W poszukiwaniu sensu
Michał Heller
Możemy, po pierwsze, przyjąć, że człowiek jest tworem bezsensownym, pomyłką Pana Boga, ale istnieje w racjonalnym świecie, jak o tym świadczy samo istnienie nauki. Możemy też - i to jest druga opcja - przyjąć, że człowiek jest sensownym tworem w sensownym świecie, ale że ten sens - także sens naszego istnienia - nas przerasta, jest dla nas Tajemnicą. Którą z tych dwu opcji wybrać?
Galaktyki lubią występować w gromadach. Bliźniakiem naszej Galaktyki jest galaktyka w gwiazdozbiorze Andromeda, oddalona od nas o mniej więcej dwa miliony lat świetlnych. To galaktyka bliska, nasz sąsiad. Ma dwa satelity, mniejsze galaktyki. Nasza Galaktyka też ma dwa satelity - Wielki i Mały Obłok Magellana, które są widoczne tylko z południowej półkuli. Gdybyśmy mogli spojrzeć z pewnej odległości na naszą Galaktykę, Słońca trzeba by szukać gdzieś na jej obrzeżach.
Jesteśmy ludźmi z przedmieść zagubionymi we wszechświecie. A znamy galaktyki, które są odległe o dziewięć-dziesięć miliardów lat świetlnych. Światło, dzięki któremu teraz je obserwujemy, opuściło je, gdy nie było jeszcze ani Słońca, ani Ziemi. Rodzi to w nas poczucie małości. I pytanie o sens. Często cytuje się książkę Pierwsze trzy minuty znanego fizyka, noblisty, Stevena Weinberga. Podsumowuje on swoją opowieść o historii kosmosu słowami: "Piszę te słowa w samolocie, na wysokości dziesięciu tysięcy metrów nad poziomem morza, w drodze z San Francisco do Bostonu. Ziemia wydaje się stąd spokojna i piękna - puszyste obłoki, śnieg różowiejący w zachodzącym słońcu, drogi ciągnące się od miasta do miasta. Bardzo trudno wyobrazić sobie, że wszystko to stanowi jedynie maleńki fragment przygniatająco wrogiego wszechświata. Jeszcze trudniej uwierzyć, że wszechświat ten powstał w tak niezwykłych warunkach i że czeka go zagłada w bezgranicznym zimnie lub potwornym żarze. Im bardziej jednak rozumiemy wszechświat, tym mniej widzimy dla siebie nadziei".
Aby zaistnieć
Z przytoczonego fragmentu wyłania się przygnębiający obraz. Ale ma on także odwrotną stronę. Nasze ciało to chemia organiczna, zależy więc od istnienia węgla. Jądro tego pierwiastka składa się z sześciu protonów i sześciu neutronów. Wiemy dzisiaj, że węgiel powstaje w wielkich skupiskach materii, w których nieustannie zachodzą wybuchy jądrowe - w gwiazdach. Dochodzi tam do syntezy węgla z lżejszych pierwiastków chemicznych.
Bezpośrednim tworzywem, z którego powstaje węgiel, jest hel; stanowi on jeden z głównych budulców gwiazd. Jądro helu składa się z dwóch protonów i dwóch neutronów. Trzeba zatem, aby trzy jądra helu zderzyły się w gwieździe, aby z ich sześciu protonów i sześciu neutronów mogło powstać jądro węgla. Ale okazuje się, że ta reakcja w gwiazdach jest bardzo mało prawdopodobna, musi się bowiem spotkać aż trzech partnerów. Gdyby biologia zależała od tej reakcji, prawdopodobieństwo powstania życia byłoby znikome. Istnieje jednak inna możliwość: jeśli spotkają się dwa atomy helu, mogą wytworzyć pierwiastek, którego jądro składa się z czterech protonów i czterech neutronów - beryl. Jeśli beryl spotka się z kolei z jednym jądrem helu, będzie odpowiednia liczba protonów i neutronów, aby powstał węgiel. Taka reakcja jest bardziej prawdopodobna. Mamy jednak nową trudność: beryl jest pierwiastkiem niestabilnym. Powstaje i natychmiast się rozpada, zanim jeszcze zdąży wyłapać odpowiednie jądro helu.
Trzeba więc było pokonać sporo przeciwności, abyśmy mogli zaistnieć we wszechświecie. Skoro jednak jesteśmy, ta skomplikowana reakcja musiała jakoś zajść. Znany astrofizyk Fred Hoyle zauważył, że jeśli w jądrze węgla istnieje stan rezonansowy, którego energia jest dokładnie taka sama jak energia zderzenia berylu z helem, to beryl z dużym prawdopodobieństwem wyłapie hel i stworzą razem węgiel. Wyliczył on, że energia rezonansu powinna wynosić 7,7 megaelektrowoltów. Przewidywania Hoyle’a sprawdziły się: rezonans odkryto i, gdy zmierzono jego energię, okazało się, że wynosi ona 7,65 megaelektrowoltów. Nasze istnienie zawdzięczamy więc nieprawdopodobnemu zbiegowi okoliczności. Do reakcji nie doszłoby, gdyby ta energia była albo odrobinę mniejsza, albo odrobinę większa. Świat składałby się wówczas z wodoru i helu. Nie byłoby cięższych pierwiastków, a co za tym idzie - nas.
Czy rzeczywiście stanowimy jedynie nic nieznaczący szczegół w budowie wszechświata? A może jesteśmy kimś starannie wbudowanym w jego strukturę? Za tym, że jesteśmy nierozerwalnie związani z całością, przemawiają także inne racje. Wiadomo, że wszechświat rozszerza się w pewnym, ściśle określonym tempie. Gdyby było ono odrobinę wolniejsze, grawitacja ściągnęłaby materię, świat bardzo szybko by się zapadł, a gwiazdy i planety nie zdążyłyby powstać. Gdyby świat rozszerzał się troszeczkę szybciej, galaktyki też nie mogłyby powstać: szybka ekspansja wyprasowywałaby wszelkie nierówności i także nie byłoby szans na powstanie planet i gwiazd. Tylko przy tym tempie, w jakim wszechświat naprawdę się rozszerza, możliwe jest życie; z minimalnym marginesem błędu: wystarczyłoby na początku odchylenie prędkości ekspansji o nieprawdopodobnie mały ułamek (dziesięć do minus pięćdziesiątej siódmej) - i już by nas nie było. Naprawdę jesteśmy starannie wbudowani w strukturę wszechświata.
Software wszechświata
Wszechświat porównuje się niekiedy do komputera. W komputerze znajdują się zaś, jak wiadomo, jakieś druty, półprzewodniki, elementy krzemowe - wszystko to, co składa się na jego hardware. Obiekty, które można zobaczyć na niebie i zmierzyć, to hardware wszechświata, materia, z której wszystko jest zrobione. Ale cała ta maszyneria nie miałaby sensu, nie funkcjonowałaby, gdyby nie było programu, software. I tak przechodzimy do problemu sensu. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że to ważny problem, ale nikt nie wie, czym naprawdę jest sens.
To dość paradoksalna sytuacja. Proponuję więc pewien zabieg. Słowo "sens" w języku polskim jest bliskie słowu "znaczenie". Mówi się o znaczeniu wyrazu albo o jego sensie. Język jest nośnikiem znaczeń i dzięki temu ma dla nas sens, z jego pomocą możemy się komunikować. Przyjmijmy, że mówiąc o wyrazach albo zdaniach, będziemy się posługiwać terminem "znaczenie", natomiast w odniesieniu do czegoś, co jest poza językiem, będziemy używać słowa "sens". Mogę na przykład mówić o sensie przedmiotu "stół". Dla mnie jest on czymś, przy czym mogę usiąść, zjeść śniadanie, napisać list. Dla kogoś, kto wychował się w dżungli i nigdy przy stole nie siedział, stół nie będzie miał takiego sensu.
Tym, czym jest znaczenie dla wyrazów, dla tworów pozajęzykowych pozostaje sens. Jeśli mówimy o sensie życia albo o sensie wszechświata, szukamy czegoś analogicznego do znaczenia wyrazu lub wypowiedzi. Sądzę, że takim znaczeniem dla obiektu, który nazywamy wszechświatem, jest odkrywany przez naukę jego software. Zilustruję mój abstrakcyjny wywód kilkoma prostymi przykładami. Jeśli w domowym komputerze chcemy dotrzeć do software na przykład edytora tekstu, którego używamy na co dzień, otwieramy odpowiedni plik i natychmiast ekran pokrywają rozmaite znaczki. To właśnie jest zapis software tego programu. Software’em wszechświata są równania. Spójrzmy na równania Einsteina, które napisał on w 1915 roku. Mają one dziwną własność: zawierają ogromną ilość informacji o wszechświecie - i to takich, o których Einstein nie mógł wówczas wiedzieć: o tym, że wszechświat się rozszerza, o czarnych dziurach, o falach grawitacyjnych, o pulsarach. Dopiero po latach rozwiązywano te równania, identyfikowano w nich jakieś dziwne struktury, a jeszcze później odnajdywano je na niebie. To przykład software wszechświata.
Jedną z takich struktur jest - jak wspomniałem - czarna dziura. Rozwiązanie, które ją opisuje, znalazł Karl Schwarzschild w 1916 roku. To jest oczywiście software. A co odpowiada mu w hardware? Kilka dni temu media doniosły, że odrestaurowano teleskop Hubble’a. Na wykonanym przez niego zdjęciu (jeszcze przed generalnym remontem) widać eliptyczną galaktykę o katalogowym numerze NGC 4261. W jej centrum znajduje się wielki dysk materii (o średnicy wynoszącej ok. 300 lat świetlnych), która wpada do leja. W leju prawdopodobnie ukrywa się czarna dziura, wsysająca materię, jaka znajduje się w jej pobliżu (a w centrum galaktyki materii jest zawsze dużo). Taką konfigurację nazywa się dyskiem akrecyjnym. To jest właśnie hardware odpowiadający rozwiązaniu Schwarzschilda. Albo inny przykład. W 1927 roku znany kosmolog, Georges Lemaître, belgijski ksiądz, zauważył po raz pierwszy, że jedno z rozwiązań równań Einsteina, a więc znowu software, można porównać z tym, co widać na niebie - z hardware. Z równań daje się wyliczyć, że galaktyki uciekają od siebie, świat się rozszerza. W 1929 roku amerykański astronom Edwin Hubble (ten sam, którego imieniem nazwano orbitalny teleskop) sporządził wykres, na którym wyniki obserwacji układają się według prostej wskazującej, że galaktyki istotnie od siebie uciekają, i to dokładnie tak, jak przewidział Lemaître: im dalej znajduje się dana galaktyka, tym bardziej jej widmo przesunięte jest ku czerwieni, a więc tym szybciej ucieka. I tym razem hard-ware wszechświata funkcjonuje w ten sposób, jak to zostało zaprogramowane w jego software.
Krawiec-matematyk
Przyjrzyjmy się nieco dokładniej, jak we wszechświecie działa metoda hardware i software. Językiem wszechświata jest matematyka; jego software jest pisany językiem matematyki. Matematyka to nauka o bardzo pięknych, abstrakcyjnych strukturach. Liczenie, które laicy zwykle utożsamiają z matematyką, stanowi tylko pewien ich przejaw. Matematyczne morze struktur jest nieskończone. Ale niektóre z nich, wyjątkowe, tworzą software wszechświata. Praca fizyków teoretyków polega na tym, by wyławiać z morza struktur matematycznych te, które rzeczywiście - tak jak równania Einsteina - opisują świat. Potem oczywiście ich wybór musi zostać potwierdzony przez eksperymenty i obserwacje. Przypomina mi się opowieść Lema o szalonym krawcu, który szył ubrania nie na zamówienie, ale tak, jak mu się spodobało - na rozmaite istoty o kwadratowych lub kulistych kształtach albo posiadające dziesięć rąk i jedną nogę. Miał ogromny skład rozmaitych ubrań. Krawiec to matematyk, a ubrania to matematyczne struktury. Potem przychodzi klient - fizyk teoretyk - i szuka tych, które pasowałyby do świata. I okazuje się, że niektóre z tych zwariowanych ubrań doskonale do świata pasują. To trafne, choć dziwaczne, porównanie, ale rzeczywistość jest jeszcze bardziej dziwaczna: krawiec-matematyk szyje ubrania jak mu się podoba, a jego fantazja okazuje się jednym z dwóch głównych źródeł informacji o wszechświecie. Jednym z dwu - bo jednak potem ubrania trzeba przymierzyć, czyli wykonać jakieś doświadczenia.
Świat ma zatem dziwną własność, dzięki której można go badać matematycznie. Nie wiemy, na czym ta własność polega, ale wiemy, że jest i właśnie dlatego nauka staje się możliwa. Świat posiada tę własność tak samo, jak słowa mają swoje znaczenia, dzięki którym możemy porozumiewać się językiem. Dlatego fizycy teoretycy, którzy przestają na co dzień z software wszechświata, mają na ogół wielkie poczucie tajemnicy, świadomość czegoś, co ich przerasta, a w czym biorą udział.
Niezrozumiały cud
Łatwiej jednak mówić o sensie wszechświata, niż pytać o sens człowieka. Gdy tylko w obrębie myślenia pojawia się człowiek, natychmiast przychodzi na myśl problem cierpienia, śmierci i już nie tak łatwo uspokoić filozoficzne sumienie matematyką. Zauważmy przede wszystkim, że człowiek stanowi część wszechświata, ma udział w jego software. Jest - jak widzieliśmy - bardzo starannie wkomponowany w całość. Wróćmy jeszcze raz do problemu węgla i naszego zaistnienia. Węgiel - jak już wspominałem - powstaje w gwiazdach. Ich czas jest jednak ograniczony. Odpowiednio masywne gwiazdy kończą swoje życie wybuchem; gdy wypalą całe swoje paliwo jądrowe, ich równowaga zostaje naruszona i następuje eksplozja. Gwiazdy pierwszego pokolenia przepaliły już trochę helu i wodoru na rozmaite inne pierwiastki, wybuchły, zanieczyściły obłoki międzygwiazdowego pyłu. Później z tych obłoków powstały następne gwiazdy. Dopiero w trzecim lub czwartym pokoleniu gwiazd może powstać węgiel. Spójrzmy na swoją rękę - jest złożona z rozmaitych pierwiastków, wśród których znajduje się wiele atomów węgla. Każdy z nich przeszedł przez kilka gwiazd. Powstaliśmy z popiołów wszechświata.
Dlaczego świat daje się badać? Gdy zastanawiamy się nad tym pytaniem, ogarnia nas poczucie czci. Einstein bardzo silnie przeżywał tajemnicę tego, że świat jest badalny, że ma jakiś sens, jakiś swój software. Mawiał, że prawdziwie religijnymi ludźmi w naszych zmaterializowanych czasach są tylko uczeni. Oni czują sens wszechświata, wyznają "religię kosmiczną", choć sami nie zawsze zdają sobie z tego sprawę. Twierdził również, że sam pragnąłby tylko jednego - poznać "zamysł Boga" zawarty we Wszechświecie. Ale dlaczego świat jest poznawalny? - to, jak sądził, zawsze będzie dla nas niezrozumiałym cudem.
Pozostając w sferze naturalistycznej, w sferze czystej filozofii, trzeba by w tym momencie wykład zakończyć, bo nic więcej nie da się powiedzieć. Ale nigdzie nie jest powiedziane, że nie można wyjść poza tę perspektywę. W ostatniej części mego wystąpienia chciałbym spojrzeć na problem sensu oczami wiary, a więc w perspektywie teologicznej. Otóż świat postrzegany oczami wiary jest dziełem Boga. To On, stwarzając go, zrealizował swój rozumny zamysł. Nauka odcyfrowuje ten zamysł, fragment po fragmencie. I teraz powstaje pytanie, czy zamysł Boży musi być przykrojony na miarę naszych umysłów, czy jesteśmy go w stanie zrozumieć do końca. Dość ryzykownym przedsięwzięciem byłaby próba zamknięcia nieskończoności w naszym małym rozumie. Byłoby też dziwne, gdyby "program na neurony" - bo tak można nazwać nasz mózg - potrafił zmierzyć się z nieskończonością. Powiedziałbym, że raczej trzeba się dziwić, iż zdołaliśmy odcyfrować aż tak wiele. Jeżeli człowiek jest - a wszystko na to wskazuje - wynikiem długiej ewolucji, to przecież aby przeżyć, wystarczyłaby mu znajomość prymitywnej mechaniki, która pozwalałaby uchylić się w porę przed nadlatującym kamieniem. Po co nam wiedza o kwarkach, galaktykach i innych cudach nauki? Przyglądając się życiu wielu uczonych, powiedziałbym nawet, że wiedza ta czasem wcale nie pomaga im w przeżyciu...
Nigdzie nie jest powiedziane, że świat ma być skrojony na naszą miarę, że musimy wszystko zrozumieć. A więc tajemnica. Wystarczy, jeśli wiemy, że nie jest irracjonalna i że nas przerasta.
Przestrzeń wyboru
Idąc dalej, powiedziałbym, że gdy myślimy już nie o wszechświecie i jego software, ale o sensie człowieka i naszych egzystencjalnych sprawach, mamy do wyboru dwie opcje. Możemy, po pierwsze, przyjąć, że człowiek jest tworem bezsensownym, pomyłką Pana Boga, ale istnieje w racjonalnym świecie, jak o tym świadczy samo istnienie nauki. Możemy też - i to jest druga opcja - przyjąć, że człowiek jest sensownym tworem w sensownym świecie, ale że ten sens - także sens naszego istnienia - nas przerasta, jest dla nas Tajemnicą. Którą z tych dwu opcji wybrać? Istnieje silna (zwłaszcza dzisiaj) pokusa, by wybrać opcję pierwszą. Człowiek jest zarozumiały: uważamy, że skoro czegoś nie potrafimy zrozumieć, to widocznie nie ma to sensu. Ale dokonując takiego wyboru, trzeba być bardzo ostrożnym. Wyobraźmy sobie ucznia pierwszej klasy szkoły podstawowej, któremu ktoś próbuje wyjaśnić rachunek różniczkowy. Nic nie zrozumiawszy, uczeń mówi, że to wszystko jest bez sensu. A przecież wobec nieskończoności Boga jesteśmy w znacznie gorszej sytuacji niż uczeń z pierwszej klasy wobec profesora uniwersytetu.
A oto inny argument - zawsze przeżywam go dość osobiście. Wyobraźmy sobie człowieka, którego istnienie rzeczywiście jest ślepe i bezsensowne, ale który stanowi część racjonalnego wszechświata, bardzo misterną strukturę wbudowaną w kosmiczne superstruktury. W takiej sytuacji bezsens poprzez człowieka wciskałby się do skądinąd pięknego, harmonijnego, matematycznego wszechświata. Ten zgrzyt jest dla mnie trudny do przyjęcia. Oczywiście to żaden dowód, ale coś, co daje do myślenia - i to dużo do myślenia. Można sobie postawić jeszcze inne pytania. Czy sens, który byłby nam narzucony, nadal pozostawałby sensem? Czy aby człowiek był w pełni sensowny, nie powinna zostać zachowana pewna przestrzeń wyboru, możliwość powiedzenia "nie"? Te pytania pozostają otwarte, ale myślę, że w kontekście sensownego wszechświata nabierają one szczególnej wymowy.
W katechizmie dużo mówi się o tym, że stworzyć to znaczy zrobić coś z niczego. Nauka chrześcijańska zwraca uwagę na to, że stworzenie nie wyczerpuje się w momencie zaistnienia świata, że jest creatio continua - Bóg działa stale. To wszystko prawda, ale wydaje mi się, że trzeba więcej mówić o tym, iż stwarzanie to także nadawanie światu i człowiekowi sensu. To niezwykle ważny aspekt tej teologicznej doktryny.
Gdy lecę samolotem, często przypominam sobie ten nieco romantyczny opis, który zacytowałem na początku wykładu: "Ziemia wydaje się stąd spokojna i piękna - puszyste obłoki, śnieg różowiejący w zachodzącym słońcu...". Jednocześnie wsłuchuję się w ryk silników i zdaję sobie sprawę, że oto powierzyłem swoje życie wielu tonom żelastwa, którym prawo Bernoulliego (znowu aspekt kosmicznego software) każe unosić się w powietrzu i pozwala pilotowi sterować maszyną, by dolecieć tam, gdzie kieruje go rozkład lotu.
Żyjemy w racjonalnym świecie: samolot rzeczywiście leci, radio i telewizor działają, mikrofon - o dziwo - także. Tę racjonalność wszechświata potrafimy wykorzystywać do własnych celów. Nauka jest piękną przygodą, nie tylko dla uczonych, ale dla całej ludzkości. Lecz naukę warto uprawiać tylko wtedy, gdy żyje się w środowisku sensu.