468

Nie oddajmy sodomitom tęczy! Tęcza, ze względu na swe piękno a także pewną tajemniczość – nie jest bowiem łatwo wyjaśnić, w jaki sposób powstaje – od bardzo dawnych czasów zajmuje znaczące miejsce w kulturze, legendach i mitologii. Grecy uważali, iż tęcza była drogą, jaką pokonywała posłanka bogów Iris między Niebem a Ziemią. Chińczycy wierzyli, iż tęcza była szczeliną w niebie zamkniętą za pomocą kamieni i pięciu (lub siedmiu) kolorów przez boginię Nüwa. Hindusi zwali ją łukiem Indry, boga błyskawic i grzmotów. Dla Skandynawów była mostem łączącym świat bogów i ludzi. Irlandzkie skrzaty leprechaun chowały swoje garnki złota na końcu tęczy. Według mitologii australijskich aborygenów świat narodził się z tęczowego węża, a w słowiańskiej płanetnikiem (istotą uosabiającą zjawiska atmosferyczne) mógł zostać człowiek „wciągnięty do nieba przez tęczę”. W Biblii tęcza jest symbolem przymierza między człowiekiem a Bogiem, obietnicą daną Noemu, że Ziemi nie nawiedzi już nigdy wielka powódź.

Biblia Gdańska, Stary Testament, Księga Rodzaju, Rozdział 9:

12 Tedy rzekł Bóg: To jest znak przymierza, który Ja dawam między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą, która jest z wami, w rodzaje wieczne.

13 Łuk mój położyłem na obłoku, który będzie na znak przymierza między mną, i między ziemią.

14 I stanie się, gdy wzbudzę ciemny obłok nad ziemią, a ukaże się łuk na obłoku:

15 Że wspomnę na przymierze moje, które jest między mną i między wami, i między każdą duszą żywiącą w każdem ciele; i nie będą więcej wody na potop, ku wytraceniu wszelkiego ciała.

Tęcza była często tematem utworów literackich i dzieł sztuki, malował ją m.in. Peter Paul Rubens i George Inness. Maria Konopnicka napisała wiersz zatytułowany „Tęcza”: A kto ciebie, śliczna tęczo, Siedmiobarwny pasie, Wymalował na tej chmurce Jakby na atłasie? [...] Tęczowa flaga została użyta w niemieckiej wojnie chłopów w XVI wieku, jako symbol nowej ery, nadziei i socjalnych zmian. Tęczowe flagi były również używane, jako symbol pokoju (zwłaszcza we Włoszech), reprezentowały terytoria Tawantin Suyu, lub Inca, w Peru i Ekwadorze, przez społeczności Druzów na Bliskim Wschodzie jak również przez Żydowski Obwód Autonomiczny. W Polsce tęczowa flaga była do lat 90. XX w. symbolem spółdzielczości, m.in. Powszechnej Spółdzielni Spożywców „Społem”. W ostatnich latach piękny symbol tęczy zawłaszczyli sobie członkowie „społeczności LGBT” (Lesbians, Gays, Bisexuals, Transgenders), czyli lesbijki, pederaści, osoby biseksualne i osoby „transgenderyczne” – a więc zboczeńcy wszelkiej maści. I doszło do tego, że przeciętnemu lemingowi tęcza kojarzy się już tylko z sodomitami, o których oczywiście wie, że należy ich tolerować, jako prześladowaną mniejszość seksualną, a nawet się nimi zachwycać. Czy możemy pozwolić na to, by jakiś tam promil dewiantów zaanektował symbol o tak pięknych i szlachetnych konotacjach? Czy po raz kolejny będziemy patrzeć bezczynnie, gdy jest – przepraszam za wyrażenie – wsadzany w gówno? Nie wstydźmy się publicznie umieszczać symbolu tęczy – jeśli trzeba, to z wyraźnym tekstem (przeznaczonym dla lemingów), że nie ma on nic wspólnego z sodomitami. Gajowy Marucha (artykuł napisany pod wpływem rozmowy z p. Lusią Ogińską)

Herbicyd Monsanto powoduje powikłania poporodowe Kontrolerzy wiedzieli, że świetnie sprzedający się na całym świecie herbicyd Monsanto powoduje powikłania poporodowe – donosi nowy raport.

http://www.huffingtonpost.com

Autor: Lucia Graves, tłumaczenie Ussus

Źródło polskie: http://ussus.wordpress.com/

WASZYNGTON – Kontrolerzy przemysłowi od lat wiedzieli, że Roundup – świetnie sprzedający się na całym świecie środek przeciw chwastom, produkowany przez amerykańską firmę Monsanto – powoduje powikłania poporodowe. Wiadomość pochodzi z raportu

http://www.scribd.com/doc/57277946/RoundupandBirthDefectsv5

opublikowanego w czwartek. Raport: „Roundup i powikłania poporodowe: Czy opinia publiczna była utrzymywana w niewiedzy?” przyznaje, że kontrolerzy wiedzieli od 1980 r., odkąd używany jest glysofat – środek, na którym oparty jest Roundup – iż herbicyd Monsanto może powodować powikłania poporodowe na laboratoryjnych zwierzętach. Mimo tych ostrzeżeń – i chociaż Komisja Europejska wiedziała, od co najmniej 2002 r., że glysofat powoduje deformacje, informacja ta nie była znana opinii publicznej. Natomiast kontrolerzy zwodzili opinię publiczną na temat bezpieczeństwa glysofatu, nawiązując do raportu – i podobnie jak w ostatnich kilku latach, Niemieckie Federalne Biuro do spraw Ochrony Konsumentów i Bezpieczeństwa Żywności, niemiecka agenda rządowa zajmująca się glysofatem, poinformowało Komisję Europejską, że nie ma dowodów na to, że glysofat powoduje powikłania poporodowe. Opublikowany przez Earth Open Source, organizację open source działającą w celu wywierania nacisku na polepszenie, jakości produkowanej żywości, raport ukazał się miesiące po tym jak naukowcy odkryli, że genetycznie modyfikowane plony w połączeniu z Roundupem, zawierają patogen, który może powodować poronienia u zwierząt. Don Huber, emerytowany profesor z Uniwersytetu Purdue, po zaobserwowaniu nowego ustroju http://www.huffingtonpost.com/2011/02/23/monsanto-roundup-ready-miscarriages_n_827135.html

napisał list otwarty

http://www.lavidalocavore.org/diary/4523/researcher-glyphosate-roundup-or-roundup-ready-crops-may-cause-animal-miscarriages

do sekretarza rolnictwa Tomasza Vilsacka. Domagał się w nim wprowadzenia moratorium w sprawie upraw genetycznie modyfikowanych wolnych od środka Roundup. W liście Huber napisał o herbicydzie: „Dobrze udokumentowano, że glysofat sprzyja rozwojowi patogenów soi; jest też związany z ponad 40 rodzajami chorób roślin; niszczy odporność roślin poprzez chelatowanie składników odżywczych; redukuje bioróżnorodność składników odżywczych, co może powodować dolegliwości u zwierząt. Mimo że pierwotnie glysofat miał być poddany badaniom w 2012 r., pod koniec ostatniego roku Komisja zdecydowała nie poddawać go badaniom do 2015 r. Środek do 2030 r. nie zostanie poddany żadnym nowszym badaniom. „Nasze badania prowadzą nas do przekonania, że obecna aprobata glysofatu i Roundupu jest gruntownie nieodpowiednia i nieodpowiedzialna” napisali autorzy raportu. „Co więcej, wiemy od znanych nam ekspertów, że szerokie poparcie dla pestycydów, jak w wypadku glysofatu, nie jest niczym niezwykłym.” „Aprobata wielu innych pestycydów, naukowo błędnych danych i szacowanego ryzyka to kolejne powody, dla których Komisja powinna pilnie przeanalizować glysofat i inne pestycydy zgodnie z najnowszymi standardami badawczymi.” http://stopsyjonizmowi.wordpress.com

Kard. Ruini: watykańska komisja daleka od wypracowania stanowiska w sprawie Medjugorie Międzynarodowa komisja przy Kongregacji Nauki Wiary badającą domniemane objawienia w Medjugorie w Bośni i Hercegowinie daleka jest od wypracowania swojego stanowiska – powiedział kard. Camillo Ruini. Były papieski wikariusz dla diecezji rzymskiej przewodniczy jej pracom. Pytanie dotyczące Medjugorie postawiono włoskiemu purpuratowi na marginesie konferencji prasowej prezentującej pierwszych laureatów Nagrody Ratzingera. Kard. Ruini zastrzegł, iż związany jest tajemnicą. Dziennikarze byli zainteresowani, czy watykańska komisja sformułuje swoje stanowisko przed 24 czerwca – 30 rocznicą pierwszych domniemanych objawień w Medjugorie. W skład wspomnianej Komisji, powołanej do życia przez Benedykta XVI 17 marca ub.r. wchodzą kardynałowie, biskupi i eksperci. Pracuje ona w sposób poufny, przedstawiając wyniki swych prac Kongregacji Nauki Wiary. Dotychczas Stolica Apostolska za miarodajne uznaje stanowisko episkopatu byłej Jugosławii z 1991 r., w myśl, którego nie można potwierdzić nadprzyrodzonego charakteru zjawisk zachodzących w Medjugorie. Mimo to, przybywający tam wierni powinni być otoczeni opieką duszpasterską. Do tamtejszego sanktuarium nie można organizować pielgrzymek oficjalnych do chwili, kiedy nie zostanie ono uznane za miejsce autentycznych objawień. Nadal obowiązująca wykładnia Stolicy Apostolskiej zawarta jest w dwóch listach ówczesnego sekretarza Kongregacji Nauki Wiary, abp. Tarcisio Bertone (obecnie kardynała i watykańskiego sekretarza stanu). W pierwszym, wystosowanym 23 marca 1996 r. do bp. Léon’a Taverdet’a z Langres podkreślono, że na podstawie dotychczasowych badań nie można stwierdzić nadprzyrodzonego charakteru objawień czy zjawisk zachodzących w Medjugorie. Mimo to wielu przybywających tam wiernych wymaga opieki duszpasterskiej biskupa i diecezji, a także innych biskupów, aby w Medjugorie rozwijano pobożność maryjną, zgodną z nauką Kościoła. Jako że nie jest to miejsce potwierdzonych objawień Matki Bożej, nie można organizować pielgrzymek oficjalnych na poziomie diecezjalnym ani też parafialnym. Byłoby to, bowiem sprzeczne ze stanowiskiem miejscowego episkopatu. W drugim liście, z 26 maja 1998 r. ówczesny sekretarz Kongregacji Nauki Wiary zaznacza, że pierwszą instancją badającą autentyczność objawień jest zawsze miejscowy episkopat, w tym wypadku Bośni i Hercegowiny. Podkreśla, że wolno organizować pielgrzymki prywatne, pod warunkiem, by nie uważać ich za uwiarygodnienie aktualnie zachodzących w Medjugorie wydarzeń. Wymagają one, bowiem badań ze strony Kościoła. Jak zaznaczył półtora roku temu emerytowany prefekt Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych kard. José Saraiva Martins, nawrócenia i cuda nie są dostatecznym argumentem świadczącym o autentyczności objawień w Medjugorie. Ubolewał on też z powodu konfliktu osób propagujących Medjugorie z lokalnym biskupem. Zaznacza, iż Matka Boża nigdy nie zachęcałaby do nieposłuszeństwa względem hierarchy, nawet, jeśli postępowałby on niesłusznie. Źródło: KAI

Grzywna zamiast więzienia za robienie oscypków Nowosądecki sąd okręgowy zmienił wyrok wobec bacy wyrabiającego oscypki bez unijnego certyfikatu. Zamiast pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata, na co skazał go sąd rejonowy, orzekł karę pięciu tys. zł grzywny i zawiesił ją warunkowo na dwuletni okres próby. Wyrok jest prawomocny. Baca, pewien swej niewinności zapowiedział, że wystąpi z wnioskiem o kasację do Sądu Najwyższego i będzie dalej walczył o swe dobre imię. - Czuję ogromny ból, bo oscypki w mojej rodzinie wyrabia się od kilku pokoleń, bacowie zawsze był szanowani, a teraz zrobili ze mnie przestępcę – powiedział rozżalony Wojciech G. i dodał, że został uznany za winnego „bez żadnych dowodów”. Bacówkę w Jaworkach koło Szczawnicy, którą od wielu lat prowadzi baca z Zębu, skontrolowali we wrześniu ubiegłego roku kontrolerzy Inspekcji, Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych (IJHARS) z Krakowa. Ustalili, że baca, który z owcami wyszedł na halę w maju, musiał do września zrobić i sprzedać, co najmniej 200 oscypków nieposiadających unijnego certyfikatu. Baca jednak twierdzi, że oscypków nie sprzedawał, a rozdał rodzinie i hodowcom owiec. Sprawa została skierowana do sądu. W marcu Sąd Rejonowy w Nowym Targu skazał bacę za nielegalne wyrabianie i sprzedaż oscypków na pół roku więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Wojciech G. odwołał się od tego wyroku do wyższej instancji. Oscypek od 2008 roku jest produktem tradycyjnym, chronionym prawnie w całej UE. Musi być wykonany zgodnie z określoną recepturą z odpowiedniego mleka i mieć wrzecionowaty kształt. Oprócz kształtu sera i jego składu chroniona jest też sama nazwa „oscypek”. Producenci tradycyjnego oscypka, którzy chcą sprzedawać swe sery, muszą uzyskać świadectwo potwierdzające zgodność sposobu jego wytwarzania z metodami produkcji opisanymi w specyfikacji. Takie świadectwa wydawane są na podstawie kontroli przeprowadzanej na wniosek producenta. Skazany baca obecnie ma już unijny certyfikat. W momencie kontroli IJHARS był w trakcie ubiegania się o niego, ale – jak mówił – nie zdążył z przeprowadzeniem skomplikowanej i długotrwałej procedury. Obecnie tylko 24 na około 100 baców posiada unijne świadectwo, jakości uprawniające do wykorzystywania nazwy „oscypek”. Bacowie skarżą się, że tylko oni są nękani kontrolami, a na zakopiańskich straganach, mimo że sprzedaje się podrobione oscypki, nie ma kontroli. Jak powiedziała naczelniczka Wydziału Produktów Regionalnych i Tradycyjnych, inspektorzy IJHARS nie maja takich kompetencji, żeby przeprowadzać kontrole na straganach. – JHARS może kontrolować jedynie producentów – wyjaśniła. W Unii Europejskiej funkcjonuje system służący ochronie i promocji tradycyjnych produktów regionalnych. Można je rejestrować w trzech kategoriach: Chroniona Nazwa Pochodzenia, Chronione Oznaczenie Geograficzne i Gwarantowana Tradycyjna Specjalność. Pierwszymi polskimi produktami tradycyjnymi zarejestrowanymi w Unii była bryndza podhalańska, zarejestrowana w 2007 roku, i oscypek zarejestrowany rok później. (KSi)

http://wiadomosci.onet.pl/

Gajowy z niecierpliwością oczekuje na zakaz robienia kupy w lesie bez odpowiedniego certyfikatu unijnego.

Prorok homoseksualistów - Gdyby Chrystus przyszedł dziś ponownie na ziemię, byłby tu, na Paradzie Równości – przekonywał „ksiądz” Szymon Niemiec uczestników sobotniego marszu.- Miłujcie się! – krzyczeli przedstawiciele homoseksualnego lobby z kolorowej platformy na sobotniej Paradzie Równości. Można by zastanowić się nad tym, czy aby wykorzystanie hasła, w Polsce jednoznacznie kojarzonego, z Janem Pawłem II, nie jest obrazą uczuć religijnych, a przynajmniej mocno narusza granice dobrego smaku. Ale takich symbolicznych gestów na sobotniej paradzie było znacznie więcej. Pomijam już młodych ludzi, którzy mieli ze sobą transparenty o „chrześcijanach LGBT” czy „tęczowej wierze”. Czy homoseksualiści potrzebują swojego pasterza? Po występie na paradzie „księdza” Szymona Niemca, wydawać by się mogło, że tak. Dwie postaci w czarnych sutannach w tłumie kolorowych manifestantów od samego początku wzbudził moje zainteresowanie. W pierwszym odruchu pomyślałam, że to jakaś obrzydliwa prowokacja, ale kiedy przyjrzałam się bliżej przebierańcom, okazało się, że jeden z nich (ten w biskupim stroju) to wspomniany Szymon Niemiec. Pastor Pełnej Jedności Zjednoczonego Kościoła Chrześcijańskiego w USA, Dziekan Misji Europejskiej Zjednoczonego Kościoła Chrześcijańskiego. - Jestem również zaangażowany w proces budowania w Polsce postaw tolerancji i akceptacji dla osób HBTQ – pisze sam o sobie na swojej stronie internetowej. Temu zaangażowaniu „ksiądz” Niemiec dał wyraz swoją aktywną obecnością na Paradzie Równości, gdzie wspierał homoseksualistów i udzielał im „błogosławieństwa”… w imię Jezusa Chrystusa. - Gdyby Chrystus przyszedł dzis ponownie na ziemię, byłby tu, na Paradzie Równości – przekonywał homoseksualistów Niemiec. Być może Szymon Niemiec mówiąc te słowa, powoływał się na daleką interpretację swojego ulubionego cytatu „Ubi Caritas et amor Deus ibi est”. Tak się tylko składa, że sam Jezus, ilekroć mówił o miłości, nie miał na myśli miłości homoseksualnej i muszę „księdza” Niemca zasmucić, bo raczej nie poszedłby na Paradę Równości. Co innego rozgrzeszanie homoseksualistów, bo przecież Kościół nigdy nie potępia człowieka, a jedynie jego czyny. A przecież homoseksualnym lobbystom (w tym „księdzu” Niemcowi) nie chodzi o rozgrzeszanie homoseksualnych czynów, ale ich społeczną akceptację! - Przeszliśmy ulicami Warszawy. Zaczynając Polskim hymnem, błogosławieństwem i wezwaniem, że Chrystus szedłby razem z nami… w radosnym pochodzie, pokazując, że prawa człowieka, prawa zwierząt i wszelkich mniejszości zasługują na ochronę – relacjonuje na swoim facebookowym koncie Niemiec. – Wszystkim, którzy byli tam ze mną, z serca Bóg Zapłać! – dodaje. Marta Brzezińska

Film: Jarosław Wróblewski

W obronie wolności przeciwko totalitarnej demokracji Współczesne demokracje z ustrojami totalitarnymi łączy przede wszystkim „wszędobylskość” władzy. Różnica polega na sposobie obierania tej władzy. Współcześnie demokracja uważana jest za synonim wolności politycznej. Krytyka demokracji traktowana jest odpowiednio, jako zamach na wolność, czyli chęć zaprowadzenia reżimu totalitarnego. Takie stawianie sprawy wynika z dualistycznego traktowania obu pojęć. Albo demokracja, albo totalitaryzm. Tertium non datur. Tymczasem oba pojęcia są dużo mocniej ze sobą powiązane, niż by się to mogło wydawać. W tekście tym chciałabym pokazać, że krytyka demokracji nie musi oznaczać zamachu na wolność obywateli, a wręcz przeciwnie, stanowić jej obronę przed zakusami totalitaryzmu. Współczesne demokracje z ustrojami totalitarnymi łączy przede wszystkim „wszędobylskość” władzy. Różnica polega na sposobie obierania tej władzy. Dla systemów totalitarnych charakterystyczna jest dyktatura partyjna, z silnym wodzem stojącym na jej czele. W systemach demokratycznych władzę wybiera lud. Zarówno w systemach demokratycznych, jak i totalitarnych władza reprezentuje wolę ludu. W tych pierwszych lud bezpośrednio mianuje swoich reprezentantów, a w tych drugich partia uważa się za prawdziwego reprezentanta woli ludu pracującego, czy też narodu. Podstawą funkcjonowania współczesnych demokracji jest fikcyjne założenie a la Rousseau, że wszelkie postanowienia reprezentantów ludu stanowią wyraz woli tegoż. Tym samym, że jakiekolwiek działania władzy państwowej z definicji nie mogą być sprzeczne z wolą oraz interesami obywateli: lud w końcu nie może działać przeciwko samemu sobie. I tak np. sukcesywne podnoszenie podatków przez parlament wyraża wolę samych obywateli. Przyjęcie doktryny suwerenności ludu prowadzi jednak przede wszystkim do tego, że de facto władzy niestawiane są żadne granice. Jeśli lud „uzna”, że państwo ma prawo ingerować w sferę prywatną obywateli, np. poprzez przymusowe ubezpieczenia zdrowotne, emerytalne, obowiązkowe szczepienia, przymus szkolny, itp., to znaczy, że lud tego chce. Co lud „postanowi”, staje się obowiązującym prawem. Tym samym lud podporządkowuje się „swojej” własnej woli, a więc jest rzekomo prawdziwie wolny. Współczesne demokracje i systemy totalitarne łączy ich totalność, polegająca na tym, że władzy niestawiane są żadne zewnętrzne ograniczenia, jeśli chodzi o jej zasięg. Inaczej sprawa wygląda np. w przypadku doktryny św. Tomasza z Akwinu. Władza podporządkowana jest prawu naturalnemu, którego autorem jest Bóg. Tym samym władza nie może dowolnie rozszerzać zakresu swoich kompetencji. Prawo naturalne przyznaje jednostce konkretne uprawnienia w stosunku do innych ludzi, jak i całej wspólnoty politycznej, które nie mogą być jej odebrane przez tę wspólnotę oraz władzę. Zarówno współczesne demokracje, jak i systemy totalitarne są produktem nowożytności. Jej uwieńczenie to totalitarna demokracja, która właśnie urzeczywistnia się na naszych oczach. Taki stan rzeczy ma wiele przyczyn. Jedną z nich jest protestantyzm. Średniowiecze charakteryzowało się zbalansowanym „układem sił” między władzą Kościoła katolickiego oraz władzą świecką, jak również w obrębie samej władzy świeckiej, poprzez skomplikowany system obowiązków i przywilejów stanowych. Cała ta, dość misterna konstrukcja została zmieciona z powierzchni ziemi m.in. poprzez Reformację oraz jej następstwa. Atak Lutra wymierzony w autorytet Kościoła katolickiego doprowadził do wręcz skrajnego uprzywilejowania władzy świeckiej. Tym samym, system przechylił się w jedną stronę i w tym przechyle trwa do dziś. Władza świecka niejako została uwolniona od podległości prawu naturalnemu, co oznaczało zupełne wydanie obywateli „w jej łapy”. W dziele pt. „Geistige Wegbereiter des deutschen Zusammenbruchs“ (Duchowi prekursorzy niemieckiego upadku) Alfred von Martin w taki oto sposób wyraził tę tendencję: „Człowiek, [przez Lutra] teologicznie zdegradowany do nicości przed Bogiem, politycznie został wydany władzy (Obrigkeit)“. Jednym z filozoficznych wyrazów nowożytnego „przechyłu“ jest hobbesowska koncepcja państwa. W pracy „Kritik und Krise” Reinhart Koselleck wskazuje na faktyczny wpływ wojen religijnych na kształtowanie się filozofii Hobbesa. Reformacja zniszczyła porządek europejski, którego jedność opierała się na jednej koncepcji religijno-filozoficznej. Wraz z reformacją powstała „alternatywa“, która próbowała zastąpić porządek wcześniejszy. Wynikiem były wyniszczające wojny religijne, które pogrążyły Europę w chaosie. „Stan natury“ stał się realnością, a człowiek pokazał swoją irracjonalną, pełną przemocy twarz. Koselleck pokazuje, że doświadczenie wojen religijnych głęboko wpłynęło na kształt filozofii Hobbesa, który w państwie widział jedyną instancję będącą w stanie zapewnić porządek. A ponieważ wraz z reformacją idea jednej, obiektywnej i przez wszystkich podzielanej prawdy została w dużej mierze zmieciona z powierzchni ziemi, władza państwowa została raz na zawsze oderwana od prawdy, a tym samym od metafizycznie ugruntowanego prawa naturalnego. Zadaniem państwa, według Hobbesa, stało się zapewnienie porządku i bezpieczeństwa, w zamian, za co, poddani muszą zrezygnować ze swojej naturalnej wolności i całkowicie oddać się „w opiekę” państwu. Skutkiem jednostronnego uprzywilejowania władzy państwowej jest dialektyczny proces napędzający rozwój kolejnych nowożytnych teorii państwa. Ustanowienie monarchii absolutnych doprowadziło do coraz większego niezadowolenia ich poddanych, którzy właśnie zostali „wydani w ręce władzy”. Krytyka monarchii absolutnych stopniowo przybierała na sile, co ostatecznie doprowadziło m.in. do pojawienia się koncepcji demokratycznej Rousseau oraz wybuchu Rewolucji Francuskiej. Najpełniejszym filozoficznym wyrazem nowożytnego przechyłu propaństwowego jest system Hegla. U Hegla prawo i moralność zlewają się w etyczność, co oznacza powstanie państwa prawdziwie totalnego. Rozróżnienie na prawo i moralność przyjmował sam Machiavelli, tyle, że on konieczność polityczną stawiał ponad moralnością. U Hobbesa moralność jest sprawą prywatną obywateli i jest przez państwo tolerowana, o ile nie zagraża publicznemu porządkowi. Rozróżnienie na moralność i legalność przyjmuje także Kant, którego ideałem byłaby czysto moralna wspólnota, ale on po prostu nie wierzy w możliwość jej urzeczywistnienia. Zdaniem Kanta, ludzkość musi zostać odpowiednio wychowana przez władzę państwową, aby była zdolna do tego, by w swoim postępowaniu dobrowolnie kierować się imperatywem kategorycznym. U Hegla państwo staje się totalną wspólnotą, poza którą nie ma nic. Ograniczenie władzy państwowej poprzez reguły prawa naturalnego, w rozumieniu tomistycznym, jest zupełnie nie do pomyślenia. Państwo staje się jedyną i prawdziwą rzeczywistością człowieka. Rozważany tu problem ściśle powiązany jest z kwestią racjonalności porządku państwowego. W doktrynie św. Tomasza z Akwinu porządek społeczny jest wtedy racjonalny, jeśli odpowiada zasadom prawa naturalnego. Źródłem racjonalności działań politycznych pozostaje, więc Boski rozum. Do zadań człowieka należy poznawanie naturalnego porządku rzeczy i podporządkowywanie mu się. M. in. zniszczenie rozumu przez Lutra skutkuje tym, że nowożytność w ogóle nie jest w stanie myśleć w kategoriach obiektywnego i poznawalnego dobra, którym człowiek może w rozumny sposób kierować się w swoich działaniach. Pojęcie dobra znika definitywnie z dyskursu nowożytnego, w jego miejsce pojawiają się pojęcia interesu i użyteczności (wartości). Wraz z Machiavellim i Hobbesem rodzi się technicystyczna bądź technokratyczna koncepcja państwa w rozumieniu Carla Schmitta. Państwo staje się odpowiedzialne za urzeczywistnienie określonego celu, jak np. zapewnienie bezpieczeństwa. Podstawą nowożytnych koncepcji państwa staje się, więc racjonalność instrumentalna. Dla Hegla poza państwem nie ma żadnej racjonalności. Racjonalność heglowska zostaje w pełni oderwana od metafizycznej prawdy bytu, która jest podstawą prawa naturalnego w sensie tomistycznym. Heglowska krytyka kierowała się przeciwko liberalizmowi, który stoi na stanowisku, że mechanizmy rynkowe mogą doprowadzić do harmonii między indywidualnymi interesami. Zgodnie z liberalizmem, zarówno państwo, jak i społeczeństwo można zbudować wyłącznie w oparciu o partykularyzmy. Stanowisko to jest dość problematyczne i heglowska krytyka liberalizmu jest w gruncie rzeczy słuszna. Jednocześnie, system heglowski różni się znacznie od systemu Rousseau, w którym jednostkę można przymusić do jej „prawdziwej wolności”. Podstawą systemu Hegla są indywidua obdarzone partykularną wolą, których nie można zredukować do czegoś w rodzaju woli powszechnej Rousseau. Hegel próbował znaleźć rozwiązanie pośrednie między liberalizmem a socjalizmem Rousseau. Jego zdaniem, racjonalność jednostek polega na tym, że rozumieją one swoją wzajemną zależność, a tym samym, dobrowolnie podporządkowują się regułom państwowym. Punktem wyjścia jest, więc partykularna wola, która nie jest redukowalna do abstrakcyjnej woli powszechnej Rousseau. Jednocześnie nie jest to wola partykularna w rozumieniu liberalizmu, gdyż rozumie ona swoją zależność od innych jednostek, i tym samym potrzebę istnienia racjonalności powszechnej, czyli państwowej. Racjonalność Hegla polega, więc na tym, że jednostka rozumie, iż jej konkretna sytuacja życiowa zależna jest od działań innych, a w związku z tym, że w jej własnym interesie leży podporządkowanie się wspólnym regułom. Ego, które „wyemancypowało” się z heteronomicznego prawa obiektywnego, zorientowało się, że musi się jakoś samoograniczyć, gdyż inaczej po prostu nie przeżyje w świecie składającym się z takich samych jak ono, wyemancypowanych ego. Relacje międzyludzkie muszą, więc być od początku do końca konstruowane przez państwo. Zadaniem prawa jest pełna koordynacja działań wszystkich obywateli, tak, żeby każdy z nich mógł realizować swoje interesy. Państwo dostraja do siebie działania poszczególnych obywateli, tak, żeby mogli być dla siebie wzajemnie przewidywalni. Przypomnijmy, podstawowym problem stanu natury Hobbesa jest to, że jednostce nie opłaca się nic robić, bo w każdej chwili owoce jej pracy mogą zostać zniszczone przez innych. Podstawą rozwoju wspólnoty jest stabilność prawna, gdyż tylko ona umożliwia planowanie działań. Państwo Hegla umożliwia stabilizację totalną. U Hegla państwo formuje jednostkę od środka, bierze w posiadanie całą jej subiektywność, tak, że jednostka w pełni się z nim identyfikuje. Pełna penetracja jednostki dokonywana poprzez kształtowanie jej subiektywności gwarantuje totalny porządek. Jak już wspomniałam, jednostki są „dostrajane” do siebie, tak, że między poszczególnymi ego panuje pełna harmonia. Subiektywność zostaje pojednana z obiektywnością, prawo z moralnością, rządzeni z rządzonymi. Państwo staje się totalne, to znaczy kształtuje całą osobowość jednostki i konstruuje całość jej relacji z innymi jednostkami. Jednostki identyfikują się z prawem państwowym, jako regułami, które rzekomo wszystkie ego same dla siebie ustanowiły. Prawo stanowione przez heglowskie państwo jest, więc wyrazem racjonalności instrumentalnej, gdyż jego podstawą są partykularne interesy, podniesione do rangi absolutnej. Dlaczego stanowisko to jest problematyczne? Po pierwsze, zakłada, że państwo nie tylko może, ale wręcz musi regulować całość stosunków społecznych. Państwo musi regulować WSZYSTKO, bo inaczej działania jednostek nie będą w pełni skoordynowane. Po drugie, koncepcja Hegla nie przewiduje żadnych materialnych kryteriów, co do treści tego prawa. Koncepcja Hegla jest koncepcją czysto formalną. Najważniejszym punktem krytycznym jest moim zdaniem to, że obywatel państwa heglowskiego jest tylko czymś w rodzaju piksela w wirtualnej rzeczywistości, za którą nie stoi żadna trwała substancja. Przede wszystkim sam obywatel nie jest żadną trwałą substancją, jest tylko produktem systemu, wypadkową aktualnej konstelacji interesów partykularnych, które są koordynowane przez państwo. Jest pochodną całości, której w pełni zawdzięcza samego siebie. Tym samym „realne“ stają się tylko systemy, co zostało bardzo dobrze opisane przez Niklasa Luhmanna. Krótka notka z Wikipedii na temat jego teorii: „Niklas Luhmann poszerzył i rozbudował teorię systemów autopoietycznych, opierając ją o pojęcie komunikacji w społeczeństwie. (…) Warunkiem istnienia systemów, w tym systemów społecznych, jest różnica między systemem i otoczeniem. Trwanie systemu zależy od wykonywanych przez niego operacji. Serie operacji składają się na proces autopoesis, tj. proces samowytwarzania się systemów. Systemy trwają, ale także zmieniają się i znikają w procesie ewolucji. Procesy autopoesis to procesy komunikacji i analiza życia społecznego musi zaczynać się od refleksji nad ich warunkami możliwości. Komunikacja jest procesem odtwarzania się systemu poprzez produkcję operacji. Systemy autopoietyczne istnieją w czasie i dążą do przetrwania. Ewolucja to proces, w którym systemy podlegają selekcji ze względu na możliwość przetrwania“. Systemy, systemy, systemy… A gdzie się podziały jednostki? W państwie heglowskim jednostka traci kontrolę nad samą sobą, nie jest panią samej siebie. Jej sfera wolności zależy od aktualnej konstelacji stosunków panujących właśnie w systemie. Jaką rolę aktualnie pełni w tym systemie demokracja? Ano całkiem kluczową. Demokracja daje jednostce SUBIEKTYWNE POCZUCIE tego, że ma cokolwiek do powiedzenia we własnej sprawie. Demokracja stwarza fikcję, że to jednostki rządzą swoim państwem, a nie państwo nimi! Żeby ta fikcja działała, potrzebna jest odpowiednia propaganda. I to właśnie ta propaganda potrzebuje odwołań do totalitaryzmu, żeby na jego tle przedstawiać demokrację, jako urzeczywistnienie indywidualnej wolności. Podczas zimnej wojny mieliśmy do czynienia z propagandą przeciwstawiającą demokratyczny „wolny Zachód“ totalitaryzmowi bloku wschodniego. Na tej samej ideologii zostały zbudowane powojenne Niemcy: pokonanie totalitaryzmu faszystowskiego i stworzenie demokratycznych Niemiec to horyzont myślowy współczesnych Niemców i generalnie wszystkich Europejczyków. Upadek Muru Berlińskiego, zjednoczenie Niemiec oraz ekspansja Unii Europejskiej na wschód, to kolejne składowe propagandy „uwalniania” Europejczyków od państwowego zamordyzmu. Symbolem walki o demokrację, czyli wolność, jest także niemiecka chadecja, z Adenauerem na czele, jak również fundacją noszącą jego nazwisko. Jednocześnie, skrzętnie pomija się milczeniem fakt, że to właśnie niemiecka demokracja podarowała światu Hitlera… Krytyka demokracji z punktu widzenia katolickiej doktryny prawa naturalnego jest walką o prawdziwą wolność jednostek. To przede wszystkim krytyka totalnego państwa, które sukcesywnie rozszerza zakres swoich kompetencji. To również żądanie tego, by na temat demokracji dyskutować w sposób nie ideologiczny, tylko czysto funkcjonalny. Należy w końcu zaprzestać bezkrytycznego powtarzania za Winstonem Churchillem, który twierdził, że demokracja wprawdzie nie jest doskonałym systemem politycznym, lecz musimy ją stosować, bo nikt jeszcze nic lepszego nie wymyślił. A niby, dlaczego? Najwyższy czas, żeby rozpocząć sensowną debatę na temat tego, który ustrój współcześnie byłby najbardziej funkcjonalny. Problematyka zakresu kompetencji państwa jest ściśle powiązana z kwestią jego ustroju, ale ostatecznie są to dwie różne kwestie: Niestety, w tej chwili mało, kto je rozróżnia. Monarchia, czy technokracja, której przyznane zostanie minimum kompetencji, nigdy nie będzie większym zagrożeniem dla indywidualnej wolności niż demokracja, która decyduje o życiu i śmierci swoich obywateli (aborcja, eutanazja). Alternatywny do heglowskiego modelu oferuje tomistyczna tradycja filozoficzna. Zgodnie z tomizmem, każda jednostka jest wolna i racjonalna, a przez to odpowiedzialna za samą siebie. Celem wychowania jest właśnie uzdolnienie jej do autonomicznego posługiwania się swoim rozumem i wolną wolą. Podstawą jej działań powinno być rozumienie otaczającej rzeczywistości. Heglowski piksel natomiast jest tylko częścią luhmannowskiego systemu, który nie rozumie tego, co robi, bo jak system może coś rozumieć? System może, co najwyżej działać. Jeszcze. Na zakończenie chciałabym poruszyć jeszcze jedną kwestię. Współcześnie przyjmuje się, że ograniczeniem władzy państwowej są prawa człowieka. Cóż, tyle, że – jak to słusznie podkreślają prof. Wielomski oraz dr Bała w ich wspólnej monografii – prawa człowieka stanowią część prawa pozytywnego… To państwo interpretuje, co jest zgodne, a co nie z godnością jednostki ludzkiej, leżącej u podstaw współczesnych koncepcji praw człowieka. Może lewacy czują się w ten sposób zabezpieczeni przed zakusami państwa, ja natomiast nie. Ale cóż, lewacy w końcu powoli zapominają, że nie tylko hitlerowski faszyzm stworzył totalitarne państwo, lecz także lewicowy komunizm. Nazwać kogoś faszystą, to współcześnie poważny zarzut. Nazwać kogoś komunistą, to niemal zaszczyt. Lewica zapomniała, że hitlerowski faszyzm został stworzony przez narodowy SOCJALIZM. No cóż, to byli tylko źli „naziści“… Współczesna – tym razem demokratyczna – lewica nie rozumie, że stanowi kolejny etap dialektycznego procesu, który prowadzi do faktycznego unicestwienia jednostki, jako wolnego i rozumnego podmiotu. A tym samym prowadzi do totalnego zniszczenia indywidualnej wolności. Magdalena Ziętek

http://konserwatyzm.pl/

Nietolerancja Kościoła Pozwólcie, że wam przedstawię wszystkie reguły katolickiej nietolerancji, beż żadnych ograniczeń, niech nie będzie tu żadnych tajemnic. Döllinger nie był obrońcą mitycznej nietolerancji [Kościoła], więc niespodziewanie spotykamy w jego dziełach wyznanie: „Sądzą po­wszechnie, że reformacja stwo­rzyła nową ideę, swobodę su­mień; inaczej wszakże rzecz ta się przedstawia w istocie. Lute­ranie i kalwiniści, jak zresztą wszyscy ludzie na świecie, lubią zachowywać swobodę su­mienia tylko dla siebie, ale nie zdarzyło się, aby innym ją oka­zywali. Stanowcze zniszczenie Kościoła katolickiego poczytywano za oczywisty obowiązek”. Döllinger nic nam nowego nie powiedział. Podobnych świadectw znajdziemy całe strony, ale bynajmniej nie stawiam ich w celu usprawiedliwienia nietolerancji Kościoła katolickiego, jeśli takowej używa, bo równą nosiłby on na sobie pla­mę, gdyby w użyciu środków szerzenia nauki Chrystusa Pana stał na równi z sektami he­retyckimi. Czym więc się różni od nich Kościół katolicki? Nie wiem, czy pamiętacie, aby kiedykolwiek wykładano wam z ambon zasady tolerancji. Zdawać by się mogło, że nie lubią mówić o tym przedmiocie, jakby dla pominięcia przykrej, drażliwej materii; pozwólcie, więc, że wam przedstawię wszystkie reguły katolickiej nietolerancji, bez żadnych ograniczeń, niech nie będzie tu żadnych tajemnic. „Czyż, bowiem do mnie nale­ży sądzić tych, co są zewnątrz? (…) Tych, co są zewnątrz, bę­zie Bóg sądził. «Wyrzućcie złego spośród siebie»” (1 Kor 5, 12-13) — tak mówi w imieniu Kościoła św. Paweł. Nie przypi­suje sobie Kościół prawa mieszania się do tych, którzy przez chrzest święty nie są mu podle­gli; to pierwsza zasada naszej nietolerancji. Chcemy, aby wszyscy pozna­li prawdę, bo tak Bóg chce, gdy to objawia w Piśmie św.:, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i przyszli do uznania prawdy”, ale nie z przymusu, bo przymus stoi w sprzeczności z poję­ciem samej wiary. „Wiem z wła­snego doświadczenia — mówił św. Augustyn — jak trudno jest człowiekowi pogrążonemu w błędach przyjść do poznania prawdy, ale wiem, że nigdy przymus na nic się nie przyda w rzeczach wiary, tam, gdzie przekonanie wewnętrzne zdo­bywać mamy”. Chcemy więc, aby wszyscy mogli ustami i sercem powtarzać słowa psal­misty: „Ochotnie wysławiać Go będę” (Ps 27, 7); „Dobrowolnie będę ofiarował Tobie i będę wy­sławiał imię Twoje, albowiem dobre jest” (Ps 53, 8). To druga zasada nietolerancji katolic­kiej. Ależ, powiecie, dotychczas słyszymy tylko zasady miłości chrześcijańskiej. O, tak! Dla tej miłości powinniśmy być goto­wi wszystko oddać; wyrzec się świata całego, oddać majątek, życie nawet, jednego tylko uczynić nie możemy, i tu znaj­dujemy granicę, której nam przekroczyć nie wolno. Nigdy — przenigdy! — nie wolno nam zabijać praw­dy. Dlaczego nie widzicie w mu­rach tej świątyni katolickiej posągów bóstw pogańskich? Nas to pytanie przeraża; ale nie obawiajmy się, powiedzmy szczerze, co byśmy sądzić mo­gli, gdybyśmy z wysokości am­bony słyszeli prawdy katolic­kie, a za chwilę błędy heretyc­kie i pochwały dla wszystkich sekt na równi z obroną Kościo­ła; ależ w naszej myśli nigdy nie zrodził się ten obraz po­tworny i dziwi nas użycie tego rodzaju przypuszczeń! Dlaczegóż to? Dlaczego? Jeżeli nie mamy gotowej od­powiedzi, odpowiadam bez wa­hania, że takiego zespolenia światła i cieniów, fałszu i prawdy, nasz rozum nie poj­muje, serca nasze nie dopusz­czają. Tak! Tu umysł nasz nie zna tolerancji; i nie zna też Ko­ściół katolicki: „Cóż, bowiem za uczestnictwo sprawiedliwości z nieprawością? Albo, co za towarzystwo światłości z ciemnością? A co za umowa Chry­stusa z Belialem?” (2 Kor 13-16). „Bo nie możemy nic przeciwko prawdzie, ale za prawdą” (2 Kor 18, 8). „Nas to pytanie przeraża; ale nie obawiajmy się, powiedzmy szczerze, co byśmy sądzić mogli, gdybyśmy z wysokości ambony słyszeli prawdy katolickie, a za chwilę błędy heretyckie i pochwały dla wszystkich sekt na równi z obroną Kościoła; ależ w naszej myśli nigdy nie zrodził się ten obraz potworny i dziwi nas użycie tego rodzaju przypuszczeń!”. Rabin Arie Sztokman zapala świecę podczas międzyreligijnego spotkania modlitewnego w intencji pokoju na Bliskim Wschodzie, które miało miejsce 12 stycznia 2009 r. w katolickim kościele pw. Świętego Mikołaja z Bani w Buenos Aires. W modlitwę włączyli się przedstawiciele katolików, żydów i muzułmanów. Oczywiście prawda lub fałsz nie zjawia się nam w abstrakcji, ale zawsze reprezentowane są przez ludzi. Cóż, więc czyni Kościół? Czy może w celu uniknięcia najmniejszej obrazy każe nam milczeć wówczas, gdy ktoś odmiennych trzyma się przekonań, choćby szło o najistotniejsze prawdy? Ależ takie postępowanie każdy z nas uznałby za prostą małoduszność. Lecz nie o nas tu idzie. Ginie prawda, gdy zważać zaczyna na to, co się podoba lub nie podo­ba; biada nam, gdy przez nasze milczenie prawda wśród nas gi­nie. Wszakże i w jawnej obronie prawdy trzyma się Kościół nie­zachwianie słów św. Augusty­na: „interfice errorem, dilige errantem — zabijaj błąd, miłuj błądzącego człowieka”; i tam nawet, gdzie człowiek błądzący grozi zgorszeniem ogółowi chrześcijan, Kościół czyni to tylko, co czyni rodzina chrze­ścijańska względem swych dzieci. Dla dobra własnych dzieci nie dopuszczasz ich łączności z ludźmi niemoralnymi, czyli, używając wyrazów łacińskich, wykluczasz ex communione, od towarzystwa swych dzieci; nie masz do tych ludzi niemo­ralnych żadnej nienawiści, a nawet, o ile możesz, poma­gasz; i to tylko czyni Kościół. Ostateczny to środek i musi być używany przez społeczeń­stwo, które dba o swoje istnie­nie. Jednak nie wolno zapomi­nać, że nawet wykluczony z Kościoła jest bliźnim naszym, którego mamy otaczać mocą całej chrześcijańskiej miłości. A to już ostatnia reguła naszej nietolerancji. Pięknie brzmią te zasady, ale czym one są w ujęciu historycznym! Zdaje się, że wobec gromadzących się pod tym względem trudności trzeba by używać wielkiego wysiłku, aby obronić przeszłość Kościoła. Spotykam tu istotnie trudność, ale nie w wyszukaniu obrony; trudność polega na usunięciu przykrości, którą musi w sobie zawierać odpowiedź. Darujcie mi to, ale muszę otwarcie powiedzieć, że tylko powierzchowna znajomość historii jest jedynym powodem potępiania Kościoła. Zresztą sami osądźcie. Znany ze swej erudycji historyk, Konstanty Höfler, człowiek świecki, w dziełku Historia wieków średnich pisze: „Wobec potęgi świata muzułmańskiego dla wspólnej obrony wszystkie ludy Europy zespoliły się w jedną rodzinę, zwaną respublica christiana. Naturalnym ich węzłem była jedna wiara — Kościół katolicki. Każde, więc wykroczenie przeciwko jedności Kościoła uważano za najwyższą zbrodnię państwową; stąd straszne kary przeciwko heretykom, zapisane oczywiście nie w prawie kościelnym, ale w prawie cywilnym każdego narodu. Stąd krucjaty przeciwko albigensom, katarom, przeciwko Ezzelinow [1], stąd wyroki śmierci. Może zdaje się nam, że cały ogół niesłychanie błądził, po­czytując heretyckie jakieś twierdzenia za wykroczenie przeciwko jedności chrześci­jańskiej; ale te twierdzenia he­retyckie bynajmniej nie doty­czyły abstrakcji. O nie, nie była to abstrakcja, gdy zmierzały do zniszczenia rodziny chrześci­jańskiej; to nie był jakiś błąd z dziedziny spraw bezcelowych, gdy znosił podstawy własności, gdy obalał zasady autorytetu, wszelkiej władzy, prawa; były to błędy, które dzisiaj nie no­szą już osłony nauk religij­nych, ale bez maski otwarcie wyznają swój rzeczywisty cha­rakter; są wrogami istniejące­go porządku społecznego. Nie potępiajcie więc społeczeństw chrześcijańskich, które zbrod­nią nazywały, co zawsze jest zbrodnią, w jakiejkolwiek ona ukryje się formie. Lecz Kościół nigdy tych kar surowych nie używał. Inną Pan Bóg broń nam powierzył. Zna­cie ten obraz, skreślony dla wszystkich pokoleń ludzkich: wobec trybunału Antypatra stoi niewiasta, otoczona gro­nem siedmiu swoich synów; w oczach matki zadają im śmierć za mniemane przesądy. Zostaje już tylko jeden, prze­śliczny młodzian. Władca pod przysięgą obiecywał, że go bo­gatym uczyni, jeżeliby odstąpił od praw swej religii. O, co się działo w duszy nieszczęśliwej matki! Ona już po sześciokroć umarła, niech tylko napomni młodzieńca, a wrócą jej wol­ność, wrócą to ostatnie już dziecię! I cóż; schyliwszy się, mówiła do syna? „Synu mój, zmiłuj się nade mną (…). Pro­szę, abyś spojrzał w niebo i na ziemię, i na wszystko, co na nich jest, i zrozumiał, iż to Bóg z niczego uczynił i rodzaj ludz­ki. Tak się stanie, że się nie bę­dziesz bał tego kata; ale staw­szy się godnym braci twych to­warzyszem, przyjmij śmierć, abym cię z braćmi twymi w owym zmiłowaniu otrzyma­ła” (2 Mach 7, 27-29) ­i umarł. Umarła też — można rzec po raz ósmy — matka Machabejczyków. To jest najpo­tężniejsza broń wobec najnie­bezpieczniejszych żywiołów. Niezrozumiała dla nas, ale wy­próbowana w ciągu dziewiętnastu wieków. Kochajmy Kościół katolicki, który wpierw nim zrodził się wyraz „tolerancja”, stosował w całej pełni miłość chrześcijańską. ks. Adolf Szelążek

Za: ks. Adolf Szelążek, Nauki apologetyczne, Warszawa 1901. Tekst nieznacznie uwspółcześniono.

1 Ezzelino III da Romano (1194-1259), przywódca gibelinów; od 1239 r. rządził okrutnie w marchii trewizańskiej, gdy chciał podbić Mediolan, utworzono przeciw niemu ligę; w 1259 r. pobity pod Soncino, zmarł w niewoli.

Za: Zawsze wierni nr 3/2009 (118)

http://www.bibula.com/

Pokolenia przełomu wieków Spoglądając na historię polskiego narodu możemy zauważyć charakterystyczny rys naszych dziejów, związany nierozłącznie z żyjącymi i działającymi ludźmi. Otóż, szczególnie doniosłą rolę w historii Polski odgrywały pokolenia przełomu wieków, tzn. ludzie urodzeni w latach 60-tych i 70-tych jednego wieku, a których apogeum aktywności przypadało na początek wieku następnego, tj. do lat 20-tych i 30-tych wieku następnego. Powyższe nie oznacza, że nie było w naszej historii wielkich postaci, których okresy życia przypadały na lata środkowe każdego stulecia.

Pierwszym takim pokoleniem przełomu wieków było pokolenie Chrobrego. Bolesław I Chrobry (967-1025) – pierwszy Polski król razem z oddanymi mu ludźmi i całym, współczesnym mu ludem, żyjącym na przełomie wieków, umocnił nowopowstałe państwo, które skutecznie oparło się na początku XI w. naporowi niemieckiemu na wschód, podporządkowało sobie wschód (Ruś Kijowską) i południe (Czechy) i zostało zaliczone do królestw ówczesnej Europy (1025 r.), lojalnych wobec Stolicy Apostolskiej (korona Chrobrego pochodziła od papieża, a nie od cesarza) i zachowało niezależność od cesarstwa niemieckiego, które na Zachodzie Europy wprowadzało stosunki społeczne na modłę bizantyńską. W późniejszych latach natomiast – jak znamy historię – spadły na Polskę klęski, mimo przebłysku rządów Bolesława II Śmiałego, który – z kolei – nie popisał się w sprawach wewnętrznych, mordując pierwszego biskupa z polskiej krwi…

Drugim, doniosłym pokoleniem przełomu wieków, było to, którego aktywność przypadła na późne rządy księcia Władysława I Hermana (1043 – 1102) i rządy Bolesława III Krzywoustego (1085 – 1138). Ponownie, owo pokolenie, pod przywództwem Krzywoustego, który do końca swego władztwa nad Polska pozostał jedynie księciem – oparło się inwazji niemieckiej na początku XII w. (wyprawa wojenna cesarza Henryka V do Polski w 1109 r.). W dziedzinie kultury z tego okresu doniosłym pomnikiem piśmiennictwa, przedstawiającym dzieje polski do roku 1113, były spisane po łacinie kroniki Galla Anonima, zakonnika żyjącego na przełomie wieków XI i XII. Później natomiast – jak znamy historię – Polska straciła na znaczeniu, trawiona chroniczną słabością wewnętrzną, polegającą na rozbiciu dzielnicowym… Cóż powiemy o pokoleniu przełomu wieków XII i XIII w Polsce znajdującej się w apogeum podziałów dzielnicowych? Otóż słabość polityczna nie przeszkodziła, by w naszym narodzie zakwitła wielkość duchowa. Mieliśmy wtedy, na przełomie wieków XII i XIII, bł. Wincentego Kadłubka – drugiego kronikarza (spisał on dzieje naszej ojczyzny do roku 1202); mieliśmy wspaniałych mężów z rodu Odrowążów, którzy wykształcili się we Włoszech, zostali Dominikanami i sprowadzili do naszej ojczyzny zakon św. Dominika w roku 1218, sami zostając pierwszymi jego mnichami w Polsce: św. Jacek Odrowąż, bł. Czesław Odrowąż oraz Iwon Odrowąż, który został biskupem krakowskim, gdy bł. Kadłubek, zrzekł się biskupstwa w Krakowie, przekazując je w ręce Iwona, którego wybrał na swego następcę, co zostało zaakceptowane przez papieża. Bł. Wincenty Kadłubek zajął się pracą polegającą na spisaniu kroniki dziejów Polski. Z rodu Odrowążów pochodziła też zmarła w roku 1259 bł. Bronisława.

Czwartym, znaczącym pokoleniem przełomu wieków było to, które podjęło się dzieła scalenia Polski, czyli dzieła odbudowy po rozbiciu dzielnicowym zjednoczonego państwa. Pierwszą tego typu próbę podjął Przemysław II, ukoronowany na króla Polski przez Prymasa, arcybiskupa gnieźnieńskiego, Jakuba Świnkę (zm. 1314 r.). Przemysław II został zamordowany zdradziecko z inspiracji Brandenburgii w roku 1296. Arcybiskup gnieźnieński nadal popierał tendencje zjednoczeniowe i działania podejmowane w tym względzie przez Władysława Łokietka (1261 – 1333). W końcu zjednoczenie na tyle znaczące, na ile było to wówczas możliwe, zostało dokonane na początku XIV w. W skład scalonego państwa weszły przede wszystkim Wielkopolska i Małopolska, a Władysław II Łokietek został królem zjednoczonego państwa w roku 1320.

Piątym, niezapomnianym pokoleniem przełomu wieków w Polsce, było pokolenie Grunwaldu (1410); było to pokolenie rycerza Zawiszy Czarnego. Polska przygotowywała się do śmiertelnego starcia z Zakonem Krzyżackim od drugiej połowy XIV w. Unia personalna z Litwą i wybranie na króla Polski Władysława Jagiełły było częścią tego planu politycznego, prowadzonego od lat przez panów małopolskich – doradczą elitę każdego polskiego króla po zjednoczeniu. Ogromną rolę w tym planie odegrała ofiarność naszej królowej (a właściwie, króla Polski, bo nie było u nas instytucji królowej), św. Jadwigi (1374 – 1399), która zrezygnowała z własnych planów życiowych, zaślubiając w wieku 12 lat księcia litewskiego (1386 r.), Jagiełłę, i przyprowadzając tym samym do wiary chrześcijańskiej i cywilizacji łacińskiej Litwinów – ostatni pogański lud w Europie.

Szóstym, sławnym pokoleniem przełomu wieków, było pokolenie Mikołaja Kopernika (1473-1543). Nie uległo ono reformacji rozprzestrzeniającej się na Zachodzie Europy od czasu wystąpienia Lutra w 1517 r. Toczyło jeszcze wojny z Zakonem Krzyżackim (sam Kopernik kierował obroną zamku w Olsztynie podczas wojny w latach 1520-1521). Doczekało się też w końcu owo pokolenie ukorzenia krzyżaków, którzy – przyjąwszy luteranizm (wymowne świadectwo ich powierzchowności religijnej, jako zakonników) – złożyli w roku 1525 hołd lenny, zwany Hołdem Pruskim. W imieniu krzyżaków, nazywających się odtąd Prusami, hołd złożył przed polskim królem, Zygmuntem Starym, książę Albrecht Hohenzollern.

Siódmym, bohaterskim pokoleniem przełomu wieków, było to, które wsławił Kircholm (1605 r. – bitwa, w której 4 tys. wojska polskiego pokonało 11 tys. wojska szwedzkiego). Dowódcą sił polskich był hetman wielki litewski, Jan Karol Chodkiewicz (1560-1621) – zmarł podczas oblężenia przez Turków polskiego obozu pod Chocimiem. Pokolenie to wsławiła także bitwa pod Kłuszynem (1610 r. – wojsko polskie liczące 7 tys. rozbiło wojsko rosyjskie liczące 35 tys.) – mniej liczebne siły polskie pokonały Rosję i zdobyły Moskwę – stolicę rosyjskich carów (wyczynu tego dokonał jeszcze tylko Napoleon przy wydatnym udziale żołnierzy polskich, stanowiących 20% armii francuskiego cesarza). Dowódcą wojska polskiego pod Kłuszynem był hetman wielki koronny, Stanisław Żółkiewski (1550-1620), który w wojnie z Turcją poległ pod Cecorą. Sprawność wojsk polskich była wtedy ogromna nie tylko na lądzie, ale i na morzu (zwycięska bitwa floty polskiej z eskadrą szwedzką pod Oliwą w 1627 r.).

Ósmym, tragicznym pokoleniem przełomu wieków było pokolenie Stanisława Leszczyńskiego (1677-1766), króla Rzeczpospolitej w latach 1704-1709 i 1735-1736. Córka St. Leszczyńskiego, Maria, została żoną króla Francji, Ludwika XV, stąd wnukowie i prawnukowie tej Polki byli dalej królami Francji (Ludwik XVI zamordowany w czasie tzw. wielkiej rewolucji francuskiej, a następnie Ludwik XVIII, po abdykacji Napoleona, i Karol X). Znamiennym rysem okresu tego tragicznego pokolenia przełomu wieków XVII i XVIII była utrata znaczenia stronnictw drobnoszlacheckich na rzecz koterii magnackich, stąd ów niespokojny czas ciągłych wojen zewnętrznych i waśni wewnętrznych, gdzie bywało w Polsce dwóch królów równocześnie, a kraj był podzielony „od Sasa do Lasa” – przesądziło to w dłuższej perspektywie o upadku Polski pod koniec XVIII w.

Dziewiątym, heroicznym pokoleniem przełomu wieków, było pokolenie żołnierzy polskich i napoleońskich, czyli pokolenie księcia Józefa Poniatowskiego (1763-1813), a także generała Henryka Jana Dąbrowskiego (1755-1818), którego nazwisko upamiętnia nasz hymn narodowy. Polacy przełomu wieków XVIII i XIX podjęli ogromny trud odbudowania polskiego państwa, zagarniętego i podzielonego między trzy absolutystyczne władztwa. Próby tej podjęli się u boku Napoleona, który toczył wojny m. in. ze wszystkimi trzema zaborcami Polski – był, więc jedyną alternatywą i to alternatywą skuteczną, dopóki zwyciężał. Razem z Napoleonem wojsko polskie (wojsko Księstwa Warszawskiego) zapuściło się daleko w głąb Rosji, zajmując po raz drugi w historii (u boku Napoleona) starodawną stolicę rosyjskich carów…

Dziesiątym, pokoleniem przełomu wieków, mądrym historią doświadczonych klęsk i niepowodzeń, było pokolenie Romana Dmowskiego (1864-1939), a także Józefa Piłsudskiego (1867-1935). Było to też pokolenie Feliksa Konecznego (1862-1949), wybitnego historyka i filozofa dziejów i pokolenie generała Tadeusza Rozwadowskiego (1866-1928), szefa Sztabu Generalnego WP w 1920 r., kiedy to została wygrana Bitwa Warszawska i wojna Polski (zaledwie odbudowanej) z Rosją bolszewicką. Pokoleniu temu na początku XX w. – ludziom i przywódcom narodu urodzonym w latach 60-tych i 70-tych XIX w. – udało się odbudować i zorganizować państwo polskie po 123 latach niewoli. Wspomnieć przy tej okazji możemy jeszcze innych wybitnych Polaków i przywódców narodu (ze wszystkich jego warstw i kręgów społecznych), którzy kładli podwaliny pod odbudowę i organizację odradzającego się państwa: Wincenty Witos (1874-1945), Ignacy Jan Paderewski (1860-1941), Wojciech Korfanty (1873-1939), Maurycy Zamoyski (1871-1939), Stanisław Grabski (1871-1949), Władysław Grabski (1874-1938) i wielu, wielu innych… Cóż natomiast powiemy o jedenastym pokoleniu przełomu wieków – o pokoleniu z przełomu XX i XXI w., czyli o ludziach urodzonych w latach 60-tych i 70-tych minionego stulecia? Ludzie ci znajdują się obecnie w sile wieku. Posiadają (jeszcze) własne państwo względnie wolne, które wolność uzyskało na początku dekady lat 90-tych XX w. Czymże pokolenie to zapisze się w historii Polski i narodu polskiego? Głównym wyzwaniem, jakie przed nim stoi, czyli przed ludźmi urodzonymi w Polsce w latach 60-tych i 70-tych minionego stulecia jest poprowadzenie na zasadach przywództwa narodowego odnowy moralnej w duchu i kierunku, jaki wskazał i wciąż depozytem swego nauczania wskazuje bł. Jan Paweł II. Odnowa moralna jednak nie wyjdzie naszemu narodowi bez radykalnego opowiedzenia się za Chrystusem. Taki właśnie kierunek wskazuje nam (po dwudziestu wiekach chrześcijaństwa na Ziemi) nasz współczesny błogosławiony. Radykalne opowiadanie się za Chrystusem, to zaprowadzanie Królestwa Bożego, Królestwa Chrystusa na Ziemi, a na początek – na naszej, polskiej ziemi. Prosimy stale o to, powtarzając słowa modlitwy, jakiej nauczył ludzi Jezus Chrystus: „przyjdź Królestwo Twoje”. Królestwa zaś nie można wprowadzać, zapominając o jego Królu. Chrystus, bowiem – w dosłownym tego słowa znaczeniu – jest Królem – Królem Wszechświata; jest także Polskim królewiczem, gdyż Jego Matka, św. Maryja Panna, jest prawowitą Królową Polski. Wyniesienie, więc Jezusa Chrystusa na Króla Polski (Intronizacja) stanowi logiczną konsekwencję dziejów naszej ojczyzny. Albo pokolenie przełomu XX i XXI w. tego dokona, albo zginie, a z nim zginie na zawsze Polska i naród polski, bo zawsze tak się dzieje, gdy dany naród nie wypełnia swojego dziejowego powołania… Czy w naszym, dzisiejszym pokoleniu przełomu wieków jest ktoś na miarę Chrobrego, Krzywoustego, św. Jacka, Łokietka, Zawiszy, Kopernika, Chodkiewicza, Leszczyńskiego, Poniatowskiego czy Dmowskiego? – Ktoś (spośród biskupów lub przywódców politycznych), kto podniesie dzieło Intronizacji i pokaże tym samym Polsce i całemu światu właściwy kierunek rozwoju moralnego? Antoni K. Chrzonstowski

L.A.S.

http://sol.myslpolska.pl

Czujemy się zmuszeni przypomnieć, iż kierunek, jaki wskazał nam nasz ostatni, współczesny błogosławiony – to poparcie globalizacji i wejście do Unii Europejskiej wraz z jego konsekwencjami, które człowiek tego kalibru intelektualnego mógł przewidzieć. – admin.

Galopująca inflacja Rekordowy poziom inflacji w maju – 5 procent Ceny dóbr i usług konsumpcyjnych osiągnęły poziom o 5 proc. wyższy niż przed rokiem i o 0,6 proc. wyższy niż przed miesiącem. Tak wysokiej inflacji nikt z ekonomistów się nie spodziewał. Po trzykrotnej podwyżce stóp procentowych w tym roku spodziewano się raczej stopniowego wygaszania tempa wzrostu cen. Tak wysokiego tempa wzrostu cen nikt się nie spodziewał. – To najwyższy odczyt inflacji od sierpnia 2001 r. i dwa razy wyższy od oficjalnego celu inflacyjnego Narodowego Banku Polskiego – podkreśla Piotr Łysienia, ekonomista banku BPH. Największy wpływ na przyspieszenie tempa inflacji miało, jego zdaniem, szybsze tempo wzrostu cen żywności. - Największym zaskoczeniem jest wzrost cen odzieży i obuwia. Dzięki taniemu importowi z Azji ta kategoria dóbr dotychczas obniżała inflację – zwraca uwagę Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers. - Inflacja na poziomie 5 proc. jest szokująco wysoka. Sądziłem, że jej wzrost ograniczą spadające w sezonie ceny warzyw, ale najwyraźniej dały o sobie znać inne czynniki, jak ceny paliw, surowców i żywności – przyznaje prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. Po kwietniu wskaźnik inflacji wyniósł 4,5 proc. rok do roku, więc Rada Polityki Pieniężnej podniosła stopę referencyjną NBP o 25 punktów bazowych. Nie minęły dwa tygodnie i inflacja znów wyprzedziła poziom stóp, i to aż o 0,5 procent. Gdyby Rada chciała znów uzyskać dodatni poziom realnych stóp procentowych, musiałaby je podnieść aż o 50 punktów bazowych. Tak drastyczna podwyżka zadusiłaby wzrost gospodarczy, i to niemal w przededniu wyborów. - Rada Polityki Pieniężnej na pewno nie wpadnie w panikę po danych o majowej inflacji – pospieszył z zapewnieniem prezes banku centralnego Marek Belka. Przypomniał, że kroki podjęte dotychczas przez Radę, tj. trzy podwyżki stóp, z natury rzeczy oddziałują na gospodarkę z pewnym opóźnieniem. Na alarmujące dane o inflacji zareagował natychmiast premier, zapewniając, że „z końcem lata inflacja powinna słabnąć”. – Walka z inflacją jest zadaniem NBP i Rady Polityki Pieniężnej – podkreślił Donald Tusk. Prezes PiS skrytykował premiera za brak działań osłonowych wobec najsłabszej części społeczeństwa, dla której wzrost cen jest szczególnie dotkliwy. – Rząd posiada takie instrumenty, ale po prostu nie chce ich użyć, bo sam zapędził się w sytuację, że jest to rzeczywiście trudne – zauważył Jarosław Kaczyński. - Wysoka inflacja to najskuteczniejszy podatek, który po cichu, bez udziału urzędu skarbowego, zabiera z naszych kieszeni 5 proc. wypracowanych pieniędzy. Gdy rosną ceny – rosną dochody budżetowe z VAT, co ułatwia ograniczenie deficytu budżetowego – komentuje Jerzy Bielewicz, szef Stowarzyszenia „Przejrzysty Rynek”. - Z inflacją jest podobnie jak z cholesterolem: może być dobra lub zła. „Dobra inflacja” ma miejsce wtedy, gdy gospodarka idzie pełną parą, ceny rosną, ale też rośnie produkcja, zatrudnienie, wynagrodzenia i przybywa miejsc pracy – tłumaczy finansista. To, z czym mamy obecnie do czynienia, to inflacja w kryzysie, a więc – według określenia finansisty – „zła inflacja”. – W skali globalnej polega to na tym, że coraz więcej pieniędzy „goni” za coraz mniejszą ilością towaru, nakręcając wzrost cen – wyjaśnia Bielewicz. Dóbr na rynku ubywa, ponieważ gospodarka realna wciąż balansuje na krawędzi kryzysu, coraz większe obszary świata ogarnięte są wojnami, zamieszkami, destabilizacją, przez co są wyłączone z produkcji, a handel międzynarodowy obarczony jest coraz wyższym ryzykiem. Jednocześnie przybywa pieniędzy w obiegu dzięki bankom centralnym, które kreują pieniądz pod zakup obligacji państw, które zadłużyły się w kryzysie po uszy. - Globalna inflacja, z którą mamy obecnie do czynienia, zawiera ogromny potencjał destrukcji. Coraz bardziej realna staje się sytuacja, że gospodarka stanie w miejscu, a w sklepach znów napotkamy puste półki – ostrzega Bielewicz. Według niego, jedynym sposobem powstrzymania rozkładu systemu gospodarczego jest restrukturyzacja zadłużenia krajów z listy potencjalnych bankrutów, po części kosztem instytucji finansowych, które pomagały im zaciągać długi, oraz naprawa banków centralnych, które dziś są jak wydmuszki, gdyż skupują „śmieciowe” papiery rządowe, by przedłużyć na jakiś czas funkcjonowanie strefy euro, czy gospodarki amerykańskiej. Równocześnie konieczna jest, zdaniem Bielewicza, reforma światowego systemu finansowego i globalnych instytucji finansowych. Chodzi o regulację rynku instrumentów pochodnych i kontrolę nad nim, oddzielenie tradycyjnej sfery bankowości od bankowości inwestycyjnej oraz o podział największych banków globalnych, które obecnie są „zbyt duże, żeby upaść”. Małgorzata Goss

http://www.naszdziennik.pl

To polityczna bomba? „Chcą zrobić z niego premiera” Zdaniem prof. Jadwigi Staniszkis Platforma Obywatelska szykuje się do koalicji z SLD. Jak ujawnia socjolog, są pomysły, aby z Aleksandra Kwaśniewskiego zrobić premiera. - Zresztą w retoryce tej partii, chociażby w stwierdzeniu, że „rząd PO przed księdzem klękać nie będzie”, widać wyraźne przesunięcie w lewo – zauważa w rozmowie z Wirtualną Polską.

Joanna Stanisławska: Postulat postawienia byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego i byłego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu to główne wnioski raportu przygotowanego przez szefa komisji śledczej badającej okoliczności śmierci Barbary Blidy Ryszarda Kalisza (SLD). Bliskość wyborów czyni moment przygotowania raportu dosyć niefortunnym, nawet Donald Tusk ocenił, że „coś za blisko jest wyborów, bym uznał ten pomysł za zupełnie wolny od tego kontekstu”. Prof. Jadwiga Staniszkis: Ten wniosek ma charakter czysto polityczny, to przedwyborcza „wrzutka”. Samobójstwo pani Blidy to była tragedia i należy wyjaśnić okoliczności, w jakich do niej doszło, ale tezy przedstawione przez szefa komisji są bezpodstawne.

- Traktuję historię z Trybunałem czysto humorystycznie – mówił były minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. A prezes PiS Jarosław Kaczyński żartował: – Już się pakuję, wybieram na Sybir. Czy taki lekceważący komentarz jest na miejscu? - Słowa o pakowaniu się na Syberię i szykowaniu kożucha były niepotrzebne. Można jednak je zrozumieć w kontekście absurdalności zarzutów. Są przecież inne sprawy, za które osoby odpowiedzialne prędzej powinny trafić przed Trybunał Stanu, jak np. kwestia rzekomych tajnych więzień CIA na terenie naszego kraju za czasów rządów SLD, kiedy nota bene Kalisz był ministrem administracji i spraw wewnętrznych, czy nieprzestrzeganie procedur ws. wyboru metody śledztwa smoleńskiego.

Zaskoczyła panią decyzja Joanny Kluzik-Rostkowskiej o przejściu do PO? - Z pewnością byłam mniej zaskoczona niż jej koledzy z PJN, którzy łudzili się do końca, że okaże się lojalna. Zachowała się nieprzyzwoicie, zwłaszcza, że wielu działaczy PJN wyszło z PiS w geście solidarności z nią. Tymczasem Kluzik-Rostkowska porzuciła ich w potrzebie, myśląc tylko o własnej karierze.

Ale twierdzi, że była uczciwa wobec kolegów i powiadomiła ich o swojej decyzji. To oni nie chcieli realizować jej koncepcji politycznej – w związku, z czym nie widziała już dla siebie miejsca w partii. - Takie przejście było po prostu nie fair, bez klasy. Skoro zdecydowała się założyć partię, powinna walczyć do końca, przecież piłka wciąż jest w grze, można wiele zrobić, ale trzeba zakasać rękawy i wziąć się do pracy. Kluzik-Rostkowska myślała o sobie, że jest super, a życie powiedziało jej: „sprawdzam”. Myślała, że sama wypracowała 47-procentowy wynik Jarosława Kaczyńskiego z kampanii prezydenckiej, a był to wynik zaskoczenia, nowej, jakości wynikającej z przeciwstawienia portretu agresywnego „Kaczora”, jaki malowała Platforma z rzeczywistym wizerunkiem spokojnego i rzeczowego prezesa. Była szefowa PJN nie ma tej dynamiki, co Kaczyński.

Źle zrobiła, że opuściła tonący okręt? Dla jej kariery to chyba dobrze. - Kluzik-Rostkowska popełniła ogromny błąd. Sądzę, że uzyska bardzo marny wynik lub wręcz nie wejdzie do parlamentu, mimo pierwszego miejsca na liście. Zdarzały się takie przypadki, bo Polacy nie lubią takich politycznych „zdrad”. To będzie załamanie jej kariery. W nowej partii też nie witają jej z otwartymi rękami: „spadochroniarze” są bardzo źle przyjmowani w regionie, w śląskiej Platformie aż kipi. A Kluzik-Rostkowska będzie dodatkowo w trudnej sytuacji, gdyż będzie musiała w kampanii atakować dawnych kolegów.

Wybór europosła Pawła Kowala na prezesa PJN był dla wielu dużym zaskoczeniem. Eksperci mówią, że będzie on „grabarzem” tego ugrupowania. - Kowal to wybitna osobowość i absolutne przeciwieństwo swojej poprzedniczki. Robi błyskotliwą karierę w dyplomacji europejskiej, napisał fantastyczną pracę doktorską, teraz wziął na siebie ciężkie zadanie poprowadzenia PJN do wyborów, choć pewnie nie do końca było mu to na rękę. Ma jednak poczucie odpowiedzialności za partię, nie chciał kolegów zostawić na lodzie, więc zaryzykował wszystko. To człowiek o dużych, ale nieefekciarskich zdolnościach przywódczych, który budzi sympatię i szacunek swoimi kompetencjami i nieagresywnością. To wszystko w przyszłości zaprocentuje.

Sondaże są jednak dla PJN okrutne. Czy ugrupowanie pod nowym kierownictwem zdoła przekroczyć próg wyborczy? - Jest szansa, że uda się zebrać wymagane 5% głosów, a w ostateczności 3%, które pozwolą PJN, jako partii skonsolidować się do następnych wyborów.

Czy możliwy jest wspólny start Polska Jest Najważniejsza w wyborach z Markiem Jurkiem i UPR? Te dwie formacje już się porozumiały i zapraszają PJN do rozmów. - To byłoby dobre posunięcie.

Jan Filip Libicki, były polityk PJN twierdzi, że Kowal jest prezesem „parawanowym”, a partią rządzi „z tylnego siedzenia” Elżbieta Jakubiak. Ile w tym prawdy? - Ela, którą bardzo i lubię szanuję, szczególnie przeżyła fatalne posunięcie Kluzik-Rostkowskiej. W związku z jej odejściem, razem z Kowalem wzięła na swoje barki trudne zadanie poprowadzenia partii do wyborów. To świetna organizatorka, a przy tym osoba niesamowicie ciepła, skromna i prostolinijna, obce są jej wszelkie intrygi.

Czy możliwe są powroty PJN-owców do PiS? - Trudno powiedzieć, Jarosław Kaczyński czynił próby ich ponownego przyjęcia, ale spotkało się to z niezrozumieniem wśród aparatu partyjnego. Z pewnością byłoby to niesprawiedliwe w stosunku do tych wszystkich, którzy w trudnych chwilach byli lojalni, a których szanse wyborcze w finale kampanii samorządowej PJN-owcy pogrzebali. Więcej centroprawica może ugrać idąc do wyborów osobno i potem zawierając koalicję.

A więc koalicja PiS-PJN? - Takie rozwiązanie byłoby optymalne. Odmienione PJN, bez Kluzik-Rostkowskiej, które głosiłoby konserwatywne hasła w sferze obyczajowej i liberalne, jeżeli chodzi o gospodarkę, wzmocniłoby liberalne skrzydło w PiS. To byłaby droga do ewolucyjnego odświeżenia centroprawicy, w której współistniałoby wiele nurtów. Do niej należy przyszłość.

Kluzik-Rostkowska mówi, co innego, jej zdaniem PJN, który nie przekracza progu wyborczego, faktycznie służy PiS. - W interesie PiS leży, by PJN pod nowym kierownictwem wszedł do sejmu i głosząc konserwatywno-liberalne hasła, odebrał Platformie jak najwięcej elektoratu.

Kluzik-Rostkowska powiedziała, że jest z PO, bo chce zrobić wszystko, aby PiS nie wróciło do władzy i by nie doszło do „najgorszego”, czyli do koalicji PiS z SLD. Taki scenariusz może się wydarzyć? - Na razie to Platforma pcha się do koalicji z SLD: są podobno pomysły by zrobić z Aleksandra Kwaśniewskiego premiera. Zresztą w retoryce tej partii, chociażby w stwierdzeniu, że „rząd PO przed księdzem klękać nie będzie”, które padło w gdańskiej Ergo Arenie, widać wyraźne przesunięcie w lewo.

Wcześniej o szykowanej koalicji PiS z SLD mówił Bartosz Arłukowicz, który w rządzie Platformy walczy z wykluczeniem społecznym. - PO swoją polityką raczej wyklucza niż walczy z wykluczeniem. Takie transfery to łamanie charakterów tych ludzi, a na dłuższą metę także ich karier, uprzedmiotawianie ich.

Wyklucza pani możliwość koalicji PiS-SLD? - W polityce nigdy nie mówi się nigdy. Taki wariant też jest możliwy. Trudno byłoby sobie wyobrazić koalicję z SLD Millera czy Oleksego, ale Napieralski nadał tej partii nowe oblicze. Ostatnie ruchy Kalisza to jednak wyraźne granie na to, by taką koalicję zablokować. Mam wrażenie, że w SLD panuje dwuwładza – w jedną stronę ciągnie Kwaśniewski, inną strategię ma szef Sojuszu. Jednak potencjalnym koalicjantem dla PiS jest też PSL, SLD jest brana pod uwagę w ostatniej kolejności. Wyobrażam sobie także koalicje zadaniowe, współpracę w konkretnych przypadkach, z ludźmi z różnych środowisk, którzy mają podobny do PiS system wartości w danej sprawie.

Czy koalicja z SLD to nie jest zbyt wysoka cena za władzę? Słychać głosy, że Jarosław Kaczyński jest gotów ją zapłacić za zemstę na Tusku. Zemsta jest głównym motorem jego działania? - Głównym celem Jarosława Kaczyńskiego jest działanie na rzecz rozwoju Polski, budowa jej silnej pozycji w Europie i walka o zachowanie suwerenności w zakresie, w jakim jest to możliwe. Także m.in. odbudowanie więzi w Europie Środkowej, np. Węgry Orbana to naturalny sojusznik dla PiS, praca na rzecz zwiększenia szans na rynku pracy dla młodych ludzi i w związku z tym zatrzymania ich w kraju oraz walka o prawdę ws. katastrofy smoleńskiej.

Poprzez transfery Platforma tworzy wizerunek partii otwartej, zapraszającej ludzi o innych poglądach, co może zjednać do niej wyborców. Jak pani ocenia tę strategię? - PO nie jest wcale partią otwartą, przychodzą do niej ludzie, którzy wcześniej wynegocjowali cenę za swoje przejście, bo w ojczystej partii czuli się niedocenieni lub mieli małe szanse na ponowny wybór do parlamentu, więc chcieli zabezpieczyć swoją przyszłość. To transakcja kupno-sprzedaż. Platforma może się na tym przejechać, bo powstał ferment wewnątrz partii: organizacje terenowe aż się gotują. Działacze regionalni, którzy zbierali bezpośrednie ciosy od wyborców za politykę Platformy, nie rozumieją tej strategii, nie chcą się godzić na spychanie na drugi plan na rzecz gwiazd jednego sezonu.

Czy były spin-doktor Adam Bielan ma szansę na powrót do PiS? Mówiło się też, że możliwe jest jego ponowne przyjęcie do PJN. Który wariant wchodzi w grę? - Powinien wrócić do PJN. Byłoby to zrozumiałe, gdyż odszedł w wyniku osobistego konfliktu z Kluzik-Rostkowską. Odbyłoby się to z korzyścią dla tej partii, jak i dla sylwetki Bielana.

Platforma wielokrotnie kusiła Pawła Poncyljusza, Julia Pitera mówiła o nim ciepło, że PO byłaby naturalnym miejscem dla niego. Ulegnie? - Platforma nie jest partią wartości, ale formacją budowaną na zasadzie wspólnoty interesów. Najpierw buduje kapitał polityczny, potem go konsumuje. Działacze PO to karierowicze, oni nie rozumieją PiS i dlatego określają go mianem „sekty”. Są nieprzyzwyczajeni do emocji, u nich ich nie ma. Tymczasem Poncyljusz jest człowiekiem, który działa dla ideałów, nie uważa siebie za towar, który można kupić. Zawsze krytykował Platformę i trudno, żeby teraz zmienił zdanie.

Kluzik-Rostkowska nie miała z tym problemu. Jarosław Gowin ujawnia, że będą dalsze transfery, jak mówi chodzi o trzy-pięć nazwisk. Będzie wśród nich Poncyljusz? - Nie siedzę w jego skórze, ale z pewnością byłaby to bardzo trudna decyzja dla osoby z jego charakterem i życiorysem. On w polityce zawsze starał się zachować przyzwoitość i był wierny swoim poglądom.

A Elżbieta Jakubiak? - Na pewno jest jej bliżej do PiS, niż do Platformy – partii, w której panuje hipokryzja i odwlekanie kłopotliwych decyzji. Tak jak Poncyljusz, jest politykiem wartości, a nie gry.

Jolanta Szczypińska jest przekonana, że Jarosław Kaczyński znów zostanie premierem. Pani też ma takie przeświadczenie? Jakiego wyniku PiS się pani spodziewa? - Ma na to duże szanse, jest zdeterminowany i przygotowany do pełnienia tej funkcji. Sądzę, że PiS uzyska świetny wynik w wyborach. Jest w nim dynamizm i energia.

Pani jest dobrej myśli, jeśli chodzi o szanse PiS, ale 1 lipca rozpoczyna się polska prezydencja, która najpewniej przyniesie dodatkowe punkty Platformie, a premierowi da wiatr w żagle. - Tusk jest słabą osobowością, kunktatorem, który ciągle ucieka od odpowiedzialności. Teraz jeździ po europejskich stolicach, by radzić się jak prowadzić prezydencję, a naprawdę jest to obliczone na to, by jego „doradcy” czuli się współodpowiedzialni za jej organizację i nie mogli go później krytykować. Jednocześnie, kiedy widzi konkurencję, bezlitośnie uderza, taki był przypadek Schetyny, Gowina czy wcześniej Rokity.

Jarosław Kaczyński równie bezlitośnie eliminuje konkurentów. - Tak, ale Kaczyński w swoich działaniach jest bardziej emocjonalny, impulsywny. W przypadku Tuska wszystko jest wynikiem zimnej kalkulacji skrywanej pod uśmiechem, dlatego w partii panuje strach, a działacze boją się wychylić. Owszem, zdarza się, że prezes PiS powie coś brutalnego, ale potem żałuje, wyciąga rękę.

Jak powinna wyglądać kampania PiS? - W kampanii PiS powinien położyć nacisk na mówienie o istotnych problemach Polaków, takich, których rozwiązanie jest możliwe w perspektywie najbliższych czterech lat. Bez agresji przedstawiać zagrożenia, jakie pojawiły się za rządów Platformy, a są wynikiem antyrozwojowej i krótkowzrocznej polityki. Jeżeli taki przekaz trafi do mediów, PiS będzie jawił się, jako ta partia, która jest kompetentna, podczas gdy Platforma wypadnie na tą, która tylko leje wodę i składa obietnice bez pokrycia. Wszystko to połączone z jeżdżeniem po Polsce i bezpośrednim kontaktem, tak jak ostatnio z młodzieżą w Warszawie, zaowocuje.

Na razie media nagłośniły wpadkę organizatorów Kongresu Młodych PiS, którzy zafundowali prezesowi partii wejście na salę przy żwawych dźwiękach hitu We Will Rock You grupy Queen. Tekst piosenki miał dosyć kontrowersyjny tekst: „Masz błoto na twarzy, ty wielka hańbo, koleś jesteś już stary i biedny, niech ktoś ci pokaże twoje miejsce”. - To fajna, porywająca muzyka, ale widać ktoś, kto ją wybierał nie wsłuchał się w słowa. Z pewnością nie jest to jednak przesłanie młodych działaczy PiS dla prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Czy znów zobaczymy Jarosława Kaczyńskiego w wersji soft? W samym PiS zdania na temat zmiany wizerunku prezesa PiS na łagodny w kampanii prezydenckiej były podzielone, przeciwni byli m.in. Jacek Kurski i Zbigniew Ziobro. - Jarosław Kaczyński nie zmienił się ani o milimetr, po prostu w tamtym momencie odczuwał w inny sposób, był spokojny, wyluzował, bo polityka wydawała mu się nieistotna, zeszła na dalszy plan. Spory i walka z przeciwnikami politycznymi to było małe piwo przy tragedii, która go spotkała, dlatego nie przykładał do niej emocji, miał je gdzie indziej. Miał ekumeniczne nastawienie, bo widział, że są rzeczy ważniejsze niż konflikt polityczny. Każdy w takiej sytuacji byłby załamany, zwłaszcza, że prezes stracił brata-bliźniaka, do tego musiał okłamywać ciężko chorą matkę. Później jego przeżywanie uległo zmianie, nie przerwał żałoby, ale ona tkwi w nim głębiej, stała się stałym elementem jego życia. Powróciło też zainteresowanie polityką – zrozumiał, że jest całym jego życiem. To nie była kalkulacja – Jarosław Kaczyński robił to, co mu dyktowało serce.

Zdaniem Ziobry prezes PiS, który był wówczas w traumie dał wolną rękę sztabowi, który zrealizował taki przekaz. Niejako, więc uległ Adamowi Bielanowi. - Było inaczej. Wszyscy w sztabie nie wiedzieli, jak zachować się wobec Jarosława Kaczyńskiego w traumie, co mu powiedzieć, czy może lepiej milczeć, w związku, z czym trzymali się na dystans.

Czy temat smoleński powinien odgrywać dużą rolę w kampanii? - Sądzę, że wystarczy punktowanie nieudolności Platformy ws. smoleńskiego śledztwa i zwłoki z publikacją raportu Millera. PiS powinien unikać emocji i wielkich słów, mówienia o krzyżu i pomniku, ale za to na każdym kroku podkreślać, że jak wróci do władzy, z energią przystąpi do wyjaśniania wszystkich okoliczności katastrofy.

„Newsweek” poinformował, że raport Millera ujrzy światło dzienne dopiero po wyborach. Ministerstwo dementuje: raport zostanie opublikowany tak szybko jak to możliwe. Jak pani sądzi, kiedy to nastąpi? - Opóźnianie publikacji raportu działa na korzyść Donalda Tuska i zwiększa jego szanse w wyborach, gdyż wnioski w nim zawarte nieuchronnie uderzałyby w premiera i jego otoczenie. Jeżeli jego twórcy poważnie podeszli do sprawy, raport powinien obciążać kancelarię premiera, która przygotowywała wizytę prezydenta w Smoleńsku, a w szczególności Radosława Sikorskiego, Bogdana Klicha i Tomasza Arabskiego.

Według resortu, długi czas prac podyktowany jest troską o ich wysoką, jakość. - Wychodzę z założenia, że ten raport nie może być konkluzywny, gdyż śledczy nie mieli dostępu do podstawowych dowodów, np. do wraku samolotu. W związku z tym znak zapytania zawsze pozostanie.

Czy największą obsesją Jarosława Kaczyńskiego jest lęk przed oddaniem władzy w partii? Tak twierdzi europarlamentarzysta PJN Michał Kamiński. - Jarosław Kaczyński jest w doskonałej formie. Lubi to, co robi, polityka to całe jego życie, wyżywa się w niej. Nie widzę potrzeby, ani możliwości oddania przez niego władzy w partii.

Sędzia, który prowadzi proces wytoczony Jarosławowi Kaczyńskiemu przez byłego szefa MSWiA Janusza Kaczmarka, pytał o stan zdrowia psychicznego prezesa PiS. Jak pani ocenia jego kondycję psychiczną? - To, że pytano o coś takiego uważam za rzecz karygodną. Kondycja psychiczna Jarosława Kaczyńskiego jest znakomita.

Marta Kaczyńska ma wesprzeć stryja w kampanii wyborczej. Jej udział pomoże? Swego czasu na wizerunku prezesa PiS negatywnie zaciążyły „wybryki” męża jego bratanicy Marcina Dubienieckiego. Kaczyński ubolewał nawet, że nie może jej doradzić, by się z nim rozwiodła. - Moim zdaniem nie powinna się angażować, w kampanii to specjalnie nie pomoże, a samej Marcie może zaszkodzić. A pan Dubieniecki faktycznie jest dosyć nieciekawą postacią.

Czy Zbigniew Ziobro szykuje ofensywę polityczną? Były minister sprawiedliwości ożenił się, będzie miał dziecko – czy w ten sposób usuwa ostatnie rysy na wizerunku, które stały na drodze po władzę? Czeka nas wielki powrót europarlamentarzysty do krajowej polityki? - Pan Ziobro zakochał się, założył rodzinę i niech będzie szczęśliwy. Nie doszukuję się w tym drugiego dna, gdyż taki poziom analizy życia politycznego mnie nie interesuje. Z pewnością jest człowiekiem z perspektywami. To osoba, która łączy w sobie wrażenie słabości i delikatności z determinacją, jest popularny i lubiany – to wszystko może stanowić kapitał, ale na daleką przyszłość. Pod warunkiem, że nie będzie intrygował oraz nauczy się Europy i świata. Joanna Stanisławska

Wstrząsające słowa o zgodzie władz stolicy na przemoc wywiad Redakcji wPolityce.pl z Ewą Stankiewicz wPolityce.pl: o co pani zdaniem chodzi w tych ciągłych i tak brutalnych próbach likwidacji namiotu „Solidarnych 2010″ na Krakowskim Przedmieściu? Komu przeszkadza, że współpracujące z panią kilkadziesiąt osób, na zmiany, demonstruje nosząc namiot? Ewa Stankiewicz, reżyser, dokumentalistka, szefowa Stoawrzyszenia Solidarni 2010: To są takie złośliwości, obliczone na to by nas zmęczyć. A jak się chce to powód zawsze się znajdzie.

Ale pozwoleń na demonstracje nie macie? Skąd, oczywiście, że mamy. Wszystkie zgromadzenia, każdego dnia, są legalnie zgłoszone, każde z mobilnym namiotem. Nikt nam nie może narzucić, w jakim tempie ten namiot ma się przemieszczać.

Jakiego użyto pretekstu? Takiego, że aż niepoważnie go powtarzać, – że stołek, który stał pod namiotem, go unieruchamia. To jak z Barei. Tak, te skojarzenia z PRL się narzucają chyba wszystkim. I jak w PRL posługują się prawem w sposób albo dowolnie ogólny albo szczególarski. Na przykład pojawiło się określenie „naniesienie”.

Naniesienie? Tak. Zarząd Dróg i Mostów uważa, że może nas dzięki temu prześladować. Bo to nie jest trwałe przymocowanie, ale też nie coś, co jest w ruchu. Jakaś pośrednia forma. I uznano, że nasz namiot, właściwie parasol ogrodowy, bez ścian, bez przymocowania do podłoża, to jednak naniesienie. Zresztą, nie wiem, wiadomo, o co chodzi. To pretekst. Chcą nas przegnać, zniechęcić i wciągnąć w takie absurdalne rozmowy.

To nie dajmy się wciągać. Cofnijmy się do początku waszej akcji. Po co stoi ten namiot? Po co spotykacie się na Krakowskim Przedmieściu? To był w zamyśle, i jest dla tysięcy ludzi, kawałek wolnej Polski. Upomnienie się o godność i honor. Przyczółek normalności. Kiedy jeżdżę po Polsce prezentując film „Krzyż”, bez przerwy słyszę słowa wsparcia i podziękowań.

Skąd się wzięła idea tej demonstracji? Ustawienia takiego znaku sprzeciwu w przestrzeni publicznej? Z bezsilności. Z poczucia, że ktoś musi wreszcie rozpocząć walkę o normalność. O wolność. O elementarną odpowiedzialność władzy. Tymczasem po tragedii smoleńskiej nikt za nic nie odpowiedział.

Lewicowa prasa drwi, że to robienie z siebie ofiary, niepotrzebne budowanie przekonania, że nie ma normalnej demokracji, że to historyczne. Te przytoczone szyderstwa to i tak nie najgorsza rzecz. Bo oprócz tych dobrych ludzi, którzy przynoszą nam jedzenie, którzy nas wspierają, często przechodzący pukają się w głowę, pokazują wulgarne gesty czy klaszczą straży miejskiej, gdy nas atakuje, gdy rozbiera nasz namiot. Ale odpowiadając na pytanie: najtrwalej, najmocniej kształtują świadomość ludzi media elektroniczne. W nich nie ma żadnej równowagi. Panuje niemal pełen monopol reżimu. Nie możemy, więc powiedzieć, w wolny i spokojny spokój, o co nam chodzi, o co walczymy. Czy to jest normalna demokracja? W mediach drukowanych jest ostatnio nieco lepiej, podobnie w Internecie, także dzięki portalowi wPolityce.pl.

Chodzi, więc o dostęp do mediów? Oczywiście, że nie tylko. To zaledwie środek. Chodzi o to, że nie ma drugiego takiego państwa na świecie, państwa uważające się za demokratyczne, w którym minister odpowiedzialny za bezpieczeństwo głowy państwa, nie ponosi żadnej odpowiedzialności za niedopełnienie obowiązków służbowych, lub świadomie działał na szkodę Polski, pozostaje na stanowisku. Więcej – sam prowadzi śledztwo w swojej sprawie. To nie jest normalne, to wymaga protestu.

I dlatego władzy pani zdaniem tak przeszkadza namiot? Tak. Czują, że prawdy nie da się zamieść pod dywan. Zdają sobie sprawę, że jeśli ta ekipa nie zostanie kiedyś osądzona za traktowanie śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, dogadywanie się z Rosją za plecami polskiej głowy państwa, za skandaliczne zaniedbania w śledztwie, oddanie wszystkiego w ręce Rosjan, to nie będziemy nigdy normalnym krajem. To właśnie powinien osądzić trybunał stanu. I oni wiedzą, że prędzej czy później to nastąpi. Nie uciekną przed tym. Chociaż próbują. Także zamilczeć. My, więc w naszym namiocie, naszymi dyżurami i rozmowami, to nagłaśniamy naszymi dwoma niewielkimi głośnikami. I już to nieco przywraca normalne proporcje pomiędzy tragedią a odpowiedzialnością, która wymaga osądzenia.

Co dalej z namiotem, z tą maszerującą powoli demonstracją. Zwiniecie się? Nie. Jesteśmy i będziemy codziennie od godziny 10 do 22, czasem może nieco później. Ale codziennie. Nie odstąpimy do chwili, gdy nie zostaną spełnione nasze cztery postulaty.

Jakie? Postawienie premiera Donalda Tuska przed trybunałem stanu, a w pierwszej kolejności dymisja. Oczywiście wraz z ministrami odpowiedzialnymi za przygotowanie wizyty smoleńskiej a później za śledztwo w sprawie katastrofy – a więc Tomasza Arabskiego, Jerzego Millera, Bogdana Klicha i Radosława Sikorskiego. Następny postulat to powołanie międzynarodowej komisji do zbadania przyczyn katastrofy. Zgoda dla rodzin, które o to wystąpiły, na ekshumacje zwłok. Zwrócenie się do struktur natowskich o udostępnienie zdjęć satelitarnych z ostatniej fazy lotu.

Nie obawiacie się prowokacji? One już się dzieją. Także ataki. Pod przynoszonym codziennie wieczorem krzyżem, nie naszym, ale przynoszonym przez ludzi codziennie pod Pałac Prezydencki, gdzie codziennie modlą się ludzie, doszło 1 czerwca do brutalnego ataku. Został zaatakowany Paweł Łapiński, który w stanie wojennym miał łamane przez ZOMO ręce i nogi. Stał w grupie modlących się. W pewnym momencie ktoś od tyłu, potężnym ciosem, uderzył go pięścią w tył głowy, powalając go całkowicie na ziemię. Kobieta, która stałą obok niego, próbowała się odwrócić żeby zobaczyć, co się dzieje. Wtedy inny napastnik, jakaś kobieta, rzuciła się na nią, zaczęła drapać po twarzy. Uniemożliwiła w ten sposób dostrzeżenie twarzy napastnika. Ale to nie był koniec. Ktoś najprawdopodobniej zaczął Pawła Łapińskiego bić jakimś stalowym prętem, tak, że ma złamane śródstopie i nogę w gipsie.

Czy to znaczy, że w tej okolicy, na Krakowskim Przedmieściu straż miejska i policja nie spełniają swoich podstawowych funkcji, nie zapewniają bezpieczeństwa? Nie czujecie, że jak idzie strażnik miejski to można się czuć bezpiecznie? To jeszcze byłoby pół biedy. Jest gorzej – to oni, ewidentnie łamią prawo. Choćby, gdy rozbierali nam ostatnio namiot. Kiedy od pani kierującej akcją próbowaliśmy dowiedzieć się skąd jest, dlaczego i kto podjął taką decyzję, nie chciała odpowiedzieć. Kiedy w jej obecności podszedł ktoś i uderzył pięścią w kamerę filmującego to jednego z dziennikarzy, nie było żadnej reakcji! I tak jest w kółko – nie reagują na przemoc wobec nas.

Jakiż to kontrast z ciepłymi kocami, herbata i kanapkami dostarczanymi przez tę samą straż miejską pielęgniarkom w 2006 roku. My tego nie chcemy. Prosimy tylko by nas nie atakowali.

Jak ludzie mogą wam, jeśli zechcą, pomóc? Przede wszystkim przyjść, być z nami. Zapisać się na dyżury, choćby na dwie, trzy godziny. Ale ważne żeby regularnie, najlepiej w godzinach przedpołudniowych. Wspólnie wygramy najpierw prawo do demokratycznej demonstracji, a z czasem do prawdy i sprawiedliwości w sprawie tragedii smoleńskiej.

wpolityce.pl

Różnica między III a IV RP IV RP, pomysł, idea, które pojawiły się za rządów PiSu w 2005 roku. W założeniu miało to być państwo bez patologii, wolne od zepsucia. Nie było rzecz jasna idealne, (nikt nie jest w 100 procentach wspaniały, nawet wbrew opinii mediów nie jest nim Donald T.). Jednak przede wszystkim, dlatego nie było idealne, że nie doszło w pełni do skutku, nie można oceniać zjawiska jako całości znając jedynie maleńki fragment. W wielu przypadkach znając go na dodatek jedynie z kłamliwych przekazów medialnych GW, TVN czy Newsweeka. Widząc, że ówczesny rząd bierze się za całą „różową, postkomunistyczną elitę” rzeczonych przedstawicieli „elyty”, ogarnął paniczny strach. Poczuli się zagrożeni więc jak ta lama w sytuacji zagrożenia, zaczęli pluć dalej niż widzą. Miał to być ujstrój autorytarny, pełen inwigilacji, pozbawiający zwykłego człowieka godności i wolności osobistej. Hmmm… A dokonajmy małego zestawienia:

IV RP: - WCHODZENIE FUNKCJONARIUSZY CBA DO MIESZKAŃ PRZESTĘPCÓW, ŁAPÓWKARZY

III RP – WCHODZENIE SŁUŻB SPECJALNYCH DO DOMU ZWYKŁEGO, „SZAREGO” STUDENTA PROWADZĄCEGO BLOGA KRYTYCZNEGO DO KOMOROWSKIEGO

IV RP - ZATRZYMYWANIE ŁAPÓWKARZY, SZEROKO POJĘTA WALKA Z KORUPCJĄ

III RP – UMARZANIE ŚLEDZTW W SPRAWIE KORUPCJI NAJWYŻSZYCH URZĘDNIKÓW

IV RP - KRZEWIENIE PATRIOTYZMU, PIELĘGNACJA HISTORII…

III RP – WALKA Z PATRIOTYZMEM, JAKO NIEMODNYM I ZACOFANYM ZJAWISKIEM. POZWALANIE NA ZAKŁAMYWANIE HISTORII.

IV RP - NAZYWANIE RZECZY PO IMIENIU, BRAK OBŁUDY…

III RP: – MANIPULACJA, NAZYWANIE ZWYKŁYCH PRZESTĘPCÓW, KTÓRZY ZE STRACHU POPEŁNILI SAMOBÓJSTWO OFIARAMI SYSTEMU, ORAZ WIELKICH OSÓB, PATRIOTÓW SZALEŃCAMI, CIEMNIAKAMI…

IV RP - KRZEWIENIE WIARY, SZACUNEK DLA SYMBOLI

III RP – WALKA Z KRZYŻEM, KOŚCIOŁEM.. WYŚMIEWANIE, OBRAŻANIE LUDZI MODLĄCYCH SIĘ NIEWSTYDZĄCYCH SIĘ WIARY

IV RP - POLICJA ZAJMOWAŁA SIĘ PRZESTĘPCAMI

III RP – POLICJA WALCZY Z PATRIOTAMI, OBROŃCAMI KRZYŻA

IV RP - NA STANOWISKA TRAFIALI SPECJALIŚCI, EKSPERCI W DANYCH DZIEDZINACH

III RP – NA STANOWISKA TRAFIAJĄ BYLI UBecy, KOMUNIŚCI, LUDZIE PO ZNAJOMOŚCI

To tylko niektóre różnice. Myślę, że na razie wystarczy… micho18 • blogpress.pl

Socjaldemokracja gzi się z lesbijkami pobożnie Niestety nie sprawdziły się entuzjastyczne zapowiedzi Jego Ekscelencji NIEBOSZCZYKA, który stręczył nam Anschluss do Unii Europejskiej w ten sposób, że jak już tam zostaniemy przyłączeni, to z racji swojej duchowej wyższości będziemy zlaicyzowaną Europę intensywnie ewangelizować. Tymczasem zlaicyzowana Europa, a konkretnie - socjalistyczno-biurokratyczny internacjonał skutecznie narzucił ogłupionym uprzednio narodom chrześcijańskiej i kulturalnej niegdyś Europy zasadę „państwa neutralnego światopoglądowo”, służącą do wypierania z terenu publicznego etyki chrześcijańskiej, jako podstawy systemu prawnego. Po stokroć rację ma prof. Bogusław Wolniewicz twierdząc, że komunizm wcale nie „upadł”, tylko się przepoczwarza. Wpychający za pośrednictwem Unii Europejskiej europejskie narody w kanał, wspomniany internacjonał realizuje ten sam cel: „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata” - tylko innymi metodami. Bolszewicy reprezentantów „przeszłości”, czyli dawnej, europejskiej cywilizacji, zwyczajnie mordowali, podczas gdy socjaldemokracja, według obrządku Antoniego Gramsciego, nie pozbawia ich życia, tylko stopniowo ich odmóżdża. Cały czas jednak chodzi o to samo - zniszczenie łacińskiej cywilizacji, tak bardzo od dwóch tysięcy lat znienawidzonej przez starszych i mądrzejszych. Pretekstem jest oczywiście powszechne ludów zbratanie, że to niby brat brata w d... harata, czyli cywilizacyjna synteza. Jednak słusznie Feliks Koneczny przestrzegał, że taka synteza nie jest możliwa, bo cywilizacje ze sobą walczą, a w tej sytuacji wszelkie próby takiej cywilizacyjnej sodomii prowadzą albo do dominacji cywilizacji niższej, albo do zbastardyzowania obydwu uczestniczek eksperymentu. Trudno na razie powiedzieć, co się dzieje; czy mamy do czynienia z narzuceniem europejskim narodom dominacji lewantyńskiego plemienia, zgnilizną powszechną, czy też - jednym i drugim jednocześnie. Nic, bowiem nie dzieje się bezkarnie i tak, jak król Midas wszystko, czego się dotknął zamieniał w złoto, tak socjaldemokracja też zamienia wszystko, czego się dotknie - ale nie w złoto, niestety. I podobnie, jak za pierwszej komuny bolszewicy, tak teraz socjaldemokracja odwołuje się do gorszej strony natury ludzkiej. Wtedy - do chciwości, co przybrało postać leninowskiego zawołania „grab nagrabliennoje!” - a dzisiaj - do nieodpowiedzialnej rozwiązłości, maskowanej tak zwaną „naturalnością”. Wprawdzie wiadomo, że ludzie mają rozmaite naturalne potrzeby i skłonności, ale cywilizacja na tym właśnie polega, że owe naturalne potrzeby i skłonności poddaje pod władzę kultury. Dzięki temu zabiegowi społeczności ludzkie doskonalą się, różnicują, komplikują słowem - rozwijają. Dlaczego taki, dajmy na to, poseł Ryszard Kalisz nie wysra się na dywan w Pałacu Namiestnikowskim, podczas balu u prezydenta Komorowskiego? Ano, dlatego, że na razie w natychmiastowym zadośćuczynieniu tej naturalnej przecież potrzebie, przeszkadza mu konwenans. Ale do czasu - bo już pan przewodniczący Napieralski niektóre konwenanse sobie odpuścił i podczas wizyty prezydenta USA Baracka Husseina Obamy w Warszawie, robił mu zdjęcia ze swego telefonu komórkowego, niczym pawianowi w ogrodzie zoologicznym. Odwoływanie się do gorszych stron natury ludzkiej, do rozluźnienia moralnej dyscypliny pod pretekstem powrotu do „natury” musi doprowadzić do zbarbaryzowania nie tylko stosunków społecznych, ale nawet ideałów. A jaki ideał mają sodomici - ta awangarda zastępczego proletariatu dzisiejszej socjaldemokracji? Ano - w swoich sodomickich klubach mają pozbawione światła kanciapy, w których wszyscy rżną się ze wszystkimi, penetrując wszystkie możliwe otwory ciała - raz ten, raz tamten - no, bo w takich kompletnych ciemnościach trudniej trafić niż w totolotka. Ten ideał zamierzają propagować wśród cudzych dzieci w państwowych szkołach, poddanych władzy wariata na swobodzie. Ten, bowiem postulat wyrażany był nie tylko werbalnie, ale i tzw. mową ciała podczas parady, jaką sodomici i gomorytki z udziałem Umiłowanych Przywódców z Sojuszu Lewicy Demokratycznej i Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej oraz chwytającego się każdej okazji do publicznego zaistnienia biłgorajskiego kabotyna, no i oczywiście - oficerów frontu ideologicznego z „Gazety Wyborczej” odbyli w Warszawie. Nietrudno im się dziwić, że wolą gzić się z sodomitami i gomorytkami, niż, dajmy na to, wesprzeć pana Piotra Ikonowicza, który walczy o szczęście ludu - bo Piotr Ikonowicz zaczyna się odgrażać, że lud wyjdzie na ulicę i bogatym popędzi kota. Wprawdzie to tylko takie groźne kiwanie palcem w bucie, bo - jak zauważył poeta - ci, którzy „w wyschłej piersi pod brudną koszulą czcze serca noszą krzycząc za kawałkiem chleba - a biegną za orkiestrą, co gra capstrzyk królom”. Za orkiestrą - czyli jeszcze raz zagłosują na Sojusz Lewicy Demokratycznej i Socjaldemokrację, albo ostatecznie Platformę - tak samo, jak dwukrotnie zagłosowali na Aleksandra Kwaśniewskiego, a zagłosowaliby i trzeci raz, gdyby tylko było to możliwe. Więc nie ma, co się ludu obawiać; można go strzyc i golić bez mydła i dlatego socjaldemokracja nikogo dzisiaj nie rozstrzeliwuje, bo któż by bez potrzeby niszczył swoje dobro, to znaczy - swoich niewolników? Żeby zaś się nie zorientowali, że ktoś ich strzyże i goli, trzeba im pozwolić się gzić jak i z kim popadnie - no i oczywiście oszałamiać - jak nie szczynami z tak zwanych browarów, to skrętami. Taki nabździany lud nikomu nic nie zrobi; pójdzie, gdzie go popchną oficerowie frontu ideologicznego od Michnika. A skoro tak - to, co sobie żałować? Dalejże paradować z sodomitami, gzić się z lesbijkami i w ogóle - używać miłego życia całą paszczą! Chociaż w jednym zapowiedzi Jego Ekscelencji NIEBOSZCZYKA częściowo się sprawdziły. Elementem sobotniej parady w Warszawie było również „ekumeniczne nabożeństwo”. Pewnie diabeł ubrał się w ornat i na te „nieszpory” dzwonił ogonem, albo i czymś gorszym („czeriez sieło idiot Iwan, a jajcy mu bim-bam, bim-bam; diewki kriczat’: to nasz Iwan, a jajcy mu bim-bam, bim-bam”) - nie mówiąc już o trąbieniu na zadzie - jak to czytamy u Dantego. Ciekawe, że podobne parodie chrześcijańskich nabożeństw urządzała w Sowietach redakcja „Bezbożnika”. Cóż; niedaleko pada jabłko od jabłoni. SM

Uwaga - szykują skok na kasę Wprawdzie wiemy, że jak partia mówi, że planuje, to mówi - co widać na przykładzie autostrad i tego gigantycznego bidetu w Warszawie, chyba na urągowisko nazwanego „stadionem narodowym” - ale zgodnie z zasadą Murphy’ego, niektóre projekty mogą się udać. Zasada Murphy’ego głosi, że jeśli coś złego może się stać, to na pewno się stanie. A tu właśnie rząd premiera Tuska odgraża się, że z planu pracy rządu na rok 2011 wynika, iż projekt wprowadzenia euro w naszym nieszczęśliwym kraju ma być gotowy już w III kwartale tego roku. To niestety jest możliwe, bo przecież po to właśnie Siły Wyższe powierzyły premieru Tusku zewnętrzne znamiona władzy, by za pośrednictwem jego rządu łatwiej nas wszystkich strzyc i golić. A tak się akurat składa, że dzięki życzliwości mego Czytelnika przebywającego akurat na czasowej emigracji w Hiszpanii, gdzie pracuje, jako lekarz, otrzymałem zdjęcie plakatu wywieszonego na Puerta del Sol przez protestujący tam przeciwko rządom Szewca (Zapatero, to po hiszpańsku po prostu szewc) Ruchu Młodych Demokracja Rzeczywista Już (Democracia Real Ya). Cóż tam czytamy? Ano, że w roku 1999, a więc przed wprowadzeniem tam euro, filiżanka kawy kosztowała 80 peset - a w roku 2011 - 1,20 euro, czyli 200 peset. Bilet do metra na 10 przejazdów w roku 1999 kosztował 640 peset, a obecnie 9,40 euro, czyli 1800 peset. Litr mleka w 1999 roku kosztował 80 peset, a obecnie - 0,80 euro, czyli 140 peset. Kilogram pomidorów - w 1999 r. kosztował 120 peset, podczas gdy obecnie - 2,40 euro, czyli 400 peset. Bochenek chleba - w 1999 r. kosztował 25 peset, a obecnie - 0,60 euro, czyli 100 peset. Wynajęcie pokoju w 1999 r. kosztowało 30 tys. peset, podczas gdy obecnie - 400 euro, czyli 65 tys. peset. Mieszkanie 90 m. kw. w 1999 r. kosztowało 18 mln peset, a obecnie - 300 tys. euro, czyli 50 mln peset. „Z euro jesteśmy 4 razy bogatsi” - szydzą demonstranci. Ale bo też po to właśnie lichwiarsko-biurokratyczny internacjonał to sobie wykombinował. A teraz nasi szubrawcy też chcą podłączyć się do tej spółdzielni - oczywiście naszym kosztem. Co za łajdactwo! SM

Rządy Tuska – czy to już totalitaryzm? Wrogie działania służb mundurowych i wymiaru sprawiedliwości wobec internautów, kibiców, związkowców, opozycjonistów domagających się prawdy o Smoleńsku i innych ludzi krytykujących rząd Tuska są faktem już od jakiegoś czasu. Są to działania na pograniczu prawa lub ewidentnie naruszają prawo. Jednak w ostatnim czasie jest ich coraz więcej i są coraz bardziej bezwzględne. Poniżej garść przykładów jedynie z ostatnich dni, po ich lekturze pojawia się pytanie – czy to już totalitaryzm? Do polskich prokuratur i sądów wracają praktyki stanu wojennego. Sąd Rejonowy w Lipnie (kujawsko – pomorskie) skazał niespełna 19-letniego ucznia technikum na 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata za wymalowanie antyrządowego napisu na murze szkoły w Dobrzyniu nad Wisłą. (…) Dodajmy, że już kilka dni po wykonaniu napisu, nastolatek wraz z ojcem zamalował go własnoręcznie. Szkoła nie rościła do niego pretensji finansowych. Mimo to, sąd nie uznał tego za okoliczność łagodzącą.

http://niezalezna.pl

Kibice Olimpii Grudziądz zatrzymani. Ochrona zdejmuje transparent o Tusku.

http://www.pomorska.pl

http://www.youtube.com

Matoł pacyfikuje Świdnik. Rozerwana twarz, opuchnięta krtań, naderwane ucho, krwawe wybroczyny – to tylko niektóre z obrażeń, jakich doznali kibice Avii Świdnik, kiedy lubelska policja bez opamiętania strzelała do nich z broni gładkolufowej. Tak wyglądają porządki Tuska w małym mieście, z dala od telewizyjnych kamer. Tymczasem za aresztowanych ręczą dyrektor szkoły, nauczyciele, rodzice i siedmiuset mieszkańców miasta. (…) W trakcie wydarzeń na dworcu w Świdniku żaden z funkcjonariuszy nie został ranny ani poturbowany. Nie została zniszczona infrastruktura dworca ani pociąg. PKP nie złożyło zawiadomienia o jakichkolwiek szkodach wywołanych przez kibiców. Jedynymi poszkodowanymi są kibice.

http://media.wp.pl/

„Dzisiaj w Lubinie doszło do ogromnej ilości wezwań kibiców na komendę w charakterze świadka w trybie natychmiastowym. Jest to kolejna odsłona populistycznej kampanii rządu Donalda Tuska” – czytamy na stronie kibiców Zagłębia Lubin Orange City Boys. „Przyjście do domu i przy mojej żonie mówienie, że mam 10 minut żeby z nimi pojechać na komendę w roli świadka. To jest normalne?” – pyta na forum kibiców Zagłębia na internetowym forum.

http://niezalezna.pl/

Piotr Lisiewicz pod namiotem Solidarnych2010 o protestach kibiców, Tusku i represjach. Przedstawia też jak doszło do prowokacji po meczu o Puchar Polski w Bydgoszczy i dlaczego PO chce pozwolić na sprzedaż piwa podczas meczów.

http://www.youtube.com/watch?v=JJGyX9Ck_8s

http://www.youtube.com/watch?v=duzjxdrtxGQ

Niby to wszystko drobiażdżki – ot, zwinięto jakiegoś niszowego internetowego dowcipnisia z zarzutami o hakerstwo (aż chciałoby się powiedzieć – „element chuligański”), gdzie indziej zgrywus, który „wkręcił” a-PO-li-ty-czne kierownictwo TVP, dostał „z liścia” po papie. Jakiś dziennikarz (pewno wariat, tak, na pewno wariat) podcina sobie w kościele żyły, inny podczas „interwencji porządkowej” doznaje uszkodzenia kręgosłupa… Tu i ówdzie zgarnie się jeszcze kibiców (ech, znów ten element chuligański…) za niekonstruktywne transparenty. Incydent tu, incydent tam… Cóż, wiadomo – zawsze mogą zdarzyć się jakieś nieprawidłowości. A że ofiarami tychże nieprawidłowości padają akurat osoby krytyczne wobec „waadzy”?

http://niepoprawni.pl/

Kolejne pytanie brzmi czy media są w stanie te działania napiętnować, a jeśli będą się one nasilać postawić zadane przeze mnie pytanie na forum publicznym? Filip Stankiewicz

Zeznania Dudy W kontekście niedawnych rozważań wokół tego, co opowiada przy różnych okazjach J. Sasin, wróćmy teraz do zeznań innego pracownika kancelarii, A. Dudy: (08'22'' materiału sejmowego) „Ja byłem wtedy (10 Kwietnia – przyp. F.Y.M.) w Krakowie. W piątek wieczorem po spotkaniu kierownictwa, które odbywało się o godz. 17-tej, o ile pamiętam, o godz. 18.30 wsiadłem do pociągu i pojechałem do Krakowa. Nie było wśród nas, w gronie kierownictwa kancelarii żadnego zaniepokojenia związanego z tą wizytą, aczkolwiek, muszę przyznać, że już po tym jak doszło do katastrofy, to panowie, którzy stanowili obsługę, bezpośrednią obsługę p. Prezydenta, myślę tutaj w tej chwili o panach, którzy zajmowali się fotoreportażem z działalności p. Prezydenta, mówili mi, że w czasie, że 2 dni wcześniej, przed katastrofą, tzn. w czwartek, kiedy p. Prezydent odbywał wizytę na Litwę, gdzie ja także towarzyszyłem p. Prezydentowi, że rozmawiali z p. dyr. Mariuszem Kazaną, szefem polskiego protokołu dypl., który im powiedział, że wizyta katyńska jest dramatycznie nieprzygotowana. Mnie p. dyr. Kazana tego nie mówił. Nie wiem także o tym, by p. min. Handzlikowi, który tam był obecny, p. min. Wypychowi czy też p. Prezydentowi tą wiedzę przekazywał. Nic na ten temat nie wiem.” Duda, zatem twierdzi, że do kierownictwa kancelarii nie docierały żadne niepokojące sygnały. To jednak, co mówi wyżej, budzi, przynajmniej we mnie, pewne wątpliwości. Nie chodzi mi o wiarygodność Dudy, lecz o sytuację panującą w środowisku Prezydenta. Oto, bowiem fotoreporterzy prezydenccy na parę dni przed tragiczną wizytą (polskiej delegacji na ruskiej ziemi), ci zresztą, co się zagadkowo rozpłynęli 10 Kwietnia, wiedzą więcej o stanie przygotowań aniżeli najbliżsi współpracownicy śp. L. Kaczyńskiego. Wygląda to zgoła nienormalnie, że informacja o „dramatycznym nieprzygotowaniu wizyty” NIE dociera do samego Prezydenta. No, chyba, że było tak, iż śp. M. Kazana przekazał komuś z otoczenia Prezydenta tę właśnie alarmującą informację, ten ktoś zaś obiecał, że powiadomi głowę państwa, lecz już tego NIE uczynił. (J. Bahr twierdzi, że już 10 marca były z ruskiego MSZ-u sygnały, by nie korzystać z lotniska Siewiernyj: „Pokażę pani, w kalendarzu mam zapisane - 10 marca o godzinie 15 dyr. Nieczajew, z rosyjskiego MSZ. Byłem u niego z panem Cyganowskim, szefem protokołu naszej ambasady. Nieczajew gwałtownie zniechęcał nas do korzystania z lotniska w Smoleńsku. Mówił, że jest zamknięte od kilku miesięcy i że został rozformowany pułk, który się nim opiekował. Sugerowałbyśmy wybrali inne. Z takiej rozmowy pisze się zazwyczaj depeszę z nagłówkiem "zastrzeżone" lub "poufne". Uznałem jednak, że Nieczajew podniósł sprawę, o której powinno wiedzieć szersze grono osób. Posłałem do Warszawy obszerny claris na półtorej strony. (…) Odbiorcą pism ambasadora jest zawsze MSZ. Kancelaria Prezydenta dostała je zapewne "do wiadomości".” http://wyborcza.pl/1,75480,8941828,Startujemy.html?as=1&startsz=x

Duda dodaje, że jedyny problem, jaki się pojawiał, dotyczył „miejsc w samolocie” (10'52''): „bardzo dużo zasłużonych, ważnych osób, chciało koniecznie towarzyszyć p. Prezydentowi, chciało lecieć tym samolotem wspólnie z p. Prezydentem (…) pamiętam, w środę na porannym zebraniu p. min. Jacek Sasin, który, no, zajmował się organizacją tej wizyty, apelował do ministrów w kancelarii Prezydenta, do nas, po prostu, aby kto może to jednak zrezygnował z udziału w tej wizycie, dlatego że, no, jest tych wiele ważnych osób, które chcą lecieć i każde miejsce po prostu w tym samolocie się liczy”. I tu, wg relacji Dudy, żartobliwie zgłosił się ze swą rezygnacją śp. A. Szczygło, co Sasin podchwycił („o tak, tak, to bardzo dobrze”), jednakże Szczygło wycofał się z tego natychmiast i stwierdził, że chce porozmawiać z dowódcami, którzy też mają do Katynia lecieć. Wyglądałoby, więc na to, iż szef BBN nie wiedział, że samolot dla generalicji szykowany jest oddzielnie lub też na to, że ten samolot przyszykowano jakoś później (po środzie). Duda o tragedii dowiedział się telefonicznie od znajomej: „ona usłyszała mój głos i rozpłakała się; powiedziała: „Andrzej, spadł samolot”. „Jaki samolot?” Ona mówi: „samolot z Prezydentem”, więc ja krzyknąłem „Niemożliwe! Niemożliwe!””. Znajoma radzi mu, by włączył telewizor. Było to „gdzieś koło godziny dziewiątej” - mówi Duda, ale wygląda to na niezbyt dokładną informację, skoro dodaje: „włączyłem i rzeczywiście, zobaczyłem, już pierwsze komentarze wtedy były” - jak bowiem pamiętamy, „pierwsze komentarze” (w telewizji) mogły się pojawić dopiero w okolicach godz. 9.20 (Reuters podaje o 9.23 pierwszą wiadomość), nie wcześniej, gdyż wcześniej nie było oficjalnego komunikatu MSZ-u o tym, co się stało z „prezydenckim jakiem”. Wprawdzie parę minut po 9-tej Polsat News podaje za W. Baterem, (który o „wypadku” dowiedział się wyjątkowo szybko, bo jeszcze zanim do niego doszło) wiadomość o „awarii prezydenckiego samolotu”, lecz przemyka ona niemalże niezauważona. Wystarczy oglądnąć archiwalia TVN choćby. W domu pp. Dudów rozdzwaniają się wszystkie telefony (14'34''), a sam Duda dzwoni kolejno do M. Łopińskiego, do B. Borys-Szopy, (która jeszcze nie wiedziała, co się stało), do M. Bochenek, („która właściwie już jechała do kancelarii”) i „nie wiem, gdzieś koło godziny 9.30 może 10-tej, tego już nie pamiętam dokładnie, (ale może są ślady w bilingach? - przyp. F.Y.M.), rozmawiałem z p. min. Jackiem Sasinem, który był na miejscu, w Smoleńsku i w chwili, kiedy ja z nim rozmawiałem, to on znajdował się już na miejscu katastrofy, tzn. stał przy szczątkach samolotu. Był bardzo wstrząśnięty, nie zapomnę tej rozmowy do końca życia. I on mi powiedział, że wygląda na to, że wszyscy zginęli. Ja tylko go zapytałem, czy widział p. Prezydenta. On powiedział, że nie, więc ja, to pamiętam jak dziś, powiedziałem do niego: „Jacek, szukajcie Prezydenta, szukajcie Prezydenta”, bo tam był z naszymi współpracownikami (…) On w pierwszej chwili o ile ja pamiętam, powiedział: „dobrze”, i na tym ta rozmowa się skończyła, bo on mówił, że jeszcze musi gdzieś tam dzwonić. A to były w ogóle takie urywane, szybkie rozmowy. Wszystkie te rozmowy wtedy były takie urywane i szybkie”. Duda nie opowiada zbyt szczegółowo o tym, co słychać było, gdy rozmawiał z Sasinem. Czy np. w tle ich dialogu rozlegał się zgiełk ruskiej krzątaniny na pobojowisku, wycie syren, krzyki? Czy też było to zupełnie spokojne, ciche tło? A może odgłosy nabożeństwa? Jak wiemy, bowiem, między 9.30 a 10-tą ambasador Bahr już był (po powrocie z Siewiernego) w Katyniu i tam przekazał wiadomość Sasinowi, zapewne opisując pobojowisko podobnie, jak Sikorskiemu (choć Bahr nie pamięta, jakich słów wtedy użył

http://wyborcza.pl/1,75480,8941828,Startujemy.html?as=5&startsz=x

Sasin znając ten opis, mógł go podać telefonicznie Dudzie. Przypomnę, co mówi Bahr o swym przyjeździe: „Dojechaliśmy do Katynia. Wysiadłem z samochodu i pierwszą osobą, która do mnie podeszła, był Antoni Macierewicz. Poprosił o numer telefonu. Nie pamiętam, czyj. Chyba kogoś z ambasady, bo był w mojej komórce, a w komórce miałem głównie ludzi z ambasady. Dałem. Podszedł minister Sasin z Kancelarii Prezydenta. Wcześniej go nie znałem. Starałem się okazać mu serdeczność. Nagle stracić szefa, z którym się było blisko, wydawało mi się strasznym ciężarem”. Ciężko z tego fragmentu wywnioskować to (co mówił w sejmie przed Zespołem smoleńskim Sasin), że jechali razem autem ambasadora po wspólnym rekonesansie wokół wraku i w aucie ustalali, co będą robić na katyńskim cmentarzu.

Wróćmy jednak do Dudy. Koło 11-tej odbywa on słynną rozmowę z L. Czaplą (z kancelarii sejmu), który mówi o szykowaniu się gajowego do „wygłaszania oświadczenia o przejmowaniu obowiązków prezydenta”. Tu, nawiasem mówiąc, Duda podsuwa ciemniakom (zapewne mimowolnie, nie podejrzewam, by zrobił to celowo) prawne rozwiązanie przyspieszające warszawski zamach stanu, gdyż pyta, czy mają oni jakąś ruską bumagę, tzn. czy dostali notę dyplomatyczną z Moskwy o śmierci Prezydenta. Oczywiście na tym etapie utrwalania władzy ludowej ciemniacy takiej „noty” jeszcze nie mają (i mimo że jest dla nich „oczywiste”, że „w katastrofie wsie pogibli”, to jednak się nieco mitygują z ostentacyjnym przejmowaniem władzy „ze względów bezpieczeństwa państwa”), ale niedługo potem ją wydębią, gdyż Ruscy im doślą właśnie bumagę o śmierci polskiego Prezydenta, mimo że oficjalna informacja o znalezieniu ciała Prezydenta będzie dopiero podana przez RIA Novosti o 16.10 pol. czasu

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/minuta-po-minucie

Duda, bowiem, sam jak przyznaje, nieco oszołomiony wydarzeniami, rezygnuje w pewnym momencie (po rozmowie z jednym z członków Trybunału Konstytucyjnego, który tłumaczy Dudzie nieco metafizycznie: „gdzie ja teraz zbiorę trybunał?”) z forsowania takiego prawnego rozwiązania, iż Prezydenta należy uznać za zaginionego („nie jest w stanie tymczasowo wykonywać swoich obowiązków”) i należy domagać się oględzin miejsca zdarzenia przez polskich specjalistów medycyny sądowej, by (po znalezieniu ciała) konkluzywnie i autorytatywnie wydali świadectwo zgonu Prezydenta. W ten sposób ciemniacy, bez konieczności powoływania się na orzeczenie TK i debaty nt. sytuacji prawnej, idą drogą na skróty, właśnie w odpowiedniej chwili posłużywszy się ruską bumagą i w ciągu paru godzin „oczyszczają teren” w newralgicznych instytucjach. Tak, więc na spotkaniu o 16-tej już jest wszystko pozamiatane, a Sasin, mimo najszczerszych chęci, po parogodzinnym „internowaniu w jaku” (34'47'' „no wiesz, nie wiem, co tu się dzieje, siedzę w samolocie, nie wypuszczają mnie stąd, jakieś są problemy”) wróci już, gdy nowy szef kancelarii zostanie „obrany” (ze złamaniem regulaminu kancelarii Prezydenta, ale kto się takimi duperelami w tamtym czasie przejmuje). Jesteśmy wciąż przy Dudzie: po rozmowie z Czaplą telefonuje on w różne miejsca (w związku z nadzwyczajną sytuacją prawną polskiego państwa) lub też do niego różne osoby dzwonią, i ponownie łączy się on z Sasinem przed południem (ok. 12.10 wyjeżdża pociągiem z Krakowa do Wwy, a przybywa przed 15-tą): (23'09''): „Powiedziałem Jackowi, który był wtedy moim bezpośrednim przełożonym, jako zastępca szefa kancelarii, jaka jest sytuacja i pytając go, no, jakie mam zająć stanowisko. Był bardzo zdenerwowany. Powiedział do mnie, jakby nie dał mi odpowiedzi, ale jak ja mu powiedziałem, co, zrelacjonowałem mu tą rozmowę, to powiedział „dobrze”, mówi, „dobrze zrobiłeś, rzeczywiście w takiej sytuacji przecież nie możesz się, nie można się na to zgodzić, skoro oni pytają”. I ja go wtedy zapytałem: „czy znaleźliście ciało p. Prezydenta?” On powiedział: „Andrzej, nie byliśmy w stanie tego zrobić. Nie byliśmy w stanie tego zrobić.” (…) Nie byli w stanie tego zrobić z różnych przyczyn. Po pierwsze: nie było specjalnie warunków, żeby wejść tam po prostu na to miejsce i poruszać się wśród tych szczątków. Jacek mi mówił, że to było tak (…) tam było tak strasznie to wszystko wymieszane, te szczątki samolotu i szczątki ofiar, że, no mówi: „nie byliśmy w stanie tam wejść” (...) Nie byli w stanie tam wejść (…) również, dlatego, że (…) no Adam (Kwiatkowski – przyp. F.Y.M.)mi powiedział, że po prostu widok był taki, że on nie był w stanie, po prostu, jako człowiek, tego wytrzymać, i w pierwszym momencie, kiedy próbowali tam wejść, to mówi, to on zobaczył (…) kawałek samolotu leżący po prostu, jakichś kabli plątanina wystawała z niego, a na szczycie tego wszystkiego leżał korpus bez rąk, bez nóg i bez głowy. No i mówi: „no jakby to było ponad siły”. Chyba mi wtedy (Sasin – przyp. F.Y.M.) powiedział, że zamierza wracać jak najszybciej w takim razie, że rozważa to, że zastanawia się, co ma robić, bo ta sytuacja z tym, co działo się tutaj w Warszawie bardzo go zaskoczyła, a miał świadomość, że de facto w tym momencie jest szefem kancelarii czy wykonuje obowiązki szefa kancelarii (...)”Tymczasem Sasin w wywiadzie dla „NDz” opowiada tak o tej rozmowie z Dudą: „- Jeszcze na cmentarzu katyńskim, już po powrocie z miejsca katastrofy, w trakcie Mszy Świętej rozmawiałem z ministrem Andrzejem Dudą. On poinformował mnie, że rozmawiał z szefem Kancelarii Sejmu, który wyraził życzenie, aby minister Duda przygotował dokumenty stwierdzające wygaśnięcie mandatu Prezydenta RP w związku z jego zgonem i tym samym aby zostało umożliwione przejęcie tej funkcji przez marszałka Komorowskiego. Pan minister Duda poinformował mnie, że odmówił wykonania tej czynności, mówiąc, że on żadnej wiarygodnej informacji o zgonie Pana Prezydenta nie posiada. Duda zapytał, na jakiej podstawie można stwierdzić zgon Pana Prezydenta. W odpowiedzi usłyszał, że mówią o tym media. Duda odpowiedział, że nie jest to dla niego żadna miarodajna informacja, by podejmować kroki przewidziane w Konstytucji. Po pół godzinie miał miejsce kolejny telefon z Kancelarii Sejmu. Padła wtedy kolejna informacja - że zgon prezydenta Lecha Kaczyńskiego został potwierdzony przez prezydenta Dmitrija Miedwiediewa w jego rozmowie telefonicznej z premierem Donaldem Tuskiem. To wszystko miało miejsce w godzinach południowych w dniu katastrofy. Moja rozmowa z ministrem Dudą odbyła się około godz. 12.00 czasu polskiego. A on relacjonował mi wydarzenia, które już się odbyły. Stąd mówię o godzinach południowych”.

http://www.naszdziennik.pl/index.php?dat=20101011&typ=po&id=po41.txt

Sasinowi więc znowu się myli chronologia, ponieważ Duda wyraźnie mówi, że dopiero „około godz. 14-tej” (29'17'') (a więc po prawie trzech godzinach od rozmowy z Czaplą) dostał telefoniczną wiadomość o ruskiej bumadze i rozmowie gajowego z Miedwiediewem (33'39''). Gajowego, nie Tuska. Zgadzałoby się to, co mówi Duda z oficjalną wiadomością o orędziu gajowego o 13.40 (10 Kwietnia). Co więcej, Sasin o 12-tej tamtego dnia jest jeszcze w Lesie Katyńskim (uczestniczyć ma we mszy, ale w trakcie niej ma telefonować m.in. właśnie do Dudy), a potem ma zakomunikować Bahrowi, że chce wracać do stolicy „jak najszybciej, jak najszybciej”. Jeśli więc Sasin nie był na Siewiernym przed mszą w Katyniu, to faktycznie, tak jak mówi Duda, „nie był w stanie tam wejść”.

http://www.rmf24.pl/raport-lech-kaczynski-nie-zyje-2/fakty/news-komorowski-oglosil-tygodniowa-zalobe-narodowa,nId,271746

FYM

Kobieta Roku Maj 2010 Joanna Kluzik-Rostkowska: Jeżeli PO chce przypominać lata rządów Jarosława Kaczyńskiego, to proszę bardzo. Niech przypomina obniżenie podatków, wzrost gospodarczy, spadek bezrobocia. Rządy premiera Kaczyńskiego były dobrym czasem dla Polski. Ekonomiści podkreślają, że obniżenie podatków i składki emerytalno-rentowej pozwoliło przejść przez kryzys łagodniej niż innym. Jeśli konkurenci chcą o naszych sukcesach przypomnieć, nie mam nic przeciwko temu.

Czerwiec 2010 Dziennikarz: Pani poseł, a jakby pani miała przekonać elektorat lewicy, zresztą nie tylko lewicy, ale i nie przekonanych, że Jarosław Kaczyński najbardziej nadaje się na prezydenta RP.

Joanna Kluzik-Rostkowska: Proszę. 1. myślenie kategoriami państwa. 2. duże doświadczenie polityczne. 3. samodzielność w działaniu. 4. duża wrażliwość społeczna. 5. poważne traktowanie poważnych spraw. 6. wielka odporność na plastykowość polityczną, na piarowość, co mu czasem przeszkadzało. 7. Dystans do siebie i autoironiczność. 8. Inteligencja, solidne wykształcenie, znajomość historii. 9. wytrwałość jeżeli trzeba pracować do 3 w nocy to pracuje. 10. cierpliwość, bardzo ważna rzecz dla polityka. Dziennikarz: A co z komunikatywnością, otwartością na świat i ludzi, umiejętnością współpracy z innymi partiami… Joanna Kluzik-Rostkowska: To ma pan 10, 11, 12.

Kwiecień 2011 Joanna Kluzik-Rostkowska: Podczas kampanii prezydenckiej przekonywałam do głosowania na takiego Jarosława Kaczyńskiego, jakiego znałam sprzed katastrofy 10 kwietnia, przepraszam, jeżeli kogokolwiek przekonałam.

Joanna Kluzik-Rostkowska: Jestem przekonana, że dla dobra polskiego życia politycznego, dla dobra Polski, dla tej odwagi, której nam potrzeba, Jarosław Kaczyński powinien zejść ze sceny politycznej dzisiaj.

Czerwiec 2011 Joanna Kluzik-Rostkowska: Jeśli chcemy polityki roztropnej, opartej na współpracy, a nie wojnach, musimy zbudować swoisty społeczny, obywatelski „kordon sanitarny” wokół PiS. To jedyny sposób, by powstrzymać szaleństwo i cynizm. Joanna Kluzik-Rostkowska: Jestem dziś z Platformą Obywatelską dlatego, że zrobię wszystko, żeby PiS nie wrócił do władzy. Dziś widać jak nasza scena jest mocno zabetonowana. Trzeba zrobić naprawdę wszystko, żeby PiS nie miał szansy współrządzenia z SLD, to było podstawą mojej decyzji. Joanna Kluzik-Rostkowska: Uważam, że trzeba zrobić wszystko, żeby nie obudzić się 24 października w rzeczywistości, w której Jarosław Kaczyński będzie premierem. Nie wyciągam tych cytatów, żeby się naśmiewać, bo to łatwizna i kopanie leżącego, choć dzisiaj jeszcze może się wydawać, że ów leżący spadł na cztery łapy i ma się całkiem nieźle. A na pewno dużo lepiej niż współpracownicy, których za sobą zostawił. Jestem osobą raczej niedzisiejszą i ciągle wydaje mi się, że coś takiego jak twarz czy honor ma jeszcze znaczenie, nawet w tak brudnym zawodzie jak polityka, dlatego o kimś kto sam się ich pozbawił w tak żałosnym stylu, nie umiem myśleć jako o wygranym. Sama Kluzik zresztą jeszcze kilka dni temu mówiła, że uwłacza jej honorowi myślenie, że mogłaby przeskoczyć do innej partii. W sobotę cała Polska mogła zobaczyć gdzie Kluzik ma swój honor. Nie o tym jednak chciałam, ale o przesłaniu jakie wygłosiła w sobotę, zżynając zresztą z Hillary Clinton, do polskich kobiet, a więc także do mnie. Joanna Kluzik-Rostkowska: Dzisiaj szklany sufit istnieje, ogranicza nasze możliwości i aspiracje, ale ten szklany sufit ma 19 mln pęknięć. Najwyższa pora, aby ten sufit nam nie przeszkadzał. Trudno o słowa mniej pasujące do tamtej chwili, do tego momentu w politycznej karierze ich autorki. Bo to co Kluzik-Rostkowska pokazała przez ostatni rok jest zaprzeczeniem tego jakiej obecności kobiet w życiu publicznym bym sobie życzyła. Jeśli ktoś miał uprzedzenia do kobiet w polityce, to mógł się w nich utwierdzić, jeśli ktoś wiązał z obecnością kobiet jakieś nadzieje na nową jakość, to niechybnie się rozczarował. Bo Kluzik przez ostatni rok dostała w polityce szansę jaką kobiety dostają rzadko. Kierowała prezydencką kampanią wyborczą, mogła zostać wiceprezesem i jedną z liderek drugiej co do wielkości partii, mogła budować swoją własną, mogła wreszcie odejść z jakimś minimum klasy. Wykorzystała tylko pierwszą z tych szans, a na kolejnych poległa nie przez jakiś wyimaginowany w jej przypadku szklany sufit, a własne polityczne i osobowościowe kompetencje, nijak nie przystające do wybujałej – jak widać – ambicji. Niestety. Nie będę udawać sympatii do Kluzik-Rostkowskiej jako polityczki bo nie zdążyłam jej cenić. Najpierw jej nie zauważałam, potem nie doceniałam, a potem to już zwyczajnie nie było za co szanować. Ale jest mi przykro, że to właśnie kobieta zaliczyła najbardziej spektakularny polityczny upadek ostatnich lat, pokazując, że granice jej ambicji wyznacza silny mężczyzna w cieniu którego akurat tkwi. Dzisiaj ten, jutro tamten. Swojego nic nie umiała stworzyć, jedyne co jej się naprawdę udało, to przesunięcie granicy żenady w polityce. Szkoda, wielka szkoda, że nasza – kobiet – przedstawicielka w polityce, posadzona w niej najwyżej jak było można, pokazała to co pokazała. Kataryna

Kazimierz Kutz zamordował niewinnego chłopca? Na planie filmu "śmierć jak kromka chleba" zginął dzieciak. Przewrócił się pod naporem strumienia z armatki wodnej, uderzając głową o krawężnik. Nie był zawodowym aktorem, tylko statystą. Blida, w przeciwieństwie do tego chłopca, z własnej woli odegrała rolę życia, strzelając sobie w serce... z amunicji niepenetrującej, która według producenta przy strzale w korpus nie ma prawa zabić. Ale jeden z kawałków śrutu trafił w szyję i wykrwawiła się przez tętnicę szyjną. Gdzie tu wina Ziobry i Kaczyńskiego? Jest nawet mniejsza niż wina Kutza w przypadku śmierci statysty. Bo to nie oni wyreżyserowali tę cyrkową scenę, która zamieniła się w dramat. To kilka takich moich dygresji na marginesie artykułu:

http://www.tvn24.pl/9,251,8,11247979,0,0,forum.h...

Wybaczcie tytuł w stylu POrtali internetowych, ale tylko demaskując ich metody, możemy mieć pełną świadomość, z czym walczymy i czym się od nich różnimy.

Peacemaker – blog

Wreszcie jest męczennik Co tu dużo gadać; za komuny było lepiej. Oczywiście lepiej dla komuny, to chyba jasne. Dla wszystkich lepiej być przecież nie może, o czym chyba przekonał każdego Bułat Okudżawa, proroczo śpiewając w słynnej balladzie o królu, co to wyruszył na wojnę, że „słodkich pierniczków dla wszystkich nie starczy i tak”. I rzeczywiście – wkrótce rozpoczął się sławny „zastój”, kiedy to mimo uporczywego „dalszego doskonalenia” było jakby gorzej i gorzej - aż Michał Gorbaczow nakazał myślenie po nowemu. I zaraz wszyscy, z dnia na dzień, zaczęli myśleć po nowemu, nie tylko w cudnym raju, – ale również u nas, w Kraju Przywiślańskim. A na czym polegało myślenie po nowemu? A na czymże by, jeśli nie na bacznym rozglądaniu się za słodkimi pierniczkami, których dla wszystkich nie starczało nawet za komuny, a cóż dopiero w sytuacji, gdy samo naczalstwo nakazało myśleć po nowemu? Dlatego, chociaż socjalizm nadal był najlepszym ustrojem na świecie, oczywiście ze Związkiem Radzieckim na czele – wokół państwowych przedsiębiorstw, jak grzyby po deszczu zaczęły mnożyć się spółki nomenklaturowe, w których „mienie ogólnonarodowe” sprawnie zamieniało się w „indywidualne”. Nikt przeciwko temu nie pyskował, bo z jednej strony na straży ciszy stały „surowe prawa stanu wojennego” a z drugiej – „konstruktywny nurt opozycji demokratycznej” pracowicie i ofiarnie koncentrował uwagę szerokich mas ludu pracującego na „podmiotowości społeczeństwa”, a nie na tym, co kto tam sobie prywatyzuje i gdzie chowa szmal. My nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych – oto fundament demokracji i pokoju społecznego. Dzięki niemu właśnie okazało się, że za drugiej komuny jest jeszcze lepiej, niż za pierwszej – oczywiście nie wszystkim, – ale przecież jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził, a po drugie – już Bułat Okudżawa proroczo... i tak dalej. I właściwie nie byłoby, o czym pisać, gdyby nie męczennicy. O ile za pierwszej komuny męczenników było tylu, że można było w nich przebierać, jak w ulęgałkach, to po transformacji ustrojowej, czyli za drugiej komuny, pojawił się gwałtowny deficyt. Ach, co ja mówię, jaki deficyt? Nie żaden tam „deficyt”, tylko kompletna posucha! „Trup baronowo, grób baronowo, plajta, klapa, kryzys, krach!” To znaczy – krach z męczennikami po stronie komuny, – bo po stronie przeciwnej przeciwnie – męczenników jakby nawet przybywało. To, że przybywało, to jeszcze nic. Najgorzej, że każdy taki męczennik boleśnie kłuł w oczy, przypominając rozmaite wstydliwe zakątki. Weźmy takich AK-owców. Gdyby tylko ich wspominano, to jeszcze nic, ale jak tylko jakiś taki AK-owiec pojawiał się we wspomnieniach, to zaraz, niczym cień, towarzyszył mu jak nie Adam Humer, to Edmund Kwasek. Wprawdzie taki, dajmy na to, Aleksander Kwaśniewski Kwaska w niczym nie przypomina, przynajmniej zewnętrznie; nosi garnitury, mówi językami, jada bezę, – ale przecież wszystko to Kwaskiem podszyte i z Kwaska wyrasta, sięgając doń starannie ukrytymi korzonkami. Nic, zatem dziwnego, że w tej sytuacji społeczne zapotrzebowanie na jakiegoś męczennika lewicy demokratycznej gwałtownie rosło. Cóż jednak z tego, kiedy jakoś nie było ochotników do męczeństwa. Ani Aleksander Kwaśniewski, ani Józef Oleksy, ani Włodzimierz Cimoszewicz do żadnego męczeństwa się nie kwapili. Męczyć drugich, to, co innego, ale żeby samemu...? Owszem, gdyby tak jakiś reprezentant ludu pracującego zgłosił się na ochotnika, to chętnie by mu pomogli, kto wie - może nawet pomęczyli, – ale kto by tam nadstawiał własną, niezastąpioną głowę? „My tutaj rządzim i my dzielim, bez nas by wszystko diabli wzięli” – wyjaśniał robotnikowi Deptale Towarzysz Szmaciak i słuszna jego racja, no nie? Trafił się wprawdzie wypadek z Ireneuszem Sekułą, ale z różnych względów ten zasłużony bojownik o świętą sprawę proletariatu („zwycięży nasza sprawa, zwycięży nasza z lewa...”) na męczennika się nie nadawał i posucha panowała nadal, budząc zrozumiałą tęsknicę serca gorejącego. I oto, kiedy już wydawało się, że lewica demokratyczna żadnego męczennika się nie doczeka, w pewnej łazience na Śląsku rozległ się strzał, przyjęty nie tylko z uczuciem wdzięczności i ulgi, ale przede wszystkim – nadziei, że oto otwiera się nowa karta, na której można będzie krwią – i to nie żadnego Mariana Buczka, czy Karola Świerczewskiego - pisać nową wersję Historii – oczywiście uzupełnionej i poprawionej, kreować nowy mit założycielski. Pani Barbara Blida, – bo o niej mowa – swą samobójczą śmiercią nie tylko skonfundowała węszycieli, wybawiając z ambarasu kolegów, ale przede wszystkim dostarczyła im wizerunku spiżowej postaci, która „nie pozwoliła wziąć się żywcem”. Tak samo wykorzystany został przez hitlerowców Horst Wessel. Wprawdzie Wessel został zastrzelony przez komunistę, a pani Barbara Blida zastrzeliła się sama w okolicznościach, które niekoniecznie musiały przynosić zaszczyt, ale to nie czas na grymasy. Nic, zatem dziwnego, że pan poseł Ryszard Kalisz od razu zorientował się w możliwych pożytkach z tego incydentu i tak pokierował sprawą, że jeśli tylko ekumenizm poczyni dalsze galopujące postępy, to samobójczyni, która – jak się okazało – wcale nie zamierzała się zabijać, a jeśli nawet to zrobiła, to „bez swojej wiedzy i zgody” – może nawet zostać santa subito. Taka możliwość pojawiła się w związku z niedawną paradą równości, w której poseł Ryszard Kalisz również w zauważalny sposób zaznaczył swoją obecność. Jednym z elementów tej parady były „ekumeniczne nieszpory”, więc skoro tak, to i santa subito jest możliwa. A skoro już wspomnieliśmy Horsta Wessela, to warto wspomnieć, że on też został pośmiertnie kreowany na herosa, do czego zresztą przyczyniła się pieśń, którą sam napisał na cześć innych męczenników ruchu narodowo-socjalistycznego: „Kameraden die Rotfront und Reaktion erschossen / Marschiert im Geist in unsern Reihen mit!” Czy takiej pieśni – oczywiście po dokonaniu stosownych trawestacji – nie można by było śpiewać podczas kolejnych, już zwycięskich parad równości? Na przykład zacząć tak: Regenbogen hoch! Gesassbacken geschlossen! – i dalej jakoś tak – a zresztą, – dlaczego właściwie uczestnicy parad równości mieliby śpiewać po niemiecku? Anschluss Anschlussem, – ale przecież nawet po przekształceniu resztek Polski w federację landów lub Generalne Gubernatorstwo, jakieś okruszki autonomii chyba zostaną? Nawet Józef Stalin dopuszczał tubylczą formę, byle byłaby socjalistyczna w treści, więc Nasza Złota Pani Aniela chyba nie okaże się gorsza? Więc po polsku kultowa pieśń mogłaby zaczynać się na przykład tak: Tęczową wznieś! Pośladki mocno zwarte! Rozgrzane krocza w wesół idą marsz – i tak dalej – byle tylko nie zmieniać melodii, bo – po pierwsze – jakaś kontynuacja musi być, a po drugie - znakomicie nadaje się ona do marszu ku świetlanej przyszłości. SM

TVN: Prezes od zabijania "Przyszedłem, by budować i zabijać" tak oznajmił 18 maja 2010 w wywiadzie dla "Wyborczej" szwajcarski najemnik i prezes TVN, Markus Tellenbach. Na wiadomo, co tam prezes buduje, ale faktycznie TVN płaci zabójcze odsetki od mega długu w Euro. Markus Tellenbach, szwajcarski prezes TVN, dojeżdżający do Warszawy z Zollikon (CH), ma życiowego pecha. Pracował dla Leo Kircha w Monachium, Kirch potem splajtował. Pracował dla Premiere w Monachium, Premiere potem prawie padła. Pracował dla SBS Broadcasting SA, firma jest teraz sprzedawana w kawałkach. Założył swoja własna firmę Convers Media Ltd., stracił na niej kilka milionów dolarów. Dostał od kolegów 5-o letni kontrakt w TVN, a tu zaczyna się mówić o sprzedaży TVN w całości lub kawałkach. Tellenbach stal się wiec ostrożniejszy. Od TVN bierze duża pensje (4.000.000 PLN w 2010 roku plus 600.000 PLN bonusu), ale bez żadnych opcji na akcje TVN. Można go zrozumieć. Na początku twierdził ze z końcem roku 2009 opuści rade nadzorcza Sky Deutschland (email, poniżej), ale po przyjeździe do Warszawy zmienił zdanie. Tez chyba można go zrozumieć ze nie chce być związany zawodowo tylko z TVN. Tellenbach dostaje komfortowe 60.000 Euro rocznie za zasiadanie w radzie nadzorczej Sky Deutschland i może tez dzięki temu wyjechać od czasu do czasu z grajdołka na Wiertniczej i przewietrzyć sobie głowę. Tym bardziej ze nie bardzo wiadomo, co Tellenbach (podobnie jak Kostrzewa) ma właściwie do roboty od poniedziałku rano do piątku wieczorem na Wiertniczej. Kasy TVN pilnuje John Driscoll, były księgowy kasjera ITI z Zurichu a reanimacje platformy "n" nadzoruje były pracownik Tellenbacha, Christian Anting. Tellenbachowi pozostaje kwartalna prezentacja wyników TVN i ewentualnie domena public relations, ale niestety nie zna języka polskiego, (cytat): „Nie znam go na tyle, by ocenić, czy na ekranie się dobrze dzieje. Nie jestem w stanie powiedzieć, czy komentator piłkarski daje widzom zgrabną mieszankę informacji, emocji i zabawy, czy też pieprzy bez sensu i w ogóle nie czuje gry". Tellenbach bardzo dobrze ujął problem ("pieprzenie bez sensu"), widać ze jest profesjonalista, szczęściem nie znając języka nie musi wysłuchiwać wieczornej edycji Faktów ani paplania w TVN24. Tylko raz na rok musi dać jakiś wywiad prasowy. Po trzech wywiadach w maju 2010 odezwał się na nowo po roku, czyli dopiero w zeszłym tygodniu, oczywiście kategorycznie zaprzeczając pogłoskom o rozmontowywaniu TVN. Tellenbach zna TVN od dawna. Był jednym z architektów słynnej transakcji kupna-sprzedaży 33% TVN zawartej pomiędzy ITI i SBS Broadcasting SA. Była to dziwna transakcja: SBS kupiło 30% TVN w lipcu 2000 po to, aby odsprzedać ten pakiet z powrotem ITI w grudniu 2003. Przy okazji tej dziwnej transakcji wizjonerzy Wejchert, Walter i Valsangiacomo wypłacili sobie 15,5 milionów $ premii. Nic dziwnego ze wizjonerzy, jako ludzie honoru, zachowali dług wdzięczności wobec Tellenbacha, który był w zarządzie SBS Broadcasting SA w okresie przeprowadzania owych transakcji. Wdzięczność ludzi honoru jest warta 20.000.000 PLN pensji w ciągu pięciu lat plus bonusy, czarne Audi A8 i przeloty samolotem. Ponieważ Tellenbach wisi na Sky Deutschland, wraz z jego pojawieniem się w Warszawie w ruch poszły spekulacje o możliwym zainteresowaniu właściciela Sky Deutschland, News Corp., perła w koronie TVN, czyli platforma "n". News Corp., który wyszedł z dużym niesmakiem z Rosji i sprzedał bTV w Bułgarii, musiałby mieć naprawdę bardzo dobre powody, aby inwestować na nowo w Polsce. Inny regionalny gracz, CME, który kupił bTV od News Corp. miał ostatnio wystarczająco dużo kłopotów z ukraińskimi oligarchami. Dobrymi powodami dla ewentualnych inwestorów byłoby na przykład ogłoszenie bankructwa ITI w 2012. Dobrzy inwestorzy potrafią cierpliwie poczekać.

Ciag dalszy w poniedzialek, w odcinku "ABW w siedzibie TVN". Stanisław Balcerak

Trybunał Zdychajcie z głodu, ale na urzędników macie płacić Bugaj „jedyne, co bym zmienił w konstytucji, to przepisy o Trybunale Konstytucyjnym.”.. „Bo uważam, że ostatnio zajmuje się on falandyzacją prawa. To bardzo ostre słowa, bo oznaczają pokrętną interpretację przepisów. Trybunał Konstytucyjny zablokował planowane zwolnienie z pracy 30 tysięcy urzędników. Uzasadnienie za Rzeczpospolitą „ Zdaniem sędziów ustawa, która miała dać podstawę do zwolnienia prawie 30 tys. urzędników, jest rażąco niezgodna z konstytucją. Nie dość, że nie przewiduje jasnych kryteriów zwolnień, to jeszcze oddaje decyzje dyrektorom poszczególnych urzędów. Sędziowie zwrócili też uwagę, że nie ma finansowego uzasadnienia tak dużych cięć. Premier zapewnia przecież, że jesteśmy zieloną wyspą na tle innych państw Unii, a administracja w ostatnich latach ciągle przyjmowała nowych pracowników. Nawet wtedy, gdy było już wiadomo, że rząd planuje redukcję etatów. – Oszczędności ze zwolnień nie miały zasilić budżetu państwa, ale zostać w urzędach na podwyżki dla pracowników, którzy zachowali pracę – podkreślała sędzia Teresa Liszcz.”...(źródło )

Mój komentarz. Uzasadnienie Trybunału wydaje się być żartem. Zielona wyspa Tuska, cel, na jaki mają być wydane zaoszczędzone pieniądze, ocena stanu finansów państwa. Faktycznie jednak Trybunał Konstytucyjny stworzył w Polsce uprzywilejowaną grupę społeczną, urzędników. Pomimo wpadającego w ubóstwo społeczeństwa, ekonomicznie wymuszonej Polakom rezygnacji z posiadania dzieci, dramatycznej sytuacji finansów państwa TK uznał, że łożenie miliardów złotych na utrzymanie urzędników jest obowiązkiem państwa i podatników. Że sytuacja finansowa społeczeństwa nie jest zła, niema nędzy, ubóstwa, ludzie mogą płacić miliardy w podatkach na zbytecznych krewnych królika, którzy dzięki patologicznej konstrukcji państwa wyłudziły, za przyzwoleniem najwyższych władz zatrudnienie. Sam TK stwierdził, że urzędnicy zatrudniali nowych urzędników, pomimo wiedzy, że będą zwolnienia. Czyli świadomie działali według Trybunału Konstytucyjnego na szkodę państwa i społeczeństwa. Można przyjąć, że za cicha aprobatą Tuska dokonywano na masowa skale wyłudzeń na wiele miliardów złotych. Oczywiście Tusk przymykał oczy, bo dzięki operacji przyjęcia 100 tysięcy nowych urzędników kupił sobie poparcie kasty urzędniczej. To, że to odbyło się kosztem wpędzenia w nędze kolejnych setek tysięcy polskich rodzin to inna sprawa. Zwolnienia zaś pozwolą wyczyścić urzędy z przeciwników politycznych doprowadzając do radykalnej tuskizacji wszelkich urzędów. Osobiście uważam, że Tusk sfingował cały plan radykalnych cieć w kaście urzędników. Urzędnicy są prawdopodobnie drugą po kryminalistach (92 procent poparcia dal Platformy i Komorowskiego) najwierniejsza grupą wyborców. Plan wyglądał następująco. Tusk zgłosi projekt, Komorowski skieruje go do będącego częścią oligarchii Trybunału Konstytucyjnego. Ten to odrzuci z groteskowym uzasadnieniem, a dzięki temu, gdyby Platforma przegrała to i tak PiS, czy ktokolwiek inny nie będzie mógł ograniczyć pasożytniczej, duszącej Polskę biurokracji Gdyby Trybunał Konstytucyjny zamiast pilnować interesów kasty urzędniczej pilnował interesów państwa i polskiego społeczeństwa mógłby zażądać wprowadzenia zakazu podwyżek dla urzędników, zamiast wylewać krokodyle łzy nad faktem, że zaoszczędzone n a zwolnieniach urzędników pieniądze pójdą na podwyżki. Skala nędzy, niedożywienia dzieci, ich życie w ubóstwie i nędzy, ponad 50 procentowe bezrobocie wśród absolwentów wyższych uczelni nie wzrusza ludzi decydujących o wyrokach w Trybunale Konstytucyjnym. Zdychajcie z głodu, emigrujcie, ale na rosnąca liczebnie w zastraszającym tempie kastę urzędników musicie łożyć. Inna kwestią, którą sygnalizowałem jest przejmowanie, zawłaszczanie stanowienia prawa przez Sądy Najwyższe i Trybunały Konstytucyjne. Najlepszą ilustracją jest potęga w decydowaniu o prawie dożycia lub śmierci. Sad Najwyższy USA raz orzekł, że kara śmierci jest niezgodna z konstytucja, po czym po latach orzekł, z jest zgodna z konstytucją. Od jego decyzji będzie zależało, czy „małżeństwa” homoseksualne są zgodne, czy nie. Trzecia władza, wyrasta na naszych oczach na całym świcie na pierwszą władzę. Nie gdzie nie ma ona demokratycznej legitymacji. Wszędzie zaczyna stanowić zagrożeni dla demokracji, dla interesów państw i społeczeństw. Zacytuję tutaj Michała Szułdrzyńskiego z jego tekstu „Rewolucja Strasburska” opublikowanego w Rzeczpospolitej „Prawo do prywatności staje się ideologicznym taranem, za pomocą, którego sędziowie strasburskiego Trybunału zmieniają obyczaje Europejczyków zgodnie z lewicową wykładnią praw człowieka „..(źródło )

Wiele osób dostrzega zagrożenie, jakie niesie niekontrolowana władza Trybunału Konstytucyjnego. Bugaj „jedyne, co bym zmienił w konstytucji, to przepisy o Trybunale Konstytucyjnym.”.. „Bo uważam, że ostatnio zajmuje się on falandyzacją prawa. To bardzo ostre słowa, bo oznaczają pokrętną interpretację przepisów. Bugaj :” Wiem ale gołym okiem widać, że orzeczenia Trybunału odzwierciedlają preferencje politycznych jego członków. „...(więcej)

Osobiście jestem zwolennikiem wybierania sędziów, a już na pewno tak ważnych sadów Jak Trybunał Konstytucyjny, Sąd Najwyższy, czy Trybunał Stanu w wyborach powszechnych. Z tym, że jako zwolennik „brzytwy Ockhama” w życiu publicznym zlikwidowałbym Trybunał Konstytucyjny i Trybunał Stanu. Wystarczyłby jak w USA Sąd Najwyższy. Szkic koncepcji zarysowałem w notce „Sędziowie wybierani w wyborach powszechnych”. Marek Mojsiewicz

LOGIKA FINANSOWA A LA AMERICANA

1) „Pełna wiarygodność Stanów Zjednoczonych jest nie tylko podstawą naszego dobrobytu, ale także podstawą globalnego systemu finansowego” – powiedział Pan Prezydent Obama Barack.

2) „Utrzymanie dotychczasowego limitu zadłużenia może wywołać zasadnicze wątpliwości, co do wiarygodności Stanów Zjednoczonych” – dopowiedział Pan Prezes Bernanke Ben. Można z tego wyciągnąć logiczny wniosek, że:

3) „Zwiększanie poziomu zadłużenia poprawia wiarygodność kredytową zadłużonego”

4) „Im większe zadłużenie, tym większy dobrobyt” Ktoś mógłby z tego wyciągnąć wniosek, że:

5) „Im bardziej bredzi, tym ma większą wiarygodność”

6) „Im większą ma wiarygodność dzięki temu, że bredzi, tym większą ma szansę zajęcia eksponowanego stanowiska” politycznego lub ekonomicznego. Które z powyższych sześciu zdań, Państwa zdaniem, jest „funkcjonalnie” prawdziwe? Moim zdaniem szóste. Dowodem, na co są zdania pierwsze i drugie. Gwiazdowski

Jachowicz, Kania, Poczobut W zawód dziennikarza wpisane jest ryzyko. Tam gdzie demokracji jest mniej, ryzyko to staje się większe. Jak na Białorusi, gdzie niewygodnych dziennikarzy wsadza się do więzień; jak w Rosji, gdzie w ostatnich latach w niewyjaśnionych okolicznościach zginęło ponad 300 dziennikarzy. Polskie środowisko dziennikarskie od lat domagało się od prokuratury wznowienia śledztwa w sprawie zaginięcia w drodze do pracy dziennikarza śledczego "Gazety Poznańskiej" Jarosława Ziętary. Opisywał on korupcję w firmach turystycznych, pisał też na tematy polityczne. Wreszcie zdecydowano się podjąć na nowo to śledztwo. Z niecierpliwością czekamy. W stan oskarżenia postawiono dziennikarza Leszka Kraskowskiego za ujawnienie tajemnicy śledztwa, mimo że otrzymał on zgodę sądu na wgląd do akt i wykonanie kserokopii dokumentów. W uchwale Sądu Najwyższego sprzed dwóch lat, w której dokonano wykładni prawnej na temat, czym jest ujawnienie tajemnicy państwowej, powołano się między innymi na opracowanie sędziego Igora Andrejewa z 1976 roku, tego samego stalinowskiego prawnika, który podpisał wyrok śmierci na gen. Augusta Emila Fieldorfa. Pogratulować autorytetu! Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich kilkakrotnie występowało m.in. do rzecznika praw obywatelskich, ministra sprawiedliwości, premiera Donalda Tuska w sprawie skali podsłuchiwania dziennikarzy przez ABW. Ten skandaliczny fakt jaskrawego zagrożenia wolności słowa nie doczekał się do tej pory szczegółowego zbadania, wyjaśnień i wyciągnięcia wobec winnych konsekwencji. Równie trudne staje się respektowanie przez organa ścigania oraz inne instytucje państwa i samorządu prawa do zachowania tajemnicy dziennikarskiej. Iluzoryczna staje się wówczas kontrola władzy przez obywateli za pośrednictwem mediów. Dziennikarze śledczy sygnalizują, że coraz trudniej zdobywa się im informacje od zastraszonych, obawiających się konsekwencji obywateli. Będąc źródłem informacji, nie wierzą oni w możliwość utrzymania ich personaliów w tajemnicy. Równocześnie dalszemu ograniczeniu ulega jawność życia publicznego. Uchwalona ustawa o ochronie informacji niejawnych umożliwia bezterminowe nadawanie klauzul informacji niejawnych i wyłączenie ich spod prawa do kontroli administracyjnej czy sądowej. Nowe prawo dzieli informacje niejawne aż na cztery rodzaje: "ściśle tajne", "tajne", "poufne", "zastrzeżone". Jakby brakowało piątej kategorii: "tajne przez poufne". Jak informuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP, ta właśnie ustawa umożliwia nadawanie dokumentom klauzul informacji niejawnej z powodu: "zakłócenia porządku publicznego", "niekorzystnego wpływania na funkcjonowanie gospodarki" czy "szkodliwego wpływu na wykonywanie przez organy władzy publicznej (...) interesów ekonomicznych". Zatem to urzędnik zadecyduje, jaką nada klauzulę i na jak długo. Rada Konsultacyjna SDP w liście do parlamentarzystów, partii politycznych i administracji rządowej zwraca się o pilne skorygowanie obecnych regulacji w sprawie karalności i ścigania obywateli za rozpowszechnianie opinii na temat funkcjonowania władz publicznych, szczególnie jego funkcjonariuszy. Akcja ABW wymierzona w blogera prowadzącego stronę AntyKomor.pl jest przykładem jaskrawego naruszenia wolności słowa. Coraz bardziej dotkliwa staje się, i coraz częściej jest stosowana, odpowiedzialność majątkowa dziennikarzy z tytułu naruszenia przepisów art. 212 kodeksu karnego (zniesławienie). Jeżeli rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz nie wniesie na prośbę CMWP SDP kasacji od wyroku (prokurator generalny odmówił), jaki zapadł wobec dziennikarki Doroty Kani, będzie ona musiała zapłacić karę kilkunastu tysięcy złotych. Oskarżył ją o zniesławienie były pułkownik SB, następnie UOP, a potem ABW. Co charakterystyczne, sąd nie uwzględnił wniosków dowodowych, o jakie występowała Dorota Kania, i nie zgodził się na wezwanie wskazanych przez nią świadków. Pułkownik Bieszyński może być zadowolony z sądów III RP. Wcześniej wygrał podobną sprawę o zniesławienie z dziennikarzem Jerzym Jachowiczem. Ten najbardziej wytrwały i życiowo ciężko doświadczony dziennikarz śledczy (w 1990 roku mafia napadła na jego mieszkanie i zginęła jego żona) został skazany na grzywnę w wysokości 16 tysięcy złotych za komentarz, a więc nie informację, tylko opinię, na temat tego, jak to Bieszyński podjął wyprawę do Chicago, aby bronić Edwarda Mazura podejrzanego o zlecenie zabójstwa gen. Marka Papały. Liczne redakcje oraz SDP zbierają teraz podpisy z poparciem dla Jerzego Jachowicza, które są potrzebne do złożenia prośby do prezydenta Bronisława Komorowskiego o skorzystanie z uprawnienia do ułaskawienia skazanego Jerzego Jachowicza. Szykowana jest też skarga do Europejskiego Trybunału w Strasburgu. Nie wstrzymuje to jednak wykonania wyroku. Nazwiska Kania i Jachowicz są już w Centralnym Rejestrze Skazanych. Kiedy wylewamy łzy nad ofiarami reżimu Alaksandra Łukaszenki, jak to dzieje się obecnie po aresztowaniu dziennikarza Andrzeja Poczobuta, pamiętajmy, że w naszym kraju zawód wolnego uczciwego dziennikarza także napotyka na poważne przeszkody. I co charakterystyczne, wyroki wobec nich zapadają nad wyraz szybko.

Wojciech Reszczyński

Titanic coraz bliżej skał Premier Tusk zachowuje się coraz częściej tak, jakby się wspomagał jakimiś niedozwolonymi środkami, bo to, co mówi ma się nijak do otaczającej nas wszystkich rzeczywistości. Ostatnio zaczął opowiadać, że kraje unijne stawiają sobie Polskę za wzór, jeżeli chodzi o rozwój gospodarczy i wszystkie chcą nas naśladować, a ponadto oczekują z niecierpliwością na polskie przewodnictwo w UE, bo spodziewają się, że nasz kraj da swoisty nowy impuls do dalszej integracji Europy, ba więcej Polska zaproponuje rozwiązania, które wyciągną ją z kłopotów. Premier Tusk mówi o tym wszystkim z takim przekonaniem, że można podejrzewać, iż uwierzył w uprawianą od wielu miesięcy własną propagandę sukcesu, a wszystko to staje się coraz bardziej niebezpieczne dla naszej przyszłości. Zaprzyjaźnione media, które dzielnie wspierają szefa rządu w tych fantasmagoriach, zrezygnowały już z jakiejkolwiek funkcji kontrolnej wobec rządzących, ba same nakręcają propagandę sukcesu do tego stopnia, że zwykłym ludziom wręcz trudno uwierzyć w to, że mamy reformować finanse publiczne, oszczędzać, skoro na każdym polu osiągamy sukcesy. O tym, że sprawy w Polsce idą w złym kierunku możemy się dowiedzieć z lakonicznych komunikatów GUS czy Ministerstwa Finansów, choć tym niepomyślnym informacjom od razu towarzyszą komentarze najrozmaitszych „ekspertów”, że trudności wprawdzie są, ale mają charakter przejściowy. Do złudzenia przypomina to propagandę sukcesu z lat 70-tych i 80-tych poprzedniego stulecia, wtedy także byliśmy już 10-tą potęgą gospodarczą świata, a pojawiające się trudności miały charakter przejściowy. Jak się to wszystko skończyło, nie wypada nawet przypominać. Właśnie wczoraj GUS ogłosił wskaźnik inflacji w maju i okazuje się wyniosła ona aż 5% w ujęciu rocznym, co oznacza, że jest to najwyższy wskaźnik inflacji od 10 lat. Jeszcze bardziej przerażające są wskaźniki cząstkowe. Okazuje się, że ceny żywności w tym samym okresie wzrosły o 9,4%, nośniki energii o 7,1%, a ceny paliw do prywatnych środków transportu aż 11,9%. To już nie są wzrosty cen to jest galopada cenowa dóbr i usług najważniejszych z punktu widzenia przeciętnej polskiej rodziny. Jeżeli jeszcze weźmiemy pod uwagę fakt, że 5% inflacja jest policzona dla koszyka, w którym żywność stanowi zaledwie 24% jego struktury, a dla dużej części gospodarstw domowych wydatki na żywność stanowią ponad 50%wszystkich wydatków, to dla tych rodzin inflacja jest już 2-krotnie wyższa. Przy bardzo niskich podwyżkach płac w gospodarce, przy braku tych podwyżek w sferze budżetowej, przy symbolicznej waloryzacji emerytur i rent, realne dochody większości rodzin w Polsce wyraźnie spadają i ta nachalna propaganda sukcesu zaczyna Polaków coraz bardziej irytować. Także z danych o wykonaniu budżetu państwa za miesiąc maj można się dowiedzieć, że dochody budżetowe wyniosły tylko 39,5% planu rocznego, a deficyt budżetowy aż 60% planu rocznego i to wszystko mimo najwyższego od kilku lat wzrostu gospodarczego, który za I kwartał tego roku wyniósł 4,5% PKB. To ta trudna sytuacja budżetu spowodowała, że rozpaczliwie szukający pieniędzy na pokrycie bieżących wydatków budżetowych Minister Rostowski, zmusił Ministra Grada do nagłej sprzedaży 10% akcji PZU. Do budżetu wpłynęło z tego tytułu ponad 3 mld zł, co pozwoli przeżyć nam kilka kolejnych tygodni, choć ta pośpieszna sprzedaż spowodowała, że Skarb Państwa stracił 220 mln zł dywidendy za 2010 rok przypadającej na te akcje. Wygląda, więc na to, że Titanic coraz szybciej płynie na spotkanie z lodową górą, a na pokładzie bal trwa w najlepsze. Główny sternik przez nadchodzące pół roku będzie uszczęśliwiał wszystkich innych swoimi świetnymi pomysłami, które tak dobrze sprawdziły się w Polsce. Ba chce nawet ratować innych, którzy się już rozbili, swoich pasażerów zaś zostawia na pastwę losu. Najwyższy już czas zmienić tego sternika, bo za parę miesięcy niechybnie wprowadzi nas na skały. Zbigniew Kuźmiuk

Bombastyczność i buta W samo sedno trafił Grzegorz Schetyna, gdy przekonywał działaczy PO, że to ich kraj. Tak, to ich kraj, w którym nie potrzeba ani opozycji, ani krytyków, ani ludzi niezadowolonych – pisze filozof społeczny W czasie bombastycznej konwencji Platformy padały podniosłe słowa – o konieczności wspólnego działania, o nowoczesnym patriotyzmie, o modernizacji. Któż by się pod nimi nie podpisał? Żeby jednak wysłuchać ich ze spokojem, nie zżymać się na butę, z jaką były wypowiadane, trzeba zapomnieć o rzeczywistości i o obietnicach składanych przez ostatnie lata. Trzeba nie pamiętać, że Polska to jeden z najbiedniejszych krajów Unii, w którym nie daj Boże być starym, potrzebującym pomocy czy biednym, i którego największym osiągnięciem technicznym jest chyba ów pojazd zbudowany przez studentów, o czym media trąbiły przez parę dni.

Ameryka bez Ameryki Jest to kraj pozamiatanych pod dywan afer korupcyjnych, w którym budowa autostrad staje się przedsięwzięciem równie skomplikowanym, jak gdzie indziej wysłanie ludzi na Marsa. Kraj, w którym nawet za katastrofę, w której ginie prezydent kraju, ministrowie i generałowie, nikt nie odpowiada. Tak, w tej hali było niemal jak w Ameryce, tylko Ameryki nie było na zewnątrz. W samo sedno trafił Grzegorz Schetyna, gdy przekonywał działaczy PO, że to ich kraj. Tak, to ich kraj, w którym nie potrzeba ani opozycji, ani krytyków, ani ludzi niezadowolonych, ani ludzi chorych i słabych. Wszyscy, którzy chcą pracować dla Polski, mogą to robić w ramach PO i tam się będzie toczyć debata przy życzliwym wsparciu zaprzyjaźnionych mediów. Wśród liderów tej słynącej z pracowitości partii zabrakło tym razem Zbigniewa Chlebowskiego i Mirosława Drzewieckiego. Zabrakło także innych, którzy kiedyś współzakładali Platformę, owo „miejsce dla wszystkich”. Donald Tusk wygłosił z ogniem w oku jedno ze swych doskonałych, acz nierozróżnialnych, przemówień, w którym znowu było wiele o tym, jak bardzo mu zazdroszczą za granicą. Znowu padały zapowiedzi, czego to PO nie dokona, gdy wyborcy powierzą jej władzę. Obietnice nic nie kosztują, a hucpy naszemu bramkostrzelnemu premierowi nigdy nie brakowało. Padały też słowa o wolności. Nie padło ani jedno o zwalnianych dziennikarzach, o urzędnikach państwowych, o internautach i kibolach ściganych za „matoła”. Nie padło też ani jedno słowo o odpowiedzialności. Nikt by się nie domyślił, że to widowisko odbywa się w kraju, który przeżył ogromną tragedię, gdyby nie zechciano wykorzystać Macieja Płażyńskiego i inne ofiary smoleńskie do propagandy wyborczej. Bo też zebrali się tam ludzie, którzy za nic nie odpowiadają, a którym wszystko się należy, nade wszystko dobre samopoczucie. Nie było mowy ani o deficycie budżetowym, ani o kryzysie demograficznym, ani o emigracji zarobkowej, ani o rozbabranej przez Chińczyków autostradzie, ani o inwestorze z Kataru. Ci zaś, którzy zasiedli w pierwszym rzędzie, nieopodal premiera, najlepiej chyba uosabiają istotę tego „projektu”, zwanego PO. Mieliśmy tam cały poczet nielojalnych – Radosław Sikorski, Bartosz Arłukowicz, Dariusz Rosati, Joanna Kluzik-Rostkowska. Ludzi, którzy zaparli się siebie – wartości i idei, które kiedyś z wielkim przekonaniem głosili.

Kawior i jaguar Nie przypadkiem znaleźli się obok siebie i obok Donalda Tuska: były dekomunizator i krytyk gazociągu północnego, a dziś przyjaciel ministra Ławrowa, były sekretarz PZPR z SGiPS, członek tej partii od 1966 do 1990 roku; niedawny lewicowy śledczy komisji hazardowej, który zamiast billingów Tuska i Schetyny dostał od nich stanowisko, a może nawet Marcina Rosoła na asystenta, a także „polityczka”, skupiająca się na atakowaniu Jarosława Kaczyńskiego, którego kampanią prezydencką kierowała. A na okrasę ów były sekretarz partii, który niejedną partię już zmienił, ale zawsze pozostawał na sutej i sytej lewicy. Jak wiadomo, we Francji jest lewica kawiorowa, u nas powstała jaguarowa, co przecież nie przeszkadza jej zajmować się wykluczeniem społecznym i społeczną sprawiedliwością równie skrupulatnie, jak DSK dbał o personel hotelowy. Porównując się skromnie z Hilary Clinton, która po wyborach rozpoczęła współpracę z Obamą, Joanna Kluzik-Rostkowska zapomniała o dość istotnym szczególe – Clinton i Obama są z jednej partii, z jednego obozu politycznego. Ale czy ma to w Polsce jakieś znaczenie? Ta partia czy inna, prawica czy lewica – cóż to za różnica? „Lewicowy” Tomasz Nałęcz pracuje dla „konserwatywnego” Bronisława Komorowskiego, a „konserwatywny” Kazimierz Marcinkiewicz aż skręca się, by go przyjęli do PO – a i SLD pewnie by nie pogardził, gdyby mu dali „jedynkę”. Liczy się tylko jedno: kto wspiera system, kto zapisał się do towarzystwa, a kto jest „antysystemowy”.

Właściciele III RP Przy okazji media odkryły, że PO skręciła w lewo, tak jakby nie było od dawna wiadomo, że PO przejęła znaczną część pokomunistycznego elektoratu, a byli eseldowcy tłumnie napływają do jej struktur lokalnych. Pokomunistyczna lewica była w III RP partią dawnych właścicieli PRL, tylko po części wywłaszczonych. W Gdańsku zaś zebrała się partia pretendująca do bycia wyłącznym właścicielem III RP. Dajcie im tylko jeszcze cztery lata.

Zdzisław Krasnodębski

Gen. Marian Janicki: "Funkcjonariusz BOR na wieży w Smoleńsku mógłby stresować kontrolerów". Będzie dymisja generała? Nie. Jest awans Szef Biura Ochrony Rządu jest już generałem dywizji. Kolejną gwiazdkę dołożył mu prezydent Bronisław Komorowski z okazji święta BOR. Dumny z awansu Marian Janicki mówił m.in. o katastrofie smoleńskiej. Można odnieść wrażenie, że im więcej czasu mija od tej tragedii, tym pewniej Janicki się czuje i tym śmielej opowiada rzeczy absurdalne, żeby nie powiedzieć skandaliczne. Stwierdził, że pod względem bezpieczeństwa wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku była "perfekcyjnie przygotowana". A BOR "nie ma sobie nic do zarzucenia" w tej sprawie. Według generała, sprawdzanie lotniska, pasa startowego czy obecność na wieży kontroli lotów nie leży w kompetencjach tej formacji. Nawet gdybyśmy mieli takie zdania i musieli sprawdzać lotnisko, nawet gdyby tam było 100, 200 naszych funkcjonariuszy, to czy zapobiegłoby to katastrofie? Przecież samolot rozbił się przed lotniskiem. I sprawa jest czysta. Zasadne jest pytanie, czy Janicki zdaje sobie sprawę, jakie zadania stoją przed jego służbą. Nikt nie stawia funkcjonariuszom BOR zarzutów o doprowadzenie do katastrofy, ale podejrzenia o to, że ich procedury nie zadziałały, są jak najbardziej na miejscu. Do lądowania samolotu z prezydentem w nieznanym terenie (w oficjalnych dokumentach lotnisko było określone kategorią ZZZZ – oznaczającą „teren przygodny") BOR nie powinien w ogóle dopuścić. Nie mówiąc już o braku wiedzy, jak wygląda infrastruktura „Siewiernego" czy nie zadbaniu o obecność polskiego funkcjonariusza na smoleńskiej „wieży". W tej kwestii Janicki dodał: Np. funkcjonariusze Secret Service ochraniający prezydenta USA czasami są na wieży kontroli lotniska, na którym ląduje samolot głowy państwa, ale tylko na wypadek ekstremalnych sytuacji. Mało ma to wspólnego z prawdą. Amerykanie ustawiają swojego człowieka na wieży kontrolnej nie tylko, gdy Air Force One ląduje w tak zacofanym pod względem bezpieczeństwa kraju jak Polska, ale również na lotniskach w Berlinie, Londynie czy Tokio. To nie koniec przemyśleń generała. Najlepsze, że na poważnie wypowiada takie zdanie: Obecność funkcjonariusza BOR na wieży w Smoleńsku mogłaby wywołać zarzuty, że swoją obecnością stresował kontrolerów. Jak dobrze, że żaden BOR-owiec nie stresował panów Plusnina, Ryżenki i Kransokutskiego, którzy mogli spokojnie i rzetelnie wykonywać swoją robotę. zespół wPolityce.pl

Ordery i odznaczenia. Za Smoleńsk? Za Smoleńsk! Czy za Smoleńsk te najnowsze awanse? Tak. Za Smoleńsk! 16 czerwca 2011 roku, cztery dni po Święcie Biura Ochrony Rządu:

Na stopień generała dywizji został awansowany gen. bryg. Marian Janicki – w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień Szef BOR.

Na stopień generała brygady został awansowany płk Paweł Bielawny – w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień Zastępca Szef BOR („zatwierdził plan zabezpieczenia wizyty prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku i Katyniu w dniu 10 kwietnia 2010 roku”). Stopnie generalskie nadał i nominacje wręczył Bronisław Komorowski – w dniu 10 kwietnia 2010 roku Marszałek Sejmu p.o. Prezydenta RP, a obecnie Prezydent RP.16 listopada 2010 roku, czyli dokładnie siedem miesięcy temu, z okazji Dnia Służby Zagranicznej:

Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski otrzymał m.in. amb. Jerzy Bahr -w dniu 10 kwietnia 2010 roku ambasador RP w Moskwie.

Odznakę Honorową Bene Merito otrzymał m.in. gen. Marian Janicki - w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień szef Biura Ochrony Rządu.

Odznaki Honorowe Bene Merito wręczał Radosław Sikorski - w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień minister spraw zagranicznych RP.

Krzyże Orderu Odrodzenia Polski nadał i wręczał Bronisław Komorowski – w dniu 10 kwietnia 2010 roku Marszałek Sejmu p.o. Prezydenta RP, a obecnie Prezydent RP. Za jakie zasługi przyznano te ordery i odznaki? Za wybitne – głosi oficjalny komunikat – zasługi w służbie zagranicznej, za osiągnięcia w podejmowanej z pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i działalności dyplomatycznej.

11 listopada 2010 roku, z okazji Święta Niepodległości:

Na stopień generała brygady został awansowany płk Krzysztof Bondaryk – w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień Szef Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Na stopień generała brygady został awansowany płk Janusz Nosek – w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień Szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego.

Stopnie generalskie nadał i nominacje wręczył Bronisław Komorowski – w dniu 10 kwietnia 2010 roku Marszałek Sejmu p.o. Prezydenta RP, a obecnie Prezydent RP.

11 sierpnia 2010 roku, z okazji Święta Wojska Polskiego:

Na stopień generała brygady został awansowany płk Krzysztof Parulski – w dniu 10 kwietnia 2010 roku i po dziś dzień Naczelny Prokurator Wojskowy i Zastępca Prokuratora Generalnego.

Stopień generalski nadał i nominację wręczył Bronisław Komorowski – w dniu 10 kwietnia 2010 roku Marszałek Sejmu p.o. Prezydenta RP, a obecnie Prezydent RP.

24 czerwca 2010 roku trzej oficerowie rosyjskiego MSW zostali odznaczeni przez polskie MSWiA medalami „za zasługi dla policji” za pracę i współdziałanie z polskimi ekspertami w czasie śledztwa dotyczącego katastrofy pod Smoleńskiem. Dokument w sprawie przyznania odznaczeń podpisał minister spraw wewnętrznych i administracji Jerzy Miller. Srebrny medal otrzymał Piotr Popow, a brązowe – Roman Tierientiew i Michaił Waśkow. Także w czerwcu Order Zasługi RP otrzymał Władimir Grinin ambasador FR w Warszawie, aktywny aktor intrygi mającej na celu rozdzielenie uroczystości katyńskich na dwie części (7 kwietnia z udziałem premierów Putina i Tuska oraz 10 kwietnia z udziałem Prezydenta Lecha Kaczyńskiego), skierowany na nową placówkę do Berlina.

14 maja 2010 roku marszałek Sejmu Bronisław Komorowski pełniący obowiązki Prezydenta RP nadał Ordery Zasługi RP za pracę przy likwidowaniu następstw katastrofy i wyjaśnianiu jej okoliczności „czterem smoleńskim milicjantom” (agencja RIA Novosti podała nazwiska смоленских спасателей Романа Крюкова и Дмитрия Никонова).

6 maja 2010 roku Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi RP odznaczeni zostali: mjr Balakin Vitaliy, Chernolikhova Irina, Chizhova Elena, mjr Gaenkov Sergey, Khizhniak Andrey, mjr Kremen Pavel, Kryukov Roman, Leonov Sergey, Lyanenko Vladimir, Makarova Olga, Momot Dmitriy, Moshenskaya Svetlana, por. Naryshkin Andrey, Nazarov Igor, Nikonov Dmitriy, Reshetun-Belikov Aleksey, Reunov Denis, kpt. Spravceva Olga, Utenkova Rogneda i Yakovlev Aleksandr.

Marszałek Sejmu RP wykonujący obowiązki Prezydenta RP, na wniosek Ministra Spraw Zagranicznych, nadał je tym dwudziestu obywatelom Federacji Rosyjskiej za „wybitne zasługi i zaangażowanie w działania podjęte przez stronę rosyjską po katastrofie polskiego samolotu specjalnego pod Smoleńskiem”. Odznaczone zostały osoby, które „brały udział w akcji po katastrofie prezydenckiego samolotu, m.in. lekarze sądowi, laboranci, wojskowi, piloci, strażacy i eksperci medycyny sądowej”. B. Komorowski dziękował odznaczonym za „solidarność w obliczu polskiego dramatu”.

A te awanse i odznaczenia – pytałem siedem miesięcy temu – to za szczególne zasługi w sferze ochrony Prezydenta RP i innych VIP-ów poległych w Smoleńsku w dniu 10 kwietnia 2010 roku, za wysługę lat, czy za jakieś inne, poważne zasługi dla Ojczyzny? A te awanse i odznaczenia to za wysługę lat, za szczególne zasługi dla polskiego śledztwa i postępowania wyjaśniającego przebieg i przyczyny katastrofy smoleńskiej czy za jakieś inne, poważne zasługi dla Ojczyzny? Sądziłbym, że za wszystko po trosze, gdyby nie od paru godzin dwugwiazdkowy generał Janicki, który rozwiał moje wątpliwości. Tuż po awansie Szef BOR poszedł w zaparte i powiedział, że:

- pod względem bezpieczeństwa wizyta prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Smoleńsku była „perfekcyjnie przygotowana”,

- BOR w tej sprawie „nie ma sobie nic do zarzucenia”,

- współpraca ze stroną rosyjską w trakcie przygotowań do wizyty była „znakomita”.

A zatem czy za Smoleńsk te najnowsze awanse? Tak. Za Smoleńsk!

Po obu stronach wspaniałej ulicy, Po mostkach lśniącym wysłanych granitem. A naprzód idą dworscy urzędnicy

Ten w futrze ciepłym, lecz na wpół odkryłem, Aby widziano jego krzyżów cztery; Zmarznie, lecz wszystkim pokaże ordery … Pismo! – to do mnie – reskrypt Jego Carskiej Mości! Własnoręczny, – ha! ha! ha! – rubli sto tysięcy. Order! – gdzie – lokaj, przypnij – tu. Tytuł książęcy! A! – a! – Wielki Marszałku; a – pękną z zazdrości…. Cesarz! Jego imperatorska mość – a! Cesarz wchodzi, A! – Co? – Nie patrzy! Zmarszczył brwi, spojrzał ukosem? Ach, najjaśniejszy panie! – Ach! – Nie mogę głosem – Głos mi zamarł! – Ach, dreszcz, pot – ach, dreszcz ziębi, chłodzi! Ach, marszałek… Co? Do mnie odwraca się tyłem! Tyłem! A! Senatory, dworskie urzędniki! Ach, umieram, umarłem, pochowany, zgniłem I toczą mię robaki, szyderstwa, żarciki. Uciekają ode mnie. Ha! Jak pusto, głucho! Jaki szmer! – Kamerjunkry świszczą jak puszczyki, Damy ogonem skrzeczą, jak grzechotniki; Jaki okropny szmer, śmiechy, wrzaski:„Senator wypadł z łaski, z łaski, z łaski, z łaski”. Marcin Gugulski

Grecja jak finansowy narkoman. UE jak diler. Przestroga dla Polski! Na nic zdał się plan ratunkowy opiewający na kwotę około 110 miliardów euro, który dla Grecji przygotowały: Komisja Europejska, Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Europejski Bank Centralny. Teraz trwa oczekiwanie, kiedy Grecja ogłosi swoje bankructwo. Konsekwencje dla greckich obywateli będą ogromne. Czy nasz rząd wyciągnie z tego jakąkolwiek lekcję dla siebie? Grecja na swoją pozycję pracowała konsekwentnie od wielu lat. Rozpasanie, wszędobylskie państwo oraz rozdawnictwo doprowadziły do tego, że dziś pozostaje wyczekiwanie na tego odważnego, który powie: „Nasze państwo zbankrutowało”. Na razie jest to odkładanie decyzji w czasie, ale pewne jest, że musi to nastąpić. Dług publiczny zbliża się niebezpiecznie do granicy 160% PKB. Na koniec ubiegłego roku wynosił 142,8% PKB, a na koniec 2009 roku „zaledwie” 127,1% PKB. W liczbach bezwzględnych jest to ponad 350 miliardów euro. Obecny minister finansów Grecji, Jeorios Papakonstantinu, 25 maja powiedział, że jeśli nie dostanie kolejnej, wynoszącej 12 miliardów euro transzy pomocy z KE, MFW i EBC, to nie będzie miał pieniędzy na nic – na emerytury, pensje urzędników, zasiłki. Sytuacja jest na tyle dramatyczna, że coraz poważniej mówi się o restrukturyzacji greckiego długu. Na razie przedstawiciele Komisji Europejskiej nie chcą w ogóle o tym słyszeć. Grecja chciałaby anulowania połowy zadłużenia, co pozwoliłoby jej na złapanie oddechu i przygotowanie się do spłaty, chociaż części pożyczek. Jeżeli miałoby dojść do jakiejś reformy greckiego zadłużenia, to KE postuluje raczej wydłużenie terminu spłaty niż anulowanie jakiejkolwiek części długu.

Greckie życie ponad stan Problemy Grecji to klasyczny przykład absurdalnego rozrostu państwa i polityki igrzysk dla ludu (dosłownie). Oto jeszcze w 1999 roku dług Grecji wynosił ok. 122 miliardów euro. Wtedy zaczęły się przygotowania do organizacji najbardziej kosztownej imprezy na świecie, czyli Igrzysk Olimpijskich. Grecy w swoich działaniach byli tak opieszali, że jeszcze na kilka dni przed oficjalnym rozpoczęciem zawodów trwały prace budowlane na wielu obiektach. Tempo prac, jakie zostało narzucone w ostatnich miesiącach, spowodowało śmierć 18 osób zatrudnionych przy budowie olimpijskich obiektów. Koszty znacznie przekroczyły plany. Szacuje się, że tylko wybudowanie obiektów sportowych kosztowało ok. 10 miliardów dolarów. Jednak to nie był jeszcze tak duży problem i wydatek – nawet dla dość niewielkiej greckiej gospodarki. O wiele większym było pytanie, co zrobić później z obiektami sportowymi. Są to przeważnie bardzo nowoczesne (czytaj: drogie w utrzymaniu) areny. Grecja nie gości na tyle dużo imprez sportowych, by stale zapełnić kibicami swoje hale i stadiony, a obiekty trzeba utrzymywać i rokrocznie do nich dopłacać. Przez 11 lat grecki dług wzrósł o ponad 200 miliardów euro, czyli uległ potrojeniu. A w tzw. międzyczasie nie robiono nic, żeby z nim walczyć. Nie wycofywano państwa z kolejnych dziedzin gospodarki, nie urealniano pensji urzędników (jeszcze w zeszłym roku przysługiwały im trzynaste i – uwaga – czternaste pensje!) – po prostu trwano. Jedyne, czym Grecja się wsławiła, to oszukiwanie Komisji Europejskiej odnośnie swojego stanu zadłużenia. Proceder polegał na tym, że bank Goldman Sachs, (który pomagał Grekom w całej akcji) pożyczał Grekom dolary i jeny, po czym przeliczano to zadłużenie na euro, ale nie po rynkowym kursie, lecz po takim, który był korzystny dla Grecji, by móc pokazać Komisji Europejskiej niższe zadłużenie. A wyemitowane w ten sposób obligacje i tak w przyszłości (ich wykup przypada na lata 2012-2017) będzie trzeba wykupić w dolarach czy jenach. Szacuje się, że dzięki tym mechanizmom, Grecja mogła w latach 2002-2004 rokrocznie zaniżać na papierze swój deficyt o ok. 2% PKB.

Pożyczka czy wykup Problemy Grecji od początku przerażały czołówkę europejskich polityków. Włączenie tego kraju do strefy euro i pozwolenie na korzystanie z bardzo taniego kredytu (stopy procentowe ustanawiane przez Europejski Bank Centralny obecnie są na poziomie 1,25% – w Polsce jest to poziom 4,25%) doprowadziło Greków do katastrofy. Prawdopodobnie wszystkie pożyczone pieniądze zostały przejedzone, bo trudno uznać za inwestycje budowę hal sportowych, do których trzeba teraz dopłacać. Świadczy o tym chociażby fakt, że minister finansów uzależnia wypłatę świadczeń emerytalnych od spływu kolejnej transzy pożyczki. Czyli innymi słowy: Grecja finansuje obecne emerytury z pożyczek! Jest to jawna redystrybucja dochodu z młodego pokolenia na pokolenie emerytów. Obecnie średni wiek przechodzenia na emerytury w Grecji to 61 lat, rząd już podjął decyzję, że wiek ten zostanie podwyższony do 65 lat, bez wyjątków, a same emerytury zostaną „znacząco” obniżone. Przez rok od przyznania 110-miliardowej pożyczki w euro Grecja nie zrobiła nic, by zapobiec swoim problemom. Zachowywała się jak narkoman, którego leczenie Komisja Europejska chciała zacząć od przekazania największej ilości narkotyków w historii. Czy poprzez taką terapię można narkomana oduczyć zażywania narkotyków? Greccy politycy, (ale i również społeczeństwo, które na nich głosowało, a dziś domaga się jeszcze większego socjalu) ponoszą odpowiedzialność za to, do jakiego stanu doprowadzili swój kraj. O wiele ciekawsze jest jednak to, jak uniokraci chcą odzyskać pożyczone Grecji pieniądze. Nie jest tajemnicą, że gdy Grecja negocjowała przyznanie jej pożyczki, niemieckie i francuskie przedsiębiorstwa kończyły rozmowy z greckimi politykami w sprawie sprzedaży sprzętu wojskowego. I dziwnym przypadkiem tuż przed przyznaniem pomocy Grecja podpisała odbiór niemieckich łodzi podwodnych, (których z powodu wad technicznych nie chciała odebrać przez sześć lat) o wartości 2 miliardów euro oraz zamówiła francuski sprzęt wojskowy na sumę 2,5 miliarda euro. W sprawie kontraktu dotyczącego niemieckich łodzi podwodnych toczy się prokuratorskie postępowanie wobec greckich decydentów, którzy mieli wziąć za pozytywne rozstrzygnięcie kontraktu 55 milionów euro łapówki (a więc 2,75% wartości kontraktu). Gdy grecka opinia publiczna dowiedziała się o wojskowych zamówieniach, zawrzało na ulicach. Słysząc zapowiedzi wielkich cięć budżetowych, (z których ostatecznie nic nie wyszło), ludzie protestowali przeciwko wydawaniu 4,5 miliarda euro na niemiecki i francuski sprzęt. Prawdopodobnie był to jednak warunek konieczny przyznania pomocy finansowej. Nie jest też tajemnicą, że tak naprawdę Francja i Niemcy nie pomagały Grecji, tylko swoim bankom. Ponad jedna trzecia greckich obligacji znajdowała się w rękach francuskich i niemieckich banków (na koniec 2010 r. było to ponad 100 miliardów euro). Zawieszenie przez Grecję spłaty swoich zobowiązań mogło zagrozić całemu systemowi bankowemu w Niemczech i Francji. Dlatego też prezydent Francji Nicolas Sarkozy oraz kanclerz Niemiec Angela Merkel od początku dążyli do wciśnięcia Grekom pomocy. A że przy okazji załatwili interesy swojego przemysłu wojskowego, to tylko należy ich docenić za dbanie o przemysł swojego kraju. O wiele groźniejsza dla Greków jest obecna debata na temat spłaty udzielonych pożyczek. Mówi się o tym, że Grecja będzie musiała sprywatyzować wszystko, co się da. W poniedziałek 23 maja grecki premier Jeorios Papandreu ogłosił listę instytucji przeznaczonych do sprzedaży. Są tam m.in.: zakład gazowniczy DEPA, lotnisko w Atenach, Bank Pocztowy, monopolista dystrybuujący energię PPC, porty w Pireusie i Salonikach, udziały w największej na Bałkanach firmie telekomunikacyjnej OTE, monopolista gier liczbowych OPAP (odpowiednik polskiego Lotto), fabryka samochodów ciężarowych, huta aluminium, mniejsze porty lotnicze i morskie oraz prawa do opłat za użytkowanie greckich autostrad. O ile sam fakt prywatyzacji należy ocenić pozytywnie, to jej proces z pewnością będzie skandaliczny. Tak duża i szybka wyprzedaż przez przyparty do muru rząd może oznaczać tylko jedno – katastrofalnie niską cenę sprzedaży na szkodliwych dla greckich konsumentów warunkach (np. przyznanie gwarancji monopoli dla sprzedawanych firm – w tym aspekcie Grecy mogą się uczyć od swoich polskich kolegów po fachu, którzy podobne transakcje mają w jednym palcu). Bardziej zaskakujące jest jednak to, że może się okazać, iż to nie grecki rząd będzie sprzedawał wszystkie przedsiębiorstwa, lecz specjalna komisja powołana przez greckich wierzycieli. Na taki pomysł wpadł wpływowy w kręgach unijnych luksemburski premier Jean-Claude Juncker. W rozmowie z „Der Spiegel” powiedział: „Musimy ją [tzn. prywatyzację – przyp. M.Ł.] kontrolować tak, jakbyśmy sami ją przeprowadzali”. Premier Luksemburga spotkał się już w tej sprawie z rozdającą karty w tej grze kanclerz Niemiec Angelą Merkel. Unijni urzędnicy szacują, że jest możliwe wyciągnięcie z greckiej prywatyzacji ok. 50 miliardów euro do 2014 roku (to zaledwie jedna siódma całego zadłużenia). Jest bardzo ciekawe, jakie warunki udzielenia 110 miliardów euro pożyczki podpisał rząd Grecji. Czy całkowicie zrzekł się ostatnich namiastek suwerenności w przypadku problemów ze spłatą zadłużenia? Marek Langalis

PRZYCZYNY I SKUTKI Jak było do przewidzenia Grecja zaraz się wyłoży. Zorba byłby dumny. Nie jestem tylko pewny, czy i tym razem będziemy mogli skonstatować:, „jaka piękna katastrofa…”. Bo może być ona „nie piękna”. Ciekawe, kogo pociągną za sobą Grecy? Bardziej Francuzów, czy może jednak Niemców? Czy może „Amerykańskich”, którzy pewnie ubezpieczyli CDS-ami całe to greckie „badziewie” figurujące, jako „aktywa” w księgach banków francuskich i niemieckich. Ale nie można też wykluczyć, że „Amerykańscy” pięknie zapakowali te CDS-y obligacyjne jak kilka lat temu hipoteczne i już je „wypchnęły” za miedzę - a dokładniej z powrotem za ocean. Obserwacja wybuchów w Grecji może być jeszcze bardziej fascynująca niż obserwacje wybuchów na Słońcu. A przewidywanie ich skutków będzie na pewno bardziej fascynujące. Ciekawe, czy w końcu ktoś wyciągnie z nich jakieś wnioski – oprócz internautów z różnych forów dyskusyjnych, którzy wiedzą o gospodarce znacznie więcej niż światowi „przywódcy” tudzież wspierający ich „makro ekonomiści”. Ale z naszego punktu widzenia istotniejsze jest to, co się dzieje nad Wisłą, a co niejaki związek z Grecją ma. A już to słychać, widać i… czuć. „Polska prezydencja już w lipcu zajmie stanowisko w sprawie pomocy dla Grecji i innych państw” - oświadczył premier Donald Tusk po posiedzeniu Rady Gabinetowej na temat polskiego przewodnictwa w Radzie UE. Ciekawe, jakimi państwami będzie się zajmowała następna prezydencja? Może Polską? Jak na razie w Polsce jest super. Wpływy budżetowe rosną, deficyt niższy od przewidywanego, notowania partii rządzącej rosną. Ale skąd te wpływy??? Współpraca Prawie Najlepszego Ministra Finansów w Europie z Wybitnym Ekonomistą (według słów Pana Prezydenta Bronisława Komorowskiego) rozpoczęta w kwietniu zaowocowała w Polsce inflacją najwyższą od lat dziesięciu. Bo jak jakiś Rząd z jakimś Bankiem Centralnym zaczynają „ściśle współpracować” to efekt musi być katastrofalny. Zazwyczaj dzieje się tak w nieco dłuższej perspektywie czasu, więc „malutczcy” zdążą zapomnieć o przyczynie, zanim nastąpi skutek. Ale w dzisiejszej gospodarce wszystko nabrało większego tempa. Więc może przypomnijmy, że spotkanie obu Panów dotyczyło „narastania, czy też nasilania się pewnych niepokojących oznak presji inflacyjnej”. Inną z poruszonych kwestii była „rosnąca skala nadpłynności na rynku pieniężnym”. Przeciętnie w 2010 roku nadpłynność ta wynosiła ok. 70 mld zł. W 2011 roku miała wynieść 110 mld zł. Zdaniem Wybitnego Ekonomisty „komplikuje to prowadzenie polityki pieniężnej”.

http://waluty.onet.pl/spotkanie-rostowski-belka-planujemy-przewalutowac-,18892,4249469,1,news-detal

Nie wiemy dokładnie, co obaj Panowie zgodnie uradzili, że zrobią pod stołem, ale w świat poszło, że rząd będzie sprzedawał dewizy na otwartym rynku. Więc znowu przypomnijmy, że oprócz rodzimej mennicy, drugim źródłem inflacji są mennice cudze, – czyli napływ dewiz z zagranicy. Jak je Prawie Najlepszy Minister Finansów w Europie w porozumieniu z Wybitnym Ekonomistą zaczął „opylać” na otwartym rynku, to się skutkom trudno dziwić. Zwłaszcza ludziom, którzy od lat nie dziwią się już niczemu, bo by się musieli dziwić wszystkiemu. Pytanie tylko, czy wyszło im jak wyszło, czy też, choć niezdolni do sprawnego rządzenia krajem, są na tyle sprawni w swoich gierkach, że wywołali tę inflację celowo, żeby zwiększyć wpływy budżetowe, czym właśnie się pochwalili wszem i wobec? Te wyższe wpływy wzięły się z podatku inflacyjnego! A Pan Minister Boni uznał je za wynik „ożywienia gospodarczego”, dzięki któremu wyrok Trybunału Konstytucyjnego uznający za sprzeczną z Konstytucją ustawę o racjonalizacji zatrudnienia nie jest problemem, bo już nas „stać” na niezwalnianie nikogo z administracji, a może nawet na zatrudnienie nowych, bo to przecież przed rządem stoją zadania nie lada. Grecy też tak uważali przez kilka lat dzięki różnym „sztuczkom” finansowym. „Sztuczka” z nałożeniem pięcioprocentowego (jak na razie) podatku inflacyjnego na obywateli, choć zgodnie z Konstytucją nakładanie podatków wymaga ustawy, jeśli spowoduje złapanie oddechu i rezygnację z cięcia wydatków, „bo już jest dobrze”, zakończy się tym samym, czym się zakończyła w Grecji. Gwiazdowski

Wejście Kalisza. Na smyczy Wreszcie jakieś dobre wiadomości - inflacja wzrosła do pięciu procent. "To to jest dobra wiadomość?" - spyta ktoś. Owszem, dla Ministra Finansów mianowicie. Większe ceny to większe podatki, większe podatki to większe wpływy do budżetu, większe wpływy do budżetu to nieco mniejszy deficyt. Na papierze, rzecz jasna, bo pieniądza więcej, ale mniej wartego, tyle, że dla rządu ważny jest właśnie ten papier. Co prawda, inflacja to także biedniejące społeczeństwo. Ale co tam społeczeństwo, do wyborów raczej się nie zdąży pokapować. Na razie sondaże pokazują, że warto było zrobić skok na publiczne media - telewizyjne duraczenie, teraz już doskonale zgodne na wszystkich antenach, daje efekty i popularność Partii stopniowo zbliża się do rekordów Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Przynajmniej na papierze. Bardzo przypomina mi to schyłkowy PRL. Ponad głowami tysięcy, które starają się dotrzeć do jakiejś konkretnej wiedzy, władza komunikuje się bezpośrednio z milionami, na poziomie czysto emocjonalnym. A miliony, jak to miliony, tu od czasów "psychologii tłumu" Le Bona nic się nie da nowego wymyślić. Milionom trzeba wbić w łeb jedno zdanie, jeden przekaz prosty jak "prawdy" marksizmu, bo masy więcej nie pojmują, a nie pojmując - nie potrzebują. Zupełnie fantastyczne jest, do jakiego stopnia kolorowe paski na ekranach odrywają się od rzeczywistości. Przykład najnowszy to polityczna rozgrywka posła Kalisza, który wystrzelił z najgrubszej rury ze swoim raportem. Przejrzałem ten raport - każdy może to zrobić, tylko, komu się chce brnąć przez ponad sto stron dywagacji na poziomie tygodnika "Przegląd" - i trudno mi przypomnieć sobie przypadek, by streszczony do jednego zdania "news" był równie odległy od faktu. Zostawmy na boku meritum sprawy, mówię tylko o tym nieszczęsnym raporcie. Otóż, co do samej śmierci Barbary Blidy nie ma tam nic, co by wiodło do tak radykalnych wniosków. A jedyne, co jest ciekawego, zostało przez media posłusznie przekręcone. Mam na myśli sugestię, że "Blida nie chciała popełnić samobójstwa". To bynajmniej nie znaczy, że została, jak sugerowano to w filmie fabularnym, zastrzelona przez funkcjonariuszy ABW, ale że chciała się tylko okaleczyć. Skądinąd, dla ludzi zainteresowanych sprawą, nic zaskakującego - wskazywał na to fakt użycia specyficznej, "bezpiecznej" amunicji, która nie zabija, a tylko obezwładnia trafionego, (ale nie wtedy, gdy strzeli się z przyłożenia, o czym nieboszczka zapewne nie wiedziała). Przyznacie Państwo, że to stawia Barbarę Blidę w jak najgorszym świetle. Jeśli nie chciała się wcale w desperacji zabić, a tylko z premedytacją upozorować próbę samobójczą i okaleczyć się, by zamiast na przesłuchanie trafić do szpitala, by się wykręcić, opóźnić śledztwo, zyskać na czasie i zapewnić sobie poparcie opinii publicznej, no to... Inaczej to wszystko wygląda, prawda? Oto jest prawdziwa sensacja tego raportu: Ryszard Kalisz, samozwańczy kapłan kultu eseldowskiej męczennicy, ujawnia fakt, który jej mit w wielkim stopniu niweczy. Dlaczego ujawnia? Bo widać nawet on faktom zaprzeczyć nie może. Ale może fakt istotny "przykryć" i to robi, rozdymając do rangi złamania siedmiu artykułów konstytucji i stworzenia ludobójczego systemu duperelną wątpliwość organizacyjną, czy w kompetencjach premiera mieściło się powołanie podporządkowanego sobie międzyresortowego zespołu śledczego, czy też taki zespół powinien mieć jednoznaczne "umocowanie" w strukturach ministerstwa. Ale przy życzliwości telewizorni, które zlepiły z tego odpowiednią pigułę dla mniej kumatych, wykreowano "faktoid", który daje całkiem realne skutki polityczne. Nie dla Ziobry czy Kaczyńskiego, oczywiście, oni słusznie mają Kaliszowe pohukiwania gdzieś, ale dla Napieralskiego, który dostaje po raz kolejny nożem w plecy. Nie przypadkiem "pornogrubas" (jak go nazwał marszałek Niesiołowski w czasach, kiedy nie był jeszcze autorytetem moralnym) na jednym oddechu z Trybunałem Stanu dla Kaczyńskiego zażądał dla siebie "jedynki" na liście wyborczej SLD, i to zażądał w tonie kategorycznym. Teraz, jeśli Napieralski mu tej jedynki nie da, przejdzie na "biorące" miejsce do PO, co wedle uporczywie powtarzanych w środowisku dziennikarskim plotek ma od dawna obiecane, i wzorem Arłukowicza narobi wrzasku pod niebiosa, że SLD "głosuje pod dyktando PiS" i zamierza z mordercami wejść w koalicję. A jeśli Napieralski da, (choć takim frajerem chyba nie jest), to wzmocniony Kalisz zrobi to samo za jakiś czas, z jeszcze gorszym dla szefa SLD skutkiem. Słowem, Kalisz wykonuje tu bardzo sprytny i rozpisany na wiele działań plan Tuska przekształcenia PO w, po prostu, Partię - Partię jedyną oraz bezalternatywną. Plan obliczony na trwałe zmarginalizowanie przy niej "stronnictw sojuszniczych", tak jak to wyglądało w PRL. Cholera, gdyby Tusk był, choć w ćwierci tak dobrym premierem, jak dobry jest w podobnych intrygach, Polska po trzech latach jego rządów nie byłaby pięknie ukraszoną wydmuszką, tylko prawdziwą potęgą. No, ale co tu gdybać. Swoją drogą, właściwie powinienem Napieralskiemu współczuć, choć postkomunista, bo znalazł się na celowniku sił potężnych - wykańczają go dziś nie tylko PO i lewicowe geronty z Kwaśniewskim na czele, nie tylko media spod znaku "Tusk Vision", ale i ściśle z nimi współpracująca michnikowszczyzna. Ta ostatnia ma zresztą dodatkowe, emocjonalne powody z całą mocą wspierać Kalisza z jego raportem, bo pomijając już oczywistą chęć podlizania się władzy i zaszkodzenia Kaczyńskiemu, ma przecież swoją wróżdę z Czarzastym i Kwiatkowskim, którzy za Napieralskim stoją. Odrzucenie przez senat sprawozdania Krajowej Rady od trzymania w posłuchu przekaziorów (patrzcie państwo - tu akurat PO zagłosowało ręka w rękę z PiS, przeciwko SLD, i jakoś nie ma o to krzyku) to też nic innego, niż kolejna salwa w tej samej wojnie o zmarginalizowanie lewicy, salwa zresztą dla SLD znacznie bardziej szkodliwa. Zawsze najbardziej lubiłem, że sobie pozwolę na takie osobiste wyznanie, śledzić takie starcia, w których obu stronom życzę źle - a w tym wypadku nawet jeszcze gorzej. Jak człowiek nikomu nie kibicuje, może spokojnie "czytać grę" i nawet na chwilę zapomnieć, że biją się przecież o to, kto będzie miał prawo złupić nasze skóry. RAZ

Początek polityki historycznej? Może będzie przesadą wyciąganie wniosków ze zbyt wątłych przesłanek, ale spróbujmy, bo czymże ryzykujemy? Najwyżej tym, że się pomylimy. Ale gdybyśmy się nie pomylili, to by znaczyło, że ogłoszony wczoraj raport pana posła Ryszarda Kalisza, przewodniczącego sejmowej komisji do kanonizacji Barbary Blidy, nie jest zwyczajnym raportem, tylko początkiem nowej polityki historycznej. Polityka historyczna, jak wiadomo, jest elegancką nazwą fałszywej wersji historycznych wydarzeń, spreparowaną dla osiągnięcia, albo tylko uzasadnienia jakiegoś politycznego celu, z reguły też niegodziwego. Nowa polityka historyczna, zapoczątkowana raportem pana posła Ryszarda Kalisza polega na przedstawieniu okresu rządów Prawa i Sprawiedliwości, jako epoki bezprzykładnego terroru. Wprawdzie taka teza już nie to, że ociera się o śmieszność, ale jest po prostu absurdalna, to jednak promotorowi tej polityki wcale nie konfunduje. Widocznie są pewni, że „młodzi, wykształceni”, a w dodatku - wytresowani przez „Gazetę Wyborczą” i funkcjonariuszy TVN, uwierzą we wszystko, co przeczytają, albo zobaczą w telewizorze. Podejrzeń, iż chodzi o proklamowanie nowej polityki historycznej nabrałem po zaskakującej deklaracji byłego prezydenta naszego nieszczęśliwego kraju Aleksandra Kwaśniewskiego. Podczas przesłuchania przez funkcjonariuszkę TVN Monikę Olejnik, Aleksander Kwaśniewski powiedział, że „w IV Rzeczpospolitej nie liczono się z ofiarami”, w związku, z czym Barbara Blida postanowiła „nie dać się wziąć żywcem”. Warto zwrócić uwagę nie tylko na to, co - ale również - kto i do kogo mówi takie rzeczy. Aleksander Kwaśniewski został zarejestrowany, jako tajny współpracownik Służby Bezpieczeństwa o pseudonimie „Alek” pod numerem ewidencyjnym 72 204. Wprawdzie niezawisły sąd oczyścił go z zarzutu kłamstwa lustracyjnego, ale przecież pozostał trwały ślad po oczyszczeniu. Kto raz był królem - ten zawsze zachowa majestat - powiadają wymowni Francuzi, więc podejrzewam, że Aleksander Kwaśniewski nadal służy i to nie tylko u ukraińskiego nababa, ale, że tak powiem - po staremu. Monika Olejnik z kolei została w swoim czasie udelektowana przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego pieszczotliwym określeniem „Stokrotka” - co wskazuje na możliwość, iż zarówno przesłuchująca, jak i przesłuchiwany dobrali się, jak to mówią, w korcu maku. Czemu ma służyć ta nowa polityka historyczna? Po pierwsze - ostatecznemu zatarciu śladów zbrodni komunistycznych, w których Aleksander Kwaśniewski bezpośredniego udziału może nie brał, ale, z których, według wszelkiego prawdopodobieństwa, ciągnął i nadal ciągnie korzyści materialne. Edmund Kwasek torturował i wdeptywał w ziemię polskich patriotów, przygotowując w ten sposób grunt dla karier Aleksandrów Kwaśniewskich. Na ślad korzyści materialnych z komunistycznych zbrodni naprowadza nas reakcja prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego na rewelacje tygodnika „Wprost” z początków 1996 roku o pieniądzach, jakie Polska Zjednoczona Partia Robotnicza kradła z utworzonego w tym celu w roku 1972 „Pewexu” i lokowała w szwajcarskich bankach. Przykładowy transfer z jednego tylko dnia obejmował 22 miliony franków szwajcarskich i 750 tysięcy dolarów. I tak dzień w dzień przez 18 lat! Jestem pewien, że Aleksander Kwaśniewski ma coś z tymi pieniędzmi wspólnego, bo na rewelacje tygodnika „Wprost” zareagował groźbą „lustracji totalnej”, jeśli jeszcze raz ktoś o tym wspomni - no a poza tym, w ostatnim dniu swego urzędowania ułaskawił niejakiego Petera Vogla - kryminalistę, który wyjechawszy na przepustkę z więzienia do Szwajcarii, zaraz został tam finansistą. Drugi cel polityki historycznej, zapoczątkowanej raportem posła Kalisza wydaje się jeszcze ważniejszy. Sytuacja naszego, systematyczne rozbrajanego i rozprzęgającego się państwa, pogarsza się z roku na rok, przybliżając scenariusz rozbiorowy. Realizacja takiego scenariusza może wiązać się z koniecznością prewencyjnego izolowania, a może nawet ostrzejszych prześladowań środowisk patriotycznych i niepodległościowych. Któż z takiego zadania wywiąże się lepiej od Aleksandra Kwaśniewskiego i innych kolaborantów? Oczywiście potrzebny im będzie pozór moralnego uzasadnienia. I tak samo, jak w latach 40-tych i 50-tych sowieccy kolaboranci oskarżali polskich patriotów o współpracę z Niemcami, tak teraz będą ich oskarżać o bezprzykładne zbrodnie. Barbara Blida szczególnie nadaje się na męczennicę, bo - po pierwsze - rzeczywiście nie żyje - a po drugie - bo „nie dała się wziąć żywcem”. SM

Jak nie wiadomo, o co chodzi – to znaczy, że chodzi o pieniądze... Po powrocie z Siedlec miałem poważne problemy z komputerem. Korzystam z innego. Chyba najciekawszym momentem spotkania w Siedlcach było pytanie o rodzinę: my tu o rodzinie, a tu wszędzie mówi się o przyrastaniu liczby starych panien i starych kawalerów zwanych dziś „singlami”. Dlaczego? Odpowiedź jest jasna: bo zarówno państwu, jak i rozmaitym przedsiębiorcom i związkom zawodowym cholernie zależy, by ludzie się NIE pobierali. W małżeństwie – zresztą: niekoniecznie musi to być formalne małżeństwo; powiedzmy: w stadle – ona ugotuje obojgu obiad, upierze bieliznę i ciuchy, a on zreperuje meble, elektryczność, przywiesi półeczkę itd. Natomiast „single” idą (osobno lub w parze) do restauracji i baru, piorą rzeczy w pralni, w mieszkaniach kobiet elektryczność reperuje elektryk, a meble – stolarz. I wszystkie te czynności są opodatkowane! Natomiast w rodzinie wszystko robi się bez podatku! I dlatego państwo musi niszczyć rodzinę. JKM

Dziwne zjawisko Pamiętam, że parę lat temu – zapewne osiem, ale nie ręczę – jedna z agencyj "badania opinii publicznej” podała wynik jakiejś partii (chyba SLD) o 11% różniący się od wyniku podanego przez drugą. Podniósł się wrzask, oskarżano tę agencję o rozmaite brzydkie rzeczy – jak najsłuszniej zresztą. Z czego nic nie wynikło. Ale wrzask był. Dziś jedno z tych biur podaje, że PO zyskała 5% a drugie, że PO straciła 5% – i nikogo to nie interesuje. Nie interesuje, – bo wszyscy już wiedzą, że nie są to żadne "ośrodki badania opinii” tylko sterowane przez bezpiekę lub opłacane przez różne partie polityczne ośrodki manipulowania opinią. Mówiono mi, że w jakimś programie prezenter prezentujący wyniki słodko oświadczył: "A z obowiązku podaję jeszcze, że Ruch Janusza Palikota ma 0%”. O Kongresie Nowej Prawicy oczywiście w ogóle nie wspomniał. Manipulacja jest oczywista. A ja typuję, że w tych wyborach "Banda Czworga” powinna być szczęśliwa, jeśli w sumie otrzyma 50%. Bo na razie to tylko ona bryluje w TV... JKM

17 czerwca 2011

"Wystarczy cztery Tuski, a będziemy zbierać puszki" - śpiewa pan Andrzej Rosiewicz w jednej ze swoich uroczych piosenek, dzięki którym funkcjonuje w podziemiu artystycznym. Wielki artysta ”wolnej Polsce” funkcjonuje w podziemiu artystycznym, tak jak wielu Polaków - w podziemiu gospodarczym. I pomyśleć, że doczekaliśmy czasów, w których we własnym państwie, „wymarzonej III Rzeczpospolitej” miliony Polaków ucieka z własnego kraju, żeby móc zarobić na życie swoje i swojej rodziny.. Ktoś rzucił cyfrę sześć milionów emigrantów zarobkowych(!!!!) - dzieje się coś strasznego. Z pozostałych, którzy pozostali - 33% to – zwana przez propagandę ”szara strefa”, a tak naprawdę strefa wolności, w której nasi rodacy szukają chleba - we własnym, „wolnym państwie”. Wolnym od dominacji Wschodu, ale o zniewoleniu Zachodem - propaganda się nie zająknie.. W „szarej strefie” nie płaci się podatku ZUS, podatku dochodowego i urzędy skarbowe nie wiedzą nic o prawdziwych dochodach prawdziwego obywatela, a nie ”obywatela”, nieinwigilowanego przez państwo socjalistyczne i biurokratyczne. Tam człowiek jest wolny, choć musi uważać, żeby nie złapało go państwo przy pomocy swoich sług w postaci różnych inspekcji. W tym Ludowej Inspekcji Pracy. Jak w kraju okupowanym, okupowanym przez biurokrację. Po wymianie prezesa na stanowisku Głównego Urzędu Statystycznego, jest w Polsce jeszcze lepiej niż było przed wymianą. Mamy nawet 4,4 wzrostu Produktu Krajowego Brutto, co może być nawet prawdą, ale cała prawda to nie pół prawdy. Prawda błyszczy całą prawdą, jeśli zestawimy ją z pozostałą częścią prawy, czyli z zadłużeniem nas o 6000 złotych na sekundę (!!!!) i szacunkowymi długami na poziomie 1000 miliardów dolarów plus oczywiście podatek VAT. Mamy już zadłużenie na poziomie 55% PKB, Grecja bankrutuje przy 120%PKB i moim zdaniem nie ma już szans wyjścia z zadłużenia.. Jedyną możliwością jest umorzenie jej długów, co jest możliwe, jeśli Niemcy pokryją straty niemieckich banków, które napożyczały Grekom miliardów euro, a teraz Grecy udają Greków i nie mają, z czego oddać. Życie ponad stan jest oczywiście przyjemne, dopóki nie zjawią się ci, którzy zażądają pożyczonych pieniędzy.. Tym bardziej, że w Grecji niewiele osób pracuje efektywnie, decyduje budżetówka, na którą trzeba pracować i biurokracja, do której trzeba dopłacać, najczęściej z pieniędzy tych, którzy umożliwiają oglądanie zabytków Grecji - śladów świetnej przeszłości. Zresztą w Grecji jest, co rozszabrować, są przede wszystkim piękne wyspy, bo przecież nikt nie będzie zabierał gumowych drzewek oliwnych.. Jeśli oczywiście przy ich pomocy, jeszcze ktoś uprawia gumowe oliwki. Podatnik niemiecki będzie bardzo zadowolony, że dopłaci - jeśli rząd niemiecki uzna za słuszne - do bankrutującej Grecji, a potem do Portugalii, do Irlandii już dopłacił - i do bankrutującej w następnej kolejności Hiszpanii. Bankructwo Irlandii zaczęło się już przy 28% PKB, a potem szybciutko przekroczyło 100%. My- jak twierdzi profesor Rybiński, mamy już 55%PKB także niewiele już brakuje.. A budżetówka rozwija się w najlepsze. Trybunał Konstytucyjny - trzecia izba parlamentu nie wybieralna w demokratycznych wyborach, tak jak Komisja Europejska na wzór Biura Politycznego w dawnym Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich - też nie jest wybieralny. Tacy demokraci, a tam gdzie gremium jest bardzo ważne - wyborów demokratycznych – nie ma. Wybory najlepsze są w atrapach demokratycznych na przykład do Parlamentu Europejskiego. Cisza pracuje w hałasie, bo hałas pozorowany służy ciszy, w której załatwia się ważne sprawy. Bo wiele hałasu opłaca się robić, żeby sprawy ważne załatwiać w ciszy - tak przynajmniej twierdził pan Stefan Kisielewski, jeden ze współzałożycieli Unii Polityki Realnej, który gdyby dożył do obecnych czasów, również byłby zamilczany, tak jak pan Andrzej Rosiewicz. I być może pobity przez ”nieznany sprawców”. Co prawda Służby Bezpieczeństwa już nie ma, ale jest dziewięć innych służb. Każdy startujący w demokratycznych wyborach musi wypełnić oświadczenie, czy nie współpracował w ciągu swojego życia w PRL-u ze Służbą Bezpieczeństwa, choć tej służby już nie ma, są najwyżej klony inwigilacyjne, o czym świadczy liczba podsłuchów zakładanych setkom tysięcy „obywateli” demokratycznego państwa bezprawia.. W każdym razie oświadczenia o współpracy z obecnymi służbami, kandydat na posła nie musi wypełniać. To władzy nie interesuje, bo będzie on, w przypadku dostania się do parlamentu demokratycznego i tak pracował dla niej, a nie dla tych, którzy mieli wielką przyjemność go wybrać.. I demokracja cała - i lud demokratyczny zadowolony.. Innymi słowy - i wilk syty i owca zupełnie cała. I o to w tej demokratycznej maskaradzie chodzi. Trybunał Konstytucyjny stwierdził, że niekonstytucyjnym jest zwolnienie 10% urzędników centralnych, ale nie stwierdził, czy konstytucyjnym było zatrudnienie tych 10 %. Widać z tego wyraźnie, że zatrudniać wolno bez opamiętania, ale zwalniać - jak najbardziej - nie.. Pan premier Donald Tusk bardzo biegły w pozorowaniu działania i ukrywaniu propagandowo faktów, wygrał na tym przed wyborami, bo wyszło z tego, że to on chciał dobrze, żeby urzędników pozwalniać, chociaż o te zwyczajowe 10 %, tak jak przy wręczaniu łapówek, o czym przekonali się Chińczycy, którzy o tym zwyczaju nie wiedzieli i będą musieli budować autostrady gdzie indziej, a nie w ”dzikim kraju” - jak go barwnie określił pan minister Drzewiecki, który - przypomnijmy - miał swój udział w budowaniu tego ”dzikiego kraju..” ON jest „dziki” dla zwykłych „obywateli”, ale przyjazny dla obywateli strefy wyższej, zastrzeżonej dla ”elyty”.. Są w Polsce ludzie nietykalni od wielu lat - i tak pozostanie. Jak u Orwella - są równi i jeszcze bardziej równiejsi od tych równych. Bo demokracja to równość, bezpośredniość i tajność. Szczególnie tajność. Często propaganda używa sformułowania” wierzchołek góry lodowej”, a jakoś nigdy się nie spotkałem się ze sformułowaniem ”podstawa góry lodowej”, w której to podstawie byłoby jeszcze więcej ciekawych rzeczy, niż tylko w samym wierzchołku.. W każdym razie pan premier Donald Tusk może dalej zatrudniać nowych urzędników, tak jak to robił do tej pory.. W każdym razie liczba urzędników będzie rosła, bo rozrasta się państwo i upadają firmy, choć pan premier ciągle otwiera nowe, dopatrując je swoim gospodarskim okiem, tak jak pan prezydent Łukaszenko, dopatruje swoim, a z którego propaganda się wyśmiewa nagminnie, choć w podobieństwie do pana premiera- też buduje socjalizm- pan premier europejski bardziej kosztowny i z rozmachem, a pan Łukaszenko narodowy, który też zbankrutuje, ale z mniejszym hukiem, niż nasz - europejski, do którego wciągnęła nas „banda czworga”. I jakoś z premiera Donalda Tuska propaganda się nie wyśmiewa, może, dlatego, że pracują w niej sami przychyli panu premierowi ludzie, zwani dziennikarzami, choć tylko poprzebierani za dziennikarzy.. Przynajmniej niektórzy. Nie wiem, czy w Grecji jest „banda czworga”, ale są socjaliści z komunistami, których Amerykanie jeszcze po wojnie zainstalowali, którzy ten piękny kraj doprowadzili do bankructwa, tak jak u nas PRL - poprzedni socjaliści, i doprowadzą do bankructwa III Rzeczpospolitą. Bo socjalizm biurokratyczno-budżetowy ma to do siebie, że wcześniej czy później musi zbankrutować, bo tasiemnic umiera wraz z organizmem. I nie ma tak, „że umiera tasiemiec osobno, a organizm osobno. Obaj umierają razem.. Może być tak, że tasiemiec wcześniej spakuje walizki, walizki pełne pieniędzy, które udało się tasiemcowi zgromadzić w czasie pasożytowania na organizmie państwowym i zdąży się przenieść w inne miejsce równie przyjazne, jak to, w którym był poprzednio.. I taka jego rola w organizmie, tym poprzednim, jak i w tym przeszłym.. W każdym razie „wystarczy cztery Tuski, a będziemy zbierać puszki”, jest o tyle nieprawdziwe, że może nie być nawet puszek Wszystko zależy od koniunktury upadku, że puszka na puszcze nie pozostanie.. Tak jak kamień na kamieniu w przypadku walki o pokój. Pan Donald Tusk z całym samozaparciem walczy o socjalizm.. I też kamień na kamieniu, pardon- puszka na puszce nie pozostanie.. Tak jak po każdej WJR

Patologia zbagatelizowana O prawdziwym stosunku do korupcji mogliśmy się przekonać, gdy w latach 2005 – 2007 rząd podjął z nią realną walkę. Pozytywnymi bohaterami mediów stali się wtedy skorumpowany lekarz i posłanka-łapowniczka – pisze publicysta „Rzeczpospolitej”. Profesor Piotr Winczorek w artykule, „Kim są teoretycy III RP" („Rz" z 16 czerwca 2011) domaga się ode mnie „oświecenia". Spieszę, więc spełnić jego żądanie, choć wydawało mi się, że pisałem o sprawach oczywistych. Okazuje się jednak, że nie dla każdego. Piotr Winczorek kwestionuje moje stwierdzenie, że po wyborczym zwycięstwie Aleksandra Kwaśniewskiego twórcy konstytucji zwiększyli prezydenckie uprawnienia. Zestawia znowelizowaną ustawę z 1952 roku i tzw. małą konstytucję z tą, która zaczęła obowiązywać w 1997 roku.

Blokowanie większości Mnie chodziło o jedną prostą sprawę. Pierwotnie projektodawcy nowej konstytucji przewidywali w niej możliwość obalenia weta prezydenckiego zwykłą sejmową większością, po sukcesie Kwaśniewskiego przyjęli, że potrzebne jest do tego 60 proc. posłów. Nowa wersja istotnie zmieniła system władzy w Polsce. Prezydent dostał realną możliwość blokowania parlamentarnej większości. Nie było jej w pierwszej planowanej wersji, w której jego weto przełamywane przez zwykłą, sejmową większość miało charakter symboliczny. Po upadku komunizmu słyszeliśmy, że w warunkach radykalnej transformacji ustrojowej korupcja jest nieunikniona i nie powinniśmy nadmiernie się nią przejmować. Nic dziwnego, że prezydent Kwaśniewski wkrótce skorzystał ze swoich uprawnień. Zablokowanie przez niego zgłoszonej przez większość AWS – UW ustawy o reprywatyzacji, a także przygotowanej przez Leszka Balcerowicza reformy systemu finansowego zasadniczo wpłynęło na kształt państwa polskiego.

Piętno aferomanii Pisałem także o bagatelizowaniu korupcji przez zwolenników III RP. Autor domaga się, abym przytoczył przykłady jej chwalenia. Nawet w najbardziej skorumpowanych krajach świata oficjalnie jest ona piętnowana. Należy jednak się przyjrzeć postawom i konkretnym działaniom wobec tego społecznego schorzenia. W dominujących mediach III RP już zaraz po upadku komunizmu słyszeliśmy, że w warunkach radykalnej transformacji ustrojowej korupcja jest nieunikniona, a wobec tego nie powinniśmy przywiązywać do niej nadmiernej wagi. O ile można się zgodzić z pierwszą częścią tego stwierdzenia, o tyle wnioski z niego powinny płynąć zupełnie odmienne. Jeśli jest to przypadłość epoki zmiany, to z tym większym zaangażowaniem powinniśmy ją tropić. Tymczasem w czołowych ośrodkach opiniotwórczych i mediach lat 90 ukuty został termin „aferomania" na określenie działalności tych, którzy korupcji postanowili się przeciwstawić. Apele o walkę z nią traktowane były, jako niepoważne zajęcie frustratów. Adam Michnik, redaktor największego dziennika w Polsce – jak sam przyznał – odkrył jej istnienie dopiero w 2002 roku, gdy Lew Rywin poprosił go o garstkę dolarów. Nic dziwnego, że na listach organizacji zajmujących się zwalczaniem korupcji Polska zajmowała coraz gorsze miejsce.

Sprzyjająca aura Ale o prawdziwym stosunku do korupcji mogliśmy się przekonać, gdy w latach 2005 – 2007 rząd podjął z nią realną walkę. Nie tylko, że wynikający z tego spadek korupcji nie został nigdy uznany za sukces przez zwolenników III RP, ale też walka z nią utożsamiona została z budową państwa policyjnego. Pozytywnymi bohaterami mediów stali się skorumpowany lekarz i posłanka-łapowniczka. Wice naczelny „Gazety Wyborczej" Piotr Pacewicz rozwodził się w redakcyjnym wstępniaku nad rękami skorumpowanego transplantologa, porównując je z rękami pianisty. Wyprowadzenie go w kajdankach, (czyli rutynowa procedura policyjna) budziło wręcz metafizyczną grozę w sercu czułego redaktora. Czytelnicy rozumieli, że kajdanki są dla szaraków, nie dla ordynatorów. Czy można sobie wyobrazić bardziej sprzyjającą aurę dla korupcji? Profesor Wiktor Osiatyński wręcz z teoretyzował tę postawę. Latem 2007 roku w wywiadzie dla „Przekroju" stwierdził, że ówcześnie rządząca koalicja „zasiewa strach i nieufność. Bazuje na najbardziej negatywnych uczuciach (...). W związku z tym jest dużo bardziej destrukcyjna, niż gdyby była to koalicja skorumpowana, złodziejska czy tylko nieudolna". Innymi słowy: lepsi złodzieje niż ci, którzy podjęli się z nimi walki. Mam nadzieję, że profesor Winczorek czuje się oświecony? Bronisław Wildstein

Ekspert lotniczy: fakty wskazują na eksplozję Opublikowane zdjęcia tylnej części samolotu – urwanej wzdłuż okrągłego, niespłaszczonego przekroju wręgi – wskazują, że część ta, konstrukcyjnie bardzo mocna (zawieszenie trzech silników i statecznika), została nagle odrzucona w odwrotnym kierunku niż główna środkowa i przednia część kadłuba, o czym świadczą wyrwane z kadłuba przewody. Wyciągnięte, proste kable – jak widać na fotografii nr 33 w raporcie MAK – wskazują, że był to ruch rozrywający, a niezgniatający – mówi „GP” ekspert lotniczy (imię i nazwisko do wiadomości redakcji) o wraku tupolewa. – Zachowany idealnie okrągły przekrój wskazuje, że przełom nie nastąpił od uderzenia w ziemię, lecz od niezwykle wysokiego ciśnienia wewnątrz kadłuba. Odlatująca do tyłu od głównej części kadłuba część ogonowa wyrwała z niego wiele kabli i przewodów, które urwały się gdzieś w swoich najsłabszych przekrojach i – jak widać na zdjęciu nr 33 (str. 90) w raporcie MAK – nie zostały wcale pogięte (na fotografii obok widać inne ujęcie ww. wręgi). Przy przełomie kadłuba od uderzenia w ziemię rura kadłuba powinna ulec spłaszczeniu, natomiast gdyby uderzył w ziemię nos samolotu, tylna, ciężka jego część zgniotłaby kabinę pasażerską jak prasa hydrauliczna. Łatwo zbadać przy dostępie do egzemplarza Tu-154 M 102 pomiar powierzchni przekroju kadłuba na wrędze nr 65, policzyć ścięte nity wokół wręgi, ustalić ich średnicę i przeprowadzić próbę wytrzymałościową fragmentu podobnego złącza nitowanego, np. z 20 lub 50 nitami o identycznych przekrojach i rozstawieniu ich w taki sposób jak na wrędze. Po obliczeniu siły potrzebnej do ścięcia wszystkich nitów wokół wręgi i podzieleniu jej przez pole powierzchni wręgi można dość dokładnie określić ciśnienie, które spowodowało defragmentację kadłuba i odrzut tylnej części. Ciśnienie to spowodowało rozerwanie kadłuba i odrzuciło tylną część w przeciwną stronę niż lot bryły samolotu z takim impetem, że – jak widać na zdjęciach – dysza wylotowa, uderzając o wykrot drzewa, została jeszcze silnie wgnieciona – analizuje nasz ekspert. Co było powodem odrzutu (ładunek pirotechniczny czy wybuch paliwa), powinni zbadać specjaliści. Natomiast poziom, na którym doszło do rozerwania kadłuba, można określić po analizie rozłożenia szczątków na zdjęciu satelitarnym.

Co rozrzuciło części Eksperci komisji Millera powinni, zdaniem naszego rozmówcy, przeprowadzić dość pracochłonną, ale niezwykle ważną analizę określenia torów lotu poszczególnych fragmentów samolotu, zanim upadły na ziemię.

– Na Zachodzie analizy takie są wykonywane dla potwierdzenia lub wykluczenia wybuchu w trakcie lotu. Polega to na wytypowaniu kilku lub kilkunastu największych fragmentów konstrukcji znalezionych po katastrofie, zważenie lub też w inny sposób określenie ich masy oraz opisanie kształtów ważnych w aerodynamice dla określenia oporu powietrza. Zbudowany model matematyczny pozwala określić przybliżone tory lotu poszczególnych fragmentów i porównać ich miejsca upadku z rzeczywistymi dla stwierdzenia, czy w trakcie destrukcji samolotu nie były daleko od siebie odrzucone w jednym momencie, czy też „łuskały się” po kawałku, np. z powodu lokalnego rozdarcia poszycia kadłuba. Badanie takie ma sens zwłaszcza wtedy, gdy w samolocie następuje wybuch na dużej wysokości, a szczątki rozrzucone są na dużym obszarze. W przypadku katastrofy smoleńskiej mogą wystarczyć uproszczone analizy obejmujące kilka pozostałych w całości elementów samolotu, ale też ich tor mogły zakłócać napotkane przeszkody, takie jak drzewa, linia wysokiego napięcia itp. – wyjaśnia ekspert „GP”.

Zablokowane lotki? Jego zdaniem, aby ustalić, co było przyczyną tragedii Tu-154 M 101, trzeba wykonać dwie grupy badań. Jedna powinna dotyczyć przyziemienia samolotu. Potrzebne są do tego dokładne zdjęcia satelitarne położenia głównych szczątków samolotu przed ich przemieszczeniem przez Rosjan. Druga grupa badań powinna ustalić, dlaczego pilot nie mógł wyprowadzić samolotu na drugi krąg po podjęciu decyzji „odchodzimy”. – Jedną z przyczyn, która przyczyniła się do katastrofy, mogło być zablokowanie lotek Tu-154. Taki wniosek się nasuwa, gdy uwzględnimy prawa mechaniki ciała sztywnego i aerodynamiki po odtworzeniu toru zejścia samolotu ze ścieżki na lewo od osi pasa, kilkadziesiąt metrów przed okrągłą betonową „stojanką”, aż do uderzenia w ziemię. Jeśli był to efekt zamierzony, tak precyzyjne posadowienie spadającego samolotu w dogodnym punkcie wymagałoby podobnych badań przed katastrofą. Komisja ministra Jerzego Millera powinna zbadać, czy lotki były zablokowane, i ustalić kąt blokady. Trzeba to zrobić, by stwierdzić, czy katastrofa nie została spowodowana celowo – mówi ekspert. – Z mechaniki lotu i oglądu miejsca upadku można wnioskować, że lotki w samolocie mogły zostać zablokowane w pozycji: lewa lotka wychylona do góry, prawa na dół. Skutkiem tego mogło być przechylenie samolotu na lewe skrzydło i wówczas maszyna zaczęłaby robić krąg w lewo oraz z narastającą prędkością opadać, ponieważ składowa pionowa siły nośnej (prostopadłej do płaszczyzny skrzydeł) nie równoważyłaby już ciężaru samolotu i ten nadmiar siły ciężkości spowodowałby przyspieszone opadanie. Technikę blokady lotek można określić zaraz po katastrofie po oględzinach wraku – dodaje.

Leszek Misiak, Grzegorz Wierzchołowski


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
978 3 468 47441 5 LOG2 T10
978 3 468 47441 5 LOG2 T2
468
468 , ZAINTERESOWANIA DZIECI
978 3 468 47441 5 LOG2 T12
978 3 468 47441 5 LOG2 T11
978 3 468 47441 5 LOG2 T14
978 3 468 47441 5 LOG2 T16
468 a
468
468
468 SCR Lab 02
468
978 3 468 47441 5 LOG2 T15
978 3 468 47441 5 LOG2 T5
468
468

więcej podobnych podstron