członkiem zarządu województwa małopolskiego i tutaj tkwi główny powód jego odejścia z PiS, a dokładniej - wynika on z małopolskich list partii w tegorocznych wyborach samorządowych. Jak mówi, "wiele zasłużonych osób, związanych ze świętej pamięci Zbigniewem Wassermannem, który cieszył się w Krakowie dużym autorytetem, nie znalazło się na listach, zostało zmarginalizowanych". Dopiero od kilku miesięcy posłem jest Wiesław Kilian. Mandat posła VI kadencji pełni od maja tego roku w miejsce tragicznie zmarłej w katastrofie w Smoleńsku Aleksandry Natalli-Świat. W październiku został wykluczony z PiS po tym, gdy w kampanii samorządowej wsparł Sławomira Piechotę, kandydata
Platformy na prezydenta Wrocławia.
Ludowiec zmieniający barwy Klub PJN ma też jednoosobową frakcję ludową. Wojciech Mojzesowicz to znany działacz chłopski, w PRL członek Związku Młodzieży Wiejskiej. W latach 90. był posłem PSL, a potem współpracownikiem Andrzeja Leppera i parlamentarzystą Samoobrony, którą porzucił w 2002 r. po ostrym konflikcie ze swoim szefem. W 2005 r. wstąpił do PiS, ale nie zagrzał długo miejsca w klubie parlamentarnym, wychodząc z niego w proteście przeciw udziałowi Leppera w koalicji. Wrócił w lipcu 2007 r., ale po dwóch latach znów wystąpił z PiS, protestując przeciwko zmianie lidera listy PiS w wyborach do Parlamentu Europejskiego w okręgu kujawsko-pomorskim. Co ciekawe, do klubu PiS powrócił w czerwcu bieżącego roku podczas kampanii prezydenckiej, a miesiąc temu znów wstąpił do partii. Nie na długo - dziś jest jednym z czterech wiceprzewodniczących 15-osobowego klubu parlamentarnego Polska Jest Najważniejsza. Patrząc na jego polityczną biografię, powrót do PiS jest bardzo prawdopodobny, w przeciwieństwie do większości swoich kolegów nie zgadza się na likwidację KRUS. Maciej Walaszczyk
Nie jestem wielbicielem d***kracji, ale... wierzę w starą zasadę: „Jak Ci ktoś powie, ze jesteś pijany – wzrusz ramionami; jak ci trzech ludzi powie, że jesteś pijany – kładź się spać!” Aż cztery osoby napisały, że podczas rozmowy z p. Elizą Michalik w TV SuperStacja mówiłem za szybko i niewyraźnie; pozostaje mi więc tylko przeprosić wszystkich słuchaczy. A tak byłem ze siebie zadowolony! Tyle udało mi się powiedzieć! To będzie zapewne powtórzone w nocy i w weekend – a potem powtórzy to Wolna TV – więc Państwo sami się przekonają. Teraz po raz kolejny biorę byka za rogi. {~Jarun} napisał: „Najważniejszą sprawą jest zjednoczenie Prawicy. O tym - cisza! Przegrane wybory niczego Pana nie nauczyły - czy też tak ma być, aby nie dopuścić do powstania liczącej się w wyborach Prawicy?!”
To ja Go pytam: „Czy w I wieku po Chr. proponowałby zjednoczenie wszystkich wierzących w Jehowę, Baala, Mitrę, Kybele, Astarte, Izydę i Ra?” Chrześcijaństwo niewątpliwie by tego nie przetrwało. Otóż jak najbardziej jestem za jednoczeniem Prawicy – ale musi tu być przyjęty pewien wspólny mianownik. Prawicowcem jest ten, kto wierzy w zasadę „Volenti non fit iniuria!”. Jeśli ktoś uważa, że państwo ma prawo dla mojego dobra zakazywać mi lub zakazywać czegoś – prędzej czy później wyląduje w obozie Lewicy. Choćby wymyślał na komunę, szczerze wierzył w Boga i wiódł żywot purytanina. Chrześcijaństwo opanował świat, bo bezlitośnie tępiło herezje, a nie „jednoczyło się w duchu ekumenicznym”. Podobnie komuniści czy narodowi socjaliści. „Ekumenizm” - to śmierć. Bojownicy bowiem tracą orientację, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem. Tak więc: jednoczmy Prawicę – ale zachowując principia. W sprawie poprzedniego wpisu {~Jarun} napisał: "Już się zapala iskierka, światełko na Prawicy, a Pan (JKM) spycha rozmowę na nieistotny, ale nośny, medialny temat. Taktyka rządu Tuska. Jest Pan niewiarygodny!" To mnie zdumiewa! Do tej pory wszyscy mówili, że piszę o zbyt trudnych sprawach, jak to podatki czy rządy razwiedki, co nikogo nie interesuje - zamiast zastosować trochę populizmu. Jak stosuję trochę populizmu - to też się nie podoba...Przy okazji wyjaśniam, że na Prawicy o wiele łatwiej o zgodność poglądów w sprawie (tfu!) "gejów", niż w sprawie podatków, ubezpieczeń, razwiedki czy kary śmierci. Więc ja właśnie jednoczę... A - i jeszcze jedno: podobno polityk powinien być skuteczny? Nie przyszło mi na myśl, że stosuję taktykę JE Donalda Tuska - ale... On jest skuteczny; nieprawd-ż?
Powstaje kolejny kolektyw sumasziedszych W Uniwersytecie Warszawskim odbył się protest przeciwko zarejestrowaniu na UW klubu „Queer UW” - mającego zrzeszać (tfu!) „gejów” (uwaga: homosie się na ogół nie zrzeszają!) lesbijki, transwestytów, i innych odmieńców. Nie popieram tego protestu. Po pierwsze: ludzie mają prawo zrzeszać się w co chcą – pod warunkiem, że nie szkodzą innym. Owszem rozmaite działania tych dziwaków szkodzą – ale samo istnienie klubu: nie. Klub nie jest im do szkodzenia potrzebny. Po drugie: działania tych (tfu!) „gejów” niewątpliwie spowodują – i to już niedługo – ostrą i naturalną reakcję społeczeństwa w postaci pogromów. Zwracam jednak uwagę, że podczas narodowo-socjalistycznej okupacji Europy tam gdzie żydzi byli zrzeszeni w gminy, tam ginęli – bo okupanci mieli gotowe spisy i adresy. Tam, gdzie w kahale panował bałagan bądź Żydzi w ogóle się nie rejestrowali – tam na ogół przetrwali. Jeśli więc te odmieńce chcą w przyszłości ułatwić swój pogrom, to niech się zrzeszają, zapisują i starannie płacą składki. Kogo Bóg chce pokarać, temu rozum odbiera...
Jeszcze o wyborach Mówimy o sukcesie – podwojenie wyniku – ale ten sukces jest, szczerze pisząc, średni. Oczekiwałem większego – i sam ponoszę sporą część winy za to, że go nie było. Oczywiście nie jest to celowe, jak jakiś opętany maniak sugeruje. Nb. ja nie kasuję takich postów i linków: niech sobie ludzie poczytają, co się w chorej głowie może zrodzić. Rekordem do tej pory jest twierdzenie, że zgłosiłem Uchwałę Lustracyjną na polecenie SB – ale zawsze ten rekord można pobić! Cytuję kilka uwag: {Martinus}: „A co się Pan dziwisz, że w więzieniach Pana popierają? Tam też są normalni ludzie i może taki przykładowo złodziej myśli "za Korwina będzie tak dobrze, że nie będę musiał kraść" :-) I niestety nie ma Pan racji z tą frekwencją - większość z tych co nie poszli głosować, to są ludzie mądrzy, którzy mają to w d...e, bo wiedzą, że nie ma na kogo głosować – i, że i tak się nic nie zmieni - złodziejstwo i stołkarstwo trwa w najlepsze. W mojej gminie zmieniło się ledwie kilka nazwisk - na jeszcze większych idiotów - demokracja trwa i trwa mać (na marginesie w naszej gminie i powiecie jest tragicznie źle - ale znam takie w niedalekiej odległości, które sobie całkiem nieźle radzą, więc pewnie tam jest sens głosować; dobry wójt to i po 30 lat rządzić potrafi) {777raf}dodaje: „No jeszcze są tacy co za jakąś paczkę "narkotyków" siedzą”. {Martinus}: „O! - słusznie - a trza jeszcze dodać np. takich co po pijaku rower prowadzili...” Więc wyjaśniam: ja się nie dziwiłem. Ja tylko uczciwie zauważyłem, że podśmiewaliśmy się z PO, że na nią głosuje 70% więźniów – a tu, okazuje się, że i ja mam w więzieniach wyższy procent, niż wśród ludzi podobno wolnych. Chodzi nie o fakt, tylko o zasadność argumentacji. {RzakiPak} pisze: "Co nie zmienia faktu, że nawoływania do spełnienia obywatelskiego obowiązku może podziałać tylko na idiotę. W TV powinni krzyczeć: "Nie interesujesz się polityką i ekonomią? Nie głosuj!" No, ale nie ma głupich - przynajmniej w TV. Dopóki wszelkiej maści kretyni mają większość podczas wyborów, dopóty telewizja ma nieprawdopodobny wręcz wpływ na politykę. Bo skąd debil może wiedzieć na kogo głosować, jak nie z TV? Jeśli kiedyś uda nam się dorwać do konstytucji i uznamy, że chcemy zostawić głosowanie, to jedyny sposób, aby choć częściowo zapobiec takiej sytuacji, to bardziej selektywny dobór uprawnionych wyborców. Moim zdaniem kryteria powinny być co najmniej takie: mężczyzna, min. 23 lata, żonaty (nie rozwodnik), posiadający jedno dziecko, znający konstytucję, zdolny zapłacić 200 zł za głosowanie, poniżej 70 lat. Pierwsze, co mężczyźni statystycznie lepiej znają się na polityce. Kolejne trzy kryteria zapewniają poważne podejście do tematu. Czwarty i piąty gwarantuje, że za poważnym podejściem idzie jakaś znajomość tematu. Ostatnie wiadomo; starzy ludzie zbyt często przejawiają ciągotki do socjalizmu” Tak – tylko tu nie trzeba nic wymyślać: podobna ordynacja (z wyjątkiem np. górnego ograniczenia wieku do 70 lat; wtedy mało kto takiego wieku dożywał!) obowiązywała w USA w czasach gdy Stany były jeszcze republiką, a nie d***kracją – i budowały swoją potęgą. Ojcowie-Założyciele zapomnieli wpisać do Konstytucji, że tych prowizyj nie wolno pod żadnym pozorem zmienić! Jesteśmy nauczeni na ich błędzie! To znaczy: niektórzy są.. JKM
Prezydent Komorowski symuluje orgazm Na dwudniowym szczycie NATO, jaki rozpoczął się 19 listopada z Lizbonie, drugiego dnia obrad przyjęto nową koncepcję strategiczną Sojuszu, autorstwa sekretarza generalnego NATO Andresa Fogha Rasmussena. Nie było to żadną niespodzianką, ponieważ koncepcja strategiczna na najbliższe 10 lat wychodzi naprzeciw nie tylko oczekiwaniom Stanów Zjednoczonych, którym sen z powiek spędzają irańskie zbrojenia atomowe, zagrażające bezcennemu Izraelowi, ale również – Naszej Złotej Pani Anieli, z punktu widzenia której nowa strategia NATO oznacza podporządkowanie europejskiej polityki Sojuszu długofalowym celom niemieckim. Wprawdzie sekretarz Rasmussen powtórzył zaklęcie, że „obrona terytorialna i solidarność sojuszników nadal jest podstawowym zadaniem NATO”, co oznacza, że słynny art. 5 traktatu waszyngtońskiego formalnie nie został uchylony, chyba, że przez desuetudo – ale to był rodzaj rytualnej mantry, bo tak naprawdę, to NATO zamierza „rozwijać zdolność do obrony mieszkańców i terytoriów przeciwko rakietom balistycznym (...) Będziemy aktywnie dążyć do współpracy w sprawie obrony przeciwrakietowej w Rosją i innymi partnerami euroatlantyckimi”. W ogóle jeśli chodzi o Rosję , to „NATO jest zdeterminowane do wzmocnienia konsultacji politycznych i do praktycznej współpracy”, zaś sekretarz Rasmussen stawia kropkę nad „i” stwierdzając wprost, że „naszą wizją jest strategiczne partnerstwo między NATO i Rosją” – co chyba w stu procentach spełnia oczekiwania Berlina, wyrażone przez Naszą Złotą Panią Anielę, która jeszcze przed szczytem w Lizbonie opowiedziała się za „możliwie najszerszym” objęciem Rosji „wspólnym systemem obrony przeciwrakietowej”, co otworzy „jakościowo nową fazę kooperacji między Rosją a NATO”. Co oznacza ta „jakościowo nowa faza”? Oznacza – po pierwsze – oficjalne potwierdzenie przekształcania się Sojuszu Północnoatlantyckiego z obronnego porozumienia w Pakt Białego Człowieka, skierowany na powstrzymywanie naporu ludów i państw Trzeciego Świata na zajęcie znaczącego miejsca w świecie podzielonym jeszcze 100 lat temu przez kierowników Imperium Brytyjskiego i odgrywania innej, niż wyznaczonej wówczas roli. Widać to przede wszystkim w katalogu zagrożeń, wśród których na pierwszym miejscu widnieje „terroryzm”, a na drugiem – „piractwo”. Nietrudno się domyślić, że w ramach strategicznego partnerstwa NATO-wsko – rosyjskiego, pojęcie „terroryzmu” stanie się niezwykle rozciągliwe i obejmie każdą postać sprzeciwu wobec każdej formy dominacji strategicznych partnerów. „Świat się zmienia; Niegry bieleją z przerażenia (...) egipski pedryl aż się spłaszczy, ja budu szczała mu do paszczy i tak szutiła: nu Anwar! Wied’ u was na pustyni żar! Tiepier ja tobie go ugaszę!” – marzyła przed laty Caryca Leonida. „Czy to Moskwa, czy to Fłorida, czy Łondon, czy to Mozambik – wszędzie carstwujet Leonida, wszędzie władajet Tricky Dick!” Jest rzeczą oczywistą, że pacyfikowanie co najmniej 4 miliardów ludzi choćby przez najbliższe 10 lat, wymaga ścisłego współdziałania uczestników strategicznego partnerstwa. Ponieważ NATO, a ściślej - USA wydają się bardziej zainteresowane tymi pacyfikacjami, niż Rosja, to jest bardzo prawdopodobne, że za swoje skwapliwe współdziałanie z NATO ruscy szachiści wystawią odpowiedni rachunek. Po drugie – rachunek ten z całą pewnością będzie przed wystawieniem uzgodniony z jeszcze ściślejszym strategicznym partnerem Rosji, to znaczy – z Niemcami, dzięki czemu przekonanie pozostałych sojuszników do jego zapłacenia będzie znacznie łatwiejsze niż w przypadku przeciwnym. W tej sytuacji – po trzecie – jest bardzo prawdopodobne, że rachunek ten będzie torpedował wszelkie polskie inicjatywy polityczne, chyba, że w ramach tzw. dobrowolności przymusowej będą one wychodziły naprzeciw oczekiwaniom rosyjskim. Te oczekiwania przedstawił premier Włodzimierz Putin 1 września 2009 roku na Westerplatte przypominając, że przyczyną II wojny światowej był traktat wersalski, który „upokorzył dwa wielkie narody”. Jak „upokorzył”? Ano tak, że na obszarze leżącym między siedzibami obydwu wielkich narodów zatwierdził niepodległe państwa narodów trochę mniejszych. Skoro takie rzeczy stają się przyczynami światowych wojen, to jest oczywiste, iż w interesie europejskiego, a nawet światowego pokoju trzeba je korygować jak najszybciej. Wprawdzie premier Putin taktownie się przed sformułowaniem tego wniosku powstrzymał, ale jest on przecież zrozumiały sam przez się. Krótko mówiąc, wygląda na to, że ceną przejścia NATO do „jakościowo nowej fazy kooperacji” z Rosją, może być przyszłość naszego nieszczęśliwego kraju. W tej sytuacji deklaracja pana prezydenta Bronisława Komorowskiego iż nowa koncepcja strategiczna NATO „ w ogromnej mierze satysfakcjonuje Polskę”, staje się bardzo podobne do symulowania orgazmu przez ofiarę gwałtu zbiorowego. Czym innym bowiem jest melancholijne pogodzenie się z politycznymi, czy dziejowymi koniecznościami, a czym innym okazywanie z takiego powodu radosnego podniecenia. „Nie ciebie chromolą, czego tyłkiem ruszasz?” – cytuje Aleksander Sołżenicyn porzekadło ruskich knajaków, którzy w taki sposób powstrzymywali postronnych świadków różnych złodziejskich bezeceństw przed wtrącaniem się. To porzekadło do pana prezydenta Bronisława Komorowskiego zastosowania oczywiście nie ma, bo nowa strategia NATO według wszelkiego prawdopodobieństwa zawiera w sobie perspektywę „chromolenia”, a kto wie, czy nawet nie brutalnego przecwelowania naszego nieszczęśliwego kraju, którego pan prezydent formalnie pozostaje najwyższym przedstawicielem. Jeśli zatem je przypominam, to na skutek przeczytania wypowiedzi pana prof. Wielomskiego na portalu „Prawica.net”, w której komentuje on wywiad udzielony przez sekretarza Rasmussena francuskiej telewizji. Stwierdza, że NATO przestało być sojuszem obronnym przeciwko tradycyjnym zagrożeniom militarnym, wobec czego mamy do czynienia z sojuszem NATO-Rosja. I dodaje: „Wywiad ten koniecznie powinien odsłuchać Jarosław Kaczyński i czołówka PiS szczególnie w kontekście ostatniego listu Prezesa PiS do Donalda Tuska, gdzie zaprezentował archaiczną koncepcję stosunków międzynarodowych z epoki G. Busha, gdzie Rosja traktowana była jako archetyp "wroga demokracji" i "wolności"”. Oczywiście ma rację i w jednym i w drugim; nic by Jarosławowi Kaczyńskiemu się nie stało, gdyby wysłuchał tego wywiadu, ale nie o to chodzi, tylko o przebijającą z wypowiedzi prof. Adam Wielomskiego nutkę triumfu i jakiejś mściwej satysfakcji. Rozumiem, że prof. Wielomski Jarosława Kaczyńskiego nie lubi a być może nawet pogardza nim, jako politykiem – ale czy to jest wystarczający powód do demonstrowania słabo ukrywanej Schadenfreude, która – niech mi Pan Profesor łaskawie wybaczy – trochę przypomina takie nieproszone ruszanie tyłkiem? SM
Generał Jaruzelski nas pojedna Zaproszenie przez prezydenta Bronisława Komorowskiego generała Wojciecha Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego wywołało falę komentarzy – od zgorszonych po entuzjastyczne. Tymczasem nie ma powodów ani do zgorszenia, ani do entuzjazmu. Nie można bowiem zapominać, co było przedmiotem ostatniego posiedzenia Rady. Były nim, jak wiadomo, przygotowania do zbliżającej się wizyty w Warszawie rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediwewa. Następuje ona nie tylko po deklaracji prezydenta Obamy z 17 września ub. roku, nie tylko po katastrofie smoleńskiej, po której w Polsce narodził się ruch na rzecz „pojednania” z Rosją, sygnowany przez niezliczone autorytety moralne – wśród nich również i te, co to „bez swojej wiedzy i zgody” – ale i po ostatnim szczycie NATO w Lizbonie, na którym zapadła decyzja o strategicznym partnerstwie Sojuszu z Rosją. Skoro strategicznym partnerem Rosji staje się całe NATO, którego częścią składową jest przecież i Polska, to znaczy, że i Polsce w tym strategicznym partnerstwie przypada jakaś rola do odegrania. Czy przypadkiem aby nie „pojednanie” – bo przecież nie wypada, by strategiczne partnerstwo zakłócały jakieś dąsy? Skoro tak, to zaproszenie generała Jaruzelskiego było oczywiste - i to nie tylko jako rewanż za zabranie pełniącego wówczas obowiązki prezydenta Bronisława Komorowskiego do Moskwy na defiladę z okazji pobiedy – ale przede wszystkim ze względu na to, że nikt od generała Jaruzelskiego lepiej nie doradzi prezydentowi Komorowskiemu, czym i jak udelektować prezydenta Miedwiediewa, żeby wyjechał z Warszawy zadowolony i uspokojony. Generał Jaruzelski potrafił przecież dogodzić i Leonidowi Breżniewowi i Jurijowi Andropowowi i Konstantynowi Czernience i Michałowi Gorbaczowowi, więc doświadczenia w tym względzie mu nie brakuje i na pewno przekaże je prezydentowi Komorowskiemu, żeby tak samo dogodził prezydentowi Miedwiediewowi. SM
Wygrała demokracja Szacunki – szacunkami, ale warto pamiętać również o spiżowym spostrzeżeniu Józefa Stalina, że mniej ważne jest – kto głosuje, a ważniejsze – kto liczy głosy. Zatem kiedy po wyborach samorządowych głosy zostały już policzone, możemy powiedzieć, że wszyscy wygrali i każdemu należy się nagroda. Oczywiście wedle stawu grobla – jednym prawdziwa, a drugim – co najwyżej nagroda pocieszenia – że przynajmniej posmakowali sobie demokracji, jako że na tym świecie pełnym złości nie tylko nie ma rzeczy doskonałych, ale również – co przenikliwym umysłem spenetrował filozof Tadeusz Kotarbiński – wiele rzeczy w ogóle nie istnieje. Jako ateista, czyli teofob, prof. Kotarbiński twierdził nawet, że nieistnienie jest atrybutem zaszczytnym, przysługującym m.in. Bogu i sprawiedliwości. Myślę, że Pan Bóg ma z tych wszystkich filozofów sporo uciechy, ale i oni nie są tak całkiem pozbawieni racji, bo sprawiedliwość rzeczywiście nie istnieje. Istnieją tylko niezawisłe sądy i niezależna prokuratura, które ze sprawiedliwością nie mają oczywiście nic wspólnego. Więc wygrali przede wszystkim ci, którzy na najbliższe cztery lata przejdą na utrzymanie Rzeczypospolitej i w zamian za to będą przychylać nam nieba. Niebo, jak wiadomo, jest bezcenne, więc nawet jego chwilowe przychylenie wyjaśnia przyczyny, dla których samorządy terytorialne zadłużają się w takim samym tempie jak nasz nieszczęśliwy kraj, na którego czele postawiony został przez Siły Wyższe pan prezydent Bronisław Komorowski. Co to będzie, jeśli unijni płatnicy netto, którzy już dzisiaj, tzn. po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, „nie chcą w ogóle rozmawiać o finansowaniu rozmaitych europejskich polityk”, zamkną kurek z pieniędzmi? Pan minister Mikołaj Dowgielewicz buńczucznie twierdzi, że Polska na to „nie pozwoli”, ale myślę, że ta opinia ma mniej więcej taki sam ciężar gatunkowy, jak zapewnienia prof. Kotarbińskiego, że Pan Bóg nie istnieje. Jeszcze na ratowanie Irlandii 100 miliardów euro się znalazło, ale jeśli o podobną pomoc poprosi Portugalia i Hiszpania, to dla naszego nieszczęśliwego kraju może już nie wystarczyć. Wszystko to, ma się rozumieć, zostanie nam objawione w stosownym czasie, a na razie cieszymy się, że „wygrała demokracja”, to znaczy – że wygrały cztery partie tworzące coraz lepiej uszczelnianą przez pierwszorzędnych fachowców fasadę naszej młodej demokracji. Wygrała Platforma Obywatelska – bo uzyskała najlepszy wynik w wyborach do sejmików wojewódzkich. Wygrało PiS – bo wprawdzie uzyskało wynik gorszy od PO, ale uzyskałoby znacznie lepszy. „Gdyby nie ta zaplanowana, perfidna, przeprowadzona z premedytacją akcja, my byśmy te wybory wygrali. Gdyby nie ci ludzie, mielibyśmy zwycięstwo” – powiedział prezes Kaczyński. Kto perfidną akcję zaplanował, kto się „tymi ludźmi” posłużył – możemy się domyślać, że Siły Wyższe, które naszą polityczną sceną zza kulis sterują, ale przecież na tym pytania się nie kończą, bo skąd właściwie „ci ludzie” w Prawie i Sprawiedliwości się wzięli? Kto ich porobił ministrami, posłami, europosłami? Pozory wskazywałyby na prezesa Kaczyńskiego, którego przywództwo w PiS było i jest niekwestionowane, ale czyż to w ogóle być może? Już prędzej, no i oczywiście uprzejmiej przypisać ich obecność i karierę w PiS intrydze tych samych Sił Wyższych. A to ci dopiero siurpryza! Ciekawe ilu „tych ludzi” jeszcze w PiS pozostało i czy na przykład w imię zwycięstwa demokracji zagłosują za nowelizacją konstytucji, zgłoszoną przez prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju. Bo co do tego, że wygrało Polskie Stronnictwo Ludowe, nie może być najmniejszych wątpliwości. Nawet samemu prezesowi Pawlakowi zaparło dech z wrażenia. Domyślam się, że zwłaszcza w momencie, gdy uświadomił sobie korzyści płynące ze stuprocentowej zdolności koalicyjnej Stronnictwa, co znakomicie wyraża ludowe przysłowie, iż „pokorne cielę dwie matki ssie”. Te „dwie matki”, to oczywiście nasz nieszczęśliwy kraj, no i Unia Europejska – dopóki cokolwiek będzie tam z niej ciurkało. A tuż za szerokimi plecami PSL – Sojusz Lewicy Demokratycznej – Wielka Nadzieja Czerwonych, bez którego realizacja strategicznego partnerstwa NATO z Rosją, w którym siłą rzeczy będzie musiał uczestniczyć i frycowe zapłacić nasz nieszczęśliwy kraj – i który lepiej od innych nadaje się do przeforsowania również nad Wisłą ideologii, w pozostałych krajach Unii Europejskiej już od dawna obowiązującej powszechnie i bez zastrzeżeń – niczym marksizm w Związku Radzieckim. SM
W przededniu powrotu "nowego" Zakończyły się wybory samorządowe, a właściwie ich pierwsza tura, jako że wykonawcze organy samorządowe, tzn. wójtowie, burmistrzowie i prezydenci miast - kiedyś wybierani przez rady - teraz wybierani są w powszechnym głosowaniu i tam, gdzie żaden nie uzyskał bezwzględnej większości głosów, 5 grudnia rozstrzygnięcie przyniesie druga tura wyborów. Kandydowało prawie ćwierć miliona osób, w tym - prawie 8 tysięcy na wójtów, burmistrzów i prezydentów. Frekwencja wyborcza wyniosła 47,32 proc. uprawnionych, to znaczy, że poszło do nich ponad 14 mln obywateli. Oznacza to, że ponad połowa obywateli konsekwentnie bojkotuje udział w procedurach demokratycznych. Z jakich powodów - trudno dociec, ale nie jest wykluczone, że z powodu zniechęcenia spowodowanego przekonaniem, że wybory niczego w ich sytuacji nie zmieniają. Z tego jednak wynika, że ta druga połowa musi uważać inaczej, skoro do głosowania chodzi. To też nie jest wykluczone, bo skoro samych kandydatów było prawie ćwierć miliona, to jeśli zakładać, iż każdy z nich ma co najmniej 5-osobową najbliższą rodzinę, to sami kandydaci z rodzinami stanowią 10 procent głosujących. Jeśli dodamy do tego członków partii tylko reprezentowanych obecnie w parlamencie, to mamy ich (PO - ok. 50 tys., PiS - ok. 22 tys., SLD - ok. 72 tys., PSL, ok.128 tys., UP - ok. 4 tys. i SDPL ok. 4 tys.) prawie 270 tys. Zakładając, że każdy ma co najmniej 5-osobową rodzinę, daje to dodatkowy milion, trzysta tysięcy głosujących, a więc następne 10 procent. Mamy też w Polsce co najmniej pół miliona urzędników państwowych i samorządowych, których też trzeba uznać za bezpośrednio zainteresowanych rezultatami wyborów. Jeśli przyjąć, że każdy z nich ma co najmniej 5-osobową rodzinę, to, mamy kolejne 2,5 miliona osób, czyli dodatkowe 20 procent. Do tego trzeba doliczyć urzędników pracujących w różnych agencjach, funkcjonariuszy służb mundurowych i tajnych, no i oczywiście - konfidentów wszystkich 9 służb (Centralne Biuro Śledcze, Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencja Wywiadu, Służba Wywiadu Wojskowego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Wywiad Skarbowy oraz Służba Celna i Straż Graniczna), to możemy śmiało przyjąć, że co najmniej połowa spośród tych 14 milionów, którzy głosowali w tegorocznych wyborach samorządowych, może być bezpośrednio zainteresowana ich wynikiem. Reszta - to ludzie zainteresowani polityką, którzy chodzą na wybory w przekonaniu, że o coś walczą - nawet jeśli walczą tylko o zamówienia dla swoich firm, którym nowi wójtowie, burmistrzowie czy prezydenci powierzą - oczywiście w drodze zamówień publicznych, jakżeby inaczej! - wykonanie różnych robót. Rozwodzę się nad tym wszystkim dlatego, by pokazać, iż postępujące z roku na rok uszczelnianie polskiej sceny politycznej przekłada się również na samorządy - co jest widoczne zwłaszcza przy wyborach do samorządów wojewódzkich. Miały one charakter wybitnie partyjny; PO uzyskała 222 mandaty (30,89 proc.) PiS - 141 mandatów (23,05 proc.), PSL 93 mandaty (16,3 proc.), SLD 85 mandatów (15,2 proc.). W dalszej kolejności uplasował się w województwie dolnośląskim Komitet Rafała Dutkiewicza, byłego i nowego prezydenta Wrocławia, który uzyskał 9 mandatów (1,6 proc.), Ruch Autonomii Śląska - 3 mandaty (1 proc.), Mniejszość Niemiecka - 6 mandatów (0,4 proc.) i "inne" - 2 mandaty. Zwraca uwagę, że zarówno PO, jak i PiS uzyskały rezultaty mniejsze od oczekiwanych, za to prawdziwym zwycięzcą tych wyborów jest bez wątpienia PSL, jeszcze niedawno, podczas wyborów prezydenckich uważane za ugrupowanie schodzące ze sceny. Tymczasem PSL w gminach i małych miasteczkach jest często jedyną siłą polityczną, a jeszcze od czasów PRL, jako "stronnictwo sojusznicze", do spółki z partią, czyli obecnym SLD, opanowało wszelkie lokalne instytucje. W ten sposób PSL dysponuje sprawnym, doświadczonym i wrośniętym w lokalne społeczności aparatem wyborczym, dzięki któremu w każdych wyborach udaje mu się bez większego trudu przekroczyć zaporową granicę 5 procent głosów w skali kraju, co daje mu pozycję języczka u wagi ze względu na 100-procentową "zdolność koalicyjną", która w przełożeniu na język ludzki oznacza, że może z każdym. Oczywiście nie za darmo - więc dzięki tej zdolności PSL z roku na rok umieszcza tylu swoich ludzi w instytucjach sektora publicznego, ilu się tylko da, aż do granic pojemności. Właśnie ta partia w najdoskonalszym stopniu ucieleśnia ewangeliczną zapowiedź o "cichych", którzy "posiądą ziemię". Jeśli zatem wyniki przyszłorocznych wyborów parlamentarnych będą podobne, to znaczy, że pozycja PSL i oczywiście - SLD bardzo się umocni. To z kolei może zwiastować zmierzch Platformy Obywatelskiej, bo w tej sytuacji jest bardzo prawdopodobne, iż Siły Wyższe, wspomagające dotychczas PO jako "mniejsze zło" blokujące PiS, widząc odradzanie się siły SLD, powrócą do swojej pierwszej i jedynej prawdziwej miłości, przekazując mu stopniowo wszystkie atuty dotychczas służące Platformie. PiS z kolei wydaje się trwale osłabiony zarówno prowadzoną przeciwko tej partii wojną, jak i ostatnim rozłamem, który właśnie zaowocował pojawieniem się w Sejmie nowego poselskiego klubu pod nazwą "Polska Jest Najważniejsza". Stało się to możliwe dzięki temu, że do grona wyrzuconych i uciekinierów z PiS dołączył poseł Wojciech Mojzesowicz, który w trakcie swojej kariery politycznej był i w ZSL, i w Solidarności, i w PSL, i w Samoobronie, i w PiS - no a teraz - Polska Jest Najważniejsza. Jak zresztą zawsze. Wprawdzie władze PiS na takie dictum ogłosiły amnestię dla dezerterów, ale chyba same nie bardzo wierzą w ich powrót, bo w mediach głównego nurtu utrzymuje się prawdziwy festiwal PiS-owskich dysydentów, co skłania do przypuszczeń, że nie jest to jeszcze ostatnie słowo w procesie tworzenia w Sejmie większości, która przeforsuje zmianę konstytucji, której projekt wniósł do Sejmu prezydent Komorowski 12 listopada. W projekcie tym zapisane jest wieczyste członkostwo Polski w UE, co przypomina nowelizację konstytucji PRL z roku 1976, kiedy to został tam wpisany wieczny sojusz ze Związkiem Radzieckim. Jakby wyprzedzając tę zmianę, Trybunał Konstytucyjny 24 listopada wydał wyrok stwierdzający zgodność Traktatu lizbońskiego z konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej, opatrując go uzasadnieniem obfitującym w sofizmaty i logiczne osobliwości. Jakkolwiek śmiesznie by to brzmiało, wyrok ten stanowi uwieńczenie procesu Anschlussu Polski do Unii Europejskiej, która właśnie daje do zrozumienia, że "słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak". Z kolei po niedawnym "szczycie" NATO w Lizbonie, na którym ogłoszono strategiczne partnerstwo Sojuszu z Rosją, w Polsce trwają intensywne przygotowania do wyznaczonej na 5 grudnia wizyty rosyjskiego prezydenta Dymitra Miedwiediewa. W ramach tych przygotowań prezydent Bronisław Komorowski zwołał specjalne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego, na które, w ramach sadzenia lasu, by ukryć w nim listek, zaprosił wszystkich byłych prezydentów i premierów - by w ten sposób zaprosić generała Wojciecha Jaruzelskiego. Wywołało to ostrą krytykę ze strony Jarosława Kaczyńskiego, chociaż niedawno jeszcze chwalił Edwarda Gierka. Zresztą trudno dziwić się prezesowi PiS, skoro zaproszenie generała Jaruzelskiego wywołało konsternację nawet w szeregach PO, wydawało się przyzwyczajonych już do wszystkiego. Z drugiej jednak strony, zaproszenie generała jest naturalną konsekwencją i sygnałem nieodwracalności polityki "pojednania" z Rosją, która objawiła się w postaci wielkiego wybuchu po katastrofie smoleńskiej, udokumentowanego poparciem niezliczonych autorytetów moralnych, podpisanych pod specjalnym adresem. W tej sytuacji któż doradzi prezydentowi Komorowskiemu, jak i czym udelektować prezydenta Dymitra Miedwiediewa, jeśli nie generał Wojciech Jaruzelski, który potrafił udelektować nie tylko Leonida Breżniewa, ale i Jurija Andropowa, Konstantyna Czernienkę, Michała Gorbaczowa, no i oczywiście - Włodzimierza Putina. W ten oto sposób generał Jaruzelski niejako własnym ciałem buduje pomost między dawnymi i nowymi laty, dzięki czemu "nowe", jakie właśnie wraca po dobiegającym końcowi okresie 20-letniej pieriedyszki, będzie mogło nadejść bez żadnych gwałtownych ruchów, a nawet - bez przerywania snu. SM
Nasz zasiłek (pogrzebowy) najwyższy w Europie! Zasiłek pogrzebowy od marca przyszłego roku spadnie z obecnych 6 tys. 395,7 zł do 4 tys. zł - przewiduje przyjęta wczoraj przez Sejm tzw. ustawa okołobudżetowa. Dokument czeka teraz na podpis prezydenta Bronisława Komorowskiego. Zdaniem resortu finansów, który zaproponował obniżenie zasiłku pogrzebowego, zmiana ma na celu dostosowanie wysokości świadczenia do średniej wysokości tego zasiłku w innych krajach Unii Europejskiej. Obecnie zasiłek pogrzebowy odpowiada dwukrotności przeciętnego miesięcznego wynagrodzenia obowiązującego w dniu śmierci osoby, której koszty pogrzebu zostały poniesione. Kwotę tę ustala się co trzy miesiące na podstawie przeciętnego wynagrodzenia z poprzedniego kwartału. Teraz wynosi ona 6 tys. 395,7 zł.
Polska ma najwyższy zasiłek Resort podkreśla, że polski zasiłek pogrzebowy należy do najwyższych w Europie.
Z danych Ministerstwa Finansów wynika, że np. w Belgii świadczenie to wynosi 148,7 euro (ok. 592 zł), w Czechach stanowi równowartość 186 euro (ok. 744 zł), na Słowacji 79,65 euro (ok. 316 zł), w Słowenii 507,12 euro (ok. 2 tys. 28 zł), a w Austrii 448 euro (ok. 1 tys. 792 zł). W Danii wysokość zasiłku zależy od sytuacji finansowej zmarłego i wynosi maksymalnie 1 tys. 221 euro (ok. 4 tys. 884 zł). Luksemburg płaci rodzinie zmarłego 1 tys. 199,05 euro (ok. 4 tys. 796 zł). We Francji zasiłek jest równy 90-krotności dziennych zarobków osoby zmarłej. Z kolei w Bułgarii, po śmierci ubezpieczonego lub jego współmałżonka, dzieci i rodzice mają prawo do otrzymania zbiorczego zasiłku równego dwukrotności minimalnego wynagrodzenia i renty rodzinnej, podzielonego równo pomiędzy nimi.
Wiele krajów nie płaci Wiele krajów europejskich w ogóle nie przewiduje wypłacania zasiłków pogrzebowych. Tak jest np. w Niemczech, Islandii, we Włoszech, w Lichtensteinie, na Węgrzech, Malcie, Norwegii, Finlandii, Szwecji i w Wielkiej Brytanii. Podczas sejmowej debaty na temat ustawy okołobudżetowej wiceminister finansów Hanna Majszczyk mówiła, że ograniczenie zasiłku do 4 tys. zł i tak plasuje Polskę na bardzo wysokim miejscu. "Nadal jest to powyżej średniej wysokości tych zasiłków w Europie" - powiedziała. Zgodnie z nowymi przepisami, od marca 2011 r. zasiłek w wysokości 4 tys. zł będzie przysługiwał wszystkim do niego uprawnionym. Obecnie dla niektórych grup społecznych wysokość zasiłku jest uzależniona od przeciętnego wynagrodzenia danej osoby.
Budżet zyska Według MF, zmniejszenie zasiłków pozwoli w 2011 r. zaoszczędzić 862,3 mln zł. Z tego w kasie ZUS zostanie 720,9 mln zł, a KRUS - 141,4 mln zł. O ponad 4,2 mln zł będą niższe koszty wypłat z budżetu państwa zasiłków dla służb mundurowych. Ustawa o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych mówi, że zasiłek pogrzebowy jest jednorazowym świadczeniem przysługującym w razie śmierci m.in. osoby ubezpieczonej lub pobierającej emeryturę lub rentę, a także osoby, która w dniu śmierci nie miała ustalonego prawa do emerytury lub renty, lecz spełniała warunki do jej uzyskania i pobierania. Zgodnie z informacjami Zakładu Ubezpieczeń Społecznych, świadczenie przysługuje osobie, która pokryła koszty pogrzebu. Może go otrzymać także pracodawca, dom pomocy społecznej, gmina, powiat, kościół lub związek wyznaniowy, jeżeli zapłaciły one za pogrzeb. W przypadku śmierci osoby, która nie została wymieniona w ustawie, zasiłek nie przysługuje. Osoba, która pokryła koszty pogrzebu, może się jednak zwrócić do gminy o ich zwrot. W razie poniesienia kosztów pogrzebu przez więcej niż jedną osobę lub podmiot, zasiłek pogrzebowy ulega podziałowi - proporcjonalnie do poniesionych kosztów pogrzebu. Obniżeniu zasiłku sprzeciwiała się Polska Izba Pogrzebowa, zrzeszająca przedsiębiorstwa z tej branży. Właściciele zakładów pogrzebowych uważają, że nowa kwota jest za niska i w wielu regionach Polski np. w stolicy nie pokryje wszystkich kosztów związanych z pochówkiem. INTERIA.PL/PAP
Wałęsa: chciałbym, żeby Palikotowi się udało Cieszę się, że doszło do rozłamu w PiS i z tego, że Kaczyński i PiS coraz mniej zagrażają stabilizacji w Polsce. Polska Jest Najważniejsza nikomu nie zaszkodzi. Ta inicjatywa pomaga PiS, bo topnieją w partii ci znośni, a zostają tam politycy, którzy jeżdżą po USA i szkodzą Polsce opowiadanymi bredniami. Odeszli z PiS ci znośni, którzy tworzą coś nowego, a zostali sami nieznośni. PJN nie wnosi niczego nowego na polskiej scenie politycznej oprócz rozbrojenia PiS - powiedział w pierwszej części rozmowy z Onet.pl Lech Wałęsa. Na pytanie, czy Lech Wałęsa chciałby, żeby Januszowi Palikotowi się udało i żeby wszedł do Sejmu po przyszłych wyborach parlamentarnych, były prezydent odpowiedział: "tak, chciałbym". Z Lechem Wałęsą, byłym prezydentem RP rozmawia Jacek Nizinkiewicz.
Jacek Nizinkiewicz: Panie prezydencie, jak pan się czuł na Radzie Bezpieczeństwa Narodowego z gen. Wojciechem Jaruzelskim, którego również zaprosił na posiedzenie RBN prezydent Bronisław Komorowski? Lech Wałęsa: Byłem zaproszony, to po pierwsze. Po drugie, czułem się jak zwycięzca nad gen. Jaruzelskim, z którym wprawdzie przegrałem kilka bitew np. w roku '70, '76, a jego ekipa usiłowała zrobić mnie agentem, ale końcówka jest moja. Uważam, że zwycięzcy powinni rozmawiać z przegranymi.
- Henryka Krzywonos powiedziała, że nie zaprosiłaby gen. Jaruzelskiego. - Ja też nie. Na tę rozmowę nie zaprosiłbym Jaruzelskiego, ale niewykluczone, że na spotkanie, gdzie byłyby poruszane inne tematy - tak. Komorowski tak ustawia sprawy, ja ustawiłbym inaczej tę rozmowę.
- A czuł pan dyskomfort siedząc przy jednym stole z – jak mówi Jarosław Kaczyński – "byłym dyktatorem"? - Zostałem zaproszony, to trudno mi było odmawiać Komorowskiemu. Ja Jaruzelskiego nie zapraszałem ani Komorowski się mnie nie radził. Jakby mnie Komorowski pytał o radę, to bym mu inaczej doradził. A jak ja się czułem? Czułem się jak zwycięzca.
- Jan Rulewski uważa, że zaproszenie gen. Jaruzelskiego było policzkiem dla ofiar PRL. - Ja tak nie uważam. Zwycięzcy mają prawo rozmawiać z przegranymi.
- A usłyszał pan od gen. Jaruzelskiego - wybitnego eksperta ds. Rosji - jak twierdzi prezydencki minister Sławomir Nowak - jakąś cenną radę odnośnie stosunków polsko-rosyjskich? - Może to były nie tyle rady, ale zwrócenie uwagi na kilka elementów, które publicznie nie są znane. Na pewno Jaruzelski zna lepiej Rosję niż ja i wielu z nas.
- Głos gen. Jaruzelskiego był cenny na RBN? - Uzupełniający.
- Cieszy się pan z powstania ugrupowania Joanny Kluzik-Rostkowskiej Polska Jest Najważniejsza? - Cieszę się, że doszło do rozłamu w PiS i z tego, że Kaczyński i PiS coraz mniej zagrażają stabilizacji w Polsce. Z tego się cieszę, ale dalej już nie, bo ci ludzie stworzyli zagrożenie, bo przecież o mały włos Kaczyński nie wygrał wyborów prezydenckich.
- Któremu ugrupowaniu może zaszkodzić Polska Jest Najważniejsza? - Polska Jest Najważniejsza nikomu nie zaszkodzi. Ta inicjatywa pomaga PiS, bo topnieją w partii ci znośni, a zostają w PiS politycy, którzy jeżdżą po USA i szkodzą Polsce opowiadanymi bredniami. Odeszli z PiS ci znośni, którzy tworzą coś nowego, a zostali sami nieznośni.
- PJN ma szansę wejść do Sejmu? - Mają niezły start.
- Kluzik-Rostkowska powinna dostać funkcję wicemarszałka Sejmu? - To jest kwestia wewnętrznych regulaminów Sejmu.
- PJN wnosi coś nowego na polskiej scenie politycznej? - Niczego nie wnosi, oprócz rozbrojenia PiS.
- A Ruch Poparcia Palikota wnosi coś nowego na scenie politycznej? - To jest inna inicjatywa, w której można dopatrywać się czynnego, praktycznego zachowania w polityce i ona powinna mieć większe szanse powodzenia.
- Chciałby pan, żeby Palikotowi się udało i żeby wszedł do Sejmu po przyszłych wyborach parlamentarnych? - Tak, chciałbym.
- Joanna Kluzik-Rostkowska powiedziała, że marzy o tym, żeby Donald Tusk miał z kim przegrać. Tusk ma dzisiaj realną konkurencję? - Tusk może sobie tylko żartować, że nie ma z kim przegrać. Tusk jest silny słabością innych.
- Antoni Macierewicz i Anna Fotyga wrócili z USA, gdzie szukali wsparcia dla inicjatywy powołania międzynarodowej komisji badającej katastrofę smoleńską. Radosław Sikorski powiedział, że jako Polak i minister czuje się upokorzony wizytą Anny Fotygi i Antoniego Macierewicza w USA ponieważ "nie zanosi się na to, żeby wizyta ta była poważna" i dodał, że gdy dwoje polskich ministrów desperacko szuka tego lub owego kongresmana, jednego z kilkuset, to nie buduje to naszego prestiżu. Jak pan ocenia wizytę byłych ministrów rządu PiS w USA? - Nie oceniam takich niepoważnych wizyt. Sikorski powiedział prawdę.
Wałęsa: Platformy i PiS-y tylko tumanią ludzi
Jacek Nizinkiewicz: Jak pan ocenia trzy lata rządów Donalda Tuska? Lech Wałęsa: Nawet nie tak źle, tym bardziej patrząc na wybory samorządowe. Nikomu nie udało się osiągnąć tego, co osiągnął Tusk i PO.
- Chciałby pan, żeby Tusk był premierem przez kolejną kadencję? - Póki co, lepszego od Tuska nie widać, co nie znaczy, że ich nie ma.
- A jak pan ocenia 100 dni prezydentury Bronisława Komorowskiego? - Start miał bardzo zły przez te wszystkie nieszczęścia, ale rozkręca się i wchodzi na tory szukania porozumień, zgody, współpracy, bo taką ma dzisiaj rolę.
- Jest pan dumny mając za prezydenta Bronisława Komorowskiego? - Nie lokowałbym tego w kategoriach dumy - nie dumy. Nie wstydzę się.
- Bronisław Komorowski wkrótce spotka się z Barackiem Obamą w USA. Jakie tematy prezydent Komorowski powinien poruszyć według pana? - Gdybym ja był na miejscu Komorowskiego, to zwróciłbym uwagę Obamie, że USA są jedynym mocarstwem i muszą przewodzić światu. Przewodzą militarnie, przewodzą ekonomicznie, ale słabną i nie przewodzą moralnie i politycznie. Trzeba przeorganizować świat programowo i strukturalnie i to jest zadanie dla supermocarstwa.
- A o co prezydent Komorowski powinien prosić Obamę lub jakie sprawy Polski powinien starać się załatwić? - Prosić nie, ale powinien zwrócić uwagę gdzie jest nasz interes i powinien próbować realizować ten interes.
- Janusz Palikot chce zniesienia wiz dla Polaków. - W sprawie wiz zrobiliśmy wszystko co możliwe, a ostatnio argumenty USA były takie, że ponieważ Polska ma dużą Polonię i dużo osób może przyjeżdżać do USA, to nie mając możliwości celnych i odprawy musieliby je dobudowywać. Wszystko przez 11 września. Oni pracują na granicy swoich możliwości, stąd trudno o wizy dla większych państw.
- Wkrótce do Polski przyjedzie prezydent Rosji. To sukces w kontaktach dyplomatycznych Polska - Rosja? - Czy sukces to się okaże. Na pewno Rosja zauważa, że z nami - średnim krajem - można zrobić kilka dobrych interesów, bo jest bliżej do nas niż do Nowego Jorku.
- Czy prezydent Komorowski powinien poruszyć podczas tej wizyty temat wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej? - To zależy od programu, ale prawdopodobnie temat zostanie poruszony w rozmowie.
- Jest pan usatysfakcjonowany tym jak strona rosyjska prowadzi śledztwo? - Wolałbym szybciej, wolałbym czytelniej, ale wiem, że to nie takie proste.
- A dzisiejszy stan wiedzy pozwala panu sformułować twierdzenie jakie były przyczyny katastrofy z 10 kwietnia? - Już dawno temu wskazałem, kto wydawał komendy i nic nowego nie dodam.
- Ale nie ma dowodów na to, żeby Lech Kaczyński kazał pilotowi lądować. - Nie zdarzyło mi się nigdy, żeby mi nie meldowano i nie pytano, co robić gdy jest zagrożenie.
- Pan w dalszym ciągu uważa, że Tu-154 lądował na żądanie Lecha Kaczyńskiego? - Ja to już dawno napisałem na swoim blogu. Brat dzwonił do brata i tam padły komendy i zostało to wykonane.
- Rosyjska Duma Państwowa przyjęła projekt uchwały, którego autorzy proponują uznanie mordu na polskich oficerach w Katyniu jako zbrodnię reżimu stalinowskiego. Uznano, że masowa zagłada polskich obywateli na terytorium ZSRR w czasie II wojny światowej była aktem przemocy ze strony totalitarnego państwa. Rosja się zmienia? - Rosja zauważa jaki jest XXI wiek i pamięta o swoich interesach. Równocześnie sprawcy tych mordów nie żyją, to teraz rozliczają. Dobrze, że rozliczają i dobrze, że się z nimi dogadujemy, bo jeśli my budujemy złe relacje, to trzeci na tym zarabiają.
- Dwadzieścia lat temu odbyły się pierwsze wolne wybory prezydenckie, po których został pan pierwszym prezydentem wolnej Polski. Jak przez te dwadzieścia lat zmieniła się Polska? - Gdybym nie zrobił "wojny na górze" i nie wystąpił przeciwko kolegom i komunistom, to generał Jaruzelski by trwał kolejne pięć lat, bo miał 6-letnia kadencję, a Mazowiecki wykonywałby tę trudną robotę, za wykonie której nikt później by nas nie wybrał. Ani posła, ani senatora nie byłoby z Solidaruchów i wszyscy byśmy przegrali, a komuniści po raz pierwszy zdobyliby władzę w sposób demokratyczny.
- A "wojna na górze" nie zaszkodziła polskiej polityce i nie zapoczątkowała podziałów w obozie postsolidarnościowym, których dzisiaj mamy pokłosie? - Gdyby nie "wojna na górze", to Jaruzelski pozostałby prezydentem, a Mazowiecki zgrałby się do końca i przegrał wszystko i żaden Solidaruch nie zostałby nigdy wybrany w demokratycznych wyborach - w następnych wyborach. Mazowiecki nie zaszkodziłby kompetencjom i dotrzymałby umów. Komuniści wciąż by rządzili i nigdy byśmy nie weszli do NATO i UE.
- Czuł pan wtedy obawę, że Stanisław Tymiński może zostać prezydentem? - Tymiński nie miał szans, ale widziałem, że reformy już kosztują. Widziałem jak przegrywa Mazowiecki i myślałem wtedy, że w następnym ruchu przegram i ja. I jak pan wie, później przegrałem i przyszedł "czerwony" i wygrał Kwaśniewski i SLD.
- Po tych 20 latach jak pan ocenia prezydenturę swoich następców? - Z Kwaśniewskim było wszystko "ładnie i zgrabnie", ale straciliśmy 10 lat. Na Kwaśniewskim Polska straciła 10 lat, a on tylko nadrabiał ładna miną. Prezydentura Kaczyńskiego była dla Polski nieszczęściem. Zresztą jak pisałem na moim blogu dawno temu, to gdziekolwiek pojawiają się Kaczyńscy tam jest nieszczęście.
- Jaką przyszłość wróży pan partii Jarosława Kaczyńskiego, która ubożeje o kolejnych posłów? - PiS pod tym przywództwem to klapa kompletna. To się musi zakończyć klęską.
- A PO wygra kolejne wybory parlamentarne? - PO to nie jest aż tak dobra partia, ale nie ma innych propozycji. To niedobrze, ale pozałatwiali sobie finansowanie, to inni nie mogą urosnąć, bo nie mają pieniędzy. Trzeba zabrać partiom pieniądze i pozwolić rosnąć nowym ugrupowaniom. Niech się zejdzie w Polsce paru mądrych ludzi, tak jak proponowałem 25 lat temu, którzy zorganizują społeczeństwo, zaproponują organizacje, które będą odzwierciedlać przekrój społeczeństwa: lewica - prawica, właściciele - ludzie pracy, coś takiego. Wtedy każdy nawet nienależący będzie wiedział gdzie jest i będzie wiedział na kogo głosować. A jakieś Platformy i PiS-y tylko tumanią ludzi, żeby wygrać wybory.
- A jakich mądrych ludzi widzi pan dzisiaj na scenie politycznej?
- Proszę pana, już panu dziękuję za rozmowę. - Dziękuję. Rozmawiał: Jacek Nizinkiewicz
27 listopada 2010 "W polityce głupota nie stanowi przeszkody"... powiedział w swoim czasie Napoleon Bonaparte, największy- choć uzdolniony- chuligan XIX wieku w Europie. Wysługujący się Rewolucji Antyfrancuskiej, ale jak został cesarzem- jakby o demokracji zapomniał. Głównym celem Rewolucji Antyfrancuskiej była walka z chrześcijaństwem i monarchią a na ich miejsce ustanowienie demokracji- woli ludu.. Całą hucpę zorganizowała masoneria wolnomularska.. I wszyscy Ci Oświeceni Rozumowcy. Poczyniła wielkie spustoszenie w świadomości ludzi.. W jej popłuczynach żyjemy do dziś.. Przede wszystkim mamy demokrację, rządy chaosu i większości. I wszelkie kucharki mogą rządzić państwem. Żyjemy w” ładzie demokratycznym”- jak powiedział prezydent Bronisław Komorowski.. Naprawdę pan prezydent ma wisielcze poczucie humoru.. „Dziś prześliczna dziewczyna siadła koło mnie w autobusie. Po chwili spojrzała na mnie i przesiadła się na tył”..- ktoś westchnął. Czy demokracja ma coś wspólnego chociaż z elementarnym ładem? Walka z chrześcijaństwem oczywiście trwa, z większym lub mniejszym natężeniem, ale konsekwentnie do przodu. Taki Zapatero -Napieralski będzie usuwał religię ze szkół państwowych jakby to były jego szkoły państwowe a on był wszechwładcą programów szkolnych. Ale nauki o holokauście w szkołach ponadpodstawowych nie będzie usuwał.. Religię chrześcijańską- jak najbardziej, ale naukę o holokauście – nie! Też ma swoiste poczucie humoru. Przypomnę, że naukę o holokauście wprowadził do nauki w szkołach ponadpodstawowych swoim rozporządzeniem pan Edmund Wittbrodt w dniu 21 maja 2001 roku. Jak był ministrem w rządzie pana profesora Jerzego Buzka, luteranina, premiera Akcji Wyborczej Solidarność, a obecnie przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Charyzmatycznego autora wiekopomnych reform, których celem była rozbudowa biurokracji w Polsce.. I jeszcze powołał- złożone z bezpieczniaków- Centralne Biuro Śledcze.. Tyle złego narobił Polsce i nam- i chyba za to awansował. Bo jakimś dziwnym trafem im więcej złego ktoś zrobi- ten pozostaje w wielkim poważaniu mediów.. Jest autorytetem! Niepodważalnym.. Czy to przypadek? Czy może znak?.. Bo albo ktoś się wysługuje obcym, albo swoim. Zawsze w takiej sytuacji pozostaje sprzeczność.. Albo- albo..Bo albo ktoś wkłada” nieoceniony wkład w tworzenie kultury polskiej”- jak pani Agata Buzek. Albo nie wkłada.. Jak” wkłada” – to dostaje od pana Bogdana Zdrojewskiego 40 000 złotych gratyfikacji. Oczywiście pan Zdrojewski z Platformy Obywatelskiej nie daje swoich pieniędzy, lecz nasze. Te daje się łatwiej niż inne- na przykład swoje.. To jest kolejny przykład za słusznością likwidacji tzw. Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Bo kultura jest w rękach lewicy narzędziem kształtowania świadomości narodu.. Takim kulturkampfem przeciwko narodowi.. Jesteśmy świadkami rewolucji kulturalnej dziejącej się na naszych oczach.. Marksizmu kulturowego. Jeszcze trochę- a Polska pokryje się muzeami sztuki nowoczesnej, gdzie jacyś pajace stają na rękach , nogami przy ścianie, czy ktoś tworzy happening, treścią którego jest rozdawanie z regałów mąki i cukru w promocji.. Nie wspomnę już o Papieżu przygniecionym meteorytem, czy męskich genitaliach na chrześcijańskim krzyżu. Wszystko to za pieniądze z budżetu państwa.. Głównie chrześcijan. Przypadkowo pani Agata, która wnosi” nieoceniony wkład w tworzenie kultury polskiej”, jest córką byłego premiera i przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, który zgnoił nas swoimi biurokratyzującymi „reformami”, które kosztowały nas miliardy zloty( coś około 40 czy 50 !) i nic dobrego z tego nie wynikło. Jest również przypadkiem, że pani Agata Buzek jest wegetarianką i działaczką na rzecz praw człowieka(???). Lewica lansuje wegetarianizm i prawa człowieka przeciwko chrześcijaństwu.- podkreślam to wbrew opinii niektórych wegetarian, uważających, że pierwotne chrześcijaństwo było wegatariańskie i co więcej- Pan Bóg- zakazywał jedzenia zwierząt.(???) Oczywiście nie mam nic przeciw temu, żeby ktoś był wegetarianinem, tak jak Adolf Hitler, czy nawet przebywał na diecie. może na posiłku – wegańskim.. Chcącemu nie dzieje się krzywda- nieprawdaż? Ale jestem stanowczym przeciwnikiem narzucania całym narodom wegetarianizmu.. Bo wietrzę w tym ideologię lewicową, która zakłada, że zwierzęta są naszymi braćmi. w związku z tym następuje systematyczne zacieranie różnic pomiędzy człowiekiem a zwierzęciem.. Personifikacja zwierząt! Jak tak dalej pójdzie, dojdziemy do uchwalania zakazów spożywania mięsa w ogóle! Wystarczy, że w Sejmie znajdzie się zdecydowana większość wegetarian i mniejszość wegańska…. Kryptojarosze - też pomogą! Demokracja zwycięży, a mięsożerni poumierają z głodu.. Część- jak będzie trzeba- się przekupi. W każdym razie mąż pani Agaty Buzek, pan Adam Mazan, która wnosi” nieoceniony wkład w tworzenie polskiej kultury”, zajmował się organizacją internetowej edukacyjnej akcji społecznej(???) i działał w Centrum Edukacji Obywatelskiej i też wnosi” nieoceniony wkład w tworzenie kultury polskiej”.. No i demokracji obywatelskiej, praw człowieka.. Dlaczego on nie dostał też 40 000 złotych? Dziwne..? Teraz pracuje w Agorze, spółce wydającej między innymi Gazetę Wyborczą.. Dla nas! Za samą pracę w Agorze powinien dostać 40 000 złotych „Obudziłam się rano w momencie, kiedy mój mąż delikatnie ściągał ze mnie kołdrę. Myślałam, że chce być romantyczny. Zrozumiałam o co chodzi dopiero wtedy, kiedy otworzyłam oczy. W nocy kot zarzygał całą pościel”- tak to było. Gdy pani Agata odbierała rzeczoną nagrodę za i tak dalej, pani Joanna Mucha( nie mylić z Anną Muchą, wielką artystką feministyczną” Pan, Panie Dyzma jest wielka człowiek”), posłanką Platformy Obywatelskiej z Lublina, skonfliktowaną z Januszem Pali-kotem, ale nie tym kotem co wyżej, wystąpiła z propozycją, żeby czipować psy, tylko psy- bo o kotach na razie ani miau, miau.. Koty będą czipować później jak już zaczipują psy.. Hau, hau.. Pani posłanka już dzisiaj mówi, że za pomocą czipów chce wpływać na emocje i ból..(????) Znawcy kobiet mówią, że najładniejsza posłanka w Sejmie.. Ale często uroda nie idzie w parze z rozumem. Często nikt nie jest zadowolony ze swojej fortuny- ale każdy ze swojego rozumu.. W budowie świata orwellowskiego.. Pani posłanka słynąca z lubelskiej urody, chce maszerować na przedzie postępu ku niewoli. Wygląda na to, że została wytypowana, a kto zostanie wytypowany do propagowania skanerów myśli? Tak jak pisałem jakiś czas temu.. Jak zaczną obowiązkowo wszczepiać nam czipy, to po to, żeby sterować naszym bólem i emocjami.. Wtedy człowiek zostanie kompletnie ubezwłasnowolniony.. Opanować ból i emocje- i taki delikwent robi co zechce ten, który tym wszystkim steruje.. Ból i emocje- to naturalne stymulatory życia człowieka.. Jak ktoś zacznie z zewnątrz tym sterować- koniec człowieczeństwa opartego na wolnej woli, indywidualizmie, swobodnym podejmowaniu własnych decyzji.. I do tego jeszcze skanery myśli.. Skanery myśli w rękach policji obywatelskiej i drogowej.. Czy ktoś jest wstanie to sobie wyobrazić? Czipy, radary, skanery myśli, bilingi, służby specjalne kontrolujące nasze życie w liczbie siedem. Pan Stanisław MIchalkiewicz nie może się doliczyć dwóch z nich.. Doliczył się siedmiu.. CBŚ, CBA, ABW,AW,SWW, SKW i W Skarbowy.. No właśnie! Gdzie są pozostałe dwie? To jest to właśnie” stymulowanie orgazmu przez ofiarę gwałtu zbiorowego”.. I ten codzienny gwałt na nas czyniony, przez demokratyczne państwo demokratycznego bezprawia. .Bo jednostka demokratyczna niczym, bo jednostka demokratyczna zerem..
Czy jeszcze jest ktoś taki, kto nie widzi, że prowadzą nas na postronku totalitaryzmu do totalnej obory? Traktują nas jak bezrozumne bydło.. I to nie jest głupota. To jest zaplanowane działanie.. Step by step. WJR
"Król Waza lubił zupę"... napisało jakieś dziecko w wypracowaniu. Może i lubił, choć niekoniecznie, bo musiałby ją siorbać z wazy. Chociaż??? ... Można siorbać łyżką z talerza. To zależy od braku kultury.. Bo można byłoby siorbać łyżką bezpośrednio z wazy.. Albo z łyżki- wazę postawiwszy z boku. W każdym razie Król Waza przeniósł stolicę z Krakowa do Warszawy.. A na Florydzie do zakupionego samochodu używanego, firma handlująca, do każdego zakupionego samochodu daje w prezencie… karabin AK-47(!!!!). Promocja rozpoczęła się w Dzień Weteranów, obchodzony w USA 11 listopada i spowodowała, że sprzedaż wzrosła dwukrotnie. Osoby, które nie chcą broni, mogą zamiast niej otrzymać czek o tej samej wartości.. Nie dość, że mieszkańcy Stanów Zjednoczonych mają u siebie w domach ponad 300milionów sztuk broni- to jeszcze jej przybędzie.. Amerykanie kochają broń- i mogą ją posiadać. U nas w Sejmie pracowali nad liberalizacją ustawy o broni, ale wobec wydarzeń w Łodzi ustawodawcy się wystraszyli.. Nie wiem dlaczego, bo jak ktoś się uweźmie to sobie sam skonstruuje to co mu potrzeba, i jak chce zabić- zabije, albo udusi rękoma. Trzeba przywrócić karę śmierci za zabójstwa popełniane z premedytacją.. Niezależnie czy popełnione z broni czy gołymi rękoma – nawet w rękawiczkach. No właśnie , a morderstwa popełniane w rękawiczkach.?. Należałoby ograniczyć noszenie rękawiczek do niezbędnego minimum. Do jakiego? Niech tę sprawę rozstrzygnie demokratycznie Sejm.. A propos AK-47:w ostatni wtorek, t.j 23.11. miałem przyjemność być zaproszonym do Studia Teatru Buffo na premierę przedstawienia” Wieczór Bałkański w Buffo”. Mam wielką przyjemność tam bywać, bo to co moje oczy oglądają, przekład a się na stan duszy niepomiernie. .Nawet nie wiem kiedy mija te dwie godziny.. Tak czarują wspaniale i tworzą atmosferę artystycznej gościnności.. Człowiek czuje się jak w magicznym pałacu pełnym zorganizowanych zdarzeń, tyle zaskakujących co urzekających swoim artystycznym pięknem. To są prawdziwi artyści w swoim rzemiośle.. I to już prawie dwadzieścia lat..! Jak ten czas leci.. I to taneczne wirowanie w rytm melodii Gorana Bregovića, Dana Balana, Manosa Hadjidakisa i Mikisa Theodorakisa i innych. Natasza Urbańska wjechała na scenę na wielkim traktorze, z wielkimi kołami, z wielką dynamiką.. Ona to potrafi tańczyć- nawet na wysokim traktorze o wielkich kołach. Na samym szczycie. .I błyszczy jak gwiazda! Bo to jest gwiazda najprawdziwsza w polskim show biznesie. .Niedoceniana jakimś dziwnym trafem ( nie ma przypadków są tylko znaki!) przez zawodowych krytyków, bo chociaż była to premiera, na sali niewielu widziałem ludzi z kamerami i aparatami.. Widziałem jednego z kamerą i jednego z aparatem.. To jest medialne przywitanie nowej warszawskiej premiery.(????). I to jakiej! Powinny być tłumy dziennikarzy, fotoreporterów i kamer.. Na szczęście jest jeszcze publiczność w prywatnym teatrze.. Dla niej jest przedstawienie, dla niej jest rozrywka, ona płaci za bilety.. Komu tak naprawdę przeszkadza prywatny Teatr Studia Buffo? Nie wpisuje się w zidologizowaną kulturę? Nie jest częścią rewolucji kulturalnej przeprowadzanej na naszych oczach? Nie jest związany z instytucjami państwowego nadzoru nad kulturą? Nie bierze dotacji z budżetu państwa ani nie korzysta z programów państwowej interwencji, a co za tym idzie jest poza nurtem kulturowego marksizmu. A państwo kocha wszystkich tych, którzy wpisują się w państwową usłużność- i nie lubi tych- co poza państwem, choć w państwie. .Choć państwo- im więcej obejmuje- tym mniej ściska.. A kultura jest beniaminkiem państwa, bo przy jej pomocy robi się rewolucję kulturalną., chce zmienić naszą świadomość w nadbudowie. Wszędzie polityka i parcie na nową świadomość. .Grzebią ciągle w bazie i w nadbudowie.. A w foyer dziesiątki kieliszków wypełnionych winem, czerwonym winem. .Palić już nie wolno- jak to w państwie faszystowskim, gdzie nic bez państwa i nic poza państwem. Pić czerwone wino w lampce- jeszcze można.. Ale jak ktoś podpatrzy- na pewno zabroni.. Nie wiem, czy panowie Stokłosa i Józefowicz konsultowali częstowanie winem z Państwową Agencją Rozwiązywania Problemów Alkoholowych? Tym bardziej, że na wielu wieczorach w Buffo, hostessy chodzą i częstują winem(???). Toż to wielki skandal w teatrze? Żeby upijać publiczność poza państwem i poza ustawą o wychowaniu w trzeźwości, którą to ustawę przeforsował jeszcze rząd pana generała Wojciecha Jaruzelskiego? A która była wielokrotnie nowelizowana przez socjalistów w III Rzeczpospolitej.. Niedaleko od gabinetu premiera, trochę dalej od Pałacu Namiestnikowskiego w centrum Warszawy ,przy ulicy Marii Konopnickiej 6.. Tam gdzie swoje młode lata spędzał Leopold Tyrmand, liberał, przyjaciel Stefana Kisielewskiego, człowiek odważny, wielki intelektualista., autor wielu książek. .Słowny fotograf Warszawy lat pięćdziesiątych w powieści” Zły”.. Bardzo go lubię czytać.. Lubię wracać co jakiś czas do tych samych tekstów, określeń, atmosfery.. Przyznam się państwu, że w trzech książkach Leopolda Tyrmanda,( mam ich więcej) które są w moim księgozbiorze mam autografy gwiazd Teatru Studia Buffo.. Pani Natasza Ubrańska wpisała mi się do książki Tyrmanda” Zapiski dyletanta”( „Dla Waldemara Rajca- serdeczności”), obok motta Orwella” Przyznaję, że absolutnym przerażeniem napawa mnie dyktatura teoretyków” i drugiego” Ujrzenie tego, co przed samym nosem, wymaga bezustannej walki”.. Pan Janusz Józefowicz wpisał mi się książki Leopolda Tyrmanda” Porachunki osobiste” z dedykacją:” Dla Waldemara Jana Rajcy”, a pan Janusz Stokłosa- Góral:” Panu Waldemarowi Janowi Rajcy z serdecznościami- Janusz Stokłosa” w książce” Dziennik 1954”. Są to dla mnie cenne pamiątki.. Z panem Januszem Stokłosą wiąże mnie jedna zabawna scenka.. W jego gabinecie próbowałem robić zdjęcia aparatem, w którym mam baterie.. W pewnym momencie baterie wyleciały i wpadły pod pianino. .Pianino wielkiego artysty.. I co zrobił pan dyrektor Janusz Stokłosa? Obaj , wspólnymi siłami odsunęliśmy pianino od ściany i swobodnie wyjąłem sobie spod niego baterie.. I zrobiłem pamiątkowe zdjęcie z panem Januszem. .Przemiły człowiek, bardzo spokojny i opanowany, dopóki nie zobaczy się go na scenie w ferworze walki. Przypomina trochę Paderewskiego . Jeśli chodzi o zachowanie i fryzurę.. Ale miałem napisać o AK-47..Ten karabin był rekwizytem w ostatniej piosence wieczoru z repertuaru Bregovića” Kłasznikow”. Co zespół Teatru Buffo „ wyprawiał” na scenie? To tylko trzeba zobaczyć.. Kilkadziesiąt osób tańczących wokół wielkiego stołu charakteryzującego kulturę bałkańską, kolorowe stroje, dynamika i elektryzująca muzyka. .Janusz Józefowicz strzelający w górę z Kałasznikowa ślepakami stojąc na stole, obok Janusz Stoklosa na stole grający na bębnie i kolorowe panie i panowie. Feeria barw i dźwięków.. Wszystko wspaniałe i interesujące.. Zapraszam do Teatru Studia Buffo.. Michaił Timofiejewicz Kałasznikow doczekał się swojej premiery w Studio Buffo. Ale organizatorzy do każdego sprzedanego biletu nie dołączali jednego egzemplarza broni.. I w ogóle nie wiem, czy pan dyrektor Józefowicz miał pozwolenie na broń.. Bo pan Janusz Stokłosa licencję pilota ma! Choć grał na bębnie! Wspaniały zespół, wspaniałe przedstawienie.. Dużo wrażeń i ostatni korowód w wykonaniu aktorów Teatru Studia Buffo..Moniki Ambroziak, Natalii Krakowiak, Natalii Skrocz, Karoliny Królikowskiej, Dominiki Gajduk, Justyny Chowanii,, Natalii Kujawy, Marioli Napieralskiej, Nataszy Urbańskiej, Marcina Tyma, Pawła Orłowskiego, Jerzego Grzechnika, Artura Chamskiego- i wielu innych artystów.. I pani Natasza Urbańska, największa gwiazda polskiego show biznesu przegrała z panią Anną Muchą w „ Tańcu z gwiazdami”… Pani Natasza Urbańska otrzymała 49.99% głosów telewidzów, a pani Anna Mucha - 50.01%.. Czyżby to był przypadek, czy może znak? Żyjemy w czasach wielkich manipulacji.. W czasach kłamstwa i demagogii.. - Czy widziałeś kiedyś samochód z drzewa?- pyta jeden drugiego stojącego obok siebie. - Nie, nie widziałem? -To wejdź pan na drzewo i popatrz na parking..(???). No właśnie.. Pani Anna Mucha być może przymierzy się do swojej nowej roli. Ma propozycję.. Być może zagra we włoskim filmie erotycznym..” Kto zabił Kaligulę”, autorstwa niejakiego Tinto Brassa..” Mistrza kina erotycznego”.(!!!!) Tak się teraz nazywa pornografię... Może tam się lepiej sprawdzi.. Feministki tak lubią !Może jakoś umiejętnie wpleść w scenariusz erotyczny obecność pani Anny Muchy na Krakowskim Przedmieściu, gdzie protestowała przeciw obecności krzyża.. Jest okazja! …a może rzeczywiście Król Waza lubił zupę jeść z wazy? WJR
Są na tym świecie rzeczy, o których politologom się nie śniło
1. Trwa burza w sieci, wywołana moimi podejrzeniami, ze wybory do sejmików mogły zostać sfałszowane.
Do moich podejrzeń odniósł się rzeczowo politolog Dr Jarosław Flis, który na Salonie 24.pl napisał tekst pt. "Poszukiwacze zaginionej ćwiartki".
2. Dr Flis szukając wyjaśnienia dla prawie 2 milionów nieważnych głosów, odrzuca hipotezę fałszerstwa, ale odrzuca też (za co mu dziękuję) hipotezę, że ogromna liczba głosów nieważnych wynikała z głupoty wyborców na wsi. Dziękuję, ze pan Dr Flis nie poszedł po tej linii myślenia, którą poszło wielu komentatorów Inni tak to chcieli widzieć - w Warszawie 3 procent głosów nieważnych, na Ziemi Płockiej 19 procent - znaczy ci z Płockiego są głupsi od tych z Warszawy. Pan Flis w oparciu o wyniki swoich analiz sugeruje, że wyborcy wiejscy po prostu "olali" wybory do sejmików, w poczuci bezradności, że i tak nie mają wpływu na ich wynik. Nie przekonuje mnie to wyjaśnienie.
3. Jarosław Flis szczęśliwym zbiegiem okoliczności stał się posiadaczem danych, którymi ja nie dysponowałem - dostał jakiś plik z danymi PKW i poznał strukturę głosów nieważnych. Jest tam podobno 72 procent kartek czystych i 28 procent źle skreślonych. Nie wiem skąd te dane, bowiem komisje wyborcze głosy nieważne liczą razem, bez wyszczególniania przyczyn nieważności. Rozumiem, ze ktoś rozpakował worki z głosami nieważnymi i policzył. Ale mniejsza o okoliczności - przyjmijmy, ze tak jest, że 28 procent to głosy, źle skreślone. 28 procent z 1.744 tys. głosów nieważnych to jest około pół miliona głosów źle skreślonych. Te pół miliona też mogło zasadniczo zmienić wyniki wyborów. Mogło zaniżyć wynik PiS dokładnie o 4 punkty procentowe, dokładnie tyle, ile ubyło w stosunku do wyników sondażu TNS OBOP.
4. Ciesząc się jeszcze raz, że Dr Flis zabrał głos w tej sprawie, proszę go o objaśnienie kilku zjawisk, z którymi politolog powinien poradzić sobie lepiej niż polityk. Po pierwsze - sondaż "exit pools" - 27 procent dla PiS, 13 procent dla PSL. Po wyjęciu kart z urn - 23 procent dla PiS i 16 dla PSL. Jak wytłumaczyć fenomen, że ludzie głosujący na PSL po wyjściu z lokalu prężyli pierś i mówili ankieterom, ze głosowali na PiS? I działo się to w gminach, gdzie w większości rządzi PSL? Ja stawiam hipotezę, że ten fenomen to jest właśnie te pół miliona nieważnych głosów "źle skreślonych". Albo inaczej - pół miliona głosów "później skreślonych".
5. Po drugie - Jak p. dr Flis wytłumaczy eksplozję wyniku PSL w okręgu płockim? 48 procent głosów na PSL przy 19 procentach głosów PSL.? Wielkość marszałka Struzika, zaangażowanie wyborcze wielu działaczy, nagły wzrost sympatii do PSL - to wszystko tłumaczy wiele - ale czy aż 48 procent? Chyba, ze są na tym świecie rzeczy, o których politologom się politologom się nie śniło...
6. Przy okazji odpowiem moim krytykom. Piszecie, że wskaźnik głosów nieważnych była podobna w wyborach samorządowych 2002 i 2006 roku. To prawda, która nie obala mojej hipotezy fałszerstw wyborczych, lecz tylko rozszerza ja także na poprzednie wybory. Nie ma przy tym żadnego znaczenia okoliczność, kto w tym czasie rządził w Polsce, rzecz sprowadza się bowiem do układów wojewódzko-gminnych.
7. Piszecie też, że fałszerstwa są niemożliwe, bo w komisjach wyborczych sa przedstawiciele różnych opcji. Moi drodzy, to wy nie znacie takich gmin, które ja znam, gdzie nie ma żadnej opcji, jest tylko opcja wójta. Ktoś chciał w takiej gminie zorganizować spotkanie z europosłem z PiS-u, ale w ostatnim dniu musiał je odwołać, bo wójt go sponiewierał. Europoseł nawet nie protestował, żeby niefortunnego organizatora nie narazić na dalsze szykany. Ale wójt wielki w swojej gminie, jest "mały, tyci, malusieńki" wobec marszałka województwa. Unijne pieniądze nie są w Brukseli ani w Warszawie. Dla wójta one są w województwie i siedzi na nich marszałek, a nawet kilku marszałków. Im wójt musi się kłaniać, jak Broniewski rosyjskiej rewolucji - czapką do ziemi, po polsku. Żebyście państwo słyszeli przemówienia powitalne wójtów w odniesieniu do wizytujących ich gminy marszałków województw. - Nasz wspaniały dobroczyńca, nasz wybawca! Jeśli trzeba pomóc marszałkowi w wyborach, wójt oczywiście pomoże. W zbożnym celu, dla dobra gminy i jej mieszkańców, żeby ją marszałek zachował we wdzięcznej pamięci. Bo jeśli nie zachowa i nie da pieniędzy, to wójt stanie przed swoimi mieszkańcami jako nieudacznik. U mnie w Rawie nad stadionem miejskim długo wisiał dziękczynny transparent, że stadion zmodernizowano dzięki osobistym staraniom marszałka - tu imię i nazwisko dobrodzieja i łaskawcy, który wszak nie własne pieniądze dawał.
8. Dziękuje wszystkim komentatorom, którzy w swoich wpisach podali wiele przykładów możliwych nadużyć wyborczych, które wskazują, ze moja hipoteza nie jest bezpodstawna. Trzeba będzie zażądać zbadania tych 2 milionów nieważnych głosów do sejmików i poznać ich przyczynę. Reasumując - moje podejrzenia nie zostały obalone. Na podejrzeniach nie można wszak poprzestać. Pracuję nad pomysłem, co z tym dalej zrobić i napiszę o tym wkrótce.
1. Jako matematyk muszę zaprotestować - napisał do mnie komentator Major Bricks na Salonie24.pl i przypomniał wyniki wyborów do Sejmiku Mazowieckiego w okręgu nr 4 (płocki)
PSL - 49,32% PO - 13,3% PiS - 16,3% SLD - 12,72% pozostałe komitety - niecałe 9%.
Po czym dodał złośliwie ....I znów wychodzi kolejna niekompetencja Pana Wojciechowskiego. Mówił, że Partia Nieważnych Głosów zajęła drugie miejsce (19%) za PSL, tymczasem wynik głosów na poszczególne partie jest ustalany na podstawie WAŻNYCH głosów. Ale to jest chyba zbyt skomplikowane jak na prostego sędziego z Rawy Mazowieckiej...
2. Nie, Panie Majorze, nie jest to zbyt skomplikowane na umysł niegdyś prostego sędziego, a dziś prostego adwokata i w dodatku nie z Warszawy, tylko jak najbardziej z Rawy Mazowieckiej (chociaż sędzią apelacyjnym to ja byłem akurat w Warszawie). Nie jest dla mnie zbyt skomplikowane dostrzeżenie, że w rzeczonym okręgu płockim liczba głosów nieważnych znacznie przewyższyła liczbę głosów oddanych na PO, liczbę głosów na PiS i liczbę głosów oddanych na SLD. I tylko PSL wygrał z Partią Nieważnych Głosów.
3. PSL wygrał zresztą nie tylko z Partią Nieważnych Głosów, ale z wszystkimi innymi partiami. Już mniejsza o to, że wygrał z PiS. Ale wasza wspaniała Platforma Obywatelska? Partia Komorowskiego, Tuska i Schetyny przegrywa na Ziemi Płockiej z partią Pawlaka i Struzika - i to jak przegrywa? 13 do 49! Trzynaście procent do czterdziestu dziewięciu! PSL zmiażdżyło w Płockiem Platformę, uzyskując od niej nieomal cztery razy więcej głosów! PSL, kolebiące się przed wyborami na 5-procentowym progu rozwaliło 49 :13 Platformę, mającą wcześniej poparcie 50-procentowe!
4. Nie dziwi nic? Janusz Wojciechowski
Gra półsłówek w USA i skutki straty wartości dolara Gra półsłówek jest modna w USA zwłaszcza w formowaniu tytułów artykułów. W Polsce gra półsłówek rymuje się ze słowem półgłówek, jest mniej modna niż w USA. Na przykład w jednym z numerów październikowych tygodnika Time nosi tytuł: „The United States of Amerijuana – Nie udała się legalizacja marihuany, ale jako ‘środek leczniczy’ marjuana szerzy się w całym kraju”. Przed rokiem 2009, 16,7 milionów Amerykanów używało nielegalnie marihuanę, którą obecnie sprzedaje się niby pacjentom przez handlarzy, których obecnie klasyfikuje się jako niby „caregivers”, czyli niedługo handlarze ci w USA znajdą się w tej samej kategorii pracowników służby zdrowia, w której są obecnie lekarze i pielęgniarze. Znana powszechnie nazwa wielkiego wodospadu w Niagara po angielsku „Niagra Falls” jest używana w tytule rewii jako litera „N” z naderwanym początek tak, że można ten tytuł przeczytać jako „Viagra Falls” – tytuł tak zmieniony mówi o „zawodzie” przy używaniu lekarstwa „viagra,” które wcale nie jest lekarstwem niezawodnym i w 100% bezpiecznym jako środek pobudzający erekcję. Sam pomysł takiego tytułu rewii jest dowcipny w celu użycia go na afiszach reklamowych tego przedstawienia. Tak zmieniony tytuł nawiązujący do „viagry” jest nawiązaniem do kłopotów w stosunkach erotycznych. Jakoby kłopoty te są pokazane na scenie oraz są główną treścią tego przedstawienia.. Gra półsłówek jest częsta w polemice politycznej w USA, w której używane są takie tytuły jak na przykład „Obamastan” lub „NATOstan”. Dzieje się to zwłaszcza w związku z krytyką polityki „wojny permanentnej”, w którą od lat USA wikła się na Bliskim Wschodzie i w Azji Średniej jakoby „dla dobra Izraela” oraz „dla dobra kompleksu ‘wojskowo przemysłowego’,” przed którym to, szkodliwym dla USA, kompleksem przestrzegł prezydent Eisenhower, już pół wieku temu. Obecnie w USA nadal panuje t. zw. doktryna o „Pentagon’s Full Spectrum Dominance” (czyli doktryna o konieczności przyznawania pierwszeństwa wojsku, czyli Pentagonowi, przez republikanów, którzy ostatnio wygrali wybory w USA w 2010 roku, którzy jakoby za wszelką cenę mają zmniejszać budżet USA). Program zmniejszania wydatków i ograniczania importu może spowodować koniec tak zwanego, bardzo zresztą przewlekłego, „miesiąca miodowego” USA z Chinami. Istnieje obawa, że Chiny coraz bardziej umocnią się w przekonaniu, że zajmują czołowe miejsce na liście Pentagonu niepewnych strategicznie partnerów a jednocześnie groźnych konkurentów. Nieprzyjemne pytanie „wagi tryliona dolarów”, które gnębi obecnie polityków USA jest: „Jak długo i na jakich warunkach będzie Pekin zgadzał się finansować galopującą rozbudowę kolosalnej maszyny wojennej Waszyngtonu. Cały świat widzi niebezpieczny upadek klasy średniej w USA oraz wzrost „faszystowskich tendencji” plutokracji rządzącej na giełdzie w Nowym Jorku. Spotkanie u szczytu G-20 wykazuje na to, że trudno zatrzymać dalszy spadek dolara na rynku międzynarodowym zwłaszcza, że banki w USA obdarzane są nieuzasadnionymi subsydiami i skutecznie spekulują kosztem tak zwanych „emerging markets,” czyli rynków „trzeciego świata”
Przeciętny Amerykanin obawia się, że na długo jeszcze prawie połowa domów jednorodzinnych w USA będzie miało długi hipoteczne wyższe niż wartość rynkową. Tymczasem waluta chińska w stosunku do dolara od 2005, poszła w górę od 6,6% do 8,2% oraz waluta ta ma do 2015 roku dalej pójść w górę dodatkowych 15%, według planów Pekinu a nie Waszyngtonu.Tymczasem Ameryka Łacińska, pod rządami coraz bardziej niezależnymi od Waszyngtonu, koordynuje się i wyłamuje z pod dyktatury dolara i zawiera transakcje we własnych walutach zamiast używać dolara jako waluty rezerwowej. Brazylijski Minister Finnasów, Guido Mantega, głośno mówi to, co jego koledzy mówią szeptem, a mianowicie, że „czasy panowania dolara jako waluty rezerwowej mijają.” Obecnie Brazylia, Rosja, Indie i Chiny („BRIC”) coraz bardzie koordynują się i dokonują transakcji w walucie chińskiej tak, że wcześniej czy później układ wartości dolara do juana, zawarty w Hongkongu, będzie należał do przeszłości. Wiadomo, że przychodzi kolejka na Francję by sprawować urząd prezesa G-20 i wtedy nieco kontrowersyjny i nie popularny, „mikro- Napoleon” i jednocześnie „makro-narcyz” Nicolas Narkozy, będzie chciał za wszelką cenę na nowo wprowadzić parytet złota i ratować swoje szanse na ponowny wybór jego na prezydenta Francji w 2012 roku. Scenę międzynarodowej rozgrywki USA-Chiny, niektórzy obserwatorzy nazywają „operą mydlaną,” czyli „soap opera,” według amerykańskiej gry półsłówek, dotyczącej amerykańskich tanich popołudniowych programów telewizyjnych. Tymczasem Chiny rosną w siłę i nie dają sobie narzucać polityki monetarnej korzystnej dla Waszyngtonu Iwo Cyprian Pogonowski
29 listopada 2010 "Ignorancja jest brakiem wiedzy.." wątpliwość jest brakiem pewności, pewność to obiektywna prawda”- ktoś słusznie zauważył. I to jest cała prawda, która jest wtedy prawdą, kiedy jest zgodna z rzeczywistością. A jak rzeczywistość nie jest zgodna z prawdą tym gorzej dla rzeczywistości.. A prawda się sama obroni, a jak się obroni- to nas wyzwoli. Pamiętacie państwo takie nazwisko jak Jerzy Lipman? Tak to ten sam, który współtworzył tzw.. Polską Szkołę Filmową, był operatorem najbardziej znanym i wpływowym, realizując zdjęcia do takich filmów jak” Kanał”,” Zezowate szczęście”’ „Zamach’, ”Prawo i pięść” czy „ Pan Wołodyjowski”. Tą postacią zajął się dokumentalista ,pan Maciej Jaszczak, kręcąc 55 minutowy film o tym słynnym operatorze. „-TVP dla której przygotowałem dokument, najwyraźniej uległa presji poprawności politycznej- twierdzi reżyser- a zmieniający się jak w kalejdoskopie dyrektorzy molocha z ulicy Woronicza nawet nie odpowiadają na moje pytania o termin premiery”(???) Tak to jest, gdy prawda nie pasuje do rzeczywistości, uwiera rzeczywistość, a Ci którzy tę rzeczywistość kształtują są zgodni, że nie powinno się smrodzić szambem skonstruowanej już rzeczywistości.. Poszukiwania dokumentów w Instytucie Pamięci Narodowej przez pana Macieja Jaszczaka zaowocowały odnalezieniem odręcznych meldunków współpracownika Urzędu Bezpieczeństwa o pseudonimie” Jeż”, który w latach pięćdziesiątych donosił na kolegów z łódzkiej filmówki. Dokumentacja znaleziona w IPN jak najpewniej potwierdziła, że zmarły w 1983 roku pan Jerzy Lipman był współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa.. Co ktoś weźmie do ręki z dokumentów przetrzymywanych w IPN- zaraz okazuje się, że sprawa śmierdzi.. W końcu w zasobach jest półtora miliona różnych teczek, tych wszystkich, którzy” bez wiedzy i zgody” nawiązali współpracę z organami bezpieczeństwa.. Dlatego niektórzy chcieliby zniszczyć zasoby, żeby nikt , nigdy nie dowiedział się nie tylko o współpracy danego” ważnego” człowieka, materiału na autorytet, ale żeby wymazać przeszłość, bo jak tu budować świetlaną przyszłość poprzez uczestnictwo w teraźniejszości z taką szambowatą przeszłością? Najlepiej autorytety buduje się na legendach. .Wystarczy wszystko odpowiednio spreparować.. I nich ludziska wierzą! Pan Jerzy Lipman urodził się w roku 1922, pochodził z rodziny żydowskiej, zamożnej, nie biednej. Uciekając z wołomińskiego getta miał się schronić w niemieckim mundurze. Miało mu to umożliwić podróż po Europie(???) Może tak, może nie.. Należałoby to sprawdzić badając szczegółowo życiorys pana Jerzego Lipmana. W Mediolanie został podobno ranny w strzelaninie, co autor filmu” Operator” wkłada między bajki. Prawdą jest natomiast, że walczył w szeregach Polskiej Armii Ludowej... Nie mylić z Armią Ludową.. W 1945 roku uczestniczył- razem z kolegami z konspiracji- w napadzie rabunkowym na małżeństwo Mierzejewskich na warszawskiej Pradze. Chcieli ukraść motocykl.. Złapani stanęli przed sądem. Lipmana skazano na śmierć, a ponieważ podjął współpracę Urzędem Bezpieczeństwa oraz na skutek nacisku wysoko postawionych towarzyszy z Polskiej Armii Ludowej, wyrok zamieniono mu na dziesięć lat więzienia. Maciej Jaszczak oparł swój dokument na niepublikowanych dokumentach, także wspomnieniach przyjaciół Lipmana. Od razu odmówił współpracy przy dokumencie pan Jerzy Stefan Stawiński i Sławomir Mrożek. Dlaczego? Może coś wiedzieli, czego nie wiedział reżyser, a czego spodziewali się w filmie.. Pan Jerzy Hoffman, dowiedziawszy się o odkryciach pana Macieja Jaszczaka, wycofał zgodę na wykorzystanie nagranej wcześniej wypowiedzi, gdyż jak powiedział:” powiało smrodkiem szamba”. Może i powiało- ale w smrodzie siedzieć- to też nie jest zbyt przyjemnie. .Należy całość pomieszczenia filmowców – przewietrzyć.. A przy tym filmowców- ku prawdzie.. Bo ona jest ciekawa i nas wyzwoli.. Z niewoli kłamstwa. Tak samo zareagował pan Kazimierz Kutz, twierdząc, że czyni tak” z szacunku do wielkiego artysty, dobrego człowieka i fantastycznego kolegi”. Pan Andrzej Wajda na informację o epizodzie pana Jerzego Lipmana, zastanawiał się dwa tygodnie, zanim oznajmił, że nie zezwala, aby jego wspomnienie trafiło do filmu(???) Wszystkie te informacje zaczerpnąłem z 45 numeru tygodnika” Nasza Polska( 9.XI.MMX” z artykułu Tomasza Zb. Zaperta pt.: ”Jak TW ”Jeż” został półkownikiem”, Ci trzej panowie zapisali się złotymi zgłoskami w dziejach peerelowskiej kinematografii. Pan Andrzej Wajda nakręcił ” Pokolenie” oraz „Popiół i diament”, gdzie Zbigniew Cybulski kończył swoje antykomunistyczne życie na śmietniku historii. Tam jest miejsce antykomunistów. Chyba jeszcze wtedy reżyser należał do Polskiej Partii Robotniczej, ale nie frakcja rewolucyjna.. W „Lotnej” ubzdurał sobie, jak polski żołnierz podczas kampanii wrześniowej z lancą atakował niemieckie pancerne czołgi.. Takie bajki i legendy.. Zgodnie z leninowską zasadą, że najważniejszą ze sztuk- jest film. Obraz doskonale przemawia do wyobraźni ludowej.. A prawda? Czy komuś , gdy uprawia propagandę- potrzebna jest prawda? Propaganda to propaganda, a prawda - to prawda. .Propaganda to działanie mające na celu osiągnięcie określonego skutku.. Pan Jerzy Hoffman legitymizując władzę ludową w filmie ”Do krwi ostatniej” gloryfikował Związek Patriotów Polskich. No tak - ONI byli najbardziej patriotyczni.. Potem innych patriotów, w tył głowy - i do piachu. .Dzieci Stalina objęły potem władzę w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej.. I mordowali tak do XX Zjazdu.. Do odwilży. Aż Gomułka rozniecił kolejne emocje w budowie socjalizmu.. Pan Kazimierz Kutz nakręcił ”Znikąd donikąd”- gdzie piętnował antykomunistyczną konspirację. Bo oczywiście komunizm jest dobry - do dziś.. Zawsze był dobry, od wspólnoty pierwotnej. Ale jak dociekł nasz badacz Bronisław Malinowski sto lat temu, w plemionach tzw. prymitywnych właścicielem czółna we wspólnocie był jeden z osobników tej wspólnoty(???) Czyli była prywatna własność nawet wśród dzikich.! To jest odkrycie!. Wdowa po panu Jerzym Lipmanie, pani Eugenia również zabroniła ekranizować biografię jej męża.. Jej adwokat przysłał list ostrzegający pana Macieja Jaszczyka przed sankcjami prawnym z kręcenia filmu (???). Nie podała konkretnego powodu.. Czyżby też coś wiedziała? Polski Instytut Sztuki Filmowej, kierowany przez panią Agnieszkę Odorowicz odmówił dofinansowania –autorowi „Operatora”. Tak to wszystko wygląda i wyglądać będzie.. Przypominam, że w zasobach archiwalnych jest półtora miliona teczek.. Różnych współpracowników i kontaktów operacyjnych.. Jest tego mrowie.. Kto jest bez winy niech rzuci najpierw kamieniem.. A propos operatora: swojego czasu w willi pani Karoliny Wajdy za Wyszkowem, dawnej własności Cypriana Kamila Norwida stała się rzecz straszna.. W niewyjaśnionych do tej pory okolicznościach zginął operator Frykowski, operator pana Andrzeja Wajdy.. A tata Agnieszki Frykowskiej, popularnej z publicznego stosunku seksualnego ”Frytki”.. Z Big Brothera.. Może ktoś pokusiłby się nakręcić dokument na ten temat? A przy tym niech nie liczy na dofinasowanie z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Bo pani Agnieszka Odorowicz miała i ma wielkie poparcie pana Andrzeja Wajdy.. Honorowego obywatela miasta Radomia WJR
Polityka wschodnia a partyjne gry Jednym z uzasadnień rezygnacji z koncepcji jagiellońskiej przez rząd Tuska miała być podnoszona zwłaszcza przez ministra Sikorskiego “niewdzięczność” potencjalnych partnerów, szczególnie Ukrainy. Przypominam: koncepcja jagiellońska polega na stworzeniu sojuszu państw zagrożonych rosyjskim imperializmem. Co rząd proponuje w jej miejsce, nie wiemy, gdyż mało kto uwierzy, że obecne władze Kremla zrezygnują z imperialnej postawy urzeczone ładnym uśmiechem Donalda Tuska. Należy się zgodzić, że budowanie projektu jagiellońskiego jest trudne zwłaszcza z takimi partnerami jak współczesna Ukraina, Białoruś, a nawet Litwa. Polityka międzynarodowa nie jest jednak łatwa, a obrażanie się powinno być ostatnią metodą jej uprawiania. Z perspektywy czasu okazuje się, że nawet dyktatura, jaką jest państwo Łukaszenki, powoli buduje poczucie tożsamości narodowej wśród Białorusinów. Między Moskwą a prezydentem Ukrainy pojawiają się już sprawy sporne i można liczyć, że będą one narastały. Proponowana przez Niemcy na forum Parlamentu Europejskiego rezolucja potępiająca łamanie standardów demokracji przez Wiktora Janukowycza jakkolwiek na pierwszy rzut oka uzasadniona, prowadzi do zrównania Ukrainy i Rosji. Jest więc nieprawdziwa i, przede wszystkim, utrudnia oddziaływanie na Kijów i przeciwdziała strategii wciągania go w obszar przyciągania UE. Warto zwrócić uwagę, że Niemcy, tak niechętni piętnowaniu łamania praw człowieka i standardów demokratycznych w Rosji, okazują się wyjątkowo czuli na tego typu – na dużo mniejszą skalę – zjawiska na Ukrainie. W tym kontekście zaangażowanie polskich posłów, zwłaszcza Pawła Kowala i Michała Kamińskiego, przeciw potępianiu Ukrainy było zgodne z polską racją stanu. I nie powinna w tej kwestii mieć nic do rzeczy ocena ich rozwodu z PiS. Dlatego oburzać muszą sugestie o ich nieczystych powiązaniach z ukraińskimi władzami. Polska racja stanu musi być ponad spory między- i wewnątrzpartyjne, a fakt, że PO traktuje politykę międzynarodową jako element walki o władzę, nikogo nie usprawiedliwia. Wildstein
Marek Król dla SE: Syntetyczny Autorytet Większość Polaków nie wie, że ma poglądy większości. A poglądy większości są słuszne, bo podziela je większość. Skąd większość dowiaduje się, że ma poglądy większości lub że należy do mniejszości z niesłusznymi poglądami? O tym informują środki masowej informacji. W epoce rękodzieła medialnego, czyli w latach 90. opinie większości kształtowały w mediach autorytety moralne. Kiedy na temat sytuacji w Polsce wypowiadał się permanentny premier, Tadeusz Mazowiecki społeczeństwo spijało z jego spracowanych ust każde słowo. Nauczyciele szkół wszystkich szczebli, gwiazdy dziennikarstwa, magistrowie i docenci, profesorowie, wszyscy oni z największą uwagą słuchali opinii pierwszego, niekomunistycznego Mazowieckiego. Potem na korytarzach uczelni, w pokojach nauczycielskich podekscytowani powtarzali, że sam Mazowiecki zauważył, że sytuacja w kraju jest złożona. Nikt nie wiedział z czego złożona i kto ją składał, ale po cóż analizować ważkie słowa autorytetu oralnego? Niezłomny Adam Michnik wspierany przez armie Waldemarów Kuczyńskich, na łamach Gazety popularyzowali dokonania autorytetów moralnych. Postępowy naród z wypiekami na twarzy konsumował produkty największego kombinatu autorytetów jakim była wówczas Gazeta Wyborcza. Człowiek wstawał wtedy wypoczęty, kupował Gazetę i wiedział co powinien myśleć i jakie wypowiadać opinie. Niezapomniany Maciej Rybiński na łamach prawicowego wówczas „Wprost” zauważył, że bez codziennej lektury Gazety jej czytelnicy „chodzili by jak pojebani”. Coraz mniej osób czyta GW, a więc dostęp do autorytetów jest trudniejszy. Na domiar złego prawicowi publicyści i ich IPN od lat niszczyli autorytety oralne, których kariera zaczynała się w latach 50. w służbie PRL. Dzisiaj, jakżeż trafne i głębokie opinie T. Mazowieckiego et consortes nie wywołują podniecenia intelektualnego wśród inteligencji pracującej. Jeszcze tylko postępowe duchowieństwo, antyfaszyści i konstruktywni geje ekscytują się opiniami autorytetów oralnych. Reszta społeczeństwa samo zaspokaja się autorytetem Kuby Wojewódzkiego i Szymona Majewskiego, wybitnych spadkobierców myśli Jerzego Urbana i Olgi Lipińskiej. To jednak nie wystarcza, więc w miejsce oblepionych pajęczyną banałów autorytetów moralnych w ostatnich latach wytworzono nowy typ autorytetu. Jest nim autorytet syntetyczny powstały z przypadkowo sterowanej syntezy opinii tysiąca Polaków. Autorytet syntetyczny produkowany jest przez ośrodki badania opinii społecznej. Jeśli nie wiemy kogo poprzeć w wyborach z badań dowiemy się na która partię głosować, by być w większości. Jeśli rząd nie wie co zrobić zleca badania opinii i sprawa jest rozwiązana. Tysiąc ludzi, którzy nie zawsze wiedzą kogo poprzeć i czy w Polsce żyje się lepiej, odpowiada na pytania ankieterów, by powstał autorytet syntetyczny. Ostatnio ankieterzy SA( Syntetycznego Autorytetu) zapytali , której partii stowarzyszenie Kluzik-Rostkowskiej odbierze najwięcej wyborców. Indagowani orzekli, że PJN najwięcej wyszabruje wyborców PO i PiS, ale także PSL i SLD poniosą straty w elektoracie. Dalibóg, gdyby jakiś ankieter zapytał mnie o to samo nie potrafiłbym rzetelnie odpowiedzieć. Na szczęście takich głupków jak ja nikt nie pyta o to, ile nowa meduza polityczna zeżre planktonu. Najnowsze badania wykazały czego w Polsce jest najwięcej. 99.9% ankietowanych stwierdziło, że najwięcej jest rozumu, bo nikt się nie uskarża na jego brak. I trzeba się z tym zgodzić, bo dowiódł tego syntetyczny autorytet. Irena Szafrańska's blog
Studnicki u progu II wojny światowej Urodzony w 1866 roku wybitny polski publicysta Władysław Gizbert- Studnicki był przekonany, iż na położenie polityczne Polski, a w konsekwencji na jej politykę zagraniczna decydujący wpływ wywierają warunki geograficzne i historyczne. Studnicki uważał, iż Rosja Sowiecka stanowiła śmiertelne niebezpieczeństwo dla Polski. „Rosja bolszewicka – pisał w 1932 roku w książce „Rosja Sowiecka w polityce światowej” – jest bezpieczniejszą dla Polski w charakterze antagonisty, niż w charakterze sprzymierzeńca. Przymierze bowiem z Rosją bolszewicką otwiera drogę dla jej wpływów, gdy antagonizm wytwarza niechęć do jej ideologii i psychologii”. Obowiązkiem więc każdego pokolenia Polaków było dążenie do osłabienia Rosji. Bezpieczeństwo Polski wymagało przede wszystkim konsolidacji Europy Środkowo-Wschodniej. Wedle Studnickiego jedynym rozwiązaniem dla polskiej polityki zagranicznej było stworzenie wielkiego bloku środkowo-europejskiego, o charakterze politycznogospodarczym, złożonego z Polski, Niemiec, Austrii, Węgier, Czech, Rumunii, Bułgarii, Jugosławii, Grecji, Turcji, państw nadbałtyckich oraz Finlandii. Artykuły rolne produkowane przez państwa środkowo-europejskie zyskałyby rynek zbytu w Niemczech i Austrii, co doprowadziłoby do zasadniczego wzrostu rentowności rolnej w tych państwach. Z kolei kraje środkowo-europejskie byłyby odbiorcą niemieckich, austriackich i czeskich wyrobów przemysłowych. Takie rozwiązanie miało zapobiec groźbie zdominowania Polski przez Niemcy. Rola centrum tego bloku przypadłaby Berlinowi, z uwagi na niemiecką potęgę przemysłową, talent organizacyjny oraz położenie geograficzne. Taki blok zapewniłby Niemcom hegemonię w Europie, a Polsce bezpieczeństwo i warunki rozwoju gospodarczego. Studnicki akceptował możliwość połączenia Austrii z Niemcami, powrót Węgier do historycznych granic (przede wszystkim na północy – Słowacja i Ruś Zakarpacka) oraz oderwania Sudetów od Czech. Za przyjęciem tej linii polityki zagranicznej oprócz korzyści politycznych i gospodarczych przemawiało także położenie geograficzne Polski, które – zdaniem Studnickiego – „zarówno może wieść do jej upadku, jak i do odegrania wybitnej roli dziejowej. Polska ze względu na swą geograficzną pozycję jest ogniwem, łączącym państwa północno-wschodniej Europy z państwami południowo-wschodniej Europy”. Publicysta był zdecydowanym przeciwnikiem Małej Ententy, jako ugrupowania mającego na celu „zachowanie rabunku dokonanego” na Węgrach, a postulat częściowej rewindykacji ziem tego państwa uznawał za jeden z głównych celów polskiej polityki. Wspólna granica czechosłowacko-rumuńska ułatwiała Pradze opanowanie rynku rumuńskiego i była przeszkodą dla rozwoju handlu Warszawy z Budapesztem i Belgradem z powodu prohibicyjnej polityki taryfowej Czech wobec polskiego tranzytu. Studnicki niepokoił się, iż Praga była rozsadnikiem prorosyjskich nastrojów w krajach środkowo-europejskich. Polska winna pozostać dla Rumunii niezwykle ważnym sojusznikiem zabezpieczającym posiadanie Besarabii oraz hamującym tendencje rewizjonistyczne Budapesztu. Optymalnym rozwiązaniem problemu Siedmiogrodu i Banatu byłaby jego autonomia, a potem swego rodzaju kondominium węgiersko-rumuńskie. Kondominium to mogłoby być ułatwione przez wspólny obszar celny obu tych państw należących jednocześnie do bloku środkowo-europejskiego. Zdecydowane wsparcie dla Węgier kosztem Czechosłowacji związane było z doświadczeniami wojny 1920 roku. Studnicki uważał, iż wobec wspomnianej nieuchronności wojny polsko-bolszewickiej, przynależność Słowacji i Rusi Zakarpackiej do Czechosłowacji oznaczała okrążenie walczącej Polski i odcięcie dostaw broni i amunicji od zachodnich sprzymierzeńców. Natomiast wspólna granica polsko-węgierska umożliwiała zabezpieczenie niziny węgierskiej od agresji sowieckiej, stwarzała także warunki dla otrzymania pomocy dla polskiej armii oraz wsparcie kilku korpusów węgierskich. Odzyskanie przez Budapeszt Słowacji Rusi Zakarpackiej przywracało Węgrom niepodległość i rolę samodzielnego czynnika w polityce międzynarodowej, dając Polsce pewnego sprzymierzeńca, także w rozgrywkach z Berlinem. Ponadto struktura gospodarcza Polski i Węgier jest w wysokim stopniu wzajemnie komplementarna, co sprawiało, iż oba kraje były dla siebie dogodnymi rynkami zbytu. Problem stosunków polsko-czechosłowackich – zdaniem Studnickiego – sprowadzał się do formuły, albo częściowy rozbiór Czechosłowacji, albo częściowy rozbiór Polski. Granice Czechosłowacji zostały nakreślone z myślą osłabienia Niemiec oraz Węgier, stąd też czeska racja stanu skłaniała przywódców tego państwa do współpracy z Moskwą, której korzenie sięgają tradycji ruchu pansłowiańskiego. Ze zrozumiałych względów stało to w kolizji z interesami Warszawy z uwagi na konflikt polsko-sowiecki o ziemie wschodnie. Stosunek Pragi do Sowietów sprawiało, iż w przypadku wojny polsko-bolszewickiej nie można było oczekiwać z tej strony poparcia. Natomiast w przypadku podporządkowania Czechosłowacji przez ZSRS, osiągnie on niezwykle istotne korzyści strategiczne – oskrzydlenie Polski, otwarcie dostępu do niziny węgierskiej oraz na Bałkany. Czechosłowacja z uwagi na znaczny odsetek mniejszości narodowościowych nie mogła być sojusznikiem Polski ani przeciwko Rosji, ani przeciwko Niemcom. Tak więc jako państwo stanowiące mozaikę narodowościową, winno być doprowadzone do granic etnograficznych, gdyż „nie ma Czechosłowacji, lecz są Czesi i Słowacy, bardzo od siebie różniący się jako typy fizyczne i psychiczne”. Dla Studnickiego nie było jasne jakie stanowisko zajmie Jugosławia w stosunku do bloku środkowo-europejskiego. Oprócz sporów z Włochami w sprawie Dalmacji, państwo to uwikłane było w konflikty wewnętrzne, w tym antagonizm serbsko-chorwacki i słoweńsko-serbski. Ponadto Belgrad – podobnie jak Praga – był bastionem wpływów rosyjskich. W przypadku więc konieczności wyboru przez blok między związkiem z Jugosławią lub Włochami, Studnicki opowiadał się za drugim rozwiązaniem, które pozwoliłoby na usamodzielnienie się Chorwacji i Słowenii oraz wzmocnienie Bułgarii i Włoch. Publicysta dopuszczał w przyszłości możliwość przystąpienia do bloku Francji, w tym wypadku sojusz ten przekształciłby się w blok paneuropejski. W stosunku do państw bałtyckich „Polska może podjąć się zadania ich obrony tylko w kooperacji z Rzeszą Niemiecką”, aczkolwiek pomoc Wielkiej Brytanii nie byłaby wykluczona, gdyż osłabienie Rosji Sowieckiej nad Bałtykiem leży w jej interesie. Wpływy niemieckie wiązały te kraje z Europą Środkową, przez co podtrzymywały ich samodzielność w stosunku do Moskwy. Ponadto Niemcy, pozostające w politycznym sojuszu z Polską, mogłyby wywrzeć presję na Litwę, zmuszając ją do udzielenia Polsce tranzytu przez swe terytorium, co pociągnęłoby za sobą przyznanie odpowiednich korzyści także przez Łotwę. Po Anschlusie Studnicki podjął kampanię na rzecz zaciśnięcia współpracy w trójkącie Berlin-Warszawa-Budapeszt, stopniowo poszerzonego o Rzym, uważając, iż mocarstwa zachodnie nie wystąpią w obronie integralności Czechosłowacji. Zaangażowanie się natomiast Moskwy po stronie Prag uzależnione było – według publicysty – od stanowiska Polski i Rumunii, które nie pozwoliłyby na przemarsz wojsk sowieckich przez swoje terytorium. W połowie kwietnia 1938 roku na łamach „Słowa” wskazywał, iż „nie zdziwiłby się, gdyby w najbliższym czasie Czechosłowacja otrzymała notę dyplomatyczną z Berlina domagającą się przeprowadzenia plebiscytu pod nadzorem przedstawicieli Niemiec”. W przypadku odrzucenia tego ultimatum doszłoby zapewne do wkroczenia wojsk niemieckich do Czechosłowacji. Polska dyplomacja winna aktywnie zaangażować się w rozwiązanie problemu czeskiego, szczególnie w kwestii dotyczącej przyznania Węgrom Rusi Zakarpackiej. Neutralność Polski nie zmieniłaby sytuacji Pragi, a jedynie wzbudziłaby nieufność w Berlinie i pozbawiłaby Warszawę wpływu na nowy kształt mapy Europy. Tak czy inaczej Studnicki przypuszczał, iż w wyniku nieuchronnych zmian terytorialnych powstałoby państwo czeskie ograniczone do Czech i Moraw. Państwo to nie posiadające wspólnej granicy z ZSRS, zmuszone byłoby do wstąpienia do wspomnianego bloku środkowo-europejskiego. Konferencja monachijska ukazała – zdaniem publicysty – słabość mocarstw zachodnich i potwierdziła jego postulat ścisłej współpracy polsko-niemiecko-węgierskiej. Nie istniała alternatywa dla tej polityki. „Interes samozachowawczy Polski – pisał w 1938 roku – nie zezwala na przymierze z Sowietami, na wpuszczenie armii sowieckiej do Polski, na otwarcie wrota na wpływy komunistyczne. Doświadczenie czechosłowackie mówi, jakie znaczenie może mieć przymierze z Francją”. Niezależnie od niebezpieczeństwa zmiany ustroju na komunistyczny, dążenie Moskwy do zabrania polskich kresów wschodnich uniemożliwiało porozumienie z tym sąsiadem. Dodatkowo zaś opanowanie przez Kreml kresów wschodnich doprowadziłoby do oskrzydlenia Rumunii, zaszachowania Węgier oraz stanowiłoby podstawę do zaboru państw nadbałtyckich. Przystąpieniu Polski do państw osi patronować winien także Rzym, który mógłby wpłynąć na zmniejszenie antagonizmów polsko-niemieckich. W obliczu żądań niemieckich, Studnicki uważał, że powinna je spełnić. Gdańsk zatem winien powrócić do Niemiec, aczkolwiek Polska powinna zachować specjalne uprawnienia gospodarcze. Należało także zgodzić się na przeprowadzenie przez Pomorze eksterytorialnej autostrady. W zamian Polska mogłaby uzyskać protektorat nad Słowacją. Przekonany o konieczności zapobieżenia wciągnięcia Rzeczypospolitej do wojny, był konsekwentnym zwolennikiem odrzucenia gwarancji angielskich, które – jego zdaniem – stawiały de facto Polskę w obozie przeciwników Berlina. Studnicki przypuszczał, iż wojna polsko-niemiecka w przeciwieństwie do pozycyjnych działań na zachodzie będzie wojną manewrową, w której Polska z powodu swej nierozwiniętej motoryzacji nie będzie w stanie sprostać Niemcom. Od samej klęski militarnej jeszcze groźniejsze będą jego konsekwencje. Zwycięscy nie będą – wedle publicysty – oszczędzali podbitych terenów, prowadząc rabunkową eksploatację. Nie należało także zapominać o zagrożeniu ze strony Sowietów przygotowanych do wysłania swych wojsk w chwili rozbrajania armii polskiej. Nie udało mu się przekonać Becka do zmiany polityki, a cały nakład książki „Wobec zbliżającej się 2-ej wojny światowej” został skonfiskowany. Premier Sławoj-Składkowski postawił na Radzie Ministrów nawet wniosek o jego internowanie, który jednak upadł wobec oporu części ministrów oraz marszałka Rydza-Śmigłego.
Wybrana literatura:
W. Studnicki – Rosja Sowiecka w polityce światowej
W. Studnicki – System polityczny Europy a Polska
W. Studnicki – Kwestia Czechosłowacji a racja stanu Polski
W. Studnicki – Z przeżyć i walk
J. Jaruzelski – Stanisław Cat-Mackiewicz 1896-1966
M. Zachariasz – Polska wobec zmian w układzie sił politycznych w Europie w latach 1932-1936 Godziemba's blog
Studnicki w czasie II WŚ Po wybuchu wojny Studnicki już 2 września 1939 zwrócił się do Niemców z ofertą współpracy, a 14 września zadeklarował oficerowi sztabowemu 239 DP gotowość powołania nowego rządu, który by zawarł pokój z III Rzeszą. W memoriale dla władz okupacyjnych podkreślał konieczność pozostawienia w granicach Rzeczypospolitej jej ziem wschodnich, które decydują o antyrosyjskim stanowisku Polski, co mogło stanowić w przyszłości podstawę sojuszu z Niemcami. Równocześnie odrzucił propozycję pisania do „Gońca Krakowskiego”, choć skłonny był napisać broszurę krytykującą politykę rządu polskiego w 1939 roku. Jednak po decyzji o ostatecznej likwidacji państwa polskiego, Niemcy wycofali się z pierwotnych obietnic złożonych Studnickiemu. Ten jednak nadal przekonywał – m.in. komendanta Warszawy gen. Neuwerta non Nelrode - o potrzebie odbudowy Polski, dowodząc, że wkrótce dojdzie do nieuchronnej wojny niemiecko-sowieckiej, spowodowanej kolejnymi żądaniami Moskwy. Dostawy surowców niezbędnych do prowadzenia wojny na zachodzie mogły być – zdaniem publicysty – w każdym momencie wstrzymane przez Stalina. To z kolei wymuszało konieczność zabezpieczanie tych dostaw poprzez opanowanie ich źródeł. III Rzeszy zabraknie sił dla sprawowania kontroli nad ogromnymi obszarami Rosji, co winno skłonić dowództwo Wehrmachtu do wskrzeszenia Polski i utworzenia armii polskiej. Wskazywał także, że odebranie Polakom nadziei na odbudowę państwowości wzmoże tylko ich wolę walki, przyczyni się do rozkwitu konspiracji i zwiększy liczbę przekradających się do armii Sikorskiego. Elementem spajającym trwałość sojuszy polsko-niemieckiego miałaby być świadomość wyzwalania zagarniętych przez Moskwę polskim ziem wschodnich. Memoriał przedstawiający tę koncepcję wysłał nie tylko do Nelrode, ale także do generalnego gubernatora Franka i gubernatora dystryktu warszawskiego Fischera. W połowie stycznia 1940 roku gestapo przeprowadziło w jego mieszkaniu rewizję, a on sam został wezwany do siedziby gestapo, gdzie oświadczono mu, iż Frank jest bardzo niezadowolony z jego memoriału. Z kolei Fischer poradził mu: „pan miał dobre polityczne idee przed wojną. Dziwię się, że rząd polski nie usłuchał ostrzeżeń pana. Teraz jest wojna, a więc nie czas na politykę i radzę panu polityką się nie zajmować”. Niemcy odmówili także jego prośbie wydania wspomnianej, skonfiskowanej przez rząd polski książki. Jednocześnie starał się zapobiec represjom niemieckim poprzez osobiste interwencje u Fischera lub w Gestapo. W tej sytuacji uznał, iż jedynym rozwiązaniem było dotarcie do czołowych przedstawicieli władz III Rzeszy. Zamierzał przedstawić sprawę polską w związku z problematyką środkowoeuropejską, w tym utworzenia bloku środkowoeuropejskiego opartego na współpracy gospodarczo-wojskowej. Warunkiem pozyskania Polaków było porzucenie polityki eksterminacji. W memoriale dla rządu niemieckiego dowodził, iż obrócenie pokonanego przeciwnika w sprzymierzeńca byłoby dowodem mądrości. Znakomitym tego przykładem był stosunek Prus do Austrii po wojnie 1866 roku. „Zwycięstwo na Zachodzie – pisał – uwarunkowane jest zwycięstwem na Wschodzie, a to zwycięstwo przekreśla rozbiór Polski pomiędzy Niemcy i Rosję – dając Niemcom w zamian panowanie nad obszarami surowcowymi Rosji, to jest nad Ukrainą i Kaukazem”. W imię niemieckiej racji stanu Studnicki domagał się zmiany polityki wobec Polaków – zakończenia represji, wywłaszczeń, wysiedleń oraz rozpoczęcie stopniowej odbudowy państwa polskiego. Z tym memoriałem Studnicki udał się – za zgodą niemieckiego MSZ - w końcu stycznia 1940 roku do Berlina. Wstępne nieoficjalne rozmowy nie zakończyły się sukcesem, a 8 lutego został aresztowany przez gestapo na polecenie Goebbelsa w celu zapobieżenia rozpowszechniania przez niego memoriału, zawierającego krytyczną ocenę polityki III Rzeszy. Ribbentrop odebrał aresztowanie Studnickiego jako świadomy afront ze strony Goebbelsa, z którym pozostawał w konflikcie od długiego czasu. Ostatecznie w wyniku decyzji Hitlera, Studnicki został przewieziony na kurację – w czasie przesłuchania w gestapo doznał ataku serca – do sanatorium w Neubabelsberg, gdzie przebywał aż do sierpnia 1940 roku. Po klęsce Francji nie istniały już przeszkody do ostatecznego zwolnienia publicysty i jego powrotu do Warszawy, co nastąpiło na początku sierpnia 1940 roku. Stosunek władz niemieckich do Studnickiego zaczął ulegać zmianie na wiosnę 1941 roku, co związane było z przygotowaniem kampanii na wschodzie. Jednak w połowie lipca 1941 roku został aresztowany i osadzony na Pawiaku, gdzie przebywał prawie 14 miesięcy. Korzystając z szerokich jak na warunki więzienne swobód napisał szkic pracy, któremu nadał tytuł „O trwały pokój”. Przedstawił w nim trzy możliwe scenariusze rozwoju wydarzeń i wypływających stąd wniosków dla polityki polskiej. Zwycięstwo Niemiec doprowadziłoby do masowej emigracji Polaków do Stanów Zjednoczonych, gdzie powstanie ośrodek polityczny polskiej emigracji – analogicznie jak we Francji po 1831 roku. W przypadku kompromisowego pokoju pomiędzy mocarstwami anglosaskimi a Niemcami, nastąpiłaby stabilizacja ówczesnej polityki władz okupacyjnych wobec Polaków. Najbardziej pożądaną alternatywą dla polskich interesów narodowych byłaby klęska Niemiec i zdecydowane zwycięstwo Anglosasów. W tym wypadku przestrzegał przed przyłączeniem do Polski Prus Wschodnich, gdyż stałoby się to źródłem stałych konfliktów polsko-niemieckich. Z tego samego powodu opowiadał się za przyłączeniem Gdańska do Niemiec i poprowadzeniem przez Pomorze eksterytorialnej autostrady, gdyż to zaspokajając niemieckie ambicje pozwoliłoby uniknąć w przyszłości wojny. W obecnej sytuacji zmianę polityki III Rzeszy wobec Polaków mogło – jego zdaniem - wywołać jedynie wyczerpywanie się ich rezerw ludzkich. Mając w pamięci doświadczenie z okresu I wojny światowej pisał: „Na żądanie ze strony Niemiec mogę wskazać, że można je znaleźć w Polsce, że trzeba Polskę odtworzyć”. Liczył w tej kwestii na skuteczną presję Budapesztu na Berlin na rzecz zmiany polityki niemieckiej wobec Polski. Faktycznie dzięki interwencji b. posła węgierskiego w Warszawie, Studnicki został zwolniony z Pawiaka w sierpniu 1942 roku, jednak Niemcy nie wiązali nadal żadnych planów z jego osobą. Dopiero w obliczu klęski Niemiec, na początku 1944 roku Frank zdecydował się powołać antybolszewicki blok polski, do którego prezydium zaprosił Studnickiego, który jednak zdecydowanie odmówił, oświadczając, iż „musi zostać wytworzona inna polityczna atmosfera, jak również inny stosunek między Niemcami a Polakami, zanim możliwy stanie się udział miarodajnych Polaków” w tym przedsięwzięciu. Tym niemniej w marcu 1944 roku przesłał Frankowi memoriał, w którym dowodził, iż polityka niemiecka zawiodła, a terror uniemożliwia współpracę. Domagał się wyrażenia zgody na sformowanie oddziałów polskich, które na froncie wschodnim wspólnie z Niemcami zatrzymałby armię sowiecką. Jego propozycja pozostała bez odpowiedzi. Pod koniec września 1944 roku w Krakowie, ponownie otrzymał ofertę współpracy w tworzeniu polskiego ruchu antybolszewickiego. I tym razem z niej nie skorzystał. Został więc przewieziony przez Niemców na Węgry, a potem do Kitzbuhel w Tyrolu. W marcu 1945 roku w memoriale skierowanym do Himmlera zaproponował w celu odprężenia w stosunkach polsko-niemieckich, zwolnienie wszystkich Polaków z obozów koncentracyjnych i wykorzystanie ich w akcji antysowieckiej. Jego propozycja miała na celu przede wszystkim doprowadzenie do uwolnienia Polaków, gdyż w ówczesnej sytuacji nie istniała już szansa na powołanie jakichkolwiek oddziałów polskich. Po zakończeniu wojny, znalazł się w Rzymie i mimo trudnych warunków materialnych nie zaprzestał działalności publicystycznej. W 1946 roku napisał „List otwarty do Winstona S. Churchilla”, w którym przypomniał, iż w 1939 roku był zdecydowanym przeciwnikiem przymierza polsko-brytyjskiego, gdyż wiedział iż Anglia nie przyjdzie Polsce z pomocą. „Wobec dzisiejszego katastrofalnego stanu Polski – pisał – jej rozbioru aprobowanego w Jałcie przez W. Brytanię, przyjęcie propozycji niemieckich bodaj że byłoby korzystniejsze dla Polski”. Po przyjeździe do Londynu w końcu 1946 roku, związał się z kręgiem „Wiadomości” wydawanych przez Mieczysława Grydzewskiego oraz „Lwowem i Wilnem” redagowanym przez Stanisława Cata-Mackiewicza. Sytuację powojenną uważał za przejściową, a antagonizmy między wolnym a zniewolonym świtem miały doprowadzić do wybuchu nowej wojny między Anglosasami a Rosją Sowiecką. W klęsce Moskwy upatrywał szansę powrotu Polski do jej wschodnich granic i możliwość realizacji koncepcji powołania ścisłej federacji Polski, Węgier i Rumuni w oparciu o Niemcy. Sojusz ten stanowiłby zabezpieczenie przed Rosją, która nawet po klęsce stanowiłaby nieustanne zagrożenie dla swych zachodnich sąsiadów. „Co się tyczy Rosji – pisał w 1948 roku - to bolszewizm nie może się przeobrazić w socjaldemokrację, gdyż Rosja nie ma tradycji wolnościowych, a ma zabity instynkt wolnościowy. Rosja może być w starciu zewnętrznym pobita. Może być obalony je rząd., lecz gdzie nie ma opozycji, tam nie ma sukcesorów po obaleniu rządu. Tam musi przyjść czas anarchii, a w końcu nowy despotyzm. Gdy Europa i Ameryka wytworzą pewną syntezę socjalizm i kapitalizmu, Rosja tkwić będzie w despotyzmie o hasłach komunistyczno-reformatorskich”. Zdecydowanie opowiadał się za powołaniem armii polskiej na zachodzie i aktywnym udziałem Polaków w przyszłej wojnie. Z tego powodu popadł w konflikt z Catem-Mackiewiczem, który był zwolennikiem zajęcia neutralnej postawy w nowym konflikcie, będąc przy tym sceptykiem co do możliwości jego wybuchu. Zgodnie ze swym przedwojennymi koncepcjami Studnicki uważał, iż niepodległość Ukrainy nie leży w interesie Polski, a Czechosłowacja nadal pozostawała dla niego „duchowym wasalem Rosji”. Jego ożywioną działalność publicystyczną przerwała dopiero śmierć. Po długiej i ciężkiej chorobie zmarł 10 stycznia 1953 roku w Londynie. Jak napisał w kilka lat później obecny na pogrzebie Józef Mackiewicz: „chowano go w pochmurny dzień, jakich bywa większość w Londynie. Choć deszcz nie padał zgromadziła się nad grobem nawet spora garstka ludzi. Żyć już dłużej nie mógł, bo był i tak bardzo stary. A zresztą, po co by mu to było. Lata zagłębiałby się coraz dalej w wiek XX”.
Wybrana literatura:
W. Studnicki – Z przeżyć i walk
F. Goetel – Czasy wojny
J. Weinstein – Władysław Stadnicki w świetle dokumentów hitlerowskich II wojny „Zeszyty Historyczne” 1967 z. 11
Wspomnienia więźniów Pawiaka
C. Madajczyk – Polityka III Rzeszy w okupowanej Polsce Godziemba's blog
Dokument atmosferyczny Władze TVP udaremniły starania o produkcję filmu dokumentalnego na temat katastrofy smoleńskiej. Jak poinformował były dyrektor telewizyjnej Jedynki Witold Gadowski, użyto przy tym argumentu: nie ma sensu prowadzić śledztwa dziennikarskiego, kiedy trwa prokuratorskie. Te same władze TVP uznały jednak, że istnieje potrzeba wyprodukowania filmu… no, może nie do końca dokumentalnego, którego autorzy zaprezentowali własną, autorską wersję śmierci Barbary Blidy – nie samobójczą, ale z rąk funkcjonariuszki ABW. Wprawdzie nad wrobieniem rządu PiS w odpowiedzialność za śmierć byłej minister już od trzech lat pracuje sejmowa komisja, ale oddelegowany do tego odpowiedzialnego zadania towarzysz Kalisz, niestety, nie stanął na wysokości zadania. Zamiast dokumentów procesowych muszą się więc salonowi mściciele zadowolić dokumentem fabularyzowanym. Jak już zareklamował produkcję usłużny “cyngiel” “Gazety Wyborczej”, film dobrze oddaje “atmosferę”, w jakiej doszło do śmierci Barbary Blidy. Się rozumie – po raz kolejny okazuje się, że całe zło rządów PiS, o którym tyle słyszeliśmy, ograniczało się do “atmosfery”. A jedynym dowodem, że taka “atmosfera” była, są świadectwa tych, którzy wtedy pisali, że jest atmosfera. Osnową stawianej w filmie hipotezy są wyznania Barbary K., pseudo Alexis, tej właśnie, która obciążyła Blidę w śledztwie. Teraz opowiada telewizji, że ją do tego zmuszono. Gdyby opowiedziała to przed sejmową komisją, miałoby to jakieś znaczenie, bo tam zeznaje się pod przysięgą. Niestety, komisja, która przez tyle czasu zajmowała się dzieleniem każdego włosa na czworo, kluczowego świadka na przesłuchanie nie wezwała, odstępując to zadanie telewizji. Może właśnie po to, żeby świadek nie miał dyskomfortu, że musi mówić całą prawdę i tylko prawdę? RAZ
Kuchnia jest najważniejsza Czy elektorat w wyborach do Sejmu skusi się na nową potrawę, którą upichci Kluzik-Rostkowska, a ugarnirują medialnie Bielan i Kamiński? – rozważa publicysta „Rzeczpospolitej". Każda grupa partyjnych secesjonistów ma po rozłamie wielki moment uroczystej odsłony. Grupa śmiałków ustawia się przed dziennikarzami na schodach w sejmowym holu, lider ich byłej partii sypie gromy, a politolodzy gubią się w dociekaniach, czy nowa grupa wstrząśnie sceną polityczną. Tak było z Polską Plus, Prawicą Rzeczypospolitej, a ostatnio z Ruchem Poparcia Janusza Palikota. Zawsze słyszymy to samo – twórcy nowej formacji zapowiadają objazd po kraju, twierdzą, że tysiące ludzi zmęczonych politycznym stutus quo tylko marzy o jakiejś "nowej jakości". Polska Jest Najważniejsza – ugrupowanie Joanny Kluzik-Rostkowskiej – swoją wielką odsłonę miała we wtorek. Tłum reporterów relacjonował złożenie u marszałka Sejmu wniosku o powstanie nowego klubu poselskiego. Teraz jednak nadchodzi dzień powszedni PJN. Najważniejsze będzie nie to, co widać w telewizji, ale to, co dzieje się w partyjnej kuchni Joanny Kluzik-Rostkowskiej.
Na pustyni Gobi Profesor Zdzisław Krasnodębski apeluje, aby zarówno pisowcy, jak i politycy odchodzący z partii ograniczali się we wzajemnych atakach, bo być może za jakiś czas przyjdzie im działać we wspólnej koalicji. Wzywa, aby obie strony "nie paliły za sobą mostów". Czy rzeczywiście jest szansa na taką powściągliwość? Najbliższe miesiące będą czasem wojny domowej w PiS. To sytuacja normalna przy okazji każdej secesji. Prawowierni pisowcy nie będą obserwować spokojnie, jak PJN wyciąga im z partii kolejnych ludzi. Tym bardziej że ludzie Joanny Kluzik-Rostkowskiej już odnieśli poważne sukcesy. Oprócz pewniaków, takich jak sejmowi muzealnicy, do nowego klubu udało się przyciągnąć stosunkowo dużo młodych, którym przejadła się hierarchia w Klubie PiS, a także paru posłów średniego pokolenia, takich jak Wojciech Mojzesowicz, Kazimierz Hajda czy Wiesław Kilian. A jeśli nowa formacja okaże się sukcesem, ten bolesny podział pójdzie w dół – aż do pisowskiego elektoratu. W odpowiedzi stworzenie klubu przez Kluzik-Rostkowską zwolennicy Kaczyńskiego zarzucili jej zdradę i oskarżyli o konszachty z Palikotem. Uczynili to nie tylko dlatego, że mają do niej pretensję, ale też dlatego, iż taka jest logika polityki. Jeśli nie zareagują dostatecznie mocno na frondę, będą bezsilnie się przyglądać, jak nowi rywale podbierają im ludzi na wszystkich szczeblach – od wielkich miast po stolice powiatów. Dziś uciekinierzy z PiS to towarzystwo głównie warszawskie, na swój sposób elitarne – co dobrze ilustruje grupa muzealników. Owszem, Joanna Kluzik-Rostkowska ma sporo znajomości na Śląsku, Jan Filip Libicki znany jest doskonale w Poznaniu, a Wojciech Mojzesowicz daje nadzieję na zdobycie przyczółków na wsi.
Jeśli jednak PJN ma być partią ogólnopolską, to musi w ciągu najbliższych paru miesięcy znaleźć ludzi w każdym większym ośrodku od Wałbrzycha po Gdynię i Rzeszów. W partii Kluzik-Rostkowskiej musi pojawić się sprawny organizator i administrator – ktoś, kto będzie nowym Przemysławem Gosiewskim, o którym żartowano, że na rozkaz prezesa potrafiłby założyć koła PiS nawet na pustyni Gobi.
Partia kobiety Każda nowa partia staje jeszcze przed innym kłopotem – już nie tylko zbudowania struktur w wielu regionach, ale przede wszystkim przyciągnięcia do nich ludzi aktywnych i odpowiedzialnych. Tymczasem do nowych politycznych bytów garną się zazwyczaj nie starzy wyjadacze z autorytetem, ale działacze skłóceni z kolegami, toksyczni dziwacy. Działacze stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza – jak wiele dotąd wskazuje – będą kaperować z PiS ludzi według klucza pokoleniowego. Chcą najprawdopodobniej przechwycić młodych, znużonych patriarchalnymi rządami prezesa Kaczyńskiego oraz polityków z tylnych ław, którzy – w świetle słabnącej popularności PiS – startując z dalszego miejsca listy, nie mają szans na mandat w następnych wyborach. Ale działacze wierni Kaczyńskiemu mają ważki argument, którym będą zachęcać kolegów do pozostania w partii. To subwencja budżetowa dla partii, której secesjoniści nie mają. Jest jeszcze parę niewiadomych: choćby jak wyborcy będą odnosić się do partii, na czele której stoi kobieta – to swego rodzaju eksperyment, dotąd w Polsce niesprawdzony. I kolejne pytanie o oblicze nowej partii. Jak teraz, bez Kaczyńskiego, grać razem w jednym ugrupowaniu. Czy Kluzik-Rostkowska będzie realnym liderem czy też w nowym klubie powstanie triumwirat: pani prezes plus dwójka wpływowych spin doktorów – Adam Bielan i Michał Kamiński. Jeśli Kluzik nie będzie malowanym liderem, media będą czyhać na jej konflikt z ambitnymi kolegami. Jeśli zaś Bielan i Kamiński staną się mentorami swojej szefowej, te same media wyśmieją ją jako marionetkę. Młodzi, energiczni, pełni nowych oryginalnych pomysłów – te cechy powinny dawać nowej partii szansę na skuteczną rywalizację z PiS. Tyle że w podobny sposób świat mieli zadziwić konserwatyści Polski XXI Kazimierza Michała Ujazdowskiego. Mieli szarpać Platformę tam, gdzie jest gnuśna i gdy brak jej koncepcji. I co? I nic. Za to każdy poważny błąd ludzi Platformy – w stylu zaproszenia generała Jaruzelskiego na posiedzenie Rady Bezpieczeństwa Narodowego – będzie dawał punkty Jarosławowi Kaczyńskiemu, wskazując, że wobec takich gestów ludzi władzy skuteczna być może tylko twarda kontestacja.
Krytyka polityki prorodzinnej PO – specjalność liderki nowej partii – może dotyczy bardziej bezpośrednio życia Polaków, ale budzi znacznie mniej emocji. Zaś postulaty secesjonistów, aby wyjść z okopów, brzmią dobrze, ale znacznie gorzej sprzedają się medialnie.
Obiecujący sygnał Tuż po wyborach samorządowych znany centroprawicowy polityk i były poseł Artur Balazs ogłosił powstanie zarysów trzeciej siły politycznej w Polsce, wyrąbującej sobie miejsce między Tuskiem a Kaczyńskim. I nie miał wcale na myśli ugrupowania Kluzik-Rostkowskiej, ale fakt, że w wielu wielkich miastach wygrywali niezależni prezydenci, którzy kiedyś urwali się spod kontroli politycznej Platformy Obywatelskiej. Chodzi o Wojciecha Szczurka w Gdyni czy Wojciecha Lubawskiego w Kielcach, szanse na podobny sukces mają jeszcze w drugiej turze Piotr Krzystek w Szczecinie i Ryszard Grobelny w Poznaniu. Najbardziej obiecujący polityczny rewanż wziął na Platformie za jej intrygi Rafał Dutkiewicz, który nie tylko wygrał wybory prezydenckie we Wrocławiu, ale też wprowadził do Sejmiku Wojewódzkiego Dolnego Śląska własną silną listę. Dla stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza niezależni od PiS i PO silni samorządowcy są wymarzonym partnerem politycznym. Gdyby tylko chcieli współpracować z nową partią – a na razie nic na to nie wskazuje. Już we wtorek po wyborach Dutkiewicz zapewnił, że nie chce wstąpić do PJN i odżegnał się od współpracy z nowym politycznym bytem. Dlaczego bezpartyjny prezydent Wrocławia i jego koledzy z innych miast nie są zainteresowani wsparciem nowej partii? Są oni dostatecznie zdeterminowani, aby nie uzależnić się od Platformy na swoim podwórku, ale też zdają sobie sprawę, że wejście do wielkiej polityki może spowodować naprawdę brutalną zemstę Platformy. Jednak wybory lokalne w Poznaniu, Gdyni czy Kielcach mogą być sygnałem, że szczyt zainteresowania Platformą już minął, a elektorat poszukuje czegoś między PiS a PO. Taki sygnał byłby dla nowej partii obiecujący, bo wyborcy w wyborach do Sejmu mogliby też skusić się na nową potrawę, którą upichci Kluzik-Rostkowska, a ugarnirują ją medialnie Bielan i Kamiński. Grającym szczęście sprzyja – brzmiał stary slogan totolotka. Przyglądajmy się więc, jakie karty biorą w ręce gracze z PJN i jak nimi zagrają. Rozpoczynając nowe rozdanie, biorą na siebie odpowiedzialność za rozłam na prawicy, której jedność była atutem w ciągu ostatnich pięciu lat. Jarosław Kaczyński oraz prawicowi wyborcy będą uważnie rozliczać nową partię z każdego fałszywego ruchu, który mógłby zostać uznany za oportunizm. Jeśli Kluzik-Rostkowska wygra, będzie polską Angelą Merkel. Jeżeli przegra, wyszydzą ją wszyscy Semka
Michalkiewicz Strategia NATO służy niemieckim interesom Michalkiewicz „Na dwudniowym szczycie NATO, jaki rozpoczął się 19 listopada z Lizbonie, drugiego dnia obrad przyjęto nową koncepcję strategiczną Sojuszu, autorstwa sekretarza generalnego NATO Andresa Fogha Rasmussena. Nie było to żadną niespodzianką, ponieważ koncepcja strategiczna na najbliższe 10 lat wychodzi naprzeciw nie tylko oczekiwaniom Stanów Zjednoczonych, którym sen z powiek spędzają irańskie zbrojenia atomowe, zagrażające bezcennemu Izraelowi, ale również – Naszej Złotej Pani Anieli, z punktu widzenia której nowa strategia NATO oznacza podporządkowanie europejskiej polityki Sojuszu długofalowym celom niemieckim.”…” zaś sekretarz Rasmussen stawia kropkę nad „i” stwierdzając wprost, że „naszą wizją jest strategiczne partnerstwo między NATO i Rosją” – co chyba w stu procentach spełnia oczekiwania Berlina, wyrażone przez Naszą Złotą Panią Anielę, która jeszcze przed szczytem w Lizbonie opowiedziała się za „możliwie najszerszym” objęciem Rosji „wspólnym systemem obrony przeciwrakietowej”, co otworzy „jakościowo nową fazę kooperacji między Rosją a NATO”.”…” Co oznacza ta „jakościowo nowa faza”? Oznacza – po pierwsze – oficjalne potwierdzenie przekształcania się Sojuszu Północnoatlantyckiego z obronnego porozumienia w Pakt Białego Człowieka, skierowany na powstrzymywanie naporu ludów i państw Trzeciego Świata na zajęcie znaczącego miejsca w świecie podzielonym jeszcze 100 lat temu przez kierowników Imperium Brytyjskiego i odgrywania innej, niż wyznaczonej wówczas roli.”
(źródło) Mój komentarz Rosja porównując ją chociażby do Chin czy Indii, należy kulturalnie , i cywilizacyjnie do Zachodu . Różni się od USA , Niemiec czy Anglii , ale Polska też się różni , a pomimo tego należy do niego należy . Patrząc w skali globalnej Rosja jest częścią Zachodu stanowiąc z perspektywy globalnej jego integralną część .Odradzanie się Imperium Chińskiego i coraz bardziej widoczna bezbronność słabej Rosji wobec potężnego sąsiada uświadamia również Rosji że do tego Zachodu przynależy. Ba bez niego nie przetrwa . Memorandum Karaganowa o tym najlepiej świadczy Michalkiewicz już około 20 lat temu ukuł swoją teorie Sojuszu Białego Człowieka , która według niego miała obejmować obszar północny naszej Planety . Od USA aż po Rosje . Należy Michalkiewiczowi pogratulować jego przenikliwości. Ze strategicznego punktu widzenia integracja Rosji z zachodem jest sprawa przesądzona. Zasadniczym problemem jest tylko w jakiej formie to ma nastąpić . w „ Doktrynie Mojsiewicza „ uznałem ,że najkorzystniejszy dla Europy i Unii, a także dla Polski scenariusz to przekształcenie Unii Europejskiej , zbudowanie federalnego państwa europejskiego . Demokratyczne Imperium Europejskie w skład którego wchodzić będą już państwa kaukaskie, Ukraina i Białoruś podporządkuje sobie Rosje, stworzy z niej coś na wzór protektoratu politycznego i gospodarczego, a potem po kontrolowanym rozpadzie na szereg republik, mamy tutaj wzór, strategię, którą zastosowały Niemcy w planowanym, kontrolowanym rozpadzie Jugosławii, przyłączy rozkawałkowaną Rosje. Poważnym problemem są jednak Niemcy, które jaki pisze The Economist są głównym krajem hamującym procesy integracyjne Unii Europejskiej . Niemcy nie chcą budować demokratycznej , europejskiej architektury Unii i Europy. Niemcy i Rosja chcą budować niemiecko rosyjska architekturę Europy, a Niemcy dodatkowo „Unię Europejską Narodu Niemieckiego”. Nazwą nawiązałem do średniowiecznego bytu politycznego . Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego .
Marek Mojsiewicz
W SLD trzaska czy się stabilizuje? Gazeta Wyborcza pisze, że w styczniu Napieralski chce zwołać nadzwyczajny zjazd warszawskiego SLD. „Chce rozliczyć Olejniczaka za słaby wynik w stolicy. A wewnątrzpartyjna opozycja chce rozliczyć Napieralskiego – za kiepski wynik Sojuszu w całej Polsce” – czytamy. „Wyborcza” przypomina, że to właśnie w Warszawie Sojusz odniósł prestiżową porażkę. „Bo tu lewica ma nieco gorszy wynik niż komitet LiD w 2006 r. Co gorsza, Sojusz wypadnie z koalicji, bo Platforma zyskała wystarczającą większość, by rządzić samodzielnie. To precedens w historii warszawskiego samorządu, bo SLD współrządzi Warszawą od połowy lat 90. (…). – Miał być trójskok – przypomina nasz rozmówca – czyli poprawa wyników z wyborów na wybory. A jest tylko słabe potwierdzenie stanu posiadania albo strata. Na dodatek przegrana z PSL źle wróży na przyszłość. Przecina spekulacje o możliwości wejścia do rządu w 2011 r.” – czytamy. W SLD rządzą ludzie Napieralskiego, więc trudno spodziewać się jakiegoś nagłego osłabienia pozycji obecnego lidera. Ale wielu ludzi lewicy narzeka. Jednym z nich jest Aleksander Kwaśniewski. Były prezydent też jest rozczarowany wynikiem SLD w wyborach samorządowych. „Gazeta przypomina jego niedawana wypowiedź: – No cóż, mieli 14 proc. [w wyborach prezydenckich], teraz mają 15. Może jak skończę 90 lat, będą mieli większość. Czyli za 35 lat.” O lewicy pisze też „Polska the Times” zapowiadając, że Sojusz buduje swoje zaplecze intelektualne, opierając się na dawnych ikonach lewicy. „Bo ustanowienie szefem Instytutu Europejskiego Leszka Millera, to niejedyny pomysł na zagospodarowanie do niedawna zapomnianych ikon SLD. Jak dowiedziała się “Polska”, szef Sojuszu chce znaleźć również miejsce dla Józefa Oleksego (…). – Jeszcze nie wiemy, co to dokładnie będzie. Szukamy dla niego przestrzeni. Ale zapewne były premier będzie się zajmował sprawami zagranicznymi – mówi nam jeden z polityków SLD. Krzysztof Janik zaś został umocowany w Centrum Analiz Politycznych. Skąd ten zwrot Grzegorza Napieralskiego ku starszyźnie, choć przecież miał odmładzać Sojusz? Być może szef SLD chce w ten sposób zaspokoić żądania byłych liderów, którzy – zdaniem części posłów SLD – szykują się do politycznego powrotu na Wiejską” – pisze „Polska”. Z jednej strony nie dziwię się lewicy, ze chce zagospodarować swoje dawne gwiazdy. Z drugiej, trudno uwierzyć, że starsi panowie mogą tchnąć nowego ducha w partię, która ciągle nie może powrócić do swej dawnej formy. A może idzie czas zmian we wszystkich ugrupowaniach? Może rewolucja czeka nas nie tylko w Prawie i Sprawiedliwości? SLD uzyskało w wyborach samorządowych wynik nie najgorszy. Nie najgorszy jak na małą partię. Janke
Kowal chce przejąć spuściznę Lecha Kaczyńskiego Wywiad Nizinkiewicza z Kowalem
- Lech Kaczyński był najlepszym prezydentem po 1989 roku? - To była wyjątkowa prezydentura, pewnie, co zrozumiałe, na zawsze zachowam jej szczególną ocenę. Jestem dumy z każdej chwili, którą spędziłem z Lechem Kaczyńskim. Jestem dumny, że mogłem z nim pracować. Lech Kaczyński był głową państwa, kiedy byliśmy już i w NATO i w UE. Podjął próbę użycia związanych z tym mechanizmów w walce o pozycję Polski w Europie, szczególnie w regionie. Potraktował na poważnie i zinterpretował na gruncie współczesności wiele idei polskiej myśli politycznej: współdziałania w Europie środkowej, współodpowiedzialności za jej rozwój, za otwarcie się Unii na nowych członków. Nie przypadkiem nazwy jego imienia noszą ulice i ważne miejsca w miastach Ukrainy, Litwy, Gruzji, Mołdawii. Druga rzecz to jego myśl społeczna, związana z jego życiową drogą: troska o ludzi pracy i sprawiedliwy podział dóbr, taka polityczna tęsknota za sprawiedliwością. Z czasem dyskusje o spuściźnie prezydenta Kaczyńskiego będą się koncentrowały wokół tych spraw, a nie co jeden minister w kancelarii powiedział drugiemu na ucho. Polacy lubią silną prezydenturę i nie chcą prezydenta mało aktywnego
- Powinna powstać międzynarodowa komisja ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej? - Od dawna uważam, że powinna powstać komisja nadzwyczajna w Sejmie, która by na stałe monitorowała prace rządu i miałaby uprawnienia do wzywania i rozmawiania z przedstawicielami rządu, prokuratury. Ale gdyby powstała międzynarodowa komisja ds. wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, nie stałoby się nic złego. (źródło)
Mój komentarz Na legendę Lecha Kaczyńskiego ma chrapkę coraz więcej środowisk. Przywłaszczenie jej sobie oznacza zwiększenie poparcia społecznego , a to są wymierne korzyści polityczne, synekury, władzę. W przestrzeni publicznej trwa walka o symbole , pojęcia, mity . Miłość to Tusk, Strach przed PiSem to Platforma, Traktat Lizboński to Komorowski. W ubogiej, kaprawej, kulawej, paralitycznej demokracji polskiej politycy, partie sprzedawani są jak proszek do prania, czy bielizna. Weźmy wizerunki Playboyów Marcinkiewicza, Olejniczaka, Uśmiechy wiejskich Jasiów przylepione na stałe do ust Tuska i Schetyny . Kompleks mediów i oligarchii , w tym politycznej skutecznie niszczy powstające zalążki społeczeństwa obywatelskiego, modelu cywilizacyjnego, który nigdy się w Polsce nie rozwinął.
Mit Lecha Kaczyńskiego, jego legendę zbudował i utrwala jego brat Jarosław. Decydujący wpływ na zapoczątkowanie kultu politycznego Lecha Kaczyńskiego mieli nasi bliżsi i dalsi sąsiedzi. Ale to dzięki Jarosławowi Lech leży na Wawelu , Katastrofa Smoleńska stała się punktem odniesienia do samoidentyfikacji , a sprawa Krzyża Smoleńskiego symbolem oporu społeczeństwa wobec totalitaryzującej się władzy. Jedna z najistotniejszych cech totalitaryzmu jest jego dążenie do kontroli przestrzeni świadomości społecznej, do zawłaszczenia symboli a jeśli to niemożliwe do ich zniszczenia , usunięcia z życia publicznego. Czy Kowal i „Polska jest najważniejsza„ nie mówiąc już o próbach przewłaszczenia dawnych „uwoli” mają prawo do spuścizny Lecha Kaczyńskiego. Do marketingowego podpięcia się pod narodowy symbol polskiego patriotyzmu jakim stał się Lech Kaczyński. Kowal jak widzimy bardzo pochlebnie wypowiada się o Lechu Kaczyńskim i wartości jego myśli politycznej . Szkoda ,że jednym z głównych skutków rozłamu może być „wypłukanie” z polityki takich osób jak Kowal , czy Migalski . Bo los nowego ugrupowania jest niepewny , a nowa partia stanie przed naturalnym w polskim systemie politycznym procesem konsolidacji wokół wodza, budowy dworu jego zauszników i wycięciu potencjalnych rywali . Kowal i Migalski ku własnej przestrodze powinni prześledzić historię wycinania w Platformie jej współbudowniczych przez Tuska i jego dwór. Nie tylko Jarosław Kaczyńskiego, który jest Kustoszem pamięci swego brata, który ma wyjątkowe zasługi w budowie jego legendy i ma wyjątkowe prawa do jego dorobku , każdy ma prawo do odwoływania się do myśli politycznej i społecznej Lecha Kaczyńskiego. Ziobro , Kowal , czy Lityński . W innym wypadku po odejściu na polityczną emeryturę Jarosława Kaczyńskiego jego sukcesorzy zdegenerują mit. Najistotniejszym osiągnięciem Lecha Kaczyńskiego , kluczowym dla dalszych losów Polski jest jego polityka jagiellońska. Jego socjalistyczne poglądy na gospodarkę, społeczeństwo mogą być nie akceptowane przez wolnorynkowców , prawicę gospodarczą . Istotną sprawą jest to aby nie doprowadzić do tak zwanej sprzedaży wiązanej. Polityka jagiellońska z wysokimi podatkami , czy systemem wyborczym proporcjonalnym , do czego mogą doprowadzić sukcesorzy Jarosława Kaczyńskiego. Wybory samorządowe pokazały geograficzne rozdarcie Polski. Obóz jagielloński to cały Wschód , obóz pruski zachód. Kwestia kluczową dla przyszłych losów Polski i całego naszego społeczeństwa jest to który obóz dokona inkorporacji terenów przeciwnika. Dlatego walka polityczna w Polsce jest tak ostra i bezwzględna. I tak bardzo jej wynikiem zainteresowani są nasi sąsiedzi . Od tego kto wygra tą wojnę polsko polską zależy tożsamość naszego narodu. Jedynym ryzykiem jest przewłaszczenie mitu Lecha Kaczyńskiego i wypchnięcie poza jego obszar polityki jagiellońskiej. A Polsce, obozowi jagiellońskiemu potrzebny jest mit , który dokona przełomu w sferze świadomości społecznej, pozwoli przebudować system wartości. Pozwoli zdominować polską scenę polityczną. Tak jak w Niemczech myśl pruska jest wspólna podstawą myślenia politycznego wszystkich partii politycznych , tak myśl jagiellońska powinna być podstawa, dominantą myślenia politycznego wszystkich polskich stronnictw. Lewicy , prawicy, centroprawicy , liberałów . Przeciwnicy myśli jagiellońskiej powinni być wyeliminowani z życia politycznego Polski . Marek Mojsiewicz
Gdzie wywiało HGW? Jestem w stanie zrozumieć, że z dużymi opadami śniegu nie mogą sobie poradzić kraje, gdzie tego typu zjawisko atmosferyczne jest wyjątkiem. Ale nie jestem w stanie zrozumieć, jak to możliwe, że nie potrafi sobie z tym poradzić kraj, w którym takie zjawisko jest czymś absolutnie naturalnym – zwłaszcza jeśli było ono przewidywane przez meteorologów od wielu dni. Jednak nie o tym zdziwieniu chciałem napisać, ale o tym, co się stało oraz co się nie stało wczoraj w Warszawie. Otóż w stolicy spadł śnieg. Owszem, spadło go dość sporo i padał dość długo, jednak nie był to kataklizm na miarę tsunami. A przynajmniej – nie powinien być.Tymczasem miasto zostało totalnie sparaliżowane. Adekwatne określenia wczorajszej sytuacji to horror, Armagedon, klęska. Główne ulice nie zaznały pługu często do późnego popołudnia, na estakady nie dawało się podjechać, komunikacja zbiorowa została zdezorganizowana, o indywidualnej lepiej nie mówić. Łatwo też sobie wyobrazić, jaki będzie dalszy ciąg – zapewne podobnie jak w poprzednich latach, miasto nie będzie się poczuwało do wywożenia śniegu nawet z centrum (co miało miejsce w Peerelu), wobec czego drastycznie zmniejszy się liczba miejsc parkingowych, ale służby miejskie będą nadal z całą surowością karać za parkowanie w niedozwolonych miejscach. Przy czym oznaczenia poziome będą oczywiście niewidoczne spod śniegu. Przechodnie będą sobie łamać kończyny na schodach w metrze i przejściach podziemnych. Niepełnosprawni zostaną w domach, bo nie będą mieli szans poruszać się po mieście na wózkach. To się wczoraj w Warszawie wydarzyło. A co się nie wydarzyło? Ano, nie pojawiła się nigdzie świeżo wybrana pani prezydent Gronkiewicz-Waltz. Jej nazwisko nie pojawiło się także w żadnym z tekstów „Gazety Stołecznej”, opisujących sytuację. Pani prezydent jakoby nie było. Jest to zresztą całkowicie zgodne z przyjętą przez nią od początku strategią: Warszawa ma prezydenta jedynie od ogłaszania sukcesów i przecinania wstęg. Nie ma natomiast prezydenta, który byłby gotów wziąć odpowiedzialność za trudne sytuacje w mieście. Nieudane remonty, spartaczone inwestycje, miasto sparaliżowane śniegiem lub deszczem – HGW nigdy wtedy nie ma. Czasem zdarzy się, że dziennikarze dopadną tego czy innego urzędasa, ale samej pani prezydent – never ever. Dla porównania sięgnąłem sobie do archiwum „Stołecznej”, żeby sprawdzić, jak to było podczas pierwszej zimy rządzenia stolicą przez Lecha Kaczyńskiego, na przełomie roku 2002 i 2003. Znalazłem takie teksty: 7 lutego 2003: „Poranna robota została spartaczona – stwierdził prezydent Warszawy Lech Kaczyński po przejażdżce zasypanymi śniegiem ulicami. Zaczęło sypać już wczoraj w nocy. Do rana spadło blisko 20 cm śniegu – tak obfitych opadów jeszcze tej zimy nie było. Dodatkowo wiatr utworzył wielkie zaspy. Kłopoty z wyjechaniem do pracy mieli kierowcy. Na tory tramwajowe ruszyły specjalne wagony z pługami. Zima rządziła miastem. Przekonał się o tym prezydent Kaczyński. – Na ul. Kruczkowskiego odśnieżony był tylko jeden pas. Krakowskie Przedmieście, przed Pałacem Prezydenckim, mogłoby nas ośmieszyć, gdyby przyjechała jakaś delegacja – wyliczał.
Zapowiedział, że jeśli taki paraliż miasta się powtórzy, będą zmiany personalne, a po godz. 9 zlecił nadprogramowe sypanie solą. – Firmy prywatne spartaczyły robotę. Miasto nie będzie za to dodatkowo płacić – mówił. […]”. Hm, ciekawe, w 2002 roku prezydent Kaczyński się nie chował, oceniał krytycznie pracę służb i zapowiadał konsekwencje.
I jeszcze tekścik Bartosza Raja z wydania z dnia następnego: „Kiedy wczoraj za oknem zobaczyłem padający śnieg, wyobraziłem sobie ulice tonące w biało-burej brei i gigantyczne korki. Chwilę potem jechałem samochodem i nie mogłem wyjść ze zdziwienia: brei ani śladu, a jezdnie czarne. Czy to efekt czwartkowej bury, jaką prezydent Kaczyński dał służbom odpowiedzialnym za odśnieżanie? Czyżby dyrektorzy tych firm rzucili do walki z zimą dodatkowe zastępy pługów i solarek? A może po prostu śniegu spadło mniej niż dzień wcześniej? Tego nie jestem w stanie rozstrzygnąć. Wiem jednak, że dotarcie do pracy zajęło mi nie więcej czasu niż w letni poranek. Wreszcie przekonałem się, na co miasto wydaje miliony. Na czarne ulice”. Czy będzie dzisiaj jakaś konferencja HGW na temat wczorajszej katastrofy w Warszawie? Czy ktoś dostanie ochrzan za spartaczoną robotę? Czy może jakiś urzędas pożegna się ze stanowiskiem albo przynajmniej z premią? Czy w ogóle HGW pokaże nam swój promienny uśmiech przed czasem topnienia śniegów i czy jakiś dziennikarz spyta w końcu, gdzie jest prezydent miasta? Próbuję sobie wyobrazić, jak by wyglądał wczorajszy dzień, gdyby stolica miała w perspektywie II turę wyborów samorządowych i nie mogę pozbyć się przeczucia, że HGW osobiście chwyciłaby za szuflę, a paraliż Warszawy byłby o połowę mniejszy. Ale cóż – w demokracji nie ma ograniczeń. Można sobie wybrać nawet największego nieudacznika, trzeba tylko ponosić potem tego konsekwencje.
Warzecha
KOMPROMISOWA PROPOZYCJA „Budapeszteńska giełda straciła po 3% przez dwa dni z rzędu. Węgierski forint w ciągu kilku godzin osłabił się o 1% wobec euro. Obligacje rządowe nie były tak drogie od 14 miesięcy. To reakcja na decyzję premiera Viktora Orbána, który zdecydował o przeniesieniu oszczędności 3 mln przyszłych emerytów z prywatnych funduszy emerytalnych z powrotem do państwowego systemu.” – pisze Pan Redaktor Marcin Bojanowski w GW. (Węgierska lekcja dla Tuska Giełda spada, waluta się osłabia, obligacje drożeją. Tak rynki zareagowały na czwartkową decyzję węgierskiego premiera Viktora Orbána, który zdecydował o nacjonalizacji tamtejszych funduszy emerytalnych. Premier Donald Tusk powinien wyciągnąć wnioski z węgierskiej lekcji Budapeszteńska giełda traci już drugi dzień z rzędu. Po wczorajszej przecenie o 3 proc., dzisiaj spadła o kolejne prawie 3 proc. i jest na najniższym poziomie od pięciu miesięcy. Węgierski forint w ciągu kilku godzin osłabił się o 1 proc. wobec euro. Obligacje rządowe nie były tak drogie od 14 miesięcy. To reakcja na wczorajszą decyzję premiera Viktora Orbána, który zdecydował o przeniesieniu oszczędności 3 mln przyszłych emerytów z prywatnych funduszy emerytalnych z powrotem do państwowego systemu. Dzięki temu do państwowej kasy trafi 14,6 mld dol., które Węgrzy odłożyli tam przez 12 lat. Rząd zostawił co prawda członkom funduszy furtkę. Ci, którzy nie godzą się na powrót do państwowego systemu, mogą zostać w funduszach, ale wtedy na starość nie dostaną państwowej . Oznacza to świadczenia mniejsze nawet o 70 proc. Reakcja inwestorów była natychmiastowa. - Nie warto ryzykować, inwestując pieniądze w takim kraju - powiedział Peter Attard Montalto, banku Nomura. - Z powodu nieprzewidywalności rządu nie zalecamy inwestowania w węgierskie aktywa - dodał Simon Quijano-Evans, analityk w Cheuvreux. Polski rząd ultimatum nikomu na razie nie stawia. Wśród rozważanych scenariuszy jest obniżenie lub zawieszenie składek do czy pozwolenie przyszłym emerytom na powrót do państwowego systemu. Nim do tego dojdzie, rząd prawdopodobnie spróbuje wariantu z przekazaniem OFE specjalnych obligacji emerytalnych. Nie dewastowałoby to systemu emerytalnego. Pozwoliłoby za to na papierze powstrzymać narastania długu, który niebezpiecznie zbliża się do progu ostrożnościowego 55 proc. PKB. Jego przekroczenie oznaczałoby, że rząd musiałby ciąć wydatki na oślep. Który wariant wybierze Tusk? Będzie wiadomo w poniedziałek. Na decyzję czekają już nie tylko przyszli polscy emeryci, ale także europejscy inwestorzy. Już dzisiaj agencja Reuters w informacji o propozycjach węgierskiego rządu wspomniała o polskich planach przekazania OFE obligacji emerytalnych. Dlatego, podejmując decyzję, Tusk powinien pamiętać o węgierskiej lekcji. Marcin Bojanowski). „Nie warto ryzykować, inwestując pieniądze w takim kraju” - powiedział Peter Attard Montalto z banku Nomura. „Z powodu nieprzewidywalności rządu nie zalecamy inwestowania w węgierskie aktywa”- dodał Simon Quijano-Evans z Cheuvreux. Ma to być „lekcja dla Tuska”. Żeby nie był „taki Orban” bo może jacyś panowie z Nomury lub Cheuvreux „z powodu nieprzewidywalności rządu nie będą zalecać inwestowania w polskie aktywa” i WIG straci 6%, a złotówka 1% albo może nawet 2%. Ciekawe w co analitycy z Cheuvreux „zalecają” inwestowanie? Może wolą aktywa niemieckie? Ale przecież w Niemczech nie ma OFE? To może jak na Węgrzech też już nie będzie Simon Quijano-Evans z Cheuvreux zmieni zdanie? Co ciekawe Cheuvreux jest firmą brokerską z Credit Agricole Group, który to bank „wtopił” na subprimach podobno 2 mld euro, ale kapitał musiał podnieść o prawie 6 mld euro i sprzedać aktywa za ponad 6 mld euro – z czego można nieśmiało wnosić, że „wtopił” nie 2 mld lecz 12 mld. Ale najlepsze jest takie zdanie: „Rząd (węgierski) zostawił co prawda członkom funduszy furtkę. Ci, którzy nie godzą się na powrót do państwowego systemu, mogą zostać w funduszach, ale wtedy na starość nie dostaną państwowej emerytury. Oznacza to świadczenia mniejsze nawet o 70%”!!! Wykrzykniki moje. Bo przecież emerytury z OFE mają być „wyższe” niż państwowe? Pan Minister Boni powiedział niedawno, że nawet „dwa razy”! Czy ja coś może pomyliłem? Z kolei Pan Redaktor Piotr Aleksandrowicz z Newsweeka przestrzega ludzi, że „rząd wciska im ciemnotę”. (Odwalcie się od mojej emerytury Rząd znowu chce rąbnąć moje pieniądze. Nawet, powiedziałbym, konsultuje społecznie, w jaki sposób to zrobić. Rząd wraca do idei cofnięcia reformy emerytalnej. Bo Unia Europejska, bo deficyt, bo 55 proc., bo inaczej się nie da. W ostatnich dniach się okazało, że znowu rozważane są: zawieszenie transferu składek do OFE, zmniejszenie tych transferów, wprowadzenie dobrowolności przynależności do funduszy z zachętą do powrotu do ZUS. W środę głos zabierali ministrowie Pawlak, Fedak, Boni i Rostowski. Jeden zachwalał zawieszenie lub zmniejszenie składki, drugi dobrowolność, trzeci był przeciwko, a czwarty udawał, że nic nie wie. I tak jest już od roku. Mam tego dość. Mam dość rozważań na temat moich oszczędności i mojej emerytury. Mam dość traktowania ich jak worka, z którego rząd może wziąć sobie tyle pieniędzy, ile akurat potrzebuje. Mam też dość łgarstwa, że ZUS jest bezpieczniejszy od OFE. Czy naprawdę mam wierzyć, że fundusz emerytalny ZUS, który na 30 lat naprzód ma przesądzony przez demografię deficyt dziesiątków miliardów złotych rocznie, jest bezpieczny? Mam wierzyć, że zobowiązania polskiego państwa są wolne od ryzyka, w czasie gdy po raz pierwszy w historii uznaje się, że pierwszorzędne papiery dłużne Coca-Coli, Wal-Martu i tuzina innych korporacji są bezpieczniejsze od obligacji skarbowych najbardziej rozwiniętych państw świata? Owszem, OFE też mają 60 proc. w obligacjach, ale to jednak mniej niż 100 proc. gwarancji państwowych w ZUS. Owszem, polskie obligacje mają jeszcze przewagę nad śmieciowymi papierami tych wszystkich państw, które zapiły się długami i teraz są reanimowane przez Niemców, ale to dla mnie nie jest gwarancją. Nasz rząd też zdrowo chleje, tylko później wpadł w nałóg. Przede wszystkim jednak mam dość łgania w żywe oczy, że ze względu na moje wymagania emerytalne („mamy drogi system emerytalny”) budżet rzekomo musi dopłacać miliardy do przyszłej emerytury Aleksandrowicza z OFE. Ludzie, rząd wciska wam ciemnotę, nie ma żadnych dotacji budżetowych do OFE! Piotr Aleksandrowicz). To akurat prawda. Wciska od dawna i coraz bardziej natarczywie. Ale stwierdzenie, że „rząd CHCE rąbnąć nam pieniądze” już prawdą nie jest. Rząd już dawno „rąbnął” nam pieniądze. I część „rąbniętych” oddał OFE.
Pan Redaktor Aleksandrowicz ma więc dość. „Dość rozważań na temat moich oszczędności i mojej emerytury. Mam dość traktowania ich jak worka, z którego rząd może wziąć sobie tyle pieniędzy, ile akurat potrzebuje”. Mam kompromisową propozycję dla wszystkich zwolenników OFE: niech rząd się odczepi od ich pieniędzy! Niech im wolno będzie zostać w OFE. Ale dla równowagi niech oni wszyscy razem z OFE odczepią się od moich pieniędzy. Deal?
Gwiazdowski
BRYK DLA PROKURATORÓW Prokuratura ma zamiar postawić zarzuty Panu Ryszardowi Krauzemu, za działania na szkodę spółki z powodu niewłaściwego udzielenia pożyczek. Jako że „na pochyłe drzewo wszystkie kozy skaczą”, a Pan Krauze zdaje się mocno ostatnio „pochylony”, to już można. Jego spółka udzieliła pożyczki spółce King & King, która jej nie oddała. Pewnie prokuratorzy uważają, że za tymi pożyczkami kryje się jakieś „drugie dno”, ale nie potrafią tego udowodnić, więc wyciągają sprawdzony artykuł „o działaniu na szkodę spółki”. W Radio PIN i Polsacie krytykowałem prokuraturę, za wybiórczość działania nie dlatego, że chodziło o Pana Krauzego, ale mimo to! „Dziś” Krauze, bo już wolno, „jutro” inni (tak jak „wczoraj”) – bo ich, to zawsze było wolno. A nie ma chyba na świecie przedsiębiorcy, któremu by kiedyś nie zdarzyło się nie dostać zwrotu udzielonej pożyczki albo zapłaty za dostarczony towar, czy usługę. A to przecież ewidentna „szkoda”. Nie ma takiego, któremu udałyby się wszystkie inwestycje. Prokuratura powinna pozamykać wszystkich. A w ramach „prewencji” może lepiej w ogóle zakazać prowadzenia działalności gospodarczej bo to ryzykowne i można wyrządzić sobie szkodę. A póki można, to mała „ściąga” dla prokuratorów. W przepisach prawnych nie ma jasnej definicji przestępstwa. Jest ona wyprowadzana z przepisów kodeksu karnego. Przyjmuje się, że przestępstwem jest czyn, zabroniony pod groźbą kary przez ustawę obowiązującą w chwili jego popełnienia, zawiniony przez jego sprawcę i społecznie szkodliwy w stopniu wyższym niż znikomy. Czynem takim jest zachowanie o znamionach określonych w ustawie karnej. Znamiona te dzieli się na opisowe i ocenne. Znamiona opisowe mają wyraźny zakres znaczeniowy, jak, na przykład, czyn wskazany w art. 270 KK, polegający na podrobieniu dokumentu. Znamiona ocenne nie mają natomiast ostrego zakresu znaczeniowego, jak, na przykład, czyn wskazany w art. 296 KK.
Ustawowe znamiona przestępstwa dzieli się na:
-znamiona strony przedmiotowej czyli zachowanie sprawcy oraz skutek i okoliczności tego zachowania,
-znamiona przedmiotu przestępstwa czyli dobra chronionego,
-znamiona podmiotu przestępstwa czyli sprawcy,
-znamiona strony podmiotowej przestępstwa czyli stosunku sprawcy do popełnionego przez niego czynu.
Zgodnie z art. 296 KK karze podlega, kto będąc obowiązany (na podstawie przepisu prawa, decyzji właściwego organu lub umowy) do zajmowania się sprawami majątkowymi osoby fizycznej, osoby prawnej albo jednostki organizacyjnej nie posiadającej osobowości prawnej, przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku, wyrządza jej znaczną szkodę majątkową. Zgodnie z art. 115 § 7 KK, znaczną szkodą majątkową jest szkoda, której wartość przekracza 200-krotną wartość najniższego wynagrodzenia w chwili popełnienia czynu. Dla przedmiotowej strony czynu decydujące znaczenie ma stwierdzenie, czy został on popełniony. W przypadku, gdy mamy do czynienia z ocennymi znamionami czynu, konieczna jest pogłębiona analiza. W przypadku znamion czynu zabronionego określonych w art. 296 KK, polegających na „wyrządzeniu szkody majątkowej” analiza taka powinna mieć charakter ekonomiczny. Zajmowanie się cudzymi sprawami majątkowymi lub gospodarczymi oznacza obowiązek ich prowadzenia, dbania o interesy mocodawcy oraz podejmowania decyzji dotyczących majątku, a nie tylko czynności wykonawczych. Przy takim znaczeniu pojęcia „zajmowanie się sprawami majątkowymi” szczególnego znaczenia nabiera pojęcie „majątku” – ergo stwierdzenie z jakim charakterem majątku mamy do czynienia, czy majątkiem są tylko aktywa, czy zdolność do generowania przychodu albo wręcz dochodu. W przypadku działalności gospodarczej oceny, czy doszło do powstania „szkody majątkowej”, w wyniku działań osoby uprawnionej i/lub zobowiązanej do „zajmowania się sprawami majątkowymi” należy dokonywać z uwzględnieniem wszelkich okoliczności stanu faktycznego mających wpływ na podejmowane decyzji i ich kompleksowych rezultatów. W przypadku podmiotu gospodarczego znaczenie ma bowiem ogólny wynik finansowy, a nie tylko i wyłącznie, wynik na poszczególnych operacjach i transakcjach. Agresywne strategie zarządzania w warunkach silnej konkurencji dopuszczają, a niekiedy nawet zalecają podejmowanie działań, których jedynym celem może być nie osiągniecie bezpośredniego zysku, ale niedopuszczenie do tego, aby konkurencja osiągnęła zysk jeszcze większy i zbudowała sobie pod jakimś względem przewagę konkurencyjną. Przykładem tego typu działań może być konkurencja na polskim rynku paliw na przełomie XX i XXI wieku, kiedy wchodzące do Polski koncerny naftowe dokonywały akwizycji gruntów pod budowę stacji paliwowych, które nie były budowane, a nabywano je czasem po to, aby na danym gruncie nie powstała stacja paliwowa konkurencyjnej sieci. Decydujące znaczenie przy ocenie poszczególnych czynów osoby uprawnionej i/lub zobowiązanej do „zajmowania się sprawami majątkowymi” należy przyznać ogólnym zasadom zarządzania oraz rachunku ekonomicznego z uwzględnieniem prawa do ryzyka przy podejmowaniu decyzji zarządczych oraz ich celów. Istotne jest przy tym pytanie, czy dany cel był zgodny z prawem i interesami danego podmiotu oraz czy podejmowane decyzje były adekwatne z punktu widzenia takiego konkretnego celu. W zakresie transakcji handlowych obowiązuje, między innymi, zasada optymalizacji kosztów jej prowadzenia. Po pierwsze, nie zawsze najniższe koszty prowadzonych transakcji przynoszą najkorzystniejsze rezultaty w postaci większych przychodów. Czasami wyższe koszty są konsekwencją budowania takiej struktury transakcji, która znacznie zwiększa przychody w porównaniu do sytuacji, w której koszty takie nie są ponoszone. Porównanie dochodu (przychód minus koszt) może prowadzić do stwierdzenia, że transakcja o wyższych kosztach była korzystniejsza dochodowo od transakcji o niższych kosztach – przychód zwiększał się bowiem w sposób istotniejszy niż koszty, co prowadziło do zwiększenia dochodu. Po drugie, działalność przedsiębiorstwa nie może być rozpatrywana przez pryzmat poszczególnych transakcji z osobna. Dla przedsiębiorstwa decydujące znaczenie musi mieć wynik finansowy w roku obrachunkowym, albo nawet w dłuższej perspektywie czasu. To sprawia, że przedsiębiorstwo musi czasami dokonywać transakcji, które rozpatrywane w oderwaniu od kontekstu działania całego przedsiębiorstwa są w ogóle nieopłacalne ekonomicznie – jednostkowe koszty których przewyższają uzyskane z nich przychody. W celu postawienia zarzutu z art. 296 KK należy ustalić, iż dana osoba miała zamiar popełniania czynu, to znaczy, że chciała go popełnić lub przewidując lub mając możliwość jego popełnienia na to się godziła (art. 9 § 1 KK) albo nie mając co prawda zamiaru popełniania czynu, popełniła go na skutek niezachowania ostrożności wymaganej w danych okolicznościach, mimo że możliwość popełnienia przewidywała lub co najmniej mogła przewidzieć (art. 9 § 2 KK). W braku któregokolwiek z powyższych elementów – zarówno strony przedmiotowej, jak i podmiotowej czynu – zarzut z art. 296 KK nie powinien być postawiony. A analiza istnienia znamion strony przedmiotowej czynu winna być analizą ekonomiczną. Ekonomiczna analiza prawa (Economic Analysis of Law) na szerszą skalę do nauki o prawie wprowadzona została przez chicagowską szkołę Law&Economics (L&E). Polega ona na zastosowaniu teorii ekonomii i właściwych jej narzędzi do badania prawa nie jako elementu egzogenicznego wobec systemu gospodarczego, ale jako jego zmiennej wewnętrznej. To, co stanowi o istocie prawa można bowiem zredukować do realnie istniejących faktów, czyli zdarzeń, zachowań i przeżyć o charakterze ekonomicznym. Jednym z celów prawa powinna więc być jego efektywność ekonomiczna.
Szczególne znaczenie ekonomicznej analizie prawa nadały dwie Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii dla jej przedstawicieli: Rolanda Coase’a i Gary’ego Beckera. Wszystkie teorie ekonomiczne muszą odpowiadać na pytanie, w jaki sposób należy dysponować dostępnymi środkami. Do odpowiedzi na to pytanie konieczna jest analiza podmiotowej i przedmiotowej struktury rynku. Analiza struktury podmiotowej dotyczy udziału w rynku poszczególnych sprzedawców i nabywców. Analiza struktury przedmiotowej dotyczy relacji między elementami podaży i popytu przy danym poziomie cen. Struktury rynku zawsze podlegają zmianom w czasie. Im większa elastyczność rynku, zwłaszcza po stronie podażowej, tym zmiany te zachodzą szybciej. Po przeprowadzeniu analizy struktury podmiotowej i przedmiotowej rynku prowadzona jest analiza norm prawnych mających dany rynek regulować. Istnieje communis opinio, że analiza norm prawnych powinna opierać się na rachunku użyteczności – czyli kalkulacji korzyści i kosztów zgodnie z kryterium efektywności sformułowanym przez Vilfredo Pareto. Stanowi ono, że nie można oczekiwać zaakceptowania jakiegoś rozwiązania, jeżeli możliwe jest inne, dla wszystkich korzystniejsze. Osiągnięty wynik jest nieoptymalny w sensie Pareto (subparetooptymalny), jeśli można osiągnąć inny wynik, dający wszystkim wyższe zyski, lub jednemu z podmiotów wyższy, a wszystkim pozostałym takie same. Wynik jest optymalny w sensie Pareto (paretooptymalny), jeśli takiego innego wyniku nie ma. „Optymalny” nie oznacza „najlepszy”, a jedynie „nie gorszy niż inny”. Ekonomiczna analiza prawa postuluje aby przy tworzeniu norm prawnych posługiwać się takimi metodami właściwymi analizie ekonomicznej, jak teoria gier, która, będąc najbardziej rozwiniętym działem teorii decyzji, zajmuje się logiczną analizą sytuacji konfliktu i kooperacji – czyli sytuacji typowej dla stosunku prawnego. Podobnie jak teoria decyzji wieloaspektowych i teoria wyboru społecznego, jest ona teorią normatywną. Szuka odpowiedzi na pytanie jak powinni zachować się uczestnicy gry w sytuacji pełnego lub częściowego konfliktu między nimi. „Sens i cel teorii gier polega na tym, by korzystając z macierzy wypłat oznaczyć optymalną wygraną, czyli zoptymalizować stosowanie poszczególnych strategii tak, żeby na koniec rzeczywiście tę wygraną osiągnąć”. Kryzys finansowy z 2008 roku przywrócił zainteresowanie ekonomią klasyczną. Nowa książka Romana Frydmana i Michaela Goldberga „Ekonomia wiedzy niedoskonałej”, o autorach której mówi się, że to „przyszli Nobliści”, przynosi jako motto twierdzenie jednego z ojców Austriackiej Szkoły Ekonomii, Friedricha Hayeka, że „nasza zdolność prognozowania ograniczać się będzie do ogólnych charakterystyk wydarzeń, których możemy się spodziewać; nie obejmuje możliwości przewidzenia konkretnych wydarzeń…” Na Hayeka Frydman z Goldbergiem powołują się jeszcze kilka razy, podkreślając, że „wpadki” współczesnych ekonomistów były skutkiem ignorowania jego twierdzeń i przyjęcia założenia, że możliwe jest stworzenie zdeterminowanego modelu zachowań indywidualnych, co możliwe być się nie wydaje. Decyzje ekonomiczne są więc wypadkową tak wielkiej ilości różnych zdarzeń i okoliczności, że ich konsekwencje są niemożliwe do dokładnego przewidzenia ex ante. Najlepszym tego przykładem jest inwestycja PKN Orlen SA polegająca na kupnie litewskiej Rafinerii w Możejkach. Choć PKN Orlen SA oficjalnie dokonał znaczącego przeszacowania jej wartości w swoich księgach, prokuratura nie stawia przecież nikomu zarzutu działania na szkodę spółki w związku z tym zakupem. A jeśli prokuratorzy wiedzą lepiej, to dlaczego męczą się ze złodziejami za te nędznie parę groszy i domagają podwyżek jak ostatnio? Niech się wezmą za działalność gospodarczą – z pewnością, jako wszystkowiedzący o ryzyku gospodarczym, szybko zostaną milionerami. Współpraca różnych podmiotów gospodarczych wytwarza bardzo często synergie, które generują dodatkowe przychody dla współpracujących podmiotów. Powoduje to, że są one zainteresowane wzajemnie zwiększaniem obrotów kooperanta. Ograniczenie płynności jednego z partnerów może więc powodować u drugiego działania zmierzające do poprawienia płynności kooperanta. Najczęściej przybiera to postać tak zwanego „kredytu kupieckiego” (dostawa towarów z odroczonym terminem płatności). Zdarza się jednak, że warunki kooperacji powodują, iż pomoc taka ma charakter finansowy i polega na udzieleniu pożyczki (oprocentowanej zazwyczaj „poniżej rynku” bez standardowych zabezpieczeń wymaganych przez instytucje finansowe, jak banki) warunkiem udzielenia której jest nabywanie towarów i/lub usług przez pożyczkobiorcę u pożyczkodawcy. Dzieje się to zazwyczaj w sytuacji, gdy marże handlowe na produktach/usługach pożyczkodawcy przewyższają tak zwany „koszt pieniądza w czasie”. Taki mechanizm stosowany był, całkiem publicznie, miedzy innymi w działalności Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości. Jego utworzenie zapowiedział prezydent USA, George Bush, podczas wizyty w Polsce, w lipcu 1989 roku. W listopadzie tego roku Kongres USA uchwalił ustawę „O Popieraniu Demokracji w Europie Wschodniej” (SEED Act), która dała podstawę do powołania Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości (PAFP). W maju 1990 roku. Fundusz rozpoczął swoją działalność, oferując polskim przedsiębiorcom pożyczki, które wszelako przeznaczane były na nabywanie towarów i usług od przedsiębiorstw amerykańskich. Można powiedzieć, że na tej samej zasadzie (tylko a rebours) działa off-set. Rząd Polski nabył amerykańskie myśliwce F-16, pod warunkiem wszelako dokonania przez przedsiębiorstwa amerykańskie szeregu inwestycji na rynku polskim. Skoro przedsiębiorstwom amerykańskim opłacało się inwestować w Polsce w zamian za kontrakt na dostawę myśliwców F-16, a nie opłacało się bez owego kontraktu, można byłoby, używając logiki prokuratorskiej, dojść do przekonania, że cena owych myśliwców została „zawyżona”, co naraziło Skarb Państwa na szkodę. Przy analizie zarzutów z art. 296 KK konieczne jest sięgnięcie do jego genezy. Przepis ten został wprowadzony do polskiego prawa ustawą z dnia 12 października 1994 roku o ochronie obrotu gospodarczego i zmianie niektórych przepisów prawa karnego (Dz.U. Nr. 126, poz. 615) Z uzasadnienia projektu tej ustawy przedstawionego podczas I czytania na 15 posiedzeniu Sejmu II Kadencji w dniu 17 marca 1994 roku przez Posła Sprawozdawcę Krzysztofa Kamińskiego wynika, że celem ustawodawcy, miało być uchwalenie ustawy, „która w swoim zamyśle ma dać aparatowi wymiaru sprawiedliwości skuteczne narzędzie służące przeciwstawieniu się nowym rodzajom przestępstw, nowym zjawiskom korupcyjnym, które pojawiły się w trakcie zmiany systemu gospodarczego w państwie”, takich jak:
- „przemyt wartości dewizowych na wielką skalę”;
- „wyłudzanie kredytów”;
- „oszustwa ubezpieczeniowe”;
- „ucieczka kapitału”;
- „zatajanie prawdziwych informacji” (w przypadku spółek giełdowych)
- „bankructwa pozorowane”(http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/42D1B58F)
Podczas debaty zwracano jednak uwagę na to, „aby pogoń za doraźnymi celami w maksymalizacji restrykcyjności prawa nie doprowadziła do sparaliżowania aktywności gospodarczej”(http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/06BE1490), że nie mamy do czynienia z „perełką legislacyjną, a raczej protezą, którą doczepimy do kulejącego kodeksu karnego” oraz że przedstawiony Sejmowi projekt ustawy jest wyjątkowo represyjny. (http://orka2.sejm.gov.pl/Debata2.nsf/main/4AAA7391)
Jednakże, jako iż pamięć historyczna o genezie pewnych działań bywa zawodna, ustawodawca w kodeksie karnym z 1997 roku powtórzył dość bezrefleksyjnie zapisy ustawy z 12 października 1994 roku o ochronie obrotu gospodarczego. W efekcie, na podstawie art. 296 KK, który jest w zasadzie powtórzeniem art. 1 tej ustawy dochodziło do stawiania prezesowi zarzutów działania na szkodę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, w której był on jedynym udziałowcem. Przedsiębiorcy muszą uważać. Nie muszą politycy, którzy ich „wystawiają” prokuratorom uchwalając głupie ustawy, i broniąc jednocześnie samych siebie. 28 czerwca 1991 roku Komisja Nadzwyczajna powołana w lipcu 1990 roku przez Sejm X Kadencji do zbadania sprawy importu alkoholi, skierowała do Sejmu sprawozdanie ze swej pracy oraz - jako załącznik - wstępny wniosek o pociągnięcie do odpowiedzialności konstytucyjnej czterech osób: pana Leszka Balcerowicza, ministra finansów, pana Jerzego Ćwieka, byłego prezesa Głównego Urzędu Ceł i dwóch kolejnych ministrów spraw wewnętrznych, pana Czesława Kiszczaka i pana Krzysztofa Kozłowskiego, stwierdzając, że w procesie stanowienia prawa doszło do licznych uchybień. Potwierdziła te ustalenia Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej Sejmu I Kadencji. „Powstawały przepisy, które były słuszne w swojej intencji, w założeniach”, ale „w każdym z tych słusznych i prawidłowych przepisów powstawała luka, jakaś furtka, początkowo nieznaczna i niezauważalna, którą bez litości natychmiast wykorzystywali importerzy alkoholu”. (Sprawozdanie Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej z przebiegu prac nad wstępnymi wnioskami o pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu Leszka Balcerowicza, Jerzego Ćwieka, Czesława Kiszczaka, Dominika Jastrzębskiego, Ireneusza Sekuły, Marcina Święcickiego i Andrzeja Wróblewskiego - druki nr 749 i 749-A). Te „furtki”, to na przykład możliwość sprowadzania alkoholu bez żadnych ograniczeń przez „osoby zagraniczne” albo „na potrzeby własne” albo jako „obrót niehandlowy”. Jak stwierdził poseł Rzepka, „przecież ktoś te przepisy tworzył, ktoś je opracowywał, ktoś je wreszcie podpisywał i ktoś za to musi ponieść odpowiedzialność.” Jednakże Sejm przyjął stanowisko Komisji Nadzwyczajnej, która była „świadoma ograniczonych możliwości osobistego wywiązania się z tych obowiązków w związku z innymi zadaniami pana premiera. (...) Organizacja Rady Ministrów, podział obowiązków i kumulacja odpowiedzialności obiektywnie ograniczały możliwość pełnego wywiązania się z połączonych obowiązków wicepremiera, odpowiedzialnego za strategiczne reformy, i ministra finansów, który musi poświęcać uwagę bieżącym problemom finansowym państwa i resortu”. Większość przedsiębiorców była jeszcze bardziej „zarobiona”. To właśnie za ich sprawą po 1990 roku pojawiły się w Polsce dobra, których wcześniej sprzedaż była reglamentowana. Skoro „prawo nie nadążało za życiem” i dlatego Sejm uchwałą z dnia 5 marca 1993 roku umorzył postępowania wobec większości osób objętych wnioskiem o postawienie w stan oskarżenia przed Trybunałem Stanu sformułowanym przez Komisję Nadzwyczajną Sejmu X Kadencji, które to osoby prawo tworzyły, tym trudniej stawiać zarzuty osobom, które to prawo musiały wykonywać. Choć wiele podejmowanych przez nie działań może wyczerpywać różne opisowe znamiona czynów zabronionych, to często nie wyczerpują one znamion ocennych. Gwiazdowski
BRYK DLA MECENASA KONDRACKIEGO W czwartek Rzeczpospolita przedrukowała FRAGMENT mojego wpisu z blogu „Bryk dla prokuratorów”. Nie napisała, że to fragment, i że całość jest na blogu więc czytelnik mógłby odnieść wrażenie, że napisałem artykuł specjalnie dla Rzeczpospolitej, i że to, co zostało wydrukowane, stanowi całość owego artykułu. W piątek z polemiką wystąpił Pan Mecenas Jacek Kondracki. (Przedsiębiorca i wymiar sprawiedliwości W „Rzeczpospolitej” 25 listopada 2010 r. ukazał się artykuł pana Roberta Gwiazdowskiego pt. „Bryk dla prokuratorów”.
Publikacja ta rozpoczyna się krytycznymi uwagami pod adresem prokuratury prowadzącej postępowanie w sprawie działania na szkodę spółki z powodu niewłaściwego udzielenia pożyczek przez R. K. (w tekście przytaczane są pełne dane, ale w międzyczasie – jak wynika z doniesień prasowych – przedstawiono zarzuty, stąd posługuję się inicjałami).
Czy autor zna akta? Nie wiem, czy pan Robert Gwiazdowski zna akta sprawy karnej R.K., ale należy wątpić, aby prokuratura je udostępniła. Jeżeli autor nie zna akt sprawy, to co najmniej dziwi wypowiadanie krytycznych ocen dotyczących zasadności stawianych podejrzanemu zarzutów. Czy prokuratorzy popełniają błędy? Oczywiście, ale przecież te błędy podlegają sądowej kontroli, łącznie z kontrolą Sądu Najwyższego Nie posiadam żadnej wiedzy o sprawie i tym samym nie mogę odnieść się do meritum, jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że pan Robert Gwiazdowski instytucjonalnie krytykuje prokuraturę, o ile ośmiela się prowadzić jakiekolwiek postępowanie o czyn z art. 296 k.k. (red.: „kto, będąc obowiązany na podstawie przepisu ustawy, decyzji właściwego organu lub umowy do zajmowania się sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą osoby fizycznej, prawnej albo jednostki organizacyjnej niemającej osobowości prawnej, przez nadużycie udzielonych mu uprawnień lub niedopełnienie ciążącego na nim obowiązku, wyrządza jej znaczną szkodę majątkową, podlega karze pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 5”). Następnie autor zajmuje się swoistym wykładem z zakresu prawa karnego materialnego, ale sądzę, że charakter publikacji nie wymaga odnoszenia się do specjalistycznych kwestii z zakresu nauki o przestępstwie. Część poświęcona analizom ekonomicznym zawiera szereg oczywiście słusznych uwag, ale nie ze wszystkimi można się zgodzić. Oto czyni się stwierdzenie, że: „W przypadku podmiotu gospodarczego znaczenie ma bowiem ogólny wynik finansowy, a nie tylko i wyłącznie wynik na poszczególnych operacjach i transakcjach”. Takie rozumowanie nie wytrzymuje krytyki, prowadzi ono bowiem do konstatacji, że jeżeli przykładowo spółka ma bardzo dobre wyniki finansowe, to bez znaczenia jest wyprowadzenie pieniędzy ze spółki przez udzielenie innemu podmiotowi pożyczki, która oczywiście nie będzie zwrócona.
Więź przyczynowa Przepis art. 296 k.k. chroni wszelkie interesy majątkowe, a więc zarówno te związane z szeroko rozumianą działalnością gospodarczą, jak i poszczególne transakcje i działania dotyczące majątku podmiotu gospodarczego, choćby dokonywane jednorazowo. Przykładowe opisy figur ekonomicznych, w których przedsiębiorca podejmuje ryzyko gospodarcze czy też stosuje „agresywne strategie zarządzania w warunkach silnej konkurencji”, nic nie mają do rzeczy, gdy powstaje kwestia działania na szkodę firmy. Ocena zrekonstruowanego stanu faktycznego jedynie z punktu widzenia norm ekonomicznych jest błędem, albowiem granicą ryzyka dopuszczalnego przez art. 296 k.k. jest cywilistyczna staranność albo karnistyczna ostrożność (wymagana w danych warunkach, czyli w danej dziedzinie obrotu gospodarczego), a więc przesłanki zobiektywizowane. Ponadto, między zachowaniem polegającym na wyrządzeniu szkody (wyczerpującym znamiona przestępstwa z art. 296 k.k.) a szkodą, która nastąpiła, musi istnieć więź przyczynowa. W sytuacji, gdy osoba zajmująca się sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą danego podmiotu zachowa się zgodnie z treścią nakazu lub zakazu wynikającego wprost z przepisów prawa i dojdzie w ten sposób do powstania szkody majątkowej, to mimo szkody brak jest podstaw do odpowiedzialności. Dlaczego? Z tego powodu, że sprawca, podejmując nakazane lub zakazane przez prawo zachowanie, nie dopuścił się nadużycia uprawnień lub niedopełnienia obowiązku, a przepis art. 296 k.k. wymaga koniunkcji dwóch elementów: nadużycia uprawnień lub niedopełnienia obowiązku i wyrządzenia w ten sposób szkody majątkowej. Jeżeli natomiast menedżer w takiej sytuacji wybierze postępowanie zgodne z regułami obowiązującymi w obrocie gospodarczym, lecz formalnie sprzeczne z ciążącymi na nim obowiązkami lub uprawnieniami, to wówczas dojdzie co prawda do nadużycia uprawnień lub niedopełnienia obowiązku, nie powstanie jednak szkoda majątkowa.
Niezrozumiałe stwierdzenie Podzielam pogląd pana Roberta Gwiazdowskiego, że prokuratorzy nazbyt często nie są dostatecznie zorientowani w zawiłościach ekonomicznych, choć obserwuje się zmiany na lepsze. Należy jednak uświadomić czytelnikom i autorowi, że kiedy ma dochodzić do oceny kwestii stricte ekonomicznych prokuratorzy oraz sądy korzystają z pomocy biegłych odpowiednich specjalności, a więc osób dysponujących profesjonalną wiedzą z zakresu zarządzania majątkiem przedsiębiorstwa w warunkach rozwiniętej gospodarki wolnorynkowej. Przedstawianie więc prokuratorów jako ignorantów, którzy złośliwie ścigają uczciwych przedsiębiorców, jest grubym nadużyciem. Czy prokuratorzy popełniają błędy? – oczywiście, ale przecież te błędy podlegają sądowej kontroli, łącznie z kontrolą Sądu Najwyższego. Pan Robert Gwiazdowski całkowicie słusznie określa przesłanki niezbędne do ustalenia odpowiedzialności sprawcy przestępstwa z art. 296 k.k.: „W celu postawienia zarzutu należy zatem ustalić, iż dana osoba miała zamiar popełnienia czynu, to znaczy chciała go popełnić lub przewidując możliwość jego popełnienia, na to się godziła, albo nie mając zamiaru popełnienia czynu, popełniła go na skutek niezachowania ostrożności wymaganej w danych okolicznościach, mimo że możliwość popełnienia czynu przewidywała lub co najmniej mogła przewidzieć”. Autor dostrzega zatem istnienie możliwości pociągnięcia do odpowiedzialności sprawcy czynu przy zaistnieniu wskazanych przesłanek, co nie stoi na przeszkodzie, że dalej wypowiada całkowicie niezrozumiałe stwierdzenie: „W efekcie, na podstawie art. 296 k.k. (…) dochodziło do stawiania prezesowi zarzutów działania na szkodę spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, w której był on jedynym udziałowcem”.
Prezes zarządza Pan Robert Gwiazdowski jest ostatnim człowiekiem, któremu należałoby tłumaczyć, że z chwilą utworzenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością powstaje odrębny byt prawny i gospodarczy, a prezes i jednocześnie jedyny udziałowiec tylko zarządza tym bytem, a działania w postaci – przykładowo – zaciągania niezwracanych kredytów, wyprowadzania ze spółki pieniędzy, kreatywnej księgowości, itp. były i są zmorą obrotu gospodarczego. Ciągle przecież pokutuje przekonanie, że jedyny udziałowiec jest nie właścicielem udziałów, lecz właścicielem całego majątku spółki i jako taki może nim dysponować dowolnie. Krytyka pewnych dyspozycji art. 296 k.k. (np. uzasadniona obawa, czy możliwość odpowiedzialności karnej także za nieumyślny typ rozważanego przestępstwa nie wpływa w pewnym stopniu na hamowanie inicjatywy wśród osób zajmujących się cudzymi sprawami majątkowymi lub działalnością gospodarczą) jest zapewne słuszna. Problem w tym, że Gwiazdowski nie postuluje nowych, bardziej racjonalnych rozwiązań prawnych. Nie sądzę bowiem, że chciałby wprowadzić całkowitą depenalizację czynów z art. 296 k.k.
Jacek Kondracki). Moją głęboką wiarę w to, że Kolega Kondracki o tej manipulacji nie wiedział mącą nieco dwa fakty. Po pierwsze już pod czwartkowym przedrukiem z mojego bloga redakcja umieściła notatkę, że następnego dnia będzie artykuł polemiczny Pana Mecenasa Kondrackiego. Po drugie sam Kolega Kondracki użył sformułowania: „w tekście (moim) przytaczane są pełne dane, ale w międzyczasie (podkreślenie moje) – jak wynika z doniesień prasowych – przedstawiono zarzuty, stąd posługuję się inicjałami”. Otóż od czwartku do piątku, to nie był ów „międzyczas”. Gdy umieszczałem swój wpis na blogu Pan Ryszarda Krauze nie był jeszcze „R.K.” bo nie miał postawionych zarzutów. Jak Rzeczpospolita przedrukowywała (ze skrótami) mój wpis – już je miał postawione. Pan Mecenas Kondracki zaczął od pytania: Czy autor (znaczy ja) zna akta sprawy R.K.? Oczywiście, że nie znam. Co więcej, dodam, że nigdy nie reprezentowałem Pana Ryszarda Krauze, ani żadnej z jego spółek. I wyraźnie napisałem na blogu, że zabieram głos nie dlatego, że sprawa dotyczy właśnie jego, ale MIMO TO! A żeby uniknąć jakichkolwiek wątpliwości to jeszcze dodam, że gdyby Prokuratura zdecydowała się postawić tym, którzy podpisywali prospekt emisyjny „Petrolka” zarzuty nie przedstawienia we właściwy sposób czynników ryzyka inwestycyjnego, to bym nie zabierał głosu, a nawet mogłaby Prokuratura posłużyć się moimi krytycznymi uwagami na temat rzeczonego dokumentu. Kolegę Kondrackiego dziwi wypowiadanie przeze mnie „krytycznych ocen dotyczących zasadności stawianych podejrzanemu zarzutów” skoro nie zna się akt. Ale ja nie wypowiedziałem ani jednej „krytycznej oceny dotyczącej zasadności zarzutów”, które prokuratura zamierzała postawić Panu Ryszardowi Krauze. Umieściłem na blogu wpis tylko a propos „sprawy Krauze” na temat rażącego nadużywania przez Prokuraturę art. 296 k.k. i 585 k.s.h., czasami ewidentnie w złej wierze (o czym za chwilę), albo na skutek braku umiejętności zrozumienia pojęcia „szkoda”, które ma charakter nie prawny, tylko ekonomiczny. Posłużyłem się nawet fragmentem opinii którą napisałem w sprawie menadżerów Stoczni Szczecińskiej oskarżonych o działanie na szkodę spółki. Właśnie niedawno zostali oni prawomocnie uniewinnieni (SN oddalił kasację Prokuratury jako „oczywiście bezzasadną”). I w tym miejscu muszę się zgodzić z Kolegą Mecenasem, który pyta „Czy prokuratorzy popełniają błędy”? i sam sobie odpowiada: „oczywiście, ale przecież te błędy podlegają sądowej kontroli, łącznie z kontrolą Sądu Najwyższego.” Przecież już po 9,5 latach od zatrzymania ludzie ci zostali słusznie uniewinnieni! Sprawiedliwości stało się zadość. Kolega Kondracki nie sądzi, że chciałbym „wprowadzić całkowitą depenalizację czynów z art. 296 k.k.” i szarmancko stwierdza, że „Gwiazdowski jest ostatnim człowiekiem, któremu należałoby tłumaczyć, że z chwilą utworzenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością powstaje odrębny byt prawny”. Dostrzega zaś „problem w tym, że Gwiazdowski nie postuluje nowych, bardziej racjonalnych rozwiązań prawnych”. Owszem wiem, że 2+2=4 (to znaczy, że „z chwilą utworzenia spółki z ograniczoną odpowiedzialnością powstaje odrębny byt prawny” – bo dla prawnika jest to tak samo oczywiste, jak powyższe równanie). Dlatego w swoim wpisie na blogu nie postulowałem bynajmniej „depenalizacji czynów z art. 296 k.k”. Nie postulowałem też żadnych „bardziej racjonalnych rozwiązań prawnych” lecz jedynie (albo AŻ) aby Prokuratura nie nadużywała rozwiązań obecnych. Dlatego napisałem „bryka” o tym co to jest „szkoda”. Ale jak wnoszę z polemiki Kolegi Kondrackiego, przyda się on nie tylko prokuratorom
W przypadku jednoosobowych spółek z ograniczoną odpowiedzialnością, które są prawnym wehikułem prowadzenia działalności gospodarczej, korzystanie przez Prokuraturę z art. 296 k.k. lub 585 k.s.h. jest najczęściej pretekstem dla „dobrania” się do kogoś, kto z jakichś powodów znalazł się w „niełasce” Prokuratury lub jej zleceniodawców (czyli służb specjalnych). W sprawie, o której wspomniałem, stawiania przez Prokuraturę zarzutu działania na szkodę spółki prezesowi zarządu, który był jej jedynym udziałowcem, chodziło o to, że jako osoba fizyczna nabył on nieruchomość rolną za cenę „X”. Następnie ją „odrolnił” i jako działkę przemysłową wniósł do spółki, w której był jedynym udziałowcem i prezesem zarządu na pokrycie kapitału zakładowego według wartości „X+”. Prokurator uznał, że przecież mógł pokryć kapitał zakładowy gotówką, za którą spółka mogła kupić ową nieruchomość rolną i ją sama „odrolnić”.
Prokuratura potrafiła też postawić członkom zarządu spółki zarzut działania na jej szkodę na skutek nabycia akcji innej spółki za „zawyżoną” podobno kwotę, które (znowu „podobno”) były „sfałszowane” lub ”zajęte”. Zdanie na temat tego, czy były „sfałszowane” – czyli nic nie warte, czy jednak były coś warte i były „zajęte”, Prokuratura, a za nią dziennikarze, którzy „dotarli” do informacji ze śledztwa i je publikowali na pierwszych stronach, zmieniali kilka razy. Przez cztery lata Panom Prokuratorom nie dało się wytłumaczyć, że sama dywidenda, którą spółka, szkodę której podobno wyrządzono, uzyskała z akcji, które nabyła (które okazały się ani nie „sfałszowane” ani nie „zajęte”) była wyższa niż cena, którą zapłaciła. Ku chwale Prokuratury należy przyznać, że w tej sprawie nie potrzeba było „sądowej kontroli, łącznie z kontrolą Sądu Najwyższego”. Prokuratura sama umorzyła postępowanie i to już po niecałych 4 latach. Sprawiedliwości znowu stało się zadość. O tej sprawie Kolega Kondracki coś pewnie wie (choć zakładam, że nie zna akt), bo reprezentuje w sądzie redaktora naczelnego gazety, która o niej pisała, umieszczając na „jedynce” zdjęcie zatrzymanego w dresach (został zatrzymany w klubie tenisowym – ale wyszedł na „dresiarza”) i kajdankach, który po latach też okazał się niewinny. A jako że ja tę akurat sprawę dobrze znam, to pozwolę siebie stwierdzić, że „przedstawianie (przeze mnie) prokuratorów jako ignorantów, którzy złośliwie ścigają uczciwych przedsiębiorców”, nie jest „grubym nadużyciem” – jak napisał mój adwersarz. Jeśli prokuratorzy nie byli ignorantami, to należałoby ich uznać za przestępców, którzy „wspólnie i w porozumieniu z innymi osobami” działali na szkodę zarówno spółki, jej akcjonariuszy, jak i osób trzecich, którym postawiono zarzuty.Dotąd to prokuratorzy przechodzili do adwokatury. Czyżby Kolega Kondracki postanowił przetrzeć szlak w odwrotnym kierunku? Gwiazdowski
30 listopada 2010 Działanie człowieka rodzi się z przeświadczenia prawdy.. A nie z porzucania pewników na rzecz niepewności…Tak jak to robią socjaliści od wielu lat, bo ubzdurali sobie, że lepiej wiedzą od Pana Boga co należy robić, żeby na świecie było lepiej i szczęśliwiej .Oni wiedzą lepiej- od tych, których recepta na szczęście ma dotyczyć. . Recepta wymyślona przez nich, to zabieranie jednym i dawanie innym. Najwięcej jednak zatrzymują dla siebie.. To jest socjalny majstersztyk!Całe państwa i narody zbudowane są według tej recepty.. I walą się państwa w gruzy socjalnej niepewności, państwa w których miliony ludzi już nie pracują lecz przebywają na różnego rodzaju świadczeniach, a biurokracja i budżetówka po prostu żyje z resztek tego co inni jeszcze wytwarzają.. - Do drzwi Szkota puka śmierć. - Kto tam? - pyta Szkot. - Nie bój się, nie goście.. Śmierć tych państw - jeśli nie odejdą od socjalizmu budżetowego i biurokratycznego- jest oczywista, to tylko kwestia czasu. Właśnie Irlandia ma dostać pomoc socjalną, która miałaby pochodzić z tymczasowego mechanizmu wsparcia w strefie Euro, ustanowionego w maju 2010 roku w celu uspokojenia rynków finansowych po „ kryzysie” greckim. To oczywiście nie kryzys- to rezultat budowy socjalizmu biurokratycznego i budżetowego w wersji greckiej.. Irlandia ma dostać 80 miliardów euro, a może i 100.. Grecja 280 miliardów, Portugalia 250 miliardów, Hiszpania- 280 miliardów euro.. Nadzieja w Słowacji, że nie da swoich pieniędzy na pomoc biurokracji i budżetówce Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, bo nie dała dla Grecji.. Polska - ustami politologa Jacka Vincenta Rostowskiego na etacie ministra polskich finansów- zobowiązała się do udziału w pomocy Irlandii. To długi będą musiały przekroczyć 3 bilony złotych(!!!) Zależy jak wiele pan minister da Irlandii? W końcu to nie jego..
I pomyśleć, że kiedyś Hiszpania i Portugalia to były dwa tygrysy europejskie. Wielkie potęgi światowe! Odważni żeglarze, wielkie wyprawy, bogactwo i przewodzenie światu w handlu, nowinkach, parciu do przodu.. Gdzie podziali się hiszpańscy konkwistadorzy i portugalscy żeglarze, którzy wytyczali nowe szlaki ludzkości? Pochowali się w slumsach Lizbony- o których opowiadał mi znajomy, który tam był. Franco i Salazar- to byli źli ludzie. Według wszelkiej lewicy. Ale państwa te rozwijały się i nie miały długów.. Teraz wyciągają rękę po pomoc socjalistów europejskich.... Dwie wielki potęgi, które zniszczył socjalizm europejski dzisiaj na kolanach przed Komisją Europejską.. Przed czerwonymi komisarzami... Jakie upokorzenie! Niemcy i Brytyjczycy oraz inne kraje będą pomagały wielkiej Hiszpanii i Portugalii.. Jaki wstyd! Ale ratują się małe Czechy.. Izba wyższa czeskiego parlamentu przyjęła pakiet posunięć oszczędnościowych mający poprawić stan finansów publicznych, między innymi obniżkę wynagrodzeń pracowników sektora budżetowego o 10%, w tym wynagrodzenia prezydenta Waclawa Klausa i byłego prezydenta Waclawa Havla oraz diet parlamentarzystów .Zmniejszone będą też dodatki rodzinne i zasiłki chorobowe, a także będzie likwidacja różnych świadczeń , w tym dodatków za wysługę lat. I wiecie państwo co będzie jeszcze zmniejszone? Dofinansowanie do partii politycznych (!!!). U nas Platforma Obywatelska szykuje zawieszenie płatności na partie polityczne, ale Platforma Obywatelska już wiele rzeczy szykowała – i nic z tego nie wyszło.. Jedynie problematyzuje rzeczywistość.. Ten model socjalizmu tak ma.. „Pracownicy” budżetówki w Czechach zapowiedzieli strajk na 8 grudnia. Ojejjjj.. Będzie się działo! Bo tu chodzi o życie … życie na cudzy koszt.! I będzie walka o pokój- tak, że kamień na kamieniu nie pozostanie. Ciekawe, czy etatowi pracownicy aparatów partyjnych, też żyjący z cudzej pracy- też będą strajkować? Czy może taktownie odpuszczą.. Bo jak człowiek na co dzień nurza się w niemoralności, to może go chociaż sumienie ruszy..
W tamtym socjalizmie cały aparat Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej był na naszym utrzymaniu. Potem był wielki krzyk i całą rzecz zlikwidowano.. A teraz znowu mamy na utrzymaniu cztery aparaty pasożytująco- demokratyczne.. Bo oczywiście demokracja jest najważniejsza- to jest największa wartość jaką mamy. I nie liczy się człowiek- lecz demokracja. Niektórzy z Polskiego Stronnictwa Ludowego powypisywali na ulotkach wyborczych, że” najważniejszy jest człowiek”. Na tyle ważmy, ile z niego można wyciągnąć pieniędzy na działalność polityczną i ma się rozumieć demokratyczną.. I jeszcze sobie każą płacić za swoją działalność więcej w przyszłym roku „Najważniejszy jest człowiek” również w Nowym Yorku. Bez człowieka nic nie da się załatwić. FBI doprowadziło do opracowania aktu oskarżenia ogłoszonego właśnie, przeciw szefom funduszu rekompensat dla ofiar Holokaustu. Szefowie funduszu za łapówki od imigrantów rosyjsko-ukraińsko-żydowskich w Nowym Yorku sporządzali ich sfałszowane życiorysy i załatwiali wypłaty nienależnych im odszkodowań. Oszustwa wyszły na jaw w grudniu 2009 roku. Tym sposobem szefowie funduszu, z tytułu odszkodowań za fikcyjne cierpienia z rąk narodowych- socjalistów w czasie II Wojny światowej wyłudzili tylko 42 miliony dolarów(!!!) Dlaczego napisałem tylko 42 miliony.. Bo my stoimy przed zapłaceniem 65 miliardów dolarów (!!!) To dopiero będzie sprawa.. Ciekawe czy FBI będzie prowadziło w tej sprawie śledztwo.? Siedziała małpa na płocie i jadła słodkie łakocie Na razie rząd polski upoważnił ministra infrastruktury do zawarcia z PKP Intercity S.A. umowy na świadczenie usług publicznych dotyczących międzywojewódzkich przewozów pasażerskich w latach 2011- 2020. Już od przyszłego roku Inter City dostanie 240 milionów naszych pieniędzy, nawet od tych, którzy pociągami nie jeżdżą.. W sumie w ciągu 10 lat dofinansowanie sięgnie 2,8 miliarda złotych(???) To jest napad zuchwały na polskiego podatnika- i nikt nie będzie w tej sprawie prowadził śledztwa. Czy takie działanie rządu nie jest czasami naruszeniem zasady równości podmiotów działających na rynku? Co na to Trybunał Konstytucyjny- najwyższa izba parlamentu. Orzeczenia jej są nieodwołalne. Ponad Sejmem i Senatem.. Tak to sobie socjaliści wymyślili. .A początki istnienia Trybunału sięgają mrocznych czasów stanu wojennego, gdy rządził w Polsce generał Jaruzelski. Rok 1982! Umowa na dofinansowanie jest też warunkiem uzyskania wartej 200 milionów euro pożyczki z Europejskiego Banku Inwestycyjnego(???) Achaa… Zadłużmy się – to biurokracja jeszcze dostanie dodatkowo dostanie, żeby tylko zapłacić odsetki do europejskiego Banku Inwestycyjnego.. Ciągle zadłużać i zadłużać.. To jest filozofia rządzących. A kogo ONI zadłużają jak nie nas i nasze dzieci i wnuki? Mają kupić 20 nowych pociągów Pendolino, ich producent Alstom złożył jako jedyny ofertę do przetargu.. Będą ładne i szybkie pociągi jeżdżące nawet 250 km/h.. Ale chyba nie po tych torach? No i zostaną długi.. Nie ważne czy piramidy są potrzebne. Ważne, żeby wola faraona była uszanowana.. A miała być prywatyzacja- będzie nacjonalizacja.. Państwowe jest lepsze od prywatnego.. Podatki pójdą w górę! „Jest tylko jeden sposób żeby zniszczyć kapitalizm: podatki, podatki, i jeszcze raz podatki”- tak twierdził Karol Marks. Ale podatki też są najlepszym sposobem na zniszczenia miast, miasteczek i wsi- oprócz ma się rozumieć bombardowania dywanowego.
Szczęk szczękających szczęk. .I to by było na tyle! WJR
Fałszerstwo wyborcze – którego nie było Jako polemikę z wypowiedzią posła Janusza Wojciechowskiego na temat możliwości fałszowania głosów wyborców, zamieszczamy artykuł p. Józefa Bizonia. – admin. Opis: Nie można w obecnej sytuacji politycznej w Polsce [chyba, że o to chodzi – czego nie zakładam] wyskakiwać z tezą [czy hipotezą] bez solidnego pokrycia w okolicznościach sprawy, a co więcej sprzeczną z faktami wynikającymi z konfrontacji wyników wyborów samorządowych z 2006 r. i obecnych wyborów z roku 2010 do sejmików województw.Józef Bizoń
Fałszerstwo wyborcze – którego nie było. Tezy i hipotezy ad absurdum. Każda partia jest dobra pod warunkiem, że to nasza partia lub partie naszych kumpli wywodząca się z kanciastego stołu. Demokracja jest tak długo najlepsza pod słońcem dopóki wybierana jest nasza partia lub partie – patrz wyżej. W przeciwnym razie ludzi należy nauczyć głosować – szczególnie tych ze wsi, bo to nieudacznicy i stawiają krzyżyki tam, gdzie nie trzeba albo też za dużo ich stawiają, a jeszcze gorzej, bo zabierają oni sobie te karty na pamiątkę tej naszej demokracji – a to przecież najcięższy grzech pod słońcem – no i przeciw demokracji – bo z naszymi nazwiskami nie wiadomo co zrobią – znaczy się z tą kartą do głosowania z tymi naszymi nazwiskami mogą np. ją tam gdzieś przecież powiesić na nieodpowiedniej ścianie. No może nie jest aż tak źle z tymi ludźmi ze wsi, bo może to wójt ze sprzątaczką [o proboszczu przecież nie wolno wspominać], albo może i jego ludzie dostawiają krzyżyki na tych już raz dobrze zakrzyżykowanych kartach – przecież to dziecinnie proste; długopis w garść i szast krzyżyk – i po sprawie. Może też wyrzucają [znaczy się ich ludzie w komisjach wyborczych] karty dobrze zakrzyżykowane i wsypują puste – i stąd tyle nieważnych głosów.
A może jeszcze do tego wszystkiego złego na tych pustych kartach ludzie wójta i jego spóła [boć to ludzie uczone] wstawili prawidłowo krzyżyk i do żłobu dostało się więcej naszych konkurentów niż naszych, a tak nie miało być i być nie może. Jedno jest pewne – tak, czy siak – będzie teraz z tego wielka zadyma, co już się zaczęło – bo Nasz Dziennik [Wydanie: Sobota-Niedziela, 27-28 listopada, Nr 277 (3903)] o tym mniej więcej w takim stylu napisał – w wywiadzie z euro-deputowanym Januszem Wojciechowskim – że takie bezeceństwa [chodzi o karty i krzyżyki - a nie o poczyniony wyżej wstępniak] mogły mieć miejsce przy wyborach samorządowych roku Pańskiego 2010. Zadymiarze tylko na to czekali i zaraz pognali po necie z sensacją podpierając się wypowiedziami Pana posła do PE i dokładając do tego od siebie niestworzone rzeczy – np. jak to robi osoba podpisująca się gen. Jan Grudniewski [znaczy się generał, ale nie stopnia wojskowego - o tak sobie sami od siebie generały]. Jeszcze inni korzystając z rozkręcającej się zadymy grzmią już po necie: jak np. podpisujący się jako Marek Chrapan: „ SZYKOWAĆ SIĘ !!!”, a wcześnie coś też on plótł po necie o „kałachach”. Myślę, że Pan poseł nie przemyślał do końca skutków tych swych publicznych dywagacji na temat minionych wyborów samorządowych – w oparciu o ilość nieważnych głosów – bo skutki tego mogą okazać się fatalne [oczywiście jak zawsze dla Narodu Polskiego, a nigdy nie dla rządzących]. Najgorsze na dzień dzisiejszy jest to, że Pan poseł Janusz Wojciechowski bardzo lekce sobie dywaguje w absolutnym oderwaniu od elementarnych zasad logiki – nawet w zakresie uprawdopodobnienia swych dywagacji, nie mówiąc już o jakimkolwiek uzasadnionym podejrzeniu dokonania fałszerstwa wyborczego w związku z 12% głosów nieważnych oddanych w głosowaniach do sejmików województw. Nie można w obecnej sytuacji politycznej w Polsce [chyba, że o to chodzi - czego nie zakładam] wyskakiwać z tezą [czy hipotezą] bez solidnego pokrycia w okolicznościach sprawy, a co więcej sprzeczną z faktami wynikającymi z konfrontacji wyników wyborów samorządowych z 2006 r. i obecnych wyborów z roku 2010 do sejmików województw. Pana poseł Janusza Wojciechowski [na tle ilości głosów nieważnych do sejmików w wysokości 12%] publicznie rzekł: „Stawiam hipotezę, że wybory samorządowe mogły zostać sfałszowane. Wskazuje na to zdumiewająca liczba prawie 2 milionów głosów nieważnych. Niewykluczone, że ktoś je unieważniał już po głosowaniu.” Rzecz w tym, że ta teza [hipoteza] jest z gruntu fałszywa – o tym mowa jest niżej – a co gorsza niezmiernie szkodliwą – mogącą doprowadzić do nieprzewidywalnych zachowań ludzi i niemożliwych do opanowania zwykłymi środkami. Zaś udział „Naszego Dziennika” w nagłośnieniu tej absurdalnej tezy w wydaniu sobotnio-niedzielnym [największa poczytność w tym okresie czasu] pozwala – również i w oparciu o jego dotychczasowy kurs – na publiczne postawienie pytania: „nasz” to znaczy konkretnie czyj jest ten „Nasz Dziennik”? I w pytaniu tym pomijam ludzi zwiedzionych – co powinno być oczywiste. Wykonanie zestawienia wyników wyborów samorządowych roku 2006 i roku 2010 [w szczególność w odniesieniu do sejmików wojewódzkich, ale i nie tylko] w sposób oczywisty zaraz na wstępie przeczy stawianej tezie przez Pana posła J. Wojciechowskiego. Więcej, analiza porównawcza wyników roku 2006 i roku 2010 ukazuje pewną stałą już w czasie zależność przejawiającą się właśnie w liczbie głosów nieważnych – i nie jest bynajmniej winą ludzi [szczególnie tych ze wsi] nieumiejących stawiać krzyżyki na kartach do głosowania. Ludziska umieją, Panie pośle, stawiać te krzyżyki. Aby się o tym przekonać wystarczy prześledzić wyniki głosowań do Sejmu i Senatu RP z kolejnych poprzednich wyborów /ok. 3% nieważnych głosów/. No i nie pierwszy raz ludzie te krzyżyki stawiają na kartach, a potem władza już po wyborach kładzie krzyżyk na tych ludziach – i tak do następnych wyborów. Nie jest to też wynikiem działania jakichś wrażych sił – chyba, że za takowe wraże siły uznamy właśnie takie świadome zachowanie się wyborców oddających nieważne głosy. Niżej zestawiono w tabeli wyniki wyborów samorządowych z roku 2006 i roku 2010 r. do sejmików województw – do wszystkich województw w Polsce. Dla sprawdzenia poprawności danych pod każdą nazwą województwa – wpisaną w pierwszej kolumnie tabeli -wstawiono łącza do wyników wyborów zawartych w bazie Państwowej Komisji Wyborczej. Najistotniejsze elementy do analizy przedstawiono dodatkowo niżej wizualnie na wykresach słupkowych. Wykonano też zestawienie zbiorcze dla całej Polski odnośnie sejmików województw. Stoi z tego jak wół, że poziom nieważnie oddawanych głosów [i kart zabieranych do domu przez wyborców] oscyluje wokół tej samej niewiele różniącej się wartości. Prawidłowość ta dotyczy wszystkich województw bez żadnego wyjątku. Najniższy poziom nieważnych głosów ma województwo śląskie [10,02% w roku 2006; 9,99% w roku 2010]. Najwyższy poziom nieważnych głosów ma województwo wielkopolskie [16,94% w roku 2006; 15,46% w roku 2010]. Poziom głosów nieważnych [liczony z uwzględnieniem zabranymi kart do domów]w skali całej Polski wynosił: 12,91% w roku 2006; 12,23% w roku 2010. [zmniejszył się w stosunku do roku 2006 o 0,68%]. W liczbach bezwzględnych było głosów nieważnych: 1 792 424 w roku 2006; 1 772 803 w roku 2010. Nastąpiło zmniejszenie liczby głosów nieważnych w stosunku do roku 2006 o 19 621. Frekwencja wyborcza efektywna [liczona stosunkiem głosów ważnych do liczby uprawnionych]: 39,98% w roku 2006; 41,56% w roku 2010. Wzrosła w stosunku do roku 2006 o 1,58%. Z OBWIESZCZENIA PAŃSTWOWEJ KOMISJI WYBORCZEJ z dnia 23 listopada 2010 r. o zbiorczych wynikach wyborów do rad na obszarze kraju, przeprowadzonych w dniu 21 listopada 2010 r.
http://wybory2010.pkw.gov.pl/templates/kbw/doc/Obwieszczenie%20PKW.pdf
dowiadujemy się, że głosowanie przeprowadzono w 25 464 obwodach głosowania. Głosowania nie przeprowadzono w 1 001 okręgach wyborczych [na 23 101 okręgi wyborcze], bo albo chętnych na radnych nie było, albo kandydatów było tylu co miejsc [mandatów] na radnych. Do 2 152 rad gmin w gminach liczących do 20 tys. mieszkańców [czyli dotyczących wsi] było głosów nieważnych w skali całej Polski 190 490, to jest 2,78% [2,99% w roku 2006]. Do 262 rad w gminach liczący więcej niż 20 000 mieszkańców – głosów nieważnych oddano 179 935, to jest 5,45% [5,60% w roku 2006]. Do 64 rad miast na prawach powiatu [- głosów nieważnych oddano 125 495, to jest 3,56% [3,32% w roku 2006]. Do Rady m. st. Warszawy – głosów nieważnych oddano 28 375, to jest 4,38% [5,42% w roku 2006]- [Do rad dzielnic m. st. Warszawy - głosów nieważnych oddano 22 007, to jest 3,40% [4,16% w roku 2006]]. Ale już do 314 rad powiatów – głosów nieważnych oddano 841 976, to jest 8,18% [8,30% w roku 2006]. Do 16 sejmików województw – głosów nieważnych oddano 1 744 609, to jest 12,06% [12,70% w roku 2006]. Dane zbiorcze z wyborów samorządowych roku 2006 mamy podane w OBWIESZCZENIU PAŃSTWOWEJ KOMISJI WYBORCZEJ z dnia 15 listopada 2006 r. o zbiorczych wynikach wyborów do rad na obszarze kraju, przeprowadzonych w dniu 12 listopada 2006 r.
http://wybory2006.pkw.gov.pl/kbw/cache/doc/d/obwPKW/wyniki.pdf
Do tego dodajmy, że członkowie komisji wyborczych wyłaniani są w drodze losowania spośród kandydatów zgłaszanych przez poszczególne komitety wyborcze. Komisje te wyłania się w ten sposób przed każdymi wyborami i przy każdych kolejnych wyborach składy osobowe komisji są inne. Do tego dochodzą mężowie zaufania wyznaczani przez poszczególne komitety wyborcze. No i teraz – na tle tej analizy – zapytajmy Pana posła Janusza Wojciechowskiego [zasiadającego w Parlamencie Europejskim] o dziecinną łatwość fałszowania [co do głosów nieważnych] obecnych wyborów samorządowych roku 2010 i to w dodatku takiego fałszowania, aby uzyskać niemal pełną zgodność – pokrywanie się – wszystkich wyników roku 2010 i roku 2006 w zakresie głosów nieważnych – tak co do każdego województwa, jak i w skali całej Polski. Może jakiś matematyk wyliczy nam jakie to może być prawdopodobieństwo. Bo wygląda na to, że w opisanych wyżej warunkach bardzo bliskie zera. No chyba, że mieli jakiś super tajny system szybkiego reagowania i super szybkiej i sprawnej łączności – w skali całej Polski – aby dowodzić tym na jaką liczbę [no i na rzecz kogo] każda z 25 464 komisji obwodowych ma dokonać kantu, aby wszystko odpowiadało poziomowi roku 2006 r. No i już podczas wyborów w roku 2006 r. musiał ten system działać, aby wytworzyć taką bazę porównawczą wyników do roku 2010 – żeby nikt nic teraz nie podejrzewał. Ciekawą przy tym jest sprawa, że w 2006 r. nikt nie robił z tego rabanu – a teraz raban na całego. Odpowiedź wydaje się być prostą. W 2006 r. pewnie liczono na to, że to zjawisko przejściowe, jednak teraz w 2010 r. po wyborach okazało się, że jest to zjawisko trwałe. Około 10% elektoratu [2% odliczamy na nieudaczników] idących do urn wyborczych nie identyfikuje się z żadną obecną partią polityczną wystawiającą swych kandydatów do Sejmików województw. Te 10% wyborców daje temu wyraz oddając głosy nieważne. Wrzaskliwe kampanie wyborczych do sejmików prowadzą partie polityczne przez co wyborcy postrzegają sejmik jako przedłużone ciało polityczne układów partyjnych u szczytu władzy i w parlamencie. Co prawda w mniejszym już stopniu, ale też już znacznym, wyborcy postrzegają rady powiatów jako przedłużone ciała polityczne. Również temu dają wyraz głosami nieważnymi. Inaczej już rzecz się ma z radami gmin będącymi najbliżej wyborcy. Tu stosowany jest przeróżnego rodzaju kamuflaż dla ukrycia powiązań partyjnych [np. zmieniane nazwy komitetów wyborczych na każde wybory] przez co wyborca nie postrzega tych rad jako przedłużonego ciała partyjnego, a z drugiej strony rady te są najbliższe wyborcy a wybrane rady chcąc, czy nie, muszą się jako tako liczyć z wyborcami – za cztery lata przecież będą kolejne wybory. Władcy Polski – ich różnej maści protektorzy – zauważyli nagle, że budzą się z przysłowiową „ręką w nocniku”, że wali się strategia uzgadniana na schadzkach u Sorosa w Fundacji Batorego i tam wygłaszana – więcej w „PiS w Fundacji Batorego George’a Sorosa”:
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2467.
Zauważyli, że zaistniała realna groźba zawalenia się tak misternie budowanego i w bólach zrodzonego „Polskiego trójkąta bermudzkiego: PO-PiS-SLD” z obrotowym PSL.
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2899
No i dobrym rozwiązaniem tego powstałego ambarasu mogłaby się okazać ostra zawierucha – a i ostatecznie skłócenie wszystkich ze wszystkimi też ujdzie jako rozwiązanie. Tylko po co w to wszystko wpakował się Pan poseł do Parlamentu Europejskiego Janusz Wojciechowski? Czy aby nie jest tak, że pan każe to sługa musi? Niżej tabela wyników głosowań i wykresy słupkowe – wykonał Józef Bizoń. Boguchwała, A.D. 30 listopada 2010 r. – Mgr inż. Józef Bizoń.
Tabele i wykresy znajdziemy pod adresem, gdzie znajduje się oryginalny artykuł:
http://www.propolonia.pl/blog-read.php?bid=142&pid=2923 – admin
Polska w materiałach ujawnionych przez WikiLeaks W ujawnionych dotychczas przez portal WikiLeaks materiałach Polska wymieniona jest m.in. w kontekście wojny gruzińsko-rosyjskiej w sierpniu 2008 roku i sporów w niemieckiej koalicji CDU-FDP – podają niemiecki „Der Spiegel” i brytyjski „Guardian”. Jednym z przejawów tarć koalicyjnych miał być sprzeciw szefa niemieckiego MSZ Guido Westerwellego wobec nominacji Eriki Steinbach do władz fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie” – wynika z amerykańskich dokumentów dyplomatycznych ujawnionych w przez portal Wikileaks i przekazanych m.in. redakcjom „New York Timesa”, „Guardiana” i tygodnika „Der Spiegel”. Według notki na temat pierwszych 100 dni niemieckiej koalicji CDU-FDP, sporządzonej w lutym 2010 roku przez ambasadę USA w Berlinie i opublikowanej przez niemiecki tygodnik, Westerwelle miał sprzeciwić się powołaniu szefowej Związku Wypędzonych (BdV) Eriki Steinbach do rady fundacji „Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie”. Westerwelle argumentował, że taka nominacja mogłaby pogorszyć stosunki z Polską. Z kolei dokument z 16 września 2009 roku, pochodzący z ambasady USA we Francji, wymienia Polskę przy okazji omówienia rozmowy głównego doradcy dyplomatycznego Pałacu Elizejskiego Jean-Davida Levitte’a i dyrektora wydziału europejskiego w Departamencie Stanu USA Philipa Gordona na temat stosunków rosyjsko-gruzińskich w kontekście wojny z 2008 roku. Zdaniem Levitte’a – cytowanego w dokumencie – „minie całe pokolenie zanim rosyjska opinia publiczna będzie w stanie pogodzić się z utratą wpływów – od Polski przez kraje nadbałtyckie po Ukrainę i Gruzję”. Ujawniona przez WikiLeaks depesza relacjonuje też stanowisko Levitte’a, że dla Rosji dobrzy sąsiedzi to „całkowicie ulegli podkomendni”. Paryż uważa ponadto rosyjskiego prezydenta Dmitrija Miedwiediewa za bardziej sprzyjającego Zachodowi i modernizacji kraju. Opublikowane przez portal tajne dokumenty potwierdzają także, że rezygnacja prezydenta USA Baracka Obamy z umieszczenia w Polsce elementów tarczy antyrakietowej, planowanej przez administrację George’a W. Busha, mogła wynikać z chęci pozyskania poparcia Rosji w kwestii sankcji ONZ wobec Iranu. Węglarczyk: przerażenie w MSZ „Der Spiegel” wyliczył, że wśród ujawnionych przez WikiLeaks materiałów jest 970 dokumentów z Polski – wśród nich 565 jest opatrzonych klauzulą „poufne”, 30 to materiały „tajne”, a jedna depesza zakwalifikowana została jako dokument „tajny-nie dla cudzoziemców”. 204 depesze przeznaczone są tylko „do użytku wewnętrznego”. Zdecydowana większość depesz dotyczy lat 2005-2009 i zostały wysłane z ambasady USA w Warszawie oraz konsulatu w Krakowie. Za Onet.pl
Admin nie ma niestety jasności, czy strona Wikileaks jest autentyczną próbą zdemaskowania kryminalnych niekiedy poczynań rządu amerykańskiego, czy też fałszywką, mieszającą prawdę z fałszerstwami. Miejmy nadzieję, że będziemy z czasem w stanie wyrobić sobie o niej zdanie.
Uwaga, to śmierdzi celową robotą unych służb Najpierw cytat z serwisu informacyjnego: Portale internetowe największych światowych gazet opublikowały już pierwsze analizy 251 287 nowych dokumentów serwisu Wikileaks.
Jak się okazało, materiały serwisu Wikileaks zostały przekazane już kilka tygodni temu kilku czołowym dziennikom. Wśród nich jest m.in. amerykański „The New York Times”, brytyjski „The Guardian”, francuski „Le Monde” i hiszpański „El Pais” – oraz niemiecki tygodnik „Der Spiegel”. Jak podano, 120 dziennikarzy z pięciu krajów świata przez kilka tygodni studiowało dokumenty. W ciągu następnych dni gazety zamierzają stopniowo ujawniać, co znaleziono w przeciekach WikiLeaks.
http://www.tvn24.pl/-1,1684186,0,1,dokumenty-wikileaks-juz-dostepne,wiadomosc.html
Podziwiam dziennikarzy! Już tylko posegregować 250 000 dokumentów to gigantyczna praca. Przeczytać je, wyłapać z tych 250 000 wszystkie najważniejsze dotyczące konkretnej sprawy czy dziedziny, to jeszcze większa praca. A już to wszystko „przestudiować” i napisać pierwsze analizy, to doprawdy wyczyn na miarę rekordu olimpijskiego.
Ale to nie jest aż tak istotne. Nie pasuje mi w całej tej sprawie kilka rzeczy. - Po pierwsze, Wikileaks już wcześniej naraził się Pentagonowi, CIA i Białemu Domowi. Za publikację dokumentów dotyczących okupacji Afganistanu spadały gromy na głowę szefa tego portalu.
Tak się zastanawiam… Władze amerykańskie na oczach całego świata zamordowały 11/9 w WTC i Pentagonie 3 tysiące ludzi. Wcześniej CIA na oczach całego świata zainscenizowała zabójstwo Kennedy’ego. Rzekomo przez Oswalda. A tutaj nagle są bezradni! Czyżby amerykańskie służby zeszły tak na psy, że nie potrafią już zainscenizować wypadku samochodowego, samobójstwa lub zawału serca, aby pozbyć się takiego szkodnika jak ten haker, kradnący tyle ważnych i tajnych dokumentów? Po drugie – zbyt duży nawał nawet najprawdziwszych dokumentów może być też metodą dezinformacji. A to z tego powodu, że takiej ilości informacji nie da się strawić. Niech ktoś ciekawski zechce przejrzeć wszystkie 250 000 dokumentów. A to jeszcze nie wszystkie, gdyż Wikileaks zapowiedział w sumie miliony dalszych dokumentów. Jedno jest pewne – ludzie zaciekawieni rewelacjami nowo opublikowanych dokumentów będą tak nimi zajęci, że często nie zauważą tego, co ważnego akurat w tym momencie dzieje się na świecie. Czyżby i o to między innymi się rozchodziło? Oddzielnym i chyba najważniejszym pytaniem jest – ile fałszywek udało się tajnym służbom wmieszać pomiędzy dokumenty publikowane obecnie przez Wikileaksa. Jest to najlepsza forma dezinformacji. Już z racji tego, iż dokumenty te noszą pieczątki „secret” lub „top secret” są od razu całkowicie wiarygodne. Takie fałszywki tajne służby wrogich stron zawsze sobie nawzajem podrzucały. Teraz podrzucają je opinii publicznej i internautom. Wygląda na to, że ci bandyci planują coś dużego. Dlatego odwracają naszą uwagę rewelacjami Wikileaksa. Poliszynel http://krasnoludkizpejsami.wordpress.com
Admin doda jeszcze, że zablokowanie domeny Wikileaks nie jest żadnym problemem dla władz USRaela. Co więcej, powinno ono stać na czele listy najważniejszych i najpilniejszych zadań ichniej bezpieki.