972

Same znaki zapytania

*Z Izraelem - tylko tajnie? * Pyskaci od Palikota będą interpelować?...

*Polityka PO – Polska płatnikiem netto? *Kto pierwszy po euroszmal?

Dwa lata temu władze Izraela utworzyły rządową agencję HEART z zadaniem „odzyskiwania mienia” należącego do osób pochodzenia żydowskiego zapowiadając, że będą się domagać m.in. także od Polski zwrotu takiego mienia. Organizacja ta niemal natychmiast afiliowana została przy Unii Europejskiej. Minister spraw zagranicznych Polski Radosław Sikorski nakazał swemu przedstawicielowi głosowanie za tą afiliacją, chociaż żydowskie żądania wobec Polski noszą wszelkie znamiona próby wyłudzenia. Pytany, dlaczego głosował za afiliacją tej izraelskiej agendy rządowej przy Unii Europejskiej – przedstawiciel polskiego MSZ powiedział, iż dlatego, że żądania żydowskie „nie dotyczą Polski”. Niemal natychmiast reprezentant HEART zaprzeczył temu oświadczeniu i powiedział, że przeciwnie, żądania żydowskie dotyczą przede wszystkim Polski... Byłoby nieuprzejmością przyjąć, że kierowane przez Radosława Sikorskiego polskie MSZ nie orientowało się, czemu służy ta agenda izraelskiego rządu izraelskiego i jakie są jej zamiary wobec naszego kraju. Jeśli minister Sikorski wiedział, czemu służyć ma ta izraelska agencja rządowa - dlaczego nakazał głosowanie za jej afiliacją przy UE? Dodajmy, że żydowskie żądania wobec Polski szacowane są na ok.60 miliardów dolarów. Rząd polski stał do tej pory na stanowisku, że obywatelom polskim pochodzenia żydowskiego (lub ich spadkobiercom) nie przysługują żadne roszczenia materialne za skonfiskowane w PRL przez komunistów nieruchomości tylko dlatego, że obywatele ci są pochodzenia żydowskiego. Takie roszczenia reprywatyzacyjne lub odszkodowawcze mogą być dochodzone przez b.właścicieli bez względu na pochodzenie w drodze procesów cywilnych, albo mogą być uregulowane w przyszłości, w powszechnej ustawie reprywatyzacyjnej (lub odszkodowawczej), także bez uwzględniania pochodzenia (takie uwzględnianie pochodzenia byłoby wprowadzaniem czynnika rasowego do prawa ). W końcu lutego br. miały miejsce tajne rozmowy rządu PO/PSL z rządem Izraela, reprezentowanym przez agendę HEART. Rzecznik prasowy rządu, p.Graś, nie poinformował ani dziennikarzy, ani opinii publicznej o tych rozmowach – ujawnił je 5 marca izraelski dziennik „Israel Times” na swych łamach. Wedle przedstawicieli delegacji żydowskiej, uczestniczących w tych rozmowach – miały one dla strony żydowskiej „charakter przełomowy”. Dopiero wobec ujawnienia tych rozmów przez stronę żydowską – rząd polski oświadczył, że rozmowy te „nie miały charakteru przełomowego”. Czy zatem, przy istniejącej tak zasadniczej różnicy zdań – te rozmowy będą kontynuowane? W jakim celu? Zbyt wiele tych tajemnic w stosunkach polsko-izraelskich. Do dzisiaj na przykład nie dowiedzieliśmy się, dlaczego rząd Tuska odbył w ub. roku wyjazdowe posiedzenie w Jerozolimie i co było przedmiotem tego „wyjazdowego posiedzenia”. Nie wiemy też, jaką wartość mają nieruchomości „zwrócone” do tej pory bardzo nielicznym gminom wyznaniowym żydowskim w Polsce i o jakiej wartości majątek ubiegają się jeszcze. Może któryś z posłów opozycji zainterpeluje w tej sprawie ministra Boniego (który nadzoruje te „zwroty”), żeby minister mógł podzielić się swą wiedzą także z opinią publiczną?... Może pyskaty poseł Palikot albo Rozenek czy Ryfiński, tak odważni w atakach na polski Kościół Katolicki?...Nie? Nie zainterpelują?...He, he, he... Niby tacy odważni, a tu - proszę: dudy w miech! Dlaczego? Tymczasem, jak można było przewidywać, Parlament Europejski odrzucił wstępnie budżet UE na lata 2014-20, którym rząd Tuska tak bardzo mamił obywateli. Ostateczna decyzja zapaść ma w czerwcu. Wygląda na to, że - wedle słynnego odkrycia prawniczego doktora Andrzeja „Musta” Olechowskiego względem suwerenności (iż „współdecydowanie o sobie jest dla Polski lepsze od decydowania o sobie”) - jeśli PE odrzuci w czerwcu ten budżet, to zamiast obiecanych dziś 105 miliardów euro na lata 2014-2020 będziemy otrzymywać co roku bliżej nieznane jeszcze dzisiaj kwoty, bez najmniejszej nawet gwarancji, że w siedmioletniej perspektywie kwoty te sięgną owych 105 miliardów euro. Ba! Że w ogóle przewyższą nasze składki dla Brukseli! Czy aby biedna Polska nie zostanie w międzyczasie „płatnikiem netto”?... Nie wątpię, że i taki skutek „suwerenności inaczej” rząd Tuska ogłosiłby jako swój sukces: „Proszę, proszę, zostaliśmy płatnikiem netto w UE, obok Niemiec, Francji, Holandii”... Widząc, na jak kruchych lodach stoi ten obiecywany euro-szmal, co więksi cwaniacy rzucili się już do rozdrapywania tych obiecanek, wedle zasady: kto zgłosi się pierwszy, temu coś tam zawsze wpadnie. Pojawiają się niebywale ambitne i zaskakujące projekty! Na przykład łodzianie dowiedzieli się nagle, ni z gruszki ni z pietruszki, że w centrum miasta wybudowany zostanie tunel (wartość inwestycji – 600 milionów złotych, połowa środków własnych, połowa z UE), który to projekt po bliższej analizie okazuje się pomysłem całkowicie poronionym: pożytek niewielki - koszt ogromny. Co więcej – stosowny kontrakt władze miasta podpisały błyskawicznie ze spółką Mosty Łódzkie, która w najintensywniejszym okresie słynnej „transformacji ustrojowej” powstała ze „sprywatyzowanego”, wielkiego płockiego przedsiębiorstwa państwowego, więc można się domyślać, komu przypadła: największym „transformatorom spodstolnym”. Łodzianie dowiedzieli się także, że kosztownie „zmodernizowany” zostanie również... modernizowany nie tak dawno dworzec Łódź-Kaliska. Jak widać, w zażartej walce o unijny szmal, chociaż placem na wodzie pisany – „kły i pazury”. I ja się nie dziwię: kto pierwszy, ten lepszy, bo potem może już nie być żadnego euroszmalu. Euroszmal dla płatnika netto? Z jakiej racji! Postępowo współdecydując o sobie, zamiast tradycyjnie decydować o sobie – tuskowa III RP jako „płatnik netto” ma chyba przed sobą podobne sukcesy, jak gierkowska PRL, „dziesiąta potęga gospodarcza świata”.... Może nawet większe?... Marian Miszalski

Zgasła dynamika „spodstolnej demokracji” Prawo i Sprawiedliwość bezlitośnie przetestowało lewicę w Polsce, zgłaszając wniosek o konstruktywne votum nieufności dla rządu PO i PSL i proponując na ciężkie czasy techniczny, maksymalnie odpolityczniony rząd prof.Piotra Glińskiego. I chociaż z góry wiadome było, że wniosek PiS nie uzyska wymaganej większości w parlamencie – była to ze wszechmiar udana inicjatywa polityczna, gdyż przygwoździła obłudę zarówno rządu Tuska, jak i jego pozakoalicyjnych pomocników z lewicy. Raz jeszcze okazało się, że Polską – w 24 lata po „okrągłym stole” – rządzi zawarty tam tajnie „spodstolny” układ polityczny między PRL-owskimi bezpieczniakami a tzw. lewicą laicką. Układ ten utrwala się, rodząc coraz głębsza przepaść między nim – a resztą narodu. Uzasadniając PiS-owsko wniosek Jarosław Kaczyński bezbłędnie wypunktował zarówno brak woli, jak nieudolność rządzącej koalicji w przeciwdziałaniu coraz dramatyczniejszej sytuacji Polski. Gospodarka, która zwija się, zamiast rozwijać, narastające gwałtownie bezrobocie, całkowita już zapaść państwowej opieki zdrowotnej, oświata zamieniająca się w propagandę politycznej poprawności pośród młodzieży, pasmo porażek w polityce zagranicznej, kompletne zarzucenie polityki prorodzinnej i pronatalistycznej, nagminne naruszanie Konstytucji, postępująca inwigilacja obywateli przez tajne służby, bezalternatywna zgoda na wyprzedaż majątku narodowego przez zagraniczny kapitał – na wszystkie te zarzuty pod adresem rządu Tuska życie dostarcza codziennie licznych przykładów i dowodów. Wiele z nich to przykłady drastyczne: śmierć dzieci, na których leczeniu chciała „zaoszczędzić” państwowa „służba zdrowia”, albo szerząca się bezkarność przestępców, wskutek zapędzania policji do ściągania drogowych mandatów (ratowanie budżetu...) i łagodzenia polityki karnej państwa. Chociaż Jarosław Kaczyński nie postawił kropki nad „i” – stawiają ją poważni komentatorzy polityczni twierdząc, że rząd Tuska nie tyle rządzi, ile jest zakładnikiem spodstolnych, wąskich grup interesów, „tłusto” uwłaszczonych podczas osławionej „transformacji ustrojowej”, zaopatrzonych w potężne media i osłaniających ten „rząd figurantów”. W głosowaniu nad konstruktywnym votum nieufności dla rządu Tuska dwie obecne w parlamencie partie lewicowe, SLD i Ruch Palikota, niby opozycyjne wobec tego rządu... jednogłośnie poparły rząd. Zastanawiająca jednomyślność zważywszy, że konkurując ze sobą o przywództwo w „jednoczeniu” lewicy przywódcy obydwu tych lewicowych formacji nie szczędzą sobie ciężkich oskarżeń: niedawno Palikot nazwał Millera „człowiekiem o skrwawionych rękach” (sugerując wprost, że zgodził się na więzieniach CIA w Polsce i torturowanie więźniów), a Miller nazwał Palikota: przywódcą „naćpanej hołoty”(nawiązując do elektoratu Ruchu Palikota). Zapewne obydwaj przywódcy tych dwóch lewic znają się dobrze i wiedzą, co mówią, ale strach przed innymi rządami, niż spodstolnych „zakładników” z PO i PSL jest silniejszy i łączy „ponad podziałami” Palikota i Millera... W swych wystąpieniach podczas debaty nad wnioskiem o konstruktywne votum nieufności zarówno Miller, jak Palikot dali zresztą wyraz swym najgłębszym obawom. Miller i SLD najbardziej obawiają się zatem „budowania IV Rzeczpospolitej”, więc dokończenia lustracji, oczyszczenia państwa z wpływów grup interesów wywodzących się z komunistycznej bezpieki, zwłaszcza wojskowej, które dyrygują dzisiaj rządem Tuska (co byłoby równoznaczne z likwidacją w Polsce pozakonstytucyjnych ośrodków władzy uformowanych „pod okrągłym stołem”). Ruch Palikota z kolei, szukający popularności przede wszystkim w ekscytowaniu walki z Kościołem Katolickim, obawia się każdego rządu, który uznawałby etykę chrześcijańską za obowiązującą podstawę systemu prawnego. Strach przed rozliczeniem z PRL-owskiej przeszłości i strach przed chrześcijańskim fundamentem prawa jednoczy dziś lewicę z SLD i lewicę z Ruchu Palikota, skłaniając obydwie te prostackie, nuworyszowskie „kawiorowe lewice” do popierania „rządu zakładników” Tuska przeciw każdej innej politycznej alternatywie. Tymczasem w ocenie prof. Piotra Glińskiego, ekonomisty i socjologa, kandydata PiS na premiera odpolitycznionego rządu technicznego – Polska znalazła się w „niebezpiecznym dryfie”, nie tylko na swym gospodarczym kursie: także na kursie cywilizacyjnym. To trafna diagnoza, choć nazbyt łagodnie sformułowana. Upadek oświaty, całkowita niemal zapaść lecznictwa, polityka tuskowego „rządu zakładników okrągłego stołu” wspierająca polityczną poprawność w sferze kultury, oświaty i nauki (kneblujące dyrektywy minister Kudryckiej wobec świata nauki!), podatkowe „żyłowanie” obywateli (zmuszające młodzież do emigracji zarobkowej) - upoważniają aż nadto do znacznie ostrzejszej diagnozy: państwo doświadcza nie tyle kryzysu, co nabierającego tempa upadku. W tej sytuacji nie dziwi parcie rządu Tuska do całkowitego poddania także finansów Polski „paktowi fiskalnemu”: w ten sposób odpowiedzialność za sytuację kraju można już będzie zrzucać wyłącznie na „Brukselę”, samemu kontentując się rolą „zarządcy brukselskiego ładu w Polsce”, rolą ekonoma. Taka „filozofia suwerenności” całkowicie odpowiada lewicy, wdrożonej od 1945 roku do posłuszeństwa wobec obcego suwerena i stąd zapewne bierze się także owa mentalna bliskość kierownictwa PO, PSL i tejże lewicy. Gdy więc nie powiodło się zastąpienie tuskowego „rządu spodstolnych zakładników” rządem technicznym prof.Glińskiego – ten, „kto ma oczy do patrzenia, uszy do słuchania” mógł przekonać się, że w Polsce nie ma już miejsca na kolejny zgniły kompromis, nową repetę z „okrągłego stołu”. Po niespełna 24 latach „demokracja spodstolna” wyczerpała swą polityczną dynamikę i zaczyna ciążyć Ojczyźnie, jak głaz. Marian Miszalski

25/03/2013 „Platforma musi zostać partią zdrowego rozsądku”- powiedział pan premier Donald Tusk., podczas ostatniego spędu partii, członków, którzy ciągną grubą rentę z przynależności do demokratycznej partii władzy .No nareszcie!- chciałoby się powiedzieć. Będziemy mieli na scenie politycznej i demokratycznej- partię zdrowego rozsądku. Bo od dwudziestu trzech lat takiej nie mamy.. Ale jak pan premier Donald Tusk tak powiedział, to musi to być prawda. Tak jak wszystko co mówi.. Bo jak do tej pory Platforma Obywatelska nie podjęła żadnej rozsądnej decyzji, ja przynajmniej takiej nie znam. Głównie dusi nas podatkami i biurokracją, powiększając dług publiczny i prowadząc nas do katastrofy. Przypomina mi się przy okazji dowcip o panu Michale Wiśniewskim, który opowiadał pan Andrzej Rosiewicz. Przychodzi pan Michał Wiśniewski do psychiatry, a psychiatra do niego od drzwi: ”-No nareszcie!” Tymczasem, póki nie zapanuje zdrowy rozsądek w wykonaniu Platformy Obywatelskiej, na co wszyscy czekamy, chcę Państwu powiedzieć, że pani Maya Rostowska, córka pana ministra finansów i wicepremiera- Jacka Vincenta Rostrowskiego, lat 25, strażnika terminowego wypłacania rat z tytułu należnych odsetek od zaciągniętych przez Polskę długów- otrzymała stanowisko analityka Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych(????) Taką informacje podaje tygodnik ”Do Rzeczy”. No proszę, a mówi się, że młodzi mają zablokowane kariery.. Nic bardziej mylnego! Jeszcze niedawno doradzała panu ministrowi Radosławowi Sikorskiemu, a teraz już pracuje w ważnym dla rządu think tanku, mając 25 lat.. To musi być geniusz! Tylko, że…. nie każda córka ma za tatusia bardzo wpływowego człowieka międzynarodowego z Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie zasilanego pieniędzmi przez pana miliardera G.Sorosa, budującego „ społeczeństwa otwarte”.. Pani Maya będzie służyła ekspercką wiedzą polskim dyplomatom, najbardziej chyba panu Tomaszowi Arabskiemu starającemu się o posadę ambasadora w Madrycie., przy poparciu samego premiera Tuska. Pani Maya na pewno była w Madrycie.. I to jest wystarczająca rekomendacja. Pan Tomasz Arabski też z pewnością był.. Na Plaza Mayor.. I oglądał to cudo, które król Filip II, po przeniesieniu stolicy Królestwa Hiszpanii z Toledo do Madrytu w 1561 roku przygotowywał do ważnych uroczystości- dzieło kontynuował król Filip III, którego pomnik stoi na Placu, i pod którym zrobiłem sobie pamiątkowe zdjęcie. .Na Placu odbywały się koronacje królów, corridy, wystawiano sztuki teatralne, były nawet egzekucje.. Na Placu Mayor o wymiarach 129 metrów na 94 metry znajduje się 237 balkonów(!!!!) I Plac jest ładnie oświetlony wieczorem.. Przyjemnie posiedzieć i poprzebywać na nim.. Co się tam musiało dziać gdy koronowano królów hiszpańskich..? Na pewno nie gaszono pochodni, tak jak obecnie- gaszą światło- na razie- na godzinę.. Bo wczoraj lewica międzynarodowa i oświetleniowa obchodziła swoje kolejne „ święto”.” Godzina dla Ziemi”, podczas którego wyłączają i namawiają do wyłączania światła i wszelkich urządzeń elektrycznych, żeby pomóc klimatowi się nie ocieplać.. Chociaż wcześniej propagowali oziębianie się klimatu , teraz skoro może być i tak i tak- propagują zmiany klimatu.. Kosztowało to Europę już 900 miliardów euro, bo chodzi o te pieniądze, po przecież nikt o zdrowych zmysłach- mówię o ludziach normalnych i zdroworozsądkowych- nie uwierzy, że człowiek ma wpływ na cokolwiek na tym Bożym świecie, jako niewielka cząstka całości stworzenia.. Jaki możemy mieć wpływ na śnieg, deszcz, burzę , trąby powietrzne, huragan czy wybuchy wulkanu! Żaden! Ale pieniądze wydawane na walkę z globalnym ociepleniem są jak najbardziej prawdziwe, w przeciwieństwie do opowieści o topiących się górach lodowych będących obecnie w temperaturze minus 50 stopni. Bo ocieplenie ma przyjść o o,5 może jeden stopień.. Tak twierdzą lewicowi’” ekolodzy” Na razie jest oziębienie- wszędzie szaleje zima na tle walki z globalnym ociepleniem.. I na razie wyłączają na godzinę światła w znanych budowlach na całym świecie,. U nas wyłączyli na godzinę światło oświetlające Sukiennice w Krakowie i Pałac Kultury imienia Józefa Stalina. w Warszawie. Także Ratusz we Wrocławiu.. Może jeszcze coś, ale…. Boję się, że jak akcja zielonej polityki się rozkręci będą wyłączać światło na dłużej i to nie tylko światło oświetlające budynki użyteczności publicznej,” pożytku publicznego”, ale także przymusowo świateł w prywatnych domach i zagrodach, pojawi się problem buntu mas.. Nie dość , że bezrobotni , nie dość, że głodni- to jeszcze po ciemku- w mrokach ciemności, będą solidaryzować się z walką ze zmianami klimatu. Bo pochodni zapalić nie będzie można- bo to kojarzy się lewicy z lewicowymi marszami innych lewicowców- narodowych socjalistów. i innych faszystów z tego samego pnia ideologicznego.. Będzie propagowane siedzenie po ciemku i w kucki, żeby wydalać jak najmniej dwutlenku węgla. Wiadomo przecież, że dwutlenku węgla najwięcej wydalają oceany i morza- 92 % całości.. Potem już tylko odzwyczaić ludzkość od jedzenia i wydalania- i Matka Ziemia będzie taka jaką sobie wymarzyli Lewicowi Ekolodzy- propagujący pogaństwo i ciągnący nas do wspólnoty pierwotnej, a potem na powrót na drzewa.. Zgodnie z teorią pochodzenia człowieka z jednego pnia od małpy.. Może dlatego Lewica ekologiczna propaguje sadzenie lasów, zamiast firm – dających ludziom pracę. Żebyśmy pomieścili się wszyscy na drzewach- jak już eksperyment powrotu do natury im się powiedzie.. Precz z cywilizacją! Powinny zostać tylko banki i bankierzy.. Ale z kogo będą wyduszać odsetki? Turyści zwiedzający Sukiennice krakowskie byli bardzo nie zadowoleni.. No bo jak Sukiennice wyglądają wieczorem jak nie są oświetlone? Takie zaciemnione, jak podczas nocnych nalotów aliantów.. Dobrze, że nie wyłączono światła w restauracjach i kawiarniach, bo nawet nie można byłoby napić się kawy czy herbaty na widno.. Po ciemku raczej trudno.. Chociaż też można. Przynajmniej po turecku.. Tym bardziej że szkodzi ludzkiemu zdrowiu i kawa- i herbata.. Tak jak alkohol i papierosy.. No i mięso- jak odkryli niedawno” naukowcy” ekologiczni i wegetariańscy – skraca życie nawet o połowę. Tylko skąd ONI wiedzą, ile kto ma żyć i skąd wiadomo, że o połowę, a nie o jedną trzecią?? Jak nienawidzą Pana Boga- a on tym wszystkim kieruje.. Szkodzi także oświetlenie, bo wpływa na zmiany klimatu, a pogańskiej Lewicy Ekologicznej chodzi o to, żeby klimat się wcale, ale to wcale- nie zmieniał. .Żeby był constans i żeby nie można było na nartach i bobslejach przemieszczać się do Szwecji po Bałtyku- tak jak w siedemnastym wieku.. Wtedy przemieszczano się na saniach, a na środku Bałtyku były zajazdy, gdzie można było się ogrzać i coś dobrego zjeść.. Ale nie po ciemku. No i co? Skończyły się mrozy, można teraz swobodnie pływać statkiem- do następnego oziębienia.. Za 200, 300 lat.. A potem znowu oziębienie.. Jak to w przyrodzie.

Nie wiem czy w tych warunkach Platforma Obywatelska może zostać partią zdrowego rozsądku.. Obawiam się, że nie.. Bo jak w wariatkowie można zachować – chociaż resztki- zdrowego rozsądku? Nawet w tradycyjnym domu wariatów- póki lewica ich nie zlikwiduje twierdząc, że wszyscy jesteśmy normalni- powoli zaciera się różnica pomiędzy lekarzem psychiatrą, a pacjentem.. A co dopiero w przestrzeni publicznej demokratycznego państwa prawnego? Chyba już wszystko się zatarło.. Ale jeszcze można przekazywać 1% swoich pieniędzy na organizacje” pożytku publicznego”. Ale czy pasożytujące partie polityczne i demokratyczne rzeczywiście są organizacjami „ pożytku publicznego”? Czy raczej organizacjami przestępczymi, no nie o charakterze zbrojnym.. Ile złego nam zrobiły przez ostatnich dwadzieścia lat po” przemianach”? Dlatego Platforma Obywatelska nie może zostać partią zdrowego rozsądku…. WJR

NASZ WYWIAD. Maciej Pawlicki o roli filmów w budowaniu tożsamości: W Polsce wciąż uważamy, że wszelkie poczucie dumy narodowej jest niebezpieczne wPolityce.pl: Głośno jest ostatnio o filmie niemieckiej telewizji publicznej pt. "Nasze matki, nasi ojcowie", który opowiada o II wojnie światowej w sposób, nazwijmy to, specyficzny. Przy okazji tego typu filmów scenariusz zazwyczaj jest podobny. Film, który fałszuje – albo w najlepszym razie przeinacza rzeczywistość, później protesty i czasem reakcja polskiej ambasady. To wystarczy przy kształtowaniu polityki historycznej? Maciej Pawlicki, publicysta tygodnika " Sieci": Każde państwo, które poważnie myśli o swojej pozycji międzynarodowej i dobru swoich obywateli, rozumie wagę tego problemu. Zresztą nie tylko Niemcy, jest wiele takich państw, które o to dbają, a które mają – delikatnie mówiąc – niezbyt chlubną kartę historyczną. Przykładem może być Rosja, która sprawnie uprawia politykę odbudowania swojej potęgi. Propaganda Putina odwołuje się do pewnych resentymentów i obszarów zagospodarowanych przez pożytecznych idiotów. Z kolei Niemcy mają do odwojowania ogromny obszar i jeśli spojrzymy na to, jak wyglądało kino niemieckie w latach 80. (a już nie mówię o wcześniejszym okresie), a jak zaczęło to wyglądać w ostatnich latach, to widzimy, jak gigantyczną pracę wykonano. To praca czyniona bardzo konsekwentnie – z jednej strony stworzenie terminu „nazizm” i odseparowanie go od narodowości niemieckiej, a z drugiej strony budowanie całej martyrologii narodu niemieckiego, który przez jakiś przypadek był z tym nazizmem związany i z jakiegoś powodu wycierpiał. Wreszcie z trzeciej strony to wepchnięcie swojego narodu na cokół ofiar, a wypchnięcie z niego Polaków, których zamknięto gdzieś w celi z winowajcami.

U nas na słowo "martyrologia" reaguje się alergicznie. A przy okazji dyskusji o budowaniu tożsamości narodowej, mówi się o konieczności pokazywania ciemnych stron naszej historii, a nie powodów do dumy Wydaje się, że tym Polska różni się o 180 stopni od państw, które rozumieją konieczność prowadzenia polityki historycznej. To nie tylko podtrzymywanie wiedzy o prawdziwej historii, ale i budowanie tożsamości i dumy. Oczywiście, że w historii Polski – zarówno tej dawniejszej, jak i bliższej – były kanalie, byli zdrajcy. Natomiast proporcja między nimi, a tymi, którzy oddawali swoje życie i dokonywali dobrych wyborów etycznych, jest w gigantycznej dysproporcji, zwłaszcza jeśli porównać to z państwami, które dziś próbują tę historię odwrócić. To jest kłopot. Polacy mają tę okropną moralną przewagę i trzeba ich z niej wytrącić. Wykonano nad tym naprawdę dużą pracę; i to zarówno w Niemczech, jak i Polsce, co ładnie określono mianem pedagogiki wstydu. W Polsce trwa praca nad tym, aby Polacy swojej tożsamości się wyrzekali, żeby uznali, że ta wspólnota nie jest taka, jak im przekazali rodzice i wiedza historyczna, a taka, że musimy się wstydzić. U Niemców jest dokładnie odwrotnie: owszem, byli jacyś naziści, którzy chodzili po naszej ziemi i mówili podobnym językiem, ale powinniśmy poszukać współczucia.

Analogicznie do naszej "pedagogiki wstydu" tam mamy do czynienia z czymś na kształt "pedagogiki dumy". Kiedy rozpoczął się ten proces w niemieckiej kinematografii? Tuż po wojnie? Pierwsze lata po wojnie to był okres milczenia i wstydu. Czasem – przemilczenia. Budowanie swojego przekazu, mocno przekłamującego historię, to proces, który zachodzi w ostatnich dwudziestu latach. Pojawiło się sporo filmów – i to niekoniecznie niemieckich, które opowiadają o bohaterach. Kto chciał zabić Hitlera? Stauffenberg. Kto ratował Żydów? Schindler. Są oczywiście produkcje, które te narracje odwracają, jednak warto zauważyć tę tendencję budowania dumy i zrzucania z siebie odpowiedzialności. Chyba wczoraj oglądałem film, w którym Izabella Scorupco, która grała w amerykańskim filmie i wypowiada tekst: „zobacz, co zrobili nam naziści”. Nie ma słowa „Niemcy”. Wydaje się, że jest to proces, który jeśli nie zostanie zrównoważony, doprowadzi do olbrzymich spustoszeń w głowach widzów na całym świecie. A w niemałej części już doprowadził. Nie zdajemy sobie z tego sprawy. Z polskiej perspektywy nie wygląda to tak źle, my wciąż mamy przekonanie, że musimy mówić o naszych czarnych kartach, bo wszyscy wiedzą o naszej moralnej przewadze. Otóż nie wiedzą. Dopiero gdy wyjedzie się na Zachód, spotykamy ludzi, którzy nie toczyli politycznych dyskusji, nie znają prawdy historycznej. Po takich rozmowach widać, jak dużo spustoszenia i aberracyjnej niewiedzy znajduje się w głowach mieszkańców zachodniej Europy. Opowiadałem kiedyś historię o pewnym hinduskim producencie, zresztą bardzo pozytywnie nastawionym do Polski, który chciał zrobić o historii pewnego Żyda. On kilkakrotnie przyjeżdżał do naszego kraju, miał polskich współpracowników i dopiero po kilku wizytach trafił na mnie. Zacząłem mu opowiadać o moim projekcie, czyli „Historii Kowalskich”, a on zrobił ogromne oczy ze zdziwienia: „To byli jacyś Polacy, którzy pomagali Żydom?!” I bardzo się ucieszył, uznał bowiem, że będzie miał bardziej wyważony obraz, bo ma same historie o Polakach mordujących Żydów. To była jego piąta wizyta w Polsce, a w poprzednich czterech, mimo tego, że historię II wojny światowej opisywali mu Polacy, nie usłyszał słowa o dobrych Polakach, o dobrych kartach polskiej historii! Jedynym rozwiązaniem jest równoważenie tego przekazu i świadoma produkcja filmowa z naszej strony.

Wydaje się, że jest w tym istotna rola państwa, resortu kultury. Czy nasze władze są świadome wagi problemu? Trudno mi oceniać całość prac ministerstwa. W Polskim Instytucie Sztuki Filmowej zdarzają się projekty, które idą w dobrą stronę, ale generalnie nie widzę zapotrzebowania na opowiedzenie prawdziwej polskiej historii. I to nie tylko tej odsuwanej w cień, ale także tej nieopowiedzianej. Jest mnóstwo wątków i elementów polskiej historii, które nie zostały przez nas opowiedziane. Niemcy z jednego procenta swojej chluby potrafią zrobić wiele wielkich produkcji i gigantycznych przedsięwzięć medialnych, a my z 99% naszej dumy nie potrafimy, a jeśli już robimy, to je psujemy. Dla przykładu w filmie „Bitwa Warszawska” zabrakło mi przynajmniej dwóch scen: pierwsza to wielka mobilizacja Polaków i modlitwy przed bitwą, co było naprawdę wielkim i istotnym wydarzeniem, a druga scena to triumf Polaków po bitwie. Amerykanie takich rzeczy się nie wstydzą, Niemcy rozumieją wagę takich wydarzeń dla wspólnoty, a my chcemy ją uparcie niszczyć.

Kontynuując Pana porównanie z jednym procentem i trochę bawiąc się w gdybanie - gdyby rotmistrz Pilecki był innej narodowości niż polska, to byłoby już o nim sporo filmów, a sama postać znana wielu środowiskom? Absolutnie. Jest taka książka Michaela Foota o sześciu najodważniejszych postaciach w historii. Wśród nich, wśród Anglików i Amerykanów, jest właśnie rotmistrz Pilecki. On sam to opublikował, to nie była polska inspiracja. Krótko mówiąc, są historycy, którzy widzą wielkość polskiej historii i bohaterów. Ale pozostając przy samym Pileckim, to najpierw trzeba wiedzieć czym było Auschwitz. Bo jeśli przekaz w świat idzie taki, że to był polski obóz koncentracyjny, stworzony przez polskich nazistów, to postać Pileckiego może być jedynie sympatyczną ciekawostką, perwersją. Cała historia jak zareagował Zachód na błagania polskiego państwa podziemnego o pomoc dla Żydów jest nieopowiedziana. Dlaczego tego nie opowiedzieć? Nie chodzi o to, żeby zawstydzać, ale żeby ukazać we właściwej proporcji. Mamy tak ogromną liczbę pięknych historii do opowiedzenia, że tego się wszystkiego nie da zakłamać. Problem leży w tym, jak dużą część z nich uda się zniekształcić. Poza tym budowanie tej tożsamości wpływa bezpośrednio na jakość życia, na siłę wspólnoty.

Problemem jest niewiedza? Niewiedza to najlepszy scenariusz. W wielu naszych filmach widać hamowanie dumy narodowej. Dla przykładu – jedyną sceną husarii w „Ogniem i mieczem” to grzęźnięcie w błocie, a podniosłą scenę husarii owszem, możemy zobaczyć, ale w rosyjskim filmie. My – tak jak wyznaczył Adam Michnik jeszcze w latach 80. – uważamy, że wszelkie poczucie dumy narodowej jest niebezpieczne. Rozmawiał Marcin Fijołek

WALKA O NOWY TYP SĘDZIEGO „Bierni i wrodzy”, „reakcyjne elementy w prawnictwie”, „usiłujący kompromitować młody aparat bezpieczeństwa” – tak mówiła o przedwojennych sędziach propaganda PRL, co skutkowało ich aresztowaniami i wyrzucaniem z pracy. Ich miejsce zajął wyszkolony w trybie przyspieszonym „młody narybek prawniczy”, potrafiący pokonać „skostnienie i formalizm” i „dojrzeć – gdzie czyha wróg”. Nowy wymiar sprawiedliwości wchodził do Polski, nierzadko dosłownie, na sowieckich bagnetach. Ale „walka o nowy typ sędziego” wymagała dziesięcioleci pracy ideologicznej nad świadomością narybku. Ten narybek, wprawdzie inaczej niż w pierwszych latach PRL, mający już maturę, a nawet skończone studia, odziedziczyła III RP. I przyjęła, że „sędziowie nowego typu” nadają się do tego, by wypełniać rolę wymiaru sprawiedliwości niepodległego państwa. Satyryk Bohdan Smoleń mawiał, że niezawisłość sędziowska polega u nas głównie na tym, że żaden sędzia jeszcze nie zawisł. Samo środowisko prawnicze w swej większości nigdy nie widziało potrzeby oczyszczenia się z ludzi, wsadzających do więzień tych, którzy walczyli o wolną Polskę. Do rangi symbolu urasta fakt, że uczniem prof. Igora Andrejewa, w latach stalinowskich głównego ideologa „walki o nowy typ sędziego”, jest prof. Lech Gardocki, pierwszy prezes Sądu Najwyższego z lat 1998–2010, a więc przez większość czasu trwania III RP, ostatnio odznaczony przez prezydenta Bronisława Komorowskiego.

Andrejew teorię łączył z praktyką – był jednym z trzech sędziów, którzy utrzymali w mocy wyrok śmierci na gen. Emila Fieldorfa „Nila”, a następnie negatywnie zaopiniował prośbę o jego ułaskawienie. Nie był to fakt w PRL szerzej znany. Nie stanowiło natomiast dla nikogo zorientowanego tajemnicy, że Andrejew w latach stalinowskich piastował stanowisko dyrektora Centralnej Szkoły Prawniczej im. Teodora Duracza, zwanej „Duraczówką”, którą to nazwę ludowa mądrość połączyła z rosyjskim słowem „durak”, czyli głupek. To tam w ciągu dwuletnich przyspieszonych kursów pod kierunkiem Andrejewa szkolono w ideologicznym zapale kadry kierownicze zbrodniczego stalinowskiego wymiaru sprawiedliwości. Matury nie wymagano. Mimo to po likwidacji skompromitowanej „Duraczówki” przez cały PRL Andrejew wychowywał pokolenia sędziów na Uniwersytecie Warszawskim i w Polskiej Akademii Nauk. Zaś jego uczeń Gardocki nie widział przeszkód, by w 1988 r. jako redaktor naukowy opracować „Tom specjalny wydany dla uczczenia pracy naukowej Igora Andrejewa”.

Sądy i prokuratura – największa klęska III RP W wyniku utrzymania tej ciągłości, którą symbolizują nazwiska Andrejewa i Gardockiego, mamy aparat sprawiedliwości niezdolny do bronienia honoru Polski po smoleńskiej tragedii. Wysyłający lidera opozycji na badania psychiatryczne. Od 22 lat niepotrafiący rozliczyć komunistycznych zbrodni. A na co dzień – nienadający się do skutecznej walki z przestępczością białych kołnierzyków. Za to nierzadko wsadzający do więzień i szpitali psychiatrycznych osoby niemające pieniędzy na adwokata, które popadły w konflikty z urzędniczymi sitwami. Ubocznym skutkiem braku weryfikacji w wymiarze sprawiedliwości jest niechęć do rozmowy o jego historii. Owszem, o zbrodniach stalinowskich wiemy sporo. Natomiast nic lub prawie nic nie pisze się o tym, jak powstał aparat prokuratorski i sądowniczy zdolny do tych zbrodni. I jak przetrwał różne historyczne zakręty. Lukę w tym zakresie wypełnia mało znana publikacja nieżyjącego już historyka IPN Grzegorza Jakubowskiego „Sądownictwo powszechne w Polsce w latach 1944–1950” z 2002 r. Opis „walki o nowy typ sędziego” czyta się fragmentami jak sensacyjną historię, ale bardziej wnikliwe wczytanie się w nią pokazuje, że jest to także opowieść o genezie rzeczywistości otaczającej nas dzisiaj. Rozprawa z przedwojennymi sędziami dokonywała się ewolucyjnie, bo zwolnić od razu wszystkich po prostu się nie dało. Leon Chajn, wszechwładny stalinowski wiceminister sprawiedliwości, wskazywał w 1947 r., że „są jeszcze prokuratorzy, którzy zdradzają zbytek gorliwości formalnej przy przetrzymywaniu zbirów z NSZ. Najwyższy czas skończyć z tym marazmem”. Piętnował on sędziów, którzy „usiłują kompromitować młody aparat bezpieczeństwa”. I wyznaczał kierunek przemian: „Ci muszą odejść z szeregów sądownictwa, bo w nowej Polsce prawo może stosować ten, kto rozumie i odczuwa potrzebę dokonania przewrotu. Zastąpią ich nowe, młode kadry, które wyjdą ze zreformowanych uniwersytetów bądź ze specjalnych szkół prawniczych, przygotowujących w trybie przyspieszonym młody narybek prawniczy”.

Grupy operacyjne i wojska sowieckie zakładają sądy „Działalność grup operacyjnych stanowi mało znany, acz pasjonujący temat” – pisze Jakubowski. Te kilkuosobowe grupy wkraczały do poszczególnych miast, by zakładać nowy wymiar sprawiedliwości. „Niekiedy, na przykład do Bielska, grupa operacyjna przybywała wraz z czołówkami wojsk radzieckich” – czytamy. Do ich zadań należało wyznaczenie kierowników prokuratur i sądów – zarówno powszechnych, jak i specjalnych. W lutym 1945 r. jedna z takich grup wkroczyła do Kielc. Na 19 lutego zwołano tam konferencję prawników. Przybyli na nią przedwojenni sędziowie i prokuratorzy, by pomóc grupie operacyjnej w wykonaniu zadania. Wojska sowieckie miały jednak wobec nich inne plany. Wszyscy kieleccy sędziowie i prokuratorzy – z wyjątkiem jednego o nazwisku Woskriesienski – zostali na polecenie sowieckich dowódców aresztowani. Jakubowski pisze: „Podobnie było w Jędrzejowie i Miechowie. Interwencje grup operacyjnych u radzieckich komendantów wojennych nie przyniosły rezultatu. Podobnych wypadków było o wiele więcej. Na przykład w toku działań grupy operacyjnej krakowsko-śląskiej stwierdzono aresztowanie kierownika i sędziego w SG w Wieliczce, całych obsad SG w Bochni, Gorlicach, Bieczu i Limanowej. W Tarnowie władze radzieckie aresztowały bądź poszukiwały czterech sędziów okręgowych, pięciu prokuratorów i wiceprokuratorów oraz dwóch sędziów grodzkich. W Nowym Sączu aresztowano czterech sędziów okręgowych i jednego urzędnika”. Sowieccy współzałożyciele nowego wymiaru sprawiedliwości udzielali mu siłowego wsparcia, jednak niekoniecznie równie życzliwie odnosili się do sądowego mienia. „Budynek sądowy w Czarnem został spalony, w Białoborku ograbiony, a siedziba sądu we Frydlądzie zajęta przez wojska radzieckie” – czytamy.

Uderzyć całym ostrzem we wroga klasowego Sędzia Aleksander Rypiński należał do tych, którzy najbardziej otwarcie zdefiniowali istotę walki o nowy typ sędziego. Na łamach „Demokratycznego Przeglądu Prawniczego” pisał w 1948 r.: „Chodzi o to, aby zerwać opaskę z oczu naszej Temidy, aby wiedziała, kogo sądzi, robotnika czy chłopa, bogacza miejskiego czy spekulanta, wroga klasowego czy jednostkę światopoglądowo przynależną do klasy robotniczej. Chodzi o to, aby »miecz« naszej sprawiedliwości nie działał na oślep w myśl jakichś abstrakcyjnych, oderwanych od życia zasad, lecz potrafił w wirze ścierających się sił uderzyć całym swoim ostrzem we wroga klasowego”. Skąd wzięli się twórcy nowego wymiaru sprawiedliwości? 7 lipca 1943 r. uchwałą prezydium Związku Patriotów Polskich powołany został Wojskowy Sąd Sił Zbrojnych w ZSRR. Zasiadali w nim – obok Polaków – sowieccy towarzysze delegowani do służby w polskich siłach zbrojnych. 30 maja 1944 r. dwoma rozkazami ustanowione zostały wojskowy kodeks karny, kodeks postępowania karnego oraz prawo o ustroju sądów i prokuratur. Jak pisze Jakubowski, cechą charakterystyczną tych aktów był fakt, że wzorowano je na prawodawstwie radzieckim. W drugiej połowie 1945 r. na polecenie Bolesława Bieruta sowiecki gen. Aleksander Tarnowski opracował koncepcję organizacji powszechnego wymiaru sprawiedliwości w PRL. Jak stwierdza Jakubowski, miała być ona odzwierciedleniem przemian, które dokonały się już w sądownictwie wojskowym. Tarnowski pisał, że prawnik wojskowy nie może być oderwany od rzeczywistości politycznej, a przede wszystkim „musi on być aktywnym bojownikiem ustroju demokratycznego, szermierzem jego ideałów zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym”. „Wojskowy Przegląd Prawniczy” doprecyzowywał, że sędzia czy prokurator będzie najlepiej realizował swe zadania, kiedy „nie tylko nauczy się odpowiedniego stosowania ustaw, ale i potrafi włączyć się psychicznie do procesu nowych przemian społecznych, dojrzeć – gdzie czyha wróg”.

Reformatorzy z KPP, Związku Patriotów Polskich i PPR Pierwszymi ministrami sprawiedliwości byli ludowcy, jednak historycy zgodni są, że ich rola była marginalna, zaś nieporównywalnie większą władzę od nich miał – formalnie będący tylko wiceministrem – wspomniany wiceminister Leon Chajn. W latach 1933–1939 był on aplikantem w kancelarii adwokata Michała Kulczyckiego – powojennego dziekana Rady Adwokackiej w Warszawie. Od 1933 r. działał w KPP, był też studenckim działaczem komunistycznym. W czasie wojny trafił do ZSRR. Był działaczem Związku Patriotów Polskich i oficerem politycznym I Armii Polskiej w ZSRR. Do uczestników grup operacyjnych należał też prof. Je-rzy Sawicki (jego uczniem był Leszek Kubicki, w III RP minister sprawiedliwości w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza). Od 1946 r. z polecenia ministra sprawiedliwości podjął on śledztwo dotyczące Katynia, z zamiarem przypisania tej zbrodni Niemcom. Razem z Andrejewem i prof. Leszkiem Lernellem był on autorem stalinowskiego podręcznika „Prawo karne Polski Ludowej”. Lernell, wcześniej działacz KPP, Związku Patriotów Polskich i PPR, w swym referacie wygłoszonym na zebraniu Zarządu Głównego Zrzeszenia Prawników Demokratów stwierdzał: „Reakcyjne, konserwatywne elementy w prawnictwie usiłują sprowadzić problemy wymiaru sprawiedliwości do spraw czysto fachowych, do wątku wąskiego profesjonalizmu”. Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego w latach 1945–1956 był Wacław Barcikowski. W międzyczasie był m.in. członkiem Prezydium KRN, zastępcą przewodniczącego Rady Państwa i członkiem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej. Jego wnukiem jest Andrzej Barcikowski, były pracownik KC PZPR, szef ABW za rządów Leszka Millera, po objęciu władzy przez Donalda Tuska członek Rady Konsultacyjnej ABW, a obecnie dyrektor Departamentu Ochrony NBP. Wacław Barcikowski tak charakteryzował w 1947 r. typowego przedstawiciela starej kadry sędziowskiej: „Tradycja i rutyna czynią zeń często wstecznika nie zdążającego za rydwanem czasu. A trzeba spojrzeć rzeczywistości w oczy, najwspanialszy postęp wydaje się »brutalnym« naruszeniem »pięknych tradycji przeszłości«”.

Sądy kiblowe, czyli „najwspanialszy postęp” „Najwspanialszy postęp” którego wyrazem były stalinowskie zbrodnie, faktycznie wymagał od organizatorów stalinowskiego aparatu sprawiedliwości zastosowania metod odmiennych niż „tradycyjne i rutynowe”. 12 września 1944 r. dekretem PKWN powołano specjalne sądy karne. Ważnym efektem tego dekretu było też utworzenie komisji mieszkaniowych, wyrzucających z mieszkań element reakcyjny. Akt oskarżenia dla sądzonych przez sądownictwo specjalne powstać musiał w ciągu 14 dni, zaś prawomocny wyrok zapaść w ciągu 48 godzin. W 1945 r. przy sądach okręgowych i apelacyjnych utworzono wydziały doraźne, z których wiele obsadzono tymczasowo przenoszonymi w stan spoczynku oficerami z wojskowego wymiaru sprawiedliwości. Odniosły one spore sukcesy – tylko od lutego do czerwca 1946 r. wydały 361 wyroków śmierci na działaczy organizacji niepodległościowych. Jak pisze Jakubowski, przedstawiciele wydziałów doraźnych czuli się na tyle pewnie, że niekiedy prezesi sądów apelacyjnych i okręgowych nie byli nawet informowani o powoływaniu przy nich wydziałów doraźnych. Szczególnym wyrazem „najwspanialszego postępu” były tzw. sądy kiblowe. Nazwa ta dotyczy „rozpraw”, które toczyły się nie na salach sądowych, lecz w celach. „Sędziowie” siadali w ich czasie na pryczach, zaś oskarżonemu zostawał sedes wmontowany w kącie celi. Nie brali w nim udziału obrońcy, a wyrok znany był wcześniej. W ten sposób dokonano wielu mordów sądowych. „Twór ten, który trudno nazwać sądem, z biegiem czasu rozrastał się. Jeszcze w 1950 r. tego typu sekcja powstała w SA w Warszawie. Przypuszcza się, że podobne działały w Białymstoku, Krakowie, Lublinie, Łodzi i Rzeszowie. Brak o nich jednak bliższych informacji” – pisze Jakubowski.

Stefan Michnik i inni sędziowie bez wykształcenia Reformatorzy wymiaru sprawiedliwości w PRL przez pierwsze jej lata podkreślali brak zaufania do przedwojennych kadr dominujących w sądownictwie powszechnym i tym uzasadniali konieczność działania sądownictwa specjalnego, zajmującego się wrogami ustroju. Jak wyjaśniał Chajn, „wrogie nastawienie tej części kadry wobec ustroju demokratycznego spowodowało przekazanie najpoważniejszej części orzecznictwa sądom wojskowym, które zapewniają szybki i skuteczny wymiar sprawiedliwości; skostnienie i formalizm doprowadzony do absurdu wśród części kadr zrodził komisję specjalną do zwalczania nadużyć, komisje nadzwyczajne do zwalczania problemów mieszkaniowych”. W podobnym duchu wypowiadał się poseł PPR Włodzimierz Sokorski, późniejszy minister kultury, który stwierdzał, że sądownictwo „nie wyczuwa istoty przemian”. W ocenie Departamentu Kadr Ministerstwa Sprawiedliwości z 1949 r. ówcześni absolwenci mieli być „bodajże gorsi od starej kadry”, gdyż ciążył na nich „balast ideologiczny studiów prawniczych prowadzonych w duchu nam obcym”. Robiono jednak wszystko, by przyspieszyć znalezienie następców elementu reakcyjnego i zbliżyć sądownictwo powszechne do standardów sądownictwa specjalnego. Dekret z 22 stycznia 1946 r. dawał ministrowi sprawiedliwości prawo nadzwyczajnego dopuszczania do stanowisk w wymiarze sprawiedliwości osób nieposiadających prawniczego wykształcenia. Zgodnie z nim na stanowisko sędziego i prokuratora mogły być mianowane osoby, które ze „względu na kwalifikacje osobiste lub działalność naukową, zawodową, społeczną lub polityczną i dostateczną znajomość prawa, nabytą przez pracę zawodową bądź w uznawanych przez MS szkołach prawniczych, dają rękojmię należytego wykonywania obowiązków sędziowskich lub prokuratorskich”. Wśród sędziów, którzy nigdy nie ukończyli studiów prawniczych, był stalinowski zbrodniarz sędzia Stefan Michnik, który wydawał wyroki śmierci na żołnierzy AK.

„Duraczenie” elity, roczna resocjalizacja opornych 1 czerwca 1948 r. powołana została do życia Centralna Szkoła Prawnicza im. Teodora Duracza, zwana „Duraczówką”. Do szkoły tej przyjmowano absolwentów resortowych szkół średnich, w tym także bez matury. W ciągu dwóch lat szkoleni oni byli do zajmowania najwyższych stanowisk w sądownictwie. W latach 1946–1949 do sądownictwa trafiło 350 jej absolwentów. Obok przedmiotów prawniczych uczono w niej materializmu dialektycznego, materializmu historycznego oraz ustroju ZSRR. Jej dyrektor, wspomniany Igor Andrejew, spolszczony Rosjanin, chwalił się, że szkoła jest pierwszą uczelnią wyższą, w której „wszystkie przedmioty są wykładane zgodnie z założeniami marksizmu –leninizmu”. Jak tłumaczył z kolei wiceminister sprawiedliwości Zenon Kliszko, jej absolwenci stanowili „nowy profil prawników ludowego wymiaru sprawiedliwości, nastawiony na syntezę aktywności społeczno-politycznej z solidnym przygotowaniem fachowym”. Oprócz prof. Lecha Gardockiego uczniem Andrejewa był – później, nie w czasach „Duraczówki” – prof. Lech Falandysz, w III RP wiceszef Kancelarii Prezydenta Lecha Wałęsy. Ponieważ nie wszystkie sądy można było obsadzić absolwentami „Duraczówki”, pozostałych sędziów poddawano szkoleniu ideologicznemu. Czołową rolę odgrywał tu utworzony w 1948 r. Ośrodek Szkolenia Kadr Ministerstwa Sprawiedliwości w Józefowie. W czasie trwających aż pół roku marksistowsko-leninowskich kursów ideologicznych przeszkolono tu 3646 osób, w tym 1222 sędziów. Szczególną uwagę zwracano na „opornych” bezpartyjnych pracowników sprawiedliwości.W 1953 r. „Duraczówka” przemianowana została na Ośrodek Doskonalenia Kadr Sędziowskich i Prokuratorskich im. Teodora Duracza. Jak pisze Piotr Kładoczny w pracy „Kształcenie prawników w Polsce w latach 1944–1989”, celem ośrodka było podnoszenie „kwalifikacji zawodowych i poziomu ideologicznego sędziów i prokuratorów”. Kursy były jeszcze dłuższe, w zasadzie jednoroczne, Specjalny charakter miał zorganizowany w kwietniu 1952 r., po likwidacji szkoły prawniczej w Toruniu, Centralny Ośrodek Szkolenia Urzędników Sądowych, mający za cel „polityczne przeszkolenie kadry urzędników, szczególnie młodych, oraz ich zawodowe doszkalanie”.

Gdzie czyha wróg To przemiany lat 40.i 50. spowodowały powstanie wielopokoleniowej prawniczej sitwy, która przetrwała wszystkie polityczne burze PRL i III RP i nigdy nie poddana została prawdziwej weryfikacji. Józef Chajn, były sekretarz Fundacji Stefana Batorego, zapewniał w 2009 r. na łamach „Gazety Wyborczej” (z której środowiskiem był związany), że jego ojciec Leon Chajn „tak jak wielu z jego środowiska i pokolenia miał świadomość fałszu i zmarnowania wielu lat aktywnego życia” oraz „wyzbył się młodzieńczych i późniejszych iluzji”. Nie zmienia to faktu, że owoce dzieła życia Chajna odczuwamy do dziś. Zamykanie się korporacji prawniczych w III RP spowodowało, że w 2011 r. w sądach i prokuraturze roi się zarówno od pracowników zaczynających kariery w komunizmie, jak i dzieci, wnuków oraz wychowanków dawnego „narybku”. Nierzadko nadal potrafiących dostrzec, „gdzie czyha wróg”. Odległych wartościami wyniesionymi z domu od etosu sędziego czy prokuratora niepodległego państwa. Poza wszystkim nazbyt często prezentujących katastrofalnie niski poziom, co wynika z trwającego od dziesięcioleci ograniczenia konkurencji z rówieśnikami zdolniejszymi, ale wywodzącymi się z niewłaściwych rodzin. Piotr Lisiewicz

Czy stracimy miliard euro przez korupcję? Niech premier Tusk nie żartuje, tylko działa, bo stracimy ogromne pieniądze Po pierwszych informacjach, ze Komisja Europejska wstrzymała ogromne dotacje na polskie drogi, premier Donald Tusk zapewniał, ze nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało, ryzyko utraty tych pieniędzy jest minimalne praktycznie żadne, naprawimy, wyjaśnimy i wszystko będzie OK.

Zwróciłem się w związku z tym do Komisji z pytaniem, co się stało, z jakich powodów Komisja wstrzymała te dotacje i o co ma do Polski zarzuty. Kilka dni temu otrzymałem odpowiedź od unijnego komisarza Johannesa Hahna, który w imieniu Komisji odpowiedział mi co następuje:

1. Całkowita kwota wstrzymanych płatności wynosi 941 mln EUR. Kwota 4 mld EUR dotyczy pozostałych środków przydzielonych na realizację projektów drogowych w Polsce. Polska nie utraci środków finansowych, pod warunkiem że podejmie wszystkie działania naprawcze wymagane przez Komisję. Jeśli władze polskie wycofają nierozliczone wnioski o płatności dotyczące dwóch programów i prześlą ich skorygowane wersje, z których usunięte zostaną nowe pozycje wydatków na drogi, wówczas duża część środków z puli 941 mln EUR mogłaby zostać wypłacona i nie podlegałaby wstrzymaniu.

2. Oczekuje się, iż instytucja zarządzająca oszacuje zakres problemu, wskaże inne potencjalne przypadki, których on dotyczy, oraz stworzy odpowiednie zabezpieczenia, które zminimalizują ryzyko pojawienia się podobnych przypadków w przyszłości.

3. Komisja postanowiła wstrzymać płatności, po tym jak władze polskie potwierdziły opublikowane w polskiej prasie informacje o toczących się dochodzeniach w sprawie trzech projektów współfinansowanych w ramach programu „Infrastruktura i środowisko”. Z informacji tych wynika, że prokurator oskarżył 11 osób o zmowę na rzecz próby utworzenia kartelu (10. byłych i obecnych dyrektorów wyższego szczebla dużych przedsiębiorstw budowlanych i jeden dyrektor GDDKiA). Zarzuty te, o ile zostaną potwierdzone, wskazują na naruszenie przepisów UE dotyczących zamówień publicznych i prawa konkurencji, jak również na potencjalne poważne braki systemu zarządzania i kontroli. Komisja czeka na dodatkowe informacje od władz polskich. Sytuacja jest więc poważna i luz premiera do niej nie przystaje. Przez korupcję możemy stracić prawie miliard Euro. Komisja oczekuje nie tylko skorygowania starych wniosków, ale także żąda działań naprawczych, żeby podobna sytuacja nie powtórzyła się w przyszłości. Rząd musi usunąć mechanizmy korupcjogenne, albo nie powąchamy unijnych pieniędzy na drogi. Tylko jak usunąć te mechanizmy, jak wprowadzić żądane przez Komisję antykorupcyjne zabezpieczenia, skoro kontrakty już rozdzielone? Rząd może nie wywiązać się z obietnic wobec społeczeństwa, ale nie wobec biznesu przebierającego nogami do wielkich kontraktów. Jak się wprowadzi mechanizmy antykorupcyjne, to może budowa polskich autostrad nie będzie już najdroższa w Europie? Tylko że zaprzyjaźniony z władzą biznes może się wtedy zdenerwować... Pan premier Tusk opowiadał też, że tarcza antykorupcyjna zadziałała. Czyżby? Na paru konferencjach antykorupcyjnych w Fundacji Batorego słyszałem skargi organizacji pozarządowych, że żadnej tarczy antykorupcyjnej nie ma, nikt jej nie widział, nie słyszał, nikt nie wie, na czym ona polega. A jeśli nawet ta tarcza była, to dziurawa, skoro przetargi na drogi zostały ustawione, apartamenty w Barcelonie zakupione, zaś ABW wkroczyła do akcji po aferze. Niech Donald Tusk nie bagatelizuje sprawy, że jakoś to będzie, tylko ruszy cztery litery swojego nazwiska i porządne papiery do Brukseli zawiezie, bo miliard Euro może się okazać przegwizdany...

Janusz Wojciechowski

Mieńszewicy kontra bolszewicy. Druga „Solidarność” miała osłaniać instalowanie II PRL, czyli III RP

Władimir Bukowski na spotkaniu w sali Uniwersytetu Śląskiego w  Katowicach na początku lat 90., powiedział – „Na Wschodzie zwyciężyli bolszewicy, na Zachodzie mieńszewicy – kajaka raznica?” Było to dla nas, Polaków ostrzeżenie: uważajcie, nie przyjmujcie bezkrytycznie nowinek zachodnich. Wpadniecie w łapy komunizmu mieńszewickiego. Nawiasem mówiąc mało kto wie, że mieńszewików było znacznie więcej, niż bolszewików. Nazwa frakcji partii była podyktowana tym, że program bolszewicki był radykalniejszy – „więcej chcieli”. Zwykłą „pierestrojkę” nazwała Szczepkowska końcem komunizmu i ogłosiła to w telewizji. Nie mieli natomiast złudzeń co do końca komunizmu ci, którzy zdradzali Polskę w Magdalence. Ich marzeniem było jedynie załapać się do władzy i pozwolić komunistom na uwłaszczenie - czyli rozdrapanie majątku narodowego. Wielu z nas sądziło, że po 1989 roku, choć nie zbudujemy od razu raju na ziemi, to przynajmniej otrząśniemy się z dawnego kłamstwa. Nie było to możliwe, ponieważ ludzie nie stworzyli języka prawdy - twierdził Zbigniew Herbert na łamach "Tygodnika Solidarność" w 1994 r. I tak, restrukturyzacją nazywano likwidację przemysłu. Biedni Polacy wierzyli nie tylko politykom, sprytnie podsuniętym, ale i wielkim tuzom dziennikarstwa. Nie było w interesie Michnika pisać, kim był Mazowiecki, młode pokolenie nie pamiętało o jego zwalczaniu kościoła. Ostrzeżeniem, mówiącym o zdradzie sztucznie wypromowanych elit, był wybór Jaruzelskiego na prezydenta. Druga „Solidarność”, ze starannie wyselekcjonowanymi przez Kiszczaka przywódcami (akcja SB krypt. „Renesans”), miała osłaniać instalowanie II PRL, czyli III RP. Zachodnie korporacje przysyłały masowo swoich instruktorów, mających przekonać „Polaczków” do jedynie słusznej drogi. Wtórowały im rodzime tuzy dziennikarstwa, zarażone bakcylem  dzikiego liberalizmu. Ziemkiewicz pisał, że należy wszystko sprzedać choćby za złotówkę obcym menagerom, bo my – Polacy - nie potrafimy zarządzać naszą gospodarką. Tuzy ekonomii twierdziły, że sprzedać należy wszystko za cenę nie rzeczywistą, a jedynie taką, za jaką ktoś chce kupić. I sprzedawano za bezcen. Czasem za wartość jednorocznej dywidendy i kwoty posiadanej na kontach bankowych. W ten sposób zostaliśmy pozbawieni prawie całego przemysłu i miejsc pracy. Likwidowano nawet nowo-zbudowane kopalnie i huty. W Hucie Baildon nie zdążono w pełni uruchomić zakupionej linii produkcyjnej. Po reformach Buzka i Steinhoffa, osłanianych przez ich kolegę - szefa „Solidarności” – Krzaklewskiego, Śląsk wygląda tak, jakby przeszedł tędy główny front długotrwałej i wyniszczającej wojny. Nie można się dziwić, że wielu, widząc taką bezmyślność, wstępuje do RAŚ. Zapominają, że najwięcej szkód zrobiły reformy Ślązaka – Buzka. Reforma edukacji – drastyczne obniżenie poziomu edukacji, reforma służby zdrowia – praktyczna eutanazja, ubezpieczeń społecznych  - osłabienie ZUS i wyprowadzenie naszych składek do zagranicznych OFE – skutek głodowe emerytury. Kiedy już zniszczono Polskę ekonomicznie, przystąpiono do niszczenia jej duszy. Tym razem atak przyszedł z Zachodu. Trzeba pamiętać, że tam marsz komunistów przez instytucje kultury i edukacji trwa od kilkudziesięciu lat. Marks i Engels to nie byli Rosjanie. Po zainstalowaniu rządów bolszewickich na Kremlu, walka ideologiczna miała nowe, bogate źródło finansowania. Metodą carów kupowano agentów i  pożytecznych idiotów. Komunistom chodzi o całkowite panowanie nad ludzkością. Mają wychować człowieka posłusznego i całkowicie zniewolonego. Józef Mackiewicz - największy znawca komunizmu - pisał: (...) wskazują sufit i mówią od razu: "Widzicie ten sufit... On jest czarny jak smoła". (...) Ty myślisz, że to jest ważne dla ludzi, że prawda jest odwrotna? (...) A oni się przekonali na podstawie praktyki, że to wcale nieważne". Niemożliwe? (…) Niemożliwe może być coś jedynie dopóty, dopóki istnieje możliwość wytknięcia kłamstwa palcem. Z chwilą "gdy palec zostanie sparaliżowany, wszystko staje się do pomyślenia. („Droga donikąd”). Tym „palcem”  są właśnie media. Dlatego od samego początku trwa walka o wolność słowa. O możliwość wskazywania palcem idiotyzmów. Kilkanaście lat temu zadekretowano „ocieplenie klimatu” i wskazano winowajcę – CO2. Ruszyła w mediach kampania na całym świecie. Nic to, że wykazano oszustwa naukowców, nic to, że kilku profesorów alarmuje, że zmiany klimatu są cykliczne i właśnie następuje globalne ochłodzenie. Bełkotu politycznej poprawności nie hamuje nawet rzeczywistość - kilkunastostopniowe mrozy na przełomie marca i kwietnia! I oto widzimy jak dochodzą do następnego etapu, powiadając do ludzi: >>A teraz wyobraźcie sobie, że istnieją podli kłamcy, wrogowie wszelkiej prawdy naukowej, postępu i wiedzy, którzy (...) ośmielają się łgać w żywe oczy, że sufit jest biały!<<. I zebrany tłum wyrazi swe oburzenie, wzgardę, a nawet śmiać się będzie i wykpiwać tak oczywiste kłamstwa tych wrogów prawdy – napisał Józef Mackiewicz w „Drodze donikąd”. Tak rodzi się totalitaryzm. Już powstają komisje do walki z mową „nienawiści” . Co jest „mową nienawiści”, a co nie, ustala samozwańcza grupa „postępu”. W Holandii  już trwa dyskusja o tworzeniu obozów reedukacyjnych dla homofobów. W Polsce poseł żąda usankcjonowania pedofilii. Odbiera się rodzicom dzieci za karcenie klapsem. Obniża poziom edukacji, gdyż głupim społeczeństwem łatwiej rządzić.  To nic nowego. Podburzony motłoch krzyczał już dwa tysiące lat temu – „wypuścić Barabasza – na krzyż z Jezusem!” Na przeszkodzie w zniewoleniu człowieka, stoi jego wiara w Boga. Na zachodzie Europy, walka z religią trwa już kilkadziesiąt lat. Teraz rozpoczęła się bezpardonowa rozprawa z Kościołem Katolickim w Polsce. Media głównego nurtu, tworzą nowy stereotyp. Każdy, kto ośmiela się wskazywać na manipulację, nazywany jest PiSowcem, co w ustach inżynierów dusz ma być, nie wiadomo dlaczego, inwektywą. To chyba też zostało gdzieś tam, przez kogoś zadekretowane. Najwięksi siewcy nienawiści - na tropie „mowy nienawiści”! Totalitaryści tropiący faszyzm. Panie i Panowie postępowcy to już było! Akowców też nazywano faszystami! Groźnym pomysłem jest propozycja odpisu podatkowego na Kościół. Część ludzi z lenistwa, braku wiedzy, a nawet jakiegoś wyimaginowanego strachu, nie zgłosi przynależności do Kościoła. Część nie zrozumie, że jest to odpis z podatku i będzie myślała, że to dodatkowa opłata i z biedy również nie zadeklaruje swojej wpłaty. Wygląda to niestety, na kolejny szatański pomysł walki z Kościołem.

To, że w Polsce jest źle, widzi już prawie każdy. Coraz więcej jest grup niezadowolonych. Spotkanie w słynnej „Sali BHP” w Gdańsku, jest tego namacalnym dowodem. Trudno powiedzieć, czy chodzi tu o skanalizowanie buntu, czy koordynację działań wielu  stowarzyszeń. Niepokoi jednak idea JOW. W naszej sytuacji JOW doprowadzą do jeszcze większego nieszczęścia. Wygrają celebryci - finansowi i medialni. Niestety partie wodzowskie nie wróżą niczego dobrego. Przejęły po PZPR najgorsze cechy. Brak w nich otwartych dyskusji. Działacze partyjni są w terenie gnuśni. Ożywiają się przed wyborami, chcąc uzyskać jak najlepszą pozycję na listach. Boją się krytykować, aby nie podpaść zwierzchnikom. Osoby, mogące zagrozić obecnym funkom partyjnym są eliminowane. Dlatego właśnie idea JOW padła na podatny grunt – ograniczenia partyjniactwa. Nie wolno jednak dopuścić, aby znowu bez dyskusji – rozważenia wszystkiego za i przeciw - podejmować decyzję. Reformy „pookrągłostołowe” powinny nas czegoś nauczyć. Musimy Polskę odbudować. Jak to zrobić krok po kroku, trzeba się zastanowić. Jedną z propozycji są prawybory i stworzenie szerokiej koalicji wyborczej – naprawy państwa. II RP miała jedynie 17 lat pokoju (1922-38) - a ileż zrobiono, zbudowano! Mamy wzorce. Politykom do sztambucha: – To naród jest suwerenem w państwie. Wy jedynie nim macie sprawnie administrować, dla dobra ogółu. Program naprawy musi być konsultowany ze społeczeństwem, a nie w zaciszu gabinetów - Mira, Zdzicha, Donka, Jara i Frania. Bo w nich właśnie zapadają decyzje - dla kogo kawior a dla kogo szczaw. Musi nastąpić powszechna i otwarta debata o Polsce. Dobro wspólne musi łączyć Polaków

Jadwiga Chmielowska

Kradzież od 1000 zł, czyli dobra diagnoza, złe rozwiązanie. "Komunikat, płynący do złodziei: polskie państwo pozwala kraść" Co można kupić za sumę wyższą niż 250, a niższą niż 1000 złotych? Wiele rzeczy. Całkiem przyzwoity kompaktowy aparat fotograficzny, średniej jakości rower, sporo książek, mniej zaawansowany tablet czy telefon komórkowy, odtwarzacz DVD, telewizor o niezbyt dużej przekątnej… i dużo innych przedmiotów. Jeżeli wejdzie w życie projekt, forsowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, kradzież wszystkich tych rzeczy nie będzie już przestępstwem, a jedynie wykroczeniem. Jarosław Gowin chce podnieść granicę wartości przedmiotu kradzieży, kwalifikującą ją jako przestępstwo, z 250 do 1000 zł. Ministerstwo ma dla swojego projektu pozornie przekonujące uzasadnienie. W skrócie przedstawia się ono następująco. Dzisiaj – twierdzi MS – sprawcy wykroczeń, czyli kradzieży do 250 zł, paradoksalnie są karani surowiej niż ci, którzy ukradli mienie o wartości między 250 a 1000 zł. Dlaczego? MS wyjaśnia: jeżeli kradzież jest wykroczeniem, tylko w małej liczbie przypadków orzeka się karę aresztu w zawieszeniu, zaś grzywny są w większości ściągalne. Natomiast w przypadku kradzieży na sumy 250-1000 zł aż 83 proc. oskarżonych skazywanych jest na karę w zawieszeniu, co w praktyce oznacza najczęściej brak kary. W dodatku postępowanie w sprawie o wykroczenie trwa przeciętnie około trzech miesięcy, a w sprawie o przestępstwo 11-15 miesięcy. Zatem zmiana ma przyspieszyć postępowania i sprawić, że kary będą rzeczywiste i dolegliwe, a nie pozorne. Brzmi to rozsądnie. Ale pojawiają się wątpliwości.

Po pierwsze – skąd MS czerpie pewność, że kradzieże, przeniesione do kategorii wykroczeń, nie zaczną być traktowane identycznie jak są dzisiaj jako przestępstwa, czyli że sądy nie będą masowo orzekać kar w zawieszeniu? Przecież ministerstwo nie ma żadnej możliwości wpłynięcia na sędziów, a ci będą brali pod uwagę trzy kwestie: przepełnienie więzień, wartość przedmiotu przestępstwa i fakt, że mają do czynienia już tylko z wykroczeniem. System, który nie działa w przypadku przestępstw, może się równie dobrze zatkać w przypadku wykroczeń, zwłaszcza gdy nagle wpłyną do niego dziesiątki tysięcy nowych spraw. Może się również okazać, że czas oczekiwania na orzeczenie ogromnie się wydłuży.

Po drugie – doniesienia o wykroczeniach przyjmuje policja. Minister Gowin twierdzi, że finalizowane są ustalenia z komendantem głównym, zgodnie z którymi policjanci mają być rozliczani z wykrywalności wykroczeń tak samo jak z przestępstw. Pytane brzmi, jakiej rangi ma to być regulacja i czy kolejny komendant główny nie zechce jej zmienić? Przede wszystkim zaś trzeba pamiętać, że sztuczne windowanie statystyk to normalna praktyka policji. A jak najłatwiej wywindować problematyczną statystykę? To proste: nie przyjmując doniesienia i zniechęcając obywatela do jego złożenia. Skoro nie ma wykroczenia, to nie można rozliczyć z jego wykrycia. Zaś znacznie łatwiej jest zlekceważyć doniesienie o wykroczeniu niż o przestępstwie.

Po trzecie – i to jest być może najważniejsze – problematyczny jest etyczny aspekt tej operacji. U każdego przestępcy gdzieś w tyle głowy tkwi jednak myśl o tym, jak wymiar sprawiedliwości może potraktować jego czyn. Kategoria wykroczenia jest etycznie lżejsza niż przestępstwa. Konsekwencją nowego ujęcia będzie komunikat, płynący do złodziei i ich ofiar: polskie państwo pozwala kraść, bo w ogromnej liczbie przypadków uznaje kradzież z zwykłe wykroczenie. Ministerstwo Sprawiedliwości dobrze zidentyfikowało problem, ale wymyśliło fatalne rozwiązanie. Jego pragmatyzm jest pozorny. Jarosław Gowin powinien pamiętać, że złudnie pragmatyczne mechanizmy często obracają się we własne przeciwieństwo. Łukasz Warzecha

Kolejne pomysły na ratowanie strefy euro i coraz większe kłopoty

1. Od ponad tygodnia, kolejną przeszkodą na drodze do ratowania strefy euro, okazuje się być Cypr. Tym razem przyczynami bankructwa tego kraju według brukselskich urzędników, jest nie tylko niechęć do pracy jego mieszkańców ale także bycie rajem podatkowym i przyciągnięcie zbyt wielkiej wartości kapitałów rosyjskich. Cypr do tej pory „dopracował” się długu publicznego w wysokości około 90% PKB (około 70% miał w 2008 roku gdy wchodził do strefy euro), a po skorzystaniu z unijnej pomocy w wysokości 10 mld euro (sam Cypr musi jednak „uzbierać” także około 6 mld euro), dług ten wzrośnie do blisko 150 % PKB. Nie ma więc najmniejszych szans, żeby ten kraj takie obciążenia kiedykolwiek spłacił i dlatego już teraz widać, że pomoc dla Cypru ma na celu zamiecenie pod dywan kolejnych poważnych kłopotów całej strefy euro.

2. Do tej pory było już 7 pomysłów na ratowanie poszczególnych krajów strefy euro, a w konsekwencji i jej samej.

Najpierw po ujawnieniu kłopotów Grecji były to tzw. pakiety pomocowe MFW, EBC i KE w zamian za podwyżki podatków i cięcia wydatków oraz prywatyzację całego majątku państwowego. Tą metodę zastosowano także w odniesieniu do Irlandii i Portugalii. Drugim pomysłem było powołanie funduszy Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej a teraz także Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, które miały zapobiec rozlaniu się tego greckiego pożaru na inne kraje strefy euro. Ale pożar się rozlał, ba rozprzestrzenia się dalej objął już Hiszpanię, a także Włochy. Trzeci pomysł to interwencje EBC na rynku wtórnym obligacji i wykup przez ten bank papierów krajów, które z coraz większym trudem są w stanie wykupować swoje obligacje w terminach ich zapadalności. Tak zmniejszono oprocentowanie obligacji hiszpańskich i włoskich. Czwarty to udzielanie pożyczek przez EBC tym razem bankom krajów strefy euro na 3 lata i przy bardzo niskim oprocentowaniu, wynoszącym zdecydowanie poniżej 1 pkt. procentowego. Wartość tych pożyczek w dwóch transzach wyniosła około 1 bln euro (1000 mld euro), a mimo to jak słyszymy europejskie banki mają cały czas kłopoty. Piąty to pakt fiskalny ale już teraz słychać, że to za mało i w zasadzie trzeba go zastąpić tzw. unią polityczną i oddaniem kolejnych ważnych prerogatyw państw narodowych administracji brukselskiej. Szósty to wykorzystanie funduszy pomocowych UE wspomaganych przez Bank Światowy i Europejski Bank Inwestycyjny do stymulowania wzrostu gospodarczego w krajach unijnych. Ostatni siódmy pomysł, który zaprezentowała Komisja Europejska, to właśnie unia bankowa. W propozycjach stosownych nowych dyrektyw unijnych, KE chce aby w całej UE obowiązywały jednakowe zasady restrukturyzacji i likwidacji banków. Wobec Cypru zastosowano już ósmy pomysł czyli przejęcie przez państwo części wkładów ludności na rachunkach bankowych (ostatecznie jeszcze nie wiadomo czy od wszystkich czy tylko od tych powyżej 100 tys. euro).

3. Pewnie problemy Cypru zostaną w tym tygodniu odsunięte na jakiś czas ale na horyzoncie już kolejny kraj, który będzie potrzebował pomocy. To Słowenia przyjęta do strefy euro w 2007 roku. A później Hiszpania i pewnie Włochy.

Wygląda więc na to, że problemy strefy euro nie mają końca. I tak niestety musi być bo strefa euro to tzw. nieoptymalny obszar walutowy, ze wszystkimi tego negatywnymi konsekwencjami. Te najważniejsze to znaczny wzrost jednostkowych kosztów pracy głównie w krajach południa strefy euro i w związku z tym znaczące pogorszenie konkurencyjności ich gospodarek, zacieśnianie fiskalne, które prowadzi do poważnego zwijania się gospodarek krajów południa strefy euro i związane z tym dramatyczne problemy społeczne w tym bezrobocie wśród młodych grożące wręcz rewolucją. Do tej pory, każdy kolejny pomysł na ratowanie strefy euro, miał być właśnie tym ostatnim, a nasz duet Tusk – Rostowski za każdym ogłaszali, że jego realizacja już na trwałe rozwiąże problemy krajów strefy euro, a wtedy i Polska odetchnie z ulgą. Niestety im więcej tych pomysłów i im dłużej są one stosowane, tym głębszy w niej kryzys i coraz bardziej mgliste perspektywy, że kiedyś będzie mogło być lepiej. To powinna być poważna przestroga dla Polski ale czy przy tych rządzących będzie? Kuźmiuk

Lobby gejowskie atakuje lewacki model rodziny Łukasz Warzecha „ Otóż tylko w systemie proporcjonalnym możliwe są różnego rodzaju manipulacje, wynikające z ideologicznych zapotrzebowań politycznej poprawności. Z jedną z takich manipulacji mamy już zresztą do czynienia w postaci parytetów na listach wyborczych do Sejmu „.....”Oczywiście tego typu manipulacje nie są możliwe w przypadku JOW-ów, po prostu dlatego, że nie ma w tym systemie list wyborczych w obecnym znaczeniu. Nie da się umieszczać naprzemiennie kobiet i mężczyzn, jeśli każda partia wystawia jednego kandydata. „.....”Oto ordynacją jednomandatową zajął się ostatnio Instytut Spraw Publicznych – think-tank bardzo bliski partii rządzącej, realizujący w ostatnich latach programy badawcze, oparte w większości na postulatach z nurtu liberalno-lewicowego i politycznej poprawności („równe szanse”, parytety, imigranci itp.„...” Analizę poświęconą JOW-om napisał dla ISP dr Radosław Markowski, socjolog znany ze sprzyjania partii rządzącej i ataków na opozycję. Analiza krytykuje ideę wprowadzenia JOW-ów „.....”Na stronach instytutu można m.in. znaleźć raport, traktujący całkiem poważnie propozycję obniżenia wieku wyborczego do 16 lat (jeszcze z 2010 r.), co – jak wiadomo – postuluje ostatnio Janusz Palikot. „.....”tezę o „blokowaniu kobietom dostępu do polityki” za sprawą JOW-ów uważam za przejaw ideologii „....(źródło)
"Małżeństwo wspiera poczucie bezpieczeństwa i trwałości" - piszą naukowcy w raporcie. "Jest także gwarantem wszystkich korzyści i zabezpieczeń, jakie należą się rodzinie prawnie i finansowo" - podkreślają. „.....”Zdrowie, rozwój i samopoczucie dziecka jest lepsze, gdy jego rodzice są w związku małżeńskim. Bez względu na płeć - wynika z badań amerykańskich pediatrów, którzy opracowali swoją deklaracje polityczną w tej kwestii „.....”Amerykańska Akademia pediatrii ogłosiła, że popiera prawa gejów i lesbijek do małżeństwa, a także do adoptowania przez nich dzieci i pełnienia funkcji rodzin zastępczych.- Badania wykazują jednoznacznie, że dzieci rozwijają się lepiej, gdy jest dwoje rodziców, którzy je kochają, troszczą się o nie i zapewniają poczucie bezpieczeństwa. Nie ma znaczenia, jakiej rodzice są płci - twierdzi Benjamin S. Siegel, profesor pediatrii i psychiatrii na Boston University School of Medicine, współautor deklaracji politycznej, która została wczoraj opublikowana w czasopiśmie "Pediatrics.”.....(źródło )
Amerykański naukowiec prof. Mark Regnerus, który niedawno wykazał w swoich badaniach, że dzieci z tradycyjnych rodzin są znacznie szczęśliwsze i zdrowsze niż te wychowane przez pary jednopłciowe, stał się obiektem ataków ze strony środowisk homoseksualnych. „.....”Raport Marka Regnerusa oparty był na analizie odpowiedzi, jakich udzieliły dorosłe dzieci wychowane przez ich biologicznych rodziców lub przez rodzica homoseksualnego wraz z jego lub jej partnerem. Wnioski są jednoznaczne w swej wymowie i, jak zauważa uczony, trudno je bagatelizować.”.....(więcej)
Pisałem ,że systemy polityczne, ordynacje wyborcze maja swój ideologiczny aspekt . JOW, system prezydencki , silne referendum są instytucjami i procesami prawicowymi , konserwatywnymi , gdyż w takich strukturach większość, czyli normalność zabezpiecz swoją wolność przed oligarchią i kastami narodowymi , ideologicznymi . Nie bez znaczenia jest też impakt jaki ma system wyborczy na . JOW i system prezydencki zabezpiecza , choć nie do końca istnienie realnej demokracji , czyli realnego wpływu obywateli na życie polityczne i kontroli polityków . System proporcjonalny likwiduje demokracje realną, a w jej miejsce wprowadza demokracje fasadową , czy jak wypadku rządu Tuska demokrację wadliwą
„Raport The Economist. Rządy Tuska „demokracja wadliwą „ …..”raportu tygodnika "The Economist", który umieścił Polskę na 48 miejscu w rankingu państw pod względem rozwoju demokracji.- Polska w tymże indeksie niestety została zaliczona nie tyle do demokracji, co do wadliwych demokracji „....” Donald Tusk powinien się dowiedzieć, że pod jego rządami Polskę w tymże raporcie prześcignęły, jeżeli chodzi o realizację zasad niezbędnych żeby uznać system za demokratyczny, takie państwa jak: Timor Wschodni, Jamajka, Trynidad i Tobago czy Botswana „....(więcej )
Warzecha podniósł teraz ten problem i być może przedrze się to do mainstreamowego dyskursu publicznego . Platforma, która ma coraz wyraźniejszy lewicowy , a w zasadzie lewacki przechył odrzuciła ideę jednomandatowych okręgów wyborczych. Teraz już państwo wiecie dlaczego. Lewicowy jest w swej istocie wyborczy system proporcjonalny Wracając jednak do lewactwa , do lobby homoseksualnego . Faktów i wiedzy naukowej nie da się w nieskończoność zakłamywać , a ludzi oszukiwać i nimi manipulować. Do tej pory lewactwo głosiło solidarnie tezę ,że instytucja małżeństwa to przeżytek . Ze dzieci doskonale się wychowują i rozwijają żyjąc w socjalistycznym modelu rodziny. Czyli samotna matka , konkubinat, dzieci bez ojca , wychowywane przez kolejnych boyfriendów matki. I takie inne lewicowe wynalazki. Profesor Gobbi „„Umysły dzieci wychowywanych bez jednego z rodziców pracują inaczej — ustalili uczeni” ….Rola ojca jest niezastąpiona. Dziewczęta dorastające bez niego szybciej dojrzewają płciowo. Wcześniej też zaczynają być aktywne seksualnie i częściej zachodzą jako nastolatki w ciążę. Jak z kolei wynika z innych badań, chłopcy wychowywani przez samotną matkę mają niższe poczucie własnej wartości, a także problemy z wchodzeniem w intymne relacje „.....( więcej )
I naraz lobby homoseksualne , należący do tego lobby naukowcy przestali się kopać z koniem , czyli z naukowymi faktami i doszli do wniosku ,że „ "Małżeństwo wspiera poczucie bezpieczeństwa i trwałości”.....”Jest także gwarantem wszystkich korzyści i zabezpieczeń, jakie należą się rodzinie prawnie i finansowo ”.... „ Zdrowie, rozwój i samopoczucie dziecka jest lepsze, gdy jego rodzice są w związku małżeńskim.”...
Oczywiście jak to lewacy .Wysunęli z tego absurdalny wniosek ,że w takim razie dla dobra dzieci homoseksualiści jak tylko się pobiorą , to to ich paraseksualny związek ( Gowin użył tego sformułowania ) będzie stwarzał dzieciom takie same warunki do rozwoju intelektualnego , społecznego , do rozwoju prawidłowej osobowości . I znowu okazuje się że jest to prymitywna lewacka propaganda próbująca zagłuszyć istnienie faktów temu przeczących. „ Amerykański naukowiec prof. Mark Regnerus, który niedawno wykazał w swoich badaniach, że dzieci z tradycyjnych rodzin są znacznie szczęśliwsze i zdrowsze niż te wychowane przez pary jednopłciowe, stał się obiektem ataków ze strony środowisk homoseksualnych. „.....”Raport Marka Regnerusa oparty był na analizie odpowiedzi, jakich udzieliły dorosłe dzieci wychowane przez ich biologicznych rodziców lub przez rodzica homoseksualnego wraz z jego lub jej partnerem. Wnioski są jednoznaczne w swej wymowie i, jak zauważa uczony, trudno je bagatelizować.

12 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę i 24 proc. tych, którymi opiekował się ojciec gej przyznawało, że myślało ostatnio o popełnieniu samobójstwa. Dla porównania w przypadku kompletnych rodzin i samotnego rodzica biologicznego odsetek dzieci rozważających odebranie sobie życia wyniósł 5 proc.
28 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę podawało, że nie ma obecnie pracy.Do braku zatrudnienia przyznawało się 20 proc. dzieci wychowanych przez ojca geja, a tylko 8 proc. z kompletnych rodzin biologicznych i 13 proc. wychowanych przez jednego rodzica.
23 proc. dzieci wychowanych przez matkę lesbijkę mówiło, że było „dotykane seksualnie” przez ich rodzica lub jej partnerkę. Odsetek ten w przypadku pełnej rodziny biologicznej wyniósł 2 proc., w przypadku ojca geja – 6 proc. natomiast pojedynczego rodzica – 10 proc. Kolejna zatrważająca statystyka dotyczy sytuacji, kiedy osoby w pewnym momencie zostały zmuszone do seksu wbrew ich woli. Dotyczy to 31 proc. tych wychowanych przez matkę lesbijkę, 25 proc. przez ojca geja i 8 proc. z pełnych rodzin biologicznych.
40 proc. wychowanych przez matkę lesbijkę i 25 proc. wychowanych przez ojca geja miało romans w czasie małżeństwa lub wspólnego mieszkania z partnerem.Do tego typu sytuacji przyznało się 13 proc. tych wychowanych w rodzinach tradycyjnych.
19 proc. wychowanych przez matkę lub ojca homoseksualistów przechodzi lub ostatnio przechodziło psychoterapię.Tymczasem o potrzebie konsultacji z psychoterapeutą mówiło 8 proc. wychowanych w rodzinie biologicznej.
20 proc. wychowywanych przez matkę lesbijkę i 25 proc. przez ojca geja podawało, że nabawiło się infekcji przenoszonych drogą płciową. Odsetek takich przypadków w odniesieniu do dzieci z rodzin tradycyjnych wyniósł 8 proc.
61 proc. wychowanych przez matkę lesbijkę i 71 proc. wychowanych przez ojca geja określało siebie jako „całkowicie heteroseksualnych”. Do takiej tożsamości przyznawało się natomiast 90 proc. tych wychowanych w pełnej biologicznej rodzinie.  Niestety lobby homoseksualne pozostaje głuche na tego rodzaju głosy. Forsuje swoje rozwiązania, za wszelką cenę próbując poszerzyć grupę krajów, w których adopcja dzieci przez homoseksualistów będzie możliwa. Wiele wskazuje na to, że od przyszłego roku do ich grona dołączy Francja. Pod wpływem działań lobbingowych znajduje się także Polska.Mimo, że zdecydowana większość Polaków wciąż sprzeciwia się legalizacji związków homoseksualnych, próby zmiany świadomości społecznej zakrojone są na szeroką skalę. Służą temu także batalie polityczne prowadzone głównie przez partie lewicowe. Złożony w Sejmie przez SLD projekt ustawy o związkach partnerskich oparty został na wzorze francuskim, który umożliwia homoseksualistom adopcję dzieci.”.”...(więcej)
„System proporcjonalny został wprowadzony przez zachodnich socjalistów Staniszkis „"Oburzeni" - działający obok struktur demokracji parlamentarnej - bo te nie wpuściły ich na salony i zignorowały setki tysięcy podpisów, mogą zmodyfikować nieco relacje między oficjalnymi aktorami polityki. Uwypuklić nieokreśloność PiS u, który radykalizm rezerwuje dla obchodów tragedii smoleńskiej. A w sprawach kluczowych dla oburzonych stara się utrzymać pozycję centrową. Także dlatego, że chce być alternatywą dla coraz bardziej rozmytej i dryfującej - a więc równie nieczytelnej PO „...(źródło)
Rybiński „Zgodnie z szacunkami Boston Consulting Group Hiszpanom trzeba zabrać ponad połowę depozytów, żeby kraj stał się stabilny. W zamian dostaną nisko oprocentowane, niesprzedawalne obligacje rządowe. Niemcy wolą, żeby te śmieciowe obligacje mieli Hiszpanie lub Grecy, a nie EBC. I dlatego temat skonfiskowania części depozytów w krajach południa Europy wkrótce powróci. Powstaje pytanie, co się stanie, gdy ludzie zaczną dostrzegać kontury prawdy przez opary kłamstw polityków. „....(źródło )
Wiktor Świetlik „W myśl nowego prawa brytyjska wolność prasy miałaby otrzymać „państwowe wsparcie” - czyż to nie brzmi cudownie? Będzie polegało ono na tym, że prasa zostanie wsparta przez nowego, „niezależnego”, „regulatora”, który zastąpi w wielu sprawach dotychczasowy samorząd medialny, a w wielu zyska nieznane w anglosaskim świecie kompetencje. Chodzi o osobno powołane ciało, które będzie decydowało choćby o tym, czy gazeta ma, i gdzie, opublikować sprostowanie, a także będzie mogło nakładać na wydawców kary w wysokości do 1.5 miliona funtów. Jak widać nowy organ będzie miał nieco kompetencji sądu, a nieco naszej KRRiT, tyle, że w odniesieniu do prasy „Uczestnicy protestu chcą przeprowadzenia referendum w sprawie przyjętego w połowie lutego przez Zgromadzenie Narodowe projektu ustawy, która pozwala na legalizację małżeństw homoseksualnych i adopcję przez nie dzieci. 2 kwietnia projektem zajmie się Senat, gdzie rządząca we Francji lewica ma większość. „...”"Jest nas 1,4 mln" - napisali organizatorzy manifestacji na Twitterze. Ich rzecznik Xavier Bongibault powiedział dziennikowi "Le Figaro", że na odcinku 8 kilometrów ulice "są pełne ludzi". Przed demonstracją policja spodziewała się 150-200 tys. osób.”...(źródło )
„Najbogatszym regionem UE jest Londyn – 328 proc. unijnej średniej. Wśród 20 najzamożniejszych plasuje się osiem stolic – w tym także Bratysława i Praga. Co ciekawe, gdyby Warszawa była oddzielnym regionem, znalazłaby się w elitarnym gronie najbogatszych. Według szacunków „Rz"  jej poziom zamożności wyniósł w 2010 r. ok. 170 – 180 proc. unijnej średniej, nasza stolica okazałaby się bogatsza niż Praga czy Sztokholm. „....(źródło)
„Rabin Owadia Josef, duchowy przywódca partii Szas wchodzącej w skład koalicji rządzącej Izraelem oznajmił, że "goje rodzą się po to, by służyć Żydom". – Po co goje są tak naprawdę potrzebni? Będą pracować, będą orać, będą zbierać plony. My zaś będziemy tylko siedzieć i jeść jak panowie - zapowiedział rabin podczas przemówienia w synagodze. Potem porównał osoby, które nie są Żydami do... zwierząt pociągowych - pisze "Rzeczpospolita". „....”Zdaniem rabina, gdyby goje nie mogli służyć Żydom "nie mieliby po co istnieć". Tłumacząc zaś długowieczność ludzi pochodzenia nie-Żydowskiego rabin Josef użył plastycznej metafory porównując takich ludzi do... osłów. – Wyobraźcie sobie, że zdechł wam osioł. Stracilibyście w ten sposób pieniądze. To jest taki sam sługa. Właśnie dlatego goj otrzymuje długie życie. By dobrze pracować dla Żyda - mówił rabin. „....(źródło )
„Coy Mathis, 6-letni Amerykanin, który w wieku 2 lat stwierdził, że czuje się dziewczynką, co zaakceptowali jego rodzice, przestał chodzić do szkoły i uczy się w domu po tym jak władze szkoły nie pozwoliły mu korzystać z damskiej toalety. „...”Szkoła zgodziła się, by chłopiec przychodził do szkoły w sukienkach, a także by nauczyciele zwracali się do niego jak do dziewczynki. Sprzeciw wywołał jednak postulat, by Coy korzystał z damskiej toalety. Rodzice zaskarżyli tę decyzję, ale stanowa komisja praw człowieka przyznała rację szkole. „...(źródło )
O antypolonizmie żydowskich historyków w USA z prof. Richardem Lukasem rozmawia Piotr Zychowicz.  „New York Times” zastrasza historyków?
R.L.: Nie zastrasza. On ich zniechęca. Wystarczy bowiem przychylna recenzja w „New York Timesie”, aby książka sprzedała się w olbrzymiej liczbie egzemplarzy. Podobne podejście ma zresztą cała machina medialna w Stanach Zjednoczonych. Historyk, który chce być „sławny i bogaty”, historyk, który chce być hołubiony przez gazety, ośrodki akademickie i salony intelektualne, nie będzie więc pisał o cierpieniach Polaków. Po co tworzyć coś, co przejdzie bez echa? Mało tego, może zaszkodzić. Historyk napisze więc kolejną standardową książkę o Holokauście, w której przedstawi Polaków jako zbrodniarzy. Tak jest łatwiej.”...”To chyba casus wspomnianego przez pana Grossa. Swoją karierę na emigracji zaczynał od pisania o polskim cierpieniu (między innymi znakomite „W czterdziestym nas matko na Sybir zesłali”). Gdy zorientował się, że nikogo te książki nie obchodzą, zabrał się za „Sąsiadów”. „New York Times” rozpływał się nad nim w zachwytach i dostał Gross etat w Princeton . „.....”R.L.: Jest to książka ze słuszną tezą. Książka pisana pod gusta amerykańskich środowisk naukowych. Było kilku historyków Holokaustu, którzy prywatnie wyrazili mi swoje poparcie po tym, gdy napisałem „Zapomniany Holokaust”. „Brawo Richard! Zgadzam się z tobą” – mówili mi w prywatnych rozmowach. Żaden z nich jednak nigdy nie odważył się tego napisać czy powiedzieć publicznie. Wszystkie poważne wydziały zajmujące się Holokaustem na amerykańskich uczelniach są bowiem kierowane przez żydowskich historyków. Nikt nie chce się więc narazić swoim szefom. „.....(źródło )
- Tusk popełnił błąd deklarując kiedyś, że w 2015 roku nie będzie ponownie kandydował na szefa PO. To sprawiło, że chłopcy w partii, Gowin czy Schetyna, zaczęli myśleć o władzy. Teraz, decydując się na kandydowanie, Tusk próbuje ten błąd naprawić i ewidentnie szykuje się do bycia premierem po raz trzeci - mówi w Kontrwywiadzie RMF FM Aleksander Smolar. Przewiduje, że Jarosław Gowin zostanie "skonsumowany" przez Donalda Tuska, ale jeszcze nie teraz. - Gowin zostanie skonsumowany na zimno. Tak zemsta smakuje najlepiej – mówi”..”Problem polega oczywiście na straszliwym zużyciu. Donald Tusk poddawany jest ogromnej presji od bardzo wielu lat - i na dodatek jest samotny, do czego sam się przyczynił. Powykańczał różnych kolegów, „... (źródło ) Marek Mojsiewicz

Konfiskata depozytów w strefie euro rozpoczęta! W nocy z niedzieli na poniedziałek uzgodniono warunki, na których Cypr może pozostać w strefie euro. Szczegóły na razie nie są znane ale kluczowe aspekty porozumienia są następujące:

- depozyty do 100 tysięcy euro nie będą konfiskowane
- kwoty powyżej 100 tysięcy euro zostaną częściowo skonfiskowane, szacuje się że zabiorą od 25 do 40 procent tych depozytów
- zostaną wprowadzone limity dziennych wypłat pieniędzy z banków po ich otwarciu, nie wiadomo kiedy to nastąpi
- cypryjski system bankowy będzie dalej otrzymywał pomoc z EBC, a sam Cypr dostanie 10 mld pożyczki ze strefy euro i MFW

To co się wydarzy dalej można łatwo przewidzieć. Po otwarciu banków na Cyprze rozpocznie się “slow-motion-bank-run”, czyli ludzie będą codziennie wypłacać maksymalną możliwą kwotę, aż do skutku. Za rok od dzisiaj w cypryjskim systemie bankowym prawie nie będzie depozytów, a kraj będzie w skrajnej ruinie. Scenariusz grecki, recesja ale o większej amplitudzie spadków. Bogaci ludzie zaczną znowu przesuwać swoje oszczędności z krajów PIIGS-C, do krajów i aktywów postrzeganych jako bezpieczne. Banki na Południu jeszcze bardziej ograniczą finansowanie biznesu. Recesja w strefie euro w 2013 roku będzie znacznie głębsza niż przewidywane 0,3 procent. Dzisiaj w „Dzienniku Gazecie Prawnej” jest mój artykuł w którym wyjaśniam dlaczego można się spodziewać podobnych operacji konfiskaty części depozytów w krajach PIIGS. Oczywiście nie wiemy kiedy, ale wobec głębokiej recesji w tych krajach, która prowadzi do coraz większych strat banków, ryzyko przeprowadzenia takiej operacji będzie rosło. Według raportu dostępnego na stronie Banca Espana, w listopadzie 2012 r. złe kredyty (których większość prawdopodobnie nie zostanie spłacona) w bankach które mają depozyty ludzi wynosiły 186 mld euro . W grudniu 2012 r. 24 mld euro tych kredytów przekazano do państwowej instytucji, i ich wartość spadła do 162 mld euro. Ale w styczniu znowu wzrosła d0 165 mld, tak szybko pogarsza się sytuacja, w tempie ponad pół Cypru miesięcznie. Dla porównania w 2007 roku wartość złych kredytów w tych samych bankach wynosiła 14 mld euro, a aktywa banków wynosiły 1,7 bln euro, podczas gdy teraz wynoszą 1,5 bln euro. Nie trzeba być specjalistą od finansów, żeby dostrzec nadchodzące kłopoty. Ciekawe co powiedzą Niemcy, gdy się okaże, jeszcze przed tegorocznymi jesiennymi wyborami, że trzeba Hiszpanii pożyczyć kolejne 100 mld euro na ratowanie banków. Wiem, wiem, modele Trojki pokazują, że tyle nie potrzeba. Ale czy przypadkiem modele Trojki nie mówiły że banki cypryjskie są stabilne, oraz że mnożniki fiskalne są trzy razy mniejsze niż faktycznie są. Przypuszczam, że szefowie eurogrupy są zmęczeni po nieprzespanej nocy, ale mają poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Wydaje im się, że po raz kolejny rozpad strefy euro został zatrzymany. Nie dostrzegają, że potężne siły, które rozsadzą strefę euro zostały uruchomione, że domino ruszyło. Teraz trzeba sobie wyobrazić jakie opcje działania i ratowania strefy euro będą na stole, w któryś z kolejnych weekendów, gdy kryzys podobny do cypryjskiego będzie dotyczył gospodarki 100 razy większej i zaangażowane kwoty będą 100 razy większe. Krzysztof Rybinski

By kumplom żyło się lepiej Arogancja władzy – to popularne jeszcze w czasach PRL określenie przychodzi mi obecnie na myśl niemal codziennie. Mamy bowiem ostatnio do czynienia z festiwalem doniesień, pokazujących niezwykłe wprost rozpasanie i najzwyklejszą chciwość ludzi władzy, nominatów Platformy czy PSL, na najróżniejszych szczeblach i w rozmaitych instytucjach. Niedawno mogliśmy się dowiedzieć, że Marcin Herra, szef spółki organizującej Euro 2012, i jego zastępca Andrzej Bogucki otrzymają po ponad 1,3 mln zł premii. Dlaczego? Bo mistrzostwa się odbyły… Przypomnijmy tę historię, bo jest wyjątkowo pouczająca. Ich kontrakty zostały podpisane w lipcu 2008 r. Już wtedy kilka faktów budziło zdziwienie. Po pierwsze to, że organizacją Euro 2012 miała się zająć jakaś spółka, a nie po prostu urzędnicy Ministerstwa Sportu w ramach swoich obowiązków.

Korupcja w majestacie prawa Teraz wiadomo, jaki był cel tego zabiegu. Urzędnicy mogliby przecież otrzymać najwyżej określone przepisami wynagrodzenia, a w wypadku spółki można było zawrzeć w umowie – utajnionej przed opinią publiczną – dowolne klauzule, np. właśnie te przyznające „chłopcom Drzewieckiego” milionowe premie. Wybrańcy ówczesnego ministra sportu zarabiali i bez nich ogromnie dużo – Herra dostawał miesięcznie 26 tys. zł, co rok nagrodę w wysokości 160 tys. zł, a do tego mieszkanie służbowe i takie dodatki, jak polisę ubezpieczeniową i prywatną opiekę medyczną dla całej rodziny. Te zdumiewająco wysokie zarobki otrzymał człowiek wówczas 32-letni, a zatem początkujący menedżer, niemogący pochwalić się żadnymi nadzwyczajnymi osiągnięciami. Tymczasem oficjalnie uzasadniano je rzekomą koniecznością przyciągnięcia „najwybitniejszych talentów”, którym trzeba było zaoferować „konkurencyjne rynkowo wynagrodzenia”. Gdyby takie były intencje, znacznie lepszych menedżerów znaleziono by bez trudu za o wiele mniejsze stawki. Najważniejszą kwalifikacją młodego „geniusza zarządzania” były jednak jego polityczne koneksje.

Eldorado trwa Ale na tym historia się nie kończy. Gdy tylko minister sportu Joanna Mucha odtajniła zakończone kontrakty szefów spółki, poinformowała, że zawarła z nimi kolejne umowy – jeszcze wyższe, bo opiewające na 27 tys. zł miesięcznie. Herra i Bogucki mają odpowiadać za zarządzanie Stadionem Narodowym. A warunki nowej umowy są równie bulwersujące, jak poprzedniej i to nie tylko ze względu na samą wysokość podstawowego wynagrodzenia.

Rząd założył bowiem, że Stadion Narodowy przyniesie 21 mln zł strat rocznie. A nowi prezesi mają dostać premie za straty, tyle że mniejsze. Jeśli np. strata Stadionu wyniesie 11 mln zł, Herra i Bogucki dostaną jedną czwartą z 10 mln, czyli znowu po 1,25 mln zł – z budżetu, a zatem z naszych podatków. Finansowe eldorado ulubieńców „Mira” to jednak tylko najlepiej widoczny – ze względu na skalę – wierzchołek góry lodowej, a zarazem przykład patologicznego mechanizmu, działającego znacznie szerzej i już właściwie we wszystkich instytucjach państwa. Pamiętamy przecież niemal identyczną aferę z byłym szefem Narodowego Centrum Sportu Rafałem Kaplerem. To kolejny trzydziestolatek, który otrzymał niemal 600 tys. zł premii za spartaczoną budowę Stadionu Narodowego.

Korporacja HGW A na szczeblu lokalnym? Tu najlepiej przywołać przykład Warszawy, gdzie postępującą w całym kraju korupcję struktur administracyjnych państwa widać najwyraźniej. Przede wszystkim w czasie prezydentury Hanny Gronkiewicz-Waltz liczba urzędników miejskich dramatycznie wzrosła – aż o 35 proc. Stołeczny ratusz stał się tym samym jednym z największych zakładów pracy w całej Polsce, zatrudniającym wraz z urzędami dzielnicowymi niemal 8 tys. osób. A gdy Gronkiewicz-Waltz obejmowała władzę w Warszawie w 2006 r., urzędników było 5,7 tys. Również w tym wypadku widać finansowe rozpasanie na skalę podobną jak w Ministerstwie Sportu. Warszawscy urzędnicy w ubiegłym roku otrzymali niemal 43 mln zł premii. Samym burmistrzom dzielnic wypłacono 15 mln zł. Żeby już nie ciągnąć tej listy, przywołajmy jeszcze tylko również idące w miliony zarobki byłego ministra Aleksandra Grada w spółce budującej elektrownię jądrową i jeden przykład spoza stolicy, który pokazuje, że patologie objęły właściwie cały kraj – wiceprezydenci Siemianowic otrzymali premie po 30 tys. zł. Wszystko to dzieje się w sytuacji powszechnego ubożenia społeczeństwa i braków w zakresie dostarczania podstawowych usług ze strony państwa, choćby w dziedzinie ochrony zdrowia, czy – skoro mówimy o poziomie samorządowym – zapewnienia mieszkań dla potrzebujących. A przecież za 43 mln zł można by np. wybudować kilkaset mieszkań komunalnych.

Gdy prawo nie działa Czynnikiem wybitnie sprzyjającym rozwojowi patologii jest brak kontroli społecznej nad finansowymi decyzjami i machinacjami władzy. Sprzyja temu praktycznie całkowity zanik funkcji kontrolnej, jaką powinni sprawować dziennikarze w imieniu czwartej władzy. Jak wiadomo jednak, poza drugim obiegiem media są w większości z Platformą „zaprzyjaźnione”, a dziennikarstwo śledcze niemal całkowicie zanikło. Inny problem to coraz szczelniejsza zasłona tajności, za którą skrywa się władza. W każdym demokratycznym kraju jest oczywiste, że jednym z podstawowych praw obywateli, będących przecież równocześnie podatnikami, jest wiedza o tym, jak rozdysponowywane są płacone przez nich podatki. Nieliczne wyjątki od reguły jawności mogą dotyczyć dziedzin związanych z interesem narodowym, np. kosztami działania tajnych służb. Tymczasem w III RP regułą stało się właśnie ukrywanie działań władz, a zwłaszcza informacji finansowych. Korzysta się zwykle z pretekstu „ochrony danych osobowych” czy „tajemnicy kontraktu”, które w ogóle w sferze publicznej nie powinny mieć miejsca. Przykładem jest próba uzyskania przez stołecznych radnych z opozycji informacji o umowach zawartych przez Hannę Gronkiewicz-Waltz z kontrahentami miasta. Radni musieli pozwać władze miasta do sądu i otrzymali dane dopiero po wygraniu po dwóch latach procesu.

Skontrastujmy degenerację etosu władzy pod rządami Platformy Obywatelskiej z postępowaniem polityków w krajach demokratycznych. We Włoszech nowo wybrani przewodniczący obu izb parlamentu podjęli decyzję o obniżeniu własnych pensji aż o 30 proc., aby dać przykład oszczędności niezbędnych w czasach kryzysu.

Upadek etosu polityki Tymczasem w Polsce Donalda Tuska zdaje się panować przyzwolenie na wyprowadzanie publicznych pieniędzy na wszelkie możliwe sposoby, przypominające wręcz najzwyklejszą grabież w majestacie prawa. Władza nie przejmuje się narastającym napięciem społecznym, gwałtownie rosnącym bezrobociem i biedą. Psychologicznie można to tłumaczyć znanym zjawiskiem uwierzenia we własną propagandę. Hojność władz połączona ze zgodą na rozmnożenie kadr urzędniczych jest też oczywiście rodzajem korupcji politycznej i budowaniem pewnej bazy wyborczej. Przecież setki tysięcy pracowników rozmaitych urzędów i instytucji, zależnych od rządu PO i władz samorządowych, to grupa mogąca zdecydować o uzyskaniu większości w wyborach. I dlatego właśnie Donald Tusk musiał spacyfikować Centralne Biuro Antykorupcyjne – powołane ono było przecież po to, aby podobnym patologiom przeciwdziałać. Artur Dmochowski

Jadwiga Staniszkis: pochwała dobroci W Wielkim Tygodniu nie chce mi się pisać o cynizmie, hipokryzji, karierowiczostwie i kłamstwach wielu polityków. O ich niekompetencji i braku odpowiedzialności, która przyczynia się do tego, że normalnym ludziom żyje się tak ciężko. I że brak perspektyw - pisze prof. Jadwiga Staniszkis w najnowszym felietonie dla WP.PL. Jej zdaniem, w tym Tygodniu "powinniśmy się skupić na tym czy i co, mimo wszystko, dajemy innym". Telewizyjna jedynka zapowiada dokument o chłopcu z przypadłością Downa, który w "Klanie" zagrał rolę bohatera z podobnym problemem. Z zapowiedzi wynika, że film pokaże nasilającą się symbiozę obu i skok w emocjonalnym rozwoju chłopca. W mojej miejscowości mieszka podobny chłopiec: od lat mijaliśmy się na ulicy. Zaczął mi mówić "dzień dobry", gdy rozgorzała dyskusja o liberalizacji ustawy aborcyjnej: z wprowadzeniem możliwości selekcji i ewentualnej eliminacji, gdy stwierdzi się taką przypadłość. Ktoś zapewne mu powiedział, że nie zgadzam się z tym. Kiedyś recenzowałam na studiach zaocznych pracę matki opisującej jak pozytywnie - ją i jej rodzinę - zmieniło pojawienie się dziecka z takim problemem. Nowe obowiązki scementowały rodzinę, inne dzieci nauczyły się odpowiedzialności. A wspólny udział w uczeniu siostrzyczki z Downem umiejętności radzenia sobie w szkole i w domu, uświadomił ile można - pomagając - wnieść w życie innego. I ile to daje satysfakcji. Zmieniły się priorytety rodziny: z mieć na kochać. Oczywiście czasem motywy mogą być nie do końca czyste. Na przykład pycha lub uzależnianie od siebie (a więc władza nad drugą osobą). Ale kiedy coraz mniej panujemy nad własnym życiem, ze względu na towarzyszącą kryzysowi niepewność być może to odkrycie sensu dobroci może stać się punktem oparcia. Dlatego w Wielkim Tygodniu nie chce mi się pisać o cynizmie, hipokryzji, karierowiczostwie i kłamstwach wielu polityków. O ich niekompetencji i braku odpowiedzialności, która przyczynia się do tego, że normalnym ludziom żyje się tak ciężko. I że brak perspektyw. Choć sama nie jestem ideałem, myślę że w tym Tygodniu powinniśmy się skupić na tym czy i co, mimo wszystko, dajemy innym. I co robimy z własnym życiem, tym wewnętrznym. Czy nie stajemy się obojętni wobec standardów i marzeń, które mieliśmy w młodości?

Jadwiga Staniszkis

Gdzie są agenci wschodnioniemieckiej Stasi? Ustalenie ich nazwisk wymaga czasu, ale jest możliwe. Jednak nikomu się nie spieszy Dla niemieckich archiwistów z Instytutu Gaucka wykaz agentów Stasi w Polsce kiedyś traktowany jako „Streng Geheim!” (ściśle tajny) jest obecnie ściśle jawny. Nie interesują się nią tylko polski aparat ścigania i wymiar sprawiedliwości. Przed kilkoma laty przekazano do Warszawy niektóre akta, ale nic z nimi nie zrobiono. Oprócz agentów dawnego KGB i GRU, w Polsce pozostały setki nieujawnionej agentury wschodnioniemieckiego Ministerium für Staatssicherheit (MfS), bardziej znanego jako Stasi. Dlaczego w Polsce współpraca naszych obywateli ze służbami specjalnymi obcego państwa wciąż nie podlega rozliczeniu? Wschodnioniemiecka bezpieka, czyli Stasi w latach 80. miała w Polsce kilkuset agentów i informatorów. Byli wśród nich nie tylko Niemcy, ale także Polacy. Czy szpiedzy NRD zdołali zbudować siatkę swych współpracowników złożoną z Niemców i obywateli polskich? Najprawdopodobniej tak. Przynajmniej tak wynika z materiałów dawnej Stasi, do których dotarła dr Hanna Labrenz-Weiss z Federalnego Urzędu do spraw Dokumentów Służb Bezpieczeństwa byłej NRD w Berlinie, znanego bardziej jako Urząd Gaucka, odpowiednika Instytutu Pamięci Narodowej. Stasi interesowała się Polską od 1978 roku, gdy Jan Paweł II został wybrany papieżem. Zainteresowanie jeszcze wzrosło w czasie powstania „Solidarności”. Najważniejszą rolę w działalności operacyjnej Stasi w Polsce odgrywał Wydział Główny II Ministerstwa Bezpieczeństwa Państwowego (MfS-Hauptabteilung II), czyli kontrwywiad. Do jego zadań należały: koordynacja współpracy z partnerskimi służbami, demaskowanie rezydentur i poszczególnych agentów państw należących do NATO ze szczególnym uwzględnieniem RFN, a także informowanie kierownictwa partyjnego i państwowego NRD o zjawiskach ważnych z punktu widzenia bezpieczeństwa państwowego. 8 września 1980 roku, na mocy porozumienia z władzami polskimi, rozpoczęła działalność Grupa Operacyjna Warszawa (Operationsgruppe Warschau, OGW), której oficerowie zwerbowali setki agentów. Do jej zadań należało:

zapewnienie stałych oficjalnych kontaktów z polskimi organami bezpieczeństwa, koordynacja tajnych działań w przedstawicielstwach NRD w Polsce, łącznie z werbowaniem nowych tajnych współpracowników, rozpoznanie i opracowanie współpracowników tajnych służb w przedstawicielstwach krajów niesocjalistycznych w Polsce oraz stała analiza sytuacji wewnętrznej. Sieć informatorów Stasi uzupełniały tzw. osoby kontaktowe lub ludzie z MSZ, MON, MSW, z którymi spotykano się oficjalnie. Najważniejsze zadania Grupy Operacyjnej Warszawa na rok 1982, ujęte zostały w dokumencie z 18 listopada 1981 r. - "Porozumienie między Głównym Zarządem II i Departamentem II polskiego MSW dotyczące czynności grup operacyjnych MBP NRD w PRL".

Materiały GO „Warszawa” zostały zniszczone. Istnieją jednak kartoteki agentów, których zwerbowano do współpracy. Ustalenie ich nazwisk wymaga czasu, ale jest możliwe. Jednak nikomu się nie spieszy.

Nie sprawdzaliśmy w archiwum Urzędu Gaucka tzw. aktywów enerdowskiej bezpieki w Polsce. Biorąc pod uwagę, że niemal wszystkie dokumenty Stasi są także w Moskwie, nie można wykluczyć prób wykorzystania, np. za pomocą szantażu, byłej agentury Stasi w Polsce przez rosyjskie służby specjalne. Mieliśmy informacje, że część dawnej agentury Stasi może współpracować z niemieckim wywiadem, czyli BND. Po wykryciu kilku takich przypadków daliśmy stanowczy sygnał kanałami dyplomatycznymi do Berlina, że nie życzymy sobie takiej działalności – przyznaje emerytowany pułkownik kontrwywiadu.
Towarzysze chętnie informowali Dziesięć lat temu tygodnik „Wprost” ujawnił materiały Stasi, z których wynikało, że Zbigniew Sobotka, wiceminister spraw wewnętrznych, Stanisław Ciosek, doradca prezydenta Kwaśniewskiego i były ambasador RP w Moskwie oraz Wiesław Klimczak, były szef wpływowego stowarzyszenia Ordynacka byli informatorami wywiadu NRD. Dalej we „Wprost” czytamy:

Do najbardziej zaufanych współpracowników MfS należał I sekretarz KW PZPR we Wrocławiu Ludwik Drożdż. Z raportu Wydziału II (HVA) MfS (z 6 lutego 1981 r.) wynika, że Drożdż liczył na "braterską pomoc krajów socjalistycznych". Jak podkreślał, "zaprowadzenie porządku przez milicję byłoby możliwe przy mądrym przygotowaniu i prężnym, centralnym kierownictwie. Do tego jednak byłoby konieczne wzmocnienie jej przez odpowiednich towarzyszy z braterskich organów w polskich mundurach, ewentualnie z zastosowaniem ciężkiej broni". Wspólne przedsięwzięcia i tzw. robocze spotkania funkcjonariuszy MfS i polskiego MSW odbywały się aż do 1989 r. Jedno z nich zorganizowano w Warszawie w dniach 29-31 marca 1988 r. Gośćmi MSW byli wówczas szef Głównego Wydziału HA XX gen. Paul Kienberg, szef sekcji 2 w HA XX płk Kuschel, szef sekcji 4 w HA XX płk Reuter oraz szef Grupy Operacyjnej w Polsce por. Wielkes. Do zadań HA XX należała inwigilacja i zwalczanie wrogów ustroju. Ze strony polskiej w spotkaniu uczestniczyli m.in. szef IV Departamentu MSW gen. Tadeusz Szczygieł, jego zastępca płk Mirowski, drugi zastępca płk Przanowski, szef II Departamentu płk Majchrowski oraz szefowie i zastępcy z wydziałów III i IV - płk Stasikowski, płk Szczepański, płk Będziak, płk Kluczyński, por. Lesiak (ten od „szafy Lesiaka”) i wiceminister w MSW gen. Henryk Dankowski. Gen. Kienberg z gen. Szczygłem i płk Majchrowskim zastanawiali się nad metodami unieszkodliwiania podziemia politycznego i Kościoła, który wspierał opozycję „w walce przeciw socjalistycznemu państwu”. Gen. Dankowski rozmawiał z gen. Kienbergiem o potrzebie koordynacji działań dotyczących infiltracji różnych środowisk - od młodzieży szkolnej po współpracowników Watykanu. Meldunek z tego spotkania - jak odnotowano w nagłówku: „Odnośnie współpracy na obszarze zwalczania polityczno-ideologicznej dywersji i reakcyjnych wrogich elementów w kościołach” - liczy 15 stron.
Agenci ujawnieni nie są groźni Gorzej z tymi, których tożsamości dalej nie znamy. Agent Stasi ps. „Heinz Bertram“ w latach 80. studiował w szkole oficerskiej w Warszawie. Został do niej skierowany, aby zbierać informacje o podchorążych, kadrze instruktorskiej i wykładowcach. Inny IMB (to najwyższa kategoria tajnego współpracownika Stasi), „Harald Engel“ w latach 1971-76 był studentem Uniwersytetu Marii Skłodowskiej-Curie w Lublinie. Donosił nie tylko na kolegów czy wykładowców UMSC, ale również o swoich kontaktach na Uniwersytecie Warszawskim. Agent ps. „Dr Jan” został przerzucony do rozpracowania antysocjalistycznych sił w środowisku akademickim Gdańska. „Meinhardt” z Magdeburga został wysłany do Berlina Zachodniego, aby inwigilować „Towarzystwo Solidarność” oraz jego przewodniczącego Edwarda Klimczaka (sprawa pod kryptonimem „Lektor”). Agent „Richard” był jednym z kilku szpicli, którzy donosili na środowisko berlińskiego dwutygodnika polonijnego „Pogląd”. Natomiast „Karli” ze względu na swoje dobre kontakty z Uniwersytetem Jagiellońskim w Krakowie zbierał ważne informacje na temat sytuacji w wyższych szkołach PRL. Z kolei „Stefan” został zobowiązany do zdobywania informacji o wojsku polskim, a „Alexander”- miał informować o aktywności wrogich sił w Gdańsku. „Isolde” pisała donosy o spotkaniach na „Jazz Jamboree” w 1984 roku. Akta osobowe agenta o pseudonimie „Dr Schreiber”, co prawda zostały zniszczone, ale jednak udało się go zidentyfikować na podstawie akt sprawy operacyjnej „Obserwator”. Wiadomo, że agent mieszka we Frankfurcie nad Odrą, z zawodu jest nauczycielem. Inwigilował polską opozycję w Słubicach, Poznaniu i Berlinie Stasi wykorzystywało kontakty obywateli NRD z Polakami. Udający przyjaciół „Solidarności” Niemcy podejmowali się m.in. przerzucania informacji na Zachód. Trafiały one jednak w ręce niemieckiej bezpieki. W raportach agenci relacjonują swój pobyt w Polsce, u rodziny czy przyjaciół, opisują jak wspaniale zostali przyjęci, a potem podają w detalach, o czym się rozmawiało. Informowali, kto jest sympatykiem „Solidarności”, ma kontakty z podziemiem, bo pokazywał im literaturę drugiego obiegu. Niemiecka bezpieka inwigilowała także „Solidarność”. W 1980 roku Stasi zaszeregowała Polskę jako tzw. teren operacyjny, tak jak wszystkie kraje wrogie. Niezależnie od polskiej bezpieki, próbowała prowadzić swoich agentów, niszczyć „Solidarność” tam, gdzie było to możliwe. Informatorami byli to nie tylko Polacy, ale również obywatele NRD – stwierdziła dr Hanna Labrenz-Weiss.
Agent w otoczeniu Tuska Kilka lat temu w Niemczech ujawniono (a w Polsce powtórzono), że jednym z agentów Stasi w środowisku „Solidarności” był Detlef Ruser, pracownik naukowy uniwersytetu w Rostocku, który mieszkał w Gdańsku. Pod koniec lat 70. ożenił się z Zofią, Polką. Został zwerbowany i pracował dla Stasi już w 1971 roku, jako współpracownik najwyższej kategorii (IMB) o pseudonimie „Henryk”. Był gorliwym donosicielem. Przekazywał oficerowi prowadzącemu podziemne gazetki i dostarczał kasety wideo. Ruser spotykał się towarzysko z redaktorami, przychodził także na spotkania Klubu Myśli Politycznej im. Konstytucji 3 maja, w którym działał Tusk. Robił dużo zdjęć, tłumacząc, że to na pamiątkę. Ostatni raport z Polski wysłał kilka dni przed upadkiem muru berlińskiego. Ruser nie zniknął. Jest członkiem Towarzystwa Polska-Niemcy w Gdańsku. W ubiegłym roku razem z żoną prowadził w Gdańsku odczyt pt. „Poznajemy wybrane regiony Niemiec – Górna Bawaria”. Szczegółów o frekwencji brak. Emeryt Ruser z żoną są aktywni - w gdańskim Towarzystwie Polska-Niemcy organizują wycieczki grupy „Piechur” po Trójmieście i okolicy.

Tomasz Szymborski

26/03/2013 „Rzuć na tacę” - niszczący granat- proponuje pismo” Fakty i Mity”, redagowane przez pana Romana Kotlińskiego, byłego księdza rzymsko-katolickiego, zarejestrowanego- jak donosi IPN- w 1989 roku jako agent Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie” Janusz”. A dlaczego nie „Roman”, albo „ Czesław”? A może ktoś rzuciłby granat w pismo” Fakty i Mity”, zajmujące się głównie atakowaniem kapłanów Kościoła Powszechnego.. Pan Roman Kotliński jest posłem Ruchu Palikota- i jakoś nikt nie proponuje wrzucenia w to towarzystwo granatu niszczącego.. Nienawiść wzbiera- w końcu dojdzie do konfrontacji.. Towarzystwo Krzewienia Kultury Świeckiej wydawało w poprzedniej komunie pismo „Argumenty.”. To są obecne „Fakty i Mity”.. Pismo antycywilizacyjne.. Obrzydliwe i niesmaczne. Tak jak tygodnik ”NIE” Jurka Urbana i jego człowieka- Rozenka. I to całe towarzystwo koncentruje się w Ruchu Palikota.. Tyle zła zgromadzić w jednym miejscu(????- to jest dopiero sztuka.. W sztuce- jak twierdzi pani Joanna Szczepkowska, też dzieje się źle.. Podobno goje, pardon- geje- narzucają w tym towarzystwie swoje sposoby postępowania. Nie można się odezwać, żeby nie być posadzonym o brak tolerancji i homofobię.. Jej też puściły nerwy, tak jak panu Lechowi Wałęsie. Geje chcieli mu nawet odebrać Nagrodę Nobla. Bo ile można wytrzymać ciągłe rozkładanie na czynniki pierwsze sprawy zaspokajania popędu płciowego gejów? Pani Joannie już raz nerwy puściły dramatycznie, bo w Teatrze Dramatycznym wypięła się dupskiem na publiczność.. Zdjęła po prostu spódnicę i pokazała gołą d…. Potem dostała posadę jako szefowa Związku Artystów Scen Polskich.. Opłacało się, ale sprawy homoseksualistów nie wytrzymała.. W środowisku artystów z pewnością przybędzie homoseksualistów, bo każdy będzie chciał być artystą, ale żeby zostać artystą- trzeba dołączyć do homoseksualistów. Najlepiej zostać i ogłosić światu, że jest się homoseksualistą .Zdobędą pozycje dominujące, przy pomocy propagandy- raz dwa… Z co z heteroseksualistami? Tylko patrzeć jak w propagandowych serialach pojawią się sami homoseksualiści i lesbijki.. Ludzie normalni- do obozów koncentracyjnych- pardon- reedukacyjnych.. Przegraliśmy mecz z Ukrainą na „ Stadionie Narodowym”, no na szczęście nie jeszcze pomiędzy homoseksualistami, będą trudności z zebraniem 22 homoseksualistów jednorazowo, plus sędziowie- ale w przyszłości rzecz nie jest wykluczona-dach akurat nie przeciekał, ale co ciekawe…. Jak” nasi” przegrywali poprzednio to winien był pan Grzegorz Lato- jako prezes PZPN.. A teraz jak przegraliśmy z Ukrainą- nie jest winien pan Zbigniew Boniek.. Bo pan Zbigniew Boniek jest nasz, popierał kiedyś Unię Wolności i popiera Platformę Obywatelską- odprysk z Unii Wolności.. Pan Grzegorz Lato- to Sojusz Lewicy Demokratycznej. Był nawet senatorem, nic nie zrobił pożytecznego, tak jak inni.. Posiedział sobie w Senacie, poprzeciągał na swoją stronie trochę pieniędzy, tak jak inni.. No i zakończył kadencję- tak jak inni. Wszystko to w czasie, gdy co druga rodzina w Polsce- pod ciężarem kosztów i podatków-. boryka się z problemami finansowymi. Skoro rosną ceny- to muszą rosnąc problemy polskich rodzin.. Ale tylko w połowie rodzin są problemy? To i tak dobrze.. Woda, śmieci, czynsze, gaz- rosną systematycznie.. I podatek od nieruchomości.. Strach pomyśleć co będzie za rok, za dwa, za trzy..(????) Takie wyniki przynosi sondaż przeprowadzony przez firmę ubezpieczeniową Genworth.. Tylko 1% rodzin jest zadowolonych ze swojej sytuacji i jeszcze liczy na poprawę.. Tak pesymistycznych nastrojów nie odnotowano w demokratycznym państwie prawnym od roku 2008, odkąd firma Genworth rozpoczęła badania stabilności gospodarstw domowych.. Gorsze nastroje- jak piszą w gazecie- panują jedynie w Grecji, Portugalii i we Włoszech. A w Hiszpanii i na Cyprze, no i we Francji? To wszystko kraje przeznaczone do bankructwa w pierwszej kolejności- ze względu na trzeszczący tam socjalizm.. Choć cała budowla socjalistyczna trzeszczy w posadach- socjaliści dalej kontynuują budowlę- aż do skutku, czyli aż do katastrofy budowlanej. Wszędzie tworzą urzędy nadzoru budowlanego, w każdym landzie- tak jak Trybunały Konstytucyjne, które stoją na straży niezmienności wspaniałego ustroju biurokratyczno- socjalistycznego, a przy budowie państwa o nazwie Unia Europejska- jakoś nadzoru budowlanego nie ma.. Wielkie niedopatrzenie.. Przydałby się jakiś nadzór, żeby przynajmniej budowa była jako tako kontynuowana.. Może sięgnąć do budowniczych III Rzeszy Niemieckiej..(???) I tam dopatrzeć szczegółów budowli.. „Polskie „Radio publiczne też się może przydać, w propagowaniu zła.. Wczoraj redaktor Roman Czejarek aż wychodził ze skóry narzucając słuchaczom jak to dobrze będzie jak wszędzie zapanują parytety. Zaprosił jakiegoś parytetowego aktywistę do studia i dawaj obaj udowadniać, że parytety w Szwecji- tam też robili” badania”, bardzo sprzyjają prowadzeniu interesów..(???) To nie merytoryczna znajomość rzeczy, tylko parytety po linii płci? A jakby jakiś rodzynek dodatkowo- na przykład homoseksualista.. Jak jest mniej więcej pół na pół kobiet i mężczyzn. To wtedy jest najlepiej dla firmy. Chodzi chyba o to, żeby pracownicy firmy byli podobierani parami… Tak wyszło zwolennikom parytetów szwedzkich. O przypadkowym seksie nie ma tam mowy.. I bezpiecznym seksie.. Im bardziej seks w biurze- tym bardziej bezpieczny.. I te sekretarki.. Jedna mówi do szefa: ”-Jak mi szef nie da podwyżki to opublikuję pamiętniki”.. No i urodziny pana Eltona Johna- wczoraj kilka razy „ radio publiczne” przypominało, że są.. Musimy o tym pamiętać, tym bardziej, że pan Elton jest homoseksualistą.. Mocne musi być to lobby homoseksualne, że pamiętają nawet o urodzinach -swoich .. Pani Joanna Szczepkowska ma rację.. Dominacja homo narasta.. Jak się nie będziemy opierać poprzerabiają nas na homo.. Wstyd będzie być heteroseksualistą.. Tak jak dzisiaj człowiekiem uczciwym.. Nie będzie miejsca w tym chlewie, który próbują budować na co dzień oficerowie prowadzący nas do cywilizacyjnej katastrofy.. Zostanie tylko miejsce dla świń- no i dla homoseksualistów.. Bo już pan Janusz Palikot wyszedł przed szereg postępu i propaguje pedofilię.. Żeby dzieciaki w wieku trzynastu lat też się seksowały.. Zrobić dojście prawne i demokratyczne do dzieciaków się prostytuujących w świetle demokratycznego prawa.. A może zamiast na tacę, wrzucić niszczący granat w to środowisko, występku i niegodziwości.. Środowisko propagujące zło na przysłowiowego chama.. Środowisko, któremu się spieszy, żeby nas przerobić na bydło a potem robić z nas mydło. .I żeby zdeprawować wszystko do reszty.. Odbezpiecz i rzuć- panu Romanowi Kotlińskiemu w spodnie.. Niech to wszystko rozedrze na strzępy i niechaj nagie świecą kości.. Precz z neokomuną! WJR

Niezrozumiałe milczenie Agencji... Cyniczne podsycanie niepewności opinii publicznej? Czy ABW chce coś ukryć ws. ostrzeżeń sprzed 10/04? Ponad trzy miesiące temu redakcja wPolityce.pl wysłała do Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego pytania związane z ostrzeżeniami, jakie przed 10 kwietnia 2010 roku trafiły do Polski. Jak ujawniliśmy na portalu, przed katastrofą smoleńską do polskich służb trafił sygnał z zagranicy o możliwym ataku na jeden z samolotów krajów Unii Europejskiej. Wedle naszych informacji, ostrzeżenie mogło dotyczyć ataku na samolot z głową państwa na pokładzie. W związku z informacjami pozyskanymi przez redakcję skierowaliśmy do ABW pismo z prośbą o udzielenie stosownych informacji związanych z ostrzeżeniami. W piśmie pytaliśmy:

1. Czy przed 10 kwietnia 2010 roku ABW otrzymała sygnały związane z możliwym zagrożeniem atakiem na samolot jednego z krajów NATO?
2. Czy wysyłali Państwo pismo w tej sprawie do innych służb lub osób i ludzi uprawnionych?
3. Jeśli sygnały takie do Państwa dotarły, jakie kroki podjęła Państwa służba po otrzymaniu sygnału?
4. Czy Państwa służba informowała o ostrzeżeniach najważniejsze osoby w państwie (Kancelarię Premiera,  Kancelarię Prezydenta, kolegium ds. służb specjalnych, szefa MSW, MON, MSZ)?

 Niestety mimo upływu trzech miesięcy nasza redakcja nie uzyskała żadnej odpowiedzi od Agencji. W kontaktach telefonicznych funkcjonariusze z biura prasowego ABW zaznaczali, że Agencja wciąż zbiera informacje, które pozwolą udzielić odpowiedzi. Do dziś ich jednak nie otrzymaliśmy. Bez odzewu pozostało również kolejne pismo, w którym prosiliśmy o wyjaśnienie tak długiego milczenia. Sytuacja budzi zdziwienie. Stosowne pisma i pytania redakcja wPolityce.pl skierowała bowiem również do innych służb m.in. SWW, SKW, BOR oraz wielu instytucji - w tym BBN, KPRM, Kancelarii Prezydenta. W sumie nasza redakcja wysłała kilkanaście pism z podobnymi pytaniami. Niemal wszystkie instytucje zajęły stanowisko. Tłumaczenia ABW, która zaznacza, że potrzebuje czasu na zgromadzenie informacji, trudno więc traktować poważnie. Skoro inne instytucje państwowe oraz służby były w stanie odpowiedzieć na nasze pytania w ustawowym terminie, dlaczego ABW go przekracza? Nie sposób uciec od podejrzeń, że w tej sprawie możemy mieć i drugie dno. Z informacji, które do nas docierały wynikało bowiem jednoznacznie, że ws. ostrzeżeń przed 10/04 komunikacja między instytucjami odpowiedzialnymi za bezpieczeństwo narodowe nie zadziałała prawidłowo. Do Kancelarii Prezydenta, w tym do BBN, Kancelarii Prezesa Rady Ministrów czy MON żadne sygnały o zagrożeniu dot. możliwego zamachu na samolot z przywódcą jednego z krajów Unii Europejskiej na pokładzie nie dotarły. Mimo iż z ustaw dot. służb specjalnych wynika jasno, że te formacje mają obowiązek informować najważniejsze osoby w państwie o takich sytuacjach. W Polsce rolę wiodącą wśród służb ma Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. To jej podlega również Centrum Antyterrorystyczne. To ona więc powinna przede wszystkim wyjaśnić, jakie kroki podjęła po otrzymaniu sygnału o zagrożeniu dla Prezydenta RP, w jaki sposób weryfikowała te wiadomości, czy wnioskowała o wzmocnienie zabezpieczenia lotu do Smoleńska lub odwołanie wizyty oraz jakie informacje przekazywała stosownym instytucjom w Polsce. To przede wszystkim dzięki jej wyjaśnieniom można byłoby odpowiedzieć na pytanie, czy sygnały o możliwym zagrożeniu nie trafiły do najważniejszych instytucji w Polsce, a jeśli nie trafiły, to dlaczego. Bez odpowiedzi ABW jesteśmy skazani na domysły i hipotezy. Tym bardziej niezrozumiałe jest więc milczenie Agencji. Z czego ono wynika? Czy z bałaganu? Chęci ukrycia niewygodnej prawdy? Chęci ukrycia zaniedbań? Z zaleceń nowego rzecznika ABW? A może z chęci cynicznego podsycania niepewności opinii publicznej? Na te pytania nie odpowiemy, ale nie sposób ich publicznie nie zadać... Blog Stanisława Żaryna

Ideolog Palikota o wprowadzeniu pozwoleń na dzieci „Rabin Owadia Josef, duchowy przywódca partii Szas wchodzącej w skład koalicji rządzącej Izraelem oznajmił, że "goje rodzą się po to, by służyć Żydom". – Po co goje są tak naprawdę potrzebni? Będą pracować, będą orać, będą zbierać plony. My zaś będziemy tylko siedzieć i jeść jak panowie - zapowiedział rabin podczas przemówienia w synagodze. Potem porównał osoby, które nie są Żydami do... zwierząt pociągowych - pisze "Rzeczpospolita". „....”Zdaniem rabina, gdyby goje nie mogli służyć Żydom "nie mieliby po co istnieć". Tłumacząc zaś długowieczność ludzi pochodzenia nie-Żydowskiego rabin Josef użył plastycznej metafory porównując takich ludzi do... osłów. – Wyobraźcie sobie, że zdechł wam osioł. Stracilibyście w ten sposób pieniądze. To jest taki sam sługa. Właśnie dlatego goj otrzymuje długie życie. By dobrze pracować dla Żyda - mówił rabin. „.....(więcej )
Eugenika - walka ze zwyrodnieniem rasy „.....'Eugenika to nauka, która na podstawie biologicznych kryteriów dzieliła życie ludzkie na wartościowe oraz bezwartościowe, które można zniszczyć „....”Eugenika była formą naukowego rasizmu. Na podstawie biologicznych kryteriów dzieliła życie ludzkie na wartościowe czyli takie, które należy chronić oraz bezwartościowe – można je zniszczyć. Dostarczyła nazistom naukowego uzasadnienia dla ludobójstwa w latach II wojny światowej - eskterminacji ludzi chorych, niepełnosprawnych, Żydów, Cyganów i Słowian. Stała ona u podstaw ideologii hitlerowskiej, której celem było stworzenie czystej rasy germańskiej. „.....”Dariusz Karłowicz „czym eugenika była i czym były bardzo istotne źródła XX-wiecznego ludobójstwa. Otóż po pierwsze eugenika nie była pomysłem nazistów tylko została przez nich wykorzystana. Zrodziła się i rozkwitła w realiach demokratycznych i liberalnych – i to jest nauka której zapomnieć nie wolno.  Po drugie eugenika w swojej części opisowej jest z punktu widzenia empirystycznego paradygmatu nauki nauką jak się patrzy. Natomiast z całą pewnością jest przy okazji pseudoreligią, pseudoantropologią i pseudofilozofią. Kluczem do zrozumienia tego problemu jest pojęcie pychy. To jest nauka, która uznała, że jest uprawniona do ekstrapolowania ustaleń dokonywanych empirycznie i orzekania o sprawach, o których żadna nauka szczegółowa przesądzać nie może. Zjawiska, których dotyczy ta wystawa nie dają się zakwalifikować w obszarze czy pod hasłem irracjonalizm. Bardzo bliskie jest mi tu spojrzenie Hayeka, który podkreślał racjonalistyczne źródła ludobójstwa. Bo jest taka skłonność - myślimy ludobójstwo i opowiadamy o ezoterycznych źródłach faszyzmu, o czarach, czy szaleństwie, jak mówił Jerzy. I to wszystko sprawia, że uciekamy od istoty tej sprawy, którą jest problem z wyemancypowanym rozumem, z pychą rozumu autonomicznego wobec orzeczeń etyki i religii. Chodzi mi o rozum, o naukę, która chce decydować o tym, jakie życie jest wartościowe, a jakie bezwartościowe, o tym kogo wykluczyć i stygmatyzować, a kto zasługuje na życie. Eugenika to jest tak naprawdę doktryna, która ustala naukowe podstawy pogardy dla życia mniej – zdaniem eugeników i antropologów - wartościowego. Przypominam niezwykle wymowne tytuły książek eugenicznych, na przykład "Przyzwolenie na unicestwienie życia niegodnego życia." pióra Karla Bindinga i psychiatry Alfreda Hochego. To język, który zabija. Bo w tej historii jest coś, czego zapomnieć nie wolno: żadne empiryczne ustalenia nie pozwalają rozstrzygnąć kwestii sensu, celu i godności życia. Wystawa pokazuje, że takie próby mogą skończyć się zbrodnią, a nawet ludobójstwem. „....(źródło )
Newsweek: Dlaczego w XX wieku świat ogarnęła eugeniczna gorączka? Magdalena Gawin*: Popularność eugeniki wynikała ze splotu różnych czynników. Najważniejszy – według mnie – wynikał z przekonania,że porządek społeczny musi być ugruntowany na nowych, naukowych podstawach, ważną rolę odegrała też sekularyzacja elit intelektualnych końca XIX wieku. Za pomocą chirurgicznego skalpela sterylizacji niepełnosprawnych, opóźnionych w rozwoju, biednych, nieprzystosowanych społecznie chciano przeciąć wszystkie społeczne wrzody i zatrzymać łańcuch „złego dziedziczenia”. W grę wchodziła wysoka stawka: szczęście ludzkości, dobrobyt i modernizacja społeczna. „....(źródło)
prof. Tadeusz Biesaga „"W najbliższej perspektywie problemy etyczne spowodowane przez rozwój biotechnologii nie będą zagrażać godności normalnych dorosłych istot ludzkich - stwierdza Francis Fukuyama - mogą natomiast dotknąć tych, którzy nie posiadają pełnego zestawu cech charakteryzujących ludzi (...). Największą grupą istot znajdujących się w tej kategorii są nienarodzone dzieci, można do niej jednak zaliczyć również noworodki, osoby nieuleczalnie chore, starszych ludzi dotkniętych upośledzającymi chorobami oraz inwalidów „.....”Konieczność kontroli urodzeń wzmacniały twierdzenia Francisa Galtona (1822-1911), który domagał się wprowadzenia selekcji eugenicznej wśród ludzi. Twierdził, że odkryta przez K. Darwina naturalna selekcja w świecie zwierząt została w świecie ludzi zahamowana przez kulturę i cywilizację. Tymczasem nie tylko nie wolno jej hamować, ale należy ją, zgodnie z tezami demografów i eugeników, naukowo wspierać. Społeczność ludzka powinna zakazać rozmnażania się ludzi dziedzicznie i genetycznie obciążonych i ich wykluczyć. Eugenizm F. Galtona z Anglii rozpowszechnił w Ameryce Charles Davenport, a w Niemczech Karl Binding i Adolf Hoche] W ten sposób lęk demograficzny, chęć eugenicznej selekcji i eliminacji niepożądanych grup ludzkich podsycał idee rasizmu. Eugenizm propagował nie tylko kontrolę i zakaz rozmnażania się biednych, czarnych, imigrantów i innych grup społecznych, ale ich sterylizację, lub w razie ciąży, aborcję. „....”Margaret Sanger .Segregacja prowadzona przez jedno lub dwa pokolenia - pisała - umożliwi nam tylko częściową kontrolę. Jeśli sobie uświadomimy, że każda osoba ograniczona umysłowo jest potencjalnie źródłem nieskończonego łańcucha defektów potomstwa, zdecydujemy się na politykę natychmiastowej sterylizacji, aby być pewnym, że rodzicielstwo dla ograniczonych umysłowo jest absolutnie niedopuszczalne „...(źródło )
Zanim przejdziemy do lewaka jakim jest profesor Hartman polecam film Brauna Video Grzegorz Braun „ Eugenika .W imię Postępu „..(więcej

W przystępny sposób zaznajomi państwa z historią , rozwojem i podstawami „etycznymi „ eugeniki „Nie bez powodu zacytowałem prymitywną , prostacką wypowiedź rabina . Dokładnie to sam przesłanie nosi wywiad profesora Hartmana, lewackiego ideologa Palikota. Wartościowanie ludzi, uprzedmiotowienie. Traktowanie jak była hodowlanego. Nowa rasa panów , nowego socjalistycznego świata będzie uprawiać hodowlę klas niższych.. Oczywiście w celu podniesienia ich wartości . Dopóki jako podstawy prawnej nie przyjmiemy etyki człowieka Jana Pawła II , według której wszyscy ludzie są sobie równi, i że życie każdego człowieka jest tak samo wartościowe , dopóty będziemy musieli drżeć przed lewactwem . Przed Palikotami, Hartmanami ,że zaczną realizować swoje chore , megalomańskie i sprzeczne z nauką pomysły Jako najlepszy przykład co może się stać , jeśli zostanie zrealizowany postulat Hartmana administracyjnego , „naukowego „ zarządzania hodowlą dzieci jest sprawa ryzyka chorób psychicznych , możliwość administracyjnej eliminacji homoseksualizmu „Naukowcy udowodnili, że preferencja seksualna zależy od obecności tylko jednego genu w organizmie. Chodzi o gen odpowiedzialny za zachowania zwierzęcia związane z reprodukcją - FucM. Kiedy go zabraknie, następuje zmiana orientacji seksualnej. „…”Badania potwierdzające tę tezę przeprowadzili na myszach naukowcy z Korei Południowej. Uczonym udało się zmienić orientację seksualną jednego z gryzoni właśnie poprzez wyeliminowanie z jego organizmu tego jednego genu - FucM …( więcej )
Bioetycy protestujący przeciw praktykom dr New argumentują, że chodzi głównie o to, by dziewczynki nie były homo- lub biseksualne.„…„– To pierwszy przypadek w historii medycyny, gdy lekarz aktywnie stara się zapobiec wystąpieniu homoseksualizmu – mówi prof. Alice Dreger, bioetyk z Northwestern University. Prof. Dreger należy do grupy ponad 30 ekspertów – endokrynologów i etyków – protestujących przeciw stosowaniu eksperymentalnej terapii, której poddawane są płody „...(wiecej

W 2005 r. trójka amerykańskich antropologów: Gregory Cochran, Jason Hardy i Henry Harpending, poważyła się jednak na ogłoszenie w „Journal of Biosocial Science” artykułu o znamiennym tytule: „Historia naturalna inteligencji Żydów Aszkenazyjskich”. „....”Mechanizm doboru naturalnego był zupełnie klasyczny - ci, którym się lepiej powiodło w interesach, mogli wychować większą liczbę dzieci i dawać im lepsze wykształcenie, dzięki czemu z czasem owe przydatne cechy (zdolność racjonalnej kalkulacji, oceny ryzyka, długofalowego planowania) wzmocniły się i uległy genetycznemu utrwaleniu. Odbyło się to pewnym kosztem, gdyż - jak dowodzą Cochran, Hardy i Harpending - znacznie wzrosła też liczba Żydów cierpiących na którąś z kilku specyficznych chorób genetycznych (zespoły Tay-Sachsa, Gauchera czy Niemann-Picka), mających związek z układem nerwowym. „....(więcej )
Jeśli Niemcom uda się zbudować Tysiącletnią IV Rzeszę , a Palikot i Hartman będą mogli realizować swoje lewackie wizje , to w pierwszym szeregu uszczęśliwią ….Żydów .Dużej ich części zakaża posiadania potomstwa ,ze względu na duże ryzyko pojawienia się chorób psychicznych . To,że te geny warunkują również większa wydajność mózgu , to urzędników”Nowego Wspaniałego Świta” , socjalistycznego oczywiście , nie będzie interesowało Video Profesor Jan Hartman o pozwoleniach na posiadanie dzieci , oraz o prawie urzędników do zatwierdzania składu genetycznego ,oraz o kreowaniu różnych 'szczepów ' człowieka . Szczep rozumiany taj jak rozumiemy teraz rasę psów Palikot przypomniał, że pod koniec maja Ruch Palikota zainicjował działalność własnego think tanku pod nazwą "Plan zmiany"......”Jak powiedział, w skład rady weszło dwanaście osób, "zaangażowanych politycznie ekspertów" o poglądach lewicowych, liberalnych, socjaldemokratycznych oraz ekologów. Wśród nich - poinformował Palikot - są m.in.: senator Kazimierz Kutz, prof. Magdalena Środa, prof. Jan Hartman, b. minister zdrowia i b. poseł SLD Marek Balicki, adwokat i b. poseł SLD Jan Widacki, a także dziennikarz i publicysta Krzysztof Bobiński. „....(źródło )
Układ Zamklniety „Chodziło o przejęcie biznesu?. Mirosław Piepka: Ewidentnie. Naczelnikurzędu skarbowego, który kontrolował firmę, doprowadził do zamknięcia jej właścicieli. Następnie, nadal pracując w skarbówce, został szefem rady nadzorczej tejże firmy już po jej przejęciu. To mówi wszystko. Gdy opowiadałem to znajomym zatrudnionym w administracji, nie wierzyli. A jednak – to jest fakt. I ktoś podejmował konkretne decyzje. Trzymano chłopaków po dziewięć miesięcy w areszcie, bez jednego w tym czasie przesłuchania. Jaki sąd decydował, na jakich podstawach, o przedłużeniach aresztu? To się w głowie nie mieści!”.....”Nasze śledztwo doprowadziło nas do wątku jakiegoś „ministra” – osoby ze szczytów ówczesnej władzy. Zapewne któryś z wiceministrów. Ale oczywiście za nim stoi jeszcze jakieś lobby, jakaś grupa zainteresowana przejęciem firmy. Nie udało im się to, zatem ją zniszczyli. Bo warto przypomnieć, że rzecz dzieje się za rządów SLD, w roku 2003. „.....”Do ich domów policja weszła niezwykle brutalnie, z hukiem, krzykiem, ostrą bronią wycelowaną w łóżeczka dzieci. Jeden chłopczyk wskutek szoku przestał mówić, żona jednego z bohaterów poroniła. Dlatego potem, gdy wyszli z aresztu, starali się przede wszystkim chronić rodziny. „.....”Jeden z nich został całkowicie złamany, trzykrotnie próbował popełniać samobójstwo, cały czas ma potworne problemy ze sobą, właściwie do dzisiaj nie udało mu się wrócić do normalnego życia. Dwóch innych stara się normalnie żyć, ale nie ma mowy o żadnych wielkich przedsięwzięciach. Doradzają kilku firmom, coś tam robią. „...(źródło)
Sieradzki „dziewięcioletnie dzieci w jednej z niemieckich szkół jako prace domową dostały polecenie dowiedzenia się co to jest orgazm”....”W Wielkiej Brytanii, gdzie od lat tego typu prace domowe w ramach edukacji seksualnej są normą, jest najwięcej nastoletnich matek w całej Europie Zachodniej. „.....”Teraz rodzice mają z pewnością poważny stres i zastanawiają się, ile lat będą miały ich pociechy, gdy zaczną sprawdzać w praktyce, to co szkoła przekazała im w teorii. Dziesięć, a może jedenaście? Pewnie co odważniejsze będą chciały "robić seks" i "mieć orgazm" już w najbliższe wakacje. A z kim? Międzynarodówka pedofilska z pewnością nie posiada się z radości. „... (źródło )
Video Profeosr Jan Hartman o pozwoleniach na posiadanie dzieci , oraz o prawie urzędników do zatwierdzania składu genetycznego ,oraz o kreowaniu różnych 'szczepów ' człowieka . Szczep rozumiany taj jak rozumiemy teraz rasę psów Marek Mojsiewicz

Na Cyprze zabrali ludziom oszczędności, który kraj następny?

1. W mediach w Polsce, zresztą podobnie jak w Europie Zachodniej, odtrąbiono sukces, kryzys cypryjski został zażegany, w nocy z niedzieli na poniedziałek po osiągnięciu w Brukseli porozumienia pomiędzy tym krajem, a tzw. Trojką (czyli przedstawicielami MFW, EBC i KE). Porozumienie najogólniej ma polegać na tym, że z funduszy Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego, Cypr otrzyma w transzach 10 mld euro pożyczki ale pod warunkiem, że sami Cypryjczycy „zaoszczędzą” przynajmniej 5 – 6 mld euro poprzez konsolidację finansów publicznych, prywatyzację majątku państwowego ale także zajęcie części wkładów w dwóch największych bankach tego kraju. Drugi co do wielkości bank „Laiki” ma zostać całkowicie zlikwidowany, wkłady do 100 tys. euro przeniesione do największego Bank of Cyprus, natomiast wkłady powyżej 100 tys. euro będą użyte (do tej pory nie wiadomo w jakiej części) do ratowania systemu bankowego. Także wkłady powyżej 100 tys. euro w Bank of Cyprus, mają zostać użyte w nieokreślonych do tej pory proporcjach do poprawy kondycji cypryjskiego systemu bankowego.

2. Cypryjczycy nie przyjmują tego porozumienia ani ze zrozumieniem ani tym bardziej z radością, choć w europejskich mediach (szczególnie w Niemczech), można przeczytać i usłyszeć, że nie ma co „rwać szat”, bo jeżeli zajmowane są oszczędności na Cyprze, to przecież „nie tym najbiedniejszym”. W podtekście sugeruje się, że chodzi przecież o nie do końca czyste (a może nawet brudne) pieniądze rosyjskich biznesmenów, więc tym bardziej nie ma czego żałować. Niech ci którzy przez lata robili dobre interesy na Cyprze, korzystając między innymi z niskich podatków i przychylności dla inwestorów zagranicznych, teraz dołożą się do ratowania finansów tego kraju.

3. Należy się także spodziewać, że mimo uspokojenia tzw. drobnych ciułaczy (tych do 100 tys. euro), że ich wkłady nie ucierpią, tuż po otwarciu banków, Cypryjczycy ruszą do banków aby jednak wypłacać stamtąd swoje oszczędności.

Zapewne władze Cypru wprowadzą w związku z tym dzienne limity wypłat, być może jeszcze jakieś inne ograniczenia ale jedno jest pewne, zasadnicza część wkładów zostanie wyprowadzona z banków funkcjonujących na Cyprze. I będzie to raczej wcześniej niż później, bo przecież wszyscy pamiętają, że jeszcze przed tygodniem, przedstawiciele Trojki nie mieli najmniejszych oporów aby objąć jednorazowym podatkiem wszystkie wkłady bankowe tyle tylko, że te do 100 tys. euro podatkiem w wysokości 6,75% a te powyżej 9,9%. Wprawdzie teraz przynajmniej w mediach w Polsce, odwraca się kota ogonem, że takie rozwiązanie zaproponowali sami przedstawiciele Cypru ale prasa amerykańska już tydzień temu ujawniła, że z tymi pomysłami wyszedł niemiecki minister finansów Wolfgang Schaeuble.

4. Ten „sprytny” jak się wydaje europejskim urzędnikom, pomysł przejęcia części oszczędności zgromadzonych w bankach, jest jednak poważnym ciosem w zaufanie, które jest ostoją każdego systemu bankowego. Wiadomo przecież, że w oparciu o własne kapitały i zgromadzone w banku oszczędności banki prowadzą akcję kredytową i starają się pożyczyć złożone w nich pieniądze w taki sposób aby zarobić na odsetki od tych lokat, pokryć koszty swej działalności i wypracować zysk. Żaden bank szczególnie w dłuższym okresie czasu nie jest więc w stanie przetrwać jeżeli ci którzy mają w nim wkłady, zdecydują się masowo je wycofywać. A to zjawisko zaobserwowane już przez ostatnie dni na Cyprze, rozleje się na wszystkie kraje południa strefy euro, bo tam także wkłady bankowe mogą zostać użyte do ratowania systemów bankowych jeżeli zastosowane do tej pory „terapie”, nie będą przynosiły oczekiwanych rezultatów. A przecież, nie przynoszą zarówno w Grecji, Portugalii a także w Hiszpanii i we Włoszech. Kuźmiuk

Męczeństwo Borysa Abramowicza Niedawno ABW donosiła o niebezpiecznych związkach tubylczych bezpieczniaków z KGB. Oczywiście nie wszystkich, skądże by znowu, uchowaj Boże, tylko niektórych. Bo przecież inni bezpieczniacy jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych nawiązali niebezpieczne związki z CIA, inni znowu - z niemieckim BND, albo z izraelskim Mosadem - i tak dalej - ku chwale Ojczyzny. Dlaczego ABW uwzięła się donosić akurat na KGB-iaków - tego oczywiście nie wiemy, ale w tej sytuacji nie można wykluczyć, że ABW-iaki zostały zdominowane przez tajnych współpracowników, dajmy na to - BND - i tak konkurencję - excusez le mot - podsrywają. Inna rzecz, że z tymi związkami z KGB coś musi być na rzeczy - na co wskazywałoby zagadkowe samobójstwo Borysa Abramowicza Bieriezowskiego, jakie - oczywiście „bez udziału osób trzecich” - miało miejsce akurat w sobotę - a warto przypomnieć, że zbiorowy samobójca w naszym nieszczęśliwym kraju też dokazywał w soboty, a tylko wyjątkowo - w piątki. Takie schematyczne podejścia zawsze demaskowały bezpieczniaków i tajniaków; na przykład podczas II wojny światowej Rzesza Niemiecka wysłała do Anglii sporo agentów - Niemców, którzy przedtem w Anglii studiowali, albo dłuższy czas mieszkali, mówili płynnie po angielsku, znali angielskie zwyczaje, mieli angielskie kalesony, koszule i garnitury - ale wyposażyła ich w identyczne nesesery. I kiedy Angielczykowie przyłapali pierwszego agenta z neseserem, to potem posiadacze takich samych neseserów mogli się długo tłumaczyć i w angielskich kalesonach wędrowali do angielskiej ciupy. Czyżby tedy KGB-biaki rozpoznawały się po sobotach? Wszystko to być może, wszak pamiętamy, że jeszcze Lenin wprowadził w Rosji tzw. „subotniki”, które potem partia próbowała przeszczepiać na grunt polski w postaci tzw. „czynów społecznych” (jak zwykle - grabimy!). Ale mniejsza z tymi dociekaniami, bo pora zająć się nieboszczykiem. De mortuis nihil nisi bene - powiadali starożytni Rzymianie, co się wykłada, że o nieboszczykach albo dobrze, albo wcale. Skoro tak, to przypomnijmy, że Borys Abramowicz Bieriezowski był doktorem nauk matematyczno-fizycznych, jakich w Rosji wchodzi co najmniej trzech na kilo. A jednak był on doktorem wyjątkowym, bo żydowskiego pochodzenia, więc zbił majątek, oceniany na miliardy dolarów. W jaki sposób, skoro podówczas w Rosji akademik zarabiał równowartość 30 dolarów miesięcznie? Odpowiedzi należy szukać w tak zwanym „społeczeństwie otwartym”, jakie na przełomie lat 80-ych i 90-tych zaczął lansować w Europie Środkowej i Wschodniej słynny żydowski „filantrop”, czyli finansowy grandziarz Jerzy Soros. Podejrzewam, że Borys Abramowicz Bieriezowski, podobnie jak inny żydowski oligarcha Włodzimierz Gusiński, czy jęczący w łagierie wiesiołom Michał Chodorkowski, tak naprawdę obracał jego pieniędzmi, podobnie jak wielu oligarchów w naszym nieszczęśliwym kraju obraca forsą razwiedki, zgromadzoną w okresie dobrego fartu w szwajcarskim Sezamie. Gwoli ułatwienia działalności tym swoim żydowskim „słupom”, nasz „filantrop” otworzył w Moskwie instytut swego imienia, za pośrednictwem którego futrował niewielkimi kwotami rozmaitych rosyjskich postępaków, w zamian za co miał nie tylko informacje z pierwszej ręki, ale również - propagandową osłonę dla swoich geszeftów, bo postępacy z listy płac w razie potrzeby chóralnie śpiewali z właściwego klucza, podobnie jak w naszym nieszczęśliwym kraju śpiewają opłacane przez Fundację Batorego autorytety moralne i opiniotwórcze osobistości.

Stary pijanica Jelcyn nie wiedział, na jakim żyje świecie - „a wkoło kraj, jak Zachód dziki!” Toteż nie trzeba było długo czekać, by „filantrop” za pośrednictwem „oligarchów” wykupił niemal całą Rosję. I w tym momencie musiała oślepić go pycha, bo postanowił spuścić z wodą starego pijanicę Jelcyna i na jego miejsce wepchnąć kreaturę Bieriezowskiego w osobie Władimira Władimirowicza Putina. Wszystko odbyło się zgodnie z planem; Jelcyn przed telewizyjnymi kamerami oświadczył: „ja uchażu w adstawku” - a na jego miejscu pojawił się sprytny Władimir Władimirowicz w charakterze wezyra. Ale okazało się, że zimny ruski czekista przechytrzył starego żydowskiego grandziarza! Niby się słuchał, niby składał się, jak scyzoryk - ale stopniowo wpuszczał do moskiewskiego Instytutu Sorosa swoich agentów. I kiedy nie było już tam ani jednego normalnego pracownika - pewnej nocy „nieznani sprawcy” skradli twarde dyski z tamtejszych komputerów i rano całe „społeczeństwo otwarte” leżało przed przebiegłym Putinem z rozłożonymi nogami. Ajajajajajajajaj! Ten okrzyk w tym momencie jest jak najbardziej na miejscu, ponieważ Putin pokazał pazury. Nie tylko zaczął „oligarchów” rozbierać do naga, ale w dodatku doprowadził do tego, że największym inwestorem zagranicznym w Rosji stał się Cypr. Po prostu wysłannicy Putina odwiedzili tam pomniejszych grandziarzy, którym przedstawili propozycję nie do odrzucenia. W sytuacji, gdy 9 gramów ołowiu znajduje się w bezpośredniej bliskości mózgu, nie ma czasu na żadne „aj waj!”, tylko trzeba szybko decydować, to znaczy - nie tyle decydować, ile zademonstrować dobrą wolę i gotowość owocnej współpracy. Dowodzi to, że w sytuacjach, zdawałoby się, beznadziejnych, skuteczność metod niekonwencjonalnych nadal jest wysoka, jako że pociski „dum-dum” nie są wrażliwe na oskarżenia o „antysemityzm”. Tedy i Borys Abramowicz Bieriezowski, podobnie jak i Władimir Gusiński, nie czekał na najgorsze, tylko zabierając, co mógł wziąć na plecy, czmychnął do bezpiecznej Anglii, by stamtąd odgrażać się złowrogiemu Putinowi. Ale okazało się, że tam też do końca bezpiecznie nie jest, bo kiedy zapowiedział, że pozbawi Putina władzy, angielski minister spraw zagranicznych Jack Straw zapowiedział, że jak jeszcze piśnie choćby jedno słowo w tym tonie, to zostanie uznany za uciążliwego cudzoziemca i wydalony. Tedy trzeba było spróbować z innej beczki. „Filantrop” zażądał od prezydenta Jerzego Busha (syna), by ten jakoś przemówił Putinu do rozsądku. Ale młody Bush miał podobno powiedzieć, że dla jakichś grandziarzy nie będzie narażał dobrych stosunków ze swym przyjacielem Putinem, bo jak razu pewnego zajrzał mu głęboko w oczy, to zauważył, że ma on nie tylko nieśmiertelną duszę, ale i dobre serduszko. Na takie dictum staremu grandziarzowi na pewien czas odebrało mowę, a jak doszedł do siebie, to ogłosił: „miliony zapłacę każdemu kto z Busha przyniesie mi macę!” Dzięki temu zaczęły powstawać filmy „Farenheit” i temu podobne dzieła - aż wreszcie zaniepokojony Bush zrozumiał, że nie warto przeciągać struny i postanowił jakoś obetrzeć „filantropu” łzy po utracie obfitych rosyjskich alimentów. W ten sposób doszło do „rewolucji róż” w Gruzji, gdzie już następnego dnia po zwycięstwie demokracji, w Tbilisi wylądował czarterowy samolot z Londynu, z którego obok gruzińskiego biznesmena, wysiadł nasz Borys Abramowicz - oczywiście pod zmyślonym nazwiskiem - żeby zobaczyć, co z tej całej Gruzji da się wyciągnąć. Co tam wyciągnął, to wyciągnął, ale - powiedzmy sobie szczerze - Gruzja to nic, w porównaniu z Ukrainą. Toteż za 20 mln dolarów wysupłane przez „filantropa”, na Majdanie Niepodległości w Kijowie powstało namiotowe miasteczko, gdzie miłośnicy demokracji mieli i pieczone i smażone i ciepłe i schłodzone, słowem - co dusza zapragnie. Nietrudno było w ten sposób przekonać ludzi do zwycięstwa demokracji - no i zwyciężyła ona w osobach prezydenta Juszczenki i krasawicy-raskrasawicy Julii Tymoszenko. Na taki widok Borys Abramowicz rozczulił się do tego stopnia, że nawet snuł plany osiedlenia się na Ukrainie. „Lecz tymczasem na mieście inne były już treście”, bo następnym prezydentem Amerykanie zrobili Baracka Obamę, który postanowił wycofać Amerykę z aktywnej polityki w Europie. Ogłosił to 17 września 2009 roku, zamykając nie tylko politykę wschodnią prezydenta Kaczyńskiego, którą najważniejszy Cadyk z Fundacji Batorego określił jako „postjagiellońskie mrzonki”, ale umożliwiając Putinu realizowanie na Ukrainie polityki rosyjskiej. W rezultacie wybory prezydenckie w 2010 roku wygrał tam Wiktor Janukowycz, który niewiele myśląc wsadził piękną Julię do ciupy. W takiej sytuacji trzeba było porzucić myśl o osiedleniu się na Ukrainie w charakterze „oligarchy”. No a teraz życie pełne udręki, klęsk i upokorzeń zakończył seryjny samobójca. Co za niefart! SM

Oskarżam! Kolejna produkcja niemiecka odkrywa przed nami prawdziwe oblicze II wojny światowej. „Nasze matki, nasi ojcowie” nie zaskakują na tle innych dzieł niemieckiej polityki historycznej. Owszem są źli naziści, nie ma mowy o relatywizacji ich zbrodni… Ale właściwie pochodzenie nazistów jest dość zagadkowe, chyba pochodzili z Marsa albo z Plutona. Za to już ich sprzymierzeńcy w dziele mordowania Żydów mają dość określoną proweniencję. To Armia Krajowa złożona z żądnych krwi Polaków. W tym czasie Niemcy może nie zachowują się najlepiej, zajmują się śpiewaniem piosenek na froncie zachodnim w kawiarniach paryskich, ale któż był idealny w czasie wojny? Można byłoby pogratulować Niemcom sprawnej polityki historycznej. Ale warto też zastanowić się, dzięki komu jest ona możliwa? Kto w większej części pomaga w tym procesie zdejmowania winy ze sprawców ludobójstwa, kto jest odpowiedzialny za zakłamywanie historii o zbrodniach przeciwko człowiekowi, niszczenie pamięci o liczonych w milionach ofiarach mordów?

Trzeba w końcu głośno powiedzieć, kto dziś jest za to współodpowiedzialny. Tak więc oskarżam! Oskarżam tę polską lewicę, która w imię swojej ideologii postępu, w imię swojej walki z tradycją i religią, kłamliwie utożsamia nazizm z konserwatyzmem czy innymi swoimi wrogami politycznymi, czyniąc z niego zjawisko występujące zawsze i wszędzie. Która pozbawia słowo Holokaust sensu, odnosząc go do właściwie każdego wydarzenia, które chce przedstawić w ciemnych barwach. Oskarżam polskich intelektualistów, takich jak Hartman, Środa czy Bielik Robson, którzy dla swoich doraźnych gierek wypłukują słowa z treści, którzy odrywają nazizm od realnej sytuacji historycznej, robiąc z niego nic nieznaczący termin wydmuszkę, cep do okładania wroga. Oskarżam „Krytykę Polityczną”, która gotowa jest dowolnie instrumentalizować żydowskie ofiary, byle tylko za ich pomocą uderzyć w polskie mity i tradycje. Byle tylko być zaproszonym na konferencję zachodnich intelektualistów czy dostać dotację od zagranicznego ośrodka. Oskarżam tak Sierakowskiego, który z kłamstwa o „polskich obozach” robi nieistotne określenie geograficzne, jak i jego padawanów tłumaczących, że każda polskość niefirmowana Michalskim i Baumanem równa jest antysemityzmowi. Antysemityzmowi, który współtworzył nazizm. Oskarżam salon „Gazety Wyborczej”, który w imię swoich interesów politycznych gotów jest lansować największy i najbardziej skłamany gniot, czy to książkowy, czy to filmowy, o ile może on mu się przydać w jego dążeniu do odcięcia się od wspólnoty polskiej. O ile pozwoli temu salonowi przedstawiać się na Zachodzie jako konieczni pasterze stada groźnych i durnych baranów, a tych, którzy zagrażają ich interesom, pokazywać jako zło ostateczne. Oskarżam te polskie pseudoelity polityczne, które podlizując się salonom zachodnim – marzącym o tym, żeby Berlin spojrzał na nie choć przez chwilę łaskawym okiem i obdarzył swoimi apanażami – gotowe są sprzedać każdą brednię na temat polskiej historii. Byle tylko uzyskać glejt „europejskości”, byle tylko pozwolono im obsadzić europejskie stanowiska, umożliwiające lepszą kontrolę nad przepływem środków, wiedzy i władzy między Unią Europejską a Polską. Aby zachodnie potęgi, chcące zmazać z siebie winę za zbrodnie II wojny światowej, pomogły im utrzymać ich status elity. Oskarżam tabuny durnych artystów, którzy, aby zdobyć sławę, rolę, czy by poczuć się lepszym rodzajem człowieka, członkiem elity, bredzą na dowolny temat suflowany przez ich bystrzejszych kolegów z tzw. salonu. Nawet jeśli są to brednie o Polakach pożerających żydowskie dzieci pod Cedynią. Oskarżam te tabuny polskich młodych, wykształcony z wielkich miast, którzy, jak leninowscy pożyteczni idioci powtarzają zaklęcia swoich lewackich guru, traktując zainteresowanie dołami śmierci i obozami koncentracyjnymi jako dobry pretekst, aby pokazać, jacy to oni są postępowi i modni, w przeciwieństwie do złego ciemnogrodu polskiego. I tenże „ciemnogród” oskarżając o współudział w nazistowskim terrorze, bo w końcu fajniej napić się piwa z wylansowanym Niemcem, niż bratać się z moherową babcią. Oskarżam w końcu tę durną i zasklepioną w swoich własnych projekcjach część prawicy, która wciąż taplając się w antysemityzmie, czy wydając kolejne broszury negujące istnienie Holokaustu, tylko daje oręż do ręki potędze, która chce zmazać swoją winę kłamstwem o współudziale Polaków w Szoah i wciąż trwającym, źródłowym i żywiołowym antysemityzmie polskim. Oskarżam tę prawicę, która pełniąc rolę pożytecznych idiotów, zamiast zajmować się realnym problemami, jak mantrę powtarza brednie o żydowsko-syjonistycznych spiskach. To przez was sprawcy kiedyś zostaną oczyszczeni z zarzutów, a ofiary odejdą w niepamięć. To przez was zamiast historii będziemy mieli kłamstwo. To przez was w końcu świat, pozbawiony lekcji tego, czym naprawdę był nazizm, będzie mógł bez wyrzutów sumienia znów dążyć w stronę powtórki tego koszmaru. Dawid Wildstein

Czy ludzie Tuska zniszczyli dokumenty z rozmów z Putinem? Nie dowiemy się, o czym rozmawiali przez telefon Donald Tusk i Władimir Putin w 2010 r. - przed i po katastrofie smoleńskiej. Niezaprzeczalnym faktem jest jednak, że połączenia zbiegały się w czasie z istotnymi wydarzeniami dotyczącymi śledztwa ws. katastrofy. – Trudno uwierzyć, że nie sporządzono notatek z rozmów z 10 kwietnia. W mojej ocenie istnieje podejrzenie niszczenia dokumentów w KPRM – mówi w rozmowie z portalem niezalezna.pl Piotr Grodecki, młody prawnik, który przez kilkanaście miesięcy próbował uzyskać od KPRM treść notatek. Wczoraj NSA zdecydował, że „dla dobra polityki zagranicznej” i ze względu na "ogólną zasadę poufności na szczeblach dyplomatycznych " notatki z tych rozmów nie mogą zostać ujawnione. Z zestawienia dat, w których zostały przeprowadzone rozmowy, wynika, że mogły dotyczyć ważnych aspektów śledztwa smoleńskiego, a nie jak twierdzi KPRM głównie spraw kurtuazyjnych. Inne wątpliwości dotyczą samej zasadności nadania klauzuli „poufna” i „zastrzeżona” „rozmowom kurtuazyjnym”, ale to już inna sprawa. Kontekstem, w jakim rozmawiali premierzy Polski i Rosji w 2010 r., była katastrofa smoleńska i kwestia ustalenia polsko-rosyjskich zasad prowadzenia śledztwa, w którym - jak dziś wiemy - Polska ma niewiele do powiedzenia. Pierwsza rozmowa datowana na 2010 r. odbyła się 3 lutego. Dotyczyła rozdzielenia wizyt w Katyniu na 7 i 10 kwietnia.

- Możemy się jedynie domyślać, czego dotyczyły poszczególne rozmowy. Rozmowa z 3 lutego dotyczyła - co wynika z komentarzy wygłoszonych m. in przez rzecznika rządu - rozdzielenia wizyt i propozycji pana premiera Putina dotyczącej wizyty Tuska w Katyniu. (...) Pan premier przy okazji tej rozmowy powiedział, że ta rozmowa miała charakter kurtuazyjny. Więc tym bardziej dziwi nadanie klauzuli tajności akurat tej rozmowie. Więc albo są tam rzeczywiście jakieś informacje niejawne, albo rozmowa była kurtuazyjna. Trzeba rozstrzygnąć tę rozbieżność i warto zapytać pana premiera, czy rzeczywiście to była rozmowa kurtuazyjna, czy też były tam jakieś inne poważniejsze rzeczy - mówi w rozmowie z portalem niezalezna.pl Piotr Grodecki, młody prawnik, który przez kilkanaście miesięcy próbował uzyskać od KPRM treść notatek. Panowie rozmawiali także 29 kwietnia. Kilka dni później Prokurator Generalny Polski Andrzej Seremet spotkał się w Moskwie z szefami Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Bastrykinem i rosyjskim Prokuratorem Generalnym Jurijem Czajką. To wtedy określono, jak będzie wyglądać wzajemna współpraca w ramach śledztwa smoleńskiego i sposób realizacji wniosków o pomoc prawną. 14 maja odbyła się kolejna rozmowa na linii Tusk-Putin. Dwa tygodnie później, 31 maja, ówczesny minister spraw wewnętrznych Jerzy Miller w imieniu polskiego rządu podpisał w Rosji memorandum, na mocy którego czarne skrzynki Tu-154M zostaną w Moskwie, aż do czasu zakończenia prac Komitetu Śledczego Federacji.

- Czyli w rozmowach z 14-15 maja nasz premier prawdopodobnie zadecydował, że czarne skrzynki pozostaną na terenie Federacji Rosyjskiej. Być może rzeczywiście pan premier nie chce, aby te fakty dotarły do opinii publicznej, ale zawsze pan premier może zmienić zdanie i odtajnić te fakty, o co zresztą apeluję - mówi Piotr Grodecki. Co najciekawsze i wciąż niezrozumiałe, wciąż nie wiadomo, dlaczego nie sporządzono notatek z dwóch rozmów, które odbyły się w dniu katastrofy 10 kwietnia.

- Trudno uwierzyć, że nie sporządzono notatek z rozmów z 10 kwietnia. W mojej ocenie istnieje podejrzenie niszczenia dokumentów w KPRM – powiedział w rozmowie z portalem niezalezna.pl Piotr Grodecki.

Katarzyna Pawlak

Tytoń i fundacja posła Wiplera Koncern tytoniowy płaci think tankowi założonemu przez posła PiS za raport. A polityk interpeluje Fundacja Republikańska od kilku miesięcy intensywnie angażuje się w problemy branży producentów tytoniu. Tymi problemami interesuje się też w Sejmie znany poseł PiS Przemysław Wipler, założyciel fundacji. Okazuje się jednak, że za zainteresowaniem fundacji stoi jeden z producentów papierosów.

Kłopot z akcyzą Pół roku temu fundacja opublikowała raport, który wini rząd za zbytnie obciążenie podatkami niektórych producentów tytoniu. Nie chwali się, kto zapłacił za raport i odmawia informacji na ten temat. Tymczasem za raport zapłacił British American Tobacco (BAT), drugi największy koncern tytoniowy na polskim rynku. Raport „Polityka podatkowa państwa wobec branży tytoniowej oraz jej konsekwencje ekonomiczne i społeczne" opisuje niekorzystne zmiany, jakie wywoła planowana przez Ministerstwo Finansów podwyżka akcyzy na papierosy. Powstał we wrześniu 2012 r., zaraz po tym, gdy resort przedstawił projekt ustawy okołobudżetowej zawierający stawki akcyzy na wyroby tytoniowe na rok 2013. Z analizy, której głównym autorem jest ekspert fundacji Krzysztof Brosz, wynika że nowa struktura akcyzy na papierosy uderzy w najbiedniejszych, ale zyska na niej największy koncern – firma Philip Morris (ponad 37 proc. rynku), czyli główny konkurent BAT (niecałe 29 proc.). Polski rynek papierosów zdominowany jest, jak pisze Brosz, przez segment tani i średni, który zajmuje głównie BAT (prawie 90 proc. rynku). Ma to szczególne znaczenie w kontekście proponowanych przez ministerstwo zmian struktury opodatkowania. Raport wielokrotnie wskazuje, że na zmianach zyska głównie Philips Morris.

„(...) dysproporcja między graczami na rynku jest bardzo duża. Problemem jest zatem sama zmiana. Jej wprowadzenie powoduje nieproporcjonalny przypływ korzyści do jednego gracza na rynku oraz zmniejszenie tych korzyści w przypadku pozostałych" – czytamy w raporcie. Autorzy krytykują też propozycję Ministerstwa Finansów, obniżenia stawki procentowej (resort chciał zrekompensować utraconej w ten sposób części akcyzy minimalnej powiększoną stawką kwotową), stwierdzając, że spowoduje to negatywne skutki m.in. w dochodach budżetowych, konkurencji na rynku i doprowadzi do rozwoju szarej strefy. Artur Bazak, rzecznik Fundacji Republikańskiej, nie chce ujawnić, ile koncern BAT zapłacił za raport. Fundacja w raporcie w ogóle nie ujawnia, kto go zamówił. Podkreśla jednak, że jest on obiektywny i merytoryczny.

– Dotąd nie pojawił się żaden zarzut kwestionujący założenia, metodologię oraz wnioski raportu na temat polityki państwa wobec branży tytoniowej. Dlatego zarzut braku niezależności fundacji w tej materii jest bezzasadny – mówi „Rz".

Ile zapłaciliśmy? Tajemnica Gabriela Bar, rzeczniczka BAT, przyznaje, że koncern „z uwagi na zaplecze eksperckie Fundacji Republikańskiej" zwrócił się do Centrum Analiz Fundacji o przygotowanie „rzetelnej i całościowej analizy".

– Akcyza i VAT stanowią w Polsce ponad 80 proc. ceny detalicznej papierosów, a wpływy budżetowe z tego tytułu stanowią 10 proc. wszystkich dochodów Polski. Z tego powodu polityka podatkowa państwa wobec branży tytoniowej ma ogromne znaczenie dla wszystkich uczestników tego rynku. Uznając niezależność w formułowaniu wniosków oraz zasady, jakimi kieruje się Fundacja Republikańska, zwróciliśmy się o przygotowanie rzetelnej analizy i obiektywnej oceny prawa podatkowego – wyjaśnia Bar. Odmawia jednak informacji o tym, ile koncern zapłacił Fundacji.

– To tajemnica przedsiębiorstwa – mówi. 10 lipca 2012 r., gdy w Fundacji Republikańskiej powstawał już raport, poseł PiS i założyciel fundacji Przemysław Wipler złożył interpelację do ministra finansów. „Podmioty prowadzące działalność na rynku wyrobów tytoniowych sygnalizują problemy związane z kwestią opodatkowania podatkiem akcyzowym tytoniu, który nie został poddany obróbce przemysłowej i jest sprzedawany jako produkt nieobjęty podatkiem akcyzowym" – czytamy w interpelacji. Wipler wyraża zaniepokojenie czarnym, nieopodatkowanym rynkiem „tytoniu do palenia", który jest blisko trzy razy tańszy niż papierosy. „Sprzedający legalnie opodatkowany towar nie mogą praktycznie konkurować ze sprzedawcami tytoniu nieprzetworzonego, gdyż oferowany przez nich produkt jest o wiele droższy" – martwi się poseł Wipler. Taki tytoń kupują klienci mniej zamożni, czyli klienci BAT.

Co jest niestosowne – Interpelację złożyłem pół roku przed tym, gdy powstał raport fundacji i dotyczyła ona innych kwestii niż poruszone w raporcie – mówi nam Przemysław Wipler (poseł mija się z prawdą, bo faktycznie interpelację i zakończenie prac nad raportem dzielą dwa miesiące).

– Do jej napisania zainspirowała mnie kampania Związku Pracodawców RP „Zatrzymać przemyt", w której przekonywali, że z walki z przemytem i nielegalną produkcją zwłaszcza produktów akcyzowych można uzyskać wpływy w wysokości 6 miliardów złotych, czyli zamiast podnosić VAT, rząd mógł zacząć egzekwować prawo. Jestem posłem zawodowym, zrezygnowałem z zasiadania w zarządzie Fundacji Republikańskiej, by nie było nawet podejrzeń o konflikt interesu – dodaje poseł. Brak w raporcie przygotowanym przez Fundację Republikańską informacji o tym, kto zapłacił za powstanie dokumentu, nazywa „niestosownym". Wkrótce po tym, gdy „Rz" zaczęła się interesować związkami Fundacji Republikańskiej z BAT, poseł Wipler złożył w Sejmie kolejną interpelację. Tym razem domaga się wyjaśnień w sprawie prywatyzacji spółki Presspublica, wydawcy „Rz". Przekonuje, że to zbieg okoliczności.

Mariusz Kowalewski, Izabela Kacprzak

Czy Rosjanie sfałszowali wybory w Polsce? Ta lektura musi porażać. „Sfałszowanie ostatnich wyborów było możliwe i stosunkowo proste. Nie twierdzimy, że zostały sfałszowane, ale że była taka możliwość” – piszą w swym raporcie eksperci od bezpieczeństwa teleinformatycznego. I pytają: „Dlaczego ABW pozwoliła, aby serwer do niedawna rosyjskiej firmy Internet Partners obsługiwał wybory w Polsce?” Raport został przygotowany przez zespół ekspertów ds. monitoringu wyborów, który pracował dla PiS. Szefem zespołu był zmarły nagle w zeszłym tygodniu prof. Jerzy Urbanowicz. Poniżej, jako pierwsi, przytaczamy ten raport. Pominęliśmy jedynie fragment wstępu, w którym eksperci przypominają o możliwości sfałszowania ostatnich i wcześniejszych wyborów oraz o tym, że kontrola nad ostatnimi wyborami została utracona, bo „PiS nie powołał nawet części mężów zaufania”, w wielu obwodowych komisjach wyborczych nie miał swoich przedstawicieli, zaś zdublowanie danych, które są obowiązkowo wywieszane w komisjach obwodowych, nie udało się. Raport pt. „Państwowa Komisja Wyborcza uzależniona od rosyjskich serwerów” „W przedstawionym materiale, opartym na monitoringu sieci PKW, rozpatrujemy kilka hipotez wartych chyba przemyślenia. Wydaje się, że sfałszowanie ostatnich wyborów było możliwe i stosunkowo proste. Nie twierdzimy, że zostały sfałszowane, ale że była taka możliwość. Wiedzieliśmy jakiś czas przed wyborami (z dużym prawdopodobieństwem, gdyż aż do wyborów trwały prace nad konfiguracją systemu), że sieć PKW będzie obsługiwana również przez serwery DNS firmy (do niedawna rosyjskiej) Internet Partners (IP) wchodzącej w skład większej firmy rosyjskiej GTS, działającej w Europie Wschodniej (w Polsce pod nazwą GTS- Energis Polska). Firma GTS-Energis Polska dysponuje ogólnopolską siecią telekomunikacyjną ulokowaną wzdłuż traktów kolejowych. Internet Partners obsługiwał przez wiele lat Wojskowe Służby Informacyjne i kilka ważniejszych instytucji państwowych. Nasi eksperci obejrzeli z zewnątrz sieć DNS-ów, które brały udział w agregacji danych wyborczych. DNS-y są własnością Krajowego Biura Wyborczego. Jeden serwer znajdował się w firmie Internet Partners, drugi w firmie ATM. Firma ATM zbudowała rejestrator (tzw. czarną skrzynkę) dla Tu-154 M. Potem wygrała przetarg w PKW na obsługę wyborów (GTS przegrała przetarg). Znając polskie realia, przypuszczaliśmy przed wyborami, że GTS dysponująca nieporównanie większą siecią niż ATM będzie faktycznym zwycięzcą tego przetargu. I tak się stało. O rzetelności firmy ATM może świadczyć szeroko obecnie dyskutowana afera łapówkarska na najwyższych szczeblach władzy związana z kontraktem informatycznym z MSWiA na budowę infrastruktury związanej z telefonem 112 wartym ok. 500 mln zł. Wątpimy, czy ATM wspólnie z rosyjską firmą Internet Partners mogą gwarantować nam rzetelność wyborów? Nasuwa się inne zasadne pytanie: skąd się wzięła w PKW była firma rosyjska Internet Partners, jeśli przetargi na obsługę wyborów wygrały inne firmy? Czy informacja ta jest na stronie PKW? Jeśli nie, to dlaczego PKW usiłowała ukryć ten fakt? Nie wiemy, który serwer był podstawowy, czy może była jeszcze inna konfiguracja, ale nie zmienia to zagrożenia. Zdaniem naszych ekspertów, serwer Internet Partners był w wyborach serwerem podstawowym z prawdopodobieństwem 90 proc. Nasi eksperci ostrzegali przed wyborami, że jeśli ten stan się nie zmieni, mogą nas czekać w czasie wyborów rozmaite niespodzianki, z padnięciem sieci włącznie. Są to rozmaite zagrożenia, m.in. przekierowanie ruchu na inne adresy, „ubicie” dowolnego serwera w systemie, zorganizowanie „wirtualnych wyborów” itd. Monitorowaliśmy sieć PKW również podczas wyborów. Powszechnie wiadomo, że serwery są widoczne również z zewnątrz i do takiego monitoringu, zgodnego zresztą z prawem, wystarczy jedna osoba z laptopem. Dzień przed wyborami sprawdziliśmy, jaka jest ostateczna konfiguracja sieci PKW. Bezpośrednio przed wyborami pojawił się nowy serwer w PKW. Nie podejrzewamy, że na tym serwerze były zaprogramowane wirtualne wybory, ale kto wie? Udział dwóch firm ATM i Internet Partners w wyborach źle rokuje. Zdajemy sobie sprawę z tego, że lista zagrożeń niepochodzących od firmy Internet Partners, ale od innych firm obsługujących wybory, może być równie długa. W najbardziej prymitywnym przypadku mogło to być zaszycie szkodliwego oprogramowania w oprogramowaniu wyborczym dostarczonym przez małe dyspozycyjne firmy, które wygrały zapewne nie do końca rzetelne przetargi. Czy ktoś zweryfikował oprogramowanie wyborcze – przeczytał kody źródłowe krok po kroku? Weryfikacja taka jest zadaniem trudnym i wymaga dużo czasu. Aby rozwiać całkowicie nasze domniemania i zamknąć temat, najlepiej byłoby, aby PKW dopuściła niezależnych ekspertów do obejrzenia sprzętu i oprogramowania biorącego udział w wyborach. Przedstawiamy jeden z wydruków potwierdzający nasze przypuszczenia, że była rosyjska firma uczestniczyła w wyborach w Polsce. Ostatnie dwie linijki wydruku to konkluzja naszych ekspertów. Nasuwa się pytanie, jaki interes mają Rosjanie w fałszowaniu wyborów w Polsce? Interes ATM jest oczywisty i przeliczalny na miliony zł. Mimo upływu ponad 20 lat, Rosja traktuje nas nadal z pozycji hegemona i utrzymanie obecnego układu przy władzy jest w jej żywotnym interesie. O ekspansji Rosji przy co najmniej biernej postawie obecnych władz świadczą powszechnie znane przykłady: katastrofy smoleńskiej, fałszywego raportu MAK i zadziwiająco z nim współbieżnego raportu MSWiA, udziału satelity Yamal-202 Gazpromu w przesyłaniu danych polskich wojsk w Afganistanie przy infantylnej postawie naszych służb itd. Współpraca ATM z Internet Partners jest więcej niż pewna. Szczególnie katastrofa smoleńska uzmysłowiła wszystkim, że w prowadzonej przez Rosjan grze nie ma żartów, gdyż toczy się ona o olbrzymią stawkę – suwerenność naszego kraju. Nasuwa się szereg wątpliwości dotyczących pracy polskich służb. Co robiły służby, aby zapobiec zagrożeniom? Wiadomo powszechnie, że ABW ma wgląd w sieć serwerów DNS w NASK [operator polskiej domeny narodowej „.pl”]. Dyrektorem NASK jest od kilku lat były zastępca Bondaryka M. Chrzanowski. Na koniec, zadajemy publicznie pytanie gen. Bondarykowi. Dlaczego ABW pozwoliła, aby serwer do niedawna rosyjskiej firmy Internet Partners obsługiwał wybory w Polsce? Czy takie są europejskie standardy? Dlaczego nie zlecono obsługi wyborów firmie Exatel SA będącej jeszcze w rękach państwa? W następnej części opracowania postaramy się przedstawić dość prawdopodobny scenariusz wirtualnych wyborów do sejmu i senatu w 2011 r., który mógł być realizowany za cichym, lecz aktywnym przyzwoleniem zwycięskiej partii rządzącej”. Na tej zapowiedzi raport się kończy.

PKW nie widzi problemu Poseł PiS Maks Kraczkowski, który ujawnił, że powstał raport wskazujący na możliwość wpływania przez służby rosyjskie na wynik wyborów w Polsce, przekazał go ministrowi spraw wewnętrznych Jackowi Cichockiemu z prośbą o zajęcie się sprawą. – Nie stawiam żadnej tezy. Ale moim obowiązkiem jest zadać pytanie, czy informacje zawarte w Raporcie znajdują pokrycie w faktach – tłumaczy „GP” Kraczkowski. – Oczekuję odpowiedzi na pytania zawarte w Raporcie, zwłaszcza kto prowadził obsługę informatyczną wyborów w PKW. O odniesienie się do treści raportu zwróciliśmy się do Państwowej Komisji Wyborczej. – Pomieszano tu dwie sprawy: rejestrację adresów IP i podsieci z kwestią własności tych adresów oraz ich zarządzaniem – mówi w rozmowie z „GP” wicedyrektor Zespołu Prawnego i Organizacji Wyborów w Krajowym Biurze Wyborczym Romuald Drapiński. – Wybory oparte są na dokumentach papierowych podpisanych przez członków 25 tysięcy obwodowych komisji. Oni przekazują wyniki w swych komisjach w formie papierowej i elektronicznej, w tej ostatniej formie plików podpisanych certyfikatem, czyli zaszyfrowanym podpisem. Dane te spływają do 41 komisji okręgowych. Gdyby ktoś zmienił choćby jeden bit w tych plikach, natychmiast byłoby to odnotowane. Ponadto w każdej chwili każdy może sprawdzić, czy dane na papierze zgadzają się z danymi elektronicznymi – twierdzi Drapiński. Ale w praktyce nikt nie jest w stanie tego sprawdzić. (...)

Anita Gargas

Profity za lekcje KGB Kursy w sowieckim KGB polskie sądy kwalifikują jako „okres nauki poza strukturami Służby Bezpieczeństwa”. I podwyższają funkcjonariuszom SB emerytury Funkcjonariusze SB znaleźli furtkę do obejścia ustawowego ograniczenia wysokości emerytur. Skala zjawiska nie jest znana, bo sądy nie prowadzą w tym względzie żadnej statystyki. Wyszło to na jaw po tym, jak Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego opublikowała raport na temat współpracy SB i KGB w latach 1970-1990. W biuletynie ABW znalazła się relacja pracownika SB, który odzyskał część wyższej emerytury, bo sąd wliczył mu do niej okres szkolenia w Wyższej Szkole KGB w Moskwie. Sędziowie uznali to za okres nauki poza strukturami politycznej policji PRL. Nic dziwnego, że mężczyzna zachwala przydatność odbycia kursu w Moskwie, dzięki niemu odzyskał bowiem część emerytury ograniczonej na mocy ustawy dezubekizacyjnej.

„Obecnie ten fakt również jest dla mnie korzystny, jesienią 2011 r. bowiem Sąd Pracy w Warszawie uznał mój 10-miesięczny pobyt na uczelni w Moskwie jako okres nauki i pracę poza strukturami SB oraz wydał orze-czenie o zastosowaniu przez Zakład Emerytalno-Rentowy za wspomniane 10 miesięcy nauki przelicznika 2,6” – stwierdza funkcjonariusz SB w anonimowej relacji. Z podanych w raporcie danych wynika, że chodzi o Pawła H. Jako zastępca naczelnika wydziału II (wywiadu) SB Komendy Wojewódzkiej MO w Suwałkach odbył 10-miesięczne przeszkolenie w Wyższej Szkole KGB w Moskwie w latach 1978-1979. Szczegóły uzasadnienia wyroku nie są znane. Okazuje się, że sprawa nie jest odosobniona. W zbliżonej zakresowo sprawie były esbek również odzyskał część wyższej emerytury za okres kursu w Wyższej Szkole Oficerskiej w Legionowie w latach 1977-1980. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał w 2011 r., że nauki w tej szkole nie można zaliczyć do służby w organach bezpieczeństwa PRL, ponieważ placówka ta nie była takim organem w świetle obecnego prawa. Obniżenie świadczeń emerytalnych byłych funkcjonariuszy SB wprowadzono w 2009 r. i wówczas Zakład Emerytalno-Rentowy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych dokonał nowego wyliczenia wysokości emerytur. Resort zwraca uwagę, że w przypadku osoby, która pełniła służbę w organach bezpieczeństwa państwa, „emerytura wynosi: 0,7 proc. podstawy wymiaru – za każdy rok służby w organach bezpieczeństwa państwa w latach 1944-1990; 2,6 proc. podstawy wymiaru – za każdy rok służby lub okresów równorzędnych ze służbą”. Jak podkreśla Małgorzata Woźniak, rzecznik prasowy MSW, weryfikacja nastąpiła w oparciu o dokumentację przekazaną z Instytutu Pamięci Narodowej. – W prowadzonych przez Zakład Emerytalno-Rentowy MSW aktach emerytalnych znajdują się dokumenty potwierdzające okresy służby funkcjonariuszy, w tym m.in. informacje Instytutu Pamięci Narodowej o przebiegu służby wskazanych funkcjonariuszy w organach bezpieczeństwa państwa – stwierdza Woźniak.

– Natomiast nie zawierają informacji o okresach odbywania studiów bądź uczestnictwa w kursach i szkoleniach organizowanych na terenie byłego Związku Sowieckiego – zaznacza rzecznik resortu. Jest to o tyle dziwne, że w katalogu IPN, w którym figuruje Paweł H., jest odnotowany jego kurs specjalny w Wyższej Szkole KGB w Moskwie. Ile takich decyzji zapadało przed sądem? Z publikacji ABW wynika, że kursy szkoleniowe w uczelniach KGB odbyło ok. 600 osób. A z kolei od decyzji o obniżeniu emerytur odwołało się ponad 16 tys. osób. Niestety, nie można tego ustalić bez dokładnej kwerendy akt, bo sąd nie prowadzi statystyk.

– Sprawy związane z odwołaniem od decyzji dyrektora Zakładu Emerytalno-Rentowego MSW są rejestrowane wyłącznie jako sprawy o wysokość emerytury policyjnej – informuje „Nasz Dziennik” Maciej Gieros z sekcji prasowej Sądu Okręgowego w Warszawie. – Okoliczności faktyczne, które miały wpływ na wydanie zaskarżonej decyzji, a następnie były przedmiotem rozpoznania i rozstrzygnięcia przez sąd, nie są ujawniane w żadnym wykazie prowadzonym w tutejszym wydziale lub innej dokumentacji ewidencji sądu – dodaje. Dlatego też nie ma „możliwości ustalenia, ile spraw funkcjonariuszy byłych organów Służby Bezpieczeństwa odbywających szkolenie na terenie Związku Radzieckiego wpłynęło do tutejszego wydziału w związku z obniżeniem ich świadczenia emerytalnego, a tym bardziej ile z takich odwołań zostało uwzględnionych przez tutejszy Sąd bez dokonania kwerendy wszystkich spraw”.

– Jeśli chodzi o kwestię uczelni, w których funkcjonariusze SB się dokształcali czy szkolili, to ustawa dezubekizacyjna nie została dobrze przygotowana. Platforma Obywatelska zgłosiła swój projekt i nie chciała słuchać naszych inicjatyw czy IPN – mówi poseł Arkadiusz Mularczyk (SP).

– Platforma przygotowała tę ustawę, ale nie zrobiła tego do końca i porządnie, ponieważ było wiele takich instytucji i w Polsce, i w ZSRS, których szkolenia powinny podpadać pod tę ustawę, a tak się nie stało – wskazuje poseł. – Zwracaliśmy na to uwagę, ale większość przegłosowała swój projekt – dodaje poseł.

„Ukończenie kursu KGB nie zahamowało mojej kariery zawodowej, lecz ją ewidentnie przyśpieszyło” – chwali się w swojej relacji Paweł H. I rzeczywiście funkcjonariusz, który rozpoczął pracę w SB w 1968 r., rok po kursie awansował na naczelnika wydziału paszportów KW MO w Suwałkach, a cztery lata później został naczelnikiem Wydziału II WUSW w Suwałkach. Funkcję tę przestał pełnić w lipcu 1990 roku. Data ta przemawia za tym, że nie został pozytywnie zaopiniowany do dalszej służby. Zdjęcie Pawła H. pojawiło się w 2007 r. na wystawie „twarze bezpieki” w Suwałkach przygotowanej przez Instytut Pamięci Narodowej.

Zenon Baranowski

27/03/2013 „POlska wychodziła z totalitaryzmu do demokracji”- wtedy to właśnie szefem Ministerstwa Spraw Wewnętrznych został pan Krzysztof Kozłowski, zmarły wczoraj szef Urzędu Ochrony Państwa- powiedział jeden z członków redakcji „ Tygodnika Powszechnego”. Ja – nie wyznaję zasady, że o zmarłych nie należy mówić źle, czy wyłącznie dobrze. Uważam, że o zmarłych należy mówić prawdę.. Bo jedynie” prawda nas wyzwoli”- jak twierdził Jan Paweł II.. Pan Krzysztof Kozłowski był współtwórcą III Rzeczpospolitej, tego absurdalnego państwa w którym nam przyszło żyć.. To on kładł pod niego spróchniałe fundamenty.. To on był przeciwnikiem lustracji, żeby oczyścić państwo z tajnych współpracowników, żeby zacząć od nowa budować normalne państwo.. I mamy dzisiaj karykaturę państwa zarządzaną przez tajne służby.. Żeby była jasność: nie mam nic przeciw zarządzaniu państwem przez tajne służby. Byleby zarządzały nim w polskim interesie i w naszym interesie.. W III Rzeczpospolitej mamy kłębowisko obcych interesów krzyżujących się wzajemnie, a wypadkowa sprzecznych interesów- nie kojarzy mi się z polskim interesem.. Jak ktoś słusznie zauważył:” odnoszę wrażenie, jakby Polską rządzili jej najwięksi wrogowie”.. Ja mam takie samo wrażenie.. Pan Krzysztof Kozłowski był po złej stronie mocy.. Należał do tzw. Salonu- jak trafnie określił sitwy III Rzeczpospolitej pan Waldemar Łysiak.. W kategorii: współtwórcy państwa demokratycznego i prawnego oraz jego ofiary- był beneficjentem tworzonego przez siebie państwa, w przeciwieństwie do ofiar tego modelu państwa- wysokich podatków, biurokracji i ton przepisów przepychanych prawie codziennie w formie ustaw i rozporządzeń. Od tego tworzonego burdelu miliony Polaków znalazły się poza granicami państwa demokratycznego prawnego. Uciekli przed własnym państwem, tak jak uciekają przed nim na co dzień sytuując się w jego szarej strefie, a tak naprawdę w strefie wolności.. Ponad trzydzieści procent Produktu Krajowego Brutto wytwarzane jest poza państwem biurokratycznym , choć w państwie biurokratycznym Z pominięciem wysokich podatków i ujawnieniem się przed organami demokratycznego państwa prawnego.. Przed wszystkim w ucieczce przed Zakładem Ubezpieczeń Społecznych.. Mając małą drobną firmę,” obywatel „ nie jest w stanie zapłacić ponad 1000 złotych haraczu za możliwość prowadzenia drobnej działalności.. A z drobnej działalności składa się tworzony Produkt Krajowych Brutto.. Przecież nie międzynarodowych korporacji, które zwolnione są z płacenia podatków.. Na przykład sieci handlowe- które wobec nierówności szans niszczą polski handel i drobną przedsiębiorczość.. Pan Krzysztof Kozłowski, będąc ministrem, któremu podlegały archiwa MSW- pozwolił w roku 1990 wejść do archiwum czterem członkom tzw Komisji Michnika, która buszowała przez kilka miesięcy w stertach papierów bez jakiejkolwiek kontroli.. Czego oni tam szukali? Nie zostawili śladów swojej tam bytności.. I jakoś dziwnym trafem” nie ma” teczek wielu prominentnych osób rządzących dzisiaj krajem i przewijających się jako jego budowniczowie.. Archiwa oczywiście nie płoną.. Ktoś je ma- ale kto? Pan Antoni Macierewicz twierdził w 1992 – jako minister MSW, że zostały zrobione fotokopie w trzech egzemplarzach.. No właśnie kto ma te egzemplarze? Że dwa zostały wiezione za granicę, a jeden jest w kraju.. Za granicę- to znaczy Federacja Rosyjska, i Republika Federalna Niemiec.. Bo przecież nie Angola, Mozambik czy Cypr.. Ale kto ma te papiery w kraju? Jak „Polska wychodziła z totalitaryzmu do demokracji”.. No, tak.. Tak powtarzają te androny.. W poprzedniej komunie, rabowali nas, kneblowali usta i budowali system centralnego planowania gospodarczego, który skończył się katastrofą gospodarczą.. System zbankrutował pod ciężarem nonsensów i marnotrawstwa.. Nie miał kto tworzyć PKB.. Bo przecież nie tworzyły go socjalistyczne molochy, oparte o marnotrawstwo i zarządzane przez towarzyszy partyjnych.. Musieli go tworzyć prywatni przedsiębiorcy.. I komuniści zrobili reformy.. Dopuścili do tworzenia PKB Polaków, żeby sobie pozarabiali na własny rachunek i odpowiedzialność.. Oczywiście głównie zrobili to dla siebie,, dla partyjnej nomenklatury, zarządzanej przez służby.. Ale drobni przedsiębiorcy zyskali.. Dzisiaj kapitał zaufania przedsiebiorców do państwa demokratycznego i prawnego został roztrwoniony ,a demokratyczne państwo prawne głównie zajmuje się rabunkiem” obywateli”. .Ale można sobie pokrzyczeć i popisac- przynajmniej na razie.. Sprawy jednak idą w kierunku coraz większego socjalizmu biurokratycznego. Totalitaryzm państwa demokratycznego czy ludowego- jak wcześniej nazywał się” najweselszy barak w całym obozie socjalistycznym”- pozostał, ale można sobie głośno pokrzyczeć i powrzeszczeć.. Można nawet palić opony pod siedzibą premiera, czy Świątynią Rozumu.. A ONI w tym czasie dokręcają kolejne cegiełki totalitaryzmu.. Demokracja oczywiście była w czasie PRL-u.. „Obywatele” przecież wybierali, a frekwencja dochodziła do 100 %(???) A nawet w porywach przekraczała.. Najlepsza demokracja była jak „obywatele” głosowali na Listę Frontu Jedności Narodu.. Dzisiaj też mamy demokrację, i można sobie wybrać pomiędzy tymi samymi partiami, o takiej samej filozofii spojrzenia na państwo.. No i musi być socjalizm.. Bez socjalizmu nie byłoby biurokracji, a co to za socjalizm, jak nie ma biurokracji rządzącej wszystkimi dziedzinami naszego życia..?. No i do demokratycznych wyborów chadza poniżej 50% uprawnionych.. Chociaż nie ma przymusu chodzenia i wybierania- przynajmniej na razie.. Tak jak w Grecji.. No i co? Zawaliło się- mimo przymusu chodzenia i wybierania.. Bo z samego wybierania nie poprawi nam się „obywatelski” :los.. Tym bardziej, że „obywatele” wybierają hieny z różnych stad.. Też obywatelskich. Jeśli oczywiście hieny też mogą być obywatelami.. Ośle podejście do demokracji nie zmienia istoty ustroju antywolnościowego.. Demokracja jest totalitaryzmem, bo zaprzecza wolności wyboru człowieka, narzuca mu sposób postępowania, zniewala i okrada.. Wszystko co hieny przegłosują przeciwko osłom- wchodzi w życie i staje się obowiązującym prawem.. Większość ustanawia prawa przeciwko mniejszości, przeciwko jednostce- to jest właśnie totalitaryzm.. Jednostka jest dla demokracji- a demokracja jest przeciw jednostce.. Tak jak „obywatel” dla państwa demokratycznego i prawnego.. Prawnego demokratycznie- czyli większościowo.. Im większa Większość- tym słuszniejsza racja Większości.. Precz z wolnością jednostki! To jest właśnie totalitaryzm wszelkich demokracji.. Pod płaszczykiem wolności słowa- kryje się ośmiornica demokracji.. I nas dusi na co dzień.. I niszczy państwo coraz większą ilością demokratycznych przepisów. Chore od demokracji państwo – chciałoby się powiedzieć.. Chore od demokratycznych przepisów uchwalanych przy pomocy narzędzia Większości.. Polska wyszyła z jednego totalitaryzmu demokracji, powiązanej z ZSRR, a weszła do innego totalitaryzmu demokracji- związanego z ZSRE.. Ale jeszcze pozostały atrapy królestw.. Czy z atrapy królestwa może jeszcze wykluć się sprawiedliwe królestwo oparte o wolność jednostki i przestrzegające Praw Bożych, a nie Praw Człowieka? Kontrrewolucja może zawsze nastąpić.. Ale trzeba ją przygotować i pomóc Panu Bogu- pracując organicznie.. Przecież do końca świata i o jeden dzień dłużej nie będzie trwał taki wielki bałagan?….z chaosu może wyłonić się nowy świat WJR

Pałac Stalina (1) Pałac Kultury i Nauki miał być sowieckim „darem” dla Warszawy. Oficjalnie w lipcu 1951 roku, podczas wizyty Mołotowa w Warszawie, Moskwa wystąpiła z propozycją budowy gmachu wysokościowego w stolicy. Inwestycja miała zostać zrealizowana w formie daru, z sowieckich materiałów przez sowieckich inżynierów i robotników. Na początku września 1951 roku powołano Pełnomocnika Rządu ds. Budowy Pałacu Kultury i Nauki, którym został Józef Sigalin, a 20 września Bierut wysłał do Stalina depeszę z podziękowaniami za wspaniały dar, przedstawiając jednocześnie propozycję lokalizacji gmachu w centrum miasta. Podczas wizyty sowieckich architektów ustalono m.in. wysokość przyszłego budynku. W tym celu wystartował „kukuruźnik” z uwieszonym u ogona balonem, który miał wyznaczyć wierzchołek pałacu. Pułap samolotu ustalano za pomocą łączności radiowej. Sowieccy architekci opowiadali się za wysokością ok. 100-120 m, natomiast Polacy uparli się przy wysokości 150-160 m. Ostatecznie ustalono, iż część wysokościowa gmachu wraz z wieżą wieńczącą osiągnie 160 m (plus 70 metrowa iglica), natomiast wieże boczne będą miały po 60 m wysokości. W dniu 5 kwietnia 1952 roku została podpisana umowa sowiecko-polska „w sprawie budowy gmachu wysokościowego – Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie”. Ze strony polskiej dokument sygnował premier Cyrankiewicz, a imieniu „fundatorów” ambasador Arkadij Sobolew. Na mocy tej umowy pałac miał zostać wybudowany w całości na koszt strony sowieckiej, a projekt miało opracować sowieckie Ministerstwo Przemysłu Ciężkiego. W trakcie dyskusji nad projektem gmachu, wicepremier Jędrychowski wyraził nadzieję, iż pałac „będzie trwałym symbolem niewzruszonej przyjaźni polsko-radzieckiej, a zarazem będzie on najbardziej monumentalnym dziełem, sztuki i dziełem nowoczesnej techniki w naszej odrodzonej stolicy”. W odpowiedzi na nieśmiałe próby krytyki, iż projekt gmachu za bardzo przypomina amerykańskie budynki wysokościowe, inż. Strykus podkreślił, iż „imperialiści dążą obecnie nie do budowania w górę (..) lecz chcą możliwie najgłębiej ukryć się pod ziemią, bojąc się nie tylko bomby atomowej, ale również gniewu i zemsty swojego własnego narodu. (…) My zaś z uzasadnioną nadzieją spoglądamy na to, co się rodzi, co się rozwija, co prowadzi naprzód ku socjalizmowi, nie zaś na to, co gnije i gnijąc pragnie zburzyć i powstrzymać rozwój ludzkości”. Równocześnie zamykając usta krytykom wskazał, iż „gmach ten będzie nie tylko niewzruszoną gwiazdą przewodnią na naszej drodze przeobrażenia starej Warszawy, książęcej Warszawy, królewskiej, magnackiej, mieszczańskiej, kapitalistycznej Warszawy w Warszawę socjalistyczną. Budowa tego gmachu będzie wielką szkołą dialektyczną budownictwa socjalistycznego, będzie potężnym bodźcem dla naszej architektury, dla naszej sztuki, dla naszego budownictwa miast i techniki budowlanej”. W tej sytuacji w końcu kwietnia 1952 roku Prezydium Rządu zatwierdziło projekt budowy, wyrażając sowieckim autorom uznanie za „niezwykle trafne ujęcie projektu”.

Oficjalne rozpoczęcie budowy nastąpiło 22 lipca 1952 roku, kiedy to przedstawiciele władz z premierem Cyrankiewiczem wylali pierwsze łopaty betonu pod fundamenty. Wcześnie jednak odgruzowano teren i wykonano wykopy pod fundamenty, a także na podstawie tzw. dekretu Bieruta z października 1945 roku o komunalizacji gruntów warszawskich wysiedlono mieszkańców z okolicznych domów. Wszelkie prace ze strony sowieckiej koordynował specjalny pełnomocnik rządu sowieckiego, wiceminister przemysłu ciężkiego G. A. Karawajew, ze strony polskiej wspomniany Józef Sigalin. W połowie października 1952 roku podpisano protokół dodatkowy, który precyzował jakie koszty poniesie rząd polski, który miał oczyścić teren budowy z gruzów, przeprowadzić rozbiórkę istniejących domów, doprowadzić do miejsca budowy instalację elektryczną, sieć cieplną i wodociągową oraz zbudować dla sowieckich robotników osiedle mieszkaniowe na Jelonkach. W celu ułatwienia transportu i rozładunku materiałów budowlanych strona polska zobowiązała się także zbudować linię kolejową do Bazy Produkcyjno-Składowej na tychże Jelonkach oraz zapewnić udział czterotysięcznej grupy robotników. Prace związane z budową osiedla „Przyjaźń” na Jelonkach oraz pobliskiej bazy zostały ostatecznie zakończone na początku 1953 roku. Wcześniej mieszkańcy Jelonek zostali wysiedleni z zajmowanych domów, otrzymując grunty zamienne w okolicach Warszawy lub na Ziemiach Odzyskanych. Polscy robotnicy pracowali także przy budowie samego pałacu. Na ten czas zostali zakwaterowani na koszt rządu polskiego w ośrodku hoteli robotniczych przy ul. Elekcyjnej. Wspólna praca robotników polskich i sowieckich miała „wiecznie cementować” przyjaźń między oboma narodami, jednak – pomimo zaleceń, by zatrudniać robotników „o wysokich kwalifikacjach zawodowych, politycznie pewnych i o czystym moralnym obliczu”, dyrektorzy polskich przedsiębiorstw wykorzystali okazję aby pozbyć się najgorszych pracowników. Ponadto konieczność oddania "radzieckim towarzyszom” polskich pracowników doprowadzała do niewywiązywania się z realizacji planów rocznych przez polskie przedsiębiorstwa.

Główną przyczyną niechęci polskich robotników do pracy przy tej budowie była kwestia wynagrodzenia. Wbrew zapisom w umowie o budowie pałacu, przewidującej wynagrodzenia „według norm i stawek obowiązujących w Warszawie”, sowieckie kierownictwo budowy przeprowadziło „weryfikację cen”, ustalając wynagrodzenia polskich robotników na poziomie o 30% niższych. Sowieccy inżynierowie częstokroć kwestionowali wysokość rachunków za wykonane prace lub dostarczone materiały, przedstawianych przez polskie przedsiębiorstwa, co powodowało znaczne straty finansowe. I tak np. w 1952 roku na ogólną kwotę 30 mln złotych, Rosjanie zakwestionowali rachunki na 8 mln złotych. Programowa uległość polskiego pełnomocnika w zakresie rozliczeń finansowych sprawiała, iż rząd polski brał na swe barki wszelkie nieprzewidziane koszty. Przy okazji budowy pałacu pojawiały się plotki o licznych wypadkach śmiertelnych wśród robotników. Informacje o wypadkach godziły w propagandowy wizerunek doskonałej organizacji budowy, tworzony przez prasę, radio i film. Ta atmosfera tajemniczości jeszcze bardziej podsycała spekulacje warszawskiej ulicy. Wedle oficjalnych danych w trakcie budowy pałacu różnym wypadkom przy pracy uległo 70 osób, spośród których 7 zginęło. Ponadto kilka innych osób zginęło poza placem budowy, np. w czasie transportu materiałów. Teren budowy ochraniany był skrupulatnie przez Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego, które wprowadziło specjalne przepustki, na podstawie których wpuszczano pracowników na plac budowy. Ubowcy prowadzili także śledztwa związane z licznymi kradzieżami materiałów oraz awariami, które traktowano jako sabotaż. Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina stał się symbolem sowieckiej dominacji nad Polską. Od początku budowa gmachu była bardzo mocno nagłaśniana propagandowo – biuro polskiego pełnomocnika budowy zebrało informacje o nieomal 5 tysiącach artykułów i wzmianek prasowych oraz prawie 300 nagraniach radiowych. Ponadto zorganizowano ponad 5000 wycieczek, w których wzięło prawie pół miliona uczestników. W październiku 1952 roku rozpoczęto montaż stalowej konstrukcji części wysokościowej, opartej dodatkowo na stopach fundamentowych. Prawdziwe wyzwanie stanowił montaż iglicy, rozpoczęty w październiku 1953 roku. Została ona złożona we wnętrzu górnej części szkieletu, a następnie wysuwano ją ku górze przy zastosowaniu wciągarek elektrycznych. Roboty murarskie prowadzono na trzy zmiany, pracując także w czasie silnych mrozów. Prace zewnętrzne zostały zakończone w maju 1954 roku, jednocześnie rozpoczęto roboty instalacyjnej i wykończeniowe wewnątrz postawionych części gmachu. Nad zatwierdzeniem ostatecznego wyglądu pomieszczeń gmachu czuwała Komisja Oceny Projektów Wnętrz Pałacu Kultury i Nauki przy Urzędzie Rady Ministrów.

Wybudowany pałac różnił się od projektu dwoma szczegółami – zmieniono nieco przeznaczenie Sali Kongresowej, przystosowując ją jednocześnie do koncertów i występów artystycznych. Zmieniono także wygląd iglicy, na której zamontowano telewizyjną antenę telewizyjną. W dniu 4 lipca 1955 roku Zarząd Budowy Pałacu oficjalnie poinformował władze sowieckie o ukończeniu budowy gmachu. 21 lipca 1955 roku o godzinie 16.00 nastąpiło uroczyste przekazanie Pałacu Kultury i Nauki im. Józefa Stalina (7 marca 1953 roku rząd PRL podjął uchwałę o nadaniu imienia Stalina budowanemu gmachowi) „narodowi polskiemu” w osobach Bolesław Bieruta, Józefa Cyrankiewicza i Aleksandra Zawadzkiego. Przedstawiciele obu rządów – Cyrankiewicz oraz ambasador Ponomarenko poświadczyli, iż „uważają wybudowany przez Związek Radziecki w stolicy Polski – Warszawie Pałac Kultury i Nauki za symbol wieczystej, niewzruszonej przyjaźni narodów radzieckiego i polskiego”. Nad frontowym wejściem do gmachu widniał napis „Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina”. Imię ludobójcy zostało usunięte po październiku 1956 roku, jednak ślad po tym nadal jest świetnie widoczny, pomimo zasłaniającego go neonu. Budowniczowie pałacu otrzymali pamiątkową odznakę „Budowniczy Pałacu Kultury i Nauki”, kilkuset z ich wysokie polskie odznaczenia państwowe. Najwyższe z nich – Krzyż Komandorski Odrodzenia Polski z Gwiazdą, otrzymał pełnomocnik rządu sowieckiego G. A. Karawajew. Wraz z przekazaniem pałacu, strona sowiecka oddała także kolonię domków na Jelonkach (tzw. osiedle „Przyjaźń”) , która została w oficjalnym komunikacie wyceniona na 65 mln złotych. Podczas eksploatacji przez sowieckich budowniczych spora część domków została w znacznym stopniu zdewastowana. Po niezbędnym remoncie, zgodnie z wolą darczyńców, zostały przekształcone w miasteczko studenckie, w celu „poprawy warunków mieszkaniowych młodzieży studenckiej na terenie m. Warszawy”. Jednocześnie z budową pałacu władze komunistyczne zainicjowały budowę placu w jego otoczeniu. W wytycznych Sekretariatu KC PZPR ze stycznia 1953 roku położono nacisk, aby „przestrzeń wokół Pałacu Kultury i Nauki winna być tak skomponowana, aby Pałac-Monument znalazł się w sytuacji takiej, dla jakiej został zaprojektowany – sytuacji gmachu wolnostojącego. Do przestrzeni tej nie należy więc poza PKiN wprowadzać żadnej zabudowy”. Postanowiono również o przykryciu wykopu linii średnicowej, wybudowaniu Dworca Podmiejskiego, poszerzeniu fragmentów ulic wlotowych oraz stworzeniu dwóch parków wokół pałacu. Wedle sprawozdania polskiego pełnomocnika całkowity koszt budowy placu oraz przebudowy ulic wlotowych wyniósł ponad 155 mln złotych. Zadecydowano także, że wstępna nazwa planu będzie brzmieć – plac PKiN. Po śmierci Stalina zmieniono nazwę placu na Plac Stalina Ostatecznie jednak plac ten został nazwany placem Defilad. Przed pałacem zamierzano postawić pomnik Stalina, jednak przedstawione przez rzeźbiarzy projekty nie zyskały uznania władz. Szczególne kontrowersje wzbudził projekt Dunikowskiego – wedle jednej z opinii: „wielkie, zbudowane z bloków nogi, wielkie buty deptały ziemię. Postać z pełną piersią powietrza wydęła lekko policzki, obojętna i groźna – i pluła, pluła na cały świat”. Poza budową pomnika Stalina przewidywano także wybudowanie olbrzymiego amfiteatru, poświęconego tyranowi. Ostatecznie jednak nie stanął w Warszawie żaden monument ku czci „największego ucznia Lenina”. Bierut uznał, że wystarczą Aleje Stalina, Pałac jego imienia oraz wiersze mu poświęcone. Inauguracja placu nastąpiła równocześnie z oficjalnym oddaniem PKiN – 22 lipca 1955 roku, kiedy to na jego płycie odbyła się wielka parada młodzieży i sportowców oraz defilada wojskowa. Centralnym punktem placu była trybuna honorowa – pełniąca rolę komunistycznego ołtarza, z którego kierownictwo partii odbierało należne mu pokłony ludności. W „Małej apokalipsie” Konwickiego pałac stanowi alegorię rozsypującego się systemu jako „ogromna, szpiczasta budowla budziła strach, nienawiść, magiczną grozę. Pomnik pychy, statua niewolności, kamienny tort przestrogi. A teraz to tylko wielki barak, postawiony na sztorc. Zżarty przez grzyb i pleśń stary szkielet zapomniany na środkowoeuropejskim rozdrożu”. W ogólnym odczuciu Pałac Kultury i Nauki im. Józefa Stalina stał się symbolem sowieckiej dominacji ideologicznej i politycznej nad zdobytą Polską. Ironicznie brzmiała propagandowa teza, iż „Nie było w historii wypadku, aby jeden naród robił drugiemu podobne podarki”.

Pomimo formalnego upadku komunizmu, Pałac Kultury i Nauki nadal straszy w centrum Warszawy. Wedle jego obrońców stał się obiektem historycznym, niemalże zabytkiem, który wrósł w sylwetkę miasta. Należy jednak przypomnieć, iż zbudowany przez Rosjan na placu Saskim w latach 1894-1912 sobór Aleksandra Newskiego – symbol władzy rosyjskiej w Polsce został po odzyskaniu niepodległości przez Polskę znacznym nakładem środków finansowych zburzony. Został zburzony, pomimo, iż w odróżnieniu od PKiN nie górował nad całym miastem Ten przykład dobitnie pokazuje podstawową różnicę między II RP a tzw. III RP.

Wybrana literatura:

K. Rokicki – Kłopotliwy dar. Pałac Kultury i Nauki

Budowa PKiN

D. Szmidt-Zawierucha – O Warszawie inaczej (anegdoty, fakty, obserwacje)

Warszawa współczesna. Geneza i rozwój

J. Sigalin – Warszawa 1944-1980. Z archiwum architekta

T. Konwicki – Mała apokalipsa

Godziemba – blog

Jak Rostowski ustalał odpowiedzialnych za aferę Amber Gold

1. Kilka dni temu przez media zaledwie przemknęła informacja o opublikowaniu przez Komitet Stabilności Finansowej (kieruje nim minister finansów, a członkami są przedstawiciele NBP i Komisji Nadzoru Finansowego), raportu o odpowiedzialności organów państwa w związku z aferą Amber Gold. Jak się łatwo domyślić, najmniej odpowiedzialnymi za tę aferę według raportu, w którego ostatecznym kształcie decydujący głos miał minister finansów, są oczywiście służby skarbowe. Odpowiedzialność urzędników skarbowych została zlokalizowana na najniższym poziomie w urzędach skarbowych i urzędach kontroli skarbowej i została opisana jako nieprawidłowości w rejestracji podatkowej spółki, opóźnienia w otwieraniu obowiązków podatkowych spółki, niewłaściwa współpraca pomiędzy urzędami, wreszcie opieszałość w egzekwowaniu i kontroli obowiązków podatkowych spółki. A więc niezwykle ogólnie i delikatnie jak na aferę, w której poszkodowanych jest około 12 tys. klientów Amber Gold na sumę przynajmniej 500 mln zł.

2. Największą odpowiedzialnością, obarczona została prokuratura i sąd rejestrowy. Ta pierwsza za brak odpowiedniej reakcji na zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Amber Gold kierowane do niej przez KNF.

Ten drugi za rejestrację spółki Amber Gold z prezesem Marcinem P. w sytuacji kiedy był on już skazany prawomocnym wyrokiem sądowym. Minister Gowin wprawdzie w Sejmie wyjaśniał, że głównym powodem zarejestrowania przez człowieka wielokrotnie skazanego Marcina P. aż 10 różnych spółek z jego udziałem w zarządzie lub w radzie nadzorczej, był brak wglądu do Krajowego Rejestru Skazanych przez sędziów rejestrowych i że teraz ten wgląd jest już zapewniony. Ale nawet dla średnio rozgarniętego człowieka jasne jest, że 28 -letni Maciej P., człowiek z 9 wyrokami (wszystkie w zawieszeniu między innymi za wyłudzenia w ramach spółki Multikasa, a także za wyłudzenia kredytów na podstawione osoby), nie mógł być przez ponad 3 lata szefem spółki, która gromadzi bez zezwolenia wkłady tysięcy klientów sięgających setek milionów złotych, w sytuacji kiedy co najmniej kilka instytucji państwowych, wie o jego kryminalnej przeszłości. Tylko istnieniem jakiejś „nadzwyczajnej ochrony” można tłumaczyć także fakt, że gdańska prokuratura mimo doniesienia Komisji Nadzoru Finansowego w 2009 roku, umarza postępowanie wobec Amber Gold, a po odwołaniu się do sądu przez KNF i uchyleniu tego umorzenia, zajmuje się ponowie sprawą dopiero po upływie ponad 2 lat. Kolejną instytucją obciążoną w raporcie jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, który miał niewłaściwie analizować reklamy Amber Gold w świetle ustawy o przeciwdziałaniu nieuczciwym praktykom rynkowym, a także niedostatecznie wnikliwie zbadał wzory umów zawierane przez Amber Gold z jej klientami.

3. W raporcie uległ wybieleniu wątek działalności służb skarbowych. Każdy kto prowadził nawet najmniejszych rozmiarów działalność gospodarczą doskonale wie, że po złożeniu pierwszej deklaracji podatkowej, właściwy dla tej działalności urząd skarbowy już bardzo upomina się o następne, a jeżeli działalność jest większych rozmiarów, to szybko się nią interesuje właściwy Urząd Kontroli Skarbowej (tzw. policja skarbowa). W przypadku Amber Gold mimo ogromnych rozmiarów działalności, obrotów przez 2,5 roku sięgających 2 mld zł i podejmowaniu kolejnych przedsięwzięć gospodarczych o ogromnym rozmachu takich jak OLT Ekspres, urząd skarbowy zainteresował się spółką dopiero po blisko 3 latach tyle tylko, że rozpoczął kontrolę tej firmy w styczniu 2012 roku, a dokumenty do niej zabrał ze spółki w połowie sierpnia, kiedy to jej zarząd zapowiedział jej likwidację. Ani słowa w raporcie o odpowiedzialności samego ministerstwa finansów i jego ważnych urzędników Generalnego Inspektora Kontroli Skarbowej czy Głównego Inspektora Informacji Finansowej. Nie ma w raporcie wyjaśnienia, kto jest odpowiedzialny za brak rozporządzenia wykonawczego zobowiązującego wszystkie instytucje finansowe do rejestracji wszystkich transakcji w GIIF. Rozporządzenie to powinno zostać wydane najpóźniej do 8 października 2010 roku po nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu praniu brudnych pieniędzy uchwalonej na jesieni 2009 roku. Nie jest wydane do tej pory. A więc minister Rostowski i jego najwyżsi urzędnicy nie są winni (winni tylko dwójka urzędników w gdańskim urzędzie skarbowym), co brzmi szczególnie interesująco, po wczorajszej informacji syndyka prowadzącego upadłość spółki Amber Gold, że pierwsze wypłaty z masy upadłości dla klientów tej spółki odbędą się najwcześniej w I połowie 2015 roku (jak do tego czasu jeszcze coś zostanie po pokryciu kosztów prowadzenia upadłości). Kuźmiuk

Tryumf propagandy sukcesu Szczególnie fałszywie brzmią zapewnienia rządzących o polskim sukcesie ostatnich lat, oczywiście pod rządami Platformy Obywatelskiej. Sukcesem okazuje się nawet samo trwanie Polski na mapie Europy. Postkomunistyczno-liberalna elita łączy swój osobisty sukces bycia latami na szczytach władzy z sukcesem III RP. Sukcesem są też tak banalne rzeczy jak wybudowanie stadionu (najdroższego w świecie), oddanie kawałka drogi ekspresowej, czy zakup samolotu przez zbankrutowaną państwową firmę LOT. „Ostatnie 20 lat to nieprzerwany wzrost gospodarczy” - stwierdził w sejmie minister Radosław Sikorski. Oczywiście pełnym pasmem sukcesów jest prowadzona przez niego polska polityka zagraniczna. Wystąpienie ministra Sikorskiego, będące długim i nudnym sprawozdaniem o polskiej polityce zagranicznej, jest przykładem kompletnego rozmijania się z rzeczywistością. To dlatego poseł PiS Krzysztof Szczerski nazwał ministra kosmitą, i tylko to określenie przebiło się do głównych mediów, oczywiście jako nie merytoryczne przez co ośmieszające posła opozycji. Oderwanie się Platformy Obywatelskiej od rzeczywistości, możliwość prowadzenia całkowicie bezalternatywnej polityki to efekt „historycznego kompromisu”, symbiozy starych i nowych elit, polityki, o którą przez całą III RP zabiegał z determinacją Adam Michnik. Po wysłuchaniu Sikorskiego nasuwa się refleksja: czy musi tak mówić, czy też osiągnąwszy już wyjątkowo głęboki stan rozdwojenia jaźni, nie potrafi mówić inaczej, a może jedno i drugie. Niestety, zdarza się to w polityce, gdy władza zapewnia sobie bezwzględną dominację, opozycja nie ma żadnego wpływu na bieg spraw w państwie, a społeczeństwo zostaje pozbawione mechanizmów kontroli i samonaprawy. Ostatnie głosowanie sejmowe nad konstruktywnym wotum nieufności dla rządu miało jeden pozytywny efekt. Pokazało, że poza Prawem i Sprawiedliwością nie ma w parlamencie żadnej innej siły opozycyjnej wobec rządzącego establishmentu. Do obozu władzy dołączyli, już niemal oficjalnie, posłowie z Solidarnej Polski, którzy najprawdopodobniej nie chcieli dźwigać wspólnie z Jarosławem Kaczyńskim „smoleńskiego bagażu”. Polska po 10 kwietnia 2010 roku przypomina kraj okupowany. Sikorski tłumaczy w imieniu Rosji, że nie oddadzą nam wraku tupolewa, bo uważają, że Antoni Macierewicz udowodni wybuch w samolocie bomby atomowej. Zdaniem okupantów (wewnętrznych i zewnętrznych) sprawa Smoleńska ma być raz na zawsze zamknięta. Jasno wyłożył to premier Rosji Miedwiediew. Nie wyobraża sobie sytuacji, by oba raporty o katastrofie, polski i rosyjski, różniły się między sobą. Tusk to potwierdził, Sikorski tę fikcję upowszechnia. Bo wersja z zamachem to gniew Rosji, zagrożenie dla państwa, a kolejne manewry w pobliżu naszej granicy, tym razem rosyjsko-białoruskie, mają się odbyć tej jesieni. Strach przed nieobliczalną Rosją to niczym dawne armaty feldmarszałka Iwana Paskiewicza. Tuż po upadku Powstania Listopadowego ten namiestnik Królestwa Polskiego pobudował za polskie pieniądze Cytadelę Warszawską. Pod ostrzałem jej armat znalazło się całe ówczesne centrum Warszawy i to miało nam wybić z głowy wszelkie próby walki o wolność. Bo Polska musi pozostać pod okupacją, zewnętrzną, wewnętrzną, gdyż tylko okupanci gwarantują spokój i porządek w państwie. Autentyczność lęków przed nieobliczalną Rosją potwierdzać ma „nieobliczalność” Antoniego Macierewicza wraz z niebezpiecznym dla stabilności państwa antysystemowym PiS-em. Strach przed tak zdefiniowanym wrogiem ma paraliżować myśli o zmianach. Zmiany tak, ale niekoniecznie z udziałem PiS, to z kolei myśl przewodnia tzw. oburzonych, którzy zebrali się ostatnio w Gdańsku. Jest to najnowsza próba skanalizowania społecznego niezadowolenia, w myśl przekonania, że już teraz powinny zaistnieć jakieś nowe struktury, aby sprzeciw nie przerodził się w niekontrolowany, spontaniczny bunt. Historia III RP dowiodła, że pilnujący temperatury społecznego niezadowolenia mają później pewną legitymację dołączenia się do elit władzy. Okupacja wewnętrzna zakłada czujną kontrolę stanu ciśnienia społecznego niezadowolenia. Można go regulować, choćby przez ekonomiczny przymus wyjazdu z kraju tysięcy Polaków daremnie poszukujących w ojczyźnie pracy. I okazuje się, że nawet ten kompromitujący władzę smutny fakt można przekuć w sukces twierdząc, jak Sikorski z mównicy, że „polski jest najczęściej używanym językiem w Anglii i Walii” i że można z tym nawet wiązać nadzieje „dalszego tradycyjnego zacieśniania przyjaznych więzów między naszymi krajami”. Wojciech Reszczyński

Cypryjski kryzys dobija Rosję Rosyjska gospodarka zamiera, stare bodźce na nią nie działają, a pojawiły się nowe zagrożenia, czyli niepewność, co się stanie z rosyjskimi miliardami na Cyprze. Ale niepewność dotyczy również pieniędzy ulokowanych w samej Rosji. Jak podał dziennik „Wiedomosti”, w ciągu ostatniego tygodnia z państwa Władimira Putina odpłynęło 300 mln dol. Rosyjska gospodarka pełznie. W lutym wzrosła o 0,1 proc., a w ciągu dwóch pierwszych miesięcy obecnego roku zaledwie o 0,9 proc. Na potrzeby wewnętrznej propagandy rosyjskie ministerstwo rozwoju gospodarczego oświadczyło, że to tylko „pauza”. Niezależni ekonomiści zwrócili od razu uwagę, że „pauza” to termin nieznany w nauce ekonomii, oraz że trwa ona już cały rok. Centrum Rozwoju Wyższej Szkoły Gospodarczej mówi wprost o stagnacji, która w Rosji potrwa do 2018 r. i może się zamienić we „wzrost ujemny”, czyli kryzys. I nie pomogą tu dochody ze sprzedaży ropy i gazu, tym bardziej że nie wiadomo, czy ceny na surowce energetyczne nie zaczną drastycznie spadać. Centrum wprost uprzedza, że „przy słabych czynnikach wewnętrznych sprzyjających wzrostowi” jakiekolwiek pogorszenie sytuacji zewnętrznej może Rosję drogo kosztować. A sytuacja zewnętrzna właśnie się pogorszyła. Cypr stanął na krawędzi bankructwa, przyjęto co prawda w końcu program ratunkowy, ale do końca nie wiadomo, kto i ile za niego zapłaci. Na wyspie utknęły niebagatelne kapitały rosyjskie z każdej branży gospodarki, każdego multimiliardera i w dodatku (o czym poinformował premier Miedwiediew) również instytucji państwowych. Co pieniądze rosyjskich urzędów robiły na Cyprze, ile ich tam jest i do kogo konkretnie należały, Miedwiediew niestety już nie ujawnił. W każdym razie cypryjski kryzys będzie Moskwę słono kosztował, mimo że odmówiła finansowego wsparcia Nikozji. Odbije się to na jej całej gospodarce. Ekonomiści uprzedzają, że wzrostu gospodarczego nie uda się przywrócić „pompując pieniądze w ekonomię”. Wszelkie swobodne kapitały przedsiębiorcy natychmiast zamieniają w dolary lub euro i lokują poza granicami Rosji. Tylko w zeszłym roku zagraniczne inwestycje w Rosji zmniejszyły się o jedną piątą. Co prawda statystyka cały czas odnotowuje napływ zagranicznego kapitału do Rosji, ale wynika to z tego, że miejscowe banki pożyczają pieniądze za granicą. Jednocześnie rosyjscy biznesmeni o jedną trzecią mniej inwestują poza granicami kraju. Ale to nie zmniejszyło wypływu kapitału z Rosji – trwa onjuż trzeci rok z rzędu, a w 2012 r. wypłynęło 50 mld dol. Teraz, w następstwie paniki wywołanej kryzysem finansowym na Cyprze, wielu inwestorów, którzy lokowali pieniądze w Rosji, zaczęło masowo je wycofywać. W ciągu gorącego tygodnia negocjacji wokół cypryjskich kont fundusze inwestujące w Rosji wycofały 139 mln dol. Po uwzględnieniu pieniędzy, jakie fundusze inwestowały w rynki rozwijające się, można przyjąć, że z Rosji wypłynęło nawet 300 mln dol. – podał dziennik „Wiedomosti”.Ponieważ rosyjskie środki wypływają poza granice Rosji, a zagraniczne do niej nie napływają, zatrzymał się proces inwestycyjny, czyli gospodarka przestała się rozwijać. W dodatku rosną długi zaciągane przez banki za granicą. Sytuację mogłyby zmienić – choć z trudem – reformy instytucjonalne. Ekonomiści mówią o potrzebie „poprawy klimatu do prowadzenia biznesu”, np. zaprzestaniu najazdów i ściągania haraczu oraz łapówek z przedsiębiorstw przez instytucje państwowe, szczególnie te uzbrojone – FSB, policję, prokuraturę. Oczekują też „stworzenia normalnego systemu sądowego”, który rozpatrywałby skargi, a nie służył jako jeszcze jedno narzędzie ściągania przez państwo haraczu z firm. „Ale cudów nie ma” – podsumowuje jeden z ekonomistów własne propozycje reform. Andrzej Łomanowski

Postępactwo jest rozczarowane Niestety ominie mnie przyjemność oglądania telewizyjnej transmisji inauguracji pontyfikatu Jego Świątobliwości Franciszka, bo akurat będę w samolocie lecącym wprawdzie do Rzymu, ale tylko po to, by przesiąść się tam do innego samolotu, lecącego do Sao Paulo, skąd będę leciał jeszcze dalej - prawie na ten sam koniec świata z którego przybył na konklawe Jerzy Maria kardynał Bergoglio, by wyjść stamtąd już jako Jego Świątobliwość Franciszek. Poprzednio oglądałem telewizyjną transmisję inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w 1978 roku. Było to akurat w Paryżu, gdzie z tej okazji zaprosił mnie do siebie znajomy pan Delias i jako gościnny gospodarz zapytał, czego się napiję. W odpowiedzi zapytałem, co proponuje, a na to on zaczął wymieniać różne trunki, między innymi - pernod. Nigdy tego nie próbowałem, ale wiedziałem, że uchodzi on za kultowy napój oficerów Legii Cudzoziemskiej, więc postanowiłem spróbować. Tedy pan Delias przyniósł mi szklankę napoju przypominającego sok grejpfrutowy. Pociągnąłem tęgi łyk i pomyślałem sobie, że na Saharze wypiją wszystko, byle było mokre - tak wstrętny wydał mi się smak tego trunku. Przez grzeczność wypiłem całą szklankę do dna, ale dzięki tej pokucie zapamiętałem dobrze całą ceremonię, łącznie z zachwytami francuskiego sprawozdawcy, który nie mógł się nachwalić timbre’u głosu papieża i co chwila scenicznym szeptem powtarzał: quelle voix! Wydawało się, że cały świat jest zachwycony tym zaledwie 58-letnim, atletycznym papieżem, no bo że Polska - to było oczywiste. Nawiasem mówiąc, później nawet polubiłem pernod, z którym nierozerwalnie związało się moje wspomnienie inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II. Tymczasem teraz, gdy już przebrzmiały konwencjonalne zachwyty nad nowym papieżem, postępactwo zaczyna kręcić nosem, że nie dorasta on do współczesnego świata - a wiadomo, że w mniemaniu postępactwa, to właśnie ono jest tym „światem” („jesteśmy światem, jesteśmy dziećmi, jesteśmy tymi, którzy rozjaśniają dni”). Najwyraźniej postępactwo zaczęło tracić nadzieję, że doprowadzi on do „kolegialności”, że zlikwiduje „celibat” i wprowadzi „kapłaństwo kobiet” - co oczywiście byłoby tylko wstępem do prawdziwej rewolucji, która w innych chrześcijańskich kościołach, np. w kościele anglikańskim już się rozpoczęła. Oznaką takiej prawdziwej rewolucji byłaby deklaracja, że Bóg nie istnieje - i dopiero wtedy postępactwo mogłoby pogodzić się z Kościołem, który duchową próżnię wypełniłby „organizacyjną krzątaniną”. Samych „dialogów międzyreligijnych” można by zorganizować co najmniej kilkadziesiąt, nie mówiąc już o manifestacjach solidarności z sodomitami, czy gomorytkami. Impreza goniłaby imprezę - tymczasem właśnie przed ryzykiem przekształcenia Kościoła w „żałosną organizację”, czyli rodzaj przedsiębiorstwa przemysłu rozrywkowego, papież Franciszek przestrzegł już w czasie swojego pierwszego kazania do kardynałów. Okazuje się, że niełatwo jest wszystkim dogodzić. Na wieść, że papież Franciszek zrezygnował z limuzyny i jeździł po Rzymie samochodem watykańskiej gwardii, prawosławny metropolita Kijowa Filaret oświadczył, że takie demonstrowanie ubóstwa jest „na pokaz”. A tymczasem trzeba być skromnym „przed Bogiem”. Skromność metropolity Filareta znana jest na całym świecie, podobnie jak brytyjskiego premiera Klemensa Attle, o którym Winston Churchill mawiał, że jest „bardzo skromny”, dodając, że jest to „całkowicie uzasadnione”. W naszym nieszczęśliwym kraju franciszkańskie powiewy z Watykanu przełożyły się na materiał w tygodniu „Wprost”, wymierzony w JE abpa Sławoja Leszka Głódzia, ordynariusza gdańskiego. Oparty jest na doniesieniach anonimowych księży, co upodabnia go do „telefonicznej opinii publicznej” w „Gazecie Wyborczej”, która zamieszczała anonimowe głosy, przypadkowo zawsze zbieżne z aktualnym zapotrzebowaniem ścisłego kierownictwa redakcji. Wzbudzało to podejrzenia, że autorami tych telefonicznych komentarzy są funkcjonariusze „Gazety”, którym dyktuje je na odprawach sam główny Cadyk. Jak tam było, tak tam było, zawsze jakoś było - twierdził dobry wojak Szwejk, dodając, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. A skoro nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było, to tylko patrzeć, jak troszcząca się o moralny kręgosłup Kościoła bezpieka i postępactwo dopuści na łamy tygodników jeszcze bardziej radykalne opinie anonimowych księży. Biskup, czy nawet arcybiskup to przecież jeszcze nic w porównaniu z takim Panem Bogiem. O prawdziwym postępie kolegialności i demokracji w Kościele można by mówić nie wtedy, gdyby zniesiony został tu znienawidzony ustrój monarchiczny, ale wtedy, gdyby Królestwo Niebieskie zostało zastąpione Republiką Niebieską, w dodatku - Socjalistyczną, zaś Pana Boga wybierano by w powszechnym głosowaniu spośród kilku kandydatów, oferujących najkorzystniejsze warunki zbawienia. Czy publikacja w tygodniku „Wprost” jest wstępem do strategicznej ofensywy w tym właśnie kierunku, czy też nie ma aż tak ambitnych celów i stanowi jedynie element rozgrywki między Episkopatem, bezpieczniackimi watahami i Krajową Radą Radiofonii i Telewizji - wkrótce się przekonamy. Tymczasem Jego Świątobliwość Franciszek zainauguruje swój pontyfikat niemal w przededniu Wielkiego Tygodnia poprzedzającego Wielkanoc, która od samego początku tyle zgryzoty przysparza entuzjastom „dialogu z judaizmem”. SM

Jak rząd wespół z zaprzyjaźnionymi mediami, upowszechnia kłamstw

1. Wczoraj przez media przetoczyła się informacja o kolejnym „sukcesie” rządu czyli odblokowaniu przez Komisję Europejską, zatrzymanych przed ponad 3 miesiącami środków z programu operacyjnego Infrastruktura i Środowisko.

Chodzi o kwotę 3,5 mld zł, które KE zablokowała już 21 grudnia 2012 roku o czym opinia publiczna w Polsce, dowiedziała się dopiero pod koniec stycznia tego roku i to po upublicznieniu tej informacji przez Brukselę. Po pojawieniu się tej informacji w mediach, minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, nazwała decyzję KE skandaliczną i za parę dni razem z ministrem Nowakiem, udała się do Brukseli, żeby sprawę wyjaśniać. Po spotkaniu z komisarzem KE ds. polityki regionalnej Johannesem Hahnem jednak reakcje obydwojga polskich ministrów były bardzo stonowane i skruszeni tłumaczyli, że po dostarczeniu dodatkowych wyjaśnień przez resort transportu, pieniądze na projekty drogowe zostaną odblokowane na przełomie lutego i marca. Stało się to miesiąc później i tylko w odniesieniu do projektów, których KE od początku nie kwestionowała, a środki na nie, zostały zablokowane tylko dlatego, że dokumenty rozliczeniowe przedstawione przez Polskę dotyczyły aż 11 projektów w tym tych 3 kwestionowanych przez Brukselę.

2. Przypomnę tylko, że ogłoszone 21 grudnia 2012 roku, dwie niekorzystne decyzje KE, dotyczyły zablokowania kwoty 3,5 mld zł na już zrealizowane inwestycje drogowe, a także wstrzymania wszystkich pozostałych środków w kwocie 4 mld euro, które miały być przekazane Polsce na realizację inwestycji drogowych do końca obecnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013. Okazało się, że chodzi o zmowy cenowe w odniesieniu do trzech różnych inwestycji drogowych (modernizacji drogi ekspresowej E-8 Piotrków Trybunalski-Rawa Mazowiecka, także drogi ekspresowej E-8 Jeżewo -Białystok i budowy autostrady A-4 Radymno - Korczowa). ABW wykryła je już w 2008 roku, trwa ciągle postępowanie prokuratorskie w tej sprawie ale wiedzę na ten temat KE, nie powzięła jak twierdzi minister Nowak na postawie informacji od polskiego rządu, ale na skutek doniesień prasowych z Polski, a także skarg europosłów pochodzących z krajów UE, których firmy uczestniczą w realizacji projektów drogowych w naszym kraju. Na skutek właśnie tych informacji KE zablokowała transzę 941 mln euro środków drogowych dla naszego kraju czyli około3,5 mld zł, a opinia publiczna w Polsce dowiedziała się o tym dopiero pod koniec stycznia i to tylko dlatego, że informację upublicznili urzędnicy Komisji.

3. KE od początku tej sprawy jasno artykułowała swoje oczekiwania wobec polskiego rządu. Powinien on wyłączyć z dokumentów rozliczeniowych te dotyczące tych 3, do których Bruksela zgłosiła zastrzeżenia, a także stworzyć odpowiednie zabezpieczenia, które zminimalizują ryzyko pojawienia się podobnych przypadków w przyszłości. Takie stanowisko, potwierdza zresztą odpowiedź KE na interpelację europosła Janusza Wojciechowskiego w tej sprawie, którą otrzymał już na początku marca (jestem w jej posiadaniu). Dlaczego zrealizowanie tych dwóch zaleceń KE przez polski rząd (a w zasadzie przez ministra Nowaka), trwało aż 3 miesiące doprawdy nie wiadomo?

4. W sytuacji kiedy minister oczekiwania KE spełnił, pieniądze zostały odblokowane. Tyle tylko, że wspomniane już 3 projekty nie będą finansowane przez KE do czasu rozstrzygnięcia sporu przez polskie sądy (a przecież wszystkie one zostały już zapłacone przez GDDKiA). Oczywiście ani minister Nowak ani większość mediów wczoraj na ten temat nawet się nie zająknęli. Generalnie w przekazie dominował podziw, że mamy takiego skutecznego ministra, choć tak naprawdę to właśnie on jest odpowiedzialny za wydłużenie o ponad 3 miesiące czasu oczekiwania na płatności ze strony wykonawców tych projektów, wobec których żadnych zastrzeżeń KE, nie było. Po tym co się stało poważnie się obawiam, że z pozostałej jeszcze dla Polski kwoty 4 mld euro na projekty drogowe, KE będzie chciała sporo uszczknąć, a rozliczenia przedstawiane rzez nasz kraj, znajdą się na cenzurowanym.W sytuacji gdy minister Nowak i jego poprzednik Cezary Grabarczyk, swoimi działaniami przez ponad 5 lat, doprowadzili do zapaści dużej części sektora budowlanego w tym nawet upadłości największych firm giełdowych, kolejne poważne opóźnienia płatności w drogowych kontraktach rządowych w najbliższych 2 latach, pogrążą ten sektor do końca. Kuźmiuk

INTRYGUJĄCO-SZOKUJĄCA PROPOZYCJA OFE OFE zaproponowały właśnie, że będą wypłacać emerytury przez 10-16 lat. Premier Donald Tusk nazwał ten pomysł „intrygującym”. Ja tam nie wiem co Premiera „intryguje” – chyba, że się Panu Premierowi przymiotnik „intrugujący” („ciekawy”, „interesujący”) pomylił z rzeczownikiem „intryga” („podstępne działanie”) i czasownikiem „intrygować” („knuć”). Jego minister finansów – wicepremier Rostowski – biegły w posługiwaniu się arkuszami kalkulacyjnymi, uznał ten pomysł za „głęboko szokujący”. I wyjątkowo miał rację. Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych proponuje „emeryturę programowaną” wypłacaną przez same OFE. „Zaprogramowali”, że podzielą zgromadzony kapitał przez liczbę miesięcy przeciętnego dalszego trwania życia – obecnie wynosi on 192 miesiące (czyli 16 lat). Ale emeryt będzie mógł sobie wybrać inną opcję: i chcieć pobierać emeryturę przez inny okres (najkrócej 10 lat). Osoba zarabiająca średnią krajową przez 10 lat otrzymywałaby 879 zł, przez lat 15 - 586 zł, a jak przez 20, to 439 zł. A co z osobami zarabiającymi mniej? Dla tych, które otrzymują najniższe wynagrodzenie (1,6 tys. zł miesięcznie brutto) emerytura pobierana przez 10 lat wyniosłaby 382 zł, przez 15 lat - 255 zł, przez 20 lat - 191 zł. Ale to tylko w przypadku osób, które przepracowały nieprzerwanie 40 lat! To głównie sfera budżetowa! Średni okres „składkowy” wynosi 36,5 roku. A dotyczy to osób, które znaczną część życia przepracowały jeszcze w PRL. Więc jak ktoś się zdecyduje na emeryturę przez okres statystyczny - 16 lat, o składki płacił przez mniej niż lat 40 i zarabiał mniej od średniej krajowej to ma szanse otrzymać z OFE 200 zł. miesięcznie! W sam raz na wakacje pod palmami – jak to głosiły reklamówki OFE emitowane za pieniądze wpłacane do OFE w 1999 i 2000 roku! A co z tymi, którzy zdecyduj ą się na pobieranie emerytury przez lat 10 – bo będzie wyższa w nadziei że wcześniej umrą, a będą mieć pecha i jednak przeżyją? „Pobierający wypłatę programowaną będzie narażony na ryzyko skonsumowania wszystkich swoich oszczędności w OFE” - przyznaje Izba. Podobno w strachu przed opinia publiczną Izba rozważała utworzenie specjalnego funduszu na wsparcie osób, które będą żyły najdłużej. Pomysł jednak upadł, bo… „większość członków Izby uznała, że byłoby to dla nich… za drogie”. Tymczasem czysty zysk z zarządzania OFE zbliża się do 20 mld zł!!! Nie licząc oczywiście wynagrodzeń dla ich prezesów i pracowników – bo wynagrodzenia są „kosztem” i zysk pomniejszają – ale pomniejszają zysk akcjonariuszy a nie zysk wszystkich uczestniczących w tej intrydze. Szczególny był rok 2011. Straty OFE sięgnęły ponad 11 mld zł. W tym samy czasie zarządzające nimi towarzystwa emerytalne osiągnęły zysk ponad 600 mln. Bo ich dochód to opłaty za zarzadzanie – bez względu na wyniki. A największe zyski osiągnęły te towarzystwa, które poniosły największe straty. Co więc czeka emerytów? Zamiast pod palmy na Kanary będą mogli pojechać do Holandii. Tam zalegalizowano już eutanazję Gwiazdowski

Dlaczego nie doszło do koalicji PO-PiS? Wydarzenia z jesieni 2005 r. otworzyły nową, trwającą w istocie rzeczy po dzień dzisiejszy epokę w historii politycznej Polski. Epokę dominacji PO i PiS na polskiej scenie politycznej. Wbrew oczekiwaniom wielu wyborców obu partii sprzed ośmiu lat, nie doszło wówczas do powstania koalicji obu ugrupowań. Koalicji dysponującej konstytucyjną większością i przynajmniej potencjalnie zdolnej do podjęcia głębszej reformy państwa polskiego. Poniżej fragment wydanej właśnie przeze mnie "Historii politycznej Polski 1989-2012" na ten temat. Dla ułatwienia lektury  na blogu zrezygnowałem z zamieszczenia przypisów. Zwycięstwo kandydata PiS w wyborach prezydenckich przekreśliło definitywnie możliwość zawarcia koalicji rządowej z PO, choć negocjacje w tej sprawie toczyły się jeszcze przez ponad tydzień. Decydujące znaczenie miały rozmowy prowadzone 25 października. Oferta PiS zakładała przyznanie PO połowy z szesnastu planowanych ministerstw, ale nie było wśród nich żadnego związanego z tzw. resortami siłowymi, czyli spraw wewnętrznych, sprawiedliwości oraz ministra koordynatora służb specjalnych. Ponieważ PO proponowała, by szefem MSWiA został Rokita, Marcinkiewicz sugerował jeszcze podział tego resortu i przyznanie temu politykowi nadzoru nad administracją, do której dołączone miało zostać ministerstwo rozwoju regionalnego. Jednak dla PO takie rozwiązanie okazało się niemożliwe do przyjęcia, a Rokita i Tusk wprost mówili, że obawiają się nadużywania władzy przez państwowy aparat przymusu kontrolowany przez PiS. Z tej obawy wynikało też żądanie PO by rozdzielić stanowiska ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, a obsadę tego ostatniego urzędu uzgodnić z Platformą. W sposób najbardziej dosadny te obawy wyraził Rokita, mówiąc 25 października w telewizji do polityka PiS: Jeśli Pan sobie wyobraża, że zbierze się trzech polityków PiS-u,[by ustalić] komu w Polsce zrobić postępowanie karne, kogo o piątej rano aresztować czy czyją teczkę wyciągnąć, na to po prostu zgody nie będzie. Zwyciężyliście, ale zawróciło się wam w głowach. Nie może być tak, że PiS będzie w tym rządzie rządzić, a PO będzie wykonywać zadania stawiane przez PiS”. Ostateczny cios koalicji, która przed wyborami wydawała się oczywistością dla większości wyborców zarówno PO, jak i PiS, zadał wybór marszałka Sejmu, który nastąpił 26 października. Kierownictwo PO wysunęło kandydaturę Bronisława Komorowskiego, która została odrzucona przez PiS widzące w tej roli Donalda Tuska. Dla PO taka sugestia była w oczywisty sposób upokarzająca, ale sądząc po wypowiedzi Kaczyńskiego udzielonej wkrótce po wyborze marszałka Sejmu („Nie mogliśmy się zgodzić na marszałka z PO, nie mając pewności czy powstanie wspólny rząd”), pat w rozmowach koalicyjnych przesądził o tym, że został nim reprezentant PiS Marek Jurek. Poparło go 265 posłów z PiS, Samoobrony, PSL i LPR, podczas gdy Bronisław Komorowski uzyskał zaledwie 133 głosy posłów PO, bowiem SLD odmówiło poparcia obu kandydatom. „Od początku planem PiS było nie tworzenie rządu z Platformą, ale zagarnięcie całej władzy i stworzenie rządu mniejszościowego z poparciem Samoobrony i LPR” – skomentował wybór Jurka Donald Tusk, co otworzyło długotrwałą kampanię oskarżeń polityków obu głównych partii o to, kto doprowadził do fiaska koalicji. Wicemarszałkami Sejmu wybrano kandydatów zgłoszonych przez pozostałe kluby parlamentarne: Bronisława Komorowskiego (PO), Jarosława Kalinowskiego (PSL), Marka Kotlinowskiego (LPR), Andrzeja Leppera (Samoobrona) i Wojciecha Olejniczaka (SLD). Dopełnieniem konfliktu wokół marszałka Sejmu, stał się spór między PO i PiS dotyczący stanowiska wicemarszałka Senatu dla Stefana Niesiołowskiego. Senatorowie PiS nie zgodzili się na wybór tego polityka Platformy, bowiem w trakcie kampanii wyborczej wielokrotnie ostro krytykował on braci Kaczyńskich i 27 października przeforsowali wybór na wicemarszałków izby wyższej wyłącznie własnych kandydatów: Ryszarda Legutkę, Krzysztofa Putrę i Macieja Płażyńskiego. Ten ostatni po odejściu z PO wszedł wprawdzie do Senatu, jako kandydat niezależny, jednak w trakcie kampanii wyborczej angażował się w poparcie kandydatury Lecha Kaczyńskiego na prezydenta. Podejmowane w następnych dniach rozmowy, których ostatni akord stanowiło spotkanie Jarosława Kaczyńskiego i Donalda Tuska zorganizowane 30 października przez metropolitę gdańskiego abpa Tadeusza Gocłowskiego, nie przyniosły już żadnych efektów. Koalicja PO-PiS, stwarzająca szansę na rozpoczęcie głębokiej reformy państwa, do czego wstępem mogła być zmiana konstytucji stanowiąca minimalny warunek stworzenia IV Rzeczpospolitej, została definitywnie przekreślona, a niedoszli koalicjanci zamienili się w następnych miesiącach i latach w głównych przeciwników politycznych. Nie znając wszystkich szczegółów prowadzonych wówczas rozmów, nie sposób definitywnie rozstrzygnąć jak rozkłada się na obie strony odpowiedzialność za fiasko tej koalicji, za której powstaniem w końcu października 2005 r. opowiadało się wedle sondażu OBOP aż 74 proc. Polaków. Nie ulega jednak wątpliwości, że po podwójnym zwycięstwie wyborczym, to PiS był stroną silniejszą i mógł sobie pozwolić – mając własnego prezydenta i premiera – na znacznie dalej idące ustępstwa bez ryzyka marginalizacji, które groziło PO z chwilą, gdy nie otrzymała ona stanowiska marszałka Sejmu. Z drugiej strony nie sposób ocenić skali frustracji Donalda Tuska i innych działaczy PO, wynikającej z porażki w dwóch kolejnych głosowaniach, która w oczywisty sposób przekładała się na niechęć do tworzenia wspólnego rządu z PiS Skalę negatywnych międzypartyjnych emocji, jakie między działaczami obu partii wywołały zwłaszcza wybory prezydenckie dobrze oddaje następująca wypowiedź członka władz PO Mirosława Drzewieckiego na forum Rady Krajowej tej partii: „PiS wytykał, że Donald Tusk wygrał w zakładach karnych. Lech Kaczyński wygrał za to w zamkniętych zakładach psychiatrycznych”. Antoni Dudek

Adam Michnik postrachem wolnosci słowa Uwazam, ze juz (dawno) nadszedl czas by powstal po angielsku tekst o zagrozeniach dla wolnosci slowa w Polsce. Cos w rodzaju "Czarnej Ksiegi Adama Michnika", w ktorej, krotko ale dokladnie opisane bylyby wszystkie przypadki kiedy Michnik podawal, skutecznie czy nie, dziennikarzy i autorow do sadu zadajac przeprosin i odszkodowan. Te "Czarna Ksiege" nalezaloby wyslac do roznych organizacji dziennikarskich i wolnosciowych na swiecie z prosba o zajecie stanowiska. Gdyby cos takiego powstalo, zglaszam swoja gotowosc do pilotowania tego co najmniej do kilku znanych organizacji. Mysl ta przyszla mi do glowy niedawno w Polsce, kiedy uslyszalam o wyroku w sprawie profesora Zybertowicza, myslalam o tym juz dawniej kiedy poznalam blizej sprawe Jerzego Targalskiego. A dzis dostalam list od nie-polskiego przyjaciela z linkiem do artkulu nieznanego mi (a jesli znanego, to nic o tym nie wiem) "andy101old":

http://www.thoughts.com/Andy101old/blog/straszenie-zybertowicza-527633/

Bardzo dobry artykul. Nie-polscy autorzy i dziennikarze czesto prosza o wyjasnianie im przedziwnych zdarzen w Polsce (Polacy w Polsce zachowuja sie najczesciej tak jak by to co dzialo sie bylo normalne ,i nie wymagalo zadnego wyjasniania, czy nawet glebszej refleksji). Jednym z kuriozow sa czesto zachowania i slowa Adama Michnika, a zwlaszcza dysonans poznawczy zachodzacy pomiedzy legenda Adama Michnika i osoba wystepujaca pod tym nazwiskiem w zyciu politycznym Polski. Od kilkunastu lat Adam Michnik pozywa do sadu dziennikarzy i komentatorow, redaktorow i naukowcow. W kazdym normalnym kraju nazywaloby sie to zastraszaniem ("intimidation"), nakladaniem kaganca ("muzzling free speech") i wywolaloby zoganizowany protest organizacji dziennikarskich i organizacji broniacych praw czlowieka. Zwlaszcza ze jest to pozywanie przez bogatego czlowieka za ktorym stoi przebogate przedsiebiorstwo "Agora" ludzi, ktorzy nie tylko sa niezamozni bo zajmuja sie praca naukowa, ale i maja trudnosci z zarabianiem swoim piorem bedac czesto na czarnej liscie. Wiem, Polska jest innym krajem, w Polsce organizacje dziennikarskie, nie kwestionujac ze znany dziennikarz wsolpracowal z rezymem, ustalaja nagrode jego imienia, wlasnie teraz, zeby pokazac jaka tradycja jest im najblizsza, a szanowana kiedys organizacja obrony praw czlowieka rozsyla po swiecie, i po angielsku, broszury broniace najbardziej pokrzywdzonej kategorii Polakow: "ofiar lustracji". Warto by wiec cos zrobic? Mozeby "ofiary Michnika" i obroncy wolnosci slowa przeszli do kontrofensywy zanim nie jest za pozno? Irena Lasota

OFE to największy przekręt III RP. Stracą miliony Polaków, zarobi kilku cwaniaków. Czy Jerzy Buzek przeprosi Polaków za to wielkie oszustwo? Historia III RP obfituje w liczne skandale, afery, patologiczne zjawiska. Na aferze FOZZ, rublowej, alkoholowej, na przekrętach przy prywatyzacji, Narodowych Funduszach Inwestycyjnych Polacy stracili miliardy. Był to majątek wypracowany przez pokolenia. Stworzony po 1989 roku system nie tylko tolerował liczne afery, ale wręcz były one możliwe dzięki niemu, były jego istotą. Niestety praktycznie żadnej z wielkich afer nie udało się wyjaśnić do końca, skazać winnych, a tym bardziej odzyskać ukradzione pieniądze. Jeśli nawet udało się kogoś skazać to najczęściej tzw. płotki i też tylko na niskie wyroki. Twórcy i główni beneficjenci wielkich afer pozostali bezkarni. Dzisiaj mamy do czynienia znowu z próbą wielkiego przekrętu. Mam tutaj na myśli funkcjonowanie Otwartych Funduszy Emerytalnych i ostatnie propozycje płynące od nich. Kilkanaście lat temu gdy wprowadzano reformę Polacy byli oszukiwani wizją świetlanej przyszłości na emeryturze. Te wszystkie spoty reklamowe towarzystw emerytalnych obiecujące sielskie życie na emeryturze spędzane w egzotycznych krajach były jednym wielkim oszustwem. Te wszystkie wakacje pod palmami czy w alpejskich kurortach to było gigantyczne i zaplanowane okłamywanie milionów Polaków. Z każdym rokiem funkcjonowania OFE wychodzi jak bardzo zostaliśmy okłamani. Izba Gospodarcza Towarzystw Emerytalnych zaproponowała, by emerytury z OFE były wypłacane w formie tzw. wypłaty programowanej w comiesięcznych ratach przez z góry ustalony czas. Krótko mówiąc polegałoby to na tym, że wysokość emerytury wynikałaby z podzielenia sumy oszczędności jakie mamy na naszych kontach w OFE i liczby miesięcy tzw. przeciętnego dalszego trwania życia osoby w wieku emerytalnym. Przechodzący na emeryturę w wieku 67, (taki wiek emerytalny zakłada przecież reforma przeforsowana przez rząd Donalda Tuska) otrzymywaliby świadczenia emerytalne przez około 16 lat. Łatwo policzyć, że otrzymywaliby do 83 roku życia. A co potem? Radź sobie Polaku sam, zdają się mówić przedstawiciele OFE. To są propozycje skandaliczne, nie do przyjęcia. Trzeba powiedzieć cwaniakom i hochsztaplerom z OFE: dość oszukiwania Polaków. Tym bardziej konieczne i naglące staje się cofnięcie reformy emerytalnej. Polacy powinni mieć wybór: czy chcą swoje składki emerytalne lokować w państwowym ZUS-ie czy chcą grać w ruletkę i powierzać swoje składki hazardzistom z OFE. W obliczu tego wielkiego oszustwa jakie jest szykowane. Warto przypomnieć, kto był premierem, który wprowadzał tzw. reformę emerytalną. Był nim Jerzy Buzek, obecnie prominentny polityk rządzącej Platformy Obywatelskiej. Jej znak eksportowy. OFE to jedno z największych oszustw III RP, kolejny z serii wielkich przekrętów na gigantyczną kasę, za który mają zapłacić miliony Polaków. Stracą miliony Polaków, zarobi kilku cwaniaków. Czy Jerzy Buzek przeprosi Polaków za to wielkie oszustwo? On wszak o swoją emeryturę nie musi się martwić po dwóch kadencjach zasiadania w europarlamencie. Problem przed jakim staną miliony Polaków jego nie dotyczy. Innym skandalem związanym z reformą emerytalną jest fakt, że Ewa Lewicka, która w rządzie Buzka odpowiadała za tę reformę, po upadku rządu znalazła miękkie lądowanie jako prezes Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych. Najpierw tworzyła reformę, a później została zatrudniona przez instytucję zrzeszająca beneficjentów tej reformy. W czyim interesie pracowała, milionów przyszłych emerytów czy kilkunastu wielkich towarzystw emerytalnych? Czy następca Jerzego Buzka i jego kolega partyjny Donald Tusk ulegnie silnemu lobby towarzystw emerytalnych? A może Donald Tusk wymyśli, że trzeba wydłużyć wiek emerytalny do 83 lat. To zapewne spodobałoby się ludziom z OFE. Marcin Mastalerek

Kto grozi rodzinie odebraniem jej dziecka jest terrorystą! Na naszych oczach rozwija się nieludzkie państwo, traktujące ludzi jak niewolników – a dzieci (konsekwentnie, bo jakże inaczej) jak dzieci niewolników. I pojawiają się dziesiątki organizacyj, w najlepszej wierze starających się bronić dzieci przez tą przemocą państwa. Czytam na przykład taką oto wypowiedź (tutaj):

„Paweł Woliński, Fundacja Mamy i Taty: Potwierdza się sytuacja, że system – przepisy prawne, procedury – zawiódł. Zajmujemy się tą sprawą. Jeśli można w Polsce odebrać rodzicom dzieci na podstawie jednej opinii biegłego, mimo pozytywnej oceny kuratora, jeśli sąd może od razu – bez stosowania innych środków – wydać decyzję o odebraniu rodzicom dzieci, to system jest źle pomyślany. Jest i druga strona tej sprawy. Nawet jeśli bowiem system jest zły, ludzie mogą działać w sposób pozytywny. Od tego jest sąd, by dbać przede wszystkim o dobro dzieci. Można mieć najgorszy system, ale ludzie mogą podejmować decyzje korzystne dla dzieci. Możemy mieć najlepszy system, ale jeśli ludzie będą zawodzić, nic on nie da”. Otóż absolutnie nie zgadzam się z tezą, że „system zawiódł”. System zadziałał tak, jak – według jego twórców – powinien. System trzeba po prostu zlikwidować – i tyle. Przy okazji: pracownicy „opieki społecznej” są – być może p. Woliński o tym nie wie – premiowani za liczbę dzieci, które umieszczą w domach opieki lub w rodzinach zastępczych. Co czyni ten system niebezpiecznym do kwadratu. Twórców tego systemu należy oddać po sąd! P. Woliński ma oczywiście rację: „Nawet jeśli system jest zły, ludzie mogą działać w sposób pozytywny”. Mogą! Załoga Oświęcimia, z Rudolfem Hössem na czele, mogła o więźniów dbać, zamiast cyklonem B spryskiwać ich po przyjeździe olejkiem różanym, dbać, by się nie przepracowywali i nie poprzeziębiali itd. – ale jednak jakoś tego nie robiła. I nie była temu winna załoga – ale system. P. Woliński na pewno by tłumaczył dr. Pol Potowi, że wycinanie żywcem wątróbek z kobiet i dzieci i zjadanie ich (po usmażeniu) na ich oczach jest złem, ale gdyby Czerwoni Khmerowie ograniczyli się do mężczyzn, to właściwie można by ich uznać za ludzi cywilizowanych. Otóż, proszę p. Wolińskiego, przyjęta w naszej cywilizacji zasada brzmi: „Z terrorystami się nie dyskutuje!”. Do terrorystów się strzela. A ten, kto grozi rodzinie odebraniem jej dziecka, jeśli nie będzie postępowała z nim tak, jak on sobie życzy – jest terrorystą. I nie ma znaczenia, czy chce rodzinie zakazać uczenia dziecka jedzenia rękami, czy zakazać sprania pasem na kwaśne jabłko. Trzeba mieć ZASADY. A zasada naszej cywilizacji – w odróżnieniu od cywilizacji Inków czy socjalistów – brzmi: „Dziecko należy do rodziców – nie do państwa!”. Tacy ludzie jak p. Woliński, są niebezpiecznymi, podstępnymi wrogami Człowieczeństwa – bo uwiarygodniają ten system. Tym groźniejszymi, że działają w dobrej wierze – a przez ludzi są postrzegani jako „obrońcy praw dziecka”. Mówią: „Nie jest dobrze, gdy można odebrać rodzicom dziecko na podstawie opinii jednego biegłego” – z czego wynika, że na podstawie opinii dwóch biegłych to już by można… Otóż nie chodzi o „prawa dziecka”, tylko o prawa rodziców! I te prawa są dokładnie w takim samym stopniu naruszone, jeśli odbierze im się dziecko na podstawie opinii jednego biegłego, jak i wtedy, gdy się je odbierze na podstawie opinii dziesięciu biegłych, pięciu jeszcze bieglejszych i JŚw. Franciszka na końcu. Socjalizm – podobnie jak każdy ustrój biurokratyczny – ma tendencję do niepowstrzymanego rozrostu – i jeśli Czerwonej Hołocie dać mały paluszek, to za kilka lat pożre nam całą rękę i zacznie dobierać się do tułowia. I nie ma na to sposobu – bo taka jest jego natura. Jak to powiedział JŚw. Pius XI w encyklice „Divini Redemptoris”: „Komunizm jest zły w samej swej istocie i w żadnej dziedzinie nie może z nim współpracować ten, kto pragnie ocalić cywilizację chrześcijańską. Ci zaś, którzy przez komunizm zwiedzieni przyczyniają się do jego zwycięstwa w swojej ojczyźnie, staną się pierwszymi ofiarami swego błędu. Im starszą i wspanialszą tradycją chlubi się kraj, do którego komunizm zdoła się wedrzeć, tym większych spustoszeń dokona w nim nienawiść bezbożnych”. Albo mamy państwo „komunistyczne” – „socjalistyczne” – „faszystowskie” – „opiekuńcze” (jak zwał, tak zwał..), w którym rząd może odebrać dziecko rodzicom – albo państwo normalne, w którym nie może. Między tymi zasadami nie ma kompromisu: albo może – albo nie może. Chrystus powiedział: „Niech mowa wasza będzie: »Tak? Tak!« – »Nie? Nie!« Co nadto jest, od Złego jest!” (Mt 5-37). Nie ulega dla mnie wątpliwości, że to Lucyfer podpowiada ludziom takim jak p. Woliński, ugodowe stanowisko w stosunku do ingerencji państwa w rodzinę. Jedyny sposób to rozwiązanie skądinąd najprostsze i najtańsze: zlikwidować wszelką ingerencję państwa w sprawy rodziny, wszystkich urzędników „opieki rodzinnej” posłać na zieloną trawkę (a niektórych – tych co oddali dziecko „rodzinie”, która je zamordowała, lub parce (tfu!) „gejów” – posłać do więzień) – a za to zezwolić na funkcjonowanie w społeczeństwie normalnych mechanizmów: jeśli np. ojciec zanadto bije dziecko, a stryj czy sąsiad da mu w zęby – to prokuratury i sądy powinny to pozytywnie tolerować, a nie karać! I już. Jest oczywiste, że pewna liczba dzieci będzie żyła wtedy w niedobrych rodzinach. No to będzie! Nie można jednak naruszać prywatności 10 milionów rodzin – po to, by tysiącowi dzieci być może polepszyć byt („być może” – bo wielu twierdzi, że jednak lepsza najgorsza matka niż dom opieki). A poza tym przypominam, że np. z okazji eutanazji katolicy z zapałem używają argumentu, że „cierpienie uszlachetnia”. Czy to samo nie dotyczy cierpienia tych dzieci? Z wielu z nich – właśnie wskutek tych cierpień – wyrastają potem wspaniali ludzie… a z wielu dzieci mających wychuchane dzieciństwo wyrastają potem zbrodniarze! JKM

28/03/2013 „Jesteśmy jedynym krajem który ze Stanami Zjednoczonymi prowadzi dialog demokratyzacyjny o tym, co oba kraje mogą zrobić dla demokratyzacji na świecie. Polska jest postrzegana w Waszyngtonie jako jeden z największych sukcesów transformacyjnych w historii”- powiedział , minister spraw zagranicznych – Radosław Sikorski. Czasami zastanawiam się, czy ONI- rządzący naszym krajem nie w naszym interesie, zastanawiają się co mówią.. Czy tylko tak plotą, co im ślina demokratyczna na język przyniesie.. Pan Radosław już z niejednego pieca demokratycznego chleb jadł.. Jadł go także w Afganistanie , popierając Afgańczyków przeciwko ZSRR w interesie amerykanów. Napisał nawet książkę pt” Prochy Świętych”, którą mam w domu, a którą – dedykacyjnie i demokratycznie podpisał mi pan Radosław Sikorski.. Byłem wtedy młody politycznie i niedoświadczony.. Nie wiedziałem- wielu rzeczy , a był to rok, o ile pamiętam 1996, może 1997- i proszę mi wybaczyć, mogłem dać się nabrać na różne postaci „ naszego” życia politycznego.. Dzisiaj oczywiście nie mam żadnych złudzeń.. Pan Radosław nadal służy Amerykanom na całym świecie.. Będzie z nimi wprowadzał najgłupszy ustrój na świecie- demokrację.. I rujnował narody, wprowadzając w nich chaos demokratyczny oparty o permanentne przegłosowywanie wszystkiego co demokracja ma pod ręką, kiedyś jako poddany JKM Elżbiety II, przy okazji „obywatel” Zjednoczonego Królestwa.. To ciekawe, jak można być jednocześnie poddanym królowej i obywatelem? Ustrój monarchiczny jest sprzeczny s ustrojem demokratycznym- fundamentalnie.. Królowej nikt nie wybiera demokratycznie, tak jak królowej w ulu.. Ona po prostu jest! W cywilizowanym świecie monarchicznym panują dynastie.. W antycywilizowanym demokratycznie państwie – panuje nieopisany chaos w każdej dziedzinie życia.. Nie ma porządku, bo porządku być nie może, jak to w demokracji. Permanentny chaos i dochodzenie swoich praw, które to prawa nadało” obywatelowi” demokratyczne państwo prawa. Prawo naturalne do wolności, własności do do życia- już nie jest w demokracji potrzebne.. Demokracja ma swoje prawa i je systematycznie udoskonala, tworząc jeszcze większy chaos.. Życie oparte na ciągłym chaosie i nieporządku—czy to się w ogóle jest mozliwe? Jak najbardziej, przecież ciągle jeszcze żyjemy, ludzie się procesują w tym „prawnym” chaosie, im więcej się procesują- tym jest oczywiście sprawiedliwiej, ktoś staje po stronie sprawiedliwości- ktoś inny – nie. Czy nie lepiej byłoby rzucić kostkę, nawet Ruibika? Niechby ślepy los rozstrzygnął? A i tak można byłoby się odwołać do wyższej instancji. Wszędzie powoli wdziera się swąd demokracji- a będzie ona panowała wszędzie, zgodnie z zapisem w ustawie rządowej z 3 maja 1791 roku-zwanej przez propagandę- Konstytucją. Wszystko i wszędzie większością głosów decydowane być powinno. No i powoli jest. Ostatnio w Trybunale Konstytucyjnym była głosowana sprawa pana Jarosława Gowina, który nic – tak naprawdę- nie chciał ważnego w sądach zrobić. Bo gdyby chciał, to musiałby uprościć prawo, żeby nie było takiego bałaganu. Ale Polska widocznie musi pozostać państwem prawników, niekoniecznie państwem prawa- chyba, że demokratycznego. Chciał tylko, żeby wyrównać pracę sędziów; ci co mają mało roboty, żeby jej mieli więcej, a ci co mają jej dużo- mieli jej mniej.. I taki klangor się podniósł – szczególnie ze strony Polskiego Stronnictwa Ludowego, które też uważa , że sądy są niezależne, a Polska jest państwem prawa.. Oni jakoś ,mniej mówią o demokratycznym państwie prawa. Mistrzem w wypowiadaniu tych trzech słów jest oczywiście poseł- na razie zawieszony w Sojuszu Lewicy Demokratycznej-pan Ryszard Kalisz. „Tęczowym Ryśkiem”: zwany przez niektórych, także posłów demokratycznych. Z jaką emfazą on wypowiada te trzy słowa.?. „ Demokratyczne państwo prawne”.. Tak emfatycznie, jak emfatycznie stoi na Platformie Obywatelskiej Parady Miłości, podczas corocznych bachanaliów gejów i lesbijek- głównie zawodowych A przecież wiadomo, że państwo prawa- to nie to samo co- demokratyczne państwo prawa.. To dwie sprzeczności! Albo państwo prawa- albo demokratyczne państwo prawa.. Muszą mieć swoich ludzi wszędzie w powiecie, że tak zawzięcie walczą z Jarosławem Gowinem.. Bo przecież trzeba wygrać w polu, żeby potem wygrać w sądzie- tak uważał Gerwazy w „Panu Tadeuszu”, którego przed żaden Trybunał na razie nikt nie wzywa. Czy Państwo sobie uświadamiacie w jakiej głupocie żyjemy? 15 sędziów Trybunału Konstytucyjnego- niby ludzi poważnych i majestatycznych- sprawdza zgodność ustaw przepychanych na trzeźwo przez większość parlamentarną w Sejmie, z Konstytucją..(??) To jest jakiś kompletny horror! I żaden znany prawnik tego nie widzi. Muszę widzieć – ja. Konstytucja to stek nonsensów i sprzeczności, pisali ją panowie Ryszard Kalisz z Aleksandrem Kawaśniewskim- a reszta zaakceptowała, i jeszcze zrobili referendum, żeby „obywatele” jej nie czytający mogli się w jej sprawie wypowiedzieć..(????) I przyjęli ją w roku 1997..Czy to nie farsa? A teraz pchają nonsensowne ustawy, żeby Trybunał Konstytucyjny większością głosów stwierdził, czy ta ustawa jest zgodna z Konstytucją, czy nie(?????) I nie badają, czy w ogóle jakakolwiek ustawa, Konstytucja, i głosowanie większościowe w Trybunale Konstytucyjnym jest zgodne ze zdrowym rozsądkiem. Tego akurat nie badają- bo to jest oczywiste, że nie jest.. Tak jak nikt się nie zastanawia po co nam tak naprawdę państwo? Sprzeczna ze sobą Konstytucja, idiotyczne ustawy, które jednych uprzywilejowują a innych – krzywdzą, i majestatyczny Trybunał, który przy pomocy większości chce rozstrzygnąć zgodność poszukując prawdy.. A przecież prawda jest zgodnością z rzeczywistością.. Żaden dziennikarz się nie dziwi, że w Trybunale Konstytucyjnym zapadła prawda większością 11- do 4.. I wszyscy sędziowie wzięli wynagrodzenie! To czy rację miała ta czwórka, czy ta jedenastka? Nie wiadomo.. Gorzej niż w kabarecie.. Bo to wszystko dzieje się naprawdę? Im większa Większość- tym słuszniejsza Racja.. Co stoi na przeszkodzie, żeby sędziów Trybunału Konstytucyjnego było na przykład 100, a może i tysiąc! Razem z Alicją Tysiąc! Posiedzenia mogłyby się odbywać na Stadionie Narodowym, ale przy zaciągniętym dachu- żeby nie napadało.. Ile osób wchodzi na Stadion Narodowy? Czy ktoś wyobrażałby sobie sprawiedliwość, która zatriumfowałaby na Stadionie Narodowym pośród 40 000 sędziów poubieranych w togi i głosujących nad zgodnością wpychanych przez trzeźwych posłów ustaw- w ręce Trybunału Konstytucyjnego? Połowa to byłyby kobiety.. Parytety muszą być wszędzie, tak jak głosowanie większościowe.. Dlaczego jeszcze sędziowie piłkarscy nie głosują, która drużyna ma wygrać,? Decydują punkty zdobyte.. Kto ma ich więcej- znowu demokracja.. Z twardymi amatorami z San Marino wygraliśmy tylko 5 do zera. .Popatrzcie Państwo- amatorzy , a nie pozwolili nam wygrać 100 do zera. Może nasi zawodowcy- to są amatorzy.. Nie ma to jak wiara w demokratyczne orzeczenia zapadłe w wyniku przeliczenia głosów.. Prawo jest już w ogóle niepotrzebne, bo po co? Jak mamy większość.. Bo na przykład państwo Watykan zostało utworzone z zamysłem, żeby Papież i jego dworzanie- nie byli „ obywatelami”..Watykan jest monarchią teokratyczną Bo nie można być sługą dwóch panów- albo się służy Chrystusowi, albo służy się demokratycznemu państwu demokratycznie prawnemu urzeczywistniającemu zasady społecznej sprawiedliwości.. Wszystkie państwa demokratyczne są podobne- opierają swoje istnienie na kradzieży, okradając „ swoich obywateli” z pieniędzy i tucząc się kosztem niewolników państwa prawnego.. I okazuje się, że mamy największy sukces transformacyjny w historii..(???) No i 400 miliardów dolarów długu, to oczywiście nic – w porównaniu z demokratycznym Stanami Zjednoczonymi.. 18 bilionów dolarów długu!!!!!!! I czy w takich warunkach demokracja noże przetrwać? WJR

Gowin prze do homo rozłamu w Platformie?

Rostowski „Jestem porażony i zszokowany pomysłem towarzystw emerytalnych, żeby pieniądze z OFE były wypłacane tylko przez 10 lat po przejściu na emeryturę. To, co proponują towarzystwa emerytalne, to nie emerytury. Otwarte Fundusze Emerytalne powinny zmienić nazwę na Otwarte Fundusze Wypłat Kontrolowanych - mówi wicepremier i minister finansów Jacek Rostowski w Kontrwywiadzie RMF FM. - Jeśli odkładamy gdzieś pieniądze, to musimy mieć zaufanie, że będzie się grało wobec nas fair. Trzeba zastanowić się, czy OFE dalej będą miały nasze zaufanie”...(źródło)
Wałęsa „ Oni muszą wiedzieć, że są mniejszością i muszą się do mniejszych rzeczy przystosować. A nie wchodzić na największe szczyty, na największe godziny, największe prowokacje, żeby psuć tych innych, albo wybierać z tej większości - wyjaśnił prezydent. - Nie zgadzam się z tym i nigdy się nie zgodzę - zapowiedział.Jego zdaniem w polskim Sejmie homoseksualiści powinni siedzieć w ostatniej ławie sali plenarnej, a nie gdzieś na przodzie. - A nawet jeszcze za murem - twierdzi Wałęsa.Dodał też, że nie zagłosowałby na Annę Grodzką w wyścigu o stanowisko wicemarszałka Sejmu.”...(źródło )
Gowin „Jeśli pytacie mnie o mój osobisty stosunek do "paramałżeństw" homoseksualnych, to trzeba rozróżnić dwie rzeczy: tolerancję, na którą zasługuje każdy z nas, niezależnie od orientacji seksualnej. Orientacja seksualna jest osobistą sprawą każdego człowieka „....”Natomiast zupełnie czym innym jest próba uczynienia z tej sprawy prywatnej, jaką jest orientacja seksualna, sztandaru walki politycznej pod hasłami jakiejś ideologii gejowskiej. Takiej ideologii jestem przeciwny, tutaj całkowicie zgadzam się z prezydentem Wałęsą „....”Jako minister sprawiedliwości stoję na gruncie konstytucji, a konstytucja jednoznacznie stwierdza, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny. W związku z tym niezależnie od tego, co sam uważam na temat "paramałżeństw" homoseksualnych, miałem obowiązek stwierdzić, że wszystkie projekty omawiane w Sejmie były sprzeczne z konstytucją „....”Dzisiaj - zwłaszcza po wypowiedzi prezydenta Bronisława Komorowskiego już prawie nikt nie kwestionuje, że miałem rację „....(źródło)
Gowin „Związki partnerskie...”To ideologiczny postulat, wzięty na sztandary przez część bardziej radykalnych działaczy gejowskich. „....”dlatego bardzo się cieszę, że ci, którzy tak lansowali wprowadzeniemałżeństw paraseksulanych,teraz się z tego wycofują. „....”Brytyjski konserwatyzm, któremu nadaje ton David Cameron, popiera małżeństwa homoseksualne. „...”Poglądy Davida Camerona nazwałbym zgniłym konserwatyzmem. „...(więcej )
Na początek mil wiadomość . Upadek finansowy II Komuna zaowocuje likwidacją kuriozalnego lewicowego wynalazku jakim są OFE . OFE są najlepszym przykładem bandytyzmu państwa nomenklaturowego . Tylko w takim państwie możliwe jest zmuszanie ludzi do płacenia przymusowych podatków firmie ...prywatnej . O tym ,że pieniądze zagrabione Polakom zostaną rozkradzione nikt z osób biorących udział w tej antypolskiej zmowie nie miał żadnych wątpliwości.
Teraz Rostowski doszedł do wniosku ,że owoce grabieży ,że przymusowa praca polskich proli należy się bezpośrednio Układowi . Oligarchii politycznej Koncesja nie stać już na dzielenie się rabunkiem i muszą cofną koncesję na „ wyzysk „ jaki dostały OFE . Generalnie należy zlikwidować absurdalny socjalistyczny wynalazek przymusu ubezpieczeń społecznych. W tym absurdalny przymusowy system emerytalny . Od złodziejstwa OFE czy ZUS lepszy jest już system proponowany przez Kaczyńskiego „Chcesz płacić do ZUS tylko 120 zł? Jeżeli się zgodzisz, będziesz miał niską emeryturę, ale będziesz więcej zarabiał. Takie pytanie w referendum chce zadać Polakom wicepremier Waldemar Pawlak”…Pawlak chce, żeby wszyscy płacili jednakową, niewielką składkę, i to tylko do ZUS. - W zamian na starość każdy dostałby emeryturę wystarczającą na przeżycie bez pomocy opieki społecznej. Ta emerytura dla wszystkich byłaby jednakowa- mówi wicepremier. Ile mogłaby wynosić? - Powinna pozwolić godnie żyć. Na dzisiejsze warunki mogłoby to być 1200 zł.”…” Pawlak chce o referendum rozmawiać z innymi członkami rządu. Emerytury to teraz wśród członków gabinetu jeden z najgorętszych tematów. Co roku państwo dopłaca do nich ponad 40 mld zł. Na dłuższą metę budżet tego nie wytrzyma.”… „( więcej )
Kaczyński, PiS proponuje „System kanadyjski, zwany też emeryturą obywatelską, polega na zagwarantowaniu przez państwo jednakowego świadczenia dla wszystkich obywateli, którzy płaciliby jednakową niską składkę. „....”Dwa lata temu pomysł wprowadzenia systemu kanadyjskiego rzucił lider PSL Waldemar Pawlak. Według jego szacunków składka miała wynosić 120 zł miesięcznie, co w przyszłości miało przynieść ok. 1000 zł emerytury. PSL chętnie wróciłoby do niego. – Niestety nasz liberalny koalicjant nie chce poprzeć liberalnego pomysłu – mówi rzecznik PSL Krzysztof Kosiński. „.....”System kanadyjski był też postulowany przez Centrum im. Adama Smitha. Według projektu Centrum miałby być finansowany z podatków ogólnych, a nie składek płaconych do ZUS. Szacunkowa emerytura obywatelska miałaby wynosić 900 zł.To uczciwy i realistyczny system. Obecnie obowiązujący upadnie, co widzimy np. w Grecji. A sytuacja demograficzna i gospodarcza powoduje, że przez najbliższe pół wieku nie ma szans na wzrost emerytur– uważa wiceszef Centrum Andrzej Sadowski. ..( więcej)
Wracając do Gowina , który coraz śmielej sobie poczynia i ostentacyjnie prowokuje lobby homoseksualne . Takie terminy jak paramałżeństwa, paraseksualne małżeństwa jednoznacznie odmawiający związkom homoseksualnym normalności , kwestionujące normalność ich zachowań seksualnych , bo do tego się sprowadza termin Gowina paraseksualne małżeństwa nie pozwalają Tuskowi wyjść z twarzą z konfliktu. Gowin Używając terminu paraseksualne w ogóle odmawia zachowaniom erotycznym homoseksualistom bycia prawdziwymi aktami seksualnymi . Zmuszają też coraz bardziej lewackiego premiera do jakiś działań , pokazujących socjalistom politycznej poprawność i Niemcom ,że ideologiczny zamach stanu , kulturowy przewrót , ustanowienie politycznej poprawności „religią państwową „ jest niezagrożone Czy jest to działanie sterowane, celowe budowanie pozycji Gowina . Zobaczenie jakie poparcie społeczne uzyska i ile odbierze Kaczyńskiemu. Stawiałbym na budowę kontrolowanej opozycji „obyczajowej „ która pozwoliłaby stanąć na drodze Kaczyńskiego do władzy , a w końcu i tak jak w sprawie in vitro wykrętnie wesprze lewaków Duda o Wałęsie „W 1995 roku byłem w jego sztabie wyborczym. Jakoś nie przypominam sobie, żeby w tym trudnym dla niego okresie ktoś poza "Solidarnością" podał mu rękę. Przeciwnie, politycy z dzisiejszej PO, ci sami, którzy dziś tak za nim stają, wówczas go krytykowali i obrażali. A teraz co? Poprawność polityczna wymaga, żeby tak się za nim wstawiać? „...(źródło)
Lenin, Stalin., Wałesa na metalowym znaczku w klapie .Tusk wybrał Wałęsę . Metody szerzenia  kultu są takie same. Nie ważne. Rosja sowiecka, Niemcy hitlerowskie , czy Polska Tuska „..(więcej )
„Mniejszości seksualne chcą, by w książkach dla szkół pojawiły się „różne wzorce rodziny”. MEN ulega „...”Z podręczników biologii, wiedzy o społeczeństwie i wychowania do życia w rodzinie mogą zniknąć fragmenty odwołujące się do tradycyjnych wartości. – Zależy nam, by w książkach dla uczniów znalazły się treści odzwierciedlające to, co faktycznie dzieje się w społeczeństwie, czyli nie tylko obraz rodziny jako mamy, taty i dzieci, ale także inne rodzaje rodzin – tłumaczy Mirosława Makuchowska, wiceprezes Kampanii Przeciw Homofobii. – Chcielibyśmy też, by nie było tam treści zabarwionych światopoglądowo, ale aby były one oparte tylko na naukowych faktach.'.....”Prof. Bogdan Chazan, wybitny położnik i ginekolog oraz recenzent podręczników, był dwa lata temu uczestnikiem szkolenia, którego jeden z modułów był poświęcony teorii gender. – Wykładowca przekonywał nas m.in., że płeć jest zjawiskiem przejściowym – mówi „Rz" Chazan. „.....”„Rz" dotarła do dwóch recenzji podręczników wychowania do życia w rodzinie, które zostały przygotowane według nowych standardów. Mnożą się w nich zarzuty o „nachalną narrację doktryny katolickiej". Recenzenci, m.in. prof. Maciej Kurpisz i dr hab. Jadwiga Bednarek, zalecają, by w książce „Wędrując ku dorosłości" nie używać sformułowań, że „rodzina jest absolutnie nie do zastąpienia". „....(źródło )
Ekonomista i publicysta "New York Timesa" Paul Krugman ostro krytykuje polski rząd w sprawie euro."Jeszcze Polska nie zginęła, ale jej liderzy są zdeterminowani, aby dać szansę katastrofie" - tak zaczyna swój komentarz na stronach New York Timesa jedna z czołowych ikon amerykańskiego liberalnego (liberalnego w rozumieniu amerykańskim) establishmentu, ekonomista Paul Krugman. Choć Krugman to typowy keynesista, od początku zdecydowanie krytykował projekt wspólnej waluty. Teraz krytykuje polskich polityków, którzy pomimo coraz większych kłopotów strefy euro chcą bohatersko wprowadzić nasz kraj do mitycznego eurolandu.”...(źródło )
Domink Zdort „o opowieść jak z „Roku 1984" George'a Orwella. Tak absurdalna, że trudno uwierzyć, iż dotyczy nie lat głębokiego stalinizmu, ale 2013 roku. Otóż – jak piszemy dziś w „Rzeczpospolitej" 
– działa w dzisiejszej Polsce organ w rodzaju orwellowskiego Ministerstwa Prawdy. Jego funkcjonariusze zajmują się tropieniem w podręcznikach szkolnych sformułowań 
i poglądów niezgodnych 
z wizją świata, jaką lansują środowiska skrajnie lewackie, feministyczne, homoseksualne. Za swoje zadanie uważają przede wszystkim eliminację opinii bliskich Kościołowi katolickiemu. „...(źródło )
Rostowski „Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek rząd nie tylko chciał, ale też mógł wprowadzić Polskę do strefy euro bez akceptacji tego ruchu przez Polaków „....”Z drugiej strony uważam, że byłoby nieroztropne zorganizować referendum, w którym musiałoby się osiągnąć 50 proc. frekwencji i większość wśród tych 50 procent, by móc przystąpić. Chodzi o to, by przystąpić bez sprzeciwu Polaków. (...) Dobrze by było, żeby ten wymóg minimalnej frekwencji był w tym przypadku zniesiony „...(źródło)
T”erapia genowa białaczki i „Nowa metoda leczenia pozwala pokonać groźną chorobę w zaledwie kilka tygodni. Niekiedy wystarczy kilka dni. „....”Na czym polega pomysł naukowców? Wcześniej udało im się ustalić, że na powierzchni limfocytów B (to nieprawidłowe komórki tego typu powodują tę chorobę nowotworową) znajduje się charakterystyczne białko CD19. Takie białko nadaje się doskonale na cel dla własnego układu odpornościowego pacjenta. Ale jak nauczyć go rozpoznawać „wroga"?
Tu z pomocą przyszła genetyka. Naukowcy pobrali od pacjentów limfocyty T. Przy użyciu nieszkodliwego wirusa wprowadzili do tych komórek nowy materiał genetyczny — pozwalający atakować komórki posiadające na powierzchni CD19. Gdy wstrzyknęli przerobione komórki pacjentom, błyskawicznie zabiły limfocyty B (zarówno te zdrowe, jak i zdegenerowane). Efektem było wyleczenie ludzi.”....(źródło)
Prowadzący w sondażach wyborczych od 80. miesięcy Fidesz, wygrał uzupełniające wybory samorządowe na Węgrzech. To dla partii Viktora Orbana dobry prognostyk przed wyborami parlamentarnymi. W ostatnią niedzielę na Węgrzech w czterech okręgach odbyły się samorządowe wybory uzupełniające. We wszystkich tych miejscach zwycięstwo odnieśli kandydaci rządzącej koalicji Fidesz-KDNP. W dwóch okręgach (Tiszabő i Tiszasziget) wybrani zostali na burmistrzów, a w dwóch kolejnych (Szentendre i Dunakeszi) zdobyli mandaty radnych.”...(źródło) Marek Mojsiewicz

Sojusze to za mało Z gen. Romanem Polko, byłym dowódcą Jednostki Wojskowej GROM, rozmawia Anna Wiejak - Czy zmiany w strukturach dowodzenia Siłami Zbrojnymi są Pana zdaniem konieczne? Jeżeli tak, to w którym kierunku powinny one pójść? Zapytam prowokacyjnie, czy w ogóle mają jakikolwiek sens, skoro Polska jest w zasadzie rozbrojona? - Potrzeba zmiany w zapisach konstytucyjnych oraz ustawowych. W obecnym stanie prawnym szef Sztabu Generalnego dowodzi siłami zbrojnymi w imieniu ministra obrony narodowej. Jest to zapis, który tak naprawdę ubezwłasnowalnia ministra, to po pierwsze. A po drugie, spowodował taką praktykę, że minister obrony narodowej zamiast traktować Sztab Generalny jako narzędzie, to jest zła praktyka, to tak naprawdę zdublował te struktury dowodzenia, czyli mamy kadrowców i w Sztabie Generalnym i w MON i to jest ruinujące, bo na samym szczycie władzy ten system dowodzenia jest niespójny. Poza tym też te zapisy Małej Konstytucji, i tego, co było na początku, i teraz, powodują, że ten system dowodzenia w ogóle jest niespójny, ponieważ okazuje się, że naczelny dowódca powoływany dopiero na czas wojny - my go teraz nie mamy, co już jest oczywiście złe, gdyż trudno w ogniu walki dopiero ustalać, kto będzie nami dowodził - podlega prezydentowi, a Sztab Generalny będzie podlegał ministrowi obrony narodowej, czyli ośrodkowi premiera, rządowemu. Wszystko w porządku, jeżeli te ośrodki się dogadują, jeśli się nie dogadują, to znów te niezgodności polityczne, tak jak zresztą teraz bywało w ostatnich latach, będą wpływały na upolitycznienie najwyższych stanowisk generalskich. Będą się odbywały swoiste targi. Zresztą może dojść do sytuacji takiej, że na przykład jeżeli premier i prezydent nie dojdą do porozumienia, to naczelny dowódca w ogóle na czas wojny nie będzie powołany. To wszystko naprawdę wymaga uporządkowania i nie na szczeblu ustawowym tak naprawdę, tylko naprawdę muszą się wszystkie ośrodki władzy dogadać i trzeba by zmienić Konstytucję. Natomiast w proponowanych zmianach dwa kierunki są dobre, bo to że szef Sztabu jest tym strategiem i planuje, jest prawą ręką ministra – to jest w porządku. To, że dowództwo operacyjne czyli to, które dowodzi żołnierzami na polu walki, zajmuje się tylko wojaczką, a nie czynnikiem strategiczno-politycznym, to też jest w porządku. Natomiast kompletnie nie rozumiem powoływania takiego tworu, jak Dowództwo Generalne, bo wbrew temu, co słyszymy, naprawdę ani w armii amerykańskiej, ani w strukturach zachodnich czegoś takiego nie ma. Po prostu Komitetem Sztabów Połączonych kieruje ten „pierwszy żołnierz” czyli szef sztabów połączonych, u nas byłby to szef Sztabu Generalnego. W obliczu tego, co się dzieje z polską armią, nawet w samej reformie systemu dowodzenia, należałoby po prostu zrezygnować z tych struktur, które są zbędne, jak Korpus Krakowski, który nie dowodzi żadnymi wojskami i który w dalszym ciągu jest utrzymywany, a ma w strukturze tylko batalion dowodzenia i nie ma żadnej uzasadnionej racji bytu. Ponadto rzeczywiście, na to też zwracałem uwagę, że mamy siły ekspedycyjne, mamy co pokazać czyli mamy to wojsko takie na pokaz, nawet do funkcjonowania w koalicji, ale zdecydowana większość naszych Sił Zbrojnych to jednak jest skansen, są poważne zaniedbania, do tego jeszcze niewypał w postaci Narodowych Sił Rezerwy, które w ogóle tego potencjału nie wykorzystują, jaki tkwi w tych ludziach, którzy nie godzą się na profesjonalną współpracę, a chcieliby funkcjonować w ramach ćwiczeń rezerwy.

- Jeżeli proponowana nowelizacja wejdzie w życie, jak ona wpłynie na naszą obronność? - Jestem przekonany, że ta nowelizacja nie wejdzie w życie, gdyż jest ona w moim przekonaniu jakimś balansowaniem nawet więcej niż na krawędzi prawa, ponieważ to jest jakieś okrążanie zapisów konstytucyjnych. Dowódcy rodzajów wojsk są wymienieni w Konstytucji, i co? Nagle nad tymi dowódcami, którzy są wymienieni w Konstytucji utworzymy jeszcze wyższego dowódcę, będącego dowódcą generalnym? W moim przekonaniu jeżeli coś jest złe, to trzeba to całkowicie zmienić, a nie stosować różnego rodzaju obejścia, kruczki po to tylko, żeby nie trzeba było się dogadywać z opozycją. Trzeba tę sprawę omówić i zaproponować zmianę w systemie ewolucyjnym, a nie rewolucyjnym, a tutaj próbuje się wprowadzić tylnymi drzwiami rewolucję. W mojej ocenie to nie ma szans powodzenia.

- Były propozycje przeprowadzenia niemiecko-rosyjskich manewrów wojskowych. Nie doszły one do skutku jedynie dlatego, że rząd w Berlinie obawiał się reakcji Polski i krajów bałtyckich. Czy powinniśmy czuć się zagrożeni? - My przede wszystkim powinniśmy sami inspirować NATO i naszych partnerów natowskich, żeby wreszcie ćwiczyć, również na terytorium Polski, różne scenariusze zagrożenia, także te ze wschodu. Kiedyś to było standardem, że NATO ćwiczyło, jak się zachowa, jak będzie używało swoich wojsk przy zagrożeniach ze wschodu. Trudno liczyć na to, że w myśl Artykułu 5, jeżeli nadejdzie zagrożenie na Polskę, to na pewno wesprze nas nie wiem, 5 dywizji z Zachodu, jeżeli tego wspólnie nie ćwiczymy. Jak je przyjąć, jak rozlokować, jak zasilać, jak będzie wyglądał system dowodzenia – to jest potrzebne i szczerze mówiąc, jeżeli na takim poziomie byłyby regularnie prowadzone ćwiczenia NATO, to wówczas takie manewry jako wyraz dobrej woli pokoju, natowsko-rosyjskie, mogłyby się odbyć. Bardziej w celu wykazania politycznej poprawności niż rzeczywistego jakiegoś ćwiczenia, bo tak to wygląda. Ale dziwi mnie, że takie manewry miałyby się odbyć, podczas gdy w ogóle nie ma ćwiczeń takich z rozmachem realizowanych właśnie w ramach Sojuszu NATO. Trochę to rzeczywiście martwi, że Niemcy nie naciskają, żeby NATO takie ćwiczenia prowadziło, broniąc swoich rubieży.

- Czy to, że NATO nie prowadzi tego typu ćwiczeń, nie może stanowić przesłanki do podejrzeń, że nie ma wcale zamiaru wywiązać się z Artykułu 5 względem swoich wschodnich rubieży, jeżeli te staną w obliczu zagrożenia? - To, co pani mówi, to jest właśnie to, jak my interpretujemy Artykuł 5. Otóż to tylko my mówimy, bardzo często, na wyrost, że Artykuł 5, czyli jeżeli będzie jakieś zagrożenie dla Polski, no to u bram staną wówczas partnerzy z NATO. Otóż Artykuł 5 mówi o ewentualności pomocy w ramach możliwości i ta pomoc może się, tak jak zresztą słyszałem osobiście od partnerów naszych zachodnich, ograniczać do tego, że ktoś nam na przykład wyśle parę czołgów, trochę sztuk broni, czy pismo treści: „jesteśmy z wami” i „trzymajcie się”. Także Artykuł 5 nie jest żadną gwarancją, dlatego ważna jest taka praktyka ćwiczeń i dążenie do tych ćwiczeń. Skoro nie jesteśmy w stanie skłonić naszych partnerów do tego, żeby prowadzić poważne manewry związane z obroną naszego terytorium, to pod dużym znakiem zapytania jest, jaka realna pomoc by była, gdyby rzeczywiście doszło do konfliktu zbrojnego, czy do tego, że polskie granice byłyby naruszone przez obce imperium.

- Na ile Pana zdaniem prawdopodobny jest scenariusz rozpadu Unii Europejskiej, wyłonienia się Niemiec jako hegemona i znalezienia się Polski w kleszczach, między Niemcami a Rosją? - Nie jestem ekspertem w tej dziedzinie, ale w dużym stopniu jest to podyktowane interesami, jak widać, ekonomicznymi, gospodarczymi, toteż zdolność obronna kraju mieści się w tym, co śp. prezydent Lech Kaczyński wniósł nawet na forum NATO. Jest też kwestia bezpieczeństwa energetycznego – to się w bezpośredni sposób przekłada również na nasze bezpieczeństwo militarne. Czyli kwestie energetyczne, ekonomiczne, nawet migracyjne – to wszystko trzeba traktować razem. Trudno to w dzisiejszych czasach traktować osobno, no i oczywiście, patrząc na to, co się dzieje w Unii Europejskiej, trzeba też zdawać sobie sprawę, że sojusze zmieniają często swój charakter i nie są czymś danym raz na zawsze. Trzeba się czasem liczyć z najczarniejszymi zagrożeniami i stąd też prowadzić taką politykę, która by nas uchroniła od takich najbardziej czarnych scenariuszy, jak chociażby ten, który pani przedstawiła.

- Nie możemy odgradzać się teraz murem od Rosji – uważa gen. Stanisław Koziej. Czy nie odnosi Pan wrażenia, że my – zamiast tego - nadmiernie zbliżamy się do naszego wschodniego sąsiada, chociażby ujawniając mu dane wrażliwe? - Budowanie partnerskich związków to nie jest oddawanie pola tylko jednej stronie, stąd rzeczywiście potrzebna jest spójna, twarda polityka. Ja pamiętam, takie działania prowadził właśnie śp Lech Kaczyński. Taka jest strategia, żeby nawiązywać dobre kontakty, dobre sojusze, chociażby z Ukrainą, z państwami GUAM, w ten sposób wzmacniać swoją pozycję i na bazie silnej pozycji Polski budować poprawne relacje partnerskie. Natomiast kwestia ujawniania... Oczywiście, że partnerzy nasi zachodni często współdziałają również z Rosją. Ja brałem udział w konferencji Asia-Pacyfic Center for Security Studies w Stanach Zjednoczonych, gdzie brał udział doradca Putina i rozmawialiśmy. To jako forum dyskusyjne, wymiany myśli, czy kontaktu, takie miejsca muszą istnieć po to, żeby budować jakieś porozumienie, ale to oczywiście nie zwalnia nas z budowania własnej strategii i budowania własnych zdolności obronnych. Jeżeli jesteśmy mocnym partnerem, to się z nami będą liczyć, jeżeli będziemy występować samodzielnie, nie w ramach struktrur i jeszcze ze słabą armią, to wówczas ta druga strona nie będzie nas traktowała poważnie, tylko raczej na zasadzie takiego popychadła. - Dziękuję za rozmowę.

Jak rząd wespół z zaprzyjaźnionymi mediami, upowszechnia kłamstwa?

1. Wczoraj przez media przetoczyła się informacja o kolejnym „sukcesie” rządu czyli odblokowaniu przez Komisję Europejską, zatrzymanych przed ponad 3 miesiącami środków z programu operacyjnego Infrastruktura i Środowisko. Chodzi o kwotę 3,5 mld zł, które KE zablokowała już 21 grudnia 2012 roku o czym opinia publiczna w Polsce, dowiedziała się dopiero pod koniec stycznia tego roku i to po upublicznieniu tej informacji przez Brukselę. Po pojawieniu się tej informacji w mediach, minister rozwoju regionalnego Elżbieta Bieńkowska, nazwała decyzję KE skandaliczną i za parę dni razem z ministrem Nowakiem, udała się do Brukseli, żeby sprawę wyjaśniać. Po spotkaniu z komisarzem KE ds. polityki regionalnej Johannesem Hahnem jednak reakcje obydwojga polskich ministrów były bardzo stonowane i skruszeni tłumaczyli, że po dostarczeniu dodatkowych wyjaśnień przez resort transportu, pieniądze na projekty drogowe zostaną odblokowane na przełomie lutego i marca. Stało się to miesiąc później i tylko w odniesieniu do projektów, których KE od początku nie kwestionowała, a środki na nie, zostały zablokowane tylko dlatego, że dokumenty rozliczeniowe przedstawione przez Polskę dotyczyły aż 11 projektów w tym tych 3 kwestionowanych przez Brukselę.

2. Przypomnę tylko, że ogłoszone 21 grudnia 2012 roku, dwie niekorzystne decyzje KE, dotyczyły zablokowania kwoty 3,5 mld zł na już zrealizowane inwestycje drogowe, a także wstrzymania wszystkich pozostałych środków w kwocie 4 mld euro, które miały być przekazane Polsce na realizację inwestycji drogowych do końca obecnej perspektywy finansowej na lata 2007-2013. Okazało się, że chodzi o zmowy cenowe w odniesieniu do trzech różnych inwestycji drogowych (modernizacji drogi ekspresowej E-8 Piotrków Trybunalski-Rawa Mazowiecka, także drogi ekspresowej E-8 Jeżewo -Białystok i budowy autostrady A-4 Radymno – Korczowa). ABW wykryła je już w 2008 roku, trwa ciągle postępowanie prokuratorskie w tej sprawie ale wiedzę na ten temat KE, nie powzięła jak twierdzi minister Nowak na postawie informacji od polskiego rządu, ale na skutek doniesień prasowych z Polski, a także skarg europosłów pochodzących z krajów UE, których firmy uczestniczą w realizacji projektów drogowych w naszym kraju. Na skutek właśnie tych informacji KE zablokowała transzę 941 mln euro środków drogowych dla naszego kraju czyli około3,5 mld zł, a opinia publiczna w Polsce dowiedziała się o tym dopiero pod koniec stycznia i to tylko dlatego, że informację upublicznili urzędnicy Komisji.

3. KE od początku tej sprawy jasno artykułowała swoje oczekiwania wobec polskiego rządu. Powinien on wyłączyć z dokumentów rozliczeniowych te dotyczące tych 3, do których Bruksela zgłosiła zastrzeżenia, a także stworzyć odpowiednie zabezpieczenia, które zminimalizują ryzyko pojawienia się podobnych przypadków w przyszłości. Takie stanowisko, potwierdza zresztą odpowiedź KE na interpelację europosła Janusza Wojciechowskiego w tej sprawie, którą otrzymał już na początku marca (jestem w jej posiadaniu). Dlaczego zrealizowanie tych dwóch zaleceń KE przez polski rząd (a w zasadzie przez ministra Nowaka), trwało aż 3 miesiące doprawdy nie wiadomo?

4. W sytuacji kiedy minister oczekiwania KE spełnił, pieniądze zostały odblokowane. Tyle tylko, że wspomniane już 3 projekty nie będą finansowane przez KE do czasu rozstrzygnięcia sporu przez polskie sądy (a przecież wszystkie one zostały już zapłacone przez GDDKiA). Oczywiście ani minister Nowak ani większość mediów wczoraj na ten temat nawet się nie zająknęli. Generalnie w przekazie dominował podziw, że mamy takiego skutecznego ministra, choć tak naprawdę to właśnie on jest odpowiedzialny za wydłużenie o ponad 3 miesiące czasu oczekiwania na płatności ze strony wykonawców tych projektów, wobec których żadnych zastrzeżeń KE, nie było. Po tym co się stało poważnie się obawiam, że z pozostałej jeszcze dla Polski kwoty 4 mld euro na projekty drogowe, KE będzie chciała sporo uszczknąć, a rozliczenia przedstawiane rzez nasz kraj, znajdą się na cenzurowanym. W sytuacji gdy minister Nowak i jego poprzednik Cezary Grabarczyk, swoimi działaniami przez ponad 5 lat, doprowadzili do zapaści dużej części sektora budowlanego w tym nawet upadłości największych firm giełdowych, kolejne poważne opóźnienia płatności w drogowych kontraktach rządowych w najbliższych 2 latach, pogrążą ten sektor do końca. Kuźmiuk

Niebezpieczne państwo Napad z bronią w ręku w biały dzień, ranni ochroniarze i zrabowane blisko 4 mln zł; zastrzelenie trzyosobowej rodziny; kilkadziesiąt kradzieży i rozbojów – to kryminalny bilans tylko jednego dnia w 2013 r.

Fatalny poziom bezpieczeństwa potwierdza Stanisław Pięta, poseł PiS, członek sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych.

– Na ten stan rzeczy na pewno miał wpływ spadek liczby policjantów. Sytuacja jest fatalna i złożymy wniosek o zwołanie posiedzenia komisji, na którym komendant główny będzie się musiał wytłumaczyć – mówi nam poseł Pięta.
 Powrót do przeszłości To co się dzieje, przypomina sytuację z lat 90., kiedy szalała przestępczość, a policja była wobec niej bezradna. Na poprawę bezpieczeństwa miały wpływ decyzje związane z działaniami Władysława Stasiaka, ówczesnego wicedyrektora Departamentu Obrony Narodowej i Bezpieczeństwa Wewnętrznego Najwyższej Izby Kontroli. Opracował on projekt wzmocnienia pionu kryminalnego w policji oraz powołania na wzór zachodni specjalnej policyjnej formacji zwalczającej zorganizowaną przestępczość. W efekcie rozbudowano piony kryminalne policji, powstało także Centralne Biuro Śledcze. Dziś, mimo tych instrumentów, przestępczość kryminalna szaleje, a zwykły obywatel często nie może się doprosić przyjęcia zgłoszenia przestępstwa na policję, jak było w przypadku jednego ze znanych artystów. Został on napadnięty wieczorem, gdy wracał do domu, a powiadomiona policja nie chciała przyjąć zgłoszenia. Statystyki policyjne pokazują, że w 2008 r. stwierdzono 735 218 przestępstw kryminalnych, a w 2012 było ich już 781 340.
– Musiałabym zobaczyć te liczby. Niemniej jednak nie sądzę, żeby to była kwestia wzrostu przestępczości. Jest po prostu większa wykrywalność, większa sprawność policji – komentuje posłanka PO Ewa Żmuda-Trzebiatowska. Trudno jednak zgodzić się z takim podejściem, były to bowiem przestępstwa zgłoszone przez obywateli, a liczba wszczętych postępowań kryminalnych była znacznie mniejsza – w 2012 r. wynosiła 663 285 (rok wcześniej – 684 000). Z kolei poseł PSL Mirosław Pawlak, zastępca przewodniczącego komisji, tłumaczy, że komendant główny Policji przedstawił informację na temat przestępczości na posiedzeniu komisji. – To się rozkłada różnie w różnych regionach kraju. Będziemy jeszcze ten temat z pewnością wielokrotnie poruszać, zapewne wystosujemy jakiś dezyderat – mówi poseł.
Nieudolni antyterroryści Obecne problemy dotknęły także antyterrorystów, których wpadki przejdą już do historii. Wystarczy przypomnieć pomylenie mieszkań w 2012 r. W trakcie tej akcji 24-letnia kobieta i 40-letni mężczyzna zostali poszkodowani – byli m.in. brutalnie kopani po głowach, bici i szarpani, a mieszkanie zostało totalnie zdemolowane. Policja przeprosiła później za pomyłkę, a prokuratura wszczęła w tej sprawie śledztwo. Kolejna kompromitacja, niestety z tragicznym skutkiem, miała miejsce w styczniu tego roku. Podczas próby zatrzymania groźnego przestępcy Andrzeja B. podejrzewanego o zabójstwo policja popełniła fatalne błędy. W czasie akcji policyjni antyterroryści z trudem pokonywali przeszkody – po internecie krąży film, jak jeden z funkcjonariuszy nie może sforsować płotu okalającego budynek, w którym ukrywał się bandyta. Akcja zakończyła się tragicznie – Andrzej B. najpierw zastrzelił swoją 17-letnią dziewczynę, a później popełnił samobójstwo. Działania policji skrytykował Tomasz Kaczmarek, obecny poseł PiS, wieloletni funkcjonariusz CBŚ, a później CBA. Zarzucał on policjantom m.in. brak profesjonalizmu i decyzyjności.
– Za fatalny stan policji odpowiada kierownictwo Komendy Głównej Policji. W tej sytuacji poszkodowani są zwykli obywatele i policjanci, którzy w większości przyszli do tej służby dla dobra państwa. Są to bardzo dobrzy funkcjonariusze, których zdolności i umiejętności marnują źli szefowie – powiedział nam poseł Kaczmarek.
Dziurawe granice Podobne problemy ma także Służba Celna. Temat nieszczelnych granic i bezradności celników poruszaliśmy na łamach „Gazety Polskiej” wielokrotnie. Sławomir Siwy, szef Związku Zawodowego Celnicy PL, w wywiadzie udzielonym nam w sierpniu 2012 r. wspominał, że eksperci w Ministerstwie Finansów i koncerny tytoniowe szacują, że w Polsce na 60 mld papierosów 20 mld pochodzi z przemytu, z tego połowa zostaje w kraju, a reszta wędruje na Zachód. Są w naszym kraju miejsca, w których ok. 90 proc. wypalanych papierosów pochodzi z nielegalnych źródeł, także z lewej produkcji. Rekord to 96 proc. – To m.in. wynik tego, że wprowadza się przepisy ułatwiające de facto przemyt. Co kuriozalne, o niektórych z nich informuje opinię publiczną... Ministerstwo Finansów. Tak jest np. w przypadku odpraw opartych wyłącznie na systemach informatycznych. Informacje o takich ułatwieniach wykorzystują przestępcy – mówił nam Sławomir Siwy. Opowiadał też, jak jakiś czas przed Euro 2012 celnicy ujawnili przemyt karabinu snajperskiego. Celnicy PL informowali także o nieprawidłowościach w zakresie poboru opłat od alkoholu etylowego. Chodziło m.in. o nieprawidłowości w kształtowaniu prawa, opóźnienia, tworzenie luk w prawie, co sprzyjało przestępczości i nieuczciwym przedsiębiorcom. Łatwo mogli oni wykorzystywać np. rozcieńczalnik, który zawierał 96-proc. spirytusu, do celów spożywczych. Jednym z drastyczniejszych przykładów świadczących o nieszczelności granic jest sprawa tzw. grupy lubaczowskiej. O jej działaniach informował celnik Artur Kaczor. Prokuratura umarzała postępowania w zgłaszanych przez niego sprawach. Jednak w styczniu 2012 r. wpadł celnik o pseudonimie „Wąski”. Odprawił on busa, podbijając dokumentację, zgodnie z którą miał się w nim znajdować towar o wartości 495 tys. zł. Tymczasem bus był pusty. Chodziło o wyłudzenie zwrotu VAT. Kontrola urzędu celnego wykazała podobne nieprawidłowości w przypadku trzech kolejnych celników. Rzeszowska Prokuratura Apelacyjna zapytana przez nas, na jakim etapie znajduje się śledztwo, jak wielkie są straty skarbu państwa w związku z tą aferą i czy komuś postawiono już zarzuty, potwierdziła, że faktycznie prowadzi śledztwo w tej sprawie. Jednak, co ciekawe, prokurator referent wydał zarządzenie o niewyrażeniu zgody na rozpowszechnianie wiadomości z postępowania przygotowawczego, ponieważ „z uwagi na charakter niniejszej sprawy oraz jej przedmiot udostępnianie opinii publicznej w jakikolwiek sposób informacji z przedmiotowego postępowania stwarza realne zagrożenie dla prawidłowego biegu prowadzonego śledztwa”. Jak mówią nasi informatorzy, wskutek gigantycznych oszustw, jakie miały miejsce na przejściu granicznym w Korczowej, straty skarbu państwa sięgać mogą nawet 20 mln zł. Dorota Kania, Magdalena Michalska


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
972
972
higiena żywności i żywienia 97–2003
972
972
Dz.U.2005.116.972 zm. szkolenia BHP, BHP, Akty prawne
972
Bitwa pod Cedynią 972
US Patent 514,972 Electric Railway System
Nowy Dokument programu Microsoft Word 97–2003 2
Nowy Dokument programu Microsoft Office Word 97–2003
Nowy Arkusz programu Microsoft Office Excel 97–2003
Nowy Arkusz programu Microsoft Office Excel 97–2003 2
concert 972 p
ams vergleichstest z3 2 8 972

więcej podobnych podstron