419

List – Antoni Dudek Napisał do mnie Pan Jan Stanisławski, zwracając uwagę na pewną delikatną kwestię, która z całą pewnością powinna się stać przedmiotem publicznej debaty. Szanowny Panie Profesorze, Przepraszam, ze znowu pisze do Pana… Kontaktowałem się z kilkoma redakcjami i instytucjami w sprawie pochowania gen. Włodzimierza Sawczuka na Powązkach Wojskowych, i to w bezpośrednim sąsiedztwie tzw. “kwatery smoleńskiej”, ale niestety nikt specjalnie nie zainteresował się tematem. Sprawa dotyczy osoby obecnie już kompletnie zapomnianej i nie jest medialna. Ja uważam, że tak nie powinno być. Nie było chyba bardziej klasycznego, a zarazem bezwzględnego przedstawiciela “partyjnego betonu”, zwalczającego pamięć historyczna żołnierzy WP. Dowiedziałem się tylko z Urzędu m. st. Warszawy, ze kwatera F II leży w gestii Dowództwa Garnizonu Warszawa i to ta instytucja wyraziła zgodę. Sekwencja jest taka:

Maj 2007 – w kwaterze F II zostaje pochowany gen. Molczyk – główny zwolennik interwencji radzieckiej w Polsce (w nowym grobie);

Lipiec 2008 – gen. Czapla – zasłużony w walce z podziemiem niepodległościowym w pionie politycznym KBW , główny propagator interwencji w Czechosłowacji, współorganizator antysemickich czystek w WP, członek sztabu MSW w grudniu 1970 roku, komisarz wojskowy w Ministerstwie Oświaty w okresie stanu wojennego (w nowym grobie);

Kwiecień 2010 – nieopodal zostaje zorganizowana kwatera smoleńska – najczęściej obecnie odwiedzana część cmentarza, w tym przez najważniejsze osoby w państwie, przez lata będą tam przychodziły dziesiątki tysięcy ludzi;

Grudzień 2010 – w kwaterze F II zostaje pochowany gen. Sawczuk (w nowym grobie).

W tym samym czasie żołnierze AK są chowani w kwaterach D18-D22, pod płotem. Czy to nie jest niesłychane?[…]

W dalszej części listu Pan Jan wzywa mnie, jako członka Rady IPN do zrobienia czegoś w tej sprawie. Szkopuł w tym, że Instytut nic w obowiązującym porządku prawnym zrobić w tej sprawie nie może. Mogą natomiast inni. Muszą tylko chcieć. Wiem, wiem. Zaraz odezwą się głosy, że krwiożerczy Dudek chce zakłócać wieczny odpoczynek, przenosić groby, prześladować zasłużonych generałów po śmierci itd. itp. Zaskoczę Państwa. Zadowolę się czymś znacznie skromniejszym, a mianowicie publicznym wezwaniem ministra obrony Bogdana Klicha by zastanowił się przez chwilę nad postępowaniem Dowództwa Garnizonu Warszawa i po refleksji – która i mnie się nasuwa – wydał odpowiednie dyspozycje na przyszłość. Antoni Dudek

Wspomnienie o zapomnianym pisarzu Gorliwy katolik, narodowiec, „polski antysemita” – ratujący dzieci żydowskie, pisarz – uznający tylko jeden sposób oceny rzeczywistości, jakim jest chrześcijaństwo – o Janie Dobraczyńskim pisze ks. Łukasz M. Kadziński. Dziś przypada 101. rocznica urodzin Jana Dobraczyńskiego. Recenzja, którą zamieścił niedawno na portalu Fronda.pl red. T. Terlikowski, przywołała postać tego pisarza katolickiego, dawniej bardzo poczytnego, jak i kontrowersyjnego i od wielu już lat zepchniętego to tzw. lamusa. Ostatnią wzmianką o tym Autorze, która szerokim echem odbiła się w mediach, była przed kilku już laty nieudana próba wprowadzenia do kanonu lektur książek Dobraczyńskiego, którą podjął ówczesny, również dla wielu kontrowersyjny, minister edukacji Roman Giertych. Autor „Listów Nikodema” (warto może przy okazji przypomnieć – tłumaczonych na ponad 50 języków, które doczekały się w samych niemieckojęzycznych krajach kilkudziesięciu wydań), dziś w powszechnej świadomości praktycznie nie istnieje. Dlaczego warto „odkopywać” takie postaci? Korzystając z życzliwości portalu Fronda.pl, postaram się napisać kilka słów o Dobraczyńskim, odpowiadając na to pytanie. Kilka miesięcy temu otrzymałem list od Abp. Gianfranco Ravasiego, Prezydenta Papieskiej Rady do spraw Kultury, obecnie już kardynała, w którym napisał o Janie Dobraczyńskim: „Ta wyjątkowa postać polskiej sceny literackiej i społeczno–politycznej bez wątpienia zasługuje na odrębną refleksję. Choć bowiem spoglądając przez pryzmat najbardziej znanych dzieł autora mogłoby się odnieść wrażenie, iż Dobraczyński poświęcił swój czas i zdolności twórcze jedynie popularyzacji obrazów biblijnych w swych wielorakich powieściach, w rzeczywistości uważna analiza tej postaci pozwala odkryć, iż pozostaje ona symbolem wszechstronnego zaangażowania w życie społeczne, które przekracza granice aktywności pisarskiej. Trudno ogarnąć w kilku słowach bogactwo dorobku i zaangażowania autora. Warto jednak podkreślić kilka elementów, które charakteryzują Dobraczyńskiego, jako człowieka i chrześcijanina.”

Jakie to elementy, o których wspomina kardynał? W pierwszym rzędzie wymienię obronę życia – podczas II wojny światowej Dobraczyński, jako pracownik socjalny przyczynił się do uratowania kilkuset dzieci żydowskich (niektórzy podają liczbę 800 dzieci), podpisując dokumenty umożliwiające umieszczenie dzieci w katolickich, głównie prowadzonych przez siostry zakonne sierocińcach. Pisarz kierował oddziałem organizacji ratującej dzieci żydowskie, w którym jego podwładnymi były m.in. Irena Sendlerowa i Jadwiga Piotrowska. Po wojnie zaś dał się poznać, jako obrońca życia nienarodzonych, kiedy jako jedyny w komunistycznym Sejmie podjął się walki z ustawą aborcyjną w 1956 r. Dalej należy wymienić przede wszystkim działalność pisarską - wydawane w wielu językach i krajach, ale również w komunistycznej Polsce, książki o jednoznacznym katolickim charakterze i przedstawionej w nich moralności chrześcijańskiej. Najbardziej znane są te o tematyce inspirowanej Biblią, ale są też przedstawiające historię Polski i Kościoła, jak i podejmujące sprawę trudnych ludzkich wyborów, od których nie było wolne i życie Pisarza. Warto po latach przypomnieć, że na książkach Dobraczyńskiego formowali się i klerycy seminariów i członkowie zakonów, i dla wielu świeckich był to jedyny kontakt z książką katolicką. Wreszcie życie Jana Dobraczyńskiego to okres pracy i dramatycznych wyborów czasów powojennej i komunistycznej Polski. Kardynał Ravasi w swym liście zwraca uwagę na działalność społeczną Pisarza, która stanęła - jak u wielu mu współczesnych - wobec pytania o funkcjonowanie w czasach PRL-u. Prezydent Papieskiej Rady do spraw Kultury pisze, że Dobraczyński wybrał drogę obrony wartości chrześcijańskich i roli Kościoła w ateistycznym państwie, poprzez zaangażowanie w życie polityczne. List kard. Ravasiego pozwala z dystansu ocenić dorobek życia pisarza i dostrzec postać, która wpisuje się trudne losy Polaków i je w jakiś sposób charakteryzuje. Gorliwy katolik, narodowiec, „polski antysemita” – ratujący dzieci żydowskie, pisarz – uznający tylko jeden sposób oceny rzeczywistości, jakim jest chrześcijaństwo, AK-owiec i polityk, czynnie angażujący się w czasach PRL-u w życie społeczne, przewodniczący znienawidzonego PRON-u i przyjaciel wielu niezłomnych Biskupów – to tylko niektóre z określeń, którymi można go scharakteryzować. Wiele można by zarzucić Dobraczyńskiemu, ale w czasach pseudo bohaterów, politykierów i „małych” ludzi, pozostaje przykładem człowieka oddanego Kościołowi i miłującego Ojczyznę. Ks. Łukasz M. Kadziński

Autorytet Bratkowski w akcji Wypalają się, wręcz znikają nam, jeden po drugim, tak nieliczne wciąż autorytety. W środowisku dziennikarskim niewątpliwym autorytetem był od jesieni 1980 roku Stefan Bratkowski, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich domagającego się wówczas wolności słowa. W tzw. karnawale "Solidarności" był dla takich jak ja, młodych dziennikarzy, rzeczywiście prawdziwym autorytetem. Szczególnie podziwiano go za scenariusz doskonałego serialu telewizyjnego "Najdłuższa wojna nowoczesnej Europy". Miarą jego postawy było także i to, że rok po wyborze na szefa SDP, jesienią 1981 roku, został (jak pisze o sobie) dyscyplinarnie usunięty z PZPR, do której należał od 1954 roku. Po 13 grudnia 1981 roku SDP zostało zdelegalizowane, ale jego struktury działały w podziemiu i Stefan Bratkowski pozostawał dla nas nadal szefem nielegalnego stowarzyszenia. Dziś jest jego honorowym prezesem. Niedawno warszawski oddział SDP wybierał swoich delegatów na zjazd krajowy. Z tej okazji Stefan Bratkowski opublikował na stronie internetowej SDP artykuł-odezwę do kolegów, która zdumiewa. Niewymienionego z nazwiska polityka nazywa "wodzem" i za każdym razem, gdy tak o nim pisze, mamy kojarzyć go z... "wodzem III Rzeszy". Polityk ten rzucił bowiem hasło "Polsko, obudź się!", a to dla Bratkowskiego to samo, co hitlerowskie hasło "Deutschland, erwache!". "Wódz" organizuje marsze z pochodniami zupełnie jak niemieckie "fackelzugi". "Wódz" działa w myśl Goebbelsa: "Powoływać się i korzystać z demokracji, dopóki się nie zdobędzie władzy". Nawet powstanie CBA przypomina Bratkowskiemu powołanie podobnego urzędu przez Hitlera. Aresztowany przez CBA łapówkarz to dla Bratkowskiego człowiek cieszący się w kraju najwyższym poważaniem, a uwodzenie skorumpowanej posłanki przez agenta CBA nazywa "haniebnym pomysłem". "Wódz" odpowiada za śmierć Barbary Blidy, a jego partia jest podobna do ruchów Mussoliniego i Hitlera, bo "wzywa do wojny domowej" i "obalenia ustroju naszej demokracji". "Faszyzmowi trzeba zagradzać drogę", krzyczy tekstem Bratkowski i wzywa prokuraturę do natychmiastowego działania. Jak można przenosić na polski grunt dywagacje na temat faszyzmu? Robili to z premedytacją tylko komuniści, sowiecka agentura, mordując polskich patriotów z AK, NSZ, WiN. Po pierwsze, faszyzm dąży do monopolu władzy w państwie i eliminacji wszelkich przejawów działalności opozycyjnej. Kto dziś w Polsce rządzi absolutnie (Sejm, rząd, prezydent, tajne służby, wojsko, policja itd.?) Na czele wszystkich urzędów i instytucji państwa stoją przedstawiciele lub sympatycy partii władzy, a dziennikarze partii władzy, a raczej politrucy, za walkę z "wodzem" dostają państwowe odznaczenia? Inna cecha faszyzmu, którą do perfekcji doprowadził przywoływany przez Bratkowskiego Józef Goebbels, to zdyscyplinowane media. Zarówno publiczne, jak i prywatne (polskie i zagraniczne) służą interesom partii władzy, która równocześnie przeprowadziła największą od czasu stanu wojennego czystkę dziennikarską, eliminując ludzi, którzy okazywali niewystarczającą sympatię dla partii władzy. Na czele publicznej telewizji stanął urzędujący funkcjonariusz rządowy, czego nie było przez ostatnie 20 lat. Nieliczne media niekontrolowane przez władzę są szykanowane (np. Radio Maryja), równocześnie trwają prace, których celem jest podporządkowanie (ocenzurowanie) internetu. W reakcji na zawłaszczenie mediów tworzą się media tzw. drugiego obiegu, zupełnie jak w stanie wojennym. Faszyzm (komunizm też!) stale musiał walczyć z wrogiem. Jeśli wroga nie było, musiał go stworzyć. Wrogiem partii władzy jest od 4 lat pisowska opozycja. "Syndrom wroga" uzasadnia stosowanie przez partię władzy języka nienawiści stanowiącego wstęp do aktów agresji. Liczba pobitych niewinnych ludzi na demonstracjach oraz dziennikarzy jest coraz dłuższa. Czy idąc tokiem rozumowania Bratkowskiego, zamordowanie członka PiS Marka Rosiaka przez byłego członka Platformy Obywatelskiej to jak zamordowanie Horsta Wessela przez komunistów? Inną cechą faszyzmu jest dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, pogarda dla osób starych, słabszych, inaczej myślących, a także pogarda dla żałoby po śmierci człowieka, którego partia rządząca uważa za wroga. Tak zwani młodzi, wykształceni, zdrowi i bogaci z wielkich miast to elektorat partii władzy, któremu ona schlebia. Niewykształceni, ludzie ze wsi, mohery, ci, którzy chodzą do lekarza dla przyjemności i których nie warto leczyć, bo są za starzy, by wyzdrowieć, to elektorat wroga (zabierz babci dowód). Na nich, szczególnie, gdy się modlą pod krzyżem na Krakowskim Przedmieściu, można wysyłać na happening podpite bojówki lewaków i kryminalistów i prezentować ich w mediach z zachwytem, jako ludzi sympatycznych, radosnych i nowoczesnych. Faszyzm to także dominujące w państwie totalne kłamstwo i zakłamanie, główne narzędzie sprawowania władzy. (Kłamstwo w sprawie inwestora w stoczni gdyńskiej, afer korupcyjnych, przesiewania gruntu w miejscu katastrofy, kłamstwo smoleńskie.) Faszyzm to bezkarna, skorumpowana mafia kolesiów. To szeroko stosowane i przechowywane aż dwa lata (w UE 6 miesięcy) podsłuchy rozmów telefonicznych. Faszyzm to propagandowy kult siły i sprawności fizycznej. Zwykłe boiska dla młodzieży do gry w piłkę stały się w propagandzie partii władzy jednym z największych jej osiągnięć, wręcz cywilizacyjnych. Pisze Bratkowski: "wódz", gdy sprawował władzę, nigdy nie użył określeń "społeczeństwo obywatelskie" czy "samorząd", bo "władzę wedle tego wodza należy centralizować - dokładnie tak, jak chciał i robił to wódz NSDAP". Bratkowski nie chce pamiętać, że człowiek, o którym z taką pogardą pisze brednie, a bojąc się sądów, nie nazywa go po imieniu, używał ważnego słowa, które i dziś przywołuje, jako jedyny z polskich polityków, słowa - Naród. Czy według Bratkowskiego to też przejaw faszyzmu? Wojciech Reszczyński

Zapomnieć o cenach żywności i bezrobociu

1. Niedawny komunikat GUS ogłoszony w marcu o wzroście cen w skali roku aż o 4,3% przeleciał przez media jak meteor i nie doczekał jakiejkolwiek analizy poza stwierdzeniami, że ten wysoki wskaźnik inflacyjny zmusi Radę Polityki Pieniężnej do kolejnych podwyżek stóp procentowych banku centralnego. Jeżeli popatrzymy jednak na elementy składowe tego wskaźnika to widać, że ceny żywności wzrosły o 7,3%, użytkowanie mieszkania o 5,6%, nośników energii o 6,8%, a ceny paliw do prywatnych środków transportu aż o 13,9%. Są to nienotowane od dawna wskaźniki wzrostu cen w obszarach mających podstawowe znaczenie dla wielu milionów Polaków. Trzeba jeszcze przypomnieć, że w tzw. koszyku inflacyjnym obecnie wydatki na żywność stanowi tylko 24% jego wartości, a w przypadku dużej części społeczeństwa wydatki te stanowią przynajmniej 50% ogółu wydatków. Dla tej części rodzin inflacja jest, więc dwukrotnie wyższa od tej oficjalnej, a to oznacza wręcz skokowe obniżenie poziomu życia.

2. Tak wysoki wzrost cen żywności jest najczęściej usprawiedliwiany wzrostem cen surowców rolnych na rynkach światowych. Rządzący w Polsce chcieliby jednak jak najszybciej zapomnieć o swojej decyzji podwyżki stawek podatku VAT o 1 pkt. procentowy, a w przypadku nieprzetworzonych produktów rolniczych aż o 2 pkt. procentowe. Te podwyżki, zresztą tak jak przewidywali eksperci, stały się pretekstem do znacznie wyższego wzrostu cen niżby to wynikało tylko z podwyżek stawek VAT i widać to już bardzo wyraźnie po 3 miesiącach ich obowiązywania. Do zwiększenia ich poziomu przyczynił się także gwałtowny wzrost cen paliw, a ponieważ każdy produkt trzeba przewieść od producenta to konsumenta i to ten wzrost znalazł wyraz w podwyżkach cen żywności.

3. Także coraz bardziej dramatyczna sytuacja na rynku pracy nie znalazła odzwierciedlenia w budżecie państwa na rok 2011. Minister Rostowski zdecydował, bowiem o zmniejszeniu środków Funduszu Pracy aż o 4 mld zł, co praktycznie załamało pomoc dla bezrobotnych. Gwałtowne zmniejszenie środków na aktywne formy ograniczania bezrobocia przy jednoczesnym wyraźnym zwiększeniu liczby bezrobotnych (do 13,2%) powoduje, że gwałtownie zmaleje ilość osób bezrobotnych, które skorzystają z takiego wsparcia. W roku 2010 z różnych aktywnych form zwalczania bezrobocia skorzystało ponad 500 tys. osób bezrobotnych, a według szacunków powiatowych urzędów pracy w tym roku będzie to zaledwie 100 tys. bezrobotnych, czyli 5-krotnie mniej niż w roku poprzednim. I tak z dotacji na rozpoczęcie działalności gospodarczej w 2010 roku skorzystało 55 tys. bezrobotnych, a w tym roku tylko 8 tys. bezrobotnych. Z kolei refundacje kosztów utworzenia miejsc pracy w 2010 roku dotyczyły 70 tys. osób, a w 2011 roku takie refundacje zostaną wypłacone dla 11 tys. osób. Ze szkoleń dla bezrobotnych w 2010 roku skorzystało 142 tys. bezrobotnych, a w 2011 roku skorzysta tylko 31 tys. bezrobotnych, co oznacza, że na zdobycie dodatkowych kwalifikacji bezrobotni nie mogą specjalnie liczyć. Wreszcie z najbardziej atrakcyjnej formy wsparcia dla ludzi młodych, czyli staży (6cio-miesięcznych i dłuższych) w 2010 roku skorzystało aż 243 tys. bezrobotnych, a w roku 2011 tylko 53 tys. bezrobotnych.

4. Ale o obydwu kwestiach nie debatuje się w mediach, bo przecież obydwa zjawiska ostatecznie przygważdżają kłamstwa o Polsce jako zielonej wyspie i o tym ,że za rządów Platformy „żyje się lepiej-wszystkim”. Rządzący chcieliby jak najszybciej zapomnieć o tych dwóch przykrych sprawach, chcieliby również, żeby zapomnieli o tym Polacy tyle tylko, że zarówno wysoki wzrost cen żywności jak i brak środków na aktywne formy ograniczania bezrobocia dotyczy wielu milionów naszych obywateli i ci w zbliżających się wyborach na pewno tego nie zapomną. Zbigniew Kuźmiuk

To będzie okazja do mizdrzenia się na sopockim molo? Polska prezydencja w Unii Europejskiej coraz bliżej. Jednak czy rząd wykorzysta prezydencję dla zablokowania, niebezpiecznego dla nas, podatku od emisji, CO2? Czy raczej prezydencja będzie kolejną okazją do mizdrzenia się na sopockim molu? Czy Tusk się odważy? - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w Wirtualnej Polsce. Nauczyłam się, że wolność wewnętrzna to zdolność do zapłacenia odpowiedniej ceny ( np. za niezależność ). A wolność zewnętrzna to danie sobie prawa do ulegania impulsom. Właśnie przedwczoraj taki impuls kazał mi w Nowym Sączu (po 2 dniach wyczerpujących wykładów) wsiąść nie w autobus do Krakowa, (aby wrócić do Warszawy), ale w autobus w drugą stronę - do Krościenka. Aby po dwóch godzinach, dwóch przesiadkach i wydaniu 18 złotych znaleźć się w Zakopanym. Żeby zobaczyć krokusy, zanim przekwitną. Ktoś, kto o tej porze jechał trasą Nowy Sącz-Szczawnica zrozumie tę nagłą zmianę planów: różowiejące pąkami lasy bukowe w przełomie Dunajca, a potem blada zieleń na modrzewiowych stokach Gorców. Do Warszawy wróciłam po południu następnego dnia - po przejściu szlaku papieskiego, przez Butorowy i Gubałówkę. Rozmowy podsłuchiwane w lokalnych autobusach, którymi się przemieszczałam, dotyczyły głównie zredukowania o połowę pieniędzy na refundację praktyk zawodowych (o tym rozmawiała młodzież bojąca się bezrobocia). A staruszkowie narzekali na wprowadzany przez rząd limit 17% środków NFZ na refundację leków - z groźbą karania lekarzy, gdy go naruszą. Nota bene - czy koszty kontroli nie przekroczą, i tak wątpliwych, "korzyści"? To kolejny przykład obniżania przez Ministerstwo Finansów standardów, aby zachować równowagę finansową. Uderza się w najbiedniejszych, nie likwidując przywilejów czy marnotrawstwa. Ostatnio MEN sponsorował podobno "Klan", by tam przewinął się wątek zakładania przedszkoli - (zamiast wyłożyć rzeczową broszurkę w Urzędzie Pracy). Dobrze, że samorządowcy, przerażeni mechanicznie stosowaną "zasadą wydatkową" (grożącą przerwaniem inwestycji na finiszu) myślą o wystawieniu swoich kandydatów do senatu. Być może, jako osoby znacznie bardzie kompetentne, niż politycy "z centrali" wymuszą wreszcie wiązanie decyzji z dobrem wspólnym i rozwojem. To, że rząd źle rządzi staje się już powszechnym odczuciem. Ciekawe czy rząd będzie, chociaż potrafił wykorzystać polską prezydencję w UE dla zablokowania, niebezpiecznego dla nas, podatku od emisji, CO2, jako części składowej składki do budżetu Unii? Czy raczej prezydencja będzie kolejną okazją do mizdrzenia się na sopockim molu?

A przecież w sprawach budżetu (chodzi przecież o propozycję jego nowej metodologii) wciąż obowiązuje prawo veta. Czy Tusk się odważy? A może odwrotnie, zamiast dbać o nasze interesy, rzuci przed prezydencją, jako daninę, podporządkowanie NBP Bankowi Europejskiemu? PO próbuje obecnie forsować to w sejmie, chociaż przed wejściem do strefy euro byłoby to dobrowolne pozbywanie się resztek swobody manewru i finansowej autonomii.

Jadwiga Staniszkis

Warzecha: Ta debata od dawna jest niebezpieczna Ruchy podważające lojalność wobec państwa istnieją w różnych krajach. Jednak tamtejszym rządom nie przychodzi do głowy, żeby z takim ruchem zawierać jakąkolwiek koalicję. PO tymczasem na coś takiego się zdecydowała – mówi portalowi Fronda.pl Łukasz Warzecha. Łukasz Warzecha, publicysta: Debata o tożsamości śląskiej stała się niebezpieczna, gdy Platforma Obywatelska zaprosiła do koalicji regionalnej Ruch Autonomii Śląskiej. To jest problem. Ruchy podważające lojalność wobec państwa istnieją w różnych krajach. Jednak tamtejszym rządom nie przychodzi do głowy, żeby z takim ruchem zawierać jakąkolwiek koalicję. Platforma natomiast na coś takiego się zdecydowała. Ludwik Dorn w wywiadzie dla ostatniego numeru tygodnika „Uważam, rze” powiedział, że myślenie polityków PO jest apaństwowe. Nie antypaństwowe, ale apaństwowe. To w moim odczuciu jest klucz do odpowiedzi na pytanie, dlaczego PO postanowiła zacząć współpracę z RAŚ. Dla niej większą wartością jest zawarcie koalicji, która pozwala rządzić w jakimś regionie, niż myślenie o skutkach włączenia ruchu autonomicznego do kręgów władzy. Ja sądzę, że na razie nie ma niebezpieczeństwa, że Śląsk zacznie się odłączać od Polski. Myślę, że od tego dzieli nas jeszcze wiele, wiele lat. Jednak z całą pewnością działania Platformy są w perspektywie bardzo niebezpieczne. Zaletą polityka powinna być m.in. świadomość skutków swoich działań, również tych dalekosiężnych. Tymczasem mam wrażenie, że politycy PO tych konsekwencji nie przewidzieli lub się nad nimi nie zastanawiają. To się nie mieści w ich horyzoncie intelektualnym. Ciężko odpowiedzieć mi na pytanie, co stoi za śląskim autonomizmem. Zastanawiam się, czy jakikolwiek pożytek mogą mieć Niemcy wspierając takie ruchy. Przy obecnym rządzie pozycja Polski w Unii Europejskiej jest tak słaba, że dodatkowe osłabianie państwa tak radykalnymi metodami, jak wspieranie separatyzmu na Śląsku, wydaje się zbyt ryzykowne. Wyjście na jaw powiązania między strukturami państwa niemieckiego a RAŚ wywołałoby gigantyczny skandal na skalę międzynarodową. Myślę, więc, że tu chodzi o coś innego. Ruchy zajmujące się pewnym wycinkiem rzeczywistości znajdują sobie dogodną niszę do działania. I tak moim zdaniem jest ze śląskimi autonomistami. Ktoś znalazł sobie niszę i z niej chce dobrze żyć. A nisza jest fajna, ponieważ jest się koalicjantem partii rządzącej, ma się dotacje unijne, rośnie pozycja w regionie. To wszystko powoduje, że ruch separatystyczny staje się atrakcyjny. Moim zdaniem tu raczej grają role osobiste ambicje członków RAŚ. Sądzę, że obecnie nie ma niebezpieczeństwa powstania podobnych ruchów, jak śląscy autonomiści, w innych regionach kraju. W tym kontekście na ogół mówi się o Kaszubach. Jednak oni nie mają, z kim się łączyć i nie mają, po co się odłączać. Kaszuby, jako region samodzielny to nonsens. Z kolei mieszkańcy tego regionu doznawali takich upokorzeń i cierpień ze strony Niemców, że nie widzę tu niebezpieczeństwa. Z powodów położenia i historii zagrożenie podobnymi ruchami można by ewentualnie widzieć na tzw. ziemiach odzyskanych. Jednak tam żyje obecnie zupełnie inna ludność niż przed wojną. Tamte rejony były zasiedlane mieszkańcami Kresów Wschodnich. Wydaje mi się, więc, że Śląsk jest specyficznym przypadkiem ze względu na swoją historię i położenie. Nie oznacza to oczywiście, że działania śląskich autonomistów nie mogą dać przykładu innym ekstremalnym grupkom w pozostałych regionach Polski.

Not. Żar

Tworzenie klimatu to wstęp do manipulacji Od pewnego czasu śledzę problem tzw. kohabitacji, czyli, popularnie mówiąc, problem życia małżeńskiego bez ślubu cywilnego lub wyznaniowego, a więc, jak się to kiedyś mówiło, życia „na wiarę”, „na kocią łapę” lub w konkubinacie. Zjawisko to jeszcze dwadzieścia lat temu u nas prawie nieznane, przyszło z Zachodu wraz z tzw. rewolucją obyczajową i było dość nieśmiało realizowane w naszym kraju w praktyce. Związki nieformalne były odbierane przez nasze społeczeństwo, jako zjawisko negatywne, a przez etyków oceniane, jako postawa moralnie zła. Od pewnego czasu zauważyć jednak można pewien wzrost zachowań kohabitacyjnych, który wiąże się z dość dziwnym relacjonowaniem tego przez sporą część mediów. Gdyby to było tylko suche, beznamiętne opisywanie tego zjawiska z podaniem skutków społecznych, które ono za sobą niesie, to można by było to zrozumieć. Rzecz w tym, że jest zupełnie inaczej. Dla zobrazowania sytuacji omawianych związków nieformalnych wybiera się pojedyncze przykłady, które opisuje się w ciepłych słowach i przedstawia omawiane pary, często z imienia i nazwiska, jako niezmiernie szczęśliwe i niemal jako wzorzec życia małżeńskiego i społecznego. Widocznie komuś zależy na stworzeniu klimatu przyzwolenia na tego typu związki, których los i sytuacja statystycznie wygląda zupełnie inaczej. Trudno wymagać od każdego artykułu w gazecie lub w popularnym czasopiśmie przedstawiania badań naukowych na podany temat, ale zwykła uczciwość dziennikarska nakazuje wskazania, choćby ogólnie, na płynące z takich zachowań zagrożenia. Tymczasem spotykane coraz częściej artykuły, bądź nawet krótkie relacje, niemal „pieją” z zachwytu nad rzekomym szczęściem owych par. Jako przykład może służyć krótki artykulik w gazecie „Polska The Times – Dziennik Łódzki”, nr 72 (22.773) z 28 marca br. (poniedz.) w dziale Fakty i ludzie – Co piszczy w bruku (czyżby chodziło o przekaz w formie brukowca?), w którym zwięźle, ale treściwie omówiono konkubinat aktorki i piłkarza (nie przytaczam nazwisk, aby nie robić złej reklamy). Wytwarza się, zatem w społeczeństwie, a zwłaszcza w środowisku ludzi młodych, przekonanie, że „małżeństwo na próbę” jest czymś, co ma same plusy dla obu stron. Inaczej mówiąc, chodzi o stworzenie atmosfery, nastroju przyzwolenia społecznego dla zachowań w zasadzie niespołecznych, bo często zręcznie omija się omówienia losu kobiet, a także (i może przede wszystkim) dzieci z tych związków powstałych. Przytoczę tu jako umiarkowany przykład artykuł ze wspomnianej już gazety, z „Dziennika Łódzkiego – Magazyn Rodzinny”, 5 marca br. (sobota), nr 53 (22.754), pt. „Nikt nie wytyka już palcami nieślubnych dzieci i ich mam”. Artykuł zaczyna się od takich słów: „Połączyła ich miłość, a także chęć posiadania dzieci. Są ze sobą na dobre i na złe, dzielą się obowiązkami, prowadzą wspólne gospodarstwo domowe, nie mają przed sobą tajemnic, także finansowych. Do szczęścia nie potrzebują tylko jednego: tradycyjnego ślubu” (podkr. moje). Pierwsze śródtytuły artykułu są bardzo sugestywne: „Łatwiej bez ślubu, Kobiety chcą się realizować”. Trzeba tu jednak oddać autorkom artykułu, że przytoczyły także wypowiedzi wskazujące na negatywne strony nierozważnych zachowań młodych ludzi, na przykład akapit: „Dziecko potrzebuje domu i kochających rodziców, (choć sam tytuł, w kontekście całości artykułu, nie nasuwa skojarzenia, że rodzice mają być „ślubni”). Przytoczone w artykule niektóre dane statystyczne dają dużo do myślenia. Dla przykładu: „W naszym kraju 19,9 proc. dzieci rodzi się w związkach nieformalnych. Polska uplasowała się na czwartej pozycji od końca w gronie 27 państw (UE, dopisek mój). Ostatnie trzy miejsca zajmują: Grecja (5,9 proc.), Cypr (8,9 proc.). Włochy (17,9 proc.).” W artykule pt. „ Na kocią łapę, czyli rozkład rodziny”, w „Myśli Polskiej” (nr 23-24, 8-15 czerwca 2008, s.9) przytoczyłem opinie socjologów i demografów ze środowisk uniwersyteckich, którzy, opierając się na badaniach własnych lub zagranicznych, głównie amerykańskich, wskazują na niezmiernie niszczące, statystycznie biorąc, skutki, zwłaszcza dla kobiet i dzieci, w tworzonych niemal propagandowo związkach nieformalnych. Liczby nie kłamią, a nazwiska uczonych dają gwarancję, że manipulacja, polegająca na przedstawianiu medialnego szczęścia, nie jest gwarantem faktycznego stanu rzeczy, a tylko ułudą, w którą dają się wciągnąć niedoświadczeni młodzi ludzie, zachęceni pięknymi tytułami kolorowych tabloidów i wyrywkowymi przykładami, dającymi miraż spełnionego szczęścia. Użyłem tu słowa manipulacja, bowiem tego typu publikacje nieuczciwie wpływają na poglądy i działania wielu osób przez naginanie lub przeinaczanie pewnych faktów lub też (co bardzo ważne) przez ich przemilczanie, a często faktów istotnych dla sprawy, w celu osiągnięcia zamierzonego efektu z korzyścią własną lub określonej grupy interesu. Przytoczę tutaj tylko jeden bardzo ważny szczegół ze wspomnianych artykułów dotyczący omawianej sprawy. (Chętnym mogę udostępnić cały artykuł drogą elektroniczną). „Jak podaje Krystyna Slany z Instytutu Socjologii Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie w artykule pt. Dylematy i kontrowersje wokół małżeństwa i rodziny we współczesnym świecie (Wybrane problemy współczesnej demografii, Zakład Demografii Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2003), dla kohabitacji krytyczny jest okres dwu lat. Po upływie tego czasu związek albo się rozpada, albo formalizuje. M. Castells (The Power of Identity, 1997) twierdzi, że prawie połowa związków rozpada się w ciągu roku, 40% przekształca się w formalne małżeństwa, z których 50% kończy się rozwodem, a dwie trzecie z nich zawiera powtórne małżeństwa, które kończą się też zazwyczaj rozwodem. W Narodowym Spisie Powszechnym w 2002 r. wprowadzono oprócz kategorii stan cywilny, stan małżeński kategorię partnerzy bez dzieci oraz partnerzy z dziećmi dla uwzględnienia związków kohabitacyjnych. W tym Spisie 2,2% osób zadeklarowało kohabitację (konkubinat). Ciekawe, co wykaże czekający nas w czerwcu tego roku nowy NSP. Bodajże z jeszcze większą siłą publikatory starają się stworzyć sprzyjający klimat dla zachowań homoseksualnych, tj. dla gejów i lesbijek. Proszę zauważyć, że z języka dziennikarstwa i nawet literatury zniknęło pojęcie koleżeństwa, przyjaźni między chłopcami lub dziewczętami. Ten temat przestał być medialny, bo mówi o zachowaniach szlachetnych, kształtujących pozytywny typ człowieka i obywatela. Dlaczego sposób życia, kłócący się z biologią i pozytywną oceną moralną, raptem został wyniesiony do poziomu niezwykłego zainteresowania? Sądzę, że osoby hołdujące takiemu wzorcowi, jako w pewnym sensie uzależnione, łatwiej poddają się sterowaniu, więc może o to chodzi? W „Dzienniku Łódzkim – Magazynie Rodzinnym” z 12 marca br. (sobota, nr 59 (22.760) poświęcono aż dwie bite strony na taki problem: „Mamo, tato, wasze dziecko jest homoseksualistą. Co wy na to?” A więc już dzieci mają zajmować się nienaturalnym seksem. Ciekawe! Czy aż prawie całą dużą stronę trzeba było poświęcić na zdjęcie młodej dziewczyny reklamowanej z imienia i nazwiska, jako lesbijka? I na to nie szkoda papieru i pieniędzy. Kto zechce opublikować faktyczny los tych ludzi? Jaka jest ich przyszłość, zdrowie i rzeczywiste szczęście? A brak tego to nie jest manipulacja? Czyżby w dziennikarstwie i społeczeństwie zanikło już zupełnie sumienie obywatelskie, a nawet ludzkie? Prof. Tadeusz Gerstenkorn

Ameryka do lamusa? Nieco inny punkt widzenia na polską politykę zagraniczną, przedstawiający Rosję, jako państwo dbające o swą rację stanu, a niekoniecznie kierujące się spadkiem po NKWD, KBG, Stalinie i Berii, jak mu to przypisują niektórzy „patryjoci”. Artykuł w gruncie rzeczy bardzo pesymistyczny, przedstawiający Polskę, jako państwo nic nieznaczące, zdane na łaskę i niełaskę obcych mocarstw. Czy jest to wizerunek prawdziwy, niech osądzą czytelnicy? – Admin. W publicystycznych publikacjach można zaobserwować jakieś znużenie, a nawet głębokie zniechęcenie niektórych naszych komentatorów do idei strategicznego sojuszu polsko-amerykańskiego; zauważyć także należy niezadowolenie z bieżącej polityki anglo-saskiej (o ile taka istnieje?) w stosunku do regionu Europy ŚrodkowoWschodniej, w ty głównie do Warszawy. Stanom Zjednoczonym zarzuca się przede wszystkim odstąpienie od idei popierania państw tak zwanego Międzymorza na rzecz poprawienia relacji Waszyngtonu z Moskwą. Ogólnie są to uwagi na ogół ze wszech miar słuszne, ale za przyczyną jakiegoś emocjonalnego rozchwiania, niektórzy w swoich na ten temat spekulacjach, posunęli się zdecydowanie za daleko i to na pozycje, które można nazwać utopijnymi. Przypatrzmy się, więc sprawie.

Polska a globalne interesy Ameryki Upadek wiary w USA jest najprawdopodobniej bezpośrednim skutkiem zbytniej nadziei w jej emocjonalne przywiązanie do Polski. Niektórzy, więc naiwnie uwierzyli – zwłaszcza za czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego – że relacje między nami a nimi są oparte o coś więcej niż amerykańska gra interesów, nakazująca traktowanie partnerów tylko i wyłącznie w kontekście szerszej światowej gry mocarstw, bez zbędnego ich zabarwiania historycznym sentymentalizmem. Stąd mylne przeświadczenie, że Stany pozostaną w trwałej i nieprzemijającej konfrontacji z Rosją, co spowoduje ich zdeterminowanie w budowaniu polskiej regionalnej potęgi odgradzającej, przy udziale głównie Ukrainy Juszczenki, Rosję od Unii Europejskiej. Takie rachuby nasiliły się w czasach, gdy poprzednia waszyngtońska administracja lansowała pomysł na rakietową tarczę z głównym udziałem naszego kraju oraz Czech. Praga jednak w tamtym dziejowym momencie przyjmowała wszystko z fatalistycznym dobrodziejstwem inwentarza, zgodnie z czeskim pragmatyzmem, wynikającym z trzeźwej oceny własnego znaczenia. Polska natomiast ewidentnie dała się Amerykanom podpuścić, rozpoczynając niepotrzebną grę cechującą antyrosyjskiego radykała i nieprzejednanego zelotę. Tymczasem USA już wtedy najprawdopodobniej dobrze wiedziały, że sprawa antyrakiet jest tylko sztuczką, która ma Rosję doprowadzić do większej uległości, lecz nie do upadku, na co liczyli warszawscy prometeiści. Bush całkiem po prostu, używając do tego naiwnych Polaków, budował pozycję swojemu następcy, by ułatwić jemu pertraktacje z Putinem, przez pozorowanie dużych ustępstw kosztem Rzeczpospolitej. W sam raz tak jakoś wypadło, że to na prezydenta Obamę spadł obowiązek podsumowania pewnego etapu w relacjach jego kraju z Rosjanami. Interesy Polski zostały, zgodnie ze starą zasadą mocarstw, położone na pertraktacyjnym stole i gracze wylicytowali w sam raz to, co wynikało z aktualnego ich położenia. I taki jest koniec niepotrzebnych złudzeń, co do mocarstwowego znaczenia Polski w naszym regionie i specjalnego statusu stosunków ze Stanami. Pozostał tylko nadmierny żal. Amerykę trzeba było popierać, bo nie mieliśmy alternatywy, ale z większym dystansem do jej oczekiwań, bardziej może w czeskim stylu. Należało starać się uzyskać jej militarną, choćby symboliczną, obecność na Ziemiach Zachodnich, jako końcowy efekt tej rozgrywki. I to wszystko, co realnie mogliśmy osiągnąć. A tak pozostały symbole oraz puste gesty, bez rzeczywistego znaczenia. Stany Zjednoczone z Moskwą zawsze się, bowiem w końcu dogadają, gdyż spojrzenie na mapę determinuje ich zachowanie. Zbyt wiele trosk i problemów ich łączy, a w sam raz nasze miejscowe aspiracje są tu bez większego znaczenia. Takie są, bowiem realia.

Druga strona medalu Ale jest i też tak zwana druga strona owego medalu. Na gruncie naiwnego rozczarowania do polityki amerykańskiej pojawia się – w polskim wydaniu – koncepcja budowania strategicznego sojuszu rosyjsko-europejskiego (niemieckiego), swoim ostrzem skierowanego zasadniczo przeciwko Stanom Zjednoczonym. Rozważmy, co to dla nas może oznaczać? Wyłącznie – jak się zdaje – śmierć i to nieodwracalną, bez możliwości politycznego zmartwychwstania. Gdyby między zachodnim Atlantykiem a Pacyfikiem powstała wspólna przestrzeń militarno-gospodarcza, co czeka Polskę, gdy do surowcowo-geostrategicznych możliwości Rosji doda się niemiecką gospodarkę i ich organizację życia, kto się ostanie? Z całą pewnością nie Warszawa. Skutkiem takiego światowego rozstrzygnięcia nie będzie, bowiem kondominium niemiecko-rosyjskie rozciągnięte nad Środkową Europą, lecz całkowite podporządkowanie tego obszaru niemieckiej polityce. Moskwa w zamian za to otrzyma technologię i prawo ekspansji w kierunku południowego Kaukazu, może też Bliskiego Wschodu oraz Azji Centralnej. Znakomite rozwiązanie. Tylko wówczas Stanom pozostanie Ameryka Łacińska, zaś Chinom, co najwyżej Tybet. Kto się na to zgodzi? I czy w ogóle powyższe myślenie jest realistyczne? Chyba jednak nie? Głównie, dlatego, że Rosjanie przeciwnie niż wielu Polaków nie są samobójcami. To jednak właśnie oni będą decydowali o końcowych geopolitycznych ułożeniach. Głównie, dlatego, że są w takim komfortowym położeniu, iż każdy ze światowych graczy zawsze do czegoś ich potrzebuje. Odnosi się to zarówno do Stanów, jak i do Chin oraz Europy. Skoro los dał im takie możliwości dużego wyboru to z pewnością z nich skorzystają. Wraz z nasilaniem się ogólnoświatowych konfliktów, Rosja w końcowym rezultacie wybierze strategiczny pakt ze Stanami. Moskwa uczyni tak z kilku zasadniczych przyczyn: Ameryka to przede wszystkim najbezpieczniejszy wybór, o ile w międzynarodowych stosunkach w ogóle coś może być pewne. Amerykanie i tak odstąpią im i Kaukaz, i Kazachstan z przyległościami. Poza tym jest jeszcze coś istotniejszego: Pekin. Chiny w równym stopniu zagrażają jednym i drugim. Ale co ważniejsze: owo niebezpieczeństwo należy oszacować, jako śmiertelne. Unia Europejska nigdy w stosunkach z Moskwą nie zrównoważy możliwości Waszyngtonu. Generalna porażka polityki amerykańskiej polega na tym, że na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat nie zdołała doprowadzić do zbrojnego konfliktu Rosji z Chinami. Teraz Kreml zacznie to dyskontować, ale zawsze trzymając się zasady, że należy wystrzegać się izolacji, a w konsekwencji osamotnienia.

Wnioski Jeśli w istocie taki okaże się bieg spraw, to wytyczne polskiej polityki winny brzmieć następująco: przede wszystkim spór amerykańsko-rosyjski jest drugorzędny i w związku z tym swoich koncepcji politycznych nie należy budować na założeniu, że ów konflikt jest trwały oraz nieprzezwyciężony. W takich okolicznościach musimy przestać miotać się między Moskwą a Berlinem i zrezygnować ze swoich uroszczeń względem Białorusi oraz Ukrainy. W rezultacie porozumienia rosyjsko-amerykańskiego i tak coś tam nam w ramach pakietu przyznają. W innym przypadku nigdy! Jeżeli Zachód może mieć tylko jednego lidera, będą nimi Stany Zjednoczone – nie zaś Unia Europejska z decydującą pozycją Niemiec. Dlatego trzeba koniecznie wytrzymać ciśnienie chwili i odejść od niebezpiecznych urojeń na temat bloku państw od Paryża po Władywostok. Znany francuski prezydent-generał mógł do tego nawoływać, przede wszystkim, dlatego, że było to nierealistyczne, a zatem jego słowa pozbawione były wówczas konsekwencji, o czym sam zresztą dobrze wiedział. Teraz jest jednak inaczej. Antoni Koniuszewski

Prezydent Komorowski przyjął delegację rabinów. Strona internetowa Kancelarii Prezydenta milczy.

Naszym zdaniem nie podawanie do publicznej wiadomości tak istotnej informacji, jak zaszczycenie prezydenta Komorowskiego wizytą ważnych rabinów, dowodzi krypto-antysemityzmu. Jeszcze nie wiemy, co o tym sądzić, bo nie przeczytaliśmy ostatniego wydania opiniotwórczej „Gazety Wyborczej”. – admin. Delegacja rabinów z Rabinicznego Centrum Europy przyjęta została w piątek, 15 kwietnia br. przez prezydenta Bronisława Komorowskiego w Belwederze. Oficjalna strona internetowa prezydent.pl, zwykle szczegółowo zajmująca się działalnością Prezydenta, zupełnie nie wspomina o tym wydarzeniu. Informację na ten temat podała w dwa dni po wizycie żydowska agencja informacyjna European Jewish Press. Według agencji, delegacja rabinów z Rabbinical Centre of Europe (RCE) “wręczyła polskiemu prezydentowi macę, chleb przaśny spożywany przez Żydów podczas święta Paschy (Passover).” Prezydent Komorowski, po skosztowaniu macy, powiedział, że w czasie rządów komunistycznych maca nie była w Polsce legalnie sprzedawana pod swoją nazwą, lecz przemianowano ją na “chleb dietetyczny”. Komorowski dodał, że w związku z tym, celem zachowania zasad sprawiedliwości, jego rodzina odmawiała jej kupowania. Tak wielka wrażliwość i świadomość rodziny Bronisława Komorowskiego wynika najprawdopodobniej z żydowskich korzeni swojej żony. Wolf i Estera Rojer – dziadkowie Anny Komorowskiej ze strony matki – przed wojną mieszkali w Warszawie. 24 stycznia 1929 r. urodziła im się córka – Hana Rojer, matka Anny Komorowskiej. Podczas okupacji zmieniła tożsamość na “Józefa Deptuła i była córką Jana i Stanisławy z domu Rybak”. Korzenie żydowskie żony obecnego Prezydenta oraz udział jej przodków w służbach komunistycznych, były pilnie strzeżoną przed społeczeństwem polskim tajemnicą, która wyszła na jaw dopiero pod koniec ubiegłego roku. [Jakie tam "korzenie żydowskie"? Pani Komorowska jest Żydówką pełną gębą. - admin]

Rabini kurtuazyjnie życzyli prezydentowi “Wesołych Świąt” (“Happy Easter“), lecz co ważniejsze, przypomnieli właściwy cel swojej wizyty. Jak oświadczył rzecznik prasowy rabinicznego centrum, Asher Gold: “Głos prezydenta Komorowskiego wspierający sprawy restytucji, ma mocne moralne podstawy i jest wielkim wsparciem dla byłych polskich Żydów, którzy szukają kompensacji za utratę swoich własności.” Poza symbolicznym podzieleniem się macą, żadna ze stron nie poinformowała, o czym dokładnie dyskutowno podczas spotkania Prezydenta Polski z rabinami Europy. [A po gojom to wiedzieć, że się spytamy? Mają swoje tańce z gwiazdami i Kubę Wojewódzkiego, to im wystarczy. - admin]

W skład delegacji żydowskiej wchodzili m.in. rabin Gershon M. Garelin – założyciel i prezydent Rabinicznego Centrum Europy , główny rabin Polski, Michael Schudrich oraz honorowy konsul Polski w Izraelu, Zeev Baran, który – jak stwierdza agencja EJP – “jest bliskim przyjacielem polskiego Prezydenta. Baran i jego rodzina byli uratowani przez rodzinę prezydenta Komorowskiego w czasie Holokaustu”. Organizacja Rabinicznego Centrum Europy “reprezentuje ponad 700 europejskich przywódców religijnych działając celem sprostania potrzebom żydowskich społeczności w Europie.” Marucha

Przedszkola tylko dla patologii? Kazus Czytelniczki i redaktora NCZ! Czytujemy Was z mężem regularnie. Od jakiś pięciu lat chyba ani jednego numeru nie przegapiliśmy. Piszę do Was z prośbą o wydrukowanie mojego protestu. Uważam też, że sprawa dotyczy większej liczby rodzin – i może warto by było, żebyście się na ten temat szerzej rozpisali. Dotyczy on kwestii, która obecnie jest dla mnie najważniejsza. Otóż jestem mamą trzyletniej, cudownej córci. Jeszcze przed moim zajściem w ciążę postanowiliśmy z mężem, że do trzeciego roku życia dziecko będzie ze mną. Żadne żłobki czy nianie. Zresztą większość fachowców sugeruje, że najlepsze dla małych dzieci jest jednak pozostawanie do wieku przedszkolnego z rodzicem. Kosztowało nas to przez te trzy lata sporo wyrzeczeń, ale czekaliśmy na moment, kiedy mała osiągnie wiek przedszkolny i wreszcie nasze finanse wrócą do równowagi. Złożyliśmy w przepisowym terminie wniosek do państwowego przedszkola. Zgodnie ze stanem faktycznym, wyznałam w nim, że tylko mąż pracuje. Przy składaniu wniosku „papierowego” mąż usłyszał od p. Dyrektor przedszkola (nr 216 w Warszawie), że nasze szanse są praktycznie zerowe, „gdyż pierwszeństwo mają dzieci, których obydwoje rodzice pracują lub samotnych matek”. W minionym tygodniu okazało się, że istotnie, córka nie dostała się do przedszkola. W tym momencie zastanawiam się, po co te wszystkie akcje w mediach, kampania na rzecz powrotu matek do pracy – skoro z góry zostaliśmy skreśleni tylko, dlatego, że sama chciałam zająć się wychowaniem dziecka do trzeciego roku życia. Bardzo chcę wrócić do pracy, mam zresztą już jakieś propozycje na jesień od ludzi, którzy mnie zawodowo cenią i czekają, aż wrócę – ale państwo, w którym uczciwie żyjemy, płacimy podatki, ma mnie po prostu gdzieś, dlatego że nie oddałam wcześniej malutkiego dziecka do „przechowalni”, za jaką uważam żłobki. Na czym polega ten „priorytet”? W czym rodzice, którzy oddają półroczne dziecko do żłobka czy powierzają Niani, są lepsi od rodziców, którzy robią wszystko, żeby dziecko było wychowane zgodnie z opiniami specjalistów, a głównie ze zdrowym rozsądkiem? Dlaczego mojej córce odmawia się prawa do edukacji przedszkolnej, a mnie powrotu do życia zawodowego? Owszem, jako że mała jest naprawdę „ponad wiek”, tak czy inaczej pójdzie do przedszkola, prywatnego, (…) – ale w tej sytuacji, nie wiem, czy będzie nas stać na rodzeństwo. A kto będzie pracować na nasze emerytury? Dzieci posłów? Mąż ciężko pracuje, jest żołnierzem, zdarzało się mu ryzykować życiem. Może lepiej by było, gdyby faktycznie nie wrócił? Wtedy przynajmniej dziecko miałoby zagwarantowane miejsce w przedszkolu. (…) Do tej pory byliśmy uczciwymi obywatelami, nieraz była możliwość „skorzystania” z jakiejś luki w przepisach, ale tego nigdy nie robiliśmy. Teraz uważam, że zostaliśmy odgórnie zwolnieni z tego obowiązku. I ogłaszam, że od dzisiaj kombinujemy, ile się da. Bo uczciwe płacenie podatków w tym chorym kraju prowadzi i tak do (…) prywatnych usług. I tak musimy leczyć dziecko (problemy z tarczycą) prywatnie, bo do państwowego endokrynologa dziecięcego trzeba czekać wieki, a w tej chorobie ważne jest regularne kontrolowanie stanu hormonów (…). Ciekawi mnie, skąd ten „priorytet”? Na jakich zasadach został ustanowiony? Dlaczego ktoś, kto oddał malutkie dziecko do obcych ludzi lub ma luksus posiadania babci na miejscu, jest lepszy ode mnie? Bo jest rodowitym warszawiakiem? Mogę i o tym porozmawiać (…). Moja rodzina żyła przez 50 lat pod fałszywym nazwiskiem, bo walczyła w Powstaniu (tak, tak, w Warszawie – a to, że urodziłam się na Dolnym Śląsku, wynika tylko z tego, że się tam ukrywali przed czerwonymi (…), bo dziadek był na czarnej liście). A może chodzi o to, żeby maluszki od samego początku były pozbawiane właśnie tej opieki matki, tego rodzinnego klimatu, wpajania podstaw wychowania (…), żeby rosły na małych „komsomolców III RP”? Mamy, które poświęciły się dzieciom, mogą liczyć tylko na ciekawsze odcinki seriali w telewizji. Promuje się natomiast te, które na pierwszym miejscu miały karierę zawodową. Inna rzecz: ciekawi mnie, czy można tę – moim zdaniem – dyskryminację oprotestować w Strasburgu? Serdecznie pozdrawiam. (DOMINIKA RACZYŃSKA)

KOMENTARZ TOMASZA SOMMERA: Mały Klemens Sommer, czyli mój syn, też właśnie się nie dostał do przedszkola w Warszawie. Z tego powodu orientuję się mniej więcej, jak działa ten system. Otóż teoretycznie na dopłatę do przedszkola na jedno dziecko idzie ok. 600 zł. W praktyce, ponieważ do tego dochodzą koszty infrastruktury, koszty te są znacznie wyższe. Ponieważ jednak brakuje miejsc, stworzono oczywiście specjalne preferencje – i na te miejsca dostają się głównie dzieci z rodzin patologicznych bądź takich, które te patologie umiejętnie udają. Chodzi, więc głównie o samotne matki, rodziny, których członkowie przebywają w zakładach karnych, są na utrzymaniu opieki społecznej itp. W efekcie rodziny normalne, które z reguły płacą więcej podatków, swoich dzieci do państwowych przedszkoli z braku miejsc posłać nie mogą. Mogą posłać do prywatnego, kosztującego w Warszawie od 1 tys. do 2 tys. złotych miesięcznie (przedszkole dodatkowo pobiera subwencję, która najczęściej jest już zyskiem). Najsprawiedliwiej byłoby po prostu pieniądze na wychowanie przedszkolne wręczać nie przedszkolom, a matkom. Umożliwiłoby to im podjęcie decyzji o tym, jak wychowywać małe dziecko we własnym zakresie, a po drugie – realnie wpłynęłoby na wzrost liczby dzieci. Oczywiście obecne socjalistyczne rządy nigdy się na coś takiego nie zdecydują, bo oznaczałoby to wypuszczenie spod kontroli strategicznej dziedziny życia. Stan obecny jest zaś klasycznym przykładem, jak państwo ogranicza i dyskryminuje najwartościowsze rodziny…

Prof. Krzysztof Rybiński: “Popieram program JKM, trzeba skończyć z biurwokracją” Profesor Krzysztof Rybiński to jedna z najbardziej znanych postaci polskiego życia publicznego, która zaszczyciła swoją obecnością sobotni kongres. Były wiceprezes NBP był pierwszym ekspertem, który przemawiał w Sali Kongresowej. Pozytywnie zaskoczona publiczność nagrodziła go brawami, gdy po odśpiewaniu fragmentu “Autobiografii” Perfectu ekonomista skonkludował: “tak jak ja nie nadaję się na estradową scenę, tak obecna władza nie nadaje się do rządzenia”. Rektor Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej w Warszawie podkreślił, że polityka parlamentarnych elit sprowadza się do “nadawania ze sceny pijarowskiego playbacku, który otumania ludzi“. Przedsiębiorca (p. Rybiński prowadzi m.in. własną działalność doradczą dla sektora prywatnego) porównał Donalda Tuska do Edwarda Gierka, co jest dobrym podsumowaniem “dokonań” obecnego rządu. Ponieważ “Polsce potrzebna jest radykalna zmiana”, ekonomista wyraził nadzieję, że ludzie o poglądach prawicowych, „którzy chcą prawdziwego kapitalizmu i prawdziwej demokracji” dojdą wreszcie do władzy. W swoim wpisie na blogu (20.04 – kliknij, aby wyświetlić) Profesor ponownie dał wyraz temu, że dobrze życzy politycznej inicjatywie Korwin-Mikkego. W artykule “popieram program JKM” Autor wyjaśnił “biurwokratyczne” motywy, dla których (symbolicznie, ale jednak!) zaangażował się w tworzenie Nowej Prawicy: “Od soboty mnóstwo osób dzwoniło i pytało, dlaczego wziąłem udział w kongresie Korwina. (…) Jak ktoś nie rozumie, dlaczego, to polecam lekturę artykułu, który jest dostępny tutaj (kliknij). W artykule jest mowa, że: ‘Udział w imprezie integracyjnej to przychód pracownika i to bez względu na to czy pracownik brał w niej udział, czy nie. A jeśli przychód – to trzeba odprowadzić podatek. Takiego zdania są izby skarbowe’. Żyjemy w kraju rządzonym przez biurwy. Podczas gdy przedsiębiorca walczy o kontrakty, pracuje po 20 godzin na dobę, pracuje w weekendy nad nowymi produktami, w tym czasie biurwa myśli jak uzasadnić swoje istnienie. Niektóre biurwy istnieją tylko po to, żeby sprawdzać czy ktoś zapłacił podatek od tego, że był na imprezie integracyjnej, albo używał służbowej komórki do celów prywatnych”.

Pod koniec swojego artykułu prof. Rybiński rozwinął nasze konserwatywno-liberalne motto! Do zawołania “Wolność! Własność! Sprawiedliwość!” dołączył “Na pohybel biurwom!”. Warto przypomnieć, że ekonomista już wcześniej przysłużył się koliberalnej sprawie. W wywiadzie dla poczytnego, branżowego “Pulsu Biznesu” Krzysztof Rybiński bez wahania podsumował “skutki ekonomiczne i społeczne” realizacji programu lidera UPR-WIP: “Postulaty JKM to kwintesencja kapitalizmu, jeszcze nikt nie wymyślił lepszego systemu gospodarczego. Bez szans do przeprowadzenia w socjalnej Europie. Jak już opadłby kurz po szoku, to Polska rozwijałaby się w tempie 10 proc. rocznie”. Autor podkreślił (wpis z 16.04 – tutaj), że do sejmu się nie wybiera, bo dyskwalifikują go (w szerszej perspektywie) dwie cechy: “Nie umiem kłamać i zawsze mówię ludziom to, co myślę”, więc “jako polityk przetrwałbym 15 minut”. Tym bardziej dziękujemy za odważne, bo publiczne poparcie dla głoszonego od przeszło XX lat programu! Piotr Żak

Rocznica urodzin śp. Wojciecha Korfantego Już po raz drugi składałem kwiaty pod pomnikiem śp. Wojciecha Korfantego. Robię to ze wzruszeniem, – bo był to, obok śp. Wincentego Witosa – najwybitniejszy polityk II Rzeczypospolitej. Najpierw lekko tępiony przez Królestwo Prus, potem szargany przez d***krację, wreszcie wsadzony do więzienia przez zbrodniczą klikę piłsudczyków. Jak podaje Wikipedia: „W 1930 aresztowany i wraz z posłami Centrolewu osadzony w twierdzy brzeskiej, jednak z samego procesu brzeskiego został wyłączony. Po uwolnieniu powrócił na Górny Śląsk, gdzie jednak, jako polityczny przeciwnik wojewody Michała Grażyńskiego był stale zagrożony następnym aresztowaniem. Zasiadał w Sejmie Śląskim oraz Senacie RP III kadencji. Wiosną 1935 w obawie przed represjami udał się na emigrację do Pragi w Czechosłowacji. Do kraju nie mógł wrócić nawet w 1938 na pogrzeb swego syna Witolda, gdyż rząd premiera Sławoja Składkowskiego odmówił wydania mu listu żelaznego. Po aneksji Czechosłowacji wyjechał przez Niemcy do Francji. Był jednym z założycieli Frontu Morges, a później organizatorem i prezesem Stronnictwa Pracy (połączenie Chadecji i Narodowej Partii Robotniczej). W kwietniu 1939 po wypowiedzeniu przez III Rzeszę układu o nieagresji i niestosowaniu przemocy, powrócił do Polski, jednak mimo chęci walki z Niemcami został aresztowany i osadzony na Pawiaku. Pomimo protestów opinii publicznej spędził tam prawie 3 miesiące. Ciężko chory, zwolniony został 20 lipca 1939 – prawdopodobnie z obawy, by nie zmarł w więziennej celi. Z jego śmiercią związane jest wiele niejasności. Jedna z hipotez mówi, że zatruł się oparami arszeniku, którymi nasączone były ściany jego celi (zeznanie dr płk. Bolesława Szareckiego Londyn 1940[3]) „Oczywiście ani On, ani Witos nie głosili takich poglądów, jakie uważam za najwłaściwsze, – ale wtedy był ogólnoświatowy trend na lew, a byli to Wielcy Polacy i wybitni politycy. W odróżnieniu od JE Waldemara Pawlaka i p. Prezydenta Katowic wieniec pod pomnikiem złożyłem za własne pieniądze.

JKM

Za "komuny” to było dobrze! Jak za "komuny” człowiek zorganizował ze trzydziestu kolegów, którzy zebrali się na ulicy i coś antyrządowego pokrzykiwali – to zaraz pojawiała się milicja, pałowała i pakowała nas do aresztu. Natychmiast podawała o tym "Wolna Europa”, "Głos Ameryki – Głos Wolnej Polski”, "Radio Madryt”, a czasami także "Radio Tirana”. I nazajutrz mówiła o tym cała Polska. Teraz tak dobrze mają tylko (tfu!) "geje” i feministki. Gdy natomiast tłumy zwolenników "Nowej Prawicy” wypełniły Salę Kongresową Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina, gdy potężny marsz 2000 ludzi przetoczył się ulicami Warszawy, gdy (zupełnie spontanicznie!) zatrzymał się przed Ministerstwem Finansów krzycząc: "Bandyci! Złodzieje!” – nie pokazała tego żadna telewizja, nie wspomniało radio – a "Wolna Europa” została zlikwidowana, zaś "Głos Ameryki” zajmuje się wyzwalaniem Chińczyków spod jarzma kapitalizmu. Chyba zwrócę się do JE Aleksandra Łukaszenki by uruchomił "Głos Wolnej Polski”… JKM

Po nowemu, jak po staremu! Jak wiadomo, pod zbawiennymi rządami Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej - ale ceny rosną z dnia na dzień, a w wielu miastach - jak na przykład w Gdyni - największymi pracodawcami stają się magistraty, albo szpitale. Wiadomo zaś, że z magistratu wielkiego bogactwa stworzyć się nie da, więc wielu ludzie sytuacja ta zaczyna trochę niepokoić. Wychodząc naprzeciw tym obawom, nasi Umiłowani Przywódcy postanowili je rozwiać. Tak samo, jak to robili za pierwszej komuny, kiedy to telewizyjna orkiestra pod dyrekcją Macieja Szczepańskiego grała na tym Titanicu do końca - ale już po nowemu. Obowiązuje u nas, bowiem myślenie po nowemu, jak w Związku Radzieckim za czasów Gorbaczowa. Któregoś dnia nakazał wszystkim myślenie po nowemu - i co Państwo powiecie? Wszyscy z dnia na dzień natychmiast się przestawili! Wieczorem jeszcze myśleli po staremu, a rano - już po nowemu. Czego to z ludźmi nie potrafi zrobić nieubłagany postęp! No dobrze - ale żeby wszyscy zaczęli myśleć po nowemu, to najpierw ktoś musi wydać taki rozkaz, albo przynajmniej - rzucić hasło. Inaczej ludzie mogą nie wiedzieć, że mają już myśleć po nowemu i nadal, jak gdyby nigdy nic - myślą po staremu. No a kto taki rozkaz może wydać, kto może rzucić hasło? Gorbaczowa na razie u nas nie ma, ale w naszym fachu nie ma strachu, bo u nas obowiązki Gorbaczowa pełni albo Adam Michnik - a jeśli sytuacja Adama Michnika przerasta - wówczas na scenę wkracza mecenas autorytetów moralnych, przewodniczący Fundacji Batorego, pan Aleksander Smolar. Pan Aleksander Smolar, podobnie jak w Związku Radzieckim Michał Gorbaczow, a wcześniej - Józef Stalin - informuje mniej wartościowy naród tubylczy, co właściwie myśli. Gdyby tak, dajmy na to, zepsuł mu się telefon komórkowy, to strach pomyśleć - miliony ludzie nie wiedziałyby, co myślą! Na szczęście telefony komórkowe działają, dzięki czemu nie tylko jesteśmy podsłuchiwani przez tajniaków - ale przede wszystkim "młodzi, wykształceni" i autorytety moralne wiedzą, co myślą. A gdyby, który zapomniał, to przypomni mu to "Gazeta Wyborcza". Wracając do pana Smolara, to on, ma się rozumieć, też myśli po nowemu. Po staremu, to wmawiałby nam, że ceny wcale nie rosną, że to się nam tylko tak wydaje, bo tak naprawdę, to ceny spadają - co zaraz udowodniliby niezależni eksperci. Ale nie ma, co myśleć po staremu, kiedy można, a nawet trzeba myśleć po nowemu - więc i pan Aleksander Smolar - jako się rzekło - myśli po nowemu. Myślenie po nowemu nie polega zaś na tym, by zaprzeczać faktom, tylko na tym, żeby znaleźć dla nich właściwe wytłumaczenie. Więc i pan Smolar nie przeczy, że ceny rosną i nawet podziela zaniepokojenie szerokich mas z tego powodu - ale nieubłaganym palcem wskazuje na przyczynę tego stanu rzeczy. I co Państwo powiecie? Okazuje się, że przyczyna jest taka sama, jak zawsze, to znaczy - taka sama, jak za Bolesława Bieruta, taka sama, jak za Władysława Gomułki, taka sama, jak za Edwarda Gierka i taka sama, jak za Wojciecha Jaruzelskiego. Ceny rosną i jest coraz gorzej, bo wszystko wykupują spekulanci. I gdybyśmy nadal myśleli po staremu, to takie wyjaśnienie w zupełności by wystarczyło. Ale zarówno pan Aleksander Smolar, jak również wszyscy czciciele nieubłaganego postępu myślą przecież po nowemu, więc potrzebne jest wyjaśnienie dodatkowe. Chodzi o to, że w ramach myślenia po nowemu, do wszystkich zjawisk musimy podchodzić w skali globalnej. A co się dzieje w skali globalnej? W skali globalnej pojawili się mianowicie Chińczycy. Ponieważ chińska gospodarka się rozwija, to Chińczycy mają więcej pieniędzy, a jak mają więcej pieniędzy, no to wiadomo - wykupują wszystkie towary z całego świata, który nie może nadążyć z ich produkowaniem. W ten oto sposób myślenie po nowemu nawiązuje do myślenia po staremu: po staremu wszystkiemu winien jest spekulant, ale po nowemu - w skali globalnej. I wszystko jasne! SM

Chiny zwiększają udział swojej waluty na rynku światowym Chiny zwiększają udział swojej waluty na rynku światowym za pomocą tworzenia systemu finansowego, w którym chiński yuan gra główną rolę. Gra ta stanowi konkurencję dla dolara, który dzięki temu, że stanowi walutę rezerwową, nie jest tak zagrożony jak waluty innych państw o podobnie wysokim zadłużeniu. Niedawno w czasie wywiadu w programie telewizyjnym były minister skarbu i sekretarz stanu James Baker powiedział, że „gdyby dolar nie był walutą rezerwową, to USA byłyby w podobnej sytuacji jak Grecja – bliska upadłości, czyli bankructwa.” Giełda w Hong Kongu notuje, że centralny bank Chin wprowadza nowe regulacje transakcji, w których ułatwia stosowanie yuana w inwestycjach i transakcjach między narodowych firm mających przedsiębiorstwa w Chinach. Powstają fundusze inwestycyjne w chińskiej walucie – w yuanach lub „renminbi”- tworzone poza granicami Chin. Popyt na walutę chińską rośnie, a podaż yuanów nadal jest regulowana przez chińskich urzędników skarbowych. Urzędnicy ci kierują się bieżącym kursem wymiany, a jednocześnie nie chcą dopuścić do spekulacji międzynarodowych walutą Chin. Gdyby dolar nie był walutą rezerwową, to USA byłyby w podobnej sytuacji jak Grecja - bliska upadłości, czyli bankructwa (James Baker, były minister skarbu i sekretarz stanu). Nowe regulacje walutowe skarbu Chin planowo umożliwiają coraz szybszą globalizację yuana i tym samym określanie rynkowego kursu wymiany yuana na inne waluty w identyczny sposób, tak jak ustalany jest kurs wymienny dolara, euro oraz wszystkich innych walut na świecie. Mimo tego, otwarta i zupełnie wolna wymiana yuana na rynku międzynarodowym jeszcze nie jest i nie będzie możliwa jak długo skarb Chin ustala „ograniczoną wymienność” waluty chińskiej.

Na dłuższą metę rosnący udział yuana w transakcjach walutowych będzie odgrywał coraz większą rolę w ustalaniu równowagi na rynku wymiany walut jak również będzie coraz większy udział yuana w gospodarce światowej. Stanie się to w miarę wzrostu handlu papierami wartościowymi firm na terenie Chin, których wartość już jest wyceniana w yuanach zamiast w dolarach tak jak było dotąd od Drugiej Wojny Światowej. Przedsiębiorstwa i korporacje na całym globie będą w przyszłości mogły wydawać papiery wartościowe w yuanach i inwestować dochody na terenie Chin, bez używania dolarów w tych transakcjach, tak jak musiały to czynić w przeszłości żeby zdobywać fundusze inwestycyjne. W miarę wzrostu popytu na yuana na finansowym rynku światowym będzie spadał popyt na inwestycje dokonywane w dolarach. Spowoduje to coraz większą podwyżkę kosztów oprocentowania, jakie ponosi rząd federalny w Waszyngtonie przy zaciąganiu pożyczek na rynku międzynarodowym. W takiej sytuacji wzrosną również obciążenia procentowe długów hipotecznych w USA. Gazeta finansowa The Wall Street Journal podała do wiadomości 20 kwietnia 2011, że 7% handlu zagranicznego Chin w czasie pierwszego kwartału bieżącego roku (2011) była wyceniana w yuanach a nie w dolarach. W rezultacie niepewność, co do wartości dolara w niedalekiej przyszłości zwiększa ambicje Chińczyków wobec akumulacji przez nich ponad trzech trylionów dolarów w rezerwach obcej waluty w ich bankach. Indeks Standard&Poor wykazał spadek zaufania do dolara, jako waluty rezerwowej. Fakt ten spowodował spadek wartości papierów wartościowych na giełdzie w Nowym Jorku włącznie z akcjami firma na terenie Chin i Hong Kongu. Na stronie internetowej ministerstwa spraw zagranicznych Chin nawoływano, żeby Waszyngton działał bardziej odpowiedzialnie i lepiej bronił interesów inwestorów takich jak bank centralny Chin, który ma ponad trylion dolarów w depozycie. W zeszłym roku, czyli w roku 2010 obce inwestycje w gospodarce Chin wzrosły o ponad sto milionów dolarów, co wkrótce będzie miało wpływ na formowanie międzynarodowej polityki monetarnej Chin i na coraz większy użytek yuana zamiast dolara w inwestycjach na terenie Chin i nie tylko Chin. Obecnie już większość firm działających w Chinach inwestowałoby raczej w yuanach niż w dolarach. Możliwość uzyskiwania inwestycji w yuanach poza terenem Chin jest atrakcyjna, ponieważ inwestycje te korzystają z lokalnego niższego oprocentowania i z niżej oprocentowanych pożyczek niż są obecnie oprocentowane pożyczki zaciągane na terenie Chin. Yuan przyciąga globalnych inwestorów dzięki szerzącemu się przekonaniu, że z czasem yuan będzie coraz więcej przybierał na wartości, w porównaniu z wartością dolara. Prognoza ta dotyczy najbliższych kilku lat. W tym stanie rzeczy polityka monetarna Chin polega na zwiększaniu udziału ich własnej waluty w inwestycjach i transakcjach na rynku światowym. Hong Kong jest „bazą wypadową” yuana na światowy rynek walutowy i finansowy. Iwo Cyprian Pogonowski

Demontaż bezpieczeństwa państwa Po kupno strategicznych dla interesów państwa spółek telekomunikacyjnych ustawiły się kolejki firm i funduszy z kapitałem niewiadomego pochodzenia. Za nimi kryją się zapewne służby specjalne wielu państw. Rząd Platformy Obywatelskiej rzuca bezpieczeństwo państwa na wolny rynek. Wszystko wskazuje na to, że jesteśmy świadkami ostatniej fazy demontażu systemu bezpieczeństwa państwa polskiego trwającego od końca lat 90. Rząd Platformy Obywatelskiej poprzez wyprzedaż strategicznych aktywów państwa doprowadzi (lub już doprowadził) do dekompozycji infrastruktury narodowych sieci bezpieczeństwa i narodowej kryptografii. Demontaż systemów bezpieczeństwa państwa został zapoczątkowany barbarzyńską sprzedażą Telekomunikacji Polskiej S.A. Francuzom, którzy obecnie pozbywają się polskich sieci strategicznych, odsprzedając je na wolnym rynku, bez żadnych zabezpieczeń. Artykuł ten jest odpowiedzią na apel prezesa PAN prof. Michała Kleibera o “mądre państwo”. Działania w opisywanych obszarach są przykładem “głupiego państwa”, które ma w pogardzie swoje interesy narodowe. Sytuacja stała się tragiczna, gdy rząd premiera Jerzego Buzka w sposób skandaliczny sprzedał sieci bezpieczeństwa narodowego w TP S.A., z systemem obronnym kraju na czas wojny włącznie. Oddano wtedy Francuzom gratis inną spółkę strategiczną – Emitel, administrującą naziemną infrastrukturą radiowo-telewizyjną w naszym kraju. Mało, kto wie, ale o polskie sieci narodowe toczyła się walka aż do ostatniej Rady Ministrów 4 lipca 2000 r. w sprawie TP S.A. Eksperci rządowi nie mieli, niestety, wsparcia ze strony polskich służb UOP i WSI, chociaż służby te miały pełną wiedzę o sieciach narodowych. Przestrzegałem i nadal przestrzegam przed wyprzedażą ostatnich aktywów telekomunikacyjnych w Polsce. “Umowa o sprzedaży 35% udziałów w Telekomunikacji Polskiej S.A.” podpisana 25 lipca 2000 r. nie zawierała klauzuli zakazującej odsprzedaży spółki bez zgody państwa polskiego. Francuzi mogą ją odsprzedać komukolwiek zechcą, np. Łukoilowi czy Gazpromowi. Wszystko wskazuje na to, że już zaczęli sprzedawać swoje sieci na terenie Polski. W umowie z 25 lipca 2000 r. nawet nie wspomniano o Emitelu. Wszystko na to wskazuje, że nie negocjowano wartości tej spółki i sieci luksusowych domów wypoczynkowych administrowanych przez TP S.A. Było to oddanie gratis strategicznej polskiej sieci rozsiewczej Francuzom bez żadnych zabezpieczeń. Francuzi zaczęli wyprzedaż od Emitela, którego otrzymali od Polski w prezencie. Sprzedaż Emitela funduszowi Montagu IV, do której doszło 25 marca br., przypomina do złudzenia wcześniejszą sprzedaż spółki Energis działającej na terenach PKP, którą – via fundusz Innova – Anglicy odsprzedali Rosjanom z GTS. Dzisiaj GTS przymierza się do kupna Exatela. Sprzedaż Emitela powinna być dla Polaków sygnałem ostrzegawczym. Czy nie jest to przypadkiem przygrywka do sprzedania całej spółki TP S.A. Rosjanom? Byłaby to wielka tragedia narodowa, gdyż TP S.A. wciąż administruje rozległą infrastrukturą obronną naszego państwa. Obecny rząd straszy nas, co jakiś czas, że sprzeda również ostatnią strategiczną spółkę telekomunikacyjną Exatel S.A., która dysponuje potężną siecią światłowodową (20 tys. km). Są to ostatnie sieci, na których można stosunkowo łatwo odtworzyć utracone sieci bezpieczeństwa państwa. 22 marca 2011 r. prezes Polskiej Grupy Energetycznej (właściciela Exatela) ogłosił na konferencji prasowej, że jego spółka chce zakończyć transakcję sprzedaży swojej telekomunikacyjnej spółki zależnej Exatel w 2011 roku. Zapowiedział, że ma pozwolenie Ministerstwa Skarbu Państwa, aby sprzedać spółkę w bardziej liberalny sposób, jeśli chodzi o procedury. Co to oznacza, mamy się niedługo dowiedzieć. Platforma Obywatelska zaczęła likwidować procedury bezpieczeństwa i państwo polskie staje się coraz bardziej bezbronne. Wygląda to na tyle niebezpiecznie dla naszego kraju, że trzeba zacząć poważną dyskusję na temat stanu bezpieczeństwa państwa i związanego z tym stanu narodowych sieci i narodowej kryptografii. W analizie, którą przedłożyłem Instytutowi “Polska Racja Stanu” im. L. Kaczyńskiego, skupiłem się na kilku spółkach, które posiadają systemy łączności strategicznej państwa polskiego. Manipulowanie spółkami mającymi zasadnicze znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa uderza we wszystkich Polaków, niezależnie od ich poglądów politycznych.

Historia sprzedaży Emitela 25 marca 2011 r. zarząd TP S.A. podpisał ze spółką Kapiri Investments, której jedynym wspólnikiem jest fundusz Montagu IV Private Equity, umowę przedwstępną o sprzedaży za 1,7 mld zł swojej spółki Emitel. Prezesem spółki Kapiri i wielu innych spółek wymienionych w KRS jest Christian Gaunt, który od 1997 r. mieszka w Europie Środkowo-Wschodniej, zajmuje kierownicze stanowiska w Kijowie, Moskwie i od 2002 r. w Warszawie. Transakcja wymaga jeszcze zgody prezesa UOKiK i polskie służby mogą, jeśli tylko zechcą, ją zablokować.

Układanka ze spółkami jest typowa dla Rosjan. Czy spółki Christiana Gaunta były sprawdzane przez SKW i ABW? Emitel jest wiodącym w Polsce operatorem naziemnej infrastruktury radiowo-telewizyjnej. Był na liście spółek strategicznych naszego państwa jeszcze we wrześniu 2008 r., co zapewniała “Ustawa o szczególnych uprawnieniach Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w spółkach kapitałowych o istotnym znaczeniu dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa publicznego” z 3 czerwca 2005 roku. W 2010 r. zaczęły się dziać ze spółkami telekomunikacyjnymi dziwne rzeczy, które niżej postaram się opisać. Ze względu na rozległą sieć spółka Emitel jest krajowym monopolistą, co skrzętnie wykorzystują Francuzi, zdzierając z nas skórę zawyżonymi cenami usług. Wskutek ewidentnych błędów w ustawie z listy spółek strategicznych zostały wcześniej wykreślone Exatel i Polkomtel, do czego przyczyniła się feralna (szczególnie w przypadku Exatela) opinia Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Wbrew opinii pani prezes UKE rząd wykreślił z listy również Telekomunikację Polską S.A., która – według UKE – była spółką strategiczną jedynie przez to, że posiadała spółkę Emitel. Emitel był, więc spółką na tyle strategiczną dla państwa, że ten, kto go tylko posiadał, automatycznie lądował na liście spółek strategicznych. Niespodziewanie 18 marca 2010 r. Sejm RP zniósł wspomnianą ustawę z 3 czerwca 2005 r., zamieniając ją na nową, z której wymazano, bez żadnych skrupułów i poważnego uzasadnienia, fragmenty dotyczące spółek posiadających infrastrukturę telekomunikacyjną. Biuro Analiz Sejmowych wydało 26 stycznia 2010 r. krytyczną opinię o projekcie rządu Donalda Tuska (był to projekt rządowy). Tym samym strategiczna spółka Emitel przestała być polską spółką strategiczną, po raz kolejny przy biernej postawie polskich służb specjalnych. Narzuca się pytanie: kto wykreślił spółki telekomunikacyjne z ustawy? Wykreślenie słów “lub czasopisma”, za które Lew Rywin siedział w więzieniu, jest drobiazgiem w porównaniu z wykreśleniem, które uderza dotkliwie w bezpieczeństwo państwa polskiego. Jakie służby brały w tym udział? Świętej pamięci prezydent Lech Kaczyński nie podpisał szkodliwej dla Polski ustawy, chociaż otrzymał ją do podpisu 22 marca 2010 roku. Wszystko na to wskazuje, że nie chciał jej podpisać. Zgodnie z art. 10 ustawy powinna ona wejść w życie 1 kwietnia 2010 r., pan prezydent zapewne świadomie zignorował ten termin. Niestety, 12 kwietnia 2010 r., w poniedziałek po katastrofie, kiedy Polacy byli w olbrzymim szoku po śmierci pana prezydenta, marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, wykonujący wówczas obowiązki prezydenta RP, podpisał w wielkim pośpiechu feralną ustawę. Nowa ustawa zlikwidowała listę spółek strategicznych, a więc zmieniła również status spółek TP S.A i Exatel S.A., mimo że spółki te administrują strategicznymi obiektami i sieciami polskiego państwa. W przypadku TP S.A. są to sieci łącznikowe i punkty dowodzenia na czas wojny. Fundusz Montagu IV zapewne odsprzeda Emitela Rosjanom, bo oni są szczególnie zainteresowani systemami bezpieczeństwa naszego kraju, co udowodnili już wielokrotnie. Francuzi oszacowali w końcu wartość Emitela na 1,7 mld złotych. Ciekawe, że jesteśmy aż tak bogaci, iż potrafimy zrobić luksusowy prezent za 1,7 mld zł dużo od nas bogatszej Francji. Czy tak ma wyglądać “mądre państwo”?

Sieci strategiczne – stan obecny Krytykowałem wiele razy niedopracowaną ustawę z 3 czerwca 2005 roku. Zmieniono ją na znacznie gorszą i rozpoczęto de facto ostatnią fazę demontażu bezpieczeństwa państwa. W nowej ustawie nie ma spółek telekomunikacyjnych. Obecnie łączność dla armii i najważniejszych instytucji państwowych zapewniają przede wszystkim dwie spółki: Telekomunikacja Polska S.A. i Exatel S.A. Te dwa przedsiębiorstwa są również operatorami dla najważniejszych instytucji państwowych. W przypadku armii w 2007 r. były to proporcje 70 proc. do 30 proc. na korzyść TP S.A. Pierwszym zadaniem było stworzenie stanu po 50 procent. W 2007 r. Exatel został wpisany przez ówczesnego szefa Departamentu Informatyki i Telekomunikacji MON do strategii informatyzacji armii w latach 2008-2012 jako operator sieci utajnionych. Najważniejsze sieci, szczególnie w relacjach natowskich, były lokowane w Exatelu. W niedalekiej przeszłości łączność dla armii (np. dla WSI) i wrażliwych instytucji państwowych świadczyły również firmy rosyjskie. Była to wymieniona wcześniej spółka GTS i spółki, z których powstała GTS. Firma Exatel jest jedynym państwowym operatorem telekomunikacyjnym, który chce i może (ma wszystkie najważniejsze certyfikaty, w tym certyfikaty natowskie) w sposób bezpieczny obsługiwać armię i najważniejsze instytucje państwa. Obrona Exatela przed bezmyślną sprzedażą jest polską racją stanu i wpisuje się doskonale w działania propaństwowe śp. pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Exatel zapewnia łączność teleinformatyczną również polskim służbom specjalnym. Niektóre umowy operatorskie mają klauzule i spółka jest systematycznie sprawdzana przez SKW i ABW. Wszyscy wiedzą, że jest to – de facto – spółka strategiczna państwa. Dzisiaj, gdy wskutek ustawy z 18 marca 2010 r. na papierze nie mamy już telekomunikacyjnych spółek strategicznych, te spółki nadal istnieją, czy się komuś to podoba, czy nie. Wszystko wskazuje na to, że rząd Platformy Obywatelskiej może sprzedać całą infrastrukturę telekomunikacyjną kraju, pozbywając się jednym ruchem pióra problemów z bezpieczeństwem. Prezydent Bronisław Komorowski, podpisując feralną ustawę, – jako drugą z kolei, jeszcze, jako marszałek Sejmu – pokazał społeczeństwu, w jak głębokim poważaniu ma bezpieczeństwo naszego kraju. Przypadek Emitela jasno wskazuje, kto ustawił się w kolejce po nasze sieci. Brak spółki dedykowanej specjalnie na potrzeby strategiczne państwa kładł i kładzie wszystkie ważniejsze projekty teleinformatyczne. Powoduje niesamowity “bałagan teleinformatyczny” w państwie. Dlaczego nie możemy zbudować najprostszego systemu teleinformatycznego? Dlaczego marnujemy pieniądze nasze i unijne? Kolejni ministrowie budują przeciwieństwo “mądrego państwa” lansowanego ostatnio przez profesora Kleibera. Mówić o “mądrym państwie” jest łatwo – trudniej je zbudować.

Sprzedaż TP S.A. – historia polskich sieci narodowych Telekomunikacja Polska S.A. wykłócała się ostatnio w Brukseli, że nie chce być polską spółką strategiczną, choć biorąc w zarząd polskie obiekty i sieci strategiczne, stała się automatycznie taką spółką. Dopóki nie pozbędzie się tych sieci, jest i będzie strategiczną spółką dla naszego kraju. TP S.A. do dzisiaj nie wypełniła postanowień Załącznika do “Umowy sprzedaży 35% akcji Telekomunikacji Polskiej S.A. konsorcjum France Telecom i Kulczyk Holding w sprawie realizacji przez Telekomunikację Polską S.A. zadań na rzecz obronności i bezpieczeństwa państwa” z 25 lipca 2000 r. podpisanej przez ministra Emila Wąsacza. Mało, kto wie o tej umowie, a tym bardziej o “Załączniku dotyczącym zadań na rzecz bezpieczeństwa i obronności państwa” i hojnym prezencie Jerzego Buzka w postaci ostatnio odsprzedanej spółki Emitel posiadającej rozległą sieć nadajników wartą dla Polski, co najmniej tyle, co sieć stacjonarna TP S.A. Za wykonanie Załącznika byli odpowiedzialni ministrowie obrony i ministrowie właściwi ds. łączności w latach 2000-2005, m.in. minister obrony Bronisław Komorowski. Prywatyzacja TP S.A. trwała od 1997 do 2005 roku. Wynika stąd, że SLD zaczął i skończył sprzedawać polskie sieci. 25 lipca 2000 r. podpisano najbardziej szkodliwą dla Polski umowę o sprzedaży 35 proc. udziałów TP S.A. Narażenie własnego kraju na niebezpieczeństwo jest największym przestępstwem, z jakim można się spotkać. Ile kosztuje bezpieczeństwo Polski? Ile będą kosztowały polskie ofiary w razie konfliktu zbrojnego? Ile Polska zaoszczędziła na używaniu przestarzałych rosyjskich samolotów Tu-154? Są to niepoważne wyliczenia. Przy sprzedaży TP S.A. też szantażowano rząd, że niesprzedanie Francuzom spółki spowoduje, iż załamie się system finansowy państwa. Polska uratowała upadające państwowe przedsiębiorstwo francuskie France Telecom. Oddano Francuzom system obronny państwa na czas wojny ulokowany w przedtem państwowej polskiej spółce TP S.A. Minister Wąsacz wykazał się, co najmniej niekompetencją, mówiąc publicznie, że system obrony państwa, który oddano Francuzom, powstał w PRL i należy oddać go Francuzom, jako złom. To jest oczywista nieprawda – system obrony państwa na czas wojny był przede wszystkim budowany w wolnej Polsce za ciężkie miliony złotych. Znam kolegów, którzy projektowali i budowali te systemy. Oddanie tych obiektów innemu państwu jest kompromitacją naszego kraju. Najbardziej dotkliwym skutkiem sprzedaży TP SA jest dekonspiracja systemu obronnego państwa na czas wojny. Osłabiono w ten sposób nasze wspólne państwo. Teraz wystarczy jedna rakieta wystrzelona w centrum dowodzenia łącznością i polskie dowództwo – w razie wojny – będzie siedziało nieme w pustych piwnicach.

Plany sprzedaży spółki Exatel S.A. Wszystko wskazuje na to, że telekomunikacją polską handlują ludzie mający w pogardzie polską rację stanu, a także rozmijający się ze zdrowym rozsądkiem. Świadczy o tym chociażby ostatnia wycena Exatela. Licząc same sieci (bez zorganizowanego przedsiębiorstwa z klientami) otrzymujemy 2,5 mld złotych wg standardów Unii Europejskiej, czyli trzy razy mniej niż PGE chce za Exatela. Przychody spółki w 2010 r. wyniosły ponad 0,5 mld złotych. Spółka świadczy usługi klientom korporacyjnym i instytucjom państwowym. Są to zwykle najlepsi, stali klienci. Sprzedaż Exatela ma być kalką sprzedaży TP S.A. z 2000 r. Z tym, że ta sprzedaż wygląda znacznie gorzej, bo są to ostatnie aktywa telekomunikacyjne w Polsce, na których można jeszcze odtworzyć utracone narodowe sieci łączności. Trzeba być stanowczym i domagać się zwrotu naszych sieci strategicznych od Francuzów z należnymi rekompensatami. Wzorem dla nas powinna być duńska firma DPTG sądząca się z Telekomunikacją Polską o blisko 3 mld zł, o podział przychodów ze światłowodu wybudowanego przez Duńczyków przed prywatyzacją TP S.A. W przypadku wymienionych w Załączniku 33 sztuk sieci łącznikowych z Głównych Węzłów Łączności (GWŁ) armii do sieci TP S.A. są to miliardy złotych utraconych korzyści. Tak powinno reagować “mądre państwo”. Sygnał ostrzegawczy w postaci sprzedaży Emitela powinien wstrząsnąć służbami. Służby powinny natychmiast zabezpieczyć spółkę Exatel przed sprzedaniem. Jeśli Exatel zostanie sprzedany, poniosą za to odpowiedzialność ci, którzy podpiszą się pod sprzedażą, poczynając od polskiego rządu. Obecnie trwa przerzucanie odpowiedzialności ministra skarbu na zarząd PGE i odwrotnie. Ministerstwo skarbu już dzisiaj odcina się od odpowiedzialności. Winien będzie właściciel, czyli przestraszony całą sprawą i Bogu ducha winny zarząd PGE, dla którego najważniejszym dzisiaj problemem jest zbliżający się konkurs na członków zarządu. Wątpliwe, czy prezydenta Komorowskiego ruszy sumienie. Zbyt gorliwie i bez koniecznych dodatkowych analiz podpisał ustawę z 18 marca 2010 roku. Wciąż jest zawieszony, ale nie wiadomo, na jak długo, drugi etap postępowania przetargowego na sprzedaż akcji Exatela. Dlaczego rząd chce się pozbyć, nawet za niższą cenę, spółki Exatel? Czy służby potrafią oszacować ryzyko dla bezpieczeństwa państwa związane z tą sprzedażą? Szykowanie się do sprzedaży Exatela, podobnie jak zuchwała odsprzedaż Emitela i wcześniejsza sprzedaż TP S.A. są olbrzymimi skandalami. Rząd Donalda Tuska zachowuje się jak rząd AWS z najgorszego okresu. Sprzedaże te będą sprawdzianem patriotyzmu dla polskich służb specjalnych ABW i SKW. Nowo powstały Zarząd Ochrony Ekonomicznych Interesów Sił Zbrojnych SKW powinien otrzymać pierwsze bojowe zadanie i dokładnie zbadać, kto – za wszelką cenę – chce doprowadzić do demontażu państwa. Nasuwają się oczywiste pytania do służb. Kto naciska na sprzedaż Exatela? W jaki sposób miałoby dojść do sprzedaży spółki i kto miałby być potencjalnym nabywcą? Prezes PGE mówi o inwestorach branżowych. Jacy to będą inwestorzy? Każdy wybór doprowadzi do tego, że polska infrastruktura strategiczna stanie się obiektem handlu na wielką skalę. Powtarzam: wymazanie z ustawy nie oznacza, że ta infrastruktura przestała być strategiczna dla naszego kraju. Po Exatela stoi kolejka zagranicznych spółek. Każdy chce kupić elegancką, niezbyt zadłużoną spółkę. Jeśli nie dla siebie, to na handel. Zawsze Rosjanie odkupią polskie sieci strategiczne. Chociażby po to, aby sterować polskim systemem elektroenergetycznym. Będzie można wówczas szantażować Polaków i wymuszać na nich różne ustępstwa. Za niecały miliard złotych. Gdzie tu jest “polska racja stanu” i “mądre państwo” prof. Kleibera? Konsekwencje utraty przez Skarb Państwa kontroli nad Exatelem byłyby naprawdę tragiczne. Wierzę w resztki rozsądku Polaków, chociaż po tragedii smoleńskiej coraz trudniej mówić o rozsądku. Za dużo agentury kręci się wokół polskich spraw. Polska nie jest normalnym europejskim krajem. W Niemczech i innych państwach taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia. Wielokrotnie Rosjanie ubiegali się o kupno niemieckich sieci narodowych i musieli odejść z kwitkiem. Podkreślam z całą stanowczością: spółka Exatel jest jedyną spółką w Polsce, na której można odtworzyć zniszczoną sieć bezpieczeństwa państwa. Wszystkie inne koncepcje są niemądre. Nie chodzi tu o budowę KOT (Krajowego Operatora Telekomunikacyjnego) lansowanego przez SLD – wyimaginowanej alternatywy dla TP S.A., gdyż budowa ta była częstym w spółkach Skarbu Państwa gonieniem króliczka, aby go nie złapać. Zarabiają na tym krocie firmy konsultingowe. Zero logicznego myślenia. Pozyskanie abonenta kosztuje kilka tysięcy złotych, więc budowa niewielkiej milionowej sieci to koszt kilka miliardów złotych. Nikt nie miał wtedy i teraz takich pieniędzy. Spółka Exatel ma dostęp do tajemnic państwa, dlatego można przypuszczać, że za kupnem Exatela mogą stać obce wywiady. Szczególnie za firmami z udziałem kapitału rosyjskiego. Są to sprawne służby z olbrzymią polskojęzyczną agenturą. Powtarzam, więc to, co nie może dotrzeć do decydentów: kupno Exatela daje de facto kontrolę nad systemem elektroenergetycznym państwa. Należy pamiętać, że sieć telekomunikacyjna spółki położona jest na liniach odgromowych w sieciach elektroenergetycznych wysokiego napięcia. Aby uderzyć w taki system, wystarczy zniszczyć kilka jego wrażliwych punktów. Sprzedając Exatela, oddajemy kupującemu w zarząd sieci elektroenergetyczne spółki PSE-Operator S.A., które są obsługiwane przez Exatela. Sprzedaż Exatela jest równie groźna jak sprzedaż TP S.A. Jest poza tym niezgodna z dyrektywami Unii Europejskiej w sprawie wyznaczania europejskiej infrastruktury krytycznej z 23 grudnia 2008 roku. Zniszczenie polskiego systemu elektroenergetycznego zniszczy również systemy innych państw europejskich. Rozważając sprzedaż Exatela, Polska stwarza olbrzymie zagrożenie dla państw Unii Europejskiej. Państwa UE chronią swoje struktury strategiczne, w szczególności otaczają opieką prawną swoje strategiczne sieci telekomunikacyjne. Twierdzenie, że Europa chce otwarcia polskiego systemu bezpieczeństwa i rezygnacji z ochrony telekomunikacyjnych spółek strategicznych, jest nonsensem. Polska jest jednym z niechlubnych wyjątków w Europie, gdzie rząd zrezygnował z ochrony prawnej sieci ważnych dla bezpieczeństwa kraju. Wszystko na to wskazuje, że sprzedaż tej spółki będzie ostatnią fazą rozbioru polskich sieci strategicznych, a co za tym idzie – całkowitego demontażu bezpieczeństwa państwa. Dlatego powinniśmy być zdecydowanie przeciwni sprzedaży tej spółki. W obecnym przedwyborczym bałaganie nie da się zabezpieczyć interesów państwa. Coraz większe grupy osób o różnych poglądach politycznych są przeciwko tej sprzedaży. Apelujemy do rządzących: odłóżcie dyskusję o sprzedaży na czas po wyborach, wcześniej uzupełnijcie braki w dokumentacji, np. o analizę ryzyka dla bezpieczeństwa państwa. Wszystko wskazuje na to, że Exatel musi być strategiczną spółką państwową pod specjalnym nadzorem ABW i SKW. Dochodzą wyraźne sygnały od tych służb, że doły rozumieją powagę sytuacji. Katastrofa smoleńska otworzyła oczy wielu osobom. Nie jesteśmy jeszcze rosyjską kolonią, do czego zaczyna przyzwyczajać nas rząd Donalda Tuska.

Utrata kontroli nad systemem Sylan O tym, jak Platforma Obywatelska traktuje bezpieczeństwo państwa, mówi przypadek systemu łączności utajnionej państwa – Sylan. Jest on systemem, który otrzymał certyfikaty za rządów PiS. Dlatego był ostatnio niszczony ze wszystkich stron. Mógłby stać się bez trudu podstawą narodowej sieci bezpieczeństwa opartej na sieci strategicznej państwowej firmy Exatel. Gdyby udało się ulokować Ogólnokrajowy Cyfrowy System Łączności Radiowej (OCSŁR) bezprzetargowo w Exatelu, co byłoby rozwiązaniem głęboko uzasadnionym ekonomicznie i niezwykle korzystnym dla państwa polskiego, Exatel byłby potężną spółką liczącą się w Unii Europejskiej. W oparciu o tak ważne spółki można budować silne, nowoczesne państwo na miarę naszych marzeń i możliwości. Prasa pisała o skandalicznym przejęciu Sylana przez spółkę Biatel. Był to jedynie początek kłopotów z systemem. Po aferze z Biatelem i utracie koncesji MSWiA przez firmę Techlab 2000, która stworzyła Sylan, po Sylan (czytaj: po polskie sieci strategiczne) ustawiła się kolejka prywatnych firm często powiązanych z różnymi służbami. Obecnie prowadzone są rozmowy Techlab z następną prywatną firmą. Trudno zrozumieć, dlaczego właśnie ta firma, która sprzedaje armii prymitywną łączność, może mieć, a inna prywatna firma Techlab 2000 nie może mieć koncesji na ten sam sprzęt. Tym bardziej, że jest to sprzęt firmy Techlab, do którego prawo może mieć tylko Techlab i – w części utajnionej – państwo polskie. Czy służby zbadały ten przypadek? Krążą wieści, że posłużono się obrzydliwym szantażem, iż system zostanie “zakopany”, jeśli firma Techlab nie ugnie się przed dyktatem i nie przekaże koncesji w “lepsze” ręce innej prywatnej firmy. Nie jest to dobry pomysł i obciąża rząd Platformy Obywatelskiej. Niewielka – prawdopodobnie tak zadłużona jak Techlab – prywatna firma nigdy nie przejmie skutecznie Sylana. Szykuje się, więc nowa afera jak z Biatelem. Były minister, który podpisał umowę o przejęciu technologii firmy Techlab 2000 i zaraz potem ustąpił z funkcji prezesa Biatela, otworzył puszkę Pandory. Czy nie prościej byłoby umieścić Sylana w państwowej firmie Exatel? Sprawa utrzymania w polskich rękach zarówno Exatela, jak i Sylana jest sprawą honoru Polaków. Nie możemy pozwolić sobie na handel strategicznymi aktywami państwa. Nie chcę być złym prorokiem, ale żonglowanie strategicznym systemem łączności utajnionej państwa może doprowadzić do skandalu na olbrzymią skalę. Prof. Jerzy Urbanowicz

“Cygara z konki hegara” „Najłudsze cygara z konki hegara” – ogłaszali sowieckim żołnierzom wesołe łobuzy lwowskie, tak zwani baciarzy. Działo się to wkrótce po inwazji sowieckiej 17 września 1939, czyli następnego dnia po likwidacji sowieckiego frontu z Japonią w Mandżurii 16 września 1939. We Lwowie słowo „hegar” oznaczało lewatywę, z której płukanka spływała siłą ciężkości przez gumowy wąż zakończony wtyczką z małym zaworem potrzebnym do regulacji przepływu płukanki. Ogłoszenie „Najłudsze cygara z konki hegara” wyzyskiwało ignorancję sowieckich żołnierzy. Można było im zalecać wtyczki od lewatywy, jako obsadki do papierosów wyposażone w kurek do zamykania przepływu dymu i ogłaszać „Choczysz kurysz – choszysz nie kurysz” zależnie od zamknięciu kurka. Była to niby zaawansowana forma kontroli przepływu dymu do płuc. Żołnierze sowieccy, tak jak ludność Związku Sowieckiego byli wychowani w izolacji od świata zewnętrznego, w niesłychanej nędzy i pijaństwie, które spowodowały katastrofalną zapaść demograficzną obecnie przeżywaną przez Rosjan. W Rosji nadal jest więcej aborcji niż żywych porodów. Pogardę komunistów dla ludności widać w architekturze robotniczych bloków mieszkalnych, w których w małych mieszkaniach mieszkały rodziny robotników. Na kilka mieszkań na piętrze była tylko jedna łazienka i jedna kuchnia. Dochodziło do tego, że używano garnki z pokrywką na zawiasach zamykaną na kłódkę. Garnki te były przymocowywane do pieca za pomocą łańcuszka tak, żeby sąsiedzi nie mogli kraść jedzenia jeden od drugiego. W czasie wojny w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen-Oranienburg pod Berlinem przez kilka lat słuchałem często opowieści i wspomnień żołnierzy sowieckich o warunkach, w jakich wychowywali się w Związku Sowieckim. Pamiętam jak przekręcali słowa pieści patriotycznych takich, jak „Jeśli zawtra wojna, jeśli zawtra w pochod…” na słowa:„Jeśli zawtra żena napadiot na mienia, ja siegodnia k’barbie gatow…” Było to blisko 70 lat temu. W dniu 20 kwietnia 2011 czytam w gazecie artykuł o topniejącej armii rosyjskiej, opublikowany i wyposażony w wykresy w piśmie biznesu amerykańskiego The Wall Street Journal. Pod tytułem „Kurczący się zasób” („Shrinking Pool”) na osi pionowej wykresu ilości potencjalnych rekrutów jest skala od zera do miliona, a na osi poziomej lata od 2004 roku do chwili obecnej. Na tle ilości potencjalnych rekrutów pokazana jest ilość ludzi powołanych do służby w armii rosyjskiej. Projekcja ta wykazuje, że w 2011 roku w Rosji obecnie jest mniej potencjalnych rekrutów niż było pobranych do służby w 2010 roku. Pismo Science News z 13 kwietnia 2011 stwierdza: „Wraz z upadkiem Związku Sowieckiego Rosjanie znaleźli się wobec większego kryzysu niż kryzys spowodowany załamaniem się systemu politycznego. Ludzie w sile wieku masowo wymierają tak, że w latach 1990-1994 ilość zmarłych mężczyzn w rosyjskich siłach roboczych podniosła się nagle o czterdzieści procent. Głównym powodem był alkoholizm krzewiony w czasach carskich przez żydowskich karczmarzy, którzy sprzedawali wódkę na kredyt, a później przez komunistów opierających się na ideologii żydowskiej, jaką jest komunizm. Władze sowieckie dawały z dochodów z monopolu spirytusowego zapomogi żywności dla dzieci szkolnych, żeby wychowywać wielu potencjalnych mistrzów w zawodach olimpijskich etc. Obecnie czasy się zmieniły i ekonomiści oraz politolodzy nagminnie twierdzą, że powodem katastrofalnego wzrostu pijaństwa wśród Rosjan jest próba niby demokratyzacji i kapitalizm oraz prywatyzacja. Pamiętam jak w gwarze złodziejskiej w Polsce przed wojną słowo „prywatyzacja” znaczyło po prostu „kradzież”. Znaczenie to potwierdzili swoim postępowaniem oligarchowie po-sowieccy, wśród których przeważali Żydzi. W czasie rządów Gorbaczowa organizowano kampanię anty-alkoholową. Wraz z upadkiem jego rządów kampania antyalkoholowa załamała się i ofiarą alkoholu w pierwszym rzędzie były dzieci w łonie matek i starsi mężczyźni, według badań instytutu Cartera dla formułowania programu służby zdrowia. Badania te wykazują, że największy skok w śmiertelności pracujących mężczyzn w Rosji przypada na wczesne lata 1990. Wówczas rosyjski kryzys śmiertelności był spowodowany zatruciem alkoholem, niekończącymi się awanturami pijaków znęcających się nad żonami i dziećmi oraz wczesnymi atakami serca i zawałami, zwłaszcza w latach 1960-1984, według statystyk było największe spożycie alkoholu w Rosji. Z tego powodu Gorbaczow zainicjował kampanię antyalkoholową i ograniczył o 50% sprzedaż alkoholu oraz zabronił sprzedaży wódki przed drugą po południu w dni pracy pod karą grzywny lub nawet więzienia tak, że śmiertelność pijaków w Rosji spadła chwilowo, o 12%, czyli o 665,000 zgonów. We wczesnych latach 1990. po upadku Związku Sowieckiego niepopularne rządy przyzwalały na pijaństwo, które jest plagą po-sowieckich krajów do dnia dzisiejszego. Koniec izolacji Rosji zbiega się z upadkiem ducha w społeczeństwie rosyjskim, a zwłaszcza w wojsku do tego stopnia, że na długą metę kwestionuje się możliwości interwencji zbrojnych Rosji poza jej granicami mimo posiadania przez nią arsenału nuklearnego, który właściwie służy, jako gwarancja obopólnego zniszczenia w konfrontacji na przykład z USA. Sprawozdania z Rosji wskazują na to, że ilość ludzi zdolnych do służby w armii rosyjskiej nieodwracalnie maleje, przy jednoczesnym przygnębieniu weteranów, którzy kiedy mogą, nie chcą odnawiać służby zwłaszcza, kiedy ich matki uważają za nonsens ich służbę w wojsku. Rosja nie jest już krajem izolowanym od świata i obecnie nie można by sprzedawać Rosjanom „Najłudsze cygara z konki hegara”. Iwo Cyprian Pogonowski

Pismo do Bondaryka, ten do Tuska, a ten? Amerykanom mówi nie. Natrafiłem w Internecie na taki oto komentarz do książki, który umieszczam zgodnie z prośbą autora o umieszczanie tego teksu w możliwie wielu miejscach. "Zamach w Smoleńsku", o książce oprócz Internetu nie informują żadne media. Za to, co Leszek Szymowski pisze, on i wydawca książki, o ile fakty są nieprawdziwe, powinni dawno być pod kluczem w więzieniu. Spotkał się on z pracownikami ABW i Agencji Wywiadu i wielu innymi ludźmi, część z nich wymienionych jest z nazwiska. Ci powiedzieli mu niesamowite rzeczy. Otóż jakiś czas po katastrofie skontaktowali się z naszym ABW i AW (Agencja Wywiadu) Amerykanie. Poprosili o spotkanie poza Polską, ale blisko jej granicy. Polaków pojechało 5-ciu, 2 z ABW, 2 z AW i jeszcze jakiś jeden. Amerykanie pokazali im ponad 100 zdjęć z satelitów i powiedzieli, ze mają całe nagranie lotu TU-154 z satelity włącznie z lądowaniem i nagraniem rozmów (NSA - to ich organizacja śledząca wszystko, co się dzieje na w świecie). Tak, z lądowaniem. Bo samolot według nich po ścięciu tych 2 brzóz, będąc już blisko ziemi, dzięki kunsztowi pilotów „pacnął” na cały gąszcz młodych drzew i w bagienko smoleńskie. Był pokiereszowany, ale cały! Poza kawałkiem urwanego wcześniej skrzydła. Wybuch dopiero po chwili, po jakichś 10 sek. Twierdzi się, ze w wyniku tzw. bomby próżniowej. I dopiero wtedy rozleciał się na kawałki, na tak duże odległości. Część pasażerów przeżyła i była dobijana strzałami z pistoletów. Na to wskazuje znany w Internecie film. Nasi napisali notatkę i wysłali do szefa ABW, płk. Bondaryka. Ten z kolei do Tuska. Tusk powiedział, ze nie interesuje go pomoc Amerykanów (?). Krótko po tym Amerykanie oświadczyli, ze wycofują się z Polski z instalacji obronnych rakiet Patriot. To akurat miało miejsce, bo sporo się o tym w Polsce mówiło. Powiedzieli, że nie ufają Polakom, skoro współpracują z Rosjanami w takiej sprawie. To tylko kilka stron z liczącej ok 250 stron całości. Wypowiadają się polscy profesorowie i też zwracają uwagę na pewne szczegóły dostrzeżone przez nich na zdjęciach. Oprócz szczegółów katastrofy można dowiedzieć się z tej książki o wiele więcej. Dotyczy to tego, co robił Kaczyński. Nikt nie poinformował np., ze L. Kaczyński wyraził zgodę na sprzedaż Gruzji dużej ilość polskich rakiet przeciwlotniczych Grom, w czasie, gdy Rosja ich zaatakowała. Zgodził się sprzedać o wiele więcej niż mogliśmy, narażając Polskę na chwilowe ich braki. Ponoć skuteczność tych rakiet była niemal 100%-owa. Rosjanie nie mogli zrozumieć, co się dzieje w Gruzji, czemu tracą tyle samolotów, ale w końcu dowiedzieli się, za sprawą swoich ludzi w Polsce. No i Lech Kaczyński zablokował poprzez interwencje UE i USA ich działania w Gruzji. Ponadto blokował budowę rurociągu gazowego Nord Stream, omijającego Polskę, budowanego po dnie Bałtyku. Teraz prace trwają w najlepsze, komplikując sprawę polskim portom morskim. Za rządów Jarosława (premier) oraz Lecha rozwiązano związane z Rosją Wojskowe Służby Informacyjne, będące pod nadzorem rosyjskim. Tusk, po objęciu rządów wymienił szybko szefa ABW i Agencji Wywiadu na swoich ludzi, pułkowników. Trudniej było z CBA - z Mariuszem Kamińskim, ale i to mu się w końcu jak wiemy udało dzięki haniebnej akcji prokuratury rzeszowskiej. No i jeszcze zastępcę szefa Biura Ochrony Rządu. I tak 7 m-cy po katastrofie szefowie ABW, AW, Kontrwywiadu i z-ca szefa BOR-u - 11 listopada 2010, zostali awansowani ze stopnia pułkownika o 2 stopnie wyżej, na generałów dywizji. To dla mnie szok. Why?

Nazwiska: Krzysztof Bondaryk (ABW), Janusz Nosek (Agencja Wywiadu), Radosław Kujawa (szef Kontrwywiadu),

płk Jerzy Matusik - zastępca szefa BOR Akurat ten ostatni spieprzył przygotowanie wizyty Kaczyńskiego w Smoleńsku. Nie chciałem wierzyć i sprawdziłem. Kurcze, wszystko się zgadza.

http://www.polityka.pl/kraj/1510408,1,prezydent-podpisal-16-generalskich...

LISTA AWANSOWANYCH:

Na stopień generała generał broni Mieczysław Bieniek – zastępca Dowódcy Strategicznego NATO ds. Transformacji w Sojuszniczym Dowództwie Transformacyjnym NATO w Norfolk (USA)

Na stopień generała dywizji:

Płk Krzysztof Bondaryk – szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego

Płk Janusz Nosek – szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego

Płk Radosław Kujawa - szef Służby Wywiadu Wojskowego

Płk Jerzy Matusik - zastępca szefa BOR

Płk Leszek Elas – dowódca Straży Granicznej

Płk Piotr Patalong – dowódca Wojsk Specjalnych

Płk Andrzej Tuz – dowódca 12 Dywizji Zmechanizowanej w Szczecinie

Płk Bogdan Tworkowski – dowódca 6 Brygady Powietrznodesantowej

Inspektor Zbigniew Maciejewski - komendant wojewódzki policji we Wrocławiu

Starszy brygadier Wojciech Mendelak - komendant wojewódzki Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu

Kmdr Stanisław Kania – zastępca szefa szkolenia Marynarki Wojennej (awansuje na stopień kontradmirała, który w Marynarce Wojennej jest odpowiednikiem generała brygady)

Na stopień generała brygady:

Gen. brygady Sławomir Kałuziński – szef sztabu i zastępca dowódcy Sił Powietrznych

Gen. brygady Krzysztof Szymański - szef Zarządu Planowania Logistyki Sztabu Generalnego

Gen. brygady Janusz Bojarski - polski przedstawiciel wojskowy przy Komitetach Wojskowych NATO i UE, Bruksela

Gen. brygady Zbigniew Czerwiński - szef Zarządu Planowania Rzeczowego Sztabu Generalnego.

Nie rozwijam tematu, choć informacji w tej książce jest dużo więcej. Gdy Grass publikuje książkę o Polakach, Niemcach lub Żydach - od razu o tym głośno wszędzie, we wszystkich polskich mediach. A czemu tu taka cisza? Media się boją? Pytania do autora: A czemu tu taka cisza? Na "zamach" nie ma zgody, bo to wersja oszołomska. "Kurcze, wszystko się zgadza." - no, nie wiem. Teren, po którym chodził Wiśniewski, nie wygląda na miejsce katastrofy. Brak śladu uderzenia/rycia 102 tonowego samolotu. kelner's blog

Kolejna (bandycka?) prywatyzacja Grada Ministerstwo Skarbu Państwa podpisało kilka dni temu warunkową umowę sprzedaży 85 proc. akcji producenta min. wykładzin „Gamrat” w Jaśle „Lentexowi”. Na wieść o tym zaprotestowała cała załoga, poinformowała o tym nawet TVP, ale nie podała konkretnych powodów tego protestu. Załodze nie podoba jej się, kto ją przejmuje, choć ewentualny nowy właściciel zobowiązał się do inwestycji w zakład. Gwarancję zatrudnienia ma 650 osób przez 30 miesięcy. Teraz „Gamrat” zatrudnia 880 osób. W lutym minister Grad stwierdził „Analiza ekonomiczna wyklucza prywatyzację przez giełdę”, co postulowały związki zawodowe. Pan minister oczywiście rozumiał niepokój załogi o miejsca pracy, ale stwierdził, że” nie powinno to stanowić problemu dla inwestora, który zamierza unowocześnić i rozwijać produkcję”. Tyle, że: Giełda stoi najwyżej od 3 lat, perspektywy też niezłe, firma ma zyski, mocne udziały w rynku, więc miałaby dobrą wycenę. Obecność na giełdzie dałaby kapitał na ewentualną nową produkcje i zwiększenie zatrudnienia. Obecnie na rynek NewConnect można wejść błyskawicznie.

880 – 650 = 220 osób na bruk, tak na dzień dobry, w niezbyt bogatym regionie. Dla państwa oznacza to konieczność wypłaty zasiłków, dla miasta i okolic zubożenie, degradację i pewnie emigrację wielu młodych ludzi. Na Gamrat jest wielu chętnych, dlaczego więc nie zrobić aukcji? Dlaczego wyraźnie preferuje się polskiego, bo polskiego, ale konkurenta firmy, który na dodatek wyraźnie dąży do ograniczenia zatrudnienia w „Gamracie”? „Lentex” to polska firma, której akcjonariuszem i głównym decydentem jest duży inwestor giełdowy Krzysztof Moska. Tworzy on dużą grupę kapitałową, przejął niedawno węgierską firmę z branży. Do napisania tej notki skłonił mnie ten tekst znaleziony w necie: „To będzie bandycka prywatyzacja? Internauci z serwisu Wykop znowu mobilizują siły. Tym razem chcą zablokować, a przynajmniej naświetlić sprawę kontrowersyjnej prywatyzacji spółki Gamrat z Jasła. Poniżej apel znaleziony w sieci. Czy cwaniacy chcą okraść skarb państwa?” ”Chciałem przedstawić wszystkim sprawę, o której cicho jest w mediach krajowych, a w regionalnych są tylko lekkie przebąkiwania. Chodzi o prywatyzację GAMRAT S.A. spółki skarbu państwa (http://gamrat.eu)

Sprawa wygląda tak: na naszych oczach rozkradany jest majątek skarbu państwa, czyli nasz majątek! Jeśli proces dojdzie do końca w Jaśle zapanuje bezrobocie, region upadnie, po dużej firmie zostanie tylko wspomnienie i ruiny w lesie. Gamrat to bardzo znana na całym świecie marka (rury, rynny, styropian, wykładziny), bardzo dochodowa i nadal rozwijająca się. Powstała w 1937 roku i świetnie prosperowała przez krótki okres II RP, PRL i odrodziła się w ostatniej dekadzie w III RP. Gamrat próbowano już sprywatyzować kilka razy i za każdym razem w ostatniej fazie negocjacji przerywano proces prywatyzacyjny. Sięgając pamięcią do ostatniej prywatyzacji, "inwestor" chciał zapłacić za całą firmę kilka mln zł, podczas gdy same produkty, aktualnie znajdujące się w obrębie firmy były więcej warte!

Sytuacja się powtarza. Niestety... Proces prywatyzacji Gamratu jest aktualnie w ostatniej fazie, podpisano już list intencyjny, itd. "Inwestorem" ma być spółka LENTEX

http://www.lentex.com.pl/

I tu każdego Jaślanina zalewa krew. Lentex to mała firma z Lublińca, która cienko przędzie. Nie mają pieniędzy na zakup dużo większego od nich Gamratu, kombinują kredyty. Czytając Puls Biznesu można trochę o Lentexie się dowiedzieć. Lentex robi, co może żeby wykazać choć minimalny dochód, chociaż wszyscy wiedzą, że jest on uzyskiwany sztucznie. Ale dochód to warunek do zakupu Gamratu. Jakie plany ma Lentex w stosunku do Jasielskiej firmy? Prawdopodobnie po prostu zlikwiduje sobie konkurencje, pozbawi region zatrudnienia, maszyny wywiezie do siebie do Lublińca a inne na Ukrainę. Teraz już wiadomo, że po ewentualnym przejęciu Gamratu przez Lentex, "inwestor" planuje redukcję zatrudnienia z 800 do 500 osób. Warto wspomnieć, że Gamrat już przeszedł restrukturyzację i zredukowano liczbę pracowników z 2400 do 800. Lentex praktycznie nie daje żadnych gwarancji pracy, jedynie dla tych 500 osób i to przez 2 lata. Jawnie chcą kupić dużą spółkę i ją po prostu zlikwidować!!! Śmiesznym jest fakt, że kilka lat temu to Gamrat chciał kupić Lentex, który upadał, ale ministerstwo się nie zgodziło, Lentex był za słaby. Teraz mała, chora ryba pożera dużą i zdrową. Lentex nie ma zamiaru inwestować w firmę, w rozmowach nie ma słowa o inwestycjach... Jak majątek skarbu państwa może być tak oddawany? I uwaga! Do przetargu stanęła też norweska spółka Nammo! (www.nammo.com)

Chce kupić całą spółkę Gamrat S.A. Kontynuować jej rozwój, zainwestować 30mln euro, z czasem zwiększyć zatrudnienie i nie niszczyć znanej i starej marki… Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości jak przebiegał proces prywatyzacyjny? W przetargu staruje ogromna międzynarodowa spółka i wiejska firma z koziej wólki. Do nabycia jest duża prężnie rozwijająca się firma. Nammo oferuje rozwój, Lentex rozbiórkę. Jakim cudem Lentex doszedł tak daleko, dlaczego Nammo odpadło? Norwedzy nie potrafią chyba smarować, tak jak my Polacy… Kiedy na rozmowy z zarządem przyjechali przedstawiciele Nammo na bramach firmy zawieszono flagę Polską i Norweską. Witano Nammo z otwartymi ramionami. Kiedy pan prezes Karski z Lentexu przyjeżdzał do Gamratu bramy były zastawione ciągnikami, podnośnikami, ludzie wyszli na ulice. Krew mnie zalewa, kiedy przypominam sobie o sytuacji w firmie... Dodam, że Gamrat to nie tylko 800 osób, ale dużo mniejszych firm, które istnieją tylko dzięki ścisłej współpracy ze spółką. To wszystko upadnie, bo nie będzie miało, po co istnieć, kiedy po Gamracie zostanie tylko wspomnienie. Jeśli Gamrat upadnie (a tak się stanie), upadnie cały region. Nie piszę tu o bzdetach, ta sprawa jest naprawdę ważna dla mnie i tysięcy ludzi w moim rodzinnym mieście. Tylko cud, albo szum medialny mogą pomóc...

Wykop.pl”

http://www.superfakty.pl/index.php?option=com_co...

http://www.tvp.pl/rzeszow/aktualnosci/spoleczne/...

R.Zaleski – blog

Pułkownik Klich jak rosyjska tuba Pułkownik Klich to właściwy człowiek na właściwym dla Rosjan miejscu. Zamiast pytać o katastrofę Klicha, lepiej od razu pytać jego wyrocznię Anodinę.

1. Widziałem przed chwilą pułkownika Klicha u Pani Olejnik. Tragedia, katastrofa lotnicza.... Ten człowiek powtarza tylko to, co mu Rosjanie wmówili. Powtarza bezkrytycznie, traktując rosyjskie ustalenia jak wyrocznię, od której nie ma odwołania. Poza tym nie wie nic.

2. Klich publicznie powtarza tezę raportu MAK-u, że generał Błasik był w kokpicie. Skąd wie? Rosjanie ustalili. I nie przeszkadza mu, że głosu Błasika nikt w kokpicie nie słyszał, wypowiedzi pilotów też nie wskazują, żeby rozmawiali z jakimś generałem. Mało tego - Klich opowiada o tym nie tylko w Polsce, ale i w Brukseli, gdzie jacyś znawcy wydali ponoć ekspertyzę, że obecność generała w kokpicie oznaczała nacisk. Polska prokuratura wyklucza nacisk, należy, zatem rozumieć, że wyklucza to, iż generał stał nad głowami pilotów. Ale dla Klicha nie jest ważne, co ustaliła polska prokuratura, bo on wierzy święcie w raport MAK-u.

3. Klich poniewiera pamięć generała Błasika i powtarza rosyjska tezę o alkoholu we krwi generała. Skąd wie? Rosjanie ustalili. I rękę da sobie uciąć, a nawet głowę, że Rosjanie zbadali tę krew rzetelnie. Mało tego - okazuje się, że Klich nieśmiało protestował, żeby o alkoholu Błasika nie pisać, bo był pasażerem, ale Rosjanie nalegali, więc Klich ustąpił.

4. Na pytanie, czy ktoś z polskiej strony badał wrak, Klich zapewnił, że tak, ale potem szybko zmienił temat. Widać, że ciemnotę facet wciska, aż słuchać się nie da. Kto badał, co badał, jak badał? Ruscy go badali, siekierami i piłami....

5. Klich zaręcza, że samolot był sprawny. Skąd wie? Bo Rosjanie zaręczyli. Sami go przecież naprawiali. Pani Monika zapytała o eksperyment, że tupolew jednak odszedł w autopilocie mimo braku systemu naprowadzania, a podobno miał nie odejść.. Klich, dotychczas gadatliwy, tu zamilkł profilaktycznie i zasłonił brakiem oficjalnej wiedzy.

6. Pułkownik Klich, człowiek pełniący ze strony polskiej kluczowa rolę w wyjaśnianiu przyczyn katastrofy, zachowuje się jak rosyjska tuba. Właściwie to po cholerę słuchać Klicha. Lepiej od razu zaprosić jego wyrocznię generalissę Anodinę, ona wszystko wyjaśni, a my przyjmiemy to, jako prawdę objawioną i nieodwołalną.

7. Pułkownik Klich - właściwy człowiek na właściwym dla Rosjan miejscu.

PS. Prokurator Generalny Andrzej Seremet zwrócił się do premiera o przyciśnięcie Rosjan w sprawie polskiego śledztwa. W drugim roku śledztwa - nie za wcześnie? Trzeba było może jeszcze z pięć lat poczekać i dopiero wtedy zapytać nieśmiało Rosjan, czy byliby tak łaskawi.. Wojciechowski

Strefa euro jak domek z kart

1. Szefowie rządów krajów należących do strefy euro już parę razy zapowiadali stabilizację po problemach Grecji, Irlandii, ale spokoju wokół przyszłości wspólnej waluty jak nie było tak nie ma. Wydawało się, że wynoszący aż 110 mld euro pakiet pomocowy dla Grecji w zupełności wystarczy, ale po prawie roku realizowania programu oszczędnościowego przez rząd tego kraju okazuje się, że te pieniądze nie wystarczą. Rentowność greckich obligacji 2-letnich na rynku wtórnym przekroczyła 20% i tylko desperaci mogą chcieć nabywać papiery skarbowe o takiej rentowności. Ten kraj realizuje wprawdzie ambitny program oszczędnościowy wart około 76 mld euro do roku, 2015 ale dodatkowe pieniądze na obsługę długu są potrzebne jeszcze w tym roku. Coraz częściej wśród ekonomistów mówi się o konieczności restrukturyzacji greckiego długu, co oznacza, że ten kraj musiałby się publicznie przyznać, że od tej pory będzie obsługiwał tylko część pożyczonych pieniędzy. Inwestorzy musieliby się z kolei pogodzić z tym, że utracą część pożyczonych Grekom środków finansowych Restrukturyzacja długu wydaje się w tej chwili jedynym wyjściem z pułapki zadłużenia, w jakiej znalazła się Grecja, choć przed takim rozwiązaniem bronią się greckie banki, fundusze ubezpieczeniowe i emerytalne, a także banki niemieckie, francuskie i włoskie, które od lat kupowały greckie obligacje.

2. Rozpoczęły się także negocjacje Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Komisji Europejskiej z Portugalią w sprawie udzielenia jej pomocy przynajmniej w wysokości 90 mld euro z Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF). Kraj ten bronił się przed skorzystaniem z tej pomocy od jesieni poprzedniego roku, ale po nie przyjęciu przez Parlament programu oszczędnościowego upadł rząd i zarządzono przedterminowe wybory na czerwiec tego roku. Natychmiast skoczyła gwałtownie rentowność portugalskich obligacji ( w tej chwili rentowność tych 2-letnich przekroczyła 10%) i to oznacza, że bez przyjęcia pomocy z zewnątrz ten kraj o własnych siłach sobie nie poradzi. Pieniądze wprawdzie w EFSF są tyle tylko, że na ich uruchomienie potrzebna jest zgoda wszystkich rządów krajów strefy euro a po wyborach w Finlandii, gdzie w skład koalicji rządzącej wejdzie eurosceptyczna partia „Prawdziwych Finów” nie jest wcale pewne, że nowy rząd fiński będzie akceptował wszystkie deklaracje swoich poprzedników (tak nawiasem gdyby w Polsce, ktoś chciał założyć partię o takiej nazwie to zapewne nie zarejestrował by jej w sądzie a nawet, jeżeli by się to udało to obecnie rządzący Polską natychmiast żądali by jej delegalizacji).

3. Ale ekonomiści są już prawie pewni, że następnym krajem wymagającym pomocy finansowej będzie czwarta pod względem wielkości gospodarka UE, a więc gospodarka Hiszpanii. Rentowność obligacji na rynku wtórnym tego kraju wynosi już 5,2% i szybko pnie się do góry, co przy ogromnych potrzebach pożyczkowych oznacza znaczące powiększenie kosztów obsługi jego długu. Pomoc dla Hiszpanii musiała by jednak wynosić, co najmniej 350 mld euro i to oznacza, że na tak olbrzymią pomoc EFSF będzie już za mały. Niemcy i Francja, które do tego funduszu włożyły odpowiednio 120 mld euro i 90 mld euro nie są już skłonne wykładać kolejnych dziesiątków miliardów euro.

4. Strefa euro coraz bardziej przypomina domek z kart, który na razie ogromnymi sumami podtrzymują Niemcy i Francja a, także Europejski Bank Centralny, który za dziesiątki miliardów euro skupuje obligacje krajów zagrożonych niewypłacalnością. Oznacza to ni miej ni więcej tylko emisję pustego pieniądza, co tylko podkreśla dramatyzm sytuacji, w jakiej znalazła się cała strefa euro. Te zawirowania w strefie euro odbijają się negatywnie na postrzeganiu sytuacji naszych finansów publicznych. Rentowność polskich 10-letnich papierów skarbowych już parę miesięcy temu przekroczyła 6%, a zbliżający się szybkimi krokami do 200 mld euro nasz dług publiczny coraz trudniej jest obsługiwać. W tej sytuacji skutki zawalenia się tego swoistego domku z kart, byłyby dla naszych finansów publicznych wręcz tragiczne.

Zbigniew Kuźmiuk

22 kwietnia, 2011 „Co może zrobić mi złego człowiek, skoro Bóg jest ze mną"? - pytał retorycznie Jan Paweł II. Pan Bóg rychliwy, ale sprawiedliwy, i dopóty człowiek może robić coś złego drugiemu człowiekowi, dopóki się przysłowiowe ucho nie urwie od dzbana, który wodę nosi.. Bo człowiek może wiele złego robić drugiemu człowiekowi szczególnie w czasach rewolucji kulturowej ogarniającej nasz kraj, a której jesteśmy świadkami, a której wiele osób sobie nie uświadamia.. Bo od istnienia do samoświadomości- jednak jest pewien krok.. Rozkład państwa postępuje powoli, acz systematycznie.. I nie postępuje sam- człowiek mu w tym wydatnie pomaga.. Zły człowiek. Przy pomocy większościowej demokracji mającej wpływ na nasze życie. I ciągle przegłosowują.. Dajmy na to jedna z ostatnich nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Jak wiadomo przeciwdziałanie, tzw. prewencja, to pomysł lewicy wszelakiej na zapobieganie? Wszystkiemu, choć zapobiec wszystkiemu się nie da, ale próbują.. Japończycy próbowali, no nie zapobiec trzęsieniu ziemi, ale chociaż wiedzieć wcześniej.. Bo jak tu zapobiec trzęsieniu ziemi, albo trąbie powietrznej, jak Pan Bóg nad tym wszystkim czuwa? Żeby nie wiem jak człowiek się starał - to, co ma się zdarzyć- zdarzy się, niezależnie od oczekiwań człowieka, bo człowiek jest tylko częścią, a nie sednem wszechświata.. Świat jest teocentryczny, a nie antropocentryczny.. I nie ma żadnego wpływu – wbrew temu, co twierdzą wszelcy naprawiacze świata- na losy świata.. Jest tylko jego częścią.. Wspomniana nowelizacja ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, jej przepisy dopiero, co uchwalone i gorące demokratycznie, przewidują możliwość odstąpienia” w niektórych przypadkach od ścigania za posiadanie małej ilości narkotyków”(????) Przewidują możliwość..(???) To tak jakby w przypadku morderstwa przepisy dotyczące morderców- po demokratycznej nowelizacji przewidywały możliwość odstąpienia w niektórych przypadkach od ścigania za niewielkie morderstwo popełnione na człowieku z powodów różnych.. Dobre prawo polega w swej prostocie polega na tym, że jest jasne i proste, nie pozostawiając żadnych wątpliwości legislacyjnych.. Powiedzmy sobie szczerze: ktoś popełnił morderstwo z premedytacją, zabił człowieka, bo chciał i całą sprawę zaplanował- należy mu się kara śmierci bez zawieszenia, bez żadnych ulg, bez dziurawych korzyści legislacyjnych,, bo jak tak naprawdę powiesić delikwenta, odstępując częściowo i odstępując w szczególnych przypadkach od wykonania kary? Jak częściowo- i jak w szczególnych przypadkach? Jak przewiercił wiertarką- to odstępować, czy też nie odstępować? A jak poderżnął gardło- to odstępować czy też nie odstępować..? Oczywiście zabijanie człowieka dotyczy innego człowiek, a nie samego siebie, na szczęście samobójstwa nie są jeszcze karane.. Można się zabijać i wieszać do woli, w tej materii demokratyczny Sejm nie wiele może zrobić. Może jedynie zalecać, żeby się nie wieszać.. Natomiast w sprawie zażywania narkotyków samemu sobie, nikt nie powinien się wtrącać do tego, co robi dorosły człowiek, jeśli mamy zachować zasadę, że: „chcącemu nie dzieje się krzywda”, dostał wszak od Pana Boga Wszechmogącego- rozum i wolną wolę i niech postępuje według własnego uznania. Będzie mu to wycenione na Sądzie Ostatecznym, wszystkie jego dobre i złe uczynki.. Jeśli nie szkodzi innym.. Bo powiedzmy sobie szczerze: jednemu niektóre rzeczy szkodzą, a innemu jak najbardziej nie.. A tym bardziej samo posiadanie. Na przykład posiadanie alkoholu w małych lub większych ilościach nie szkodzi nikomu, ale już zażywanie może zaszkodzić, ale jak naprawdę zaszkodzi to tylko temu, który się zdecydował na próbę szkodliwości. I ważna jest ilość - i tu Karol Marks miał rację. Duża ilość alkoholu może przejść, w jakość. Ale to problem jednostkowy, a nie problem społeczny- jak próbują nam wmówić niektórzy” społecznicy” działający przeciwko decyzjom Boskim, bo przecież jest wolna wola i rozum.. Podobnie jest z posiadaniem samochodu.. Źle użytkowany może zaszkodzić i można przy jego złym użytkowaniu stracić nawet życie. Ale ludzie jednak samochód użytkują, bo jest im potrzebny, z wyjątkiem ludzi ekologów, którym samochody przeszkadzają, bo zatruwają im nie tylko życie, ale i powietrze. Samochód jest częścią naszej cywilizacji.. Jest to wielkie osiągnięcie techniczne. Ale zdaniem ekologów, drogowskaz nie musi podążać w kierunku, który wskazuje.. W każdym razie nowe przepisy przewidują możliwość odstąpienia w niektórych przypadkach od ścigania za posiadanie małej ilości narkotyków… Dla jednego określona ilość jest mała, a dla innych- duża.. To, jaka ilość będzie ścigana, a od której ścigania władza odstąpi? Żeby mogła odstąpić musi najpierw sprawdzić i określić - najlepiej przy pomocy eksperta, jaką ilość zatrzymany człowiek ma przy sobie.. Do tego najpierw trzeba zatrzymać. Zdaniem pana Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości desygnowanego na to stanowisko przez apolityczną Platformę Obywatelską, „nowelizacja da skuteczne narzędzie do ścigania dilerów i leczenia osób uzależnionych”(???) Taaak??? Przecież diler może mieć przy sobie tylko tyle „ białej śmierci”, na ile mu pozwoli znowelizowana demokratycznie ustawa- resztę będzie miał w sobie tylko znanych miejscach niewidocznych dla oczu prokuratury i policji. Bo najważniejsze jest to, co niewidoczne dla oczu.. I dalej będzie handlował ile jego dusza zapragnie, a kieszeń pomieści, a policja obywatelska będzie się za nim uganiała, bo chodzi o to, żeby króliczka gonić, a nie złapać go.. Gdyby narkotyki, tak jak wiele rzeczy na tym Bożym świecie potraktować rynkowo, a nie administracyjnie zakazywać, sprawa powróciłaby do normalności. Ale nie może powrócić do normalności, bo jak wyglądałaby Polska, gdyby nagle zapanowała normalność..? Co prawda ”Polskość to nienormalność”- jak twierdził dwadzieścia kilka lat temu pan Donald Tusk i od tej pory Polska z jednej nienormalności weszła w inną- europejską, a z polskością walczy się na wiele sposobów?. Tak jak z naszą suwerennością i wolnością, w sprawie, której powiedział pan Jarosław Kaczyński po katastrofie smoleńskiej, a ściślej o swoim bracie Lechu Kaczyńskim: ”Walczył o wolną Polskę i może, dlatego nie ma go pośród nas”(???) Wolne związki zawodowe to oczywiście nie wolna Polska, to Polska zniewolona przez związki zawodowe.. Tak jak Komitet Obrony Robotników zrzeszający ludzi o poglądach lewicy trockistowskiej.. No i specjalizowanie się w socjalistycznym” prawie pracy”. To nie jest powód do dumy.. A już podpisanie Traktatu Lizbońskiego na mocy, którego Polska stała się częścią superpaństwa o nazwie Unia Europejska i straciła suwerenność.. Nastąpiła jedynie zamiana sojuszy- ze wschodniego na zachodni.. Po dwudziestu latach niepodległości- tak jak w okresie międzywojennym..Traktat Lizboński wszedł w życie 1 grudnia 2009 roku, a początek III Rzeczpospolitej to rok 1989, czas, gdy” w Polsce skończył się komunizm”, który tak naprawdę się nie skończył.. W czym pani Joanna Szczepkowska bardzo się pomyliła.. Robienie wyjątków w prawie, tworzy kolejne wyjątki, a do tych wyjątków powstają nowe wyjątki, i tak tworzony jest burdel prawny, w którym nie można się połapać- i o to w tym wszystkim chodzi.. Bo co stoi na przeszkodzie, żeby prawo było proste i zrozumiałe i nie naruszało zasady chcącemu nie dzieje się krzywda i nie wprowadzało zasady, że chcącemu krzywda się dzieje.. Coś widocznie stoi? W tym czasie „obywatele” piszą listy do premiera, pisz ą ich wiele- jeden mnie zainteresował szczególnie.. Jeden z „ obywateli” demokratycznego państwa prawnego urzeczywistniającego zasady niesprawiedliwości, czyli sprawiedliwości społecznej, bardzo prosi pana premiera, żeby ten załatwił mu łóżko w państwowym szpitalu dla jego matki(???). I w tej sprawie do samego premiera.. I jest w tym logika! Pan premier jest odpowiedzialny przecież za stan zdrowia poddanych mu” obywateli” państwa prawnego i demokratycznego.. Powinien coś tym listem zrobić - i natychmiast w świetle kamer załatwić łóżko dla „obywatela”, który o taką przysługę premiera prosi grzecznie w liście.. Co innego, gdyby szpitale były prywatne, a” obywatele” mięli w ręku pieniądze, te same, które rząd im odebrał, żeby nie mogli się dostać normalnie do lekarza i do szpitala?. Pomoże mu oczywiście w tym pani minister Ewa Kopacz.. I oboje znajdą wolne łóżko, gdzieś w Polsce- w szpitalu państwowym, tym bardziej, że pani minister została ostatnio „miss” w rządzie pana premiera Donalda Tuska.. Jakby trzeba było zostałaby nawet miss Polski! Wszystko da się załatwić w demokratycznym państwie prawnym i jeszcze niektórzy wierzą, że komunizm się skończył.. Niedoczekanie! WJR

Bankierzy i Złodzieje! Gajowy nie ma czasu ani na wprowadzenie polskich „ogonków”, ani na korektę drobnych pomyłek językowych, za co się sumituje. Szwajcarskie miliardy ofiar Holocaustu okazały się zupełnym mitem- jak pisze Times w wydaniu sobotnim z 13 października 2001r, odsłaniając kulisy jednego z najbardziej groteskowych i niesmacznych dramatów, jakim zawsze pozostaje kryminalny akt wyłudzenia i rabunki. A zaczęło się to wszystko w 1995 roku, kiedy to dwóch ważnych gentlemanów panowie Edgar Bronfman – przewodniczący Światowego Kongresu żydów i pan Abraham Burg, wschodząca gwiazda izraelskiej polityki przekroczyło próg banków szwajcarskich z humanitarna misja. ” Macie miliardy dolarów zdeponowane na waszych kontach przez Żydów przed II Wojna Światowa”- powiedzieli - ” Zadamy natychmiastowego wypłacenia pieniędzy, dopóki ocaleni z holocaustu jeszcze żyją. Niech ostatnie chwile ich życia przeżyją w miarę dostatnio”. Bronfman i Burg są na tyle znani i ważni, ze zarówno banki, jak i kompanie ubezpieczeniowe nie mogły ich zignorować, ale musiały posłuchać. Edgar Bronfman odziedziczył swoje miliardy po ojcu Samie, szefie Mafii Żydowskiej. Sam (Shmuele) natomiast zbił swoja fortunę na dystrybucji i handlu wódka w USA, która przemycał w czasie Prohibicji z Kanady przez Wielkie Jeziora, przy pomocy rozbudowanej sieci gangsterskiej. Shmuel Bronfman zbił jeszcze większa fortunę, jako rekin pożyczkowy. Na krótko przed śmiercią zapytany przez dziennikarza, co jest największym wynalazkiem ludzkości?- Shmuel Bronfman odpowiedział- Tak naprawdę to jest jedno – odsetki od pożyczek! Kapitały zdobyte na zbrodni i wyciśnięte od dłużników pomogły w polityce. W żydowskiej polityce tym bardziej, bo tam nie musisz być nigdzie i przez nikogo wybranym, aby być ważną figura. Zawsze przecież możesz wynająć dwa pokoje w biurowcu i napisać na drzwiach Żydowski Związek Światowy, albo Forum Ocalonych, albo Żydowską Organizacja Wyzwolenia i już jesteś w interesie. Nikt przecież nie zastrzegł sobie praw do takich i im podobnych nazw. Kongres Światowy żydów był właśnie takim malutkim interesem z wielka nazwa. Przed Bronfmanem miał tez inna żydowska patriarchalna figurę, jakim był Nahum Goldman, ale wtedy jeszcze nie ciągnięto tak nachalnie za sznurki i nie cięto lodu w upał. To dopiero poparte ogromnym kapitałem Bronfmana to „ciało przedstawicielskie” nabrało powagi i znaczenia. Avram (Abraham) Burg, marszałek izraelskiego Knesetu i kandydat do przewodniczącego Partii Pracy jest synem innego wielkiego polityka Israela, który służył we wszystkich jego rządach, jako minister przez 40 lat. Lidera Narodowej Partii Religijnej dr. Burga, tak - właśnie tego dr. Burga, który w programie telewizyjnym ABC Nightline 2 sierpnia 2001 określił Palestyńczyków, jako ” …ludzi, których nie chciałbyś za mężów twoich córek”. Avram potrzebuje sponsorów w zrobieniu politycznej kariery, a Bronfman odpowiedniego partnera w Izraelu dla swoich planów. Żaden bank, żadna kompania ubezpieczeniowa nie odmowi, zatem tak ważnym figurom. Po krótkim oporze, szwajcarski gigant poddał się i „tytularne głowy” Żydostwa odeszły z ogromnymi kuframi pełnymi pieniędzy. ”Ci Żydzi chcą obrabować nasze banki i kompanie ubezpieczeniowe w imię swojego holocaustu” – powiadali Szwajcarzy. Ale jakże się straszliwie mylili. Cała historia rozpoczyna się niczym powtórzone Protokoły Mędrców Syjonu z podbudowa scenografii wziętej z „Żądła”. Sześć lat już mija, a prawie ani jeden dolar nie został wypuszczony z zaciśniętych, zachłannych pazurów międzynarodowej komisji stworzonej przez Bronfmana i Burga. Praktycznie nic nie dano żadnemu z ocalonych z żydowskiego holocaustu. Te pieniądze zostały zdefraudowane dokładnie przez tych samych ludzi, którzy tak głośno domagali się sprawiedliwości i uczciwości dla ofiar Holocaustu. Obecnie - Los Angeles Times napisał: „Międzynarodowa komisja ustanowiona dla zaspokojenia roszczeń ubezpieczeniowych z okresu Holocaustu wydala do dnia dzisiejszego więcej niż 30 mln na pensje, hotele, reklamę, kiedy w tym samym czasie rozprowadzono na cele statutowe mniej niż 3mln”. Członkowie komisji zamienili się na wysokiej klasy klientów agentów podroży, luksusowych kurortów i parków rozrywki. LA Times pisze: „dokumenty zaświadczają, że od 1998 roku komisja odbyła 18 wielkich zjazdów, każdy z ponad 100 uczestnikami w drogich hotelach Londynu, Jerozolimy, Rzymu, Washingtonu i Nowego Jorku”. Kiedy ofiary pracy przymusowej -jak podaje „The Independent”- otrzymają nie więcej niż od 2500 do 7500$, prawnicy, którzy prowadzili negocjacje ze Szwajcarami dostali wynagrodzenia każdy po ponad 1mln dolarów?. A oto właśnie przed paru dniami ” Times „podaje, ze po dokładnym sprawdzeniu tzw. „uśpionych” kont bankowych przez Szwajcarów, okazało się, ze owe pieniądze nie należą wcale do żydów - ofiar Holocaustu. Należą one, bowiem w zdecydowanej większości do bogatych Nie-żydów, czyli Gojów, którzy po prostu o swych pieniądzach zapomnieli. Zatem okazuje się ze Szwajcaria zapłaciła 1,5 miliarda dolarów Bronfmanowi i Burgowi nie, dlatego, ze ich zadania były słuszne. Zapłacili, ponieważ nie mieli wyjścia. Otóż okazało się, ze Bronfman razem z reszta z Markiem Rich, byli najważniejszymi sponsorami prezydenta Billa Clintona, a Clinton swoje „prośby” do Szwajcarii formowałby być może w postaci… kluczy bombowców. Niektóre fakty zaczęły wychodzić na światło dzienne w CUNY książce profesora Finkelsteina pt.: „Przemysł Holocaustu”. Finkelstein protestuje przeciwko bandyckim metodom żydowskich organizacji. Za to tylko okrzyknięto go antysemita. Teraz po roku od chwili ukazania się książki ukazują się jeszcze bardziej nieprawdopodobne i smakowite detale. Jeżeli sprawdzane dokładnie informacje uzyskają potwierdzenie, będziemy mieli do czynienia z największym aktem złodziejstwa, – jakiego dokonano w 20 wieku! Oczywiście profesor Finkelstein pomylił się w paru sprawach: otóż, na złość tzw. żydofobom ofiarami złodziejstwa nie są tylko banki i ubezpieczenia, ale i prości Żydzi. Ku hańbie natomiast i wstydowi żydów i Żydofilów, złodziejami rabującymi są samozwańczy Żydowscy Przywódcy, którzy uzurpowali sobie prawo reprezentacji żydów.

II Czlowiekiem ,ktory kryje sie za tym wszystkim jest czlowiek- jakze odmieny od profesora Finkelsteina z Nowego Yorku. Martin Stern jest bogatym Brytyjskim businessmanem siedzacym po uszy w interesie nieruchomosciowym oraz w dzialalnosci zydowskiej i syjonistycznej. Pracuje w Londynie, ale weekendy spedza w wielkim apartamencie, jaki posiada w Jerozolimie w dzielnicy Ortodoxyjnych Zydow. Nie opuszcza zadnej modlitwy w swojej shule, rozdaje jalmuzne i kocha Israel. Jego zwyczajne spotkanie ze szwajcarskim bankierem w Villar, eleganckim kurorcie w Alpach szwajcarskich, zapoczatkowalo cala machinacje wokol odszkodowan za Holocaust. Otoz bankier powiedzial mala ploteczke Sternowi o tym- jak jego bank Union Swisse (USB) dokonujac komputerowej inwentaryzacji odkryl, ze wiele kont jest uspionych od 1939 roku. Liczyli oni, ze ok 45Mln FS czyli ok 30 mln $ zdeponowanych w ich Banku, musialo prawdopodobnie nalezec do Zydow, ktorzy zgineli w Holocauscie, lub po wojnie. ”Nie chcielismy trzymac niczyich pieniedzy” -powiedzial uczciwy Szwajcar- ” zadzwonilismy do Swiatowego Kongresu Zydow i poprosilismy ich o pomoc w znalezieniu uprawnionych do spadkow” .Kongres odpowiedzial, ze nie lezy to w jego statutowych zalozeniach, zatem potraktowani chlodno Szwajcarzy przekazali pieniadze na Czerwony Krzyz- cale 30 mln. Martin Stern byl bardzo poruszony historia i opowiedzial ja w izraelskim Radiu. Dwa tygodnie po audycji radiowej panowie Bronfman i Burg dziwnym „zbiegiem okolicznosci” pojawili sie w Szwajcarii pukajac do drzwi Szwajcarskich Korporacji bankowych z zadaniem gotowki. Jak powiedzielismy wczesniej, pieniadze oczywiscie dostali ,ale zatrzymali je na swoje potrzeby. Martin poczul sie w jakis sposob zaangazowany i zaczal sledzic co sie dzieje z pieniadzami. Martwily go coraz bardziej sposoby, w jakie pieniadze te sa rozdysponowywane…Oprocz swych ogromnych pensji, Komisja Odszkodowawcza wydala 43 mln $ na paczki zywnosciowe dla Zydow rosyjskich, o czym nikogo nie poinformowali, dokladnie wtedy- kiedy ponaglali w tym samym czasie Szwajcarow, aby ci spieszyli sie z wyplatami dla „ocalonych”. Czyzby ich zadania nagle ulegly zmianie? Pewne sprawy rodzine zawiodly Sterna do Generali Assurance. Przed wojna Genarali bylo wielka kompania ubezpieczeniowa wloska tzn. byla ona wlasnoscia wloskich Zydow.” Wiele kompani ubezpieczeniowych w owym czsie bylo w rekach zydowskich, ktore tez pelnily role malych bankow”- powiada Stern. Generali posiadalo ogromne assety w Palestynie, jak i na Balkanach oraz we Wloszech. Pomimo wojny, wloskiego faszyzmu i holocaustu, Generali zachowala zydowskie koneksje i wlasnosc. Otoz nie chcac isc w slady Szwajcarow i Niemcow ,odmowili oni respektowania wszelakich przedwojennych polis. Stern na swoja reke wynajal dedektywow i przeprowadzil dochodzenie odnajdujac miejsce , gdzie zmagazynowane zostaly archiwa ze wszystkimi przedwojenymi polisami. Okazalo sie, ze Generali winnna jest ogromne sumy uprawnionym. Odkrycie Sterna zmusilo szefow Generali do zgody na zaplacenie -ale tylko uprawnionym do ich rak osobiscie(!).

III Teraz, jezeli zmarly ubezpieczony nie byl Zydem, jego zstepni dostana rownowartosc polisy- na jaka byl ubezpieczony, czy to w kompanii, czy banku. Ale jak juz wam wszystkim wiadomo, lub przynajmniej powino byc wiadomo- my Zydzi roznimy sie od innych. Roznimy sie tym, ze zdaje sie jestesmy bardziej naiwni, poniewaz zgodzilismy sie na posrednikow- Zydowskich Przywodcow- do targow z Gojami. Poczawszy od 1950 roku zydowscy przywodcy zrobili miliony, jako posrednicy, gdyz zadne odszkodowania nigdy nie szly prosto do rak poszkodowanych, ale zawsze do lepkich lap przywodcow. Zydzi z Israela powinni otrzymac odszkodowania poprzez israelskie kanaly, kiedy Zydzi europejscy od razu od Gojow. Zadziwiajaco zawsze ci Zydzi, ktorzy dostawali odszkodowania poprzez zydowskich posrednikow otrzymywali mniej , a czasami o wiele mniej- zydowskie panstwo, zydowskie organizacje, zydowskie komitety i zydowscy liderzy zawsze zarobili na transakcji, wykorzystujac kazda sztuczke, kazdy pretekst. Kiedy inflacja w Israelu jest z natury wysoka, poszkodowani zawsze sa na minusie. Banki nigdy nie przekazuja pieniedzy na czas. Kiedy Zydzi rosyjscy zaczeli przyjezdzac do Israela, zydowscy przywodcy dogadali sie z Niemcami- aby ci zadbali o potrzeby przesiedlencow. Lwia czesc funduszy, jakie przelali Niemcy na ten cel do dzis znajduje sie w rekach zydowskich organizacji, posrednikow i innych. Ktokolwiek z nas zaufal naszym zydowskim braciom zostal wystrychniety na dudka, nic sie nie zmienilo: tak, jak zasada orznac Zyda byla w przeszlosci cecha wszystkich zydowskich oszustow, liderow i bankierow- tak zostalo do dzisiaj. Cynik ujalby to tak: sama czysta idea Zydostwa jest najlepszym wynalazkiem zydowskich oszustow. W czasach naszych dziadkow nie pracowalo to tak dobrze, bo owczesni Zydzi doskonale wiedzieli, ze zydowski oszust oszuka Zyda tak samo szybko- jak oszukiwal Goja- a moze nawet szybciej. Ale teraz wiekszosc z nas zapomniala o tym- tak waznym fakcie.

IV Kiedy juz Stern odkryl polisy i Generali zgodzilo sie placic, to natychmiast izraelscy i zydowscy politycy postanowili , ze nic bez nich. Otoz wynegocjowali oni w imieniu poszkodowanych stale porozumienie z Generali. Sam pomysl jest idiotyczny- no bo bez wzgledu na to, czy Zydzi sa narodem, czy grupa etniczna, czy religiojna, zawarli oni umowy ubezpieczeniowe -jako prywatne osoby. Ponadto w zadnej klauzuli nie upowaznili nikogo, a juz najmniej izraelskich politykow do reprezentowania ich interesow. Ale ci politycy negocjuja porozumienie, uzyskujac za te przysluge 100mln$ (sto milionow dollarow), nazywajac to Generalnym Funduszem i natychmiast uzywajac go, jak swoj wlasny. Zapomnieli calkowicie o prawach i interesie zydowskich wlascicieli polis ubezpieczeniowych, lub najprowdopodobniej nigdy nie brali ich pod uwage, no moze za wyjatkiem uzycia ich- jako semantycznego frazesu. W czerwcu 2001 roku z 1250 polis-jakie zglosily roszczenia, Generalny Fundusz zalatwil jedynie 72. Wlasciciele polis sa odsylani w jedna i w druga strone, bardzo czesto spotyka ich kategortyczna odmowa bez podania jakiejkolwiek przyczyny, badz nie otrzymuja na swe podania jakiejkolwiek odpowiedzi. Zdesperowani ludzie zwracaja sie bezposrednio do Wlochow… i dostaja zaplate. Juz to samo dodatkowo udowadnia wszystkim i wokol, ze Zydzi potrzebuja zydowskich posrednikow tak samo, jak rybie potrzebny jest kombinezon pletwonurka. W tym samym czasie Generalny Fundusz dokonuje 270 ex gratia platnosci na humanitarne akcje. Wysylaja paczki do Rosji do rosyjskich Zydow, kuszac nimi do emigracji do Izraela. Mam nadzieje,ze Generalny Fundusz bedzie niezmiernie szczesliwy karmiac rosyjskich Zydow i zaspokajajac swe syjonistyczne marzenia, ale dlaczego ci izraelscy politycy nie mowili o tym wczesniej negocjujac porozumienie?

Martin Stern odkryl ze zaufani GF zaczeli czesto latac do Wloch na koszt GF, a kiedy okazalo sie , ze to w sumie male pieniadze poprosili GF o specjalne fundusze i zaplate za uslugi. Na domiar zlego wiadomosc rozniosla sie za ocean i zydowscy klienci w Ameryce dowiedzieli sie, ze ich sprawy zostaly „zalatwione”przez ich politykow i ze zydowskie organizacje amerykanskie wspomagaly swoich kolesi z Izraela. Wazna role w owym szwindlu odegral nie byle kto, tylko sam Lawrence Gagleburger, byly sekretarz Stanu US w rzadzie Clintona. Ten „wielki” czlowiek siedzi na stanowisku przewodniczacego komisji zydowskich przywodcow d/s odszkodowan za holocaustowe odszkodowania od firm ubezpieczeniowych i pobiera bagatela tylko 350 tys $ rocznie. W opinii Sterna pieniadze, jakie uzysakno w porozumieniu zaledwie wystarcza na pokrycie roszczen poszkodowanych i dlatego przeraza go beztroska- z jaka Bronfrman i Burg przewalaja fundusze.

V W czasie kiedy organizacje zydowskie naciskaly nachalnie na banki Szwajcarow i Niemcow w stosunku do bankow zydowskich byly one o wiele bardziej ulegle. Bank Leumi Israel posiada najprawdopodobnie najwiecej funduszow nalezacych do ludzi , ktorzy zgineli podczas wojny niz Szawajcarzy i Niemcy oraz inne do kupy razem wzieci. Byc moze ogarnie was pusty smiech , ale to wlasnie zydowskie banki naleza do tych , ktorym wogole sie nie spieszy z wyplatami. Naprawde to trzymaja sie te pieniadze ich lap- jak przyklejone. Przed II Wojna wielu europejskich Zydow zdeponowalo swoje oszczednosci w Anglo Palestynskim Banku, glownym zydowskim banku Palestyny, bo tak nazywal sie Bank Leumi przed 1948 rokiem. Wielu z nich zlozylo depozyty, wielu wynajelo sejfy. Nie tylko Zydzi uzywali tego banku- jego sejfy kryly skarby zarowno Zydow, jak i palestynskich chrzescian i muzulmanow. Wielu Poalestynczykow stracilo swoje depozyty w wielkim powstaniu 1948 roku. Bank Israela uzyl wszelkich dostepnych sposobow , aby zablokowac ich pieniadze i pozwolil, aby zamienily sie w nicosc dzieki szalejacej inflacji. Ale Zydzi nie byli potraktowani lepiej. Jak sie okazalo najgorszym miejscem , gdzie mozna bylo trzymac pieniadze byl Bank Leumi i Narodowy Bank Israela. Ocaleni z Holocaustu i ich zstepni spotkali sie z gwaltowna odmowa, kiedy domagali sie niezaleznej inspekcji. W procesie prywatyzacji Bank Leumi stal sie czescia wlasnosci Generali Assurance, Migdal Insurance i Bank Leumi- stanowiac konglomerat roznych zwiazanych ze soba grup biznessmenow, businesswomen z bardzo podejrzanymi zyciorysami. Niektorzy z nich siedza na czele roznych kompanii, dzielac zyski i szuflujac dookola fundusze. Martin Stern odkryl, ze w 1959 roku urzednicy Banku Leumi otwarli -bez zadnej komisji z zewnatrz, bez zadnej kontroli i bez wymaganego na te okolicznosc spisanego protokolu- „uspione sejfy”. Ich zawartosc wkladali do brazowych kopert i zmagazynowali- jak najdalej od ludzkich oczu.. Jako anegdoate opowiedziano mu , ze w Banku Leumi stal wielki kufer, na ktorym sekretarki rwaly swoje ponczochy, kiedy go otworzono okazalo sie, ze znajduje sie w nim prawdziwy skarb Kosciola Koptyjskiego…do dzisiaj kufer nie zostal zwrocony Kosciolowi. Martin Stern nie mogl uwierzyc , ze tak latwo lamano prawo i przepisy bankowe. W imieniu poszkodowanych wystapil on do Banku Leumi oficjalnie, o ogloszenie publicznie list nazwisk, wlascicieli sejfow ,ktorych sejfy zostaly oproznione. Na poczatek dyrektor banku Galia Maor zaprzeczyla, ze bank otworzyl sejfy. Kiedy pokazano jej dowody odpowiedziala bezczelnie cyt” „znalezlismy tylko listy milosne”. Zastanawiam sie, czy taka odpowiedz Szwajcarow -czy kogokolwiek innego, bylaby wystarczajaca dla zydowskichj organizacji… Los pienieznych depozytow nie byl lepszy od zawartosci sejfow, jako ze Bank Leumi ma swoje sposoby. Np pani Klausner zdeponowala przed wojna w Banku Leumi 170 funtow sterlingow, w przeliczeniu dzis eqwiwalent 25 000$, Kiedy poprosila o wyplacenie depozytu Bank Leumi zaproponowal jej 13 nowych israelskich szekli czyli 4$. W celu zaoszczedzenia sobie wstydu Bank Leumi zniszczyl stare dokumenty. Sztuczki Banku Leumi zwrocily uwage prasy zydowskiej i niektorych czlonkow Knassetu. powolano nawet specjalna komisje parlamentarna. Zajelo to szesc miesiecy, aby ta komisje sformowac, ale jej poczynania okazaly sie totalna klapa. Poszkodowani domagali sie znalezienia winnych zatajenia funduszy, komisja wogole sie tym nie zajela, malo tego- do komisji weszli ludzie odpowiedzialani za balagan w dniu dzisiejszym. Zvi Barak byl czlonkiem dyrekcji banku Leumi, byl czlonkiem dyrekcji Generali, byl sledczym wyslanym do szukania kont w bankach szwajcarskich i dzis…jest w komisji… i szuka nieprawidlowosci w swoim wlasnym banku… Michael Kleiner nalezy do prawego skrzydla MP partii Herut. Napisal do Komisji nastepujace slowa cyt” Bank zniszczyl dokumenty dwuch osobnych sekcji i teraz zachodzi podejrzenie, ze zniszczono dokumentacje dot. sejfow i zawartosci brazowych kopert.” Warto zaznaczyc , ze Bank Leumi jest znany z prania pieniedzy na wielka skale, miedzy innymi slady krycia wielkich fortun ukradzionych przez Vladymira Montesinos i jego bossa Alberto Fujimori bylego prezydenta Peru, zostaly wykryte w biurach szwajcarskich Banku Leumi….. wyobrazcie sobie pralnie, z ktorej wyprana chusteczka do nosa wychodzi brudniejsza niz przyszla.

VI Jednakze najwiekszym osiagnieciem zydowskich liderow bylo dokonane w 1991 roku przejecie majatkow w DDR, kiedy Wschodnie Niemcy przylaczyly sie do Republiki Federlnej. Po 1945 roku DDR nie zwrocil wlasnosci przedwojennym wlacicielom, obojetnie, czy byli nimi Zydzi -czy Niemcy. Poslugiwali sie oni bowiem rozsadna logika i nie przypisywali zadnego znaczenia pojeciu Zydostwo, na rownych prawach traktujac wszystkich swoich obywateli, czy byli Niemcami, czy Zydami. Uwazali oni, ze idea hitlerowskiego podzialu spoleczenstwa z odsaperowaniem Zydow zostala zarzucona w 1945 roku. Jakze sie mylili! Zachodnie Niemcy przyjely koncept sredniowieczny Zydostwa w 1950 roku, kiedy zaplacili odszkodowania za zydowskie mienie- nie oczywiscie poszkodowanym, czy ich spadkobiercom – ale panstwu Israelowi i zydowskim liderom. Teraz ci zrobili to samo po raz drugi! Na przykład dwóch Niemców - jeden Moses drugi Peter zginęli we wojnę i pozostawili jakaś tam własność w Niemczech Wschodnich. Własność Petera, jako własność Goja pozostaje w rękach rządu niemieckiego do czasu zgłoszenia się prawowitych spadkobierców. Kiedy się nie zgłoszą takowi, jego własność staje się własnością ogólnonarodową przechodząc na Skarb Państwa. Ale własność Moses’a, który był Żydem przechodzi w ręce panów Bronfmana i Burga, jako liderów i przedstawicieli tzw. Żydostwa, członków tzw. Konferencji d/s Odszkodowań. Niemcy przetransferowali, bowiem cala własność żydów w Niemczech Wschodnich w ręce Konferencji. Sama Konferencja jest fikcyjnym ciałem składająca się z 44 członków, niektórzy z nich byli wysłani przez małe grupy o wielkich nazwach, jak np. Anglo żydowska Asocjacja - która ma zaledwie 50 członków, podczas gdy wielomilionowa rzesze żydów w Israelu reprezentuje jedynie dwie osoby. Komisja ma znalezc prawowitych spadkobierców Mosesa i innych niemieckich żydów. Ale żydowscy przywódcy maja lepszy pomysł. Wiedząc ,ze i tak i tak wielu właścicieli nieruchomości nie zgłosi się nigdy i te nieruchomości beda ich, jest im za mało. Za malo tym zachłannym, chytrym bękartom, zatem wymyślili sobie datę, po której jakiekolwiek roszczenia spadkobierców nie beda rozpatrywane w ogóle bez względu na zasadność roszczenia. To jest pociągniecie godne żydowskiego geniusza, jakieś 30 miliardów dolarów wartości nieruchomości stało się ich prawna własnością! Od dzisiaj moga sobie powoli załatwiać bez końca roszczenia prawowitych spadkobierców, a miliardy za czynsze z tych nieruchomości beda sie odkładać na ich własnych kontach. Amerykańskie organizacje ocalonych z Holocaustu rozpoczęły walke z „wlasnymi” przywódcami. Domagają się oni od Konferencji ogloszenia list publicznych zarowno nieruchomosci, jak i uprawnionych do nich. Zamierzają sądzić zarówno Niemcy, jak i Szwajcarie i Wlochy, jak i inne kraje o to, ze w jakis tajemny sposob przyjely owa średniowieczną idee Żydostwa i Żydowskiej własności. Mówią oni, ze wlasnosc moze byc tylko przynalezna indywidualnej osobie nie jakiejs „Wlasnosci Zydostwa”! Jak pokazalem wam tuta,j takie bowiem podejscie jest oczywiscie wygodne, ale tylko dla zydowskich liderow, gdyz pozwala im zyc w stylu ,do jakiego zdazyli przywyknac, ale dla normalych prostych ludzi zydowskiego pochodzenia przyszedl najwyzszy czas, aby pozbyc sie kosztownych iluzji o zydowskiej solidarnosci. Tlum: Roman Kafel

Trójkąt z diabłem Stosunki pracy w „nowoczesnym” systemie społecznym obracają się wokół osi pracodawca – pracobiorca. Takie jest ogólne mniemanie i każdy konflikt narastający na styku tych dwóch światów postrzegany jest, jako konflikt „klasowy”. Zły i pazerny przedsiębiorca kontra coraz bardziej wyzyskiwany pracownik. Jakoś nie zauważa się automatycznie, że ten układ ma jeszcze jeden wymiar i jest to w sumie trójkąt gdzie podstawą jest wspomniana, czytelna relacja a wierzchołkiem spinającym te dwa światy jest system bankowy. Wszechobecny i wszechmożny kartel banksterów, od którego tak naprawdę zależy powodzenie i relacje w gospodarce. To ci, zwykle anonimowi urzędnicy w ładnych garniturach, siedzący wygodnie w klimatyzowanych, przestronnych biurach decydują o powodzeniu każdego, pojedynczego przedsięwzięcia, całych sektorów gospodarki i gospodarek całych państw. Nie sieją, nie orzą a jak te niebieskie ptaki zbierają. I to całkiem niezłe plony, czasami wszystko, tak, ze dla tych, co sieja i tych, co orzą nie starczy już nic. A i pług z koniem potrafią zabrać jak przyjdzie ochota. Jak doszło do tego, że ogromna armia uczciwych przecież ludzi dała założyć sobie takie pęta? W dodatku zaciskające się coraz bardziej. Tak żeby daleko nie szukać i w ogromnym skrócie, można zacząć od sprytnego pomysłu, na jaki wpadło dwóch rzutkich banksterów pod koniec XVII w Anglii. Za pożyczenie królowi określonej sumy pieniędzy uzyskali sprytni ci panowie zgodę na wydrukowanie drugiej takiej ilości pieniądza. Tym razem pustego, bez pokrycia w złocie, ale za to dobrze oprocentowanego. Dalej poszło już z górki a ukoronowaniem ich bezbożnego dzieła było utworzenie Rezerwy Federalnej (FED), instytucji całkowicie prywatnej, mającej boski przywilej kreowania czegoś z niczego. Tak naprawdę mają oni zdolności i uprawnienia przewyższające Boga. Stwórca, jak podaje Biblia, zanim zaczął tworzyć świat miał, choć Słowo. Chrystus by nakarmić tłumy w Kanie Galilejskiej musiał dysponować przynajmniej kilkoma rybami i jakimś gąsiorkiem wina. A ci panowie nic, co najwyżej kawałek papieru i trochę atramentu. Teraz to nawet myszka komputerowa wystarczy. Genialne, prawda? Ktoś się może zapytać, po co piszę takie oczywiste oczywistości? Piszę, bo 99 % populacji uważa taki stan rzeczy za coś całkowicie normalnego i darząc banksterów wielką estymą godzi się na wypłacanie im horrendalnych sum za robienie tych „cudów”. A jedynym „cudotwórcą” w tej materii powinno być państwo. Co robi jednak państwo? Zamiast korzystać z przysługującej mu suwerenności woli pożyczać każdy grosz, który banda cwanych banksterów wydrukuje na kawałku ładnego papieru. Nie za darmo oczywiście. Wszelkie kryzysy ekonomiczne, wojny, postępująca bieda i rozwarstwienie społeczeństw ma źródło właśnie w tej indolencji klasy politycznej, która tak naprawdę nie jest nikim innym niż bandą agentów Lichwy. Przez nią wybieranych i opłacanych za utrzymywanie istniejącego status quo. Śmieszą mnie pojawiające się tu i ówdzie niezdarne próby analiz, programów gospodarczych i tego typu makulatury płodzonej przez różnej maści „ekspertów”. Dzieje się to zwykle przed zbliżającymi się wyborami. Ostatnio nawet coraz rzadziej, przynajmniej w Polsce. No, bo co te smutne pacynki robiące za polityków mogą wymyślić nowego w obrębie systemu Lichwy? Dobrego nic. Za to mogą podnieść podatki, kazać pracować za grosze aż do ukończenia 100 lat, obciąć środki na ochronę zdrowia czy szkolnictwo. I w sumie szansę ma wygrać ten, kto obieca, że nas mniej okradnie i upodli. Świetna perspektywa. I jaka rozwojowa. A co trzeba zrobić, żeby było lepiej? Zlikwidować cudotwórstwo banksterów i potraktować pieniądz, jako jednostkę miary. Bo tym w istocie jest. Dobrem realnym jest tylko ludzka praca i to, co dzięki niej powstaje – towary i usługi. Państwo powinno przejąć z powrotem swoje nadane boskim prawem prerogatywy. A banksterów? Ja wiem…? Do wora. A wór… SpiritoLibero

Pytania do P. Tomasza Hypkiego- niezależnego eksperta lotniczego Rozszerzenie wiedzy wszystkich interesujących się Katastrofą Smoleńską w związku z publikacją Raportu MAK, polskich Uwag do niego, oraz konferencji prasowej Zespołu Millera spowodowało, że zasadne staje się postawienie niżej wymienionych pytań ekspertowi lotniczemu, Panu Tomaszowi Hypkiemu:

1. W dniu 15.04.2010 stwierdził Pan publicznie: „Jeżeli odejdziemy od tego że nie mamy jeszcze pełnej jasności co do szczegółów technicznych tej katastrofy pod Smoleńskiem, to wszystko było bardzo podobne : źle wyposażone lotnisko, źle przygotowani ludzie którzy naprowadzali samolot, załoga która chyba nie zdawała sobie sprawy z tego w jak trudnej sytuacji się znalazła, pogoda fatalna, presja tych którzy są na pokładzie (wtedy byli to wysocy dowódcy Sił Powietrznych, teraz najwyżsi ludzie w polskim państwie)- to można by mnożyć. Przebieg wydarzeń, nawet te podejścia dwa do lądowania też były, to samo nawet uderzenie z przechyleniem w lewo też chyba było.”

- Czy podtrzymuje Pan twierdzenie o 2 podejściach do lądowania, jeśli nie- gdzie i kiedy zostało ono zdementowane;

- Czy w świetle oświadczenia Prokuratury o braku bezpośrednich nacisków na załogę oraz polskich Uwag do Raportu MAK podtrzymuje Pan tezę o presji najwyższych ludzi w państwie, jeśli nie- gdzie i kiedy została ona zdementowana;

- Czy w świetle faktu, że na konferencji prasowej KBWLLP ujawniono zapis z CVR samolotu, z którego wynika, że załoga miała świadomość że leci nad obniżeniem (08:40:04 II P: Tam jest obniżenie Arek, 08:40:06 I P: Wiem, zaraz będzie. Tam to jest, tak) podtrzymuje Pan tezę iż załoga chyba nie do końca zdawała sobie sprawy z tego, w jak trudnej sytuacji się znalazła, jeśli nie- gdzie i kiedy teza ta została zdementowana;

www.youtube.com/watch

2.W wywiadzie dla Superexpressu w dniu 02.06.2010 stwierdził Pan:

- „ Jeżeli istnieje przepis, że w określonych warunkach nie można schodzić poniżej 120 metrów, to po prostu się nie schodzi i koniec.” Potwierdził Pan to w materiale TVN24 w dniu 09.04.2011.

- Czy w związku z faktem, iż we wstępnym Raporcie MAK określono minima dla lotu z 10.04.2010 na 100x1000 m, co ma potwierdzenie w kartach lotniska gdzie podana wartość 100x1000 m występuje dla podejścia na RSP+OSP podtrzymuje Pan tezę o wysokości decyzji 120 m, a jeśli nie- gdzie i kiedy została ona zdementowana;

- odpowiadając na pytanie „- A czy Rosjanie nie mogli odmówić przyjęcia samolotu, żeby nie ryzykować, że na ich kiepskie lotnisko spowite mgłą spadnie kolos wypełniony paliwem?” powiedział Pan: „Nie mogli, nie ma takiej procedury. Lądować czy nie lądować - decyduje załoga.” Czy w świetle polskich Uwag do Raportu MAK podtrzymuje Pan tezę że nie było podstawy prawnej do zabronienia „101” lądowania, a jeśli nie- gdzie i kiedy została ona zdementowana;

www.se.pl/wydarzenia/opinie/to-wina-polakow_141425.html

3. W dniu 12.01.2011 skomentował Pan dla portalu "Głos Rosji" Raport MAK.

- stwierdził Pan: „oni po prostu postanowili, mimo że warunki na to absolutnie nie pozwalały, wylądować, i tyle, i to lądowanie konsekwentnie realizowali.”

- Czy w świetle faktu, że o godzinie 08:40:47 pierwszy pilot podjął decyzję o odejściu na drugi krąg, co potwierdził drugi pilot (I P: Odchodzimy na drugie zajście, II P: Odchodzimy) podtrzymuje Pan tę tezę, jeśli nie- gdzie i kiedy została ona zdementowana;

- jeśli Pana zdaniem miało miejsce lądowanie, proszę wytłumaczyć rozpoczęcie zniżania z wysokości decyzyjnej przez pilota klasy mistrzowskiej przed usłyszeniem dzwonka bliższej radiolatarni, znajdującej się w odległości ok. 1100 metrów od progu pasa, skoro zniżanie powinno być rozpoczęte po usłyszeniu dzwonka radiolatarni i zobaczeniu elementów pasa;

- stwierdził Pan, w kontekście rzekomej podjętej przez załogę próby lądowania poniżej minimów, że „należy domniemywać iż już wcześniej robiła takie rzeczy, tylko może w lepszych warunkach albo na lepszych lotniskach, i to się udawało, a tutaj okazało się że zamknięte rosyjskie lotnisko nie jest dobrym miejscem na takie eksperymenty”. Czy podtrzymuje Pan tę tezę i jakie na jej potwierdzenie ma dowody, jeśli nie- gdzie i kiedy została ona zdementowana;

polish.ruvr.ru/2011/01/12/39500644.html

www.tvn24.pl/12690,1698944,0,1,na-120-metrach-powinnismy-przestac-analizowac-ten-lot,wiadomosc.html

4. W dniu 19.01.2011 w materiale TOK FM stwierdził Pan: „Piloci tupolewa nie mieli prawa lądować na autopilocie (...) - Według ekspertów, gdyby pilot ręcznie sterował, to lepiej czułby maszynę, wiedziałby, co się dzieje - może wcześniej dodałby gazu.” Tymczasem użycie 2 kanałów ABSU i automatu ciągu (tak jak to miało miejsce w Smoleńsku) niezależnie od rodzaju realizowanego podejścia dopuszcza instrukcja PУКОВОДСТВО ПО ЛЕТНОЙ ЭКСПЛУAТAЦИИ Ту-154M: 4.6. ЗАХОД НА ПОСАДКУ

4.6.1. При построении предпосадочного маневра и в процессе выполнения захода на посадку могут использоваться следующие автоматические режимы АБСУ:

- в продольном канале СТАВИЛ ПРОДОЛ и управления от рукоятки СПУСК – ПОДЪЕМ при выдерживании заданной скорости полета экипажем I Н I;

-> в боковом канале СТАВИЛ БОКОВ и управления от рукоятки РАЗВОРОТ, ГНВУ] ,{ А311, | А311 |.[ЗК|;

- управления и стабилизации скоростью полета через АТ совместно с автоматическим режимом работы АБСУ. В боковом канале рекомендуется использовать режим I ЗК ], в продольном канале | НI.

Instrukcja eksploatacji Tu-154M w locie

4.6. PODEJŚCIE DO LĄDOWANIA.

4.6.1. Przy realizacji manewru przed lądowaniem i w procesie realizacji lądowania można wykorzystywać następujące kanały ABSU:

- w kanale podłużnym СТАВИЛ ПРОДОЛ i sterowanie drążkiem СПУСК - ПОДЪЕМ przy utrzymywaniu zadanej prędkości lotu I Н I;

- w kanale poprzecznym СТАВИЛ БОКОВ i sterowanie drążkiem РАЗВОРОТ, ГНВУ] , { А311,| А311 |.[ЗК|;

- sterowanie i stabilizacja prędkością za pomocą automatu ciągu (AT) razem z automatycznym reżimem pracy ABSU. W kanale poprzecznym rekomenduje się wykorzystywać reżim I ЗК ], w kanale podłuznym- | НI

Również w dokumencie „Uwagi Rzeczypospolitej Polskiej do projektu raportu końcowego MAK” stwierdzono, że takie podejście nie jest zakazane. Proszę, zatem o wskazanie instrukcji Tu-154M która zabrania takiego manewru, lub informację gdzie i kiedy zdementował Pan wygłoszoną przez siebie tezę;

5. Według wp.pl, stwierdził Pan że „pilot nie posiadał certyfikatu do porozumiewania się po rosyjsku”.

Czy to Pana słowa, jeśli tak to czy podtrzymuje Pan tę tezę w świetle wypowiedzi gen. Anatola Czabana udzielonej na konferencji prasowej w dniu 15.05.2010: "Nie spotkałem w życiu, żeby był kiedykolwiek wydany certyfikat do porozumiewania się w języku rosyjskim. Nie ma instytucji, ktora by wydawała takie certyfikaty i nie jest to nigdzie praktykowane”, a jeśli nie- gdzie została ona przez Pana zdementowana ?

Proszę o podanie podstawy prawnej określającej zarówno sam certyfikat o którym Pan wspomina, jak i obowiązek posiadania takich certyfikatów przez załogę?

wiadomosci.wp.pl/kat,1342,title,Rosjanie-maja-racje---to-piloci-doprowadzili-dokatastrofy,

Marek Dąbrowski – blog

Wieści z Finlandii Wyniki wyborów w Krainie Tysiąca Jezior zaskoczyły wszystkich. Cztery partie przyszły niemal łeb–w–łeb:

Partia Narodowa, zwana konserwatywno–liberalną, czyli coś jak PO – 20%

Partia Socjal–Demokratyczna – czyli po prostu Czerwona Hołota – 19.1%

Prawdziwi Finowie (Perussuomalaiset)– partia trochę taka, jak UPR-WiP, której sondaże dawały… 2% – dostała 19%

Partia Centrum – coś jak PiS; do tej pory miała premiera – teraz spadła na 15% i jej szefowa zapowiedziała przejście do opozycji.

Wydawałoby się, że naturalnym będzie sojusz Partii Narodowej i Prawdziwych Finów – jednak ta pierwsza jest pro–unijna, a ta druga unio–sceptyczna – a po drugie… nie mają w sumie 51% miejsc w parlamencie: 44+39=83 a nie 100. Wygląda na to, że mimo zwycięstwa Prawicy i Centro–Prawicy nie da się w Finlandii zbudować rządu nie–lewicowego. Cóż: pozostaje mieć nadzieję, że w następnych wyborach "Prawdziwi Finowie” zwiększą swój udział do 40%. JKM

Żydokomuna Kto by pomyślał, że Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita, utworzone niby to w celu walki z antysemityzmem i ksenofobią, okaże się antysemickie? Wprawdzie świat jest bardziej tajemniczy, niżby się wydawało, ale akurat tę metamorfozę objaśnić stosunkowo łatwo; organizacje zwalczające antysemityzm otrzymują granty od różnych sponsorów, z których później muszą się pewnie jakoś rozliczać. Jak się rozlicza ze swoimi sponsorami Otwarta Rzeczpospolita – tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale wcale bym się nie zdziwił, gdyby się okazało, że rozlicza się z wytropionych antysemitników. Ale z antysemitnikami różnie bywa; na pierwszy rzut oka wydaje się, że jest ich takie mnóstwo, że wystarczy dla wszystkich, ale kiedy przychodzi do tropienia, to sprawa natychmiast się komplikuje zwłaszcza, że konkurencja jest ostra i dla każdego może nie wystarczyć. Wtedy nie ma innej rady, jak udawanie – i obawiam się, że Otwarta Rzeczpospolita mogła uchwycić się tej desperackiej metody. Antysemityzm, jak wiadomo, polega na przeświadczeniu, że wszystkiemu winni są Żydzi. To oczywista nieprawda, bo na świecie zdarzają się trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, fale tsunami, tornada i tym podobne klęski żywiołowe, z którymi Żydzi nie mają raczej nic wspólnego. Ale to przekonanie, chociaż fałszywe, nie jest najbardziej skrajną postacią antysemityzmu. Najbardziej skrajną postacią antysemityzmu jest negowanie istnienia Żydów, podobne do takiej negacji zatajanie ich egzystencji, albo wreszcie uznawanie żydowskiego pochodzenia za coś nieprzyzwoitego. I właśnie to przytrafiło się Stowarzyszeniu Otwarta Rzeczpospolita. Protestując przeciwko dopuszczeniu dowodu z zeznań świadka Leszka Żebrowskiego w procesie, jaki Agora wytoczyła Markowi Rymkiewiczowi, Otwarta Rzeczpospolita dała wyraz przekonaniu, że ujawnianie czyjegoś żydowskiego pochodzenia jest dowodem antysemityzmu. Tymczasem świadek Żebrowski, na którego Otwarta Rzeczpospolita już złożyła donos do jakiejści zawodowej korporacji, miał tylko ujawnić życiorysy redaktorów „Gazety Wyborczej”, spośród których wielu ma zapewne żydowskie pochodzenie. Ale cóż w tym właściwie złego, zwłaszcza, jeśli to prawda? Najwyraźniej Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita musi uważać żydowskie pochodzenie za rodzaj wstydliwej przypadłości, jak np. syfilis, czy hemoroidy. Czyż to nie antysemityzm i to jeszcze gorszy, niż przekonanie, że Żydzi są wszystkiemu winni? Moim zdaniem bez porównania gorszy, bo przekonanie, że Żydzi są wszystkiemu winni, chociaż oczywiście nieprawdziwe, zawiera w sobie swoisty komplement w postaci przypisywania im swego rodzaju wszechmocy, podczas gdy uznawanie żydowskości za przypadłość wstydliwą, nacechowane jest albo kompleksami, albo pogardą. Najwyraźniej Otwarta Rzeczpospolita zaczyna pożerać własny ogon, co może temu stowarzyszeniu grozić ostrym zatruciem. Ale ja właściwie nie chciałem pisać o antysemityzmie Otwartej Rzeczypospolitej. Nie życzę jej dobrze, bo brzydzę się donosicielami, których „Gazeta Wyborcza” znowu – jak za Stalina - określa mianem „społeczników” - bez względu na to, czy donoszą na Żydów, czy na kogokolwiek innego. Jeśli więc padnie ofiarą trucizny, którą wytwarza, to nie ma powodu do zmartwień. Chciałem napisać o żydokomunie. Jej istnienie bywa negowane, podobnie, jak istnienie Żydów – ale cóż począć, kiedy ujawnia ona nie tylko swoje istnienie, ale również swoją ciągłość, nawet w retoryce? W książce „Nie trzeba głośno mówić” Józef Mackiewicz opisuje proces szkolenia politycznego w sowieckiej Lotniczo-Desantowej Szkole Specjalnego Przeznaczenia. „W pierwszym rzędzie, wychodząc z założeń nauki Lenina-Stalina, żadnych kompromisów, nawet w ujęciu czysto fonetycznym. Wszyscy Niemcy: "faszystowscy ludożercy". (…) Obiektywnie jest tylko jeden wielki, wspólny interes po stronie Związku Sowieckiego. Każdy, kto opowie się po tamtej stronie, bez względu na argumenty, to kułacki wyrodek, b. kryminalista, zdrajca, sprzedawczyk, szpieg, faszystowska sobaka. Określenie globalne: "gestapowiec".” W takich i podobnych szkołach kształcono kadry dla potrzeb przyszłego imperium Stalina – a sporą ich część stanowili żydowscy absolwenci komunizmu z ulicy Gęsiej i Smoczej. Żyją jeszcze ludzie pamiętający twórcze zastosowanie tych mądrości, kiedy z łaski Ojca Narodów objęli oni administrowanie naszym nieszczęśliwym krajem i nadzór nad mniej wartościowym narodem tubylczym. W okresie tego dobrego fartu nie tylko dorobili się tytułów i majątku, ale również dochowali się potomstwa, któremu mądrość etapu podsunęła pomysł przepoczwarzenia się w szermierzy wolności. Jednak zarówno taktyka, jak i retoryka takiej, dajmy na to, „Gazety Wyborczej” w niczym nie odbiega od programu Lotniczo-Desantowej Szkoły Specjalnego Przeznaczenia. W jaki sposób żydokomuna odtwarza się już w kolejnym, trzecim pokoleniu? Pochodzenie; wiadomo - jest dziedziczne. A taktyka i retoryka? To jest temat „dla naturalisty, który przegląda wykopane w błocie i gatunkuje i nazywa glisty”. SM

Kontrowersyjna opinia Korwina-Mikke: sarkofag nad Czarnobylem nie powinien być wzmacniany. "Należy go otworzyć!" Panowie spokojnie Sarkofag nad jednym z bloków byłej elektrowni atomowej w Czarnobylu.

Janusz Korwin-Mikke dowodzi, że Bronisław Komorowski popełnił błąd, kiedy spotykając się w 25 rocznice czarnobylskiego wybuchu z prezydentem Ukrainy Wiktorem Janukowyczem zadeklarował dwa miliony dolarów na nowy sarkofag nad reaktorem. I wcale nie chodzi o to, że wychodzi, iż każdy Polak przeznaczy na ten cel pięć centów. Janusz Korwin-Mikke problem widzi gdzie indziej i dlatego, na łamach krakowskiego Dziennika Polskiego, stwierdza: Nie ma żadnego powodu – poza interesem ukraińskich cementowni – by wzmacniać sarkofagi. Przeciwnie: po 25 latach należy je po prostu otworzyć – i umożliwić naturalne wyrównanie się poziomu skażenia. Przypominam, że już w dziesięć lat po wybuchu na atolu Eniwetok przyroda na wyspach Bikini rozkwitła i wzbogaciła się do stanu nieznanego przed wybuchem. Powstało wiele nowych gatunków roślin i zwierząt. To samo nastąpiłoby w Czarnobylu, gdyby nie niepotrzebne środki zapobiegające. Zdaniem Korwina, uczeni donoszą, że pod sarkofagami rozwija się wiele nowych gatunków drobnoustrojów. Byłoby dobrze, by stopniowo wtapiały się w ekosystem, a nie wtargnęły kiedyś, jako obcy – i groźny, bo izolowany – gatunek - dowodzi polityk. Brrr... Szczerze mówiąc obie wersje wydają się nam przerażające.

Cerber Pierwotnie miałem napisać relację z Kongresu Nowej Prawicy, ale w Internecie pojawiło się tyle materiałów, że zainteresować czytelników mógłbym tylko własną opinią – w co też wątpię – ponieważ zgodnym zdaniem uczestników kongres był bardzo udany, w szczególności przemówienia pp. Szeremetiewa, Ziemkiewicza czy burmistrza Środy Wlkp, p. Ziętkowskiego, były wspaniałe i nagradzane często spontaniczną owacją na stojąco. Ciekawym konceptem, zgodnym zresztą z naukami Dmowskiego, podzielił się z nami p. Bosak, były poseł LPR. Z kolei pan Sommer zapowiedział tworzenie struktur na poziomie mniejszych samorządów. Bardziej niż zwykle położono na kongresie akcent na patriotyzm i odpowiedzialność za kraj – coś w filozofii indywidualistycznej niespotykanego. Cieszy to tym bardziej, gdyż mówcy zgodnie mówili o patriotyzmie mądrym, czerpiącym inspirację od Romana Dmowskiego i endeckich ekonomistów. Chyba wszyscy, oprócz p. Szeremietiewa, (który temat gospodarki ominął), podkreślali, że tylko sprawną ekonomią można uczynić Polskę krajem wielkim i że Polska ma wielki potencjał w swoich pracownikach. Przeciętny Polak pracuje przeciętnie 20 dni dłużej od przeciętnego Niemca (!!!) i 15 od przeciętnego Amerykanina, co pokazuje, że wbrew opinii Gazety Wyborczej, Polacy to nacja pracowita i ofiarna. Po co europejskie firmy miałyby się outsorcować do Chin, kiedy Polska byłaby dla nich rajem po obniżeniu kosztów pracy i wprowadzeniu prostego, ale przejrzystego prawa handlowego, podatkowego i budowlanego? Tak jak tydzień wśród środowisk około PiS-owskich można było zauważyć wyraźną poprawę w cechach wolicjonalnych (pewność siebie, poczucie własnej wartości i aktywność), tak w wypadku KoLibrów wymienione cechy osiągnęły stabilizację. Nie było chyba uczestnika, który nie wierzyłby w Polskę i jej obywateli, co można podsumować prostym i jasnym: To ten system trzeba zmienić! Na kongresie kuriozalnie najgorszym przemówieniem było przemówienie JKM, obok przeraźliwie nudnych przemówień członków stowarzyszenia KoLiber i pewnego Pana próbującego przekonać zgromadzonych, że demokracja to najlepszy z możliwych ustrojów, co sala skwitowała buczeniem, gwizdami, a podsumowała gromkim „my chcemy króla!”. Jednakże to właśnie JKM zmobilizował mnie do napisania tekstu, który chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Sam gospodarz wydawał się być nieco bardziej zmęczony niż zwykle. W dodatku od razu w swoim przemówieniu zdetonował minę. Jak napisali facebookowi prześmiewcy, nieustanne eksponowanie systemu podatkowego Adolfa Hitlera może ludzi tylko zniechęcić do głosowania. Nie wiem, czy JKM przeczyta ten tekst, zapewne nie, jeśli nie wkleję mu tego odpowiednio szybko w komentarzach. Mniejsza. Wiem za to, że wielu ludzi ciągle trwa w bezkrytycznym zaślepieniu swoim przywódcą i że tę sprawę trzeba wyjaśnić raz na zawszę. Otóż, zgodnie z prawem Godwina, Hitler to ultimo w dyskusji i zgodnie z obyczajem kończy się przegraną używającego Hitlera i nazistów, jako argumentu. Dlaczego tak jest? Ponieważ nie było na ziemi takiej osoby, którego system pochłonąłby w tak krótkim czasie tylu ofiar i dokonał tylu okrucieństw. Hitler to uosobienie wszelkiego zła. Z kolei „niskie podatki” to rzecz kojarząca się neutralnie lub pozytywnie. Postawienie „niskich podatków” obok Hitlera to najprostsza droga do obrzydzenia tych pierwszych, z uwagi na fatalne skojarzenie. Ponieważ absolutnie wszystko, co związane z Hitlerem, będzie kojarzyć się jak najgorzej, to w tym wypadku podobny los spotka i „niskie podatki”. Druga logiczna możliwość rozumowania stawia sprawę w jeszcze gorszym świetle. Skoro mówca używa pozytywnie kojarzących się „niskich podatków” łącznie z Hitlerem, u wielu osób wytwarza się skojarzenie, że ów mówca pozytywnie ocenia Hitlera (albo pozytywniej niż obecnych polityków, ale przecież zgodnie uważa się Hitlera za największe zło na świecie, więc nawet obecni politycy są lepsi!) – przepraszam Korwina i jego wyznawców, ale socjologia nie pozostawia tu złudzeń: każdorazowe użycie argumentu, że za Hitlera podatki były niższe, to prosta droga do zniechęcenia (żeby tylko…) ludzi do poparcia mówcy, który takiego argumentu używa; w dodatku taką pewnością i namiętnością tylko wzmacniając negatywny oddźwięk. Jedyne racjonalne wyjaśnienie, dlaczego JKM używa tego zwrotu, to jego linia wyborcza pt. „jakbym mówił nudne rzeczy, to by mnie nikt nie słuchał”. Cóż, pp. Nigel Farage czy pp. Ron i Rand Paul nie używają takowego argumentu, ale jakoś nikt nie powie, nawet ich przeciwnicy, że mówią nudno czy socjalistycznie. Drugą sprawą, która wizerunkowo odbija się nam czkawką, to równouprawnienie kobiet. Otóż, może to p. JKM stanie kością w gardle, ale trzeba to jasno powiedzieć: kapitalizm to niemalże personifikacja równouprawnienia. To właśnie w gospodarce rynkowej wszyscy są równi, to właśnie gospodarka rynkowa w ogóle nie patrzy na to, czy jesteś Polakiem, Niemcem czy Żydem, nie patrzy na to, czy jesteś mężczyzną i kobietą, tudzież czarnym, żółtym czy białym. Każdemu pracowitemu i/lub inteligentnemu człowiekowi oferuje swoje miejsce. To, co mówi Korwin, jest odwróceniem związku przyczynowo-skutkowego. Ponieważ w gospodarce wolnorynkowej mężczyźni (jak i kobiety) zarabiają więcej, to wiele kobiet, zgodnie z naturalnym instynktem, decyduje się zostać w domu i opiekować się dziećmi. Tymczasem przeciętny człowiek po wysłuchaniu JKM odnosi wrażenie, że chce On najpierw kobiety wysłać do domu i że to jest droga do wolnego rynku. Zachodzi tutaj podobna reakcja, co w wypadku Hitlera – czyli odwrócenie pozytywnych skojarzeń. I wbrew temu, co sądzi JKM, wśród polskich kobiet jest bardzo mocna opozycja do parytetów wyborczych i feministycznych subwencji czy działalności. Polskie kobiety są świadome swojej wartości i nie chcą „pomocnej dłoni” rządu, bo uważają to za absurd i niesprawiedliwość, a nawet wręcz obrazę. Także rewolucja industrialna, której wielkim fanem jest JKM, była rewolucją także dzięki kobietom, zwłaszcza w przemyśle włókienniczym i tekstylnym, jednej z witalnych i podstawowych gałęzi przemysłu konsumpcyjnego. Kapitalizm ponadto chłonie także różne spojrzenia na daną sprawę i kobiety takie spojrzenie oferują. Nie chciałbym być źle zrozumiany. Jestem i będę wierny prezesowi, chociażby dla wyborczego i agitacyjnego treningu. Powinni zrozumieć to rozłamowcy z UPR. JKM nie będzie towarzyszył nam wiecznie i jeśli popełnił jakieś błędy, to jego następca powinien je naprawić. Do tego czasu nie ma jednak bardziej medialnej i rozpoznawalnej osoby w KoLibrze, w dodatku wątpię, czy inteligentniejszej (może prof. Bartyzel). Jednak i sam prezes powinien zrozumieć, że spoczywa na nim odpowiedzialność za powodzenie wysiłków tysięcy wolontariuszy. Tymczasem sam wiem, jak trudno przekonać ludzi do JKM. Zanim zacznę wyjaśniać program UPR/WiP i ogólne założenia konserwatywnego liberalizmu, muszę godzinami tłumaczyć się z tego, co JKM powiedział (lepiej byłoby napisać „palnął”), wskutek czego znudzony i podrażniony rozmówca, za przeproszeniem, wyłączy mózg po 15 minutach, bo tylko winny się tłumaczy. Nie ma możliwości pozytywnej agitacji. Ja wiem, że JKM marnuje swój czas i pieniądze dla nas i naszej sprawy, ale powinien zrozumieć, że dużo więcej czasu i pieniędzy marnują jego zwolennicy. I że o ile jego wysiłek powoduje rezonans, to o tyle nasz wysiłek jest często daremny. JKM wielokrotnie dawał do zrozumienia, że jest pod nieustannym obstrzałem, zwłaszcza, gdy raz na jakiś czas pokażą go w mediach. Tym większą właśnie powinien wykazać się rozwagą. Skoro wie, że Jego słowa będą zmanipulowane, tym bardziej nie powinien dawać IM pretekstu. Tak rozumuje każdy myślący metodą korzyści człowiek. Tym czasem JKM, zgodnie z linią „nie będę mówił nudnych rzeczy” detonuje raz po raz kolejne wizerunkowe miny. Wysiłek agitacyjny jego zwolenników okazuje się być parą w gwizdek. JKM chwali się wynikiem wyborczym w Warszawie, tymczasem w zrobionym ówcześnie na Warszawiakach sondażu „nieufności” wygrał nie, kto inny, jak tylko prezes. Czy dało to coś komuś do myślenia? Naszą szansą są ludzie jak pp. Sommer, Rybiński, Wielomski czy burmistrz Środy Wielkopolskiej, Wojciech Ziętkowski (Jego przemówienie było wręcz modelowe – sam pewnie nie spodziewał się owacji na stojąco). Tacy ludzie mają w demokracji szansę na sukces wyborczy . Bo choć wszyscy wiemy, że demokracja, a zwłaszcza panująca nam obecnie demokracja medialna, jest ustrojem złym, to jednak na jej reguły nie ma się co obrażać, tak jak zasiadający do stołu gracz nie obraża się na reguły gry, w której chce uczestniczyć. Nasza idea jest wystarczająco kontrowersyjna, by nie trzeba było dorzucać do niej jeszcze więcej kontrowersji, wobec czego rozpoznawalność mamy niemal z urzędu. Co do monarchii – jeśli ludzie zobaczą, że jesteśmy w stanie zrobić coś porządnego w każdych warunkach – uwierzą nam i co do monarchii. Póki, co, czasy mamy, jakie mamy i choć zabrzmi to dla wielu kolibrów odpychająco, potrzeba nam być bardziej makiawelistycznym. Machiavelli, tak jak my, miał dość słabości i nieudolności swojego państwa i tak jak my, optował za silną monarchią. Znaleźliśmy się w takim miejscu, że wielu ludzi podziela „konserwatywno-liberalny” wektor reform państwa. Powinni to zrozumieć także rozłamowcy z UPR. O różnice personalno-programowe będziemy kłócić się później. Także niżej podpisany jest zwolennikiem ordoliberalizmu, a nie minarchizmu, co nie zmienia faktu, że właśnie środowisko konserwatywno-liberalne obrał za swoje. I korzystając z możliwości, ponawiam apel: zjednoczmy się i podążajmy za JKM! Z kolei do p. JKM mam osobny apel: Ma Pan nieograniczoną wolność, ale wszyscy dobrze wiemy, że nie ma wolności bez odpowiedzialności, – dlatego życzyłbym Panu więcej tego drugiego – odpowiedzialności za wiernych mimo wszystko KoLibrów. Dobre wrażenie z kongresowych przemówień niemal zmiótł Pan jednym zdaniem. Kamil Kisiel

ZAMACHY NA JANA PAWŁA II

Zamachy na Jana Pawła II (1920-2005), to jedna z największych tajemnic XX wieku. Zamach z 13 maja 1981 roku, to tylko jeden z, wielu, który doszedł do skutku i omal nie pozbawił życia papieża-Polaka. Spójrzmy na wykaz tych incydentów:

1. Listę otwiera zamach, jaki miał ponoć miejsce w Watykanie już w listopadzie 1980 roku. Zamachowcowi udaremniono próbę pozbawienia życia Jana Pawła II;

2. W dniu 16 kwietnia 1981 roku, nieznany ekstremista islamski rozerwał się własną bombą, którą miał rzucić w papieża;

3. Pamiętny 13 maja 1981 roku – Mehmed Ali Agça z Szarych Wilków strzela na placu św. Piotra. Pociski dosięgają celu, ale nie pozbawiają życia ofiary zamachu…

4. Niemal w rok później, dnia 12 maja 1982 roku, w portugalskiej Fatimie ks. Juan Fernandez Krohn zamierzał ugodzić Jana Pawła II wojskowym bagnetem – próbę udaremniono;

5. I jeszcze raz Półwysep Iberyjski, w listopadzie 1982 roku baskijska ETA zamierza przeprowadzić zamach, który udaremniają hiszpańskie służby specjalne…

6. Mediolan we Włoszech. W lutym 1983 roku obywatel turecki Mustafa Savas z Szarych Wilków wraz z kilkoma Turkami zamieszkałymi w RFN zamierzają zgładzić papieża, co zostaje im udaremnione;

7. Seul, 8 maja 1984 roku – kolejna nieudana próba zamachu, tym razem w Korei Południowej; v Montreal – następna nieudana próba zamachu w dniu 17 września 1984 roku;

8. Caracas, w dniu 26 stycznia 1985 roku udaremniono tam kolejną próbę zamachu w wykonaniu organizacji o zabarwieniu faszystowskim Ojczyzna-Rodzina-Wolność;

9. Venlo w Holandii. Kolejna udaremniona próba zamachu w dniu 14 maja 1985 roku. Zamachowcem okazał się znowu Turek z organizacji Szare Wilki – Esmet Assan;

10. Australia, Sydney – kolejna próba zamachu na Jana Pawła II, która została udaremniona przez australijskie służby specjalne w dniu 26 listopada 1986 roku;

11. Czerwiec 1987 roku, Polska – organizacja Abu Nidala planuje zgładzenie papieża w czasie pielgrzymki do Polski;

12. 15 maja 1988 roku, Peru, Lima – nieznani sprawcy podkładają 4 bomby i samochód-pułapkę na trasie przejazdu Jana Pawła II. Prawdopodobnie jest to robota Świetlistego Szlaku…

13. Czerwiec 1989 roku, Dania, Kopenhaga – pewna organizacja neonazistowska zamierzała dokonać zamachu na papieża. Próbę udaremniono;

14. Kwiecień 1990 roku – Czechy i Słowacja – aresztowano tam 4 członków organizacji Szare Wilki, którym udaremniono próbę zamachu;

15. 10 września 1990 roku, Wybrzeże Kości Słoniowej, Jamusukro – opozycja zamierzała zorganizować zamach na życie papieża w czasie konsekracji tamtejszej bazyliki, zamach udaremniono;

16. Luty 1991 – Watykan – Zagrożenie zamachem ze strony ekstremistów arabskich w związku z Pierwszą Wojną w Zatoce Perskiej;

17. Czerwiec 1993, Włochy, Fiogino – polski zamachowiec Jan Bułka został aresztowany pod zarzutem przygotowań zamachu na Jana Pawła II;

18. 15 stycznia 1995 roku – na Filipinach udaremniono zamach na papieża, w którym brali udział jeden Pakistańczyk i dwudziestu dwóch ekstremistów muzułmańskich;

19. Kwiecień 1997 roku, we Włoszech aresztowano kilku ekstremistów prawicowych przygotowujących zamach na Jana Pawła II;

20. 12 kwietnia 1997, Bośnia i Hercegowina, Sarajewo – w czasie rutynowej kontroli trasy przejazdu papieża wykryto i unieszkodliwiono 23 bomby (!!!);

21. 11 maja 1997 roku, Liban, Bejrut – Islamscy terroryści zamierzali ostrzelać samolot papieża rakietami typu Strzała, zamach udaremniono;

22. 24 marca 2000 roku, Izrael, Jerozolima – żydowska faszystowska organizacja Kach zamierzała dokonać zamachu w czasie wizyty papieża w Izraelu, zamach udaremniono;

23. Styczeń 2001 roku, Watykan – Ekstremiści islamscy planują dokonanie kolejnego zamachu;

24. Marzec 2002 roku, Watykan. Stan zdrowia papieża pogorsza się raptownie, szczególnie silnie daje mu się we znaki artretyzm w kolanie, czy jest to być może efekt kolejnego zamachu?

25. 5 czerwca 2002 roku, Watykan – pewien niezrównoważony psychicznie Włoch usiłuje podejść do papieża z atrapą bomby, najprawdopodobniej chodzi o zbadanie możliwości przeniknięcia terrorysty w pobliże Jana Pawła II?

26. 1 sierpnia 2002 roku, Meksyk, Mexico City – 14-letni Meksykanin Eric Angel Gomez strzelał do papieża z wiatrówki – zranił dwóch agentów ochrony;

27.Sierpień 2002 roku, Polska – Groźby pod adresem papieża zamieszczone na jednym z portali internetowych;

28. 17 sierpnia 2002, Polska, Kraków – w czasie IX pielgrzymki Jana Pawła II na krakowskim Rynku zostaje podłożona atrapa bomby w skarbonce…

Ciekawe zestawienie – nieprawdaż? Zabójstwa polityczne nie są obce w Watykanie. Kilku papieży zginęło od trucizny czy sztyletu. Zdecydowana większość zamachów na głowy Kościoła katolickiego została skutecznie pogrzebana na wieki wieków w archiwach Watykańskich. (Nie napisałem tutaj o zagadkowej śmierci papieża Jana Pawła I oraz komendanta Gwardii Szwajcarskiej płk Aloisa Estermanna i jego żony Gladys Meza Romero jakoby zamordowanych w dniu 4 maja 1998 roku przez kpr. Cedrica Torneya, ale jestem pewien, że mają one związek z zamachem na Jana Pawła II. Podejrzewam, że Estermannowie i Torney zostali zamordowani przez kogoś czwartego, i że zrobiono z Torney’a kozła ofiarnego…). Powyższe zestawienie powstało dzięki pracy dziennikarzy włoskich i amerykańskich. I nie jest ono bynajmniej kompletne… Dwie ostatnie pozycje z listy nie są zamachami sensu stricte, ale Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego i BOR nie zlekceważyły zagrożenia. Być może za tymi dwoma wydarzeniami stoją osoby pragnące zaistnieć medialnie czy zwykłe oszołomy, niemniej jednak nie wolno tego było zlekceważyć. Dlaczego? Po prostu, dlatego, że miał to być test na reakcję służb specjalnych na próbę przebicia się zamachowca(ów) przez ochronę papieża.

Niewykluczone, że celem mógł być któryś z gości papieża – jak np. prezydent Słowacji Josef Schuster, który po uroczystościach w Krakowie wyjechał do Bratysławy z objawami zatrucia… Jak wynika z niego, aż w 8 przypadkach na 25, zamachy były organizowane przez ludzi związanych z organizacją Szare Wilki lub innymi organizacjami neonazistowskimi. Szare Wilki jest to organizacja faszystowska i skrajnie prawicowa, wsławiona wieloma mordami politycznymi. W pozostałych kilku przypadkach, ślad po zamachowcach prowadzi na Bliski Wschód. Teraz, po zamachu 11 września 2001 roku na budynki WTC i Pentagon można z całą pewnością stwierdzić, że na tymi wszystkimi zamachami m ó g ł stać Usama ben-Laden i jego organizacja terrorystyczna al-Quaeda oraz wspierające ją służby specjalne krajów takich, jak: Irak, Pakistan, Libia, Sudan czy Iran. Mord na papieżu byłby dla niej mordem na czołowej postaci religijnej Europy i jednym z przywódców świata zachodniego. To oczywiste. W 1987 roku brałem udział w operacji zabezpieczenia wizyty Jana Pawła II w Szczecinie. Służby operacyjne i operacyjno-kontrolerskie Wojsk Ochrony Pogranicza skierowały swe zainteresowania głównie na rozpoznanie potencjalnych terrorystów od Abu Nidala – skutkiem, czego podejrzanym był każdy Arab przekraczający granicę PRL – szczególnie z kierunku zachodniego. (NB, w 1984 roku izraelski MOSSAD planował zabicie Abu Nidala w hotelu Victoria w Warszawie, ale zamach się nie udał…)

I co ciekawe – okazało się, że wszelkie informacje o planowanym zamachu polskie służby specjalne otrzymały z… Langley! Nie zatrzymano wtedy żadnego terrorysty, ale nie zezwolono na wjazd kilku Arabom, co, do których istniały podejrzenia, że nimi mogą być. Zastanawiające jest to, jakie byłyby implikacje polityczne takiego zamachu w PRL. Jeżeli byłby on udany, to żydowski establishment Izraela i Ameryki miałby wspaniały pretekst do rozprawy z Arabami w strefie Gazy i na wschodnim brzegu Jordanu. Poza tym poleciałyby kolejne oskarżenia pod adresem ZSRR i innych krajów socjalistycznych: NRD i CSRS. Podejrzewam, więc, że to nie Abu Nidal groził Ojcu Świętemu tego skwarnego lata 1987 roku w Polsce, ale zupełnie inne siły… I to zza zachodniej granicy PRL! Jest to zbyt oczywiste. W rzeczywistości, bowiem, Abu Nidal czy al-Quaeda (al-Kaida) byłyby jedynie figurantem, który miałby wykonać brudną robotę na zlecenie. I to zlecenie mogło nadejść z któregoś kraju Ameryki Łacińskiej, a dokładniej z zamieszkujących tam niemieckich fanatyków, marzących o wskrzeszeniu IV Rzeszy! Neonaziści kombinują dobrze: zabójstwo papieża w okresie Zimnej Wojny mogło doprowadzić do destabilizacji sytuacji politycznej na tyle, żeby doprowadzić do bezpośredniej konfrontacji NATO z Układem Warszawskim i w rezultacie do wybuchu w Europie III Wojny Światowej. To, dlatego skrajnej prawicy był tak wygodny „ślad bułgarski” w sprawie zamachu na Jana Pawła II i proces I. Antonowa, NB – była to typowa sprawa poszlakowa, bo nie było żadnego bezpośredniego dowodu. „Bułgarski ślad” był bardzo wygodny dla antykomunistów i dlatego ta brednia była aż tak żywotna. Być może były to zamachy – szczególnie w Ameryce Południowej – autorstwa zwolenników tzw. teologii wyzwolenia, którą Jan Paweł II zwalczał szczególnie zaciekle, jako konkurencję dla Kościoła katolickiego i w swej zaciekłości zapomniał o tym, że teologia wyzwolenia – nurt jednak chrześcijański w swych korzeniach – jest czymś bliższym Kościołowi, niż inne ugrupowania lewicowe. I to był ten błąd, bo pokonaniu teologii wyzwolenia na jej miejsce wpełzł ponownie komunizm. W Nikaragui, Wenezueli i kilku innych krajach Ameryki Łacińskiej czerwoni doszli ponownie do władzy lub odzyskali znaczne wpływy polityczne, przy gorącym poparciu Kuby… Nie zgadzam się również z hipotezą Tada Szulca, który twierdzi, że zamach na papieża, to robota francuskich neo-katarów czy neo-templariuszy. Hipoteza ta ma pewne pozory prawdopodobieństwa, bowiem faktycznie takie ugrupowania istnieją i rzeczywiście nie pałają wielką miłością do Kościoła katolickiego. Z drugiej jednak strony, zabicie Jana Pawła II nie dawało im absolutnie nic, poza zaspokojeniem chęci zemsty za wydarzenia z XII i XIII wieku. Ci ludzie nie są fanatykami, ale pragmatykami i po prostu im się to nie opłacało – nie mówiąc już o tym, że to Katarzy byli ofiarami, ale jako „czyści” nie pozwoliłby sobie na zbrukanie swych rąk krwią! Takiej możliwości – aktywności pogrobowców III Rzeszy – jeszcze nikt nie brał na serio i właśnie, dlatego jest prawdopodobna. Bardziej prawdopodobna, niż zemsta neo-katarów czy neo-templariuszy i im podobnych ruchów ludzi w przeszłości tępionych i prześladowanych przez Kościół katolicki, a dokładniej – przez Święte Officium alias Świętą Inkwizycję… Po drugie: papież Jan Paweł II jako przywódca religijny Europy był wrogiem nazizmu i totalitaryzmu we wszelkiej postaci, co udowadniał na co dzień walcząc z hitleryzmem i stalinizmem, i teraz także przeciwstawiał mu się z całą mocą, czemu niejednokrotnie dawał wyraz w swych homiliach. No i wreszcie po trzecie: sprawy finansowe Watykanu – materia wyjątkowo ciemna, mglista i niebezpieczna, która stała się przyczyną śmierci Jana Pawła I. To, że Jan Paweł I został skrytobójczo zamordowany jest poza wszelką dyskusją. Zamierzał on uporządkować sprawy finansowe Państwa Kościelnego. I wtedy wyszły na jaw szwindle Banco Ambrosiano i stowarzyszonej z nim loży masońskiej P-2 (Pi-Due). Wydaje się, że Gianpaolo ruszył kamień, który uruchomił lawinę. Zmiażdżyła go ona w 33 dniu sprawowania urzędu… Jeżeli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi tylko o pieniądze. W przypadku Watykanu są one szczególnie brudne: są to pieniądze nazistów i ich ofiar, są to pieniądze mafii i różnorakich służb specjalnych… Ujawnienie źródeł finansowania Kościoła katolickiego stałoby się straszliwym skandalem i gwoździem do trumny tej instytucji. Sytuację tą wykorzystują propagandowo różne skrajne lewicowe, syjonistyczne i faszystowskie szmatławce, których niewybredne ataki zawierają spory ładunek prawdy o finansach Kurii Rzymskiej. Dlatego teraz rozumiesz Czytelniku, skąd wziął się egzotyczny alians tureckich faszystowskich nacjonalistów, żydowskich skrajnych szowinistów i południowoamerykańskich neonazistów. Papież swym autorytetem jest osobą, która przeszkadza w realizacji neohitlerowskich celów powołania do życia IV Rzeszy. Dlatego należy go usunąć, by do głosu mógł dojść kardynał sprzyjający neonazistom. Zamachy ustały tylko, dlatego, że w roku 2000 Jan Paweł II był już po 80-tce zabicie go było pozbawione sensu. Dlatego należy uważnie patrzeć na otoczenie papieża, bowiem potencjalny neohitlerowiec znajduje się w jego otoczeniu i jest jednym z pretendentów do papieskiego tronu. To tłumaczy także wściekły upór, z jakim Jan Paweł II trzymał się władzy w Watykanie, bowiem zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa. I tłumaczy także wszystkie podchody niemieckich kardynałów zmierzające do zdetronizowania papieża, rozsiewane pogłoski, watykańskie zakulisowe plotki i pomówienia, wybuchające od czasu do czasu skandaliczne oświadczenia różnych watykańskich VIP-ów, drukowane potem przez różne proniemieckie brukowce lub gazety, które są na niemieckim garnuszku w Polsce, Czechach i innych krajach Europy. Jak już tu powiedziałem, nie zdziwię się, jeżeli okaże się, że Usama ben-Laden i trzon jego al-Quaedy znajdzie się gdzieś w Andach, u swych niemieckich braci w terroryzmie? Z okładanego amerykańskimi i brytyjskimi bombami Afganistanu mogli wywieźć go neonaziści z Ameryki Południowej i nikt nie byłby w stanie tego stwierdzić. Żaden Amerykanin czy Europejczyk. Z tej prostej przyczyny, że talibowie zabiliby go od ręki. Ciekawy jestem, co takiego zobaczył amerykański dziennikarz David Pearl bestialsko zamordowany w Kabulu na początku 2002 roku. Czy byli to neonazistowscy komandosi z Festung Anden? Sprawa obsadzenia tronu Piotrowego była kwestią bliskiego czasu. Być może siły ciemności, o których piszą wszystkie objawienia i przepowiednie, mogą dotyczyć właśnie tego węzłowego punktu w historii naszej cywilizacji, którym będzie konklawe po śmierci Jana Pawła II… Te słowa pisałem w 2003 roku, ale są one wciąż aktualne, nawet, kiedy Jan Paweł II już nie żyje, i przygotowywane jest konklawe mające wybrać kolejnego namiestnika Stolicy Piotrowej. W dalszym ciągu nie pozostała wyjaśniona sprawa zamachu na Ojca Świętego – a raczej wciąż narastają wokół niej znaki zapytania. Znalezione ponoć dokumenty wschodnioniemieckiej STASI wskazują jednoznacznie na inspiratorów – radzieckie KGB i wykonawców – bułgarską Drżawną Sigurnost’, ale czy są one autentyczne? Poważnie w to wątpię. Kreml nie miał żadnego interesu w tym zabójstwie – tylko na tym tracił, a poza tym oczywiście był Numerem Jeden na liście podejrzanych. Breżniew może był głupi, ale nie Andropow. Nawet przeideologizowani funkcjonariusze partyjni nie zostają szefami KGB za piękne oczy i dzięki protekcji. Mimo tego usiłuje się dzisiaj – w październiku 2005 roku – reaktywować śledztwo i udowodnić, że za zamachem na Placu Św. Piotra stała bułgarska DS, wschodnioniemiecka STASI, polska SB (która zamierzała zamordować także Lecha Wałęsę) i oczywiście patronujaca temu wszystkiemu radziecka KGB… Także Ali Agca zaczyna mówić o inspiratorze zamachu kryjącym się w cieniu Watykanu. Agcy wierzę z jednego względu: nie ma nic do stracenia i nic do zyskania, a poza tym przestał się bać, odkąd przekazano go Turkom do dalszej odsiadki. Poczuł się bezpiecznie, u siebie i poza wpływem z Watykanu, który mógłby go dosięgnąć we włoskim więzieniu. Niemieckie dokumenty mogły być dobrze podrobione – to żaden problem dla specjalistów służb specjalnych, a takich neohitlerowcy mieli zawsze na swe usługi… Nie takie dokumenty podrabiano!

Po papieżu-Polaku… Papież-Polak Jan Paweł II (Karol Wojtyła) zmarł w sobotę, 2 kwietnia 2005 roku, o godzinie 21: 37 czasu warszawskiego. Nie będę tu wyliczał jego zasług i potknięć, bo to należy do historyków i duchownych. Mnie interesuje następujący problem:, kto po Nim? Znany polski astrolog dr Leszek Szuman (1903-1987) w swej pracy “Astrologia i polityka” Gorzów 1980 (w II wydaniu “Tajemnice astrologii” Warszawa 1992) pisze na temat proroctwa św. Malachiasza, które dotyczy 111 papieży od czasów Celestyna II (1143-1144) aż do czasów współczesnych. Każda ze 111 postaci jest scharakteryzowana krótką wzmianką w języku łacińskim, która ma oddawać rozmaite cechy przyszłych ojców Kościoła katolickiego. Dr Szuman wylicza ich od numeru 100 na liście św. Malachiasza, i tak:

100 – Pius IX (1848-1878) – Crux de cruce – Krzyż krzyżów

101 – Leon XIII (1878-1905) - Lux coeli - Światło niebiańskie

102 – Pius X (1905-1914) - Ignis ardens - Ogień gorejący

103 – Benedykt XV (1914-1922) – Religio depopulata – Kościół wyludniony

104 - Pius XI (1922-1939) – Fides intrepida – Wiara nieustraszona

105 – Pius XII (1939-1958) – Pastor angelicus – Anielski pasterz

106 – Jan XXIII (1958-1963) – Pastor et nauta – Pasterz i żeglarz

107 – Paweł VI (1963-1978) – Flos florum – Kwiat kwiatów

108 – Jan Paweł I (1978) – De medietate Lunae – O połowiczności Księżyca

109 – Jan Paweł II (1978-2005) - De labore Solis - O wpływie Słońca

110 – Benedykt XVI (2005 – ?) – De gloria olivae - O chwale oliwy

111 – ? (?) – Petrus Romanus – Piotr Rzymianin

Mówi się w związku z tą charakterystyką, że następcą Jana Pawła II będzie ktoś o ciemnej karnacji skóry – człowiek o oliwkowym kolorze skóry – może nawet Murzyn czy Afroamerykanin. Natomiast po jego pontyfikacie ma przyjść Piotr Rzymianin, który ma panować aż do Ponownego Przyjścia Jezusa Chrystusa, co ma być równoznaczne z Końcem Świata i ustanowieniem na Ziemi Królestwa Bożego. Być może tak będzie – nie wiem. Ciekawy natomiast jestem tego, czy po Piotrze Rzymianinie Kościół katolicki będzie istniał, jako znana nam struktura, czy może przejdzie ewolucję i stanie się jakąś inna formą organizacji religijnej – bardziej dostosowaną do realiów XXI wieku i III tysiąclecia? Na jego miejsce konklawe wybrało Niemca – kard. Josepha Ratzingera, który przybrał imię Benedykta XVI. To było oczywiste od samego początku, a że Benedykt XVI był przełożonym Świętej Kongregacji ds. Czystości Wiary – dawnej Świętej Inkwizycji, i cieszy się złą sławą super-ortodoksyjnego i betonowego urzędnika Kościoła, to należy się spodziewać, że watykańskie archiwa zostaną wyczyszczone z kompromitujących dokumentów dotyczących związków Watykanu i ODESSA. Jak na razie okazało się, że nie jest tak źle, jak się to niektórym wydawało i papież-Niemiec odnosi się z sympatią do Polski i Polaków, co widać z jego publicznych wystąpień i pielgrzymki do Polski w 2006 roku.

Ślad bliskowschodni Istnieje jeszcze jedna przesłanka, która może wskazywać na zamachowców z Placu Św. Piotra, a o której mało mówi się w Polsce – z wiadomych względów. Chodzi o pochodzenie Jana Pawła II. Jeszcze w 1998 roku spotkałem się z wydawnictwami różnych ultranacjonalistycznych partyjek w rodzaju Powszechnej Partii Słowian i Narodów Sprzymierzonych, w których stało czarno na białym, że ten polski papież jest Żydem i jako taki powinien podlegać eksterminacji. Nie wierzyłem w te enuncjacje, wydawały się być bardzo wydumane i fantastyczne, a ich autorów za szowinistycznych durni i oszołomów. Myliłem się, bo Karol Wojtyła był z pochodzenia Żydem, bowiem jego babka – jak wynika z jego drzewa genealogicznego – była Żydówką o nazwisku Anna Maria Scholz – a że w narodzie wybranym narodowość dziedziczy się po matce, więc Karol Wojtyła de facto był Izraelitą. Dla nas fakt ten praktycznie nie ma znaczenia – Jan Paweł II był wielkim Polakiem, a jeszcze za życia nadano mu przydomek Wielki. Ale nie dla przedstawicieli ekstremistycznych odłamów innych religii. Ten fakt rozszerza krąg podejrzanych o kraje bliskowschodnie – kraje arabskie i Izrael. W obydwu przypadkach Jan Paweł II był dla nich podwójnym a nawet potrójnym wrogiem:

Był on wrogiem dla ekstremistycznych Arabów, bowiem był Żydem i przywódcą Kościoła katolickiego, z którym Arabowie walczyli od początku istnienia islamu.

Dla ekstremy izraelskiej był on potrójnym wrogiem – jako głowa Kościoła, jako Żyd-odszczepieniec i jako Polak – za jakiego się uważał… A to były powody, dla których można było zaryzykować zamach, a jak wynika z zestawienia – były próby i z jednej i z drugiej strony… A zatem inspiratorów zamachu i manipulatorów Ali Agcy należałoby poszukać także w Beer Shevie i Ar-Riadzie…

I ponownie Bułgaria! Ale to jeszcze nie wszystko, jako że w listopadzie 2005 roku pojawiła się na rynku księgarskim kolejna publikacja w sprawie zamachu na Jana Pawła II. Pozycja ta jest na tyle dziwaczna, że poświęcę jej tu trochę miejsca. Jest to książka autorstwa pułkownika w st. spocz. Wojsk Ochrony Pogranicza Henryka Piecucha pt. „Dwa strzały” (Warszawa – Chicago 2006)* .Na czym owa dziwaczność polega? Autor jest znany ze swych prac wzorowanych na demaskujących komunizm książkach Wiktora Suworowa, w których prowadzi on swe prywatne rozliczenia z polską wersją komunizmu, co nasiliło się po przegranym przezeń procesie o zniesławienie Platerówek – zwanych przez niego Platerankami. Praca ta byłaby nawet ciekawa, ale jest ona tak naiwnie i słodko poprawna politycznie i religijnie, że miejscami aż śmieszy. Z historią autor też jest na bakier, kiedy pisze, że Michaił S. Gorbaczow nic nie wiedział o szczegółach zamachu na Jana Pawła II, choć był sekretarzem generalnym KC KPZR. Otóż nie, nie był nim. Zamach miał miejsce w 1981 roku, kiedy Gorbaczow był sekretarzem, ale komitetu obwodowego w Stawropolu, zaś władzę objął on dopiero w roku 1985! Ale autorowi nie przeszkadza to budować swe teorie spiskowe dalej i dalej…

Książka składa się z dwóch wątków, które się wzajemnie przenikają – wątku zamachu na Jana Pawła II w dniu 13 maja 1981 roku i wątek wprowadzenia stanu wojennego w dniu 13 grudnia 1981 roku. Pierwszy z nich zakłada, że zamachu na Jana Pawła II dokonano w wyniku kombinacji operacyjnej KGB polegającej na pozyskaniu i wykorzystaniu tureckiego terrorysty Mehmeda Ali Agçy przez wspierających go tzw. Bułgarów-niebułgarów. W tym ujęciu, Agça był tylko kozłem ofiarnym i tylko on strzelał na placu św. Piotra. Oczywiście, to jasne, ale nie rozumiem jednego, a mianowicie – skoro KGB tak bardzo zależało na zabiciu papieża, to, dlaczego wysłano przeciwko niemu tylko jednego zamachowca??? Przecież do J. F. Kennedy’ego strzelało 3 czy nawet 4 morderców z kilku miejsc naraz, co zagwarantowało skuteczność zamachu! W styczniu 2006 roku, telewizja ABC wyemitowała film dokumentalny, w którym jego realizatorzy udowadniają, że za zamachem stoi kubańska DGI wspierana przez KGB, który wskazał Kubańczykom właśnie Lee Harvey’a Oswalda, jako kozła ofiarnego, i to właśnie KGB stała za kulisami tej zbrodni. Natomiast do Jana Pawła II strzelał tylko jeden zamachowiec na placu pełnym ludzi, w tłumie i w odległości ok. 10 m. Oczywiście, Agça strzelał wcześniej do dziennikarza w Turcji, ale strzelał na ulicy i niemal z przystawki. Był kiepskim strzelcem i Jan Paweł II zamach przeżył – jak konkluduje Piecuch. Otóż nie, cudem nie jest to, że Jan Paweł II przeżył zamach, ale to, że Agça w ogóle w niego trafił!!! Aż dziw, że ten groźny i siejący blady strach na Zachodzie i Wschodzie, wszechwładny i omnipotentny KGB tak ewidentnie spartolił sprawę! No, ale to jest właśnie cud, a o cudach się nie dyskutuje… I dziwi mnie tylko to, że autor (tak podobno kompetentny!) ani słowem się nie zająknął na temat pozostałych zamachów na polskiego papieża. To oczywiste, bo nie pasowały one do koncepcji jego książki, będącej z założenia paszkwilem na gen. Wojciecha Jaruzelskiego. To on jest tutaj właściwym celem. Generałowi można zarzucić niejedno: a to, że był przydupasem Moskwy, a to, że był podnóżkiem Kremla i Breżniewa, a to, że był winnym masakry na Wybrzeżu czy w KWK „Wujek”, itd. itp. Głównym zarzutem jest to, że był on autorem stanu wojennego i doprowadził do upadku pierwszej, autentycznej, niepodrabianej, niezinfiltrowanej przez cwane, chytre i pazerne szumowiny „Solidarności”. Autor wydaje się nie rozumieć tego, że Jaruzelski nie miał miejsca na manewry. Zdawał sobie sprawę, że zgodzenie się na nierealne – w istniejących warunkach politycznych – żądania „Solidarności” grożą interwencją wojskową zza wszystkich granic, a jednocześnie zawołanie o „bratnią pomoc” równałoby się przekształceniu PRL w 17 czy też 18 republikę Rad, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami: powtórka z Katynia, masowymi zsyłkami na Syberię i innymi urokami GUŁag-u. W najlepszym przypadku zresztą, bo czarny scenariusz mógłby wyglądać jeszcze gorzej. Przesiedlenie 38 mln Polaków do „stanów” nie stanowiłoby dla kremlowskich „żelaznych starców” żadnego problemu!

Dywizje na granicach PRL Piecuch pisze o kilku dywizjach na granicach PRL, które trzymano tam w celach demonstracyjno-pozoracyjnych, a tak naprawdę to nie była to nawet demonstracja siły, tylko przedstawienie na użytek USA. Jasne, tylko, że autor „zapomniał” o o małym drobiazgu, a mianowicie – o 59 bazach wojskowych Północnej Grupy Wojsk Radzieckich w Polsce. A było, o czym zapominać, boży gros z nich stanowiły pułki różnych rodzajów wojsk. A zatem mieliśmy w PRL już 50-60 pułków. OK., tylko w przypadku stanu wojennego automatycznie stawały się one jednostkami o etat wyższymi, czyli dywizjami. W stanie podwyższonej gotowości bojowej – a obowiązywał on w armii radzieckiej już od pamiętnego lata 1980 roku, co wyrażało się m.in. w regularnym patrolowaniu dzielnic radzieckich przez uzbrojone po zęby patrole WAJ** i armii – mieliśmy mieć docelowo w Polsce 50-60 dywizji wojsk zmechanizowanych, artylerii lufowej i rakietowej, pancernych, piechoty morskiej oraz SPECNAZ-u GRU oraz OSNAZ-u KGB.***

Uzupełnianie stanu odbywało się głównie drogą morską i kolejami – nocami eszelony przywoziły kadrę i specjalistów, zaś sprzęt i siły uderzeniowe dochodziły drogą morską i lotniczą. Zatem Rosjanie nie musieli wchodzić nam do kraju w te pamiętne dni, kiedy zastanawialiśmy się tyleż namiętnie, co głupio, czy „oni wejdą? – nie wejdą?”. Oni już tu byli!!! I to w sile, co najmniej dwóch frontów. Skąd to wiadomo? A z obserwacji tego, co się działo m.in. w Świnoujściu, gdzie służyłem w latach 1979-1986. W okresie od lata 1980 roku do końca grudnia 1981 roku przez cały czas napływały tam posiłki – nocami w wagonach osobowych przyjeżdżali żołnierze, a do portu wchodziły okręty – w tym SSN, których – oficjalnie nigdy na Bałtyku nie było! I tak m.in. do Świnoujścia przerzucono pół dywizji piechoty morskiej, a druga połowa przyjechała koleją… W miastach na południu PRL już jesienią 1981 roku dyslokowano czechosłowackie bataliony rozpoznawcze, które przerzucono mostem powietrznym. Oficjalnie nic takiego nie miało miejsca, ale… Krakowiacy doskonale pamiętają szarozielone transportowe samoloty z charakterystycznym logo Sił Powietrznych CSRS lądujące na lotnisku wojskowym w Balicach oraz wałęsających się na pozór bez celu po mieście grupkach młodych, wysportowanych, krótko ostrzyżonych i ubranych w niemal identyczne ubrania cywilne młodych ludzi – „studentów” mówiących po czesku lub słowacku… Ale ex-pułkownik WOP nie pisze o tym ani słowa, boż zaprzeczyłoby to jego koncepcji dokopania Jaruzelskiemu i WRON. I tutaj wychodzi na światło dzienne rzecz arcyciekawa – otóż jak twierdzi Piecuch – „papirusy” MBP i SB są niewiarygodne, kiedy dotyczą działaczy i członków tzw. „opozycji demokratycznej”, zaś są absolutnie wiarygodne, kiedy dotyczą gen. Jaruzelskiego. Dziwne to jest – nieprawdaż? Odnosi się wrażenie, że autor w swym zacietrzewieniu tak się już załgał, że nie potrafi być konsekwentnym w swych łgarstwach, albo całe to „dzieło” powstało na konkretne zamówienie IPN, Radia Maryja czy Opus Dei…

Sprawa płk Kuklińskiego W swej pracy autor ciekawie potraktował postać płk Ryszarda Kuklińskiego. Płk Kukliński zdemaskował radzieckie plany interwencji wojsk UW w PRL oraz plany wprowadzenia stanu wojennego. (B. Weiser – „Ryszard Kukliński – życie ściśle tajne”, Warszawa 2005 i J. Szaniawski – „Pułkownik Kukliński: Misja Polski”, Warszawa – Chicago 2005), ale autor dziwnie pomija to milczeniem, a przecież miało to kluczowe znaczenie dla polityki USA względem ZSRR! Człowiek, dzięki któremu w Europie nie doszło do termonuklearnej masakry skoncentrowanej właśnie na Polsce, przez którą przebiegają główne szlaki komunikacyjne ze wschodu na zachód, dziwnie został niemal pominięty milczeniem. Podobnie zresztą, jak fakt ujawnienia planów UW dotyczących wybuchu i przebiegu III Wojny Światowej i w rezultacie ekspansji radzieckiego komunizmu na Europę Zachodnią, a która to wojna miała się zacząć od prowokacji na Murze Berlińskim w dniu W, zaś w dwa-trzy tygodnie potem – w dniu W+14 lub W+21 zakończyć się nad Kanałem La Manche i na Pirenejach… – jak pokazywały to mapy sztabowe z 1979 roku. Poza tym styczniu 2007 roku zostało ujawnione, że w Polsce składowano 178 głowic nuklearnych, które miały polecieć na cele w Zachodniej Europie. Ciekawe, bo w maju 1981 roku zostały przeprowadzone ćwiczenia mobilizacyjne z powołaniem rezerwy WOP w PB WOP – na terenie Strażnicy WOP Mrzeżyno, zaś w kwietniu 1984 roku przeprowadzono ćwiczenie dowódczo-sztabowe PB WOP, w czasie, którego rozgrywano wariant początku III Wojny Światowej i „wyzwoleńczego marszu” armii UW w głąb Europy Zachodniej. Wynikałoby z tego, że III Wojna Światowa miała wybuchnąć w lipcu 1984 roku… Ciekawa była reakcja prezydenta Rosji – Władimira Putina, który wpadł we wściekłość na wieść o odtajnieniu tych planów. Najśmieszniejsze jest to, że tenże sam Putin twierdził, że zbrodnia katyńska to sprawa ZSRR, a zatem państwa już nieistniejącego, więc Federacja Rosyjska nie ponosi za nią odpowiedzialności. Natomiast plany III Wojny Światowej – jak widać po jego reakcji – są wciąż w mocy i obowiązują Rosję nawet po upadku ZSRR. A to znaczy, że wciąż temu byłemu pułkownikowi KGB chodzi po głowie myśl o zbrojnej hegemonii nad naszym kontynentem!

Kto kogo okłamuje? I jeszcze jedno. Autor – podobnie jak niektórzy naukowi pracownicy IPN np. prof. A. Paczkowski – twierdzi, że o interwencji radzieckiej w PRL w 1981 roku nie mogło być mowy, bo wie o tym od radzieckich dyplomatów, wojskowych i funkcjonariuszy KPZR! Oczywiście – już widzę, jak Rosjanie przyznają się do planowanej inwazji na Polskę prof. Paczkowskiemu czy płk WOP Piecuchowi! – chyba by im odebrało rozum! ZSRR, a obecnie Rosja nigdy nie uzna swych zbrodni za swoje (wyjątek stanowił Borys Jelcyn, który decyzję o przekazaniu Polakom dokumentów katyńskich podjął w stanie wskazującym na spożycie, co było u niego stanem normalnym), boż postawiłoby to Rosjan dokładnie na tym samym poziomie ze zbrodniarzami hitlerowskimi sądzonymi w Norymberdze! Tak, więc nigdy nie będzie to nieprzedawnialne ludobójstwo i zbrodnia przeciwko Ludzkości, a „zwykła” zbrodnia wojenna, która uległa przedawnieniu… Tych i pozostałych bredni na temat rewelacji z i od rosyjskich źródeł autor mógł sobie oszczędzić, bo to, co napisał doszczętnie go ośmiesza. Książka Piecucha jest wybitnie tendencyjna i jako taka nie może być uznana za obiektywną. A jednak warto jest ja przeczytać choćby, dlatego, by zobaczyć jak dzisiejsi politykierzy manipulują historią ostatnich lat, którą przecież pamięta jeszcze wielu żyjących!

A jednak GRU? W marcu 2006 roku prasa podała sensacyjną informację pt. „ZSRR zlecił zamach na papieża”. Jak wynika z artykułów, za zamachem na Jana Pawła II stał radziecki super wywiad wojskowy – GRU, który – jak podano to na początku 2007 roku – pozyskał do współpracy samego Romano Prodiego! Do takich wniosków doszła speckomisja włoskiego parlamentu, która badała działalność służb specjalnych Związku Sowieckiego i innych krajów UW na terenie Włoch. Do tego polskie media wybiły tłustym drukiem passus mówiący o tym, że w zamachu tym byli zamieszani także polscy komuniści. („Gazeta Krakowska” nr z dnia 2006-03-04, ss. 1, 2 i 4) Żeby było ciekawiej i bardziej sensacyjnie, to niektóre portale internetowe podały wypowiedź Lecha Wałęsy, który twierdził, że miał być zamordowany w pierwszej kolejności – jeszcze przed Janem Pawłem II! (Interia.pl – „Miał zginąć przed papieżem” i „Agca strzelał – Moskwa zlecała”, 2006-03-04) Jak widać, spiskowe teorie kwitną coraz bardziej, im dalej w czasie jest od opisanych wydarzeń. Ciekawe jest to, że te same kręgi lansujące tezę o omnipotencji radzieckich służb specjalnych i ich piekielnej niezawodności nie zastanawiają się nad sprzecznością, która same wylansowały, a mianowicie – zamachu miała dokonać najbardziej skuteczna organizacja szpiegowska świata – radzieckie GRU. I to straszliwe GRU organizuje zamach byle jak, po dyletancku – jak banda amatorów, rzekłbym, że GRU zrobiło wszystko, by ten zamach się nie udał! To już nawet nie jest śmieszne tylko żałosne. Osobiście podejrzewam, że włoscy politycy znają prawdę o tym, co się wydarzyło w dniu 13 maja 1981 roku na Placu św. Piotra, ale wolą obciążyć winą za niego Rosjan, niż powiedzieć prawdę, która byłaby bardzo, ale to bardzo niewygodna. Dla kogo? – przede wszystkim dla włoskich wywiadów SISMI i SISCI****, służb specjalnych Watykanu, które nie wykazały się czujnością, a także dla włoskiej i watykańskiej finansjery – właściwie nade wszystko dla nich, bo jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi tylko o pieniądze. A finanse Watykanu, to materia nader ciemna i nieprzejrzysta… Jestem zdania, że GRU stał się chłopcem do bicia – a oskarżanie go o zamordowanie także Jana Pawła I – jak to uczynił Vladimir Volkoff w swej powieści „Gość papieża” (Poznań 2005) – jest zwyczajnym nadużyciem. Nie pierwszym i nie ostatnim w tej historii. A chodzi o to, by jak najbardziej zaciemnić obraz tego, co się działo na początku pontyfikatu Jana Pawła II i działalności NSZZ „Solidarność” po to, by wynieść Karola Wojtyłę na ołtarze, jako męczennika, a przy okazji nawrzucać Rosjanom. Tylko jak to się ma do słów Chrystusa: „Niech mowa wasza będzie tak – tak, nie – nie”? Posted by klubkkk

Pisowcy do domu wpadną "Jarosław Kaczyński, premier IV RP na uchodźstwie" - napisała szyderczo jedna z gazet. Inne oznajmiają, że lider PiS zachowuje się jakby był dysydentem w PRL, a nie przywódcą legalnej, opozycyjnej partii w kraju wolnym i demokratycznym. Zamiast walczyć o wyborczą wygraną w ramach systemu, zwalcza system, jako taki i w ogóle kwestionuje legalność państwa i jego władz. Coś w tym niewątpliwie jest, ale warto zadać pytanie, czy to rzeczywiście wybór dokonany przez Kaczyńskiego, czy też może tylko jego logiczna odpowiedź na to, jak jest opozycja w III RP traktowana? Większość mediów nie ma oczywiście wątpliwości - z naszym systemem politycznym i wolnością wszystko jest OK, tylko jeden polityk ześwirował i wyszedł z czasu rzeczywistego. To raczej propagandowe zaklinanie rzeczywistości niż jej opis. Można by tak się pocieszać, gdyby Jarosław Kaczyński cieszył się poparciem jednego, pięciu procent Polaków. No, niechby nawet dziesięciu. Ale z postawą lidera PiS identyfikuje się mniej więcej 30 procent Polaków, którzy deklarują chęć uczestnictwa w wyborach. Co więcej, od momentu załamania sondaży, które nastąpiło po gwałtownym i bardzo niezręcznym odrzuceniu wizerunku z kampanii prezydenckiej, liczba jego zwolenników stale rośnie. Radykalny sprzeciw wobec państwa Tuska, owo symboliczne delegitymizowanie tego państwa, które do takiej furii doprowadza prorządowych intelektualistów, najwyraźniej trafia coraz większej liczbie Polaków do przekonania. Zamiast miotać na nich gromy, że są ciemni, starzy i ze wsi, powinni się przedstawiciele tzw. elit nad sprawą zastanowić, póki jeszcze jest czas. Tym bardziej, że rachunek nie jest tak prosty, jak by z sondaży wynikało. Nie mamy do czynienia z podziałem "30 procent za Kaczyńskim, 70 proc. przeciwko niemu". Te trzydzieści procent Kaczyńskiego to ludzie przekonani, pewni swego. Ludzie, którzy wiedzą, że obecny system opiera się na masowym kłamstwie, że Polska pod rządami obecnej elity - nie tylko politycznej, bo myślę także o tzw. rządzie dusz - utraciła suwerenność, zmarnowała międzynarodowe koniunktury, trwoni szanse i brnie w długi, które przytłoczą obecne pokolenie. Z tego przekonania elity III RP nie są w stanie ich wyprowadzić, przeciwnie, wszystko, co robią, przekonuje, iż takie widzenie polskich spraw jest słuszne. Władza Tuska nie rozwiązuje, bowiem żadnych problemów, podobnie jak postmichnikowy rząd dusz nie tworzy żadnej wizji przyszłości. Tusk potrafi tylko odkładać wszystko, aby do jutra, opóźniać nieuchronną katastrofę, maskować rzeczywistość pijarowskimi sztuczkami i kreatywną księgowością. Elity zaś intelektualne III RP, niczym leniwy kelner, opędzający się okrzykiem "kolega!", w każdej sprawie wskazują na Europę. Oni tam wszystko wiedzą, a my implementujemy, co nam przyślą. Tymczasem nawet najprostszy człowiek widzi, że oni tam właśnie gie wiedzą, że nie potrafią sobie poradzić nie tylko z bankructwem strefy euro, ale nawet z marnymi dwudziestoma tysiącami tunezyjskich imigrantów, a kosztujące tyle miliardów unijne instytucje są fasadą, bo jak przychodzi, co, do czego, to zbierają się szefowie większych państw i negocjują z Obamą i z Putinem, a "unijny prezydent" z "unijną szefową dyplomacji" mogą im, co najwyżej zaparzyć kawy. Ja oczywiście mam swoje zdanie, ale stać mnie, żeby w wielkanocnym nastroju nikogo do niego nie namawiać. Wystarczy, żeby PT Czytelnicy spróbowali na to spojrzeć chłodno, traktując "narracje", jak to się dziś mówi, władzy i opozycji obiektywnie. "Narracja" Kaczyńskiego, odwołująca się mocno do naszej pamięci PRL i lat wcześniejszych, oferująca mocną, polską i patriotyczną tożsamość, podsuwająca wspólnotowe mity, wyjaśnia i porządkuje świat. A narracja władzy (do władzy zaliczyć też trzeba tu postkomunistyczną lewicę, pełniącą z własnego wyboru rolę rezerwy kadrowej PO, takiej "wiceplatformy") nie oferuje już ani wyjaśnienia, ani wizji rozwiązania problemów. Oferuje tylko zastępczą emocję nienawiści do opozycji. Pod tym względem wróciliśmy do PRL, czego konkretne, mniejsze i większe przejawy codziennie kolekcjonują nieliczne, ale cieszące się coraz większą popularnością antyrządowe (czy już może trzeba mówić wręcz, jak za "prylu", antypaństwowe) kanały komunikacji społecznej. Jedni mają racje moralne, a drudzy pełnię władzy. Ci pierwsi nie są w stanie przebić się przez system, odbierający im głos i wpływy, nasilający medialną, prawną i propagandową (na razie) przemoc oraz dostęp do instytucji życia publicznego. Ci drudzy nie są w stanie wywiązać się z żadnej obietnicy, rozwiązać żadnego problemu, i tylko do czasu mogą ukrywać różnymi rozpaczliwymi sztuczkami swoje kolejne niepowodzenia i kompromitacje. Jak to się musi skończyć, wiadomo? A więc o ile 30 proc., wracam do wątku, deklarujące poparcie dla PiS można uznać za przekonanych zwolenników pewnej uosabianej przez Kaczyńskich, tego żywego i tego poległego, wizji Polski - pozostałe 70 proc. to w istocie w większości wcale nie są stronnicy Platformy, Tuska czy Michnika. To raczej, jeśli już, zwolennicy "X-Faktor". A więc ludzie uciekający przed problemem, niechętni przewracaniu do góry nogami świata, do którego przywykli, niezainteresowani, mówiąc krótko - nieprzekonani do radykalnej interpretacji dzisiejszej Polski. Nie ma tu symetrii, proszę zobaczyć. Z jednej strony przekonani do IV RP - a z drugiej wcale nieprzekonani do Tuska czy kogokolwiek innego, tylko właśnie: nieprzekonani. To jasno pokazuje, w jakim kierunku idziemy. Zwolennicy PiS mobilizują się coraz bardziej, wiem o tym, co nieco, jeżdżąc po kraju, ale widać to i w sondażach, i w sprzedaży gazet czy internetowych statystykach. Są jak ci "czerwoni" (ironia losu, że tak wtedy nazywano polskich patriotów) sprzed powstania styczniowego, owładnięci misją budzenia narodu, przekonywania, wyrywania z apatii. Przypomnę pieśń, którą ci patriotyczni szaleńcy pozostawili w naszej literaturze: "W noc spokojną do domów wpadniemy / gdzie szczęśliwi sytymi śpią snami / naszą pieśnią ich spokój skłócimy / niech się zerwą, niech idą za nami!". Pasuje? Tak to w następnych miesiącach będzie: pisowcy będą nieprzekonanym coraz częściej wpadać do domów i zakłócać spokój, co będzie im się tym bardziej udawało, że z owymi "sytymi snami" jest i będzie coraz bardziej kiepsko. Cała potęga telewizyjnej propagandy nie wmówi ludziom na dłuższą metę, że sześć złotych za litr benzyny albo za bochenek chleba to mniej niż cztery. Oczywiście, w owych 70 procentach są nie tylko ci, co nie chcą słyszeć o Polsce, Smoleńsku i patriotycznych mszach, nie tylko ci, co na owe pisowskie skłócanie spokoju jęczą tylko "odwalcie się, ja mam tego dosyć", i w końcu, jak dostaną w de na kredycie albo z innej przyczyny, albo się do pisowców przyłączą, albo przynajmniej przestaną im przeszkadzać. Są tam oczywiście i tacy, dla których trwanie III RP w jej obecnym kształcie jest sprawą życia i śmierci. Tacy, którzy na słowa "Bóg, Honor, Ojczyzna" dostają drgawek z wściekłości i piany na ustach. Pętla, która zaciska się na szyi PO i kolaborujących z nią elit, polega jednak na tym, że owi najwierniejsi są zarazem żywotnie zainteresowani nie dopuszczeniem do zmian, które mogłyby dla władzy odzyskać legitymizację. To, bowiem przede wszystkim grupy, przepraszam, ale obiektywnie tak trzeba powiedzieć, pasożytujące na państwie, a nic do niego niewnoszące - budżetówka, rozrośnięta kasta urzędnicza i rozmaite lobbies czerpiące zyski z patologii III RP. Władza nic, więc nie może w państwie naprawić, by się im nie narazić. Ale kiedy nic nie naprawia, to dzień po dniu kolejni "młodzi, zadłużeni, z dużych miast" uświadamiają sobie, że zostali przez cwaniaków z rządu i mediów okłamani i wydutkani jak świerszcze, zaciskają pięści i przyłączają się do wpadających ludziom do domów pisowców. A co najmniej zaczynają na nich patrzeć z cichą akceptacją. Kiedy ich liczba przekroczy próg krytyczny, po których upadek III RP stanie się przesądzony? Moim zdaniem już przekroczyła, tylko, jak to zwykle bywa, jeszcze tego tak wyraźnie nie widać. Rafał A. Ziemkiewicz


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
419, Instytut Techniki Cieplnej
II CR 419 89
anleitung 419 3
Marody M Wymiary życia społecznego s 419 437, 318 341
419 , TEORIA WYCHOWANIA
419
419
419
418 419
419 ac
419
419
PFM 419 karta katalogowa
II CKN 419 01 1

więcej podobnych podstron